Skip to main content

Full text of "Dzieje Polski za Piastów"

See other formats


HANDBOUND 
AT  THE 


UNIYERSITY  OF 
TORONrrn  prf<;s 


DZIEJE  POLSKI  Zn  PIASTÓW 


DZIEJE  POLSKI 
ZA    PIASTÓW 


NAPISAŁ 


Dr.  FELIKS  KONECZNY 


KRAKÓW 

KSIĘGARNIA  SPÓŁKI   WYDAWNICZEJ    POLSKIEJ 
1902 


V 


SP15  TREŚCI. 


Str. 

Wstęp 1 

CZĘŚĆ  I.  PAŃSTWO  SPOŁECZEŃSTWU  NARZUCONE. 

Rozdział   I.   Polska  w  pogaństwie 7 


Ślady  przedhistoryczne.  Aryjczycy.  Cesarstwo  rzymskie.  Germa- 
nie i  Słowianie.  Państwo  Sama.  Nawracanie  Europy.  Nowe  cesarstwo 
rzymskie.  Królestwo  niemieckie.  Państwo  wielkomorawskie.  Święci 
Cyryl  i  Metody.  Madziarzy.  Początki  chrześcijaństwa  w  Polsce.  Mar- 
grabia Geron.  Pierwotne  urządzenia  w  Polsce.  Państwo  Popielów. 
Dynastya  piastowska.  Pierwsza  wojna  polsko-niemiecka.  Dubrawka. 

Rozdział   II.   Mieszko  I.  (960-992) 31 

Państwo  chrześcijańskie.  Napaści  Margrafów.  Uczciwość  Ottona 
Wielkiego.  Przyłączenie  Wiślan  i  Lachów.  Nawrócenie  Madziarów. 
Zwycięstwo  nad  Cydyną,  972.  Przyjaźń  z  Niemcami.  Utrata  gro- 
dów czerwieńskich,  981.  Sprawy  ruskie.  Waregowie.  Rurykowicze. 
Chrzest  Rusi,  988.  Pomorzanie.  Wikingowie.  Trzy  związki  małżeń- 
skie. Wojna  o  prawa  sieroty.  Wojna  czesko-polska.  Hołd  papieżowi. 

Rozdział   III.   Bolesław  Wielki  (992-1025) 61 

Zdobycie  Pomorza.  Wyprawa  pruska.  Święty  Wojciech.  Narady 
w  Rzymie,  996  r.  Apostolstwo  i  męczeństwo,  997  r.  Cesarskie  od- 
wiedziny, 1000  r.  Zajęcie  marchij,  1002  r.  Zajęcie  Czech  i  Słowa- 
czyzny,  1003  r.  Wojna  z  Henrykiem  II.,  1004-1013  r.  Wojna 
ruska.  Pokój  budziszyński,  1018  r.  Zdobycie  Kijowa,  1018  r.  Koro- 
nacya,  1024  r. 

Rozdział   IV.   Upadek  i  odnowienie  państwa      ....      87 

Mieszko  II.,  1025-1034  r.  Organizacya  rodowa.  Narocznicy. 
Urządzenia   wojskowe.    Ujazdy.    Opola.    Samorząd    i    absolutyzm. 


VI 

Str. 

,;Goście".  Żydzi.  Cudzoziemskie  duchowieństwo.  Upadek  Dynastyi. 
Najazd. Brzetyslawa  czeskiego,  1038  r.  Rewolucya  niewolników.  Ka- 
zimierz Odnowiciel,  1038  -  1058  r.  Utrata  godności  królewskiej. 
Wojna  z  Maslawem.  Odzyskanie  Ślązka.  Wznowienie  organizacyi 
kościelnej. 

CZĘŚĆ    II.    WALKA  SPOŁECZEŃSTWA    O  WPŁYW   NA  RZĄDY 
PAŃSTWEM. 

Rozdział    I.    Złamanie  jedy  no  władztwa 123 

Immunit.  Seniorat,  Bolesław  Śmiały,  1058  -  1080.  Wyprawa 
Czeska  i  Węgierska.  Schyzma  i  Bizantynizm.  Wyprawa  Kijow- 
ska. 1069  r.  Papież  Grzegorz  VII.  Koronacya  1076  r.  Zabicie  św. 
Stanisława  1079  r.  Władysław  Herman  1080  -  1102  r.  Wojewoda 
Sieciech.  Bolesław  Krzywousty.  1102  -  1138  r.  Zdobycie  Pomorza. 
Knowania  Zbigniewa.  Wojna  Niemiecka  i  czeska,  1109  -  1115  r. 
Zdobycie  Zaodrza,  1118  -  1130  r.  Estiytydzi  Duńscy.  Sprawy  Rus- 
kie i  Węgierskie.  Podział  Państwa.  Władysław  II.,  1138  -  1146  r. 
Wojna  z  Braćmi,  1145  -  1148  r. 

Rozdział    II.   Tron  elekcyjny 162 

Bolesław  Kędzierzawy.  Mieszko  stary.  Własność  ziemska  osobista. 
Niewolnicy  prywatni.  Licha  moneta.  Żydzi.  Kasztelanie  Biskupie. 
Rządy  urzędników.  Kazimierz  Sprawiedliwy,  1177  -  1194  r.  Oświata 
kościelna.  Klasztory.  Synod  Łęczycki.  Knowania  Mieszka  Sta- 
rego, 1180-1191  r.  Ruś  nowa,  czyli  Suzdalska.    Madziarzy  na  Rusi. 

Rozdział   III.  Przesilenie 195 

Leszek  Biały,  1194-1227  r.  Królestwo  Halickie.  Niemcy  na  Ślązku. 
Pańszczyzna  w  Niemczech.  Wsie  czynszowe.  Prawo  Magdeburskie. 
Wojna  Wielkopolska.  Przewaga  Linii  Ślązkiej.  Zakony  rycerskie. 
Krzyżacy.  Najazd  Tatarski.  Zawiązki  miast.  Łazęgowie.  Przestarzała 
Administracya.  Państwo  w  Państwie.  Właściciele  i  Dzierżawcy. 
Gbury  i  szlachta.  Miasta  niemieckie.  Nowe  zakony.  Święci  Polscy 
Patronowie.  Niemieckie  duchowieństwo.  Upadek  polityczny. 

CZĘŚĆ  III.  PAŃSTWO  PRZEZ  SPOŁECZEŃSTWO  WYTWORZONE. 

Rozdział   I.  Nowe  państwa  ościenne 256 

Król  ruski  Daniel.  Potęga  Węgier  i  Czech.  Inflanty.  Prusy.  Król 
Litewski  Mendog.  Biskupstwo  łukowskie  i  litewskie.  Bolesław  Ro- 
gatka. Bolesław  Wstydliwy,  1243-1279  r.  Upadek  królewstwa  litew- 
skiego. Król  Czeski  Otokar  II.  Leszek  Czarny,  1280-1288.  Stron- 
nictwo narodowe. 

Rozdział   II.  Przewaga  Wielkopolski 289 

Zabiegi  o  Pomorze.  Walka  o  Kraków.  Testament  Henryka  Probusa. 
Czesi  w  Krakowie.   Koronacya  Przemysława.   Koronacya  Wacława. 


VII 

Str. 
Papież  Bonifacy  VIII.  Zwycięstwo  Stronnictwa  Narodowego.  Wro- 
gowie  Łokietka.    Utrata    Pomorza  i  bunt  miast.    Król    Władysław 
Niezłomny.  Proces  przeciw  Krzyżakom.  Gedymin.  Pierwsza  wojna 
z  Krzyżakami.  Brak  sił  wojenny  cli. 

Rozdział  III.  Kazimierz  Wielki  1333-1370  r 344 

Pokój  z  Luksemburczykami,  1335  r.  Wyrok  wyszehradzki.  Na- 
stępstwo tronu.  Sprawy  ruskie.  Zajęcie  Rusi  Czerwonej.  Stosunki 
ekonomiczne.  Pokój  Kaliski.  Sprawy  Ślązkie.  Lenno  Mazowieckie. 
Wojna  z  Litwą  o  Ruś.  Kongres  krakowski  i  podróż  do  Malborga. 
Organizacya  społeczna.  Rycerstwo.  Kmiecie.  Mieszczaństwo.  Nowa 
Administracya.  Państwo  Stanowe.  Uniwersytet.  Małżeństwa  Kazi- 
mierza W.  Testament  Kazimierza  W.  Zakończenie. 


<^  (!^  C^  cjt  (jjft  C^  (!^  (^ 


Wczasach  starożytnego  pogaństwa,  przed  przyjściem  na  świat 
Zbawiciela,  utarło  się  zapatrywanie,  że  świat  i  ludzkość 
psują  się  coraz  bardziej.  Pisarze  Greków  i  Rzymian,  na- 
rodów wówczas  najbardziej  wykształconych,  twierdzili,  że  na  po- 
czątku był  „wiek  złpty",  w  którym  ludzie  nie  znali  ani  zawiści, 
ani  zemsty,  nie  potrzebowali  sędziów,  ni  praw,  bo  każdy  sam 
z  siebie,  bez  żadnego  przymusu,  postępował  według  sprawiedli- 
wości; potem  dopiero  powstały  różne  ludzkie  wady  i  wiek  złoty 
zamienił  się  na  srebrny,  a  ten  następnie  na  gorszy  spiżowy,  aż 
nadszedł  w  końcu  pełen  ułomności,  niedostatków,  żalu  i  nędzy-, 
wiek  żelazny.  (Zapatrywanie  to  na  koleje  dziejowe  ludzkości  wy- 
głosił najpierw  poeta  grecki  Hezyod,  żyjący  na  770  lat  przed  Chry- 
stusem). My,  chrześcijanie,  musimy  upatrywać  wiek  złoty  nie  za 
sobą,  lecz  przed  sobą.  Wiedząc,  że  dana  nam  jest  możność  do- 
skonalenia się,  mamy  obowiązek  poprawiać,  ulepszać  coraz  bar- 
dziej stosunki  życia.  Dążeniem  naszem:  postęp,  pojęcie  nieznane 
zgoła  dawnemu  pogańskiemu  światu.  Mylą  się  atoli  ci,  którzy 
mniemają,  że  postęp  wytwarza  się  z  biegiem  czasów,  jakby  sam 
od  siebie,  z  konieczności  nieuchronnej,  i  że  dzięki  temu  wszystko, 
co  nowsze,  jest  i  lepsze  zarazem.  Mylą  się,  gdy  im  się  zdaje,  że 
istnieje  jakieś  prawo,  które  zmusza  ludzkość  do  ustawicznego  do- 
skonalenia się,  i  że  czy  chcemy,  czy  nie  chcemy,  czy  świadomie, 
czy  nieświadomie,  dochodzimy  jednak  do  coraz  .lepszych  urządzeń 
w  życiu  prywatnem  i  publicznem.  Mamy  daną  z  góry  do  postępu 
zdolność,  ale  czy  tej  zdolności  użyjemy,  to  zależy  od  naszej  woli. 
Postęp  zdobywać  trzeba  w  ciężkiej  pracy,  a  do  tego  nie  każde 
pokolenie  ma  ochotę.  Z  pokolenia  w  pokolenie  rozmaicie  bywa: 
czasem  się   idzie  naprzód,  a  czasem  wstecz;  toteż   postęp   zawsze 

1 


być  może,  ale  nigdy  nie  można  orzec  na  pewno,  że  być  musi. 
Jedno  próżniackie  lub  nierządne  pokolenie  może  zmarnować  do- 
robek kilku  pokoleń  sumiennych  i  rozumnych. 

To  pewna,  że  praca  około  poprawy  stosunków  ludzkich  jest 
obowiązkiem.  Pracujmy,  aby  się  zbliżyć  choć  cokolwiek  do  wy- 
marzonego ;;V/ieku  złotego",  pracujmy,  żeby  naszym  następcom 
było  łatwiej  i  lepiej.  Ale  jak  pracować,  co  czynić,  której  się  jąć 
drogi,  żeby  nie  sprowadzić  cofnięcia  się,  zamiast  upragnionego 
postępu?  Życie  ludzkie  takie  krótkie,  że  nawet  nie  starczy  na  n^.- 
leżyte  obeznanie  się  z  temi  wszystkiemi  drogami,  po  których  mo- 
żna kroczyć.  Na  każdej  towarzyszy  człowiekowi  nadzieja,  ale  ileżto 
razy  ona  zawodzi! 

Nie  my  pierwsi  wybraliśmy  się  na  ta  poszukiwanie  drogi 
do  lepszych  czasów,  do  lepszej  doli.  Ojcowie  nasi,  dziadowie 
i,  dalej  wstecz,  pradziadów  naszych  pradziadowie  już  się  nad  tem 
mozolili.  Trzeba  być  bardzo  dziecinnym,  żeby  dopiero  od  siebie 
i  swoich  czasów  rozpoczynać  dążenie  do  postępu,  a  nie  zastano- 
wić się,  jak  też  radzili  sobie  przodkowie.  Tyle  rzeczy  im  zawdzię- 
czamy! Nie  osiągnęli  oni  wszystkiego,  ale  osiągnęli  niejedno  i  nam 
w  spadku  przekazali,  ułatwiając  nam  przez  to  życie.  Prawdą  też 
smutną  jest,  że  z  drugiej  strony  nie  byłoby  dziś  niejednego  złego, 
gdyby  przodkowie  nasi  byli  baczniejsi.  I  dobre  i  złe  w  znacznej 
części  od  nich  pochodzi.  Korzystajmy  przeto  z  ich  doświadczenia! 
Życie  ludzkie  jest  krótkie,  ale  życie  naszego  narodu,  odkąd  je  jako 
tako  znamy,  trwa  już  przeszło  tysiąc  lat.  Poznajmy  je,  przypatrzmy 
mu  się,  a  łatwiej  nam  będzie  ustrzedz  się  niejednego  błędu. 

Praca  około  przyszłości  nie  może  wydać  dobrych  skutków 
bez  znajomości  przeszłości. 

Nauka  o  przeszłości  zowie  się  historyą.  Nie  jestto  bynajmniej 
tylko  sam  zbiór  opowiadań  o  królach  i  wojnach  dla  zaspokojenia 
prostej  ciekawości.  Szkoda  byłoby  zaiste  życia,  żeby  je  poświęcić 
takiej  nauce,  a  takiego  uczonego  historyka  możnaby  zbyć  prostemi 
słowami  rozsądku:. co  było,  a  nie  jest,  nie  pisze  się  w  rejestr.  — 
Historyą  jestto  po  prostu  wytłumaczenie  i  wykazanie,  dlaczego 
dziś  jesteśmy  takimi,  jakimi  jesteśmy,  a  czemu  nie  jesteśmy  inni. 
Nasze  zwyczaje  i  obyczaje,  życie  rodzinne,  urządzenia  życia  pu- 
blicznego, prawa,  nasz  język,  ubiór,  nasze  upodobania,  nasze  spo- 
soby do  życia,  warstwy  społeczne,  różne  stany  i  t.  d.,  to  wszystko, 


nie  od  wczoraj  dopiero  pochodzi,  ani  też  nie  powstało  gotowe 
jednego  dnia,  ale  wyrobiło  się  łiistorycznie,  t.  j.  przez  długie  czasy 
i  przez  różne  zmiany  z  pokolenia  w  pokolenie.  Teraźniejszość 
jest  dla  myślącego  człowieka  zagadką,  bo  na  każdym  kroku  na- 
suwa mu  się  pytanie,  dlaczego  tak  jest,  a  nie  inaczej?  Tę  zagadkę 
rozwiązuje  historya.  Kto  ją  pozna,  ten  dopiero  zrozumie  dobrze 
swoje  czasy,  w  których  mu  żyć  i  działać  wypadło,  a  przez  to  też 
łatwiej  mu  będzie  ocenić,  co  dla  przyszłości  lepsze.  Nauka  o  prze- 
szłości jest  tedy  środkiem  i  narzędziem  do  pracy  około  przyszłości; 
jest  potrzebna  dla  postępu.  Treścią  jej  nadzieje  i  zawody  całych 
pokoleń;  wysnuć  z  nich  naukę  dla  siefiie  jest  rzeczą  współcze- 
snych. 

Życie  się  zmienia  i  czasy  się  zmieniają.  Niejedno  z  tego,  co 
jest  dzisiaj,  jest  dla  historyi  także  jedną  tylko  zmianą,  boć  jutro 
może  być  inaczej.  Nie  o  to  też  chodzi  w  historyi,  żeby  opowie- 
dzieć tysiące  zdarzeń,  ale  o  to,  żeby  opowiedzieć,  przez  jakie  zmiany 
przechodziły  ludzkie  sprawy,  aż  się  ułożyły  tak,  jak  są  dzisiaj.  Hi- 
storya bowiem  jest  nauką  o  zmianach,  każdej  zmiany  muszą  być 
wytłumaczone  przyczyny  i  skutki,  i  wykazać  się  musi,  która  zmiana 
wyszła  na  dobre,  a  która  na  złe.  Nie  poprzestaje  historya  na  opo- 
wiadaniu tylko  tego,  co  w  przeszłości  piękne  i  miłe.  Z  jednaką 
sumiennością  trzeba  opisać  i  to  wszystko,  co  złego  było  w  prze- 
szłości. Nie  godzi  się  ani  oczerniać,  ani  pochlebiać.  Historya  musi 
być  rachunkiem  narodowego  sumienia,  a  więc  musi  być  pisana 
sprawiedliwie  i  trzymać  się  jednej  tylko  rzeczy:  prawdy,  a  spra- 
wiedliwość naj dojrzalszym  prawdy  owocem.  Uczciwemu  człowie- 
kowi i  uczciwemu  narodowi  nie  potrzeba  niczego  poza  sprawie- 
dliwością i  ponad  sprawiedliwość. 


cJS  cis  cJ5  (jiSS  (!^  <!^  cjft  (!^  (Ł^ 


CZĘŚĆ  I. 

Państwo  społeczeństwu  narzucone. 


9^(C^^   'sj^      -sly      -yU      -sU      -d^      -U^      "sU  .    'v]^      ^^lx^      -sly      '\[/'      -s]^      -sU      nU      -sL-    ,  'yU-      -sU      nL-      •sL'      -yU      'sl^    0.^^)7 


°i\f^x>  -^     ^^T^i     ^^^f»     ^^T^^     ^-f*     ^^T^     i^^F^     ^^^f^^^     ^^T~^     ^^     ^^T^^^     ^^     -^     >-i\.     .^     >^     •^     -^     --]y>     "^     ^^T^^^J^oS 


ROZDZIAŁ  I. 
POLSKA  w  POGAŃSTWIE. 


ŚLADY  PRZEDHISTORYCZNE. 

O  najdawniejszych  mieszkańcach  Polski  wiemy  bardzo  mało, 
bo  nie  pozostało  po  nich  niemal  nic,  prócz  ich  grobów. 
Odkrywa  się  coraz  więcej  cmentarzysk  z  prastarych  cza- 
sów, a  w  grobach  rozmaite  narzędzia,  naczynia  i  ozdoby.  Dużo 
grobów  zawiera  tylko  popioły  trupa,  schowane  w  naczyniach 
zwanych  urnami ;  był  zatem  zwyczaj  palenia  ciał  zmarłych.  Nie 
brak  też  jednak  grobów  z  kościotrupami  i  to  układanemi  rozmaicie. 
Niektóre  leżą,  jak  to  u  nas  dziś  w  zwyczaju,  niektóre  układane 
są  siedząco,  a  inne  znowu  w  postawie  skurczonej.  Wnosić  z  tego 
można,  że  różne  te  cmentarzyska  pochodzą  z  różnych  czasów 
i  od  różnych  ludów.  Znaleziono  ślady  ludzkich  mieszkań  w  jaski- 
niach, np.  pod  Krakowem  w  Mnikowie,  w  Ojcowie,  w  Kwaczale; 
ale  znaleziono  też  ślady  mieszkań  zgoła  innych,  np.  w  Czeszewie 
w  Wielkopolsce,  na  palach  wbijanych  w  bagna.  Temi  najstarszemi 
zabytkami  przeszłości  zajmuje  się  osobna  nauka,  zwana  archeo- 
logią ^)  i  stara  się  z  takich  wykopalisk  z  pod  ziemi  dociec,  co  to 
mogły  być  za  ludy,  skąd  przybyły,  jak  daleko  sięgały  ich  osady 
i  jakie  było  ich  życie.  Daleko  jeszcze  do  tego,  żeby  można  było 
powiedzieć  cośkolwiek  pewnego  w  tej  mierze.  Historya  polska 
nie  zajmuje  się  tem  zupełnie,  bo  bardzo  trudno  przypuścić,  żeby 
wśród  tych  „przedhistorycznych"  ludzi  udało  się  wskazać  naszych 

')  Wyraz  grecki,  jak  prawie  wszystkie  zresztą  nazwy  nauk,  znaczy  dosłownie : 
nauka  starożytności,  t.  j.  o  rzeczach  najstarszych. 


8  ARYJCZYCY. 

przodków ;  raczej  mniemać  można,  że  były  to  ludy  zupełnie  obce 
nietylko  nam,  ale  wszystkim  wogóle  dzisiejszym  narodom  euro- 
pejskim, że  była  to  jakaś  nieznana  bliżej  pierwotna  ludność  euro- 
pejska, o  której  nie  wiemy  ani,  skąd  się  wzięła,  ani  gdzie  się 
podziała.  Czasy  to  takie  dawne,  takie  zamierzchłe,  że  już  nie  mają 
żadnego  związku  z  najdawniejszą  nawet  naszą  historyą.  Nigdy  też 
nie  dowiemy  się  może  tego,  coby  nas  najbardziej  ciekawiło  i  co 
najważniejsze,  a  mianowicie:  jakim  językiem  mówili  ci  ludzie? 

ARYJCZYCY. 

Pokrewieństwo  narodów  poznaje  się  bowiem  po  podobień- 
stwie języków.  Nauka  zajmująca  się  badaniem  języków,  zwana 
lingwistyką  (z  łacińska) ,  lub  filologią  (z  grecka) ,  poznawszy  icłi 
dotychczas  około  tysiąca  w  różnych  częściach  świata,  dzieli  je  na 
ośm  wielkich  działów,  ten  zaś  dział,  do  którego  należy  język  polski 
i  jemu  podobne,  nazywa  aryjskim.  Ludzkość  dzieli  się  na  rasy, 
które  różnią  się  między  sobą  rozmaitemi  oznakami,  między  innem  i 
także  barwą  skóry.  Rasa  biała  dzieli  się  na  dwa  odłamy:  Semitów 
i  Aryjczyków.  Aryjczycy  dzielą  się  na  azyatyckich  i  europejskich. 
Europejscy  Aryjczycy  dzielą  się  na  szczepy,  z  których  każdy  mieści 
w  sobie  po  kilka  narodów  i  języków.  Obecnie  najważniejsze 
szczepy  są :  romański,  germański  i  słowiański.  Słowiańskie  języki 
są :  bułgarski,  czeski,  łużycki,  polski,  rezyjski  (w  Alpach  włoskich), 
rosyjski,  ruski,  serbsko-chorwacki,  słowacki  i  słowieński;  te  wszyst- 
kie narody  są  nam  pobratymcze,  a  ich  języki  podobne  do  polskiego. 
Do  romańskich  narodów  należą:  Francuzi,  Hiszpanie,  Włosi  i  Wo- 
łosi czyli  Rumunowie.  Germańskie  narody  są:  Anglicy,  Duńczycy, 
Holendrzy,  Niemcy,  Norwegowie,  Szwedzi.  W  starożytności  był 
jeszcze  szczep  celtycki,  którego  ostatek  stanowi  naród  irlandzki. 
Inne  narody  zamieszkałe  w  Europie  nie  należą  już  do  Aryjczy- 
ków; obcy  zupełnie  są  Finowie,  Madziarzy  i  Żydzi,  ich  języki  nie 
są  też  w  niczem  do  naszych  podobne. 

Nie  wiadomo  na  pewno,  gdzie  była  pierwotna  kolebka 
Aryjczyków,  czy  w  Europie,  czy  w  Azyi;  wiemy  tylko,  że  już  na 
dwa  tysiące  lat  przed  Chrystusem  byli  w  Europie,  że  znali  uprawę 
jęczmienia  i  pszenicy,  oswoili  zwierzęta  domowe,  znali  sztukę 
topienia  kruszców,  a  urządzenia  ich  polegały  na  uznawaniu  władzy 
ojcowskiej. 


CESARSTWO   RZYMSKIE. 


I^ARSTWO  RZYMSKIE. 

^V  Najwcześniej  i  najświetniej  rozwinęła  się  ta  część  europej- 
skich Aryjczyków,  która  posunęła  się  dalej  na  południe,  szczep 
greko-italski,  który  zamieszkał  nad  morzem  Śródziemnem,  w  kli- 
macie ciepłym  i  łagodnym.  Ci  korzystając  z  pomyślnych  warun- 
ków przyrody  i  otoczenia,  a  zbliżywszy  się  też  do  prastarych 
cywilizacyj  Egipcyan  i  Fenicyan,  sami  poczynili  szybkie  i  wielkie 
w  cywilizacyi  postępy;  mieli  państwowe  urządzenia,  nauki  i  sztuki 
wtenczas,  kiedy  pozostali  w  północnej  Europie  Aryjczycy  nie 
ulegali  ważniejszym  zmianom  i  pozostali  nadal  nieukształceni. 
Główne  narody  starożytnej  południowej  Europy,  Grecy  i  Rzy- 
mianie, wzniosły  się  wysoko.  Grecy  celowali  w  filozofii,  w  poezyi, 
rzeźbie;  Rzymianie  w  prawie  i  admJnistracyi  i  w  porządkach 
państwowych,  odznaczali  się  też  bitnością  i  zaborczością.  Nietylko 
Greków  zagarnęli  pod  swe  panowanie,  ale  państwo  swe  rozsze- 
rzyli na  trzy  części  świata;  panowali  w  Europie,  w  Azyi  i  Afryce. 
Z  początku  mieli  królów,  potem  urządzili  sobie  rzeczpospolitą, 
a  wkońcu  zamienili  swe  państwo  na  cesarstwo,  które  obejmowało 
prawie  cały  znany  im  świat.'  Pod  ich  przewodem  wyrobiła  się 
cywilizacya  wspólna  grecko-rzymska,  którą  zowiemy  klasyczną, 
a  z  której  do  dziś  dnia  wiele  czerpiemy.  Uczą  w  naszych  szkołach, 
gimnazyach ,  języków  klasycznych,  t.  j.  greckiego  i  łacińskiego; 
łacina  jest  językiem  kościelnym,  prawnicy  uczyć  się  muszą  prawa 
rzymskiego,  filozofia  opiera  się  w  znacznej  części  na  greckiej, 
poeci  kształcą  się  na  poezyi  greckiej  i  rzymskiej,  rzeźbiarze  uczą 
się  na  starych  greckich  rzeźbach,  a  nawet  stawiamy  budowle  na- 
śladujące klasyczne  starożytne  gmachy. 

Światowładne  cesarstwo  rzymskie^  sięgało  w  Europie  zacho- 
dniej po  Ren  i  Dunaj,  ku  wschodowi  zaś  jeszcze  poza  Dunaj, 
obejmując  na  północ  tej  rzeki  znaczną  część  dzisiejszych  Węgier 
i  Rumunię  czyli  Wołoszę. 

