1-n

EI-R

finiarski, Leon William Morris

PR

5083

\JK

i Zvciurysy ziiakomitych ludzi

(William Morris

przez

Leona WiniarvSkiego

WARS Z AW A

B I< O N I S £, A \V N A T A X S O X

SKtAD GkdWNY W KSI^GARNI J, FIS2ERA Nowy Swiat Nr. i).

I900

WILLIAM MORRIS

^

r

Druk. P. Laskauera i ^V. Babickieso, War-;zawa S-to Krzyzka 1 1 .

\

]

u

Zyciorysy znakomitych ludzi

William Morris

przez

Leona Winiarskiego

WARSZAWA

B R O N I S £ A W N A T AN S O N

SKtAD GtOWNV W KSI^GARNI J. FISZERA Nowv Svviat Nr. 9.

I900

fffr^^

Ji,03BoaeHo HeaypoK). BapiiiaBa, 11 Iiohh 1899 ro^a.

PR

ROZDZIAL I.

Sztuka poniosta strat^ bolesna w osobie Williama Morrisa. Sw^ wszechstronnosci^i przypominal on ge- nialnych tytanow Renaissance'u: hyl jednoczesnie ma- larzem, poet^, arcliitektem, fabrykantem mebli, rysow- nikiein, drukarzem i dzialaczem spolecznym a we wszystkich tych dziedzinach pozostawil trwaly znak po sobie.

Jego postac duchow^, tak roznorodna, kompli- kuje jeszcze pewna dwoistosc wewn^trzna, sprawiaj^,- ca wrazenie dziwne, prawie paradoksalne: gtosit je- dnoczesnie nowe zasady pracy biedakom i stare zasa- dy smaku bogaczom; jako dziatacz spoleczny spogli^- dat w przyszlosc, jako artysta— w przeszlosc.

AVidziatem go dwukrotnie: raz w Londynie, w r. 1887, i nast^pnie w Paryzu, w 1889 r. Byi to czlo- wiek sredniego wzrostu, o pot^znej, Iwiej gJowie, z wy- sokiem massy wnem czoJem, na ktore spadaly kosmy nieposlusznych, rozczochranych, siwiej{|cych wJosow. Brod(^mialniestrzyzona— patryarchy, a oczy niebieskie, peJne idealizmu, dobroci i wiary w sLebie. By uwol- nic si^ od niewygody krochmalonych kolnierzy i gor- sow, nosil pod surdutem niebieskj^ bluz^ robotnika

William Morris.

arty sty, skorzaiiym pasem sci^gni^t^,. Postac jego tchn^ta spokojem, sil^, pewnosciq, siebie, uczuciem czlo- wieka, ktory cal^ sw^ energi^ poswi^cit celowi szla- cjietnemu i jest przekonany o jego pozytecznosci i tryumfie ostatecznym.

Tylko czlowiek obeznany z dzietami mJodosci Morrisa i jego wieku dojrzalego moglby rozpoznac w tyni starcu olimpijskim niezatarte cienie dawnej melancholii i dawnego marzycielstwa. Widz<j;C go na kongresie paryskim w r. 1889, nie moglem oprzec si^ wrazeriiu, iz jest nie na swojem miejscu: bylo w nim cos z czlowieka, ktory powrocil z tamtego ^wiata i ch.ce zyc zyciem ludzi zywych.

W Morrisie, jak i we wszystkicli genialnycli ar- tystach, czuc zdrowy niodernizm, natur^, ktora tylko chce wydawac si^ zrownowazon^ i takaz jak inni, ale zawiera w sobie cos problematycznego i parado- ksalnego. Znajdujemy si^ tu wobec tej niepoj^tej za- gadki geniuszu, ktora sprawia wrazenie tajenmiczycli i nieuj^tycli zadn^ reguJq, zywiolow.

ilomantycy, przeniesieni do zycia rzcczywistego, majq, zawsze w sobie cos z iipiorow, cbociazby prze- sadzali nawet swych wspolczesnych w realizraie. Tern moze nalezy objasnic, iz Morris nigdy znacznego wplywu na wi^ksze massy ludowe nie posiadal. Nie miaj on istotnego, gJ^bokiego poki'ewienstwa z temi massami. Wplyw jego wywierat si^ raczej w swiecie artystycznym i literackim i teraz, gdy umarl, czar je- go pami^ci rosnie w tym swiecie z dniem kazdym.

William urodzil si§ d. 24 Marca 1834 r. w Walt- hamstow, pod Londynem, i tani pozostawat do 14-go ro-

3

kii zycia, ucz^szczaji^c do szkofy miejscowej. Byt sy- nem zamoznego kupca, ktory pozostawil dose znacz- ny maj^tek, ale i liczn^ rodziiK^, ztozona z dziewie- ciorga dzieci. Gimnazyum William -najstarsEyz nich- ukonczyl w Marlborough. Podobny pod tym wzo-le- dem do wielu innych poetow, wielkiego zamiJowaliia do ksi^zek nie okazywaJ, ale rowniez nie byt mitosni- kiem zwyklych zabaw uczniowskich, ani tez studenc- kich gcly nas^pniewr.1852 wst^pit na uniwersytet oxfordzki. Byl od dziecifistwa marzycielem z odcie- mem mystycyzmu. W Oxfordzie zacz^l nawet stndyo- wac, wraz z przyjacielem swym, slynnym pozniejszym malarzem, Burne- Jones 'em, teologi^. Wkrotce jednak przyjaciele porzucili zamiar wst^pienia na drog^ ek- klezyastyczn^, gdyz znalezli religi^ inn^, religi^ piek- na, 1 tej dochowaH wiary az do koiica zycia. Pomimo to pozostalo w nich, a zwtaszcza w Morrisie, na zawsze cos z ksi^dza i apostoJa.

Wrodzone poczucie mystycyzmu przeniost on na pi^kno, ktore byJo dlai czems idealnem i tajemni- czem, wcielaj^cem si^ we wszystko, co istnieje, na- wet w rzeczy najskromniejsze, najpowszedniejsze. 1 dlatego, gdy nast^pnie zaj^i si^ stosowaniem sztuki do przemyslu, wytwarzaniem pi^knych obic Inb mebh, czynil to, bynajmniej nie w celach utilitar- nycli, lecz wczysto-artystycznych, powiedzialbym na- wet mystycznych. Rysu tego nie nalezy spuszczac z oka, sledz^c dalsz^^ dziaJalnosc Morrisa.

Co si^ tyczy jego natury apostofa, to, diugo ttu- miona przez warunki zyciowe, znalazta ona pozniej prawie na starosc, ujscie w jego spoteczno-reforma- torskich po otach. Powrocmy wszakze do czasow uni- wersyteckicli Morrisa. Porzuciwszy teologi^, studyo-

4 -

wal wraz z Burne-Jon.eseni klassykow, sredniowiecz- n^ literature mysteryow i folklor. Nie byJy to stu- dy a systematyczne, ale raczej dorywcze i „spazma- tyczne", jak si^ wyraza jeden z krytykow angielskicli, kierowane jedynie nami^tnem zamilowaniem jDi^kna. Literackim tym zaj^ciom towarzyszyly artystyczne, w dziedzinie architektury i malarstwa. Zapal aity- styczny dwu mlodziencow stat si^ daleko zywszym jeszcze, gdy zapoznali si^ z D. Gr. Rossettim, Holma- nem Huntem i kilku innymi artystami ze szkoly Pre- rafaelitow, ktorzy przybyli do Oxfordu dla wykoiia- nia lub odnowienia freskow w jednej z lial uniwer- syteckich (Union Debatting Hall).

AVptyw ten byl tak zywy, iz Morris, idac za przyktadem Burne-Jones'a, wzi^l sie takze do p^dzla. Pozostalo nawet z tego czasu kilka niedokoiiczonych JGgo obrazow, ktore swiadcza o bardzo zywem po- czuciu koloru. Tymczasem Morris ukonczyl swe stu- dya uniwersyteckie w r. 1856 z tytutem „bachelor of arts", a przerzucajac si^ do nowej dziedziny, wstf^pil na nauk^ do znanego wowczas w Londynie architek- ta, G. J]. Streeta,

Wkrotce jednak przekonal si^, ze i to nio jest wlasciwem polem jego dzialalnosci, i ostatecznie po- stanowit poswi^cic si^ poezyi. W tym samym czasie zalozyt miesi^cznik p. t. „Tlie Oxford and Cambridge Magazine", ktory po roku walki nalezalo zwin^c, dla braku poparcia. Obecnie stanowi on rzadkosc anty- kwarsk% i rozkupywany jest po cenach. niesJychanycli. Morris wydrukowat w tem pismie nader roman- tycznq, opowiesc ^) i kilka poematow, obj^tych p6-

^) Marzenie. Kochankowie Gcrthy. Swend i jcgo bracia.

zniejszem wydaniem ksiazkowem. Pismo stalo w obro- me idealow prerafaelizmu i stanowito pod tym wzg^- dem dalszy ci^g innego, „The Germ", ktore „Brater- stwo prerafaelitow" zacz^lo bylo wydawac jeszcze w I80O roku, a przerwato po kilku luimerach, dla bra- kii abonentow.

Wplyw pogladow ^Braterstwa" 11a poczatkowa 1 pozniejszt^ dzialalnosc poetycka Morrisa byt tak po- tezny, iz musimy w rysacli najogolniejszych bodaj scharakteryzowac, 11a czem polegaly teoiye i dzieje prerafaelizmu. Pokaze to nam zarazem atmosfere dii- chowfi, w ktorej obracal sie mlody Morris, i pozwoli zrozumioc powstanie pierwszych jego dziel. Ruch roz- pocze^l si^ srod malarzy.

Przed 1848 r. malarstwo angielskie wpadto w ba- nalna szablonowosc: postaci i twarze stereotypowe, bez wyrazu, natura bez zycia, malowana w pracowni; caly geniusz modnych artystow p^dzla wysilal si^ na to, aby przedstawic szczegotowo kostiumy komicznych postaci Goldsmitha lub delikatnq, siersc wielkopaii- skich pieskow. brobne tematy-drobne talenty. Zbli- zaJa si^ pora, ktorj^ Constable przepowiadal w 1820 r.: „Za lat trzydziesci nastf^pi koniec malarstwa- angiel- skiego". Takie bylo potozenie, gdy w 1845 r. mtody, nieznany artysta, Ford Madox Brown, wracaJ z Pa- ryza do Londynu z nowem zupetnie pojeciem sztuki, ktore mialo wywolac calkowit{| rewolucy^ w malar- stwie i wywrzec wplyw wielki na poezy^ angielska. Brown s^dzii, iz sztuka ginie wskutek skostnienia form, ktore si^ staty stereotypowemi, ogolnemi, i ze zbawio-

Ztote skrzydta. Wszystkie te opowiadania odznaczaja sio kolorvtem sredniowieeznyni. ' " "

t)

n^ bye moze jedynie przez postf^powanie wprost od- wrotne, t. j. przez szczegoJowe oddawanie rysow in- dywidualnych. Z drugiej strony, zdaniem jego, nale- zato szukac ratunku w roll spotecznej sztuki: ma ona bye, nie zbytkiem bogaczy, lecz chlebem powszednim dla wszystkich. Nadto pod wzgl^dem wykonania byl Brown za powrotem do sztuki gotyckiej i do poprzed- nikow Rafaela. Wystawil cykl pi^ciu obrazow na te- mat podboju normandzkiego, malowanych w ducliii tych zasad: spotkal go zupeliiy zawod, bo nie tylko oboj^tnosc, ale pogarda publicznosci. Nowemu haslu odpowiedziato jedno tylko drobne echo: 15-letni Dante Gabryel Rossetti napisat do Browna list, proszqjC, zeby go przyjat na ucznia. Rossetti ucz^sz- czal wowczas do akademii, gdzie miat dwoch przyja- cioJ-kolegow: Holmana Hunta i Jolina Everetta Millais.

Dwaj ostatni odczuwali rowniez braki panuj^ce- go wowczas kierunku i zwracali si^ instynktownie ku nowym wzorom, do „primitywist6w", tylko kiedy Madox Brown szukal u nicli ruchow indywidu- alnych, nie stereotypowycli, oni zachwycali si^ prze- dewszystkiem zywosciq, i oryginalnosciq, barw u po- przednikow Rafaela. Niezaleznie od wszystkich tych malarzy odczuwat te same potrzeby estetyczne mto- dy jeszcze wowczas i nieznany krytyk, John Ruskin, ktory wylozylje byt juz w 1843 r., w pierwszym toraie swej pracy: ^Modern Painters", upatrujq,c jedynie dla sztuki zbawienie w „powrocie do natury". Gdy w 1848 r. no we teorye mniej wi^cej si^ wyjasnily, Rossetti, Hunt i Millais zalozyli sJynne „Braterstwo" dla celow wcielenia i propagandy. Wkrotce przystapilo do nich

killm innych mtodzieiicow, jak Woolner, Stephens, Collinson, Deverel, Hugli i Collins.

W 1849 r. trzej zatozyciele nowej szkoty wystf^- pili z pierwszemi dzielami. TJtwory te byly przyj^te pochlebnie przez krytyk^, gdyz nie podejrzewano je- szcze, iz sa r^kawica rzucona sztuce urz^dowej. Sta- te si^ to wiadomem dopiero w 1850 roku, gdy mtodzi malarze zaczeli wydawac wspomniane juz pismo „The Germ". Mysl, ze ci mtodzi chc^ zmienic cokolwiek w poto- zeniu estetycznem kraju, obnrzyta do wsciektosci kon- servvatyzm angielski. Na nast^pnych dwu wystawach dzieta prerafaelitow okryto smiechem i oszczer- stwami. Rodziny mtodych malarzy rumienity sie ze wstydii. Wowczas J. Ruskin wystapit w obronie na- pastowanych i m^atowat ich wymownem swem piorem. Od tego czasu dzieta prerafaelitow byty oklaski- wane i rozchwytyvvane przez publicznosc. „Braterstwo" zdobylo ze dwudziestu nowycli cztonkow wsrod kto- rych znajdowali siq Swinbm-ne, Morris i Burne-Jones. Widzielismy, w jaki sposob dwaj ostatni zawarli znajomosc z D. G. Rossettim; z Ruskinem zas jesz- cze wczesniej weszli w stosunki przyjacielskie.

Rossetti, jeden z najgenialniejszych artystow na- szego wiekn, wprowadzit prerafaelizm nietylko do malarstwa, ale takze do poezyi, i pod tym wzgl^dem znalazt nasladowc^ w Morrisie. By dac poj^cie, w ja- ki sposob Rossetti post^powat, przytoczymy dla przy- ktadu jego „Blessed Damozel". Temat jest zupetnie idealistyczny, a jednak poeta aiii na chwil^ nie zapo- mina o kolorze i ksztatcie swycli widzeii. „Panna wy- brana pocliylaia si^ nad ztot^ baryera niebios; jej

8

oczy byty gl^bsze, niz toii spokojnycli wod wieczo- rem; miala trzy lilie w r^ku i siedm gwiazd byto w jej wlosach".

Wiosy te spadaja, jak zotta, dojrzala pszenica, a na szatacli ma tylko jedn^ biaJa lili^, zdobytq, w za- slugacli u Maryi. Jest to obrazek, ktory delikatnoscia przypomina pJotna Fra-Angelica z ta roznic^, ze jest tu wiecej krwi i ciaia, niz w anielskicli postaciaoh mnicha-malarza. W nast^pnej strofce ,,wybrana paii- na" nabiera juz rysow czysto ziemskiej namietnosci: „I wciaz spoglada na szerokie niorze swiatow, ktore faluje w dole, az piers jej ogrzata sztuk^, o ktorq, by- la oparta". W przestwory nieba, czysto sredniowiecz- nego, poeta wprowadza sw^ bohaterke, ktora wcale nie jest aniolem bezpJciowym, jak u malarzy pierwotnycli. „Chcialabym, aby jiiz przyszedJ ku mnie". „B^d^ bla- gala Chrystusa Pana dla niego i dla siebie tylko o to, abysmy zyli, razem na ziemi, w mitosci, i byli, zu- pelnie jak tarn, i na zawsze razem, ja i on". Spogl^- dala, sluchala i rzekla gtosem mniej smutnym niz stodkim: „Wszystko to b^dzie, gdy on przyjdzie". Oparta si^ na zJotych baryerach, pocbyliJa gtow^ na r^ce i zaptakata.

Ten koloryt idealistyczny, sredniowieczny, w kto- rym ptonq, namietnosci ziemskie, znajdujemy w pierw- szym tomie poematow Morrisa „The Defence of Guenevere and Other Poems" (1857). Jeden z kryty- kow angielskich ocenia ten zbior w sposob nast^pu- j^cy: Morris jest poetq, prerafaelizmu. Oliarowat on dzielo swe malarzowi G. Rossettiemu, i nie jest bynaj- mniej fantastycznem twierdzenie, mi^dzy dzielami jednego i drugiego istnieje podobieiistwo uderzaj^jCe. Obydwaj artysci czerpi^, natchnienie w ^mierci Artu-

I

9

ra. Sti oni dobrze obeznani z postaciami rycerstwa angielskiego i z formami bohaterskiego zycia. Za- miast Napoleona i Palmerstona, Arthur, Lancelot i Ga- lahad sfi imionami, ktore przewazaj^ w ich dzielach. Cluenevere jest typem pi^kna, ktory wszystkie inne kobiety nasladuja. Moze bye, ze jest tu zby t wiele mowy o akcesoryach sredniowiecczyzny, ale tat wo si^ prze- konac, iz to nie jest zwykla wystawt^ teatralna; ter- iiiiny starozytne nie sj^ uzywane jedynie z pedantyz- mu archeologicznego, ale wyrazajj^ gt^boka znajomosc zanikiych pokolen, ktorych zycie maluj^. Sa to dwaj kolorysci pierwszorz^dni. Rossetti przewyzsza pod tyni wzgl^dem wszystkich swych wspoJczesnych; mozna na- wet powiedziec, iz od czasow Tycyana zaden malarz nie przescignfjl go, bye moze, pod wzgl(^dem bogactwa wsehodniego, wspanialosci swietlnej i nat^zenia barw. Rowniez i uwag(^ Morrisa zawsze przyciaga kolor przedmiotow. Jest on zakochany w zJotych wiosach swych bohaterek, nie tyle zas zwraca uwagi na to, czy s^ wielkie czy male, pi^kne czy brzydkie. Zloto, purpura i zieleA, ktorych uzyvva Rossetti, s^ odtwo- rzone w poematach Morrisa".

Legendy o mytycznym krolu Arthurze i zonie jego, pieknej Genowefie, opracow^ne byty, oprocz Mor- risa, jeszcze przez Tennysona, ktory wczesniej jeszcze przedmiot ten sobie obrat. Otoz jest rzeczf| godn^ uwa- gi, iz Morris nie wpadl pod wplyw swego poprzed- nika, lecz opisuje Wieki Srednie w sposob zupetnie od- niienny. A mianowicie Tennyson przedstawia epok^ Arthura z punktu widzenia eztowieka nowozytnego, gdy, przeciwnie. Moms traktuje j^ jak ezJowiek 6w- czesny. Tennyson jest wyzszy pod wzgl^dem pi^kna

10

frazesu, stylu, wersyiikacyi, lecz ust^puje Morrisowi w pot^dze dramat.ycznej i kolorze lokalnym.

Ale oprocz wpJywu Rossettiego w tym pierw- szym zbiorze poezyi odnalezc mozna jeszcze wptyw subtelnosci psychologicznycli Browninga, dzi^ki czemu czuc pewnq, roznobarwnosc w pochodzeniu tych poe- matow. S^ one w kazdym razie dalekie od tej samo- dzielnosci i doskoiiatosci opracowania, ktore czuc w dzieiach o dziesiec lat pozniejszych, jak „Jazon" lub „Raj Zieinski", Bye moze, iz dlatego pierwszy torn poezyi Morrisa przeszedt niepostrzezenie i do]3iero po 25 latach, gdy autor stanowczo juz zdobyt sJaw^, kryty- ka zwrocila nalezyt^ nwag^ i na te jego . poetyckie pierwociny.

W tym samym tomieznajdujemy kilka drobnych poemacikow, prawdziwych peret. Sq, to ballady w formie monologow: „A Shameful Death", „01d Love", „The Judgement ol Clod" i maty dramat p. t. „Sir Peter Harpdon's End", nawiany wplywem Browninga. Sa to same tematy rycerskie, peine szlachetnych uczuc; w oddaniu kolorytu epoki odznaczaja si^ wspaniatoscia wyobrazni. Zywi i realni ludzie obraca- j^ si^ tu w atmosferze marzenia.

Nawi^jzmy teraz nic dalszego rozwoju prera- faelizmu w malarstwie. W 1856 r. zwyci<^stwo nowcij szkoly byto zupelne, ale zarazem nast^pil koniec „Braterstwa". Wi^kszosc czJonkowrozjechaia si^ wroz- ne strony swiata. Millais, wybrany do Akademii, za- czfjJ sie wyrzekac powoli dawnych swych ideaJow. Ruskin, mistrz szkoly, naprozno zzymaJ si^ i gniewal za to odst^pstwo: czekaly go inne jeszcze ciosy, mia-

11

nowicie ze strony Rossettiego. Ten znowu prowadzil tryb zycia wielkopaiiski i rozpustny, co nie moglo si(^ podobac Ruskinowi, tembardziej, iz Rossetti w swycli dzielach coraz bardziej oddalaJ si(j od modly wska- zanej przez krytyka-filozofa, od jego realizmu i ten- dencyi spoleczno-moralnych. „Umiem malowac tylko kobiety i kwiaty" -mawial Rossetti, jakby dla uspra- wiedliwienia si^ i obrony swej niezaleznosci.

Wlasciwie inowiac, byl to rezultat nieuniknio- ny: wojna skonczona; zolnierzy porozpuszczac mo- zna. Od 1857 roku prerafaelizm jest zwyci^zca i pa- nuje niepodziehiie. Najwierniejszyin mysli Ruskina pozostal Morris w swych wspaniatycli probach zasto- sowania sztuki do przemystu. Mial on wcii^z na wi- doku i zadania spoleczne sztuki, i jej realizm, ijejwzo- ry sredniowieczne. Zanim jednak przejdziemy do scha- rakteryzowania tej strony dzialalnosci poety angiel- skiego, musimy, trzyniajj^c si^ porzj^dku chronologicz- nego, powiedziec, iz w 1859 r. ozenit si^ z panna Burden. Blizsze wari^nki tego faktu dokladnie do- tychczas wyjasnione nie zostaty. Wiadomo tylko, iz w pani Morris za czasow jej panieiistwa kochal sie Rossetti. Byla wowczas pi(^kna dziewczyna, o bladej, mystycznej twarzy, szarych, gt^bokich oczacli i czar- nych falistych wlosacli. W wyobrazni Rossettiego po- zostawita slad niezatarty na zycie cale. J^-to przed- stawial giownie w swych obrazacli. „W jego po- staciadi kobiecych powiada Plueifer^) Syh'lla pal- mifera, Milczcnie, Pia, Proserpma jakiekolwiek zre- szta imi(5 nosza jest pot^ga ekspressyi i gt(jboki

') Poems of D. G. Rossetti with a memoir by Fr. Hiuifer. Ed. Tauchnitz.

12

patetyzm, ktore przemawiaj.'^ do serca tylez, co do wzroku. Mozna rzec, iz artysta malo zmienial typ pi^kna raz dopi^tego. Mamy tu zawsze przed soba te same oczy szare, gl^bokie, te same massy faliste wto- sow ciemnych, te same zmyslowe wargi".

Ozeniwszy si^ i, widzac, iz pierwsze jego dzielo poetyekie nie miato powodzenia, Morris zaezal szukac iniiego pola dla swej dziatalnosci. Postanowit zajac si^ reforma smaku artystycznego swych wspolczes- nyeli w zyciu codziennem i w tym celu, vvraz z Ma- doxem Brownem, Burne - Jones'em i innymi zalozyl fabryk^ obic, gobelinow, szkiel i mebli artystycznych. Praca ta zaj^ta mu blizko dziesi^c lat, w ciagii kto- rych nie wypuscil w swiat zadnego nowego dzieta poezyi; pisat jednak wiele. Fabryka owa byla wla- sciwie towarzystwem, maj^cem na celu eksploatacye talentow artystycznych samych zalozycieli. Byto to przedsi^wzi^cie zupelnie idealne, niemajj^ce z poezat- ku prawie zadnych podstaw praktycznycli, i ktore utrzymalo si^ jedynie dzi^ki energii i wytrwalosci za- lozycieli. Srodki ich materyalne byly bardzo skromne; prawie bez srodkow towarzystwo rozpocz^to swi| dzialal- nosc na bardzo niewielka skal^. Kapital skladal si^ wyt^cznie prawie ze spuscizny, ktorq, Morris po ojcu otrzymal; ale za to zalozyciele posiadali wszyscy ta- lenty pierwszorz^dnej miary. Morris wzi^l na siebie kierownictwo praktyczne przedsi^biorstwa, Pierwsza prac^, do ktorej przyst^piono, byta fabrykacya szyb kolorowych; rysunkow do nich dostarczali sami zalo- zyciele.

Z' pocz^tku publicznosc widziata w tem przed- •si^biorstwie fantazy^ mlodych marzycieli: to tez w cia- gu pierwszych lat ponosilo ono tylko straty. Miesci-

- 13

lo sie wowczas w drobnym lokalu na Red Lion- Square w Londynie. Na wystawie z 1862 r. otrzyma- to nagrod^, medal, i sprzedaio troch^ wystawionycli rzeczy. Publicznosc zwrocita uwag^ na artystow i za- rzqU smakowac w ich wytworach. Rozszerzono przed- siebiorstwo, ktore w 1863 roku nosilo firm(^ „Morris, Marshall, Faulkner & C-y". Oprocz szyb kolorowych zaj^to si^ takze fabrykacya mebli artystycznych. Bi- bech HilP) opowiada o tych meblach nas^puja- c^ anegdot(^. Jednym z pierwszych sprz(jt6w, wy- tworzonych przez nowatorow, byta sofa, ktorej wez- gJowie konczyto sie z obydwu stron dwiema wysu- ni^temi sztabami drewnianemi. Byty one tak dtugie, iz przechodzj|c, koniecznie trzeba hylo zaczepic o nie odzieza. Odpilowano po potowie z kazdej sztaby. Ale byly jeszcze za dlugie. Zirytowany Morris zdecydo- wal siq wreszcie na por^banie catego mebla.

W fabrykacyi szkiet malowanych artysci zdobyli •sobie szybko sJynnosc, gJownie dzic^ki pracom BKrne- Jonesa. Jego-to pomy^sJu jest wielka roza szklana w kosciele Waltham Abbey i szyby katedry Oxfordz- kiej. Potem przystapiono do fabrykacyi tapet. Na niiejsce arabeskow monotonnych i kwiatow nie- ])rawdziwych chcieli nasi artysci wprowadzic mod^ zdobienia scian wizerunkami kwiatow i owocow natu- ralnych. Z pocza;tku pablicznosc zachowywala si(j opor- nie wzgl^dem tej innowacyi, z czasem jednak zacz(^l:a w niej smakowac.

Zajeto si^ takze farbierstwem. Morris i jego to- warzysze nie wstydzili si^ znizyc swycli taleiitow do

0 Letters of Dante G. Rossetti to Williuni AlUnsTtoii, bv B. HiU, 1898. . '

__ 14

takich rzemiosL Chlubili si^ nawet sw^ godnosci^ rze- mieslnikow-artystow; Morris odwiedzat swych bytych kolegow z Oxfordu, bogatych gentlemenow, nie ina- czej, jak w bluzie niebieskiej, maj^c r^ce j^oplamione farba. Sluzba brata go zwykle za rzeznika i dziwi- ta sie, iz panstwo chc^, go wpuszczac do salonu.

Morris i Burn e- Jones byli niezmordowani. Przy- gotowywali rysunki nietylko na szyby i tapety, ale takze na podtogi, firanki, kotary, dywany. We wszystkich tycli dziedzinach porzucili dziwaczne po- mysly stylu rokoko, ktore wowczas panowaly, a po- wrocili do natury. Tryumf byl zupelny: dzieki ich wysilkom sztuka dekoracyjna odmtodniala. Icli kom- pozycya, rysunek i barwa wsz^dzie zostaly przy- j^te. Morris znalazl mnostwo nasladowcow. Zaklad swoj, znacznie rozszerzony, przeniosl na Oxford Street i jDrowadzil pod iirm^ „Morris and C". Pod okiem Morrisa i w kierunku przezen wskazanym wyksztat- ciJa si^ cala szkola mlodych artystow, wsrod ktorych wspomniec nalezy Waltera Crane'a, Voisey'a i Mor- gana.

Dla swych mebli szukal Morris modeli nietyl- ko po muzeach starozytnosci, ale takze po wiejskicli zak^tkach, po farmach, gdzie rozkwitaly cz^sto plon- ki sztuki nieznanej, i gdzie odnajdowal resztki staro- zytnego przemyslu saxonskiego i normandzkiego. Ma- gazyn jego zawiera takze fajanse emaliowane (t. zw. tiles). W pracy tej znakomitym pomocnikiem byl mu ceramista Morgan. W swym zapale renowacyjnym Mor- ris nie zostawit w spokoju nawet piecow: i one ulegly gruntownemu przetworzeniu. Szyby barwne, szkla ma- lowane Morrisa (vitraux) znane sq, nie tylko w Anglii, ale w Ameryce, Berlinie, Kalkucie i t. d. Wykonane

15

?^^, z takiem mistrzowstwem, iz na wystawach wzdra- gano si(^ nieraz je nagradzac w podejrzeniu, iz s.^ autentycznemi starozytnosciami, tylko zlekka retuszo- wanemi.

W jednej ze swycli podrozy po Francyi Morris og]{|dal obicia (tapisseries) starozytne z Arras, kto- rych sekret fabrykacyi zag'ms^l. Uzyl wszelkicli wy- sitkow dla odnalezienia tego sekretii i wykonat naje- go podstawie „Adoracye", ktora obecnie zdobi sciany Exeter College'u w Oxfordzie. Burne-Jones w takisam sposob illustrowal legendy Arthurowe. Obydwaj ar- tysci dzielili zazwyczaj mi^dzy sob^ prac^ w ten sposob, iz Burne-Jones dawat ogolny rysunek, pozo- stawiarjac wykonanie, koloracy^, pejzaz, flor^ i t. p. szczegoty Morrisowi, ktory swoja droga powstawiat dro- bniejszejeszcze roboty inicyatywie swych robotnikow. Jest to post^powanie, ktore zalecal Ruskin, wska- zujfic, iz przy wykonywaniu katedr sredniowiecznych najwi^ksi mistrze tak wlasnie^ post^powali.

Wspolnie z Burne- Jonesem Morris zaj^l si^ udeko- ro waniem paJacu Stanmore Hall i spelniJ to zadanie w ta- ki sposob, iz palac ten stat si^ miejscem pielgrzymki dla artystow swiata catego. Zasadc^ jego sztuki dekora- cyjnej jest zacliowanie jednego ogolnego tonii, nie zas zestawianie wspolczesne stylow najrozmaitszych, po- chodzacych z krajow i epok najrozniejszych, co przy- pomma sale antykwaryuszow lub muzea i jest moda barbarzynskq,.

Takie byly gtowne prace Morrisa w latach 1858— 1868. Jednoczesnie zajmowal si(^ poezyi^ i, poczy- naj^c od 1869 r., zacz^i wypuszczac w swiat, jedno po drugiem, giowne swe dziela.

ROZDZIAL II.

W 1869 r. wyszedl poemat Morrisa „The Life and Death of Jason", a nast^pnie, w krotkich odst^- pach czasu, cztery tomy j,The Earthly Paradise" (Raj Ziemski). W dzielach tych rozroznic mozna dwa kierunki odr^bne: jeden ma swe zrodto w myto- logii greckiej, drugi w folklorze sredniowiecznym. Ta- kie pol^czenie klassycyzmu i romantyzmii w jedn^ ca- tosc mogJoby bye fatalnem, ale poeta zdolal urato- wac swe dzielo od sprzecznosci wewn^trznej opraco- waniem prerafaelickiem. A mianowicie, nawet tema- ty klasyczne otacza on atmosferq, sredniowieczn?!, ina- czej mowi^c, przedstawia dzieje Caj)edona i Psy- che lub Medei tak, jakby to czynil poeta z czasow Chaucera, stynnego wieszcza Anglii sredniowiecznej.

Jazon mial pOczqjtkowo stanowic jedn^ z cz^- sci sktadowych Raju Ziemskiego; z czasem jednak rozrosl si^ do takiego stopnia, iz autor wydal go jako oddzielny poemat. Duchem wszakze i ogolnym nastro- jem w niczem on si^ nie rozni od Earthly Paradise". ' Plan tego ostatniego poematu jest nadzwyczaj prosty. Garstka sraialych podroznikow odbija od Nor- wegii i jedzie na zachod w poszukiwaniu Raju ziem-

17

skiego, legendowej, zaczarowanej krainy szcz^scia. Po wielu burzacli i przygodach, gdy si^ juz zestarzeli, na- potykaj^ lq,d nieznany, a uprzejmie podejmowaniprzez mieszkancow, upodobali sobie ten kraj. Co dwa ty- godnie gtowny kaplan miejscowy urzq,dza uczt^, i nasi podroznicy snuj^ przy kielichu zloty watek legend i tradycyi starozytnych, ktore przywiezli z ojczyzny lub zebrali po drodze, ku wielkiemu zadowoleniu stu- chaczow. Taki jest plan dziela: przypomina on w zu- pelnosci „Tlie Canterbury Tales" Chaucera.

Istotnie, ten wielki poeta byl przez cate zycie mistrzem i wzorem dla Morrisa, ktory wskrzesza nie- tylko starozytne sposoby wierszowania, ale takze du- clia owych czasow, atmosfer^ XIV wieku. Me jest to zreszta ani nasladownictwo, ani plagiat: czuc tylko pokrewienstwo ducliowe, wptyw jednego umysJu na drugi poprzez kilka stuleci. Taz sama wspaniatosc opisow, gdy chodzi o massy i szerok^ akcy^; taz sa- ma delikatnosc szczegotow, gdy chodzi o jednostki; taz sama naiwnosc wiary, gdy chodzi o cos niepoj^- tego dla umyslow nowozytnych. Tylko dla Chaucera nie byto w tern nic dziwnego, gdyz z czasu i rozwo- ju byt on blizszym osob i wypadkow, ktore opisywal; natomiast Morris musial wysiJkiem fantazyi odtwa- rzac pokrewienstwo zatracone.

Niema nic trudniejszego, jak dla czlowieka na- szych czasow zjednoczyc si§ z bohaterami legendo- wymi, wejsc, ze tak powiemy, w ich skor^, czuc i my- slec jak oni. Morris dopi^ tego celu z prawdziwem mistrzowstwem, uzywaj^c sposobow nast^puj^cych: przytacza fakty i szczegoly ze skrupulatnosci^, ktora usuwa wszelkie podejrzenie, iz opowiadaj^cy nie wie- rzy w swe basni; nast^pnie, b^d^jC malarzem z tem-

Williain Morris. 2

18

peramentu, stara si^ gJownie oddac strong malowni- czi|, koloryt kazdej sceny. To bylo glownyin celem jego ambicyi.

Gdy spogl}|damy na dobry obraz, przedstawiajq,- oy iemat mytologiczny, nie przechodzi nam nawet przez mysl, iz artysta moze nie wierzyc w swoj przed- miot. Toz samo, gdy czytamy opowiadania Morrisa. Pod wzgl^dem idei i tresci byl on oryginalny i po- niek^jd niezalezny od Chaucera. Natomiast pod wzgl(^- dem formy, rozmiarow, rytmow, we wszystkiem bral za wzor mistrza. Siedmiowierszowe stanze, cztero-i pie- cio-wierszowe kuplety i t. d,— wszystko to calkiem za- pozyczone od Chaucera i teraz juz prawie zupelnie wy- szlo z uzycia.

Narz^dzia te nie nadawalyby si^ do wyrazenia uczuc wspolczesnych, ani tez do delikatnej analizy psychicznej; lecz Morris glownie zajmuje si^ strong zewn^trznq, wypadkow, scenery^,, barwq,, potr^jCa gam- m^ wzruszen tylko elementarnych, a do tych teniatow jego formy s^ zupelnie przystosowane. J^zyk starozyt- ny wytworny, unikaj^cy wszelkicli wyrazow zbru- kanych w codziennem uzyciu, peten energii i zara- zem stodyczy. Takie sq, srodki, ktorych poeta uzywa dla odtworzenia podan starozytnych i sredniowiecz- nych, prawie bez zmiany.

