Skip to main content

Full text of "Dzieje Polski illustrowane"

See other formats


v§5sp^ 

i/^jT? 

ĘĘh 

iim 

EK&k 

j^.  / 

W 

2S« 

te 


;fe?i 


'A-i* 


«ffiyc™j 

w ifSk    ^  "'- 

wMbw0^^^=0 

Łrf 

Z^~ J£S=ĘzĘe 

lX 


■ 


iii!i'iini!!':.-^,i 


(WIJU 


^t-R?^ 


WSPOŁUDZIAŁEM^ADaNLERDER^ 


1 


fi**.':'         'fe^M    '  '  .'    i 


tf*saa  *s» 


DZIEJE  POLSKI  ILLUSTROWANE. 

Napisał 

Profesor  Dr.  August  Sokołowski 

7.  współudziałem 

Adolfa    Inlendera 

z  illustracyami 

Jana  Matejki,  Walerego  Eljasza.  Juliusza  Kossaka,  Henryka  Rauchingera 

i  innyeh   artystów  polskieh. 


Tom.  II. 

z    36    illustracyami    i    tablicą   genealogiczną. 


439161 


WIEDEŃ. 

Nakład    Maurycego    Perlesa. 

1897. 


Wszelkie   prawa   zastrzeżons 


'5Wf' 


Czcionkami  J.  N.  Vernaya  w  Wiedniu. 


DZIEJE  POLSKI  ILLUSTROWANE. 

Na  podstawie  najnowszych  badań  historycznych 
oapisal 

Profesor  Dr.  August  Sokołowski 

z  współudziałem 

Adolfa  Inlendera 

z  iilustracyami  oraz  reprodukcyami  z  obrazów 
Jana  Matejki,  Walerego  Eljasza,  Juliusza  Kossaka,  Henryka  Rauchingera 
i  innych  artystów  polskich, 
planami  dawnych  miast  i  podobiznami  zabytków  historycznych. 


Treść  tomu  II. 


Strona 

Władysław  III  Warneńczyk 311 

Stosunki  wewnętrzne 311 

Stosunki  zewnętrzne 312 

Stosunki  polsko-litewskie 313 

Zjazdy  s  zakonem 313 

Bitwa  Dad  Świętą 316 

Pokój  brzeski 317 

Powołanie  Władysława   III   na   tron 

węgierski 322 

Dalszy  rozwój  sprawy  litewskiej    .    .  326 
Stosunki    na  Litwie    po    śmierci  Zy- 
gmunta    329 

Stosunki  wewnętrzne  w  Polsce  podczas 

nieobecności  króla 331 

Walka  z  Szląskiem 332 

Napady  tatarskie 333 

Wojna  z  Turcyą.  —  Pokój  w  Szege- 

dynie.  —  Bitwa  pod  Warną  .    .    .  334 

Kazimierz  Jagiellończyk 338 

Stosunek    państwa    do    kościoła.   — 
Zbigniew  Oleśnicki  kardynałem.  —  Spór 

o  przywileje 343 

Małżeństwo  Kazimierza  Jagiellończyka. 

—  Matka  Jagiellonów 349 

Zewnętrzna  polityka 352 

Trzynastoletnia  wojna  pruska  .    .    .  354 

Przyczyny 354 

Początek  wojny.  —  Bitwa  pod  Choj- 
nicami.    —    Ustawodawstwo     nie- 

szawskie     361 

Układy  z  Ulrykiem  Czerwonką.  — 
Pośrednictwo  Stolicy  apostolskiej .  — 

Pokój  toruński  .    .  • 364 

Zabicie  Andrzeja  Tęczyńskiego  .    .    .  386 

Kwestya  czeska.  —  Kazimierz  Jagiel- 
lończyk królem  czeskim 392 

Stosunki  litewskie.  —  Mengli  Giraj.  — 

Spór  o  biskupstwo  warmińskie  .    .  419 


Strona 

Sprawy  mołdawskie  i  tatarskie.  — 
Napady  Tatarów.  —  Śmierć  Macieja 
Korwina.  —  Zgon  Kazimierza  Ja- 
giellończyka    426 

Stan  społeczeństwa  polskiego  za  pano- 
wania pierwszych  Jagiellonów  .    .    .    433 

Szlachta 432 

Duchowieństwo 435 

Mieszczaństwo 438 

Oświata,  szkoły,  literatura  .    .        .    .    445 

Jan  Olbracht 469 

Elekcya 469 

Stan  państwa.  —  Sejmiki.  —  Sejm 
roku  1493.  —  Polityka  zewnętrzna. 

Sejm  roku  1496 473 

Sprawa  mazowiecka.  —  Wyprawa  bu- 
kowińska  482 

Stosunki  litewskie.  —  Unia  z  r.  1 499. 
—  Przymierze  z  Francyą.  —  Sprawa 

pruska 492 

Aleksander 502 

Elekcya.   —  Przywilej    mielnicki.   — 

Sprawy  familijne 502 

Wojna  moskiewska.  —  Szach  Achmet    508 
Stosunki  z  Mołdawią  i  z  zakonem  — 
Sejmy.  —  Ustawa  „Nihil  noviu  .    .    513 

Zygmunt  I  Stary 522 

Czasy  głogowskie 522 

Elekcya 524 

Początki  panowania.  — Trudności  finan- 
sowe. —  Wojna  moskiewska.  — 
Bunt    Glińskiego.    —  Upokorzenie 

Bohdana 528 

Sprawa  pruska.  —  Jan  Łaski.  —  Mał- 
żeństwo z  Barbarą.  —  Zwycięstwo 

pod  Orszi 537 

Kongres  wiedeński.  —  Śmierć  królo- 
wej Barbary.  —  Małżeństwo  Zy- 
gmunta z  Boną 552 


Strona 

Stosunki  z  Tatarami,  Turkami  i  Mo- 
skwa. —  Kozacy.  —  Sejmy.  — 
Wojna  pruska 558 

Przymierze  z  Francją.  —  Hołd  pruski. 

—  Reformacya.  —  Bitwa  pod  Mo- 
haczem. —  Wojna  domowa  w  Wę- 
grzech. —  Bitwa  pod  Obertynem.  — 
Ostatnie  lata  Zygmunta  I.  —  Go- 
spodarka Bony.  —  Wojna  kokoszą. 

—  Stosunki  z  domem  austryackim. 

—  Śmierć  króla 603 

Zygmunt  II  August 613 

Stan  państwa.  —  Wzrost  protestan- 
tyzmu. —  Walka  o  małżeństwo  kro- 


st rona 

lewskie.  —  Koron acya  i  śmierć  Bar- 
bary     613 

Sprawy  religijne.  —  Interim  z  r.  1552. 
Sejm  w  r  1555.  —  Nuncyusz  Lip- 
pomano 626 

Stosunki  z  Austryą.  —  Trzecie  mał- 
żeństwo Zygmunta  Augusta.  — 
Halszka  z  Ostroga.  — Sejm  z  r.  1558. 

—  Przyłączenie  Inflant 632 

Sprawy  wołoskie.  —  Polityka  austria- 
cka. —  Wojna  z  Moskwą.  —  Unia 
lubelska.  —  Śmierć  Zygmunta  Au- 
gusta   645 

Uwagi   ogólne  o  epoce  jagiellońskiej. 

—  Ruch  umysłowy 656 


—     311     — 

Władysław  HI  Warneńczyk  1434—1444. 

Stosunki  wewnętrzne.  —  Walka  o  opiekę.  Jakkolwiek  następstwo  po 
śmierci  Władysława  Jagiełły  było  już  uregulowane,  jakkolwiek  zmarły  król 
kosztem  licznych  przywilejów  uzyskał  uznanie  dla  pierworodnego  syna  swego, 
to  jednak  zmiana  panującego  wywołała  zawziętą  walkę  stronnictw  możno- 
władczych.  Przyczyną  tego  nie  była  osoba  dziesięcioletniego  monarchy,  którv 
miał  uznane  i  zagwarantowane  prawa  do  korony  ojcowskiej,  lecz  kwestya 
rządów  opiekuńczych.  Wiedziano  dobrze,  że  aż  do  dojścia  do  pełnoletności 
Władysław  sam  rządzić  nie  będzie,  przewidywano,  że  po  opiekę  nad  nim  i  po 
władzę  naczelną  w  państwie  sięguie  ambitny  Zbigniew  Oleśnicki  i  temu  starano 
się  przeszkodzić.  Przeciw  przewadze  małopolskich  możnowładców  więc,  sku- 
pionych około  osoby  krakowskiego  biskupa,  powstała  opozycya,  złożona  z  ży- 
wiołów „młodszych"  —  juniores,  jak  ich  Długosz  później  nazywa  —  które, 
oparte  na  zasadach  hussyckich,  rozpowszechnionych  wtedy  w  Polsce  i  na 
dążnościach  sejmikowej  szlachty,  podjęły  walkę  z  duchowieństwem  i  z  mało- 
polską oligarchią.  Na  czele  tego  ruchu  stanęli  członkowie  możnych  rodzin: 
Abraham  ze  Zbąszyna,  Dersław  z  Rytwian,  krewniak  prymasa  Jastrzębca  i  Spytek 
z  Melsztyna,  syn  bohatera,  który  zginął  w  krwawej  bitwie  nad  Worskla.  Ale 
i  możnowładztwo  małopolskie  pilnowało  się  dobrze. 

Wieść  o  śmierci  Władysława  Jagiełły  doszła  Zbigniewa  Oleśnickiego 
w  Poznaniu,  skąd  z  poselstwem  polskiem  wybierał  się  właśnie  na  sobór  do 
Bazylei.  Nie  namyślając  się  długo  wysłał  Zbigniew  biskupa  Stanisława  Ciołka 
do  Bazylei,  sam  zaś  zwołał  natychmiast  wielkopolską  szlachtę  na  naradę 
i  uzyskał  —  jak  twierdzi  Długosz  —  bez  opozycyi  uchwałę,  mocą  której 
koronacya  nowego  króla  oznaczoną  została  na  dzień  św.  Piotra  i  Pawła.  To 
stanowcze  wystąpienie  krakowskiego  biskupa  w  Wielkopolsce  wzbudziło  opo- 
zycyę  w  Krakowie.  Podniesiono  mianowicie  zarzut,  że  zjazd  wielkopolski  nie- 
potrzebnie wybrał  na  koronacyę  termin  tak  wczesny,  skoro  pogrzeb  zmarłego 
króla  odbył  się  dopiero  18.  czerwca  i  uchwralono  odroczyć  koronacyę  do  dnia 
św.  Jakóba  (25.  lipca).  Przewódcy  opozycyi  zwołali  na  dzień  13.  lipca  zjazd 
do  Opatowa,  na  który  jednak  niespodziewanie  przybył  także  Zbigniew  Oleśnicki. 
Opozycya  nie  mając  właściwego  programu,  nie  miała  też  dostatecznej  siły. 
Wszakże  przeciwko  powołaniu  Władysława  na  tron  polski  nikt  głosu  nie 
podnosił,  obawiano  się  tylko  rejencyi  ambitnego  biskupa.  To  też  kiedy  Ole- 
śnicki zapytał  zgromadzonych,  jakim  jest  cel  zgromadzenia,  skoro  następstwu 
Władysława  oddawna  już  uznane  zostało,  wszyscy  zamilkli  i  zgromadzenie  ro- 
zeszło się  nie  powziąwszy  żadnej  uchwały. 

Przed  oznaczonym  dla  koronacyi  dniem  św.  Jakóba  zjechali  się  do  Kra- 
kowa dygnitarze  duchowni  i  świeccy,  szlachta  i  mieszczaństwo  celem  odbycia 
narady.  Także  uznany  przez  Polskę  wielki  książę  litewski  Zygmunt  przysłał 
deputacyę.  Przez  kilka  dni  toczyły  się  narady,  przy  których  opozycya  usiło- 
wała przekonać  zgromadzonych,  jak  niebezpiecznem  byłyby  wobec  groźnego 
położenia  państwa  rządy  małoletniego  króla.  Wreszcie  w  dzień  św.  Jakóba, 
25.  lipca,  zwołał  marszałek  Jan  Głowacz  Oleśnicki  członków  zjazdu  na  ostatnią 

24 


—     312     — 

narado.  Spytek  z  Melsztyna  starał  się  przedewszystkiem  o  przewleczenie  narad, 
ażeby  przeznaczony  na  koronacyę  dzień  bezowocnie  minął.  Aby  temu  prze- 
szkudzić,  marszałek  Oleśnicki  nie  czekając  końca  narad,  zarządził  niespodzie- 
wanie głosowanie.  Spytek  z  Melsztyna,  Abraham  Zbąski  i  Jan  Strasz  ujrzeli 
się  nagle  odosobnieni,  większość  oświadczyła  się  za  natychmiastową  koronaeyą, 
a  protest  Spytka  przeciw  przedwczesnemu  głosowaniu  pozostał  bez  skutku. 
Wśród  powszechnej  radości  odprowadzono  młodocianego  Władysława  do  ka- 
tedry, gdzie  arcybiskup  Wojciech  Jastrzębiec  bez  zwłoki  dokonał  koronacyj- 
nego aktu.  Następnie  uregulowano  rząd  na  czas  małoletności  króla,  mianując 
dla  każdego  województwa  opiekunów  (tutores)  jako  zastępców  władzy  królew- 
skiej; główny  wpływ  pozostał  w  ręku  wyznaczonej  jeszcze  przez  Władysława 
Jagiełłę  rejencyi,  w  której  znów  rej  wodził  Zbigniew  Oleśnicki  i  jego  krewniacy 
lub  przyjaciele.  Abraham  ze  Zbąszyua,  Spytek  z  Melsztyna  i  ich  adherenci  nie 
poddali  się  jednak  pod  rządy  familijne,  ale  podjąwszy  spory  o  dziesięciny 
w  województwie  krakowskiem  i  przyłączywszy  się  do  ruchu  hussyckiego, 
utworzyli  obóz  opozycyjny,  skierowany  z  jednej  strony  przeciwko  przewadze 
duchowieństwa,  z  drugiej  przeciwko  uprzywilejowanemu  stanowisku  niemieckich 
kolonistów,    którzy    nawet  od    dziesięcin    dla    duchowieństwa    byli    uwolnieni. 

Sprawa  dziesięcin  była  jedną  z  najbardziej  drażliwych,  zważywszy,  że  w  tym 
jednym  punkcie  krzyżował  się  interes  szlachty  z  interesem  duchowieństwa; 
to  też  opozycya  z  wielką  zręcznością  wysunąć  umiała  spór  o  dziesięciny  jako 
najgłówniejszy  punkt  swego  programu.  Jakkolwiek  pierwsi,  którzy  spór  ten 
wzniecili,  jawnie  przyznawali  się  do  zasad  hussytyzmu,  jednakże  przyłączyła 
się  do  nich  znaczna  część  szlachty  z  hussytyzmem  nic  wspólnego  nie  mająca, 
tak  że  spór  raz  powstały  przetrwał  przez  lat  kilkanaście. 

Obok  sporu  o  dziesięciny  wyłonił  się  drugi  jeszcze  powód  do  sporu  po- 
między duchowieństwem  a  szlachtą  Duchowieństwo  podniosło  skargę  przeciwko 
wybijaniu  coraz  to  gorszej  monety,  przezco  dochody  kościoła  znacznego  do- 
znawały uszczerbku.  Podobnie  jak  ongi  Mieczysław  Stary,  opiekunowie  wspólnie 
z  niektórymi  maguatami,  zarządzającymi  mennicą,  wyzyskiwali  kraj  cały  przez 
wybijanie  monety  mniejszej  wartości.  Duchowieństwo  nie  znajdując  u  opiekunÓAV 
posłuchu,  buntowało  kraj  cały  przeciwko  tym  mauipulacyom. 

Stosunki  zewnętrzne.  Władysław  Jagiełło  umierając,  pozostawił  następcy 
swojemu  jasno  wytknięty  kierunek  polityczny.  Utrzymanie  i  utwierdzenie  unii 
z  Litwą,  doszczętne  pognębienie  krzyżactwa  i  wynikające  stąd  odzyskanie  wy- 
brzeży Bałtyckiego  morza,  to  były  pierwsze  i  najważniejsze  zadania,  które 
następca  Władysława  Jagiełły  spełnić  był  powinien.  Dokonaniu  wielkiego 
dzieła  tego  stał  na  przeszkodzie  cesarz  Zygmunt,  spadkobierca  i  jedyny  repre- 
zentant dynastycznej  polityki  Luksemburgów,  upatrujący  słusznie  w  Polsce  naj- 
niebezpieczniejszego dla  siebie  współzawodnika.  Od  chwili  wstąpienia  swego 
na  tron  węgierski  starał  on  się  też  powstrzymać  wzrastającą  potęgę  groźnego 
sąsiada,  poruszał  w  tym  celu  niebo  i  ziemię,  używał  iutryg  dyplomatycznych, 
układał  plany  podziału  Polski,  podburzał  krzyżaków,  rozniecał  plemienną  nie- 
nawiść w  Niemczech,  chwytał  wreszcie  sam  za  oręż  —  wszystko  nadaremnie. 
Znienawidzona  przez  niego  Polska  rosła  w  siłę  i  potęgę  i  w  tej  właśnie  chwili, 


—     313     — 

pokonawszy  zakon  niemiecki,  mogła  wystąpić  jako  pośredniczka  w  sprawie 
czeskiej  i  sięgnąć  po  koronę  św.  Wacława,  którą  kilkakrotnie  hnssyci  czescy 
ofiarowali  Jagielle  i  Witoldowi. 

Ale  do  wykonania  tych  planów  wielkich  i  dalekich  nie  nadawały  się 
wielogłowe  rządy  rejencyjne.  Opiekunowie  młodego  króla  czuli  więc  potrzebę 
złagodzenia  naprężonych  stosunków,  czuł  ją  przedewszystkiem  zapewue  Zbi- 
gniew Oleśnicki,  niechętny  owym  spółkom  z  hussytami  i  zaniepokojony  opo- 
zycyą  swoich  przeciwników.  Uspokoić  obawy  Zygmunta  i  nawiązać  z  nim 
przyjazne  .o  ile  możności  stosunki,  to  był  zatem  na  razie  cel  główny  polityki 
polskiej.  Natychmiast  też  po  koronacyi  Władysława  III  wysłano  do  cesarza 
w  poselstwie  Jana  Koniecpolskiego,  kanclerza  i  marszałka  Jana  Oleśnickiego, 
proponując  małżeństwo  młodego  króla  z  wnuczka  cesarską,  córką  Albrechta 
austryackiego.  Rokowania  te  nie  doprowadziły  wprawdzie  do  celu,  ale  ponętne 
widoki  pozyskania  korony  polskiej  i  złagodzenia  istniejących  antagonizmów, 
usposobiły  Zygmunta  niewątpliwie  przychylniej  dla  Polski  i  dały  rejeucyi  czas 
i  możność  uregulowania  stosunków  pilniejszych,  i  na  razie  ważniejszych. 

Z  wielką  zręcznością  dyplomatyczną  starali  się  politycy  polscy  o  wyzy- 
skanie dla  Polski  korzystnego  chwilowo  usposobienia  cesarza.  Głownem  ich 
staraniem  było  usunąć  roszczenia  wigierskie  do  krajów  ruskich,  a  przede- 
wszystkiem prawo  cesarza  do  mieszania  się  w  stosunki  Polski  do  Litwy  i  do 
zakonu.  Niemniej  toczyły  się  rokowania  o  trzymaną  przez  Polskę  w  zastawie 
ziemię  spiską,  w  której  to  sprawie  odbyła  się  później  (w  roku  1436)  w  Kez- 
marku  konferencya  polskich  pełnomocników  z  węgierskimi.  Na  tejże  samej 
konfereucyi  omawianą  była  także  sprawa  zwierzchności  nad  Mołdawią.  Re- 
zultatem narad  było,  że  wojewoda  mołdawski,  Eliasz,  za  wiedzą  Węgier  przybył 
w  roku  1436  do  Lwowa  i  złożył  przysięgę  hołdowniczą  w  ręce  króla 
polskiego. 

Stosunki  polsko-litewskie.  —  Zjazdy  z  zakonem.1)  Władysław  Jagiełło 
na  krótko  przed  śmiercią  usiłował  jeszcze  pojednać  się  z  bratem  Swidrygiełłą 
i  zaprosił  go  był  na  zjazd  osobisty.  Świdrygiełło  nietylko  na  zjazd  nie  przybył, 
ale  jeszcze  przedłożone  mu  warunki  pojednania  podał  natychmiast  do  wiado- 
mości cesarza  Zygmunta  i  zakonu.  Tymczasem  po  pogodzeniu  się  papieża  Eu- 
geniusza z  soborem  bazylejskim,  poselstwo  polskie  złożone  z  biskupa  poznań- 
skiego, Ciołka,  i  proboszcza  kapituły  krakowskiej,  Lasockiego,  otrzymawszy 
od  opiekunów  królewskich  pełnomocnictwo,  przyłączyło  się  do  soboru  odbie- 
rając tern  samem  tak  Świdrygielle  jak  i  zakonowi  możność  do  wichrzenia. 
Wkrótce  też  Świdrygiełło  zaniechał  stosunków  ze  soborem  i  zwrócił  się  z  in- 
trygami do  papieża  Eugeniusza,  którego  zgoda  z  soborem  rozchwiała  się  rychło. 
Należało  więc  przedewszystkiem  starać  się  o  upewnienie  dziedzictwa  syna 
Jagiełły  w  Litwie.  Wezwano  też  natychmiast  wielkiego  księcia  Zygmunta,  aby 
albo  sam  osobiście,  albo  przez  posłów  swoich  wyraził  zgodę  swoją  na  koro- 
nacyę  Władysława  III.  Krok  ten  zupełnie  zgodny  z  postanowieniami  unii 
polsko-litewskiej    odniósł    skutek    pożądany.     Wielki    książę  wysłał  do  Polski 


')  Dr.  Anatol  Lewicki.  Powstanie  Świdrygiełły.   Kraków  1892. 

24* 


—     314     — 

arehidyakona  Marcina  ze  Szadek  i  Dourgenta,  starostę  wileńskiego,  z  pełno- 
mocnictwem stwierdzenia  zgody  na  koronacyę  króla  polskiego.  W  ten  sposób 
wszedł  Władysław  III  w  prawa  ojcowskie.  Ale  druga  część  Litwy  zbuntowaua 
i  oddana  Świdrygielle,  nie  myślała  bynajmniej  o  poddaniu  się;  przeciwnie, 
Świdrygiełło  ciągle  z  mistrzem  krzyżackim  dalsze  plany  wojenne  układał, 
a  nawet  z  księciem  moskiewskim  przeciw  Polsce  się  złączył.  Nadto  zakon  in- 
flancki na  zjeździe  w  Walmarze  odrzucił  rozejm  łęczycki  i  mimo  pozornie  do- 
brych z  wielkim  księciem  Zygmuntem  stosunków,  Świdrygiełłę  do  oporu 
zachęcał. 

Mimo  rozejmu  łęczyckiego  wielki  mistrz  nie  wykonując  zresztą  ani  jednego 
postanowienia  tego  rozejmu  —  stałe  ze  Świdrygiełłą  utrzymywał  stosunki 
i  wyczekiwał  tylko  chwili,  kiedyby  powodzenie  Świdrygiełły  i  mistrza  inflan- 
ckiego pozwoliło,  by  mógł  bez  niebezpieczeństwa  dla  zakonu  jawnie  się  z  nimi 
połączyć.  Świdrygiełło  i  mistrz  inflancki  gorączkowo  gotowali  się  do  wojny, 
w  czerwcu  roku  1434  przygotowania  były  już  ukończone  i  plan  wyprawy  zu- 
pełnie ułożony.  W  razie  powodzenia  pierwszej  wyprawy  pomoc  zakonu  zdawała 
się  pewną.  Jednakże  rachuba  do  pewnego  stopnia  zawiodła.  Stany  pruskie 
trzymały  się  sumiennie  postanowień  rozejmu  łęczyckiego  i  groziły  otwartym 
buntem  na  wypadek  wznowienia  wojny. 

Tymczasem  nadszedł  dzień  8.  września,  w  którym  wedle  postanowień 
rozejmu,  odbyć  się  miał  zjazd  celem  zawarcia  wieczystego  pokoju.  Po  długich 
pertraktacyach  o  miejsce  zjazdu,  zgodzono  się  wreszcie  zjechać  nad  Wisłą 
naprzeciw  Złotoryi. 

Obrady  trwały  dwa  dni  i  spełzły  na  niczem,  a  raczej  wypełniły  je 
słuszne  zarzuty  pełnomocników  polskich  o  niedotrzymanie  ze  strony  krzyżaków 
postanowień  rozejmu  łęczyckiego.  Kiedy  nie  osiągnąwszy  żadnego  rezultatu, 
posłowie  już  się  rozjechali,  doszła  krzyżaków  wiadomość,  że  wojska  inflanckie 
na  Żmudzi  poniosły  klęskę.  Widząc  że  sprawa  Świdrygiełły  zły  bierze  obrót, 
wysłali  krzyżacy  w  ślad  za  odjeżdżającymi  pełnomocnikami  polskimi  posłań- 
ców z  doniesieniem,  że  skłonni  są  do  wysłania  drugiego  poselstwa  i  z  prośbą 
o  glejt  dla  posłów.  W  istocie  zebrał  się  nowy  zjazd  duia  17.  września 
w  Brześciu  i  uchwalił  zawieszenie  broni  na  trzy  miesiące,  poczem  nastąpić 
miał  nowy  zjazd  celem  uchwalenia  wykonania  ugody  łęczyckiej. 

W  listopadzie  tegoż  roku  odbył  się  w  Preszburgu  zjazd  cesarza  Zy- 
gmunta z  posłami  zakonu  i  Świdrygiełły.  Zakon  przerażony  klęską  sprzymie- 
rzeńców na  Żmudzi,  wymógł  na  cesarzu,  by  na  razie  nie  nalegał  na  wojnę 
z  Polską.  W  dniu  8.  grudnia  zebrał  się  według  umowy  zjazd  posłów  zakonu 
z  polskimi  w  Gniewkowie.  Zjazd  ten  posunął  sprawę  o  tyle  naprzód,  że  Po- 
lacy w  zasadzie  zgodzili  się  już  traktować  o  pokój  wieczysty.  Żądania  ich 
jednak  co  do  oznaczenia  granic  zostały  przez  zakon  odrzucone;  dalsze  obrady 
odroczono  do  nowego  zjazdu,  oznaczonego  na  dzień  23.  kwietnia  1435  roku 
w  Brześciu.  Na  bezwarunkowe  odrzucenie  warunków  polskich  brakło  zakonowi 
odwagi,  zważywszy,  że  stany  pruskie,  podsycane  przez  Polaków,  uporczywie 
trwały  przy  zawartym  na  łęczyckim  zjeździe  dwunastoletuim  rozejmie  i  ani 
słyszeć  nie  chciały  o  wojnie  z  Polską.  Mimoto  zakon  otrzymawszy  od  cesarza 


—     31o     — 

potajemnie  zapewnienie  interwencyi,  na  zjeździe  w  Brześciu,  odrzucił  zarówno 
propozycyę  dążąca  do  zawarcia  wieczystego  pokoju,  jak  i  dotrzymauia  warun- 
ków łęczyckiego  rozejinu;  ale  i  teraz  jeszcze  nie  zerwano  układów,  lecz  wy- 
znaczono dalszy  zjazd  do  Raciąża  na  dzień  16.  października.  Wtedy  zdawało 
się  rzeczą  jasną,  że  wszystkie  te  zjazdy  nie  doprowadzą  do  rezultatu  i  cala 
sprawa  zakończyć  się  musi  wojną.  Ale  kiedy  Polska  korzystała  z  czasu  i  go- 
rączkowe do  wojny  czyniła  przygotowania,  stany  pruskie  stanęły  do  otwartej 
walki  z  zakonem  i  opierając  si<;  stale  na  uchwałach  łęczyckich,  wszelkich  do 
wojny  odmawiały  środków.  Na  Litwie  tymczasem  stosunki  coraz  bardziej  sio 
wikłały.  Wielki  książę  Zygmunt,  panujący  na  właściwej  Litwie,  widział  się 
bezustannie  zagrożonym  przez  burmistrzującego  na  Rusi  Swidrygiełlę  i  złączo- 
nego z  nim  mistrza  inflanckiego.  Widoczną  było  rzeczą,  że  ostateczne  rozstrzy- 
gnięcie sporu  nastąpić  mogło  tylko  na  tle  walki  szerszej  —  walki  Polski 
z  zakonem.  Położenie  zakonu  na  Litwie  było  jednak  o  wiele  korzystniejsze. 
Wielki  książę  Zygmunt  bowiem,  mimo  że  krzyżacy  otwarcie  Swidrygiełlę  po- 
pierali, nie  zerwał  z  nimi  stosunków,  przeciwnie  przez  posłów  bezustannie  sio 
z  wielkim  mistrzem  znosił  i  każdej  chwili  gotów  był  połączyć  się  z  zakonem 
przeciwko  Polsce.  W  ten  sposób  zamierzał  Zygmunt  paraliżować  wpływ  Polski, 
obawiając  się,  że  z  chwilą  zwycięstwa  polskiego  nie  byłby  niczem  więcej,  jak 
tylko  starostą  polskim  na  Litwie.  Świdrygiełło  ze  swej  strony  przygotował 
wielką  akcyę,  mającą  na  celu  przeciągnięcie  na  swą  stronę  całego  świata  ka- 
tolickiego. Porozumiawszy  się  z  metropolitą  ruskim,  Harasymem,  rozpoczął  ze 
Stolicą  apostolską  rokowania  o  unię'  kościoła  ruskiego  z  Rzymem.  Poselstwo 
wysłane  przez  niego  doznało  u  papieża  Eugeniusza  IV  jak  najlepszego  przy- 
jęcia. Papież  w  liście  pisanym  do  Świdrygiełły  wyraził  radość  z  powodu 
podjęcia  tej  akcyi  i  zwrócił  się  do  niego  z  żądaniem,  ażeby  dla  dopełnienia 
miary  cnotliwości  swojej,  pojednał  się  tak  z  Zygmuntem  jak  i  z  synami 
zmarłego  brata  swego  Jagiełły.  Otrzymawszy  wiadomość  o  tych  rokowaniach, 
politycy  polscy  zrozumieli,  że  interes  Polski  wymaga,  by  unia  nie  przez  Swi- 
drygiełłę, lecz  przez  Polskę  i  Zygmunta  do  skutku  doprowadzoną  została. 
Wszak  Witołd  był  pierwszym,  który  myśl  unii  podniósł  i  zgodnie  z  Jagiełłą 
popierał  ją  na  soborze  w  Konstancyi.  Intencye  Polaków  schodziły  się  z  inte- 
resem metropolity  Harasyma.  Szczerze  unii  kościelnej  przychylny,  widział  on, 
że  przyjdzie  ona  daleko  prędzej  do  skutku,  jeżeli  podejmie  ją  katolicka  potężna 
Polska  i  prawy  władca  Litwy  Zygmunt,  niż  awanturnicy  i  na  schizmie  ruskiej 
opierający  się  Świdrygiełło.  Z  tego  zapatrywania  wychodząc,  nie  wahał  on  się. 
nawiązać  stosunków  z  Zygmuntem  i  użyć  całego  swego  potężnego  wpływu  na 
Rusi  do  obalenia  Świdrygiełły.  W  ten  sposób  za  wpływem  metropolity  po- 
wstało na  Rusi  sprzysiężenie  przeciw  Swidrygiełlę.  Równocześnie  kilka  miast 
ruskich  przystąpiło  do  spisku  i  otworzyło  bramy  Zygmuntowi.  Do  buntu  przy- 
łączył się  także  kniaź  Fedko  Nieświedzki,  starosta  krzemieniecki,  gorliwy  dotąd 
stronnik  Świdrygiełły,  i  wydał  Krzemieniec  w  posiadanie  Polski.  W  kilka 
miesięcy  później  i  Bracław,  przy  pomocy  sprzymierzeńca  Polski,  wojewody 
mołdawskiego  Stefana,  przeszedł  pod  panowanie  Polski.  W  marcu  roku  1435 
spiskowi  przygotowali  już  wszystko,  by  także  Smoleńsk  opanować  i  z  pod  pa- 


—     316     — 

nowania  Swidrygiełfy  uwolnić.  W  ostatuiej  chwili  jednak  spisek  się  wydał, 
wojewoda  smoleński  Butrym,  pojmał  metropolitę  i  jego  zwolenników,  stłumił 
powstanie  w  zarodku  i  Smoleńsk  dla  Świdrygiełły  uratował.  Swidrygiełło  kazał 
wywieźć  Ilarasyma  do  Witebska,  gdzie  dnia  26.  lipca  1435  zginął  śmiercią 
męczeńską  na  stosie.  Słusznie  poAviada  Dr.  Anatol  Lewicki,1)  że  tego  dzielnego 
Ilarasyma  czcićby  należało,  jako  pierwszego  męczennika  unii  kościelnej  na 
Rusi".  Wołyń  jednak,  to  jest  Łuck  i  Krzemieniec,  odpadły  od  Świdrygiełły 
bezpowrotnie. 

Bitwa  nad  Świętą.  Na  wiosnę  roku  1435  przygotowania  Avojenne Świdrygiełły 
i  jego  sprzymierzeńców  były  już  prawie  na  ukończeniu.  Zakon  ze  zwykłą  sobie 
przewrotnością  przedstawił  światu  swoją  sprawę  jako  sprawę  chrześcijaństwa 
i  ściągnął  w  ten  sposób  do  Inflant  hufce  czeskie,  szląskie  i  austryackie.  Przybył 
także  sławny  przywódca  hussytów,  Zygmunt  Korybut,  ofiarując  swą  pomoc 
w  tej  wojnie.  Nadzieje  jednakże,  jakie  sprzymierzeńcy  pokładali  w  cesarzu 
Zygmuncie,  zawiodły  ich  zupełnie.  Na  liczne  listy  i  poselstwa  cesarz  odpo- 
wiadał wprawdzie  bezustanuie  zapewnieniem,  że  w  razie  potrzeby  z  wojskiem 
na  Polskę  uderzy,  równocześnie  jednakże  nie  ustawał  w  rokowaniach  z  Polską, 
żądając  tylko,  by  Polacy  Zygmuntowi  pomocy  nie  dawali.  Polacy  odpowiadali 
na  te  propozycye  wymijająco  i  starali  się  zyskać  na  czasie,  równocześnie  zaś 
z  całą  skwapliwością  do  wyprawy  wojennej  się  szykując.  Cesarz  Zygmunt  lu- 
bując się  w  myśli  połączenia  dynastyi  przez  małżeństwo  synów  Jagiełły  ze 
swojemi  wnuczkami,  dał  się  tym  razem  przez  dyplomacyę  polską  uwieść  i  spro- 
wadzić z  drogi  polityce  jego  właściwej. 

Z  Polski  tymczasem  wyszła  na  razie  armia  złożona  z  12.000  zbrojnych 
pod  komendą  Jakóba  z  Kobylau.  Armia  nieprzyjacielska,  którą  pomnożyły 
jeszcze  liczne  ordy  tatarskie,  ruszyła  przeciw  Zygmuntowi.  Pod  koniec  sierpnia 
armia  polska  zdołała  już  połączyć  się  z  hufcami  Zygmunta,  który  naczelną  ko- 
mendę oddał  synowi  swojemu  Bolesławowi.  Około  półtorej  mili  na  południe 
od  Wilkomierza,  nad  rzeką  Świętą,  zetknęły  się  wojska  nieprzyjacielskie.  Od- 
dzielone jeziorem,  które  napróżno  obejść  usiłowały,  stały  przez  dwie  doby  na- 
przeciw siebie.  Zrana  dnia  1.  września  Swidrygiełło  chcąc  cofnąć  się  pod 
Wilkomierz  na  poprzednie  obozowisko,  rozdzielił  wojsko,  by  przejść  przez 
potok.  W  tej  chwili  armia  polsko-litewska  wpadła  w  ten  sam  potok  i  roz- 
dzieliła armię  nieprzyjacielską  na  dwie  połowy.  Zawrzała  bitwa,  która  nie 
trwała  dłużej  nad  godzinę  i  zakończyła  się  zupełną  klęską  Świdrygiełły. 
Zgiuął  Zygmunt  Korybut  i  wielu  innych  wodzów,  sam  zaś  Swidrygiełło  z  nie- 
bezpieczeństwem życia  przedostać  się  zdołał  do  Potocka. 

Niestety  nie  zdołała  Polska  skorzystać  należycie  z  tego  świetnego  zwy- 
cięstwa. W  pierwszej  chwili  upojona  zwycięstwem  armia  polska  miała  zamiar 
ruszyć  na  Inflanty,  a  stosunki  zakonu  były  podówczas  tak  rozpaczliwe,  że 
zwycięstwo,  a  z  niem  ostateczna  zguba  krzyżaków,  nie  ulegało  żadnej  wątpli- 
wości. Wielki  książę  Zygmunt  jednakże,  który  od  początku  obawiał  się  zupeł- 
nego zwycięstwa  Polski  i  mimo  wojny  ze  Świdrygiełłą  nie  ustawał  w  stosun- 


')  Powstanie  Świdrygiełły.  Kraków  1892. 


—     317     — 

kach  z  zakonem,  zdołał  wyprawie  tej  przeszkodzić.  Jemu  szło  tylko  o  zdo- 
bycie Rusi  a  równocześnie  o  uchronienie  się  od  przewagi  polskiej.  W  trzy 
tygodnie  po  bitwie  wysłał  więc  syna  swego  z  wojskiem  na  Ruś.  Smoleńsk 
poddał  mu  się  bez  oporu  i  przyjął  ponownie  jego  panowanie.  Wyprawa  na 
Witebsk,  jakoteż  późniejsza  na  Połock,  spełzła  na  niezem. 

Pokój  brzeski.    Po  bitwie  nad  Świętą  zakon  znalazł  się  w  rozpaczłiwem 
położeniu.     W  liście   do  cesarza    Zygmunta    przedstawiał    wielki    mistrz    cały 
ogrom    klęski  i  błagał,  by  wdał    się  w  sprawę,  a  przedewszystkiem    wyrażał 
obawę,  że  upojona    zwycięstwem  Polska  zbyt  twarde  stawiać"   będzie  warunki. 
Dnia  6.  grudnia  zebrał  się  zjazd  w  Brześciu.    Ze  strony  polskiej  stanęło 
pięcia  biskupów  z  prymasem  Wojciechem  Jastrzębcem  na  czele,  oraz  Zbigniew 
Oleśnicki.    Jako  posłowie  zakonu  przybyli  biskupi  Franciszek  warmiński  i  Jan 
pomerański.  Oprócz  tego  przybyli  reprezentanci  rycerstwa  i  miast,  pełnomocnicy 
wielkiego  księcia  Zygmunta,  książąt    mazowieckich,  miast  polskich  i  t.  d.    Po 
długich  nararadach  i  targach  i  kilkakrotnem  zerwaniu  obrad,  przyszła  wreszcie 
dnia  24.  grudnia    do    skutku    zgoda,  a  dnia  31.  grudnia    spisane   i  ogłoszone 
zostały  warunki  wieczystego  pokoju.  Pokój  zawarli  z  jednej  strony  król  polski, 
Zygmunt,  wielki    książę  litewski,  dalej  brat  królewski  Kazimierz,  książęta  ma- 
zowieccy, książę  pomorski  i  słupski,  oraz  wojewoda  mołdawski,  z  drugiej  zaś 
strony    wielki    mistrz    zakonu,  Russdorf,  imieniem    wszystkich    krajów  zakonu. 
Główne    warunki  pokoju  były:    zakon  zobowiązał  się  do  opuszczenia  Świdry - 
giełły,  oraz  że  żadnemu  wielkiemu  księciu  litewskiemu  przeciw  Polsce  pomocy 
użyczać  nie  będzie,  a  wogóle  wielkim  księciem  uzna  tylko  tego,  kto  za  zgodą 
króla  polskiego    obrany  zostanie.  Dalej  odda  zakon   Polsce  Nieszawę  z  obwo- 
dem, w  zamian    zaś    zwrócone    mu  zostaną    kraje  i  zamki  w  ostatniej    wojnie 
zdobyte.  Pokój  poręczono  z  obu  stron  uroczystą  przysięgą,  a  nadto  wznowiono 
postanowienie  rozejmu  łęczyckiego,  wedle  którego  obie  strony  wystawić  miały 
swoim  poddanym  listy,  którymi  na  wypadek  złamania  pokoju  od  posłuszeństwa 
ich  uwalniają.  Listy  te  wystawione  być  miały  do  18.  marca  roku  1436.  Oprócz 
tego  określono  dokładnie  granice  pomiędzy  obu  państwami,  za  naruszenie  zaś 
pokoju  zobowiązano  zakon  do  zapłacenia  grzywny  w  kwocie  9500  czerwonych 
złotych  węgierskich.    Oto  jak  doniosłość  pokoju  brzeskiego  ocenia  jeden  z  no- 
wszych historyków  polskich. l) 

„Polacy  zrobili  wszystko  co  chcieli,  a  nawet  więcej.  Uchylono  zakon  ze 
względu  na  jego  stosunek  do  Polski  z  pod  zwierzchnictwa  cesarstwa  rzym- 
skiego czyli  niemieckiego,  odebrano  mu  jego  uniwersalny  a  tern  samem  misyjny 
charakter,  sprowadzono  go  do  stanowiska  zwykłej  władzy  tery  tory  alnej,  żadnej 
szczególniejszej  nie  podlegający  opiece,  poddano  jego  lojalność  względem  Polski 
pod  straż  własnych  poddanych  i  zmuszono  go  nareszcie  w  stosunku  Litwy  do 
Polski  uznać  ten  stan  rzeczy,  jak  go  sobie  Polska  stworzyła.  Zniszczyć  zakonu 
jeszcze  Polacy  nie  mogli,  ale  to,  do  czego  zmusili  go  w  pokoju  brzeskim, 
było  podkopaniem  jego  korzeni,  tak  że  to,  co  po  dwóch  dziesiątkach  lat  na- 
stąpiło, było  tylko  koniecznem  tego  pokoju    następstwem.     Taki  był  na  razie 


')  Dr.  Anatol  Lewicki,  Powstanie  Świdrygiełły.  Kraków  1892. 


—     318     — 

koniec  tej  „walki  z  całą  nacyą  niemiecką",  którą  Polacy  z  taką  zuchwałością 
podjęli  —  jeden  z  najświetniejszych  tryumfów  w  dziejach  Polski  i  tym  razem 
nietylko  dzielnością  oręża,  ale  w  większej  jeszcze  mierze  przez  stanowczą,  ra- 
dykalną, głęboko  obmyślaną  i  konsekwentną  politykę  odniesiony". 

Wiadomość  o  pokoju  brzeskim  n  aj  fatalni  ej  sze  wrażenie  wywołała  w  Niem- 
czech. Cesarz  Zygmunt  do  ostatniej  chwili  łudził  się  nadzieją,  że  wpływom 
jego  uda  się  powstrzymać  Polskę  od  wyzyskania  odniesionego  nad  zakonem 
zwycięstwa,  a  Polacy  starali  się  utwierdzić  go  w  tern  złudzeniu.  Cesarz  otrzy- 
mał wiadomość  o  zawarciu  pokoju  w  chwili,  kiedy  czynił  właśnie  przygoto- 
wania do  zwołania  zjazdu  pokojowego  do  Pragi,  a  nawet  dla  posłów  polskich 
glejt  już  wystawił.  Szczególnie  oburzył  się  Zygmunt  na  krzyżaków  z  powodu ' 
przyjęcia  warunku  o  wyłączeniu  zakonu  z  pod  władzy  cesarskiej.  Wyrzucał 
wjęcz  zakonowi,  że  nie  miał  mocy  i  prawa  do  przyjęcia  tego  warunku 
i  oświadczył,  że  trwa  nadal  przy  projektowanym  zjeździe  w  Pradze.  Ale 
i  z  innej  strony  powstała  przeciwko  zakonowi  burza.  Na  kapitule  w  Frank- 
furcie zebrani  komturowie  niemieccy  wystosowali  do  wielkiego  mistrza  Russ- 
dorfa  przedstawienie,  którego  stanowczy  ton  dawał  wyobrażenie  o  niesłycha- 
nem  oburzeniu  zgromadzonych  tam  dygnitarzy  zakonnych.  Pisali  oni,  że  już 
przed  dwoma  laty  zwracali  uwagę  wielkiego  mistrza,  jak  sromotnym  dla  za- 
konu był  zawarty  wówczas  rozejm  łęczycki  i  przedstawiali  mu  konieczność 
zerwania  tego  rozejmu,  na  który  mistrz  teutoński  i  inflancki  żadną  miarą  zgo- 
dzić się  nie  mogą.  Mimoto  podpisany  obecnie  z  Polską  pokój  zawiera  też  same 
główne  artykuły  co  rozejm  łęczycki.  A  dalej  pisali:  „Gdy  teraz  już  po  za- 
warciu rozejmu  wiele  plotek  po  wielu  miejscach  o  was  i  o  zakonie  naszym 
rozchodziło  się  i  rozchodzi,  które  nam  są  wstydem  i  szkodą  słuchać  i  cierpieć, 
i  gdy  Wasza  Miłość  jeszcze  to  wszystko  pogarsza  przez  to,  że  jak  słyszeliśmy, 
naszemu  miłościwemu  cesarzowi  nie  dotrzymaliście  przyrzeczenia,  skąd  na  nasz 
zakon  nowe  powstały  potwarze,  wstyd  i  hańba;  to  prosimy  Waszą  Miłość 
jtnkornie  oprzeć  się  temu  i  cofnąć  to,  aby  zakon  nasz  jeszcze  większej  hańby 
i  szkody  uniknął,  gdyż  jeżeli  te  potwarze  dłużej  potrwają,  to  my  z  naszym 
mistrzem  niemieckim  będziemy  musieli  o  tern  pomówić  i  usprawiedliwić  się  przed 
wszystkimi  książętami,  całą  szlachtą  i  wszędzie,  gdzie  potrzeba,  że  ani  mistrz 
nasz,  ani  my  nic  z  tą  sprawą  nie  mamy  wspólnego,  lecz  że  jest  nam  ona  ze 
wszechmiar  bolesną  i  wstrętną". 

Nadaremnie  bronił  się  Russdorf  i  usprawiedliwiał  zdradą  ze  strony  Swi- 
drygiełły  a  odmawianiem  pomocy  ze  strony  cesarza.  Nadaremnie  też  dowodził, 
że  ów  tak  w  Niemczech  potępiany  artykuł  pokoju  nie  miał  innego  celu  jak 
tylko  zagwarantowanie  pokoju.  Opinia  całych  Niemiec  zwróciła  się  przeciw 
niemu.  Jedynie  stany  pruskie  zwołane  przezeń  na  zjazd,  oświadczyły  się,  że 
pokoju  pragną  i  na  warunki  się  zgodzą.  Mimoto  nie  umiał  Russdorf  oprzeć  się 
żądaniu  cesarza  i  wysłał  pełnomocników  na  zjazd  do  Pragi.  Dał  im  zaś  in- 
strukcyę,  że  na  zmianę  warunków  pokoju  zgodzić  się  mogą  o  tyle,  o  ile  Po- 
lacy do  tych  zmian  się  przychylą.  Polska  jednak  o  nowych  układach  zgoła 
słyszeć  nie  chciała,  a  posłowie  zakonu  dążący  na  zjazd  zostali  przez 
Polaków    w  drodze    zatrzymani   i  do    powrotu    zmuszeni.    Nadto  Polacy  oba- 


319     — 


wiając  się  nowych  wykrętów,  zażądali  od  Riissdorfa  zakładników,  których  też 

otrzymali.  , 

Z  początkiem  roku  1437  pokój    brzeski    mimo  wszystkich  protestów  był 
już  prawomocny.  W  grudniu  tegoż  roku  umarł  cesarz  Zygmunt. 


Władysław  III  Warneńczyk. 

Zabiegi  o  tron  czeski.  Ze  zbliżającą  się  pełnoletnością  króla  z  dumą 
spoglądać  mogli  opiekunowie  na  dokonane  dzieło.  W  istocie  cały  ten  okres 
dziejów  polskich  odznacza  się  kierunkiem  politycznym  wyższym  i  na  wskroś 
narodowym.  Walka  „z  całą  nacyą  niemiecką"  skończyła  się  zwycięsko,  wszelka 
obawa  przed  zakonem    została  usuniętą.     Potępiony  przez  całe  Niemcy  zakon 


—     320     — 

spadł  z  zajinowauego  stanowiska,  a  własne  jego  kraje  nie  pragnęły  niczego 
goręcej,  jak  dotrzymania  zawartego  w  Brześciu  wieczystego  pokoju  z  Polską. 
Również  na  Litwie  panował  na  razie  przynajmniej  spokój.  Opiekunowie  króla, 
którzy  już  w  początku  jego  panowania  rokowali  o  związek  małżeński  pomiędzy 
nim  i  jego  młodszym  bratem  a  wnuczkami  cesarza  Zygmunta,  zwrócili  teraz 
znów  uwagę  na  politykę  dynastyczną,  a  mianowicie  na  rozciągnięcie  pauowania 
Jagiellonów  na  królestwo  czeskie. 

Ze  śmiercią  cesarza  Zygmunta  korona  czeska  z  mocy  prawa  spadkowego 
przejść  miała  na  księcia  austryackiego  Albrechta.  W  Czechach  jednak  można 
partya  zwróeiła  się  przeciwko  niemu.  Hussyci  nie  mogli  zapomnąć  mu  udziału 
w  walkach  przeciwko  nim  podejmowanych,  a  nadto  obudziło  się  w  Czechach 
poczucie  odrębności  słowiańskiej  niebezpieczne  dla  niemieckiego  księcia.  Stron- 
nictwo narodowe  połączyło  się  z  stronnictwem  hussyckiem  celem  udaremnienia 
następstwa  Albrechta  i  wyniesienia  na  tron  czeski  księcia  z  dynastyi  słowiań- 
skiej. Po  dokonaniu  koronacyi  Albrechta  27.  grudnia  1437  opozycya  poczęła 
czynić  mu  trudności,  domagając  się  zmiany  prawnopaństwowych  zasad,  na 
których  opierał  się  jego  wybór.  Żądała  ona  przedewszystkiem,  by  Morawy,  po- 
łączone z  Czechami  tylko  unią  personalna,  wcielone  zostały  w  skład  królestwa 
czeskiego,  a  dalej  sprzeciwiano  się  temu,  by  książę  Austryi  był  zarazem  królem 
Czech.  W  trakcie  rokowań  opozycyi  z  królem,  podniesioną  już  została  otwarcie 
kandydatura  króla  polskiego  na  tron  czeski.  W  marcu  1438  roku  zjawiło  się 
w  Krakowie  poselstwo  z  zaproszeniem  króla  Władysława  na  tron  czeski.  Opie- 
kunowie króla  w  zasadzie  zgodzili  się  na  ten  projekt.  W  kwietniu  tego  roku 
odbył  się  w  Nowym  Korczynie  zjazd,  na  którym  uchwalono  warunki  tej  kan- 
dydatury. Król  polski  zobowiązał  się  do  tolerancyi  wobec  hussytów,  do  ode- 
brania krajów  windykowanych  przez  Czechów  z  rąk  elektora  saskiego,  a  wreszcie 
od  usunięcia  tak  w  Czechach  jak  w  Polsce  Niemców  od  wszelkiego  wpływu 
i  znaczenia.  Powyższe  warunki  charakteryzują  dosadnie  cały  antiniemiecki  i  na- 
rodowy kierunek  tak  w  Czechach  jak  w  Polsce. 

Ale  nie  wszystkie  stronnictwa  w  Polsce  zgodziły  się  na  tę  kandydaturę. 
Przedewszystkiem  stanęli  oporem  przeciw  niej  książęta  mazowieccy,  obawiając 
się,  że  takie  rozszerzenie  władzy  królewskiej  w  przyszłości  niebezpiecznem 
być  może  dla  ich  własnej  niezawisłości.  Również  sprzeciwiała  się  projektowi 
część  magnatów  pod  wodzą  Zbigniewa  Oleśnickiego  ze  względów  religijnych. 
Ścisłe  złączenie  się  Polski  z  Czechami  i  to  złączenie  dokonane  z  inicyatywy 
czeskich  hussytów  wydawało  się  im  groźnem  dla  kościoła  katolickiego 
w  Polsce.  Strona  zaś  przeciwna,  którą  kierował  Sędziwój  Ostroróg,  uwzględniając 
jeno  moment  polityczny,  wskazywała  na  niebezpieczeństwo,  jakieby  urosnąć 
musiało  dla  Polski,  gdyby  Albrecht  połączył  w  swojej  osobie  godność  cesarza 
niemieckiego  z  godnością  króla  Czech  i  Węgier.  Już  sam  wzgląd  na  bezpieczne 
posiadanie  prowincyj  ruskich,  do  których  Węgrzy  rościli  sobie  pretensye,  na- 
kazywał zapobiec  takiemu  skupieniu  władzy  w  rękach  potężnego  Habsburga. 
Starano  się  więc  przekonać  duchowieństwo,  że  przeciwnie,  wpływ  Polski  po- 
łożyć może  tamę  kaeerstwu  w  Czechach.  Wreszcie  zawiązała  się  konfederacya, 
która  poszła    drogą   pośrednią  i  oświadczyła  się  za  wysunięciem  kandydatury 


—     321     — 

nic  króla  Władysława,  ale  jego  jedenastoletniego  brata  Kazimierza.  Przyton 
konfederacya  z  całą  energią  potępiła  ruch  hussycki.  W  ten  sposób  stało  sio 
zadość  obu  stronom  i  kandydatura  młodszego  syna  Władysława  Jagiełły  na 
tron  czeski  znalazła  w  Polsce  gorące  przyjęcie.  Jan  Tęczy ński,  wojewoda  kra- 
kowski i  Sędziwój  Ostroróg,  wojewoda  poznański,  ruszyli  na  czele  9000  za- 
ciężnych  do  Czech  dla  poparcia  tej  kandydatury. 

Albrecht  widząc  się  nagle  zagrożonym  w  posiadaniu  korony  czeskiej, 
udał  się  do  stanów  niemieckich  z  przedstawieniem  niebezpieczeństwa  jakie 
grozi  całym  Niemcom  w  razie  rozszerzenia  się  władzy  jagiellońskiej  na  Czechy. 
Zrozumiały  Niemcy  to  niebezpieczeństwo  i  ze  wszeeh  stron  przyrzeczono  mu 
pomoc.  Wielki  książę  litewski  Zygmunt  poparł  wprawdzie  pozornie  kandydaturę 
Kazimierza,  potajemnie  jednak  złączył  się  z  Albrechtem  w  nadziei,  że  przy 
jego  pomocy  uda  mu  się  złamać  polską  potęgę.  Zakon  natomiast,  do  którego 
Albrecht  również  udał  się  o  pomoc,  oświadczył  jasno  i  dobitnie,  że  pod  żadnym 
warunkiem  nie  złamie  zaprzysiężonego  Polsce  wieczystego  pokoju. 

W  Polsce  jednakże  nie  najlepsze  panowało  usposobienie.  Przedewrszyst- 
kiem  brakło  na  wojnę  pieniędzy,  dalej  duchowieństwo  bynajmniej  nie  było  dla 
tej  sprawy  pozyskane,  a  wreszcie  ze  wschodu  nadchodziły  wieści  o  grożącym 
napadzie  tatarskim.  W  istocie  około  Zielonych  Świat  wpadło  na  Podole  wojsko 
tatarskie  pod  dowództwem  samego  hana.  Wskutek  tego  cała  siła  wojenna 
polska  pozostać  musiała  w  kraju,  a  na  wyprawę  czeską  werbować  musiano 
płatnych  żołdaków.  Pod  miastem  Tabor  oszańcowała  się  z  jednej  strony  armia 
polska,  licząca  około  12.000  ludzi,  z  drugiej  Albrecht  z  armią  w  dwójnasób 
liczniejszą.  Po  licznych  drobnych  utarczkach  i  wzajemuem  osłabieniu  się  roz- 
poczęły się  rokowania.  Z  polskiej  strony  proponowano  małżeństwro  Kazimierza 
z  córką  Albrechta  i  odstąpienie  mu  korony  czeskiej;  Albrecht  natomiast  pro- 
ponował poddanie  sprawy  sądowi  rozjemczemu.  Układy  rozbiły  się,  a  hufce 
polskie  osłabione  i  zniechęcone  odeszły  z  powrotem  do  Polski.  Wkrótce  je- 
dnakże postanowiono  w  Krakowie  ponowną,  tym  razem  już  liczniejszą  wyprawę 
do  Czech,  upewniwszy  się  przedtem  przeciwko  Węgrom  przez  wysłanie  na  Spiż 
armii  polskiej  pod  dowództwem  Piotra  Szafrańca,  Rzeczywiście  w  roku  1438 
zwołał  król  pospolite  ruszenie  szlachty  małopolskiej  pod  Częstochowę  i  wy- 
prawił się  na  Szląsk.  Hufce  polskie  dotarły  aż  pod  Opawę  i  zmusiły  kilku 
książąt  szląskich  do  poddania  się  Kazimierzowi,  jako  królowi  czeskiemu.  Nie- 
znaczne to  powodzenie  nie  mogło  osłabić  przykrych  wrażeń,  jakie  pozostawiła 
po  sobie  wyprawa  czeska  a  stronnictwo,  nieprzychylne  kandydaturze  Kazi- 
mierza, przeprowadziło  na  sejmie  piotrkowskim  uchwałę,  domagającą  się 
układów  z  Albrechtem.  Tak  przyszedł  do  skutku  zjazd  w  Wrocławiu  propo- 
nowany przez  cesarza.  Układy  wrocławskie  nie  odniosły  wprawdzie  pożądanego 
skutku,  ale  wkrótce  potem,  10.  lutego  1439 'roku,  zawarto  na  zjeździe  w  Na- 
mysłowie za  pośrednictwem  papieża  Eugeniusza  IV  kilkomiesięczne  zawieszenie 
broni.  W  czasie  tego  zawieszenia  miał  się  odbyć  zjazd  Albrechta  z  królem 
Władysławem  na  polsko-węgierskiej  granicy.  Zanim  jednak  do  tego  przyszło, 
zmieniły  się  stosunki  zupełnie.  Albrecht  wyruszył  do  Węgier  przeciw  Turkom 
i  umarł  na  tej  wyprawie  dnia  29.  października  1439  roku.    Śmierć  Albrechta 


—     322     — 

przypadła  już  jeduak  w  czasie,  kiedy  opinia  publiczna  w  Polsce  odwróciła  sic 
była  od  sprawy  czeskiej.  Niepowodzenie  pierwszej  wyprawy  ośmieliło  opo- 
zycyę  i  ustaliło  na  nowo  wpływ  duchowieństwa.  Z  przewódców  stronnictwa 
hussyckiego  jedni  pojednali  się  z  kościołem,  inni  uważając  sprawę  czeską  za 
straconą,  milczkiem  od  dalszego  udziału  się  usunęli.  Na  czele  stronnictwa  po- 
został jeszcze  Spytek  z  Melsztyna  i  towarzysz  jego  kasztelau  Przekora.  Ale 
teraz  już  kwestya  czeska  ustąpiła  miejsca  innym,  wewnętrznym  sprawom.  Oba- 
wiano się  mianowicie,  ażeby  król,  który  po  ukończeniu  14.  roku  żyeia  doszedł 
do  pełnoletności,  nie  pozostał  i  nadal  narzędziem  w  rękach  Zbigniewa  Oleśni- 
ckiego i  małopolskiego  możnowładztwa.  Obawiał  się  tego  szczególnie  Spytek 
z  Melsztyna,  z  osobistych  powodów  niechętny  biskupowi  krakowskiemu,  obawiali 
się  i  inni,  wskazując  na  niepomyślny  stan  rzeczypospolitej  w  czasie  rządów 
rejencyjnych.  Świeży  napad  Tatarów,  przy  końcu  roku  1438,  zniszczył  Podole 
i  Ruś  i  wywołał  taką  nędzę  w  tych  prowineyach,  że  rząd  widział  się  zmu- 
szonym ogłosić  całoroczne  moratoryum.  Nadto  państwo  całe  ponosiło  szkodę 
niemałą  z  powodu  złej  monety,  a  szlachta  narzekała  zawsze  jeszcze  na  sposób 
wybierania  dziesięcin.  Wszystkie  te  okoliczności  budziły  coraz  to  większe 
w  kraju  niezadowolenie,  z  którego  nie  omieszkał  korzystać  Spytek  z  Melsztyna. 
Są  ślady  pewne,  że  i  królowa  Zofia  nie  była  obcą  jego  zamiarom. 

Kiedy  więc  na  wiosnę  roku  1439  zebrał  się  zjazd  w  Korczynie,  zawiązał 
Spytek  dnia  3.  maja  konfederacyę,  nie  wprost  przeciw  królowi,  ale  w  celu 
usunięcia  nadużyć.  Bliższe  szczegóły  tych  zajść  nie  są  dokładnie  znane.  Wiadomo 
tyle  tylko,  że  Spytek  najechał  i  zniszczył  dobra  należące  do  Zbigniewa 
Oleśnickiego  i  że  napadł  następnie  na  gospody  możnowładców  przychylnych 
Oleśnickiemu  w  Korczynie.  To  postępowanie  gwałtowne  i  nieopatrzne  stało  się 
przyczyną  jego  zguby.  Całe  stronnictwo  Oleśnickich  i  wszyscy  ci,  co  potępiali 
działanie  Spytka,  zawiązali  konfederacyę  przy  królu.  Wysłano  wojsko  przeciw 
buntownikowi  i  Spytek  padł  w  krwawej  bitwie  pod  Grotnikami  nad  Nidą  jako 
pierwszy  rokoszanin  polski. 

Oczywiście,  że  po  tragicznej  śmierci  Spytka  nastąpiła  stanowcza  re- 
akcya,  skierowana  w  pierwszym  rzędzie  przeciw  hussytyzmowi  i  jego  zwolen- 
nikom w  Polsce.  Surowo  poczynał  sobie  w  tym  względzie  biskup  krakowski, 
a  za  jego  przykładem  poszedł  także  biskup  poznański,  Piotr  z  Bnina,  który 
obiegł  Zbąszyń,  siedzibę  predykantów  hussyckich  i  wydostawszy  ich  stamtąd 
jako  kacerzy,  na  stosie  spalić  kazał. 

Powołanie  Władysława  III  na  tron  węgierski.1)  Wypadki  te  nie  mogły 
pozostać  bez  wpływu  na  politykę  zewnętrzną.  Im  bardziej  ustalał  się  wpływ 
Oleśnickiego,  tern  więcej  objawiał  się  kierunek  dla  Czech  nieprzychylny.  Od- 
wrócić uwagę  króla  i  społeczeństwa  od  sprawy  czeskiej,  a  wskazać  Polsce 
i  młodocianemu  jej  władcy  cel  inny,  może  wznioślejszy,  to  było  zadaniem  tych 
co  w  tej  chwili  losami  państwa  polskiego  kierowali.  Wzrok  ich  zwrócił  się 
ku  Węgrom,  którym  zagroził  najazd  turecki.  Już  w  czasie  kiedy  Albrecht 
walczył  pod  Taborem  przeciwko  Polakom  i  złączonym  z  nimi  Czechom,  sułtan 


ł)  Józef  Zagrodzki,  Elekcya  Warneńczyka  na  króla  węgierskiego.  Kraków  1888. 


—     323     — 

Murad  II,  korzystając  z  jego  ubezwładnienia,  napadł  na  Siedmiogród,  zniszczył 
kraj  cały  i  uprowadził  w  jasyr  przeszło  7000  ludzi.  Wtedy  wysłali  pa- 
nowie polscy  do  magnatów  węgierskich  list,  w  którym  wyrażając  ubole- 
wanie z  powodu  najazdu  tureckiego,  przypominają  dawna  przyjaźń  obu  na- 
rodów i  oświadczają,  że  król  Władysław  „sub  bonis  conditionibus  et  re- 
spectibus"  gotów  jest  użyczyć  Węgrom  pomocy  przeciw  Turkom.  Przyczem 
zażądano  glejtów  dla  posłów  polskich,  którzy  celem  bliższego  omówienia  sprawy 
udaćby  się  mieli  do  Węgier.  Odpowiedź  na  list,  dana  pod  wpływem  spra- 
wującej na  Węgrzech  rejencyę  królowej  Elżbiety,  wypadła  bardzo  niepomyślnie. 
W  odpowiedzi  tej  uczyniono  Polakom  zarzut  jakoby  oni  sami  spowodować 
mieli  napad  Turków  na  Siedmiogród.  Dalej  wyrażano  życzenie,  żeby  król 
Władysław  zaniechał  sprawy  czeskiej,  poczem  dopiero  powrócićby  mogły 
dawne,  między  Polska  a  Węgrami  przyjazne  stosunki.  Co  do  glejtu  odpowiedź 
wypadła  wymijająco. 

Na  list  nadeszła  z  obozu  polskiego  na  Szląsku  obszerna  odpowiedź, 
w  której  Polacy  z  całą  stanowczością  bronią  się  przeciwko  posądzeniu  jakoby 
za  ich  inicyatywą  Turcy  napaść  mieli  na  Siedmiogród.  Dalej  bronią  polityki 
polskiej  wobec  Czech  i  proszą,  by  walka  o  tron  czeski  nie  zamąciła  dobrych 
stosunków  pomiędzy  narodem  węgierskim  a  polskim.  Sprawa  więc  na  razie 
utknęła,  ale  dyplomacya  polska  prowadziła  dalej  tajne  rokowania,  których 
celem  było  wprowadzenie  po  śmierci  Albrechta,  Władysława  III  na  tron  wę- 
gierski, a  może  nawet  detronizacya  Albrechta.  Albrecht  miał  widocznie  o  tych 
rokowaniach  jakąś  wiadomość,  bo  przygotowując  się  na  każdą  ewentualność, 
wzywał  Niemcy,  by  w  każdej  chwili  do  walki  były  gotowe,  porozumiewał 
się  z  zakonem,  a  wreszcie  rokował  także  z  wielkim  księciem  litewskim  Zygmun- 
tem. Nastąpiły  rokowania  pomiędzy  Albrechtem  a  królem  polskim,  w  trakcie 
których  Albrecht,   27.  października  1439  r.,  życie  zakończył. 

Umierając  zostawił  on  testament,  w  którym,  na  wypadek  gdyby  Elżbieta, 
która  znajdywała  się  wonczas  w  stanie  błogosławionym,  po  jego  śmierci  powiła 
syna,  mianował  opiekunów,  którzyby  aż  do  dojścia  jego  pełnoletności,  w  po- 
szczególnych krajach  rządzili.  W  Węgrzech  jako  opiekunów  ustanowił  Wła- 
dysława Garę,  Mikołaja  Ujlakiego  i  Jana  Hnnyadego.  Testament  jednak  napi- 
sany był  bez  zezwolenia  stanów,  wobec  których  wielokrotnie  uznane  było 
prawo  dziedziczne  Elżbiety,  która  też  postanowiła  trwać  przy  tern  prawie 
i  to  nietylko  w  Węgrzech,  ale  także  w  Niemczech  i  Czechach.  W  istocie  część 
baronów  węgierskich  natychmiast  uznała  Elżbietę  królową,  a  sam  Władysław 
Gara  wziął  dla  niej  insygnia  królewskie  w  przechowanie.  Na  Nowy  rok  1440  r. 
zwołano  do  Budy  sejm  stanów  węgierskich  i  delegacye  miast.  Ażeby  usunąć 
ewentualne  pretensye  polskie  do  korony  węgierskiej,  starała  się  Elżbieta  hoj- 
nością pozyskać  spokrewniony  z  królem  polskim  ród  Cyllejczyków,  królowrej 
Barbarze  oświadczyła  zaś  gotowość  zwrócenia  jej  wszystkich  dóbr  i  majątków 
pod  warunkiem,  by  przybyła  do  Węgier. 

Mimoto  większa  część  magnatów  węgierskich  od  pierwszej  chwili  oka- 
zała się  dla  panowania  Elżbiety  nieprzychylną.  Wobec  grożącego  ciągle  ze 
Wschodu    niebezpieczeństwa,  pragnęli  Węgrzy  mieć  nad   sobą  króla,    któryby 


—     324     — 

zdołał  poprowadzić  ich  do  walki  i  zjednać  im  w  tej  walce  sprzymierzeńców. 
Takim  królem  był  Władysław  III,  sympatyczny  Węgrom  nadto  jako  syn 
Władysława  Jagiełły,  męża  Jadwigi,  córki  króla  Ludwika,  którego  Wielkim 
nazywali. 

Powołanie  króla  polskiego  na  tron  węgierski  nietylko  usuwało  wszelkie 
ze  strony  polskiej  niebezpieczeństwo,  ale  nadto  zapewniało  potężnego  w  walce 
przeciw  Turkom  sojusznika.  Wiedziano  zresztą,  że  Murad  prowadził  z  Polską 
negocyacye  o  wspólne  przeciw  Węgrom  działanie  i  wiedziano  też,  że  w  razie 
usunięcia  pretensyj  Władysława  III  do  korony  polskiej,  polsko-turecki  sojusz 
niechybnie  do  skutku  przyjdzie.  Poselstwo  polskie  wysłane  na  sejm  w  Budzie 
celem  popierania  kandydatury  Władysława  III  żadnej  z  tych  negocyacyi 
z  Turcya  nie  robiło  tajemnicy.  W  skład  poselstwa  polskiego  wchodzili:  kan- 
clerz Jan  Koniecpolski  i  kasztelan  sandecki  Piotr  Kurowski.  Większość  ma- 
gnatów węgierskich  uznała  powody  przytoczone  przez  posłów  polskich,  sejm 
budziński  uchwalił  powołanie  na  tron  Władysława  III,  ażeby  za.ś  zapobiedz  wojnie 
domowej,  ułożono  małżeństwo  króla  polskiego  z  Elżbietą.  Naciskana  ze  wszystkich 
stron  Elżbieta,  odmawiała  zezwolenia  na  ten  układ  i  schroniła  się  do  Wysze- 
hradu.  Wreszcie  pod  naciskiem  próśb,  a  nawet  gróźb  zgodziła  się  wprawdzie, 
podała  jednak  warunki,  których  doniosłość  wyszła  na  jaw  dopiero  później. 
W  dniu  18.  stycznia  wystawiono  pełnomocnictwo  dla  poselstwa  węgierskiego, 
mającego  ofiarować  Władysławowi  III  tron  węgierski,  pod  warunkiem  zaślu- 
bienia Elżbiety.  Poselstwo  składali:  biskup  Jan  de  Duminis,  ban  Slavonii 
i  Kroacyi  Maciej  Talloczy,  wielki  podskarbi  Jan  Perennyi,  marszałek  nadworny 
Władysław  Palloczy  i  wielki  cześnik  Emeryk  Marczali.  Z  końcem  stycznia 
poselstwo  wraz  z  poselstwami  kilku  miast  węgierskich  stanęło  już  w  Krakowie. 

Tu  jednakże  na  dworze  królewskim,  nie  wszyscy  tak  optymistycznie  za- 
patrywali się  na  połączenie  w  jednej  osobie  korony  polskiej  z  węgierską. 
Obawiano  się  mianowicie  częstej  nieobecności  króla  w  Polsce  i  płynącej  z  tego 
anarchii,  obawiano  się  zatargów  z  Turcyą,  obawiauo  się  wreszcie  wzrostu  — 
i  tak  już  znacznych  długów  królewskich.  Król  sam  sprzyjał  tej  opozycyi  i  nie 
okazywał  bynajmniej  chęci  do  opuszczenia  Polski.  Wskutek  tego  wysiano  po- 
selstwo do  Węgier,  aby  zbadać  usposobienie  narodu  węgierskiego,  a  dopiero 
kiedy  poselstwo  z  nader  korzystna  wróciło  relacyą  i  gdy  większość  magnatów 
zaczęła  nalegać,  zdecydował  się  wreszcie  król  polski  do  przyjęcia  ofiarowanej 
korony.  W  trakcie  rokowań  Elżbieta,  bawiąca  podczas  w  Komornie,  powiła 
syna,  poczem  w  jej  imieniu  przybył  do  Krakowa  poseł  z  żądaniem  zerwania 
dalszych  układów.  Posłowie  jednak  węgierscy  odwołali  się  na  pełnomocnictwo 
stanów  i  zezwolenie  samej  Elżbiety  i  odmówili  stanowczo  temu  żądaniu.  Dnia 
8.  marca  1440  roku  nastąpiło  uroczyste  ofiarowanie  korony  węgierskiej  Wła- 
dysławowi w  kościele  katedralnym.  Po  przyjęciu  korony  wystawił  Władysław 
dokument,  w  którym  przyrzekał,  że  w  dniu  koronacyi  zatwierdzi  i  zaprzysięże 
stanom  węgierskim  wszelkie  prawa  i  przywileje.  Dalej  zobowiązał  się  wspierać 
Węgry  przeciw  Turkom,  zaco  w  zamian  wspierać  mieli  Węgrzy  Polaków 
przeciw  Tatarom.  Miasta  spiskie  zastawione  Władysławowi  Jagielle  za  37.000 
kóp    groszy    praskich,    oddane  być  miały    Węgrom  bez  zwrotu    wypożyczonej 


—     325     — 

sumy.  W  drugim  znów  dokumencie  zobowiązywał  się  Władysław  pojąć  za 
żonę  Elżbietę,  skoro  tylko  upłynie  czas  żałoby  i  zatwierdzić  wszystkie  zapisy 
poczynione  jej  przez  Albrechta.  Synom  jej  dopomagać  miał  do  odzyskania 
wszystkich  ojcowskich  krajów  z  wyjątkiem  Węgier,  w  razie  zaś  bezpotomnej 
śmierci  Władysława  prawo  dziedzictwa  korony  węgierskiej  przejść  miało  na 
syna  Elżbiety.  Koronacyę  oznaczono  na  dzień  1.  maja. 

Elżbieta  ani  na  chwilę  nie  myślała  o  dopełnieniu  zobowiązań,  które  pod 
naciskiem  magnatów  węgierskich  przyjęła.  Szczególnie,  odkąd  narodził  się 
jej  syn,  ze  zdwojoną  energią  zabrała  się  do  M*alki  przeciwko  kandydaturze 
króla  polskiego.  Nie  pomnąc  na  dawne  umowy,  ani  na  grozę  położenia, 
kazała  ona  posłów  węgierskich,  którzy  podpisali  w  Krakowie  umowę,  do  wię- 
zienia wtrącić  i  zagroziła  więzieniem  nawet  Sędziwojowi  z  Ostroroga,  który 
przybył  do  niej  z  podarunkami  króla  polskiego,  a  jej  narzeczonego.  Insygnia 
koronne,  będące  w  przechowaniu  Władysława  Gary,  uwięziono  podstępnie  z  jej 
rozkazu.  Następnie  zamianowała  Albrechta  austryackiego,  brata  księcia  Fryde- 
ryka anstryackiego,  opiekunem  nowonarodzonego  syna  i  na  15.  maja  oznaczyła 
koronacyę  kiłkomiesięcznego  dziecięcia  królem  Węgier.  Władysław  jednakże 
już  22.  kwietnia  znajdował  się  na  ziemi  węgierskiej,  mimo  że  na  Litwie  wy- 
buchły tymczasem  niepokoje,  które  koniecznie  domagały  się  jego  obecności, 
a  o  których  pomówimy  w  następnym  rozdziale.  Skierowana  na  szerokie  tory 
polityka  Oleśnickiego  z  umysłu  zapoznawała  niebezpieczeństwo  wewnętrzne,  byle 
tylko  skłonić  piętnastoletniego  naonczas  króla  do  zdobycia  korony  węgierskiej. 
Mniej  szlachetne  motywa  podsuwa  polityce  panów  polskich  historyk  nie- 
miecki. *)  Szlachta,  twierdzi  on,  w  żadnym  innym  czasie  nie  zbogacała  się  tak 
gwałtownie  jak  w  czasie  zabiegów  Władysława  III  o  koronę  węgierską.  Brak 
gotówki  w  kasie  zmuszał  króla  do  zastawienia  za  byleco  dóbr  królewskich, 
a  nawet  przyszłych  dochodów  z  miast  spiskich.  Za  wypożyczone  pieniądze 
sypały  się  na  magnatów  jak  z  rogu  obfitości  rozmaite  nadania  i  przywileje. 
Oprócz  tego  dla  zachęcenia  szlachty  do  wyprawy  węgierskiej  wydane  zostało 
rozporządzenie,  mocą  którego  wszelkie  procesa,  chociażby  znajdujące  się  już 
w  stadyum  wyroku,  zasystowane  być  muszą,  jak  długo  pozwany  bawi  na  wy- 
prawie węgierskiej.  Wywody  te,  pod  pewnym  względem  uzasadnione,  nie  mogą 
się  stosować  do  właściwych  pobudek  rządzącego  w  Polsce  stronnictwa.  Poli- 
tyka Oleśnickiego  nie  kierowała  się  tak  egoistycznymi  motywami.  Celem  jej 
było  nie  tyle  pozyskanie  korony  węgierskiej,  co  odtrącenie  nawały  tureckiej 
od  granic  zachodniej  Europy,  walka  z  półksiężycem,  oswobodzenie  chrześcijan 
na  półwyspie  Bałkańskim  i  podtrzymanie  upadającego  już  cesarstwa 
greckiego.  Była  to  niewątpliwie  polityka  w  wielkim  stylu,  niekorzystna  jednak 
dla  Polski,  bo  pozbawiająca  króla  w  chwili  pełnej  niebezpieczeństw  i  wewnę- 
trznych zatargów,  wyprowadzająca  poza  granice  kraju  znaczną  część  sił  woj- 
skowych i  narażająca  ubogi  skarb  królewski  na  olbrzymie  wydatki.  Wszystko 
to  poświęcono  dla  sprawy  wzniosłej  wprawdzie  i  wielkiej,  ale  nie  dającej  Polsce 
bezpośrednich  korzyści.  W  kraju  zapanowały  znowu  rządy  rejencyjne.  Na  czas 


')  Caro,  Geschichte  Polens. 


—     320     — 

nieobecności  króla  ustanowiono  dwóch  namiestników  —  Jana  z  Czyżowa  dla 
Małopolski  i  ziem  ruskich,  Wojciecha  Malskiego  dla  Wielkopolski.  Mieli  oni 
zastępować  króla  tam,  gdzie  obecność  jego  była  nieodzowną,  właściwe  czyn- 
ności polityczne  pozostały  zaś  przy  królu,  któremu  na  wyprawie  towarzyszyła 
cała  kancelarya  królewska. 

Z  niesłychanym  przepychem  uskutecznił  Władysław  III  wjazd  swój  do 
Węgier.  Kilka  tysięcy  rycerzy  w  bogatych  strojach  tworzyło  otoczenie  młodego 
króla.  W  Kezmarku  zatrzymano  się  przez  dziesięć  dni,  w  którym  to  czasie  tak 
z  Polski  jak  i  z  Węgier  liczne  napływało  rycerstwo.  Biskup  Szymon  Rozgonyi 
z  Erlau  pospieszył  na  spotkanie  króla  celem  sparaliżowania  wpływu  mężów, 
którzy,  jak  Jan  Tęczyński,  ciągle  jeszcze  skłaniali  Władysława  do  powrotu. 
Wreszcie  wyruszono  w  pochód.  W  dziesięć  doi  później,  dnia  19.  maja,  stanęła 
armia  królewska  nad  brzegami  Dunaju,  a  21.  maja  weszła  do  stolicy  państwa 
witana  przez  ludność  z  wielkim  zapałem.  Entuzyazm  nie  znał  już  granic,  kiedy 
młody  król  przemówił  do  swoich  nowych  poddanych  w  języku  węgierskim.  Arcy- 
biskup Szecsy,  ten  sam,  który  10.  maja  koronował  dziecię  Elżbiety,  porwany 
przez  ogólny  prąd  uwielbienia,  już  17.  lipca  włożył  koronę  na  głowę  Wła- 
dysława III. 

A  jeduak  mimo  pozornego  powodzenia  rezultat  wyprawy  w  niczem  nie 
odpowiedział  oczekiwaniom.  Elżbieta,  podjąwszy  rozpaczliwą  wTalkę,  w  krótkim 
czasie  wzuiecić  zdołała  w  całych  Węgrzech  straszliwą  wojnę  domową.  Uzy- 
skawszy pomoc  króla  Fryderyka  III  i  zebrawszy  płatne  hufce  hussytów,  przez 
dwa  lata  walczyła  z  Władysławem  III,  dopokąd  obie  strony  nie  wycieńczyły 
się  do  ostatka.  W  roku  1442  dopiero  wysłany  przez  papieża  Eugeniusza  IV 
kardynał  Cesarini  przyprowadził  do  skutku  ugodę,  mocą  której  Władysław  III 
zrzekł  się  korony  węgierskiej,  co  zaś  do  Podola,  ziem  ruskich  i  Spiżu  obie 
strony  uznały  „status  quo  antę".  W  trzy  dni  po  zawarciu  tego  pokoju  zmarła 
nagle  Elżbieta,  co  dało  powód  do  pogłosek  o  jej  otruciu. 

Dalszy  rozwój  sprawy  litewskiej.1)  Mimo  zawarcia  pokoju  brzeskiego 
Swidrygiełło  nie  tracił  nadziei  i  bez  przerwy  przez  posłów  swoich  domagał  się 
to  od  cesarza,  to  od  zakonu  pomocy  przeciwko  Zygmuntowi  i  popierającej 
Zygmunta  Polsce.  Mistrz  inflancki  i  wielki  mistrz  zakonu  odwołując  się  na  pokój 
brzeski,  radzili  mu  pogodzić  się  z  Zygmuntem,  cesarz  odpowiedział  platoniczną 
zachętą  do  wytrwałości.  W  roku  1436  Witebsk  i  Połock  poddały  się  Zy- 
gmuntowi, a  za  ich  przykładem  poszła  wnet  cała  Ruś  północna.  Swidrygiełło 
w  tej  potrzebie  i  licząc  na  to,  że  dwuznaczne  i  samowolne  postępowanie  Zy- 
gmunta wywołało  w  Polsce  wielkie  niezadowolenie,  rozpoczął  z  niektórymi 
pauami  polskimi  rokowania  o  zgodę.  W  listopadzie  roku  1436  udało  mu  się 
istotnie  uzyskać  zawieszenie  broni  mające  trwać  do  św.  Mikołaja  roko  1437. 
Zaniepokojony  tą  wiadomością  Zygmunt,  natychmiast  ze  swej  strony  rozpoczął 
z  Polską  rokowania,  równocześnie  zaś  zebrał  potężną  armię  do  walki  z  Swi- 
drygiełłą.  Wyprawa  zakończyła  się  zupełną  klęską  Zygmunta.  Swidrygiełło 
skoro    tylko    otrzymał    wieść,    że    Zygmunt    przygotowuje    przeciwko    niemu 


»)  Dr.  Anatol  Lewicki,  Powstanie  Świdrygiełły.  Kraków  1892. 


—     327     — 

wyprawę,  zdecydował  się  na  krok  nader  śmiały  i  z  licznem  utoczeniem  udał  się 
osobiście  do  Krakowa  z  propozycyą  zgudy.  Dnia  15.  sierpnia  stanął  w  Kra- 
kowie, gdzie  przyjęto  go  dość  uprzejmie  i  odesłano  do  generalnego  zjazdu, 
mającego  odbyć  się  dnia  15.  października  w  Sieradzu.  Z  Krakowa  podążył 
świdrygiełło  do  Lwowa,  gdzie  panowie  ruscy  przyjęli  go  jak  najlepiej  i  za- 
warli, nie  czekając  zjazdu  sieradzkiego,  na  własną  rękę  bardzo  dla  niego  ko- 
rzystną umowę.  Świdrygiełło  wystawił  dokument,  w  którym  oświadcza,  że  za 
zgodą  wszystkich  swoich  poddanych  poddał  się  królowi  i  z  nim,  a  mianowicie 
z  jego  panami  w  ziemiach  ruskich,  zawarł  ugodę,  na  mocy  której  obie  strony 
obowiązały  się  do  rady  i  pomocy  przeciw  wszystkim  nieprzyjaciołom  aż  do 
pełnoletności  króla.  Dalej  zobowiązywał  się  Świdrygiełło  do  wysłania  posłów 
na  zjazd  sieradzki,  gdzie  w  zamian  za  oddany  Polsce  w  zakład  Łuck,  otrzy- 
mać miał  odpowiednie  odszkodowanie.  Nadto  zobowiązywał  się  do  wierności 
Polsce  i  królowi  i  do  przekazania  koronie  polskiej  w  spuściźnie  wszystkich 
swoich  posiadłości. 

Zaraz  po  owej  umowie  nastąpiła  klęska  wojsk  Zygmunta,  wysłanych  na 
Łuck  i  Kijów,  tryumf  zatem  Świdrygiełły  zdawał  się  jak  najzupełniejszym. 
Stało  się  jeduak  inaczej.  Zjazd  generalny  sieradzki  odmówił  ugodzie  lwowskiej 
aprobaty  i  postanowił  tylko  wysłać  do  Zygmunta  poselstwo  z  poleceniem 
skłonienia  go  do  zgody.  Najznakomitsi  magnaci,  między  nimi  biskup  Zbigniew 
Oleśnicki  i  Jan  Tęczyński,  wybrali  się  z  poselstwem  na  Litwę.  Zygmunt  jednak 
pod  żadnymi  warunkami  na  pojednanie  z  Świdrygiełłą  zgodzić  się  nie  chciał  i  za- 
klinał posłów,  by  mu  przymierza  dotrzymano  i  śmiertelnego  wroga  jego  nie 
popierano.  Rokowania  zakończyły  się  po  myśli  Zygmunta.  Wystawiono  w  Grodnie 
dnia  6.  grudnia  dwa  dokumenty.  W  jednym  z  nich  ponawia  i  wzmacnia  Zy- 
gmunt dawne  przyrzeczenia  i  zobowiązania  co  do  przynależności  Litwy  do 
korony.  W  drugim  znów  posłowie  polscy  przyrzekają  wielkiemu  księciu,  że 
król  po  ich  powrocie  rycerzy  i  inuych  ludzi,  w  służbie  Świdrygiełły  zostających, 
odwoła,  że  sam  z  książętami  mazowieckimi  Swidrygiełłę  opuści,  dowozu  broni 
i  żywności  do  Świdrygiełły  zabroni,  a  sprzeciwiających  się  temu  zakazowi  ostro 
ścigać  będzie.  Po  dojściu  do  pełnoletności  miał  król  dokument  powyższy  odno- 
wić. Zobowiązania  zaciągnięte  przez  poselstwo  stały  zatem  w  rażącej  sprzeczności 
z  treścią  układu  zawartego  przez  panów  ruskich  we  Lwowie  ze  Świdrygiełłą. 
Wskutek  tego  powstały  w  Polsce  dwa  sprzeczne,  nawzajem  się  paraliżujące 
prądy.  Rezultat  tych  sprzeczności  charakteryzuje  wyborny  znawca  owej  epoki 
w  następujący  sposób:1) 

„Stało  się  teraz  coś  podobnego  jak  przed  siedmiu  laty.  Jak  wówczas 
panowie  ruscy  wbrew  rozkazom  króla  na  własną  rękę  Świdrygielle  wydarli 
i  zatrzymali  Podole,  tak  teraz  na  własną  rękę  sprzymierzyli  się  ze  Świdry- 
giełłą przeciw  Zygmuntowi,  Łuck  wspólnie  z  nim  obsadzili  i  zatrzymali  go, 
mimo  uchwał  zjazdu  generalnego  i  ugody  w  jego  imieniu  z  Zygmuntem  za- 
wartej. Ale  z  drugiej  strony  to  jest  rzeczą  pewną,  że  ta  samowola  pauów 
ruskich    pm  niosła  Polsce  i  wówczas  i  teraz  nieocenione  korzyści,  w  r.  1480 


Dr.  Anatol  Lewicki,  Powstanie  Świdrygiełły.  Kraków  1892. 


—     328     — 

Podole,  b  w  r.  1437  Łuck.  To  też  chociaż  nie  powinniśmy  bez  dowodów  kie- 
rującym na  zjeździe  pianom  podsuwać  złej  wiary,  to  wszakże  powiedzieć  nam 
wolno,  że  ani  za  te  samowolę  nie  bardzo  się  gniewali,  ani  gwałtu  używać 
nie  myśleli  i  dlatego  przy  tem  pozostało.  Napróżno  odtąd  Zygmunt  posyłał 
posłów  prawie  na  każdy  zjazd  generalny,  aby  zwrócono  Łuck.  Miał  on  zupełne 
prawo  o  niego  się  dopominać,  albowiem  w  grodzieńskiej  ugodzie,  jeszcze  z  nim 
w  roku  1432  zawartej  a  potem  odnowionej,  wyraźnie  co  do  Łucka  i  Włodzi- 
mierza zastrzeżono,  że  zamki  te  nawet  w  razie,  gdyby  przeszły  w  ręce  króla 
i  korony,  maja  byc*  jemu  oddane.  Ugoda  nie  została  wykonaną  i  Łuck  dopiero 
w  styczniu  roku  1439  dostał  się  Zygmuntowi,  a  i  wtedy  inną  drogą;  donosił 
on  bowiem  dnia  31.  stycznia  wielkiemu  mistrzowi,  że  wiaśnie  „Łuck,  który 
mu  Polacv  wbrew  sAroim  zapisom  i  przymierzom  zajęli  i  zatrzymali,  sam  mu 
sir-  poddał  i  wszyscy  mieszkańcy  Łucka  zażądali,  ażeby  on  im  swojego  przysłał 
starostę,  co  on  też  uczynił;  że  jakkolwiek  Polacy  długo  mu  jego  bronili  i  może 
jeszcze  bronić  chcieli,  lecz  Bóg  dał  mu  go  mimo  ich  woli".  Jeżeli  więc  owa 
uchwała  o  oddaniu  Łucka  Zygmuntowi  rzeczywiście  miała  miejsce  —  co  przecie 
przypuścić  trzeba  —  to  prawdopodobnie  panowie  polscy  z  Rusi  znowu  się  jej 
oparli,  aż  ją  sam  Zygmunt  przemocą,  wykonał". 

Przv  Świdrygielle  pozostał  po  utracie  Łucka  tylko  jeszcze  Kijów,  Staro- 
dub  i  Mińsk,  a  nadto  jakaś  część  Podola.  Niebawem  jednak  i  Kijów  dostał 
się  Zygmuntowi,  tak  że  Świdrygiełło  straciwszy  ostatni  punkt  oparcia  już  i  przy 
reszcie  utrzymać  się  nie  zdołał.  Zygmunt  posiadł  ostatecznie  całą  Litwę 
jako  wielki  książę  litewski  i  ruski,  a  Polacy  uznali  ten  stan  rzeczy  przyj- 
mując wystawiony  przez  Zygmunta  31.  października  roku  1439  dokument, 
w  którym  tenże  wszystkie  istniejące  między  nim  a  Polską  zapisy  wznawia. 
Świdrygiełło  według  legendy  uciec  miał  na  Wołoszczyznę;  faktem  jest  jednak, 
że  wkrótce  zjawił  się  znów  w  Polsce  i  zadowolił  się  nadaniem  powiatu  luba- 
czowskiego  i  2000  grzywien  rocznego  czynszu  z  dóbr  królewskich  na  Czerwonej 
Rusi.  W  roku  1440  szlachta  litewska,  a  szczególnie  rodziny  spowinowacone 
z  Świdrygiełłą,  zawiązały  spisek,  którego  celem  było  usunięcie  Zygmunta. 
Zarzucano  Zygmuntowi  srogi  ucisk  szlachty  i  zamiar  obalenia  wszystkich  przy- 
wilejów szlacheckich.  Według  kroniki  Bychowca  miał  Zygmunt  zamiar  zwołać 
wielkie  zgromadzenie  szlachty,  na  którem  miałby  sposobność  pozbycia  się 
odrazu  wszystkich  wrogów.  Wtedy,  opowiada  kronika,  magnaci  litewscy,  wo- 
jewoda wileński  Dowgierd  i  wojewoda  trocki  Lelusz,  dowiedziawszy  się  o  zbro- 
dniczym zamiarze  Zygmunta,  powoławszy  na  naradę  księcia  Czartoryskiego, 
uchwalili  śmierć  Zygmunta.  Niejaki  Skobejko  wspólnie  z  Czartoryskim  dostali 
sio  nocą  do  sypialni  Zygmunta,  gdzie  Skobejko  dokonał  uchwalonego  przez 
sprzysiężonych  morderstwa.  Stało  się  to  dnia  20.  marca  roku  1440.  Wezwany 
przez  spiskowców  Świdrygiełło  przybył  wprawdzie  na  Litwę,  ale  znękany  nie- 
powodzeniami i  uciskiem,  nie  kusił  się  już  o  wielkie  księstwo  i  zadowolnił  się 
zajęciem  Łucka.  W  czerwcu  tegoż  roku,  kiedy  komisarze  polscy  przybyli  do 
Łucka,  zgodził  się  przyjąć  Łuck  z  rak  korony  i  pozostać  w  zawisłej  roli  dziel- 
nicowego księcia.  Żył  jeszcze  w  Łucku  lat  dwanaście,  do  ostatniej  chwili  knując 
przeciw  Polsce  intrygi.  Zmarł  10.  lutego  roku  1452. 


—     329     - 

Stosunki  na  Litwie  po  śmierci  Zygmunta.  Zamordowanie  Zygmunta  wy- 
wołało wielkie  zamieszanie  w  stosunkach  litewskich.  Część  szlachty  litewskiej 
nie  pochwalała  bynajmniej  zbrodni,  jakkolwiek  cel  jej  był  polityczny  i  się- 
gający bardzo  daleko.  Malkontenci  podnieśli  natychmiast  kandydaturę  syna 
Zygmunta,  Michała,  jakkolwiek  Michał  w  traktatach  z  Polską  zobowiązał  się, 
że  po  śmierci  ojca  zadowoli  się  spadkiem  ojcowskim,  nie  roszcząc  sobie  praw 
do  tronu  wielkoksiążęcego.  Michał  w  wyczekiwaniu  wypadków  po  śmierci 
ojca  zajął  dolny  zamek  trocki,  a  stronnicy  jego  zamknęli  się  w  górnym 
zamku  wileńskim,  wojewoda  Dowgierd,  pomny  przysięgi,  mocą  której  po 
śmierci  Zygmunta  Wilno  wydane  być  mogło  tylko  królowi  polskiemu,  zajął 
dolny  zamek  wileński,  Lelusz  zaś,  imieniem  Świdrygiełły,  rozgospodarował  się 
w  górnym  zamku  trockim.  Inne  znów  stronnictwo,  z  wojewodą  smoleńskim 
Janem  Gasztołdem  na  czele  zebrało  się  na  naradę  w  Olszanach  i  postanowiło 
udać  się  do  króla  Władysława  z  prośbą,  by  tron  wielkoksiążęcy  oddał  bratu 
swemu  Kazimierzowi.  Najpotężniejsi  magnaci  przystąpili  do  tej  uchwały.  Ka- 
zimierz liczył  wprawdzie  wówczas  dopiero  lat  trzynaście,  ale  długotrwałe  rządy 
rejencyi  w  Polsce  przygotowały  i  na  Litwie  grunt  dla  małoletniego  księcia. 
W  Polsce  wywołały  wiadomości  z  Litwy  wielką  konsternacyę.  Z  wielu  stron 
domagano  się,  by  król,  poniechawszy  nieszczęśliwą  wyprawę  węgierską,  powrócił 
do  kraju  i  osobiście  bronił  praw  swoich  do  Litwy.  Niestety  polityka  Zbigniewa 
Oleśnickiego  zaprowadziła  króla  tak  już  daleko,  że  odwrót  wydawał  się  nie- 
możliwym, a  w  tej  potrzebie  najwięcej  zwolenników  zualazła  myśl  wysiania  na 
Litwę  Kazimierza  i  oddania  mu  godności  wielkiego  księcia.  Dnia  22.  marca  1440  r. 
wyruszył  Kazimierz  w  towarzystwie  królewskiego  namiestnika,  Jana  z  Czyżowa 
i  licznych  panów  małopolskich  na  Litwę;  za  nim  na  Lublin  ku  Wilnu  ciągnęła 
armia  złożona  z  2000  ludzi.  Polacy  przygotowani  byli  z  góry  na  wcale  nie- 
łatwa walkę  z  Michałem,  tembardziej,  że  już  w  Brześciu  natrafili  na  ener- 
giczny opór  ze  strony  tamtejszego  starosty.  Tern  większem  było  zatem  ich 
zdziwienie,  kiedy  w  lesie  rudnickim  Michał  na  czele  pięciuset  rycerzy  wyszedł 
na  ich  spotkanie,  złożył  Kazimierzowi  czołobitność,  przyrzekł  wierność  i  po- 
słuszeństwo, żądając  w  zamian  tylko  zatwierdzenia  dziedzictwa  ojcowskiego 
i  pomszczenia  jego  śmierci  na  mordercach.  Historyk  niemiecki1)  porównuje  tę 
scenę  ze  skromnością  i  rezygnacyą  Marka  Aureliusza  i  przypuszcza  u  litew- 
skiego księcia  te  same  motywa.  Trudno  —  powiada  —  zrozumieć  pokorę 
Michała,  mającego  za  sobą  wszelkie  szanse,  jeżeli  się  nie  przypuści,  że  litewski 
książę  domagając  się  zemsty  za  zamordowanie  ojca,  chciał  przez  to  zawikłać 
Kazimierza  w  walkę  z  możnem  w  kraju  stronnictwem.  Faktem  jest,  że  osiwiały 
w  zwycięskich  bojach  książę  ukorzył  się  przed  trzynastoletnim  Kazimierzem 
w  chwili,  kiedy  najważniejsze  grody  i  twierdze  jak  Grodno,  Brześć,  Troki  i  t.  d. 
były  w  ręku  jego  przyjaciół. 

Jeżeli  Michał  w  istocie  żywił  zamiar  zawikłania  Kazimierza  w  walkę 
stronnictw,  to  rachuba  zawiodła  go  najzupełniej.  Panowie  polscy,  towarzyszący 
Kazimierzowi,  wierni    polityce  dążącej  do  rozdrobnienia  Litwy,  bynajmniej  nie 


*)  Caro,  Geschichte  Polens. 


—     330     — 

myśleli  o  nadaniu  Kazimierzowi  godności  wielkoksiążęcej.  Pod  pozorem  jego 
małoletności  domagali  się  tylko  dla  niego  stanowiska  zastępcy  króla  polskiego, 
pocieszając  panów  litewskich,  że  ostateczne  uregulowanie  sprawy  nastąpi  po 
pełnoletności  księcia.  Panowie  litewscy  nie  bez  słuszności  upatrywali  w  tern 
zamach  na  samodzielność  i  całość  Litwy  i  domagali  się  natychmiastowego 
uznania  Kazimierza  wielkim  księciem  litewskim.  W  tym  celu  pozyskali  sobie 
młodego  księcia  opisami  rozkoszy  myśliwskich  na  Litwie,  oddzielili  go  od 
otoczenia  i  skłonili  do  tego,  że  wbrew  woli  towarzyszących  mu  Polaków  po- 
zwolił się  obwołać  wielkim  księciem.  Świdrygiełło,  w  którego  interesie  właściwie 
uknuty  został  spisek  przeciw  Zygmuntowi,  złamany  wiekiem,  bynajmniej  nie 
myślał  już  o  godności  wielkoksiążęcej,  a  że  i  Kazimierz  poddany  teraz  wpły- 
wom panów  litewskich,  mimo  przyrzeczenia,  zemsty  na  mordercach  Zygmunta 
nie  szukał,  wszelkie  nadzieje  Michała  co  do  zaplątania  go  w  wojnę  domową 
zawiodły  jak  najzupełniej.  Okoliczności  złożyły  się  tak  szczęśliwie,  że  Kazi- 
mierz prawie  bez  żadnych  trudności  posiąść  zdołał  tron  wielkoksiążęcy  i  uzyskać 
uznanie  ze  strony  wszystkich  książąt  dzielnicowych. 

Tymczasem  powstała  nowa  dla  Polski  trudność,  którą  pozbawiony  tronu 
Michał  wszelkimi  sposobami  wyzyskać  się  starał.  Jeszcze  Władysław  Jagiełło, 
chcąc  pozyskać  sobie  książąt  mazowieckich,  Ziemowita  i  Janusza,  podarował 
im  części  wykrojone  z  państwa  litewskiego,  a  to:  Ziemowitowi  ziemię  bełską, 
Januszowi  ziemię  drohiczyńską  z  licznymi  grodami  i  zamkami.  Następnie  po 
pojednaniu  pomiędzy  Jagiełłą  i  Witoldem,  zażądał  i  otrzymał  Witold  cały 
spadek  ojcowski  wraz  z  krajami  podarowanymi  książętom  mazowieckim.  Janusz 
uległ  wprawdzie  żądaniu  Witołda,  pod  różnymi  pozorami  jednak  nie  zwrócił 
mu  aktu  darowizny  podpisanego  przez  Jagiełłę,  a  wystawionego  w  roku  1391. 
Potajemnie  podpisywał  następnie  dokumenty  w  ten  sposób,  jakoby  de  facto  był 
jeszcze  panem  ziemi  drohiczyńskiej.  W  ten  sposób  mimo  ostrych  zakazów 
Witołda  potrafił  Janusz  zachować  do  śmierci  (1429)  pozory  zwierzchnictwa 
nad  ziemią  drohiczyńską.  Spadek  po  nim  objęła  synowa  Anna  z  wnukami 
Bolesławem  i  Eufemią.  Ta  gałęź  rodziny  mazowieckiej  złączona  była  węzłami 
bliskiego  pokrewieństwa  z  wielkim  księciem  Zygmuntem.  Sam  Zygmunt  oże- 
niony był  z  siostrą  księżny  Anny,  Michał  zaś  z  siostrą  Bolesława,  Eufemią. 
Skoro  tylko  nadeszła  wieść  o  zamordowaniu  Zygmunta,  pospieszył  Bolesław 
do  Krakowa  i  na  podstawie  dokumentu  z  roku  1391  podniósł  pretensye  do 
posiadania  ziemi  drohiczyńskiej.  Jak  już  raz  wspomniano,  polityka  polska 
sprzyjała  wszystkim  roszczeniom,  które  dążyły  do  uszczuplenia  Litwy,  dla- 
tego król  Władysław  III  uznał  natychmiast  pretensye  Bolesława  i  upoważnił 
go  do  wzięcia  ziemi  drohiczyńskiej  w  posiadanie.  Wskutek  tego  Bolesław, 
wraz  z  krewnym  swoim  Kazimierzem  mazowieckim,  przyłączył  się  do  wypraw  \ 
księcia  Kazimierza  na  Litwę  i  w  roku  1440  objął  panowanie  nad  Drohi- 
czynem. Sytuacya  jednak  zmieniła  się  z  chwilą,  kiedy  Kazimierz  rolę  pełno-, 
mocnika  królewskiego  zmienił  na  rolę  wielkiego  księcia  Litwy,  dbałego  o  całość 
swego  państwa.  Nadto  rezydujący  w  Drohiczynie  jeszcze  z  ramienia  Zy- 
gmunta, Nasuta,  jawnie  oświadczył  się  teraz  za  księciem  Michałem  i  udał  się 
wraz  z  nim  do  Warszawy   do   księżnej    Anny,   co  jeszcze  bardziej  przyczyniło 


—     331     — 

się  do  zaostrzenia  stosunku  pomiędzy  Bolesławem  a  Kazimierzem.  Bolesław 
i  Michał  udali  się  ze  skargą  do  Polski,  gdzie  i  tak  już  z  wielką  nieufnością  pa- 
trzano na  samowolne  wyniesienie  Kazimierza  na  tron  wielkoksiążęcy.  Według 
postanowienia  unii  horodelskiej  z  roku  1413,  przysługiwało  magnatom  polskim 
i  litewskim  prawo  zwoływania  w  razie  potrzeby  wspólnego  sejmu  do  Lublina, 
Parczowa  lub  innej  stosownej  miejscowości.  Na  prośbę  więc  Bolesława  i  Mi- 
chała skorzystali  Polacy  z  tego  postanowienia  i  zwołali  taki  sejm  na  dzień 
10.  listopada  1441  r.  do  Parczowa.  Litwini,  acz  niechętnie,  przybyli  wprawdzie 
na  sejm,  ale  sposób,  w  jaki  traktowali  sprawę,  wykluczał  z  góry  wszelkie  po- 
rozumienia. Co  do  Bolesława,  który  był  lennikiem  króla  polskiego,  uznawali 
jeszcze  kompetencyę  Polski,  co  do  Michała  jednak  przedstawiali  cały  zatarg 
jako  wewnętrzną  sprawę  wielkiego  księstwa  litewskiego,  sprawę  usuwającą  się 
zupełnie  z  pod  kompetencyi  polskiej.  W  ten  sposób  zjazd  w  Parczowie  pozo- 
stał bez  rezultatu  i  pozostawił  w  Polsce  wielkie  przeciw  Litwie  rozgoryczenie. 

Michał  tymczasem  —  jak  opowiada  kronika  Bychowca  —  uciekł  się  do 
rozpaczliwego  kroku  i  uknuł  spisek  na  życie  Kazimierza.  Pozyskawszy  sobie 
w  tym  celu  pięciu  braci  Suchtów,  rozstawił  ich  wraz  z  swoimi  ludźmi  w  lesie, 
w  którym  polował  Kazimierz,  celem  schwytania  go.  Rzecz  jednak  wydała  się, 
spiskowcy  zostali  obsaczeni,  bracia  Suchtowie  zginęli  na  miejscu,  inni  zaś,  wzięci 
do  niewoli,  ponieśli  śmierć  w  Trokach. 

Dalsze  losy  Michała  były  nader  tragiczne.  Rządzące  stronnictwo  na 
Litwie  czuło  to  bardzo  dobrze,  że  powrót  Michała  do  władzy,  lub  cho- 
ciażby nawet  do  łaski,  stać  się  musiał  niebezpiecznym  dla  tych  szczególnie, 
którzy  w  spisku  na  życie  ojca  jego  udział  brali.  Dlatego  też  wszelkimi 
sposobami  starali  się  podsycać  nienawiść  Kazimierza  do  niego  i  w  istocie  do- 
prowadzili do  tego,  że  Kazimierz  z  prawdziwą  zapalczywością  prześladował 
nieszczęśliwego  współzawodnika  nietylko  na  Litwie  i  następnie  w  Polsce,  ale 
i  zagranicą,  gdziekolwiek  biedny  tułacz   szukał  schronienia. 

Stosunki  wewnętrzne  w  Polsce  podczas  nieobecności  króla.  W  jaki- 
kolwiek sposób  zapatrywać  się  będziemy  na  daleko  sięgającą  politykę  Zbi- 
gniewa Oleśnickiego,  zawsze  dojść  musimy  do  rezultatu,  że  wyprawa  Włady- 
sława III  na  Węgry  jak  najfatalniej  odbiła  się  na  stosunkach  wewnętrznych 
w  Polsce.  Oto  co  pisze  o  tem,  znakomity  historyk  niemiecki:1)  W  czasie  kiedy 
przedewszystkiem  zależało  na  tem,  by  władzę  państwową  wzmocnić  i  utrwalić, 
usunięto  reprezentanta  tej  władzy,  pozostawiając  po  nim  tylko  jakoby  wspo- 
mnienie i  tęsknotę.  W  czasie  kiedy  centralizacya,  do  której  przez  półtora 
stulecia  dążyli  dzielni  władcy  miała  się  urzeczywistnić,  sprowadzano  ko- 
nieczność ustępstw  dla  ruchów  decentralizacyjnych.  Widzimy  wszakże,  że 
w  miejsce  jednego  króla  w  Polsce,  w  którego  osobie  schodzi  się  król  W  ielko- 
i  Małopolski,  zwierzchny  książę  Litwy  i  Mazowsza  ustanowić  musiano  jednego 
namiestnika  w  Małopolsce,  a  drugiego  w  Wielkopolsce,  podczas  gdy  na  Litwie 
obwołano  wielkiego  księcia  wbrew  woli  korony,  a  dzielnicowy  książę  mazo- 
wiecki na  własną  rękę  prowadził  wTojnę.  Jak  długo  istniała  Polska  jako  samo- 

')  Caro,  Geschichte  Polens. 


—     332     — 

istny  organizm  państwowy,  tak  też  długo  pokutowała  za  to,  że  w  pełni  swego 
rozwoju  zaczęła  demokratyzować  się  wtedy,  kiedy  na  czasie  było  wzmacnianie 
się  w  kierunku  monarchicznym...  A  dalej:  W  owym  czasie  kształtować 
się  zaczęły  owe  jedyne  w  dziejach  stosunki,  gdzie  z  punktu  widzenia  repu- 
blikańskiego wszystko  wydawało  się  monarchicznem,  zaś  z  punktu  widzenia 
monarchicznego  wszystko  republikańskiem.  Był  wprawdzie  król,  ale  naród 
przyzwyczaił  się  nie  widzieć  go,  rządzono  bez  króla  a  jednak  dla  powagi 
rządu  musiano  używać  królewskiego  imienia  i  królewskiej  władzy.  Wprawdzie 
i  za  małoletności  króla  nie  inne  były  stosunki,  ale  wtedy  widziano  przy- 
najmniej kres  tych  stosunków,  a  nadto  obecność  króla  uzmysławiała  jego 
władzę  i  jego  atrybucye". 

Nadto  i  pod  innym  jeszcze  względem  nieobecność  króla  wywołała  wielkie 
w  kraju  zamieszanie.  Wobec  powszechnego  przekonania  o  bliskim  powTrocie 
króla,  najżywotniejsze  sprawy  odraczano  z  roku  na  rok  z  największą  dla  pań- 
stwa szkodą.  Stosunki  z  zagranicą,  obrona  granic,  spory  lennicze  i  inne 
pierwszorzędnej  wagi  sprawy  były  ciągle  w  zawieszeniu.  Dalej  od  chwili 
wyjazdu  do  Węgier  nieprzerwanym  łańcuchem  ciągną  się  wyprawy  polskiej 
szlachty  i  rycerzy  do  krajów  węgierskich.  W  otoczeniu  królewskiem  panowała 
hojność  niesłychana  i  każdy  przybysz  z  Polski  mógł  być  pewnym  sutego  wy- 
nagrodzenia. Z  niebywałą  lekkomyślnością  trwoniono  dochody  i  majątek  korony 
polskiej,  jak  gdyby  korona  węgierska  miała  wszystkie  te  straty  wynagrodzić. 
Według  dokumentów  zawierających  ledwo  dziesiątą  część  tych  donacyj  i  dy- 
strybucyj  można  obliczyć,  że  od  roku  1440  do  1444  z  dochodów  królewskich 
nadano  rent  na  przeszło  21.000  grzywien.  Wobec  tak  świetnych  widoków 
w  Węgrzech  brakło  ludzi  do  służby  publicznej  w  kraju.  Demoralizacya  objęła 
szerokie  koła.  „Każdy  —  powiada  Długosz  —  patrzył  tylko  własnej  korzyści, 
nikt  nie  troszczył  się  o  dobro  publiczne".  Cierpiała  na  takim  stanie  rzeczy 
także  równość  szlachecka,  gdyż  poszczególne  rody,  zagarnąwszy  olbrzymie  do- 
chody z  dóbr  królewskich,  zdobywały  tern  samem  i  wpływ  przeważny,  cier- 
piała i  samodzielność  miast  przez  to,  że  dochody  miejskie  oddawano  szlachcie. 
Król  praguąc  pozyskać  sobie  w  Węgrzech  zwolenników,  szafował  przywilejami, 
które  nader  szkodliwie  odbijały  się  na  handlu  polskim.  Wystarczy  w  tym 
względzie  przytoczyć  przykład  miasta  Kezmarku,  któremu  Władysław  III  nadał 
przywilej  wolnego  handlu  do  Polski.  Równocześnie  zaś  w  Polsce  na  wszyst- 
kich drogach  handlowych  pobierano  coraz  to  nowe  cła,  ustanawiane  przez 
możnowładców  dowolnie  i  bez  aprobaty  władzy  państwowej. 

Walka  2  Szląskiem.  Wspomnieliśmy  już  o  staraniach  podjętych  przez 
Polskę  w  roku  1440  celem  uzyskania  pomocy  książąt  szląskich  w  walce  o  ko- 
ronę czeską.  Po  szorstkiej  odpowiedzi  miasta  Wrocławia  na  propozycye  polskie, 
walka  przeciwko  miastom  szląskim  wydawała  się  już  nieuniknioną.  W  prze- 
widywaniu tej  walki  zawiązały  miasta  szląskie  związek  odporny,  do  którego 
przyłączyła  się  też  księżna  liguicka.  Związek  zamanifestował  się  natychmiast 
jako  wrogi  wobee  Polski,  stając  na  sejmie  czeskim  w  obronie  praw  Elżbiety 
i  jej  syna  Władysława.  W  Polsce  tymczasem,  mimo  bezkrólewia,  ujawniać  się 
zaczynała  tendeucya  odzyskania  dla  Polski  księstw  szląskich,  a  w  każdym  razie 


—     333     — 

upokorzenia  przedewszystkiem  Wrocławia  za  krzywdy,  doznane  podczas  wy- 
prawy czeskiej.  Dnia  1.  czerwca  1441  roku  najechało  wojsko  polskie  tery- 
toryum  wrocławskie  i  nie  spotykając  nigdzie  znaczniejszego  oporu,  pomściło 
te  krzywdy  pałac  i  pustosząc  miasta  i  osady.  W  roku  1442,  kiedy  Wrocła- 
wianie okazywali  skłonność  do  udzielenia  pomocy  królowej  Elżbiecie,  wkro- 
czyło znów  wojsko  polskie  na  Szląsk,  zdobyło  i  zburzyłu  kilka  twierdz,  a  na- 
stępnie cofnęło  się  napowrót  do  Polski.  Napady  szły  jeden  po  drugim,  obie 
strony  bezustannie  niszczyły  wzajemnie  swoje  kraje  graniczne.  Po  wzajemnem 
wycieńczeniu  się  przyszedł  wreszcie  10.  marca  14i2  r.  do  skutku  pokój  pro- 
wizoryczny, zaś  5.  maja  1444  pokój  trzyletni,  następnie  odnowiuny  w  r.  1446 
i  ustalony  w  roku  1447. 

Równocześnie  prawie  rozpoczęły  się  zatargi  i  walki  pomiędzy  Polską 
a  książętami  na  południowym  Szląsku.  Książe  cieszyński,  Wacław,  potrzebując 
pieniędzy,  ofiarował  księstwo  Siewierskie,  w  którem  imieniem  małoletnich  braci 
rządy  sprawował,  biskupowi  krakowskiemu  Zbigniewowi  Oleśnickiemu  na 
sprzedaż.  Za  namową  historyka  Długosza  przystał  biskup  na  kupno  i  pod- 
pisał w  roku  1443  układ,  mocą  którego  małe  księstwo  za  kwotę  6000  grzy- 
wien przejść  miało  w  jego  posiadanie.  Przy  podpisaniu  kontraktu  otrzymał 
książę  Wacław  2000  grzywien  gotówką.  Mimo  że  książę  nie  posiadał  ze 
strony  korony  czeskiej,  której  podlegał,  upoważnienia  do  sprzedaży,  nikt 
z  jego  rodziny  nie  podniósł  protestu  i  rzecz  zdawała  się  załatwioną.  Wkrótce 
jednak  zgłosił  się  z  protestem  książę  raciborski  Mikołaj,  zajął  Siewierz  i  we- 
zwał innych  książąt  szląskich  na  pomoc.  Z  polskiej  strony  wyruszył  przeciw 
książętom  szląskim  Piotr  Szafraniec  i  wnet  wojna  zawrzała  na  całej  linii.  Brak 
środków  do  prowadzenia  walki  skłonił  obie  strony  do  rozejmu  zawartego  w  maju 
roku  1444  w  Skawinie  na  rok,  odkładając  załatwienie  tej  sprawy,  jak  przedtem  już 
tylu  innych,  aż  do  powrotu  króla.  Do  rozejmu  przystąpili  też  złączeni  z  księciem 
raciborskim  książęta  opolscy  Bolko  i  Bernard.  Piotr  Szafraniec  jednak,  który 
z  wojskiem  znajdował  się  jeszcze  na  Szląsku,  mimo  zawieszenia  broni,  napadł 
i  splądrował  miasto  Ujezd,  należące  do  biskupa  wrocławskiego,  a  chwilowo 
zajęte  przez  Bolka.  Bolko  zemścił  się  za  ten  napad  w  ten  sposób,  że  zrabował 
siedmdziesiąt  pięć  wozów,  dążących  z  towarami  polskimi  na  jarmark  do  Wro- 
cławia, właścicieli  zaś  towarów  odstawił  do  Opola  i  wtrącił  do  więzienia. 
Szkodę  powstałą  w  ten  sposób  obliczano  na  200.000  dukatów.  Dopiero 
w  roku  1447  przyszedł  do  skutku  pokój  z  książętami  opolskimi,  dwa  lata 
przedtem  odebrał  biskup  krakowski.  Siewierz  z  rąk  księcia  raciborskiego 
Mikołaja. 

Napady  tatarskie.  Podczas  tych  walk  na  granicy  zachodniej  państwa 
powtarzały  się  długim  szeregiem  napady  tatarskie  na  prowincye  południowe, 
napady  sięgające  nawet  aż  poza  Lwów.  Kwiat  szlachty  i  rycerstwa  powołany 
do  obrony  granie  bawił  na  dalekiej  wyprawie  węgierskiej,  a  Tatarzy  korzystali 
ze  sposobności,  by  niszczyć  wsie  i  miasta,  rabować  dobytek  i  uprowadzać 
w  jasyr  tysiące  mieszkańców.  Długosz  cytuje  z  listu  wystosowanego  do  króla 
ciężkie  oskarżenie  przeciwko  niektórym  bojarom  ruskim.  „Panowie  polscy  — 
mówi  —  starali  się  przez  chciwość    otrzymać  od  króla  coraz  to  nowe  miasta 


—     334     — 

i  wsie  i  wypierali  stamtąd  starych  ruskich  właścicieli,  którzy  popadłszy  w  nędze 
uciekali  do  Tatarów  i  sprowadzali  ich  celem  zniszczenia  dawnych  swoich  sie- 
dzib". W  memoryale  do  króla  wystosowanym  przez  sejm  powtarza  się  podobne 
oskarżenie.  Niektórzy  ludzie  —  powiada  memoryał  —  nie  szczędzili  darów 
i  obietnic,  ażeby  zwabić  Tatarów  na  Ruś  i  Podole.  Dzikie  hordy  tyle  w  nie- 
wolę uprowadziły  ludzi,  że  nie  ma  już  rąk  do  uprawy  ziemi.  W  liście  do  króla, 
którego  autorstwo  przypisują  Zbigniewowi  Oleśnickiemu,  *)  czytamy  między 
iunymi,  jako  że  wiele  tysięcy  dziewic  i  cały  prawie  ród  męski  albo  wytępiano, 
albo  uprowadzano  w  niewolę.  Ci,  których  król  owym  krajom  za  obrońców 
ustanowił,  troszczą  się  jeno  o  własny  interes,  o  zabawy  i  matactwa,  pozosta- 
wiając kraj  swojemu  losowi.  Poganie  pędzą  lud  jak  bydło  do  wiecznej  nie- 
woli. List  zwraca  się  do  króla  z  błagalną  prośbą  o  pomoc  i  mówi:  „Dość  już 
często,  miłościwy  królu,  wytykałem  te  braki,  niedbalstwo,  opieszałość,  złą 
administracyę  państwa  i  regaliów,  dość  już  często  a  nadaremnie  domagałem  się 
reform.  Przyjaciele  odwrócilii  się  odemnie,  a  że  nie  ukrywam  prawdy,  nara- 
ziłem siebie,  tych  co  mi  są  bliscy  i  mój  kościół  na  nieprzyjaźń  i  prześlado- 
wanie. W  końcu  zaklina  autor  listu  króla,  ażeby  spieszył  z  ratunkiem  jeżeli 
nie  chce  państwo  swoje  wydać  na  pastwę  anarchii  i  zewnętrznych  nie- 
przyjaciół". 

Wojna  z  Turcyą.  —  Pokój  w  Szegedynie.  —  Bitwa  pod  Warną.  Usi- 
łowaniom legata  papieskiego,  znakomitego  dyplomaty  Cesariuiego,  udało  się  po 
długiej  i  mozolnej  pracy  doprowadzić  do  skutku  wielką  wyprawę  przeciwko 
Turkom.  Władysław  III,  wychowany  w  duchu  religijnym,  pełen  zapału 
i  gorliwości  dla  spraw  kościoła,  czekał  tylko  sposobności,  by  zmierzyć  się 
z  zagrażającą  całemu  światu  potęgą  turecką.  Dnia  9.  czerwca  1443  r.  zebrał 
się  w  Budzie  sejm  węgierski.  Cesariui  w  gorącej  mowie  zachęcał  Węgrów  do 
walki  z  pogaństwem,  przyrzekł  materyalną  pomoc  papieża  i  współudział  ca- 
łego chrześcijaństwa.  Po  nim  wystąpił  sędziwy  Jerzy  Brankowicz,  którego  sy- 
uowie  jęczeli  w  niewoli  tureckiej  i  opisując  doznane  krzywdy,  zagrzewał 
zebranych  do  zemsty.  Wreszcie  uchwalił  sejm  wysłanie  przeciwko  Turkom 
armii  zaciężnej.  Ażeby  jednak  umożliwić  wyprawę,  potrzeba  było  koniecznie 
pokoju  z  Austryą.  Zabiegom  Cesariniego  powiodło  się  przezwyciężyć  i  tę  tru- 
dność; na  dwa  lata  zawarte  zawieszenie  broni  rozwiązuje  Władysławowi  ręce. 

Zebrano  25.000  zaeiężnych  żołnierzy,  do  nich  przyłączyła  się  garstka 
ochotników  węgierskich,  trochę  rycerzy  z  Niemiec  i  Francyi,  wreszcie  ochotnicy 
z  Polski,  tak  że  cała  armia  liczyła  około  40.000  ludzi.  Sam  król  Wła- 
dysław III  stanął  na  czele,  ażeby  pełen  zapału  walczyć  z  wrogami  chrze- 
ścijaństwa, W  późnej  jesieni  rozpoczęła  się  wojna.  Szereg  zwycięskich  utarczek 
zapowiadał  świetny  rezultat  wyprawy.  W  dzień  Bożego  Narodzenia  udało  się 
królowi  zdobyć  tak  zwaną  bramę  Trajana,  przesmyki  Sulu-Derbenel  i  Isladi. 
Ostra  zima  zmusiła  jednak  króla  na  razie  do  powrotu.  Witany  z  uniesieniem 
powrócił  Władysław  III  do  stolicy  Węgier.  W  kościele  Panny  Maryi  w  Budzie 
umieścił  bohaterski  król  własnoręcznie  zdobyte  na  Turkach  sztandary  i  tarcze 


*)  Caro,  Geschichte  Polens. 


—     335     — 

swych  najwaleczniejszych  rycerzy.  Uroczysty  wjazd  zwycięzców  do  Budy  za- 
palił jeszcze  bardziej  chrześcijaństwo  do  dalszej  walki,  tembardziej,  że  równo- 
cześnie prawie  odbył  się  wjazd  znękanego  klęskami  wojska  tureckiego  do 
Adryanopola,  gdzie  na  spotkanie  Murada  wyszła  jego  siostra  i  rzuciwszy  się 
na  kolana,  błagała  o  ratunek  dla  męża  swego  pojmanego  przez  chrześcijan. 
Wszystkie  państwa  chrześcijańskie  słały  do  Władysława  III  poselstwa,  witając 


Jan  Długosz. 


w  nim  zbawcę  Europy  i  zachęcając  do  dalszej  wojny.  Z  wszystkich  stron  przy- 
rzekano mu  wojsko,  okręty  i  pieniądze.  Coż  dziwnego,  że  dwudziestoletni  bo- 
hater uwierzył  tym  przyrzeczeniom! 

A  jednak  wojna  domowa  na  Węgrzech  trwała  ciągle,  a  z  Polski  naj- 
gorsze dochodziły  wieści.  Na  liczne  i  błagalne  supliki  dał  był  Władysław  III 
przyrzeczenie  przybycia  do  Polski  na  Zielone  Świata,  Cesarim  jednak,  który 
obawiał  się  zwłoki,  umiał  odwieść  go  od  tego  zamiaru  i  zachęcić  do  dalszej 
przeciwko    Turcyi   wyprawy.    W  maju  roku  1444  wystosował  Władysław  III 


-     336     — 

list  do  wielkiego  mistrza  zakouii  z  prośbą  o  pomoc  na  wojnę.  Z  każdego  wy- 
razu tego  listu  przebija  młodzieńczy  zapał  i  entuzyazm  króla  dla  sprawy 
chrześcijaństwa.  Żyłem  —  powiada  król  —  otoczony  nadzwyczajną  wiernością 
polskiego  narodu  i  bez  żądzy  panowania  nad  obcymi  krajami.  Jednakże  w  imię 
katolickiej  wiary,  dla  której  ojciec  jego  szerokie  otworzył  kraje,  zmuszono  go 
do  objęcia  kraju  starganego  rozterkami  wewnętrzuemi  i  wojną.  Ze  łzami  w  oczach 
przyjął  to  panowanie.  A  dalej  pisze:  „Wojna  jest  postanowioną.  Nie  zachwieje 
naszego  przedsięwzięcia  srożąca  się  w  Węgrzech  wojna  domowa.  Z  obojętnością 
zniesiemy  własne  i  kraju  rany,  nie  czujemy  ich  działając  dla  wiary.  Niechaj 
w  naszej  nieobecności  rozwielmożni  się  w  domu  zuchwalstwo,  my  spieszymy 
do  dawnych  zwycięstw  dołączyć  nowe.  Bóg  i  papież,  katoliccy  królowie  i  ksią- 
żęta, mężowie  z  Polski  i  Węgier  przyjdą  nam  na  pomoc".  Wreszcie  wzywa 
zakon,  by  stosownie  do  swego  powołania  pospieszył  z  pomocą  celem  wyrzu- 
cenia Turków  z  Europy. 

Kiedy  tak  wszystko  zdawało  się  już  do  wyprawy  gotowe,  nadeszła  nie- 
spodziewanie wieść  o  zupełnie  prawie  nieprawdopodobnem  upokorzeniu  się 
Turków.  Sułtan  Mnrad  ofiarował  warunki  pokoju  takie,  jak  gdyby  po  niesły- 
chanej klęsce  wojennej.  Ten  sam  Jerzy  Brankowicz,  który  na  sejmie  w  Budzie 
zagrzewał  cały  kraj  do  wojny,  występował  teraz  jako  pośrednik  Murada.  Do- 
świadczony w  bojach  z  Turkami  Hunyady  wobec  tych  warunków,  doradza 
królowi  zawarcie  pokoju.  Tak  samo  radzą  wszyscy  ludzie  zamożniejsi,  Cesarini 
jednak  popycha  króla  do  wojny,  dowodząc,  że  teraz  właśnie  nadarza  się  spo- 
sobność do  zupełnego  złamania  potęgi  tureckiej.  Przeważa  jednak  wpływ  świecki 
i  król  Władysław  godzi  się  na  zjazd  w  Szegedynie  na  dzień  1.  sierpnia  1444. 
Imieniem  sułtana  renegat  grecki  ofiaruje  świetne  warunki,  takie  że  trudno  zaiste 
wierzyć,  by  Murad  w  istocie  chciał  je  wypełnić.  Sułtan  obowiązuje  się  do  wy- 
dania Serbii,  Albanii  i  wszystkich  innych  krajów,  które  kiedykolwiek  na  Wę- 
grach zdobył,  oddaje  24  twierdz,  uwalnia  wszystkich  jeńców,  wypłacić  ma 
nadto  100.000  florenów  w  złocie  i  obowiązuje  się  na  każde  zawołanie  oddać 
królowi  armię  25.000  do  rozporządzenia!  W  istocie  warunki,  na  jakie  ani 
w  Węgrzech,  ani  w  Polsce  nie  liczono.  Pod  naciskiem  umiarkowanych  osób 
król  ulega  i  zaprzysięga  ugodę. 

Wieść  o  zawarciu  pokoju,  w  którego  dotrzymanie  święcie  wierzono,  wy- 
wołała w  Polsce  ogromną  radość.  Zrozumiano  bowiem,  że  teraz  wreszcie  na- 
deszła dla  króla  chwila  do  powrotu  i  że  wreszcie  ustaną  czasy  bezrządu 
i  ogólnego  rozprężenia  stosunków.  Imieniem  króla  stanął  w  Krakowie  kanonik 
Gruszczyński  i  oświadczył,  że  króJ,  który  za  wiedzą  i  zgodą  sejmu  wyjechał 
do  Węgier,  powróci  skoro  sejm  znów  jednozgodnie  go  powoła.  Natychmiast 
zwołano  sejm  do  Piotrkowa  na  dzień  św.  Bartłomieja.  Ledwie  jednak  zdołano 
się  zebrać,  rozeszła  się  wieść,  że  król  nosi  się  z  zamiarem  złamania  ugody 
szegedy ńskiej.  W  istocie  w  kilka  dni  po  zaprzysiężeniu  ugody  udało  się  Ce- 
sariniemu  przekonać  króla,  że  dla  ważnych  względów  religijnych  przysięga 
ugodowa  jest  nieważną  i  skłonić  go  do  dalszego  prowadzenia  wojny.  Na  sejmie 
w  Piotrkowie  nic  pewnego  jednak  w  tym  względzie  nie  wiedziano.  Sejm  jedno- 
myślnie   uchwalił    zaprosić    króla  do  powrotu  i  wysłał    do    niego    memoryał, 


—     337     — 

o  którym  historyk  niemiecki1)  powiada,  że  należy  do  najlepszych  wzorów  kuu- 
stytaeyjnych  adresów.  Memory  al  zaczyna  się  od  przypomnienia  powodów,  które 
skłoniły  przodków  do  dania  pierwszeństwa  dynastyi  jagiellońskiej  przed  nie- 
miecką. Zamiary  przodków  spełniły  się,  państwo  polskie  rozszerzyło  i  wzmo- 
cniło się,  a  dwaj  męscy  potomkowie  stanowią  porękę  rozwoju  dynastyi.  Po- 
trzeba kościoła  katolickiego,  a  nie  ambicya  lub  chciwość  dała  pochop  do 
przyjęcia  węgierskiej  korony,  jakkolwiek  unia  personalna  pomiędzy  Węgrami 
a  Polską  wydawała  się  z  góry  niemożliwą.  Dalej  odwołuje  się  memoryał  na 
list,  w  którym  król  sam  stwierdza,  że  niebezpieczeństwo  dla  Węgier  i  dla 
chrześcijaństwa  minęło,  gdyż  sułtan,  upokorzony  i  osłabiony,  ofiaruje  warunki, 
w  które  ledwie  uwierzyć  można.  Obowiązek  wobec  Węgier  jest  już  spełniony, 
teraz  przychodzi  obowiązek  wobec  Polski.  Następnie  przedstawia  pismo  straszne 
położenie  wewnętrzne  w  Polsce  i  zaprasza  króla  do  powrotu. 

Niestety  wezwanie  pozostało  bez  skutku.  Dnia  1.  sierpnia  zaprzysiężoną 
została  ugoda,  a  już  24.  września  wyruszył  król  na  czele  15.000  jazdy  z  Sze- 
gedynu.  Według  planu  wypracowanego  w  Rzymie,  armia  lądowa  dojść  miała 
do  Gallipoli,  ażeby  złączyć  się  z  flotą  i  pod  jej  osłoną  dojść  do  współdzia- 
łania z  Grekami.  Pod  Orsową  przekroczyła  armia  Dunaj,  wr  sześć  dni  stanęła 
pod  Widdyniem,  a  20.  października  pod  Nikopolis,  Tu  złączyli  się  z  Węgrami 
Wołosi,  jedyni  ze  wszystkich,  którzy  dotrzymali  słowa.  Jerzy  Brankowicz 
i  cesarz  grecki  nie  myśleli  zgoła  o  dotrzymaniu  umowy  i  dostarczeniu  przy- 
rzeczonej pomocy.  W  zwycięskim  marszu  wśród  ciągłych  utarczek  doprowadził 
Władysław  III  dnia  9.  listopada  armię  swoją  pod  Warnę,  gdzie  rozłożył  się 
obozem. 

Murad  tymczasem,  który  po  zawarciu  pokoju  oddawszy  synowi  pano- 
wanie, cofnął  się  do  miasta  Magnezyi  na  wieść  o  złamaniu  umowy,  stauął 
na  czele  40.000  armii  i  w  zadziwiająco  krótkim  czasie  z  Małej  Azyi  podążył 
aż  pod  Warnę.  Dnia  10.  listopada  rozpoczęła  się  bitwa.  Murad  w  obozie 
tureckim  na  wysokim  słupie  przytwierdził  dokument  zawierający  ugodę 
szegedyńską.  Huny2dy  uszykował  armię  chrześcijańską,  umieściwszy  króla 
w  samym  środku.  Od  początku  Turcy  mają  przewagę.  Prawe  skrzydło 
węgierskie  ratuje  się  ucieczką.  Król  Władysław  na  czele  swego  oddziału 
uderza  na  Turków,  ale  posunąwszy  się  za  daleko,  znika  wśród  hufców 
janczarskich  i  znajduje  śmierć  na  polu  bitwy.  Ginie  również  Oesarini,  według 
jednych  zabity  przez  Turków,  według  drugich  zamordowany  przez  samychże 
Węgrów.  Więcej  aniżeli  czwarta  część  armii  chrześcijańskiej  ginie. 

Tak  zakończyła  się  wyprawa  podjęta  wbrew  woli  i  radzie  całej  Polski 
i  wszystkich  rozwTażniejszych  mężów  węgierskich.  Ofiarą  jej  padł  bohaterski 
król,  natchniony  obrońca  chrześcijaństwa,  w  kwiecie  wieku,  w  chwili,  kiedy 
znękana  wewnętrznemi  rozterkami  Polska  z  upragnieniem  czekała  jego  powrotu. 
„Jedyny  to  był  król  z  chrześcijańskiej  rzeczypospolitej,  co  chciał  bezintere- 
sownie ratować  chrześcijaństwo"  —   powiada  Bartoszewicz. ') 


l)  Caro,  Geschichte  Polens. 

8)  Julian  Barteszewicz,  Pogląd  na  stosunki  Polski  z  Turcyą  i  Tatarami.  Warszawa  1860. 


-     338     — 

Kazimierz  Jagiellończyk  1447—1492. 

Po  tragicznym  zgonie  Władysława  III  Polska,  o  ile  nie  chciała  zrywać 
wielkiego  dzieła  Władysława  Jagiełły,  łączności  z  Litwą,  nie  miała  innego 
kandydata  prócz  Kazimierza,  który  samowolnie  wyniósł  się  na  godność  wiel- 
kiego księcia  litewskiego.  Zachodził  więc  ten  stosunek,  że  kandydatem  na  tron 
polski  był  książę,  którego  w  Polsce  uważano  za  nieprzyjaciela,  ba  przeciwko 
któremu  udawano  się  nawet  ze  skargą  do  Władysława  III.  W  walce  Kazi- 
mierza z  Bolesławem  mazowieckim  polecił  był  nawet  Władysław  III  skarżącym 
się  panom,  by  Bolesławowi  przeciw  Litwie  pomocy  udzielili,  a  jeżeli  magnaci 
do  tego  polecenia  się  nie  zastosowali,  to  uczynili  to  tylko  w  poczuciu  własnej 
wobec  Litwy  niemocy.  ') 

Zanim  jednak  wogóle  mowa  być  mogła  o  sukcesyi,  upłynęło  sporo  czasu. 
Po  strasznej  bowiem  klęsce  pod  Warną,  nikt  nie  wiedział  jeszcze  na  pewne, 
co  się  z  królem  stało.  Widziano  tylko  jak  wysunąwszy  się  naprzód,  wpadł 
w  tłum  nieprzyjacielski,  ale  śmierci  jego  nikt  stwierdzić  nie  zdołał.  W  Wę- 
grzech dość  łatwo  uwierzono  w  śmierć  króla  z  obcej  dynastyi,  przeciwko  któ- 
remu do  samego  ostatka  możne  walczyło  stronnictwo,  w  Polsce  jednakże,  gdzie 
miłość  do  króla  głębokie  zapuściła  korzenie,  łudzono  się  długo  jeszcze  nadzieją 
jego  powrotu.  Kiedy  rozbitki  z  pod  Warny  przybyli  do  Krakowa,  nikt  nie 
wierzył  jeszcze  w  śmierć  króla.  Jedni  mówili,  że  Władysław  III  bawi  w  Al- 
banii, inni  że  w  Serbii,  Weneeyi  i  t.  d.  Najmniej  w  śmierć  brata  wierzył  Ka- 
zimierz, który  dając  wiarę  opowiadaniom  przejezdnych  kupców,  przez  posłów 
swoich  szukał  go  po  wszystkich  krajach.  Wyczekiwanie  na  powrót  króla 
trwało  kilka  miesięcy,  poczem  dnia  23.  kwietnia  1445  roku  zebrał  się  sejm 
w  Sieradzu  i  obrał  królem  Kazimierza.  Kiedy  jednak  obecny  na  sejmie  poseł 
Kazimierza  oświadczył,  jako  że  Kazimierz  ma  wiadomość,  iż  brat  nie  zginął 
i  że  wysłał  ludzi  na  jego  poszukiwanie,  uchwalono  ostateczny  wybór  odroczyć 
az  do  powrotu  tych  ludzi  i  oznaczono  następny  sejm  na  dzień  24.  sierpnia. 
W  każdym  razie  uchwalono  uprosić  Kazimierza,  by  na  sejm  do  Piotrkowa 
przybył  i  rządy  w  Polsce  tymczasowo,  dokąd  o  losie  brata  jakiej  pewności 
nie  będzie,  objąć  raczył.  Uchwała  ta  miała  przedewszystkiem  na  celu  zama- 
skować właściwe  Polski  wobec  Litwy  położenie.  Litwini  rozumieli  jednak  aż 
nadto  dobrze,  że  ta  sama  Polska,  która  dotąd  Kazimierza  wielkim  księciem 
uznać  się  wzdragała,  dziś  w  zgoła  odmiennem  znalazła  się  położeniu  i  że 
przyjąć  musi  wszelkie  warunki,  jakie  jej  Litwa  w  zamian  za  przyjęcie  przez 
Kazimierza  korony  polskiej  podyktować  zechce.  Zbigniew  Oleśnicki  w  liście 
pisanym  do  biskupa  wileńskiego  Macieja,  przedstawia  temuż  błogie  czasy  dla 
obu  państw,  kiedy  zgoda  między  nimi  kwitnęła  i  grozi,  że  lepszej  sposobności 
do  osiągnięcia  korony  polskiej  nie  będzie.  Zaklina  go,  aby  wpłynął  na  księcia, 
iżby  pozwolenia  swego  nie  odmówił.  Na  Litwie  jednak  rozumiano  położenie 
doskonale  i  wiedziano,  że  Polska  wreszcie  na  każdy  warunek  zgodzić  się  będzie 


')  Wstąpienie    na   tron    polski    Kazimierza    Jagiellończyka.     Ze  studyów   archiwalnych 
Dr.  Anatola  Lewickiego.  Kraków  1885. 


—     339     — 

musiała.  W  grudniu  rozpoczęły  sir  tajemne  narady  Litwinów  z  księciem,  na- 
rady, które  według  Długosza  miały  na  celu  odwiedzenie  Kazimierza  od  przy- 
jęcia korony  polskiej,  gdyż — jak  twierdzi  -  obawiali  się  powrotu  okropnych 
czasów  Witolda  i  Zygmunta  i  utraty  zdobytej  za  Kazimierza  wolności.  Prze- 
dewszystkiem  zaś  obawiali  się  sukcesyi  Michała,  o  którym  przypuszczali,  iż 
krwawo  pomścić  zechce  śmierć  ojcowska.  Inaczej  jednak  sądzi  o  tych  naradach 
historyk  poprzednio  już  cytowany.1)  „Daremnie  —  mówi  —  posłowie  polscy 
usiłowali  uspokoić  ich  i  różne  podawali  im  sposoby  wyjścia  z  trudności, 
obiecując  dołożyć  starań,  aby  przyszłym  wielkim  księciem  Litwy  ustanowiono 
osobę  im  przydatną  i  miłą,  godząc  się  także,  aby  Kazimierz  na  Litwie  po- 
został, a  królem  polskim  inny,  obu  państwom  przychylny,  został  obrany, 
przystając  nawet  na  to,  aby  Kazimierz  obu  państwom  zarówno  panował,  oczy- 
wiście byle  to,  co  się  stanie,  stało  się  za  wolą  i  zgodą  Litwinów.  Litwini 
jednak  na  nie  przystawali.  Czegóż  więc  chcieli?  Czy  zerwania  unii  z  Polska? 
Nie,  bo  w  takim  razie  niepotrzebne  były  wszelkie  transakcye  z  Polakami, 
a  zresztą  podnosili  słusznie,  że  Kazimierz  nie  ścierpi,  aby  kto  inny  w  jego 
njczystem  państwie  panował.  Widocznie  więc  były  to  ze  strony  Litwinów 
manewry  taktyczne,  a  inne  w  skrytości  żywili  zamiary".  Polacy  znaleźli  sic 
niespodziewanie  w  tern  położeniu,  że  musieli  Litwę  prosić,  by  swemu  wielkiemu 
księciu  w  Polsce  królować  pozwoliła. 

Zamiary  Litwinów  ujawniły  się  bardzo  jaskrawo  na  sejmie  piotrkowskim, 
kiedy  poseł  litewski,  kniaź  Wasyl  Krasny,  z  jednej  strony  odmówił  przyjęcia 
korony  polskiej  przez  Kazimierza,  z  drugiej  wręcz  zabraniał  Połakom  innego 
wyboru.  Nie  dawaliście  nam  —  mówił  —  Kazimierza  do  czasu,  jakby  jakiego 
księcia,  któregobyście  mogli  w  każdym  razie  do  rządów  w  Polsce  odwołać. 
Dziś  dość  mu  dziedzictwa  na  Litwie  i  nie  pragnie  wyższej  godności,  tem- 
bardziej,  że  i  śmierć  brata  dotychczas  niepewna.  W  królestwie  polskiem  naj- 
lepszy spokój  panuje,  mogą  więc  rządzić  dalej,  jak  rządzą  oddawna  zastępcy. 
Żebyście  się  jednak  nie  ważyli  przystąpić  do  nowej  elekcyi,  bo  Kazimierz  nie 
ścierpi,  ażeby  w  jego  państwie  ojcowskiem  wbrew  jego  woli  kto  inny 
panował. 

Równocześnie  wysłali  Litwini  pod  pozorem  traktowania  spraw  handlo- 
wych poselstwo  do  wielkiego  mistrza  zakonu,  z  tajnem  poleceniem  wybadać 
go,  czyby  nie  zechciał  zawiązać  z  Litwą  ścisłego  sojuszu.  Wielki  mistrz  nie 
okazał  się  jednak  zbyt  pochopnym  do  przyjęcia  tej  ogólnikowej  propozycyi. 
Odpowiedział  zatem  ostrożnie,  że,  zostając  z  Polską  zarówno  jak  z  Litwa 
w  wieczystem  przymierzu,  pragnie  i  nadal  ściśle  go  przestrzegać.  Przystąpi 
zatem  do  układów,  skoro  z  bliższego  określenia  okaże  się,  że  proponowany 
związek  nie  sprzeciwia  się  warunkom  wieczystego  przymierza.  Widocznie  Ka- 
zimierz wdał  się  też  w  rokowania  z  Świdrygiełłą,  bo  równocześnie  z  posel- 
stwem polskiem  przybył  także  do  wielkiego  mistrza  poseł  z  listem,  w  którym 
Swidrygiełło,  donosząc  o  zupełnem  z  Kazimierzem  porozumieniu,  popiera  jego 
propozycye. 

*)  Wstąpienie  na  tron  polski  Kazimierza  Jagiellończyka.  Ze  studyów  archiwalnych 
Dr.  Anatola  Lewickiego.    Kraków  1885. 


—     340     — 

W  Polsce  po  sejmie  piotrkowskim  i  po  zasiągnięciu  wiadomości  o  roko- 
waniach Kazimierza  z  krzyżakami,  powszechne  zapauowało  zaniepokojenie 
i  oburzenie.  Nikt  nie  wiedział,  jak  wobec  tego  niczem  niewytłumaczonego  za- 
chowania się  Litwy  postąpić.  Nie  pozostawało  na  pozór  nic  innego,  jak  wybór 
nowego  króla,  a  następnie  wojna  z  Litwą.  Wobec  oświadczenia  posła  litew- 
skiego, trudno  wszakże  było  łudzić  się  nadzieją,  że  Litwa  nowy  wybór  uzna. 
W  opinii  publicznej  w  Polsce  zaszła  jednakże  była  od  czasu  klęski  pod  Warną 
znaczna  zmiana.  Zbigniew  Oleśnicki,  doradzający  do  energicznych  wobec  Litwy 
kroków,  utracił  był  wszelki  mir  i  znaczenie.  Przewaga  przechyliła  się  na  stronę 
magnatów,  którzy  za  żadną  cenę  wojny  z  Litwą  nie  chcieli.  Dlatego  też,  kiedy 
przyszło  do  elekcyi,  mimo  że  królowa  Zofia  sama  do  wyboru  innego  króla 
doradzała,  postanowiono  raz  jeszcze  sprawę  odroczyć,  wybór  na  27.  marca 
rozpisać,  a  tymczasem  wysłać  do  Kazimierza  nowe  poselstwo,  złożone  z  Przed- 
bora  Koniecpolskiego  i  Ścibora  ze  Ściborzyc.  Kiedy  i  to  poselstwo,  mimo 
wielkiej  do  ustępstw  skłonności,  żadnego  osiągnąć  nie  zdołało  rezultatu,  po- 
stanowiono wreszcie  przystąpić  do  nowej  elekcyi.  Dnia  28.  marca  roku  1446 
odbył  się  zjazd  elekcyjny.  Większość  do  tego  stopnia  obawiała  się  wojny 
z  Litwą,  że  zaraz  na  wstępie  proponowała  uchwałę,  ażeby  elekcya  była  tylko 
warunkową,  to  jest,  ażeby  po  dokonanym  jednomyślnie  wyborze,  pozostawić 
jeszcze  Kazimierzowi  czas  do  namysłu.  Zbigniew  Oleśnicki  i  jego  poplecznicy 
oświadczyli  się  za  elektorem  brandenburskim  Fryderykiem,  większość  głoso- 
wała za  Bolesławem,  księciem  mazowieckim.  Dla  osiągnięcia  jednomyślności 
mniejszość  ustąpiła  i  Bolesław  obwołany  został  królem  pod  warunkiem,  że 
Kazimierzowi  pozostawiony  będzie  czas  do  namysłu.  W  przeciwnym  razie  ko- 
ronacya  Bolesława  odbyć  się  miała  na  Zielone  Święta.  Słuszuie  sądzi 
Dr.  Anatol  Lewicki,  że  ci,  którzy  głosowali  za  Bolesławem,  pragnęli  tylko 
wywrzeć  nacisk  na  Litwę,  gdzie  osoba  tego  elekta  wobec  pokrewieństwa  jego 
z  Michałem  poważne  budzić  musiała  obawy.  Przeciwnie,  stronnictwo  Oleśni- 
ckiego, glosując  za  Fryderykiem,  z  góry  dążyło  do  zerwania  stosunków, 
a  ewentualnie  do  wojny  z  Litwą.  Także  Długosz  w  wyborze  Bolesława  widzi 
znaczne  dla  Litwy  ustępstwo,  które  później  wielką  okupić  musiano  ofiarą. 
Według  Długosza  miał  też  wybór  Bolesława  wielką  na  Litwie  sprawić  kon- 
sternację, czego  jednak  z  następnego  postępowania  Litwinów  bynajmniej  stwier- 
dzić nie  można. 

Z  listu  pisanego  z  Nakła,  a  cytowanego  przez  Dr.  Anatola  Lewickiego, 
dowiadujemy  się,  że  Litwini  na  wieść  o  wyborze  Bolesława  wznowili  rokowania 
z  mistrzem  zakonu,  a  i  do  papieża  w  tej  sprawie  się  udali.  Zanim  jednak  ro- 
kowania z  mistrzem  do  jakiegoś  doprowadziły  rezultatu,  sprawa  rozstrzygnęła 
się  na  korzyść  Kazimierza.  W  trakcie  rokowań  z  mistrzem  i  papieżem,  dał  już 
bowiem  Kazimierz  poufnie  do  poznania,  że  namyślił  się  i  koronę  polską 
przyjmie.  Zwolennicy  jego  zwołali  wskutek  tego  zjazd  panów  krakowskich 
w  Bełżycach,  o  którymto  zjeździe  Długosz  mówi,  że  przybyli  nań  tacy  tylko, 
którzy  obawiali  się,  by  Bolesław  przyszedłszy  do  tronu,  nie  odebrał  im  dóbr 
koronnych.  Zebrani  na  zjeździe  panowie  wysłali  do  Kazimierza  kasztelana  san- 
deckiego,  Piotra  Kurowskiego,   celem   dalszych  rokowań.     Istotnie  wrócił  Ku- 


—     341     — 

rowski  z  ozuajmieniein,  że  Kazimierz  stanowczo  koronę  przyjmie.  Na  zjeździe 
krakowskim,  dnia  8.  maja,  podano  do  wiadomości  rezultat  poselstwa  Kurow- 
skiego i  mimo  protestów  ze  strony  zwolenników  Oleśnickiego,  odstąpiono  od 
wprowadzenia  w  czyn  elekcyi  Bolesława  mazowieckiego.  Na  dzień  29.  września 
uchwalono  odbyć  zjazd  w  Parczowie  i  zaprosić  Kazimierza,  by  przybył  albo 
do  Parczowa,  albo  do  miejsca  pomiędzy  Parczowem  a  Brześciem  oznaczyć  się 
mającego.  Jak  wielką  była  już  wówczas  wzajemna  pomiędzy  Polską  a  Litwą 
nieufność,  świadczy  tradycya,  wedle  której  z  jednej  strony  zgromadzeni 
w  Brześciu  Litwini  obawiali  się  zdradzieckiego  napadu  ze  strony  zgromadzo- 
nych w  Parczowie  Polaków,  z  drugiej  znów  Polacy  podejrzywali  Litwinów 
o  zdradzieckie  z  Tatarami  konszachty. 

Kiedy  Kazimierz  stanął  w  Brześciu,  wysiano  do  niego  posłów,  by  sto- 
sownie do  danego  Kurowskiemu  przyrzeczenia,  przybył  na  elekcję  do  Parczowa. 
Na  to  odrzekł  Kazimierz,  że  przybywszy  do  Brześcia  na  prośbę  niektórych 
baronów  polskich,  bynajmniej  rokowań  nie  odmawia,  zaprzecza  jednak  jakoby 
przyrzekł  Kurowskiemu,  że  koronę  polską  przyjmie,  lub  że  na  zjazd  do  Par- 
czowa przybędzie.  Jeżeli  zatem  panowie  polscy  mają  z  nim  jaką  sprawę,  to 
niechaj  przybędą  do  niego  do  Brześcia.  Innemi  słowy  żądał  Kazimierz,  żeby 
wszelkie  układy  prowadzone  były  na  terytoryum  litewskiem.  Po  długich  na- 
radach zgodzono  się  wreszcie  wysłać  do  Brześcia  ośmiu  senatorów,  którym 
jednak  według  Długosza  polecono,  by  Kazimierza  do  przyjęcia  korony  polskiej 
skłonili,  od  wszelkich  jednak    na  korzyść  Litwy    przyrzeczeń    się    wstrzymali. 

W  Brześciu  wystąpili  wreszcie  Litwini  z  żądaniami  jasno  sformułowanymi, 
żądając  przedewszystkiem  odstąpienia  na  rzecz  Litwy  Podola,  Łucka  i  Oleska. 
Według  twierdzenia  Długosza  mieli  jednak  Litwini  od  żądania  tego  odstąpić 
i  zadowolić  się  uslnem  przyrzeczeniem,  iż  delegaci  dołożą  starań,  by  Kazimierz 
mógł  dowolnie  rozporządzać  owymi  krajami.  Opowiadanie  Długosza  jednak  zbija 
dokument  przytoczony  przez  Cara,  a  potwierdzony  przez  Dr.  Lewickiego, 
z  którego  wynika,  ża  wysłani  do  Kazimierza  posłowie  mieli  zupełne  pełno- 
mocnictwo do  rokowań  i  zawierania  układów  i  że  w  istocie  na  zawarte  tam 
układy  wystawione  zostały  z  obu  stron  formalne  dokumenty.  Kazimierz  dał 
pisemne  oświadczenie,  że  koronę  polską  przyjmie,  Polacy  zaś  poświadczyli  mu 
w  dokumencie,  że  go  w  Polsce  w  niewoli  trzymać  nie  będą.  Co  do  odstąpienia 
ziem  ruskich  Litwinom,  nie  istnieje  żaden  auteutyczuy  dowód.  Dr.  Anatol  Lewicki 
odwołując  się  na  kopię  dokumentu,  znajdującą  się  w  archiwum  Czartoryskich, 
objawia  wbrew  Długoszowi  zdanie,  że  w  istocie  na  zjeździe  w  Brześeiu  pełno- 
mocnicy polscy  zgodzili  się  na  odstąpienie  Litwie  Wołynia  i  Podola,  a  na  po- 
parcie tego  zdania  liczne  przytacza  dowody.  Z  powodu  wielkiej  doniosłości  tej 
sprawy-  przytaczamy  główną  część  rozumowania  wspomnianego  historyka  w  do- 
słownem  brzmieniu:  „Oto —  pisze  Dr.  Lewicki —  magnaci  rej  wodzący  w  Pol- 
sce, gdy  się  zgromadzili  w  Parczowie,  zakrzyczani  przez  hałaśliwą  większość, 
gotową  do  wszelkich  ustępstw  dla  Litwy,  i  chcąc  pozostawić  sobie  furtkę  do 
wyjścia,  zgodzili  się  na  wysłanie  delegatów  do  Brześcia  z  zupełnem  pełno- 
mocnictwem do  zawarcia  ugody.  Ci  delegaci  podpisali  akt  nowej  unii  i  ustąpili 
w  niej    Litwie    nietylko    Wołynia,   ale  i  Podola,    uzyskawszy   za  to  piśmienne 


—     342     — 

zapewnienie  od  Kazimierza,  że  koronę  przyjmie  i  w  oznaczonym  terminie  na 
koronacyę  przybędzie.  Koronowano  go  też,  gdy  przybył,  bezwarunkowo,  nie 
żądając  nawet  od  niego,  co  rzecz  także  szczególna,  potwierdzenia  przedtem 
przywilejów.  Lecz  po  dokonanej  koronaeyi  uchylono  się  od  uznania  owego 
nowego  aktu  prawnopaństwowego,  przez  pełnomocników  wystawionego,  nie- 
zawodnie odmawiając  tymże  do  tego  prawa;  stąd  i  Długosz,  z  tern  stronni- 
ctwem tysiącznymi  węzłami  i  przekonaniami  związany,  o  akcie  tym  żadnej 
wzmianki  nie  czyni,  jakby  wcale  nie  istniał.  Gdy  zaś  opowiada  później  o  do- 
maganiu się  przez  Litwinów  zwrotu  krajów  spornych  i  poprawienia  obrażliwej 
dla  nich  unii  horodelskiej,  to  rozumiem  to  opowiadanie  tak,  że  Litwini  doma- 
gali się  wykonania  tego  aktu,  który  im  w  Brześciu  przez  pełnomocnych  dele- 
gatów polskich  został  wystawiony.  O  ten  akt  toczyła  się  ta  niesłychanie  na- 
miętna walka  między  Litwą  a  koroną  przez  całe  panowanie  Kazimierza  Ja- 
giellończyka. Kiedy  jednak  później,  wziąwszy  sobie  w  osobie  Aleksandra  oso- 
bnego wielkiego  księcia  i  znalazłszy  się  samymi  wrobee  wzrastającej  potęgi 
moskiewskiej,  zmuszonymi  się  widzieli  w  r.  1499  ponowić  w  całości  akt  unii 
horodelskiej,  przeciw  której  obraźliwym  postanowieniom  tak  natarczywie  za 
Kazimierza  występowali;  kiedy  nie  oni  Polakom,  ale  Polacy  im  warunki  dykto- 
wali: wtedy  też,  oczywiście  na  żądanie  Polaków,  zrzekli  się  praw  płynących 
z  aktu,  który  „ich  wzajemną  obrażał  uczciwość".  Stąd  też  akt  nie  znajdował 
sie  w  skarbcu  i  zapomniano  o  nim  wkońcu  tak,  że  kiedy  podczas  rokowań 
o  unią  lubelską  wszystkie  akta  związkowe  ze  skarbca  wyjmowano,  o  akcie 
naszym  już  i  słych  zaginął. 

Tak  rzecz  rozumiejąc,  zrozumiemy  też  późniejsze  wypadki,  które  w  Dłu- 
goszu mętnie  są  przedstawione,  czem  uzyskamy  zarazem  nowy  dowód  auten- 
tyczności rzeczonego  dokumentu.  Tak  mianowicie  opowiada  Długosz  z  go- 
ryczą, że  Kazimierz  zaraz  po  owym  pamiętnym  sejmie  brzesko-parczowskim, 
odchodząc  z  Brześcia,  wsie  Łomazy,  Połubice  i  inne  oderwać  od  tenuty  par- 
czowskiej,  t.  j.  od  polskiej,  a  dla  brzeskiej,  t.  j.  dla  Litwy  zająć  kazał,  ta- 
kiem  uszczupleniem  granic  Polski  znacząc  początki  rządów  swoich.  W  opo- 
wiadaniu Długoszowem  brzmi  to  rzeczywiście  oburzająco,  bo  zaledwo  sobie 
można  wyobrazić  króla,  któryby  pogodziwszy  dopiero  z  wielkim  trudem  do 
najwyższego  stopnia  rozdrażnione  umysły,  jakby  mu  jeszcze  za  mało  było, 
dolewał  w  ten  sposób  oliwy  do  ognia  i  utrudniał  sobie  i  tak  już  niezmiernie 
trudne  przyszłe  stanowisko  w  Polsce.  Ale  rzecz  przedstawi  nam  się  inaczej, 
skoro  mamy  dokument  dowodzący,  że  tam  na  tym  sejmie  Podola  i  Wołynia 
Litwie  formalnie  ustąpiono,  bo  owe  wsie  widocznie  tym  dokumentem  musiały 
być  także  objęte  i  Kazimierz  zajęciem  ich  dla  Litwy  wykonywał  tylko  za- 
wartą właśnie  ugodę". 

W  całej  tej  sprawie  zwycięstwo  było  stanowczo  po  stronie  polityków 
litewskich,  którzy  z  wielką  przenikliwością  sytuacyę  zrozumieli  i  dla  interesów 
Litwy  wyzyskać  umieli.  Ułatwił  im  wielce  to  zadanie  Kazimierz,  który  od 
najmłodszego  wieku  pod  wpływem  litewskim  pozostając,  w  każdym  kierunku 
iuttM-esa  Litwy  popierał. 


—     343     -  % 

Dnia  18.  czerwca  1447  r.  przybył  Kazimierz  do  Saudomierza.  Ze  wszystkich 
stron  spieszyły  na  jego  spotkania  uroczyste  deputacye.  Cały  naród  odżył  na- 
dzieja, że  wreszcie  skończy  się  długi  czas  bezkrólewia,  ciągnący  się  właściwie 
od  chwili,  kiedy  Władysław  iłł,  ulegając  polityce  Zbiguiewa  Oleśnickiego, 
opuścił  granice  kraju.  Kiedy  nowo  wybrany  król  przybył  do  Krakowa  radość 
nie  miała  granic.  Na  drugi  dzień  zjawili  się  w  Krakowie  obaj  książęta  mazo- 
wieccy, Bolesław  i  Władysław,  książęta  szląscy,  poselstwo  wielkiego  mistrza 
zakonu,  a  nawet  i  stary  Swidrygielło  pospieszył  na  uroczystość  koronacyjną. 
Aktu  koronacyjuego  dokonał  prymas  Wincenty  Kot,  któremu  asystowali  Zbi- 
gniew Oleśnicki  i  biskup  kujawski  Władysław  z  Oporowa.  Na  drugi  dzień  pe 
koronacyi  miało  mieszczaństwo  złożyć  hołd  nowemu  królowi  na  rynku  kra- 
kowskim. Przed  tą  uroczystością  przyszło  jednak  pomiędzy  książętami  mazo- 
wieckimi a  duchowieństwem  do  sporu  o  to,  komu  należy  się  pierwsze  przy 
królu  miejsce.  Ażeby  spór  zażegnać,  zrezygnował  król  z  uroczystego  aktu 
i  zadowolił  się  uroczystym  przez  miasto  pochodem.  Jeszcze  jeden  charaktery- 
styczny wypadek1)  zamącił  radość  tego  dnia.  Oto  w  dzień  koronacyi  zase- 
kwestrowano  na  rzecz  państwa  kilka  posiadłości  klasztoru  tynieckiego  z  po- 
wodu, że  klasztor  odmówił  dostarczenia  królowi  powiunej  kwatery  (statio). 
Kobiety  z  tych  wsi,  którym  zabrano  bydło,  płacząc  i  narzekając,  wpadły  do 
katedry  krakowskiej.  Była  to  jakby  zapowiedź  przyszłej  państwa  z  kościo- 
łem  walki. 

Stosunek  państwa  do  kościoła.  —  Zbigniew  Oleśnicki  kardynałem. 
—  Spór  o  przywileje.  —  Zaraz  po  dokonaniu  aktu  koronacyjnego  przy- 
stąpił Kazimierz  do .  uregulowania  stosunku  państwa  do  Stolicy  apostolskiej. 
Sproszonym  w  tym  celu  dygnitarzom  kościelnym  i  świeckim  przedłożył 
nowy  król  do  rozstrzygnięcia  kwestyę,  żali  nie  należałoby  obecnie,  po  śmierci 
papieża  Eugeniusza  IV  i  wyborze  papieżem  Mikołaja  V,  odstąpić  od  deklaro- 
wanej neutralności  i  wrócić  do  posłuszeństwa  papieża.  Kazimierz  radził  w  tym 
względzie  do  pospiechu,  licząc  na  to,  że  na  razie  wobec  ciężkiego  położenia 
Stolicy  apostolskiej  uda  mu  się  jeszcze  uzyskać  dla  państwa  korzyści,  o  które 
później  napróżnoby  się  ubiegał.  W  następstwie  tej  narady  a  mimo  opozycyi 
uniwersytetu  i  wielu  możnych  panów,  wysłani  zostali  dnia  6.  lipca  1447  do 
Rzymu  kasztelan  kaliski  Piotr  z  Szamotuł  i  prałat  poznański  Wysała,  z  de- 
klaracyą  posłuszeństwa.  Przytem  mieli  posłowie  domagać  się  oddania  królowi 
kolatorstwa  w  całem  państwie  na  sześć  lat,  dziesiątej  części  dziesięcin  i  do- 
chodów z  Świętopietrza  na  lat  kilka.  Zbigniew  Oleśnicki  przyłączył  się  do 
deklaracyi  posłuszeństwa  i  wystosował  do  papieża  list2)  wielce  charaktery- 
styczny, w  którym  donosi,  że  decyzya  królewska  powstała  głównie  pod  jego 
i  jego  krewnych  wpływem.  Dalej  przypomina,  że  nadaną  mu  przez  Eugeniusza  IV 
w  roku  1439  goduość  kardynalską  z  rozkazu  króla  Władysława  III  odrzucił, 
dziś  jednak  prosi  o  zatwierdzenie  tej  godności  i  przysłanie  mu  insygniów. 
Nadto  wysłał  Oleśnicki  własnego    posła  w  osobie  kanonika  Jana  Pniewskiego 


')  Caro,  Geschichte  Polens. 
2)  Caro,  Geschichte  Polens. 

26 


—     344     — 

ze  zleceniem  przywiezienia  ran  rzeczonych  insyguiów.  Przez  tegoż,  jakoteź  za 
pośrednictwem  zaprzyjaźnionych  z  nim  dygnitarzy  kościelnych  w  Rzymie, 
prosił  nadto  Oleśnicki  papieża,  by  wszelkie  beneficya  z  dóbr  kościelnych 
w  czasie  neutralności,  czy  to  świeckim,  czy  duchownym  osobom  nadane,  przez 
Stolicę  apostolską  zatwierdzone  zostały  i  by  za  czas  neutralności  wszystkim 
i  za  wszystko  udzieloną  została  powszechna  absolucya.  Dnia  6.  listopada 
roku  1447  nadeszła  odpowiedź,  w  której  papież  zapewnia  Oleśnickiego,  że 
gdyby  poprzednik  nie  dokonał  był  jego  norainacyi  na  kardynała,  on  sam  na- 
tychmiast by  to  uczynił,  co  zaś  do  przesłania  insygniów  kardynalskich  odpo- 
wiada cokolwiek  wymijająco,  zasłaniając  się  niepewnością  na  gościńcach 
i  przyrzekając,  że  takowe  przeszłe  przez  oczekiwanych  w  Rzymie  posłów  kró- 
lewskich. Co  do  zatwierdzenia  benefieyów  nie  uznaje  papież  żądauego  przez 
Oleśnickiego  pospiechu,  przyrzeka  jednak  załatwić  sprawę  w  sposób  zadowal- 
niający.  Dnia  2.  października  1447  wystosował  znów  papież  list  do  arcybiskupa 
gnieźnieńskiego  Wincentego  Kota,  w  którym  donosi  mu,  że  co  do  powszechnej 
absolucyi  i  co  do  zatwierdzenia  benefieyów  przychyla  się  do  prośby  Oleśnickiego. 
Tem  samem  papież  niejako  zaznaczył,  że  nie  chce  o  sprawie  powszechuej 
państwowej  traktować  z  Oleśnickim  bez  pośrednictwa  prymasa. 

Posłowie  wysłani  przez  króla  Kazimierza  do  papieża,  powrócili  dnia 
30.  maja  1448  roku  i  przedłożyli  królowi  oraz  zebranemu  w  Lublinie  sejmowi 
niezbyt  korzystne  sprawozdanie.  Zamiast  żądanego  prawa  kolatorstwa  dla  ca- 
łego kraju,  zgodził  sic  papież  tylko  na  dziewięćdziesiąt  miejscowości,  a  zamiast 
kilkoletniego  świętopietrza  i  dziesiątej  części  dziesięcin  na  lat  sześć,  prze- 
kazał koronie  jednorazowo  kwotę  10.000  dukatów  płatna  z  dochodów  ko- 
ścielnych. Król  i  sejm  zgodzili  się  na  przyjęcie  propozycyi  papieskiej,  ale 
uniwersytet  krakowski  odmówił  przybyłemu  wraz  z  poselstwem  z  Rzymu  lega- 
towi papieskiemu  uznania  i  posłuszeństwa.  Mimo  gorliwego  pośrednictwa  króla 
pozostał  uniwersytet  niewzruszonym,  dowodząc,  że  nie  może  odstąpić  od  swego 
traktatu  co  do  prawomocności  wyboru  Feliksa  V.  Rozgniewany  legat  papieski, 
Giambattista  Rumeno,  zażądał  od  króla  aresztowania  profesorów  i  odebrauia 
im  wszelkich  duchownych  i  świeckich  godności.  Król  jednak  nie  przychylił 
się  do  tych  żądań,  a  i  papież  następnie  potępił  gwałtowność  legata.  Do 
roku  1449  trwał  opór  uniwersytetu  krakowskiego,  a  dopiero  kiedy  wszystkie 
inne  uniwersytety  odstąpiły  od  pierwotnego  stanowiska,  także  i  uniwersytet 
krakowski  w  lipcu  tegoż  roku  poddał  się  papieżowi  Mikołajowi  V.  Pismo, 
w  którem  uniwersytet  oznajmiał  swoją  submisyę,  wręczył  papieżowi  bawiący 
wówczas  w  Rzymie  kanonik  krakowski  i  historyk  Długosz. 

Zaledwie  załatwiony  został  spór  Stolicy  apostolskiej  z  uniwersytetem, 
kiedy  znów  wyłoniła  się  kwestya  sporna  pomiędzy  księciem  mazowieckim  Bo- 
lesławem a  kościołem.  W  czasie  kiedy  kościół  starał  się  o  uzyskanie  ze  strony 
obu  książąt  mazowieckich  deklaracyi  posłuszeństwa  dla  papieża,  zasystowano 
na  rozkaz  papieski  wybieranie  dziesięcin  kościelnych  na  Mazowszu.  Na 
żądanie  króla  Kazimierza  jednak,  który  z  zezwoleniem  papieża  pobierać 
miał  pewną  część  tych  dziesięcin,  wydał  papież  Mikołaj  V  w  roku  1451 
ustny  nakaz  do   duchowieństwa    mazowieckiego,    żeby   wnosiło   do   kasy    kró- 


—    345    — 

lewskiej  przypadający  nań  udział.     Tak    więc  spór   kościelny  przeniósł   się  na 
Mazowsze. 

Ważniejszą  była  jeszcze  sprawa  na  pozór  osobista  Zbiguiewa  Oleśnickiego. 
Słyszeliśmy  już,  że  papież  jakkolwiek  nie  zaprzeczał  biskupowi  krakowskiemu 
godności  kardynalskiej,  jednakże  pod  różnymi  pozorami  odraczał  przysłanie  mu 
gorąco  upragnionych  insygniów.   Główny  powód  tej  zwłoki  był  natury  bardzo 
poważnej  i  sięgał  głęboko  w  prawno-państwowe  stosunki  Polski.     Król    Kazi- 
mierz wiedział  bardzo  dobrze,  że  wyniesienie    biskupa  krakowskiego  wywołać 
musi    oburzenie    w    Wielkopolsce,    gdyż    temsamem    arcybiskup    gnieźnieński 
i  prymas    królestwa   polskiego  zejść  musiał  w  hierarchii   kościelnej  na  stano- 
wisko   drugie    po    biskupie    krakowskim.     Mimo    więc    bezustannych    nalegań 
Zbigniewa    król    obawiając    się    zamieszek  wewnętrznych   sprzeciwiał   się  jego 
w  Ezymie  zabiegom  nawet  wtedy  jeszcze,  kiedy  arcybiskup  gnieźnieński  Win- 
centy Kot  umarł,  a  na  jego  miejsce  na  tę  godność    wyniesiony  został  Włady- 
sław z  Oporowa.    Dopiero    kiedy  sekretarz    Zbigniewa    Oleśnickiego,  Długosz, 
zjawił    się  w  Rzymie  z  wspomnionym  już  listem    krakowskiego    uniwersytetu, 
sprawa  wzięła  pomyślny  dla  biskupa  obrót.     Wymowie  i  zabiegom  Długosza 
udało    się    30.    lipca    1449    roku    uzyskać    upragniony    kapelusz    kardynalski 
i  bullę    pozostawiającą    Zbigniewa  w  posiadaniu    nabytych  dotąd    beneficyów. 
Żeby   jednak    nie    drażnić    Wielkopolski,    wydał    papież    odezwę  do  baronów 
i  szlachty    wielkopolskiej,    gdzie    wyraźnie    zaznaczył,  że  wyniesienie    biskupa 
krakowskiego  w  niczem  nie  narusza  prawa  pierwszeństwa  metropolii  gnieźnień- 
skiej. Na  wszystkich  sejmach  i  zgromadzeniach  nadal  jak  dotąd  pierwszy  głos 
przysługiwać  miał  arcybiskupowi  gnieźnieńskiemu.  Zbigniew  widział  się  na  razie 
u  celu  swoich  marzeń  i  zabiegów,  a  i  król  powróciwszy  z  Litwry  uznał  nową 
jego  godność.    W  Wielkopolsce   jednak  zakotłowało.    Na  sejm  w  Piotrkowie, 
dnia  6.  grudnia  1449  roku,  przybył  nowy  kardynał  w  uroczystym  stroju,  oto- 
czony licznem  gronem  krewnych  i  adherentów.   W  tej  chwili  powstał  prymas, 
oraz    biskup    poznański  i   wszyscy    inni    dygnitarze    kościelni  z  Wielkopolski 
i  opuścili    miejsce    obrad.     Zgromadziwszy  się  w  mieszkaniu  arcybiskupa,  za- 
prosili oni  króla,  by  do  nich  przybył.    Kazimierz    poddał  się  temu    wezwaniu 
w  nadziei  pojednania  zwaśnionych  stronnictw.  Zgromadzeni  Wielkopolanie  do- 
magali   się  od  króla,  by  odmówił    nominacyi    Zbigniewa    zatwierdzenia,  gdyż 
przez  tę  nominacyę  naruszony  zostaje  stary  przywilej  Wielkopolski.    Wszelkie 
perswazye    rozbijały    się    o    opór  Wielkopolan.    Dopiero  kiedy  królowi  udało 
się  skłonić  do  wyjazdu  tak  Zbigniewa   Oleśnickiego  jak  i  acybiskupa  Włady- 
sława, można  było  nanowo  podjąć  przerwane  obrady.    Spór  jednakże   toczył 
dalej  i  zaostrzał  się  z  każdym  dniem  bardziej.  Nowy  sejm  zwołany  na  wiosnę 
roku    1451    do  Piotrkowa    zastał    stronnictwa    w    największem    rozgoryczeniu. 
Dygnitarze    wielkopolscy   odmawiali  udziału  w  wszelkich  innych  pracach,  do- 
pokąd  rozstrzygniętą  nie  będzie  sprawa,  którą  za  najważniejszą  uważali.    Król, 
chcąc    spór    zażegnać,  wdał  się  osobiście  w  układy  z  wybitnymi  mężami  obu 
stronnictw  i  osiągnął    zgodę  na  statut,    który  też  następnie  sejm   jednomyślnie 
aprobował.  Według  tego  statutu  przyznano  metropolii  gnieźnieńskiej  na  wieczne 
czasy  prawo  jurysdykcyi  nad  biskupstwem  krakowskiem.  Zbigniewowi  Oleśnickiemu 

26* 


—     346     — 

pozwolono  wprawdzie  na  przyjęcie  godności  kardynalskiej,  równocześnie  jednak 
postanowiono,  by  w  przyszłości  żaden  arcybiskup  lub  biskup  krakowski,  ani  inny 
starać  się  nie  mógł  o  godność  kardynała  lub  legata  papieskiego  bez  pozwolenia 
króla  i  jego  rady.  Dalej  uchwalono,  by  arcybiskup  i  kardynał  nie  pojawiali  się 
na  posiedzeniach  sejmowyeh  razem,  jeno  naprzemian  co  drugi  dzień.  Prawo  koro- 
nowania królów  pozostawiono  na  wieczne  czasy  przy  biskupstwie  goieznieńskiem. 
Tak  wiec  zakończył  się  spór  zupełną  porażką  krakowskiego  biskupa. 

Sprawy  te,  jakkolwiek    niewątpliwie    przykre  dla  króla,    miały  tę  dobrą 
stronę,  że  odwracały    uwagę    powszechną  od  drażliwej    kwestyi  potwierdzenia 
przywilejów.  Kiedy  w  r.  1447,  wkrótce  po  koronacyi,  zwołał  Kazimierz  pierwszy 
sejm  walny  do  Piotrkowa,  z  wyraźnie    zaznaczonym  przez  Długosza  udziałem 
szlachty,  była  najpilniejszą   jego    troską    naprawa    rzeczypospolitej    i  zasilenie 
skarbu,    podrujnowanego    mocno    za    czasów  Władysława    Warneńczyka.    Po- 
wszechne narzekania  na  upadek    wymiaru    sprawiedliwości,  na  cła  nieprawnie 
wybierane  i  na  napływ  fałszywej  monety  do  kraju,  były  też  powodem  całego 
szeregu    uchwał    sejmowych,  które  złemn  zapobiedz  i  uciążliwościom  tego   ro- 
dzaju tamę  położyć  miały.  Zresztą  okazał  się  sejm  bardzo  powolnym  dla  żądań 
królewskich,  uchwalił  bowiem  bez  żadnych  zastrzeżeń  i  jednomyślnie  podatek 
dwunastngroszowy  z  łanu    kmiecego    na    zasilenie    skarbu  i  wykupienie    dóbr 
koronnych,  zastawionych  w  ciągu  ostatnich  dwóch  panowań.   Spodziewano  się 
zapewne,  że  po  tak  hojnem    wyposażeniu  skarbu    królewskiego  Kazimierz  tern 
łatwiej  da  się  nakłonić  do  zatwierdzenia  i  poprzysiężenia   przywilejów  i  wol- 
ności.   Stało  się  jednakże  inaczej,  gdyż  król,  pomimo  usilnych  próśb  biskupów, 
panów  i  szlachty  do  tego  kroku  stanowczego  nakłonić  się  nie  dał,  i  unikając 
zapewne  dalszych  nalegań,  czemprędzej  na  Litwę  odjechał.  W  roku  następnym, 
1448,  pojawił  się  wprawdzie  na  krótki  czas  w  Koronie,  ale  po  to  tylko,  aby 
potem    półtora    roku    przesiedzieć  na  Litwie  i  zjechać    dopiero  na  sejm  walny 
piotrkowski  w  grudniu   roku   1449.     Zwlekanie  to    tak    surowo  a  niesłusznie 
karcone  przez  Długosza,  miało  swoje  ważne  i  głębokie  przyczyny  w  stosunku 
Polski  do  Litwy.     Unia  polsko-litewska  była  podstawą  polityki  jagiellońskiej. 
Od  utrzymania    związku    pomiędzy    oboma    narodami,    zadzierzgniętego  w  pa- 
miętnym   roku    1386,    zależała    nietylko    przyszłość    dynastyi,   ale  także    losy 
i  potęga  całego  państwa.     Jak   długo  żył  Jagiełło  i  Witołd,  utrzymywała  się 
unia,  głównie  dzięki  osobistym  stosunkom  obu  władców.  Śmierć  Witołda  dała 
już    hasło   do   nieporozumień  i  zamieszek,  a  zejście    Jagiełły    wywołało    nowe 
burze,  które  z  trudnością    zaledwie  opanować  i  uśmierzyć  zdołano.    Wypadki 
te  utrzymywały    społeczeństwo    litewsko-ruskie  w  stanie   nieustającego    wzbu- 
rzenia.   Podniecały  je  różnice  narodowościowe  i  religijne,  podniecała  ambicya 
przewrotnego    Świdrygiełły,    intrygi    krzyżackie  i  moskiewskie,   a  wśród    tego 
zamętu    najrozmaitszych  prądów  wyłaniał  się  coraz  wyraźniej   separatyzm  na- 
rodowy, litewski.   Bojar  litewski,  na  schyłku  XIV.  wieku,  jeszcze  bezwzględnie 
podległy  władzy  książęcej,  uzyskał  przez  zetknięcie  się  z  Polską  prawa  ludzkie, 
a  następnie    przywileje    szlacheckie,    stawiające    go    na    równi   z  herbownymi 
„stryjcami"  w  Koronie.    Tak  jak  szlachta  polska,  tak  i  on  zapragnął  wskutek 
tego  udziału  w  rządach,  ograniczył  despotyczną  dotąd  władzę  wielkoksiążęcą, 


—     347     — 

nauczył  się  myśleć  i  działać  politycznie  i  zaczął  żyć  życiem  narodowem.  Pa- 
mięć wielkich  czynów  Gedymina,  Olgierda  i  Witołda,  napełniająca  słuszną 
dumą  serca  Litwinów,  budziła  w  nich  pragnienie  pewnej  niezawisłości.  Tak 
jak  każdy  młody  i  politycznie  niedojrzały  organizm,  tak  i  Litwiui  nie  mogli 
na  razie  pojąć  należycie  doniosłości  i  znaczenia  unii.  Podszepty  krzyżaków, 
umizgi  Zygmunta  Luksemburczyka  i  nawoływania  zapamiętałego  w  swej  nie- 
nawiści do  Polski  Świdrygiełły,  padały  więc  na  grunt  przygotowany  i  budziły 
tam  niewyraźne  ale  niebezpieczne  pragnienia.  Wyniesienie  Kazimierza  Jagiel- 
lończyka na  tron  wielkoksiążęcy  i  następnie  elekcya  jego  w  Polsce  usunęła  na 
razie  niebezpieczeństwo  zerwania  unii,  ale  nie  przygłuszyła  zupełnie  separaty- 
stycznych dążności  Litwinów.  Głownem  staraniem  ich  było  teraz  utrzymać 
bądźcobądź  stan  posiadania  z  czasów  Witołda  i  nie  dopuścić  do  oderwania 
jakichkolwiek  prowincyj,  które  w  epoce  najświetniejszego  rozwoju  Litwy 
zwierzchnictwu  jej  podlegały.  Stosowało  się  to  przedewszystkiem  do  Podola 
i  Wołynia  i  w  tej  myśli  Litwini  zezwalając  na  przyjęcie  korony  polskiej  przez 
Kazimierza,  wymogli  na  nim  uroczyste  przyrzeczenie,  że  będzie  się  starał 
przywrócić  państwu  litewskiemu  granice  z  czasów  Witołda.  Związany  tak 
z  jednej  strony,  z  drugiej  naciskany  przez  Polaków,  którzy  sięgali  po  Podole 
i  Wołyń,  jak  po  swoją  własność,  widział  Kazimierz  jedyny  ratunek  w  odwle- 
kaniu stanowczego  kroku.  Nie  tajne  były  mu  bowiem  niebezpieczeństwa  gro- 
żące unii,  wiadomem  dobrze  usposobienie  Litwinów.  Żył  jeszcze  Swidrygiełło, 
wróg  nieubłagany  Polaków,  który  był  gotów,  mimo  lat  80,  rzucić  się  w  wir 
bratobójczej  walki.  Wszak  niedawno,  w  roku  1446,  kiedy  Kazimierz  chcąc 
wywrzeć  nacisk  na  Polskę,  zbliżył  się  do  zakonu,  oświadczył  Swidrygiełło 
przez  posłów  swoich  wielkiemu  mistrzowi,  że  nie  jest  już  lennikiem  Korony 
lecz  Litwy,  że  uważa  się  za  wiernego  sługę  wielkiego  księcia  Kazimierza 
i  prosi  krzyżaków  o  przyjaźń  i  opiekę. 

Nic  dziwnego  zatem,  że  wobec  takich  stosunków  król  unikał  sejmu, 
a  niepokój  pomiędzy  szlachtą  wzrastał  coraz  bardziej.  Już  sejm  piotrkowski 
w  roku  1449  oświadczył  kategorycznie,  że  uchwały,  jakie  wtedy  powzięto, 
tak  długo  nie  będą  miały  mocy  obowiązującej,  dokąd  król  nie  potwierdzi 
przywilejów.  Na  sejmie  następnym,  roku  1451,  zawichrzonym  sprawą  Oleśni- 
ckiego, zbył  Kazimierz  szlachtę  obietnicami,  ale  w  rok  potem  umarł  Swigry- 
giełło  i  spór  o  posiadanie  Wołynia  zaostrzył  się  znowu.  Przewidywano  to  już 
przedtem  i  dlatego  w  roku  1451  odbył  się  zjazd  w  Parczowie,  gdzie  starano 
się  nadaremnie  ułożyć  nieporozumienia  pomiędzy  Litwą  a  Polską.  Zbigniew 
Oleśnicki,  podrażniony  świeżo,  wystąpił  z  piorunującą  mową  przeciw  Litwinom 
i  zjazd  rozszedł  się  na  niczem.  Sprawę  odłożono  do  nowego  zjazdu  w  r.  1452 
na  św.  Michała.  Tymczasem  dnia  10.  lutego  umarł  Swidrygiełło,  a  Łuck  za- 
jęli urzędnicy  litewscy  imieniem  wielkiego  księcia.  Wiadomość  o  tern  wywołała 
wielkie  wzburzenie  umysłów  w  Polsce.  Na  sejmikach  w  Krakowie,  Sandomierzu 
i  we  Lwowie  odezwały  się  głośne  skargi  na  zabór  Wołynia  i  na  zwłokę 
w  zatwierdzeniu  przywilejów.  Ogniskiem  opozycyi  był  jednak  Kraków,  gdzie 
około  niezadowolonego  kardynała  kupili  się  malkontenci  i  cała  potężna  wpły- 
wem swoim  rodzina    Oleśnickich.     Mówiono    głośno  już  o  zwołaniu  sejmu  bez 


—     348     — 

króla  i  o  pospolitem  ruszeniu  w  celu  odebrania  ziemi  łuckiej.  Zamiar  ten  nie 
przyszedł  wprawdzie  do  skutku,  ale  niezadowolenie  wybuchnęło  jasnym  pło- 
mieniem ua  radzie  królewskiej  w  Krakowie  w  roku  1452.  Zbigniew  uderzył 
namiętnie  na  króla,  zarzucając  mu  niezatwierdzenie  przywilejów,  Jan  Tcezyński, 
wojewoda  krakowski,  wystąpił  ze  skargę,  o  zabór  Łucka,  a  Jan  Oleśnicki, 
wojewoda  sandomierski,  poparł  energicznie  obu  poprzednich  mu wców,  wołając: 
„Piec  lat  upłynęło,  jak  z  Tobą,  Najjaśniejszy  Królu,  utarczkę  prowadzimy 
zatwierdzenie  praw  naszych,  często  obietnice  słyszymy,  że  kres  temu  poło- 
żony będzie,  ale  sprawa  ciągnie  się  bez  końca!" 

Po  tych  słowach  oświadczyli  wszyscy  trzej,  że  ustępują  z  rady  królew- 
skiej, a  za  ich  przykładem  poszli  oczywiście  także  inni  dygnitarze  ziemi  kra- 
kowskiej. Król  znalazł  się  skutkiem  tego  w  bardzo  przykrem  położeniu  i  zdołał 
uzyskać  tyle  tylko,  że  całą  sprawę  odłożono  do  przyszłego  sejmu,  który  miał 
się  odbyć  w  Sieradzu,  w  sierpniu  tego  roku.  Ale  i  zjazd  sieradzki  nie  był 
szczęśliwym.  Ani  prośby  i  zaklęcia  panów  polskich,  ani  pośrednictwo  królowej 
matki  Zofii,  nie  zdołały  zmiękczyć  umysłu  króla.  Napierany  ze  wszystkich 
stron  padł  wreszcie  Kazimierz  przed  proszącymi  go  na  kolana  i  błagał,  aby 
sprawę  potwierdzenia  przywilejów  odłożono  do  przyszłego  roku,  a  tymczasem, 
aby  próbowano  na  nowej  konferencyi  z  Litwinami  rzecz  zgodnie  załatwić. 
Niezwykła  stałość  królewska  sprawiła  na  obecnych  pewne  wrażenie,  a  że 
kardynał  Oleśnicki  do  Sieradza  nie  przybył,  więc  opozycya  była  mniej  gwał- 
towna i  widocznie  mięknąć  zaczęła.  Wprawdzie  szlachta  popularnymi  hasłami 
Zbigniewa  zbałamucona,  zganiła  ostro  powolność  panów,  ale  układom  prze- 
szkodzić nie  mogła.  Król  zamknąwszy  się  z  ośmiu  senatorami,  wyjaśnił  im 
powody  SAyojego  postępowania,  poczem  zgodzono  się  na  zwłokę  jednoroczną  pod 
warunkiem,  że  Kazimierz  wystawi  natychmiast  dokument  z  uroczystem  zapew- 
nieniem potwierdzenia  przywilejów  po  upływie  roku.  Akt  ten,  opatrzony  pie- 
częciami wszystkich  panów,  złożono  do  skrzynki,  aby  w  czasie  oznaczonym 
pokazać  go  królowi  i  przypomnieć  zobowiązania. 

Tymczasem  odbył  się  zjazd  w  Parczowie,  do  którego  król,  jak  widzie- 
liśmy, pewne  przywiązywał  nadzieje.  Okazały  się  one  podobnie  jak  i  przedtem 
zupełnie  płonne.  Wzajemna  nieufność  wzrosła  do  tego  stopnia,  że  Litwini 
z  Brześcia  do  Parczowa  przyjechać  nie  chcieli,  a  kiedy  wreszcie  przyjechali 
i  układy  rozpoczęto,  rozbiła  się  sprawa  o  wygórowane  ze  stron  obu  żądania, 
nie  bez  gwałtownych  wycieczek  Oleśnickiego  przeciw  królowi. 

Nadszedł  wkońcu  sejm  piotrkowski  w  dniu  24.  czerwca  1453,  odbyty 
wśród  nader  licznego  zjazdu  szlachty.  Okazano  królowi  ów  cyrograf,  przed 
rokiem  spisany,  i  zażądano  potwierdzenia  przywilejów.  Kazimierz  po  cało- 
dziennym namyśle  oświadczył,  że  gotów  jest  przywileje  zatwierdzić,  ale  tylko 
jako  król  polski  a  nie  wielki  książę  litewski.  Propozycyę  tę  odrzucono  i  za- 
częły się  nowe  targi,  trwające  przez  pięć  dni,  bez  skutku  jednak,  bo  król  od 
raz  powziętego  postanowienia  odstąpić  nie  chciał.  Oburzenie  w  kołach  sejmu- 
jących było  znaczne;  mówiono  o  tern  już,  aby  Kazimierzowi  posłuszeństwo 
wypowiedzieć  i  nowego  wybrać  króla,  wkońcu  przemogła  rozwaga,  zgroma- 
dzeni podzielili  się  na  dwa  koła:  jedno  senatorskie,  drugie  szlacheckie  i  zaczęli 


—     349     — 

obrady,  których  skutkiem  by  la  jednomyślna  uchwala.  Postanowiono  mianowicie 
sprzysiądz  sio  w  celu  obrony  swobód  tak  kościelnych  jak  i  świeckich,  czyli 
innymi  słowy,  utworzyć  jedne,  ogólną  konfederacyę.  Stanowczość  ta  przeraziła 
króla;  niewzruszony  dotąd,  zgodził  on  sio  wreszcie  na  zatwierdzenie  przywi- 
lejów pod  Avarunkiem  jednak,  że  stanie  się  to  nie  wobec  całego  zgromadzenia, 
lecz  w  ściśle  zamkniotem  gronie.  W  tym  celu  powołał  oprócz  najznakomitszych 
dygnitarzy  także  dwunastu  reprezentantów  stanu  szlacheckiego  i  w  ich  obe- 
cności wykonał  przysięgo,  potwierdzającą,  przywileje  w  ręce  kardynała 
Oleśnickiego. 

W  ten  sposób  nareszcie  skończył  się  siedmioletni  spór  pomiędzy  królem 
a  narodem,  ale  kwestya  właściwa,  pytanie,  do  kogo  ma  należeć  Wołyń  i  Po- 
dole, nie  została  przez  to  rozstrzygniętą.  Dokument  wydany  przy  tej  sposo- 
bności przez  Kazimierza  nie  zawierał,  oprócz  ogólnikowego  zatwierdzenia  praw 
i  przywilejów  dawniejszych,  żadnych  pod  tym  względem  postanowień.  W  rze- 
czywistości ułożyły  się  sprawy  tak,  że  Podole,  zajęte  przez  Teodoryka  Bu- 
czackiego, pozostało  przy  Polsce,  Wołyń  zaś  przy  Litwie. ') 

Małżeństwo  Kazimierza  Jagiellończyka  w  r.  1454.  —  „Matka  Jagiellonów". 

Ale  nietylko  o  zatwierdzeniu  przywilejów  radził  sejm  piotrkowski,  zajmowała 
go  także  sprawa  bardzo  doniosła  zamierzonego  małżeństwa  królewskiego 
z  Elżbietą  austryacką.  Nie  pierwszy  to  raz  mówiono  o  tym  związku.  Projekt 
tego  rodzaju  pojawił  się  już  po  śmierci  Władysława  Jagiełły,  w  chwili  kiedy 
Elżbieta  zaledwie  z  lat  niemowlęcych  wyrastała,  ale  naprężone  podówczas 
stosunki  pomiędzy  Polską  a  cesarzem  Zygmuntem  i  zięciem  jego  Albrechtem 
nie  dopuściły  do  pomyślnego  ukończenia  rozpoczętych  rokowań.  Wmieszanie 
się  następnie  Polski  w  sprawę  czeską,  kandydatura  Kazimierza,  współzawodni- 
czącego z  ojcem  Elżbiety,  a  wreszcie  przedwczesna  śmierć  Albrechta  i  wy- 
prawa Władysława  Warneńczyka  do  Węgier  położyły  na  długo  koniec  tym 
matrymonialnym  zamiarom  dworu  polskiego.  Tymczasem  została  młodziutka 
Elżbieta  narzeczoną  Fryderyka,  księcia  saskiego,  a  po  śmierci  matki  przeszła 
wraz  z  bratem  swoim,  Władysławem  Pogrobowcem,  pod  opiekę  stryja  swego, 
cesarza  Fryderyka  III,  którego  matką  była  znana  nam  już  Cymbarka  mazo- 
wiecka, siostrzenica  Władysława  Jagiełły,  wydana  za  Ernesta  Żelaznego,  księcia 
styryjskiego.  Fryderyk  zajęty  zawikłanemi  sprawami  cesarstwa  i  pilnujący 
praw  Habsburgów  do  tronu  czeskiego  i  węgierskiego,  mało  się  troszczył  o  wy- 
chowanie sierót  Albrechtowych.  Rosły  one  zdała  od  zgiełku  dworskiego  życia 
w  ustronnym  Neustadzie,  czasami  przebywały  w  Wiedniu.  Władysław  czekał 
chwili,  kiedy,  doszedłszy  do  pełnoletności,  obejmie  tron  czeski  i  węgierski, 
Elżbieta  zrazu  pod  dozorem  znanej  autorki  pamiętników,  Heleny  Kottaner,  po- 
wiernicy matczynej,  następnie  podług  kierunku,  wskazanego  przez  mistrza 
Hiuterbacha,  kształciła  się  na  kobietę  pełną  niepospolitych  zalet  serca  i  umysłu. 
Zycie  jej  ówczesne  musiało  być  jednostajne  i  twarde,  a  zaniedbanie  ze  strony 
opiekuna  tak  wielkie,  że  aż  skandalicznego  zajścia  stało  się  powodem.    Kiedy 


')  Dokument    piotrkowski    wynalazł  w  Bibliot.    książąt    Czartoryskich   Dr.    A.   Lewicki 
i  ogłosił  drukiem  w  Cod.  epist.  III,  str.  64. 


—     350     — 

bowiem  Fryderyk  Ul  wyprawił  sic  do  Rzymu  po  koronę  cesarską,  wybuchły 
w  Wiedniu  zamieszki.  Na  czele  niezadowolonych  stanął  dawny  marszałek  Al- 
brechta II,  Ulryk  Eizinger,  i  zwoławszy  mieszczaństwo  wiedeńskie  do  kościoła 
Karmelitów,  przedstawił  im  księżniczkę,  Elżbietę  licho  odzianą,  na  dowód  za- 
niedbania, a\t  jakiem  się  znajduje.  Sieroctwo  to  i  opuszczenie  nie  miały  trwać 
długo.  Już  Długosz  podczas  drugiej  podróży  swojej  rzymskiej  w  r.  1450,  będąc 
u  Fryderyka  III  w  Neustadzie  i  widząc  tam  syna  Albrechta  II,  napomyka 
w  liście  pisanym  do  kraju  o  możliwości  związków  małżeńskich  pomiędzy  Ka- 
zimierzem a  Elżbietą,  a  w  dwa  lata  później  udaje  się  Dersław  z  Rytwian 
w  poselstwie  do  Ulryka  cylejskiego,  jako  najbliższego  krewnego  matki  Elżbiety, 
z  prośbą  o  rękę  księżniczki.  Usilniejsze  te  zabiegi  Kazimierza  w  tej  chwili 
można  łatwiej  zrozumieć,  jeżeli  się  zważy,  że  tymczasem  Władysław  Pogro- 
bowiec  zasiadł  już  na  tronie  czeskim  i  węgierskim  i  że  zatem  małżeństwo 
z  jego  siostrą  także  pod  względem  politycznym  dla  Polski  pewne  przedsta- 
wiało korzyści.  Jakoż  i  Habsburgowie  nie  byli  od  tego  i  w  r.  1453  układy 
postąpiły  tak  daleko,  że  sejm  piotrkowski,  puszczając  w  niepamięć  świeże  za- 
targi z  królem  i  pogłaskany  zatwierdzeniem  przywilejów,  uchwalił  dość  znaczny 
podatek,  z  którego  dochód  przeznaczono  na  oprawę  dla  przyszłej  królowej. 
Niebawnie  potem  na  zgromadzeniu  panów  duchownych  i  świeckich  w  Kra- 
kowie wybrano  delegatów  do  podpisania  kontraktu  ślubnego.  Dnia  11.  sier- 
pnia 1453  r.  zjechali  się  w  Wrocławiu  pełnomocnicy  polscy  z  posłami  króla 
Władysława  Pogrobowca  i  ułożyli  warunki,  pod  którymi  małżeństwo  miało 
być  zawarte.  Elżbieta  otrzymywała  w  posagu  100.000  dukatów  i  zrzekała 
się  wszelkich  praw  dziedzictwa  w  krajach  austryackich  tak,  że  w  razie  bez- 
potomnej śmierci  Władysława,  posiadłości  jego  rakuskie  miały  przejść  na 
książąt  Fryderyka,  Albrechta  i  Zygmunta.  Przyjazd  Elżbiety  do  Polski  i  uro- 
czystości weselne  odłożono  do  pierwszych  miesięcy  następnego  roku.  Jakoż  na 
początku  lutego  roku  1454  witał  świetny  orszak  pań  i  panów  polskich  mło- 
dziutką królowę  w  Cieszynie  i  poprowadził  ją  stąd  do  Krakowa.  Przed  bra- 
mami stolicy  spotkał  przybywającą  król  Kazimierz,  wspaniale  przybrany,  kró- 
lowa matka  Zofia,  niezliczony  poczet  dygnitarzy  duchownych  i  świeckich, 
procesye  z  wszystkich  kościołów  krakowskich,  cechy  z  chorągwiami,  zakony 
i  bractwa  kościelne.  Rozwinięto  przytem  przepych  tak  wielki,  że  rząd  konia 
królewskiego,  kapiący  od  złota  i  drogich  kamieni,  szacowano  na  40.000  złotych. 
Uroczystość  ślubna  miała  się  odbyć  w  dniu  następnym,  ale  w  chwili  stanow- 
czej zaszedł  wypadek  dla  króla  nieprzyjemny,  chociaż  łatwy  do  przewidzenia, 
wszczął  się  mianowicie  spór  pomiędzy  arcybiskupem  gnieźnieńskim,  Janem  ze 
Sprowy  a  kardynałem  Oleśnickim  o  to,  któremu  z  nich  właściwie  przysługuje 
prawo  pobłogosławienia  związku  dostojnej  pary.  Dawny  antagonizm  pomiędzy 
Wielko-  a  Małopolską,  współzawodnictwo  kardynała  z  prymasem,  naprężony 
stosunek  zresztą  Oleśnickiego  do  króla,  nadawały  tej  kontrowersyi  charakter 
ostry  i  zasadniczy.  Na  szczęście  bawił  natenczas  w  Krakowie  od  kilku  mie- 
sięcy już  słynny  z  wymowy  i  cudów  swoich  św.  Jan  z  Capistrano.  W  Wro- 
cławiu spotkał  on  się  z  poselstwem  polskiem,  a  na  usilne  prośby  Oleśnickiego 
przybył    do    stolicy    polskiej,    aby    urokiem    słowa   swego    wykorzenić    błędy 


—     351     — 

hussyckie  i  w  sercach  ludu  wzbudzić  nowy  zapał  dla  wiary  i  kościoła.  Ka- 
zania jego,  które  się  odbywały  bądź  na  rynku,  bądź  w  kościele  N.  P.  Maryi, 
ściągały  tłumy  słuchaczy  i  podnosiły  w  calem  społeczeństwie  gorące  uczucia 
religijne.  Założony  przez  niego  przy  tej  sposobności  zakon  Bernardynów  na- 
pełnił się  wnet  licznymi  adeptami  rozmaitych  stanów.  Doktorowie  i  bakałarze 
uniwersytetu  krakowskiego,  potomkowie  możnych  rodzin,  jak  Jan  z  Melsztyna, 


Mikołaj  Kopernik. 

brat  „pierwszego  rokoszanina"  Spytka,  ubodzy  i  zamożni  przywdziewali  suknię 
zakonną,  aby  życie  swoje  i  mienie  poświecić  na  usługi  wiary  i  cierpiącej  lu- 
dności. Otóż  na  tego  męża  świątobliwego  zwrócono  teraz,  w  chwili  krytycznej 
uwagę  i  powierzono  mu  dokonanie  aktu  ślubnego,  rozdzielając  pomiędzy  współ- 
zawodniczących ze  sobą  prałatów  inne  ceremonie  kościelne.  Zbigniew  Oleśnicki 
miał  pomagać  św.  Janowi  jako  nieumiejącemu  po  polsku,  przy  akcie  ślubnym, 
arcybiskup    gnieźnieński    odprawił  mszę  Św.,  namaścił  i  ukoronował  Elżbietę. 


—     352     — 

Tak  wśród  niezwykłych  okoliczności  przyszedł  do  skutku  związek,  który  Ka- 
zimierzowi zapewnił  niczem  niezamącone  szczęście  rodzinne,  a  Polsce  dał  kró- 
lowe, pełna  cnót  niepospolitych  i  nadzwyczajnych  przymiotów  serca  i  umysłu. 
Opatrzność  błogosławiła  też  nadzwyczajnie  młodej  parze.  U  wstępu  panowania 
swego  patrzyła  Elżbieta  na  przyłączenie  Prus  do  Polski,  następnie  obdarzona 
licznem  potomstwem  (miała  sześciu  synów  i  siedm  córek)  doczekała  się  wy- 
niesienia najstarszego  syna  swego  na  tron  czeski  i  węgierski,  Aleksandra  na 
tron  litewski,  Jana  Olbrachta  na  polski.  Pełna  poświęcenia  macierzyńskiego, 
troszcząca  się  gorliwie  o  staranne  wychowanie  synów  i  córek,  nie  była  też 
obojętna  na  bieg  spraw  politycznych  i  wpływem  swoim  na  męża,  szczególnie 
w  latach  późniejszych,  nadawała  działaniu  jego  kierunek,  zabarwiony  wprawdzie 
tradycyami  habsburskiemi  ale  zgodny  z  głównym  celem  jagiellońskiego  domu. 

Zewnętrzna  polityka.  Ten  sam  spokój  i  ta  sama  trzeźwość  umysłu,  którą 
Kazimierz  okazywał  w  zawikłaniach  wewnętrznych,  odznaczały  także  postę- 
powanie jego  w  stosunkach  z  mocarstwami  ościennymi.  Daleki  od  rozległych 
planów  politycznych  i  hazardownych  przedsięwzięć,  niewojenny  zresztą  z  uspo- 
sobienia, ograniczał  on  się  w  polityce  zewnętrznej  do  utrzymania  granic 
rozległego  państwa  swego,  a  unikał  wszystkiego,  coby  go  poprowadzić  mogło 
na  tory  świetnej  może  pozornie,  w  gruncie  jednak  niepożytecznej  dla  Polski 
polityki.  Wierny  tradycyom  ojca  nie  wahał  się  wprawdzie  Kazimierz  podjąć 
długą  i  uciążliwą  wojnę  w  celu  odzyskania  prowincyj  pruskich,  ale  właśnie 
może  dlatego,  że  chwilę  tę  przewidywał,  nie  dał  się  porwać  złudnym  na- 
dziejom uzyskania  korony  czeskiej  i  węgierskiej,  a  na  wschodzie  prowadził 
politykę  pełną  wstrzemięźliwości  i  umiarkowania,  chociaż  w  chwilach  kryty- 
cznych silną  i  stanowczą. 

Zarzucając  dawne  kombinacye  Witolda,  zachował  się  Kazimierz  całkiem 
neutralnie  wobec  wojny,  jaka  w  pierwszych  latach  jego  rządów  litewskich 
wybuchła  pomiędzy  zakonem  kawalerów  mieczowych  a  Wielkim  Nowogrodem, 
ale  kiedy  z  namowy  wielkiego  księcia  moskiewskiego,  Wasyla  Wasylewicza, 
Tatarzy  napadli  na  Brańsk  i  Wiazmę,  odpłacił  to  Kazimierz  Moskwie  srogiem 
spustoszeniem  Mozajska,  zdobył  pięć  zamków  i  zmusił  tern  księcia  Wasyla  do 
zawarcia  pokoju  (1449),  który  przywrócił  dawniejsze  granice  pomiędzy  Litwę 
a  wielkiem  księstwem.  W  podobny  sposób  zdołał  król  utrzymać  w  zależności 
drobnych  pogranicznych  książąt  moskiewskich  i  nałożyć  daninę  na  księcia 
Borysa  twerskiego. 

Gorzej  było  z  Tatarami.  Wprawdzie  powiodło  się  Kazimierzowi  osadzić 
na  tronie  hanów  krymskich  Hadżi  Giraja,  który  z  wdzięczności  za  to  oszczędzał 
kraje  litewskie  i  polskie,  ale  przeciwnik  jego,  han  zawołżański  Achmed, 
rozpościerał  zagony  swoje  bezkarnie  po  Podolu  i  Czerwonej  Rusi.  Dopiero 
kiedy  Achmed  uległ  przewadze  Giraja,  a  następca  jego  doznał  porażki 
w  r.  1457,  mogły  prowincye  ruskie  odetchnąć  swobodniej.  Niemniejsze  nie- 
bezpieczeństwo groziło  im  jednak  od  strony  mołdawskiej.  W  r.  1436  panowali 
nad  Mołdawią  i  Wołoszczyzną  dwaj  bracia  przyrodni:  Stefan  i  Eliasz.  Ostatni 
ożeniony  z  Maryą,  siostrą  królowej  Zofii,  chylił  się  widocznie  ku  Polsce,  wiązał 
się  ścisłem  przymierzem  z  królewiczem  Kazimierzem,  wówczas  księciem  litew- 


—     353     — 

skim,  i  uznawał  zwierzchnictwo  Władysława  Warneńczyka.  Wkrótce  po  bitwie 
pod  Warną  jednak  zgładził  Stefan  w  okrutny  sposób  Eliasza  i  objął  sam 
hospodarstwo,  co  prawda,  nie  na  długo.  Powstali  bowiem  przeciw  niemu  roz- 
maici pretendenci,  jacyś  bracia  przyrodni,  dotąd  nieznani:  Piotr  i  Bohdan, 
szwagier  Stefana,  Wład,  wojewoda  besarabski,  wreszcie  synowie  zamordowa- 
nego niedawno  Eliasza:  Roman  i  Aleksander.  Toczyła  się  skutkiem  tego  za- 
wzięta wojna  domowa  przez  lat  pięć,  raz  był  górą  jeden  pretendent,  to  znów 
drugi,  aż  wypędzony  w  roku  1450  Aleksander  szukał  pomocy  u  Kazimierza. 
Król,  rozważając  dotychczasową  zawisłość  Mołdawii  od  Polski  i  niebezpie- 
czeństwa, jakieby  wyniknąć  mogły  z  tej  strony,  w  razie  gdyby  na  hospodar- 
stwie  zasiadł  człowiek  niepewnej  wiary,  wyprawił  Aleksandra  z  znacznem 
wojskiem  na  odzyskanie  Mołdawii.  Zdradziecki  Bohdan  unikał  spotkania, 
a  chroniąc  się  po  niedostępnych  kryjówkach  leśnych,  traktował  stamtąd  o  pokój 
i  obowiązywał  się  płacić  haracz  Polsce  pod  warunkiem,  że  rządy  nad  Moł- 
dawią pozostaną  w  jego  ręku  aż  do  pełnoletności  Aleksandra.  Dygnitarze 
polscy,  otaczający  czternastoletuiego  pretendenta,  Piotr  Odrowąż,  Teodor  Bu- 
czacki i  Przedbor  Koniecpolski  przyjęli  warunki  Bohdana  i  wojna  zdawała  się 
skończoną.  W  powrocie  jednak  napadł  wiarołomny  wojewoda  niespodziewanie 
Polaków  i  zadał  im  stanowczą  klęskę.  Wewnętrzne  stosunki  nie  pozwoliły 
wtedy  Kazimierzowi  ukarać  tej  zdrady  wołoskiej  i  Aleksander  odzyskał  do- 
piero w  r.  1453  z  pomocą  polską  tron  mołdawski. 