"  GERMANIE  I  SŁOWIANIE. 

Co  było  na  północ  od  rzymskiej  granicy  pomiędzy  Renem 
a  Wisłą,  nazywano  Germanią.  Mieszkały  tam  ludy  celtyckie,  nie- 
mieckie i  słowiańskie,  a  więc  różnego  pochodzenia.  Tego  Rzy- 
mianie nie  odróżniali;  dla  nich  była  Germanią  cała  północna  część 


10  GERMANIE   I   SŁOWIANIE. 

Środkowej  Europy,  nie  należąca  do  ich  cesarstwa,  bez  względu 
na  pochodzenie  jej  mieszkańców.  Wyraz  Germania  oznaczał  tylko 
kraj,  miał  więc  znaczenie  geograficzne:  kraju,  a  nie  etnografi- 
czne: rodu. 

Wschodnią  część  tej  Germanii,  na  wschód  od  Łaby,  zamie- 
szkiwały ludy  słowiańskie.  Ze  wszystkich  wielkich  szczepów  euro- 
pejskich jedni  tylko  Słowianie  posiadali  we  własnym  języku  nazwę 
na  oznaczenie  swego  szczepu.  „Słowo"  znaczy  tyle,  co  mowa,  bo 
mowa  ze  słów  się  składa.  Podobne  do  siebie  słowiańskie  mowy 
były  dla  naszych  przodków  ich  wspólnem  słowem,  a  wszystkich, 
z  którymi  można  się  było  tem  słowem  rozmówić,  nazywano  tedy 
Słowianami.  Obcych  zaś  sąsiadów,  z  którymi  nie  można  było  roz- 
mówić się  na  słowa,  nazwano  Niemcami,  jakoby  niemych.  Takiego 
wyrazu  na  oznaczenie  całego  szczepu  nie  miały  ludy  niemieckie 
i  im  pokrewne.  Uczeni  ich  użyli  do  tego  celu  wyrazu  łacińskiego 
„Germania",  z  powodu,  że  część  ich  przodków  mieszkała  w  kraju 
tak  przez  Rzymian  nazywanym,  i  dlatego  szczep,  do  którego  na- 
leżą Niemcy  i  narody,  mówiące  podobnemi  językami,  nazywamy 
germańskim.  Ale  z  tego  nie  wynika,  żeby  cała  starożytna  Germa- 
nia miała  być  krajem  niemieckim!  Są  wprawdzie  pomiędzy  Niem- 
cami pisarze,  którzy  twierdzą,  że  z  początku  aż  po  Wisłę  wszystko 
było  niemieckie,  opierając  swe  twierdzenie  na  tem,  że  Rzymianie 
tak  daleko  oznaczali  Germanię;  ale  zapominają  oni,  że  wyraz  ten 
po  łacinie  nie  znaczył  tego,  co  dziś  znaczy,  i  że  dawni  rzymscy 
pisarze  sami  nie  mogli  wiedzieć,  co  niemieckie,  a  co  słowiańskie, 
skoro  nie  rozumieli  języków  tych  ludów  i  sami  zresztą  osobiście 
tam  nie  byli.  Nawzajem  nie  brak  też  uczonych  słowiańskich,  któ- 
rzy wywodzą,  że  pierwotnie  niemiecką  była  tylko  mała  kraina 
w  kącie  pomiędzy  rzekami  Wezerą,  Renem  i  Menem,  a  całe  zre- 
sztą Niemcy  są  krajem,  zdobytym  na  Słowianach.  To  tylko  pewna, 
że  wszystko,  co   na   wschód  Łaby,  było   z  początku   słowiańskie. 

Prawdopodobnie  Niemcy  i  Słowianie  pierwotnie  nie  są- 
siadowali ze  sobą,  oddzieleni  rozległą  krainą  całkiem  nie  zalu- 
dnioną; dopiero  przez  ciągłe  osadnictwo  rozszerzali  coraz  bardziej 
swe  dzierżawy,  pierwsi  w  kierunku  wschodnim,  drudzy  W  zacho- 
dnim, aż  się  wkońcu  musieli  spotkać  i  stać  sąsiadami.  W  pią- 
tym wieku  powiększa  się  znacznie  napór  Niemiec  ku  wschodowi 
i  w  niejednej  ziemi  słowiańskiej    rozpoczyna  się   niemieckie  osa- 


PAŃSTWO  SAMA.  11 


dnictwo;  już  wtenczas  na  zachodnich  Słowiańszczyzny  kresach  lu- 
dność obydwóch  szczepów  była  z  sobą  pomieszana  i  jedno  osie- 
dlenie wchodziło  klinem  w  drugie.  Z  końcem  V-go  wieku  zaczęli 
Niemcy  zdobywać  przemocą  ziemie  już  przez  Słowian  poprzednio 
zajęte,  czasem  zupełnie  ich  z  nich  wypierając,  czasem  w  niewol- 
ników swych  obracając.  Nie  było  to  trudne;  mieli  więcej  siły, 
umieli  wojnę  prowadzić  bez  porównania  lepiej  niż  Słowianie,  ro- 
biąc to  umiejętnie,  sprawnie.  Germanie  bowiem  już  przez  dwa 
wieki  przedtem  najmowali  się  do  służby  wojennej  Rzymianom, 
od  nich  sztukę  wojenną  przejęli  i  sami  też  nieraz  z  nimi  walcząc, 
w  niej  się  wyćwiczyli,  podczas  gdy  Słowianie  należycie  wojować 
jeszcze  nie  umieli.  Pierwszym  takim  zaborem,  który  dokładnie 
oznaczyć  możemy,  jest  zajęcie  Rakuz  przez  lud  niemiecki  Alama- 
nów  w  roku  488.  Rakuzy,  to  dzisiejsze  arcyksięstwa  austryackie, 
zamieszkane  pierwotnie  przez  słowiański  lud  Rakuszanów.  Po  Ala- 
manach  weszli  tam  Frankowie,  w  końcu  Bawarzy,  którzy  też  tam 
już  pozostali  (Niemcy  austryaccy  należą  przeważnie  do  ludu  ba- 
warskiego). Dalsze  rozprzestrzenianie  się  żywiołu  germańskiego 
w  kierunku  wschodnim,  na  południu  Karpat,  powstrzymane  było 
przez  to,  że  tu  byli  już  inni  najeźdźcy,  rozporządzający  jeszcze 
większą  potęgą  wojenną. 

PAŃSTWO  SAMA. 

W  piątym  wieku  po  Chr.  doznała  cała  środkowa  Europa, 
tudzież  Włochy,  straszliwego  najazdu  Hunów,  ludu  koczowniczego 
z  Azyi.  Po  70  latach  Hunowie  wycofali  się  z  zachodnich  krajów, 
ale  pozostali  nad  Cisą,  w  dzisiejszych  Węgrzech.  Tam  dokonał 
życia  w  roku  453  wódz  ich  Attyla,  osławiony  ze  srogości,  zwany 
przez  chrześcijańskich  kronikarzy  biczem  bożym.  Po  śmierci  Attyli 
wprawdzie  rozpadło  się  państwo  Hunów,  w  następnym,  jednak 
wieku  nastąpił  nowy  najazd:  Awarów,  którzy  podbili  wszystkie 
ludy  słowiańskie  od  gór  czeskich  i  Karpat  aż  po  dolny  bieg  Du- 
naju i  morze  Adryatyckie.  Nie  było  tu  tedy  pola  dla  niemieckich 
zdobyczy.  Przeciw  Awarom  wybuchło  około  roku  620  wielkie  po- 
wstanie Słowian,  które  powiodło  się  częściowo,  bo  odzyskały  nie- 
podległość ludy  słowiańskie,  osiedlone  w  Czechach,  Morawach 
i  wschodnich  krajach  alpejskich.  Naczelnik  powstania,  dzielny 
Sam,   utworzył   natenczas   z  tych    krajów    n  a  j  p  i  e  r  w  s  z  e   s  ł  o- 


12  NAWRACANIE   EUROPY. 

W  i  a  ń  s  k  i  e   państwo.   Było   to    po   roku   600   po   Chr.,  kiedy 
dawne  cesarstwo  rzymskie  już  przeszło  od  stu  lat  nie  istniało. 

NAWRACANIE  EUROPY. 

Cesarstwo  rzymskie  było  założone  w  pogaństwie.  Za  czasów 
pierwszego  właśnie  z  cesarzy,  Oktawiana  Augusta,  przyszedł  Zba- 
wiciel na  świat.  Św.  Piotr,  pierwszy  papież,  osiadł  w  Rzymie  i  już 
za  apostolskich!  czasów  była  tam  gmina  chrześcijańska,  a  choć  było 
potem  kilka  srogich  prześladowań,  jednakże  wiara  szerzyła  się  co- 
raz bardziej.  Nawracali  się  nietylko  ubodzy  i  niewolnicy,  ale  już 
od  samego  początku  także  uczeni  i  senatorowie  rzymscy.  Światło 
rozpraszało  ciemności  coraz  bardziej  z  każdem  pokoleniem,  aż  się 
skończyło  na  nawróceniu  samego  władcy  olbrzymiego  państwa, 
a  potem  pogaństwo  straciło  już  znaczenie  i  od  r.  312  stało  się 
chrześcijaństwo  nawet  urzędową  religią  państwa;  w  końcu  nie 
było  już  całkiem  pogan  między  obywatelami  rzymskimi.  Cesar- 
stwo rzymskie  było  tedy  w  dalszym  ciągu  swego  istnienia  nie 
pogańskiem  państv/em,  ale  chrześcijańskiem.  Upadło  i  runęło 
ochrzczone,  spełniwszy  wyznaczone  mu  przez  Opatrzność  zadanie. 
Odtąd  próbowano  kilkakrotnie  założyć  na  nowo  takie  państwo 
powszechne,  ale  zawsze  bezskutecznie.  Już  takie  państwo  niepo- 
trzebne do  postępu  ludzkości,  odkąd  na  miejsce  pogańskiej  po- 
wszechności państwowej  nastała  powszechność  innego  rodzaju, 
wyższa,  duchowa,  w  powszechnym  katolickim  Kościele.  Zmienił 
się  duch  świata,  a  przez  to  zmieniły  się  także  świeckie  jego  po- 
trzeby i  po  nawróceniu  ludów  żyjących  w  starożytnem  cesarstwie 
Tzymskiem,  niepotrzebne  są  już  państwa  sprzęgające  przymu- 
sowo różne  narody  w  jedno  jarzmo. 

Cesarstwo  rzymskie  podzieliło  się  na  dwie  połowy:  wscho- 
dnią i  zachodnią.  Wschodnią  ze  stolicą  Konstantynopolem  czyli 
Bizancyum,  nazywa  się  zwykle  greckiem  cesarstwem  czyli  bizan- 
tyńskiem.  Potomkowie  Greków  tak  się  pomieszali  z  rozmaitą  inną 
ludnością,  a  potem  nawet  poznikali  nieznacznie  wśród  różnych 
przybyszów,  między  którymi  nie  brakło  też  Słowian,  że  przez  to 
pomięszanie  zmienił  się  zupełnie  i  naród  i  język.  W  średnich  wie- 
kach nie  mówi  się  też  potem  o  narodzie  greckim,  ale  nazywa  się 
to  całe  nowe  społeczeństwo  bizantyńskiem.  Cesarstwo  to  trwało 
w  tak  zmienionych  zupełnie  stosunkach,  przechodząc  najrozmait- 


NOWE   CESARSTWO    RZYMSKIE.  15 


sze  koleje,  jeszcze  całe  tysiąclecie,  bo  aż  do  roku  1453,  zdobyte 
i  ujarzmione  w  końcu  przez  Turków,  którzy  do  dziś  dnia  panują 
jeszcze  w  Konstantynopolu. 

Zachodnie  rzymskie  cesarstwo  przestało  istnieć  w  roku  476 
po  Chrystusie,  a  z  jego  krajów  popowstawał  szereg  nowożytnych 
państw  chrześcijańskich.  Ludy  germańskie,  które  te  kraje  pozdo- 
bywały,  mieszały  się  z  dawniejszą  ludnością  i  nawracały  się  na 
chrześcijaństwo,  ale  nie  wszystkie  i  nie  zaraz  na  katolicyzm.  He- 
rezya  aryańska  ogarnęła  Germanów  panujących  we  Włoszech, 
w  Hiszpanii,  w  południowej  Francyi  i  w  części  dzisiejszych  połu- 
dniowych Niemiec.  Były  to  państwa  Ostrogotów,  Wizygotów 
i  Burgundów.  Dopiero  w  roku  496  nawrócił  się  na  katolicyzm 
pierwszy  z  pomiędzy  władców  tych  nowych  państw,  mianowicie 
Klodwik,  król  Franków;  dostał  za  to  od  papieża  tytuł  króla  arcy- 
chrześcijańskiego,  który  przeszedł  następnie  na  królów  francuskich; 
a  dopiero  około  roku  600  przyjęły  chrześcijaństwo  wszystkie  te 
kraje,  które  niegdyś  należały  były  do  cesarstwa  rzymskiego.  Nie 
należał  zaś  do  nich  żaden  kraj  słowiański. 

Państwo  Franków  obejmowało  za  czasów  Klodwika  dzisiej- 
szą północną  Francyę  i  sąsiednie,  dzisiejsze  niemieckie  kraje  aż 
poza  rzekę  Men  na  północ,  wkrótce  zaś  rozszerzyło  się  aż  po  góry 
Pirenejskie  na  południe,  do  Alp  i  średniego  biegu  Dunaju  na 
wschód.  Panowanie  frankońskie  doszło  do  granic  słowiańskiego 
państwa  Sama.  Napadli  nań  Frankowie,  lecz  Sam  pokonał  ich 
w  bitwie  pod  Wogatisburgiem,  około  roku  630.  Po  jego  śmierci 
jednak,  w  r.  658,  rozpadło  się  to  pierwsze  słowiańskie  państwo. 
W  następnem  stóleciu  podbili  niemieccy  Bawarowie  około  r.  740 
słowiański  lud  Korutanów  (dzisiejsza  Karyntya),  a  wkrótce  potem 
zawrzała  wojna  także  na  granicach  północnych. 

NOWE  CESARSTWO  RZYMSKIE. 

Królestwo  frankońskie  powiększało  się  coraz  bardziej.  Naj- 
słynniejszy z  jego  władców,  Karol  Wielki,  zajął  część  Hiszpanii, 
północne  i  środkowe  Włochy,  posunął  swe  panowanie  aż  na  dzi- 
siejsze Węgry  i  przyłączył  też  do  swego  państwa  kilka  plemion 
niemieckich.  W  Niemczech  szerzył  był  już  chrześcijaństwo  św. 
Bonifacy,  mnich  z  Irlandyi,  który  zginął  u  Niemców  męczeńską 
śmiercią  w  r.  754.    Szczególniejszą  nienawiścią  do  Krzyża  odzna- 


14  NOWE   CESARSTWO   RZYMSKIE. 

czał  się  niemiecki  lud  Sasów,  zajmujący  wschodnią  połowę  pół- 
nocnych Niemiec.  Karol  Wien<i  zdobył  ich  kraj  po  siedmiu  sro- 
gich wojnach  i  zmusił  do  przyjęcia  chrztu.  Pierwsze  to  było 
przekroczenie  Chrystusowego  przykazania,  zakazującego  nawraca- 
nia mieczem.  Sasi,  mieczem  nawróceni,  nie  byli  prawdziwymi 
chrześcijanami,  a  choć  król  Karol  pozakładał  w  ich  kraju  biskup- 
stwa, na  nic  się  to  nie  zdało,  gdy  pastorałowi  towarzyszyła  wo- 
jenna groza  i  pożoga!  Podbiwszy  ziemie  Sasów  i  Bawarów,  dotarł 
Karol  Wielki  do  granic  słowiańskich  i  kilka  razy  starły  się  jego 
wojska  ze  słowiańskim  ludem  Wilców  nad  dolną  Łabą  i  z  Cze- 
chami. Wojna  ta  zaczęła  się  w  r.  789,  w  cztery  lata  po  przymu- 
sowem  nawróceniu  Sasów. 

Karol  Wielki  był  najpotężniejszym  w  Europie  monarchą  i  pa- 
nował nad  rozmaitymi  narodami.  Szybki  wzrost  i  potęga  frankoń- 
skiego państwa  przypominały  dawne  rzymskie  cesarstwo.  Król 
Karol  postanowił  wskrzesić  to  państwo  powszechne  i  rzeczywiście 
w  r.  800  papież  Leon  Ill-ci  ukoronował  go  w  samym  Rzymie  na 
rzymskiego  cesarza.  Nowe  cesarstwo  obejmowało  kilka 
królestw,  bo  Karol  W.  był  już  królem  frankońskim,  longobardzkim, 
burgundzkim  i  szereg  mniejszych  państw  i  państewek  nie  posia- 
dających królewskiego  tytułu,  a  złączonych  pod  jednem  berłem 
wspólnego  monarchy,  miało  zaś  objąć  na  przyszłość  wszystkie 
państwa  chrześcijańskie.  Papież  zakreślił  władzy  cesarskiej  cel 
wielki  i  wzniosły.  Chodziło  o  to,  ażeby  wszystkie  nawrócone  na- 
rody i  państwa  połączyć  w  jedną  rodzinę  chrześcijańskich  ludów 
pod  najwyższem  świeckiem  zwierzchnictwem  cesarza,  a  duchowem 
papieża.  Nie  było  wcale  prawa,  że  cesarzem  ma  być  zawsze  król 
frankoński,  ani  też  nie  myślano  o  tem,  że  cała  Europa  musi  two- 
rzyć jedno  państwo  i  należeć  do  frankońskiego  królestwa.  Jedna 
sprawa  była  oddzielona  od  drugiej.  Czyby  państwo  frankońskie 
w  przyszłości  się  rozszerzało  jeszcze  bardziej,  czy  też  uszczuplało, 
czy  osobnych  państw  byłoby  w  Europie  coraz  mniej,  czy  coraz 
więcej,  nie  miało  to  wpływać  na  sprawę  wznowionego  cesarstwa. 
Ilukolwiek  byłoby  monarchów  chrześcijańskich  w  Europie,  wszyscy 
mieli  uznawać  w  cesarzu  swego  zwierzchnika;  gdyby  papież  ko- 
ronował na  cesarza  nie  frankońskiego  króla,  lecz  innego  władcę, 
natenczas  ten  inny  byłby  zwierzchnikiem  króla  Franków.  We 
wznowieniu  cesarskiej  godności  nie  było  tedy  zamachu  na  samo- 


KRÓLESTWO  NIEMIECKIE.  15 

dzielność  narodów  czy  państw,  nie  było  zamiaru  oddania  Europy 
w  niewolę  następców  Karola  Wielkiego.  Był  to  wielki  plan  za- 
mienienia Europy  w  jeden  wielki  związek  państw  chrześcijańskich, 
ażeby  uniknąć  przez  to  wojny  między  chrześcijanami,  a  zyskać 
więcej  sił  do  cywilizacyjnej  pracy  pod  przewodnictwem  Kościoła, 
zwłaszcza  zaś  do  dalszego  rozszerzania  chrześcijaństwa. 

Skoro  nowe  cesarstwo  rzymskie  miało  być  związkiem  mo- 
narchów chrześcijańskich,  zatem  nie  mogły  do  niego  należeć,  jako 
członkowie,  państwa  pogańskie.  Głównym  obowiązkiem  cesarstwa 
było  nawrócenie  ich.  Granicą  chrześcijaństwa  i  pogaństwa  w  Eu- 
ropie była  wtenczas  granica  niemiecko -słowiańska. 

KRÓLESTWO  NIEMIECKIE. 

Wielkie  państwo  Karola  Wielkiego  rozpadło  się  następnie 
w  r.  843  na  trzy  części;  z  części  wschodniej  powstało  królestwo 
niemieckie.  Niemieccy  nasi  sąsiedzi,  sami  mieczem  nawróceni  i  du- 
cha chrześcijańskiego  w  sobie  nie  mający,  zabrali  się  pod  pozo- 
rem nawracania  do  dalszego  podboju  ziem  słowiańskich.  Zaczęto 
potem  nawet  wywodzić,  że  skoro  władza  pogańskich  książąt  nie 
jest  uświęcona  przez  Kościół,  zatem  ziemie  pogańskie  pana  nie 
mają,  są  bezpańskie,  niczyje  i  wolno  je  zabrać  sobie;  kto  je  pierw- 
szy zdobędzie,  ten  będzie  prawym  ich  władcą.  Znaczyło  to  ni 
mniej,  ni  więcej,  jak  tylko,  że  poganie  nie  są  bliźnimi,  że  wolno 
każdemu  na  nich  się  targnąć  i  ujarzmiać  ich,  bo  ziemie  ich  są  łu- 
pem, który  wolno  zabrać  każdemu,  kto  ma  do  tego  ochotę  i  siły. 
Tak  tedy  Krzyż,  chrześcijańskie  godło  pol^oju  i  miłości  bliźniego, 
symbol  błogosławieństw  Bożych,  był  dla  Słowian  przez  długie 
czasy  znakiem  wojny  i  pożogi,  ciągłej  trwogi  i  wszelkich  okro- 
pności, gdy  Go  nad  słowiańską  granicę  niosła  niemiecka  dłoń. 
Przodkowie  nasi  padli  ofiarą  strasznego,  ohydnego  przekrę- 
cenia chrześcijaństwa  przez  Niemców. 

Całą  naszych  przodków  winą  było,  że  w  Europie  oni  naj- 
dalej mieszkali  od  Rzymu,  skąd  szło  chrześcijaństwo  i  urządzenia 
państwowe,  rozszerzające  się  stopniowo  po  Europie.  Potężne  fran- 
końskie państwo  powstało  przez  zetknięcie  się  z  resztkami  rzym- 
skiej cywilizacyi;  założyciel  tego  państwa,  król  Klodwik,  walczył 
jeszcze  z  rzymskim  namiestnikiem  w  dzisiejszej  Francyi,  a  znowu 
Sasi  i  Bawarowie  doszli  wcześniej  do  urządzeń  państwowych  przez 


16  PAŃSTWO  WIELKOMORAWSKIE. 

zetknięcie  się  z  Frankami.  Podobnież  w  dalszym  ciągu  ci  Słowia- 
nie, o  których  oparła  się  granica  frankońskiego  panowania,  pierwsi 
urządzili  się  jako  państwo  i  to  samodzielnie.  Tak  powstało  pań- 
stwo Sama,  a  około  roku  830  drugie  w  tej  samej  części  Słowiań- 
szczyzny, mianowicie  państwo  Wielkomorawskie.  Zowie  się 
tak,  ponieważ  powstało  na  Morawacłi,  skąd  rozszerzało  się  na 
wschód  i  zachód,  obejmując  z  jednej  strony  Czechy,  z  drugiej 
sięgnąwszy  aż  do  ziemi  krakowskiej. 

PAŃSTWO  WIELKOMORAWSKIE. 

Założyciel  tego  państwa,  książę  Mojmir,  przyjął  chrzest  i  uznał 
swe  państwo  częścią  bawarskiego  biskupstwa  w  Passawie,  a  przez 
to  samo  przyłączył  do  niemieckiej  prowincyi  kościelnej  mogun- 
ckiej,  bo  biskup  passawski  należał  pod  arcybiskupa  mogunckiego  ^). 
Niemcy  żądali  jednak,  żeby  uznał  także  ich  świeckie  zwierzchnicwo, 
choć  król  niemiecki  nie  był  cesarzem,  nie  był  świeckim  naczelni- 
kiem chrześcijaństwa!  Z  potomków  Karola  Wielkiego  dwóch  tylko 
królów  niemieckich  było  zarazem  cesarzami;  zazwyczaj  zaś  bywali 
nimi  inni  potomkowie  Karola  Wielkiego,  dalsi  krewni  królów 
niemieckich,  panujący  nie  w  Niemczech,  ale  we  Francyi,  w  Bur- 
gundyi,  w  Lotaryngii,  we  Włoszech.  Od  roku  840  do  881  była 
korona  cesarska  właśnie  od  Niemiec  oddzielona;  nie  chodziło  tedy 
o  uznanie  zwierzchnictwa  wspólnego  wszystkim  książętom  chrze- 
ścijańskim, ale  o  poddanie  Słowian  Niemcom. 

Król  niemiecki  Ludwik  wyprawił  się  w  r.  846  na  Mojmira 
i  strącił  go  z  tronu,  a  osadził  na  nim  jego  synowca  Rastyca,  który 
udawał  wobec  Niemców  potulnego.  Wracając  z  tej  wyprawy  przez 

^)  Obszar  Kościoła  katolickiego  dzieli  się  na  patryarchaty,  te  zaś  na  tak 
zwane  prowincye  kościelne,  na  których  czele  stoją  metropolici  lub  arcy- 
biskupi. Prowincya  arcybiskupia  dzieli  się  na  dyecezye,  z  których  każda 
ma  osobnego  biskupa.  Biskup  dyecezalny  może  mieć  przydanego  do  po- 
mocy drugiego,  który  nazywa  się  sufraganem.  Wobec  arcybiskupa  jest 
każdy  biskup  tej  prowincyi  jego  sufraganem.  -  Najważniejszy  patryarchat 
był  od  samego  początku  w  Konstantynopolu,  czyli  Bizancyum,  zwanem 
po  słowiańsku  Carogrodem,  bo  tam  była  stolica  cesarstwa  rzymskiego 
wschodniego,  czyli  bizantyńskiego.  W  zachodniej  Europie  sam  papież 
jest  patryarchą  i  arcybiskupi  podlegają  wprost  Ojcu  św.  -  Niemcy  two- 
rzyły już  wtenczas  dwie  prowincye  kościelne,  mając  dwóch  arcybiskupów: 
w  Moguncyi  i  w  Trewirze. 


ŚWIĘCI    CYRYL   I    METODY.  17 

Czechy  do  domu,  zażądał  Ludwik  od  czeskich  wielmożów  i  dro- 
bnych książątek,  żeby  mu  się  zobowiązaH  do  posłuszeństwa;  jemu, 
a  nie  Rastycowi!  A  właśnie  rok  przedtem,  w  r.  845,  ochrzciło  się 
w  Ratyzbonie  w  Bawaryi  czternastu  czeskich  wielmożów.  Od  po- 
gańskich żądał  tedy  król  niemiecki  poddaństwa,  bo  poganie,  a  od 
owych  czternastu  ochrzczonych  chyba  za  to,  że  Słowianie!  Czesi 
jednak,  tak  chrześcijanie  jakoteż  poganie,  chwycili  za  broń  i  przez 
cztery  lata  wojowali  pomyślnie  z  królem  Ludwikiem.  Dzięki  temu 
zapewnił  też  sobie  książę  Rastyc  zupełną  niepodległość.  Ale  to 
niemieckie  postępowanie  wzbudziło  obawę,  że  ludy  Wielkomo- 
rawskiego  państwa  znienawidzą  chrześcijaństwo.  Rastyc  pragnął 
szczerze  chrześcijaństwo  utrwalić.  Obmyślił  sposób,  żeby  przeko- 
nać lud,  że  chrześcijaństwo  nie  koniecznie  jest  niemiecką  wiarą 
i  nie  musi  się  łączyć  z  niemiecką  niewolą.  Postarał  się  o  aposto- 
łów słowiańskich. 