Moze tylko w klassycznej mytologii autor prze- slania, co w niej jest nazbyt zmyslowo obnazonego, ale czyni to w sposob tak delikatny, iz nie razi na- szych reminiscencyi. Dodajemy wreszcie, zo w wybo- rze tematow i opracowaniu widac jego osobowosc, je- go sposob myslenia i czucia: zposrod my tow i legend wybiera tylko to, co jest wdzi^czne, ludzkie, smiale i,rzecznajcharakterystyczniejsza, smutne w patetycz-

19

nej wierze, ze zycie jest krotkie, a wszystko zni- kome i skazane na zapomnienie. Ta struna dzwi^czec bodzie poprzez cata dzialalnosc poetyckf^ Morrisa, ci- cho, ale wyraznie. Tylko tu melancholia nie przybie- ra nigdy form nowozytnego zrozpaczenia, ktore by- loby fatalne przy oddaniu pogodnogo pi^kna ideatow starozytnych: zdrowa i silna natura poety przezwy- ci^za zniech^cenie i ratiije mysl od rozbicia. Niema tu ani sladu buntii przeciw warunkom i prawom. Mor- ns posiada sil^ m(^skiego poddania sic^ temu, co nie- uniknione. W tym diichu umial: zachowac tradycye poganskie. Jest poganinem jeszcze i pod tym wzgl^- dem, iz nie wyraza zadnej zasady nowozytnej, este- tycznej, moraine] czy religijnej.

Widzielismy, jak^i prostota odznacza si^ plan „Raju Ziemskiego", ale w opracowaniu Morrisa zdo- l\vwa on wielkie bogactwa czaruj^icycli szczegolow. Kazda czesc odpowiada jednej z czterech por roku, kazdy miesi^c dostarcza tekstu dla prologu, ktory przypomina b<|dz prologi Cliaucera, badz wdzi^czne dygressye Ariosta. We wszystkiem przewaza atmosfe- ra sredniowieczna, pelna mgiel i snow, ktore unosz^j si^ i nad ponuremi powiesciami Skandynawii i nad promiennemi legendami Grecyi; przyczem te ostatnie zawsze stj zmienione przez wyobrazenia gotyckie, jak to si^ zwykle dzieje na obrazach Prymitywistow. Opowiadanie rozwija sif^ zgodnie z rytmem zmian w otaczajq,cej natnrze.

W pierwszej ksi^dze „Raju Ziemskiego" najpi(^- kniejszii opowiesci<i jest „The Story of Cupid and Psyche", zarazem dla autora najbardziej charakterys-

20

tyczn^. Morris opowiada tn tylko nieszcz^scia Psyche, zeslane na niq, przez Wener^; natomiast zbywa milczeniem ostateczny tryumf, gdy Jowisz udziela jej niesmiertelnosci. Jest to szczegot nader znaczqjCy: apo- teoza Psyche oznacza tryumf miJosci, jej cierpienia s^ tylko probami wst^pnemi. Mitosc jest to pi^kna, roz- koszna doHna, otoczona lasem, pelnym dzikich zv\ie- rz^t i straszydel; trzeba isc naprzod smiaJo, nie zwra- cajq,c uwagi na nie, a eel ostateczny napewno wyna- grodzi trndy.

Legend a Morrisa jest przeczeniem tej prawdy: w pogoni za mitosci% zbieramy tylko cierpienia. Czyz- by to bylo, jak przypuszcza Buxton ^), tylko niezr^cz- nosciq,, wywoJanq, brakiem miejsca, gdyz kazda opo- wiesc ma wedJug planu rozmiary ograniczone? Taki mistrz slowa i formy, jak Morris, nie mogtby bye powstrzymany przez wzglq,d tego rodzaju; opuscilby raczej niektore szczegoly, albo wreszcie rozbitby swa opowiesc na dwie cz^sci, jak to uczynil z historyq. Bellerofonta. Nam si^ wydaje, iz w tern opuszczeniu jest mysl gl^bsza, ktorej nalezatoby szukac w histo- ryi sercowej samego poety, history! dotychczas nie- znanej i ktor^ tylko pomi^tniki Michala Rossettiego po cz^sci odslaniaj^.

Wspomnielismy juz, ze Morris mial wspolzawod- nika na polu miiosci w osobie swego przyjaciela, D. Gr. Rossettiego. Szczegoly tej sprawy nie sq, jesz- cze znane; wiadomo tylko, iz Morris otrzymal r^k^ osoby, o ktor^ obydwaj si^ ubiegali, przyczem Ros- setti byt juz gdzieindziej zwiqzany.

Czyzby w tern nie nalezaJo takze szukac przy-

') H. Buxton Forman. Our living poets.

-- 21

czyn cienia, ktory przeslaniat wciaz pogodn% radosc bytu Morrisa, cienia, ktory nie pozwalal mu wierzyc w niesmiertelnosc mitosci, a nakazywat zadawalac si^ i-aczej jej strong, artystycznie-pogansk^, niz czem in- 11 em? W takiiii razie to pomini^cie tryumfu Psyche by- toby catkiem zrozumiate. Cztowiek maj^cy wlasne swe sity czuje si^ zwykle wyzszym ponad ktamstwa uczuc konwencyonalnych. Niechaj ci, ktory m udato sie do- piac rajow liarmonii dusz, spiewaj^^ hosaniia! Niecliaj stado postusznych baranow zachwyca si^ tem, czem przy- zwyczajono sie zachwycac, i udaje rozkosze nadziem- skie ale prawda jest przywilejem silnych. W liistoryi Psyche Morrisa trudy i cierpieiiia miJosci przewazaja i gdy ona tak lezy petna m^czarni, nie znajajC ani iia- dziei, ani odpoczynku, tylko „reniks, ktory przelaty- waJ temi stronami, udaj^c sie do Egiptu, usmierzyl jej bolesc kropla litosci'".

Posr()d legend zapozyczonych z folkloru skandy- nawskiego najlepsz^ jest „The Lovers of Gudrun". Bohaterka jest pi^kna Gudrun, nad ktorj^ ci(^zy fa- tum: wrozbiarze na zasadzie wieszczego jej snu glo- sili, iz przezyje czterech m^zow. Akcya rozpoczyna si(^ po smierci dwu pierwszych. Iviartan, najszlachet- niejszymtodzieniec Icelandu, prosi o r^ke Gudruny iza- rt^cza si(^ z ni£|. Przed slubeni jednak udaje si^— szu- kaj{|c slawy - z najlepszym swym przyjacielem, Bodlim, do Norwegii, gdzie krol Olaf rozpowszechnia chrze- scianstwo za pomoca or^za.

Wnet po opuszczeniu Icelandu Bodli dostrzega z rozpacza, iz takze kocha Gudrun^, odp^dza jednak od siel)ie mysl wydarcia jej przyjacielowi. ^^, bardzo dobrze przyj^ci przez Olafa, za co Kiartan wywdzie- cza sie wzgl^dami swiadczonemi Ingibiordze, siostrze

22

krola. Ona jest wkrotce zakocliana, on takze odczu- wa jej czar i, zdaje si^, zapomina juz o Grudrunie, gdy tymczasern Bodli coraz gl^biej pograza si^ w swa nami^tnosc. Po pewnym czasie wraca do Icelandu, przywozq,c tylko chtodne pozdrowienie od Kiartana, opowiada Grudrunie o nowych uczuciach przyjaciela i proponuje, aby wyszJa za niego. Grudrun si^ zgadza. i wychodzi za Bodlego, nie z mitosci, lecz z urazy ku tamtemu.

Wkrotce jednak Kiartan wraca i z^,da dotrzy- mania slowa: okazuje si^, iz tamte mitostki nie byJy niczem i ze on wciq-z kochal Grudrun^. Ale juz zapo- zno! Kiartan w zlosci zeni si^ z Refn^;, aby zapom- niec. To jednak do niczego nie prowadzi. Przyjaciele walcz^j: Kiartan ginie z r^ki Bodlego, ale i ten zabity zostaje przez rodzin^ Kiartana.

Grudrun wycliodzi jeszcze raz za m^z, jeszcze raz wdowieje, i w ten sposob przepowiednia sprawdza si^. Tresc ta wzi^ta jest z Laxdaela saga, ale charak- tery ludzi narysowaJ sam Morris: przez szlache- tnosc wrodzonq, Bodli dlugo opiera si^ pokusie zdrady; mial zamiary dobre, lecz ulegl w koncu, wiedz^c zresztq,, iz szcz^scia nie znajdzie i ze serce swe oddaje na pastw^ zgryzotom. Nie moze odjechac od Gudruny, a z ni^ czuje si^ nieszcz^sliwym, zwtasz- cza, iz ona go niecierpi. Przyjaciele, nawet wrogami nie zapomnieli dawnej swej przyjazni i, walcz^c, nad- stawiaj^; piers, by umrzec jeden z r^ki drugiego.

Ta stara legenda zachowala calq, swq, swiezosc i su- rowosc w opracowaniu autora. J^zyk dobrany jest tak, aby nie poddawac wcale mysli wspolczesnych. .Fest to, zdaniem wszystkicli krytykow, najlepsze opo-

23

wiadanie „Raju Ziemskiego" w cyklu powiesci skan- dynawskich, ktore podroznicy sami wyglaszajq,, Sred- niowieczne legendy opowiadane sq, przez jednego z icli towarzyszow, niemieckiego zakonnika, Laurencyusza. Posrod nich zastuguj^ na uwag^ dwie: „The Ring given to Venus" i „The Hill of Venus", z cza- sow, gdy pogaiiskie tradycye mieszaly si^ z clirzes- cijai'iskiemi. Wpierwszej pewien mtodzieniec z Rzymu kladzie swoj pierscien na palec posagu Wenery i tyl- ko za pomoc^ czarnoksi^stwa zdobywa go napowrot, nie od posagu, lecz od Wenery samej. Autor zbiera caly Olimp, ktoremu przewodniczy dyabel srednio- wieczny. Wszystko to opowiedziane z peJni^ wiary i przekonania.

Druga legenda jest history^ Tannhausera: gdy Wal- ter ucieka z groty Wenery i szuka w Rzymie pokuty i odpuszczenia grzechow u stop papieza; mi^dzy nim i zbawieniem. staje bogini, zmazuj^c wizerunki swi^tych i Madonny. Walter wraca do groty.

Posrod innycli legend sredniowiecznych zaslugu- ja na uwag^: „The Proud King" i „The man born to be King".

Nareszcie, myty starozytne opowiadane sq. przez mieszkancow kraju, w ktorym osiedli nasi podroznicy i ktory jest starozytnq, koloniq, greckf^. Oprocz wspo- mnianej Story of Cupid and Psyche" nalezy tu z^- znaczyc „The Doom of King Acrisios", gdzie Morris przedstawia romans Jowisza z Danae, z nieslychanym wdzi(^kiem. Tytuty innych my tow dostatecznie swiad- cza o ich tresci: „Atalanta's Race", „The Love of Alcestis", „Bellerophon in Argos", „Bellerophon in Licia" etc.

W jednej tylko opowiesci, w ,,The Land East of

24

the Sun and West of the Moon", widoczny jest wplyw Shelleya, ktory wszakze wogole w history! rozwoju Morrisa wielkiej roll nie odegrat.

Srod wszystkich swych opowiesci poeta nie mogl omin^c tradycyjnej historyi Kopciuszka, Cendrillon, kt6r% opowiada w „The Fostering of Aslang". Sq, to dzieje nieszcz^sliwego dzieciiistwa i mJodosci corki Sigurda i Brunhildy, zakoiiczone szcz^sliwem mal- zenstwem.

Wogole powiedziec mozna, iz Earthly Paradi- se" jest zbiorem wszystkich wybitnych my tow, trady- cyi i legend indo-europejskich, oddanych z realizmem, z prawd^ Indzka i psychologiczn^, z muzykalnosci^ rytmu i pi^knem niezrownanem j^zyka.

Autor nie jest psychologiem z powolania, ale jego m^zczyzni i kobiety s^ realnymi ludzmi, kocha- jq, z nami^tnoscia ludzi dorostych i zdrowych, a nie z rozowym sentymentalizmem chtopcow i dziewcz^t, a w nienawisci s^ nieublagani i okrutni.

Morris zachowaJ wszystkim mytom i legendom ich aromat, swiezosc i wdzi^k. „G16wnie jednak, jak slusznie powiada Buxton Forman— mamy tu do czy- nienia zawsze z prawdziw^ poezyq,, nie zas z proz^, ukryt^ za parawanem proznej wersyiikacyi" .

Poezy^ j^Raju Ziemskiego" mozna smiaJo na- zwac dekoracyjn^. Zresztq, autor sam ja sobie w taki wlasnie sposob przedstawia. W jednym ze swych poematow powiada: „Menawidzilismy smierci, nie umiej^c przeniknq,c jej znaczenia; uwielbialismy zy- cie, poprzez liscie zielone i liscie pozolkte jakkol- \viek sens zycia rozumielismy jeszcze mniej. Ziemia

26 -

i niebo, przez dlugie lata, lata bez liku w swych zmianacli powolnych byly clla nas tylko pi^knemi de- koracyami, zawieszonemi w komnacie wazkiej, gdzie igraja usmiecliy i tzy dni proznych czlowieka".

Samo zycie jest dluga galery^i pozorow i ulud: taka tez powinna bye poezya. Zycie, jego walki, df^- zenia, milosc, w naturalnej swej prostocie i pi^knosci, niezepsute zadnf| brzydot{| cywilizacyi, zycie, jakiem zyje czlowiek pierwotny: oto prawdziwy Raj ziemski, zrodlo marzeii i urokow.

Opowiadanie autora jest proste, wdzieczne, na- turalne, przenikni^te poezya pogodna; i m^skq,, w j^- zyku prostym, acz kunsztownym—prostym, gdyz Mor- ris iiienawidzii wszystkiego, co tclin^lo manieryzmem lub pretensyonalnoscia.

AVrazz „RajeniZiemskim" wyszedl poemat „Zycie i sniierc Jazona", ktory pierwotnie stanowic mial cz^sc jego skladow^i. Rzecz dzieje si^ tu na wolnem powietrzu, w pelnem, swiezem, rozkosznem odczuciu natury, zdrowia i pi(jkna greckiego. W bezposredniem ze- tkni^ciu z przyrodj^ poeta czuje si^ najszcz^sliwszym. Kocha nami(jtnie zywioly we wszystkich formacli i objawach; zaden ich rys nie unikn^l jego uwagi. Jego jeziora, obtoki, gory to nie studya z drugiej r^ki, lecz rezultaty bezposredniej stycznosci, to natu- ra w calej swej swiezej i surowej prawdzie. Zwlaszcza opis burzy w ^Jazonie" swiadczy, iz poeta nieraz mial do czynienia z rozhukanemi zywiolami. Caiy przedmiot traktowany jest w tonie pogodnym, z lekka retlektywnym. Autorpozostaje wiernym tradycyom my- tologii, tylko w poj^ciu Medei znajdujemy pewn^ dowol- nosc: z surowej i okrutnej krolowej Morris czyni dziew- cz^ czule, o silnym charakterze. Uwalnia j^^. takze od

26

zabojstwa brata, Abagitusa, i dlatego tez pozniej boha- terka, gdy j^ Jazon porzuca, budzi tylko litosc.

Morris zmienil rowniez zakoiiczenie: gdy oburzo- na ki^olowa dokonywa swej zemsty i ucieka, poeta nio kaze, wraz z tradycy^, umrzec wnet potem niewiernemn Jazonowi, lecz wskrzesza w jego sercu star;^ milosc kii Medei i potem dopiero zadaje mu smierc.

Jest to jedna z tycli transformacyi mytologii, ktorych Morris bardzo cz^sto pozwalal sobie w „RaJLi Ziemskim", We wszystkich tych pracach pozosta- wat oddalony od zycia i nazywal siebie „a dreamer of dreams born out of my due time". Takim wlasnie jest on w „Apologu" do ,, Earthly Paradise". Trudno znalezc cos bardziej czarujacego dzi^ki marzycielskiej melancholii i skromnosci. Jest to najlepszy wst^p do poezyi Morrisa. By czytelnik mial o nim doktadniej- sze poj^cie, podajemy tutaj ten „Apolog" w przekla- dzie prozq, przytaczaj^c zreszt^ i oryginal.

„Nie potraii^ wam spiewac o niebie i raju ani tez zmniejszyc ci^zaru waszych obaw ani wysmie- wac smierci groz^cej co cbwila nadejsciem ani zwro- cic wam szcz^scia dni ubieglych. Slowami memi nie mog§ otrzec waszycli Jez ani pocieszyc, ani wzbu- dzic nadziei ja, prozny spiewak przelotnego dnia.

„Lecz raczej wy, gdy, znuzeni radosci^ wzdycha- cie petn^, acz niezadowolonq, piersiq, i zdj^ci dobrocia dla ziemi calej zalujecie kazdej chwili, w miar^ tego jak przemija zadumani nad tem, iz pi^kne dni zni- kaj^ w lot wy wspomnijcie, prosz^, jednym btyskiem mysli o mnie proznym spiewaku przelotnego dnia').

') Of Heaven or Hell I have no power to sing, I t-annot ease the burden of your fears,

27

„Ci^zkicli smutkow, w clziki szal wprawiaj^cych trosk ktore gn^biq, tu nas, co w pocie czola chleb swoj spozywamy te biedne wiersze nie zdotaja sp^- dzic: pozwolcie mi wiec spiewac imiona naplywaj^- ce z przesztosci tycli, ktorzy, juz nie zyjq,c, nigdy przeciez umrzec nie mogq, ktorych pami^ci czas na- wet dtugi nie odegna od nas, biednych spiewakow przelotnego dnia.

^Marzyciel snow, urodzony nie w swoim czasie czyz mam probowac walczyc w obronie krzywd? Niecli warn starczy, iz moj wiersz szemrzq;Cy bije lekkiem skrzydJem o drzwi ze stoniowej kosci opo- wiadajac legend^ niezbyt natr^tn^ dla tych, co spo- czywaja w krainie snow ~ kolysani przez spiewaka przelotnego dnia^).

Or make quick-coming death a little thing, Or bring again the pleasure of past years, Nor for my words shall ye forget your tears, Or hope again for aught that I can say, The idle singer of an empty day.

But rather, when aweary of your mirth From full hearts still unsatisfied ye sigh. And, feeling kindly unto all the earth, Grudge every minute as it passed by, Made the more mindful that the sweet days die: Remember me a little then, I pray,— The idle singer of an empty day, ') The heavy trouble, the bewildering care That weighs us down who live and earn our bread. These idle verse have no power to bear; So let me sing of names remembered. Because they, living not, can ne'er be dead, Or long time take their memory ((uite away From us— poor singers of an empty day.

28

„Lud spiewa, iz czarodziej krolowi polnocy na Boze Narodzenie pokazal rzecz dziwn^,: przez jedno okno dal mu widziec cudn^ wiosn^ przez in- ne znowu wszystkie wspanialosci lata przez trzecie jesien w wiencu dojrzalych winogron a przez ten czas nieznacznie, jak zwykle w tej porze, d^l cia- gle straszny wicher mroznych dni grudniowycli.

„Tak tez si^ dzieje i z Raj em Ziemskim jezeli zecheecie go czytac i wybaczyc mi,— zem stworzyc usi- lowat cienista wysp^ btogosJawieiistw posrod balwa- now rozszalaJego morza, co na wsze strony sercami ludzkiemi miota morza, ktorego zarJoczne potwory nie- chaj zabijaj^ ludzie silni lecz nie ja, biedny spiewak przelotnego dnia^).

Dreamer of dreams, born out of my due time, Why should 1 strive to sot the crooked straight? Let it suffice me that my murmuring rhyme Beats with light wing against the ivory gate. Telling a tale not too importunate To those who in the sleepy region stay Lulled by the singer of on empty day.

') Folk say, a wizard to a northern king At Christmas - tide such wund'rous things did show, That through one window men beheld the spring, And through another saw the summer glow, And through a third the fruited vines a-row, While still, unheard, but in its wonted way. Piped the drear wind of that December day. So with this Earthly Paradise it is, If you will read aright, and pardon me, Who strive to build a shadowy isle if bliss Amidst the beating of the steely sea. Where tossed about all hearts of men must be. Whose ravening monsters mighty men shall slay,- Not the poor singer of an empty day

29

Poswi^caj^c „Raj ziemski" Chauoerowi, Morris powiada: „Jezieli w jakims starym ogrodzie pracowa- lismy obydwaj i na starych pniach szczepili swie- ze plonki; jezeli dla ludzi oddanych na pastw^ niidow ozywilismy czar dni ubiegtych, praca nasza nie byla stracon^ i ja takze wzAa^lem slaby udziat w tern dziele ja prozny spiewak przelotnego dnia".

To zniech^cenie i rozczarowanie estetyka, uoie- kajacego od zycia w krainy snow, zaczyna si^ roz- praszac po napisaniu „Raju Ziemskiego". W nast(jp- nym poemacie, „Love is enough" (1872), . znajdujemy juz obok religii pi^kna nowy czynnik: religi^ mitosci. Tu jnz sa zarodki tego przewrotu, ktory w dziesi^c lat pozniej w Morrisie ostatecznie si^ dokonal. Tym- czaseni jednak poeta odbyl podroz do Islandyi; tarn poznal kilku literatow i studyowat przezytki starej poezyi poJnocnej. Miai w tej pracy towarzysza w oso- bie Eryka Magnussona, i razem tlomaczyc zacz^li sa- gi islandzkie, ktore wychodzity w nast^puj^jCym po- rz^dku: „The Story of Grettir the Strong" (1869), „The Volsunga Saga, with certain songs from the Elder Edda„ (1870) i „Three Northern Love Stories" (1875). Morris staral si^ w tiomaczeniu tern glownie o zachowanie ducha sag islandzkich i dokonal pracy z prawdziw^ doskonaloscia. Dostarczyla mu ona za- razem materyaJu dla kilku opowiesci z „Raju Ziem- skiego". Nareszcie pod tymze wpJywem napisat „The Story of Sigurd the Volsung", uwazan^ przez niekto- rych krytykow za najlepszy jego poemat epiczny. Volsunga Saga jest zbiorem my tow, ktore w historyi literatury wszechswiatowej odegraty tak^samj^ rol§, jak opowiesci o Wojnie Trojahskiej i legendy Arthurowe.

30

Srodkow^ figur^ tej sagi jest Sigm^d czyli Siegfried, pochodzficy z bohaterskiej i boskiej rasy Volsungow.

Volsunga Saga, spisana po raz pierwszy w XIV w., istnieje w dwoch wersyach: islandzkiej i niemie- ckiej. Morris przetlomaczyl pierwszq,, ale do swego poematu skorzystal takze z drugiej. Oprocz Morrisa ten sam temat, jak wiadomo, opracowal takze ostat- niemi czasy R. Wagner w swej tetralogii „Der Ring der Niebelungen"; tylko pierwszy uczyniJ to w formie epicznej, driigi w dramatycznej. ObydAvaj jednak czerpali raczej ze starozytniejszej wersyi, islandzkiej, niz z pozniejszej, niemieckiej, zawartej w „Niebebin- genlied'zie". Morris wzial z tej drugiej forme me- tryczn^.

Volsunga Saga w swej pierwotnej postaci wyda- je sie czytelnikowi powierzchownemu splf^tanym zbiorem przygod niewiarogodnych, petnym zabojstw, kazirodztwa, bratobojstwa i tym podobnycli okrop- nosci. Przy blizszem jednak wejrzeniu w rzecz moz- na jak to Hueffer^) wykazuje odnalezc w tern imbroglio pewien plan, a takze pewn^ przewodniq, ide^ moralnq,, ktora zaciemniona zostala przez nie- okielznana wyobrazni^ starych bardow. Nowsi zas poe- ci, ktorzy podj^li si^ opracowania Volsunga - Sagi, zwrocili uwag^ na wyjasnienie tego planu. Mieli oni przed soba, dwie drogi do wyboru: albo zupelnie po- rzucic porz^jdek, w jakim nast^powaly po sobie sta- rozytne opowiesci, i na nowo je ugrupowac kolo idei przewodniej; albo tez trzymac si^ w glownych zary- sach oryginalu, rozwijaj^c tylko szczegolowiej punkta

') Poems by William Morris, with a memoir by Fr. Hucffer Ed. Tauchnitz.

31

wazne dla zaznaczenia sensu wewn^trznego historyi, z pomini^ciem eiDizodow dnigorz^dnych, sianowiacych pozniejsze dodatki. Wagner wybraJ pierwszti iog(j, Morns - driiga. Obydwaj nwazaja; za idetj przewod- nia poematu przeklenstwo, zwiazane ze zlotem, a ra- czej z zfjjdz^ zJota.

Wkrotkich slowach tresc poematu jest nast^puj^- ca. Sigurd, syn Sigmunda Volsunga, wychowany zostaj przez matk^ swa, ktora po smierci Sigmunda powtor- nie wyszla za m^z, za krola Elfa. Gdy Sigurd pod- rosl, zabija przy pomocy ojcowskiego miecza, smoka Fafnira, porywajac skarby, ktorych on strzegl, z do- datkiem pierscienia i czapki magicznej. Ta czapka czyni Sigurda niewidzialnym i udziela mu niezwy- ktej siJy.

Skosztowawszy krwi smoczej, rozumie on j^zyk ptakow i w ten sposob dowiaduje si^ od orla, iz pi^k- na dziewica lezy uspiona na skale zwanej Hindfell, okr^zonej wiencem plomieni. Sigurd przedostaje si^ przez ogien do zaczarowanej krolewny, Brunhildy, Walkiryi, zdobywa jej mitosc i zyje z ni^i przez pewien czas na Hindfell'u. Spragniony przy god, opu- szcza j{| wszakze i udaje si^ na brzeg Renu, gdzie mieszkajji bracia ki^olewscy Gunnaz, Hogni i Gut- torni, Nibelungowie, i siostra ich, Gudrun, najpi^kniej- sza z dziewic, a takze matka ich, Grimliild, czarodziej- ka. Dzi^ki truciznie milosnej, przyrz^dzonej przez nia, Sigurd zapomina o si ubach, wiazacych go z Brun- hild^, zakochuje si^ w Gudrunie i zeni si(j z ni^. Czar jest tak potezny, iz nawet imi^ Brunhildy znikJo z je- go pami^ci: gotow jest juz ubiegac sie o nij|, by j^ zdobyc dla Gunnaza. W tym celu przybiera, przy po- mocy swej czapki magicznej, postac Gunnaza i jesz-

- 32

cze raz przebywszy wieniec plomienny, zar^cza si§ z Brunhildq, i otrzymuje od niej napowrot pierscien, ktory jej niegdys byt dat. Wraca z niq, nast^pnie, przy- biera wlasn^ sw^ postac i oddaje walkiry^ Grunnazowi.

Brunhilda, dowiedziawszy si^ z czasem przez zo- n^ Sigurda, o fatszu, ktorego padla ofiarq,, paJa zem- stq, i namawia swego m^za i jego braci do zabicia Sigurda. Czyn ten dokonany zostaje, ale wowczas stara, niezagasla nami^tnosc budzi si^ w sercu Brunliildy. By pol^czyc si^ z kochanym, bohaterka przeszywa sobie piers mieczem i wspolny stos pali ich zwloki,

Na tern "Wagner koiiczy swoj dramat. Morris jednak, wslad za sagj|, snuje w dalszym ci^gu w^tek mytow. Po kilku latach ponurego wdowienstwa .Gru- drun wychodzi za brata Brunhildy, krola Atli. Ten, clicqjC zagarn^c skarby Sigurda, ktore obecnie znajduj^ si^ w posiadaniu Nibelungow, zaprasza ich do swego krajui tuzadajeimsmierc zdradzieck^. To Grudrun na- mowila m^za do tego zabojstwa, to ona spogl^daia spo- kojnie na smierc swych braci i krewnych. Grdy jednak morderstwo dokonane zostalo i smierc Sigurda ze- mszczona, opadaj^ krolow^ zgryzoty sumienia. Gdy Atli i rycerzejego spi^,, ona podpala palac krolewski i wszys- cy jak s^ ginq,. Po tych okropnosciach Grudrun wedtug sagi ma jeszcze zyc dtugie lata i wyjsc po raz trze- ci za m^jZ. Ale nawet Morris wyrzeka si^ dalszego snucia tych opowiesci i skraca je utopieniem Grudruny w jeziorze.

Skarb wykradziony niegdys elfowi wodnemu, Audwaremu, i wywoluj^cy chciwosc ludzkq,, jakkolwiek ci^zy nad nim przeklenstwo, jest podstawq, calej sagi. Przeklenstwo to ziszcza si^ fatalnie na wszystkich je- go posiadaczach, od samego Audwarego i Fafnira, ktory

33

zabil byl dla niej ojca, az do Sigiirda i ISTibekingow. Nawet sam Odin, bog najwyzszy, podpada pod przeldenstwo, gdyz takze poz^dal skarbu, i ostateczny Zmierzch Bo- gow takze zwi^zany jest z fatalnym wplywem zlota. Saga tez zapowiada tajemniczo, iz Sigurd odrodzony w^^rwie skarb i wtadz^ z nim zwi^zan^ z rq,k ponu- rych Mbelungow. W innej wersyi mytu Sigurd staje si^ s3Mnboleni slonca, walcz^cego zwyci^sko z mroka- mi nocy. Z idei tej mystycznej Wagner skorzystat w scenie, gdzie Siegfried wyst^puje w promieniach stonecznych, arowniez i Morris jq; zaznacza, ale nie tak wyraznie, gdyz jemu nie tyle chodzi o mysli zawar- te w sadze, ile o ni^ sam^. Opowiada tez j^, trzyma- jq,c si^, o ile mozna, najblizej oryginalu; jezeli zas wprowadza Zmierzch Bogow, wywolany wlasnq, ich wi- nq,, oraz zbawcz^ missy^ Sigurda, czyni to w sposob niewyrazny, nawpol swiadomy, nasladuj^c i pod tym wzgl^dem scisle charakter mytu.

„Tlie Story of Sigurd the Volsung und the Fall of Niblungs" pisany jest w stylu prostym i petnym epicznej pogody. Oto pocz^tek piorwszej piesni: „Za czasow, gdy swiat byl jeszcze mlody, krol jeden mial palac - w ktorym ksiq,z^ta byli odzwiernymi; dachy w nim pokryte byly zlotem; hrabiowie go budowali; ich zony w nim prz^dly.

„Tam ludzie serca radosnego, pelni otuchy i wia- ry, spotykali dobre i zle dni, jak przychodzity, zgo- dnie z losem. Tarn bogowie nie byli zapomniani, albowiem zyli posrod ludu; a jednak juz w tych pierwszych dniach swiata wznosil si^ zdala szmer, zapowiadaj^jCy czasy pozniejsze i dni ostatnie, koniec wszelkiegoszcz^scia". Ci ludzie, o sercu radosnem, w zu- pelnosci przypominaja bohaterow homerowskich. Poe-

W'iliiam Mollis. 3

34

ta lubil uciekac od banalnosci go otaczaj^cej w czasy odlegle. Z tej sagi „dobywaj^ si^ ptomienie nami^t- nosci, ktorych wszystkio wzgorza lodowe polnocnej krainy lodow nie przycmily swym ponuryin cieniem i ktorych wszystkie wody, wszystkie jeziora, otaczajf^ce wysp^ Thule, nie omyly z ich ognia i barwy" po- wiada slusznie Buxton Forman. Morris czuj si^ w swo- im zywiole srod ty ch bohaterow pierwotnycli, Gretti- row, Gunnlangow, Sigurdow i innych. TJmial on wskrzesic proste i szlachetne postaci starozytnej epo- pei. Panuje nad ni^, ogolna atmosfera fatalizmii, kto- r^ Morris tern lepiej odtworzyc zdolal, iz sam byl zwolennikiem iilozofii fatalisty cznej .

Wspomnijmy wreszcie, iz poeta dal tlomaczenie „Eneidy" i „Odyssei" i ze prace te zdobytymupowszech- ne uznanie. Morris dosi^gnq,! tu najwyzszego stopnia doskonaJosci, mozliwego w przektadach: oddaje stowo w slowo oryginaly i zacliowuje jednocze^nie ich pi^k- no. „TJ6maczenie to, powiada jeden zkrytykowo „Enei- dzie," jest napewno lepsze niz Drydena, tak przeciez do- bre. Morris nieustannie szedl za tekstem poety la- cinskiego, nie pozwalaj^c sobie zadnej dowolnosci; gdy, przeciwnie, Dryden wielekroc zadowohl si^ wskazaniem ogolnego znaczenia wyrazen, nie odtwa- rzaj^iC szczegolow". 0 tlomaczenin „Odyssei" inny krytyk powiada: „Nigdy jeszcze wysitek literacki nie byl uwienczony rezultatem wspanialszym. Niema ani jednego ust^pu dziela, w ktorym nie mozna- by , odnalezc stylu poety greckiego; bohaterowie Homera majq, w tlomaczeniu Morrisa prostot^ mowy rowna oryginalowi. Zrobic lepiej byloby niemozU- Wosciq,".

ZaTzucano Morrisowi, iz zbyt wiele zajmowal

35

si^ tiomaczeniami, trac^jC czas na prac§, ktorej mogli- by dokonac ludzie mniej zdolni. Jest w tym zarzucie cz^sc prawdy; ale kto wie, . czy z wiekiem, gdy zdolno- sci tworcze stabn^, ttoiuaczonio nie miisialo zastapic samodzielnej pracy poeiy.

Obejrzelismy caly dorobek poetycki Morrisa. We wszystkiem widzielismy przetwor oryginalny i oso- bisty tematow znanych. Przetwory takie nie wy- magaja darow ist.otnie tworczej imaginacyi. Sadzimy wszakze, ze t^ imaginacyi posiadat poeta w stopniu dose wysokim, opierajac si^ gtowniena jego powiesci „News from Nowhere", o ktorej mowic b^dziemy w dalszym ci{|gu. Jezeli nie dat jej dowodow w swej tworczosci czysto poetyckiej, stato si^ to gJownie pod wplywem teo- ryi prerafaelitow, ktore wymagaty raczej przerobek ory- ginainycli tematow archaicznych, niz odkrywania ho- ryzontow zupelnie nieznanych.

Jakiez wi^c sa czynniki, ktore poezyi Morrisa nadaj^j; znaczenie pierwszorztjdne? Sir Alfred Austin w swoich szkicach „The poetry of tlie Period" slusz- nie wychwala muzykaln;^ wartosc wierszy Morrisa, nazywajac go ^dulcent client of Apollo", jego nie- wzruszona slodycz i czntosc delikatnt^ J6go duszy. Istot- nie, we wszystkich tych sprawach Morris jest niezrow- na,ny. J^zyk jego zyskuje na prostocie wszystko, co traci na sile. Ale wi^cej jeszcze niz muzykalnosc i.sto- dycz jego wierszy podniesc nalezy icli malowniczosc, Jezeli pod wzgl^dem muzykalnosci niektorzy oddaja- raczej palm^ pierwszenstwa Tennysonowi, to pod wzgiedem kolorytu tylko Morris dopiq,! taki-ego mi- strzowstwa w poezyi angielskiej, jakiego Bossetti do-

36

piq,! w malarstwie. Co jednak glownie poci^ga w poe- zyi Morrisa i nadaje jej charakter zupelnie odr^bny, to pogodny fatalizm, pelen melancholii i rzewnosci. Poniewaz jeden z przyjaciot Morrisa, poeta Swin- burne, byl takze fatalist^, wi(^c najlepiej rys ten za- znaczymy, przeprowadzaj^jC parallel^ pomi^d^ nimi.

Swinburne przedstawia nani niestychanq, intellek- tualn^, niezaleznosc od zwyklych wzruszen ludzkich, Poezya i przyroda catkiem go pochlaniajq,. Jego naj- silniejsze nami^tnosci to zywiolowe stosunki wzgl^dem stonca i morza: chcialby si^ rozplynac w swietle drga- j{|cem lub w huczq,cym oceanie. Przypisuje sobie sym- boliczne pokrewienstwo z „Sun-God'em" i przybiera nazwisko „Thalassius'a". Rozumie si^, temperament tak zywotny nie mogJ zupelnie wymin^c uczuc oso- bistych: poeta wielekroc przebywaJ cierniow^, dro- g^ miJosci; ale z tych pielgrzymek morze, jego mat- ka, wci^z go napowrot odwoluje. Z entuzyazmem spie- wa lukrecyuszowskie slepe pot^gi, ktore rzq-dz^ swia- tem, nie dbajac o ludzkie szcz^scie lub cierpienia. Znuzony, marzy cz^sto o spokoju niebytu.