Niemniej  naprężone  stosunki  panowały  na  zachodzie  u  granic  węgier- 
skich i  czeskich.  Na  Węgrzech  szczególniej  zawrzała  po  klęsce  warneńskiej 
w  całej  pełni  wojna  domowa  pomiędzy  „gubernatorem"  Janem  Huuyadym 
z  jednej,  a  najemnikami  Fryderyka  III  pod  Iskrą  z  Braudeisu  z  drugiej 
strony. 

Iskra  usadowił  się  w  północnych  Węgrzech  i  przeniósł  cały  ciężar  wojny 
w  okolice  graniczące  bezpośrednio  z  Polską.  Na  największe  niebezpieczeństwo 
była  skutkiem  tego  narażona  ziemia  spiska,  którą  Władysław  III,  udając  się 
do  Węgier,  zastawił  był  Zbigniewowi  Oleśnickiemu.  Oleśnicki  poobsadzał  wtedy 
główne  urzędy  spiskie  swoimi  krewnymi:  bratu  swemu  powierzył  generalne 
starostwo,  siostrzeńca  swego,  Jana  z  Sienna,  mianował  starostą  w  Lubowli, 
a  nad  Podolińcem  przełożył  Mikołaja  Komorowskiego,  jednego  z  najbardziej 
osławionych  „raubritterów"  ówczesnych.  Jakoż  niebawnie  zadarł  Komorowski 
z  wszystkimi:  z  jednej  strony  bowiem  spustoszył  dobra  należące  do  synów 
Zawiszy  Czarnego,  z  drugiej  na  współkę  z  Iskrą  zdobył  zamek  Paloczę  i  po- 
turbował słynnego  rozbójnika  węgierskiego  Pongracza.  Wszyscy  pokrzywdzeni 
wystąpili  bądź  ze  skargami  przeciw  Oleśnickiemu,  bądź  z  orężem  w  ręku  za- 
częli krzywd  swoich  dochodzić  na  Spiżu.  Pongracz  mianowicie  zajechał  miasta 
spiskie,  zdzierał  je  kontrybucyami  i  lekceważył  sobie  wszelkie  przedstawienia 
Oleśnickiego,  był  bowiem  pewny  poparcia  „gubernatora"  węgierskiego,  który 
o  odzyskaniu  ziemi  spiskiej  zamyślał.  Dopiero  po  długich  staraniach  i  zabie- 
gach udało  się  Zbigniewowi  zawrzeć  pokój  z  Hunyadym,  przyczem  jednakże 
musiał  się  zobowiązać  do  wynagrodzenia  szkód  wyrządzonych  przez  Ko- 
morowskiego. 


—     354     — 

O  zatargach  z  książętami  szląskimi  wspomiualiśmy  już  poprzednio.  Miały 
one  nietylko  charakter  właściwy  owej  epoce,  gdzie  grabieże  pograniczne  i  na- 
paści na  kupców  "były  chlebem  powszednim,  ale  także  znaczenie  głębsze,  po- 
lityczne. Jakkolwiek  bowiem  Szląsk  od  czasów  Kazimierza  Wielkiego  odpadł 
zupełnie  od  Polski,  to  uważano  go  zawsze  u  nas  jako  prowincye,  której  od- 
zyskanie leżało  w  zakresie  polityki  narodowej.  Szczególniej  odnosiło  się  to  do 
Szlaska  górnego,  sięgającego  kopcami  swoimi  niemal  murów  Krakowa.  Nie 
ulega  żadnej  wątpliwości,  że  nabycie  Siewierza  przez  Oleśnickiego  było  jednym 
z  objawów  tej  restauracyjnej  polityki  polskiej.  Podobnie  i  król  starał  się  pilnie 
o  jak  najlepsze  stosunki  z  książętami  górnoszląskimi,  ściągał  ich  więc  na  swój 
dwór,  zasilał  pożyczkami,  dawał  za  nich  poręczenie  u  kupców  krakowskich 
i  nie  opuścił  żadnej  sposobności,  aby  ich  zbliżyć  do  siebie  i  do  Polski.  Jakoż 
drobni  ci  i  zawsze  w  kłopotach  finansowych  będący  książęta  przyzwyczajali 
się  zwolna  do  tej  opieki  króla  polskiego;  Bolko  cieszyński  ożenił  się  nawet 
z  siostrzenicą  królowej  Zofii  i  przy  niejednej  sposobności  odzywał  się,  że 
pragnąłby  czasu  tego  dożyć,  gdzie  Szląsk  wróci  pod  panowanie  polskie.  Sto- 
sunki układały  się  też  zupełnie  w  tym  kierunku.  Pomimo  całej  swojej  sym- 
patyi  dla  Polski  i  tysięcznych  węzłów,  które  ich  z  Polską  łączyły,  byli 
książęta  górnoszląscy  w  bezustannych  prawie  zatargach  z  poddanymi  króla  Ka- 
zimierza. Odznaczali  się  pod  tym  względem  szczególnie  książęta  oświęcimscy 
i  zatorscy,  Jan,  Wacław  i  Przemko,  których  niepokoił  bardzo  podkomorzy 
krakowski,  Piotr  Szafraniec.  Podrażnieni  jego  napadami,  spustoszyli  oni 
w  roku  1453  okolice  Krakowa  i  ściągnęli  na  siebie  srogi  odwet.  W  roku  na- 
stępnym szlachta  krakowska  obiegła  pod  dowództwem  Jana  Tęczyńskiego 
zamek  Wolek  i  zmusiła  księcia  oświęcimskiego,  Jana,  do  uznania  zwierz- 
chnictwa polskiego.  Zniechęcony  tern,  a  przytem  obdłużony  książę,  sprzedał 
w  roku  1457  za  zgodą  braci  swoich,  Wacława  i  Przemka,  księstwo  oświę- 
cimskie królowi  Kazimierzowi  za  sumę  50.000  grzywien.  Równocześnie  prawie 
poddał  się  Wacław,  książę  na  Zatorze,  królowi,  a  w  roku  1494  zrzekły  się 
dzieci  jego  praw  do  Zatora  za  wynagrodzeniem  80.000  dukatów.  W  ten  sposób 
dzięki  inicyatywie  Oleśnickiego  i  rozumnej  polityce  Kazimierza  powróciła  przy- 
najmniej część  Szlaska  do  Polski. 

Trzynastoletnia  wojna  pruska  1454— 1466. 

Przyczyny.  —  Związki.  —  Poddanie  sie  ziem  pruskich  Polsce  18.  lu- 
tego 1454.  —  Nawrócenie  Litwy  odjęło  racyę  bytu  zakonowi  niemieckiemu, 
u  bitwa  pod  Grunwaldem  podkopała  zupełnie  wielką  jego  potęgę.  Zdziwiona 
Europa  przekonała  się,  że  niezwyciężony  krzyżak  nie  jest  w  stanie  podołać 
naciskowi  słowiańskiego  świata,  a  kłopoty  finansowe,  z  jakimi  musieli  walczyć 
następcy  Ulryka  Juugingena,  rozwiały  do  reszty  urok  otaczający  do  niedawna 
jeszcze  państwo  zakonne.  Przesadzone  wieści  o  niewyczerpanych,  zasobach 
skarbu  malborskiego  usposabiały  dyplomacyę  europejską  zawsze  nader  przy- 
chylnie dla  spraw  krzyżackich  i  w  chwilach  naj  krytyczniej  szych  ratowały 
zakon  od  grożącej  mu  katastrofy,    posłannictwo    cywilizacyjne  i  religijne  zaś, 


—     355     — 

którem  krzyżacy  tak  chętnie  przed  światem  się  chlubili,  jednało  im  sympatyę 
i  pomoc  zbrojna  całej  zachodniej  Europy.  Od  czasu  jednak,  jak  te  dwa  filary 
potęgi  i  sławy  zakonu  stopniały  i  rozwiały  się  pod  ożywczem  dla  Słowiań- 
szczyzny działaniem  unii  polsko-litewskiej,  przestała  dyplomacya  europejska 
troszczyć  się  o  dalsze  losy  tego  „puklerza  chrześcijaństwa",  a  ajenci  krzyżaccy 
odgrywali  odtąd  po  dworach  europejskich  rolę  natrętnych  kwerulantów,  któ- 
rych zbywano  marnemi  obietnicami  lub  używano  jako  dogodnych  statystów 
tam,  gdzie  chodziło  o  demoustracyę  przeciw  Polsce.  Jeszcze  gorzej  oczywiście 
musiało  się  dziać  w  Prusiech,  gdzie  poddani  zakonu  własnymi  oczyma  patrzyli 
na  jego  upadek.  To  co  dla  Europy  było  jeszcze  tajemnicą:  obłuda,  chciwość 
i  pycha  krzyżacka,  o  tern  wiedziała  dobrze  szlachta  pruska  i  miasta  pruskie 
oddawna,  Mięć  skoro  tylko  nadarzyła  się  dogodna  potemu  sposobność,  natych- 
miast podnieśli  głowy  ci  wyzyskiwani  i  uciskaui,  aby  osłabionego  przeciwnika 
zmusić  do  ustępstw  i  podziału  władzy.  Dążeuie  to  było  zupełnie  uzasadnione, 
bo,  z  wyjątkiem  Moskwy  i  cesarstwa  bizantyńskiego,  w  całej  Europie  wy- 
wierały już  wtenczas  stany  znaczny  wpływ  na  sprawy  publiczne,  a  w  są- 
siedniej Polsce  wywalczyły  sobie  wprost  dominujące  stanowisko.  W  Prusiech 
miała  ta  walka  pomiędzy  stanami  a  rządem  inne  jeszcze,  głębsze  znaczenie, 
bo  gdy  wszędzie  zresztą  warstwy  ludności  wykształceńsze  i  zamożniejsze  do- 
magały się  ograuiczenia  władzy  z  czysto  materyalnych  pobudek,  tu  odgrywał 
rolę  niepospolitą  nietylko  antagonizm  społeczny  ale  i  narodowy.  Zakon  był 
bądźcobądź  żywiołem  obcym,  z  którym  ludność  miejscowa  była  związana 
tylko  czasowo  wspólnością  interesów.  Jak  długo  krzyżacy  otaczali  szlachtę 
i  miasta  pruskie  swoją  potężną  opieką,  jak  długo  przemysł  i  handel  pruski 
pod  osłoną  rządów  zakonnych  mogły  się  rozwijać  swobodnie  i  korzystnie,  tak 
długo  przebaczano  zakonowi  obce  jego  pochodzenie  i  surowy  regiment.  Ale 
gdy  to  ustało  i  gdy  ucisk  się  zwiększył,  odżyły  wspomnienia  dawnych  czasów 
i  tak  Polacy  jak  i  Niemcy,  osiedleni  w  Prusiech  od  wieków,  zaczęli  z  nie- 
chęcią spoglądać  na  tych  Szwabów,  Sasów,  Bawarów  i  Franków,  którzy  na 
dalekim  wschodzie,  w  kapitule  zakonnej,  szukali  zaszczytów,  dobrobytu 
i. . .  swobody  używania. 

Pierwsze  oznaki  niezadowolenia  zaczęły  się  objawiać  w  tych  częściach 
Prus,  gdzie  pomimo  dwuwiekowych  rządów  zakonu,  utrzymał  się  w  znacznej 
sile  żywioł  polski.  Była  to  przedewszystkiem  ziemia  chełmińska,  położona  po- 
między Wisłą,  Drwęcą  i  Ossą,  a  należąca  niegdyś  do  Polski.  Tu  usadowili 
się  z  początku  krzyżacy,  dzięki  nieopatrzności  Konrada  mazowieckiego  i  stąd 
rozpoczęli  dzieło  ujarzmienia  całych  Prus.  Z  nielicznych  dokumentów  chełmiń- 
skich, jakie  posiadamy  z  czasów  przedkrzyżackich,  jakoteż  z  późniejszych 
świadectw  wynika1)  niewątpliwie,  że  na  całym  tym  obszarze  przeważał  żywioł 
polski.  Ludność  polska  mieszkała  także  za  Ossą,  w  t.  zw.  Pomezanii2) 
w  Warmii,  znajdowała  się  po  miastach  i  pomimo  ucisku  niemieckiego  nie  wy- 


ł)  Poro wn.  gruntowna  pracę  Dr.  W.  Kętrzyńskiego:  O  narodowości  polskiej  w  Prusiech 
zachodnich  za  czasów  krzyżackich.  Pamiętnik  Akad.  Umiej,  w  Krakowie.  T.  I,  1874. 

*)  Urobione  od  słowa  Pomorzanie  tak  jak  Pogezania  od  Pogórzauie.  Pogezania  na- 
jywa  się  dotąd  po  niemiecku  das  Hockerland  (pogórze). 


—     356     — 

narodowiła  sic  wcale.  Trzeba  było  tylko  jednego  silniejszego  podmuchu,  aby 
z  tej  iskry  uśpionej  nowego  wykrzesać  ducha.  Już  panowanie  Kazimierza 
Wielkiego,  już  owa  Polska  „murowana",  powstająca  z  popiołów  i  zgliszczów 
pracą  Łokietka  i  jego  następcy  musiała  w  sercach  polskich  wszędzie  budzić 
poczucie  wspólności  i  łączności  narodowej,  a  cóż  dopiero  na  kresach  pół- 
nocnych, deptanych  tak  często  żelazną  stopą  mnicha-rycerza.  Połączenie  Polski 
z  Litwą  przyczyniło  się  zapewne  niemało  do  spotęgowania  tych  narodowych 
prądów.  Czekano  tylko  chwili  stanowczej  i  czekano,  jak  wiemy,  nie  nadarmo. 
Tymczasem  ruch  pomiędzy  szlachtą,  szczególniej  polską,  rozpoczął  się  już 
wcześniej  zanim  przyszło  do  śmiertelnej  walki  pomiędzy  zakonem  a  światem 
słowiańskim.  W  roku  1397  utworzyła  szlachta  ziemi  chełmińskiej  związek, 
od  godła  przyjętego  przez  związkowych  (jaszczurka),  zwany  związkiem 
jaszczurczym.  Założycielami  towarzystwa  byli  Polacy:  Mikołaj  i  Jan  Ryńscy 
i  Fryderyk  i  Mikołaj  Kitnowscy.  Wzorem  dla  nich  były  widocznie  podobne 
związki  szlachty  niemieckiej  i  konfederacye  polskie.  Łączono  się  w  celu  wza- 
jemnej obrony  i  obowiązywano  się  wystąpić  przeciw  każdemu,  ktoby  członka 
rodziny  związkowych  pokrzywdził,  z  wyjątkiem  rządu  i  najbliższych  krewnych. 
Oprócz  tego  jednak  miał  związek  także  artykuły  tajne,  o  których  treści  nic 
nie  wiemy. 

Na  razie  nie  wydawała  się  ta  konfedaracya  snąć  niebezpieczną  zakonowi, 
skoro  wielki  mistrz  związek  potwierdził,  ale  niebawnie  pokazało  się,  że  zwią- 
zkowi mają  cele  inne  polityczne,  a  dla  rządów  krzyżackich  bardzo  niewygodne. 
Wiadomo,  że  w  bitwie  pod  Grunwaldem,  w  chwili  stanowczej,  chorągwie  cheł- 
mińskie, któremi  dowodzili  jaszczurczycy  Mikołaj  Ryński  i  Jan  Polkowski 
ustąpiły  wcześnie  z  pola  bitwy  i  przyczyniły  się  tern  niemało  do  pogromu 
wojsk  krzyżackich.  Bezpośrednio  potem  powstała  cała  ziemia  chełmińska, 
szlachta  wyparła  załogi  zakonne  z  zamków  i  miast  warownych  i  poddała  je 
Władysławowi  Jagielle,  a  nawet  już  po  zawarciu  pokoju  toruńskiego  utwo- 
rzyła spisek  w  celu  obalenia  rządów  krzyżackich.  Zuchwały  ten  zamiar  nie 
powiódł  się  wprawdzie,  spiskowi  zdradzeni  przez  jednego  z  wspólników, 
uciekli  do  Polski,  ale  już  w  roku  1414,  gdy  wojna  z  Polską  na  nowo  wy- 
buchła, widzimy  szlachtę  chełmińską  znowu  po  stronie  Polaków.  Przykład 
Chełminian  oddziaływał  zaraźliwie  na  inne  ziemie  pruskie  i  w  miarę  jak  po- 
tęga zakonu  słabła,  domagały  się  wszystkie  stany  coraz  natarczywiej  udziału 
w  rządach  i  ograniczenia  najwyższej  władzy.  Przestraszony  tem  żądaniem 
wielki  mistrz,  zgodził  się  Avreszcie  na  utworzenie  t.  zw.  rady  krajowej,  w  której 
miało  zasiadać  20  reprezentantów  szlachty  i  27  mieszczan.  W  ten  sposób 
powstała  reprezentacya  stanów  pruskich,  pierwszy  zawiązek  sejmu.  Zasiadał 
w  nim  od  początku  spory  zastęp  Polaków  (Orzechowski,  Dylewski,  Bąkowski, 
Mgowscy  bracia,  Russocki,  Otęski,  Złotowski  i  inni),  a  wielki  mistrz  i  dygni- 
tarze zakonni  zobowiązali  się  bez  wiedzy  i  zezwolenia  rady  nic  ważnego  nie 
przedsiębrać,  mianowicie  przymierzy  nie  zawierać  i  wojny  nie  rozpoczynać. 
W  roku  1430  zreformowano  radę  w  ten  sposób,  że  miało  w  niej  zasiadać 
sześciu  dygnitarzy  zakonnych,  sześciu  prałatów  i  po  sześciu  przedstawicieli 
szlachty  i  mieszczaństwa.     Odtąd  przy  każdej   sposobności  ważniejszej  odzywa 


—     357     — 

się  donośny    glos  sejmu    pruskiego.     Jest    on    niechętny    stanowczo    wszelkim 
wojennym  zamiarom    zakonu  przeciw  Polsce  i  w  r.  1435  zmusza   nawet  wiel- 
kiego mistrza  do  zawarcia  pokoju  z  Polską.    Zaczęły  się  teraz  smutne  dla  za- 
konu czasy.  Zgnębiony  materyalnie  podupadał'  on  coraz  bardziej  i  pod  względem 
moralnym,  doskonalą  do]  niedawna  machina  rządowa,  psuła  się,  nadużycia  rosły 
i  dawały  mnóstwo  powodów  do    skarg  i  narzekań  ze  strony  stanów  pruskich. 
A  kiedy  wszystkie  te,  mniej  lub  więcej  uzasadnione  żale,  żadnego  nie  odnosiły 
skutku,  zaczęły  stany  myśleć  same  o  swym  losie.  „Za  prawdę  —  mówiono  — 
nie  wolno    nam    dłużej    siedzieć  z  rękoma    założonemi    i  milczeć,    lecz    trzeba 
myśleć  i  radzić,  jak  takie  jarzmo  nieznośne  zrzucić  z  karku  naszego  i  naszych 
potomków".     Jakoż  w  roku    1440   powstał    na    zjeździe    w    Kwidzynie  t.  zw. 
związek  pruski,  obejmujący  całą  szlachtę  i  wszystkie  miasta  pruskie.     Wielki 
mistrz  i  znaczna  część  dygnitarzy    zakonnych  uznali  wprawdzie  tę  nową  kon- 
federację,   inni    oburzeni    zuchwalstwem  stanów,   jak  się  wyrażali,    zajęli  nie- 
przyjazne względem  związku  stanowisko.    Następca  Pawła  Russdorfa,  łagodny 
Konrad  Erlichshausen,    oceniając    trafnie    trudne    położenie   zakonu,    starał  się 
z  związkowymi  dobre,  o  ile  możności  utrzymywać  stosunki,  ale  kiedy  po  jego 
śmierci    kapituła    zakonna    obrała    wielkim    mistrzem   jego    bratanka  Ludwika 
Erlichshausena,  nastały  ciężkie  dla  związkowych  czasy.  Nowy  mistrz  usiłował 
wzniecić  niezgodę  w  łonie  związku  i  skłonił  Stolicę  apostolską  do  wmieszania 
się  w  sprawy  pruskie,  twierdząc  przy  tein,    że  papież  z  własnej    działa  inicya- 
tywy.     Tymczasem    legat  rzymski,    Ludwik  de  Silves,    który  zjechał  do    Prus 
i  traktował  z  związkowymi,    stanął    zupełnie    po  stronie    zakonu,    a  bulle  pa- 
pieskie,   wydane  po  jego    powrocie  do  Rzymu,    potępiły    na  podstawie  prawa 
kanonicznego  związek  stanów  pruskich  i  zagroziły  związkowym  klątwą  w  razie 
nieposłuszeństwa.  Nie  poprzestając  na  tern,  wytoczył  zakon  całą  sprawę  przed 
trybunał  cesarski  i  zmusił    tem    stany    pruskie    do  oglądania  się  za  sprzymie- 
rzeńcami.    Potępieni    przez  Stolicę  apostolską,    wysłali    związkowi   wprawdzie 
pełnomocników    do  Nenstadtu    w    celu    wyjaśnienia    kwestyi    całej    cesarzowi, 
ale  spostrzegli  tam  wnet,   że  matactwom  dyplomacyi  krzyżackiej  nie  podołają. 
W  takiem    położeniu    nie    pozostaAvalo   im    nic    innego,    jak    tylko   za  granicą 
szukać  pomocy  i  tu  oczywiście  w  pierwszym  rzędzie  nastręczała  się  sąsiednia 
Polska.     Jednych   bowiem  wabiło  ku  niej   pokrewieństwo  szczepowe,    drugich 
nęciły  znaczne  korzyści  handlowe,    otwierające    się  dla  miast  pruskich  w  roz- 
ległych i  bogatych  prowincyach  polskich,,  a  wszystkim  razem  uśmiechały  się 
owe  swobody  i  przywileje,  którymi  królowie  polscy  tak  hojnie  szafowali  i  które 
szlachta  polska  przy  każdej  sposobności  umiała  rozszerzać  i  umacniać. 

Pierwszy  co  nawiązał  stosunki  z  Polską  był  związek  jaszczurczy.  Naro- 
dowy jego  charakter  i  skład  narodowy  czynił  go  naturalnem  ogniwem,  łączącera 
stany  pruskie  z  Rzecząpospolitą.  Ziemia  chełmińska,  położona  tuż  u  granic 
polskich  ułatwiała  w  wysokim  stopniu  te  przygotowania.  Jaszczurczycy  za- 
częli przyjmować  szlachtę  polską  do  swego  związku,  zaczęli  się  porozumiewać 
z  sąsiednimi  dygnitarzami  polskimi,  a  po  cichu  zapewne  wpływać  także  i  na 
stany  pruskie,  wskazując  im  połączenie  z  Polską,  jako  drogę  najwłaściwszą 
i  najprędzej    wiodącą    do  celu.     Jakoż  działanie  związku  pruskiego  przybiera 


—    358    — 

teraz  inny  cokolwiek  kierunek.  W  roku  1453  tworzą  związkowi  rade  taj  mi. 
Wchodzą  do  niej:  Jan  z  Cyrnbarku,  Gabryel  Bażyński,  Augustyn  Szewiński, 
Tyleman  z  Wege,  Scibor  i  Jan  Bażyńscy.  Ostatni  z  nich,  Jan  Bażyński,1)  na- 
daje ton  i  kierunek  całej  polityce  związku. 

Tymczasem  Polska  zajmowała  w  obec  wypadków  w  Prusiech  stanowisko 
wyczekujące. 

Król  Kazimierz,  zatrudniony  sprawą  przywilejów  i  powaśniony  z  Oleśni- 
ckim, postępował,  jak  zwykle,  bardzo  ostrożnie  i  rozważnie.  Na  zapytanie 
wielkiego  mistrza  dawał  odpowiedzi  uspokajające,  pośrednictwa  u  cesarza,  o  co 
go  stany  pruskie  prosiły,  przyjąć  nie  chciał  i  jeszcze  w  lipcu  roku  1453 
oświadczył,  że  żadnej  stronie  pomagać  nie  będzie.  Była  to  polityka  bardzo 
rozumna  i  trafna,  bo  jakkolwiek  Polsce  kłopotliwe  położenie  zakonu  było  nie- 
wątpliwie na  rękę,  to  król  nie  widział  powodu  ujmować  się  za  związkiem  bez 
pewnych  rękojmij  na  przyszłość.  Należało  czekać  na  poddauie  się  stanów 
pruskich  albo  na  chwilę,  kiedy  obaj  przeciwnicy,  osłabiwszy  się  wzajemnie, 
dadzą  Polsce  możność  odzyskania  Pomorza  i  ziemi  chełmińskiej  bez  trudu 
i  wielkich  wysileń.  Taką  była  oficyalna  polityka  polska.  Obok  tego  jednak 
odbywały  się  prywatne  układy  ze  związkowymi.  Znosił  się  z  nimi  kanclerz 
Jan  Koniecpolski,  wojewoda  kujawski,  Mikołaj  Szarlej,  krzepił  nadziejami 
nawet  sam  Oleśnicki.  Odbywała  sic  żywa  wymiana  zdań,  poselstwa  związko- 
wych kręciły  się  po  Mazowszu  i  Wielkopolsce,  wkońcu  przybyła  deputacya 
cała  na  sejm  parczowski  (1453),  prosząc  króla  o  pośrednictwo  u  cesarza,  jak 
wspomniano  już,  bez  skutku.  Tymczasem  zbliżała  się  chwila  stanowcza,  za- 
padł bowiem  wyrok  cesarski,  potępiający  związek  i  sprawy  stanęły  na  ostrzu 
miecza.  Związkowi  nie  myśleli  ustąpić,  zaczęli  się  zbroić  najpierw  po  cichu 
a  potem  jawnie,  wkońcu  wysłali  w  październiku  1453  roku  do  Krakowa 
Gabryela  Bażyńskiego  z  prośbą,  „żeby  król  raczył  przyjąć  ich  na  nowo  pod 
swą  opiekę  i  być  ich  panem,  co  prawnie  mu  przystoi".  Kazimierz  mając  już 
teraz  wyraźną  propozycyę  poddania  się  Prus,  uczynił  krok  stanowczy  i  opiekę 
ofiarowaną  mu  przyjął.  Na  to  czekali  widocznie  związkowi  i  zaczęli  teraz  spiesznie 
przygotowywać  się  do  powstania.  Dnia  4.  lutego  1454  roku  wypowiedział 
związek  posłuszeństwo  wielkiemu  mistrzowi  i  natychmiast  uderzono  na  zamki, 
wypierając  stamtąd  krzyżaków  i  obsadzając  je  własnemi  załogami.  Pierwszy 
dostał  się  w  moc  związkowych  Toruń,  gdzie  przed  200  laty  najpierw  usado- 
wili się  krzyżacy,  poczem  powstanie  ogarnęło  wszystkie  prowincye.  W  prze- 
ciągu czterech  tygodni  opanował  związek  56  miast  i  zamków.  Zakon  trzymał 
się  tylko  jeszcze  w  Malborgu,  którego  obroną  kierował  energiczny  Henryk 
Reuss-Plaueu,  wielki  szpitalnik  zakonny. 

Tymczasem    zaraz    po  wybuchu    powstania    wyruszyło    do  Krakowa  uro- 
czyste poselstwo  związkowe,  złożone  z  12  delegatów,  szlachty  i  mieszczaństwa. 


\)  Bażyńscy,  „von  Baysen",  byli  pochodzenia  niemieckiego.  Protoplasta  icli,  Jan  Fleming 
z  Lubeki,  pojawia  się  w  Prusiech  około  połowy  XIII  wieku.  Syn  jego  Henryk,  biskup  war- 
miński wyposażył  bojnie  swych  braci:  Albertowi  nadał  110  włók  w  Bażynach,  stąd  nazwisko 
Bażyńskich.  W  XV.  wieku  spolszczyli  się  ci  Lubeczanie  jak  dowodzą  imiona  ich  Scibor,  Gabryel 
i  list  Jana.  Porównaj   Kętrzyńskiego  1.  c.  str.   198. 


—     359     — 

Stanrło  ono  w  stolicy  polskiej  w  chwili,  kiedy  u  stup  tronu  zgromadzili  sio 
wszyscy  dygnitarze  monarchii  i  kiedy  oczy  całej  Europy  zwrócone  były  na  akt 
uroczysty  zbliżający  i  łączący  dwie  naj potężniejsze  dynastye    chrześcijańskiego 


" 


,,£- 


Kazimierz  Jagiellończyk. 

świata.  Zaiste  piękniejszego  i  wspanialszego  podarunku  ślubnego  nie  mogła 
wymarzyć  sobie  córka  Albrechta  i  wnuczka  Zygmunta.  I  kiedy  dnia  18.  lutego 
1454  roku  Jan  Bażyński,   „kulawy  bazyliszek",  jak  go  nazywają  złośliwie  kro- 

27 


—     360     — 

niki  zakonue,  w  długiej  mowie  ofiarował  Kazimierzowi  Jagiellończykowi  pod- 
danie ziem  pruskich  i  zakończył  wywód  swój  słowami:  „W.  K.  Mość  nie 
przywłaszczasz  sobie  w  ten  sposób  obcych  posiadłości,  lecz  odzyskujesz  to, 
co  po  części  siła,  po  części  podstępem  krzyżacy  Polsce  zabrali",  wtedy  i  w  sercu 
tej  księżniczki  habsburskiej  odezwać  się  musiało  to  uczucie  zadowolenia,  jakie 
powstaje  w  duszy  ludzkiej  zawsze  na  widok  zwycięstwa  dobrej  i  słusznej 
sprawy.  Mozolua  praca  Łokietka,  mądra  polityka  Kazimierza  Wielkiego  świę- 
ciła ostatecznie  tryumf  wspaniały;  w  sto  lat  po  pokoju  kaliskim  wracały  do 
Polski  oderwane  prowincye  i  przyjmowały  dobrowolnie  zwierzchnictwo  tego 
państwa,  przeciw  któremu  nadaremnie  walczyła  tak  długo  cała  potęga  nie- 
miecka brutalną  siłą,  intrygą,  fałszem  i  podstępem.  Było  to  niewątpliwie  zda- 
rzenie, rzadkie  w  dziejach  ludzkości,  dla  dalszego  rozwoju  Polski  wielce  do- 
niosłe, ale  wkładające  na  nią  nowe  brzemię  wielkich  zadań  i  obowiązków. 
Unia  z  Litwą  otwierała  dla  Polski  misyę  cywilizacyjną  na  wschodzie,  której 
spełnianie  było  o  tyle  łatwiejszem,  że  naród  litewski,  stojący  na  bardzo  niskim 
stopniu  kultury,  ulegał  bezwiednie  niemal  wpływom  Polaków,  wyrobionych 
politycznie  i  przesiąkniętych  cywilizacyą  zachodnia.  Stanowisko  Prus  było  zu- 
pełnie inne.  Stały  one  pod  względem  kultury  niewątpliwie  wyżej  od  Polski, 
posiadały  iustytucye  i  urządzenia  rozwinięte  i  ustalone,  były  zatem  organizmem, 
co  najmniej  równorzędnym,  a  jednak  w  znacznej  części  obcym  co  do  pocho- 
dzenia. Żywioł  ten  trzeba  było  teraz  przyswoić,  jego  organizacyę  polityczną 
i  społeczna  przystosować  do  systemu  rządów  polskich,  wybujały  prowincyo- 
nalizm  pruski  ukrócić.  Były  to  wszystko  zadania  trudne,  wymagające  wiekowej 
pracy;  na  razie  wypadało  się  ograniczyć  tylko  do  powierzchownego  przyłą- 
czenia i  uorganizowania  odzyskanych  prowincyj.  Tą  drogą  poszedł  też  Kazi- 
mierz Jagiellończyk,  wydając  dnia  6.  marca  1454  inkorporacyjny  dokument 
pruski.  Potwierdził  on  tam  przywileje  stanów  pruskich,  uwolnił  je  od  ceł 
uciążliwych  i  podatków,  zniósł  fiskalne  rozporządzenia  z  czasów  krzyżackich 
(tak  zwane  Strandrecht),  przyrzekł  urzędy  obsadzać  tylko  krajowcami  i  za- 
pewnił miastom  pruskim  w  całem  państwie  takie  wolności  handlowe,  jakie 
posiadały  miasta  polskie.  Po  wydaniu  przywileju  tego  złożyli  pełnomocnicy 
związku  przysięgę  na  wierność  królowi  w  ręce  arcybiskupa  gnieźnieńskiego, 
a  Kazimierz  podzielił  kraje  pruskie  na  cztery  województwa:  chełmińskie,  po- 
morskie, elbląskie  i  królewieckie  i  mianował  Jana  Bażyńskiego  „gubernatorem" 
ziem  pruskich.  Wszystko  to  ułożono  w  ciągu  dwróch  tygodni  nie  bez  pewnych 
trudności  jednak.  Powstały  one  najpierw  w  łonie  rady  królewskiej,  gdzie  nie 
z  taką  skwapliwością,  jakby  się  zdawrało,  przyjęto  owo  poddanie  się  stanów 
pruskich.  Sprzeciwiał  się  temu  głównie  Zbigniew  Oleśnicki,  rozżalony  na  króla 
i  świeżo  dotknięty  porażką,  jakiej  doznał  przy  uroczystości  ślubnej.  Kierowały 
nim,  o  ile  sadzić  można,  oprócz  osobistej  niechęci  do  Kazimierza  także  inne 
względy.  Widział  on  mianowicie  w  przyjęciu  propozycyj  pruskich  złamanie 
wieczystego  pokoju  brzeskiego,  który  był  w  znacznej  części  dziełem  jego 
własnej  polityki,  widział  zatarg  z  Stolicą  apostolską,  która  związek  pruski 
potępiła,  przewidywał  wkońcu  długą  i  kosztowną  wojnę,  a  znając  brak  wy- 
trwałości Polaków  i  trudności  pieniężne  mógł  rzeczywiście  powątpiewać  o  po- 


—     361     — 

wodzeniu  tak  wielkiego  a  zarazem  tak  niebezpiecznego  przedsięwzięcia.  Ale 
wątpliwości  kardynała  nie  znalazły  odgłosu  w  radzie  królewskiej;  opuścili  go 
wszyscy  dawniejsi  jego  zwolennicy,  nawet  najzaufańszy  przyjaciel  Jan  Ty- 
czyński, wojewoda  krakowski,  tak  że  przyjęcie  stanów  pruskich  w  poddaństwo 
jednomyślnie  prawie  uchwalono. 

Wiadomość  o  tern  postanowieniu  królewskiem  obiegła  szybko  wszystkie 
dwory  europejskie  i  sprawiła  tam  głębokie,  a  dla  Polski  ogółem  niekorzystne 
wrażenie.  Dyplomacya  krzyżacka  postarała  się  o  to,  aby  przedstawić  wobec 
Europy  politykę  polska  jako  pogwałcenie  praw  boskich  i  ludzkich,  jako  za- 
mach wymierzony  przeciw  instytucyi  tak  zasłużonej  około  chrześcijaństwa, 
kościoła  i  cywilizacyi.  Ale  zabiegi  te  nie  odniosły  takiego  skutku,  jakiego 
sobie  życzyli  krzyżacy.  Europa,  która  nie  zdobyła  się  na  tyle  energii,  aby 
przeszkodzić  upadkowi  Konstantynopola,  nie  myślała  podejmować  krucyaty 
w  obronie  przeżytego  zakonu.  Skończyło  się  zatem  na  objawach  sympatyi, 
nic  nie  kosztującej  i  na  przyganianiu  Polsce,  na  której  wzrost  i  rozwój  po- 
myślny bliżsi  i  dalsi  sąsiedzi  zawistnem  spoglądali  okiem. 

Początek  wojny.  —  Bitwa  pod  Chojnicami.  —  Ustawodawstwo  nie- 
szawskie.  Przyjęcie  w  poddaństwo  stanów  pruskich  załatwiało  rzecz  pod 
względem  formalnym,  w  istocie  jednak  miało  się  rozpocząć  teraz  dopiero  ze 
strony  polskiej  działanie,  wymagające  natężenia  wszystkich  sił  i  zasobów. 
W  tym  celu  zwołano  natychmiast  po  uroczystościach  krakowskich  sejm  do 
Łęczycy,  gdzie  zapadło  postanowienie,  aby  król  osobiście  udał  się  do  Prus. 
Otoczony  świetnym  dworem  wyruszył  też  Kazimierz  z  żoną  i  królową  matka 
w  maju  do  Torunia,  a  następnie  do  Elbląga.  W  jednem  i  drugiem  mieście 
składały  parze  królewskiej  hołd  stany  pruskie,  w  Elblągu  uczynili  to  także 
biskupi  pruscy,  zajmujący  dotąd  jeszcze  stanowisko  wyczekujące.  W  Królewcu 
odbierał  hołd  imieniem  króla  kanclerz  Jan  Koniecpolski.  Były  to  znowu  for- 
malności, porozumienie  co  do  dalszego  prowadzenia  wojny  z  zakonem  nastą- 
piło na  zjeździe  w  Grudziądzu.  Postanowiono  tam  mianowicie,  aby  związkowi 
razem  z  dworskimi  hufcami  królewskimi  oblegali  dalej  Malborg  i  Sztum,  pod- 
czas gdy  król  z  wojskiem  polskiem  miał  się  wyprawić  na  zdobycie  Chojnic. 
Z  tej  strony  bowiem  zagrażało  największe  niebezpieczeństwo;  zakon,  wysilając 
się  do  ostatka,  gromadził  w  Niemczech  zaciężnych  żołnierzy  i  wojsko  to,  pod 
dowództwem  księcia  Rudolfa  Żegańskiego,  pomykało  się  ku  granicom  pruskim, 
dążąc  do  warownych  Chojnic.  Odtrącić  tę  posiłkowa  armię  i  odciąć  krzyżakom 
wszelką  nadzieję  pomocy  z  zachodu,  to  było  na  razie  najważniejszem  zadaniem, 
które  miał  spełnić  król  i  Polacy  i  pod  tym  względem  właśnie  nastręczały  się 
największe  trudności.  Odzyskanie  prowincyj  pruskich,  jakkolwiek  nadzwyczaj 
ważne,  nie  wzbudziło  w  Polsce  takiego  zapału,  jakby  się  można  było  spo- 
dziewać. Rozdąsana  Litwa  zachowywała  się  wobec  doniosłego  tego  znaczenia 
chłodno  i  obojętnie,  prowincye  ruskie  zajęte  były  napadami  tatarskimi  i  sprawa 
mołdawską,  Małopolska  zostawała  po  części  pod  wpływem  Oleśnickiego,  cały 
ciężar  wojny  zatem  spadał  na  województwa  położone  bliżej  granic  pruskich, 
przedewszystkiem  na  Wielkopolskę.  Tymczasem  tak  tu  jak  i  w  innych  zie- 
miach   polskich    dawał  się   spostrzegać  od  pewnego   czasu  pomiędzy    szlachta 

27* 


—     362     — 

ruch  wymierzony  przeciw  oligarchii,  dzierżącej  w  rykach  swoich  ster  spraw 
publicznych.  Było  to  dążenie  czysto  federalistyczne,  skupiające  się  pod  sztan- 
darem autonomii  ziemskiej,  pragnące  zapewnić  sejmikom  ziemskim  i  rzeszy 
szlacheckiej,  która  tam  rej  wodziła,  prawo  rozstrzygania  nietylko  w  kwesty  ach 
lokalnych  ale  także  i  ogólnego  znaczenia.  Kierunek  ten,  o  którym  na  innem 
miejscu  szerzej  mówić  będziemy,  objawiał  się  szczególniej  w  sprawach  skar- 
bowych. Szlachta  czuwała  troskliwie  nad  tern,  aby  król  nigdy  i  nigdzie  nie 
naruszvl  swobód,  zapewnionych  jej  przywilejem  koszyckim,  i  kiedy  w  r.  1454 
równocześnie  z  poddaniem  się  stanów  pruskich  zażądał  Kazimierz  na  wykupuo 
zastawionych  zamków  i  obronę  granic  wschodnich  nadzwyczajnych  zasiłków 
pieniężnych,  szlachta  przychyliła  się  wprawdzie  do  życzenia  królewskiego,  ale 
otrzymała  w  zamian  za  to  przywilej,  w  którym  Kazimierz  imieniem  swojem 
i  następców  swoich  oświadczał,  „iż  prałaci,  panowie  i  szlachta  zezwolili  na 
pomieniony  pobór  z  dobrej,  własnej  i  wolnej  woli  i  na  przyszłe  czasy  do  wy- 
dawania takowego  żadnem  prawem,  zwyczajem  lub  namową,  zobowiązani  ani 
przynaglam  nie  będą  i  być  nie  powinni.  Owszem  ich  przywileje,  wolności, 
prawa  i  laski  nietykalnemi  i  nienaruszalnemi  pozostać  mają".  ') 

Zapewnienie  to,  nie  nowe  zresztą,  nie  mogło  zadowolnić  szlachty,  pra- 
gnęła ona  czegoś  więcej,  pragnęła  udziału  w  sprawach  publicznych,  gdzie 
o  niej  bez  niej  radzono  i  stanowiono.  Długosz  opowiada,  że  podczas  dyskusyi 
w  radzie  królewskiej  nad  propozycyami  stanów  pruskich,  kiedy  okazała  się 
różność  zdań,  myślano  i  mówiono  o  tern  długo,  aby  do  rady  wezwać  także 
młodszych,  juniores.  Odnosiło  się  to  rzeczywiście  do  szlachty  zgromadzonej 
wtenczas  tłumnie  w  Krakowie,  ale  pozostało  bez  skutku.  Szlachta  otrzymała 
przytoczone  wyżej  potwierdzenie  swobód  podatkowych,  a  w  kilka  miesięcy 
później  powołał  król  pospolite  ruszenie  województw  wielkopolskich  na  wyprawę 
pruską.  Chwila  ta  wydawała  się  szlachcie  najodpowiedniejszą  do  dopięcia 
dawno  zamierzonego  celu.  Od  czasu  przywileju  koszyckiego  ciążyła  na  niej 
służba  wojskowa,  król  był  obowiązany  jedynie  jeńców  z  niewoli  wykupić 
i  wynagrodzić  szkody  poniesione.  Przywilej  Władysława  Jagiełły  z  roku  1388, 
potwierdzony  w  roku  1430  rozszerzał  te  zobowiązania  królewskie  w  ten  sposób, 
że  w  razie  wyprawy  za  granice  kraju  miał  król  płacić  po  pięć  grzywien  od 
oszczepu.  Obecnie  więc  mogło  zachodzić  pytanie,  czy  ziemie  pruskie  uważać 
należy  za  leżące  poza  granicami  kraju  i  czy  szlachta  ma  prawo  żądać  od 
króla  zapłaty  za  służbę  wojskową?  Wprawdzie  przyjęcie  stanów  pruskich 
w  poddaństwo  i  inkorporacya  Prus  do  korony  przesądzały  z  góry  odpowiedź 
na  to  pytanie,  ale  szlachta  stanęła  mimoto  na  gruncie  swoich  przywilejów,  aby 
od  króla  nowe  Avytargować  ustępstwa. 

W  pierwszych  dniach  września  ściągało  się  pospolite  ruszenie  Wielko- 
polan u  granic  pruskich,  król  przybył  dnia  12.  września  do  Torunia,  ale  kiedy 
miano  wyruszyć  na  Chojnice,  szlachta  rozłożona  obozem  pod  wsią  Cerekwicą, 
w  powiecie  nakielskim,  przedłożyła  Kazimierzowi  cały  szereg  żądań,  od  któ- 
rych przyjęcia    oczywiście    czyniła  zawisłym   dalszy  swój  udział  w  wyprawie. 


')  Pawiński  Adolf:  Sejmiki  ziemskie.  Warszawa,  1895.  Str.  66. 


—     363     — 

Postnlata  szlachty,  widocznie  na  prędce  spisane  i  ujęte  w  35  artykułów,  no- 
si ty  na  sobie  cechę  wybitną  wielkopolskiego  partykularyzmu  i  były  wymie- 
rzone przeciw  przewadze  małopolskiej  oligarchii.  Szlachta  Avidzi,  że  w  rzeczy- 
pospolitej  źle  się  dzieje,  „aby,  zatem,  rzeczpospolita  na  przyszłość  rozumniej 
była  kierowaną",  żąda,  aby  odtąd  każda  wyprawa  wojenna  przez  sejmiki  była 
uchwalona,  aby  urzędy  nadworne  rozdawano  nietylko  Mało-  ale  i  Wielko- 
polanom i  aby  szlachcic  uboższy  wobec  sądu  krzywdy  nie  doznawał. 

Król  zaskoczony  znienacka,  potwierdził  dnia  15.  września  tak  zwany 
przywilej  cerekwicki,  poczem  ruszył  pod  Chojnice.  Tn  jednak  pokazało  się 
prędko,  że  szlachta,  która  tak  energicznie  umie  pracować  nad  rozszerzeniem 
swoieb  przywilejów,  sprawniejszą  jest  do  sejmikowania  niż  do  bitwy.  Pomimo 
przewagi  liczebnej  bowiem  i  pomimo  przechwałek  Wielkopolan,  że  „batami 
Niemców  rozpędzą",  poniosła  armia  królewska  dnia  18.  września  sromotną 
klęskę.  Łukasz  Górka,  wojewoda  poznański  i  Mikołaj  Szarlej,  wojewoda  ku- 
jawski, dostali  się  do  niewoli,  pięć  sztandarów  polskich  zdobytych  zawiesili 
krzyżacy  w  kościele  malborskim.  Wprawdzie  i  straty  nieprzyjaciół  były  zna- 
czne, zginął  mianowicie  wódz  naczelny  wojsk  krzyżackich,  Rudolf,  książę  że- 
gański,  ale  wrażenie  tej  klęski  Polaków  było  tak  wielkie,  że  niemała  ilość 
miast  pruskich  poddała  się  zakouowi.  Należało  więc  jak  najprędzej  zmyć  hańbę 
chojnickiej  porażki  i  podnieść  ducha  związkowych.  Król  nauczony  smutnem 
doświadczeniem,  rozwinął  teraz  jeszcze  większe  siły,  powołał  miauowicie 
pospolite  ruszenie  szlachty  małopolskiej.  Ale  i  Małopolanie  zachęceni  przy- 
kładem wielkopolskiej  braci,  przedstawili  żądania  swoje  królowi  w  Opokach 
przy  końcu  października,  a  gdy  król  i  na  to  się  zgodził  i  rycerstwo  ziem 
wszystkich  połączyło  się  w  obozie  pod  Nieszawą,  wydał  Kazimierz  tam  osobue 
dla  każdej  ziemi  zaręczenie  pisemne,  otrzymawszy  za  to  przyrzeczenie  bez- 
płatnej służby  wojskowej.  W  ten  sposób  powstał  słynny  przywilej  nie- 
szawski.  Wydawano  go  z  kancelaryi  królewskiej  kolejno:  dnia  11.  listopada 
otrzymali  go  Małopolanie,  nazajutrz  Wielkopolanie,  dnia  16.  listopada  ziemia 
sieradzka,  a  w  cztery  tygodnie  później  chełmska. 

Główną  i  znamienną  cechą  przywileju  nieszawskiego  i  cerekwickiego  jest 
dalsze  ograniczenie  władzy  królewskiej  na  rzecz  sejmików  ziemskich.  Król 
obowiązuje  sio  mianowicie  żadnych  nowych  konstytucyj  nie  stanowić  ani  zie- 
mian do  pospolitego  ruszenia  powoływać  bez  zezwolenia  sejmików  ziemskich, 
poręczając  zaś  szlachcie  ponownie  wolność  od  wszelkich  opłat  i  podatków, 
z  wyjątkiem  dwóch  groszy  z  łanu  kmiecego,  przyrzeka  iż  w  zastaw  pieniężny 
nie  bodzie  dawał  ziem  i  zamków,  w  których  są  starostwa  grodowe  i  że  dy- 
gnitarstwa  ziemskie  będzie  oddawał  szlachcicom,  osiadłym  w  ziemi  i  zamie- 
szkałym, którzy  z  zasług,  wieku,  rozumu  i  roztropności  na  to  zasługiwać  będą. 
Wielkopolanie  nadto  przywłaszczyli  sobie  prawo  przedstawiania  królowi  czterech 
kandydatów  na  pisarstwo  ziemskie,  na  sędziego  i  podsędka.  Inne  artykuły 
dotyczyły  ustalenia  i  uporządkowania  wymiaru  sprawiedliwości,  sądów  ziemskich 
i  wiecowych. 

W  ten  sposób  punkt  ciężkości  życia  politycznego  przeniósł  się  do  sejmików 
ziemskich,    wpływ   oligarchii    został   jeżeli  nie    złamany    zupełnie  to  zuacznie 


—     364     — 

ograniczony,  ale  z  nim  razom  także  ograniczona  i  władza  naczelna,  władza 
królewska.  Centralistyczny  i  centralizujący  system  Kazimierza  Wielkiego  ustę- 
pował miejsca  federacyi,  rząd  rozpryskiwał  sic  i  rozdzielał  na  kilkanaście 
ognisk,  które  ze  swego  prowincyonalnego  punktu  widzenia  na  sprawy  pu- 
bliczne się  zapatrywały  i  niemi  kierować  usiłowały.  Dopiero  po  dokonaniu 
tych  ważnych  zmian  przeszły  wojska  polskie  Wisłę  i  przystąpiły  do  oblężenia 
Łaszyna.  Ale  tak  jak  poprzednio  tak  i  teraz  wyprawa  żadnego  nie  osiągnęła 
skutku.  Pospolite  ruszenie  okazało  się  niezdolnem  do  zdobywania  miejsc  wa- 
rownych a  brak  żywności  skłonił  króla  do  odwrotu.  W  styczniu  roku  1455 
powróciły  wojska  polskie  za  Wisłę,  druga  wyprawa  spełzła  na  niczem  i  coraz 
bardziej  ustalało  się  przekonanie,  że  dotychczasowy  system  zmienić  wypada 
i  zamiast  pospolitem  ruszeniem   prowadzić  wojnę  żołnierzem  zaciężnym. 

W  kilka  miesięcy  po  tych  wypadkach  umarł  kardynał  Zbigniew  Oleśnicki, 
dnia  5.  kwietnia  1455  r.  Ustępował  z  nim  z  widowni  człowiek,  który  na 
losy  Polski  tak  długo  przeważny  wpływ  wywierał.  Wychowany  w  tradycyach 
możno  władczy  eh,  wierny  syn  kościoła  i  patryota,  wszedł  przy  końcu  życia 
swego  na  drogę  bezwzględnej  przeciw  królowi  opozycyi.  A  jakkolwiek  dzia- 
łanie jego  w  tym  okresie  nie  odniosło  zamierzonego  skutku,  to  stał  on  się 
w  przyszłości  wzorem  dla  tych  wszystkich,  co  w  namiętnem  przeciw  tronowi 
występowaniu  szukali  popularności  i  wyniesienia.  Z  uwielbieniem  też  odzywrają 
się  o  „wielkim  Zbyszku"  przywódzcy  opozycyi ')  w  XVI.  wieku,  a  mowy  jego, 
wyjęte  z  Długosza,  stanowią  tło  jaskrawe,  na  którem  późniejsi  trybuni  szla- 
checcy, rozsnuwają  przędzę  swojej  wymowy,  porywającej  i  zapalającej  głowy 
rokoszan  pod  Lwowem,  Lublinem  i  Sandomierzem.  Smutną  pamięć  tego  za- 
pomnienia się  okupił  Zbigniew  całym  szeregiem  czynów  znakomitych,  z  których 
osobisty  przyjaciel  i  wielbiciel  kardynała,  Długosz,  czerpał  wątek  i  natchnienie 
kiedy  w  pismach  swoich  sławił  cnoty  zmarłego,  wynosząc  go  wysoko  ponad 
współczesnych  i  podając  jako  przykład,    naśladowania  godny  dla  potomnych. 

Dalszy  ciąg  wojny.  —  Układy  z  Ulrykiem  Czerwonką.  —  Pośrednictwo 
Stolicy  apostolskiej.  —  Spór  o  biskupstwo  krakowskie.  —  Pokój  toruński 
w  roku  1466.  Podczas  gdy  tak  król  Kazimierz  już  na  wstępie  spotykał  się 
z  nadzwyczaj nemi  trudnościami,  poruszał  zakon  niebo  i  ziemię,  aby  się  od 
zguby  ratować.  Znana  ze  zręczności  swojej  i  nieprzebierająca  w  środkach 
dyplomacya  krzyżacka,  napełniła  skargami  na  Polskę  wszystkie  dwory  euro- 
pejskie i  rozwinęła  gorączkową  czynność  w  celu  pozyskania  sprzymierzeńców 
i  pomocy.  Najłatwiej  i  najpomyślniej  jeszcze  poszły  sprawy  u  cesarza  i  w  Rzymie. 
Fryderyk  III  wydał  d.  24.  marca  1455  roku  wyrok  banicyi  na  związek  pruski, 
a  papież  nowoobrany,  Kalikst  III,  obłożył  zbuntowane  ziemie  pruskie  interdyktem. 
Ale  skutek  tych  aktów,  doniosłych  zresztą,  nie  odpowiadał  wcale  oczekiwaniom. 
Władza  cesarska  utraciła  już  dawno  pierwotną  swoją  powagę  i  znaczenie,  a  klątwy 
papieskie  w  ostatnich  czasach  tak  często  stosowane,  nie  czyniły  tego  wrażenia 
co  w  wiekach  średnich,  w  epoce  Grzegorza  VII  i  jego  następców.  Sam  zakon  zresztą, 


l)  Porównaj  pomiędzy  innymi:  Krótkie  rzeczy  potrzebnych  z  strony  wolności  a  swobód 
polskich  zebranie,  uczynione  r.  1587,  12.  Februarii. 


—     365     — 

lekceważący  sobie  tyle  razy  upomnienia  i  wyraźne  rozkazy  Stolicy  apostolskiej, 
podkopał  u  poddanych  swoich  powagę  i  znaczenie  kuryi  rzymskiej  do  tego 
stopnia,  że  obecnie  interdykt  mało  kogo  niepokoił  lub  zastraszał.  Wiedziano 
bowiem  dobrze,  jakich  sztuczek  i  podstępów  używali  w  Rzymie  ajenci  zakonni, 
kiedy  chodziło  o  potępienie  przeciwników,  wiedziano,  że  Stolica  apostolska, 
zwykle  jak  najmylniej  przez  nich  informowana,  po  zasiąguięciu  prawdziwych 
wiadomości  zdanie  swoje  często  zmieniała,  co  przy  oddaleniu  krajów  pruskich 
i  bardzo  trudnej  w  owych  czasach  komunikacyi  było  rzeczą  zrozumiałą  i  na- 
turalną. Co  się  zaś  tyczy  wyroku  cesarskiego,  to  Prusacy  mieli  zupełną 
słuszność,  kiedy  oświadczyli,  że  dekreta  tego  rodzaju  wcale  ich  nie  obchodzą, 
gdyż  mają  zastępcę  i  obrońcę  praw  swoich  w  królu,  którego  sobie  obrali. 
Podobnie  bezskuteczne  były  pogróżki  stanów  niemieckich,  bo  i  one,  już  ze 
Avzględu  na  korzyści  handlowe,  nie  mogły  zrywać  tak  łatwo  stosunków 
z  miastami  pruskiemi,  skąd  pociągały  zboże  i  niezmierną  ilość  płodów  suro- 
wych w  zamian  za  wyroby  rękodzielnicze,  niemające  dostatecznego  pola  zbytu 
na  zachodzie. 

Tak  więc  z  tej  całej  rzeszy  wrzekomych  przyjaciół  krzyżackich  pozo- 
stało tylko  dwóch  pogranicznych  książąt,  którzy  nie  tyle  z  sympatyi  dla  za- 
konu, co  z  obawy  przed  wzrostem  potęgi  polskiej,  mogli  i  zamierzali  rzeczy- 
wiście wmieszać  się  czynnie  w  wojnę  pruską.  Pierwszym  z  nich  był  król 
duński,  Chrystyan  I,  drugim  elektor  brandenburski,  Fryderyk,  niegdyś  narze- 
czony przyrodniej  siostry  Kazimierza  Jagiellończyka,  królewnej  Jadwigi. 
Chrystyan  zawładnąwszy  niedawno  Gotlandyą,  sięgał  teraz  po  Szwecyę  i  Nor- 
wegię, marzył  może  o  panowaniu  nad  całem  morzem  Bałtyckiem,  przyłączenie 
Prus  do  Polski  zatem  mogło  się  stać  dla  tych  planów  jego  rzeczywiście  nie- 
bezpiecznem.  Potężna  Polska,  posiadając  porty  bałtyckie,  mogła  pomyśleć 
o  utworzeniu  własnej  marynarki  i  wystąpić  jako  niebezpieczna  współzawo- 
dniczka przyszłej  unii  skandynawskiej,  na  którą  się  zanosiło.  Czy  to  więc 
z  powodu  tej  obawy,  czy  też  w  nadziei  nowych  nabytków  terytoryalnych, 
oświadczył  król  duński  gotowość  udzielenia  pomocy  zakonowi  pod  warunkiem, 
że  mu  krzyżacy  pewne  części  Estonii  odstąpią.  Jakoż  rzeczywiście  w  lecie 
roku  1455  wypowiedział  Chrystyan  wojnę  Polsce  i  związkowi  pruskiemu,  za- 
czął używać  tytułu  księcia  Estonii  i  urządzać  korsarskie  wyprawy  na  statki 
pruskie.  Na  tern  jednak  skończyło  się  całe  jego  działanie.  W  roku  następnym 
bowiem  wypędził  on  króla  szwedzkiego,  Karola  Knudsona,  i  spoczął  na  lau- 
rach, podczas  gdy  Karol  z  znacznymi  skarbami  uciekł  do  Gdańska  i  mieszkając 
tam  przez  lat  7,  stał  się  niebezpiecznym  wrogiem  zakonu,  sprzymierzonego 
z  Duńczykiem. 

Niewięcej  korzyści  przyniosła  krzyżakom  interwencja  elektora  branden- 
burskiego. Wziąwszy  w  zastaw  od  zakonu  Nową  Marchią,  był  on  w  gruncie 
rzeczy  dość  zadowolonym  z  kłopotów,  w  jakich  krzyżacy  się  znajdowali.  Im 
bardziej  bowiem  wyczerpywał  się  zasobny  niegdyś  skarb  malborski,  tem  tru- 
dniejszem  stawało  się  dla  zakonu  wrykupienie  zastawionych  obszarów.  Ale 
Brandenburczyk  spekulował  jeszcze  na  Drezdenko  i  Schievelbein,  przylegające 
do  Nowej  Marchii,  i  gotów  był  w  zamian  za  te  dwie  posiadłości  i  za  stosowne 


—     366    — 

wynagrodzenie  pieniężne  podjąć  wyprawę  do  Pras.  Gdy  jednak  zakon  nie  miał 
pieniędzy  na  tyle,  aby  zaspokoić  wygórowane  żądania  elektora,  ostygł  Fry- 
deryk rychło  w  patryotyczuym  swoim  zapale  i  ograniczył  się  do  interwencyi 
dyplomatycznej,  która  oczywiście  była  bezskuteczną. 

Tak  zawodziła  nadzieja  krzyżaków  jedna  po  drugiej,  a  położenie  stawało 
sio  coraz  to  gorszem,  głównie  z  braku  pieniędzy.  Dawny,  średniowieczny  sy- 
stem wojowania  ustąpił  był  już  wtedy  miejsca  nowej  metodzie.  Zamiast  zwo- 
ływać pospolite  ruszenie,  jakto  się  działo  jeszcze  w  Polsce,  i  tworzyć  kosztowne 
niezmiernie,  a  w  praktyce  niewygodne  zastępy  rycerstwa,  w  stal  zakutego,  za- 
częto  ożywać  żołnierzy  zaciężnych,  których  jedynem  rzemiosłem  była  wojna. 
Na  zmianę  tę  wpłynęły  najwięcej  doświadczenia,  jakie  zrobiono  w  wojnach 
hussyckich,  zastosowanie  i  rozpowszechnienie  broni  palnej  i  wynikające  stąd 
lżejsze  uzbrojenie,  jakoteż  przewaga  piechoty  nad  jazdą.  Twórca  nowej  taktyki 
Jan  Żyszka,  rozbijał  na  czele  chłopów  i  mieszczan  czeskich  potężne  zastępy 
krzyżowców  i  dowiódł,  że  nie  zbroja  lśniąca  i  wspaniały  rynsztunek,  nie  prze- 
waga liczebna,  lecz  zapał  i  stosowne  użycie  szczupłych  sił  w  stanowczej 
chwili  może  zapewnić  zwycięstwo.  Rosła  też  od  jego  czasów  sława  wojenna 
Czechów,  podziwiano  szybkość  i  sprawność  ich  obrotów,  naśladowano  ich  taktykę 
i  starano  się  w  każdej  ważniejszej  potrzebie  o  pozyskanie  najemnych  rot 
czeskich.  I  podczas  gdy  Włochy  zaroiły  się  od  przedsiębiorców  nowego  ro- 
dzaju, kondotierami  zwanych,  którzy  za  dobrą  zapłatę  gotowi  byli  bić  się 
dziś  za  tę  a  nazajutrz  za  inną  sprawę,  w  północnej  Europie  wszystkie  prawie 
mocarstwa  zasilały  szeregi  swoje  zaciężnymi  Czechami.  W  Węgrzech  walczył 
w  obronie  praw  habsburskiej  dynastyi  słynny  Iskra  z  Brandeisu,  na  wschodnich 
kresach  polskich  ścierali  się  rotmistrze  czescy  z  zagonami  tatarskimi,  a  załoga 
krzyżackiego  Malborga,  z  Czechów  po  większej  części  złożona,  słuchała  roz- 
kazów Ulryka  Czerwonki.  Nowy  ten  system  prowadzenia  wojny,  jakkolwiek 
może  wygodny,  nakładał  jednak  na  kraje  i  państwa  niezmierne  ciężary.  Po- 
spolite ruszenie  niszczyło  wprawdzie  kraj,  ale  nie  wymagało  wielkiego  żołdu, 
najemny  żołnierz  służył  za  pieniądze,  służył  temu,  kto  lepiej  zapłacił.  Środka 
tego  musieli  się  chwycić  także  i  krzyżacy,  a  gdy  skarby  malborskie  się  wy- 
czerpały, nadeszła  chwila  krytyczna,  żołnierz  niepłatny  zaczął  narzekać 
a  wkońcu  grozić.  Ratował  się  zakon  jak  mógł:  od  elektora  brandenburskiego 
wziął  60.000  złotych  dając  w  zastaw  Drezdenko  i  Schievelbein,  u  mistrza  in- 
flanckiego starał  się  o  pożyczkę  100.000  złotych,  tymczasem  zaś  wydawał 
asygnaty,  które  miał  płacić  mistrz  niemiecki.  A!e  i  to  nie  wystarczyło  na 
długo,  bo  mistrz  niemiecki  oświadczył  wnet,  że  zasoby  jego  wyczerpane  i  że 
więcej  pieniędzy  dawać  nie  może.  Tymczasem  zaciężni  domagali  się  coraz  to 
natarczywiej  zaległego  żołdu,  a  wkońcu  posunęli  się  do  jawnej  rebelii,  grożąc 
wydaniem  zamków,  które  mieli  w  rękach.  I  tej  ostateczności  zapobiegał  mistrz 
przez  kilka  miesięcy,  ale  nareszcie  musiał  się  zgodzić  na  warunek,  że  jeżeli 
w  oznaczonym  czasie  żołdu  nie  zapłaci,  zamki  będą  wydane.  A  kiedy  kilka 
takich  terminów  minęło  bez  skutku,  zaciężni,  głównie  Czesi,  którzy  więcej  Po- 
lakom niż  Niemcom  sprzyjali,  zgłosili  się  do  króla  i  do  związku  pruskiego 
z  propozycyą  układów.    Po  kilkumiesięcznych  targach  stanęła  wreszcie  ugoda 


- 


w 


—     368     — 

dnia  ló.  sierpnia  1456  roku,  mocą  której  Ulryk  Czerwonka  zobowiązał  się 
wydać  w  ręce  Polaków  21  zamków  i  miast  warownych,  jakoteż  stolicę  zakonu 
Malborg  za  sumę  436.000  złotych,  płatnych  w  trzech  ratach.  Połowę  pie- 
niędzy mieli  złożyć  związkowi,  drugą  Polacy. 

Zdawało  się,  że  w  ten  sposób  wojna  za  jednym  zamachem  będzie  ukoń- 
czona i  że  bez  dalszego  krwi  rozlewu  Polska  odzyska  utracone  prowincje. 
Ale  tu  właśnie  nastręczały  się  niepospolite  trudności  w  zebraniu  tak  znacznej 
sumy,  jaką  Polska  zapłacić  miała.  Wyprawy  dawniejsze  i  świeża  wyprawa, 
podjęta  w  roku  1455,  a  zakończona  także  bezskutecznem  oblężeniem  Łaszyna, 
wyczerpały  zasoby  króla  i  kraju.  Skarb  królewski,  jak  wiemy,  niezasobny,  nie 
mógł  podołać  tak  wielkim  ciężarom.  Dotychczasowa  wojna  kosztowała  Kazi- 
mierza podług  własnego  jego  zeznania  1,200.000  dukatów,  Gdańszczanie 
wvdali  ćwierć  miliona,  a  teraz  czekała  obie  strony  znowu  olbrzymia  na  owe 
czasy  kontrybucja!  To  też  nic  dziwnego,  że  król  kłopotał  się  bardzo  i  że 
szukano  pilnie  nowych  źródeł  dochodów,  aby  próżny  skarb  zasilić.  Jeszcze 
więc  przed  zawarciem  owej  ugody  z  Czerwonką,  natychmiast  po  nieudanej 
wyprawie  na  Łaszyn,  zjechał  Kazimierz  w  drugiej  połowie  października  do 
Grudziądza,  gdzie  odbyły  się  narady  nad  dalszem  prowadzeniem  wojny.  Tak 
jak  po  każdej  klęsce,  tak  i  tu  panowało  ogólne  niezadowolenie.  Szlachta  czuła, 
że  cała  wina  niepowodzenia  spada  właściwie  na  nią,  na  to  pospolite  ruszenie, 
rojne  i  hałaśliwe,  które  umiało  hardo  stawiać  czoło  królowi  i  wyciskać  na 
nim  nowe  przywileje,  a  nie  zdołało  zdobyć  mizernego  Łaszyna,  czuła  to  i  pra- 
gnęła nadać  inny  obrót  wojnie,  prowadzić  ją  energicznie  i  z  pomyślniejszym 
niż  dotąd  skutkiem.  Ażeby  tego  dokonać  jednak,  wypadało  przede  wszy  stkiem 
obmyśleć  środki  pieuiężne  na  zaciągnięcie  żołnierza  najemnego  i  na  zapłacenie 
zaciężnych  rot  krzyżackich,  z  któremi  już  wtedy  zaczęto  się  porozumiewać. 
Tymczasem  dotychczasowe  podatki,  jakkolwiek  dość  hojnie  uchwalane,  nie 
mogły  wystarczyć  na  opędzenie  tak  znacznych  wydatków,  a  rada  królewska, 
złożona  z  prałatów  i  dygnitarzy,  nie  umiała  czy  nie  chciała  znaleść  innych 
źródeł  dochodu.  Cały  ciężar  wojny  spadał  na  barki  szlachty,  mieszczaństwa 
i  kmieci,  wycieńczonych  już  poborami  i  służbą  wojskowa.  Wtedy  odezwały 
się  głosy  za  opodatkowaniem  duchowieństwa  i  król  nagle,  wbrew  dotychcza- 
sowej praktyce,  zawezwał  do  rady  swojej  reprezentantów  szlachty.  Przynieśli 
oni  gotowy  już,  o  ile  się  zdaje,  projekt  opodatkowania  i  zażądali,  aby  wybrać 
od  kmieci  królewskich  i  duchownych  po  dwa  wiardunki  (24  grosze)  z  łanu, 
od  szlacheckich  po  12  groszy,  a  oprócz  tego  połowę  wszelkich  dochodów  od 
duchownych,  posiadających  jakiekolwiek  uposażenie.  Projekt  ten,  który  Dłu- 
gosz nazywa  szlacheckim  a  nie  królewskim  i  mieni  być  owocem  „chłopskiej 
zuchwałości",  uzyskał  mimoto  aprobatę  monarsza  i  został  przez  woźnych  obwo- 
łany po  wszystkich  rynkach  miejskich.  W  kołach  duchownych  powstało 
skutkiem  tego  niesłychane  oburzenie  i  wszystko  co  żyło,  mianowicie  prałaci 
i  panowie,  zjechało  na  sejm  piotrkowski  6.  stycznia  1456  roku,  aby  przeciw 
uchwale  grudziądzkiej  zaprotestować.  Jakoż  sejm  jednomyślnie  potępił  i  zniósł 
ów  niezwykły  sposób  opodatkowania,  przez  „młodszych"  narzucony,  postanowił 
odwołać    się    raz   jeszcze  do  pospolitego    ruszenia,  a  na  opędzenie    wydatków 


—     369     — 

uchwalił  nowy  pobór  połowy  czynszów  ze  wszystkich  dóbr  królewskich,  szla- 
checkich i  duchownych.  Tak  stały  rzeczy,  kiedy  nareszcie  przyszła  do  skutku 
owa  ugoda  z  Ulrykiem  Czerwonka  i  kiedy  król  widział  się  zmuszonym  od- 
wołać ponownie  do  ofiarności  narodu.  Zebrał  się  więc  sejm  d.  8.  września  1456  r. 
i  uchwalił  tak  jak  poprzednio  pobór  połowy  czynszów  z  tym  dodatkiem  jednak, 
że  podatek  zwyczajny,  po  dwa  grosze  z  łanu,  ma  być  wybrany  osobno.  Po- 
stanowienia te  odesłano  pod  rozwagę  sejmików  mało-  i  Avielkopolskich.  Wielko- 
polanie, zgromadzeni  w  Kole,  przyjęli  jednomyślnie  uchwały  piotrkowskiego 
sejmu,  ułożyli  szczegółowy  uniwersał  poborowy  i  ustanowili  czas  oddawania 
pieniędzy  do  rąk  głównego  szafarza,  którym  był  Jan  Gruszczyński,  biskup 
kujawski,  wybrany  na  ten  urząd  przez  sejm.  Ale  jeżeli  Wielkopolanie,  bliżsi 
teatru  wojny  i  pragnący  gorąco  przyłączenia  ziem  pruskich  do  korony,  okazali 
w  tym  wypadku  chwalebną  gorliwość  i  ofiarność,  to  Małopolska  i  Ruś,  mało 
interesowane  w  tej  wojnie  i  ulegające  więcej  wpływom  możnowładztwa  i  du- 
chowieństwa, zajęły  od  początku  stanowisko  chłodne  i  wyczekujące.  Z  tego 
powodu  udał  się  król  osobiście  na  sejm  prowincyonaluy  małopolski  do  Kor- 
czyna, aby  obecnością  swoją  skłonić  opozycyę  do  ustępstw  i  przyjęcia  uchwał 
piotrkowskich.  Sprawa  nie  musiała  być  łatwa,  skoro  narady  trwały  dni  dzie- 
sięć, a  Kazimierz  musiał  przyzwolenie  Małopolan  i  Rusinów  okupić  nowymi 
przywilejami.  Wogóle  ustępstwa  te  nie  były  niczem  innem,  jak  tylko  zrówna- 
niem Małopolski  z  Wielkopolską  w  duchu  ustaw  nieszawskich,  mimoto  jednak 
ograniczały  na  nowo  władzę  monarsza  na  korzyść  sejmików.  Zastrzeżono  więe 
sobie,  aby  pospolite  ruszenie  na  wojnę  pruską  mogło  być  zwołane  tylko  za 
zgodą  sejmików  ziemi  krakowskiej,  sandomierskiej,  ruskiej  i  podolskiej,  król 
przyznał  szlachcie  małopolskiej  zupełną  wolność  od  ceł  i  przyrzekł,  że  po 
powrocie  z  Litwy  zwoła  natychmiast  sejm,  na  którym  wyłącznie  radzić  się 
będzie  nad  naprawą  rzeczy  pospolitej,  polepszeniem  wymiaru  sprawiedliwości 
i  załatwieniem  sporo  w  pomiędzy  stanem  świeckim  a  duchowieństwem. 

Dopiero  po  uzyskaniu  takich  przywilejów  i  zaręczeń  zgodziła  się  szlachta 
małopolska  na  przyjęcie  uchwał  sejmowych,  dotyczących  opodatkowania,  ale 
i  teraz  jeszcze  poczyniła  w  nich  zastrzeżenia,  świadczące  o  wielkiej  do  króla 
nieufności.  Postanowiono  mianowicie,  że  pieniądze  zebrane  przez  poborców 
mają  być  złożone  do  rąk  „obermanów"  czyli  szafarzy,  wybranych  przez  szlachtę, 
i  przeznaczone  częścią  na  zakupno  ziemi  oświęcimskiej,  częścią  zaś  na  wojnę 
pruską,  Królowi  odebrano  wyraźnie  wszelka  moc  rozporządzania  pieniędzmi 
poborowymi. 

Nie  umiemy  powiedzieć,  o  ile  ta  nieufność  szlachty  małopolskiej  względem 
króla  była  uzasadnioną,  ale  to  pewna,  że  w  chwili,  kiedy  pospolite  ruszenie 
raz  po  raz  sromotne  ponosi  klęski,  kiedy  wszystkich  ogarniać  zaczyna  zwąt- 
pienie, a  sejmy  i  sejmiki,  z  wyjątkiem  może  wielkopolskich,  z  trudnością  tylko 
na  nowe  zezwalają  pobory,  każąc  je  sobie  okupywać  coraz  to  ciaśniejszem 
ograniczeniem  władzy  monarszej,  Kazimierz  sam,  tern  wszystkiem  niezrażony, 
nie  szczędzi  starań  i  zabiegów,  aby  honor  narodu  ratować  i  przedsięwzięcie 
tak  wielkie  pomyślnie  ukończyć.  Ulubiona  Litwa  odmawia  mu  wszelkiej  po- 
mocy, burzy  się  małopolskie    możnowładztwo,  namiętną  opozycyą  Oleśnickiego 


—    370    — 

podniecone,  hałasuje  szlachta  wielkopolska  o  nowe  przywileje,  Ruś  i  Podole 
przypatruję  się  obojętnie  krwawym  zapasom  nad  dolną  Wisłą,  toż  nic  dziwnego, 
że  i  króla  czasem  ogarnia  zwątpienie,  że,  rozgoryczony  tern  wszystkiem,  za- 
mierza Polsko  porzucić  i  w  lasach  litewskich  szukać  ukojenia  dla  zbolałej 
swej  duszy.  Ale  to  uniesienie  chwilowe  nie  trwa  długo,  z  właściwą  charakte- 
rowi swojemu  energią  i  wytrwałością  zwraca  on  się  znowu  do  spraw  publi- 
cznych i  podwojoną  gorliwością  swoją  stara  się  wynagrodzić  obojętność 
możnowładztwa  i  krótkowidzącą  politykę  szlachecką.  Tak  i  teraz  ogarniając 
całą  trudność  położenia,  nie  zadowalnia  się  uchwałami  sejmów  i  sejmików, 
lecz  jak  na  przezornego  władcę  przystało,  stara  się  o  wytężenie  wszystkich 
sił,  bo  wie,  że  od  tego  los  państwa  i  przyszłość  narodu  zależy.  Skutek  po- 
datków, szczególniej  tak  nieokreślonych  jak  podatki  ówczesne,  jest  zawsze 
wątpliwym,  a  cóż  dopiero  w  owym  roku,  słotnym  nadzwyczaj,  gdzie  tyle 
zboża  zmarniało  i  głód  zaglądał  do  chat  kmiecych  i  ubogich  dworków  szla- 
checkich. Uwzględniając  i  przewidując  tę  okoliczność  zbiera  król  wszędzie 
pieniądze;  Przecławowi  z  Dmoszyc  daje  w  zastaw  starostwTo  spiskie  za  6500  du- 
katów, u  Andrzeja  Odrowąża,  wojewody  ruskiego,  bierze  znaczniejszą  pożyczkę, 
wreszcie  żąda  od  duchowieństwa,  aby  kosztowne  naczynia  kościelne  złożyło 
na  cele  publiczne.  Usłuchała  wezwania  tego  Wielkopolska,  zezwoliła  po  nie- 
jakim namyśle  i  kapituła  krakowska,  zastrzegając  jedynie,  aby  srebra  kościelne 
zastawiono  w  Krakowie.  Uzyskano  tą  drogą  znowu  12.000  dukatów  i  teraz 
można  już  było  pomyśleć  o  zapłaceniu  umówionej  kwoty  zaciężnym.  W  zimie 
złożono  też  pierwsze  raty,  ostatnią  miano  uiścić  na  Wielkanoc  roku  1457 
i  w  tym  celu  pojechała  do  Gdańska  komisya,  złożona  z  Andrzeja  Tęczyńskiego, 
Jana  z  Rytwian,  Jakóba  z  Szadka,  kanonika  sandomierskiego  i  Jana  Dłu- 
gosza, historyka.  Komisarze  przybyli  późno,  bo  dopiero  w  wielką  Sobotę 
i  przekonali  się  z  niemałem  przerażeniem,  że  stany  pruskie  przypadającej  na 
nie  części  pieniędzy  nie  złożyły.  0  dotrzymaniu  terminu  wielkanocnego  nie 
było  więc  mowy,  z  wielką  trudnością  uzyskano  zwlokę  najpierw  na  dwa  ty- 
godnie, następnie  na  dni  kilka  jeszcze,  a  tymczasem  starano  się  na  wszystkie 
strony  o  pieniądze.  Senat  gdański  zaciągnął  pożyczkę  15.000  grzywien  u  wy- 
pędzonego króla  szwedzkiego,  ale  i  to  jeszcze  nie  wystarczało,  a  nałożenie  nowych 
podatków  na  ludność  i  tak  już  znękana,  groziło  nowem  zaburzeniem,  które 
stronnicy  zakonu  łatwo  wzniecić  mogli.  W  tak  trudnem  położeniu  chwycono 
się  ostatecznego  środka,  zaproszono  króla  do  Gdańska.  Dnia  1.  maja  przybył 
Kazimierz  rzeczywiście,  witany  uroczyście  i  podejmowany  wspaniałe  przez 
uradowrane  tym  zaszczytem  mieszczaństwo,  a  już  w  ośm  dni  potem  nałożył 
senat  na  obywateli  przymusową  pożyczkę,  wynoszącą  10%  od  całego  majątku. 
Z  tego  nowego  źródła,  z  zastawu  sreber  kościelnych  wreszcie  zebrało  się  tyle 
pieniędzy,  że  w  polowie  maja  komisya  wypłaciła  zaciężnym  160.000  dukatów. 
Pozostawała  jeszcze  suma  30.000  dukatów  i  rozmaite  drobne  pretensye  żołnierzy, 
które  w  drodze  ugody  należało  usunąć.  I  to  zadanie  spełnili  komisarze  królewscy 
po  długich  rokowaniach  w  Malborgu,  poczem  wr  sobotę  przed  Zielonemi  Świętami 
załoga  polska  zajęła  starożytną  stolicę  zakonu.  W7  poniedziałek  płacząc 
i  złorzecząc  opuścił  mistrz  wielki,  Ludwik  Erlichshausen,  Malborg,  a  w  środę 


—     371     — 

wjechał  w  tryumfie  do  miasta  król  polski,  Kazimierz  Jagiellończyk.  Radosuy 
dźwięk  dzwonów  krakowskich  i  ognie  płonące  po  sąsiednich  wzgórzach  zwiasto- 
wały mieszkańcom  stolicy  polskiej  wielka  tę  nowinę.  Polska  zbierała  wreszcie 
owoce  grunwaldzkiego  zwycięstwa,  spełniały  się  marzenia  Łokietka,  pragnienia 
Kazimierza  Wielkiego,  proroctwa  Jadwigi,  jagiellońska  monarchia  oparła  się 
tak  jak  za  czasów  Chrobrego  o  bursztynowe  wybrzeża  Bałtyku. 

Ale  powodzenie  to  tak  znacznemi  okupione  ofiarami  nie  miało  na  razie 
trwałości.  Zaledwie  bowiem  udało  się  Malborg  odzyskać,  kiedy  burmistrz  tam- 
tejszy, Bartłomiej  Blunie,  duszą  i  ciałem  oddany  zakonowi,  porozumiał  się  z  Bernar- 
dem Szumborskim,  naczelnikiem  zaciężnych  rot  krzyżackich  i  miasto  źle  strzeżone 
wydał  nieprzyjacielowi.  Załoga  polska  utrzymała  się  wprawdzie  w  zamku,  ale 
Malborg  sam  trzeba  było  ponownie  zdobywać.  Znowu  więc  udał  się  król 
o  pomoc  do  sejmików  i  znowu  tak  jak  poprzednio  zarysowały  się  w  uchwałach 
reprezentacyj  prowincjonalnych  dwa  kierunki.  Podczas  bowiem  gdy  z  jednej 
strony  Wielkopolska  gotowa  była  uchwalić  nietylko  pobór  ale  i  pospolite  ru- 
szenie, rozległy  się  w  Małopolsce  głośne  narzekania  na  króla.  Ta  sama  szlachta 
małopolska,  która  niedawno  50.000  złotych  z  poboru  przeznaczyła  na  zakupno 
oświęcimskiego  księstwa  i  mogła  w  razie  potrzeby  wystawić  60.000  armię, 
sarkała  teraz  na  nowe  podatki  i  nie  była  w  stanie  opędzić  się  kupom 
niepłatnych  żołdaków,  którzy,  założywszy  główną  kwaterę  swoja  w  Myślenicach 
i  Wapienuej  Górze,  pustoszyli  bezkarnie  okolice  Krakowa.  Dopiero  sejm 
piotrkowski  w  maju  roku  1458  uchwalił  pospolite  ruszenie  dla  odzyskania 
Malborga  i  znaczne  podatki  tak  na  wojnę  pruską  jak  i  na  zaspokojenie  nie- 
płatnych żołnierzy.  Ale  wojsko  szlacheckie  dowiodło  i  tym  razem  jeszcze  nie- 
udolności swojej  w  zdobywaniu  miejsc  warownych.  Brak  zdolnego  dowódcy 
i  niekarność  rycerstwa  zgotowały  pospolitemu  ruszeniu  pod  murami  Malborga 
nowa  klęskę.  Zniechęcone  wojsko  rozeszło  się  do  domów  wśród  narzekań  na 
króla  i  takie  ogarnęło  wszystkich  zwątpienie,  że  powszechnie  domagano  się, 
aby  wojnę  zaniechać  i  z  zakonem  o  pokój  traktować.  Mniejszość  w  radzie 
królewskiej  oparła  się  jednak  stanowczo  tej  małodusznej  polityce  i  zwyciężyła. 
Postanowiono  prowadzić  wojnę  dalej,  król  odniósł  się,  jak  zazwyczaj,  do  sej- 
mików, które  w  Wielkopolsce  wszelka  okazały  powolność,  podczas  gdy  Mało- 
polska zażądała  zwołania  walnego  sejmu  celem  naprawy  nierządu  i  nadużyć. 
Zebrał  się  więc  sejm  dnia  1.  września  1459  roku  w  Krakowie  wśród  po- 
wszechnego zaniepokojenia  umysłów  i  takiej  nieufności,  że  miejsce  obrad 
przedstawiało  się  raczej  jako  obóz  wojenny  niż  zgromadzenie  sejmujących 
stanów.  Groźną,  postawą  odznaczali  się  szczególniej  posłowie  małopolscy, 
przestraszeni  i  podrażnieni  świeżo  postępowaniem  starosty  królewskiego,  który 
w  ziemi  chełmskiej  dopuścił  się  gwałtu  na  szlachcicach  podburzających  do 
opozycyi  przeciw  królowi.  Zaniosło  się  też  w  sejmie  na  wielką  burzę  i  Jan 
Rytwiański,  starosta  sandomierski,  obsypał  króla  gradem  zarzutów,  mniej  lub 
więcej  uzasadnionych.  Kazimierz  rządził  podług  jego  zdania  nieudolnie  i  nie- 
dbale, dopuszczał  się  mnogich  nadużyć,  faworyzował  Litwę  ze  szkodą  korony, 
pozwalał  na  odrywanie  ziem  oddawna  do  Polski  należących,  patrzył  obojętnie 
na  rozdrapanie    skarbu  i  zmarnowanie    dóbr    królewskich.     Wyliczywszy    tak 


—     372     - 

krzywdy  owe  i  uchybienia,  upominał  Rytwiański  króla,  aby  zwrócił  Polsce 
ziemię  łucką,  nierząd  w  państwie  panujący  wykorzenił  i  do  wojny  wziął  się 
mężnie  i  energicznie,  a  wtedy  szlachta  usłucha  chętnie  jego  rozkazów  i  życie 
i  mienie  złoży  na  ołtarzu  ojczyzny.  Kazimierz  na  tę  ostrą  i  gwałtowną  filipikę 
odpowiedział  łagodnie,  usprawiedliwiał  się  nawet  z  zarzutów,  jakie  mu  czy- 
niono, ale  co  do  spraw  skarbowych  oświadczył  wręcz,  że  do  winy  się  nie 
poczuwa,  że  inni  są  przyczyna  zubożenia  skarbu  i  że  wszystko  poszłoby  ina- 
czej, gdyby  dobra  koronne  do  skarbu  wróciły.  Zrozumiała  dobrze  tę  przy- 
mówkę  króla  opozycya,  ale  mimoto  kiedy  przyszło  do  uchwalenia  podatków, 
których  potrzeba  była  oczywista,  odniosła  się  znowu  do  braci,  czyli  innymi 
słowy  puściła  tę  najważniejszą  w  tej  chwili  sprawę  na  rozbujałe  prądy  sej- 
mikowych obrad.  Tak  sejm  roku  1459  utworzył  nowy  wyłom  w  organizacyi 
państwowej:  reprezentanci  szlachty  wystąpili  jawnie  i  otwarcie  w  sali  obrad 
sejmowych,  wystąpili  jako  czynnik  opozycyjny  z  nieokreślonym  wprawdzie  ale 
popularnym  programem  naprawy  rzeczy  pospolitej.  Dawny  porządek  rzeczy 
ustępował  więc  nowym  prądom,  „młodsi"  stawali  u  steru,  aby  skołataną  nawę 
państwowa  do  bezpiecznej  podług  ich  zdania  doprowadzić  przystani.  W  tym 
celu  ułożono  dwanaście  artykułów,  którym  król  przyrzekł  zadość  uczynić  i  do- 
piero wtedy  uchwalono  pobory  na  prowadzenie  wojny  pruskiej.  Jakoż 
w  roku  1460  poddał  się  Malborg,  nie  tyle  skutkiem  owych  wysileń  ze  strony 
sejmu,  ile  dzięki  energii  Gdańszczan  i  wojna  na  pomyślniejsze  cokolwiek  weszła 
tory.  Mimoto  daleko  jeszcze  było  do  celu.  Akcya  wojenna  rozprysła  się  na 
kilka  ognisk  i  przybrała  charakter  nieustającej  partyzantki,  niszczącej  srodze 
kraj  i  jego  mieszkańców.  Na  północnym  wschodzie,  odkąd  Królewiec  przeszedł 
na  stronę  zakonu,  utwierdzali  się  krzyżacy  coraz  bardziej  w  posiadaniu  Prus, 
później  książęcemi  zwanych,  po  obu  brzegach  Wisły  grasowały  liczne  bandy 
zaciężnego  żołdactwa,  kusząc  się  z  rozmaiłem  szczęściem  o  zdobycie  zamków, 
obsadzonych  załogami  polskiemi  i  związkowemi,  a  od  granic  zachodnich  wpa- 
dały od  czasu  do  czasu  roty  zaciężnych,  które  sprowadzał  z  Morawii  na  usługi 
zakonu  niezmordowany  Bernard  Szumborski.  Wprawdzie  Kazimierz  pozyskał 
sobie  księcia  szczecińskiego,  Eryka  i  osadził  w  Człuchowie  kasztelana  nakiel- 
skiego  Włodka  z  Domaborza  dla  pilnowania  tych  tam  okolic,  ale  Włodek 
z  obrońcy  stał  się  niebawnie  postrachem  swoich  i  obcych,  a  książę  pomorski 
przerzucił  się  na  stronę  zakonu.  Na  krzyk  Wielkopolan,  srodze  nękanych  przez 
kasztelana  nakielskiego,  zawarł  z  nim  król  w  Poznaniu  1460  roku  umowę 
i  obliczywszy  wszystkie  jego  pretensye,  spłacił  je  częścią  gotowymi  pieniądzmi, 
na  zaspokojenie  reszty  zaś  przekazał  zuchwałemu  partyzantowi  cały  szereg 
miast,  z  których  przeważna  ilość  jeszcze  w  rękach  krzyżackich  się  znajdowała. 
Ażeby  uregulować  te  stosunki,  zamknąć  drogę  posiłkom  krzyżackim  i  ukarać 
księcia  pomorskiego,  podjął  król  na  czele  pospolitego  ruszenia  nową  wyprawę. 
Jakkolwiek  dowódca  wojsk  polskich,  Piotr  z  Szamotuł,  starosta  generalny 
wielkopolski,  nie  odznaczał  się  wielkiemi  zdolnościami  i  nadto  u  szlachty  był 
nielubiany,  zdobyto  jednak  Frydlaud  i  spustoszono  dzierżawy  pomorskie,  ale 
gdy  przyszło  do  oblężenia  warownych  Chojnic,  wszelkie  wysilenia  okazały  się 
bezskutecznymi.    Wtedy  dopiero  przekonano  się,  że  system  prowadzenia  wojny 


—     373     — 

pospolitem  ruszeniem  jest  w  tych  warunkach  niewłaściwy  i  szlachta  w  obozie 
uchwaliła  podatek  po  5  grzywien  od  100  grzywien  czynszów  na  utrzymanie 
stałego  wojska.  Zaciągnięto  więe  za  te  pieniądze  2000  żołnierzy,  którzy  pod 
dowództwem  podkomorzego  saudomierskiegu,  Piotra  Dunina  i  Czecha  Jana 
Skalskiego,  ruszyli  do  Prus  na  pomoc  uciśnionym  Gdańszczanom.  Tam  bowiem 
w  kącie,  w  okolicach  Pucka,  Żarnowca  i  Oliwy,  usadowiły  sfe  zaciężue  roty 
krzyżackie,  podejmując  co  chwila  naokoło  wyprawy.  Drżał  przed  nimi  potężny 
Gdańsk,  któremu  odcinali  wodę  i  psuli  młyny,  bały  się  ich  jak  ognia  wioski 
i  miasta  sąsiednie,  z  trwogą  spoglądali  na  nich  mnisi  oliwscy  z  okien  swojego 
klasztoru,  nikt  nie  był  pewnym  mienia  ni  życia.  Toż  łatwo  sobie  wyobrazić. 
z  jakiem  upragnieniem  oczekiwali  Gdańszczanie  polskich  posiłków  i  skoro 
tylko  Dunin  ze  swoimi  nadciągnął,  natychmiast  połączyli  się  z  nim,  aby  ra- 
busiów wytępić.  Wiedzieli  snąć  i  oni  o  tych  przygotowaniach,  bo  ściągnęli 
zewsząd,  nawet  z  odległych  Chojnic  posiłki  pod  słynnym  Kasprem  Nostitzem 
i  wyruszyli  w  sile  2700  ludzi  na  nieprzyjaciela.  Siły  były  z  obu  stron,  o  ile 
się  zdaje  równe,  zawziętość  wielka.  Przeciwnicy  uderzyli  na  siebie  z  taką 
gwałtownością,  że  przy  pierwszem  zaraz  natarciu  połamały  się  wszystkie  kopie 
i  zaczęto  siec  mieczami.  Krzyżacy  nie  wytrzymali  długo.  Przednia  ich  straż 
rozbita,  zwaliła  się  na  główne  siły,  a  tuż  za  uciekającymi  wpadli  Polacy 
i  Gdańszczanie  pod  swoim  rotmistrzem  Łukaszem.  Zaczęła  się  rzeź  straszliwa, 
zakończona  zupełnym  pogromem  zakonnych  żołdaków.  Otoczony  hufcem  dobo- 
rowych żołnierzy  dał  gardło  osławiony  rotmistrz  Rawenek  wraz  z  250  towa- 
rzyszami, oprócz  tego  1000  trupów  znaleziono  na  pobojowisku  i  w  lasach 
okolicznych.  Od  czasu  chojnickiej  klęski  nie  było  tak  znacznego  spotkania, 
a  jakkolwiek  siły  walczących  były  niewielkie,  to  jednak  bitwa  pod  Puckiem 
(albo  Żarnowcem)  dnia  17.  września  1462  roku  niezmiernie  doniosłe  miała 
znaczenie.  Odtąd,  jak  słusznie  zauważył  Długosz,  zaczyna  zakon  stale  upadać, 
niepowodzenia  jego  rosną  z  każdym  dniem,  gdy  przeciwnie  Polacy  i  związkowi, 
wyćwiczeni  w  twardej  szkole  wojennej,  działają  konsekwentnie  podług  planu 
z  góry  ułożonego  i  krok  za  krokiem  wypierają  krzyżaków  z  Prus  zachodnich. 
Wkrótce  po  bitwie  pod  Puckiem  zwraca  się  cała  potęga  polska  na  po- 
łudnie i  Piotr  Duuin  łącznie  z  Gdańszczanami  oblega  Gniew.  Miasto  to,  silnie 
obwarowane,  zagrażało  położeniem  swojem  najwięcej  Gdańskowi.  Nieprzyjaciel 
usadowiony  w  Gniewie  mógł  każdej  chwili  przeciąć  komunikacyę  na  Wiśle, 
a  oprócz  tego  tędy  właśnie  szła  droga  z  Chojnic,  po  której  posiłki  czeskie 
i  niemieckie  dostawały  się  w  głąb  krajów  pruskich,  mając  bezpieczną  prze- 
prawę pod  murami  Gniewu.  Łatwo  więc  wyobrazić  sobie  przerażenie  krzyżaków, 
kiedy  się  dowiedzieli  o  oblężeniu  tak  ważnej  twierdzy.  Wielki  mistrz,  dotąd 
bezczyuny,  wytężył  wszystkie  siły,  aby  Gniew  ratować.  Wojsko  jednak  na 
odsiecz  wyprawione  drogą  wodną  znieśli  zupełnie  Gdańszczanie,  poczem  załoga 
gniewska  kapitulować  musiała.  Bezpośrednio  po  tern  zwycięstwie  poddał  się 
królowi  Bernard  Szumborski,  trzymający  dotychczas  na  wodzy  ziemię  cheł- 
mińską, a  za  jego  przykładem  poszedł  także  biskup  warmiński,  nękany  ciągle 
przez  partyzanta  Skalskiego,  który,  usadowiwszy  się  w  Frauenburgu,  siał 
stamtąd  postrach  i  zniszczenie  po  całej  Warmii. 


—    374     — 

W  ten  sposób  całe  prawie  Prusy  zachodnie  przeszły  w  ręce  polskie;  na 
północy  zdobyli  Puck  Gdańszczauie,  na  południu  zajął  Działdów  książę  mazo- 
wiecki, wszystkie  warowne  miejsca  nad  Wisłą  były  obsadzone  załogami  pol- 
skiemi,  zakon  trzymał  się  jeszcze  w  Prusiech  wschodnich  i  na  pograniczu 
pomorskiem,  gdzie  w  Chojnicach,  Starogrodzie  i  Lauenburgu  broniły  się  jego 
roty  zaciężue.  'Ażeby  więc  wojnę  ukończyć*,  wypadało  przedewszystkiem  owe 
twierdze  opanować,  a  potem  całą  potęgą  uderzyć  na  wschodnią  część  kraju, 
ostatnie  schronienie  nieprzyjaciela.  W  tym  celu  zwołał  król  sejmik  małopolski 
do  Korczyna;  przybyli  nań  także  posłowie  z  Wielkopolski  „z  zupełną  władzą" 
stanowienia,  tak  że  właściwie  zgromadzenie  nie  różniło  się  wcale  od  sejmu 
walnego.  Uchwalono  ogólny  podatek  po  12  groszy  z  łanu,  z  czego  jednak 
Wielkopolska  tylko  połowę  płacić  miała,  gdyż  oprócz  podatku  zgodziła  się 
na  pospolite  ruszenie,  do  czego  Małopolanie  nakłonić  się  nie  dali. 

W  połowie  roku  1466  wyruszył  król  pod  Chojnice,  a  wieść  o  pochodzie 
wojsk  polskich  rzuciła  postrach  w  szeregi  krzyżackie  i  podniosła  ducha 
w  związkowych.  Z  Frydlaudu  i  Hamersztynu  wyparto  załogi  najemne  i  oba 
miasta  poddały  się  królowi,  odzyskano  Człuchów,  zdradą  przez  nieprzyjaciela 
zdobyty,  wreszcie  podstąpiono  pod  Chojnice,  gdzie  dowodził  Kasper  Nostitz. 
Przez  siedm  tygodni  trwało  uporczywe  oblężenie.  Krzyżacy  bronili  się  roz- 
paczliwie, wypuszczali  strzały  zatrute  na  nieprzyjaciela,  niepokoili  oblegają- 
cych ciągłemi  wycieczkami,  wkońcu  jednak  ulegli.  Pożar  wielki,  który  wzniecili 
Polacy  i  który  pochłonął  wszystkie  zapasy  żywności,  zmusił  Nostitza  do  ka- 
pitulacyi.  Dnia  26.  września  opuścili  krzyżacy  Chojnice,  pozostawiając  działa 
i  rynsztunek  wojenny.  Byłto  ostatni  czyn  w  tej  krwawej  i  zapamiętałej  walce, 
bo  układy  dojrzały  tymczasem  do  tego  stopnia,  że  ostateczne  zawarcie  pokoju 
żadnej  już  nie  ulegało  wątpliwości.  Pracowano  nad  tern  oddawna  i  dyplomacya 
europejska  przez  cały  czas  wojny  nie  ustawała  w  zabiegach,  aby  Polskę  na- 
kłonić do  ustępstw  i  zakon  od  zguby  uratować. 

Widzieliśmy  jakie  stanowisko  zajął  w  sprawie  pruskiej  cesarz  i  papież 
Kalikst  III  i  jak  bezskuteczne  były  ich  surowe  dekreta,  wymierzone  przeciw 
związkowi  pruskiemu.  Chwycono  się  więc  pośrednictwa  i  łudzono  się  przez 
czas  niejaki  nadzieją,  że  Kazimierz  zadowolni  się  pieniężnem  wynagrodzeniem. 
Nadzieje  te  były  zupełnie  nieuzasadnione,  bo  tak  jak  polityka  polska  od  cza- 
sów Władysława  Łokietka  dążyła  stale  do  odzyskania  ziem  nieprawnie  przez 
zakon  zagrabionych,  tak  teraz  po  klęsce  pod  Chojnicami  honor  narodu  pol- 
skiego nie  pozwalał  już  na  to,  aby  wojuę  rozpoczętą  zaniechać  i  sprzymie- 
rzeńców pruskich  opuścić.  Wszelkie  usiłowania  zatem,  jakie  czyniła  dyplomacya 
europejska  w  celu  zażegnania  wojny,  były  bezskutecznymi.  Tymczasem  umarł 
papież  Kalikst  III,  a  na  Stolicę  apostolską  wstąpił  Eneasz  Sylwiusz  Piccolomini 
jako  Pius  II.  Głośny  z  nauki  swojej  i  wymowy,  zapalony  miłośnik  klasyczuej 
starożytności,  humanista  w  całem  tego  słowa  znaczeniu,  wielbiciel  Zbigniewa 
Oleśnickiego,  nie  był  nowy  papież  przyjacielem  Polski  i  Polaków.  Mimoto, 
a  może  właśnie  dlatego  zajął  Kazimierz  względem  niego  od  początku  stano- 
wisko bardzo  przyjazne.  Na  pierwszą  wieść  o  wyborze  Piusa  II  wystosowała 
królowa    matka    Zofia    imieniem    własuem  i  syna  swego  nadzwyczaj    uprzejmy 


—     375     — 

list  do  nowego  papieża,  a  król  wysiał  natychmiast  z  obedyencyą  do  Rzymu 
Jana  Gruszczyńskiego,  biskupa  kujawskiego.  Kiedy  zaś  niebawnie  potem 
Pius  II  zwołał  kongres  wszystkich  mocarstw  chrześcijańskich  do  Mantuy 
w  celu  utworzenia  wielkiej  koalicyi  przeciw  Turkom,  stawił  się  tam  jako 
pełnomocnik  króla  polskiego  Jakób  z  Sienna,  bratanek  Zbigniewa  Oleśni- 
ckiego i  w  obszernej  mowie  wynosił  pod  niebiosa  cnoty  i  zalety  papieża, 
oświadczając  zarazem,  że  Kazimierz  pragnie  gorąco  walczyć  z  półksiężycem, 
byle  mu  nie  robiono  takich  przeszkód  w  odzyskaniu  ziem  pruskich,  jakto  się 
działo  za  czasów  Kaliksta  III.  Mowa  ta  odniosła  rzeczywiście  pewien  skutek. 
Bo  jakkolwiek  papież  nie  zgodził  się  na  propozycyę  króla,  aby  zakon  krzy- 
żacki przenieść  na  wyspę  Tenedos  lub  w  okolice  Konstantynopola,  gdzie 
z  lepszym  skutkiem  mógłby  spełniać  swoje  posłannictwo,  to  jednak  złagodził 
znacznie  surowe  cenzury  poprzednika  swego  przeciw  związkowi  pruskiemu 
skierowane  i  wysłał  legata  swego,  Hieronima,  arcybiskupa  kreteńskiego,  do 
Polski  w  roli  pośrednika. 

Polityka  ta  Piusa  II  zostawała  w  ścisłym  związku  ze  zmianami,  jakie 
zaszły  w  Czechach  i  w  Węgrzech.  Dnia  23.  listopada  1457  roku  umarł  nagle 
Władysław  Pogrobowiec,  król  czeski  i  węgierski,  jedyny  potomek  męski  Al- 
brechta II  i  tak  w  jednym  jak  i  drugim  kraju  przyszło  do  nowej  elekcyi. 
Węgrzy  wynieśli  na  tron  Macieja  Korwina,  syna  Jana  Hunyadego,  Czesi  obrali 
królem  Jerzego  z  Podiebradu,  który  już  za  czasów  Władysława  trząsł  całein 
państwem  i  znanym  był  z  swoich  syrapatyj  hussyckich. 

Wypadki  te  nie  mogły  być  obojętne  Kazimierzowi  Jagiellończykowi. 
Miał  on  za  żonę  młodszą  siostrę  Pogrobowca,  która  wprawdzie,  podług  posta- 
nowień złotej  bulli,  nie  mogła  sobie  rościć  prawa  do  następstwa  po  bracie 
w  Czechach,  ale  dotychczas  jeszcze  nie  otrzymała  posagu  zastrzeżonego  w  kon- 
trakcie ślubnym.  Z  tego  powodu  głównie  wysłał  też  król  Kazimierz  poselstwo 
do  Pragi  i  do  Budy,  upominając  się  o  zaległe  pieniądze,  zresztą  zaś  nie  czynił 
żadnych  starań  o  uzyskanie  jednej  lub  drugiej  korony.  Nadaremnie  starał  się 
go  wkrótce  potem  wciągnąć  do  swoich  kombinacyj  przeciw  Maciejowi  Korwi- 
nowi Iskra  z  Brandeisu  i  ofiarował  w  tym  celu  pośrednictwo  swoje  w  sprawie 
pruskiej.  Król  przyjął  wprawdzie  pośrednictwo,  gdyż  spodziewał  się,  że  Iskra 
mając  A\ielkie  znaczenie  pomiędzy  kondotierami  ówczesnymi,  nakłoni  najemników 
krzyżackich  do  opuszczenia  zakonu,  ale  do  spraw  węgierskich  mieszać  się  nie 
chciał.  Podobną  ostrożność  zachowywał  Kazimierz  także  w  stosunkach  swoich 
z  Czechami.  W  państwie  tern  powstała  natychmiast  po  wyborze  Jerzego  z  Po- 
diebradu silna  przeciwr  niemu  opozycya,  szczególniej  w  Wrocławiu  i  pomiędzy 
możnowładztwem  katolickiem,  które  niechętnie  spoglądało  na  tego  dorobkie- 
wicza na  tronie,  sympatyzującego  z  hussytami.  Kazimierz  zachowywał  się 
wobec  tego  ruchu  neutralnie,  Wrocławianom  pozwalał  na  handel  z  Polską,  ale 
Jerzego  nie  drażnił,  chcąc  uniknąć  wmieszania  się  Czech  w  sprawy  szląskie, 
gdzie  z  powodu  zakupna  księstwa  siewierskiego  i  oświęcimskiego  wpływ  polski 
rósł  i  ustalał  się. 

Tymczasem  Jerzy  umiał  nietylko  utwierdzić  się  na  tronie  czeskim,  ale 
pozyskał  sobie  także  niezwykłą    popularność  i  znaczenie  w  Niemczech  tak,  że 

28 


—     376     — 

o  koronie  rzymskiej  zamyślał.  Nieudolność  Fryderyka  III  i  ciągłe  jego  zatargi 
z  bratem  Albrechtem  VI  wywołały  pomiędzy  książętami  niemieckimi  wielkie 
niezadowolenie,  z  którego  król  czeski  nie  omieszkał  skorzystać.  Dla  Polski 
było  rozstrzygającem  w  tej  sprawie  stanowisko,  jakie  zajął  cesarz  względem 
związku  pruskiego.  Nie  miał  więc  Kazimierz  żadnego  powodu  oszczędzać  Fry- 
deryka III,  owszem  zbliżył  się  nawet  do  brata  jego  Albrechta  i  zawarł  z  nim 
w  roku  1460  przymierze,  do  którego  przyłączył  się  natychmiast  drugi  nie- 
przyjaciel cesarza,  Ludwik,  książę  bawarski.  To  krzątanie  się  dyplomacji  pol- 
skiej i  te  związki  z  Niemcami  przekonały  króla  czeskiego,  że  z  wpływem 
polskim  w  Rzeszy  liczyć  się  trzeba  i  to  jakoteż  obawa,  że  Kazimierz  z  po- 
wodu pokrewieństwa  swego  z  Pogrobowcem  może  wystąpić  z  pretensyami  do 
Czech,  skłoniło  go  zapewne  do  ubiegania  się  o  przyjaźń  króla  polskiego.  Po 
pierwszych,  bezskutecznych  w  tej  mierze  zabiegach,  przyszło  wreszcie  do  po- 
rozumienia na  zjeździe  panów  czeskich  i  polskich  w  Bytomiu  w  roku  1460. 
Zawarto  tam  przymierze  i  ułożono  zjazd  monarchów  na  1.  maja  roku  1462, 
gdzie  miano  załatwić  sprawy  szląskie  i  ową  drażliwą  kwestyę  sum  posago- 
wych królowej  Elżbiety.  Tymczasem  zaś,  aby  dać  Polakom  dowód  swojej 
przychylności,  zrzekł  się  Jerzy  z  Podiebradu  wszelkiego  prawa  do  mieszania 
się  w  sprawy  mazowieckie.  Cały  ten  stosunek  tak  jak  się  ułożył,  był  nie- 
wątpliwie tryumfem  dyplomacyi  polskiej.  Rozumnem  swojem  i  przezornem  po- 
stępowaniem uchylił  Kazimierz  wszelkie  niebezpieczeństwa,  jakie  Polsce  od 
Czech  zagrażać  mogły  i  pozyskał  sobie  poparcie  tak  przebiegłego  i  zdolnego 
polityka,  jakim  był  król  czeski.  Nic  dziwnego  zatem,  że  powstała  myśl,  aby 
i  spór  z  krzyżakami  poddać  pod  sąd  rozjemczy  Jerzego,  a  charakterystycznem 
jest  w  każdym  razie,  że  tak  zakon  jak  i  papież  Pius  II  na  to  pośrednictwo 
początkowo  się  zgadzali  i  wielkie  do  niego  przywiązywali  nadzieje.  W  Polsce 
przyjęto  z  początku  ten  plan  z  niedowierzaniem,  kiedy  jednakże  przekonauo 
się  o  przychylnem  usposobieniu  Jerzego,  ustały  wszelkie  wątpliwości  i  osobne 
poselstwo  polskie  zaprosiło  króla  czeskiego  nie  na  pośrednika,  ale  wprost  na 
rozjemcę.  Na  zjeździe  w  Głogowie  miał  Jerzy  wysłuchać  pełnomocników  stron 
obu  i  wydać  wyrok.  Ale  właśnie  ta  gotowość  Polaków  do  poddania  się  są- 
dowi króla  czeskiego  wzbudziła  podejrzliwość  w  zakonie  i  kiedy  w  maju  1462  r. 
monarchowie  obaj,  otoczeni  niezmiernie  wspaniałym  dworem,  zjechali  do  Gło- 
gowa, brakło  posłów  krzyżackich.  Rezultat  kongresu  był  mimoto  pomyślny, 
puszczono  w  niepamięć  wszystkie  kwestye  sporne  i  drażliwe,  a  natomiast  zobo- 
wiązano się  wspierać  wzajemnie  w  razie,  gdyby  Czechy  lub  Polska  przez 
Turków  były  zaczepione.  Ta  ostatnia  sprawa  leżała  szczególniej  na  sercu  Je- 
rzemu. Nosił  on  się  z  myślą  wielkiej  ligi  książąt  chrześcijańskich  przeciw 
Turkom,  pragnął  zwołać  kongres  wszystkich  monarchów,  na  którymby  w  drodze 
pokojowej  załatwiono  wszystkie  spory  i  niesnaski  i  poprowadzić  potem  całą 
chrześcijańską  Europę  na  zdobycie  Konstantynopola.  Z  poza  tego  wspaniałego 
obrazu  uśmiechała  się  oczywiście  Jerzemu  rola  przewodnia  w  wielkiej  na 
Turków  wyprawie,  a  w  nagrodzie  korona  cesarska  w  starożytnem  Bizancyum. 
Do  wykonania  tego  fantastycznego  planu  potrzebował  on  przedewszystkiem 
Polski,  która  jako  najbliższa  sąsiadka  Turków  i  Tatarów  i  bezpośrednio  przez 


—     377       - 

nich  zagrożona,  mogła  i  powinna  była  odegrać  ważną  rolo  w  tej  powszechno- 
europejskiej  kombinacji  To  też,  nawiązawszy  przyjazne  z  Kazimierzem  stosunki, 
głosił  Jerzy  przez  swego  posła,  Mariuiego,  książętom  zachodnim,  szczególniej 
zaś  Ludwikowi  XI,  królowi  francuskiemu,  że  Polska  gotowa  jest  do  udziału 
w  wyprawie  tureckiej,  a  w  Polsce  zapewniał  o  pomocy  prawie  całej  zacho- 
dniej Europy. 

Tymczasem  Jagiellończyk  zajęty  był  w  tej  chwili  już  innemi  sprawami. 
Dnia  22.  września  1460  roku  umarł  następca  Zbiguiewa  Oleśnickiego  na  ka- 
tedrze krakowskiej,  biskup  Tomasz  Strzempiński  i  kapituła  przystąpiła  do  no- 
wego wyboru.  Ale  jakkolwiek  wiadomem  było,  że  król  na  tę  godność  forytuje 
Jana  Gruszczyńskiego,  biskupa  kujawskiego,  który  w  wojnie  pruskiej  niemałe 
położył  zasługi,  jakkolwiek  umyślnie  w  tym  celu  wysłane  poselstwo  królewskie 
Gruszczyńskiego  kapitule  zalecało,  padł  wybór  na  podkanclerzego  Jaua  Lutka 
z  Brzezia,  za  Gruszczyńskim  oświadczyły  się  tylko  trzy  głosy.  Lutek  był  wpraw- 
dzie godnym  ze  wszechmiar  kandydatem  i  nawet  miłym  królowi,  ale  Kazimierz, 
postanowiwszy  raz  już  osadzić  Gruszczyńskiego  na  krakowskiej  stolicy,  skłonił 
Lutka  do  zrzeczenia  się  wyboru  w  zamian  za  biskupstwo  kujawskie,  które 
miał  po  Gruszczyńskim  otrzymać.  Zdawało  się,  że  na  tern  spór  cały  już  skoń- 
czony, bo  kapituła  nie  miała  żadnego  powodu  dłużej  królowi  się  sprzeciwiać, 
kiedy  nagle  zjawił  się  nowy  kandydat  na  biskupstwo  krakowskie,  mianowany 
wprost  przez  papieża.  Byłto  znany  nam  już  Jakób  z  Sienna,  syn  Dobiesława 
Oleśnickiego  a  bratanek  Zbigniewra.  Cala  wpływowa  rodzina  Oleśnickich 
i  wszystkie  spokrewnione  i  zaprzyjaźnione  z  nimi  rody  możnowładcze  mało- 
polskie oddawna  już  spoglądały  na  Jakóba  z  Sienna,  jako  na  najgodniejszego 
następcę  kardynała.  Przejęty  zupełnie  zasadami  Zbigniewa,  był  on  jakby  stwo- 
rzony dla  tych  panów  na  przywódcę  stronnictwa  opozycyjnego.  To  też  już  za 
życia  Strzempińskiego  starano  się  go  nakłonić  do  ustąpienia  biskupstwa  Ja- 
kóbowi,  a  gdy  to  się  nie  powiodło,  udano  się  teraz  po  śmierci  Strzempińskiego 
do  papieża.  Pomogła  zapewne  Jakóbowfi  z  Sienna  wiele  ta  okoliczność,  że 
jako  poseł  polski  na  kongresie  mantuańskim  był  znanym  Piusowi  II,  a  jako 
bratanek  Zbigniewa,  tern  samem  już  mógł  liczyć  na  względy  papieża,  resztę 
zrobiła  oczywiście  koalicya  familijna  i  w  połowie  grudnia  nadeszła  do  Polski 
bulla  wydana  na  15  dni  przed  elekcyą  kapituły,  mianująca  Jakóba  z  Sienna 
biskupem  krakowskim  i  uchylająca  natenraz  prawo  wyboru  kapituły.  Krok 
tego  rodzaju,  jakkolwiek  prawnie  uzasadniony,  nie  mógł  się  podobać  ducho- 
wieństwu. Pamiętano  jeszcze  dobre  czasy,  kiedy  w  epoce  soborów  w  Konstancyi 
i  w  Bazylei  tak  ostro  przeciw  prowTizyom  papieskim  występowano.  Przekonania 
te  panowrały  także  i  w  Polsce,  znany  przyjaciel  Długosza,  Sędzi wój  z  Czechla, 
stawiał  prowizyą  papieską  niemal  na  równi  z  symonią.  Nic  zatem  dziwTnego 
że  Sienieński  nie  znalazł  spodziewanego  u  duchowieństwa  poparcia  i  że  zna- 
czna większość  rady  królewskiej  z  Janem  Rytwiańskim,  marszałkiem  koronnym, 
na  czele,  oświadczyła  się  przeciw  jego  nominacyi.  Król  wobee  tego  aui  nie  chciał, 
ani  nie  miał  powodu  do  cofania  się,  owszem  uczynił  krok  stanowczy  i  w  lu- 
tym roku  1461  skazał  Jakóba  z  Sienna  na  wygnanie,  a  wszystkim  jego  stron- 
nikom zagroził  karą  śmierci  i  konfiskatą  majątków.    Sienieński,   nie  czując  się 

28* 


-     378     — 

bezpiecznym,  uciekł  ua  zamek  pińczowski,  rzucił  stamląd  klątwę  na  wszystkich, 
którzy  by  się  nominacyi  jego  sprzeciwiali  i  zebrawszy  około  siebie  kilku  przy- 
chylnych duchownych  i  trzech  biskupów  in  partibus,  kazał  się  na  biskupa 
wyświęcić. 

Tymczasem  Lutek  z  Brzezia  działając  w  porozumieniu  z  królem,  cofnął 
swoją  rezygnacyę  i  założył  apelacyę  do  papieża  przeciw  mianowaniu  Sienień- 
skiego.  Sprawa  wikłała  się  coraz  bardziej,  a  w  najtruduiejszem  położeuiu 
znalazła  się  kapituła  krakowska.  Król  uznawał  w  tej  chwili  jej  wybór,  papież 
unieważniał  go,  dobra  biskupie  mogły  każdej  chwili  pójść  w  sekwestr,  z  dru- 
giej strony  groziła  klątwa.  W  tak  wielkiem  utrapieniu  złożono  walną  radę 
dnia  9.  maja,  zaproszono  na  nią  rektora  uniwersytetu  Jana  Dombrówkę  i  kilku 
prałatów  z  poza  kapituły  i  po  dojrzałej  rozwadze  postanowiono  wysłać  posel- 
stwo do  króla  z  prośbą  o  wstrzymanie  kroków  stanowczych  i  do  Rzymu  z  za- 
pytaniem, czy  mają  słuchać  Sienieńskiego,  czy  zastosować  się  do  woli  kró- 
lewskiej? Zarazem  uchwalono  nie  uznawać  interdyktu  rzuconego  przez  Jakóba 
z  Sienna,  gdyż  biskup  tylko  w  porozumieniu  z  kapitułą  może  cenzury  takie 
ogłaszać.  Ale  Sienieński  uzyskał  nową  bullę  papieską,  w  której  Pius  II 
unieważniał  elekcyę  Lutka  z  Brzezia,  polecał  arcybiskupowi  i  administratorowi 
dyecezyi  krakowskiej,  aby  w  przeciągu  dni  18  oddali  Jakóbowi  z  Sienna 
władzę  i  dochody  biskupie,  na  nieposłusznych  tym  rozkazom  rzucał  klątwę, 
rozkazując  zarazem  kasztelanowi  krakowskiemu,  Janowi  Tęczyńskiemu  i  Janowi 
z  Melsztyna,  aby  wszystkie  te  postanowienia  w  razie  oporu  siłą  zbrojną  wy- 
konali. Byłoto  już  jawne  Avezwanie  do  buntu  przeciw  królowi,  które  w  tych 
stosunkach  żadnego  nie  mogło  odnieść  skutku.  Ani  duchowieństwo  bowiem 
stojące  na  gruncie  autonomii  kościelnej,  ani  nawet  możnowładzwo  małopolskie, 
chociaż  królowi  niechętne,  nie  mogło  brać  na  siebie  odpowiedzialności  za  krok 
tak  doniosły,  wzniecający  wojnę  domową  w  chwili,  gdy  wojna  pruska  wy- 
magała skupienia  i  wytężenia  wszystkich  sił  narodowych.  Bulla  papieska  za- 
tem sprawiła  wprawdzie  przykre  wrażenie,  ale  nie  pociągnęła  i  nie  porwała 
nikogo.  Jeden  Jan  Długosz  tylko,  oddawna  ściśle  z  rodziną  Oleśnickich  zwią- 
zany i  wielbiciel  Sienieńskiego,  przestał  bywać  na  posiedzeniach  kapituły 
i  wraz  z  garstką  duchownych  krakowskiej  dyecezyi  uznał  biskupem  Jakóba. 
Wiedzieli  oni  dobrze,  na  jakie  narażają  się  przykrości,  ale  idąc  za  głosem 
przekonania,  woleli  raczej  znieść  wszystko  niż  sprzeciwić  się  rozkazom  Stolicy 
apostolskiej  i  odstąpić  tego,  którego  za  najgodniejszego  i  najbardziej  uprawnio- 
nego do  piastowania  władzy  biskupiej  uważali.  Jakkolwiek  można  sądzić 
ich  postępowanie,  przyznać  trzeba,  że  była  tam  moc  charakteru  i  siła 
przekonań. 

Król  na  wiadomość  o  tej  opozycyi  zawrzał  wielkim  gniewem.  Podrażniony 
świeżo  niepowodzeniem  w  wojnie  pruskiej,  zakłopotany  zabójstwem  Andrzeja 
Tęczyńskiego,  które  wywołało  taką  burzę  pomiędzy  możnowładztwem  mało- 
polskiem  i  szlachtą,  widział  Kazimierz  z  przykrością,  że  i  w  kościele  powstaje 
przeciw  niemu  opozycya,  niegroźna  może,  ale  w  każdym  razie  niewygodna. 
Toż  nic  dziwnego  chyba,  że  wśród  takich  okoliczności  i  w  takiem  usposobieniu 
okazał  król  niezwykłą  surowość.  Na  jego  rozkaz  zagrabił   starosta  krakowski, 


-     379     — 

Mikołaj  Pieniążek,  wszystkim  duchownym  zwolennikom  Sienieńskiego,  dobra 
złączone  z  beneficyami,  jakie  posiadali,  a  kiedy  Kazimierz  dnia  21.  grudnia 
przybył  do  Krakowa  i  ujrzał  dom  Długosza  nietknięty,  wysłał  natychmiast 
Stanisława  i  Dobiesława  Kurozwęckich,  którzy  drzwi  wyłamać  kazali  i  wszystkie 
ruchomości  i  księgi  Długosza  zabrali.  Opozycyoniśei  przewidywali  snąć  ten 
gniew  królewski,  kiedy  wcześnie  ratowali  się  ucieczka  najpierw  do  Tęczyna, 
a  następnie  na  zamek  melsztyński,  gdzie  ich  możną  opieka  swoją  otoczył  Jan 
z  Melsztyna.  Tu  Jakub  z  Sienna,  otoczony  gromadka  wiernych  kanoników. 
oczekiwał  dalszych  wypadków.    Tymczasem    położenie   polityczne  zmieniło  się 


Wit  Stwosz, 

mistrz  w  rzeźbiarstwie. 


niepomyślnie  dla  jego  widoków.  Poseł  królewski  w  Rzymie,  Jau  Rytwiański, 
oddawna  niechętny  Oleśnickim,  jako  bratanek  zmarłego  arcybiskupa  Wojciecha 
Jastrzębca,  prowadził  sprawę  przeciw  Sienieńskiemu  z  niesłychaną  energią 
i  bezwzględnością.  Używając  wszelkich  sposobów,  podkopując  u  papieża  kredyt 
osobisty  Jakóba  środkami  niezupełnie  godziwymi,  mógł  on  zresztą  wyzyskać 
wybornie  polityczuą  stronę  całej  sprawy.  Byłato  bowiem  chwila,  kiedy  Pius  II 
zajął  względem  Jerzego  z  Podiebradu  nieprzyjazne  stanowisko,  kiedy  potępił 
kompaktaty  pragskie,  jako  dzieło  soboru  bazylejskiego  i  powziął  myśl  usu- 
nięcia z  tronu  czeskiego  króla-hussyty.  Wobec  takich  zamiarów  nie  był  obo- 
jętnym dla  papieża  stosunek  jego  do  Polski.  Wszak  Kazimierz,  jako  maż  siostry 
Władysława  Pogrobowca,   jako    niegdyś   obrany  król  Czech  i  potężny  władca 


—     380     — 

Polski  i  Litwy  mógł  snadnie  sięgnąć  po  koronę  Św.  Wacława  i  położyć  ko- 
niec panowaniu  „hussyty".  Tymczasem  ten  Kazimierz  właśnie  zaprzyjaźnił  się 
z  Jerzym  w  Głogowie  i  gotów  był  spór  swój  z  zakonem  oddać  pod  jego  sąd 
rozjemczy.  Wszelkie  starania  Stolicy  apostolskiej  musiały  więc  zmierzać  do 
tego,  aby  króla  polskiego  odciągnąć  od  tej  przyjaźni  czeskiej  i  aby  z  rąk  Je- 
rzego wytrącić  owo  rozjemstwo  w  sprawie  pruskiej.  Okoliczności  przytoczone 
nie  mogły  oczywiście  pozostać  bez  wpływu  na  stanowisko  kuryi  rzymskiej 
w  sporze  o  biskupstwo  krakowskie.  Pius  II  nie  przychylił  się  wprawdzie  na 
razie  do  życzeń  królewskich,  ale  przy  końcu  roku  1461  wysłał  do  Polski 
legata  swego  Hieronima,  biskupa  kreteńskiego,  z  poleceniem,  aby  zbadał  kwestyę 
sporna,  a  w  sprawie  pruskiej  strzegł  spraw  Stolicy  apostolskiej  i  przeszkadzał 
mieszaniu  się  Jerzego  z  Podiebradn. 

Legat  papieski  przybył  do  Polski  przy  końcu  listopada  roku  1462 
i  przedstawił  się  królowi  na  sejmie  piotrkowskim.  Kazimierz  zażądał  wprost 
zniesienia  prowizyi  na  biskupstwo  krakowskie,  udzielonej  Jakóbowi  z  Sienna, 
a  kiedy  Hieronim  zasłaniał  się  trudnościami,  zawołał  rozgniewany:  „Wolę 
stracić  królestwo,  niż  Sienieńskiego  widzieć  na  biskupstwie  krakowskiem". 
Odpowiedź  legata,  niemniej  szorstka,  zwiększyła  jeszcze  rozdrażnienie  króla 
i  rzecz  stanęła  zuowu  na  ostrzu  miecza.  Widocznem  było,  że  twardy  Jagiel- 
lończyk nie  ustąpi  ani  kroku.  Wtedy  zaczęto  przedkładać  Jakóbowi  z  Sienna, 
jak  niebezpiecznym  i  szkodliwym  jest  jego  upór  i  jak  mało  ma  widoków  na 
dopięcie  upragnionego  celu.  Przedstawienia  te  skutkowały,  Sienieński  przybył 
na  sejm  do  Piotrkowa  w  styczniu  1463  roku,  usiłował  jeszcze  prośbami 
zmiękczyć  króla,  a  gdy  to  nie  pomogło,  zrzekł  się  biskupstwa,  wymawiając 
sobie  jedynie  zwrot  kosztów,  jakie  poniósł  i  pewną  rentę  z  dochodów  bisku- 
pich. Nowe  poselstwo  królewskie  uzyskało  w  Rzymie  zezwolenie  papieskie  na 
przeniesienie  Gruszczyńskiego  do  Krakowa  i  na  nominacyę  Lutka  z  Brzezia 
na  biskupstwo  kujawskie.  Przeprowadziwszy  tak  w  zupełności  swoją  wolę, 
slarał  się  Kazimierz  następnie  wynagrodzić  Sienieńskiemu  doznane  przykrości 
i  upokorzenia.  Nietylko  więc  zwrócił  zagrabione  dobra  wszystkim  jego  zwo- 
lennikom, ale  popierał  usilnie  kandydaturę  jego  na  biskupstwo  płockie,  na- 
stępnie zaś  gdy  Gruszczyński  został  prymasem,  a  Lutek  z  Brzezia  postąpił  na 
biskupstwo  krakowskie.  zezwTolił  chętnie,  aby  Jakób  z  Sienna  objął  po  nim 
katedrę  kujawską. 

Pomyślne  ukończenie  sprawy  krakowskiej  nie  wrpłynęło  wcale  na  stano- 
wisko króla  w  kwestyi  pruskiej.  Przyjął  on  wprawdzie  pośrednictwo  Stolicy 
apostolskiej,  ale  kiedy  z  toku  układów  nawiązanych  okazała  się  stronniczość 
legata  dla  zakonu,  kiedy  Hieronim  związkowych  pruskich  traktował  jako  wy- 
klętych i  podczas  ich  obecności  zabraniał  odprawiać  nabożeństwa,  o  co  nawet 
Wrocławianie  u  papieża  się  skarżyli,  nie  chcieli  Polacy  żadną  miarą  zgodzić 
się  na  dalsze  traktaty.  Król  usprawiedliwiał  się  z  tego  przez  Jana  Ostroroga 
przed  papieżem,  Pius  II  jednak  zajęty  już  wtedy  całkiem  walką  z  Jerzym 
z  Podiebradu,  zaniechał  pośrednictwa  w  sprawde  pruskiej,  zadowalniając  się 
tem,  że  rozjemstwo  czeskie  do  skutku  nie  przyszło.  Mimoto  nie  ustały  usiło- 
wania   pogodzenia    Polski  z  zakonem.    Podjął    się   tej    niewdzięcznej   i  trudnej 


—     381     — 

pracy  związek  miast  hanzeatyckich  za  inicyatywą  Lubeczan.  Król.  skłonny  do 
pokoju,  przyjął  pośrednictwo  Hanzeatów  i  traktaty  toczyły  się  w  ten  sposób,  że 
pośrednicy  w  liczbie  150  stanęli  w  Toruniu,  podczas  gdy  pełnomocnicy  zakonu 
przebywali  w  Chełmnie,  a  posłowie  polscy  w  Bydgoszczy.  W  oznaczonych 
z  góry  terminach  zjeżdżano  się  do  Torunia  dla  wysłuchania  wzajemnych  pro- 
pozycyj  i  argumentów.  Praw  polskich  bronił  z  niezwykłą  gruntownością  i  zna- 
jomością rzeczy  historyk  Długosz,  a  wywody  jego,  oparte  na  dokumentach 
i  aktach  procesu  z  roku  1320  i  1339,  wyjaśniały  szczegółowo  podstępną 
i  przewrotną  politykę  zakonu.  Pełnomocnicy  krzyżaccy  odpierając  sofizmatami 
argumenta  przeciwników,  starali  się  traktaty  na  praktyczną  sprowadzić  drogę 
i  ofiarowali  Polakom  ziemię  chełmińską,  michałowską  i  Tornń,  z  reszty  zaś 
posiadłości  pruskich  obowiązywali  się  do  płacenia  haraczu  i  dostarczania  po- 
siłków na  wypadek  wojny.  Ale  żądania  polskie  szły  o  wiele  dalej.  Zakon, 
podług  zdania  posłów  królewskich,  nie  ma  racyi  bytu  w  Prusiech,  wszystkie 
ziemie  pruskie  powinny  więc  wrócić  do  Polski,  a  król  obowiązuje  się  za  to 
oddać  krzyżakom  Podole,  gdzie  będą  mogli  walczyć  z  niewiernymi  i  spełniać 
zaszczytnie  i  z  pożytkiem  dla  całego  chrześcijaństwa  swoje  posłannictwo. 
0  propozycyi  tej  nie  chcieli  oczywiście  słyszeć  posłowie  zakonni,  nie  w  smak 
bowiem  było  im  opuszczać  kraj  zagospodarowany  i  kwitnący  i  przenosić  się 
w  stepy  bezludne,  gdzie  ich  czekała  nowa  praca  i  krwawe  zapasy  z  wrogiem 
chrześcijaństwa.  Przyzwyczajeni  do  wygód  i  dostatków  mnisi  niemieccy,  za- 
pomnieli dawno  już  o  wzniosłem  swojem  powołaniu,  i  usadowiwszy  się  w  Pru- 
siech, myśleli  tylko  o  tern,  aby  wytargować  jak  najdogodniejsze  dla  siebie 
wTarunki  i  używać  jak  najdłużej  wczasu  i  spokoju.  Wobec  takiego  usposo- 
bienia stron  obu  było  porozumienie  jakiekolwiek  niepodobnem  i  układy  rozbiły 
się  tak  jak  poprzednio.  Z  rokowań  skorzystali  jedynie  Lubeczanie,  uzyskali 
bowiem  od  króla  Kazimierza  potwierdzenie  dawniejszych  przywilejów,  które 
uwalniały  ich  od  ceł  w  stosunkach  handlowych  z  Pomorzem.  Ale  jeżeli  krzy- 
żacy twardo  stali  przy  swoich  warunkach,  spodziewając  się,  że  wojna  po- 
myślniejszy  dla  nich  weźmie  obrót,  to  wypadki,  szybko  po  sobie  następujące, 
rozwiały  te  nadzieje.  Ponosząc  klęskę  jedne  po  drugiej,  zgłosił  się  zakon  sam 
w  roku  1465  z  prośbą  o  pokój.  Podstępni  jak  zawsze,  domagali  się  jednak 
krzyżacy,  aby  rokowania  odbywały  się  tylko  pomiędzy  reprezentantami  stanów 
pruskich  z  jednej  i  z  drugiej  strony.  Celem  tej  propozycyi  było  nie  co  innego, 
jak  tylko  pogodzenie  się  z  związkiem  pruskim  i  odciągnięcie  go  od  Polski. 
Tak  minął  rok  1465,  a  w  następnym  pogorszyło  się  znacznie  położenie  za- 
konu. Nawiązane  układy  rozbiły  się,  król  ruszył  z  wojskiem  pod  Chojnice, 
krzyżacy  pozbawieni  wszelkich  środków  do  dalszego  prowadzenia  wojny  i  za- 
grożeni buntem  wiernych  dotąd  poddanych  swoich,  widzieli  że  ostatnia  już  dla 
nich  zbliża  się  chwila.  Wtedy  zjawił  się  jakby  z  nieba  na  ratunek  zakonu 
zesłany  legat  papieski,  Rudolf,  biskup  lewantyński.  Na  Stolicy  apostolskiej 
nie  zasiadał  już  Pius  II;  umarł  on  wśród  przygotowań  do  wyprawy  tureckiej 
w  roku  1464,  a  następca  jego,  Paweł  JI,  (1464—1471)  podjął  z  właściwą 
sobie  energią  walkę  przeciw  kacerzom  czeskim  i  przeciw  Jerzemu  z  Podiebradu. 
Ośmieleni  tern  stanowiskiem  kuryi   rzymskiej  katoliccy  maguaei  czescy,  zawarli 


—     382     — 

związek  przeciw  Jerzemu  w  roku  1465  i  zażądali  przez  posła  swego,  Dobro- 
hosta  z  Ranspergu,  ażeby  papież  koronę  czeską  oddał  Kazimierzowi  Jagiel- 
lończykowi. Zamyślał  już  o  tern  w  swoim  czasie  i  Pius  II,  zwierzał  się  nawet 
z  tym  projektem  przed  Janem  Ostrorogiem,  kiedy  ten  w  spraAvie  biskupstwa 
krakowskiego  przyjeżdżał  do  niego,  ale  w  Rzymie  wiedziano  dobrze,  że  dokąd 
wojna  pruska  nie  będzie  ukończona,  dotąd  Kazimierz  do  polityki  zagranicznej 
mieszać  się  nie  zechce.  Z  tego  powodu  więc  wysłał  Paweł  II  biskupa  lewan- 
tyńskiego  do  Polski  z  poleceniem,  aby  się  starał  pokój  pomiędzy  zakonem 
a  Polską  przyprowadzić  do  skutku  i  Jagiellończyka  nakłonić  do  przyjęcia  ko- 
rony czeskiej,  czyli  inaczej  do  wojny  z  Jerzym  z  Podiebradu. 

Na  wiadomość  o  przybyciu  legata  papieskiego  wysłał  Kazimierz  do 
Wrocławia  Jana  Długosza  w  celu  załatwienia  pewnych  formalności.  Rzeczy 
stały  bowiem  wtedy  już  tak,  że  wszystkie  miasta  na  zachodniej  granicy  pod- 
dały się  królowi  z  wyjątkiem  Chojnic,  które  całą  potęgą  oblegano.  Mistrz 
krzyżacki  straciwszy  wszelką  nadzieję  ratunku,  zgłosił  się  też  przez  Bernarda 
Szumborskiego  do  Kazimierza  z  prośbą  o  pokój,  a  król  zezwolił,  aby  rokowania 
rozpoczęły  się  w  dzień  Narodzenia  N.  P.  Maryi.  W  tym  celu  miał  sam  zje- 
chać do  Torunia,  mistrzowi  wyznaczył  na  miejsce  pobytu  Chełmno,  a  Chełmżę, 
jako  punkt    zborny,   dla   pełnomocników,    którzy    traktaty    prowadzić    mieli.1) 

0  tern  wszystkiem  więc  trzeba  było  legata  uwiadomić  i  usposobienie  jego  wy- 
badać, bo  doświadczenie,  jakie  zrobiono  z  biskupem  kreteńskira,  zalecało  jak 
największą  w  tej  mierze  ostrożność.  Misya  Długosza  powiodła  się  zupełnie. 
W  rozmowie  z  legatem  przekonał  on  się,  że  jestto  człowiek  bezstronny,  prawy, 
pojmujący  zadanie  swoje  poważnie  i  uczciwie  i  pragnący  całem  sercem  ukoń- 
czenia długiej  i  oba  państwa  niszczącej  wojny.  Z  taką  rełacyą  pospieszył  też 
do  Brześcia,  aby  króla  uspokoić  i  do  przyspieszenia  układów  nakłonić.  Nie 
przyszło  jeduak  tak  prędko  do  tego,  bo  jakkolwiek  legat  papieski  w  czasie 
przez  króla  oznaczonym  stawił  się  w  Toruniu,  to  krzyżacy  dali  długo  czekać 
na  siebie,  spodziewając  się  może  jeszcze  jakiego  pomyślniejszego  dla  siebie 
zwrotu  pod  Chojnicami.  Jakoż  rzeczywiście  nadzieja  ta  nie  była  bez  pewnej 
podstawy,  bo  17.  września  uczyniła  załoga  chojnicka  rozpaczliwą  wycieczkę. 
Walczono  z  niesłychaną  zaciekłością  aż  do  zmroku,2)  wkońcu  odnieśli  Polacy 
zupełne  zwycięstwo.  W  trzy  dni  potem  powstał  w  oblężonem  mieście  ów 
pożar  straszliwy,  który  zmusił  krzyżaków  do  kapitulacyi  dnia  20.  września. 
Dopiero  kiedy  wiadomość  o  tych  klęskach  nadeszła,  zjechał  mistrz  wielki 
dnia  23.  września  do  Chełmna  i  układy  rozpoczęły  się  na  dobre  w  Nieszawie. 

1  tr>raz  jeszcze  stali  krzyżacy  twardo,  domagając  się  koniecznie  Malborga 
i  wywołali  takie  rozdrażnienie,  że  w  radzie  królewskiej  odzywały  się  głosy, 
aby  traktaty  zerwać,  wojnę  dalej  prowadzić  i,  zdobywszy  Królewiec,  co  było 
wtedy  rzeczą  łatwą,  położyć  raz  na  zawsze  koniec  panowaniu  krzyżaków. 
Przemawiał  zatem  szczególuie  biskup  warmiński  i  przyznać  trzeba,  że  miał 
słuszność  zupełna.  Ale  położenie  nie  sprzyjało  lym  śmiałym  zamiarom. 
W  Polsce  zarówno  jak  i  w  Prusiech  pragnęli  wszyscy  pokoju,  król,  doświad- 

')  Sokołowski  i  Szujski,  C<>dex  epist.  saec.  XVI,  p.  234.  List  króla  do  Jakóba  z  Dębna. 
2)  Szczegóły  walki  opisuje  Długosz  w  liście  do  nieznajomego.  Cod.  epist.  I,  p.  230. 


£h    5. 

«  s? 

—     o 


—     384     — 

czeniem  trzynastoletniej  nauczony,  nie  był  skłonnym  do  podjęcia  na  nowo 
syzyfowej  pracy,  wyciągania  poborów  od  szlachty,  a  legat  papieski  pomny 
swego  zadania,  dokładał  wszelkich  starań,  aby  dzieło  rozpoczęte  do  skutku 
doprowadzić.  Wszystkie  te  okoliczności  sprawiły,  że  w  połowie  października 
warunki  pokuj  u  były  ułożone  i  wielki  mistrz  przybył  do  Torunia,  aby  się  wi- 
dzieć z  królem.  Kazimierz  litując  się  nad  upadkiem  potężnego  niegdyś  mo- 
carza, przyjął  go  bardzo  łaskawie,  wyszedł  na  jego  spotkanie  i  nprzejmem 
obejściem  starał  sio  osłodzić  złamanemu  i  upokorzonemu  chwilę  przykra  i  bo- 
lesna. W  kilka  dni  po  tem  spotkaniu,  dnia  19.  października  1466  roku  pod- 
pisano obustronnie  traktat  toruński. 

Był  to  dla  Polski  dzień  bardzo  uroczysty,  kiedy  w  sali  giełdowej  toruń- 
skiej, w  obecności  dworu  królewskiego  i  świetnego  zebrania  dygnitarzy  pol- 
skich, pruskich  i  zakonnych,  odczytał  biskup  lewanryński  po  niemiecku,  a  Win- 
centy Kiełbasa,  biskup  chełmiński,  po  polsku,  akt  wieczystego  z  zakonem  pokoju, 
kiedy  z  wież  kościelnych  odezwał  się  poważny  glos  dzwonów,  zwiastujący 
zwycięstwo  Polski  i  Litwy,  i  przed  tronem  monarchy  polskiego  padł  na  kolana 
ten,  którego  poprzednicy  urągali  słabości  „krakowskich"  królów.  Tryumfowała 
w  tej  chwili,  co  rzadko  w  historyi  się  zdarza,  prawda  nad  zdradą,  słuszność 
i  sprawiedliwość  nad  gwałtem  i  obłuda,  nad  ziemiami,  niegdyś  piastowskiemi, 
zalanemi  następnie  falą  germanizmu,  wschodziło  jasno  słońce  jagiellońskiej 
potęgi,  powołujące  je  do  nowego  życia  i  do  wspólnej  pracy  nad  rozwojem 
jednej  wielkiej,  polskiej  Rzeczypospolitej.  I  nigdy  może  „Te  deum  laudamus," 
odśpiewane  w  kościele  N.  P.  Maryi,  nie  płynęło  z  serc  bardziej  prze- 
jętych ważnością  chwili  i  wdzięcznością  dla  tego,  co  w  niezmiernej  łaska- 
wości swojej  otwierał  przed  narodem  polskim  przyszłość  pełną  chwały 
i  wielkości.  Wrażenie  to  przebija  wyraźnie  z  słów  historyka  Długosza,  na- 
ocznego świadka  i  uczestnika  traktatów  i  uroczystości  pokojowych.  „Teraz 
—  pisze  on  —  szczęśliwym  mienię  siebie  i  swoich  spólczesnych,  że  oczy  nasze 
oglądają  połączenie  się  krajów  ojczystych  w  jedną  całość,  a  szczęśliwszym 
byłbym  jeszcze,  gdybym  doczekał  za  łaską  Bożą  i  zjednoczenia  z  Polską 
Szląska,  ziemi  lubuskiej  i  słupskiej,  w  których  są  trzy  biskupstwa  przez 
Bolesława  Chrobrego  i  ojca  jego  Mieczysława  założone,  to  jest  wrocławskie, 
lubuskie  i  kamieńskie.  Z  radością  zstępowałbym  do  grobu  i  słodszy  miałbym 
w  nim  odpoczynek". 

Wrażeniu  temu  uległ  widocznie  i  król,  kiedy  dla  zwyciężonych  okazał 
się  nietylko  łaskawym  ale  wprost  wspaniałomyślnym,  wyznaczając  wielkiemu 
mistrzowi  z  własnej  szkatuły  15.000  dukatów  na  zapłacenie  zaciężnych  i  uwal- 
niając go  ze  względu  na  srogie  wyniszczenie  kraju,  na  następnych  lat  20 
od  dostarczania  posiłków  wojennych,  do  czego  z  mocy  pokoju  toruńskiego 
był  obowiązanym.  Znana  hojność  Jagiellonów  nie  poprzestała  na  tem.  Król 
z  zwyczajną  sobie  szczodrobliwością  rozdzielał  wspaniałe  dary  pomiędzy  dy- 
gnitarzy zakonnych  i  naczelników  rot  zaciężnych,  szczególniej  zaś  pragnął 
obdarzyć  hojnie  legata  za  jego  bezstronność  i  gorliwość,  ale  skromny  biskup 
podarunków  nie  przyjął.  Dla  prawego  jego  serca  było  dostateczną  nagrodą 
dokonanie  wielkiego   i  pożytecznego  dzieła. 


—    885    — 

Dokument  pokojowy  bardzo  obszerny  i  z  właściwe  owej  epoce  skrupu- 
latnością i  ścisłością  spisany,  przyznawał  Polsce  na  wieczne  czasy  posiadanie 
ziemi  pomorskiej,  chełmińskiej  i  michałowskiej,  wraz  z  miastem  Malborgiem 
i  Klblągiem  i  biskupstwem  warmiuskiem.  Królewiec  i  cały  szereg  wyliczonych 
w  tym  akcie  miejscowości  miały  należeć  i  nadal  do  zakonu  tak  jak  i  wszystkie 
posiadłości,  które  krzyżacy  w  przyszłości  na  poganach  zdobędą.  Ale  te  dzie- 
rżawy krzyżackie,  zakon  cały,  podlegający  władzy  jego  prałaci,  baronowie 
i  wszyscy  poddani  zostają  wcieleni  na  zawsze  do  państwa  polskiego  i  będą 
tworzyć  z  niem  odtąd  jedną  nierozdzielną  całość.1)  Każdy  z  mistrzów  wielkich 
zakonu  ma  obowiązek  w  sześć  miesięcy  po  swoim  wyborze,  stawi<-  się  oso- 
biście przed  królem  polskim  i  złożyć  w  jego  ręce  przysięgę  na  wierność  i  wy- 
konanie wszystkich  warunków  toruńskiego  pokoju.  Wielki  mistrz  i  komturowie 
zakonni  należą  do  rady  królewskiej,  a  król  obowiązuje  się  bez  ich  wiedzy 
i  przyzwolenia  nie  zawierać  przymierzy  i  nie  przedsiębrać  nic  ważnego  tak 
jak  zakon  wzajemnie  bez  wiedzy  i  zezwolenia  królewskiego.  Podstawą  po- 
koju toruńskiego  nie  był  zatem  stosunek  lenny  zakonu  względem  Polski, 
ale  zupełna  unia  i  inkorporacya  ziem  krzyżackich  z  Rzecząpospolitą,  podobna 
do  unii  litewskiej,  ale  różniąca  się  od  niej  tern  głównie,  że  wielki  mistrz  krzy- 
żacki stawał  się  odtąd  podwładnym  króla  i  członkiem  senatu  polskiego.  A  jeżeli 
Litwa,  przechodząc  przez  rozmaite  koleje,  zlała  się  ostatecznie  w  jedną  orga- 
niczną całość  z  Polską,  podczas  gdy  Prusy  książęce  stały  się  jądrem,  odrębnej 
zupełnie,  zawsze  nam  obcej  i  nieprzyjaznej  potęgi,  to  przyczyn  tego  objawu 
należy  szukać  w  tern,  że  w  unii  litewsko-polskiej  łączyły  się  z  sobą  narody, 
pokrewne  sobie  językiem  i  pochodzeniem,  gdy  tu  spajano  ze  sobą  mechanicznie 
dwa  żywioły  nic  nie  mające  ze  sobą  wspólnego,  owrszem  wrogie  sobie  od  wieków 
i  różne  pod  względem  cywilizacyi,  języka  i  obyczajów.  I  gdy  na  Litwie  i  Rusi 
polityka  polska  stale  i  konsekwentnie  dążyła  do  przeprowadzenia  ścisłego  unii, 
tu  czyniono  wszystko,  aby  stosunek  z  zakonem  i  jego  posiadłościami  rozluźnić 
i  uważać  go  jako  obce  ciało,  formalnie  tylko  do  Rzeczypospolitej  należące. 
Popełniano  zatem  błąd  za  błędem  a  nie  umiano  się  zdobyć  na  tyle  energii 
i  siły,  aby  w  danej  chwili  położyć  koniec  politycznie  fikcyjnej  odrębności 
Prus  wschodnich  i  uczynić  je  tern,  czem  być  miały  podług  pokoju  toruńskiego, 
to  jest  nieoddzielnym  członkiem  państwa  polskiego. 

Objęła  więc  Polska  w  ten  sposób  w  posiadanie  całe  dorzecze  dolnej 
Wisły  z  ludnymi  i  zamożnymi  miastami,  uzyskała  bezpośredni  związek  z  mo- 
rzem, zdobyła  ważną  dla  siebie  drogo  handlową,  otwierającą  dla  naszych  płodów 
surowych  rozległe  pole  zbytu  na  zachodzie.  Pod  względem  ekonomicznym 
i  politycznym  była  to  niewąpliwie  korzyść  wielka,  równoważąca,  co  najmniej 
owe  trzynastoletnie  wysiłki,  ale  stan,  w  jakim  ziemie  pruskie  przechodziły 
pod  panowanie  polskie  był  w  całem  tego  słowa  znaczeniu  opłakanym.  Kro- 
nikarz oliwskiege  klasztoru  opowiada,  że  z  21.000  wsi  18.000  uległo  zupeł- 
nemu zniszczeniu  i  że  zburzono  1000  kościołów.  Liczby  te  mogą  być  przesa- 
dzone, ale  spustoszenie  i  wyludnienie  kraju  było  niewątpliwie  bardzo  wielkie, 
kiedy  biskup  lubecki,    udając    się    na  konferencye  pokojowe    do  Torunia,    na 

')  „Unum  et  individuura  corpus".  Vol.  log.  I,  96. 


—     386     — 

milowych  przestrzeniach  me  spotykał  ani  wsi,  ani  ludzi,  aui  zwierząt.  I  inaczej 
nie  mogło  być  nawet,  bo  straty  w  ludziach  obliczono  na  270.000.  Samych 
żołnierzy  najemnych  miało  zginąć  170.000.  Nadzwyczajne  też  ofiary  pieniężne 
poniosły  strony  obie:  Krzyżacy  zrujnowali  się  gruntownie,  Gdańszczanie  obliczali 
swoje  wydatki  na  700.000  grzywien,  Polska  z  poborów  tylko  wyłożyła  przeszło 
1,000.000  dukatów.  Na  owe  czasy  i  na  owe  stosunki  były  to  sumy  olbrzymie,  jeżeli 
się  zważy,  że  kwota  zastawna,  jaką  wypłacono  krzyżakom  za  ziemię  dobrzyńską 
w  r.  1404,  t.j.  40.000  dukatów,  równała  się  wartości  400.000  korcy  pszenicy, 
a  na  wybicie  80.000  grzywien  potrzeba  było  91  centnarów  srebra. 

Zabicie  Andrzeja  Tęczyńskiego.  Kiedy  w  roku  1461  król  z  pospolitem 
mszeniem  wyprawiał  się.  poraź  drugi  na  oblężenie  Chojnic,  a  w  obozie  szlachta 
jak  zazwyczaj  burzyć  się  zaczynała  i  narzekać  na  nieudolne  prowadzenie  M'0jny, 
spadla  nagle,  jak  piorun  z  jasnego  nieba  wiadomość  o  znacznym  rozruchu, 
jaki  się  wydarzył  w  Krakowie  i  o  zamordowaniu  Andrzeja  Tęczyńskiego, 
brata  kasztelana  krakowskiego  Jana.  Nieszczęsne  to  zajście  wynikło  z  bła- 
hych niezmiernie  powodów. ')  Tęczyński  wybierając  się  na  wojnę  pruską, 
dał  zbroje  swoją  do  naprawy  płatnerzowi  krakowskiemu  Klemensowi.  Kiedy 
robota  była  już  skończona,  zaczęły  się  targi  o  zapłatę.  Tęczyński,  przyszedłszy 
do  mieszkania  platuerza,  dawał  mn  18  groszy,  Klemens  żądał  dwa  złote, 
czyli  cztery  razy  więcej.  Powstała  sląd  sprzeczka  i  pan  Andrzej,  gniewem  unie- 
siony, wybił  platuerza  i  udał  się  natychmiast  na  ratusz,  gdzie  pobitego  przed 
konsulami  oskarżył.  Rajcy  Avyslali  pachołka  z  poleceniem,  aby  Klemensa  spro- 
wadził. Tymczasem  Tęczyński,  wyszedłszy  z  izby  radnej,  przechadzał  się  po 
rynku  i  otoczony  gronem  sług  i  przyjaciół,  stanął  przed  domem  Kreidlera, 
czekając  na  sprowadzenie  płatnerza.  Nadszedł  wkrótce  Klemens  z  pachołkiem 
miejskim  i  rozżalony  jak  był,  widząc  Tęczyńskiego,  zawołał:  „Pobiłeś  mnie 
panie  i  wypoliczkowałeś  w  własnym  moim  domu,  teraz  bić  mnie  już  nie  bę- 
dziesz tak  jak  przedtem".  Na  te  słowa,  nie  zawierające  zresztą  nic  obraźliwego, 
zawrzał  pan  Andrzej  straszliwym  gniewem  i  wraz  z  synem  swoim  i  służba 
rzucił  się  na  bezbronnego,  bijąc  go  i  siekąc  szablą  bez  litości.  Działo  się  to 
w  oczach  pachołka  miejskiego,  klóry,  przestraszony  tym  nagłym  napadem,  nie 
śmiał  bronić  Klemensa  przed  razami  rozgniewanego  magnata.  Nasyciwszy 
w  końcu  zemstę  swoją,  poszedł  Tęezyński  do  domu,  podczas  gdy  poranionego 
i  zbitego  Klemensa  musiano  odnieść  do  mieszkania.  Wiadomość  o  tej  krwawej 
scenie  rozniosła  się  lotem  błyskawicy  po  mieście  i  wywołała  tak  niesłychane 
oburzenie,  że  przestraszeni  rajcy  pobiegli  czemprędzej  na  zamek  do  królowej 
Elżbiety  z  prośba  o  pomoc.  Królowa  poleciła,  aby  obie  strony  pod  zagro- 
żeniem surowej  kary  zachowały  się  spokojnie  aż  do  przybycia  króla.  Z  tem  po- 
wrócili konsulowie  do  miasta,  gdzie  tymczasem  zamieszanie  wzrastało  i  co 
chwila  najgorszych  można  się  było  spodziewać  rzeczy.  Posyłają  więc  powtórnie 
do  królowej,  przedstawiając  jej  krytyczne  położenie  i  prosząc  usilnie,  aby  Tę- 
czyńskiego zawezwała  do  siebie  na  zamek.  I  tej  prośbie  uczyniła  zadość 
Elżbieta,  ale  pan  Tęczyński  nie  usłuchał  wezwania  królowej,  o  kaucyi  mówić 

')  Cod.  opist.  saec.  XV,  T.  I.,  str.  211.  Opia  zabicia  Andrzeja  Tęczyńskiego  i  procesu 
o  zabójstwo.  Z  konsularyów  krakowskich. 


—     387     — 

sobie  nie  dal,  lecz  zamknął  się  w  domu  Mikołaja  Kezingera,  przy  ulicy  Brackiej, 
gdzie  zwykle  miał  gospodę,  i  zebrawszy  sług  swoich,  kazał  zewsząd  znosić 
kamienie,  aby  się  przygotować  do  obrony.  Miasto  bowiem  całe  wrzało  już 
i  ze  wszystkich  stron,  szczególniej  z  ulicy  Grodzkiej  zbiegały  się  tłumy  po- 
spólstwa przed  ratusz.  W  tej  chwili  wracali  rajcy  z  zaniku  od  królowej  i  wi- 
dząc to  zbiegowisko  groźne  i  zbrojne,  widząc  w  tłumie  błyskające  miecze 
i  kusze  z  nałożonemi  strzałami,  rozbiegli  się  z  przerażeniem  do  domów.  Pozo- 
stała garstka  tych,  którzy  już  uciec  nie  mogli,  i  ci  wyszli  przed  ratusz,  aby 
wzburzone  pospólstwo  uspokoić.  Przyjęto  ich  krzykiem  i  narzekaniem.  „Oto 
patrzcie,  wołano,  jaką  zniewagę  nam  wyrządzono;  tyle  razy  skarżyliśmy  się 
przed  wami  o  krzywdy  tego  rodzaju,    a  nigdy  nie  staraliście  się   nas  bronić". 

Uspokajali  konsulowie  jak  mogli  rozjątrzone  umysły,  powołując  się  na 
rozkaz  królowej,  która  Tęczyńskiego  na  zamek  powołała,  kiedy  nagle  spotrzeżono 
go  przechadzającego  się  po  rynku,  jajtby.vna  urągowisko  ludowi.  Oburzenie 
wzrosło.  „Słowami  nas  zbywacie  i  karmicie,  wołano  ze  zgrozą,  a  tymczasem 
on  na  hańbę  naszą  niejako,  chodzi  wśród  nas,  tak  to  zawsze  nas  bronicie,  ale 
kiedy  powinności  waszej  pełnić  nie  chcecie,  my  sami  siebie  bronić  będziemy". 

Nie  pomogły  teraz  już  prośby  i  przedstawienia  konsulów,  zewsząd  ode- 
zwały się  głosy:  do  broni!  do  broni!  na  wieży  Maryackiej  udeizouo  w  dzwony 
i  tłum  rzucił  się  za  panem  Andrzejem.  Nie  było  go  już  wtedy  na  rynku,  spo- 
strzegłszy bowiem  skutki  swego  nierozważnego  i  gwałtownego  postępowania, 
znikł  on  nagle,  w  ucieczce  szukając  ocalenia.  Lud  popłynął  jak  wezbrana 
fala  na  ulicę  Bracką,  przetrząsł  dom  Kezingera,  przeszukał  sąsiednie  kamie- 
nice, a  nie  znalazłszy  nigdzie  Tęczyńskiego,  popędził  do  klasztoru  Franciszkanów. 
Było  to  już  pod  wieczór,  około  godziny  piątej,  drzwi  kościoła  były  już  zam- 
kuięte.  Tłum  otoczył  klasztor,  wdarł  się  do  ogrodu,  wyłamał  podwoje  świą- 
tyni i  wpadł  do  kościoła  szukając  zbiega.  Tęezyński  schronił  się  rzeczywiście 
do  kościoła  Franciszkanów  i  ukrył  sio  tli  na  schodach,  prowadzących  do 
mniejszego  chóru  naprzeciw  zakrystyi.  W  tern  miejscu  znalazł  go  niejaki  Jan 
Dojswon  z  Warszawy.  Tęezyński  przywołał  Dojswona  po  cichu  do  siebie 
i  ofiarował  mu  znaczną  sumę  pieniędzy  prosząc,  aby  go  nie  wydawał.  Dojswon 
przekonany,  że  w  ten  sposób  najlepiej  nieszczęśliwego  uratuje,  wyszedł  i  prze- 
mówił do  szukających:  „Oto  pan  Andrzej  oddaje  się  w  ręce  wasze,  prosi 
o  bezpieczeństwo  osoby  swojej  i  chce  się  stawić  na  ratusz  przed  panami  raj- 
cami". Na  to  odezwały  się  zewsząd  głosy:  jest  tu,  jest!  Tęezyński  wyszedł 
z  ukrycia  swego  i  zaczął  prosić,  aby  go  nie  zabijano,  gdy  jednak  spostrzegł 
gniew  i  wściekłość  na  twarzach  otaczających  i  gdy  zaczęto  miotać  na  niego 
obelgi  i  przekleństwa,  zwątpił  widocznie  o  życiu.  W  tej  chwili  jeden  z  za- 
konników, obecnych  w  kościele,  otwrorzył  drzwi  od  zakrystyi,  gdzie  się  znaj- 
dował na  ołtarzu  przenajświętszy  sakrament  w  monstrancyi,  którą  zaniesiono 
tam  po  procesyi,  jaka  się  dnia  tego  odbywała.  Nie  namyślając  się  długo,  po- 
biegł pan  Andrzej  ku  drzwiom  otwartym,  mniemając,  że  u  stóp  ołtarza  bez- 
pieczne znajdzie  schronienie.  W  tej  chwili  jednak  jeden  z  otaczających  gwał- 
townem  uderzeniem  roztrzaskał  mu  czaszkę,  a  inni  padającego  na  progu  za- 
krystyi' licznymi  razami  dobili  i  taka    była  wściekłość  pospólstwa,   że,  niena- 


—     388     — 

sycone  w  zemście  swojej,  zwłoki  zamordowanego  po  mieście  włóczyło  wśród 
pogróżek  i  złorzeczeń. 

Podobny  los  byłby  może  spotkał  i  towarzyszy  Tęczyńskiego,  gdyby 
nie  byli  wcześnie  o  ocaleniu  swojem  pomyśleli.  Syn  Andrzeja,  Jan,  uciekł  przez 
dom  Długosza,  tuż  przy  zamku  położony,  Mikołaj  Secygniowski  i  Spytek  z  Mel- 
sztyna  schronili  sic  na  wieże  klasztorną,  i  zatarasowawszy  wejścia,  bronili  się 
tam  aż  do  duia  następnego,  poczem  zawarli  z  oblegającymi  formalną  kapitu- 
lacyę  i  zostali  odprowadzeni  do  ratusza,  skąd  ich  po  trzech  dniach,  gdy 
umysły  w  mieście  się  uspokoiły,  wypuszczono  na  wolność. 

Stało  się  to  wszystko  we  czwartek  duia  16.  lipca,  w  chwili  kiedy 
w  okolicach  Inowrocławia  gromadziło  się  zwolna  pospolite  ruszenie  na  wy- 
prawę pruską.  Wypadek  zatem  przychodził  dla  króla  bardzo  nie  w  porę,  bo 
z  góry  można  było  przewidzieć,  że  wywoła  pomiędzy  szlachtą  wzburzenie  i  za- 
mieszanie. Jakoż  skoro  tylko  wiadomość  o  zabiciu  Tęczyńskiego  nadeszła, 
stawił  się  przed  królem  Jan  Amor  Tarnowski,  kasztelan  sandecki,  wnosząc 
imieniem  całego  stanu  szlacheckiego  żałobę  i  domagając  się  surowego  ukarania 
krakowskiego  mieszczaństwa.  Kazimierz  odpowiedział,  że  go  sprawa  ta  nie 
mniej  boleśnie  dotyka  i  że  natychmiast  po  wyprawie  sprawców  dochodzić 
i  winnych  ukarać  każe.  Rzeczywiście  też  po  powrocie  z  pod  Chojnic  zwołał 
król  sejm  na  6.  grudnia  do  Korczyna,  gdzie  sprawa  Tęczyńskiego  miała  być 
sądzona.  Jako  oskarżyciel  przeciw  mieszczaństwu  krakowskiemu  ogółem  wy- 
stąpił z  jednej  strony  syn  Andrzeja,  Jan  z  Rabsztyna,  o  zabicie  ojca,  z  dru- 
giej kasztelau  krakowski,  Jan  Tęczyński,  o  zakład  80.000  złot.,  na  które  po- 
dług jego  twierdzenia,  rajcy  krakowscy  mieli  się  byli  zapisać,  stosownie  do 
żądania  królowej.  Rada  miejska  posłała  do  Korczyna  jako  pełnomocnika 
swego,  szlachcica  Jana  Oraczowskiego,  z  protestem  przeciw  kompetencyi  sądu- 
Podług  przywileju  Kazimierza  Wielkiego  z  dnia  7.  grudnia  1358  roku  podle- 
gali mieszczauie  krakowscy  prawu  magdeburskiemu  i  mogli  być  sądzeui  tylko 
na  miejscu,  w  Krakowie,  przez  sąd  złożony  z  konsulów  i  osób  do  stanu  miesz- 
czańskiego należących,  pod  przewodnictwem  króla  lub  jego  zastępcy.1)  Ale 
rozgoryczenie  szlachty  było  tak  wielkie,  że  gdy  Oraczowski  wystąpił  ze  swoją 
obroną,  powstał  zgiełk  i  krzyk  niesłychany,  nie  pozwolono  mu  nawet  odczytać 
przywileju  Kazimierzowego,  lecz  rzucono  się  na  niego,  bijąc  i  targając  za 
włosy  tak,  że  gdyby  był  się,  wychodząc  z  miejsca  posiedzeń,  płaszcza  kró- 
lewskiego nie  chwycił,  byłby  niewątpliwie  pełnomocnictwo  swoje  życiem 
przepłacił. 

Szlachta  stanęła  oczywiście  w  tym  wypadku  na  gruncie  przywileju  nie- 
szawskiego,  który  postauawiał,  że  w  razie  zranienia  szlachcica  przez  plebeja, 
plebejusz  ma  odpowiadać  przed  sądem  ziemskim.  Bronić  przywilejów  miejskich 
mógł  tylko  sam  król,  ale  w  tej  chwili  było  to  i  dla  niego  niepodobnem.  Za- 
wiklany  w  spór  z  duchowieństwem  o  biskupstwo  krakowskie  i  potrzebujący 
bezustannie  nowych  poborów  na  wojuę  pruską,  musiał  on,  może  nawet  wbrew 
swojemu    przekonaniu,  ulegać  woli  sejmów  i  sejmików,  musiał    poświęcić  tym 


J)  Piekosińaki,    Codex    diplom.  civil.  Cracovien.    Pars  prima.  P.  37    w  Krakowie  1879. 


—     389     — 

razem  przynajmniej,  prawa  mieszczaństwa  dla  celów  wyższych,  dla  spokoju 
i  dobra  Rzeczypospolitej.  Tern  się  tłumaczy  cale  postępowanie  Kazimierza  Ja- 
giellończyka w  tej  przykrej  i  drażliwej  sprawie.  Pozwolił  on,  aby  Oraczow- 
skiego  wtrącono  do  więzienia,  nie  chciał  słuchać  nawet  przedstawień,  jakie 
mu  czynili  wysłani  do  Korczyna  konsulowie  krakowscy,  lecz  zdał  wszystko 
na  wole  roznamiętnionej  szlachty  i  podrażnionego  w  swej  dumie  możnowładztwa. 
Nie  bez  wpływu  zapewne  na  takie  zachowanie  się  króla  były  i  informacye, 
jakich  mu  udzielano  o  przebiegu  całej  sprawy,  obwiniając  radę  miejską  o  nie- 
dołęstwo i  podburzanie  pospólstwa.  Skutek  tych  wszystkich  okoliczności  był 
taki,  że  na  drugim  terminie  dnia  14.  grudnia,  kiedy  się  mieszczanie  znowu 
przywilejem  swoim  zasłaniali  i  nie  chcieli  przed  sądem  odpowiadać,  uważano 
to  jako  przyznanie  się  z  ich  strony  do  winy.  Ostateczny,  trzeci  termin,  wy- 
znaczono na  dzień  5.  stycznia,  tymczasem  skończył  się  sejm  i  król  powrócił 
do  Krakowa,  powrócił  niezadowolony  z  niepomyślnej  wyprawy  pruskiej,  za- 
smucony śmiercią  matki,  królowej  Zofii  (umarła  21.  września  1461),  oburzony 
na  kanoników  krakowskich,  strapiony  bądźjakbądź  tern,  co  się  wr  stolicy 
stało.  Wystąpił  też  z  niezwykłą  surowością,  i  jeżeli  na  Długoszu  zaciężyło  w  tej 
chwili  bardzo  ramię  królewskiego  gniewu,  to  czegóż  dopiero  mieli  się  spo- 
dziewać mieszczanie  krakowscy,  pozbawieni  możnych  opiekunów  i  przyjaciół? 
Pocieszali  się  oni  z  początku  nadzieją,  że  gdy  najwinniejsi,  płatnerz  Klemens 
i  Jan  Dojswon  uciekli,  a  zresztą  osobiście  nikogo  dotąd  nie  obwiniano,  król 
wszystkich  przeeież  karać  nie  będzie. 

Ale  złudzenie  to  nie  trwało  długo,  bo  zaledwie  minął  dzień  5.  stycznia, 
w  którym  miasto  ostatecznie  zasądzono,  kiedy  król  zażądał  od  rady  miejskiej, 
aby  winnych  wydała.  Nie  pomogły  przedstawienia  i  zapewnienia,  że  nikt  do 
winy  się  nie  poczuwa,  kasztelan  krakowski,  Jan  Tęczyński,  wskazał  jako 
sprawców  rozruchu  siedmiu  rajców,  których  też  na  stanowcze  wezwanie  kró- 
lewskie odstawiono  na  zamek  i  w  wieży  osadzono.  Los  oskarżonych  zależał 
teraz  od  tego,  czy  syn  Andrzeja,  Jan,  wykona  przysięgę,  jakiej  prawo  polskie 
w  tym  wypadku  wymagało  lub  nie.  Użyto  więc  wszelkich  wpływów,  aby  go 
zmiękczyć  i  odwieść  od  tego.  Wstawiali  się  za  uwięzionymi  Benedyktyni, 
prosiła  sama  królowa  Elżbieta  —  wszystko  nadaremnie.  Młody  Tęczyński,  roz- 
żalony stratą  ojca,  był  twardy  jak  skała,  przysiądz  się  nie  wahał,  wkońcu 
jednak  darował  życie  trzem:  Marcinowi  Bełzowi,  Janowi  Tesznerowi  i  Miko- 
łajowi Wolframowi.  Czterech  innych  ścięto  dnia  15.  stycznia  1462  roku 
w  wTieży  ku  Wiśle  położonej,  którą  odtąd  basztą  Tęczyńskich  zwano.  Obda- 
rowani życiem  przesiedzieli  jeszcze  rok  cały  i  8  tygodni  w  więzieniu  na 
Rabsztynie. 

Tak  skończyła  się  jedna  część  sprawy,  pozostawała  druga  o  ów  zakład, 
wynoszący  olbrzymią  sumę  80.000  grzywien,  których  się  natarczywie  dopo- 
miuał  kasztelan  krakowski.  Ale  tu  wyczerpała  się  wreszcie  cierpliwość  i  po- 
wolność królewska.  Kazimierz  zakazał  sądowi  ziemskiemu  krakowskiemu  sumę 
ową  egzekwować,  stanął  twardo  przy  swojem  postanowieniu  mimo  przeciw- 
nych uchwał  i  nakazów  małopolskich  pauów  na  sejmiku  korczyńskim  i  zmusił 
przez    to    kasztelana    i    Jana    z    Rabsztyna    do    ugody.     Stanęła    ona    dnia 


—     390     — 

14.  marca   1463  roku  i  o  ile  sądzić    mużna   z  późniejszych    zapisków,    zado- 
wolnili  się  Tęczy  uscy  kwotą  2000  złotych. 

Sprawy  mazowieckie.  Z  smutnej  epoki  podziałów,  które  w  XII.  i  XIII. 
wieku  odjęły  Polsce  znaczenie  polityczne  w  Europie  i  napełniły  kraj  cały 
pożogą  wojen  domowych,  pozostała  jeszcze  dzielnica  mazowiecka  jako  żywy 
pomnik  tych  czasów  poniżenia  i  upadku.  Rządzili  tam  potomkowie  zuauego 
nam  księcia  Konrada,  jedyni  na  schyłku  XIV.  wieku  —  jeżeli  zniemczonych 
książąt  szląskich  się  nie  liczy  —  reprezentanci  dynastyi  piastowskiej.  Naro- 
dowy ich  charakter  i  narodowa  polityka  jednały  im  w  całej  Polsce  pewne 
sympatye  i  popularność  i  Ziemowit  IV  polegając  na  tem,  zamyślał  nawet 
o  koronie  i  o  ożenieniu  z  królową  Jadwigą.  Polityka  pauów  małopolskich  po- 
kierowała wprawdzie  inaczej  losami  państwa  polskiego,  ale  Jagiełło,  zasiadłszy 
na  tronie,  czuł  potrzebę  zjednania  sobie  Piastów  mazowieckich  i  zajął  wzglę- 
dem nich  od  początku  przyjazne,  niemal  serdeczne  stanowisko.  Starszy,  Ja- 
nusz I,  eo  prawda  bliski  królowi,  bo  ożeniony  z  siostrą  Witołda,  Anną, 
otrzymał  w  darowiźnie  ziemię  podlaską  w  roku  1391,  młodszy,  Ziemowit  IV, 
pojął  w  małżeństwo  rodzoną  siostrę  królewską,  Aleksandrę,  której  Jagiełło 
przeznaczył  na  wiano  ziemię  bełzką.  Odtąd  pauowała  jak  najlepsza  harmonia 
pomiędzy  Piastami  mazowieckimi  a  dworem  polskim  i  dopiero  w  roku  1425 
powstały  jakieś  nieporozumienia,  których  przyczyny  dokładnie  nie  są  wyja- 
śnione. Może  być,  że  siostrzeńcy  królewscy  łudzili  się  nadzieją  uzyskania  ko- 
rony polskiej  po  bezdzietnym  do  niedawna  Jagielle  i  teraz  po  urodzeniu 
Władysława  Warneńczyka  doznawszy  zawodu,  dąsali  się  i  gniewali,  może  być, 
że  ich  podrażuił  cokolwiek  spór  o  posiadanie  miasta  i  zamku  Krzeszowa; 
może  zresztą  i  Jagiełło  czuł  się  dotkniętym  opozycyą  biskupa  płockiego, 
Pawłowskiego,  który  w  dyecezyi  swojej  nie  pozwalał  składać  poborów  na 
wojnę  przeciw  hussytom,  dość  że  król  zażądał  od  książąt  mazowieckich  pono- 
wienia przysięgi  na  wierność.  Stosunki  pogorszyły  się  jeszcze  bardziej,  gdy 
Witołd  zagarnął  ziemię  podlaską  i  gdy  wreszcie  nie  stało  Jagiełły.  W  sze- 
regach opozycyi,  która  wtedy  powstała  więcej  przeciw  Zbigniewowi  Oleśni- 
ckiemu niż  przeciw  elekcyi  Władysława  III,  mówiono  głośno  o  kandydaturze 
Ziemowita  V,  a  kiedy  Warneńczyk  został  królem,  chciano  w  ręce  tego  nie- 
doszłego kandydata  oddać  rządy  rejencyjne.  Usiłowania  te  nie  powiodły  się 
wprawdzie,  Oleśnicki  zwyciężył,  ale  książęta  mazowieccy  chociaż,  może  w  tem 
wszystkiem  udziału  nie  brali,  zajęli  względem  nowych  władców  Polski  i  Litwy 
stanowisko  mniej  przyjazne.  Wyraźnym  objawem  tej  zmiany  było  odporne  przy- 
mierze, jakie  zawarli  pomiędzy  sobą  książę  Bolesław  V  warszawski  i  Ziemowit  V 
płocki  wraz  z  bratem  swym  Władysławem,  a  stosunek  ich  do  Michała  Zy- 
gmuntowicza dolał  jeszcze  oliwy  do  ognia.  Był  ten  Michał  ożeniony  najpierw 
z  Auuą,  a  następnie  z  Katarzyną,  siostrami  Ziemowita  V  i  wystąpił  po  za- 
mordowaniu ojca  swego  Zygmunta,  jako  pretendent  do  godności  wielkoksiążęcej 
na  Litwie,  a  zatem  jako  współzawodnik  Kazimierza  Jagiellończyka.  Książęta 
mazowieccy  jużto  przez  wzgląd  na  pokrewieństwo,  które  obie  ich  linie  łączyło 
z  potomkami  Kiejstuta,  już  z  niechęci  ku  Jagiellonom,  popierali  w  rozmaity 
sposób    pretensye    Michała.     Nieprzyjazne  to  ich  stanowisko    stało  się  jeszcze 


—     391     — 

niebezpieczuiejszeni  po  śmierci  Władysława  Warneńczyka,  gdy  jedna  część 
szlachty  z  obawy  przed  Kazimierzem  i  znużona  długo  trwającem  bez- 
królewiem, wysunęła  kandydaturę  Bolesława  V,  który  wtedy  właśnie  z  mocy 
zapisu  stryjecznego  brata  swego  Władysława,  miar  zjednoczyć  pod  swojem 
berłem  wszystkie  dzielnice  mazowieckie.  Kandydatura  mazowiecka  wpłynęła 
też  niewątpliwie  na  przyspieszenie  decyzyi  Kazimierza.  Mimoto  ani  Bolesław, 
ani  Władysław  nie  zamierzali  prowadzić  systematycznej  opozycyi.  Skoro  tylko 
Jagiellończyk  koronę  przyjął,  zachowują  się  oni  względem  niego  całkiem 
lojalnie,  witają  go  na  granicach  kraju,  biorą  udział  w  uroczystościach  korona- 
cyjnych, składają  nawet  obedyencyę  Mikołajowi  V,  kiedy  Kazimierz  papieżem 
go  uznał,  jeduem  słowem  w  całem  ich  postępowaniu  nie  ma  cienia  niechęci  lub 
zawziętości.  Polityka  Kazimierza  za  to  jest  inna  i  musi  być  inna.  Znając  uspo- 
sobienie Litwinów,  nie  może  on  zezwolić  na  żadne  uszczuplenie  granic  litew- 
skich, odrzuca  więc  raz  po  razu  w  Piotrkowie  i  w  Łęczycy  pretensye  mazo- 
wieckich Piastów,  którzy  się  upominają  o  ziemię  drohiczyńską,  chociaż  z  drugiej 
strony  w  sprawach  podrzędnego  znaczenia  okazuje  się  dla  nich  względnym 
i  łaskawym.  Powstaje  stąd  pewne  rozgoryczenie  u  książąt  i  zbliżenie  do  opo- 
zycyi małopolskiej.  Zbigniew  Oleśnicki,  bezustannie  wtedy  będący  w  zatargach 
z  królem,  utrzymuje1)  jak  najserdeczniejsze  stosunki  z  Mazowszem  i  popiera 
usilnie  żądania  mazowieckie.  Ale  mimo  tych  różnic  i  starć  nie  dają  się  porwać 
książęta  na  drogę  bezwzględnej  przeciw  królowi  opozycyi.  Żal  ściska  im  serca, 
skarga  wyrywa  się  nieraz  z  ust,  lecz  poczucie  łączności  narodowej  zwycięża 
i  podczas  pruskiej  wojny  tak  panujący  jak  i  dygnitarze  mazowieccy  okazują 
dla  sprawy  narodowej  i  króla  niezachwianą  wierność  i  przychylność.  Wpłynęły 
na  to  do  pewnego  stopnia  i  smutne  wypadki  w  rodzinie  książęcej.  W  r.  1454 
umarł  Bolesław  warszawski,  zostawiając  sześcioro  małoletnich  dzieci,  czterech 
synów  (Konrada,  Kazimierza,  Bolesława  i  Janusza)  i  dwie  córki,  a  w  rok  po 
nim  zeszedł  ze  świata  Władysław,  książę  płocki,  wśród  podobnych  zupełnie 
stosunków.  Dzielnica  jego  dostała  się  dwom  małoletnim  synom  jego:  Ziemo- 
witowi VI  i  Władysławowi  II.  W  imieniu  małoletnich  rządziła  płockiem  księ- 
stwem żona  zmarłego,  Anna,  córka  Konrada,  księcia  na  Oleśnicy,  w  Warszawie 
sprawowała  opiekę  księżna  Barbara,  a  jednej  i  drugiej  pomagał  w  tern  trudnem 
dziele  Paweł  Giżycki,  biskup  płocki.  Ale  i  to  nie  trwało  długo.  W  r.  1462 
pomarli  nagle  książęta  płoccy,  Ziemowit  i  Władysław,  wskutek  zadanej  im, 
jak  mówiono,  trucizny  i  z  młodszej  linii  mazowieckiej  pozostała  tylko  Małgo- 
rzata, wydana  za  Konrada  Czarnego,  księcia  na  Oleśnicy  i  Koźlu.  Na  wiado- 
mość o  tem  wystąpił  natychmiast  Kazimierz  Jagiellończyk  z  prawami  swojemi 
do  osieroconego  lenna.  Uwaga  jego  była  już  oddawna  zwrócona  na  stosunki 
mazowieckie,  a  centralizacyjna  polityka,  jaką  od  początku  prowadził,  kazała 
mu  korzystać  z  każdej  sposobności  do  zaokrąglenia  państwa.  Bezzwłocznie 
też  zajął  on  i  wcielił  do  korony  ziemię  bełską,  a  następnie  sięgnął  po  resztę, 
po  Płocka  Rawę,  Gostyń,  Sohaczew,  Zawkrzę  i  Wiznę.  Tu  jednak  powstali 
przeciw    niemu    najrozmaitsi    pretendenci,,  szczególniej   ów  Konrad,    książę    na 


»)  Porównaj  listy  jego  w  Cod.  epist.  III,  55  i  57. 

29 


392 


Oleśnicy  i  Koźlu,  którego  popierał  jako  swego  lennika  Jerzy  z  Podiebradu. 
Król  musiał  ze  względu  na  wojnę  pruską  postępować  bardzo  ostrożnie  i  unikać 
wszelkich  kruków  gwałtownych,  ustanowił  wice  trybunał  z  senatorów  zło- 
żony, który  miał  zbadać  pretensye  spadkobierców  i  dzielnice  płocka  przysądzić 
najwięcej  uprawnionemu.  Książe  Konrad  nie  chciał  uznać  kompetencji  takiego 
sądu,  odwoływał  się  do  cesarza  i  do  papieża,  aż  Kazimierz  w  roku  1465 
skłonił  go  do  zrzeczenia  się  wszelkich  praw  za  sumę  20.000  dukatów.  Ziemia 
rawska  i  gostyńska  zostały  więc  natychmiast  przyłączone  do  korony, 
a  w  roku  1468  zapadł  wyrok  senatu,  przyznający  królowi  wyłączne  prawo' 
sukcesyi  w  dzielnicy  płockiej.  Temu  jednak  sprzeciwili  się  książęta  z  linii 
starszej,  warszawskiej,  sprzeciwiła  się  i  szlachta  płocka,  a  Kazimierz  wolał 
sprawę  załatwić  w  drodze  pokojowej  niż  stawiać  ją  na  ostrzu  miecza. 
U  roku  1470  ułożono  się  więc  tak,  że  książęta  mazowieccy  mieli  zwrócić 
królowi  owych  20.000  dukatów,  które  zapłacił  Konradowi  Oleśnickiemu 
i  otrzymać  za  to  w  lenno  dzielnicę  płocką,  po  ich  śmierci  zaś  powinien  był 
Płock  wrócić  do  korony.  Nastąpiło  to  rzeczywiście  w  roku  1496.  Panujący 
podówczas  na  Mazowszu  książę  Konrad,  ostatni  z  synów  Bolesława  V,  miał 
z  drugiej  żony  swojej,  Anny  Radziwiłłówuej,  dwóch  małoletnich  synów  i' dwie 
córki.  Ażeby  zatem  uzyskać  ze  strony  króla  zatwierdzenie  prawa  następstwa 
dla  synów,  zrzekł  się  posiadania  Płocka,  a  z  całej  pozostałej  dzielnicy  złożył 
hołd  Janowi  Olbrachtowi.  Wtedy  wcielono  ziemię  płocka  także  do  korony. 
Byłto  znowu  jeden  ze  skutków  rozważnej  i  wytrwałej  polityki  Kazimierza 
Jagiellończyka, 

Kwestya  czeska.  —  Stosunki  z  Maciejem  Korwinem.  —  Władysław 
Jagiellończyk  królem  czeskim.  Wszystkie  te  powodzenia,  jakie  Polska  uzy- 
skała w  ciągu  lat  ostatnich,  jakkolwiek  okupione  wielkiemi  ofiarami,  podniosły 
niezmiernie  znaczenie  jej  w  Europie  i  zwróciły  oczy  całego  świata  chrześci- 
jańskiego na  dyuastyę  jagiellońską,  która  tak  szczęśliwie  i  zręcznie  kierowała 
sprawami  rozległego  państwa  i  zapewniła  mu  dominujące  na  wschodzie  sta- 
nowisko. To,  o  czem  marzyli  niegdyś  Luksemburgowie,  to,  do  czego  dążyli 
z  właściwą  sobie  wytrwałością  Habsburgowie,  rozpoczął  przed  80  laty  'wy- 
chowaniec  lasów  litewskich,  nie  umiejący  nawet  pisać,  Jagiełło,  a  dokonywał 
teraz  syn  jego,  o  którym  współczesny  kronikarz  powiada,  że  znał  tylko  jedne 
namiętność,  t.  j.  myśliwstwo.  I  stało  się,  że  kiedy  potęga  niemieckiego  cesar- 
stwa pod  rządami  nieudolnego  Fryderyka  III  żyła  tylko  wspomnieniami  prze- 
brzmiałej już  chwały,  kiedy  na  tronie  czeskim  i  węgierskim  zasiadali  nowi 
królowie,  pracujący  dopiero  nad  ustaleniem  swoich  dynastyj,  Jagiellonowie 
świecili  całym  blaskiem  świeżej  potęgi,  sławą  rycerskich  czynów,  przysłowiowa 
niemal  hojnością  i  tern  poświęceniem  dla  sprawy  kościoła,  które  Władysławowi 
Warneńczykowi  zjednało  „wieczną  pamięć  między  chrześcijany".  Nic  zatem 
dziwnego,  że  obecnie  do  każdej  ważniejszej  kombinacyi  politycznej  wciągano 
dynastyę  jagiellońską,  że  zwracano  się  do  niej  zawsze,  ile  razy  interes  chrze- 
ścijaństwa i  cywilizacyi  zdawał  się  zagrożony,  że  u  niej  szukano  w  najży- 
wotniejszych sprawach  poparcia,  rady  lub  pośrednictwa.  Widzieliśmy,  jak  pa- 
pież   P1US  U,    a   jeszcze    bardziej    Paweł  II,  jego    następca,  usiłowali    skłonić 


—     393     — 

Kazimierza  Jagiellończyka  do  wmieszania  się  w  sprawę  czeską  i  jak  z  tego 
powodu  Stolica  apostolska  jęła  sir  gorliwie  pośrednictwa  w  wojnie  pruskiej, 
aby  Polsce  rozwiązać  ręce  i  siły  jej  użyć  na  zgnębienie  Jerzego  z  Podiebradu. 
To  też  wkrótce  po  zawarciu  pokoju  toruńskiego  przedstawił  biskup  lewan- 
tvński  radzie  królewskiej  propozycye  papieskie,  oświadczył  mianowicie,  że 
Paweł  II  zamierza  odsądzić  Jerzego  jako  heretyka  od  korony  czeskiej  i  oddać 
ja  Kazimierzowi,  jako  prawemu  następcy  Albrechta  II  i  Władysława  Pogro- 
bowca.  Chodziłoby  więc  tylko  o  wyparcie  uzurpatora  w  przymierzu  z  katoli- 
ckiem  stronnictwem  czeskiem.  Jeżeli  jednak  królowi  sprawy  własnego  państwa 
nie  pozwalają  na  takie  rozpraszanie  sił  własnych,  to  niech  wyszle  jednego 
z  synów  swoich  na  Szląsk,  który,  ukoronowany  w  Wrocławiu,  walkę  przeciw 
Jerzemu  rozpocząć  może.  Projekt  był  niewątpliwie  ponętny,  obietnice  poparcia 
ze  strony  papieża  i  katolików  czeskich  wielkie,  ale  też  i  trudności  niemałe. 
Polska,  wycieńczona  trzynastoletnią  wojną  pruską,  pragnęła  gorąco  pokoju, 
skarb  był  wyczerpany,  a  szlachta  wcale  niepochopna  do  popierania  dynasty- 
cznej polityki  królewskiej.  Co  więcej,  wyprawa  poza  granice  kraju  wymagała 
znacznych  nakładów,  bo  król  był  obowiązany  płacić  po  pięć  grzywien  od 
oszczepu.  Z  tern  wszystkiem  należało  się  liczyć  i  liczyć  ściśle,  a  nie  budować 
wiele  na  owych  przyrzeczeniach  pomocy,  które  już  Władysława  III  zawiodły... 
pod  Warnę.  Oprócz  tego  miał  król  i  inne  -wątpliwości.  Stronnictwo  pragnące 
widzieć  gu  na  tronie  czeskim  było  liczebnie  słabe,  podczas  gdy  ogromna  wię- 
kszość narodu  czeskiego  popierała  Jerzego;  stronnicy  kandydatury  polskiej 
składali  się  z  garstki  magnatów  i  ze  zniemczonych  zupełnie  Wrocławian.  Ka- 
zimierzowi mimowolnie  musiały  się  przypomnieć  czasy  dawniejsze,  kiedy 
w  roku  1438  wzywało  go  na  tron  stronnictwo  narodowe  czeskie  głównie  dla 
tego,  że  chciało  mieć  królem  Słowianina  a  nie  Niemca1)  i  kiedy  on  wezwanie 
to  przyjął.  Obecnie  miał  rozpoczynać  wTalkę  z  tern  samem  stronnictwem,  w  so- 
juszu z  Niemcami,  których  dopieroco  pokonał,  miał  zrywać  świeżo  zawarte 
przymierze  z  Podiebradem  i  narażać  kraj  cały  na  nową  wojnę,  której  rezultat 
był  jak  zawsze  wątpliwy,  po  to,  aby  uczynić  zadość  życzeniu  i  polityce  Stolicy 
apostolskiej.  Kazimierz  był  niewątpliwie  dobrym  katolikiem  i  wiernym  synem 
kościoła,  świadectwo  takie  wystawia  mu  uniwersytet  krakowski,  w  liście  pisanym 
do  Piusa  II,'2)  nie  sprzeciwia  się  temu  Długosz,  skłonny  względem  króla  do 
surowej  krytyki,  ale  ta  ortodoksya  i  gorliwość  w  rzeczach  wiary  nie  wpływała 
w  niczem  na  politykę  królewską.  Wymagał  on,  aby  duchowieństwo  polskie 
było  podległe  władzy  królewskiej,  aby  stosowało  się  w  sprawcach  świeckich  do 
kierunku  polityki  monarszej,  aby  nie  tworzyło  państwa  w  państwie.  Mając 
takie  zasady  i  takie  wyobrażenia,  nie  mógł  się  poddawać  Kazimierz  sam  w  spra- 
wach świeckich,  woli  papieża  i  brać  na  siebie  ciężar  wojny,  której  ostatecznym 
celem  było  pognębienie  króla,  wyniesionego  na  tron  wolą  narodu.  Takiemu 
działaniu  sprzeciwiały  się  monarchiczne  zasady  Kazimierza.  „Nie  mogę  pojąć  — 
tak  miał  się  wyrazić  —  jak  namaszczony  i  koronowany    król    może  być  zło- 

1)  Poruwnaj  to  co  pisze:    Dalimilowa  chronica  ćeska  v  najdavnejśi  ćteni  navracena  od 
Vaceslava  Hauky.  V  Praze  1851. 

2)  Wiszniewski,  Hist.  liter.  t.  IV,  str.  i43. 

29* 


—     394     — 

żonvm  z  tronu".  Miał  i  Jagiellończyk  swoje  plany  i  zamiary  względem  Czech, 
ale  stanowczo  różne  od  życzeń  papieża.  Dnia  1.  stycznia  1467  roku  urodził 
mn  się  właśnie  piąty  syn  z  kolei,  Zygmunt,  później  Starym  zwany,  podczas 
gdy  najstarszy,  Władysław,  kończył  rok  jedenasty.  Za  przykładem  innych 
dynastyj  oglądał  się  więc  i  Kazimierz  także  za  odpowiedniem  dla  dzieci  swoich 
opatrzeniem  i  tu  sama  przez  się  nasuwała  się  korona  czeska,  puścizna  po 
wuju,  Władysławie  Pogrobowcu.  Myślano  o  tern  i  w  Polsce.  Reprezentanci 
stanów  pruskich  na  sejmie  piotrkowskim  w  roku  1459  mniemali,  że  dla  Wro- 
cławian król  powinien  się  okazać  łaskawym,  bo  ma  synów  posiadających 
prawo  do  sukcesyi  w  Czechach,  a  że  król  Jerzy  jest  już  w  podeszłym  wieku, 
więc  ci  synowie  królewscy  tem  chętniej  i  z  tem  większą  radością  będą  po 
śmierci  jego  przyjęci.  Tego  spodziewał  się  i  tego  pragnął  Kazimierz  i  to  można 
było  rzeczywiście  osiągnąć  bez  wojny  i  gwałtownych  wysileń.  Propozycye  pa- 
pieskie przychodziły  więc  nie  w  porę,  a  król  postąpił  sobie  bardzo  rozumnie, 
odkładając  odpowiedź  stanowczą  do  sejmu.  Tymczasem  wypadki  rozwijały  się 
szybko.  Dnia  22.  grudnia  1466  roku  rzucił  Paweł  II  klątwę  na  Jerzego  z  Po- 
diebradu,  odsądził  synówr  jego  od  następstwa  i  uwolnił  poddanych  czeskich 
od  posłuszeństwa  dla  króla-heretyka.  Widocznie  czekano  tylko  na  decyzyę 
Jagiellończyka  i  spodziewano  się,  że  będzie  pomyślna.  Skorzystał  z  tego  uspo- 
sobienia kuryi  Kazimierz  i  wysłał  na  początku  roku  1467  Jana  Ostroroga 
i  Wincentego  Kiełbasę,  biskupa  chełmińskiego,  do  Rzymu,  aby  wyjednać 
u  papieża  zatwierdzenie  pokoju  toruńskiego.  Posłowie  mieli  także  i  inne  za- 
danie. Pojechali  najpierw  do  Wrocławia,  a  stamtąd  do  Pragi;  Wrocławian 
zapewniali  o  przychylności  króla  polskiego,  Jerzemu  z  Podiebradu  oświadczyli, 
„chcąc  uprzedzić  możliwe  jakiekolwiek  fałszywe  wieści",  że  Kazimierz  nie  myśli 
wcale  udzielić  pomocy  zbuntowanym  baronom  czeskim.  Wyjaśnienia  te  były 
zupełnie  zgodne  z  prawdą  i  odniosły  jak  najlepszy  skutek:  Wrocławianie 
prosili  papieża,  aby  posłów  polskich  odprawił  prędko  i  z  pomyślną  odpo- 
wiedzią, król  czeski  cieszył  się,  że  może  liczyć  tak  jak  przedtem  na  przymierze 
z  Polską.  Tylko  w  Rzymie  myślano  inaczej.  Paweł  II  był  zdziwiony,  że  Jan 
Ostroróg  w  mowie  swojej  nie  wspomniał  wcale  o  sprawie  czeskiej,  i  przeni- 
kając właściwe  zamiary  króla  polskiego,  nie  spieszył  się  z  zatwierdzeniem 
toruńskich  traktatów,  przeciwnie  upoważnił  listem  z  dnia  14.  maja  1467  r. 
legata,  aby  potwierdził  pokój  toruński  tylko  wtedy,  jeżeli  Kazimierz  zgodzi 
się  na  przyjęcie  korony  czeskiej,  albo  też  przyrzecze  popierać  innego  jakiego 
kandydata  przeciw  Jerzemu. 

Instrukcya  ta  przychodziła  za  późno,  aby  legat  mógł  był  skorzystać 
z  niej  na  sejmie  piotrkowskim  (23.  kwietnia),  a  król  odbierając  zapewne  nie- 
pomyślne wiadomości  od  posłów  swoich  z  Rzymu,  nie  wahał  się  zatwierdzić 
przymierze  głogowskie,  zawarte  z  Jerzym  z  Podiebradu.  Wobec  tego  nie 
miała  znaczenia  uchwała  katolickich  panów  czeskich,  powzięta  na  zjeździe 
w  Nowym  Domu1)  dnia  2.  maja,  aby  Kazimierz  wziął  ich  w  opiekę  swoją 
„jako  ich  król  i  pan    upragniony,    w    skutek    swej    prawdziwej  wiary  i  praw 

')  Papce  Fryderyk:  Polityka  polska  w  czasie  upadku  Jerzego  z  Podiebradu.  1466  do 
1471.  Sprawozd    Ak.  Umiej.  t.  VIII.  W  Krakowie    1878,  str.  363. 


—     396     — 

małżonki  swej  Elżbiety".  Zdenek  z  Sterubergu,  wysłany  z  ta  prośbą  do  Piotr- 
kowa otrzymał  odpowiedź  wymijającą.  Obojętność  ta  i  wyczekująca  polityka 
króla  zagrzały  przeciwników  Jerzego  do  tern  energiczniejszego  działania.  W  po- 
moc legatowi    przybyło    dwóch    nowych  posłów  papieskich,   Gabryel  Kangoni, 


Grobowiec  Kazimierza  Jagiellończyka  w  katedrze  krakowskiej. 


Dzieło  Wita  Stwosza. 


inkwizytor  z  Werony  i  Piotr  Erclens,  dziekan  z  Autun.  Poruszono  wszystkie 
sprężyny,  aby  króla  skłonić  do  stanowczego  kroku.  Biskup  lewantyński,  mia- 
nowany właśnie  legatem  a  latere,  pospieszył  do  Krakowa,  wioząc  ze  sobą 
bulle  papieskie:  jedna  zawierała  potwierdzenie  pokoju  toruńskiego,  druga 
uwalniała  członków  związku  pruskiego   zupełnie  od  cenzur  kościelnych.  Miano 


-     396     — 

je  oglosu-  wtedy,  gdy  Kazimierz  zgodzi  się  na  przyjęcie  korony  czeskiej.  Ażeby 
zaś  niczego  nie  zaniedbać,  coby  wpłynąć  mogło  na  decyzyę  królewską,  zawe- 
zwał legat  listownie  królowę  Elżbietę  „aby  nagłą  śmierć  swego  brata,  której 
wina  zapewne  na  Jerzym  cięży,  teraz  pomściła".  Król  był  niewzruszony.  Cały 
miesiąc  pracowano  nad  tern,  aby  go  przekonać,  wszystko  nadaremnie.  Dnia 
28.  sierpnia  odpowiedział  Kazimierz,  że  dziękuje  uprzejmie  papieżowi  i  baronom 
czeskim  za  uznauie  praw,  jakie  miał  do  korony  czeskiej,  że  jednak  bez  poro- 
zumienia się  z  Litwą,  co  dopiero  w  przyszłym  roku  nastąpić  może,  nie  jest 
w  stanie  udzielić  stanowczej  odpowiedzi.  Tymczasem  będzie  się  starał  o  pogo- 
dzeuie  Jerzego  z  stronnictwem  katulickiem  i  prosi  z  tego  powodu  legata,  aby 
nie  ogłaszał  interdyktu  przeciw  królowi  czeskiemu. 

Teraz  dopiero  zrozumieli  posłowie  papiescy  stanowisko  Kazimierza  i  stra- 
cili wszelką  nadzieję.  Odpowiedź  była  w  całem  tego  słowa  znaczeniu  odmowna 
i  inaczej  wypaść  nie  mogła.  Znamy  powody,  które  skłoniły  króla  do  ostożności, 
ale  i  usposobienie  narodu  nie  było  inne.  Minęły  czasy,  gdzie  przynajmniej 
większa  część  społeczeństwa  polskiego  potępiała  stanowczo  zasady  hussyckie 
i  kiedy  Władysław  Jagiełło  mógł  wydawać  surowe  przeciw  heretykom  edykta. 
Gorszące  zajścia  na  soborze  bazylejskim,  spór  o  wyższość  soboru  nad  papieżem 
i  odrodzenie  nauk  klasycznych,  zachwiało  mocno  wiarę  tego  pokolenia,  które 
było  ogniwem  łączącem  przyszłą  reformacyę  Lutra  z  fantastycznymi  poglą- 
dami Hussa.  Zasada  niezawisłości  kościoła,  wywalczona  z  takim  trudem  w  wie- 
kach średnich  i  nieograniczona  władza  papieży,  spotykała  się  z  nowymi  po- 
glądami, które  żądały  poddania  duchowieństwa  pod  władzę  monarszą  i  zupełnej 
niepodległości  państwa  od  kościoła  w  rzeczach  świeckich  i  doczesnych.  Zasady  te 
głosił  otwarcie  Jan  Ostroróg  w  traktacie  swoim:  de  reformanda  Republica,  *) 
a  w  praktyce    wykonywał    je    do    pewnego    stopnia    Kazimierz  Jagiellończyk. 

Toż  nic  dziwnego,  że  wśród  takich  prądów  bulle  papieskie  przeciw  kró- 
łowi-heretykowi  nie  sprawiły  w  społeczeństwie  polskiem  wielkiego  wrażenia. 
Sympatye  Polaków  były  przeważnie  po  stronie  Jerzego  z  Podiebradu;  w  jego 
szeregach  wałczyły  liczne  zastępy  polskie,  Polacy  służyli  u  jego  syna  Wikto- 
ryna,  podczas  gdy  w  obozie  Wrocławian  znajdują  się  tylko  „ubodzy  parobcy 
i  nieco  czeladników  rzemieślniczych"  polskiej  narodowości.  Temu  kierunkowi 
sprzeciwiało  się  oczywiście  w  znacznej  części  duchowieństwo  i  możnowładztwo 
małopolskie,  chociaż  i  ono  dążyło  nie  tyle  do  wypędzenia  Jerzego,  co  do  od- 
zyskania Szlaska  i  Łużyc,  jako  prastarych  dzierżaw  polskich  i  podnosiło  także 
słowiańskie  pokrewieństwo  obu  narodów.  Nic  zaś  nie  charakteryzuje  lepiej 
usposobienia  tych  kół  małopolskich,  jak  ta  okoliczność  właśnie,  że  do  poselstwa, 
jakie  król  w  październiku  roku  1467  wysłał  do  Pragi,  w  celu  pogodzenia  Je- 
rzego z  stronnictwem  katolickiem,  należał  Jan  Długosz,  znany  z  gorliwości 
w   rzeczach    wiary    i    zdeklarowany    wróg    wszelkich    nowatórstw    religijnych. 


*)  Pierwszy  raz  wydrukował  to  pismo  Kownacki  w  Pamiętniku  Warszawskim  w  r.  1818. 
w  tłumaczeniu  polskiem  Jana  Winę.  Bandtkiego,  wyszło  ono  w  r.  1831.  W  nowszych  czasach 
zajmował  się  Ostrorogiem  Wegner  (Jan  Ostroróg,  Poznań  1859),  następnie  Caro  (Eine  Eefor- 
mationsschrift  des  XV.  Jahrlmnderts).  Pawiński,  Bnhrzyński.  wreszcie  Ant,  Małecki  w  Kwart, 
histor.  rocznik  I. 


-     397     - 

Wprawdzie  na  kilka  tygodni  przedtem  dal  Kazimierz  znakomitemu  historykowi 
szczególniejszy  dowód  zaufania  swego,  powierzając  mu  kierunek  wychowania 
swoich  synów,  ale  charakter  Długosza  był  zanadto  niezawisłym  i  czystym,  aby 
mógł  się  zachwiać  lub  zmienić  pod  wpływem   łaski  królewskiej. 

Poznali  te  stosunki  dobrze  w  Krakowie  legaci  papiescy  i  dalszym  już 
nie  oddawali  się  złudzeniom.  Rangoni  i  Erclens  pojechali  więc  do  Macieja 
Korwina  do  Budy,  biskup  lewantyński  powrócił  do  Wrocławia  i  nawiązał 
stamtąd  układy  z  Fryderykiem  brandenburskim  o  przyjęcie  korony  czeskiej, 
a  Fryderyk  III  cesarz,  zdawna  nieprzychylny  Polsce,  usiłował  nakłonić  do  tego 
Karola  Śmiałego,  księcia  burgundzkiego. 

Wśród  tego  pojechali  do  Pragi  w  poselstwie:  Stanisław  Ostroróg,  woje- 
woda kaliski,  Jakób  z  Dębna,  starosta  krakowski  i  Jan  Długosz.  Przemawiał 
prawdopodobnie  Długosz  w  tonie  dla  Stolicy  apostolskiej  przychylnym,  ofia- 
rując pośrednictwo  króla  polskiego  i  domagając  się  zawieszenia  broni.  Jerzy 
z  Podiebradu  zgodził  się  na  pośrednictwo  i  na  zawieszenie  broni  na  rok  jeden 
pod  warunkiem,  że  związek  odda  mu  zamek  Konopiszt,  który  wtedy  właśnie 
oblegał.  Inaczej  baronowie  czescy:  pragnęli  oni  tylko  krótkiego  zawieszenia 
broni  i  odrzucali  wszelkie  inne  warunki,  co  się  zaś  tyczy  pośrednictwa  pol- 
skiego, to  miał  nad  tern  obradować  dopiero  zjazd  walny  katolickiego  stron- 
nictwa w  Brzegu.  Z  wielkim  trudem  udało  się  posłom  polskim  skleić  owo  za- 
wieszenie broni  i  wyjednać  zezwolenie  Jerzego  na  zjazd  brzeski.  Odbył  on  się 
rzeczywiście  w  Wrocławiu,  a  nie  w  Brzegu  i  doprowadził  do  zupełnego  po- 
rozumienia stronnictw  katolickich  na  szkodę  Jerzego  i  polskiej  kandydatury 
w  Czechach.  Radzono  przy  drzwiach  zamkniętych,  z  wykluczeniem  Polaków, 
a  w  obecności  posłów  papieskich,  legata  Rudolfa  i  Rangoniego.  Rezultat  narad 
był  taki,  że  pośrednictwo  polskie  odrzucono  i  raz  jeszcze  napierano  na  posłów 
polskich,  aby  Kazimierz  koronę  czeską  przyjął  lub  przysłał  do  Wrocławia 
syna  swego,  a  gdy  posłowie  zasłonili  się  brakiem  instrukcyi,  użyto  jeszcze  ich 
pośrednictwa  w  celu  przydłużeuia  rozejmu.  Ze  względu  na  Polskę  zgodził  się 
też  Jerzy  na  dalsze  zawieszenie  broni  do  26.  maja  1468  r.,  poczem  posłowie 
wrócili  do  domu  w  pierwszych  dniach  lutego. 

To  co  się  dotychczas  stało,  nie  mogło  właściwie  nikogo  zadowolnić, 
a  już  najmniej  ligę  katolicką  i  papieża.  Szukali  oni  poparcia  w  Polsce  i  zna- 
leźli zamiast  tego  tylko  gotowość  do  interwencyi  dyplomatycznej,  której  cel 
ostateczny  nie  był  jasno  określony.  Widocznie  działał  Kazimierz  w  interesie 
własnym  i  swojej  dynastyi,  a  nie  na  korzyść  ligi  i  Stolicy  apostolskiej. 
Wszelkie  usiłowania,  aby  go  skłonić  do  zmiany  tego  politycznego  systemu, 
okazały  się  bezskuteczne.  Ani  widoki  na  pozyskanie  korony  czeskiej,  ani  sta- 
nowisko odporne  papieża  w  sprawach  pruskich  nie  zdołały  zachwiać  króla 
w  raz  powziętem  postanowieniu.  Trzeba  więc  było  szukać  innej  drogi  i  innego 
opiekuna  ligi  katolickiej  w  Czechach  i  tu  nastręczył  się  król  węgierski,  Maciej 
Korwin.  Przedsiębiorczy,  ambitny,  tak  jak  Jerzy  z  Podiebradu,  marzący  także 
o  koronie  niemieckiej,  a  obawiający  się  Kazimierza,  który  i  do  tronu  węgier- 
skiego mógł  pewne  sobie  rościć  prawa,  był  Maciej  jak  gdyby  stworzony  do 
odegrania  roli  nie  pośrednika,  lecz  wykonawcy    rozkazów  Stolicy  apostolskiej. 


—     398     — 

Zostając  w  ciągiem  niebezpieczeństwie  od  Turków,  potrzebował  on  pomocy 
papieża,  a  jako  król,  nie  „z  Bożej  łaski",  lecz  z  woli  narodu  pragnął  koronę 
swoją  otoczyć  blaskiem  niezwykłych  czynów  i  łatwych  zwycięstw.  Z  tego 
powodu  oświadczył  Maciej  już  w  roku  1466  papieżowi,  że  gotów  jest  wy- 
ruszyć przeciw  kacerzom  czeskim,  nic  zatem  uaturalniejszego,  jak  że  legaci 
papiescy  otrzymawszy  ową  odmowną  odpowiedź  w  Krakowie,  pospieszyli  na- 
tychmiast do  Węgier,  aby  nakłonić  Korwina  do  wmieszania  się  w  sprawy 
czeskie.  Maciej  nie  namyślał  się.  długo,  lecz  skorzystał  z  pierwszej  nadarzającej 
się  sposobności  i  uderzył  na  Czechy.  Wtedy  właśnie  Jerzy  z  Podiebradu  był 
w  zatargach  z  cesarzem  i  wysłał  syna  swego  Wiktoryna  z  wojskiem  do  Au- 
stryi.  Maciej,  spekulujący  ciągle  jeszcze  na  koronę  rzymską,  stanął  w  obronie 
Fryderyka  III,  wypowiedział  wojnę  królowi  czeskiemu  i  w  manifeście,  wydanym 
w  Preszbnrgu  dnia  8.  kwietnia  1468  roku,  ogłosił  się  opiekunem  i  obrońcą 
katolików  przeciw  „królowi  kacerzy". 