ŚWIĘCI  CYRYL  I  METODY. 

Nie  wszyscy  Słowianie  byli  tak  oddaleni  od  źródła  wiary 
świętej,  t.  j.  od  Rzymu,  jak  Połabianie  lub  Morawianie,  a  cóż  do- 
piero Polacy.  Słowianie  Bałkańskiego  półwyspu,  Bułgarowie  i  po- 
łudniowi Serbowie,  mieli  blizko  do  patryarchy  w  Konstantynopolu, 
toteż  wcześniej  się  nawracali.  Stamtąd  sprowadził  książę  Rastyc 
dwóch  katolickich  kapłanów,  Cyryla  i  Metodego,  słynnych  z  nauki 
i  gorliwości.  Cyryl  wynalazł  nawet  około  855  r.  pismo  słowiań- 
skie, zwane  głagolicą  ^)  i  przełożył  księgi  liturgiczne,  żeby  można 
było  odprawiać  nabożeństwo  po  słowiańska.  Było  to  w  języku 
staro -bułgarskim,  który  w  ten  sposób  stał  się  ze  wszystkich  sło- 
wiańskich najpierw  piśmiennym.  Dzisiaj  nikt  już  tym  językiem 
nie  mówi,  jest  tedy  językiem  martwym,  podobnie  jak  łacina,  nie 
będąc  nikomu  mową  ojczystą,  znaną  od  dzieciństwa.  Ale  też  po- 
dobnie, jak  łacina  w  zachodnim  Kościele,  pozostała  staro  -  bułgar- 

^)  Pismo  to  utrzymało  się  w  księgach  cerkiewnych  niektórych  okręgów  Chor- 
wacyi  i  Dalmacyi.  Inne  pismo  słowiańskie,  zwane  cyrylicą  i  stąd  mylnie 
temu  apostołowi  Cyrylowi  przypisywane,  rozpowszechniło  się  głównie  na 
Rusi;  od  niego  znowu  pochodzi  dzisiejszy  kształt  abecadła  rosyjskiego, 
zwanego  grażdanką.  Wszystkie  zaś  te  pisma  wywodzą  się  z  abecadła  bi- 
zantyńskiego, t.  j.  średniowiecznego  greckiego.  Nasze  zaś  abecadło  z  ła- 
cińskiego się  wywodzi. 

2 


18  OBRZĄDEK   RZYMSKO-SLOWIAŃSKI. 

szczyzna  językiem  ksiąg  kościelnych  i  nabożeństw  we  wschodnim 
Kościele,  w  obrządku  słowiańskim.  Zowie  się  językiem  cerkiewnym 
od  wyrazu  „cerkiew"  (w  staropolskim  języku  „cerekiew"),  znaczą- 
cego w  wielu  słowiańskich  językach  to  samo,  co  „kościół". 

Bracia  rodzeni  Cyryl  i  Metody,  pochodzili  z  miasta  Solunia 
(czyli  Saloniki)  w  cesarstwie  bizantyńskiem.  Cyryl  był  biblioteka- 
rzem u  patryarchy  w  Carogrodzie  i  profesorem  filozofii,  podczas 
gdy  Metody  był  cesarskim  namiestnikiem  w  jednej  ze  słowiań- 
skich krain  bizantyńskich.  Obydwaj  rzucili  następnie  świat  i  zo- 
stali mnichami  w  klasztorze  na  górze  Olimpie.  Czując  w  sobie 
powołanie  misyonarskie,  udali  się  na  daleki  Wschód,  pomiędzy 
Chazarów,  naród  nie -aryjski,  mieszkający  wówczas  między  rze- 
kami Wołgą  a  Donem  i  tam  nawracali  z  wielkiem  powodzeniem. 
Podróż  na  Morawy  w  r.  863  była  tedy  już  drugą  ich  wyprawą 
apostolską.  Przez  nich  zrozumiał  lud,  że  chrześcijaństwo  nie  jest 
niemieckie,  ale  powszechne!  Powstał  też  przez  nich  nowy  obrzą- 
dek w  łonie  katolickiego  Kościoła,  mianowicie  rzymsko-sło- 
w  i  a  ń  s  k  i.  W  Bułgaryi  odprawiano  nabożeństwa  w  języku  cer- 
kiewnym według  ceremoniału  carogrodzkiego.  Na  Morawach  znany 
jednak  już  był  i  zaprowadzony  ceremoniał  rzymski;  tego  oni  nie 
zmieniali,  tylko  liturgię  na  język  cerkiewny  przetłumaczyli.  Nie 
było  to  więc  to  samo,  co  dzisiejsze  (katolickie  także)  nabożeństwo 
unickie  ruskie,  to  jest  obrządek  grecko -słowiański.  W  państwie 
Rastyca  był  obrządek  rzymsko -słowiański.  Grecko -słowiański,  ka- 
tolicki, można  dziś  oglądać  na  Rusi,  a  rzymsko-słowiański,  również 
katolicki,  w  Chorwacyi,  gdzie  go  wskrzesił  na  nowo  wielki  papież 
Leon  XIII. 

Apostolstwo  Św.  Cyryla  i  Metodego,  kapłanów  carogrodz- 
kiego patryarchatu,  nie  było  na  rękę  Niemcom,  bo  przez  to  zry- 
wał się  związek  kościelny  Wielkomorawskiego  państwa  z  Niem- 
cami. Obaj  ówcześni  arcybiskupi  niemieccy,  moguncki  i  trewirski, 
byli  wielkiem  zgorszeniem  całemu  Kościołowi,  bo  nie  chcieli  pa- 
pieżowi ulegać,  a  w  oporze  tym  popierał  ich  król  niemiecki  Lu- 
dwik; ale  choć  sami  w  duchu  zwierzchności  papieskiej  nie  uzna- 
wali, zaskarżyli  świętych  braci  w  Rzymie,  jakoby  nie  nauczali 
w  duchu  rzymskiego  Kościoła.  Pomagały  im  pozory,  bo  właśnie 
patryarcha  carogrodzki  Focyusz,  zwierzchnik  duchowny  słowiań- 
skich apostołów,  zerwał  w  roku  867-ym  z  Rzymem,  popadł  więc 


PRZEŚLADOWANIA   NIEMIECKIE.  1Q 

^  schyzmę.  Biskup  passawski  skarżył  się,  że  w  jego  dyecezyi 
sprawują  kapłańskie  czynności  bez  jego  upoważnienia,  a  skargę 
tę  poparł  arcybiskup  moguncki.  Liczono  na  to,  że  Bracia  nie  staną 
przed  papieżem  i  popadną  w  podejrzenie.  Oni  jednak  wybrali  się 
do  Rzymu  w  r.  867  wraz  ze  swymi  uczniami,  dobranymi  z  kra- 
jowców Morawian,  żeby  icłi  tam  na  kapłanów  dać  wyświęcić. 
Papież  Hadryan  II.  nietylko  żadnej  w  nich  nie  znalazł  winy,  ale 
ich  samych  wyświęcił  na  biskupów,  ustanawiając  osobne  moraw- 
skie biskupstwo  i  to  z  tym  przywilejem,  żeby  było  zależne  wprost 
od  Rzymu,  nie  należąc  do  żadnej  metropolii.  Usunął  przez  to  samo 
papież  wszelkie  uroszczenia  passawskie  i  mogunckie. 

Król  Ludwik  trzykrotnie  już  wojował  z  Rastycem,  w  latach 
855,  864  i  869,  a  zawsze  bezskutecznie.  Jednak  w  czasie  czwartej 
wojny,  w  r.  870,  uległ  Rastyc  wskutek  zdrady  własnego  synowca 
Swatopluka.  Pojmanemu  wyłupili  Niemcy  oczy  i  zamknęli  go 
w  dalekim  niemieckim  klasztorze.  Rządy  zaśj  na  Morawach  od- 
dali dwom  królewskim  niemieckim  dostojnikom,  zwanym  grafami. 
Zniesiono  więc  państwo  Wielkomorawskie  i  wcielono  je  do  kró- 
lestwa niemieckiego.  Lud  atoli  powstał  przeciw  temu,  i  sam  Swa- 
topluk,  spostrzegłszy  swój  błąd  i  winę,  stanął  na  czele  powstania, 
wypędził  grafów,  poczem  obwołany  był  w  r.  871  księciem  Wiel- 
komorawskim. 

Na  rządy  niemieckich  grafów  natrafił  w  sam  raz  św.  Metody, 
który  sam  wracał  na  Morawy,  bo  św.  Cyryl  zmarł  w  Rzymie 
(dnia  14  lutego  869  r.,  mając  lat  zaledwie  42).  Niemieccy  grafowie 
nawet  nie  dopuścili  go  do  sprawowania  biskupiego  urzędu.  Wkrótce 
był  pojmany  i  przez  półtora  roku  więziony  przez  passawskiego 
biskupa.  Dopiero  surowe  upomnienia  papieża  Jana  VIIL,  przywró- 
ciły wolność  apostołowi.  Natenczas  ochrzcił  Metody  czeskiego 
księcia  Borzywoja  I.  i  odtąd  Czechy  z  Morawą  trzymały  się  razem, 
uznając  zwierzchność  Swatopluka.  Niemieccy  biskupi,  obawiając 
się,  że  teraz  utracą  i  Czechy  ze  związku  swej  metropolii,  znowu 
oskarżyli  św.  Metodego  o  herezyę.  Nowa  tedy  podróż  do  Rzymu 
w  r.  879  i  znowu  powrót  z  jeszcze  większym  tryumfem.  Papież 
wyniósł  biskupstwo  morawskie  do  godności  metropolii,  rozszerza- 
jąc jej  granice  na  północy  Karpat  aż  po  rzeki  Bug  i  Styr,  a  na 
południu  na  Panonię,  t.  j.  dzisiejsze  Węgry  i  mianował  pierwszym 
arcybiskupem  morawsko -panońskim  samego  Metodego.  Pod  tym 


20  MADZIARZY. 

arcybiskupem  miało  być  trzech  słowiańskich  biskupów:  w  Cze- 
chach, na  Morawach  i  w  Nitrze  na  Słowaczyźnie.  Sam  św.  Me- 
tody zamieszkał  w  Welehradzie  na  Morawach  i  tam  dokonał 
świątobhwego  żywota  w  r.  885.  Mianował  następcą  ucznia  swego 
Horazda;  ale  nieroztropny  książę  Swatopluk  sam  oddał  biskupstwo 
Niemcowi  Wikinowi.  Ten  wygnał  słowiańskich  kapłanów,  spro- 
wadził niemieckich  i  usunął  obrządek  rzymsko -słowiański.  Papież 
Jan  IX.  zaprowadził  go  wprawdzie  około  roku  900  na  nowo,  ale 
trwał  on  zaledwie  kilka  lat,  ciągle  prześladowany.  Tylko  w  Pra- 
dze Czeskiej  utrzymał  się  jeden  klasztor  słowiański. 

MADZIARZY.  ' 

I  samo  państwo  Wielkomorawskie  nie  długo  już  trwać  miało. 
Król  niemiecki  Arnulf  sprowadził  na  jego  pogromienie  Madziarów. 
Był  to  lud  mongolski,  pokrewny  Hunom  i  ich  następca  w  sze- 
rzeniu spustoszeń.  Przybywszy  z  Azyi  osiedlili  się  nad  morzem 
Czarnem,  skąd  zapuszczali  swe  zagony  nad  dolny  Dunaj;  stamtąd 
to  przyzwał  ich  Arnulf,  woląc  mieć  Azyatów,  dzikich  pogan,  są- 
siadami, niż  chrześcijan,  lecz  Słowian!  Takimi  byli  Niemcy  chrze- 
ścijanami, że  ich  królowie  sprowadzali  zbójców  na  wytępienie 
sąsiedniego  narodu!  Swatopluk  odparł  wprawdzie  najazd  i  nie- 
miecki i  madziarski  w  latach  892  i  893,  ale  gdy  umarł  w  nastę- 
pnym roku  894,  zaczęło  państwo  Wielkomorawskie  szybko  upadać. 
Synowie  jego  żyli  w  niezgodzie  i  przez  to  nie  zdołali  oprzeć  się 
wrogom.  Madziarowie  nękali  kraj  ustawicznymi  najazdami,  aż 
w  końcu  w  r.  907  zupełnie  rozbili  to  słowiańskie  państwo,  po- 
czem  zaczęli  napadać  na  Niemcy,  i  srodze  dawali  się  im  we  znaki, 
aż  dopiero  pokonani  w  roku  955  zaprzestali  łupieżczych  wypraw. 

POCZĄTKI  CHRZEŚCIJAŃSTWA  W  POLSCE. 

Dzieło  Św.  Cyryla  i  Metodego  ważnem  jest  i  dla  Polski. 
Był  zwyczaj,  że  dyecezyom  graniczącym  z  pogaństwem  wyzna- 
czano bardzo  rozległe  granice  w  stronę  pogan,  tak,  że  każde  ta- 
kie biskupstwo  było  zarazem  missyjnem,  z  obowiązkiem  czynienia 
starań  o  nawracanie  pogan.  Dlategoto  granice  morawskiej  dye- 
cezyi  oznaczono  aż  po  rzeki  Bug  i  Styr,  a  więc  daleko  już  na 
polskich  ziemiach,  jeszcze  pogańskich  (aż  do  wschodnich  granic 
dzisiejszej  Oalicyi!)  Jest   nawet   wielkie   prawdopodobieństwo,   że 


POCZĄTKI   CHRZEŚCIJAŃSTWA  W   POLSCE.  21 

znaczna  część  ziemi  krakowskiej  należała  była  do  państwa  Wielko- 
morawskiego.  Nieco  na  wscłiód  od  Krakowa  był  główny  gród 
plemienia  Wiślan,  Wiślica,  na  lewym  brzegu  Wisły.  Jeden  z  wy- 
słanników i  uczniów  Św.  Metodego,  ochrzcił  księcia  Wiślan  i  to 
jest  początkiem  cłirześcijaństwa  w  ziemiacłi  pol- 
skich. Podobnież  posyłał  św.  Metody  swych  kapłanów  na  Ślązk 
i  również  nie  bezowocnie;  jest  nawet  podanie,  że  aż  do  stolicy 
ludu  Polan,  do  Kruszwicy  nad  jeziorem  Gopłem,  dotarli  jego  mi- 
syonarze.  Zatem  św.  Metody  jest  także  polskim  apo- 
stołem i  już  w  drugiej  połowie  IX.  wieku  zaczęło 
się  chrześcijaństwo  zwolna  przyjmować  w  Polsce, 
a  to  bardziej  w  południowej  Polsce,  czyli  Mało- 
polsce, niż  w  północnej  Wielkopolsce. 

MARGRABIA  GERON. 

•  Po  upadku  państwa  Wielkomorawskiego  zaczęli  Niemcy 
jeszcze  bardziej  nękać  Połabian.  Nad  Łabą  mieszkały  liczne  wiel- 
kie słowiańskie  ludy  Serbów  północnych.  Wilców  i  Obotrytów. 
Serbowie  mieli  swe  siedziby  bliżej  Czech,  a  dzielili  się  na  ple- 
miona Łużyczan  i  Milżan.  Na  północ  od  nich  mieszkali  Obotryci 
między  Łabą  a  Odrą;  ci  dzielili  się  na  kilka  plemion,  z  których 
najważniejsze  Połabców  i  Wągrów.  Na  zachód  od  Obotrytów 
byli  Wilcy  czyli  Lutycy,  których  siedziby  sięgały  aż  do  morza, 
a  najważniejsze  ich  plemiona:  Hawelanie  i  Stoderanie.  Dziś  z  tych 
wszystkich  Słowian  została  już  tylko  garstka  Łużyczan;  jest  ich 
zaledwie  180.000.  Z  języka  ich  poznajemy,  że  ci  Słowianie  połab- 
scy  byli  naszymi  najbliższymi  pobratymcami,  bo  język  łużycki 
jest  do  polskiego  jeszcze  podobniejszy,  niż  czeski. 

Gdy  po  wymarciu  potomków  Karola  Wielkiego,  wstąpiła  na 
tron  niemiecki  dynastya  Saska,  pierwszy  król  z  tego  rodu,  Hen- 
ryk I.,  ażeby  ułatwić  sobie  zabór  ziem  połabskich,  ustanowił  na 
słowiańskiej  granicy  umyślnych  do  tego  dostojników,  zwanych 
margrafami  ^).  Ci  mieli  sobie  wyznaczoną  marchię,  t.  j.  krainę 
graniczną,  urządzoną  zupełnie  po  wojskowemu  i  wolno  im  było 
na  własną  rękę  z  sąsiadem  wojować  lub  zawierać  pokój.  W  roku 

^)  „Graf"  znaczyło  pierwotnie  po  niemiecku:  „i<rólewski  urzędnik",  a  gra- 
nica nazywa  się  „marek",  więc  „marckgraf",  uproszczone:  „margraf", 
a  spolszczone:  „margrabia". 


22  MARGRABIA   GERON. 

930  urządzono  w  ten  sposób  marchię  północną  (Nordmarck)  prze 
ciw  Wilcom  i  Obotrytom.  Tam  był  n  aj  okrutni  ej  szy  z  margrafów,! 
niecnej  pamięci  margrabia  Gero,  który  raz  w  r.  940  (za  panowa-j 
nia  króla  niemieckiego  Ottona  I.)  zaprosił  na  ucztę  trzydziestu' 
książąt  połabskich  i  wszystkicli  tych  swoich  gości  kazał  podstę- 
pnie wymordować!  Powstała  z  tego  powodu  krwawa  i  straszna 
wojna,  prowadzona  po  zbójecku!  Niemcy  nie  poprzestawali  na^ 
opanowaniu  kraju,  ale  mordowali  kobiety  i  dzieci  całymi  tysiącami,; 
żeby  się  Słowianie  nie  mnożyli.  Po  kilku  takich  nawiedzinach  tych; 
chrześcijańskich  sąsiadów,  była  pogańska  ludność  słowiańska  zdzie-i 
siatkowana,  a  po  latach  kilkudziesięciu...  zabrakło  już  pogan  doj 
^nawracania",  bo  byli  wytępieni!  W  tento  sposób  posuwali  się; 
Niemcy  ciągle  naprzód,  posuwali  swe  zabory  od  Łaby  do  Odry' 
i  założyli  nowe  dwie  marchie  na  słowiańskich  ziemiach:  miśnień-| 
ską  i  łużycką.  Około  roku  960  upadł  dzielny  książę  Stoigniew,; 
obrońca  niepodległości  Obotrytów,  a  margrabia  Gero  postanowił, 
podbijać  jeszcze  dalej  na  wschód  i  przekroczył  Odrę. 

Podczas  tych  walk  nie  zapomnieli  też  Niemcy  o  Czechach. 
Książę  ich,  Bolesław  I.  musiał  się  w  r.  950  poddać  królowi  nie-^ 
mieckiemu  Ottonowi  I.  Król  ten  był  bardzo  potężny;  onto  w  pięć 
lat  potem,  w  roku  955,  tak  pobił  Madziarów,  że  odtąd  zaprzestali 
już  swych  napadów;  on  też  wznowił  godność  cesarską.  Ostatnim 
przed  nim  cesarzem  był  książę  włoski,  Berengar,  po  którego 
śmierci,  w  roku  923,  nie  koronował  papież  nikogo  na  cesarza,  aż 
dopiero  Ottona  I.  w  roku  962.  Odtąd  dbali  królowie  niemieccy 
coraz  bardziej  o  to,  żeby  już  kto  inny  nie  dostał  cesarskiej  go-^ 
dności.  Dla  Słowian  była  to  rzecz  obojętna,  bo  królowie  nie- 
mieccy i  bez  cesarskiej  korony  jednako  ich  tępili;  ale  gdy  Słowia- 
nie nie  chcieli  się  poddać,  można  już  było  teraz  powiedzieć,  że 
opierają  się  zwierzchnikowi  całego  chrześcijaństwa!  Zaznały  tego 
dosyć  polskie  dzieje! 

Gdy  margrabia  Gero  przekroczył  Odrę,  spotkał  się  zabór  nie- 
miecki z  innym  słowiańskim  narodem  na  północy:  z  Polakami,  a  mia- 
nowicie z  polskim  ludem  Polan.  Po  Połabianach  miała  przyjść  kolej 
na  Polaków;  mieli  oni  służyć  również  na  dalszy  żer  Niemcom. 

Zanim  opowiemy  o  pierwszem  starciu  się  Polaków  z  Niem- 
cami, zanim  się  wdamy  w  historyę  tej  niedokończonej 
jeszcze  do  dziś   dnia  wojny,  która  jest  największem  urą- 


PIERWOTNE   URZĄDZENIA  W   POLSCE.  23 

gowiskiem  z  chrześcijaństwa,  przyjrzyjmy  się  w  krótkości,  jak  ów- 
czesne społeczeństwo  było  zorganizowane,  czyli,  jakie  w  niem  były 
urządzenia,  jaki  był  ^ustrój  naszych  przodków  za  czasów  jeszcze 
pogańskich. 

I  PIERWOTNE  URZĄDZENIA  W  POLSCE. 

I  Kraj  cały  był  po  większej   części   jeszcze    pusty,  w  niewielu 

tylko  okolicach  było  nieco  więcej  ludności,  mieszkającej  groma- 
dnie. Na  pewno  wiemy  zaledwie  o  czterech  takich  prastarych  gnia- 
zdach zaludnienia:  koło  Krakowa  pomiędzy  wsiami  Ojcowem 
a  Mnikowem,  -  około  jezior  Gopła  i  Lednicy  w  Wielkopolsce,  — 
nad  Wisłą  powyżej  Warszawy  i  przy  ujściu  Wisły.  Te  cztery  oko- 
lice zaludnione  były  gromadnie  już  w  czasach  należących  tylko 
do  archeologii,  a  nie  do  historyi  i  bezludne  nigdy  już  potem  nie 
były.  W  miarę  przyrostu  ludności  rozchodziło  się  z  tych  gniazd 
osadnictwo  na  dalsze  okolice.  Sposobów  do  życia  dostarczało  ło- 
wiectwo, bartnictwo  leśne,  rybołóstwo  i  hodowla  bydła;  rolnictwo 
było  znane,  ale  należało  raczej  do  wyjątków.  Tamte  zajęcia,  ła- 
twiejsze i  mniej  krępujące,  wymagały  znacznych  przestrzeni.  Ta 
sama  ilość  ziemi,  która  starczy  na  wyżywienie  pewnej  ilości  osób 
z  rolnictwa,  nie  wystarczy,  żeby  ich  wyżywić  z  łowów  lub  z  pa- 
sterstwa; toteż  szybko  następowało  przeludnienie.  Natenczas  mło- 
dzież posuwała  się  dalej,  zajmując  okoliczną  pustą  ziemię,  która 
niczyją  jeszcze  nie  była.  Osadnictwo  posuwało  się  przeważnie 
wzdłuż  biegu  rzek,  które  też  były  głównemi  drogami,  a  w  wielu 
okolicach  jedynemi.  W  ten  sposób  dokonywało  się  zaludnienie 
okolic  nad  rzekami  wpadającemi  do  Wisły,  w  ten  sposób  Polanie 
z  okolic  Gopła  zajęli  okolice  nad  Baryczem  i  Orlą  i  z  biegiem 
tych  rzek  dotarli  do  Odry,  nad  Widawą  i  z  drugiej  strony  Odry 
nad  Ślęzą  i  dali  początek  nowemu  plemieniu  Slęzan  czyli  Śląza- 
ków, którzy  byli  emigracyą  Polan.  Taki  stopniowy,  powolny,  lecz 
stały  ruch  ludności  trwał  aż  do  XIII.  wieku,  dopóki  cały  kraj  się 
nie  zaludnił. 

Podstawą  organizacyi  polskiej  ludności,  t.  j.  podstawą  urzą- 
dzenia wspólnego  pożycia  był  od  samego  początku  ród.  Władza 
ojcowska  jest  władzą  najstarszą  i  pierwotnie  innej  ani  nie  znano, 
ani  nie  potrzebowano.  Władza  ta  była  nieograniczona;  póki  żył 
ojciec,  synowie  nie  mogli  być  samowładni,  a  ich  potomstwo  pod- 


24  PIERWOTNE   URZĄDZENIA   W    POLSCE. 

legało  również  władzy  głowy  rodu.  Potomstwo  zajmowało  ziemię 
w  najbliższem    sąsiedztwie,  ałe   nie   na   swoją   osobistą   własność, 
tyll<o  w  imieniu   głowy  rodu,  na  współną  własność  całego  rodu. 
Zajmowali    ziemię    sąsiednią  dopóty,  póki    nie  natrafili  na  ziemię 
już  przez  inny  jaki  ród  zajętą.  Natenczas  nie  mogąc  się  dalej  roz- 
szerzać, karczowali    część   lasów,  jeżeli  okolica   była  do  rolnictwa 
sposobna  a  ludzie  mieli  do  sochy  ochotę,  albo  też  przenosili  się 
gdzieś  dalej,  w  pograniczną  pustą  jeszcze  okolicę  i  tam  nowy  ród 
zakładali.  W  okolicy  uposażonej  obficiej  w  dary  przyrody  i  odda- 
lonej od  innych  osadnictw  mogło  nawet  bardzo  wiele  rodzin,  od  i 
tego  samego  przodka  się  wywodzących,  pozostać  w  sąsiedztwie;  \ 
pozostawały  też   pod  władzą   swego  naczelnika  rodu.   Wyznaczał] 
on    sam    następcę    po  sobie,  swego   brata   lub  syna,  i  to  nie  ko- 1 
niecznie  najstarszego,  lecz  którego  uważał  za  najzdatniejszego.        ■ 

Pokrewne  rody  tworzyły  większe  całości,  które  zowiemy  ple- 
mionami. Każde  plemię  uważało  się  za  oddzielny  związek  t.  j.  od- 
dzielną organizacyę.  Gdy  osadnictwo  postąpiło  na  tyle,  że  zbliżyły 
się  do  siebie  końcowe  osady  różnych  plemion,  dalsze  przenosze- 
nie się  i  przesiedlanie  było  już  niemożliwe.  Przyrastająca  ludność 
musiała  szukać  wyżywienia  na  miejscach  nawet  mniej  od  przyrody 
uposażonych,  niedostępniejszych  i  niedogodniejszych,  które  do- 
tychczas omijano,  tudzież  zabierać  się  coraz  bardziej  do  rolnictwa, 
co  nazywamy  wewnętrznem  osadnictwem  (kolonizacyą).  Nastały 
» gorsze  czasy",  jak  sobie  owoczesni  ludzie  pewnie  mówili.  Trzeba 
było  robić  niejedno,  bez  czego  przedtem  doskonale  siei  obeszło, 
i  poddać  się  trudniejszym,  jak  mniemali,  warunkom  walki  o  byt. 
Inaczej  jedna  tylko  była  rada:  rzucić  się  na  posiadłości  sąsiedniego 
plemienia  i  przemocą  zająć  ziemię  cudzą,  gdy  już  nie  było  niczy- 
jej! Toteż  plemię  od  plemienia  zabezpieczało  się  i  odgraniczało 
się  wielkim  zasiekiem  i  broną,  t.  j.  że  całemi  milami  zrębywano 
szeroki  pas  boru,  a  tysiące  leżących  na  sobie  drzew,  obrośniętych 
trawami  i  krzewami,  tamowało  przystęp;  zostawiano  tylko  swo- 
bodniejsze przejście,  jeżeli  szła  którędy  droga,  bez  której  nie  mo- 
żna się  było  obejść.  Tych  zasieków  i  bron  trzeba  było  pilnować, 
stać  przy  nich  na  ,; stróży"  i  do  tego  ludzi  kolejno  wyznaczać. 
W  razie  walki  trzeba  było  mieć  do  niej  naczelnika,  a  dać  mu 
władzę  silną,  bo  na  wojnie  trzeba  surowego  rozkazu  i  ślepego 
posłuszeństwa;  czem  większa  karność  i  posłuszeństwo,  tem  większa 


RODY   I   GRODY.  25 

rękojmia  powodzenia.  Wojenny  naczelnik  plemienia,  to 
książę  i  taki  jest  początek  książęcej  władzy.  Czem 
wcześniej  które  plemię  tę  władzę  u  siebie  ustanowiło,  tem  większą 
miało  przewagę  nad  sąsiadami. 