Morris przenosi nas do zupelnie innej strefy wzruszen. Filozof to rowniez beznadziejny, ale nie tak oboj^tny na nadziej^. Spragniony.jest delikatnych rozkoszy, stanowiq^cych czar zycia, ale pogod^ jego du- cha przeslania wciq^z cien niechybnego konca. Jest to przedewszystkiem poeta mitosci; ale w jego zacliwy- tach j^czy wciq,z ta, niepostrzezona prawie, nuta za- lu, iz zycie jest tak przelotne, a rozkosz znikoma. Moze ten wlasnie odcien rozpaczy wzbudza w nim t^ nami^tn^ jego milosc wolnosci i niczem niepoha- mowanego palenia si^ w promieniach slonca, uzycia, ktore chcialby uczynic dost^pnem dla wszystkich.

.37

Gdy na dworze zawieja powiada gdzies Turgeniew— i gdy znajduj^ si^ samotny z psem w po- koju, czuj^ bardzo wyraznie nic sympatyi gt^bokiej, ktora mnie wiaze z nim, jako istot^ zyw^. Bezna- dziejnosc moze przytepic pot(^g(^ egoizmu, zblizyc ku sobie ludzi, ktorzy cziijq, potrzeb^ wzajemnego ogrza- nia si^ w tym zimnym oceanie niebytu.

W miar^ tego, jak ludzie tracic b^dq, swe wie- rzenia, a energia nami^tnosci zuzyje sie dzi^ki nau- kowemu mysleniu, coraz bardziej uwazac b^da ego- izm za prozny i bez tresci. Wowczas rzekna sobie: „Po- niewaz nie wiemy nic i nie mamy zadnej nadziei, ponie- waz wyst^pujemy tylko przez chwil^ na jednej z najdrob- niejszych planet, ktora niezgrabnie si^ obraca kolo swej osi po to tylko, aby wnet sie pogrq,zyc w otchlaii niebytu: wi^c starajmy si^, zeby pozorne to istnie- nie nie byJo zbyt bolesnem, urq,ganiu zimnego chao- sn przeciwstawmy mitosc gors^cs^ kochajmy si^!" Beznadziejnosc moze dostarczyc bardziej rzeczywiste- go WQzla duchow, niz wszelkie wierzenia i egoistycz- ne nadzieje nagrody lub kary.

Morris jest wtasnie jednym z przedstawicieli te- go stanu ducha.

Jest to czyste zrodJo, z ktorego tryskaja krysz- tatowe zdroje milosci. Tak wspanialego zjawiska swiat od czasow Slielleya nie widziai. I, rzecz godna uwa- gi, zaden z nich nie laczy tych polotow uczucia z te- orya ascetyzmu, lecz, przeciwnie, obaj sa goracymi zwolennikami poganstwa, tej szalonej uczty zycia: tylko „Prometeusz Wyzwolony" dumnie napawa sie zwyci^stwem posrod boskich i jakze szlachet- nie nakreslonych! Oceanid, pewny siebie i nie- znaj^jcy ani zalow, ani zgryzot; u Morrisa zas mamy

38

szalon^ „Podr6z do Cythery", nie pozbawion^; wszak- te cichej melancholii, a moze i odcienia rozpaczy.

Istotnie, jego ideal przysztosci jak go w „News from Nowhere" przedstawil silnie przypomina mi stynny obraz Watteau, znajduj^cy si^ w Luwrze. Poeta, jakby przez obaw^ mysli i jej meczarni, filo- zofie zupelnie odrzuca, nauk^ i sztuk(^ spycha na dru- gi plan, daje zas nam przyrode, cwiczenia na otwar- tem powietrzu i obiitosc rozkosznych kobiet.

„A wi^c kochajcie, Mesdames, smialo i bez oba- wy bq,dzcie usmiechem, bq,dzcie muzyka, badzcie gracy^,! B^dziemy smialo odbijali od brzegow zycia i pograzali si^ w tajemnicz^ otchlaii niebytu, obejmu- jac bosk^ kibic jedn^, r^kq,, a potrzq,sajq,c w drii- giej wiencami z roz!"

Kwestya bytu nie mogla bye bardziej czarujaco rozstrzygni^t^, niz j^ Morris rozstrzyga, Niema u nie- go tej sprzecznosci pomi^dzy pi^knem a moralnoscia, ktorq, wszyscy zwykle upatruj^: poeta l^czy je w jed- nej wyzszej syntezie reformy spolecznej; jest to je- dyna rzeczywiscie droga, prowadz^ca do celu.

Swinburne' na t^ kwestya pozostaje zupelnie prawie oboj^tny. Spoleczne jego d^^zenia wyczerpy- waly si^ niegdys spiewami na czesc Kzeczpospolitej; zreszt^ oddal si^ zupelnie sztuce, ktora jest calkiem niezaleznq, od losow swiata moralnego, a poetycka imaginacya prowadzila go cz^sto do stawania z nim w sprzecznosci; do syntezy Morrisowskiej nigdy si^ nie wzniosl; z oboj^tnosci^, z zadowoleniem mowi o przelotnosci zycia. W swym „Grarden of Proserpine" przedstawia gl^bokie znuzenie ludzi, ktorzy mieli duzo milosci. Jest tu wi^cej niz zadowolenie, iz si^ przespi burze przyszlosci. Nie, jest tu gl^bokie

39

wyrzeczenie si^ zycia. Fatalizm Morrisa jest bardziej pogodny. Ten skomplikowany, delikatny i czarujacy stan diichowy, ktory odbijaw sobie cata zlozonosc zycia wspotczesnego, stanowi cecli^ oryginaln^, Morrisa, na- dajacq, mu w poezyi angielskiej stanowisko zu- pelnie odrebne. Wprawdzie stan ten duchowy doszedl do zupeJnego swego wyrazu dopiero w „News from Nowhere ", ale juz w dotycliczasowych utworach od- najdujemy wszystkie jego czynniki skJadowe. I Ja- zon", i „Raj Ziemski", i Sigurd" przenikni^te s^ fata- lizmem, ale j^oprzez jego olowiane obJoki poeta uka- zuje nam oddalony „wiek zloty" szcz^scia, a zarazem czucdaje wiare i nadziej^ powrotu Ludzkosci do tych stanow btogosci. Poeta przyznaje, iz jego poematy opisujq, „liappy days passed long ago", czasy gdy swiat byl mlody. Jest w nicli ton wdzi^cznego zalii z powodu znikomosci wszystkiego, co zielone, ale zara- zem i gl^bokiej wiary w trwalosc ci^jglych odrodzeii.

Ten ton osobisty czyni, iz Morrisa wtasciwym epikiem nazwac nie mozna. Epos moze bye tylko skutkiem swiezego i pot^znego zycia, jak za czasow Homera lub Chaucera, czego o czasacli naszej cywi- lizacyi powiedziec nie mozna. I dlatego Morris wy- razat raczej swoje wrazenia z powodu czasow ubieg- Jycli, ktore opisywal.

Nie byl to jeden z tych tworcow, ktorzy pomy- slami swemi „zbogacaj{^ krew swiata", ale srod poe- tow naszych czasow zajmuje miejsce zaszczytne.

ROZDZIAL III.

Jednoczesnie z poezyq, Morris prowadzil dalej 3wa dzialalnosc w dziedzinie sztuki dekoracyjnej. Ta- pety, obicia pod jego r^ka i pod r^k^ j^go uczniow doszJy do doskonalosci nieslychanej. Crane np. przed- stawial „rale", ,,R6ze ililie", „0gr6d pawiow", „Czte- ry wiatry" i t. d. Voysey: „Tulipany", „Siedem Siostr", ,,Krain^ wieszczek", wykonane pod wplywem sztuki per- skiej, rowniez jaki „Morze kwiatow" lub ^Euthymia" Silvera, Wspomniec tu takze nalezy Lewisa Day'a i In^ grama Taylora, AVszy.scy odznaczaja si^ bogactwem fantazyi, delikatnosci^j rysunku i gJ^boka znajomo- sci^ fauny i flory ornamentacyjnej.

Morris, mistrz i tworca tego kierunku, zrazu bral wzory wprost z natury, nast^pnie zwrocit sie po nlo. dp Wiekow Srednicli, i w koncu do Wscliodu, ale to raczej do starozytnej Persyi, niz do Japonii, ktora uwazaJ za nazbyt zniewiesciaJ^.

Po fajansach emaliowanycli, ktorych wykona- nie polecat Morganowi, przystapil do fabrykacyi stat-

') Ayinor Vallance: W. Morris'art and writings. Londyn,

1897.

41

kow domowycli z niosiadzu i miedzi, by w ten sposob odrodzic strong dekoratywnq, kuchni gdyz nic w do- mu angielskim nie pozostalo zdala od jego troski; nie bylo dlaii sfery nazbyt poziomej lub uposledzonej; zloty promien poezyi i sztuki wszedzie powinien byt przenikni|c, wszystko oztocic.

Nareszcie poeta zajq,l si^ przemyslem ksiazko- wym i dokonal w nim cudow prawdziwych. Zalozj'J (h'ukarni^i fabryk^ papieru, pracujacq, tylko dla je- go wydawnictw, a poniewaz w tej sprawie, jak i we wszystkicli innycli, d^zyJ wci^,z do doskonatosci, wi^c jego „Kelmscott Press" uwazana jest pod wzgl^dem estetyki Avykonania za pierwsza obecnie drukarnie w swiecie.

Papier uzywany przez nia kosztuje blizko dzie- si^c razy wiecej niz zwykly, nosi zas w filigranie mar- k^ M. W., jablko hib kwiat. Czcionki sa specyalnie odlewane wedtug wzorow arcliaicznych, maszyny przedstawiajq, szczyt doskonalosci teclinicznej, a dra- karze sa raczej artystami niz robotnikami. Grtowne- mi wydawnictwami tej drukarni s^: Sigurd the Vol- snng and the fall of the Mblungs", „The life and death of Jason", „The Golden Legend", „Chaucer's works", „The end of the glittering plain" illustro- wane przez Burne-Jones'a i Waltera Crane^i. Orna- mentyka brzegow, marginaiow, liter poczatkowych na- lezy do Morrisa. Dla dekoracyi ksiazek i drzeworytni- ctwa powrocil Morris do idealow XV i XVI stulecia.

0 wspaniatosci i sniaku wydawnictw powyzszych sq,dzic mozna z tego, iz jeden egzemplarz dziet Chau- cer a kosztuje 500 fr. Wszystkich egzemplarzy bylo 425. CaJa tu dzialalnosc Morrisa miata wplyw gl^bo- ki na odrodzenie artystyczne kraju. Gdy inni prera-

42

faelici zwracali si^ po wzory do quatrocentistow wlo- skich, do Fra Angelica, do Grhirlandaja, do Filippina Lippi, do Lorenza di Credi, do Mantegni, przez co dziela ich pozostaty bez znaczenia prawie dla wi^k- szych mas, Morris wprawdzie takze zwrociJ si^ po wzo- ry do przesztosci, ale do przeszlosci narodowej, i tarn szukaJ podstaw dla swej reformy artystycznej.

Przed pi^cdziesi^ciu laty sztuka dekoracyjna w Anglii byla w zupelnym upadku, tak samo zresz- t^ jak i w calej Europie. Ci co wierza w bezustan- ny pochod Ludzkosci naprzod, inogq, bardzo tatwo si^ rozczarowac, przyjrzawszy si^ dziejom tej sztuki i arehi- tektury w naszym wieku. Od czasow pr^yjscia do wladzy demokracyi nie tylko zaden nowy i oryginal- ny styl nie pojawit si^ w tych dwoch dziedzinach, ale, przeciwnie, barbarzyfistwo, miernota, banalnosc sponiewieraly wszystkie zabytki pi^kna pozostawio- ne przez przesztosc ').

Fabrykacya mechaniczna zastapila we wszystkicli dziedzinach prac^ r^cznq,. Rzeczy wykonywane daw- niej czesto z zamilowaniem przez rzemieslnika-arty- st^, ktory wkladal w nie calq, sw^, dusz^, staly si^ obecnie tandetfj, maszynowq,.

Dzisiejsza produkcya bynajmniej nie jest zalezna od woli ani intelligencyi wykonawcow-artystow, lecz za- lezy catkiem od przemystowcow i kupcow, i dlatego stala si^ brzydkq, i trywialn^. Zycie coraz bardziej tracilo w pierwszej potowie biez^cego stulecia swa barwnosc, swoj smak arty sty czny, w Europie calej, gtownie zas w Anglii, gdzie industry alizm najpot^zniej si^ rozwin^l.

0 Jean Labor: W. Morris et le mouvement nouveau de I'art decoratif. Genfeve 1897.

43

Dose wspomniec pod tym wzgl^dem te dlugie ulice, ztozone z nieotynkowanycli, brudno-czerwona- wych domow, ktore czynia Londyn podobnym do ol- brzymiego mrowiska. Wn^trze tych doniow bylo przed piecdziesi^ciu laty, we wszystkich szczegoJach ozdob 1 iimeblowania, nie mniej brzydkie i trywialne. Na- wet malarstwo, zgn^bione nasladownictwem wzorow klassycznych, francuskich, znajdowalo sie w zupeJnym upadku. Widzielismy, w jaki sposob si(2 rozpocz^JaVe- akcya, jak prerafaelici zaprzysi^gli sobie odrodzenie sztuki narodowej, starozytnej, porzuconej i zapomnia- nej pod wptywami cudzoziemskiemi, a przez ni^ i re- form^ smaku ludu angielskiego. '

I nalezy przyznac, iz dzi^ki energicznym wysit- koin, ktore trwaJy blizko poJ stulecia, dopi^li swego celu. Anglia stala si^ krajem nadzwyczaj dbaJyin o ar- tyzm, o pi<2kno, wdzi^k i elegancy^ w domii i na uli- cy, w zyciu prywatnem i publicznem.

Architektura odradza si^ nietylko w Londynie, Bii^mingliamie, Mancbesterze, Qlazgowie, ale w calem wogole krolestwie. Wszystkie miasta staraj^i sie o sta- wianie nowych, artystycznyck budynkow. Odrodze- nie architektury narodowej, uwolnienie jej od nalecia- iosci cudzoziemskich, byJo zadaniem, ktore wziat na siebie jeden z prerafaelitow, przyjaciel Morrisa, Ph. Webb. Wprowadzit on w mod^ styl krolowej Anny (Queen's Anne style) i w ten sposob odtworzyt pono- wnie prawdziwy dom angielski, starozytny, z czerwo- nych cegieJ, zdobnycli gdzie niegdzie biatemi wstaw- kanii, dom, ktory jak plama czerwona blyszczy na zieleni gazonow i drzew.

Na temat pierwotny tego stylu uJozono mnostwo waryacyi dzi^ki staraniom architektow, jak Norman

. 44

Shaw, G-eorge Peto, Reginald Blomfield, H. Gr. Coo- per, Bailiie Scott.

Po stworzeniu domu nalezaJo si^ zaj%c jego de- koracy^ wewnetrzn^, i pod tym wzgl^dem wszystko, czego dokonano, nalezy przedewszystkiem do Mor- risa i jego inicyatywy. Magazynow artystycznych, na wzor tego, ktory on zaJozyl, posiada teraz iVnglia bez liku, awszystkie nasladuja i przetwarzajq, wzory prze- zen wskazane. Umeblowanie, dekoracya domu angiel- skiego w zupelnosci odrodzone zostaly, sztuka prz'eni- kneJa w zycie codzienne, zdobi^c rzeczy najpowsze- dniejszego uzytku.

Reforma objela nawet ksiazke angielska, ktorej illustracya, oprawa i ornamentyka dosziy do szczytu doskonalosci; obj^Ia dziennik angielski, nawet afisze.

Afisze, dzi^ki talentowi Chereta, staly si^ takze przedmiotem opracowania artystycznego. A coz dopio- ro mowic o albumacli i obrazkacli dla dzieci, na kto- re zwrocono jaknajpilniejsza uwag^, by dac odpowied- ni pokarm ich oczom i smakowi! Dose powiedziec, iz taki artysta jak W. Cyane illustruje dla nich „Opo- wiesci Grimma", Bajki Ezopa" i t, d.

Wszystko to odbylo si^ pod wplywem dziatalno- sci Morrisa. Pod jego tez wplywem utworzyla si^ slyn- na szkola drzeworytnikow w Birminghamie, do kt<')- rej nalezy: Arthur Gaskin, C. M. Gere, Ed. New, M. N. Payne, Bernard Pleigh,. i panie Gertruda Brad- ley i Marya Nevil.

Przyznaj^c w ten sposob wielkie znaczenie praktyczne dziatalnosci Morrisa dla rozbudzenia sma- ku artystycznego w Anglii, musimy jednak przyznac, ze, jako tworca, nie odkryl on w sztuce zadnych nowycli horyzontow; inaczej m6wiq,c, cala dziatalnosc prak-

45

tyczna Morrisa wjdaje nam si^ nizszt^ od jego war- tosci wewiKjtrznej. Z natury swej, wszechstronnej i in- tuitywnej, byt on geniuszem, ale czas i otoczenie nie po- zwolity mu si^ rozwin^c nalezycie. Morris i jego to- wiirzysze, gdyby si^ byli urodzili za burzliwych cza- sow podobnych do Renaissance'u, wywolaliby rozkwit sztuki nowej, otwierajacej nieznane widnokr^gi. Gdyz bynajmniej nie jestesmy zdania, iz sztuka powinna zyc tylko przesziosci^, powtarzaniem: to tylko w oto- ezeniu spokojnej demokracyi i pod jej naciskiem oso- bowosc prerafaelitow doznala nadw{|tlenia.

WidzajC wokoto te domy, ktore sfj, jak mrowi- ska, te romanse, ktore s^ tylko odbiciem otaczajq,cej plytkosci i miernoty, zwrocili sie^ oni ku czasom przesz- tym, sredniowiecznym, i te odtwarzali. Skr^powana icli indywidualnosc nie mogla znalezc drogi nowej.

0 tern, ze tu dziaJaly przyczyny spoteczne, naj- lepiej mozna si^ przekonac z rezultatow catego ru- chu. Rozpoczj^wszy od- sztuki w wielkim stylu, Mor- ris i prerafaelici skonczyli na drobnostkach, na stoso- waniu sztuki do przemyslu. Znamy bardzo dobrze i ceniray donioslosc praktyczn^ tej gal^zi sztuki, ale nie 0 to nam tu chodzi.

Wskrzeszona przeszlosc nie byJa tematem dose zywotnyni, aby mogta pochlon^c ostatecznie i bezpo- wrotnie sily takiego czlowieka jak nasz poeta. A cy- wilizacya, zycie spoieczne wywariy i na niego swoj wplyw nieunikniony. Rozwoj spoleczny daleko posu- ni(^ty tlumi intuicy^ i sil^ tworcz^. Poczucie pi^kna wielkiego powoli si^ rozptywa w rozczulajj^cej naiwno- sci. Smak zaczyna si^ lubowac, nie w wielkich dzie- lach, lecz w ciekawych btahostkach, w bogatych obi- ciach i rozkosznycb meblach. Z wiar^ .w ideal w sztu-

46

ce dzieje si^ toz samo, co i z kazda inn^: powoli, nieznacznio, nieposlrzezenie porzuca si^ j^, pod wplywem wieku, logiki, doswiadczenia. Zapewniajac siebie i innycli o swych zachwytach dla wznioslych tworow geniuszu, artysci stajq, si§ pomalu rozkoszni- siami, sybarytami, boldujq,cymi dobrym i latwyni bo- stwom. Napelniaj}^ domy bogaczow ladnemi l^lahost- kami, barwnemi kobiercami i ci^zkiemi zasionami. Na kominkach stawiaja, brzuchate bozki chinskie lub pa- gody indyjskie, na stolikach umieszczaj^ bronzy, he- ban, kosc sloniow^ misternie rzezbionq,, rzadkie por- celany, na scianach zawieszajq, mite obrazki w prze- pysznych oprawach, ktore i dla ksi^zek zaczynaj^. grac rol^ pierwszorz^dn^.

Taki jest zwykle los sztuki w cywilizacyach wy- raiinowanych; tak si^ staJo i tutaj. Od heroicznych tematow malarze i poeci prerafaelizmu przeszli powoli do tkanin o kolorach zwi^dlych, do drukowania ksiq,- zek wedJug mody XV stulecia, uzywaj^c sposobow wczesniejszych od sztiiki drukarskiej do wytwarzania eleganckicli bibeloiow dla bogatej burzuazyi.

Wprawdzie Morris dtugo mamit si§ nadziej^,, iz pracuje dla Narodu Angielskiego wogole; praktyka z czasem go jednak otrzezwila. Prace artystyczne je- go zakladu byty rozkupywane przez bogaczow i naj- czystszym rezultatem wszystkich tycli idealnych d^- zen bylo^ ^przez dziwnq, ironi^ losu, ktora wszelki hn- manitaryzm naszycli czasow stawia w falszywem oswietleniu, zbogacenie si^ samego Morrisa. Na wydaniu jednego tylko Chaucera zarobil on w ci^gu niespelna dwocli lat okolo 40,000 frankow.

Zrozumiawszy falszy wosc swego polozenia, w mysl zasady, ktora glosi, iz nie wolno prawic biedakom

- 47

o idealach, optywajc|C samemii w dostatkach, postano- wit wzi^c udzial czynny w rucliu spoJecznym swe- go czasn. Zroziimial, iz podniesc estotycznie narod mozna tylko, podnioslszy go naprzod materyalnie.

Wprawdzie pewien wpJyw na rozwoj sinakii z calego rucliu prerafaelitow musiat pozostac w mas- sach, zwlaszcza, iz zalozono, za inicyatywa; Morrisa, w Londynie stowarzyszenie „Art and Craft Society", organizuj^ce wystawy peryodyczne utworow sztuki dekoracyjnej— ale jest to kropla w morzu.

To tez przeniosl fabryktj sw^ z Londynu do Mer- ton Abbey (Surrey) i tu zajq,l si(^ poprawieniem losu zaj<^tycli w niej robotnikow. Maszyny byly zupelnie prawie wylaczone z tej fabryki; natomiast Morris wprowadzil znowu w uzycie nawpol zapomniane rze- miosla przesztosci. Mial on w tern na wzgl^dzie i ro- botnika i potrzeby produkcyi staranniejszej, doskonal- szej. Co do robotnikow, staral si^ podniesc ich god- nose professyonaln^, nie chcial, by pozostawali nadal niewolnikami maszyny, dazyl do tego, by przy wy- twarzaniu wi^cej zacbowywali inicyatywy osobistej; jako ludzie wolni, mieli pracowac, kazdy, naddzielem ukochanem przez siebie.

Chciat wreszcie uwolnic robotnika nietylko od tyranii maszyny, ale takze od tyranii i zapowietrze- nia wielkich miast i fabryk miejskicli. Dlatego tez wybral dla zakladu swego pit^kna i zdrowq, miejsco- wosc Merton Abbey. Jest to fabryka idealna: rodzaj farmy, zlozonej z wielkiego budynku jednopi(jtro\vego w otoczeniu strumieni i drzew. Morris staral si^ o po- It^czenie pracy umyslowej z wysitkiem muskularnym i wogole o wskrzeszenie pod tym wzgl^dem tradycyi sredniowiecznych.

- 48

W tym archaizmie, jakkolwiek kierowanym przez pobudki szlachetne i pi^knym estetycznie, jest swojj^ drog^ duzo dziwactwa, a moze nawet chorobliwosci, jaktwierdzi, np., Nordau. Oczywista rzecz, iz zadne pla- ny reformy spolecznej, oparte na wypedzenra maszyn i obywaniu si^ bez nich, nie mogq, miec znaczeniatrwale- go. Ta strona jest niewq,tpliwie dziwacznq; w Ruskinie, a takze w Morrisie. Trzymaj^c si^ jej scisle, odj^^l on wszelkie prawie znaczenie swym eksperymentom socyologicznym z Merton Abbey. Bye moze zreszt^, iz w taki wlasnie sposob musiat post^powac ze wzgl^- dow czysto technicznych.

Bq,dz CO b^dz, trzeba sobie raz na zawsze powie- dziec: „Niechaj umarli grzebiq, swe umarle". Rzeka hi- story! nigdy nie cofnie si^ wstecz. Maszyna bynaj- mniej nie jest w zasadzie czynnikiem tak zgubnym, jak to si^ Ruskinowi i Morrisowi wydawalo. Jest ona moze najwyzszem swiadectwem geniuszu ludzkiego; ale w zastosowaniu jej jest obecnie wiele zla i nadu- zycia. Jezeli pokladamy jakiekolwiek nadzieje w przy- szlosci, to tylko opieraj^c si^ na maszynach, ktore z narz^dzi wyzysku stanq, sie narz^dziami wyzwo- lenia.

Ostatecznie, w tym archaizmie preraf^elitow jest pewien atawizm marzycieli, niezdolnych reformo- wac rzeczywistosci, a raczej uciekajq,cych od niej w czasy przebrzmiate. Przysztosc czerpac b^dzie czyn- niki swego zycia ze zrodet zupeinie nowych, a po- wrotdo Wiekow Srednich podjakimkolwiekb^dz wzgl^- dem moze bye zjawiskiem tylko chwilowem.

Jezeli Morris chciaJ, by sztuka angielska uwol- nila si^ od nasladownictwa i powrocila do zrodel czy- sto narodowych, to nie nad to z^jdanie sluszniejszego

49

bye nie moze, ale, uwolniwszy si^ od jednej kranco- wosci, nasladownictwa cudzoziemskiego, wpadl w in- ni^: w imitacyt^ niewolniczi^ Wiekow Srednicli. Otoz sztiika, czerpiac u zrodet narodowych, powinna jed- 11 ak tworzyc formy no we, snuc na kanwie zycia od- miennego od Wiekow Srednich, rysimki odr^bne od tych, ktore pozostaty w dziedzictwie po przodkach. W tym wzgl(^dzie, moze glowiiie pod naciskiem istniejacych warunkow spolecznych, Morris, rowniez jak i Ruskin, jak i caly zresztq, prerafaelizm, nic ory- ginalnie nowego nie stworzyt,

Czyzby przyszlosc miaJa bye tak ubogt^, iz li^dzie mogta tylko powta,rzac przesztosc; czy tez nie zdazyla jeszeze zaznaezyc swyeh linii wytycz- nych; ezy tez m<jzowie owi nie byli zdolni wyczuc icli i nakreslic? Triidno dac stanowezq, odpowiedz na te pytania.

Zmora arehaizmu eiq,zyla tez nieubtaganie i na ideatach praktyeznych Morrisa. Widz^c, iz poJozenie obecne robotnika jest okropne, marzyl o tern, by za- mienic go ponowiiie na rzemieslnika sredniowiecznee-o. zast^pujae maszync^ praca r^ezna. Jest to ehimeryczna idealizaeya przeszlosei, z pomini(jeiem ciemnych jej stron. Poezya tak poj^ta, nie jako ezynnik tworezy form nowych, lecz jako og^danie sie za ezasami prze- brzmiatemi, nie daje nam zadnej r^kojmi wartosei swyeh ideatow. Bo kto wie czy za jakie tysij^c lat ruiny obecnych kominow fabiycznyeli, wywolujj|cycli tak stuszne zJorzeczenia Morrisa, nie stanq, si^ przed- miotem poezyi, a zarazem i westchnien dla przy- szlych marzyeieli? Nie, przyszJosc snuc b^dzie swe ide- aly z wf^tka zupetnie innego, niz Wieki Srednie.

William Morris.

ROZDZIAL IV

W poprzednio rozebranych dzielach Morrisa, zwJaszcza w „Raju Ziemskim", czuc bylo pewne znie- ch^cenie. Moznaby sadzic, iz to joisze czlowiek znuzo- ny, rozczarowany, ktory w estetyce szuka ucieczki od briitalnosci zycia i sktania si^ ku jakiemus pessymiz- mowi beznadziejnemu. Ale zdrowa natura poety wzi^- la gor^, zycie samo odkrywalo iiiu nowe czary, mia- nowicie w pracy dla bliznich. W nioj znalazl ujscio dla wewn^trznego niozadowolenia, ktore si^ powoli rozwiewa i zanika.

Nast^puje okres zupetnej pogody, zlekka tylko przycmionej melancholia,, ale to raczej wspomnienia, Dodajmy, iz autor starannio zakry wal swe starcia we- wn^trzne, i o icli istnieniu mozemy wnosic tylko z ogol- nego nastroju jego dziel. Teraz w pracy spolecznej znajduje trwaly punkt oparcia; nowa wiara zast^pu- je pessymizm lat poprzednich, wprowadza w dusz^ spo- koj, a w mysli zupeln^ jasnosc.

Od tego czasu Morn's dokladnie wie czego dice: ma przed soba eel realny, ktory za zycia jednostki urze- czywistniony bye nie moze, a ten eel pochlania calq, je- go energi^. Okres „czystej sztuki" trwat w jego zyciu

51

do roku 1883, a przynajmniej nowy kierunek je- go niysli wczesniej sie nie objawit. Uwazano go po- wszechnie za oddanego calkiem kultowi pi^kna, a jego opinio polityczne mialy bye czysto liberalne. Z tego wzgl^du wszyscy spoglq,dali nan jako na prawdopo- dobnego nast^pc^ Tennysona na urz^dzio poety-laurea- ta. Totez wszyscy byli zadziwieni w najwyzszym sto- pniu, gdy w r. 1883 Morris wst^,pit jako czlonek do partyi robotniczej t. zw. „socyalno-demokratycznej federacyi", maj^jCej Hyndmana za wodza i wyznaj^,- cej zasady marksizmu.

Byl to jednak tylko przejaw zewn^trzny dlugiej ewolucyi wewn^trznej, ktora powoli w Morrisie sie do- konywala. Mowilismy juz, zemiaton w naturze cos apo- stolsko-mystycznego, co mu kazaJo zawsze szukac ja- kiejs wiary i jakiejs pracy dla bliznich. Wiar^ t^ zna- lazl z pocz^itkn: w religii pi^kna, prac§ w ch^ci uczy- nienia sztuki dost^pnq, dla wszystkich, bodaj najuboz- szych, przez zastosowanie jej do przemyslu. Praktyka jednak z czasem przekonala go o chimerycznosci tego celu: pracowal w istocie rzeczy dla ludzi zamoznych i bogatych.

Jednoczesnie fabryka, ktor^, zaiozyl, wprowadzi- ta go w stosunki z robotnikami, i z koniecznosci mu- sial si^ zajmowac ich polozeniem. I w ten sposob je- go cli^c zreformowania sztuki dekoracyjnej musiala z czasem przerodzic si^ w d^zenie do reform gt^b- szych, spolecznych; przekonal si^ bowiem, iz bez tych ostatnich i sama sztuka zbawiennych swych wplywow na wi^ksze massy ludnosci wywrzec nie zdola.

AVtasciwie mowi^c, prerafaelizm, ktory byl prze- wrotem ideowym w sztuce, musial z czasem dojsc do

52

z^dania reform spolecznych, albowiem jego idealy artystyczne w obecnem spoleczenstwie urzeczywistnio- rie bye nie mogly, Byl on wJasnie reakoyfj, przeciw iemu upadkowi, ktory w pierwszej potowie naszego wieku dal si^ zauwazyc w sztuce, wskutek tego, iz sta- la si^ona przywilejem ludzi bogatych. Odrodzic j^, mo- zna bylo, tylko wprowadziwszy w zetkni^cio z wi(jk- szemi massami ludnosci. Otoz massy t.e przez poloze- nie swe ekonomiczne od wszelkich stosunkow ze sztu- k^ byty odgrodzone. Oozy wist a rzecz, iz, chc^c urze- czywistnic idealy prerafaelizmu, nalezalo naprzod zre- formowac spoleczenstwo. Byt to rezultat, do ktorego sama logika faktow wszystkichprawieczynnychtu ar- ty stow doprowadzila: zarowno Ruskina, jak i Morri- sa, jak i wieki innych. Morris otwarcie wyznaje^), iz, stawszy si^ rzecznikiem reform spolecznych, uogolnil tylko tez(j sw^ uliibiona, ktora, oddawna wyznawal, iz „sztuka wyradza sifj w naszem spoleczenstwie prze- myslowem".

„Nie chcQ powiada^) „sztuki dla kilku wy- branych, ani wychowania, ani wolnosci dla niewielii. Nie, raczej niz widziec sztukfj zyj^ca dla iiciechy uprzywilejowanych, gardz^^cycli tymi, co stojq, nizej, za niewiadomosc i brak smaku, za ktore nie sa, odpo- wiedzialni, wolalbym, aby swiat zmiotl na pewien czas wszelk^; sztuk§; raczej niz wiedziec jak zboze gnije w stodolaoh bez pozytku, wolalbym, aby bylo w ziemi, gdzie posiadaloby przynajmniej moznosc poz- niejszego rozwoju". Zarazem wymaga koniecznie, aby sztuka miala charakter spoleczny. „Zadna rzecz nie

') Hopes and fears for Art. 2) Ibid.

53

moze bye dzietem sztuki powiada jezeli nie jest uzyteczna, albo, jezeli nie dostarcza umyslowi w wa- runkach zdrowych rozrywki, spokoju lub podniosiosci. Jest rzecza pierwszej wagi, aby ozdoby w naszycli (lomach odpowiadaly, nie potrzebom parady i ostenta- cyi (jak to si^ obecnie dzieje), lecz zadowolenia zmy- stow i rozkoszy mtellektualnych".

Potozenie sztuki w obecnem spoteczenstwie Mor- ris nwaza za nienormalne, a wplyw jej na wieksze massy za zwodniczy, i raczej zgiibny, niz zbawienny. Przedstawia on to jej polozenie swym nialowniczym jezykiem w sposob nast^pujacy:

„W jednem ze swych opowiadaii Edgar Allen Poe przedstawia potozenie drobnej grupy majtkow, ginacycli na rozbitym statku. S^ oni ofiara wsciekle- go glodu - gdy naraz widok okr^tu, ktory zdala do nich si^ zbliza, napelnia ich niewymowna radosciq,. W miar^ tego jednak jak okr^t jest coraz blizszym, zda- je si^jakbybyt kierowany w sposob dziwny i sprzeczny z zasadami marynarki; chwilami rzec-by mozna, iz nikt nim nie steruje. Ale oto jeszcze bardziej sie zbliza, i radosc rozbitkow jest nazbyt zywa, by mo- gli zwracac uwag^ na anomali^ jego ruchu. Wreszcie moga rozrozniac majtkow, a zwtaszcza jednego, ktory jakby spogl^daJ na nich z gl^bok^ ciekawoscia. Daje on im znaki gtowa, jakby chcial ich sklonic do cierpliwosci, i usmiecha si^ wci^z do nich, pokazujac wszystkie swe z^by nieslychanej bialosci. Jest widocz- nie niespokojny o los zglodzonych marynarzy, gdyz nie zwraca zadnej uwagi na to, iz czapka czerwona, ktora mial na gtowie spadla do wody.

„Ale naraz, gdy okr^t jest jeszcze blizszym roz- bitkow i serce ich skacze z radosci na mysl o szyb-

54

kiem wyzwoleniu, straszny i niepoj^ty fetor dobiega do nich i widza o, nedzo, o, ohydo! iz okr^t ten jes't okretem umaiiych.

,,Czlowiek, ktory si^ pochylal, jest osiiwajacym si^ tiupem, jego czapka kawatem skory, ktorq, ptak inorski zeu zerwal; jego usmiech zapraszaj.qjCy wy- wotaiiy hjl widokieni obnazonych s"zczek, ktore nada- waly z^bom wyraz nieustannego szyderstwa. I tak przepJynal okr^t umaiiycli, oddalajq,c si^ w ocean bez- mierny i pozostawiajac biednych rozbitkow icli roz- paczy" ^).

Istotnie, sztukaobecna, wytwor nawpol umartych klas wyzszych, takie wlasnie zwodnicze wrazenia i cz^- sto takiz wplyw zatruty wywiera na massy spragnio- ne idealii. Zresztq, Morris roztacza to porownanie nie- tylko na sztuk^, ale wogole na cywilizacy^ wspoJ- czesna.

„Okret umarlych jest wizerunkiem cywilizacyi naszej epoki. Widma, ktore na nim si^ slaniaj^, po- chyLajac gtowe na znak zach^cajacej otuchy, sa re- zultatem smierci i rozktadu i przedstawiaj^i sztu- k(j i nlozofi^, tak wycliwalanq,, bogaczow i klas wy- delikaconych naszego spoleczeiistwa".