Wiadomość  o  tych  wypadkach  musiała  wywołać  w  Polsce  niemałe  za- 
niepokojenie. Jasneni  bowiem  było,  że  Maciej  w  razie  powodzenia  nie  zadowolni 
się  skromną  rolą  opiekuna,  lecz  sięgnie  po  koronę  czeską  i  w  ten  sposób 
zniweczy  całą  mozolną  pracę  dyplomatyczną  Kazimierza.  Na  razie  jednak  nie 
myślało  o  tern  ani  stronnictwo  katolickie,  ani  Stolica  apostolska.  Im  chodziło 
głównie  o  wypędzenie  Jerzego  z  Podiebradu  i  do  tego  zmierzały  wszystkie  ich 
usiłowauia.  Maciej  wziął  się  wprawdzie  gorliwie  do  dzieła,  ale  nikt  przewi- 
dzieć nie  mógł,  czy  podoła  on  trudnemu  zadaniu,  zwłaszcza  jeżeli  Polska 
zechce  mu  przeszkadzać.  Rozwiązauie  kwestyi  czeskiej  zależało  więc  znowu 
od  Kazimierza  Jagiellończyka  i  trzeba  było,  tak  jak  poprzednio,  użyć  wszelkich 
starań,  aby  dwór  polski  wciągnąć  do  ligi  przeciw  Jerzemu.  W"  tym  celu  przybył 
do  Krakowa  w  połowie  kwietnia  1468  roku  Protazy,  biskup  ołomuniecki, 
jako  poseł  Macieja  i  zaproponował  królowi  przymierze  z  cesarzem  i  Węgrami 
przeciw  Czechom.  Tak  Fryderyk  III  jak  i  Maciej  uznawali  prawa  Kazimierza 
do  korony  czeskiej,  a  dla  wzmocnienia  aliansu  pragnęli  związków  familijnych 
z  Jagiellonami.  Król  węgierski  miał  się  ożenić  zatem  z  starszą  córką  Kazi- 
mierza, Jadwigą,  która  miała  wtedy  lat  jedenaście,  młodszą,  czteroletnią  Zofię, 
przeznaczono  dla  Maksymiliana,  syna  cesarza.  Odpowiedź  Kazimierza  była 
chłodna  i  wymijająca.  Zaznaczył  on  najpierw  dobitnie  prawa  swoje  do  korony 
czeskiej,  oświadczając,  że  gotów  jest  bronić  ich  orężem  nawet  przeciw  jakiej- 
kolwiek napaści,  co  do  przymierza  zaś  nadmienił,  że  pragnie  z  Węgrami  za- 
chować pokój  i  przyjaźń,  jeśli  Maciej  przestanie  niepokoić  lennika  korony 
polskiej,  hospodara  mołdawskiego,  Stefana,  i  wynagrodzi  szkody,  jakie  poczynił 
na  Spiżu.  Wtedy  dopiero  będzie  można  myśleć  o  innych  sprawach,  które  po- 
ruszył biskup  ołomuniecki. 

Zaledwie  Protazy  z  odpowiedzią  tą  odjechał  z  Krakowa,  kiedy  zjawił 
się  tam  poseł  czeski,  Albrecht  Kostka,  ofiarując  imieniem  Jerzego  z  Podiebradu 
koronę  czeską  najstarszemu  synowi  Kazimierza,  Władysławowi  i  prosząc  o  po- 
średnictwo u  Macieja  i  papieża.  Król  przyjął  pośrednictwa,  lecz  na  wybór 
Władysława  przez  stany  czeskie  nie  zgadzał  się,  opierając  się  na  prawach, 
które  miał  do  korony  czeskiej. 


—    399 


Tymczasem  w  Au- 
stryi    i    na    Morawach 
wrzała  już  w  całej  pełni 
burza  wojenna.    Maciej 
obiegi      syna     Jerzego 
Wiktoryna  w  Trebiczn, 
zdobył  to  miasto  i  zajął 
wkrótce    całą   Morawę. 
Tu    w    Ołomuńcu    spo- 
tkali go   w  pierwszych 
dniach    lipca   posłowie 
polscy  Stanisław  Ostro- 
róg,   Jakób    z    Dębna 
i  Mikołaj  Skop,  kaszte- 
lan oświęcimski,   który 
zajął     w     tej     legacyi 
miejsce  Długosza.     Za- 
danie ich   było   bardzo 
trudne.    Król  węgierski 
upojony      dotychczaso- 
wem  powodzeniem,  nie 
okazywał  się  skłonnym 
do  układów,  odwoływał 
się  na  papieża  i  cesarza, 
w  których  imieniu  wła- 
ściwie wojnę  prowadzi, 
wkoucu    żądał    warun- 
ków ze  strony  Jerzego. 
Pojechali    więc    poslo- 
Avie  nasi  do  Pragi  i  po 
dwóch  miesiącach  wró- 
cili, ofiarując  Maciejowi 
zawieszenie     broni     do 
2.    lutego    1470    roku. 
Przez  ten  czas  miał  sąd 
rozjemczy  pod  przewo- 
dnictwem    króla     pol- 
skiego   załatwić    spory 
Jerzego  z  cesarzem,  Wę- 
grami i  ligą  katolicka. 
Ale  Maciej    nie  myślał 
już    o  rozejmie;    stano- 
wisko  jego    było    zbyt 
silne,  położenie  zbyt  ko- 
rzystne, ambicya  wielka. 


—     400     — 

Cesarz  i  liga  garnęli  się  pod  jego  skrzydła,  legat  papieski,  Wawrzyniec 
Rovarello,  przywiózł  mu  właśnie  bulle,  w  której  Paweł  II  mianując  Korwina 
„protektorem  katolików",  przeznaczał  dziesięciny  z  Węgier  i  z  Polski  na 
wojnę  z  kacerzami,  słowem  wszyscy  ubiegali  się  o  jego  względy  i  w  dzielności 
jego  nieograniczone  pokładali  zaufanie.  Wśród  takich  stosunków  musiały  się 
rozbić  układy,  posłowie  polscy  powrócili  z  niczem  do  domu,  a  Maciej  wtargnął 
na  początku  lutego  do  Czacz.  Tu  jednakże  pod  Wilimowem  otoczył  go  Jerzy 
ze  wszystkich  stron  i  ścisnął  tak,  że  Korwin  traktować  z  nim  zaczął.  Zawarto 
rozejm  do  Wielkiejuocy,  przeznaczając  czas  ten  na  układy  pokojowe,  które 
miano  prowadzić  w  Ołomuńcu  w  obecności  obu  monarchów.  Nie  myślał  już 
o  nich  Maciej.  Wydobywszy  się  z  matni  czeskiej,  nie  miał  on  już  zamiaru 
odgrywać  dłużej  zaszczytnej  może,  ale  oprócz  zaszczytu  nic  nieprzynoszącej 
zresztą  roli  „protektora  katolików",  widział,  że  Fryderyk  III  pracuje  usilnie 
nad  tem,  aby  kandydaturę  jego  do  korony  rzymskiej  zachwiać  i  podkopać 
i  postanowił  wyzyskać  obecne  położenie  na  swoją  korzyść.  Jakoż  łudząc  Jerzego, 
który  gotów  był  do  wszelkich  ustępstw  traktatami,  robił  tymczasem  wszystko, 
aby  siebie  wynieść  na  tron  czeski.  Zabiegi  te  nie  były  próżne.  Z  pomocą 
legatów  papieskich  i  naczelnika  związku  katolickiego,  Zdenka  z  Sternbergu, 
którzy  wszyscy  do  Ołomuńca  się  zjechali,  przeprowadził  Maciej  swoje  zamiary: 
dnia  3.  maja  1469  roku  obwołano  go  w  kościele  katedralnym  ołomunieckim 
królem  czeskim. 

Krok  tak  stanowczy  i  niespodziewany  stawiał  Macieja  przedewszystkiem 
wobec  Polski  w  świetle  fałszywem  i  niekorzystnem.  Do  ostatniej  chwili  bo- 
wiem zapewniał  on,  że  uznaje  prawa  Kazimierza  do  korony  czeskiej,  wobec 
świata  katolickiego  grał  rolę  bezinteresownego  protektora,  przyjmując  zaś  teraz 
wybór  ołomuniecki,  zadawał  kłam  tem  wszystkiem  zaręczeniom,  zrywał  z  Polską, 
groził  Niemcom,  którzy  przecież  na  taki  wzrost  potęgi  węgierskiej  obojętnie 
patrzeć  nie  mogli  i  wchodził  w  kolizye  z  wszystkiemi  swoimi  sąsiadami.  W  tak 
trudnem  położeniu  szukał  Maciej  dla  siebie  ratunku  w  układach,  starał  się 
wciągnąć  w  sieć  swoich  intryg  elektora  brandenburskiego,  a  gdy  ostrożny 
Hohenzollern  zręcznie  się  od  tego  wymówił,  zaczął  paktować  z  Polską.  W  tym 
celu  niewątpliwie,  przyjechali  do  Krakowa  Jan  Zajić  z  Hasenburga  i  Dobeś 
Schwarzenberg,  rzekomo  jako  posłowie  ligi  katolickiej  w  istocie  jako  ajenci 
Macieja.  Zapewniali  oni  Kazimierza,  że  król  węgierski  gotówr  byłby,  na  ży- 
czenie papieża,  odstąpić  tron  czeski  Jagiellonom  i  wysuwrali  ostrożnie  znany 
już  projekt  małżeństwa  Korwina  z  królewną  Jadwigą.  W  tej  chwili  jednakże 
powrócili  posłowie  polscy  z  Pragi  z  wiadomością,  że  sejm  czeski  wybrał  królem 
Władysława  Jagiellończyka,  stawiając  dwa  warunki:  1.  że  Kazimierz  będzie 
się  starał  pogodzić  utrakwistów'  z  papieżem.  2.  że  Władysława  ożeni  z  córką 
Jerzego,  Ludmillą.  Nie  były  po  myśli  Kazimierza  te  uchwały  sejmu  czeskiego ; 
nie  podobało  mu  się  mianowicie,  że  syna  jego  wzywano  na  tron  wskutek 
wolnego  wyboru  a  nie  praw  odziedziczonych  po  matce,  obawiał  się,  że  Jerzy, 
który  elekcyę  tę  przeprowadził,  zechce  wyposażyć  wszystkich  trzech  synów 
swoich  dzielnicami,  wykrojonemi  z  krajów  korony  czeskiej,  a  najbardziej  już 
raził  go  ów  projekt    małżeństwa,    niedający    się  pogodzić  z  rodową  dumą  Ja- 


—     401 


giellonów  i  Habsburgów  i  wstrętny    wprost    dla    papieża,    o  którego    względy 
trzeba  się  było  teraz  ubiegać.  Nie  dziwnego  zatem,  że  na  zjeździe  w  Radomiu, 
dokąd    król  i  posłów    czeskich    zawezwał,    objawiły  się  wielkie    różnice  zdań 
i  niemałe    wątpliwości.     Liczne    stronnictwo  sprzeciwiało  się  przyjęciu  korony 
pod    takiemi •  warunkami,    odradzał  i  mistrz  krzyżacki,    Henryk  Reuss-Plauen, 
obecnie  jeden  z  „konsyliarzy"   królewskich.     Ostatecznie  jednak  postanowiono, 
aby  król  koronę  przyjął  i  wyprawiono  w  poselstwie  do  Pragi  kasztelana  san- 
deckiego,    Stanisława  Wątróbkę  i  wojnickiego,    Jana  Tarnowskiego,    aby    się 
starać  o  usunięcie    nieprzyjemnych    dla  króla  warunków.     Obok  tego  powieźli 
posłowie  polscy  także  obietnice  jakiejś  pomocy  na  wypadek  wojny,  bo  zaczęły 
nagle  krążyć  wieści,  że  królowie  polski  i  czeski  z  dwóch  stron  mają  uderzyć 
na  Macieja-     Jakoż    rzeczywiście  przygotowywano  się  w  Polsce  do  akcyi  wo- 
jennej, wojewoda  mołdawski,  Stefan,  najechał  Siedmiogród,  a  król  Jerzy  zerwał 
rozejm  z  Maciejem  i  wpadł  do  Morawii.     Wprawdzie  Polacy  sami  nie  ruszyli 
się  wcale,   książę  Wiktoryn  dostał  się  do  niewoli  węgierskiej,  ale   zwycięstwa 
jakie  odniósł  wkrótce  potem  nad  Maciejem  brat  jego  książę  Henryk,  podniosły 
znowu  zachwianą  już  sprawę  Jerzego.    Łatwo  zrozumieć,  że  w  takich  okolicz- 
nościach   król    węgierski    był  skłonnym   do  układów  z  Polską  i  że  Kazimierz 
także  nie  chciał  się  kompromitować  wobec  papieża  i  katolików  zbyt  ścisłymi 
stosunkami  z  Jerzym  z  Podiebradu.    Chwycono    się    więc    środka,    tak    często 
używanego  w  sporach    pomiędzy    Węgrami   i    Polską   i  ułożono  zjazd  panów 
polskich    i    węgierskich    w    Podolińcu    na    Spiżu    dnia  8.  września  1469.    Co 
miało  być  przedmiotem  obrad,  niewiadomo,  pisarz  miejski  wrocławski,  Eschen- 
loer  twierdzi,    że  były    nadzieje    skojarzenia    małżeństwa   pomiędzy    Maciejem 
a  królewną  polską,    w    myśl  propozycyj   biskupa  ołomunieckiego,    w    każdym 
razie  musiały  to  być  sprawy  nie  małej  wagi,  skoro  ze  strony  polskiej  wypra- 
wiono do  Podolińca  najpoważniejszych  i  najdoświadczeńszych  senatorów.    Po- 
jechał   mianowicie    Jan    Lntek  z  Brzezia,    biskup    krakowski,    Jan  Tęczyński, 
kasztelan  krakowski,    Dersław  z  Rytwian,    wojewoda  sandomierski,    Stanisław 
Ostroróg,  Kaliski  i  Jan  Długosz. 

Przybyli  oni  ściśle  w  czasie    oznaczonym  do   Podolińca  i  dowiedzeli  się 
tam,    że    posłów  węgierskich  nie  ma  jeszcze  w  Kezmarku.     Rozgniewani    tern 
i  oburzeni,  jak  opowiada  naoczny    świadek  Długosz,    nie  uważali  za  stosowne 
czekać  ani  chwili,  lecz  nazajutrz  o  świcie  wyjechali  do  domu.     Nadzwyczajny 
ten  pospiech  i  bezzwłoczuy    powrót  po  uciążliwej   podróży  każe  się  domyślać, 
że  rzecz  z  góry  była  ułożona  i  że  posłom  polskim  zależało  na  tem,  aby  z  Wę- 
grami się  nie  zetknąć.     Chciano  urządzić  demonstracyę,    zjednej  strony  okazać 
skłonność  do  układów  z  Maciejem,  z  drugiej  przestraszyć  Jerzego.     Tak  stały 
rzeczy  przed  sejmem  piotrowskim  22.  października,  gdzie  ostateczna  miała  za- 
paść decyzya.  Zjazd  był  liczny  i  świetny.  Przybyli  prawie  wszyscy  dygnitarze 
duchowni  i  świeccy,  przybył  Konrad,    książę  mazowiecki,    przybyło  i  znaczne 
poselstwo  czeskie  z  nowemi  propozycyami  Jerzego.  Chciał  on  mianowicie,  aby 
Władysława  natychmiast  koronowano  królem  czeskim  pod  warunkiem,  że  Jerzy 
władzę  królewska    zachowa    do  końcu  życia,    a  Władysław   ożeni  się  natych- 
miast z  jego  córka.    Ale  jeżeli  Jerzy  nalegał  widocznie  na  spieszne  załatwienie 


—     402     — 


sprawy,    to  Kazimierz  miał  ważne  powody,    aby   się  w  tej  chwili    właśnie  ni- 
czem    nie    wiązać.     Szczególniej  skłaniało  go   do    togo    sprawozdanie    posłów, 
których  niedawno  wysłał  był  do  Bzymn.   Przywieźli  oni  wiadomość  nie  bard.o 
pomyślną.     Paweł  II   nie  chciał  potwierdzić  pokoju  toruńskiego,    a    biskupem 
warmińskim  mianował  nie  kandydata  królewskiego,   Wincentego  Kiełbasę,  lecz 
współzawodnika   jego  Mikołaja  Tungena,    a  co  do  sprawy   czeskiej  żadnej  nie 
powziął  decyzyi,  oświadczył  tylko,   że  wyszle  legata  nowego  do  Polski,  który 
s.ę  z  królem  porozumie.     Zdaje  się   jednak,    bo   o  tych    wszystkich    układach 
jesteśmy  bardzo  niedostatecznie  poinformowani,    że   posłowie  polscy  obok  tego 
odnieśli  wrażenie  cokolwiek  inne,  że  były  mianowicie  pewne  wskazówki,   zapo- 
wiadające zm.anę  w  polityce  Stolicy  apostolskiej.  Dla  Kazimierza  była  wiado- 
mość o  tera  niezmiernie    ważna  i  pożądana.     Jeżeli    bowiem    miał    on  zgodzić 
się  na  koronację  Władysława,    to  brał    na  siebie    zarazem    obowiązek    pogo- 
dzenia   utrakwistów  z  papieżem,    a    w    takim    razie    pierwsza    zasada  zdrowej 
•  rozumnej    polityki    było  Ojca  Św.  nie   drażnić  i  czekać   na 'przybycie  legata 
W  tym  duchu  wypadła  też  odpowiedź  na  poselstwo  Jerzego.  Król  oświadczył 
ze  w  sprawie  czeskiej   działać  będzie  zgodnie  zupełnie  z  papieżem  i  bez  jego' 
zezwolenia    nic  nie  uczyni,    niech    wiec  Czesi  zatrzymają    sie  aż  do  przybycia 
legata,     laką    była    oficjalna    odprawa,    oprócz  tego  jednak  musieli  posłowie 
otrzymać  wyjaśnienia  innego  rodzaju,  skoro  układy  z  Jerzym  toczyły  sie  dalej 
Ale  Kaz.mierz  nie  poprzestał    na  tern.     Nie  uszło  jego  baczności,   że   stosunki 
polityczne    zmieniły  się  w  ostatnich    czasach  na  niekorzyść  Macieja      W  Wę- 
grzech rosło    niezadowolenie  z  jego  rządów,    które    niebawnie,  w  roku    1471 
miało  wywołać  ruch   rewolucyjny,   a  przyjaźń  z  cesarzem   była  mocno  nadwy- 
rężona.    Do    niedawna   jeszcze  łączyły  Fryderyka  III  z  Korwinem  jak  najści- 
ślejsze stosunk..     Cesarz    nazywał  go  „ukochanym   synem"  swoim,    Maciej  ce- 
sarza „ojcem"  i  tak  to  wszystko  było  przynajmniej    pozornie   szczere,    że  mó- 

^    T d*  °    ma,żeń8t™    króJa    węgierskiego    z    córka    cesarska 

Kunegundą.     Poza  tą  serdeczną,   urzędową  przyjaźnią  jednak   kryły  się  sprzo- 

"eSar^CaaifDa"-     Madej    «***.  **    wiadomo/ o    koronie 
rzymskiej,  czyli  innymi  słowy  o  panowaniu  nad  Niemcami.    Fryderyk  pragnął 
emu  przeszkodzić,  wiedział  bowiem,  że  w  razie  wyboru  Macieja!  on  sam  stanie 
się  hlko  tytularnym  cesarzem  i  rodzina  Habsburska  utraci  na  czas  nieokreślony 
dominujące  swoje  w  rzeszy    stanowisko.     Mając  zaś  syna,  Maksymiliana,  któ- 
remu przecież    lepiej    życzył  niż  Korwinowi,   nie  mógł    Fryderyk  III  pozwolić 
na   to,    aby    mu  i  jego    dynasty!  w  ten    sposób    grunt  z   pod    nóg  w  Niem- 
czech nsuwano.     Powodzenia    Macieja  w  Czechach  i  wybór  jego  w  Ołomuńcu 
podnosiły  jego  znaczenie  w  Europie,  podniecały  ambicyę  i  zwiększały  niebez- 
p  eczens  wo  grożące  Habsburgom.    Rosła  wiec  wskutek  tego  nieufność  cesal 
nowi    Li  R  iT1^  tefVWraCala  si?  <y*P«ty»  jego  ku  Polsce.    Jagiello- 
ako    W      Ha\SbUrg™    b^cobądź    bliżsi  niż  Maciej    Korwin,  a  Władysław 
jako    k.ól    czesk,  i  elektor  o   wiele    dogodniejszym    dla    polityki    austryackiej 
w  Niemczech  n,z  król  węgierski,  o  własnem  tylko  zamyślający  wyniesieniu.    ' 
Dyplomacja    polska    musiała  być  bardzo  dobrze  o  tych  sprawach  poin- 
foimowana,   skoro    natychmiast  po  sejmie  piotrkowskim  wzięła  się  energicznie 


—     403     — 

do  dzieła,  aby  pomyślne  dla  siebie  stosunki  wyzyskać  i  Macieja  zupełnie  od- 
osobnić. W  poselstwie  do  panów  węgierskich  pojechał  wiec  Jan  Wątróbka, 
kanonik  krakowski,  do  cesarza  Stanisław  Wiślicki.  Nie  wiemy  wprawdzie, 
jakie  dano  im  zlecenia,  ale  to  pewna,  że  zjazd  Macieja  z  cesarzem  w  Wiedniu 
w  lutym  roku  1470  spełzł  na  niczem,  że  małżeństwo  Korwina  z  Kunegundą 
rozchwiało  się  zupełnie,  i  że  Fryderyk  III  wysłał  bezpośrednio  potem  do 
Polski  Rafała  Leszczyńskiego  niewątpliwie  z  odpowiedzią  na  poselstwo  Stani- 
sława z  Wiślicy.  Nawiązane  w  ten  sposób  układy  toczyły  się  dalej,  do  ce- 
sarza pojechało  nowe,  tym  razem  już  uroczyste  poselstwo,  (Stanisław  Ostroróg 
i  Dersław  z  Rytwian),  a  do  Polski  przybył  tymczasem  zapowiedziany  dawno 
legat,  papieski,  Aleksander,  biskup  z  Forli.  Nie  przywoził  on  wprawdzie  wiele, 
ale  i  to,  z  czem  go  przysłano,  nie  było  bez  pewnego  znaczenia.  Oświadczył 
mianowicie,  że  papieżowi  interes  Polski  tak  bardzo  leży  na  sercu,  że  pozwolił 
legatowi  w  razie  potrzeby  znosić  się  nawet  bezpośrednio  z  Jerzym  z  Podiebradu. 
W  Polsce  umiano  ocenić  ważność  tego  poselstwa,  przyjęto  więc  Aleksandra 
wspaniale,  rektor  uniwersytetu,  Piotr  Gaszowiec,  witał  go  łacińską  oracyą, 
przemawiali  do  niego  królewicze,  a  kiedy  legat  imieniem  Pawła  II  zażądał 
wydania  znanego  humanisty,  Kallimacha,  sejm  przychylił  się  do  tego  żądania 
i  Kallimach  zawdzięczał  ocalenie  swoje  tylko  możnej  opiece  arcybiskupa  lwow- 
skiego, Grzegorza  z  Sanoka.  Równocześnie  prawie  z  tymi  wypadkami  odbywał 
się  przy  współudziale  cesarza,  książąt  niemieckich  i  posłów  polskich  kongres 
w  Willachu  skierowany  przeciw  Maciejowi.  Owocem  narad  była  akcya  przeciw 
Korwinowi  w  WTęgrzech,  którą  miał  podjąć  cesarz  razem  z  Polakami  i  przy- 
mierze pomiędzy  Fryderykiem  III  a  Kazimierzem  zawarto  w  Gracu  10.  paździer- 
nika 1470  roku.  Uprzejmość  cesarza  względem  dworu  polskiego  była  tak 
wielka,  że  znany  zresztą  ze  skąpstwa  swego,  zobowiązał  się  wypłacić  Kazi- 
mierzowi ostatnią  ratę  posagowej  sumy  w  kwocie  32.000  dukatów.  Nie  po- 
przestała na  tych  powodzeniach  dyplomacya  polska,  lecz  dołożyła  wszelkich 
starań,  aby  pozyskać  dla  kandydatury  jagiellońskiej  w  Czechach  także  naj- 
bardziej interesowanych  w  tej  sprawie  i  wpływowych  książąt  niemieckich. 
Dzięki  tym  zabiegom  stały  rzeczy  przed  sejmem  piotrkowskim  tak,  że  Długosz 
z  radością  pisał  do  jednego  ze  swoich  przyjaciół:  „papież,  cesarz  i  wszyscy 
królowie  i  książęta  zgadzają  się  na  to  i  pragną  usilnie,  aby  królewiczom  pol- 
skim dziedzictwo  ich  było  zwrócone".  *) 

Tak  więc  dopiął  Kazimierz  Jagiellończyk  zamierzonego  celu:  cała  Europa 
z  papieżem  na  czele  uznała  prawa  jego  do  korony  czeskiej,  Maciej  zupełnie 
odosobniony  i  zagrożony  w  własnem  swojem  państwie,  mógł  się  pocieszać  chyba 
marnym  tytułem  „obranego  króla  czeskiego"  i  nadzieją  nadzwyczajnych  sukce- 
sów wojennych.  Ale  i  pod  tym  względem  zaczęło  go  szczęście  dawniejsze 
opuszczać.  Od  wiosny  1470  roku  toczył  on  wojnę  z  Jerzym  bez  szczególniej- 
szego powodzenia.  Król  czeski  rozwinął  podziwienia  godną  energię  i  cała  ro- 
dzina jego,  wszyscy  synowie,  żona  nawet  dopomagali  mu  z  rządkiem  w  takich 
wypadkach    poświęceniem,    naród    czeski    znosząc    cierpliwie   pożogę  wojenną, 


0  Cod.  ep.  I,  p.  246. 


-      404     - 

stał  wytrwale  pod  sztandarami  ulubionego  swego  monarchy.  Raz  powiodło  się 
Madejowi  wpaść  do  Czech,  tu  jednakże  zastąpiła  mu  drogę  na  czele  wojska 
naprędce  zebranego  królowa  Joanua  i  Węgrzy,  ściśnięci  ze  wszystkich  stron, 
nękani  głodem  w  kraju  zupełnie  wyniszczonym,  musieli  szukać  ocalenia 
w  szybkim  odwrocie.  Tymczasem  zewsząd  nadchodziły  wieści  niepomyślne. 
W  obozie  katolickim,  który  dotąd  tak  gorliwie  „protektora"  swego  popierał, 
zaczęły  powstawać  pewne  wątpliwości  i  niechęci  do  dalszej  wojny.  Narzekali 
szczególnie  Szlązacy  na  zniszczenie  kraju  i  na  zerwanie  stosunków  handlowych 
z  Polską,  która  przed  stronnikami  Macieja  zamknęła  swoje  granice,  w  Wę- 
grzech, niechętnych  tej  wojnie  od  początku,  wzmagał  się  ruch  przeciw  Korwi- 
nowi i  przebąkiwano  już  o  kandydaturze  jagiellońskiej.  W  tak  trudnem  poło- 
żeniu chwycił  się  Maciej  jedynego  środka,  jaki  mu  jeszcze  pozostawał,  to  jest 
nawiązał  układy  z  Jerzym  z  Podiebradu,  ofiarując  wcale  wygodne  waruuki. 
Obowiązywał  on  się  wyjednać  u  Stolicy  apostolskiej  uznanie  kompaktatów 
pragskich,  godził  się  na  to,  aby  Jerzy  do  końca  życia  swego  panował  w  Cze- 
chach, zadowalniał  się  prawem  następstwa  po  jego  śmierci  i  na  razie  tytułem 
obranego  króla  czeskiego  i  przyrzekał  nadto  po  wstąpieniu  na  tron  czeski 
wyznaczyć  synom  Jerzego  odpowiednie  dzielnice  w  krajach  do  korony  czeskiej 
należących.  Warunki  te,  przedłożone  sejmowi  czeskiemu,  sprawiły  tam  bardzo 
dobre  wrażenie  i  kto  wie  jak  daleko  rzeczy  byłyby  zaszły,  gdyby  nie  prze- 
szkodziło było  dalszym  układom  poselstwo  polskie,  które  w  drodze  do  Rzymu 
zatrzymało  się  w  Pradze.  Jerzy  z  Podiebradu  zdawna  niechętny  Maciejowi, 
wolał  trwać  w  przymierzu  z  bliższą  sobie  Polską.  Pojechali  więc  posłowie 
Kazimierza  do  Rzymu,  aby  papieża  przejednać  i  do  ustępstw  w  sprawie  czeskiej 
nakłonić.  W  chwili  jednak,  kiedy  układy  pomyślniejszy  zdawały  się  przy- 
bierać obrót,  nadeszła  wiadomość  o  nagłej  śmierci  Jerzego  z  Podiebradu 
(22.  marca  1471  roku).  Zmieniła  ona  odrazu  cala  sytuacyę  polityczną.  Cho- 
dziło bowiem  teraz  już  nie  o  potwierdzenie  kompaktatów,  lecz  o  wybór  nowego 
króla  w  Czechach  i  wszystkie  stronnictwa  interesowane  w  tej  sprawie,  zwróciły 
uwagę  swoją  na  Czechy.  Tu,  wkrótce  po  śmierci  Jerzego,  zaczęto  się  naradzać 
nad  przyszłą  elekcyą  i  postanowiono  wreszcie  wybór,  dokonany  w  roku  1469, 
uważać  za  niebyły  i  zwołać  sejm  elekcyjny  do  Kutnej  hory.  Byłoto  oczy- 
wiście ustępstwo  dla  stronnictwa  katolickiego,  które  w  poprzedniej  elekcyi 
udziału  nie  brało.  Czas  oddzielający  tę  uchwałę  od  sejmu  kutnohorskiego  za- 
pełniły agitacye  stronnictw  i  zabiegi  kandydatów.  Liczba  ich  była  znaczna; 
mówiono  o  Ludwiku  XI,  królu  francuskim,  wysuwano  Ludwika,  księcia  ba- 
warskiego, ale  ostatecznie  rzecz  miała  się  rozstrzygać  pomiędzy  trzema:  Al- 
brechtem, księciem  saskim,  zięciem  Podiebrada,  Maciejem  Korwinem  i  Włady- 
sławem Jagiellończykiem.  Synowie  Jerzego,  jakkolwiek  dali  już  niejednokrotnie 
dowody  dzielności  osobistej,  mieli  najmniej  zwolenników.  Obawiano  się  wi- 
docznie nowej  wojny  domowej  i  dalszych  zawikłań,  które  wszystkim  stronnictwom 
srodze  dokuczyły.  Ale  i  z  trzech  wyżej  wymienionych  kandydatów  nie  wszyscy 
jednakowe  posiadali  sympatye  w  narodzie  czeskim.  Albrecht  saski  nie  był 
lubiany  już  ze  względu  na  swoje  niemieckie  pochodzenie,  Macieja  popierała 
liga  katolicka  i  ci  co  go  niegdyś  w  Ołomuńcu  królem  obrali,  za  Władysławem 


—     405     — 

przemawiało  wszystko  i  potęga  ojca  i  prawo  familijne  i  co  najwięcej  może 
ważyło,  polskie  a  więc  słowiańskie  pochodzenie.  Odgrywało  ono  niepospolitą 
rolę  w  tej  chwili  uietylko  w  Czechach  ale  i  w  Polsce.  Antagonizm  szczepowy, 
rozbudzony  u  nas  świeżo  wojną  pruską,  widział  w  pozyskaniu  korony  czeskiej 
przez  Władysława  nietylko  interes  dynastyczny  ale  i  narodowy.  Jagiellończyk 
zasiadający  na  tronie  czeskim  był  niejako  rękojmią  ściślejszego  zjednoczenia 
Słowiańszczyzny  i  odzyskania  prastarych  ziem  słowiańskich  nad  Odrą  i  Elbą.  Toż 
nic  dziwnego,  że  jakto  opowiadał  w  Czechach  proboszcz  Paweł  z  Zderaza,  ostatni 
poseł  Jerzego  z  Podiebradu  na  dworze  polskim,  zarówno  w  Polsce  jak  i  na  Litwie 
i  Rusi,  panował  zapał  niesłychany,  że  wszyscy  popierali  gorąco  kandydaturę 
Władysława  do  korony  czeskiej  i  gotowi  byli  dla  osiągnięcia  tego  celu  jak 
największe  nawet  ponieść  ofiary.  Że  usposobienie  takie  było  natenczas  w  Polsce 
rzeczywiście,  o  tem  nie  ma  powodu  powątpiewać,  ale  gotowość  do  ofiar  nie 
wyszła  wcale  z  granic  zwykłej  u  nas  pod  tym  względem  oszczędności.  Król 
w  chwili  stanowczej  musiał  się  ratować  zastawami.  Zaciągnął  więc  pożyczkę 
u  biskupa  A\rocławskiego,  dając  mu  jako  zabezpieczenie  poradlne  z  ziemi  sie- 
radzkiej i  łęczyckiej,  a  biskupowi  krakowskiemu  zastawił  żupy  solne  na  Rusi 
i  cło  lwowskie. ')  Żaden  sejm,  żaden  sejmik  nie  przyszedł  mu  w  tej  krytycznej 
chwili  z  pomocą,  chociaż  wszyscy  wiedzieli  i  widzieli,  że  król  w  niemałej 
znajdował  się  potrzebie.  Mimo  tych  trudności  nie  mogło  być  mowy  o  zanie- 
chaniu tych  wielkich  przedsięwzięć,  jakie  dyplomacya  polska  na  tle  sprawy 
czeskiej  osnuła.  Wysłano  więc  na  początku  maja  na  sejm  kutnohorski  uroczyste 
poselstwo.  Przewodził  mu  Dobiesław  z  Kurozwęk,  wojewoda  lubelski,  stąd 
pospolicie  „Lubelczykiem"  zwany,  mąż  w  naukach  biegły  i  wymowny,  obok 
niego  pojechali  Paweł  Balicki  z  ziemi  przemyskiej  i  Marcin  Wrocimowski 
z  Sandomierskiego.')  Z  Pragi,  dokąd  poselstwo  udało  się  w  celu  przed- 
wstępnych układów,  pospieszył  Dobiesław  z  towarzyszami  swymi  do  Kutuej 
hory,  gdzie  22.  maja  przemawiał  wobec  zgromadzonych  stanów  czeskich. 
Mowa  jego  zręczna  bardzo,  podnosząca  z  jednej  strony  prawa  Władysława 
Jagiellończyka  do  korony  czeskiej,  z  drugiej  uderzająca  w  strunę  patryotyczną, 
a  skierowana  ubocznie  przeciw  Maciejowi,  którego  jako  „tyrana"  nacechował, 
zrobiła  jak  najlepsze  wrażenie.  Poparł  go  też  całym  wpływrem  swoim  Scibor 
Towaczowski,  starosta  morawski,  a  wobec  tego  i  wobec  usposobienia  narodu 
czeskiego  mało  mógł  liczyć  na  powodzenie  poseł  węgierski,  biskup  erlauski. 
Mowa  jego  była  wogóle  blada,  a  głos  niepewny  i  cichy  odbijał  niekorzystnie 
od  jędrnej  i  śmiałej  oracyi  „Lubelczyka".  To  też  stronnictwo  katolickie  spo- 
strzegło wnet,  że  kandydatura  Macieja  nie  ma  żadnych  widoków  i  usunęło  się 
zupełnie  od  udziału  w  obradach  sejmowych,  podczas  gdy  partya  narodowa, 
przeważnie  z  utrakwistów    złożona,  wybrała  jednomyślnie  królem  Władysława 


*)  Pawiuski:  Sejmiki  ziemskie  str.  135.  Daty  tam  przytoczone  są  wyjęte  z  metryki  koronnej. 

2)  Caro  V,  339,  mniema,  że  wysłano  ich  dlatego,  ponieważ  pochodzili  z  krajów  ruskich, 
a  język  ruski  miał  być,  podług  jego  zdania,  bardziej  zbliżonym  do  czeskiego  niż  polski.  Jestto 
przypuszczenie  mylne,  gdyż  podług  świadectwa  Górnickiego  (Dworzanin  str.  44  i  nast.)  był 
jęz\  k  czeski  u  nas  znany  i  używany,  a  ani  w  Krakowskiem,  gdzie  było  gniazdo  Kurozweckicb, 
ani  w  Sandomierskiem,  skąd  pochodził  Wrocimowski,  Rusinów  nie  ma  i  nie  było. 


—     406     — 

Jagiellończyka  dnia  27.  maja  1471  roku.  Przystąpiono  natychmiast  do 
ułożenia  kapitulacyi  wyborczych,  które  posłowie  polscy  imieniem  elekta  przy- 
jęli i  podpisali.  Władysław  potwierdzał  wiec  najpierw  kompaktaty  pragskie, 
obowiązywał  się  starać  o  ich  uznanie  ze  strony  papieża  i  na  arcybiskup- 
stwie  pragskiem  osadzić  człowieka  kompaktatum  tym  przychylnego.  Nadto 
miał  on  zapłacić  długi,  zaciągnięte  przez  Jerzego  z  Podiebradu,  z  własnej 
swojej  szkatuły. 

Jeżeli  zabiegi  i  starania  Kazimierza  Jagiellończyka  o  uzyskanie  korony 
polskiej  dają  chlubne  świadectwo  jego  przezorności  i  biegłości  w  sprawach 
dyplomatycznych,  to  przyjęcie  takich  kapitnlacyj  wyborczych  było  ze  strony 
posłów  polskich  krokiem  zbyt  hazardownym,  powiedzieć  można  nawet  po- 
niekąd nierozważnym.  Wkładali  oni  bowiem  na  Polskę  obowiązki  niezmiernie 
ciężkie  i  wobec  opłakanych  stosunków  skarbowych  do  spełnienia  trudne.  Nie 
ulegało  wątpliwości,  że  elekcya  Władysława  wywoła  wojnę  z  Maciejem, 
w  której  Polska  będzie  musiała  pomagać  Czechom,  nie  szczędząc  oczywiście 
krwi  i  pieniędzy.  Koszta  tej  wojny  i  spłacenie  długów  Jerzego,  które  obliczano 
na  160.000  do  300.000  dukatów,  przedstawiały  sumę  tak  znaczną,  że  o  opę- 
dzenia jej  z  podatków  zwyczajnych  mowy  być  nie  mogło.  Jakie  zaś  było 
usposobienie  sejmów  i  sejmików  w  kwestyach  podatkowych,  o  tern  pouczały 
dostatecznie  świeże  przykłady  z  czasów  wojny  pruskiej.  Zwalenie  więc  takiego 
ciężaru  na  wycieńczony  skarb  królewski  dowodziło,  że  posłowie  polscy  działali 
chyba  pod  wrażeniem  chwilowego  uniesienia  i  nie  liczyli  się  wcale  z  trudno- 
ściami, jakie  Kazimierza  i  Rzeczpospolitą  w  przyszłości  czekały. 

Czesi  przeciwnie  mogli  być  zupełnie  zadowoleni  z  układów  kutnohorskich 
i  tern  tłumaczy  się  zapewne  pospiech,  z  jakim  teraz  działali.  Natychmiast  po 
dokonanej  elekcyi  wyruszyło  świetne  poselstwo  czeskie  pod  przywództwem 
Scibora  Towaczowskiego  do  Krakowa.  W  cztery  dni  po  przybyciu  do  stolicy 
polskiej  przyjmował  ich  (dnia  13.  czerwca)  król  Kazimierz  na  uroczystej  au- 
dyencyi,  15.  czerwca  nastąpiło  urzędowe  oświadczenie  Władysława  co  do  przy- 
jęcia korony  czeskiej,  a  nazajutrz  obwołany  królem  czeskim,  powitał  15-letni 
Jagiellończyk  przemową  w  języku  polskim  czeskich  delegatów  i  podpisał  ka- 
pitulacye  wyborcze. 

Tymczasem  nie  próżnowało  i  stronnictwo  węgierskie.  Maciej,  który 
w  Igławie  oczekiwał  skutku  poselstwa  swego  na  sejm  kutnohorski,  dowie- 
dziawszy się  o  wyborze  Władysława,  nie  myślał  wcale  zaniechać  dalszych 
zabiegów  o  tron  czeski  i  zażądał  od  legata  Rovarelli,  aby  go  w  imieniu  papieża 
królem  czeskim  koronował.  Rovarella,  mając  w  tym  względzie  dawniejsze  upo- 
ważnienie Pawła  II,  nie  wahał  się  długo  i  Maciej  został  rzeczywiście  na  króla 
czeskiego  namaszczony  i  przez  stronnictwo  swoje  królem  obwołany.  Mimotp, 
jako  trzeźwy  polityk,  nie  łudził  on  się  wcale,  aby  mógł  koronę  czeską  osią- 
gnąć bez  wielkich  trudności  i  krwawej  walki,  więc  odosobniony,  jak  był, 
wolał  próbować  układów  niż  w  tak  niekorzystnych  dla  siebie  warunkach  sta- 
wiać rzecz  na  ostrzu  miecza.  Z  tego  powodu  przybył  na  początku  lipca  do 
Krakowa  znany  nam  już  biskup  ołomuniecki,  Protazy,  z  następującemi  pro- 
pozycyami    Korwina    i    popierających    go    panów    czeskich:     Spór    pomiędzy 


—     407     — 

Maciejem  a  Władysławem  o  korony  czeską  oddadzą  obie  strony  pod  sąd  Stolicy 
apostolskiej,  tymczasem  zaś  zawrą  zawieszenie  broni  na  rok  jeden.  Ponieważ 
król  węgierski  dla  sprawy  czeskiej  poniósł  znaczne  koszta  i  ofiary,  więc  nie 
może  wprost  zrzekać  .się  korony,  bo  z  tego  nie  byliby  zadowoleni  właśni  jego 
poddani.  Niech  zatem  król  polski  nie  przeszkadza  koronacyi  Macieja  w  Pradze, 
a  on  gotów  jest  adoptować  Władysława  i  przeznaczyć  go  na  swego  następcę 
w  Czechach.  Również  ponawia  król  węgierski  prośbę  swoją  dawniejszą  o  rękę 
królewny  polskiej,  obiecując,  że  w  razie  gdyby  miał  bezpotomnie  zejść  ze 
świata,  będzie  się  starał  koronę  węgierską  przenieść  na  jednego  z  synów  króla 
Kazimierza. l) 

Propozycye  te,  jakkolwiek  poparte  także  przez  katolickie  stronnictwo 
panów  czeskich,  nie  mogły  zadowolnić  dworu  polskiego.  Wszystko,  co  przed- 
stawiał biskup  ołomuniecki,  zawisłem  było  jedynie  od  dobrej  woli  Macieja, 
a  niektóre  warunki,  jak  adoptowanie  Władysława  i  projekt  małżeństwa  z  kró- 
lewną, sprzeciwiały  się  wprost  dynastycznym  uczuciom  Jagiellonów  i  królowej 
Elżbiety.  To  też  odpowiedź,  jaką  Protazy  otrzymał,  była  zupełnie  odmowna 
a  w  tonie  swoim  nawet  szorstka.  Król  Kazimierz  nie  widział  mianowicie  po- 
trzeby poddawać  sporu  o  koronę  czeską  pod  sąd  papieża,  skoro  tak  Stolica 
apostolska  jak  i  wszyscy  monarchowie  chrześcijańscy,  jak  i  Maciej  sam  uznali 
prawa  Władysława  do  tronu  czeskiego.  Król  węgierski  uczyniłby  lepiej,  gdyby 
zamiast  mieszać  się  w  sprawy  czeskie,  zwrócił  swój  oręż  na  Turków,  którzy 
tymczasem  wyspę  Negroponte  zdobyli  i  jego  własnej  ojczyźnie  zagrażają.  0  za- 
wieszenie broni  gotów  byłby  król  polski  wejść  w  układy. 

Z  taką  odpowiedzią  odjechał  poseł  Macieja  z  Krakowa,  a  w  tydzień 
potem,  dnia  25.  lipca,  wyruszył  Władysław  do  Pragi  na  czele  9000  żołnierzy, 
którymi  dowodził  Paweł  Jasieński.  Młodziutkiego  monarchę  otaczali  liczni  sena- 
torowie polscy:  biskup  chełmiński,  Wincenty  Kiełbasa,  kamieniecki  Mikołaj 
Pruchnicki,  sufragan  krakowski  Paweł,  Stanisław  Ostroróg,  wojewoda  kaliski, 
Mikołaj  z  Kutna,  łęczycki,  Dobiesław  z  Kurozwęk,  lubelski,  towarzyszył  mu 
i  nauczyciel  jego,  Jan  Długosz,  na  wyraźne  życzenie  króla  Kazimierza,  chociaż 
czuł  wstręt  wielki  do  spółki  z  kacerzami  wyklętymi  przez  Stolicę  apostolską. 
Na  Nissę  i  Kłodzko,  aby  uniknąć  spotkania  z  Wigrami,  zdążali  Polacy  ku 
stolicy  czeskiej.  W  Kłodzku  witała  Władysława  deputacya  stanów  czeskich 
i  książę  Henryk,  syn  Jerzego  z  Podiebradu,  nie  brakło  przytem  panów  kato- 
lickich, którzy  pragnęli  szczerze  ukończenia  wojny  domowej  i  uregulowania 
stosunków  kościelnych.  Tak  stanął  wreszcie  tłumny  ten  i  różnobarwny  orszak 
pod  murami  Pragi  i  dnia  22.  sierpnia  włożył  biskup  kamieniecki  w  katedrze 
św.  Wita  koronę  czeską  na  skronie  Władysława  Jagiellończyka. 

Stosunki  z  Maciejem  Korwinem.  —  Konferencya  opawska.  —  Wy- 
prawa pod  Wrocław.  —  Spór  o  biskupstwo  warmińskie.  —  Pokój  w  Oło- 
muńcu 1479  roku.  Równocześnie  z  ową  wyprawą  Władysława  do  Czech 
przygotowywała  się  inna,  której  celem  było  ostateczne  pognębienie  Korwina. 
Oddawna  już  pracowali  w  tym  kierunku  ajenci  cesarscy  i  polscy  na  Węgrzech, 


»)  Cod.  ep.  aaec.  XV,  I,  252. 

30 


—     408     — 

gdzie  z  powodu  awanturniczej  polityki  Macieja  rosło  niezadowolenie  i  opozycya 
coraz  śmielej  podnosiła  głowę.  Bezwzględne  postępowanie  króla  węgierskiego 
i  znaczne  ciężary,  które  wskutek  wojny  czeskiej  stany  węgierskie  ponosić 
musiały,  ochłodziły  bardzo  entuzyazm,  z  jakim  Węgrzy  początkowo  witali  na 
tronie  Arpadów  potomka  bohaterskiego  obrońcy  Belgradu.  Szczególniej  niezado- 
wolonem  było  duchowieństwo,  płacące  na  rozkaz  Stolicy  apostolskiej  nadzwy- 
czajne do  skarbu  królewskiego  podatki,  a  i  pomiędzy  szlachtą  rozlegały  się 
także  głośne  skargi  i  narzekania.  Opozycya  jednak  milczała  tak  długo,  jak 
długo  Maciejowi  szczęście  sprzyjało.  Katolicki  charakter  jego  polityki  w  sprawie 
czeskiej,  ścisły  sojusz  z  papieżem  i  cesarzem,  powodzenia  wreszcie  niezwykłe, 
wszystko  to  podnosiło  jego  sławę  i  znaczenie  nietylko  w  świecie  chrześcijań- 
skim, ale  i  w  Węgrzech.  Gdy  jednak  dypłomacyi  polskiej  udało  się  odosobnić 
go  zupełnie,  gdy  cesarz  od  niego  się  odwrócił,  gdy  papież,  wobec  wyboru 
Jagiellończyka  w  Czechach,  większą  cokolwiek  dla  Polski  okazywał  przychyl- 
ność, a  katolickie  stronnictwo  czeskie  w  wierności  swojej  dla  Macieja  chwiać 
się  zaczęło,  zmienili  i  malkontenci  węgierscy  dotychczasową  swoją  taktykę. 
Na  czele  opozycyi  stanął  prymas,  arcybiskup  ostrzyhomski,  Jan  Vitez,  Sło- 
wianin z  pochodzenia,  obok  niego  biskup  z  Pięciu  Kościołów,  znany  w  ów- 
czesnym świecie  literackim  jako  Janus  Pannonins  i  spory  zastęp  maguatów, 
szczególniej  rodziny  Rozgouich  i  Perenich.  Całe  to  stronnictwo  budowało  na- 
dzieje swoje  na  Polsce  i  od  niej  oczekiwało  pomocy.  Jakoż  przyznać  trzeba, 
że  wzburzenie  umysłów  w  Węgrzech  mogło  być  dla  politycznych  zamiarów 
Kazimierza  Jagiellończyka  bardzo  poraocnem  i  pożądanem,  odciągało  bowiem 
uwagę  Macieja  od  sprawy  czeskiej  i  utrwalało  tron  Władysława,  otwierając 
zarazem  widoki  pozyskania  korony  węgierskiej.  Zwycięstwo  legi tymizmu  jagiel- 
lońskiego w  Czechach  budziło  nadzieję  w  tych  kołach,  które  pamiętały  czasy 
Warneńczyka  i  które  w  Macieju  widziały  „tyrana"  i  „uzurpatora".  Król 
Kazimierz  nie  mógł  zatem  postąpić  inaczej,  jak  tylko  połączyć  się  z  malkon- 
tentami węgierskimi  i  udzielić  im  swego  poparcia.  Błąd  leżał  nie  w  tern,  że 
wyprawę  węgierską  podjęto,  ale  że  ją  nieudolnie  wykonano.  Trudność  sprawiał, 
jak  zwyczajnie  u  nas,  brak  środków  pieniężnych.  Wytężywszy  wszystkie  siły 
swoje  na  ekspedycyę  czeską,  której  koszta,  jak  widzieliśmy,  z  pożyczek  opę- 
dzać wypadło,  nie  mógł  Kazimierz  myśleć  nawet  o  zebraniu  nowych  funduszów. 
Jedynym  zasiłkiem  dla  pustego  skarbu  były  nowe  pożyczki;  zaciągnięto  je 
u  rajców  krakowskich  w  wysokości  13.000  dukatów,  oddając  za  to  w  zakład 
żupy  wielickie  i  bocheńskie,  pożyczono  u  nieznanych  bliżej  mieszczan  krakow- 
skich 1300  dukatów,  na  dochody  z  jatek  Kazimierskich,  od  Jana  Kobyliń- 
skiego, cześnika  krakowskiego,  2500  dukatów  na  zastaw  miasteczka  Słomniki 
i  cały  szereg  innych,  mniejszych  sum,  które  świadczą  aż  nadto  wymownie 
o  gwałtownej  potrzebie  króla  i  o  smutnych  stosunkach  skarbu  królewskiego.1) 
Wszystko  to  jednakże  nie  wystarczało  na  przyzwoite  opatrzenie  królewicza 
Kazimierza  i  na  energiczniejsze  poparcie  węgierskich  malkontentów.  Zaciągnięto 

ł)  Inventariura  prhileg.  etc.  str.  211  i  243.  O  tyle  należy  sprostować  twierdzenie  Pa- 
wińskiego  (Sejmiki  etc.  str.  136),  który  mniema,  że  król  oprócz  owych  13.000  dukatów 
u  mieszczan  krakowskich  pożyczonych,  innych  długów  na  wyprawę  węgierską  nie  zaciągał. 


-      409     — 

szczupły,  o  ile  sadzić  można,  zastęp  żołnierzy  i  odwołano  z  Czech  Pawia  Ja- 
sieńskiego, aby  wzmocnić  siły  na  wyprawę  węgierską.  Około  połowy  wrześuia 
było  już  wszystko  gotowe  i  trzynastoletni  Kazimierz  Jagiellończyk, ')  młodszy 
brat  Władysława,  najzdolniejszy  i  najukochańszy  uczeń  Długosza,  przeznaczony 
do  korony  węgierskiej,  wydał  dnia  20.  września  1471  roku  w  Krakowie  ma- 
nifest jako  potomek  cesarza  Zygmunta  i  siostrzeniec  Władysława  Pogrobowca, 
przeciw  wdziercy  i  uzurpatorowi.  Maciejowi  Hunyademu,  a  2.  października 
wyruszył  w  pochód  ku  Węgrom.  Młodziutkiemu  pretendentowi  towarzyszyli: 
Dersław  z  Rytwian,  wojewoda  sandomierski,  kasztelanowie  wojnicki,  sandecki 
i  żarnowski,  dowództwo  nad  wojskiem  powierzono  zwycięzcy  z  pod  Pucka, 
Piotrowi  Duninowi.  W  Polsce  nie  miała  wyprawa  węgierska  wielu  zwolen- 
ników, nawet  w  otoczeniu  królewskiem  podnoszono  ważne  przeciw  niej  wątpli- 
wości, szczególniej  ze  względu  na  szczupłość  sił  i  brak  środków  pieniężnych, 
ale  król  liczył  na  wzburzenie  umysłów  w  Węgrzech  i  na  obietnice  malkon- 
tentów, może  i  na  szczęście  wojenne  doświadczonego  w  pruskich  bojach  par- 
tyzanta. Niestety  nadzieje  te  zawiodły  zupełnie.  Wojsko  polskie  dotarło  bez 
oporu  aż  do  Hatvan,  tu  jednak  zamiast  spodziewanych  posiłków,  które  mieli 
przyprowadzić  rokoszanie  węgierscy,  ujrzano  na  równinach  pod  Pesztem  Kor- 
wina na  czele  16.000  armii,  gotowego  do  boju.  Maciej  bowiem  na  pierwszą 
wiadomość  o  spisku  magnatów  i  o  przygotowaniach  ze  strony  polskiej  po- 
spieszył z  Morawii  do  Węgier,  zwołał  (we  wrześniu)  sejm,  nadał  szlachcie 
rozległe  przywileje  i  pozyskał  sobie  przez  to  umysły  do  tego  stopnia,  że  ro- 
koszanie przestraszeni  ucichli,  a  sejm  uchwalił  nadzwyczajne  podatki.  Mając 
teraz  dosyć  pieniędzy,  zaciągnął  Korwin  żołnierzy,  zamki  malkontentów  kazał 
zburzyć  i  w  chwili  pojawienia  się  wojsk  polskich  pod  Hatvan,  był  już  panem 
sytuacyi.  W  obozie  polskim  powstała  skutkiem  tego  niemała  konsternacya. 
Można  było  wprawdzie  stawić  wszystko  na  kartę  i  wstępnym  bojem  torować 
sobie  drogę  do  stolicy,  ale  w  razie  przegranej,  czekała  Polaków,  odciętych  od 
ojczyzny  i  pozbawionych  wszelkiej  pomocy,  zupełna  klęska.  Nie  zdało  się  wo- 
dzom polskim  narażać  wojsko,  i  co  więcej  jeszcze  ważyło,  królewicza  Kazi- 
mierza na  zgubę,  cofnęli  się  więc  ku  północy,  gdzie  zamki  prymasa,  szczególniej 
warowna  Nitra,  dawały  im  pewien  punkt  oparcia.  Ale  i  tu  nie  można 
się  było  długo  utrzymać.  Maciej  obiegł  Ostrzyhom,  zmusił  prymasa  do  poddania 
się  i  zwrócił  oręż  swój  przeciw  Polakom.  W  obozie  królewicza  tymczasem 
panowało  zupełne  rozprzężenie;  zaciężni,  którym  żołd  tylko  za  kwartał  wy- 
płacono, uciekali  gromadnie  do  domów,  nieliczne  i  tak  wojsko  stopniało  do  4000. 
Wobec  tego  powrócił  królewicz  z  otaczającymi  go  senatorami  dnia  26.  grudnia 
do  Polski,  Jasieński  trzymał  się  jeszcze  przez  czas  jakiś  w  północnych  Wę- 
grzech, ale  za  słaby,  aby  podołać  Maciejowi  i  pozbawiony  pomocy  z  kraju, 
musiał  wreszcie  na  mocy  kapitulacji  wydać  w  ręce  nieprzyjaciela  wszystkie 
miejsca  warowne. 

Tak  skończyła  się  wyprawa  węgierska  zupełnem  niepowodzeniem  i  ścią- 
gnęła  na  Polskę    nowe    klęski.     Zaciężni    żołnierze  bowiem,    powróciwszy  do 


')  Urodzony  3.  października  1458  roku. 

30' 


—     410     — 

kraju,  gdy  im  żoMu  zaległego  nie  zapłacono,  zaczęli  pustoszyć  dobra  kościelne 
W  dyecezyi  krakowskiej,  pięćset  wsi  padło  ofiarą  tej  bezkarnej  swawoli  a  roz- 
boje i  najazdy  rzucały  postrach  na  całe  otoczenie  stolicy.  W  tak  trudnem  będąc 
położeniu  zwołał  król  sejm  do  Piotrkowa  w  marcu  1472  r.  dla  obmyślenia 
środków  pieniężnych.  Dwa  tygodnie  trwały  narady,  wkońcu  odesłano  żądania 
królewskie  do  sejmików  prowincyonalnych  w  Kole  i  Korczynie.  Król  sam 
osobiście  pospieszył  do  Korczyna,  aby  zmiękczyć  umysły  twardych  zazwyczaj 
Małopolan.  Przedstawienia  jego  i  prośby,  a  więcej  może  jeszcze  niebezpie- 
czeństwo od  strony  żołdaków,  zagrażające  bezpośrednio  małopolskim  woje- 
wództwom, odniosły  pewien  skutek.  Uchwalono  zatem  12-groszowy  pobór, 
uchwalono  go  nietylko  w  Korczynie  ale  i  w  Kole,  duchowieństwo  także  zgo- 
dziło się  na  znaczny  zasiłek  dla  skarbu.  Połowiczne  te  środki  nie  wystarczały 
jednak  na  zaspokojenie  rozlicznych  potrzeb,  król  musiał  się  ponownie  odwołać 
do  sejmików  we  wrześniu,  z  gorszym  niż  poprzednio  skutkiem.  Po  długich 
targach  zgodzono  się  tylko  na  6-groszowy  pobór  i  to  z  zastrzeżeniem,  że  ma 
on  być  zaliczką  na  zwykły  podatek,  którego  król  zatem  przez  trzy  lata  na- 
stępne Avybierać  nie  będzie.  Nic  dziwnego,  że  Kazimierz  w  takiem  opuszczeniu 
chwycił  się  rozpaczliwego  prawdziwie  środka  i  zaczął  traktować  z  Maciejem. 
Po  długich,  upokarzających  bądźjakbądź  dla  Polski  rokowaniach,  sklejono  za- 
wieszenie broni  z  Węgrami  na  sześć  tygodni,  odkładając  dalsze  negocyacye  do 
konferencyi  posłów  polskich,  czeskich  i  węgierskich  w  Ołomuńcu.  Zanim 
jednak  do  tego  przyszło,  zmieniły  się  stosunki  i  w  Polsce,  wystąpił  w  roli  po- 
średnika legat  Stolicy  apostolskiej,  kardynał  Marco  Barbo,  patryarcha 
akwilejski. 

Nie  żył  już  wtedy  Paweł  II  (f  27.  lipca  1471  r.)  a  następca  jego  Sykstus  IV 
(1471 — 1484),  obrany  papieżem  dnia  9.  sierpnia,  zwrócił  uwagę  swoją  głównie 
na  niebezpieczeństwo,  grożące  od  Turków.  Rzeczy  stały  już  wtedy  tak,  że 
Osmanie  po  ujarzmieniu  Serbii  i  zdobyciu  Eubei,  sięgali  zagonami  swoimi  przez 
Kroacyę  do  Styryi,  Karyntyi  i  Friaulu  i  chwila  zdawała  się  bliska,  kiedy  zwy- 
cięski oręż  ich  na  półwyspie  apenińskim  dalsze  będzie  święcić  tryumfy.  Na 
szczęście  zjawił  się  w  tym  czasie  groźny  dla  Mahometa  II  współzawodnik  na 
wschodzie.  Był  to  Usunhasan,  han  Turkomauów,  który,  zdobywszy  Persyę, 
Trapezunt  i  Sinopę,  szukał  związku  z  monarchami  chrześcijańskimi,  celem  zu- 
pełnego złamania  przeciwnika.  Jakoż  połączyli  się  z  nim  Wenecyauie  a  Sykstus 
IV  zaczął,  podobnie  jak  niedawno  Pius  II,  przemyśliwać  o  wielkiej  wyprawie 
na  Turka.  Do  takiego  wielkiego  przedsięwzięcia  powołane  były  przedewszyst- 
kiem  Polska,  Węgry  i  Czechy,  które  skutkiem  nieszczęsnego  sporu  o  koronę 
czeską  w  srogiej  pomiędzy  sobą  zostawały  rozterce.  Pierwszem  usiłowaniem 
Stolicy  apostolskiej  musiało  być  zatem  złagodzenie  i  pogodzenie  tych  zawzię- 
tych antagonizmów.  Misyą  tę,  jak  doświadczenie  uczyło,  bardzo  trudną,  miał 
sobie  powierzoną  kardynał  Marco.  Opatrzony  obszernemi,  ale  nie  wystarcza- 
jącemi  wcale  instrukcyami  udał  się  patryarcha  akwilejski  najpierw  do  cesarza 
i  króla  Macieja,  poczem  dnia  4.  lipca  1472  roku  przybył  do  Krakowa,  witany 
uroczystemi  przemowami  królewicza  Kazimierza  i  kanonika  Zbigniewa  Oleśni- 
ckiego. Równocześnie  prawie  nadjechali  z  Weuecyi  posłowie  Usunhasana,   aby 


—     411     — 

obecnością  swoją,  a  może  i  jakiemi  propozycyami  poprzeć  zabiegi  kardynała. 
Legat  pracował  z  wielkiem  wytężeniem,  ale  ani  konferencye  w  Nissie,  które 
mu  się  powiodło  przeprowadzić  do  skutku  na  początku  roku  1473,  ani  pó- 
źniejsze w  Opawie  do  stanowczych  nie  doprowadziły  rezultatów.  W  Nissie 
zawarto  wprawdzie  pokój  „wieczysty"  pomiędzy  Polską  a  Węgrami1)  sprawę 
czeską  jednak  odłożono  do  nowego  zjazdu  w  Opawie,  gdzie  różnice  w  zapa- 
trywaniach i  żądaniach  obustronnych  były  tak  znaczne,  że  po  dwóchtygodnio- 
wych  sporach  rokowania  rozbiły  się  zupełnie.  Wśród  tego  nie  próżnowała 
jednak  dyplomacya  polska  i  Kazimierz  Jagiellończyk  znalazł  nowych  sprzy- 
mierzeńców. Znane  nam  są  przyjazne  jego  stosunki  i  sojusz,  jaki  zawarł  był 
z  cesarzem  Fryderykiem  III.  W  chwili  jednak,  kiedy  królewicz  Kazimierz 
wyprawił  się  do  Węgier,  nie  uczyniono  ze  strony  cesarskiej  nic  w  celu  po- 
parcia tego  przedsięwzięcia.  Mimoto  Maciej,  powiadomiony  dobrze  o  ma- 
chinacyach  Fryderyka  III  w  Węgrzech,  odpłacił  mu  za  to  sowicie,  rozpuszczając 
roty  zaciężnych  żołnierzy  po  Austryi  i  ściągając  Turków  na  dziedziczne  kraje 
cesarskie.  Fryderyk,  przestraszony  tern,  przyrzekł,  że  uzna  Korwina  jako 
króla  czeskiego  elektorem,  ale  równocześnie  prawie  podburzał  Kazimierza  do 
nowej  wojny  z  Węgrami  i  nawiązywał  układy  z  Karolem  Śmiałym,  księciem 
burgfindzkim,  aby  go  odciągnąć  od  przymierza  z  Maciejem  i  pozyskać  zupełnie 
dla  swoich  widoków.  W  Polsce  wiedziano  dobrze,  że  przyjaźń  z  cesarzem  może 
być  w  tej  chwili  bardzo  pomocną  i  sejm  radomski,  zebrany  w  r.  1473,  roz- 
począł negocyacye  z  Fryderykiem.  Tak  jak  poprzednio  tak  i  teraz  wysłano 
najpierw  w  poselstwie  dziekana  poznańskiego,  Adama  Dąbrowskiego,  a  kiedy 
układy  były  już  nawiązane,  pojechali  Paweł  Jasieński  i  Stanisław  Kurozwęcki 
na  sejm  rzeszy  do  Augsburga.  Sejm  wprawdzie  nie  zebrał  się  wcale,  ale  po- 
słowie dokonali  innych  nie  mniej  ważnych  rzeczy,  oto  przyprowadzili  do  skutku 
małżeństwo  dwóch  córek  królewskich:  młodsza  Zofia,  miała  wyjść  za  mąż  za 
Fryderyka,  syna  elektora  brandenburskiego  Albrechta,  starszą  Jadwigę  zarę- 
czono Jerzemu,  księciu  bawarskiemu.  Jakkolwiek  oba  te  związki  zawarto  do- 
piero w  latach  następych,  to  pokrewieństwo  z  dwoma  potężnymi  książę- 
tami rzeszy  niemieckiej  nie  było  już  w  tej  chwili  bez  pewnego  znaczenia 
dla  Polski.  Z  jednej  strony  bowiem  kładło  wydanie  Jadwigi  za  księcia  Jerzego 
raz  na  zawsze  koniec  konkurom  Macieja,  który  niedawno  jeszcze,  ku  wiel- 
kiemu oburzeniu  królowej  Elżbiety,  przez  legata  papieskiego  Marka  zgłaszał 
się  o  rękę  królewny,  z  drugiej  wywierały  tak  przyjazne  stosunki  Jagiellonów 
z  dworem  bawarskim  i  brandenburskim  pewien  nacisk  na  cesarza,  który,  wi- 
dząc układy  swoje  z  Karolem  Śmiałym  zerwane,  teraz  bez  wahania  już  zawarł 
z  Polską  przymierze  przeciw  Maciejowi  i  Władysława  Jagiellończyka  uznał 
królem  czeskim  i  elektorem.  I  dziwna  rzecz,  że  w  chwili  kiedy  akt  tego 
przymierza  podpisywano,  gdzieindziej,  w  Szramowicach,  magnaci  polscy  i  wę- 
gierscy dawnym  obyczajem  usuwali  wszelkie  powody  do  nieporozumień  po- 
między Węgrami  a  Polską.  Na  schyłku  roku  1473  bowiem  podjął  Maciej 
wyprawę  do  północnych  Węgier,    aby  z  zamków  tamtejszych  powypędzać  za- 

*)  Wynika    to    wbrew    twierdzeniom    dr.  Caro    (Gesch.   Pol.  V,  370)  z  listów    biskupa 
wrocławskiego,  Jakóba,  do  Gdańszczan  (Cod.  ep.  III,  175  i  176). 


—     412     — 

ciężnych  żołnierzy  polskich,  pozostałych  od  czasów  wyprawy  królewicza 
Kazimierza.  Po  długich  i  uporczywych  walkach,  w  których  zginął  ulubiony 
przez  Macieja  wojewoda  siedmiogrodzki  Czupor,  udało  mu  się  uwolnić  Węgry 
od  nieproszonych  gości  polskich,  ale  za  ustępującymi  przewaliły  się  przez 
Karpaty  drapieżne  roty  węgierskie,  zdobyły  zamek  w  Żmigrodzie  i  zniszczyły 
całe  to  pogranicze,  zagonami  swojemi  sięgając  do  Pilzna  i  Jasła.  Inna  wataha 
tego  rodzaju  zajęła  zamek  w  Muszynie,  dominujący  nad  traktem  węgierskim. 
Dopiero  kiedy  król,  na  wiadomość  o  tym  napadzie,  pchnął  ku  Żmigrodowi 
znaczniejsze  siły,1)  upamiętali  się  Węgrzy. 

Tak  jak  w  dawniejszych  czasach  tak  i  obecnie  nie  było  jednak  ani  z  tej 
ani  z  tamtej  strony  Karpat  wielkiej  zawziętości.  Oba  narody,  od  tylu  wieków 
w  sąsiedztwie  z  sobą  mieszkające,  starały  się  zawsze  utrzymać  jak  najlepsze 
pomiędzy  sobą  stosunki.  Pomimo  różnicy  pochodzenia,  istniała  jakaś  sym- 
patya  zbliżająca  Węgrów  do  Polski  i  nigdy  naprawdę'  ani  jedni  ani  drudzy 
o  zawziętej  ze  sobą  nie  myśleli  walce.  To  też  i  w  Nissie  nieporozumienia  wę- 
giersko-polskie najłatwiej  powiodło  się  usunąć,  a  nadwerężony  świeżymi  wy- 
padkami pokój,  starali  się  teraz  panowie  węgierscy  jak  najprędzej  umocnić. 
Tak  przyszedł  do  skutku  wspomniany  już  zjazd  w  Szramowicach  na  Spiżu, 
gdzie  zupełna,  co  do  tych  granicznych  sporów  stanęła  ugoda.  Węgrzy  mieli 
opuścić  bezzwłocznie  Żmigród  i  Muszynę,  pozostawiając  tam  działa  i  rynsztunek 
wojenny,  jaki  zastali,  o  wynagrodzeniu  szkód  wzajemnych  miał  postanowić 
walny  zjazd  węgiersko-polski,  zapowiedziany  na  dzień  8.  września  1475.  Zapisy, 
Spiża  dotyczące,  pozostawały  w  swojej  mocy,  wojewodzie  mołdawskiemu  Ste- 
fanowi zapewniono  zawieszenie  broni  na  dwa  lata.2)  W  całym  tym  układzie 
nie  było  najmniejszej  wzmianki  o  sprawie  czeskiej  i  tam  musiał  oręż  rozstrzygać. 
Obie  strony  gotowały  się  też  do  ostatecznej  walki.  Maciej  zbierał  wojsko 
i  pieniądze,  zapewniał  sobie  komuuikacyę  pomiędzy  Węgrami  a  Morawią 
i  strzegł  pilnie  niepewnych  książąt  górno-szląskich,  rzucając  od  czasu  do  czasu 
kupy  drapieżnych  żołdaków  na  rozboje  do  Wielkopolski.  W  Polsce  powiodło 
się  usilnym  zabiegom  króla  nakłonić  szlachtę  do  pospolitego  ruszenia.  Zebrało 
się  ono  we  wrześniu  1474  roku  pod  Częstochową  i  przekroczyło  granicę  szląską 
dnia  26.  września.  Potęga  była  wielka;  siłę  armii  polskiej  obliczają  na  60.000, 
Maciej  miał  mało  co  nad  6000  ludzi.  Wobec  takiej  przewagi  nieprzyjaciela 
nie  mógł  on  myśleć  o  spotkaniu.  Wojsko  polskie  rozlało  się  też  bez  żadnego 
oporu  po  Szląsku,  odpłacając  sowicie  drapieżnej  szlachcie  szląskiej  niedawne 
jej  rozboje  i  najazdy.  Pod  Oławą  złączyli  się  Polacy  z  królem  Władysławem, 
który  przyprowadził  20.000  Czechów  i  całe  to  ogromne  wojsko  ruszyło  pod 
Wrocław,  gdzie  z  garstką  swoich  okopał  się  Maciej.  Pod  Szwanowieami  znie- 
siono ze  szczętem  podjazd  węgierski,  z  2000  ludzi  złożony,  a  powodzenie  to 
podniosło  ducha  i  odwagę  w  wojsku.  Spodziewano  się  w  krótkim  czasie  zdobyć 
Wrocław  i  kres  wojnie  położyć.  Ale  pod  murami  stolicy  szląskiej  pokazało 
się,  że  nie  liczba  ale  zdolność  dowódzcy  rozstrzygać  zwykła  w  ważnych  przed- 
sięwzięciach wojennych.     Marszałek  Jan  Rytwiański,  sprawujący  naczelne  do- 

*)  Helcel  Starod.  pomn.  pr.  pol.  II.,  801. 
8)  Cod.  ep.  III,  184. 


—     413    — 

wództwo,  „był  —  podług  świadectwa  Długosza  —  do  rady  i  działania  w  razie 
pokoju  zdatny,  ale  w  wojennej  sztuce  mniej  biegły,  a  stąd  wahający  się  i  nie 
skory".  Na  podziw  więc  całego  świata  i  ku  wielkiej  radości  oczekującego 
swej  zguby  Macieja,  nie  zdołała  imponująca  armia  polska  i  czeska  zdobyć 
Wrocławia,  ani  wyprzeć  Węgrów  z  obwarowanego  obozu.  Nadto  powstał 
wnet  pomiędzy  oblegającymi  niedostatek  żywności  i  paszy,  a  wkońcu  głód, 
chociaż  kilka  tysięcy  wozów  z  zapasami  marniało  pod  Wieluniem.  Za  niedo- 
statkiem przyszły  choroby  jakieś  złośliwe.  „Z  głodu  i  zarazy  —  pisze  Długosz  — 
umierało  wielu  codziennie  w  obozie,  a  nikt  nie  dawał  im  ratunku,  nikt  złemu 
nie  starał  się  zaradzić;  panowie  robili,  co  im  się  podobało,  niektórzy  nie 
chcieli  nawet  schodzić  się  na  radę,  a  jeśli  co  postanowiono,  nikt  takich  uchwal 
nie  wykonywał". 

Wśród  takich  stosunków  nie  było  co  myśleć  o  dalszem  oblężeniu,  na- 
wiązano więc  układy  z  Maciejem  przez  Zdenka  z  Sternbergu  i  po  dwukro- 
tnym zjeździe  monarchów,  postanowiono  powierzyć  traktaty  konferencyi,  zło- 
żonej z  12  delegatów  —  po  czterech  z  każdego  narodu.  —  Negocyacye  trwały 
od  połowy  listopada  do  8.  grudnia;  wkońcu  ułożono  punkta  ugody  nastę- 
pujące: zawieszenie  broni  ma  trwać  do  Zielonych  Świąt  1477  roku,  każdy 
z  pretendentów  zatrzymuje  te  posiadłości  czeskie,  które  dzierżył  przed  wojną, 
O  Władysławie,  jako  królu  czeskim,  nie  ma  wzmianki,  w  dokumencie  poko- 
jowym występuje  on  jedynie  jako  „pierworodny  syn"  Kazimierza  Jagiellończyka, 
w  jego  imieniu  działa  i  przemawia  ojciec. 

Jeżeli  król  Kazimierz  z  ciężkiem  sercem  dał  się  nakłonić  do  traktatów 
z  „uzurpatorem"  i  do  dwukrotnej  z  nim  rozmowy,  podczas  której  Maciej  na- 
próżno  usiłował  zaimponować  mu  wspaniałym  swoim  ubiorem,  odbijającym 
dziwnie  od  skromnych  sukien  Jagiellończyka,  to  oburzenie  i  zdziwienie  króla 
polskiego  nie  miało  chyba  granic  i  miary,  kiedy  Korwin  zażądał,  aby  do 
traktatów  włączono  także  Mikołaja  Tungena,  biskupa  warmińskiego. 

Od  kilku  lat  już  wrzała  w  ziemi  warmińskiej  zawzięta  walka  o  biskup- 
stwo. Po  śmierci  Pawła  Legendorfa  (f  23.  lipca  1467  r.)  zgromadziła  się 
kapituła  na  elekcyę  i  aby  uniknąć  wmieszania  się  królewskiego  lub  papieskiej 
prowizyi,  mocą  której  już  dwukrotnie  Stolica  apostolska  biskupów  warmińskich 
wprost  od  siebie  mianowała,  wybrali  kanonicy  bezzwłocznie  Mikołaja  Tungena, 
bawiącego  od  dłuższego  czasu  w  Rzymie  i  posiadającego  tam  pewne  znaczenie 
i  wpływy.  Wybór  ten  nie  był  po  myśli  króla.  Jagiellończykowi  zależało  na 
tern,  aby  wT  ziemiach  pruskich,  świeżo  do  korony  przyłączonych,  na  miej- 
scach naczelnych  przynajmniej  mieć  ludzi  zaufauych,  o  ile  możności  Polaków, 
którzyby  ową  „inkorporacyę"  Prus  przeprowadzić  chcieli  i  umieli,  a  już  naj- 
bardziej było  to  potrzebnem  w  Warmii,  gdzie  biskup  zajmował  stanowisko 
wyjątkowo  niezawisłe  i  jako  bezpośredni  sąsiad  krzyżaków  mógł  się  stać  dla 
polityki  polskiej  wielce  niebezpieczuym  i  szkodliwym.  Nadto,  dążąc  wy- 
trwale do  ograniczenia  wolnego  wyboru  kapituł  i  do  wywierania  stanowczego 
wpływu  na  nominacyę  biskupów,  nie  mógł  król  żadną  miarą,  szczególniej 
w  tym  wypadku  zejść  z  obranej  raz  drogi.  W  Polsce,  po  zawziętej  walce 
o  biskupstwo  krakowskie,  ułożyły  się  stosunki  zupełnie  po  myśli  królewskiej. 


—     414     — 

Opozycya  kapituł  ustała  i  król  mógł  podług  życzenia  swego,  na  katedrach 
biskupich  osadzać  miłych  sobie  kandydatów.  Kiedy  w  roku  1473,  po  śmierci 
Jana  Gruszczyńskiego,  arcybiskupa  gnieźnieńskiego,  kapituła  w  d.  27.  grudnia 
zgromadziła  się  w  celu  wyboru  jego  następcy,  stanęli  przed  nią  posłowie  kró- 
lewscy Jan  z  Rytwian,  marszałek  i  Maciej  z  Bnina,  starosta  generalny  Wielko- 
polski i  prosili  imieniem  króla,  aby  prałaci  obrali  prymasem  męża  „dobrego", 
do  narad  w  sprawach  publicznych  sposobnego  i  zalecali  w  tym  duchu  Jakóba 
z  Sienna,  biskupa  wladysławskiego,  nadmieniając  oraz,  że  król  arcybiskupem 
go  już  mianował.  Kapituła  poszła  też  za  głosem  owej  „inspiracyi"  mo- 
narszej i  jednomyślnie  oddała  wota  swoje  na  nominata  królewskiego.1)  Jeżeli 
Kazimierz  tak  bezwzględnie  i  stanowczo  umiał  narzucać  wolę  swoją  ducho- 
wieństwu polskiemu,  obwarowanemu  licznymi  przywilejami,  jeżeli  działał  tak 
tam,  gdzie  interesom  narodowym  z  powodu  wyboru  tego  lub  owego  biskupa 
żadne  nie  zagrażało  niebezpieczeństwo,  to  tem  więcej  musiał  się  trzymać  tej 
zasady  na  kresach  Rzeczypospolitej,  w  prowincyi,  przesiąkniętej  germanizacją 
i  powierzchownie  tylko,  jak  dotąd,  złączonej  z  Polską.  Nie  mógł  mu  zatem 
dogadzać  wybór  kapituły  warmińskiej  i  zamiast  Niemca  Tungena  wolał  wi- 
dzieć na  stolicy  heilsberskiej  dotychczasowego  biskupa  chełmińskiego  Win- 
centego Kiełbasę.  Pochodził  ten  Wincenty  z  rozgałęzionej  szeroko  w  Wielko- 
polsce i  na  pograniczu  pomorskiem  rodziny  Nałęczów,  wywodzącej  początek 
swój  od  Gniewomira,  księcia  na  Czarnkowie.8)  Wyniesiony  na  biskupstwo 
chełmińskie,  dał  on  podczas  wojny  pruskiej  dowody  niepospolitej  zręczności 
dyplomatycznej,  a  jako  biegły  szczególnie  w  języku  niemieckim,  był  używany 
do  spraw  pruskich  i  brał  wybitny  udział  w  traktatach  o  pokój  toruński.  Król 
wysłał  go  następnie  do  Rzymu  w  celu  uzyskania  zatwierdzenia  pokoju  toruń- 
skiego a  jakkolwiek  misya  ta  nie  powiodła  się  z  powodu  zmiany  stosunków 
politycznych,  to  Wincenty  powrócił  do  kraju  jako  dożywotni  administrator 
biskupstwa  pomezańskiego  i  rozciągnął  w  ten  sposób  władzę  swoją  na  wszystkie 
prawie  ziemie  pruskie.  Nic  dziwnego  zatem,  że  Kazimierz  Jagiellończyk  pra- 
gnął tak  zasłużonego  i  doświadczonego  prałata  wynieść  na  stolicę  warmińską, 
gdzie  biegłość  jego  wT  sprawach  politycznych  i  znajomość  stosunków  pruskich 
niepospolite  oddać  mogła  usługi.  Pospiech,  z  jakim  kapituła  warmińska  do- 
konała wyboru  Tungena,  przeszkodził  wprawdzie  zamiarom  królewskim,  ale 
Kazimierz,  który  w  takich  wypadkach  nie  zwykł  był  ustępować,  dokazał  tyle, 
że  sejmik  malborski,  w  końcu  listopada  1467  r.,  ustanowił  za  zgodą  obecnych 
tam  delegatów  kapituły  warmińskiej,  Wincentego  Kiełbasę  „konserwatorem" 
dyecezyi  warmińskiej.  Równocześnie  zaś  starał  się  Jan  Sapieński,  poseł  kró- 
lewski w  Rzymie,  wyjednać  u  Pawła  II  przeniesienie  Wincentego  z  Chełmna 
na  stolicę  heilsberską.  Ale  papież,  rozgniewany  na  króla  za  jego  politykę 
w  sprawie  czeskiej,  nietylko  nie  przychylił  się  do  życzeń  królewskich,  ale 
nadto  zatwierdził  wybór  Tungena  i  zakazał  pod  karą  klątwy  Wincentemu 
mieszać  się  do  zarządu  biskupstwa  warmińskiego,  lub  wykonywać  tam  władzę 

')  B.  Ulaoowski:  Acta  Capitulorum  nec  non  indiciorum  ecclesiasticorum  selecta.  W  Kra- 
kowie.   Nakład.  Akad.  Umiejęt.    1894.  P.  481. 

*)  Paprocki.  Herby  rycerstwa  polskiego.  Str.  207.    (Wyd.  Turowskiego). 


—     415     — 

pasterska.  Nadaremnie  usiłowano  ze  strony  polskiej  skłonić  Tungena  do  rezy- 
gnacyi  z  biskupstwa,  ofiarując  urn  2000  dukatów  rocznej  renty,  przebiegły 
Niemiec  znał  zanadto  dobrze  stosunki  polityczne,  aby  się  zgodzić  na  takie  wa- 
runki.    Siedział    wiec    dalej    w   Rzymie    i    podburzał  stamtąd    listami    swonm 


Dziedziniec  biblioteki  jagiellońskiej. 


Warmijczyków  przeciw  konserwatorowi,  wreszcie  w  r.  1470,  przebrany  za 
pielgrzyma,  przybył  do  swojej  dyecezyi,  aby  z  pomocą  przyjaciół  swoicli 
biskupstwem  zawładnąć.  Zamiar  ten  nie  powiódł  się  zupełnie,  a  Tungen  roz- 
drażniony, w  listach  do  kanoników  warmińskich  miotał  obelgi  na  Polaków, 
ba,  nawet  króla  samego  nazwał  „głupcem".    Pismo  to,  przejęte,  narobiło  wiel- 


—    416     — 

kiego  hałasu  i  wywołało  takie  zgorszenie,  że  dotychczasowi  zwolennicy  Tun- 
gena  zaczęli  się  od  niego  odsuwać*  i  postępowanie  jego  potępiać.  Sprawę  całą 
wniesiono  na  sejm  piotrkowski,  który  też  wydał  na  Tungena  wyrok  banicyi. 
A  że  wtedy  właśnie,  po  śmierci  Jerzego  z  Podiebradu,  stosunki  się  zmieniły, 
więc  Paweł  II,  uwiadomiony  o  tych  inwektywach  Tungena,  zalecał  mu  sam, 
aby  z  biskupstwa  ustąpił.  Następca  jego  Sykstus  IV,  pracujący  nad  pogodze- 
niem Węgier  z  Polską,  poszedł  jeszcze  dalej  i  chcąc  Kazimierzowi  Jagielloń- 
czykowi okazać  swoją  przychylność,  mianował  biskupem  warmińskim  Andrzeja 
Oporowskiego,  z  obowiązkiem  płacenia  Tungenowi  400  złotych  rocznej  renty. 
Ale  właśnie  to  postanowienie  papieskie  obudziło  niezadowolenie  stanów  pru- 
skich. Nie  miały  one  nic  przeciw  nominacyi  Wincentego  Kiełbasy,  lecz  nie 
mogły  się  oswoić  z  myślą,  aby  na  stolicy  warmińskiej  zasiadał  Polak,  nie 
znający  stosunków  pruskich  i  niewładający  nawet  językiem  niemieckim. 
Oburzał  się  na  to  oczywiście  prowincyonalizm  pruski  i  ów  duch  niemiecki, 
zaszczepiony  i  pielęgnowany  starannie  za  rządów  krzyżackich.  Na  tern  uspo- 
sobieniu stanów  i  na  niepowodzeniach  polskich  w  wyprawie  węgierskiej  bu- 
dował Tungen  swoje  nadzieje.  Z  wiosną  r.  1472  pojawił  on  się  przebrany  za 
kupca  w  Warmii  i  tu  znalazł  takie  poparcie,  że  w  krótkim  czasie  opanował 
Frauenburg,  Heilsberg  i  zawładnął  całą  prawie  dyecezyą.  Powstała  w  ten  sposób 
sytuacja  niezmiernie  przykra  dla  Polski  i  drażliwa.  Król,  przygnębiony  nie- 
powodzeniem syna  na  Węgrzech  i  sprawą  czeską  zajęty,  nie  mógł  w  przede- 
dniu wojny  z  Maciejem,  wystąpić  z  należytą  w  Prusiech  energią,  stany  pruskie 
także  przychylniejsze  Tungenowi  niż  Oporowskiemu,  lawirowały  w  tę  i  ową 
stronę  i  odgrywały  dwuznaczną  cokolwiek  rolę  pośredników,  domagając  się, 
aby  Stolica  apostolska  spór  o  biskupstwo  warmińskie  rozstrzygła.  Na  tej  pod- 
stawie przyszedł  do  skutku  układ  heilsberski  pomiędzy  stanami  a  Tungenem, 
pomimo  żywej  protestacyi  posłów  królewskich.  Król  przemyśliwał  nad  zer- 
waniem wszelkich  stosunków  handlowych  z  Warmią,  ale  do  wykonania  tego 
zamiaru,  niewątpliwie  skutecznego,  trzeba  było  pomocy  ze  strony  zakonu,  który 
posiadłościami  swojemi  stykał  się  z  dyecezyą  warmińską.  Tymczasem  mistrz 
krzyżacki,  Richtenberg,  w  miarę  tych  trudności,  w  jakich  się  Polska  znajdowała, 
przybierał  postawę  coraz  bardziej  niepewną,  znosił  się  z  Tungenem  i  na  za- 
pytanie królewskie  wymijające  dawał  odpowiedzi.  Jak  długo  jeszcze  los  wojny 
pomiędzy  Polską  a  Maciejem  był  wątpliwy  tak  długo  zajmowali  i  krzyżacy 
także  stanowisko  wyczekujące,  ale  kiedy  armia  polska  i  czeska  poniosła  klęskę 
pod  Wrocławiem,  a  Maciej  otwarcie  wystąpił  jako  opiekun  i  sprzymierzeniec 
Tungena,  zawarł  mistrz  z  Tuugenem  dnia  30.  listopada  1476  roku  traktat, 
w  którym  obie  strony  gwarantowały  sobie  całość  swoich  posiadłości  i  wysłał 
posłów  do  Węgier  z  poddaniem  zakonu  pod  opiekę  Macieja. 

Król  węgierski  przyjął  oczywiście  z  radością  tę  propozycyę  i  dnia  13.  lutego 
1477  zawarł  z  pełnomocnikami  zakonu  w  Ostrzyhomiu  układ,  w  którym  przy- 
rzekł bronić  praw  i  wolności  krzyżackich  i  obowiązywał  się  na  wypadek 
wojny  przyjść  na  pomoc  zakonowi.  Wprawdzie  w  tydzień  po  podpisaniu  tego 
traktatu  umarł  mistrz  Richtenberg,  ale  kapituła  zakonna  obrała  na  jego  miejsce 
Marcina    Trnchsessa,    komtura    osterodzkiego,    który    był    posłem    do   Macieja 


—     417     — 


i  polityka  krzyżacka  me  dozuała  skutkiem  tego  żadnej  zmiany.  Owszem,  nowy 
mistrz,  ufny    teraz  w  poparcie    Korwina,    zrzucił    maskę    do    reszty,    wystąpił 
jawnie   przeciw    Polsce  i  doniósł  o  tern    Gdańszczanom.     Zdawało  się  bowiem 
krzyżakom,  że  nadeszła  wreszcie  dla  nich  chwila  wyzwolenia  się  z  pod  władzy 
polskiej.    Nowy    ich    sprzymierzeniec,  król  węgierski,   był  w  szczególniejszych 
łaskach    n    Stolicy    apostolskiej;     Sykstus    IV    widział    w    nim    typ    rycerza 
chrześcijańskiego,  który  ziarnie  potęgę  półksiężyca  i  oswobodzi  świat  zachodni 
od  groźnej  potęgi  tureckiej.  Nieznaczne  powodzenia  oręża  węgierskiego  przeciw 
Turkom,    pomoc,   jakiej    udzielił  Maciej    niedawno  wojewodzie  mołdawskiemu, 
Stefanowi,  a  zresztą  urok    odniesionych  już  zwycięstw    podnosiły   jeszcze  bar- 
dziej   zaufanie    kuryi  rzymskiej  i  napełniały  ją  daleko  sięgającemi  nadziejami. 
Nie  szczędzono  więc  pochwał  nowemu  obrońcy  chrześcijaństwa,  humaniści  wy- 
nosili pod  niebiosa  jego  zasługi,  papież  dostarczał  mu  pieniędzy,  a  wszystkich 
nieprzyjaciół    Korwina    poczytywano    wprost  za  wrogów    kościoła.    Legat  pa- 
pieski,'  Baltazar    Piscia,    powiózł  do  Niemiec  i  do  krajów    wschodnich    bullę, 
grożąca  wyklęciem  Kazimierzowi  Jagiellończykowi,  gdyby  odważył  się  zaczepić 
Macieja  i  przeszkodzić  mu  w  spełnieniu  wielkiego  na  wschodzie  posłannictwa. 
Krzyżacy    zacierali    ręce  z  radości,    bo    pewni    byli    teraz    nietylko    protekcji 
Korwina,    ale   i  jak    najsilniejszego    poparcia    ze    strony    Stolicy    apostolskiej. 
Z  lekceważeniem  przeto  słuchali  oni  upomnień  cesarza,  nie  troszczyli  się  wcale 
o  rozkazy  króla  polskiego,  a  Tungen,  objęty  rozejmem  wrocławskim,  w  kościo- 
łach warmińskich    odprawiał    nabożeństwa    uroczyste  w  celu  uproszenia    zwy- 
cięstw dla  króla  węgierskiego. 

Tymczasem  Maciej  nie  myślał  wcale  poświęcać  się  dla  krzyżaków.  Po- 
pierał on  Tungena  i  zawierał  traktaty  z  zakonem  po  to,  aby  Polaków  trzymać 
na  wodzy  i  odwieść  ich  od  mieszania  się  w  sprawy  czeskie,  ale  gotów  był 
tych  dalekich  swoich  sprzymierzeńców  każdej  chwili  poświęcić  dla  własnych 
swoich  korzyści.  Podobną  politykę  prowadził  on  także  i  względem  cesarza, 
podburzając  przeciw  niemu  jego  poddauych  austryackich,  tylko  że  tam  łatwiej 
mu  było  zawikłane  stosunki  wyzyskać.  W  lecie  roku  1477,  kiedy  już  grunt 
do  działania  dostatecznie  zdawał  się  przygotowany,  wtargnął  Maciej  do  Austryi, 
zdobył  70  miast  i  zamków,  obiegł  Wiedeń  i  zmusił  tern  Fryderyka  III  do 
pokoju  w  Korneuburgu.  Cesarz,  który  niedawno  uznał  był  Władysława  elekto- 
rem i  uroczyście  udzielił  mu  inwestyturę,  zobowiązał  się  teraz  do  tego  samego 
względem  „ukochanego  syna  swego  Macieja".  Ale  i  to  było  tylko  środkiem 
dla  dalszych  planów  Korwina.  Nie  chodziło  mu  teraz  już  o  koronę  czeską  lub 
o  godność  elektorską,  lecz  o  wyzyskanie  wszelkich  korzyści,  jakie  z  zawikłań 
czeskich  dla  niego  wyniknąć  mogły.  Pragnął  on  zatem  odłączyć  Władysława 
od  cesarza  i  zezwolił  chętnie  na  konferencyę  pokojową,  która  miała  się  zebrać 
w  marcu  roku  1478  w  Bernie  morawskiem. 

Prawdopodobnie  miał  i  dwór  polski  dokładne  o  tych  sprawach  relacye, 
kiedy  Kazimierz  z  początkiem  roku  1478  zabrał  się  energicznie  do  upokorzenia 
zdradzieckiego  zakonu.  '  Zawezwał  on  najpierw  Truchsessa,  aby  złożył  prze- 
pisana traktatem  toruńskim  przysięgę  wierności,  a  gdy  mistrz  od  tego  pod- 
stępnie się  uchylił,  zwołał  do  Brześcia  kujawskiego  stany  pruskie  i  oświadczył 


—     418     — 

im,  że  uie  widzi    inuego    środka,  jak  tylko  wojnę  przeciw  Tungenowi  i  przy- 
gotowania do  wojny  z  zakonem.     Równocześnie  dodał  dotychczasowemu  „gu- 
bernatorowi"   Sciborowi    Bażyńskiemu,    dla  jego    podeszłego    wieku,    zastępcę 
w  osobie    Zbigniewa    Oleśnickiego,    biskupa  kujawskiego    i  założył  energiczną 
apelacyę  do  Rzymu    przeciw    ekskomunice,  którą  kazał    głosić    właśnie  w  są- 
siednich   krajach  Baltazar  Piscia.     Ale  właśnie  ta  bulla,  skierowana    zarówno 
przeciw  Kazimierzowi  Jagiellończykowi  jak  i  przeciw  Władysławowi  i  wszystkim 
ich  stronnikom,    dodała    śmiałości    Truchsessowi.     Ufny  zawsze  w  pomoc  wę- 
gierską, nie  wiedząc  lub  nie  chcąc  wiedzieć  o  tem,  że  w  marcu  podpisano  już 
pnnkta    przedugodne    pomiędzy    Maciejem   a  Władysławem,    rozpoczął    wielki 
mistrz    kroki    nieprzyjacielskie  w  lipcu    zajęciem    Brodnicy,    Chełmna  i  Staro- 
grodu.  Na  to  czekali,  o  ile  się  zdaje,  tylko  Polacy,  bo  natychmiast  wkroczyły 
zaciężne  hufce  polskie  pod  Janem  Białym  i  Zelezińskim  do  Warmii  i  zdobyły 
całe  prawie  biskupstwo  z  wyjątkiem  Heilsbergu.  Ażeby  się  zaś  upewnić  co  do 
stanowiska    Macieja,    wysłał    król  do  niego    Stanisława  Wątróbkę,    wojewodę 
bełskiego.     Maciej  ofiarował  pośrednictwo  swoje  i  przyrzekł  podać  „stosowne 
środki"  dla  upokorzenia  zakonu.    Kazimierz  przyjął  tę  propozycyę  i  wyprawił 
Jana  Długosza  w  celu    dalszych    układów.     Tymczasem    Korwin    zmienił   cerę 
i  zaczął  straszyć  posła  polskiego  nową  wojną,  opowiadał  mu,  że  cztery  wojska 
są  gotowe  do  wkroczenia  w  granice  polskie  i  tym  podstępem  skłonił  Długosza 
do  przyjęcia  zawieszenia  broni  na  czas  od  21.  listopada  1478  do  2.  lutego  1479  r. 
Kazimierz  miał  zwrócić  Tungenowi  wszystkie  twierdze,  które  wojskom  polskim 
się  poddały,  a  zatrzymać  tylko  zdobyte.    Była  to  ostatnia  usługa,  jaką  Maciej 
oddał  swoim    sprzymierzeńcom,  układy  z  Władysławem  czeskim  bowiem  były 
tak  dobrze  jak  ukończone,  a  Korwin    mając  na  karku  wojnę   turecką,  pragnął 
się  ostatecznie  zabezpieczyć  i  od  strony  polskiej.  Dnia  2.  kwietnia  1479  roku 
zawarł    więc    układ  z  Kazimierzem  i  poświęcił    właściwie    tak    Tungena   jak 
i  zakon  swoim  widokom  politycznym.    Co  do  pierwszego  wymówił  tylko  tyle, 
aby  mu  w  razie  odjęcia  Warmii  dano  biskupstwo  chełmińskie  i  administracyę 
dyecezyi  pomezańskiej.     Teraz  dopiero    poznali  obaj  sprzymierzeńcy    Korwina, 
że  dla  nich  stanowcza  nadeszła  chwila.  Stawili  się  zatem  na  sejmie  piotrkow- 
skim,   w    żałobne    przybrani    szaty,    Tungen    padł    przed    królem    na    kolana 
i  w  pokornych    słowach    prosił  o  przebaczenie,    Truchsess    wahał    się   jeszcze 
i  targował    i   dopiero    dnia  9.  października    złożył    przysięgę    wierności.     Nie 
poszła  jednak  Tungenowi  sprawa  tak  gładko,  jak  się  może  spodziewał.    Uzy- 
skał on  wprawdzie    przebaczenie,  ale  musiał  wraz  z  kanonikami  warmińskimi 
podpisać  twarde  dosyć  warunki.    Odtąd  miały  być  na  biskupstwo  warmińskie 
obierane  tylko  miłe  królowi  osoby,  wszyscy  prałaci  kapituły  warmińskiej  byli 
obowiązani  przy  objęciu    beneficyów  swoich  składać    przysięgę  na  zachowanie 
warunków  pokoju  toruńskiego,  a  biskupowi  pozostawała  w  sprawach  spornych 
apelacya  tylko  do  króla.     Andrzej  Oporowski    otrzymał  w  zamian  za  biskup- 
stwo   warmińskie    pieczęć    mniejszą,  a  w  dwa    lata    później    został    biskupem 
kujawskim. 

Tak    po   kilkunastoletnich    zabiegach    wyszedł    Kazimierz    obronną    ręką 
z  trudnych    bardzo  i  zawiklanych    stosunków  i  dopiął  w  znacznej    części    za- 


—     419    — 

mierzonego  celu.  Najstarszy  syn  jego  zasiadł  na  tronie  czeskim,  a  jakkolwiek 
w  pokoju  oromunieckim  musiał  pozostawić  Morawę  i  Szląsk  w  dożywotniem 
posiadaniu  Korwina,  to  można  się  było  spodziewać,  że  po  śmierci  Macieja, 
nie  mającego  dotąd  potomstwa,  otworze  się  droga  Jagiellonom  także  do  ko- 
rony węgierskiej  i  że  w  ten  sposób  dynastyczna  polityka  Kazimierza  zupełny 
odniesie  tryumf.  Powodzenia  te  i  widoki  okupiła  Polska  wprawdzie  znaczuemi 
ofiarami,  musiała  kilkakrotnie  chwytać  za  oręż  nie  w  własnej,  lecz  w  obcej 
sprawie,  tłumić  u  siebie  niebezpieczne  zarzewia  buntów  wewnętrznych,  narażać 
się  na  najazdy  i  upokorzenia,  ale  przezwyciężywszy  te  trudności,  zmocniła  nie- 
wątpliwie swoje  stanowisko  polityczne  w  Europie  i  weszła  na  drogę  wiodącą 
do  zjednoczenia  dwóch  słowiańskich  narodów,  mogących  powstrzymać  fale 
germanizmu.  Że  nadzieje  te  się  nie  ziściły,  głównie  z  powodu  nieudolności 
Władysława,  o  to  już  nie  można  obwiniać  Kazimierza  Jagiellończyka,  wobec 
historyi  jest  on  odpowiedzialnym  tylko  za  własne  swoje  działanie,  które  tak 
dla  dynastyi  jak  i  dla  państwa  polskiego  mogło  przynieść  niepospolite  ko- 
rzyści i  rozwój  całej  Słowiańszczyzny  na  inne  wprowadzić  tory.  Ale  i  wobec 
tego  późniejszego  niepowodzenia  pozostanie  trzeźwa  i  ostrożna  polityka  Kazi- 
mierza w  tym  okresie  dowodem  oczywistym  jego  zdolności,  wytrwałości 
i  energii. 

Stosunki  litewskie.  —  Wzrost  Moskwy.  —  Mengli  Giraj.  —  Nowy  spór 
o  biskupstwo  warmińskie  w  roku  1489.  Kiedy  tak  w  zachodniej  stronie  pań- 
stwa, w  Polsce,  od  chwili  wstąpienia  na  tron  Kazimierza  Jagiellończyka  rosły 
trudności  i  mnożyły  się  zadania,  które  przezwyciężać  i  spełniać  trzeba  było 
wśród  najniedogodniejszych  warunków,  wymagała  Litwa  równie  nie  mniejszej 
staranności  i  troskliwości  królewskiej.  Wystąpił  tam  bowiem  od  samego  po- 
czątku z  niezwykłą  siłą  ów  nieszczęsny  separatyzm  litewski,  który  wbrew 
najoczywistszym  interesom  państwa  całego  i  litewskiego  narodu  dążył  do  od- 
rębności politycznej,  niebezpiecznej  zarówno  dla  Polski  jak  i  dla  Litwy. 
KrótkoAridzącej  polityce  szlachty  polskiej  po  tej  stronie  Bugu  odpowiadało 
godnie  zaślepienie  bojarów  litewskich  z  tamtej  strony.  I  gdy  jedni  z  egoisty- 
cznych pobudek  odmawiali  w  najkrytyczniejszych  chwilach  królowi  poparcia 
i  pomocy,  a  główny  swój  cel  widzieli  w  ograniczeniu  władzy  monarszej 
i  w  zagarnięciu  Podola  i  Wołynia,  drudzy  wytężyli  wszystkie  siły  swoje  ku 
odzyskaniu  odrębności  politycznej,  aby  z  nią  razem  utonąć  w  morzu  prawo- 
sławnem,  niskiem.  W7obec  tych  dwóch  prądów,  sprzecznych  z  interesem  pań- 
stwa i  dynastyi,  przypadła  królowi  niewdzięczna  rola  pośrednika  i  rozjemcy. 
Stojąc  niezachwianie  na  stanowisku  unii,  której  ostatecznym  celem  było:  na 
granicy  dwóch  światów,  germańskiego  i  moskiewsko-bizantyńskiego,  utworzyć 
silny  organizm  państwowy  polsko-słowiański,  oparty  na  kulturze  zachodniej  i  z  niej 
czerpiący  siły  do  cywilizacyjnego  na  wschodzie  działania,  musiał  Kazimierz 
Jagiellończyk  przedewszystkiem  czuwać  nad  tern,  aby  węzeł,  zadzierzgnięty  po- 
między obu  narodami  przez  ojca  jego,  nie  rozluźnił  się,  lecz  wzmocnił 
i  utrwalił.  Polityka  jego  nie  mogła  być  zatem  ani  wyłącznie  litewską,  ani 
koronna,  lecz  ogólnie  polską  i  dynastyczną.  Stąd  poszło  jednak,  że  tak  szlachta 
polska   jak  i  bojarowie    litewscy  nie  mogąc  się  wznieść  na  to  wyższe    stano- 


—     420     — 

wisko,  podejrzywali  i  obwiniali  króla  o  strouniczość.  W  Polsce  zarzucano  mu, 
że  zanadto  sprzyja  Litwinom,  w  Litwie,  że  popiera  wszędzie  Polaków.  W  rze- 
czywistości nie  miały  zarzuty  te  żadnej  podstawy.  Kazimierz  starał  się  tylko 
o  to,  aby  nie  zaostrzać  istniejących  już  antagonizmów,  aby  nie  drażnić  Litwinów, 
miarkować  zapędy  Polaków  i  wśród  tej  sprzeczności  interesów  narodowych 
utrzymać  unie  w  głównych  jej  podstawach.  Nie  chciał  on  przeto  rozstrzygnąć 
stanowczo  kwestyi  co  do  posiadania  Wołynia  r  Podola  i  wywołał  tern  z  jednej 
strony  namiętna  opozycyę  Zbigniewa  Oleśnickiego  i  Małopolan,  z  drugiej  takie 
rozgoryczenie  pomiędzy  Litwinami,  że  najwierniejszy  do  niedawna  stronnik 
jego,  Jan  Gasztołd,  wojewoda  wileński,  zamierzał  w  spółce  z  ks.  Jerzym 
Ostrogskim  usunąć  Kazimierza,  na  tronie  wielkoksiążęcym  osadzić  zięcia  swego, 
Szymona  Olelkowicza,  księcia  kijowskiego,  i  przemocą  zagarnąć  ziemię  wo- 
łyńską i  podolską.  Na  razie  jednak  ograniczono  się  tylko  do  wysłania  depu- 
tacyi,  która  miała  prosić  króla,  aby  stale  w  Litwie  zamieszkał  i  Podole  do 
dzierżaw  litewskich  przyłączył.  Stało  się  to  w  chwili  dla  Kazimierza  i  dla 
Polaków  najniedogodniejszej,  w  roku  1456,  kiedy  wojna  pruska  pochłaniała 
zupełnie  uwagę  króla  i  zatrudniała  wszystkie  siły  polskie.  Wobec  tego  zażądał 
sejm  piotrkowski,  aby  starostowie  podolscy  złożyli  powtórnie  przysięgę  na 
wierność  Polsce  i  aby  zamki  tamtejsze  ubezpieczyć  przed  możliwym  napadem 
Litwinów,  król  zaś  sam  pospieszył  natychmiast  na  Litwę  i  tu  samem  poja- 
wieniem się  swojem  stłumił  opozycyą  do  tego  stopnia,  że  Gasztołda  najwier- 
niejsi jego  sojusznicy  opuścili.  Ale  niezadowolenie  trwało  dalej  i  gdy  na  pa- 
miętnym sejmie  roku  1459  Jan  Rytwiański  w  piorunującej  mowie  swojej 
z  ostrymi  przeciw  królowi  wystąpił  zarzutami,  upominając  się  o  Podole 
i  Wołyń,  uchwalił  sejm  litewski,  w  półtora  roku  potem,  jednomyślnie  petycyę, 
w  której  proszono,  aby  król  albo  sam  na  Litwie  zamieszkał,  albo  władzę 
wielkoksiążęcą  powierzył  Szymonowi  Olelkowiczowi.  Na  szczęście  dla  Kazi- 
mierza umarł  ten  współzawodnik  jego  w  roku  1471,  a  król,  chcąc  raz  koniec 
pi 'łożyć  podobnym  zamiarom,  wysłał  syna  Szymonowego,  Michała,  do  Wielkiego 
Nowogrodu,  z  księstwa  kijowskiego  zaś  utworzył  województwo  i  oddał  je  pod 
zarząd  Marcina  Gasztołda.  Byłto  jeden  krok  dalej  na  drodze  do  zcentralizo- 
wania Litwy  i  usunięcia  ostatnich  książąt  dzielnicowych,  utrudniających  tak 
bardzo  dzieło  zjednoczenia  państwa.  Obok  tego  postępowała  praca  cywiliza- 
cyjna w  wytkniętym  przez  Jagiełłę  kierunku.  Zmierzała  ona  z  jednej  strony 
do  utwierdzenia  i  rozszerzenia  wiary  katolickiej,  z  drugiej  do  wyzwolenia  Rusi 
litewskiej  i  polskiej  z  pod  wpływów  cerkwi  moskiewskiej.  Z  politycznego  za- 
równo jak  i  religijnego  stanowiska  była  to  dążność  uzasadniona  i  zrozumiała. 
Jeżeli  bowiem  kraje  litewsko-ruskie  miały  się  w  myśl  unii  zlać  z  Polską 
w  jedną,  nierozdzielną  całość,  to  mogło  się  to  stać  tylko  na  gruncie  cywili- 
zacyi  zachoduiej,  przenikającej  całą  istotę  narodu  polskiego.  W  takim  razie 
zaś  nie  było  miejsca  dla  kultury  bizantyńskiej,  nie  było  miejsca  dla  organizacyi 
kościelnej,  któraby  się  opierała  o  obcą  potęgę,  sprzeczną  z  interesami  państwa 
polskiego.  Żadne  społeczeństwo,  dobrze  zorganizowane,  nie  zniosłoby  tego, 
aby  część  pewna  jego  członków  podlegała  pod  względem  religijnym  obcej 
jakiejś  zwierzchności.  Nie  mógł  tego  ścierpieć  Witołd  i  dążył,  jak  już  wiadomo, 


—     421     — 

do  utworzenia  odrębnej  organizacyi  dla  kościoła  ruskiego  i  do  unii  kościelnej, 
która  miała  stać  sic  ogniwem  lączącem  Ruś  litewsko-polską  z  zachodem.  Za- 
biegi jego  nie  odniosły  wprawdzie  zamierzonego  skutku,  ale  w  kilkadziesiąt 
lat  później  powstała  unia  florencka,  1439  roku,  torująca  cywilizacyi  zachodniej 
drogę  na  wschód.  Przyjęły  ją  eparchie:  przemyska,  halicka,  chełmska,  wło- 
dzimierska i  łucka,  a  przywilej  z  roku  1443  zrównał  unitów  pod  względem 
prawno-państwowym  całkowicie  z  katolikami. 

Wszystko  to  były  zadania  pierwszorzędnej  wagi,  wymagające  bezpośredniego 
nadzoru  i  opieki  króla  i  one  tłumaczą  nam  także,  dlaczego  Kazimierz  opierał 
się  tak  stanowczo  ustanowieniu  namiestnika  na  Litwie,  dlaczego  sam  władzę 
wielkoksiążęcą  sprawował  i  w  późniejszych  latach  synowi  swojemu  nawet 
wyręczać  się  w  tern  nie  pozwalał.  Ale  im  wyraźniejsze  kształty  przybierała 
ta  polityka  królewska  i  im  jaśniejszym  stawał  się  cel,  do  którego  zmierzała, 
tern  większe  obawy  i  zazdrość  budziła  ona  w  sąsiedniej  Moskwie,  wyzwalającej 
się  wtedy  właśnie  z  stanu  poniżenia  i  wiekowej  zależności  od  Tatarów.  Do 
roku  1462  zasiadał  na  tronie  moskiewskim  Wasyl,  utrzymujący  z  Kazimierzem 
do  tego  stopnia  przyjazne  stosunki,  że  przy  śmierci  polecał  opiece  jego  żonę 
swoją  i  dzieci.  Niepotrzebną  była  ta  troskliwość  ojcowska  dla  młodego,  22  lat 
liczącego,  Iwana  Wasylewicza,  Typowy  polityk  moskiewski,  podstępny  i  bez- 
względny zarówno,  gdzie  na  to  okoliczności  pozwalały,  pełen  przesadnych 
wyobrażeń  o  wielkości  i  potędze  swojej,  w  wyrażeniach  swoich  ostrożny,  uży- 
wający z  umysłu  słów  niejasnych  i  ukrywających  właściwą  treść  myśli,  był 
on  jakby  stworzony  na  to,  aby  Moskwę,  odciętą  od  Europy  i  pogrążoną 
w  barbarzyństwie,  wyprowadzić  na  widownię  życia  politycznego  i  przedstawić 
zachodowi  jako  potęgę,  dzierżącą  w  rękach  swoich  losy  wschodniego  świata. 
Chwila  po  temu  nie  mogła  być  lepiej  obrana.  Polska  zajęta  wojną  pruską, 
a  następnie  w  wikłana  w  sprawę  czeską,  nie  była  w  stanie  przeszkadzać  roz- 
wojowi potęgi  moskiewskiej.  Wojna  na  dwóch  frontach  prowadzona,  zawsze 
trudna,  przedstawiała  dla  Kazimierza  nieprzełamane  trudności  z  powodu 
skąpstwa  szlachty  i  naprężonych  z  Litwą  stosunków.  Iwan  postępował  zresztą 
w  pierwszych  latach  swego  panowania  ostrożnie  i  z  umiarkowaniem.  Odnowił 
traktaty  z  dzielnicowymi  książętami  moskiewskimi,  zbliżył  się  do  republiki 
pskowskiej,  ale  unikał  przytem  wszystkiego,  coby  zamiary  jego  przedwcześnie 
zdradzić  mogło.  Dopiero  w  roku  1471,  kiedy  Kazimierz  był  już  na  dobre  za- 
jęty sprawą  czeską,  uderzył  on  na  Nowogród  Wielki  i  pokonał  go.  Rzecz- 
pospolita nowogrodzka,  potężna  bogactwami,  handlem  rozległym  i  ogromnym 
obszarem  swoich  posiadłości,  była  oddawna  już  w  przymierzu  i  w  pewnym 
rodzaju  zawisłości  od  Litwy.  Wielcy  książęta  litewscy  posyłali  tam  swoich 
namiestników,  „posadnikami"  zwanych,  którzy  interesów  litewskich  pilnować 
mieli.  Zazwyczaj  przeznaczano  do  tego  książąt  ambitnych  i  niespokojnych,  aby 
się  uwolnić  od  niebezpiecznych  ich  knowań  na  Litwie  i  dać  im  pole  rozległe 
do  działania.  Tam  na  północnym  wschodzie,  wśród  żywiołów  republikańskich, 
nie  byli  oni  groźni  dla  wielkiego  księcia,  a  mogli  się  stać  wielce  pożyteczni 
dla  rozszerzenia  i  utrwalenia  wpływów  litewskich.  W  tym  charakterze  i  w  tym 
duchu    sprawował   niegdyś    urząd   „posadnika"   w  Wielkim  Nowogrodzie  brat 


—     422     — 

Władysława  Jagiełły,  Szymon  Lyngwen,  przed  nim  jeszcze  Patrycy  Nary- 
liiuntowicz,  obecnie  za  czasów  Kazimierza  Michał  Olelkowicz,  syn  owego  księcia 
kijowskiego  Szymona,  spokrewniony  z  Jagiellonami  i  z  można,  rodziną  Gasztoł- 
dów.  Wpływ  jego  jednak  nie  musiał  być  znacznym,  a  dzielność  osobista  nie- 
wielka, skoro  Iwan  tak  łatwym  kosztem  republikanów  pokonał.  Oburzyli  się 
wprawdzie  Litwini  na  tę  zaborczą  politykę  Iwana,  ale  król  oceniając  trafnie 
położenie  ogólne,  nie  chciał  się  mieszać  do  spraw  nowogrodzkich.  Nie  tajnem 
było  bowiem  dla  niego,  że  Polska  w  tej  chwili  na  żadną  pomoc  właściwie 
liczyć  nie  mogła,  nawet  Stolica  apostolska  dała  się  oplatać  machiawelistycznej 
polityce  moskiewskiej.  Iwan,  podobnie  jak  w  200  lat  potem  Piotr,  okazywał 
wielkie  zainteresowanie  się  cywilizacyą  zachodnią,  ściągał  chętnie  na  dwór 
swój  cudzoziemców,  a  imponując  bogactwem  i  barbarzyństwem  swojem  za- 
równo Europie,  budził  podziw,  ciekawość  i  chciwość  awanturników  wszelkiego 
rodzaju,  przedeArszystkiem  Włoehów  i  Niemców.  W  ten  sposób  rozchodziły  się 
po  świecie  wiadomości  o  jego  potędze  i  o  zamiłowaniu  w  cywilizacyi,  Moskwa, 
nieznana  dotąd  światu,  wrystępowała  nagle  jako  potęga,  mogąca  w  kombi- 
nacyach  politycznych  niepospolitą  odegrać  rolę. 

Niemało  przyczyniło  się  do  tego  zrzucenie  jarzma  tatarskiego,  pokonanie 
Mongołów  w  roku  1480  i  przyjazne  stosunki  Iwana  z  hanem  krymskim,  Meugli 
Girajem.  Myśl  wielkiej  wyprawy  na  Turków,  zajmująca  podówczas  Stolicę 
apostolską  i  cały  zachód  europejski,  zwróciła  się  na  wschód,  aby  tam  znaleść 
dla  swoich  planów  poparcie,  którego  napróżno  szukała  w  zachodniej  Europie. 
Zamierzano  użyć  Tatarów  na  rozbicie  państwa  tureckiego,  udawano  się  do  Ka- 
zimierza Jagiellończyka,  schlebiano  Korwinowi,  wszystko  bez  skutku  stanow- 
czego. Nastręczyła  się  Moskwa;  wciągnąć  ją  w  w  te  kombinacye  wydawało 
się  i  rozumnem  i  pożądanem  dla  sprawy  całego  chrześcijaństwa.  A  że  to  były 
czasy  bliskie  unii  florenckiej,  która  już  na  Rusi  polsko-litewskiej  rozwijać  się 
zaczęła,  więc  postanowiono  próbować  połączenia  kościołów  obu  przez  sto- 
sunki z  Moskwrą.  Była  w  Rzymie  córka  ostatniego  Paleologa,  Zofia,  wycho- 
wana w  religii  katolickiej  i  ona  miała  stać  się  ogniwem,  zbliżającem  prawo- 
sławie z  zachodem.  Iwan,  straciwszy  pierwszą  żonę  swoją,  z  której  miał  syna 
Dymitra,  szukał  odpowiednich  dla  swojej  ambicyi  związków  małżeńskich.  Po- 
łączenie z  domem  Paleologów,  z  wnuczką  cesarzów  bizantyńskich,  uśmiechało 
się  szczególniej  jemu,  wychowanemu  w  tradycyach  bizantyńskich,  przesiąknię- 
temu kulturą  wschodnią  i  marzącemu  o  panowaniu  nad  Rusią,  obmytą  z  błędów 
pogańskich  przez  chrzest  bizantyński.  Skwapliwie  więc  chwycił  się  nadarza- 
jącej sposobności  i  małżeństwo  z  Zofią  przyszło  rzeczywiście  do  skutku.  Nie 
spełniły  się  jednak  nadzieje,  które  Stolica  apostolska  do  tego  przywiązywała. 
Żona  Iwana  przyjęła  prawosławie,  zmieniła  imię  Zofii  na  Helenę,  a  wielki 
kniaź  moskiewski,  używający  odtąd  w  herbie  swoini  dwugłowego  orła  cesar- 
skiego, uchodził  w  oczach  poddanych  swoich  przynajmniej  za  spadkobiercę 
carogrodzkich  cesarzy.  W  miarę  tych  powodzeń  rosła  jego  pycha  i  ambicya, 
tytułował  się  wielkim  księciem  całej  Rusi  i  względem  Polski  zajmował  sta- 
nowisko coraz  bardziej  wyzywające.  Wobec  tych  niebezpieczeństw,  wobec  tej 
bezwzględnej  i  zaborczej  polityki  caratu  zachowuje  się  Kazimierz  dziwnie  obo- 


—     423     — 

jętnie  i  tak  czynny  i  energiczny  na  zachodzie,  nie  przedsiębierze  nic,  eoby 
temu  wzrostowi  Moskwy  przeszkodzić  mogło.  Nadaremnie  stara  się  mistrz 
inflancki  o  utworzenie  wielkiej  przeciw  Iwanowi  koalicyi,  do  której  oprócz 
kawalerów  mieczowych  miała  wejść  Szwecya  i  Polska,  Kazimierz  bezczynnie 
przypatruje  się  uowej  wyprawie  moskiewskiej  na  Nowogród  Wielki,  pozwala 
na  to,  że  car  zwolenników  Litwy  w  Nowogrodzie  więzi  i  prześladuje,  że  za- 
gony moskiewskie  sięgają  w  roku  1481  w  głąb  Inflant  i  że  han  hordy  kip- 
czackiej,  Achmet,  pobity  przez  Moskwę,  ustępuje  miejsca  Mengli  Girajowi,  so- 
juszuikowi  Iwana.  Nie  można  wątpić  ani  na  chwilę,  że  pomimo  zajęcia  Polski 
na  zachodzie,    nastręczały   się  u  granic    moskiewskich    korzystne    dla  Rzeczy- 


Dawny  widok  miasta  Lwowa. 

pospolitej  kombinacye  polityczne  i  że  Kazimierz  nie  chciał,  czy  nie  umiał  z  nich 
korzystać.  Tymczasem  Iwan  nie  zaniechał  żadnej  sposobności,  aby  Polsce 
szkodzić  i  otoczyć  ją  siecią  swoich  intryg. 

Porozumiewał  się  więc  z  Maciejem  Korwinem,  syna  swego  ożeuił  z  córką 
Stefana,  wojewody  mołdawskiego,  a  wreszcią  nawiązał  stosunki  i  z  cesarzem 
Fryderykiem  III  i  zawarł  w  roku  1491  z  synem  jego,  Maksymilianem,  przy- 
mierze. Wszędzie  więc,  gdzie  tylko  Polska  miała  nieprzyjaciół  lub  wątpliwych 
sprzymierzeńców,  sięga  dyplomacya  moskiewska,  aby  istniejące  już  antagonizmy 
zaostrzyć,  nieufność  wzbudzić  i  nieporozumienia  wywołać.  Jestto  w  calem  tego 
słowa  znaczeniu  polityka  przyszłości,  bo  w  chwili  obecnej  układy  te  wszystkie 
i  związki  Iwana  z  mocarstwami    zachodniemi  nie  mają  realnej   podstawy  i  nie 

31 


—     424     — 

wychodzą  z  zakresu  formalności  dyplomatycznych,  ale  gdy  Moskwa  otrzęsie 
się,  przynajmniej  pozornie  z  pleśni  barbarzyńskiej,  gdy  Europa  przyzwyczai  się 
zwolna  do  prostactwa  i  grubijaństwa  moskiewskich  posłów,  natenczas  stanie 
wobec  Polski  na  wschodzie  kwestya  „ruska",  którą  można  będzie  tylko  orężem 
rozstrzygnąć.  Przewidywał  to  może  Kazimierz  Jagiellończyk,  lecz  pozostawiał 
tę  część  zadania  swojemu  następcy,  sądząc,  że  przedtem  należało  od  strony 
zachodniej  się  zabezpieczyć  i  dynastyi  jagiellońskiej  zapewnić  poważne  w  świecie 
stanowisko.  Pozyskanie  korony  czeskiej  i  węgierskiej  nie  mogło  pozostać  bez 
wpływu  na  stosunki  wschodnie.  Polska  w  związku  z  Węgrami  i  Czechami 
zdołałaby  snadniej  i  skuteczniej  powściągnąć  zaborczą  politykę  Moskwy  i  po- 
święcić siły  swoje  uporządkowaniu  stosunków  litewsko-ruskich.  Na  razie  więc 
była  wschodnia  polityka  Kazimierza  obronną  a  nie  zaczepną  i  musiała  nią  być 
tak  długo,  jak  długo  sprawa  czeska,  nie  rozstrzygnięta  stanowczo,  czujnej  ze 
strony  króla  wymagała  uwagi,  a  intrygi  Macieja  Korwina  corazto  nowe  przeciw 
Polsce  tworzyły  kombinacye. 

Unikając  wszelkich  poważniejszych  zawikłań  na  wschodzie  starał  się  król 
także  i  z  Tatarami  utrzymać  stosunki  przyjazne.  Wiemy  już,  że  na  początku 
pauowania  swego  pozyskał  sobie  hana  krymskiego,  Hadżi  Giraja1)  i  ubez- 
pieczył w  ten  sposób  przynajmniej  do  pewnego  stopnia  ruskie  prowincye  od 
zagonów  tatarskich.  Śmierć  tego  sprzymierzeńca  i  przyjaciela  królewskiego 
w  roku  1466  była  dotkliwą  dla  Polski  stratą,  Syn  jego  drugi  z  kolei,  Mengli 
Giraj,  wychowany  w  genueńskiej  Kaffie,  trzymał  się  w  pierwszych  latach  pano- 
wania swojego  tradycyj  ojcowskich,  później  jednakże  zmienił  politykę  i  prze- 
chylił się  stanowczo  na  stronę  Moskwy.  Skłoniła  go  do  tego  najpierw  wspólność 
interesów,  wojna,  którą  Iwan  Wasylewicz  toczył  z  śmiertelnym  wrogiem  Krymców, 
hordą  kipczacką,  a  następnie  bogate  podarunki,  jakie  otrzymywał  z  Moskwy. 
Kazimierz,  znając  doskonale  przewrotność  mongolską,  nawiązał  był  stosunki 
z  Ahmetem,  hanem  kipczackim,  ale  nie  poparł  go  w  chwili  stanowczej.  To 
dało  powód  Mengli  Girajowi  do  napadów  na  prowincye  litewskie.  Odgrywały 
przytem  niepospolitą  rolę  wpływy  moskiewskie.  W  r.  1483  uderzyli  krymscy 
Tatarzy,  na  życzenie  Iwana,  jak  opowiada  kronika  ruska,  na  województwo 
kijowskie  i  spustoszyli  kraj  cały  ogniem  i  mieczem,  uprowadzając  tysiące  ludzi 
w  niewolę.  Dostał  się  wtedy  w  jasyr  wojewoda  Jan  Chodkiewicz  wraz  z  całą 
swoją  rodziną,  spłonął  klasztor  Ławry  peczerskiej,  a  kosztowne  naczynia,  zra- 
bowane w  cerkwiach  kijowskich,  posłał  Mengli  Giraj  w  podarunku  Iwanowi 
Wasylewiczowi.  Nie  przeszkadzało  mu  to  jednak  do  nawiązania  ponownych 
rokowań  z  Kazimierzem  i  w  roku  1485  i  1486  odbywa  się  żywa  korespon- 
dencya  pomiędzy  dworem  polskim  a  Mengli  Girajem,  podczas  gdy  w  latach 
następnych  słyszymy  o  strasznych  napadach  tatarskich,  sięgających  w  głąb 
ziemi  wołyńskiej  i  podolskiej.  W  ten  sposób  umiał  Iwan  Wasylewicz,  nie  do- 
bywając oręża  zatrudnić  i  ubezwładnić  Polskę  i  Litwę,  aby  w  chwili  sto- 
sownej uderzyć  na  nie  całą  swoją  potęgą.  Dla  Kazimierza  Jagiellończyka  była 
ta  „dyplomatyczna  wojna"  tern  uciążliwsza,  gdy  i  w  innych  stronach  państwa 
wikłały  się  stosunki  i  co  chwila  niemal  nowe  groziły  zatargi. 

')  Porównaj  str.  352. 


—     425     — 

W  dyecezyi  warmińskiej,  po  ukończeniu  wojny  z  Tuugeuem,  trwał  spokój 
przez  pewien  czas,  ale  niebawnie  powstały  podobne  jak  poprzednio  kolizye. 
Niespokojny  biskup  nie  mógł  przeboleć  upokorzenia  swego  w  Piotrkowie, 
a  szczególniej  owego  układu  z  królem,  krępującego  wybór  kapituły.  Wiec 
kiedy  po  Sykstusie  IV  na  Stolice  apostolską  wstąpił  Innocenty  VIII  (1484 — 1492) 
i  w  kancelaryi  papieskiej  zagęściły  się  przekupstwa,  dokazał  on  tyle,  że 
Ojciec  Św.,  który  dotąd  jeszcze  pokoju  toruńskiego  nie  zatwierdził,  przyznał 
na  podstawie  konkordatu  z  Niemcami  zawartego,  kapitule  warmińskiej  prawo 
wolnego  wyboru  biskupa,  czyli  inaczej  unieważnił  owe  zobowiązania,  jakie 
przyjęli  byli  na  siebie  kanonicy  warmińscy  względem  króla  polskiego.  Do- 
czekawszy się  tego  Tungen,  zrezygnował  natychmiast  z  biskupstwa  na  rzecz 
Łukasza  Wacelrodego,  kanonika  warmińskiego,  którego  sobie  na  następcę 
upatrzył  i  w  dwa  tygodnie  później  życie  zakończył  (dnia  11.  lutego  1489  r.) 
W  pięć  dni  potem  już  zebrała  się  kapituła,  wybrała  biskupem  Łukasza  i  wy- 
prawiła do  Rzymu  poselstwo  z  prośbą  o  zatwierdzenie  wyboru.  W  całem  tern 
tak  pospiesznem  działaniu  był  plan  polityczny.  Wiedziano  bowiem,  że  król 
czynił  w  Rzymie  zabiegi,  aby  na  biskupstwie  warmińskiem  osadzić  najmłod- 
szego syna  swego  Fryderyka,  który  się  poświęcił  stanowi  duchownemu. 
Wstawiali  się  w  tym  celu  u  Innocentego  VIII  za  królewiczem  cesarz  Fryderyk  III 
i  Władysław  czeski,  prosił  sam  Kazimierz  listownie  i  przez  osobne  poselstwo 
i  otrzymał  rzeczywiście  odpowiedź  zupełnie  przychylną.1)  Oczywiście,  że  od- 
grywały w  tej  sprawie  pierwszą  rolę  względy  polityczne.  Wyniesienie  syna 
królewskiego  na  stolicę  warmińską  posuwało  o  krok  naprzód  „inkorporacyą" 
ziem  pruskich,  otwierało  wpływ  polonizacyi  w  kącie,  otoczonym  posiadłościami 
krzyżackiemi  i  czyniło  wyłom  znaczny  w  ścisłem  dotąd  odgraniczeniu  od  Rzeczy- 
pospolitej prowincyj  pruskich.  Mówiono  wtedy,  że  zamiary  królewskie  sięgają 
jeszcze  dalej,  że  Kazimierz  pragnie  wynieść  syna  na  godność  wielkiego  mistrza 
krzyżackiego  i  w  ten  sposób  dokonać  ściślejszego  połączenia  Prus  wschodnich 
z  Polską,  tak  jak  to  pokój  toruński  postanawiał.  Jeżeli  taka  była  w  istocie 
myśl  króla,  to  przyznać  mu  trzeba  wiele  bystrości  politycznej,  stokroć  więcej 
niż  okazali  jego  następcy.  Wprawdzie  i  Wacelrode  mógł  być  „miłym"  dla 
Kazimierza  kandydatem.  Wzrósł  on  i  wrychował  się,  rzec  można,  w  tradycyach 
polskich.  Ojciec  jego,  zamożny  patrycyusz  toruński,  odznaczył  się  chlubnie 
w  wojnie  z  krzyżakami,  walczył  w  szeregach  polskich  pod  Łaszynem  i  Mal- 
borgiem  i  nie  szczędził  nawet  własnych  pieniędzy,  kiedy  chodziło  o  wyku- 
pienie zamków  pruskich  z  rąk  najemników  krzyżackich.  Młody  Łukasz  uczył 
się  z  początku  w  akademii  krakowskiej,  później  przebywał  dla  ukończenia 
studyów  w  Bononii,  a  powróciwszy  stamtąd,  bawił  w  Polsce,  posiadał  tam 
beneficya  i  uważał  się  sam  zawsze  za  Polaka.2)  Mimoto  kandydatura  jego  na 
biskupstwo  warmińskie  nie  zgadzała  się,  jak  to  widzieliśmy,  z  politycznymi 
widokami  króla.  Byłato  bowiem  chwila,  gdzie  prowincyonalizm  pruski 
z  szczególniejszą  wystąpił  siłą  i  gdzie  król  przekonał  sio  wreszcie,  że  w  celu 
„inkorporacyi"  ziem  pruskich  trzeba  będzie  użyć  radykalnych  środków. 

')  Porównaj  ciekawy  list  Kazimierza  do  papieża  w  Cod.  ep.  I,  293. 
»)  Caro,  Gesch.  Polens,  V.  TheiL  S.  553. 

31* 


—     426     — 

W  roku  1485,  kiedy  wzrosło  niebezpieczeństwo  od  strony  tureckiej 
i  w  Polsce  zaczęły  sit;  przygotowania  do  wojny  z  muzułmanami,  zażądał  Ka- 
zimierz na  sejmie  toruńskim  uchwalenia  pewnych  na  ten  cel  podatków.  Żą- 
danie to  było  tern  więcej  uzasadnione,  gdy  Prusy  od  czasu  pokoju  toruńskiego, 
a  wieje  prawie  przez  lat  20,  z  powodu  zniszczenia  kraju  przez  wojnę  trzynasto- 
letnią, od  podatków  były  tak  dobrze  jak  uwolnione.  Ale  stany  pruskie  nie 
poczuwały  się  do  tego  naturalnego  i  słusznego  względem  państwa  obowiązku 
i  odpowiedziały  królowi  odmownie,  a  ze  swojej  strony  podniosły  skargi  na 
rzekome  gwałcenie  przywilejów  pruskich.  Kazimierz  nie  miał  w  tej  chwili 
czasu  na  spory  z  Prusakami,  wypadki  polityczne  bowiem,  o  których  niebawem 
mówić  będziemy,  powołały  go  na  południe,  a  w  latach  następnych  intrygi 
Macieja  Korwina  i  gospodarka  jego  na  Szląsku  zajęły  zupełnie  uwagę  kró- 
lewską. Dopiero  w  roku  1487  na  sejmiku  w  Grudziądzu  poruszyli  posłowie 
Kazimierza  znowu  tę  sprawę,  ale  chociaż  Elbląg  i  Toruń,  jakoteż  szlachta 
pomorska  i  chełmińska  zgadzały  się  na  podatek,  to  większość  trwała  mimoto 
w  opozycyi.  Ten  upór  i  separatyzm  stanów  pruskich  musiał  króla  bardzo 
rozdrażnić  i  utwierdzić  go  w  powziętym  co  do  biskupstwa  warmińskiego  za- 
miarze. Zatwierdzenie  wyboru  Wacelrodego  oburzyło  go  jeszcze  bardziej 
i  skutkiem  tego  był  ów  list  pełen  wyrzutów  do  papieża.  Mimoto  nie  ustąpił 
Innocenty  VIII,  nie  ustąpił  i  król,  chociaż  królewicz  Fryderyk  został  tymczasem 
biskupem  krakowskim.  Położenie  zaostrzało  si^  w  ten  sposób  coraz  bardziej, 
a  równocześnie  przybierała  na  znaczeniu  opozycya  stanów  pruskich,  bo  bez 
ich  pomocy  trudno  było  sprawę  warmińską  po  myśli  króla  załatwić.  Tym- 
czasem stany  pruskie,  chcąc  wyzyskać  trudności  finansowe  Kazimierza,  połą- 
czyły kwestyę  warmińską  ze  sprawą  podatkową  i  przychylając  się  w  zasadzie 
do  żądań  królewskich,  domagały  się  niejako  w  zamian  za  to  uznania  Wacel- 
rodego. Przyszło  z  tego  powodu  do  bardzo  przykrych  scen,  kiedy  posłowie 
pruscy  po  dwakroć  byli  na  posłuchaniu  u  króla,  w  Krakowie  i  w  Wilnie. 
Nadaremnie  prosili  oni,  stanąwszy  przed  majestatem  królewskim  w  litewskiej 
stolicy  o  audyencyę  dla  delegatów  kapituły  warmińskiej,  Kazimierz  nie  chciał 
o  tern  słyszeć  i  oświadczył  stanowczo,  że  praw  swoich,  jakie  uzyskał  w  pokoju 
toruńskim  do  ziem  pruskich  bronić  będzie  chociażby  miał  wezwać  na  pomoc 
Turków  i  Tatarów,  chociażby  mu  przyszło  stracić  wszystko  „do  ostatniej 
koszuli".  W  tym  samym  tonie  przemawiał  i  kanclerz  do  Prusaków.  „Djabeł 
wziął  Tungena,  rzekł,  zabierze  wnet  i  tego". 

Zgnębieni  i  przestraszeni  powrócili  delegaci  do  domu,  aby  zdać  sprawę 
z  poselstwa  swego  na  sejmiku  w  Grudziądzu,  kiedy  nagle  nadeszła  wiadomość 
o  śmierci  Kazimierza  Jagiellończyka  i  uciszyła  rozognione  umysły. 

Sprawy  mołdawskie  i  węgierskie.  —  Napady  Tatarów.  —  Śmierć  Ma- 
cieja Korwina  w  roku  1490.  —  Kandydatura  węgierska  Jana  Olbrachta.  — 
Zgon  Kazimierza  Jagiellończyka.  Jeżeli  w  pruskiej  polityce  Kazimierza  spo- 
strzegać się  daje,  w  ostatnich  czasach  szczególniej,  pewien  brak  energii,  zby- 
teczna może  pobłażliwość  i  wstrzymywanie  się  od  użycia  stanowczych  środków,  to 
przyczyny  tego  szukać  należy  w  stosuukach  politycznych,  w  tych  zawikłaniach, 
które  powstawały  raz  po  raz  na  południu  i  na  zachodzie,  a  które  były  skut- 


—     427     — 

kiem  naturalnym  wielkomocarstwowego  stanowiska  Polski  na  wschodzie  i  tej 
potęgi,  do  jakiej  wzbiła  się  w  krótkim  stosunkowo  czasie  dynastya  jagiel- 
lońska. Udział  w  zatargach  czeskich  i  osadzenie  Władysława  na  tronie  czeskim 
stworzyły  Polsce  śmiertelnego  wroga  w  dzielnym  i  przebiegłym  Macieju  Kor- 
winie. Widząc  jak  polityka  polska  wszystkie  jego  plany  krzyżuje  i  wszystkie 
nadzieje  niweczy,  chwyci!  on  się,  jak  wspomnieliśmy  już,  podobnych  przeciw 
Polsce  środków  i  sposobów.  Niezmordowany  w  działaniu,  przebiegły,  a  prze- 
wyższający Kazimierza  zasobnością  skarbu  swego  i  zdolnościami  wojskowemi, 
nie  zaniechał  on  żadnej  sposobności,  aby  Polsce  zaszkodzić,  aby  ją  zatrudnić 
i  ubezwładuić.  Burzył  więc  umysły  w  Prusiech,  groził  od  ściany  szląskiej, 
intrygował  w  Rzymie,  ba  nawet  z  Iwanem  Wasylewiczem  przyjaźnił  sic 
i  wiązał  przymierzem  przeciw  Polsce.  Niezawiśle  od  tych  machiuacyj  węgier- 
skich biegły  zagony  tatarskie  w  głąb  Rusi  i  przysuwali  się  coraz  bliżej  do 
granic  polskich  Turcy,  będący  postrachem  całej  chrześcijańskiej  Europy.  Nic 
dziwnego  zatem,  że  w  ostatnich  latach  panowania  swego  Kazimierz  Jagiel- 
lończyk zwrócił  szczególniejszą  uwagę  swoją  na  południe,  gdzie  bezpieczeństwo 
państwa  najbardziej  było  zagrożone.  Tu  u  granic  Polski  powstała  w  drugiej 
połowie  XV.  wieku  potęga,  z  którą  przedewszystkiem  liczyć  się  wypadało. 
Byłoto  nieznaczne  przedtem  hospodarstwo  mołdawskie.  Panował  tam  od  r.  1458 
Stefan  Bogdanowicz,  człowiek  niepospolitej  miary.  Imię  jego  zapisało  się 
wprawdzie  krwawemi  głoskami  na  kartach  historyi  polskiej,  ale  sprawiedli- 
wość każe  mu  przyznać  wielkie  dla  kraju,  którym  rządził,  zasługi. 

Geograficzne  i  polityczne  położenie  mołdawskiego  hospodarstwa  nadawało 
postępowaniu  władców  tamtejszych  kierunek  i  charakter  niezgodny  z  pojęciami 
etycznymi. 

Otoczeni  ze  wszystkich  stron  przez  państwa  potężne  i  współzawodniczące 
ze  sobą,  zagrożeni  od  południa  jarzmem  tureckiem,  od  zachodu  przewagą  Wę- 
gier, od  północy  wreszcie  przygniatającą  ich  całym  swoim  ciężarem  potęgą 
polsko-litewską,  musieli  ci  hospodarowie  prowadzić  politykę  zmienną  i  pod- 
stępną. A  że  odpowiadała  ona  szczególniej  ich  usposobieniu  i  wrodzonym,  jak 
sądzić  można,  skłonnościom,  więc  wyrobił  się  z  tego  system,  którego  twórcą 
był  właściwie  ówT  wzmiankowany  już  Stefan.  Ile  razy  zagrażali  mu  Turcy, 
tyle  razy  chronił  on  się  pod  opiekę  Węgier  lub  Polski,  uznawał  zwierzchni- 
ctwo jedno  lub  drugie,  stosownie  do  tego,  które  państwro  prędszej  i  skute- 
czniejszej udzieliło  mu  pomocy,  a  jeżeli  go  nacisnęli  Polacy  albo  Węgrzy, 
zbliżał  się  do  Turków  i  w  spółce  z  muzułmanami  -wojował  chrześcijan.  W  ten 
sposób  lawirując  zręcznie,  wzrósł  on  w  siłę  i  potęgę,  zawładnął  Bessarabią 
i  wydał  córkę  swoją,  Helenę,  za  syna  Iwana  Wasylewicza. 

Wiadomość  o  tym  związku  wywrołała  pewne  zaniepokojenie  w  Polsce, 
starano  się  przeszkodzić  temu  ścisłemu  połączeniu  Mołdawii  z  Moskwa,  za-, 
trzymano  posłów  wojewody  udających  się  do  wielkiego  kniazia.  Środki  tego 
rodzaju  nie  mogłyby  były  na  długo  wystarczyć,  gdyby  nagle  nie  zdarzył  się 
był  wypadek,  który  polityce  wojewody  inny  nadał  kierunek.  Następca  Maho- 
meta II,  Bajazet  II,  od  roku  1481,  utwierdziwszy  się  na  tronie,  uderzył  na- 
tychmiast na  Bessarabią  i  w  roku  1484  flota  turecka  zdobyła  Kilią  i  Białogród. 


—     428     — 

Zabór  tych  dwóch  twierdz,  które  strzegły  ujść  Dunaju  i  Dniestru,  był  dotkliwą 
kieska  dla  handlu    polskiego  i  zagrażał    bezpośrednio    panowaniu  Stefana  nad 
Mołdawią.  W  Polsce  robiono  z  tego  powodu  znaczne  przygotowania  do  wojny 
z  Turkami,    Kallimach,    pierwsza    powaga  w  sprawach  wschodnich,  podsuwał 
królowi  myśl  wielkiej    koalicyi  z  cesarzem  i  Rzecząpospolitą  wenecką,  papież 
odstąpił    Kazimierzowi    trzecią    cześć    dochodów,   jakie  wpływały  z  Polski  na 
cele  wyprawy    krzyżowej,    którą    wtedy  z  polecenia    Stolicy    apostolskiej  gło- 
szono. Ale  i  hospodar    mołdawski    szukał   teraz    pomocy.     Nie  mogła  jej  do- 
starczyć oddalona  i  przebiegła  Moskwa,    szukająca  w  przymierzu  z  Mołdawią 
własnych    tylko    korzyści,    nie    myślał    pomagać    Maciej,    świeżo    pogodzony 
z  Turkami.     Pozostawała  jedna    tylko  Polska  i  do  niej  zwrócił  się  hospodar. 
Prośba  ta  przychodziła  w  samą  porę  i  dlatego  Kazimierz  nie  wahał  się  długo. 
We  wrześniu  roku  1485  wyruszył  on  na  czele  20-tysięcznej  armii ')  do  Kołomyi, 
gdzie  Stefan,  otoczony  orszakiem  bojarów  mołdawskich,  złożył  hołd  i  wykonał 
przysięgę    wierności.     Wtedy    dopiero    wysłał    Kazimierz    posiłki    pod  Janem 
Czarnkowskim,  które  w  krótkim  czasie  Turków  z  Mołdawii  wyparły  i  tak  za- 
straszyły   muzułmanów,  że  Bajazet,    zajęty    właśnie    wojną    egipską,  sam  przy 
końcu    roku  1485  zgłosił  się  z  prośbą  o  pokój.     Nie    był    przeciwnym    temu 
Kazimierz    Jagiellończyk,  nie  ufając    widocznie  owym    projektom  ligi  chrześci- 
jańskiej, ale  jako  warunek  stawiał  oddanie  Kilii  i  Białogrodu.    Jeździł  w  tym 
celu  Kallimach  do  Konstantynopola,  po  nim  Mikołaj  Firlej,  Turcy  jednak  wa- 
runków  przyjąć    nie    chcieli  i  układy    skończyły  się  w  roku  1489  zawarciem 
zawieszenia    broni  na  dwa  lata.     W  ciągu    tego  i  potem    wlokły    się    leniwie 
negocyacye    względem    ligi   przeciw    Turkom,    o    której    od    tak    dawna    bez 
przerwy   mówiono  i  pisano.     Kazimierz,    idąc  za  radą  Kallimacha,    starał    się 
wciągnąć  do  koalicyi    Wenecyan  i  papieża,    ale    traktaty  te,   oprócz    świetnej 
mowy  Kallimacha,  wypowiedzianej  w  Rzymie  wobec  Innocentego  VIII  żadnego 
zresztą  nie  odniosły  skutku.  Ani  cesarz,  wypędzony  właśnie  natenczas  z  Wiednia 
i  z  krajów    swoich    dziedzicznych  przez  Macieja,  ani  republika  wenecka,   ma- 
jąca głównie  na  celu  handel  swój  ze  wschodem,  nie  mogli  i  nie  chcieli  myśleć 
o  tak  wielkiem  i  niebezpiecznem  przedsięwzięciu.  Tymczasem  Polska  nie  była 
w  stanie  także  podołać  sama  jedna    groźnej    potędze  osmanów,  którym  dopo- 
magał nadto  z  umysłu  czy  też  bezwiednie    intrygami    swojemi  Maciej  Korwin. 
Zaledwie    co    przebrzmiały    kołomyjskie    uroczystości    i    posiłki    polskie    po 
chlubnej    wyprawie    mołdawskiej,    powróciły  do   domu,    kiedy  Stefan,   zapom- 
niawszy o  swojej  przysiędze,  przechylił  się  na  stronę  Macieja  i  uznał  zwierzch- 
nictwo węgierskie.  Równocześnie  prawie  ucztował  Korwin  z  posłami  moskiew- 
skimi w  Budzie,  a  zagony    tatarskie    zwaliły    się  jak    lawina   na  południowe 
prowincye  ruskie.  Tym  razem  jednak  najazd  nie  uszedł  im  bezkarnie.  Królewicz 
Jan  Olbracht    dopadł    hordę    dnia  8.  września  1487  roku    pod  Kopestrzynem, 
niedaleko  Bracławia  i  zadał  jej  stanowczą  klęskę. 

Niedokładne    wiadomości,   jakie  o  tych    wypadkach    posiadamy,  nie  po- 
zwalają nam  odsłonić  całej  sieci  intryg,  osnutych  wtedy  na  zgubę   Polski,  ale 

')  Caro,    Gesch.    Pol.    V,    589    nazywa   to    wojsko    swoim    zwyczajem    „ein    Gefolge", 
orszakiem. 


—     429     — 

nie  bez  powodu  zapewne  wyrzucał  Kazimierz  Jagiellończyk  Innocentemu  VIII, 
że  uwolnił  Stefana  od  przysięgi  lenniczej  i  że  zamierza  Iwanowi  Wasylewi- 
czowi  nadać  tytuł  „króla  ruskiego".1)  Stolica  apostolska  tak  jak  poprzednio 
ulegała  widocznie  wpływom  Macieja  Korwina  i  łudziła  się  nadzieją  pozyskania 
Moskwy  dla  unii  florenckiej.  Koszta  tych  złudzeń  opłacała  Polska.  W  r.  1489 
i  1490  nawiedziły  prowincye  ruskie  nowe,  straszne  napady  Tatarów,  którzy 
się  aż  pod  Lublin  zagnali,  kiedy  z  drugiej  strony  wataha  chłopów  mołdaw- 
skich pod  dowództwem  Muchy,  zdobyła  Sniatyn  i  paląc  i  rabując  wszystko, 
szła  przez  Dniestr  ku  Rohatynowi.  Tu  zniósł  ją  ze  szczętem  wprawdzie 
kasztelan  lwowski,  Mikołaj  z  Chodcza,  ale  w  Polsce  mówiono  powszechnie, 
że  głównym  sprawcą  napadu  był  hospodar  Stefan,  chwilowy  hołdownik  Ma- 
cieja. Toż  łatwo  sobie  wyobrazić  radość,  jaka  powstała  na  dworze  polskim 
na  wiadomość  o  śmierci  Korwina.  Umarł  on  w  Wiedniu  d.  6.  kwietnia  r.  1490, 
a  zgon  jego  uwolnił  Polskę  od  najniebezpieczniejszego  wroga  i  otworzył  dla 
dynastyi  jagiellońskiej  niespodziewanie  nowe  widoki  na  Węgrzech. 

Na  dworze  polskim  pochwycono  skwapliwie  tę  sposobność.  Królowa 
Elżbieta,  bo  prawdopodobnie  ona  tutaj  głównie  rozstrzygała,  przeznaczała 
koronę  węgierską  ukochanemu  swemu  Janowi  Olbrachtowi,  tymczasem  jednak 
w  Węgrzech  zaczął  się  dobijać  o  tron  cały  zastęp  kandydatów.  Wystąpił  więc 
najpierw  Jan  Korwin,  syn  Macieja  z  nieprawego  łoża,  mający  wielką  popu- 
larność pomiędzy  drobną  szlachtą  i  mieszczaństwem,  zgłosił  się  Maksymilian, 
który  zasadzał  prawa  swoje  nietylko  na  bliskiem  pokrewieństwie  z  cesarzem 
Albrechtem  II,  ale  także  i  na  układzie  ojca  swego  Fryderyka  III  z  Maciejem 
w  roku  1463,  robił  wreszcie  starania  Władysław  II  Jagiellończyk,  król  czeski, 
a  wśród  tych  wszystkich  współzawodników  mieszała  się  i  intrygowała  wdowa 
po  Macieju,  Beatryksa,  rozporządzająca  potężnym  wpływem  i  znacznymi  skar- 
bami. I  ona  także  myślała  o  koronie  i  gotowa  była  popierać  tego  kandydata, 
który  przyrzeknie  pojąć  ją  w  małżeństwo.  Najgorliwiej  krzątali  się  Czesi,  bo 
wiedzieli,  że  w  razie  wyboru  któregokolwiek  z  współzawodników  Władysława, 
odzyskanie  Morawii  i  Szląska  na  nieprzełamane  niemal  napotka  trudności. 

Wobec  tych  wszystkich  kandydatów  niewielką  nadzieję  mógł  mieć  Jan 
Olbracht.  Jan  Łaski,  wysłany  do  Wiednia,  do  potężnego  już  wtedy  Zapolyi, 
otrzymał  od  niego  odpowiedź  wymijającą,  a  w  Węgrzech  zresztą,  oprócz  kilku 
rodzin  magnackich,  które  już  dawniej  popierały  Kazimierza,  nie  miał  królewicz 
polski  wielu  stronników.  Zresztą  potrzebne  były  do  tak  wielkiego  przedsię- 
wzięcia znaczne  zasoby  pieniężne,  których  ani  Kazimierz  Jagiellończyk,  ani  Jan 
Olbracht  nie  posiadał.  Sejmy  i  sejmiki  po  staremu  skąpiły  grosza  na  sprawy 
publiczne  a  cóż  dopiero  na  cele  polityki  dynastycznej  niezbyt  popularnej 
w  Polsce.  0  ten  szkopuł  finansowy,  o  to  skąpstwo  szlachty  rozbijały  się  jak 
o  skałę  najzbawienniejsze  dla  państwa  zamiary  królewskie.  Nadaremnie  starano 
się  temu  zaradzić.  Sejm  piotrkowski  w  roku  1477  postanowił  utworzyć  stały 
skarb  i  zorganizować  trwałą  obronę  krajową.  Miano  ustanowić  na  ten  cel  po- 
datek od  czystych  dochodów  po  cztery  od  sta,  miano  pociągnąć  do  tego  podatku 
duchowieństwo  i  grunta    dworskie    i  folwarczne,    ale    ten    zamiar    zbawienny 

')  Cod.  epist.  Sokołowski  et  Szujski,  list  przytoczony  wyżej. 


—     430     — 

sputkal  .sic  z  laką  opozycją,  że  wreszcie  wszystkiego  zaniechać  musiano.1) 
Ogołocenie  skarbu  trwało  więc  dalej  i  do  takiego  dochodziło  stopnia,  że  król 
około  roku  1485  musiał  zastawić  u  mieszczan  krakowskich  suknię  królowej 
Elżbiety  atlasową,  perłami  wyszywaną,  za  2000  złotych.2)  Małą  ulgę  tym  kło- 
potom pieniężnym  sprawił  podatek  12-groszowy,  uchwalony  w  roku  1487, 
a  wykołatany  osobistymi  zabiegami  królewskimi  na  sejmikach  prowincyonal- 
nych.  W  dwa  lata  później  trzeba  było  nowej  szukać  pomocy.  Król  zażądał 
wice  uchwalenia  akcyzy  i  podatku  miejskiego.  Odpowiedziano  na  to  w  Wielko- 
polsce narzekaniami  na  grabieże,  jakich  się  dopuszczali  zaciężni  żołnierze,  do 
Warmii  wysłani,  wkońcu  zezwolono,  ale  pod  warunkiem,  że  poborców  podat- 
kowych ustanowi  sejm  prowincyoualny  i  że  o  sposobie  użycia  zabranych  pie- 
niędzy rozstrzygać  będą  deputaci  wojewódzcy.  Tymczasem  wydatki  rosły. 
Potrzeba  było  opatrzyć  królewnę  Annę,  którą  Kazimierz  w  roku  1490  wydał 
za  Bogusława  X,  księcia  pomorskiego,  trzeba  było  obmyśleć  obronę  ziem 
ruskich  przed  Tatarami,  wypadło  wreszcie  dać  znaczniejszy  jakiś  zasiłek  Ja- 
nowi Olbrachtowi.  W  jaki  sposób  wybrnął  król  z  tych  wszystkich  trudności, 
tego  nie  umiemy  powiedzieć,  to  pewna  jednak,  że  w  lipcu  roku  1490  wyruszy! 
Olbracht  na  czele  dość  znacznego  wojska  —  obliczają  je  jedni  na  8,  drudzy 
na  12.000  ludzi  —  do  Węgier.  Tu  na  polu  elekcyjnem  pod  Pesztem  obwołano 
go  wprawdzie  królem,  ale  niebawnie  silniejsze  o  wiele  stronnictwo  oświad- 
czyło się  za  Władysławem  czeskim,  który  31.  lipca  wykonał  przysięgę  na 
kapitulacye  wyborcze,  a  18.  września  został  koronowany  królem  węgierskim 
w  Stuhlweissenburgu.  Nie  wstrzymało  to  Olbrachta  od  dalszego  działania. 
Pokładając  ufność  głównie  w  orężu  i  świeżem  powodzeniem  swojem  w  wojnie 
z  Tatarami  na  duchu  podniesiony,  zajął  on  Preszów  i  dotarł  aż  do  Budy. 
Tu  po  widzeniu  się  z  Władysławem  zaniechał  wprawdzie  zdobywania  stolicy, 
ale  zwrócił  się  przeciw  Koszycom  i  miasto  to  oblegać  począł.  Już  spieszyły 
wojska  węgierskie  pod  dowództwem  Stefana  Zapolyi  na  odsiecz,  już  rozpoczęły 
się  utarczki  podjazdowe,  kiedy  w  sam  czas  jeszcze  przybyli  posłowie  Kazi- 
mierza Jagiellończyka,  Andrzej  Róża,  arcybiskup  lwowski,  i  Maciej  Bniński, 
wojewoda  poznański,  i  przyprowadzili  pokój  pomiędzy  braćmi  do  skutku 
26.  lutego  1491  r.  Jan  Olbracht  zrzekał  się  korony  węgierskiej  i  otrzymywał 
za  to  księstwo  żegańskie  i  oleśnickie,  opawskie  i  głogowskie  aż  do  chwili 
wstąpienia  swego  na  tron  polski. 

Zaledwie  jednak  powrócił  Jan  Olbracht  do  Polski,  kiedy  rozeszła  się 
wiadomość  o  śmierci  Władysława  i  skłoniła  go  do  nowrej  na  Węgry  wyprawy, 
tym  razem  uiepomyślniejszej  jeszcze.  W  sam  dzień  Nowego  Roku  1492  przegrał 
on  bitwę  pod  Koszycami  i  zawarł  z  Władysławem  nowy  układ  na  podstawie 
zeszłorocznej  ugody. 

Wiadomość  o  tych  niepowodzeniach  młodszego  syna  i  zaostrzająca  się 
coraz  bardziej  sprawa  warmińska  obeszły  mocno  króla.  Zamierzał  on  właśnie 
powrócić  do   Polski  i  wyjechał  rzeczywiście  z  Wilna,  kiedy  w  Trokach  zanie- 


')  Pawiński,  Sejmiki  otc.  str.   144. 
2)  Tamże  str.  146,  podług  Metr.  kor. 


—     431     — 


mógł  ciężko  i  zrobiwszy, 
jak  później  mówiono, 
testament,  zakończy! 
życie  dnia  7.  czerwca 
1492  roku. 

Skończyło  się  pa- 
nowanie, jedno  z  naj- 
dłużej trwających,  obfite 
w  wypadki  ważne  i  do- 
niosłe, skończyło  się 
w  chwili,  gdy  dynasty  a 
jagiellońska  w  szczegól- 
niejszym była  rozkwi- 
cie, gdy  Pulska  oparta 
o  morze  Bałtyckie,  zaj- 
mowała pierwszorzędne 
na  wschodzie  Europy 
stanowisko.  Zasługa  za 
te  powodzenia  nieza- 
przeczone spada  na  Ka- 
zimierza Jagiellończyka 
Jego  wytrwałości,  jego 
trzeźwemu  rozsądkowi  i 
umiarkowaniu  zawdzię- 
czała Polska  utrzy- 
manie unii,  pozyskanie 
Prus,  dynastya  koronę 
czeska  i  węgierską. 

Nieuczony,  skromny 
w  życiu  codziennem 
—  pijał  tylko  wodę  — 
przystępny  i  łaskawy. 
w  pewnych  wypadkach 
tylko  stanowczy  i  bez- 
względny nie  umiał  on 
wprawdzie  porywać  i 
olśniewać  umysłów,  ale. 
pełniąc  trudne  zadania 
swoje  z  rzadka  sumien- 
nością i  gorliwością, 
zasłużył  na  zaszczytną,  i 
chlubną  pamięć  u  na- 
rodu. którv  za  żvcia 
niestety  dostatecznie  oce- 
nić £ro  nie  umiał. 


—     432     — 

stan    wewnętrzny  społeczeństwa  polskiego  za  panowania 
pierwszych  Jagiellonów. 

Szlachta.  Doniosły  fakt  połączenia  Litwy  z  Polska  i  bezpośrednio  potem 
następujące  odzyskanie  Rusi  Czerwonej  podniosło  potęgę  Rzeczypospolitej 
i  przyczyniło  się  znacznie  do  zmiany  stosunków  wewnętrznych.  W  pierwszym 
rzędzie  skorzystać  musiała  z  tego  szlachta,  jako  panująca  warstwa  społeczna, 
jako  ta  część  narodu,  na  której  głównie  opierała  się  siła  zbrojna  państwa 
i  od  której  poparcia  zawisłem  było  mniej  lub  więcej  skuteczne  działanie  władzy 
królewskiej.  Jakoż  rzeczywiście,  jeżeli  dotkniemy  tylko  spraw  najważniejszych, 
uzyskała  szlachta  w  ciągu  długiego  panowania  Władysława  Jagiełły  cały 
szereg  cennych  przywilejów,  które  stanowisko  jej  w  państwie  znacznie  wzma- 
cniały. Począwszy  od  przywileju  piotrkowskiego  w  roku  1388,  a  skończywszy 
na  akcie  jedlneńskim  w  roku  1430,  zdobywa  sobie  rycerstwo  krok  za  krokiem 
coraz  to  nowe  dowody  łaski  królewskiej,  coraz  to  większy  wpływ  na  sprawy 
publiczne,  coraz  to  silniejsze  obwarowanie  dawniejszych  swobód  i  korzyści. 
Przy  każdej  sposobności,  gdy  chodzi  o  uchwalenie  nadzwyczajnych  podatków, 
wymaga  szlachta  uroczystego  ze  strony  króla  poręczenia,  że  podatek  ten  jest 
dobrowolnym,  że  nie  uwłacza  prawom  i  swobodom  szlacheckim  i  że  na  przy- 
szłość obowiązywać  nie  będzie;  w  przywileju  czerwińskim  ogranicza  prawo 
bicia  monety,  w  statucie  warckim  (1423)  reguluje  zasady  prawne  i  postępo- 
wanie sądowe,  a  w  Jedlnie  otrzymuje  od  króla  ponowne  zapewnienie,  że 
w  razie  wyprawy  poza  granice  kraju  płacić  będzie  żołd  po  pięć  grzywien  od 
oszczepu. 

Ale  jakkolwiek  korzyści  te  były  niewątpliwie  znaczne,  to  duża  część 
zdobyczy  całej  przypadała  w  dziale  możnowładztwu,  szczególniej  możnym 
rodom  małopolskim,  które  Jagielle  do  uzyskania  korony  polskiej  dopomogły, 
połączenie  Litwy  z  Polska  przyprowadziły  do  skutku  i  teraz  w  radzie  kró- 
lewskiej najpotężniejszy  wpływ  wywierały.  Na  nich  też  spływała  przede- 
wszystkiem  łaska  królewska,  oni  otrzymywali  w  nagrodę  za  swoje  usługi 
ogromne  obszary  ziemi  w  krajach  ruskich,  oni  piastowali  najwyższe  w  pań- 
stwie dygnitarstwa,  oni  wkońcu  na  wiecach  i  zjazdach  rozstrzygali  wszystkie 
sprawy  publiczne,  nadając  całej  polityce  królewskiej  kierunek  zgodny  z  swo- 
jemi  życzeniami  i  dążnościami.  „Możne  familie  —  tak  wyraża  się  autor,  którego 
świadectwo  w  tej  mierze  jest  niepodejrzane  —  z  Tenczyna,  Tarnowa,  Kurozwęk, 
Szubina  i  t.  p.  otoczyły  tron  polski  ściśniętym  wieńcem  i  każdemu,  kto  się  do 
nich  nie  liczył,  broniły  przystępu.  Tylko  młodzież  arystokratyczna,  otarta  na 
wielkim  świecie,  przygotowana  przez  swoich  ojców  do  politycznego  życia 
i  urzędniczego  zawodu,  miała  otwartą  drogę  do  urzędów,  mogła  się  na  nich 
odznaczać,  okazać  talent,  położyć  zasługi".1) 

Stan  taki  musiał  wywołać  pewną  reakcyę  w  kołach  szlacheckich.  Bolała 
szlachta  niewątpliwie  nad  tem,  że  ponosząc  głównie  ciężar  obrony  kraju  i  ciężar 

')  Jan  Długosz,  jego  życie  i  stanowisko  w  piśmiennictwie  przez  M.  Bobrzyńskiego 
i  St.  Smolkę.  Kraków  1S93.  str.  5. 


—     433     — 

podatkowy,  dr  sprawy  publiczne  żadnego  niemal  nie  wywiera  wpływu,  że  stei 
rządu  spoczywa  w  rękach  garstki  możnowładców,  którzy  wolę  swoją  ogółowi 
narzucają,  którzy  radzą  o  nim,  lecz  bez  niego.  Naturalnym  skutkiem  tego  uspo- 
sobienia ziemiaństwa  był  ruch  demokratyczny  szlachecki,  dążący  do  ograni- 
czenia władzy  możnych  i  do  wywierania  wpływu  pewnego  na  sprawy  publi- 
czne. Pierwszym  objawem  tego  nowego  kierunku  były  wypadki  po  śmierci 
Ludwika,  owe  zjazdy  Wielkopolan  w  Radomsku  i  Małopolan  w  Wiślicy,  gdzie 
ogół  szlachty  razem  z  mieszczaństwem  ujął  rząd  w  swoje  ręce  i  postanowi! 
czuwać  nad  bezpieczeństwem  publicznem.  W  organizmie  Rzeczypospolitej  po- 
wstaje zatem  nowy  czynnik,  dobijający  się  równouprawnienia  z  możnowładz- 
twem i  sięgający  po  udział  w  rządach,  który  był  dotąd  niejako  przywilejem 
jednej,  nielicznej  części  szlacheckiego  społeczeństwa.  A  jak  każdy  taki  ruch 
nowy  stwarza  sobie  zarazem  formę,  w  której  się  rozwija  i  działać  usiłuje,  tak 
i  tu  powstaje  świeża  arterya  życia  publicznego,  sejmik  ziemski,  skupiający 
w  sobie  ogół  ziemiański.  Początków  jego  nie  znamy,  ale  źródłowo  stwierdzono, 
że  na  schyłku  XIV.  wieku,  mianowicie  w  roku  1399  odgrywa  sejmik  wybitną 
rolę  w  ówczesnem  życiu  publicznem.  Należeli  do  niego  nietylko  dygnitarze 
ziemscy  lecz  także  ogół  szlachty,  a  uchwały,  jakie  tam  zapadały,  obowiązy- 
wały wszystkich  ziemian  pod  grozą  egzekucyi. 

Sejmik  ziemi  sieradzkiej  n.  p.  postanawia  w  roku  1399,  aby  każdy 
szlachcic  od  każdego  kmiecia  swego  dał  do  skarbu  ziemskiego  po  pół 
grosza,  biedna  zaś  szlachta,  która  kmieci  nie  ma,  po  dwa  grosze.  Jeżeliby  zaś 
kto  ze  szlachty  tego  podatku  uiścić  nie  chciał,  temu  poborca  zabierze  wołu, 
gdyby  zaś  wzbraniał  się  i  tej  ciąży  dać,  natenczas  będzie  ukarany  grzywną 
piętnadziestą,  a  kara  ta  do  skarbu  ziemskiego  złożona  być  winna.1)  Jest 
więc  ten  sejmik  ziemski  w  tym  czasie  już  instytucyą  zuacznie  rozwiniętą,  po- 
siada rozległy  zakres  władzy,  własny  swój  skarb,  moc  nakładania  i  wybierania 
podatków,  słowem  stanowi  do  pewnego  stopnia  państwo  w  państwie,  sejm 
walny  w  miniaturze.  Że  działanie  jego  zwiększy  się  i  rozwinie,  to  nie  ulegało 
żadnej  wątpliwości,  czekać  tylko  trzeba  stosownej  potemu  okazyi.  Nadarzyła 
się  ona  przy  wykupnie  ziemi  dobrzyńskiej,  wymagającem  znaczniejszych  po- 
datków. Król  odwołuje  się  do  sejmików  ziemskich,  zwołuje  potem  sejm  walny 
do  Korczyna,  ale  kiedy  przychodzi  do  wykonania  uchwały  jednomyślnie  po- 
wziętej i  do  wybierania  podatków,  powierza  sejm  czynność  tę  poborcom  ziem- 
skim, umyślnie  na  ten  cel  wybranym.  Tak  wkracza  sejmik  ziemski  w  zakres 
skarbowej  administracyi  państwowej  i  staje  się  potężnym  czynnikiem  w  życiu 
publicznem  przez  nowe  uchwalanie  podatków.  Prawo  to  i  obowiązek  służby 
wojskowej,  ciążący  na  szlachcie,  daje  jej  możność  wywierania  coraz  to  wię- 
kszego wpływu  na  sprawy  publiczne,  umocnienia  swego  stanowiska  i  rozszerzenia 
przywilejów.  Wskutek  licznych  wojen  król  coraz  częściej  musi  się  odwoływać 
do  pieniężnej  i  orężnej  pomocy  szlachty  i  płaeić  za  to  nowymi  przywilejami 
i  ustępstwami.  Życie  publiczne  rozpryskuje  się  w  ten  sposób  właściwie  na 
pięć  ognisk;  w  Wielkopolsce  bowiem  radzą  osobno  sejmiki:  łęczycki,  kujawski, 

*)  Pawiński  Adolf:  Sejmiki  ziemskie,  początek  ich  i  rozwój  aż  do  ustalenia  się  udziału 
posłów  ziemskich  w  ustawodawstwie  sejmu  walnego.  1374 — 1505.  Warszawa  1895. 


—     434     — 

sieradzki  i  sejmik  wspólny  województwa  poznańskiego  i  kaliskiego,  Małopolska, 
oczywiście  bez  ruskich  jeszcze  województw,  zgromadza  się  zwyczajnie  w  Kor- 
czynie. Każdy  z  tych  sejmików  traktuje  o  swoich  sprawach,  każdy  ma  odrębne 
swoje  życzenia  i  postulata,  ale  każdy  dąży  do  rozszerzenia  zakresu  swojej 
władzy,  każdy  reprezentuje  zasadę  tyle  razy  powtarzaną  później:  „uic  na  nas 
bez  nas".  Postępowanie  to  jest  powolne  wprawdzie,  ale  wytrwałe.  W  r.  1406 
przywłaszcza  sobie  sejmik  ziemi  łęczyckiej  prawo  wybierania  sędziego  i  pod- 
sędka,  co  dotąd  należało  do  zakresu  władzy  królewskiej,1)  w  roku  1421  za- 
brania sejmik  wielkopolski  stronom  świeckim  uciekać  się  pod  powagę  forum 
kościeluego, 2)  a  15  lat  przedtem  poddaje  sejmik  dobrzyńskiej  ziemi  w  r.  1406 
i  uchwały  z  r.  1407  spory  pomiędzy  szlachtą  i  duchowieństwem  pod  rozpo- 
znanie delegatów  sejmikowych.  Tą  drogą  wzrasta  siła  sejmików,  a  władza  ich 
rozszerza  się  niebawem  i  na  kraje  ruskie. 

Stosunek  Rusi  Czerwonej  do  króla  był  do  roku  1433  zupełnie  innym  niż 
stosunek  ziem  polskich  wrogóle.  Król  był  tutaj  panem  dziedzicznym  (dominus 
et  haeres)  i  uważał  prowincye  ruskie  jako  swoją  osobistą  własność.  Z  tego 
powodu  też  nadaje  on  bez  pytania  się  szlachty  tamtejszej  ziemię  bełską  księciu 
Ziemowitowi,  żydaczowską  najpierw  Świdrygielle,  następnie  Fedorowi  Lubar- 
towiczowi,  a  od  roku  1430  młodszemu  Ziemowitowi,  Gródek  Świdrygielle, 
Podole  Spytkowi  z  Melsztyna.  Prawo  rozporządzania  obszarami  ruskimi  przy- 
sługuje wyłącznie  królowi.  Szlachta,  w  czasach  ruskich  książąt  jeszcze  upo- 
śledzona, nie  posiadała  ani  w  części  tych  swobód  i  wolności,  jakiemi  cieszyła 
się  oddawna  już  sąsiednia  szlachta  małopolska.  Podczas  gdy  szlachcic  polski 
miał  nieograniczone  prawo  dziedzictwa,  mógł  ziemię  SA^oją,  chociażby  nawet 
z  darowizny  królewskiej  pochodziła,  sprzedać,  zamienić  lub  przekazać  swoim 
spadkobiercom,  podczas  gdy  dzierżył  i  wykonywał  u  siebie  władzę  patry- 
monialną,  a  płacił  tylko  dwa  grosze  podatku  i  pełnił  osobiście  służbę  wojenną 
w  granicach  kraju,  zostawał  ziemianin  ruski  do  króla  w  stosunku  lennym,  nie 
mógł  rozporządzać  swoją  własnością  bez  poprzedniego  przyzwolenia  monarchy, 
był  obowiązany  bezwzględnie  do  służby  wojennej  i  to  w  stosunku  do  posia- 
danego obszaru  ziemi  i  ponosił  rozmaite  ciężary,  jak  podatek  stacyjny,  owsiany, 
daniny  na  budowę  zamków  i  t.  d.  Łatwo  pojąć,  że  wobec  takich  stosunków 
szlachta  polska  niezbyt  chętnie  garnęła  się  do  krajów  ruskich  i  że  nadania 
Kazimierza  Wielkiego,  Władysława  Opolskiego  i  Jagiełły  dotyczą  głównie 
Rusinów,  a  w  małej  tylko  części  Polaków.  Obok  Szlązakówr  i  rozmaitych 
przybyszów  figurują  w  nadaniach  ówczesnych  Bybelscy,  Kierdejowicze,  Woł- 
czkowie,  Czury łowię,  Teptuchowicze,  a  więc  szlachta  przeważnie  ruska. 
Wszystko  to  zmieniło  się  w  roku  1433,  kiedy  Ruś  w  zamian  za  przyznanie 
następstwa  jednemu  z  synów  Jagiełły  otrzymała  udział  w  przywileju  jedlneń- 
skim  a  w  roku  1434  zupełnie  została  zrównana  z  innemi  ziemiami  polskiemi. 
Wtedy  i  kolonizacya  polska  popłynęła  w  te  strony  szerszem  niż  dotąd  korytem, 
a  co  ważniejsza,  jakby  za  uderzeniem  różdżki  czarodziejskiej,  wyłonił  się  odrazu 
z  tych  odmiennych  stosunków  nagle  sejmik  ziemski.     Oto  w  roku  1436  zgro- 

*)  Tamże  str.  20. 
■)  Tamie  str.  21 . 


—     435     — 

madziła  się  nad  rzeczka  Rakiem,  pomiędzy  Sądowa  Wisznię  a  Rodatyczarai 
szlachta  podolska,  lwowska,  przemyska,  halicka,  chełmska,  bełska  i  sanocka 
i  zawarła  związek  przy  królu  Władysławie,  a  w  obronie  praw  i  dóbr  swoich, 
oświadczając,  że  gdyby  jaki  dostojnik  lnb  ziemiauiu  związek  ten  lekceważyć 
się  poważył  i  na  sejmiki  ziemskie  przybywać  nie  chciał,  przeciwko  takiemu 
wszyscy  powstać  sic  obowiązują.  Odtąd  też  rozpoczynają  działalność  swoją 
sejmiki  ruskie  i  stoją  wnet  na  równi  z  sejmikami  mało-  i  wielkopolskimi. 
Zakres  ich  władzy  sięga  już  w  sferę  sądowej  kompetencyi  i  od  śmierci  Wła- 
dysława Jagiełły  coraz  to  częściej  zdarzają  się  apelacye  do  sejmików  ziemskich. 

Bezkrólewie  po  śmierci  Warneńczyka,  a  następnie  wojna  pruska,  wy- 
magająca takich  ofiar  od  narodu,  ułatwiła  nadzwyczajnie  dalszy  rozwój  insty- 
tucyj  sejmikowych.  Widzieliśmy  już,  jak  na  wstępie  trzynastoletniego  okresu 
wojennego  umiała  szlachta  wyzyskać  trudne  położenie  króla  i  jak  zdobyła 
sobie  cały  szereg  przywilejów,  ograniczających  władzę  monarszą.  Zdobycz  ta 
nie  przyniosła  jednak  korzyści  ojczyźnie.  „Sejmiki  —  tak  wyraża  się  słusznie 
znakomity  znawTca  tych  stosunków  —  zdobywszy  na  początku  starcia  z  zako- 
nem praAVo  stanowienia  o  wojnie,  o  ruszeniu  pospolitem  wraz  z  dawnem  pra- 
wem uchwalania  podatków,  rozbiły  przedewszystkiem  jedność  organizacyi  po- 
litycznej, podkopały  energią  i  sprawność  wojskową  naczelnej  władzy  króla".') 
Zamiast  wzmocnienia  państwa  nastąpiło  zatem  osłabienie,  jedność  Rzeczy- 
pospolitej, nad  którą  z  takim  trudem  pracował  Kazimierz  Wielki,  ustąpiła 
miejsca  organizmom  prowincyonalnym,  prowadzącym  politykę  zaściankową 
o  niezmiernie  ograniczonym  widnokręgu.  Z  tego  stanu  rozbicia  i  ubezwładnienia 
mogło  wyprowadzić  Polskę  skupienie  wszystkich  czynników  politycznych 
w  jednem  ognisku,  w  sejmie  walnym.  Na  przeszkodzie  stała  temu  nietylko 
niechęć  możnowładztwa,  ale  w  wyższym  może  stopniu  niechęć  samej  szlachty, 
bo  dla  niej  przecież  było  o  wiele  korzystniej  i  wygodniej  sprawy  podatkowe 
lub  wojskowe  rozstrzygać  na  sejmiku,  u  siebie  w  domu,  niż  na  ogólnem  ze- 
braniu reprezentautów  całego  kraju.  To  też  sejmy  walne  z  udziałem  posłów 
szlacheckich  zdarzają  się  w  tej  epoce,  że  tu  przytoczymy  naprzykład  sejm 
z  roku  1468,  sejm  z  r.  1485  i  1489.  Na  każdym  z  nich  jest  stwierdzoną 
obecność  reprezentantów  stanu  szlacheckiego,  wiemy  nawet,  że  w  r.  1485  po- 
słowie województwa  kaliskiego  otrzymali  dyety  z  pieniędzy  poborowych 
25  grzywien,  prawdopodobnie  po  5  grzywien  na  jednego,  ale  mimoto  zwyczaj 
ten,  chociaż  powtarza  się  coraz  częściej,  trwałości  nie  ma.  Zmiana  nastąpi 
dopiero  za  lat  kilka,  a  przeprowadzi  ją  Jan  Olbracht. 

Duchowieństwo.  Z  wieku  gorącej  wiary,  ascetycznych  uniesień  i  bez- 
względnego poddania  się  woli  Bożej,  przeszedł  świat  chrześcijański  w  tym 
czasie  w  burzliwą  epokę  soborów  i  herezyi.  Przeniesienie  Stolicy  apostolskiej 
z  Rzymu  do  Awinionu  i  następująca  bezpośrednio  potem  schizma  kościelna 
przyczyniła  się  niemało  do  zachwiania  wiary  i  utorowała  drogę  nowatorstwom 
Wiklifa  i  naśladowcy  jego  Jana  Hussa.  Polska  związaua  od  tak  dawna  z  Rzy- 
mem i  w  bezustannych  będąca  z  Czechami  stosunkach,  musiała  brać  żywy 
udział  w  tych  sprawach,  świat  cały  chrześcijański  obchodzących. 

l)  Pawiński:  Sejmiki  etc.  str.  109. 


—     436     — 

Nie  pozostały  więc  bez  wpływu  na  nią  ani  zawzięte  walki  pomiędzy 
papieżami,  ani  spory  na  soborach  o  wyższość  tychże  nad  papieży,  ani  wreszcie 
nauki  Hussa,  które  z  sąsiednich  Czech  tak  łatwo  do  nas  się  dostawały.  Że  to 
wszystko,  razem  wzięte,  nie  mogło  się  przyczynić  ani  do  podniesienia  powagi 
kościoła,  ani  do  rozbudzenia  gorętszych  uczuć  religijnych,  to  rzecz  łatwo  zro- 
zumiała, że  jednak  mimoto  wiara  ta  tak  bardzo  w  Polsce  nie  upadla,  jak  się 
wtedy  już  obawiano  i  że  Stolica  apostolska  zachowała  przeważne  swoje  wpływy, 
to  zawdzięczać  trzeba  usiłowaniom  wyższego  duchowieństwa  polskiego,  pobo- 
żuości    monarchów    polskich  i  poczciwości    ludu,    przywiązanego  do    kościoła. 

Biskupi  polscy,  pomiędzy  którymi  w  tym  czasie  zasiada  cały  zastęp 
mężów,  słynących  z  nauki,  patryotyzmu  i  poświęcenia  dla  kościoła,  dokładają 
wszelkich  starań  w  celu  podniesienia  wiary,  zaprowadzenia  karności  pomiędzy 
duchowieństwem  i  powstrzymania  herezyi.  Świadczą  o  tern  częste  zjazdy  sy- 
nodalne i  statuta:  Piotra  Wysza  z  roku  1396,  Mikołaja  Trąby  z  r.  1420, 
Wojciecha  Jastrzębca  z  r.  1423,  Zbigniewa  Oleśnickiego  z  r.  1436,  Tomasza 
Strzempińskiego  z  r.  1459.  To,  o  czem  się  z  tych  uchwał  synodalnych  do- 
wiadujemy dowodzi,  że  pomiędzy  duchowieństwem  niższem  panowało  znaczne 
rozluźnienie  obyczajów,  że  był  brak  powagi,  niezbędnej  do  pełnienia  wzniosłych 
obowiązków  kapłańskich  i  że  herezya  wszelkiemi  drogami  wciskała  się  do 
kraju.  Statuta  Mikołaja  Trąby  poświęcają  osobny  rozdział  zaniedbywaniu  obo- 
wiązków ze  strony  wyższych  dygnitarzy  kościelnych,1)  na  innem  miejscu*)  za- 
braniają trefienia  włosów,  używania  pierścieni  i  noszenia  wieńców,  uczęszczania 
do  karczem,  udziału  w  tańcach  i  zabawach  publicznych,  przepisują  ducho- 
wnym ubiór  skromny,  różniący  się  od  sukien  ludzi  świeckich,  słowem  uderzają 
na  rozmaite  nadużycia  i  nieprzyzwoitości,  które  widocznie  bardzo  się  zagęściły 
i  dla  wiernych  niemałem  były  zgorszeniem.  Może  być,  że  wina  za  to  wszystko 
spada  po  części  przynajmniej  na  duchowieństwo  wyższe,  na  biskupów  miano- 
wicie, którzy  oddani  sprawom  publicznym,  nie  mieli  czasu  na  wykonywanie 
ścisłe  pasterskich  swoich  obowiązków.  Tak  jak  ogółem  w  wiekach  średnich, 
tak  i  u  nas  odgrywali  biskupi,  skutkiem  wykształcenia  swego  i  stanowiska,  bardzo 
znaczną  rolę  w  polityce.  Wpływ  ich  rośnie  szczególniej  za  panowania  pobożnej 
Jadwigi  i  pod  rządami  Władysława  Jagiełły,  który  dla  okazania  swojej  gorliwości 
religijnej,  więcej  niż  którykolwiek  z  jego  następców  kierował  się  radami  duchownych 
dygnitarzy.  Pod  jego  skrzydłami  urosła  też  potęga  Zbigniewa  Oleśnickiego  i  cały 
zastęp  prałatów  skupiających  się  około  możnego  i  ambitnego  biskupa. 

Ale  właśnie  ta  okoliczność  stała  się  przyczyną  pewnego  ograniczenia 
praw  i  wolności  kościoła  polskiego.  Kazimierz  Jagiellończyk  bowiem,  doświad- 
czywszy gwałtownej  ze  strony  Oleśnickiego  opozycyi  i  oceniając  trafnie  potężny 
wpływ  biskupów  na  sprawy  publiczne,  skierował  usiłowania  swoje  ku  temu, 
aby  wolny  wybór  kapituł  ograniczyć  i  nomiuacyą  biskupów  uczynić  zawisłą 
od  władzy  świeckiej.  Nie  niechęć  ku  kościołowi  zatem,  lecz  obawa  przed 
ludźmi  ze  szkoły    Oleśnickiego  i  dążność    pozyskania  dla  polityki    swojej    po- 

')  Porównaj    Statuta    synodalia   Episcop.    Cracoviensium    XIV    et    XV   saeculi    additis 
statutis  Vielunii  et  Calisii  a.  1420  conviti3.  Wyd.  prof.  Heyzmanna.  Cracoviae  1875,  str.  193. 
*)  Tamże.  De  vita  et  honestate  clericoru  n,  str.  206. 


—     437     — 

parcia  ze  strony  biskupów,  zawdzięczających  wyniesienie  swoje  koronie,  to  by  lv 
przyczyny,  które  skłoniły  Kazimierza  do  postępowania  tak  energicznego  i  sta- 
nowczego tam,  gdzie  wbrew  jego  intencyom  starano  się  przy  elekcyach  bisku- 
pich pomijać  „miłych"  dla  króla  kaudydatów.  Nie  wyszło  to  ostatecznie  na 
złe  ani  kościołowi,  ani  owym  zwalczanym  przez  króla  kandydatom  kapitulnym, 
bo  Kazimierz  umiał  uszanować  i  oceuić  zawsze  osobiste  przymioty  i  zasługi 
i  wynagradzał  zwyczajnie  usuniętym  i  pokrzywdzonym  chwilowe  przykrości 
szczerem  i  usilnem  poparciem  swojem  w  innym  kierunku.  Wymownym  dowodem 
tego  postępowania  królewskiego  jest  Jakób  z  Sienna  i  Jan  Długosz. 

Niebezpieczniejszym  o  wiele  dla  duchowieństwa  i  jego  przywilejów,  wy- 
walczouych  dawniejszymi  czasy,  był  ruch  pomiędzy  szlachtą,  wszczęty  na  po- 
czątku wieku  XV.  a  zmierzający  do  ograniczenia  kompetencyi  sądów  ducho- 
wnych i  do  usunięcia  nadużyć  przy  poborze  dziesięcin.  Trudno  wyrozumieć,  czy 
i  o  ile  ruch  ten  był  skutkiem  rozszerzania  się  u  nas  zasad  hussyckich,  data 
zjazdów  piotrkowskich  r.  1405  i  1407,')  wspomnianych  co  tylko,  zdaje  się 
przeczyć  temu  stanowczo,  ale  sam  fakt  opozycyi  przeciw  przewadze  ducho- 
wieństwa i  eksemcyjnym  jego  przywilejom  znamionuje  zwrot  stanowczy  w  uspo- 
sobieniu i  przekonaniach  rządzącej  w  Polsce  warstwy  społecznej. 

Wobec  takiego  stanu  umysłów  dziwić  się  nie  można,  że  życie  religijne 
w  tej  epoce  mniej  silnem  uderza  tentnem.  Podupadło  mianowicie  dawniejsze 
znaczenie  potężnych  niegdyś  zakonów,  ich  misya  cywilizacyjna  ustępuje  miejsca 
z  jednej  strony  naukowej  działalności  uniwersytetu  krakowskiego,  z  drugiej 
intenzywniejszej  gospodarce  szlachty,  która  dąży  do  wyzyskania  swojej  prze- 
wagi politycznej  także  na  polu  ekonomicznem.  Nawrócenie  Litwy  i  pozyskanie 
krajów  ruskich  otwierają  zresztą  dla  zakonów  nowe  pole  do  działania  i  kiedy 
w  Polsce  inne  powstają  prądy,  udają  się  razem  z  zastępami  rycerstwa  pol- 
skiego na  wschód  Franciszkanie,  Benedyktyni,  Dominikanie  i  Bernardyni  jako 
roznosiciele  wiary  katolickiej  i  pionierzy  zachodniej  cywilizacyi.  O  nowych 
fuudacyach  słyszymy  nie  wiele.  Władysław  Jagiełło  sprowadza  z  Kłodzka 
w  roku  1405  zakon  t.  zw.  Kanoników  regularnych  i  osadza  ich  na  Kazimierzu 
przy  kościele  Bożego  Ciała,  wzniesionym  przez  Kazimierza  Wielkiego.  Ozdobą 
tego  zakonu  staje  się  bł.  Stanisław  Kazimierczyk,  syn  tkacza  Macieja  Sołtysa, 
zmarły  w  r.  1489.  Na  prośbę  zuanego  magistra  Pawła  Włodzimierskiego  oddaje 
Jagiełło  następnie  tymże  samym  kanonikom  kościół  św.  Idziego  w  Kłodawie, 
gdzie  godność  przełożonego  sprawował  przyjaciel  Długosza,  głośny  swojego 
czasu  obrońca  niezawisłości  kościoła  Sędziwój  z  Czechła. 

O  wiele  wcześniej  ufundował  dla  Paulinów,  z  WTęgier  sprowadzonych, 
Władysław  Opolczyk,  klasztor  w  Częstochowie,  na  Jasnej  Górze,  słynący  na 
cała  Polskę  cudownym  obrazem  N.  P.  Maryi.  Pierwsza,  drukiem  ogłoszona 
wiadomość  o  tym  wizerunku  pochodzi  z  początków  XVI.  wieku.") 

Wreszcie  sprowadził,  jak  wiadomo,  św.  Jan  Kapistran  do  Polski  Ber- 
nardynów.    Zakon    ten    tak    sympatyczny  i  lubiany    u    nas    później,   przyjęto 

J)  Bobrzyński  M.  Wiadomość  o  uchwałach  zjazdu  piotrkowskiego  z  roku  1406  oraz  ta- 
kiegoż zjazdu  z  r.  1407.  Sprawozd.  Akad.  Umiej.  t.  I.,  r.  1873. 

2)  Historia  pulchra  et  stupendis  miraculis  referta  iruaginis  Marie  etc.  Grachoviae  a.  1523. 


—     438     — 

w  Krakowie  z  zapałem,  we  Lwowie  z  niechęcią,  niemal  z  oburzeniem.  Przy- 
czyna tegn  były  stosunki  lokalne.  Ludność  lwowska,  złożona  z  najrozmaitszych 
żywiołów,  pomiędzy  którymi  znaczna  cześć  stanowili  Rusini,  Ormianie  i  Sa- 
raceni,  nie  sprzyjała  propagandzie  katolickiej  ogółem  i  obawiała  się,  że  Ber- 
nardyni, idąc  za  przykładem  mistrza  swego,  szerzyć  będą  myśl  krucyaty 
przeciw  Turkom.  Mogła  i  musiała  nawet  wyniknąć  stąd  znaczna  szkoda  dla 
handlu  lwowskiego,  który  zawdzięczał  świetny  swój  rozwój  głównie  stosunkom 
ze  wschodem.  Fuudacya  bernardyńskiego  klasztoru  we  Lwowie  popierał  zresztą 
potężnym  wpłvwein  swoim  ówczesny  generalny  starosta  ruski  Andrzej  Odrowąż, 
powszechnie  znienawidzony  zarówno  u  szlachty  jak  i  u  mieszczaństwa.  Już  ta 
jedna  okoliczność  wystarczała,  aby  umysły  mieszkańców  czerwonoruskiej  stolicy 
usposobić  niekorzystnie  dla  nowego  zakonu.  Do  ogólnej  opozycyi  przyłączył 
się  także  arcybiskup  lwowski  Grzegorz  z  Sanoka  wraz  z  kapitułą,  a  że  to 
była  chwila,  w  której  rozpoczęto  właśnie  walkę  przeciw  nadużyciom  Odrowąża, 
więc  namiętności  rozogniły  się  do  tego  stopnia,  że  schizmatycy  spalili  zbudo- 
wany cotylko  przez  wojewodę  klasztor  bernardyński.  Mimoto  utrzymał  się 
zakon  we  Lwowie  od  roku  1460,  ale  tak  szlachta  jak  i  bogate  mieszczań- 
stwo zachowywało  się  przez  pewien  czas  względem  Bernardynów  obojętnie, 
i  podczas  gdy  w  Krakowie  cele  zakonne  zapełniały  się  licznymi  adeptami 
stanu  szlacheckiego,  garnęli  się  do  konwentu  lwowskiego  —  z  wyjątkiem  Mi- 
chała Buczackiego  i  kilku  szlachty  —  tylko  ludzie  ubodzy,  głównie  mieszczanie 
i  robotnicy.  Ale  i  pomiędzy  tern  biedactwem  znaleźli  się  mężowie,  jaśniejący 
niepospolitymi  przymiotami  duszy  i  serca:  we  Lwowie  bł.  Jan  z  Dukli,  w  Kra- 
kowie Szymon  z  Lipnicy,  w  Warszawie  Władysław  z  Gielniowa  (ur.  w  r.  1440 
f  1507).  Zakou  rozwijał  się  pomyślnie  i  zyskiwał  coraz  więcej  zwolenników. 
W  roku  1456  powstał  klasztor  bernardyński  w  Lublinie,  w  roku  1465  ufun- 
dował Bernardynów  Spytek  tarnowski  w  Przeworsku,  a  równocześnie  prawie 
Jan  Gruszczyński  w  Łowiczu. 

Miasta.  —  Mieszczaństwo.  Podobne  korzyści,  jakie  skutkiem  wzrostu 
potęgi  państwa  spadały  obficie  na  szlachtę,  stawały  się  także  do  pewnego 
stopnia  udziałem  mieszczaństwa,  tych  grodów  mianowicie,  które  jak  Kraków, 
Lwów  i  Poznań  już  wskutek  swego  położenia  geograficznego,  zajmowały 
w  Rzeczypospolitej  wybitne  stanowisko.  W  Krakowie  i  Poznaniu  skupiał  się 
cały  handel  z  zachodem,  tu  zdążali  kupcy  z  ziem  pruskich,  stąd,  z  Krakowa 
szczególniej  prowadziła  droga  na  Węgry  i  do  Lwowa,  który  był  ogniskiem 
dla  handlu  wschodniego.  Rosło  skutkiem  tego  bogactwo  mieszczaństwa, 
wzmagały  się  wpływy,  rozwijały  się  rękodzieła,  dzięki  zbawiennej  w  tym 
okresie  opiece  stowarzyszeń  cechowych.  Dalekie  jeszcze  od  późniejszych  ogra- 
niczeń i  przepisów  drobnostkowych,  otwierają  miasta  polskie  dla  przybyszów 
gościnnie  swoje  bramy,  udzielają  obcym  z  łatwością  prawT  obywatelskich  i  za- 
dawalniają  się  względem  rękodzielników,  poręką  znanych  w  mieście  mistrzów, 
nie  wymagając  świadectw  co  do  uzdolnienia. ')  Widocznie  liczba  ludności  jest 
mała,    rękodzieła    nierozwinięte,    potrzeba    robotniczych    sił  wielka.     Z    tymi 

l)  Stesłowicz  Władysław:  Cechy  krakowskie  w  okresie  powstania  i  wzrostu.  Kwartalnik 
historyczny,  roczn.  VI,  str.  277. 


-     439     — 

warunkami  czasu  i  miejsca  liczą  się  więc  sławetne  rady  miejskie,  ale  równo- 
cześnie w  cechach,  uorganizowanych  podług  wzorów  niemieckich,  zaczyna  się 
objawiać  dążuośó  do  ujęcia  w  pewne  karby  tej  luźnej  czeladzi,  zbiegającej 
sic  do  grodów  naszych,  bez  należytego  może  przygotowania  i  uzdolnienia. 
Tak  najwcześniejszy  ze  wszystkich  statut  kapeluszników  krakowskich  wymaga 
w  roku  1377  wykonania  czterech  sztuk  przepisanych  jako  warunku  otwiera- 
jącego wstęp  do  cechu.  Odtąd  rozpoczyna  się  też  organizacyjna  działalność 
naszych  cechów,  która  w  ciągu  XV.  wieku  tak  świetne  dla  rozwoju  rękodzieł 
naszych  wydala  owoce,  zanim  w  wieku  XVI.,  wskutek  egoizmu  kastowego, 
większą  dla  nich  stała  się  przeszkodą. 

Wskutek  tych  sprzyjających  nadzwyczajnie  okoliczności  podnosiło  się, 
jak  wspomniano,  znaczenie  miast  ekonomiczne  i  polityczne,  głaskali  je  kró- 
lowie przywilejami,  szukała  u  nich  poparcia  szlachta,  wzywając  do  wspólnego 
działania  w  życiu  publicznem.  Ale  stosunki  te  nie  trwały  długo.  Mieszczaństwo 
ówczesne,  obce  pochodzeniem,  bo  złożone  przeważnie  z  Niemców,  nie  mogło 
jeszcze  zlać  się  i  połączyć  ściśle  z  społeczeństwem  polskiem,  a  bogactwo  jego 
i  wpływy  zaczęły  budzić  pewien  niepokój  w  szlachcie  upośledzonej  pod 
względem  materyalnym. 

Już  przywileje  króla  Ludwika  z  r.  1377  i  1378  nie  podobały  się  szlachcie 
widocznie,  kiedy  w  roku  1399  wymogła  na  Władysławie  Jagielle  zniesienie 
jurysdykcyi  rady  miejskiej  krakoAvskiej  nad  wsiami,  które  podług  przywilejów 
Ludwikowych  mogły  być  własnością  mieszczan  krakowskich. 

O  wiele  niebezpieczniejszymi  jeszcze  musiały  się  wydać  szlachcie  miasta 
od  chwili  przyłączenia  Prus  do  Polski.  Wybitna  rola,  jaką  odegrało  w  tej 
sprawie  zamożne  mieszczaństwo  pruskie,  zatrwożyła  zapewne  niemało  stron- 
nictwo dobijające  się  właśnie  udziału  w  rządach.  Obawiano  się  współzawo- 
dnictwa mieszczaństwa,  które,  bogactwem  swojem  i  karnością  silne,  mogło 
łatwo  sięgnąć  po  te  same  wpływy  w  Rzeczypospolitej,  które  dla  ogółu  szla- 
checkiego dotąd  były  zamknięte.  Może  być,  że  przypomniano  sobie  przy  tej 
sposobności,  jak  łatwo  miasta  polskie  dały  się  nakłonić  królowi  Jagielle  do 
przyznania  następstwa  najstarszemu  jego  synowi  i  wysnuwano  stąd  wniosek, 
że  silna  reprezentacya  miejska  w  sejmie  będzie  najsilniejszą  dla  władzy  kró- 
lewskiej podporą.  Dodajmy  do  tego  jeszcze  drobne  spory  lokalne  pomiędzy 
mieszczaństwem  a  szlachtą,  która  posiadając  t.  zw.  jurydyki  po  miastach, 
zwierzchności  miejskiej  podlegać  nie  chciała  i  we  wszystkich  kolizyach 
z  mieszczaństwem  do  prawa  ziemskiego  się  odwoływała,  a  pojmiemy  łatwo 
ową  gwałtowność,  bezwzględność  i  jednomyślność,  z  jaką  stan  szlachecki  do- 
magał się  ukarania  mieszczan  krakowskich  za  zabójstwo  popełnione  na  Andrzeju 
Tęczyńskim,  a  domagał  się  z  oczywistem  pogwałceniem  przywilejów  miejskich. 
Widzieliśmy,  wśród  jakich  okoliczności  i  z  jakich  powodów  Kazimierz  Jagiel- 
lończyk uległ  temu  naciskowi,  ale  mylą  się  ci,  którzy  w  tern  postąpieniu  kró- 
lewskiem  upatrują  zasadnicze  złamanie  przywilejów  miejskich.  Owszem  wy- 
padki następne  przekonywują  nas  dowodnie,  że  ukaranie  mieszczan  krakowskich, 
z  uchyleniem  przywileju  Kazimierza  Wielkiego,  było  ze  strony  króla  tylko 
aktem  konieczności    politycznej,  nie  wypływającym  wcale  z  zamiaru   usunięcia 

32 


—     440     — 

i  zniesienia  przywilejów  miejskich.  A  i  szlachta  sama  dowiodła  wnet,  że  tam, 
gdzie  chodziło  o  jej  interes  własny,  gotowa  była  iść  ręka  w  rękę  z  mieszczań- 
stwem i  stawać  nawet  w  obronie  miejskich  przywilejów.  Nie  minęły  bowiem 
więcej  jak  trzy  lata  od  ścięcia  owych  mieszczan  krakowskich,  kiedy  szlachta 
ziemi  lwowskiej  zawiązała  razem  z  mieszczaństwem  czerwonornskiej  stolicy 
dnia  13.  grudnia  1464  roku  konfederacyą  z  powodu  wieloletniego  ucisku  miasta 
i  dla  wspólnej  obrony  zagrożonych  praw  i  swobód  miejskich.  *) 

Powodem  tego  ze  wszechmiar  charakterystycznego  związku  był  ucisk,  ja- 
kiego mieszczaństwo  i  szlachta  doznawały  zarówno  od  przemożnej  natenczas 
na  liusi  rodziny  Odrowążów.  Ród  ten,  piastujący  już  od  roku  1410  znaczne 
dygnitarstwa  na  Rusi,  doszedł  w  czasie  małoletności  Władysława  Warneńczyka 
do  niesłychanej  w  tym  kraju  potęgi.  Piotr  Odrowąż,  ówczesny  wojewoda 
i  generalny  starosta  ruski  zagarnął  dla  siebie  rozległe  starostwo  Samborskie 
z  pominięciem  i  pogwałceniem  oczywistem  praw,  jakie  do  tej  posiadłości  mieli 
potomkowie  Spytka  z  Melsztyna,  a  pomnożywszy  w  ten  sposób  dochody  swoje, 
wypożyczał  królowi  podczas  wyprawy  węgierskiej  znaczne  sumy  pieniędzy, 
zYskujac  za  to  oprócz  łaski  królewskiej  nowe  przywileje  dla  siebie  i  nadania. 
Dopomagał  mu  do  tego  brat  rodzony,  Jan,  arcybiskup  lwowski,  znany  z  chci- 
wości, procesujący  się  z  kapitułą  i  wyklęty  z  tego  powodu  przez  papieża. 
Owoce  tej  długoletniej  zapobiegliwości  obu  braci  Odrowążów  przeszły  w  spadku 
na  syna  Piotrowego  Andrzeja,  który  nietylko  uzyskał  po  ojcu  godność  woje- 
wody i  generalnego  starosty,  ale  nadto  dzierżył  w  zastawie  wszystkie  prawie 
królewszczyzny  ruskie,  oprócz  ogromnych  dóbr  dziedzicznych. 

Prawda,  że  Odrowążowie  używali  także  wielkiej  tej  fortuny  swojej  i  dla 
dobra  Rusi,  prawda,  że  bronili  krajów  ruskich  przed  najazdami  energicznie 
i  skutecznie,  prawda,  że  za  ich  staraniem  i  pomocą  obwarowywały  się  i  pod- 
nosiły miasta  ruskie,  ale  te  wszystkie  korzyści  nie  mogły  wynagrodzić  szlachcie 
i  mieszczaństwu  lwowskiemu  tych  licznych  krzywd  i  uciążliwości,  jakich  do- 
puszczał się  względem  nich  potężny  i  wszechwładny  niemal  wojewoda.  W  ty- 
siącznych wypadkach,  przy  rozgraniczeniu  majątków  prywatnych  od  królew- 
skich, przy  egzekucyi,  przy  wymiarze  sprawiedliwości,  wszędzie  i  zawsze  był 
ten  drobny  szlachcic  na  łasce  magnata,  który,  skupiając  w  rękach  swoich  nie- 
zmiernie rozległą  władzę  i  mając  u  boku  królewskiego  cały  zastęp  spokrew- 
nionych za  sobą  dygnitarzy,  nikogo  o  zdanie  się  nie  pytał,  lecz  postępował 
tak  jak  mu  doradzał  własny  interes,  czasem  może  obrażona  duma  lub  niechęć 
osobista.  Dowodów  na  to  dostarczają  liczne  procesy,  jakie  Odrowążowie  ze 
szlachtą  prowadzili  i  owo  stanowisko  opozycyjue  szlachty  ruskiej,  przebijające 
z  współczesnych  dokumentów.  Nic  dziwnego  zatem,  że  szlachta  ruska  tak 
usilnie  starała  się  o  pozyskanie  przywileju  nieszawskiego  dla  siebie  i  uzyskała 
go  w  roku  1456,  może  dzięki  niesnaskom,  jakie  zachodziły  wtenczas  pomiędzy 
Andrzejem  Odrowążem  a  Koniecpolskim  i  Stanisławem  z  Chodcza.  Dalszem, 
niemniej  gorącem  życzeniem  szlachty  ruskiej  było  wykupienie  królewszczyzn 
ruskich  z  rąk  wojewody,  pod  tym  względem  jednak  zupełny  spotkał  ją  zawód, 

»)  A.  Prochaska,  Konfederacyą  lwowska   1464  roku.    Kwartalnik   histor.   z   roku    1892, 
str.    728. 


—     441     — 

bo  nietylko,  że  król,  Ogołocony  całkiem  ze  środków,  uczynić  tego  nie  mógł, 
ale  nadto  był  zmuszony  w  r.  1462  zastawić  wojewodzie  jeszcze  i  ziemię  ży- 
daczowską,  pomnażając  przezto  i  tak  wielka  już  jego  potęgę. 

Jeżeli  stosunek  Odrowążów  do  szlachty  ruskiej  był  tak  bardzo  naprężony 
i  nieprzyjazny,  to  daleko  więcej  powodów  niezadowolenia  musiało  dawać 
dumnemu  wojewodzie  mieszczaństwo  lwowskie.  Tak  jak  Kraków,  będący  stolicą 
państwa,  tak  i  Lwów,  stołeczne  miasto  krajów  ruskich,  było  przedmiotem 
szczególnej  pieczołowitości  i  troskliwości  królów  polskich.  Już  Kazimierz 
Wielki  wyposażył  je  hojnie  przywilejami,  które  zatwierdziła  królowa  Jadwiga, 
a  za  panowania  Władysława  Jagiełły  i  Warneńczyka  umiało  mieszczaństwo 
lwowskie  korzystać  z  łaski  i  szczodrobliwości  królewskiej  tak  umiejętnie,  że 
uzyskało  stanowisko  wyjątkowe  w  państwie  całem  i  zaczęło  rywalizować  na 
polu  handlowem  z  Krakowem.  Oprócz  własnego  sądownictwa  i  administracyi, 
które  przysługiwały  Lwowianom  już  z  mocy  prawa  magdeburskiego,  otrzymali 
oni  od  Władysława  Warneńczyka  uwolnienie  od  cła  w  obrębie  całego  pań- 
stwa, nie  byli  obowiązani  do  dostarczania  podwód,  mogli  swobodnie,  bez 
wszelkich  opłat  pędzić  stada  wołów  na  zachód,  a  posiadając  nadto  prawo 
składowe  dla  towarów  wszelkiego  rodzaju,  skupili  w  ten  sposób  w  rękach 
swoich  cały  handel  na  obszarze  ziem  ruskich  i  uczynili  Lwów  jedynem  ogniskiem, 
łączącem  wschód  ze  środkowemi  prowincyami  Rzeczypospolitej.  Wobec  tych 
rozległych  przywilejów,  które  niemal  z  roku  na  rok  podnosiły  bogactwo  i  zna- 
czenie czerwonoruskiej  stolicy  tak,  że  ją  słusznie  obroną  i  ozdobą  (refugium 
et  ornamentum  Russiae)  Rusi  nazywano,  były  ciężary,  jakie  ponosiło  mieszczań- 
stwo tamtejsze  wcale  niewielkie.  Wprawdzie  płaciło  miasto  tytułem  podatków 
i  danin  rozmaitych  na  cele  kościelne  sumę  2000  grzywien  rocznie,  ale  kró- 
lowie często  opuszczali  te  pobory,  przeznaczając  je  na  obwarowanie  Lwowa 
i  polecając  nadto  szlachcie  okolicznej,  aby  przysyłała  poddanych  swoich  do 
naprawiania  wałów  i  fos  miejskich.  Zajmował  więc  Lwów  stanowisko,  jak  się  rzekło 
już,  w  calem  tego  słowa  znaczeniu  wyjątkowe,  a  zapobiegliwość  i  przezorność 
mieszczaństwa  umiała  je  umocnić  i  obwarować  także  przeciw  wszelkim  nad- 
użyciom ze  strony  szlachty,  która,  ograniczona  przez  długie  lata  w  swoich 
przywilejach,  zazdrosnem  okiem  spoglądała  na  przewagę  Lwowa.  Wiedząc  ja- 
kiem źródłem  zatargów  i  sporów  bywają  po  miastach  ówczesnych  jurydyki 
szlacheckie,  pozwalali  mieszczanie  lwowscy  szlachcie  tylko  wtedy  zakupywać 
posiadłości  w  mieście,  jeżeli  się  poddała  z  góry  prawu  miejskiemu,  nadto 
osobnym  przywilejem  zastrzegli  sobie  opłacanie  poborów  i  ciężarów  miejskich 
z  domów  będących  własnością  szlachty.  Upewniwszy  się  tą  drogą  przeciw 
wszelkim  nadużyciom,  utrzymywali  Lwowianie  z  szlachtą  okoliczną  zresztą  jak 
najlepsze  stosunki,  chociaż  z  drugiej  strony  potęgą  swoich  przywilejów  i  prze- 
wagą na  polu  handlowem  ciążyli  srodze  na  innych  miastach  ruskich,  które 
skutkiem  tego  nie  mogły  się  rozwijać  swobodnie. 