W  takiem  ,; księstwie"  trzeba  było  mieć  warownię,  z  której 
możnaby  się  bronić  nieprzyjacielowi,  a  na  czas  niebezpieczeństwa 
przechować  dobytek  i  mienie.  Powstawały  więc  t.  zw.  grody;  dre- 
wniane one  były,  bo  kamiennego  budownictwa  jeszcze  u  nas  nie 
znano.  Na  grodzie  mieszkał  książę  ze  swoją  drużyną  wojenną,  t.  j. 
z  zastępem  zbrojnych,  tworzących  pogotowie  wojenne.  Przez  to 
stawał  się  gród  stolicą  plemienia;  stąd  rozchodziły  się  rozkazy,  tu 
przychodzono  rozstrzygać  spory  i  tu  najchętniej  zatrzymywali  się 
podróżujący  cudzoziemscy  kupcy.  Koło  grodu  powstawało  pode- 
grodzie z  mieszkaniami  dla  drużyny,  a  ze  stosunków  handlowych 
powstawały  targi,  przez  które  u  stóp  niejednego  grodu  wyrosło 
z  czasem  miasto.  Do  utrzymania  grodu  musieli  się  wszyscy  przy- 
czyniać i  to  jest  najstarszy  podatek.  Opłacało  go  się  nie 
pieniądzmi,  bo  obrót  pieniężny  jeszcze  nie  istniał,  ale  w  naturze, 
i  j.  własną  pracą  i  dorobkiem.  Trzeba  było  złożyć  na  grodzie 
przepisaną  ilość  futer,  bydła,  ryb,  miodu,  żeby  drużyna  miała  się 
w  co  przyodziać  i  czem  żywić;  trzeba  było  zwieść  i  ociosać  drzewo, 
gdy  gród  naprawiano  i  t.  p.  Później  porozdzielano  szczegółowo 
te  powinności. 

Dawne  związki  rodowe  pozostały  i  nadal.  Książę  nie  miał 
z  początku  innej  władzy,  prócz  wojennej,  która  też  dotyczyła  wo- 
góle  tego  wszystkiego,  co  się  odnosiło  do  obrony  ziemi.  Rody 
pozostały  organizacyą  społeczną,  a  z  władzy  książęcej, 
z  drużyny  wojennej,  z  pełnienia  powinności  grodowych  powstała 
organizacyą  państwowa. 

Były  to  dopiero  zaledwie  słabe  zawiązki  państwowych  urzą- 
dzeń i  minęło  kilka  pokoleń,  nim  ta  nowa  organizacyą  przyjęła 
się  ogólnie,  nie  wszędzie  równocześnie  i  nie  wszędzie  jednako. 
Ile  było  w  I^olsce  pogańskiej  takich  organizacyj  grodowych  i  kiedy 
która  z  nich  powstała,  tego  już  nie  dobadamy  się  nigdy.  To  pe- 
wna, że  zrazu  były  te  » księstwa"  niewielkie,  czasem  nawet  bardzo 
małe,  ledwie  najbliższą  okolicę  obejmujące;  potem  dopiero  łączyły 
się  ze  sobą  sąsiednie,  ale  czy  dobrowolnie,  czy  też  może  nieraz 
przez  przemoc  księcia  silniejszego? 


26  WIŚLICA,   TYNIEC    I    KRAKÓW. 


WIŚLICA,  TYNIEC  I  KRAKÓW. 

Wiemy  o  trzech  grodach,  istniejących  w  południowej  Polsce, 
czyh  w  Małopolsce,  jeszcze  za  czasów  pogańskich.  Była  już  mowa 
o  grodzie  Wiślicy  i  księciu  Wiślan,  ochrzczonym  przez  wysłan- 
nika Św.  Metodego.  Zdaje  się,  że  był  to  już  książę  możniejszy, 
panujący  nad  znaczniejszym  obszarem  ziemi.  W  górę  Wisły,  na 
prawym  brzegu,  wznosił  się  prastary  gród  Tyniec,  stolica  nie- 
wielkiego plemienia  i  księstewka.  O  dwie  mile  w  dół,  na  lewym 
brzegu  Wisły,  powstało  nowe  księstwo  z  grodem  na  Wawelu, 
gdzie  pierwszym  księciem  był  Krak,  założyciel  Krakowa  ^).  Wido- 
cznie Wisła  była  tu  granicą  osiedlenia  dwóch  plemion,  a  w  ka- 
żdym razie  inne  było  plemię  koło  Wawelu  i  pewno  nie  uznawało 
nad  sobą  władzy  tynieckiego  księcia. 

Kiedy  powstał  Kraków,  to  się  nie  da  oznaczyć  ani  w  przy- 
bliżeniu i  musimy  poprzestać  na  odpowiedzi  bardzo  ogólnikowej: 
za  czasów  pogańskich.  Ochrzczony  książę  Wiślan  uznawał  zape- 
wne zwierzchność  władcy  Wielkomorawskiego  państwa;  sam  Kra- 
ków należał  wprost  do  tego  państwa,  a  po  jego  upadku  powstała 
tu  zdaje  się  większa  organizacya  państwowa,  do  której  należała 
i  Wiślica,  i  Tyniec,  a  Kraków  był  stolicą.  W  drugiej  połowie  X. 
wieku  dostał  się  Kraków  pod  panowanie  czeskie.  Kiedy  mianowi- 
cie król  niemiecki  Otto  I.  zajęty  był  w  r.  961  i  962  we  Włoszech 
wojną  z  tamtejszymi  książętami  i  staraniami  o  cesarską  koronę, 
rozszerzył  przez  ten  czas  swe  państwo  książę  czeski  Bolesław, 
a  mając  już  Morawy,  posunął  się  dalej  i  zajął  Kraków.  Książę 
czeski  był  chrześcijaninem  i  panowanie  jego  sprzyjało  rozwojowi 
wiary.  Biskupi  morawscy  zaczęli  znowu  dojeżdżać  do  Krakowa, 
który  należał  zresztą  do  ich  dyecezyi,  a  gdy  zniszczony  Welehrad 
opustoszał,  biskup  morawski  Prohor  osiadł  na  stałe  w  Krakowie; 
pozostał  też  w  Krakowie  jego  następca,  imieniem  Prokulf,  ostatni 
biskup  dyecezyi  ,;morawską"  zwanej.  W  ten  sposób  Kraków  naj- 
pierwej  w  całej  Polsce  stał  się  siedzibą  biskupią,  chociaż  nie  było 
jeszcze  ,, krakowskiego"  biskupstwa,  ani   też   kraj    nie   był  jeszcze 

^)  Podanie  o  smoku  i  Wandzie  jest  tworem  wyobraźni  i  należy  do  t.  zw. 
dziejów  bajecznych,  czyli  raczej  bajek  dziejowych.  Jakie  było  znaczenie 
i  przeznaczenie  kopców,  zwanych  mogiłami  Krakusa  i  Wandy,  niewia- 
domo. 


PAŃSTWO    POPIELÓW.  27 

zupełnie  nawrócony.  Było  to  już  za  czasów,  kiedy  na  północy 
Polski  miano  się  po  raz  pierwszy  zmierzyć  z  Niemcami,  a  mia- 
nowicie z  margrafem  Geronem. 

PAŃSTWO  POPIELÓW. 

Najważniejsze  organizacye  państwowe  na  północy  były  nad 
jeziorami  Lednicą  i  Gopłem,  a  zwłaszcza  nad  Gopłem.  Jezioro  to 
ma  dziś  jeszcze  37  km.,  czyli  5  mil  długości,  a  4  km.  t  j.  prze- 
szło pół  mili  szerokości,  wówczas  zaś  było  znacznie,  może  trzy 
!  razy  większe.  Wielkopolska  bowiem  osusza  się  coraz  bardziej;  dziś 
jeszcze  jest  z  całej  Polski  najbardziej  wodnista,  pierwotnie  była 
krajem  przeważnie  moczarowatym,  pozbawionym  borów,  porosłym 
tylko  gdzieniegdzie  gajami  liściastych  drzew.  Bagnistość  utrudniała 
osadnictwo,  ziemi  zdatnej  do  uprawy  było  pierwotnie  niewiele, 
toteż  często  stąd  się  przesiedlano,  emigrowano.  Ale  za  to  nie  było 
nigdzie  tak  dogodnej,  na  owe  czasy,  i  łatwej  komunikacyi,  dzięki 
właśnie  obfitości  dróg  wodnych,  poprzez  setki  jezior.  Największe 
z  nich,  Gopło,  było  jakby  środkiem  tych  wszystkich  dróg,  które 
się  stąd  rozchodzą  na  wszystkie  strony,  rzekami  z  jeziora  wypły- 
wającemi  i  do  niego  wpadającemi.  Z  Gopła  wypływa  ważna  rzeka 
Noteć,  zwana  z  początku  Mątwą;  stanowiła  ona  zawsze  najwa- 
żniejszą w  tych  stronach  drogę,  przepływając  liczne  jeziora  i  łą- 
cząc się  przez  nie  z  Wartą,  a  następnie  z  Odrą.  Tędy  była  głó- 
wna droga  od  Polan  do  Wilców  i  Obotrytów,  i  nad  morze  Bał- 
tyckie, tak  do  Wisły,  jakoteż  do  Odry;  gdzie  tylko  były  suchsze 
wzdłuż  niej  miejsca,  wszędzie  powstawały  osady.  Na  północnym 
końcu  jeziora,  gdzie  wypływa  Noteć,  stanął  na  ostrowie,  t.  j.  wy- 
spie jeziornej,  gród,  zwany  Kruszwicą,  a  naprzeciw  grodu  nad 
brzegiem  jeziora  osada  handlowa,  rozwijająca  się  szybko. 

Kruszwica  była  stolicą  księstwa,  w  którem  panował  ród 
Popielów.  Było  z  tego  rodu  książąt  kilku,  rozszerzali  oni  pano- 
wanie swe  coraz  bardziej.  Tu  organizacya  państwowa  rozwinęła 
się  najlepiej,  największa  była  drużyna  wojenna  i  władza  książęca 
najsilniejsza,  i  to  nietylko  na  wojnie.  Tu  z  drużyny  wojennej  wy- 
robiła się  osobna  warstwa  społeczna,  z  części  jej  powstał  dwór 
książęcy,  a  na  nim  dostojeństwa,  połączone  z  pewną  władzą. 
Państwo  Popielów  było  już  zbyt  rozległe,  żeby  jeden  człowiek 
mógł  w  zupełności  rządom   podołać;  więc  zaczął  książę  udzielać 


28  DYNASTYA   PIASTOWSKA. 

części  swej  władzy  osobom,  któremi  się  wyręczał  i  tak  powstały 
w  państwie  Polan  urzędy  i  urzędnicy.  Najwyższym  dostojnikiem 
był  t.  zw.  piast,  który  był  dozorcą,  stróżem  i  opiekunem  następcy 
tronu,  i  za  osobę  młodego  księcia  odpowiedzialnym.  Urząd  ten 
malał  potem  i  tracił  na  znaczeniu,  ale  przetrwał  w  Polsce  aż  do 
XIII.  wieku,  a  pochodzi  on  z  Frankonii  i  jest  dowodem  dalekich 
frankońskich  wpływów  na  dawne  nasze  państwowe  urządzenia. 

DYNASTYA  PIASTOWSKA. 

Za  czasów  ostatniego    księcia   z  rodu    Popielów  były  jakieś 
zaburzenia,  wskutek   których  władza   przeszła  do  nowej   dynastyi. 
Książęcy  tron  otrzymał    piast  ostatniego    Popiela,  imieniem  Cho- 
ściszko  (Chościsław),  założyciel  dynastyi  Piastowskiej,  która  pano- 
wała na  polskim  tronie  do  r.  1370,  a  jedna  jej  gałąź  miała  udziały 
na  Ślązku  aż  do  roku  1675.    Chościszka  czasy  przypadają  na  rok 
mniej   więcej    850,  a  zatem  trwał  ród    Piastów  przeszło    800   lat. 
O  Chościszku  jest  podanie,  że  kiedy  jeszcze  był   piastem,  użyczył   : 
u  siebie  gościny  dwom  wysłannikom   św.  Metodego,  których  nie   ; 
chciał  przyjąć  ostatni  z  Popielów  ^).    Po  Chościszku  nastąpili  ko-  | 
lejno  jego  potomkowie:  Ziemowit  (to  znaczy:  pan  ziemi),  Leszek,   i 
Ziemomysł  i  Mieszko.  Któryś  z  pierwszych  Piastów  przeniósł  sto-   ] 
lice   na   gród  na  ostrowie   jeziora   Lednicy,  skąd  przeniesiono  ją   1 
potem   jeszcze   nieco    dalej,   do   nowego   grodu    Gniezna.    Książę 
Mieszko  miał  stolicę  już  w  Gnieźnie,  a  panował  nad  wielkim  ob- 
szarem, który  zasługiwał  już  prawdziwie  na  nazwę  państwa. 

imię  ,; Mieszko"  znaczy  w  prastarej  polszczyźnie:  niedźwiedź. 
Nazwisk  urobionych  od  nazw  zwierząt  pełno  i  dzisiaj;  niedźwiedź 
jest  królem  naszych  zwierząt,  wyraża  siłę,  potęgę;  o  lwie  nie  wiele 
jeszcze  słyszano,  boć  nie  słyszano  o  tych  dalekich  częściach  świata, 
w  których  on  żyje.  Chrześcijańscy  książęta  przydawali  sobie  często 
do  swych  chrzestnych  imion  przydomki  króla  zwierząt.  Żyjący 
w  sto  pięćdziesiąt  lat  po  naszym  Mieszku  margrabia  brandenbur- 
ski, Albrecht  I.,  nazwał  się  też  Niedźwiedziem  (zmarł  w  r.  1170); 
współczesny   mu    zaś   książę    bawarski    Henryk   miał   przydomek 


')  Do  bajek  dziejowych  należy  podanie  o  Lechu,  o  znalezieniu  gniazda 
białych  orłów,  o  tem,  jakoby  księciem  został  rolnik  lub  kołodziej  imie- 
niem  Piast,  o  jego  żonie   Rzepisze,  o  myszach,  które  zjadły  Popiela,  itd. 


PIERWSZA  WOJNA  POLSKO-NIEMIECKA.  29 

Lwa.   Niema  tedy   nic   szczególnego   w  nazwie   naszego   księcia; 
potem  z  Mieszka  urobiło  się  imię  Mieczysław. 

PIERWSZA  WOJNA  POLSKO-NIEMIECKA. 

Państwo  piastowskie  obejmowało  okolice  jezior  Gopła  i  Le- 
dnicy  aż  po  Odrę  i  osadnictwo  wyszłe  z  tej  krainy  na  południe, 
a  więc  Kujawy,  właściwą  Wielkopolskę  i  Ślązk.  Te  prowincye 
otrzymał  Mieszko  po  swym  ojcu,  Ziemomyśle.  Wielkopolska  gra- 
niczyła z  posiadłościami  Obotrytów,  ujarzmionych  przez  Niemców 
w  r.  960  i  Wilców,  czyli  Lutyków.  Margrabia  Gero  trzymał  się 
polityki,  żeby  Słowian  najpierw  osłabiać,  podniecając  ich  do  wojen 
między  sobą,  a  potem  żeby  być  tym  trzecim,  który  zawsze  z  kłótni 
dwóch  skorzystać  może.  W  wojnie  Mieszka  z  Lutykami  stanął  po 
ich  stronie  w  ten  sposób,  że  graf  Wichman,  podwładny  Gerona, 
stanął  na  czele  jakiegoś  plemienia  lutyckiego;  dopiero  gdy  siły 
Mieszka  osłabiły  się  już  walką  z  Lutykami,  wyruszył  w  pole  sam 
Geron  z  drużyną  wojenną  niemiecką  i  zażądał,  żeby  książę  Polan 
uznał  jego  zwierzchnictwo.  Margrabia  stracił  w  tej  wojnie  wła- 
snego syna,  ale  Mieszko  musiał  uledz;  siły  wrogów  były  zbyt 
przeważające  wobec  tego,  że  pobratymcy  Lutycy  stali  po  stronie 
niemieckiej.  Nie  chcąc  próbować  losu  Obotrytów,  ukorzył  się 
Mieszko  i  przyjął  zwierzchność  niemiecką  nad  sobą.  Było  to  we- 
dług powszechnego  zwyczaju  połączone  z  ceremoniałem;  przyklę- 
kało się  przed  zwierzchnikiem,  składając  niejako  w  jego  ręce  swą 
władzę  i  swe  posiadłości,  poczem  zwierzchnik  od  siebie  dopiero 
na  nowo  je  nadawał,  wręczając  oznaki  godności.  Ceremonia  ta 
nazywała  się  hołdem.  Mieszko  złożył  hołd  margrabiemu  Geronowi 
w  r.  963,  t.  j.  uznał,  że  najwyższym  władcą  nad  państwem  Polan 
jest  Gero,  a  on  sprawuje  rządy  tylko  za  jego  pozwoleniem  i  pod 
jego  zwierzchnictwem. 

DUBRAWKA. 

Mieszko  był  dobrym  politykiem.  Zaraz  zaczął  szukać  sprzy- 
mierzeńców, żeby  rozporządzać  większemi  siłami.  Najprostszym 
sposobem  na  Niemców  byłoby,  żeby  sąsiednie  północne  słowiań- 
skie ludy  uznały  wszystkie  władzę  Mieszka  nad  sobą;  powstałoby 
wielkie  państwo,  któreby  się  Niemcom  nie  dało.  Ale  te  ludy  pełne 
swarów  same  między  sobą,  nie  umiejąc  się  tak  w  związki  łączyć, 


30  DUBRAWKA. 

jak  Polanie  i  nie  rozumiejąc,  o  co  chodzi,  dały  się  Niemcom  wo- 
dzić przeciw  Polanom.  Zwrócił  się  przeto  Mieszko  ze  swymi  za- 
mysłami w  inną  stronę,  na  południe,  do  Czechów,  gdzie  od  da- 
wna już  był  wytworzył  się  związek  czyli  organizacya  państwowa. 
Posłał  do  czeskiego  księcia  z  prośbą  o  przymierze  i  o  córkę  na 
żonę  na  znak  przymierza.  Książę  czeski,  z  rodu  Przemyślidów, 
Bolesław  I.,  sam  przez  14  lat  wojował  z  Niemcami,  a  nie  mogąc 
podołać  przemocy,  też  w  r.  950  hołd  złożył;  miał  potem  przynaj- 
mniej spokój  i  mógł  wzmacniać  swe  państwo,  które  obejmowało 
nietylko  Czechy  i  Morawy,  ale  też  krainę  nad  górnym  biegiem 
Wisły  wraz  z  Krakowem.  Gdyby  te  dwa  państwa,  Przemyślidów 
i  Piastów,  podały  sobie  ręce,  mogłaby  Słowiańszczyzna  stawić 
opór  Niemcom.  Zrozumiał  to  dobrze  Bolesław  i  dał  Mieszkowi 
w  małżeństwo  swą  córkę  Dubrawkę,  zwaną  potem  Dąbrówką. 

Mieszko  był  poganinem,  a  rodzina  jego  narzeczonej  już  od 
czterech  pokoleń  chrześcijańską!  Od  roku  870  książęta  czescy  byli 
chrześcijanami;  nie  można  było  dać  córki  za  poganina  inaczej, 
jak  tylko  pod  warunkiem,  że  chrzest  przyjmie.  Dubrawka  przy- 
była do  Polski  w  r.  965  otoczona  dworem,  złożonym  oczywiście 
z  samych  chrześcijan  i  z  nadwornym  swym  kapelanem.  Książę 
oddalił  od  siebie  pogańskie  żony  (jest  podanie,  że  ich  miał  siedm), 
i  stał  się  katechumenem,  t.  j.  objawiwszy  kapłanowi  zamiar  na- 
wrócenia się,  począł  się  obznajamiać  z  prawdami  wiary  chrześci- 
jańskiej, przygotowywać  do  przyjęcia  chrztu  Św.  Następnego  roku, 
966,  Mieszko  się  ochrzcił  i  zabrał  się  do  zaprowadzenia  nowej 
wiary  w  całem  swem  państwie,  w  czem  wielką  pomocą  była  mu 
małżonka.  Z  pewnością  byli  już  wśród  Polan  i  Ślęzan  chrześci- 
janie, potomkowie  tych,  których  nawrócili  wysłannicy  św.  Meto- 
dego, a  którzy  sami  niejednego  też  nawrócili.  Przez  ośmdziesiąt 
lat  od  śmierci  wielkiego  apostoła  Słowian  krzewiło  się  gorczyczne 
ziarno  wiary,  o  czem  książę  oczywiście  wiedział.  Gdy  w  r.  966 
wraz  ze  swym  dworem  i  drużyną  wojenną  chrzest  przyjmował, 
gdy  potem  wszystkich  swych  poddanych  do  chrztu  wzywał,  nie 
natrafił  na  żaden  opór,  co  jest  szczególnym  w  historyi  wypadkiem. 
Polacy  są  jedynym  na  całym  świecie  narodem,  któ- 
rego nawrócenie  obeszło  się  bez  męczenników. 

ciSw  <!^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  <:^  <!^  <!^ 


ROZDZIAŁ  II. 
MIESZKO  I.  (960-992). 


PAŃSTWO  CHRZEŚCIJAŃSKIE. 

Książę  ochrzczony  brał  na  siebie  obowiązki  względem  chrze- 
ścijaństwa; nie  mógł  mieć  pogan  na  swym  dworze,  nie  mógł  po- 
ganinowi dać  urzędu,  ani  używać  go  do  posług  książęcych,  a  więc 
ani  przyjąć  do  swej  drużyny  wojennej.  Obowiązkiem  jego  było 
skłaniać  całą  ludność  do  przyjęcia  chrztu  Św.,  a  tembardziej  osoby 
wprost  od  siebie  zależne  i  pozostające  w  najbliższem  z  nim  ze- 
tknięciu. Byli  już  przedtem  chrześcijanie  wśród  Polan,  ale  nieliczni 
i  bez  znaczenia;  teraz  zaś  tracił  wszelkie  znaczenie,  kto  się  przy  po- 
gaństwie upierał.  Nawrócenia  całego  ludu  nie  dokona  się  w  ciągu 
roku;  skoro  byli  pod  panowaniem  Mieszka  poganie  z  początkiem 
C66  roku,  nie  brakło  ich  oczywiście  i  z  końcem  tego  roku  i  przez 
długi  jeszcze  szereg  lat  następnych.  Trzeba  było  na  to  czasu,  żeby 
ewangielia  doszła  do  każdego  zakątka  kraju,  ale  była  już  rękojmia, 
że  ona  tam  dojdzie  bez  przeszkody,  skoro  władza  była  w  chrze- 
ścijańskiej ręce.  Przez  nawrócenie  się  księcia  dokonała  się  w  roku 
C66  sprawa  najdonioślejsza:  oto  Polska  wchodzi  do  społeczności 
chrześcijańskich  narodów  i  do  związku  chrześcijańskich  państw. 
Państwo  polskie  ma  być  odtąd  nowym  sługą  Krzyża,  ma  się  przy- 
czyniać do  ziszczenia  królestwa  Bożego  na  ziemi.  Wartość  jego  za- 
leżeć będzie  odtąd  od  tego,  o  ile  przyczyni  się  do  spełniania  celów 
chrześcijaństwa,  o  ile  odda  swe  siły  na  usługi  chrześcijańskiego 
postępu,  który  tak  łatwo  rozeznać;  bo  czy  w  drobnej  okazyi  pry- 
watnego życia,  czy  w  najtrudniejszych  zawikłaniach  dziejowych, 
jednako  do  tego  wystarcza   prosty  katechizm.   Niech   sobie   inne 


32  NAPAŚCI   MARGRAFÓW. 

narody  szukają  chluby  w  samych  wojnach  i  zaborach,  niech  mie- 
rzą wartość  swych  dziejów  ilością  pokonanych  sąsiadów  i  niech 
się  chełpią  tem,  że  są  postrachem  dla  innych:  my  wprowadzajmy 
do  dziejów  przykazania  Chrystusa. 

Przez  chrzest  powstała  nienawiść  ku  nam  pobratymców  z  nad 
Łaby.  Woda  chrztu  św.  stała  się  pomiędzy  Polanami  a  Połabia- 
nami  granicą  silniejszą  od  gór  lub  obcej  mowy.  Tu  chrześcijanie 
a  tam  poganie  i  rozumiał  to  każdy,  że  odtąd  nie  może  już  być 
mowy  o  żadnym  politycznym  związku  z  pogaństwem.  I  tak  w  roku 
966-tym  Piastowskie  państwo  na  jeden  raz  odwraca  się  od  po- 
bratymców, a  zbliża  do  Niemiec,  ponieważ  były  chrześcijańskie. 
A  jednak  Połabianie  nie  powinni  być  pod  niemieckiem  panowa- 
niem i  raczejby  należało  sprządz  ich  z  Polską  przeciw  niemieckiemu 
naporowi.  Sprytną  nadzwyczaj  polityką  umiał  Mieszko  wybrnąć 
z  tych  trudności;  ani  na  jeden  dzień  nie  łączył  się  z  poganami, 
a  jednak  przygotował  połączenie  Połabian  z  Polską  pomimo  to,, 
że  oni  nienawidzili  Polski  z  całych  sił,  odkąd  chrzest  przyjęła. 

NAPAŚCI  MARGRAFÓW. 