Kult pi^kna i sztuka stanowia cz^sc sktadowa wszystkich programow spolecznycli Morrisa. Podzie- lajac pod tym wzgl(jdem zdanie Ruskina ktorego wpJyw na kazdym kroku w dzielacli jego odnalezc mozna sq-dzi, iz zreorganizowac spoleczenstwo nale- zy glownie dla wskrzeszenia pi^kna, powoli w niem zanikajacego.

') W. Mori is and B. Bax: Society, its growth and its out- come.

oo

W prz^^szlem pokoleniu kult piekiia b^dzie wszech- ])otezny, sztuka sprz^gnie si^ nierozerwalnie z zyciem we wszystkich jego przejawacli. Arcliitektura po- wiada stanie si^ z koniecznosci ^TXwko^ par excclleu- cr w spoleczenstwie, gdzie wysitki wszystkich beda ])olaczoiio i gdzie wielkie biidowle l)^dq; przewazaly.. Jlzezba bedzie uwazana jako cz^sc sktadowa kaz- dego pi^kiiego domu, i na dziela sztuki pozamienia bu- dynki majace obecuie cliarakter czysto utylitarn3^ XaAvet malarsttvo wejdzie w uzycie powszeclme, dla zdobieiiia gmacliow publicznych.

„To, ze spoleczeiistwo bedzie uwolnione od wojeii clironicznych, b^dz ogolnych, badz miejscowych, przy- czyni sie potQznie do nalezytego rozwojii kiiltu sztiiki.

„Literatura porzuci rodzaj powiesciowy, dzis tak ulubiony dzi^ki nierownosciom i aiiomalioni naszego spoleczenstwa. Istotnie, mysl falszywa i konwencyo- ualna o obowi^zku, dzis panuj^ca, z ktorej wyrosta intryga, ta podstawa wszelkiego roinansu, mysl ta iiie- chybnio zaginie. Literatura jediiak bynajmniej nie za- iiiknie i nie mozemy wcale przewidziec obecnie, do jakiego rozwoju dojdzie wielka sztuka poezyi.

„Muzyka rozwinie si^ w nowym ustroju spolecz- 11 ym, \v kierunkacb zupelnie nowych, rowniez jak i in- 110 gaJ^zie sztuki. . . Jestesmy nawet przekonani, ze niuzyka i arcliitektura, poj^te w znaczeiiiu jaknajob- szerniejszem, stanowic bedq, zaj^cie najpowazniejsze znaczncj wiekszosci obywateli" ^).

Morris przenosi swe gusta sredniowieczue w przy-

■) W. Morris and Belfort Bax 1. c.

56

szie spoleczeiistwo do tego stopnia, iz przedstawia je sobie, jako pit^kn^, ipelna, liarmonii katedr^:

„Za to, ze si^ tak wyczerpuj^ w pracy nad rze- czami obecnemi, czesto wynagrodzony jestem marze- niem przyjemnem i samorzutnem. Jest to sen czysto architektoniczny. AVydaje mi si(^, iz widz(^ budynek pi^kny i szlachetny, jakby specyalnie dla niego ma- rzenia wystawiony. Widz^ go tak jasno, jakgdybym byl na jawie, widz^ nie bezmyslnym i nieokreslonym, jak to si^ zwykle dzieje we snie, ale* we wszystkich szczegolach proporcyonalnym i pelnym harmonii" ^). W tern marzeniu Morrisa o przyszlem spoJeczeiistwie pi^kno l^czy si^ z dobrobytem, rownoscit^ i wolnoscia.

„Spoleczefistwo to -powiada powinno si^ opie- rac na rownosci praktycznej warunkow; „praktycz- nej"— znaczyzastosowanej do zdolnosci i smakow czlon- kow. Takq, jest podstawa ekonomiczna przyszlego spo- ieczenstwa. Jego podstawa moralna to swiadomosc nabytaprzez czlowieka wskutekprzyzwyczajenia, iz jest istot^ spolecznq,, dzi^ki czemu nie moze czynic roznicy mi^dzy dobrem ogolnem i osobistem.

„Nienia dodaje autor zadnej innej podstawy ekonomicznej i moralnej, na ktorej mozna byloby oprzec spoleczenstwo prawdziwe, poza tq,, ktor^ po- wyzej wskazalem, Kazda inna podstawa poci^gnie za sobq, roztrwonienie bogactw i niepotrzebne cier- pienia" ^).

Przed tym okresem ostatecznym zupetnej ro- wnosci, w mniemanin autora, nastanie okres przej-

') A Dream of J. Ball (J. Ball byl to ksis^dz demokrata z XIV St.).

*) W. Morris: Why I am etc.

57

sciowy „gdy srodki wymiany i produkcyi znaj- da si§ w r^ku tych, co ich potrzebowac b^d^, t. j. w rekach. pracownikow; gdy wielkie kapitaty za- nikna, stawszy si^ niemozliwemi, albowiem pieniq,dz straoi swe przywileje; gdy wreszcie wszyscy korzy- stac b^dq, z rownych srodkow dla dopiecia celow. Okres ten przejsciowy rozplynie si^ niepostrzezenie w zupetnej rownosci, bez zadnych wstrz^snieii gwal- townych".

Morris marzy w ostatecznym rezultacie o fede- cyi niezaleznych okregow, z ktorych. kazdy zaspaka- ja potrzeby swych cztonkow, wymagajac od nich tyl- ko pracy wedlug sil i zdolnosci dla wytworzenia wspolnego dobra. „Zreszt^, jest rzecza zupetnie zro- zumial^, iz kazdy cztonek b^dzie zupelnie swobodny w rozporz^dzaniu swq, cz^sci^ dobr, i ze nie dozna w tern zadnej przeszkody, dopoki czynic z niej be- dzie tylko uzytek osobisty, a nie zrobi z niej narz^- dzia wyzysku.

„Przy rownosci polozenia ludzie roznia si^ jed- nak stopniem zdolnosci i sktbnnosciami. Wspolzawo- dnictwo w dazeniu do dobra powszechnego zastapi wolnq, konkurency^. . . Grdy ludzie uwolniq, si^ od oba- wy wzajemnej, ktora ich rozdziela i ktor^ wytwarza nasz system sztucznego gtodu, zrozumieja, iz najlep- szym sposobem podziaJu b^dzie pozwolic brae kazde- mu, czego mu potrzeba, gdyz nikt nie b^dzie mial ani pokiisy, ani moznosci wzi^cia cz^sci wi^kszej, niz ta, ktora mu jest rzeczywiscie potrzebna" ^).

Z takiemi poglq,dami Morris nie mogl dlugo po- byc srod marksistow angielskich, zwtaszcza, ze ich

') True and false Society p. 19.

58

taktyka wcale mu sie nie podobala. Nie lubit tez ich nieprzejednanej ciasnoty pogli|d6w. To tez w r. 1885 wyst{|pil z ich federacyi i utworzyl wraz z ]dl- ku przyjaciolmi Lige niezalezn^i, ztozon^ z czyn- nikow najrozmaitszych a niesfornych. Niesiiaski wkrotce wybuchnc^ly, i w roku 1889 Liga zacze- la si^ rozklndac; w r. 1893 zupetnio zamkrii^ta zosta- la, a wraz z nia i pismo Morrisa „TIie Commonwealtli" (Dobro powszechne), ktorn rozwijaJo mysli wyzej przed- stawione.

Ogarniety jednak iiieprzeparta poirzohs^ twor- czosci, Morris iiie dal za wygran:|: dla zaspokojenia gorficzki dzialalnosci musial koniecznie wziac udziaJ czynny w zyciu. Nie dose mu bylo panowac''w swie- cie idei: clicial jeszcze materyaliiie te idee wcielac. To tez po zwinieeiu Ligi zalozyl w Hammersmitlrie lime towarzystwo i w dakszym ci^gu rozwijat swe mysli.

Morris ooraz wyrazniej zaznaczat czysto ewolii- cyjny charakter swycli teoryi: byl on wrogiem wszel- kich gwaltow, wszelkieii katastrof i rewolucyi, sta- raniiie takze oddzielal sie od aiiarcliistow, kt'oryc^i stanowisko zupetnie pot^pial.

Sadzit, iz rozwoj spokojny i buletyn wyborczy w zupelnosci wystarcz^i do urzeczywistnienia jego ide- aJow. Dioga ta, czysto legalna, polegajaca jedynie na udziale w wyboracli, ktor^i Morris pod kouiec zycia wskazywat, wywoJata mocne zadziwienie, albowiem dawniej satyry pisal na walki parlamentarne, nie wierzf|c bynajmniej, by z nicli cokolwiek dobrego dla ludn wyjsc moglo.

Logika faktow doprowadzila go jednak w kou- cu do tego: poniewaz siia bratalna byl'a mu \vstr(^tn{i,

59

wi^c jedynym narz^clziem reform okazat sie parla- ment..

Rzecz ciekawa, iz Morris w dziele historyczuGm, ktore juz wspoininalismy, napisanem wraz z Belfor- tem Baxem, nazywa swoj program i swe pogi^dy „na- iikowemi", przeciwstawiaj^c je „utopiom" Owenow, Fom-ierow, St. Simonow, ktore lekcewazy. I gdzie tez ta miJosc wlasna si^ nie gniezdzi!

Naukowemi, rozumie sie, pogl^dow Morrisa w za- den spos(Sb nazwac nie mozna. Majf^ one, co najwyzej, pewne znaczenie estetyczne, jako pi^kna sielanka; maja takze pewna donioslosc praktycznq,: ideajow, wska- zowek, ktore na bieg zycia wywrzec mogq, pewien wplyw. Jest to znaczenie dose doniosJe, bysmy mogli skwitowac Morrisa z wszelkich uroszczeu naukowych.

Zapytywano si^ cz^sto: jakie powody sklonity go do wst^pienia na droge agitacyi spoleczne j?

W mlodosci, w nniwersytecie, byt zvvolennikiem arystokratycznych teoryi Carlyle'a i wraz z nim prze- nosil sil^, o ile ona sie wciela w jednostkacli wybit- nych, ponad prawo; potem byl umiarkowanym libe- ralem; jego zwrot do radykalizmu byJ wi^c trudny do wytlomaczenia. Przypuszczano, iz moze Morris, ezuj^c si^ wyczerpanym w tworczosci poetyckiej, rzu- cit sie na drog^ dzialalnosci praktycznej, by w ten sposob ozywic zachodzac^ swa slaw^.

Jest to jednak tiomaczenie zupelnie dowolne, gdyz jego Spiewy ", poswi^cone sprawie, ktorej sluzyl, a gtownie jego j,Wiesci z Nikad", pisane w ostatnich latach zycia, bynajmniej upadku talentu nie wskazujq, i owszem, sj^ to moze najoryginal- niejsze jego utwory. Istotnych przyczyn zwrotii na- lezy szukac \v warunkacli zsycia, ktore juz wskazalis-

60

my, a gtownie w wewnetrznej logice tego charakte- ru. Jak stusznie Emerson powiada, „cz]:owiek *moze bye posiuszny tylko swej wtasnej naturze". Kazde zy- cie musi koniecznie kr^zyc koto pewnego punktu cen- tralnego, zawartego w charakterze. I Morris z pod tego prawa zelaznego sie nie wyJamat. MiaJ w sobie cos z apostola a zycie nie staneJo przeszkod^, i ow- szem, pomogto przejawieniu si^ tej strony jego natury. Pozostaje nam jeszcze zastanowic si^ nad wspo- mnianemi „Spiewami" Morrisa i „Wiesciami" (A^ncs from Nowhere). Pierwsze s^ zbiorem 6d natchnionych i dytyrambow na tematy znane. By dac poj^cie o po- lotach tych natchnien proroczych, pozwole sobie prze- tlomaczyc jeden z ustepow:

„Przyjdzcie tu, przyjaciele, i slucliajcie, gdyz chc^ warn opowiedziec historye endow przyszJosci, gdy rzeez kazda osiagnie doskonatosc dawniej nie- >znan^. Jest to historya kraju, skapanego morzem, ktory ludy zwac b^d^ Angli^. A sloiiee dni tyeh, ktore maj^ dopiero nastqjpic, wzniesie si^ wkrotee; wow- czas juz nie jeden wybrany z eaJyeh tysi^cy ezekac be- dzie dnia jutrzejszego ze spokojem i radosci^ n ogniska domowego; wowezas nie smiejeie si^, leez przyeliyl- eie ueha do dziwnej wiesei, ktor^ gtoszt^— lud angielski mieszkac juz nie b^dzie w noraeh zwierzecych; wow- ezas kazdy b^dzie mogt pracowac, myslec i cieszyc sie praca r^k swych. Nikt wowezas wraeac juz nie b^- dzie do ogniska domowego nocq,, tak znuzony i staby, by niemogl si^ utrzymac nanogaeh. Wowezas— o, wie- sei nieslyehana— nikt nie b^dzie si^ ezul szez^sliwym z eudzego upadku i nieszez^seia, gdyz kazdy otrzy- ma owoee swej praey, i ezlowiek, eo nie siat, eudze- go zniwa zbierac nie b^dzie. Nikt juz wzdychac nie

61

b^dzie do bogactwa, ktore gnie do nog naszych nie- wolnikow, zwanych naszymi przyjaciolmi. Wowczas iiauka wynalazcow, i geniusz poetow, i ciidawycho- dz{|Co z pod r^ki malarza, i dzwi^ki czarodziejskie, kto- re smyczek ze skrzypiec dobywa, i chory spiewa- kow wszystko to b^dzie przedmiotem zachwytu, do- sttjpnym dla wszysikich. Czegoz wi^c czekamy, cze- go si^ wahamy, gdy bracia nasi padaj^ i gin^ od pracy, przechodzi^cej ich sily, ofiary gorzkiego sm-ut- ku? Synowie matkipoteznej, oni, chlnba Anglii, prze- szli, nikt na to nie poradzi, nikt nie zdola oczyscic naszych dusz od ich przeklenstwa. Ale oto miliony no- wych ludzi nast^puj^i; los ich b^dziez lepszym czy gorszym? Idzmy wi^c, porznciwszy wszelkie drobnostki i Jatwy spokoj; gdyz S23rawa cierpiacych jest jedy- nq, godnt}; nas sprawa. Idzmy, oh, idzmy, zapominajf^c o wszystkiem innem, gdyz jutrzenka dni lepszych jnz si^ wznosi".

ROZDZIAL V

Morris nazwat romans swoj „Wiesci z Nikf|d" utopiq,; st^dzil jednak, iz jest to utopia mozliwa do urzeczywistnienia; wskazuje nawet drog^, jak^ mo- gtaby bye wprowadzona w zycie. Za powod bez- posredni do napisania romansu posluzyta mu znana ksi^zka amerykanina Bellamiego ,, Looking Baekward", przettomaczona na wszystkie j^zyki europejskie i eie- sz^ea si§ dotychczas duzem powodzeniem.

Sprytny Yankee wymyslit, jak wiadomo, spote- czenstwo, ktore nie wiele si^ rozni od obecnego: idea- lem jest w niem zaspokojenie potrzeb powszechnie przyj^tycli przeci^tnego mieszczanina, drogq, produk- cyi zmechanizowanej w najwyzszym stopniu. Jest to spoJeczenstwo czysto utylitarne, maszyna stanowi gtow- ^% J6go dzwigni^, ale ta maszyna sluzy juz nietylko zyskowi jednostek, lecz dobru powszechnemu.

Morris w powiesci swej wychodzi z zupelnie in- nego punktu widzenia, jakkolwiek i on, wraz z Bel- ^amim, wyznaje, iz interes spoleczny powinien prze- wazac nad jednostkowym w przysztym ustroju. iile pod kazdym innym wzgl^dem co za roznica! Morris w zupelnosci odbiega od wzorow istniej^cych zycia

63

obecnego. Jest to rozkoszne ma^zycielstwo w wielkim sty In. Zwiazek spoleczny nie powinien si§ opierac na wymianie using. Podstawa utylitarna powinna bye zamieniona na inn^, estetyczn^;, Potrzeby zmyslowe, grube, uproszczone beda i sprowadzone do nieznacz- nych rozmiarow, natomiast potrzeby estetyczne zajm^ pierwsze miejsce. Minimum pracy utylitarnej i maxi- mum estetyczne] taki jest ideal Morrisa. Ozlowiek poswi^cac b^dzie swoj czas uzyciu, potrzebie tworze- nia, tworzeniu nie dla zysku, nie dla po^ytku, ]ecz dla zaspokojenia namietnosci tworczej. Stosunek obecny producenta do spozywcy zamieni si(^ na in- ny: arty sty do znawcy.

Ijudzie starac si^ b^dj^, nie o to, aby bye pozytecz- nymi jodni drugim przez wymian^ uslug, lecz o to, aby oczarowywac si^ wzajemnie. Miasta w znaczeniu obec- nem znikna; b(jda ogniskami smaku i stylu, mu- zeami zatopionemi w potokach zieleni, o patacykacli odleglych od siebie, ze seianami plaskorzezb cudow- nycli, ^niesmiertelnyeh fantazyi, wyjonionych przez po- kolenia eale wi^drownych artystow.

Czyz to wszystko ma eokolwiok wspohiego z ta zmora koszarow!| lub klasztorna, ktora niektorzy stra- szq, dorosle dzieci? Nie trzeba jednak si^ ludzic: urzeczywistnienie wszystkich tyeli marzen wymagato- by gruntownego przeksztatcenia natury ludzkiej, aby uwielbienie zajeJo miejsee zawisei, sympatya ztosci. Milosc jest sloncem centralnem, ktore tu wszystko w ruch wprawia. Wszystkie inne uczueia powoli, w mniemaniu Morrisa, zatracaja; sw^, moe. Zamiast przywiazania do kraju jest tu przywiazanie do wszyst- kiego, eo wielkie i pi^kne w przyrodzie— co najwyzej, przy wicj,zanie do groty, w ktorej urodzilismy sie. Dzie-

64:

ci rosn^c b^d^ w las^ch, jak cygani^ta lub dzikie jelonki.

Ta rozkoszna iilozofia nie jest pozbawiona pew- nych odcieni smutku: slad epoki „Rajn Ziemskiego"; ale czyz pi^kno bez smutku jest wogole mozb'we? In- ni marzyciele przyszlosci mieli nieostroznosc wypusz- czenia tego czynnika, i stall si^ trywialnymi. Sprawia to zarazem, iz sny Morrisa odrazu rozpoznac mozna. W Looking Backward" idealy modelowane s^, na zy- ciu miejskiem naszycli czasow, w „N"ews from Nowhe- re" — na wiejskiemz Wiekow Srednicli. IT Bellamiego praca jest przymusem, w takim stopniu, iz po czter- dziestym pi^itym roku zycia kazdy od niej zwolniony zostaje; u Morrisa jest ona dobrowolna przyjemno- scif^. Okropne wspotczesne widmo praey znika dzieki polf^czeniu ze sztuk;^ i cia^glemn obcowaniu z piekna," zyw^ natur^; otaczaj^c^.

Zauwazmy, iz Morris prawie zupelnie zwalnia kobiet^ od pracy pozadomowej, s^dzt^c, iz z ustaniem walki konkurencyjnej wspolczesne uroszczenia kobie- ty do emancy])acyi straci^ wszelki sens. Odezwal si^ tu w dzialaczu spolecznym poeta Wiekow Srednich, ktory drzy o losy mitosci i o calj| gamm^ wrazen uroczycli z nic^ zwij|zanych. Poniewaz „Wiesci z Nik^id" ognis- kuja wszystkie promienie talentu Morrisa i wszystkie jego idealy spoleczne, przedstawiaj^c najoryginalniej- sze dzielo poety, zastanowimy si^ nad niemi szczego- lowiej. Dziwna rzecz jak trudno jest oderwac si^ od przyj^tych form zycia i wyobrazic sobie stosunki od- mienne od obecnych! W abstrakcyi mysliciele czyni^ to na kazdym kroku, ale form konkretnych swiat no- wy w fantazyi zadnego artysty jeszcze nie przybraL Probowali rozni Yankees, jak Bellamy ^ i z wielkiem

65

powoclzeniem— ale wytwoiy ieli sa ordynarne, tandet- ne, przynosza wi(^cej szkody niz korzysci sprawie, ktorej sliiza. W ich idealnom spoteczeAstwie dla ludzi bardziej delikatnych niema miejsca, gdyz wola oni zdy- cliac z glodii na swobodzie, niz chodzic w zlocie pod przymusem. Przytein iiasze dazenia i t^sknoty ducho- we do nieznanych krajow tak mato co maj^ wspolnego z tym. pananierykanizmem petnego brzucha! Naresz- cie i to jest najwi<^kszem niebezpieczenstwem tego rodzaju fantazyi iiie starajq, si^ one o wytworzenie sobie odr^bnego stylu artystycznego; jest to naj- mniejsza ich troska i av ten sposob miisza mimowol- nio zajac miejsce pomiedzy kwakryzmem i Arniia Zba- wienia.

Zlem jest to, iz prawdziwi poeci miewaja zwy- kle zbyt pozionie loty, i skrzydta w danyni razie zniii- szeni s^ przypinac ludzie z wyobrazniq, i uczuciowoscia sklepikarzow, albo tez nieszcz^sni pozeracze ksiazek, kompiliijacy bez ustanku i konca.

Morris jednak nalezy do szeregu istotnycli poe- tow, ktorym swiat odrebny nioze wyskoczyc z moz- gu, jak Minerwa z glowy Jowisza. Takich bidzi sny nawet sa ciekawe. Otoz snito mil sie na krotko przed smiercia, iz pewnego pi^knego poranku zbudzil si^ w Londynie z XXI stiilecia, zmienionym nie do po- znania. Fabryki i kominy poznikaly; male, w stylu sredniowiecznym, domki rozsiane byly po obu brze- gacli Tamizy w ogrodzie bez konca, a rozkoszne dy- wany kwiatow posylaty wonne swe fale nad pomar- szczona wode. Poza domami wznosily si^ pot^zne drzewa i tak g^ste, iz cala rzeka wygladala jak wiel- kie jezioro, otoczone swiezcmi scianami lasow. Poeta siada do Jodzi, aby si^ przejechac po krysztale wod.

William Mun'is. 5

66

Przewoznik okazuje sie czJowiekiem intelligentnym, uksztalconym i zarazem artystq,, w odziezy nader ma- lowniczej, jaka tylko widziec mozna na obrazach z XIV stnlecia. Wygl^dal raczej na mtodego gentlemana, ktory si^ oddaje sportowi, niz na przewoznika. Grdy po skonczonej wycieczce nasz poeta ofiaruje mu pie- nifjjdze, przewoznik usmieclia si§ poblazliwie i poleca oddac monet^ do inuzeum, ktore takie blaszki ztote, srebrne, i nawet miedziano, cli^tnie przechowuje, za- dnego innego znaczenia one wszakze juz nie posiadaj^.

„PrzGwioz^ ch^tnie kazdego, gdyz jest to moje zaj^cie" dodal i rozesmial sie wesolo, jakgdyby sama mysl o przyjeciii zaplaty za prac^ wydata mu si^ nader pocieszn^.

. „Zapytywaleni sie - - mowi poeta czy ten czto- wiek, pomimo kwitnq,cego wygl^du, niema czasempo- mieszania zmyslow, i ze wzgl^du, iz znajdowalismy sie jeszcze na rzece, pocieszalem si^ tern, iz nmiem dobrze plywac". Przewoznik jednak przerwal mu dumania:

„Widze rzekl iz jestes Pan obcym i przy- bywasz z kraju, ktory calkiem do naszego nie jest podobny. Byloby wi^c do zyczenia, bys Pan zapoznaJ si^ z urzfjjdzeniami naszego kraju powoli, a nie od jednego razu. Bylbym tez Panu nader obowiq^zany, gdybys cbcial obrac mnie na przewodnika po nowym swiecie, poniewaz przypadek Pana na mnie naprowadzit. Uwa- zatbym to za wielka grzecznosc z Panskiej strony, gdyz kazdy inny z przyjemnosciq, wzi^jJby na siebie ten' obowi^zek, a mogtbys Pan moze lepszego ode mnie przewodnika znalezc".

Ch^tnie przyj^bym propozycy^ Panskq, ^odparJ poeta, jeszcze nie zupelnie spokojny co do zdrowia umyslowego swego interlokutora gdybys Pan po-

67

zwolit zaptacic sobie eliciat dodac, ale wolal powie- dziec: „gdybym sie nie obawiat, iz odiywam Pana od jego pracy lub przyjemnosci".

„Co do tego mozesz Pan bye spokojnyiii--odpart. I oAvszem, sprawie jcdnemu z myeli przyjaciol, ktory chce zastapic mnio w pracy, wielka przyjemnosc. Jest to tkacz z Yorkshini, ktory jednoczesnie zajmuje sio luatematyka. Zapracowal sie zupetnie i zwrocit si^ do iiinie z prosba o zajecie na wolnem powietrzu. Co do mnie, to zaprosilem sie do przyjaciol na i^niwa; mogt- liys Pan mi towarzyszyo. Poznasz Pan bardzo przy- jemnyeh ludzi, a zarazem po drodze do Oxfordshiru poczynim najrozmaitsze spostrzezenia. Jezcli wogolo clicesz Pan poznac nasz kraj, trndno o lopsza okazye".

Poeta zgodzil sie i podziekowat. Towarzysz jego wyjal z za pasa rog srebrny i zatrabit kilkakrotnie. Na umowiony ten znak z sasiedniego domu pokazal sie mlodzieniec niemniej malowniczo odziany, ktory byl wlasnie owym matematykiem. Poeta z przyjem- nosciq, przekonal sie nareszcie, iz nie ma do czynienia z waryatami, gdyz przyjaciele rozmaAviali nader roz- s^dnie i logicznie.

„No, i eoz -— zawolal nowoprzybyly czy otrzy- mam dzis moja prace, a raczej twoja? Snilo mi m} cala noc, iz jestem juz na lodzi".

„Dobrze odrzekl przewoznik zajmij moje miej- sce, a gdy ci si^ sprzykrzy, zwroc s'lq do Jerzego Hel- linga: on ci^ zasti^pi. Ten obey pan okazuje mi ho- nor obrania mnie za przewodnika do obejrzenia na- szej okolicy i, jak rozumiesz, nie opuszcz^ tej pieknej sposdbnosci. A ty siadaj wprost na mq, lodz.

Matematyk nie posiadal si^ z radosci, iz b^dzie mogl obj%c ster lodzi i przewozic wszystkich, ktorzy

68

tego zeclic{|. Pod piorem Morrisa obraz ten nie jest bynajmniej cliimer{|,: taz sama reka, co j)isala „Ilaj ziemski", bardzo czesto zajmowala ,si^ farbowaniein Ikanin, lub inna pracq, fizyczna,

Matematyk, Robert, jakkolwiek slabszy i deli- skatniejszy od swego przyjaciela, tkacza Eyszarda pysznie wyglq.da na todzi w niebieskiej odziezy, takze redniowiecznego kroju, z wyszyta na piersi srobrna, galezia, sciagniety pasom ze zlotego filigranu.

Przed rozstanieni ,si^ Kobert zaj)rasza icli do s^j,- siedniego hotelu na sniadanie. Byla to pi^kna budo- wla, pelna smaku, otoczona zielenif|. Przekroczywszy prog, znalezli sie w lialli, o marmurowej, wylozonej mozaikq, podlodze. Sciany pokryte byly radosnemi freskami, meble w stylu dobranym. Nowoprzybylych spotkaly trzy mtode kobiety. Byly ski^omnie okry- te odziezf|, ktora przypominala po cz^sci powloczyste szaty klassycznej starozytnosci, po czesci zas ubior czternastego stulecia, nie b^dac jednak zwykJem na- sladownictwem. Tkaniny, odpowiednio do pory rokii, byly lekkie i jasne. Sj^ogladac na te kobiety bylo prawdziwa rozkoszi^: takiem weselem i szcz^sciem ja- snialy ich oblicza, tak wdzieczno, silno i zdrowe byly ich. postacie. Ladnemi byly wszystkie trzy, jedna zas nawet pi^kna, o czystych rysacli klassycznych. Spotkaly gosci wesolo i bez zadnej obludnej wstydli- wosci podaly im rece; tylko z ukryta ciekawoscia spogl^jdaly na odziez poety, ktory wyznaje, iz nigdy nie umiat z elegancy^ sie ubierac. Po kilku slowacli Roberta oddalily si^ na chwile, by poczynic przygo- towania do posilku. Wkrotce stol zostal nakryty, zastawiony kwiatami i naczyniami, pelnemi poziomek, mleka i smacznego cbleba, w najrozmaitszych gatun-

69

kach, nie wyt^czajac razowca, ktory poeta najbar- (Iziej lubil.

Na zapytanie towarzyszow: jak maj^ go nazy- wae? nowoprzybyly odpowiada: „Nazywajcio mnie wprost Willi amein", by pokazac w ten sposcSb, iz do nazwiska nie przywiazuje zadnej wagi. Matematyk jednak po pewnym namysle zwraca sie don z pono- wnem zapytaniem: skf^d przybywa i ile ma lat? „Pro- sz^ mi nie brae za zle mej ciekawosci dodai opie- ra sie ona na podstawacb. naukowych".

Ryszard i mJode kobiety, wszyscy parskneli smie- cliem serdecznym, rozumiejac, iz post^powanie Roberta jest skutkiem zbytniego natezenia umyslu. Uniewinnia- jac go tem, Ryszard zawolal: j,No, dajze juz spokoj! Nie nalezy znowu tak sie wypytywac gosci. Zbytnia uczo- nosc na nie ci si^ nie przyda. Istotnie, wielki juz ezas, bys przystapil do pracy na wolnem powietrzu; iiwolnimy sie od niepotrzebnej pajeczyny, ktora mozg two] tka bezustannie".

Uczony dobrodusznie si§ rozsniiat ijednazmlo- dych kobiet, gladzac go po twarzy, rzekla z usmie- cliem:

„Biedny clilopiec! Taki on juz jest".

Poeta czul si^ roz2)romienionym w tej atmosferze swobody i naturalnosci; wyrazit zarazem jaknajcli^- tniejsza gotowosc zadosciiczynienia ciekawosci Rober- ta. Gdy oswiadczyJ, iz ma lat z gorq, pi^cdziesiat szesc, wszyscy obecni nie mogli powstrzymac okrzy- ku zadziwienia. Oswiadczono mu, iz wyglada tak, jak- hy mial co najmniej lat osiemdziesiat.

Gdy panic oddalily sie do swycli zajec, William zwrocil si^ do Roberta z zapytaniem o warunki, w ja-

70

kich znajduje si^ przemyst tkacki w nowem spole- czeiistwie.

„Obawiain si^, iz niewiele potrafi^ Panii w tej kwestyi powiedziec odparl zapytany gdyz jestom, wtaseiwie movviac, tylko zwyktyin rzemieslnikieni. Oprocz tkactwa zajmuj^ si^ jeszcze drukarstweni. Ale driik maszynowy wychodzi z uzycia, gdyz i saiiia m(^ka robienia ksi^zek juz si^ znajduje na lozu smier- ci, Musiatem wi^c zwrocic si^ do innycli zaj^c, odpo- wiednich memu smakowi, i zdecydowatem si^ na nia- teniatyk(j. PLsze takze dzielo liistoryczne o zyciu pry- watnem w koiicii XIX stulecia... Ale o tern poniowi- my pozniej, jezeli przyjaciel mrjj Ryszard nic prze- ciw temu niiec nie b^dzie. Uwaza nmie on za niespo- kojnti gtowe, i nie ma wielkiego o niiiie mniemania, gdyz nie bardzo jestem biegty w pracach r^cznycli tak zreszt^i oni wszyscy wnaszych czasacli si^ zapatru- ja. 0 ile nioge wnio.skowac z literatury XIX stulecia a czytam bardzo wiele to gtupota tamtycli czasow teraz w ten sposob sie msci, gdyz oni wowczas maJo cenili kazdego, co sie pracy r^cznej oddawal. Ale, Ryszardzie ;/^ quidnimis! Nic zanadto!"— „Ale czyz ja na takiego wyglq,dam? odrzekl urazony Ryszard. Czyz nie jestem czlowiekiem najcierpliwszym pod stoncem? Czyz nie jestem zupelnie zadowolony tak dtu- go, poki nie zechcesz mnie karmic swa matematyka, albo tez sw^ nowa naukowa estetyk^, lecz zostawiasz mi trochcj mej praktycznej estetyki na zlocie i stali, gdy sie bawi(^ dtutem i mtotkiem". Ryszard w cliwilach wolnycli jest artysta snycerzem.

Gdy tak gwarzyli, pojawiJa sie naraz w sali po- stac nader blyskotliwa. Byl to mlodzieniec w odziezy wytwornej, tkanej zlotem. Mial na obliczu i w posta-

71

wie ten wyraz dumy, ktorego piekno zwykle ludziom udziela. Poza tem byl czlowiekiem dobrym i serdecz- nym. Byt to powiesciopisarz, zakochany w przeszlo- sci; dowiedziawszy sie o obecnosci goscia z ki-ajow nieznanych, przybyl, w nadziei znalezienia tematu do powiesci, i po przywitaniu zaczfil osypywac Wilba- ma pytaniami. Ryszard jednak ostrzega podroznika przed niebezpieczeiistwem, samego zas Boffina tak romansopisarza przezwano prosi o zaprz^zenie konia do wozka, ktory ma ich zawiezc do Bloomsbuiy, po- cieszaj^c go, iz gosc nie jest dlan stracony i ze po powrocie z podrozy zaspokoi jego ciekawosc, odpo- wiadaj^c na wszelkio pytaiua. William potwierdza te obietnic(^, spog^da jednak z podziwom na Ryszai-da, pozwalaj^cego sobie na taka poufalosc z osoba, ktora, sjidz^o z godnosci i odziezy, musi^aa bye, co najmniej, senatorem. Uspokojono go jednak szybko: Boftin, kto- ry ubiera si^ clK^tnie to jak trabadur, to jak baron ^redniowieczny, jest jednak najserdeczniejszym clilop- cem, pelnym talentu, i bynajmniej nie uwaza sobie za ujm(^ zaprzezenia koni dla przyjaciol. Jakoz isto- tnie, wkrotce sprowadzil elegancki i wygodny wozek, zaprz(jzony w siwego walacha, i William z Eyszardem udajfi si(^ w podroz.

Gala okolica przedstawia tylko ogrody, parki i laski, po ktorych rozrzucone sa, w malowniczym nie- porz^dku, niewielkie, lecz wytworne domy roznycli stylow, glownie zas sredniowiecznego. Mozna bylo po- myslec', iz wskrzeszony zostal wiek XIV. Wrazenie to potegowata jeszcze odziez, ktora nie miala w so- bie nie „nowozytnego". Prawie wszyscy byli jasno

7^2

odziajii, zwlaszcza kobiety, rozkoszne i pi^kne nad wyraz, W jeclnem tylko miejscu znalezli szereg wiek- szych budynkow, peJnych smaku i wspanialej orna- meiitacyi. Bylo to pol^czenie stylow gotyckiego, sara- censkiego i byzantyjskiego. Najbardziej zwracaJ uwa- g^ osmiokq,t, pokryty kopula i jaknajdelikatniej przyoz- dobiony. Byto to cos w rodzajii florentyiiskiego Bap- tysteryuin, a stanowilo teatr. Tiiz obok paJac zebraii, dalej rynek. Ta massa pi^knych budowli posrod boga- tej roslinnosci nietylko tworzyla wspanialy widok, ale promieniala zarazem tak^ fal^ szlachetnego zy- cia, iz poeta czul si^ przepeJnionym jakiems zywiolo- wem weselem i radoscia bytii srod tych m^zczyzn, kobiet i dzieci, zdrowycli i szczesliwych w znacze- iiiii greckiem! posrod przejezdzaj^cycli wozow, pel- nych swiezej i roznorodnej zieleni jarzyn. Prosz^ za- nwazyc, iz autor umie utrzymac swe opisy w stylu .szlachetnyin, przypominajacym obrazy mistrzow bol- londerskicli. William dziwi si^, iz nie widzi na rynku prawdziwych cMopow, t. j. takich, ktorzy sprzedaja cokolwiek.

„Nie rozumiem wlasciwie odpaii Ryszard o kim Pan mowi i co Pan rozumie przez „clilop6w". Sa io wszystko s^siedzi, jakich Pan wsz^dzie w do- linach Tamizy spotkac moze. Wygl^dajawszyscy jedna- kowo. S^ na naszoj wyspio okolice .snrowsze i bardziej dzdzyste: tam ludzie nosza mocniejsza i grubsza odziez. Niektorzy przenoszq; nawet ich wyglq,d nad nasz. Powiadaja, iz jest w nim wiecej charakteru. Jost to jednak rzecz smaku".