Taki  stan  rzeczy  zastali  już  mniejwięcej  Odrowążowie  w  stolicy  Czer- 
wonej Rusi  i  niewątpliwie  nie  był  on  dla  nich  ani  wygodnym,  ani  przyjemnym. 
Niechętna  mu  była  i  szlachta,  szczególniej  ta,  która  w  pewnem  oddaleniu  od 
Lwowa  mieszkała  i  stosunków  bliższych  z  mieszczaństwem  nie  miała.  Zaczęły 

32* 


—     442     — 

się  więc  jakoś  około  roku  1436  zatargi  z  miastem,  zaczęli  się  wdzierać  urzę- 
dnicy starościńscy  w  prawa  miejskie,  zaczęto  stawiać  po  drogach  komory  celne, 
zaczęto  ograniczać  cechy  w  ich  działaniu  i  doszło  do  tego,  że  król,  a  raczej 
rejencya  ówczesna  w  te  spory  wdawać  się  musiała  i  stawać  w  obronie  po- 
krzywdzonego mieszczaństwa.  Niewiele  zważał  na  to  „satrapa  Rusi",  jak  na- 
zywa Odrowąża  Zimorowicz,  i  kiedy  po  zdobyciu  Konstantynopola  przez  Turków, 
mnóstwo  Ormian  i  Greków  a  nawet  Muzułmanów  przesiedliło  się  do  Lwowa, 
tak  że  im  aż  pięć  cerkwi,  już  nieużywanych,  oddać  musiano,  zaczął  wojewoda 
jurysdykcyę  swoją  nad  tymi  przybyszami  rozciągać  w  nadziei  znacznych  zysków. 
Oprócz  tego  na  szkodę  oczywistą  cechów  miejskich  osiedlił  w  podgrodziu, 
koło  zamku  górnego,  rzemieślników,  zaprowadził  tam  targi  i  nakazał  mieszcza- 
nom lwowskim  zboże  mleć  w  młynach  królewskich  a  nie  miejskich.  Oparli  się 
tym  gwałtom  Lwowianie,  ale,  widząc,  że  siła  jest  po  stronie  wojewody,  zwrócili 
się  do  króla  Kazimierza  Jagiellończyka  i  prosili  mieszczan  poznańskich  i  gdań- 
skich o  interwencyę.  Nie  byli  oni  zresztą  i  tak  bez  pomocy:  popierał  ich 
arcybiskup  lwowski,  Grzegorz  z  Sanoka,  Jerzy  Strumiłło,  chorąży  ziemi  lwow- 
skiej i  Stanisław  z  Chodcza,  kasztelan  halicki,  wszyscy  wrogowie  Odrowążów 
i  stąd  szczególniejsi  protektorowie  Lwowa.  Przemożne  te  wpływy  trafiły  do 
króla,  przychylnego  zresztą  mieszczaństwu  i  stało  się,  że  na  rok  przed  katastrofą 
krakowską,  w  roku  1460,  przybył  Kazimierz  do  Lwowa  i  zatwierdził  tam 
przywilej  Kazimierza  Wielkiego  z  roku  1356,  nadający  miastu  prawo  magde- 
burskie i  inne  przywileje  co  do  prawa  składowego.  W  kilka  miesięcy  później 
zobowiązał  się  Odrowąż  osobnym  dokumentem1)  szanować  prawa  miejskie 
i  usunąć  wszystko  to,  co  dawało  powód  do  skarg  i  zażaleń  Lwowianom.  Ale 
zgoda  ta  nie  trwała  długo.  Może  być,  że  ośmielony  surowym  wyrokiem  króla 
w  sprawie  Tęczyńskiego,  zaczął  wojewoda  nanowo  dokuczać  miastu  sprawą, 
o  granice  Hołoska,  nie  przewidując,  że  to  właśnie  stanie  się  przyczyną  osta- 
tecznego dlań  upadku.  Te  same  bowiem  spory  graniczne,  które  wytoczono 
teraz  miastu,  trapiły  już  oddawna  całą  szlachtę  ziem  ruskich,  narażoną  na  bez- 
ustanne weksacye  ze  strony  urzędników  starościńskich.  Na  tym  punkcie  więc 
spotykał  się  interes  miasta  z  interesem  całego  społeczeństwa  szlacheckiego. 
Jedynym  środkiem  do  poskromienia  nadużyć  Odrowąża  mogło  być  wykupienie 
zastawionej  u  niego  ziemi  lwowskiej  i  żydaczowskiej.  Dawno  już  dążyła  do 
tego  szlachta,  upominał  się  o  to  Grzegorz  z  Sanoka,  zgodził  się  i  sam  król, 
ale  brak  pieniędzy  stał  wykonaniu  pożytecznego  zamiaru  na  przeszkodzie. 
Tymczasem  pod  koniec  roku  1463  zdarzył  się  fakt,  który  i  tej  sprawie  miał 
inny  nadać  obrót.  Oto  na  sejmie  w  Piotrkowie  postanowiono  wykupić  z  rąk 
Teodoryka  Buczackiego  ziemię  podolską,  a  gdy  gotówki  na  to  nie  było,  zo- 
bowiązała sio  szlachta  podolska  dobrowolnie  dać  na  ten  cel  z  każdego  łanu 
jednego  wołu.  Taka  uchwała  sejmowa  musiała  zachęcić  oczywiście  i  szlachtę 
ruską  do  wydobycia  się  z  pod  ciężkiej  władzy  Odrowążów  i  tu  jakby  na  za- 
wołanie zjawił  się  dokument,  o  którym  zupełnie  zapomniano,  a  który  teraz 
dopiero  Lwowianie  z  pyłów  archiwalnych  wydobyli.     Byłto  przywilej  Włady- 


*)  Akta  grodź,  i  ziem.  t.  VI,  62.  Dnia  13.  września  1460. 


—     443     — 

sława  Jagiełły  z  roku  1388,  gdzie  monarcha  ten  przyrzekał,  że  ani  miasta 
Lwowa,  ani  ziemi  lwowskiej  nikomu  w  dzierżenie  nie  odda.  Na  tym  doku- 
mencie oparła  się  szlachta  ruska,  a  równocześnie  wystąpili  Lwowianie  ze 
skargą  o  cła  nieprawnie  pobierane.  Pod  tym  względem  rzeczywiście  działa  się 
miastu  krzywda  wielka.  Po  wszystkich  bowiem  ważniejszych  traktach  pourzą- 
dzała  szlachta  przykomórki  celne,  gdzie  wybierała  bezprawnie  opłaty  od 
kupców.  Taki  przykomórek  istniał  w  Kamienopolu  i  Podborcach,  w  Jaryczo- 
wie,1)  w  Gajach,  w  Malechowie,  w  Remizowcach,  w  Złotnikach,  w  Kulikowie, 
Gołogórach,  Trembowli,  Jazłowcu,  Wasiuczynie,  Krośnie,  Żmigrodzie,  Żabińcu 
i  Jarosławicach.  Jednem  słowem,  w  którą  stronę  tylko  wyruszył  kupiec 
lwowski,  wszędzie  był  narażony  na  przeszkody,  strato  czasu  i  pieniędzy. 
A  gdy  podobne  cła  zakazane  były  przywilejem  korczyńskim  pod  karą  kon- 
fiskaty majątku,  a  w  rękach  starosty  spoczywała  władza  wykonawcza,  łatwy 
stąd  wniosek,  że  wszystkie  te  bezprawia  działy  się  jeżeli  nie  z  naprawy  Odro- 
wążów, to  w  każdym  razie  za  ich  milczącem  przyzwoleniem.  Długo  znosili  ten 
stan  cierpliwie  mieszczanie  lwowscy,  ale  teraz,  kiedy  nadeszła  chwila  sta- 
nowcza i  kiedy  czuli,  że  stoi  za  nimi  cała  szlachta  ruska,  postanowili  tej 
ciężkiej  niewoli  koniec  położyć.  Z  tych  pobudek  zapewne  powstała  burda 
kupców  lwowskich  z  Abrahamem  Chochłowskim  o  cło  w  Kamienopolu  i  proces, 
który  rozstrzygnęli  komisarze  królewscy  Jan  z  Tenczyna,  kasztelan  krakowski, 
Dersław  z  Rytwian,  wojewoda  sandomierski  i  brat  jego  Jan,  marszałek  na 
korzyść  miasta.  Byłto  jednak  dopiero  początek,  bo  za  tym  procesem  poszedł 
niezliczony  szereg  innych,  poszła  wspomniana  już  konfederacya  szlachty 
i  mieszczan,  oczywiście  skierowana  przeciw  Odrowążowi. 

Wobec  tego  zwołał  król  w  kwietniu  roku  1465  sejmik  ziemi  lwowskiej 
do  Lwowa  i  przybył  sam  na  to  zebranie,  aby  wysłuchać  licznych  skarg 
przeciw  wojewodzie.  Dowody,  jakich  mu  dostarczono,  były  zapewne  przeko- 
nywujące, kiedy  w  ślad  za  nimi  zapadły  uchwały  i  postanowienia  dla  Odrowąża 
w  wysokim  stopniu  niepomyślne.  Zgodzono  się  mianowicie  na  wykupienie  od 
niego  ziem  zastawionych  i  na  ten  cel  złożyła  szlachta  ruska,  a  prawdopodobnie 
i  mieszczanie  lwowscy  20.000  złotych,  następnie  odebrał  mu  król  starostwo 
i  województwo  i  mianował  starostą  lwowskim  Rafała  z  Jarosławia,  wojewodą 
ruskim  Stanisława  z  Chodcza.  Z  królewszczyzn  należących  do  starostwa 
utworzono  cztery  niegrodowe  starostwa:  gliniańskie,  szczerzeckie,  gródeckie 
i  janowskie.  Ale  nie  na  tern  skończyła  się  ta  gruntowna  porażka  Odrowąża, 
bo  równocześnie  prawie  z  tern  dotkliwem  upokorzeniem  musiał  on  patrzeć  na 
wyniesienie  dotychczasowych  swoich  przeciwników  i  na  zupełuy  tryumf 
mieszczaństwa  lwowskiego.  Od  połowy  marca  roku  1469  odbywają  się  we 
Lwowie  sądy  w  sprawie  ceł  nieprawnie  wybieranych.  Przed  sędzią  lwowskim, 
Piotrem  z  Branic  i  podsędkiem,  Janem  z  Wysokiego,  staje  prokurator  kró- 
lewski, Mikołaj  Grzymała,  oskarżając  cały  zastęp  szlachty  o  nadużycia  cłowe, 
wyroki  zapadają  po  myśli  skarżącego,  a  dzień  8.  kwietnia  jest  prawdziwie 
dniem    sądnym  dla  obwinionych.     Ośmiu  z  pomiędzy  nich  traci  prawo   pobie- 


*)  Tamże  str.  115  i  następne. 


—     444     — 

rauia  cła  na  przyszłość,  pomimo,  że  niektórzy  jak  Piotr  Kłus  z  Krosna  prze- 
czyli oskarżeniu,  albo  jak  Miehał  Złotnicki  przedstawiali  jakieś  dawniejsze 
przywileje.1) 

Nie  minęło  lat  20  jeszcze  od  tego  walnego  zwycięstwa  Lwowian,  kiedy 
i  Krakowianom  nadarzyła  się  sposobność  do  utrwalenia  swoich  przywilejów, 
zachwianych,  jak  się  zdawało,  owym  ubolewania  godnym  wyrokiem  wydanym 
i  wykonanym  na  rajcach  krakowskich  z  powodu  zabicia  Andrzeja  Tenczyń- 
skiego.  Łatwo  można  sobie  wyobrazić,  że  wyrok  ten,  na  razie  przynajmniej, 
w  masie  szlacheckiej  podniósł  jeszcze  bardziej  butę  i  lekceważenie  dla  stanu 
miejskiego.  Myślano,  że  jeżeli  król  raz  ulegając  konieczności  pogwałcił  przy- 
wileje miejskie,  to  nadużycie  to  ma  moc  prawnie  niejako  obowiązującą  i  uchyla 
szlachcica  na  zawsze  z  pod  kompetencyi  sądów  miejskich.  Dowodem  na  to  jest 
wypadek,  który  się  zdarzył  w  początkach  roku  1487. 2) 

Szlachcic  Piotr  Bostowski  napadł  z  służbą  swoją  na  dom  mieszczanina 
Adama  Solcza,  poodbijał  zamki,  wyłamał  drzwi  i  poranił  osoby  w  domu 
obecne.  Na  krzyk  z  tego  powodu  uczyniony  przybyła  straż  miejska,  pojmała 
gwał  to  wnika  i  odstawiła  na  ratusz,  gdzie  natychmiast  zebrał  się  sąd  miejski, 
zbadał  całą  sprawę  bardzo  dokładnie  i  podług  prawa  magdeburskiego  Piotra 
na  śmierć  skazał.  Bostowski  przyznał  się  do  winy  i  zrobiwszy  poprzednio 
testament  i  wyspowiadawszy  się,  dał  głowę,  prosząc  tylko,  aby  sług  jego, 
współuczestników  gwałtu,  nie  karano.  Niebawnie  potem  bracia  Piotra,  Jan 
i  Paweł  Bostowscy,  zapozwali  radców  miejskich  i  ogół  mieszczaństwa  kra- 
kowskiego o  zabicie  rodzonego  swego  przed  sąd  ziemski,  ale  zapozwani  nie 
stawili  się  pomimo  czterykiotnego  wezwania,  zasłaniając  się  przywilejem,  który 
pozwalał  im  odpowiadać  tylko  przed  królem  i  na  zamku  krakowskim.  Kiedy 
więc  król  przybył  do  Krakowa,  stawił  się  przed  nim  Jan  Bostowski  z  prośbą, 
aby  konsulom  kazał  odpowiadać  przed  sądem  ziemskim.  Kazimierz  Jagielloń- 
czyk odłożył  sprawę  na  sobotę,  po  św.  Zofii  i  oświadczył  dnia  tego  tak 
skarżącemu  jak  i  oskarżonym,  którzy  przed  trybunałem  królewskim  stanęli,  że 
konsulowie  mają  być  sądzeni  podług  prawa  magdeburskiego  tak  jak  tego 
wymagają  przywileje  miejskie.  Poddając  się  temu  orzeczeniu  królewskiemu 
przedstawiły  obie  strony  cały  wywód  prawny,  poczem  król,  naradziwszy  się 
z  otaczającymi  go  dygnitarzami,  wydał  wyrok  następujący:  Konsulowie  kra- 
kowscy postąpili  zgodnie  z  obowiązującem  prawem,  skoro  ukarali  śmiercią 
gwałtownika  i  są  zupełnie  niewinni.  „Tobie  zaś,  Bostowski,  wszystkim  twoim 
braciom  i  krewnym  płci  obojga  nakazujemy  w  tej  sprawie  wieczne  milczenie 
i  znosimy  równocześnie  wszystkie  wezwania,  które  konsulowie  otrzymali  od 
sądu  ziemskiego,  wbrew  swoim  przywilejom".  „I  następnie  kazał  nam  Naj- 
jaśniejszy Pan  —  są  słowa  dokumentu  —  zapisać  ten  wyrok  w  aktach  sądu 
nadwornego,  na  świadectwo,  że  sprawę  sądzono  nie  podług  prawa  polskiego, 
lecz  zgodnie  z  przywilejami  miejskimi,  zachowując  w  ten  sposób  nienaruszone 
w    niczem    prawa    miejskie".     Dokument,    podpisany    przez  Jakóba   z  Dębna, 

')  Wszystkie  wyroki  znajdują  się  w  akt.  ziem.  i  grodź.  t.  VI.  od  str.   111—127. 
*)  Opisany  szczegółowo  w  akcie:  Decretura  iudicii  regii  otc.  Codex  diplornat.  civit,  Ora- 
covicnsis.  Pars  prima.  P.  277.  Wydal  Prana  Piekosiński  w  Krakowie  1879. 


—     445     — 

kasztelana  i  starostę  krakowskiego,  Rafała,  marszałka  nadwornego,  i  Jakóba 
z  Klonowa,  sędziego  nadwornego,  jest  najwymowniejszym  dowodem  przychyl- 
nego dla  miast  usposobienia  Kazimierza  Jagiellończyka  i  najsilniejszem  od- 
parciem zarzutów,  które  podsuwają  temu  królowi  zamiar  „łamania"  przywilejów 
miejskich.  Zarazem  jednakże  widocznem  jest  dążenie  szlachty  do  ograniczenia 
swobód  mieszczańskiego  stanu,  dążenie,  uwieńczone  niestety  pomyślnym  skut- 
kiem za  panowania  Jana  Olbrachta  i  Zygmunta  Augusta. 

Oświata.  —  Szkoły.  —  Literatura.  Śmierć  Kazimierza  Wielkiego  zastała 
Polskę  w  chwili  przeobrażania  się  i  krystalizowania  stosunków  społecznych 
i  państwowych.  Rozwój  narodu,  kierowany  silna  ręką  zgasłego  monarchy, 
zwichnął  się  i  nastąpiła  zmiana,  objawiająca  się  zamętem  w  życiu  politycznem 
i  pewną  martwotą  w  życiu  umysłowem. 

Wśród  zamieszek  i  wojen  domowych  marniały  owoce  długiej  i  wytrwałej 
pracy  znakomitego  króla,  a  instytucye,  stworzone  przez  niego,  chyliły  się  do 
upadku.  Smutny  ten  los  spotkał  przedewszystkiem  akademią  krakowską.  Nie 
mając  pomieszczenia  odpowiedniego,  nie  doznając  opieki  rządu  i  co  naj- 
ważniejsza może,  nie  posiadając  wydziału  teologicznego,  nie  mógł  uniwersytet 
krakowski  rozwijać  się  pomyślnie.  W  epoce,  gdzie  cały  świat  chrześcijański 
trząsł  się  w  posadach  swoich  od  sporów  teologicznych,  gdzie  najsubtelniejsze 
umysły  widziały  główny  cel  swojej  ambicyi  w  zwycięskich  dysputach  religij- 
nych, gdzie  cała  wiedza  na  teologiczno-scholastycznych  spoczywała  podsta- 
wach, była  szkoła  praktyczna  o  charakterze  zupełnie  świeckim,  dla  społe- 
czeństwa ówczesnego  zupełnie  czemś  niezrozumiałem  i  niewłaściwem.  Brak 
umiejętnie  wykształconych  prawników,  który  skłonił  głównie  Kazimierza  do 
założenia  akademii,  wydawał  się  po  połączeniu  Polski  z  Litwą  rzeczą  o  wiele 
podrzędniejszą  niż  brak  duchownych,  mających  nawracać  i  oświecać  pogańskie 
lub  schizmatyckie  ludy.  Czuł  to  niewątpliwie  Władysław  Jagiełło,  czuła 
szczególniej  królowa  Jadwiga  w  nawróceniu  i  ucywilizowaniu  bałwochwalczej 
Litwy  upatrująca  słusznie  największą  zasługę  ofiarnego  swego  życia.  Ale  tym 
jej  intencyom  i  pragnieniom  nie  mogła  odpowiedzieć  oczywiście  akademia 
Kazimierzowska.  Ażeby  więc  choć  w  części  zastąpić  brak  krajowej  szkoły 
teologicznej,  założyła  królowa  dla  nowonawróconych  Litwinów  t.  zw.  „Collegium 
Hierosolymitanum"  w  Pradze  i  wysyłała  na  naukę  do  stolicy  czeskiej  zdolną 
a  niezamożną  młodzież  polską.  To  wszystko  jednak  nie  wystarczało,  na  Jalka 
lat  zatem  przed  śmiercią  powzięła  Jadwiga  myśl  wznowienia  i  uzupełnienia 
krakowskiej  akademii.  Istniała  ona,  o  ile  się  zdaje,  bez  przerwy,  bo  na  uni- 
wersytecie pragskim  widzimy  bakałarzy  promowanych  w  Krakowie  pomiędzy 
r.  1368  a  1373,  a  papież  Bonifacy  IX  w  bulli  swojej,  wydanej  d.  11.  stycznia  1397 
mówi  wTyraźnie  o  egzystencyi  Kazimierzowskiej  szkoły. ')  Wznowienie  było 
przeto  rzeczą  łatwą,  szczególniej  dla  Jadwigi,  która  tyle  zasług  dla  kościoła 
położyła.  Papież  przychylił  się  chętnie  do  życzeń  królewskiej  pary  i  pozwolił 
w  roku  1397  na  założenie  fakultetu  teologicznego  w  akademii  krakowskiej. 
Wykonanie  zależało  teraz  tylko  od  zebrania  potrzebnych  na  ten  cel  funduszów, 


')  Codex.  diplomat.  Univer3.  studii  gen.  Cracov.  Pars  prima,  Cracoviae  1870,  p.  24. 


—     446     — 

a  i  temu    zaradziła    królowa   Jadwiga,  przeznaczając  w  testamencie  swoim  na 
urządzenie  nowej  szkoły  wszystkie  swoje  klejnoty. 

Spełnili  ostatnią  wolę  zmarłej  egzekutorowie  jej  testamentu,  Piotr  Wysz, 
biskup  krakowski,  i  Jan  z  Tenczyna,  kasztelan,  i  za  pieniądze,  uzyskane  ze 
sprzedaży  klejnotów,  zakupił  król  Władysław  Jagiełło  dom  przy  ulicy  św.  Anny, 
wówczas  Żydowską  zwanej,  położony,  a  należący  do  Małgorzaty,  wdowy  po 
Stefanie  Pęcherzu  Rzeszotarskim.1)  W  tym  domu  rozszerzonym,  jednak  nie 
urządzonym  na  ten  cel  nowy,  miał  się  mieścić  uniwersytet,  niezupełnie  odpo- 
wiednio Jagiellońskim  zwany. 

W  roku  1400,  w  dzień  św.  Maryi  Magdaleny  (dnia  23.  lipca)  odbyło 
się  uroczyste  otwarcie  tyle  upragnionej  dla  Polski  i  Krakowa  instytucyi.  Król, 
otoczony  świetnym  orszakiem  dygnitarzy,  przybył  zrana  do  kollegium,  gdzie 
już  zgromadzili  się  profesorowie  i  przełożeni  fakultetów  z  pierwszym  rektorem 
nowej  akademii,  Stanisławem  ze  Skarbimierza,  na  czele.  Rektor,  w  szkarłatną 
przyodziany  togę,  podziękował  najpierw  królowi  za  jego  starania  około  podnie- 
sienia uniwersytetu  i  dodał  do  tego  przyrzeczenie:  „iż  dali  Bóg  akademia 
stanie  się  ozdobą  nietylko  miasta,  ale  całego  sarmackiego  świata,  a  nawet 
chrześcijaństwa".  W  imieniu  Władysława  Jagiełły  przemawiał  Mikołaj  z  Ku- 
rowa, biskup  władysławski,  a  Piotr  Wysz,  kanclerz  akademii,  otworzył  wy- 
kłady uniwersyteckie  pierwszą  lekcyą  prawa  kanonicznego.  Po  skończonej 
uroczystości  zapisali  się  król  i  obecni  senatorowie  w  metrykę  akademicką. 
Uniwersytet  otrzymał  za  herb  orła  na  tarczy,  którą  trzyma  św.  Stanisław, 
rektor  dwa  berła  z  koroną. 3) 

Nowa  akademia  została  urządzona  podobnie  jak  pragska,  bonońska 
i  paryska.  Profesorowie,  uczniowie,  słudzy  ich,  księgarze  i  bedele  tworzyli 
osobną  korporację,  uuiwersytetem  zwaną,  i  podlegali  odrębnym  prawom, 
jakie  nadali  uniwersytetowi  albo  królowie  Kazimierz  Wielki  i  Władysław 
Jagiełło,  albo  biskupi  krakowscy,  będący  dziedzicznymi  kanclerzami  akademii, 
albo  które  uchwalili  sami  akademicy  dla  siebie  jako  t.  zw.  statuta.  Rektora 
wybierauo  nie  tak  jak  w  szkole  Kazimierzowskiej  z  pomiędzy  uczniów,  lecz 
z  pomiędzy  profesorów,  a  elekcya  odbywała  się  podobnie  jak  wybór  doży 
w  Wenecyi. 

Wyposażenie,  które  akademia  od  Władysława  Jagiełły  otrzymała  na  razie, 
było^bardzo  szczupłe.  Przeznaczył  on  na  ten  cel  100  grzywien.  Pieniądze  te 
mieli  wypłacać  celnicy  krakowscy  do  rąk  biskupa,  a  biskup  razem  z  rektorem 
rozdzielali  je  pomiędzy  magistrów  i  doktorów.  Oczywiście,  że  dochód  taki  wy- 
starczyć nie  mógł,  król  więc  nadał  w  roku  następnym  teologom  uniwersyte- 
ckim cały  szereg  beneficyów  i  trzy  kanclerstwa:  poznańskie,  łęczyckie  i  sie- 
radzkie, probostwo  olkuskie  i  wszystkie  kanouie  i  prebendy  w  kolegiacie 
św.  Floryana,  dotacyę  zaś  100  grzywien  z  tych  beneficyów,  w  razie  ich  opróż- 
nienia,   mieli    otrzymać    profesorowie    nauk    wyzwolonych.     Z    biegiem    czasu 

')  Tak  musiała  brzmieć  po  polsku  nazwa  łacińska  „Panchirz"  nie  zaś  „Pancerz",  jak 
chce  Wiszniewski.  (Hist.  liter.  IV,  229).  Stefan  był  szlachcicem  i  posiadał  Rzeszotary,  co  wynika 
z  dokumentu  Spytka  z  Melsztyna  w  kodeksie  uniwersyteckim,  przytoczonym  wyżej  str.  18. 

2)  Wiszniewski:  Histor.  literatury,  t.  IV,  229—231. 


—     447     — 


zwiększyły  się  te  fundusze  hojnością  profesorów  akademickich,  którzy  jak 
n.  p.  pierwszy  Jan  Isnerus,  przeznaczali  znaczne  sumy  na  uposażenie  katedr 
uniwersyteckich.  Wszystkie  dochody  akademii  pochodziły  w  ten  sposób  z  be- 
neficyów  duchownych,  wszyscy  profesorowie,  nie  wyjmując  profesora  medycyny, 
byli  ksieżami  i  pełnili  obok  obowiązków  nauczycielskich  także  obowiązki  ka- 
płańskie i  fuukcye  przywiązane  do  posad,  jakie  w  kościele  zajmowali.  Odpo- 
wiadało to  zupełnie  wyobrażeniom  i  pojęciom  owej  epoki,  ale  nie  była  wlaści- 
wem  już  z  tego  powodu,  że  profesor  dwojakie  pełniąc  obowiązki,  z  trudnością 
tylko  jednym  i  drugim  mógł  podołać. 


Dawny  widok  Warszawy. 

Pozaszkolne  życie  uniwersyteckie  skupiało  się  w  t.  z  w.  bursach  czyli 
kolegiach,  gdzie  mieszkali  wspólnie  bakałarze  i  studenci,  do  czego  tak  wielką 
przy  więzy  wan  o  wagę,  że  w  roku  1491  zabroniono  im  mieszkać  w  mieście  lub 
po  przedmieściach.  Niestosujący  się  do  tego  rozkazu  tracił  prawa  i  przywileje 
akademickie.  Wyjątek  stanowili  naturalnie  ci,  którzy  mieszkali  u  rodziców. 
Z  tego  powodu  powstawały  bursy  szybko  jedna  po  drugiej.  Najstarszą  była 
bursa  ubogich  (bursa  pauperum)  przy  ulicy  Wiślnej,  założona  wkrótce  po 
ufundowaniu  uniwersytetu;  za  tym  poszła  bursa  grochowa  (bursa  pisarum),  bursa 
t.  zw.  jerozolimska,  zawdzięczająca  powstanie  i  dotacyą  swoją,  w  roku  1453, 
Zbigniewowi  Oleśnickiemu,  bursa  Długosza  (stąd  bursa  Longini)  i  bursa  wę- 
gierska, połączona  w  roku  1557  z  bursą  niemiecką. 


—     448     — 

Najcelniejsza  była  bursa  jerozolimska,  przy  ulicy  Gołębiej  stojąca.  Ufun- 
dował ja,  jak  wspomniano,  Oleśnicki,  wywiązując  się  w  ten  sposób  z  ślubu, 
jaki  był  uczynił  do  odbycia  pielgrzymki  do  ziemi  św.  Przeznaczył  on  na  ten 
cel  zuaczną  sumę  1000  grzywien  i  wszystkie  swoje  srebra.  Budynek  miał 
obejmować,  podług  życzenia  kardynała,  wyrażonego  w  testamencie,  50  pokoi, 
mieszkanie  rektora,  salę  biblioteczną  i  kuchnią.  Mogło  mieszkać  w  nim  100  stu- 
dentów szlacheckiego  lub  mieszczańskiego  pochodzenia  za  skromna,  jedno- 
razową oplata  60  groszy.  Na  założenie  biblioteki  przeznaczył  Oleśnicki  cały 
swój  księgozbiór.  Księgi  miały  być  przytwierdzone  żelaznymi  łańcuchami  do 
pulpitów  i  oddane  na  użytek  młodzieży. 

Tak  cały  charakter  akademii  miał  wszystkie  cechy  instytucji  kościelnej 
tak  pod  względem  organizacji  jakoteż  i  pod  względem  naukowym.  Głownem 
zajęciem  studentów,  bakałarzy,  magistrów  i  profesorów  były  dysputy  scho- 
lastyczne,  obracające  się  około  kwestyj  teologicznych.  Kto  w  dysputach  takich 
okazał  biegłość  dyalektyczną  i  znajomość  niebogatej  w  owych  czasach  lite- 
ratury, ten  zyskiwał  promocją,  tytuł  doktorski  i  godność  profesorską,  a  nadto 
później,  skutkiem  przywileju  Zygmunta  I,  także  szlachectwo.  Wstęp  do  uni- 
wersytetu dawały  szkoły  niższe,  których  pięć  naliczono  w  Krakowie  w  wieku  XV. 
Młodzieniec  wstępujący  do  akademii,  zapisywał  się  w  album  uniwersyteckie 
i  składał  przysięgę  w  ręce  rektora.  Formuła  przysięgi  obejmowała  od  czasu 
rektorstwa  Eliasza  z  Windelicy  1409  r.  także  i  wyrzeczenie  się  błędów  hus- 
syckich.  Podstawę  wykształcenia  dawał  fakultet  filozoficznj,  poczem  dopiero 
następowała  nauka  specjalna,  zawodowa,  na  wjdziałach  prawniczym  lub  teo- 
logicznym. Pomimo  tej  organizacji  i  tego  kierunku  zmieniła  akademia  już 
w  pierwszjm  wieku  swojego  istnienia  pierwotnj  swój  charakter.  Wpłjw  hu- 
manizmu, widocznj  w  pierwszej  połowie  XV.  stulecia,  zachwiał  scholastjcznemi 
uniwersytetu  podstawami,  a  największą  sławę  w  świecie  zjednały  mu  nie 
dysputy  teologiczne,  lecz  rozwój  umiejętności  realistycznych.  Wiekopomne  imię 
Mikołaja  Kopernika,  zasługi  Wojciecha  z  Brudzewa  i  znakomita  na  owe  czasy 
wiedza  medjczna  Macieja  z  Miechowa,  wyrastają  jak  egzotyczne  rośliny  na 
wyjałowionym  gruncie  scholastycznych  umiejętności  i  przyćmiewają  blaskiem 
sArojej  chwały  powagę  i  znaczenie  dawnej  szkoły.  Ale  jakkolwiek  sądzić 
można  o  systemie  nauki  ówczesnej,  zawsze  jest  niewątpliwem ,  że  założenie 
akademii  krakowskiej  w  roku  1400  podniosło  nadzwyczajnie  poziom  umysłowy 
społeczeństwa  polskiego.  Powstało  bowiem  w  ten  sposób  ognisko  życia  umy- 
słowego, ściągające  i  skupiające  około  siebie  wszystkie  warstwy  ludności. 
W  księdze  immatrykulacyjuej  uniwersytetu  spotykamy  w  tych  czasach  obok 
nazwisk  najpierwszych  rodzin  w  kraju,  obok  Tenczyńskich,  Kurozwęckich, 
Oleśnickich  i  Tarnowskich,  imiona  drobnej  szlachty  i  cały  zastęp  młodzieży 
mieszczańskiego  a  może  i  włościańskiego  pochodzenia,  która  tą  drogą  dobija 
się  sławy  i  znaczenia  i  powiększa  kapitał  duchowy  narodu.  Profesorowie 
i  uczniowie  akademii  odgrywają  też  niepospolitą  rolę  polityczną  we  wszystkich 
sprawach  ważniejszych.  Traktaty  Pawła,  syna  Włodzimierza  i  cała  jego  dzia- 
łalność na  soborze  konstancyjskim  przynoszą  chlubę  imieniowi  polskiemu. 
Zbigniew    Oleśnicki    kieruje    przez  cały  szereg  lat  polityką    państwa,   magister 


—     449     — 

Mikołaj  Kozłowski,  Dersław  z  Borzymowa,  rektor  akademii  w  roku  1434 
i  doktor  dekretów  Jan  Elgot  olśniewają  wymową  swoją  i  gruntowną  wiedzą 
zgromadzonych  w  Bazylei  ojców  kościoła,  a  Jan  Długosz  zajmuje  nietylko  jako 
historyk  ale  i  jako  dyplomata  wybitne  stanowisko  w  ówczesnem  życiu  po- 
litycznem. 

Szczególniej  musiał  wzrosnąć  wpływ  i  znaczenie  akademii  krakowskiej 
w  epoce  soborów,  gdzie  najważniejsze  zagadnienia  polityczne  rozstrzygano  ze 
stanowiska  wiedzy  teologicznej.  Sprawy  świeckie,  powikłane  wtedy  z  kościel- 
nemi,  oceniał  właściwie  areopag  z  kanonistów  złożony.  Wiadomo,  jak  wielkie 
znaczenie  miał  sobór  konstancyjski  nietylko  dla  kościoła,  ale  i  dla  stosunków 
politycznych  całego  chrześcijańskiego  świata.  Od  jego  trwania  dalszego  i  ukoń- 
czenia zależał  poniekąd  spokój  Europy,  a  rozstrzygającą  pod  tym  względem 
była  zasada,  postawiona  przez  kanclerza  akademii  paryskiej,  Gersona,  i  przez 
zgromadzonych  ojców  kościoła  przyjęta,  że  sobór  powszechny,  jeżeli  tylko 
został  prawnie  i  kanonicznie  zwołany,  to  jest  z  ramienia  Stolicy  apostolskiej 
rozpoczęty,  może  się  obejść  dalej  bez  współudziału  papieża.  Ta  wyższość  so- 
boru nad  papieża,  która  uratowała  koncylium  w  Konstancyi  od  rozbicia  się, 
była  następnie  przez  lat  40  z  okładem  przedmiotem  najzawziętszej  walki  po- 
między teologami.  Stało  się  to  głównie  po  zwołaniu  soboru  bazylejskiego  przez 
Marcina  V  w  roku  1431.  Zgromadzenie  to  miało  przed  sobą  trzy  wielkie  za- 
dania. Zamierzało  ono,  czego  gorąco  pragnął  cesarz  Zygmunt,  wejść  w  jakieś 
porozumienie  z  hussytami,  chciało  przyprowadzić  do  skutku  unią  z  kościołem 
wschodnim  i  uśmierzywszy  wszelkie  niesnaski  pomiędzy  państwami  chrześci- 
jańskiemi,  skierować  siły  ich  na  obronę  zagrożonego  już  przez  Turków  Kon- 
stantynopola. Tak  rozległy  program,  nadający  soborowi  znaczenie  kongresu, 
mającego  rozstrzygać  najważniejsze  kwestye  polityczne  i  kościelne,  zaniepokoił 
papieża  Eugeniusza  IV,  który  po  śmierci  Marcina  V,  3.  marca  1431,  r.  wstąpił 
na  Stolicę  apostolską.  Więc  jakkolwiek  wysłał  był,  w  myśl  postanowień  po- 
przednika swego,  do  Bazylei  kardynała  Juliana  Cesariniego,  aby  sobór  uro- 
czyście w  jego  imieniu  otworzył,  to  wnet  potem  zmienił  zdanie  i  wydał  bullę, 
przenoszącą  koncylium  bazylejskie  do  Bolonii.  Powstały  z  tego  powodu  już 
na  samym  początku  znaczne  nieporozumienia  pomiędzy  ojcami  zgromadzonymi 
w  Bazylei  a  Eugeniuszem  IV,  które  jednak  w  roku  1434  ułożyły  się  tak,  że 
papież  z  soborem  się  pogodził.  Zgoda  nie  trwała  długo  i  w  trzy  lata  potem 
wydał  Eugeniusz  w  roku  1437  bullę,  przenoszącą  sobór  z  Bazylei  do  Ferrary. 
Pobudki,  które  go  skłoniły  do  tego  hazardownego  kroku,  były  rozmaite,  naj- 
więcej jednak  wpływali  może  na  to  Grecy,  dla  których  Bazyleja  była  zanadto 
oddalona.  A  że  Eugeniusz  IV  pragnął  gorąco  unii  kościelnej,  więc  życzenia 
cesarza  bizantyńskiego  Jana  VII  Paleologa  i  duchowieństwa  greckiego  miały 
u  niego  niepospolite  znaczenie.  Tak  zebrał  się  sobór  w  Ferrarze,  10.  stycznia  1438, 
przeniesiony  następnie  do  Florencyi,  gdzie  dnia  6.  lipca  1439  r.  podpisano 
obustronnie  unię  kościelną,  ale  ojcowie  bazylejscy  nie  przybyli  nań  wcale, 
zaprotestowali  przeciw  przeniesieniu  soboru,  postawili  Eugeniusza  IV  w  stan 
oskarżenia,  a  odsądziwszy  go  nareszcie  od  godności  papieskiej,  obrali  papieżem 
Feliksa  V,  dnia  30.  października  1439  r.  Tak  powstała  nowa  schizma:  za  Eu- 


—     450     — 

geniuszem  oświadczyły  się  niemal  całe  Włochy  i  część  Hiszpanii,  a  później 
dopiero  Francya,  Szkocya  i  Węgry,  Feliksa  V  uznały :  Piemont,  Sabaudya, 
Medyolan,  Szwajcarya,  Anglia  i  Aragonia.  Reszta  świata  chrześcijańskiego, 
a  w  tern  także  Polska  i  Niemcy  przestrzegały  neutralności,  t.  j.  nie  sprzeci- 
wiały się  żadnemu  papieżowi,  ale  i  żadnego  z  nich  właściwie  nie  uznawały. 
Taki  był  stosunek  urzędowy  obu  państw,  a  poza  tern  inna  rzeczy  miały  po- 
stać. Zasadnicza  walka  pomiędzy  soborem  a  papieżem  poruszyła  do  głębi 
umysły  i  stała  się  przedmiotem  niezmiernie  zawziętych  sporów  w  świecie  teo- 
logicznym. Pierwszy  głos  miały  tu  oczywiście  uczone  korporacye  uniwersy- 
teckie i  te  stanęły  wszystkie  prawie  po  stronie  soboru,  stanęła  i  akademia 
krakowska.  Wiemy  już,  że  na  sobór  bazylejski  wyprawił  był  jeszcze  Włady- 
sław Jagiełło  poselstwo,  na  którego  czele  stał  Zbigniew  Oleśnicki.  Śmierć  króla 
zwróciła  go  jednakże  z  drogi,  pojechali  tylko  jego  towarzysze  i  dodatkowo 
Jan  z  Brzezia,  późniejszy  biskup  krakowski,  z  zawiadomieniem  o  wstąpieniu 
na  tron  Władysława  Warneńczyka.  Wtedy  jeszcze  panowała  zgoda  pomiędzy 
Eugeniuszem  IV  a  soborem,  a  kiedy  następnie  przyszło  do  zerwania  stosunków, 
zajęło  duchowieństwo  polskie  widocznie  stanowisko  wyczekujące.  Do  Florencji 
pojechał  Izydor,  metropolita  kijowski,  wierny  zwolennik  unii  kościelnej  wy- 
niesiony później  do  godności  kardynalskiej  wraz  z  Bersaryonem,  podczas  gdy 
Zbigniew  Oleśnicki  trwał  w  dobrych  stosunkach  zarówno  z  Eugeniuszem  IV 
jak  i  z  soborem  bazylejskim,  przyjął  purpurę  kardynalską  od  Eugeniusza  i  ty- 
tułu kardynalskiego  używał.  Stosunki  te  zmieniły  się  dopiero  po  wyborze 
Feliksa  V.  Gdy  papież  ten  w  jesieni  roku  1440  wysłał  do  Polski  posłów, 
domagając  się  obedyencyi,  zażądał  Oleśnicki  opinii  uniwersytetu  krakowskiego.1) 
Zeszli  się  więc  na  wezwanie  biskupa  najznakomitsi  teologowie  akademiccy:  Jan 
Elgot,  wikary  generalny  dyecezyi  krakowskiej,  Tomasz  ze  Strzempina,  doktor 
praw  i  kanonik,  Wawrzyniec  z  Raciborza,  profesor  teologii,  Benedykt  Hesse, 
także  profesor  i  dziekan  w  kolegiacie  u  św.  Floryana  i  Jakób  z  Paradyża, 
cysters,  biegły  teolog,  który  przez  lat  kilka  bawił  w  Bazylei,  wszystko  mę- 
żowie wielce  uczeni  i  w  sprawach  tego  rodzaju  doświadczeni  i  zgodzili  się 
jednomyślnie  na  uznanie  papieżem  Feliksa  V.  Opinia  tę  swoją  poparli  teolo- 
gowie krakowscy  tak  silnymi  argumentami  i  wywodami,  że  wzbudzili  podziw 
ojców  soboru  bazylejskiego  i  całego  świata  uczonego.  Papież  Feliks  V  po- 
dziękował akademii  osobnem.  pismem  za  tę  pracę  znakomita,  a  uniwersytet 
paryski  przysłał  krakowskim  teologom  list  pełen  uwielbienia  i  uznania.  Skut- 
kiem tego  mianował  Feliks  V  Oleśnickiego  kardynałem,  a  niebawnie  potem 
wyniósł  do  tej  godności  także  arcybiskupa  gnieźnieńskiego,  Wincentego  Kota 
z  Dębna.  Obaj  prałaci  przyjęli  godność,  jaką  im  ofiarowano,  Zbigniew  wy- 
prawił nawet  z  podziękowaniem  do  Bazylei  Jana  Elgota  i  zdawało  się,  że 
Polska  przechyli  się  stanowczo  na  stronę  Feliksa  V,  kiedy  z  Węgier  nadeszły 
inne  polecenia.  Węgrzy  uznawali  stale  Eugeniusza  IV,  który  tak  gorliwie 
krzątał  się  około  spraw  wschodnich,  a  Władysław  Warneńczyk,  marzący 
o  wielkiej  wyprawie  na  Turków  i  nie  chcąc  stanąć  w  sprzeczności  do  swoich 

łj  Dr.  Małecki  Antoni:  Karta  z  dziejów  uniwersytetu  krakowskiego.  Rozpr.  Akad.  umiej. 
t.  II.  W  Krakowie   1874. 


-     451     — 

węgierskich  poddanych,  podzielać  w  tej  mierze  zupełnie  ich  zdanie.  Nie  było 
zatem  stanowisko  duchowieństwa  polskiego  po  jego  myśli,  ale,  daleki  od  wy- 
wierania przymusu  w  rzeczach  sumienia,  zadawaluiał  on  się  tylko  neutralnością 
i  tej  wymagał  od  biskupów  polskich.  Zrozumiało  położenie  króla  duchowień- 
stwo nasze  i  przychyliło  się  do  jego  życzenia.  Tak  prymas  jak  i  Oleśnicki 
przestali  używać  tytułów  kardynalskich  i  Polska  zajęła  względem  obu  papieży 
stanowisko  do  pewnego  stopnia  neutralne,  mówimy  do  pewnego  stopnia,  bo 
w  dyecezyi  krakowskiej  uważano  zawsze  sobór  bazylejski  za  najwyższą  repre- 
zentacyę  kościelną,  a  akademia  ani  na  chwilę  nie  myślała  od  zasad  swoich 
odstąpić. 

Tak  stały  rzeczy  aż  do  wstąpienia  na  tron  Kazimierza  Jagiellończyka. 
Wiadomo,  że  monarcha  ten  uznał  papieżem  następcę  Eugeniusza  IV,  Mi- 
kołaja V,  którego  umiarkowanie,  roztropność  i  niepospolite  przymioty  jak  naj- 
większe w  świecie  chrześcijańskim  budziły  zaufanie,  ale  akademia  krakowska 
trwała  silnie  przy  raz  powziętych  postanowieniach.  Nadaremnie  wzywał  król 
kilkakrotnie  do  siebie  akademików,  nadaremnie  upominał  ich  i  gromił  surowo 
legat  Mikołaja  V,  Jan  Chrzciciel,  biskup  kameryński,  nadaremnie  przedstawiano 
im,  że  cały  świat  chrześcijański  i  wszystkie  uniwersytety  odstąpiły  Feliksa  V, 
teologowie  krakowscy  przekonać  się  nie  dali  i  oświadczyli  wreszcie,  że  naj- 
pierw muszą  zasiągnąć  opinii  innych  akademij,  zanim  cośkolwiek  w  tak 
ważnej  sprawie  postanowią.  Kazimierz  Jagiellończyk  uszanował  tę  stałość  zasad 
profesorów  krakowskich,  nie  dał  się  nakłonić  legatowi  do  użycia  surowych 
środków  względem  nieposłusznych  i  zezwolił  na  zwłokę.  Rozesłała  więc  aka- 
demia krakowska  po  wszystkich  znaczniejszych  uniwersytetach  w  środkowej 
Europie  zaufanych  mężów  z  zapytaniem,  czy  i  dlaczego  uznały  Mikołaja  V? 
Odpowiedzi,  jakie  nadeszły  wkrótce  z  Paryża,  Wiednia,  Lipska,  Erfurtu,  Ko- 
lonii i  od  soboru  bazylejskiego,  usuwały  stanowczo  wszelkie  wątpliwości  aka- 
demików krakowskich.  Z  listów  tych,  wielce  charakterystycznych,  dowiedzieli 
się  oni,  że  rzeczywiście  wszystkie  uniwersytety,  z  pobudek  czysto  utylitarnych, 
opuściły  i  sobór  bazylejski  i  Feliksa  V.  Przyznawano  się  do  tego  porzucenia 
sztandaru  mniej  lub  więcej  otwarcie,  podziwiano  stałość  profesorów  krakow- 
skich, zachęcano  ich  nawet  do  wytrwania,  porównując  z  Machabeuszami,  ale 
wrażenie  wszystkich  tych  stylistycznie  wygładzonych  a  w  gruncie  niezupełnie 
szczerych  panegiryków,  było  w  całem  tego  słowa  znaczeniu  ujemne.  A  jednak 
akademicy  i  teraz  jeszcze  zachwiać  się  nie  dali  i  dopiero  kiedy  sobór  bazy- 
lejski, przeniesiony  do  Lozanny,  rozwiązał  się  dobrowolnie,  a  Feliks  V  pogodził 
się  z  Mikołajem  V,  uznali  oni  także  nowego  papieża  i  w  liście,  wystosowanym 
do  niego  dnia  3.  lipca  1449,  złożyli  mu  swoją  obedyencyę. 

Jeżeli  tak  na  polu  teologicznem  panował  w  akademii  ruch  ożywiony, 
jeżeli  poważny  głos  akademików  krakowskich  w  całym  świecie  ówczesnym 
słuszne  znajdywał  uznanie,  to  z  drugiej  strony  znowu  musiały  koniecznie  spory 
z  zakonem  krzyżackim  obudzić  żywsze  zajęcie  się  historyą  i  przeszłością  na- 
rodu. Oddawna  już  łudzono  się  nadzieją,  że  sprawę  krzyżacką  będzie  można 
załatwić  na  drodze  kompromisu,  wytaczano  ją  zatem  kilkakrotnie  przed  sąd 
papieski,    poddawano    pod   rozstrzygnięcie   soborów    i   w    tym    celu    zbierano 


—     452     — 

skrzętnie  dowody  Da  poparcie  praw  polskich  i  wykazanie  niesłusznych  pre- 
tensyj  krzyżackich.  Usiłowania  te  nie  odniosły  wprawdzie  zamierzonego  skutku, 
ale  skierowały  uwagę  uczonych  polskich  na  pole  badań  historycznych. 

Już  ów  Paweł,  syn  Włodzimierza,  który  dzielnie  bronił  spraw  polskich 
w  Koustancyi,  przedłożył  ojcom  soboru  kilka  traktatów,  wymierzonych  przeciw 
krzyżakom  i  napisał  historyę  wojen,  jakie  zakon  z  poganami  prowadził.  Obok 
niego  pojawiają  sic  równocześnie  lub  małoco  później  skrzętni  zbieracze  źródeł 
historycznych  i  kompilatorowie.  Rzadkość  zabytków,  ciekawość,  zamiłowanie, 
wreszcie  praktyczna  wartość,  jaką  przedstawiały  w  chwili  obecnej  dokumenty 
i  źródła  dawniejsze,  zachęca  wielu  mężów,  mniej  lub  więcej  uczonych,  do  prze- 
pisywania i  gromadzenia  materyałów  historycznych.  Temu  zawdzięczamy  też 
wielką  ilość  pomników  dziejowych,  które  właśnie  w  odpisach  z  wieku  XV.  aż 
do  naszych  przeszły  czasów.  Wzorem  takiego  zbieracza  był  wspomniany  już 
Sędziwój  z  Czechła,  przyjaciel  Długosza,  kanonik  gnieźnieński,  a  ostatecznie 
opat  klasztoru  w  Kłodawie. 

Obok  tego  ukazywały  się  coraz  częściej  prace,  wprawdzie  potrzebą  chwili 
wywołane,  a  jednak  nie  pozbawione  pewnego  znaczenia  pod  względem  histo- 
rycznym. Tak  napisał  Zbigniew  z  Góry  traktat  przeciw  krzyżakom,  Mikołaj 
Bogatko  z  Nakła  bronił  praw  polskich  do  ziem  pruskich,  inni  układali  tablice 
genealogiczne,  lub  jak  Stanisław  Ciołek  gromadzili  akta  kancelaryi  królewskiej, 
stauowiące  dziś  bardzo  cenne  źródło  historyczne.  I  dzieje  dawniejsze  znalazły 
swoich  pracowników.  Jan  Dąbrówka,  profesor  akademii  krakowskiej,  w  r.  i433 
dziekau  filozoficznego  fakultetu,  (f  r.  1472)  ułożył  komentarze  do  kroniki  Kadłubka, 
Mikołaj  z  Czerska  napisał  kronikę  mazowiecką,  ale  ponad  temi  wszystkiemi 
pracami  góruje  obszernością,  dokładnością  i  niepospolitym  kunsztem  dziejo- 
pisarskim  Historya  polska,  jak  ją  pospolicie  nazywają,  Jana  Długosza. 

Jau  Długosz,  herbu  Wieniawa,  pochodził  z  niezamożnej  rodziny  szla- 
checkiej w  Sieradzkiem,  gdzie  ojciec  jego,  także  Jan,  posiadał  dwa  folwarki 
Niedzielsko  i  Łysoskórnik.  Podobna  przygoda,  która  dopomogła  Zbigniewowi 
Oleśnickiemu  do  świetnej  karyery,  wyniosła  także  i  ubogiego  szlachcica  sie- 
radzkiego ponad  poziom  zwykłej,  ziemiańskiej  fortuny.  Zdarzyło  się  bowiem, 
że  w  bitwie  pod  Grunwaldem  pojmał  on  znanego  nam  już  Markwarda  Salz- 
bacha,  przeciw  któremu  Witold  szczególniejszą  a  usprawiedliwioną  zupełnie 
pałał  nienawiścią.  Ta  przysługa  zjednała  Długoszowi  łaskę  potężnego  władcy 
i  temu  zapewne  zawdzięczał  on  urząd  burgrabiego  w  królewskim  zamku 
Brzeźnicy,  a  następnie  znaczne  w  Małopolsce  starostwo  nowokorczyńskie. 
Równocześnie  prawie  brat  jego  rodzony,  Bartłomiej,  jeden  z  kapelanów,  którzy 
odprawiali  mszę  św.  przed  bitwą  grunwaldzką,  otrzymał  królewskie  prawdziwie 
opatrzenie,  jako  proboszcz  w  Kłobucku,  parafii  należącej  do  najbogatszych 
w  Polsce. 

W  Brzeźnicy,  dokąd  się  przeniósł  Długosz,  niebawnie  po  bitwie  grun- 
waldzkiej, urodził  mu  się  w  roku  1415  z  matki  Beaty  z  Borowna  syn,  pó- 
źniejszy historyk  i  otrzymał  na  chrzcie  imię  ojcowskie.  Rodzina  była  wtedy 
jeszcze  nieliczna,  ale  powiększała  się  co  roku  niemal.  Z  dwóch  żon  miał  bur- 
grabia    brzeźnicki    synów    czternastu,  nie  licząc    córek,  a  że  dwóch    starszych 


—     453     — 

braci  historyka,  którym  inne  dano  imiona,  pomarli,  zaś  najstarszy,  Jan,  chował 
się  zdrowo,  więc  rodzice  wszystkich  następnych  już  od  czwartego  z  kolei  po- 
cząwszy, Janami  nazwali.  Urodzony  w  roku  1415  Jan,  pobierał  początkowe 
nauki  w  szkole  parafialnej  nowokorczyńskiej  i  szczególniejszą  miał  się  odzna- 
czać pilnością.  Poduczywszy  się  gramatyki  i  języka  łacińskiego,  które  w  ów- 
czesnych szkołach  początkowych  główna  stanowiły  podstawę,  zapisał  się 
Długosz  roku  1428  na  uniwersytet  krakowski.  Znany  nam  już  sposób  nauczania 
w  akademii  jagiellońskiej,  zasadzający  się  na  Arystotelesie  i  scholastycznej 
metodzie,  nie  mógł  widocznie  trafić  do  przekonania  umysłu  tak  trzeźwego 
i  praktycznego,  jakim  się  odznaczał  zawsze  późniejszy  dziejopisarz  polski.  Po 
kilku  latach  więc  studyów  uniwersyteckich,  prawdopodobnie  w  roku  1431, 
opuścił  Długosz  hałaśliwą  bursę  akademicką  i  przeniósł  się  do  kancelaryi 
Zbigniewa  Oleśnickiego,  gdzie  zajął  skromny  urząd  pisarza,  czyli  jak  wtedy 
nazywano  notarynsza. 

Kto  młodziutkiemu  16-letniemu  chłopcu  drogę  tę  wskazał  i  kto  mu 
otworzył  podwoje  biskupiego  dworu,  czy  ojciec,  czy  stryj  Bartłomiej,  obaj 
niewątpliwie  znajomi  Oleśnickiego  z  czasów  grunwaldzkich?  nie  wiadomo,  ale 
że  rada  była  trafna,  to  nie  ulega  najmniejszej  wątpliwości.  Zbigniew  dochodził 
wtedy  właśnie  do  zenitu  chwały  swojej  i  znaczenia,  wywierał  wpływ  potężny 
na  zgrzybiałego  króla  i  trząsł  rzeczywiście  calem  państwem.  Około  jego  osoby 
grupowało  się  całe  możnowładcze  stronnictwo  małopolskie,  w  jego  ręku  spo- 
czywały wszystkie  sprawy  polityczne,  on,  szczególniej  po  śmierci  Witolda, 
był  panem  sytuacyi.  Pobyt  zatem  na  dworze  i  u  boku  takiego  potentata  był 
niewątpliwie  celem  ambicyi  wielu  pragnących  wyniesienia  i  sławy,  ale  nie 
każdemu  danem  było  bez  szczególniejszej  protekcyi  zbliżyć  się  do  wszech- 
władnego biskupa,  otoczonego  silnie  spojonym  zastępem  krewniaków  i  powi- 
nowatych. Długosz  ambicyi  takiej  wprawdzie  nie  miał,  za  urzędami  i  godno- 
ściami nie  ubiegał  się  wcale,  ale  jako  przyszły  historyk  miał  sposobność 
przypatrzyć  się  tam  sprawom  publiczuym  i  zasięgnąć  praktycznych  wiadomości, 
które  dla  każdego  dziejopisarza  są  pouczające  i  niezmiernie  pożądane.  Łatwo 
zrozumieć,  że  młody  i  niedoświadczony  student  uniwersytetu  dostawszy  się  pod 
wpływ  człowieka  tej  miary  co  Oleśnicki,  uległ  mu  zupełnie,  ale  uzyskał  za- 
razem sposobność  wgląduięcia  w  tajniki  tej  roboty  politycznej,  która  losami 
państwa  kierowała.  Ażeby  to  wszystko  zrozumieć  i  wyrobić  sobie  sąd  pewien 
o  ludziach  i  ich  działaniu,  trzeba  było  koniecznie  sięgnąć  głębiej,  trzeba  było 
zbadać  dzieje  dawniejsze  i  z  dokumentów  i  przywilejów  ułożyć  sobie  obraz 
społeczeństwa  taki,  jaki  odpowiadał  stosunkom  współczesnym.  Tak  daleko 
jednak  nie  sięgał  umysł  Długosza,  ani  krytyka  historyczna  i  z  tego  powodu 
też  zarzutu  czynić  mu  nie  można.  Obdarzony  zmysłem  badawczym,  pilny  i  nad- 
zwyczaj pracowity,  a  przy  tern  prawdomówny,  dołożył  on  wszelkich  starań 
do  zebrania  materyałów  i  do  takiego  ich  opracowania,  jakie  odpowiadało  jego 
uzdolnieniu  i  ówczesnemu  stanowisku  wiedzy  historycznej.  Krytyka  nowo- 
czesna wykazała  liczne  usterki  i  niedokładności  „Historyi"  Długoszowej,  ale 
stwierdziła  zarazem  wyższość  ogromną  jego  dzieła  nad  tymi,  co  kronikarskim 
sposobem  traktując  dzieje  narodowe    przyczynili  się  do  rozpowszechnienia  fał- 


—     454     — 

szywych  o  przeszłości  naszej  wyobrażeń.  Nie  zdołał  naprawić  tego  i  Długosz, 
daleki  od  dzisiejszej  metody  historycznej,  wprowadził  jednak  do  historyografii 
naszej  sposób  badania  nowy  i  dotąd  nieużywany. 

Niemało  przyczyniła  się  do  tego  urzędowa  jego  działaluość.  Skromny, 
uległy  i  pracowity  pozyskał  on  sobie  w  krótkim  czasie  do  tego  stopnia  za- 
ufanie Oleśnickiego,  że,  poświęciwszy  się  stanowi  duchownemu,  znacznych  do- 
stąpił goduości  i  został  nareszcie  sekretarzem  biskupim.  W  r.  1434  otrzymał 
po  stryju  swoim  bogate  probostwo  kłobuckie,  w  dwa  lata  potem  zasiadł  jako 
kanonik  w  kapitule  krakowskiej  i  objął  zarząd  rozległych  majątków  biskupich. 
Pierwszą  jego  czynnością  w  tym  charakterze,  było  ułożenie  dokładnego  inwen- 
tarza dóbr  biskupich,  praca  ogromna,  dokonana  w  przeciągu  lat  kilku  (w  r.  1440) 
i  niestety  dla  nas  stracona.  Dała  ona  Długoszowi  sposobność  zbadania  wszyst- 
kich przywilejów  i  była  przygotowaniem  niejako  do  późniejszego,  podobnego 
dzieła,  nad  którem  pracował  od  roku  1470  począwszy,  aż  do  końca  życia. 
Jestto  t  zw.  „Liber  beneficiorum",  owoc  „podziwienia  godnej  pilności",1)  świad- 
czący zarazem  o  niepospolitem  uzdolnieniu  autora,  który  olbrzymi  materyał 
zdołał  uporządkować  i  w  harmonijną  ułożyć  całość.  Opisał  on  tam  wszystkie 
prawa  i  dochody  katedralnego  kościoła  krakowskiego,  jedenastu  kościołów 
kolegiackich,  trzydziestu  sześciu  kanonij,  niezliczonych  prebend,  altaryj,  wi- 
karyj  i  t.  d.  Księga  ta,  jedyna  w  swoim  rodzaju,  stanowi  nieocenione  źródło 
pod  względem  statystycznym  i  historycznym.  Rok  1440  zacieśnił  jeszcze  bar- 
dziej węzły  łączące  młodego  sekretarza  z  A^szech władnym  już  natenczas 
biskupem.  W  powrocie  z  Węgier  bowiem,  dokąd  obaj  towarzyszyli  Władysła- 
wowi WarneńczykoAvi,  napadli  chłopi  na  orszak  Oleśnickiego,  który  tylko 
przytomności  umysłu  Długosza  ocalenie  swoje  zawdzięczał.  Nic  dziwnego  zatem, 
że  odtąd  większem  jeszcze  obdarzał  naszego  historyka  zaufaniem  i  że  w  chwili 
najkrytyczniejszej  dla  siebie,  kiedy  chodziło  o  uzyskanie  kapelusza  kardynal- 
skiego u  Mikołaja  V,  powierzył  Długoszowi  misyą  trudną  i  nadzwyczaj  ważną. 
Szczęśliwym  zbiegiem  okoliczności  przybył  poseł  Oleśnickiego  do  Rzymu  wtedy, 
gdy  papież  z  Feliksem  V  stanowczy  zawarł  układ  i  gdy  skutkiem  tego  slarano 
się  w  kuryi  rzymskiej  wszystkie  spory  i  kontrowersye  uśmierzyć  i  załagodzić. 
Oczywiście,  że  i  teraz  jeszcze  zachodziły  pewne  trudności  i  obawy  tem  większe, 
gdy  Kazimierz  Jagiellończyk  zabiegom  Oleśnickiego  nie  sprzyjał,  ale  zręczności 
Długosza  powiodło  się  wreszcie  te  przeszkody  usunąć  i  dnia  1.  października  1449  r. 
powrócił  on  do  Krakowa  z  kapeluszem  kardynalskim,  witany  uroczyście  przez 
Zbiguiewa  i  całe  duchowieństwo  krakowskie.  Zręczność,  okazana  w  tym  wy- 
padku, otworzyła  mu  drogę  do  dalszej  kary  ery  dyplomatycznej.  Zaledwie  po- 
wrócił z  Rzymu,  posłano  go  do  Węgier  w  roli  pośrednika  pomiędzy  Hunyadym 
a  Iskrą.  I  z  tego,  bardzo  trudnego  zadania,  wywiązał  się  Długosz  szczęśliwie, 
przyprowadził  bowiem  do  skutku  rozejm  pomiędzy  stronami  wojująeemi  i  za- 
żegnał w  ten  sposób  burzę,  która  i  Spiżowi  pośrednio  zagrażać  mogła. 

Obie  te  misye  atoli,  jakkolwiek  pomyślnym  uwieńczone  skutkiem,  były 
dla    Długosza  o  tyle    niekorzystne,    że    stawiały  go  w  sprzeczności  z  polityką 


')  Zeissberg:  Die  polnische  Geschichtsschreibung  des  Mittelalters.  S.  288. 


—     455    — 

królewską.  Podrażniony  opozyeyą  Oleśnickiego  nie  sprzyjał  Kazimierz  Jagiel- 
lończyk jego  zabiegom  o  kapelusz  kardynalski,  ani  nie  życzył  sobie  inter- 
wencyi  w  sprawach  węgierskich.  Długosz,  oddany  zupełnie  biskupowi,  podzi- 
wiający jego  odwagę,  olśniony  jego  zdolnościami  i  przejęty  wdzięcznością  za 
doznane  dobrodziejstwa,  a  przy  tern  w  politycznem  życiu  niedoświadczony,  po- 
dzielał dotąd  w  zupełuości  zapatrywania  swego  mistrza.  Ściągnęło  to  na  niego 
uwagę  i  niełaskę  królewską  do  tego  stopnia,  że  Kazimierz  przeszkadzał  za- 
biegom Długosza,  kiedy  ten  starał  się  o  dom  kanoniczny,  wakujący  po  śmierci 


Dawny  widok  Przemyśla. 


magistra  Jana  z  Radochoniec.  Mimoto  łagodny  z  usposobienia  i  trzeźwy  w  oce- 
nianiu ludzi  historyk  nasz,  nie  powziął  z  tego  powodu  do  króla  żadnej  nie- 
chęci, owszem  po  pierwszem  zetknięciu  się  z  Kazimierzem  Jagiellończykiem  — 
było  to  na  obiedzie  dworskim  dnia  2.  lutego  1450  roku  —  starał  się  Oleśni- 
ckiego ułagodzić  i  lepiej  dla  króla  usposobić.  Widział  on  z  przykrością 
i  ubolewaniem,  jak  dalece  kardynał  daje  się  unosić  namiętności  i  jak  przezto 
nietylko  króla  na  siebie  oburza,  ale  i  własnej  swojej  ubliża  powadze.  „Błagam 
Cię  tylko,  Ojcze  przewielebny  —  tak  pisał  wtedy  —  nie  wyliczaj  tak  często 
tych  dobrodziejstw,  które  Ci  król  zawdzięcza,  doszedł  bowiem  już  do  jego  uszu 
taki  rejestr,  na  co  on  miał    powiedzieć:    zrobię   już  z  nim    obrachunek,  a  ze- 

33 


—    456    — 

brawszy  wszystko,  co  kiedykolwiek  otrzymałem  od  niego,  oddam  mu  bez 
zwłoki,  żeby  nie  być  wystawionym  na  ciągle  łajania". 

Rada  ta  zewszech  miar  trafna,  nie  odniosła  należytego  skutku.  Tak  Ole- 
śnicki jak  Tenczyński,  wojewoda  krakowski,  zacietrzewieni  w  opozycyi  przeciw 
królowi,  nie  dali  się  żadnymi  przekonać  argumentami,  a  wyniesienie  Gruszczyń- 
skiego na  biskupstwo  kujawskie  wbrew  zabiegom  kuryalisty,  Mikołaja  La- 
sockiego, dolało  jeszcze  oliwy  do  ognia.  I  Długosz  był  zwolennikiem  i  wiel- 
bicielem Lasockiego  i  mniemał,  że  „Polska  przez  długie  lata  podobnego  jemu 
nie  wydala  męża",  ale  kiedy  wraz  z  Elgotem  wybierał  się  do  Ziemi  świętej 
i  w  podróży  tej  o  Rzym  miał  zawadzić,  złożył  wraz  z  towarzyszem  swoim 
przyrzeczenie,  że  „interes  króla  w  sprawie  biskupstwa  włocławskiego  raczej 
popierać  niźli  przeciw  niemu  działać  będą".  Przyrzeczenie  to  zgadzało  się  zu- 
pełnie z  chwrilowem  umiarkowaniem  natenczas  Oleśnickiego  i  Długosz  rzeczy- 
wiście, będąc  w  Rzymie,  nakłaniał  Lasockiego,  „by  nie  sprzeciwiał  się  królowi". 

Powróciwszy  z  tej  dalekiej  podróży  do  Polski,  zastał  on  nową,  zawziętą 
walkę  pomiędzy  królem  a  kardynałem.  Była  to  chwila,  kiedy  na  sejmie 
roku  1451  rozstrzygnięto  spór  o  pierwszeństwo  pomiędzy  Oleśnickim  a  arcy- 
biskupem gnieźnieńskim  na  niekorzyść  pierwszego  i  kiedy  po  śmierci  Świdrygiełly 
Litwini  zagarnęli  ziemię  łucką.  Dotknięty  do  żywego  w  ambicyi  swojej  Ole- 
śnicki, zawrzał  straszliwym  gniewem  i  wtedy  to  posypały  się  z  ust  jego  po- 
nownie gwałtowme  przeciw  królowi  filipiki,  wtedy  powstał  pomiędzy  możno- 
władztwem małopolskiem  zamiar  samowolnej  wyprawy  w  celu  odzyskania 
Łucka  i  Włodzimierza.  Wszystkie  te  objawy  opozycyi,  grauiczącej  już  z  jawnym 
rokoszem  przeciw  władzy  królewskiej,  zapisuje  Długosz  w  historyi  swojej 
skwapliwie  i  z  widocznem  zadowoleniem,  ubolewa  nad  owem  nieudaniem  się. 
wyprawy  na  Łuck  i  w  roku  1452  pochwala  nawet  myśl  złożenia  Kazimierza 
Jagiellończyka  z  tronu.  Tak  daleko  zawiodły  go  jako  historyka  sympatye  dla 
Oleśnickiego,  ale  kiedy  w  dwa  lata  później,  w  chwili  poddania  się  ziem 
pruskich,  kardynał  opozycyjne  także  zajął  stanowisko,  nie  mógł  się  z  tern 
patryotyzm  Długosza  żadną  miarą  pogodzić.  Od  początku  do  końca  wojny 
pruskiej  stał  on  już  wytrwale  po  stronie  królewskiej,  brał  udział  żywy  w  ukła- 
dach i  zjazdach  dyplomatycznych  i  z  prawdziwem  zadowoleniem  widział 
wreszcie  zasłużone  upokorzenie  zakonu  i  ostateczny  tryumf  Polski. 

Wśród  tego  zdarzyły  się  dwa  wypadki  bardzo  ważne  w  życiu  Długosza. 
W  roku  1455  umarł  Zbigniew  Oleśnicki  i  mianował  pięciu  egzekutorów 
ostatniej  woli  swojej,  pomiędzy  nimi  także  i  Długosza,  na  którego  barki 
właściwie  cała  spadła  praca.  Musiał  on  mianowicie  sprawy  spadkowe 
uporządkować,  długi  pospłacać,  wierzytelności  z  wielkim  trudem  od  dłużników 
pościągać  i  zająć  się  wreszcie  wykonaniem  najważniejszego  legatu  kardynała, 
t.  j.  wzniesieniem  bursy  jerozolimskiej.  Wszystko  to  było  dla  niego  źródłem 
bardzo  wielu  przykrości.  Szczególniej  czuła  się  pokrzywdzoną  rodzina  Oleśni- 
ckiego, przypisująca  postanowienia  zmarłego  wpływom  Długosza.  Już  przed 
śmiercią  kardynała  nie  szczędził  mu  wyrzutów  brat  Zbigniewa,  Jan  Głowacz 
Oleśnicki,  wojewoda  sandomierski,  człowiek  chciwy  i  wyniosły;  posądzano 
Długosza,  że  nakłonił   biskupa  do  zakupna  księstwa  siewierskiego,  oczywiście 


—    457     — 

ze  szkodą  rodziny,  która  wszystkie  oszczędności  Zbigniewa  zagarnąć  chciała, 
obecnie  wystąpił  z  zarzutami  wprost  o  sprzeniewierzenie  Andrzej  Oleśnicki. 
Sprawa  wytoczyła  się  przed  biskupa  ówczesnego  Jana,  który  Długosza  zupełnie 
uniewinnił  w  roku  1467.  Równocześnie  prawie,  bo  także  w  r.  1455  rozpoczął 
Długosz  najważniejsze  swoje  dzieło  „Historyę  polską". 

Przystępował  do  tego  olbrzymiego  zadania  przygotowany  tak  studyami 
archiwalnymi  jak  i  praktyczuem  życiem  politycznem,  przystępował  po  podróży 
rzymskiej,  po  zwiedzeniu  klasycznej  ziemi,  gdzie  miał  sposobność  zetknąć  się 
z  humanistami,  rozmawiać  na  dworze  cesarskim  z  słynnym  pod  owe  czasy 
Eneaszem  Sylwiuszem  i  zasięgnąć  dokładniejszych  wiadomości  o  nieznanym 
jeszcze  wtedy  u  nas  w  Polsce  Liwiuszu.  Nic  tak  dobrze  może  nie  charakte- 
ryzuje ówczesnych  stosunków  literackich  i  naukowych  jak  poszukiwania  Dłu- 
gosza za  dziełami  Liwiusza.  Nie  znalazłszy  ich  we  Włoszech,  stara  się  o  nie 
u  znanego  nam  humanisty  biskupa  waradyńskiego  i  wreszcie  otrzymuje  skarb 
drogocenny  za  pośrednictwem  Grzegorza  z  Sanoka.  Wzór  Liwiusza  stał  też  mu 
żywo  przed  oczyma  i  wprowadził  do  Historyi  Długoszowej  ów  pragmatyczny 
sposób  pisania,  który  odróżnia  ją  stanowczo  od  kronikarskich  dzieł  czasów 
•dawniejszych.  Nie  poprzestając  jednak  na  wzorach  rzymskich  i  opracowaniach 
polskich,  poszedł  Długosz  dalej  i  wciągając  w  zakres  opowiadania  swego 
także  dzieje  ościennych  narodów,  złączone  z  polskiemi,  starał  się  poznać  je 
źródłowo  i  przedstawić  o  ile  możności  wiernie  i  dokładnie.  Do  historyi  wę- 
gierskiej więc  używał  kroniki  budzińskiej,  przedrukoAvanej  następnie  przez 
Thurocza  i  Podhradczkyego,  do  dziejów  krzyżackich  kroniki  oliwskiej,  kroniki 
Wiganda  z  Marburga  i  Piotra  Duisburga,  do  spraw  czeskich  kroniki  Pułkawy, 
a  obok  tego  dokumentów  i  źródeł  dziś  nam  nieznanych  poddostatkiem. !)  Już 
z  tego  krótkiego  i  wcale  niewyczerpującego  wyliczenia  źródeł  można  powziąć 
wyobrażenie  o  sumienności  i  staranności  Długosza.  Wypadki  współczesne 
kreślił  on  bądź  na  podstawie  własnych  spostrzeżeń  i  doświadczeń,  bądź  podług 
opowiadania  wiarogodnych  świadków.  Bardzo  wiele  oczywiście  zawdzięczał 
Oleśnickiemu  i  jego  rodzinnym  tradycyom,  o  niejednej  sprawie  informował  się 
u  Tenczyńskich,  zresztą,  żyjąc  sam  w  toku  wypadków  i  biorąc  w  nich  żywy  udział, 
miał  wiadomości  autentyczne  i  dokładne.  O  pamiętnikach  Zbigniewa,  podług  któ- 
rych, jak  przypuszczają,  spisał  historyą  swoich  czasów,  nie  wspomina  ani 
słowem  i  nie  ma  też  najmniejszej  pewności,  że  takie  pamiętniki  istniały. 
W  każdym  razie  nie  byłby  ich  pominął  milczeniem  Długosz,  wielbiciel  Ole- 
śnickiego, i  nie  mający  zwyczaju  w  obce  stroić  się  pióra. 

Praca,  jakiej  się  podjął  i  którą  w  dwojakim  prowadził  kierunku,  bo 
równocześnie  opisywał  czasy  nowsze  od  roku  1410  i  układał  dzieje  począ- 
tkowe,2) skłoniła  go  do  studyów  przygodnych,  z  których  powstały  nowe, 
niemniej  cenne  dzieła.  Ułożył  on  mianowicie  katalog  biskupów  wrocławskich, 
a  następnie  katalogi  biskupów  włocławskich,  poznańskich,  gnieźnieńskich, 
płockich  i  krakowskich.    A  jakby  i  ta  praca  jeszcze  nie  wystarczała  jego  nie- 

')  Al.  Semkowicz,  Krytyczny  rozbiór  dziewiątej  księgi  Jana  Długosza  „Historyi  polskiej". 
Rozpr.  Akad.  umiej.  t.  II.  Kraków  1874  i  Zeisśberg  1.  c. 
8)  Zeisśberg,  Bobrzyński  i  Smolka  1.  c.  str.  69. 

33* 


—    458    — 

pożytej  pilności,  „siwizną  już  okryty,  wziął  się  do  nauki  ruskiego  alfabetu, 
aby  dzieje  nasze  —  z  ruskich  także  korzystając  źródeł  —  wyłożyć  tern  jaśniej 
i  dokładniej". 

Wśród  tego  ogromu  zajęć  literackich  i  naukowych,  przypadały,  jak  wia- 
domo z  historyi,  liczne  poselstwa  Długosza  i  najcięższa  może  w  życiu  jego 
sprawa  obsadzenia  biskupstwa  krakowskiego,  gdzie  pomimo  zbliżenia  swego 
do  dworu,  stanął  w  jawnej  i  twardej  przeciw  królowi  opozycyi.  Nie  miało  to 
jednak  gorszych  dla  niego  następstw.  Owszem  Kazimierz  Jagiellończyk  oce- 
niając trafnie  charakter  i  zdolności  naszego  historyka,  skoro  tylko  burza  walki 
kościelnej  przeminęła,  powierzył  Długoszowi  w  roku  1467  kierunek  wycho- 
wania swoich  synów.  Czterej  więc  starsi:  Dwunastoletni  Władysław,  dzieAvięcio- 
letni  Kazimierz,  ośmioletni  Jan  Olbracht  i  młodszy  od  niego  o  rok  Aleksander 
kształcili  się  odtąd  pod  opieką  naszego  historyka,  przebywając  bądź  w  Kra- 
kowie, bądź  w  Tyńcu,  bądź  w  zamku  niepołomickim,  w  Lublinie  lub  chwi- 
lowo w  Nowym  Sączu.  Wychowanie  musiało  być  pod  względem  naukowym 
prowadzone  w  duchu  owej  epoki  i  zasadzało  się  głównie  na  znajomości  języka 
łacińskiego  i  autorów  klasycznych,  na  ćwiczeniach  retorycznych  i  religijnych. 
Jakoż  słyszymy,  że  młodzi  królewicze  przy  rozmaitych  sposobnościach  zadzi- 
wiają posłów  obcych  poważnem  swojem  zachowaniem  i  niepospolita  wymową, 
która  w  czasach  rozwijającego  się  humanizmu  szczególniejszego  nabierała  zna- 
czenia. Najwięcej  miał  się  przywiązać  Długosz  do  drugiego  z  kolei,  Kazimierza, 
młodzieńca  rzadkich  zdolności,  który  po  niefortunnej  wyprawie  węgierskiej 
zgasł  przedwcześnie  w  roku  1484  i  zaliczony  następnie  przez  kościół  w  poczet 
świętych,  zajaśniał  jako  patron  Litwy.  Najstarszy,  Władysław,  po  czterech 
latach  tej  nauki  powołany  na  tron  czeski,  wyszedł  pierwszy  z  pod  opieki 
Długosza.  Na  usilne  nalegania  Kazimierza  Jagiellończyka  odprowadził  go  Dłu- 
gosz do  Pragi.  Była  to  niemała  z  jego  strony  ofiara,  bo,  zdawna  niechętny 
Czechom,  dla  ich  błędów  hussyckich,  patrzył  ze  wstrętem  tylko  na  owe  spółki 
z  „kacerzami"  i  potępiał  przyjazne  stanowisko,  jakie  Władysław  względem 
utrakwistów  zajmować  musiał  i  zajmował.  Dlategoteż  zapewne  nie  chciał 
żadną  miarą  przyjąć  arcybiskupstwa  pragskiego,  które  mu  Władysław  ofia- 
rował i  wrolał  powrócić  do  swojej  pracy  naukowej  i  wychowawczej.  Wdzięczny 
król  wynagrodził  mu  przykrą  podróż  pragską  miejscem  w  kapitule  gnieźnień- 
skiej. Nie  odpowiadało  to  może  wymaganiom  i  życzeniom  Długosza.  Mąż  tak 
pracowity  i  z  takiem  poświęceniem  oddany  sprawom  publicznym,  odznaczający 
się  niezwykłą  czystością  charakteru  i  bezinteresownością,  zasługiwał  niewąt- 
pliwie o  wiele  więcej  na  dygnitarstwa  i  zaszczyty,  niż  ci,  co  go  w  gonieniu 
za  łaską  królewską  wyprzedzali.  Słusznie  można  się  też  było  spodziewać,  że 
król,  po  nagłej  śmierci  Jana  z  Brzezia,  biskupa  krakowskiego  (f  24.  maja  1471) 
ster  dyecezyi  tej  powierzy  doświadczonej  ręce  Długosza  i  kto  wie,  czy  nadzieja 
ta  nie  była  jednym  z  powodów,  które  go  skłoniły  do  odrzucenia  ofiarowanego 
mu  arcybiskupstwa  pragskiego.  Ale  król,  kierujący  się  innymi  jakiemiś  wzglę- 
dami, osadził  na  biskupstwie  krakowskiem  rówiennika  Długoszowego,  Jana 
Rzeszowskiego,  który  ani  zasługami,  ani  zdolnością  nie  dorównał  ochmistrzowi 
królewiczów.  Łatwo  sobie  więc  wyobrazić,  że  kiedy  Długosz,  strapiony  śmiercią 


—     459     - 

młodszego  brata  swego  i  osłabiony  ciężką  chorobą,  na  którą  zapadł  był 
w  Pradze  przy  końcu  października  1471  roku,  powrócił  do  Krakowa  i  tu  ową 
kanonią  gnieźnieńską  otrzymał,  przyjął  ten  słaby  dowód  łaski  królewskiej 
z  pewną  goryczą  i  niezadowoleniem.  Dziewico  stolic  biskupich  opróżniło  się 
w  ciągu  lat  8  i  przy  każdej  z  nich  pominięto  Długosza.  Bolało  go  to  nie- 
wątpliwie, a  wiek  i  cierpienia  fizyczne  przyczyniały  się  także  do  rozdrażnienia 
spokojnego  jego  i  łagodnego  umysłu.  Toż  dziwić  się  nie  można,  że  patrząc  na 
nieudolne  prowadzenie  wojny  z  Maciejem,  oburza  się  i  surowo  sądzi  doradców 
królewskich  i  że  dodaje  do  tego  wszystkiego  znaczącą  uwagę  o  obecności 
tylu  księży  w  obozie.  A  jednak  mimo  tego  zrozumiałego  bardzo  rozdrażnienia 
nie  ustaje  on  w  pracy  i  nie  uchyla  się  od  posług  publicznych. 

W  roku  1478  posyła  go  król  do  Węgier.  Chory  i  osłabiony  jak  był, 
nie  szczędząc  trudu  i  kosztów,  które  wynosiły  poważną  na  owe  czasy  sumę, 
60  przeszło  dukatów,  jedzie  Długosz  do  Macieja,  a  nie  zastawszy  go  w  Budzie, 
dąży  do  Wyszehradu,  gdzie  dnia  21.  listopada  zawiera  rozejm  „nie  tak 
zaszczytny  jak  konieczny".  Wiemy,  jakie  z  tego  powodu  powstało  w  Polsce 
niezadowolenie  i  jak  ganiono  Długosza  za  miękkie  jego  i  nieoględne  w  tej 
sprawie  postępowanie.  Inaczej  jednak  sądził  król,  którego  upokorzenie  mistrza 
krzyżackiego  Truchsessa  niemałem  musiało  napełnić  zadowoleniem.  Z  tego  po- 
wodu może  okazał  się  i  dla  Długosza  łaskawszym.  Od  stycznia  r.  1477  wa- 
kowało po  śmierci  Grzegorza  z  Sanoka  arcy biskupstwo  lwowskie.  Starał  się 
o  nie  usilnie  biskup  kamieniecki,  Mikołaj  Pruchnicki,  i  przybył  w  tym  celu 
na  sejm  do  Piotrkowa,  tu  jednak  nagle  życie  zakończył,  a  król  mianował 
arcybiskupem  Długosza. 

Nie  wahał  się  Długosz  przyjąć  tej  godności,  bo  była  ona  niewątpliwie 
dobrze  zasłużoną  nagrodą  pracowitego  jego  żywota,  ale  przygotowania  do 
dalekiej  podróży  na  wschód  i  chęć  dokonania  rozmaitych  fundacyj,  jakie 
w  Krakowie  pozostawiał,  nie  pozwoliły  mu  ani  w  roku  1479,  ani  w  pierwszych 
miesiącach  następnego  myśleć  o  przesiedleniu.  Widzimy  go  stającego  na  roz- 
maitych terminach  sądowych,  krzątającego  się  około  osadzenia  Kartuzów  na 
Bielanach,  kończącego  wreszcie  ostatnie  rozdziały  swego  wielkiego  history- 
cznego dzieła.  Zdaje  się  jakoby  duch  ten  niezmordowany  przeczuwał  niedaleki 
kres  ziemskiej  wędrówki  i  spieszył  się  z  wykończeniem  prac  rozpoczętych,  bo 
zdrowie  służyło  Długoszowi  jak  na  wiek  tak  podeszły  dość  dobrze  i  16.  maja 
jeszcze  widzimy  go  przed  urzędem  oficyalskim  biskupim.  Śmierć  musiała  na- 
stąpić niemal  nagle,  bo  w  trzy  dni  potem  dnia  19.  maja  1480  r.,  w  Piątek, 
rozstał  się  Długosz  z  tym  światem. 

Współcześni  uczcili  zasługi  zgasłego  historyka  żywym  i  nader  licznym 
udziałem  w  obrzędzie  pogrzebowym.  Za  trumną  postępowali,  jak  opisuje  na- 
oczny świadek  obchodu,  Maciej  z  Miechowa,  królewicze,  cały  uniwersytet, 
duchowieństwo  i  niezliczone  tłumy  ludu.  Ciało  zmarłego  złożono  w  ufundo- 
wanym przez  niego  kościele  Paulinów  na  Skałce,  gdzie  jeszcze  Starowolski 
w  XVII.  wieku  widział  skromny  napis  w  języku  łacińskim:  „Tu  spoczywają 
popioły  przewielebnego  Długosza,  kanonika  krakowskiego,  historyka  pol- 
skiego". 


—     460    — 

Z  biegiem  czasu  usunięto  popioły  te  do  katakoinb  kościelnych  i  dopiero 
w  400  lat  po  śmierci  znakomitego  męża,  w  r.  1880  przeniesiono  uroczyście 
szczątki  Długosza  do  krypty  kościelnej. 

Jeżeli  dzieła  Długosza,  o  których  krótką  zaledwie  mogliśmy  uczynić 
wzmiankę,  stawiają  go  na  równi  z  najznakomitszymi  pisarzami  tej  epoki,  to 
charakter  nieskazitelny  i  wielkie  przymioty  duszy  i  serca  podnoszą  jeszcze 
bardziej  zasługi  jego  na  polu  naukowem  i  literackiem.  Skromny  w  życiu  co- 
dziennem,  nie  łaknący  zaszczytów  ni  bogactw,  używał  znacznych  swoich,  jak 
na  owe  czasy  dochodów,  na  cele  dobroczynne  i  pobożne.  A  jakkolwiek  nie- 
wątpliwie pomagał  licznej  swojej  i  niezbyt  zamożnej  rodzinie,  to  z  oszczędności 
uzbieranych  wykonywał  mimoto  dzieła,  dotąd  jeszcze  chlubnie  o  jego  świad- 
czące pamięci. 

Pierwszą  jego  fundacyą  był  kościół  murowany  we  wsi  Choteł,  którą  po- 
siadał jako  kustosz  wiślicki,  drugi  podobny  wzniósł  w  Odanchowie,  należącym 
do  jego  kanonii  sandomierskiej.  Jako  członek  kapituły  krakowskiej  zakupił 
i  urządził  dom  przy  ulicy  Kanoniczej  na  pomieszczenie  archiwum  konsystor- 
skiego; w  parafii  swojej  Kłobucku  założył  klasztor  Kanoników  regularnych; 
mansyonarzom  sandomierskim  wystawił  własnym  kosztem  trzy  domy,  przezna- 
czając jeden  na  mieszkanie,  a  dochody  z  dwóch  pozostałych  na  utrzymanie 
biednych  wikaryuszów;  w  Krakowie  odrestaurował  podupadłą  bursę  Isne- 
rowską  dla  „ubogich  artystów;"  zakupiwszy  dwa  domy  żydowskie  obok  uni- 
wersytetu, przeniósł  tam  bursę  „grochową"  dla  prawników  i  dodał  do  tej  fun- 
dacyi  200  grzywien,  a  gdy  i  w  tern  nowem  schronisku  pomieścić  się  nie  mogli, 
oddał  im  jeszcze  jeden  dom  przy  ulicy  Grodzkiej  naprzeciw  „Collegium  juridicum" 
położony.  Ta  niezwykła  hojność  dla  ubogich  studentów  szła  w  parze  z  nie- 
mniejszą  hojnością  na  cele  religijne. 

Przejęty  szczególniej szem  nabożeństwem  do  św.  Stanisława,  opisał  Dłu- 
gosz obszernie  żywot  jego1)  w  Szczepanowie,  wsi  rodzinnej  biskupa,  wystawił 
na  miejscu  drewnianego  i  mizernego  kościółka  piękną  świątynię  murowaną, 
a  wreszcie  tam,  gdzie  św.  Stanisław  poniósł  śmierć  męczeńską,  na  Skałce, 
wzniósł  wspaniały  klasztor  dla  00.  Paulinów.  Była  to  fundacyą  bardzo 
kosztowna  i  trudna  do  uskutecznienia,  musiał  bowiem  Długosz  odstąpić  pro- 
boszczowi dotychczasowemu  na  Skałce  dwie  kanonie  własne,  sandomierską 
i  kielecką,  przynoszące  około  14  grzywien  rocznego  dochodu  i  dodać  znaczne 
fundusze  na  powiększenie  ubogiej  dotacyi  probostwa,  przeznaczonego  teraz  na 
utrzymanie  zakonników,  musiał  wszystko  to  przeprowadzić  wbrew  woli  pa- 
tronów kościoła,  a  więc  proboszcza  od  św.  FJoryana  i  rady  miejskiej. 

Uskutecznienie  zamiarów  swoich  zawdzięczał  Długosz  tak  jak  w  Kłobucku, 
tak  i  tu  potężnej  pomocy  króla  Kazimierza  Jagiellończyka. 

Mniej  powodzenia  za  to  miał  przy  fundacyi  Kartuzów.  Myśl  sprowadzenia 
tego  zakonu  do  Polski  powziął  był  Jan  Melsztyński,  możny  opiekun  Długosza 
podczas    walki    o    biskupstwo    krakowskie,    a    brat  jego    Spytek    powiększył 


')  Autograf  na  pergaminie  znajduje  się  w  archiwum  katedralnem  w  Krakowie.  Wydany 
poraź  pierwszy  w  Krakowie  w  roku  1511. 


—     461     — 

jeszcze  ze  swego  majątku  zapis  na  ten  cel  uczyniony.  Długosz  jako  jeden 
z  wykonawców  ostatniej  woli  Jana,  zajął  się  gorliwie  sprawą  fundacyi,  uzy- 
skał w  roku  1478  zezwolenie  króla,  zakupił  plac  na  gruntach  wsi  Bawół  po- 
łożony i  miał  już  rozpocząć  budowę  klasztoru,  kiedy  zamiar  cały  rozbił  sic 
o  protest  mieszczan  kazimierskich.  Równie  nie  powiodła  się  fundacja  w  Prąd- 
niku, poczem  Długosz  nawiązał  układy  z  konsulem  miejskim,  Mikołajem  Za- 
rogowskim,  o  kupno  Bielan.  Transakcja  przyszła  rzeczywiście  do  skutku, 
Zarogowski  sprzedał  swój  folwark  bielański  i  zaczęto  już  przygotowywać 
materyały  do  budowy,  kiedy  śmierć  Długosza  położyła  kres  przedsięwzięciu. 
Wystąpili  też  z  protestem  przeciw  sprzedaży  synowie  Zarogowskiego,  a  król 
unieważnił  w  roku  1487  cały  układ.  W  ten  sposób  upadł  zamiar  osiedlenia 
Kartuzów  na  bielańskiej  górze,  ale  myśl  sama  pozostała  i  w  XVII.  wieku 
miejsce  przeznaczone  niegdyś  dla  Kartuzów,  zajęli  Kameduli. 

Pokrewny  Długoszowi  duchem  i  charakterem  a  przewyższający  go  cno- 
tami chrześcijańskiemi  i  życiem  ascetyczuem,  był  Jan  Kanty  (f  1473)  zaliczony 
przez  kościół  w  poczet  świętych.  Jako  doktor  teologii  i  profesor  uniwersytetu 
pozostawił  liczne  rękopisy  teologicznej  treści,  które  są  dowodem  zarówno  po- 
bożności jego  jak  i  niezwykłej  pracowitości.  W  dwa  lata  już  po  śmierci 
świętego  męża  zaczął  spisywać  wiadomości  o  cudach  za  jego  przyczyną  zdzia- 
łanych, proboszcz  kościoła  ś\v.  Anny,  Maciej  z  Kościenia,  którego  następcy 
pracę  prowadzili  dalej  aż  do  roku  1518.  W  wieku  XVIII,  po  długich  zabiegach 
w  Rzymie  i  z  niemałym  kosztem  udało  się  uniwersytetowi  przeprowadzić  ka- 
nonizacyę  Jana  Kantego,  poczem  ks.  Putanowicz  życie  jego  i  cuda  w  osobnej 
książce  opisał.1) 

Wśród  tych  wypadków,  któreśmy  opisali,  a  w  których  i  Długosz  tak 
żywy  brał  udział,  odbywało  się  w  zachodniej  Europie  przeobrażenie,  najpierw 
na  polu  naukowem  i  literackiem,  a  następnie  sięgające  do  głębi  stosunków 
społecznych,  którego  owocem  był  t.  zw.  humanizm  i  cała  epoka  „odrodzenia". 

Zajęcie  się  literaturą  grecką  i  rozkwit  nauk  klasycznych  wnosił  do  tego 
świata  średniowiecznego,  budującego  całą  wiedzę  swoją  na  Arystotelesie 
i  scholastycznej  filozofii,  pojęcia  zupełnie  nowe,  zachęcał  do  badań  empiry- 
cznych i  otwierając  mało  znany  dotąd  świat  pogański  przed  oczyma  zdzi- 
wionej ludzkości,  budził  skeptycyzm  i  podkopywał  tę  naiwną  wiarę,  która  dla 
tylu  pokoleń  była  gwiazdą  przewodnią  na  ciernistej  drodze  doczesnej  piel- 
grzymki. Przygotowywał  się  w  ten  sposób  zwolna  ten  ruch  umysłów,  który 
w  jednym  kierunku  wywołał  nadzwyczajny  rozkwit  sztuki  i  literatury,  a  w  dru- 
gim doprowadził  do  reformacyi. 

Polska,  jakkolwiek  oddalona  od  ognisk  życia  umysłowego,  nie  mogła 
uniknąć  oddziaływania  tych  prądów.  Życiem  duchowem  związani  ściśle  z  za- 
chodnią Europą,  przejmowaliśmy  i  przyswajaliśmy  sobie  od  początku  ery 
chrześcijańskiej  wszystkie  zdobycze  cywilizacyi,  braliśmy  żywy  udział  w  ruchu 
umysłowym    zachodu  i   zawdzięczaliśmy    kierunkowi    temu   w   znacznej    części 


')  Życie,   cuda  y  dzieje  Kanonizacyi    Ś.  Jaua  Kantego.    Kraków  1780.    Miraeula  S.  Jo- 
hannie  Cantii  wydał  Dr.  Woje.  Kętrzyński.    Monura.  Polon.  hist.  t.  VI,  p.  481. 


—     462     — 

naszą  organizacyą  społeczna  i  nasze  stanowisko  polityczne.  Od  roku  1386,  od 
czasu  nawrócenia  Litwy,  zacieśniły  się  jeszcze  bardziej  węzły  łączące  nas 
z  zachodem,  a  wznowienie  uniwersytetu  krakowskiego  stworzyło  ognisko  nowe 
dla  życia  umysłowego,  zachodniem  bijącego  tentnem.  Tu  też  musiały  się  objawiać 
najpierw  nowe  prądy,  tu  musiała  się  odegrać  walka  pomiędzy  dawnymi,  średnio- 
wiecznymi wyobrażeniami  a  świeżem  tchnieniem  odrodzenia.  Jakoż  rzeczywiście 
około  roku  1440  zaczyna  się  w  akademii  krakowskiej  budzić  ruch,  zapowia- 
dający nową  erę.  W  roku  1428,  a  więc  równocześnie  z  Długoszem,  zapisuje 
się  w  księgę  uniwersytecką  syn  niezamożnego  szlachcica  z  gór  sanockich,  po- 
spolicie Grzegorzem  z  Sanoka  zwany.  Urodzony  na  początku  wieku  XV.,  jako 
12-letni  chłopiec  już  odbył  on  długą  i  daleką  wędrówkę,  był  w  Krakowie, 
stąd  udał  się  do  Niemiec  i  tam  zapewne  w  jakimś  uniwersytecie  uczył  się 
przez  pięć  lat.  O  przygodach  jego  w  tym  okresie  i  o  kierunku,  w  jakim  się 
kształcił,  nie  mamy  żadnych  wiadomości,  słyszymy  tylko,  że  odznaczał  się 
pięknem  pismem  i  szczególniejszeni  do  śpiewu  uzdolnieniem.  Obok  tego  jednak 
wątpić  nie  można,  że  pobyt  za  granicą  rozszerzył  znacznie  widnokrąg  jego 
umysłu  i  wykształcenie  młodego  chłopca  na  nowe  wprowadził  drogi.  Po- 
wróciwszy do  Krakowa  i  zapisawszy  się  na  uniwersytet,  został  Grzegorz 
w  roku  1433  bakałarzem,  w  sześć  lat  później  mistrzem  nauk  wyzwolonych 
(magister  artium).  Promocya  nie  szła  mu  więc  widocznie  gładko,  musiał  pra- 
cować wiele  i  z  znacznemi  łamać  się  trudnościami,  kiedy  dopiero  po  jedenastu 
latach  stopnia  magistra  się  doczekał.  Osiągnąwszy  jednak  ten  stopień  odrazu 
zdobył  sobie  stanowisko  i  sławę  znakomitymi  wykładami  o  bukolikach  i  ge- 
orgikach  Wirgiliusza,  o  komedyach  Plauta  i  o  satyrach  Juwenalisa.  Nawet 
dziekan  fakultetu,  pod  którym  uzyskał  stopień  bakałarski,  uczony  Jan  Dąbrówka 
nie  wahał  się  zasięgać  rady  Grzegorza  przy  układaniu  komentarzy  swoich 
do  kroniki  Kadłubka.  Równocześnie  zaczął  próbować  nasz  humanista  sił  swoich 
na  polu  poezyi.  Pisywał,  co  wówczas  w  Polsce  było  nowością  jeszcze,  wiersze 
okolicznościowe,  układał  t.  zw.  epitafy  i  przezto  pozyskał  takie  wzięcie,  że 
mu  jeden  z  Tarnowskich  wychowanie  synów  swoich  powierzył.  Wszedłszy  raz 
w  koła  możnowładcze  miał  Grzegorz,  tak  jak  rzeczy  wówczas  stały,  przyszłość 
zapewnioną  i  otrzymał  też  około  roku  1440  probostwo  wielickie.  Pobyt  jego 
w  Wieliczce  nie  trwał  jednak  długo,  niebawnie  bowiem  zabrał  go  ze  sobą 
Władysław  Warneńczyk  do  Węgier,  gdzie,  jak  twierdzi  biograf  jego  Kallimach, 
miał  ważne  oddać  królowi  usługi  i  był  obecnym  w  bitwie  pod  Warną.  Po 
katastrofie  warneńskiej  przebywał  Grzegorz  przez  czas  jakiś  na  dworze  Jana 
Hunyadego,  obracając  się  ciągle  w  kole  humanistów,  wreszcie  powrócił  do 
kraju,  gdzie  w  roku  1451  otrzymał  arcybiskupstwo  lwowskie.  Na  tern  stano- 
wisku położył  on  niemałe  dla  Rusi  czerwonej  zasługi,  sprowadzał  bowiem 
osadników,  zaludniał  puste  obszary,  podnosił  gospodarstwo  w  dobrach  arcy- 
biskupich, założył  miasteczko  Dunajów  i  zbudowawszy  tam  zameczek,  w  nim 
zwykle  przebywał,  oddany  głównie  studyom  naukowym.  Gościnny  dwór  Grze- 
gorza i  sława  naukowa  gospodarza  ściągały  też  w  zapadłe  te  okolice  licznych 
cudzoziemców,  szczególniej  Włochów,  pomiędzy  którymi  znalazł  się  także  tak 
głośny  później  w  Polsce  Kallimach.   Filip  Buonaccorsi,  bo  takie  było  jego  fa- 


—     463     — 


milijne  nazwisko,  urodził  się  w  roku  1437  miasteczku  Sau  Giminiano,  posia- 
dłości florenckiej,  i  dostał  się  jako  młodzieniec  do  t.  zw.  akademii  rzymskiej, 
którą  założył  i  kierował  Pomponias  Laetus.  Byłato  szkoła  na  wskroś  huma- 
nistyczna,   pojęta  i  urządzona  w  duchu    klasycznym,    dążąca    do    wznowienia 


Jan  Olbracht . 

dawnych  klasyczno-pogańskich  wyobrażeń.  Temi  tendencyami  przejął  się  i  nasz 
Buonaccorsi,  któremu  nawet  z  powodu  jego  biegłości  w  układaniu  łacińskich 
wierszy  nadano  przydomek  Kallimachus,  co  wtenczas  w  zwyczaj  wchodzić  zaczęło. 
Jakie  były  plany  i  zamiary  dalsze  kierowuików  akademii  i  całego  tego  grona 
humanistycznych  nauczycieli,  tego  dokładnie  nie  wiemy,  dość  że  Paweł  II,  nie- 
przychylny   wogóle    humanistom,  kazał  podczas  karnawału  roku  1468  najwy- 


—     464     — 

bitniejszych  członków  tego  stowarzyszenia  uwięzić.  Podejrzy wano  ich  o  spisek 
na  życie  papieża,  zarzucano  Pomponiusowi,  co  jest  zresztą  rzeczą  stwierdzoną, 
że  używał  tytułu  „pontifex  maximusa  i  poddano  ich  ścisłemu  badaniu,  uży- 
wając do  wyciśnięcia  zeznań  tortur.  Pomiędzy  obwinionymi  znajdował  się  także 
i  Kallimachus,  ale  wczas  jeszcze  udało  mu  się  ujść  na  dwór  króla  sycylij- 
skiego, który  zbiega  pomimo  usilnych  nalegań  i  zabiegów  Stolicy  apostolskiej 
wydać  nie  chciał.  Nie  czując  się  jednak  i  w  tem  schronieniu  bezpiecznym, 
popłynął  Kallimach  na  Kretę,  stamtąd  na  Cypr,  a  wreszcie  na  wyspę  Chios. 
Po  krótkim  tutaj  pobycie  znalazł  się  w  Konstantynopolu,  poczem  podążył  do 
Polski,  zdaje  się  na  początku  roku  1470.  Prawdopodobnie  skierowały  go  w  te 
nieznane  strony  nieporozumienia,  jakie  wtedy  właśnie  zachodziły  z  powodu 
sprawy  czeskiej  pomiędzy  Pawłem  II  a  Kazimierzem  Jagiellończykiem.  Tu  więc 
na  ziemi  polskiej  mógł  on  czuć  się  niewątpliwie  bezpieczniejszym  niż  gdzie- 
kolwiek indziej  w  Europie.  Ale  omyliły  go  nadzieje  pod  tym  względem,  bo 
jakto  już  wiadomo,  sejm  piotrkowski  uchwalił  na  żądanie  legata  papieskiego 
wydać  Kallimacha.  Wtedy  ujął  się  za  prześladowanym  Grzegorz  z  Sanoka 
i  wpływem  swoim  ocalił  go  od  niechybnej  zguby. 

Na  dworze  arcybiskupa  też,  zapewne  polecony  mu  przez  humanistów 
włoskich,  znalazł  Kallimach  schronienie  i  wypoczynek  po  tylu  niezwykłych 
i  niebezpiecznych  przygodach  i  stąd  wysłał  do  potężnego  natenczas  wpływem 
swoim  Dersława  z  Rytwian  obszerne  pismo,  w  którem  stara  się  wykazać  swoją 
niewinność.  Mimoto  niewiadomo,  jakiby  ta  sprawa  była  obrót  wzięła,  gdyby 
nie  rychła  śmierć  Pawła  II  i  następująca  potem  zupełna  zmiana  stosunków 
w  Rzymie.  Papież  Sykstus  IV,  znany  ze  swego  wykształcenia,  przebaczył 
uwięzionym  akademikom  i  oczywiście  o  wydaniu  Kallimacha  mowy  już  nie 
było.  Swobodny  po  roku  utrapień,  jakie  przebył  w  ustroniu  dunajowskiem, 
spieszy  on  do  Krakowa  i  w  roku  1472  zapisuje  się  w  poczet  uczniów  uni- 
wersyteckich. Poprzedza  go  tu  sława  uczoności  i  niezwykłych  kolei  życia, 
otacza  można  opieka  Grzegorza  z  Sanoka  i  Kazimierz  Jagiellończyk  i  królowa 
Elżbieta,  tak  staranna  w  wychowaniu  dzieci  swoich,  powołują  Kallimacha  na 
nauczyciela  języka  łacińskiego  królewiczów.  Wybór  był  niewątpliwie  trafny, 
bo  jakkolwiek  Kallimacha  nie  można  nazwrać  uczonym  w  wTłaściwem  tego 
słowa  znaczeniu,  jakkolwiek  w  dziełach  swoich  okazuje  on  nadzwyczajną  po- 
wierzchowność i  niedokładność,  to  jako  stylista  wyborny  i  niepospolity  znawca 
klasycyzmu,  jako  człowiek  w  świecie  bywały  i  obdarzony  wielkim  sprytem 
politycznym,  nadawał  on  się  szczególniej  na  nauczyciela  dla  tych,  co  przezna- 
czeni byli  zająć  wysokie  w  świecie  stanowiska  i  potrzebowali  poloni,  ogłady 
i  znajomości  stosunków  włoskich  i  wschodnich.  Ale  Kallimach  nie  zadowolnił 
się  skroinnem  zajęciem  nauczy  cielskiem.  Ruchliwy  z  usposobienia,  pełen  naj- 
rozmaitszych pomysłów  i  ambitny  wystąpił  on  wnet  w  roli  politycznego  do- 
radcy Kazimierza  Jagiellończyka.  Już  w  roku  1478  wysłał  go  król  do  Włoch, 
w  celu  układów  z  papieżem  Sykstusem  IV.  Powróciwszy  stamtąd,  przedłożył 
on  Zbigniewowi  Oleśnickiemu,  biskupowi  kujawskiemu,  obszerny  memoryał, 
w  którym  z  szczególniejszym  naciskiem  podnosił  potrzebę  przymierza  z  We- 
necyą  i  ofiarował  w  tym    celu  swoje    usługi.     Nie  przyszło  na  razie  do  tego, 


-     465     - 

kiedy  jeduak  w  roku  1485  hospodar  mołdawski  złożył  królowi  hołd  w  Ko- 
łomyi, a  Bajazet  II,  jak  wiadomo,  zgłosił  się  z  propozycyami  pokojowemi, 
wtedy  poruszył  Kallimach  ponownie  myśl  koalicyi  z  Rzecząpospolitą  wenecką. 
W  ten  sposób  mniemał  on  może  Polska  pozyskać  Mołdawią,  albo  razem  z  We- 
necyanami  podjąć  wielką  na  Turków  wyprawę.  Kazimierz  usłuchał  tej  rady 
i  wyprawił  do  cesarza  i  do  Wenecyi  poselstwo,  w  którem  brał  także  udział 
Kallimach.  Wiadomo,  że  wszystkie  te  zamiary  żadnego  nie  odniosły  skutku, 
ale  kredyt  Kallimacha  u  dwom  rósł  mimoto.  Posyłano  go  do  Konstantynopola, 
w  roku  1490  do  Rzymu,  gdzie  miał  wyjednać  godność  kardynalską  dla  kró- 
lewicza Fryderyka,  słowem  wszędzie,  gdzie  tylko  wchodziły  w  grę  stosunki 
włoskie  lub  wschodnie  szukano  rady  i  pomocy  coraz  głośniejszego  w  Polsce 
humanisty.  Działalność  jego  musiała  się  współczesnym  widocznie  wydawać 
pożyteczną,  kiedy  Długosz,  surowy  zresztą  sędzia  ludzi  i  wypadków,  o  Kalli- 
machu  z  szacunkiem  się  wyraża  i  król  tak  wielkie  w  nim  pokłada  zaufanie, 
że  go  dodaje  do  boku  Jana  Olbrachta  jako  sekretarza  podczas  wyprawy  wę- 
gierskiej. Można  przypuszczać,  że  pomiędzy  Kallimachem  a  Janem  Olbrachtem 
szczególnie  serdeczny  zachodził  stosunek.  W  Rzymie  sławił  on  przed  papieżem 
i  kardynałami  dzielność  osobistą  królewicza  w  bitwie  pod  Kopestrzynem,  a  rok 
potem  nakłonił  go  do  podjęcia  owej  drugiej  wyprawy  węgierskiej,  która  skończyła 
się  zupełną  porażką  Jana  Olbrachta.  Mimotego  nie  ustał  wpływ  Kallimacha, 
jego  system  polityczny  staje  się  systemem  króla  Olbrachta,  jego  „rady"  podstawą 
jeżeli  nie  wewnętrznych  przeobrażeń  to  całej  zewnętrznej  polityki.  Zanim  o  tern 
mówić  będziemy,  w  związku  z  późniejszymi  wypadkami,  tu  wspomnieć  należy 
o  literackiej  działalności  Kallimacha.  Nieodrodny  syn  epoki  humanistycznej 
jest  on  przed ewszystkiem  mistrzem  pod  względem  formy.  Trzy  jego  monografie, 
Życie  Grzegorza  z  Sanoka,  Żywot  kardynała  Oleśnickiego  i  Historya  Włady- 
sława Warneńczyka,  w  trzech  księgach  spisana, ł)  odznaczają  się  niepospolitemi 
zaletami  stylu,  ale  jako  dzieła  historyczne  bardzo  małą  mają  wartość.  Głównie 
usiłuje  Kallimach  podnieść  znaczenie  i  działalność  Grzegorza  z  Sanoka,  którego, 
wbrew  świadectwom  naocznego  świadka  Długosza,  wszędzie  na  pierwsze  wy- 
suwa miejsce.  Jako  poeta  zostawił  nam  Kallimach  kilkadziesiąt  wierszy  oko- 
licznościowych. Są  to  ody,  elegie  i  epigramy,  w  duchu  owej  epoki  pisane, 
poświęcone  bądź  Grzegorzowi  z  Sanoka,  bądź  jakiejś  bliżej  nieznanej  Fannie 
Świętochnie,  ku  której  serce  poety  szczególniejszym  zapałało  afektem. 

W  owych  czasach  miały  też  te  okolicznościowe  poezye  niepospolite  zna- 
czenie i  powodzenie.  Kraków  bowiem  roił  się  od  cudzoziemców  rozmaitego 
rodzaju,  których  ściągała  tu  sława  uniwersytetu,  blask  potęgi  jagiellońskiej 
i  stosunki  handlowe.  Akademia  słynęła  wtedy  szczególniej  z  znakomitych  wy- 
kładów matematyki,  astronomii  i  astrologii.  Sława  Wojciecha  z  Brudzewa, 
który  był  uczniem  wiedeńskiego  astronoma  Peuerbacha  i  głośnego  Regiomon- 
tana,  a  profesorem  Kopernika,  gruntowna  wiedza  Macieja  z  Miechowa,  Marcina 
z  Olkusza,  Jana  z  Głogowa  i  wielu  innych  rozbrzmiewała  po  całym  świecie 
i  gromadziła  w  Krakowie  całe  zastępy  chciwych  wiedzy  scholarów,  pomiędzy 


łJ  Wydane  poprawnie  w  VI  tomie  Monum.  Pol.  histor.  Lwów  1893. 


—     466     - 

którymi  znajdowali  się  ludzie  słynni  później  z  nauki  i  znaczenia.    W  r.  1489 
zapisał  się  na  uniwersytet  krakowski  Konrad  Celtes,  niedawno  w  Norymberdze 
jako  poeta  uwieńczony    przez    cesarza  Fryderyka  III,  obok  niego  uczył  się  tu 
znany   humorysta  Tomasz  Murner,    historyk  bawarski  Turmair,  Corvinus  Rabę, 
Jan  Rhagius  (Rak)  z  Łużyc,  z  łacińska  Aesticampianus  zwany.     Wszyscy  oni 
tworzyli  pod  kierunkiem  Celtesa,  a  na  wzór  akademii    rzymskiej   Pomponiusa, 
towarzystwo  literackie  pod  imieniem  Sodalitas    literaria  vistulana,  gdzie 
Celtes    czytywał   swoje    poezye,    pisane  na  cześć   jakiejś  pięknej   krakowianki 
Hasiliny.  Brali  w  tem  udział  także  Polacy,  jak  Maciej  Drzewicki,  Erazm  Ciołek, 
Wojciech    z    Brudzewa,    a    oczywiście    i    Kallimach,    po    Grzegorzu  z  Sanoka 
główny  krzewiciel  humanizmu  w  Polsce.    Wpływ  tego  nowego  kierunku  obja- 
wiał   się    we    wszystkich    warstwach    społecznych.     Już  ten  sam  Eneasz  Syl- 
wiusz,  który  nie  tak  dawno   jeszcze    żartował    sobie  z  nieogładzonych   listów 
kanclerza  królowej  Zofii,  nazywa  Długosza  „mężem  niemniej  wymową  jak  cno- 
tami znacznym"  i  stawia  Niemcom  za  wzór  styl  Oleśnickiego.     „Wstyd  wam, 
wola  od,  przeczytawszy  list  Zbigniewa,  doręczony  mu  przez  Długosza,  Niemcy, 
którzy    dziś    rzymskiem    rządzicie    cesarstwem,    wstyd    wam   niemały    ten  list 
przynosi,  tak  ozdobnym  językiem  pisany  a  zarazem  tak  głęboki,  iż  niemało  się 
obawiam,  czy  nań  godnie  zdołam  odpowiedzieć".  Znajomość  języków  i  literatury 
klasycznej  i  dążność  do  stylu  gładkiego,  przypominającego  o  ile  możności  nie- 
doścignione   wzory    starożytnych,    szerzyła  się  we  wszystkich    warstwach  wy- 
kształceńszych,    sięgała    nawet  tam,  gdzie  dotąd    niewiele  się  o  to  troszczono, 
na  dwór  królewski.  Nie  mamy  wiadomości,  aby  Władysław  Jagiełło,  sam  nie 
umiejący  ani  pisać,  ani  czytać,  starał  się  o  odpowiednie  synów  swoich  wycho- 
wanie.    Jakoż  w  Kazimierzu    Jagiellończyku  sławią  współcześni  jego  prostotę 
w  życiu  i  obyczajach,  nie  wspominając  wcale  o  jakiemś  gruntowniejszem  wy- 
kształceniu, do  czego  co  prawda  i  czasu    zabrakło.     Dopiero  pilniejsze  zajęcie 
się  sprawami  państwa  i  wzrastające  znaczenie  uniwersytetu  krakowskiego  dało 
królowi,  wzrosłemu  wśród  puszcz  litewskich,  poznać  znaczenie  i  wartość  nauki, 
a  niemało  zapewne  przyczyniła  się  do  tego  i  królowa  Elżbieta,  o  której  grun- 
townem  wykształceniu  dawniej  już  wspominaliśmy.  Toż  temu  dwojakiemu  prą- 
dowi przypisać  należy,  że  wychowanie  królewiczów  powierzono  tak  wybitnym 
mężom  jak    Długosz  i  Kallimach  i  że  ostatni  do  tak    wielkiego  u  dworu  do- 
szedł znaczenia.    Nie  poprzestała   jednak    królowa   Elżbieta  na  staraniu  około 
wykształcenia    synów    swoich  i  córek,  lecz  rozciągając  troskliwość  swoją  i  na 
następne    pokolenie,    dała   inicyatywę   do  ułożenia    bardzo    ciekawej  i  ważnej 
książeczki    o    wychowaniu    synów    królewskich    (de    institutione    regii    pueri). 
Traktat    ten    napisany    zapewne    podług    wskazówek    Elżbiety    przez   jednego 
z  nadwornych    humanistów,    był    przeznaczony    dla    najstarszego    z    pomiędzy 
królewiczów,  Władysława  II,  króla  czeskiego  i  węgierskiego,  który  w  r.  1502 
ożenił  się  z  Anną  Foix,  hrabianką  Angouleme.     Rzeez   napisana  wytworną  ła- 
ciną, przypomina  podobny  traktat  Eneasza  Sylwiusza  dla  brata  Elżbiety,  Wła- 
dysława Pogrobowca,  a  jest  także  i  z  tego  względu  ciekawy,  że  wspominając 
kilkakrotnie  o  Kallimachu,    przedstawia  go  nam  jako  człowieka  u  dworu  pol- 
skiego wielkie  mającego  wpływy. 


—     467     — 

Cała  ta  literatura  łacińska,  klasycznym  duchem  przejęta  i  na  klasycznym 
wzniesiona  gruncie,  nie  mogła  oczywiście  przyczynić  się  w  niczem  do  rozbu- 
dzenia literatury  narodowej,  polskiej.  Tłumaczenia  psalmów  i  ustępów  z  pisma  Św., 
modlitewniki  ułożone  dla  praktycznego  użytku,  oto  są  jedyne  ślady  i  pomniki 
języka  polskiego  z  tych  czasów,  jeżeli  pominiemy  wzmianki  nawiasowe  w  aktach 
sądowych  i  kościelnych.  Wśród  tych  okruchów  polskiego  piśmiennictwa  wy- 
różnia się  jeden  ciekawy,  jestto  pieśń  na  cześć  Wikliffa,  ułożona  przez  Andrzeja 
z  Dobszyna  Gałkę.  Pochodził  on  z  Mazowsza,  zapisał  się  na  uniwersytet  kra- 
kowski w  roku  1420,  uzyskał  stopień  magistra,  następnie  jednak  podejrzany 
o  sprzyjanie  naukom  Hussa,  został  osadzony  w  klasztorze  mogilskim.  Kiedy 
zaś  pod  jego  nieobecność  zaczęto  robić  poszukiwania  pomiędzy  jego  książkami 
i  znaleziono  rzeczywiście  jakieś  heretyckie  dzieła,  sprowadzono  Gałkę  z  Mogiły 
do  Krakowa.  Ale  przezorny  magister  skorzystał  z  pierwszej  sposobności,  jaka 
się  nadarzyła,  aby  uciec  z  Krakowa  i  na  sąsiedniem  Szląsku  szukać  schro- 
nienia. Wywiązała  się  z  tego  powodu  żywa  korespondencya  pomiędzy  Zbi- 
gniewem Oleśnickim  a  biskupem  wrocławskim  o  wydanie  Gałki,  ale  starania 
te  pozostały  bez  skutku.  Gałka  zginął  bez  wieści,  a  jedynym  pomnikiem  jego 
działalności  literackiej  jest  ów  hymn  pochwalny  dla  angielskiego  reformatora.1) 

Jeżeli  hussytyzm  wogóle  i  pobyt  Hieronima  z  Pragi  w  Polsce  taki  wpływ 
wywarły  na  stan  umysłów  u  nas,  jeżeli  magister  Andrzej  z  Kokorzyna,  a  obok 
niego  i  inni  profesorowie  krakowskiej  akademii  bądź  z  polecenia  Zbigniewa 
Oleśnickiego,  bądź  też  z  własnej  inicyatywy  ogłaszali  uczone  traktaty  przeciw 
doktrynom  hussyckim,  to  nic  dziwnego,  że  i  zapatrywania  na  stosunek  pań- 
stwa do  kościoła  znacznym  w  tym  czasie  musiały  uledz  zmianom.  Reprezen- 
tantem tego  kierunku  a  zarazem  reformatorem  politycznym  jest  Jan  Ostroróg. 
Urodził  on  się  około  roku  1436 ')  z  ojca  Stanisława,  natenczas  podstolego 
kaliskiego  i  starosty  kujawsko-brzeskiego.  Jako  17-letni  młodzieniec  wysłany 
wraz  z  stryjecznym  bratem  swoim,  Dobrogostem,  do  uniwersytetu  w  Erfurcie, 
uczył  się  tam  przynajmniej  lat  dwa  i  powrócił  do  kraju  około  roku  1461 
z  stopniem  doktora  prawa  rzymskiego  i  kanonicznego.  W  tym  charakterze 
i  jako  potomek  znacznej  rodziny  wielkopolskiej  —  dziad  jego,  Sędziwój,  był 
wojewodą  poznańskim  —  znalazł  on  pomieszczenie  w  kancelaryi  królewskiej, 
brał  udział  w  ważniejszych  sprawach  publicznych,  jeździł  do  papieża  Piusa  II, 
i  został  w  roku  1464  kasztelanem  międzyrzeckim,  a  więc  członkiem  senatu. 
Jako  taki  podpisał  traktat  toruński,  później,  może  jeszcze  w  roku  1466,  składał 
wraz  z  Wincentym  Kiełbasą,  biskupem  chełmińskim,  w  imieniu  króla  Kazi- 
mierza obedyencyą  papieżowi  Pawłowi  II,  w  roku  1474  postąpił  na  kasztelanię 
poznańską  i  na  tej  godności  pozostał  niemal  zapomniany  przez  lat  26.  Dopiero 
w  roku  1500  został  wojewodą  poznańskim,  a  w  roku  następnym  umarł  mając 
lat  około  66.  Wykształcony  politycznie,  zdolny  i  w  świecie  bywały,  musiał 
Ostroróg,    wstąpiwszy  do  życia    publicznego,    zwrócić    uwagę    swoją    na  dwie 


')  A.  Sokołowski:    Andrzej  Gałka  z  Dobszyna,  poeta  polski  w  wieka  XV.    Przewodnik 
nauk.  i  liter,  z  roku  1874. 

s)  A.  Małecki:  Kiedy  powstał  rnemoryał  Ostroroga?  Kwartalnik  histor.  Roczn.  I.,  1887. 


—     468     — 

szczególniej  okoliczności:  na  stosunek  Polski  do  Rzymu  i  na  potrzebę 
reformy  wewnętrznej.  Co  do  pierwszej  kwestyi  stały  rzeczy  wtedy  tak, 
że  i  Kalikst  III  i  następca  jego  Pius  II  byli  dla  Polski  nieprzychylnie  uspo- 
sobieni i  że  od  początku  wojny  pruskiej  nieprzychylność  tę  w  sposób  dla 
króla  i  stanów  pruskich  bardzo  nieprzyjemny  objawiali.  Z  drugiej  strony  szlachta 
i  duchowieństwo  targując  się  z  Kazimierzem  o  każdy  nowy  podatek,  przewle- 
kali wojnę  w  nieskończoność  i  tern  nieopatrznem  postępowaniem  na  kraj  i  na 
siebie  coraz  to  nowe  ściągali  klęski  i  ciężary.  W  jednym  i  drugim  kierunku 
zatem  była  reforma  konieczna.  Z  tego  przekonania  wychodząc  ułożył  Ostroróg 
swój  „memoryał"  w  języku  łacińskim.  *)  Składa  on  się  z  dwóch  części,  jedna 
traktuje  o  stosunku  państwa  do  Stolicy  apostolskiej  i  tu  autor  przemawia  za 
zniesieniem  t.  zw.  annat  i  za  niezawisłością  państwa,  staje  przeto  na  stanowisku 
narodowego  kościoła. 

„Odwiedzić  nowego  papieża  —  pisze  on  —  i  powinszować  mu  wynie- 
sienia, a  zarazem  przypomnieć  mu  i  upomnieć  go,  aby  kościołem  Chrystusowym 
rządził  sprawiedliwie  i  święcie,  wypowiedzieć  także  i  wyznać  katolicki  nasz 
i  królestwa  tego  charakter  —  tego  bynajmniej  za  rzecz  złą  nie  poczytuję.  Lecz 
przyrzekać  mu  posłuszeństwo  we  wszystkiem,  jak  się  to  często  mówi,  żadną 
miarą  nie  mogę  nazwać  właściwem".  Jeżeli  słowa  te  miały  być  odpowiedzią 
na  politykę  kuryi  rzymskiej  w  sprawie  pruskiej,  to  w  drugiej  części  memoryału 
uderza  Ostroróg  na  duchowieństwo  polskie  z  punktu  widzenia  narodowego 
i  państwowego.  Jest  on  zatem  za  zniesieniem  eksemcyjnych  przywilejów  kościoła, 
za  pociągnięciem  duchownych  do  ponoszenia  ciężarów  publicznych,  gorszy  się 
tem,  że  niektóre  zakony  tylko  Niemców  przyjmują  do  swego  grona,  oburza  się 
na  kazania  niemieckie  i  uderza  na  stan  rękodzielniczy,  który  zawsze  jeszcze 
w  kwrestyach  spornych  Magdeburg  za  źródło  praw  i  prawnych  postanowień 
uważa.  W  związku  z  tem  dąży  on  do  uszczuplenia  przywilejów  mieszczańskich, 
ale  równie  nieprzychylnym  jest  i  dla  drobnej  szlachty.  Chce  zapewnić  rząd 
prowincyonalny  możnowładztwu,  usunąć  sądy  wTiecowe  i  wzmocnić  stanowisko 
wojewodów.  Jest  Ostroróg  zatem  zwolennikiem  rządów  po  części  oligarchicznych, 
po  części  mouarchicznych  i  dąży  do  celu  swego  przez  ograniczenie  przywilejów 
duchowieństwa  i  mieszczaństwa,  przez  ukrócenie  autonomii  szlacheckiej.  Me- 
moryał, ułożony  prawdopodobnie  w  roku  1464  lub  1465,  nie  odniósł  wprawdzie 
zamierzonego  skutku,  ale  postulata  w  nim  zawarte  odezwały  się  głośnem 
echem  na  sejmach    następnych  ze  szkodą  państwa  i  społeczeństwa    polskiego. 


l)    Tytuł    był    następujący:     „Monumentum    pro    comitiis    generalibus    pro    republicae 
ordinatione". 


—    469     — 

Jan  Olbracht  1492-1501. 

Elekcya.  Długie,  bo  prawie  pul  wieku  trwające  panowanie  Kazimierza 
Jagiellończyka,  podniosło  bardzo  znacznie  potęgę  Polski  i  świetność  rodziny 
królewskiej.  Przyłączenie  Prus  do  Korony,  dokonane  w  imię  tych  samych 
zasad,  które  przyświecały  pierwszym  zawiązkom  unii  polsko-litewskiej,  roz- 
wijało dalej  i  wzmacniało  ideę  braterstwa  narodów,  powracało  Polsce  utracone 
dawniej  prowincye,  otwierało  dla  handlu  polskiego  porty  bałtyckiego  morza 
i  zasilało  jej  organizm  polityczny  społecznością  rządną  i  zasobną  która,  wy- 
chowana w  twardej  szkole  krzyżackiego  ucisku,  mogła  i  powinna  była  regu- 
lować wybujałe  zapędy  szlacheckiego  społeczeństwa.  Oprócz  ziem  pruskich 
przeszły  pod  bezpośrednią  władzę  królewską:  ziemia  bełska  i  znaczne  części 
mazowieckiej  dzielnicy,  przycichły  separatystyczne  dążności  Litwy,  a  dynastya 
jagiellońska  zasiadła  na  trouie  czeskim  i  węgierskim. 

Wszystkie  te  powodzenia  zawdzięczała  Polska  głównie  wytrwałej  i  prze- 
zornej polityce  królewskiej.  Ale  tak  jak  gdyby  przedsięwzięcia  te,  szczęśliwie 
dokonane,  wyczerpały  siły  jego  ducha  i  cały  zasób  energii,  nie  uczynił 
Kazimierz  Jagiellończyk  w  dwóch  najważniejszych  kwestyach  nic,  coby  po  jego 
śmierci  państwo  od  burz  i  wstrząśnień  wewnętrznych  uchronić  mogło,  nie 
uregulował  bowiem  następstwa  ani  w  Koronie,  ani  na  Litwie  i  stał  się  w  ten 
sposób  mimowolnie  przyczyną  tego  rozbicia,  które  Rzeczpospolitą  na  schyłku 
XV.  wieku  wielce  osłabiło  i  licznych  niepowodzeń  było  powodem. 

Podczas  gdy  Władysław  Jagiełło,  mając  tylko  dwóch  synów,  nie  spoczął 
tak  długo,  dokąd  starszemu  z  nich  nie  zapewnił  korony,  Kazimierz  Jagiel- 
lończyk zostawiał  pięciu  męskich  potomków,  a  czterech  z  nich  mogło  się 
ubiegać  snadnie  o  tron  ojcowski.  Z  góry  zatem  można  było  przewidzieć,  że 
elekcya  wywoła  zatargi  pomiędzy  braćmi,  poruszy  wszystkie  antidynastyczne 
żywioły  i  unię  polsko-litewską  na  poważne  narazi  niebezpieczeństwa.  Czuł  to 
dobrze  sam  król,  kiedy  przed  śmiercią,  której  zapewne  tak  rychło  się  nie  spo- 
dziewał, wydał  ustne  rozporządzenie  co  do  następstwa  w  Litwie  i  w  Koronie.1) 
Przychodziły  one  co  prawda  zapóźno,  nie  były  bowiem  uznane  przez  naród, 
a  co  najważniejsza  w  zasadniczych  punktach  nie  zgadzały  się  z  całym  kierun- 
kiem długoletniej  polityki  królewskiej.  Bo  jeżeli  czytamy,  że  Kazimierz  Jagiel- 
lończyk wyraził  życzenie,  aby  korona  polska  przypadła  drugiemu  z  kolei 
synowi  jego,  Janowi  Olbrachtowi,  to  pragnienie  takie  było  zupełnie  naturalne, 
ale  ażeby  ten  sam  monarcha,  który  przez  całe  życie  swoje  pracował  nad  utrzy- 
maniem i  wzmocnieniem  unii,  nagle,  na  łożu  śmiertelnem,  przeznaczał  godność 
wielkoksiążęcą  na  Litwie  młodszemu  synowi  Aleksandrowi  i  przez  to  własne 
dzieło  swoje  osłabiał  i  niszczył,  to  jest  rzeczywiście  dziwne  i  niezupełnie  zro- 
zumiałe. A  jednak  stało  się  tak  w  istocie.  Separatyzm  litewski,  ujęty  w  karby 
przez  Kazimierza,  obudził  się  po  jego  śmierci  z  całą  gwałtownością  i  już 
w  pierwszych    dniach    lipca  1492  roku    wydali    panowie    litewscy    uniwersał, 

')  Caro,  Gesch.  Polens,  V,  629  podaje  wprawdzie  w  wątpliwość  „polityczny  testament" 
Kazimierza  Jagiellończyka,  ale  dokumenty  świeżo  ogłoszone  w  Codex.  epistoł,  t.  III  dowodzą, 
że  ustne  takie  postanowienia  istniały  rzeczywiście. 


—     470     — 

powołujący  książąt  i  panów  na  sejm  do  Wilna,  na  dzień  św.  Eliasza  (20.  lipca) 
i  donoszący  zarazem,  że  z  powodu  grożących  zewsząd  niebezpieczeństw  po- 
ruczyli  władzę  najwyższą  w  wielkiem  księstwie  tymczasowo  królewiczowi 
Aleksandrowi.  Ów  sejm  litewski,  jakto  z  góry  można  się  było  spodziewać,  obrał 
wielkim  księciem  Aleksandra  wbrew  postanowieniom  unii  horodelskiej,  która 
orzekała,  że  wielkiego  księcia  ma  mianować  król  polski  za  radą  prałatów 
i  baronów  polskich  i  litewskich.  Wprawdzie  w  tej  chwili  był  tron  polski 
opróżniony,  ale  pozostawało  jeszcze  zawsze  porozumienie  z  Polakami,  którzy 
ze  swojej  strony  postąpili  całkiem  legalnie,  zapraszając  Litwinów  do  udziału 
w  wyborze  króla.  W  odpowiedzi  na  to  zaproszenie  przybyło  do  Polski  po- 
selstwo litewskie  z  oświadczeniem,  że  zmarły  król  życzył  sobie,  ażeby  na 
tronie  polskim  zasiadł  Jau  Olbracht  a  na  litewskim  Aleksander.  Polacy  wiec 
postąpią  najstosowniej,  jeżeli  obiorą  królem  Jana  Olbrachta;  Litwa  powierzyła 
rządy  już  Aleksandrowi.  Tak  zwyciężył  na  razie  separatyzm  litewski  i  Po- 
lakom nie  pozostawało  nic  innego,  jak  tylko  przystąpić  natychmiast  do  wy- 
boru króla. 

Termin  elekcyi  wyznaczono  na  dzień  15.  sierpnia  do  Piotrkowa.  Tym- 
czasem rozpoczęły  się  na  dobre  już  zabiegi  kandydatów.  Nie  ulega  najmniejszej 
wątpliwości,  jakkolwiek  skąpe  bardzo  źródła  współczesne  o  tern  nie  mówią 
wyraźnie,  że  rozważano  kandydatury  wszystkich  czterech  braci  Jagiellończyków. 
Jednym  bowiem  imponowała  potęga  króla  czeskiego  i  węgierskiego,  Włady- 
sława, drudzy  mniemali,  że  zagrożona  unia  polsko-litewska  najlepiej  da  się 
utrzymać  przez  powołanie  na  tron  polski  Aleksandra,  inni  wreszcie  dzielili 
sympatye  swoje  pomiędzy  Jana  Olbrachta  i  Zygmunta.  Widoki  Olbrachta  były 
o  wiele  lepsze.  Dał  on  już  dowody  osobistej  dzielności  w  bitwie  pod  Ko- 
pestrzynem,  gdzie  zniósł  cały  kosz  tatarski  i  pojmanego  w  jasyr  carzyka 
śmiercią  ukarać  kazał;  współzawodniczył  następnie,  co  prawda,  nieszczęśliwie 
z  Władysławem  o  koronę  węgierską,  ale  i  tu  w  walce  pod  Koszycami  stawił 
się  mężnie  i  nie  oszczędzał  życia  swego  do  tego  stopnia,  że  aż  trzy  konie 
pod  nim  zabito.  Osobista  ta  odwaga  odbijała  bardzo  korzystnie  od  niewojennego 
usposobienia  ojca  i  braci  Olbrachta  i  zdawała  się  zapowiadać  niepospolitą 
energię  i  przedsiębiorczość,  a  wykształcenie  staranne,  jakie  odebrał  i  przymioty 
duszy  i  serca,  o  których  wiele  mówiono,  dawały  Olbrachtowi  niewątpliwą 
przewagę  nad  nieudolnym  Władysławem,  słabowitym  i  upośledzonym  Ale- 
ksandrem, jakoteż  nad  nieznanym  jeszcze  wtedy  w  szerszych  kołach  Zygmuntem. 
Nadto  popierała  go  całym  swoim  wpływem  matka,  królowa  Elżbieta,  najwięcej 
pono  miłująca  Olbrachta,  popierali  obaj  bracia  Władysław  i  Aleksander,  a  i  on 
sam  nie  szczędził  starań  i  zabiegów,  aby  sobie  głosy  elektorów  pozyskać. 
Już  w  połowie  czerwca,  a  więc  na  dwa  miesiące  przed  terminem  elekcyi, 
a  w  tydzień  zaledwie  po  śmierci  ojca  pisał  Olbracht  do  Gdańszczan  list 
z  prośbą,  aby  głosy  swoje  na  niego  oddali,1)  a  w  kilka  tygodni  potem  uwijali 
się  po  miastach  pruskich  w  tym  samym  celu  Rafał  Leszczyński  i  Jan  Liber- 
haud,  lekarz  przyboczny  króla  Kazimierza,  człowiek  w  owych  okolicach  znaczny 


')  Codex.   epistoł.  III,  395. 


—     471     — 

i  wpływowy.     Zaopatrzeni    w    listy  polecające    królowej    matki    i   wierzytelno 
królewicza    Olbrachta,    pracowali    oni    gorliwie    nad     pozyskaniem    umysłów 
razem  z  innymi,    mniej  znacznymi   ajentami,    których    nazwiska    przypadkowo 
tylko  doszły  do  naszej  wiadomości.  ■')    Skutek  tych  zabiegów  był  taki,  że  jak 
się  pokaże    później,    wszyscy    delegaci    pruscy  poparli   kandydaturę  Olbrachta. 
W  podobny    sposób    zapewne    obrabiano  opinią  publiczną,  także  na  sejmikach 
ziemskich,  przez    biskupa    krakowskiego  Fryderyka  wpływano  na  duchowień- 
stwo,   książętom    mazowieckim    obiecywano    korzystne   dla    nich    uregulowanie 
sporów    granicznych,    słowem    rozwinięto  we  wszystkich    kierunkach    agitacyą 
bardzo  zręczną  i  bardzo    skuteczną.     Pomimo  tego  nie  brakło  i  takich,  którzy 
wobec  skrzętnych  zabiegów  Olbrachta  zajmowali  wyczekujące  lub  wprost  nie- 
pizychylne  stanowisko.     Oni  to   zapewne  rozsiewali  nieprawdopodobne  zresztą 
wieści,  że  Władysław    pragnie    koniecznie    zostać    królem   polskim  i  że  gotów 
jest  nawet    orężem    zabiegi  swoje  popierać,  oni  wysuwali    kandydaturę   króle- 
wicza Zygmunta,  o  którym  nie  wiemy    wcale,   aby  z  bratem    starszym    chciał 
współzawodniczyć  lub  w  osiągnięciu  korony  mu  przeszkadzać.  Główną  sprężyną 
tej  opozycyi,  nie  mającej    ani    zdeklarowanego   jasuo    programu    politycznego, 
ani  wyraźnego  kandydata,  był  prymas  ówczesny  Zbigniew  Oleśnicki,  bratanck 
sławnego  kardynała.2)  Jakie  kieroAraly  nim  pobudki,  odgadnąć  trudno.  W  pierw- 
szym   rzędzie    zapewne    odzywały    się    w   jego    sercu    tradycye    stryja,   który 
u  schyłku  życia  swego  tak  nieprzyjazne    zajmował    stanowisko   względem  Ka- 
zimierza Jagiellończyka,  a  dumę  jego  drażniło  także  niemało  wyniesienie  i  wy- 
nikające stąd  współzawodnictwo  królewicza  Fryderyka.  Młodzieniec  ten,  mający 
wtedy  zaledwie  lat  24,  piastował    godność    biskupa  krakowskiego  i  skutkiem 
swojego    pochodzenia    zajmował  przy  wszystkich    obchodach  uroczystych,  bez 
względu  na  obecność    prymasa,    pierwsze    miejsce.     Jemu  toż    składają   czoło- 
bitność swoją  najpierw  posłowie    pruscy,   kiedy  przybyli  do  Piotrkowa,  a  do- 
piero potem3)  udają  się  do  gospody  Zbigniewa  Oleśnickiego.    W  czasach,  gdzie 
tyle  znaczenia    przywiązywano    do    ceremonij    wszelkiego    rodzaju  i  gdzie    tak 
ściśle    przestrzegano    etykiety,    musiały  i  takie  sprawy  podrzędne  budzić  nie- 
smak i  rozgoryczenie. 

Około  prymasa  kupiła  się  cała,  nieliczna  zresztą,  o  ile  sądzić  można, 
opozycya.  Przedewszystkiem  należeli  do  niej  książęta  mazowieccy  ze  starszej, 
warszawskiej  linii  pochodzący:  Janusz  II  i  Konrad  III.  Mieli  oni  oddawna  za- 
targi z  Kazimierzem  Jagiellończykiem  to  o  ziemię  drohiczyńską,  to  świeżo 
o  księstwo  płockie,  to  wreszcie  o  posiadanie  miasteczka  i  zamku  Krzeszowa 
i  w  sercach  ich  wyrobiła-  się  skutkiem  tego  pewna  stateczna  niechęć  ku  dy- 
nastyi  jagiellońskiej,  którą  oczywiście  podsycać  musiało  jeszcze  bardziej  prze- 
konanie, że  korona  polska  po  śmierci  Kazimierza  Wielkiego  raczej  Piastom 
mazowieckim  niż  obcej  dynastyi  litewskiej  przypaść  była  powinna.  Widzie- 
liśmy gdzieindziej,  jak  Władysław  Jagiełło  starał  się  zagniewanych  książąt 
mazowieckich  przejednać  i  rzeczywiście  powiodło  mu  się  pozyskać  linię  młodszą, 

')  Tamże  p.  597. 

s)  Porównaj  artyk.  F.  Bostla:  Do  elekcyi  Jana  Olbrachta.  Kwartalnik  hist.  Rocznik  IX. 

3)  Cod.  ep.  III,  402. 

U 


—     472     — 

starsza,  podrażniona  świeżo  uszczupleniem  praw  swoich,  trwała  w  ciągłej 
przeciw  tronowi  opozycyi,  a  były  nawet  chwile,  gdzie  nawiązywała  dawniejsze 
stosunki  z  dworem  czeskim,  przenosząc  dalsze  i  wygodniejsze  dla  siebie 
zwierzchnictwo  Luksemburgów  nad  zawisłość  od  korony  polskiej. 

Kiedy  zatem  teraz  nadeszła  chwila  ełekcyi  i  kiedy  na  tronie  polskim  miał 
zasiąść  Jan  Olbracht,  o  którego  energii  i  przedsiębiorczości  tyle  mówiono,  po- 
wstały w  duszy  książąt  mazowieckich  nowe  obawy.  Zdawało  im  się,  że  pora 
to  jest  najodpowiedniejsza  do  wytargowania  korzystnych  dla  Mazowsza  wa- 
runków, a  może  łudzili  się  i  nadzieją,  że  popierając  innego  kandydata,  prę- 
dzej i  łatwiej  cel  zamierzony  osiąguą.  Wiadomość  jakoby  książę  Janusz  sam 
o  koronie  zimyślał,  nie  znajduje  w  źródłach  współczesnych  potwierdzenia,  to 
pewnem  zdaje  się  być  jednak,  że  na  politykę  książąt  mazowieckich  działały 
obce,  zagraniczne  wpływy.  *)  Nadaremnie  starał  się  uspokoić  obawy  Konrada 
i  Janusza  wielki  książę  Aleksander,  książę  Janusz,  przybywszy  do  Piotrkowa 
na  elekcyę,  połączył  się  natychmiast  z  prymasem  i  zajął  wyczekujące  stano- 
wisko opodal  od  miasta.  Siły  jego  i  arcybiskupa  obliczano  na  500  zbrojnych, 
co  wobec  nie  bardzo  licznego  zjazdu  imponujące  musiało  czynić  wrażenie. 
Ażeby  wpływ  ten  zrównoważyć  postarała  się  królowa  Elżbieta  o  zbrojne  dla 
Olbrachta  poparcie.  Biskup  krakowski,  królewicz  Fryderyk,  przyprowadził  ze 
sobą  600  żołnierzy  i  tak  pole  elekcyjne  podzieliło  się  na  dwa  zbrojne 
i  z  niedowierzaniem  na  siebie  spoglądające  obozy.  Tymczasem  minął  dzień 
15.  sierpnia,  do  wyboru  króla  przeznaczony,  bez  żaduego  rezultatu.  Czekano 
niewiadomo  na  co,  czy  na  liczniejszy  zjazd  szlachty,  ściągającej  się  powoli,  czy 
na  ukończenie  układów,  które  może  z  stronnictwem  przeciwnem  nawiązauo. 
Wśród  tego  rozchodziły  się  pogłoski  o  kandydaturze  króla  Władysława, 
a  charakterystycznem  jest  w  każdym  razie,  że  kiedy  około  25.  sierpnia  przybył 
do  Piotrkowa  poseł  Władysława,  Sokołowski,  i  przy  wiózł  wiadomość  o  zbli- 
żaniu się  wielkiej  ambasady  węgierskiej,  której  przywodził  biskup  Waradyński, 
nie  czekano  wcale  na  jej  przyjazd,  lecz  dnia  27.  sierpnia  przystąpiono  do  ełekcyi. 

Rzeczy  stały  wtedy  już  tak,  że  cała  szlachta  i  posłowie  miejscy,  a  nadto 
także  część  możnowładztwa  popierała  kandydaturę  Olbrachta,  podczas  gdy 
prymas  i  możni  jego  adherenci  trwali  przy  Władysławie.  Szczególniej 
mieszczaństwo  garnęło  się  z  pewnym  zapałem  nawet  pod  sztandary  królewicza, 
działało  zgodnie  ze  szlachtą,  a  pomoc  ta  musiała  być  znaczna,  skoro  oprócz 
posłów  gdańskich  i  toruńskich,  Lwów  wysiał  czterech  delegatów,8)  a  nie 
brakło  zapewne  krakowskich  i  poznańskich  reprezentantów. 

Dnia  27.  więc  po  wysłuchaniu  mszy  św,  zgromadzili  się  uczestnicy 
ełekcyi  na  zaniku,  a  kiedy  godzina  do  wyboru  wyznaczona  uderzyła,  kazał 
marszałek  wielki  wyjść  z  sali  wszystkim,  którzy  nie  mieli  prawa  głosowania. 
Pozostali  tylko  biskupi,  wojewodowie,  kasztelani,  delegaci  miejscy  i  nieMrątpliwie 
także  nieliczni  posłowie  ziemscy.  Ilość  elektorów  nie  przenosiła  czterdziestu;3) 


*)  I/.st  Aleksandra  do  książąt  mazowieckich,  Cod.  cp.  III,  396. 
2)  Bostel:  Do  ełekcyi  Jana  Olbrachta. 

8)  Opis  elekcji  Jana  Olbrachta,  Cod.  ep.  III,  404.  Że  byli  i  posłowie  od  szlachty,  tego 
dowodzi  obecność  podkomorzego  pomorskiego,  który  senatorem  nie  był. 


—     473     — 

głosowano  ustuie  i  w  przeciągu  jednej  godziny  dokonano  wyboru.  Zdaje  się 
jednak,  że  elekcya  nie  poszła  tak  gładko,  chociaż  ostatecznie  wszyscy  zgo- 
dzili się  na  Jana  Olbrachta,  bo  kiedy  zapytano  biskupa  warmińskiego,  koniu 
głos  swój  daje?  odpowiedział,  że  będzie  glosować  razem  z  posłami  pruskimi. 
Widocznie  więc  wstrzymywano  się  z  tej  strony  z  oddaniem  głosów  do  ostatniej 
chwili,  aby  siu  zastosować  do  całego  przebiegu  elekcyi  i  w  razie  wątpliwości 
jakiej  rzucie1,  poważną  ilość  głosów  na  korzyść  miłego  sobie  kandydata,  którym 
był  oczywiście  Jan  Olbracht.  Możliwem  jest  także  i  to,  że  w  stauowczej  chwili 
pojawienie  się  rotmistrzów  w  sali  elekcyjnej,  jak  to  opowiadał  na  sejmie 
roku  1569  marszałek  izby  poselskiej  Czarnkowski,  skłoniło  opozyeyę  do  prze- 
chylenia się  na  stronę  większości.  W  ten  sposób  o  godzinie  11.  przedpo- 
łudniem został  obrany  królem  polskim  Jan  Olbracht.  Po  ukończeuiu  wyboru 
wyszedł  marszałek  z  zamku  i  z  podwyższenia  obwieścił  zgromadzonej  szlachcie 
rezultat  elekcyi,  zapytując  po  trzykroć,  czy  się  nań  zgadzają  i  czy  taka  jest 
ich  wola?  na  co  wszyscy  podnieśli  ręce  do  góry  i  zawołali  po  trzykroć  po 
polsku:  „Jest". 

Wtedy  zabrzmiała  pieśń  radosna  wśród  tłumu  i  cały  lud  wezbraną  falą 
popłynął  za  biskupami  i  elektorami  do  parafialnego  kościoła,  gdzie  odśpiewano 
„Te  deurn". 

Stan  państwa.  —  Sejmiki.  —  Sejm  roku  1493.  —  Polityka  zewnętrzna.— 
Sejm  roku  1496.  W  teu  sposób  odbyła  się  pierwsza,  szczegółowo  opisana 
elekcya  i  Jan  Olbracht  osiągnął  nareszcie  tyle  przez  siebie  upragnioną  koronę. 
Charakter  i  osobistość  młodego  króla,  który  liczył  wtenczas  lat  32,  *)  zdawały 
się  rokować  jak  najpiękniejsze  nadzieje.  Spodziewano  się,  że  Olbracht  położy 
tamę  nadużyciom,  jakie  przy  końcu  panowania  Kazimierza  Jagiellończyka  po- 
wstały, że  powściągnie  napady  Tatarów  i  uporządkuje  skarb  królewski,  w  opła- 
kanym znajdujący  się  stanie.  Jakoż  przypuszczać  należy,  że  i  on  sam  nie 
szczędził  pod  tym  względem  obietnic  i  przyrzeczeń,  skoro  sejmiki  ziemskie 
tak  silnie  kandydaturę  jego  poparły.  Niestety  dziedzictwo,  jakie  obejmował  po 
ojcu,  było  tego  rodzaju,  że  najlepszym  chęciom  króla  uieprzeparte  niemal  sta- 
wiało zapory.  Polska  tworzyła  państwo  niewątpliwie  potężne  i  rozległe,  była 
przez  związek  dynastyczny  złączona  ściśle  z  Węgrami  i  Czechami  i  miała 
wszelkie  warunki  świetnego  ekouomicznego  rozwoju,  ale  stosunki  wewnętrzne 
nieuregulowane,  brak  spójni  pomiędzy  prowiucyami,  jaskrawo  występujący 
separatyzm  litewski,  a  uadewszystko  zawisłość  króla  od  stanów  czyniły  te 
świetność  i  potęgę  więcej  pozorną  niż  rzeczywistą.  Jan  Olbracht,  wyniesiony 
na  tron  głównie  głosami  szlachty  i  mieszczaństwa,  znalazł  się  odrazu  w  po- 
łożeniu trudnem  i  drażliwem.  Nie  mógł  on  myśleć  oczywiście  o  związkach 
z  możnowładztwem,  które  mu  podczas  elekcyi  tak  wyraźna  okazało  niechęć, 
lecz  musiał  szukać  oparcia  dla  siebie  w  tej  masie  szlacheckiej,  co  z  takim 
zapałem  do  niego  się  garuęła  i  za  rządów  Kazimierza  Jagiellończyka  tak  po- 
ważne w  Rzeczypospolitej  wywalczyła  sobie  stanowisko.  Sejmiki  ziemskie 
przedstawiały  w  tej  chwili  już  tak  znaczną  potęgę,  że  każdy  mąż  stanu  liczyć 


')  Urodzony  27.  grudnia  1460  roku. 

34* 


—     474     — 

się  z  nimi  musiał  a  cóż  dopiero  monarcha  wstępujący  na  tron,  kryjący  może 
w  głębi  duszy  ambitne  zamiary,  poczuwający  się  do  pewnej  wdzięczuości  dla 
tej  rzeszy  szlacheckiej  i  od  niej  pod  względem  pieniężnym  zupełnie,  prawie 
zawisły.  Zdawało  mu  się  zatem,  że  nadając  tej  masie  ziemiańskiej  odpowiednią 
organizacyę,  łącząc  życie  polityczne  prowincjonalne  w  jedno  ognisko  sejmowe 
i  nie  szczędząc  przywilejów,  za  którymi  szlachta  tak  bardzo  tęskniła,  stworzy 
dla  władzy  królewskiej  silną  podstawę  i  uwolni  Rzeczpospolitą  od  dalszych 
wstrząśnień  wewnętrznych.  Do  takiej  polityki  skłaniały  króla  także  względy 
praktyczne,  bo  doświadczenie  lat  ubiegłych  uczyło,  że  każda  uchwała  przez 
sejm  powzięta,  stawała  się  dopiero  wtenczas  ważną,  jeżeli  uzyskała  zatwier- 
dzenie sejmików  ziemskich.  Wynikała  stąd  nietylko  strata  czasu,  ale  także 
i  zmiany  w  ustawach,  które  szczególniej  przy  uchwalaniu  podatków  dotkliwie 
uczuwać  się  dawały.  Sejm  powszechny,  złożony  z  reprezentantów  wszystkich 
sejmików  ziemskich  mógł  te  niedogodności  uchylić,  mógł  wprowadzić  do 
administracyi  pewną  jednolitość,  nadać  działaniu  rządu  więcej  sprężystości 
i  Rzeczpospolitą  uchronić  od  rozbicia,  które  zagrażało  państwu  wskutek  od- 
środkowej działalności  sejmików.  A  że  podstawy  takiego  systemu  były  już 
przygotowane  za  czasów  Kazimierza  Jagiellończyka,  gdzie  niejednokrotnie 
sejmy  powszechne  się  zgromadzały,  więc  przeprowadzenie  tej  reformy  nie 
mogło  na  wielkie  natrafić  trudności,  owszem  było  ono  tak  naturalne,  wynikało 
tak  logicznie  z  dotychczasowego  rozwoju  politycznego  społeczeństwa,  że  za- 
leżało tylko  od  dobrej  woli  króla  i  jakiego  takiego  poparcia  ze  strony  szlachty. 
Zupełnie  inaczej  jednak  przedstawiają  się  rzeczy,  jeżeli  zważymy,  że  reforma 
sejmowania  była  dla  Jana  Olbrachta  środkiem  a  nie  celem.  Ogołocony  zu- 
pełnie z  zasobów  pieniężnych,  walczący  z  niedostatkiem  do  tego  stopnia,  że 
już  w  kilka  miesięcy  po  koronacyi  musi  zastawiać  jedną  wioskę,  do  dóbr 
stołowych  należącą,  za  500  złotych  u  rajcy  miasta  Kazimierza,  pozbawiony 
wszelkich  dochodów  z  Litwy,  którymi  ojciec  jego  rozporządzał,  staje  Jau 
Olbracht  wobec  szlachty  w  smutnej  i  upokarzającej  roli  monarchy,  proszącego 
o  zasiłek  pieniężny,  niemal  na  najpierwsze  potrzeby  dworu  i  państwa.  Ta  jego 
stanowisko  zależne  wyjaśnia  nam  też  do  pewnego  stopnia  cały  kierunek  we- 
wnętrznej jego  polityki. 

O  sejmie  koronacyjnym,  który  musiał  się  odbyć  zapewne  przy  końcu 
roku  1492  nie  mamy  żadnych  wiadomości,  następny  zwołał  król  do  Piotrkowa 
na  dzień  św.  Pryski  (18.  stycznia  1493).  Sejmiki  poprzedzające  to  walne  ze- 
branie, odbyły  się  przy  końcu  grudnia  i  w  pierwszej  połowie  stycznia,  odbyły 
się  jak  zwyczajnie  w  obecności  delegatów  królewskich,  chociaż  znowu  brak 
propozycyj  królewskich  nie  pozwala  nam  wglądnąć  w  właściwe  zamiary  rządu. 
Prawdopodobnie  obracały  się  one  głównie  około  spraw  podatkowych,  bo 
Olbracht  otrzymawszy  w  spadku  po  ojcu  „tylko  długi  niepomierne",  musiał 
myśleć  przedewszystkiem  o  zaspokojeniu  potrzeb  niezbędnych.  Nie  było  więc 
czasu  ni  miejsca  na  targi  i  zwłoki  co  do  zatwierdzenia  przywilejów  tembar- 
dziej,  gdy  szlachta  w  poczuciu  przewagi  swojej  przyjeżdżała  na  sejm  z  pro- 
gramem z  góry  ułożonym.  Sejmik  małopolski  w  Korczynie,  odbyty  w  r.  1492, 
ułożył  21  artykułów,    zgodnych    w  znacznej    części   ze  statutem    nieszawskim 


-     475     — 

a  niewątpliwie  mieli  i  Wielkopolanie  swoje  odrębne  żądania  w  zanadrzu. 
Z  tern  stawili  się  posłowie  ziemscy  na  sejm  piotrkowski,  aby  wysłuchać  przed- 
łożeń  królewskich,  które  obracały  się  wyłącznie  około  spraw  podatkowych. 
O  przebiegu  obrad  sejmowych  nie  mamy  żadnych  wiadomości  i  nie  wiemy  też, 
czem  zajmował  sie  sejm  w  czasie  od  18.  stycznia  do  14.  lutego,  w  tym  dniu 
jednak  uczynił  król  krok  ważny,  wydał' bowiem  dokument,  w  którym  nietylko 
zatwierdzał  dotychczasowe  prawa  i  przywileje,  nietylko  przyrzekał,  że  je  utrzyma 
i  zachowa,  ale  że  je  pomnoży  dla  obu  stanów  tak  duchownego  jak  i  świe- 
ckiego.1) Po  tym  akcie  dopiero  przystąpiła  izba  do  obrad  podatkowych.  Re- 
zultat nie  był  świetny.  Wobec  powolności,  jaką  król  okazał  szlachcie  i  wobec 
ponętnych  nadziei  na  przyszłość,  jakie  dokumeut  wyżej  przytoczony  czynił, 
zachował  się  sejm  chłoduo  i  wyczekująco.  Uchwały  podatkowe  nie  przekra- 
czały w  niczem  prawie  zwyczajnej  miary;  postanowiono  zwykły  pobór  12-gro- 
szowy,  szos  i  czopowe  z  miast,  przeznaczając  dochód  z  tych  podatków  na 
obronę  krajów  ruskich.  W  innym  kierunku  tylko  okazał  się  sejm  cokolwiek 
hojniejszym  i  względniejszym  dla  króla.  Uchwalono  mianowicie  czwartą  część 
czystego  dochodu  z  czynszów  na  wykupienie  dóbr  skarbowych  i  opatrzenie 
dworu  królewskiego  i  nie  poczyniono  żadnych  zastrzeżeń  co  do  sposobu  użycia 
pieniędzy,  co  w  każdym  razie  było  dowodem  pewnego  zaufania  dla  nowego 
monarchy.  Obok  tego  nie  brakło  oczywiście  stereotypowej  już  klauzuli,  że  po- 
datek uchwalony  jest  ofiarą  dobrowolną  i  w  niczem  przywilejów  szlacheckich 
naruszać  nie  może,  wskutek  czego  król  każdemu  województwu  zosobna  zarę- 
czenie podobne  na  piśmie  wystawić  musiał. 

Wśród  tych  rozpraw  podatkowych  szły  swoim  torem  prace  ustawodawcze, 
a  owocem  ich  były  koustytucye,  ułożone  w  25  paragrafach.  Zawierają  one 
charakterystyczne  ze  wszechruiar  zatwierdzenie  statutów  nieszawakich,  o  których 
dotąd  w  ustawach  sejmowych  wzmiauki  nie  było,  powtórzenie  dawniejszych 
praw  i  przywilejów,  jakoteż  nowe  artykuły  obmyślaue  na  pohamowanie  roz- 
bojów, morderstw  i  nadużyć  rozmaitego  rodzaju.  To  co  ustawy  roku  1493  wy- 
różnia od  innych  poprzedzających  je,  to  jest  ogólno-państwowy  ich  charakter. 
Nie  stosują  się  one  do  tej  lub  owej  ziemi  lub  prowincyi,  lecz  ogóluikowem 
swem  brzmieniem  obejmują  całą  Rzeczpospolitą,  tak  jak  sejm  piotrkowski 
wyraża  ogół  społeczności  szlacheckich.  Mamy  więc  w  ten  sposób  przed  sobą 
pierwszy  sejm  ogólny,  złożony  z  trzech  czynników:  króla,  senatu  i  reprezen- 
tantów szlachty,  mamy  pierwszą  pracę  ustawodawczą,  rozciągającą  się  bez 
różnicy  na  całą  Polskę.  Temu  charakterowi  sejmu  odpowiada  też  formułka, 
użyta  w  uniwersale  podatkowym:  „za  jednomyślną  zgodą  wszystkich  rad  na- 
szych, zarówno  duchownych  jak  i  świeckich,  tudzież  wszystkich  społeczności, 
których  posłowie  ze  wszystkich  ziem  naszych  na  sejm  się  zebrali,  uchwali- 
liśmy" i  t.  d.  Tak  powstał  na  schyłku  XV.  wieku  parlamentaryzm  polski 
w  właściwym  swoim  kształcie,  tak  rozpoczęło  się  stałe  sejmowanie  powszechue, 
prawnie  jeszcze  nieokreślone,  ale  istotnie  już  dzierżące  losy  Rzeczypospolitej 
w  swojem  ręku.     Wszystko,  co  widzimy  w  tej  pierwszej    dobie  naszego  życia 


ł)  Dokument  u  Pawińskiego:  Sejmiki  ziemskie   nr.  190. 


—     476     — 

parlamentarnego,  ma  charakter  tymczasowy;  mandaty  posłów  szlacheckich 
trwajn  tylko  przez  jeden  sejm,  instrukcye,  jakie  posłowie  otrzymują,  ograni- 
czają się  do  ustnych  poleceń,  nawet  ustawy  przez  sejm  piotrkowski  uchwalone 
są  prowizoryczne,  maja  bowiem  obowiązywać  przez  lat  trzy,  a  po  upływie 
tego  okresu  tracą  swoją  moc  prawna.  Widocznie  zamierzano  w  roku  1496 
podjąć  praco  ustawodawczą  na  homo.  w  szerszym  zakresie  niż  to  się  stało 
obecnie,  zamierzano  zreformować  z  gruntu  Rzeczpospolitą  i  skorzystać  w  całej 
pełni  z  obietnicy  królewskiej  o  pomnożeniu  przywilejów. 

Kiedy  tak  sprawy  wewnętrzne  rozwijały  się  w  sposób  naturalny,  ale  nie 
odpowiadający  zupełnie  widokom  królewskim,  zajął  Jan  Olbracht  w  polityce 
zagrauicznej  cokolwiek  odmienne  od  tradycyj  ojcowskich  stanowisko.  Skłoniły 
go  do  tego,  o  ile  przypuszczać  można,  z  jednej  strony  przedsiębiorcza  i  za- 
czepna polityka  moskiewska,  z  drugiej  zmiana  w  usposobieniu  dworu  wiedeń- 
skiego, ostatecznie  wreszcie  kwestya  wschodnia,  ściśle  połączona  z  stosunkiem 
Mołdawii  do  Polski.  Wszystkie  te  wypadki  zdarzyły  się  wprawdzie  jeszcze 
za  życia  Kazimierza  Jagiellończyka,  ale  monarcha  ten  nie  miał  ani  dość  czasu, 
ani  przy  podeszłym  wieku  swoim  dość  energii,  aby  knowania  sąsiadów,  obli- 
czone na  zgubę  Polski  pokrzyżować.  Zawikłany  nadto  w  spór  o  biskupstwo 
warmińskie,  do  ostatniej  chwili  prawdopodobnie  nie  porzucił  on  zamiaru  usu- 
nięcia Wacelrodego  i  osadzenia  na  jego  miejscu  królewicza  Fryderyka.  Innego 
był  zapatrywania  Jan  Olbracht.  Szukając  poparcia  dla  swTej  kandydatury 
i  zuając  Wacelrodego  jako  zdolnego  i  sprawie  polskiej  oddanego  człowieka, 
nawiązał  z  nim  odrazu  stosunki  przyjazne,  Gdańszczan  i  mieszczaństwo  pruskie 
pogłaskał  uprzejmymi  listami  i  tern  zręcznem  postępowaniem  uspokoił  nietylko 
wzburzone  umysły  Prusaków,  ale  nawet  pozyskał  pomoc  ich  przy  elekcyi. 
Umiarkowauie  to  nie  było  tylko  manewrem  wyborczym,  lecz  łączyło  się  ściśle 
z  polityką  zewnętrzną.  Widzieliśmy  już,  jak  od  lat  kilku  dyplomacya  mo- 
skiewska i  austryacka  pracowała  gorliwie  nad  utworzeniem  koalicyi  przeciw 
Polsce.  Kilkakrotne  poselstwa  Mikołaja  z  Popielowa  odniosły  też  rzeczywiście 
skutek  pożądany  i  w  roku  1490  zawarli  Habsburgowie  za  pośrednictwem  Je- 
rzego del  Toro  zaczepno-odporne  przymierze  z  wielkim  księciem  moskiewskim. 
Uzyskawszy  w  ten  sposób  podstawę  do  dalszego  działania,  poszła  dyplomacya 
austryacka  o  krok  dalej  i  w  roku  1491  zaproponowała  Moskwie  opiekę  nad 
wielkim  mistrzem  krzyżackim,  który  gotuje  się  do  wojny  z  Polską  i  którego 
Maksymiliau  zachęca  do  wyłamania  się  z  pod  zwierzchnictwa  Rzeczypospo- 
litej.1) Wobec  tych  zabiegów,  bądźcobądź  niebezpiecznych,  musiał  Jan  Olbracht 
myśleć  o  obronie.  Załatwił  więc  spór  warmiński  doraźnie,  uznając  Wacelrodego 
biskupem,  pozyskał  sobie  stany  pruskie,  a  przy  końcu  roku  1492  zawarł 
z  bratem  Władysławem  zaczepno-odporne  przymierze  przeciw  Turkom,  przy- 
czem  obaj  królowie  w  tajnym  artykule  przyrzekli  sobie  pomoc  wzajemną  na 
wypadek,  gdyby  właśni  poddani  ich  posłuszeństwa  im  odmówili.  Byłato  oczy- 
wiście odpowiedź  na  przymierze  moskiewsko-austryackie  i  środek  do  poskro- 
mienia   zamierzonych    buntów    krzyżackich,    a    nieprzygotowanie    do    jakichś 

'J  Hirschberg  Aleks.:  Koalicja  Francji  z  Jagiellonami  w  rokn  loOO.  Przewodnik  nauk. 
i  lit.  t.  X,  ;tr.  1134. 


—     477     — 

zamachów  na  wolność  szlachecką,  do  których  miał  zachęcać  króla  przebiegły 
Kallimach. 

W  kilka  lat  później,  na  schyłku  XV.,  może  na  początku  XVI.  wieku 
ukazały  się  t.  zw.  „Rady  Kallimachowe",  ujęte  w  35  artykułów,  a  ułożone 
w  duchu  zasad  Macchiawellego.  Historycy  współcześni  Jovius,  Kromer  i  Bielski 
uderzyli  z  tego  powodu  gwałtownie  na  głośnego  humanistę,  przypisując  mu 
wszystkie  nieszczęścia,  jakie  spadły  na  Polskę  za  panowania  Jana  Olbrachta. 
Przypatrzywszy  się  jednak  dokładniej  tym  wrzekomym  „radom"  i  porównawszy 
je  z  polityką  królewską  i  z  ustawodawstwem  sejmów  współczesnych,  dochodzi 
się  do  przeświadczenia,  że  „Rady  Kallimachowe"  nie  są  niczem  innem  jak 
tylko  rodzajem  satyry,')  ułożonej  przeciw  zręcznemu  cudzoziemcowi,  który  po- 
siadając wpływ  wielki  u  króla,  niejednemu  się  naraził  i  przez  to  ściągnął  na 
siebie^nienawiść  może  niezupełnie  niezasłużoną,  gdy  skądinąd  słyszymy  skargi 
na  jego  przedajność  i  wiemy  na  pewne,  że  znaczny  zebrał  majątek.  W  jednym 
kierunku  jednak  szedł  Jan  Olbracht  niewątpliwie  za  radą  Kallimacha,  a  to 
w  polityce  zewnętrznej,  ale  pod  tym  względem  najmniej  chyba  różnił  się  od 
ojca,  który  w  kwesty  i  wschodniej  posługiwał  się  także  zdaniem  Kallimacha 
i  używał  go  nawet  do  misyj  dyplomatycznych.  Pod  względem  stosunku  króla 
do  szlachty  wszystko  to  co  stało  się  za  rządów  Jana  Olbrachta,  było  w  głowę 
przeciwne  „Radom  Kallimachowym".  Zamiast  bowiem  znieść  przywilej  koszycki 
i  ograniczyć  wolności  stanu  szlacheckiego,  król  natychmiast  na  pierwszym 
sejmie  przywileje  dawniejsze  zatwierdził,  a  nowe  nadać  przyobiecał. 

Szlachta  zapisała  sobie  dobrze  w  pamięci  ową  obietnicę  królewrską  i  przez 
czas,  oddzielający  sejm  pierwszy  od  następnego,  w  roku  1496,  przygotowała 
całą  akcyę  ustawodawczą.  Stosunki  układały  się  też  zupełnie  po  temu,  aby 
dążnościom  tym  stanowcze  zapewnić  zwycięstwo.  Pierwszy  sejm  walny  z  r.  1493 
przyczynił  się  w  wysokim  stopniu  do  podniesienia  ducha  w  społeczeństwie 
szlacheekiem.  Poprzednie  przywileje  i  statuta  nosiły  na  sobie  charakter  pro- 
wincyonalny.  Wymuszano  je  na  królu  w  obozie,  z  bronią  w  ręka,  pod  na- 
ciskiem wielkiego  jakiegoś  niebezpieczeństwa,  a  następnie  pracowano  lata  całe 
nad  tem,  aby  przywilej  wielko-  lub  małopolski  rozciągnąć  także  na  inne 
ziemie  i  województwa.  W  roku  1493  dokonano  tego  za  jednym  zamachem, 
bez  nadzwyczajnych  starań  i  zabiegów,  nawet  bez  uchwalania  zbyt  wielkich 
podatków,  które  zwyczajnie  bywały  zapłatą  za  ważniejsze  ustępstwa  ze  strony 
króla;  uzyskano  zatwierdzenie  nieszawskich  ustaw  i  przyrzeczenie  uroczyste 
rozszerzenia  przywilejów.  Szlachta  poczuła  swoją  siłę,  solidarność  stanowa, 
objawiająca  się  dotąd  więcej  jeszcze  w  obrębie  sejmiku  ziemskiego  i  mająca 
charakter  prowiucyonalny,  objęła  całą  masę  ziemiau.  Przekonano  się,  że  nie- 
tylko  w  Kole,  Korczynie  lub  Sądowej  Wiszni,  ale  także  na  sejmie  walnym 
w  Piotrkowie  można  przy  dobrej  woli  i  zgodnem  działaniu  dopiąć  wszystkiego 
bez  zwłoki  czasu  i  licznych  a  kosztownych  zjazdów.  Z  doświadczenia  tego 
postanowiła  szlachta  skorzystać  na  najbliższym  sejmie  w  r.  1496. 


')  Poiównaj   Zeissberg:  Die  poln.  Geschichte,  p.  377  i   Caro:    Gesch.  Polens,  tom  V, 
str.   648. 


—     478     — 

Położenie  było  podobne  jak  przed  trzema  lały.  Skąpo  uchwalone  podatki 
w  roku  1493  nie  wystarczały  ani  w  polowie  na  opędzenie  licznych  wydatków. 
Nie  spłacono  więc  długów  zaciągniętych,  nie  wykupiono  dóbr  zastawionych, 
uie  uiszczono  żołdu  rotom  najemnym  na  Rusi,  skarb  był  pusty  tak  jak  dawniej 
i  król  wobec  sejmu  stanął  znowu  w  smutnej,  upokarzającej  roli  petenta.  Ale 
szlachta,  oszczędna  w  roku  1493  okazała  się  dziś  jeszcze  oszczędniejszą. 
Uchwalono  cło  i  cyzę  (akcyzę)  na  lat  dwa  i  pobór  po  4  grosze  na  rok  jeden. 
Najważniejsza  część  tych  podatków  skąpych  t.  j.  cło  i  cyza  spadała  na  miasta, 
podatek  łanowy  płacili  kmiecie,  szlachta  więc  nie  wnosiła  ani  grosza  do 
skarbu,  ale  i  to  drobne  ustępstwo  kazała  sobie  wynagrodzić  całym  szeregiem 
najrozmaitszych  przywilejów,  całym  zbiorem  ustaw,  warujących  ziemiaństwu 
wyjątkowe  korzyści  ekonomiczne  i  zupełną  przewagę  nad  innemi  warstwami 
społecznemi.  Jeżeli  konstytucye  pierwszego  sejmu  piotrkowskiego  miały  Avszelkie 
znamiona  tymczasowości,  jeżeli  ułożone  były  w  sposób  dorywczy,  bez  nale- 
żytego planu  i  związku,  to  sejm  z  roku  1496  działał  z  namysłem,  z  rozwagą 
i  podług  pewnego,  z  góry  postanowionego  systemu.  Nie  zadawalniając  się  więc 
poprzednio  uzyskancm  zatwierdzeniem  statutów  nieszawskich,  powtórzono  je 
w  całem  brzmieniu,  dodano  do  tego  przerobione  cokolwiek  konstytucye 
z  roku  1493  i  na  tym  fundamencie  wzniesiono  dalszy  gmach  ustaw,  obmyśla- 
nych wyłącznie  na  korzyść  szlachty  i  na  ograniczenie  innych  warstw  spo- 
łecznych. 

Pierwszym  krokiem  w  tym  kieruuku  było  uwolnienie  ziemian  od  wszel- 
kich opłat  celnych.  Dawne,  niezupełnie  jasno  określone  przywileje  pod  tym 
względem  rozszerzono  teraz  do  wszystkich  wyrobów  i  towarów,  jakie  szlachcic 
z  domu  wywoził  lub  do  domu  sprowadzał  i  poddano  celników,  naruszających 
ten  przywilej,  pod  sąd  ziemski,  złożony  wyłącznie  ze  szlachty.  Jeżeli  ustawa 
ta  była  rzeczywiście  „podkopaniem  sił  żywotnych  państwa",  zmniejszając  i  tak 
już  nieznaczne  dochody  skarbu  publicznego,  jeżeli  krzywdziła  oczywiście  prze- 
mysł i  handel  miejski,  to  dalsze  konstytucye  godziły  już  wprost  w  mieszczań- 
stwo i  „plebejów".  Pod  pozorem,  że  miasta  obwarowane  swoimi  przywilejami, 
nie  pozwalały  szlachcie  nabywać  nieruchomości  w  obrębie  murów  miejskich, 
i  że  mieszczanie  dzierżący  dobra  ziemskie  uchylali  się  od  pełnienia  służby 
wojskowej,  postanawia  §  34  statutów  piotrkowskich,  że  odtąd  tylko  szlachcic 
może  posiadać  dobra  ziemskie  i  korzystać  z  przywilejów  z  tem  połączonych. 
Mieszczauie  i  fiplebeje"  są  od  tego  stanowczo  wykluczeni,  a  ci,  którzy  dotąd 
własność  ziemska  posiadają  lub  trzymają  w  zastawie,  mają  w  czasie  jak  naj- 
krótszym praw  swoich  się  pozbyć  pod  karą  grzywny,  której  wysokość  oznaczy 
sejm  na  wniosek  wojewody. 

Za  tem  ograniczeniem  zasadniczcm  poszło  inne,  niemniej  dotkliwe  i  upo- 
karzające. Przypomniano  sobie  mianowicie  dawniejsze  postanowienia  króla 
Władysława  Jagiełły  z  roku  1414,  Władysława  Warneńczyka  z  roku  1438 
i  statut  z  roku  1475,  postanowienia  w  praktyce  nigdy  nie  wykonywane  i  od- 
sunięto plebejuszów  od  kanonij  i  prelatur  we  wszystkich  znaczniejszych  dye- 
cezyach,  z  wyjątkiem  dyecezyi  chełmskiej  i  lwowskiej.  Na  przyszłość  więc 
we  wszystkich    owych    kapitułach    mogli    zasiadać    tylko    potomkowie   rodów 


479 


szlacheckich,  którzy  to  szlachectwo  swoje  tak  po  ojcu  jak  i  po  matce  wywieść 
byli  w  stanie.  Wyjątek  stanowiły  tylko  trzy  kanonie,  przeznaczone  dla  doktorów 
teologii,  prawa  kanonicznego  i  medycyny.    Ustąpiono  je  plebejom,  zastrzegając 


Ostra  brama  w  Wilnie. 


się  jednak  przeciw  jakiemu  dwuznacznemu  tłumaczeniu  tego  artykułu  tem,  „że 
synowie  szlachty  bywają  również  uczeni  jak  synowie  plebejuszów,  a  nawet  po 
większej  części  są  uczeusi". 


-     480     — 

Po  mieszczaństwie  przyszła  kolej  na  kmieci.  Statut  wiślicki  określał  do- 
kladuie  bardzo  czas  i  okoliczności,  wśród  których  kmieć  mógł  opuścić  pana 
swego  bezkarnie.  Wolno  mu  było  mianowicie  korzystać  z  tego  prawa,  jeżeli 
pan  popadł  w  klątwę,  jeżeli  zadał  gwałt  wieśniaczce,  albo  gdy  za  winę 
pana  grabiono  włościan.1)  Oprócz  tego  wolno  mu  było  co  roku  podczas  Bożego 
Narodzenia  opuścić  zagrodę,  w  dobrym  zostawiając  ją  stanie,  ałboteż  odsłu- 
żywszy lata  swobody,  jakie  miał  przy  umowie  oznaczone.  Ta  względna  swo- 
boda kmieci  stała  się  dla  szlachty  z  biegiem  czasu  uciążliwą.  Im  bardziej 
rozwijało  się  gospodarstwo  rolne,  im  większe  obszary  ziemi  oddawano  pod 
uprawę,  tern  dotkliwiej  dawał  się  uczuć  brak  rąk  roboczych  i  tern  przykrzejszą 
była  dla  szlachty  owa  wolność  kmieca.  Niezadowolony  z  warunków  dotych- 
czasowych, porzncał  włościanin  zagrodę  i  szukał  lepszego  bytu  bądź  u  innego 
pana,  bądź  w  mieście,  bądź  za  granicą,  na  Szląsku  lub  w  Prusiech,  gdzie 
szczególniej  podczas  żniw  robotników  chętnie  przyjmowano  i  zapewne  lepiej 
niuże  niż  u  nas  płacono.  Stan  ten  był  dla  szlachty  niedogodnym,  tamował 
bowiem  rozwój  gospodarstwa  i  narażał  ziemian  na  znaczne  straty  materyalne, 
ale  wobec  jasnego  brzmienia  statutu  wiślickiego  wszelka  zmiana  zdawała  się 
niepodobną.  Dopiero  kiedy  znaczenie  sejmików  wzrosło  i  kiedy  na  zgromadze- 
niach tych  najważniejsze  sprawy  publiczne  roztrząsać  i  rozstrzygać  zaczęło, 
odważyła  się  szlachta  samowolnie,  bez  pytania  króla  lub  sejmu  uregulować 
stosunki  włościańskie.  Pierwszy  krok  w  tej  mierze  uczynił,  o  ile  dotąd  wiemy, 
sejmik  ziemi  chełmskiej.  Dnia  22.  września  1477  roku  zgromadzili  się 
w  Krasnymstawie  wszyscy  ziemianie  z  powiatów  hrubieszowskiego,  krasno- 
stawskiego i  chełmskiego  i  tu  w  obecności  dygnitarzy,  pomiędzy  którymi 
znajdował  się  podskarbi  koronny  i  starosta  chełmski,  Paweł  Jasiński,  uchwalili 
jednomyślnie  konstytucyą,  mającą  obowiązywać  na  „wieczne  czasy".  Zaprowa- 
dzała ona  najpierw  pańszczyzuę  —  każdy  kmieć  miał  odrabiać  panu  jeden 
dzień  w  tygodniu  z  łanu  —  następnie  wyliczała  szczegółowo  daniny  i  ciężary, 
jakie  włościanie  na  przyszłość  ponosić  byli  obowiązani;  nakazano  im  więc 
płacić  co  roku  po  24  grosze  z  łanu  i  oddawTać  do  dworu  cztery  kury,  cztery 
sery  i  24  jaj,  odrabiać  tłokę,  zwozić  drwa,  naprawiać  młyny  i  groble,  słowem 
zrzucono  na  barki  kmiece  cały  szereg  nowych,  niepraktykowanych  dotąd  cię- 
żarów i  przykuto  go  do  zagrody  uchwalając,  że  żaden  ziemianin  zbiegłego 
kmiecia  pod  karą  trzech  grzywien  nie  może  u  siebie  przyjmować  lub  zatrzy- 
mywać. Ażeby  zaś  uchwale  tej  zapewnić  ścisłe  wykouanie,  postanowiono  dalej, 
że  „każdy  ziemianin  w  ziemi  chełmskiej  i  w  jej  powiatach,  zarówno  pan 
możny  i  wielki  jak  i  pośledniejszy,  czy  dostojnikiem  jest  lub  nie,  winien  będzie 
tak  a  nie  inaczej  trzymać  i  osadzać  kmieci  w  dobrach  swych  dziedzicznych 
pod  karą  trzech  grzywien.  Gdyby  zaś  który  ziemianin  lub  dostojnik  do  tych 
postanowień  stosować  się  nie  chciał,  będzie  przed  sąd  starosty  pozwany,  na 
pierwszym  roku  bez  żadnej  odwłoki  skazany  na  grzywny  i  nadto  zniewolony 
poddać  się  temu  naszemu  postanowieniu  ziemskiemu".2) 


')  Helcel:  Statut  wiśl.  Artjk.  CXXXIV. 
2)  A.  Pawiński:  Sejmiki  ziemskie  str.  160. 


—     481     — 

Nie  wiemy,  czy  inne  sejmiki  poszły  za  tym  przykładem  ziemi  chełmskiej, 
ale  to  pewna,  że  sejm  roku  1496  zasadniczo  stanął  na  gruncie  uchwał  krasno- 
stawskich, bo  jakkolwiek  nie  zaprowadził  pańszczyzny,  to  utrudnił  w  wysokim 
stopniu  wyjście  kmiecia  ze  wsi,  postanowił,  że  tylko  jeden  syn  kmiecy  może 
wieś  opuścić,  ograuiczył  nadzwyczajnie  przyjmowanie  robotników  wiejskich  po 
miastach  i  zabronił  zupełnie  wychodzenia  do  Szląska  i  Prus  podczas  żniw. 

Dwa  miesiące  trwały  obrady  sejmowe,  a  owocem  ich  były  konstytucye 
powyższe,  wnikające  głęboko  w  cały  organizm  Rzeczypospolitej  i  przygoto- 
wujące ten  stan  anormalny,  który  trwał  przez  trzy  wieki  ze  szkoda  państwa 
i  społeczeństwa  i  stał  się  ostatecznie  jedną  z  głównych  przyczyn  naszego 
upadku.  Charaktery  styczna  cechą  działalności  sejmowej  w  roku  1496  było 
zatem  ścisłe  odgraniczenie  stanu  szlacheckiego  od  innych  warstw  społecznych, 
przewaga  jednej  klasy  i  wyłączne  jej  uprzywilejowanie  pod  względem  ekono- 
micznym i  politycznym.  Wpływ  posłów  miejskich,  którzy  świeżo  podczas  wy- 
boru Jana  Olbrachta  pewną  odgrywali  rolę  i  świetny  rozwój  handlowy  miast 
wywołał  w  kołach  szlacheckich  pewną  zawiść  i  zaniepokojenie.  Starano  się 
więc  żywioł  mieszczański  zamknąć  w  obrębie  murów  miejskich,  ograniczyć 
wpływ  kapitałów  mieszczańskich  i  nie  dopuścić  do  połączenia  się  stanu  miej- 
skiego z  ziemiańskim.  Zakaz  posiadania  majątków  ziemskich  był  w  tym 
względzie  bardzo  skutecznym,  usuwał  bowiem  mieszczaństwo  od  udziału 
w  służbie  wojskowej  i  co  z  tego  wynikało  od  udziału  w  przywilejach  i  swo- 
bodach, będących  odtąd  wyłączną  własnością  szlachty.  W  kierunku  ekono- 
micznym byłto  środek  dla  ziemian  samycli  szkodliwy,  dla  Polski,  jako  państwa 
wprost  zgubny.  Bo  jeżeli  z  jednej  strony  zwrócenie  kapitałów,  będących 
w  ręku  mieszczaństwa,  tylko  do  handlu  i  przemysłu  musiało  wpłynąć  na  obni- 
żenie cen  ziemi,  to  z  drugiej  owro  ścisłe  oddzielenie  stanu  szlacheckiego  i  od- 
trącanie mieszczaństwa  od  życia  publicznego,  budziło  w  kołach  miejskich  nie- 
potrzebne rozgoryczenie  i  obojętność  na  sprawy  polityczne,  na  dobro  i  powodzenie 
państwa.  Upadał  skutkiem  tego  duch  obywratelski  i  poczucie  patryotyczne 
w  licznej  i  oświeconej  warstwie  społecznej,  znikała  dla  monarchów  polskich 
możność  równoważenia  wpływów  przemożnych  szlachty  przez  mieszczaństwo. 
Jeszcze  dotkliwiej  nczuli  konstytucye  roku  1496  włościanie,  stopniowo  w  ciężką 
wprzęgani  niewolę.  Zamiast  starać  się  o  uregulowanie  najmu  robotników  rol- 
nych i  ludność  kmiecą  korzystuymi  warunkami  przywiązać  do  roli,  nałożono 
na  nią  nowe  ciężary  i  usiłowano  surowymi  przepisami  powstrzymać  wychodźtwo, 
nie  przewidując  oczywiście,  że  rozległość  państwa  i  brak  rąk  do  pracy  uda- 
remni wszelkie  pod  tym  względem  zabiegi.  Jakoż  konstytucye  późniejsze,  za- 
wierające coraz  to  ostrzejsze  kary  na  zbiegających  kmieci,  są  najwymowniej- 
szym tego  dowodem.  Wychodźtwo  kmieci  przybiera  corazto  szersze  rozmiary, 
szczególniej  od  chwili,  kiedy  żyzne  obszary  wschodnie  stanęły  otworem  dla 
kolonizacyi  polskiej,  fala  ludu  zwraca  się  ku  stepom  ukraińskim,  gdzie  względną 
zuajduje  swobodę  i  skąd  w  150  lat  później  wyruszy  na  zagładę  szlacheckiej 
Rzeczypospolitej.  Nie  przeczuwał  tego  sejm  piotrkowski,  obracający  się 
w  ciasnym  zakresie  egoistycznej  polityki  stanowej,  nie  przewidywał  król,  zajęty 
teraz    iunemi    sprawami.     Wydając   na  łup   szlachcie    mieszczaństwo  i  kmieci, 


-     482     — 

sądził  Jan  Olbracht,  że  pozyska  sobie  w  ten  sposób  ogół  ziemiaustwa  i  że 
z  jego  pomocą  wykona  te  plany  rozległe,  które  miały  jemu  zjednać  niepożytą 
sławę,  podnieść  zuaczeuie  dynastyi  jagiellońskiej  i  ugruntować  potęgę  Polski 
na  wschodzie. 

Sprawa  mazowiecka.  —  Wyprawa  bukowińska  1497  roku.  Mało  jest 
panujących  w  Polsce,  których  charakter  i  czyny  tak  sprzecznym  i  rozmaitym 
podlegałyby  sądom,  jak  działalność  Jaua  Olbrachta.  Przypisywano  mu  awan- 
turnicze zamiary  i  rozległe  plany  polityczne,  posądzano  o  despotyczne  dążności, 
budowano  sztuczne  bypotezy,  oparte  na  przerobieniu  późniejszem  dzieła  Mie- 
chowity l)  i  tern  wszystkiem  zacierano  właściwe  rysy  charakteru  tego  monarchy 
i  zaciemniano  wypadki  współczesne  i  tak  już  niejasno  występujące  na  tle 
skąpych  i  zagadkowych  nieraz  wiadomości  kronikarskich.  Porzucając  jednak 
ponętne  to  może,  ale  zbyt  hazardowne  pole  domysłów  i  konjektur  history- 
cznych, przedstawi  nam  się  postać  Jaua  Olbrachta  i  cała  jego  polityka 
w  świetle  o  wTiele  naturaluiejszem,  i  o  ile  sądzić  można,  do  prawdy  więcej 
zbliżonem. 

Wychowany  w  tradycyach  polityki  Kazimierzowskiej  i  ulegając  wpływom 
Kallimacha,  obdarzony  od  natury  niepospolitemi  zdolnościami,  ambitny  i  przed- 
siębiorczy, miał  Jan  Olbracht  od  chwili  wstąpienia  swego  na  tron  cel  jasno 
wytknięty  i  rozumnie  obmyślany.  Polityka  centralizująca  i  dynastyczna  we- 
wnątrz państwa,  energiczna  działalność  na  zewnątrz,  a  poza  tern  wszystkiem 
wzmocnienie  władzy  królewskiej  i  sława  wojenna,  oto  były  marzenia,  przeni- 
kające ten  umysł  niespokojny  i  rwący  się  do  czynu.  Jakoż  przyznać  trzeba, 
że  w  wielu  kierunkach  zamiarów  swych  dopiął  i  że  przez  to  już  na  lepszą 
pamięć  w  historyi  niż  dotąd  zasłużył.  Nie  mogło  się  to  oczywiście  obejść  bez 
pewnych  ofiar  i  bez  pewnych  błędów  nawet,  które  my  dziś  po  400  latach 
widzimy  jasno  i  potępiamy,  ale  które  z  ówczesnego  punktu  widzenia  sądzono 
inaczej  i  uważauo  za  naturalny  skutek  rozwoju  stosunków  społecznych. 

Złamanie  partykularyzmu  sejmikowego  i  przeniesienie  punktu  ciężkości 
do  sejmu  było  niewątpliwie  postępem  w  życiu  politycznem,  ale  postęp  ten 
okupiono  zgnębieniem  innych  warstw  społecznych  i  dalszem  ograniczeniem 
władzy  królewskiej.  Król  nie  posiadający  skarbu  zaopatrzonego,  stał  się  więcej 
niż  dotąd  zależnym  od  szlachty,  która  pod  względem  ekonomicznym  i  poli- 
tycznym wyłączne  i  naczelne  w  państwie  zajęła  stanowisko.  Przypuszczać 
można,  że  Jan  Olbracht  łudził  się  nadzieją  ograniczenia  tego  wybujałego  ego- 
izmu szlacheckiego  w  przyszłości,  przypuszczać  można,  że  układając  wielki 
plan  wyprawy  tureckiej  i  marząc  o  pomszczeniu  klęski  warneńskiej,  widział 
av  tern  zarazem  środek  podniesienia  władzy  królewskiej.  Bo  nie  ulega  wątpli- 
wości, że  monarcha  zwycięski  łatwiej  może  znaleść  posłuch  u  poddanych. 
Byty  to  jednak  tylko  nadzieje,  w  rzeczywistości  dopiął  król  tyle,  że  szlachta 
wojennym  jego  zamiarom  nie  przeszkadzała  i  że  dala  się  porwać  ambicyi 
królewskiej  do  wielkiego  przedsięwzięcia.  Zachęcały  ją  może  do  tego  i  powo- 
dzenia, jakie  Jan  Olbracht    osiągnął  w  innym    kierunku  dzięki    swrojej    energii 

')  Porównaj  ciekawą  i  gruutownie  napinaną  rozprawę  Hostia:  Zakaz  Miechowity.  Prze- 
wodnik nauk.  i  liter.   1884. 


—     483     — 

i  zręczności.  Dnia  2.  lutego  1493  roku  umarł  w  Łowiczu  arcybiskup  gnie- 
źnieński, Zbigniew  Oleśnicki,  od  czasu  koronacyi  królewskiej  bardzo  już  na 
zdrowiu  niedomagający,  a  kapituła,  obrawszy  administratora,  wyznaczyła  termin 
elekcyi  na  dzień  23.  kwietnia.  Obsadzenie  pierwszego  w  Rzeczypospolitej 
dygnitarstwa  nic  mogło  być  dla  króla  rzeczą  obojętną.  Trzymając  się  więc 
tradycyj  ojcowskich,  przybył  Jan  Olbracht  dnia  22.  kwietnia  z  Poznania  do 
Gniezna  w  celu  odwiedzenia  grobu  patrona  swego  św.  Wojciecha,  a  odpra- 
wiwszy nabożeństwo  swoje  w  katedrze  i  wysłuchawszy  nieszporów,  zamieszkał 
w  dworcu  arcybiskupim.  Kapituła  zapewne  na  życzenie  niezwykłego  gościa 
odłożyła  wybór  do  24.  kwietuia.  Dnia  tego  przybył  na  posiedzenie  król  oso- 
biście i  powołując  się  wyraźnie  na  prawo  zatwierdzania  elekta,  przysługujące 
koronie,  zalecił  na  godność  prymasa  brata  swego  Fryderyka,  biskupa  kra- 
kowskiego. Zgromadzeni  przyjęli  tę  „inspiracyę"  królewską  i  jednomyślnie 
obrali  Fryderyka  arcybiskupem.1)  W  ten  sposób  dwa  najważniejsze  dygni- 
tarstwa kościelne,  ogromnymi  wyposażone  dochodami,  przeszły  w  posiadanie 
młodego  królewicza,  który  ozdobiony  nadto  (we  wrześniu  roku  1493)  purpura 
kardynalska,  zajął  w  Rzeczypospolitej  pierwsze  miejsce  po  królu. 

Zaledwie  to  się  stało  i  zaledwie  Jan  Olbracht  odebrawszy  przysięgę  od 
wielkiego  mistrza  krzyżackiego,  Jana  Tieffena,  w  Poznaniu  19.  maja,  miał 
czas  przygotować  się  do  podróży  do  Lewoczy  na  ów  głośny  zjazd  z  bratem 
Władysławem,  kiedy  już  nowa  zajęła  go  sprawa.  Po  zakupieniu  księstwa 
oświęcimskiego  w  r.  1457,  pozostał  Zator  w  posiadaniu  czterech  synów  księcia 
Wacława,  którzy  tym  szczupłym  spadkiem  ojcowskim  się  podzielili.  Chętnie 
byłby  Kazimierz  Jagiellończyk  i  tę  część  Szlaska  przyłączył  do  korony,  ale 
nie  pozwalały  mu  na  to  trudności  finansowe  i  naprężone  stosunki  z  Maciejem 
Korwinem,  który  dzierżąc  Szląsk  cały,  byłby  niewątpliwie  poruszył  niebo 
i  ziemię  przeciw  zaborczej  wrzekomo  polityce  polskiej.  Obecnie  była  sytuacya 
całkiem  odmienna,  całe  księstwo  Zatorskie  bowiem  posiadał  ostatni  z  owych 
czterech  braci  Piastowiczów,  Janusz,  a  na  trouie  czeskim  zasiadał  Władysław 
Jagiellończyk,  nieskłonny  oczywiście  do  robienia  jakichkolwiek  trudności  ro- 
dzonemu bratu.  W7  kilka  miesięcy  więc  po  zjeździe  lewrockim  dobił  Jan  Olbracht 
targu  z  Januszem  i  zakupił  od  niego  Zator  za  sumę  80.000  dukatów  i  roczną 
rentę  200  grzywien. 

Równocześnie  prawie  otworzyły  się  widoki  nowych  nabytków  terytoryal- 
nych.  W  roku  1495  umarł  nagle  Janusz,  książę  na  Płocku,  Zakroczymiu  i  Cie- 
chanowie. Jan  Olbraeht,  bawiący  wówczas  razem  z  bratem  Zygmuntem  w  Rawie, 
podążył  natychmiast  do  Płocka,  aby  osierocone  lenno  objąć  w  posiadanie. 
Z  preteusyami  jednak  do  spuścizny  po  Januszu  wystąpił  Konrad,  książę  war- 
szawski, i  po  długich  układach  z  królem  uzyskał  Zakroczym  i  Ciechaimwo 
jako  dożywocie,  podczas  gdy  ważniejszy  o  wiele  Płock,  stolicę  biskupią, 
przyłączono  do  korony. 

Wszystkie  te  powodzenia  musiały  budzić  pewne  zaufanie  do  króla.  Wi- 
dziano w  jego  dotychczasowem    działaniu  wiele  energii,  zapobiegliwości  i  sta- 


')  Ulanowski:  Acta  capitulornm  etc.  Yolumn.  I,  p.  542  i  54$. 


—     484     — 

rannośoi  o  dobro  państwa,  cieszono  się  z  zaokrąglenia  granic  Rzeczypospolitej, 
z  podniesienia  dynastycznej  potęgi,  przyjmowano  z  zadowoleniem  obietnice 
pomnożenia  przywilejów  szlacheckich  i  gotowano  się  do  kampanii  sejmowej 
w  roku  1496  z  ufnością  w  słowo  królewskie  i  z  poczuciem  własnej  siły. 
Jakoż  nadzieje  te  nie  zawiodły,  życzenia  szlachty  spełniły  się  i  pomiędzy  królem 
i  narodem  zapanowała  jak  najlepsza  harmonia.  Skorzystał  z  niej  Jan  Olbracht, 
aby  wykonać  długo  tajone  swoje  zamiary. 

Od  stu  lat  z  górą  odzywały  się  w  Europie  nawoływania  do  wielkiej 
przeciw  Turkom  wyprawy,  krzątali  się  około  tego  gorliwie  papieże,  prosili 
i  błagali  o  pomoc  Paleologowie,  zwoływano  więc  narady,  kongresy,  ale  w  chwili 
stanowczej  antagonizm  mocarstw  chrześcijańskich  i  egoizm  polityczny  niweczyły 
najlepsze  chęci  i  ziębiły  najgorętsze  nawet  zapały.  Jedna  Polska,  bezpośrednio 
zagrożona  przez  Turków  i  Tatarów,  gotowa  była  zawsze  do  krwawych  z  pół- 
księżycem zapasów,  jedna  ona  może  brała  na  seryo  owe  zachęty  Stolicy  apo- 
stolskiej i  z  naiwną  ufnością  wierzyła  w  powodzenie  tych  niezliczonych  zjazdów 
dyplomatycznych,  gdzie  w  górnolotnych  frazesach  wymownych  humanistów  roz- 
pływał się  zapał  i  energia  do  czynów.  Smutny  los  Władysława  III,  który, 
zaufawszy  zwodniczym  obietnicom,  dał  głowę  na  polach  warneuskich,  otrzeźwił 
cokolwiek  Polaków,  ale  postępy  Turków  na  schyłku  XV.  wieku,  a  szczególniej 
zdobycie  Kil  ii  i  Białogrodu  skłoniły  dwór  polski  do  nowych  zabiegów.  Zjawił 
się  wtedy  w  Polsce  jakby  na  zawołanie  Kallimach  i  za  jego  radą  zaczęto 
starać  się  o  utworzenie  wielkiej  koalicyi  z  cesarstwem  i  Rzecząpospolitą  we- 
necką. Odtąd  była  sprawa  wschodnia  osią,  około  której  obracała  się  polityka 
polska,  szczególniej  po  śmierci  Macieja  i  po  wstąpieniu  na  tron  węgierski 
Władysława.  Takie  położenie  zastał  Jan  Olbracht  i  dziwić  się  nie  można,  że 
poszedł  w  kierunku  polityki  ojcowskiej.  Skłaniał  go  do  tego  nietylko  wpływ 
Kallimacha,  który  u  młodego  monarchy  już  skutkiem  długoletnich  stosunków 
miał  więcej  znaczenia  i  powagi,  niż  u  trzeźwego  i  doświadczonego  Kazimierza 
Jagiellończyka,  ale  także  wzgląd  na  niezwykle  pomyślną  dla  widoków  wojny 
wschodniej  sytuacyą  polityczną.  Przymierze  z  Węgrami  i  Czechami  zdawało 
się  niewątpliwem,  pomoc  Litwy  pewna,  a  w  połączeniu  z  tymi  mocarstwami 
czyż  można  było  na  chwilę  powątpiewać  o  powodzeniach  oręża  polskiego, 
zwłaszcza  pod  dowództwem  króla,  który  dał  już  dowody  i  odwagi  osobistej 
i  pewnej  znajomości  sztuki  wTojennej?  Zachodziło  więc  tylko  pytanie,  czy 
szlachta,  niechętna  takim  wyprawom,  zgodzi  się  na  pospolite  ruszenie  i  czy 
udzieli  poparcia  polityce  królewskiej  na  tak  wielkie  zakrojonej  rozmiary.  Ale 
i  tę  trudność  przezwyciężył  Jan  Olbracht  zręcznem  postępowaniem  i  ofiarnością 
dla  egoistycznej  polityki  szlacheckiej.  Nie  tak  pomyślny  obrót  miały  układy 
dyplomatyczne.  Zwrócono  się  najpierw  do  Maksymiliana,  którego  rycer- 
skie usposobienie  jak  najlepsze  mogło  budzić  nadzieje.  Jakoż  Maksymilian 
oświadczył  posłom  węgierskim  w  Kolmarze  w  r.  1493,  że  gotów  jest  pomagać 
całą  swoją  potęgą  Węgrom,  skoro  tylko  zawrze  pokój  z  królem  francuskim 
i  w  kilka  miesięcy  później  przysłał  pełnomocników  swoich  do  Budy,  zachęcając 
Władysława  do  wojny  z  Turkami,  ale  zarazem  proponując  mu,  aby  ożenił  się 
z   jego    córką    Małgorzatą  i   został    gubernatorem   w   Niemczech   i  Burgundy!*, 


—     485     - 

a  naniiestnicze  rządy  nad  Węgrami  powierzył  jemu,  Maksymiliauowi.  Spekulacya 
ta  nie  powiodła  sic  oczywiście,  ale  układów  mimoto  nie  zerwano  wcale  i  w  tym 
samym  roku  jeszcze    pojechał  biskup  jagierski,  jako  poseł  Władysława  i  Ma- 
ksymiliana   do    Rzymu  z  poleceniem,    aby    nietylko    papieża,   ale  i  Wenecyan 
skłonić  do  koalicyi  przeciw  Turkom.  Mogło  się  więc  zdawać  Janowi  Olbrach- 
towi, że  jest  bliskim  upragnionego  celu  i  dlatego  szukał  porozumienia  z  braćmi. 
Zjechano  się  w  Lewoczy  w  roku  1494;  oprócz  królów  węgierskiego  i  polskiego 
stawił  się  tam  królewicz  Zygmunt,  kardynał  Fryderyk  i  szwagier  Jana  Olbrachta 
Fryderyk  brandenburski,  nie  było  tylko  Aleksandra.  Przedmiot  narad  pokrywa 
do  dzisiejszego  "dnia  nieprzenikniona  tajemnica,  a  z  skąpych   wiadomości  kro- 
nikarskich   wnosić    można    tyle,    że    zastanawiano    się  nad  wyprawą    turecką. 
Skądinąd1)    wiemy,  że  uważano  za  najstosowniejsze,    aby   Jau   Olbracht  starał 
się  o  odzyskanie  Kilii  i  Białogrodu  i  aby  w  teu  sposób  zamknął  Turkom  drogę 
do    Polski.     Tak    pojęta    wyprawa    zaczepiła   jednak   o   kwestyę    mołdawską, 
drażliwą  zarówno  dla  Węgier  jak  i  dla  Polski.  Siedział  tara  na  hospodarstwie 
dotąd  jeszcze  znany  nam  z  przewrotności  i  przebiegłości    Stefan   Bogdanowicz, 
uznający  kolejno  zwierzchnictwo  polskie,  węgierskie  lub  tureckie.  Nie  nawidzili 
go  z  tego  poAvodu  tak  dobrze  Węgrzy  jak  i  Polacy,  ale  żadne  z  tych  państw 
nie  chciało  się  zrzec    praw    swoich   do  Mołdawii  i  to  ratowało  Stefana  nieraz 
w  uajtrudniejszem  położeniu.  Zdaje  się  nie  ulegać  wątpliwości,  że  i  teraz  w  Le- 
woczy potrącono  o  sprawę    mołdawską  i  że  Jan  Olbracht  zobowiązał  się  uro- 
czyście wojewodę  na  hospodarstwie  pozostawić.2)  Przyrzeczenie  takie  mógł  on 
tera  snadniej  uczynić,  bo  wiedział,  że  gdy  zdobędzie  Kilię  i  Białogród  i  twierdze 
te  załogami  polskiemi  obsadzi,  natenczas  Stefan  z  dwóch  stron  ściśnięty,  będzie 
musiał  rad  nie  rad  uznać  zwierzchnictwo  Rzeczypospolitej  i  trwać  w  wierności 
dla  niej.  Na  tem  skończył  się  kongres  w  Lewoczy  i  Jan  Olbracht  powrócił  do 
kraju,  aby  się  dalej  do  wielkiej  wyprawy  przygotoAvywać.  Gdyjeduak  sprawa 
nie  była  jeszcze  do  tego  stopnia  dojrzałą,  aby  mosty  zrywać  za  sobą  i  Tmków 
niepotrzebnie  wyzywać,  zawarł  tymczasem  na  trzy  lata  t.  j.  do  6.  kwietnia  1497  r. 
rozejra  z  Bajazetem.3) 

Zresztą  wiodło  mu  się  wszystko  bardzo  pomyślnie  i  szczęśliwie:  Zator 
kupił,  Płock  do  korony  przyłączył,  szlachtę  pozyskał  i  na  schyłku  roku  1496 
mógł  już  zbroić  się  na  wojnę.  Jedyna  znaczniejsza  nieprzyjemność,  jaka  go 
w  tym  czasie  spotkała,  to  była  śmierć  długoletniego  doradcy,  rzec  można 
przyjaciela,  Kallimacha.  Umarł  on  na  panującą  wtedy  w  Polsce  zarazę  morową 
duia  1.  listopada  1496  roku,  umarł  w  pełni  łaski  królewskiej,  szanowany 
i  podziwiany  zapewne  przez  wszystkich,  skoro  za  trumną  zmarłego  postępowało 
całe  duchowieństwo  z  uniwersytetem  i  15.000  szlachty,  która  wtedy  już  za- 
czynała  gromadzić  się  na  wyprawę    turecką,     Wdzięczny  król    uczcił    pamięć 


»)  A.  Lewicki:  Jan  Olbracht  o  klęsce  bukowińskiej.  Kwartalnik  hist,  mcznik  VIII,  str.  6. 
Ten  sam  dokument  ogłoszony  w  Cod.  ep.  III. 

*)  L.  c quod  asseruit  sua  maiestas  nos  contra  promissa  nostra  eo  animo  sum- 

psisse  arma  etc. 

3j  Istnienie  rozejmu  tego  podał  w  wątpliwość  Caro:  tom  V,  701,  ale  ogłoszone  w  Cod. 
ep.  III.  p.  417  i  419,   dokumenty  oryginalne  stwierdzają   dowodnie  wzmiankę  Gołębiowskiego. 


-     486      - 

BwegO  nauczyciela  pięknym  nagrobkiem  w  kościele  Dominikanów.  Tak  z  za- 
ufanych doradców  Jana  Olbrachta  pozostał  tylko  Łukasz  Wacelrode,  wtajem- 
niczony w  zamiary  królewskie  i  zupełnie  królowi  oddany.  Pozyskanie  tego, 
w  każdym  razie  niepospolitego  człowieka,  było  ze  stroDy  Olbrachta  krokiem 
rozumnym  i  politycznym.  Prusak  z  pochodzenia,  a  więcej  Polak  niż  Niemiec 
z  przekonań  i  tradycyj  rodzinnych,  nadawał  się  Wacelrode  szr-zególniej  do 
spełnienia  misy  i  politycznej  w  ziemiach  pruskich,  bo  posiadał  zaufanie  stanów 
pruskich  i  był  zdeklarowanym  wrogiem  zakonu  krzyżackiego.  Już  wkrótce  po 
objęciu  rządów  nad  dyecczyą  warmińska  rozpoczął  on  spór  z  wielkim  mistrzem 
o  jurysdykcyę  duchowną  i  stanowczein  postępowaniem  swojem  tak  przestraszył 
krzyżaków,  że  uciekli,  się  z  prośbą  o  pomoc  do  króla  polskiego,  bezpośredniego 
zwierzchnika  zakonu.  Wacelrode  skorzystał  prawdopodobnie  z  tej  sposobności, 
aby  wznowić  dawniejsz}'  plan  przeniesienia  krzyżaków  z  Prus  na  Podole.  Ro- 
zumowanie jego  w  tym  wypadku  było  bnrdzo  trafne.  Kiedy  krzyżacy  powo- 
ływali się  na  swoje  przywileje,  oświadczył  biskup,  że  odnoszą  się  one  do 
czasów  założenia  zakonu  w  Palestynie,  obecnie  jednak  nie  maja  już  znaczenia, 
skoro  krzyżacy  nie  spełniają  najważniejszego  celu  swego,  t.  j.  walki  z  nie- 
wiernymi. W  ziemiach  pruskich,  otoczonych  zewsząd  narodami  chrześcijańskimi, 
nie  ma  zakon  i  nie  może  mieć  pola  do  działania,  przeniesiony  na  Podole, 
stanie  się  tern,  czem  być  powinien,  tarcza  ochronna  chrześcijaństwa  przeciw 
Turkom  i  Tatarom.  Trudno  nie  przyznać,  że  Wacelrode  miał  słuszność  zupełną, 
czuł  to  i  zakon  sam,  kiedy  zrywając  się  do  czynu  zamierzał  głosić  wojnę 
przeciw  schizmatykom,  aby  w  ten  sposób  pozornie  przynajmniej  uzasadnić 
prawo  egzystencyi  swojej  w  Prusiech.  Ale  w  epoce  humanizmu  i  trzeźwiej- 
szych  na  świat  poglądów  nie  czyniły  wybiegi  takie  żadnego  wrażenia,  a  względy 
polityczne  przemawiały  stanowczo  na  niekorzyść  zakonu.  Jan  Olbracht  widział, 
że  krzyżacy  osiedleni  w  ziemi  podolskiej,  staną  się  wałem  obronnym  dla  Rzeczy- 
pospolitej i  że  równocześnie  Prusy  wschodnie,  oswobodzone  od  władzy  zakonu, 
złącza  się  ściślej  z  nową  swoją  ojczyzną. 