Zachowanie  się  Mieszka  wobec  Niemiec  miało  zależeć  od 
tego,  czy  się  zmieni  ich  zachowanie  się  wobec  Polski  już  ochrzczo- 
nej. Początek  nie  zapowiadał  żadnej  zmiany.  Wichman  napadł 
znowu  na  ziemie  Mieszka  i  poległ  sam  w  walce  z  Polanami 
w  roku  967.  Po  margrabi  Geronie  nastąpił  liodo,  również  srogi 
i  wyniosły;  nie  pozwalał  Mieszkowi  stawić  się  przed  sobą  we  futrze,, 
ani  usiąść,  gdy  on  stał.  Mieszko  złożył  hołd  Geronowi  i  korzył 
się  przed  Hodonem,  żeby  się  nie  narażać  na  wojny,  których  wy- 
nik mógł  być  bardzo  wątpliwy  wobec  nieprzyjaźni  Wilców,  Obo- 
trytów  i  Pomorzan.  Bronił  się,  gdy  go  napadnięto,  ale  nie  chciał 
sam  wojny  wszczynać,  pókiby  nie  powiększył  swego  państwa. 
Ród  Piastowski  dążył  z  największą  wytrwałością  do  połączenia 
wszystkich  polskich  plemion.  Miał  już  Mieszko  pod  swą  władzą 
cały  lud  Polan  wraz  z  wyszłemi  z  tego  ludu  plemionami  Łęczy- 
can,  Sieradzan,  Kujawian,  Ślązaków.  Ale  były  jeszcze  cztery  inne 
polskie  ludy:  Wiślanie,  Lachy,  Mazowszanie  i  Pomorzanie,  których 
ziemie  nie  należały  do  Piastowskiego  państwa.  Połączenie  ich 
w  jeden  związek  państwowy  ważniejsze  było  od  walki  z  Niem- 
cami na  ślepo.  Zależało  mu  nawet  wielce  na  pokoju  z  Niemcami, 


UCZCIWOŚĆ   OTTONA   WIELKIEGO.  33 

żeby  mógł  działać  swobodnie  w  innej  stronie  i  'budować  państwo 
wielkie,  obszerne,  potężne. 

UCZCIWOŚĆ  OTTONA  WIELKIEGO. 

Mieszko  będąc  chrześcijaninem,  miał  obowiązek  uznawać  nad 
sobą  zwierzcłiność  cesarską,  ale  też  miał  prawo  domagać  się  ce- 
sarskiej opieki.  I  zaczął  się  jej  domagać  przeciw  nadużyciom  mar- 
grafa! Cesarzem  był  w  sam  raz  król  niemiecki.  Jeżeliby  cesarz 
postąpił  nieuczciwie  i  trzymał  się  zasady,  że  Słowianie  są  tylko 
na  to,  żeby  ich  tępić,  w  takim  razie  miałby  książę  polski  ręce 
rozwiązane  i  wszelka  słuszność  byłaby  po  jego  stronie,  gdyby 
kiedyś  zwrócił  swój  oręż  przeciw  Niemcom. 

Królem  niemieckim  był  od  r.  936  Otto  I.  z  dynastyi  Saskiej, 
który  w  roku  962  pozyskał  i  cesarską  koronę.  Data  ta  ważną  jest 
w  jego  życiu  i  pod  moralnym  względem.  Odtąd  zmienia  się  Otto 
i  rozpoczyna  wielką  europejską  politykę.  Celem  jego  było  nawią- 
zać stosunki  i  utrwalić  związek  z  cesarstwem  bizantyńskiem,  ażeby 
natchnąć  jednym  kierunkiem  całą  Europę.  Słusznie  nadała  mu  hi- 
storya  przydomek  Wielkiego,  bo  służył  wielkiej  sprawie  utworze- 
nia związku  chrześcijańskich  państw,  zbratania  chrześcijańskich  na- 
rodów. Patrzał  on  daleko  w  przyszłość  i  prowadził  politykę  wię- 
kszą od  niemieckiej,  bo  chrześcijańską.  Zajęty  we  Włoszech  w  la- 
tach 966  i  967,  w  latach  chrztu  Mieszka  i  najazdu  Wichmana, 
powrócił  na  północ  w  r.  968.  Natchniony  w  wiecznem  mieście, 
u  grobu  Apostołów,  lepszem  zrozumieniem  monarszych  obowią- 
zków i  odpowiedzialności,  zrywa  z  dotychczasową  polityką  nie- 
miecką względem  Słowian.  Panując  nad  dużym  obszarem  Sło- 
wiańszczyzny, przypomina  sobie  obowiązek  krzewienia  wśród  tych 
ludów  wiary,  ale  nie  mieczem,  lecz  misyami  i  zakłada  w  r.  968 
w  podległych  sobie  ziemiach  słowiańskich  naraz  pięć  biskupstw: 
w  Hawelbergu,  Braniborze  ^)  i  Merseburgu  nad  Łabą,  tudzież 
w  Mysznach  (Miśnia)  i  w  Życzy  w  Górnych  Łużycach.  I  nie  przy- 
łączył cesarz  tych  biskupstw  do  żadnej  z  niemieckich  prowincyj 
kościelnych;    utworzono    z   nich    nową    prowincyę    z  założonem 

^)  Branibor,  po  niemiecku  Brandenburg,  stolica  prowincyi  Brandenburskiej, 
uważanej  za  serce  Niemiec!  Kraj  to  pierwotnie  zupełnie  słowiański.  Sto- 
lica Niemiec,  Berlin,  stoi  na  ziemi  niegdyś  słowiańskiej. 


34  PRZYŁĄCZENIE   WIŚLAN    I    LACHÓW. 

umyślnie  arcybiskupstwem  w  Magdeburgu,  pod  niemieckiem  pa- 
nowaniem, ale  na  słowiańskiej  ziemi.  W  Magdeburgu  utworzono 
ognisko,  z  którego  miały  się  rozchodzić  w  pokoju  i  sprawiedli- 
wości promienie  wiary  św.  na  Połabian.  To  wszystko  było  jak 
najbardziej  na  rękę  Mieszkowi;  i  dla  niego  byłoby  lepiej,  żeby 
się  Połabianie  nawrócili.  I  tak  interes  chrześcijaństwa,  podjęty 
szczerze,  pogodził  sprzeczne  interesy  niemieckie  i  polskie.  I  Mie- 
szko obowiązany  był  do  krzewienia  wiary,  do  założenia  bisku]> 
stwa  w  Polsce.  W  tym  samym  też  roku  968  powstaje  pierwsze 
biskupstwo  polskie  w  Poznaniu,  jako  szóste  w  nowej  słowiańskiej, 
magdeburskiej,  prowincyi  kościelnej.  Zarazem  przeniósł  też  Mie- 
szko i  swoją  stolicę  z  Gniezna  do  Poznania.  Związek  kościelny 
znaczył  w  owych  czasach  i  pod  praktycznym  względem  więcej 
od  państwowego,  bo  był  i  bardziej  cywilizacyjny  i  o  dużo  lepiej, 
ściślej,  zorganizowany.  Nawracanie  Połabian,  będących  w  jednym 
związku  metropolitalnym  z  Polską,  było  też  zacieśnianiem  pobra- 
tymczych węzłów  na  przyszłość,  skoroby  tylko  nad  Łabą  zniknęła 
nienawiść  do  chrześcijaństwa;  skoroby  zaś  przestano  nawracania 
mieczem,  zniknąćby  z  czasem  musiała. 

PRZYŁĄCZENIE  WIŚLAN  I  LACHÓW. 

Dobre  stosunki  z  Ottonem  I.  tem  większą  miały  wartość  dla 
Mieszka,  że  byłby  bez  sojuszników,  gdyby  wypadło  walczyć  nie 
z  jedną  marchią,  lecz  z  całem  królestwem  niemieckiem.  Nadzieje 
przywiązywane  do  sojuszu  czeskiego  zawiodły.    Ojciec  Dubrawki 
żył  krótko,  zmarł  już  w  dwa  lata  po  wyprawieniu  córki  nad  Go-  ■ 
pło,  właśnie  podczas  najazdu  Wichmana;  skończył  się  więc  sojusz.  ,| 
Z  jego  synem  i  następcą  stosunki  nie  były  serdeczne;  dwaj  dzie-"^ 
wierzowie  (szwagrzy)  nie  byli  do  siebie  wcale   podobni,  a  Bole-  \ 
sław  II.  czeski    słabym    był   politykiem.   Nie   potrzebował   też  już 
Mieszko  tego  sojuszu,  odkąd  był  pewny  opieki  cesarskiej  przeciw 
margrabiemu  i  użył  teraz  czasu  do  wykonania  upatrzonego  i  do-  \ 
brze  przygotowanego  planu.  Wpadł  ze  swą  drużyną  do  Krakowa,  'j 
który  do  czeskiego  państwa  Przemyślidów  należał,  odebrał  go  i  do 
swego  państwa  przyłączył.  Nie  poprzestał  na  tem,  ruszył  dalej  na 
wschód  i  zajął  całą  ziemię  Lachów.   Nie  tworzyli  oni  jednolitego 
państwa;  na  każdym  grodzie  siedział  osobny  książę.   Grody  dalej 
na  wschód  wysunięte  zwano  Czerwieńskiemi,  należały  one  do  ple- 


NAWRÓCENIE   MADZIARÓW.  35 

mion  osiadłych  nad  Sanem,  wpadającym  do  Wisły  i  nad  górnym 
biegiem  Dniestru,  który  płynie  w  stronę  przeciwną,  niż  Wisła 
i  wpada  do  morza  Czarnego.  I  te  grody  Czerwieńsł<ie  wcielił 
Mieszko  do  swego  państwa;  zapanował  tak  daleko,  jak  daleko  się- 
gały granice  dyecezyi  biskupa  ,; morawskiego",  rezydującego  w  Kra- 
kowie. Znaczne  już  rozszerzenie  się  chrześcijaństwa  wśród  Wiślan 
i  Lachów  ułatwiało  przyłączenie  ich  do  chrześcijańskich  Polan. 
Pozostały  do  przyłączenia  jaszcze  dwa  polskie  pogańskie  ludy: 
Mazowszanie  i  Pomorzanie.  Trzeba  było  rzucić  tam  pierwej  ziarna 
chrześcijaństwa. 

NAWRÓCENIE  MADZIARÓW. 

Zachwiany  sojusz  z  Przemyślidami  wynagradzało  poniekąd 
nawiązanie  bliższych  stosunków  z  madziarską  dynastyą  Arpadów. 
Odkąd  Otto  I.  pokonał  ich  w  bitwie  na  błoniach  nad  rzeką  Lech 
w  roku  955,  zaprzestali  najazdów,  a  ograniczywszy  się  do  nizinnej 
części'  dzisiejszych  Węgier,  zaczęli  się  tam  urządzać  w  porządne 
państwo.  Mieszko  wydał  swą  siostrę  Adelajdę,  zwaną  Biała  Knia- 
hini (t  j.  piękna  księżna),  za  pogańskiego  madziarskiego  księcia 
Gejzę.  Adelajda  była  dla  Madziarów  tem,  czem  Dubrawka  dla  Po- 
lan; pozyskała  męża  dla  prawdziwej  wiary  i  nowy  Kościołowi 
przysporzyła  naród.  Ona  to  jest  matką  węgierskiego  króla  św. 
Szczepana,  siostrzeńca  Mieszka  I.  Zabrała  z  sobą  do  nowej  ojczy- 
zny Wolfganga,  mnicha  z  Einsiedeln  w  Saksonii,  i  on  to  ochrzcił 
Gejzę  w  roku  972.  Następnego  roku  wybrał  się  tam  na  misyo- 
narską  wyprawę  biskup  Bruno,  Niemiec  rodem.  Szczere  bowiem 
zajęcie  się  Kościołem  przez  cesarza  Ottona  poczęło  szybko  wyda- 
wać owoce;  zakwitnęły  w  Saksonii  klasztory,  pełne  uczonych  a  żar- 
:liwych  zakonników,  poświęconych  nawracaniu.  I  Polska  i  Czechy 
i  Węgry  wiele  im  zawdzięczają,  a  zwłaszcza  benedyktyńskiemu 
opactwu  w  Korwei  nad  daleką  niemiecką  rzeką  Wezerą,  na  za- 
chód od  Laby. 

ZWYCIĘSTWO  NAD  CYDYNĄ,  972. 

Pokojowa  polityka  cesarza  Ottona  nie  podobała  się  jednak 
margrabiemu  Hodonowi.  Podczas,  gdy  Otto  bawił  znowu  we  Wło- 
szech, żeby  tam  jeszcze  za  swego  życia  zapewnić  synowi  cesarską 
koronę,  wyprawił  się   Hodo  na  Mieszka.    Ale    polskiemu    księciu, 


36  ZWYCIĘSTWO   NAD   CYDYNĄ. 

który  podwoił  swe  państwo,  starczyło  już  sił  na  pol<onanie  mar- 
grabiego. W  bitwie  nad  rzeczką  Cydyną,  wpadającą  do  Odry,  od- 
niosła drużyna  piastowska  świetne  zwycięstwo  dnia  24-go  czerwca 
972  roku;  dowodził  w  tej  walce  nie  sam  Mieszko,  lecz  brat  jeoo, 
Czcibór.  Wieść  o  porażce  niemieckiego  wojska  doszła  do  cesarza; 
zaraz  po  koronacyi  swego  syna  wrócił  na  północ,  przekonany  za- 
pewne, że  to  książę  polski  napadł  na  margrafa.  Wróciwszy,  do- 
wiedział się,  że  przeciwnie  i  użył  swej  zwierzcłiniczej  powai^i 
w  najlepszy  sposób,  bo  zakazując  dalszej  wojny.  Margraf  musiał 
usłucliać,  a  Mieszko  nie  miał  żadnej  przyczyny  wojować  dalej, 
skoro  już  najazd  odparł  i  kraj  obronił.  Cesarz  zawezwał  obydwóch 
przeciwników  przed  swój  sąd  do  niemieckiego  miasta  Kwedlin- 
burga. 

PRZYJAŹŃ  Z  NIEMCAMI. 

Monarchowie  ówcześni  i  przez  całe  jeszcze  średnie  wieki  nie 
wiele  przesiadywali  na  jednem  miejscu,  lecz  byli  ciągle  w  podró- 
żach po  swoim  kraju,  boby  inaczej  nie  wiedzieli,  co  się  w  pań- 
stwie dzieje,  a  i  ludy  niewidzące  przez  dłuższy  czas  swego  władcy' 
teżby  o  nim  zapomniały.  Królowie  niemieccy  wprowadzili  roztropny 
zwyczaj,  że  w  czasie  Wielkanocnym  przepędzali  jednak  kilka  ty- 
godni na  jednem  miejscu  i  to  w  miejscu  zawczasu  na  to  obranem, 
żeby  można  było  w  całym  kraju  ogłosić,  gdzie  król  spędzi  tego- 
roczną Wielkanoc.  Tam  urządzano  dwór  monarszy,  a  dostojnicy 
królewscy  z  całych  Niemiec  zjeżdżali  się,  żeby  się  co  roku  wspól- 
nie z  królem  naradzić,  zdać  sprawę  ze  swych  urzędów  i  odebrać 
zlecenia;  tam  król  rozsądzał  spory,  odbywał  przegląd  wojska  i  wy- 
dawał prawa.  Od  czasów  Ottona  I-go  odbywało  się  to  z  wielką 
uroczystością,  bo  monarcha  ten  pragnął  w  tem  naśladować  cesa- 
rzów  bizantyńskich,  u  których  wszystko  odbywało  się  z  niesłychaną 
pompą.  Królestwo  niemieckie  składało  się  z  księstw,  któremi  za- 
rządzali w  imieniu  króla  książęta,  zwani  Herzog'ami.  Sam  cesarz 
Otto  pochodził  z  rodu  książąt  saskich.  Oprócz  tego  były  cztery 
księstwa:  frankońskie,  bawarskie,  alemańskie  czyli  szwabskie  i  lo- 
taryńskie.  Czterech  tych  książąt  zamienił  Otto  w  swoich  urzędni- 
ków dworskich,  nadawszy  im  po  raz  pierwszy  owe  dostojeństwa 
nadworne  do  posług  monarszych,  które  potem  weszły  w  zwyczaj 
powszechny  i  wszędzie  do  dziś  dnia  istnieją;  ustanowił  marszałka, 


PRZYJAŹŃ    Z   NIEMCAMI.  37 

bodczaszego,  miecznika  i  koniuszego;  książęta  ci  usługiwali  mu 
bodczas  wielkich  uroczystości.  Zjeżdżali  na  te  królewskie  święta 
hieraz  i  zagraniczni  książęta;  musieli  nabierać  niemałego  wyo- 
brażenia o  potędze  cesarskiej,  gdy  widzieli,  jak  taki  np.  książę  ba- 
ikarski,  sam  pan  potężny,  spełnia  posługę  nadworną.  Margraf  był 
niższy  od  księcia.  Jeżeli  więc  na  dworze  znalazł  się  książę  słowiań- 
ski, który  drżał  przed  margrafem,  jakiegoż  tu  musiał  nabrać  wyo- 
brażenia o  potędze  tego  króla,  który  prócz  tych  książąt  miał  jeszcze 
pod  sobą  innych  we  Włoszech  i  był  cesarzem! 

Do  Kwedlinburga  na  Wielkanoc  973-go  roku  zaprosił  cesarz 
książąt  polskiego  i  czeskiego.  Jechało  też  tam  poselstwo  węgierskie, 
ażeby  świeckiej  głowie  katolickiego  świata  donieść  urzędowo,  że 
dynastya  Arpadów  już  nawrócona,  że  do  społeczności  książąt  chrze- 
ścijańskich nowy  przybywa  członek  i  nowe  państwo  do  związku 
narodów  chrześcijańskich.  Książę  polski  spotkał  się  tu  po  raz  pierw- 
szy z  samym  cesarzem.  Dotychczas  był  Mieszko  hołdownikiem  kró- 
lestwa niemieckiego,  składając  hołd  tylko  przedstawicielom  nie- 
mieckiego państwa,  margrafom.  Tu  w  kwedlinburskiem,  benedyk- 
tyńskiem.  opactwie,  gdzie  cesarz  miał  dwór,  zmieniło  się  położenie. 
Cesarz  stanął  w  sporze  księcia  z  margrafem  po  stronie  Mieszka 
i  ogłosił  go  swym  ,; przyjacielem",  naśladując  dawny  zwyczaj  z  cza- 
sów jeszcze  pogańskich  dawnego  rzymskiego  państwa.  Znaczyło 
to,  że  cesarz  uznaje  w  zupełności  władzę  Mieszka  w  jego  państwie, 
uznaje,  że  księstwo  Piastowskie  nie  należy  do  państwa  niemieckiego, 
lecz  jest  osobnem  państwem  na  równi  z  tamtem,  a  hołd  oddaje 
nie  niemieckiej,  lecz  tylko  cesarskiej  koronie,  której  zwierzchność 
uznawać  winien  każdy  chrześcijański  władca.  Zakazał  cesarz  mar- 
grafom dalszych  najazdów  na  Mieszkowe  państwo.  Margrafowie 
starali  się  osłabić  stanowisko  Mieszka  na  dworze  cesarskim,  bronili 
swojej  wojennej  polityki  i  podawali  w  podejrzenie  księcia  polskiego, 
utrzymując,  że  skoro  tylko  nie  będzie  się  miał  czego  od  Niemiec 
obawiać,  sam  się  im  dobrze  da  we  znaki.  Otton  pragnąc  się  upe- 
wnić, że  Mieszko  pozostawi  w  spokoju  margrabstwa,  czyli  marchie, 
t.  j.  pograniczne  hrabstwa  niemieckie,  zażądał  odeń  rękojmi  zwy- 
czajnym ówczesnym  sposobem,  t.  j.  zakładnika.  Dawało  się  w  owych 
wiekach  żywy  zastaw  na  poręczenie,  że  się  dotrzyma*  jakiego  zo- 
bowiązania; osoba  dana  w  zastaw  zowie  się  zakładnikiem.  Czasem 
dawało  się  po  kilkudziesięciu  zakładników,  a  zawsze  takie  osoby, 


38  UTRATA   GRODÓW   CZERWIEŃSKICH. 

na  których  zależało  stronie  zobowiązanej.  Było  bowiem  prawo, 
że  biorący  zakładnika  mógł  wtrącić  go  do  więzienia,  a  nawet  na 
śmierć  skazać,  jeżeli  mu  nie  dotrzymano  przyrzeczeń.  Własnein 
tedy  życiem  dawał  zakładnik  poręczenie.  Cesarz  wziął  od  Mieszka 
jednego  tylko  zakładnika,  ale  też  takiego,  na  którym  księciu  naj- 
bardziej zależało,  bo  pierworodnego  i  wówczas  jeszcze  jedynego 
syna:  sześcioletniego  Bolesława.  Imię  to,  otrzymane  po  dziadku, 
a  ojcu  Dubrawki,  znaczyło  tyle,  co  mający  piękną  sławę. 

W  marcu  973  roku  przywiózł  Mieszko  syna  na  dwór  Ottona 
Wielkiego,  zapewne  w  tej  myśli,  że  się  wychowa  na  cesarskim 
dworze,  pozna  wyższą  cywilizacyę  i  nauczy  niejednej  rzeczy,  która 
mu  się  potem  przyda,  gdy  sam  na  tronie  zasiądzie.  Ale  w  dwa  mie- 
siące potem  nie  żył  już  Otton  Wielki  i  młody  Bolesław  powrócił 
do  Poznania.  Z  nowym  królem  niemieckim  i  cesarzem,  Ottonem 
Il-gim,  pozostawał  Mieszko  w  dobrych  stosunkach.  O  sprawy  pół- 
nocnej Europy  nie  wiele  się  zresztą  troszczył  Otton  II.;  całe  niemal 
dziesięcioletnie  jego  panowanie  (973  —  983)  poświęcone  było  spra- 
wom krajów  południowych;  chodziło  mu  o  panowanie  nad  Wio- 
chami. Margrabiowie  pozostawili  też  Polskę  w  spokoju,  dzięki  po- 
lityce polskiego  księcia,  który  przez  zręcznie  obmyślane  powino- 
wactwa ich  samych  nawet  do  swojej  polityki  wciągnął.  Owdo- 
wiawszy ożenił  się  z  margrabianką  z  marchii  północnej,  a  synów  i 
kazał  się  ożenić  z  margrabianką  młśnijską.  Do  tych  spraw  na  za- 
chodniej granicy  swego  państwa  przywiązywał  największe  znaczę-  ^ 
nie,  bo  tu  chodziło  o  Pomorzan  i  Połabian,  i  tak  niemi  był  zajęty,^ 
że  mniej  zwracał  uwagi  na  sprawy  na  wschodnich  granicach  swego 
państwa. 

UTRATA  GRODÓW  CZERWIEŃSKICH,  981. 

W  roku  981  utracił  grody  Czerwieńskie.  Zabrał  mu  je  ruski 
książę   kijowski   z  rodu    Rurykowiczów.   Mieszko  dał  za  wygraną. 
i  nie  kusił  się  o  odzyskanie  straconej  ziemi,  wytężając  całą  uwagę] 
i  skupiając  wszystkie  siły  w  zachodnim  kierunku.  Uważał  tę  stratę ' 
za   coś   podrzędnego   wobec   wielkiego   swego    planu,  żeby  ludy.j 
polskie   skujDić   w  jedno   państwo   z  połabskiemi   i   czeskiemi,  do  ! 
czego   przygotowywał   wszystko   z  największą   bacznością.   Zanim 
jednak  opiszemy  tę  działalność  Mieszka,  przyjrzyjmy  się  stosunkom 
ruskim  przy  sposobności  tej  pierwszej  wzmianki  o  Rusi. 


SPRAWY   RUSKIE.  39 

O  Rusi  będzie  mowa  przez  całą  historyę  Polski;  żyjemy  też 

t  Rusinami  na  jednej  ziemi,  jak  niegdyś  tworzyliśmy  razem  z  nimi 
ielkie  i  potężne  państwo.  Mieszko  myślał  o  wytężeniu  sił  pol- 
skich na  zachód;  historya  jednak  skierowała  je  w  przeciwnym  kie- 
jninku,  właśnie  na  wschód.  Wszystko,  co  Rusi  dotyczy,  jest  więc 
bardzo  ważne  dla  historyi  polskiej,  a  wcale  nie  podrzędne,  jak 
się  to  wydawało  Mieszkowi  i  jego  wojennej  drużynie. 

SPRAWY  RUSKIE. 

Na  wschód  od  Polski  jest  Ruś,  największy  kraj  ze  wszyst- 
kich słowiańskich,  zamieszkały  przez  kilkanaście  plemion,  które 
nigdy  nie  zdołały  wytworzyć  porządnego  państwa,  wśród  których 
narodowe  poczucie  nigdy  silnem  nie  było  i  jest  za  naszych  jeszcze 
czasów  słabsze,  niż  gdziekolwiek  indziej  w  Słowiańszczyźnie.  Lu- 
dność była  tu  zawsze  rzadsza,  niż  u  Słowian  zachodnich,  ale  po- 
mimo to  miasta  wcześniej  się  u  nich  rozwinęły.  Przez  Ruś  bo- 
wiem wiodły  jeszcze  za  starożytnych  czasów  ważne  drogi  han- 
dlowe, znane  potem  kupcom  bizantyńskim.  Handel  rozwijał  się 
coraz  bardziej,  zwłaszcza  wzdłuż  dwóch  rzek:  Dniepru,  który 
.wpada  do  morza  Czarnego,  a  ma  źródła  daleko  na  północy  na 
wyżynie  Wałdajskiej,  i  wzdłuż  Dźwiny,  której  źródła  są  blisko 
źródeł  Dniepru,  ale  płynie  ona  w  innym  kierunku  i  do  Bałtyckiego 
morza  wpada.  W  okolicy  Orszy  przewłóczono  towary  z  Dniepru 
na  Dźwinę  lub  odwrotnie,  tak,  że  ta  droga  handlowa  łączyła  mo- 
rze Bałtyckie  z  Czarnem,  przerzynając  całą  Europę  od  północy 
na  południe.  Jeszcze  w  piątym  wieku  przed  Chrystusem  wypra- 
wiali się  w  te  kraje  kupcy  greccy  z  miasta  Olbii  (Olbiopolis)  nad 
morzem  Czarnem.  Ustalona  następnie  droga  wiodła  od  ujścia 
Dniepru  w  górę  aż  ku  tak  zwanym  porohom.  Skaliste  dno  Dnie- 
pru podnosi  się  miejscami  tak  wysoko,  że  tworzy  jakby  kamienne 
progi,  ciągnące  się  w  poprzek  przez  całe  koryto  rzeki,  poczem 
nagle  się  obniża,  wskutek  czego  na  owym  skalistym  progu  jest 
mielizna,  a  tam  gdzie  on  się  kończy,  wodospad.  Takich  progów 
(po  rusku  porohy)  jest  trzynaście.  Zaczynają  się  one  w  pobliżu 
ujścia  rzeki  Samary  do  Dniepru  i  rozciągają  na  przestrzeni  dzie- 
sięciu mil  ku  południowi.  Na  tej  przestrzeni  żegluga  na  Dnieprze 
jest  niemożliwa;  musiano  ją  przerywać  zaraz  przy  pierwszym  po- 
rochu,  podróżując  dalej  lądem.  Dopiero  minąwszy  porochy  można 


40  DROGI    WODNE. 

było  płynąć  dalej.  Nie  zawsze  dążyli  kupcy  ciągle  w  górę  Dnie 
pru.  Czasem  opuszczano  Dniepr  przy  ujściu  Prypeci;  tu  dzieli]\' 
się  drogi.  Prypecią  płynęli  w  górę  do  ujścia  Jasiołdy,  potem  Ja- 
siołdą  w  górę  aż  do  miejsca,  gdzie  blisko  jest  rzeka  Szczara;  tu 
przewłóczono  towary  na  Szczarę  i  w  dół  rzeki  płynęło  się  do 
Niemna,  do  którego  Szczara  wpada,  a  z  Niemnem  aż  do  morza 
Bałtyckiego.  Niemal  w  środku  między  ujściami  Niemna  a  Wisły 
jest  kraina  Sambia,  kraj  bursztynowy,  skąd  sprowadzono  ten  naj- 
cenniejszy w  starożytności  klejnot.  Niektórzy  kupcy  docierali 
jeszcze  dalej  na  północ. 