„Jak to si^ dzieje pytal sie \v dalszym ci^gii AVilliam iz nie widz^ nikogo, ktoby sie mial zle, ale to nikogo?"

73

BRyszard sciagnal brwi z zadziwienia. „AV jakiem znaczeniu Pan to powiada? Jezeli o sie ma zlo, to zostaje u siebie w domu, co naj- dalej lazi sobie po ogrodzie, ale nie slyszalem, by ktokolwiek teraz byl chory".

Ckly AVilliam objasnit, iz ma na mysli, nio oho- rycli, lecz ubogich, Ryszard weso-to odpowiada, ze <) iiiczem podobnem nie slyszal.

„Zaprowadz^ Pana dodaje— do mego dziadka, ktory lepiej t^ kwesty^ rozumiec musi, niz ja".

Droga naszych podroznikow naraz skr^cita w py- szny las, zlozony glownie z d^bow i kasztanow, pe- lon swiozosci, swiatia slonecznego i cienia. Las prze- pelniony jest mnostwem dzieci, clilopcow i dziewczat, najrozmaitszego wieku, od kilkoletnicb do kilkunasto- letnich. Tu i owdzie rozrzucone sa namioty, a przed nimi wisz% kotly nad ogniskami, zupelnie jak u cy- ganow. Dzieci te zbiegaj^ si^ do lasu z roznych ka- tow prowincyi dla wspolnego sp^dzenia lata. W ten sposob ucz% si^ samodzielnie myslec i post^powac, obserwujq, przyrod^, rosliny i zwierzeta, a czem mniej oddychaj^ dusznem powietrzem, tern lepiej. Niema srod nich zadnego chlopca lub dziewczyny coby nie umialo piywac lub hasac na koniu. Sp^dzaja tak lato same, bez zadnego dozoru, zdala od rodzicow i opiekunow, pozostawione w zupelnosci sobie.

Co za wspaniaJy obraz tych sylfow mlodych i fau- now, karmionycli mlekiem i rosa., igrajqjCych koto ogniska, lub jezdz^cycb konno! Naturalnie, nikt o nie- tryk^ tych dzieci nie pyta szukajcie metryki u mlo- dycli wilczat lub jelonkow! - ani tez czy icli rodzice zapisali sw^ milosc w odpowiedniej ksi^dze, czy nie. Mowi sie obecnie w pedagogii wiele o tem, iz

74

dzieci powinny wszystko same spostrzegac, Jezeli me- toda ta ma miec istotne znaczenie, to polega wtasnie na bezposredniem zetknieciu dziecka z przyrodq,. Na tern tez polega cata metoda wychowawcza Morrisa, ktory po- suwa si^ do ostatnicli krancow indywidualizmu, od- rzucaj^jC w zupelnosci szkol^. Te „stajnie dla chlop- cow" w jego idoale znikJy. Oto dosadna jego kryty- ka terazniejszosci pod tym wzgledem: Dzieci zamy- kane sa z bezwzgl^dnq, brutalnosci^, pomimo roznicy uzdolnieii i sklonnosci, w szkolach i tam poddawane ustawicznej dyscyplinie. Takie post^powanie spuszcza z uwagi warunki rozwoju fizycznego i ducbowego. Nikt bez uszkodzenia nie mogl wyjsc z takiego drep- taka i zmiazdzeniu mogly si^ oprzec tylko te dzieci, w ktorycli duck oporu byl dose silnym. Na szczescie, duch. ten umial bye poteznym w dzieciach wszystkich czasow; inaczej nie sposob pojac, jakbysmy niogli za- j^c obecne swe stanowisko".

Nawet poj^cie szkoly dla dzieci znikto w nowem spoleczenstwie. Na zapytanie Williama: czy dzieci icli ch^tnie cliodza do szkol?

„Szk6iy powtorzyt Ryszard z zadziwieniem nie rozumiem w jakiem zwiq,zku slowo to moze bye z dziecmi. Mowi si^ u nas o szkole filozolicznej, ma- larskiej lub poetycznej, jak jednak mozna mowic o szkole dla dzieci to przekracza moje pojmowanie".

„Uzylem wyrazu tego w znaczeniu instytucyi wychowawczej " odparJ William.

„Wyclio\vanie? zapytat si^ znowu Ryszard slyszatem juz wielekroc to slowo, nikt jednak nie nmial mi objasnic, co przez nie rozumiec nalezy".

Po tem otwartem wyznanin towarzysz mocno npadl w poj^ciu Williama, ktory dose ironicznie odpaii:

75

„Wychowanie jest to system, wedlug ktorego intodziez jest nauczanq;''.

„Czemu tylko mtodziez, a nie dorosli takze? za- pytat sie Ryszard. Zapewniam jednak Pana, iz dzie- (ti nasze uczq, sie bardzo wielu rzeczy, nie przechodzac przez zaden system wychowawczy. Nie znajdziesz Pan aiii jediiego, ktoreby nie nmialo plywac i jezdzic kon- 110, Umieja gotowac, drwa pilowac, dacliy kryc i wy- konywac wszelkj^ prac^ stolarska. Zapewniam Pana, iz uczq, sie bardzo wielu rzeczy".

„Tak, ale wychowanie umyslu i cliarakteru- -od- paii AVilliam.

„Kocliany gosciu brzmiala odpowiedz pe- wnos Pan si^ nie uczyl rzeczy, o ktorycli mowilem, i dlatego sadzisz, iz do iiich nie jest potrzebna wiel- . ka zr^cznosc i ze w nicli umysl i cliarakter nie znaj- (luja pokarmn. Ryclito-bys Pan zmienil swe zdanie, gdybys obserwowal, np., clilopcow przy kryciu dacliow \v Dorsetshire. Rozumiem jednak, iz mowisz Pan o uczonosci ksi^-zkowej, a ta jest bardzo prost^ rzeczy".

Zadnego systemu wychowania w ideale Morrisa iiiema. Dzieci, jak wiadomo, cli^tnie nasladuja: wi- dzc\c doroslych przy pracy w ogrodzie, polu lub przy warsztacie, same takze ch^tnie si^ ucza bez zadnego przymnsu. Majac pod rek^, elementarze i ksiazki, od lat najmtodszycli umieja czytac. Lubia zas tak naiiiie- tnie bazgrac, iz pisanie takze przycliodzi im samo przez si^, przy jaknajmniejszych wskazowkach. I owszem, powstrzymywac je raczej nalezy, by nie psuly reki i oczu. J^zykow obcycli uczq, si^ ze stosunkow z lu- dzmi, z podrozy. Nast^pnie, umiej^c czytac i pisac, ziiajdujq, wnet kogos, co im wskazuje najlepsze ksiq,z- ki w tym lub owym przedmiocie, ktory icli zaj^cie

76

wzbudza, lub objasnia to, co w ksiq,zkacli pozostato niejasnem.

Jedne maja zamilowanie do historyi, inne do przyrody lub matematyki— wogole kazde studyiije to, CO mu si^ podoba. Zreszta nami^tnosc ksiazkowa nio jest nazbyt rozwinigta, ale nikt nie zabrania odda- wac si^ jej do woli. Wowczas dopioro istotnie zdol- nosci wybierac b^dfj, karyere naukow^;, i te. posuna wiedze naprzod.

Naraz nasi podroznicy praejecliali kolo budyn- kii, ktory William poznal: „Wszak jost to pari anient zawolat. Czy wy takze w nim jeszcze rozpra- wiacieV"

Eyszard parsknal gtosnym smiechem. „Rozumiem was, sqjsiedzie rzekt. Podziwiacie, iz nie zwalilis- my tego gmacliii; czytalem kilka ksiazek o tej dzi- wnej grze, ktora w nim miata miejsce. Dla nas on obecnie siuzy jako spichlerz, ku czemu takze zresztt^ nie jest bardzo przydatny, gdyz lezy na brzegu rze- ki. Na poczatku naszej ,no\vej ery chciano go nawet zwalic, ale zjawiJo si^ jakies dziwne towarzystwo ba- daczow starozytnosci, ktore sprzeciwito si^ zburzeniu tego i kilku innych gmachow i postawilo na swojem".

Przybyli wreszcie do dzielnicy Piccadilly— za- biidowanej domami, mieszczacenii piekne sklepy. Okna Avystawowe przepelnione byly wyborem towa- row, ktore ogl^dali przechodnie; ten i ow wcliodzil do magazynu i wychodzit z pakunkiem w r^ku. ]^o obydwu stronach ulicy ci^gn^Jy si^, jak w miastach starowloskich, arkady dla ochrony przecliodniow od deszczu. Ryszard propomije Williamowi, by ndali si^ do jednogo ze sklepow; ten przypomina sobie jednak, iz nie wziat z soba pioni^dzy, a wlasnie po-

u

1 1'zeba mil tytoniu i fajki. Towarzysz wszakze uspo- 'kaja go, iz jakos to b^dzio.

Zatrzymal cugle i zeskoczyl z wozka, a wslad ■/Ai niiu i William. Przecliodzita wlasnie piekna, w jo- dwabiacli, pani, zaglq,dajq;Ca po drodze do wszystkicli okien wystawowych. Ryszard zwrocil si§ do niej: „Czy iiio bylaby Pani tak laskaw^j potrzymac nam chwilke konia?" Pani sktonila gtowe z usmiechem i zaczela i;taskac konia pieknemi r^kami. Zdaje si^, iz autor w swem zamitowaniu do rownosci posunal si^ tu juz za daleko.

„Co za piekna istota!" rzekl William.

„Tak odpaii Ryszard, dobrze jednak, iz jest ieb wiele i ze kazdy Jan swoja, Matgorzat^ znajdujo, ina- izej nie obeszloby sie bez walki. Nio mog^ nawet przysi^dz dodat, stajj^c si^ naraz powaznym iz f)0- mimo wszystkiego, do walki nie przycliodzi, gdyz mi- losc jest rzeczq, zujjetnie nierozumn^;; nie slucha ona zadnycli powodow i jej egoizm przejawia si^ daleko (Zt^sciej, niz mniemaji^ nasi moralisci".

Tymczasem wst^pili do sklepu, ktory w urz^dze- niu swem niczem sie nie roznil od obecnycli. Znalezli tam tylko dwoje dzieci, chlopca i dziewczyne, dwunasto- lotriicli, zaczytanycli w ksi^zce.

William otrzymal tyton doskonaty i fajk^ arty- stycznie rzezbiona, zlotem i drogocennosciami ozdo- l^ion^. „Alez jest ona nazbyt wspanialq; dla mnie - zawolal zresztfij ja j^ napewno zgubi^, gdyz gubi§ zwykle wszystkie moje fajki".

„A to i coz odparta dziewczynka gdyby na- wet Pan jq, zgubil? Znajdzie j^ kto inny i wezmie do uzytku, a Pan otrzyma nowa".

William zapytal sie o cen^. Ryszard jednak po-

78

lozyl swa reke na jego ramieniu i spojrzal nan tak drwiaeo, iz William zawstydzit si^ przojawu swej ge- szefeiarskiej moralnosci. Dzicwczynka zas spogladala nan z powaznym wyrazem twarzy, jakgdyby to byl cudzoziemiec, ktorego-by j^zyka nie pojmowala.

Przyznam sie, iz tego rodzaju rozj^rawy, niozaleznio od swej cliinierycznosci, sprawiajq, w nstaeh ludzi boga- tych, jakim byl Morris, wrazenie nieprzyjemne. Jezeli slowa ich nie niaja bye przyj^te za oblndcj, za cli^c samoobrony lub wykupu, rzuceniem kosci glodnemu psu, lub wreszcie clieciq, posredniego wyzysku zdoby- ciem popularnosci, to powinni, zanim przystapif^ do rozprawiania o nicli, wyrzec si§ wszystkiego, rozdac biedakom. cale swe bogactwo. Jezeli istotnie ich prze- konania sa im drozsze nad zycie, to tembardziej mo- ga dla tycli przekonan wyrzec si^ wygod materyal- nycli— i tylko w takim razie post^powanie ich nie be- dzie obludnem. Panowie ci twierdzq, zwykle, iz kierujq, nimi powody, nie materyalne, lecz moraine: nie tatwiej- szego nad zlozenie dowodu z wyrzeczenia si(j. Slowa nie nie znacza, lecz tylko czyny; czyny so, wskazowkq,, ktora ze scislosciq, matematyczn^ jjozwala raierzyc zamiary i ucziicia, slowa zas niczego nie dowodz^. Tylko biedak ma prawo przemawiac do biedakow, po- prawiac ich i moralize wac w imienin rownosci, gdyz moze to czynic szczerze. Czlowiek zamozny, jezeli czy- ni to, nie wyrzekaj^c sie zamoznosci, daje jasny do- wod, iz wzgl^dy materyalne przewazaja w nim nad moralnemi i tem podkopuje cala wartosc swych ka- zan. Zarazem daje dowod swej niew^tpliwej, acz cze- sto nieswiadomej, obludy.

Grdy nasi podroznicy wyszli ze sklepu, konia ich trzymal siwobrody starzec: powierzyla mu go mloda

79

pani, odchodzf^c. Dowiedziawszy siq dokad jad?^, sta- rzec siadl z nimi do wozka, gdyz ndawal sie wlasnie w t^z sama strong.

W dalszej rozmowie William zapytuje si^: czy nie majfj; w nowem spoleczeiistwie wi^zien? Zaledwie wypowiedzial to slowo, zrozumiat, iz zrobil gtupstwo, gdyz Ryszard zmarszczyl czolo i poczerwienial, a na twarzy starca odmalowalo sie cierpienie. Ryszard po- wstrzymal si^ jednak w swym gniewie i rzekl:

„Jak mozesz Pan stawiac takie zapytania? Tyl- ko opieraj^c si^ na swiadectwie wiarogodnych ksif^- zek i przywolnja.c do pomocy wyobrazni^, staramy si<^ wytworzyc sobie poj^eie o tern, czem jest wiezienie. A czyz Pan sam nie zwrocit uwagi na wyraz szcz^- scia, blyszczacy w twarzacli Indzi, ktorych spotkalis- my na ulicacli i po polach? Jakzez oni mogliby wy- raz taki posiadac, wiedzfic, iz ich wspolludzie cierpia po wi^zieniach? Czyz mogliby to zniesc spokojnie?" Antor w swym idealizmie i tu zbyt daleko si(j posu- wa. Trudno przypuscic, by w najidealniejszym nawet ustroju spolecznym instytucye karne w zupelnosci za- uikn^c mogly,

Wtem napotkali wielki gmacli, widocznie ozy- wiony prac^ licznie zebranych osob. „Co to za bu- dowla zapytal AVilliam wyglq-da .na fabryke/?"

„Zgadles Pan odpaii Ryszard „nazywamy jednak te zaktady, nie fabrykami, lecz polf^czonemi warsztatami, t. j. miejscami, w ktorych ludzie si(^ sclio- dzq,, by wspolnie pracowac".

„Uzywaj^ jednak przytem jakiejs sily natu- ralnej?"

80

„Bynajmniej ^odpart. Grdyby szto tylko o site naturalnq;, nie by toby powodu do zbierania si^ wspol- nego, gdyz kazdy sit^ tak^ moze miec we wtasnem swem mieszkaniii. Nie, w warsztatach tycli zbieraja si^ ludzio majacy do wykonania tak^ prac^, przy kto- rej wspotpracownictvvo wielii osob jest konieczne i po- zytoczne. Praca ta jest cz^sto nader przyjemna. Tu np. robia garnczki i wytwoiy szldane widzisz Pan tani kominy. Daleko, roziimie sie, wygodniej jest miec wielkie j)iece wspolne . . . Wewnatrz jest bardzo piek- nie, ale prosto, rowniez jak i nazewnatrz. Co si§ ty- czy samego zaj^cia, to uwazaja gniecenie gliny za prac§ nader przyjemna, natomiast wydymanie szkta jest nuzq,ce i nciazliwe. Pomimo to bardzo wiehi clie- tnie niem si^ zajmuje, i to mnie wcale nie dziwi: umiej^tnosc obchodzenia si§ z rozpalona massa nie je- dnemu udziela poczucia sity!"

0 kilka krokow dalej przyjaciele napotkali groma- d^ m^zczyzn, ktorzy poprawiali bruk na ulicy. Wozeksie zatrzymat, co byto nader przyjemnem dla Williama, gdyz dotycliczas widziat raczej ludzi spaceruj^cycli i oddy- chajajOych; cliciat wiec zobaczyc jakiemisa przy istotnej, pozytecznej pracy. Byto to dwunastu silnych mtodzien- cow, Iftorzy czynili wrazenie tegoczesnych studentow oxfordzkicli i ktorym praca widocznie nie spra- wiala wi^kszego znuzenia. Ich zAvierzclinia odziez zto- zona byta na uboczu, pod strazq, szescioletniego chto- paka, ktory otoczyt r^kq, szyj^ olbrzymiego psa; pies lezat w pozie tak rozkosznie leniwej, jakgdy- by pi^kny ten letni dzien byt tylko dla niego. Odziez btyszczata jedwabiem i ztotemi ozdobami. Tnz na uboczu stat wielki kosz z pozywieniem, w rodzaju zimnych pasztetow i wina. Szesc mtodych kobiet i dziew-

^

^^^2

81

oz^t przypatiywato sie pracy i praciiiacym, A warto by- lo na nicli jDatrzoc, gdyz wykonywali swe dzieto tak zrecznie i rzezko, jak tylko po tak wspanialycli mtodzien- cacli w piekny dzien letni oczekiwac bylo mozna. Smieli sio i rozmawiali wesoto pomi^dzy sobq, i z paiiiami.

Widz%c jednak, iz nasi podroznicy czekaja, prze- rwali prac(^ i pomogli im do przeprawienia wozka przez wyboje ulicy i nast^pnie z nowem weselem, jak ludzie oddajacy si^ z milosciq; jakiemus zaj^ciu, po- wrocili do roboty. Ryszard spoglq;dal na nich prawie z zazdroscia i zauwazyt: „Gdy si^ ma pewna okreslo- q, prac^ do wykonania, posrod wesoJych towarzy- zow, cztowiek czuje si^ nie.skoiiczenie szcz^sliwym. Praca jest najwi^ksza rozkosza!"

Juz z dotychczasowego wyktadu mozna wnosic, z jak przepyszna sielanka mamy do czynienia w tycli ,,Wiesciach z Nik^d^^ Swiat ten, artystycznie piekny, ma te zalet^, iz nie przedstawia chimery zupelnie nie- mozliwej do urzeczywistnienia. Zbyt tylko, bye mo- ze, lekcewazaco autor zachowuje sie wobec naiiki: praw- dopodobnie w spoteczeiistwie przyszlosei grac ona bf^dzie role daleko czynniejszf^, niz to sie Morrisowi wydaje; kto wie nawet, czy nie b^dzie centraln^ kierownicz- ka calego biegu spraw spolecznycli. llowniez trudno przypuscic, by szkoly w zupetnosci zanikly: prawdo- jjodobnie instytucye systematycznego przelewania wie- dzy, w tej czy owej formie, zawsze istniec b^d^.

Moze takze nazbyt wiele autor nalega, jak juz izeklismy— na rownosc, ktorej sam przyktadu nie da- waJ, zyjq,c zamoznie srod n^dzy, nad ktor^ ubolewaJ; poniewaz zas ani dobrych zamiarow, ani szczerosci, ani szlachetnosci Morrisa nie sposob podejrzewac, moz- na hy zatem tylko taki wniosek wyprowadzic, iz ro-

Williaiu Morris. G

82

wnosc nie jest w naturze ludzkiej: nalezy wi§c dq,zyc do szcz^scia spolecznego, zachowuj^c nierownosci ko- nieczne. Tylko to nioglby Morris logicznie glosic. Wreszcie moze autor rozrzuca w swem spoleczenstwie idealnem zbyt wiele zlota, jedwabiow, kamieni dro- gocennycli, ktore ani potrzebie realnej, ani wymogom smaku nie odjDOwiadaj^, a nadaj^, powiesci charakter nieco chinieryczny.

Wrocmy wszakze do naszych podroznikow. Po pewnym czasie zajezdzaj^ oni do Britisli Museum, w ktorem, w cliarakterze konserwatora, mieszka dzia- dek Ryszarda.

ROZDZIAL VI.

Wstapili do pokoju, urzadzonego bardzo prosto. U stolu, koto okna, siedzial staruszek na fotelu, oto- czony poduszkami. AVidzt^c weliodzacych, uniost sie i nader siliiym na swoj wiek gtosem zawolat: „Jak sifj miewasz, Ryszardzie! Klara jest tn, u nas, i bedzie iiadzwyczaj szcz^sliwa z twego przyjazdu".

„Klara jest tu? z drzeniem w gtosie ppwtorzyl Ilyszard.— Gdybym byl wiedziai nie bylbym . . . to JGst byJbyni ..."

AVidocznio byt w zaktopotaniu i William czul sie zupetnie zbytecznym. Staruszek jednak, ktory do- t ychczas go nie byt spostrzegt, przystapil don z serdecz- nym usmiecheni i powitat jakprzyjaciela. „AVidz^ do- dat iz wnuk moj sprowadzit Pana dlatego, zo niogt- bym Panu w czenikolwiek bye uzytecznym, Czy tak, Ryszardzie?"

Ryszard wyrwat sie ze swego zamyslenia i od- part: „Gosc nasz znajduje wszystko tak zmienioneni w Anglii, iz nie moze zrozumiec tego, na co patrzy; a poniewaz nikt lepiej nie zna historyi ostatnich dwu stuleci niz Ty, uwazatem za najodpowiedniejsze przy- prowadzic go do Ciebie".

84

Naraz drzwi sie rozwarly i stanela w nicli mto- da, niezwykle pi(^kna kobiota, P^-sy pokryly jej twarz, gdy spostrzegla Ryszarda; pomimo to 2>atrzyla mu smialo w oczy, on zas drzal caly ze wzruszenia. Sta- ruszek przerwal icli inilczenie ze zwykti:^ swq, rzezw.^ wesolosciq,, powiadajac: ^Ryszardzie, moj clitopcze, i ty, kochana Klaro, my, dwaj starzy, jestesmy Warn pra- wdopodobnie na przeszkodzie, a macie pewno wiele do pomowienia. Udajcie sie na gor^ do pokoju Nel- sona, ktory wyszedl; pokoj ten zawiera wiele pit^k- nych obrazow sredniowiecznych, co zupelnie b^dzie odpowiednie dla waszego nowego szczescia". Kobieta podala Ryszardowi r^k^ i wyszla z nim z pokoj vi. Staruszek zas zwrocil si^ do AVilliama, powiadajac: „Okazesz mi Pan wielk^ przysliig^, wprawiajac w rueli moj stary j^zyk, Moje gadulstwo wzrasta z wiekiem, a obecne pokolenie niech^tnie sluclia opowiadan z prze- szlosci, Ostatnia jesien, ostatni nowonarodzony, osta- tnie dzieJo sztuki: oto jedyna historya, ktora icli iii- teresuje. Za moich czasow bylo inaczej, gdyz nie by- lismy wowczas tak pewni pokoju i dobrobytu, jak 1c- raz— tak, tak! A wi^c stawiaj Pan pytania".

Po chwili milczenia William, proszac o wybaczo- nie za niedyskretnosc, zapytat sie: czy Klara jest na- rzeczona Ryszarda, „Tak— odparl staruszek— byli oni ju:^ raz pobrani, teraz jednak wyglada na to, iz poraz drugi si^ pobior^".

„Istotnie" wymowil William, nie rozuniioja^c dokladnie, o co cliodzi.

^Sluchaj Pan calej tej liistoryi rzekl stary Hammond —jest ona krotkq, i, spodziewam sie, szcze- sliwq,. Pierwszy raz zyli z sobq, dwa lata. Byli obo- je jeszcze bardzo mJodzi, i oto ona wbila sobie w glo-

85

we, iz koclia innego. Opuscita wi^c biednego Ryszar- da— powiadaiii „biednego,'' gdyz on zadnej innej nie znalazL TrwaJo to jednak nie dlugo, blizko rok, po- tem przyszta do mnie, gdyz przyzwyczajona by la dzie- lic si^ smutkami ze mnq., starym, zapytuj^c: co si^ (Izieje z Ryszardem, czy jest szcz^sbwy i t. p.? Natu- ralnie, zrozumiatem natyclimiast jak rzeczy stoja, odrzeklem, iz jest nieszcz^sliwy i niezupelnie zdrow; to zas bylo stanowczem klamstwem. Reszty sie Pan domyslasz. Klara przybyla tu dzis, by dluzej ze mna porno wic, ale Ryszard potrafi lepiej swq, sprawe zalatwic niz ja. Istotnie, gdyby dzis przy- padkiem nie byl przyjecbal, postalbym jutro po niego".

„To zadziwiaja;Ce! zawolat William czy maj^i dzieci?".

„l)woje odpart Hammond. Znajdnja sie u je- dnej z mycli corek, u ktorej Klara takze mieszkata. Nie clicialem jej tracic z oka, gdyz bylem pewny, iz ponownie si^ pobiora, a Ryszard, ktory jest czlowie- kiom najserdeczniejszym pod sloncem, zawsze by! go- tmv tlo togo. Zreszta, nie miat zadnej innej mitosci, kto- ra bytaby dlaii ucieczka, jakq, miala ona. I tak, wszyst- ko doprowadzilem do porzadkii i niejednokrotnie jnz w takicli wypadkacli mialem szczesliw^ r^k^".

„Alia!— zawolal Ryszard nie chciaJes Pan uda- wac sie do sa^dow rozwodowych; ale domyslam si^, iz one musza zalatwiac mnostwo spraw tego rodzaju".

Domyslasz sie Pan w sposob zupelnie niedo- rzeczny odparl staruszek.-Wiem bardzo dobrze, iz istnialy niegdys instytucye tak waryackie jak sq;dy rozwodowe: ale pomysl Pan tylko: wszystkie spra- wy owczesne obracaty sie kolo kwestyi wtasnosci, a jakkolwiek AYy, szanowny gosciu, spadliscie z innej

86

planety— dodat, usmiecliajac si§— to przeciez jeden rzut oka na obecne nasze urz^dzenia moze Pana przekonac, iz wszelkie spory o wJasnosc u nas staJy si§ niemozli- wemi". William musial si^ zgodzic z tem, a stary oiagnq,! dalej: „Poniewaz tego rodzaju sporow bye nie moze, wi^c coz te st^dy moglyby rozstrzygac? Czy wy- obrazasz sobie Pan trybunat, ktory chcisflby uzyc gwaltu dla przerwania nami^tnosci lub rozwoju uczii- cia? Nie trzeba nawet dowodzic szaleustwa takiego gwaltu".

Po chwilowem milczeniu dodat:

„Miisisz Pan wziac 2)od uwage, iz nasz pnnkt widzenia w tej sprawie gruntownie si(^ zmienit, jak i my wogole w ci^jgu ostatnicli dwu stuleci zupelnie-smy si^ zmienili. Nie oddajemy si^ zadnym zludzeniom i nie myslimy bynajmniej, by mozna bylo raz na za- wsze potozyc koniec biirzom i zakloceniom w stosun- kach pomi^dzy plciami. Wiemy bardzo dobrze, iz mii- simy znosic nieszczescie, ktore stad pochodzi, iz m^z- czyzna i kobieta wiklaja stosunki nami^tnosci natu- ralnej z uczuciami przyjazni, ktora moze w najlep- szym razie zlagbdzic przebudzenie z przejsciowego sza- tu zmyslow; nie jestesmy jednak o tyle szalonymi, by do nieszcz^scia tego dodawac jeszcze sromot^, wda- ji^c siew brudne spory o majatek, stanowisko, lub wla- dze tyranizowania dzieci".

„Znamy ci^gn^l w dalszym ciagu wszystkie stadya uczucia milosnego: poloty mlodzieiicze, ktore rwa si^ do wiekuistego bohaterstwa i m^czenstwa, a ko- naja bardzo wczesna smiercia rozczarowania; niewy- mowntj; z^dz^ czlowieka dojrzalego, aby bye wszystkiem dla kobiety i poswi^cenia jej wszystkiego, uwazaj^c jej zwykle ludzka dobroc i pi^kno za nadludzka do-

87

skonalosc; i wreszcie rozumna wole czlowieka czynne- go i rozwaznego, aby stac si^ najblizszym przyjacie- lem kobiety pieknej i rozsadnej, tego jjrawdziwego prototypu szcz^sliwosci na tym swiecie. I jak raduje- my si^ z rozkoszy podnieconego zycia, ktore zwiazane jest ze wszystkiemi temi sprawami, tak samo wyst^- pujemy odwaznie przeciw zl^czonym z ni^ troskom i smutkom.

Po kilku cliwilach namyslu Hammond ci^gnfii da- le j: „Mozesz Pan jednak bye pewnym, iz nasze obecne pokolenia s^j silne i zdrowe i nie staraja si^ same so- bie ntrudniac zycia. Sjj^dzamy je na rozumnej walce z przyrod^, rozwijamy, nie jedne tylko, lecz wszyst- kie strony naszych istot, i bierzemy udzial najzywszy i najga(^bszy w ogolnem istnieniu swiata. Jesttopun- ktem lionoru u nas, iz jednostka nie uwaza siebie za srodek swiata, nie wierzymy, ze swiat zginie, gdy je- dnostce na nim czegos zbraknie. Dlatego tez uznajemy za giupstwo, a nawet za wyst^pek, {jrzesad^ w sprawacb uczucia. Jak malo sklonni jestesmy do zywienia i rozwi- jania naszych cierpien fizycznycli, rowniez malo staramy si^ wyolbrzymiac swoje cierpienia uczuciowe ponad wszelk^ miar^ i przyznajemy, iz oprocz zalotow i gry milosnej istnieja inne jeszcze przyjemnosci. Dodac na- lezy, iz trwanie zycia jest dluzsze i dzi^ki temu pi^- kno m^zczyzny i kobiety nie jest tak przelotne jak za czasow, gdy dobrowolnie zywione cierpienia i sla- bosci je skracaly. Otrz^samy si^ z cierpien w sposob, ktory sentymentalistom ubieglych czasow okazalby si^ moze godnym pogardy i bynajmniej nie bo- haterskim, ktory my jednak uwazamy za konieczny i m^ski. Jak przestalismy wiazac swoje mitosc z geszef- tami, tak rowniez przestalismy starac si^ o to, by sztu-

- 88

cznie wystawiac si^ na gtupcow. Z glupota przyrodzo- na, rowniez jak z nierozsq,dkiem. ludzi niedojrzatycli lub przestarzatych, umiemy sobie dac rade i czyiiimy to bez wstydu; ale bye rozmyslnie czulostkowym i sentymentalnym. nie, moj przyjacielu, jestem, nioze troch^ zgryzliwym, ale mozemy bye dumiii, iz uwolnilismy si§ od pewnych glupstw, pod ktoremi dawny swiat eierpial".

Poniewaz AVilliam nic nie odj)o\viadal:, starzee prawil dalej:

^Nie klamiemy przynajmniej i nie nosiiny nia- sek, gdy mamy cierpiee pod zmienna tyrani^j, przyro- dy. Jezeli ludzie majq, bye rozwiedzeni, to niechaj tak sie stanie; nie trzeba zadnego pozoru jednosei tarn, gdzie jej niema, a ludzi, ktorzy nie sa zdolni do uczue niesmiertelnycli, nie zmuszamy do wyznawania tego, czego oni czuc nie zdolaja. Rezultatem jest to, iz potwornosc sprzedajnej rozkoszy u nas nie jest mozliwa i ze potrz6ba jej nie istnieje. Prosze mnie dobrze zrozumiec. Wydawalo mi sie, iz nie jest to Pa- nu nieprzyjemnem, ze zadne sq,dy juz nie rozstrzygaja spraw dotycz^jCych uczucia lub nami^tnosci; ale czJo- wiek jest tak dziwnie urzadzony, iz bedzie to Panu moze nieprzyjemnem, gdy powiem, iz funkcyi takicli sadow nawet opinia publiczna nie spetnia, choe zwykle nie mniej tyransko i nierozumnie postepu- je. Me chc^ tem bynaj mniej powiedziec, by jeden sa- siad nie mogl cbwilami krytykowae post^powania dru- giego; clice jednak tylko to wyrazic, iz s^dy takie nio odbywaja si^ juz wedJug jakiegos systemu niezmieii- nycli regut, iz niema u nas zadnego Joza Prokrn- stowego, na ktorem-by sie zycie czlowieka skracalo, za- dnycli obludnych oswiadezen szacunku, ktorych ludzie

89 -

(lawniej wymagali badz dlatego, iz znajdowali sie. pod panowaniem bezmyslnych przesadow, badz dla tp- o-o, iz obawiali sie sami zostac ofiarami banicyi. No, i ooz, czy jestes Pan moralnie oburzony?"

j^ _-- nie" odparl William, zwlekajac „wiec wszystko jest tak dalece zmienione?"

0 tern tylko moge Pana zapewnic -rzekt Ham- nioiid"- iz ncziicie jest ii nas szczere i powszechne, uie ogranicza si^ jedynie naturami wydelikaconemi, . i tak m^zczyzna jak kobieta przy tych warurdvach : cierpi^ daleko mniej niz dawniej''.

Na zapytanie: jakiem jest polozenie kobiety w no- worn spoleczenstwie?— Hammond odpowiada: Tak zwa- na kwestya kobieca jest u nas oddawna juz zaJatwio- na. Mezczyzni nie maja zadnej pobudki nciemiezania kobiet,' ani tez odwrotnie, jak to sie dawniej dzialo: Kobiety robia to, co najlepiej robic nmieja, a mezczy- zni nie sa z tego powodu ani zazdrosni, ani ol)n-

rzeni

A gdy William zapytuje: „Czem sie to dzioje, iz w hotelu kobiety uslugnja mezczyznom? wszak to pachnie reakcy^."

Hammond odpowiada: „Czy sadzisz Pan, iz prowa- dzenie domu jest zajeciem malowaznem, niezaslnguja- cem na szacnnek? Prawda, ze takiem bylo mniema- nie kobiet „post^powycb" z XIX st. i icli m^skich poplecznikow. Czyz Pan nie wiesz, iz dla czynnej ko- biety prowadzenie domn jest wielka przyjemnoscia: robi to ona tak, iz wszyscy sa zadowoleni i wdziecz- ni... Smiac mi si^ chce, gdy przypominam sobie, iz w XIX w. istniat mi^dzy t. zw. uksztalconymi^ ludz- mi pogl^d, iz ngotowanie obiadu stanowi cos po- ni^.ajacego; liie cbcieli nie o tem wiedziec, gdyz mialo

90

to si^ znajdowac ponizej icli godnosci umyslowej. Idyoci! Patrz Pan, oto jestem „uczonym'', „pisarzem"; iiie przeszkadza mi to jednak bye jednoczesnie dosko- naiym kucharzem".

A gdy William przypomina, iz w XIX w. wie- le bylo takicli kobiet intelligentnycli, ktore chciaiy si^ uwolnic od rodzenia dzieci, Hammond staje ^ie naraz nadzwyczaj powaznym i powiada:

„Staram si^ zrozumiec ten dziwaczny plod nie- zmiernej glupoty, ktora wyrosla na gruncie tyranii klassowej z owych czasow. Chcesz Pan wiedziec, jak my o tern teraz sj^dzimy? Odpowicdz latwa do prze- widzenia, kocliany przyjacielu. Macierzyiistwo u nas cenione jest w najwyzszym stopniu. Rzecz to zro- zumiala i powszeclmie uznana, iz naturalne i nieuni- knione cierpienia, ktore kazda matka przejsc musi, tworza pomi^dzy m^zczyzna a kobietq, wezel jedno- sci, nowq, pobudk^ miJosci i przywiazania. Poza tem jednak wszelkie sztuczne ciezary macierzynstwa saznie- sione. Kobiety nasze pozbawione s^ troski poziomej i powszedniej o przyszlosc swego potomstwa. Dzieci mo- ga bye mniej lub wiecej udatnemi, moga zawiesc naj- dumniejsze .nadzieje: takie obawy stanowiq, czesc tycli radosci i smutkow, z ktorych zycie ludzkie sie skla- da; ale przynaj mniej matce zaoszczedzona jest oba- wa, iz dzieci jej przez urzq;dzenia spoleczne sztucznie nieudolnemi zostanq,: moze bye pewnq., iz wedlug miary.swych zdolnosci wzrastae i rozwijac si^ bed%. W czasacli ubieglych „spoleczeiistwo" stawalo, row- niez jak i ludzie nauki, po stronie zydowskiego Boga, ktory mscii grzechy ojcow na dzieeiach. Sprawa ta, dzi^ki pracy najglebszycli umyslow juz rozstrzygnie- ta zostaJa, dziedzicznosci wyrwano jej z^dJo. I wogole

91

kazda przecietna zdrowa kobieta (a prawie wszystkie sa zdrowe i ladne) jest szanowana jako matka, wy- chowawczyni dzieci, jako zona pozadana, kochana jako przyjaciolka i wyj^ta z pod troski o przysztosc swych dzieci, i w daloko wyzszym stopniu ma instynkt luacierzyiistwa rozwiiiiety, iiiz to bye moglo u nie- szcz^snych zwierz^t roboczycli z czasow iibiegtych, lub u ich siostr z klas wyzszych, ktore wzrastaly w obludnej nieznajomosci faktow naturalnych, w atmo- sferze zlozonej z pruderyi i z podrazniei'i zmyslowych... I jakze Panu si^ spodobali ludzie, ktorycli dzis spo- ty kales po drodze?"