Może  być,  że  obok  tego  uśmiechała  się  ambitnemu  biskupowi  władza 
gubernatorska  nad  całą  dzielnicą  pruską,  ale  dla  widoków  polskich  był  taki 
gubernator  o  wiele  dogodniejszym  niż  wielki  mistrz  krzyżacki,  oglądający  się 
zawsze  jeszcze  na  Rzeszę  niemiecką  i  poczuwający  się  do  wspólności  z  inte- 
resami niemieckimi.  Toż  nic  dziwnego,  że  król  w  zasadzie  przychylał  się  du 
planów  Wacelrodego,  że  pilne  z  nim  odbywał  narady  i  że  o  przesiedleniu  za- 
konu naprawdę  zamyślał,  znajdując  poparcie  nawet  u  swego  krewnego  Fry- 
deryka brandenburskiego,  który  gotów  był  uzyskać  na  to  pozwolenie  cesarza 
i  elektorów  Rzeszy.*)  Mówiono  -więc  i  o  tem  zapewne  na  kongresie  lewockim 
i  wszystko  zależało  teraz  tylko  od  wyprawy  na  Turków,  od  zdobycia  Kilii 
i  Białogrodu.  Nagliły  do  tego  także  i  inne  okoliczności.  Hospodar  mołdawski, 
przestraszony  wzrostem  potęgi  tureckiej,  błagał  usilnie  Jana  Olbrachta  o  pnmoc, 
powołując  się  na  dawniejsze  przyrzeczenia  Kazimierza  Jagiellończyka,  na  ftórd 
swój  w  Kołomyi  złożony  i  na  obowiązek,  jaki  Polska  wzięła  przez  to  na  siebie 
bronić  swego    lennika,    przedstawiał,  że  w  razie  ujarzmienia  Mołdawii,  Rzecz- 

')  Caro:  Gesch.  Polens.  t.  V,  str.  700. 


—     487     — 


pospolita  będzie  wystawiona  bezpośrednio  na  napady  Muzułmanów. ')  Jak- 
kolwiek pobudki,  które  skłaniały  przebiegłego  wojewodę  do  tych  nalegań, 
mogły  być  niezupełnie    szczere,  to  zaprzeczyć  się  nie  dało,  że  Mołdawia  była 


Pomnik  Filipa  Kallimacha  w  kościele  ks.  Dominikanów. 

ścianą    ochronną  dla  Polski  i  że  upadek  jej   mógł    pociągnąć  za  sobą    bardzo 
groźne  dla  południowych  prowincyj  niebezpieczeństwa.    Nie  należało  też  wiele 


')  Orędzie  króla  Olbrachta.  Cod.  epist.  III,  444. 


35 


—     488     — 

budować  na  owym  krótkim  rozejmie  z  Bajazetem,  bo  świeże  doświadczenia 
uczyły,  że  Turcy  o  tyle  tylko  warunki  pokoju  szanują,  o  ile  to  się  zgadza 
z  ich  widokami  politycznymi.  Wszak  w  trzy  miesiące  zaledwie  po  podpisauiu 
ostatniego  trakjatu,  musiał  się,  Jan  .Olbracht  skarżyć  w  Konstantynopolu  na 
nowe  napady  tureckie  i  na  zabieranie  jasyru  w  ziemiach  polskich  i  litewskich.1) 
Ani  pakta,  ani  umowy  nie  dawały  wiec  rękojmi j  bezpieczeństwa  od  nieprzy- 
jaciela, u  którego  kardynalną  podstawą  polityki  był  gwałt  i  podstęp,  który 
najświętsze  traktaty  w  chwili  dla  siebie  dogodnej  gotów  był  złamać  i  po- 
deptać. 

Tak  stały  rzeczy  na  początku. roku  1496,  kiedy  nareszcie  król  pozyskał 
sobie  szlachtę  i  mógł  pomyśleć  o  wykonaniu  swoich  zamiarów.  Natychmiast 
też  po  sejmie,  dnia  2.  maja,  rozpisał  on  skąpo  uchwalone  podatki,  w  jesieni 
zjechał  się  z  bratem  Aleksandrem  w  Parczowie,  aby  go  zapewne  nakłonić  d<» 
udziału  w  wyprawie,  do  mistrza  krzyżackiego  wysłał  Piotra  Myszkowskiego 
i  Marcina  Rabę,  kasztelana  elbląskiego,  żądając  zwykłych  w  takim  razie  po- 
siłków i  ukończywszy  to  wszystko,  rzucił  się  pomiędzy  szlachtę,  aby  ja  do 
pospolitego  ruszenia  nakłonić.  W  marcu  1497  roku  widzimy  go  na  małopolskim 
sejmiku  w  Korczynie,  podczas  gdy  równocześnie  wielkopolski  obraduje  w  Kole, 
a -w  pierwszych  dniach  maja  bawi  Jan  Olbracht  przez  dni  kilkanaście  w  Prze- 
myślu, oczekując  już  na  ściągające  się  nierychło  chorągwie  wojewódzkie. 

Na  całym  obszarze  ziem  polskich  zaczyna  się  teraz  ruch  wojenny  na 
wielkie  rozmiary,;  król  nie  ufając  widocznie  sprawności  pospolitego  ruszenia, 
zbiera  znaczne  zastępy  zaciężnych,  a  że  dochód  z  podatków  jest  niewielki, 
ratuje  się  pożyczkami,  które  w  pierwszych  miesiącach  1497  roku  dochodzą. do 
poważuej  sumy  35.000  złotych.2)  Ażeby  zaś  szlachtę  do  pospiechu  przynaglić, 
rozpuszcza  dwór3)  wieści  przerażające  o  ogromnych  wojskach  tureckich,  zbie- 
rających się  nad  Dunajem  i  gotowych  do  wtargnięcia  w  ziemie  ruskie;  w  listach 
do  wielkiego  mistrza,  wymawiającego  się  od  udziału  w  wyprawie,  urosły  te 
siły  pogańskie  do  olbrzymiej  cyfry  7000C0  ludzi. 

Pod  wrażeniem  tych  alarmujących  wiadomości  spieszą  też  ku  Gołogórom 
najpierw  chorągwie  małopolskie,  24.  maja  ruszają  Wielkopolanie,  równocześnie 
prawie  wielki  mistrz  sędziwy  i  schorzały,  Jau  Tieffen,  na  czele  hufca  liczącego 
1500  ludzi.  12.  lipca  spotykają  się  krzyżacy  z  pospolitakami  ziemi  dobrzyńskiej 
pod  LwowTem,  skąd  król  w  ostatnich  dniach  czerwca  udał  się  już  ku  Seretowi. 
Około  niego  gromadzą  się  oprócz  królewicza  Zygmunta  liczni  dygnitarze 
świeccy  i  duchowni;  naczelnikiem  sił  zbrojnych  jest  Jan  Traka  z  Raciborzan, 
towarzyszy  królowi  kanclerz  Krzeslaw  z  Kurozwęk,  biskup  włady sławski,  o  ile 
sic  zdaje  także  kanonicy  gnieźnieńscy,  sławny  później  Jan  Łaski  i  kolega  jego 
Zygmunt4),  Mikołaj  Kościelecki,  dziekan,  słowem  cała  Polska  jak  długa  i  sze- 
roka, napełnia  się  gwarem  wojennym  i  skupia  wszystkie  siły  swoje  na  poko- 
nanie strasznego  wroga. 

')  Cod.  epist.  III,  421. 

2)  Pawiński:  Sejmiki  197. 

3)  Kronika  Wapowskiego.  Wyd.  Akad.  mniej.  str.  23. 
*)  Ulanowski:  Acta  cap.  Gner.  p    557. 


—     489     — 

Od  niefortunnej  ekspedycji  wrocławskiej  aż  do  czasów-  Zygmunta  Augusta 
i  beresteckiej  wyprawy  nigdy  nie  rozwinęła  Polska  tak  znacznej  potęgi.  Siły 
armii  królewskiej  obliczano  na  80.000  ludzi,  w  co  nie  wchodziły  wcale  posiłki 
litewskie,  które  chociaż  nie  dotarły  dalej  jak  do  Bracławia,  jednak  w  razie 
dłuższego  trwania  wyprawy  mogły  były  zaważyć  na  szali  wypadków. 

Cała  ta  potęga  atoli  nie  była,  o  ile  przypuszczać  należy,  skupiona  w  jednem 
miejscu.  Chorągwie  wojewódzkie  —  starym  zwyczajem  —  ściągały  się  leniwie: 
w  chwili,  gdy  król  już  stał  u  granic  Rusi  Czerwonej,  znajdowali  się  Wielkopolanie 
dopiero  pod  Lublinem,  a  krzyżackie  posiłki  pod  Lwowem.  Brak  skupienia  sił 
i  brak  organizacyi,  jakoteż  rozprzężenie  pewne  w  obozie,  o  którem  współcześni 
kronikarze  wspominają  dość  wyraźnie,  wróżyły  niedobrze  o  skutku  wyprawy: 
na  domiar  złego  zaczęły  się  szerzyć  wieści  podające  w  wątpliwość  właściwy 
cel  królewski.  Mówiono  coraz  głośniej,  że  Jan  Olbracht  wybrał  się  nie  na 
Turków,  ale  na  wojewodę  mołdawskiego,  utrzymywano,  że  zamierza  pozbawić 
Stefana  bospodarstwa  i  na  jego  miejscu  osadzić  brata  swego,  królewicza  Zy- 
gmunta. Jakoż  przyznać  trzeba,  że  pozory  przemawiały  za  tern.  Dla  Zygmunta, 
nie  mającego  dotąd  jeszcze  stosownego  opatrzenia,  szukano  już  oddawna  jakiejś 
dzielnicy  napróżno.  Chciano,  aby  mu  Aleksander  oddał  księstwo  kijowskie, 
łudzono  się  nadzieją  rychłej  sukcesyi  po  Maksymilianie  austryackim,  który,  za- 
pewne podług  zdania  astrologów  ówczesnych,  nie  miał  żyć  dłużej  jak  dwa 
lata,  myślano  o  księstwie  płockiem  po  śmierci  Janusza,  jednem  słowem 
wszędzie,  gdzie  tylko  otworzyły  się  jakiekolwiek  widoki  na  mitrę  książęcą, 
wysuwano  kandydaturę  trzydziestoletniego  już  królewicza.  Nic  dziwnego  zatem, 
że  i  teraz  imię  Zygmunta  wiązano  z  losami  tak  wielkiego  przedsięwzięcia,  nic 
dziwnego,  że  myślano  o  usunięciu  wiarołomnego  wojewody,  które  Bogiem 
a  prawdą  byłoby  słuszną  zapłata  za  przewrotność  chytrego  Bogdanowicza. 
Ale  kroku  tak  doniosłego  nie  mógł  Jan  Olbracht  uczynić  bez  porozumienia 
z  dworem  węgierskim,  a  co  więcej  wbrew  uroczystym  przyrzeczeniom  danym 
Władysławowi  w  Lewoczy.  Kategoryczne  zaprzeczenie  królewskie  złożone 
w  przytoczonem  już  wyżej  „orędziu",  usuwa  zresztą  wszystkie  pod  tym  wzglę- 
dem wątpliwości,  a  obronę  własną  brata  popiera  najwyraźniej  kardynał  Fry- 
deryk, który  w  liście  poufnym,1)  pisanym  do  Wacelrodego  już  po  kiesce  bu- 
kowińskiej, mówi  tylko  o  wyprawie  tureckiej.  Pomimo  tego  wszystkiego  wieść, 
rzucona  z  umysłu  czy  nieopatrznie,  rozniosła  się  z  szybkością  błyskawicy 
i  doszła  oczywiście  do  Stefana,  który  sam  wiarołomny  i  podstępny,  mógł  bez 
trudności  w  nią  uwierzyć,  a  może  też,  upatrując  wielkie  dla  siebie  niebezpie- 
czeństwo w  razie  zdobycia  przez  Polaków  Kilii  i  Białogrodu  odrazu,  jak  to 
było  w  zwyczaju  u  niego,  przerzucił  się  na  stronę  turecką,  bo  widział  w  tyra 
sojuszu  daleko  większą  korzyść  dla  siebie  niż  w  popieraniu  wielkich  zamiarów 
Jana  Olbrachta.  Którykolwiek  z  tych  motywów  skłonił  hospodara  do  zdrady, 
jest  rzeczą  obojętną,  dość  że  kiedy  wojska  królewskie  w  okolicach  Lwowa  się 
zbierały,    on    po   dwakroć    najechał  w  spółce  z  Turkami  i  Tatarami    najpierw 

*)  List  ten  umieścił  Caro  w  Analektach,  dołączonych  do  V  tomu  str.  1006:  quid  impe- 
dierit  Serenissimum  Dorn.  Regem  nostrum.  quominus  proseąui  suum  sanctum  propositum 
potuerit.  .  . 

35* 


—     490     - 

ziemię  halicką,  a  następnie  Kołomyję,  którą  zniszczył  i  zrabował.  Przepłoszony 
tutaj  cokolwiek  przez  podjazdy  polskie,  miał  jednak  tyle  jeszcze  czelności,  że 
przez    jakiegoś    logoteta    usiłował    usprawiedliwić  się  przed    królem,    wreszcie 
przyciśnięty  oświadczył  wręcz,  że  jest  poddanym    tureckim  i  będzie  nieprzyja- 
cielem Polaków.  Cale  to  postępowanie  wojewody  było  tak  zgodne  z  jego  do- 
tychczasową polityką  i  charakterem,  że  o  prawdziwości  „orędzia  królewskiego" 
ani  na  chwilę  powątpiewać"  nie  można.  Cóż  miał  zatem  uczynić  Jan  Olbracht? 
Zdradzony  przez  tego,  który  go  do  wyprawy  zachęcał,  zaczepiony  w  własnym 
swoim  kraju,  musiał  on  chociażby  dla  ratowania  osobistej  swej  sławy,  zwrócić 
<>ięż  swój  na  ukaranie  zmiennika  i  żałować  tylko  należy,  że  uczynił  to  z  pew- 
nem  wahaniem,  nieudolnie  i  co  za  tern  idzie  bez  skutku.  Zamiast  bowiem  na- 
tychmiast po  owych    wypadkach    cala    potęgą    swoją   uderzyć    na  hospodara, 
czekał  król  na  zapowiedzianych  posłów  węgierskich.    Zachowanie  się  Włady- 
sława i  Węgrów    było  od  samego  początku  wyprawy   niejasne.     Jan  Olbracht 
uwiadomił  brata  o  zamierzonej  wojnie  tureckiej  i  wezwał  go  do  udziału,  otrzy- 
mał jednak    odpowiedź,  że  Władysław  z  powodu    trwającego  z  Bajazetem  ro- 
zejmu  wojny  z  Turkami  prowadzić  nie  może.     Już  to  tłumaczenie  nie  wróżyło 
dobrze  o  życzliwości    węgierskiej,  a  od  chwili,  kiedy    potęga  polska   zwróciła 
się  przeciw  Stefanowi,  można  było  liczyć  na  pewne,  że  Węgrzy  będą  popierać 
hospodara.  Zapolya,  który  pod  nieobecność  Władysława  bawiącego  w  Czechach 
sprawował  rządy  w  Węgrzech  i  znany  był  z  niechęci  swojej    ku  Jagiellonom, 
nie  zaniedbał    zapewne    niczego,  aby  Polakom  jak  największe    zgotować    tru- 
dności.    Wobec    tego    mogła    ocalić  Jana   Olbrachta  tylko  szybkość  i  energia 
w  działaniu.   Wyrzucenie  Stefaua  z  Mołdawii  jako  fakt  dokonany,  byłoby  nie- 
wątpliwie   łagodniej    usposobiło  Węgrów,  a  i  naród  polski  także  do  dalszych 
zagrzało  wysileń.    Tymczasem  król  wkroczył  wprawdzie  do  Mołdawii  i  obiegł 
Suczawę,  ale  czy  to  z  powodu    nieudolności  w  dowództwie,  czy  wskutek  nie- 
sprawności pospolitego  ruszenia,  które  miast  zdobywać  nie  umiało,  czy  wreszcie 
z  obawy  przed  interwencję  węgierską,  nie  zdołano    zdziałać  nic  ważniejszego. 
Czekano  i  doczekano  się  tego,  że  wojewoda  siedmiogrodzki,  Bartłomiej   Draffi, 
oczywiście  nie  bez  wiedzy    rządu    węgierskiego,    przysłał    królowi   listy  zapo- 
wiednie,  a  marszałek    Władysława    wysiany  do  Jana  Olbrachta  zaprotestował 
przeciw  najazdowi  Mołdawii  i  gorzkimi  obarczył  go  zarzutami. 

Wszystko  to,  a  zapewne  także  i  pora  spóźniona  —  bo  oblężenie  Suczawy 
trwało  od  25.  Avrześnia  do  16.  października  —  skłoniły  Jana  Olbrachta  do 
odwrotu.  Wycofawszy  wojsko  z  pod  Suczawy,  stał  on  23.  października  nad 
brzegami  Seretu,  a  stamtąd  podążył  przez  lasy  bukowińskie  ku  ŚniatynoAsi. 
Ale  brak  ostrożności  i  nieporządek  panujący  w  wojsku  polskiem,  zgotował 
ustępującym  srogą  katastrofę.  Opadnięci  w  lasach  przez  Wołochów,  Turków 
i  Węgrów,  na  każdym  kroku  niemal  hamowani  w  pochodzie  przez  zasieki, 
ponieśli  Polacy  znaczną  klęskę  i  po  ośmiodniowej  krwawej  walce  przybyli  nareszcie 
dnia  2.  listopada  do  Sniatyna.  Straty  wojska  polskiego  nie  musiały  być  tak 
olbrzymie,1)  jak  to  później  przesadnie  głoszono,  ale  wrażenie  moralue  i  upadek 


*)  Porównaj  trafną  uwagę  Bostla:  Zakaz  Miechowity,  str.  54. 


—     491     — 

ducha  podnosiły  znaczenie  katastrofy  do  nadzwyczajnych  rozmiarów.  Na  tero 
tle  ciernnem  i  ponurem  powstaną  niebawnie  najśmielsze  i  najdziwniejsze  przeciw 
królowi  zarzuty,  przyobleczone  więcej  złośliwie  niż  zręcznie  w  powagę  „Rad 
Kallimachowych",  podsunie  mu  się  nietylko  zamiar  osadzenia  Zygmunta  na 
hospodarstwie  mołdawskiem,  ale  obwini  sio  go  wprost  już  o  zdradę  własnego 
państwa  i  własnej  ojczyzny,1)  o  spisek  z  nikczemnym  Bogdanowiczem  na  zgubę 
szlachty,  która  bądźcobądź  była  wtedy  znaczną  i  niepoślednią  częścią  Rzeczy- 
pospolitej. Podejrzenia  te  chwytać  będą  i  powtarzać  z  zadowoleniem  późniejsi 
trybuci  szlacheccy  w  celn  poniżenia  majestatu  królewskiego  i  zohydzą  tern 
pamięć  Jana  Olbrachta  tak  bardzo,  że  nawet  dzisiejsi  historycy  nie  uwierzą 
najświętszym  jego  zaręczeniom  i  zarzucą  mu  wiarołomstwo  i  intrygę  względem 
niewinnego  i  srodze  uciśnionego  Stefana. 

Niemało  zapewne  przyczyniła  się  do  tych  ujemnych  sądów  o  królu  su- 
rowość, jaką  okazał  po  klęsce  bukowińskiej  i  niepowodzenia,  jakie  wyprawa 
ta  na  Polskę  ściągnęła.  Opieszałość,  niekaruość  i  swawola  szlachty  podczas 
wyprawy  musiały  snąć  srodze  dokuczyć  Janowi  Olbrachtowi,  skoro  teraz 
z  taką  bezwzględnością,  w  historyi  naszej  rzadką,  zaczął  wymierzać  spra- 
wiedliwość. „Setki,  może  tysiące"4)  majątków  mniejszych  i  większych  odjęto 
winnym  i  rozdano  pomiędzy  zasłużonych,  a  bezpośrednio  prawie  po  tym 
dniu  sądnym  dla  szlachty,  zwaliła  się  na  kraj  straszna  zawierucha  tatarska, 
odwet  mściwego  hospodara  i  zniszczyła  Ruś  całą  aż  do  Kańczugi.  Ogołocony 
z  środków  pieniężnych,  przygnębiony  ostatnimi  wypadkami,  nie  mógł  Jan 
Olbracht  zapobiedz  złemu.  Sejm,  który  się  zebrał  w  Piotrkowie  w  roku  1498 
celem  „ocalenia  Rzeczypospolitej",  uchwalił  wprawdzie  czopowe  i  po- 
główne  po  groszu  od  osoby,  ale  zanim  pieniądze  z  podatków  wpłynęły, 
spustoszyli  Tatarzy  po  dwakroć  w  jednym  roku  południowe  prowincye  i  wielką 
zdobycz  uprowadzili  bezkarnie.  Tymczasem  skarb  świecił  po  staremu  pustkami, 
przymierali  głodem  zaciężni,  którym  poruczono  obronę  Kamieńca,  a  Piotr 
Myszkowski,  wojewoda  bełski  i  starosta  niski,  jakoteż  Spytek  z  Jarosławia, 
wojewoda  krakowski,  obsyłali  króla  co  chwila  listami,  błagając  o  posiłki 
w  ludziach  i  pieniądzach.  Niebezpieczeństwo  bowiem  groziło  w  r.  1499  na 
nowo,  od  południowych  kresów  nadbiegały  alarmujące  wieści  o  kupieniu  się 
hord  tatarskich,  Jan  Struś  widział  je  pod  Chmielnikiem,  codzieu  spodziewano 
się  strasznych  gości,  a  Ruś  ogołocona  z  wszelkich  środków  obrony  i  opatrzona 
tylko  garstką  niepłatnych  i  zgłodzonych  żołnierzy  w  śmiertelnej  trwodze  cze- 
kała zlitowania  Bożego.  Upłynął  tak  rok  1499,  sejm,  dla  choroby  króla  obra- 
dujący w  Krakowie,  uchwalił  podatek  12-groszowy,  zaczęto  obwarowywać  na- 
prędce Kraków,  Sandomierz  i  Lublin,  starając  się  równocześnie  w  drodze 
dyplomatycznej  o  zażegnanie  grożącej  burzy.  W  tym  celu  wysłał  Jan  Olbracht 
już  przy  końcu  roku  1497  obszerny  memoryał  do  Władysława,  usprawiedli- 
wiając się  z  zarzutów,  jakie  mu  czyniono.  W  odpowiedzi  na  to  przybyło  do 
Krakowa  poselstwo  węgierskie  i  w  roku  1498  przyszło  wreszcie  do  układu 
obejmującego    także   Stefana.     Oba   państwa  miały  odtąd  żyć  w  zgodzie  i  po- 

'J  „Kady  Kalliniachowe"  u  Wiszniewskiego:  Hist.  liter.  HF,  455 — IR9 
3)  Pawiński :  Sejmiki,  str.  197. 


-     492     — 

magać  sobie  wzajemnie  przeciw  Turkom,  działając  w  porozumieniu  z  hospo- 
darem mołdawskim,  który  w  tym  akcie  występuje  jako  zupełnie  niezawisły 
monarcha. 

Taki  niespodziewany  obrót  wzięła  wyprawa  z  wielkiemi  połączona  ofia- 
rami. Zamiast  sławy  i  pogromu  Turków,  o  czem  marzył  Jan  Olbracht,  przy- 
niosła ona  królowi  same  upokorzenia,  a  na  Polskę  niezwykłe  ściągnęła  klęski. 
Nastąpić  musiał  więc  teraz  zwrot  tak  w  polityce  wewnętrznej  jak  i  zewnętrzuej, 
wypadło  bowiem  dążyć  do  skupienia  sił  i  do  pozyskania  nowych  sprzymie- 
rzeńców, aby  stawić  skutecznie  czoło  wyrastającym  zewsząd  niebezpieczeń- 
stwom. A  jeżeli  takie  przekonanie  panowało  w  Polsce,  to  jeszcze  więcej  musieli 
się  do  niego  nakłaniać  Litwini,  uciskani  srodze  przez  Moskwę  i  Tatarów 
krymskich. 

Stosunki  litewskie.  —  Unia  z  r.  1499.  —  Przymierze  z  Francya  w  r.  1500. 
—  Sprawa  pruska.  Wyniesienie  Aleksandra  na  tron  wielkoksiążęcy  bez  wszelkiego 
porozumienia  z  Polakami  było  walnem  zwycięstwem  litewskiego  partykula- 
ryzmu i  oczywistem  niemal  zerwaniem  unii.  Bliskie  pokrewieństwo  obu  wład- 
ców przeszkodziło  wprawdzie  dalszym  skutkom  tego  nierozważnego  kroku,  ale 
nie  mogło  przywrócić  dawniejszej  harmonii.  Na  pozór  pozostało  wszystko  tak 
jak  dawniej:  Olbracht  używał  tytułu  „supremus  dux",  Aleksander  pisał  się 
„magnus  dux",  poza  tern  szły  rzeczy  zupełnie  inaczej  i  na  każdym  kroku 
objawiała  się  dążność  do  odrębności  politycznej.  Wyrazem  tego  kierunku  był 
przywilej  wydany  przez  Aleksandra  w  roku  1492,  gdzie  wielki  książę  przy- 
rzeka godności  duchowne  nadawać  tylko  Litwinom  i  gdzie  z  naciskiem  oświadcza, 
że  stosownie  do  potrzeby  będzie  wysyłać  posłów  wielkich  do  państw  ościen- 
nych, do  Polski,  do  Mazowsza,  do  Prus,  Inflant,  Tatarów  zawołżańskich  i  t.  d. 
Zresztą  przywilej  cały  nie  był  niczem  innem,  jak  tylko  dalszem  ograniczeniem 
władzy  monarszej  na  korzyść  szlachty  i  możnowładztwa,  a  różnił  się  od  kon- 
stytucyj  polskich  z  roku  1496  lylko  większą  jasnością  i  względnością  dla 
mieszczaństwa. 

Jeżeli  ta  samodzielność  mogła  w  sercach  patryotów  litewskich  budzić 
pewne  zadowolenia  i  jeżeli  marszałek  Litawor  Chreptowicz,  przy  wyniesieniu 
Aleksandra  na  tron  wielkoksiążęcy,  przypominał  czasy  Witołdowe  i  wzywał 
księcia,  aby  sprawował  rządy  nie  na  sposób  czeski  lub  niemiecki,  lecz  w  duchu 
tradycyj  litewskich,  to  wypadki  bezpośrednio  potem  następujące  dowiodły 
Litwinom,  że  marzenia  ich  o  odrębności  politycznej  urzeczywistnić  się  nie  dadzą. 
Przeszkadzała  temu  przedewszystkiem  potęga  Moskwy,  sięgającej  po  panowanie 
nad  całą  Rusią,  przeszkadzały  bezustanne  napady  Tatarów  krymskich  i  cały 
system  polityczny  Iwana  Wasylewicza,  obmyślany  na  zgnębienie  litewskiego 
państwa.  Co  chwila  odrywał  on  na  kresach  wschodnich  znaczniejsze  obszary 
kraju,  przyjmując  pod  swoją  opiekę  drobnych  książąt  ruskich,  co  chwila  mścił 
się  za  jakieś  urojone  krzywdy  i  palił  i  pustoszył  grody  pograniczne,  a  kiedy 
Litwini  wreszcie  chwytali  za  oręż,  aby  gwałt  gwałtem  odeprzeć,  wypuszczał 
na  nich  Tatarów  krymskich,  wiernego  sobie  Mengli  Giraja  i  tą  taktyką  uda- 
remniał wszelkie  ich  przedsięwzięcia.  Nic  dziwnego  zatem,  że  w  takiem  poło- 
żeniu będąc,  chwycili  się  Litwini    ostatecznego  środka  i  że  postanowili  z  nie- 


—     493     - 

bezpiecznym  wrogiem  nawiązać  stosu  u  ki  przyjazne.  Najlepiej  nadawały  się  du 
tego  związki  pokrewieństwa,  przypominające  także  cznsy  Witołdowe.  Rozpoczął 
więc  w  tym  kierunku  układy  Jan  Zabrzeziński,  starosta  trocki,  z  wpływów  viii 
bojarem  moskiewskim,  Iwanem  Juijewiezem,  i  po  długich,  nużących  targach 
przyszło  do  skutku  małżeństwo  pomiędzy  Aleksandrem  a  córka  Iwana  Wasy- 
lewicza,  Heleną,  w  roku  1494  i  pokój  pomiędzy  Litwą  a  Moskwą.  Z  oczy- 
wistem  pogwałceniem  praw  litewskich  zagarnął  Iwan  przy  tej  sposobności 
znaczną,  ilość  dzierżaw  kresowych  i  w  umowie  ślubnej  zastrzegł  się,  że  córka 
jego  będzie  trwać  'w  wierze  prawosławnej  i  nawet  dobrowolnie  na  katolicyzm 
nie  przejdzie.  Małżeństwo  nie  przyniosło  spodziewanych  korzyści,  przeciwnie, 
wznieciło  nowe  pomiędzy  Aleksandrem  a  Iwanem  zatargi.  Wielki  kniaź 
moskiewski  gniewał  się,  że  ślub  córki  jego  odbył  się  w  kościele  katoliekim 
św.  Stanisława,  że  Aleksander  odesłał  do  Moskwy  orszak  rosyjski  towarzy- 
szący Helenie  i  że  wielka  księżna  nie  miała  na  zamku  schizmatyckiej  kaplicy, 
lecz  musiała  słuchać  nabożeństwa  przynajmniej  z  początku  w  cerkwi  prawo- 
sławnej. Z  drugiej  strony  cała  rodzina  jagiellońska,  królowa  matka,  siostry 
i  bracia  Aleksandra  nie  byli  dobrze  usposobieni  dla  schizmatyczki,  obcej  im 
pod  względem  wyobrażeń,  pojęć  i  obyczajów,  nie  sprzyjało  też  Helenie  ducho- 
wieństwo katolickie,  upatrujące  słusznie  w  tym  sojuszu  z  schizmatycką  Moskwą 
przeszkodę  dla  energicznej  i  skutecznej  propagandy  katolickiej.  Ale  i  pod 
względem  polityczuym  nie  dopięli  Litwini  zamierzonego  celu.  Iwan  po  staremu 
trwał  w  przyjaznych  stosunkach  z  Mengli  G  i  rajem  i  hospodarem  mołdawskim, 
a  kiedy  han  krymski,  zaniepokojony  małżeństwem  Aleksandra  z  Heleną,  za- 
pytywał w  Moskwie  o  znaczenie  tego  związku,  odpowiedział  mu  kniaź: 
„twoim  przyjaciołom  będę  przyjacielem,  wrogom  twoim  wrogiem".  Całkiem 
inną  była  polityka  litewska.  Aleksander  starał  się  o  utrzymanie  jak  najlepszych 
stosunków  z  Krynicami,  obsypywał  hana  podarunkami,  nie  szczędził  mu  kom- 
plementów, napady  tatarskie  znosił  z  podziwienia  godną  cierpliwością,  słowem 
czynił  wszystko,  aby  uniknąć  nieporozumień  i  wojny.  Taktyka  ta  była  błędną 
stanowczo.  Raz  w  roku  1493  starosta  czei  kaski,  podrażuiony  zagonami  tatar- 
skimi, wyprawił  się  do  Krymu,  zburzył  świeżo  wystawioną  przez  Mengli  Giraja 
twierdzę  oczakowską  i  dowiódł  tym  śmiałym  czynem,  jakich  środków  użyć 
należy  na  poskromienie  rozbójników.  Ale  Aleksander  wolał  trzymać  się  dyplo- 
inacyi  niż  oręża  i  tym  sposobem  ośmielał  i  rozzuchwalał  coraz  bardziej  Ta- 
tarstwo  podburzane  przez  Moskwę.  Wszystkie  te  okoliczności  przekonały 
Litwinów  w  krótkim  bardzo  czasie,  jak  błędną  była  ich  polityka.  Oddzieleni 
od  Polski,  wystawieni  na  ciągłe  napady  Tatarów  i  zagrożeni  przez  zabory 
moskiewskie,  mogli  oni  liczyć  tylko  na  związki  swoje  z  Szach-Achmetem, 
podupadłym  hanem  Tatarów  zawołżańskich  i  na  własne  siły.  Nieudolność  Ale- 
ksandra jednak  nie  mogła  i  pod  tym  względem  żadnych  dawać  nadziei,  po- 
zostawała zatem  jedna,  jedyna  droga  dla  Litwy:  przywrócenie  unii  z  Polską. 
Jakoż  od  roku  1496  zaczynają  się  już  układy  w  tym  kierunku  i  spotykają  się 
niebawuie  z  podobnymi  usiłowaniami  ze  strony  polskiej.  Wpłynęła  na  to 
szczególniej  klęska  bukowińska  i  groźne  niebezpieczeństwo  od  Turków  i  Ta- 
tarów. Kiedy  zawiodło  szczęście  wojenne  i  kiedy  rozwiały  się  wielkie  nadzieje, 


—     494     — 

jakie  wiązano  z  wyprawą  turecką,  zwrócił  Jan  Olbracht  usiłowania  swoje 
w  innym  kierunku.  Głównym  celem  polityki  jego  było  teraz  utworzenie  wicl- 
kioj  koalicyi  przeciw  Osmanom.  Do  tego  zmierzał  pokój  i  przymierze  z  Wę- 
grami, do  tego  parli  wszelkiemi  siłami  Wenecyanie,  którzy  straciwszy  po 
klęsce  pod  Modonem  posiadłości  swoje  w  Peloponuezie  i  zagrożeni  bezpo- 
średnio już  w  Istryi  i  Dalmacyi,  szukali  po  całym  .świecie  pomocy  i  sprzy- 
mierzeńców. Z  ich  to  inicyatywy  może,  a  niewątpliwie  z  ich  współdziałaniem 
powstała  we  Włoszech  myśl  wielkiej  koalicyi,  spotykająca  się  z  planami  Jana 
Olbrachta.  We  wrześniu  roku  1499  pisał  doża  wenecki,  Augustyn  Barbadico, 
pomiędzy  iunymi  do  króla  Władysława:  „tak  Ojciec  św.  jak  i  arcychrześci- 
jański  król  Fraucyi,  teraz  bawiący  w  Medyolanie,  obydwaj  sprzymierzeńcy 
nasi,  chcąc  razem  z  nami  stawić  czoło  coraz  bardziej  grożącym  niebezpie- 
czeństwom, postanowili  wezwać  wszystkich  monarchów  chrześcijańskich  do 
podjęcia  wspólnej  wyprawy  krzyżowej".  Otwierała  się  w  ten  sposób  uowa 
i  niezwykła  kombinacya;  miejsce  Habsburgów  miał  zająć  przedsiębiorczy  Lu- 
dwik XII,  na  czele  wyprawy  miał  stanąć,  tak  jak  niegdyś  za  czasów  Piusa  II, 
papież  Aleksander  VI.  Dla  Polski,  zgnębionej  ostatniemi  klęskami,  było  przed- 
sięwzięcie takie  niezmiernie  pożądane.  Z  góry  można  było  przewidzieć,  że  dy- 
plomacja AAioska  i  francuska  będzie  się  starała  wciągnąć  i  Rzeczpospolitą  do 
przymierza  i  że  wynikną  z  tego  dla  Polski  tern  większe  korzyści,  im  znaczuiej- 
szemi  rozporządzać  będzie  silami.  Zbliżenie  się  zatem  do  Litwy  i  ściślejsze 
z  nią  połączenie  było  w  tej  chwili  warunkiem  większego  lub  mniejszego  po- 
wodzenia w  polityce  zewnętrznej.  Wobee  takiego  usposobienia  stron  obu  nie 
mogło  wznowienie  unii  na  znaczne  napotkać  trudności.  Przyszło  ono  do  skutku 
rzeczywiście  w  maju  roku  1499  na  podstawie  aktu  spisanego  niegdyś  w  Ho- 
rodle w  roku  1413,  zawierało  jednak  wyjaśnienie  ważne  co  do  wyboru  króla 
polskiego  i  wielkiego  księcia  litewskiego.  Postanowiono  miauowicie,  że  odtąd 
ani  Litwini  bez  wiedzy  i  rady  Polaków,  ani  Polacy  bez  rady  i  wiedzy  Litwi- 
nów monarchów  wybierać  sobie  nie  mogą. 

Bezpośrednim  skutkiem  tego  ściślejszego  połączenia  Litwy  z  Polską 
i  przymierza  z  Węgrami,  do  którego  wszedł  i  Aleksander,  było  zaostrzenie 
stosunków  pomiędzy  Litwą  a  Moskwą.  Pograniczne  zatargi  i  nieporozumienia, 
trwające  bezustannie  mimo  pozornego  pokoju,  były  niewyczerpanem  źródłem 
wzajemnych  rekryminacyj.  Kiedy  Aleksander  przez  posłów  swoich,  Stanisława 
Hlebowicza  i  Iwana  Sapiehę,  uwiadomił  kniazia  o  przymierzu  swrojem  z  woje- 
wodą mołdawskim  i  zaprosił  go  do  udziału  w  wojnie  tureckiej,  a  zarazem 
uskarżał  się  na  pogwałcenie  granic,  podniósł  Iwan  ze  swojej  strony  te  same 
zarzuty  i  mniemał,  że  Aleksander  pierwszy  naruszył  traktaty,  skoro  odmawia 
mu  w  listach  tytułu  „władca  całej  Rusi".  I  to  życzenie,  jakkolwiek  dla  Litwy 
bardzo  niebezpieczne,  gotów  był  spełnić  powolny  Jagiellończyk,  ale  żądał 
w  zamian,  aby  Iwan  zrzekł  się  na  wieczne  czasy  pretensyj  swoich  do  Kijowa 
i  przestał  podburzać  Mengli  Giraja.  Tak  z  jednej  i  drugiej  strony  odzywał  się 
w  rokowaniach  ton  coraz  ostrzejszy  i  wojna  wisiała  w  powietrzu.  Właściwą 
jej  przyczyną  nie  było  nic  innego,  jak  tylko  wznowienie  unii  litewsko-polskiej. 
Wydając    córkę    swoją  za  Aleksandra  w  chwili,    kiedy  Litwa  do  samodzielnej 


495     — 


Uri.  egzystencyi,  mógł  siv  Iwan  łudzić  nadzieja  zagarnmem  dzmrzaw  htew.ko- 
niskich,    od    czasu   jednak    gdy    Polska   silniej    uiż    poprzedmo    zważała  s, 
z  Litw  ,  traciły  'zamiary  tego  rodzaju  wszelka    podstawę  .  pozostawała  tylko 


Aleksander. 

droga  gwałtu  i  zaborów.  Na  nią  też  wszedł  niebawnie  Iwan,  a  pozorów  do- 
starczyli mu  drobni  książęta  ruscy,  którym  także  zapewnie  me  dogadzała  unia 
z  Polska  i  którzy  nie  mogąc  wybierać  sobie  dowolnie  księcia  i  przewodzie  na 
Litwie,  przenosili   jarzmo   moskiewskie  nad  łagodne  rządy  poczciwych  Jagieł- 


—     496     — 

lonów.  Narzekając  więc  na  prześladowanie  religijne,  jakiego  w  Litwie  wcale 
nie  'byłe,  poddawali  się  ci  kniaziowie  Moskwie  wraz  z  rozległymi  dobrami, 
które  otrzymali  świeżo  od  szczodrego  nad  miaro  Aleksandra. 

Nadużycia  te  i  gwałty  wywołały  wreszcie  wojnę  i  w  roku  1500  wkro- 
czyły dwa  wojska  moskiewskie  na  Litwę,  zdobyły  Mceńsk,  Sierpiejsk,  Brańsk 
i  Putywl  i  kusiły  się  nadaremnie  o  Smołeńsk.  Litwinów  zastał  ten  napad  4- 
rzecz  bardzo  dziwna  —  zupełnie  nieprzygotowanych.  Z  nielicznem  wojskiem 
więc  wyrusz) ł  na  spotkanie  nieprzyjaciela  tak  wsławiony  później  Konstantyn 
książę  Ostrogski.  Dnia  14.  lipca  1500  roku  przyszło  do  bitwy  nad  brzegami 
Wiedroży  i  Litwini  ulegli  przeważającej  potędze  Moskwy,  sam  wódz  naczelny, 
a  obok  niego  znaczna  liczba  znakomitych  Litwiuów  dostała  się  do  niewoli 
moskiewskiej.  Wrażenie  tego  zwycięstwa  szczególniej  w  Moskwie  było  wielkie, 
ale  skutek  zawiódł  oczekiwania,  bo  i  Smoleńsk  się  obronił  i  Mengli  Giraj 
mimo  uroczystych  swoich  obietuic  Kijowa  nie  zdobył,  zadowalniając  się  złu- 
pieniem  Wołynia  i  ziemi  lubelskiej.  W  chwili,  kiedy  się  to  działo  na  dalekim 
w"schodzie,  oczekiwał  Jan  Olbracht  z  gorączkową  niecierpliwością  skutku  ro- 
kowań dyplomatycznych  z  Francyą,  republiką  wenecką  i  Węgrami.  Łatwo 
zapaluy  umysł  jego  oddawał  się  już  daleko  sięgającym  nadziejom,  widział 
w  przymierzu  z  Ludwikiem  XII  zbawienie  Polski  i  nieocenione  dla  całego 
chrześcijaństwa  pożytki.  „Nigdy  jeszcze  królestwo  to  —  tak  pisał  do  Wacel- 
rodego  dnia  3.  stycznia  1500  roku  —  nie  miało  lepszej  sposobności  do  zara- 
dzenia sprawom  swoim  i  doprowadzenia  ich  do  stanu  pomyślnego  i  spokoj- 
nego, z  największą  swa  chwalą,  jak  obecnie,  kiedy  prawie  wszystkie  państwa 
chrześcijańskie  w  nieustannych  walkach  nawzajem  się  gnębią  i  prześladują. 
Ofiarują  nam  bowiem  środki  nie  do  pogardzenia  i  wcale  dogodne,  którymi  i  stan 
rzeczy  w  Prusiech  moglibyśmy  utrwalić  i  być  bezpiecznymi  od  Turków  i  tak 
od  Stolicy  apostolskiej  jak  od  króla  rzymskiego  rozliczne  osiągnąć  korzyści". 
I  rzeczywiście  można  się  było  wtedy  spodziewać",  że  jeżeli  liga  pnjektowaua 
przez  Wenetów  przyjdzie  do  skutku,  polityczne  położenie  Europy  stanowczej 
ulegnie  zmianie,  a  Polska  przedewszystkicm  uwolni  się  od  intryg  Maksymiliana. 
Ta  ostatnia  okoliczność  szczególniej  musiała  w  tej  chwili  wywierać  niemały 
wpływ  na  zapatrywania  i  postanowienia  Olbrachta.  Jnż  podczas  wyprawy  buko- 
wińskiej boAviem,  w  roku  1497,  zakończył  życie  we  Lwowie  sędziwy  mistrz 
krzyżacki  Jan  Tieffen.  W  przeczuciu  może  rychłej  swej  śmierci  wyszukał  on 
jeszcze  w  roku  1496  stosownego  dla  siebie  następcę  w  osobie  młodego  Fryderyka 
księcia  saskiego,  który  pobierał  nauki  w  Sienie  i  w  Lipsku  i  słynął  z  roz- 
ległego swego  wykształcenia.  Otóż  zdawało  się  TieiFenowi,  że  w  chwili  tak 
krytycznej  dla  zakonu,  wobec  przedsiębiorczości  Olbrachta  i  ambitnych  planów 
Wneclrodego,  będzie  rzeczą,  nadzwyczaj  korzystną  godność  wielkiego  mistrza 
powierzyć  księciu,  spokrewnionemu  z  potężnym  domem  panującym  niemieckim, 
który  mając  związki  i  poparcie  w  Rzeszy,  zdoła  daleko  skuteczniej  stawić  czuło 
Polsce  niż  każdy  inny  dygnitarz  zakonny.  Skłaniały  Tieffena  do  tego  jeszcze 
inne  względy.  Oto  na  kilka  miesięcy  przed  wyprawą  turecką,  w  sierpniu  r.  1496, 
zgłosił  się  ojciec  Fryderyka,  Albrecht  książę  saski,  do  dworu  polskiego 
z  prośbą  o  rękę  królewny    Barbary  dla  starszego  syna  swego    Jerzego.    Mał- 


—     497     — 

żeństwo  przyszło  rzeczywiście  do  skutku,  wesele  odbyło  się  w  pierwszych  mie- 
siącach roku  1497  i  wtedy  to  zapewne  uczynił  na  dworze  saskim  Jan  Tieffen 
poufnie  swoją  propozycya,  którą  oczywiście  bez  namysłu  i  z  zadowoleniem 
przyjęto.  Intryga  była  tak  zręcznie  usnuta  i  w  takiej  tajemnicy  trzymana,  że 
Jan  Olbracht  dowiedział  się  o  wyborze  Fryderyka  dopiero  od  posła  saskiego, 
który  w  kwietniu  roku  1498  prosił  go  o  poparcie  dla  młodego  mistrza. 

Wnbec  osłabienia  ówczesnego  Rzeczypospolitej  i  świeżo  zawartego  z  do- 
mem saskim  pokrewieństwa  było  położenie  króla  arcyklopotliwe,  odpowiedział 
więc  grzecznie  posłowi  saskiemu ,  chociaż  w  liście  do  Wacelrodego  pisał,  że 
trzeba  i  na  to  się  zgodzić,  kiedy  przeszkodzić  nie  można.  Obawy  Olbrachta 
były  zupełnie  uzasadnione.  Młody  mistrz  przyjeżdżał  do  Królewca  wybornie 
poinformowany  i  pouczony.  Na  sejmach  rześkich  w  Fryburgu  i  Augsburgu 
zalecono  mu,  aby  broń  Boże  nie  składał  przysięgi  na  pokój  toruński,  bo  to 
ubliża  jego  godności  jako  księcia  saskiego  i  jest  uszczupleniem  granic  państwa 
niemieckiego.  Obok  tego  zalecenia  dodano  jeszcze  obietnicę  pomocy  w  razie 
gdyby  niezłożenie  przysięgi  mistrza  na  zatargi  z  Polską  narazić  mogło. 

Nie  trzeba  wielkiej  przenikliwości,  aby  się  domyśleć,  że  poza  ta  wyzy- 
wającą dla  Rzeczypospolitej  enuncyacyą  stał  Maksymilian,  zaniepokojony  owem 
projektowanem  zbliżeniem  Jagiellonów  do  Francji  i  Rzeczypospolitej  weneckiej 
i  że  głównem  staraniem  jego  było  Polskę  zatrudnić  sprawami  domowemi 
i  odciągnąć  od  wszelkiego    mieszania  się  do  zawikłań  zachodnio-europejskich. 

Jakoż  pod  pewnym  względem  powiodło  mu  się  to  rzeczywiście,  bo  kiedy 
Jan  Olbracht  w  roku  1499  przez  posłów  swoich,  Jana  Szadkowskiego  i  biskupa 
chełmińskiego,  zawezwał  mistrza,  aby  się  stawił  na  sejm  piotrkowski  w  celu 
złożenia  przysięgi  i  przysłał  posiłki  na  wojnę  turecką,  odpowiedział  Fryderyk, 
że  nie  miał  czasu  jeszcze  rozgospodarować  i  rozpatrzeć  się  w  swojem  nowem 
państwie,  aby  mógł  przysłać  pomoc  znaczniejszą,  co  się  tyczy  przysięgi  zaś, 
to  przez  posłów  będzie  z  królem  traktować.  Posłowie  ci  stawili  się  rzeczywiście 
1.  marca  w  Piotrkowie  z  oświadczeniem,  że  mistrz  z  powodu  upadku  ekono- 
micznego krajów  swoich  pomocy  udzielić  nie  może,  a  o  przysiędze  gotów  oso- 
biście z  królem  pomówić,  skoro  ten  do  Prus  przybędzie.  Wykręty  te  dowodziły 
jasno,  że  Fryderyk  dąży  do  oderwania  się  od  Polski,  licząc  na  poparcie  Rzeszy 
i  cesarza,  jakoż  odpowiedź,  którą  dał  Maksymilian  Olbrachtowi,  gdy  król 
użalał  się  przed  nim  na  postępowanie  mistrza,  uchyliła  wszelkie  pod  tym 
względem  wątpliwości.  Oświadczył  mianowicie  cesarz,  że  Fryderykowi  jako 
członkowi  Rzeszy,  nie  wypada  składać  przysięgi  na  pokój  toruński  i  że  zakon 
powinien  odzyskać  daAvne  swoje  „fundacye"  i  „posesye"  i  trwać  w  związku 
z  państwem  niemieckiem. 

W  takiem  położeniu  rzeczy  była  polityka  Olbrachta  zupełnie  zrozumiała. 
Chwycił  on  się  oburącz  kombinacyj  weneckich  i  przymierza  francuskiego,  bo 
widział  w  tem  niepospolite  dla  Polski  korzyści.  W  związku  z  Ludwikiem  XII 
mógł  pozyskać  w  sprawie  pruskiej  poparcie  Stolicy  apostolskiej,  która  dotąd 
jeszcze  pokoju  toruńskiego  nie  zatwierdziła,  mógł  stawić  skutecznie  czoło 
uroszcseniom  cesarstwa  i  uwolnić  się  od  niebezpieczeństwa  wojny  tureckiej. 
Z  drugiej  strony  i  król    francuski  i  Rzeczpospolita   wenecka    starali  się  usilnie 


—     498     — 

o  zawiązanie  kualicyi  oczywiście  w  własnym  swoim  interesie.  Ludwikowi  XII 
mniej  wprawdzie  chodziło  o  krucjatę  na  Turków  co  o  ograniczenie  wpływów 
habsburskich,  do  czego  przymierze  z  Jagiellonami  najodpowiedniejszym  było 
środkiem.  Najpilniej  pracowali  Wenecyanie.  Ich  to  staraniom  i  zabiegom  udało 
się  wyjednać  w  Rzymie  dla  króla  węgierskiego  Władysława  dyspensę  od  mał- 
żeństwa, jakie  był  przyrzekł  zawrzeć  z  wdową  po  Macieju  Korwiuie,  Bea- 
tryksą.  Mimo  usiłowań  brata  Beatryksy,  króla  neapolitańskiego  Fryderyka, 
mimo  interwencyi  posłów  hiszpańskich  i  cesarza  Maksymiliana  zwyciężył  wkońcu 
wpływ  wenecki  i  francuski,  papież  udzielił  tyle  upragnioną  przez  Władysława 
dyspensę,  a  Ludwik  XII  nawiązał  natychmiast  z  dworem  węgierskim  układy 
o  małżeństwo  Władysława  z  Anną  de  Candale,  które  też  w  roku  1501  przy- 
szło do  skutku  i  związało  jeszcze  ściślej  Jagiellończyków  z  polityką  francuską. 
Wśród  tego  toczyły  się  rokowania  dyplomatyczne  dalej  z  tą  tylko  różnicą,  że 
nie  Wenecyanie  ale  Francuzi  mieli  zbierać  owoce  całej  tej  misternie  ułożonej 
i  niezmiernie  ciekawej  w  swoim  rodzaju  roboty.  W  kwietniu  roku  1500  przy- 
było dawno  oczekiwane  poselstwo  francuskie  do  stolicy  węgierskiej,  Jan  Ol- 
bracht przysłał  Piotra  Kmitę  z  Wisznicza,  kasztelana  sandomierskiego,  i  mar- 
szałka koronnego  i  po  kilkutygodniowych  naradach  stanęło  wreszcie  przymierze1) 
pomiędzy  Francyą  z  jednej  a  Węgrami  i  Polską  z  drugiej  strony.  Trzej  monar- 
chowie łączyli  się  węzłem  „najszczerszej  przyjaźni  i  wieczystego  sojuszu  tak 
przeciw  Turkom  jak  wszelkim  swym  nieprzyjaciołom  obecnym  lub  przyszłym". 
Wykluczano  wprawdzie  z  grona  tych  nieprzyjaciół  Stolicę  apostolską  i  cesarza, 
ale  każdy  cokolwiek  wtajemniczony  w  stosunki  ówczesue,  wiedział,  że  co  do 
Maksymiliana  zastrzeżenie  to  było  tylko  czczą  formalnością. 

Przymierze,  utworzone  w  ten  sposób,  oddalało  się  wprawdzie  znacznie  od 
pierwotnego  planu  weneckiego,  mimoto  jednak  nie  było  bez  pewnych  dla  Polski 
korzyści,  dawało  jej  bowiem  dogodny  punkt  oparcia  w  razie  zatargów  po- 
ważniejszych z  Maksymilianem,  ubezpieczało  cokolwiek  od  strony  tureckiej 
i  zbliżało  do  papieża,  z  którym  Jan  Olbracht  dotąd  dość  chłodne  utrzymywał 
stosunki.  Pod  tym  ostatnim  względem  nie  trzeba  było  czekać  długo  na  zmianę: 
objawia  się  ona  bowiem  równocześnie  prawie  z  rozpoczęciem  układów  bu- 
dzińskich.  Już  w  maju  roku  1500  pisze  król  do  biskupa  warmińskiego,  że 
ajent  polski  w  Rzymie,  Wróblewski,  donosi  o  jak  najlepszem  usposobieniu 
papieża  dla  Polski,  a  w  kilka  tygodni  potem  nadchodzi  bulla  ogłaszająca  ju- 
bileusz i  wyprawę  krzyżową  i  oddająca  pieniądze  na  ten  cel  zebrane,  Janowi 
Olbrachtowi  jako  zasiłek  na  wojuę  z  Turkami  i  Tatarami.2)  Co  więcej,  papież 
rozporządza,  że  do  tego  postanowienia  ma  się  stosować  także  wielki  mistrz 
krzyżacki  i  mistrz  kawalerów  mieczowych  w  Inflantach,  czyli  innymi  słowy 
każe  im  pomagać  królowi  wtedy,  gdy  Fryderyk,  ufny  w  poparcie  cesarza, 
zuchwale  tej  pomocy  odmawia.  Rzeczy  stanęły  więc  niemal  na  ostrzu  miecza. 
Energiczny  Wacelrode  ogłosił  bullę  papieską  dnia  3.  stycznia  1501  roku 
i  polecił,  aby  pieniądze  zebrane  złożono  w  dniu  2.  lutego,  a  gdy  wielki  mistrz 

')  Al.  Hirichberg:  Koalicja  Francyi  z  Jagiellonami  w  roku  1500.  Pi  ze  wodnik  nauk. 
i  lit.  t.  X. 

*)  Cara:  Gesch.  Polens,  t.  V,  str.  813. 


—     499     — 

przeciw  temu  zaprotestował,  utrzymując,  że  dochodów  tego  rodzaju  potrzebuje 
na  wojnę  z  schizmatykami,  zgromił  go  legat  papieski  surowo  i  rozporządzenie 
biskupie  wykonać  kazał.  Nadaremuie  uciekał  sio  Fryderyk  do  interwencyi 
Rzeszy  i  cesarza,  którzy  rzeczywiście  wstawiali  sio  za  nim  energicznie  i  w  Rzy- 
mie i  u  Władysława  węgierskiego.  Stolica  apostolska  trwała  w  swoich  po- 
stanowieniach i  mistrz  musiał  rad  nie  rad  zebrane  w  swoich  posiadłościach 
pieuiądze  oddać  do  skarbu  królewskiego.  Porażka  ta  była  dla  niego  tem  do- 
tkliwszą, gdy  łatwo  mógł  przewidzieć,  że  Jan  Olbracht  użyje  tych  zasiłków 
nietylko  na  obronę  państwa  przeciw  niewiernym,  ale  także  na  upokorzenie 
buty  krzyżackiej.  Do  tego  zmierzało  widocznie  wszystko,  do  tego  był  powo- 
łany i  sejm  z  roku  1501. 

0  działaniu  sojmów  naszych  po  roku  1496  mamy  bardzo  niedokładne 
wiadomości.  Zwoływał  je  król  prawie  co  roku:  w  roku  1498  do  Piotrkowa, 
w  roku  1499  do  Krakowa,  w  następnym  do  Sandomierza,  Radzono  tam  za- 
pewne głównie  o  obronie  granic  państwa  przeciw  coraz  gwałtowniejszym 
i  groźniejszym  napadom  Turków  i  Tatarów,  ale  o  szczegółach  tych  nara/ł 
panuje  w  źródłach  współczesnych  głuche  milczenie.  I  sejm  piotrkowski,  zwo- 
łany na  dzień  25.  stycznia  1501  roku,  miał  niewątpliwie  także  cel  podobny. 
Rok  jeszcze  nie  minął,  kiedy  przez  Polskę  przewaliła  się  nowa  burza  tatarska, 
sięgająca  zagonami  swoimi  po  Opatów  i  Sandomierz.  Zwołano  wtedy  wprawdzie 
w  myśl  uchwały  sejmu  sandomierskiego  pospolite  ruszenie,  ale  zanim  szlachta 
stanęła  w  szyku  bojowym,  powrócił  szybki  nieprzyjaciel  z  ogromnym  łupem 
do  Krymu,  pozostawiając  po  sobie  tylko  zgliszcza  i  popioły.  Ten  niewłaściwy 
i  w  wysokim  stopniu  ociężały  sposób  obrony  był  w  podobnych  warunkach 
zupełnie  bezużytecznym.  Wojna  z  Tatarami  wymagała  albo  wojska  stałego, 
albo  też  szybkiego  niezmiernie  zwołania  pospolitego  ruszenia,  czemu  znowu 
stała  na  przeszkodzie  konstytucya,  którą  uchwalono  kiedyś  po  wyprawie  bu- 
kowińskiej, a  która  postanawiała,  że  król  tylko  za  zezwoleniem  sejmu  może 
rozesłać  wici  powołujące  szlachtę  pod  broń.  Wobec  groźnego  niebezpieczeń- 
stwa od  wschodniej  dziczy  więc  i  wobec  buntującego  się  już  jawnie  mistrza 
krzyżackiego  należało  uorganizować  obronę  tak,  aby  król  w  każdej  chwili  mógł 
rozwinąć  siłę  dostateczną  i  nieprzyjacielskim  najazdom  tamę  położyć. 

Taki  był,  o  ile  Avy rozumieć  można,  główny  cel  piotrkowskiego  sejmu, 
który  też  uchwalił  rzeczywiście,  że  król  „nie  czekając  walnego  sejmu,  gdy  po- 
żąda potrzeba,  na  wojnę  ziemią  ruszyć  może".1)  Ale  szlachta  przychylając  się 
do  życzeń  królewskich  nie  omieszkała  wyzyskać  nadarzającej  się  sposobności 
także  i  dla  celów  własnych  i  poszła  drogą  wskazaną  przez  sejm  roku  1496. 
Tak  jak  wtedy,  tak  i  obecnie  za  ustępstwa  królowi  a  raczej  Rzeczypospolitej 
poczynione  miało  zapłacić  mieszczaństwo  i  kmiecie.  Nie  zadawalniając  się  więc 
ograniczeniem  „plebejów"  co  do  piastowania  wyższych  godności  kościelnych, 
postanowiono,  aby  „plebejów"  nie  dopuszczano  żadną  miarą  do  kościołów  ka- 
tedralnych, a  będącym  przy  katedrach  ma  sio  nałożyć  obowiązek,  „ażeby 
w  przeciągu  roku   pod  utratą    benefieyów,    benefieya  te  zamienili  i  usunęli  się 

')  P.  Bostel:  Nieznana  konstytucya  sejmowa  z  roku  1501.  Kwartalnik  historyczny. 
Rocznik  I,  str.  417. 


—     500    — 

z  kościołów  katedralnych".  Ponieważ  zaś  zdarzało  się  często,  że  ludzie 
mieszczańskiego  stanu  zamożniejsi  wyjednywali  sobie  w  Rzymie  u  papieża  po- 
dobne godności  i  prelatury,  uchwalono  dalej,  aby  takowych  pod  żadnym  wa- 
runkiem nie  przyjmować  i  nie  dopuszczać. 

W  podobny  sposób  postąpił  sejm  piotrkowski  także  i  względem  kmieci. 
Główną  dążnością  szlachty  było  uczynić  włościanina  zupełnie  zawisłym  od 
woli  pańskiej,  przywiązać  go  do  roli  i  zyskać  przez  to  tak  potrzebną  wtedy 
tanią  siłę  roboczą.  Myśl  tę  przeprowadzono  w  znacznej  części  już  bądź  wskutek 
uchwał  sejmików  ziemskich,  bądź  też  na  mocy  koustytucyi  z  roku  1496. 
Obecnie  chodziło  jeszcze  o  ugruntowanie  władzy  patrymonialnej  panów,  o  wy- 
łączenie kmiecia  z  pod  kompetencyi  wszelkich  innych  sądów.  Zabroniono  wiec 
starostom,  którzy  reprezentowali  władzę  wykonawczą  w  państwie,  pozywać 
chłopów  o  bezprawia,  zabroniono  mieszczanom  aresztować  włościan  za  długi, 
gdy  przybyli  do  miasta  i  polecono  we  wszystkich  wypadkach  tego  rodzaju 
szukać  sprawiedliwości  u  pana,  od  którego  kmieć  był  zależnym. 

Za  tą  uchwałą  poszły  dalsze  ograniczenia  władzy  starościńskiej  i  po- 
nowne obostrzenia  co  do  wydawania  zbiegłych  chłopów.  Pod  jednym  względem 
tylko  odstąpił  sejm  obecny  od  tradycyj  z  roku  1496,  a  to  postanawiając,  że 
każdy  syn  włościański  może  za  wiedzą  dziedzica  udać  się  na  naukę  albo  do 
ćwiczenia  się  w  rzemiośle.  Prawdopodobnie  wyszła  ustawa  ta  z  inicyatywy 
króla,  który  sam,  posiadając  wykształcenie  wyższe  i  umiejąc  cenić  naukę,  pra- 
gnął otworzyć  w  ten  sposób  ludowi  wiejskiemu  drogę  do  oświaty.  Byłby  to 
w  każdym  razie  jeden  z  trwalszych  pomników  jego  politycznej  działalności, 
odbijający  chlubnie  od  egoizmu  rządzących  wtedy  w  Rzeczypospolitej  żywiołów. 

Cała  ta  praca  ustawodawcza  dokonaua  w  ciągu  sześciu  tygodni,  uie  mogła 
odwrócić  uwagi  ogólnej  od  sprawy  ważniejszej,  od  której  zawisła  była  powaga 
króla  i  bezpieczeństwo  państwa.  Tak  jak  we  wrześniu  roku  poprzedniego,  tak 
i  obecnie  otrzymał  wielki  mistrz  wezwanie,  aby  się  stawił  do  Piotrkowa 
w  celu  złożenia  przysięgi  traktatem  toruńskim  przepisanej.  Wezwanie  nie  od- 
niosło skutku  i  wywołało  dnia  5.  marca  ową  uchwałę  o  pospolitem  ruszeniu, 
rozwiązującą  poniekąd  na  wypadek  wojny  ręce  królowi.  Ogółem  dotychczasowe 
zachowanie  się  Fryderyka  oburzyło  w  wysokim  stopniu  opinię  publiczną 
w  Polsce  i  dało  możność  królowi  ukarania  i  upokorzenia  rosnącej  buty  krzy- 
żackiej. Jednomyślnie  prawie  domagano  się  energicznych  kroków,  żądauo  na- 
prawienia błędów  popełnionych  w  roku  1466  i  wykonania  warunków  toruń- 
skich o  „inwisceracyi"  ziem  zakonnych.  I  rzeczywiście  jeżeli  kiedy,  to  teraz 
nadarzała  się  do  tego  sposobność.  Unia  litewska,  rozejm  z  Turcyą  i  przymierze 
z  Francyą  dawały  niewątpliwie  wielką  swobodę  działania,  a  energia,  z  jaką 
król  zabierał  się  do  dzieła,  mogła  jak  najlepsze  rokować  nadzieje.  Wprawdzie 
podatek  8-groszowy,  uchwalony  na  sejmie  piotrkowskim,  uie  wystarczał  na 
opłacenie  długów  dawniejszych  i  prowadzenie  wielkiej  wojny,  ale  zapał  szlachty 
i  słabe  siły  przeciwnika,  który  całą  nadzieję  swoją  pokładał  w  groźnych  na 
pozór  a  marnych  w  rzeczywistości  pogróżkach  cesarza  i  Rzeszy  niemieckiej, 
dawał  możność  Polsce  zupełnego  zgnębienia  wiarołomnych  mnichów.  Jakoż 
widać  ze  wszystkiego,  że  Jan  Olbracht  tak  a  nie  inaczej    zadanie    swoje    poj- 


—     501     — 

mował.  Niebawnie  po  sejmie  piotrkowskim  wyruszył  on  do  Torunia,  wezwał 
mistrza,  aby  się  tam  przed  nim  stawił  i  rozesłał  wici  na  pospolite  ruszenie. 
Nadaremnie  w  Łgczjęy  zabiegło  mu  drogę  dnia  1.  maja  poselstwo  księcia 
saskiego  Jerzego;  Olbracht  oświadczył  kategorycznie,  że  powziętego  raz  za- 
miaru zmienić  nie  może.  Stanowczość  ta  skutkowała  widocznie;  posłowie  krzy- 
żaccy przybywszy  do  Torunia,  zaczęli  pokorniej  przemawiać.  Zapewniali  pni 
króla,  że  Fryderyk  gotów  stawić  się  przed  nim  osobiście,  żąda  jednak  zmiany 
niektórych  warunków  pokoju  toruńskiego,  a  gdyby  król  na  to  się  nie  zgodził, 
proponuje  sąd  rozjemczy.  Król  odpowiedział,  że  cieszy  się  z  tego,  że  mistrz 
obowiązek  swój  wypełnić  zamierza,  ale  rozjemstwa  żadnego  nie  przyjmuje,  bo 
to  do  celu  nie  prowadzi.  Niech  Fryderyk  przysięgę  złoży  i  niech  zaufa  zresztą 
łasce  królewskiej.  Odpowiedź  była  jasna  i  usuwała  wszelkie  wątpliwości, 
a  posłowie  nadto  mieli  sposobność  przekonać  się  naocznie  o  przygotowaniach 
wojennych.  Powszechnie  mówiono  o  wyprawie  przeciw  krzyżakom,  sprowadzono 
artyleryę  do  Torunia,  w  ratuszu  stała  olbrzymia  armata,  do  której  28  koni 
zaprzęgać  musiano.  Niebezpieczeństwo  było  więc  wielkie,  a  z  Niemiec  żadnej 
otuchy.  Jeden  tylko  książę  saski  Jerzy  spełniając  obowiązek  swój  względem 
brata,  raz  jeszcze  próbował  pośrednictwa.  Posłowie  jego  przybyli  do  Torunia 
S.  czerwca,  ale  król  tymczasem  zachorował  i  wskutek  tego  posłuchanie  odbyło 
się  dopiero  11.  czerwca.  Olbracht  stanowczej  odpowiedzi  nie  dał,  nazajutrz  zapadł 
bardziej  na  zdrowiu  i  dnia  17.  czerwca  umarł  rażony  apopleksyą,  umarł  w  sile 
wieku,  w  chwili  najniekorzystniejszej  dla  Polski,  kiedy  się  otwierały  jak  naj- 
pomyślniejsze  widoki  do  zgnębienia  zupełnego  krzyżaków  i  do  zjednoczenia 
wszystkich  ziem  pruskich  z  Rzecząpospolitą. 

Jakkolwiekbądź  sądzić  można  charakter  Jana  Olbrachta,  przyznać  trzeba, 
że  byłto  człowiek  niezwykłej  miary,  szerszego  na  świat  poglądu,  pełen  po- 
mysłów wielkich,  chociaż  nie  obdarzony  w  odpowiednim  do  tego  stosunku 
energią  i  zdoluością.  Zręczności  dyplomatycznej,  odwagi  osobistej  i  przedsię- 
biorczości odmówić  mu  niepodobna.  Skrępowany  w  działaniu  swojem,  mocą 
sejmów  i  sejmików  —  i  pozbawiony  środków  pieniężnych,  zdołał  on  mimoto 
zagrzać  naród  do  wielkich  wysileń,  z  których  niestety  skorzystać  nie  umiał. 
Czyja  w  tern  wina?  dziś  rozstrzygnąć  niepodobna,  ale  to  pewna,  że  skoro  po 
tak  wielkiem  niepowodzeniu  odzyskał  nanowo  zaufanie  szlachty  do  tego 
stopnia,  że  mógł  podjąć  i  w  razie  dłuższego  życia  ukończyć  dzieło  przez  ojca 
rozpoczęte,  to  musiało  być  w  nim  coś  więcej  niż  pospolita  ambieya,  niż  go- 
nienie za  wielkością  i  sławą,  która  zresztą  i  jemu   uśmiechać  się  mogła. 


—     502 


Aleksander  1501—1506. 

Elekcya.  —  Przywilej    mielnicki   1501   roku.  —  Sprawy   familijne.  — 

Wiadomość  o  nagłej  śmierci  Jana  Olbrachta  poruszyła  żywo  umysły  uietylko 
w  Polsce,  ale  i  poza  jej  granicami.  Na  Węgrzech,  gdzie  od  roku  1498  bawił 
królewicz  Zygmunt,  wspaniale  podejmowany  przez  brata  Władysława,  docho- 
dziły już  od  połowy  czerwca  głuche  wieści  o  niemocy  królewskiej  i  wywołały 
wielkie  zaniepokojenie  u  obu  braci  Jagiellończyków.  Wynikało  to  uietylko 
z  owych  serdecznych  stosunków,  jakie  łączyły  synów  Kazimierza  pomiędzy 
sobą,  ale  także  z  żywego  zainteresowania  się  losem  Rzeczypospolitej,  nagle 
osieroconej  i  wystawionej  na  burze  nowej  elekcyi.  Szczególniej  niepokoił  się 
Zygmunt,  którego  przyszłość  wiązała  się  ściśle  ze  zmianą  panującego  w  Polsce. 
Żyjąc  z  szczupłej  pensyi,  jaką  mu  wyznaczył  szczerze  doń  przywiązany  Wła- 
dysław, posiadał  on  wprawdzie  od  czasu  wstąpienia  na  tron  Jana  Olbrachta 
miniaturowe  księstwo  głogowskie,  obecnie  otrzymał  z  łaski  brata  księstwo 
opawskie,  ale  właśnie  te  dowody  miłości  braterskiej  budziły  w  jego  trzeźwym 
i  spokojuym  zresztą  umyśle  przykre  uczucie  zawisłości  i  upośledzenia.  W  chwili, 
gdy  każdy  z  braci,  nawet  o  tyle  młodszy  od  niego  Fryderyk  zajmował  sta- 
nowisko wybitne  i  odpowiadające  jego  królewskiemu  pochodzeniu,  on  sam, 
jakkolwiek  dobiegał  polowy  czwartego  krzyżyka,  zostawał  jeszcze  na  łasce 
braci,  bez  stosownego  opatrzenia.  A  przecież  nie  można  było  zaprzeczyć,  że 
Zygmunt  pod  względem  dojrzałości,  rozwagi  i  rozsądku  przewyższał  znacznie 
swoich  rodzonych.  Przyznawali  mu  to  wszyscy,  swoi  i  obcy,  przyznała  po- 
tomność, więc  trudno  przypuścić,  aby  i  on  w  głębi  ducha  nie  uczuwał  pewnej 
goryczy,  aby  i  w  nim  nie  budziła  się  ambicya  osobista,  pragnąca  szerszego 
zakresu  działania  i  ożywiona  chęcią  służenia  ojczyźnie,  potrzebującej  właśnie 
tak  bardzo  doświadczonej  rady  i  troskliwej  opieki.  Toż  nic  dziwnego,  że  wia- 
domość o  chorobie  brata  mocno  go  poruszyła,  nic  dziwnego,  że  w  wilię 
św.  Piotra  i  Pawła  wysłał  co  tchu  gońca  do  Krakowa,  ale  goniec  ten  już 
w  połowie  drogi  spotkał  się  z  kuryerem,  wiozącym  wiadomość  o  zgouie  króla 
Olbrachta,  a  w  kilka  dni  putem  nadeszły  do  królewicza  listy  od  Jana  Polaka 
Karnkowskiego  i  od  Andrzeja  Szamotulskiego,  wojewody  kaliskiego,  donoszące 
także  o  nagłej  śmierci  królewskiej.1)  Natychmiast  więc  wszczął  się  gorączkowy 
ruch  na  dworze  Zygmunta;  przygotowywano  z  największym  pospiechem  żałobę 
dla  królewicza  i  całego  jego  otoczenia,  obijano  kirem  pokoje,  sprawiano  nawet 
czarne  poszwy  na  poduszki,  ale  obok  tego  posłano  także  bezzwłocznie  po  in- 
kaust do  apteki  i  kupiono  znaczny  zapas  papieru  do  pisania  listów.  Korespon- 
deneya  toczyła  się  żywo;  trzeba  było  bowiem  porozumieć  się  z  nieobecnym 
natenczas  w  Budzie  Władysławem,  trzeba  było  pisać  często  do  kardynała 
Fryderyka  i  do  królowej  matki,  aby  wybadać  stan  umysłów  w  Polsce  i  za- 
stosować do  niego  całe  dalsze  postępowanie.  Zdawało  się  z  początku,  że 
wszystko  idzie  po  myśli  królewicza;  z  listów  Fryderyka  przebijała  się,  mimo 
pewnej    ostrożności,    szczera  dla  brata   Zygmunta    przychylność,  a  Władysław 

A.  Pawiński:  Młude  lata  Zygmunta  Starego.  Warszawa  1893.  SK  90. 


—     503     — 

wyprawi!  natychmiast  gońca  do  Krakowa,  polecając  w  serdecznych  słowach 
kandydaturę  swojego  Dudzińskiego  gościa.  Gdy  jednak  zalecenie  to  spotkało 
się  z  chłodnem  w  sferach  krakowskich  przyjęciem,  pojechał  do  Polski  podko- 
morzy Władysława,  Zygmunt  Kurzbach,  wioząc  ze  sobą  listy  od  całego  wyż- 
szego duchowieństwa  węgierskiego  i  od  legata  papieskiego,  Piotra  z  Reggio, 
popierające  gorąco  kandydaturę  Zygmunta. 

W  Polsee  tymczasem  objął  naczelne  kierownictwo  spraw  publicznych 
kardynał  Fryderyk,  jako  prymas  państwa,  i  porozumiawszy  się  z  senatorami, 
wyznaczył  elekcyę  na  dzień  14.  września  do  Piotrkowa.  Czas  był  zatem  krótki 
i  trzeba  było  czemprędzej  porozumieć  się  co  do  kandydatów.  Zdania  podzieliły 
się  tak  jak  i  poprzednio,  pomiędzy  trzech  braci,  ale  najmniejsze  widoki  miał 
Zygmunt.  Zwrócono  zrazu  uwagę  na  Węgry,  na  Władysława,  zapewne  w  tern 
mniemaniu,  że  Polska  połączona  z  Węgrami  i  Czechami  będzie  tak  potężną, 
że  zdoła  odeprzeć  i  Turków,  i  Tatarów  pohamować,  i  zdradzieckiego  Wołocha 
ukrócić.  Przytem  Władysław,  powszechnie  królem  „dobrze"  (rex  „bene")  zwany 
i  zajęty  sprawami  i  tak  już  rozległego  państwa  swego,  mógł  być  dla  szlachty 
i  dla  możnowładztwa  polskiego  o  wiele  wygodniejszym  monarchą  niż  poważny 
i  gospodarny  Zygmunt.  Zamiar  ten  powstał  w  Wielkopolsce  i  przy  końcu  lipca 
pojechał  z  nim  do  Budy  wojewoda  bełski,  Piotr  Myszkowski.  Nie  zastał  on 
wprawdzie  Władysława,  który  bawił  natenczas  w  Toinie,  ale  nie  miał  nic 
pilniejszego,  jak  plan  Wielkopolan  przedstawić  Zygmuntowi.  Dotknęło  to  za- 
pewne niemile  królewicza  i  dlatego  postanowił  pojechać  do  Toiny,  aby  się 
z  bratem  porozumieć,  kiedy  wśród  przygotowań  do  podróży  nadeszła  wiado- 
mość, że  Władysław  ofiarowaną  mu  koronę  przyjął  i  nawet  posłów  z  tą  wieścią 
do  państw  ościennych  rozesłał.  Byłto  krok  w  każdym  razie  dziwny  i  niezro- 
zumiały i  musiał  srodze  zaboleć  Zygmunta.  Wychowany  w  twardej  szkole 
życia,  szczerze  miłujący  Władysława,  związany  względem  niego  długiem  wdzię- 
czności, a  zresztą  mający  na  oku  interes  dynastyi,  zniósł  królewicz  i  ten  zawód 
cierpliwie  i  w  kilka  tygodni  potem  pojechał  do  Toiny,  wysyłając  równocześnie 
do  Piotrkowa  na  elekcyą  ochmistrza  swego  dworu,  Krzysztofa  Szydłowieckiego 
i  dworzanina  Mikołaja  Ocieskiego. 

Tymczasem  i  nadzieje  Władysława  rozwiały  się  szybko  wobec  nowego, 
potężnego  kandydata.  Był  nim  Aleksander.  Nie  zalety  osobiste,  nie  przymioty 
charakteru  i  duszy,  ale  względy  polityczne  nadawały  staraniom  jego  niepo- 
spolite znaczenie.  Wybór  Aleksandra  oznaczał  jak  najściślejsze  połączenie 
Litwy  z  Polską,  zwycięstwo  unii  nad  separatyzmem,  wznowienie  idei,  która 
przyświecała  niegdyś  Władysławowi  Jagielle  i  Jadwidze.  Zrozumieli  to  tak 
dobrze  Litwini  jak  i  Polacy  i  z  rzadką,  a  o  dojrzałości  politycznej  narodu 
chlubnie  świadczącą  jednomyślnością,  poparli  zabiegi  Aleksandra. 

Wśród  takich  okoliczności  rozpoczęła  się  elekcya  w  czasie  oznaczonym 
zupełnie  zgodnie  i  spokojnie.  Poraź  pierwszy  brali  w  niej  udział  w  myśl  unii 
z  roku  1499  Litwini,  reprezentowani  przez  znaczne  poselstwo,  na  którego  czele 
stał  Wojciech  Tabor,  biskup  wileński.  W  wilią  elekcyi,  która  przeciągnęła 
się  do  dnia  4.  października,  określono  dodatkowo  stosunek  obu  części  państwa 
względem  siebie,  postanawiając,  że  odtąd  król  polski  jest  oraz  i  wielkim  ksie- 


—     504     — 

ciem  litewskim,  że  potwierdza  tak  przywileje  koronne  jak  i  litewskie  razem 
(uno  conteitu)  i  że  senatorowie  litewscy  na  rówoi  z  senatorami  polskimi  maja 
głos  przy  wyborze  króla.  Akt  unii,  uzupełniony  w  ten  sposób,  przetrwał  już 
aż  do  roku  1569  i  położył  raz  na  zawsze  kres  separatystycznym  dążnościom 
Litwinów. 

Sejm  elekcyjny  nie  poprzestał  jednak  na  tern,  lecz  zajął  się  także  ure- 
gulowaniem stosunków  polskich.  Ważne  zmiany,  jakie  zaprowadzono  za  pano- 
wania Jana  Olbrachta,  zachwiały  do  pewnego  stopnia  cały  dawniejszy  po- 
rządek rzeczy,  podkopały  mianowicie  znaczenie  senatu  i  zapewniły  w  życiu 
publicznem  przewagę  szlachcie.  Skorzystał  z  tego  Olbracht,  aby  się  uwolnić 
od  niewygodnej  dla  niego  opieki  senatu,  zjazdów  senatorskich  nie  zwoływał, 
w  ważuych  wypadkach  zasięgał  rady  najzaufańszych  swoich  powierników, 
a  w  chwilach  stanowczych  przedkładał  wnioski  swoje  sejmom,  które  woli 
królewskiej  się  nie  sprzeciwiały.  Wyrobiła  się  z  tego  praktyka,  dla  możno- 
władztwa i  niedogodna  i  niebezpieczna.  Ci,  co  do  niedawno  jeszcze  trzęśli 
Rzeeząpospolitą,  stracili  wszelkie  niemal  znaczenie,  a  król,  do  samowoli  skłonny, 
i  zdaniem  senatu  niekrępowany,  zaczynał  postępować  bezwzględnie  i  despo- 
tycznie. Gromadne  wywłaszczenia,  przedsięwzięte  po  wyprawie  bukowińskiej, 
surowy  wyrok  na  podskarbiego  Piotra  Kurozwęekiego,  który  miał  się  dopuścić 
nadużyć  w  zarządzie  mennicy,  odebranie  Samborszczyzny  wreszcie  Odrowążowej, 
wszystko  to  niepokoiło  w  wysokim  stopniu  możnych  i  napełniało  serca  ich 
słuszną  obawą  nie  o  los  państwa,  ale  o  własne  bezpieczeństwo.  Jak  długo 
jednak  żył  Olbracht,  zdawała  się  wszelka  opozycya  przeciw  systemowi  jego 
daremną,  dopiero  czas  bezkrólewia  otworzył  dla  możnowładztwa  lepsze  cokol- 
wiek widoki.  Skorzystano  z  tego  też  skwapliwie,  pozyskano  sobie  szlachtę 
i  ułożono  cały  szereg  artykułów,  które  jako  paeta  conventa  miały  być 
przedstawione  nowemu  królowi.  Stało  się  to  rzeczywiście  w  Mielniku 
dnia  26.  października  1501  roku,  dokąd  na  powitanie  Aleksandra  pojechała 
deputacya  polska,  złożona  z  arcybiskupa  lwowskiego  Andrzeja  Róży,  biskupa 
poznańskiego  Jana  Lubrańskiego,  wojewody  poznańskiego  Andrzeja  Szamotul- 
skiego i  ruskiego  Jana  Tarnowskiego. 

Dokument  mielnicki  —  bo  taka  jest  jego  zwyczajna  nazwa  —  miał  na 
celu  głównie  ograniczenie  władzy  królewskiej  na  korzyść  senatu.  Po  wstępie, 
w  którym  dość  wyraźnie  wskazywano  na  samowolne  rządy  Jana  Olbrachta, 
jako  źródło  wszelkiego  złego,  domagano  się,  aby  senatorowie  nie  przez  króla, 
ale  przez  senat  byli  sądzeni,  a  jeżeliby  król  do  takiego  wyroku  zastosować 
się  nie  chciał  albo  ogółem  senatorowi  jakąś  krzywdę  wyrządził,  natenczas 
przestaje  obowiązywać  przysięga  wierności  i  pokrzywdzony  ma  prawo  wezwać 
obcej  pomocy  przeciw  królowi  jako  „tyranowi".  To  prawo  wypowiedzenia  po- 
słuszeństwa, poraź  pierwszy  w  publicznym  dokumencie  użyte,  ograniczenie 
króla  w  rozdawnictwie  urzędów,  oddanie  pod  straż  senatorom  klejnotów  ko- 
ronnych i  zarządu  nad  mennicą,  należącą  dotąd  wyłącznie  do  króla,  stanowiły 
najważniejsze  artykuły  tego  ze  wszechmiar  ciekawrego  i  ważnego  przywileju. 
Że  Aleksander  przyjął  go  w  zasadzie,  zastrzegając  sobie  ogólnikowo  możność 
rozszerzenia  lub  złagodzenia  zawartych  w  nim  postulatów,  to  uważamy  za  rzecz 


—     505     — 

naturalną.  Nie  znając  dokładnie  stosunków  polskich,  na  co  sam  później  często 
się  uskarżał,  i  wychowany  w  tradycjach  możnowładczych,  nie  mógł  król  na 
wstępie  odrzucać  stanowczo  warunków,  które  mu  przedstawiała  deputacya 
z  samych  możnowładzców  złożona  imieniem  sejmu.  Odpowiedź  jego,  nie  prze- 
sądzająca z  góry  niczego,  była  i  polityczna  i  rozsądna,  a  jak  niedaleka  przy- 
szłość okazała  zupełnie  trafna,  sejm  koronacyjny  bowiem  nie  potwierdził 
artykułów  mielnickich.  Złe  tkwiło  jednak  gdzieindziej.  Przywilej  mielnicki 
staje  się  odtąd  programem  możnowładztwa  polskiego,  które  wszelkimi  sposobami 
dąży  do  ograniczenia  władzy  królewskiej  i  w  tej  walce  powołuje  się  na  sfor- 
mułowane swoje  żądania,  nadając  im  charakter  prawnej  podstawy.  Echo  miel- 
nickich artykułów  odezwie  się  niebawem  w  głośnym  procesie  Zborowskich, 
odezwie  się  na  inną  nutę  w  postulatach  rokoszańskich  za  Zygmunta  III  i  wy- 
płynie wreszcie  po  stu  latach  w  konstytucyach  sejmowych  jako  ustawa  de 
uon  praestanda  obedientia. 

Nie  myślał  o  tern  w  tej  chwili  Aleksander,  widząc  w  objęciu  tronu  pol- 
skiego nie  tyle  może  cel  własnej  ambicyi  co  środek  ratowania  Litwy,  zagro- 
żonej zaborem  moskiewskim  i  podążył  co  rychlej  do  Krakowa,  aby  sprawy 
familijne  uregulować  i  do  koronacyi  się  przysposobić.  Czekały  go  tu  jeszcze 
niemałe  trudności.  Oprócz  bowiem  kwestyj  majątkowych,  które  trzeba  było 
uporządkować  w  porozumieniu  z  królową  matką  i  bratem  Fryderykiem,  a  z  uwzglę- 
dnieniem praw  Zygmunta,  nastręczała  się  wielka  przeszkoda  co  do  koronacyi 
królowej  Heleny.  Małżeństwo  Aleksandra  z  księżniczką  schizmatyckiej  wiary 
nie  było  dotąd  uznane  przez  kościół  i  wszelkie  zabiegi,  jakie  pod  tym  wzglę- 
dem czyniono,  rozbijały  się  o  stanowczy  opór  Stolicy  apostolskiej,  która  do- 
piero w  kilka  lat  później,  w  roku  1505,  za  panowania  papieża  Juliusza  II, 
na  udzielenie  dyspensy  się  zgodziła.  Można  było  zatem  bardzo  łatwo  przewi- 
dzieć, że  duchowieństwo  polskie,  tak  gorliwe  w  rzeczach  wiary,  na  koronacya 
Heleny  nie  pozwoli  i  że  tę  opozycyą  poprze  całym  wpływem  swoim  królowa 
Elżbieta,  synowej  z  powodu  różnicy  wyznania  i  obyczajów  od  początku  nie- 
chętna. Stało  się  tak  rzeczywiście  i  Aleksander,  rad  nie  rad,  musiał  ustąpić. 
Helena  przybyła  wprawdzie  dnia  4.  lutego  do  Krakowa,  ale  o  koronacyi  mowy 
już  nie  było. 

Wszystkie  te  okoliczności  opóźniły  znacznie  instalacyą  królewską.  W  mie- 
siąc dopiero  po  owem  powitaniu  w  Mielniku  odbył  Aleksander  uroczysty  wjazd 
swój  do  stolicy,  otoczony  wspaniałym  orszakiem,  liczącym  1400  koni,  a  w  dwa 
tygodnie  później,  dnia  12.  grudnia,  dokonał  aktu  koronacyjnego  w  katedrze 
krakowskiej  kardynał  Fryderyk  w  asystencyi  arcybiskupa  lwowskiego,  biskupa 
warmińskiego  i  innych  biskupów  polskich.  Zasiadł  tak  na  tronie  Aleksander 
i  rozpoczął  panowanie  swoje  pod  złą  wróżbą  i  w  stosunkach  o  wiele  trudniej- 
szych niż  Jan  Olbracht.  Olbracht  objął  wprawdzie  rządy  tylko  nad  Polską, 
ale  w  chwili,  kiedy  potęga  dynastyi  jagiellońskiej  nieprzyćmionym  świeciła 
blaskiem,  kiedy  Rzeczpospolita,  ze  wszystkich  stron  niemal  bezpieczna,  mogła 
i  wewnątrz  się  zorganizować  i  w  zagranicznej  polityce  ważną  odegrać  rolę. 
Aleksander  przeciwnie  koronował  się  pod  świeżem  wrażeniem  niepowodzeń, 
jakich  Litwa  doznała  w  wojnie  moskiewskiej,  wśród  grozy  powtarzających  się 

36* 


—     506     — 

ciągle  najazdów  tatarskich  i  wobec  jawnego  buntu  krzyżaków,  z  którymi  na 
szkodę  własnej  ojczyzny  nie  wahał  się  porozumiewać  Konrad,  książę  mazo- 
wiecki. Położenie  było  zatem  trudne,  jeszcze  trudniejsze,  jeżeli  się  zważy,  że 
przypadło  ono  w  udziale  człowiekowi  słabemu,  nieodznaczającemu  się  zdol- 
nościami, nieznającemu  stosunków  polskich  i  ogołoconemu  niemal  zupełnie 
ze  wszelkich  środków  pieniężnych.  Aleksander  zastał  w  skarbie  pustki 
przerażające  i  ogromny  ciężar  długów.  Wyprawa  bukowińska  i  przygotowania 
do  wojny  pruskiej  pochłonęły  widocznie  skąpo  uchwalone  pobory,  dochód 
z  krucyaty,  darowizna  papieska,  poszedł  zapewne  na  opędzenie  potrzeb  bie- 
żących, resztę  zmarnowali  może  i  rozebrali  niesumienni  administratorowie 
kasy  królewskiej.  Podejrzywano  o  to  podkanclerzego  Macieja  Drzewickiego, 
ale  usprawiedliwił  się  krótko,  że  brać  nie  było  z  czego.  Łatano  więc  biedę 
pożyczkami,  pożyczono  pieniędzy  na  pogrzeb  królewski,  pożyczono  na  jakie 
takie  zaspokojenie  rot  najemnych  na  Rusi,  na  opędzenie  kosztów  koronacyjnych 
zastawiono  niektóre  dochody  stałe.  Taki  stan  rzeczy  zastał  Aleksander,  znany 
z  rozrzutności  i  potrzebujący  gwałtownie  pieniędzy,  chociażby  tylko  na  obronę 
Litwy.  Uderzył  do  sejmu.  Sejm  dość  chętnie  uchwalił  pobory  takie  jak  po- 
przeszłego  roku,  ale  zanim  one  wpłynęły,  brakło  grosza  na  najniezbędniejsze 
potrzeby.  Zamierzano  zreformować  mennicę,  wyjęto  ją  więc  z  pod  zarządu 
bezpośredniego  króla  i  oddano  pod  nadzór  senatorów,  tak  jak  chciał  pizywilej 
mielnicki,  nie  można  jednak  było  wybijać  monety  dla  braku  srebra,  na  którego 
zakupno  nie  było  pieniędzy.  W  tak  krytycznem  położeniu  chwycił  się  Ale- 
ksander ostatecznego  środka:  zastawiał  dobra  stołowe  i  brał  pieniądze  na 
kwitki,  ubezpieczone  na  przyszłych  dochodach.  Takimi  kwitkami,  których  ilość 
była  niesłychana,  płacono  wszystko  niemal,  zaspokajano  nawet  posłów  jadą- 
cych do  obcych  mocarstw.  *)  Tymczasem  zgłosił  się  z  znacznemi  pretensyami 
nowy  wierzyciel  —  królewicz  Zygmunt.  Przybywał  on  do  Krakowa  po  koro- 
nacyi,  na  którą  umyślnie  jakoby  się  spóźnił,  razem  z  poselstwem  węgierskiem, 
aby  się  upomnieć  o  udział  w  ojcowiźnie  i  uregulować  rachunki  swoje  z  Ale- 
ksandrem. Posłowie  Władysława  wyrazili  obok  tego  niezadowolenie  pana 
swego,  że  go  jakkolwiek  najstarszego  z  braci  przy  wyborze  pominięto  i  narażono 
na  pewien  rodzaj  kompromitacyi  wobec  świata.  Co  do  Litwy  mniemał  Władysław, 
że  wskutek  zmiany  stosunku  jej  do  Polski  nadwerężono  prawa  jego  i  prawa 
Zygmunta  do  dziedzictwa  Jagiellonów,  którego  oni  obaj  wcale  się  nie  zrzekli. 
Na  zarzuty  te,  mieszające  prawo  publiczne  z  prywatnem,  odpowiedziano  ob- 
szernym wywodem  pisemnym  i  dla  dokładniejszego  wyjaśnienia  tej  różnicy 
wysłano  do  Węgier  arcybiskupa  lwowskiego  i  wojewodę  sandomierskiego  Jana 
Tarnowskiego,  z  Zygmuntem  zaś  prowadzono  układy  na  miejscu,  w  Krakowie. 
Aleksander  okazał  wszelką  do  ustępstw  gotowość,  przyznał  bowiem  bratu,  tak 
jak  to  niegdyś  uczynił  Jan  Olbracht,  dochód  z  cła  sandomierskiego  i  1800  złotych 
na  żupach  krakowskich.  Królewicz  jednak,  w  rachunkach  ścisły  i  dokładny, 
wykazał  znaczne  zaległości  z  lat  ubiegłych,  które  po  pewnych  targach  ozna- 
czono   na   30.000    czerwonych    złotych.     Gdy    atoli    w    skarbie    były    pustki, 


'J  Pawiński:  Sejmiki  i  t.  d.  str.  205. 


—     507     — 

a  ostrożny  Zygmunt  kwitków  przyjmować  nie  chciał,  obowiązał  sie  król  wy- 
placTm/w  dwóch  ratach  15.000  zł.  czerw.,  a  za  druga  połowę  dac  w  zastaw 
starostwa:  bieckie,  olsztyńskie  i  kazimierskie,  które  królewicz  dopiero  z  rak 
obecnych  zastawników  wykupić  musiał,  wskutek  czego  pretensye  jego  wzrosły 


Zygmunt  I  Stary. 

do  wysokości  23.000  dukatów.  Zastrzeżono  prutem,  że  dobra  te,  w  razie 
gdyby  Zygmunt  nie  zostawił  prawych  potomków,  maja  przejść  na  syna  k,o- 
fewskiego  Klauzula  ta  była  wymierzona  oczywiśoe  przecw  małemn  Janu- 
szowi,  synowi  Zygmunta  z  Szlazaczki  Katarzyny  Telmczanki. 


—     508     — 

Wojna  moskiewska.  —  Szach  Achmet.  Do  dnia  2.  maja  1502  r.  bawił 
Aleksander  w  Krakowie,  a  nazajutrz  po  imieninach  brata  Zygmunta  podążył 
na  Litwę,  gdzie  tymczasem  wrzała  w  całej  pełni  wojna  moskiewska.  Cały  jej 
ciężar  spadał  w  tej  chwili  na  sprzymierzeńców  królewskich:  na  mistrza  ka- 
walerów inflanckich  Waltera  Plettenberga  i  hana  Tatarów  zawołżańskich  Szach 
Achmeta.  Względem  Litwinów  ograniczali  się  Moskale  do  wypraw  dorywczych, 
których  celem  było  widocznie  spustoszenie  kraju  i  niespodziewane  napady  na 
twierdze  pograniczne.  Wkrótce  po  bitwie  nad  Wiedrożą  ukazały  się  znaczniejsze 
siły  moskiewskie  w  okolicach  Mścisławia,  tu  jednak  stawili  im  czoło  Litwini 
pod  dowództwem  starosty  Ostafiego  Daszkiewicza  i  posiłki  polskie  pod  Janem 
Karnkowskim.  Bitwa,  jaka  się  wywiązała  dnia  14.  listopada  1501  r.,  nie 
musiała  być  snąć  pomyślna  dla  Moskwy,  skoro  Moskale,  spustoszywszy  kraj 
okoliczny,  z  niczem  odeszli.  Główne  ich  siły  zwróciły  się  przeciw  Inflantom. 
Tu  jednak  spotkali  się  z  dzielnym  przeciwnikiem.  Mistrz  inflancki,  Pletten- 
berg,  poraził  ich  na  głowę  pod  Izborskiem,  dotarł  aż  do  Ostrowa  i  spaliwszy 
tę  twierdzę,  powTÓcił  z  powodu  chorób,  jakie  wojsko  jego  trapić  zaczęły. 
Pomścili  wprawdzie  Moskale  po  części  tę  klęskę  srogiem  spustoszeniem  Inflant. 
Plettenberg  atoli  wyruszył  ponownie  w  pole,  w  lecie  roku  1502,  i  odniósł 
świetne  zwycięstwo  pod  Pskowem.  Wszystko  to  stało  się  bez  żadnego  prawie 
udziału  Aleksandra.  Zajęty  z  początku  staraniami  o  koronę  polską,  ogołocony 
następnie  z  pieniędzy,  nie  poparł  on  nigdzie  prawie  swoich  sprzymierzeńców, 
nie  umiał  nawet  rozporządzić  należycie  tą  garstką  zaciężnych,  którą  był  najął 
pod  Janem  Polakiem  na  wojnę  moskiewską,  Cała  działalność  Litwinów  więc 
ograniczyła  się  do  owej  demonstracyi  pod  Mścisławiem  i  do  usiłowań  połą- 
czenia się  z  mistrzem  inflanckim,  do  czego  zresztą,  o  ile  się  zdaje,  nie  przy- 
szło. 0  wiele  niedołężniej  jeszcze  zachował  się  Aleksander  względem  Szach 
Achmeta.  Polityka  tych  „carów"  tatarskich  była  niewątpliwie  dwuznaczna, 
kierowała  nią  chciwość  i  chęć  wzajemnego  zniszczenia  się  z  pomocą  Litwy 
i  Moskwy.  Mengli  Giraj  i  Achmet,  dwaj  śmiertelni  nieprzyjaciele,  szukali  po- 
parcia u  Aleksandra  i  u  Iwana  Wasylewicza.  Moskal,  zamożniejszy  i  zrę- 
czniejszy, umiał  sobie  pozyskać  hana  krymskiego,  chociaż  i  Szach  Achmet, 
utrzymujący  przyjazne  stosunki  z  Aleksandrem,  gotów  był  za  lepszą  cenę 
przenieść  się  na  stronę  Moskwy.  Ostatecznie  jednak,  widząc  ścisły  sojusz  Mengli 
Giraja  z  Iwanem,  wytrwał  w  przymierzu  z  Litwą,  wyruszył  na  czele  wielkiego 
wojska  przeciw  Moskalom,  spustoszył  okolice  Czernichowa,  Siewierza  i  sięgnął 
zagonami  swymi  aż  po  Nowogródek,  Starodub  i  Rylsk.  Na  tej  wyprawie  to- 
warzyszył mu  poseł  Aleksandra,  Michał  Chalecki,  osadzając  zdobyte  grody 
załogami  litewskimi.  Przerażony  tymi  postępami  hordy  kipczackiej  Mengli 
Giraj,  zażądał  pomocy  od  Iwana,  który  oceniając  trafnie  położenie,  posłał  mu 
rzeczywiście  posiłki  pod  wodzą  Nozdrowatego,  podczas  gdy  przeciwnie  Ale- 
ksander, jakkolwiek  uwiadomiony  przez  Cbaleckiego  o  pomyślnej  wyprawie 
Achmeta,  nie  uczynił  nic,  aby  sprzymierzeńca  swojego  w  chwili  tak  ważnej 
poprzeć  energicznie.  Skutek  tej  nieopatrznej  polityki  był  taki,  że  Mengli  Giraj 
zawołzańską  hordę  zniósł  ze  szczętem,  a  Szach  Achmet  z  życiem  zaledwie 
uciekł  do  Kijowa,  gdzie  wojewoda  tamtejszy,  Dymitr  Pntiatycz,  wziął  go  pod 


—     509     — 

swoją  upiekę.  Ale  Tatar,  zemstą  zapalony,  uie  bawił  lu  długo  i  podążył  do 
Białogrodu,  aby  tam  z  pomocą  turecką  odzyskać  utraconą  władzę.  Nie  do- 
puścił do  tego  przebiegły  Mengli  Giraj;  z  jednej  strony  bowiem,  natychmiast 
po  zwycięstwie  uad  Szach  Achmetem,  wysłał  posłów  do  Aleksandra,  zapew- 
niając go  o  pokojowych  swoich  zamiarach  i  ofiarując  pośrednictwo  swoje 
w  Moskwie,  z  drugiej  intrygował  tak  dobrze  w  Konstantynopolu,  że  Szach 
Achmet  z  obawy,  aby  go  Turcy  nie  wydali  w  ręce  Perekopców,  umknął 
z  Białogrodu  ponownie  do  Kijowa.  Tu  jednak  ten  sam  wojewoda,  który  go 
niedawno  jeszcze  z  honorami  należnymi  podejmował,  wtrącił  go  na  rozkaz 
króla  do  więzienia  i  odesłał  pod  strażą  do  Wilna.  Widocznie  mniemał  Ale- 
ksander, że  mając  w  rękach  swoich  Szach  Achmeta,  może  na  Mengli  Giraju 
jak  najkorzystniejsze  wytargować  waruuki,  jakoż  kazał  mu  oświadczyć:  „Twój 
nieprzyjaciel  jest  u  mnie,  pojednaj  się  ze  mną,  inaczej  bowiem  synowie  Achmeta 
powstaną  przeciw  tobie".  Postępowanie  to,  jakkolwiek  uzasadnione  może  prze- 
wrotnością tatarskiej  polityki,  nie  odpowiadało  bądźcobądź  godności  chrześci- 
jańskiego monarchy  i  nie  przyniosło  spodziewanych  korzyści.  „Oto  tak  postę- 
pują Litwini  —  pisał  Iwan  Wasylewicz  do  Mengli  Giraja  —  z  swoimi  sprzy- 
mierzeńcami, taki  los  spotkał  niegdyś  Said  Achmeta,  dziś  Szach  Achmeta,  nie 
obawiaj  się,  aby  go  wypuścili  z  więzienia,  bo  drżą  oni  sami  przed  jego 
zemstą".  Słowa  te  trafiły  do  przekonania  Tatara  i  przy  końcu  września  1502  r. 
w  odpowiedzi  na  owo  poselstwo  Aleksandra  o  Szach  Achraecie,  rozlały  się 
hordy  krymskie  po  Rusi,  zniszczyły  Rzeszów.  Jarosław,  Bełz,  Radymno,  się- 
gnęły aż  po  Łagów  i  Opatów  z  jednej,  po  Słuck,  Kłeck  i  Nowogródek  z  drugiej 
strony,  wszędzie  ogromne  zrządzając  szkody.  0  obronie  nie  można  było  myśleć 
dla  braku  środków  pieniężnych,  wszystkie  siły  zreszlą,  jakiemi  król  mógł  roz- 
porządzać w  tej  chwili,  trzeba  było  obrócić  na  obronę  Smoleńska  i  Połocka. 
Na  kilka  miesięcy  bowiem  przed  owym  napadem  tatarskim  wysłał  Iwan  Wa- 
sylewicz dwa  wojska  pod  dowództwem  syna  swego  Dymitra  Żyłki  i  Talabeja 
na  Litwę.  Spaliwszy  przedmieścia  witebskie,  zwrócili  się  Moskale  ku  Smoleńskowi, 
którego  zdobycie  było  głównym  celem  wyprawy.  Co  było  więc  pod  ręką  żołnierzy, 
a  było  nie  wiele,  garść  „huzarów  i  rajców",  pchnięto  do  Połocka  w  posiłek 
Janowi  Polakowi,  albo  do  Smoleńska,  gdzie  załogą  nieliczną  dowodził  tamtejszy 
wojewoda  Stanisław  Kiszka.  Mimo  szczupłych  sił  litewskich  nie  wiodło  się  Moska- 
lom. Wojewoda  smoleński  broniąc  po  bohatersku  ważnej  twierdzy,  przyprawił  nie- 
przyjaciela o  ciężkie  straty,  Iwan  narzekał  głośno,  że  zawiodły  go  obietnice, 
podług  których  Smoleńsk  miał  się  poddać  dobrowoluie,  nareszcie  w  ostatnich 
dniach  października  zwinął  oblężenie,  nie  zdobywszy  piędzi  ziemi  litewskiej. 
Po  tych  wysileniach  daremnych  i  po  porażkach,  jakich  Moskale  doznali, 
zaczęły  obie  strony  myśleć  o  pokoju.  Już  w  sierpniu  roku  1502  donosił  Ale- 
ksander mistrzowi  inflanckiemu,  że  bojar  moskiewski,  Jakób  Zacharjewicz,  pod- 
suwał mu  myśl  układów,  zwracając  uwagę  na  pokojowe  usposobienie,  jakie 
pauowało  w  Moskwie,  w  tym  samym  duchu  odzywali  się  także  senatorowie 
polscy.  Wobec  uroszczeń  mołdawskiego  wojewody,  który  w  tej  chwili  właśnie 
wystąpił  z  urojonemi  pretensyami  swojemi  do  Pokucia,  wobec  wiszącej  sprawy 
pruskiej  i  napadów    tatarskich    potrzebowała  Polska  pokoju.    Z  tego  powodu 


—     510    — 

też  wystosowali  senatorowie  polscy  do  litewskich  obszerny  niemoryał,  w  któ- 
rym poruszając  wszystkie  kwestye  sporne  pomiędzy  Litwą  a  Moskwą,  żądali 
interweneyi  królowej  Heleny.  Senat  litewski  uznawał  także  potrzebę  zawarcia 
pokoju,  Helena  przyjęła  na  siebie  chętnie  rolę  pośredniczki  pomiędzy  ojcem 
a  mężem,  ale  zanim  jeszcze  traktaty  na  dobre  się  rozpoczęły,  przybył  do  Polski 
poseł    węgierski  Zantaj,  aby  w  imieniu    papieża    strony  wojujące    nakłonić  do 


Pogoń  z  epoki  Zygmunta  I  w  kaplicy  Zygmuntowskiej  na  Wawelu. 

zgody.  Interwencya  papieska  była  tak  dla  Moskwy  jak  i  dla  Litwy  bardzo 
pożądana,  usuwała  bowiem  rozmaite  drażliwości  dyplomatyczne  i  ułatwiała 
w  wysokim  stopniu  nawiązanie  układów.  Zantaj  pojechał  do  Moskwy  i  przed- 
stawiwszy Iwanowi  zapatrywania  Stolicy  apostolskiej,  która  ze  względu  na 
grożące  całemu  chrześcijaństwu  niebezpieczeństwo  tureckie,  pragnęła  wszystkie 
państwa  zjednoczyć  do  wspólnego  przeciw  Osmanom  działania,  ofiarował  imie- 
niem papieża  i  króla  węgierskiego  pośrednictwo.  Iwan  odpowiedział  obyczajem 
moskiewskim    wyniośle,    mówił   szeroko  o  prawach    swoich  do  Rusi,  narzekał 


-    511     - 

na  postępowanie  Aleksandra,  pośrednictwa  jednak  nie  odrzucał.  Wśród  tego 
przybyło  w  pierwszych  dniach  marca  1503  roku  poselstwo  polskie  i  litewskie. 
Prowadził  je  wojewoda  Piotr  Myszkowski,  ze  strony  Litwy  był  obecnym  mar- 
szałek Stanisław  Hlebowicz  i  Jan  Sapieha,  kanclerz  królowej  Heleny,  wiozący 
listy  od  niej  do  Iwana  i  do  braci.  Obok  tego  nie  brakło  także  posłów  in- 
flanckich.   Trzy  tygodnie  trwały  układy  bez  stanowczego  rezultatu.     Pokazało 


Orzeł  w  kaplicy  Zygmuntowskiej  na  Wawelu. 

się,  że  żądania  moskiewskie  są  zanadto  wygórowane  i  że  o  zawarciu  stałego 
pokoju  mowy  być  nie  może.  Zadowolono  się  zatem  sześcioletnim  rozejmem, 
26.  marca  1503  roku,  i  odzyskaniem  sześciu  pogranicznych  powiatów,  za- 
garniętych nieprawnie  przez  Moskali. 

Iwan  zastrzegł  sobie  wolność  wyznania  dla  córki  nawet  na  wypadek 
śmierci  Aleksandra  i  złożywszy  wraz  z  synem  swoim,  Wasylem,  przysięgę  na 
dotrzymanie  warunków  rozejmu,  wysłał  poselstwo  do  Litwy  celem  odebrauia 
podobnej  przysięgi  od  króla  i  senatorów  polskich. 


—     512     — 

Na  razie  więc  zażegnano  burzę  grożącą  od  północy,  ale  o  pokoju  trwałym 
mowy  nie  było,  bo  Iwan  otwarcie  wobec  posłów  polskich  oświadczał,  że 
Kijów  i  Smoleńsk  to  jego  dziedzictwo,  a  Mengli  Giraja  podburzał  do  nowych 
najazdów  na  Litwę.  Bezwzględny  i  nieprzebierający  w  środkach,  prowadził 
on  obok  tego  dalej  propagandę  pomiędzy  drobnymi  dynastami  ruskimi,  nakła- 
niając ich  do  odstępstwa  i  zdrady.  Wspólność  wyznania  i  urok  potęgi  mo- 
skiewskiej z  jednej  strony,  a  niezręczność  Aleksandra  i  słabość  Litwy  z  drugiej 
jednały  Iwanowi  coraz  to  większą  popularność  i  sympatyą  wśród  niezadowo- 
lonych bojarów  ruskich.  Hojny  nad  miarę  dla  nowych  swroich  poddanych 
i  osłaniający  ich  potężną  swoją  opieką  miał  kniaź  moskiewski  stanowczą  prze- 
wagę nad  zięciem  swoim,  pozbawionym  wszelkich  zasobów  pieniężnych  i  od- 
powiadającym na  gwałty  i  zabory  bezsilnym  protestem.  Nękani  przez  Moskwę 
i  nieznajdujący  punktu  oparcia  w  Litwie,  szli  więc  owi  kniaziowie  ruscy 
jeden  po  drugim  w  służbę  „hospodara"  Iwana  Wasylewicza.  Semen  Fedorowicz 
worotyński,  wypowiadając  posłuszeństwo  Aleksandrowi,  oświadcza  otwarcie,  że 
gdy  „ojcowizna"  jego  od  Litwy  odpadła,  ani  król  Kazimierz,  ani  Aleksander 
za  „ojcowizną  jego  nie  stali,  ani  jemu  innych  włości  i  grodów  nie  dali.  Więc 
hospodynie  nie  ja  to  występny,  a  Twoja  Miłość  hospodarze  i  dla  Ciebie,  wiel- 
kiego księcia  litewskiego,  moja  przysięga,  kniazia  Siemiona  Fedorowicza  prze- 
padła". Takie  motywa  mniej  więcej,  poparte  intrygą  moskiewską,  otwierały 
szerokie  pole  do  zdrady  i  zmiennictwa  na  kresach  wschodnich.  Każdy  wrze- 
komo  lub  rzeczywiście  pokrzywdzony,  każdy  niezadowolony  szukał  i  znajdywał 
schronienie  w  Moskwie.  Tak  poszli  Worotyńscy,  Bielscy,  Massalscy,  książęta 
Możajscy,  a  pod  koniec  roku  1503  także  i  tyle  słynny  później  Ostafi  Daszkie- 
wicz. Reklamacye  i  skargi  Aleksandra  żadnego  nie  odnosiły  skutku,  Iwan 
ufny  w  swoją  przewagę,  zbywał  księcia  nic  nieznaczącymi  ogólnikami,  roz- 
prawiał szeroko  o  swoich  domniemanych  krzywdach,  alboteż  obłudnie  udawał 
obrońcę  uciśnionej  wolności.  Na  żądanie,  aby  wydał  Daszkiewicza,  odpowie- 
dział posłowi  litewskiemu:  „Ostafi  Daszkiewicz  był  u  króla  ważnym  człowie- 
kiem i  wojewodą  w  wielu  miejscach  na  Ukrainie  i  nic  złego  nigdy  o  nim  nie 
słyszeliśmy  i  wielkie  dzierżył  od  niego  (króla)  grody,  a  przyjechał  dobro- 
wolnie służyć  nam  i  powiada,  że  nikomu  żadnej  nie  uczynił  szkody.  A  i  przed- 
tem, za  nas  i  za  naszych  przodków  do  nas  na  obie  strony  ludzie  jeździli  bez 
przeszkody.  A  Daszkiewicz  teraz  do  nas  przyjechał  służyć  i  jest  naszym 
sługą". 

Wobec  takich  stosunków  nadzieje  utrzymania  pokoju  były  niezmiernie 
słabe,  czas  rozejmu  mógł  być  użyty  tylko  do  lepszego  przygotowania  się  na 
wypadek  nowej,  nieuchronnej  wojny.  Groziła  ona  zresztą  i  teraz  jeżeli  nie  od 
Moskwy,  to  od  Tatarów  krymskich,  od  wiernego  sojusznika  moskiewskiego 
Mengli  Giraja.  Wierny  taktyce  swojej  Aleksander  poszedł  i  tu  drogą  układów, 
straszył  bana  krymskiego  Szach  Achmetem,  posyłał  podarunki  żonom  Giraja, 
jemu  samemu  ofiarował  znaczne  sumy,  groził  i  głaskał  razem.  Tatar,  jakkol- 
wiek przez  Moskwę  podburzony,  zawahał  się,  zaniepokoiły  go  traktaty  Iwana 
z  Aleksandrem,  bał  się  Szach  Achmeta  i  zaczął  skutkiem  tego  okazywać 
pewną  skłonność  do  zawarcia  pokoju  z  Litwą.  Poseł  jego  Batusz,  wysłany  do 


-     513     — 

Aleksandra,  ofiarował  wprawdzie  przyjaźń,  ale  żądał  zarazem,  aby  Achuieta 
pilnie  strzeżono,  aby  go  oddzielono  od  jego  służby.  W  tym  kierunku  prawdo" 
podobnie  wpływał  także  i  na  wszechwładnego  wtedy  Glińskiego,  do  którego 
miał  listy  i  ustne  jakieś  polecenia.  Stało  się  zadość  życzeniom  Perekopca, 
Aleksander  poświęcił  Szach  Achmeta,  w  Wilnie  wytoczono  mu  proces  o  roz- 
boje popełnione  niegdyś  na  Litwie  i  wtrącono  do  wiezienia.  Tymczasem  wśród 
tych  wypadków  umarł  Iwan  Wasylewicz  27.  października  1505  roku  w  chwili 
dla  państwa  moskiewskiego  groźnej,  kiedy  w  Kazaniu  wybuchł  niebezpieczny 
bunt  Tatarów,  z  którymi  połączyli  się  Nogajcy.  Nadarzała  się  dla  Litwy  spo- 
sobna do  odwetu  okazya,  ale  jak  błyskawica  spadł  na  kraje  ruskie  Mengli 
Giraj,  wypróbowany  przyjaciel  Moskwy.  Hordy  tatarskie,  paląc  i  niszcząc 
wszystko,  dotarły  do  Kiecka  i  tu  rozłożyły  się  obozem.  Przerażenie  niesły- 
chane ogarnęło  umysły;  kraj  był  do  obrony  zupełnie  nieprzygotowany,  król 
ciężką  zdjęty  niemocą,  niemal  umierający.  Naprędce  zaczęto  obwarowywać 
Wilno  i  zbierać  siły  zbrojne.  Udało  się  zgromadzić  10.000  ludzi  i  z  tern  wy- 
prawił król  hetmana  Stanisława  Kiszkę,  dodając  mu  do  boku  marszałka  swego 
Michała  Glińskiego.  Pierwsze  spotkanie  wydarzyło  się  pod  Nowogródkiem, 
gdzie  rozbito  kosz  tatarski  i  zasiągnąwszy  języka  o  głównem  obozowisku  nie- 
przyjacielskiem,  ruszono  prosto  na  Kłeck.  W  drodze  jednak  zachorował  hetman 
i  zdał  dowództwo  naczelne  Glińskiemu.  Ten,  działając  podług  pierwotnego 
planu  i  korzystając  z  powodzenia  dotychczasowego,  parł  drobne  oddziały  ta- 
tarskie ku  Kleckowi  i  tu  nareszcie  stanowczą  zadał  im  klęskę  5.  sierpnia  1506  r. 
Cały  obóz  tatarski  z  ogromnymi  łupami  dostał  się  w  ręce  Litwinów  i  Polaków, 
synowie  Mengli  Giraja  zapadającej  nocy  tylko  zawdzięczali  swoje  ocalenie. 
Zwycięstwo  było  zupełne,  a  pogrom  Tatarstwa  tak  znaczny,  że  tylko  szczątki 
rozbójników  zdołały  ujść  do  Krymu. 

Stosunki  z  Mołdawią  i  zakonem.  —  Sejmy.  —  Ustawa  „Nihil  novi". 
Jeżeli  cała  polityka  litewska  Aleksandra  przedstawia  ubolewania  godny  obraz 
niedołęstwa  i  bezradności,  to  i  panowanie  jego  w  Polsce  jest  nieprzerwanym 
szeregiem  klęsk,  upokorzeń  i  niepowodzeń  z  tą  tylko  różnicą,  że  gdy  tam  cała 
odpowiedzialność  spada  na  króla,  tu  główną  część  winy  przypisać  trzeba 
rejencyi,  temu  możnowładztwu  właśnie,  co  w  mielnickim  przywileju  chciwie  sięgało 
po  najwyższą  władzę,  a  uzyskawszy  ją,  nie  zdołało  ani  państwa  obronić,  ani 
nadużyciom  zapobiedz,  ani  nawet  skarb  publiczny  przyprowadzić  do  jakiego- 
kolwiek ładu  i  porządku.  To,  co  w  kilka  lat  później  wykonał  Zygmunt  1 
wśród  podobnych  zupełnie  warunków,  było  niepodobieństwem  dla  senatorów, 
wyposażonych  rozległą  władzą  i  niepodlegających  prawie  żadnej  kontroli. 
W  myśl  mielnickich  postulatów  powierzył  Aleksander  dozór  nad  mennicą  wo- 
jewodzie poznańskiemu  i  krakowskiemu.  Ale  chociaż  mennica  w  owych  czasach 
była  jednem  z  ważniejszych  źródeł  dochodów  książęcych,  a  system  monetarny 
polski  koniecznie  potrzebował  reformy,  nie  uczynili  owi  dozorcy  nic,  coby 
złemu  choć  w  części  zapobiedz  mogło.  Pomimo  uchwalonych  przez  sejmy  po- 
datków skarb  po  dawnemu  świecił  pustkami,  zacieśni  nie  otrzymywali  żołdu, 
a  na  bicie  monety  brakowało  srebra.  Prawda,  że  naczelną  władzę  w  Polsce 
dzierżył    królewicz  Fryderyk,  któremu  nie  mogły  wystarczyć  nawet  olbrzymie 


—     514     — 

dochody    z    biskupstwa    krakowskiego  i   arcybiskupstwa    gnieźnieńskiego,    ale 
obok    niego    stała    rada  z  senatorów    złożona,    której    obowiązkiem    było  nie- 
opatrzną   gospodarkę   kontrolować  i  nadużycia  gubernatora  hamować.    Zresztą 
rządy    Fryderyka    nie    trwały    długo,    dnia  14.  marca   1503  roku    zeszedł    on 
w  młodym  wieku  ze  świata,  nie  zostawiając  po  sobie    dobrej  pamięci,  a  jego 
miejsce  zajęli  Andrzej  Róża,  arcybiskup    lwowski,   wyniesiony  wkrótce  na  go- 
dność prymasa,  kanclerz    Krzesław  z  Kurozwęk  i  kasztelan  krakowski  Spytek 
z  Jarosławia;  podskarbiemu  Szydło wieckiemu  dodano  do  boku  wojewodę  kra- 
kowskiego   Piotra    Kmitę  i  starostę    Mikołaja    Lanekorońskiego,   a  dowództwo 
nad  siłami  zbrojnemi  powierzono  Mikołajowi  Kamienieckiemu,  kasztelanowi  san- 
domierskiemu.    To  zwrócenie  pilniejszej  uwagi  na  obronę  państwa  było  w  tej 
chwili  szczególniej  potrzebnem,  zewsząd  bowiem  powstali  groźni  przeciw  Polsce 
nieprzyjaciele.    Oprócz    Moskwy  i  Mengli    Giraja    wisiała  nad  Rzecząpospolitą 
jeszcze    zawsze    niezałatwiona  sprawa  krzyżacka,  a  Maksymilian   oburzony  na 
Jagiellonów  za  przymierze  francuskie,  do  którego  przystąpił  także  Henryk  VIII, 
król  angielski,    poruszał    niebo  i  ziemię,  aby  Polskę    ubezwładnić.     Wszędzie, 
gdzie  tylko  nadarzyła  się  ku  temu    sposobność,    pracuje    kancelarya    cesarska 
z  podziwienia  godną  wytrwałością  nad  podburzaniem  sąsiadów  Rzeczypospolitej 
i  nad  buntowaniem  jej  poddanych.     Wiadomo  jak  wiele  otuchy  dodawał  Ma- 
ksymilian   mistrzowi    krzyżackiemu    i   jak    bardzo    zachęcał    go   do    zrzucenia 
zwierzchnictwa  polskiego,    obecnie,  nie  poprzestając  na  tern,    zaczął    pociągać 
miasta  pruskie  Gdańsk,  Elbląg  i  Malborg  do  płacenia    podatków    rozpisanych 
w  Rzeszy  niemieckiej,    porozumiewać  się  z  Mengli    Girajem  i  odświeżać  przy- 
gasłą cokolwiek  przyjaźń    moskiewską.     W  roku  1502  przybywa  do  Moskwy 
poseł  cesarski,  aby  imieniem  pana  swego    ofiarować    Iwanowi   Wasylewiczowi 
pomoc    przeciw    państwom    sąsiednim,  a  w  Królewcu    pojawia  się   dawniejszy 
projekt    Maksymiliana    oddania    zakonu    pod   opiekę    schizmatyckiego    kniazia 
moskiewskiego,    przeciw    któremu    świeżo    mistrz    krzyżacki    zamierzał    głosić 
krucyatę.  Nienawiść  do  Polski  i  względy  polityczne  przytłumiły  do  tego  stopnia 
wszelkie    skrupuły,  że   ci    sami,    co    Władysławowi    Jagielle    zarzucali    sojusz 
z  pogaństwem  i  schizmatykami  na  zgubę  zakonu,  nie  wahali  się  teraz  otwarcie 
już  szukać  sprzymierzeńców  w  Perekopie  i  w  Moskwie  w  celu  zgnębienia  tego 
państwa,    które  na  wschodzie  było  przednią    strażą    katolicyzmu  i  cywilizacyi 
zachodniej. 

Żelazny  ten  pierścień,  ściskający  Polskę  z  trzech  stron,  zamykał  od  po- 
łudnia dawny  jej  wróg,  niegdyś  hołdownik,  wojewoda  mołdawski,  Stefan.  Za- 
chęcony zapewne  opłakanem  położeniem,  w  jakiem  znalazła  się  obecnie  mo- 
narchia jagiellońska,  odezwał  się  i  on  z  prawami  swojemi  do  Pokucia,  jako 
do  „ziemi  od  wiek  wieków  należącej  do  Mołdawii".  Nie  potrzebujemy  dowo- 
dzić, że  pretensye  te  były  najzupełniej  urojone  i  mogły  się  odnosić  chyba 
tylko  do  Chocimia  i  Ciekuuia, *)  ale  nigdy  do  Pokucia,  przestrzeni  ograni- 
czonej od  północy  Dniestrem,  od  południa  Karpatami,  a  od  zachodu  wielkim 
lasem,  rozciągającym  się  wzdłuż  lewego  bizegu  Bystrzycy  sołotwińskiej.   Mało 


'j  Morgenbesser:  Polska  i  Multany.  Przewodnik  nauk.  i  liter,  z  roku  1874. 


—     515     — 

troszczyli  się  o  prawne  podstawy  hospodarowie  mołdawscy  i  puszczając  wodze 
bujnej  swojej  wyobraźni,  sięgali  chciwą  ręką  po  cały  ten  szmat  ziemi,  po 
Sniatyn,  Kołomyję,  Tyśmienicę  i  najbardziej  na  zachód  od  Mołdawii  wysunięte 
Czessybiesy,  dzisiejszy  Jezupol.1)  W  tych  uroszczeniach  swoich  zaś,  co  dla 
Polski  musiało  być  i  bolesnem  i  niebezpiecznem  razem,  doznawali  oni  po- 
parcia i  zachęty  ze  strony  Węgier.  Działo  się  to  może  bez  wiedzy  i  wbrew 
woli  Władysława,  ale  król  Aleksander  miał  snąć*  dokładne  o  tych  intrygach 
wiadomości,  skoro  w  instrukcyach  na  sejmiki  rozesłanych,  wyraźnie  o  wpły- 
wach węgierskich  wspominał3)  i  w  nich  początek  zamachów  wołoskich  na 
Pokucie  upatrywał.  Każdy  inny  monarcha,  zaczepiony  w  ten  sposób  przez  pań- 
stwo drugorzędne,  jakiem  Mołdawia  była  niewątpliwie  względem  Polski,  byłby 
sprawę  całą  postawił  natychmiast  na  ostrzu  miecza,  Aleksander  jednak  ze- 
wsząd zagrożony,  chwycił  się  jak  zwyczajnie  układów,  wzywając  pośrednictwa 
króla  Władysława.  Ośmielony  tern  Stefan,  poczynał  sobie  coraz  zuchwałej, 
posłów  polskich  traktował  z  widocznem  lekceważeniem,  wojska  na  granicy 
gromadził  i  w  roku  1502  zajął  Pokucie  po  Halicz  i  Dniestr.  W  tak  tru- 
dnem  położeniu  odwołał  się  Aleksander  do  sejmików,  wyliczył  wszystkie  nie- 
bezpieczeństwa zagrażające  Rzeczypospolitej  i  żądał,  aby  na  sejm  piotrkowski 
przysłano  posłów  z  nieograniczonem  pełnomocnictwem.  Z  drugiej  strony  wy- 
prawił senat  polski  do  Węgier  poselstwo  z  listami  od  króla,  królowej  matki 
i  kardynała  Fryderyka.  Aleksander  otwarcie  już  zarzucał  bratu  porozumienie 
z  Stefanem  i  prosił  Zygmunta  o  pośrednictwo.  Władysław  usprawiedliwiał  się 
z  zarzutów,  ubolewał  nad  zuchwalstwem  hospodara  i  przyrzekł  energicznie 
interweniować  na  korzyść  Polski.  Pod  wrażeniem  tej  odpowiedzi  zebrał  się 
sejm  w  Lublinie  w  październiku  roku  1503.  Radzono  oczywiście  przede- 
wszystkiem  o  sprawie  wołoskiej.  Urojone  pretensye  wojewody  wywołały  ogólne 
oburzenie  i  gwałt  postanowiono  gwałtem  odeprzeć.  W  tym  celu  uchwalił  sejm 
znaczne  podatki:  8  groszy  z  łanu  i  akcyzę.  Za  te  pieniądze  miano  nająć 
wojsko,  aby  wypędzić  z  Pokucia  Wołochów  i  granicę  mołdawską  ubezpieczyć. 
Energiczne  te  środki  odniosły  skutek  pożądany.  Stefan,  ciężką  trapiony  chorobą, 
nie  czuł  się  na  siłach,  aby  stawić  czoło  Polsce,  usłuchał  więc  upomnień  Wła- 
dysława i  wojska  swoje  wycofał  po  części  z  Pokucia.  Stało  się  to  jakoś  krótko 
przed  jego  śmiercią;  dnia  2.  lipca  1504  roku  zakończył  on  burzlnvy  swój  żywot, 
przekazując  panowanie  nad  Mołdawią  synowi  swemu  Bohdanowi.  Nowy 
hospodar  nie  dorównywał  w  niczem  ojcu.  Nieokrzesany,  na  pół  dziki,  ślepy 
na  jedno  oko,  miał  on  nadto  w  kraju  własnym  licznych  przeciwników  i  oba- 
wiał się  Turków,  którzy  czekali  tylko  sposobnej  chwili,  aby  Mołdawią  pod 
swoje  zagarnąć  panowanie.  W  takich  okolicznościach  niepodobna  było  myśleć 
o  zaborach  i  Bohdan  postąpił  sobie  bardzo  roztropnie,  nawiązując  za  pośre- 
dnictwem węgierskiem  układy  z  Polską.  Nie  chodziło  mu  już  o  Pokucie,  ale 
o   zachowanie    dobrych    stosunków    z    potężnym    sąsiadem,    o    ścisły    związek 

')  Caro:  Gesch.  Polens,  V,  947,  nie  mogąc  znaleśe  Czessybiesów,  zrobił  z  tej  nazwy 
Czeczwę,  dopływ  Łomnicy. 

*)  A.  Pawiński:  1.  c.  Legatio  ad  Novae  Civitatis  et  Colensem  conventionea.  Porównaj 
w  Rozpr.  Ant.  Borzemskiego:  Sprawa  pokucka  za  Aleksandra.  (Przegl.  powsz.  r.  1889,  str.  361.) 


—     516     — 

i  Jagiellonami  i  w  tym  eelu  gotów  był  ponieść  wszelkie  ofiary,  zrzec  się  swoich 
pretensyj,  zezwolić  na  propagandę  katolicką  w  Mołdawii,  nawet  ustanowić  tam 
katolickiego  biskupa  i  sam  przyjąć  katolicyzm,  byle  tylko  dwór  polski  zgodził  się 
na  małżeństwo  jego  z  królewna  Elżbietą.  Na  tej  podstawie  zaczęły  się  rokowania, 
z  początku  niepomyślne  dla  Bogdana.  Opierała  się  bowiem  i  królowa  matka 
związkom  córki  z  schizmatykiem  i  sama  królewna  czuła  wstręt  nieprzezwy- 
ciężony do  jednookiego  konkurenta.  Dopiero  kiedy  w  roku  1505  królowa 
Elżbieta  rozstała  się  z  tym  światem,  a  Zygmunt,  przybywszy  do  Krakowa, 
prawdupodobnie  imieniem  Władysława  nalegać  począł,  zgodził  się  dwór  polski 
na  propozycyą  hospodara  i  duia  16.  lutego  1506  roku  zawarto  układ  z  po- 
słami Bohdana  w  Lublinie  na  warunkach  wyżej  wymienionych.  Oczywiście 
zrzekł  się  wojewoda  także  swoich  urojonych  pretensyj  do  ziemi  pokuckiej 
i  do  zamków,  które,  o  ile  sądzić  można,  wtedy  wcale  do  niego  nie  należały.1) 
Niebezpieczuiejszą  o  wiele,  chociaż  może  mniej  groźną  na  pozór  niż  owe 
mołdawskie  zatargi,  była  kwestya  pruska.  Pod  wrażeniem  energicznej  polityki 
Jana  Olbrachta  zachował  się  wielki  misirz  na  razie  spokojnie  i  lojalnie.  Po- 
słowie jego,  którzy  przybyli  na  uroczystość  koronacyjną  do  Krakowa,  polecali 
w  pokornych  słowach  zakon  opiece  króla  Aleksandra,  mówili  wiele  o  stara- 
niach, jakie  mistrz  czynił  w  celu  poparcia  kandydatury  królewskiej  na 
trun  polski,  a  w  sprawie  przysięgi  odwoływali  się  do  pośrednictwa  księcia 
Jerzego.  Wrażenia  jednak,  które  odnieśli  podczas  krótkiego  pobytu  swego 
w  stolicy  polskiej,  nie  musiały  być  widocznie  korzystne,  skoro  Fryderyk  na 
początku  roku  1502  przypuszczał  konieczność  poddania  się  Polsce.*)  1  kto 
wie,  jaki  obrót  byłaby  wzięła  sprawa  pruska,  gdyby  był  Aleksander  uczynił 
zadość  życzeniu  królewicza  Zygmunta  i  oddał  mu  rządy  namiestnicze  w  Pru- 
siech.  Tymczasem  król,  czy  to  ze  względu  na  Wacelrodego,  który  marzył 
zawsze  o  godności  gubernatorskiej,  czy  z  innych  pobudek,  sprzeciwił  się  temu 
żądaniu  i  ułatwił  przez  to  dalsze  intrygi  krzyżakom.  Skoro  tylko  bowiem 
wojna  moskiewska  zaciężyła  na  Litwie,  a  Stefan  coraz  natarczywiej  zaczął  wy- 
stępować z  swojemi  uroszczeniami  do  Pokucia,  zmienił  mistrz  krzyżacki  na- 
tychmiast swoją  politykę  i  przemyśliwał  już  nietylko  o  wyzwoleniu  się  z  pod 
zwierzchnictwa  polskiego,  ale  nawet  i  o  odzyskaniu  Prus  królewskich.  Chciał 
on  mianowicie,  korzystając  z  kłopotów  finansowych  Aleksandra,  odkupić  od 
niego  Malborg,  kokietował  z  szlachtą  pruską,  zaprowadzał  reformy  w  admini- 
stracyi,  znosił  się  z  wszystkimi  niezadowolonymi  żywiołami  w  Prusiech 
i  w  roku  1503  domagał  się  znowu  rewizyi  traktatu  toruńskiego.  Nadaremnie 
czujny  Wacelrode  zwracał  uwagę  króla  na  te  niebezpieczne  machinacye  krzy- 
żaków, Aleksander,  chwiejny  jak  zwyczajnie,  groził  mistrzowi,  ale  stanowczych 
kroków  nie  przedsiębrał.  Ci,  co  znali  stosunki  pruskie,  ubolewali  też  w  ci- 
chości słusznie  na  tę  nieopatrzną  politykę  królewską,  a  dobrze  poinformowany 
Drzewicki  pisał  do  Wacelrodego:  „Teraz  wszyscy  żałują,  że  nie  ma  Jana 
Olbrachta". 


1)  Caro:  Gesch.  Polens,  V,  9b0.  przedstawia  naturalnie  rzecz  tak  jak  gdyby  Bohdan  padł 
ofiarą  podstępu  ze  strony  polskiej. 
*)  Caro:  l.  c.  952. 


—     617     — 

Z  jednej  strony  jednak  zaczął  się  horyzont  wyjaśniać.  Śmierć  papieża 
Aleksandra  VI  zmieniła  mianowicie  zupełnie  położenie  w  Rzymie.  Po  krótkiem 
panowaniu  Piusa  Ul  wstąpił  na  Stolicę  apostolską  Juliusz  II,  człowiek  innych 
zasad  i  innych  zapatrywań,  wojowniczego  usposobienia  i  skłonny  w  polityce 
do  kroków  stanowczych.  Zdawało  sic,  że  nadeszła  teraz  chwila  stosowna,  aby 
w  Rzymie  wykołatać  nareszcie  potwierdzenie  pokoju  toruńskiego,  o  co  ajenci 
polscy  u  Aleksandra  VI  nadaremnie  się  starali.  W  tym  celu  głównie  wysłał 
też  król  znanego  humanistę  i  zręcznego  dyplomatę  Erazma  Ciołka  do  nowego 
papieża,  Ciołek,  który  znał  stosunki  rzymskie  dokładnie,  umiał  trafić  do  prze- 
konania Juliusza  II,  i  wystawiwszy  mu  trudne  położenie  Polski,  narażonej  na 
bezustanne  napady  Tatarów,  pozyskał  papieża  do  tego  stopnia,  że  ten  w  prze- 
ciągu czterech  tygodni  wydał  ni  mniej  ni  więcej  jak  29  buli,  zawierających 
znaczne  dla  Rzeczypospolitej  łaski  i  korzyści.  Nietylko  bowiem  udzielił  Ale- 
ksandrowi dyspensę  co  do  małżeństwa  jego  z  Heleną,  nietylko  zatwierdził 
konstytucye  sejmowe  z  roku  1496,  odsuwające  „plebejów"  od  piastowania 
wyższych  godności  kościelnych,  ale  nadto  darował  królowi  świętopietrze  na 
przeciąg  lat  dziesięciu,  aby  mu  dać  przez  to  możność  obwarowania  Kamieńca 
i  innych  twierdz  od  strony  tatarskiej  i  tureckiej,  i  wszystkie  pobory  jubileu- 
szowe, jakie  przez  dwa  lata  następne  wpłynąć  miały  z  Polski,  Litwy,  Danii, 
Norwegii,  Szwecyi  i  Inflant.  Pomiędzy  temi  wszystkiemi  łaskami  i  rozporzą- 
dzeniami papieskiemi  brakowało,  co  prawda,  najważniejszej  bulli,  bulli  za- 
twierdzającej traktat  toruński,  ale  Juliusz  II  mniemał,  że  najpierw  należy 
upomnieć  mistrza  i  rzeczywiście  dnia  11.  maja  1505  roku  wezwał  go,  w  tonie 
stanowczym,  do  wykonania  wszelkich  obowiązków  względem  korony  polskiej. 
Niestety  zwrot  ten,  tak  pomyślny  dla  Polski,  nie  trwał  długo,  bo  w  rok  później, 
wskutek  zabiegów  wielkiego  mistrza  i  brata  jego  Jerzego,  papież  zatwierdził 
wszystkie  dawniejsze  przywileje  zakonu.  Tymczasem  król,  zanim  jeszcze  owe 
bulle  papieskie  do  Polski  nadeszły,  wierny  swojej  taktyce,  starał  się  w  drodze 
dyplomatycznej  nakłonić  mistrza  do  uległości,  wzywał  go  więc  na  sejm 
piotrkowski  w  roku  1503,  w  rok  potem  znów  do  Malborga,  dokąd  pojechał 
w  celu  odwiedzenia  ziem  pruskich,  ale  wszystkie  te  wezwania  były  bezsku- 
teczne bo  Fryderyk  do  Piotrkowa  się  nie  stawił,  a  gdy  król  przybył  do  Prus 
on  wyjechał  właśnie  do  Frankfurtu,  aby  wziąć  udział  w  obradach  sejmu  nie- 
mieckiego. Mimo  tych  oczywistych  wybiegów  zaproponował  Aleksander  mistrzowi 
konferencyą  w  Malborgu,  gdzie  posłowie  stron  obu  sprawę  rozpatrzeć  i  roz- 
strzygnąć mieli.  Konferencja  zebrała  się  w  istocie  pod  przewoduictwem  arcy- 
biskupa gnieźnieńskiego,  Andrzeja  Róży,  ale  w  toku  obrad  nadeszła  wiadomość 
o  śmierci  królewskiej  i  przerwała  dalsze  układy.  W  takim  stanie  odziedziczył 
po  bracie  sprawę  pruską  Zygmunt  I. 

Z  pobieżnego  tego  przeglądu  najważniejszych  wypadków,  jakie  się  wy- 
darzyły za  krótkiego  panowania  Aleksandra,  przebija  smutny  obraz  upadku 
i  zupełnej  prawie  niemocy.  Rzeczpospolita,  rozległością  i  zasobami  dorówny- 
wnjąca  najpotężniejszym  mocarstwom  europejskim,  robi  wrażenie  nawy,  która 
bez  steru  i  żagli  krąży  po  bezdennym  oceanie,  czekając  zmiłowania  Bożego 
lub  niechybnej  zguby.    „Ginie  Rzeczpospolita",  woła  król  zrozpaczony  w  uni- 


—     518     — 

wersalach  sejmowych,  a  w  wołaniu  tern  nie  ma  niestety  przesady,  ale  nie  ma 
też  i  przyznania  się  do  winy.  Wina  ciężyła  na  nim,  na  tym  sterniku,  który 
bez  zdolności  i  znajomości  spraw  publicznych  objąwszy  rządy  państwa,  sła- 
bością charakteru,  rozrzutnością  i  opieszałością  doprowadził  je  do  takiego  po- 
niżenia, w  jakiem  od  lat  dwustu  nie  było.  Naturalnym  skutkiem  tego 
rozpaczliwego  położenia  musiała  być  reakcya,  skierowana  przeciw  władzy  kró- 
lewskiej. Pomimo  całego  egoizmu  i  opieszałości  szlachty  nie  mógł  się  uskarżać 
Aleksander  na  brak  poparcia  ze  strony  sejmów.  Zbierają  się  one  często 
i  uchwalają  dość  znaczne  podatki,  ale  władza  wykonawcza  nie  umie  korzystać 
z  tej  ofiarności  i  nieudolną  polityką  swoją  podkopuje  sama  wiarę  .w  siebie 
i  w  możność  ratowania  Rzeczypospolitej.  Sejm  musi  więc  sam  szukać  środków 
ocalenia  i  znajduje  je  w  ograniczeniu  władzy  królewskiej.  Zmierza  do  tego 
najwidoczniej  konstytucya  r.  1504.  Zapada  mianowicie  wtedy  uchwała  ważna 
co  do  rozdawnictwa  dóbr  koronnych;  sejm  postanawia,  że  gdyby  w  razie  gwał- 
townej potrzeby  wypadło  zastawić  dobra  koronne,  król  może  uczynić  to  tylko 
za  zezwoleniem  całego  senatu,  zebranego  na  sejmie  walnym  i  pod  warunkiem 
umorzenia  długu  zaciągniętego  w  oznaczonym  czasie.  Jeżeli  konstytucya  ta 
miała  być  poniekąd  hamulcem  dla  znanej  rozrzutności  Aleksandra,  to  następna 
zmierzała  już  wprost  do  kontrolowania  jego  politycznego  działania,  ustanawiała 
bowiem  instytucyą  stałych  konsyliarzy  u  boku  królewskiego,  radę  złożoną 
7.  czterech  senatorów,  których  sejm  wyznaczał  na  każde  półrocze  „do  mie- 
szkania przy  królu".  Jakoż  już  w  tym  samym  roku  wychodzą  z  kancelaryi 
królewskiej  dokumenty,  gdzie  Aleksander  powołuje  się  na  owych  konsyliarzy, 
którzy  „mu  do  boku  dodani  byli".1)  Jedną  z  najważniejszych  atrybucyj  władzy 
monarszej  było  niewątpliwie  prawo  mianowania  dygnitarzy  i  urzędników.  Sejm 
z  roku  1504  ograniczył  i  pod  tym  względem  wolę  królewską,  postanawiając, 
że  kanclerza  i  podkanclerzego  miał  odtąd  król  mianować  tylko  na  sejmie  wal- 
nym i  za  radą  senatu.  Mniej  ważną  ale  niemniej  charakterystyczną  dla  ten- 
deneyi  swojej,  była  podobna  konstytucya,  wznawiająca  dawniejszą  uchwałę, 
że  król  na  urzędy  ziemskie  obowiązany  jest  mianować  tylko  szlachto  w  ziemi 
tej  osiadłą  i  że  w  razie  pogwałcenia  tej  zasady  może  szlachta  dostojnikom, 
nieprawnie  mianowanym,  odmówić  posłuszeństwa.  Doniosłe  te  uchwały  ukoro- 
nowała konstytucya  następnego  sejmu,  który  się  odbył  w  Radomiu  w  r.  1505, 
nazwana  powszechnie  ustawą  nihil  no  vi.  Postanawiała  ona  w  ogólnikowej 
formie,  „iż  odtąd  na  potomne  czasy  nic  nowego  (nihil  novi)  stanowionem  być 
nie  ma  przez  nas  i  naszych  następców  bez  wspólnego  zezwolenia  senatorów 
i  posłów  ziemskich,  coby  było  z  ujmą  i  ku  uciążeniu  Rzeczypospolitej,  oraz  ze 
szkodą  i  krzywdą  czyj ąśkol wiek,  tudzież  zmierzało  ku  zmianie  prawa  ogólnego 
i  wolności  publicznej". 

Treść  ustawy  tej  nie  zawierała  rzeczywiście  nic  nowego,  bo  na  wszyst- 
kich sejmach  poprzednich,  od  roku  1493  począwszy,  wydawał  król  konsty- 
tucye  wyraźnie  za  zgodą  senatu  i  reprezentantów  stanu  szlacheckiego,  nie 
w  tem    tkwi    też    ograniczenie  władzy    monarszej,    lecz  w  owem    przyznaniu, 


.')  Pawiński:  Sejmiki  i  t.  d.  str.  211,  dokument  przytoczony  z  metryki  koronnej. 


—     519     — 

że  król  dotąd  bez  wspólnego  zezwolenia  senatorów  i  posłów  ziemskich  mógł 
postanowić  coś,  coby  było  z  ujmą  i  ku  uciążeniu  Rzeczypospolitej  lub  coby 
komuś  groziło  krzywdą  i  wolność  publiczną  i  prawa  ogólne  zmieniało.  Te 
możność  odbierała  zatem  ustawa  nihil  novi  monarsze  i  stawiała  go  na  równi 
z  innymi  czynnikami  prawodawczymi,  bez  których  zezwolenia  i  zgody  król 
sam  z  siebie  nic  postanowić  nie  mógł.  Pozostawała  mu  wprawdzie  władza 
wykonawcza,  ale  jak  odmienna  od  owej,  jaką  poprzednicy  jego  dzierżyli!  Nie 
mógł  on  mianować  podług  swej  myśli  i  woli  urzędników,  nie  mógł  bez  zgody 


■■■■■■■■MHMMm 


Dawny  widok  Sandomierza. 


senatu  wynagradzać  zasłużonych  dobrami  królewskiemi,  nie  mógł  nawet  swo- 
bodnie rozporządzać  pieuiądzmi  płynącymi  z  podatków,  bo  sejm  r.  1504  usta- 
nowił szafarzy,  którzy  mieli  obowiązek  kwity  królewskie  do  skarbu  publi- 
cznego posyłane  kontrolować.  Wszystkie  te  ograniczenia  były  naturalnie 
skutkiem  słabych  i  nieudolnych  rządów  Aleksandra,  wynikały  z  chwiejności 
jego  charakteru,  z  braku  energii,  z  tej  wielkiej  jakiejś  niemocy  fizycznej  i  umy- 
słowej, która  cechowała  całą  jego  istotę  i  stała  sję  przyczyną  wczesnej  jego 
śmierci  i  o  tyle  są  one  zrozumiałe,  o  tyle  mogły  być  nawet  w  owej  chwili 
pożyteczne.  Jako  ustawy  jednak,  obowiązujące  na  cały  szereg  lat  i  wieków, 
musiały  one  ze  zmianą    stosunków  i  osób  stać  się  źródłem    zupełnego  upadku 

37 


—     520    — 

władzy  królewskiej  i  tej  anarchii,  która,  otaczając  się  płaszczem  pozornej  le- 
galności, podkopała  byt  państwa  i  Rzeczpospolitą  do  ostatecznej  przywiodła 
zguby. 

Na  ciemnem  tle  tego  ponurego  obrazu  wysuwa  się  tymczasem  coraz  wy- 
raźniej obok  króla,  rażonego  w  Radomiu  atakiem  apoplektycznym  na  wpół  ta- 
jemnicza postać  spadkobiercy  Swidrygiełłowych  planów.  Jestto  tyle  głośny 
później  Michał  Gliński,  w  prostej  linii  pochodzący  od  Tatara  Leksy,1)  który 
za  czasów  Witolda  z  Krymu  przesiedlił  się  na  Litwę  i  znacznymi  od  wiel- 
kiego księcia  wyposażony  nadaniami,  otworzył  potomkom  swoim  drogę  do 
zaszczytów  i  wpływowego  w  państwie  litewskiem  stanowiska.  Gniazdem  ro- 
dziny Glińskich  było  województwo  kijowskie;  tam  leżały  miasteczka  Glińsk 
i  Połtawa,  pierwsze  posiadłości  donacyjne  Leksy,  tam  dzierżył  znaczne  dobra 
brat  Michała  Jan,  wojewoda  kijowski,  a  następnie  nowogrodzki,  tam  na 
Hostomli  i  Stawku  siedział  inny  Jan  Gliński,  syn  Daszka.  Familia  rozrodziła 
się  z  biegiem  czasu  nadzwyczajnie;  stryj  Michała  Jan,  posiadający  liczne  włości 
w  czernichowskiem  i  około  Staroduba,  sprawował  urząd  namiestnika  w  Czer- 
nichowie, drugi  Jerzy  był  starostą  owruckim.  Spryt  mongolski  i  wojownicze 
usposobienie,  którego  liczne  składali  dowody,  torowały  Glińskim  drogę  do 
zaszczytów  i  znaczenia.  Rośli  też  w  potęgę  i  fortunę,  zawierali  małżeństwa 
z  możnemi  rodzinami  ruskiemi  i  używali  tytułu  kniaziowskiego.  Ci,  którym  się 
nie  powiodło  dorobić  fortuny  większej,  szli  w  służbę  litewskich  magnatów, 
wieszali  się  u  dworu  Radziwiłłów  i  Gasztołdów  i  tam  szukali  szczęścia. 

W  takiej  to  rodzinie,  możnej  i  szeroko  rozgałęzionej,  urodził  się  Michał 
Gliński  z  ojca  Leona  (Lwa).  W  młodym  wieku  służył  on  wojskowo  pod 
sztandarami  księcia  saskiego  Albrechta,  brał  udział  w  wojnie  z  Fryzami 
i  znanym  był  nawet  jako  dzielny  rycerz  cesarzowi  Maksymilianowi.  Powró- 
ciwszy z  tej  peregrynacyi  do  Litwy,  gdzieś  około  roku  1492,  pozyskał  sobie 
względy  wielkiego  księcia  Aleksandra  do  tego  stopnia,  że  został  marszałkiem 
nadwornym  po  Jerzym  Ostykowiczu,  który  w  bitwie  nad  Wiedrożą  popadł 
w  niewolę  moskiewską.  Na  tym  urzędzie  działo  mu  się  bardzo  dobrze.  Bawiąc 
ciągle  około  osoby  książęcej,  opanował  on,  o  ile  się  zdaje,  zupełnie  słaby 
umysł  Aleksandra  i  rósł  przez  to  coraz  bardziej  w  znaczenie  i  dostatki. 
W  roku  1501  jest  on  starostą  mereckim,  w  roku  1505  bialskim  i  posiada 
ogromne  dobra  w  województwie  brzeskiem,  nowogrodzkiem  i  podlaskiem. 
Nagły  ten  wzrost  fortuny  Glińskiego  i  nieograniczony  niemal  wpływ  jego  na 
króla  nie  podobał  się  wielce  magnatom  litewskim,  bolało  ieh  to  wywyższenie 
potomka  tatarskiego  rodu  i  wszyscy,  jak  byli  najznaczniejsi,  i  Tabor,  biskup 
wileński,  i  Stanisław  Kiszka,  hetman,  i  Mikołaj  Radziwiłł,  kanclerz  i  wojewoda 
wileński,  i  Stanisław  Janowicz,  starosta  żmudzki,  i  Jan  Zabrzeziński,  wojewoda 
trocki,  pałali  ku  Glińskiemu  niezmierną  nienawiścią.  Najzawziętsza  nieprzyjaźń 
powstała  jednak  pomiędzy  nim  a  Zabrzezińskim.  Chodziło  tam,  jak  wieść  niesie, 
o  jakąś    bardzo    piękną    kobietę,    którą    wojewoda  Glińskiemu   odebrał,    czem 

J)  Stan.  Warnka:  De  ducis  Michaelis  Glinscii  contra  Sigismundum  regem  Pol.  re- 
bellione.  Berolini  1868.  Rozprawa  ta  była  ogłoszona  także  po  polska  w  Dzienniku  literackim 
we  Lwowie  w  roku  1868. 


—     521     — 

rozżalony  Gliński  podmówił  dworzanina  królewskiego  Kolikrajtera,  aby  zeznał 
przed  królem,  że  Zabrzeziński  namawiał  go  do  zabicia  Glińskiego.  Z  tej 
brzydkiej  intrygi  wywiązał  się  proces,  którego  szczegółów  nie  znamy,  a  który 
zakończył  się  tem,  że  król  obu  stronom  wieczne  nakazał  milczenie,  ale  i  Koli- 
krajtera uniewinnił.  Zaledwie  przycichła  ta  sprawa,  kiedy  Gliński  podmówił 
króla,  aby  starostwo  lidzkie  odebrał  Jerzemu  Iliniczowi  i  nadał  je  Droździe, 
krewniakowi  marszałka.  Życzeniu  temu  stało  się  zadość  i  król  z  oczywistem 
pogwałceniem  praw  obowiązujących  wyrugował  z  Lidy  Ilinicza.  Za  pokrzyw- 
dzonym w  ten  sposób  ujęli  się  senatorowie  litewscy,  a  już  najbardziej  wszyscy 
nieprzyjaciele  Glińskiego.  Skorzystał  z  tego  Gliński,  aby  ich  przed  królem  do 
reszty  oczernić  i  dopiął  rzeczywiście  swego.  Aleksander  bowiem  odebrał  wo- 
jewództwo trockie  Zabrzezińskiemu,  a  innych  do  rady  swojej  nawet  przypuścić 
nie  chciał.  Wdawali  się  w  tę  sprawę  senatorowie  polscy,  pośredniczył  o  ile 
sądzić  można,  Łaski,  bawiący  natenczas  przy  królu  na  Litwie,  i  spowiednik 
Aleksandra  Jan  z  Oświęcimia,  ba  nawet  na  sejmie  radomskim  starano  się  króla 
ułagodzić,  wszystko  nadaremnie,  Gliński  i  jego  przyjaciele  nie  dopuścili  do 
zgody.  Tymczasem  zachorował  ciężko  Aleksander,  a  gdy  lekarze  żadnego  już 
nie  mieli  środka,  przywołano  jakiegoś  „cudownego"  lekarza  z  pod  Krakowa, 
Balińskiego,  który  króla  zaczął  leczyć  łaźnia  i  winem.  Wskutek  tego  niesto- 
sownego, jak  twierdzi  kompetentny  w  tej  mierze  Miechowita,  leczenia,  pogor- 
szył się  stan  króla  tak  dalece,  że  wszyscy  o  życiu  jego  zwątpili.  Położenie 
było  tem  rozpaczliwsze,  gdy  właśnie  wtedy  nawiedził  Litwę  ów  znany  nam  już 
napad  Tatarów,  Aleksander  wysłał,  jak  wiadomo,  Kiszkę  i  Glińskiego  przeciw 
hordzie,  ale  Gliński  przed  wyprawa  jeszcze  pchnął  gońca  do  Głogowa  do  kró- 
lewicza Zygmunta  z  wiadomością  o  ciężkiej  chorobie  królewskiej. ')  Wyprawa 
skończyła  się  świetnem  zwycięstwem  pod  Kłeckiem.  Byłato  jedyna  może  ja- 
śniejsza chwila  w  życiu  Aleksandra,  ale  chwila  ostatnia. 

Kiedy  przyszła  wiadomość  o  pogromie  Tatarów,  król  stracił  już  mowę 
i  tylko  podniesieniem  rąk  ku  niebu  wyrażał  radość  swoja  z  otrzymanego  zwy- 
cięstwa. Bezpośrednio  potem  umarł  on  19.  sierpnia  1506  roku,  poleciwszy 
wprzód,  aby  go  pochowano  w  grobach  królewskich  w  Krakowie. 

')  Goniec  ten  przybył,  jak  się  zdaje,  w  ostatnich  dniach  lipca  do  Głogowa.  Porównaj 
rachunki  królewicza  Zygmunta,  ogłoszone  u  Pawińskiego  (Młode  lala  i  t.  d.)  str.  247. 


37' 


—     522     — 

Zygmunt  I  Stary  1506-1548. 

Czasy  głogowskie.  Opuściliśmy  królewicza  Zygmunta  w  chwili,  kiedy 
z  Krakowa  w  maju  1502  roku  udawał  się  na  Szląsk,  aby  objąć  tam  rządy 
nad  księstwem  głogowskiem.  Rozpoczynał  on  wtedy  nową  epokę  w  swojem 
życiu.  Kilkuletni  rezydent  na  dworze  węgierskim,  nieszczęśliwy  kandydat  do 
rozmaitych  mitr  i  koron,  miał  wystąpić  teraz  w  roli  panującego,  złożyć  do- 
wody swego  uzdolnienia  i  okazać  te  zalety  serca  i  charakteru,  któremi  za- 
słynął później  szeroko  w  całym  świecie  chrześcijańskim.  Zadanie  to  było  tern 
trudniejsze,  gdy  wypadło  je  spełuiać  w  nader  skromnym  i  ograniczonym  za- 
kresie i  wTśród  warunków  bardzo  niepomyślnych.  Od  chwili  oderwania  swego 
od  korony  polskiej  przechodziła  dzielnica  szląska  bardzo  smutne  koleje.  Bez- 
ustanne walki  domowe,  zawzięty  antagonizm  Piastowiczów  szląskich  względem 
wielko-  i  małopolskich  krewniaków,  ścisłe  ich  związki  i  sojusze  z  Niem- 
cami, nieudolność  zresztą  i  zawiść  wzajemna  przywiodły  prowincyą  tę 
do  stanu  zupełnego  upadku  i  znędznienia.  Zamarło  wrięc  poczucie  narodowe, 
ustała  łączność  dynastyczna,  odzywająca  się  bądźcobądź  u  książąt  polskich, 
nawet  w  okresie  największego  zamętu,  germanizacya  wciskała  się  wszystkiemi 
porami  do  społeczeństwa,  niedawno  jeszcze  na  wskroś  polskiego,  a  kraj  cały 
upadał  pod  brzemieniem  nadużyć,  zdzierstw  i  nieustających  rozbojów.  Nie  po- 
lepszyły się  te  stosunki  wcale  po  przyłączeniu  Szląska  do  korony  czeskiej, 
bo  wskutek  położenia  swrego,  niewygasłych  pretensyj  polskich  i  współzawo- 
dnictwa Luksemburgów  z  Piastami  była  prowincyą  szląska  po  staremu  wi- 
downią walk  pogranicznych  pomiędzy  Polską  a  Czechami.  Gorzej  jeszcze  działo 
się  za  czasów  Macieja  Korwina,  który,  obrawszy  Szląsk  za  podstawę  do  działań 
swoich  wojennych  przeciw  Polsce,  zalewał  go  bandami  zaciężnego  żołdactwa 
i  narażał  na  słuszne  ze  strony  polskiej  odwety.  W  chwili  objęcia  rządów 
w  Czechach  przez  Władysława  Jagiellończyka  znajdował  się  więc  Szląsk 
w  stanie  prawdziwie  opłakanym.  Z  dawnych  książąt  piastowskich,  z  potomków 
Władysława  II  pozostało  zaledwie  trzech :  Kazimierz,  pospolicie  Kazkiem  lub 
Kazikiem  zwany,  rządził  w  Cieszynie,  Fryderyk  w  Lignicy  i  Brzegu,  Jan 
w  dzielnicy  opolskiej,  resztę  Szląska  zagarnęli  bądź  Niemcy,  bądź  Węgrzy. 
Jan  Korwin,  syn  Macieja  z  nieprawego  małżeństwa,  dzierżył  księstwo  opaw- 
skie, Hohenzollernowie  brandenburscy  posiedli  Krosno  z  Celichowem,  dzielnicę 
głogowską  zagarnął  sam  Maciej  dla  siebie,  a  obok  tych  potężniejszych  dy- 
nastów rozpierali  się  na  ziemi  szląskiej  coraz  swobodniej  rozliczni  przybysze 
niemieccy  lub  węgierscy.  Hardeggowie  pozyskali  Kłodzko,  podkomorzy  węgierski 
Kurzbach  otrzymał  Milicz  i  Trachenberg,  Turzowie,  także  Węgrzy,  zakupili 
hrabstwo  pszczyńskie.  Nad  tą  różnorodną  rzeszą  książąt  i  panów  sprawował 
z  ramienia  króla  czeskiego  władzę  najwyższą  namiestnik  t.  zw.  „haytman 
a  sprawca",  naczelnik  siły  zbrojnej,  administrator  dochodów  królewskich,  prze- 
wodniczący sądu  najwyższego  i  sejmu.  Władza  ta  była  od  roku  1498  wielce 
ograniczona  skutkiem  przywileju,  jaki  nadał  stanom  szląskim  król  Władysław. 
Zobowiązał  on  się  mianowicie  rządy  namiestnicze  powierzać  tylko  jednemu 
z  książąt    miejscowych,    władzę    sądową    oddał  wt  ręce    trybunału,    złożonego 


—    523    — 

z  księżę.t  i  rajców,  prawo  uchwalania  i  wybierania  poborów  sejmowi,  i  de  tych 
znacznych  przywilejów  dodał  jeszcze  jeden,  bardzo  ważny  natenczas  przywilej 
bicia  monety,  przysługujący  odtąd  każdemu  z  książąt  szląskich. 

Skutkiem  tej  reformy,  dążącej  podobnie  jak  i  współczesne  konstytucye 
sejmowe  polskie  do  ustalenia  i  rozszerzenia  wpływów  reprezentacyi  stanowej 
na  sprawy  publiczne,  wzmogły  sio  na  Szląsku  bardziej  jeszcze  niż  dotąd  bez- 
prawia i  nadużycia.  Gdy  wszyscy  książęta  mieli  prawo  bicia  monety,  a  men- 
nica uważana  była  za  jedno  z  głównych  źródeł  dochodu,  zaczęło  się  więc  wy- 
zyskiwanie ludności  na  wysoką  skalę.  Bito  z  podłego  kruszcu  drobne  srebrne 
monety,  oznaczano  dowolnie  ich  stopę  i  wywoływano  przez  to  nieustające  za- 
targi przy  opłacie  czynszów  i  w  stosunkach  handlowych.  Oprócz  tego  gra- 
sowały po  kraju  liczne  bandy  rabusiów,  zabytki  dawniejszych  wojen,  i  łupiły 
bezkarnie  kupców  i  bezbronnych.  Krzysztof  z  Ryszewic,  zwykle  Krzysztofem 
Czarnym  zwany,  prowadził  przez  lat  kilkanaście  to  zbójeckie  lecz  zyskowne 
rzemiosło  i  dopiero  w  roku  1513  zginął  na  szubienicy. 

W  takich  to  stosunkach  niekorzystnych  obejmował  rządy  w  księstwie 
głogowskiem  królewicz  Zygmunt.  Posiadłości  jego,  przytykające  do  granic 
wielkopolskich,  nie  były  ani  rozległe,  ani  bogate.  Oprócz  miasteczka  Głogowa 
z  zamkiem  zrujnowanym  i  sześciu  okolicznych  wiosek,  należały  do  dzierżaw 
Zygmunta  miasta:  Polkiewice,  Freisztad,  Grunberg,  Sprotawa  i  Świebodzin. 
Dochód  z  tych  posiadłości  był  pozornie  dość  znaczny,  obliczano  go  bowiem 
na  9752  grzywny  czeskie  i  2879  dukatów,  gdy  jednak  wszystko  prawie  było 
w  zastawie,  dostawały  się  do  skarbu  książęcego  drobne  zaledwie  okruchy. 
Położenie  Zygmunta  pod  względem  finansowym  nie  było  zatem  świetue,  do- 
chody z  starostw  polskich  obracano  zapewne  na  spłacenie  owych  sum  zali- 
czonych przez  Bonera,  brat  Aleksander,  w  ciągłej  będący  potrzebie,  nie  płacił 
długów  zaległych,  w  skrzynce  królewicza  panowały  więc  oczywiście  pustki, 
które  pożyczkami  łatać  trzeba  było  i  tylko  rządności  i  zapobiegliwości  swojej 
zawdzięczał  Zygmunt,  że  w  zupełne  nie  popadł  bankructwo.  Ale  oszczędny 
i  gospodarny  umiał  on  się  zastosować  do  warunków,  wśród  których  żyć  teraz 
przyszło.  Zamiast  odnawiać  wspaniale  podupadły  zamek  głogowski  i  urządzać 
tam  sobie  książęcą  rezydencyą,  zadowolnił  się  królewicz  najniezbędniejszemi 
tylko  poprawkami  i  skromnem  o  ile  możności  umeblowaniem  pustych  komnat. 
Z  tym  większym  zapałem  za  to  i  z  tern  większą  usilnością  jął  on  się  spraw 
publicznych,  usunął  z  urzędu  namiestnika  swego  w  Głogowie  Jana  Karnkow- 
skiego,  Polakiem  zwanego,  za  rozmaite  zdzierstwa  i  nadużycia,  powściągnął 
samowolę  duchowieństwa  miejscowego,  które  z  poddanymi  swymi  o  czynsze 
gorszące  toczyło  spory,  a  mając  znaczną  powagę  u  stanów  szląskich,  jako  brat 
królewski,  wziął  czynny  udział  w  uregulowaniu  społecznych  i  prawuo-polity- 
cznych  stosunków  Szląska.  Tern  wszystkiem  pozyskał  sobie  Zygmunt  do  tego 
stopnia  ogólne  zaufanie  stanów,  że,  miłujący  go  i  ceniący  wysoko  Władysław, 
mógł  bez  żadnych  trudności  powierzyć  mu  namiestnicze  rządy  w  prowincyi 
szląskiej  i  godność  margrabiego  w  Dolnych  Łużycach  w  roku  1504.  Na  tern 
ważnem  stanowisku  położył  Zygmunt  niemałe  około  dobra  kraju  zasługi,  usunął 
bowiem  nadużycia  monetarne  i  powściągnął  łupiestwa  i  rabunki.    Toż  słusznie 


—     524     — 

błogosławiła  go  u  trapiona  dotąd  ludność  szląska,  wynosili  pod  niebiosa  poeci. 
„Tyś  nam  wrócił  —  pisze  jeden  z  współczesnych  synów  Apollina  —  naj- 
większy z  Jagiellonów,  pokój  i  bezpieczeństwo.  Tobie  winien  kupiec,  że,  próżen 
trwogi,  może  swobodnie  z  bogatym  towarem  spocząć,  gdzie  go  albo  zmierzch 
albo  upał  słońca  napadnie.  Niewzględny  na  żadną  zacność  ani  potęgę,  wziąłeś 
zemsto  ze  wszystkich  potworów  krwi  naszej  niesytych.  Pan  i  sługa,  dzieliwszy 
z  sobą  zbrodnie,  za  Twoim  wyrokiem  na  jednym  haku  karę  dzieła.  Za  Ciebie 
pierwszy  raz  zadrżał  przed  haniebnem  drzewem  przemożny  złodziej". 

Elekcya.  Wśród  tych  zajęć  i  częstych  podróży,  które  Zygmunt  podej- 
mował, bądźto  do  Węgier,  bądź  do  Krakowa,  na  pogrzeb  kardynała  Fryderyka 
i  królowej  matki,  upłynęło  królewiczowi  lat  cztery  z  okładem.  Właśnie  nie- 
dawno powrócił  on  z  takiej  wycieczki  nad  Wisłę  i  podejmował  na  zamku 
głogowskim  posła  węgierskiego,  który  mu  przywiózł  wesołą  nowinę  o  uro- 
dzeniu królewicza  Ludwika,  syna  Władysława,  kiedy  wnet  potem  nadbiegi 
ów  goniec  Glińskiego,  zwiastujący  ciężką  chorobę  króla  Aleksandra.  Zastał  on 
Zygmunta  przygotowanego  już  do  podróży,1)  zapewne  skutkiem  dawniejszych 
wiadomości,  jakie  otrzymał  może  od  księżny  mazowieckiej,  ale  pospiech 
w  owych  czasach  nie  był  rzeczą  łatwą;  6.  sierpnia  stanął  królewicz  w  Po- 
znaniu, 10.  w  Koninie,  17.  w  Błoniu,  gdzie  go  doszedł  list  od  króla  Ale- 
ksandra, donoszący  o  zwycięstwie  nad  Tatarami  pod  Kłeckiem.  Odśpiewano 
z  tego  powodu  „Te  denni",  wypito  beczkę  piwa,  którą  na  rozkaz  królewicza 
wytoczono  dla  ludu  i  dwór  Zygmunta  ruszył  w  dalszą  podróż.  Dnia  23.  sierpnia 
przybył  Zygmunt  do  Liwu;  tu  podejmowała  go  na  zamku  swoim  wspaniale 
księżua  mazowiecka,  Anna,  i  tu  nadeszła  wreszcie  wiadomość  o  śmierci  Ale- 
ksandra. Rozpoczęła  się  natychmiast  gorączkowa  niemal  korespondencya  i  wy- 
syłanie gońców  i  dworzan  zaufanych  w  rozmaite  strony.  Tego  samego  dnia 
jeszcze  uwiadomił  królewicz  senatorów  polskich  o  zejściu  brata,  nazajutrz  pisał 
do  Władysława,  do  stanów  pruskich,  do  Wielkopolski,  do  Dawidowskiego  na 
Ruś,  przodem  zaś  do  Litwy  wysłał  księcia  Jerzego  Aleksandrowicza,  dodając 
mu  za  towarzysza  Rafała  Leszczyńskiego.  Pilne  te  zajęcia  przerywali  co  chwila 
gońcy  z  Litwy;  przyjechał  Jakubek,  dworzanin  zmarłego  króla,  z  urzędową 
snąć  wiadomością  o  śmierci  Aleksandra,  przybył  poseł  od  Zabrzezińskiego, 
jednem  słowem  dzień  24.  sierpnia  musiał  być  szczególuie  gorący  i  dla  króle- 
wicza i  dla  jego  kaucelaryi.  Nazajutrz  puszczono  się  w  dalszą  drogę  do 
Grodna,  a  stamtąd  do  Wilna,  gdzie  Zygmunt  stanął  wreszcie  dnia  10.  września. 
Na  przyjazd  jego  oczekiwały  z  wielką  niecierpliwością  oba  wrogie  sobie 
stronnictwa,  ubiegając  się  zawczasu  o  łaskę  i  względy  przyszłego  władcy. 
Jakkolwiek  bowiem,  podług  utartego  zwyczaju,  wybór  miał  rozstrzygać 
o  tern,  kto  po  Aleksandrze  trou  obejmie,  to  było  już  wtedy  rzeczą  niewątpliwą, 
że  korona  przypadnie  Zygmuntowi.  Wynikało  to  nietylko  z  testamentu 
Aleksandra,  który  spadkobiercą  swoim  Zygmunta  ustanowił,  ale  i  z  natury 
rzeczy.  Wobec  niebezpieczeństw,  grożących  zewsząd  państwu,  zależeć  musiało 
wiele  na  tern,  aby  ster  rządu  spoczął  w  rękach  energicznych  i  doświadczonych. 


l)  W  rachunkach  (Pawiński  1.  c.  zapisano  247)  wyraźnie  „in  via  exeundo  de  Glogoviatt. 


-     525     — 

Nie  nadawał  się  do  tego  Władysław,  słaby  i  zatrudniony  sprawami  rozległego 
swego  państwa,  podczas  gdy  Zygmunt  statecznością  umysłu  i  rozsądkiem  prze- 
wyższający brata,  mógł  budzić  najlepsze  nadzieje  w  tych,  co  z  goryczą  i  smu- 
tkiem przypominali  sobie  nieudolne  rządy  Aleksandra.  Położenie  Litwy  wy- 
magało zresztą  jak  najszybszego  działania.  Natychmiast  bowiem  po  śmierci 
Aleksandra  odezwał  się  z  propozycyą  przyłączenia  Litwy  do  Moskwy  wielki 
kniaź  moskiewski  Wasyl,  a  poseł  jego  Naumów  starał  sio  zjednać  dla  tych 
planów  biskupa  wileńskiego  Tabora  i  Mikołaja  Radziwiłła.  Kto  tak  jak  Li- 
twini, znał  dubrze  przebiegłość  i  przewrotność  polityki  moskiewskiej,  ten  oczy- 
wiście ani  na  chwilę  nie  mógł  się  wahać  w  wyborze  pomiędzy  Polską  a  Mo- 
skwą, ale  doświadczenie  lat  ubiegłych  uczyło,  że  wśród  bojarów  ruskich  sym- 
patye  moskiewskie  licznych  miały  zwolenników  i  że  pierwszy  zamach  wiel- 
kiego Jtuiazia  na  północno-wschodnie  granice  może  wzniecić  pożar,  trudny  do 
stłumienia.  Niebezpieczeństwo  to  powiększały  jeszcze  bardziej  naprężone  sto- 
sunki wewnętrzne,  nienawiść  pomiędzy  możnowładztwem  litewskiem  a  Glińskim, 
którego  charakter  niepewny  i  ambicya  niepohamowana  największe  wzbudzały 
obawy.  Nic  dziwnego  więc,  że  cała  Litwa  oczekiwała  tęsknie  Zygmunta,  od 
niego  wyglądając  ratunku  i  zbawienia,  i  że  oba  stronnictwa  nie  szczędziły  za- 
biegów, aby  nowego  władcę  sobie  pozyskać.  Glińskiego  goniec,  któremu  w  Po- 
znaniu z  szkatuły  królewicza  wypłacono  10  złotych,  był  symptomatycznym 
tego  współzawodnictwa  dowodem.  Wszechmocny  dotąd  marszałek  Aleksandra 
czuł  widocznie,  że  stanowcza  dla  niego  nadchodzi  chwila,  zwracał  się  zatem 
ku  nowemu  słońcu,  gdy  dawniejsze  ku  zachodowi  się  chyliło.  Usiłowania  te 
nie  wiodły  mu  się  jednak.  Wiadomość  jaką  wysłał  do  Głogowa  o  chorobie 
królewskiej  przyszła  za  późno,  spóźnił  się  również  i  drugi  goniec,  wiozący  re- 
lacyą  o  zwycięstwie  pod  Kłeckiem.  Dnia  21.  sierpnia,  a  więc  w  cztery  dni 
po  odśpiewaniu  „Te  deum"  w  Błoniu  przyprowadził  on  królewiczowi  Tata- 
rzyna,  pojmanego  w  bitwie  i  wręczył  listy  od  kniazia  Michała.  Skuteczniej 
pracowali  przeciwnicy  Glińskiego  a  pomagał  im  w  tern  niezawodnie  kanclerz 
Jan  Łaski,  zdeklarowany  nieprzyjaciel  ambitnego  marszałka.  Zaledwie  stanął 
Zygmunt  na  ziemi  litewskiej,  w  Grodnie,  wnet  zabiegł  mu  drogę  Sapieha, 
ofiarując  obyczajem  ówczesnym,  w  podarunku  58  złotych.  Zabrzeziński  przy- 
słał konie,  jarząbki  i  pieniądze,  Mikołaj  Radziwiłł  dał  60  złotych.  Glińskiego  nie 
było;  dopiero  niedaleko  Wilna  zjawił  się  on  na  czele  świetnego  orszaku,  liczą- 
cego 700  koni,  padł  do  nóg  królewicza  i  tłumacząc  się  z  zarzutów,  ofiarował 
usługi  swoje  i  przyrzekał  wiernosść.  Tak  stały  rzeczy  kiedy  Zygmunt  przy- 
był do  Wilna  i  tu  prawdopodobnie  rozpoczęła  się  akcya  polityczna  na  dobre. 
Ale  widoki  stron  obu  były  nierówne,  królewicz  przyjeżdżał  jak  najgorzej  dla 
Glińskiego  uprzedzony.  Królowa  Helena  uwiadomiła  go  i  listownie  i  przez 
posłów  swoich,  namiestnika  kowieńskiego  Wojciecha  Janowicza  i  kuchmistrza 
Piotra  Olechnowicza,  że  kniaź  „sięgnął"  na  życie  Aleksandra  i  „swojemi  czary 
zgładził  go  z  tego  świata.1)  Oskarżenie  to,  pochodzące  z  tak  poważnego  źródła, 
zdają  się  potwierdzić  okoliczności,  które  towarzyszyły  śmierci  króla  Aleksandra, 


')  Dr.  Al.  Hirscbberg:  O  życiu  i  pismach  Justa  Ludwika  Decjusza.  Lwów  1874,  str.  88. 


—     526     — 

owe  dziwne  leki  Balińskiego  i  ucieczka  jego  z  wiezienia,  dokonana  z  pomocą 
Glińskiego.  A  jeżeli  na  razie  wyraźnych  dowodów  winy  nie  było,  to  dostar- 
czyli ich  niebawnie  wspólnicy  Glińskiego,  którzy  oświadczyli  Zygmuntowi,  że 
kniaź  „zgładził"  króla  Aleksandra  i  ofiarowali  się  udowodnić  to  przed  sądem.1) 
Do  tych  ciężkich  zarzutów  dodał  Zabrzeziński  i  przyjaciele  jego  inny  jeszcze, 
niemniej  kompromitujący  Glińskiego,  mianowicie,  że  zamierzał  on  po  śmierci 
Aleksandra  Litwę  opanować.2)  Wszystkie  te  oskarżenia  musiały  być  niewąt- 
pliwie uzasadnione,  skoro  tak  sprawiedliwy  i  rozsądny  monarcha  jak  Zygmunt, 
nie  powołując  na  razie  Glińskiego  przed  sąd,  odebrał  mu  wkrótce  urząd  marszałka 
i  podskarbiego  i  skoro  postanowiono  wbrew  woli  zmarłego  króla,  zwłoki 
jego  pogrzebać  w  "Wilnie.  Widocznie  obawy  przed  najazdem  moskiewskim 
i  przed  możliwym  zamachem  Glińskiego  były  wielkie.  Radzono  i  zwlekano 
przez  cały  miesiąc,  wreszcie  dnia  11.  października  odbył  się  pogrzeb  Aleksandra, 
ciało  królewskie  złożono  w  katedrze  wileńskiej,  a  w  dziesięć  dni  potem, :.  dnia 
20.  października,  wyniesiono  jednomyślnie  Zygmunta  na  stolec  wielkoksiążęcy 
„jako  dziedzicznego  i  naturalnego  swego  pana".  Pospieszna  ta  elekcya,  doko- 
nana wbrew  postanowieniom  unii  ostatniej,  wywołała  pewne  niezadowolenie 
w  Polsce.  Skarżyli  się  Polacy  na  to  przez  posła  swego  Mikołaja  Firleja,  ale 
Zygmunt  listownie  i  przez  usta  najpoważniejszych  senatorów  litewskich  wy- 
tłumaczył im,  że  stało  się  to  „dla  koniecznych  przyczyn,  dla  granicznych  walk 
i  wewnętrznych  ziemskich  nieporządków".  Wyjaśnienia  te  uspokoiły  zapewne 
rozgoryczone  cokolwiek  umysły  polskie,  a  że  równocześnie  Władysław  zrzekł 
się  wszelkich  praw  swoich  do  korony  polskiej  i  gorąco  zalecał  Zygmunta, 
więc  elekcya  odbyła  się  zgodnie  i  prawidłowo.  Dnia  8.  grudnia  1506  roku 
spisano  dyplom  elekcyjny  i  wysłano  natychmiast  uroczyste  poselstwo  na  Litwę, 
aby  uwiadomić  Zygmunta  o  dokonanym  wyborze.  Oczekiwał  on  na  wynik 
elekcyi  w  Mielniku  i  tu  jeden  po  drugim  nadbiegali  z  Piotrkowa  usłużni  gońcy 
z  radosną  wieścią.  Najpierwszy  przyjechał  Maciejowski,  potem  Feliks,  staro- 
ście Łukowski,  wreszcie  wojewodzie  Myszkowski.  Każdy  otrzymał  w  darze 
od  królewicza  40  złotych,  na  przyjęcie  poselstwa  polskiego  wyznaczył  Zygmunt 
200  złotych.  Wesoło,  wśród  licznego  grona  senatorów  przeszły  królowi  w  Miel- 
niku święta  Bożego  Narodzenia,  a  nazajutrz  po  Trzech  Królach  wyruszył  dwór 
cały  do  Krakowa.  Wszędzie  po  drodze  spotykały  elekta  serdeczne  owacye, 
w  Kozienicach  wieśniak  jakiś  śpiewał  przed  nim  „Bogarodzicę",  zaco  otrzymał 
od  Zygmunta,  wielkiego  miłośnika  muzyki,  trzy  grosze.  Tu  przeprawiono  się 
przez  Wisłę;  w  Iłży,  biskup  krakowski,  Jan  Konarski,  złożył  królowi  w  darzę 
100  złotych,  na  drugi  dzień  odbył  Zygmunt  pielgrzymkę  do  klasztoru  Święto- 
krzyskiego, a  20.  stycznia  wjechał  wreszcie  w  mury  Krakowa  wśród  grzmotu 
dział,  odgłosu  dzwonów  i  niesłychanej  radości  tłumów,  witających  go  z  ser- 
decznym zapałem.  Przed  kościołem  N.  P.  Maryi  w  rynku  zatrzymał  się  or- 
szak różnobarwny;  Zygmunt,  jakkolwiek  zmęczony  podróżą,  bo  dnia  tego  wy- 
jechał z  Proszowic,  udał  się  do  świątyni  i  po  krótkiej  modlitwie,  złożywszy 
w  ofierze  10  dukatów,  dosiadł  rumaka,  zdążając  ku  zamkowi.     I  tu  pierwsze 

»)  Tenże.  Str.  88.  List  Zygmunta  do  Wasyla  z  dnia  21.  czeiwca  1508. 
8)  List  Zygmunta  do  Mcngli  Giraja  u  Warnki  str.  21. 


527    — 


-     528     — 

kroki  swoje  skierował  do  grobu  św.  Stanisława  i  tu  hojną  na  ołtarzu  składał 
ofiarę,  snąć  czuł  jak  bardzo  potrzebną  mu  była  łaska  Boża  do  sprawowania 
ciężkich  obowiązków,  które  wola  narodu  na  niego  włożyła.  Miasto  tymczasem 
wrzało  od  radosnego  gwaru,  a  ognie,  porozpalane  gęsto  po  sąsiednich  wzgó- 
rzach, zwiastowały  ludności  okolicznej,  że  nadszedł  kres  ciężkich  utrapień 
i  nowa,  jaśniejsza  nastała  epoka. 

Początki  panowania  Zygmunta  I.  —  Trudności  finansowe.  —  Wojna 
moskiewska.  —  Bunt  Glińskiego.  —  Upokorzenie  Bohdana.  Trzy  dni  trwały 
przygotowania  do  koronacyi,  poczem  w  niedzielę  dnia  24.  stycznia  1507  roku, 
jak  dawny  zwyczaj  kazał,  włożył  na  skronie  Zygmunta  koronę  Piastów  i  Ja- 
giellonów Andrzej  Róża,  arcybiskup  gnieźnieński.  W  poniedziałek  dnia  na- 
stępnego zasiadł  król,  otoczony  senatorami,  na  tronie  przed  ratuszem,  aby  ode- 
brać przysięgę  od  konsulów  miejskich  i  tym  aktem  publicznym  rozpoczął  długie 
swoje  i  szczęśliwe  panowanie. 

Po  długich  latach  tułactwa  i  wędrówki,  po  tylu  zawodach  doznanych, 
stanął  nareszcie  Zygmunt  u  celu;  w  czterdziestym  roku  życia  obejmował  rządy 
w  najkrytyczniejszej  dla  państwa  chwili,  gdy  od  południa  i  północy  na  groźną 
zaniosło  się  burzę,  a  na  Litwie  tlejące  zarzewie  buntu  lada  moment  jasnym 
miało  wybuchnąć  płomieniem.  Położenie  było  trudne,  trudniejsze  niż  kiedy- 
kolwiek, ale  ten  co  brał  ster  rządu  w  ręce  swoje  miał  na  szczęście  dosyć 
silnej  woli,  doświadczenia  i  rozumu,  aby  niebezpieczeństwom  skutecznie  czoło 
stawić  i  skołataną  nawę  państwową  do  bezpiecznej  wprowadzić  przystani. 
Nie  obcy  sprawom  polskim,  z  zacisza  swego  domowego  pilnie  śledzący  bieg 
wypadków,  poznał  Zygmunt  natychmiast,  że  pierwszym  i  najważniejszym  dla 
niego  zadaniem  jest  uporządkowanie  stosunków  litewskich  i  podniesienie  spo- 
niewieranej za  Aleksandra  powagi  monarszej.  Środkiem  do  tego  było  nietylko 
uśmierzenie  sporów  wewnętrznych  i  ukrócenie  wybujałej  przewagi  i  ambicyi 
Glińskiego,  ale  także  powściągnięcie  zaborów  i  buty  moskiewskiej,  zagraża- 
jącej bezpieczeństwu  ruskich  prowincyj  i  samej  egzystencyi  litewskiego  państwa. 
Słabość  Aleksandra,  odbijająca  jaskrawo  od  brutalnej  siły  i  pychy  Iwana,  była 
główną  przyczyną  odstępstwa  i  zdrady  kniaziów  ruskich,  ona  zachwiała  urok 
potęgi,  jaki  otaczał  państwo  litewskie  od  czasów  Olgierda  i  Witolda,  ona  po- 
ciągnęła masy  narodu  ruskiego  ku  prawosławnej  Moskwie,  nęcącej  na  pół  bar- 
barzyńskie umysły  blichtrem  bizantyńskiej  kultury.  Zabierając  jeden  powiat  ruski 
po  drugim,  dążyli  kniaziowie  moskiewscy  na  razie  do  odzyskania  swojej  ojcowizny, 
jak  mówili  do  zdobycia  Kijowa  i  Smoleńska,  nazajutrz  mogli  sięgnąć  takim 
samem  prawem  po  Wołyń,  Podole  i  Ruś  Czerwoną,  odtrącić  Polskę  od  Czar- 
nego morza  i  cofnąć  ją  po  brzegi  Bugu.  Była  to  więc  dla  Polski  i  Litwy 
walka  o  byt,  było  to  nieuniknione  starcie  dwóch  przeciwnych  sobie  prądów 
cywilizacyjnych,  trwające  aż  do  dni  naszych...  Czy  Zygmunt  zdawał  sobie 
sprawę  z  doniosłości  tych  wypadków,  mających  wtedy  pozory  zwykłych  po- 
granicznych zatargów,  na  to  odpowiedzieć  nie  umiemy,  to  pewna  jednak,  że 
zawikłań  tych  sobie  nie  lekceważył,  i  że  działał  od  początku  z  energią  i  nie- 
pospolitą zręcznością.  Wiedząc,  że  główną  i  jedyną  podporą  Moskwy  w  woj- 
nach z  Litwą    był    długoletni    sprzymierzeniec  Iwana,  han   perekopski  Mengli 


—     529     — 

Giraj,  zawiązał  z  nim  król  już  w  roku  1507  rokowania.  Świeżo  poniesioua 
klęska  pod  Kłeckiem  i  obawa  przed  Szach  Achmetem  musiały  niezawodnie 
ostudzić  cokolwiek  wojownicze  zapały  tatarskie.  Han  okazał  się  więc 
skłonnym  do  traktatów  i  w  pierwszych  miesiącach  roku  1508  zawarł  przy- 
mierze z  Zygmuntem,  obowiązując  sio  za  rocznem  wynagrodzeniem  15.000  złotych 
pomagać  królowi  przeciw  wszelkim  nieprzyjaciołom.  Tak  układ  ten  jednak 
jak  i  obrona  zagrożonych  granic  państwa  wymagały  znacznych  wydatków, 
podczas  gdy  po  Aleksaudrze  pozostały  w  skarbie  tylko  pustki  i  olbrzymie 
długi.  Zaległy  żołd  dla  zaciężuych  wynosił  66.737  złotych,  podług  innych 
obliczeń  sięgał  do  200.000  dukatów,  za  pobrane  przez  dwór  królewski  towary 
należało  się  kupcom  27.795  złotych,  dochodów  nie  było  prawie  wcale,  bo 
zmarły  król,  znany  z  hojności  nadmiernej,  dobra  rozdarował,  a  wszystkie  zna- 
czniejsze starostwa,  żupy  i  cła  pozastawiał.  Trudno  dziś  dociec,  gdzie  się  te 
ogromne,  na  owe  czasy,  sumy  podziewały,  bo  i  na  dworze  królewskim  dostatku 
nie  było.  Dość  powiedzieć,  że  królewicz  Zygmunt,  któremu  podczas  pobytu 
w  Krakowie  szafarz  królewski  miał  dostarczać  żywności,  kazał  kupować 
„precliczki"  dla  siebie,  bo  chleba  z  zamku  nie  przysyłano.  A  jednak  i  na  to 
skąpe  życie  nie  wystarczało,  zastawiono  więc  srebra  królewskie  za  6000  złotych, 
zastawiono  podczas  ostatniej  podróży  Aleksandra  do  Wilna  nawet  moździerz 
kuchenny  za  marną  kwotę  6  złotych.1)  Taką  opłakauą  spuściznę  wziął  po 
bracie  Zygmunt  I;  przyzwyczajony  jednaj  do  skromnych  warunków  życia, 
oszczędny  w  wydatkach  i  ścisły  w  rachunkach,  umiał  on  wybrnąć  z  rozpa- 
czliwego niemal  położenia.  Stanowisko  jego  było  zresztą  od  początku  całkiem 
odmienne.  Wiedziano,  że  jest  rządny  i  zapobiegliwy,  ufano  jego  stateczności 
i  doświadczeniu  i  nie  skąpiono  dlatego  bardzo  z  podatkami.  Pierwszy  przykład 
w  tym  względzie  dała  Litwa,  zagrożona  najazdem  moskiewskim.  Sejm  gro- 
dzieński uchwalił  w  listopadzie  roku  1506  t.  zw.  serebrszczyznę,  podatek  od 
sochy  wołowej  po  groszy  15,  od  końskiej  po  groszy  7V2,  od  uprawiającego 
rolę  własnemi  rękami  groszy  6,  od  zagrodników  po  3  grosze.  Nadto  polecono 
starostom  zamki  pograniczue  od  strony  moskiewskiej  zaopatrzyć  w  żywność 
i  rynsztunek  wojenny.  Niemniej  gorliwym  okazał  się  także  sejm  koronacyjny 
polski;  uchwalono  podatek  łanowy,  szos  i  czopowe,  a  oprócz  tego  czwartą 
część  czynszów,  których  rzetelny  szacunek  mieli  opodatkowani  stwierdzić 
przysięgą.  Pobór  ten  dał  70.000  złotych.  Ważniejsze  może  były  inne  reformy 
skarbowe:  podwyższenie  cła  wywozowego  od  wołów  i  skór  i  uregulowanie 
mennicy.  Mennica  otworzona  za  czasów  Aleksandra  nie  dawała  spodziewanych 
korzyści.  Tak  jak  we  wszystkich  gałęziach  administracyi,  tak  i  tu  panowało 
rozprzężenie  i  niedbalstwo;  skarżono  się  na  brak  srebra,  a  w  istocie  nie  umiano 
prowadzić  tak  zyskownego  przedsiębiorstwa.  Dowiódł  tego  Zygmunt,  zrywając 
co  prawda  z  dawnym  porządkiem,  a  raczej  nieporządkiem  i  wprowadzając  do 
zakresu  skarbowej  administracyi  nowych  ludzi  i  nowego  ducha.  Urząd  pod- 
skarbiego sprawował  wprawdzie  dalej  Jakób  Szydłowiecki,  którego  rodzina 
u  króla  szczególniejszych   względów    zażywała,  ale  podskarbiostwo    nadworne 

')  Szczegóły   te  u  L(ubomirskiego):     Trzy   rozdziały  z  historyi    skarbowości  w  Polsce. 
1507—1532.  Kraków  1868. 


—     530     — 

objęl,  po  usuniętym  Milanowskim,  dotychczasowy  ochmistrz  dworu  królewicza, 
Krzysztof  Szydłowiecki,  a  do  spraw  menniczych  powołano  mieszczan  kra- 
kowskich. Kasper  Beer,  rajca  miejski,1)  miał  według  umowy,  jaką  z  nim  za- 
warto na  cztery  lata,  wybijać  półgroszki,  jakoteż  razem  z  Janem  Turzo  i  Janem 
Bonerem  .  dostarczać  srebra,  oprócz  tego  otrzymali  przywilej  na  bicie  monety 
Turzo,  Boner  i  Jan  Łaski.  Tym  sposobem  spłacano  zaciągnięte  u  nich  długi. 
Prawdopodobnie  duszą  całego  przedsiębiorstwa  tego  był  Boner,  od  dłuższego 
czasu  już  bankier  Zygmunta,  posiadający  w  spółce  z  Betmanami  handel  sukna, 
towarów  norymberskich,  bławatnych  i  korzennych.  Rodzina  ta  niedawna  w  Kra- 
kowie, a  odznaczająca  się  nieposzlakowaną  uczciwością,  rzutna  i  przedsię- 
biorcza, przybyła  za  panowania  Kazimierza  Jagiellończyka  z  Wissemburga 
w  Alzacyi,  podobnie  jak  Betmanowie  i  Justus  Decyusz,  późniejszy  sekretarz  kró- 
lewski i  historyk.  Pracowici  i  oszczędni  tak  jak  całe  to  mieszczaństwo  wissem- 
burskie,  musieli  oni  opuścić  ojczyznę  swoją  skutkiem  prześladowań  palatyna 
reńskiego  Fryderyka;2)  znalazłszy  przytułek  w  Polsce,  stali  się  wkrótce  poży- 
tecznymi jej  obywatelami.  Za  ich  staraniem  podniosła  się  mennica  z  dawniej- 
szego upadku  do  tego  stopnia,  że  numizmatycy  uważają  słusznie  pierwsze  lata 
panowania  Zygmunta  I,  jako  przełom  w  stosunkach  monetarnych  polskich. 
Zaczęto  wTybijać  monetę  znacznie  lepszą  niż  dawniej,  udoskonaloną  pod 
względem  wykonania,  wprowadzono  pierwszy-  raz  zwyczaj  umieszczania  lat  na 
pieniądzach  i  mimo  tego  technicznego  postępu,  który  oczywiście  większych 
musiał  wymagać  kosztów,  osiągnięto  zyski  niemałe.  W  roku  1509  przyniósł 
dochód  z  mennicy  około  210.000  złotych.  Zreformowawszy  w  ten  sposób 
sprawy  monetarne  i  zapewniwszy  sobie  pewne,  stałe  dochody,  mógł  król  po- 
myśleć o  spłaceniu  długów  i  uporządkowaniu  skarbu.  Wykupiono  więc  srebra 
królewskie  z  zastawu,  wykupiono  starostwo  spiskie  od  synów  Jana  Jordana, 
oświęcimskie,  sohaczewskie  od  Szafrańca,  w  Prusiech  od  Mikołaja  Koście- 
leckiego  tucholskie,  człuchowskie  i  świeckie  od  Barbary  z  Tenczyna,  rabsztyń- 
skie  od  Jana  Langa,  rajcy  krakowskiego  Proszowice,  zapłacono  żołd  zaległy 
wrojsku,  a  obok  tych  znacznych  wydatków  miano  jeszcze  dość  pieniędzy  na 
budowanie  zamku  krakowskiego  i  prowadzenie  wojny  moskiewskiej  i  wołoskiej. 
Starcie  z  Moskwą  było  od  samego  początku  już  nieuniknione.  Wasyl 
Iwanowicz,  ośmielony  słabością  Aleksaudra  i  wiedząc  dobrze,  z  jakiemi  tru- 
dnościami Zygmunt  od  pierwszej  chwili  walczyć  musiał,  nie  myślał  wcale 
o  dotrzymaniu  rozejmu  zawartego  przez  ojca,  lecz  coraz  głośniej  odzywał  się 
z  pretensyami  swojemi  do  Kijowa  i  Smoleńska.  Król,  wobec  tego,  przewidywał 
wprawdzie  wojnę  i  gotował  się  do  niej,  ale  zajęty  koronacyą  i  uporządkowa- 
niem skarbu,  pragnął  zyskać  na  czasie  i  dlatego  wyprawił  w  marcu  r.  1507 
do  Moskwy  Jana  Radziwiłła,  wojewodzica  wileńskiego,  Piotra  Olechnowicza 
i  Bohdana  Sapiehę,  żądając,  aby  Wasyl  oderwane  od  Litwy  ziemie  zwrócił 
i  wynagrodził  szkody  poczynione  od  roku  1503  w  województwie  połockiem, 
witebskiem  i  smoleńskiem.  WTiełki  kniaź  oświadczył  na  to  po  staremu,  że  nie- 

'j  Dr.    Piekosiński   Franciszek:    Prawa,   przywileje    i    statuta    miasta   Krakowa.  T.    I. 
Kraków  1885,  str.  1. 

*)  Dr.  A.  Hirscbberg:  O  życiu  i  pismach  Justa  Ludwika  Decyusza.  Str.  4. 


—     531     — 

tylko  to,  co  ojciec  jego  zabrał,  jest  jego  własnością,  ale  że  uważa  Ruś  całą 
za  swoje  dziedzictwo  i  skarżył  się  na  odwrót  o  szkody  zrządzone  przez  sta- 
rostę smoleńskiego,  Sołłohuba,  w  ziemiach  moskiewskich.  W  ślad  za  tą  bez- 
owocną negocyacyą  i  zuchwałą  odpowiedzią  Wasyla  wkroczyły  wojska  jego 
na  Litwę.  Uwiadomiony  o  tern  Zygmunt,  pospieszył  natychmiast  z  Krakowa 
do  Wilna,  rycerstwu  litewskiemu  kazał  się  zebrać  pod  Mińskiem,  a  do  hana 
krymskiego  wysłał  posłów  z  żądaniem  pomocy.  Tymczasem  Moskale  spu- 
stoszywszy cokolwiek  okolice  Smoleńska  i  widząc  gotowość  ze  strony  litew- 
skiej, cofnęli  się  prędko,  powrócili  potem  wprawdzie  w  listopadzie,  ale  po- 
rażeni, stracili  zdobyty  świeżo  Krzyczów.  Z  powodzenia  tego  skorzystał  król, 
aby  nowe  czynić  o  pokój  starania.  Wojna  z  Moskwą  nie  była  mu  na  rękę, 
od  strony  mołdawskiej  bowiem  groziła  burza,  którą  Zygmunt  za  pośrednictwem 
węgierskiem  zażegnać  usiłował,  mistrz  krzyżacki  zajmował  jeszcze  zawsze  wy- 
zywające wobec  Polski  stanowisko,  a  i  na  Litwie  trwały  dalej  niesnaski  we- 
wnętrzne. Pojechali  więc  znowu  posłowie  królewscy  do  Moskwy  z  tymi  samymi 
co  poprzednio  warunkami,  pojechał  i  poseł  Mengli  Giraja,  aby  Wasyla  do 
ustępstw  nakłonić,  ale  traktaty  te  wzięły  obrót  o  wiele  gorszy  niź  pierwsze, 
Wasyl  bowiem  kazał  wtrącić  i  posłów  polskich  i  tatarskiego  pośrednika  do 
więzienia.  Do  tego  w  dziejach  międzynarodowych  stosunków  niesłychanego 
kroku  ośmieliły  kniazia  niewątpliwie  stosunki,  jakie  był  tymczasem  nawiązał 
z  Glińskim.  Gliński,  usunięty  z  urzędu  marszałkowskiego  i  widząc,  że  wszystko 
niemal  na  jego  zgubę  się  sprzysięgło,  udał  się  był  zrazu  do  Władysława, 
króla  węgierskiego,  aby  za  jego  pośrednictwem  łaskę  Zygmunta  odzyskać,  gdy 
jednak  i  tam  doznał  zawodu  i  gdy  tymczasem  zamachy  jego  na  życie  Ale- 
ksandra właśni  jego  królowi  odkryli  przyjaciele,  powrócił  na  Litwę  i  skoro 
tylko  król  wydalił  się  do  Polski,  napadł  na  zamek  grodzieński,  zdobył  go, 
starostę  Zabrzezińskiego,  śmiertelnego  swego  wroga,  z  łóżka  wyciągnąwszy  za- 
mordował i  obiegł  Kowno,  zamierzając  zapewne  więzionego  tam  Szach  Achmeta 
dostać  w  swoje  ręce  i  strasząc  nim  perekopskiego  Mengli  Giraja  odciągnąć  go 
od  przymierza  z  Polską.  Plan,  jakkolwiek  zręcznie  obmyślany,  nie  powiódł  się 
jednak,  Gliński  odpędzony  od  Kowna,  poszedł  na  Mozyr,  gdzie  otworzył  mu 
bramy  .tamtejszy  starosta,  a  zięć  jego,  Jakób  Iwaszeńkowicz.  Wchodzącego  do 
miasta  witało  uroczyście  duchowieństwo  schizmatyckie,  bo  Gliński,  jakkolwiek 
wiarę  grecką,  w  której  się  był  urodził,  porzucił  następnie  i  przeszedł  na  ka- 
tolicyzm, ')  to  teraz  z  pobudek  politycznych,  odgrywał  rolę  opiekuna  uciśnionej 
wrzekomo  cerkwi  i  obrońcy  narodowości  ruskiej.  Poruszywszy  w  ten  sposób 
stronę  wyznaniową,  poruszył  także  i  separatyzm  litewski,  niewygasły  jeszcze 
pomimo  unii  świeżo  odnowionej.  A  że  miał  krewnych  bez  liku  i  niemało  za- 
pewne także  przyjaciół,  którzy  mu  wiele  zawdzięczali,  więc  wszyscy  oni  zbie- 
gali się  do  niego  tłumnie,  a  nie  brakło  i  Litwinów,  którzy  w  Glińskim 
upatrywali  reprezentanta  politycznej  odrębności  litewskiej.2)  Tern  powodzeniem 
nadęty  rozpisał  on  listy  do  Wilna  i  do  miast  znaczniejszych,  wzywając,  aby 
mu  się  poddały,    zaczął    używać    tytułu    wielkiego    księcia   litewskiego3)  i  do 

*)  Warnka:  De  Michaelis  Gliński  etc.  p.  16. 

*)  Kronika  Wapowskiego:  Script.  Rer.  Polon.  Tom  II,  str.  76. 

8)  Tenże  str.  77. 


—     532    — 

Wasyla  wyprawił  poselstwo,  ofiarując  mu  Smoleńsk  W  zamian  za  pomoc  do 
uzyskania  tronu  litewskiego  potrzebną.  Uradował  się  Wasyl  wielce  z  tego 
wezwania  i  wysłał  natychmiast  posłów,  którzy  z  Glińskim  zawarli  układ,  obu- 
stronnie poprzysiężony,  równocześnie  zaś  znaczne  wojsko  moskiewskie  ruszyło 
na  zdobycie  Smoleńska.  Gliński  pewny  teraz  pomocy  Wasyla,  rzueił  jeden  od- 
dział w  kijowskie  województwo,  na  zdobycie  Słucka  wyprawił  Andrzeja  Ale- 
ksandrowicza i  sam,  zdobywszy  po  drodze  Bobrujsk,  poszedł  oblegać  Mińsk. 
Stąd,  oczekując  posiłków  moskiewskich,  rozpuszczał  szeroko  zagony  swoje  po 
Litwie  i  niszczył  wszystko  ogniem  i  mieczem.  Króla  nie  było  natenczas  na 
Litwie,  bo  w  ostatnich  dniach  roku  1507  wyjechał  na  sejm  do  Krakowa,  aby 
uzyskać  tam  środki  na  wojnę,  z  dwóch  stron  wiszącą,  Sejm  wobec  oczywistego 
niebezpieczeństwa  okazał  niemałą  gorliwość,  uchwalił  bowiem  12-groszowy 
podatek,  a  że  potrzeba  była  nagła,  a  pieniądze  z  poborów  powoli  wpływały, 
wziął  król  zaliczkę  od  Bonera  i  zaciągnął  dwa  wojska:  jedno,  liczące  500  koni 
i  200  piechoty,  wysłano  pod  Kamienieckim,  kasztelanem  lwowskim,  na  Pokucie, 
drugie,  złożone  z  663  koni  i  1900  pieszych,  poprowadził  Mikołaj  Firlej,  wo- 
jewoda lubelski,  na  Litwę;  za  nim  pospieszył  sam  Zygmunt,  aby  obecnością 
swoją  umysły  uspokoić  i  w  celu  stłumienia  buntu  stosowne  przedsięwziąć  środki. 
Powolny  z  natury  i  rozważny,  rozwinął  on  w  tym  wypadku  niepospolitą 
energią  i  zręczność  polityczną.  Podczas  gdy  Firlej  na  czele  swoich  chorągwi 
znosił  podjazdy  Glińskiego  i  posuwał  się  ku  oblężonemu  Mińskowi,  wydawał 
Zygmunt  liczne  przywileje  dla  cerkwi  ruskich  i  wynagradzał  wiernych  sobie 
Rusinów  hojnymi  nadaniami  i  goduościami.  Tern  sprawiedliwem  i  rozumnem 
postępowaniem  pozyskał  on  sobie  umysły  spokojnych  Rusinów,  szczególniej 
drobnej  szlachty,  i  stłumił  bunt  w  zarzewiu,  równocześnie  zaś  wysłał  posłów 
do  Mengli  Giraja,  przedstawiając  mu,  że  Gliński,  który  tak  szczodrym  był 
w  obietnicach  dla  niego,  teraz  sam  poddał  się  Moskwie.  Nagłe  pojawienie  się 
króla  na  Litwie  i  znaczne  posiłki  polskie  zatrwożyły  i  przeraziły  buntowników; 
chwiejni  i  wahający  się  przeszli  odrazu  na  stronę  prawowitego  władcy,  przy- 
jaciołom Glińskiego  serca  upadać  zaczęły,  on  sam  zwinął  oblężenie  Mińska 
i  cofnął  się  ku  głównym  siłom  moskiewskim,  które  pod  dowództwem  Daniela 
Szczenię  i  Jakóba  Zacharina  stały  nad  Berezyną.  Zygmunt  21.  czerwca  był  już 
w  obozie  pod  Mińskiem,  dokąd  ze  wszystkich  stron  ściągały  się  hufee  litewskie, 
następnie  ruszył  ku  Orszy  przeciw  Moskalom.  Na  wiadomość  o  zbliżaniu  się 
wielkiego  wojska  polsko-litewskiego  powstała  niemała  konsternacya  w  otoczeniu 
Glińskiego.  Dawniejsi  jego  przyjaciele  i  zwolennicy,  jakoteż  malkontenci,  co  za 
czasów  Aleksandra  przyjęli  byli  poddaństwo  moskiewskie,  wracali  teraz  do 
Litwy,  szukając  przebaczenia  i  łaski  królewskiej.  Tak  uczynił  Ostafi  Daszkie- 
wicz, ')  książę  Łukomski,  Ulryk  Schellendorf  i  inni,  ziemia  usuwała  się  z  pod 
nóg  Glińskiego,  jedyną  nadzieją  dla  niego  była  pomoc  moskiewska,  ale  i  ta 
zawiodła.  Moskale  nie  okazywali  wcale  ochoty  do  walki.  Wycofawszy  się  z  nad 
Berezyny  stanęli  oni  naprzeciw  Orszy,  oddzieleni  Dnieprem  od  Polaków  i  Litwinów. 
Król  skoro  tylko  przybył  pod  Orszę,  postanowił    natychmiast    uderzyć  na  nie- 

ł)  Pułaski  Kazim.:    Szkice  i  poszukiwania   historyczne.    Kraków  1887,    str.   244,  przy- 
puszcza, że  "Daszkiewicz  wrócił  do  T.itwy  już  na  początku  roku  1507. 


—     533     — 

przyjaciela,  odłożył'  jednak  zamiar  ten  z  powodu  spóźnionej  pory  do  dnia  na- 
stępnego. Tymczasem  Moskale  w  nocy,  zostawiwszy  obóz  cały  i  wszystko  czego 
uprowadzić  nie  mogli,  z  największym  pospiechem  uszli  w  granice  swojego  pań- 
stwa. Poszedł  za  nimi  w  pogoń  Kiszka  i  pomścił  się  za  najazd  srogiem  spusto- 
szeniem krajów  moskiewskich  aż  po  Wiazmę  i  Drohobuż.  Mimo  tego  powodzenia 
i  łatwego  tryumfu  pragnął  Zygmunt  pokoju  ze  względu  na  grożącą  wojnę  moł- 
dawską i  dlatego  pierwszy  nawiązał  traktaty  z  Wasylem.  Wielki  kniaź,  zawie- 
dziony w  swoich  nadziejach  i  upokorzony  ostatnimi  wypadkami  nie  robił  tru- 
dności, wystawił  glejty  potrzebne  dla  posłów  polskich  i  d.  8.  października  1508  r. 
podpisał  pokój  z  Zygmuntem,  zrzekając  się  Smoleńska  i  Kijowa,  a  zatrzymując 
dawniejsze  zdobycze  ojcowskie.  0  Glińskim  i  jego  adherentach  żadnej  nie  było 
wzmianki.  Pozostał  on  w  Litwie  i  podburzył  jeszcze  Mengli  Giraja  do  napadu 
na  Wołyń.  Kiedy  jednak  Konstantyn  Ostrogski  czambuły  tatarskie  w  kilku 
miejscach  poznosił,  a  następnie  z  wielką  potęgą  ruszył  ku  Mozyrowi,  gdzie 
było  główne  ognisko  buntu,  uciekł  Gliński  do  Moskwy  i  otrzymał  tu  od  sprzy- 
mierzeńca swego  Wasyla  miasta  Borowsk  i  Jarosławiec. 