Prócz  Dźwiny  i  Dniepru  jest  jeszcze  trzecia  wielka  na  Rusi 
rzeka,  a  mianowicie  Dniestr,  który  ma  źródła  w  dzisiejszej  Galicyi, 
blisko  źródeł  Sanu,  do  Wisły  wpadającego.  Pomiędzy  źródłami 
Sanu  a  Dniestru  są  góry,  dzielące  je  tak,  że  każda  z  tych  rzek 
musi  płynąć  w  innym  kierunku.  Dniestr  płynie  ku  południowemu 
wscliodowi,  oddala  się  zupełnie  od  ziem  zajętych  przez  Wisłę 
i  jej  rzeki  poboczne,  płynie  do  morza  Czarnego.  Pierwotnie  nie 
było  nad  Dniestrem  Rusinów.  Górny  bieg  Dniestru,  tak  bliski  do- 
rzecza Wisły,  miał  osadnictwo  polskie,  z  ludu  Lachów,  którzy  po- 
suwali się  coraz  dalej  w  dół  rzeki,  zajmując  też  część  średniego 
jej  biegu.  Wiemy  na  pewno,  że  pierwotnie  było  zupełnie  to  samo 
osadnictwo  nad  Dniestrem,  jak  nad  Sanem;  grody,zwane  czerwien- 
skiemi,  i  tu  i  tam  były  w  ręku  tego  samego  plemienia.  Dalsz\' 
ciąg  średniego  i  cały  dolny  bieg  Dniestru  znajdował  się  w  kra- 
jach zupełnie  pustych ;  żadnego  tu  nie  było  osadnictwa.  Podo- 
bnież bezludnym  był  dolny  bieg  Dniepru,  nad  którym  zaczynało 
się  osadnictwo  dopiero  od  Kijowa  na  północ.  Pustą  też  była  cała 
obszerna  kraina  nad  górną  i  średnią  Prypecią,  bo  była  jednym 
wielkim  moczarem.  i 

Plemiona  polskie  nie  stykały  się  pierwotnie  nigdzie  bezpo- 1 
średnio  z  plemionami  ruskiemi.  Na  północy  bowiem  oddzielało 
je  osadnictwo  innych  ludów,  o  których  później  będzie  mowa,  Ja- 
dźwingów  i  Litwinów;  na  południu  zaś  wielkie  zupełnie  puste 
przestrzenie.  Aż  do  końca  X.  wieku  nie  było  żadnej  styczności 
między  tymi  dwoma  narodami  słowiańskimi,  dzieje  ich  rozwijały 
się  zupełnie  oddzielnie,  bez  jakiegokolwiek  wzajemnego  na  się 
wpływu.  Ruskie  plemiona  ulegały  przemocy  azyatyckich  ludów  ze 
Wschodu :  Połowców,  Pieczyngów  i  Chazarów.  Co  było  na  wschód 


WAREGOWIE.  41 

pniepru,  to  już  do  Azyi  się  liczyło;  potem  jeszcze  aż  do  XVII. 
^ieku  uważano  za  granicę  Europy  i  Azyi  rzekę  Don,  wpadającą 
na  wschód  od  Dniepru  też  do  morza  Czarnego,  a  mianowicie  do 
zatoki  jego  zwanej  morzem  Azowskiem.  Były  tedy  ruskie  plemiona 
ostatniem  na  wschodzie  osadnictwem  europejskiem  i  nie  mogły 
mieć  od  wschodu  żadnych  cywilizacyjnych  wpływów,  sąsiadując 
tam  z  ludami  na  pół  dzikimi.  Od  zachodu  oddzielone  od  pol- 
skich plemion  dziką  również  Jaćwieżą,  odcięte  były  od  wpływów 
zachodniej  cywilizacyi.  Ruś  pierwotna  mogła  się  była  stykać  z  Europą 
tylko  drogą  północną  i  południową,  od  dwóch  mórz:  Bałtyckiego 
i  Czarnego. 

WAREGOWIE. 

Na  północy  było  blizko  do  Bałtyku,  do  którego  wpada  Dźwina. 
Rzeka  też  Wołchow,  nad  którą  jest  Wielki  Nowogród,  płynąc  jeszcze 
dalej  na  północ,  wpada  do  największego  w  całej  Europie  jeziora 
zwanego  Ładoga,  od  którego  zaledwie  kilka  mil  do  Bałtyckiego 
morza.  Bałtyk  jest  wąski,  zamarza  w  zimie,  tak,  że  można  to  morze 
w  tamtych  stronach  przebyć  sankami.  Ułatwiało  to  stosunki  z  kra- 
jem po  drugiej  stronie  tego  morza  położonym,  t.  j.  z  półwyspem 
Skandynawskim.  Kraj  ten  w  części  północnej  jeszcze  zupełnie  pu- 
sty, zamieszkany  był  w  południowej  przez  plemiona  germańskie, 
z  których  wyrobiły  się  potem  narody  szwedzki  i  norwegski.  Skan- 
dynawia była  wówczas  najuboższym  krajem  w  Europie;  ziemia 
uboga  i  klimat  mroźny  nie  sprzyjały  rozwojowi  osadnictwa.  Czę- 
ściej, niż  gdzieindziej,  bywały  tu  złe  lata,  ziemia  nie  mogła  wy- 
żywić liczniejszej  ludności;  tu  najłatwiej  było  o  przeludnienie,  toteż 
emigracya  ludności  była  koniecznością  i  nie  ustawała  przez  długie 
wieki.  Była  jednak  zupełnie  inną,  niż  w  środkowej  Europie.  Skan- 
dynawcy  na  północ  nie  mieli  po  co  wysyłać  nadmiaru  ludności, 
bo  przy  ówczesnym  stanie  cywilizacyi  nie  umiano  opanować  wro- 
giej tam  człowiekowi  przyrody,  wśród  ustawicznego  mrozu  i  śniegu. 
Nie  było  innego  sposobu,  jak  puszczać  się  na  południe,  a  więc 
na  morze.  Skandynawcy  są  też  najstarszymi  żeglarzami  ze  wszyst- 
kich dzisiejszych  narodów  europejskich  i  nie  bali  się  dalekich  wy- 
praw morskich  w  zamierzchłej  jeszcze  przeszłości.  Wytworzył  się 
wśród  nich  z  czasem  osobny  stan,  który  utrzymywał  się  z  wypraw 
morskich   rozbójniczych.  W   kilkanaście   statków   przeprawiali   się 


42  NORMANOWI  E. 

na  południową  stronę  Bałtyku,  złupili  jakie  miasto,  a  nabrawszy 
zdobyczy  wracali  z  nią  do  domu.  Najcłiętniej  wyprawiali  się  na 
wyspę  Brytanię  (Anglia),  bo  tam  wskutek  długoletniego  pokoju 
był  kraj  doskonale  zagospodarowany.  Czasem  nie  wysiadali  wcale 
na  ląd  w  obcym  kraju;  spotkawszy  w  drodze  obce  statki  rabo- 
wali je  i  znajdowali:  w  ten  sposób  zdobycz  na  morzu.  Czasem 
zaś  dopływali  do  ujścia  jakiej  znaczniejszej  rzeki  i  płynęli  nią 
w  górę,  aż  natrafili  na  zdobycz,  poczem  wracali  z  łupami.  Te  roz- 
bójnicze wyprawy  pozwalały  znacznej  części  ludności  pozostać 
w  kraju  i  uwalniały  od  przymusu  emigracyi;  były  to  tylko  cza- 
sowe wyprawy,  jakby  za  zarobkiem.  Poganami  byli  i  uważali  kor- 
sarstwo  tj.  rozboje  na  morzu  i  zbójnictwo  poprostu  za  sposób  do 
życia.  Z  czasem  jednak  było  ich  za  dużo  na  to,  żeby  się  wszyscy 
z  korsarstwa  na  morzach  północnych  mogli  utrzymać.  Zaczęły  się 
więc  wyprawy  dalsze  i  coraz  dalsze.  Za  czasów  Karola  Wielkiego 
nawiedzili  po  raz  pierwszy  dzisiejsze  francuskie  wybrzeża,  zapędzali 
się  rzekami  daleko  w  głąb  kraju,  łupili  miasta  i  wsie.  Za  czasów 
Karola  Łysego  (około  r.  850)  urządzili  sobie  stale  stacye  wojenne 
przy  ujściach  dwóch  głównych  rzek  francuskich,  Sekwany  i  Ligiery 
(Loary) ;  zostawili  tam  załogi,  żeby  zawsze  mieć  te  ujścia  w  swem 
ręku.  Ale  nie  było  to  początkiem  stałego  osadnictwa  Skandyna- 
wców,  gdyż  załogi  te  zmieniały  się  co  roku,  za  każdą  nową  wy- 
prawą. Wkrótce  posunęli  się  jeszcze  dalej  na  południe,  na  rzekę 
Garonnę,  a  w  r.  859  byli  już  na  rzece  Rodanie.  Trzy  razy  zdo-] 
byli  Paryż  w  IX.  wieku.  I  Niemcom  dawali  się  we  znaki.  Nad  ; 
rzeką  Mażą  wystawili  gród,  z  którego  przedsiębrali  dalekie  wy-  . 
prawy  w  głąb  lądu,  aż  do  Moguncyi  i  Trewiru.  Król  niemiecki 
Arnulf  zadał  im  ciężką  klęskę,  ale  we  Francyi  powodziło  im  się 
coraz  lepiej.  Tymczasem  zaś  coraz  większe  przeludnienie  Skandy- 
nawii parło  do  tego,  żeby  się  w  obcych  krajach  osiedlali,  żeby 
na  zimę  całkiem  do  domu  nie  wracali,  wskutek  czego  z  napastni- 
ków stali  się  zdobywcami.  Zaczęli  od  pięknych,  urodzajnych  i  bar- 
dzo już  cywilizowanych  i  zagospodarowanych  okolic  francuskich. 
W  roku  912  był  król  francuski  zmuszony  wejść  z  nimi  w  ugodę 
i  odstąpić  im  część  kraju,  żeby  resztę  państwa  uchronić  od  naja- 
zdów ;  żeby  zaś  mieć  z  nich  dobrych  sąsiadów,  dał  nawet  swą 
córkę  za  żonę  ich  książęciu,  żądając  tylko,  żeby  chrzest  przyjął 
(książę  Rollo,  przy  chrzcie  Robertem  nazwany).  Ponieważ  skandy- 


RUSOWIE.  43 

nawskich  najeźdźców  zwano  we  Francyi  Normanami,  zaczęto  też 
odstąpioną  im  krainę  nazywać  Normandyą.  Nazwa  Normanów 
przeszła  od  Francuzów  do  innych  języków  europejskich,  tak,  że 
nazywa  się  ich  powszechnie  Normanami  i  w  polskich  książkach. 
Około  roku  840  osiedhh  się  też  w  dwóch  okoHcach  Anghi;  nowe 
osadnictwo  napływało  tak  hcznie  ze  Skandynawii,  aż  wkońcu  w  r. 
1016  staH  się  nawet  panami  kraju,  a  od  r.  1066  zasiedh  na  tronie 
angielskim  książęta  z  rodu  władców  Normandyi.  Książę  Wilhelm 
normandzki  przeprawił  do  Anglii  niemniej,  jak  60.000  wojowni- 
ków! Tak  się  rozwijała  ich  potęga.  I  na  Pirenejskim  półwyspie 
znano  ich  już  w  IX.  wieku,  a  morzem  Sródziemnem  zapędzali  się 
aż  na  bizantyńskie  wybrzeża,  a  nawet  do  Azyi  Mniejszej.  W  r.  1027 
założyli  sobie  pod  hrabią  Rajnulfem  własne  państwo  w  południo- 
wych Włoszech,  w  połowie  XI.  wieku  mieli  już  całą  Apulię  pod 
swoją  władzą  i  zdobyli  Sycylię ;  z  tych  zdobyczy  powstało  potem 
królestwo  Obojej  Sycylii.  We  wszystkich  jednak  tych  krajach  zlali 
się  Normanowie  z  czasem  z  miejscową  ludnością;  stali  się  z  bie- 
giem czasu  sami  Anglikami,  Francuzami,  Włochami,  przyjąwszy 
wszędzie  chrześcijaństwo  i  cywilizacyę  narodów,  wśród  których 
przebywali,  choć  władcami  nad  nimi  byli ;  nie  uważano  ich  też 
potem  za  obcych. 

Część  Skandynawców  nawiedzała  też  Ruś  Nowogrodzką, 
o  tyle  bliższą  od  dalekich  południowych  krain.  Lud  Swijów  kie- 
rował w  te  strony  swą  zbrojną  emigracyę,  a  zwłaszcza  plemię 
zwące  się  ,/Rus"  wybrało  sobie  do  swych  wypraw  rzekę  Newę, 
jeziora  Ładogę,  Ilmen  i  rzekę  Dźwinę.  Zwano  ich  tu  Waregami. 
Zamieszkałe  tu  plemiona  fińskie  i  słowiańskie  musiały  im  opłacać 
daninę,  aż  po  pewnym  czasie  stało  się  tu  to  samo,  co  później 
miało  nastąpić  we  Francyi  i  pozwolono  się  im  osiedlać.  W  roku 
862  stali  się  panami  Nowogrodu.  Nie  stawiano  im  żadnego  oporu. 
Stanął  układ  pomiędzy  Rusami  a  Słowianami.  Rusowie  mieli  się 
zachowywać  spokojnie,  zapewnić  bezpieczeństwo  handlu,  nie  ro- 
bić wypraw  zbójeckich,  a  za  to  Słowianie  pozwalali  im  panować. 
Daninę  i  tak  musiano  im  dawać,  a  nie  było  nigdy  pewności,  czy 
pomimo  to  nie  wyprawią  się  nad  Wołchow.  Tamtejsza  ludność 
rozumowała  przeto  w  ten  sposób :  skoro  już  musimy  utrzymy- 
wać Waregów  swoim  kosztem,  lepiej,  niech  mieszkają  między 
nami,  a  wyzyskamy  przynajmniej   na  swoją  korzyść    ich    wojenną 


44  RURYKOWICZE. 

Sprawność;  gdy  między  nami  osiądą,  nie  tylko  skończą  się  ich 
najazdy,  ale  będą  nas  musieli  bronić  przeciw  innym  wrogom 
w  swoim  własnym  interesie.  Niech  sobie  będą  panami  kraju,  byle 
go  bronili  i  byle  można  spokojnie  oddawać  się  handlowi.  Szcze- 
gólny brak  jakiegokolwiek  poczucia  państwowego!  Gdyby  wśród 
Słowian  nad  Ilmeńskiem  jeziorem  była  jakakolwiek  organizacwi 
państwowa,  byliby  sobie  Waregów  najęli,  byliby  ich  wzięli  na 
swój  żołd,  a  już  co  najwięcej,  byliby  im  odstąpili  jaką  krainę  na 
osadnictwo.  Zrobili  ich  panamJ  nad  sobą,  bo  nie  mieli  pojęcia, 
co  znaczy  organizacya  państwowa  i  jaką  ma  wartość,  gdy  może 
być  własna.  Waregowie  byli  pod  tym  względem  o  wiele  bardziej 
cywilizowani  od  owych  Słowian,  i  przybywszy,  jęli  się  zaraz  za- 
kładać państwo.  Nie  było  ich  tu  tylu,  co  w  Anglii  i  Francyi ;  te 
krainy  nie  były  takie  nęcące,  jak  tamte,  i  nie  przybywały  tu  raz 
w  raz  nowe  tłumy  Waregów.  Na  tę  stronę  Bałtyku  emigrowali 
przeważnie  z  jednego  tylko  plemienia  Rusów  i  byli  stosunkowo 
nieliczni,  a  jednak  utrzymali  panowanie  nad  rozległym  krajem 
i  nadali  nawet  swoją  nazwę  krajowi  i  narodowi.  ,;Ruś"  nie  jest 
wcale  słowiańską  nazwą,  ale  pochodzi  od  skandynawskich  Rusów. 
A  te  plemiona  słowiańskie  o  tyle  tylko  czuły  jakąś  między  sobą 
wspólność,  o  ile  były  pod  panowaniem  Rusów  i  tak  powstała  na- 
zwa narodu  ruskiego,  nie  posiadającego  ani  nawet  nazwy  ro- , 
dzimej.  Jak  w  zachodniej  Europie,  tak  i  tutaj  zlali  się  Norma- 
nowie  z  miejscową  ludnością;  przyjęli  słowiański  język  i  obyczaj 
i  po  kilku  pokoleniach  przestali  być  obcymi. 

RURYKOWICZE. 

Przywódca  drużyny  Rusów,  który  owładnął  Nowogrodem, 
imieniem  Ruryk,  stał  się  założycielem  dynastyi,  która  panowała  na 
Rusi  przez  siedmset  lat.  Waregowie,  wojownicy  dzielni  i  w  spo- 
sobach wojowania  bardzo  wykształceni,  obronili  rzeczywiście  kraj 
od  ościennych  wrogów.  Wyprawili  się  na  Chazarów,  pokonali  ich, 
uwolnili  Ruś  południową  od  tej  zależności,  a  poddając  ją  swemu 
panowaniu,  złączyli  w  ten  sposób  z  północną.  W  roku  865  zajęli 
Kijów,  skąd  dalszych  próbowali  wypraw,  zapuszczając  się  na  swych 
czółnach  aż  pod  Bizancyum,  czyli  Konstantynopol,  przepływając 
tedy  Czarne  morze.  Ale  tam  natrafili  na  starą  organizacyę  pań- 
stwową: cesarze  bizantyńscy  wzięli  ich  na  swój  żołd  i  zamienili 


CHRZEST    RUSI.  45 

^  ten  sposób  z  wrogów  w  obrońców  wschodniego  cesarstwa, 
de  w  obrońców  zależnych,  którzy  nie  panami  byh,  lecz  przeciwnie, 
x^ładzę  bizantyńskiego  cesarza  nad  sobą  uznawali. 

Po  Ruryku  nastąpił  najstarzy  z  rodu  Oleg,  a  po  nim  syn 
iRuryka,  Igor,  zamordowany  przez  plemię  Drewlan,  które  powstało 
iprzeciw  jego  panowaniu.  Wdowa  po  Igorze,  Olga,  zdołała  jednak 
utrzymać  rządy  nad  Rusami  dla  swego  małoletniego  syna  Świa- 
tosława.  Ten  panował  następnie  do  r.  972,  a  umierając,  podzielił 
państwo  pomiędzy  trzech  synów.  Między  braćmi  wybuchła  wojna, 
aż  jeden  poległ,  drugi  zamordowany  i  jedynym  władcą  nad  Ru- 
sami i  podległą  im  Rusią  został  książę  Włodzimierz,  zwany  Wiel- 
kim, który  zaprowadził  chrześcijaństwo.  Włodzimierz  panował  od 
roku  080  do  roku  1015.  Był  bardzo  zaborczy.  Zaraz  w  drugim 
roku  swego  panowania,  w  roku  981  wyprawił  się  na  zachód,  na 
państwo  Piastowskie  i  zabrał  Mieszkowi  grody  czerwieńskie. 

Rusini  (zamieszkali  w  dzisiejszej  wschodniej  Galicyi)  twierdzą, 
że  ten  kraj  był  ruskim  od  samego  początku,  a  polska  ludność 
z  przybyszów  się  składa;  nazywają  nas  nawet  złośliwie  „cudzymi 
ludźmi".  Dlatego  przytacza  się  tu  dosłownie,  co  napisał  kronikarz 
ruski.  Nestor,  żyjący  około  roku  1100  w  Kijowie,  którego  kronika 
jest  najdawniejszem  źródłem  do  historyi  ruskiej: 

Ide  Wołodimer  k  Lacham  i  zają  hrady  ich,  Pńemyszl,  Czer- 
weń  i  lny  hrady. 

A  zatem  Nestor  uważał  te  grody  za  polskie,  bo  ruskie  „Lach" 
znaczy:  Polak. 

CHRZEST  RUSI,  988. 

W  siedm  lat  po  zabraniu  Czerwieńskich  grodów  przyjął 
książę  Włodzimierz  wiarę  chrześcijańską  w  obrządku  grecko-sło- 
wiańskim,  to  znaczy,  że  nabożeństwa  odprawiać  się  miały  w  ję- 
zyku cerkiewnym  według  ceremoniału  bizantyńskiego.  Było  to 
w  roku  988.  Patryarcha  carogrodzki  uczynił  z  Włodzimierzowego 
państwa  osobną  prowincyę  kościelną,  której  stolicą,  czyli  metro- 
polią, został  Kijów,  wskutek  czego  miasto  to  stało  się  ogniskiem 
cywilizacyjnem  całej  Rusi,  która  odtąd  ulega  wpływom  bizantyń- 
skim. W  roku  988  istniała  jedność  Kościoła  wschodniego  z  rzym- 
skim; a  zatem  Włodzimierz  chrzcił  się  w  kościele  katolickim,  uzna- 
jąc papieża  za  głowę  Kościoła. 


4Ó  POMORZANIE. 


POMORZANIE. 

Miał  Mieszko  do  czynienia  ze  Skandynawcami  nietylko  na 
poludnio\xyiTi  wschodzie,  ale  i  na  północnym  zacłiodzie  swego 
państwa.  Tam  chodziło  tylko  o  część  osadnictwa  ludu  Lachów, 
na  północy  zaś  o  cały  lud  Pomorzan,  których  trzeba  było  pozy- 
skać dla  polskiego  państwa  i  chrześcijaństwa.  Plemiona  te  mie- 
szkały na  północ  od  siedzib  Polan  i  Kujawian,  a  ziemia  ich  Po- 
morzem się  zowie,  bo  leży  nad  morzem,  i  zajmowała  południowe 
wybrzeża  Bałtyckiego  morza,  od  ujścia  Łaby  aż  poza  ujścia  Wisły 
na  wschód.  Na  zachodzie  byli  już  wyparci  przez  Niemców,  któ- 
rzy na  prawym  brzegu  dolnej  Łaby  utworzyli  marchię,  zwaną 
,.Billungsche  Mark".  Na  wschód  od  tej  marchii  mieszkało  pomor- 
skie plemię  Rujan,  których  część  przeniosła  się  na  sąsiednią  wyspę, 
nazwaną  od  nich  Rujaną  (Rugia,  po  niemiecku:  Riigen).  Tu  b)'la 
główna  świątynia  bożka  Światowita.  Rujanie  mieli  na  stałym  lądzie 
niewielki  pas  ziemi,  ale  przy  ujściu  Odry  posiadłości  Pomorzan 
rozszerzały  się  znacznie  na  południe,  oddzielone  od  państwa  I^ia- 
stów  szeroką  przestrzenią  mokradeł  nad  Notecią.  Błota  te  stano- 
wiły granicę  szczelniejszą  od  gór;  tylko  w  zimie  można  się  b)io 
przez  nie  przeprawić  w  niektórych  miejscach.  Błotnistym  też  był 
kraj  nad  dolną  Wisłą,  a  same  już  ujścia  obejmowały  jeden  nie- 
przebyty moczar,  tak,  że  o  przedostaniu  się  z  lewego  brzegu  delty 
Wisły  ^)  na  prawy  nie  mogło  być  mowy.  Sąsiadowali  Pomorzanie, 
od  zachodu,  a  plemię  Rujańskie  też  od  południa,  z  Wilcami  czyli 
Łutykami  i  do  tych  mogli  się  łatwo  przedostać;  z  Polanami  jednak 
lub  Kujawiakami  nie  mogli  mieć  większej  styczności,  nie  mając 
do  nich  drogi  przez  nieprzebyte  bagniska.  Toteż  związek  Pomo-, 
rzan  z  pobratymcami  był  nader  słaby,  jak  n  aj  luźniejszy.  I  w  samym ; 
kraju  trudno  się  było  przedostać  z  jednej  okolicy  do  drugiej.^j 
U  Pomorzan  było  przynajmniej  dwa  razy  więcej  jezior,  niż  ziemi,| 
a  ziemia  po  większej  części  bagnista.  Kujawianom  i  Polanom  po-; 
magały  jeziora  do  komunikacyi,  można  było  na  nich  urządzać  że- 
glugę; tutaj  jezioro  było  często  raczej  rozrzedzonem  błotem.   To- 


Niektóre  rzeki  rozdzielają  się  przed  ujściem  i  kilkoma  ramionami  wpadają 
do  morza.  Kraina  objęta  takiemi  ramionami  zowie  się  deltą  od  .cre- 
ckiej  liter>',  mającej  kształt  trójkątny. 


WIKINGOWIE.  47 

leż  komunikacya  odbywała  się  tu  morzem;  płynąc  wzdłuż  wy- 
brzeża, podróżowało  się  z  jednej  okolicy  do  drugiej.  Więcej  też 
ludności  było  nad  morzem,  niż  w  głębi  kraju.  Odcięci  od  połu- 
dnia, mieli  za  to  Pomorzanie  otwartą  przed  sobą  drogę  morską, 
na  Bałtyk. 

WIKINGOWIE. 