, Nigdy-bym nie uwierzyl odpaii William iz w kraju cywilizowanym tyle pi^knycli osob spotkac

mozna".

„Jakto, czyz jestesmy jeszcze cyzvilizowa?iif rzekl ze smiechem stary Hammond. -Co si(j tyczy na- szego wygladu, to krew angielska i irlandzka, ktore tu panuja, dawniej nie wydawaly wiele pieknosci. Ale my czynnie ja odswiezylismy. Znam ezJowieka, ktory posiada wielki zbior portret(')w i fotografii z XIX w.; jezeli porownac te wizerunki z przeci(jtnemi obliczami naszych czasow, to rezultat, bezw^^tpienia, jest dla nas przycliylny. A sa tacy, co ten wzrost piekna sta- wiaja w zwi^zku bezposrednim z wolnosci^ i racyo- nalnoscia naszych urzJidzen spolecznych. S^dza oni, iz dziecko pocliodzi^ce z milosci zdrowej i naturalnej pomi(^dzy m^zczyzna a kobieta, nawet w wypadku, gdy milosc ta jest przelotnej natury, pod kazdym wzgledem, a takze pod wzgledem pi(jkna fizycznego, musi ' bye lepiej uposazone, niz owoee szacherskieh maizeiistw bogaezow lub bezmyslnyeh pol^ezen zwie- rzat roboczycli z dni ubieglyeh".

92

Morris jest wrogiem zapami^talym wszelkicli fa- lansterow, komunistycznego pozycia i spozycia. Grdy William si^ dziwi, iz zachowano prywatne doniy i prywatne gospodarstwo, Hammond odpowiada:

„Kazdy zyje, jak mu si^ podoba, a wogole ka- zdemu podoba si^ zyc z wybranymi towarzyszami, do ktorych jest przyzwyczajony. Nie zapominaj Pan, iz niema u nas bynajmniej ubostwa i ze organizacye spoleczne Fouriera i innycli marzycieli byty tylko ucieczka od zupelnej n^dzy. Taki sposob pozycia mogi bye wymyslony tylko przez ludzi, ktorzy znali n^dze w najgorszej jej postaci. Jakkolwiek jednak gospo- darstwa domowe prywatne sa u nas regula, roznia si^ one jedne od drugicli w mniejszym lub wi^kszym stopniu i, naturalnie, zadne drzwi nie sa zamkniete dla serdeeznego goscia, ktory chce si^ zastosowac do przy- zwyczajen zyciowych pozostatych. towarzyszy. Byloby nieslnsznie zq,dac, by ktos, wcliodzfjjC do towarzystwa, clicial je zmusic do zmiany nawyknieii i poddania sie jego woli; moze w takim razie gdzieindziej si§ udae i zyc wedlug swycli upodoban".

W dalszym ciq,gu dowiadujemy sie, iz wielkie miasta w sposob natural ny poznikaly i ze Avogole wszelka roznica mi^dzy miastism a wsia sie zatarla. Hammond streszcza swoj wykiad w tej sprawie w spo- sob nastepuj^cy: „Anglia byla niegclys krajem piek- nycli ptaszczyzn, tu i owdzie pokrytych lasami, z nie- wielkfj; ilosciq, miast, ktore stuzyly za fortece dla armii feodalnycli, za rynki dla ludu i j^nnkty zborno dla rzemieslnikow. Pozniej byla krajem olbrzymich, za- trutycli warsztatow, otoczonych zagospodarowanemi farmami. W jednycli i drngicli zyl lud nedzny i wy- zyskiwany. Teraz Anglia jest pieknym ogrodem, wkto-

93

r

111 a

■vm nic nie pozostato pustego i bezcennego; mieszka- iia i warsztaty rozrzucone sa^ po calym kraju, wszyst- kio ladiie, zdrowe i wygodne". i i u

William byl takze ciekaw, czy zostato cokoiwiek z Oxforclu i wogole z miast uczonych. Otoz pozosta- ly z nicli tylko niektore budynki jako pamiatki arche- olo-iczne. Autor uwaza te miasta za zwykle przybyt- ki ticzonego geszeftu i oszustwa. Sa to gniazda nieu- dolnosci i pasozytow, ktorzy swe zamilowanie do drii- kowanej bibuly, kompilowanej na wszelkie sposoby, clic^ wydac za nauke. Bogate mieszczanstwo (gdyz z klass^ robotnicz^ nie maja oni nic wspolnego) trak- tuje tych handlarzy z pogardliwa tolerancy^, zupelnie jak sredniowieczny baron traktowal swych blaznow nadwornycli, diociaz wspolczesni uczeni me sa bynaj- mniej tak ucieszni jak owe blazny. Sa to-powiada- ludzie najnudniejsi, jakicli tylko wyobrazic sobie mo- zna-plaga spoleczenstwa,-wysmiewani, wyszydzani i oplacani. To oplacanie jest zreszt^i jedynym celem ich zabiegow i dazen. Dopiero w swiecie Mornsa nauka staje siQ istotna wiedza, ktora znajduje sama w sobie swoj eel, staje sie sztuk^ wiedzy, nie zas szaclieika i faszerk^, jak obecnie. Prosz^ zauwazyc, iz sam antor, wyglaszajacy t(j ostr^ krytyke, zdobyl stopnie nanko- \ve w Oxford zie.

Pogl^idy Morrisa na wycliowanie sa, jak widzie- lismy, charakterystyczne dla wszystkieh jego pogla- dow spolecznych. Bezgraniczny prawie indywidualizm i samorzntnosc spoleczna: oto ogolna icli formula. Pozycie i spozycie s^ osobnicze. Stosunki milosne, opar- te tylko na uczuciu, rozpoczynaja si^, koncz^, lub znow nawiazuj^ wraz z jego przebiegiem. Z parla- nientu jako zupelnie niepotrzebnego zrobiono spi-

94

chlerz, a nawet szop^ na nawoz. Gdy William wyra- za swe zadziwienie z tego powodu, staiy Hammond odjwwiada z usmiechem:

.,Naw6z nie jest jeszcze najgorszym rodzajem zepsu- cia, zgnicia i zgnilizny; z nawozu moze jeszcze ^powstac plodnosc, gdy z iamtcgo rodzaju zepsiicia, ktore nie- gdys w tych murach mialo swoj przybytek, wyply- wac moga tylko niedostatok i n^dza", Wszystkie inne urz^jdzenia zwiazane z parlamentem znikty saine przez si^, gdyz odpowiednie sprawy rozstrzygane s^- samorzut- nie przez spoleczenstwo. Przest^pcy z rozwojem do- brobytu znikli, a o ile jeszcze istnieja, oddani stj, na pastwe zgryzot.

Jest to rozstrzygni^cie nader waznej sprawy spo- Jecznej w sposob dose idylliczny. Morris wogole iiwa- za przesttjpstwo za chorob^. „A poniewaz powia- da Hammond jestesmy wogole liidzmi zdrowymi, wit^c i ta choroba nie bardzo nas niepokoi.

„Wiele gwaltow miato za zrodlo powiada sztuczne iirzq,dzenie stosunkow ptciowycli, ktore wy- wolywaty przesadnt| zazdrosc i jej podobne nie- szcz^scia. Jezeli Pan zbadasz wyptywajace stf^d nie- dole, to si^ przekonasz, iz w gruncie icli lezata mysl, ze kobieta jest wlasnosci^ m^zczyzny, m^za, oj- ca, czy brata. Przes^d ten u nas zniknat, rowniez jak i inne wzgl^dem „iipadku" kobiety, ktory mial stad wyptywac, iz zaspakajala swe pop^dy natnralne w sposob nielegalny. Innem zrodlem przest^pstw ])y- la tyrania rodzinna. Naturalnie, iz wszystko to zni- klo odkiedy rodzina opiera si^, nie na przymu- sie spolecznym, lecz na miJosci i przywi^zaniu wza- jemnem; teraz kazdy i kazda moze isc dokq,d dice i moze. Nast^pnie, droga do lionorow i powazania pii-

95

fciicznego jest u nas zupelnie inn^ niz dawniej. ^T) zdobywanin ich z krzywda bliznich mowy jiiz bye nie moze. Kazdy ma moznosc rozwijania swych zdolnosci osobistych az do ostatnich granic, i otoczo- ie cale sktania go tylko ku temu".

Co si^ tyczy stosunkow wymiennych, to miedzy

iobami prywatnemi wcale ich niema. Pomiedzy grn-

,mi wszakze istnieja stosunki liandlowe, „kt6ro wo-

liig okolicznosci sa rozmaite i opierajj^ si(j. na po-

wszechnie przyjetyck zwyczajach. Poniewaz jediiak

\odaje Hammond— sa to rzoczy, ktore rozstrzyga ogol

i nikt zosobna ani mysli w nie sie wdawac, wiec i pod

tym wzgl^dem zadnycli ogolnycli regnl nie mamy".

„A jakiez sq, stosmiki waszc z obcomi luda-

mi?" zapytal siy William,

Hammond odpowiada na to, iz caly dawniej szy system samolnbnycb, pogardliwycli i nienawistiiych stosunkow znikl, tak samo jak nierownosc pomiedzy ludzmi.

.,A czyz z zanikiem roznic narodowych swiat nie stat si(^ jednostajnym i nndnym?"

„Bynajmniej odpaii starzec— ndaj sitj Pan na kontynent, a znajdziosz tam dose roznic. Okolica, sposoby pracy, zycia, przyjemnosci wszystko jest rozne. AVygl^d ludzi, ich oblicza i odziez s^ bardziej urozmaicone, niz za czasow handlu i licliwy. Stalo si^ oczywistem dla wszystkich, iz dzi^ki tej rozmaitosci rozne rasy moga bye sobie nawzajem pozyteczne i przyjemne, gdyz nie powoduja sie bynajmniej ch^- cia wyzysku. Dazymy wszyscy do celu wspolnego: uzyc zycia dla siebie i dla bliznich". i „A jakze si^ dzieje z roznicami w pogl^dach po-

litycznych wewn^trz kazdego spoteczenstwa?"

96

Hammond odpowiada, iz iiiema spraw tego ro- dzaju, ktoreby mogly dzielic Indzi na trwale, wrogic stronnictwa polityczne. „U nas powiada istnieja roznice pogl^dow w sprawacli tecliiiicznycli i w oko- licznosciach i:)rzypadkowych, a tego rodzaju kwestye nie mogi| bye zrodlem dlugotrwalych podzialow. Zwy- kle summa zdan. wypowiedzianycli pokaztfje, kiory pogl^jd w kazdej kwestyi jest stusziiy; jest to sprawa rzeczywistosci, a nie paj(^czyna mozgowa. Trudno by- toby, np., utworzyc party^ polityczna na gruncie kwe- styi: czy rozpoczac sianoz^cie w najblizszym tygo- dniu w jednej liib w drugiej prowincyi, gdyz wszys- cy zgadzaj^ sie, iz praca ta miisi bye wykonanq, w najkrotszym czasie i kazdy moze sie udac na pole i przekonac sie, iz trawa dojrzala dla pokosu".

„I zalatwiaeie te roznice mniemaii wi^kszoseia gJosow?"

„Naturalnie: jakzez inaczej nioglibysmy post(^po- wac? W sprawacli czysto osobistycli, ktore nie niajq; nie wspolnego z dobrem ogolnem np. jak jednostka ma si^ odziewac, jesc, pic, co ma czytac liib pisac kazdy postepuje jak mu si^ zywnie podoba. Jezeli jc- dnak sprawa ma znaczenie powszecliniejsze, wi^kszosc rozstrzyga"; mniejszosc zas, rozumiejqjC, iz inaczej bye nie moze, jest dose rozumnq,, by przeeiw temu nie po- wstawac, zwlaszcza, iz ma zupelna svvobode wypowia- dania swego zdania i przedstawienia rzeczy ze swego punktu widzenia.

Hammond udziela nawet blizszych szczegotow wzgl^dem sposobow post^powania. „Wezmy powia- da — gmin^ jak^kolwiek. Przypuscmy, iz pewna liczba gospodarzy jest zdania, iz potrzeba zbudowac nowq, lial- l(j miejskq, lub stary jaki niesmaczny doni zburzyc, albo

97

iz na mieiscu zelaznego, obrzydliwego, mostu ma bye postawiony kamienny. Na najblizszem zebraniu ogol- iieni jeden z si^siadow czyni odpowiednij^ propozycyq. Jezeli wszyscy sie zgadzaji|, to, naturalnie, pozostaje jiiz tylko omo wienie szezegolow. Jezeli natomiast mkt XDrojektu nie popiera, to on sam przez si(^ chwilowo upada. Przypuscmy jednak, ze nastepuje podziat zdan ^. ze niektorzy nie zgadzajj^ si^ na propozycy^, ktort^ ^pini popieraj^; tamci np. si^dz^, iz stary most zelazny moze jeszcze sluzyc pewien czas, i nie chc^ si^ obar- czac budowtji nowego. W takim razie dalsze narady iiad projektem odlozone zostaj^ do nast^pnego zebra- nia. Tymczasem wszystkie powody za projektem i prze- ciw niemu rozwazone, wydrukowane irozpowszeclmione, pozwalaj^ kazdemn wiodziec dokladnie o co chodzi. Cfdy nast^pnie wszyscy ponownie si^ zbior^, kwestyc^ ostatecznie roztrz^saj^i, i w koncu odbywa si^ gtoso- wanie przez podnoszenie r^k. Jezeli to nie doprowa- (Iza do stanowczej wi^kszosci, spraw(^ znowu na czas pozniejszy si^ odklada. Jezeli roznica zdan jest na- der gl(jboka, to stawia sie mniejszosci zapytanie: czy poddajesi^ woli wi^kszosci; na co zwykle zapada odpowiedz twierdz^ca, ale nieraz i przeczaca. W tym ostatnim wypadku sprawa podlega nowemu roztrz^i- saniu i mniejszosc ust(jpuje, jezeli znacznie przez czas nie wzrosla." „Nikt jednak nie jest obowi^zanym brae udzialu w pracy, jezeli, nalez^jC do mniejszosci, niezgadzasie z projektem." „Naturalnie— dodat Hg^m- mond— cztowiek taki moze odmowic swego udzialu np. przy budowie mostu... Grlowne jednak zadoscuczynienie ma, jezeli pozniej zte jego przewidywania si^ spraw- dza i moze powiedziec sf^siadom: „A coz, nie mowi- lem warn?" Jakze jednak sitj dzieje, iz sktaniacie

William Morris. <

iiiS

liidzi doi)i-acy pytal sic William w dalszym ciugii jezeli nie istnieje zadne wynagrodzenie za niaV Niu rozumiem jak ludzie mogfi przy takicli waruiikacli pracowac starannie".

„Zadnego wynagrodzenia za prace? powtorzyl William. Wynagrodzeniem za prac^ jest zycie. Czyz tego nie dosyc?"

„Ale zadnego wynagrodzenia za szczegolnie sta- rannq, prac^?"

Wynagrodzeniem jest poczucie tworczosci! Ra- dosc ta towarzyszy szczegolnej, wyborowej pracy... Wiem, iz niegdys na prac^ spoglqjdano jako na J)lage; ale my jestesmy juz od tej mysli caikiem oddaleni, gdyz, i owszem, obawiamy si^, iz moze nastac czas, gdy b^dziemy mieli zhyt malo pracy. Praca jest przy- jemnosci%, ktor^ boimy si^ stracic, a nie plag^,".

„Czem si^ to dzieje, iz praca stala si^ u was przyjemnosci^j ? "

„Grdyz kazda praca jest obecnie przyciagaj^,C4. Nie pocliodzi to z nadziei wynagrodzenia lub honoru, ]ecz st%d, iz praca stala si^ przyjemneni przyzwycza- jeniem, a glownie jest dla nas sztuk^, istotna, swia- domq, sztuk^, wykonywan^ pi'zez artystow." „Rozu- miem -odpowiedzial William. Prosz^ jednak wyja- snic mi w jaki sposob doszlisciedo tego szcz^sliwego stanu; gdyz, otwarcie mowiq-c, ta zmiana wyda-je mi si^ wi^kszq, i znaczniejsz^, niz wszystkie inne w dzie- dzinie polityki, wlasnosci, przest^pstwa lub rodziny.

„Pod tym wzgl^dem masz Pan racye mozna nawet powiedziec, iz wszystkie te ostatnie zmiany, tylko dzi^ki tamtej mozliwemi si^ staly". Hammond wxliodzi w blizsze objasnienie tej kwestyi. „Zewszyst- kiego, CO slyszymy i czytamy powiada —jest oozy-

99 -

wistem, iz luclzio z koi'ica XIX w. wpadli pud wzgk^- deiii produkcyi towarow w prawdziwe bl^dne kolo, z kto- iv.go nie byio wyjscia. Doszli oni do nieslyclianej do- skonalosci w wytwarzaniu towarow i, by jaknajle- piej doskonalosc te zuzytkowac, stworzyli... albo raczej dali rozwinq;C si^ olbrzymiemu systemowi ku- pna - sprzedazy, zwanemu rynkiem wszecliswiatowym, i ten rynek zmuszaJ ich do |)rodukojvania coraz wi^- kszej ilosci towarow, niezaleznie od tego, czy one b^da spozyte, czy nie. W ten sposob wytwarzano obok rzeczy niezb^dnycli olbrzymia massc^ niepo- trzebnych, i te pod jarzmeni zelaznem rynku wszecli- swiatowego otrzynialy takq;Z sam^ waznosc jak i tamte. W ten sposob ludzie byli obarczeni niesly- cliana massq, pracy, tylko dlatego, by n^dzny ten system niogl cif|gle funkcyonowac. A poniewaz ugi- nali si^ pod ciezarem niepotrzebnej produkcyi, stalo si(^ wi^c dla nich nieniozliwoscia spogl^dac na prac^ i jej owoce z innego punktu widzenia, niz z naste- pujjajcego: wytworzyc jaknajwi^cej towarow z jak- najmniejszym nakladem pracy. Temu obnizeniu ko- sztow produkcyi bylo poswi^cone wszystko: przyjem- nosG, ktor^ pracujacy moglby znalezc w swej pracy, wszystkie jego potrzeby, zdrowie, pokarm, odziez, mie- szkanie, wczas, rozrywki cate jego zycie. Wszystko to schodzilo na plan ostatni i nie mialo zadnego zna- czenia wobec koniecznosci „taniego wytwarzania'' rze- czy, ktorycli wogole nawet w^ytwarzac nie bylo warto. AVszystkie interesy ogotu byly rzucone napastwe po- tworu, zwanego „taniq, produkcya". Przytem nikt ani niyslal dbac o takie drobnostki, jak jakosc towarow, wystawionych na sprzedaz. Xajlepsze ich towary byly srednia tandeta.. Bylo nawet przyj^tym zarteni po-

100

wiadac: towary sprzedawano sa dla sprzedazy, a nie dla sj)Ozycia... Istnial wowczas ty]»ko jeden rodzaj dobr, ktore pod kazdym wzgl^dem byly dobrzo ro- bione: byfy to maszyny, ktoiych U2;y wano do wytwarza- nia towarow, Byly to skonczone arcydziela, pod ka- zdym wzgledem zastosowane do swych celow, tak, iz5 slusznie mozna mowic, iz najwiekszym czynoiu XIX stulecia byto wyrabianic niaszyn, tych pra- wdziwych cudow wynalazczosci, starannosci i cierpli- wosci; alo stuzyly one tylko do produkowania nie- slychaiiej massy bezwartosciowycli przedmiotow. W rzeczy samej, posiadacze maszyn nie zwazali by- najmniej na to, jakie przodmioty spozycia one wy- twarzajq,, lecz tylko czy ich wzbogacajq,, ezy nie... W ten sposob wiek XIX doszedt do polozenia czlo- Avieka, ktoremu zgin^la odziez podczas gdy si(^ kiipal, i potem niusi chodzic nago po miescie.

,,Obecnie wszystkoto si^zmienito. Rzeczy, ktore robimy, sa robiono dlatego, iz icli potrzebujemy, ro- bimy je rownie dobrze dla bliznicli jak i dla samycli siebie, a nie dla jakiegos nieokreslonego rynkii, o kto- rym nie nie wiadomo, i ktory wymyka sie z pod wszel- kiej kontroli. A poniewaz niema wcale kupna- sprze- dazy, byloby wiec zupelnym nonsensem wytwarzac io- waiy na chybil-trafit, opierajq,c si^ jedynie na przypu- szczeniu, iz ktos je zuzytkuje. W ten sposob wszystko, CO wytwarzamy, jest dobre i zastosowane do swego celu. Oprocz tego wiemy dokladnie czego nam po- trzeba, i nie wytwarzamy nigdy wiecej nad to. A po- niewaz nie jestesmy zmuszeni produkowac massy rze- czy niepotrzebnych, mamy wi^c dose czasu i srodkow po temu, by spogl^jdac na wy twarzanie rzeczy niezb^dnycli jako na przyjemnosc. Kazda praca, ktora bylaby tru-

.— 101

dn^, do wykonania \v sposob rt^czny, wykonan^; zo- staje za pomocq; nadzwyczaj udoskonalonych maszyn; t^, ktorej wykonanie stanowi przyjemnosc, wy- rabiamy bez maszyn; nikomu zas trudno nie jest znalezc taka praci^, ktora bardziej mu do smaku przypada i odpowiada jego zdolnosciom i sklonno- sciom. Nieraz przychodzilismy do przekonania, iz wy- tworzenie pewnego towaru jest nazbyt uci^zliwe kib nieprzyjemne, i dlatego wyrzekalismy si^ tych przed- miotow. Teraz, sq-dze, zrozumiesz Pan, ze przy takicli warunkach kazda praca jest zaj^ciem mniej lub wi^- cej przyjemnem dla ciala i ducha i ze zamiast ucie- kac od pracy, kazdy jej szuka, Poniewaz z pokolenia w pokolenie ludzie nabywaja coraz wiecej wprawy i bieglosci, praca zatem. staje si^ powoli tak tatw^, iz wydaje si^ jakoby coraz mniej wytwarzano, jakkol- wiek w rzeczywistosci dzieje sie odwrotnie. I przy- puszczam, iz stad wtasnie pochodzi obawa, iz moze z czasem bye zbyt malo pracy."

„CzyPan istotnie sq,dzisz, ze mo2;na sie obawiac braku pracy?"

„Nie, nie s^idze odparl Hammond i powiem panu dlaczego. Kazdy stara si^, oczywiscie, uczynic prac^ sw^ przyjemniejsza, a to ma za skutek natu- ralny, iz wykonanie jest coraz staranniejsze, albowiem nikt cli^tnie nie oddaje si^ pracy, ktoraby mu ho- noru nie czynila; dlatego kazdy caJq, sw^ dusz^ wktada w prac^. Oprocz tego istnieje mnostwo rzeczy, ktore nalez^; do zakresu pracy arty sty cznej, dzi^ki czemu wielka liczba bieglych pracownikow znajduje zajecie. A jezeli sztuka jest niewyczerpaln^, to^ samo powie- (Iziec moz;na i o nance. Jakkolwiek nie jest ona

~ 102

dzis uwazana za jedyiie zaj^cie goclne liidzi zdol- nych. dnchowo, jak to sie niegdys dziato, istnieje je- dnak izawszo^ istniec bedzie i ludzie b^da pociagani do niej przez trudnosci zdobyczy naukowych, przeto tez i wi^kszawag^ przypisywac muszanauce, nizozemuko]- wiekb^idz innemn. Przytem sadze, iz podejmieniy ziio- wu niektore galezie pracy, niegdys porzucone, dlatogo, iz nie uinielismy w nicb trudow sobie uprzyjemnic. „Wreszcie, to tylko w czesciacJi naprzod posu- ni(jtych Europy moze bye mowa o obawie braku pracy. Te zas kraje np., ktore niegdys byty koloniami Anglii, a takze kraj, ktory niegdys sie zwal Stananii Zjednoczonemi, sa dla nas zrodlem wielkiej pomoey i dlugo nieni jeszcze b^da. Gdyz kraje te, a zwla- szeza dzielnica polnocna Ameryki, cierpiaty ])od ja- rzmem cywilizacyi tak okropnie, zycie tarn byJo tak surowe i nieznosne, iz we wszystkiem, co uprzyjemnia istnienie, pozostaly jeszcze bardzo w tyle. Wogole zas powiedziec mozna, iz kraje Ameryki potnocnej potrzebowaly kolo stu lat, zanim z cachnacych gor bru- (lu, jakiemi byJy ich miasta, porobionoznosne miejsca pobytn; i pozostaje tarn wiele jeszcze do zrobienia, zwlaszcza, iz przestrzen jest tak wielka."

Grdy tak rozmawiali, do pokoju weszli Ryszard i Klara, pi^kni, zadowoleni i szczesliwi, Stary Ham- mond spogladal na nicli, jak artysta zachwycajacy si^ swojem dzielem, ktore mu si^ tak udaJo, jak sobie tego zyczyl. Dalszq, rozmow^ przerwat wesoly srebrny dzwon, zapraszaj^c obecnych do obiadu. Klara wziela rek^ AVilliama, zanimiposzli obydwaj Hammon- dowie i wszyscy czworo udali sie na plac, ku ktore-

103

inu jiiz pod^zal potok pi^knle oclzianycli ludzi. Przed wspaniala, bogato rzezbami ozdobna bramq, gmachu publicznego mlode, piekne dziewcze, rozdawaJo wcho- dz^cyni biikieciki kwiatow. Wst^,pili nast^pnie do wielkiej sali, ktorej sciany ozdobione byly artysty- cznemi freskami. Przedstawiaiy one legendy i opo- iesci z czasow dawno przebrzmiatych. Gdy William yrazil swe zdziwienie, iz takie sceny sq, tu jeszcze przedstawione, stary Hammond odpowiedzial:

j,Nie rozumiem czemu Pan si§ dziwisz. Kazdy zna te opowiesci; sq, one nadzwyczaj wdzi^czne i nie nazbyt tragiczne, jak na miejsce, w ktorem ludzie iwykle jedzq,, pija i bawiq, si^."

,,Istotnie rzekt William, smiej^c si^ nie spo- (Iziewalem sie znalezc tu przedstawienia „Siedmiu la- bQdzi." „Kr61a zlotej gory," „Wiernego Henryka" i tym podobnycli bajek lantastycznycli, z czasow dzieciiistwa lAidzkosci, ktore Jakob Grimm, niegdys zebrat. S^dzilem, iz takie dziecinne opowiesci wcale was nie zajmuja.

Ryszard jednak oburzyt si^ na to:

Czemu Pan tak myslisz? Uwazam opowiesci te za nader, nader piekne. Gdy bylismy dziecmi, urze- Gzywistnialy si^ one na kazdym spacerze, w kazdej zarosli lesnej i kazdym biegu rzeki. Kazdy dom w polu byl dlanas domem krola zkrainy wieszczek."

Obi ad uptynaJ przy takich rozmowach. Jadlo bylo doskonale, przyrzq,dzone z bieglosciq, i sztuka; nie bylo tu jednak ani smakoszostwa, ani wyszukania: wszystko proste, jakkolwiek wyborowe. Szkla i por- celany, naczynia i przyrzady sprawiaJy prawdziwq, uciecli^ oku Williama, gdyz wszystko utrzymane bylo w styln czysto sredniowiecznym : rowniez meble

104

i inne urz^dzenia salonu. Brakto w zupehiosci tego. CO w XIX stuleciu zwano komfortem, t. j, brakto niewygody wszystkiego, co jest zbyteczne.

Gdy po skonczonym obiedzie wszyscy czworo zasiedli koJo butelki szlachetnego bordeaux, Klarn wrocila ponownie do kwestyi obrazow; rzekia, spo- gladaj^c na sciany: Jak to sie dzieje, iz artysci, pisz^cy wiersze, lub malujacy obrazy, tak malo i rzadko przedstawiaj^ zycie wspolczesne, albo, jezeli to czyniq,, staraj^ si^, by poemat lub obraz byty jak- najmniej podobnemi do zycia? Czy nie jestesmy dose dobrymi, by nas samycli przedstawiano? I czein to sie dzieje, iz dla nas tak interesuj^cemi sa okro- pne czasy przeszlosci w obrazach i poematach?"

Stary Hammond, usmiechaj^c si^, odpaii: „Tak bylo zawsze i sadz^, iz zawsze tak bedzie; i zreszta jest to Jatwem do objasnienia..."

Jest bardzo naturalnem przerwaJ Ryszard iz te dziwne, cudowne rzeczy taki czar wywieraja na ludzi. MowiJem wlasnie poprzednio, iz jako dzieci przedstawialismy sobie ch^tnie to i owo, przenosilismy si^ wyobrazni% w rozne miejscowosci, i to mialo dla nas wielki urok. W taki wlasnie sposob dziataja na nas te poezye i malowidta."

„Zgadles rzekl . stary Hammond te obrazy fantastyczne budz^ z uspienia dzieci^c^ strong naszej natury. Dopoki jestesmy dziecmi dodaJ czas ubiega nam tak powoli, iz wierzymy, ze starczy nam zycia na wszystko".

Westchn^l i rzekl, usmiecliajac sie: „Bedziemy wi^c radosni, it ponownie odnalezlismy swoje dzie- oinstwo. Pije za czasy, ktore sa!"

105

Po skonczonyni obiedzie stary Hammond posyla Ryszarda z zom^ na przechadzk^, sam zas kaze so- bie podac jeszcze jedn^ butelke wina i prowadzi w dalszym ciagu swq,, przerwana, z Williamem poga- w^dke. Popolndniowe slonce swieciJo, iskrz^c sie w czerwonem winie ich zgrabnych, pi^knycli kieli- chow. AVilliam zapytuje sie: w jaki sposob nowy ustr()j sie ustalit?

„Byloby nadzwyczaj trudnem., niemozebnem nawet opowiedziec Panu caly przebieg tej spra- wy: wiedz^, niezadowolenie, zdrad^, rozezarowanie, ruin^, n^dz(^, zwatpienie; wszystko to by to i wspot- dziaJalo. Ludzie musieli przejsc przez wszystkie to plagi; wi^kszosc przygladala sie przez caty ten czas ewolucyi, ktora si^ odbywaJa przed nimi, nie rozumiejac jej, jako cos nieuniknionego i niezro- zumialego, w rodzaju wschodu i zachodu stoiica i tak tez wlasciwie byJo".

Dziwna rzecz, iz Morris, ktory byl, jak to wi- dzielismy, przeciwnikiem wszelkich kataklizmow spote- cznych, wkjada pod tym wzgl^dem Hammondowi w usta obraz dysz^cy burz^. Nie b^dziemy sie wszakze nad ta strong,, mniej wazna, zastanawiali.

Cala cz^sc „Wiesci z Nikq-d", wylozona w tym rozdziale, polega glownie na rozmowach Williama z Hammondem, co ja czyni artystycznie slabsza; jest ona jednak wazna dla poznania pogl^dow teorety- cznych autora. Widzimy, iz we wszystkicli swycli pogl^dach na rodzin^, polityk^, wlasnosc, wytwarza- nie, znacznie si^ on oddala od powszechnie przy- j^tych, wszystko to jednak nie jest tak baxdzo chime- rycznem. Moze tylko autor zbyt sihiie nalega na po- wrot do pracy recznoj,jak kolwiek maszynowej w zu-

106

pelnosci sie nie wyrzeka. Zbytecznemi takze wydaja sie wszelkie obawy braku pracy. GrJownie jednak za- stanawia to, iz sprawom, zaprz^taj^cym umysl czto- wiekowi spoleczeiistwa idealnego Morris nadaje chara- kter nazbyt lokalny. Pozbawia on Ludzkosc tych burz i niepokojow ducliowych, ktore byty zrfklleni cierpieii, aletakzo iwiolkiehrozkoszy, inadawaty zyciu czarnio- pojety.

EOZDZIAL VII.

Powrocmy AvszakzG do naszycli podroznikow. Przenocowawszy u Hammond a i pozegnawszy si^ z nim, siedli do todzi, udaj^jC si^ do Oxfordshiru iia sniadanie. Byl to spacer rozkoszny. Ryszard sterowal. William i Klara gwarzyli, spogladajac na piekne brzegi Tamizy. Dopiero przy swietlo ksi^zyoa zatrzy- mali sie w Rimnymede. Wstapili na brzeg, szukaj^jC mieiscaj^'gdzieby mozna bylo rozbic namioty spro- wadzili ze sobq, dwa. Naraz wyszedt na spotka- nie ich starzec i, przywitawszy si^, zaprosiJ do siobie. Klara podala mu reke, William i Ryszard szli za nimi.

Klara zachwycala si^ pi^knem iibiegtego dnia, a towarzysz jej, przystanq,wszy, zapytaJ si^: „A wi^c pogoda istotnie tak sie Pani podoba?" „A jakze rzekta a Panu?" „Tak sobie odpart. Takie goraco lubilem, gdym byJ mlodszy;. teraz wolalb^'-m troch^ chlodn." Tak rozmawiaj^c, doszli do domu, otoczonogo ogrodem, pelnym kwiatow. Zapacli icli by} tak rozkoszny, iz Klara zatrzymala si^ . z za- cliwytem, szepcqjC: „0h!"

„Co sie stato?" zapytal sie starzec dose opry- skliwie nie ma tu 23s6w,.. A moze Pani nastapita na

108

cieri'i i skaleczyla sobie nog^?" nNie, nie, sf^siedzie, ale jakze tu jest rozkosznie," „Naturalnie, jest tu nie brzydko, ale niema znowii nicdopodziwiania".

W.szyscy rozesmieli si^ wesolo. Wstf^pili do sclilu- dnego i bogato umeblowanego pokoju ; glownq, zas jego ozdobq, bylo mtode, jasnowlose i siwookie dziew- cz^, maj^jce twarz, r^ce i obnazone nogi mocno opa- lone na sloncu. Odziana byla nader lekko, ale wytwor- nie i bogato suknie miala jedwabna. Widzac gosei, zeskoczyla z krzesta, kl^snela w dlonie, i ciesz^c sie przybyciem towarzystwa, zacz^la tanczyc.

„Czego si^ tak radujesz, Heleno" zapytal sie starzec.

Opasala mu szyj^ ramionami, m6wia.c: „Ciesze si^, dziadku, i chc^, bys ty takze si^ cieszyt."

„Dobrze, dobrze odparl ciesze sie jakmoge. Prosz^ jednak siadac" zwrocit si^ do gosci.

Wszystko to wydato si^ dziwnem Williamowi, a, gdy starzec wyszedl na chwil^, E-yszard szepn^jt mu na ucho: Jest to niezadowolony. Dotrwalo icli jeszcze troch^. Powiadaj^, iz dawniej stanowili praw- dziwa kl^sk^ kraju." Starzec powrocil i usiadi z wes- tchnieniem, ktore wydawalo si^ obliczonem na to, by obecni je slyszeli. Tymczasem przyniesiono kola- cy^, zlozon^ z bardzo smacznych potraw i napojow. Stary jednak spogl^dal z niezadowolenieni na gtowny polmisek, na ktorym lezaio kilka leszczow, i rzekt: ,,Hm, leszcze! Zatuj^, kochani goscie, iz nie mozemy ofiarowac warn nie lepszego. Byl czas, gdy mozna byloby pocz^stowac was dobrym kawalem Jososia z Londynu, ale teraz czasy nastaJy zle."

„Alez, dziadku— rzekla dziewczyna, smiejac si^,

109

moglbys i teraz miec tososia, gdybys byl wiedzial, iz goscio nam przyb^da".