Najważniejszym  powodem  tego  niezupełnie  pomyślnego  ukończenia  wojny 
moskiewskiej  były  zawikłania  u  południowych  granic  Rzeczypospolitej.  Wia- 
domo już,  jak  niebezpieczną  dla  Polski  stała  się  Mołdawia  pod  rządami  przed- 
siębiorczego i  przebiegłego  Stefana,  i  jak  po  jego  śmierci  syn  jego,  Bohdan, 
idąc  torem  ojcowskiej  polityki  tak  bardzo  przycisnął  Aleksandra,  że  ten  wreszcie 
pomimo  niechęci  siostry,  królewny  Elżbiety,  zgodził  się  na  związek  jej  z  jedno- 
okim hospodarem.  Można  było  przypuszczać,  że  Bohdan,  któremu  schlebiało 
nadzwyczajnie  owo  zamierzone  spokrewnienie  z  Jagiellonami,  i  który  nadto 
upatrywał  w  niem  niemałe  także  polityczne  dla  siebie  korzyści,  będzie  spo- 
kojnie czekał  chwili,  kiedy  stosownie  do  układu  lubelskiego,  król  Aleksander 
wyznaczy  termin  ślubu.  Przeszkodziły  jednak  temu  wykonaniu  umowy  ze  strony 
polskiej  niespodziewane  wypadki,  bo  w  pięć  miesięcy  zaledwie  potem  zacho- 
rował ciężko  Aleksander,  a  równocześnie  zwaliła  się  na  Litwę  nawała  tatarska. 
Wobec  takich  stosunków  trudno  było  myśleć  o  godach  weselnych,  należało 
owszem  czekać  aż  się  to  wszystko  uspokoi  i  aż  Bohdan  wypełni  warunki, 
jakie  przyjął  na  siebie  w  traktacie  lubelskim.  Tymczasem  on,  zwróciwszy  Polsce 
Pokucie,  o  ile  ono  było  w  jego  posiadaniu,  nie  troszczył  się  wcale  o  dalsze 
swoje  zobowiązania,  chociaż  mógł  i  powinien  był  wiedzieć,  że  Jagiellonowie 
oddając  mu  rękę  swej  siostry,  nie  mieli  na  celu  tylko  odzyskanie  zamków  po- 
kuckich,  skąd  przecież  Wołochów  przy  jakiej  takiej  energii  natychmiast  wy- 
rzucić mogli,  ale  co  ważniejsza,  utrwalenie  wpływów  swoich  na  Mołdawii  i  prze- 
prowadzenie ludności  tamtejszej  na  łono  kościoła  katolickiego,  czyli  innymi 
słowy,  że  pragnęli  tu  spełnić  tę  samą  misyą  cywilizacyjną,  jaką  mieli  na  wi- 
doku względem  Litwy  i  Rusi.  O  tern  nie  myślał  jednak  Bohdan,  a  jak  to  był 
człowiek  gruby  w  instynktach  swoich  i  nieokrzesany,  mniemał,  że  postrachem 
i  gwałtem  dopnie  upragnionego  celu.  Więc  skoro  tylko  Aleksander  umarł,  roz- 
począł dalej  najazdy  swoje  na  Pokucie,  pomimo  próśb  i  upomnień  senatorów 
polskich,  którzy,  zajęci  elekcyą,  o  wojnie  teraz  myśleć  nie  mogli.  Dopiero  inter- 
wencya  króla  Władysława  położyła  kres  tym  rozbojom  wołoskim,  a  tymczasem 


—     534     — 

Zygmunt  wstąpił  na  tron  polski.  Położenie  jego  w  pierwszych  latach  było 
tego  rodzaju,  że  wojny  z  Mołdawią  unikać  musiał.  Pomimo  więc  oczywistej 
krzywdy,  jaką  Bohdan  Połsce  wyrządził,  starał  się  król  z  nim  przyjazne 
utrzymać  stosunki,  uwiadomił  go  przez  pisarza  Bohusza  o  objęciu  rządów 
w  Polsce  i  na  Litwie  i  żądał  zaniechania  gwałtów  i  najazdów.  Bohdan  tłu- 
maczył się  jak  mógł,  skarżył  się  swoją  drogą  na  jakieś  krzywdy,  wyrządzone 
mu  przez  Polaków,  zresztą  domagał  się  uregulowania  sporów  granicznych, 
wolnego  handlu  z  Polską  i  przepuszczenia  posłów  swoich  do  Moskwy.  Ale 
poza  tą  pozorną  skromnością  kryła  się  dawna  perfidya  wołoska.  Bo  skoro 
tylko  dowiedział  się  Bohdan,  że  Zygmunt  traktuje  z  Mengli  Girajem,  natych- 
miast wyprawił  posła  swojego  do  Krymu  i  w  uniżonych  wyrazach,  nazywając 
hana  ojcem  swoim,  doradzał  mu,  aby  z  Polską  pokoju  nie  zawierał,  a  dla 
siebie  prosił  o  pomoc,  bo  jak  słyszał,  król  wojsko  wielkie  zbiera  na  niego. 
Ostatnia  ta  wiadomość  była  zupełnie  fałszywa,  więc  han,  u  którego  niedawno 
byli  posłowie  królewscy  i  stosunki  z  Bohdanem  mu  wyjaśnili,  pouczył  hospo- 
dara prostym  swoim  językiem,  aby  „swoich  ludzi  złych  powstrzymywał  i  nie 
pozwalał  szkody  robić  ziemiom  króla,  a  wtedy  —  tak  kończył  —  i  od  króla 
także  szkody  mieć  nie  będziesz,  ty  więc  złego  nie  zaczynaj".1) 

Czy  Zygmunt  I  był  powiadomiony  o  tych  intrygach  hospodarskich,  nie 
wiemy,  ale  ostrożny  i  przezorny,  nie  spuszczał  z  oka  Bohdana.  Zaraz  w  r.  1507, 
skoro  tylko  sejm  uchwalił  pobory,  wysłano  ku  granicom  mołdawskim  500  koni 
i  400  piechoty,  którym  przez  trzy  ćwierci  roku  żołd  płacono,  a  równocześnie 
pojechało  do  Węgier  uroczyste  poselstwo  i  zawarło  ścisłe,  wieczyste  przy- 
mierze z  Władysławem.  Celem  tego  nie  nowego  zresztą  związku,  było  nie  tyle 
utrzymanie  dobrych  sąsiedzkich  z  Węgrami  stosunków,  co  wzgląd  na  Mołdawię. 
Jeżeli  bowiem  kto,  to  Władysław  jako  zwierzchnik  bezpośredni  Bohdana,  mógł 
i  powinien  go  był  powstrzymać  od  łupieskich  na  Polskę  napadów.  Jakoż 
Zygmunt  co  chwila  prawie  zwraca  się  do  brata  ze  skargami  na  mołdawskie 
rozboje,  bo  Bohdan  korzystając  z  wojny  moskiewskiej,  po  dawnemu  niepokoi 
granice  ruskie,  ale  interwencya  Władysława  żadnego  nie  odnosi  skutku.  Ośmie- 
lony tern  hospodar  poczynał  sobie  coraz  to  zuchwałej :  do  papieża  Juliusza  II 
napisał  list  ze  skargą  na  Zygmunta,  że  mu  siostry  w  małżeństwo  nie  daje 
i  tern  chrześcijaństwu  całemu  wielką  wyrządza  szkodę,  a  w  domu  zbierał 
wojsko,  jak  mówił,  przeciw  Tatarom,  w  istocie  przeciw  Polsce. 

Tak  stały  rzeczy  na  początku  roku  1509,  kiedy  król,  ukończywszy  wojuę 
moskiewską,  złożył  sejm  w  Piotrkowie.  Od  granic  mołdawskich  nadchodziły 
coraz  groźniejsze  wieści,  wysłano  zatem  pod  Kamienieckim  na  Pokucie 
700  koni,  a  Zygmunt,  tak  jak  przedtem,  pisał  listy  do  Władysława  ze  skar- 
gami i  prośbą  o  pośrednictwo.  Kunktatorska  ta  na  pozór  polityka  miała  swoje 
ważne  powody.  Zygmunt,  naoczny  świadek  i  uczestnik  wyprawy  tureckiej 
Jana  Olbrachta,  wiedział  dobrze  jak  drażliwą  dla  Węgrów  była  kwesty  a  moł- 
dawska i  tern  bezustannem  wzywaniem  interwencyi  Władysława  chciał  się 
ubezpieczyć    na    przyszłość    przed    możliwymi    zarzutami    i    rekryminacyami 

')  List  w  Metryce  litew.  przytoczony  u  Pułaskiego  (Szkice  i  poszukiwania  i  t.  d ) 
w  rozprawie:  Wojna  Zygmunia  I  z  Bohdanem,  wojewodą  mołdawskim  w  roku  1509,  str.  102. 


—     535     — 

węgierskiemi,  chciał  uniknąć  tego,  co  zwichnęło  ostatecznie  zamiary  Olbrachta. 
Kiedy  jednakże  Bohdan,  zebrawszy  liczne  wojsko  z  Wołochów,  Turków  i  Ta- 
tarów, rozpoczął  kroki  nieprzyjacielskie  od  rozbicia  załogi  kamienieckiej,  a  nie 
mogąc  zdobyć  Kamieńca,  zwrócił  się  na  Halicz  i  stąd  odpędzony,  Lwów  obiegł, 
musiały  ustać  wszelkie  wątpliwości  i  zwłoki.  Król  zajął  się  energicznie  przy- 
gotowaniem do  wojny,  a  że  pieniądze  z  poborów  wpłynąć  miały  dopiero 
później,  pożyczył  35.000  złotych  u  królewny  Elżbiety,  biskupów  krakowskiego 
i  przemyskiego,  u  Mikołaja  Jordana,  kasztelana  bieckiego  i  u  Jana  Bonera, 
wydał  wici  zwołujące  pospolite  ruszenie  pod  Lwów  i  zażądał  posiłków  z  Litwy. 
Zgromadziło  się  też  na  początku  sierpnia  około  60.000  ludzi  pod  Lwowem, 
przybyły  nadto  roty  zaciężne  pod  Bohusławem  Czerninem  1000  koni  i  3050  pie- 
choty, dowództwo  nad  armatą  objął  koniuszy  przemyski  Dobiesław  Chmielecki. 
Nie  jawili  się  tylko  Litwini.  Na  poselstwo  królewskie,  które  sprawował  Tarło, 
kanonik  krakowski,  odpowiedzieli  senatorowie  litewscy  obszernem  pismem,  gdzie 
przedstawiali  powody  skłaniające  ich  do  neutralności.  Wskazywali  mianowicie 
na  niebezpieczeństwo,  grożące  jeszcze  zawsze  od  strony  moskiewskiej,  na  wielkie 
znędznienie  kraju  i  zubożenie  szlachty  wskutek  wojny  ostatniej,  obawiali  się 
zresztą,  że  biorąc  udział  w  wyprawie  na  Bohdana,  naruszą  pokój,  jaki  mieli 
z  Mołdawią  od  czasów  Witołda.  Przeglądał  znowu  z  tego  dyplomatycznego 
tłumaczenia  ów  nieszczęsny  separatyzm  litewski,  który  niejednokrotnie  tak 
bardzo  szkodził  sprawie  ogólnej.  Mimoto  jednak  cały  zastęp  szlachty  i  magnatów 
litewskich  znalazł  się  w  chwili  stanowczej  u  boku  króla,  w  obozie  polskim,  jakby 
na  dowód,  że  owe  wybiegi  senatorów  litewskich  istotnej  nie  miały  podstawy. 
Kiedy  wojsko  polskie  przybyło  pod  Lwów,  nie  zastało  tam  już  Bohdana. 
Szturmował  on  przez  kilka  dni  z  wielką  zawziętością  stolicę  czerwonoruską, 
ostrzeliwał  zamek  z  przeciwległej  góry,  ale  natrafił  na  opór  dzielny,  bohaterski. 
Częste  wycieczki  oblężonych,  w  których  odznaczyli  się  włościanie  uzbrojeni 
kosami,  przyprawiły  nieprzyjaciela  o  wielkie  straty,  zdemontowano  mu  naj- 
większą jego  armatę,  zabito  najcelniejszego  puszkarza,  a  gdy  wśród  tego  na 
deszła  jeszcze  wiadomość  o  wyprawie  królewskiej,  Bohdan  zwinął  oblężenie, 
spalił  i  złupił  po  drodze  Rohatyn  i  ogromną  zdobyczą  obciążony  wrócił  do 
Mołdawii.  Zdawało  mu  się  zapewne,  że  tak  jak  dawniej,  tak  i  teraz  najazd 
ujdzie  mu  bezkarnie,  liczył  na  opiekę  węgierską,  na  niedostępne  lasy  buko- 
wińskie, na  trudność  i  niebezpieczeństwo  wyprawy  w  głąb  Mołdawii.  Jakoż 
rzeczywiście  Władysław  nie  szczędził  starań  i  zabiegów,  aby  Zygmunta  odwieść 
od  dalszej  wojny,  zwracał  uwagę  jego  na  niebezpieczeństwa  grożące  od  strony 
tureckiej,  na  potrzebę  oszczędzania  hospodara,  który  tworzył  niejako  ścianę 
ochronną  dla  Węgier  i  Polski.  Ale  Zygmunt  nie  dał  się  zbałamucić  dyplomacji 
węgierskiej,  widział  bowiem  jasno,  że  powaga  Rzeczypospolitej  i  bezpieczeń- 
stwo granic  południowych  wymaga  przykładnego  i  surowego  skarcenia  wo- 
łoskich rozbojów.  Więc  gdy  sam,  zachorowawszy  na  febrę,  nie  mógł  brać  udziału 
w  wyprawie,    powierzył    naczelne  dowództwo  hetmanowi1)  Mikołajowi  Kamie- 

')  Podług  Pułaskiego  (Wojna  z  Bohdanem,  str.  118)  znajduje  się  w  Metryce  kor.  no- 
ininacya  Kamienieckiego  na  hetmaństwo  z  dnia  1.  września  150o  roku,  byłby  to  zatem  pierwszy 
hetman,  esercituum  regni  campiductor,  capitaneus  generalis. 

38 


—     536     — 

nieckiemu,   z  wyraźnem    poleceniem    ścigania    nieprzyjaciela  w  głąb  Mołdawii. 
Kamieniecki  wypełnił  ściśle  rozkaz  królewski,  podążył  na  Kołomyję  i  Śniatyn 
ku  granicom  mołdawskim,  a  zostawiwszy  wozy  i  tabor  cały  z  tej  strony  Prutu, 
wkroczył  w  posiadłości  Bohdana  i  zajął  Ozerniowce.  Stąd  we  wszystkich  kie- 
runkach   wysyłał  lekkie  oddziały,  które  oguiem  i  mieczem  niszcząc  kraj  cały, 
pomściły  sowicie  szkody  wyrządzone  przez  najazd  wołoski.  Ofiarą  tego  srogiego 
a  jednak  sprawiedliwego    odwetu  padły  Czerniowce,  Szepińce,  Botuszany,  Ty- 
rasowce,    Stefanowce  i  Chocim,  cała  północno-wschodnia    część    hospodarstwa 
pomiędzy    górnym    Seretem  a  Dniestrem    położona,   aż  po   warowną    Suczawę. 
Przez  ten  cały  czas  nie  ważył    się    Bohdan    wychylić  z  wąwozów  i  kryjówek 
leśnych,  lecz  naśladując    taktykę    Stefana,    czekał  na  chwilę    odwrotu.    Jakoż 
kiedy    po  trzech    tygodniach  hetman  wojsko,    niezmierną    zdobyczą  obciążone, 
przez  Dniestr    przeprawiał  i  pospolite  ruszenie  z  Wielko-  i  Małopolski  już  na 
przeciwnym  znajdowało  się  brzegu,  uderzyli  Wołosi   nagle,  z  Turkami  i  Tata- 
rami połączeni,  na  tylną  straż  polską,  osłaniającą  przeprawę.  Ale    Tworowski, 
któremu  hetman  zlecił  dowództwo  w  tern  ważnem  miejscu  i  zaciężni  pod  Czer- 
ninem  stawili  się  mężnie  napastnikom  i  po  uporczywej  walce  stanowczą  zadali 
im  klęskę.     Wzięto    przytem    do    niewoli  30  dygnitarzy    wołoskich  i   kilkuset 
z  pospolitego  ludu.  Z  tych  kazał  50  ściąć  Kamieniecki,  mszcząc  się  za  podobnąż 
ilość  Polaków  wymordowanych  na  rozkaz   Stefana  pod  Podhajcami.     Chlubną 
tę  dla  oręża  polskiego  bitwę  stoczono  dnia  4.  października  1509  roku  w  dzień 
św.  Franciszka,    który    odtąd  jako  uroczystą  pamiątkę   obchodzono. l)    Wiado- 
mość o  pogromieniu    Bohdana  jak  niewymowną    radością    napełniła  króla  tak 
i  węgierskiej  interwencyi  pomyślniejszy  zapewniła  skutek.    Podczas  gdy  dotąd 
wszelkie  zabiegi  i  starania  dworu  węgierskiego,  szczere  czy  nieszczere,  spotykały 
się  z  oczywristem  lekceważeniem  ze  strony    Bohdana,  obecnie  na  pierwsze  we- 
zwanie posłów  węgierskich,    bawiących  we  Lwowie,  wysłał    wojewoda  pełno- 
mocników swoich  do  Kamieńca,  aby  o  pokój  traktować.    I  tu  jednak,  tak  jak 
we  wszystkich  zatargach    pomiędzy  Polską  a  Mołdawią,    okazała  się  wyraźnie 
stronniczość  wręgierska.     Kiedy  bowiem  posłowie  polscy  domagali  się  słusznie 
zwrotu    kosztów    wojennych,  a  bojarowie    wołoscy    skłonili    ich  do  zdania  się 
w  tej  mierze  na  sąd  króla  Władysława,    zwolnił  ten  Bohdana  od  uciążliwego 
tego  warunku.    Skończyło  się  na  tem,  że  wojewoda  musiał  zwrócić  wszystkie 
łupy  zabrane  w  Polsce  i  wszystkich  jeńców  uprowadzonych,  jakoteż  dokumenty 
dotyczące    małżeństwa  z  królewTną  Elżbietą,  i  że  obowiązał    się    więcej    nigdy 
sprawy  tej  nie  wznawiać.  Co  do  sporów  granicznych,  to  te  mieli  rozstrzygnąć 
i  granice  oznaczyć  pełnomocnicy  króla  Władysława  łącznie  z  posłami  polskimi 
i  mołdawskimi. 

Polska  odniosła  więc  z  zwycięstwa  nad  Dniestrem  właściwie  tylko  ko« 
rzyść  moralną,  przywróciła  zachwianą  powagę  swoją  w  tych  stronach  i  na  cały 
szereg  lat  uwolniła  się  od  napadów  mołdawskich.  Przy  większej  cokolwiek 
energii  można  było  niewątpliwie  osiągnąć  więcej,  ale  natenczas  nie  trzeba  było 

ł)  Na  synodzie  piotrkowskim  zwołanym  przez  Łaskiego  w  roku  1510  zapadła  uchwała 
w  tym  względzie.  Ulanowski:  Materyały  do  historyi  ustawodawstwa  synodalnego  w  Polsce 
w  wieku  XVI.  Kraków  1895.  Str.  23. 


-     537     — 

przyjmować  pośrednictwa  węgierskiego  i  ufać  dobrym  chęciom  Władysława, 
tak  jak  to  uczynił  Zygmunt,  który  wiedział  przecież,  że  poczciwy  zresztą  król 
„dobrze"  samodzielnej  polityki  prowadzić  nie  umie,  lecz  jest  powolnem  na- 
rzędziem w  rękach  magnatów  węgierskich,  popierających  w  istocie  mołdawskich 
wojewodów  przeciw  Polsce. 

Sprawa  pruska.  —  Jan  Łaski.  —  Małżeństwo  Zygmunta  I  z  Barbarą.  — 
Zwycięstwo  pod  Orszą.  Po  ubezpieczeniu  granic  południowych  i  wschodnich 
musiała  przyjść  kolej  na  sprawę  pruską.  Mistrz  krzyżacki  i  jego  wierni  sprzy- 
mierzeńcy niemieccy,  zaniepokojeni  powodzeniami  oręża  polskiego,  podjęli 
zatem  na  nowo  układy,  aby  zyskać  na  czasie  i  odwrócić  grożące  zakonowi 
niebezpieczeństwo.  Jako  pośrednik  wystąpił  tym  razem  cesarz  Maksymilian. 
Posłowie  jego  Furst  i  Kuchenmeister  złożyli  królowi  najpierw  gratulacye  z  po- 
wodu zwycięstwa  mołdawskiego,  następnie  zaś  zaproponowali  zjazd  w  Poznaniu 
na  dzień  24.  czerwca  1510  roku.  Równocześnie  legat  papieski,  Jakób  Pizo, 
starał  się  nakłonić  Zygmunta  do  podjęcia  wielkiej  krucyaty  przeciw  Turkom. 
Sejm  piotrkowski,  zebrany  w  lutym,  miał  więc  obfity  przedmiot  do  dyskusyi. 
Zajęły  go  przedewszystkiem  sprawy  skarbowe.  Z  końcem  roku  1509  umarł 
podskarbi  Jakób  Szydłowiecki,  a  urząd  jego  objął  Andrzej  Kościelecki,  dotąd 
starosta  spiski,  wielkorządca  i  żupnik  krakowski.  Zastał  on  skarb  tak  wy- 
czerpany wojną  mołdawską  i  spłacaniem  pożyczek,  że  zaledwie  61  złotych 
w  gotówce  się  znalazło.  Obmyślono  więc  środki  i  na  dalsze  wydatki  i  na  wy- 
kupienie będących  jeszcze  w  zastawie  posiadłości  królewskich.  Zwrócono  się 
do  duchowieństwa,  które  na  synodzie  piotrkowskim  uchwaliło  210.000  złotych 
na  wykupno  dóbr  ruskich;  z  tej  sumy  wpłynęło  jednak  do  skarbu  tylko 
6040  złotych.  Mimoto  wykupiono  od  Pawła  Czarnego  z  Witowie  żupy  ruskie 
za  10.000  złotych,  bo  stany  pruskie  uchwaliły  podatek  10%  od  dochodu, 
a  jakkolwiek  pobór  ten  nie  wpłynął  rychło,  znaleźli  się  chętni  wierzyciele, 
którzy  skarbowi  pieniądze  potrzebne  zaliczyli.  Widocznie  staranna  i  oględna 
gospodarka  Zygmunta  I  budziła  ogólne  zaufanie,  kredyt  podnosił  się  i  wszystko 
wracało  do  należytego  ładu  i  porządku.  Nawet  na  zapłacenie  zaciężnych  nie 
brakowało  pieniędzy;  przezorny  król  postawił  na  Rusi  3000  koni  pod  do- 
wództwem Tworowskiego,  aby  trzymać  na  wodzy  Tatarów  i  niepewnego 
zawsze  sojusznika  wołoskiego.  Ten  pomyślny  do  pewnego  stopnia  stan  państwa 
wymagał  jednak  wielkiej  ostrożności  w  polityce  zewnętrznej.  Plan  wyprawy 
tureckiej,  podjęty  przez  Juliusza  II  odpowiadał  zupełnie  życzeniom  i  gorliwości 
chrześcijańskiej  Zygmunta,  ale  budził  oraz  i  poważne  wątpliwości.  System  po- 
lityczny europejski  uległ  bowiem  wielkiej  zmianie,  współzawodnictwo  Francyi 
z  domem  habsburskim  podzieliło  właściwie  już  wtedy  świat  chrześcijański 
na  dwa  wrogie  sobie  obozy,  zawichrzyło  Włochy  i  stało  się  przyczyną  nie- 
ustających prawie  wojen  i  zatargów.  Połączenie  wszystkich  państw  pod  sztan- 
darem krzyża  przedstawiało  zatem  niemałe  trudności  i  kazało  się  obawiać,  że 
Polska,  wystawiona  na  pierwszy  impet  turecki,  cały  ciężar  wojny  dźwigać 
będzie  musiała.  Gdyby  przynajmniej  Stolica  apostolska  zatwierdzeniem  pokoju 
toruńskiego  powściągnęła  była  butę  krzyżaków  i  uwolniła  Rzeczpospolitą  od 
niebezpieczeństwa    wojny    domowej,    natenczas  mógłby  był  Zygmunt  I  z  wię- 

38* 


-     538     — 

kszym  spokojem  oddać  się  przygotowaniom  do  wojny  tureckiej,  tak  jednak, 
jak  rzeczy  stały  wtenczas,  wszelkie  hazardowne  przedsięwzięcie  na  południu 
byłoby  pociągnęło  za  sobą  niewątpliwie  na  północy  jawny  bunt  krzyżacki 
i  oderwanie  Prus  od  korony.  Postanowiono  zatem  na  sejmie  piotrkowskim  po- 
rozumieć się  najpierw  z  Węgrami  i  wysiano  w  tym  celu  poselstwo  do  Wła- 
dysława, tymczasem  spodziewano  się  może,  że  zjazd  poznański  inny,  pomyśl- 
niejszy  nada  obrót  sprawie  pruskiej,  a  nadzieja  ta  była  o  tyle  więcej 
uzasadniona,  że  i  papież,  występując  teraz  w  roli  pośrednika,  wysyłał  do 
Polski  w  tym  celu  osobnego  legata. 

W  oznaczonym  terminie  zebrali  się  rzeczywiście  w  Poznaniu  pełno- 
mocnicy stron  interesowanych:  przybyli  posłowie  cesarscy,  węgierscy  i  sascy, 
przybyło  poselstwo  krzyżackie,  któremu  przewodził  biskup  pomezański  Hiob. 
Praw  polskich  bronił  arcybiskup  gnieźnieński  Jan  Łaski,  używający  wielkiego 
wpływu  i  znaczenia  w  Rzeczypospolitej.  Pochodził  on  z  niezbyt  zamożnej, 
chociaż  nie  z  „chudopacholskiej",  jak  chcą  niektórzy,  rodziny  szlacheckiej  w  sie- 
radzkiem. Dość  wcześnie  już,  bo  na  schyłku  XIV.  i  na  początku  XV.  wieku 
piastowali  Łascy  senatorskie  godności;  pradziad  prymasa,  Olbracht,  założyciel 
późniejszego  gniazda  rodzinnego,  miasteczka  Łaska,  był  kasztelanem  lędzkim, 
brat  jego,  Jan  Radlica,  biskupem  krakowskim.  Świetność  ta  nie  trwała  jednak 
długo.  Syn  owego  Olbrachta  a  dziad  arcybiskupa  Jan,  jest  już  tylko  chorążym 
sieradzkim,  Jędrzej,  ojciec  prymasa,  podupadły  majątkowo,  nie  piastuje  ża- 
dnego dygnitarstwa.  W  takich  warunkach  urodził  się  nasz  Jan1)  prawdopo- 
dobnie w  roku  1456.  O  jego  młodości  i  wykształceniu  wiemy  bardzo  mało. 
On  sam  podaje  jako  nauczyciela  swego  Andrzeja  Górę,  kanonika  krakowskiego, 
który  w  roku  1474  uzyskał  promocyą  na  magistra,  ale  w  metryce  uniwersytetu 
jagiellońskiego  nie  ma  o  Łaskim  żadnej  wzmianki.  Widocznie  więc  nie  był  na 
uniwersytecie,  akademickiego  wykształcenia  nie  posiadał,  nauki  pobierał  albo 
prywatnie,  albo  w  jakiejś  szkole  podrzędnej,  a  całe  swoje  wyniesienie  za- 
wdzięczał wrodzonym  zdolnościom  swoim  i  temu  sprytowi,  którym  rodzina 
Łaskich  tak  bardzo  się  odznaczała.  Poświęciwszy  się  stanowi  duchownemu, 
zaczął  karyerę  swoją  skromnie,  jako  altarzysta  w  Skokach;  w  roku  1495, 
kiedy  się  wziął  do  spisywania  testamentu  swego,  był  już  dziekanem  włocław- 
skim i  kanclerzem  gnieźnieńskim,  rozstrzygającem  jednak  co  do  dalszej  jego 
promocyi  było.  to,  że  został  sekretarzem  ówczesnego  kanclerza  i  biskupa  kujaw- 
skiego Krzesława  z  Kurozwęk.  Nabrał  bowiem  na  tern  stanowisku  nietylko 
znajomości  spraw  publicznych,  ale  pozyskał  sobie  nadto  zaufanie  i  względy 
kanclerza.  Umarł  tymczasem  Jan  Olbracht  i  na  tron  wstąpił  Aleksander,  który 
bawiąc  przeważnie  na  Litwie  i  nie  znając  spraw  polskich,  potrzebował  i  do 
prowadzenia  kancelaryi  i  do  zasiągania  informacyj   doświadczonego  i  biegłego 


')  Literatura  o  Łaskich  jest  bardzo  obfita.  O  prymasie  pisali:  Zeissberg,  Joli.  Łaski, 
Erzbischof  von  Gncsen  1510—1531  und  sein  Testament.  Wien  1874.  Sitzungsber.  der  Akad. 
der  Wiss.  tom  77.  Zakrzewski  Wincenty:  Jan  Łaski  (Ateneum).  Hirschberg:  Jan  Łaski,  sprzy- 
mierzeniec sułtana  tureckiego.  Lwów  1879.  Ks.  Korytkowski:  Jan  Łaski,  arcybiskup  gnie- 
źnieński. Gniezno  1880.  Maroński  w  Bibliotece  warszawskiej  1882,  nie  licząc  dawniejszych: 
Dumalewicza  i  Bużeńskiego. 


—     539     — 

W  politycznych  rzeczach  człowieka.  Ważny  ten  obowiązek  spadał  oczywiście 
na  kanclerza  i  podkanclerzego,  ale  ani  stary  i  schorzały  Kurozwęski,  ani 
Maciej  Drzewicki,  dotknięty  mocno  świeżem  oskarżeniem  o  sprzeniewierzenia 
w  skarbie  królewskim  i  zachwiany  wskutek  tego  cokolwiek  w  opinii  publi- 
cznej, nie  chcieli  i  nie  mogli  towarzyszyć  królowi  do  Wilna.  Prawdopodobnie 
więc  podsunął  Kurozwęski  sam  Łaskiego,  a  trzeba  przyznać,  że  wybór  był 
trafny,  bo  Łaski,  pracując  przez  cały  szereg  lat  u  boku  kanclerza,  znał  sprawy 
i  stosunki  polskie  wybornie,  a  podczas  dwukrotnej  swojej  podróży  do  Rzymu, 
w  roku  1494  i  1500,  i  poselstwa  do  Flandryi,  o  którem  sam  wspomina,  miał 
sposobność  rozglądnąć  się  po  świecie  i  nabyć  pewnego  doświadczenia  w  trakto- 
waniu kwestyj  dyplomatycznych.  Za  zgodą  senatu  więc  otrzymał  Łaski  godność 
sekretarza  królewskiego  i  złożywszy  przysięgę  taką,  jak  zwykle  senatorowie 
składali,  pojechał  z  królem  na  Litwę.  Zadanie,  jakie  mu  tam  spełniać  przyszło, 
było  niezmiernie  ważne.  Miał  on  bowiem  stać  na  straży  interesów  polskich, 
miał  zwalczać  separatyzm  litewski,  miał  czuwać  nad  utrzymaniem  i  rozwojem 
katolicyzmu,  zagrożonego  przez  schizmę  i  silną  propagandę  moskiewską.  Wy- 
niknął z  tego  oczywiście  antagonizm  z  Glińskim,  wszechwładnym  natenczas 
ulubieńcem  Aleksandra.  Że  Łaski  wpływ  jego  zwalczał,  że  brał  w  obronę 
senatorów  litewskich  i  że  umiał  sobie  wśród  bardzo  trudnych  stosunków  wy- 
robić u  króla  znaczenie  i  powagę,  to  świadczy  zaszczytnie  o  jego  zdolnościach 
i  zręczności.  W  przeeiągu  jednego  roku  doprowadził  on  do  tego,  że  gdy 
Krzesław  z  Kurozwęk  umarł,  5.  kwietnia  1503  roku,  Aleksander,  pomijając 
Drzewickiego,  pieczęć  wielką  Łaskiemu  powierzył.  Na  tern  stanowisku  ważuem 
wywierał  Łaski  wpływ  niewątpliwie  wielki  na  politykę  i  na  działalność  sej- 
mów, popierając  dążności  szlacheckie  z  czasów  Olbrachtowych.  Nie  przeszko- 
dził więc  ograniczeniu  władzy  królewskiej  na  sejmie  radomskim,  nie  prze- 
szkodził obostrzeniu  konstytucyi  z  roku  1496,  wymierzonej  przeciw  „plebejom", 
piastującym  wyższe  godności  kościelne,  bo  to  wszystko  odpowiadało  pragnie- 
niom i  celom  ziemiaństwa,  ale  obok  tego  przeprowadził  także  rzecz  pożyteczna 
niewątpliwie,  t.  j.  spisanie  ustaw  obowiązujących  i  sam  tę  pracę  wykonał. 
W  ten  sposób  powstał  w  myśl  uchwały  sejmowej  z  roku  1505  statut,  zwany 
statutem  Łaskiego,  wydany  przez  niego  w  roku  1506  z  pomocą  Jana  z  Zaborowa, 
uczonego  prawnika  i  profesora  krakowskiego.  Prawda,  że  pilnując  spraw  publi- 
cznych, nie  zapominał  Łaski  i  o  sobie,  prawda,  że  w  roku  1504  wsunął  on 
zapewne  do  konstytucyj  sejmowych  ustęp,  zapewniający  kanclerzom  pierwszeń- 
stwo przy  obsadzaniu  opróżnionych  biskupstw  i  arcybiskupstw,  prawda,  że 
sam  otrzymał  trzy  bogate  probostwra,  a  synowca  swego  Jarosławra  wyniósł  na 
godność  wojewody  łęczyckiego,  a  następnie  sieradzkiego,  ale  postępowanie  to 
nie  było  wówczas  ani  nowem,  ani  niezwyczajnem.  Podobnie,  chociaż  o  wiele 
bezwzględniej,  działał  Gliński,  nie  lepszym  był  Tomicki  i  Szydło wieccy,  duch 
protekcyonalizmu  bowiem,  właściwy  możnowładztwu,  przenikał  wtedy  całe 
społeczeństwo  polskie  i  był  zresztą  wiernem  odbiciem  humanizmu,  którego 
najwybitniejsi  reprezentanci,  wieszając  się  u  klamek  dworskich,  zdobywrali  sobie 
pochlebstwem  i  płaszczeniem  się  tłuste  beneficya  i  synekury.  0  Łaskim  tyle 
przynajmniej  powiedzieć  można,  że  charakteru  swego  pochlebstwem  nie  splamił, 


—     540     — 

że  się  nie  uniżał  i  że  wynosząc  siebie  i  swoich,  pracował  przytem  z  pożytkiem 
i  dla  sprawy  publicznej.    Umiano  to  widocznie  wtedy  ocenić,  kiedy  nawet  po 
śmierci  Aleksandra  wpływ  Łaskiego  się  nie  zmniejszył,  kiedy  ostrożny  i  prze- 
zorny   Zygmunt   także    nie    komu    innemu   jak   jemu    najważniejsze    powierzał 
sprawy.     Jedzie  więc  Łaski  na  początku  nowego    panowania  do  Węgier,  pro- 
wadzi w  Kamieńcu    układy  z  Bohdanem,   w  roku  1509  ma  się  udać  na  dwór 
meklem burski,    aby    u    księcia    Henryka  V  robić    starania  o   rękę    córki   jego 
Katarzyny    dla    Zygmunta  I,  a  gdy  plan  ten  upadł,  powierza  mu  król   obronę 
praw    polskich  na  zjeździe    poznańskim.     Wszystko  to  dowodzi,  że  Łaski  po- 
siada niezachwiane  zaufanie  króla  i  senatu,  ale  obok  tego  są  i  pewne  różnice. 
Zygmunt  I  dąży  od  początku  do  podniesienia    podkopanej  tak  bardzo  za  Ale- 
ksandra   władzy    królewskiej,   a    szczególniej    okazuje    niepospolitą    drażłiwość 
w  sprawie  obsadzania  katedr  biskupich1)  i  stara  się  pod  tym  względem  przy- 
wrócić stan  taki,  jaki  istniał  już  za  czasów    Kazimierza  Jagiellończyka  i  Jana 
Olbrachta.     WTy  razem  tej  dążności  królewskiej  jest  konstytucya  sejmu  korona- 
cyjnego, uchylająca  ekspektatywy  kanclerzy  na  biskupstwa.     „W  naszej  i  po- 
tomków naszych  dobrej  woli  —  są  słowa  tej  uchwały  —  to  zostawiamy,  aby 
wedle    zasług  i  dzielności    każdego    nam  to  było    wolno,   jako  się  czas    poda 
tudzież    Rzeczypospolitej    będzie    pożyteczne,    każdego  z  nich  na  wryższy  stan 
i  opatrzenie    wyższe    podnieść".     Tej  zasady    trzyma  się  król  i  wypowiada  ją 
w  ośm  lat  później  wyraźnie  w  liście  do  Łaskiego.2)     Tymczasem  Łaski,  mając 
sobie    ofiarowaną  koadjutoryą    od  ówczesnego    prymasa  Andrzeja  Róży,  czynił 
zabiegi  jeszcze  za  życia  króla  Aleksandra  i  za  jego  zezwoleniem,  aby  uzyskać 
na  tę  godność    zatwierdzenie    Stolicy    apostolskiej    i    w    tym    celu    wysłał  do 
Rzymu  Mikołaja  Czepiela.    Ale  Czepie!,  czy  działał  nieudolnie,  czy  też  natrafił 
na  niespodziewane   przeszkody,    zmarnował  rok  cały  i  doczekał  się  przybycia 
Erazma  Ciołka,  który  staraniom  Łaskiego   na  każdym  kroku  przeszkadzać  za- 
czął z  niewytłumaczonych    dotąd    powodów.     Wśród    tego    umarł  Aleksander, 
a  Zygmunt  I  innemi    kierujący  się  zasadami,    niechętnie    widział   zabiegi  kan- 
clerza, przesądzające  niejako  prawo  królewskie  przy  obsadzaniu  katedr  bisku- 
pich.    Niemałą  też  zawiść    wzbudził  Łaski    przeciw    sobie  i  pomiędzy  ducho- 
wieństwem, gdy,  nie  piastując  dotąd  wyższych  stopni  w  hierarchii  —  był  tylko 
kanonikiem    krakowskim  —  sięgał    odrazu  po  godność    najwyższą  w  kościele 
polskim.    Jakoż  Ciołek  popierał  przeciw  niemu  kandyjaturę  Jana  Lubrańskiego, 
biskupa    poznańskiego.     Ale    mimo    tych    przeszkód    dopiął    nareszcie    Łaski 
w  roku  1509  swego  celu,  uzyskał  prowizyą  papieską  na  koadjutoryą,  a  w  roku 
następnym  został  po  śmierci  Róży  prymasem  i  złożył  urząd  kanclerski.  W  tym 
nowym  charakterze  też  podążył  on  na  zjazd  poznański,  aby  prowadzić  traktaty 
z  krzyżakami.  Nie  trwały  one  długo  i  nie  doprowadziły  do  żadnego  rezultatu. 
Zakon    widocznie    podburzony    przez    Maksymiliana  i  ufność  całą  pokładający 
w  jego  potężnej  opiece,  zażądał  zwrotu  Pomorza  i  ziem  pruskich,   opuszczenia 
przysięgi,  jaką  mistrz  królowi    polskiemu  składać  był  obowiązany,  uwolnienia 

*)  Dowodzi    tego   cała  korespondencya   królewska,    przedewszystkiem  listy  w  tomie  III 
Tomicyanów. 

a)  Tomicyana  tom  III,  str.  146. 


—     541     - 

krzyżaków  od  dostarczania  Rzeczypospolitej  posiłków  na  wojnę  z  niewiernymi 
i  zamknięcia  Polakom  wstępu  do  zakonu,  dokąd  mogli  być  przyjmowani 
w  myśl  warunków  pokoju  toruńskiego.  Wszystkie  te  nieuzasadnione  niczem 
a  zuchwale  postulata  zbijał  Łaski  gruntownymi  wywodami  i  konferencya  ro- 
zeszła się  bez  skutku.  W  pół  roku  niespełna  potem,  dnia  14.  grudnia  1510  r., 
umarł  w  Niemczech  mistrz,  Fryderyk,  książę  saski,  a  kapituła  zakonna,  trzy- 
mająca się  polityki  starego  Tieffena,  obrała  niebawnie  Albrechta,  księcia  bran- 
denburskiego, siostrzeńca  króla  Zygmunta.  Znikły  zatem  wszelkie  nadzieje  po- 
kojowego załatwienia  sprawy  pruskiej  i  sejm  piotrkowski,  zebrany  po  Trzech 
Królach  1511  roku,  musiał  obmyśleć  środki  stosowne  na  wypadek  wojny. 
Zastanowiono  najpierw  bicie  drobnej  monety,  której  mnogość  i  jakość  nieodpo- 
wiednia znaczną  wywołała  drożyznę  i  przystąpiono  do  reformy  podatkowej. 
Zrywając  z  dotychczasową  zasadą,  dla  skarbu  bardze  niewygodną,  uchwalono 
czopowe  na  lat  trzy,  łanowe  i  szos  na  lat  dwa  z  tą  zmianą,  że  połowę  łano- 
wego miał  płacić  dziedzic.  W  ten  sposób  dano  królowi  możność  utrzymywania 
większej  liczby  żołnierzy  zaciężnych,  a  pospolite  ruszenie  zachowano  tylko  na 
nadzwyczajne  wypadki.  Na  sejmik  pruski  pojechał  Łaski;  zadaniem  jego  było 
przygotować  środki  obronne.  W  powrocie  z  Gdańska,  gdzie  sejmik  obradował, 
spotkał  on  się  z  biskupem  Hiobem  w  Malborgu  i  tu  postanowili  obaj  raz 
jeszcze  próbować  układów.  Ruszyło  więc  poselstwo  do  Krakowa,  aby  u  króla 
wyjednać  pozwolenie  na  zjazd  nowy.  Zygmunt  przychylił  się  do  prośby  Łaskiego 
i  konferencya  zebrała  się  w  Toruniu  13.  grudnia  1511  r.  Prymas  obfity  w  po- 
mysły, proponował,  aby  krzyżacy  króla  Zygmunta  mistrzem  wielkim  obrali, 
podczas  gdy  on  gotów  jest  z  godności  arcybiskupiej  zrezygnować  i  odstąpić  ją 
księciu  Albrechtowi.  Plan  ten,  jakkolwiek  na  pozór  dziwny,  nie  był  nowym, 
zastosowano  go  już  w  Hiszpanii,  gdzie  Ferdynand  katolicki  tą  drogą  złamał 
niebezpieczną  dla  siebie  potęgę  zakonów  rycerskich,  ale  właśnie  dlatego  za- 
pewne nie  chcieli  się  nań  zgodzić  krzyżacy.  Rokowania  rozbiły  się  więc  znowu 
i  sprawa  pruska  zawisła  groźniej  niż  przedtem  nad  Polską.  Ważny  głos  miała 
tu  Stolica  apostolska,  na  którą  krzyżacy  zawsze  się  powoływali.  Więc  kiedy 
papież  Juliusz  n  zwołał  w  roku  1513  sobór  powszechny  do  Lateranu,  po- 
wierzono Łaskiemu  obronę  praw  polskich  i  starania  o  potwierdzenie  pokoju 
toruńskiego. 

Tymczasem  horyzont  polityczny  chmurzył  się  coraz  bardziej,  szczególnie 
od  wschodu,  gdzie  niezmordowany  w  nienawiści  swojej  Gliński  nowe  dla 
Polski  gotował  niebezpieczeństwa.  Ruchliwy  i  z  dawniejszych  czasów  jeszcze 
rozległe  posiadający  stosunki,  starał  on  się  wciągnąć  do  kombinacyj  swoich 
Jana,  króla  duńskiego,  a  gdy  to  zawiodło,  uderzył  do  książąt  saskich,  roz- 
żalonych z  powodu  sprawy  pruskiej  na  Polskę.  Jakoż  na  początku  r.  1511 
pojechał  dawny  znajomy  Glińskiego,  Krzysztof  Schleynitz,  w  misyi  dyploma- 
tycznej na  wschód,  wstąpił  do  Prus  i  do  Inflant,  wreszcie  podążył  do  Moskwy. 
Celem  jego  było  nakłonić  Wasyla,  krzyżaków  i  mistrza  inflanckiego  do  związku 
z  Jerzym,  księciem  saskim,  przeciw  Polsce.  W  Moskwie  zastał  on  wielkie  do 
wojny  przygotowania;  Wasyl  sprowadzał  z  Niemiec  puszkarzy  i  oficerów,  wer- 
bował zaciężnych  żołnierzy,  myślał  widocznie  o  stanowczej  z  Polską  rozprawie, 


—     542     — 

propozycya  saska  była  mu  więc  bardzo  ua  rękę.  Schleynitz  powracał  pełen 
najlepszych  nadziei,  wiózł  glejt  dla  posłów  saskich,  którzy  układy  z  Moskwą 
ukończyć  mieli  i  głosił  po  drodze  w  Prusiech,  że  wojna  wkrótce  się  roz- 
pocznie. Intrygi  te  doszły  jednak  do  wiadomości  rządu  polskiego,  Schleynitza 
schwytano,  a  listy  Wasyla  i  Glińskiego,  które  przy  tej  sposobności  przejęto, 
zaostrzyły  i  tak  już  naprężone  stosunki  z  dworem  saskim.  Do  licznego  grona 
nieprzyjaciół  Polski  przyłączył  się  wnet  i  Maksymilian.  Oddawna  już  nie- 
chętny Jagiellonom,  oddawna  intrygujący  przeciw  nim  w  Prusiech  i  w  Moskwie, 
miał  on  teraz  szczególniejsze  powody,  aby  całą  potęgę  swego  bądźjakbądź 
zuaczuego  wpływu  zwrócić  przeciw  Zygmuntowi.  Skłoniło  go  do  tego  małżeństwo 
królewskie. 

Zygmunt,  mający  lat  44,  nie  był  dotąd  jeszcze  żonatym.  Z  początku, 
wobec  licznie  rozrodzonego  potomstwa  Kazimierza  Jagiellończyka,  nie  zwracano 
na  to  uwagi,  ale  kiedy  w  krótkim  przeciągu  czasu  zmarli  bezpotomnie  Jan 
Olbracht  i  Aleksander,  a  Władysław  jedynego  tylko  miał  syna,  cała  nadzieja 
dynastvi  i  narodu,  przywiązanego  do  rodziny  panującej,  polegała  na  Zygmuncie. 
Mało  zajmował  on  się  dotąd  tą  sprawą.  Do  zawarcia  odpowiednich  związków 
małżeńskich  przeszkadzało  mu  nieustalone  stanowisko,  zawisłość  od  braci, 
szczupłość  środków,  a  może  i  ów  stosunek  serdeczny  z  Katarzyną  Telniczanką, 
zastępujący  królewiczowi  w  posępnych  chwilach  życia  brak  ogniska  domo- 
wego. Nie  słyszymy  też  o  żadnych  projektach  małżeńskich  dla  Zygmunta,  raz 
tylko,  w  roku  1504,  pojawia  się  na  szarem  tle  jego  ówczesnego  życia  postać 
kobieca  z  widoczną  ku  królewiczowi  inkliuacyą.  Jestto  Anna,  księżna  mazo- 
wiecka. Straciła  ona  na  schyłku  roku  1503  męża  swego,  Konrada  księcia  na 
Czersku,  ale  umiała,  z  rzadką  w  takich  wypadkach  u  kobiet  zręczno- 
ścią i  energią,  zapewnić  synom  swoim  posiadanie  Mazowsza,  a  sobie  władzę 
rejencyjną.  Korzystając  bowiem  z  kłopotów  finansowych  Aleksandra,  ofiarowała 
mu  30.000  złotych  i  za  tę  sumę  uzyskała,  wbrew  dawniejszym  układom,  cale 
księstwo  mazowieckie.  Była  to  chwila,  kiedy  król  regulował  rachunki  z  Zy- 
gmuntem i  zobowiązał  się  zapłacić  mu  15.000  złotych.  Otóż  część  jedną  tych 
pieniędzy,  5000  złotych,  miał  królewicz  otrzymać  od  księżny  Anny.  W  ten 
sposób  nawiązały  się  pomiędzy  Zygmuntem  i  mazowiecką  rejentką  bliższe  sto- 
sunki, chociaż  nie  brak  dowodów,  że  istniały  one  jeszcze  poprzednio,  zanim 
przyszło  do  owych  pieniężnych  zobowiązań.  Wiemy,  że  księżna  przysłała  kró- 
lewiczowi swój  portret  i  że  Zygmunt  odwdzięczył  się  jej  podobnym  podarun- 
kiem ze  swej  strony.  Odtąd  nie  ma  już  końca  upominkom  i  korespondencyom; 
biegają  ciągle  posłańcy  z  Mazowsza  do  Krakowa  i  do  Głogowa,  jeden  przy- 
wozi królewiczowi  parę  sokołów,  drugi  przyprowadza  rumaka,  inny  wóz  pełen 
zwierzyny,  a  Zygmunt  przez  dworzanina  swego,  Balickiego,  szle  na  odwrót 
listy  dziękczynne.  Trwa  to  wszystko  bez  przerwy  aż  do  śmierci  Aleksandra; 
w  podróży  na  Litwę  podejmuje  księżna  wspaniale  przyszłego  władcę  Polski 
i  Litwy,  w  dalszej  drodze  z  Liwu  do  Wilna  posyła  do  niego  gońca  za  gońcem, 
stosunki  są  widocznie  bardzo  serdeczne  . .  .  Ale  po  wyniesieniu  Zygmunta  na 
tron  litewski  i  polski  zmienia  się  położenie  odrazu,  król  w  podróży  do  Kra- 
kowa   omija    dzielnicę    mazowiecką,    korespondencye    ustają.     Raz  jeszcze,  po 


—     543     — 

latach  dziesięciu  zwraca  się  księżna  przez  Łaskiego  do  Zygmunta,   ofiarując  mu 
już  wprost  swoja  rękę,  król  zbywa  tę  propozycyę. . . .  dobrotliwym  uśmiechem 
*Nie  umiemy  powiedzieć  co  wpłynęło  na  to  oziębienie  serdecznych,  kilkuletnich 
stosunków,  to  pewnem  zdaje  się  być  jednak,  że  gdy  zaczęto  nalegać  na  króla, 


Jan  Tarnowski  Magnus. 


aby  się  ożenił,  o  mazowieckiej  rejentce  mowy  nie  było.  Myślano  z  początku 
o  księżniczce  meklemburskiej,  a  gdy  projekt  ten  natrafił  na  jakieś  bliżej  nie- 
wyjaśnione przeszkody,  znalazła  się  kombinacya  inna.  W  marcu  roku  1511, 
a  więc  wnet  po  sejmie,    pojechał  do  Wrocławia  Piotr  Tomicki,  aby  się  poro- 


-     544     — 

zumieć  z  bawiącym  tam  królem  Władysławem  i  książętami  szląskimi  w  spra- 
wach politycznych  i  zarazem  prosić  o  rękę  Barbary  Zapolskiej  dla  Zygmunta. 
Była  to  córka  Stefana  Zapolii,  wojewody  siedmiogrodzkiego  a  siostrzenica  Ka- 
zimierza, księcia  cieszyńskiego.  Pokrewieństwo  to,  jakoteż  piękność  i  nie- 
zwykłe zalety,  z  których  Barbara  słynęła  na  dworze  węgierskim,  skłoniły 
zapewne  ku  niej  serce  Zygmunta,  a  niemałą  rolę  odgrywać  mogły  przytem 
także  względy  materyalne  i  polityczne.  Barbara  wnosiła  bowiem  100.000  czer- 
wonych złotych  posagu  i  zapewniła  Jagiellonom  poparcie  potężnej  naówczas  na 
Węgrzech  rodziny  Zapoliów.  Wobec  takich  stosunków  i  wobec  wyraźnego 
życzenia  sejmu,  który  ze  względu  na  dobro  państwa  pragnął  ożenienia  kró- 
lewskiego, układy  nie  trwały  długo.  Dnia  2.  grudnia  1511  roku  podpisano 
umowę  małżeńską  w  Krakowie,  a  5.  lutego  roku  następnego  przybyła  Bar- 
bara do  Polski,  witana  w  Morawicy  przez  króla  i  wspaniały  orszak  senatorów, 
w  trzy  dni  później  odbył  się  akt  ślubny  i  uroczystość  weselna.  Kanclerzem 
królowej  został  znany  poeta  łaciński,  Andrzej  Krzycki,  siostrzeniec  Tomickiego 
i  autor  okolicznościowego  poematu  na  małżeństwo  królewskie,  ochmistrzem 
Stanisław  Jarocki.  Katarzyna  Telniczanka,  dla  której  miejsca  na  dworze  już 
nie  było,  wyszła  za  Andrzeja  Kościeleckiego,  podskarbiego  koronnego. 

Ścisły  związek  Jagiellonów  z  Zapoliami  zaniepokoił  szczególnie  cesarza 
Maksymiliana,  który  ani  na  chwilę  nie  porzucił  dawnych  zabiegów  swoich  o  uzy- 
skanie korony  węgierskiej.  Widoki  jego  pod  tym  względem  były  wprawdzie  obecnie 
mniej  pomyślne,  zwłaszcza  po  przyjściu  na  świat  Ludwika,  ale  podeszły  wiek 
Władysława  (miał  on  lat  56)  i  wątłe  zdrowie  królewicza  mogły  budzić  pewne 
nadzieje  w  Habsburgach,  że  układ  preszburski  z  roku  1491,  zapewniający 
Maksymilianowi  następstwo  w  Węgrzech  w  razie  zejścia  Władysława,  nie  jest 
pozbawiony  pewnego  na  przyszłość  znaczenia,  zwłaszcza  gdy  w  roku  1511 
udało  się  cesarzowi  wnuka  swego  Ferdynanda  zaręczyć  z  siostrą  Ludwika, 
Anną.  Jedyną  przeszkodą  w  tych  planach  odległych  byliby  Zapoliowie,  nie- 
chętni Habsburgom  i  sami  zamyślający  o  koronie.  Wszelkie  zatem  zbliżenie 
dynastyi  jagiellońskiej  do  możnych  magnatów  węgierskich  wydawało  się  Ma- 
ksymilianowi wielce  niebezpiecznem,  bo  i  Zapoliom  dodawało  blasku  i  utrwa- 
lało zarazem  panowanie  Jagiellonów  na  Węgrzech.  Z  tych  politycznych  po- 
budek płynęła  też  niechęć  cesarza  ku  Polsce.  Zdawna  wrogo  usposobiony  dla 
Rzeczypospolitej,  nie  szczędził  on  teraz  zabiegów,  aby  Zygmuntowi  jak  naj- 
większe zgotować  trudności.  Podburzał  więc  książąt  Rzeszy  do  wojny  z  Polską 
o  Prusy,  opiekował  się  oczywiście  jak  najgorliwiej  sprawą  nowego  mistrza 
krzyżackiego  i  wznowił  stosunki  przyjazne  z  Moskwą,  która  o  dalszych  na 
Litwie  zamyślała  zaborach.  Przychodziło  to  wszystko  w  chwili,  kiedy  na 
Polskę  z  innej  strony  wielkie  zwaliły  się  kłopoty,  kiedy  Tatarzy  spustoszywszy 
w  roku  1510  kraje  południowe  aż  po  Wilno,  nowym  zagrażali  najazdem. 
Wprawdzie  Mengli  Giraj  ofiarował  królowi  przymierze  pod  warunkiem,  że  nie 
będzie  ono  obejmować  Mołdawii,  ale  Zygmunt  doświadczeniem  nauczony,  zgo- 
dzić się  na  to  nie  chciał,  obawiał  się  bowiem  słusznie,  że  hospodar  znękany 
napadami  tatarskimi,  rzuci  się  w  objęcia  Turków  i  otworzy  im  drogę  przez 
kraj  swój  do  Polski.     Stosowniejszem  zatem  i  bezpieczniejszem    wydawało  się 


—     545     — 

odrzucić  propozycye  podstępne  hana,  a  pieniądze,  przeznaczone  na  podarunki 
dla  niego,  użyć  na  obronę  granic  południowych.  Jakoż  korzystając  z  wewnę- 
trznych niepokojów  i  wojen  domowych,  które  rozrywały  wtedy  Turcyą,  zwrócił 
król  uwagę  swoją  głównie  na  Tatarów,  sam  bawił  przez  jakiś  czas  w  Brześciu 
litewskiem,  aby  stamtąd  kierować  obroną,  a  na  Kuś  posłał  750  koni  pod 
wodzą  doświadczonego  Tworowskiego.  Przezorność  ta,  jakkolwiek  niedostate- 
czna, okazała  się  w  skutkach  swoich  zbawienną,  bo  zanim  jeszcze  prze- 
brzmiały weselne  uroczystości  krakowskie,  spadła  horda  tatarska  na  Ruś  i  za- 
łożywszy kosz  pomiędzy  Buskiem  a  Oleskiem,  szeroko  rozpuściła  swoje  zagony. 
Klęska  była  wprawdzie  i  teraz  wielka,  ale  przecież  nie  mogli  już  Tatarzy 
gospodarować  tak  swobodnie  jak  dawniej,  co  chwila  musieli  oni  staczać  utarczki 
z  podjazdami  polskimi,  a  kiedy  obciążeni  łupem  niezmiernym  przedzierali  się 
do  Krymu,  dopadł  ich  pod  Wiśniowcem  książę  Konstantyn  Ostrogski  wraz 
z  Mikołajem  Kamienieckim,  wielkim  hetmanem  polskim.  Siły  obustronne  były 
jak  zwyczajnie  w  tych  walkach  nierówne,  przeciw  20.000  ordzie  bowiem  sta- 
wało zaledwie  6000  Polaków  i  Litwinów,  zdolność  wodzów  jednak  i  dziel- 
ność rycerstwa  zapewniały  przewagę  orężowi  polskiemu.  Niemałą  też  pomocą 
dla  naszych  było  pole  bitwy.  Tatarzy  stali  nad  brzegiem  Horynia,  który 
w  tern  miejscu  rozlewając  się  szeroko,  tworzy  bagna  i  trzęsawiska,  utru- 
dniające w  wysokim  stopniu  połączenie  pomiędzy  oddziałami  nieprzyjaciel- 
skimi. Bitwa  w  takich  warunkach  stoczona,  skończyła  się  zupełnym  pogromem 
Tatarów.  Z  początku  zaczęli  oni  przemagać  Litwinów  i  Wołyńców,  ale  przy- 
tomność umysłu  Ostrogskiego,  który  swoich,  uciekających  już,  skłonił  do  wzno- 
wienia walki  i  uderzenie  Polaków  od  prawego  skrzydła  zdecydowało  zwy- 
cięstwo. Raz  złamani  nie  mogli  się  Tatarzy  opamiętać  i  szukali  w  ucieczce 
ocalenia.  Ogromna  ich  liczba  potopiła  się  w  bagnach  lub  zginęła  od  miecza, 
cały  obóz,  bogate  łupy  i  niezmierna  ilość  jeńców  dostała  się  w  ręce  zwy- 
cięskich hufców  polskich.  Radość  z  odniesionego  tryumfu  była  nadzwyczajna; 
odprawiono  w  całym  kraju  uroczyste  nabożeństwa  dziękczynne,  postanowiono 
święcić  odtąd  dzień  św.  Witalisa  (28.  kwietnia)  jako  święto  narodowe, 
nadworny  poeta  Krzycki  opiewał  czyny  rycerstwa  pod  Wiśniowcem  w  pieśni, 
oddzielnie  wydanej,1)  a  król  wynagradzał  hojnie  walecznych.  Bernard  Macie- 
jowski, sędzia  lubelski,  otrzymał  30  złotych  na  sprawienie  sobie  sukni  aksa- 
mitnej, Berend  Rusin  3  złote,  Spytek  Krakowczyk,  który  własnym  kosztem 
służył  50  złotych,  nie  licząc  wielu  innych,  co  w  rozmaity  sposób  łaski  kró- 
lewskiej doświadczyli. 

I  w  Krymie  sprawiło  zwycięstwo  pod  Wiśniowcem  niemałe  wrażenie. 
Tak  jak  po  klęsce  kleckiej,  tak  i  teraz  zgłosił  się  Mengli  Giraj  z  prośbą 
o  pokój  i  gotów  był  nawet  bratanka  swego  przysłać  na  zakładnika,  ale  król 
postanowił  innej  już  względem  Tatarów  trzymać  się  polityki.  Zwrócił  on  mia- 
nowicie uwagę  swoją  na  zreformowanie  obrony  państwa.  Ostatni  okres  czasu 
od  klęski  bukowińskiej  począwszy,  dowiódł  wyraźnie,  że  system  pospolitego 
ruszenia    trwający  z  małymi    zmianami    od    Kazimierza    Wielkiego,  jest  i  dla 


')  Wiszniewski:  Hist.  liter.  Tom  VI,  235. 


—     546     — 

szlachty  uciążliwy  i  do  odparcia  najazdów  nieprzyjacielskich  niewystarczający. 
Przekonanie  to  panowało  wtedy  już  w  całej  Europie  i  wszędzie  też  zaczęto 
utrzymywać  wojska  stałe,  kosztowne  wprawdzie,  ale  o  wiele  sprawniejsze 
i  sposobniejsze  do  wojny.  I  w  Polsce  także  posługiwano  się  za  Aleksandra  i  za 
panowania  obecnego  króla  często  żołnierzem  zaciężnym,  zachowując  pospolite 
ruszenie  tylko  na  wypadek  jakiegoś  wielkiego  niebezpieczeństwa,  a  w  praktyce 
system  ten  okazał  się  lepszym  i  skuteczniejszym.  Dokonanie  reformy  zupełnej 
w  tym  kierunku  zahaczało  jednak  o  trudności  finansowe.  Ówczesny  sposób 
opodatkowania  był  i  wadliwy  i  niesprawiedliwy  zarazem.  Już  ta  sama  okoli- 
czność, że  król  nie  posiadał  innych  środków  pieniężnych  jak  dwngroszowy 
pobór  i  dochody  z  dóbr  własnych  i  dlatego  co  roku  musiał  się  targować 
z  szlachtą  o  większe  zasiłki  podatkowe,  utrudniała  w  wysokim  stopniu  po- 
rządną gospodarkę  skarbową,  ale  obok  tego  był  i  ten  podatek  z  łanu  płacony, 
zupełnie  niesprawiedliwym,  bo  i  rozległość  łanu  bywała  rozmaita  i  urodzajność 
roli  niejednakowa.  Złemu  mogło  zaradzić  założenie  skarbu  publicznego,  bo  na- 
tenczas znalazłyby  się  środki  na  utrzymanie  wojska  stałego  i  możnaby  było 
pomyśleć  prędzej  lub  później  o  jakiejś  reformie  podatkowej.  Na  takiej  opie- 
rając się  zasadzie  uczynił  Jan  Łaski  prawdopodobnie  na  sejmie  r.  1510  wniosek 
o  utworzenie  skarbu  publicznego. ') 

Mieli  na  ten  cel  wszyscy  świeccy  i  duchowni  złożyć  połowę  dochodów 
swoich  z  czynszów  i  roli,  następnie  płacić  stale  co  roku  dwudziestą  część;  oprócz 
tych  dwóch  źródeł  wpływały  do  skarbu  wszelkie  pieniądze  z  należytości 
i  grzywien  sadowych.  Projekt  ten,  zbawienny  a  podniesiony  i  rozszerzony  w  lat 
kilkadziesiąt  przez  Frycza  Modrzewskiego,  spotkał  się  oczywiście  z  gwałtowną 
opozycyą  w  sejmie.  Oburzyło  się  nań  duchowieństwo  wolne  od  podatków,  po- 
wstała przeciw  niemu  szlachta,  z  taką  truduością  uchwalająca  niewielkie  pobory, 
i  pożyteczna  myśl  Łaskiego  upadła.  Jedynym  jej  skutkiem  było,  ^jak  przy- 
puszczać można,  uchwalenie  podatku  na  okres  dwuletni  i  owa  ofiara  dobro- 
wolna duchowieństwa  (40.000  złotych),  która  w  praktyce  zmalała  do  drobnej 
sumy  7000  złotych.  Tymczasem  stan  Rzeczypospolitej  wymagał  nadzwyczaj- 
nych środków,  zewsząd  groźne  zbierały  się  chmury  i  co  chwila  możDa  się  było 
wielkiej  spodziewać  wojny.  Wkrótce  zatem  po  sejmie  roku  1512,  na  którym 
prawie  tylko  małopolscy  zjawili  się  posłowie,  uchwalono  na  radzie  senatu 
reformę  wojskowa  i  podatkową.  Zamiast  pospolitego  mszenia  i  podatku  łano- 
wego miała  szlachta  płacić  na  przyszłość  6  złotych  za  jednego  jeźdźca;  pie- 
niądze te  byłyby  obracane  na  utrzymanie  zaciężnych  żołnierzy.  Projekt  ten, 
zaprowadzający  właściwie  wojsko  stałe,  postanowił  król  przedłożyć  najpierw 
sejmikom,  aby  uzyskawszy  tam  przychylna  dla  siebie  uchwałę,  z  rzeczą  go- 
tową już  stanąć  przed  sejmem  walnym. 

Sejmik  wielkopolski  w  Kole  zgodził  się  pod  wpływem  Łaskiego  zasa- 
dniczo na  wniosek  królewski,  zmienając  tylko  kwotę  6  złotych  na  5,  ale  po- 
minął   milczeniem    druga    część  projektu,  t.  j.  uchwalenie  poborów  na  obronę 

')  A.  Frycz  Modrzewski:  O  poprawie  Rzeczypospolitej.  (Wyd.  Turów.)  Str.  292. 
Dr.  Alfred  Blumenstock:  Plany  reform  skarbono- wojskowych  w  pierwszej  połowie  panowania 
Zygmunta  Starego.  Przewodnik  naukowy  i  literacki  z  roku  1888. 


—     547     — 

potoczna  aż  do  czasu,  gdy  nowa  ustawa  wejdzie  w  życie.  Zrażony  tern  Zygmunt 
namyślił  się  inaczej,  uchwałę  kolską  złożył  ad  acta  i  na  sejmie  piotrkowskim 
w  roku  1512  wystąpił  z  innym  projektem  organizacyi  wojskowej.  Podług  tego 
podzielono  całe  państwo  na  pięć  okręgów,  które  kolejno  od  Wielkiejnocy  do 
św.  Marcina  miały  bronić  granic  Rzeczypospolitej;  nie  należała  do  tego  po- 
działu Ruś,  która  z  powodu  wyjątkowego  swego  położenia  była  obowiązana 
do  nieustannej  służby  wojskowej.  Król  z  własnych  swoich  dochodów  miał 
utrzymywać  hetmana,  artyleryą  i  300  koni,  duchowieństwo  i  miasta  300  koni 
i  400  piechoty.  Ale  i  ten  projekt,  zawierający  w  sobie  rezygnacyą  z  dawniej- 
szych planów  królewskich,  nie  podobał  się  szlachcie;  posłowie  wielkopolscy 
mianowicie  zasłonili  się  brakiem  instrukcyi,  nie  pozostawało  zatem  nic  innego, 
jak  tylko  sprawę  całą  znowu  przedłożyć  sejmikom.  Pierwszy  miał  wypowie- 
dzieć zdanie  swoje  sejmik  wielkopolski  w  Poznaniu  i  tu  było  niebezpieczeń- 
stwo największe,  bo  Wielkopolanie,  oddaleni  od  kresów  wschodnich  i  połu- 
dniowych, mniej  byli  skłonni  do  ponoszenia  nowych  ciężarów,  a  nadto  w  łonie 
duchowieństwa  wielkopolskiego  powstała  wyraźna  przeciw  projektowi  opozycya. 
Podniecał  ją  mianowicie  biskup  płocki,  Ciołek,  jużto  z  niechęci  ku  Łaskiemu, 
jużto  osobiście  urażony  świeżo  powziętą  uchwałą  kapituły  gnieźnieńskiej,  wy- 
mierzoną przeciw  zabiegom  jego  o  uzyskanie  godności  kardynalskiej.1)  Mimo 
tych  przeciwności  jednak  zwyciężył  król,  Wielkopolanie  przyjęli  projekt  z  pew- 
nemi  tylko  zmianami.  Zgodzili  się  więc  na  podział,  żądali  atoli,  aby  w  czwartym 
roku,  gdy  na  nich  kolej  przyjdzie,  mogli  zamiast  służby  osobistej  składać 
opłatę  po  12*/a  złotych  od  konia.  Za  tym  przykładem  poszła  także  i  Mało- 
polska i  zdawało  się,  że  król  nareszcie  dopiął  upragnionego  celu.  Ale  poza  tą 
pozorną  zgodą  kryły  się  właściwe  trudności.  Do  wykonania  ustawy  konieczną 
była  t.  zw.  taksacya;  co  roku  miało  się  odbywać  około  św.  Michała  zebranie 
szlachty,  na  którem  wojewoda  z  kasztelanem  i  dwoma  delegatami  ziemiańskimi 
mieli  przeprowadzić  oszacowanie  obowiązanych  do  pospolitego  ruszenia  i  układać 
odpowiednie  regestra.  Kto  zamiast  służby  osobistej  płacił  pieniądze,  powinien 
był  składać  przeznaczoną  na  niego  kwotę  co  roku  w  czasie  od  8.  grudnia  do 
6.  stycznia,  a  to  pod  grozą  konfiskaty  majątku.  0  ten  szkopuł  rozbiła  się 
właściwie  cała  ustawa.  Kiedy  bowiem  przyszło  do  oszacowania  na  sejmiku 
proszowickim,  nie  mogli  zgromadzeni  żadną  miarą  zgodzić  się  na  to,  kto  re- 
gestra ułożone  ma  przechowywać;  senatorowie  nie  dowierzali  szlachcie,  szlachta 
podejrzywała  senatorów,  o  bezpieczeństwie  Rzeczypospolitej,  o  obowiązkach 
względem  ojczyzny  zapomniano.  Słusznie  też  pisał  król  do  kasztelana  krakow- 
skiego w  roku  1513:  „Zbytecznem  jest  pracować  dla  dobra  tych,  którzy  dobra 
swego  nie  pragną  i  niem  gardzą".  Tymczasem  za  przykładem  sejmiku  proszo- 
wickiego  poszedł  sejmik  ruski,  za  nim  podolski.  Nadaremnie  sejm  zwołany 
pod  nieobecność  króla  bawiącego  na  Litwie,  starał  się  podtrzymać  projekt 
pierwotny  i  zmienił  niektóre  szczegóły  oszacowania,  sejmik  ziemi  krakowskiej, 
odbyty  w  Wojniczu,  nie  zgodził  się  na  te  uchwały  i  oświadczył  przez  posła 
swego,  Taszyckiego,  królowi  w  Wilnie,  że  posłowie  sejmowi  krakowscy  prze- 


')  Ulanowski:  Acta  Capitulorum  etc.  Tom  I,  str.  612. 


-     548     - 

kroczyli  swoje  instrukcye.  Zygmunt  zgromił  wprawdzie  i  Taszyckiego  i  szlachtę 
krakowską,  ale  dłużej  nie  mógł  się  już  łudzić.  Jakoż  sejm  roku  1515  za- 
niechał reformy  i  uchwalił  po  staremu  pobór  po  15  groszy  z  łanu  dla  Wielko- 
polski, po  12  dla  Małopolski  na  przeciąg  lat  trzech.  Pogrzebano  tak  reformę 
zbawienną  w  chwili  najfatalniejszej,  kiedy  należało  wyzyskać  świetne  zwy- 
cięstwo orszańskie,  stracony  Smoleńsk  Moskwie  odebrać,  granice  wschodnie 
od  dalszych  najazdów  ubezpieczyć  i  rozwinięciem  imponującej  siły  wojskowej 
poskromić  buntownicze  zamiary  przybranego  w  habit  krzyżacki  Hohenzollerna. 
Zamiast  tego,  targowano  się  z  królem  przez  lat  kilka,  przyjmowano  i  odrzu- 
cauo  jego  projekta,  a  tymczasem  uchylano  się  od  płacenia  podatków  pod  po- 
zorem, że  nowy  system  obrony  inne  na  szlachtę  nakłada  obowiązki.  Zmniej- 
szają się  też  dochody  skarbu  publicznego;  od  1.  października  1512  do 
31.  grudnia  1513  roku  wynoszą  one  58.149  złotych,  wydatki  93.647  złotych, 
w  roku  następnym  1514  dają  pobory  tylko  33.669  złotych,  szlachta  spuszcza 
się  na  taksacyą,  której  w  duchu  nie  pragnie,  którą  chce  obalić  i  obala  rze- 
czywiście, duchowieństwo  uchyla  się  od  dalszych  zasiłków  dla  skarbu  i  przez 
posła  swego,  kanonika  łęczyckiego  Handę,  uzyskuje  od  króla  opust  kontry- 
bucyi,  jaką  ponosić  miało  w  kwocie  2000  złotych. 

Z  tern  skąpstwem  i  z  tą  obojętnością  dla  sprawy  publicznej  spotyka 
się  Zygmunt  w  chwili  grożącej  najpierw,  a  następnie  już  toczącej  się  wojny 
z   Moskwą. 

Wasyl  pomimo  niepowodzeń,  jakich  doznał  przy  ostatnim  napadzie  na 
Litwę,  nie  zmienił  wcale  zasadniczej  swojej  polityki  względem  Polski.  Zabór 
Smoleńska  i  Kijowa  był  po  dawnemu  celem  jego  zabiegów,  a  środkiem  intryga 
i  podburzanie  przeciw  Polsce  wszystkich  sąsiadów,  z  którymi  go  łączyła 
wspólność  wiary  i  jednakowa  ku  Jagiellonom  nienawiść.  System  ten  prakty- 
kowany już  od  dłuższego  czasu  przynosił  niemałe  Moskwie  korzyści,  pozyskała 
una  sobie  Stefana  mołdawskiego,  na  jej  skinienie  pustoszył  chytry  Mengli 
Giraj  prowincye  litewskie  i  ruskie,  Maksymilian  nawet  podawał  rękę  wielkiemu 
kniaziowi,  aby  tylko  Polskę  ubezwładnić  i  pognębić.  Do  tego  licznego  zastępu 
nieprzyjaciół  naszych  przyłączył  się  obecnie  także  Gliński,  straszny  swoją  nie- 
nawiścią ku  wszystkiemu  co  polskie,  przebiegły  i  posiadający  rozległe  po 
świecie*  stosunki.  Widzieliśmy  jak  z  jego  inicyatywy  zaczęła  się  kleić  nowa 
przeciw  Polsce  koalicya.  Nie  doszła  ona  wprawdzie  do  skutku,  ale  musiała 
niewątpliwie  Wasyla  ośmielić  i  podnieść  na  duchu.  To  ubieganie  się  książąt 
niemieckich  o  względy  moskiewskie,  ta  gotowość  do  przymierza  z  schizmaty- 
kami  przeciw  katolickiej  Polsce  przedstawiała  wielkiemu  kniaziowi  w  innem 
zupełnie  świetle  stosunki  państw  europejskich.  Wiedział  on  teraz  co  trzymać 
o  owych  nawoływaniach  do  wielkiej  na  Turka  wyprawy  i  o  wspólnośei  inte- 
resów chrześcijańskich,  poznał,  że  poza  szumnymi  frazesami  humanistycznych 
oratorów  kryje  się  wzajemny  antagonizm  mocarstw  i  obłuda  i  położenie  to 
postanowił  wyzyskać  dla  siebie  i  dla  swoich  planów.  Wojna  z  Polską  wyda- 
wała mu  się  w  tych  stosunkach  łatwą,  chodziło  tylko  o  pozory,  któreby  nowy 
napad  na  Litwę  jakotako  usprawiedliwić  mogły.  Pod  tym  względem  jednak 
nie    robiła    sobie    dyplomacya    moskiewska    nigdy     zbytecznych    skrupułów. 


-     549     - 

W  październiku  więc  roku  1512  stanęło  w  Wiluie  poselstwo  Wasyla  ze  skargą 
na  prześladowania,  jakich  miała  wrzekomo  doznawać  królowa  Helena  i  groziło 
wojna  w  razie  gdyby  Zygmunt  pokrzywdzonej  dostatecznego  nie  dał  zadość- 
uczynienia. Król  odpowiedział  zgodnie  z  prawdą,  że  wieści  o  Helenie  rozsie- 
wane są  mylne,  ale  Wasyl  wynalazł  wnet  inne  powody,  podejrzy  wał  miano- 
wicie Zygmunta,  że  skłonił  *»Tatarów  do  napadu  na  Moskwę  i  nie  czekając 
wiele,  wysłał  pod  koniec  roku  1512  ogromne  wojsko  na  Litwę,  którego 
głównym  celem  miało  być  zdobycie  Smoleńska.  Oblężenie  nie  powiodło  się 
jeduak ;  nadaremnie  ostrzeliwali  Moskale  z  140  dział  mury  twierdzy,  nadaremnie, 
spoiwszy  żolnierstwo,  przypuścili  o  północy  szturm  gwałtowny,  odparci  na 
wszystkich  punktach,  zostawili  11.000  trupów  i  wrycofali  się  z  granic  litew- 
skich, znacząc  odwrót  swój  srogiem  spustoszeniem  całej  okolicy.  Nie  lepszy 
skutek  miała  druga  wyprawa  w  roku  1513;  i  teraz  odparto  Moskali  od  Smo- 
leńska i  Połocka  i  przy  przeprawie  przez  Dniepr,  pod  Orszą,  ciężkie  zadano 
im  straty.  Zdawało  się,  że  po  tych  niepowodzeniach  zaniecha  Wasyl  dalszej 
wojny  i  dlatego  król,  zajęty  właśnie  przeprowadzeniem  reformy  wojskowej, 
zgłosił  się  w  listopadzie  roku  1513  z  propozycyami  pokojowemi  do  Moskwy. 
Tymczasem  jednak  zmieniły  się  stosunki,  bo  w  lutym  roku  1514  przybył  do 
Wasyla  poseł  cesarski,  Jerzy  Schnitzenpaumer,  ofiarując  mu  przymierze  przeciw 
Polsce.  Była  to  owa  wielka  koalicya,  do  której  mieli  wchodzić  i  król  duński 
i  książęta  sascy  i  margrabia  brandenburski  i  mistrz  krzyżacki  Albrecht.  Nie 
przyszła  ona  wprawdzie  prędko  do  skutku  ani  w  takich  jak  z  początku  my- 
ślano rozmiarach,  gdyż  dopiero  4.  sierpnia  1514  roku  stanął  traktat  tylko 
pomiędzy  cesarzem  i  Moskwą,  ale  Wasyl  zaczął  natychmiast  innym  przema- 
wiać językiem,  domagać  się  odstąpienia  Smoleńska  i  zwrotu  jeńców  zabranych, 
tak  że  o  pokoju  mowy  być  nie  mogło.  Z  jednej  i  z  drugiej  strony  zatem  go- 
towano się  do  wojny.  Moskale  pierwsi  pojawili  się  w  polu;  ogromne  ich 
wojsko,  opatrzone  liczną  artyleryą,  którą  kierowali  biegli  puszkarze  włoscy 
i  niemieccy,  przysłani  przez  cesarza  Maksymiliana,  podstąpiło  pod  Smoleńsk. 
Zygmunt  przewidując  ten  zamach,  wysłał  na  wzmocnienie  załogi  smoleńskiej 
500  piechoty  polskiej  pod  wodzą  Szpargalda,  ale  pomoc  ta  przybyła  zapóźno 
i  zastała  miasto  ze  wszystkich  stron  już  ściśnięte  oblężeniem.  Obrona  mimoto 
była  dzielna;  nie  pomogła  Moskalom  liczebna  przewaga,  nie  pomogła  wyborna 
artyleryą,  Wasyl  zniechęcony  chciał  już  zwinąć  oblężenie,  kiedy  oparł  się  temu 
Gliński,  podając  inny  sposób  opanowania  twierdzy.  Rozpoczął  on  mianowicie 
układy  z  rotmistrzami  i  dowódcami  załogi  smoleńskiej,  a  że  to  byli  przeważnie 
Rusini,  więc  zdołał  ich  zręcznie  przekonać  i  do  zdrady  nakłonić.  To,  czego 
dokonać  nie  mogła  cała  potęga  moskiewska,  dopiął  Gliński  intrygą  i  prze- 
biegłością swoją.  Niezwyciężona  załoga  smoleńska  otwrorzyła  w  ostatnich  dniach 
lipca  bramy  miasta  Wasylowi.  Zygmunt  tymczasem  zawiedziony  w  nadziejach 
swoich  co  do  przeprowadzenia  reformy  wojskowej  i  walcząc  z  największemi 
trudnościami,  gromadził  wojsko  i  pieniądze,  układał  się  z  Tatarami,  przyjmo- 
wał pośrednictwo  Stolicy  apostolskiej,  która  przez  legata  swego,  Pizona,  sta- 
rała się  nakłonić  wielkiego  kniazia  do  zgody  z  Polską.  Pomimo  szczupłych 
bardzo    środków    pieniężnych    zaciągnięto    w    Krakowie    7000    żołnierzy    pod 


—     550     — 

Janem  Swierszczowskim  i  całą  tę  siłę  wraz  z  chorągwiami  nadwornemi,  któremi 
dowodził  Sampoliński,  wysłano  na  Litwę,  dokąd  także  i  król  podążył. 

Wszystko  to  przychodziło  zapóźno,  bo  jak  grom  z  jasnego  nieba  na- 
deszła nagle  wiadomość  o  poddaniu  się  Smoleńska.  Zygmunt  acz  mocno  tern 
dotknięty,  nie  upadł  jednak  na  duchu,  zwołał  pospolite  ruszenie  litewskie 
i  powierzywszy  naczelne  dowódtzwo  nad  wojskiem  księciu  Konstantynowi 
Ustrogskiemu,  ruszył  ku  Dnieprowi.  Siły,  jakiemi  rozporządzał,  nie  były 
wielkie;  armia  polsko-litewska  liczyła  34.000  ludzi,  ale  ożywiona  najle- 
pszym duchem  i  prowadzona  przez  doświadczonego  wodza,  nie  potrzebo- 
wała obawiać  się  przewagi  moskiewskiej.  Wasyl  powodzeniem  swojem  dotych- 
czasowem  nadęty,  wysłał  80.000  ludzi  nad  Berezynę  przeciw  Polakom,  sam 
pozostał  w  Smoleńsku,  nie  wątpiąc  ani  na  chwilę  o  zwycięstwie.  Całe  jego 
postępowanie  jednak  w  nowo  zdobytym  kraju,  rabunek  Smoleńska,  dokonany 
po  zajęciu  miasta  wbrew  warunkom  kapitulacyi  i  srogie  spustoszenie  całej 
okolicy  musiało  wywołać  pewną  reakcyą  w  umysłach  tych,  co  zawierzywszy 
układnym  słowom  Glińskiego,  doznawali  teraz  dobroczynnej  opieki  nowego 
swego  pana.  A  i  sam  Gliński,  sprawca  tych  wszystkich  nieszczęść,  nie  czuł 
się  snąć  ani  zadowolonym  ani  bezpiecznym  w  Moskwie,  kiedy  za  pośredni- 
ctwem węgierskiem  nawiązał  układy  z  Zygmuntem  i  przyrzekł  w  zamian  za 
przebaczenie  i  łaskę  królewską  wydać  Smoleńsk  Polakom  i  opuścić  służbę 
moskiewską.  Król  zgodził  się  na  te  warunki  i  rzecz  cała  była  już  zupełnie 
ułożona,  kiedy  Gliński,  w  własne  uwikłany  sieci,  padł  ofiarą  zdrady.  Moskale 
ostrzeżeni,  jak  mówiono,  przez  nieprzyjaciół  Glińskiego  w  obozie  polskim, 
schwytali  Trepkę,  który  w  roli  zbiega  przewoził  korespondencye  na  obie 
strony  i  wycisnąwszy  na  nim  zeznania,  kompromitujące  Glińskiego,  rzecz  całą 
odkryli.  Na  kilka  dni  przed  bitwą  orszańską  odesłał  Wasyl  zwycięzcę  z  pod 
Kłecka  w  kajdanach  do  Moskwy. l) 

Wśród  tego  posuwało  się  wojsko  polskie  przez  Mołodeczno  i  Mińsk  do 
Borysowa.  Moskale,  jakkolwiek  liczbą  przeważający,  nie  bronili  tu  przejścia 
przez  Berezynę,  lecz  cofnęli  się  ku  Orszy,  aby  tam  pod  osłoną  Dniepru  ocze- 
kiwać Polaków,  wielki  kniaź  pozostał  w  Smoleńsku,  o  24  mil  od  przyszłego 
pola  bitwy,  a  pewny  zwycięstwa  naprzód  już  rozdawał  prowincye  litewskie 
pomiędzy  swoich  bojarów.  Tym  razem  jednak  miały  go  zawieść  nadzieje.  Po- 
lacy i  Litwini  przybywszy  nad  brzegi  Dniepru,  ujrzeli  na  drugiej  stronie  rzeki 
ogromne  wojsko  moskiewskie  gotowe  do  bitwy.  Położenie  nie  było  korzystne, 
przejście  Dniepru  bowiem  w  obliczu  przeważających  sił  nieprzyjacielskich  na- 
stręczało wielkie  trudności.  Mimoto  powiodło  się  Ostrogskiemu  w  nocy 
z  7.  na  8.  września  ustawić  most  i  z  brzaskiem  dnia  przeprowadzić  na  drugą 
stronę  piechotę  i  artyleryą.  Moskale  ufni  w  swoją  potęgę,  nie  stawiali  wielkich 
przeszkód  wojsku  polskiemu  i  dopiero  teraz,  ocknąwszy  się  ze  snu,  ujrzeli 
następującego  nieprzyjaciela.  Ale  Polacy  nie  dali  im  już  czasu  do  namysłu; 
jazda    polska    wpław    przebyła  rzekę  i  na  przeciwległym  brzegu  ustawiła  się 


*)  Kronika  Wapowskiego,  str.  118.     Zygmunt  I  wspomina  o  tym  wypadku  w  liście  do 
Łaskiego  z  dnia  25.  września  1514  roku.  Acta  Tomiciana.  Tom  III,  str.  184. 


551     — 


w  szyku  bojowym.  Prawe  skrzydło  zajęli  Polacy,  lewe  Litwini,  piechotę 
umieszczono  pomiędzy  chorągwiami  jezdnemi.  Przez  pewien  czas  stały  tak  oba 
wojska  w  szyku  bojowym  naprzeciw  sobie,  wreszcie  rozpoczęli  bitwę  Polacy 
i  walka  zawrzała  wnet  na  całej  linii.    Przewaga  nieprzyjaciela  była  wprawdzie 


Jan  Kochanowski. 

zbyt  wielka,  aby  ją  natychmiast  przełamać  można  było,  ale  też  i  natarcie 
hufców  polsko-litewskich  musiało  być  dzielne,  skoro  Moskale  mimo  sił  tak 
znacznych,  obronne  tylko  zajmowali  stanowisko,  skoro  po  kilkugodzinnym  boju 
nie  zyskawszy  ani  piędzi  ziemi,  wahać  się  zaczęli.  Gdy  bowiem  walka 
w  pierwszej  linii  z  największą  toczyła  się  zaciętością,  skierowała  artylerya  polska 

39 


—     552     — 

ogień  swój  na  rezerwy  moskiewskie,  gdzie  pod  gradem  kul  i  pocisków  nie- 
słychane powstało  zamieszanie.  W  jednej  chwili  zaczęły  uciekać  ostatnie 
szeregi  nieprzyjacielskie,  zachwiała  się  druga  linia,  a  od  lewego  skrzydła 
z  zarośli  wysunęła  się  jazda  polska,  którą  Świerszczowski  wysłał  zrana 
w  celu  obejścia  Moskali.  Natarcie  oddziału  tego,  liczącego  800  koni,  rozstrzygnęło 
los  bitwy,  nieprzyjaciel  zmieszany  i  przerażony  nie  stawiał  już  oporu,  popłoch 
ogólny  ogarnął  całą  armię  moskiewską  i  wszystko  do  bezładnej  rzuciło  się 
ucieczki.  Tu  jednak  największa  spotkała  ich  klęska,  bo  jazda  polska  wsiadłszy 
na  karki  uciekających,  sprawiła  pomiędzy  nimi  rzeź  straszliwą.  Szalony  pościg, 
oświecany  promieniami  zachodzącego  słońca  wrześniowego,  trwał  przez  kilka 
godzin.  O  cztery  mile  od  pobojowiska  wstrzymała  Moskali  rzeczka  Koprzywna, 
mająca  tu  brzegi  częścią  wysokie,  częścią  bagniste  i  podmokłe.  Przerażeni, 
cięci  mieczami  polskimi,  rzucali  się  żołnierze  moskiewscy  na  oślep  w  nurty 
rzeki,  a  tłok  uciekających  i  zamieszanie  było  tak  wielkie,  że  znaczna  część 
zamiast  ocalenia  śmierć  w  falach  znalazła.  Ogromna  ilość  trupów  ludzkich 
i  końskich  zaległa  łożysko  rzeki,  woda  wstrzymała  się  w  swoim  biegu  i  krwią 
zarumieniona,  rozlała  się  po  bagnach  nadbrzeżnych,  gdzie  znużeni  pogonią 
Polacy  tym  wstrętnym  napojem  upadające  siły  swoje  krzepić  musieli.  Pogrom 
Moskali  wśród  takich  okoliczności  był  zupełny  i  prawie  do  wiary  niepodobny. 
Stracili  oni  w  zabitych  i  rannych  blisko  połowę  swego  wojska,  około 
30.000  ludzi,1)  Iwan  Czeladnin,  wódz  naczelny,  37  wojewodów  i  1500  bojarów 
dostało  się  do  niewoli,  cały  obóz  z  niezmiernymi  łupami  wpadł  w  ręce  pol- 
skie, a  wielki  kniaź  Wasyl,  oczekujący  na  pewne  zwycięstwa  w  Smoleńsku, 
na  pierwszą  wieść  o  klęsce  uciekł  do  Moskwy.  Otwierała  się  teraz  dla  Polski 
niezrównana  sposobność  do  odzyskania  Smoleńska  i  wszystkich  zaborów  mo- 
skiewskich, ale  zamiast  korzystać  z  przerażenia  nieprzyjaciela,  wodzowie  polscy 
i  litewscy  stracili  czas  najdroższy  na  wypoczynku  pod  Orszą  i  dopiero  na  wy- 
raźny rozkaz  króla,  który  stał  w  Borysowie,  o  40  mil  od  pola  bitwy,  ruszyli 
ku  Smoleńskowi.  Tymczasem  Moskale,  ochłonąwszy  cokolwiek  z  przestrachu, 
opatrzyli  twierdzę  znaczną  załogą,  a  że  pora  była  już  spóźniona  i  jesień 
chłodna  się  zaczęła,  zaniechali  Polacy  oblegania  Smoleńska  i  zmarnowali  w  ten 
sposób  niepowrotnie  owoce  świetnego  orszańskiego  zwycięstwa.  Nie  było  ono 
o  tyle  tylko  bez  skutku,  że  sprawiło  w  całej  Europie  głębokie  wrażenie  i  pod- 
niosło sławę  imienia  polskiego.  W  Rzymie  szczególniej  radowano  się  z  pogromu 
heretyckiej  Moskwy,  na  polecenie  Leona  X  odprawiono  uroczyste,  dziękczynne 
nabożeństwo  w  kościele  św.  Piotra,  a  po  ukończeniu  mszy  Św.,  na  której  był 
obecnym  papież  i  wszyscy  kardynałowie,  podnosił  w  wymownych  słowach, 
słynny  naó wczas  kaznodzieja  Camillus  Porcius,  cnoty  i  zasługi  króla  Zygmunta 
około  świata  chrześcijańskiego. 

Kongres  wiedeński  w  roku  1515.  —  Śmierć  królowej  Barbary.  —  Mał- 
żeństwo Zygmunta  z  Boną.  W  Wiedniu  przeciwnie  panowało  wielkie  nieza- 
dowolenie i  niepospolita  konsternacya  z  powodu  tego  niespodziewanego  obrotu 
rzeczy.  Cesarz  Maksymilian  nie  posiadał  się  z  gniewu  i  oburzenia,  i  kiedy  król 

l)  Szczegóły  w  listach  królewskich  do  biskupa  krakowsk.  Jana  Konarskiego,  do  Łaskiego 
i  innych,  tudzież  w  liście  legata  papieskiego  Pizona.  Acta  Tomiciana,  III,  str.  181—204. 


—     553     — 

Zygmunt  wysłał  do  Rzymu  w  poselstwie  Mikołaja  Wolskiego  i  dał  mu  14  jeńców 
moskiewskich,  aby  ich  przedstawił  papieżowi,  napadnięto  posła  polskiego 
tuż  u  granic  włoskich,  na  terytoryum  cesarskiem,  i  owych  jeńców  odbito,  aby 
ich  potem  przez  Lubekę  morzem  odesłać  Wasylowi.  Pobudki  tej  polityki  ce- 
sarskiej są  nam  znane  z  poprzednich  ustępów.  WT  chwili,  kiedy  dyplomacya 
austryacka,  wbrew  przeciwnym  zabiegom  Zapoliów,  była  już  bliska  upragnio- 
nego swego  celu,  kiedy  wr  roku  1511  poseł  Maksymiliana  Cuspinian  przypro- 
wadził do  skutku  zaręczyny  królewny  Anny  z  arcyksięciem  Ferdynandem  i  kró- 
lewicza Ludwika  z  arcyksiężniczką  Maryą,  powstała  nagle  na  dworze  polskim 
myśl  ożenienia  Zygmunta  z  Barbarą  Zapoliówną.  Nadaremnie  starał  się  cesarz 
przeszkodzić  tym  związkom,  nadaremnie  ofiarował  przez  posła  swego,  Jerzego 
Sztertza,  królowi  polskiemu  rękę  jednej  z  córek  Ludwika  księcia  Gonzagi,  na- 
daremnie sam  teraz  chciał  się  ożenić  z  siostrą  Zygmunta,  królewną  Elżbietą, 
na  dworze  polskim  zabiegi  te  spóźnione  żadnego  nie  odniosły  skutku.  Podraż- 
niony tern  Maksymilian  chwycił  się  innego  środka  i  z  wrzekomego  przyjaciela 
Zygmunta  stał  się  najzawziętszym  jego  wrogiem.  Doświadczył  tego  król  naj- 
pierw w  sprawie  pruskiej.  Nowo  obrany  mistrz  krzyżacki,  Albrecht  branden- 
burski, skłaniał  się  po  pewuem  wahaniu  do  złożenia  hołdu  Zygmuntowi  I;  brat 
jego,  margrabia  Kazimierz,  zawarł  nawret  w  tym  celu  osobny  układ  z  królem 
na  sejmie  piotrkowskim  w  roku  1512  i  Albrecht  miał  przybyć  niebawem  do 
Poznania,  aby  przysięgę  na  warunki  pokoju  toruńskiego  wykonać.  Zdawało 
się,  że  w  ten  sposób  sprawa  pruska  ostatecznie  będzie  uregulowana,  ale  Ma- 
ksymilian umiał  temu  przeszkodzić,  zakazał  bowiem  mistrzowi  składać  przy- 
sięgę, a  następnie  postarał  się  o  to,  aby  spór  pomiędzy  Polską  i  zakonem 
poddać  pod  sąd  soboru  lateraneńskiego.  Król,  zagrożony  wojną  moskiewską 
i  zajęty  reformą  wojskową,  której  szlachta  w  dziwnem  zaślepieniu  swojem 
i  wbrew  oczywistem  potrzebom  państwa,  największe  stawiała  trudności,  musiał 
się  zgodzić  na  wszystko.  Wysłano  zatem  do  Rzymu  arcybiskupa  Łaskiego 
i  Stanisława  Ostroroga,  kasztelana  kaliskiego.  Misya  ta  miała  pod  względem 
politycznym  nadzwyczaj  wielkie  dla  Polski  znaczenie.  Nieobecność  Łaskiego 
bowiem,  który  był  stałym  przeciwnikiem  Habsburgów  i  wskutek  niepospolitego 
swego  doświadczenia,  wywierał  wpływ  znaczny  na  postanowienia  króla  i  seuatu, 
ułatwiła  w  wysokim  stopniu  zabiegi  austryackiej  dyplomacyi  i  co  gorsza  może, 
przyczyniła  się  bardzo  do  udaremnienia  reformy. 

Jakkolwiek  bowiem  Łaski  nie  posiadał  wielkich  u  duchowieństwa  pol- 
skiego sympatyj,  to  jednak  w  pływem  swoim  i  powagą  umiał  trzymać  na  wodzy 
ruchliwe  i  planom  królewskim  nieprzychylne  żywioły.  Ustało  to  oczywiście 
podczas  jego  pobytu  w  Rzymie,  a  duchowieństwo  niechętne  ponoszeniu  zna- 
cznych ciężarów  na  cele  ogólne,  uchylało  się  od  płacenia  kontrybucyi,  jaką 
nań  nałożono,  zasłaniając  się  nieobecnością  prymasa. ł)  Nie  dosyć  na  tern,  cała 
działalność  Łaskiego  w  Rzymie  była  tego  rodzaju,  że  zachwiała  znaczenie 
jego  u  dworu  i  pomnożyła  liczbę  jego  nieprzyjaciół.  Wskutek  intryg  cesar- 
skich bowiem  i  zabiegów  krzyżackich  wzięła  sprawa  pruska  na  soborze  obrót 


')  Acta  Toraiciana,  III,  51. 

39" 


-     554     — 

dla  Polski  wcale  niepomyślny,  z  kancelaryi  papieskiej  wychodziły  coraz  częściej 
pisma  ubliżające  powadze  i  sprawom  zwierzchniczym  króla  w  ziemiach 
pruskich,  a  winę  za  to  wszystko  składano  na  prymasa,  który  bawiąc  przez 
cały  rok  w  Rzymie,  nic  pożytecznego  dla  Rzeczypospolitej  zdziałać  nie  zdołał. l) 
Drażniło  to  Zygmunta  tern  więcej,  gdy  i  w  innych,  drobniejszych  kwestyach 
na  bezustanne  prawie  natrafiał  przeszkody.  Mianowany  niedawno  po  Macieju 
Drzewickim  na  biskupstwo  przemyskie  Piotr  Tomicki,  nie  mógł  się  doczekać 
potwierdzenia  swego  w  Rzymie,  a  znany  historyk  Bernard  Wapowski  intry- 
gował wprost  przeciw  królowi.  I  to  pierwsze  niepowodzenie  i  tę  drugą  robotę 
podziemną  przypisywano  niezupełnie  słusznie,  o  ile  się  zdaje,  Łaskiemu.  To- 
micki narzekał  głośno  na  powolność  prymasa,  król  nie  mógł  się  w7ydziwić,  że 
sprawa  promocyi  tak  długo  w  Rzymie  zalega,  a  Wapowskiemu  groził  surową 
karą,  która  go  minąć  nie  miała. 2)  Niepowodzenia  te  podkopywały  oczywiście 
kredyt  Łaskiego  u  dworu  i  cały  jego  system  polityczny,  podnosząc  zarazem 
ludzi  nowych,  prymasowi  i  jego  widokom  nieprzychylnych.  Należał  do  nich 
przed  innymi  Tomicki,  w  ostatnich  czasach  używany  do  misyj  politycznych, 
działający  zupełnie  w  duchu  Łaskiego,  a  teraz  na  niego  rozżalony,  należał 
Krzycki,  siostrzeniec  Tomickiego,  piastujący  urząd  kanclerza  królowej  Barbary. 
Obaj  oni  czuli  się  dotknięci  nietylko  przez  prymasa,  ale  i  przez  rodzinę  Za- 
poliów,  bo  gdy  zawakowało  biskupstwo  przemyskie,  polecali  Zapoliowie  na 
tę  godność  proboszcza  budzińskiego,  Michała  Hamella,  podczas  gdy  król  Wła- 
dysław i  Szakmary,  biskup  z  Pięciu  Kościołów,  znany  stronnik  habsburski, 
czynili  wielkie  starania  za  Tomickim,  forytując  go  nietylko  na  katedrę  prze- 
myską, ale  i  na  urząd  podkanclerski.  W  ten  sposób  pozyskali  oni  sobie 
i  Tomickiego  i  Szydłowieckiego,  który  wt  razie  posunięcia  Tomickiego  na  pod- 
kanclerstwo  miał  otrzymać  pieczęć  większą.  Stronnictwo  Zapoliów  przeciwnie 
straciło  w  znacznej  części  sympatye  Tomickiego,  bo  Tomicki  powiadomiony 
przez  Krzyckiego  o  zabiegach  czynionych  na  korzyść  Hamella,  upatrywał 
w  tern  słusznie  czy  niesłusznie  krzywdę  sobie  wyrządzoną  przez  tych,  dla 
których  dotąd  jak  najlepiej  był  usposobiony.3)  Drobne  te  na  pozór  wypadki 
w  związku  z  ogólnem  położeniem  politycznem  wywarły  wpływ  na  cały  do- 
tychczasowy kierunek  polityki  polskiej.  Król,  zaniepokojony  intrygami  Maksy- 
miliana, opuszczony  przez  szlachtę  i  rozgniewany  opieszałością  wodzów  swoich, 
którzy  orszańskiego  zwycięstwa  należycie  wyzyskać  nie  umieli,  był  skłonniej- 
szym  do  traktatów  niż  do  dalszego  prowadzenia  wojny,  możliwem  to  zaś  było 
tylko  wtedy,  jeżeliby  się  powiodło  odciągnąć  cesarza  od  przymierza  z  Moskwą 
i  od  popierania  zakonu.  Z  drugiej  strony  i  Maksymilian  także  przekonał  się 
bardzo  rychło,  że  król  węgierski  bez  porozumienia  z  bratem  nie  zgodzi  się 
żadną  miarą  na  związki  małżeńskie  z  Habsburgami.  Wiec  jakkolwiek  poseł 
polski,  Rafał  Leszczyński,  wysłany  do  cesarza  w  sprawie  pruskiej  (w  maju 
roku  1514),  szorstką  otrzymał  odpowiedź,  jakkolwiek  przymierze  z  Moskwą 
przyszło  do  skutku,  a  Maksymilian  puszczając  wodze  bujnej  swojej  wyobraźni, 

')  Tamże  str.  45.  Propozycje  sejmowe.  List  króla  do  Łaskiego  str.  81, 

*)  Tamże.  Tomicki  do  Lubrańskiego,  str.  70.  Król  do  Łaskiego,  str.  146. 

8)  Liske  Ksawer}-:  Studya  z  dziejów  wieku  XVI.  Poznań  1867.  Str.  22  i  nast. 


—     555     — 

nawet  o  podziale  Polski  zamyślał,  znał  on  mimoto  zanadto  dobrze  słabość 
koalicyi  i  swoją  własną,  aby  wszystko  stawiać  na  kartę  i  zrywać  się  do  wojny 
trudnej  i  niebezpiecznej.  Obie  strony  były  przeto  skłonne  do  porozumienia, 
a  ani  Tomicki,  ani  Szydłowiecki  nie  mieli  powodu  zamiarom  tym  przeszka- 
dzać. Układy  rozpoczęte  w  Budzie,  gdzie  Szydłowiecki  bardzo  często  prze- 
bywał, przerwała  na  pewien  przeciąg  czasu  wojna  chłopska,  ale  po  uśmierzeniu 
buntu  pojechał  Cuspinian  znowu  do  stolicy  węgierskiej  i  tu  już  pod  wraże- 
niem orszańskiej  bitwy  umówiono  się  o  zjazd  monarchów.  Pozostawało  tylko 
jeszcze  zapytać  o  zdanie  senatu  i  pod  tym  względem  jednak  ułożyły  się  sto- 
sunki pomyślnie,  bo  na  sejmie,  w  lutym  roku  1515,  posunął  Zygmunt  Szydło- 
wieckiego  na  urząd  kanclerski,  Tomickiemu  oddał  pieczęć  mniejszą,  a  obaj  ci 
dygnitarze  postarali  się  o  to,  aby  senat  zamiarom  królewskim  żadnej  nie 
uczynił  opozycyi.  Za  zgodą  senatu  więc  wyruszył  król  dnia  5.  marca  r.  1515 
z  świetnym  orszakiem,  liczącym  2000  koni,  na  kongres  wiedeński.  Celem  jego 
podróży  był  na  razie  Preszburg,  gdzie  brata  oczekiwał  Władysław  z  córką 
swoją  i  synem  i  gdzie  miano  się  porozumieć  co  do  najważniejszych  kwesty] . 
Konferencya,  na  której  Maksymiliana  reprezentował  Mateusz  Lang,  kardynał 
i  biskup  gurceński,  miała  z  wielkiemi  do  walczenia  trudnościami.  Tak  w  Polsce 
bowiem  jak  i  w  Węgrzech  nie  była  myśl  kongresu  popularną,  a  chociaż 
w  Polsce  stronnictwo  antihabsburskie  pod  nieobecność  Łaskiego  nie  stawiało 
silnej  opozycyi  królewskim  zamiarom,  to  w  Węgrzech  cała  partya  Zapolii  sta- 
rała się  wszelkimi  sposobami  przeszkodzić  ścisłym  związkom  dynastyi  z  domem 
austryackim.  Sam  Zapolia,  świeżo  zwycięstwem  nad  chłopami  wsławiony  i  za- 
myślający o  małżeństwie  z  królewną  Anną,  gotów  był  nawet  użyć  gwałtu,  aby 
do  traktatów  nie  dopuścić.  W  tym  celu  rozpoczął  on  na  własną  rękę  wojnę 
z  Turkami,  sądząc,  że  w  razie  powodzenia  będzie  mógł  królowi  dyktować 
warunki,  ale  klęska,  jaką  poniósł,  zniweczyła  jego  zamiary  i  złamała  opozycyę 
w  chwili  stanowczej.  Zapolia  nie  przybył  wprawdzie  do  Preszburga  mimo 
usilnych  zaproszeń  ze  strony  Władysława,  król  jednak  otoczony  magnatami 
przychylnymi  Habsburgom,  przyjął  ostatecznie  propozycye  cesarskie.  Większą 
trudność  sprawiało  pogodzenie  Maksymiliana  z  Polską;  w  sprawie  moskiew- 
skiej gotów  był  cesarz  do  ustępstw,  opuścił  z  lekkiem  sercem  swojego  sprzy- 
mierzeńca Wasyla,  przyrzekł,  że  go  nie  będzie  wspierać  ani  radą,  ani  czynem 
i  że  dołoży  wszelkich  starań,  aby  pokój  pomiędzy  Polską  a  Moskwą  przypro- 
wadzić do  skutku.  Inaczej  miała  się  rzecz  z  zakonem  krzyżackim,  tu  bowiem 
tak  względy  narodowe  jak  i  polityczne  stawiały  Maksymiliana  w  niezmiernie 
drażliwem  położeniu.  Przez  tyle  lat  głosił  on  ostentacyjnie  i  z  właściwą  sobie 
przesadą,  że  będzie  bronić  całą  potęgą  swoją  zagrożonych  interesów  niemie- 
ckich na  wschodzie,  przez  tyle  lat  podburzał  mistrzów  krzyżackich  przeciw 
Polsce  i  zapewniał  ich  o  swojej  opiece,  a  teraz  nagle  żądano  od  niego,  aby 
ten  zakon  i  te  interesa  niemieckie  poświęcił  dla  celów  dynastycznych,  aby 
zrzekł  się  niewdzięcznej  może  lecz  efektownej  roli  błędnego  rycerza  germa- 
nizmu.  Bronił  się  więc  Maksymilian,  jak  mógł,  upierał  się  przy  klauzulach, 
warujących  prawa  cesarstwa  niemieckiego  do  ziem  krzyżackich,  wkońcu  jednak 
musiał  ustąpić  i  opuścił  zakon,  podobnie  jak  przedtem  wielkiego  kniazia  mo- 


—     556     — 

skiewskiego,  zastrzegając  sobie  tylko  tyle,  że  gdyby  w  przeciąga  lat  pięciu 
nowe  pomiędzy  Polską  a  krzyżakami  powstały  zatargi,  ma  je  rozstrzygnąć  sąd 
rozjemczy,  złożony  z  cesarza,  króla  Władysława  i  kardynałów  ostrzyhomskiego 
i  gurceńskiego.  Miasta  pruskie  zwolnił  Maksymilian  od  wszelkich  obowiązków 
względem  państwa  niemieckiego  i  zniósł  wyrok  banicyi,  wydany  przeciw 
Gdańszczanom  i  Elblągowi. 

Po  usunięciu  tych  największych  trudności  poszły  już  gładko  dalsze  tra- 
ktaty; 16.  lipca  zjechali  się  trzej  monarchowie  na  polach  koło  Trautmausdorfu 
i  tam  zaprosił  cesarz  gości  swoich  do  Wiednia.  Zamiłowauy  wr  przepychu 
i  ambicyą  podrażniony,  nie  szczędził  Maksymilian  niczego,  aby  Polaków  i  Wę- 
grów olśnić  wspaniałością  i  bogactwem.  Więc  chociaż  mu  przyszło  na  ten  cel 
sprzedać  za  32.000  złotych  posiadłość  Biberbach  i  od  stanów  dolno-austrya- 
ckich  wycisnąć  24.000  złotych,  urządził  jednak  wszystko  okazale,  z  sumptem 
odpowiadającym  i  godności  cesarskiej  i  zacności  podejmowanych  monarchów. 
Pomimo  ulewnego  deszczu  odbył  się  dnia  17.  lipca  uroczysty  wjazd  do  Wie- 
dnia, a  przez  dwanaście  dni  następnych  trwały  nieprzerwanie  prawie  zabawy, 
igrzyska,  turnieje  i  uczty.  Wśród  tych  festynów  pracowali  dyplomaci  nad  uło- 
żeniem potrzebnych  dokumentów.  Spisano  zatem  kontrakt  przedślubny  z  jednej 
strony  pomiędzy  Ludwikiem  węgierskim  a  wnuczką  Maksymiliana,  Maryą, 
z  drugiej  pomiędzy  Anną,  córką  Władysława  a  cesarzem,  z  tym  jednakże  do- 
datkiem, że  jeżeli  w  przeciągu  roku  jeden  z  wnuków  Maksymiliana,  Karol  lub 
Ferdynand,  zaślubi  Annę,  umowa  małżeńska  z  cesarzem  zawarta  traci  moc 
obowiązującą.  Dnia  22.  lipca  odbył  się  nawet  w  kościele  św.  Szczepana  ślub 
obu  par  zaręczonych  i  Anna  pozostała  w  Wiedniu,  aby  odebrać  tam  wycho- 
wanie, odpowiednie  przyszłemu  jej  powołaniu.  Uradowany  tern  Maksymilian, 
posunął  się  w  uprzejmości  swojej  względem  Jagiellonów  tak  daleko,  że  chociaż 
miał  dwóch  wnuków,  adoptował  króla  Ludwika  i  mianował  go  generalnym 
wikaryuszem  świętego  państwa  rzymskiego.  Jeżeli  traktat  małżeński  zapewniał 
niepospolite  dla  Habsburgów  korzyści,  jeżeli  otwierał  im  widoki  osiągnięcia 
korony  czeskiej  i  węgierskiej,  czemu  słabowity  Ludwik  długo  przeszkadzać 
nie  mógł,  to  adoptacya  dziewięcioletniego  Jagiellończyka  i  przekazanie  mu 
władzy  namiestniczej  w  cesarstwie,  w  gruncie  niemające  żadnej  prawnej  pod- 
stawy, było  obliczone  chyba  na  łatwowierność  Władysława  i  Zygmunta  i  na 
obałamucenie  dygnitarzy  polskich  i  węgierskich,  którzy,  nie  zgłębiając  prawno- 
politycznych stosunków  niemieckich,  przyjmowali  w  dobrej  wierze  to,  czem 
cesarz  bez  przyzwolenia  elektorów  Rzeszy  i  członków  swojej  rodziny  nie  mógł 
rozporządzać.  Dla  Polski  było  to,  co  prawda,  obojętnem.  Zygmunt  I  zadawalniał 
się  ustępstwami  w  sprawie  moskiewskiej  i  pruskiej,  ale  i  pod  tym  względem 
nie  były  korzyści  znaczne,  bo  jakkolwiek  Maksymilian  ściśle  i  sumiennie  zobo- 
wiązania przyjęte  na  siebie  wypełnił,  jakkolwiek  i  w  Moskwie  pośredniczył 
i  Albrechta  do  złożenia  przysięgi  nakłaniał,  a  ani  jednemu,  ani  drugiemu 
otuchy  nie  dodawał,  nie  uniknęła  Polska  mimoto  wojny  pruskiej  i  nie  uwolniła 
się  od  dalszych  zatargów  z  kuiaziem  Wasylem.  Że  król  Zygmunt  I  za  taką 
cenę  abdykował  z  polityki  dynastycznej  w  Czechach  i  w  Węgrzech,  tego  za 
nieszczęście    nie    uważamy,  bo  mieszanie  się  do  spraw  czeskich   i  węgierskich 


—    557     — 

przyniosło  nam  dotąd  więcej  straly  niż  korzyści,  ale  że  to  uczynił  w  chwili, 
kiedy  po  zwycięstwie  pod  Orszą  wypadało  nie  bawić  się  w  dyplomacyą,  lecz 
uderzyć  całą  potęgą  na  Moskwę,  dowodzi,  że  zwątpił  zawcześnie  o  sile  narodu 
i  o  własnej  swojej  energii.  Przyczynili  się  do  tego  zapewne  niemało  najbliżsi 
jego  doradcy:  Szydłowiecki  i  Tomicki  i  oni  też  mieli  zebrać  wnet  obfity  plon 
za  zasługi  oddane  cesarzowi.  Szydłowiecki,  jak  sam  zeznaje,  otrzymał  od  ro- 
dziny habsburskiej  80.000  dukatów,  a  król  mianował  go,  za  wstawieniem  się 
Maksymiliana,  wojewodą  i  starostą  krakowskim,  nie  odbierając  mu  kanclerstwa, 
co  już  wprost  ustawom  obowiązującym  się  sprzeciwiało  i  raziło  tern  więcej, 
gdy  Drzewicki,  uzyskawszy  biskupstwo  kujawskie,  mniejszą  pieczęć  złożyć 
musiał.  Tomicki,  o  ile  wiemy,  wyszedł  na  razie  z  próżuemi  rękami,  ale  nie- 
bawnie  potem  został  biskupem  poznańskim,  a  następnie  krakowskim. 

W  drugiej  połowie  sierpnia,  po  dwutygodniowej  podróży,  dla  nieustają- 
cych deszczów  wielce  uciążliwej,  powrócił  Zygmunt  I  do  Krakowa  i  zastał  tu 
smutek  wielki.  Królowa  Barbara,  tak  bardzo  ukochana  przez  niego  i  uwiel- 
biana przez  naród  cały,  zapadła  ciężko  na  zdrowiu  z  winy  nieumiejętnych 
lekarzy  i  żadną  miarą  sił  już  odzyskać  nie  mogła.  Po  długich  cierpieniach 
umarła  ona  dnia  1.  października  roku  1515,  zostawiając  dwie  córki,  z  których 
młodsza,  Anna,  niebawnie  poszła  za  matką,  druga,  Jadwiga,  zaślubiła  Joa- 
chima, margrabiego  brandenburskiego.  Nieutulony  w  żalu  swoim  król  kazał 
pochować  zwłoki  Barbary  w  nowo  wybudowanej  natenczas  wspaniałej  kaplicy 
Zygmuntowskiej.  Po  tej  pierwszej,  najcięższej  stracie,  nastąpiły  wnet  inne, 
śmierć  w  otoczeniu  królewskiem  obfite  zbierała  żniwo.  Pomarli  jeden  po  drugim 
najwierniejsi  doradcy  Zygmunta  i  współuczestnicy  jego  reform  skarbowych, 
Betman,  Piotr  Salomon,  Jerzy  Turzo,  rajcy  krakowscy,  podskarbi  Kościeleeki, 
a  wreszcie  i  siostra  Elżbieta,  wydana  niedawno  za  Fryderyka,  księcia  ligni- 
ckiego,  i  król  węgierski  Władysław  (f  1516).  Król  musiał  się  czuć  dziwnie 
osamotnionym  i  zbolałym  i  niemile  zapewne  dotknęły  go  plany  nowych  zwią- 
zków małżeńskich,  jakie  mu  przez  Macieja  Drzewickiego  przedkładał  Maksy- 
milian. Odpowiedział  wtedy,  że  po  śmierci  ukochanej  żony  o  powtórnych  ślu- 
bach myśleć  nie  może  i  że  jest  zajęty  zresztą  wojną  moskiewską.  Ale  cesarz 
nie  zaniechał  swoich  zabiegów.  Raz  pozyskawszy  sobie  Zygmunta,  pragnął  on 
go  jeszcze  ściślej  z  rodziną  habsburską  połączyć  i  ofiarował  mu  w  roku  1516 
przez  posła  swego  Szwichowskiego  dwie  księżniczki  do  wyboru:  wnuczkę 
własną  Eleonorę  i  Bonę  Sforzę,  której  matka,  Izabella,  była  córką  króla  ara- 
gońskiego Alfonsa.  Pierwsza  miała  300.000  dukatów  posagu  i  widoki  na 
sukcesyą  w  Flandryi  i  Burgundyi,  za  drugą  obiecywano  200.000  dukatów 
wiana,  a  po  śmierci  matki  jeszcze  pół  miliona.  Zdania  senatorów,  których  król 
o  radę  pytał,  były  różne,  większość  jednak  oświadczyła  się  za  wnuczką  ce- 
sarską, ale  kiedy  ani  stany  flandryjskie,  ani  matka  Eleonory  zgodzić  się  na 
związek  ten  nie  chciały,  zwrócił  Zygmunt  afekt  swój  ku  Bonie.  Zachwycająca 
piękność  księżniczki  sprawiła  na  nim  głębokie  wrażenie,  senatorowie  obliczali 
korzyści  materyalne,  które  związek  ten  miał  przynieść.  „Księżna  Bona  —  tak 
pisał  Drzewicki  —  skąd  rodem  i  co  za  osoba?  nie  jest  mi  wiadomem,  lecz 
jest  znakomitą  dla  znacznego  posagu".  Podobnie  sądzili  zapewne  i  inni,  jeden 


—    558    — 

tylko  Łaski,  który  tymczasem  powrócił  z  Rzymu,  ozdobiony  godnością  legata 
Stolicy  apostolskiej  (legatus  natus),  nakłaniał  króla  do  małżeństwa  z  księżną 
mazowiecką  lub  jej  córką,  zabiegi  jego  pozostały  jednak  bez  skutku,  wpływ 
habsburski,  popierany  przez  Szydlowieckich  i  Tomickiego,  zwyciężył  i  w  końcu 
sierpnia  roku  1517  wyjechali  w  poselstwie  do  Włoch  Stanisław  Ostroróg, 
kasztelan  kaliski  i  Jan  Konarski.  W  Marigliano,  gdzie  Bona  mieszkała, 
spisano  umowę  przedślubną,  posag  oznaczono  na  100.000  złotych,  wyprawę 
ceniono  na  60.000  złotych.  Dnia  15.  kwietnia  1518  roku  witał  Kraków  przyszłą 
swoją  królowę,  w  kilka  dni  później  odbyły  się  wspaniałe  uroczystości  weselne 
i  obrzęd  koronacyjny,  którego  dopełnił  prymas  Jan  Łaski.  Nowa  pani  wpro- 
wadziła nowe  na  dwór  polski  obyczaje.  Włoszka  w  całem  tego  słowa  zna- 
czeniu, Włochami  otoczona,  stała  się  Bona  krzewicielką  włoskiej  cywilizacyi 
w  Polsce.  Grunt  do  tego  posiewu  był  oddawna  już  przygotowany,  bo  i  Zy- 
gmunt sam  słynął  z  zamiłowania  do  muzyki  i  architektury,  bo  i  jego  pociągała 
blaskiem  swoim  owa  kultura  „odrodzenia",  rozwijająca  się  wspaniale  na  pół- 
wyspie apenińskim.  Otoczony  bezustannie  prawie  lutnistami  i  śpiewakami, 
opłacający  pomimo  skromnych  swoich  dochodów  po  królewsku  prawdziwie 
znakomitych  wirtuozów,1)  sprowadza  on  w  roku  1512  na  swój  dwór  słynnego 
architektę  Włocha,  Franciszka,  i  odbudowuje  wspaniale  zamek  królewski  na 
Wawelu,  ozdabiając  go  krużgankami  w  włoskim  stylu.  Przykład  króla  naśla- 
dują możni  panowie,  Szydłowieccy,  Kmita,  Boner,  naśladuje  zamożne  mieszczań- 
stwo krakowskie,  dawna  prostota  jagiełłowych  czasów  ustępuje  miejsca  wy- 
kwintnym wymaganiom  nowej  epoki.  W  takim  stanie  zastaje  Polskę  Bona, 
olśniewająca  męża  i  dwór  cały  urokiem  swojej  piękności  i  niepospolitem  wy- 
kształceniem. Ku,  temu  słońcu  nowemu  więc  zwraca  się  wszystko,  co  cywili- 
zacyą  italską  przejęło,  zwracają  się  szczególnie  wyehowańcy  humanizmu,  wielbi 
Bonę  w  epimagratach  swoich  Krzycki,  podziwiający  niedawno  jeszcze  cnoty 
królowej  Barbary,  ustępuje  jej  kaprysom  roztropny  Tomicki,  ubiegają  się  o  jej 
łaski  przyszłe  gwiazdy  kościoła  polskiego,  lekkością  obyczajów  zbliżone  do 
humanistów,  a  w  kwestyach  wiary  skłonne  do  tranzakcyi  i  ustępstw.  Szerzy 
się  w  ten  sposób  niewątpliwie  ogłada,  widoczna  w  obyczajach  i  w  literaturze, 
ale  upada  zarazem  dawna  surowość  zasad  i  dzielność  charakterów.  Toż  nic 
dziwnego,  że  w  ważnych  kwestyach  politycznych  i  religijnych,  o  których  nam 
mówić  przyjdzie,  główną  rolę  odgrywają  nie  zasady,  lecz  względy  na  korzyść 
chwilową. 

Stosunki  z  Tatarami,  Turkami  i  Moskwą.  —  Kozacy.  —  Sejmy.  — 
Wojna  pruska.  Niemałem  dla  Polski  szczęściem  było  wśród  tych  zawikłań 
dyplomatycznych  i  burz  wojennych  zachowanie  się  Tatarów.  Pobici  pod 
Wiśniowcem,  zaniechali  oni  na  czas  dłuższy  swoich  napadów,  ograniczając  się 
do  mniejszych  wypraw,  które  szczęśliwie  odpierał  Jan  Tworowski  z  garstką 
zaciężnych  żołnierzy.  Ale  w  roku  1516  pomimo  podarunków,  jakie  król  posłał 
Mengli    Girajowi  i  pomimo    uroczystych    obietnic    hana,  że  całą  potęgą  swoją 


1)  Wirowski  w  Krakowie,  słynny  z  gry  swojej  na  klawicyrabale,  pobierał  od  królewicza 
za  jedno  posiedzenie  dwa  dukaty. 


559 


—     560    — 

zwróci  sir  na  Moskwę,  rozlały  się  ogromne  hordy  tatarskie  pod  wodzą  czte- 
rech „carzyków",  siostrzeńców  Mengli  Giraja,  po  ziemiach  ruskich.  Założywszy 
podobnie  jak  dawniej  obóz  główny  pod  Buskiem,  gospodarowali  oni  bezkarnie 
po  województwie  ruskiem,  bełskiem  i  lubelskiem,  zapędzali  się  aż  nad  Wisłę 
i  zewsząd  uprowadzali  łupy  niezmierne  i  ilość  jeńców  tak  wielką,  że  ją  współ- 
cześni na  50.000  szacowali.  Marciu  Kamieniecki,  wojewoda  podolski,  Two- 
rowski  i  Stanisław  Lanckoroński  gromili  wprawdzie  drobniejsze  oddziały  na- 
jezdników  pod  Trembowlą  i  Podhajcami,  ale  główne  siły  polskie  pod  hetmanem 
Firlejem,  liczące  co  prawda  tylko  2000  koui,  przyszły  zapóźno  i  nie  śmiały 
zresztą  stawić  czoła  tak  przeważnemu  nieprzyjacielowi.  Król,  który  bawił 
wtenczas  na  Litwie,  srodze  dotknięty  spustoszeniem  krajów  ruskich  i  wiaro- 
■łomstwem  tatarskiem,  wysłał  posłów  do  Krymu,  skarżąc  się  i  gorzkie  czyniąc 
wyrzuty  Mengli  Girajowi.  Han,  jak  zwyczajnie,  zwalał  winę  na  nieposłnsznych 
„carzyków",  którzy  bez  jego  wiedzy  i  woli  Polskę  najechali  i  zobowiązał  się 
uroczyście  do  wyprawy  na  Moskwę.  Jakoż  rzeczywiście  spustoszyły  hordy 
tatarskie  niebawem  kraj  moskiewski  aż  po  Okę  i  powracały  z  bogatym  łupem 
do  Krymu,  kiedy  w  pobliżu  źródeł  Donu  dopadli  uchodzących  Moskale.  Wy- 
wiązała się  zacięta  bitwa,  w  której  Tatarzy  świetne  odnieśli  zwycięstwo  i  całą 
zdobycz  w  stepy  swoje  uprowadzili.  Zdawało  się,  że  bisurmanie  teraz  oszczędzać 
będą  Polskę,  że  zwrócą  oręż  swój  w  stronę  moskiewską,  ale  wnet  nadeszły 
wiadomości  o  pojawieniu  się  Tatarów  nad  Dnieprem.  Król  przedsięwziął 
stosowne  środki  obrony,  upomniał  mianowicie  starostów  pogranicznych,  aby 
się  mieli  na  baczności  i  na  zjeździe  szlachty  w  Mielcu  przeprowadził  uchwałę 
wzmocnienia  załóg  kresowych  nowym  zaciągiem,  liczącym  1000  koni.  Środki 
te  energiczne  i  gotowość  księcia  Konstantyna  Ostrogskiego,  który  wołyńską 
szlachtę  powołał  pod  broń,  przestraszyły  Tatarów  do  tego  stopnia,  że  napadu 
zaniechali,  ale  niebezpieczeństwo  mimoto  nie  ustało  wcale. 

Stosunki  na  tern  pograniczu  tatarsko-tureckiem  były  tego  rodzaju,  że  co 
chwila  można  się  było  spodziewać  katastrofy.  Bo  jeżeli  z  jednej  strony  Ta- 
tarzy, niezbyt  ściśli  w  przestrzeganiu  traktatów  i  sąsiedzkiej  przyjaźni,  czekali 
tylko  na  sposobność  do  grabieży  i  napadu,  to  i  ludność  po  stronie  polskiej 
osiedlona,  odpłacała  im  ile  możności  gwałt  gwałtem,  rabunek  rabunkiem.  Tak 
zwane  „dzikie  pola",  step  bezbrzeżny  od  ujść  dnieprowych  aż  po  Kijów,  gdzie 
niegdyś  koczowały  hordy  Pieczyngów,  Połowców  i  Chazarów,  gdzie  kopców 
granicznych  nikt  nie  stawiał,  były  schroniskiem  dzikich  zwierząt  i  włóczęgów 
wszelkiego  rodzaju.  Błąkały  się  tu  szczątki  owych  plemion  tureckich  i  mon- 
golskich, Berendeje,  Turki,  Czarne  Kłobuki,  Czerkasy,  awanturnicy  i  wywo- 
łańcy  z  Litwy,  Rusi  i  Polski,  jednem  słowem  szumowiny  społeczeństwa,  szu- 
kające w  stepie  swobody  i  zupełnej  niezależności.  Im  bardziej  okolica  była 
odległa  od  siedzib  ludzkich,  tern  swobodniejsze  bywały  warunki  życia;  u  dol- 
nego Dniepru,  na  t.  zw.  Niżu,  każdy  był  sobie  panem,  urządzał  się  jak  chciał, 
danin  i  podatków  nie  płacił  nikomu,  zwierzchności  nie  uznawał  nad  sobą 
żadnej,  bezpieczeństwo  pokładał  w  orężu.  Dalej  ku  północy  były  już  stosunki 
inne,  kraj  więcej  cokolwiek  osiadły,  bliskość  miast  i  jakataka  organizacya 
zwracały    ludność  tę  do  zajęć    pokojowych,  do  życia  bardziej    uregulowanego. 


—    661     — 

Początkowo  koczownicy  stepowi  osiadali  po  jarach  i  uroczyskach,  trudnili 
się  oni  połowem  ryb,  myśli wstwem,  hodowlą  pszczół,  zjawiali  się  od  czasu 
do  czasu  na  targach  w  Kijowie,  Czerkasach  i  Kaniowie  i  wchodzili  w  ten 
sposób  bezwiednie  w  skład  społoczeństwa  owianego  prądem  cywilizacyi.  Na- 
zywano ich  przy  końcu  wieku  XV.  pospolicie  „Kozakami",  strzeżono  pilnie, 
gdy  przychodzili  do  Kijowa,  jako  „ludzi  swawolnych"  i  skłonnych  do  wsze- 
lakiej niegodziwości.  Nazwa  była  tatarska,  jak  świadczy  Gwagnin,  Kozak 
oznaczał  » chudego  pachołka,  który  zdobyczy  sobie  szukając,  nikomu  nie  jest 
poddany,  a  za  pieniądze  komu  chce  służy".  Tak  było  zapewne  dawniej,  ale 
już  w  wieku  XV.  za  króla  Aleksandra  zaczęto  Kozaków  ujmować  w  pewne 
kluby  i  podciągać  pod  zwierzchnictwo  starostów  czerkaskich  i  kaniowskich. 
Niezależność  i  samowola  kozacka  bowiem  coraz  dotkliwiej  dawały  się  uczuwać 
rządowi  polskiemu.  Co  chwila  szły  skargi  z  Krymu  za  napady  i  rozboje 
kozackie.  Tu  uprowadzili  Czerkascy  dziesięć  koni  i  trzech  ludzi,  tam  zabrali 
Tatara  jakiegoś  i  stado  wołów,  ówdzie  znowu  przeszedłszy  Dniepr  pod  Tahinią, 
rozbili  okręt  Mengli  Giraja  i  zrabowali  go  ze  szczętem.  Wszystko  to  narażało 
naprężone  i  tak  stosunki  sąsiedzkie  i  ściągało  na  kraje  ruskie  mściwe  najazdy 
tatarskie.  Poddanie  Kozaków  pod  zwierzchnictwo  starostów  kresowych  było 
zatem  koniecznością  polityczną.  Jakoż  na  początku  wieku  XVI.,  około  r.  1504, 
starostujący  w  Czerkasach  i  Kaniowie  Seńko  Połozowicz,  powściąga  cokolwiek 
swawolę  kozacką,  karze  rozboje  na  kupcach  przejezdnych  popełniane  i  powo- 
łując się  na  stary  obyczaj,  reguluje  obowiązki  Kozaków  względem  władzy 
starościńskiej. 

Podobne  stosunki  panowały  także  i  gdzieindziej,  nad  Dniestrem,  w  ziemi 
podolskiej.  I  tu  strzegły  granic  Rzeczypospolitej  trzy  grodowe  starostwa:  ka- 
mienieckie, latyczowskie  i  czerwonogrodzkie,  ale  i  tu  były  na  porządku  dzien- 
nym najazdy  pograniczne  i  rozboje.  Zaledwie  minęła  owa  straszua  burza  ta- 
tarska, która  wyludniła  województwa  ruskie,  kiedy  Przecław  Lanckoroński 
napadł  nad  dolnym  Dniestrem  na  pasterzy  tureckich  i  znaczną  ilość  owiec 
uprowadził.  Dopędzili  go  wprawdzie  Turcy  koło  Wid  owego  jeziora,  ale  pobici 
na  głowę,  mścili  się  w  latach  następnych  częstymi  najazdami  na  Wołyń 
i  Podole.  Dla  polityki  Zygmunta  było  to  junactwo  kresowe  wielce  niewygodne. 
Mając  na  karku  Moskwę,  Tatarów  i  zatarg  z  zakonem,  pragnął  on  uniknąć 
wszelkich  nieporozumień  z  potężną  Turcyą.  Oddawna  już  nawoływano  w  świecie 
chrześcijańskim  do  wielkiej  przeciw  Osmanom  krucyaty,  ale  wiadomo  jak  marne 
były  te  usiłowania.  I  Zygmunt  był  przedmiotem  tych  zabiegów  dyplomatycznych 
i  jemu  podsuwano  kilkakrotnie  przedtem  a  teraz  świeżo  na  kongresie  wiedeń- 
skim zaszczytną  misyę  złamania  potęgi  bisurmańskiej,  ale  mądry  król  i  trzeźwy 
polityk  wiedział  dobrze,  że  usiłowania  te,  o  których  szczerze  tylko  Stolica 
apostolska  myślała,  żadnego  praktycznego  nie  odniosą  skutku.  Nie  odrzucił 
więc  przymierza,  jakie  mu  ofiarował  Selim,  następca  Bajazeta,  wznowił  pokój 
ten  za  pośrednictwem  Władysława  węgierskiego,  a  i  teraz  umiał  zażegnać 
burzę    turecką  i  przydłużyć    rozejrn    dawniejszy    na    lat    trzy  w  roku  1519. ') 


*)  Imrentarium  etc.  str.  144. 


—     562     — 

Ostrożność  ta  była  zopelnie  usprawiedliwiona  nietylko  obojętnem  zachowaniem 
się  mocarstw  europejskich  w  kwestyi  wschodniej,  ale  i  niebezpieczeństwem 
wojny  pruskiej  i  moskiewskiej.  Zdawało  się  z  początku,  że  przyjaźń  z  cesarzem 
i  pośrednictwo  Maksymiliana  skłoni  Wasyla  do  zawarcia  pokoju  z  Polska. 
I  rzeczywiście  uczynił  cesarz  wszystko,  do  czego  się  zobowiązał  na  kongresie 
wiedeńskim,  zerwał  dawną  przyjaźń  z  Moskalem  i  wysłał  jako  posła  Baltazara 
Edera  w  roli  pośrednika.  Ale  wielki  kniaź  nie  mogąc  zrozumieć'  tej  zmiany 
w  polityce  cesarskiej,  wtrącił  Edera  do  więzienia,  a  nie  lepszy  skutek  miała 
także  misya  Zygmunta  Herbersteina,  który  wśród  rozmaitych  przeciwności 
w  roku  1517  jeździł  do  Moskwy.  Jedyną  korzyścią  tej  jego  podróży  był  cie- 
kawy opis  LitAvy,  *)  zawierający  zajmujące  wiadomości  o  Glińskim.  Wasyl  temi 
negocyacyami  nie  dał  się  ani  na  chwilę  odwieść  od  zaborczej  swojej  polityki. 
Wojska  jego  wpadały  co  roku  prawie  na  Litwę,  a  jakkolwiek  wyprawy  te 
kończyły  się  zazwyczaj  klęską  Moskali,  których  gromili  raz  po  razu  Świersz- 
czowski,  Ostrogski  i  Boratyński,  to  Wasyl  jednak  do  pokoju  nakłonić  się  nie 
dał.  Dopiero  groźne  postępy  Tatarów,  wielka  ich  wyprawa  na  Moskwę 
i  straszliwe  spustoszenie  krajów  moskiewskich  usposobiły  wielkiego  kniazia 
łagodniej.  Opuszczony  przez  Maksymiliana,  widząc  pogrom  krzyżaków  z  jednej 
a  wzrost  potęgi  tatarskiej  z  drugiej  strony,  zgłosił  on  się  z  prośbą  o  pokój 
do  Zygmunta  i  zawarł  z  nim  w  roku  1522  rozejm  na  lat  pięć. 

Zawikłania  u  wschodniej  i  południowej  granicy  państwa  wywierały  wplvw 
niekorzystny  na  zachowanie  się  Albrechta  i  krzyżaków.  Jakkolwiek  opuszczony 
przez  cesarza,  nie  poczuwał  się  wielki  mistrz  wcale  do  spełnienia  swoich  obo- 
wiązków względem  korony  polskiej,  upomnienia  Maksymiliana  nie  odnosiły 
żadnego  skutku  i  wojna  była  nieuchronną.  Król  jednak  zajęty  sprawą  moskiewską 
i  obrona  Rusi,  odkładał  krok  stanowczy  z  roku  na  rok.  Skarb,  jak  zwykle, 
świecił  pustkami,  dochody  w  Koronie  wynosiły  za  jedenaście  miesięcy 
(1518—1519)  zaledwie  39.154  złotych,  wydatki  39.211  złotych,  hojniejszą 
o  wiele  była  Litwa,  bezpośrednio  zagrożona  najazdem  moskiewskim,  dała  ona 
bowiem  w  tym  samym  czasie  z  poborów  134.000  złotych,  a  na  rok  1518 
i  następny  uchwaliła  pogłówne  z  oszacowaniem  dość  wysokiem.  Książe  Kon- 
stantyn Ostrogski  n.  p.  płacił  100  złotych,  biskup  wileński  50  złotych.  Ale 
właśnie  rok  1519  przyniósł  królowi  cały  szereg  nowych  i  niespodziewanych 
kłopotów.  Dnia  12.  stycznia  umarł  cesarz  Maksymilian,  od  czasu  kongresu 
wiedeńskiego  Polsce  szczerze  przychylny,  a  z  śmiercią  jego  upadła  zarazem 
nadzieja  ukończenia  wojny  moskiewskiej  i  uspokojenia  Prus  na  drodze  poko- 
jowej. Co  więcej  zachodziło  teraz  pytanie,  kto  zasiądzie  na  tronie  niemieckim, 
pytanie  nieobojętne  dla  Polski,  bo  od  zachowania  się  przyszłego  cesarza  za- 
leżało poniekąd:  upokorzenie  Albrechta  i  dalsza  polityka  Wasyla.  Na  elekcyę 
niemiecką  zaś  mógł  i  powinien  był  wywrzeć  wpływ  stanowczy  król  Zygmunt, 
jako  opiekun  małoletniego  Ludwika,  mający  podług  „złotej  bulli"  prawo  gło- 
sowania w  jego  imieniu.  Wykonanie  prawa  tego  w  zastępstwie  króla  czeskiego 
przedstawiało     dla    Polski    niemałe    korzyści.     Wiadomem    było    bowiem,    że 


')  Commentarii  rer.  Moscoviticarum.  Basileae  1549. 


—     563     — 

o  koronę  niemiecka  ubiega  sit;  dwóch  kandydatów:  wnuk  Maksymiliana  Karol, 
król  hiszpański  i  neapolitański,  i  król  francuski  Franciszek  I.  Dla  widoków 
polskich  był  oczywiście  Franciszek  I  bardziej  pożądanym,  bo  można  się  było 
spodziewać,  że  jako  Francuz  będzie  obojętnym  na  los  zakonu  niemieckiego 
w  Prusiech,  a  nadto,  zawikłany  w  sprawy  Europy  zachodniej  i  współzawodni- 
czący z  Karolem  hiszpańskim  i  cala  rodziną  Habsburską,  będzie  się  starał 
o  utrzymanie  jak  najlepszych  z  Polską  stosunków.  Z  drugiej  strony  jednak 
przemawiały  i  za  kandydaturą  Karola  względy  także  ważne.  Już  bowiem 
w  roku  1518  zobowiązało  się  w  Augsburgu  pięciu  elektorów  na  życzenie 
Maksymiliana  oddać  głosy  swoje  Karolowi,  a  pomiędzy  tymi  elektorami  byli 
posłowie  króla  Zygmunta,  który  występował  tu  w  roli  opiekuna  Ludwika. 
Nie  dosyć  na  tern.  W  tym  czasie  jakoś  umarła  królowa  neapolitańska  Joanna 
i  zapisała  cały  swój  majątek,  wynoszący  pół  miliona  dukatów,  matce  królowej 
Bony  Izabelli.  Wydobycie  tego  znacznego  spadku  zależało  w  pierwszym  rzędzie 
od  króla  neapolitańskiego  Karola.  Z  tego  powodu  wysłał  Zygmunt  natychmiast 
do  Hiszpanii  znanego  zaszczytnie  dyplomatę  i  poetę  łacińskiego  Dantyszka 
(Flachsbindera),  ale  zanim  układy  o  egzekucyą  testamentu  Joanny  się  ukończyły, 
umarł  Maksymilian,  a  dwór  hiszpański  nie  miał  przyczyny  spieszyć  się  z  de- 
cyzyą  ostateczną,  wiedział  bowiem  dobrze,  że  ów  spadek  neapolitański  wpływać 
będzie  niemało  na  zachowanie  się  Jagiellonów  przy  elekcyi  niemieckiej.  Poło- 
żenie dworu  polskiego  zatem  było,  jak  widzimy,  bardzo  trudne:  za  Karolem 
przemawiały  dawne  zobowiązania  i  interes  neapolitański,  za  kandydatem  fran- 
cuskim wzgląd  na  sprawę  pruską  i  moskiewską.  A  i  Franciszek  nie  zaniedbał 
także  zabiegów  o  pozyskauie  sobie  głosu  polskiego.  Na  początku  kwietnia 
roku  1519  przybyli  do  Krakowa  przebrani  za  kupców  i  pielgrzymów  posłowie 
francuscy  z  żądaniem,  aby  Zygmunt  w  razie,  gdy  trzech  elektorów  oświadczy 
się  za  Franciszkiem  rozstrzygnął  wybór  na  jego  korzyść.  W  zamian  za  to 
ofiarowali  oni  pomoc  na  wypadek  wojny  i  korzystne  związki  familijne.  Obok 
tego  nie  zapomnieli  Francuzi  i  o  brzęczących  argumentach.  Sprzedaj ność  pa- 
nująca wtedy  na  wszystkich  dworach  europejskich,  tłumaczy  dostatecznie  ich 
postępowanie,  a  że  i  ministrowie  polscy  nie  byli  Katonami,  więc  skutek  zdawał 
się  pewnym.  Trafili  do  Szydłowieckiego, ')  który  wziął  5000  dukatów,  w  ten 
sam  sposób  pozyskali  Tomickiego  i  Krzyckiego,  ale  mimoto  musieli  czekać  na 
odpowiedź  przychylną  długo,  bo  król  odniósł  się  tymczasem  do  dworu  wę- 
gierskiego, aby  zasięgnąć  opinii  stanów  węgierskich  i  czeskich.  W  Budzie 
stały  jednak  rzeczy  inaczej.  Przypomniano  tam  sobie  ów  dokument  adoptacyjny, 
wystawiony  przez  Maksymiliana  podczas  kongresu  wiedeńskiego  i  budując  na 
tej  kruchej  podstawie  swoje  nadzieje,  postanowiono  popierać  kandydaturę  króla 
Ludwika.  Jeździło  w  tym  celu  poselstwo  węgierskie  do  Wenecyi  i  do  Rzymu, 
a  ponieważ  przyniosło  stamtąd  tylko  dość  niejasne  obietnice,  więc  nawiązano 
układy  z  Habsburgami,  domagając  się,  aby  Karol  a  nie  Ferdynand  poślubił 
królewnę  Annę.  Dyplomacya  austryacka  zrozumiała  dobrze  znaczenie  tych  pro- 
pozycyj.     Do  Budy   pojechał  Cuspinian,  rozdał    pomiędzy  głównych  doradców 


lJ  Liske  Ksawery:  Stosunek  dworu  polskiego  do  elekcji  Karola  V.  Studia  etc. 


-     564     — 

króla  Ludwika  10.000  dukatów  i  dwór  węgierski  przechylił  się  natychmiast 
na  stronę  Karola;  jedni  tylko  Czesi  trwali  w  opozycyi,  zaprzeczając  zarazem 
królowi  Zygmuntowi  prawa  głosowania  przy  elekcyi.  Wobec  tak  sprzecznych 
zdań  i  krzyżujących  się  interesów,  postanowiono  w  Polsce  ostatecznie  poprzeć 
kandydaturę  Karola  i  wyzyskać  tym  sposobem  sytuacyę  polityczną  dla  siebie. 
Z  taka  instrukcją  wyjechali  posłowie  polscy,  Maciej  Drzewicki  i  Rafał 
Leszczyński  na  elekcyą  do  Frankfurtu,  tu  jednak  powstał  spór  pomiędzy  po- 
selstwem polskiem  a  czeskiem  i  elektorowie  przyznali  prawo  głosowania  Cze- 
chom, którzy  też  głos  swój  oddali .  . .   Karolowi  V. 

Niespodziewany  ten  obrót  pogrzebał  oczywiście  wszystkie  nadzieje  Zy- 
gmunta. Jak  długo  bowiem  nie  było  pewnem,  kto  w  imieniu  króla  czeskiego 
głosować  będzie,  łudzono  posłów  polskich  obietnicami,  po  wyborze  dokonanym 
jednak  oświadczyli  radcy  Karolowi,  że  do  niczego  zobowiązywać  się  nie  mogą. 
Zaledwie  wiadomość  o  tern  niepowodzeniu  doszła  do  Polski,  kiedy  od  południa 
i  wschodu  nadbiegły  nowe,  bardziej  niepomyślne  wieści.  Z  Litwy  donoszono 
o  wielkiej  wyprawie  moskiewskiej,  z  Rusi  o  zagonach  tatarskich,  widocznie 
Wasyl  w  porozumieniu  z  hanem  perekopskim  zamierzał  opanować  Litwę 
i  zmusić  króla  do  odstąpienia  Smoleńska  i  Połocka.  Powodzenie  miał  też 
chwilowo  znaczne.  Moskale  pustosząc  i  paląc  wszystko,  dotarli  aż  o  dwa- 
naście mil  od  Wilna,  stąd  jednak  cofnęli  się  ścigani  przez  wojska  litewskie. 
Tatarzy  w  lipcu  przeszedłszy  Bug,  rozlali  się  po  województwie  bełskiem, 
ruskiem  i  lubelskiem.  Wobec  znacznej  potęgi  nieprzyjaciela,  nie  mogły  roz- 
prószone i  nieliczne  oddziały  polskie  przeszkodzić  zniszczeniu.  Dopiero  przy 
końcu  lipca  ściągnął  z  3000  Wołyńców  swoich  książę  Konstantyn  Ostrogski 
ku  Sokalowi,  gdzie  połączyły  się  z  nim  chorągwie  polskie;  razem  nie  było 
więcej  jak  5000.  Książe,  zająwszy  stanowisko  nad  Bugiem,  postanowił  tu  ocze- 
kiwać nieprzyjaciela,  na  zmęczonego  i  obciążonego  łupem  uderzyć  i  klęskę  mu 
zgotować.  Położenie  było  dla  naszych  korzystne,  od  czoła  bowiem  zasłaniała 
ich  rzeka,  a  zamek  sokalski  stanowił  dogodny  punkt  oparcia.  Niebawem  nad- 
ciągnęli Tatarzy  i  jak  szarańcza  pokryli  rozległe  pola  na  lewym  brzegu  Bugu. 
Rycerstwo  polskie,  zapalone  zemstą  na  widok  ogromnego  taboru  jeńców,  pra- 
gnęło natychmiast  uderzyć  na  wroga.  Ostrogski,  widząc  jednak  liczebną  nie- 
równość sił,  sprzeciwiał  się  stoczeniu  bitwy;  podług  jego  zdania  należało 
czekać  na  Tworowskiego,  który  z  swojemi  chorągwiami  dążył  na  pomoc 
i  upatrzeć  odpowiedniejsze  pole  do  bitwy,  gdzieby  tak  jak  to  pod  Wiśniowcem 
było,  bagna  i  moczary  przeszkadzały  skupieniu  i  natarciu  hufców  tatarskich. 
Spodziewał  on  się  także,  że  nieprzyjaciel  będzie  usiłował  dostać  się  za  Bug, 
że  rozdzieli  przytem  swoje  siły  i  że  wtedy  nastręczy  się  dogodna  sposobność 
do  zniesienia  wroga.  Ale  wszelkie  perswazye  i  zaklęcia  osiwiałego  w  bojach 
bohatera  nie  zdołały  powstrzymać  młodzieży,  gnanej  ambicyą  i  żądzą  łatwej, 
jak  się  zdawało,  sławy.  Wtedy  książę  kazał  sobie  podać  konia  i  dał  znak  do 
bitwy.  W  oczach  nieprzyjaciela  stojącego  spokojnie  w  szyku  bojowym  na 
lewym  brzegu  przeszły  hufce  polskie  rzekę  i  uderzyły  na  Tatarów  w  miejscu 
dla  siebie  najniedogodniejszem.  Trafiono  bowiem  na  gruzy  i  zgliszcza  spalo- 
nego poprzednio  miasteczka,  gdzie  chorągwie  rozwinąć  się  nie  mogły  z  powodu 


—     565     — 

dołów  i  przeszkód  rozmaitych,  podczas  gdy  nieprzyjaciel  ukryty  za  płotami 
i  węgłami  niedopalonymi  zasypywał  naszych  gradem  strzał.  Widząc  to  Ostrogski 
przeprawił  co  rychlej  swoich  Wolyńców  i  rzucił  sit;  na  wroga.  Bitwa  zawrzała 
z  wielką  zaciętością  z  stron  obu,  ale  kurzawa  wznosząca  się  z  pooranych  pól 
(było  to  2.  sierpnia)  zasłoniła  zupełnie  prawie  widok  rycerstwu  polskiemu, 
tak  że  Tatarzy  rozstępując  się  zwolna,  garść  naszych  dookoła  objęli.  Zaczął 
się  teraz  już  nie  bój,  lecz  rzeź  straszliwa,  Polacy,  zapałem  uniesieni,  drogo 
życie  swoje  sprzedawali,  mało  który  myślał  o  ocaleniu  własnem.  Fryderyk 
Herburt,  który  najwięcej  bitwy  się  domagał,  widząc  teraz  klęskę  ogólną  za- 
wołał: „Boże  tego  nie  daj,  abym  ja  przy  mej  miłej  braci  gardła  nie  miał  dać" 
i  z  tymi  słowy  rozpuściwszy  konia  wpadł  w  gęstwinę  tatarską,  siekąc  wokoło 
siebie  tak  długo,  aż  znużony  pod  szablami  tatarskiemi  ducha  wyzionął.  Obok 
niego  padli  także  inni  z  gorętszych,  zaraz  przy  owych  opłotkach,  wodzowie: 
Ostrogski,  Marcin  Kamieniecki,  wojewoda  podolski  i  Stanisław  Halicki,  mar- 
szałek koronny,  kiedy  pogrom  stał  się  powszechnym,  uszli  na  zamek  sokalski. 
Straty  wojska  polskiego  były  olbrzymie  w  stosunku  do  liczby,  zginęło  bowiem 
1200  ludzi,  a  więc  czwarta  część  całego  rycerstwa,  ale  i  Tatarzy  okupili 
drogo  zwycięstwo,  zostawiając  na  polu  walki  4000  trupów.  Nie  kusili  się  też 
wcale  o  zdobycie  sokalskiego  zamku,  lecz  uszli  coprędzej  z  zdobyczą  swoją 
do  Krymu. 

Wiadomość  o  klęsce  sokalskiej  pokryła  żałobą  kraj  cały,  a  nieprzyja- 
ciołom Rzeczypospolitej  dodała  serca  i  otuchy.  Przedewszystkiem  zaczął  się 
krzątać  żywiej  Albrecht  brandenburski.  Nie  tajną  mu  była  owa  porażka  dyplo- 
matyczna, jaką  posłowie  polscy  ponieśli  w  Frankfurcie,  nie  tajnem  usposo- 
bienie Karola  V,  który  zagrożony  ruchem  protestanckim  w  Niemczech  i  nie- 
uniknioną wojną  z  Franciszkiem  I,  starał  się  książąt  niemieckich  pozyskać 
i  do  sprawy  swojej  przywiązać.  Jasnem  więc  było  wobec  tego,  że  polityka 
nowego  cesarza  w  kwestyi  pruskiej  na  inne  wejdzie  tory  i  że  przyjaźń  z  Polską, 
o  którą  się  Maksymilian  tak  bardzo  ubiegał,  dla  Karola  V  żadnej  już  nie 
przedstawia  wartości.  Pozyskawszy  sobie  wiadomym  sposobem  dwór  węgierski 
i  upewniwszy  się  co  do  małżeństwa  z  królewną  Anną,  nie  potrzebował  on 
pomocy  Zygmunta,  a  w  razie  jakiejkolwiek  opozycyi  z  jego  strony  mógł 
odnowić  związki  z  Moskwą,  wziąć  w  opiekę  swoją  zakon  krzyżacki  i  nie 
dopuścić  do  wydania  sukcesyi  neapolitańskiej.  Im  bardziej  zawisłą  zaś  była 
Polska  od  cesarza  i  im  więcej  zależeć  jej  musiało  na  utrzymaniu  przyjaznych 
z  nim  stosunków,  tern  śmielszym  stawał  się  Albrecht.  Nie  myślał  on  już  teraz 
wcale  o  wypełnieniu  warunków  toruńskiego  pokoju,  ani  o  ugodzie  z  Zygmuntem, 
lecz  gromadził  zapasy,  sprowadzał  działa,  werbował  ochotników  i  otwarcie 
gotował  się  do  wojny.  Król,  który  pilnie  śledził  wypadki  w  Prusiech  i  któ- 
rego ostrzegały  miasta  pruskie  o  machinacyach  krzyżackich,  postanowił  uprze- 
dzić nieprzyjaciela.  Powaga  państwa  i  bezpieczeństwo  ziem  pruskich  wymagały 
koniecznie  kroków  stanowczych  i  upokorzenia  zuchwałego  lennika.  Król  mógł 
liczyć  przytem  tak  jak  i  Jan  Olbracht  na  poparcie  całego  narodu,  bo  wrojna 
pruska  już  ze  względów  ekonomicznych  była  pomiędzy  szlachtą  bardzo 
popularna.     Chodziło  tu  o  utrzymanie  związków   z   morzem    Bałtyckiem,   o   te 


—     566     — 

ogromne  korzyści,  jakie  dawały  ziemianom  stosunki  handlowe  z  Gdańskiem 
i  z  miastami  pruskimi  wogóle.  Nie  miał  więc  powodu  król  zwlekać  i  wahać 
się  i  zwoławszy  sejm  do  Torunia  w  grudniu  roku  1519,  wojnę  rozpoczął. 
Niepomyślny  stan  skarbu  wyczerpanego  do  dna  wojną  tatarską,  wymagał  nad- 
zwyczajnych poborów,  bo  doświadczenie  uczyło,  że  wojna  z  zakonem,  zasa- 
dzająca się  głównie  na  obleganiu  i  zdobywaniu  miast  warownych,  nie  jest 
łatwą  i  musi  być  prowadzona  systematycznie,  bez  przerwy  i  wytchnienia. 
Sejm  toruński  stanął  też  na  wysokości  swego  zadania  uchwalając  znaczny 
podatek:  podwójne  łanowe,  czopowe,  szos  i  wkładając  na  duchowieństwo  obo- 
wiązek przyłożenia  się  do  podatku  w  połowie  z  dochodów  od  sum  lokowanych 
na  dobrach  ziemskich.  Za  tym  przykładem  poszły  także  stany  pruskie, 
zezwoliły  bowiem  na  akcyzę  od  słodu  i  miodu  i  podatek  od  gruntu,  dochodu 
i  patentów.  Ale  ofiarność  ta  nie  była  bezinteresowną.  Tak  jak  niegdyś  za 
czasów  Kazimierza  Jagiellończyka  i  Jana  Olbrachta,  tak  i  teraz  zażądała 
i  uzyskała  szlachta  od  króla  w  zamian  za  swoją  powolność  podatkową 
znaczne  ustępstwa  i  przywileje  ze  szkodą  stanu  miejskiego  i  włościańskiego. 
Niechęć  do  mieszczaństwa,  objawiająca  się  tak  wyraźnie  w  konstytucyach 
z  roku  1496,  nie  straciła  nic  na  swojej  mocy  i  sile,  owszem  wzmogła  się 
może  jeszcze  bardziej  od  czasu  jak  Zygmunt  I  politykę  swoją  skarbową  oparł 
na  żywiole  mieszczańskim,  jak  w  radzie  królewskiej  zaczęli  przemawiać  głosem 
stanowczym  przy  reformie  skarbowrej  Bonerowie,  Betmanowie,  Turzonowie,  Sa- 
lomonowie i  jak  ubogi  skarb  publiczny  zaczął  się  ratować  pożyczkami  u  za- 
możoych  rajców  krakowskich.  Powstało  skutkiem  tego  pomiędzy  szlachtą 
przesadne  wyobrażenie  o  bogactwach  mieszczańskiego  stanu,  powstała  obawa, 
że  mianowicie  ci  patrycyusze  krakowscy,  łaską  i  zaufaniem  królewskiem  silni, 
zrównają  się  powoli  z  ziemiaństwem  i  sięgną  po  te  same  przywileje  i  dygni- 
tarstwa,  które  dotąd  były  wyłączną  własnością  rodów  senatorskich  i  celem 
ambicyi  sprytniejszych  synów  szlacheckich. 

Pierwszym  szczeblem  do  tego  był  zaś  udział  mieszczaństwa  w  sejmach 
i  sejmikach,  więc  drogę  tę  najpierw  zamknąć  mu  należało,  należało  wyrzucić 
mieszczan  zpośród  szlachty,  gdzie  zasiadali  na  mocy  dawniejszych  przywilejów. 
Pierwszy  krok  uczyniła  ku  temu  szlachta  krakowska  w  roku  1513  na  sejmiku 
uowo-korczyńskim,  usuwając  stamtąd  burmistrza  i  konsulów  miejskich,  ale  król, 
na  skargę  pokrzywdzonych,  bezprawie  to  uchylił  i  mieszczaństwu  krakowskiemu 
potwierdził  uzyskane  dawniej  w  tym  względzie  przywileje.  *) 

Nie  wydawało  się  szlachcie  właściwem  wobec  wyraźnej  i  stanowczej 
woli  królewskiej  wznawiać  ową  kwestyę  drażliwą  na  sejmie  toruńskim,  ogra- 
niczyła się  więc  do  uchwały  na  pozór  mniej  ważnej,  a  jednak  wkraczającej 
znacznie  w  zakres  praw  miejskich.  Konstytucya  sejmowa  postanawiała  miano- 
wicie, że  urząd  miejski  szlachcica  schwytanego  w  mieście,  nawet  na  gorącym 
uczynku,  sądzić  nie  może  inaczej  jak  tylko  w  porozumieniu  i  z  współudziałem 
starosty.  W  razie  przekroczenia  tej  ustawy  burmistrz  i  rajca  jeden  mają  być 
na  gardle  karani.*) 

ł)  Piekosiński:  Prawa,  przywileje  i  statuta  miasta  Krakowa.  T.  I,  str.  8.  Kraków  1885. 
2J  Vol.  leg.  I,  179. 


—     567     — 

O  wiele  bezwzględniejszym  okazał  się  sejm  toruński  i  następny  bydgoski 
w  roku  1520  dla  kmieci.  Zuaua  uchwała  pańszczyźniana  (str.  376)  sejmiku 
krasnostawskiego  podobała  się  widocznie  szlachcie  innych  województw.  Sko- 
rzystano więc  z  chwili  obecnej  i  postanowiono,  że  każdy  włościanin  obowią- 
zany jest  odtąd  pracować  dla  pana  dzień  jeden  w  tygodniu  z  każdego  łanu, 
jaki  posiada.  Obowiązek  podobny  istniał  wprawdzie  i  przedtem,  polegał  jednak 
na  prywatnej  umowie  pomiędzy  właścicielem  i  kmieciem  i  nie  był  powszech- 
nym, nie  był  ustawą  określonym.  Sejmy  toruński  i  bydgoski  rozciągnęły 
pańszczyznę  na  wszystkich  włościan,  z  wyjątkiem  czynszowników  w  dobrach 
królewskich  i  to  takich,  którzy  czynsz  swój  w  zamian  za  robociznę  zwiększyli 
i  mogą  się  wykazać  osobnym  na  to  przywilejem.1) 

Za  cenę  tych  ustępstw  doniosłych  wytargował  król  na  szlachcie  oprócz 
podatków  tylko  jeszcze  konstytucye,  obostrzające  kary  na  tych,  co  od  pospo- 
litego ruszenia  się  uchylali.  Ustawa  ta  nie  miała  na  razie  o  tyle  praktycznego 
znaczenia,  że  wojnę  pruską  postanowiono  prowadzić  zaciężnym  żołnierzem. 
Gromadząe  ze  wszystkich  stron  pieniądze,  ratując  się  pożyczkami,  gdy  pobory 
później  dopiero  wpłynąć  miały,  zebrał  król  tyle,  że  Mikołaj  Firlej,  hetmanem 
mianowany,  wyruszył  w  pole  na  czele  12.948  ludzi. 

Albrecht  tymczasem,  skoro  tylko  odebrał  wiadomość  o  uchwałach  toruń- 
skiego sejmu,  uderzył  natychmiast  na  sąsiednie  biskupstwo  warmińskie  i  opa- 
nował Brunsbergę,  najwarowniejszą  twierdzę  w  tej  stronie  Prus.  Na  tem  jednak, 
skończyło  się  na  długo  jego  powodzenie,  bo  Firlej,  wyruszywszy  z  Torunia, 
zajął  w  styczniu  i  lutym  roku  1520  Olsztyn,  Iławę,  Dombrowno,  Schónberg, 
Morungę,  Lipstadt,  Salfeld,  zdobył  Holland,  warowny  Kwidzyn  i  zmusił  przez 
to  biskupa  pomezańskiego  do  poddania  się.  Naciśnięty  w  ten  sposób  mistrz 
krzyżacki,  słał  listy  błagalne  do  książąt  niemieckich  i  do  papieża,  prosząc 
o  pomoc  i  pośrednictwo.  Tu  jednak  pokazało  się,  jak  płonne  były  obietnice, 
któremi  go  karmiono.  Zamiast  spodziewanych  posiłków,  zaczęli  książęta  przez 
posłów  swoich  traktować  z  królem  polskim,  ale  ani  konferencya  w  Toruniu, 
ani  pośrednictwo  Stolicy  apostolskiej,  ani  osobiste  wstawienie  się  księcia 
lignickiego  i  Jerzego,  margrabiego  brandenburskiego,  nie  odniosły  pożądanego 
skutku.  Tymczasem  krzyżakom  wiodło  się  coraz  gorzej :  poraził  ich  pod  Preuss- 
marktem  Secygniowski  Stanisław,  książę  mazowiecki,  wziął  Liche  i  Lecko, 
Kryski  zdobył  Nidborg,  Firlej  wreszcie  z  głównemi  siłami,  zająwszy  Branden- 
burg, podstąpił  pod  mury  Królewca.  Albrechtowi  pozostała  tylko  Sambia 
i  Hinderłandia.  Oblężony  w  stolicy  swojej,  ogołocony  już  z  środków  pienię- 
żnych i  opuszczony  przez  Niemców,  nie  widział  on  innej  drogi  dla  siebie  jak 
poddanie  się  królowi  polskiemu.  W  tym  celu,  oświadczając  się  z  gotowością 
złożenia  przysięgi,  prosił  o  zawieszenie  broni,  a  gdy  na  to  Polacy  się  zgodzili, 
pojechał  do  Torunia.  Tu  przez  dni  jedenaście  trwały  układy,  wreszcie  gdy 
wszystko  już  postanowiono  i  nazajutrz  miał  się  odbyć  akt  uroczysty  złożenia 
hołdu,  nadeszły  wieczorem  do  Albrechta  listy  od  komtura  królewieckiego,  do- 


')  Tamże,   str.   178   i   179.     Porównaj    zresztą   Dra   M.    Bobrzyuskiego    odczyt:    Karta 
z  dziejów  ludu  wiejskiego  w  Polsce.  Kraków  1892,  str,  15  i  16. 

40 


—     568     — 

noszące,  że  4000  lancknechtów  niemieckich  nadpłynęło  z  Lubeki  do  Sambii, 
i  że  w  Niemczech  gotuje  się  wielka  przeciw  Polsce  wyprawa.  Uradowany  tym 
niespodziewanym  obrotem  rzeczy  mistrz,  za  nic  sobie  mając  przyjęte  co  tylko 
zobowiązania,  zażądał  od  króla  glejtu  na  powrót  do  Królewca,  a  Zygmunt,  jak- 
kolwiek miał  wszelkie  do  .tego  prawa,  aby  wiarołomcę  i  zmiennika  zatrzymać, 
z  lekceważeniem  i  wzgardą  pozwolił  mu  odjechać.  Przyjechawszy  do  Królewca, 
wsparty  owymi  posiłkami  niemieckimi,  zaczął  on  uzbrajać  ludność  wiejską 
i  do  rozpaczliwej  gotować  się  walki.  Wobec  tego  radzono  w  obozie  polskim 
nad  dalszem  prowadzeniem  wojny;  odzywały  się  głosy  poważne,  aby  całą  po- 
tęgą iść  do  Sambii,  wydać  tam  bitwę  nieprzyjacielowi  i  w  ten  sposób  za  je- 
dnym zamachem  wojnę  uciążliwą  i  kosztowną  ukończyć.  Na  nieszczęście  projekt 
ten  nie  znalazł  należytego  poparcia  w  radzie  królewskiej  i  Firlej  otrzymał 
rozkaz  dobywania  Brunsbergi. 

Przedsięwzięcie  to  było  bardzo  trudne,  bo  miasto  opatrzone  liczną  za- 
łogą, otoczone  murem  niezwykłej  grubości  i  mające  bezpośredni  związek  mo- 
rzem z  Sambią,  broniło  się  uporczywie,  a  Albrecht  mógł  tymczasem  poza 
plecyma  armii  polskiej,  zajętej  oblężeniem,  prowadzić  wojnę  podjazdową. 
Jakoż  rzeczywiście  postąpił  on  natychmiast  pod  Ressel,  odparty  tu  i  pobity 
przez  Secygniowskiego,  zwrócił  się  'nagle  na  Melsak,  opanował  to  miasto  i  przez 
zdradę  rotmistrza  Radwankowskiego  zajął  Ornetę. 

Niepomyślne  te  wiadomości  z  pola  walki  zrównoważyło  cokolwiek  zwy- 
cięstwo, jakie  odniósł  w  tych  czasach  rotmistrz  Trzebiński  nad  Tatarami  i  ra- 
dosna nowina  o  narodzinach  Zygmunta  Augusta  dnia  1.  sierpnia  1520  roku. 
Król,  który  z  takiem  upragnieniem  oczekiwał  męskiego  potomka,  zajął  się 
teraz  z  podwojoną  energią  sprawami  wojennemi.  Kiedy  w  połowie  września 
nadeszła  wiadomość,  że  owa  dawno  zapowiedziana  wyprawa  niemiecka  zbliża 
się  wreszcie  do  granic  polskich,  postanowiono  wojska  zaciężne  obrócić  przeciw 
krzyżakom,  a  najazdowi  niemieckiemu  stawić  czoło  z  pospolitem  ruszeniem 
Wielkopolan.  Król  powołał  wiciami  szlachtę  wielkopolską  do  Węgrowca  i  udał 
się  sam  do  obozu,  aby  przygotowań  wojennych  dopilnować.  Szlachta  zbierała 
się  leniwo,  a  tymczasem  Niemcy  pod  Szombergiem  przeprawili  się  przez  Odrę 
koło  Frankfurtu  6.  października  i  zdobyli  słabo  obwarowany  Międzyrzecz. 
Zdawało  się,  że  stąd  pójdą  prosto  na  Poznań,  król  więc  wysłał  1000  piechoty 
na  wzmocnienie  załogi  poznańskiej  i  sam  gotów  był  na  pierwszą  wieść  o  oblę- 
żeniu pospieszyć  na  odsiecz.  Ale  Niemcy  dowiedziawszy  się  o  pospolitem  ru- 
szeniu pod  Węgrowcem,  zwrócili  się  w  lewo,  przeszli  Wartę  pod  Skwirzynem 
i  przez  Nową  Marchię  dążyli  do  Prus,  aby  się  z  Albrechtem  połączyć. 
W  marszu  tym  spotykały  ich  co  chwila  niespodzianki.  Okrążeni  zewsząd  pod- 
jazdami polskimi,  tracili  oni  wielu  ludzi  w  drobnych  potyczkach,  w  których 
odznaczali  się  dzielnością  i  sprawnością  rycerze  jerozolimscy,  Przecław  Lancko- 
roński  i  Andrzej  Tenczyński,  a  chociaż  udało  im  się  zająć  Chojnice,  Starogród 
i  Tczew,  to  musieli  zaniechać  przeprawy  przez  Wisłę  wskutek  dzielnej  obrony 
Jana  Kościeleckiego,  starosty  malborskiego.  Król  bowiem  odgadnąwszy  plau 
Niemców,  rzucił  Kościeleckiego  nad  Wisłę,  aby  przeszkodzić  połączeniu  Szom- 
berga  z  Albrechtem,  do  Gdańska  wysłał  1000  jazdy  pod  dowództwem  Zaręby, 


—     569     — 

wojewody  kaliskiego  i  piechotę  pod  doświadczonym  Sztorcem,  sam  zaś 
z  główną  siłą,  40.000  ludzi,  wyruszył  do  Bydgoszczy  w  trop  za  wojskiem 
uiemieckiem.  I  Albrecht  także  uwiadomiony  o  zbliżaniu  się  posiłków  niemie- 
ckich, uczynił  wprawdzie  dywersyę  ku  Iłeilsbergowi,  ale  odparty  przez  Se- 
cyguiowskiego  i  zagrożony  od  prawego  swego  skrzydła,  nie  odważył  się  na 
marsz  ku  Wiśle  z  obawy,  aby  go  Polacy  na  dwa  ognie  nie  wzięli.  W  takiem 
położeniu,  po  nieudanej  przeprawie  pod  Tczewem  nie  pozostawało  Szomber- 
gowi  nic  innego  jak  zwrócić  się  na  Gdańsk.  Miał  on,  o  ile  przypuszać  można, 
nadzieję  niejaką,  że  Gdańszczanie  albo  przestraszeni,  albo  z  sympatyi  dla 
Niemców  otworzą  mu  bramy  miasta,  omylił  się  jednak  zupełnie,  bo  mieszczanie 
wsparci  posiłkami  polskimi,  przygotowali  się  dobrze  do  obrony.  Więc  chociaż 
Szomberg,  rozłożywszy  się  obozem  na  górze  biskupiej,  przez  dwa  dni  mocno 
ostrzeliwał  Gdańsk,  nie  zrządził  tern  szkody  murom,  a  sam  przeciwnie  od  ar- 
tyleryi  miejskiej  dotkliwe  poniósł  straty.  Spóźniona  pora  roku,  deszcze  i  chłody 
listopadowe,  brak  żywności  i  wiadomość  o  zbliżaniu  się  wojska  polskiego 
pod  Mikołajem  Firlejem,  którego  król  w  7000  wysłał  na  odsiecz  Gdańskowi, 
skłoniły  Niemców  wreszcie  do  odwrotu.  Tu  jednak  czekała  ich  dopiero  naj- 
większa klęska,  bo  nietylko  Firlej  ze  swoimi,  ale  i  Zaręba,  wypadłszy  z  Gdańska, 
siedzieli  Szombergowi  przez  całą  drogę  aż  do  Lauenburga  na  karku,  nie  dając 
mu  spoczynku  ni  wytchnienia,  tak  że  zaledwie  szczątki  wojska  niemieckiego 
powróciły  do  swej  ojczyzny. 

Albrecht  zdawał  się  mało  troszczyć  o  los  swoich  sprzymierzeńców; 
kiedy  lancknechci  Szombergowi  ginęli  pod  szablami  polskiej  pogoni  lub  pod 
kosami  mściwych  Kaszubów,  kiedy  Firlej  odbierał  Niemcom  Chojnice  i  inne 
miasta,  podchwycone  na  początku  wojny,  on  obchodził  wesoło  zapusty  w  Kró- 
lewcu, wyprawiał  się  poraź  trzeci  pod  Heilsberg  i  znienacka  chciał  opa- 
nować warowny  Elbląg,  a  gdy  ani  jedno  z  tych  przedsięwzięć  się  nie  po- 
wiodło, zaczął  przez  księcia  lignickiego  i  brata  swego  Jerzego  traktować 
o  pokój.  Położenie  zakonu  było  prawdziwie  rozpaczliwe:  mistrz  nie  miał  ani 
wojska,  ani  pieniędzy,  posiłków  z  Niemiec  spodziewać  się  nie  mógł,  a  pod- 
jazdy polskie  pod  Secyguiowskim  i  Aleksandrem  Iłowskim  srodze  pustoszyły 
ostatnie  jego  posiadłości  i  zdobywały  słabo  obronne  zamki  jeden  po  drugim. 
Zdawało  się,  że  za  chwilę  oręż  polski  położy  kres  panowaniu  krzyżaków,  że 
sztandar  polski  powieje  z  murów  Królewca,  że  Zygmunt  I  naprawi  błędy  Ka- 
zimierza Jagiellończyka  .  . .  Nadzieje  te  zawiodły  niestety,  król  zawarł  z  Al- 
brechtem czteroletnie  zawieszenie  broni  w  Brześciu  kujawskiem  d.  22. marca  1521  r. 
Skłoniło  go  do  tego  kroku  prawdopodobnie  niebezpieczne  położenie  rzeczy  na 
wschodzie.  W  roku  1520  umarł  Selim  1,  a  na  tron  turecki  wstąpił  Soliman 
i  rozpoczął  świetne  swoje  panowanie  wielką  wyprawą  na  Węgry.  Król  Ludwik 
zagrożony  najazdem  Osmanów,  słał  błagalne  listy  do  stryja  z  prośbą  o  pomoc, 
jedna  Polska  tylko  mogła  rzeczywiście  ratować  w  tej  chwili  zachód  chrześci- 
jański, Karol  V  bowiem  i  Franciszek  I  toczyli  śmiertelną  walkę  o  panowanie 
nad  Włochami.  Względy  te  uratowały  krzyżaków;  Zygmunt  I  pozostawiwszy 
Secygniowskiego  z  zaciężnemi  rotami  w  Prusiech,  wyprawił  6000  rycerstwa 
pod  Janem  Tarnowskim,  „rycerzem  grobu  Zbawiciela",  do  Węgier.    Wyprawa 

40* 


—     570     — 

Kosztowała  15.035  złotych  i  nie  osiągnęła  wielkich  rezultatów.  Soliinan  zdobył 
Belgrad  i  Sabacz,  posunął  granice  państwa  swego  aż  po  Sawę,  ale  wobec  po- 
łączonych sił  węgierskich  i  polskich  zaniechał  dalszej  wojny  i  powrócił  do 
konstantynopola,  aby  w  roku  następnym  1522  opanować  wyspę  Rodus  i  wy- 
przeć stamtąd  niewygodnych  dla  Turcyi  kawalerów  rodyjskich. 

Przymierze  z  Francyą.  —  Hołd  pruski.  —  Reformacya.  —  Bitwa  pod 
Mohaczem  1526  roku.  —  Wojna  domowa  w  Węgrzech.  —  Bitwa  pod 
Obertynem  1531  roku.  Nastąpiła  teraz  dla  Polski  chwila  wytchnienia  i  spo- 
koju. Nowy  hau  tatarski,  Mahmet  Giraj,  podbiwszy  Nogajców,  zwrócił  oręż 
swój  na  Moskwę,  zdobył  Kazań,  dotarł  do  stolicy  Wasyla  i  uprowadził  z  kra- 
jów moskiewskich  300.000  ludzi  w  niewolę.  Wojna  ta,  uwalniając  Polskę  na 
czas  pewien  od  niebezpieczeństwa  najazdów  tatarskich,  skłoniła  wielkiego 
kniazia  moskiewskiego  do  pięcioletniego  zawieszenia  broni  z  Zygmuntem. 
Pozbył  się  król  w  ten  sposób  dwóch  najniebezpieczniejszych  wrogów  i  mógł 
zwrócić  uwagę  swoją  na  sprawy  zachodnie.  Zmiany,  jakie  tu  zaszły  od  czasu 
wstąpienia  na  tron  niemiecki  Karola  V,  nie  były  dla  Polski  obojętne.  Zacho- 
wując pozory  przyjaźni  i  życzliwości  dla  Jagiellonów,  prowadził  nowy  cesarz 
względem  Zygmunta  przynajmniej  politykę  nieszczerą  i  podstępną.  Wbrew 
zobowiązaniom  swojego  poprzednika  starał  się  on  nawiązać  stosunki  z  Moskwą 
i  w  roku  1523  wysłał  do  Wasyla  znanego  dyplomatę  austryackiego,  Antoniego 
di  Conti,  aby  odnowić  traktat  z  roku  1514  *)  i  podburzyć  wielkiego  kniazia 
do  dalszej  wojny  z  Polską.  Misya  Contiego  nie  powiodła  się  wprawdzie,  bo 
Wasyl,  zagrożony  przez  Tatarów,  zawarł  tymczasem  rozejm  z  Zygmuntem,  ale 
dwór  polski  dowiedziawszy  się  o  tych  machinacyach  rakuskich,  zmienił  swoją 
politykę  i  zwrócił  się  oczywiście  w  tę  stronę,  skąd  wychodziły  wszystkie  za- 
machy przeciw  światowładnym  zamiarom  Karola  V.  Znane  są  nam  już  usiło- 
wania, jakie  czynił  Franciszek  I  w  celu  pozyskania  sobie  Polski  podczas 
elekcyi  niemieckiej.  Wiadomo,  że  zabiegi  te,  pomimo  przychylnego  zresztą 
usposobienia  Zygmunta,  nie  powiodły  się  wtedy  zupełnie  i  że  po  wyborze 
Karola  V  zaniosło  się  wnet  na  wojnę  pomiędzy  nim  a  Francyą.  W  tej  chwili 
w  kwietniu  roku  1520  pojawił  się  na  dworze  francuskim  poseł  polski,  Hie- 
ronim Łaski,  bratanek  prymasa,  aby  wytłómaczyć  postępowanie  króla  polskiego 
przy  elekcyi  i  wybadać  Franciszka  I,  czyby  nie  był  skłonnym  do  nawiązania 
ściślejszych  z  Polską  stosunków.  W  tym  samym  celu  jeździł  także  do  Franeyi 
Sabaudczyk  Antoni  de  Breves,  posiadający  szczególniejsze  zaufanie  króla  Zy- 
gmunta. Dla  Franciszka  I  było  to  odezwanie  się  Polski  wielce  pożądane. 
Pracując  energicznie  nad  utworzeniem  wielkiej  koalicyi  przeciw  Habsburgom, 
pozyskał  on  sobie  właśnie  w  roku  1520  za  pośrednictwem  Ulryka  V,  księcia 
wirtemberskiego,  kilku  znakomitych  panów  czeskich.  Tak  Lew  z  Rozmitalu, 
burgrabia  królestwa  czeskiego,  jak  i  kanclerz  Andrzej  z  Rozembergu  gotowi 
byli  wszelkiemi  siłami  pomagać  Francuzom;  gdyby  więc  udało  się  zjednać 
jeszcze  stronnictwo  Zapolii  w  Węgrzech  i  króla  Zygmunta  I,  natenczas  zna- 
lazłby się  był  dom  rakuski  w  położeniu  bardzo  niebezpiecznem. 


')  Aleksander  Hirschberg:  Przymierze  z  Francyą  z  roku  1524.  We  Lwowie  1882. 


—     571     — 


Rozważywszy  to  wszystko,  wysiał  Franciszek  I  przy  końcu  roku  1522 
Antoniego  Rincona,  który  obok  zapewnień  najszczerszej  przyjaźni  ze  strony 
dworu  francuskiego,  miał  zwrócić  uwagę  Zygmunta  I  na  szkodliwa  działalność 
stronnictwa    rakuskiego    w    Węgrzech   i  prosić  o   pośrednictwo   w  nawiązaniu 


Król  Zygmunt  August. 


stosunków  z  Zapolia.  Rincon  zastał  jak  najlepsze  usposobienie  w  Krakowie; 
polityka  Karola  V  bowiem  w  sprawie  pruskiej  i  intrygi  jego  w  Moskwie  obu- 
rzyły Zygmunta,  a  świeżo  zdarzył  się  wypadek,  bezpośrednio  już  dotykający 
królowej    Bony   i  jej    praw    sukcesyjnych    do    księstwa    raedyolańskiego.    Oto 


—     572     — 

w  roku  1521  zdobyły  wojska  cesarskie  Medyolan,  a  Karol  V  oddał  go  Fran- 
ciszkowi Sforzy,  chociaż  Bona,  pochodząca  z  starszej  linii  Sforzów,  do  księstwa 
tego  o  wiele  słuszniejsze  miała  preteusye.  W  ten  sposób  poraź  drugi  już  po- 
mijał cesarz  z  dziwnem  lekceważeniem  prawa  królowej  polskiej  i  narażał  sobie 
niepotrzebnie  Zygmunta.  Oczywiście  musiała  powstać  wobec  tego  na  dworze 
polskim  myśl  zbliżenia  się  do  Francyi,  a  że  wojna  pomiędzy  Franciszkiem  I 
i  Karolem  V  toczyła  się  także  o  posiadanie  Medyolanu,  więc  zdawało  się,  że 
ustępując  praw  swoich  do  tego  księstwa  Francuzom,  będzie  można  w  zamian 
za  to  wytargować  od  nich  dla  Polski  ważniejsze  jakieś  korzyści.  Zygmunt  I 
podjął  się  zatem  nietylko  ułatwić  Rinconowi  porozumienie  z  Zapolią,  nietylko 
ujął  się  gorąco  za  magnatami  czeskimi,  których  król  Ludwik  pod  naciskiem 
dyplomacyi  habsburskiej  zmusił  był  do  złożenia  urzędów,  ale  wysłał  nadto 
w  roku  1524  Hieronima  Łaskiego,  wojewodę  sieradzkiego,  do  Francyi  w  celu 
ułożenia  formalnego  z  Franciszkiem  I  przymierza.  Hieronim  starając  się  po- 
zornie o  pomoc  przeciw  Turkom,  prowadził  w  istocie  układy  o  ścisłe  połą- 
czenie obu  dworów  i  otrzymawszy  nowe  instrukcye  z  Krakowa,  zawarł  traktat 
z  Franciszkiem  I  pod  następującymi  warunkami:  syn  Franciszka  I,  Henryk, 
ożeni  się  z  jedną  z  córek  Zygmunta  1,  Zygmunt  August  zaś  pojmie  w  mał- 
żeństwo królewnę  francuską,  Magdalenę  lub  Małgorzatę,  której  wiano  wynosić 
będzie  100.000  dukatów.  Zygmunt  I  oprócz  zwykłego  posagu  przelewa  na 
córkę  imieniem  królowej  Bony  prawa  jej  do  księstwa  medyolańskiego  i  zobo- 
wiązuje się  w  razie  gdyby  Franciszek  I  Medyolanu  jeszcze  nie  posiadał,  do- 
pomódz  mu  do  uzyskania  tego  księstwa. 

Jakkolwiek  układy  te  prowadzono  w  wielkiej  tajemnicy,  to  jednak  nie 
uszły  one  bacznego  oka  dyplomacyi  hiszpańskiej.  Karol  V,  uwiadomiony  o  po- 
selstwie Rincona  i  o  zabiegach  Łaskiego  we  Francyi,  zajął  względem  dworu 
polskiego  jeszcze  bardziej  nieprzyjazne  stanowisko  niż  dotąd.  Dowodem  tego 
było  nadzwyczaj  zimne  przyjęcie,  jakiego  doznał  w  Hiszpauii  Dantyszek,  wy- 
słany tam  w  sprawach  sukcesyi  neapolitańskiej  i  barskiej.  W  przejeździe  przez 
Włochy  dowiedział  on  się  już,  że  księstwo  Bari,  przypadające  królowej  Bonie, 
zajął  w  imieniu  Karola  V  wicekról  neapolitański,  a  kiedy  przybył  do  Yalladolid, 
musiał  przez  dwa  tygodnie  na  audyencyę  u  cesarza  czekać.  Kanclerz  Gattinara, 
okazujący  dotąd  pewną  przychylność  dla  Polski,  nie  przyjął  nawet  bogatych 
upominków,  przysłanych  przez  króla  polskiego.  Nadaremnie  Dantyszek  zasła- 
niając dwór  swój  od  podejrzeń,  prosił  Karola  V,  „aby  nie  wierzył' oszczercom, 
którzy  rozsiewaniem  potwarzy  usiłują  zniweczyć  wzajemną  miłość  i  ścisłe  po- 
rozumienie" Jagiellonów  z  Habsburgami,  przebiegły  cesarz  wiedział  dobrze,  co 
trzymać  o  tych  zapewnieniach  „miłości"  i  przyjaźni.  W  pomoc  Dantyszkowi 
wysłano  zatem  z  Polski  Stanisława  Borka,  kanonika  krakowskiego,  biegłego 
prawnika,  który  miał  dwór  polski  wytłumaczyć  co  do  układów  z  Francyą 
i  starać  się  o  uzyskanie  sukcesyi  barskiej.  Obierano  w  ten  sposób  drogę 
śliską,  chwytano  się  środków  niezgodnych,  bądźcobądź  z  powagą  państwa 
tak  potężnego,  jak  ówczesna  Polska,  aby  tylko  ratować  prawa  Bony, 
z  których  Rzeczpospolita  nigdy  żadnego  nie  miała  pożytku.  Zrozumiał 
to  Karol  V  i  nie  chcąc  sobie  zrażać  dworu  polskiego   ze  względu  na  możliwe 


—     573     — 

zawikłania  w  Węgrzech,  udzielił  Zygmuntowi  i  Bonie  inwestyturę  na  księstwo 
barskie. 

Jeżeli  ta  polityka  zewnętrzna  razić  nas  musi  swoją  miękkością  i  chwiej- 
nością,  to  na  wytłumaczenie  króla  powiedzieć  trzeba,  że  działał  tak  jak  mu 
na  to  środki  pozwalały.  Skoro  tylko  bowiem  rozejm  w  Brześciu  położył  ko- 
niec wojnie  pruskiej,  a  zawieszenie  broni  z  Wasylem  i  odwrócenie  napadów 
tatarskich  na  Moskwę  zapewniło  jakitaki  spokój  prowincyom  ruskim,  ustała 
natychmiast  owa  dawniejsza  gorliwość  szlachty  w  uchwalaniu  poborów,  a  sej- 
miki i  sejmy  stały  się  po  staremu  widownią  kłótni  i  zatargów.  Ani  sejm 
piotrkowski  z  roku  1522,  ani  następny  z  roku  1523,  nie  obmyśliły  środków 
na  obronę  państwa.  Król  oburzony,  wydał  po  naradzie  z  senatorami  edykt 
wybierania  czopowego  w  ziemi  krakowskiej,  w  odpowiedzi  na  to  padł  strzał, 
który  wymierzył  jakiś  nieznany  sprawca  przeciw  Zygmuntowi,  kiedy  wyglądał 
z  okna  krakowskiego  zamku.  Równocześnie  prawie  doszło  wzburzenie  umysłów 
do  tego  stopnia,  że  na  sejmiku  wielkopolskim  w  Środzie  omal  nie  zarąbano 
znienawidzonego  przez  szlachtę  Łukasza  Górkę,  starostę  generalnego. 

Nienawiść  szlachty,  która  w  zaślepieniu  dziwnem  na  najważniejsze  po- 
trzeby państwa  pieniędzy  dawać  nie  chciała,  zwróciła  się  przeciw  możuo- 
władztwu,  jako  głównym  króla  doradzcom,  trzęsącym  Rzecząpospolitą.  Źródłem 
tej  niechęci  nie  była  może  zazdrość  demokratycznej  rzeszy  ziemiańskiej  ku 
oligarchom  opływającym  w  dostatki  i  zaszczyty.  Ubogi  szlachcic  wioskowy, 
któremu  ciężar  pospolitego  ruszenia  i  podatki  o  wiele  dotkliwiej  uczuć  się 
dawały  niż  bogatym  magnatom,  oburzał  się  szczególniej  na  ogólny  kierunek 
spraw  publicznych,  na  to,  że  cały  ster  rządu  spoczywał  w  rękach  kilku  rodzin, 
powiązanych  ze  sobą  ściśle  pokrewieństwem  i  wspólnością  interesów,  i  że  rody 
te  na  tej  drodze  właśnie  dochodziły  do  olbrzymich  fortun  i  nieograniczonych 
niemal  wpływów.  Któryż  z  ówczesnych  ziemian  nie  drżał  przed  potęgą  wszech- 
władnych Szydłowieckich,  którego  z  nich  nie  raziła  duma  Piotra  Kmity,  wy- 
niosły umysł  i  skąpstwo  Łukasza  z  Górki?  Kto  nie  wiedział,  że  siostra  Szydłu- 
wieckich  była  za  Andrzejem  Tenczyńskim,  córka  Jakóba  za  Spytkiem,  córka 
Krzysztofa  za  Janem  z  Tarnowa,  że  Piotr  Kmita,  urodzony  z  Katarzyny  Tar- 
nowskiej, ma  za  żonę  córkę  Łukasza  z  Górki  i  że  ci  wszyscy  oligarchowie, 
tworzący  jedną  niejako  rodzinę,  Rzecząpospolitą  rządzą,  na  tych  rządach  się 
bogacą,  wyższe  dygnitarstwa  dziedzicznie  niemal  dzierżą,  a  wszystkie  wpły- 
wowe stanowiska  w  państwie  krewniakami  swoimi  lub  kreaturami  obsadzają? 
Burzyła  się  więc  szlachta  i  narzekała,  że  król  tą  kamarylą  się  otacza  i  radami 
jej  wyłącznie  się  kieruje,  chociaż  zapominała  o  tern,  że  ona  właśnie  sama 
swym  egoizmem  i  niewczesna  opozycyą  przeciwT  zbawiennym  reformom  Zy- 
gmunta rzuciła  go  w  objęcia  możnowładztwa.  Instynktowo  więc  czuła  szlachta 
złe,  ale  nie  umiała  mu  zaradzić,  nie  umiała  się  wznieść  na  to  stanowisko,  na 
którem  stanąć  była  powinna,  jeżeli  chciała  rządom  możnowładztwa  koniec  po- 
łożyć i  sama  chwycić  ster  państwa  w  swoje  ręce.  Najtrafniej  też  może  scha- 
rakteryzował położenie  Krzycki,  kiedy  pisał  do  króla:  „Pojmują  tu  wszyscy, 
że  największe  zagraża  niebezpieczeństwo,  że  jeżeli  Wasza  Królewska  Mość  nie 
będzie  władać    ciałem  Rzeczypospolitej,  tak  jak  dusza  ludzka  członkami  ciała 


—    574     — 

ludzkiego,  to  wszyscy  przepadniemy".  I  on  więc,  jakkolwiek  należał  do  tej 
rzeszy  dworaków,  na  która  szlachta  krzywo  patrzyła,  i  jakkolwiek  zawdzięczał 
wyniesienie  swoje  nietylko  zdolnościom  własnym,  ale  i  opiece  możnych  pro- 
tektorów, widział  jedyny  ratunek  w  większej  energii  i  samodzielności  kró- 
lewskiej. Do  tego  jednak  nie  był  zdolnym  Zygmunt  I  przynajmniej  w  tej 
chwili.  Spokojny  i  razważny  działał  on  w  pierwszych  latach  swego  panowania 
podług  planu  z  góry  obmyślanego,  działał  z  energią  i  poświęceniem,  zrażony 
atoli  przez  szlachtę  i  zawiedziony  we  wszystkich  nadziejach  swoich,  stracił 
wreszcie  zaufanie  w  siły  własne  i  oparł  się  na  tych,  z  którymi  łączyły  go 
długoletnie  stosunki,  na  których  zwykł  był  polegać  w  drobnych  sprawach 
swojego  królewiczowskiego  jeszcze  dworu.  Byli  to  Szydłowieccy,  wierni  i  do- 
świadczeni jego  towarzysze  w  czasach  budzińskich,  krakowskich  i  głogowskich. 
Ich  też  wyniósł,  obsypał  zaszczytami,  im  ufał  i  tym,  którzy  z  nimi  szli  razem, 
których  oni  polecali.  Było  to  całkiem  naturalne  u  człowieka,  dobiegającego 
lat  60,  zrażonego  do  ludzi  i  zmęczonego  walką  z  przeciwnościami.  Człowiek 
ten  zresztą,  doczekawszy  się  w  późnym  wieku  męskiego  potomka,  na  którym 
wszystkie  nadzieje  dynastyi  polegały,  pragnął  mu  zapewnić  tron  i  panowanie 
spokojne,  nie  zrywał  się  więc  do  czynów  wielkich,  nie  sięgał  po  większy 
zakres  władzy  i  nie  wyzywał  do  walki  tych,  co  koroną  i  tronem  rozporządzać 
mieli.  Czuł  może  w  głębi  serca  trafność  zapatrywań  Krzyckiego,  ale  nie  miał 
sił  i  temperamentu  na  tyle,  aby  je  w  czyn  wprowadzić,  pozostał  zatem  takim, 
jakim  był  już  od  dłuższego  czasu,  zrezygnowanym,  ostrożnym,  jak  od  początku, 
unikającym  wszelkich  hazardów  w  polityce. 

Wobec  takiego  usposobienia  króla  i  rozgoryczenia  szlachty,  szły  sprawy 
publiczne  utartym  trybem.  Sejm  nie  obmyślił  obrony  należytej,  więc  w  r.  1524 
zwaliły  się  hordy  tatarskie  na  Ruś,  rozłożyły  się  obozem  pod  Mościskami 
i  bezkarnie  spustoszyły  sąsiednie  województwa  ze  szczętem.  Byłto  drugi  napad 
w  tym  roku  i  on  poruszył  Avreszcie  szlachtę.  Sejm  roku  1525  uchwalił  szos, 
czopowe  i  podatek  łanowy  po  18  złotych  z  30  łanów,  z  czego  połowę  miał 
płacić  dziedzic  a  połowę  włościanie.  Zarazem  jednak  ograniczono  urząd  pod- 
skarbiego —  był  nim  Mikołaj  Szydłowiecki  —  i  hetmana,  odbierając  pierw- 
szemu szafunek  pieniądzmi  poborowymi,  drugiemu  popis  wojska. 

Uwaga  powszechna  zwróciła  się  też  w  inną  stronę:  z  Węgier  nadcho- 
dziły coraz  to  gorsze  wieści  o  groźnem  niebezpieczeństwie  tureckiem  i  o  za- 
mieszkach domowych,  sprawa  pruska,  bliska  ostatecznego  rozwiązania  swego, 
zatrudniała  króla  i  całą  dyplomacyę  polską,  a  obok  i  ponad  to  wszystko 
wyrastał  niebezpieczny  ruch  religijny,  wzniecony  przez  t.  zw.  reformacyę 
i  wciskający  się  od  zachodu  do  Polski. 

Przyczyny  tej  gwałtownej  rewolucyi,  która  potokami  krwi  zalała  świat 
cały,  są  zbyt  znane,  abyśmy  je  tu  powtarzać  mieli.  Składały  się  na  nią 
wszystkie  reformatorskie  zapędy  tak  liczne  w  wiekach  średnich  a  skrystalizo- 
wane ostateczuie  w  ruchu  hussyckim,  z  którym  Luter,  jak  to  sam  wyznaje, 
zgadzał  się  zupełnie,  składały  się  wstrząśnienia  i  walki,  staczane  w  łonie 
kościoła  podczas  soboru  konstaneyjskiego  i  bazylejskiego,  składał  się  wreszcie 
i  prąd  humanistyczny,    podkopujący    zwolna    lecz  wytrwale    powagę   kościoła 


—     575     — 

i  średniowieczna  zasad  surowość.     Gdy  z  jednej    strony    Erazm  z  Rotterdamu 
Reichlin,  Hutten  i  Eoban  z  Hessyi  u  nas,  swojemi  badaniami  filologicznymi  nad 
tekstem  pisma  Św.  wypierali    wyłącznie    dotąd    używaną    wulgatę,  gdy  Luter, 


Kopia  fotografii  zdjętej  z  portretu  oryginalnego  Barbary  Radziwiłłówn  ej  w  zamku 
nieświeskim  z  jednego  prawdziwego  wizerunku  tej  królowej. 

Kalwin  i  Zwingli,  polegając  na  tych  badaniach,  stosowali  je  w  praktyce  przeciw 
kościołowi,  z  drugiej  strony  humanizm  przejęty  duchem  starożytnego  klasy- 
cyzmu i  olśniewający  piękuośeia  formy,  rozpowszechniał  wśród  duchow.eustwa 


—     576     — 

wyższego,  zwłaszcza  zasady,  w  głowę  przeciwne  ascetycznym  pojęciom  wieków 
średnich.  Niewiara  w  kwestyach  teologicznych  wzniecona  nankowem  docieka- 
niem spotykała  się  w  życiu  codzienuem  z  lekkością  obyczajów  i  epikureizmem, 
wolnym  od  wszelkich  skrupułów'.  Zepsucie  szerzące  się  w  duchowieństwie 
wyższem,  a  brak  wykształcenia  dostatecznego  i  przygotowania  pomiędzy  klerem 
niższym,  budziły  coraz  większy  rozstrój  w  kościele  i  doprowadziły  wTreszcie 
do  rozpaczliwej  i  przewrotnej  w  gruncie  zasady,  którą  wziął  za  hasło  swoje 
Luter:  „Grzesz  dobrze,  ale  wierz  jeszcze  lepiej"  (Sundige  gut,  aber  glaube 
noch  besser).  Że  ta  dewiza  spodobała  się  wielu  i  że  porwrała  masy  za  sobą, 
to  było  zupełnie  naturalnem  i  zrozumiałem,  przemawiała  ona  bowiem  do  naj- 
grubszych instynktów  ludzkich  i  miała  za  sobą  powagę  uczonego  świata.  To 
wszystko  więc,  co  z  obecnego  porządku  rzeczy  było  niezadowolone,  to  wszystko, 
co  pragnęło  zmiany  i  w  tej  zmianie  widziało  możność  naprawy  złego  lub  po- 
lepszenia własnej  egzystencyi,  garnęło  się  pod  sztandary  wittenberskiego  mnicha, 
głoszącego  swobodę  myśli  i  uczynków.  Ruch  w  Niemczech  poczęty  i  o  cha- 
rakterze czysto  niemieckim  musiał  też  przedewszystkiem  objąć  narody  germań- 
skiego szczepu,  ale  zarazem  sięgnąć  i  tam,  gdzie  znalazł  grunt  dla  siebie 
przygotowany. 

Polska  jakkolwiek  niezachwiana  w  wierności  dla  kościoła,  nie  była  obcą 
zupełnie  ruchom  reformatorskim,  które  powstawały  w  zachodniej  i  środkowej 
Europie.  Już  papież  Jan  XXII  widział  się  zmuszonym  ustanowić  dla  Polski 
osobnego  inkwizytora,  29.  kwietnia  1326  r.,  w  osobie  Piotra  z  Kołomyi,  pro- 
wincyała  Dominikanów,  *)  co  świadczy  w  każdym  razie  o  potrzebie  takiego 
urzędu  u  nas.  O  działalności  tych  inkwizytorów  nie  mamy  wprawdzie  śladów 
żadnych,  ale  nie  brak  dowodów,  że  istnieli,  a  król  Władysław  Jagiełło  po- 
wołuje się  na  nich  w  edykcie  wieluńskim  wyraźnie. 

Wtedy  byli  oni  już  rzeczywiście  potrzebni,  bo  hussytyzm  wdzierał 
się  drzwiami  i  oknami  do  Polski,  ale  znowu  o  działaniu  inkwizytorów 
głucha  panuje  cisza.  Nawet  edykt  wieluński,  sprzeciwiający  się  zasadniczo 
ustawie:  neminem  captivabimus,  pozostał,  o  ile  się  zdaje,  martwą  literą.  Do- 
piero w  czasie  zamieszek,  jakie  powstały  podczas  małoletności  Władysława 
Warneńczyka,  znajdujemy  rozporządzenia  tego  króla,  polecające  starostom, 
kasztelanom  i  urzędnikom  innym  inkwizytora  Mikołaja  z  Łęczycy,  wydelego- 
wanego wr  nadzwyczajnym  charakterze  do  dyecezyi  gnieźnieńskiej.2)  Widocznie 
szerzył  się  w  tym  czasie  hussytyzm  w  Wielkopolsce,  szerzył  się,  jak  skąd 
inąd  wiemy  i  na  Mazowszu,  a  główną  podnietą  do  tego  był  nietylko  wpływr 
czeski,  mający  wtedy  wielkie  w  Polsce  znaczenie,  ale  i  spory  nieustające 
pomiędzy  szlachtą  a  duchowieństwem  z  powodu  dziesięcin.  Szlachta,  dobijająca 
się  udziału  wr  rządach,  spoglądała  z  zazdrością  na  wyjątkowe  przywileje 
kościoła  i  jeżeli  niechętnie  znosiła  przewagę  możnowładztwa,  to  tern  bardziej 
pragnęła  zrównania  duchowieństwa  z  świeckim  stanem  co  do  ponoszenia  cię- 
żarów publicznych.     Utwierdził  ją  w  tern  jeszcze  więcej   humanizm,  który  tak 


*)  Propago  divi  Hyacinthi  etc.  Venetiis  1606  (Abrahama  Bzowskiego)  p.  62. 
»)  Tamże  p.  66. 


—     577     — 

wielki  wpływ  wywari  i  na  Ostroroga, ł)  skłaniały  do  tego  rosnące  z  każdym 
rokiem  potrzeby  państwa,  niedające  się  zaspokoić  już  zwykłymi  poborami. 
Na  tem  tle  powstawał  coraz  silniejszy  antagonizm  pomiędzy  szlachtą  a  ducho- 
wieństwem, rodziła  sic  wzajemna  niechęć  i  zarzuty,  których  obie  strony  sobie 
nie  szczędziły.  Już  Ostroróg  mniemał,  że  duchowny,  nie  prowadzący  przy- 
kładnego życia  i  nifi  posiadający  wyższego  wykształcenia,  różni  się  od  świeckiego 
tylko  „wygoloną  czupryną".  Zdania  tego  rodzaju  podobały  się  niewątpliwie 
masom  szlacheckim  i  nie  mogły  się  przyczynić  do  podniesienia  powagi  ducho- 
wieństwa. Więc  kiedy  nagle  w  Niemczech  podniesiono  rokosz  przeciw  kościo- 
łowi i  uderzono  gwałtownie  na  duchowieństwo,  karcąc  aż  do  przesady  nad- 
użycia jego  i  ułomności,  od  których  i  karcący  wolni  nie  byli,  musiała  wrzawa 
tej  walki  i  w  Polsce  także  głośnem  odezwać  się  echem.  A  jednak  luteranizm 
dlatego  właśnie,  że  był  wr  Niemczech  poczęty,  nie  znalazł  u  nas  nigdy  silnej 
podstawy,  szerokiem  korytem  za  to  popłynął  odrazu  do  Prus,  gdzie  i  ludność 
niemiecka  skłonniejszą  była  do  przyjęcia  reformy  przez  Niemca  obmyślanej 
i  stosunki  społeczne  pomyślniejsze  dla  propagandy  protestanckiej. 

Tam  więc  rozpoczął  się  ruch  religijny,  a  musiał  być  silnym  bardzo 
i  szybkie  czynić  postępy,  kiedy  Zygmunt  I  już  w  roku  1520  edyktem,  w  To- 
runiu wydanym,  zakazał  wprowadzać  do  kraju  ksiąg  luterskich  pod  karą  kon- 
fiskaty majątku  i  wygnania. ')  Łatwo  sobie  wyobrazić,  jak  bardzo  zgorszył  się 
król,  szczerze  pobożny,  odstępstwem  Lutra.  Zwykle  łagodny  i  łaskawy,  wy- 
stępuje on  też  w  tym  wypadku  z  niezwykłą  surowością  i  energią,  i  skoro  tylko 
dowiedział  się,  że  w  Krakowie  pojawiły  się  książki  heretyckie,  że  je  ludzie 
czytają  i  do  nauk  luterskich  się  przyznają  publicznie,  natychmiast  wydaje 
w  Grodnie  w  roku  1522  rozkaz  staroście  krakowskiemu,  Szydłowieckieinu, 
aby  w  porozumieniu  z  radą  miejska  starał  się  pilnie  o  ścisłe  wykonanie 
edyktu  toruńskiego,  a  gdy  i  to  widocznie  nie  skutkuje,  ogłasza  w  roku  na- 
stępnym, 1523,  srogie  rozporządzenie,  zagrażające  wyznawcom  zasad  pro- 
testanckich konfiskatą  majątku  i  śmiercią  na  stosie.  Środki  te,  jakkolwiek 
surowe  i  zgodne  może  z  duchem  czasu,  nie  prowadziły  jednak  do  celu.  Roz- 
głos, jakiego  nabrała  w  świecie  nowa  nauka  i  właściwa  naturze  ludzkiej  cie- 
kawość, budziły  ogólne  zajęcie  w  masach,  a  rozkazy  królewskie  mogły  się 
chyba  przyczynić  do  większego  jeszcze  rozpowszechnienia  książeczek  luterskich. 
Przekonał  się  o  tem  sam  król,  kiedy  tuż  pod  bokiem  jego  wszczął  się  spór 
pomiędzy  biskupem  kamienieckim,  Wawrzyńcem  Miedzielewskim,  a  sekretarzem 
królewskim  Decyuszem,  znanym  historykiem,  którego  biskup  w  zapale  nazwał 
heretykiem.  Oburzył  się  srodze  Decyusz  na  ten  zarzut  i  oskarżył  Miedzielew- 
skiego  o  obrazę  honoru,  a  król  rozpatrzywszy  całą  sprawę,  wydał  wyrok, 
w  którym  oświadczył,  że  wryrażenie  porywcze  biskupa  czci  Decyusza  nie 
ubliża.  Jakkolwiek  nie  ma  dowodów  na  to,  aby  Decyusz  piastujący  do  końca 
życia  swego  godność  edyła  kościoła  N.  P.  Maryi,  *)  wyznawał  zasady  luterskie, 

ł)  Bobrzyński:  Jan  Ostroróg,  studyum  z  literatury  politycznej  XV.  stulecia.  Pamiętnik 
Akad.  Umiej.,  tom  V,  str.  114. 

2)  Zakrzewski  Wincenty:  Powstanie  i  wzrost  reformacyi  w  Polsce  1520 — 1572. 
Lipsk  1870.  Str.  23. 

s)  Hirschberg:  O  życiu  i  pismach  Justa  Ludwika  Decyusza.  Str.  64. 