Na  Bałtyku  nie  byli  jednak  sami,  tu  trzeba  się  było  dzielić 
panowaniem  z  sąsiadami  z  drugiej  strony  morza,  ze  Skandynaw- 
cami,  a  nieraz  im  uledz  i  podlegać  icłi  władzy.  Część  Skandy- 
nawców  zajęła  gromadę  pięknych  wysp  na  północny  wscłiód  od 
Rujany,  a  nawet  przeniosła  się  na  ląd  stały,  na  półwysep  Jutlandz- 
kim zwany,  sterczący  w  morze  daleko  na  północ,  a  oddzielający 
morze  Bałtyckie  od  Niemieckiego.  Byli  to  Dunowie,  zwani  także 
potem  z  łacińska  Danami,  przodkowie  dzisiejszych  Duńczyków. 
Sąsiadowali  z  Pomorzanami,  dopóki  ich  nie  rozdzieliły  dwie  mar- 
chie niemieckie:  Szlezwicka  i  Billungów,  Znali  się  dobrze  od  pra- 
starych czasów  i  wiedzieli,  czego  się  nawzajem  od  siebie  spo- 
dziewać. Pomorzanie  też  chętnie  zajmowali  się  korsarstwem  i  pró- 
bowali nieraz  odebrać  Normanom  bogate  łupy,  wiezione  z  połu- 
dniowych krain.  Ostatecznie  jednak  Dunowie  byli  górą,  po  ich 
stronie  była  przewaga.  Jak  Normanowie  przy  ujściu  Sekwany  i  Li- 
giery  we  Francyi,  tak  też  pobratymcy  ich  Dunowie  mieli  przy 
ujściu  Odry  swą  stacyę  wojenną  i  to  znaczniejszą,  która  urosła 
już  na  sporą  osadę  i  miała  ludność  stalą,  nie  zmieniającą  się  tylko 
ustawicznie  załogę.  Osada  nazywała  się  po  duńsku  Jumna,  po 
słowiańsku  Wolinia.  Założona  była  w  miejscu  bardzo  sprytnie 
obranem,  bo  na  morze  nie  można  się  było  wydostać  inaczej, 
i  z  morza  w  górę  rzeki  nie  było  też  innej  drogi,  jak  koło  ich 
grodu.  Zaraz  zaś  za  ujściem  Odry  są  dwie  wyspy  (Usedom  i  Woli- 
nia) bardzo  siebie  blizkie,  a  tak  położone,  że  zamykają  niemal  cał- 
kiem dostęp  do  morza,  podczas  gdy  pomiędzy  niemi  a  ujściem 
Odry  tworzy  się  wygodna^  obszerna  i  bezpieczna  zatoka.  Z  zatoki 
można  się  na  morze  wydostać  tylko  wąskiemi  cieśninami,  a  nad 
niemi  panowała  od  wschodu  potężna  Wolinia,  od  zachodu  mniejszy 
gródek  Holgast.  Odkąd  te  grody  powstały,  nie  mogli  już  Pomo- 
rzanie uważać  się  za  wyłącznych  panów  swego  wybrzeża;  w  sa- 
mym  środku    kraju,  główną  drogę  opanowali  Dunowie.   Wolinia 


48  TRZY  ZWIĄZKI    MAŁŻEŃSKIE.  ' 

urządzoną  była  zupełnie  po  wojskowemu.  Opowiadają  l<ronikar/e, 
że  niebyło  tam  całkiem  kobiet,  a  nikomu  nie  było  wolno  wyda- 
lić się  z  grodu  na  dłużej,  jak  na  trzy  dni.  To  pewna,  że  korsarze 
z  Wolini  odznaczali  się  szczególnem  zucłiwalstwem  i  nadzwyczajną 
pogardą  śmierci,  właściwą  ludziom  nie  krępującym  się  związkami 
rodzinnemi.  W  sześćset  lat  później  spotkamy  się  z  czemś  podo- 
bnem,  jak  Wolinia  i  Holgast,  w  zupełnie  innej  stronie  Słowiań- 
szczyzny, nad  porohami  Dniepru;  można  więc  wierzyć  podaniom 
kronikarzy  o  urządzeniacłi  w  Wolini.  Pomorzanie  pogodzili  się 
z  tym  układem  rzeczy;  za  czasów  Mieszka  nie  wojowali  już  z  Du- 
nami,  a  może  i  długo  przedtem  już  żyli  z  nimi  w  pokoju.  Nie- 
jeden Pomorczyk  sam  przystał  do  duńskich  „wikingów",  t  j.  kor- 
sarzy. Skandynawczycy  wywarli  wogóle  znaczny  wpływ  na  Po- 
morzan. Z  całej  Słowiańszczyzny  tu  były  najsurowsze  obyczaje; 
tylko  tu  składano  bogom  krwawe  ofiary  z  ludzi,  z  jeńców  wo- 
jennych, a  kobiety  nigdzie  nie  były  w  takiem  poniżeniu,  jak  na 
Pomorzu.  Pomorzanie  ciągle  obcowali  z  Dunami;  chociaż  na  lą- 
dzie oddzielały  ich  niemieckie  marchie,  nie  ustało  ważniejsze  są- 
siedztwo na  morzu;  żeglując  spotykali  się  nieustannie,  codziennie. 
Niemcy  nie  znali  zaś  wówczas  jeszcze  całkiem  żeglugi.  Na  morzu 
Niemca  nie  było. 

TRZY  ZWIĄZKI  MAŁŻEŃSKIE. 

Dbał  Mieszko  wielce  o  pokój,  choć  nie  bał  się  i  nie  wahał 
dobyć  oręża,  gdy  tego   trzeba   było.   Ale  nie   był  chciwy  wojny, 
był  władcą   rozumnym,  pojmującym    stanowisko   naczelnika   pań- 
stwa, jako  obowiązek  względem    poddanych;   pracował  więc  nad 
urządzeniem    państwa,  nad  wzmożeniem   jego  sił,  ażeby  ich  użyć-j 
można   było   skutecznie  wtenczas,  gdy  będzie  tego  wymagać  do- 1 
bro  rządzonego  przezeń  społeczeństwa  i  gdy  będzie  chwila  spo-  i 
sobna  do  osiągnięcia  tego  dobra.   Dobro  naszych  przodków  wys- 
magało, żeby  założyć  wielkie  słowiańskie  państwo,  żeby  połączyć 
Czechów,   Połabian  i  Polaków  ku  wspólnej    cywilizacyjnej    pracy 
pod   osłoną   wielkiej    państwowej    potęgi.   Myślał  o  tem   Mieszka 
i  syna   swego   w  tej  myśli   wychowywał,  ale   obliczał   rozważnie, 
co  i  jak  przedsiębrać  w  tym  celu  i  kiedy  przedsiębrać.  Połabianie 
byli  pod  niemieckiem  panowaniem,  pod  margrabiami,  ale  praco- 
wano teraz  szczerze  nad  ich  nawróceniem,  pozakładano  dla  nich 


ODA  NOWICYUSZKA.  4Q 

biskupstwa,  czegoby  Mieszko  nie  był  mógł  uczynić;  na  razie  tedy 
korzystniej  nawet  było  dla  icłi  przyszłości,  że  pozostawali  pod 
[zwierzctinością  niemiecką,  skoro  była  uczciwą.  Gdyby  byli  nie- 
i podlegli,  zwróciliby  się  zaraz  przeciw  Piastom!  Interes  polski  wy- 
imagał  tedy  na  razie  tylko  zgody  z  pogranicznemi  połabskiemi 
I  marchiami.  Najbliższe  też  lata  swego  panowania  poświęcił  Mieszko 
utwierdzeniu  sojuszów  wzdłuż  całej  zachodniej  granicy  państwa. 
Dlatego  wstąpił  w  związki  powinowactwa  z  margrabiami  marchii 
Północnej  i  Miśnieńskiej.  Próbował  zapewnić  sobie  przez  to  wpływ 
na  politykę  margrabiów,  zapewniał  się,  że  nie  wystąpią  przeciw 
niemu,  nawiązywał  stosunki  trwałe,  które  miały  oddać  potem  nieo- 
cenione przysługi  jego  synowi  i  następcy. 

W  roku  977  zmarła  Dubrawka,  ta  matka  chrzestna  Polski. 
Owdowiały  książę  nie  szukał  z  razu  now^ej  żony,  ale  w  dwa  lata 
potem  powziął  ów  plan  polityczny,  żeby  sobie  utrwalić  spokój  od 
zachodniej  ściany  i  postanowił  pojąć  za  żonę  Odę,  córkę  mar- 
grabi marchii  Północnej,  Dytryka.  Trudno  dziś  dojść  szczegółowo, 
jakie  się  z  tem  wiązały  polityczne  myśli,  ale  to  pewna,  że  nietylko 
Mieszkowi  samemu  zależało  wielce  na  tem  małżeństwie,  ale  także 
księciu  czeskiemu  Bolesławowi  II.,  skoro  Mieszkowi  do  tego  po- 
magał. Była  zaś  jedna  trudność.  Oda  była  nowicyuszką  w  klaszto- 
rze żeńskim  przy  kościele  św.  Wawrzyńca  w  Kalbe  nad  Salą,  rzeką 
wpadającą  do  Łaby  z  lewego  brzegu,  także  jeszcze  na  ziemiach 
słowiańskich.  To  Mieszka  nie  zrażało  i  postanowił  przemocą  po- 
stawić na  swojem.  Przepisów  kościelnych  dobrze  nie  znał,  a  bi- 
skupa do  rady  nie  brał;  sam  jednak  ostrożny,  swojej  ręki  do  tego 
nie  przyłożył,  tylko  się  czeskim  dziewierzem  wyręczył.  Bolesław 
Il-gi  czeski  wyprawił  do  Kalbe  zbrojny  hufiec,  kazał  Odę  porwać 
i  Mieszkowi  odwieść!  Jako  nowicyuszką,  mogła  jeszcze  wejść 
w  związki  małżeńskie;  niema  też  najmniejszego  śladu,  żeby  Ko- 
ściół wystąpił  był  przeciw  temu  małżeństwu,  a  potomstwo  z  tego 
stadła,  trzech  synów,  uważane  było  zawsze  za  prawe.  Ojciec  po- 
rwanej  nie  skarżył  się  i  prawdopodobnie  sam   był  w  zmowie. 

W  cztery  lata  później,  w  r.  984,  gdy  syn  Bolesław  miał  już 
lat  siedmnaście,  kazał  mu  się  ożenić  z  margrabianką  (niewiado- 
mego imienia)  miśnijską,  córką  margrabi  Rygdaga. 

Najważniejsze  jednak  małżeństwo,  przez  Mieszka  obmyślane, 
miało  się  dokonać   w  następnym   roku.    Młodocianą  córkę,  córkę 

4 


50  SYGRYDA   STORRADA. 

Dubrawki,  liczącą  czternaście  do  piętnastu  lat,  dał  w  małżeństwo 
księciu  skandynawskiemu  Erykowi,  w  r.  985.  Eryk  panował  nad 
ludem  Swijów,  który  był  największą  organizacyą  państwową  we 
wschodniej  części  półwyspu  skandynawskiego  (w  dzisiejszej  Szw  e- 
cyi).  Stamtąd  to  ruszali  Waregowie  na  drugą  stronę  Bałtyku,  na 
Ruś,  podczas  gdy  duńscy  Wikingowie  sadowili  się  na  Pomorzu. 
Swijowie  byli  w  ciągłej  nieprzyjaźni  z  Dunami  i  to  właśnie  o  Po- 
morze, na  które  także  mieli  ochotę.  Nieprzyjaźń  ta  zaczęła  sie, 
zanim  jeszcze  Swijowie  znaleźli  na  Rusi  pole  do  pozyskania  do- 
brobytu i  władzy,  a  przez  szereg  długi  ustawicznych  walk  i  wza- 
jemnych krzywd  wzrastała  ciągle  z  pokolenia  w  pokolenie,  cho- 
ciaż nie  mieli  już  sobie  czego  wzajemnie  zazdrościć,  boć  interesy 
ich  już  się  nie  wikłały,  już  każdy  miał  swoje  w  innej  stronie  Sło- 
wiańszczyzny. Dla  dynastyi  piastowskiej  Dunowie  byli  niebez- 
pieczni, bo  dążyli  do  opanowania  Pomorza,  które  Mieszko  pragnął 
do  swojego  państwa  przyłączyć.  Jest  nawet  prawdopodobieństwo, 
że  Mieszko  walczył  z  Wolinią;  nie  mamy  atoli  bliższych  wiado- 
mości o  tem.  Zawarłszy  sojusz  z  Erykiem,  miał  Mieszko  zape- 
wnioną na  sposobną  chwilę  pomoc  przeciw  Dunom.  Sojusz  ten 
pozostawił  swemu  synowi  i  następcy  Bolesławowi.  Przedsiębiorcza 
Mieszkówna,  nazwana  przez  Swijów  Sygrydą  z  przydomkiem  Stor- 
rada  (wyniosła,  wielkomyślna),  wywierała  stanowczy  wpływ  na 
Eryka;  rządziła  mężem  starszym  od  siebie  o  trzydzieści  lat  i  do- 
prowadziła go  do  tego,  że  podczas  dorocznej  obrzędowej  uczty 
na  cześć  bogów  —  Swijowie  byli  jeszcze  poganami  —  ślubował 
podbić  duńskie  państwo.  Jak  żeby  Mieszkówna  po  to  umyślnie  wy- 
szła za  niego!  Eryk  rzeczywiście  ruszył  na  Dunów.  Powiodło  mu 
się.  Króla  duńskiego  Sweina  wygnał,  a  państwo  jego  do  swego 
przyłączył, 

WOJNA  O  PRAWA  SIEROTY. 

Mieszko,  ubezpieczywszy  sobie  sojuszami  całą  granicę  zacho 
dnia,  bezpieczny  od  margrabiów,  mógł  był  zwrócić  się  teraz  prze 
ciw  Włodzimierzowi  i  pokusić  się  o  odzyskanie  grodów  Czei 
wieńskich,  gdy  wtem  niespodzianie  zaczął  wojnę  z  Niemcami,  d 
której  dał  się  wciągnąć  księciu  czeskiemu.  W  grudniu  roku  98 
umarł  cesarz  Otton  II.,  pozostawiwszy  syna  Ottona  III.,  dziecię  za 
ledwie  trzyletnie.  Książę  bawarski,  Henryk  Kłótnik,  pragnął  zagar 


WOJNA   O   PRAWA   SIEROTY.  51 

nąć  tron  dla  siebie  i  wszczął  wojnę  domową  w  Niemczech.  Po- 
zyskał przeciw  dynastyi  saskiej  pomoc  Bolesława  II.,  księcia  cze- 
skiego, poczyniwszy  mu  jakieś  obietnice,  a  ten  wciągnął  do  tej 
sprawy  Mieszka.  Równocześnie  wybuchnęło  powstanie  Obotrytów 
li  Lutyków  przeciw  niemieckiemu  panowaniu,  pod  wodzą  księcia 
Mestwina;  wkrótce  potem  ruszyli  się  też  południowi  Połabianie. 
Marcłiia  miśnijska,  z  którą  Mieszko  pozostawał  w  dobrycli  sto- 
sunkach, stanęła  w  płomieniach  wojny.  Bolesław  czeski  obiecywał 
sobie  wiele  po  tej  wojnie;  sądził,  że  uda  się  zabrać  marchie  i  że 
panowaniem  nad  Połabianami  podzielą  się  słowiańskie  dynastye 
Przemyślidów  i  Piastów.  Cóż  mogło  być  dla  Mieszka  bardziej 
pożądane,  jak  przyłączenie  do  swego  państwa  choć  części  Poła- 
bian?  Dał  się  namówić.  Względem  Niemiec  mógł  się  wytłóma- 
czyć,  że  nie  występuje  wcale  przeciw  niemieckiemu  królestwu,  ale 
bierze  tylko  udział  w  starciu  się  dwóch  niemieckich  stronnictw 
i  wojuje  za  sprawę  tego,  kogo  za  niemieckiego  króla  uważa,  t.  j. 
Henryka  bawarskiego,  od  którego  byłby  potem  wziął  w  lenno 
kraj  połabski.  Wszystko  zdawało  się  dokładnie  obliczone,  toteż 
!  Mieszko  zaniechał  całkiem  sprawy  grodów  Czerwieńskich,  a  zajął 
się  tą  wojną  na  zachodzie. 

Pomylił  się  Mieszko  najzupełniej  w  swych  rachubach.  Liczył 
ina  to,  że  książę  bawarski  wygra.  Książęta  czeski  i  polski  uważali 
za  rzecz  pewną,  że  walka  z  trzechletniem  dzieckiem  musi  się  skoń- 
czyć wygraną.  Nie  oni  tę  wojnę  wywołali;  skoro  saska  dynastya 
i  tak  runie,  czemuż  na  tem  nie  zyskać,  gdy  Henryk  bawarski  go- 
tów do  targów  za  dostarczenie  pomocy?  Nie  przypuszczali,  że 
w  obronie  dziecięcia  stanie  wszystko,  co  tylko  w  Niemczech  było 
'lepszego  i  szlachetniejszego.  Według  prawa  zwyczajowego  sło- 
wiańskiego niemógłby  nieletni  Otton  panować,  aż  chyba  dopiero 
po  dojściu  do  lat,  a  więc  dopiero  mógłby  być  następcą  po  Hen- 
ryku. Sprawowania  rządów  przez  opiekunów  nie  znało  prawo 
zwyczajowe.  To  było  nowym  pomysłem,  wypływającym  z  prawa 
kościelnego  czyli  kanonicznego.  Kościół,  stający  zawsze  w  obronie, 
słabszego,  bronił  z  całych  sił  praw  sierót;  Kościół  głosił,  że  przez 
małoletność  nie  może  sierota  nic  tracić,  a  zatem  i  trzechletni  Otton 
królem  nietylko  być  może,  lecz  nawet  być  musi  w  imię  słuszności ; 
a  rządy  mogą  tymczasem  sprawować  opiekunowie  w  jego  imieniu. 
Koronacya   dziecka  byłaby  czemś   niesłychanem  wśród  niedawno 


52  ODWRÓT    MIESZKA. 

dopiero  nawróconych,  ale  dała  się  uskutecznić  tam,  gdzie  chrze- 
ścijaństwo było  już  od  przeszło  dwóchset  lat,  gdzie  tyle  było  kla- 
sztorów, uczonych,  czterech  arcybiskupów  (moguncki,  trewirski,; 
salcburski,  magdeburski),  szereg  biskupów  i  liczny  poczet  kapła- 
nów. A  od  czasów  Ottona  I.  były  w  Niemczech  górą  chrześci- 
jańskie zapatrywania;  na  dworze  monarszym  panowała  uczciwość 
a  duchowieństwo  spełniało  dobrze  swe  zadania,  nie  doznając  w  teni 
przeszkód  od  władzy  świeckiej.  Tego  nie  rozumiał  jeszcze  Mieszko, 
że  Kościół  przemienia  duszę  narodów,  że  cywilizuje,  a  kierując 
umysłami,-  wywiera  przez  to  wpływ  nawet  na  politykę.  Na  tern 
polegała  jego  pomyłka,  że  nie  rozumiał  jeszcze,  jaką  potęgą  jest 
Kościół,  że  choć  miecza- sam  nie  używa,  stanowić  może  o  zwy- 
cięstwie. 

Pomyłka  Mieszka  była  tem  dotkliwsza,  że  książę  czeski  spra- 
wił mu  wielki  i  bolesny  zawód.  Ażeby  pozyskać  sobie  Połabian, 
stał  się  w  ich  kraju  sam  jakoby  poganinem.  Zajął  Bolesław  Il-gi 
marchię  miśnijską,  zajął  gród  Myszny  i  uzyskał  wpływ  nad  ludnością, 
gotową  uznać  jego  panowanie,  ale  jak?  Oto  wygnał  biskupa,  po- 
zwalał burzyć  kościoły  i  tak  wojna  Słowian  z  Niemcami  stała  się 
walką  pogaństwa  z  chrześcijaństwem.  Mieszko  nie  przypuszczał, 
żeby  książę  czeski  mógł  się  posunąć  do  tego,  a  gdy  to  się  stało, 
musiał  się  z  tej  wojny  wycofać  jak  najprędzej.  Pogaństwa  popierać 
nie  mógł  żadną  miarą!  Zerwał  więc  stosunki  z  Przemyślidami, 
opuścił  nawet  sprawę  Henryka  bawarskiego,  która  służyła  za  pozór 
do  tej  wojny,  a  uznał  zaraz  prawa  Ottona  III.  i  przyłączył  się  do 
jego  stronnictwa.  I  dobrze  się  stało.  W  drugim  roku  wojny  wi- 
doczne już  było,  że  książę  bawarski  przegra,  a  w  trzecim  roku 
pięcioletnie  dziecię  zasiadło  na  tronie. 

Na  Wielkanoc  985  roku  stanął  dwór  niemiecki  znowu  w  Kwe-' 
dlinburgu.  Stawił  się  tam  Mieszko  wraz  z  Bolesławem  czeskim. 
i  Mestwinem.  Wszyscy  gotowi  byli  hołd  złożyć  królewskiemu^ 
dziecku,  które  miało  nad  sobą  opiekę  biskupów  i  dwóch  sławnych 
niewiast:  słynnej  z  mądrości  babki  swej,  cesarzowej  Adelajdy 
i  matki  swej  Teofanii,  bizantyńskiej  księżniczki,  która  przeniosła 
na  dwór  saski  wielki  ceremoniał,  do  którego  przywykła  w  Kon- 
stantynopolu. Bolesław  i  Mestwin  stali  w  pokorze,  jako  pokonani 
wrogowie.  Mieszko,  wycofawszy  się  wcześnie  ze  sprawy,  stawił  się 
jako  sąsiedni  władca  chrześcijański,  powitać  i  uznać  zwierzchność 


WOJNA   CZESKO  -  POLSKA.  53 

dziedzica  cesarskiej  korony.  Tamtych  nie  przyjęto  do  łaski;  od 
Mieszka  przyjęto  hołd  i  przyznano  mu  godność  książęcą.  Uznano 
więc  jego  rządy  nad  Polską,  uznano  państwo  polskie.  Spokój  od 
Niemiec  znowu  był  zabezpieczony.  Zażądano  jednak  od  Mieszka, 
żeby,  jako  hołdownik,  dostarczył  posiłków  na  dalszą  wojnę  z  Cze- 
chami i  Połabianami.  Nie  można  się  było  wahać;  trzeba  było  dać 
posiłki,  albo  samemu  narazić  się  na  wojnę  ze  zwycięską  dynastyą 
saską  i  popaść  powtórnie  w  wojnę  pogan  przeciw  Krzyżowi. 
Dostarczył  więc  drużyny  przeciw  Połabianom.  Złączył  się  z  nimi 
powtórnie  czeski  książę,  a  gdy  Mieszko  był  po  przeciwnej  stronie, 
więc  i  przeciw  niemu  zwrócił  swój  oręż.  I  tak  z  popierania  Hen- 
ryka Kłótnika,  ze  źle  obliczonego  politycznego  planu  zajęcia  ziem 
połabskich,  wyłoniła  się  ostatecznie  wojna  czesko  -  polska. 

WOJNA  CZESKO  -  POLSKA. 

Nie  można  tej  wojny  uważać  za  walkę  narodu  polskiego 
z  czeskim.  Narodów  jeszcze  nie  było,  tylko  ludy  i  plemiona,  które 
zaborem,  podbojem  dokonywanym  przez  Piastów  i  Przemyślidów, 
sprzęgały  się  zwolna  we  dwa  państwa.  Gdyby  jednej  z  tych  dy- 
nastyj  udało  się  drugą  pokonać  i  państwo  jej  zagarnąć,  byłby  się 
z  Polaków  i  Czechów  wytworzył  pod  względem  politycznym  jeden 
tylko  naród.  Tak  pokonani  przez  Franków  Sasi  stali  się  potem 
częścią  narodu  niemieckiego,  chociaż  różnica  między  nimi  a  Fran- 
kami lub  Bawarami  ,  różnica  rodowa  tj.  pochodzenia  i  językowa 
nie  jest  wcale  mniejsza,  niż  między  Polakami  a  Czechami;  potem 
dopiero  wyrobili  w  sobie  poczucie  narodowej  wspólności  i  przy- 
jęli wspólny  język  piśmienny.  Ile  się  narodów  wyrobi  z  ludów 
słowiańskich  od  Bałtyku  do  Karpat,  od  Łaby  do  Bugu,  to  nie- 
tylko  jeszcze  zakryte  było  ludzkim  oczom,  ale  nikt  o  tem  jeszcze 
wówczas  nie  rozumował.  Za  tych  czasów  nie  można  mówić  o  pol- 
skim narodzie.  Były  tylko  osobne  ludy  Pomorzan,  Polan,  Ma- 
zowszan,  Wiślan  i  Lachów,  dzielące  się  na  plemiona  i  nie  poczu- 
wające się  do  żadnej  jeszcze  wspólności.  Cała  ich  wspólność  pole- 
gała na  tem,  że  Piastowie  zagarniali  kolejno  ich  ziemie  pod  wspólne 
panowanie.  Ta  państwowa  wspólność  nie  od  nich  jednak  wyszła, 
lecz  była  im  narzucona  przymusem  przez  piastowską  drużynę 
wojenną.  Zupełnie  tak  samo  było  w  Czechach.  Książęcy  ród  panu- 
jący nad  jednem  plemieniem  Czechów,  w  okolicy  Pragi,  rozszerzał 


54  DWIE   DYNASTYE. 

swe  panowanie  na  plemiona  sąsiednie,  a  że  czescy  nad  niemi 
panowali  książęta,  zaczęto  więc  zwać  cały  kraj  Czechami,  a  potem, 
gdy  poczuli  się  do  narodowej  jedności,  nazwę  czeskiego  plemienia 
uznali  za  nazwę  całego  narodu.  Piastowskie  państwo  zaczęło  się 
od  ludu  Polan,  których  po  łacinie  w  aktach  i  dokumentach  zwano: 
Poloni,  a  kraj  Polonia.  Był  więc  Chościszko  księciem  polańskim, 
tj.  nad  Polanami.  Mieszko  panował  już  o  wiele  dalej,  ale  nie 
miał  tytułu  innego,  jak  księcia  Polan  i  tak  samo  jego  następcy. 
Nazwa  „Poloni"  udzielała  się  stopniowo  wszystkim  tym  ludom, 
bo  były  pod  władzą  księcia  polańskiego,  czyli  polskiego.  Poczuw  >/;\ 
się  potem  do  wspólności,  zaczęli  się  sami  nazywać  Polakami.  Zna- 
czyło to  z  początku  tyle,  co  poddany  Piastowskiego  państwa, 
a  dopiero  znacznie  później  znaczyło  członka  narodu,  uważającego 
pięć  polskich  ludów  za  jedne  nierozerwalną  narodową  całość.  T;ik 
czeski,  jakoteż  polski  naród,  wytwarzały  się  dopiero  przez  cywili- 
zacyę,  wspólność  w  kościelnej  prowincyi  i  w  jednem  państwie. 
Gdzie  zaś  będzie  granica  przyszła  pomiędzy  czeskim  a  polskim 
narodem,  o  tem  mogła  była  jeszcze  stanowić  polityka.  Gdyby 
ziemia  Wiślan  należała  przez  długi  czas  do  Przemyślidów,  byłoby 
się  wśród  Wiślan  wyrabiało  poczucie  wspólności  z  ludami  mają- 
cymi wytworzyć  naród  czeski ;  gdyby  Morawy  pozostały  przez 
długi  czas  pod  Piastami,  byliby  Morawianie  Polakami,  oczywiście, 
pod  warunkiem,  żeby  te  rządy  były  dobre,  żeby  się  stały  im  miłe, 
bo  inaczej  powstałaby  nie  wspólność,  lecz  tem  większe  przeci- 
wieństwo. Zdarza  się  to,  że  jakiś  lud  poczuwa  się  nie  do  tej  naro-' 
dowości,  do  której  należy  etnograficznie  tj.  z  pochodzenia,  lecz 
do  sąsiedniej.  Tak  np.  do  narodu  niemieckiego  należą  ludy,  które 
z  rodu  i  z  mowy  swojej  są  właściwie  holenderskie;  ale  nie  są 
Holendrami,  lecz  Niemcami.  O  narodowości  stanowi  bowiem  nie- 
tylko  ród  i  mowa,  ale  też  rozwój  historyczny.  A  trzeba  do  tego 
wyższej  cywilizacyi,  żeby  było  poczucie  narodowe.  Nie  były  jeszcze; 
na  tyle  cywilizowane  ani  nawet  Niemcy,  a  cóż  dopiero  mieszkańcy; 
Czech,  którzy  razem  z  Lutykami  burzyli  jeszcze  kościoły,  lub  ta^ 
drużyna  Mieszkowa,  ochrzczona  dopiero  przed  dwudziestu  laty. 
Nie  było  więc  żadnych  narodowych  niechęci  pomiędzy  ludami 
czeskimi  a  polskimi,  ale  tylko  wojna  Piastów  z  Przemyślidami. 
Mieszko  dostarczył  opiekunom  Ottona  III.  posiłków  przeciw  I^oła- 
bianom,  gdy  ci  zajęli  Branibor,  a  złączony  z  nimi  sojuszem  książę 