„Jostto nasz Wad rzeklRyszard iz nieprzy- nioslismy z sobq, lososia. Zroszta, jezeli czasy staly ski zlomi, to nie leszcze. Ton, naprzyklad, na srodkii wazy ze dwa flinty... Ja, z niGJ strony, nic nie sly- szaJcm 0 pogorszeniu si(^ czasow."

Starzec zwrocit sie wowczas do Williama i grzo- czniu zapytal:

,,Jestem bardzo szczc^sliwy, moj Panic, iz mogc^ widziec kogos z tamtej strony v/ody, i pozwole sol)iG postawic Pana kilka pytan."

.,1 owszeiiij proszc^."

„Naprz6d, czy istnieje jeszcze w kraju, z kto- rego Pan pochodzi, wspoJzawodnictwo na dawiifj, modtt^V"

„Tak odpaii William jest ono u nas re- giilji".

„Powt6re, czy nie jesteseie dzi(jki temii wogole wolniejsi, energiczniejsi jednem slowem, zdrowsi i szez^sliwsi od nas?"

"William iismiecliii%l sie. „Nie mowilbys Pan tak odparl gdybys mial jakiekolwiek pojecie o na- szeni zyciii. Mam wrazenie, jakgdybyscie wy 2!yli w niebie, w porownaniii z zyciem w tyni kraju, z kto- rego ja pochodze."

W niebie? rzekl gospodarz. Czy lubisz Pan niebo?"

,,NaturalniG" odparl William z rozdraznieniem.

Gospodarz: „Codomnie, bynajmiiiej nie podzie- 1am tego zdania, gdyz mozna sp^dzic zycie na czems lepszem od wysiadywania na wilgotnycli obtokach. i spiewania hymnow."

110

William rozgniewal sie i rzokl: „KSq,siudzic, pu- wium AVam krotko, w kraju, z ktorego pocliodzi^, gdzie wspolzawodnictwo, tak mile Panu, jeszcze pa- nuJG, wiekszosG ludzi jest bardzo nieszcz^sliwa, gdy tu, tak przynajmniej mi si^wydaje, wszyscy sf^szcz^- sliwi. "

„Nie bierz mi Pan tego za zle od^avl ale zapytam si^ Pana: czy nasze t. zw. szcz^scie podoba sie Panu?"

Wszyscy rozesmieli si^ wesolo.

„Ze wszystkiego, co slysz^ mowit dalej gospo- darz wnosze, iz dziewcz^ tak ladne jak moja He- lena byloby za dawnycli czasow damq,, jak wowczas mowiono, zamiast nosic, jak teraz, kilka jedwabnycli lachow i opalac si^ na sloncu. Co Pan o tem my- slisz?"

Klara, ktora dotycliczas milczata, wmieszala si^ do rozmowy: .,Nie wierz^, by jej lopiej bye moglo, anitez, by warunki obecne potrzebowaly zmiany. Czy nie widzisz Pan, iz Helena na t^ pieknq, pogode wysmienicie jest odziana, a jezeli sloiice ja opa- lilo przy sianoz^ciu, to spodziewam sie, ze i mnie takze opali w dalszej podrozy. Moja blada skora wy- maga troch^ sloi'ica." Helena ucalowala nowq, przyja- ciolke i zanucila rzewnfj, piosnk^, ktorej wszyscy z za- cliwytem sluchali; potem zaprowadzila gosci do po- kojow, ktore dla nich byly przeznaczone.

William wstai nast^pnego dnia nader wczesnie. Me mogl dlugo si§ wyl^giwac, gdy swiat caty tclmal koto niego zyciem radosnem. Zjadlszy sniadanie, ktore bylo przygotowane, i nie slyszq;C nikogo w do- mu, wyszedl, pocliodzit jjo ogrodzie i udal si^ w koucu na pola. Na brzegu rzeki zauwazyj jeszcze

Ill

cztery inne domki, podotne do tego, w ktorym no- cowal. Na l^kacli iikladano jiiz siano w stogi. William udal si(j do jednej grupy, chc^c zobaczyc jak wy- giadaja kosiarze w tych nowych, szcz^sliwych cza- sacli. Miat przed soba dlugi szereg osob, glownie ko- biet i dziewczat, odzianycli tak, jak Helena poprze- dniego wieczora, wszakze nie w jedwabiu, lecz w lek- kich welnianycli szatacli , o ladnycli deseniach M^zczyzni nosili jasnq,odziez ilanelowa. Roznobarwne ich ubrania sprawialy iia tern polu wrazenie tq-ki, po- krytej tulipanami. Wszyscy pracowali dobrowolnie, ale dobrze i starannie. Kilka osob, m^zczyzn i ko- biet, przystq,pito do AVilliama, witaj^c go uscisnie- niem dloni, i po chwilowej pogaw^dce powrocili do pracy. Wkrotce przybyli takze na t^jke Ryszard iKlara; bylaonajuz odziana rownie lekko jak i He- lena; miata nogi bose,. obute tylko w drobne san- daly.

Po pewnym czasie wszyscy powrocili do doniu, gdzie gospodarz przyjal icli z serdecznem przywita- niem, i zaczat znowii wychwalac stare, dobre czasy. Goscie jednak nie mogli mu dac wielkiego poslu- cliu, gdyz bylo juz pozno i dzieii obiecywaJ bye bar- dzo goracym.

Gospodarz z Helena odprowadzili naszycli przy- jaciot do lodzi, Helena byla zamyslona, starzec ser- deczny i grzeczny, jakby chcial zatrzec nieprzyjemne wrazenie, ktore sprawiL Klara by la roztargniona i wy- dawalo si^, iz nie jest jej nieprzyjemnem, ze odjez- dzaj^; William zaiiwazyj nawet jak ukradkiem spo- gladata na Helen^, podziwiajac dzikio jej piekno.

112

William iijal za stor, Ryszard wioslowal, itodz odbila od brzegu. Przez caJa drog^ Klara byla bardzo czula z Ryszardom, on zas wciaz nieprzyniuszonym, rzu- zwym i wesolyni. Cieszylo to Williania, gdyz ro- ziimial, iz cztowiek z temperamentem Ryszarda nio mogJby bez klopotu odpowiadac na t^ czulosc, gdyby czarodziejka Helena choc troch^ byla go usidlita.

Podroz byla wciaz rownie wdzi^cznij; i przyje- nma jak dnia poprzedniego. Na noc zatrzymano sit^ u Waltera AUena, dobrego przyjaciela Ryszarda. Byl to m^zczyzna czterdziestoletni, wysoki, zgrabny, czarnowlosy. Przyj^l ich serdecznie, ale na twarzy jeffo niozna bylo zauwazyc oczywiste slady smutku. Byt przytem zaniyslony, roztargniony i przymuszal si(j tylko, by prowadzic rozmow^ z goscmi. Ryszard wydawat si^ mocno zaniepokojonym tern wszystkiem i po cliwili namyslu odezwal si^: j,Slucliaj, stary przy- jacielu, jezeli tu si^ stalo cos niezwyklego, to po- wiedz nam otwarcie, gdyz inaczej pomysliniy, iz przy- l)ylismy w nieodpowiednia pore:"

Walter odparl: „Jestesmy Warn wszyscy nad- zwyczaj radzi, ale u nas istotnie stalo si(j nieszcztj- scic wypadek smierci".

„Alez; rzekl William nalezy sie wzniesc ponad to; sq, to rzeczy nieuniknione".

„Tak, ale byla to, niestety, smierc gwaltowna, ktora grozi drug^, a moze nawet i trzeci^. Jestes- iny z tego powodu wszyscy zaniepokojeni, a nawet nieufnoscia wzajemna ogarnieci. Jest to takze powod, dla ktorego dzis nas tu tak malo jest". Na pro- sb^ Ryszarda Walter opjowiada calq, rzecz, jak na- st^puje: „Jest tu u nas czarujaca dzieweczka, ktora wszyscy nadzwyczaj lubimy, a niektorzy z pomiedzy

- 113

lias wiecej nawet, niz lubia. Ktos spodobal jej si^^ naturalnie, bardziej niz inni. Jeden z pomi^dzy tych os-tatnicli imienia jego nie wymieni^ ogarni^ty naraz szalem milosnym, przez swe zachov/anie sie stal sie tak iiieznosnym, iz dzieweczka, ktora dawniej bardzo go lubila. jakkolwiek nie kochala, poczula ku niemu prawdziwa niechec. Naturalnie, iz wszyscy jego znajomi, a miedzy nimi i ja, dalismy mu rade, by st^d wyjechal, gdyz sam coraz bardziej wlasne swe vvidoki sobie psul. Nie chcial przyj^c naszej przy- jaznej i rozumnej rady, i bylismy zmuszeni powie- dziec mu, iz nmsi stad sie oddalic, lub zerwiemy z nim wszelkie stosunki, gdyz jego smutek osobisty wprowadziJ go w taki stan ducha, iz czulismy, ze je- zeli nie on, to my musielibysmy si^ oddalic.

,,Przyjat to lepiej niz moglismy si^ spodziewac; naraz, niewiadomo dla jakiego powodu- czywskutek rozmowy z dzieweczka, czy sceny z ry walem wyszedJ zupelnie z rownowagi, schwycil za topor i napadl na ^**v\'sp61zaw^odnika, gdy nikogo w poblizu nie byto. W walce, ktora nastq,pila, napadni^ty zadal mu cios, ktory go zabil. A teraz zabojca jest w takim stanie, iz sam siebie dice zabic; jezeli zas to spelni, obawiam si^, ze i jego ukochana smierc sobie zada. A wszystkiemu temu rownie trudno bylo zapo- biedz, jak i trzesieniu ziemi, ktoresmy mieli w ze- szlym roku!"

„Okropna historya ! zawolal Ryszard ale cztowiek juz umaii i do zycia przywrocic go nie mozna, a zabojca nie w zlej mysli dzialai: i dlatego nie rozumiem, czemu nie moze wzniesc sie ponad to, CO sie juz nie odstanie. Nie rozumiem czemu czlo-

Wiliiam Morris. 8

114

wiek dla nieszcz^sliwego przypadku true sobie ma zy- cie zgryzotami sumienia? A dzieweczka?"

„Zdaje sie rzekl Walter iz cata ta sprawa raczej strachem niz smutkiem ja przepelnila. Co sie tyczy jego, to prawda jest, co mowisz; ale rozdra- znienie i zazdrosc, ktore byly powodem tragedy!, wy- wolaty w nim stan goraczkowy, z ktorego -jeszczo nie wyszedl. Radzilismy mu, by st^d wyjeclial; jest jediiak w takim rozstroju, iz s^jdz^, ze pojedzie tylko wowczas, gdy go ktos zabierze, i podejrzewam, iz na mnie padnie los wyjechania z nim, a to wcale mi przyjemnem nie jest." -William sluchal tego opowiada- nianadzwyczaj zdziwiony. Naprzod nierozumial, czemn czlowiek, ktory zabil innego, nie zostal zamkniety w wi^zienin az do eliwili, gdy byloby dowiedzionem, iz znajdowal sie tylko w wypadku samoobrony. Im dtiizej jednak rozmyslal, tem jasniejszem stawato si^ dlan, iz najliczniejsze nawet swiadectwa niczego innego nie mogiyby dowiesc, jeno tego, ze rywale byli zawzieci jeden na dnigiego, co zreszta i bez s\yiadectw bylo oczywistem. Dalej William zauwazyl, iz zgryzoty sumienia zabojcy stanowia znakomito potwierdzenie poglqjdow starego Hammonda na prze- stepstwo i na sposoby jego karania. Zabojca brat, oczywiscie, wszystkie skutki swego czynu na siebie samego i nie czekal, by spoloczenstAvo oczyscilo go kara. 1 William nie obawial sie jnz wiecej, zali swie- tosc zyria bidzkiego nie lj(2dzie zagrozona przez brak szubienicy i wiezienia...

Gdy nast^pnego dnia z rana nasi podroznicy udawali si^ do lodzi, AValter, kt()ry ich odprowadzal, wszezal ponownie rozmowo wczoriijsza, ^^owiadajac, ze, jezeli zabojca nie zechce ndac sie w dalsza po-

115

droz, irzeba b^dizie znalesc dla niego gdzies w okolicy zaciszny k^cik, gdzie-by mogl spedzic jakis czas. Na toRyszardpowiedzial: „Nie pozwalajcie wy temii czlo- wiekowi nazbyt zagl^biac sie w tej tragedyi, skazu- jac go na samotnosc. Dopniecie tylko tego, iz jeszcze bardziej si^ iitwierdzi w mniemaniu, ze dokonat prze- st^pstwa, i ostatecznie doprowadzicie go do tego, ze sie zabije".

Klara zas rzekta co nastepuje: „Jezeli mam po- wiedziec jak mi si^ ta sprawa przedstawia, to sadze, ze byloby najlepiej, gdyby inii pozwolono teraz wy- chylic do ostatka jego kielich. smutku: wowczas sam sie przekona, jak nieslusznie si^ iiwaza za niegodnego zycia; pozniej jiiz b^dzie sobie zyl szcz^sliwy. Nie oba- wiam si^, by si^dopuscitsamobojstwa, gdyz ze wszyst- kiego, CO Pan powiadasz, widz^, iz kocha nadzwyczaj t^ dzieweczk^ i, otwarcie m6\viq,c, tak dlugo, jak mi- tosc jego jest niezaspokojon^, bedzie on, o ile mozno- sci, pragnaJ zyc i to, zdaniem mojem, wyjasnia zarazem, dla czego on cata te sprawe wziat w spo- sob tak tragiczny." ^Walter zaproponowat Ryszar- dowi, by go podwiozl do jednej z sasiednich miej- scowosci, gdzie spodziewat sie znalesc dom odpowie- dni dla nieszcz^sliwego towarzysza,

„Czy dom ten jest pusty?" zapytaJ si^ William.

„Nie rzekl Walter ale osoba, ktora w nim mieszka, clietnie go nam nstapi, dowiedziawszy sie o CO cliodzi, Spodziewamy sie, iz swieze powietrze i prostota krajobrazn tamtejszego dobrze wpJyna na naszego przyjaciela."

,,I dodala Klara, nsmiechajq,c sie nie bedzie oddalony od swej nkoclianej. Beda mogli si^ widywac, gdy zeclic^."

116

Rozmawiaj^c tak, odbili od brzegu i znalezli si- wkrotce posrodku pi^knej, szerokiej rzeki. Uplynaw- szy niedaleko, zauwazyli kilka mtodycli dziewczat, ktore bawity sie na mchu przybrzeznym. Przywitaly ich serdecznie i wypadlo znowu zatrzymac Jodz, by trocli^ pogaw^dzic. Przyszty tu do k^pieli, ktora wlasnie ukonczyly byly bose i lekko odziane i mialy zabrac si^ wkrotce do sianoz^cia. Chcialy wzi^c przybyszow z sob^ na sniadanie i do pracy, ale Hy- szard wymowil si^ brakiem czasu. William zauwazyt w rozmowie, iz te pi^kne dziewcz^ta, rowniez jak ka- zdy, kogo spotykal, cli^tnie rozmawialy o drobnycli szczegotach zycia, o pogodzie, sianoz^ciu, o s^jsiednieh domach, ptakacli it. d. Rozmawiano jednak o tycli rzeczach, nie w sposob mechaniczny i oparty tylko na przyzwyczajeniu, lecz z prawdziwem, zywem zajeciem.

Zauwazyl rowniez, iz kobiety mialy takiez samo wyksztalcenie jak i m^zczyzni. Uksztalcenie to zmie- nito gruntownie jego dawniejsze pogl^dy na zy- cie wiejskie; dawniej powiadano i ze slnsznoscia iz wiesniacy poza obr^bem swej pracy nic prawie o otaczaj^icym icli kraju nie wiedzq,; obecnie mieli oni jasne poj^cie o wszystkiem, co sie dzialo w po- lach, lasach, wodzie i powietrzu; znali nazwy i wla- sciwosci zwierz^t, roslin, kwiatow, ptakow i ryb. Oprocz ptakow oswojonycli William spostrzegl takze mnostwo drapieznycli; zanwazyl takze, iz czasy stro- zow lesnych i ztodziei lesnych si^ skonczyly. Nieda- leko od miejsca, gdzie nasi podroznicy spotkali tyoli kilka tadnycb dziewczat, budowano wlasnie dom i dzie- wcz^ta te przekomarzaly si^ z clitopcami, zajetymi przy budowie. Klara zaproponowala, by pojsc przyj- rzec sie icli pracy. Udano si^ tam. Spotkal ich m^z-

m

117

czyzna czterdziestoletni, w bialyni kitlu miilarskim; na rusztowaniu pracowalo ze szesc osob, m^zczyzn i kobiet, ktoro takze nosily bluzy mularskie. Tylko jedna z nich nie pracowala i nosila pi^kna, pelna maku odziez;. Stuzy ona za model pani Filipiny, rzozbiarki, ktora zdobi nowy dom plaskorzezbami. AVkrotce zobaczyli i samtj, pania Filipine, drobnego wzrostu kobiet(j, z mlotem i dlutem w r^ku, tak zagl^- biona w pracy, iz iiio odwrocila si^ nawet, gdy nasi podroznicy si^ przyblizyli. Kobieta sluzaca za model potozyla reke na ramienin rzezbiarki i rzekla: „Slu- chaj, Filipino, jozeli nadal tak wytrwale pracowac li^dzicsz, jak dotychczas, to wkrotce nie b^dziesz miala roboty: i coz sitj wowczas z toba stanie?"

Rzezbiarka odwrocila sie szybko, pokazala twarz kobiety czterdziestoletniej i rzekia zpewnem rozdraz- nieniem:

,,Nie mow glu]3stw, Katarzyno, i nie przerywaj mi," Naraz zatrzymala sie i, usmiecliajac si^ przyja- znie do przybyszow, rzekia: ,,Dzi^kuj^ warn sq,siedzi, iz przyszliscie nas odwiedzic; wybaczcie mi, iz przy was pracowac bedfj; przez caly kwiecien i maj byJam chora i nie moglam pracowac. Swieze powietrze, slonce i praca wraz z poczuciem, iz znowu jestem zdrow^, sprawiaj^; mi tak wielkq, rozkosz, iz od ro- boty odrywac si^ nie chc^." Powrocila do swej pla- skorzezby, ztozonej z kwiatow i postaci, co jej zre- szt^ nie przeszkadzalo brae ndzialu w rozmowie.

Glowny mularz oswiadczyl przybyszom, iz dom, ktory tubudujq,, b^dzie najpi^kniejszym w okolicy, i to gtownie dzi^ki pracy pani Filipiny. Bylby juz da- wno ukonczonym, gdyby nie jej choroba. Jest ona naj- lepszq, nasza rzezbiarka dodal i nie podobna bylo

~ 118

rozpoczac roboty bez niej. Widzicie wiec— mowll do Ryszarda i Williama iz nie moglismy pojsc do sia- noz^cia, nieprawda? Przy tej pi^knej pogodzie ukon- czymy jednak nasz^ prac^ -tak szybko, iz pozostanie nam osiem lub dziesiec dni iia pokos pszenicy. Przy- cliodzcie wowczas na nasze pola, a zobaczycie do- brych zencow."

„Hura ! Dobrys ! odezwal si^ glos z gornego rusztowania nasz pan starszy uwaza z^cie za prace latwiejszq, niz kladzenie kamienia na kamieniu."

Okrzyk ten wywolal smiecb powszechny, wkto- rym i sam 6w starszy wzi^t udzial. Tymczasem. jeden z cMopcow postawit stot w cienhi blizkiego drzewa, ana stole pojawita si^ wielka, opleciona slomq, butelka i kilka wysokich szklanek. Kierujacy robotami zapro- siJ gosci do stolu i zawolal: „Ej, wy, na gorze, czy przyjdziecie wypic z nami szklanke?" Trzej robotnicy z nieslychan^ szybkoscia spuscili sie po drabinie. Inni pozostali na gorze, a jeden z nich rzekl:

„Wybaczcie nam, s^siedzi, iz nie przyjdziemy do was: jestesmy zaj^ci, a nasza praca nie jest pro- stem przygl^jdaniem sie, jak praca tych lekkoduchow tam na dole; przyslijcie nam jednak po szklance, bysmy mogli wypic za zdrowie zeiicow."

Filipina, naturalnie, nawet nie odwrocita si^ od swej ukoclianej pracy, ale corka jej, duze, silne dziewcze, o czarnych wtosach i twarzy cyganskiej, wesoto zblizyta si^ do stolu, i wszyscy obecni ude- rzyli w szklanki. Poczem nasi podroznicy u^cisneli dlonie pracuj^icycli i udali si^ ku swej lodzi. Grdy oddalili si^ na kilka krokow, juz uslyszeli za sob^ dzwi^k mtotow, ktory mieszal si^ z brz^kiem pszczol i spiewem skowronkow na malej dolinie Basildonu.

119

W miasteczku Walliiigfordzie zatrzymano sie na obiad. Przy stole podroznicy poznali starego ar" cheologa miejscowego, imieniem Morsum, ktory udzie- lil im wielu bardzo ciekawych wiadomosci. Miedzy innemi opowiedzial, jak trudno bylo ludziom powrocic (Jo pracy r^cznej, nawet na wsi, gdyz na scliylku starego spoleczenstwa wszystkie prace wykonywano tylko za pomoca maszyn. Otoz, chcac powrocic do pracy r^cznej, ludzie musieli zwrocic piln^ uwage na to, w jaki sposob maszyny pracujq;, i odpowiednio je na- sladowali. Oprocz tego starsi robotnicy zadawali sobio wiele trudu, by mJodszym pokazac zapomniano spo- soby i wyrobic w nicli biegJosc reki. Ludzie, przywy- kli dawniej robic wszystko za pomoca maszyn, stali si^ przezto sami maszynami, niezdolni do wykonania najprostszej pracy r^cznej, ktora, natnralnie, tylko po- woli mogla si^ doskonalic.

Powod bezposredni tego zaniku maszyn byl nastepnjacy: Jedna po drugiej wychodzity one z uzycia tej przyczyny, vz wyroby ich nie mogly bye "wy- tworami artystycznemi, jakicli coraz bardziej wyma- gano. Z poczatku powrot ten do pracy r^cznej nie byl latwym, ale teraz powiada Morsum zdoby- lismy w zupelnosci t^ sztuk^ i praca r^czna stala si^ wyrazem wolnej fantazyi i mysli robotnika. Zda- niem Morsuma, tylko niewolnicy i ich wlasciciele mo- gli zyc wyl^cznie praca maszyn. Prowadzi on gosci swyck do muzeum, gdzie podziwiajq, pi^kno i db- skonalosc wytworow ludzi, ktorzy nareszcie zrozu- mieli, iz na zycie i na prace, sluzq,c^ do zaspakajania potrzeb zyciowych, nalezy spoglj^dac jako na przy- jemnosc. Przyjemnosci^ bowiem jest kazda praca, ktor^i cztowiek sam sobie wybi-jra i w ktorej wykona-

120 -

iiiii uczestniczy jego mysl i wyobraznia. To zas nie inoze miec miejsca tam, gdzie do wszelkich, chociazby najdrobniejszych, prac uzywane Scj maszyny i 'gdzio czlowiek czuje si^ w zupetnosci od nich zaleznym. Stary Morsum jedzio z naszyini przyjaciolmi do Ox- fordu, by zajrzec do tanitejszej biblioteki. Gdy zbli- zali sie wszyscy do todzi, spostrzegli na rzeco <lruga, mal^ lodeczkc^, w ktorej znajdowaia sie nasza ziia- jonia z Runnymede -Helena. Przywitano si(^ serde- cznie, wszyscy byli zadowoloni, Ryszard nawoi radosny. Helena w sposob nast^puj^icy objasnia swoj przyjazd: „Widzicie, sasiedzi, \v<itpitam, czy wszyscy irzej powrocicie do Runnymede. Z drugiej strony mamy wyjecliac z ojceni na potnoc, do stryja, na kilka dni. Obawialam sie wi^c, iz nigdy jiiz wit^cej was nie zobacze. Bylo to dla mnio przygn^biajijce i oto po- jechatam za wami,"

„Cieszy to nas wszystkicli niezwyklo— rzekt Ry- szard. Co sie tyczy Klary i innie, to moze Pani l^yc pewna, zebysmy powrocili do Was, i nawet drugi raz, gdybysmy AVas odrazu nie byli znalezli. Ale Pani jest sama w swej lodce i pewno silnie wioslo- wala; powinnas Pani teraz odpoczf^c. Podzielimy wiec nasze towarzystwo na dwa." „Tak rzekla Helena pomyslalam otem i przy wiozlam z sobaster. Czy zechce Pan pomodz mi do zaloiaenia go?"

Ryszard i Helena zaczeli si^ krza^tac kolo tej opera cyi; lodzie ich zblizyjy sie przytem na chwil^ tak, iz William poczuJ jakby bol wewn^trzny. Klara zas zapytala si^ gJuchym glosem Ryszard a: „Jakze si(j rozdzielimy? Czy nie zechcesz pojsc do lodzi He- leny, gdyz ty— nie chc^ tem obrazic naszego go- scia lepiej sterujesz?" ,,Nie, nie" - odpart Ryszard,

121

protestujac niecliaj gosc sprobuje, jak moze, nie- cliaj sie cwiczy w sterowaiiiu."

William wskoczyl do lodzi Heleny i wzial .si() do pracy. „Miisze wyznac powiada iz szcz^sliwy ten 'swiat wydawal mi si^ jeszcze szcz^sliwszym dla- tego, iz siedzialem tak blizko tej wsjDanialoj dziew- czyny." Przy zacliodzie sloi'ica zblizylisio do Oxfordu ktoiy zachowat wszystkie swo wiezo i wiezyczki, Tu stary Morsum icli opuscit, a w godziiK^ pozniej 2)rzybili do maJej miesciny, gdzie stanc2li na no- cleg w pustym domu, ktorego mieszkaucy nocowali po zniwio na polii, w namiotacli.

Nast^pnego dnia Helena siadta znowu do tej samej lodzi, co i William, iisprawiedliwiajac sie^ w spo- sob nastopujj^cy: „Nie clice pozostawac w towarzy- siwie kogos, co wciaz o kim innym mysli. Otoz gosc jest jodyna osob^;, co nalezycio potraii ze mn^, rozma- wiac. Mysl^ tak naprawd^ rzekla, zwracajqjC si^ do Williama powiedzialam to tylko nie z prostej grze- cznosci. " Klara poczerwieniala i wydawala si^ bardzo szcz^sliwa. William pomyslat, iz dawnioj prawie obawiala si(^ Heleny, sani zas poczul sie odmtodzo- nym i czarowne nadzieje mlodosci mieszaly sie z roz- kosza cliwili obecnej, sprawiajq,c jakis bol niewy- razny.

Helena rzekla w rozmowie: „Przed dzisiejszym wieczorem b^d^ jeszcze wiedziata, jak matym krajem jest nasza Anglia, gdyz tak pr(jdko moglismy do- trzec do konca najwi^kszej jego rzeki.

William: ^Elraj nasz jest nie wielki, ale pi^kny.

Helena: „Trudno jest przeniesc si^ mysl^ do cza- sow, gdy ten pi^kny kraj byt traktowany przez swych mieszkaiicow tak, jakgdyby byl okropna, szara pu-

122

styni«| iiio zwazano na jego mily wdzi^k, ktory wymaga troskliwosci na zmiany por rokii, z icla wciaz* nowemi urokami, na bogatq, rozmaitosc gleby i inne czary naszej ojczyzny. Jak ci ludzie mogli bye tak okrutnymi wzgi^dem samych siebie?

„I jedni wzgl^dem drugich— rzekl William, a po krotkim namysle dodal: ^Powiem Pani otwarcie, iz mnie jest tatwiej przeniesc si^ w te czasy okropne, gdyz sam bylem icli cz^sciii. Widz^, iz Pani odgadla coskolwiek z tego".

Po kilku cliwilach milczenia Helena odpaiia: ,,Zrozumiales Pan slusznie i, prawd^ powiedziawszy, musz^ wyznac, iz za Panem w slad pojechalam z Ilun- nymede, by zadac Panu kilka pytan, gdyz widzia- lani, iz Pan do nas nie nalezy. Zainteresowato mnie to, spodobato si^ i chciatam uczynic Pana tak szczc^- sliwym, jak tylko mozna. Nie bylo to jednak bez pe- wnego niebezpieczenstwa dodala ze wzgl^du na liyszarda i Klar^; i teraz, gdy jestesmy tak dobrymi przyjaciolmi, mog^ Panu powiedziec, iz nawet u nas, gdzie jest tyle pieknych kobiet, bylam cz^sto dia mt^zczyzn ])rzyczyna nieszcz^scia. Byl to jeden z powodow, dla ktory ch mieszkatam samotnie z oj- cem w Runnymede. Opowiadano o mnie nieslychane rzeczy . "

Pomimo swycli lat podeszlycli William czul s'n^ niewymownie mlodym i szczesliwym w towarzystwie tej czarujacej dzieweczki i sklonny byl uwazac jej wyznania za cos wi^cej niz za to, czem one byJy w rzeczywistosci.

Helena rzekla nastepnie, iz ojciec ma zamiar opuscic z nia te strony. „Mnsz^ wyznac dodala ze niecli^tnie opuszczam dana miejscowosc, gdyz tak

~ 123

tatwo przyzwyczajamy sie do wszystkicli szczegolow otuczajacego nas zycia! Zgadza ,si^ ono z naszeni wlasnem zyciem tak liarmonijnie i szcz^sliwie, zo sprawia to nam wciaz bol, gdy mamy na nowo ie .ozpoczynac! Ale wkraju, skad Pan pochodzi, pogl^d lakimoze jest uwazany za matostkowy i nudny, 1 Pan wytworzy sobie zla opini^ o mnie."

„Bynajmniej odpart wyrazaPani tylko wla- sncimyslmoje. Alewcale si^ nie spodziewaJem, izPani tak mowic bedzie. Ze wszystkiego, co slysz(^, sadzi- lom, iz wy 11 siebie bardzo czt^sto zmieniacie mijisco pobytii."

„Tak-rzek3:a Helena -- ludzie mog^, si^ swobo- (Inie pomszac, ale z wyjj^tkiem podrozy dla przyjo- ninosci-zwlaszcza jesieniii, jak teraz dla sianozeeia me sadze, by ch^tnie zmieniali miejsce swego ^po- bytu. Co do mnie, to nie zawsze mam zwyczaj po- zostawania w domu, jak teraz, i clietnie obiegJabym z 1 anem caJy zacliod, o niczem nie myslj^c " Tak rozprawiali, jadac kolo brzegu i bior^c ' najzywsLy udzial w zmianacli otaczajacej miejscowosci. Zatrzy- mywab uwag(^ na kazdym zarysie kwiecistego bizegu, na kazdej zmarszczce pfyn^cej wody. William nacieszyc si^ nie mogl, widz^c oznaki troskliwosci ktorq, otoczono kochana jego rzeke i jej brzeo-i •' wszystko tu obliczone byto na pi^kne i radosne uzycio bytu mawet to, co pozyteczne, nosilo na sobie stempel pi^kna. Tak dojecliali do celii podrozy i wyszli na brzeg. William spostrzegt roj wesolych, pieknie odzia- nych mezczyzn i kobiet. Spogl^daj^c na ten cudny krajobrazinatychludzi, przecierai oczy, niedowierzajac sobie, iz wszystko to si^ dzieje na jawie, i obawiaj^c sie, ze liidzie ci naraz zamieni^ si^ na kilku zgietych

124

odartycli nKjzczyzn i oljrzydtycli, z zapadlemi oczami kobiet, natakich, jacy niegdys na tern samem miejscii :zyli z dnia na dzien, beznadziejni, przybici inieszczt^- sliwi. Ale zadna zmiana nie zaszta. William mial wciaz przed soba tycli milycli i wytwornyeh ludzi, ktorzy odrzucili falszywogo mammona, a zdobyli prawdziwu bogactwo. Gdy tak dumal, Helena uj^la go za r^kt^ i zaprowadzila do starego donm, ktory pozostal z przeszlosci, caly obrosty zielenia i kwieciem. Tu polozyla swe j)i^kne, od slonca opalone rami^ na mur, pokryty mchem i bluszczem, jakby chcf^c go obj^jC, i zawolala: „Acli, jak ja koehani ziemi(>, pory rokn, blask slonca, deszcze, wszystko, co rosnie na ziemi, cale jej zycio ! Acli, gdybym mogta ty Iko wy- powiedziec, jak ja io kocham!" Zacliwycony pi^knem i harmonifj; wszystkiego, co go otaczalo, William wpadl w glebok^ zadume. Helena zapytala: ,,Por6wny- wasz Pan przeszlosc z terazniejszoscia, nieprawda?"

„Tak" odparl. ,,Myslalem o tem, coby si^ stalo z Paniq, przy jej zdolnosciacli, intelligencyi, chc^ci uzycia i nienawisci wszelkich ograniczen w owycli przebrzmiatycli juz czasacli."

„Ja Panu powiem rzekla coby si^ ze mn^ stalo w owycli czasacli ciemi^ztwa. Sq,dz^, iz dosta- tecznie studyowalam history^, by na to pytanie od- powiedziec. Bylabym jednq, z ubogich, gdyz moj oj- ciec byl zwyklym wiesniakiem, Otoz na pewno nie mogtabym zniesc tego, i moje pi^kno, dowcip i ro- zum bylyby sprzedane bogaczom, a zycie moje by- loby zupelnie roztrwonione. Nie zostalby mi zaden wybor^ ani wolne rozporz^dzenie zyciem, oddanem na pastw^ bogaczom, zadna raoznosc swobodnych dzialafi

125

i ludzkiego rozwoju. Zginelabym w ten lub 6w spo- sob -bj^dz z n^dzy, badz z przesytu."

,„Tak jest, rzeczywiscie" odpaii William. Dalss^ rozmowe przerwaJ Ryszard zaproszeniem na obiad. Wyszli na pole, pokryte szeregiem namio- tow, kolo kt()rycli roztozyJo sie mnostwo m^zezyzn, kobiet 1 dzieci. „Jutro - rzekl Uyszard - b^dzie nas tu jeszcze wi^cej. Przy sianoz^ciu jest miejsce dla wielu, ktorzy do innych robot polnych nie sa zdolni. AVielu takze prowadzi zycie siedz^ce. Sa to^po naj- WK^kszej cz^sci ludzie nauki, zapami^tale pracujacy glowa. ByJoby nie po towarzysku pozbawiac ich przy- .lemnosci sianoz^cia, i dlatego wprawni ze^cy ustepuja im miejsca, a sami odpoczywaja..."

„Dzis-m6wit dalej po tycli zniwacli mamy swi^to sianoz(^cia, najradosniejsze z naszyeli swiat dorocznych, nie wyjmujac nawet swieta zniw zbozj- wych, gdy dnie staj^i sie juz krotszemi i pomimo we- sela me podobna uwolnic si^ od mysli o nadchodza- cych dniacli smutku, o pustycli polacli i ogrodaoh. Wiosna wowczas jest jeszcze na zbyt daleka, by sie pocieszac jej nadejsciem. A przytem jesieii to doba^ w ktorej sie prawie wierzy w smierc." AT7-ir "^""^ ^^^iwnie wyrazasz sie Pan o rzeczy— rzekt William - ktora wci^z si^ powtarza i jest czems co- dziennem, zwyktem, jak zmiana p6r roku!" Roziimiat .jednak, iz ludzie ci s^ w tych sprawacli jak dzieei 1 najzywsze zaj^cie si^ okazuja dla pogody, pieknycli dm, jasnycli lub ciemnycL nocy.

„Jezeli spogl^dacie-dodaJ-na przebieg roku jako na pi^knyi interesuj^cy dramat, to zima ze swa troska powinna dla Was bye rownie zajmujaea iprzy^ jemna jak i pogodna wspanialosd lata."

126

„A czyz nie tak jest?" zawotal Eyszard z ozy- wieniem. „NiG mog^ tylko na nia tak si^ zapatry- wac, jakgdybym siedziaJ w teatrze i spogladat na gr^, w ktorej sain nie bralbym iidziatu! S^dz^, iz je- stem czastkq, wszystkiego, i dlatego wszystkie radosci i bolesci na sobie odczuwam.".