—     578     — 

to  nie  ulega  wątpliwości,  że  jako  człowiek  wykształcony  i  będący  w  stosun- 
kach z  Niemcami,  czytał  zapewne  księgi  heretyckie  i  w  rozmowie  z  biskupem 
rzucił  może  zdanie  zbyt  śmiałe,  które  nań  podejrzenie  ściągnąć  mogło.  Wy- 
padki podobnego  rodzaju  musiały  się  zdarzać  często  i  dlategoto  Zygmunt  1 
widząc,  że  środki,  jakich  używał  dotąd,  herezyi  powstrzymać  nie  są  w  stanie, 
udał  się  do  papieża  Klemensa  VII  z  żądaniem,  aby  zwołał.sobór  powszechny, 
gdzie  duchowieństwo  razem  z  świeckimi  miało  radzić  nad  przywróceniem  je- 
dności w  kościele.1) 

I  rzeczywiście,  jeżeli  kto,  to  kościół  i  duchowieństwo  było  w  pierwszym 
rzędzie  powołane  do  walki  z  herezyą.  Nie  mamy  wiadomości  jak  kler  polski 
zachowywał  się  w  chwili,  kiedy  protestantyzm  poraź  pierwszy  do  nas  zawitał, 
wiemy  tylko  tyle,  że  Drzewicki,  którego  dyecezya,  kujawska,  najbardziej  była 
narażona,  starł  się  najpierw  z  heretykami  i  że  wspomniany  już  biskup  kamie- 
niecki, Miedzielewski,  ułożył  nieogłoszone  zresztą  pismo  przeciw  nauce  Lutra. 
Inni  jak  Krzycki,  Dantyszek,  Tideman  Gize  i  Dobrogost  wydawali  co  chwila 
wiersze  lub  pisemka  ulotne,  ośmieszające  i  odpierające  zasady  wittenberskiego 
reformatora.  Do  zbiorowej,  poważnej  akcyi  przeciw  protestantyzmowi  zebrało 
się  duchowieństwo  dopiero  na  synodzie  łęczyckim  w  roku  1527  i  przyznać 
trzeba,  że  działało  rozumuie.  Nietyłko  bowiem  zajęło  się  reformą  obyczajów 
kleru  i  usunięciem  nadużyć,  które  zdaniem  zgromadzonych  były  główną  przy- 
czyną herezyi,  nietyłko  zażądało  ustanowienia  inkwizytorów  dla  dyecezyi  ku- 
jawskiej i  wrocławskiej,  ale  sięgnęło  głębiej,  postanowiło  mianowicie  stosownie 
do  ducha  i  wymagań  czasu  zreformować  uniwersytet  krakowski,  system  nauki 
na  inne,  odpowiedniejsze  wprowadzić  tory,  aby  duchowieństwu  dać  wykształ- 
cenie takie,  któreby  je  czyniło    zdolnem  do  skutecznego  zwalczania    herezyi.2) 

Kiedy  tak  król  i  biskupi  dokładali  wszelkich  starań,  aby  szerzenie  się 
protestantyzmu  powstrzymać,  ogarnął  on  tymczasem  miasta  pruskie  i  znalazł 
bezpieczne  schronienie  pod  skrzydłami  wiarołomnego  zakonu  krzyżackiego. 
Straciwszy  raz  skutkiem  nawrócenia  Litwy  racyę  swego  bytu,  nie  mogli  już 
krzyżacy  odzyskać  dawniejszego  swojego  znaczenia.  Z  instytucyi  duchownej 
o  wzniosłych  celach,  stał  się  zakon  państwem  zupełnie  świeckiem,  stał  się  tem, 
czerń  był  właściwie  od  samego  początku  i  co  przed  Europą  starannie  ukryć 
pragnął,  przednią  strażą  germanizmu  na  wschodzie.  Za  tą  zmianą  charakteru 
musiały  pójść  i  inne  ważniejsze;  zachwiała  się  wiara  w  posłannictwo  zakonu 
chrześcijańskie,  zepsuły  się  obyczaje  mnichów,  żądza  używania  stała  się  hasłem 
wielkich  i  małych.  To  co  mogło  jeszcze  ratować  zakon  od  nieuniknionej  zguby, 
to  była  idea  narodowa  niemiecka.  Chwycono  się  więc  tej  deski  zbawienia  na 
początku  wieku  XVI.,  podjęto  wojnę  z  Polską  po  to,  aby  haniebnej  doznać 
porażki.  W  tej  chwili  wypowiedział  Luter  posłuszeństwo  kościołowi,  wypo- 
wiedział wojnę  klasztorom  i  zakonom,  oświadczył  się  przeciw  celibatowi, 
przeciw  całemu  średniowiecznemu  kierunkowi  wr  kościele. 

Krzyżacy  zerwali  z  nim  wprawdzie  już  oddawna,  ale  starali  się  przy- 
najmniej   zachować  pewne  pozory.     Obecnie,  w  przededniu    upadku,  kiedy  po 

')  Zakrzewski:  Wzrost  reformacyi.  Str.  37. 

2)  Ulanowski:  Materyały  do  historyi  ustawodawstwa  synodalnego  w  Polsce  w  wieku  XVI. 


—     579     — 

upływie  zawieszenia  broni  z  Polską  czekała  icty  nowa  wojna,  krórej  wynik 
z  góry  przewidzieć  się  dawał,  owładnęło  wszystkich  uczucie  rychłej  śmierci. 
Użyć  zatem  żywota  i  z  ogólnego  bankructwa  ratować  dla  siebie  cząstkę  naj- 
lepszą, to  było  hasłem  mnichów,  pozbawionych  wiary  w  siebie  i  w  egzystencyę 
zakonu.  Temu  usposobieniu  odpowiadały  zupełnie  zasady  wittenberskiego  re- 
formatora; przyjęto  je  więc  chętnie,  tern  chętniej,  gdy  przykład  szedł  z  góry; 
gdy  mistrz  zakonu,  Albrecht,  życiem  swojem  dawał  przykład  gorszący,  gdy 
w  praktyce  wykonywał  oddawna  już  to,  co  Luter  głosił  dopiero  w  teoryi. 

Po  układzie  brzeskim  puścił  on  się  w  podróż  po  Europie,  szukając  rady 
i  pomocy,  widział  się  z  Lutrem,  Ossiandrem  i  Melanchtonem,  wszyscy  trzej 
zachęcali  go  do  przyjęcia  reformacyi;  nie  usłuchał  na  razie,  lecz  postanowił 
próbować  jeszcze  ostatniego  środka,  udał  się  do  Węgier,  aby  użyć  pośredni- 
ctwa króla  Ludwika,  aby  przez  niego  "wpłynąć  na  dwór  polski.  Nadrabiając 
miną  gęstą,  którą  chciał  pokryć  rozpaczliwe  swoje  położenie,  spotkał  on  się 
tu  z  Krzyckim,  odprawiającym  wtedy  poselstwo  na  dworze  węgierskim  i  za 
jego  wTdaniem  się  został  przyjęty  przez  króla.1) 

Starania  te  nie  miały  pomyślnego  dlań  skutku,  bo  jakkolwiek  Ludwik, 
któremu  chodziło  bardzo  o  pokojowe  załatwienie  sprawy  pruskiej,  aby  tem 
snadniej  uzyskać  pomoc  od  stryja  przeciw  Turkom,  nakłaniał  Zygmunta  do 
układów  i  proponował  w  tym  celu  konferencyę  w  Preszburgu,  król  oparł  się 
temu  stanowczo  i  Albrechtowi  nie  pozostawało  nic  innego,  jak  albo  poddać 
się  Polsce,  albo  ostatecznej  czekać  zagłady.  Wobec  tego  poszedł  on  za  radą 
Ossiandra,  postanowił  przyjąć  reformacyę  i  utworzyć  w  ten  sposób  z  posiadłości 
zakonnych  w  Prusiech  odrębne  księstwo  dla  siebie  i  swojej  dynastyi.  Krok 
taki  jednak,  pomijając  już  stronę  moralną  i  religijną,  był  pod  względem  poli- 
tycznym oczywiście  pogwałceniem  traktatu  toruńskiego  i  wymagał  koniecznie 
zezwolenia  króla  polskiego.  Rozpoczęły  się  więc  w  tym  kierunku  sta- 
rania i  zabiegi,  pojechali  do  Krakowa  mianowicie  dawni  pośrednicy:  książę 
lignicki  i  Jerzy  margrabia  brandenburski,  aby  w  imieniu  Albrechta  układy 
prowadzić.  O  przebiegu  tych  negocyacyj  nie  mamy  niestety  dokładnych  wia- 
domości, wiemy  tylko  tyle,  że  pomiędzy  senatorami  sprzeciwiało  się  wielu 
sekularyzacyi,  że  przytaczano  bardzo  trafne  i  przekonywujące  argumenty.  Zakon, 
mówiono,  podlega  Stolicy  apostolskiej  i  bez  jej  zezwolenia  nie  może  być  znie- 
sionym, na  Polskę  spadnie  zarzut,  że,  przychylając  się  do  życzeń  Albrechta, 
przyczynia  się  tem  samem  do  rozszerzania  protestantyzmu,  co  zaś  do  korzyści 
mniemanych,  to  i  one  są  wielce  wątpliwe,  gdyż  nie  można  spodziewać  się 
wierności  od  tych,  którzy  wiarę  Bogu  samemu  złamali.  Zapomniano  dodać,  że 
zdrowy  zmysł  polityczny  kazał  korzystać  z  nadarzającej  się  sposobności,  aby 
zgnieść  hydrę  krzyżacką  i  tak  jak  warunki  pokoju  toruńskiego  orzekały, 
wcielić  rzeczywiście  'ziemie  zakonne  do  Polski.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że 
wobec  przejścia  Albrechta  na  protestantyzm,  Stolica  apostolska  byłaby  poparła 
usiłowania  tego  rodzaju,  a  cesarz  zajęty  wojną  francuską,  nie  byłby  się  odważył 


')  Ludwik  Droba:  Andrzej  Krzycki  jako  pisarz  i  polityk.  Przegląd  polski  z  roku  187 
(lipiec  i  sierpień). 


—     580     — 

wbrew  papieżowi  bronić  apostaty.  Ale  najbliżsi  i  najzaufańsi  doradzcy  Zy- 
gmunta I,  a  mianowicie  kanclerz  Krzysztof  Szydłowiecki,  człowiek  próżny 
i  w  przyjaznych  z  wielkim  mistrzem  zostający  stosunkach,  zapatrywali  się 
inaczej  na  sprawę  sekularyzacyi.  Kwestya  religijna,  mniemali  oni,  należy  do 
papieża.  Ani  król  polski,  ani  żaden  Polak  nie  pobudził  krzyżaków  do  przy- 
jęcia nowej  wiary,  o  powstrzymaniu  herezyi  w  ziemiach  zakonnych  nie  może 
myśleć  Polska,  bo  musi  się  sama  u  siebie  bronić  od  protestantyzmu.  Zakon 
taki,  jakim  jest,  jest  plamą,  którą  z  świata  chrześcijańskiego  wywabić  należy. 
Na  poparcie  tych  płytkich  i  naciągniętych  argumentów  znalazły  się  także 
względy  polityczne.  Bardzo  być  może,  że  za  Albrechtem  wstawiał  się  Fran- 
ciszek I,  szukający  związków  z  protestantami  niemieckimi,  a  najgoręcej  już 
pragnął,  jak  wspomniano,  zgody  z  zakonem  dwór  węgierski.  Wszytkie  te 
wpływy  przeważyły  szalę  na  stronę  Albrechta.  Dwór  polski  nie  zdobył  się  na 
energiczną  i  śmiałą  politykę;  oportunizm  Szydłowieckiego  i  krótkowidztwo 
senatu  polskiego  popchnęły  króla  na  drogę  fatalnych  ustępstw  i  tranzakcyj, 
przyczem  chciano  widzieć  nawet  jakieś  korzyści  dla  ogólnej  sprawy  chrześci- 
jańskiej! Tak  więc  zawarto  ugodę  z  Albrechtem  dnia  8.  kwietnia  1525  roku, 
król  zezwolił  na  sekularyzacyą  i  rozciągnął  prawo  sukcesyi  w  księstwie 
pruskiem  także  na  trzech  braci  wielkiego  mistrza,  margrabiów:  Jerzego,  Kazi- 
mierza i  Jana,  którzy  razem  z  Albrechtem  hołd  złożyć  mieli.  W  razie  wy- 
gaśnięcia wszystkich  czterech  linii  powraca  lenno  pruskie  do  Korony.  Książe 
pruski  ma  odtąd  pierwsze  miejsce  w  senacie  polskim  i  jest  zobowiązany  do 
dostarczania  posiłków  Polsce  (100  ludzi)  na  wypadek  wojny,  za  co  król  płaci 
mu  jurgielt  roczny  w  kwocie  4000  złotych.  Obie  strony  zwracają  sobie  wza- 
jemnie miasta  i  posiadłości,  zabrane  podczas  ostatniej  wojny  i  ogłaszają  po- 
wszechną amnestyą.  Po  podpisaniu  tego  brzemiennego  w  następstwa  traktatu, 
złożył  Albrecht  dnia  10.  kwietnia  hołd  królowi  na  rynku  krakowskim.  Wra- 
żeuie,  jakie  sprawiła  sekularyzacyą  w  świecie  chrześcijańskim,  było  niesły- 
chane. Mówiono,  że  Zygmunt  I  przechylił  się  stanowczo  na  stronę  protestan- 
tyzmu, głoszono,  że  córkę  swoją  wydaje  za  Albrechta,  a  posłowie  polscy 
u  dworów  obcych  musieli  słuchać  na  ten  temat  gwałtownych  zarzutów  i  szy- 
derczych docinków.  „Jeżeli  to  prawda  —  mówił  Gattinara  do  Dantyszka  — 
jeżeli  to  król  wasz  uczynił,  skończyło  się  z  jego  pomiędzy  książętami  chrze- 
ścijańskimi powagą".  Tak  mniej  więcej  sądzono  wszędzie  i  dwór  polski  miał 
pracy  niemało,  aby  się  usprawiedliwić  i  wytłumaczyć.  Uczynił  to  najpierw 
Krzycki  w  liście  do  legata  papieskiego  w  Węgrzech  Antoniego  Pulleona,  gdzie 
przytoczył  wszystkie  argumenty  za  i  przeciw  sekularyzacyi  i  z  niezwykłą  zrę- 
cznością starał  się  oczyścić  króla  i  senat  polski  z  zarzutów,  następnie  pisał 
król  sam  do  papieża  Klemensa  VII,  dowodząc,  że  katolicyzm  i  zakon  w  Pru- 
siech  i  tak  przepadły,  a  przez  układ  z  Albrechtem  zawarowano  przynajmniej 
pewne  dla  kościoła  korzyści.  0  politycznem  zuaczeniu  traktatu  milczano,  bo 
o  to  nikt  nie  pytał,  bo  to  była  sprawa  wyłącznie  polska,  a  w  Polsce  ci,  co 
u  steru  rządów  stali,  pragnęli  przedewszystkiem  spokoju,  nie  troszcząc  się 
wcale  o  skutki  swej  niedołężnej  polityki.  To,  o  czem  w  listach  współczesnych 
nie  wspominano,  a  co  na  postanowienia    dworu    polskiego    wpływ  stanowczy, 


—     581     — 

u  ile  sądzić  można,  wywarło,  to  był  wzgląd  na  politykę  zewnętrzną,  smutny 
stan  Węgier  i  bezustanne  intrygi  rakuskie  w  Moskwie.  W  Węgrzech  miano- 
wicie wszczęło  się  wielkie  przeciw  rządom  Ludwika  niezadowolenie  podsy- 
cane zręcznie  przez  Zapolic  z  pobudek  czysto  prywatnych.  Małżeństwo  króla 
z  arcy  księżniczkę  Maryą  i  wydanie  królewny  Anny  za  Ferdynanda  utrwalało 
związek  Jagiellonów  z  Habsburgami  i  odejmowało  dumnemu  wojewodzie 
wszelką  nadzieję  uzyskania  korony  węgierskiej  na  wypadek  spodziewanej 
śmierci  Ludwika.  Dotknięty  tern  mocno,  nie  wahał  on  się  ani  na  chwilę  pod- 
burzyć szlachtę  przeciw  królowi.  Więc  gdy  Ludwik  po  śmierci  Wawrzyńca 
Ujlakyego  odmówił  Zapolii  nadania  dóbr,  które  zmarły  posiadał,  powstała 
gwałtowna  burza  w  kraju.  Szlachta  uchwaliła  cały  szereg  artykułów 
wymierzonych  przeciw  duchowieństwu  i  magnatom  i  domagała  się  wydalenia 
Niemców.  Król,  bezsilny  i  przez  wszystkich  niemal  opuszczony,  szukał  ratunku 
u  stryja,  sądząc,  że  powaga  jego  i  znaczenie,  jakiego  zażywał  w  Węgrzech, 
zdołają  uspokoić  wzburzone  umysły.  Jakoż  Zygmunt,  stosując  się  do  życzeń 
Ludwika,  wysłał  wtedy  w  poselstwie  do  Budy  Krzyckiego  i  Jana  Wytwiń- 
skiego,  kasztelana  płockiego.  Posłowie  polscy  zastali  Węgry  pogrążone 
w  anarchii.  „Przybyłem  tu  zdrowo  —  tak  pisze  Krzycki  —  i  znalazłem  tak 
wielkie  zamieszanie,  takie  straszne  wzburzenie,  że  przy  tern  nasze  zjazdy  wspo- 
minają się  jeszcze  błogo".  Sejm,  na  polu  Rakosz  zgromadzony,  uchwalił  też 
owe  ostre  artykuły  i  postanowił  nadto  wydalić  posłów  obcych  z  wyjątkiem 
ambasady  polskiej. 

Anarchiczne  te  porywy  szlachty  węgierskiej,  niebezpieczeństwo  grożące 
od  Turków  i  rozpaczliwy  stan  zdrowia  Ludwika  poruszyły  dwór  wiedeński 
do  nowych  zabiegów.  Katastrofa  zdawała  się  nieuniknioną  i  lada  chwila  mógł 
nastąpić  wypadek,  przewidywany  już  podczas  kongresu  wiedeńskiego,  a  otwie- 
rający Habsburgom  drogę  do  pozyskania  korony  węgierskiej.  Powodzenie  Fer- 
dynanda zawisłem  było  natenczas  nietylko  od  pokonania  Zapolii  i  jego  stron- 
nictwa, ale  także  od  zachowania  się  dworu  polskiego.  Ubezwładnić  więc  Polskę 
i  zatrudnić  ją  gdzieindziej,  to  stało  się  tak  jak  dawniej  głównem  zadaniem 
dyplomacyi  rakuskiej.  Wierny  trądy cyom  dziadowskiej  polityki,  zwrócił  się 
zatem  Ferdynand  znowu  ku  Moskwie  i  występując  pozornie  w  roli  pośrednika, 
knuł  rzeczywiście  nowe  przeciw  Polsce  intrygi.  Jeżeli  ta  przewrotna  polityka, 
o  której  Krzycki  donosił  z  Węgier  Tomickiemu,  mogła  zaniepokoić  Zygmunta  I, 
to  niemniejszej  ostrożności  wymagał  także  ruch  protestancki  w  Gdańsku.  Roz- 
począł on  się  już  w  roku  1518,  a  stłumiony  wtedy  przez  Macieja  Drzewickiego, 
podniósł  głowę  nanowo  w  dwa  lata  później  z  większą  niż  przedtem  gwałtow- 
nością. Tak  jak  wszędzie,  tak  też  i  tu  zwrócili  się  nowatorowie  religijni  nie- 
tylko przeciw  kościołowi,  ale  i  przeciw  całemu  istniejącemu  porządkowi  rzeczy; 
po  ich  stronie  stanęły  uboższe  warstwy  ludności,  domagające  się  usunięcia  ów- 
czesnej rady  miejskiej  i  burgrabiego  Ferbera,  popieranego  przez  rząd  polski. 
Poselstwo  z  senatorów  polskich  złożone,  z  prymasem  Łaskim  na  czele,  starało 
się  te  rewolucyjne  zapędy  powstrzymać,  ale  nie  mając  siły  zbrojnej  do  pomocy, 
musiało  wkońcu  ustąpić.  Ośmieleni  tern  malkontenci  uderzyli  d.  22.  stycznia  1525  r. 
na  ratusz  gdański,  zmusili  radę  miejską  do  rezygnacyi,  wybrali  nowych  rajców 


—     582     — 

i  w  ten  sposób  dopięli  zamierzonego  celu.  Zamknięto  bowiem  natychmiast 
klasztory,  wprowadzono  nabożeństwo  protestanckie,  zabrano  własność  kościelną, 
zniesiono  cla  i  podatki  niemal  zupełnie  i  ogłoszono  Avolność  rybołówstwa. 

Wiadomość  o  rewolucyi  gdańskiej  nadeszła  do  Krakowa  w  chwili,  kiedy 
układy  z  Albrechtem  rozpoczęto  i  musiała  wywołać  niemałe  obawy.  Tak  jak 
rzeczy  stały,  można  się  było  spodziewać,  że  mistrz  przyciśnięty  do  muru,  prze- 
niesie działanie  swoje  do  Prus  królewskich,  że  złączy  się  z  nowatorami  gdań- 
skimi i  rozwinąwszy  sztandar  protestantyzmu,  porwie  za  sobą  mieszczaństwo 
pruskie,  przychylne  nauce  luterskiej.  Nie  można  wątpić  ani  na  chwilę,  że 
względy  te  wpłynęły  znacznie  na  postanowienia  dworu  polskiego  w  sprawie 
sekularyzacyi.  Tak  jak  zwykle,  tak  i  teraz  przeceniano  znaczenie  ruchu  gdań- 
skiego, nie  ufano  siłom  własnym,  wzdrygano  się  przed  każdym  krokiem  sta- 
nowczym i  ratując  wrzekomo  Rzeczpospolitą  od  nowej,  uciążliwej  wojny,  któ- 
raby  na  szlachtę  znaczne  nałożyła  ciężary,  poświęcono  dobro  państwa  chwilowej 
korzyści.  Wypadki  następne  dowiodły  aż  nadto,  że  obawy  senatorów  nie  były 
uzasadnione.  Skoro  bowiem  król  ostrym  listem  upomniał  Gdańszczan  i  zawezwał 
radę  miejską  przed  sejm  piotrkowski  w  roku  1526,  upadło  serce  nowatorom. 
W  pokornych  słowach  tłumaczyli  się  posłowie  gdańscy  z  popełnionych  gwał- 
tów i  zdawali  się  na  sąd  królewski. :  Król  pojechał  rzeczywiście  na  sejmik 
pruski  do  Malborga,  a  stamtąd  udał  się  do  Gdańska  z  znaczną  siłą  zbrojną 
i  licznem  gronem  senatorów.  Tu  przywrócono  na  rozkaz  jego  natychmiast  na- 
bożeństwo katolickie,  rozbrojono  ludność  miejską,  zakazano  czytania  pism 
luterskich  i  nie  poprzestając  na  tern,  przystąpiono  do  ukarania  winnych.  Wyrok 
wypadł  bardzo  zbyt  może  surowy,  ścięto  bowiem  piętnastu  przywódzców 
buntu,  pomiędzy  tern  dwóch  rajców  miejskich  i  czterech  ławników  i  wydano 
ordynacyą  dla  miasta  Gdańska  i  dla  całej  prowincyi  pruskiej,  zapewniającą 
przewagę  szlachcie  nad  mieszczaństwem.  Przeciwnicy  kościoła  katolickiego, 
jakoteż  księża  i  zakonnicy,  którzy  przyjęli  protestantyzm,  mieli  pod  karą 
śmierci  w  przeciągu  dwóch  tygodni  Gdańsk  opuścić.  Szlachta  uzyskała  znaczne 
przywileje,  uwolnił  ją  król  mianowicie  od  podlegania  sądom  miejskim,  nadał 
wyłączne  prawo  polowania  i  rybołówstwa.  Ordynacyą  ta  jak  zgotowała  upadek 
stanu  miejskiego,  tak  nie  powstrzymała  z  drugiej  strony  wcale  protestantyzmu. 
Ogniskiem  dla  nowatorów  religijnych  stał  się  dwór  królewiecki  eksmistrza 
Albrechta,  ożenionego  z  królewną  duńską.  Przebiegły  Brandenburczyk  przyjmo- 
wał u  siebie  gościnnie  uciakających  z  Polski  protestantów,  założył  drukarnię 
polską,  a  nawet  na  dworze  swoim  utrzymywał  polskiego  kaznodzieję,  pro- 
testanta. Ta  opieka  książęca  dodawała  niewątpliwie  otuchy  luteranom  pruskim 
podczas  gdy  nowo  ufundowany  uniwersytet  w  Królewcu  dostarczał  mistrzów 
biegłych  w  nauce  teologicznej  i  Prusakom  i  Polakom  zarówno.  Nie  trudno  do- 
myśleć się,  jaki  cel  miała  ta  hojność  i  to  meceuasostwo  Albrechta  względem 
protestantów.  Prześladowani  i  uciskani  przez  rząd  polski,  widzieli  oni  w  eks- 
mistrzu  naturalnego  swego  opiekuna,  zamiast  do  Krakowa  zwracali  coraz 
częściej  Mrzrok  swój  do  dalekiego  Królewca.  Albrecht  tymczasem  zadawalniał 
się  na  razie  wdzięczną  rolą  filantropa,  a  w  polityce  dążył  tylko  do  ustalenia 
świeżo    nabytej    władzy    książęcej  i  do  wyzwolenia  się  z  pod  zwierzchnictwa 


—     583     — 

polskiego.  Skoro  zatem  dowiedział  się  o  podróży  królewskiej  do  Gdańska,  nie 
omieszkał  stawić  się  tu  osobiście,  przyprowadził  nawet  pomoc  zbrojną  przeciw 
tym  samym  protestantom,  których  wspierał  u  siebie,  ale  za  to  wszystko  kazał 


sobie  zapłacić  nowem  ustępstwem.     Król  dał  mu  prawo  ustanawiania  w  księ- 
stwie pruskiem  ceł  i  jarmarków,  oraz  bicia  mouety.  • 

Półczwarta  miesiąca  bawił  Zygmunt  I  w  Gdańsku,  przyjmował  hołd 
księcia  pomorskiego  za  Lauenburg  i  Bytów,  regulował  stosunki  skarbowe 
pruskie,    oddając  je  w  zarząd    osobnemu    podskarbiemu,  Janowi  Balińskiemu, 

41 


—     584     — 

głaskaj  mieszczan,    surowo  ukaranych  przywilejami,   wreszcie  podążył  na  Ma- 
zowsze, dokąd  go  ważne  wzywały  sprawy.     Mazowieckiem    księstwem    zarzą- 
dzała w  imieniu    nieletnich  synów  swoich  znana  nam  już  księżna  Anna,   ubie- 
gająca się  przez  długie  lata  o  względy  królewskie,  marząca  o  korouie  polskiej. 
Sprytna    i    energiczna,    nie    zdołała    ona   jednak    utrzymać    na    wodzy    butnej 
szlachty  mazowieckiej  i  w  roku  1518  złożyła  regencyą.    Zaczęli  teraz  rządzić 
obaj  synowie,  Stanisław  i  Janusz.  Nie  byli  oni  bez  pewnych  zdolności,  starszy 
nawet,  Stanisław,  zasłynął  z  rycerskiej    odwagi    podczas    wojny    pruskiej,  ale 
zostawieni  sami  sobie,  oddali  się  wnet  wyuzdanej  rozpuście  i  pijatyce.  Dokąd 
starczyło    skarbów    książęcych,    które    przechowywano  w  starem   dworzyszczu 
Szczkwa,  położonem  wśród  jezior  i  lasów  zapadłych  pomiędzy  Kóżanem  a  Nowo- 
grodem,   dotąd    przelewało    się  na  dworze,  a  gdy  zasoby  się  wyczerpały,  za- 
częto zastawiać  i  sprzedawać    klejnoty    siostry  Anny,    która    braciom    niczego 
odmówić  nie  umiała.    Szalona  ta  gospodarka  i  życie  hulaszcze  zrujnowały  kraj 
i  zdrowie  młodych  książąt.  W  roku  1522  umarła  księżna  matka,  licząc  lat  46, 
w  dwa  lata  po  niej  zeszedł  ze  świata  starszy  syn  Stanisław,  w  roku  1526  za- 
kończył życie  Janusz,  ostatni  po  mieczu  potomek  mazowieckich  Piastów.  Zgon 
ich    podobnie  jak  i  śmierć    nagłą    dawniejszych    książąt  z  linii  Ziemowita  IV 
przypisywano    truciźnie,    obwiniano  o  to  faworytów    książęcych,  podejrzywauo 
Bouę,  wszystko  bez  dostatecznej    podstawy.     Poza  tymi    obwinieniami  jednak 
kryła    się    myśl    polityczna,    separatyzm    mazowiecki,    niechętny     połączeniu 
z  Koroną.     Obecnie  po  wygaśnięciu  linii  męskiej    pozostały   dwie  księżuiczki: 
Zofia,  wydana  w  roku  1523  za  Stefana    Batorego,  i  Anna,  dotąd    niezamężna. 
Z  dawniejszych  układów  wynikało  jasno,  że  lenno  mazowieckie,  skoro  braknie 
męskich   potomków,  staje  się  własnością    korony,  ale  na  dworze  warszawskim 
myślano  inaczej.  Anna  natychmiast  po  śmierci  Janusza  przybrała  tytuł  „Księżny 
z  Bożej  łaski"  r  jako    „jedyna  księżna,    dziedziczka  Mazowsza",  zaczęła  zwo- 
ływać   sejmy,  odprawiać  rady  i  wykonywać    władzę    monarszą,  w  calem    tego 
słowa  znaczeniu.  Aby  zaś  o  ile  możności  upozorować  to  bezprawie,  zwlekano 
z  pogrzebem    księcia  i  ciało  Janusza  od  chwili  zgonu,  dnia  10.  marca,  leżało 
niepogrzebane  aż  do  końca  sierpnia.     Napróżno  wysyłał  Zygmunt  I  z  Gdańska 
swoich    pełnomocników,    którzy    oznaczyli    uroczystość    pogrzebową    na  dzień 
30.  kwietnia,  szlachta  mazowiecka  trwała  w  swoim  uporze,  chcąc  Annę,  „dzie- 
dziczkę   swoją",    utrzymać  na  tronie,    „choćby  krew  przyszło    przelać  i  życie 
położyć".1)    Tymczasem  odezwała  się  i  Zofia  z  swojemi  wrzekomemi  prawami 
do  spuścizny  po  braciach,  a  poparł  ją  i  sejm  węgierski  i  król  Ludwik.  Sprawa 
jasna  jak  słońce,  zaczęła  się  wikłać.     Wtedy  król  ruszył  z  Gdańska,  przybył 
duia  25.  sierpnia  do  Warszawy,  sprawił  Januszowi  pogrzeb  przyzwoity  i  lenno 
mazowieckie  przyłączył  do  Korony.  Anna  otrzymała  stosowne  opatrzenie  w  do- 
brach ziemskich  i  zamkach  na  Mazowszu,    przyczem    zastrzeżono   wyraźnie,  że 
w  razie  jej  zamęzcia  król  wypłaci    sumę   posagowa  w  kwocie  10.000  czerwo- 
nych   złotych,  a  księżniczka    nadauia    wszystkie    zwrócić    będzie    obowiązana. 

')  Pawiński  Adolf:  Ostatnia  księżna  mazowiecka.  Warszawa  1892.  Uzupełnia  tę  pracę 
na  archiwalnych  materyałach^  opartą,  rozprawa  F.  Bostla  pod  tymże  samym  tytułem,  ogło- 
szona w  Kwartalniku  historycznym' z  roku  1892,  str.  498  i  następne. 


—     585     — 

Ale  znowu  pomimo  tych  dokładnych  zapisów  stało  się  inaczej.  Po  latach  10 
bowiem  zjawił  się  kandydat  do  reki  niemłodej  już  Anny.  Byłto  27-letui  wo- 
jewoda podolski,  Stanisław  Odrowąż,  który  przez  protekcyą  królowej  Bony 
uzyskał  był  i  starostwo  lwowskie  i  Samborskie  i  wreszcie  województwo  po- 
dolskie. Wznowiona  w  ten  sposób  dawna  świetność  i  potęga  Odrowążów  nie 
zdołała  jednak  zadowoluić  ambicyi  pana  Stanisława.  Sięgając  coraz  wyżej, 
mniemał  on  przez  związek  małżeński  z  Piastówną  podnieść  splendor  swojej 
rodziny  i  własne  w  Rzeczypospolitej  znaczenie.  Niemałą  też  zachętą  dla  niego 
musiał  być  i  posag  księżniczki,  słowem  wszystko  składało  się  na  to,  że 
Odrowąż,  jakkolwiek  młodszy  o  lat  10  od  Anny,  strzelistym  ku  niej  zapałał 
afektem,  a  gdy  król  jako  opiekun  Piastówny  pozwolenia  swego  nie  odmówił, 
odbyły  się  wspaniałe  gody  weselne  w  lutym  roku  1536.  Przybyli  na  tę  uro- 
czystość i  komisarze  królewscy,  aby  stosunki  prawne  uregulować  i  dobra 
Annie  zapisane  odebrać.  Ale  chociaż  podskarbi  koronny  gotów  był  sumę  po- 
sagową natychmiast  wypłacić,  to  pani  Odrowążowa  nie  poczuwała  się  wcale 
do  swoich  względem  króla  obowiązków,  z  dóbr  dzierżonych  ustąpić  nie  chciała 
i  pełnomocnika  królewskiego  siłą  od  intromisyi  powstrzymać  kazała.  Nie  po- 
mogły surowe  upomnienia  i  listy  Zygmunta  I,  nie  pomogły  wywody  prawników, 
którzy  starali  się  przekonać  wojewodzinę,  zacięta  w  swoim  uporze  kobieta 
lekceważyła  sobie  i  mandaty  królewskie  i  argumenty  jurystów  i  refleksye  se- 
natorów, przyczem  popierał  ją  mąż,  dwuznaczną  odgrywający  rolę.  Wreszcie 
przebrała  się  miarka  cierpliwości  królewskiej  i  sprawę  całą  wytoczono  przed 
sejm.  Sąd  sejmowy  w  roku  1536  postąpił  zupełnie  słusznie,  wydając  wyrok 
surowy  i  bezwzględny.  Przyznał  mianowicie  dobra  mazowieckie  królowi, 
a  Odrowąża,  który  jako  senator,  wbrew  przysiędze  swojej,  występował  właściwie 
przeciw  władzy  monarszej,  ukarał  odjęciem  starostwa  Samborskiego  i  lwow- 
skiego. Obwiniano  Bonę,  że  mając  oprawę  na  Mazowszu,  wpłynęła  na  suro- 
wość wyroku,  że  kiedy  Odrowążowie  wobec  sejmu  całego  do  nóg  królowi  się 
rzucili,  prosząc  o  łaskę,  ona  o  żadnem  złagodzeniu  kary  słyszeć  nie  chciała, 
ale  kto  bezstronnie  śledzi  przebieg  całej  tej  sprawy,  ten  przyznać  musi,  że 
wyrok  sejmowy  był  sprawiedliwym  i  że  król  musiał  ukarać  butę  magnata 
lekceważącego  sobie  i  własne  obowiązki  i  powagę  korony. 

Zanim  się  ten  epilog  sprawy  mazowieckiej  rozegrał,  przeszła  cała  pro- 
wincya  bez  żadnych  zresztą  trudności  pod  panowanie  polskie.  Ludna,  za- 
mieszkana głównie  przez  rzesze  drobnej  szlachty,  gotowej  zawsze  do  kordą, 
stała  ziemia  mazowiecka  pod  względem  cywilizacyjnym  o  wiele  niżej  od  Wielko- 
i  Małopolski,  ale  stanowiła  też  w  przyszłości  żywioł  konserwatywny  tak 
w  życiu  politycznem  jak  i  religijnem.  Piasczyste  po  większej  części  lub  głu- 
chymi borami  pokryte  obszary  nie  dawały  znacznych  dochodów  panującym, 
ani  nie  były  w  stanie  utrzymać  rojnego  tłumu  szaraczków,  z  których  ubóstwa 
i  niedostatecznego  uzbrojenia  natrząsa  się  autor  dyaryuszu  sejmowego  w  r.  1587. 
Cały  dochód  z  Mazowsza,  przyłączony  w  roku  1526  do  prywatnego  skarbu 
królewskiego,  nie  przenosił  14.000  złotych,  chociaż  podatki  były  dość  znaczne 
i  uciążliwe.  Nic  dziwnego  zatem,  że  w  czasach  późniejszych  prąd  koloniza- 
cyjny    płynie    szerokim  korytem  z  Mazowsza  na  wschód  i  że  szlachta  drobna 

41* 


—     586     — 

mazowiecka  szuka  i  dobija  się  fortuny  poza  obrębem  ściślejszej  swojej  oj- 
czyzny. Przyłączenie  Mazowsza  do  Polski  było  więc  i  dla  jednej  i  dla  drugiej 
strony  korzystne;  ostatnia  dzielnica  piastowska,  żyjąca  dotąd  życiem  odrębnem, 
zlewała  się  z  mocniejszym  od  siebie  organizmem  państwowym  i  krzepiąc  go 
świeżym  zasobem  sił  niezużytych,  zyskiwała  dla  przedsiębiorczości  swojej  i  za- 
pobiegliwości rozległe  pole  do  działania.  Na  razie  zmiana  ta  uczuć  się  nie 
dała;  król  potwierdziwszy  prawa  i  przywileje  mazowieckie,  powierzył  zarząd 
prowincyi  namiestnikowi  swemu,  wojewodzie  mazowieckiemu,  Feliksowi  Brze- 
skiemu, w  roku  1529  jednak  wcielono  Mazowsze  do  Wielkopolski  i  odtąd  za- 
siedli posłowie  i  dygnitarze  mazowieccy  razem  z  Wielkopolanami  w  izbie 
sejmowej  polskiej. 

Jeszcze  nie  przebrzmiały  echa  pogrzebu  warszawskiego,  kiedy  dwór  polski 
nową  i  to  cięższą  o  wiele  miał  przywdziać  żałobę;  na  polach  pod  Mohaczem 
bowiem  zginął  dnia  29.  sierpnia  1526  roku  dwudziestoletni  król  Ludwik 
w  nierównej  walce  z  Osmanami.  Jeżeli  historya  rodzin  i  dworów  królewskich 
w  wieku  XVI.  szczególniej  w  tragiczne  obfituje  wypadki,  to  życie  tego  ostatniego 
potomka  Jagiellonów  węgierskich  budzić  musi  od  początku  do  końca  praw- 
dziwie rzewne  uczucia.  Słabowity  od  kolebki,  od  chwili  przyjścia  na  świat 
na  śmierć  przedwczesną  skazany,  w  18.  roku  życia  srebrnym  okryty  włosem, 
jest  on  bezustannie  przedmiotem  kombinacyj  politycznych  dla  tych,  co  chci- 
wem  okiem  spoglądając  na  koronę  węgierską,  pragnęliby  w  skrytości  serc 
swoich  nieuniknioną  katastrofę  przyspieszyć.  Dla  nich  żyje  ten  młody 
Jagiellończyk  stanowczo  za  długo,  pomimo  że  zaledwie  wyszedł  z  lat  dzie- 
cinnych, a  że  jest  słabym  fizycznie  i  niedoświadczonym,  więc  każde  stron- 
nictwo dąży  do  tego,  aby  nim  zawładnąć.  Otoczony  sprzedajnymi  doradcami 
i  osnuty  siecią  rozmaitych  intryg,  ucieka  się  Ludwik  w  chwilach  krytycznych 
pod  opiekę  stryja  Zygmunta,  ale  stryj  sam  zajęty  sprawami  rozległego  swego 
państwa,  pomocy  mu  udzielić  nie  może,  chociaż  rady  doświadczonej  i  rozu- 
mnej nie  odmawia.  Jedno  poselstwo  za  drugiem  spieszy  do  stolicy  węgier- 
skiej, aby  pośredniczyć  i  łagodzić  zawziętość  stronnictw,  aby  ratować  zachwianą 
powagę  królewską.  Zabiegi  te  nie  wystarczają  jednak  i  Krzycki,  któremu  by- 
strości politycznej  odmówić  nie  .można,  widzi  jedyny  ratunek  dla  Węgier 
w  pokoju  z  Turcyą,  w  uchyleniu  tego  wielkiego  niebezpieczeństwa,  które  jak 
chmura  gradowa  zawisło  nad  państwem  Arpadów.  Ale  trzeźwe  rady  jego  są 
głosem  wołającego  na  puszczy.  Cała  Europa  chrześcijańska,  drżąca  przed  po- 
tęgą Osmanów,  popycha  wszelkimi  środkami  Węgrów  do  walki  z  półksiężycem. 
Z  przekonania  czyni  to  papież  i  Stolica  apostolska,  z  obawy  o  własne  bez- 
pieczeństwo inni  monarchowie,  z  niewczesnej  dumy  i  zarozumiałości  szlachta 
węgierska.  Tak  jak  niegdyś  Władysławowi  Warneńczykowi,  tak  obecnie 
Ludwikowi  nie  szczędzą  dwory  europejskie  najuroczystszych  obietnic  pomocy, 
cóż  dziwnego  więc,  że  młody  i  niedoświadczony  przyrzeczoniom  tym  uwierzył. 
Odezwała  się  w  nim  rycerska  krew  Jagiellonów  i  stawiając  wszystko  na  kartę, 
gdy  Turcy  wkroczyli  do  Bośnii,  zwołał  pospolite  ruszenie  do  Toiny  nad  Du- 
najem. Ale  w  chwili  stanowczej  zawiodły  go  wszystkie  nadzieje.  Karol  V, 
monarcha,  w  którego    krajach    słońce  nic  zachodziło  i  który    po    zwycięstwie 


—     587     — 

pod  Pawią  stał  na  szczycie  potęgi,  zachował  sic  zupełnie  obojętnie,  sejm  nie- 
miecki, obradujący  w  Spirze  pod  przewodnictwem  szwagra  Ludwikowego,  Fer- 
dynanda, nie  posłał  ani  jednego  lancknechta  na  ratunek  chrześcijaństwa,  tylko 
papież  Klemens  VII  dostawił  garść  piechoty,  a  stryj  Zygmunt  1500  jazdy  pod 
wodzą  doświadczonego  Jana  Gnojeńskiego.  Wyprawa  turecka  zaskoczyła  bo- 
wiem Polskę  w  chwili  najnieodpowiedniejszej,  kiedy  przyszło  uśmierzać  bunt 
gdański,  odpierać  najazdy  podburzonych  przez  Turcy ą  Tatarów  i  podwoić 
baczność  od  strony  moskiewskiej.  Niedarmo  pracowała  nad  wielkim  kniaziem 
dyplomacya  rakuska,  niepróżne  były  przestrogi  Krzyckiego.  Dwór  polski  wie- 
dział dobrze,  czego  się  ma  spodziewać  po  owem  pozornem  pośrednictwie 
Ferdynanda  w  Moskwie,  a  to,  co  w  kilka  miesięcy  potem  się  stało,  obecność 
posłów  carskich  na  koronacyi  czeskiej  i  podróż  ich  na  dwór  Karola  V  do 
Hiszpanii  stwierdziło  dowodnie  obawy  Zygmunta  I  i  jego  ostrożnych  doradców. 
Nie  mogła  zatem  Polska  wesprzeć  skutecznie  Ludwika,  nie  wsparli  go  też 
i  jego  właśni  poddani.  Zapolia,  najdoświadczeńszy  z  wodzów  węgierskich, 
zwlekał  z  przybyciem,  w  obozie  pod  Toiną  zebrało  się  razem  z  posiłkami 
obcymi  zaledwie  25.000  ludzi  i  80  armat.  Z  tą  armią  nieliczną  stoczył  Ludwik, 
wbrew  radom  Gnojeńskiego,  bitwę  pod  Mohaczem  i  stanowczą  poniósł  klęskę. 
Z  ogólnego  pogromu  niewielu  ocalało,  piechotę  na  początku  bitwy  w  pień 
wycięto,  jazda  po  śmiałym  ataku  na  Turków  złamana,  bądź  padła  od  miecza^ 
bądź  zginęła  wT  bagnach  pobliskich.  Król  opuszczony  od  swoich,  w  towarzy- 
stwie jednego  tylko  Polaka,  Trepki,  znalazł  śmierć  w  odwrocie  z  pola  bitwy, 
padł  rówrnież  Gnojeński  i  cały  oddział  polski.  Stało  się  to,  co  oddawna  prze- 
widywano, tron  czeski  i  węgierski  osierocony  przez  zgon  Ludwika,  otwierał 
obszerne  pole  dla  pretendentów  oczekujących  długo  tej  sposobności.  Pytanie, 
kto  jedną  i  drugą  koroną  zawładnie,  nie  było  dla  Polski  obojetnem.  Granicząc 
bezpośrednio  z  Czechami  i  Węgrami,  powinna  ona  była  starać  się  o  to,  aby 
panowanie  nad  tymi  państwami  nie  dostało  się  w  ręce  pretendenta  zbyt  po- 
tężnego i  Rzeczypospolitej  nieprzychylnego,  aby  nie  wróciły  czasy  Macieja 
Korwina  tak  szkodliwe  i  niebezpieczne  dla  Jagiellonów.  Najłatwiej  można  było 
uniknąć  podobnej  kombinacyi,.  wysuwając  kandydaturę  Zygmunta  I.  łącząc 
koronę  polską  z  węgierską  i  czeską,  wznawiając  tradycyę  z  czasów  Włady- 
sława III  i  Kazimierza  Jagiellończyka.  Ale  dwór  polski  wiedział  bardzo  dobrze, 
że  chwila  do  takiego  działania  nie  była  stosowna,  wiedział,  że  ani  w  Wę- 
grzech, ani  w  Czechach  nikt  o  kandydaturze  jagiellońskiej  nie  myśli,  że  dawne 
hasła  przebrzmiały  niepowrotnie  i  że  zabiegi  o  koronę  jedną  i  drugą  wywo- 
łałyby wojnę  jeżeli  nie  z  dwoma,  to  z  jednym  pretendentem  potężnym  i  nie 
przebierającym  w  środkach.  Dynastyczna  polityka  Kazimierza  Jagiellończyka 
miała  podstawy  zupełnie  inne,  tam  chodziło  bowiem  o  stosowne  opatrzenie 
dla  licznych  synów  królewskich,  podczas  gdy  obecnie  cała  nadzieja  dynastyi 
i  państwa  polegała  na  sześcioletniem  dziecku  i  na  starcu  chylącym  się  do 
grobu.  W  takich  warunkach  nie  należało  chyba  ubiegać  się  o  obce  trony 
i  rzucać  się  w  hazardowne  przedsięwzięcia  z  oczywistą  szkodą  własnej 
ojczyzny.  Panowanie  węgierskie  Władysława  Warneńczyka  pogrążyło  Polskę 
w  odmęt    anarchii  i  wojen  domowych,  Kazimierz  Jagiellończyk  okupił  koronę 


—     588     — 

czeską  abdykację  na  rzecz  Moskwy  w  sprawach    wschodnich  i  stworzył  wła- 
ściwie to  niebezpieczeństwo,  na  które    Polska    teraz    była    wystawiona.     Czyż 
Zygmunt  I  zatem  w  gorszych  warunkach  miał  naśladować  błędy  ojca,  uganiać 
się  za  marnym    blaskiem    dynastycznej    świetności  i  poświęcać   dlatego  najży- 
wotniejsze interesa  własnej  swojej  ojczyzny?  W  pierwszej  chwili  może  być,  że 
i  on  dał  sie  porwać  tym  ponętnym  mrzonkom,  bo  gdy  na  wiadomość  o  śmierci 
Ludwika    Krzycki  i  Stanisław  ze  Sprowy    pojechali  w  poselstwie  do   Węgier, 
polecono  im  w  instrukcyach    sekretnych,  aby  wysunęli   ostrożnie    kandydaturę 
Zygmunta  I.  a  w  razie    wyboru    Zapolii,    starali  się  zapewnić  po  jego   zejściu 
następstwo    Zygmuntowi    Augustowi.     Na    szczęście    jednak    były    te    zabiegi 
spóźnione.     Dwór    polski    dowiedział  się  o  tragicznym    zgonie    Ludwika  dość 
późno,  wieściom  niepewnym,  jakie  kupcy  przywieźli,  nie  dowierzano  z  początku 
tak  dalece,  że  Zygmunt  I  już  po  bitwie    mohackiej    zachęcał  nieżyjącego  bra- 
tanka przez  posła  swego  Nipszyca  do  energicznej  walki  z  Turkami.  Tymczasem 
Ferdynand,    bliższy    teatru    wojny  i  przygotowany    oddawna  do   działania,  nie 
tracił  czasu  i  wbrew  zabiegom  książąt    bawarskich  uzyskał  koronę  czeską  już 
dnia  25.  października.     Z  równą  szybkością  odbyła  się  elekcya  także  w  Wę- 
grzech.    Zjazd  w  Tokaju    postanowił    zwołać    sejm    elekcyjny  do  Białogrodn, 
posłowie  polscy  dowiedzieli  się  o  tern  w  drodze  do  Węgier,  a  zanim  przybyli 
na  miejsce,  rzecz  była  już  rozstrzygnięta,  Węgrzy  wybrali  królem  Jana  Zapolię 
11.  listopada.     Nie  miał  więc   dwór    polski    czasu  nawet  na  tyle,  aby  czynić 
poważne    zabiegi  o  jedną  i  drugą    koronę,   a  wiązały   go   nadto    zobowiązania 
względem    Habsburgów,    przyjęte    na    kongresie    wiedeńskim    i    tajny    traktat 
z  rodziną    Zapoliów,    zawarty  w  roku  1512,  w  którym  obie  strony  nawzajem 
wspierać  się  przyrzekły.  *)     Obecnie    osiągnął    Zapolia    upragniony  cel  swoich 
życzeń,    ale    stronnictwo    rakuskie    skupione    około    królowej    wdowy    Maryi 
w  Preszburgu,  nie  myślało  wcale  ustąpić  i  dnia  16.  grudnia  obwołało  królem 
Ferdynanda.     Zachodziło    teraz    pytanie,  jak  dwór    polski    wobec  obu  preten- 
dentów zachować  się  powinien  i  tu  odpowiedź  była  najtrudniejsza.     Z  Ferdy- 
nandem i  Zapolia    łączyły    Zygmunta  I  nietylko    wspomniane    wyżej    traktaty, 
ale    i    węzły    pokrewieństwa,    od    Habsburgów    zależało    nadto    uregulowanie 
korzystne    spadkowych    spraw  królowej  Bony  we  Włoszech  i  poniekąd  pokój 
z  Moskwą,  po  stronie    Zapolii    stała    Francya  i  sympatye  całego    narodu  pol- 
skiego. Franciszek  I  popierał  go  przez  znanego  nam  już  Rincona,  a  w  Krakowie 
obchodzono    każde    powodzenie    Zapolii    iluminacyami,   nie  szczędząc    przytem 
demonstracyj    nieprzyjaznych   dla  posła    austryackiego,   który  zaledwie  z  mie- 
szkania swego  wychylić  się  ważył.    Ale  i  w  radzie  królewskiej  były  zapatry- 
wania różne.     Szydłowiecki,    ujęty   przez  dwór  wiedeński  i  Tomicki  niechętny 
Zapoliom,    skłaniali    się  na    stronę    Ferdynanda,    prymas    Łaski  z  całą    swoją 
klientelą  popierał  Zapolię.     Straciliśmy  prymasa  z  oczu  w  chwili,  kiedy  poje- 
chawszy na  sobór  do  Rzymu,  przestał  wywierać  wpływ  na  sprawy  publiczne, 
kiedy  upadł  kredyt  jego  u  dworu,  a  w  radzie  królewskiej  zastąpił  go  Szydło- 
wiecki i  poróżniony  z  arcybiskupem  Tomicki.    Widzieliśmy  jak  od  tego  czasu 

'J  Zakrzewski:  Rodzina  Łaskich  w  wieku  XVI.,  str.  492. 


—     589     — 

polityka    Zygmunta    I    przybrała    kierunek    sprzeczuy    z    zasadami    Łaskiego, 
a  chociaż    prymas    powrócił  wreszcie  z  tytułem  legata  Stolicy  apostolskiej,  to 
już  znaczenia  dawniejszego  tak  rychło  odzyskać  nie  zdołał.    Nie  zrażony  tem, 
nie  zaniechał  on  żadnej    sposobności,  aby  króla  do  energiczniejszego  nakłonić 
działania,    aby    przyjaźń    rakuską,   jeżeli   już    nie    rozerwać,    to    przynajmniej 
zachwiać  i  osłabić.     W  tym  celu  doradzał    natychmiast  po  kongresie  wiedeń- 
skim wojnę  z  zakonem,    sprzeciwiał  sic  małżeństwu  z  Boną,   podsuwając  kró- 
lowi  zamiast  niej  księżniczkę    mazowiecką  i  był    najgorliwszym    zwolennikiem 
wyprawy    przeciw    Albrechtowi  w  roku  1520.     Obok    tej    polityki,   w  której 
same  prawie  zbierał  niepowodzenia  i  która  ściągnęła  na  niego  nienawiść  Bony, 
krzątał    się    Łaski    pilnie  na   polu    kościelnem,    wizytował  kościoły  litewskie, 
zwoływał  synody,  występował  stanowczo  przeciw  protestantyzmowi  i  nakłaniał 
duchowieństwo  podczas  wojny  pruskiej  do  ofiar  na  cele  publiczne.   Jeżeli  gor- 
liwość ta  nie  zjednała  mu  pomiędzy    ówczesnym  klerem  polskim  sympatyi,  to 
zabiegi  skierowane  ku  podniesieniu  własnej    rodziny  i  pomyślnym  uwieńczone 
skutkiem    podnieciły   jeszcze    bardziej    nienawiść    licznych   jego    nieprzyjaciół. 
Brat  prymasa    Jarosław    zawdzięczał    wpływom  Jana    godność  wojewody  sie- 
radzkiego,   ale    nie    odznaczając    się    szczególniejszemi    zdolnościami    i    liczną 
obarczony    rodziną,    nie  mógł    przyczynić    się    wiele  do  pomnożenia  splendoru 
familii.     Wyręczył    go    pod    tym    względem    prymas,  nie    szczędząc    kosztów 
i  starań  na  wytworne    wykształcenie  i  jak    najszybszą    promocyą    bratanków. 
Najstarszego    Hieronima    (Jarosława)    wysłał  na  nauki  do  Fraucyi   i   w   piel- 
grzymkę do  ziemi  świętej,  po  powrocie  do  kraju  umieścił  go  na  dworze  kró- 
lewskim i  ożenił  z  Anną  Kurozwęcką,  pupilką  swoją,  panią  rozległych  włości 
w  województwie  krakowskiem  i  sandomierskiem.  Odtąd  powodzenie  i  przyszłość 
Hieronima    były   już    ugruntowane:    w    roku  1520    został    on    krajczym    kor., 
w    roku  1523    wojewodą    inowrocławskim,  a  wnet    potem    sieradzkim.    Drugi 
bratanek"'  prymasa   Jan,    przeznaczony    do    stanu    duchownego,    wykształcony 
w  Bolonii  i  Francyi,  w  Bazylei  zaprzyjaźniony  z  słynnym  Erazmem  z  Rotter- 
damu, otrzymał  również  za  staraniem  stryja  już  w  roku  1517  kanonie  w  Kra- 
kowie i  Płocku  jakoteż  kustodyą    łęczycką,  a  w  roku  1518  został  dziekanem 
gnieźnieńskim.   Zapewne,  że  karyera  jednego  i  drugiego  była  nader  szybka,  że 
Hieronim  w  27.  roku    życia    doszedł  do  godności    senatorskiej,  a  Jan,  siedząc 
jeszcze  na  ławie    szkolnej,    był    kanonikiem  i  kustoszem,    ale  w  owej    epoce, 
gdzie    protekcya    znaczyła    wszystko,    nikogo  to   zadziwić    nie    może.     Wszak 
widzieliśmy,  że  Stanisław    Odrowąż    pod    opiekuńczymi    skrzydłami    królowej, 
w  równym  wieku  będąc  z  Hieronimem  Łaskim,  zasiadał  także  na  krześle  sena- 
torskiem  i  najbogatsze  w  Rzeczypospolitej  dzierżył  starostwa.    Łascy  przynaj- 
mniej odznaczali  się  niepospolitemi    zdolnościami  i  starannem   wykształceniem, 
a  w  całem    życiu    późniejszem    dowiedli    czynami,  że  i  na  opiekę    stryja  i  na 
wczesną  promocyą  w  Rzeczypospolitej  zasłużyli.  Jan,  jakkolwiek  można  się  nie 
zgadzać  z  późniejszym  jego  kierunkiem  i  potępiać  go  jako    apostatę,    zasłynął 
jednak  w  Europie  jako  jeden  z  najwybitniejszych  reformatorów,  Hieronim  jako 
znakomity    polityk  i  dyplomata.     Ale    wtedy,    gdy   jeden  z  nich    piął    się  na 
krzesło  senatorskie,  a  drugi  w  spółce  z  Erazmem  Rotterdamczykiem  przejadał 


—     590     — 

dochody  kanonii  krakowskiej  i  płockiej  w  Bazylei,  nikt  chyba  nie  mógł  prze- 
widzieć ich  późniejszego  znaczenia,  upatrywano  więc  w  zabiegach  prymasa 
tylko  najpospolitszy  nepotyzm  i  rzucono  się  na  niego  z  zajadłością  bez- 
przykładną. Tomicki  w  listach  do  przyjaciół  swoich  nie  wahał  się  nazywać 
prymasa  „człowiekiem  bez  charakteru,  kłamcą  i  szalbierzem",  który  „dla 
swych  spraw  prywatnych  i  własnych  korzyści  odważał  się  na  rzeczy  najnie- 
godniejsze  i  najszkodliwsze",  a  siostrzeniec  podkanclerzego  Krzycki  lżył  go 
w  epigramatach  swoich  jako  hipokrytę,  oszusta,  ba!  zarzucał  mu  nawet,  że 
zdradza  króla  i  ojczyznę.  Wszystkie  te  wybuchy  szalonej  nienawiści  są  raczej 
objawami  bezsilnego  gniewu,  bo  dowodów  na  zarzuty  czynione  Łaskiemu 
w  historyi  współczesnej  nie  znajdzie,  przeciwnie  król  jak  zawsze  ostrożny 
w  wyborze  doradców  swoich,  coraz  przychylniejszym  okazuje  się  dla  prymasa, 
coraz  względniejszym  dla  jego  rodziny.  Nietylko  bowiem  nie  odmawia  pro- 
mocyi  Hieronimowi,  nietylko  posuwa  go  z  urzędu  na  urząd,  Janowi  daje  pre- 
zentę.  na  probostwo  gnieźnieńskie,  ale  nadto  wysyła  Hieronima  w  poselstwie 
do  cesarza  do  Akwisgranu  i  powierza  mu  raz  po  razu  ważną  misyę  do 
Francyi.  Traktat  z  Franciszkiem  I  zawarty,  a  otwierający  Jagiellonom  widoki 
korzystnych  związków  małżeńskich,  utwierdził  jeszcze  bardziej  kredyt  młodego 
dyplomaty  u  dworu  i  kiedy  w  rok  później  Stanisław  Kościelecki  posunął  się 
na  województwo  poznańskie,  nadał  król  starostwo  malborskie,  dotąd  będące 
w  posiadaniu  Kościeleckiego,  Hieronimowi  Łaskiemu.  Nowy  ten  dowód  łaski 
monarszej  oburzył  do  żywrego  wszystkich  nieprzyjaciół  prymasa,  radzono  długo 
i  zdecydowano  się  nareszeie  na  krok,  rzucający  nieszczególne  światło  na  cha- 
raktery poważnych  senatorów,  oto  wręczono  nie  królowi,  ale  Bonie,  nienawi- 
dzącej Łaskich,  memoryał  z  prośbą,  aby  wzięła  w  obronę  Kościeleckiego  i  nie 
dopuściła  do  „hańbiącego"  dlań  odebrania  starostwa  malborskiego  na  rzecz 
Hieronima.  Zygmunt  I,  pomimo  że  memoryał  podpisali  tacy  dygnitarze  jak 
Szydłowieccy,  Łukasz  Górka  i  Piotr  Kmita,  pomimo  że  i  królowa  niewątpliwie 
nalegać  musiała,  nie  zachwiał  się  w  raz  powziętem  postanowieniu  i  ekspekta- 
tywy  danej  Łaskiemu  nie  cofnął.1)  Tak  stały  rzeczy  w  przededniu  bitwy 
mohackiej.  Że  Łascy  po  wyborze  Ferdynanda  i  Zapolii  całym  swoim  wpływem 
drugiego  z  nich  popierać  się  starali,  to  było  tylko  naturalną  konsekwencyą 
dotychczasowej  ich  polityki,  ale  król  innego  był  zdania.  Oprócz  najrozmaitszych 
względów  i  zobowiązań,  które  go  z  jedną  i  z  drugą  stroną  wiązały,  obawiał 
się  także,  że  zwycięstwo  Zapolii  na  Węgrzech  będzie  zwycięstwem  wpływu 
tureckiego  i  przewagi  tureckiej  z  tamtej  strony  Karpat.  I  jeżeli  Orzechowskiemu 
w  kilkadziesiąt  lat  później  ten  „Turek,  babiloński  król,  przez  Beskid  do  Polski 
naglądający",  wydawał  się  wielce  niebezpiecznym,2)  to  stokroć  groźniejszym 
przedstawiał  się  tym,  co  własnymi  oczyma  patrzyli  na  tryumfy  wielkiego  Soli- 
maua,  co  boleli  nad  upadkiem  kawalerów  rodyjskich  i  opłakiwali  zgon  boha- 
terów z  pod  Mohacza.  Zdawało  się  więc,  że  będzie  lepiej  i  dla  Polski  bez- 
pieczniej, jeżeli  Ferdynand    opanuje  W"ęgry,  bo  wtedy    potęga   rakuska  będzie 

1)  Dr.  Al.  Hirschberg:     Jan   Łaski,  arcybiskup    gnieźnieński,  sprzymierzeńcem    sułtana 
tureckiego.  We  Lwowie  1879. 

2)  Quincunx,  to  jest  wzór  korony  polskiej  etc.  Wyd.  Turowskiego  str.  101. 


-     591     - 


—     592     — 

dźwigać  na  sobie  cały  ciężar  wojny  tureckiej,  będzie  osłaniać  chętnie  czy 
niechętnie  Polskę  i  całą  Europę  od  jarzma  muzułmańskiego.  A  i  Ferdynand  sam 
nie  szczędził  obietnic.  Poseł  jego,  Jau  Mrakiesz,  wysłany  do  Krakowa  naza- 
jutrz po  ełekcyi  preszburskiej,  przyrzekał  w  zamian  za  poparcie  pana  swego 
na  Węgrzech  pomoc  przeciw  Moskwie  i  Tatarom.  W  takiem  położeniu  naj- 
odpowiedniejszą wydawała  się  królowi  i  jego  doradcom  polityka  neutralna 
wobec  jednego  i  drugiego  elekta.  Nie  mogła  ona  wprawdzie  liczyć  na  powo- 
dzenie i  uznanie  w  kraju,  bo  tu  wszystko  sprzyjało  Zapolii,  od  podkanclerzego 
Tomickiego  począwszy  a  skończywszy  na  pospólstwie  krakowskiem,  ale  król 
inaczej  postąpić  nie  mógł,  jak  tylko  podjąć  się  co  najwięcej  roli  pośrednika. 
Odpowiadano  więc  uprzejmie  na  poselstwa  Ferdynanda  i  Zapolii,  zapewniano 
jednego  i  drugiego  o  przychylności  dworu  polskiego,  pracowano  w  pocie  czoła 
na  konferencyach  w  Ołomuńcu  i  Poznaniu,  oczywiście  bez  skutku  żadnego 
i  powodzenia.  Najmniej  już  zgadzali  się  z  tą  polityką  królewską  Łascy,  ale 
Zygmunt  stanąwszy  raz  twardo  przy  swojem  postanowieniu,  zachwiać  się  nie 
dał,  od  prymasa  widocznie  się  odsunął,  o  radę  go  nie  pytał,  a  w  stosunkach 
dyplomatycznych  ówczesnych  posługiwał  się  Szydłowieckim,  Krzyckim,  wreszcie 
Andrzejem  Górką,  słowem  ludźmi  przeciwnego  obozu;  dla  Hieronima  nie  było 
miejsca.  Zniechęcony  tern  i  chciwy  sławy,  postanowił  on  więc  działać  na  własDą 
rękę.  W  połowie  kwietnia  roku  1527  wyjechał  pod  pozorem  pielgrzymki  do 
Loretto  z  kraju,  udał  się  na  Węgry  i  wstąpił  tam  w  służbę  Zapolii.  Przyjęto 
go  zapewne  z  radością  i  wysłano  natychmiast  w  misyi  dyplomatycznej  do 
Monachium,  Paryża,  Londynu  i  Kopenhagi.  Wszędzie  wiodło  mu  się  dobrze, 
wszędzie  zyskiwał  dla  Zapolii  przyjaciół,  nawet  zasiłki  pieniężne,  ale  gdy 
powrócił,  zastał  w  Węgrzech  sytuacyę  zupełnie  inną.  Zapolia,  pobity  pod 
Tokajem  przez  wojska  Ferdynanda,  stracił  dawniejszą  popularność  i  opuszczony 
przez  swoich,  musiał  szukać  schronienia  w  Siedmiogrodzie.  Nie  pozostawało 
mu  nic  innego  teraz,  jak  tylko  rzucić  się  w  objęcia  Turcyi.  W  tym  celu  po- 
jechał do  Konstantynopola  Hieronim  Łaski.  Zadanie,  jakie  mu  tu  spełnić 
przyszło,  było  niezmiernie  trudne  i  drażliwe.  Odarty  ze  wszystkiego  w  drodze, 
bez  pieniędzy  i  zwyczajuych  podarunków,  nawet  bez  listu  żelaznego,  trakto- 
wany z  lekceważeniem  przez  Turków,  zdołał  on  jednak  pozyskać  sobie  Alojzego 
Grittiego,  faworyta  wezyra  i  z  jego  pomocą  uzyskał  to,  co  z  początku  zdawało 
się  niepodobnem.  Usunąwszy  bowiem  warunki  upokarzające,  jakie  Turcy  sta- 
wiali, skłonił  sułtana  do  przymierza  z  Zapolią  i  do  udzielenia  mu  znacznych 
posiłków,  a  nie  poprzestając  na  tern,  uczynił  rzecz  niesłychaną,  oto  zawarł 
w  imieniu  króla  polskiego,  do  czego  nie  miał  żadnego  upoważnienia,  z  Soli- 
manem  10-letni  rozejm  i  przyrzekł,  że  Zygmunt  będzie  wspierał  Zapolię.  Po 
tern  wszystkiem  podążył  na  czele  10.000  wyborowej  jazdy  tureckiej  do  WTęgier, 
Ferdynandowi  posłał  wypowiedzenie  wojny,  a  w  listach  prywatnych  do  Polski 
odgrażał  się  Tomickiemu  i  wszystkim  swroim  nieprzyjaciołom,  mówiąc:  „już  mi 
zęby  wyrosły,  nietylko  szczekać  ale  i  kąsać  potrafię". 

Na  wiadomość  o  tych  nagłych  zmianach  powstało  wielkie  przerażenie 
w  Wiedniu  i  w  Krakowie;  Ferdynand  skarżył  się  na  zuchwalstwo  Hieronima, 
Tomicki  i  cale  jego  stronnictwo  drżało  o  własną  skórę,  ale  najbardziej  oburzał 


—     593     — 

się  król  Zygmunt  na  ów  rozejm,  samowolnie  zawarty  a  kompromitujący  Polskę 
wobec  całej  chrześcijańskiej  Europy.  Wysłał  więc  czemprędzej  posła  do  Kon- 
stantynopola, aby  zawrzeć  z  sułtanem  rozejm  5-letni  bez  warunku  popierania 
Zapolii,  Łaskiego  zaś  ukarał  odebraniem  starostwa  malborskiego. 

Gdy  tak  wojewoda  sieradzki  w  Carogrodzie  niespodziewane  odnosił  try- 
umfy, Zapolia  wyparty  z  Węgier  musiał  szukać  w  sąsiedniej  Polsce  schronienia. 
Przyjął  go  gościnnie  na  zamku  odrzykońskim  pod  Krosnem  Marcin  Kamie- 
niecki, następnie  Jan  Tarnowski  u  siebie  w  Tarnowie.  Przez  pięć  miesięcy 
bawił  tu  król  Jan,  czekając  na  skutek  dyplomatycznych  zabiegów  Łaskiego 
i  starań,  jakie  czynił  dla  niego  w  Węgrzech  Jerzy  Martinuzzi,  przeor  00.  Pau- 
linów w  Częstochowie,  wreszcie  opuścił  w  jesieni  roku  1528  gościnny  dwór 
tarnowski,  zostawiwszy  w  upominku  gospodarzowi1)  swemu  złotą  tarczę  i  buławę, 
a  mieszczaństwu  tarnowskiemu  znaczne  przywileje.  Z  hufcem  zaciężnych  pol- 
skich i  w  towarzystwie  Hieronima  Łaskiego,  którego  w  nagrodę  za  usługi 
carogrodzkie  mianował  hrabią  spiskim,  podążył  król-wygnaniec  na  Węgry, 
odniósł  zwycięstwo  pod  Saros-Patak  i  odzyskał  dawniejsze  swoje  znaczenie. 

Mimo  tego  powodzenia  jednak  i  mimo  pomocy  tureckiej  nie  umiał  Zapolia 
skupić  pod  swoim  sztandarem  całego  narodu.  Chwiejny  polityk  i  wódz  mierny, 
oglądał  on  się  bezustannie  na  obcą  pomoc  i  w  niej  tylko  całą  swoją  pokładał 
nadzieję.  Niepodobny  w  niczem  do  Macieja  Korwina,  który  energią  i  siłą  woli 
łączył  najsprzeczniejsze  żywioły,  a  blaskiem  czynów  swoich  najzawziętszych 
jednał  sobie  nieprzyjaciół,  szukał  król  Jan  wszędzie  i  zawsze  poparcia  poza 
granicami  kraju.  I  teraz  więc  wysłał  Hieronima  Łaskiego  z  całym  zastępem 
ajentów  do  Niemiec,  aby  tam  zwerbować  wojsko  i  niespostrzeżenie  przepro- 
wadzić je  przez  Polskę  do  Węgier.  Hieronim,  nie  szczędząc  własnej  fortuny, 
wywiązał  się  zręcznie  z  trudnego  zadania  i  zebrawszy  zaciężnych,  gromadami 
małemi  poprowadził  ich  przez  Wielkopolskę.  Wyprawa  tego  rodzaju  nie  mogła 
jednak  pozostać  w  tajemnicy,  nie  mogła  szczególniej  ujść  bacznej  uwagi  Tomi- 
ckiego i  całego  jego  stronnictwa,  a  że  król  właśnie  wyjechał  na  Litwę  i  władze 
w  Koronie  powierzył  kanclerzowi  i  podkanclerzemu,  więc  nie  omieszkali  oni 
z  tej  sposobności  skorzystać,  aby  zamiary  Łaskich  pokrzyżować  i  zniweczyć. 
Upominał  się  o  to  natarczywie  także  poseł  cesarski  Zygmunt  Herberstein. 
Podburzeni  zatem  przez  niego  i  na  Łaskich  zawzięci,  wydali  oni  polecenie, 
aby  zaciężnych  powstrzymać  i  z  Polski  wydalić.  „Tedy  starostowie  Królestwa 
polskiego  —  tak  skarżył  się  później  Zapolia  —  i  inni  urzędnicy  na  wiele 
miejsc  nie  dopuścili  im  przejścia,  a  tak  z  nich  niektórzy  musieli  się  wrócić, 
a  niektóre  pojmali,  a  dlatego  drugie  rycerstwa  słysząc  to,  nazad  się  wrócili". 
Tak  upadły  nadzieje  Hieronima,  a  nieprzyjaciołom  jego  serce  rosnąć  zaczęło. 
Dwór  rakuski  oburzony  szczególniej  na  Łaskich,  postanowił  upokorzyć  ich 
i  złamać  zupełnie.  W  Polsce,  wobec  ustaw  obowiązujących  i  wobec  sympatyj 
dla  Zapolii,  było  to  niemożliwem,  zwrócono  się  więc  do  Rzymu.  Chwila  była 
bardzo  dogodna  potemu,  bo  Klemens  VII,  przestraszony  zwycięstwami  Karola  Y, 


*)  Leniek  Jan:    Król  Jan  Zapolia   w  Tarnowie.    Kwartalnik    historyczny.    Rocznik  VIT, 
str.  624. 


—     594     — 

pojednał  się  z  nim  właśnie  w  Barcelonie,  w  roku  1530  ukoronował  go  cesa- 
rzem w  Bolonii,  w  polityce  zewnętrznej  oddał  się  zupełnie  na  jego  usługi 
i  zapominając,  że  niedawno  ten  sam  Karol  na  czele  luteranów  zdobywał  Rzym, 
a  brat  jego  Ferdynand  opierał  się  głównie  na  protestantach  węgierskich, 
wyklął  wiernego  kościołowi  Zapolię  i  całe  jego  stronnictwo,  jako  sojuszników 
sułtana.  Skorzystała  z  tego  natychmiast  dyplomacya  hiszpańska  i  kanclerz 
Karola  V  Gattinara  i  poseł  cesarski  w  Watykanie  Schepper  naparli  na  papieża, 
aby  z  równą  surowością  wystąpił  także  przeciw  prymasowi  Łaskiemu,  który 
dopomagał  bratankowi  swemu  w  sprowadzaniu  owych  hufców  zaciężnyeh 
z  Niemiec  dla  Zapolii.  Wydano  zatem  w  Rzymie  pozew  arcybiskupowi,  zreda- 
gowany właściwie  w  kancelaryi  cesarskiej,  nazwano  go  tam  zdrajcą,  arcy- 
diabłem,  Judaszem  i  pod  grozą  klątwy  kazano  się  stawić  dla  usprawiedli- 
wienia przed  papieżem.  „Monitoryum"  to  miał  przesłać  ambasador  polski 
królowi  w  celu  publicznego  ogłoszenia.  Ale  w  Polsce  wiedziano  dobrze,  skąd 
owa  nienawiść  ku  Łaskiemu  pochodzi  i  jak  ją  oceniać  należy.  Górski,  redaktor 
Tomicyanów,  chociaż  był  poufnym  podkanclerzego,  oburzył  się  na  ten  krok 
niesłychany  i  wpisawszy  w  księgi  akt  cały,  skrytykował  go  w  dosadnych 
słowach.  „Coś  tu  przeczytał  —  objaśnia  czytelnika  —  wiedz,  że  to  są  kłamstwa 
i  wściekłe  infamie,  to  Romaniści  za  pieniądze  razem  z  Niemcami  poszaleli". ') 
Nie  wszyscy  stronnicy  Tomickiego  zapatrywali  się  w  ten  sposób  na  monitoryum 
papieskie,  są  ślady,  że  w  pewnych  sferach  przyjęto  je  z  zadowoleniem,  król 
jednak  nie  dał  się  użyć  za  narzędzie,  pozwu  ogłosić  nie  pozwolił  i  akt  cały 
kazał  odesłać  kancelaryi  papieskiej.  W  ten  sposób  upadła  wprawdzie  sprawa 
cała  z  takim  hałasem  podjęta,  ale  pozostało  wrażenie,  przygnębiające  dla  pry- 
masa. Wierny  syn  kościoła  i  gorliwy  patryota  widział  on  z  boleścią,  jak  na 
schyłku  życia  jego  tryumfowała  intryga,  niwecząc  najlepsze  jego  zamiary, 
podając  w  podejrzenie  najszczersze  jego  intencye.  Więc  chociaż  czuł  się  nie- 
winnym, o  obronie  już  nie  myślał.  Złamany  niepowodzeniem  więcej  może  niż 
wiekiem  podeszłym,  czekał  z  rezy gnący ą  śmierci,  która  uwolnić  go  miała 
wreszcie  od  ciężkiej  walki  z  losem  i  ludźmi.  Umarł  dnia  19.  maja  1531  roku 
z  tern  smutnem  przeświadczeniem,  że  praca  jego  życia  poszła  na  marne.  Ani 
unia  z  Litwą,  ani  przyłączenie  Prus  do  Polski  nie  przyszły  do  skutku,  roz- 
wiały się  marzenia  o  założeniu  skarbu  publicznego  i  o  znaczeniu  Łaskich 
w  Rzeczypospolitej.  Hieronim  jako  hrabia  spiski  i  wojewoda  siedmiogrodzki, 
stał  na  czele  dyplomacyi  węgierskiej,  Jan,  mianowany  biskupem  weszprimskim, 
był  doradcą  Zapolii,  Stanisław,  najmłodszy,  służył  Franciszkowi  I,  w  Polsce 
miejsca  dla  nich  nie  było,  prywata  nie  dopuściła  do  tego,  aby  Łascy  znako- 
mite zdolności  swoje  mogli  poświęcić  na  usługi  i  pożytek  własnej  ojczyzny. 
Jeden  tylko  Zapolia,  przyjaciel  Łaskich,  utrzymał  się  w  posiadaniu  Węgier 
z  łaski  sułtana.  Soliman  wyprawiwszy  się  w  roku  1529  pod  Wiedeń,  zdobył 
Budę  i  oddał  koronę  węgierską  Zapolii  jako  swojemu  lennikowi. 

Im    trudniejszem    było    stanowisko    Polski    na    zewnątrz    i    im    bardziej 
wikłały  się  stosunki  w  najbliższem  jej  sąsiedztwie,  tem  potrzebniejszem  stawało 

!)  Zakrzewski:  Rodzina  Łaskich  etc.  podług  manuskryptu  biblioteki  książąt  Czartoryskich 
nr.  268  fol.  82. 


-     595     — 

się  wzmocnienie  państwa  wewnątrz,  ustalenie  następstwa  po  starzejącym  się 
królu  i  uorganizowanie  obrony,  która  jedynie  mogła  Polsce  zapewnić  szacunek 
drapieżnych  sąsiadów  i  bezpieczeństwo.  W  chwili,  gdy  dwór  krakowski,  wcią- 
gnięty w  kombinacye  ogólno-europejskie,  tak  ważną  odgrywał  rolę,  gdy 
w  Polsce  krzyżowały  się  poselstwa  obu  pretendentów  węgierskich,  królów 
francuskiego  i  angielskiego  i  wielkiego  księcia  moskiewskiego,  gdy  królowa 
Bośnii,  król  cypryjski  i  wygnani  biskupi  szwedzcy  w  Polsce  szukali  schro- 
nienia i  wsparcia,  nie  można  było  chyba  dopuścić,  aby  najazdy  tatarskie  za- 
pędzały się  co  roku  niemal  pod  mury  stolicy.  Niebezpieczeństwo  zaś  było  tem 
groźniejsze  z  tej  strony,  gdy  Soliman,  chcąc  Polskę  powstrzymać  od  mieszania 
się  w  sprawy  węgierskie,  wydał  rozkaz  hanowi,  aby  prowincyj  ruskich  i  litew- 
skich nie  oszczędzał.  W  istocie  też  w  roku  1526  i  1527  wpadli  Tatarzy  na 
Ruś  i  na  Litwę  i  przez  ziemię  pińską  dostali  się  aż  w  głąb  województwa 
lubelskiego  i  bełskiego.  Na  wiadomość  o  tem  zgromadzili  książę  Konstantyn 
Ostrogski  i  Ostafi  Daszkiewicz  znaczniejsze  siły  pod  Kijowem,  uderzyli  na 
powracających  z  łupem  bisurmanów  i  pobili  ich  na  głowę  pod  Kaniowem 
i  Czerkasami,  uwalniając  przytem,  jak  podają  kronikarze,  80.000  jeńców. 
Wznowione  niebezpieczeństwo  od  południa  zwróciło  uwagę  króla  i  sejmów  na 
organizacyę  wojskową,  od  roku  1522  podnosi  szlachta  obok  tego  skargi  na 
krzywdy  rozmaitego  rodzaju,  domaga  się  kodyfikacyi  ustaw,  której  statut 
Łaskiego  zadość  uczynić  nie  mógł  i  coraz  natarczywiej  uderza  na  możno- 
władztwo i  duchowieństwo.  Jestto  z  jednej  strony  objaw  demokratycznych 
zasad,  przenikających  społeczeństwo  szlacheckie  w  niższych  szczególnie  war- 
stwach, z  drugiej  wpływ  protestantyzmu  wciskającego  się  do  Polski  z  Niemiec 
i  Prus  sąsiednich.  Jakoż  system  dotychczasoAvy  pod  naciskiem  tych  dwóch 
prądów  ulega  stanowczej  zmianie.  W  roku  1511  zasiada  w  sejmie  34  posłów, 
w  dziesięć  lat  później  jest  ich  już  51,  w  roku  1525  60,  a  po  przyłączeniu 
Mazowsza  78.  Żywioł  demokratyczny  bierze  więc  widocznie  przewagę,  sza- 
raczkowa  szlachta  mazowiecka  wysyła  trzy  razy  tylu  posłów  co  siedziba 
możnowładztwa,  województwo  krakowskie.  Łącznie  z  Wielkopolską,  gdzie 
fortuny  maguaekie  są  nieliczne,  reprezentuje  Mazowsze  kierunek  demokratyczno- 
szlachecki.  Skutkiem  tego  jest  zmiana  dotychczasowego  prawa  wyborczego. 
Wybór  posłów,  zawisły  dotąd  głównie  od  urzędników  ziemskich,  którzy  też 
po  większej  części  mandaty  poselskie  piastują,  staje  się  teraz  udziałem  szlachty 
uboższej,  wioskowych  i  półwioskowych  ziemian  i  odbywa  się  nie  na  zjazdach 
prowincyonalnych,  lecz  na  sejmikach  ziemskich.  Niestety  ruch  ten  tak  zba- 
wienny dla  Rzeczypospolitej  zatrzymał  się  u  bram  miejskich  i  wrót  zagrody 
kmiecej.  Mieszczanin,  biorący  wyjątkowo  tylko  udział  w  życiu  publicznem 
i  kmieć,  wykluczony  od  niego  zupełnie,  pozostali  i  nadal  martwymi  człon- 
kami narodu,  którego  pojęcie  skupiało  się  w  uprzywilejowanej  warstwie 
szlacheckiego  społeczeństwa.  A  i  pomiędzy  szlachtą  także  nie  miał  kierunek 
demokratyczny  wszędzie  powodzenia,  zależało  ono  bowiem  od  stosunków  miej- 
scowych, od  większej  lub  mniejszej  przewagi  możnowładztwa.  Cały  powiat 
pilzneński  n.  p.  należał  do  Tarnowskich, ')   Ligęzów,  do  Kmitów,    Odrowążów 

')  Lubomirski:  Trzy  rozdziały  z  historyi  skarbowości  w  Polsce.  Str.  89. 


—     596     — 

i  Kamienieckich.  Jan  Tarnowski  posiadał  tam  26  wsi  z  miastem  Tarnowem, 
Stanisław  11  wsi  i  zamek  Rzemień,  Mikołaj  Ligęza  z  Bobrka  i  Przecław 
14  wsi,  Piotr  Lubszy  nę-  z  9  wsiami;  wójtostwo  ropczyckie  i  pilzneńskie, 
oszacowane  każde  na  2000  grzywien,  są  także  własnością  szlachty,  w  chęciń- 
skim powiecie  za  to  i  w  okolicach  Kielc  przeważają  posiadłości  duchowne, 
wielkie  dobra  arcybiskupa  gnieźnieńskiego  i  biskupa  krakowskiego,  drobna, 
wioskowa  szlachta  stanowi  wiec  w  tych  okolicach  mniejszość,  nie  mającą 
w  życiu  publicznem  żadnego  wpływu  i  znaczenia.  A  jednak  mimoto  żywioł 
szlachecki  odzywa  się  coraz  głośniej  na  sejmach  i  przeprowadza  tam  ustawy 
wymierzone  przeciw  możuowładztwu,  odbiera  więc  hetmanowi  popis  wojska, 
podskarbiemu  zarząd  podatków,  kanclerzowi  wpływ  na  sądownictwo,  znosi 
uwolnienia  od  służby  wojskowej  i  stawia  pod  tym  względem  najmożniejszego 
pana  na  równi  z  najpospolitszym  szaraczkiem. 

Król  acz  prądom  tym  niechętny  i  zrażony  słusznie  do  szlachty  w  po- 
czątkach swojego  panowania,  godzi  się  z  losem  i  podejmuje  nanowo  pogrze- 
baną już  myśl  oszacowania  (taksacyi)  w  celu  sprawiedliwego  wymiaru  podatków 
i  uorganizowania  obrony  kresowej.  Sejm  krakowski  z  roku  1527  przyjmuje 
projekt  królewski  i  postanawia,  że  oszacowanie  w  każdem  województwie  ma 
przeprowadzać  kasztelan  wraz  z  dwoma  mężami  zaufania  i  rozpoczynać  czyn- 
ność swoją  od  taksacyi  dóbr  własnych,  aby  w  ten  sposób  uniknąć  zarzutów 
stronniczości.  Dzięki  tej  reformie  postawiono  na  Podolu  w  roku  1529  wojsku 
złożone  z  3200  koni  i  300  piechoty,  a  staranie  o  niem  i  werbunek  złożono 
w  ręce  króla,  który  wraz  z  hetmanem  miał  mianować  poruczników  po  woje- 
wództwach. Za  przykładem  Korony  poszła  także  i  Litwa,  chociaż  tam  oparto 
organizacyę  na  podatku  i  służbie  osobistej  Avojskowej.  Najmożniejsi  panowie 
musieli  skutkiem  tego  dostarczać  największą  ilość  zbrojnych;  tak  Gasztołd 
480  koni,  książę  Olelkowicz  Słucki  433,  książę  Konstantyn  Ostrogski  426. 
Pozostawała  jeszcze  Ukraina,  gdzie  panowały  stosunki  odmienne,  gdzie  wśród 
nielicznej,  osiadłej  ludności  wytworzył  się,  jak  wspomniano  już,  odrębny  żywioł 
kozacki,  w  luźnej  tylko  będący  zawisłości  od  starostów  królewskich  w  Ka- 
niowie i  Czerkasach.  Obecnie  sprawował  ten  urząd  ważny  Ostafi  Daszkiewicz, 
znany  z  swojej  dzielności  rycerz  kresowy.  W  pięć  lat  po  zwycięstwie  kaniow- 
skiem  obiegł  go  han  tatarski  Seadet  Giraj  w  Czerkasach,  ale  chociaż  miał 
50  armat  i  1500  janczarów  tureckich  i  przez  dni  13  szturmował  do  zamku, 
jednak  z  uiczem  odejść  musiał.  Bohaterska  ta  obrona  zjednała  Daszkiewiczowi 
wielką  sławę,  król  dał  mu.Krzyczew  i  Cieciersko  za  Dnieprem  i  gdy  przybył 
na  sejm  piotrkowski  w  roku  1533  pytał  jakby  napadom  tatarskim  zapobiedz? 
Daszkiewicz  radził  zaludnić  i  obwarować  Ostrowy  dnieprowe,  po  stepach 
zakładać  wsi  i  miasta,  a  dla  obrony  trzymać  2000  ludzi,  do  czego  w  kozactwie 
był  materyał  gotowy.  Plan  ten,  obejmujący  ni  mniej  ni  więcej  jak  organizacyą 
i  zużytkowanie  kozaczyzny  dla  celów  obrony  kresowej,  podobał  się  ogólnie, 
„ale  przedsię  nic  się  nie  stało",  jak  powiada  Bielski. 

Jeszcze  mniej  miała  powodzenia  i  zw.  korektura  praw.  Wybrano  w  tym 
celu  na  sejmie  komisyą  i  ułożono  głównie  z  współudziałem  Mikołaja  Taszy- 
ckiego,    sędziego    krakowskiego,  statut,   ogłoszony    drukiem  w  roku  1532,  ale 


—     597     — 

za  wpływem  królowej  Bony  i  oddanych  jej  senatorów,  pracę  tę  pożyteczną 
odrzucono  na  sejmie  roku  1534. 

Inaczej  było  na  Litwie.  Państwo  Gedymina,  na  odmiennych  urządzone 
podstawach,  i  pod  względem  cywilizacyi  niżej  stojące  od  Polski,  zaczęto  od 
chwili  wstąpienia  na  tron  polski  Władysława  Jagiełły  przejmować  obyczaj 
zachodni  i  przekształcać  stosunki  społeczne  na  wzór  polski.  Postęp  ten  odby- 
wał się  powolnie,  na  mocy  przywilejów  książęcych  i  aktów  międzynarodowych, 
które  łagodziły  surowość  zwyczajowych  praw  litewskich  i  wydziedziczonym 
dotąd  warstwom  ludności  zapewniały  opiekę  prawa  i  względną  przynajmniej 
swobodę.  Niemałą  przeszkodą  dla  tych  prądów  wolnomyślnych,  wdzierających 
się  z  Polski  na  Litwę,  były  różnice  religijne  i  narodowościowe,  była  walka 
dwóch  cywilizacyj,  które  ścierając  się  na  gruncie  litewsko-ruskim  zaostrzały 
istniejące  już  oddawua  antagonizmy.  Ci  wszyscy,  co  przyjęli  wiarę  rzymsko- 
katolicką, tak  Litwini  jak  i  Rusini,  wyposażeni  znacznymi  przywilejami,  spo- 
glądali z  pewnem  lekceważeniem  na  schizmatyków  i  strzegli  zazdrośnie  swojej 
przewagi  w  życiu  politycznem.  Żywioł  możnowładczy  od  początku  silny  na 
Litwie  i  Rusi,  wzbił  się  skutkiem  tego  do  niebywałej  przedtem  potęgi,  cała 
władza  spoczęła  w  rękach  senatu  litewskiego,  związanego  pomiędzy  sobą 
wspólnością  interesów  i  pokrewieństwem.  Szlachta,  ziemianie,  nie  mieli  żadnego 
znaczenia.  Jeszcze  na  sejmie  lubelskim  w  roku  1569  opowiadał  poseł  litewski 
Bujuo  dziwne  rzeczy  o  stosunkach  litewskich.  „Sejmiki  —  mówił  on  —  nie 
odbywają  się  na  Litwie  tak  jak  u  was.  Na  Litwie  przyjeżdża  bowiem  na  sejmik 
tylko  wojewoda  z  starostą  i  chorążym  i  spisują  tam  co  się  im  podoba  i  roz- 
syłają potem  uchwały  te  szlachcie,  a  który  podpisać  nie  chce,  kijem  go  karzą". 
Na  początku  XVI.  wieku  było  oczywiście  jeszcze  gorzej.  Kto  do  kasty  możno- 
władczej  nie  należał,  kto  osobistemi  zasługami  lub  łaską  książęcą  na  wyższe 
wyniósł  się  stanowisko,  ten  spotykał  się  z  zwartą  opozycyą  litewsko-ruskiej 
oligarchii.  Doświadczył  tego  Gliński,  acz  spokrewniony  z  znacznemi  rodzinami, 
doświadczył  Konstantyn  Ostrogski.  Gasztołd  wyrażał  się  o  nim  pogardliwie: 
„człowiek  nowy,  niskiej  kondycyi,  urodzony  w  bardzo  ubogim  domu  książęcym 
ruskim,  przodkowie  jego  stawali  u  podnóżka  przodków  moich",  a  kiedy 
Zygmunt  I  w  nagrodę  za  zwycięstwo  pod  Orszą  nadał  Ostrogskiemu  opróżnione 
wtedy  po  Grzegorzu  Ościkowiezu  województwo  trockie,  powstała  na  sejmie 
grodzieńskim  w  roku  1522  z  tego  powodu  taka  burza,  że  król  przerażony 
wydał  zapewnienie  na  piśmie,  że  odtąd  ludziom  nienależącym  do  kościoła 
rzymsko-katolickiego  wstęp  do  senatu  będzie  wzbroniony,  tak  jak  to  dawniejsze 
przywileje  orzekają. ') 

Zadanie  panującego  było  w  takich  stosunkach  bardzo  trudne,  a  trzeba 
przyznać,  że  Zygmunt  I  pojmował  je  trafnie  i  spełniał  w  duchu  postępu  i  cywi- 
lizacyi. Prawowierny  katolik  odznaczał  on  się  mimoto  niezwykłą  na  owe  czasy 
tolerancyą,  strzegł  pilnie  praw  cerkwi  greckiej,  duchowieństwo  schizmatyckie 
otaczał  swoją  opieką  i  każdą  krzywdę,  która  doszła  do  jego  wiadomości,  karcił 
surowo,  tam  zaś,  gdzie  walka  pomiędzy  dwoma  wyznaniami  się  toczyła,  stawał 


l)  Dr.  A.  Mosbach:  Początki  unii  lubelskiej.  Poznań  1872.  Str.  120. 


—     598     — 

na  stanowisku  równouprawnienia.  Tak  polecił  n.  p.  aby  w  Połocku  wybierano 
12  rajców  z  pomiędzy  katolików  i  tyluż  z  pomiędzy  schizmatyków,  jednego 
burmistrza  katolickiego  i  jednego  schizmatyka,  tak  potwierdził  przywilej  Wi- 
tolda, żydom  nadany  w  roku  1507,  a  w  roku  1533  wydał  rozporządzenie, 
aby  tych  praw  nikt  nie  naruszał,  aby  żydów  nie  krzywdzono  i  nie  uciskano.') 
To  głębokie  poczucie  sprawiedliwości,  to  postępowanie  pełne  taktu  i  nacecho- 
wane prawdziwą  miłością  chrześcijańską,  mogło  budzić  w  pewnych  kołach 
niesmak  i  niezadowolenie,  ale  podbijało  serca  ogółu  i  jednało  królowi  miłość 
i  szacunek  nawet  w  tych  kołach,  które  z  pojednawczą  polityką  jego  się  nie 
zgadzały.  Najlepszym  dowodem  na  to  była  skwapliwość,  z  jaką  sejm  gro- 
dzieński w  roku  1522  obrał  dwuletniego  Zygmunta  Augusta  wielkim  księciem 
litewskim.  Król  wywdzięczając  się  za  to  Litwinom,  przyrzekł  kodyfikacyą 
ustaw  dotąd  niespisanyeh  i  chaotycznie  pogmatwanych.  Trudnej  tej  i  nie- 
zmiernie ważnej  pracy  dokonała  komisy  a  z  senatorów  złożona  pod  kierunkiem 
kanclerza  Alberta  Gasztołda  i  w  roku  1529  ogłoszono  na  sejmie  wileńskim 
statut  litewski,  spisany  w  języku  ruskim.  Poprzedziła  go  ustawa  ekonomiczna, 
regulująca  stosunki  w  dobrach  monarszych.  I  tu  król  kierując  się  ludzkością, 
zniósł  pańszczyznę,  jaką  włościanie  na  Żmudzi  odrabiali  staroście  i  ciwunom, 
i  daniny  jakie  płacili,  i  postanowił,  aby  szlachcic  pozwany  przez  chłopa, 
odpowiadał  przed  starostą  i  ciwunami.  Statut  sam  złożony  z  ustaw  ruskich, 
polskich  i  czeskich,  odznaczał  się  większą  surowością;  szlachcic  za  zabójstwo 
szlachcica  płacił  100  grzywien  rodzinie,  100  sądowi,  złodziejstwo  karano 
śmiercią,  równie  jak  gwałt  i  rozbój,  morderstwo  ojca  lub  matki.  Władza 
sądowa  była  w  rękach  wojewodów,  starostów  i  dzierżawców  królewskich. 
Fałszerz  pieczęci  wielkoksiążęcej  ulegał  karze  śmierci  przez  spalenie. 

Ogłoszenie  statutu,  który  miał  obowiązywać  od  św.  Michała  roku  1529, 
poprzedziło  uroczyste  wyniesienie  dziewięcioletniego  Zygmunta  Augusta  na  tron 
litewski,  poczem  i  sejm  polski  w  Piotrkowie  przeprowadził  zgodnie  elekcyą 
królewicza.  Król  wydał  stanom  zapewnienie  wolnej  elekcyi  na  przyszłość  i  przy- 
rzekł, że  Zygmunt  August,  skoro  do  lat  przyjdzie,  potwierdzi  wolności  i  przy- 
wileje. Po  załatwieniu  tych  formalności  ukoronował  Jan  Łaski  d.  20.  lutego  1530  r. 
nowo  obranego  monarchę  w  katedrze  krakowskiej.  Już  podczas  tych  uroczy- 
stości koronacyjnych,  które  były  wspaniałym  tryumfem  mądrej  polityki 
Zygmunta  I,  zaniosło  się  niespodziewanie  na  wojnę  od  strony  mołdawskiej. 
Po  wyprawie  Kamienieckiego  w  roku  1509  spokornieli  na  czas  jakiś  hospo- 
darowie. Bohdan  dochowywał  przymierza  z  Polską,  szukał  u  niej  pomocy 
podczas  napadówtatarskich,ale  obok  tegouznał  i  zwierzchnictwo  tureckie wr.  1512 
i  stał  się  lennikiem  Selima  N.  Syn  jego  i  następca  Stefau,  1517 — 1526,  naśla- 
dował politykę  ojca  i  dziada,  ulegał  bowiem  Turkom,  a  rówuocześuie  okazywał 
przychylność  Polsce,  uwiadamiając  króla  i  senatorów  o  ruchach  wojsk  bisur- 
mańskich.  Po  gwałtownej  śmierci  Stefana  objął  hospodarstwo  Piotr,  udający 
się  za  syna  Stefana  Wielkiego,  a  pospolicie  Petryłą  zwany.  Niespokojnego 
usposobienia  i  wielkich    czynów  żądny,  mieszał  on  się  w  sprawy    węgierskie, 


*)  Tamże  str.  117.  i  135. 


—    599    — 

walczył  w  Siedmiogrodzie  przeciw  Ferdynandowi  jako  sprzymierzeniec  Zapolii, 
odniósł  tam  zwycięstwo  pod  Braszowem  (Kronstadt)  i  wzbity  tem  w  dumę, 
o  większych  jeszcze  rzeczach  zamyślał.  Ubezpieczywszy  się  zatem  od  Turków 
złożeniem  hołdu  Solimanowi  i  obietnica  rocznego  haraczu,  zwrócił  się  przeciw 
Polsce  i  wznowił  owe  dawne  urojone  pretensje  hospodarów  do  Pokucia.  Za- 
wijała się  na  tem  tle  drażliwa  bardzo  korespondencya  pomiędzy  Petryła 
a  dworem  polskim,  która  oczywiście  żadnego  nie  odniosła  skutku.  Król  nau- 
czony doświadczeniem  lat  ubiegłych,  wiedział,  do  czego  to  wszystko  zmierza 
i  dlatego  zwołał  sejm  do  Piotrkowa  na  św.  Andrzeja  roku  1530,  aby  obmyśleć 
środki  obrony  na  wypadek  wojny,  kiedy  w  kilka  dni  po  rozpoczęciu  sejmu 
nadbiegł  goniec  od  starosty  halickiego,  Ottona  z  Chodczy,  z  doniesieniem,  że 
Petryło  Pokucie  najechał  i  zdobył.  Jakoż  rzeczywiście  w  pierwszych  dniach 
grudnia  wkroczył  wojewoda  z  licznem  wojskiem  w  kraj  pokucki,  a  że  mu  tam 
tylko  zameczek  drewniany  Tworowskiego  w  Gwoźdzcu  jaki  taki  opór  stawił, 
więc,  zdobywszy  bez  trudu  tę  warowienkę,  zajął  całą  ziemię  aż  po  Czesybiesy. 
Sejm  piotrkowski  dla  późnego  przybycia  posłów  rozpoczęty  późno  i  zamącony 
opozycyą  duchowieństwa,  które,  na  dawnych  polegając  przywilejach,  od  pła- 
cenia podatków  się  uchylało,  uchwalił  pobór  znaczny  po  20  groszy  z  łanu, 
król  jednak  ostrożny  jak  zwykle,  nie  chciał  wojny  rozpoczynać  wprzódy,  ażby 
się  upewnił  o  właściwem  znaczeniu  zaczepki  mołdawskiej.  Zdawało  się  bowiem, 
że  hospodar  bez  upoważnienia  zwierzchnika  swego  sułtana  nie  odważyłby  się 
na  wojnę  z  Polską,  a  w  razie  porozumienia  jego  z  Solimanem  przybierał  zatarg 
charakter  poważny  i  wojna  wymagała  środków  i  przygotowań  zupełnie  od- 
miennych niż  wyprawa  na  zbieraninę  mołdawską.  Wprawdzie  niedawno,  bo 
na  poprzedni  sejm  piotrkowski  przyjeżdżał  w  poselstwie  od  sułtana  sturczony 
Polak  Kierdej  z  zapewnieniami  pokoju  i  przyjaźni,  ale  wobec  podstępnej  poli- 
tyki tureckiej  ostrożność  była  konieczna.  Król  więc  wysłał  do  Carogrodu  gońca 
Jana  Ocieskiego  w  celu  wybadania  sułtana,  z  Petryła  zawiązał  układy  listownie, 
a  tymczasem  wszystko  do  wojny  przygotowywać  kazał.  Ostrożność  tym  razem 
okazała  się  zbyteczną,  bo  Ocieski,  powróciwszy  z  początkiem  czerwca,  przy- 
wiózł wiadomość,  że  sułtan  o  napadzie  nic  nie  wie  i  że  surowo  natychmiast 
nakazał  hospodarowi,  aby  z  krajów  polskich  ustąpił.  Czy  rozkaz  taki  wysłano 
rzeczywiście,  czyli  też  odpowiedź,  udzielona  Ocieskiemu,  była  tylko  udaniem 
tureckiem,  niewiadomo,  to  pewna,  że  Petryło  o  zaniechaniu  wojny  i  o  zwrocie 
Pokucia  słyszeć  nie  chciał  i  na  listy  królewskie,  w  pojednawczym  pisane  tonie, 
odpowiadał  zuchwale  i  wyzywająco.  Prawdopodobnie  działał  on  w  porozu- 
mieniu cichem  z  Turcyą  i  wyraźnie  nawet  do  tego  się  przyznawał.  „Spodzie- 
wamy się  —  tak  pisał  do  króla  —  że  Wasza  Królewska  Mość  uznasz  za  słuszne, 
żeśmy  tę  naszą  własność  zajęli.  Jeżeli  zaś  grozisz  nam  i  sądzisz,  żeśmy  nie 
silni,  to  będziemy  się  starali  odeprzeć  napady  Twoje  pomocą  cesarza  ture- 
ckiego". Bezczelność  taka  i  pycha  nie  pozostawiały  teraz  innej  drogi  do 
wyboru  jak  wojnę.  Dnia  1.  czerwca  więc  zwołał  król  radę  wojenną  i  oddał 
naczelne  dowództwo  nad  wojskiem  Janowi  Tarnowskiemu,  wojewodzie  ruskiemu 


*)  Al.  Czołowski:  Bitwa  pod  Obertynem.  Kwartalnik  histor.  T.  IV,  str.  642. 

42 


—     600     — 

i  hetmanowi  wielkiemu  koronnemu.  Wybór  był  pod  każdym  względem  trafny, 
bo  Tarnowski,  z  sztuką  wojenną  doskonale  obeznaoy,  miał  nietylko  w  Polsce 
ale  i  w  Europie  całej  sławę  znakomitego  wodza  Siły,  któremi  rozporządzał, 
były  niewielkie,  liczyły  bowiem  4567  jazdy  i  1500  piechoty,  ale  żołnierz 
doborowy,  doskonale  wyćwiczony  i  uzbrojony  mógł  się  śmiało  mierzyć  z  naj- 
groźniejszym nawet  nieprzyjacielem.  Mimoto  hetman  działał  ostrożnie  i  nie 
lekceważył  sobie  wcale  przeciwnika.  Wyszedłszy  dnia  17.  czerwca  z  Krakowa, 
założył  on  obóz  w  Rohatynie  i  stąd  wysłał  doświadczonego  rotmistrza  Trze- 
bińskiego w  1600  jazdy  na  wypłoszenie  załóg  wołoskich  z  Pokucia.  Trzebiński 
wywiązał  się  znakomicie  z  swego  zadania;  przeszedłszy  Dniestr  w  bród,  ude 
rzył  niespodziewanie  na  Czesybiesy,  wyciął  znajdujących  się  tu  Wołochów, 
rozdzielił  następnie  hufiec  swój  na  drobne  oddziały  i  w  przeciągu  dwóch  dni, 
4.  i  5.  sierpnia,  wyrzucił  Petryłę  z  całego  Pokucia.  W  jednym  tylko  Gwoźdzcu 
bronili  się  Wołosi  uporczywie,  ale  i  tu  ich  zdobyto  i  opatrzono  zameczek 
stosowną  załogą  pod  dowództwem  dzielnego  rotmistrza  Macieja  Włodka.  Pod- 
jazdy polskie  rozlały  się  po  ziemi  pokuckiej  szeroko,  dotarły  do  granie  moł- 
dawskich i  przekroczywszy  je,  pomściły  najazd  Petryły  srogiem  spustoszeniem 
własnych  jego  dzierżaw.  Hospodar  zawrzał  straszliwym  gniewem  i  wysłał 
natychmiast  na  odzyskanie  Pokucia  6000  wyborowego  żołnierza  pod  dowódz- 
twem Barnawskiego  i  Włada,  burkułaby  chocimskiego,  sam  zaś  gromadził 
spiesznie  wszystkie  swoje  siły,  aby  zgnieść  garstkę  Polaków.  Przednia  straż 
wojewody  próbowała  nagłym  napadem  opanować  Gwoździec,  odparta  jednak 
energicznie  przez  Włodka,  musiała  przystąpić  do  regularnego  oblężenia  zamku. 
Zagrożonej  twierdzy  pospieszył  na  odsiecz  Tarnowski,  a  za  jego  przybyciem 
wywiązała  się  bitwa,  w  której  Polacy  świetne  odnieśli  zwycięstwo.  Zabawiwszy 
dwa  dni  pod  Gwoźdzcem  i  sądząc,  że  wojna  na  tern  się  zakończyła,  ruszył 
hetman  z  powrotem  ku  Dniestrowi  i  dnia  21.  sierpnia  stanął  obozem  pod  wsią 
Obertynem.  Już  miał  stąd  wysłać  list  do  króla  z  wiadomością  o  potyczce 
gwoździeckiej,  kiedy  właśnie  przed  samym  obiadem  doniosły  podjazdy,  że  od 
strony  Gwoźdzca  zbliża  się  10-tysięczny  hufiec  Wołochów.  Byłato  część 
głównej  armii  hospodara,  który  srodze  oburzony  klęską  Barnawskiego  i  Włada, 
z  całą  potęgą  swoją,  wynoszącą  22.000  ludzi  i  50  dział,  wyprawił  się  na 
ponowne  zdobycie  Pokucia.  Obawiając  się  zaś,  aby  Polacy  nie  uciekli,  wysłał 
przodem  wodza  sAvego  Mikułę,  aby  obóz  polski  otoczył  i  powstrzymał  hetmana 
aż  do  nadejścia  głównych  sił  wołoskich.  Tarnowski,  nie  tracąc  zimnej  krwi 
ani  na  chwilę,  wydał  natychmiast  stosowne  rozkazy.  Obóz,  w  niewygodnem 
położony  miejscu,  przeniesiono  na  płaskowzgórze  o  dwa  kilometry  od  dzisiej- 
szego Obertyna  oddalone,  gdzie  i  wody  było  dla  koni  poddostatkiem  i  dla  jazdy 
polskiej  obszerne  do  działania  otwierało  się  pole.  Tam  otoczywszy  się  taborem 
z  wozów  i  naprędce  usypanymi  szańcami,  postanowił  czekać  nieprzyjaciela. 
Nie  czekał  długo,  bo  o  zmierzchu  już  pożar  bliskiego  Obertyna  zwiastował 
Wołochów,  byłto  Mikuła,  który  nadciągnąwszy  od  Gwoźdzca,  starał  się  przy 
świetle  płomieni  rozpoznać  stanowisko  Polaków.  W  nocy  przybył  sam  Petryło 
i  połączone  wojsko  wołoskie  oczekiwało  niecierpliwie  jutrzenki,  pewne  zwy- 
cięstwa. Hetman  przez  całą  noc  trzymał  swoich  pod  bronią,  ogni  rozpalać  nie 


—     601     — 

pozwolił,  a  o  świcie  wyprawił  podjazd,  który  sprawdził  niepewne  wiadomości 
o  potędze    nieprzyjaciela.     Około    godziny   dziewiątej  zrana  rozwinęło  się  całe 
wojsko  Petryły    w  półkolistym    szyku    ogarniając  obóz   polski,    przodem    szły 
działa,    dalej    jechał  sam  hospodar  w  zieloną    złotem    tkaną    przybrany  szatę, 
w  hełmie  i  z  dwoma  złotymi    łańcuchami    na  szyi,    za    nim  ćma  wojska,  zło- 
żonego z  rozmaitych  narodowości,  przeważnie  jednak  z  Wołochów.  Lud  to  był 
po  większej  części  wzięty  od  pługa  i  roli,  licho  uzbrojony,  ale  zręczny  i  w  bojn 
śmiały.   Siedzieli  na  drewnianych  terlicach,  o  drewnianych  strzemionach,  zbroi 
używali  mało,  jako  osłonę  mieli  tarcze  proste,  za  broń  służyła  im  t.  zw.  osęka, 
opatrzona  u  końca  hakiem  do  przyciągania  nieprzyjaciela.    Główna  siła  i  cała 
nadzieja    hospodara    polegała  jednak  w  licznej  artyleryi,  którą  kierował  jakiś 
ksiądz  łaciński  z  Siedmiogrodu  sprowadzony.  Zbliżywszy  się  na  strzał  armatni 
do  obozu  polskiego,  rozpoczął  nieprzyjaciel  żywy  ogień,  zasypując  gradem  kul 
tabor  cały  i  ustawione    poza    wozami    szeregi    polskie.     Artylerya  polska  pod 
dowództwem  Stanisława  Staszkowskiego,   jakkolwiek  słabsza  o  wiele,  celnymi 
strzałami   raziła    mocno    wojsko    wołoskie,  ale  dział  hospodarskich  nie  mogła 
zmusić  do  milczenia.  Hetman  pragnąc  zwabić  nieprzyjaciela  pod  ogień  ukrytej 
pod  wozami    piechoty    swojej,  nie  wychylał    się    wcale  z  bram  obozu,  ale  po 
pięciugodzinuej    strzelaninie,    kiedy  kule  coraz  większe  w  szeregach    polskich 
zrządzały  szkody,  a  żołnierz    zniecierpliwiony  głośno  już  narzekać  zaczął,  dał 
znak  do  wycieczki.    Nieprzyjaciel  omylony  natarciem  kilku  chorągwi  polskich 
z  tylnej  bramy  obozowej    przeprowadził  na  tę  stronę  znaczniejsze  siły.  Wtedy 
Tarnowski  rzucił  od  frontu  główny  hufiec  swój  w  sam  środek  wołoskiej  armii. 
Walczyli  tu  najdzielniejsi  rotmistrze  polscy:  Iskrzyeki,  Trzebiński,  Boratyński, 
dwaj  Sieniawscy,    Gniewosz,    Balicki  i  Maciej    Włodek,    obdarzony    olbrzymią 
siłą  i  zwycięsko    ścierający  się  sam  z  całą  gromadą  Wołochów,  ale  siły  były 
zanadto  nierówne,  bój  krwawy  i  zawzięty  trwał  przez  półtory  godziny.  Hetman 
z  obozu    śledząc   pilnie    natarcie,  słał  co  chwila   nowe    posiłki,    które    ginęły 
w  tumanach    kurzu  i  gęstwinie    walczących;    nagle    zpośród    tego    kłębu    ciał 
ludzkich  i  końskich  wysunęła  się  chorągiew  Mikołaja  Sieniawskiego  i  jak  piorun 
uderzyła  na  artylerya  Petryły.    Z  przerażeniem  spostrzegli  to  Wołosi  i  rzucili 
się  na  obronę    armat,    wszczął    się    bój    zapamiętały,  ale  przemogli    nareszcie 
Polacy.    Na  widok  tej  klęski    nadbiegł  hospodar,  zawrócił   uciekających  i  raz 
jeszcze  próbował  odzyskać  utracone  działa.  Daremne  były  jednak  te  usiłowania, 
bo    Tarnowski    wysłał   tymczasem    w    posiłek    Sieniawskiemu    piechotę,  która 
szybkim    ruchem    opanowała    wzgórza    i   rozpaczliwy    atak    wołoski    odparła, 
równocześnie  zaś  na  drodze  od  Chocimierza   ukazała  się  chorągiew  Szafrańca, 
starosty    tłumackiego.     Paniczny    strach  ogarnął  teraz  Wołochów,  utrata  dział 
i  wieść  o  posiłkach    nadchodzących  Polakom,  odjęły  resztę  odwagi  nieprzyja- 
cielowi i  wszystko  zaczęło    uciekać  w  kierunku  ku  Gwoźdzcowi.     Ale  odwrót 
bezładny  wobec  pościgu  jazdy  polskiej  zamienił  się  w  pogrom  zupełny,  a  nie- 
znajomość   miejsca    zgotowała   Wołochom    klęskę    straszliwą.     Niedaleko  pola 
walki  rozciągało  się  znaczne    trzęsawisko,  dziś  Sołoniec  zwane,  i  tu  wtłoczyła 
się    główna    masa    uciekających  Wołochów.     Jedni    więc    tonęli    w  bagnisku, 
drudzy,    ugrząznąwszy    z    końmi,    padali    pod    mieczami    i    kopiami    rycer- 

42* 


—     602     — 

stwa  polskiego,   a  niewielu  tylko  zdołało  po  ciałach   towarzyszy  na  przeciwną 
dostać  się  stronę.     Podobny  los  spotkał  także  i  uciekającego    hospodara;  gdy 
koń  jego  ugrzązł  w  błocie,  pachołek  jakiś  jednem  uderzeniem  oszczepu  strącił 
mu  hełm  z  głowy  i  już  do  drugiego,  śmiertelnego    zamierzył  się  ciosu,    kiedy 
nadbiegający  dworzanie  hospodarscy  trupem  go  położyli.  Pogoń  szalona  trwała 
tymczasem  bez  przerwy,  bo  aż  do  Sniatyna  siedziała  jazda  polska  uciekającym 
na  karkach,    na    polu    walki    pozostała   piechota,    zbierająca   rannych  i  łupy, 
a  wspaniały  kometa  jaśniejący  wtedy  na  niebie,  oświecił  niepewnem  światłem 
swojem    straszliwe    pobojowisko.     Przy    samym    taborze    polskim    naliczono 
2246  trupów,  do  3000  zginęło  na  przeprawie    przez    Sołoniec,    tyluż  a  może 
więcej  padło  w  dalszej  pogoni.    Straty  polskie  wynosiły  250  zabitych,  zginęli 
rotmistrze  Andrzej  Kalinowski,  Herburt,  który  jak   drugi  Winkelried  rzucił  się 
na  osęki    wołoskie,   aby    swoim    drogę    utorować,    Łukowski  i  Kuźmiński,  ale 
zwycięstwo,  jakkolwiek  opłacone  śmiercią  tylu  walecznych,  było  świetne,  armia 
wołoska  zniesiona  ze  szczętem,  pycha  nieprzyjaciela    upokorzona,  Pokucie  od- 
zyskane i  na  długo  ubezpieczone,  potęga  Polski  zajaśniała  nowym,  wspaniałym 
blaskiem.  Drugie  tyle  znaczyły  może  olbrzymie  łupy.    Mnóstwo  wozów  napeł- 
nionych   żywnością,    moc    koni  i   bydła,    niezliczona    ilość    broni    dostała   się 
w  ręce  Polaków.  Mikołaj  Kalinowski  zdobył  wielki  sztandar  mołdawski,  zdo- 
byto kotły  i  bębny  Petryły,  a  nadewszystko  ową  artyleryą  słynną,  gdzie  były 
działa  za  czasów  Olbrachta  przez  Wołochów    zdobyte  i  moździerz  żelazny  tak 
wielki,  że  człowiek  w  otworze  jego  mógł  się  zmieścić.   Hetman,  którego  prze- 
zorności i  rozwadze    wielkie  to  zwycięstwo  zawdzięczać  głównie  należy,  prze- 
znaczył całą  zdobycz    wojsku,    powodzenia  swego  jednak  wyzyskać  nie  mógł, 
bo  król    obawiając  się  zatargów  z  Turcyą,    polecił  mu  wyraźnie,    aby   granic 
mołdawskich  nie  przekraczał.  Zostawiwszy  więc  na  Pokuciu  300  koni  i  trochę 
piechoty,  udał  się  Tarnowski  wprost  z  pola  bitwy  ku  Dniestrowi.  Pochód  jego 
był  nieustannym  tryumfem.  Z  zapałem  niesłychanym  witali  go  Lwowianie,  a  wjazd 
do  Krakowa  dnia  7.  listopada    przypominał    świetnością    swoją   powrót    zwy- 
cięskich konsulów    rzymskich.     Pierwsze  kroki  swoje  skierował  tu  hetman  do 
katedry,    skąd    podziękowawszy    Bogu    za   zwycięstwo  i  zawiesiwszy  u  grobu 
św.  Stanisława  zdobyte  sztandary  wołoskie  udał  się  na  zamek.  Król  na  widok 
wchodzącego  do  sali,    podniósł  się  z  tronu  i  wbrew    etykiecie    dworskiej    po- 
stąpił kilka  kroków,  aby  powitać  zasłużonego  ojczyźnie  bohatera.   Nie  minęła 
też    Tarnowskiego    nagroda,    odpowiadająca    znaczeniu    zwycięstwa;    otrzymał 
od    króla    1000    czerwonych    złotych,    sztukę    aksamitu    przetykanego    złotem 
i  dochód  z  starostwa  sandomierskiego  za  dwa  lata;   sejm  wdzięczny  uchwalił 
dlań    nadto    */„    łanowego    z    całego    państwa.     Wojsku    darowano    żołd    za 
ćwierć    roku    6073    złotych.     A    jednak    zwycięstwo    obertyńskie,   jakkolwiek 
głośnem  rozległo  się  echem  po  całej  Europie,  nie  przyniosło  Polsce  znacznych 
korzyści,    wzgląd    na    Turcyę    bowiem    wstrzymał    króla    od    zupełnego    po- 
gnębienia Petryły.     Natychmiast    po    bitwie    wysłał    Zygmunt  I    do    Konstan- 
tynopola Jakóba  Wilamowskiego,   aby  uwiadomić    sułtana    o    swoim    tryumfie. 
Soliman    wyraził    posłowi    polskiemu    radość     swoją    z   powodu     zwycięstwa 
i   polecił   hospodarowi,    aby   Rzeczypospolitej    nie    najeżdżał.     Mimoto    trwała 


—     603     — 

wojna  pograniczna  dalej  i  dopiero  za  pośrednictwem  Zapolii  zawarto  za- 
wieszenie broni  z  Petryłą. 

Ostatnie  lata  Zygmunta  I.  —  Gospodarka  Bony.  —  Wojna  kokoszą.  — 
Stosunki  z  dworem  austryackim.  —  Śmierć  króla  dnia  I.  kwietnia  1548  roku. 

Schyłek  panowania  Zygmunta  Starego,  najmniej  dotąd  zbadany  i  wyjaśniony, 
odbija  ponuro  ciemnem  tłem  swojem  od  jasnej  bądźcobadź,  chociaż  chwilami 
przyćmionej  epoki  poprzedniej.  Król  dobiegający  siódmego  krzyżyka,  trzyma 
się  na  pozór   krzepko,  dzięki  herknlesowej    budowie  ciała  i  olbrzymiej  swojej 


Lublin. 


sile  fizycznej,  ale  umysł  skołatany  pragnie  spokoju,  obojętnieje  i  zastyga 
wtedy,  gdy  wszystko  około  niego  nowem  wre  życiem,  gdy  świeże  prądy 
z  dawnym  łamią  się  porządkiem,  gdy  społeczeństwo  z  form  średniowiecznych 
wykolejone,  szuka  instynktowo  innych  dróg  dla  siebie  i  innych  celów.  Brak 
programu  politycznego,  brak  myśli  przewodniej  nadaje  tym  dążeniom  cechę 
chaotycznego  jakiegoś  zamieszania  pojęć  i  wyobrażeń.  Pierwiastek  szlachecki, 
z  pod  przewagi  możnowładztwa  wydobyty  a  politycznie  niedoświadczony,  nie 
umie  wyjść  z  zaklętego  koła  dawnych  haseł  i  zaściankowych  pragnień.  Tak 
jak  niegdyś  na  cerekwickich  polach,  tak  i  teraz  czuje  on  przedewszystkiem 
to,  co  go  bezpośrednio    dolega,    co    indywidualność  jego    krępuje,    rozwojowi 


—    604    — 

gospodarstwa  przeszkadza,  a  inne  klasy  społeczne  wzbogaca  i  podnosi.  Pojęcie 
Rzeczypospolitej  jako  państwa  zlewa  się  w  jego  umyśle  z  pojęciem  szlache- 
ckiego stanu.  Im  stan  ten  jest  swobodniejszym,  zamożniejszym  i  potężniejszym, 
tom  potężniejszą  jest  i  Rzeczpospolita,  im  rząd  i  administracya  lepiej  odpo- 
wiadają potrzebom  i  wymaganiom  jednostki  szlacheckiej,  tern  są  doskonalsze. 
Król  nie  jest  niczem  innem  jak  tylko  „egzekutorem  a  wykładaczem"  praw 
obmyślanych  i  ułożonych  dla  pomyślności  stanu  szlacheckiego  i  każdego 
szlachcica  zosobna,  Z  tego  ciasnego  punktu  widzenia  wypływają  też  wszystkie 
zapatrywania  polityczne  rzeszy  ziemiańskiej,  nie  obejmują  one  całości  państwa, 
lecz  obszar  wioski  szlacheckiej,  nie  sięgają  do  kresów  Rzeczypospolitej,  lecz 
zatrzymując  się  u  kopców  granicznych  swej  dziedzicznej  włości  lub  co  najwyżej 
powiatu,  wtłaczają  w  ten  szczupły  horyzont  wszystkie  zadania  potężnego  pań- 
stwa. Prądom  tym  nikt  się  nie  sprzeciwia,  nikt  nie  karci  egoizmu  szlacheckiego, 
uikt  nie  prostuje  błędnych  jego  wyobrażeń.  Z  widowni  życia  publicznego  ustę- 
pują jeden  po  drugim  doświadczeni  doradcy  królewscy:  umiera  Łaski,  w  rok 
po  nim  Szydło wiecki  Mikołaj,  później  cokolwiek  Krzysztof,  w  roku  1535  To- 
micki. Miejsca  ich  zajmują  ludzie  wychowani  pod  tchnieniem  humanizmu, 
przejęci  jego  zasadami,  o  charakterach  giętkich  jak  trzcina,  bez  głębszej  myśli, 
bez  idei  przewodniej.  Za  słabi,  aby  przeciw  prądowi  płynąć,  za  wygodni,  aby 
nim  starać  się  zawładnąć  i  rozsądnie  pokierować,  szukają  jedni  popularności 
u  rzeszy  szlacheckiej  i  zdobywają  ją  pochlebstwami,  inni  podają  się  za  narzędzie 
intryg  dworskich  i  tą  drogą  dochodzą  do  zaszczytów  i  fortuny.  Dwie  bowiem 
są  potęgi  wówczas  w  Rzeczypospolitej,  które,  zdążając  do  podobnych  celów, 
państwem  trzęsą  i  sprawy  publiczne  mieszają:  szlachta  z  jednej  a  królowa 
Bona  z  drugiej  strony.  Wpływ  królowej  był  o  wiele  gorszym.  W  tej  masie 
szlacheckiej  bowiem,  jakkolwiek  przesiąkniętej  kastowym  egoizmem,  tkwił 
bądźcobądź  pierwiastek  szczero  polski,  patryotyczny.  Pokierowana  zręcznie 
i  oświecona  mogła  ona  się  stać  filarem  Rzeczypospolitej,  miewała  chwile 
zapału  i  bohaterskiego  poświęcenia  dla  ojczyzny.  Bona,  obca  pochodzeniem, 
przebiegła  i  chciwa,  widziała  w  Polsce  tylko  źródło  zbogacenia  się.  Trzy- 
dzieści siedem  lat  mieszkała  w  Polsce  i  ani  na  chwilę  nie  przylgnęła  sercem 
do  tej  drugiej  swojej  ojczyzny,  której  zawdzięczała  wyniesienie  swoje,  szczęście 
rodzinne  i  fortunę.  Zachwycająca  pięknością,  zgrabnością  ruchów  i  wy- 
kształceniem, biegle  władająca  językiem  łacińskim,  wywierała  ona  na  króla 
i  całe  otoczenie  dworskie  urok  nieprzezwyciężony.  Krzycki  porównywał  ją 
z  Junoną,  wobec  której  Zygmunt  niestety  odgrywał  rolę  słabego  Jowisza.  Pod 
nadobną  powierzchownością  złotowłosej  Włoszki  trudno  odszukać  rysów  kobie- 
cych, pociągających  łagodnością,  miłością  i  cichem  spełnianiem  obowiązków. 
Zła  matka,  kierująca  najniestosowniej  wychowaniem  syna  jedynaka,  zaniedbu- 
jąca córki  i  kłócąca  się  z  każdą  synową,  w  której  widziała  niebezpieczną  dla 
wpływów  swoich  współzawodniczkę,  zna  ona  tylko  dwie  namiętności:  żądzę 
władzy  i  chciwość.  Pracując  z  niezrównaną  wytrwałością  i  zapobiegliwością 
w  jednym  i  drugim,  kierunku,  staje  ona  u  celu  na  schyłku  panowania 
Zygmunta  I,  kiedy  się  usunęli  doświadczeni  jego  doradcy,  a  pochylony  wie- 
kiem   monarcha    stracił    dawniejszą  energią  i  siłę  woli.     Zaczyna  się  sprzeda- 


—     605     — 

wanie  urzędów  bezwstydne  i  gorszące.  Latalski,  znany  pijak,  „kuflem"  prze- 
zwany, kupuje  u  królowej  biskupstwo  poznańskie  za  12.000  czerw,  złotych, 
Piotr  Gamrat,  człowiek  najgorszej  używający  sławy,  zostaje  za  protekcyą 
Bony  biskupem  przemyskim  a  następnie  krakowskim,  Zebrzydowski  pieuiądzmi 
opłaca  wyniesienie  swoje  na  katedrę  biskupią,  pięćdziesięcioletni  Łukasz  Górka 
nawet  oddaje  województwo  poznańskie  synowi,  aby  się  bogacić  dochodami 
biskupstwa  kujawskiego,  Piotr  Kmita,  „gwałtowny,  podstępny,  chciwy  i  okrutny" 
jest  doradcą  wiernym  i  wspólnikiem  królowej.  Tymi  środkami  i  tym  wpływem 
na  męża  dochodzi  Bona  do  olbrzymiej  fortuny.  Tytułem  oprawy  dzierży  ona 
Mazowsze,  w  Wielkopolsce  posiada:  Wieluń,  Rogoźno,  Przedecz,  Kłodawę, 
Konin,  Łęczycę,  Pyzdry  i  t.  d.,  w  Małopolsce:  Korczyn,  Wiślicę,  Radom, 
Żarnowiec,  Chęciny,  Ojców,  Łobzów;  na  Podolu:  Bielsk,  Tykocin,  Siedlce, 
Mielnik  i  Suraż;  na  Litwie:  Grodno,  Kobryń,  Pińsk,  Kłeck,  Krynki;  na  Rusi: 
Samborszczyznę  i  Leżajsk;  na  Podolu  otrzymuje  w  roku  1537  Bar,  na  Wołyniu 
w  roku  1536  starostwo  krzemienieckie,  a  wkrótce  potem  kowelskie.  Na  tych 
olbrzymich,  prawdziwie  królewskich  posiadłościach,  prowadzi  ona  gospodarkę 
wzorową,1)  zaludnia  puste  obszary,  sprowadza  osadników,  obwarowywać  każe 
zamki,  budować  mosty  i  groble,  a  wszystkiego  tego  dogląda  sama  osobiście, 
nie  spuszczając  się  na  sekretarzy  i  urzędników.  Podpisuje  więc  własnoręcznie 
umowę  z  dzierżawcą  myta  Skujbedą  w  Krzemieńcu,  interesuje  się  każdym  niemal 
puszkarzem  na  zamku  barskim  lub  krzemienieckim,  każdą  rodziną  Czeremisów, 
osiedloną  w  okolicach  Baru,  wie  ile  niosą  stawy  i  młyny,  od  starostów  swoich 
wymaga  ścisłej  liczby  z  każdego  grosza,  a  przytem  wszystkiem  czuwa  pilnie 
nad  tem,  aby  nikt  w  jej  dochody  i  w  stan  jej  majątków  nie  wglądał.  Kiedy 
w  roku  1545  pisarz  królewski,  Lew  Tyszkiewicz,  z  polecenia  Zygmunta 
Augusta  jako  wielkiego  księcia  litewskiego  przedsiębrał  lustracyą  zamków, 
starosta  krzemieniecki  nie  przedłożył  mu  inwentarzów,  wymawiając  się,  że  od 
królowej  nie  otrzymał  żadnej  w  tym  względzie  „nauki".  Była  w  tych  zabiegach 
gospodarskich  Bony  niewątpliwie  i  strona  cywilizacyjna.  Warownie  zamku 
barskiego  wstrzymywały  najazdy  Wołochów  i  Tatarów,  szczególniej  od  czasu, 
kiedy  starostą  barskim  został  z  ramienia  Bony  Szlązak  Bernard  Pretficz,  o  któ- 
rym mówiono  na  kresach,  że  stoczył  70  potyczek  zwycięskich  z  Tatarami. 
To  też  pod  jego  opieką  zaludniła  się  i  zakwitła  okolica  Baru,  osadnik  z  od- 
ległych stron  ściągał  się  tu  chętnie  i  licznie,  aby  pod  osłoną  tego  „muru 
podolskiego"  używać  swobody  i  dostatków.  „Za  czasów  pana  Pretfica  spała 
od  Tatar  granica",  powtarzano  sobie  długo,  budując  na  nim  nadzieję  bezpie- 
czeństwa całego  kraju,  a  z  tem  bezpieczeństwem  współcześnie  rosły  i  dochody 
królowej.  Pieniądz  wydany  na  warownie  barskie  wracał  się  więc  z  procentem 
podobnie  jak  i  sumy,  wyłożone  na  oprawienie  zamku  krzemienieckiego,  bo  oba 
osadzone  „prawie  w  gębie  nieprzyjaciela  krzyża  świętego"  miały  znaczenie 
nietylko  strategiczne,  ale  w  wyższym  może  jeszcze  stopniu  ekonomiczne. 

Wszystkie  te  sprawy,    drobne  na  pozór,    budziły  w  społeczeństwie    nie- 
smak, rozstrój  i  niezadowolenie.     Szlachta,  patrząc  na  rosnące  fortuny  możno- 


')  Pułaski:  Gospodarka  królowej  Bony  na  kresach.  (Szkice  i  poszukiwania  str.  131). 


—     606    — 

władców,  na  gospodarkę  królowej  i  bezsilność  króla,  na  uchylanie  się  ducho- 
wieństwa od  ciężarów  publicznych  i  na  zamożność  mieszczaństwa,  czuła  się 
dziwnie  pokrzywdzoną  i  upośledzoną.  Czuła,  że  jest  źle,  a  nie  umiejąc  złemu 
zaradzić,  ani  źródła  tych  uciążliwości  wskazać,  zwróciła  niechęć  swoją  przeciw 
królowi,  stróżowi  praw  i  swobód  szlacheckich.  Usposobienie  to  pociągnęło  za 
sobą  najfatalniejsze  skutki.  W  roku  1533  skończył  się  sześcioletni  rozejm 
z  Moskwą,  a  równocześnie  umarł  także  wielki  kniaź  Wasyl,  zostawiając  mało- 
letniego syna  swego  Iwana  pod  opieką  matki  Heleny,  bratanki  Michała  Gliń- 
skiego i  rady  bojarów.  Wszczęły  się,  jak  często  przy  takich  zmianach 
w  Moskwie  bywało,  intrygi  i  zamieszki.  W  radzie  bojarskiej  ścierał  się  wpływ 
Glińskiego  z  wpływem  Iwana  Owczyny  Telepiewa,  kochanka  carowej,  dwaj 
bracia  zmarłego  kniazia  knuli  także  jakieś  niebezpieczne  zamiary,  inni  wreszcie, 
jak  kniaź  Szymon  Bielski  i  okolniczy  Lacki  porozumiewali  się  z  dworem  pol- 
skim i  ostatecznie  w  Polsce  szukać  musieli  schronienia.  Z  tego  zamętu 
sprzecznych  interesów  wyszedł  zwycięsko  Owczyna,  pozbył  się  bowiem  i  braci 
carskich  i  Glińskiego,  którego  wtrącono  do  więzienia  i  z  rozkazu  Heleny 
zamordowano.  Pomimo  tego  zamieszania  wewnętrznego  nie  myśleli  Moskale 
o  odnowieniu  rozejmu  z  Polską,  więc  Zygmunt,  uwiadomiony  o  tern,  wysłał 
wojsko  pod  Jerzym  Radziwiłłem,  który  Moskali  pod  Starodubem  pobił 
i  Radogoszcz  zdobył.  W  roku  następnym  1535,  kiedy  Moskale  aż  w  okolice 
Wilna  się  zapędzili,  wziął  Jan  Tarnowski  szturmem  Homel  i  Starodub,  po 
czem  carowa  sama  o  rozejm  pięcioletni  prosiła. 

Wojna  ta,  jakoteż  niepokoje  od  strony  mołdawskiej  skłoniły  króla  do 
zażądania  nowych  poborów,  ale  sejm  roku  1535,  mianowicie  posłowie  wielko- 
polscy nie  zgodzili  się  na  propozycyą  królewską  i  uchwalono  tylko  pospolite 
ruszenie  na  wypadek  jakiego  niebezpieczeństwa  od  wschodu.  Obok  tego  po- 
jawia się  na  tym  sejmie  poraź  pierwszy  wyraźniej  żądanie  t.  zw.  egzekucyi 
praw  i  statutów,  powtórzone  na  następnym  sejmie  roku  1536,  który  trwał  aż 
do  2.  marca  1537  roku.  „Izdebka  prawodawcza",  jak  sejm  szlachecki  zwykł 
był  nazywać  z  przekąsem  Tomicki,  zawichrzyła  się  srodze.  Już  w  roku  1535 
jest  prąd  Bonie  przeciwny;  stany  niezadowolone  z  kierunku  wychowania  kró- 
lewicza, wyznaczają  dla  niego  ochmistrza  Piotra  Opalińskiego,  kasztelana 
gnieźnieńskiego,  który  ma  przestrzegać,  aby  Zygmunt  August  nauk  pilnował 
a  płochemi  rzeczami  się  nie  bawił.  Po  tej  klęsce  królowej  następuje  wnet 
inna,  dotkliwsza  może  jeszcze  dla  dumnej  kobiety.  Król  ma  rozdać  kanclerstwo, 
opróżnione  przez  śmierć  Szydło wieckiego  i  mniejszą  pieczęć,  którą  dzierżył 
do  niedawna  Tomicki,  Bona  forytuje  swoich  kandydatów,  szczególniej  Gamrata, 
biskupa  przemyskiego  i  ten  jest  tak  pewnym  kanclerstwa,  że  kiedy  w  izbie 
sejmowej  marszałek  wielki  koronny  Kmita  zaczął  czytać  akt  nominacyi, 
Gamrat  podnosi  się  z  miejsca,  aby  królowi  podziękować.  Oburzony  tą  bez- 
czelnością monarcha,  stracił  na  chwilę  równowagę  i  piorunującym  głosem  za- 
wołał do  biskupa:  „Siadaj  Waszmość,  nie  Waści  się  to  tyczy".  Kanelerstwo 
otrzymał  też  zasłużony  biskup  płocki,  Jan  Choiński,  mniejszą  pieczęć  Paweł 
Wolski,  kasztelan  sohaczewski.  Epizod  tego  rodzaju  nie  mógł  wpłynąć  na 
ułagodzenie  umysłów,  posłowie  ziemscy  stanęli  twardo  przy  egzekucyi,  doma- 


—     607     — 

•uli  się  mianowicie  rewizyi  Dadań   królewskich,   zniesienia  cła  podwyższonego, 
ograniczenia  władzy  biskupów,  zniesienia  annat  wysyłanych  do  Rzymu  i  wzno- 


Pomnik  Zygmunta  I  i  Zygmunta  Augusta  w  katedrze  krakowskiej. 


wienia  dawnych  uchwał  co  do  zbiegłych  kmieci  i  posiadania  majątków  ziem- 
skich przez  osoby  stanu  mieszczańskiego.  Szczególniej  drażliwa  i  dla  szlachty 
i  dla  możnowładztwa   była   sprawa   dóbr    królewskich.    Wiadomo  jak  hojnie 


—     608     — 

szafowali  Jagiellonowie  olbrzymiemi  swemi  posiadłościami,  jakie  nadania  czynił 
Władysław    Jagiełło,  jak  Władysław  Warneńczyk    opłacał  koszta  węgierskiej 
wyprawy    swojej    niezliczonymi    zapisami    na    majątkach    królewskich    i  jak 
wreszcie    Aleksander    roztrwonił  do  reszty  to,  co  po  przodkach    odziedziczył. 
Z  nadań  tego  rodzaju    wyrastały  ogromne  fortuny  małopolskich  panów.    Taki 
stan  zastał  Zygmunt  I  i  pierwszem  staraniem  jego  było  pozastawiane  starostwa 
i  dobra  wykupić  i  dochodami,  jakie  one  dawały,  zasilić  ubogi  skarb  królewski. 
Wiadomo  jak  w  krótkim    stosunkowo    czasie    zadanie  to  trudne  wykonał  rze- 
czywiście,   ale  przy    ogromnych    wydatkach    i  nieustających    prawie    wojnach 
nie  mógł  już  sięgać  poza  czasy  najbliższe,  nie  mógł  przedsiębrać  rewizyi  nadań 
dawniejszych,  do  czego  właśnie  zmierzała  egzekucya.  Tymczasem  szlachta  spo- 
dziewała   się,  że   przez    odebranie    nieprawnie   dzierżonych    dóbr    królewskich 
pomnożą  się  dochody  skarbu  królewskiego,  że  będą  one  obracane  nietylko  na 
„wychowanie"    króla  i  jego    dworu,    ale    także    na    opłacanie  rot  zaciężnych, 
wskutek  czego  zmniejszą  się  pobory,  a  nadto  otworzy  się  dla  obecnego  poko- 
lenia możność  korzystania  z  łaski  i  szczodrobliwości  monarszej.  „Jeśli  król  — 
tak    pisał    później    Orzechowski   z  powodu    egzekucyi  —  chce    mieć    mię    ku 
służbom  swym  gotowym,  niechajże  łaskę  jego  znam;  co  gdy  będzie,  na  gotową 
śmierć  przy  królu  swym  oślep  pójdę;  nie  będzie  mi  żaden  zamek  tak  wysoki, 
ani  góra  tak  przykra,  na  którąbym    skokiem  nie  bieżał    wzbudzony    szczodro- 
bliwością   królewską".  ')     Otóż  rękę  tę  królewską   najpierw  napełnić,  a  potem 
dla  siebie  ją  otworzyć  było  celem  ziemian  wołających  o  egzekucya,     Drugim, 
zasadniczym    punktem  egzekucyi  było  uregulowanie  stosunku  szlachty  i  stanu 
świeckiego    ogółem  do  duchowieństwa.     Znane    nam  są  już  zatargi,   jakie  od- 
dawna    zachodziły    pomiędzy    ziemianami  a  klerem,   obecnie  wpływ  protestan- 
tyzmu   podniecił  jeszcze    bardziej    istniejące  antagonizmy.     Spór  o  dziesięciny 
i  o  kompetencyą  sądów  duchownych  nabierał  znaczenia  politycznego  od  chwili, 
kiedy  za  czytanie  książek  luterskich  możua  było  szlachcica  pociągnąć  do  od- 
powiedzialności,   wyzuć  z  majątku,    zniszczyć   jego   całą    egzystencyą.    Rośnie 
więc    wzajemna   niechęć  i  synod    łęczycki  w  roku  1527,  przedstawia    królowi 
cały  szereg    gwałtów  na  duchowieństwie    dokonanych.     Zdarzają  się  wypadki 
takie  jak    w    Nieborowie,    gdzie    pleban    zagrożony    przez    patronów    swoich 
z  parafii  uciekać  musi.2)  Z  drugiej  strony  stara  się  duchowieństwo  uwolnić  od 
podlegania  sądom  świeckim  i  sprawy  z  poddanymi  swoimi  załatwiać  bez  mie- 
szania   się    starostów.3)     Wymagania   szlachty    w    tym    względzie    były   więc 
zupełnie    słuszne,  bo  tak    dla    kościoła  jak  i  dla  świeckich    określenie    ścisłe 
kompetencyi    sądowej    mogło  zbawienne  tylko  przynieść  skutki.     Inne  żądania 
sejmowe    dotyczyły    ceł,    mianowicie    od    skór    i    od    wołów.     Podniesiono  je 
w  roku  1507  i  uszczuplono    przez  to  niewątpliwie    dochody    ziemian,  płynące 
ze  zbytu  płodów  surowych,  a  przytem    oddając  cła  te  w  dzierżawę,  narażono 
szlachtę  na  rozmaite  szykany  i  uciążliwości.  O  wiele  dalej  sięgały  wnioski  co 
do  sprzedania  dóbr  kościołowi  zapisanych;  dobra  te  były  właściwie  wolne  od 

')  Dyalog  albo  rozmowa  około  egzekucyi  Korony  polskiej.    Wyd.   Turowskiego  str.  70. 
*)  Ulanowski:  Ustawodawstwo  synodalne  etc.  str.  53. 
3)  Tamże  str.  47. 


—     609     — 

służby  wojennej,  która  wskutek  wzrostu  zapisów  tego  rodzaju  tern  bardziej 
ciążyła  na  stanie  ziemiańskim.  Szlachta  więc  tak  jak  sprzeciwiała  się  posia- 
daniu majątków  ziemskich  przez  mieszczan,  niepełniących  także  służby  woj- 
skowej, tak  też  dążyła  i  do  ograniczenia  posiadłości  kościelnych.  Z  ogólnego 
stanowiska  sądząc  rzeczy,  nie  miała  egzekucya  zatem  na  celu  gruntownej 
reformy  Rzeczypospolitej,  nie  dążyła  do  zmiany  systemu  rządowego  lub  prze- 
obrażenia stosunków  społecznyeh,  lecz  stając  na  gruncie  wyłącznie  niemal 
ekonomicznym  o  podkładzie  protestanckim,  pragnęła  zabezpieczyć  i  polepszyć 
dolę  rządzącej  klasy,  która  ponosiła  cały  ciężar  służby  wojennej  i  wymagała 
za  to  coraz  to  większego  wynagrodzenia.  Ale  prąd  ten,  który,  należycie  pokie- 
rowany i  zastosowany  mógł  państwu  i  władzy  królewskiej  niemałe  przynieść 
korzyści,  spaczyła  i  zwichnęła  natychmiast  prywata.  Przybył  mianowicie  na 
sejm  zuany  nam  już  Stanisław  Odrowąż,  mąż  Anny  mazowieckiej,  i  zaczął 
skarżyć  się  o  krzywdę  z  powodu  odebrania  Samborszczyzny.  Dekret  wydany 
w  tej  sprawie  był,  jak  wiemy,  zupełnie  słuszny,  ale  że  tu  chodziło  o  opo- 
zycyę  przeciw  królowi  i  Bonie,  która,  dzierżąc  Mazowsze,  najwięcej  była  inte- 
resowana w  wyzuciu  Anny  z  dóbr  danych  jej  w  oprawę,  więc  Odrowąż  znalazł 
takich,  co  go  poparli,  podnosząc  zarazem  podobne  krzywdy  Lityńskiego,  Ka- 
zanowskiego  i  Kietlińskiego.  Tern  głośniej  zaczęto  wołać  o  egzekucyę,  o  ogra- 
niczenie sądów  królewskich,  o  rugowanie  cudzoziemców  z  dóbr  królowej 
i  o  potwierdzenie  prawa  wolnej  elekcyi,  wrzekomo  zagrożonej  wyborem 
Zygmunta  Augusta.  Stanęły  naprzeciw  sobie  interesa  szlachty  i  seuatorów,  bo 
jasnem  było,  że  egzekucya  i  rewizya  metryki  koronnej,  gdzie  się  znajdowały 
zapisy  i  nadania  królewskie,  zatrzęsie  niejedną  fortuną  możnowładczą,  a  naj- 
mniej zaszkodzi  drobnej  szlachcie.  Podzieliły  się  zatem  zdania,  podzielił  się 
i  sejm,  senatorowie  i  posłowie  obradowali  osobno,  wreszeie  ułożono  w  drodze 
kompromisowej  wspólne  żądania  i  przedstawiono  je  królowi.  Król  uwzględnił 
tylko  niektóre,  inne  odrzucił  w  całości  i  tak  sejm  rozszedł  się  w  wielkiem 
rozdrażnieniu.  Wśród  takich  okoliczności  zbierało  się  pospolite  ruszenie  pod 
Lwowem  przeciw  Petryle.  Szlachta  wbrew  utartym  zwyczajom  zjechała  się 
bardzo  licznie,  było,  jak  twierdzą,  150.000  ludzi  konno  i  zbrojno,  ale  o  wojnie 
nikt  nie  myślał.  Podzieleni  na  kółka  i  koła,  radzili  ziemianie  o  tern,  co  im 
najwięcej  dolegało,  byłto  dalszy  ciąg  sejmu,  ale  sejmu  „Końskiego",  ochrzczony 
mianem  „wojny  kokoszej".  Burza  zwróciła  się  oczywiście  przeciw  królowi 
i  możnowładztwu,  ale  nie  cały  senat  stanął  przy  królu.  Ci,  którzy  najwięcej 
mieli  na  sumieniu,  jak  Kmita,  uciskający  szlachtę  przemyską,  ciężki  dla  du- 
chowieństwa i  sąsiadów,  jak  dumny  Marcin  Zborowski,  co  prokuratorów  „na 
rybnych  stolech  kijmi  bijać  kazał",  jak  brat  jego  Piotr,  kasztelan  małogórski, 
przedzierzgnęli  się  nagle  w  trybunów  ludowych  i  objęli  dowództwo  naczelne 
nad  bezładną  gromadą  szlachty,  będącą  bezwiednem  narzędziem  w  rękach 
możnowładczych  demagogów.  Byłto  zręczny  sposób  uzyskania  popularności. 
Po  pierwszem  zgromadzeniu,  którego  przebiegu  nie  znamy,  zebrał  się  tłum  pod 
Zboiskami  dnia  22.  sierpnia.  Piotr  Zborowski,  jakkolwiek  do  koła  senator- 
skiego należący,  uderzył  namiętnie  na  senatorów,  którzy  szlachty  nie  bronią 
i  od  pospolitego  ruszenia  się  uchylają.  Zawtórowali  mu  oratorowie  szlacheccy, 


—     610    — 

Księski,  Walenty  Dębiński,  Sierakowski  i  stary  Taszy cki,  narzekając  na  złe 
wychowanie  królewicza,  na  obce  obyczaje,  na  cudzoziemców.  Odpowiadał 
wszystkim  Tarnowski,  zerwał  się  po  nim  do  głosu  Kmita,  z  Boną  wtedy  po- 
różniony, kiedy  ulewny  deszcz  i  pioruny  przerwały  zgromadzenie.  Na  drugi 
dzień  odbyła  się  narada  w  kościele  św.  Franciszka;  powtórzyły  się  te  same 
co  wczoraj  zarzuty,  tylko  wyraźniej  już  przeciw  królowej  skierowane.  Piotr 
Zborowski  radził,  aby  sejm  piotrkowski  kończyć  sądem  na  „winowajców", 
wzywał  więc  już  jasno  i  otwarcie  do  rokoszu,  a  wezwanie  to  w  lat  70  później 
zabrzmiało  w  gwałtowniejszej  formie  pod  Sandomierzem,  Lublinem  i  Jędrze- 
jowem. Ostrzej  jeszcze  przemawiali  Marcin  Zborowski  i  Kmita,  ale  król  nie- 
wzruszony odpowiedział  przez  usta  podskarbiego  Spytka  Jordana,  że  ani  ceł, 
ani  metryki  nie  zniesie,  a  sprawę  o  konfiskatę  dóbr  na  sejmie  roztrząsać  każe. 
Oburzona  tern  szlachta  zebrała  się  poraź  ostatni  pod  św.  Jurem  d.  31.  sierpnia 
i  tu  ułożyła  t.  zw.  przez  Orzechowskiego  „plebiscyta",  ujęte  w  35  punktach, 
które  Marcin  Branicki,  pisarz  ziemi  lwowskiej,  królowi  doręczył.  Zawierały 
one  oprócz  dawniejszych,  znanych  już  żądań,  także  i  to,  aby  król  urząd  kan- 
clerski i  podkanclerski  innym  powierzył  ludziom.  Życzenie  to,  wychodzące 
oczywiście  z  kół  zbliżonych  do  królowej  i  Gamrata,  rzuca  ciekawe  światło  na 
cały  ruch  szlachecki;  ta  sama  szlachta,  która  przed  tygodniem  jeszcze  przy- 
klaskuje wycieczkom  gwałtownym  Piotra  Zborowskiego  przeciw  Bonie,  staje 
się  obecnie  narzędziem  w  rękach  ambitnej  królowej  i  jej  zauszników.  Naj- 
lepszy to  dowód  chyba,  jakie  intrygi  grały  tu  rolę  i  jak  dalece  rzesza  szla- 
checka dała  się  powodować  ambitnym  „trybunom",  którzy  przy  publicznym 
ogniu  własną  chcieli  upiec  pieczeń.  Król  w  odpowiedzi,  odczytanej  przez  Jana 
Tarnowskiego  na  zamku,  wobec  tłumnie  zgromadzonej  szlachty  uderzył  zręcznie 
w  strunę  egoizmu  szlacheckiego  i  możnowładczego,  zgodził  się  bowiem  na  to, 
aby  metryki  nie  używano  do  rozeznawania  i  odbierania  dóbr  królewskich 
i  darował  cło  od  powołowczyzny. ')  Zaspokoiwszy  w  ten  sposób  najdrażliwsze 
interesa  opozycyi,  odłożył  załatwienie  innych  żądań  do  sejmu.  Mimo  tych 
ustępstw  znacznych  nie  poszła  szlachta  na  wojnę  i  mołdawski  najazd  trzeba 
było  zaciężnemi  odeprzeć  siłami.  Wszyscy  oczekiwali  sejmu,  na  którym  rze- 
czywiście opozycya  program  swój  przeprowadziła.  Uwolniono  tam  szlachtę  od 
ceł,  zastrzeżono,  że  przy  wy  kupnie  królewskich  dóbr  ma  być  dzierżawcy  naj- 
pierw pozew  wręczony,  a  następnie  wyznaczony  czas  6-tygodniowy  na  t.  zw. 
rumacyą  czyli  wyprowadzenie  się  z  majątku,  usunięto  dowód  przez  metrykę 
koronną  o  posiadanie  własności,  tak  że  wszelkie  zapisy  właściwie  moc  swoją 
straciły  i  nikt  nie  był  obowiązany  wywodzić  się  z  praw  swoich  do  dóbr, 
jakie  posiadał,  obostrzono  dawne  uchwały  sejmowe  co  do  kupowania  majątków 
ziemskich  przez  mieszczan  i  statuta  o  zbiegostwie  kmieci.  Byłto  więc  tryumf 
zupełny  opozycyi,  jedno  z  najważniejszych  zwycięstw  szlacheckiego  stanu, 
otwierające  na  przyszłość  smutną  perspektywę  gorszych  jeszcze  i  bardziej 
anarchicznych  ruchów. 


')  Powo!owczyzną    nazywano    bydło,    które    szlachcic    zakupiwszy    poprzednio,  u  siebie 
tuczył  i  później  za  granicę  wyprowadzał.  Własne  woły  jego  były  wolne  od  cła. 


—     611     — 

Wśród  tych  przykrych  zajść  toczyła  się  dalej  wojna  pomiędzy  Ferdy- 
nandem a  Zapolią,  przeplatana  wewnętrznemi  zamieszkami.  Gritti  i  Łaski  Hie- 
ronim, kierując  zupełnie  polityką  króla  Jana,  ściągnęli  na  siebie  nienawiść 
Węgrów,  Gritti  zginął,  zamordowany  przez  malkontentów,  Łaski  uwięziony 
z  począdku,  odzyskawszy  wolność,  przeszedł  w  służbę  Ferdynanda.  Największą 
korzyść  odnosiła  z  tego  Turcya.  Wreszcie  porozumieli  się  pretendenci  i  za- 
warli w  roku  1538  tajny  między  sobą  układ:  Zapolia  otrzymał  Siedmiogród 
i  wschodnią  część  Węgier  w  dożywotnie  posiadanie,  reszta  przypadła  Ferdy- 
nandowi, obaj  mieli  używać  tytułu  królewskiego.  Dwór  polski,  wierny  swojej 
polityce  neutralnej,  utrzymywał  przyjazne  stosunki  tak  z  Habsburgami  jak 
i  z  Zapolią,  od  roku  1530  toczyły  sią  nawet  układy  o  małżeństwo  Zygmunta 
Augusta  z  córką  Ferdynanda,  Elżbietą,  którym  przeszkadzała  jednak  przy- 
chylność okazywana  przez  Zygmunta  I  Zapolii.  Obecnie  znikły  te  trudności, 
król  Jan  pogodzony  z  dworem  wiedeńskim,  zgłosił  się  z  prośbą  o  rękę  Izabelli, 
najstarszej  siostry  Zygmunta  Augusta.  Małżeństwo  mimo  znacznej  różnicy 
wieku  —  Zapolia  liczył  lat  52,  królewna  19  —  przyszło  do  skutku,  ale  nie 
przyniosło  szczęścia  Izabelli.  W  rok  po  ślubie  umarł  Zapolia,  zostawiając 
małoletniego  syna  Jana  Zygmunta,  który  podług  traktatu  z  roku  1538  praw 
du  korony  nie  miał  i  powinien  się  był  zadowolnić  posiadaniem  Spiża.  Ale 
stronnictwo  Zapoliów  obwołało  królem  niemowlę,  a  Izabella  pomimo  odradzań 
ojca,  słuchając  głosu  ambicyi  i  miłości  macierzyńskiej,  rzuciła  się  odważnie 
w  wir  wojny  domowej.  Wojna  wzięła  jednak  obrót  dla  niej  niepomyślny,  wojska 
Ferdynanda  obiegły  Budę,  gdzie  królowa  wraz  z  synem  się  znajdowała.  Wtedy 
doradcy  jej,  Jerzy  Martinuzzi  i  Petrowicz,  wezwali  na  pomoc  Solimana.  Sułtan, 
któremu  Łaski,  poróżniony  z  Zapolią,  zdradził  był  układ  między  obu  preten- 
dentami zawarty  w  roku  1538,  wyruszył  teraz  na  zdobycie  Węgier,  zajął  kraj 
cały,  młodego  Jana  Zygmunta  wziął  pod  swoją  opiekę  i  przeznaczył  na  utrzy- 
manie jego  i  matki  Siedmiogród,  przyrzekając  oddać  mu  koronę  węgierską,  gdy 
przyjdzie  do  pełnoletności. 

Ten  obrót  rzeczy  w  Węgrzech  nie  był  po  myśli  Zygmunta  I,  raziło  mia- 
nowicie jego  umysł  szczerze  chrześcijański  owo  przymierze  z  Turkami  i  dla- 
tego nakłaniał  córkę  usilnie  do  zgody  z  Ferdynandem.  W  roku  1542  doszedł 
rzeczywiście  układ  do  skutku,  Izabella  miała  zwrócić  insygnia  królewskie 
i  otrzymać  dla  syna  hrabstwo  spiskie  i  12.000  dukatów  rocznej  pensyi.  Po 
usunięciu  tych  najważniejszych  trudności  podjęto  nanowo  rokowania  o  mał- 
żeństwo Zygmunta  Augusta  z  arcyksiężniczką  Elżbietą.  Ślub  i  koronacya  odbyły 
się  w  roku  1543,  a  związek  zdawał  się  jak  najlepsze  zapowiadać  nadzieje. 
Młoda,  piękna  i  dobra  królowa  była  jakby  stworzona  na  to,  aby  Zygmunta 
Augusta  do  siebie  przywiązać  i  stworzyć  to  szczęście  rodzinne,  za  którem 
później  tak  długo  i  bez  skutku  się  ubiegał.  Ale  Bona,  dworowi  austryackiemu 
nieprzychylna  i  obawiająca  się  stracić  wpływ  swój  na  syna,  użyła  wszelkich 
środków,  aby  Zygmunta  Augusta  do  żony  zniechęcić.  Opuszczona  i  zaniedbana 
umarła  Elżbieta  w  roku  1545,  a  młody  król,  poznawszy  niebawnie  potem 
wdowę  po  wojewodzie  trockim  Gasztołdzie,  Barbarę  Radziwiłłównę  z  domu, 
niepohamowanym  ku  niej  zapałał  afektem.  Najbliżsi  opiekunowie  Barbary,  brat 


—     612     — 

jej  rodzony  Mikołaj  Rudy,  podczaszy  wielki  litewski  i  stryjeczny  Mikołaj 
Czarny,  marszałek,  matka,  Barbara  z  Wolskich,  kasztelanowa  wileńska  i  Sta- 
nisław Dowojna,  bliski  krewniak  Radziwiłłów,  znali  i  ułatwiali  stosunek  miłosny 
pomiędzy  młodą  parą,  a  gdy  poznali  wreszcie  stateczną  skłonność  Zygmunta 
Augusta  ku  Barbarze,  zażądali  od  niego  stanowczej  deklaracyi.  Młody,  szla- 
chetny i  rzeczywiście  zakochany  monarcha  nie  wahał  się  długo  i  w  roku  1547 
ożenił  się  z  Gasztołdową.  Ślub  odbył  się  w  największej  tajemnicy  w  pałacu 
radziwiłłowskim  w  Wilnie,  Barbara  pozostała  dla  usunięcia  wszelkich  pozorów 
i  nadal  przy  matce,  podczas  gdy  król  wyjechał  do  Krakowa,  aby  czynić  tam 
starania  o  uznanie  romantycznego  swego  związku. 

Tymczasem  w  Polsce  działo  się  coraz  gorzej.  Obok  dogorywającego  króla 
wodziła  rej  Bona  z  swoją  kamarylą,  na  sejmach  przewodziła  szlachta  w  dal- 
szym toku  konstytucye  dla  siebie  korzystne,  a  wichrzyciele  możni  dogryzali 
przez  posłów  sobie  oddanych  sędziwemu  monarsze.  Na  sejmie  ostatnim  w  r.  1547 
Lupa  Podlodowski,  narzędzie  Kmity,  śmiał  grozić  Zygmuntowi  nawet  rokoszem. 
To  nieposzanowanie  wieku  i  władzy,  ta  niewdzięczność  narodu,  który  tyle  kró- 
lowi był  winien,  ubodła  srodze  Zygmunta.  Powróciwszy  z  Piotrkowa  już  dobize 
chory,  zaniemógł  on  ciężko  i  dnia  1.  kwietnia  1548  roku,  w  pierwszy  dzień 
Wielkiejnocy  „przed  wielką  mszą"  oddał  ducha  Bogu  w  obecności  królowej, 
krulewien,  biskupa  krakowskiego  Maciejowskiego  i  spowiednika  swego 
ks.  Wita.  Skończyło  się  panowanie  jedno  z  najdłuższych,  bodaj  czy  nie  naj- 
lepszych w  Polsce,  umarł  monarcha  rozumny  i  cnotliwy;  nie  wielki  wódz,  nie- 
wielki polityk,  ale  gospodarz  rządny  i  opatrzny,  ojczyźnie  swojej  i  narodowi 
z  poświęceniem  służący.  Wspaniała,  prawdziwie  królewska  postać  Zygmunta  I 
odbija  też  dziwnie  od  tła  współczesnych  wypadków,  gdzie  intryga,  przebiegłość 
i  podstęp  idą  z  sobą  w  zawody  o  lepsze.  Można  ubolewać  nad  błędami  poli- 
tycznymi, jakie  popełnił,  nad  słabością,  której  czasami  ulegał,  ale  trudno  nie 
uchylić  czoła  przed  zacnością  umysłu,  czystością  zamiarów  i  szlachetnością 
środków.  One  też  zapewniły  mu  u  potomności  tę  miłość  i  cześć,  które,  mimo 
ujemnych  sądów  nowszych  pisarzy,  stoją  i  stać  będą  niewzruszone. 


—     613     — 

Zygmunt  II  August  1548-1572. 

Stan  państwa.  —  Wzrost  protestantyzmu.  —  Walka  o  małżeństwo 
królewskie.  —  Koronacya  i  śmierć  Barbary.  W  dniu  17. -kwietnia  1548  roku 
gotowano  się  do  wielkiej  uroczystości  na  zaniku  wileńskim;  młody  król  wy- 
jeżdżał do  Krakowa,  aby  objąć  tron  osierocony  i  ciało  ojca  wspaniałym  uczcić 
pogrzebem,  tłumnie  więc  zbierali  się  panowie  litewscy  w  celu  pożegnania 
i  ucałowania  ręki  królewskiej,  która  teraz  Rzecząpospolitą  zawładnąć  miała. 
O  godzinie  pierwszej  w  południe  powitał  zgromadzonych  w  sali  zamkowej 
Zygmunt  August  i  podniósłszy  się  z  tronu,  wyjawił  obecnym  znaną  już  acz 
pilnie  strzeżoną  tajemnicę,  krótkiemi  i  zwięzłemi  słowy.  „Co  słuszne  i  nader 
ważne  przyczyny  —  mówił  ou  —  zmuszały  mnie  taić  dotąd,  to  wszystko  dziś 
wam  odkrywam.  Barbara  Radziwiłłówna,  wojewodzina  trocka,  jest  moją  żoną, 
oddaną  mi  w  małżeństwo  obrządkiem  chrześcijańskim,  w  obliczu  krewnych. 
Wiecie,  iż  związku  takiego,  prawnie  pomiędzy  chrześcijanami  zawartego,  żadna 
w  świecie  moc  zerwać  nie  może".  Po  tej  przemowie  otworzył  król  podwoje 
sali  i  wprowadził  Barbarę,  otoczoną  licznym  orszakiem  pań  i  senatorów  litew- 
skich. Spełniły  się  w  ten  sposób  najgorętsze  życzenia  królowej  i  jej  rodziny, 
spełniły  się  pragnienia  rozmiłowanego  w  żonie  Zygmunta  Augusta,  ale  fakt 
sam  w  sobie  prawny  i  żadnej  nie  podlegający  wątpliwości  obudził  tem  większą 
zawiść  i  niezadowolenie  w  sferach  możnowładczych  i  na  dworze  królowej 
Bony.  Znane  nam  są  dostatecznie  smutne  dzieje  Elżbiety,  trzeciej  żony  Wła- 
dysława Jagiełły,  znana  zajadłość,  z  jaką  ścigała  nieszczęśliwą  tę  kobietę  cala 
kamaryla  dworska.  Położenie  Barbary  było  o  wiele  gorszem.  Młoda  i  jaśnie- 
jąca pięknością,  nie  mogła  ona  wprawdzie  być  do  tego  stopnia,  jak  schoro- 
wana Granowska  przedmiotem  zjadliwych  paszkwilantów,  ale  znaczenie  Radzi- 
wiłłów -i  miłość  króla,  otoczonego  urokiem  młodości  i  władzy,  stokroć  większą 
zazdrość  wzniecać  musiały  w  umysłach  możnowładztwa  i  w  sercu  wyniosłem 
królowej  matki.  Oburzyły  się  też  srodze  możne  rody  litewskie,  współzawodni- 
czące z  Radziwiłłami,  na  to  nierówne  małżeństwo  królewskie,  a  jakkolwiek 
ugiąć  się  musiały  przed  wolą  Zygmunta,  to  nie  zdołały  się  powstrzymać  od 
okazania  swojej  niechęci  Barbarze  w  sposób  właściwy  ludziom  tej  sfery  i  tych 
wyobrażeń.  Posypały  się  więc  przygryzki  jakieś  i  uchybienia  ze  strony  pań 
litewskich,  zaczęły  krążyć  „pletliwe  wieści"  z  Korony  w  przesadnych  barwach 
malujące  trudne  położenie  króla  i  możliwą  z  tego  względu  zmianę  w  stałych 
jego  dotąd  dla  żony  uczuciach.  Wszystkie  te  błahe  na  pozór  ale  dla  serca 
niewieściego  bardzo  dotkliwe  przykrości,  były  przedmiotem  ożywionej  pomiędzy 
parą  królewską  korespondencyi.  Zygmunt  August  z  najwyższą  troskliwością 
czuwający  nad  spokojem  ukochanej  żony,  usiłuje  w  każdym  liście  niemal  ukoić 
i  rozprószyć  owe  przykre  uczucia  i  łatwo  zrozumiałą  niepewność  Barbary, 
ale  i  z  listów  jego  wieje  pewna  obawa  o  zdrowie  i  życie  roztęsknionej 
małżonki. 

Jeżeli  stosunki  układały  się  podobnie  na  zapadłej  Litwie,  gdzie  i  zna- 
czenie władzy  królewskiej  było  większe  i  potęga  Radziwiłłów  niemałego 
splendoru    dodawała   Barbarze,  to  cóż  dopiero    powiedzieć  o  Koronie,    rożna- 


—     614     — 

miętnionej  agitacyą  polityczną  i  rozpalonej  prądami  rewolucyjnymi,  idącymi 
od  dołu  a  podniecanymi  z  góry?  Tu  musiał  król  stoczyć  walkę  o  wiele  cięższą, 
bo  tu  nie  chodziło  jedynie  o  małżeństwo  jego  z  Radziwiłłówną,  ale  i  o  roz- 
wikłanie mnóstwa  drażliwych  kwestyj,  które  Stary  Zygmunt  młodemu  w  spuści- 
znie  zostawił.  Zygmunt  August  obejmował  państwo  ubezpieczone  od  nieprzy- 
jaciół zewnętrznych  i  kwitnące  pod  względem  ekonomicznym;  nie  zagrażał 
Polsce  ani  najazd  moskiewski,  ani  zawikłania  od  strony  węgierskiej,  trwał 
pokój  z  Turcyą,  umocniony  mądrą  i  przezorną  polityką  Zygmunta  Starego, 
naprawiły  się  niebawnie  stosunki  z  dworem  rakuskim,  a  napady  Tatarów 
straciły  dawniejszą  swoją  gwałtowność.  Inaczej  przedstawiały  się  stosunki  we- 
wnętrzne. Rozbudzony  ruch  polityczny  pomiędzy  rzeszą  szlachecką  spotykał 
się  z  potężnym  prądem  religijnym,  budzącym  nowe  pragnienia  i  wstrząsającym 
do  gruntu  Rzecząpospolitą.  Jakoby  w  przewidywaniu  wypadków,  które  nie- 
bawnie nastąpić  miały,  wytężył  Zygmunt  I  wszystkie  swoje  siły  na  poskro- 
mienie herezyi,  ale  edykta  jego  przeciw  innowiercom,  jakkolwiek  surowe  i  krę- 
pujące w  wysokim  stopniu  wolność  obywatelską,  nie  odniosły  zamierzonego 
skutku.  Przyczyna  złego  leżała  głębiej;  w  niemoralności  i  gorszących  obycza- 
jach niższego  duchowieństwa,  w  obojętności  i  indyferentyzmie  religijnym 
biskupów  ówczesnych,  w  braku  oświaty,  która  rozpowszechniając  się  u  góry, 
średnie  warstwy  społeczeństwa  w  dawniejszej  zostawiała  ciemnocie  i  w  tych 
częstych  przykładach  odszczepieństwa,  zagęszczonych  w  całym  świecie  chrze- 
ścijańskim i  ponętnych,  jak  zwykle,  dla  wrażliwego  umysłu  polskiego.  Biskupi 
z  małymi  wyjątkami  wyrośli  pod  demoralizującym  wpływem  Bony,  chwiejni 
w  rzeczach  wiary  lub  wprost  sympatyzujący  z  protestantyzmem,  przyczyniają 
się  raczej  do  wzrostu  niż  do  pognębienia  reformacyi.  Kanonicy  krakowscy, 
piastujący  następnie  najwyższe  godności  w  kościele  polskim,  Jakób  Uchański 
i  Zebrzydowski,  biorą  udział  w  naradach  takich  reformatorów  jak  Jan 
Trzycieski,  księgarz  Bernard  Wojewódka,  Jakób  Przyłuski,  pisarz  grodzki, 
i  Andrzej  Frycz  Modrzewski.  *)  Urząd  biskupi  staje  się  dla  jednych  pożądanem 
źródłem  bogatych  dochodów,  dla  drugich  zadowoleniem  ambicyi  osobistej. 
„Nie  dziwmy  się,  woła  Piotr  Myszkowski,  kanonik  krakowski,  na  synodzie 
prowincyonalnym  piotrkowskim  w  roku  1544,  jeżeli  nas  zaniedbują,  jeżeli  nami 
pogardzają,  jeżeli  nas  wyśmiewają,  bo  największa  ilość  kierowników  łodzi 
naszej  spi,  inni  steru  dzierżyć  nie  umieją,  a  inni  nie  są  w  stanie  sile  wichrów 
przeciwnych  podołać". s)  Głos  taki  odzywał  się  rzadko  u  góry,  podnosili  go 
na  kazalnicach  „plebeje",  odsunięci  od  dygnitarstw,  kapłani  mieszczańskiego 
lub  chłopskiego  rodu:  Jakób  z  Kleparza,  Stanisław  z  Łowicza,  Melchior 
z  Mościsk,  Klemens  Ramult,  ów  Bernardyn  przeworski,  którego  ludzie  proro- 
kiem nazywali,3)  ci  co  u  steru  stali  milczeli,  dla  nich  sutanna  i  broda  wygo- 
lona zastępowała,  jak  się  wyrażał  Myszkowski,  siłę  wewnętrznych  przekonań 
i  energią  w  sprawowaniu  urzędu.  Toż  nic  dziwnego,  że  najżarliwszych  rozpacz 
ogarniała,  że  nawet  Hozyusz,  filar  kościoła,   wołał  w  roku  1541:  „pchają  nas 

*)  Szujski:  Odrodzenie  i  Eeformacya  w  Polsce.  Dzieła  T.  VIII,  str.  63. 

2)  Materyały  do  ustawodawstwa  synodalnego  w  wieku  XVI.,  str.  84. 

3)  Orzechowski:  Dyalog  etc.  str.  37. 


—    615    — 

chcących  niechcących  do  obozu  luterskiego".  W  innych  warunkach  byłby  może 
ten  opłakany  stan  kościoła  nie  wywołał  następstw  tak  doniosłych;  bywały 
i  dawniej  czasy  wielkiego  zepsucia  i  rozstroju,  a  jednak  wychodził  kościół 
katolicki  z  nich  zwycięsko,  dzięki  wzorowej  swojej  organizacyi,  niezachwianej 
stałości  zasad  i  tęgości  charakterów.  Obecnie  wszystko  od  podstaw  chwiać  się 
poczynało,  a  rozwolnieniu  obyczajów  u  dołu  towarzyszył  upadek  ducha  i  mo- 
ralności u  góry.  Bezpośrednim  skutkiem  tego  położenia  musiało  być  odstępstwo. 
Gdy  całe  społeczeństwo  polskie  domagało  się  reformy,  gdy  powaga  władzy 
królewskiej  się  zachwiała,  a  Luter  w  roli  reformatora  wystąpił  i  przeciw 
władzy  naczelnej  w  kościele  buntować  się  zaczął,  chwytano  się  oburącz  jego 
nauki  w  mniemaniu,  że  egzekucya  polityczna,  przeniesiona  w  zakres  życia 
religijnego  położy  koniec  nadużyciom  i  reformę  Rzeczypospolitej  we  wszystkich 
kierunkach  przeprowadzi.  O  doniosłości  tego  kroku  nikt  sobie  na  razie  sprawy 
nie  zdawał,  nikt  nie  myślał  o  odszczepieństwie,  o  herezyi,  bo  i  ów  ewangiełik 
n  Orzechowskiego,  co  swego  plebana  dla  kucharki  i  pijaństwa  wypędzał 
i  Przyluski,  który  królowi  rząd  w  sprawach  kościelnych  oddawał,  a  papieża, 
jako  pierwszego  biskupa  czcić  i  uważać  zalecał  i  sam  Orzechowski  zresztą, 
który  księdzem  będąc,  żonę  pojął,  działali  albo  pod  wrażeniem  chwilowego 
uniesienia,  albo  w  mniemaniu,  że  w  ten  sposób  najsnadniej  do  naprawy  oby- 
czajów i  Rzeczypospolitej  się  przyczynią,  albo  wreszcie  na  przekór  „biskupim 
niemotom".  Opozycya  szlachecka,  dogryzająca  oddawna  już  królowi  i  możno- 
władztwu, zwróciła  się  od  chwili  wystąpienia  Lutra  przeciw  duchowieństwu, 
przeciw  biskupom  należącym  do  możnowładczego  obozu,  których  „synowcy 
i  wnukowie  nikczemni  w  kapitułach  i  plebaniach  zasiedli  godnym  ludziom 
miejsca",  tak  że  „znamienitych  nauk  ludzie  głodem  zdychają".  Jestto  więc  na 
razie  przedewszystkiem  walka  o  chleb  powszedni,  ruch  rewolucyjny  gminu 
szlacheckiego  przeciw  oligarchii  duchownej.  Że  do  niego  przyłączyli  się  natych- 
miast i  „plebeje",  wykluczeni  od  wyższych  godności  kościelnych  i  cała  inte- 
ligencya  umysłowa,  skupiona  około  uniwersytetu  krakowskiego,  to  łatwo  zro- 
zumieć. Akademia  jagiellońska  bowiem,  jedyna  krynica  nauk  i  wiedzy  na 
całym  obszarze  ziem  polskich,  opuszczona  ze  wszystkiem  prawie  przez  trzęsącą 
państwem  oligarchią  szlachecką,  stała  się  właściwie  mieszczańsko-włościań- 
skim  zakładem  szkolnym.1)  Na  550  magistrów,  wykładających  pomiędzy 
rokiem  1478  a  1563  na  t.  zw.  fakultecie  artystycznym,  pochodzi  6/8  ze  stanu 
mieszczańskiego  lub  włościańskiego,  reszta  to  albo  obcy  przybysze  ze  Szląska, 
Węgier  i  Niemiec,  albo  nieliczni  reprezentanci  ubogich  rodzin  szlacheckich. 
Cała  ta  rzesza  biednej  młodzieży,  żyjąca  z  jałmużny,  dobiwszy  się  o  głodzie 
i  chłodzie  po  latach  kilku  stopnia  magistra,  który  zaledwie  mizerne  dawał 
utrzymanie,  nie  mogła  ani  na  polu  naukowem  pracować  skutecznie,  ani  zmienić 
przestarzałego  systemu  nauczania,  jaki  w  uniwersytecie  panował.  Dziewiętnasto- 
letni młodzieniaszek  powtarzał  więc  z  katedry  uczniom  swoim  to  samo,  czego 
się  nauczył  od  podobnych  sobie  starszych  kolegów;  o  postępie,  o  rozszerzeniu 
zacieśnionych   skotyzmem  horyzontów  naukowych  mowy  być  nie  mogło.    Gdy 

')  Dr.  TVł.  Wisłocki:  O  ■wydawnictwie  liber  deligentiarum.  Pamiętnik  Akad.  Umiejętn. 
Tom  VI. 

43 


—     616     — 

wszystko  naokoło  świeżem  wrzało  życiem,  gdy  za  granicą  system  nauczania 
na  nowe  wchodził  tory,  obracała  się  akademia  krakowska  po  staremu  w  błę- 
dnem  kole  filozoficznych  i  scholastycznych  formułek  i  zasadzała  cała  mądrość 
swoją  na  czczych  dysputach  i  ścisłem  przestrzeganiu  zarzuconej  gdzieindziej 
metody.  Toż  nic  dziwnego,  że  ci,  co  wiedzy  łaknęli,  a  mieli  jakie  takie  środki 
utrzymania,  udawali  się  na  obce  uniwersytety,  że  w  półroczu  zimowem  r.  1553 
up.  ośmiu  magistrów  bez  pozwolenia  pojechało  do  Włoch,  ubożsi  mieścili  się 
po  domach  zamożniejszych  jako  nauczyciele  prywatni  lub  po  koloniach  aka- 
demickich. Skłaniało  ich  do  tego  nietylko  ubóstwo  i  żądza  wiedzy,  do  której 
zresztą  ochoczo  się  garnęli,  ale  także  owo  coraz  wyraźniejsze  i  jaskrawsze 
lekceważenie  praw  uniwersyteckich,  zadokumentowane  świeżo  głośną  burdą 
służby  Czarnkowskiego  z  żakami  krakowskimi.  Dnia  14.  maja  1549  roku  wy- 
darzyła się  krwawa  bójka  pomiędzy  czeladzią  pijaną  Czarnkowskiego,  pro- 
boszcza u  W  W.  Świętych,  a  studentami,  przyczem  jeden  z  nich  Jerzy  z  Pie- 
nian,  Wileńczyk,  został  zabity,  a  siedmiu  pokaleczono.  Żacy  podnieśli  na  to 
krzyk  srogi,  tak  że  sprawa  aż  do  króla  doszła  i  biskup  Maciejowski  wraz 
z  rektorem  Mikołajem  Prokopiadesem  z  Szadka  i  kilku  senatorami  wezwali 
Czarnkowskiego  przed  swój  trybunał,  gdzie  bakałarz  Odachowski  i  magister 
Jan  Grzebski  imieniem  młodzieży  rzecz  prowadzili.  Kiedy  jednakże  proboszcz 
sam  się  uniewinnił,  a  służbę  swoją  przyrzekł  sądom  oddać  dla  przykładnego 
ukarania,  uspokoiły  się  rozdrażnione  umysły  i  sprawa  zdawała  się  skończona. 
Tymczasem  w  cztery  dni  później  powracał  Czarnkowski  od  biskupa  z  Prądnika, 
otoczony  tą  samą  służbą,  która  na  rynku  krakowskim  z  żakami  wychodzącymi 
ze  szkoły  starła  się  ponownie.  Studenci  na  widok  zabójców  kolegi  swego, 
dotąd  nie  ukaranych,  podnieśli  krzyk  i  lament  wielki  i  wnet  grad  kamieni 
posypał  się  zewsząd  na  orszak  proboszcza.  Napadnięci  chwycili  wprawdzie  za 
broń,  ale  konie  przestraszone  i  rażone  pociskami,  wzięły  na  kieł  i  uniosły 
walczących,  a  sam  Czarnkowski  ucieczką  do  mieszkania  swego  ratować  się  musiał. 
Wśród  tego  nadbiegła  jednak  straż  miejska,  żaków  tryumfujących  rozpędziła, 
a  jednego  z  nich  14-letniego  chłopca  z  Warszawy  pojmawszy,  wtrąciła  do 
więzienia,  gdzie  go  oddano  katowi  miejskiemu  Mateuszowi,  który  strasząc  bie- 
daka torturami,  zeznania  jakieś  na  nim  wymusić  usiłował.  Takie  oczywiste 
pogwałcenie  praw  uniwersyteckich  dolało  oliwy  do  ognia.  Przez  kilka  dni 
burzyli  się  studenci  i  domagali  się  sprawiedliwości,  a  kiedy  to  wszystko  nie 
pomogło,  dnia  4.  czerwca  z  płaczem  i  narzekaniem  opuścili  gromadnie  miasto, 
wysłuchawszy  poprzednio  mszy  św.  u  św.  Floryana.  Wprawdzie  secesya  ta 
nie  trwała  zbyt  długo  i  nie  była,  jak  mniemano  dotąd,  przyczyną  upadku 
uniwersytetu,  ale  w  każdym  razie  do  rozwoju  akademii  przyczynić  się  chyba 
nie  mogła.  Krzywda  wyrządzona  młodzieży  była  zbyt  rażąca,  postępowanie 
władz  miejskich  i  królewskich  zbyt  stronnicze,  aby  je  przed  okiem  świata 
ukryć  było  można.  Przywileje  uniwersyteckie  sponiewierane,  młodzież  ucząca 
się  wydana  na  pastwę  pachołkom  miejskim  i  pozbawiona  wszelkiej  opieki  władzy, 
oto  były  rezultaty  tego  smutnego  zajścia.  Tak  pojmowali  je  nawet  uczciwi  mieszcza- 
nie, tak  a  nie  inaczej  magistrowie  uniwersyteccy,  a  zapewne  i  wszyscy  ci,  co  aka- 
demią w  jakikolwiek  sposób  się  interesowali,  przedewszystkiem  rodzice  i  mło- 


—     617    — 

dzież.  I  jeżeli  system  nauczania  uniwersyteckiego  byt  przestarzały,  jeżeli  na 
polu  naukowem  akademia  w  tym  czasie  znacznymi  nie  może  się  poszczycić 
talentami  i  jeżeli  dlatego  każdy  co  może  za  granicą  szuka  światła  i  nauk,  to 
i  owo  poniewieranie  przywilejów  akademickich  jest  jednym  z  powodów  pó- 
źniejszego opustoszenia  uniwersytetu.  Nadaremnie  stary  król  w  roku  153  i 
wydał  zakaz  jeżdżenia  do  tych  miejsc,  gdzie  reformatorowie  głośni  przebywali, 
napróżno  powtórzył  go  w  sześć  lat  później,  ciekawość  i  żądza  nabycia  wiedzy 
były  silniejsze  od  woli  królewskiej.  Rozmawiać  z  Lutrem  lub  Melauchtonem, 
przysłuchiwać  się  naukom  genewskiego  reformatora  Kalwina,  stało  się  celem 
ambicyi  dla  jednych,  modą  dla  drugich.  Głębiej  i  poważniej  pojmowali  poło- 
żenie biskupi  i  podnieśli  myśl  reformy  uniwersytetu  krakowskiego.  Uchwalano 
ją  kilkakrotnie  na  synodach,  od  roku  1512  począwszy,  ale  uchwały  te  żadnego 
nie  mogły  mieć  skutku  tak  długo,  jak  długo  nie  podniesiono  mizernej  dotacyi 
uniwersytetu  i  nie  zapewniono  ubogim  magistrom  utrzymania,  dającego  im 
możność  swobodnej  pracy  naukowej.  Uznał  to  wkońcu  synod  piotrkowski 
w  roku  1542  odbyty,  gdzie  arcybiskup  gnieźnieński  i  krakowski  przeznaczyli 
na  ten  cel  po  sto  dukatów,  a  inni  biskupi  po  sto  złotych.1)  Trudno  powie- 
dzieć, czy  postanowienie  to  wykonano,  ale  to  zdaje  się  być  pewnem,  że  przy- 
chodziło ono  zapóźno.  Herezya  bowiem  szerzyła  się  tymczasem  bez  przerwy, 
naprzód  pomiędzy  mieszczaństwem,  a  następnie  pomiędzy  duchowieństwem 
niższem  i  szlachtą.  W"  roku  1522  uwięziono  Marcina  Bayera,  proboszcza  w  Bie- 
niarowej,  za  zalecanie  pism  Lutra,  w  trzy  lata  potem  oskarżono  białoskórnika 
Bieniaka  w  Krakowie  o  herezyą  i  bluźnierstwo,  innych  sześciu  rękodzielników 
o  herezyą  i  niezachowywanie  postów,  w  roku  1526  Bartłomieja,  rektora  szkoły 
u  Bożego  Ciała,  o  podobne  zbrodnie  i  odtąd  już  z  roku  na  rok  powtarzają  się 
procesy  tego  rodzaju,  aż  nareszcie  w  roku  1528  wdziera  się  protestantyzm 
w  mury  uniwersyteckie  i  jako  obwiniony  staje  przed  sądem  biskupim  Jakób 
z  Iłży,  magister  i  kaznodzieja  w  kościele  św.  Szczepana.  Zawieszony  w  funkcyi 
kaznodziejskiej  ucieka  on  do  Wrocławia,  a  sąd  w  roku  1535  skazuje  go  na 
odjęcie  beneficyów  kościelnych  i  potępia  jako  heretyka.2)  Widocznie  zyskuje 
protestantyzm  coraz  to  więcej  adeptów  i  wywołuje  zamęt  w  pojęciach  religij- 
nych taki,  że  zdarzają  się  nawet  wypadki  przechodzenia  na  wiarę  żydowską. 
Ogniskiem  tej  dziwnej  propagandy  jest,  o  ile  przypuszczać  można,  Kraków,  bo 
biskup  krakowski,  Samuel  Maciejowski,  poszukuje  zbiegłych  prozelitów  na 
Litwie, 3)  a  król  Zygmunt  Stary  listem,  pisanym  z  Krakowa  d.  10.  lipca  1539  r., 
poleca  urzędnikom  litewskim,  aby  winnych  imali.  Faktem  też  jest,  że  w  r.  1530 
Piotr  Tomicki  powołał  przed  swój  sąd  Katarzynę,  żonę  konsula  miejskiego 
Melchiora  Weigla,  pod  zarzutem  judaizmu  będącą,  przyjął  ją  jednak  napowrót 
do  kościoła,  kiedy  błędów  swoich  się  wyrzekła.  W  ośm  lat  później  Gamrat, 
zachwiany  w  opinii  publicznej,  wznowił  ten  proces  szczególny,  a  gdy  ośm- 
dziesięcioletnia  wtedy  już  Weiglowa  „od  tej  żydowskiej  religii  odwieść  się  nie 


')  Ulanowski:  Materyały  etc.  str.  76. 

a)  Szujski:    Odrodzenie  i  reformacja.     W  dodatkach    podług   aktów    konsystoryalnych. 
Kraków,  str.  141. 

3)  Mosbach:  Początki  unii  lubelskiej,  str.  136. 

43* 


—     618     — 

dała,  naleziono  ją  być  bluźnierką  i  do  urzędu    miejskiego    odesłano",  gdzie  ją 
skazano  na  śmierć  i  spalono  na  rynku  krakowskim.1) 

Jakkolwiek  prześladowania  te  i  wyroki  dotykały  wyłącznie  tylko  „ple- 
bejówa,  to  nie  ulega  najmniejszej  wątpliwości,  że  protestantyzm  i  pomiędzy 
szlachtą  licznych  znajdował  adeptów.  Tu  jednak  przybierały  rzeczy  inną 
zupełnie  postać.  Szlachcic,  ubezpieczony  przed  działaniem  sądów  biskupich 
obowiązującemi  ustawami,  mniej  zwracał  uwagi  na  zewnętrzną  stronę  protestan- 
tyzmu, wiedział  bowiem  dobrze,  że  ani  za  łamanie  posłów,  ani  za  czytanie 
ksiąg  luterskieh  do  odpowiedzialności  pociągać  go  nikt  nie  będzie,  chodziło  mu 
więc  głównie  o  reformę  kościelną  w  duchu  politycznym  i  społeczno-ekonomi- 
cznym,  o  ograniczenie  wpływu  duchowieństwa  na  sprawy  publiczne  i  o  po- 
ciągnięcie kleru  do  ponoszenia  tych  ciężarów,  które  dotąd  wyłącznie  niemal 
na  stan  ziemiański  i  poddanych  jego  spadały.  I  rzeczywiście  pokusa  pod  tym 
względem  musiała  być  wielka  dla  każdego,  kto  stosunkom  współczesnym 
dokładniej  się  przypatrzył.  Dobra  kościelue  hojnością  panujących  i  ofiarnością 
możnych  wzrosły  do  niezwykłych  rozmiarów.  Sam  biskup  krakowski  posiadał 
w  Małopolsce  300  wsi,  zajmujących  około  60  mil  kwadratowych  obszaru, 
sandecki  klasztor  Klarysek  48  włości,  położonych  przeważnie  w  żyznej  dolinie 
Dunajca,  dobra  miechowskich  i  jędrzejowskich  zakonników  obejmowały  2  do  3 
mil  kwadratowych,  ogółem  należało  do  kościoła  w  prowincyi  małopolskiej 
772  wsie,  26  miast  i  83  cząstkowych  posiadłości,  w  Wielkopolsce  o  70  mniej.2) 
Ogromne  te  majątki  były  na  mocy  przywilejów  egzemcyjuych  niemal  zupełnie 
uwolnione  i  od  słnżby  wojskowej  i  od  płacenia  podatków,  chociaż  z  drugiej 
strony  biskupi,  zasiadając  w  radzie  królewskiej  i  piastując  najważniejsze  urzędy, 
na  sprawy  publiczne  potężny  wpływ  wywierali.  Skarżyła  się  na  to  szlachta 
już  dawno,  a  światlejsza  część  duchowieństwa,  przewidująca  burzę  i  kierując 
się  poczuciem  sprawiedliwości,  gotowa  była  do  poświęceń  na/  rzecz  państwa 
i  społeczeństwa,  ogół  jeduak  nie  zdając  sobie  sprawy  z  położenia,  naśladował 
egoizm  szlachecki  i  trzymał  się  mocno  korzystnych  dla  siebie  przywilejów. 
Dobra  duchowne  i  dygnitarstwa  kościelne  uważano  jako  opatrzenie  dla  synów 
mniej  zamożnych  rodzin  szlacheckich,  bogate  biskupstwa  za  podstawę  przy- 
szłych fortun  magnackich,  chwytano  też  jedne  i  drugie  skwapliwie,  używano 
w  tym  celu  rozmaitych  fortelów,  a  ogromne  dochody  obracano  następnie  na 
korzyść  swoją  i  rodziny  swojej,  zbywając  kościół  i  ojczyznę  okruchami.  Nie 
dziw  zatem,  że  i  duchowieństwo  niższe  stosowało  się  do  tego  przykładu  u  góry 
i  że  na  synodach  niezbyt  chętnie  przyjmowano  wnioski,  wymagające  większej 
dla  państwa  ofiarności.  Z  naciskiem  podnosił  potrzebę  reformy  w  tym  kierunku 
Piotr  Myszkowski,  w  wspomnianej  mowie  swojej  na  synodzie  piotrkowskim, 
ale  synod  wiślicki  w  trzy  lata  potem  odbyty,  polecił  biskupom,  aby  się  starali 
dawniejszy  zwyczaj  utrzymać  i  aby  czuwali  przede wszystkiem  nad  zachowa- 
niom przywilejów  stanu  duchoAvnego. 3)     Że  na  takim    gruncie    schodził  bujuie 


')  Górnicki:  Dzieje  w  Koronie  polskiej.  Wydanie  Turowskiego,  str.  5. 
*)  Pawiński :  Polska  XVI.  wieku  pod  względem  geograficzno-statystycznym.  Źródła  dzie- 
jowe, tom  XIV,  str.  71  i  84. 

s)  Ulanowski:  Materyały  etc.  str.  89  i  93. 


—     619     — 

posiew  reformacyi,  temu  nikt  dziwić  się  nie  może,  ale  dokąd  żył  Zygmunt 
Stary,  dotąd  i  cały  ruch  religijny  trzymał  sic  w  granicach  pewnego  umiarko- 
wania, kroki  stanowcze  odkładano  na  później,  kiedy  zmiana  panującego  otworzy, 
jak  zwyczajnie,  rozległe  pole  do  targów  z  koroną.  Położenie  w  tej  chwili  było 
wprawdzie  cokolwiek  inne,  bo  Zygmunt  August,  obrany  królem  i  koronowany 
za  życia  ojca,  ani  względów  elektorów  szlacheckich,  ani  potwierdzenia  ich  nie 
potrzebował,  ale  i  na  to  znalazła  się  rada.  Niebawuie  po  owym  rokoszu  lwow- 
skim, kiedy  król  stary  zaniemógł  i  powszechnie  o  rychłej  jego  śmierci  mó- 
wiono, powstał  w  łonie  możnowładztwa  wielkopolskiego,  sprzyjającego  refor- 
macyi, spisek  mający  na  celu  zażądać  od  młodego  króla  potwierdzenia  praw 
i  odebrania  trzeciej  części  dóbr  duchownych  kościołowi.  Dochód  z  nich  miał 
być  obrócony  na  obronę  Rzeczypospolitej.  W  razie  przychylenia  się  Zygmunta 
Augusta  mieli  go  dopiero  „za  pana  wziąć  i  wszystko  postąpić,  o  coby  ich 
żądał",  przeciwnie  na  wypadek  odmownej  odpowiedzi  gotowi  byli  wypowie- 
dzieć mu  posłuszeństwo.  Przez  Marcina  Zborowskiego,  któremu  król  za  owe 
wichrzenia  na  wojnie  kokoszej  odebrał  był  urząd  podczaszego  koronnego 
i  który  skutkiem  tego  do  najzjadliwszych  należał  malkontentów,  dowiedział  się 
o  spisku  starosta  barski  Pretfic  i  doniósł  listownie  o  wrszystkiem  królowej. 
Zygmunt  Stary  kazał  sprawę  badać  podczas  sejmu  krakowskiego  w  roku  1540, 
przesłuchiwano  Pretfica,  postrzelonego  natenczas  z  naprawy  Zborowskich 
i  bliskiego  śmierci,  ale  do  wyroku  nie  przyszło,  a  sejm  roku  1542  wstawiał 
się  już  u  króla  za  Marcinem  Zborowskim  i  zdaje  się,  że  przebaczenie  dla  niego 
uzyskał. ')  Taki  stan  umysłów  i  taki  ferment  polityczno-religijny  zastawał 
w  Polsce  Zygmunt  August  w  chwili  objęcia  rządów.  Można  się  więc  było  spo- 
dziewać, że  jakkolwiek  ów  spisek,  przez  Pretfica  odkryty,  dawno  już  nie  istniał, 
to  znajdą  się  ludzie,  co  ująwszy  ruch  cały  w  swoje  ręce,  przed  młodym  mo- 
narchą program  swój  rozwiną  i  stanąwszy  twardo  przy  reformie  państwa 
i  kościoła,  porwą  za  sobą  i  rzeszę  szlachecką  i  magnatów  szukających  popu- 
larności i  cały  tłum  wydziedziczonej  inteligencyi  plebejskiej.  Położenie  zaś  sta- 
wało się  tern  niebezpieczniejszem  dla  króla,  gdy  obok  kwestyj  politycznych 
i  religijnych,  występowała  równocześnie  i  sprawa  małżeństwa  królewskiego 
tak  niepopularna  w  sferach  możnowładczych,  tak  wstrętna  Bonie  i  całej  jej 
kamaryli.  Połączenie  wszystkich  tych  żywiołów,  które  wprawdzie  różniły  się 
co  do  celów  swoich,  ale  jednoczyły  w  opozycyi  przeciw  królowi,  było  rzeczy- 
wiście groźne.  Wszak  przebąkiwano  już  o  bezkrólewiu,  mówiono  o  kandyda- 
turze arcyksięcia  Maksymiliana,  burzono  opinię  publiczną  zjadliwymi  paszkwi- 
lami, Orzechowski  puszczał  pomiędzy  ludzi  traktacik  swój:  „De  obscuro  regis 
matrimonio",  Andrzej  Górka  znosił  się  z  Janem  margrabią  brandenburskim. 

Z  senatorów  koronnych  dwaj  tylko,  prawda  że  najznamienitsi,  stali  przy 
królu:  Samuel  Maciejowski,  biskup  krakowski,  i  Jan  Tarnowski,  hetman  wielki 
koronny,  inni,  bądźto  od  Bony  zależni,  bądź  szukający  popularności  w  kołach 
szlacheckich,  gotowrali  się  do  najgwałtowniejszej  opozycyi,  którą  podniecała 
królowa-matka.  Stosunek  jej  do  syna  zmienił  się  w  ostatnich    latach  zupełnie. 

l)  Zeznanie  Pretfica  podług  Metryki  kor.  przytoczone  w  całości  u  Zakrzewskiego.  (Wzrost 
reformacyi  etc.)  str.  237. 


—     620     — 

Ująwszy  w  swoje  ręce  wychowanie  jedynaka  i  zwichnąwszy  je  gruntownie, 
sadziła  Bona,  że  będzie  odtąd  tak  synem  jak  i  mężem  kierować  bez  prze- 
szkody. Nie  na  rękę  było  jej  małżeństwo  Zygmunta  Augusta  z  Elżbietą  Raku- 
szauką,  więc  „obmową  i  czarami"  odstręczyła  umysł  syna  od  żony.  Pani  sta- 
rościna kobryńska,  Falczewska,  wyszukała  jej  w  tym  celu  w  bagnach 
poleskich  słynną  czarownicę  „wielkim  ożogiem"  zwaną.  Jakoż  młody  król 
odłączył  się  od  żony,  w  Wilnie  na  biesiadach  i  pijatykach  czas  trawił,  wy- 
dając po  10.000  złotych  tygodniowo.  Strapiony  tern  Zygmunt  Stary,  posłał  na 
Litwę  Samuela  Maciejowskiego  i  przywiódł  syna  do  opamiętania.  Powróciwszy 
do  Polski  w  roku  1545,  stał  się  Zygmunt  August  dla  matki  i  całej  jej  kamaryli 
obojętnym,  Avidocznie  przejrzał  wreszcie  intrygi,  jakiemi  go  omotano.  Śmierć 
Elżbiety  i  małżeństwo  z  Barbarą  nie  mogło  stosunków  naprawić.  Bona  spo- 
strzegła, że  wpływ  jej  upada  i  użyła  wszelkich  środków,  aby  związek  „nie- 
równy" i  majestat  królewski,  jak  mówiono,  hańbiący,  rozerwać.  Wiedział  o  tern 
Zygmunt  August.  „W  rzeczach  naszych,  nadziewamy  się  od  królowej  Mości 
matki  niemałego  ciosu",  tak  pisał  do  Mikołaja  Radziwiłła,  ale  zarazem  był 
zdecydowany  nie  ustąpić  ani  na  krok.  Miękkość  wychowania  nie  uczyniła  go 
wprawdzie  zdolnym  do  rycerskiego  zawodu,  ale  intrygi  i  obłuda,  wśród  któ- 
rych wzrósł,  wyrobiły  w  nim  tę  przebiegłość  i  finezyą  dyplomatyczną,  które 
go  w  najcięższych  ratowały  położeniach.  Ostrożny,  ludziom  niedowierzający, 
a  przytem  niepospolitym  obdarzony  rozumem,  umiał  on  przeciwników  swoich 
własną  ich  pobić  bronią,  stałością  w  postanowieniach  swoich  zachwiać,  zrę- 
cznością pokonać.  Obecnie,  gdy  się  rozchodziło  o  los  ukochanej  Barbary,  rosły 
w  nim  te  przymioty  umysłu  i  serca,  miłość  dodawała  mu  sił,  stawał  się  nie- 
zwyciężonym, strasznym  dla  opozycyi.  W  takiem  usposobieniu  pojechał  na 
sejm  piotrkowski,  rozpoczęty  31.  października  1548  roku.  Po  pierwszej  sesyi, 
gdzie  króla  witał  marszałek  izby  poselskiej,  Sierakowski,  domagając  się 
w  ogólnikowych  wyrazach  utrzymania  swobód  i  egzekucyi  praw,  rozpoczął  na 
posiedzeniu  senatu  dnia  3.  listopada  walkę  Kmita  wzmianką,  aby  król  stauu 
swego  nie  hańbił.  W  dwa  dni  później  wymierzono  główny  atak.  Delegaci  izby 
poselskiej:  Sierakowski,  Lupa  Podlodowski  i  Piotr  Boratyński  przedstawili 
żądania  i  skargi  szlachty,  domagali  się  mianowicie  egzekucyi,  unii  z  Litwą 
i  Prusami,  wolności  w  rzeczach  wiary,  narzekali,  że  król  objął  rządy  nie  opo- 
wiedziawszy się  nikomu,  że  senatorowie  wbrew  ustawom  piastują  po  kilka 
urzędów  (co  inkopatibiliami  nazywano),  wreszcie  Boratyński  w  długiej  mowie, 
w  której  wspomniał  „o  tym  ogniu,  którym  się  francuska,  węgierska,  angielska 
i  inne  ziemie  palą",  prosił:  „zaniechaj  tego  coś  wziął  przed  się,  nie  nazywaj 
tego  małżeństwem,  co  małżeństwem  nie  jest".  Mowa  ta  i  cała  scena  niezwykła 
sprawiły  widocznie  wrażenie  wielkie;  senatorowie  wszyscy  prawie  oświadczyli 
się  przeciw  małżeństwu,  nawet  Maciejowski  chwiać  się  zaczynał,  jeden  Tar- 
nowski tylko  wytrwale  stał  przy  królu.  Zygmunt  odpowiedział  łagodnie  lecz 
stanowczo:  „Każdy  człowiek  ma  prawo  obrania  sobie  małżonki,  czemuż  go 
król  mieć  nie  może?  Ozyliż  religia  chrześcijańska  pozwala  mi  opuścić  tę,  której 
ślubowałem?  Wy,  duchowni  o  tern  najlepiej  wiecie,  przekonajcie  więc  bracie 
waszą.     Do  ostatniej  koszuli  żony  mej  nie  opuszczę".     Proste  i  szczere  słowa 


—     621     — 

królewskie  nie  przekonały  nikogo,  owszem  powszechne  wywołały  niezadowo- 
lenie, szemrano  tak  głośno,  że  król  silentium!  wołać  musiał,  prymas  Dzierz- 
gowski,  narzędzie  Bony,  oponował  najgłośniej  przeciw  małżeństwo,  wtórowali 
mu  inni  biskupi  i  senatorowie.  Dnia  14.  listopada  wznowiono  dyskusyą,  Andrzej 
Górka  przypominał  znane  porąbanie  dokumentu  za  Władysława  Jagiełły  sza- 
blami, Kmita  wyrażał  się  tak  zjadliwie,  że  król  głos  mu  odebrał.  Zawrzała 
cała  izba  na  ten  krok  niezwykły,  Zygmunt  jednak  zastraszyć  się  nie  dał.  „Co 
się  stało,  mówił,  odstać  się  nie  może,  a  wam  przystało  nie  o  to  mię  prosić, 
iżbycb  żonie  wiarę  złamał,  lecz  o  to,  iżbych  ją  każdemu  człowiekowi  na  świecie 
chował.  Przysiągłem  żonie,  tej  nie  odstąpię,  póki  mnie  Pan  Bóg  na  świecie 
zachowa".  Z  taką  stanowczością  dawno  już  nie  spotykało  się  możnowładztwo 
i  izba  poselska,  ale  rozdrażnienie  było  tak  wielkie,  że  nikt  ustąpić  nie  myślał 
i  kiedy  król  sądy  sejmowe  chciał  rozpocząć,  Kmita,  jako  marszałek  koronny, 
złożył  laskę,  aby  temu  przeszkodzić.  Sejm  rozszedł  się  na  niczem,  a  że  zacho- 
dziła obawa  agitacyi  pomiędzy  szlachtą  ze  strony  posłów  i  możnowładztwa, 
więc  Zygmunt  August  objaśniając  opinią,  rozesłał  uniwersały,  w  których  przed- 
stawił właściwe  powody  owej  burzy  sejmowej.  „Są  zapewne  tacy  —  pisał  on  — 
którzy  dla  powagi  swojej  i  wygody  potrzebują  zmniejszenia  naszej,  aby  nie 
było  nikogo,  coby  wspierał  uciśnionych,  wymierzał  sprawiedliwość,  bronił  od 
rabunku  i  zabójstwa.  Pilnowaliśmy  też  nie  tego,  czego  chcieli  posłowie  wasi 
ponad  waszą  zapewne  wolę,  ale  na  czem  wam  przedewszystkiem  zależeć  po- 
winno". Słowa  te,  skierowane  najoczywiściej  przeciw  możnowładztwu  i  posłom 
od  niego  zawisłym,  nie  mogły  chybić  celu.  Praktyczny  umysł  szlachecki  pra- 
gnął egzekucyi,  burzył  się  przeciw  duchowieństwu,  ale  nie  pojmował  wcale 
opozycyi  tak  gwałtownej  przeciw  małżeństwu  królewskiemu.  Owszem  demo- 
kratyczne uczucia  szlachty  stały  raczej  po  stronie  króla,  zniżającego  się  do 
związków  z  rodziną  ziemiańską,  nie  po  stronie  tych,  co  z  osobistych  pobudek 
w  tern  uniżeniu  poniżenie  majestatu  monarszego  upatrywać  chcieli. 

Niemałe  też  wrażenie  na  szlachcie  musiała  sprawić  stałość  i  energia 
królewska,  podobało  się  niewątpliwie  owo  surowe  skarcenie  Kmity,  jednem 
słowem  Zygmunt  August  odniósł  moralne  zwycięstwo  i  postanowił  je  wyzyskać. 
Przez  cały  rok  1549  nie  zwoływał  zatem  sejmu,  chociaż  wiedział  dobrze,  że 
pragnęła  go  szlachta  i  najzawziętsi  jego  przeciwnicy,  których  popularność  chwiać 
się  zaczęła,  wreszcie  na  nalegania  Tarnowskiego  zwołał  stany  do  Piotrkowa  na 
dzień  4.  maja  1550  roku.  Sejm  zebrał  się  w  usposobieniu  znacznie  spokoj- 
niejszem,  na  sejmikach  nie  wspominano  wcale  o  małżeństwie  królewskiem,  za 
to  Dzierzgowski  i  Górka  uskarżali  się  gorzko  na  owe  uniwersały  królewskie, 
widocznie  król  dopiął  celu  i  pozyskał  sobie  szlachtę,  której  nie  o  Barbarę, 
ale  o  egzekucyą  i  pomnożenie  wolności  chodziło.  Spostrzegli  senatorowie  tę 
zmianę  i  gdy  Mikołaj  Siennicki,  poseł  chełmski,  w  dość  niezręczny  sposób 
zaczął  narzekać  na  upadek  powagi  senatu  i  królowi  despotyczne  zarzucał 
dążności,  obruszył  się  na  to  Kmita  i  upomniał  posłów,  aby  nie  tamowali 
sądowniczej  władzy  królewskiej.  Nie  z  pochlebstwa,  jak  chce  Orzechowski, 
lecz  z  potrzeby  zmienił  w  tak  krótkim  czasie  przebiegły  marszałek  swoje 
zdanie,  bo  wiedział,  że  cała  rzesza  szlachecka  gotowa  połączyć  się  z  królem, 


—     622     — 

aby  reformy  Rzeczypospolitej  nawet  wbrew  woli  senatu  przeprowadzić.    Jakoż 
wnet  odezwały  się  wołania  o  egzekucyą,    sformułowane    cokolwiek   wyraźniej, 
ale  mimoto    chaotyczne   jeszcze    zawsze  i  przesiąknięte  na  wskroś    kastowym 
egoizmem.  Sto  pięćdziesiąt    artykułów    naliczył   Herberstein,  a  było  pomiędzy 
nimi,  oprócz  znanych  nam  postulatów,  już  także  żądanie,  aby  król  zwołał  synod 
dla  dopięcia   zgody    między    stanem    duchownym  i  świeckim  dla  zjednoczenia 
stronnictw    religijnych  i  uchylenia  jurysdykcyi    o    herezyą.     Inne    wymagania 
tyczyły  się  spraw    ekonomicznych,  które  szlachta    pragnęła  uregulować  z  naj- 
większą dla  siebie  korzyścią,  a  z  oczywistą  szkodą  mieszczaństwa.  Egzekucyą 
dóbr  koronnych   miała  się  zacząć  od  roku  1504.     Ale  Zygmunt  August  umiał 
i  tu  pokrzyżować  zamiary  możnowładztwa.     „Jeśli  ma  być  egzekucyą,  mówił, 
to  zupełna,  bom  przysięgał  na  wszystkie  prawa,  nie  na  niektóre".  Przestraszyli 
się  senatorowie  tej  propozycyi    królewskiej,  bo  wiedzieli,  że  w  razie  jej  przy- 
jęcia wielka  ilość  fortun  magnackich  się  zatrzęsie.    Jan  Tenczyński,  wojewoda 
sandomierski,    starzec    zgrzybiały,    kazał  się  zanieść  do  izby,  aby    przestrzedz 
senatorów  przed  groźnem  niebezpieczeństwem.  „Juzem  jedną  nogą  w  grobie  — 
wołał  on  —  weźcie  mnie  i  pochowajcie,  jeśli  dojdziecie  końca  z  tą  egzekucyą. 
Radzę    zacząć  od  Olbrachta  i  Aleksandra".     Rzecz    stanęła  w  ten    sposób    na 
ostrzu  miecza,  a  gdy  król  od  swego  zdania  odstąpić  nie  chciał,  zaniechano  na 
teraz  egzekucyi  i  zadowolono  się  tylko  potwierdzeniem  swobód  i  przywilejów. 
Zgodziła  się  na  to  chętnie  opozycya,  aby  atak  swój  skierować  przeciw  ducho- 
wieństwu.   W  pierwszych    latach    panowania  Zygmunta  Augusta  wzmogła  się 
bowiem  znacznie  herezya;   w  roku  1548    przybyli  do  Wielkopolski  wypędzeni 
z  Czech   bracia  czescy  i  znaleźli  tam  przytułek  u  Andrzeja  z  Górki,  a  jakkol- 
wiek   dekret   królewski    wypędził  ich  do  Prus,  pod  opiekę   księcia  Albrechta, 
to  zdołali  oni  mimoto    utrzymać    nawiązane  raz  stosunki  i  licznych    pozyskać 
sobie  zwolenników.     Równocześnie    prawie  zaczyna  głosić  naukę  Kalwina  An- 
drzej  Prażmowski,    proboszcz  przy  kościele  św.  Jana  w  Poznaniu,  wypędzony 
przez  biskupa  Izdbieńskiego,  znajduje  przytułek  u  Rafała  Leszczyńskiego,  wo- 
jewody   brzeskiego,    w    Radziejowie   na    Kujawach  i  stąd    organizuje    kościół 
kalwiński.     W  Małopolsce    Franciszek    Lismanin,   spowiednik  królowej   Bony, 
szerzy  pod  bokiem    urzędu  biskupiego    naukę    heretycką,  w  Pińczowie  młody 
Mikołaj   Oleśnicki    wypędza  00.  Paulinów    i    kościół    ich    na    zbór    zamienia, 
w  Aleksandro  wicach,  Chrzęcicach,  Secyminie  występują  jawnie  już  ministrowie 
protestanccy  pod  opieką  możnej  szlachty:  Karwińskich,  Filipowskich  i  Szafrań- 
ców,  ale  ponad  tern  wszystkiem    góruje    głośna  sprawa  Stanisława  Orzechow- 
skiego. Niepospolity  ten  człowiek,  szlachcic  herbu  Oksza,  urodził  się  w  r.  1515 
z  ojca  pisarza   ziemi   przemyskiej  i  matki  księdzówny  ruskiej.     Mając  lat  12, 
puścił  się  w  podróż    za    granicę,    był  w  Wiedniu,   w  Wittemberdze,    pojechał 
do  Włoch,  uczył  się  w  Wenecyi,  Padwie  i  Bononii  i  strawił  na  tej  wędrówce, 
bywając  jednak  av  kraju  od  czasu  do  czasu,1)  lat  17.  W  Wittemberdze  cieszył 
się  szczególniejszymi  względami  Lutra  i  Melanchtona  i  pod  ich  wpływem  prze- 

lj  Dr.  Józef  Korzeniowski:  O  autorach  żywota  Piotra  Kmity  i  opisu  wojny  kokoszej. 
Pamiętnik  Akademii  umiej.  VI,  1887,  str.  229.  O  pobycie  Orzechowskiego  w  Wenecyi,  porównaj 
dyalog  VI,  wydanie  Turowskiego,  str.  69. 


4  fc*.-^  W.  .  _  ■ 


****»>  'rH***^ 


—     624     — 


chylił  się  ku  nowej  nauce,  ale  pobyt  w  Rzymie  i  stosunki  z  kardynałem  Kon- 
tarymm  zwróciły  jego  umysł  wrażliwy  na  nowo  ku  katolicyzmowi.  Bez  powo- 
łania    przez  ojca  do  tego    skłoniony,    poświecił  się  Orzechowski    stanowi  ka- 
płańskiemu,   szukając    na    tern    polu    łatwej   i    intratnej    karyery.     Ale    umysł 
niespokojny    zdolności    wybitne    i    niepohamowana    namiętność    nie    dały    mu 
spokoju.     Wśród  wiru  walki,  wznieconej    reformacja,  nie  mógł   milczeć  Orze- 
chowski.    Ruskie   jego    pochodzenie   po  matce    budziło  w  nim    odmienne   na 
kwestya    religijną    zapatrywania.     Rzecz  nie  była  nowa.     Już  Fyol,  drukujący 
w  Krakowie  liturgiczne  księgi  ruskie,  był  wieziony  przez  kardynała  Fryderyka 
jako  heretyk,  małżeństwo  Aleksandra  z  Heleuą,  nie  uznaue  od  kościoła/łączyło 
Si,  z  zabiegami    o    zjednoczenie    cerkwi    wschodniej    z    kościołem    katolickim. 
Współczesny  Jan  Sakranus    rozbierał  błędy   Greków  i  żądał  na  wypadek  unii 
chrztu    powtórnego    (rebaptyzacyi),    papież    Aleksander    VI    w    bulli    wydanej 
w  roku  1501,  oświadczył  sie  przeciw  rebaptyzacyi.    Wznowił  to  Orzechowski 
i  ogłosiwszy  w  roku  1544  rozprawę  „o  chrzcie  ruskim",  poszedł  o  krok  dalej 
i  w  piśmie  do  Syrycyusza  wystąpił  przeciw  celibatowi  księży.   Próba  powiodła 
się    w  roku    1549  pojął    żonę  proboszcz  z  Krzczonowa    Walenty,  a  kiedy  K0 
biskup  Maciejowski  przed  swój  sąd  zapozwał,  przybył  otoczony  licznym  orsza- 
kiem adherentów,  pomiędzy  którymi  znajdował  się  i  Orzechowski,  który  „rzec/ 
dosyć  uczoną  a  nastąpioną  łacińskimi  słowy  podał  ku  obronie  księdza  Wa- 
lentego .     Zawahał  się  biskup  i  sprawę  odłożył  na  później,  Orzechowski  zaś, 
pozwany    przez    biskupa    swego  Dziaduskiego,  popędził  na  sejm,  aby  kwestya 
drażliwą  celibatu  publicznie  wytoczyć.     Na  prośbę  posłów,  skarżących  się  na 
zbytnią  przewagę  biskupów,  pozwolił  król  przemawiać  Orzechowskiemu  w  izbie 
sejmowej      Mowa   jego    gwałtowna    obraziła  i  oburzyła    biskupów,   ale  chcąc 
ułagodzić  niebezpiecznego  przeciwnika,  skłonili  Dziaduskiego  do  cofnięcia  pozwu. 
Orzechowski,  który  groził  biskupowi,  że  się  ożeni,  przvrzekł  czekać  na  pozwo- 
lenie papieża.  Sejm  w  ten  sposób  żadnego  nie  osiągnął  skutku,  nastąpiła  jednak 
zmiana  w  usposobieniu  dla  króla.     Przestraszone    możnowładztwo    zaczęło    sie 
ubiegać  o  jego  względy,  .Kmita  zaprosił    króla  z  królową  do  siebie  na  zamek 
w   U  i.niczu,  gdzie  ich  wspaniale  podejmował,    Andrzej    Górka    odgrywał  role 
najpokorniejszego  sługi  królewskiego,  a  szlachta  objadała  Mikołaja  Radziwiłła 
Czarnego  „aż mieszek  trzeszczał".   Za  przykładem  senatorów  świeckich  poszło 
duchowieństwo,  wobec  zamachów  innowierczych  zdane  niemal  na  łaskę  kró- 
lewską     Obawiano  się,  że  Zygmunt   August  w  rzeczach    wiary    będzie   mniej 
krupulatnym  od  ojca    wiedziano,  na  jakie   pokusy    narażony  jest  przez    here- 
tyków; wszak  Jakob  Przyłuski  w  statucie  swoim,  świeżo  opracowanym,  przy- 
znawał królowi  władzę  niezmiernie  rozległą,  poddawał  woli  jego  kościół,  czynił 
go   sędzią   w  kwestyach  wyznaniowych,   papieża  zwierzchność  uznawał  tvlko 
w  teoryi      Mieli  więc  biskupi  wiele  powodów,  aby  króla  nie  drażnić,  aby  go 
nie    zapędzać    w    objęcia    innowierców,    aby    pomoc  jego   w  walce  z  herezva 

katolik^  P°r0;;7eDie  YaJ'emne   W°  łat™     Zjgmunt  August  był  zanadto 
katolikiem  i  politykiem,  aby  pójść  za  głosem  reformatorów,  którzy  sami  miedzy 
sobą  zgodz.c  s,ę  me  mogli  i  których  cel  ostateczny  jasno  określić  się  nie  dawał 
Z  drugiej    strony  nie  żądał  od  biskupów    niczego  innego  jak  zaniechania  opo- 


—    625     — 


zycyi  przeciw  małżeństwu  .  Barbara  i  w  zamian  za  to  ofiarowa  nawet  znaczne 
ultepstwo.  Zgodzili  Sie  bisknpi  i  dnia  7.  grudnia  1550  rokn  ukoronował  kró- 
owTw  Krakowie  prymas  Dzierzgowski,  w  piec  dni  potem  wydał  Zygmunt 
Ł  słynny  edykt  swój,  gdzie  słowem  królewskiem  obowiązuje  się  utrzy- 
ma edność  kLioła,  prawa  i  przywileje  kościoła  zachowywać  ,po= 
tych  którzy  się  od  kościoła  oderwali,  do  senatn  me  przyjmować  starostw 
fdostojeństw  im  nie  powierzać,  a  przekonanych  o  herezją  karać  podłóg  nstaw 

raJOWSrtało  sie  wiec  zadość  gorącym  pragnieniom  Barbary;  mimo  intryg  Bony 
mimo  zazdrosnej  opozycyi  możnowładztwa,   osiągnęła  ona  wreszcie  cel  swoich 
malń  i  swojej    rodziny,  ale  szczyt  powodzenia  miał  być  zarazem  kresem     j 
doczesnej    wędrówki.     Tajona    przez  uią  choroba   rozwinęła  się  oagle  >     w a- 
townie.  Królowa,  o  ile  sadzić  można,  cierpiała  na  raka;  na  lewym  b»kn  ntwo 
Z  sie  gnz,   który   rozcinać   miano,    a   który  w  ostatmej   chwil,   pękł   sam 
z  seWe    Natąpiła  ulga  chwilowa;  chora  czoła  sio  o  wiele  lepiej,  cieszyli  się 
lekarz      cieszyć  sie  król.     „Królowa  Imć  od  dnia  do  dnia  do  zdrowia   przy- 
tdT«',  pi  a    M  ktłaj    Radziwiłł  Czarny  do  Kudego,  wszyscy  najlepszym  od 
dawał    się  nadziejom,    nawet    Bona,    dotąd    wrogo    dla  synowej    usposobiona 
21   politykę    i  widząc,    że    małżeństwa   rozerwać  nie  -że,    postanów,! 
„rzynaimniei  sytuacyą  wyzyskać,  z  Barbara  się  pojednać  .  syna  w  ten  sposób 
d II  tebte  przychylniej  usposobić.  Z  polecenia  królowej  matk,  przybył  w.ęe  d. 
Krakowa   mnich    Franciszkanin    i    wręczywszy    Barbarze  w  obecności   licznie 
"gromadzonych    senatorów    i    całego    dworu   listy  od  Bony  .  kr dewnej   Z  fi ^ 
oświadczył,  że  „królowa  Bona,  pani  moja  uajmiłoścwsza,  po  długim  1  dojrzą 
ym  namy śe  przyrzeka  oznać  i  szanować  Wasza  Królewską  Mość  jako  swo 
rifte  i  synowo  najukochańsza".  Usunęła  się  tak  „ostatnia  kłoda  z  dróg,  ,  ale 
dr  g    wTdacej  już  do  grobu.     W  kilka    godzin    bowiem  po  tym    akcie .  p  - 
edńania  pogors  ył  się  stao  chorej;  obok  pierwszego  guza  powstał  drug,  febra 
gwałtowua  f  gorzka    wyczerpywały  siły  królowej,  choroba  przy  brnęła      a- 
fakter  ostry,  dla  otaczających    wstrętny,  kto  móg     usuwał    s,ę  «d  team 
niacei    ieden  tylko  maż  zrozpaczony  wytrwał  do  końca.  Dnia  8.  maja  nastąpiła 
uikla    katastrofa.     Król,    niepocieszony    w    żalu,    zajął  si, ,  «*»- 
ostatniej  woli  umierającej,  życzyła  sobie,  aby  jej  emło  złozouo    a   mm,  Me* 
skiei    więc   pomimo   starań  i  zabiegów    rodzioy,    która    pragnęła,  aby  zwłok 
BaLy    w    grobach    królewskich    spoczęły,    nie    dał    się    zachwiać   Zygmunt 
August  w  swojem  postanowieniu.  Dnia  25.  maja  wyruszył  kondukt  pogrzebowy 
Sowa.     Król    przybrauy  w  czarne   szaty,    których    odtąd    nigdy  joz  nie 
zdejmował,  był  nieodstępnym    zwłok    towarzyszem.     Przez  cały  czas  Poroży, 
dającej  niemal  miesiąc  bez  przerwy,  jechał  konno  za  marami,  przed  kaz  em 
miasteczkiem,  gdzie  odbywały  się  zwykle  nabożeństwa  żałobne,  szedł  pieszo  za 
trumua,  a  przy  układauiu  noclegów  troszczył  się  przedewszystkiem  o  „mieszczenie 
stosów  e   kolebki,    wiozącej    drogie    szczątki  ukochanej  Barbary.    Pod goniec 
czerwca  wreszcie  przybył  orszak  żałobny  do  Wilna,  cało  z  ozono  obok  Elżbiety 
Rakuszanki    i    oba    grobowce    ozdobiono    na   rozkaz    królewski    wspaniałymi 
pomnikami,  kutymi  w  marmurze  przez  włoskich  rzeźbiarzy.    Odtąd  zaczęły  się 


—     626     — 

dla  Zygmunta  Augusta  duie  smutku  i  żałoby.  Pamięć  ukochanej  żony  towa- 
rzyszyła mu  nieodstępnie  i  w  kirem  okrytych  komnatach  knyszyńskiego  zamku 
i  w  wspaniałych  gmachach  krakowskiego  pałacu.  Otaczając  się  sprzętami 
pozostałymi  po  zmarłej,  żyjąc  cały  przeszłością  i  wspomnieniami,  szukał  on 
wprawdzie  szczęścia,  ale  znaleść  go  nie  mógł.  Pozostał  samotny,  odosobniony 
i  przejęty  boleścią  tern  sroższą,  gdy  śmierć  Barbary  własnej  przypisywał 
matce.  Wina  Bony  w  tym  wypadku  nie  jest  udowodnioną,  ale  podejrzliwy 
i  zbolały  umysł  królewski  zwracał  się  przeciw  tym  wszystkim,  co  szczęściu 
jego  i  połączeniu  z  Barbarą  walne  stawiali  przeszkody.  W  rok  po  śmierci 
żony  widząc  się  po  raz  pierwszy  z  matką  w  Radomiu,  gdy  mu  doradziła  nowe 
ożenienie,  odpowiedział:  „Nie  myśleliśmy  dotychczas  nic  o  ożenieniu,  bo 
w  takowej  skórze,  w  której  jesteśmy,  trudno  o  tern  myśleć.  A  k'  temu  mie- 
liśmy dwie  małżonki,  które  iż  tak  prędko  zeszły,  nie  my  jesteśmy  przyczyną, 
ale  są  tacy,  którzy  do  tego  przyczynę  dali.  Przeto,  oglądając  się  na  to,  aby 
i  trzeciej  k'  temu  nie  przyszło,  nie  chcemy  więcej  innym  tego  życzyć,  co  się 
za  przyczyną  niektórych  tym  dwom  małżonkom  naszym  stało". 

Im  większa  gorycz  i  rozstrój  panowały  w  sercu  jego,  tern  gorliwiej  jął 
on  się  spraw  publicznych,  które  wymagały  teraz  szczególniejszej  opieki 
i  troskliwości  króla. 

Sprawy  religijne.  —  Interim  z  roku  1552.  —  Sejm  w  roku  1555.  — 
Nuncyusz  Lippomano.  Edykt  królewski,  wydany  po  koronacyi  Barbary,  a  za- 
pewniający duchowieństwu  opiekę  władzy  świeckiej,  nie  mógł  powściąguąć 
herezyi.  Złe  leżało  gdzieindziej,  w  upadku  moralności  pomiędzy  klerem, 
w  obojętności  i  egoizmie  wyższego  duchowieństwa,  w  braku  oświaty  i  wy- 
kształcenia. Jeżeli  biskup  Padniewski,  wizytując  dyecezyę  krakowską  w  r.  1567, 
znalazł  trzecią  część  kościołów  zamienioną  w  zbory,  lud  pogrążony  w  pijań- 
stwie i  próżniactwie,  to  instrukcye,  jakie  kapituła  krakowska  dawała  posłom 
swoim  na  synody  piotrkowskie  w  roku  1551  i  1554 ')  odsłaniają  nam  właściwe 
a  zaiste  przerażające  niezwykłością  swoją  przyczyny  upadku  kościoła  polskiego. 
Biskupi,  powiada  instrukcya  z  roku  1554,  nie  odznaczają  się  ani  pobożnością, 
ani  gorliwością,  mszę  św.  odprawiają  rzadko  i  tak  niedbale,  że  zdaje  się, 
jakoby  poraź  pierwszy  ofiarę  św.  spełniali.  Ksiąg  świętych  nie  mają  i  nie 
czytają,  siedzą  po  wsiach  zajęci  gospodarstwem,  a  z  dochodów  swoich  wypo- 
sażają krewnych  i  braci.  Parafie  znajdują  się  bardzo  często  w  rękach  nieletnich 
chłopców  lub  młodzieńców,  których  ojcowie  zabierają  dziesięciny  i  dochody 
wszystkie,  powierzając  pieczę  dusz  jakiemukolwiek  kapłanowi  ubogiemu  i  nie- 
wykształconemu. s) 

Ze  wśród  takich  stosunków  działo  się  źle,  bardzo  źle  i  coraz  gorzej, 
temu  dziwić  się  nie  można.  Księża  zdolniejsi  i  zuchwalsi  zaczęli  odpadać  jawnie 
od  kościoła,  powodem  był  szczególniej  celibat.  Ożenił  się  Marcin  Kro  wieki, 
Orzechowski,  Marcin  z  Opoczna,  brali  żony  inni  mniej  głośni.  Biskupi  ośmie- 
leni dekretem    królewskim,    zwołali  synod  do  Piotrkowa,  który    uchwalił  cały 

l)  Dr.  Wiwłocki:  Codex  epistoł.  Andreae  Zebrzydowski  I,  477. 
a)  Ulanowski:  Materyaly  etc.  str.  93. 


—     627     — 

szereg  ostrych  artykułów  i  jęli  sie,  co  prawda  po  swojemu,  niezręcznie  i  nie- 
raeyonalnie  naprawy  kościoła.  Hozyusz  obok  Kromera  —  obaj  mieszczańskiego 
pochodzenia  —  główny  filar  katolicyzmu,  ułożył  krótkie  wyznanie  wiary, 
które  odtąd  każdy  starający  się  o  beneficyum  duchowne  podpisywać  musiał. 
Byłoto  niewątpliwie  potrzebne  i  zbawienne,  dokąd  sobór  trydencki  ostatecznego 
w  tej  sprawie  nie  wypowiedział  słowa,  ale  na  tem  też  się  skończyło.  Uchwały 
synodu  niewykonane, ')  pozostały  na  papierze,  biskupi  chcąc  sławę  swoją  nad- 
szarpaną  jakotako  naprawić,  wystąpili  z  całą  surowością  przeciw  heretykom 
i  odstępcom.  Dziaduski,  biskup  przemyski,  jeden  z  dzielniejszych  pasterzy, 
pozwał  przed  swój  sąd  Marcina  z  Opoczna,  Marcina  Krowickiego  i  Orzechow- 
skiego, skazał  zaocznie  Stanisława  Stadnickiego  z  Dubiecka  za  przytułek 
dawany  heretykom;  Zebrzydowski,  dawniej  innowiercom  przychylny,  wytoczył 
proces  Konradowi  Krupce  Przecławskieniu.  Stawił  się  Krupka  otoczony  gro- 
madą przyjaciół,  w  towarzystwie  Marcina  Zborowskiego,  kasztelana  kaliskiego, 
ale  zastał  bramę  dworca  biskupiego  zamkniętą,  a  u  farty  działka  i  arkabuzy 
ustawione.  Protestował  przeciw  tym  niezwykłym  środkom  Zborowski  i  wejść 
nie  chciał,  poszedł  Krupka  sam  z  kilkoma  tylko  towarzyszami  i  został  uznany 
za  heretyka.  Równocześnie  potępił  prymas  Dzierzgowski  „bezużyteczne  brzemię 
ziemi"  (tełluris  iuutile  pondus),  Krzysztofa  Lasockiego  i  Jakóba  Ostroroga, 
jednego  z  najmożniejszych  magnatów  wielkopolskich.  Strach  padł  na  szlachtę, 
bo  jakkolwiek  starostowie  wyroków  biskupich  zwyczajnie  nie  wykonywali,  to 
jednak  uważano  je  za  pogwałcenie  swobód  przez  króla  poręczonych  i  zaprzy- 
siężonych. Zawrzało  więc  na  sejmikach,  które  się  odbywały  przy  końcu 
roku  1551  i  szlachta  poleciła  posłom  wszędzie,  aby  się  upominali  o  zniesienie 
jurysdykcyi  biskupiej. 

Wśród  takiego  rozdrażnienia  umysłów  zebrał  się  sejm  piotrkowski 
w  roku  1552  wkońcu  stycznia.  Obrady  zapowiadały  się  burzliwie,  innowiercy 
gotowi  byli  iść  na  przebój,  a  i  katolicy  także  zaniepokojeni  o  swoje  swobody 
wtórowali  im  bez  wyjątku.  Już  podczas  mszy  Św.,  poprzedzającej  posiedzenie 
sejmowe,  zdarzył  się  wypadek  niebywały,  oto  Rafał  Leszczyński,  starosta 
radziejowski,  stał  w  czapce  podczas  całej  ceremonii,  a  przyszedłszy  do  izby, 
oświadczył,  że  posłowie  o  niczem  radzić  nie  będą,  dokąd  król  nie  usunie 
krzywd,  jakie  dzieją  się  szlachcie  ze  strony  duchowieństwa.  Na  ten  temat  roz- 
poczęła się  dyskusya  gwałtowna  i  namiętna,  wszyscy  senatorowie  świeccy 
i  cała  izba  poselska  stanęła  murem  przeciw  jurysdykcyi  biskupiej.  Ducho- 
wieństwa bronił  Andrzej  Zebrzydowski,  biskup  krakowski,  najwymowniejszy 
pomiędzy  biskupami,  wykazując,  że  z  osłabieniem  władzy  kościelnej  upadnie 
także  i  władza  królewska.  Ale  słowa  jego  przebrzmiały  bez  skutku,  a  kiedy 
w  zapale  oratorskim  zawołał:  „Czemże  będę,  gdy  o  herezyi  sądu  mieć  nie 
będę,  biskupem  czy  woźnym?"  Odpowiedział  mu  hetman  Tarnowski:  „Prędzej 
tobie  być  woźnym,  Zebrzydowski,  niż  mnie  niewolnikiem". 

Wobec  takiego  rozgoryczenia  było  stanowisko  króla  niezmiernie  trudne 
i  drażliwe.  Wychowany  w  zasadach    katolickich  i  związany  świeżo  zawartym 

»)  Tamże. 


—     628     — 

układem  z  biskupami,  nie  mógł  on  iść  za  prądem  ogólnym,  z  drugiej  strony 
zaś  jako  król  konstytucyjny  widział  w  wyrokach  biskupich  oczywiste  nadwe- 
rężenie swobód  obywatelskich,  obrał  więc  drogę  pośrednią,  kompromisową 
i  przyprowadził  do  skutku  ugodę,  w  której  biskupi  zrzekli  się  na  razie  jurys- 
(hkcyi,  a  szlachta  zobowiązała  się  do  płacenia  dziesięcin,  które  często  już 
zatrzymywano.  Tak  powstał  ów  interim  religijny,  przedłużony  następnie  do 
roku  1562,  zapewniający  toleraucyą  innowiercom  i  dochody  nieuszczuplone 
kościołowi  katolickiemu,  był  on  niewątpliwie  porażką  dla  duchowieństwa,  ale 
porażką  w  tych  stosunkach  nieuniknioną.  Gorszem  było,  że  jedno  ustępstwo 
pociąguęło  za  sobą  drugie.  Stanął  na  sejmie  Orzechowski,  wytaczając  sprawę 
swoją  o  małżeństwo  i  skarżąc  się  na  zaoczny  wyrok  biskupa.  Poparli  go 
innowiercy,  poparli  i  biskupi:  Drohojowski,  kujawski  i  Zebrzydowski,  pierwszy 
heretykom  przychylny,  drugi  z  Orzechowskim  spokrewniony,  a  że  Dziaduski 
w  wyrokach  swoich  dopuścił  się  pewnych  nieformalności  i  duchowieństwo 
obawiało  się  zdolnego  i  zuchwałego  przeciwnika  zapędzać  do  obozu  here- 
tyckiego, więc  zniesiono  klątwę,  jaką  go  Dziaduski  obłożył  i  postanowiono 
czekać  orzeczenia  Stolicy  apostolskiej. 

Doniosłe  te  wypadki  nie  mogły  pozostać  bez  wpływu  na  rozwój  refor- 
macyi  i  położenie  kościoła.  Protestanci  ochłonęli  z  przerażenia,  jakiem  ich 
dawniejsze  napełniły  prześladowania,  przywódzey  ich  wypędzeni  z  Małopolski, 
Feliks  z  Szczebrzeszyna,  krzyżakiem  zwany  i  Stankar,  powrócili  z  bezpie- 
cznego ukrycia  na  dworze  Ostroroga,  aby  na  synodach,  zwoływanych  wbrew 
zakazom  królewskim,  reformę  rozwijać  i  utwierdzać,  a  że  sejmy  z  powodu 
sporów  o  egzekucyą  żadnego  nie  miały  skutku,  więc  i  kwestye  religijne  były 
w  ciągiem  zawieszeniu.  Korzystali  z  tego  innowiercy  w  celu  skonsolidowania 
i  zjednoczenia  sekt  rozmaitych.  Jeżeli  bowiem  interim,  dając  zupełną  tole- 
rancyo,  był  niebezpiecznym  dla  kościoła  katolickiego,  to  zaszkodził  on  nie- 
mniej i  reformacyi.  „Zepsowanie  jurysdykcyi  księżej"  otworzyło  wrota  niesły- 
chanej swawoli.  „Przyszło  do  tego  —  pisze  Górnicki  —  iż  bezkarnie  teraz 
bracia  siostry,  synowice  stryje  i  inne  powinne  powinni  pojmują;  są  i  ci,  co 
po  dwóch  żon  mają,  są  i  ci,  którzy  z  cudzemi  żonami  ślub  biorą  i  mieszkają". 
Ten  upadek  moralności  i  obyczajów  był  naturalnym  skutkiem  wybujałej  i  nie- 
okiełzanej niczem  swobody  religijnej.  Polska,  z  tolerancyi  słynna  wówczas, 
stała  się  panteonem  wszelkich  sekt,  jakie  w  Europie  istniały.  Komu  było  nie- 
wygodnie w  jednej,  chwytał  się  drugiej,  z  zamętu  pojęć  religijnych  powstawał 
zamęt  w  wyobrażeniach  o  porządku  społecznym  i  moralności.  Piotr  z  Goniądza, 
potępiający  z  zasady  wojnę,  chodził  z  drewnianą  szablą  u  boku,  Mikołaj  Rej, 
otoczony  gronem  pijaków  i  kobiet  wątpliwej  sławy,  najeżdżał  domy  szla- 
checkie i  w  wielkim  poście  odbywał  publiczne  maszkarady,  panny  z  zacnych 
rodzin  szlacheckich  wychodziły  bez  wahania  za  mąż  za  księży  apostatów,  stu- 
denci uniwersytetu  krakowskiego,  oddani  pijaństwu  i  rozpuście,  knuli  spiski 
na  życie  przełożonych  burs  akademickich,  a  nikt  nie  miał  ani  siły,  ani  powagi 
na  tyle,  aby  złe  poskromić  i  zachwiany  porządek  społeczny  przywrócić.  Nie 
czynili  tego  biskupi  z  wymienionych  wyżej  powodów,  nie  śmieli  czynić  sekciarze, 
aby  nie  odstręczyć  od  siebie    umysłów.     I  oni  bowiem  tak  jak    nieprzychylni 


—     629     — 

byli  kościołowi,  tak  prawdy  nie  mogli  znaleść  u  siebie.  Wiodąc  nieustanne 
spory  ze  sobą,  żyli  w  ciągłej  rozterce  i  rozróżnieniu.  Kalwini  kłócili  się  z  pro- 
testantami, protestanci  nie  zgadzali  się  z  braćmi  czeskimi,  a  wszyscy  razem 
brzydzili  się  aryanami,  których  sektę  wznowił  w  Polsce  Leliusz  Socino,  wy- 
gnany z  Wenecyi  w  roku  1551.  Rozumniejsi  i  trzeźwiejsi  reformatorowie 
widzieli  dobrze  niebezpieczeństwo,  jakie  z  tej  niezgody  dla  nich  wynika  i  usi- 
łowali powaśnione  sekty  zbliżyć  i  pojednać.  Jakoż  po  licznych  zjazdach  i  roz- 
mowach zgodził  się  synod  różnowierczy  w  Koźminku,  w  sierpniu  roku  1555, 
na  połączenie  kalwinów  z  braćmi  czeskimi;  oba  wyznania  jednak  miały  zacho- 
wać samorząd,  obrzędy  i  ceremonie  swoje,  a  nie  przedsiębrać  nie  bez  wzajem- 
nego porozumienia.  Zanim  jeszcze  ta  powierzchowna  zgoda  przyszła  do  skutku, 
zebrał  się  sejm  roku  1555,  gdzie,  jak  to  zapowiedziały  instrukcye  królewskie, 
miano  załatwić  spory  religijne.  Pragnęły  tego  wrszystkie  stronnictwa  i  szlachta 
i  król  i  duchowieństwo  nawet,  które  na  synodzie  piotrkowskim  w  roku  1554 
postanowiło  próbować  porozumienia  z  innowiercami.1)  Ale  jeżeli  skłonność  do 
zgody  była  w  teoryi  powszechna,  to  w  praktyce  po  wstaw- ały  na  każdym  kroku 
nieprzezwyciężone  trudności.  Innowiercy  przybyli  na  sejm  dobrze  przygotowani, 
wysiano  najtęższe  głowy  protestanckiego  stronnictwa:  Leszczyńskiego,  Ostro- 
roga  i  Marczewskiego  z  Wielkopolski,  Ossolińskiego  i  Siennickiego  z  Mało- 
polski, marszałkiem  izby  poselskiej  został  Siennicki,  żarliwy  protestant,  a  później 
cokolwiek  zagorzały  aryanin.  Marczewski  wystąpił  z  ostrem  oskarżeniem 
biskupów,  domagał  się  zniesienia  jurysdykcyi  duchownej,  wolności  opowia- 
dania słowa  Bożego  i  oświadczył,  że  protestanci  gotowi  są  przedłożyć  swoje 
wyznanie  wiary.  Na  podstawie  tych  żądań  rozpoczęły  się  namowy  pomiędzy 
posłami  a  świeckimi  senatorami,  zgodzono  się  na  szereg  artykułów,  warują- 
cych zupełną  swobodę  religijną,  komunią  pod  obiema  postaciami  i  wolność 
żenienia  się  księżom.  Biskupi  oczywiście  przyjąć  tego  nie  chcieli  i  nie  mogli, 
więc  król  wystąpił  w  roli  pośrednika  i  podniósł  myśl  oddawna  przez  prote- 
stantów propagowaną  soboru  narodowego,  miał  on  się  zebrać  wtedy  tylko, 
gdyby  sobór  powszechny  do  skutku  nie  przyszedł  i  za  zezwoleniem  Stolicy 
apostolskiej.  Ale  artykuły,  zmodyfikowane  przez  króla,  nie  podobały  się 
szlachcie,  w  sejmie  wszczęła  się  nanowo  dyskusya  namiętna,  Rafał  Leszczyński 
zapomniał  się  tak  bardzo,  że  nazwał  księcia  pruskiego  Albrechta  „naszym 
miłościwym  panem".  Wywołało  to  ostrą  replikę  od  tronu,  kanclerz  Ocieski 
oświadczył,  że  król  uprzykrzył  już  sobie  daremne  rozprawy  o  religii  i  że 
dłużej  propozycyj  poselskich  w  tej  sprawie  słuchać  nie  będzie.  Dotknięci  tem 
posłowie  tłumaczyli  się  z  swego  postępowania  i  przedłożyli  nowe  artykuły, 
które  król  wysłuchawszy,  odpowiedział,  że  synod  złoży  w  czasie  stosownym, 
tymczasem  zaś  ma  być  w  sprawach  religijnych  pokój  zachowany,  jurysdykcya 
biskupów  zawieszona,  a  wTykonanie  wyroków  przeciw  innowiercom  wstrzymane. 
Biskupi  zaprotestowali  wprawdzie  przeciw  uszczupleniu  praw  swoich  i  wysłali 
do  Rzymu  archidyakona  Franciszka  Krasińskiego,  aby  zwrócić  uwagę  papieża 
na  niebezpieczeństwa  grożące  kościołowi  polskiemu  i  prosić  o  przysłanie  nun- 


')  Zakrzewski:  Powstanie  i  wzrost  reforniacyi  etc,  str.  72. 


—     630     — 

CYiisza,  ale  krok  ten  nie  powstrzymał  wykonania  uchwał  sejmowych.  Natych- 
miast po  sejmie  pojechał  do  Rzymu  kasztelan  sandomierski,  Stanisław  Macie- 
jowski, z  poleceniem,  aby  złożyć  obedyencyą  nowemu  papieżowi,  Pawłowi  IV, 
i  prosić  o  zezwolenie  na  1)  odprawianie  mszy  św.  w  języku  polskim;  2)  ko- 
munią pod  obiema  postaciami;  3)  wolność  żenienia  się  księży;  4)  sobór 
narodowy. 

Tak  daleko,  ale  nie  dalej  poszedł  Zygmunt  August  na  drodze  reformy 
kościelnej;  uczynił  to  pod  naciskiem  sejmu,  pod  wrażeniem  obojętności  i  chwiej- 
ności  biskupów,  chociaż  nie  z  głębi  własnego  przekonania.  Zarzucano  mu,  że 
sprzyjał  heretykom,  że  nie  umiał  wyzyskać  reformacyi  dla  ugruntowania 
i  wzmocnienia  władzy  monarchicznej.  Zarzuty  to  nieuzasadnione.  Rozterka 
religijna,  przenikająca  na  wskroś  całe  społeczeństwo  ówczesne,  obejmowała 
najgłębsze  nawet  umysły,  budząc  w  nich  poważne  wątpliwości.  Wobec  ocze- 
kiwania soboru  powszechnego,  który  w  kwestyach  wyznaniowych  ostatnie  miał 
wypowiedzieć  słowo  i  wobec  namiętnej  polemiki  sekt  rozmaitych,  które  gotowe 
były  poddać  się  wyrokom  władzy  świeckiej  przynajmniej  pozornie,  było  obo- 
wiązkiem panującego  zoryentować  się  w  tej  gmatwaninie  pojęć  i  dziwacznych 
teoryj.  Czynił  to  Zygmunt  August,  czynił  Maksymilian  II,  podejrzywany  także 
o  sprzyjanie  herezyi.  Ale  ani  czytanie  książek  heretyckich,  ani  obcowanie 
z  innowiercami  nie  daje  jeszcze  dowodu,  że  jeden  i  drugi  gotowi  byli  wejść 
na  drogę  odstępstwa  i  herezyi.  Owszem  Zygmunt  August,  przedkładając  papie- 
żowi prośbę  o  zwołanie  soboru  narodowego  i  polską  liturgią  zaznaczył  wy- 
raźnie, że  powagę  Stolicy  apostolskiej  i  zwierzchnictwo  Ojea  św.  uznaje,  że 
stoi  na  gruncie  katolickim  i  związków  z  Rzymem  zrywać  nie  myśli.  Postano- 
wienie to  jest  zaś  tern  ważniejszem  dla  ocenienia  przekonań  królewskich,  gdy 
najrozmaitsze  wTpływy  usiłowały  zaprowadzić  go  do  obozu  heretyckiego.  Pra- 
cował w  tym  kierunku  Mikołaj  Radziwiłł  Czarny,  żarliwy  innowierca,  który 
„mocą  czartowskąa'  króla  opanował,  nie  wstrzymywali  go  biskupi,  marzący 
o  kościele  narodowym,  nęciła  szlachta  widokami  wzmocnienia  władzy  monar- 
szej, pociągał  przykład  Henryka  VIII  i  państw  skandynawskich,  gdzie  na 
gruzach  kościoła  katolickiego  wzniosła  się  absolutna  monarchia  zasilona  obficie 
skarbami  zabranymi  duchowieństwu.  Że  Zygmunt  August  oparł  się  tym  wszystkim 
pokusom,  to  świadczy  zarówno  o  mocnem  jego  przywiązaniu  do  wiary  ojców 
jak  i  o  niepospolitej  bystrości  politycznej.  Wyborny  znawca  charakterów  ludz- 
kich i  usposobienia  narodowego,  wiedział  on  dobrze,  że  nowe  prądy  religijne 
objęły  tylko  wierzchnią  warstwę  społeczeństwa  polskiego,  że  jednych  pocią- 
gnęła do  odszczepieństwa  nowość,  innych  zatarg  z  duchowieństwem,  a  nie- 
licznych tylko  przekonanie  zaczerpnięte  z  pism  głośnych  herezyarchów.  Masa 
narodu  pozostała  albo  obojętna,  albo  wierna  tradycyi  swoich  ojców,  milcząca 
i  tern  milczeniem  swojem  groźna.  Przeprowadzenie  reformacyi  w  Polsce  nie 
było  zatem  rzeczą  łatwą.  Zrywając  z  kościołem  katolickim,  tracił  naród  polski 
jedną  z  najważniejszych  podstaw  swego  politycznego  bytu  i  stawał  bezradny 
wobec  całej  gromady  sekt  religijnych,  kłócących  się  zawzięcie  ze  sobą  o  sub- 
telności dogmatyczne,  niezrozumiałe  dla  ogółu.  Któreż  z  tych  wyznań  miał 
wybrać  Zygmunt  August,  gdy  wszystkie    wyklinały  się  nawzajem  i  w  najważ- 


—    631    — 

niejszych  punktach  zgodzić  się  z  sobą  nie  mogły?  Gdy  Osiander  reformował 
luteranizm  w  Prusiech,  Kalwin  zakładał  nową  sektę  w  Genewie,  a  Leliusz 
Socino  wracał  do  błędów  Aryusza,  potępionych  na  soborze  nicejskim?  A  wy- 
brawszy czyż  mógł  być  pewnym,  że  inne  przeciw  niemu  nie  powstaną  i  nie 
porwą  się  do  oręża,  aby  zagrożoną  wolność  sumienia  ratować?  Marzenie  o  na- 
rodowym kościele  i  o  jakiemś  powszechnem  wyznaniu  wiary  było  podobnie 
utopią  wobec  nieustających  sporów  sekciarskich,  jak  nadzieje  wzmocnienia 
władzy  królewskiej  przez  tych,  którzy  władzy  kościelnej  wypowiadali  posłu- 
szeństwo, a  rozkazów  monarszych  słuchali  tylko  wtedy,  gdy  one  ich  widokom 
partyjnym  lub  interesom  indywidualnym  dogadzały.  Trafnie  bardzo  zatem  ocenił 
położenie  Zygmunt,  gdy  wyjeżdżając  na  wojnę  inflancką  powiedział  Modrzew- 
skiemu: „Pogódźcie  się  o  Trójcę".  Tak  w  tern  pogodzeniu  się  tkwiło  jądro 
rzeczy,  leżała  możność  jedyna  jakiejkolwiek  reformy  religijnej  zarówno  jak 
i  politycznej.  Z  wielogłową  herezyą  nie  mógł  paktować  król-katolik,  nie  po- 
winien był  układać  się  król-polityk,  bo  nie  miał  ani  rękojmi  zjednoczenia  wy- 
znań, ani  widoków  poparcia  dostatecznego  politycznych  swoich  zamiarów. 

W  tych  warunkach  oparła  się  kwestya  religijna  o  Rzym.  W  Rzymie 
wstąpił  właśnie  na  Stolicę  apostolską  po  Juliuszu  III  Paweł  IV,  znany  z  suro- 
wości względem  heretyków,  soborowi  powszechnemu  niechętny.  Sobór  zwołano 
wprawdzie  w  roku  1547  do  Trydentu,  przeniesiono  go  następnie  do  Bononii, 
w  r.  1551  otwarto  ponownie  w  Trydeneie,  ale  wojna  z  Maurycym,  księciem  saskim, 
przeszkodziła  dalszym  obradom.  Wobec  opozycyi  protestantów,  którzy  soboru 
zwołanego  przez  papieża  obsyłać  nie  chcieli,  i  wobec  naprężonych  stosunków 
pomiędzy  Francyą  a  cesarzem,  było  powodzenie  soboru  bardzo  wątpliwe 
i  Paweł  IV  mniemał,  że  pożyteczniej  będzie  herezyą  stłumić  gwałtownymi 
środkami  niż  wdawać  się  w  dyskusyą  bezowocną.  W  takich  stosunkach  nie 
mogło  być  oczywiście  mowy  o  przyjęciu  żądań  polskich.  Maciejowski  otrzymał 
odpowiedź  odmowną  i  obietnicę,  że  sobór  powszechny  będzie  niebawnie  zwo- 
łany, tymczasem  papież,  stosownie  do  życzenia  episkopatu  polskiego,  posta- 
nowił wysłać  do  Polski  legata.  Misyą  tę,  niezmiernie  ważną,  powierzono 
biskupowi  z  Werony,  Alojzemu  Lippomano.  Słynął  on  z  nienawiści  ku  here- 
tykom i  z  nadzwyczajnej  surowości,  a  jak  się  pokazało  następnie,  nie  posiadał 
ani  taktu,  ani  zręczności  dyplomatycznej.  Poprzedzony  najgorszą  sławą,  którą 
protestanci  o  nim  szerzyli,  rozpoczął  on  działanie  swoje  w  Polsce  od  nawra- 
cania innowierców.  Napisał  w  tym  celu  list  do  Mikołaja  Radziwiłła  Czarnego 
i  otrzymał  odpowiedź  zjadliwą  i  przepełnioną  obelgami  na  duchowieństwo 
katolickie.  Niezręczność  tę  wyzyskali  natychmiast  protestanci.  Vergerio,  biskup 
z  Capo  dTstria,  który  oderwał  się  od  kościoła  i  bawił  na  dworze  Radziwiłła, 
ogłosił  całą  korespondencyą  nuncyusza  z  wojewodą  drukiem  w  Królewcu,  nie 
szczędząc  wycieczek  przeciw  legatowi.  Większego  jeszcze  hałasu  narobiła 
sprawa  Doroty  Łażęckiej,  ubogiej  mieszczanki  sohaczewskiej,  służącej  u  żydów, 
która,  obwiniona  o  sprzedanie  hostyi  swemu  chlebodawcy,  wraz  z  nim  spaloną 
została.  Król  na  wiadomość  o  tym  dekrecie  oburzył  się  mocno,  polecił  natych- 
miast staroście  miejscowemu,  aby  żydów,  oskarżonych  o  wspólnictwo  w  tej 
zbrodni,    uwolnił,    posłał  komisarzy  w  celu  zbadania  całej  sprawy,  a  nuncyu- 

44 


—     632     — 

szowi  wyrzucał  niewczesną  gorliwość,  która  niepotrzebne  wywołuje  rozdraż- 
nienie. l)  Jakoż  rozdrażnienie  rosło,  szlachta  witała  legata,  gdy  przybył  na  sejm 
warszawski  w  roku  1556  okrzykiem:  „Ecce  progenies  yiperarum!  (oto  ród  żmij), 
król  okazywał  mu  jawnie  obojętność,  a  duchowieństwo  zwołane  na  synod  do 
Łowicza,  zachowywało  się  względem  Lippomana  chłodno  i  z  wyraźuą  nie- 
ufnością, na  następne  zgromadzenie  w  Piotrkowie,  1557  roku,  przybyło  tylko 
dwóch  biskupów.  Zniechęcony  tern  wszystkiem  nuncyusz  wysyłał  rozpaczliwe 
listy  do  Rzymu,  przedstawiał  stan  rzeczy  w  Polsce  w  najczarniejszych  kolorach 
i  prosił  usilnie  o  rychłe  odwołanie.  Stało  się  zadość  jego  gorącym  życzeniom, 
papież  wysłał  do  Polski  nowego  nuncyusza  Kamilla,  biskupa  z  Sutri,  a  chcąc 
ująć  sobie  króla,  zatwierdził  na  koadjutora  w  dyecezyi  gnieźnieńskiej  pod- 
kanclerzego Przerębskiego,  o  którego  prawowierności  Hozyusz  jak  najlepsze 
wydrtł  świadectwo. 

Stosunki    z   Austryą.  —  Trzecie    małżeństwo   Zygmunta   Augusta.  — 
Halszka  z  Ostroga.  —  Sejm  z  roku   1558.  —  Przyłączenie  Inflant  w  roku  1561. 

Wśród  tego  gwaru  walki  wyznaniowej  oświecanej  od  czasu  do  czasu  wybu- 
chami wyuzdanej  swawoli  i  ciemnego  fanatyzmu,  rozwijały  się  ważne  wyypadki 
polityczne,  wywierające  wpływ  znaczny  na  postanowienia  królewskie.  Zygmunt 
August  zastał  wprawdzie  Polskę  spokojną  i  stosunki  dyplomatyczne  uregulo- 
wane, ale  bezpieczeństwo  to  było  więcej  pozornem  niż  rzeczywistem.  Odkąd 
bowiem  na  wschodnich  kresach  Rzeczypospolitej  Moskwa  otwarcie  z  zabor- 
czymi swymi  wystąpiła  zamiarami,  odkąd  wielcy  książęta  moskiewscy  przybrali 
tytuł  władców  całej  Rusi  i  z  upoważnienia  cesarza  Maksymiliana  I,  z  kniaziów 
przedzierzgnęli  się  w  „carów",  było  widocznem,  że  Polska  prędzej  lub  później 
będzie  musiała  stoczyć  z  caratem  bój  śmiertelny  nietylko  o  posiadanie  ziem 
ruskich,  ale  i  o  polityczną  swoją  egzystencyą.  W  wieku  XVI.,  a  nawet  i  pó- 
źniej cokolwiek  mogła  Polska  walce  tej  bez  wielkich  trudności  podołać,  ale 
nieustalony  wewnątrz  stan  państwa,  brak  mianowicie  ścisłego,  organicznego 
związku  pomiędzy  Litwą,  Koroną  i  Prusami  i  wojska  stałego  nie  pozwalał  na 
żadne  ważniejsze  przedsięwzięcia.  Zygmunt  Stary  ograniczył  się  zatem  do  od- 
pornej tylko  roli  i  do  odosobnienia  politycznego  Moskwy.  Okupiwszy  znaczną 
ofiarą  sojusz  z  cesarzem,  starał  on  się  przeszkodzić  ściślejszym  związkom  carów 
z  Mołdawią  i  Tatarami,  pilnował  granic  wschodnich  i  pojednawczą  polityką 
względem  Rusi  łagodził  zajątrzone  powstaniem  Glińskiego  umysły.  Bystrzejszy 
od  niego  Zygmunt  August  poświęcił  też  pilniejszą  uwagę  sprawom  wschodnim 
i  -oceniając  trafnie  położenie,  widział  w  Moskwie  najgroźniejszego  wroga  Rzeczy- 
pospolitej. Ażeby  temu  niebezpieczeństwu  skutecznie  stawić  czoło,  należało 
przedewszystkiem  załatwić  nieporozumienia  u  zachodniej  granicy  państwa 
i  z  Habsburgami  przyjazne  utrzymać  stosunki.  Tymczasem  skutkiem  śmierci 
królowej  Elżbiety,  której  los  smutny  nie  był  tajemnicą  dla  dworu  wiedeńskiego 
i  wskutek  roli,  jaką  Izabella  i  syn  jej  w  Węgrzech  odgrywali,  powstało 
właśnie  u  schyłku  rządów  Zygmunta  I  pewne  naprężenie  pomiędzy  Wiedniem 
a  Krakowem.     Przyczyniła  się  do  tego  niemało    także  i  sprawa  pruska,  żywo 

*)  Akta  do  tej  sprawy  znajdują  się  w  Relacjach  nuncyuszów  apostolskich  t.  I. 


—     633     — 

obchodząca  przynajmniej  pozornie  cesarza  i  rzesze  niemiecką.  Natychmiast  po 
sekularyzacyi  zakonu  i  po  hołdzie  krakowskim  odezwali  się  z  swojemi  pre- 
tensyami  pozostali  jeszcze  w  Niemczech  krzyżacy.  Zwołano  generalną  kapitułę, 
obrano  nowego  mistrza,  Waltera  vun  Kronberg,  który  założywszy  rezydencyą 
swoją  w  mieście  Mergentheim,  w  Frankonii,  starał  się  u  cesarza  Karola  V 
energicznie  o  unieważnienie  seknlaryzacyi  pruskiej.  Jakoż  cesarz  nadał  pro- 
wincyą  pruską  jako  lenno  Kronbergowi,  a  gdy  Albrecht  oczywiście  do  tego 
zastosować  się  nie  chciał,  skazał  go  najwyższy  trybunał  rzeszy  na  banicyą. 
Wprawdzie  od  wydania  wyroku  do  jego  wykonania  było  bardzo  daleko,  ale 
krok  taki,  ubliżający  poniekąd  powadze  królewskiej  i  zaprzeczający  Polsce 
prawa  do  posiadania  ziem  pruskich,  nabytych  w  toruńskim  pokoju,  nie  mógł 
być  obojętnym  dla  dworu  polskiego.  Wysłano  więc  w  roku  1547  na  sejm 
augsburski  Stanisława  Łaskiego,  wojewodę  sieradzkiego,  z  żądaniem  zniesienia 
banicyi,  ciążącej  na  Albrechcie,  ale  misya  ta  żadnego  nie  odniosła  skutku. 
Łaski  dość  nieoględnie  zgodził  się  na  sąd  kompromisarski.  Tak  stały  rzeczy 
w  przededniu  śmierci  Zygmunta  Starego.  Zygmunt  August  inną  obrał  drogę, 
odrzucił  kompromis  i  przez  posła  swrego  Hozyusza,  nominata  chełmińskiego, 
zaproponował  Ferdynandowi  I  odnowienie  dawnych  przymierzy  (1549).  Przyszło 
też  rzeczywiście  do  traktatu,  w  którym  Zygmunt  August  zobowiązał  się  nie 
popierać  Jana  Zygmunta  Zapolię  na  Węgrzech.  Układ  ratyfikowany  przez 
cesarza  Karola  V,  nie  przynosił  wprawdzie  Polsce  bezpośrednich  korzyści,  ale 
dawał  królowi  moralne  poparcie  w  chwili  dla  niego  najkrytyczniejszej,  bo 
podczas  walki  o  małżeństwo  z  Barbarą.  W  ślad  za  tern  ułożyły  się  także  po- 
myślniej stosunki  węgierskie:  Izabella  zrzekła  się  swoich  praw  do  Węgier 
i  Siedmiogrodu  i  miała  otrzymać  za  to  w  lenno  księstwo  raciborskie  i  opolskie 
i  znaczną  sumę  pieniędzy. 

Zdawało  się,  że  przyjaźń  nierozerwana  łączy  teraz  Habsburgów  z  Jagiel- 
lonami, Zygmunt  August  gotów  był  oddać  „wszystko  do  koszuli  dla  króla 
Ferdynanda",  Izabella  usunęła  się  do  Krzepic,  aby  przenieść  się  stamtąd  do 
nowej  swojej  rezydencyi  szląskiej.1)  A  jednak  były  to  tylko  pozory.  Zy- 
gmunt podejrzliwy  z  usposobienia  i  chłodny  polityk,  nie  myślał  wcale  iść 
w  służbę  rakuskiego  domu,  wiązał  się  z  Austryą  o  tyle,  o  ile  to  interesom 
jego  dogadzało,  zachowując  zresztą  zupełną  samodzielność.  Zamiar  Habsburgów 
wciągnięcia  Polski  do  wielkiej  koalicyi  przeciw  Turkom  nie  podobał  się  kró- 
lowi. „Ci  panowie,  Karol  V  i  Ferdynand  I  —  tak  pisał  do  Radziwiłła  Czar- 
nego —  nie  myślą  o  czem  innem  jak  tylko,  aby  wszystko  działo  się  podług 
ich  woli.  Nie  mają  oni  przeciw  nam  dobrego  afektu".  Tak  sądząc  sytuacyą 
polityczną,  wymówił  się  od  ścisłego  sojuszu  przeciwr  Turkom,  ale  zarazem 
obiecywał  pomoc  skuteczniejszą,  jeżeli  wyrok  banicyi  na  Albrechta  pruskiego 
będzie  zniesiony.  Zaledwie  jednak  Padniewski  propozycyą  tę  przedstawił  Fer- 
dynandowi I  w  Gracu,  kiedy  do  Polski  nadeszły  z  Rzymu  niezmiernie  alarmu- 
jące wiadomości.8)     Oto    ajent    polski,  Adam  Konarski,    bawiący  w  wiecznem 

ł)  Szujski:  Stosunki  dyplomatyczne  Zygmunta  Augusta  z  domem  austryackim, 
1554—1572.  Dzieła  ser.  II,  tom  V,  str.  358—402. 

*)  Zakrzewski  Wincenty:  Stosunki  Stolicy  apostolskiej  z  Iwanem  Groźnym.  WKrakowie  1872. 

44* 


—     G34     — 

mieście,  donosił,  że  poseł  Iwana  Groźnego,  Steinberg,  prowadzi  z  Stolicą 
apostolska  układy  o  unią  kościoła  greckiego  z  zachodnim,  że  żąda,  aby  papież 
przyznał  carowi  tytuł  króla  całej  Rusi  i  że  w  tych  negocyacyach  ma  poparcie 
dworu  cesarskiego  i  listy  polecające  od  Karola  V.  Doniesienie  to  było  zupełnie 
zgodne  z  prawda.  Od  roku  już  siedział  w  Rzymie  rzeczywiście  ów  Steinberg, 
odgrywający  rolę  posła  moskiewskiego,  chociaż  nie  mający  od  Iwana  żadnego 
do  układów  upoważnienia.  Awanturnik  pospolitego  gatunku,  o  ile  się  zdaje, 
użyty  za  uarzędzie  przez  istotnego  ajenta  carskiego,  Schlittego,  umiał  on 
wkręcić  sic  na  dwór  cesarski,  uzyskał  tam  listy  polecające,  pojechał  z  nimi 
do  Rzymu  i  tam  wzniecił  te  same  nadzieje,  któremi  Stolica  apostolska  wzglę- 
dem Moskwy  oddawna  się  łudziła.  Jakkolwiek  z  pozostałych  dotąd  doku- 
mentów wynika,  że  dwór  moskiewski  bezpośrednio  nie  miał  udziału  w  tej 
sprawie,  to  w  każdym  razie  dziwna  i  podejrzaną  wielce  wydaje  się  łatwo- 
wierność kancelaryi  cesarskiej,  która  człowiekowi  nieznanemu  i  niemającemu 
żadnego  upoważnienia,  wydawała  listy  polecające  w  kwestyi  tak  żywo  obcho- 
dzącej zaprzyjaźniony  z  Habsburgami  dwór  polski.  Słusznie  też  zupełnie  uważał 
Zygmunt  August  to  działanie  dyplomacyi  austryackiej  za  nową  przeciw  Polsce 
intrygę,  widział  w  tern  potwierdzenie  swoich  podejrzeń  i  z  całą  energią  zabrał 
się  do  dzieła,  aby  machinacyom,  tak  niebezpiecznym  dla  siebie,  przeszkodzić. 
Z  jednej  strony  więc  przestrzegł  Stolicę  apostolską  przed  przewrotnością 
moskiewska,  wykazując  dowodnie,  że  car  o  unii  nie  myśli,  lecz  pragnie  tylko 
tytułu  królewskiego,  aby  podnieść  przez  to  swoją  powagę  w  świecie  chrześci- 
jańskim i  uzasadnić  lepiej  jeszcze  pretensye  do  posiadania  Rusi,  z  drugiej 
wysłał  do  Wiednia  Mikołaja  Radziwiłła  Czarnego,  który  miał  odwieść  dwór 
tamtejszy  od  popierania  zabiegów  moskiewskich  w  Rzymie,  a  równocześnie  dla 
tem  większego  nacisku  na  Austryę,  powołał  do  siebie  młodego  Jana  Zygmunta 
Zapolię  i  zaczął  się  ostentacyjnie  porozumiewać  z  posłem  tureckim  ku  nie- 
małemu przerażeniu  rezydenta  austryackiego  Langa. 

Zrozumiał  wybornie  tę  grę  dyplomatyczną  Ferdynand  I,  zrozumiał  i  nie- 
bezpieczeństwo, jakie  dla  Habsburgów  powstać  mogło,  gdyby  Polska  połą- 
czyła się  z  Turcyą  i  Francyą  i  oświadczył  natychmiast  Radziwiłłowi,  że 
o  traktatach  moskiewskich  nic  nie  wie,  że  napisze  bezzwłocznie  do  Karola  V, 
aby  starań  carskich  w  Rzymie  nie  popierał,  wkońcu  zaś  podsunął  mu  projekt 
ożenienia  Zygmunta  Augusta  z  Katarzyną,  siostrą  zmarłej  Elżbiety,  wdową  po  księciu 
mantuańskim.  W  ten  sposób  zamierzał  Ferdynand  pokrzyżować  zabiegi  dyplomacyi 
francuskiej,  bo  Lang  donosił  mu  z  Polski,  że  Radziwiłł  jedzie  do  Włoch,  aby 
w  imieniu  króla  poślubić  księżniczkę  Ferrary,  siostrzenicę  króla  francuskiego. 
Propozycya  ta  nie  nowa,  bo  już  dawuiej  podsuwana  przez  posłów  austryackich 
Zygmuntowi  Augustowi,1)  wydała  się  Radziwiłłowi  w  warunkach  obecnych 
wcale  korzystną,  umiał  więc  przekonać  króla,  który  wzdragał  się  przed  mał- 
żeństwem z  rodzoną  siostrą  pierwszej  swojej  żony  i  w  kwietniu  roku  1553 
pojechał  Jan  Przerębski,  biskup  chełmiński  i  podkanclerzy  do  Wiednia  w  celu 
ukończenia  rozpoczętych  układów.  Po  uzyskaniu  dyspensy  papieskiej  przybyła 


')  Szujski:  Trzecia  żona  Zygmunta  Augusta.  Przegląd  polski  r.  1877. 


—     633     — 

Katarzyna  w  towarzystwie  brata  swego  Ferdynanda  do  Polski  i  dnia  30.  lipca 
odbyt  się  ślub  królewskiej  pary  w  Krakowie. 

Związek    zdawał    się    rokować  jak  najlepsze    nadzieje,    poseł    austryacki 
zachwycał    się    wzorowem    pożyciem    małżonków    i    przychylnością    Polaków. 
„Najjaśniejsza  królowa  Katarzyna  —  tak  pisał  do  Wiednia  —  nie  ma  nic  do 
życzenia  tak  ze  strony    króla,  jak  też  i  od  Polaków.     Ten   kocha  ją  czule,  ci 
mają  dla  niej  poważanie  i  cześć  osobliwą".  Ale  harmonia  ta  nie  trwała  długo. 
Najpierw    zaczęły  się  mącić  stosunki  polityczne.  Ferdynand  nie  wypłacał  sum 
przyobiecanych    Izabelli,    protestował    przeciw    darowiźnie  Sanoka,  gdzie  kró- 
lowa węgierska  zamieszkać  miała,  Zygmunt  August  darowizny  cofnąć  nie  chciał, 
a  Izabella  podburzona  przez  dyplomacyę  francuską  i  turecką,  po  krótkim  po- 
bycie w  Sanoku  wróciła  w  tryumfie  do  Siedmiogrodu.  Król  odgrywał  w  całej 
tej  sprawie  rolę  dwuznaczną,    widocznie   życzył    sobie  widzieć  Jana  Zygmunta 
na  tronie  siedmiogrodzkim;  ajenci  rakuscy  donosili,  że  się  porozumiewał  nawet 
z  posłem    francuskim,  to  pewna,  że  usiłowaniom    Izabelli,    dążącym   do  odzy- 
skania   Siedmiogrodu  wcale  nie  przeszkadzał.     Przeciwnie  królowa  Katarzyna, 
obdarzona    niepospolitym    sprytem    politycznym,    poczuwała  się  do  obowiązku 
strzeżenia  interesów  austryackich  w  Polsce  i  tern  postępowaniem  obudziła  nie- 
chęć męża  ku  sobie,  dobił  ją  zaś  brak    potomstwa,  którego  król  gorąco  sobie 
życzył  i  choroba,  w  jaką  popadła  w  roku  1558.    Rwała  się  tak  jedna  nić  po 
drugiej,    łącząca    małżonków,   Zygmunt  August    zobojętniał  dla  żony,  a  zawód 
uczuwał  tern  mocniej,  gdy  i  stosunki  wewnętrzne  coraz  niepomyślniej  dla  niego 
się  układały.     Dotknęła  go  najpierw  sprawa  Halszki  z  Ostroga,  tak  rozgłośna 
w  historyi  i  w  literaturze    naszej.     Syn    sławnego    Konstantyna    Ostrogskiego 
Eliasz  (z  ruska  Ilia)  ożeniony  z  Beatą  Kościelecką,  zostawił  jedynaczkę  swoją, 
Halszkę,    dziedziczkę    ogromnej    fortuny,    pod    opieką    matki  i   stryja  Wasyla. 
O  rękę  pięknej  i  bogatej  księżniczki  ubiegało  się  mnóstwo  konkurentów;    byli 
pomiędzy  nimi  i  zagraniczni    książęta,  Polacy,  jak  Piotr  Zborowski,  syn  Mar- 
cina, wojewody  kaliskiego,  wreszcie  ruscy  kniaziowie,  Dymitr  Sanguszko,  sta- 
rosta czerkaski    i  Dymitr  Wiśniowiecki.  Sanguszko  ubiegł  swoich  współzawo- 
dników, pozyskał  sobie  względy  stryja  Halszki,  a  nawet  obietnicę  „gruntowną" 
matki  księżny  Beaty,  tak  że  mógł  być  pewnym  swego.  Ale  w  ostatniej  chwili 
zmieniła  Beata   zdanie;  czy  obawiała  się  księcia  Dymitra,  któremu    nieprzyja- 
ciele zarzucali  życie  hulaszcze  i  brak  odwagi  osobistej,  czy  też  jak  była  zmienna 
i  kapryśna,  czego    późniejsze  jej  życie  i  smutny  koniec  doAviodły,  nie  chciała 
wypuścić  z  rąk  swoich    olbrzymiej    fortuny,  dość  że  nagle  przypomniała  sobie 
prawa    litewskie,    które    panującemu    dawały   wpływ  wielki  na  postanowienie 
córek  szlacheckich  i  pod    pozorem,  że  bez  woli    królewskiej    nic    uczynić    nie 
może,   przyzwolenie  dawniejsze  cofnęła.    Wtedy  Sanguszko,  porozumiawszy  się 
z  księciem  Wasylem,  razem  z  nim  wpadł  do  Ostroga,  otoczony  gromadą  zbroj- 
nych i  gwałtem  Halszkę  poślubił.   Beata  nie  posiadając  się  z  oburzenia,  wyto- 
czyła całą  sprawę    przed    sąd    królewski.     W  zimie,   po  weselu  z  Katarzyną, 
słuchał  Zygmunt  August  stron  obu  w  Knyszynie.  Imieniem  księżny  przemawiał 
Stanisław  Czarnkowski,  Sanguszkę  bronił  Litwiu  Odachowski.    Król  przystąpił 
natychmiast  do  wydania    wyroku,  chociaż  obecni  senatorowie    litewscy  żądali, 


—     636     — 

aby  wezwać  i  księcia  Dymitra  i  Halszkę  i  sprawę  w  teu  sposób  wszechstronnie 
wyświecić.  Stało  się  jednak  podług  woli  królewskiej,  Sanguszkę  skazano  na 
infamię,  a  dekret  ogłosił  wojewoda  wileński  jako  marszałek  wielki  litewski, 
za  dekretem  poszły  uniwersały  o  pojmanie  księcia,  jak  sobie  tego  rozżalona 
Beata  życzyła.  Tak  przedstawia  się  sprawa  Halszki  na  zewnątrz.  Za  kulisami 
jednak  toczyły  się  jakieś  niewyjaśnione  dokładnie  intrygi.  Są  ślady  w  listach 
królewskich,  że  hetman  Tarnowski,  który  córkę  swoją,  Zofią,  wydał  za  Wasyla 
Ostrogskiego,  wywierał  tu  wpływ  pewien  i  że  król  z  tego  mieszania  się  jego 
był  niezadowolonym.  Jakoż  gdy  zawakowało  po  śmierci  Kmity  (f  1553)  sta- 
rostwo krakowskie,  Zygmunt  August  nie  zważając  na  prośby  Tarnowskiego, 
oddał  je  kanclerzowi  Janowi  Ocieskiemu,  o  co  urażony  hetman,  na  sejmie  lubel- 
skim gorzko  się  żalił  i  królowi  ostre  czynił  wymówki.  Prawdopodobnie  odgry- 
wały przytem  główną  rolę  sprawy  majątkowe,  a  biedna  Halszka  była  ofiarą 
brzydkich  intryg  całego  swego  otoczenia,  nie  wyjmując  matki,  kobiety  bez- 
względnej i  namiętnej. 

Sanguszko  tymczasem  w  przewidywaniu  wyroku  królewskiego,  ujechał 
wraz  z  żoną  do  Czech.  W  pogoń  za  nim  puścił  się  jednak  Marcin  Zborowski, 
spekulujący  na  rękę  bogatej  księżniczki  dla  syna  Piotra,  dopadł  młodą  parę 
w  Nimburgu,  zabił  Dymitra,  a  następnie  przez  Tarnowskiego  starał  się  o  względy 
księcia  Wasyla  Ostrogskiego,  będąc  pewnym  zezwolenia  matki.  Ambitnym  pla- 
nom Zborowskich  przeszkodził  król,  znając  bowiem  zbyt  dobrze  Marcina,  nie 
chciał  „puścić  węża  na  Litwę,  któryby  po  całym  Wołyniu  i  Rusi  potencyą 
swą  rozciągał"  i  na  męża  Halszki  przeznaczył  wojewodę  brzesko-kujawskiego, 
Łukasza  Górkę.  Temu  postanowieniu  królewskiemu  oparła  się  jednak  stanowczo 
księżna  Beata,  a  gdy  prośby  i  instancye  senatorów  poważnych  nie  skutko- 
wały, użyto  podstępu  i  Górka  na  dworze  królewskim  wziął  ślub  z  Halszką. 
Mimoto  matka  powróciwszy  i  dowiedziawszy  się  o  wszystkiem,  nie  chciała 
wojewodzie  oddać  córki  i  bawiła  odtąd  razem  z  nią  stale  na  dworze  Bony. 
Trwało  to  tak  długo,  dokąd  Bona  z  Polski  nie  wyjechała.  Pragnęła  ona  tego 
już  oddawna,  widząc,  że  wpływ  jej  upadł  zupełnie  i  że  syn  od  śmierci  Bar- 
bary coraz  to  wyraźniejszą  okazuje  jej  niechęć,  ale  senatorowie  i  król  sam,  nie 
chcieli  pozwolić  na  wyjazd,  bo  wiedzieli,  że  Bona  ogromne  skarby,  zebrane 
w  Polsce,  wywiezie  za  granicę  i  że  mając  w  ręku  liczne  zapisy  na  dobra 
koronne,  może  je  przefrymarczyć  obcym.  Kiedy  więc  w  roku  1555  oświadczyła 
synowi,  że  zamierza  udać  się  do  Włoch  dla  polepszenia  zdrowia,  a  Zygmunt 
August  to  żądanie  matki  przedłożył  senatowi,  powstała  gwałtowna  przeciw 
temu  opozycya.  Nie  pomogły  zabiegi  i  starania  Bony,  nie  pomogły  upominki, 
jakie  rozdzielała  między  senatorów,  wszyscy,  nawet  ci,  co  z  łaski  jej  wysokie 
osiągnęli  godności,  przemawiali  przeciw  wyjazdowi,  podkanclerzy  Przerębski 
wolał,  „żeby  mu  zaraz  pieczęć  z  głową  zdjęto,  niżby  miano  jego  pieczęcią 
litteras  passus  królowej  pieczętować".  Widząc  to  Bona,  zaczęła  płakać  i  na- 
rzekać, używać  pośrednictwa  córki  Izabelli,  wreszcie  zwróciła  królowi  wszystkie 
przywileje  na  dobra  i  temi  sztukami  zmiękczyła  tak  bardzo  umysł  Zygmunta, 
że  na  wyjazd  zezwolił.  W  roku  1556  wyruszyła  więc  Bona  z  Warszawy, 
zabrawszy  z  zamku  tamtejszego  wszystkie  sprzęty  i  obicia,  a  z  sklepów  zamko- 


—     637     — 

\\v eh  skarby  ogromne,  godziwymi  i  niegodziwymi  sposobami  uzbierane  w  Polsce. 
Na  24  poszóstnych  wozach  wieziono  te  łupy  włoskiej  intrygantki,  w  ska- 
łach alpejskich  za  Wiedniem  kuto  dla  nich  nowe  drogi,  ale  krzywdą  dzieci 
i  kraju  niedługo  miała  się  cieszyć  królowa.  W  roku  1557  umarła  ona,  otruta 
przez  faworyta  swego,  Franciszka  Pappakode,  który  pozostały  majątek  przy- 
właszczył sobie  na  mocy  wyłudzonego  od  konającej  już  testamentu.  Ogromne 
sumy  (430.000  dukatów),  wypożyczone  przez  Bonę  Filipowi  II,  podówczas 
królowi  neapolitańskiemu,  (sumy  „neapolitańskie")  nie  wróciły  nigdy  do  Polski 
pomimo  usilnych  starań  i  zabiegów  dyplomacyi  polskiej. 

Po  wyjeździe  Bony  księżna  Beata  obawiając  się,  aby  Górka  żony  nie 
wyegzekwował,  zamieszkała  wraz  z  Halszką  w  klasztorze  we  Lwowie.  Sprawa 
tymczasem  zaostrzyła  się  bardzo,  król  odsądził  od  opieki  nad  Halszką  księcia 
Wasyla  i  unieważnił  postanowienie  statutu  litewskiego,  który  odbierał  kobietom 
wychodzącym  za  mąż  za  granicę  prawo  do  spadku  po  rodzicach.  Ale  sejm 
litewski  nie  zatwierdził  tego  wyjątkowego  rozporządzenia  królewskiego,  a  Mi- 
kołaj Radziwiłł,  jakkolwiek  bliski  królowi,  podniecał  w  cichości  upór  Beaty. 
Wreszcie  Zygmunt  August  zniecierpliwiony  temi  intrygami,  polecił  staroście 
lwowskiemu,  Piotrowi  Barzemu,  aby  Halszkę  oddał  mężowi,  a  gdy  Beata 
oświadczyła,  że  raczej  córkę  zabije  niżby  miała  zezwolić  na  oddanie  jej  Górce, 
starosta  obiegł  ją  w  klasztorze.  Wtedy  przebrany  za  dziada  przekradł  się  do 
klasztoru  stary  książę  Siemion  Olelkowicz  i  wziął  ślub  z  Halszką.  Mimoto 
Barzy  zmusił  Beatę  do  wydania  córki,  którą  Górka  zabrał  do  siebie  na  zamek 
szamotulski.  Tu  spędziła  nieszczęśliwa  ofiara  majątku  swego  i  kaprysów  matki 
w  osamotnieniu  resztę  zmarnowanego  swego  życia  i  umarła  obłąkaua  podczas 
gdy  50-letnia  Beata,  pani  ogromnej  fortuny,  okupionej  śmiercią  tragiczną  jedy- 
naczki, wyszła  poraź  drugi  za  mąż  za  Olbrachta  Łaskiego,  aby  niebawnie 
w  wstrętnem  więzieniu  keszmarskiego  zamku,  odarta  z  majątku  przez  Łaskiego, 
odpokutować  ciężkie  grzechy  burzliwego  swego  żywota. 

W  chwili,  kiedy  te  zajścia  drobne  na  pozór,  a  jednak  nie  pozbawione 
znaczenia  ogólniejszego,  zajmowały  uwagę  królewską,  powstał  spór  groźny 
u  północnych  granic  Litwy,  w  ziemiach  podległych  zakonowi  kawalerów  mie- 
czowych. *)  Prowincye  te,  pospolicie  Inflantami  zwane,  oblane  od  północy 
i  zachodu  morzem  Bałtyckiem,  na  wschodzie  oddzielone  od  dzierżaw  moskiew- 
skich Narwą  i  jeziorem  Peipus,  miały  skutkiem  geograficznego  położenia 
swego  i  obfitości  rozmaitych  płodów  niepospolite  znaczenie  tak  pod  względem 
handlowym  jak  i  politycznym.  Ktokolwiek  bowiem  myślał  o  panowaniu  nad 
Bałtykiem,  który  w  tym  czasie  był  najważniejszym  gościńcem  łączącym  zachód 
Europy  z  odległym  wschodem,  ten  musiał  przedewszystkiem  dążyć  do  opano- 
wania ziem  inflanckich.  Tu  bowiem  więcej  jeszcze  niż  w  Prusiech  koncentrował 
się  handel  wschodni,  stąd  pociągała  Anglia  budulec  dla  swoich  okrętów,  stąd 
sprowadzali  Anglicy,  mieszkańcy  Niemiec  północnych  i  Szwedzi  zapasy  zboża, 
tędy  dostawały  się  surowe  płody  z  Litwy,  Rusi  i  Moskwy  na  targi  zachodnio- 

*)  J.  N.  Romanowski:  Wojna  Zygmunta  Augusta  z  zakonem  inflanckim  w  roku  1557. 
Rocznik  Tow.  Przyj.  nauk.  w  Poznaniu  t.  I.  Stanisław  Karwowski:  Wcielenie  Inflant  do  Litwy 
i  Polski  1558—1561  r.  W  Poznaniu  1873. 


-     638     — 

europejskie.  A  były  to  ziemie  sanie  z  siebie  także  hojuie  od  przyrody  wypo- 
sażone; posiadały  bowiem  glebę  urodzajną,  nieprzebyte  lasy  i  w  jeziorach 
i  rzekach  licznych  ryb  nieprzebrana  obfitość.  Bacząc  na  te  korzyści  osiedlili 
się  tu  wcześnie  Niemcy,  podbili  miejscowych  Łotyszów  i  utworzyli  państwo 
potężue,  podobnie  jak  w  sąsiednich  Prusiech.  Cale  bursztynowe  wybrzeże  Bał- 
tyku dostało  się  w  ten  sposób  pod  panowanie  teutońskich  rycerzy,  a  Inflanty 
stanowiły  przednią  straż  tego  najazdu  germańskiego,  który  wciskając  się  klinem 
pomiędzy  ziemie  litewskie  i  Moskwę,  sięgał  po  władzę  nad  Pskowem  i  Nowo- 
grodem i  zagrażał  od  północy  dzierżawom  litewskim.  Handel  i  przemysł 
skupiał  się  jednak  w  okolicach  nadmorskich,  gdzie  miasta  Ryga,  Rewal  i  Narwa 
do  wielkiej  wzbiły  się  potęgi,  reszta  obszaru,  oddana  w  ręce  gospodarczych 
i  zapobiegliwych  komturów,  najeżona  warownymi  zamkami,  dostarczała  płodów 
surowych  dla  utrzymania  głodnej  rzeszy  przybyszów.  Ludność  miejscowa,  Ło- 
tysze i  Estowie,  pogrążona  w  ciemnocie,  tworzyła  rodzaj  niewolników,  upra- 
wiających rozległe  latyfundia  arcybiskupie,  zakonne  i  szlacheckie.  Uważani  za 
własność  pańską,  traktowani  na  równi  z  zwierzętami,  odarci  ze  wszystkiego, 
pałali  oni  nieubłaganą  ku  swoim  ciemiężycielom  nienawiścią,  nawet  gdy  umie- 
rali, „tedy  przyjaciele  ich  do  grobu  siekierę  na  Niemce  kładli,  a  przytem 
kładli  strawy  i  trunku  i  trochę  pieniędzy,  a  śpiewali  z  płaczem:  Idź  niebożę 
z  nędze  tego  świata  na  lepszy  świat,  gdzie  Niemcy  tobie  panować  nie  będą, 
ale  ty  im  panować  będziesz". 

Porządek  taki  trzymał  się  tak  długo,  jak  długo  zakon  kawalerów  mie- 
czowych rósł  w  siłę  i  potęgę,  jak  długo  miał  silny  punkt  oparcia  w  państwie 
krzyżackiem  nad  dolną  Wisłą.  Klęska  zakonu  niemieckiego  zachwiała  egzy- 
stencyą  inflanckich  rycerzy,  a  reformacya  podkopała  do  reszty  podwaliny  tej 
sztucznej  budowy.  Podobnie  jak  krzyżacy  tak  i  kawalerowie  mieczowi  stracili 
racyą  bytu  od  czasu  nawrócenia  Litwy  i  zwrócili  wszelkie  starania  swoje  ku 
utrzymaniu  zajętych  dawniej  posiadłości,  które  im  zapewniały  życie  dostatnie 
i  od  trosk  codziennych  wolne.  Nastąpił  więc  naturalny  w  takich  warunkach 
rozkład  organizmu  zakonnego:  państwo  urządzone  podług  najlepszych  wzorów 
średniowiecznych,  rozbijało  się  na  atomy,  każdy  ratował  z  ogólnego  rozbicia 
co  mógł  dla  siebie  i  dla  swojej  egzystencyi.  Obawiano  się  tylko,  aby  tej 
likwidacyi  nie  przeszkodził  jaki  przedsiębiorczy  dynasta  niemiecki,  który  po- 
dobnie jak  Albrecht  brandenburski,  mógłby  był  Inflanty  przekształcić  na  pań- 
stwo świeckie  i  zniweczyć  przez  to  prywatne  zabiegi  eksmnichów  rycerzy. 
Obawa  ta  zaś  była  tern  więcej  uzasadniona,  gdy  na  stolicy  arcybiskupiej 
w  Rydze  zasiadał  podówczas  margrabia  Wilhelm,  brat  rodzony  księcia  pru- 
skiego a  cioteczny  Zygmunta  Augusta.  Łatwo  więc  pojąć  dlaczego  na  zjeździe 
w  Wolmarze  w  roku  1546  postanowiono,  aby  żaden  stan  nie  przybierał 
sobie  koadyutora  z  pomiędzy  książąt  niemieckich.  Zdawało  się  Inflantczy- 
kom, że  w  ten  sposób  pozbędą  się  raz  na  zawsze  awanturników  niemieckich 
i  samodzielność  swoją  ocalą.  Marne  to  były  nadzieje,  bo  już  wszyscy  sąsiedzi, 
spoglądający  głodnem  okiem  na  spadek  po  kawalerach  mieczowych,  czekali 
tylko  chwili  sposobnej,  aby  Inflanty  dla  siebie  zagarnąć.  Interesowane  tu  były 
i  Dania  i  Szwecya  i  Moskwa  i  Polska  i  nawet    oddalona    Anglia,   dla    której 


—     639     - 


tai  M  względów   handlowych  nie  modo  być  obojetnem,  kto  zagarnie  spuściznę 
po  zakonnikach  inflanckich.  Ale  obok  tej  rzeszy  pretendentów  bliższych  i  dal- 


Anna  Jagiellonka. 

szych  był  jeszcze  jeden  współzawodnik  cichy  i  zapobiegliwy  t.  j.  dom  bran- 
denburski Usadowiwszy  się  raz  w  Prusiech,  nad  morzeni  Bałtyckiem,  dążył 
on  wytrwale  do  rozszerzenia    posiadłości    swoich  w  tym  kierunku.     Eksmistrz 


—     640     — 

krzyżacki  Albrecht  wydał  jedyną  córkę  swoją  za  Jana  Albrechta  księcia  me- 
klemburskiego  i  pozyskał  sobie  tym  sposobem  ważny  punkt  oparcia  w  zacho- 
dniej stronie  Bałtyku,  obecnie  miała  przyjść  kolej  na  Inflanty,  które  stanowiły 
do  niedawna  właściwie  jeden  organizm  z  zakonem  niemieckim.  W  tym  celu 
przybrał  sobie  arcybiskup  rygski  księcia  Krzysztofa  meklemburskiego  za  koa- 
dyutora.  Arcybiskupstwo  więc,  a  z  niem  razem  i  znaczna  część  Inflant  prze- 
chodziła tą  drogą  niejako  na  własność  dziedziczną  dwóch  rodzin,  ściśle  ze  sobą 
związanych.  Stanąwszy  raz  silnie  na  ziemi  inflanckiej,  mogli  ci  książęta  naśla- 
dować przykład  Albrechta  i  z  sekularyzowanego  arcybiskupstwa  utworzyć 
księstwo,  któreby  pochłonęło  i  dzierżawy  kawalerów  mieczowych  i  całe 
Inflanty.  Zrozumieli  to  dobrze  zakonnicy  i  wzięli  się  energicznie  do  obrony. 
Stary  mistrz  Henryk  von  Galen  mianował  koadyutorem  swoim  Wilhelma 
Furstenberga,  komtura  felińskiego,  człowieka  gwałtownego  i  ambitnego,  a  ten 
pozyskawszy  sobie  biskupów  inflanckich,  rozesłał  posłów  do  Niemiec,  aby 
ściągnąć  stamtąd  posiłki  i  zgnieść  arcybiskupa.  Miał  wprawdzie  i  arcybiskup 
swoich  przyjaciół  w  kapitule  zakonnej,  należał  do  nich  przedewszystkiem  mar- 
szałek Kasper  Munster,  dotknięty  mocno  owem  nagłem  wyniesieniem  Fursten- 
berga i  stąd  na  niego  zawzięty,  ale  Furstenberg  opanował  Dynamindę,  mar- 
szałka wrypędził  i  przejąwszy  list  szyfrowany  arcybiskupa  do  księcia  pruskiego 
zwrócił  się  już  otwarcie  przeciw  Wilhelmowi,  który  i  postanowienia  wolmar- 
skiego  zjazdu  pogwałcił  i  z  bratem  swoim  Albrechtem  knuł  spiski  na  zgubę 
zakonu. 

Zagrożony  w  ten  sposób  arcybiskup  szukał  pomocy  w  Polsce.  Byli  bo- 
wiem królowie  polscy  oddawna  już  protektorami  arcybiskupstwa  rygskiego, 
a  jakkolwiek  do  spraw  inflanckich  mało  się  mieszali,  to  w  chwili  obecnej, 
gdy  chodziło  o  posiadanie  całej  tej  prowincyi  i  o  los  ciotecznego  brata  kró- 
lewskiego, zdawało  się,  że  i  Zygmunt  August  obojętnym  nie  będzie.  Nieskorym 
okazywał  on  się  wprawdzie  do  popierania  swoich  brandenburskich  kuzynów, 
dla  starego  Albrechta  miał  wiele  przyjaźni  i  szacunku,  a  jednak  mimoto  trzymał 
go  ściśle  w  klubach  należnego  dla  Polski  posłuszeństwa,1)  ale  w  Inflantach 
było  inaczej.  Tu  polityka  nakazywała  popierać  mniej  niebezpiecznego  współ- 
zawodnika, aby  nie  dopuścić  do  zaboru  przez  mocarstwa  ościenne  tak  wTażnej 
dla  Rzeczypospolitej  prowincyi.  Kiedy  więc  i  Munster  wypędzony  z  Inflant 
i  arcybiskup  zwrócili  się  do  króla,  wysłał  Zygmunt  do  Furstenberga  Jana 
z  Domianowa,  biskupa  żmudzkiego,  i  Kaspra  Łąckiego  z  przedstawieniami 
pokojowymi.  Ale  mistrz  mało  ważył  sobie  tę  interwencyą,  Łącki  został  zamor- 
dowany przez  wójta  rzeżyckiego,  a  Furstenberg  obiegł  arcybiskupa  w  Koken- 
hauzie  i  zdobywszy  tę  twierdzę  i  Wilhelma  i  koadyutora  wtrącił  do  więzienia. 
Wiadomość  o  tym  gwałcie,  a  szczególniej  o  zamordowaniu  posła  polskiego, 
wywołała  niesłychane  oburzenie  w  Polsce  i  skłoniła  króla  do  energicznego 
działania.  Pomimo  niechęci  Litwinów,  którzy  Moskwy  się  obawiali,  zebrał 
Zygmunt  August  ogromne,  bo  stutysięczne  wojsko  i  odrzuciwszy  pośrednictwo 
duńskie,  wkroczył  do  Inflant.  Przestraszył  się  Furstenberg  takiej  potęgi  i  prosił 

*)  Pawiński:  Sprawy  Prus  książęcych.  Wstęp. 


—     641     — 

o  pokuj,  a  król  w  polityce,  jak  zwykle,  ostrożny,  zaniechał  wojny.  Przybył 
zatem  mistrz  z  arcybiskupem  rygskim  i  koadyutorem  jego  do  obozu  polskiego 
pod  Pozwolem,  na  kolanach  przeprosił  króla,  zgodził  się  na  zniesienie  uchwały 
wolmarskiej  i  na  koadyutorstwo  księcia  Krzysztofa  i  zawarł  z  Rzeczypospolitą 
zaczepno-odporne  przymierze  przeciw  Moskwie,  która  rościła  sobie  pretensye 
do  Dorpatu  i  domagała  się  odbudowania  cerkwi  zburzouych  w  Rydze.  Ale 
właśnie  to  poddanie  się  woli  królewskiej  ze  strony  Inflantczyków  i  to  zwy- 
cięstwo Polski  obudziło  zazdrość  i  niepokój  w  Iwanie  Groźnym,  bo  jeżeli  posia- 
danie Inflant  nie  było  obojętnem  dla  Rzeczypospolitej,  to  dla  Moskwy  miały 
te  ziemie  nieocenione  znaczenie  pod  względem  handlowym  i  cywilizacyjnym, 
tędy  bowiem  tylko  otwierała  się  caratowi  w  owych  czasach  droga  do  związków 
z  zachodem,  od  którego  zresztą  odcinały  go  zupełnie  posiadłości  polskie. 
Uprzedzić  zatem  Polskę  i  usadowić  się  w  Inflantach  było  teraz  głównem  zada- 
niem polityki  moskiewskiej.  Napróżno  starał  się  Furstenberg  o  rozejm  w  Mo- 
skwie, zabiegi  jego  rozbiły  się  o  wygórowane  żądania  Iwana,  tymczasem  wojska 
carskie  wkroczyły  do  Inflant  i  w  roku  1558  zdobyły  Dorpat.  Mistrz  zniechę- 
cony tern  wszystkiem,  złożył  godność  swoją  w  ręce  Gotarda  Kettlera,  chylą- 
cego się  ku  Polsce.  Ale  i  Kettlera  położenie  nie  było  lepsze.  Zygmunt  August 
bowiem  nie  mógł  i  nie  chciał  udzielić  Inflantczykom  skutecznej  pomocy,  raz 
dlatego,  że  był  związany  rozejmem  pięcioletnim  z  Moskwą,  a  potem  i  z  tego 
powodu  także,  że  w  tej  chwili  powstały  zawikłania  polityczne  i  burze  wewnę- 
trzne, wobec  których  rozpoczęcie  wojny  na  tak  wielkie  rozmiary  było  niepo- 
dobnem.  Powrót  Izabelli  i  Jana  Zygmunta  do  Węgier  oziębił  znacznie  przy- 
jazne stosunki  pomiędzy  domem  rakuskim  a  Polska  i  Habsburgowie  zaczęli 
okazywać  królowi  jawną  niechęć  w  sprawie  barskiej,  pruskiej  i  inflanckiej. 
W  tej  chwili,  było  to  w  roku  1558,  zapadła  królowa  Katarzyna  ciężko  na 
zdrowiu;  były  to  początki  owej  strasznej  i  wstrętnej  choroby,  która  Zygmunta 
Augusta  zupełnie  do  żony  zraziła  i  stała  się  powodem  ostatecznego  rozbicia 
i  tak  już  nadwątlonego  związku  małżeńskiego.  Straciwszy  nadzieję  uzyskania 
potomstwa  i  przewidując  trafnie  klęski,  jakie  na  Rzeczpospolita  sprowadzić 
mogła  przyszła  elekcya,  postanowił  król  uregulować  w  drodze  ustawodawczej 
sprawę  wyboru  swego  następcy.  Zygmunt  I  wydał  wprawdzie  na  usilne  żądanie 
posłów  w  roku  1538  konstytucyą,  która  zastrzegała,  że  w  razie  śmierci  króla 
elekcya  ma  się  odbyć  na  seimie  i  że  biorą  w  niej  udział  wszyscy  obecni  senatorowie 
i  posłowie, ')  ale  ustawa  ta,  zbyt  ogólnikowa  i  niejasna,  wymagała  koniecznie 
dokładniejszego  określenia.  Nadto  pomiędzy  szlachtą  zaczęły  od  pewnego  czasu 
obiegać  wieści,  że  król  z  domem  austryackim  zawarł  jakieś  pakta  pod  wzglę- 
dem następstwa,  a  jakkolwiek  plotki  te  żadnej  nie  miały  podstawy,  to  Zy- 
gmunt August  poczuwał  się  tern  więcej  do  obowiązku  kwestyą  postawić  jasno 
i  podejrzeniom  tego  rodzaju  tamę  położyć.  „Widzę,  mówił  on  na  sejmie,  że  mi 
tego  żyda  chcecie  zagrześć,  a  ja  się  chcę  o  nim  dowiedzieć  i  w  niwecz  się  wdać  nie 
chcę  ani  sprawować,  aż  mi  powiecie,  bo  ja  nie  umiem  zdradzać  Rzeczypospolitej". 
Obok  uregulowania  elekcyi  miał  sejm  załatwić  się  także  i  z  egzekucyą,  w  przede- 

*)  Vol.  leg.  I,  254. 


—     642     — 

duiu  zatem  tak  ważnych  i  doniosłych  dla  państwa  całego  wypadków  nie  mógł  król 
chyba  rzucać  się  w  wir  wojny  wielkiej,  wymagającej  skupienia  i  wytężenia  wszyst- 
kich sił  narodowych.  Roztropność  nakazywała  pierwiej  uporządkować  sprawy 
wewnętrzne  i  wyjaśnić  stosunek  Inflantczyków  do  Polski.  Nie  ulega  wątpli- 
wości, że  Zygmunt  August  i  jego  doradcy  oceniali  bardzo  dobrze  korzyści, 
jakie  posiadanie  Inflant  Rzeczypospolitej  przynieść  mogło.  Podkanclerzy  Mysz- 
kowski mniemał,  że  „może  i  do  tego  przyjść,  że  na  morzu  będą  polskie 
okręty,  a  zatem  pruska  ziemia  i  miasta  nad  morzem  w  kleszczeby  ujęte  były, 
a  król  duński  ciszejby  siedział  niż  teraz  siedzi",1)  owo  „dominium  maris 
Baltici"  pojmowali  więc  tak  dobrze  polscy  statyści  jak  duńscy  i  szwedzcy, 
ale  dążąc  do  niego,  trzeba  było  mieć  wprzód  pewność,  że  Inflantczycy  sami 
do  zmian  skłonni  i  pomiędzy  sobą  rozerwani,  nie  będą  tym  zamiarom  prze- 
szkadać,  że  przyjmą  chętniej  zwierzchnictwo  Rzeczypospolitej  niż  jarzmo 
moskiewskie  lub  opiekę  skandynawskich  władców.  Tego  pragnął  Zygmunt 
August  i  wytrwałość  jego  odniosła  wkońcu  tryumf  świetny.  Bo  gdy  w  r.  1559 
nowe  wojska  moskiewskie  straszliwie  spustoczyły  Inflanty,  a  Kettler  napróżno 
starał  się  o  pomoc  w  Niemczech,  w  Szwecyi  i  w  Danii,  oddały  się  stany 
inflanckie  24.  czerwca  1559  roku  Rzeczypospolitej  w  opiekę  i  odstąpiły  kró- 
lowi południową  część  kraju,  od  granie  Litwy  wzdłuż  Dźwiny  aż  do  Aszeradu. 
Zygmunt  August  zobowiązał  się  natomiast  utrzymać  swoich  poddanych  inflan- 
ckich przy  dotychczasowych  praAyach  i  przywilejach  i  bronić  całej  ziemi  tak 
długo,  dokąd  pokój  z  Moskwą  do  skutku  nie  przyjdzie.  Cały  ten  układ,  roz- 
szerzający właściwie  posiadłości  polsko-litewskie  aż  po  brzegi  Bałtyku, 
zawierał  Zygmunt  nie  jako  król  polski,  ale  jako  wielki  książę  litewski,  bo 
krótkowidząca  polityka  szlachecka  nie  mogła  żadną  miarą  dopatrzeć  się  w  za- 
wojowaniu Inflant  znacznych  dla  siebie  korzyści,  bo  rywalizując  z  Litwą  nie 
chciała  przyłożyć  ręki  do  tego,  co  podług  jej  wyobrażeń,  leżało  w  sferze 
interesów  litewskich.  Niemało  wpłynęło  na  ten  kierunek  w  polityce  polskiej 
rozgoryczenie  umysłów,  wywołane  ostatnią  sesyą  sejmową.  Sejm  zebrał  się 
20.  listopada  1558  roku  w  Piotrkowie  i  miał,  jak  wspomniano,  wielkie  przed 
sobą  zadania:  miał  przeprowadzić  egzekucyę,  a  więc  zbadać  prawa  i  statuta, 
aby  usunąć  wszystko  co  przeciw  nim  wykraczało,  miał  radzić  o  sprawach 
religijnych,  miał  wreszcie  uporządkować  elekcyą.  Rozpoczęto  pracę  od  prze- 
glądu praw,  od  statutu  Kazimierza  Wielkiego  i  tu  odrazu  zwrócili  innowiercy 
ostrze  opozycyi  swojej  przeciw  duchowieństwu.  Uderzono  na  jurysdykcyę 
duchowną,  która  posługując  się  prawem  obcem  (kanonicznem)  na  cześć  i  mienie 
szlachty  nastaje,  domagano  się,  aby  sołtysi  dóbr  duchownych  obowiązani  byli 
do  służby  wojskowej  tak  jak  to  statut  Kazimierza  Wielkiego  przepisał,2)  ba 
żądano  nawet  wykluczenia  biskupów  od  elekcyi,  gdyż  papieżowi  przysięgają 
na  wierność  i  będą  się  starali  przeprowadzić  wybór  takiego  monarchy,  jakiego 
Stolica  apostolska  za  najdogodniejszego  dla  siebie  uważać  będzie.  Wszystkie 
te  zarzuty  i  postulała    wytoczył  w  izbie  Hieronim  Ossoliński  w  długiej,  umie- 


*)  Górnicki:  Dzieje  w  Koronie  etc,  str.  120. 
»)  Helcel:  Pomniki  I,  52. 


—     643     — 

jętnie  ułożonej  i  cytatami  prawnemi  nastrzępionej  mowie,  a  skończył  tem,  że 
dopóki  biskupi  obcym  będą  ulegać  panom,  nie  mogą  być  uważani  za  jedno 
ciało  z  senatem  i  szlachtą.  Jeżeli  si<;  zaś  przysięgi  tej  wyrzekną  i  do  prawa 
pospolitego  zastosują,  natenczas  szlachta  w  zgodzie  i  miłości  z  nimi  trwać 
będzie.  Biskupi  nie  dali  czekać  długo  na  odpowiedź  swoją;  przemawiał  Zebrzy- 
dowski, jak  zwykle  gwałtownie,  ubolewał  Noskowski,  biskup  płocki,  nad  owem 
rugowaniem  biskupów  z  senatu,  łagodził  całą  sprawę  Uchański,  nominat 
kujawski,  dotąd  jeszcze  przez  Rzym  nie  potwierdzony  dla  wątpliwej  swojej 
prawowierności.  Inaczej  jednak  poszły  rzeczy  w  senacie,  który  wraz  z  królem 
nad  odpowiedzią  dla  posłów  się  naradzał.  Przerębski,  od  kilku  dni  na  miejsce 
zmarłego  Dzierzgowskiego  prymasem  mianowany,  oświadczył  imieniem  bisku- 
pów, że  spory  swoje  z  świeckimi  gotowi  są  duchowni  oddać  pod  rozstrzy- 
gnięcie rady  senatu  i  że  biskupi  jurysdykcyą  wykonywać  będą  w  granicach 
praw  obowiązujących,  a  nawet  ustąpią  w  tem,  w  czem  im  się  ustąpić  godzi. 
Senatorowie  mniemali,  że  spory  religijne  najsnadniej  załatwić  można  na  soborze 
narodowym,  przychylili  się  do  tego  zdania  i  biskupi,  szczególnie  Uchański, 
ale  zaprotestował  nuncyusz  grożąc,  że  w  razie  uchwalenia  soboru  narodowego 
natychmiast  Polskę  opuści.  Gorszego  losu  jeszcze  doznał  projekt  elekcyjny; 
szlachta  zażądała,  aby  na  sejm  elekcyjny  wybierauo  poczwórną  ilość  posłów 
i  aby  głosy  ich  stały  na  równi  z  głosami  senatorskimi.  Senatorowie  odrzucili 
ten  projekt,  innego  nie  wnieśli,  lecz  postanowili  trzymać  się  przywileju 
Zygmunta  I,  który  właśnie  z  powodu  swej  niejasności  był  dla  możnowładztwa 
o  wiele  korzystniejszym.  W  ten  sposób  zaprzepaszczono  z  pobudek  czysto 
samolubnych  jedną  z  najważniejszych  reform  i  wydano  Rzeczpospolitą  na  łup 
ambicyom  prywatnym  i  intrygom  mocarstw  ościennych.  A  i  egzekucya  także, 
połączona  ściśle  z  kwestyą  religijną,  nie  mogła  odnieść  zamierzonego  skutku, 
sejm  rozszedł  się  nic  nie  zdziaławszy,  interim  trwał  dalej,  wszystko  zresztą 
miało  pozostać  w  tym  stanie,  w  jakim  było  przed  sejmem.  W  takich  warun- 
kach nie  mogło  być  mowy  o  sprawie  inflanckiej,  król  traktował  ją  za  stano- 
wisko czysto  litewskiego  interesu,  nie  spieszył  się  wcale,  czekał  tak  jak 
poprzednio,  chwili  stosownej,  aby  całe  Inflanty  zagarnąć.  Tymczasem  w  myśl 
układu  z  roku  1559  obsadził  kniaź  Aleksander  Połubiński  południową  część 
Inflant  wojskiem  litewskiem,  a  do  Moskwy  pojechał  Marcin  Wołodkowicz, 
aby  Iwana  skłonić  do  ustąpienia  z  ziemi  inflanckiej.  Iuterwencya  ta  nie  po- 
parta orężem,  nie  odniosła  oczywiście  żadnego  skutku,  a  tymczasem  rosły 
trudności  coraz  większe,  cesarz  patrzył  krzywo  na  rozpościeranie  się  wpływu 
polskiego  w  Inflantach,  bo  miał  oddawna  władzę  zwierzchniczą  nad  zakonem, 
król  duński,  Fryderyk  II,  zazdrosny  o  panowanie  na  morzu  Bałtyckiem,  nabył 
biskupstwo  ozylskie  i  piltyńskie  i  osadził  tam  brata  swego  Magnusa,  Gustaw 
Waza  wreszcie,  a  po  jego  śmierci  w  roku  1560,  syn  i  następca  Eryk  XIV 
dążył  do  opanowania  Rewia  i  Estonii,  słowem  ze  wszystkich  stron  nagle 
zgłosili  się  rozmaici  pretendenci  do  spadku  po  zakonie.  Jakoż  w  roku  1561 
poddali  się  Rewlanie  Szwedom,  a  równocześnie  papież  Pius  IV  postanowił  na- 
wiązać stosunki  z  carem,  aby  go  skłonić  do  obesłania  soboru  powszechnego. 
Okoliczności    te  skłoniły    Zygmunta    Augusta    do    energiczniejszego    działania; 


—     644     — 

wzbronił  więc  najpierw  posłowi  papieskiemu  Canobiowi,  który  przybył  do 
Wilna,  dalszej  podróży  na  dwór  carski,  a  do  Inflant  wysłał  wojsko  pod  do- 
wództwem Radziwiłła  Czarnego.  Radziwiłł  zastał  Inflantczyków  jak  zawsze 
niezgodnych  pomiędzy  sobą,  Duńczyków  i  Szwedów  rozpościerających  się  po 
kraju,  Moskwę  zyskującą  coraz  więcej  zwolenników  wśród  znękanej  wojną 
ludności.  Nie  namyślając  się  zatem  długo,  zwołał  reprezentantów  inflanckich 
na  zjazd  do  obozu  swego  pod  Rygą,  przedstawił  im  rozpaczliwe  ich  położenie 
i  zażądał  stanowczej  decyzyi.  Po  kilkudniowej  naradzie  postanowili  Inflantczycy 
poddać  się  królowi  polskiemu;  przemawiał  za  tern  arcybiskup,  popierał  go 
mistrz  Kettler,  zgodzili  się  wreszcie  i  Ryżauie.  We  wrześniu  roku  1561  wy- 
słano w  tym  celu  uroczyste  poselstwo  do  Wilna,  a  dnia  28.  listopada  nastą- 
piło ostateczne  przyłączenie  ziem  inflanckich  do  Polski.  Gotard  Kettler,  który 
podobnie  jak  Albrecht  brandenburski  habit  zrzucił  i  przyjął  wyznanie  luter- 
skie,  otrzymał  tytuł  książęcy  i  prawem  lennem  dla  siebie  i  męskich  następców 
swoich  Kurlandyą  i  Semigalią,  prawo  bicia  monety  z  herbem  polskim  i  litew- 
skim z  jednej,  a  swoim  z  drugiej  strony,  godność  namiestnika  królewskiego 
i  wolne  rybołówstwo  na  rzece  Dźwinie.  Oprócz  tego  przyrzekł  król  Inflantczy- 
kom wolność  wyznania  augsburskiego,  potwierdził  Ryżanom  i  szlachcie  ich 
przywileje,  zobowiązał  się  urzędy  obsadzać  tylko  Inflantczykami  i  uwolnił 
księcia  i  szlachtę  od  wszelkich  ciężarów  wojennych.  W  ten  sposób  stanęła 
Polska,  dzięki  wytrwałej  i  roztropnej  polityce  królewskiej,  silnie  nad  Bałty- 
kiem, zamknęła  na  długie  lata  Moskwie  drogę  do  morza,  otworzyła  dla  krajów 
litewskich  nowy  szlak  handlowy  i  zyskała  możność  stworzenia  własnej  potęgi 
morskiej.  Jak  znacznym  i  ważnym  był  ten  nabytek,  świadczą  zabiegi  mocarstw 
interesowanych  w  sprawie  inflanckiej.  Nagle  bowiem  zjawiają  się  na  dworze 
polskim  konkurenci  do  królewien  Anny  i  Katarzyny;  car  Iwan,  Magnus  i  Jan 
książę  finlaudzki,  bracia  Eryka  XIV,  a  każdy  z  nich  myśli  o  tem,  aby  za 
wiano  Inflanty  otrzymać.  Król,  któremu  leżało  na  sercu  postanowienie  sióstr 
osieroconych  i  starzejących  się,  odrzucił  oczywiście  propozycyą  Iwana,  ale  dla 
dwóch  innych  kandydatów  okazał  się  względniejszym.  Mimo  znacznej  różnicy 
wieku  pomiędzy  Anną  a  Magnusem  byłoby  prawdopodobnie  to  podwójne  mał- 
żeństwo przyszło  do  skutku,  gdyby  nie  intrygi  Eryka.  Król  ten  bowiem,  oba- 
wiając się,  aby  bracia  jego  rodzinnymi  związkami  z  Zygmuntem  Augustem 
połączeni,  przeciw  niemu  się  nie  zwrócili,  skłonił  Magnusa  do  zaniechania 
małżeństwa,  a  Janowi,  który  już  do  Gdańska  pojechał,  nakazał  surowo  natych- 
miast powracać  do  Szwecyi.  Ale  Jan  nie  dał  się  odwieść  od  raz  powziętego 
zamiaru,  zadaleko  bowiem  zaszły  jego  starania  i  układy.  Książe  wypożyczył 
Zygmuntowi  Augustowi  120.000  talarów,  za  co  wziął  w  zastaw  zamki  inflan- 
ckie Karkus  i  Helmet,  bolało  go  zresztą  niewątpliwie  owo  odstąpienie  brata 
Magnusa,  wiec  wytrwał.  Ale  za  to  na  dworze  polskim  powstały  nowe  tru- 
dności: król  wahał  się  wbrew  zwyczajowi  jagiellońskiego  domu  oddać  młodszą 
siostrę  przed  starszą.  Wtedy  królewna  Anna  sama  usunęła  z  właściwą  sobie 
szlachetnością  skrupuły  brata  i  małżeństwo  przyszło  do  skutku  w  roku  1562. 
Zaledwie  jednak  małżonkowie  po  długiej  i  uciążliwej  podróży  przybyli  do  Fin- 
landyi,  kiedy  Eryk  podrażniony  owym  związkiem  brata  z  Jagiellonami,  polecił 


—     645     — 

stanom  finlandzkim,  aby  wypowiedziały  posłuszeństwo  księciu  Janowi,  wysłał 
wojsko,  obiegł  od  lądu  i  morza  parę  książęcą  w  Abo,  zmusił  miasto  do  pod- 
dania się  i  osadził  Katarzynę  wraz  z  mężem  w  ciasnem  więzieniu  na  zamku 
grypsholmskim. 

Sprawy  wołoskie.  —  Polityka  austryacka.  —  Wojna  z  Moskwą.  — 
Unia  lubelska  w  roku  1569.  —  Śmierć  Zygmunta  Augusta.  Jeżeli  przyłą- 
czenie Inflant  do  Polski  wywołało  zazdrość  i  niezadowolenie  państw  półno- 
cnych, to  i  cesarz  Ferdynand  I  czuł  się  niemniej  dotkniętym  polityką  kró- 
lewską w  sprawie  inflanckiej.  Nie  miał  on  wprawdzie  słusznego  powodu 
uskarżać  się  na  postępowanie  Zygmunta  Augusta,  gdy  sam  upadającego  zakonu 
ratować  nie  mógł,  ale  że  wtedy  właśnie  rozmaite  okoliczności  złożyły  się  na 
oziębienie  stosunków  pomiędzy  Wiedniem  a  Polską,  więc  i  owa  okupacya 
ziemi  inflanckiej  nabierała  szczególniejszego  znaczenia.  W  Węgrzech  bowiem 
zaczął  Jan  Zygmunt  po  śmierci  matki  (Izabella  umarła  w  roku  1559)  używać 
tytułu  „obranego  króla  węgierskiego",  a  z  Polski  dochodziły  coraz  smutniejsze 
wiadomości  o  złem  pożyciu  Zygmunta  Augusta  z  królową  Katarzyną.  Wobec 
tego  zajął  dwór  wiedeński  nieprzychylne  dla  Polski  stanowisko  w  sprawie 
pruskiej,  barskiej  i  inflanckiej  i  postanowił  u  granic  południowych  Rzeczy- 
pospolitej wzniecić  niepokoje  dla  króla  i  niewygodne  i  niebezpieczne. 

Jakoś  około  roku  1558  „przywąkronił"  się  do  Polski  Heraklides  Bazy- 
likus,  mianujący  się  synem  despota  wyspy  Samos.  Człowiek  zręczny,  bywały 
po  świecie,  polyglotta  taki,  że  i  po  włosku  i  po  niemiecku  i  po  łacinie  i  po 
grecku  i  innymi  językami  rozmówić  się  umiał,  ćwiczony  na  niemieckich  uni- 
wersytetach, szukał  on  szczęścia  po  szerokim  świecie  i  nadawał  się  w  sam  raz 
do  odegrania  roli  dla  dworu  wiedeńskiego  pożądanej.  Teatrem  jego  czynów 
miała  być  Wołoszczyzua.  Sąsiedztwo  Wołochów  było  od  czasu  zwycięstwa 
pod  Obertynem  dość  spokojne.  Nie  ustawały  wprawdzie  w  tym  kraju  rewo- 
lucye  i  bójki  krwawe,  hospodarowie  strącali  się  co  chwila  z  tronu,  mordowali 
bez  litości  nieprzychylnych  sobie  bojarów,  uznawali  zwierzchnictwo  sułtanów, 
ale  przy  tern  wszystkiem  zawierali  przymierza  z  Rzecząpospolitą  i  pretensyj 
swoich  do  Pokucia  nie  wznawiali.  W  postępowaniu  tern  nie  było  ani  śladu 
szczerości,  w  Polsce  wiedziano  dobrze,  że  kupcy  wołoscy  jeżdżą  do  Moskwy, 
że  Czerńcy  ze  Świętej  Góry  zbierają  tam  jałmużnę1)  i  że  poza  tymi  stosunkami 
handlowymi,  poza  tą  żebraniną  mniszą,  kryje  się  myśl  jakiegoś  sojuszu  wołosko- 
moskiewskiego,  oczywiście  na  szkodę  Rzeczypospolitej.  Nikt  się  też  nie  łudził 
u  nas  ową  pozorną  uległością  hospodarów,  nikt  nie  wierzył  układom,  przy- 
rzeczeniom i  przysięgom  dygnitarzy  wołoskich, s)  ale  korzyści  wielkie,  jakie 
dawał  handel  z  Wołoszczyzną  i  wzgląd  na  Turcyą  zalecały  ostrożność  i  oglę- 
dność w  stosunkach  z  hospodarami.  Zawierano  więc  z  nimi  przymierza,  słu- 
chano cierpliwie  skarg  zwykle  nieuzasadnionych  i  kłamstwem  podpartych, 
a  tymczasem  strzeżono  pilnie  granic,  aby  się  uchronić  od  niespodziewanych 
napadów.  Zygmunt  August  trzymał  się  w  sprawach  wschodnich  tradycyonalnej 


')  Jabłonowski  Aleksander:  Sprawy  wołoskie  za  Jagiellonów.    Warszawa  1878.  Str.  132. 
s)  Orzechowski:  Annales  (wyd.  dobromilskie)  p.  143. 


—     646     — 

polityki  ojca,  t.  j.  pragnął  utrzymać  pokojowe  z  Turcyą  stosunki.  Nie  była  to 
taktyka  ani  tak  małoduszna,  ani  tak  krótkowidząca,  jakby  się  dziś  wydawało, 
bo  w  chwili,  gdy  cały  świat  chrześcijański,  nie  wyjmując  potężnej  Hiszpanii, 
drżał  przed  groźnym  Osmanów  orężem,  nie  mogła  Polska,  zatrudniona  na  pół- 
nocy i  na  wschodzie,  wyzywać  lekkomyślnie  do  walki  tak  potężnego  nieprzy- 
jaciela. A  jednak  trudno  było  nie  mieszać  się  zupełnie  do  spraw  wołoskich, 
kiedy  w  hospodarstwie  co  chwila  powtarzały  się  krwawe  rewolucye.  Ów 
Stefan  VIII,  ostatni  z  Drogoszyców  dynastyi,  co  z  Zygmuntem  Augustem  za- 
warł „wieczne"  przymierze,  zraził  sobie  niesłychanem  okrucieństwem  bojarów, 
którzy  uchodząc  tłumnie  z  kraju  w  Polsce  szukali  przytułku.  Pociągał  ich  tu 
nietylko  wzgląd  na  bezpieczeństwo  osobiste,  ale  i  wspólność  kultury.  Całe 
prawie  ówczesne  bojarstwo  wołoskie  było  słowiańskie,  używało  języka  ruskiego, 
wyznawało  obrządek  wschodni,  cerkiew  wołoska  zostawała  w  ścisłych  związ- 
kach z  sąsiednią  dyecezyą  halicko-lwowską,  narodowość  rumuńska  nie  istniała, 
języka  rumuńskiego  użyto  po  raz  pierwszy  dopiero  około  roku  1580  w  zbiorze 
kazań,  wydanych  w  siedmiogrodzkim  Braszowie  (Kronstadt).  Wobec  takich 
stosunków,  wobec  związków  handlowych  i  geograficznego  położenia  kraju, 
skłaniała  się  ludność  wołoska  od  niepamiętnych  czasów  ku  Polsce,  osiedlała 
się  tłumnie  na  podgórzu  karpackiem  i  w  czasach  ucisku  chroniła  się  pod  opiekę 
pogranicznych  starostów  polskich.  Tak  stało  się  i  teraz,  a  hetman  polny, 
Mikołaj  Sieniawski,  nie  omieszkał  z  tego  skorzystać,  wyprawił  się  na 
Wołoszczyznę,  strącił  z  tronu  Stefana  VIII  i  osadził  na  hospodarstwie  po- 
harnika  Piotra  Lepusnano,  który  w  Bakocie  na  Podolu  poddał  się  wraz 
z  wszystkimi  bojarami  pod  opiekę  i  zwierzchnictwo  Rzeczypospolitej  w  r.  1552. 
Ale  Zygmunt  August  unikając  wojny  z  Turcyą,  nie  uczynił  nic  dla  utwier- 
dzenia władzy  swojej  na  Wołoszczyźnie,  Sieniawskiemu  kazał  z  krajów  hospo- 
darskich  ustąpić  i  zadowolnił  się  tylko  odnowieniem  wiecznego  przymierza 
z  wojewodą.  Ten,  wierny  swojej  polityce,  utrzymywał  wprawdzie  z  sąsiednią 
Rusią  jak  najlepsze  stosunki,  we  Lwowie  wystawił  własnym  niemal  sumptem 
cerkiew,  stąd  „wołoską"  zwaną,  posłał  biskupa  mołdawskiego,  aby  ją  po- 
święcił, ale  w  państwie  swojem  rządził  na  wzór  Stefana  okrutnie,  wcale  nie 
po  chrześcijańsku.  Wynikły  z  tego  nowe  rozruchy  i  wtedy  wystąpił  Heraklides. 
Bawiąc  w  Polsce  podczas  wyprawy  pozwolskiej  Zygmunta  Augusta,  poznał  on 
stosunki,  wszedł  w  ścisłe  związki  z  protestantami  i  znalazł  gorliwego  uczestnika 
swoich  zamiarów  w  Olbrachcie  Łaskim.  Był  ten  Olbracht  synem  znanego  nam 
już  Hieronima,  odziedziczył  po  ojcu  znaczne  dobra  na  Węgrzech  z  zamkiem 
keszmarskim,  pomnożył  fortunę  posagiem  pierwszej  żony  swojej  Węgierki, 
Katarzyny  Seredy,  i  wstąpił  w  służbę  rakuskiego  domu.  Ferdynand  I,  jużto 
ze  względu  na  „wierne  służby"  Hieronima,  iużteż  szukając  dla  swoich  planów 
dynastycznych  poparcia  w  Polsce,  przyjął  chętnie  młodego  magnata  i  prze- 
znaczył go  na  sekretarza  królowej  Katarzyny. l)  Jakie  usługi  oddał  na  tern 
stanowisku    Habsburgom?    nie  wiemy,  ale  kiedy    potrzeba    było    wzniecić  nie- 


')  Sokołowski  August:  Olbracht  Łaski  (Przegląd  polski  z  roku  1882).  Kraushar  Aleks.: 
Olbracht  Łaski,  wojewoda  sieradzki,  II  tomy.  Warszawa  i  Kraków  1882. 


—     647     — 

pokój  na  Wołoszczyźnie,  znalazł  się  Łaski  u  boku  Heraklidesa,  dopomógł  mu 
do  wypędzenia  Lepusnana  i  zajął  warowny  Chocim,  jako  zastaw  za  koszta 
wojenne.  Tak  rozpoczęły  się  owe  samowolne  wyprawy  panów  polskich,  kom- 
promitujące politykę  królewską  wobec  świata  i  ściągające  na  Rzeczpospolitą 
mściwy  oręż  Osmanów.  Za  jedną  poszły  wnet  następne.  Heraklides  nie  utrzymał 
się  bowiem  długo  na  tronie.  Wbrew  radom  Łaskiego  jął  on  po  roku  „ciężkie 
pobory  na  Wołochy  ustanawiać  i  angarye  niemałe  na  nie  wnosić,  ktemu 
kościoły  odzierać  i  na  pieniądze  się  fundować".  Odstąpił  go  więc  Łaski,  od- 
stąpili bojarowie  wołoscy,  zjawił  się  pretendent  nowy  Stefan  Tomża,  który 
Heraklida  obiegł  w  Soczawie.  Na  pomoc  uciśnionemu  pospieszył  skłonny  „do 
wszelkiego  kozakowania"  kniaź  Dymitr  Wiśniowiecki  i  Łaski.  Dymitr  nie  cze- 
kając Łaskiego,  każe  się  sam  obrać  hospodarem,  ale  pobity  przez  Tomżę 
i  wzięty  do  niewoli,  ginie  okropną  śmiercią  w  Konstantynopolu,  jeńcy  polscy, 
towarzysze  jego  niedoli,  wracają  z  obciętymi  uszami  i  nosami  do  obozu  Łaskiego, 
Heraklidesa  morduje  Tomża  własną  ręką  i  obejmuje  rządy  nad  Wołoszczyzną 
jako  Stefan  IX.  Panowanie  jego  nie  trwało  także  długo,  z  pomocą  turecką 
wrócił  Aleksander  IV  (Lepusnano),  Tomża  ratował  się  ucieczką  do  Węgier, 
ale  w  drodze  pojmany  przez  Jazłowieckiego,  dał  gardło  we  Lwowie,  ścięty 
z  rozkazu  Zygmunta  Augusta. 

Królowi  przychodziło  to  „kozakowanie"  magnatów  polskich  bardzo  nie 
w  porę.  Zajęty  sprawą  inflancką,  przewidujący  wojnę  moskiewską  i  szwedzką, 
obawiał  on  się  więcej  niż  kiedykolwiek  zatargów  z  Turcyą.  Oburzył  się  więc 
moeno  i  na  protestantów  i  na  intrygi  rakuskie  i  tę  niechęć  swoją  dotkliwie 
dał  uczuć  królowej  Katarzynie.  Osadzona  niebawnie  w  Radomiu  i  opuszczona 
od  męża,  padła  ona  ofiarą  polityki  sw^ego  domu  i  swojej  własnej.  Wśród 
takich  stosunków  gotowano  się  do  przyszłego  sejmu.  W  lecie  roku  1560  przybył 
do  Krakowa  nowy  nuncyusz  Berard,  biskup  kameryński,  który  miał  skłonić 
króla  do  obesłania  soboru  trydenckiego,  do  przywrócenia  jurysdykcyi  bisku- 
piej o  herezyą,  a  nadto  rozpatrzeć  sprawę  Uchańskiego.  Opatrzony  instrukcyą 
szczegółową  i  zalecającą  łagodne  postępowanie,  zoryentował  on  się  szybko 
w  stosunkach  miejscowych  i  wrolny  od  wszelkich  uprzedzeń,  obrał  drogę  zu- 
pełnie inną  niż  Lippomano.  Zasięgnął  przedewszystkiem  rady  doświadczonych 
senatorów,  Osieckiego,  Jordana  Spytka,  badał  ostrożnie  usposobienie  króla 
i  wkrótce  po  przybyciu  swojem  do  Polski  pisał  do  Rzymu,  że  Zygmunt  nigdy 
heretykiem  się  nie  głosi  i  że  innowiercy  polscy  mniej  od  niemieckich  zacięci, 
ustępują  łatwo  wobec  dowodów  trafiających  do  przekonania.1)  W  sprawie 
Uchańskiego  był  także  innego  zdania.  Spostrzegłszy,  że  prałat  ten  wolno- 
myślny  w  rzeczach  wiary,  zażywa  wielkiej  popularności  w  kraju  tak  pomiędzy 
katolikami  jak  i  innowiercami  i  że  biskupi  uważają  go  za  kolegę  swego  mimo 
pozwu,  jaki  mu  z  Rzymu  posłano,  mniemał,  że  należy  się  wstrzymać  od  wszel- 
kich kroków  gwałtownych  i  starać  się  raczej  o  pozyskanie  wpływowego 
biskupa.  Łagodna  ta  i  rozumna  polityka  zjednała  nuncyuszowi  odrazu  umysł  v 
i  zgotowała  jak  najlepsze    przyjęcie  na  dworze    królewskim  w  Wilnie.    Przy- 


')  Relacye  nuncyuszów  I,  88. 

45 


—     648     — 

bywał  on  tam  nadto  w  chwili,  gdy  Zygmunt  August  oburzony  za  wyprawo 
Heraklidesa  na  protestantów,  względniejszym  okazywał  się  dla  katolików,  jak- 
kolwiek nie  mógł  jeszcze  wyzwolić  się  z  pod  wpływów  Radziwiłła  Czarnego, 
gorącego  orędownika  heretyków.  Okoliczności  te  ułatwiły  nuncyuszowi  dzia- 
łanie. Sam  Uchański  zgłosił  się  do  niego  z  prośba  o  przeprowadzenie  procesu 
i  nietylko  uzyskał  rozgrzeszenie,  ale  nawet  poparcie  silne  i  protekcyą  legata 
w  Rzymie.  Z  Litwy  pospieszył  Berard  na  synod,  zwołany  przez  Przerębskiego 
do  Warszawy  w  roku  1561,  gdzie  niewątpliwie  pod  jego  pojednawczym 
wpływem  zapadł  cały  szereg  uchwał  rozumnych  i  prowadzących  rzeczywiście 
do  celu.  Upomniano  więc  surowo  biskupów,  ażeby  dochodów  swoich  używali 
nie  na  zakupywanie  majątków  dla  swoich  krewnych,  lecz  na  wspieranie  uczniów 
ubogich  i  inne  miłosierne  uczynki,  ustanowiono  komisyą,  która  miała  badać 
i  spisywać  nadużycia,  jakie  się  wkradły  do  kościoła;  polecono  biskupom,  aby 
dawali  stypendya  uczniom  zdolnym,  ograniczono  dowolność  w  rzucaniu  inter- 
dyktów  i  uchwalono  po  raz  piąty  z  kolei  reformę  akademii  krakowskiej,1) 
ażeby  zaś  króla  pozyskać  i  Rzeczpospolitą  w  potrzebie  ratować,  zgodzono  się 
na  kontrybueyę  po  24  groszy  od  grzywny  srebrnej  dochodu,  co  miało  uczynić 
60.000  talarów.  Nie  przychylił  się  natomiast  synod  do  projektu  Przerębskiego, 
aby  sprowadzić  Jezuitów  do  Polski,  sądził  bowiem,  że  i  w  kraju  znajdą  się 
ludzie  zdolni  do  kierowania  edukacyą  młodzieży,  byle  tylko  lepiej  ich  wyna- 
gradzano. 2)  Na  sobór  trydencki  postanowiono  wysłać  Uchańskiego  i  Walentego 
Herburta,  biskupa  przemyskiego,  gdy  jednak  Przerębski  w  styczniu  roku  1562 
umarł,  a  król  Uchańskiego  prymasem  mianował,  skończyło  się  na  tern,  że  do 
Trydentu  pojechał  ostatecznie  Herburt  i  opat  sulejowski  Stanisław  Falęeki. 
I  rzeczywiście,  jeżeli  kiedy,  to  teraz  była  obecność  Uchańskiego  w  kraju 
potrzebna  ze  względu  na  sejm,  którego  szlachta  mianowicie  niecierpliwie  ocze- 
kiwała i  na  którym  duchowieństwo  postanowiło  upomnieć  się  o  przywrócenie 
jurysdykcyi  i  o  wydalenie  cudzoziemskich  herezyarchów  z  Polski.  Ale  królowi, 
zajętemu  sprawą  inflancką,  nie  spieszyło  się  ze  zwołaniem  sejmu,  dopiero  narze- 
kania powszechne  szlachty  i  ostre  uchwały  sejmiku  proszowickiego  skłoniły 
go  do  powrotu  do  Korony.  Sejm  zebrał  się  dnia  29.  listopada  1562  roku 
w  Piotrkowie  wśród  odmiennych  zupełnie  warunków.  Król,  dotąd  opierający 
się  na  senacie,  stanął  nagle  na  gruncie  polityki  szlacheckiej,  w  uniwersałach 
swoich  zapowiedział  egzekucyą,  przybrany  w  siwy  kubrak  szlachecki,  zrywał 
z  przeszłością,  aby  przyszłość  na  lepszych  i  trwalszych  zbudować  fundamen- 
tach. Egoizm  możnowładztwa  i  opozycya  dawniejszych  filarów  dworu,  miano- 
wicie hetmana  Tarnowskiego,  który  „chciał  mieć  w  Koronie  i  Litwie  wszystko 
na  skinienie  swoje",  sprzykrzyły  się  widocznie  Zygmuntowi  Augustowi,  pocią- 
gała go  natomiast  ruchliwość  i  przedsiębiorczość  stronnictwa  szlacheckiego, 
nęcił  Uchański,  zwolennik  soboru  narodowego,  podsuwający  królowi  myśl 
rozwodu  z  znienawidzoną  Katarzyną.  Niezmienny  w  swoich  przekonaniach 
religijnych,    twardo    stojący    przy    „obyczaju    i    zwyczaju    przodków    swoich, 


ł)  Ulanowski :  Materyaly  i  t.  d.  str.   132. 

-)  Zakrzewski:  Powstanie  i  wzrost  reformacji  str.  145. 


—     649     — 

mniemał    Zygmunt,  że  z  pomocą    izby    poselskiej  i  popularnego    Uchańskiego 
zdoła  przeprowadzić    egzekucją  i  zwolnianie  od  ślubów    małżeńskich,  których 
ciężkie    okowy    znosił  coraz    trudniej.     Izba    poselska  przyjęła  wdzięcznie  ten 
zwrot  w  polityce  królewskiej  i  ona  bowiem  pragnęła  gorąco  egzekucyi  i  spo- 
dziewała się  nadto  przeprowadzić  także  zamiary  swoje  co  do  reformy  religijnej. 
Pod  naciskiem  posłów    szlacheckich,   odznaczających  się  wymową  i  biegłością 
w  sprawach    politycznych,    zgodził  się  senat  bez  oporu  na  egzekucyą.    Zaczął 
się  więe  „sądny  dzień",  „było  dużo  zapału  pomiędzy  pany,  którzy  przywileje 
własne  darli,  listy  rzezali  i  pod  nogi  królewskie  składali,  ażeby  Rzeczpospolita 
więcej  miała  dochodu  z  dóbr  swoich",  Jan  Krzysztof  Tarnowski,  syn  hetmana, 
oddał  starostwo  sandomierskie  i  wieczyste  nadanie  kilku  włości  około  Tarno- 
pola, inni  składali  t.  zw.  inkompatibilia,  Padniewski  pieczęć  kanclerską,  którą 
dzierżył  razem  z  biskupstwem  krakowskiem.  Król  troskliwy  jak  zawsze  o  dobro 
publiczne,    odstąpił    część    czwartą    dochodów  z  dóbr  swoich  na  obronę  pań- 
stwa. Byłato  t.  zw.  kwarta,  z  której  opłacano  żołnierzy  zaciężnych.  Ale  zapał 
nie  trwał  długo.     Kiedy  przyszła  pod  obrady  sprawa  dożywoeiów  i  dzierżaw, 
a  posłowie  żądali,  aby  je  ściągnąć  i  obrócić  na  opatrzenie  stołu  królewskiego 
i  obronę  potoczną,   powstała    przeciw    temu    projektowi   silna  w  senacie  opo- 
zycya.     Domagano  się  zamknięcia    sejmu  i  zwołania  nowego,  posłowie  wołali 
o  pospolite  ruszenie,  grozili  nową  wojną  kokoszą.     Król,  chcąc  raz  egzekucyą 
co  do  dóbr  skarbowych    przeprowadzić,    wcielił    wspaniałomyślnie    dożywoeia 
i  arendy  do  trzech    części    swoich    dochodów  nie  uszczuplając  wcale  kwarty. 
Zaledwie  załatwiono   drażliwą  kwestyą  dóbr  królewskich,  kiedy  posłowie  wy- 
toczyli sprawę  jurysdykcyi  duchownej.  W  obszernie  i  gruntownie  opracowanym 
memoryale    powtórzyli  oni  mniej  więcej  te  same    zarzuty,   które  na  przeszłym 
sejmie  podnosił  w  imieniu  izby  poselskiej  Ossoliński.     Wszczęła  sie  dyskusya 
gorąca,    namiętna,    prymas    odczytał    gwałtoA^ną    replikę,  gniewał  się  i  unosił 
tak  bardzo,  że  go  posłowie    upominali,  aby  szanował    majestat  królewski,  ale 
mimoto  nie  zdołał    zachwiać    izby    poselskiej   ani  pozyskać    sobie    senatorów. 
Senat    mianowicie    oburzony  na  biskupów,  że  popierali   egzekucyą,  stanął  tym 
razem  po  stronie  posłów.     Uchwalono,  że  starostowie    sądowi  „inakszej  egze- 
kucyi   czynić  nie  mieli,    jedno   jako  w  statucie    Jagiełłowym  in  Jedlna    stoi", 
czyli  że  nie  mogli  konfiskować  dóbr  tylko  na  mocy  wyroku  sądów  świeckich. 
Upadła  w  ten  sposób  stanowczo  jurysdykcya  duchowna,  a  jakkolwiek  biskupi 
bardzo  się  o  to  gniewali  i  z  początku  na  posiedzenia  senatu  chodzić  nie  chcieli, 
nie    ustąpił    król  i  na  upomnienia  ze  strony    biskupów    odpowiedział:    „Prze- 
padło! podpisałem".     Za  to  oparło  się  duchowieństwo  opodatkowaniu  i  przy- 
rzekło   dawać    na    obronę    potoczną    tylko    część    pewną    dziesięcin  i  tak  już 
znacznie  uszczuplonych,  sprawę  służby  wojskowej  sołtysów  w  dobrach  duchow- 
nych odłożono  do  następnego  sejmu. 

I  w  Rzymie  także  nie  podobały  się  uchwały  piotrkowskie,  dość  nie- 
słusznie przypisywano  je  postępowaniu  nuncyusza  Berarda  i  postanowiono  na 
jego  miejsce  wysłać  do  Polski  jednego  z  najzręczniejszych  dyplomatów,  jakich 
podówczas  kurya  posiadała.  Był  to  Jan  Franciszek  Kommendone,  biskup  Zakyntu ; 
polecono  mu  przeprowadzić   w  Polsce    przyjęcie    ustaw   soboru    trydenckiego, 

45* 


—    650     — 

który  miał  się  ku  schyłkowi  i  w  grudniu  roku  1563  posiedzenia  swoje  ukoń- 
czył i  przeszkodzić  rozwodowi  zamierzonemu  króla  z  Katarzyną.  Obie  sprawy 
trudne  i  doniosłe  wymagały  wiele  sprytu  i  ostrożności.  Przepisy  soboru  try- 
denckiego, zabraniające  jednej  osobie  posiadać  kilka  beneficyów  i  nakazujące, 
aby  dzierżący  beneficyum  kościelne  w  miejscu  miał  swoją  rezydencyą,  natrafiły 
na  znaczny  opór  pomiędzy  duchowieństwem  polskiem,  a  sprawa  małżeństwa 
królewskiego  dała  powód  do  bardzo  przykrych  negocyacyj  i  cierpkich  wy- 
rzutów ze  stron  obu. 

Już  podczas  sejmu  piotrkowskiego  przybyli  posłowie  króla  węgierskiego 
Maksymiliana  z  prośbą,  aby  Zygmunt  wyjawił  im  powody  swego  zobojętnienia 
dła  królowej.  Król  wysłał  do  Wiednia  natychmiast  Stanisława  Wolskiego, 
kasztelana  rawskiego  i  referendarza  Czarnkowskiego  z  oświadczeniem,  że  do 
rozwodu  skłania  go  skrupuł  sumienia,  że  z  siostrą  żony  pierwszej  się  ożenił 
i  nieprzezwyciężony  wstręt  do  Katarzyny.  Maksymilian  odpowiedział  morałami 
i  twierdzeniem,  że  z  wolą  Bożą  pogodzić  się  trzeba.  Tymczasem  umaił 
w  roku  1564  Ferdynand  I,  na  tron  wstąpił  tenże  Maksymilian  II,  a  równo- 
cześnie poseł  austryacki  w  Polsce,  Logus,  doniósł  dworowi  swemu  o  cierpie- 
niach Zygmunta  Augusta,  który  rzeczywiście  na  zdrowiu  widocznie  podupadał. 
Na  pierwszym  planie  stawała  przeto  teraz  kwestya  następstwa  po  bezdzietnym 
królu.  Nie  dopuścić  do  rozwodu  z  Katarzyną  i  przygotować  sobie  drogę  do 
korony  polskiej,  to  było  n  aj  ważniej  szem  dla  Maksymiliana  zadaniem  i  tego 
chwycił  się  oburącz.  Utworzenie  stronnictwa  rakuskiego  w  Polsce  wydawało 
się  rzeczą  dość  łatwą.  Gotowi  byli  do  tego  duchowni,  przestraszeni  wzrostem 
reformacyi,  znachodzili  się  przychylni  i  pomiędzy  senatorami  świeckimi.  Filip 
Padniewski  posłał  w  tej  materyi  memoryał  cesarzowi  Ferdynandowi  I,  Marcin 
Zborowski  ofiarował  swoje  usługi  Maksymilianowi  przez  prezesa  kameiy  szlą- 
skiej,  Olbracht  Łaski,  niebawnie  wojewoda  sieradzki,  chełpił  się,  że  „z  młodości 
lat  swoich  czterem  cesarzom  Ichmościom  chrześcijańskim"  wiernie  służył.  To 
dodawało  otuchy  i  to  skłoniło  Maksymiliana,  że  już  w  roku  1564  poleci! 
Kurzbachowi,  aby  się  starał  o  stronników,  a  następnie  nie  ufając  jego  zrę- 
czności, posłał  do  Polski  Andrzeja  Dudycza,  biskupa  z  Pięciu  Kościołów, 
zręcznego  dyplomatę  i  humanistę  niepospolicie  wykształconego.  Dudycz,  jak- 
kolwiek w  rzeczach  wiary  do  dalekich  ustępstw  skłonny,  umiał  sobie  jednak 
pozyskać  i  Kommendoniego  i  Hozyusza,  a  z  drugiej  strony  nie  zaniedbał  sto- 
sunków z  innowiercami  i  przez  Jakóba  Ostroroga  burzył  protestantów  przeciw 
królowi,  aby  tylko  do  rozwodu  nie  dopuścić.  Zachodziła  obawa,  że  w  razie 
śmierci  Zygmunta  sięgnie  po  koronę  polską  młody  Zapolia,  heretykom  oddany, 
byli  tacy,  co  myśleli  o  Iwanie  Groźnym,  w  jednym  i  drugim  wypadku  była 
ówczesna  Polska  dla  katolicyzmu  stracona,  interes  kościoła  schodził  się  więc 
tu  z  interesem  rakuskiego  domu,  Kommendoni  stawał  się  najgorliwszym  orę- 
downikiem polityki  austryackiej.  Położenie  to  nie  było  tajemnicą  dla  króla. 
Straciwszy  nadzieję  uzyskania  potomstwa,  chwytał  on  się  jeszcze  myśli  roz- 
wodu, ale  wobec  wielkich  trudności,  jakie  zamiar  ten  napotykał,  pragnął 
Rzeczpospolitą  ubezpieczyć,  spuściznę  Jagiellonów  przekazać  narodowi  zlaną 
w  jeden  organizm    polityczną.    Celem   jego    życia   stała  się  więc  unia,  zjedno- 


—     651     — 

czenie  całego  dorobku  jagiellońskiej  dynastyi  z  piastowską  Polska,  przodującą 
Słowiańszczyźnie  zachodniej  pod  względem  cywilizacyi.  Dążyli  do  tego  i  jego 
poprzednicy,  rozwijając  zwolna  lecz  wytrwale  wielką  ideę  dziejową  zespolenia 
pokrewnych  narodów.  W  chwili  obecnej  jednak,  gdy  wzrosła  niepomiernie 
potęga  caratu,  a  uroszczenia  jej  coraz  to  szersze  przybierały  rozmiary,  stawała 
się  unia  koniecznością,  niezbędnym  warunkiem  utrzymania  samodzielności  i  poli- 
tycznego bytu  Rzeczypospolitej.  Zygmunt  August  pojmował  to  lepiej  niż  jego 
przodkowie,  pojmowali  i  Polacy,  ale  możnowładztwo  litewskie  i  pruskie,  za- 
zdrosne o  swoje  przywileje,  drżące  z  obawy  przed  masą  szlachecką,  która 
pragnęła  gorąco  zrównania  z  ziemiaństwem  polskiem,  stawiało  największe  tru- 
dności zamiarom  królewskim.  Obawiali  się  mianowicie  litewscy  panowie,  że 
w  razie  ścisłego  połączenia  z  Koroną,  żywioł  polski  ruchliwy  i  bardziej  przed- 
siębiorczy zaleje  prowincye  wschodnie  i  w  spółce  z  drobną  szlachtą  litewsko- 
ruską,  poddaną  dotąd  magnatom,  położy  koniec  owym  na  poły  jeszcze  feude- 
alnym  stosunkom,  jakie  w  dziedzieznem  państwie  Jagiellonów  panowały. 
Z  podobnego  punktu  widzenia  zapatrywali  się  na  unią  także  i  Prusacy  i  dla- 
tego na  ostatnim  sejmie  piotrkowskim,  gdzie  dokonano  unii  księstwa  oświę- 
cimskiego i  Zatorskiego  z  Koroną,  zaprotestowali  posłowie  pruscy  przeciw 
rozciągnięciu  egzekucyi  na  dawne  posiadłości  zakonu  niemieckiego. 

Wśród  tego  nadeszła  wiadomość,  że  Moskale  zdobyli  Połock,  że  Eryk 
szwedzki  zawarł  z  Iwanem  zawieszenie  broni  i  gotuje  się  do  wojny  z  Polską. 
Opozycya  litewska  przestraszona  tern,  spuściła  znacznie  z  tonu,  król  zapowie- 
dział sejm  dla  unii  z  Litwą  i  zawarł  przeciw  Szwedom  zaczepno-odporne 
przymierze  z  Duńczykami.  Na  sejm  warszawski,  który  zebrawszy  się  w  listo- 
padzie roku  1563,  trwał  do  kwietnia  roku  1564,  przybyli  posłowie  litewscy. 
Obrady  rozpoczęto  od  rewizyi  dalszej  listów  w  celu  ukończenia  egzekucyi. 
Pomimo  zabiegów  i  intryg  senatorów,  którzy  chcieli  egzekucyą  odłożyć,  a  naj- 
pierw radzić  o  unii,  zwyciężył  król,  rewizya  utrzymała  się,  ale  wobec  ogromu 
pracy,  musiano  powierzyć  wykonanie  osobnej  komisyi,  złożonej  z  posłów 
i  senatorów.  Nareszcie  stanęła  na  porządku  dziennym  unia;  Radziwiłł  Czarny, 
największy  jej  przeciwnik,  odczytał  w  imieniu  poselstwa  litewskiego  projekt 
bardzo  luźnego  połączenia  obu  krajów.  Polacy  trzymali  się  postanowień  unii 
horodelskiej  i  aleksandrowskiej  i  żądali  wcielenia  Litwy,  przyszło  do  ostrych 
przymówek  z  jednej  i  drugiej  strony,  król  chcąc  ułatwić  sprawę,  zrzekł  się 
dziedzictwa  Litwy.  Krok  ten,  niepolityczny  zresztą,  przyjęty  z  zapałem  przez 
Polaków,  dał  powód  Litwinom  do  zerwania  układów,  skończyło  się  na  uło- 
żeniu recessu,  który  miał  być  podstawą  dalszych  traktatów;  powiodło  się  nato- 
miast skłonić  Prusaków  do  przyjęcia  egzekucyi.  Pozostały  jeszcze  sprawy  reli- 
gijne. Przy  ogólnej  rewizyi  listów  zażądano  od  duchowieństwa,  aby  swoje 
przywileje  przedłożyło.  Po  pewnem  wahaniu  się,  pod  naciskiem  Kommendo- 
niego,  uczynili  to  biskupi,  ale  z  przedłożonych  dokumentów  pokazało  się,  że 
duchowieństwo  nie  było  zupełnie  uwolnione  od  służby  wojskowej.  Wtedy  sejm 
nie  chcąc  stawiać  rzeczy  na  ostrzu  miecza,  zgodził  się,  aby  duchowni  oso- 
biście wolni  byli  od  pospolitego  ruszenia,  aby  jednak  za  to  przyczyniali  się 
stałym  datkiem  do  obrony  kraju.  Umiarkowane  to  żądanie  natrafiło  na  opozycya 


—     652     — 

biskupów;  oświadczyli  oni,  że  są  gotowi  do  udzielauia  znacznego  wsparcia 
pod  warunkiem  jednak  zniesienia  przeszłorocznęj  konstytucyi  o  sądach  duchow- 
nych. Wszelkie  przedstawienia  i  perswazye  nie  pomogły,  król  więc  wydał 
uniwersał  poborowy,  nakładający  podatek  20  groszy  z  łanu,  z  czego  10  groszy 
przypadło  na  dziesięciny. 

W  takich  stosunkach  nie  można  było  myśleć  o  zniesieniu  konstytucyi 
piotrkowskiej:  usilnym  jednak  zabiegom  Kommendoniego  i  Hozyusza  powiodło 
się  wyjednać  u  króla  objaśnienie  ustawy  owej  w  tym  duchu,  że  odwołanie  się 
do  statutu  jedlneńskiego  nie  narusza  w  niczem  wolności  i  praw  duchowień- 
stwa. Nuncyusz  wyjechał  z  Warszawy  mało  zbudowany;  widział,  że  ducho- 
wieństwo przedewszystkiem  troszczy  się  o  swoje  dochody,  że  skłonne  jest 
zawsze  jeszcze  do  zwołania  soboru  narodowego  i  że  obok  tego  herezya  szerzy 
się  gwałtownie.  Ze  wszystkich  stron  zbiegali  się  do  Polski  najznamienitsi 
przywódzcy  sekt  innowierczych,  co  chwila  odbywały  się  synody  protestanckie, 
w  celu  zjednoczenia  i  zorganizowania  wyznań  rozmaitych,  staraniem  Radziwiłła 
Czarnego  wychodził  akatolicki  przekład  biblii,  szkoły  protestanckie  roiły  się 
od  młodzieży,  aryanizm  zyskiwał  coraz  to  liczniejszych  zwolenników.  Nara- 
dziwszy się  przeto  z  Hozyuszem,  u  którego  przez  kilka  miesięcy  przebywał, 
i  zwiedziwszy  po  drodze  kapitułę  płocką  i  włocławską,  podążył  na  sejm  do 
Parczowa,  gdzie  mu  się  powiodło  nakłonić  króla  do  przyjęcia  ustaw  soboru 
trydenckiego  roku  1564  i  do  wydania  edyktu,  wydalającego  z  kraju  wszyst- 
kich cudzoziemców,  szerzących  zasady  przeciwne  nauce  kościoła  katolickiego. 
Surowe  to  rozporządzenie,  rugujące  z  Polski  tylu  zawołanych  i  głośnych 
herezyarchów.  poruszyło  wielce  innowierców  szczególniej  w  Wielkopolsce,  gdzie 
generalny  starosta  tamtejszy,  Kościelecki,  gorliwy  katolik,  zaczął  edykt  kró- 
lewski stosować  do  braci  czeskich.  Protestanci  zwrócili  się  więc  do  króla 
z  przedstawieniami,  a  Zygmunt  August  dał  im  zapewnienie,  że  edykt  parczowski 
dotyczy  tylko  aryanów.  Ale  na  sejmie  roku  1565  wszczęła  się  burza  przeciw 
duchowieństwu.  Większość  izby  poselskiej  stanowili,  tak  jak  zwykle  w  tych 
czasach  protestanci,  marszałkiem  został  innowierca,  Mikołaj  Siennicki.  Wystą- 
piono z  prośbą  do  króla,  aby  zwołał  synod  narodowy.  Król  odpowiedział,  że 
chce  żyć  i  umierać  katolikiem,  a  sędzią  w  sprawach  religijnych  nie  będzie- 
Odpowiedź  ta  niezadowolniła  ani  katolików  ani  protestantów,  katolicy  ze  swojej 
strony  zaczęli  się  uskarżać  na  poniewieranie  kościoła  i  duchowieństwa,  po- 
wstały swary  niemałe,  gdy  nagle  posłowie  protestanccy  wnieśli  sprawę  pożycia 
króla  z  żoną  ku  wielkiemu  przerażeniu  nuncyusza,  który  podejrzywał  Zygmunta 
Augusta,  że  sam  tę  interpelacyą  wywołał.  Jakoż  król  wyraził  wdzięczność 
swoją  senatowi,  że  podług  życzenia  posłów  postąpił  i  dnia  30.  stycznia  przed- 
stawił powody,  dla  których  z  królową  żyć  nie  może.  Kommendoni  nie  chcąc 
dopuścić  do  rozwodu,  użył  całej  swojej  wymowy,  aby  króla  od  zamiaru  tego 
odwieść.  Na  dwukrotnej  audyencyi,  30.  stycznia  i  4.  marca,-  przemawiał  on 
do  sumienia  królewskiego,  wystawiał  mu  niebezpieczeństwa  polityczne,  jakieby 
z  rozwodu  wyniknąć  mogły.  Zygmunt  poruszony  wywodami  legata  oświadczył 
wkońcu,  że  myśl  rozwodu  wyszła  od  kilku  senatorów,  nie  od  niego,  i  że 
w  razie  gdyby  rozwód  był  niepodobnym,  żyć  z  królowa  nie  będzie. 


—     653     — 

Kiedy  ta  drażliwa  scena  rozgrywała  się  w  gabinecie  królewskim,  w  sej- 
mie wrzała  walka  przeciw  duchowieństwu  o  dziesięciny  i  wykonanie  konsty- 
tucyi  piotrkowskiej.  W  jednej  i  drugiej  kwestyi  ponieśli  wprawdzie  porażkę 
biskupi,  ale  to  pewna,  że  stronnictwo  katolickie,  dzięki  zabiegom  Kommando- 
niego,  zaczęło  śmielej  występować  i  do  walki  z  protestantami  się  gotować. 
Hozyusz  sprowadził  w  roku  1565  Jezuitów  do  Brunsbergi,  Noskowski,  biskup 
płocki,  postanowił  osadzić  ich  w  Pułtusku,  Konarski  w  Poznaniu,  sam  król 
nawet  chciał  ich  osiedlić  w  Wilnie.  Zaniosło  się  tak  na  reakcyą  katolicką, 
której  nie  zdołały  już  przeszkodzić  synody  równowiercze  i  t.  zw.  zgoda  san- 
domierska na  zjeździe  braci  czeskich,  lutrów  i  kalwinów  w  Sandomierzu  doko- 
nana w  roku  1570.  Sroższego  ciosu  niż  duchowieństwo  doznały  na  tym  sejmie 
miasta.  Rozciągając  egzekucyą  do  spraw  miejskich  także,  wydano  cały  szereg 
konstytucyj,  rujnujących  właściwie  dobrobyt  i  handel  miejski.  Zabroniono  mia- 
nowicie kupcom  krajowym  wywozić  towary  za  granicę,  a  obcym  otworzono 
drogi  w  głąb  kraju  i  pozwolono  na  wywóz  towarów  tak  jak  szlachcie  na 
wywóz  płodów  surowych.  Ta  przewrotna  polityka  ekonomiczna,  obmyślona 
jakoby  na  zniszczenie  kupieetwa  polskiego  i  oddająca  cały  handel  wywozowy 
w  ręce  szlachty  i  cudzoziemców,  stała  się  przyczyną  zupełnego  miast  naszych 
upadku,  reszty  dokonali  starostowie,  którym  sejm  z  roku  1565  oddał  jurys- 
dykcyą  nad  miastami.  Wśród  tych  zawikłań  i  sporów  toczyła  się  bezustannie 
prawie  wojna  z  Moskwa.  Zdobywszy  Połock  zaczęli  Moskale  wyprawy  swoje 
w  głąb  Litwy  i  Inflant,  prawda  że  bez  powodzenia.  Mikołaj  Radziwiłł  Rudy 
pobił  ich  pod  Ułą  w  roku  1564,  Roman  Sanguszko,  hetman  polny  litewski 
pod  Czaśnikami  w  roku  1567.  Odparci  tak  od  granic  litewskich  próbowali 
szczęścia  w  Inflantach,  gdzie  powstało  niezadowolenie  z  namiestniczych  rządów 
Kettlera.  Ale  i  stąd  musiał  Iwan  z  niczem  powrócić,  a  Inflantczycy  zawarli 
w  roku  1566  unia  z  Litwa  i  otrzvmali  na  namiestnika  Jana  Chodkiewicza. 
Wtedy  Iwan  porozumiał  się  z  Erykiem,  odstąpił  mu  Estonią  i  zażądał  wydania 
Katarzyny  Jagiellonki.  Już  posłowie  moskiewscy  byli  w  drodze,  aby  nieszczę- 
śliwa księżnę  przewieźć  na  dwór  tyrana,  gdy  w  Szwecyi  wybuchła  rewolucya. 
Eryka  wtrącono  do  więzienia,  a  na  tronie  szwedzkim  zasiadł  Jan  książę 
finlandzki  i  Katarzyna.  W  Moskwie  tymczasem  coraz  sroższe  okrucieństwa 
cara  wywołały  wielkie  niezadowolenie.  Kto  mógł,  unosił  życie  i  mienie  do 
sąsiedniej  Polski,  uciekł  tak  kniaź  Kurbski,  Dymitr  Wiśnio wiecki,  który 
przed  wyprawą  mołdawską  służył  jakiś  czas  Moskalom,  powstawały 
spiski  na  życie  Iwana.  Zdawało  się,  że  w  takich  stosunkach  łatwo  będzie 
Moskwę  opanować.  Wyprawił  się  rzeczywiście  Zygmunt  August  z  wielkiem 
wojskiem  pod  Radoszkowice,  ale  zamiast  iść  wstępnym  bojem,  czekał  na 
skutek  owego  ruchu  moskiewskiego.  Iwan  jednak  zgniótł  malkontentów, 
spiskowców  ukarał  i  cała  wyprawa  królewska  skończyła  się  na  zdobyciu 
Uły  i  Izborska  w  Inflantach.  Mimoto  car  przerażony  napadem  Tatarów,  którzy 
Moskwę  spalili,  zniechęcony  niepowodzeniami,  jakich  doznawał,  a  przytem 
mając  nadzieję  pozyskania  korony  polskiej  w  razie  śmierci  Zygmunta,  zaczął 
szczerze  starać  się  o  pokój  i  zawarł  wkońcu  z  Polską  zawieszenie  broni 
w  roku  1571. 


—     654     — 

Byloto  już  po  unii,  której  król  poświęcił  wszystkie  siły  potężnego  swego 
ducha.  Zwrot  ku  szlachcie,  dokonany  w  roku  1562.  giętkość,  z  jaką  się  na- 
chylał do  życzeń  protestantów  i  katolików,  mająca  wszelkie  pozory  chwiej- 
ności  i  wytrwałość  niepospolita,  uczyniły  Zygmunta  Augusta  panem  sytuacyi 
politycznej.  Naród  tak  trudny  do  prowadzenia  —  mówi  jeden  z  najprzebie- 
glejszych  dyplomatów  austryackieh  —  prowadzi  (król)  zręcznie,  mając  pod- 
stawionych ludzi  swoich  w  izbie  poselskiej.  Wie  o  wszystkiem,  co  się  dzieje 
i  nie  można  uczynić  kroku,  aby  o  nim  nie  wiedział.  Słowem  wszystko  idzie 
po  jego  woli.  W  podobny  sposób  wyraża  się  o  Zygmuncie  nuncyusz  Ruggieri, 
następca  Kommeudoniego:  król  „zna  doskonale  usposobienie  umysłu  swoich 
poddanych,  do  których  się  w  potrzebie  stosuje,  a  kiedy  chce  podług  upodo- 
bania nimi  kieruje".  *)  Tym  zdolnościom  politycznym  króla  zawdzięczać  trzeba 
ostateczne  przeprowadzenie  egzekucyi  w  roku  1567  i  przygotowanie  unii. 
Mając  poparcie  szlachty  dążył  Zygmunt  August  bez  wytchnienia  do  celu.  Od 
początku  panowania  nagabywał  go  z  uporczywą  natarczywością  Albrecht 
pruski  o  udział  w  elekcyi,  o  zrównanie  monety  pruskiej  z  koronną,  o  znie- 
sienie glejtów  królewskich,  wreszcie  o  rozszerzenie  prawa  lennego  ziemi  pru- 
skiej na  cały  dom  brandenburski.  Król  odpierał  długo  i  energicznie  te  wszystkie 
żądania,  nie  dawał  się  zmiękczyć  nawet  prośbom  ukochanej  siostry  swojej 
Jadwigi,  żony  Joachima  II,  ale  właśnie  w  roku  1562  zmienił  zdanie.  Wzgląd 
na  sprawy  inflanckie,  do  których  potrzebna  mu  była  pomoc  starego  Albrechta 
i  brandenburskich  kuzynów  i  trudności  w  przeprowadzeniu  unii,  skłoniły  go 
do  ustępstw.  W  roku  1563  więc  na  sejmie  w  Piotrkowie  nadał  prawo  do 
sukcesyi  lennej  w  Prusiech  po  wygaśnieniu  linii  frankońskiej,  elektorowi  bran- 
denburskiemu Joachimowi  i  jego  potomkom  w  prostej  linii.  Byłato  druga 
z  kolei  ofiara,  jaką  król  uczynił  dla  urzeczywistnienia  ulubionej  swojej  myśli. 
Tymczasem  umarł  Mikołaj  Radziwiłł  Czarny  1565  r.,  główny  przeciwnik  unii, 
a  ci,  co  po  nim  objęli  naczelue  kierownictwo  spraw  litewskich,  Mikołaj  Rudy 
i  Chodkiewicz,  nie  dorównali  zmarłemu  zdolnościami  i  wpływem.  Sejm  lubelski, 
rozpoczęty  10.  stycznia  1569  r.,  zbierał  się  więc  w  pomyślniejszych  o  wiele 
warunkach.  Mimoto  Litwini  w  memoryale,  podanym  przez  podskarbiego  Na- 
ruszewicza, stanęli  na  gruncie  unii  persoualnej,  domagając  się  zachowania 
dotychczasowych  granic  i  osobnego  rządu  litewskiego,  podczas  gdy  Polacy 
żądali  zupełnego  zjednoczenia  obu  państw  i  odstępowali  tylko  od  egzekucyi, 
która  Litwy  dotknąć  nie  miała.  Na  te  warunki  nie  chcieli  się  zgodzić  Litwini 
i  wyjechali  z  Lublina,  pozostawiając  dwóch  delegatów  swoich  Naruszewicza 
i  Wołłowicza  w  roli  obserwatorów.  Wtedy  król  uczynił  krok  stanowczy 
i  z  własnej  mocy  jako  władca  Litwy,  przyłączył  Wołyń,  Ukrainę  i  Podlasie 
do  Korony,  poczem  posłowie  podlascy  złożyli  natychmiast  przysięgę  i  zasiedli 
wśród  swoich  kolegów  polskich,  za  ich  przykładem  poszli  także  i  Wołyńcy. 
Litwini  spostrzegli,  że  wszelki  opór  dalszy  jest  daremnym  i  powróciwszy  do 
Lublina,  przyjęli  wreszcie  unią.  Dnia  1.  lipca  1569  r.  zaprzysiężono  uroczyście 
akt  unii  w  kościele  00.  Franciszkanów,  poczem  król  pomimo  rzęsistego  deszczu 


')  Relacje  nuncjuszów  etc.  I,  182. 


—     655     — 

udał  się  wraz  z  senatem  do  kościuła  00.  Dominikanów  i  uklęknąwszy  na 
stopniach  ołtarza,  zaintonował  „Te  Deum",  dokonano  rzeczy  wielkiej,  „która 
na  wieki  trwać  miała".  „Korona  polska  i  Wielkie  księstwo  Litewskie  —  mówi 
przywilej  —  jest  jedno  nierozdzielne  i  uieróżne  ciało,  a  także  nieróżna,  ale 
jedna  wspólna  Rzeczpospolita,  która  się  ze  dwu  państw  w  jeden  lud  zniosła 
i  spoiła". ')  Mają  one  zatem  jednego,  wspólnie  obranego  pana,  jeden  sejm, 
jednakową  monetę.  Wszelkie  ograniczenia  co  do  osiedlenia  się  Polaków  na 
Litwie  i  Litwinów  w  Polsce  zniesione,  Inflanty  i  Prusy  należą  do  Litwy  i  do 
Polski.  Tak  ukończył  się  wielki  proces  dziejowy,  trwający  ud  roku  1386, 
idea  przyświecająca  niegdyś  Jagielle  i  okupiona  poświęceniem  szczytnem 
Jadwigi,  przyoblekała  formy  rzeczywiste,  na  krańcach  cywilizowanej  Europy 
powstawał  organizm  polityczny,  na  braterstwie  i  wolności  ludów  oparty, 
w.  chwili  gdy  bizantyńska  kultura,  uosobiona  w  Iwanie  Groźnym,  świeciła 
łunami  pożarów,  gdy  na  zachodzie  przygotowywała  się  rzeź  św.  Bartłomieja, 
gdy  w  Brukseli  na  szafocie  spadała  głowa  szlachetnego  Egmonta,  a  w  Anglii 
na  stosach  płonęli  wyznawcy  katolicyzmu.  Tryumfował  Zygmunt  August, 
a  tryumf  jego  był  nowem  zwycięstwem  cywilizacyi,  ale  także  kresem  tej 
energii,  która  wyczerpywać  się  zdawała  siły  jego  ducha  i  ciała.  Wyjazd  kró- 
lowej Katarzyny  do  Lincu  w  roku  1566  budził  w  królu  nowe  nadzieje,  dodawał 
mu  otuchy;  myśl  rozwodu  nie  opuszczała  go,  chociaż  równocześnie  zgadzał  się 
na  zjazd  z  cesarzem  Maksymilianem  i  wnosił  na  sejmie  lubelskim  sprawę 
uporządkowania  elekcyi  znowu  bezskutecznie.  Kwestya  sukcesyi  zajmuje  umysł v 
wszystkich;  na  sejm  lubelski  zjeżdża  Piast  szląski,  Henryk  książę  Lignicki, 
łudzący  się  jakimiś  widokami  następstwa  po  Zygmuncie,  mówią  o  obecnym 
wtedy  młodym  Albrechcie  pruskim,  posądzają  Jana  Zygmunta  Zapolię  o  zamach 
zbrojny,  rozważają  kandydatury  arcyksiążąt  austryackich,  Ferdynanda,  Karola 
i  Ernesta,  nuncyusz  Portico  pragnie  Karola  ożenić  z  infantką  Anną, *)  inni 
chcą  młodego  Zygmunta  szwedzkiego.  Król  dążył  widocznie  w  tej  chwili  do 
jakiegoś  porozumienia  z  domem  rakuskim,  gotował  się  na  podróż  do  Wro- 
cławia, dokąd  miał  przybyć  Maksymilian,  ale  cesarz  ostatecznie  zjazd  odroczył 
na  czas  nieograniczony.  Zasmuciło  to  Zygmunta  Augusta  bardzo.  Mocno  za- 
chwiany na  zdrowiu,  w  przeczuciu  może  bliskiego  zgonu,  snuje  on  najrozmaitsze 
plauy,  skłania  się  ku  Zapolii,  oczekuje  potomka  z  dorywczych  związków 
z  Zuzanną,  z  Barbarą  Giżanką,  z  Anną  Zajączkowską,  wkłada  pomiędzy  pro- 
pozycye  sejmowe  opatrzenie  potomstwa,  którego  nie  ma,  to  znów  mówi 
z  nuncyuszem  o  abdykacyi,  zamierza  przyjąć  święcenia  kapłańskie  pod  wa- 
runkiem, że  królowa  Katarzyna  wstąpi  do  zakonu,  a  arcyksiąże  Karol,  ożeniony 
z  infantką  Anną,  otrzyma  koronę  polską.  Nic  smutniejszego  nad  to  targanie 
się  ducha  potężnego  niedawno,  a  dziś  pogrążonego  w  rozpaczy  i  zwątpieniu. 
Polityka  cesarza  wobec  tego  była  dziwna,  niezrozumiała,  zamiast  popierać 
zamiary  króla,  przychylne  dla  domu  austryackiego,  czynił  on  wszystko,  aby 
Zygmunta  Augusta  zrazić  i  odstręczyć.     Nagła  śmierć  Jana  Zygmunta  Zapolii, 

')  Vol.  leg.  II,  89. 

'-)  Szujski:     Ostatnie   lata    Zygmunta    Augusta.     Anna   Jagiellonka.     Dzieła,    ser.    II, 
tom  VI,  str.  313. 


—     656     — 

który  pogodziwszy  się  z  cesarzem,  umarł  14.  marca  1571  roku,  zwróciła  myśl 
królewską  mocniej  niż  kiedy  ku  nowym  związkom  małżeńskim,  a  zgon  kró- 
lowej Katarzyny,  28.  lutego  1572  roku,  zdawał  się  kombiuacyą  tę  ułatwiać. 
Zygmunt  wyjechał,  pożegnawszy  się  czule  z  królewną  Anną  12.  czerwca 
z  Warszawy  do  ulubionego  Knyszyna,  mówiono,  że  zamierza  zaślubić  Giżankę. 
Ale  w  drodze  już  pogorszyła  się  choroba  tak  dalece,  że  lekarze  o  życiu  kró- 
lewskiem  zwątpili.  Dnia  6.  lipca  wyspowiadał  się  Zygmunt,  przyjął  z  rąk 
podkanclerzego  Krasińskiego  św.  Sakramenta  i  nazajutrz  o  godzinie  8.  oddał 
ducha  Bogu,  ostatni  potomek  dynastyi  jagiellońskiej,  przekazując  narodowi 
w  testamencie  miłość  wzajemną,  jedność  i  zgodę.  „Przeto  tym  naszym  testa- 
mentem —  tak  pisał  —  obiema  państwu:  Koronie  polskiej  i  Wielkiemu  księ- 
stwu litewskiemu  dajemy  i  odkazujemy  i  zostawujemy  miłość,  zgodę,  jedność, 
którą  przodkowie  nasi  po  łacinie  unią  zwali  i  mocnemi  spiski  spoinie  obywa- 
telów  obojga  państwa  utwierdzonemi  na  wieczność  ukrzepili;  a  który  z  tych 
dwóch  narodów  naród  tę  unią  od  nas  wdzięcznie  przyjąwszy,  mocno  trzymać 
będą,  tym  to  błogosławieństwo  dajemy:  aby  ich  Pan  Bóg  w  łasce  swej, 
w  szerokiem  spólnem  panowaniu,  we  czci  i  sławie  domowej  i  postronnej  i  we 
wszystkiem  dobrem  i  potrzebnem  przed  inne  narody  wysławił  i  wywyższył: 
a  który  zasię  naród  niewdzięczen  będzie  i  dróg  do  rozdwojenia  będzie  szukał, 
niechaj  się  boi  gniewu  Bożego,  który  ma  w  nienawiści,  jako  prorok  mówi, 
przeklinając  te,  które  sieją  niezgodę  między  bracią,  za  którem  przekleństwem 
i  gniewem  Bożym  niczego  się  inszego  nie  bać,  jedno  doczesnego  tu  a  potem 
wiecznego  zginienia;  od  którego  racz  Panie  Boże  zachować  i  racz  to  w  tem 
obojgu  państwie  utwierdzić,  coś  w  niem  przez  nas  sprawił,  racz  oboi  ten  lud 
w  jedności  spojonej,  w  niezmyślonej  miłości  wiecznie  zachować". 

Uwagi  ogólne  o  epoce  jagiellońskiej.  —  Ruch  umysłowy.  Okres  od 
roku  1386 — 1572  jest  epoką  tworzenia  się  państwa  polskiego  w  właściwem 
tego  słowa  znaczeniu.  Z  dawnej  monarchii  piastowskiej,  uszczuplonej  utratą 
Szląska  i  wybrzeży  Bałtyku,  powstaje  Rzeczpospolita,  obejmująca  początkowo 
dość  luźny  związek  różnych  pomiędzy  sobą  organizmów  politycznych,  złączo- 
nych potrzebą  wspólnej  obrony.  Skonsolidowanie  i  zlanie  tych  żywiołów,  po- 
krewnych sobie,  a  jednak  różniących  się  stopniem  i  rodzajem  cywilizacyi,  było 
głównem  dynastyi  jagiellońskiej  zadaniem.  Spełnił  je  ostatecznie  Zygmunt 
August  na  pamiętnym  sejmie  lubelskim  w  roku  1569.  Ale  obok  tej  pracy, 
o  charakterze  zewnętrznym,  odbywa  się  równocześnie  w  społeczeństwie  pol- 
skiem  przeobrażenie  innego  rodzaju,  w  skutkach  swoich  niezmiernie  doniosłe. 
Do  walki  z  możnowładztwem  występuje  szlachta  i  zdobywa  sobie  w  ciągu 
wieku  XVI.  nietylko  wpływ  na  sprawy  publiczne,  ale  bierze  zarazem  w  ręce 
swoje  naczelny  ich  kierunek.  Jak  każde  młode  stronnictwo  polityczne  wystę- 
puje i  ten  ruch  ziemiański  także  z  niezwykłą  siłą,  bezwzględnością  i  egoizmem. 
Krępuje  więc  do  reszty  włościan,  zwalcza  niebezpieczne  dla  siebe  współzawo- 
dnictwo mieszczaństwa,  uderza  taranem  egzekucyi  w  warowną  twierdzę  możno- 
władztwa i  obala  jurysdykcyę  duchowną,  posługując  się  hasłem  popularnem 
toleraucyi  i  wolności  sumienia.  Polska  monarchiczna,  Polska  możnowładcza 
staje    się  w  ten    sposób    Ezecząpospolitą    szlachecką,    stan    ziemiański    stanem 


•       —     657     — 

wyłącznie  i  jedynie  uprzywilejowanym,  wolnym  od  wszelkich  obowiązków 
i  ciężarów  publicznych.  „Polak,  woła  też  Orzechowski  w  „Quincunxie",  zawsze 
wesołym  w  królestwie  swem  jest,  śpiewa,  tańcuje  swobodnie,  nie  mając  na 
sobie  niewolnego  obowiązku  żadnego,  nie  będąc  nic  królowi,  panu  swemu 
zwierzchnemu  innego  winien,  jedno  to:  tytuł  na  pozwie,  dwa  grosze  z  łanu, 
a  pospolitą  wojnę,  czwartego  nie  ma  Polak  nic,  coby  jemu  w  królestwie  myśl 
dobrą  kaziło".  Ale  właśnie  ta  wolność  niczem  nieograniczona  i  niekrępowana, 
nosiła  w  sobie  nasiona  przyszłej  anarchii.  Już  ten  sam  Orzechowski,  co  przed 
chwila  wynosił  wolność  polską  pod  niebiosa,  wyrzeka  na  innem  miejscu  na 
lekceważenie  wszelkiej  władzy.  „Barzo  się  nam,  powiada  on,  ty  języki  dziś 
w  Polsce  rozbiegały,  a  też  dziś  nie  usłyszysz  nic  innego  przeciw  przełożonym, 
jedno  złodzieje  a  zdrajcy". l)  Z  jawnem  lekceważeniem  władzy  szedł  w  parze 
upadek  moralny  społeczeństwa,  szlachetna  ambicya  zamieniała  się  w  pychę, 
„języczne  pochlebstwo  zaczynało  więcej  ważyć  niż  rzemiosło  rycerskie", 
szlachcic  patrzył  więcej  zysku  niż  poczciwej  sławy,  dowcip  polski  terał  się 
w  jałowych  dysputach  z  niedowarzonymi  teologami  zachodu,  chciwość  i  zbytek 
rozpierały  się  w  sercach  ludzkich  wygodnie  rugując  stamtąd  staropolskie  cnoty. 
Byłoto  naturalnym  skutkiem  nietyle  tej  wielkiej  swobody  co  niedojrzałości 
społeczeństwa  szlacheckiego.  Czasy  zygmuntowskie  nazywają  u  nas  słusznie 
złotą  epoką  dla  literatury  polskiej.  1  rzeczywiście,  jeżeli  się  zważy  mnogość 
talentów  pisarskich,  wytworność  stylu,  rozwój  wspaniały  języka  do  niedawna 
zaniedbanego,  ilość  i  doskonałość  utworów,  wreszcie  liczbę  książek  drukowa- 
nych, trzeba  przyznać,  że  ani  przedtem,  ani  długo  potem  piśmiennictwo  polskie 
nie  miało  epoki  równie  świetnej  i  obfitej  w  dzieła  znamienite.  Ale  jeżeli  się- 
gniemy głębiej,  jeżeli  zastanowimy  się  nad  stanem  oświaty  w  masach  narodu 
i  nad  wykształceniem  tych,  co  stali  poza  tą  świetną  plejadą  poetów,  statystów 
i  szermierzy  teologicznych  i  co  rozstrzygali  sprawry  publiczne  na  sejmikach 
i  sejmach,  będziemy  musieli  sąd  nasz  o  tej  epoce  znacznie  zmodyfikować. 
Skłania  nas  do  tego  przedewszystkiem  opłakany  stan  szkół  i  wychowania 
publicznego.  Wspominaliśmy  na  innem  miejscu  o  upadku  akademii  krakow- 
skiej. Szkoła  ta,  jaśniejąca  jeszcze  u  schyłku  XV.  wieku,  niepospolitą  sławą 
swoich  profesorów  straciła  z  biegiem  czasu  zupełnie  na  znaczeniu.  Nauczyciele 
licho  płatni  i  obarczeni  wielkimi  obowiązkami,  spełniali  szczytne  zadanie 
swoje  bez  zapału,  podług  starego  szablonu  scholastycznej  metody.  Uczniowie 
kłócąc  się,  jakto  mówią  o  „kozią  wrełnę",  marnowali  najlepszy  swój  wiek  na 
naukach,  które  nic  nie  umieć  uczyły.2)  Że  wrobec  tego  młodzież  zamożniejsza 
stroniła  od  akademii  krakowskiej  i  szukała  światła  za  granicą,  to  rzecz  zu- 
pełnie zrozumiała.  Upadek  uniwersytetu,  jedynej  szkoły  głównej  w  Polsce, 
pociągał  za  sobą  upadek  innych  zakładów  niższych,  gęsto  po  kraju  rozsia- 
nych. Domagano  się  więc  słusznie  poprawy  i  reformy  wychowania  publicznego. 
Nawoływał  do  tego   Frycz  Modrzewski,3)  Jakób  Górski,4)   uchwalały  reformę 


')  Dyalog  etc.  p.  53. 

2)  Tak  wyraża  się  Jakób  Górski.  Wiszniewski,  Hist.  liter.  VI,  146. 

3)  O  poprawie  Bzeczypospolitej. 

*)  Apologia  u  Wiszniewskiego.  Hist.  liter.  VI,  69 — 74. 


-     658     — 

synody,  upominał  się  o  nią  energicznie  sejm  w  konstytucyi  z  roku  1563. l) 
Wszystko  nadaremnie.  Reforma  szkół  wymagała  znacznego  nakładu  pienię- 
żnego, a  do  tego  nikt  jakoś  poczuwać  się  nie  chciał.  Zarzucano  profesorom 
krakowskim,  że  na  obcych  akademiach  są  ludzie  bardziej  uczeni  od  nich. 
Ale,  „wejrzawszy  na  naszą  mizerną  zapłatę  —  powiada  Górski  —  raczej 
dziwićbyście  się  powinni,  że  się  jeszcze  między  nami  znajdują  ludzie,  którzy 
przynajmniej  początków  nauk  wyzwolonych  dość  dobrze  uczyć  mogą.  Wy- 
znaczcież takie  jak  oni  mają  nagrody.  Wy  zaś  wymagacie  po  nas  równej 
nauki,  a  żadnej  nagrody  nie  obmyślicie,  a  nawet  nędzną  zapłatę  przez  przod- 
ków dla  nas  przeznaczoną,  nam  wydzieracie,  od  wszelkich  odpychacie  zaszczytów, 
próżniakom  niczego  nie  odmawiając".  Skargę  gorzką  Górskiego  potwierdza 
w  zupełności  Modrzewski.  „Macie  tedy  o  to  staranie  czynić  —  pisze  on  — 
aby  mistrzom  słuszne  zapłaty  były  naznaczone  tak,  żeby  oni  nie  musieli  sobie 
pożywienia  takimi  sposoby  szukać,  któreby  ich  od  nauk  odrywały".*)  Brak 
edukacyi  publicznej  starała  się  szlachta  zastąpić  ćwiczeniem  praktycznem: 
wyprawiała  synów  swoich  na  dwory  możnych  panów,  gdzie  się  uczyli  uniżo- 
ności,  pochlebstwa  lub  dnie  i  nocy  trawili  na  pijatyce  i  mniej  przystojnych 
zabawach.3)  Ten  sposób  wychowania  przygotowywał  młode  pokolenie  szla- 
checkie wcześnie  już  do  służalstwa,  a  nie  dając  mu  żadnych  gruntownych 
wiadomości,  czynił  je  narzędziem  powolnem  w  rękach  możnowładztwa,  które 
zachowując  pozory  równości  z  „młodszą  bracią",  wodziło  ją  na  pasku  swoich 
interesów  i  swojej  egoistycznej  polityki.  Jedynym  pocieszającym  objawem  w  tej 
epoce  upadku  wychowania  publicznego  była  ta  okoliczność,  że  do  tych  szkół, 
zaniedbanych  i  odstraszających  zaśniedziałą  metodą  swoją,  garnęła  się  licznie 
młodzież  mieszczańskiego  i  włościańskiego  stanu,  że  przy  tern  ognisku  wiedzy 
słabo  płonącem  nie  zapalały  się  wprawdzie  światła,  olśniewające  potęgą 
geniuszu,  ale  rozgrzewały  się  i  dojrzewały  umysły  maluczkich,  którzy  szczyptę 
wiedzy,  zdobytej  moralną  pracą  roznosili  po  siołach  i  miasteczkach,  wytwa- 
rzając w  ten  sposób  tę  warstwę  inteligencyi,  co,  pogardzana  i  lekceważona 
wtedy,  miała  w  chwili  upadku  stanąć  do  wspólnej  pracy  publicznej  razem 
z  klasą  uprzywilejowaną,  aby  z  ogólnego  rozbicia  uratować  nie  niepodległość 
już,  ale  honor  i  byt  narodowy.  Im  mniej  imion  szlacheckich  spotykamy 
w  wieku  XVI.  na  katedrach  profesorskich  i  wśród  gwarnej  rzeszy  żaków,  tern 
bardziej  rośnie  tam  liczba  Olkuszan,  Leopolitów,  nowomiejskich  łyków,  zwa- 
nych z  łacińska  Neopolitanami,  Kośmiderów,  Kobylinków  i  t.  p.  „plebejów", 
szukających  na  tej  drodze  światła  i  trudnej  natenczas  karyery.*)  Głównym 
celem  ich  starań  i  zabiegów  na  ławie  szkolnej  było  nabycie  biegłości  w  języku 
łacińskim  i  w  dysputach  scholastycznych.  Łacina  panowała  wtedy  bezwzględnie 
na  wszystkich  polach  życia  publicznego  i  prywatnego:  w  sądach,  w  izbie 
sejmowej,  w  prawodawstwie,  w  kancelaryi  królewskiej  i  w  stosunkach  dyplo- 

ł)  Vol.  leg.  II,  21. 
2)  O  poprawie  Rzpltej  etc.  str.  324. 
3j  Marycki:  De  scholis.  1551. 

*)  Porównaj    ciekawą  i  gruntowną   rozprawę   dra  Wł.  Wisłockiego :    Z  przeszłości    Uni- 
wersytetu krakowskiego  w  Przeglądzie  powszechnym  z  roku  1888. 


—     659     — 

matycznych.  Ścisły  związek  z  Włochami,  zadzierzgnięty  w  czasach  Zygmunta  i, 
podniósł  jeszcze  więcej  to  znaczenie  łaciny.  Konieczność  porozumienia  się 
z  cudzoziemcami,  napływającymi  wtedy  tłumnie  do  Polski  i  częste  podróże 
za  granicę,  zmuszały  Polaków  do  przyswajania  sobie  języka,  będącego  języ- 
kiem nietylko  naukowym  ale  i  światowym.  Doszło  więc  do  tego,  że  jak  się 
wyraża  Kromer,  nawet  w  Latium  nie  znalazłby  więcej  łacinników  niż  w  Polsce. 
Znajomość  łaciny  wsiąkała  w  najniższe  warstwy  społeczne;  woźnice  arcybiskupa 
Przerębskiego  rozmawiają  w  Wiedniu  z  cesarzem  Ferdynandem  I  po  łacinie, 
królowa  Barbara  Zapolska  pisuje  w  tym  języku  listy  do  męża,  Bona  używa 
go  w  poufałej  rozmowie,  Piotrkowczykowa  układa  wiersze  po  łacinie,  słowem 
całe  społeczeństwo  polskie  jest  na  wskroś  zromanizowane.  W  tym  kierunku 
rozwija  się  też  nauka  uniwersytecka:  Stanisław  Zaborowski  układa  gramatykę 
łacińską,  która  ruguje  używanego  dawniej  Donata,  zanim  będzie  musiała 
ustąpić  miejsca  Alwarowi,  Nidecki  odznacza  się  stylem  prawdziwie  cyceroń- 
skim,  Herbest  kłóci  się  z  Jakóbem  Górskim  o  budowę  peryodów,  a  wśród  tej 
żmudnej  i  często  jałowej  pracy  pisze  Mikołaj  Kopernik  po  łacinie  nieśmier- 
telną swoją  pracę:  „O  obrotach  ciał  niebieskich",  wydana  w  Norymberdze 
w  roku  1543.  Wielkość  jego  odkrycia,  to  ostatni  połysk  tego  światła,  którem 
jaśniał  wspaniale  uniwersytet  krakowski  w  wieku  XV.  Urodzony  w  roku  1473 
w  Toruniu,  z  mieszczańskiej  familii,  uczeń  Wojciecha  z  Brudzewa  w  Kra- 
kowie, następnie  słuchacz  akademij  włoskich  w  Bononii  i  Padwie,  doktoryzo- 
wany w  Ferarze,  jest  Kopernik  najwybitniejszym  reprezentantem  polskiej  nauki 
i  polskiego  ducha  z  epoki  jagiellońskiej.  Podobnie  jak  wuj  jego,  znany  nam 
Łukasz  Wacelrode,  powiernik  Jana  Olbrachta,  przedstawia  Kopernik  ten  żywioł 
niegdyś  obcy,  a  pod  wpływem  czasu  i  wypadków  zupełnie  spolszczony,  który 
z  nową  ojczyzną  swoją  zrósł  się  i  zjednoczył  na  zawsze.  Jeżeli  Wacelrode 
uważał  siebie  za  Polaka,  to  Polakiem  był  i  czuł  się  niewątpliwie  siostzeuiec, 
przez  wuja  popierany,  jego  kosztem  kształcący  się,  a  wyższy  poglądem  swoim 
nad  wiek  i  ludzi,  wśród  których  żył  i  działał.  Ta  arystokracya  umysłowa 
mieszczańska,  co  dała  Polsce  obok  Kopernika  cały  szereg  wpływowych 
doradzców  Zygmunta  I,  co  dostarczyła  kościołowi  w  krytycznej  chwili  znako- 
mitych obrońców  w  Kromerze  i  Hozyuszu,  wywołała  przez  to  samo  już  nie- 
chęć i  zazdrość  szlacheckiego  stanu.  Szczególniej  solą  w  oku  był  szlachcie 
udział  posłów  miejskich  krakowskich  w  sejmikach  i  sejmach  walnych.  Usiło- 
wali więc  rugować  ich  stamtąd  w  roku  1513,  ale  napróżno.  Król  oparł  się 
temu  nieuzasadnionemu  żądaniu  i  odtąd  przez  czas  pewien  panował  spokój. 
W  roku  1533  wybiera  rada  miejska  krakowska  trzech  posłów  Jana  Morn- 
steina,  Stanisława  Wacława  i  Jana  Konopickiego.  *)  Ale  już  w  cztery  lata 
potem  odnawia  się  spór  i  wywołuje  podobne  jak  dawniej  dekreta  królewskie 
na  korzyść  mieszczaństwa,  a  w  roku  1539  nawet  groźny  edykt  zapowiadający, 
że  król  w  razie  dalszych  zamachów  na  posłów  miejskich  uważać  to  będzie  za 
ubliżenie  własnemu  majestatowi. 2)  Wobec  tak  stanowczego  oświadczenia  ucichły 


l)  Prawa  i  przywileje  miasta  Krakowa,  tom  I,  str.  73. 
■)  Tamże  str.  102. 


—     660     — 

spory  i  odezwały  się  dopiero  Da  pamiętnym  sejmie  roku  1565,  gdzie  posłowie 
miejscy  występowali  przeciw  krzywdzącym  miasta  konstytucyom,  za  co  ich 
znowu  wykluczyć  chciano. ') 

Przy  takiem  usposobieniu  szlachty  dziwić  się  nie  możua,  że  i  akademia 
krakowska,  będąca  szkolą  przeważnie  mieszczańską,  niewielkiej  doznawała 
opieki.  Młódź  szlachecka  garnęła  się  na  obce  uniwersytety,  a  chociaż  stamtąd 
niewiele  wynosiła  nauki,  mogła  się  jednak  pochlubić  stosunkami  i  znajomością 
pierwszorzędnych  gwiazd  naukowych,  przyjaźnią  Rotterdamczyka,  względami 
Mdanchtona,  uznaniem  Lutra  lub  Kalwina.  W  kraju  tymczasem  rozwijała  się 
literatura  dalej  na  tle  klasycznem.  Krzycki,  wróciwszy  z  Paryża  i  Bononii, 
poświęcił  niepospolite  zdolności  swoje  poezyi  łacińskiej.  Dantyszek,  syn 
mieszczanina  gdańskiego  Flachsbindera,  uwieńczony  przez  cesarza  Maksy- 
miliana I  poeta,  pisał  wiersze  swoje  wzorowym  stylem  łacińskim,  Klemens 
Janicki,  syn  włościański  z  pod  Żnina,  kosztem  Piotra  Kmity  wykształcony 
w  Padwie,  przypominał  pięknymi  swymi  lirycznymi  utworami  Owidyusza  i  Ka- 
tulla.  Cały  ten  zastęp  poetów,  pomiędzy  którymi  nie  wyliczamy  mniej  głośnych, 
jak  Grzegorza  z  Sambora,  Jana  z  Wiślicy,  Pawła  z  Krosna,  Mikołaja  Husso- 
viana,  nie  stworzył  nic  takiego,  coby  do  rozwoju  języka  polskiego  i  piśmien- 
nictwa przyczynić  się  mogło.  Pisząc  językiem  martwym  i  obracając  się  w  świecie 
mitologicznym,  obcy  narodowi  duchem,  wyobrażeniami,  znajdywali  oni  po- 
klask i  uznanie  tylko  u  dworu,  w  kołach  możnowładczych,  czułych  na  pane- 
giryki  lub  u  cudzoziemców,  którzy  podziwiali  gładkość  ich  utworów  poety- 
ckich i  głosili  po  świecie  sławę  uczoności  polskiej.  Uczoność  ta  objawiała  się 
w  rozmaitych  kierunkach:  Szymon  Marycki  z  Pilzna  i  Jakób  Górski  zastana- 
wiali się  nad  stanem  szkół  i  wychowania  publicznego,  Nidecki  opracowywał 
dzieła  Cycerona,  Jan  Mączyński  ułożył  słownik  łacińsko-polski,  Marcin  Kromer 
urodzony  w  Bieczu  w  r.  1512,  umarł  jako  biskup  warmiński  w  r.  1589, 
biegły  teolog  i  statysta  uprawiał  z  powodzeniem  historyą.  Jego  Dzieje  Polski ') 
w  trzydziestu  zawarte  księgach,  a  doprowadzone  do  roku  1506,  cieszyły  się 
wielką  w  kraju  wziętością,  chociaż  niedorównały  wcale  wielkiej  pracy  Dłu- 
gosza. Kromer  przerobił  właściwie  tylko  i  skrócił  poprzedników  swoich,  a  na 
dziejach  współczesnych  sobie  utknął  „woląc  tak  ujść  nienawiści  ludzkiej"  jak 
Bielski  się  wyraża.  Mimoto  wstęp  jego,  pełen  wiadomości  ciekawych  o  oby- 
czajach i  właściwościach  narodu  polskiego  i  o  organizacyi  państwa  jest  dla 
znajomości  stosunków  współczesnych  pierwszorzędnem  źródłem. 

Inną  drogą  poszedł  znany  nam  skądinąd  Orzechowski.  Zanim  jeszcze 
puścił  w  świat  głośne  swoje  mowy  o  małżeństwie  Zygmunta  Augusta  z  Bar- 
barą, rzucił  on  się  już  w  wir  politycznej  walki,  był  na  sejmie  „końskim"  pod 
Lwowem  w  roku  1537  i  jako  naoczny  świadek  opisał  całą  tę  burzę  polity- 
czną, a  zasmakowawszy  raz  w  autorstwie  tego  rodzaju  traktował  dalej, 
historyą  współczesną  od  śmierci  Zygmunta  I  począwszy.  Jestto  rodzaj  Pa- 
miętnika, w  którym  autor  stara  się  przedstawić  właściwe  przyczyny  wypadków, 

')  ...  _et  param  abfuit,  że  ich  od  siebie  nie  ekskludowali-. 

2)  De  origine  et  rebus  gestis  Polonorum.  Najlepsze  w}danie  wyszło  w  Kolonii 
w  roku  1589. 


—     661     — 

oczywiście  w  sposób  niewyczerpujący  i  niewolny  od  pewnej  stronniczości. 
Zmienny  w  swoich  przekonaniach,  raz  przeciw  królowi,  to  znów  w  jego 
obronie  występując,  wróg  duchowieństwa,  a  następnie  żarliwy  jego  obrońca, 
kończy  Orzechowski  zawód  swój  w  służbie  rakuskiej  dyplomacyi  głośną  mową 
swoją  na  sejmiku  w  Wiszni  Sądowej  w  roku  1566. 

Wyższym  ud  niego,  jeżeli  nie  zdolnościami  to  charakterem  i  trzeźwością 
jest  Andrzej  Frycz  Modrzewski,  urodzony  w  roku  1503.  Przychylny  nowościom 
religijoym,  zwolennik  kościoła  narodowego,  widzi  on  jasno  i  dokładnie  wady 
organizacyi  politycznej  i  w  słynnem  swem  dziele:  „De  emendanda  Republica" 
(wyszło  w  roku  1551  w  tłumaczeniu  polskiem  Cypryana  Bazylika  w  r.  1557) 
podaje  sposoby  i  środki  poprawy  złego.  Cel  pracy  jego  jest  wzniosły,  szla- 
chetny i  na  wskroś  postępowy.  „Niechajże  tedy  —  pisze  —  ten  skutek  będzie 
mieszkania  w  spółku  Rzeczypospolitej,  aby  wszyscy  obywatele  szczęśliwie, 
t.  j.  uczciwie,  a  dobrze  żyć  mogli,  aby  się  w  dostojności  i  w  pożytkach 
pomnażali,  aby  wszyscy  cichy  a  spokojny  żywot  wiedli,  aby  każdy  swego 
bronić  i  używać  mógł,  aby  od  krzywd  i  zabijania  każdy  był  bezpieczen". 
Powołany  na  sekretarza  w  kancelaryi  królewskiej  w  r.  1547,  umiera  on 
w  r.  1572. 

Wśród  tak  rozbudzonego  ruchu  umysłowego  wtargnęła  do  Polski  refor- 
inacya,  buntująca  się  przeciw  dawnemu  porządkowi,  głosząca  nowe  zasady 
życia  społecznego,  wywracająca  hierarchiczną  władzę  kościoła.  Jeżeli  gdzie  to 
w  Polsce,  to  w  tych  masach  szlacheckich,  które  zmiany  pragnęły,  na  nieudol- 
ność rządów  i  rządzących  wyrzekały,  a  z  duchowieństwem  w  ciągłych  były 
zatargach,  znalazła  ona  grunt  podatny  i  przygotowany.  Wszystkie  więc  żywioły 
niezadowolone,  myślące  i  zastanawiające  się  nad  stanem  społeczeństwa  i  pań- 
stwa stanęły  odrazu  pod  sztandarem  reformy  nie  z  niechęci  ku  kościołowi 
i  dogmatom  wiary,  ale  raczej  z  pobudek  czysto  politycznych.  Wszczął  się 
zatem  nowy  ruch  w  literaturze  ale  odmiennej  nieco  natury.  Potrzeba  oddzia- 
ływania na  masy,  chęć  popularyzowania  nowych  zasad  i  przykład  reforma- 
torów niemieckich,  którzy  do  ludu  zrozumiałym  dla  niego  starali  się  przema- 
wiać językiem,  wywołały  w  piśmiennictwie  kierunek  bardziej  narodowy.  Język 
polski  znajdywał  się  dotąd  w  stanie  zupełnego  prawie  zaniedbania.  Wszech- 
władna łacina  wyparła  go  ze  wszystkich  stanowisk  życia  społecznego,  obawa 
przed  hussytyzmem  i  ruszczyzna,  panująca  na  dworach  Jagiellonów,  przeszka- 
dzała rozwojowi  mowy,  będącej  właściwie  tylko  językiem  ludowym.  Pod  na- 
ciskiem ruszczyzny  od  wschodu,  pod  wpływem  czesczyzny  od  zachodu,  a  niem- 
czyzny po  miastach  głównych,  odgrywał  język  polski  na  własnej  swojej  ziemi 
rolę  kopciuszka.  Tuż  pod  murami  stolicy,  w  księstwie  oświęcimskiem  i  zator- 
skiem  spisywano  jeszcze  w  drugiej  połowie  XV.  wieku  dokumenty  publiczne 
po  czesku,  w  Wiślicy  przemawiano  w  czeskim  języku  z  ambony  do  ludu, 
z  kazalnicy  w  kościele  Naj.  P.  Maryi  w  Krakowie  brzmiała  mowa  niemiecka, 
a  w  stosunkach  z  Wołochami  i  Tatarami  używano  jeszcze  na  schyłku  XVI.  wieku 
języka  ruskiego  lub  serbskiego.1)     Nie  było  więc  ani  języka  wykształconego, 

»)  Terurinatia  powieści  Imć  Pana  Herburtowcy  o  przyjściu  Tatarów  do  Wołoch  y  posta- 
nowieniu pokoju  z  nimi.  W  Tekach  Naruszewicza  do  roku  1595  nr.  20. 


—     662     — 

ani  pisowni  ustalonej  i  dopiero  w  polowie  XV.  wieku  zaczai  układać  Jakób 
Parkosz  z  Żurawicy,  proboszcz  na  Skałce  i  rektor  akademii  krakowskiej,  pierwsze 
zasady  ortografii  polskiej.  Wiek  XVI.  zmienił  zupełnie  postać  rzeczy.  Rej,  co 
prawda,  nie  umiejący  po  łacinie,  stanął  na  gruncie  czysto  polskim: 

A  niechaj  narodowie  wżdy  postronni  znają, 
Że  Polacy  nie  gęsi  i  swój  język  mają; 

tak  pisał  on  wtedy,  gdy  podług  świadectwa  Górnickiego  panował  u  nas  język 
czeski  na  dworach  królów  i  możnych  panów.  Przed  Rejem  już  zaczęły  wycho- 
dzić pieśni  nabożne  polskie  w  drukarniach  Wietora  i  Andrysowicza.  Wydawał 
je  po  części  Andrzej  Trzycieski,  znawca  języków  starożytnych,  co  do  prze- 
konań religijnych  innowierca.  Za  jego  przykładem  i  za  prądem  ogólnym  po- 
szedł Mikołaj  Rej  z  Nagłowic,  urodzony  w  roku  1505  w  Żórawnie  (f  1569), 
szlachcic  czystej  wody,  samouk  i  hulaka,  obdarzony  jednak  niepospolitym 
chociaż  rubasznym  wielce  dowcipem.  Trzymając  się  zasady,  że  „nie  święci 
garnki  lepią",  pisał  on  Postyllę,  wydawał  katechizm,  przekładał  Psałterz 
Dawidów,  słowem  podejmował  się  prac  teologicznych,  do  których  nie  był  po- 
wołanym ani  z  usposobienia,  ani  z  wykształcenia  swego.  Najznamienitszem 
jego  dziełem  jest  niewątpliwie:  Wizerunek  żywota  człowieka  poczciwego,  wy- 
dany u  Mateusza  Wierzbięty  w  roku  1560,  rzecz  dydaktyczna,  podająca  prze- 
pisy moralnego  życia. 

Ale  już  na  Parnas  polski  wstępował  ten,  który  miał  zaćmić  i  dowcip 
Reja  i  tak  rozgłośną  na  pozór  sławę  cieplarnianej  poezyi  Krzyckich  i  Dan- 
tyszków.  Byłto  Jan  Kochanowski,  urodzony  w  roku  1530  w  Sycynie  pod 
Sieciechowem,  z  ojca  Piotra  i  matki  Anny  z  Białaczowa  Odrowążówny.  Jako 
14-letni  chłopiec  oddany  na  nauki  do  akademii  krakowskiej,  nie  bawił  on  tam 
długo,  jeździł  następnie  do  Włoch  i  do  Paryża,  gdzie  poznał  się  z  Ronsardem 
i  zaznajomił  z  kwitnącą  już  natenczas  poezyą  narodową  włoską  i  francuska. 
Wychowany  pod  wpływem  humanizmu  próbował  Kochanowski  podobnie  jak 
i  inni  sił  swoich  w  poezyach  łacińskich,  naśladował  Petrarkę  i  Tybułla,  ale 
rychło  porzucił  ten  nie-właściwy  kierunek  i  zwrócił  się  na  pole  poezyi 
narodowej. 

Już  w  Paryżu  będąc  napisał  pieśń  o  wielkości  Boga,  która  przesłana  do 
Polski,  głębokie  tam  sprawiła  wrażenie.  Rej  prostoduszny  ocenił  natychmiast 
talent  niepospolity  młodego  poety  i  uznał  wyższość  jego: 

Temu  w  nauce  dank  przed  sobą  dawam 
I  pieśń  bogini  slowieńskiej  oddawam, 

mówił  on  prostym  swoim  i  nie  wyszukanym  językiem,  a  przyszłość  dowiodła, 
że  się  nie  mylił.  Kochanowski  bowiem  w  krótkim  przeciągu  czasu  stał  się  naj- 
popularniejszym, a  pozostał  do  dnia  dzisiejszego  jednym  z  najznakomitszych 
poetów  polskich.  Jaki  wpływ  i  jakie  znaczenie  miał  u  współczesnych,  świadczy 
sucha  a  jednak  wymowna  bardzo  wzmianka  kronikarza  Bielskiego,  że  byłto 
„poeta  taki  polski,  jaki  w  Polsce  jeszcze  nie  był,  ani  się  drugiego  takiego 
spodziewać  można". 


—     663     — 

Zaszczycony  przyjaźnią  Zamoyskiego,  względami  króla  Stefana  Batorego 
i  szacunkiem  całego  narodu,  umarł  on  nagle  w  roku  1504  podczas  sejmu 
w  Lublinie.  Poezya  polska  zawdzięcza  mu  cały  szereg  dzieł  niezrównanie  pię- 
knych, odznaczających  się  gładkością  myśli  i  ujmującą  prostotą  stylu,  język 
polski  właściwe  odrodzenie  swoje. 

Prędzej  daleko  i  bezwzględniej  niż  w  poezyi  zapanował  język  polski 
w  bogatej  ówczesnej  literaturze  teologicznej  i  polemicznej.  Protestanci  idąc  za 
przykładem  Lutra,  zwrócili  zabiegi  swoje  ku  rozpowszechnieniu  pisma  św. 
w  tekście  zrozumiałym  i  przystępnym  dla  wszystkich.  Obok  kancyonałów  wiec 
czyli  śpiewników,  zawierających  pieśni  kościelne,  zaczęli  oni  pracować  nad 
przekładem  biblii.  Pierwszy  dokonał  tego  Jan  Seklucyan,  przyjaciel  Lutra, 
od  roku  1541  kazuodzieja  w  kościele  farnyni  w  Królewcu.  Jego  tłumaczenie 
Nowego  testamentu  wyszło  w  Królewcu  w  roku  1551.  Chcąc  przeciwważyć 
wpływ  protestanckich  przekładów,  postarali  się  katolicy  o  tłumaczenie  biblii 
katolickie.  Miało  ono  być  dziełem  Jana  Leopolity  i  wyszło  w  drukarni  Szarffen- 
bergerów  w  Krakowie  w  roku  1561.  Ale  ani  tłumaczenie  Seklucyana,  jako 
niezupełne,  ani  przekład  Leopolity,  dokonany  z  łacińskiego  tekstu,  czyli  t.  zw. 
wulgaty,  nie  mogły  zadowolnić  wybrednych  wymagań  ówczesnych  teologów. 
Za  namowa  więc  dyssydentów  podjął  Mikołaj  Radziwiłł  Czarny  kosztowne 
bardzo  dzieło  wydauia  polskiej  biblii.  W  tym  celu  użył  on  najbieglejszyeh 
teologów  protestanckich:  Jana  Łaskiego,  który  powrócił  wtedy  do  kraju  (f  1560), 
Franciszka  Stankara,  Andrzeja  Trzycieskiego,  Lizmanina,  Blaudraty  i  wielu 
innych,  mniej  głośuych,  łożył  znaczne  sumy  na  ich  utrzymanie,  sprowadził  do 
Brześcia  litewskiego  drukarza  Bernarda  Wojewódkę  z  Krakowa  i  po  sześciu 
łatach  usilnej  pracy  wydał  w  roku  1563  wspaniałą  księgę,  zwaną  pospolicie 
Biblią  Radziwiłłowską.  Przekład  ten,  dokonany  w  duchu  aryańskim,  wywołał 
zarzuty  z  rezmaitych  stron,  a  syn  Radziwiłła  Czarnego  Mikołaj  Krzysztof, 
Sierotką  zwany,  powróciwszy  na  łono  kościoła  katolickiego,  wykupił  skrzctnie 
księgę  przez  ojca  wydaną  i  kazał  spalić  wraz  z  innymi  dziełami  heretyckimi 
na  rynku  wileńskim.  Niezmordowani  innowiercy,  postarali  się  jednak  wnet 
o  nowe  przekłady  Nowego  testamentu  z  tekstu  hebrejskiego.  Pracę  tę  żmudna 
i  jak  utrzymują  bardzo  dokładną,  wykonał  Budny,  następnie  Czechowicz 
a  wreszcie  ze  strony  katolickiej  ksiądz  Jakób  Wujek  z  Węgrowca.  Tłuma- 
czenie Wujka,  zrobione  z  wulgaty,  ukazało  się  w  roku  1599. 

Już  ta  sama  mnogość  przekładów  pisma  św.  daje  nam  wyobrażenie 
o  potężnym  ruchu  religijnym  w  Polsce  ówczesnej,  a  obraz  ten  niedokładny, 
uzupełnia  olbrzymia  literatura  polemiczna,  w  znacznej  części  dziś  już  zatracona. 
Wśród  namiętnych  walk  religijnych  bowiem  i  poczynającej  się  u  schyłku 
XVI.  wieku  reakcyi  katolickiej,  wytężyły  wszystkie  stronnictwa  siły  swoje  ku 
wyniszczeniu  dzieł  przeciwnego  obozu.  Lutrzy  i  kalwini  niszczyli  więc  pisma 
aryańskie,  aryanie  katolickie  i  luterskie,  a  wszyscy  razem  wykupywali  i  palili 
książkę  Skargi  „0  jedności  kościoła  Bożego".  Nie  próżnowali  też  i  katolicy. 
W  roku  1556  spalono  z  rozkazu  władzy  duchownej  na  rynku  w  Secyminie 
bibliotekę  Szafrańców,  w  roku  1581  spłonęły  z  polecenia  biskupa  wileńskiego 
Protaszewicza    stosy    ksiąg    heretyckich,    pomiędzy  tern  przekłady  pisma   Św.. 


—     664     — 

a  nie  brakło  i   takich,    co    wyrzekłszy    się    błędów    kacerskich,    sami    własne 
niszczyli  dzieła  i  zbiory.     Tak   uczynił  Joachim  Bielski  z  kroniką  ojca  swego 
Marcina,  tak  Słupecki  z  cala  swoją  biblioteką.  W  ten  sposób  zginęły  z  wielka 
dla  historyi  i  języka    szkodą    liczne    książki,    będące    obrazem    żywym  wieku 
i  ruchu    umysłowego,    zginęły  n.  p.  wszystkie   pisma  Abrahama  Kulwy,  który 
pierwszy    rozszerzał  zasady  akatolickie  na  Litwie,  zginął  niejeden  utwór  Reja. 
Nie  wchodząc  w  ocenienie   wartości  tych  pism  wszystkich   pod  względem   na- 
ukowym, przyzuać  trzeba,  że  przyczyniły  się  one  wielce  do  rozpowszechnienia 
i  ukształcenia  naszego  języka,  że  dały  pomiędzy  innymi  także  popęd  znaczny 
do  rozwoju    piśmiennictwa  polskiego.  Jakoż  widzimy,  że  autorowie,  używający 
początkowo  w  pracach  swoich  wyłącznie  języka  łacińskiego,  zaczynają  następnie 
pisać    po  polsku.     Tak  Orzechowski,    posiadający    niepospolite    wykształcenie 
klasyczne  i  znaczną  biegłość  w  użyciu  języka  łacińskiego,  czego  pisma  jego  do- 
wodzą, przechyla  się  wreszcie  zupełnie  prawie  na  stronę  polszczyzny  tak  dzieła 
łacińskie  Modrzewskiego  i  Kromera  znajdują  niebawem  chętnych  polskich  tłu- 
maczy,   tak    historya    wreszcie   po    łacinie    przez    Miechowitę,    Wapowskiego, 
Orzechowskiego,    Kromera  i  Sarnickiego    traktowana,    przyobleka  się  w  szatę 
ojczystą.     Podobnie   jak    Orzechowski    pisze    pamiętniki    swoje,    Łukasz    Gór- 
nicki (f  1602)  „Dzieje   w   Koronie  polskiej",  Marcin  Bielski   (umarł  w  Paję- 
cznie w  roku  1575)  wydaje  w  roku  1554  „Kronikę  świata",  a  syn  jego  Joachim, 
wziąwszy  w  spadku    po    ojcu    zamiłowanie    do    dziejopisarstwa,    pracę    przez 
Marcina  na  roku  1548  przerwaną,    prowadzi    dalej   z  wielką    skrupulatnością. 
Dzieło  jego,  wydane  w  roku  1597,  dotąd  jeszcze  należycie  nieocenione,  zawiera 
wiadomości  czerpane  z  współczesnych  aktów  urzędowych,  z  relacyj  poselskich 
i  z  dyaryuszów  sejmowych,    które    dopiero   niedawno   światło  dzienne  ujrzały. 
Za  tym  ogólnym  prądem  narodowym  idzie  i  dwór  i  izba  sejmowa.    Król 
Zygmunt  August  pisze  i  przemawia    wyborną    polszczyzną,    królewny,    siostry 
jego,    korespondują  ze  sobą  po  polsku,  w  izbie  sejmowej    brzmi  język  polski, 
a  konstytucye  sejmowe  za  Zygmunta  I  jeszcze  po  łacinie  układane,  w  ojczystym 
teraz    pojawiają  się  języku.     Polszczyzna  do  niedawna    nieokrzesana  i  obcemi 
naleciałościami  przepełniona,  wyłamuje  się  też  z  więzów  jej  narzuconych  i  do- 
chodzi  do  tej  doskonałości    niezrównanej,  którą   dziś  próżno    naśladować  pra- 
gniemy a  podziwiać  musimy. 


Kiejstut 


Dymitr  Korybut. 


Aleksander  Wi- 
gunt. 


Witołd  f  1430.        Zygmunt  t  1440. 
Michał  t  1452. 


kardy- 
rmas, 
1504. 


Elżbieta 
ur.  1470  f  1470. 


Elżbieta  ur.  1472 
t  1517,  maż  Fry- 
deryk ks.  lignicki. 


Anna  ur.  1476 
f  1503,  maż  Bo- 
gusław ksiaże  po- 
morski. 


Barbara  ur.  1478 

1 1514,  maż  Jerzy 

ksiaże  saski. 


mą  z 
król 
ki. 


Anna  f  1596, 
mąż    Stefan    Ba- 
tory. 


Anna. 


TABLICA  GENEALOGICZNA  JAGIELLONÓW. 


Olgierd 


Bajalal 


Andrzej   WlBgott, 


Kazimierz 
eiełło 


Butaw 
gwen. 


Jagiełło  Władysław  t  1434, 
g)  Auna  (>lejska      3)  Elżbieta  1'ileeka       4)  Zofia  księżn. 
f  1416,  t  14S0,  wiazemaka  t  lilii. 

i  i:il 


Skirgiełło  f  1394.      Śiridiygietto    Bo-       Dymitr  KorybnŁ       Aleksander  Wi 
lesław  t  1452.  gunt. 


Witołd  t  1430.        Zjga-- 


JGehał  t  143J- 


ffładyaław  lll 
ffarneńoiyk  nr. 
liii  f  Hi* 


Kailmion  Jagiel- 
ur.   1457 
t  1 191,  żona  El- 

ibieta  Rako- 
azanka  f  1B04. 


Władysław   ur. 

Jadwiga  ur.  1J'.7 

KnziniK-r. 

Jan  Olbra  ul 

Aleksander  dt 

. .     marca     1456 

1 1502,  maż  Jerzy 

ur.    1458  t  1483. 

ur.   1460  t  ISO). 

1461  t  i: ta 

1 1516,  król  cz-sU 

ksiaźc  bawarski. 

Helena,  i  orki 

i  wigierski,   żona 

kniazia   Iwan; 

Anna  Foil. 

Waaylawicza. 

Anna,  mai  Ferdy-      Ludwika 

nr. 

1501 

nand  I.  cesarz  nie-      t  1586,  ; 

i  Ha 

mieckL  król  czeski         rya  au3tryacka. 

i  węgierski. 

Zofia  ar.  ii»it 
f  1611,  mąż  Pry- 
deryk    mai 

brandenbnrakl. 

Albrecht  w.  mistrz 
krzyżacki,  książę 
pruski    ! 


Elżbieta 
146S   |    1466 


Zygmunt  I  Storj 
nr.  l.Btyciti.  146? 
t  |.  kwi.tn.  1548, 
ton)  :  1 1  Barbara 
Zapolska  ■ 
c<<rka  Jadwiga  za 
Joachimem  margr. 
brandenburskim, 
i)     Bona    Sforza. 


Fryderyk  kardy- 

nal  i  prymas, 
ar.  146S  +   1504. 


El  i  biota 
1470  t   1470. 


Elżbieta  i 
t  1517.  n 
dervk  k$. 


Anna  nr.  147 
- 

irnstaw  kaSaśe  ] 
morski. 


aąi  Jeny 
■do. 


Izabelin  nr.  1619, 
mąż  Jan  Zapolia. 

Jan  Zygmunt 


Zyg nt  Ług,  II 

nr.  1580  f  1572, 
żony:  i)   > 
Rnknsianka, 

2)  Barbara  Radzi- 

wiłłówna, 

3)  Katarzyna  Ra- 

kusznnka. 


Zofia 

za  księciem 
brunświckini. 


Katarz>  na.    mai 

Jan   III   król 

szwedzki 


Anna  t   1596, 
nąż    Stefan     Ba- 
tory. 


Zygmunt  III 
ur.  1565  f  1632. 


tif. 


5 

co  tr>» 

3  to 

W   CO 


University  of  Toronto 

Library 


c 


Acme  Library  Card  Pocket 
LOWE-MARTIN  CO.  UMITED 


*5fpC 


o 

o  1 

m 
o 



^^ 

UJ 

UJ~ 

-.:==C/J 

•5»^= 

^=o 

(O 

c/>= 

O- 

o 

z  = 

U- 

*-\  S — 

X 

o>