Widocznem bylo, iz Ryszard, na swoj sposob, rowniez jak i Helena, namietnie koclial ziemi^, co w czasach dawniejszych myslal William bylo udziatem tylko niewieln, gdyz posrod tak zwanych Judzi uksztatconych panowalo cierpkie uczucio pogardy dla zmiennego widowiska por rocznych i zycia ziemi. Wszak za owycli dni uwazano za rzecz poetyczna i delikatna spogl^dac na zycie jako na cos, czego sie pozbyc potrzeba, niezas jako na przed- miot radosci,

Obiad odbywat si^ w swiatyni, do ktorej Ey- szard wprowadzit Williama. Byi to maly budynek w czarujacym stylu XIV wiekii. Na scianacli nie bylo zadnj^cli modnycli ozdob, tylko p^ki kwiatow i zie- leni. Kwiaty napelnialy takze wazony, rozstawione po calej sali. Dwie kosy, jako symbol swi^ta, blysz- czaly na jednej ze scian posrod zieleni. Najpiekniejsza wszakze ozdoba przybytkii bylo mnostwo m^zczyzn i kobiet, wytwornycli i szczesliwycli, gwarzacycli w(^- solo koJo stolow.

William wszedJ z radosnem uczuciem czlowieka przybywaj^cego na switjto. Zdala spostrzogl Klare i Helen^, ktore rozmawialy i widocznie ^o nie zan- wazyly. Zwrocii si^ wi^c do Ryszarda; spodziewajj^c sie, iz on go wprowadzi do towarzystwa, ale i on widac nie spostrzegl naszego poety, rowniez jak nikt z obecnych. Silny bol scisnq.} mu serce. Ryszard

127

przeszedl koto iiiego, iiio zwracajj^c nan zadnej uwa- gi. Klara zwrocita sie w jego strone, ale spogladala jakby w puste miejsce, choc przeciez poslat ku iiiej wzrok blagalny. Helena przez chwil^ jakgdyby go poznawala, ale naraz twarz jej staja si^ smutna-, a ona sama odwrocita sie w inna strong. Poeta uczut sie niewymownie biednym i opuszczonym. Chwil^ sie oci^gat, az wyszedt ze swi^tyni na ulic^, oddalajac si^ ze smutkiem. Na pierwszym zakr^cie spotkai po- stac, ktora sie znajdowata w raz^cem przeciwietstwie z pi^kiiymi, szcz^sliwymi ludzmi, ktorych dopiero co opiisciL Byt to starzec, ktory mogl miec okolo piec- dziesi^ciu lat. Twarz miat pomarszczona, odra^ajaca, l)radna, oczy bez wyrazn, zalzawione-, postac zgi^tj^, zlamaiiEi, nogi cienkie i krzywe. Wlokl sie^ bezsilnie w odziezy, ktora skladala si^ z galganow i strz(^p- kow. Przed przechodz^cym Williamem zdjal grzecznie ozapk^, ale nczynil to z wyrazem poddanczosci. Fe- lon wstr^tu, poeta sie oddalil--i nio wiedzial co sie z nim dalej stato.

EOZDZIAJ. viri.

Przebudziwszy si^ \v sworn lozku, w Hammer- smith, Morris rozmysliwal nad wszystkiem, co widzial. Pytat sie: czy go zvvatpienie nie opaiinje, gdy sie przekona, iz wszystko to byJo snem tylko, i^ o, dziwo, czul, iz zwatpieiiie go nie ogarnia: byl to sen. Czemu jednak poeta mial wci^z swiadomosc, iz spogladal na to nowe zycie z zewnatrz, jako spostrzegacz, ktory jeszcze pograzony jest w przesq,dach, obawacli i nie- dowierzaniacli okresu walki i zwatpienia? Jakkol- wiek tamci przyjaciele byli dlau tak realni, tak zywi, jednak przez caly czas czul, iz wlasciwie posrod nich nie ma co do robic, iz musi nast^pic chwila, gdy oni go si^ pozbeda i wypowiedza to, co w smntnem spojrzeniu Heleny wyczytaL

Me, 'ty nie raozesz bye jednym z naszycb, ty nalezysz tak jeszcze zupelnie do n^dzy przeszto- sci, iz nawet nasze szcz^scie ciebie znuzy: wracaj wiec! AVidziates nas, i oczy twoje przekonaly cie, iz pomimo wszystkich nieomylnych zasad dni twoich swiat ma jeszcze przed sob% okres pokoju okres, w ktorym b^da tylko towarzysze, a nie panowie i niewolnicy. Wracaj wiec, a tak dtngo, jak istniec b^dziesz, be-

129

dziesz sj)otykal ludzi, ktorzy tern sa zaj^ci, by in- nym dawac nakazy zycia, jakie dla nich zyciom bye nie moze, gdy sami o swe wlasne, rzeczywiste zycie nie dbaja —ludzi, ktorzy nienawidz^ zycia, jakkolwiek obawiaja si^ smierci. Wracaj i czuj si^ szczQsliwszym, gdyz widziales juz nas, i walce twej przyswiecac b^- dzie blysk nadziei. Wracaj, i z cala energia walcz za rownosc ludzi, i przykladaj kamien po kamie- niu do wielkiej budowy spolecznosci, szczescia i po koju,"

Na tern powiesc si^ konczy. Czesc wylozona w poprzednim rozdzialo jest arty sty cznie najwyzsz;^, gdyz calkiem oddaje w rozmowach z Helena poetyczna i milosn^i natur^ Morrisa, a takze cien delikatnej melancholii , ktora przeslania jego ra- dosc z bytu.

Wogole „Wiesci z Nika-d" przedstawiaj^ obraz spoleczenstwa w niektorycli wzglt^dach mozliwego do urzeczywistnienia, a mianowicie o tyle, o ile autor trzymal sie wzorow sredniowiecznych. Wzgl^d ten uczynil jednak ludzi jego zbyt prostymi, a raczej prostaczynii. W sprawach mysli i jej niepokojow bo- liaterowie ci wydajq, si^ calkiem spokojnymi, a ra- czej nie uznaja ich istnienia. Nalezy wyznac, iz nasze zycie wspolczesne przy wszystkich swych niedogodnosciach zawiera daleko wi^cej tajemniczosci i czaru, wywolanych moze tq, niepewnosci^ ktora tkwi u jego podstaw, a ktora w spoteczenstwie Mor- risa calkiem zanika. Autor mogl uratowac t^ strong ko- nieczn^, czyni^ca zycie podobnem do poematu, czy tez tragedyi, gdyby tylko wprowadzil byl w swoj ustroj spo- leczny now^ spr^zyne walk idealnych, walk na polu na- uki i iilozofii : a on je wlasnie calkiem prawie usuwa, czy-

William Morris. 9

180

ni^c znaukizawod izachowujq,c.siewzgledem niej dose lekcewaz^co przynajmniej wzgl^dem jej przedsta- wicieli. W ten sposob istotiiymi bohaterami przyszlo- sci okazuja si^, nie uczeni Robertowie, ktorzy sa dose smiesziii, przy wszystkicli swycli niepokojacli ducho- wycli i pajeczynie mysli, zasnuwaj^cej im moz^i, lecz zadowoleni przedstawiciele zlotej miernoty, Eyszar- dowie. I dlatego zycie prz^T'szle ma w przedstawieniu Morrisa charakter, nie poematu, lecz sielanki.

Wbrew temu, jezeli kwestya ekononiiczna po- winna i musi z czasem bye rozstrzygni^ta w kie- runku wskazanym przez Morrisa, to glownie dlatego, by szlaclietniejsze, wyzsze strony czlowieka znalazty wreszcie nalezyty swoj rozwoj; ten zas nakazuje przewi- dywae rozp^tanie walk idealnycli, ktore nadadz^zyciu charakter nieslychanie dramatyczny, o czem w sie- lance Morrisa niema ani slowa. Sielanka ta za- pewne jest odpowiedziq, dla Ryszardow, dla srednie- go typn czlowieka; ale nie znajdziemy w niej miej- sca dla wyzszego typu myslicieli, boliaterow, od- kiywcow.

Rzecz cliarakterystyczna : gdy estetyczne po- trzeby w zwi^zku spotecznym Morrisa wyst^pujq, na plan pierwszy tak dalece, iz zaslaniaja soba i zast^- pujq, prawie potrzeby utilitarno, to potrzeby umy- stowe w zupelnosci tu zanikaj^. Jest to brak fatalny, a objasnia si^ ustrojem ducliowym Morrisa : byl on raczej artyst^ niz myslicielem.

Czyzby jednak, istotnie, w przyszlem spoJeczen- stwie natnry o mysli niespokojnej Faustow, Mantredow znikn^c mialy? Nie jest to rzecza niemozliwa. W ta- kim razie jedynymi przedstawicielami niezadowolenia

131

^% Ju.ty]ko starcy gderaj.cy, w rodzaju ojca

Czyzby to jednak hylo do zyczenia? W^tpimy Xajw,eksz^ spr^zyna post^pu byfy zawsze niepokdi . mezadowolenie mysli ; one-to zawsze badafy, prze- nikaty tajniki natury i prowadzily Ludzkosc naprzod Oczyw.starzecz, izRyszardowie roli tej grac me beda," am tez smieszm Robertowie. Czyz wi^c nie nalW przypuscic, izobok spoleczenstwa wymarzonego przez Morrisa, spoleczenstwa pracownikow - artystow, wy- twoi^y sieinne jeszcze spoteczenstwo - renanowskich sceptykow, filozofow i myslicieli, ktorzy na szcz.scie Ryszardow spogladac b^da z politowaniem, na co ci :^^nowuodpowiadac im b^d^ smiechem? Na walce tych clwu typow, uspolecznionego i samotnego - walce utrzy- manej, rozumie si^, w nalezytych granicach - moze po- legac istotne, gl^biej poj^te dobro spoleczne: tak niu- zykawydobywaharmonie-^rozdzwi^kow. Jezeli spote- czenstwo przekona si^, iz w jego wlasnym intel^esie jest ntrzymanie przy zyciu tych glow niespokojnych

0 pop^dach mdywidualistycznych, ktore w zaden spo- sob dla obszerniejszej syntezy tworczej, umyslowej

1 poetycznej przez czlonkow tiumu zastapione byd me mog^, to nie widz^, czemuby ono nie^ mialo sie nawet zajac ichhodowla, gdyby nawet gardzic mialo memi dla ich natury niespotecznej i zamilowania roz- dzwiekow? Wszak to spoteczenstwo hoduje zwierzeta roslmy, nawet gdy mu si^ nie podobaja, jezeli tylko s^ pozyteczne. Otoz nie s^dz^, by spoleczenstwo zlozone z samych tylko typow srednich, z Ryszardow moglo nalezycie odpowiadac wymaganiom syntezy tworczej, bez ktorej spolecznosc normalnie funkcyo- now^ac nie zdota. "^

132

Inaczej mowitic, kwestya spoleczna komplilvuju si^ jeszcze inna: antropologiczn^,, i nat^ Morris zadnej iiwagi nie zwrocil : a ona-to wlasiiie obecnie w iiaucc Inidzi wielkie niepokoje. Poza tern jednak nalezy przyznac, iz samo rozstrzygniecie kwestyi spolecznej, ktore Morris podaje dla typow sredniej ludzkosci, jest racyonalne, sympatyczne i pi^kne. Nie wdaj^c sie tu w szczegoly przyszlych urz^dzen, ktorych nikt przewidziec nie zdola i ktore pewno znacznie roznic si(^ bed^ od idealu Morrisa, nalezy przyznac, iz za- bezpieczenie ekonomiczne wszystkicli bez wyj^tku jost jednem z najsluszniejszych wymagan naszycli czasow. Otoz Morris wymaganiu temu potrafil na- dac ksztalty w sposob iscie czaruj^cy. Ta pi^kna sielanka ludzi zdrowych, pi^knie odzianych, dbalych o estetyk^ we wszystkiem, nawet w pracy, zaclio- wuj^cych w zyciu spotecznem jaknajwi^kszq, snnim^ wolnosci: oto wspaniala i nalezy ta antiteza tej zmory koszarowej i bezbarwnej, ktor.^ pisarze w rodzaju Bellamy'ego chc^ pociqjgn^c tlumy. Jak rzeklismy, Morris powiesc swa napisal wlasnie jako przeciw- stawienie slynnemu utworowi amerykanskiego autora. Grdy ten we wszj^stkiem opiera si^ na centralizacyi i na maszynizmie, tamten powraca stanowczo do au- tonomii i do pracy r^cznej. Nadaje to marzeniom Morrisa potrosze charakter drobnomieszczaiiski i clilop- ski, od ktorego je przeciez ratuje gorq-cy bold skla- dany pi^knu ; tego zas czynnika Bellamy bynaj- mniej nie wzis^l pod uwage.

Rzeczywistosc prawdopodobnie ani z jednym, ani z drugim ideatem liczyc si^ nie bedzie i wyda formy, ktorych wcale obecnie przewidziec nie podo- bna. Grdybysmy jednak mieli wybierac, wszystkie nasze

- 133

sympatye, bez wahania, skloniJyby si^ w strone wzo- row morrisowskich. Charakter rzeczywistosci, ktory poeta potrafit nadac swej wizyi, stq,d tez pochodzi, iz w naturze swej, obok czynnikow czysto arysto- kratycznycli i artystycznycli, posiadat on takze czysto ludowe: a kto wie, czy tajemnica wielkiej tAvor- czosci nie polega wtasnie na takiem pol^czeniii r(> z;nycli czynnikow rasowych. Grrant Allen odroznia w Morrisie niarzyciela celta od energicznego anglo- saxonczyka. Cale zycie Morrisa i cala jego dziatal- nosc swiadcza najlepiej, iz byl on niieszancem, wytwo- rzonym przez polq-czenie dwu ras: delikatnej, ma- rzycielskiej— i energicznej, praktycznej. Otoz moznaby sadzic, iz jego przodkowie Anglicy nalezeli do ludu, gdy jego przodkowie Celci nalezeli do arystokracyi. I tylko w ten sposob mogt on wydac utwrjr, ktoiy zadawala zarazem i najwybredniejszy smak i naj- zdrowsze instynkty.

Celt-to byl w Morrisie tworc^, a Anglik -- praktycznym przemyslowcem, obrabiajf^cym doskonale interesy. Tamten byl saniotnym marzycielem, odlnd- kiem, „kt6ry sieurodzil nie swego czasu", drngi— rnba- szn^ jednostka w tlumie. Otoz tworczosc wymaga moze takiego wlasnie polaczenia rasowego , gdyz w ten sposob w samym geniuszu typ nizszy odcznwa wciq,z niewyrazne potrzeby, uczucia i marzenia massy ludowej, z ktorej pochodzi, i w nim tez znajdnje sie ten czynnik wyzszy, ktory jest zdolny wszystkie te zywioly wciaz syntetyzowac.

Geniusz zawiera w sobie w ten sposob wszyst- kie czynniki tworczosci i ttum i indywidnum. Jest on konipletnem laboratoryum psychologicznem, w kto- rem wszystkie materyaly tworczosci sa na pogotowin.

lU

Bye moze, iz gdyby geniusz pozostawal czystyin ra- sowo i inial do^^iero z zewnatrz wyczuwac potrzeby, i marzenia tJumu, nie moglby icli oddawac z nale- zyt^ dokJadnosci^; wo wszystldch odcieniach, a nie- ktore z nich wymknelyby si^ z pod jego wrazliwo- sci. Jest on prawdopodobuie udatnym mieszancem, l^cz^jcym harmomjnie wszystkie czynniki narodowu. Tak w Balzacu obok szczytow arystokracyi umyslo- wej znajdujemy trywialnosc najnizszego plebsu, cos z komiwojazera, jak slusznie Faguet powiada. W wyz- szym jes^cze stopniu toz samo powiedziec mozna o Shakespeare'ze, a takze o Groethym.

Doumic rzetelnie objasnia powodzenie Fausta Gounoda tern, iz wmistrzu jest cos „du peuple" obok wysokiej, arty sty cznej iiatury, docliodzacej do mysty- cyzmu. Dzi(^ki temu muzyka jego jest dost^pna dla wszystkich: zadawala i najbardziej wybrednych i zwy- klycli prostakow, Toz samo powiedziec mozna o Mic- kiewiczu, bardziej, niz o Slowackim, a napewno bar- dziej niz o Krasinskim. W tern moze kryje si^ taje- mnica: czemu ten ostatni, najbardziej oryginalny zna- szycli poetow, nie jest poeta ogolnie narodowym. Po- siadaj^c najwyzsze skupienie pot^gi tworczej, nie niial onjednakw sobie czynnikow ludowych, nie z tej krwi plebejskiej, ktoraby pozwalala mu przemawiac do tlumu i prowadzic go za sobq,. To tez, ani on, ani Slowacki, nigdy nie byliby zdolni napisac „Pana Tadeusza", ktory ogniskuje w sobie wszyst- kie cechy duchowe narodu. WedJug wszelkiego pra- wdopodobienstwa Miekiewicz byl mieszancem uda- tnym, zespalajacym wszystkie typy antropologiczne polskie.

135

Otuz Morris zespala w sobie wszystkie glowne ij rasowe Anglii, ale tylko nie w tycli dozacli Toporcyacli, ktore wydaja najwyzszycli geniuszow tworczycli. Nie posiadat on darn abstrakcyi, ktory >rzy wielkich myslicieli w poetach, jak Goetlie lub lakespeare. Za to miat dar rytmu, rozwini^ty we wszystkich kierunkach, co bardzo rzadko sie zda- rza: posiadal liarmonie kwiatow, roslin, linii, barw dzwi^kow muzykalnych, wierszy i harmonie zy- cia, szlachetnego i ulozonego jak przepyszne dzieto sztnki.

Jakie warunki krzyzowania rasowego ztozyly si(2 na wydanie postaci tak wdzi^cznej, tak liarnionij- nie we wszystkich kierunkacli rozwini^tej? Skladamy pioro krytyka wobec pytania, ktore rozstrzygiiac-by inogly tylko skalpel i kompas antropologa.

Krytyka jest, niestety, zajf^ciem iiader zasadni- czem, gdyz rozbierajac otoczenie spoleczne, w ktoreni poota sie rozwinq,! i jego ustroj ducliowy, by wyja- siiic powstanie jego dziel, docliodzi do zagadnion iiaj- gtt^bszych, zewieraj^cych wlasciwe wyjasnienie taj em- nicy, wobec ktorych jednak, kompetencya jej z ko- niecznosci sie koiiczy, gdyz socyologia i antropologia nie sq; jeszcze naukami ustalonemi.

Na zakonczenie nalezy jeszcze wspomniec, iz Morris pisal takze powiesci fantastyczno-liistoryczne, jak: „Tlie House of tlie AVolfings", „Tlie Roots of Mountains"; ostatnic^, wyszla juz po jego smierci byla „Tlie Sundering Flood." Zastanowimy si(^ tylko nad nia; doskonale bowiem utwor ten charakteryzuje danq, sfere dzialalnosci poely.

Otoz w posmiertnoj swej powiesci Morris pro wad zi nas do kraju wieszczek, geniuszow i karlow, ktorzy

. 136

biora udzial czynny w zyciu ludzkiem. Rzeka, tak bystra, iz nikt nie potraiilby przeplynac jej z je- dnegobrzegu do drugiego, przecina ten kraj na dwio cz(^sci, calkiem podobne do siebie nietylko pod wzgl(^- dem krajobrazu, rozkladu gor, dolin i drzew, ale takze zabiidowan, ktore po obydwu stronacli sq, zn- pelnie do siebie podobne. Rzeka ta nazywa sie 'n Sun- dering Flood" („rala rozdzielajaca.").

Bohater powiesci, Osberne, malem cliJopieciem bladzil pewnego dnia po jednym brzegu i spostrzegl na drugim dziewczynk^ o niebieskich oczacli i zlo- tych wJosach, ktore pokrywaly ja, cata jakby pla- szczem. Nosila skromna sukienke z grubego sn- kna i nozki niiala bose. Osberne natomia.st wlozyl na siebie dnia tego najpi^kniejsza swa, czerwona, odziez.

Poprzez szum potoku dzieci prowadzity naste- puj^ca rozmowe:

„Powiedz mi pyta Osberne kim jestes? Czy jestes niata wieszczka? Gdyz jestes zbyt pi^kna, bym moglnwazac ci^ za pocliodz^c% z rasy karlow". Dziew- czynka rozesmiaJa sie i odparJa: „Me, nie, nie na- lez^ do rasy wieszczek, naleze do ludzkiej." „Ja takze do niej nalez^ rzekl Osberne. Ojciec moj i matka umarli, a ja mieszkam tu niedaleko, u krownycli." „Czy sq, dobrzy dla ciebie?" zapytala dziewczynka. „To ja raczej powinienem bycdobrym dlanich" od- parl clilopczyk. „Ah ! rzekla wowczas jakis ty pi^kny! Widzialam wielu mezczyzn, starych i mlo- dych, niektorych w twoim wiekn, nie widzialam je- dnak zadnego, ktoryby byt tak pi^kny jak ty. Dlatego sadzitam, ze jestes jednym z geniuszow ziomi." „Aja, widzac, iz jestes tak drobmi i tak piekiia, wzial<Mn

I

137 .

c\q za wieszczke. Ale powiedz mi, ile masz lat?" „W koi'icu maja bedt^ miala trzynascie." „A wiec je- stesray jednego wieku, gdyz ja koncze trzynascie w kwietniu. Ale czemu nie mowisz mi, gdzie mie- szkasz i u kogo?" „Mieszkam na wzgorzu, niedaleko stad. Stracitam, jak ity, ojca i matk^, a teraz mieszkam u dwocli ciotek." „Czy sa dobre dla ciebie?" powto- rzyl Osberne jej wlasne pytanie. „Czasami tak od- parla, smiej^jC si^ czasami nie; ale to dlatego moze, iz niejestem dobra dla nich tak, jakty dobrymjestes dla swoich krewnych."

„Opowiada dalej, iz czesto sie ukrywa od prze- sladowan swych ciotek w sasiedniej grocie, gdzio dnia pewnego znalazla flet. To rzekJszy, wyjeta z pod sukienki instrument i zaczeta grac, wydobywajac zeii dzwieki tak peine slodyczy, iz chlopczyk nie mogl powstrzymac nog swych od ruchow tanecznych. Po eliwili uslyszal beczenie ; barany, przybiegJszy, okra- zyly mala pastuszk^. Gdy jq, otoczyly kolem, za- czela taiiczyc, a w slad za niq, tauczyly i baranki. Nigdy chlopiec nie widzial zabawy pi^kniejszej. „A powiedz mi zapytal si^ jej co ty umiesz ro- bic?" Umiala szyc, tkac, piec chleb, mlec mak^, ro- bic msslo; ale nie jej tak sie nie podobalo, jak strzedz l)aranki.

On natomiast pochwalil si^, iz umie zabijac wilki, strzelac z lukii, a takze spiewac piesni, ktore sam ukla- da. A gdy go poprosila o zaspiewanie jednej, zaim- prowizowal nast^pujqc^:

„Teraz trawa rosnie wolno i lilia kwitnie na lace; i zieleii kwietniowa rozrasta si^ biijnie ; i zdala za nami pozostala zinia; a pan wiatrow iitracil swa moc. I ty jestes piekniejsza nizkwiat

138

lipcowy; wychodzisz z ciemnej groty jak wiosna z ziniy.

A gdy odjedziesz podczas szarej zimy za- wsze widziec b^de poprzez sciany domow i wrzask ] udzki twe zlote wlosy i twe biate nogi i icli lekki taniec; i od progu do ogniska -jak piesni ])tak6w poludniowycli fruwac b^d^ kolo mnie stowa z ust twoicli.

Dziewczynka byta bardzo zadowoloiia ta piosnka. Nast^jpil jednak czas rozstania si^. „Czuje, iz odejsc stad nie zdotam, rzekla dziewczynka je2:eli mi nie rozkazesz." „Kaz^ ci wi^c odparl Osberne ale za trzy dni powroc^ tu. A teraz uscisn£j,lbym ci^ serde- cznie, gdyby nie ten potok, ktory nas rozdziela." „Jest to pi^kne i dobre zyczenie rzekla dziewczynka. Adieu, nie zapominaj o mnie w ciagu tych trzech dni." „0h! nie zapomne!".— Osberne i Elf hildaftaksi^ bo wiem nazywala dziewczynka) spotykali sie wielekroc w ten sam sposob, bawi^c sie, chychocz^c i skacz^jC. Gdy je- dnak Osberne zabija w pojedynku barona, ktory skrzy- wdzil jego krewnych, w Elfhildzie zachodzi zmiana gt^boka. Naprozno Osberne blaga jq,, by tanczyla po dawnemu. „Nie odpowiada nie chc^ juz skakac i pokazywac mycli biednycli nog, nazbyt dtugich i na- zbyt cliudycli. I gdybym byla kobiet^, a nie dziec- kiem, nie chcialabym nawet, bys widzial chociazby stop^ mej nogi. Ty si^ smiejesz zawsze, gdy biegani z memi zwierz^tami: otoz nie chc^, bys sie smial i ze mnie." „Alez, moja droga odparl Osberne my- lisz sie. Jezeli si^ smialem, to nie dlatego, by drwic z ciebie, lecz z przyjemnosci, ktora mi sprawiaj^ twe wdzieczne ruchy, podobne do kolysania si^ lisci na drzcwic w swiezosci letniego poranku. " „Wszystko je-

139

cliio odrzekla Elfliilda nie becl^ tauczyla, ale, jezeli '"' chcesz, siede tu i opowiern ci histoiye z przeszlosci, kto- rej nigdy jeszcze nie opowiadalam". Jest taiu mowa o iiiorzu, o wielkicli okr^tach i o kobiecie z morza, klora wchodzi do domow ludzkicli.

Upfyn^lo lat kilka. Mtodzi ludzie pieknieli wciaz i rosli, a serca ich wciaz zwiazaiie byly tez iiieztomii^ czLiloscia. Wtem Osberne, zq;dny przygod, wstq.pil do armii barona Cheapingu, ktoremu baron Deepdale'uwy- powiedzialbyJ wojn^. Dowiedziawszy si^ o tern, Elfliilda jest mocno zasmucona, a Osberne pociesza j^ w sposob nast^puj^cy: Jak moglibysmy si^ pol^czyc, jezeli ja pozostawac b^de u moich krewnycli, a ty, z drugiej strony rzeki, u twoicli ciotek? Czyz nie powinienem po- znac szerokiego swiata i zbadac ziemie i morza, az na- reszcie b^d^ mogl przebyc potok, ktory nas rozdziela, bysmy mogli si^ pobrac?"

Slowa te pocieszyly Elfhild^; usmiechajj^c sicj, rzekla: ,,Czy przypominasz sobie jak^ radose ci spra- wialo przynoszenie mi podarkow ijakrzucales je po- przez rzek^ ? Otoz teraz przy wieziesz mi w podarkii siebie samego."

Rozstali si^, szlochaj^c.

Osberne odznaczyt si^ w bitwie, wziq,! do niewoli barona Deepdale'u i dlatego baron Cheapingu staral sit^ zatrzymac go przy sobie, darzac przyjaznia i honorami. Osbernowi wszakze spieszno bylo powrocic do Elfhildy, a gdy powrocit, nie mogl jej poznac: tak ja zmienil smu- tek, wyczekiwanie i placz. Radose ich spotkania prze- sloni^ta byJa smutnemi przeczuciami. Jezeli mam serce przepelnione melancholia rzekl Osberne to dlatego, iz c'lq kocham, iz widze cie tak pi^kna i, ze obawiam sii^,

140

za ciebie i za siebie. Grdyz oto pozadam wi^cej, niz mog^ miec ; rozl^ezenie nasze nie skoiiozy sie pewnie nigdy i l^kam si^ nawet, czy to, co posiadam, nie b^dzie mi odj^te."

Smutne to przeczucie wkrotce potem sie spraw- dzito. Szajka zbojcow napadla na dom Elfhild}^ i po- rwala ja, by sprzedac w dalekich krajacli. Dlugo Os- berne plakal i rozpaczal, a wreszcie, pozegnawszy si^ z krewnymi, udaJ si^ na poszukiwanie jej sladu. Szukat jej przez cale pi^c lat, wpadajajC z jednej przy- gody w drugq,. Przyjq,! sluzb^ u szlachetnego barona Gfodricha, ktory zamierzat ustalic sprawiedliwosc posrod ludzi. Ale pomimo wszelkich staraii nie mogJ Osberne wpasc na slad Elfliildy.

Pewnego dnia wreszcie staruszka jedna zapi'o- sila go do swej chaty. Zaledwie wszedl do drobnej, lecz scliludnej izby, gdy cofn^l sie i przykryl twarz kap- tnrem, spostrzegl tarn bowiem mloda i pi^kna dziew- czyn^. ByJa wysoka i zgrabna, odziana w suknie nie- biesk^; miala obfitq, mass^ ciemnych wlosow, oczy szare, a w twarzy czar niewymowny. Staruszka odezwata sie do niej: „Oto, dziecko, sprowadzam ci goscia. Daj mu jesc i pic." Osberne stat nierucliomy, nie rozumiejac prawie co sie z nim dzieje, i spoglejjdaJ na ziemi^, jak- gdyby potok rozdzielajacy ptynal znowu, ryczq-c po- mi^dzy niem a dziewcz^ciem gdyz poznal odrazu, iz to byla Elfliikla. Tymczasem ona glosem drz^cym za- pytala sie starnszki: „Kto to jest?", a gdy Osborne od- kryJ twarz, w oczach jej blysneta radosc i zawotala: „0, moj luby! Grdzie jest teraz fala, co rozdziela?" Padii sobie w obj^cia z zachwytem, jakgdyby dtugie poprze- dnie lata nie istnialy.

- Ml -

Jald jest sens toj liistoryi, ktora; Morris pisal w oslatnicli latacli swego zycia? Trudno dac na to od- powiedz stanowcza, ale oczywist^; jest rzeczq,, iz jakies glebsze intencye psycliologiczne w powiesci tej sitj kryjt^. Bye moze, iz autor clicial uzmyslowic tq prawd^, iz w nilodosci kazdy zanikniety jest v/ sobie i oddzie- lony otchlania nawet od osob najblizszych, i ze trzeba dtugich lat cierpien, by ta forteca egoizmu si^ roz-

padla....

A moze tylko wprost bawil si^ opowiadaniem tej wdzi^cznej i prostej liistoryi, ktora illustrowal ry- sunkami w sniaku sredniowiecznym. Autor clicial unaocznic jakby na mapie wszystkie niiejscowosci, w ktorycli glowne sceny jego powiesci si^ odbywajf^. A wi^c znajduje si^ tu i Sundering Flood" i jego okolice, oddane w najdrobniejszych szczegolach. „Tu Osberne odnalazt Elfhilde" czytamy napis pod ry- sunkiem domku, w innem miejscu „zabil jelenia", albo tez „stoczyt bitwe z czarnymi zbojcami." Ta fantastyczna legenda, illustrowana rysunkami scislemi, jak to moznaby czynic tylko wzgledem osobistosci rzeczywistych, historycznycli, ma wielki czar nai- wnosci.

Mapq; ta, rowniez jak i catem swem opowiada- niem, Morris widocznie si^ bawit, gdyz, wzorem wszystkicli wielkich poetow, pozostat dzieckiem az do smierci. Wyobraznia jego wymagala wcif^z po- karmu fantastycznego, w ktorym dzieci si^ lubuj^i, aponiewaz rozum jednoczesnie przemawial, wi^c stan ten duchowy musial si§ wyrazac w poblazliwej czu- losci. Dlatego autor w opowiadaniu swem bynaj- mniej nie baezy ani na obserwacy^, ani na prawdo- podobieiistwo. I w tern tkwi wtasnie caly czar

IS

142

i poezya tej ksi^zki. W ideatacli swych spolecznych Morris wyraznie przyznawal sie, iz zyczylby Ludz- kosci powrotu do dziecinstwa : w przedsmiertnem swem dziele odtworzyl poezya i muzyk^ dziecinstwa, "W calej ich prostocie i naiwnosci. I jak on tylko mogl zacliowac az do poznej starosci tyle swielaej fantazyi i dobrego humoru, tak tylko dziatalnosc spo- leczna, kierowana idealami, mogla w nim t^ swiezosc duchow^ podtrzymywac. W zyciu praktycznem pozo- stal poet^, i dlatego ono go nie wysuszylo, a poe- zya wywdzi^czyJa si§ ran, udzielajq-c daru wiecznej mlodosci. I bynajmniej nie widzimy w tern osta- tniem opowiadanin jak to czynia niektorzy kry- tycy dowodu, ze Morris cate zycie sie bawil i ze nawet jego dziatalnosc spoleczna byta tylko zabawka. I owszein, zabawki takie, dyletantyzm, nigdy na dobre nie wychodz^; towarzysz^ one zwy- kle starosci i sluza tylko do przykrycia oschlosci wewn^trznej.

Dlatego wtasnie, ze Morris powaznie spogl^dal na zycie iswq, dzialalnosc, ze oddawalsi^ jejcalq, dusza, kwitn^jl w nim do koiica ten niebianski kwiatek poe- zyi i marzenia. W idealach Morris bynajmniej nie widzial pozorn do marzeii i gry poetyckiej, lecz oddawal si^ im szczerze, i tylko dlatego mogt sie bawic i zacliowac dusz^ dziecka, ktore skacze, smieje si^, zbiera kwiaty i spiewa. Idealy Morrrisa znalazty zreszta swoj wyraz nawet wtej powiesci. Baron G-od- wich, u ktorego Osberne sluzy, jest nie tylko bl^- dnym rycerzem, ale zarazem demokrata; nienawi- dzi bogaczow i d^zy do podniesienia w miastacli ubozszycli cechow, by je nwolnic z pod jarzma bur- znazyi. Osberne zas nie chce za uslugi swe przyj^c

143

^zadnych nagrod, ani honorow, ani tytiltow; nato-

liast przed przyj^ciem stuzby zapytuje sie Godericha:

jaki sposob zdobyJ bogactwa? i jest potem

'hadzwyczaj ucieszony, dowiedziawszy si^, iz baron nic

nie posiada. W ideaJacli swych Morris dt^zyJ do rze-

czy szczytnych a niemo^^liwych. Ale moze na tern

wtasnie polega eel i piekno ideatow...

i poezya U Morris wy kosci pow swem dzie w calej niogl zac fantazyi ' Jeczna, 1 duchow^ staJ poel zya wy mlodosc tniem o tycy - i ze na zabaw] nigdy kle st; wewn

nazy

kwiti

zyi

widz

oddf

baw"

zre

wi(

dn

dz

III

zt

r^Pi

NIEKTORE WYDAWNICTWA

BRONISLAW^A NAT ANSON A

Rb. kop

Conn If. W. Swiat drobnoustrojow, Bakto- lye; przclozyl z ang, dr. F. Sachs, z M rys. w tek- ricie 233 str. W . . . - ••*^

Dam/owsAi Gusfaw.JiegO. Nowele. 218 str., ]2'\

Hoitzendorft Fr. dr. Znaczeiiie opiiiii publl- eznej w zyeiu panstwowem; przeklad

z niem. 96 str., 12° ^'

Hoffding Harold. Jan Jakob Rousseau. /^ycie

i dziela; przekl. z niem., 110 str., S^ luin. (z podo- bizna)

Kochanowskijan K. KazlmlePZ Wlelki. /a J

rys zywota i panowatiia. 142 str., &'' .nin. ... ■^^

Koziowski Wt. Co i jak CZytae. 296 str., S«miii. 1 5|

r.ang AndrzeJ. MUolOg-ia (Wierzenia pierwotne): ^

z «Encyklopedyi brycanskirj* p^zelozyl A. 1- :,

102 str., 120 6(

Matuszeivski ignacy. Dyabet w poezyi. Stu

dyum literacko-por6\viia\vezp, wyd. drus-'Ie. 280 str.. 4

80 min ' "i

Oppenheim L. D-r. Sumienie; przeklad z iiieni. J

48 str., 8" rain ''

porqbowicz E. Sw. j^paiiciszek z Assyzu. ^

128 str., 8" min. («;^ydorysy znakomitych ludzi <j^

Wells G. H. PodPOZ W CZasie; przelozyl z an^.

F. Werrainski. 159 str., l2o '

Ziehen T. Dr. Zasady psycliolog-li lizy olo- -j

g-icznej, ?. j^rzodmowa Adama Mahrburga; przc- ^

klad z niem., z _23-nia rys. w tek.scie. XXIN' i 268 str., SOjnaj .....'•'•"•••■ c/./ Stefan. T^udzle BezdoiTini, iuNvi( -

-nrrrxA

1 s

4

11;;

PLEASE DO NOT REMOVE CARDS OR SLIPS FROM THIS POCKET

UNIVERSITY OF TORONTO LIBRARY

PR

Winiarski, Leon

5083

William Morris

W$

mm