WOJNA   CZESKO-POLSKA.  55 

jczeski  zaczepił  za  to  Mieszka  i  najechał  pograniczny  Slązk.  Zajął 
[warowny  i  bardzo  ważny  gród  ślązki  Niemcze  i  trzymał  go  w  swej 
I  mocy  przez  cztery  lata. 

i  Mieszko  zajęty  wojną  z   Połabianami,    nie   mógł  jej   jedno- 

cześnie prowadzić  na  Ślązku  tak,  jakby  należało.  Zacliodziła  obawa, 
żeby  się  Przemyślidzi  nie  posunęli  dalej  na  wschód  i  nie  zabrali 
znowu  Krakowa.  Dlatego  zawarł  Mieszko  ponownie  sojusz  z  ma- 
dziarską dynastyą  Arpadów  i  powtórnie  się  z  nimi  spowinowacił. 
Była  do  tego  sposobność,  ponieważ  podczas  wojny  przeciw  Otto- 
nowi III.  rozerwało  się  małżeństwo  Bolesława,  Mieszkowego  syna, 
z  córką  margrabi  miśnijskiego  Rygdaga.  Wszak  Mieszko  wojował 
z  Rygdagiem,  będąc  w  sojuszu  z  księciem  czeskim,  który  zajął 
chwilowo  Miśnię.  Nie  wiadomo,  czy  Mieszko  odesłał  wtenczas 
synowę  Rygdagowi,  czy  sama  opuściła  Poznań  niezatrzymywana^ 
dość,  że  małżeństwo  rozeszło  się  po  dwóch  zaledwie  latach  po- 
życia. W  r.  986  młody  książę  Bolesław  uważany  był  za  wdowca; 
ojciec  kazał  mu  się  ożenić  z  księżniczką  węgierską,  córką  Oejzy. 
Książę  czeski  nie  wyprawił  się  dalej  na  wschód,  ale  nie  byłby 
się  mógł  i  tak  wyprawić  na  Kraków,  choćby  nawet  nie  było 
sojuszu  Piastów  z  Arpadami,  bo  mu  Niemcy  pustoszyli  tymczasem 
całe  Czechy.  Dynastyą  saska  odnosiła  ciągle  zwycięstwa,  a  przy- 
jaźń opiekunów  Ottona  III.  wystarczała  Mieszkowi  zupełnie  i  więcej 
była  warta  od  jakichkolwiek  innych  sojuszów.  To  siedmioletnie 
dziecię  na  niemieckim  tronie  miało  we  wszystkiem  szczęście,  na 
zawstydzenie  wszelkich  rachub  ludzkich !  'Mieszko  żałował,  że  nie- 
potrzebnie syna  ożenił  z  madziarską  księżniczką,  bo  była  sposo- 
bność ożenku  lepszego,  mogącego  zapewnić  Piastom  wpływ  na 
Pomorzu.  Mieszko  miał  jeszcze  bardzo  pogańskie  pojęcia  o  mał- 
żeństwie i  nie  widział  w  nim  wcale  sakramentu.  Wszak  sam  żeniąc 
się  nie  uszanował  nawet  klasztoru.  Obecnie  zaś  odprawił  madziarską 
księżniczkę,  jako  już  do  niczego  mu  nie  potrzebną,  a  synowi  kazał 
pojąć  nową  żonę,  choć  z  tamtą  miał  już  syna  imieniem  Bezpryma. 
I  tak  dwudziestoletni  książę  Bolesław  żenił  się  w  r.  987  po  raz 
trzeci,  tym  razem  z  córką  księcia  pomorskiego  Dobromira,  która 
musiała  przyjąć  chrzest  i  otrzymała  imię  Emnildy. 

W  r.  988  poddał  się  Bolesław  czeski,  do  Miśnii  wrócił  biskup 
i  margrabia,  a  Mieszkowi  przyznano  posiadanie  Slązka.  Przemy- 
ślida  nie  chciał  jednak  ustąpić  Piastowi.  Pogodził  się  już  z  Niem- 


56  HOLD    PAPIEŻOWI. 

cami,  ale  Mieszkowi  nie  mógł  darować,  że  go  w  boju  z  nimi 
opuścił.  W  dwa  lata  potem,  w  r.  990  jeszcze  raz  złączył  się  z  Lu- 
tykami,  tym  razem  umyślnie  już  tylko  przeciw  polskiemu  księciu- 
Mieszko  w  szybkim  pochodzie  zajmuje  niespodzianie  Morawy 
i  posyła  po  posiłki  do  cesarzowej  Teofanii,  bawiącej  w  Magde- 
burgu. Przybywa  hufiec  niemiecki  nad  Odrę,  gdzie  stały  przeciw 
sobie  wojska  słowiańskich  dynastów,  ale  Czech  fortelem  przeszko- 
dził połączeniu  się  drużyny  niemieckiej  z  polską.  Posyła  potem 
do  Mieszka,  twierdząc,  że  już  ma  Niemców  w  swem  ręku,  a  będzie 
mieć  wnet  i  jego;  niech  odda  Morawy,  bo  inaczej  Niemców  nie 
puści.  Mieszko  odpowiada  na  to,  że  Otton  pomści  się  za  swoich, 
a  on  Moraw  nie  odda.  I  zostały  Morawy  pod  piastowskiem  pano- 
waniem aż  do  r.  1029. 

W  r.  992  wybuchnęło  nowe  powstanie  pogańskich  pobra- 
tymców przeciw  niemieckim  biskupom  i  margrabiom.  Wezwany 
na  pomoc  nie  odmówił  Mieszko  i  wyprawił  się  na  wojnę  wraz 
z  najstarszym  synem,  Bolesławem.  W  obozie  pod  Braniborem 
przypadł  mu  kres  sędziwego  żywota.  Umarł  dnia  25  maja  992  r. 

Prawdziwy  to  założyciel  polskiego  królestwa.  Dostał  po  ojcu 
państwo  narażone  na  zagładę  od  Niemców,  jednak  swym  rozu- 
mem tak  utrwalił  jego  fundamenty,  że  mogło  potem  przetrwać 
najsilniejsze  burze.  Jak  mądrze  postępował,  okazało  się  po  jego 
śmierci,  za  panowania  jego  syna  i  wnuka.  Nie  poprzestał  Mieszko 
na  ułożeniu  dobrych  stosunków  z  Niemcami,  ale  pamiętając,  że  te 
zmienić  się  mogą,  gdy  od  niemieckiego  tronu  inny  wiatr  zawieje, 
postarał  się  o  opiekę  duchownej  głowy  chrześcijaństwa,  trafił  tam, 
gdzie  w  razie  potrzeby  można  się  było  poskarżyć  choćby  na 
samego  cesarza. 

HOŁD  PAPIEŻOWI. 

W  r.  974  oddał  Mieszko  swoje  państwo  pod  papieską  opiekę. 
Uczynił  to  przy  takiej  sposobności  i  z  takim  ceremoniałem,  który 
wymaga  objaśnienia. 

U  ludów  aryjskiego  szczepu  dokonywano  uroczyście  cere- 
monii przyjmowania  chłopca  do  rodu,  gdy  ukończył  siódmy  rok 
życia.  Wielka  śmiertelność  dzieci  w  pierwszych  latach  życia  mogła 
być  powodem,  że  na  niemowlęta  i  całkiem  małe  dzieci  prawo 
rodowe  nie  zważało.    Siedmioletni  chłopiec  przechodził  z  macie- 


POSTRZYŻYNY.  57 

■zyńskiej  opieki  pod  kierunek  ojca,  zaczynał  się  zaliczać  do  męż 
:zyzn ;   ojciec  musiał  go  więc  wprowadzić  urzędowo  niejako  do 
■odu,  uznać  go  swym  synem  przed  starszyzną  rodową,  ogłosić,  że 
:)rzybywa  rodowi  nowy  członek,   a   nawzajem    stryjcowie    i    star- 
szyzna  oświadczali,    że   go    przyjmują,  do    swego ^Todu    i    praw 
lowego   krewniaka   w  razie    potrzeby  będą  strzegli.    Towarzyszył 
:emu  ceremoniał  postrzyżyn,  gdyż  włosy  miały  u  nicłi  tajemnicze 
znaczenie;  kto  dokonał  postrzyżyn,  wchodził  z  chłopcem  w  bliższy 
stosunek,  przyjmował  względem  niego  obowiązek  opieki ;  strzygli 
mu  więc  włosy  najbliżsi  krewniacy  i  starszyzna.  Zwyczaj  ten  usta- 
wał w  miarę  pogłębiania  się   chrześcijaństwa,    które  wprowadzało 
uznawanie  dziecięcia  przez  ojca  zaraz  po  urodzeniu  przy  chrzcie  św. 
i  dodawało  mu  za  opiekunów  rodziców  chrzestnych,    a   stosunek 
kumostwa  postawiło  na  równi  z  pokrewieństwem.  Postrzyżyny  tra- 
ciły przez  to  na  znaczeniu  i  wartości,   pozostały  jeszcze  jakiś  czas 
jako   zwyczaj    nie   mający   już    mocy    prawnej,    a   potem    zostały 
z  niego   tylko    drobne   ślady,    pewne   znaczenia    przywiązane    do 
Ipodarowania   włosów    lub    obcięcia    ich    komu    przymusem    itp., 
czego   pozostałości   istnieją  zresztą  jeszcze  do  dziś  dnia.    Na  pia- 
stowskim dworze,  chrześcijańskim  zaledwie  dopiero  od  ośmiu  lat, 
Imiało  to  jeszcze  najzupełniejsze  znaczenie  poważnego,  doniosłego 
iaktu  prawnego.  Urządził  więc  Mieszko  uroczyste  postrzyżyny,  gdy 
pierworodny  syn    doszedł   lat  siedmiu  ^) ;    bez   tego    mogłoby  się 
wydawać  jego  poddanym,   że    nie  uznaje  Bolesława   za   syna,    że 
się  go  wyrzeka   a   nawet   go   wydziedzicza.    Postanowił   zaprosić 
samego  Ojca  św.  do  tego   obrzędu ;   było  to  tosamo,  jak  gdyby 
dziś  np.  jaki  monarcha  poprosił  papieża  na  ojca  chrzestnego.  Nie 
,  myślał   oczywiście    Mieszko,   że   papież    przyjedzie    do    Poznania. 
IZaprosiny  odbyły  się  w  ten  sposób,  że  książę  wyprawił  do  Rzymu 
'poselstwo,  które  u  stóp  papieskiego  tronu  złożyło  pukiel  włosów 
młodego  Bolesława.    Znaczyło  to,   że   ojciec   poleca  tego   swego 
syna   opiece   stolicy   apostolskiej,   prosi,   żeby  papież   uznał  jego 
rodowe  prawa,   a  zatem  prawo  do  następstwa  tronu  po  Mieszku, 
a  więc  mieściła  się   w  tem   prośba   o   uznanie   samoistności    pia- 


^)  O  postrzyżynach  samego  Mieszka  powstała  potem  legenda,  że  był  do  lat 
siedmiu  ciemny  i  dopiero  przy  postrzyżynach  przejrzał,  co  miało  być 
wróżbą,    że  z  ciemności  pogańskich   przejrzy  światłem  prawdziwej  wiary. 


58  SYNOWI F    MIESZKA    I. 

stowskiego  państwa;  z  drugiej  zaś  strony  znaczyło  to,  że  ten  Bole- 
sław pragnie  być  sługą  stolicy  apostolskiej. 

Poselstwo  z  puklem  włosów  nie  było  w  Rzymie  nowiną,  bo 
robili  to  już  przedtem  inni,  i  na  dworze  papieskim  wiedziano  do- 
brze, co  to  znaczy  ^).  Przyjął  więc  papież  ten  dar,  jako  oznakę 
szacunku  dla  Głowy  Kościoła,  jako  dowód  szczerego  nawrócenia 
się  piastowskiej  dynastyi.  Poselstwo,  w  którem  była  oczywiście 
przynajmniej  jedna  ducłiowna  osoba,  udzieliło  w  Rzymie  objaśnień 
co  do  polskich  stosunków  i  obudziło  na  dworze  papieskim  zajęcie 
sprawami  dalekiej  północy  i  na  tem  polegała  jego  doniosłość. 

Z  drugiego  małżeństwa,  z  Odą,  miał  Mieszko  trzecłi  synów. 
Średni  z  nich  Świętopełk  zmarł  rychło;  pozostali  przy  życiu  star- 
szy Mieszko  i  młodszy  Lambert.  I  tych  oddał  ojciec  również  pod 
opiekę  papieża  i  wyprawił  z  tem  poselstwo  do  Rzymu  pomięci/y 
rokiem  985  a  989.  Pozostał  ślad  tego  w  aktach  papieskich,  W  re- 
jestrach kancelaryi  papieskiej  wpisano  mianowicie  darowiznę  pia- 
stowskiego państwa  stolicy  apostolskiej  i  są  tam  opisane  granice 
tego  państwa.  Zastrzegał  się  Mieszko  przez  to,  że  tylko  samemu 
papieżowi  chce  podlegać,  a  nie  królom  niemieckim.  Syn  jego 
miał  tę  myśl  wykonać. 

Przedstawił  Mieszko  wszystkich  swych  synów  w  Rzymie, 
jako  swych  następców,  boć  nie  można  było  przewidzieć,  który 
z  nich  będzie  tego  potrzebować;  wszak  śmierć  wszystkim  zawsze 
grozi.  Ale  to  poselstwo  wyprawione  imieniem  młodszych  synów, 
nie  oznaczało  wcale,  jakoby  najstarszego  Bolesława  usuwał  od  na- 
stępstwa. Wszak  go  miał  ciągle  przy  sobie  i  do  rządów  zapra- 
wiał; pod  Brani  bor  towarzyszył  mu  Bolesław  i  dowodził  drużyną 
wojenną.  Pozostał  tam,  aż  Branibor  Lutykom  odebrano.  Okaza 
się  więc  na  samym  wstępie  wiernym  sprzymierzeńcem  Ottona  III; 

Macocha  Bolesława,  Oda,  żądała  podobno  podziału  państwa 
żeby  i  jej  synowie,  a  Bolesławowi  bracia  przyrodni,  mieli  swoje 
księstwa.  Nie  przystał  na  to  Bolesław.  Zresztą  brat  Mieszko  mia 
co  najwięcej  12-cie  lat,  a  Lambert  nie  miał  dziesięciu;  nie  będąc 

^)  Nawet  jeden  z  cesarzów  bizantyńskich  jDOsłał  papieżowi  włosy  swycti  sy- 
nów, a  mianowicie  w  r.  684  cesarz  Konstantyn  Pogonatos;  wyszło  wten- 
czas naprzeciw  bizantyńskiego  poselstwa  ducliowieństwo,  wojsko  i  lud 
rzymski.  W  dwa  wieki  potem,  w  roku  866  posłał  książę  bułgarski  Bory* 
swoje  własne  włosy. 


KONIEC    MIESZKA   I.  59 

leszcze  „orężnymi'',  tj.  nie  mogąc  władać  należycie  orężem  i  woj- 
Ibkiem  dowodzić,  nie  mogli  też  według  prawa  słowiańskiego  pa- 
liować.  Dobro  państwa  wymagało  również  stanowczo,  żeby  nie 
dopuścić  podziału;  co  dopiero  Mieszko  zebrał  Polan,  Wiślan  i  La- 
bhów,  a  zdobył  Morawy;  mialoż  się  to  znowu  rozdzielać?  Nie! 
Nie  dzielić  należało,  ale  dalej  jeszcze  łączyć,  odzyskać  Czerwień- 
skie grody,  przyłączyć  Pomorzan  i  Mazowszan.  Oda  nic  nie  wskó- 
rawszy, wyjechała  do  Kwedlinburga  i  tam  zamieszkała  w  klaszto- 
rze. Synów  zabrała  z  sobą;  co  się  z  nimi  stało,  niewiadomo.  Pra- 
wdopodobnie nie  długo  żyli.  Starszy  Mieszko  ożenił  się  jednak 
(a  żeniono  się  nadzwyczaj  młodo)  i  miał  syna  Dytryka,  o  którym 
później  będzie  mowa,  bo  został  potem  w  roku  1032  księciem  pa- 
nującym w  Polsce. 

Takiem  było  panowanie  pierwszego  chrześcijańskiego  księcia 
Polski.  Zawdzięczamy  mu  światło  wiary  świętej  i  samo  istnienie 
polityczne  Polski.  Gdyby  się  był  upierał  przy  pogaństwie,  byłaby 
Polska  dla  Niemców  ,;ziemią  niczyją",  którą  wolno  grabić  i  pod- 
bijać, a  za  czasów  olbrzymiej  potęgi  dynastyi  Saskiej  skuteczna 
obrona  niepodległości  była  niemożebną.  Za  pogańską  Polską  nie 
byłby  się  odezwał  ani  jeden  głos  życzliwy,  wszyscy  byliby  popie- 
rali margrafów  Geronów  i  Hodonów.  Ochrzczony  Mieszko,  gnę- 
'biony  przez  margrabiów,  pozyskał  przeciw  nim  cesarza  i  mógł 
bezpiecznie  utrwalać  byt  swego  państwa.  Polityka  jego  nadzwy- 
czaj mądra,  nie  wyrywa  się  naprzód,  raczej  trzyma  się  tej  zasady, 
żeby  czekać  i  przeczekać  nieprzyjaciela,  aż  się  samemu  urośnie 
I  w  siły.  Urządził  się  tak,  że  nie  poniósł  szkody  ani  od  Niemców, 
ani  od  Połabian.  Umiał  wyzyskać  do  swych  celów  najnieprzyja- 
źniejsze  na  pozór  okoliczności,  a  z  najcięższych  kłopotów  wybrnąć 
potrafił  zwycięsko,  zawsze  umiejąc  sobie  radzić.  Raz  się  pomylił, 
ale  skoro  tylko  pomyłkę  spostrzegł,  zaraz  ją  naprawił.  Niema 
w  nim  ani  śladu  uporu,  a  jest  wytrwałość  godna  największego 
podziwu.  Wszystko  obliczał  i  przewidywał,  wszędzie  miał  jakieś 
stosunki,  które  mu  ułatwiały  każdy  obrót  polityczny.  Sprawiał  są- 
siadom nieraz  niespodzianki.  Można  się  po  nim  było  zawsze 
wszystkiego  spodziewać,  tylko  jednego  nie:  żeby  pogan  popierał. 
Nie  rozumiał  on  dokładnie  chrześcijaństwa  i  Kościoła,  ale  to  wie- 
dział i  tem  się  na  wskroś  przejął,  że  dla  Polski  tylko  w  chrześci- 
jaństwie przyszłość  być  może  i  przy  tem  stał,  nawet  o  pobratym- 


60  KONIEC   MIESZKA   I. 

stwo  nie  dbając.  Był  przebiegły,  nawet  chytry,  ale  używał  tych 
przymiotów  na  dobre,  bo  na  obronę  wiary  i  narodu.  Nic  mu  nie 
wiodło  się  łatwo;  nad  wszystkiem  musiał  się  namozolić  i  spędzić 
życie  w  twardym  trudzie,  wśród  ustawicznycli  niebezpieczeństw; 
ale  zawsze  czujny  i  przezorny,  a  czynny  do  ostatniego  dnia  ży- 
wota, sprawił  jednak,  co  chciał  i  tak  rzeczy  ułożył,  że  państwo 
rozszerzone  mogło  się  rozszerzać  dalej  jeszcze  i  uróść  do  wielkiej 
potęgi,  i  dorównać  niemieckiej.  To  sprawił  jego  następca,  prowa- 
dząc dalej  dzieło  przez  ojca  świetnie  przygotowane. 


C^  €^  €^  ciSw  C^  (!^  C^  ciSS  C^  C^  C^  C^  C^  C^  C^  C^ 


^TTmiTTTTTTmTTmTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTK 


ROZDZIAŁ  III. 
BOLESŁAW  WIELKI  (992-1025). 


Bolesław  wstępując  na  tron  miał  lat  25,  a  był  już  ojcem  ro- 
dziny i  to  licznej,  bo  dwóch  synów  i  trzech  córek.  Ze  spra- 
wami państwa  był  dobrze  obznajomiony,  bo  go  ojciec  do 
nich  zaprawiał,  brał  z  sobą  i  na  dwór  cesarski  i  na  wyprawy  wo- 
jenne. Stosunki  niemieckie  poznawał  od  dzieciństwa,  miał  zaledwie 
sześć  lat,  gdy  po  raz  pierwszy  znalazł  się  w  Kwedlinburgu.  Wy- 
chowany w  wierze  chrześcijańskiej,  rozumiał  dokładnie  znaczenie 
Kościoła.  Na  dworze  Ottonów  widział,  jak  dla  władzy  wymaga 
się  nietylko  uległości  i  posłuszeństwa,  ale  zarazem,  jaką  powagą 
i  świetnością  otoczona  jest  ta  władza  na  zewnątrz.  Przekonywał 
się  też,  jakiego  poważania  zażywa  duchowieństwo,  jak  po  klaszto- 
rach pielęgnują  nauki,  jak  wielcy  panowie,  władcy  księstw,  za- 
rządcy hrabstw  niemieckich  zasięgają  rady  u  skromnych  mnichów, 
żyjących  w  prostocie,  i  jak  wyższe  duchowieństwo  bierze  udział 
we  wszystkich  czynnościach  państwowych.  Pod  tym  względem 
przewyższał  Bolesław  swego  ojca,  stał  na  wyższym  poziomie  cy- 
wilizacyjnym. W  polityce  było  jego  panowanie  po  prostu  dalszym 
ciągiem  ojcowskich  rządów.  Budując  dalej  na  podwalinach  zało- 
żonych przez  Mieszka,  uczynił  z  Polski  państwo  wielkie  i  potężne. 
Spełnił  wszystko,  do  czego  zmierzał  był  ojciec  trudem  całego  ży- 
cia, aż  w  końcu  dorobił  się  królewskiej  korony.  Za  niepospolite 
czyny  przyznały  mu  najstarsze  już  nasze  zapiski  historyczne  przy- 
domek Wielkiego. 

Umiał  i  on  czekać  i  przeczekiwać.    I  on   zaczął   panowanie 


Ó2  ZDOBYCIE    POMORZA. 

od  tego,  że  pomagał  Ottonowi  Ill-mu  przeciw  Lutykom.  Zyskiwał 
za  to  zupełny  spokój  od  niemieckiej  ściany,  a  siły  swe  zwnkił 
na  północ  ku  Bałtykowi. 

ZDOBYCIE  POMORZA. 

Bolesław  przyłączył  Pomorze  do  polskiego  państwa,  kor/o- 
stając ze  sprzyjających  okoliczności,  gdy  dzięki  siostrze  Sygryd/ie 
nie  było  się  czego  obawiać  od  Dunów,  a  dzięki  żonie  Emnildzie 
można  tam  było  zebrać  życzliwe  sobie  stronnictwo.  Było  to  przed- 
sięwzięcie jak  największego  znaczenia  dla  przyszłości  Polski.  Na- 
turalnemi  drogami  są  rzeki,  a  te  wiodą  do  morza;  kto  nad  wy- 
brzeżem nie  panuje,  ten  nie  posiada  dla  siebie  drogi  całej  i  zawsze 
będzie  zależny  mniej  lub  więcej  od  tego,  kto  ma  w  swem  ręku 
koniec  drogi,  t.  j.  ujście  rzeki.  W  roku  994  zajął  Bolesław  d\\  a 
główne  grody  pomorskie:  nad  dolną  Odrą  Szczecin  i  Gdańsk  na 
lewym  brzegu  ujścia  Wisły.  Miał  teraz  w  swem  państwie  pogan, 
czego  nie  miał  Mieszko  po  roku  966.  Gdyby  się  udało  pogodzić 
Pomorzan  z  chrześcijaństwem,  otwarłaby  się  droga  do  porozumie- 
nia z  dalszymi  pobratymcami,  z  Połabianami.  Czy  żył  jeszcze 
w  roku  994  Dobromir,  teść  Bolesława,  nie  wiemy.  Nie  wiadomo 
również,  ile  było  księstw  pomorskich.  Zdaje  się,  że  Bolesław  odjął 
panowanie  książętom  pogańskim,  a  pozostawił  przy  władzy  jeden 
tylko  z  książęcych  rodów  pomorskich,  ten,  z  którym  był  spowi- 
nowacony, a  który  godził  się  na  chrześcijaństwo.  Ten  książę  prz\  - 
jął  też  chrzest  w  r.  996  i  zaręczył  się  z  trzynastoletnią  córką  Bo- 
lesława, zrodzoną  z  pierwszej  jego  żony,  margrabianki  miśnijskiej. 
Małżeństwo  to  doszło  następnie  do  skutku,  a  późniejszy  książę 
pomorski  Ziemomysł  był  ich  synem.  Nie  wcielił  więc  Bolesław; 
Pomorza  bezpośrednio  do  swego  państwa,  ale  uczynił  je  tylko 
zależnem  od  siebie,  ażeby  krainę  tą  podlegającą  polskiemu  wpły- 
wowi, złączyć  politycznie  z  Polską. 

W  rok  po  zdobyciu  Gdańska  i  Szczecina  umarł  Eryk  swijski, 
w  r.  995.  Owdowiała  Sygryda  miała  wyjść  powtórnie  za  mąż  za 
Olafa,  chrześcijańskiego  księcia  Norwegów,  w  zachodniej  części 
skandynawskiego  półwyspu  (skąd  Normanowie  pochodzili).  Mał- 
żeństwo jednak  nie  doszło  do  skutku;  Olaf  zaręczył  się,  ale  wkrótce 
Sygrydą  wzgardził.  Natenczas  Piastówna  wyszła  w  r.  998  za  tego 
samego  Swena  Widłobrodego,  przeciw  któremu  namówiła  niegdyś 


I  WYPRAWA   PRUSKA.  63 

!  \  pierwszego   swego   męża  i  który  też  dopiero  po  jego  śmierci  na 
I  tron  duński  powrócił.  W  Upsali  panował  nad  Swijami  młodziutki 
I  syn  Sygr>^dy;  imieniem   także  Olaf,  wnuk    Mieszka  I.  po  kądzieli, 
a  Bolesława   siostrzeniec.    Upodobał   on   sobie   dworzankę    matki, 
Polkę,  która  przybyła  do  Skandynawii    w  służbie   Sygrydy;    miał 
z  nią  syna,  nawrócił  się  pod  jej  wpływem  i  jawnie  potem  chrzest 
przyjął.  Sygryda  zaś  skłaniała  do  chrześcijaństwa  Swena  duńskiego, 
I  ale  nim  go  zupełnie  nawróciła,  skłoniła  go  do  wielkiej  wyprawy 
na  chrześcijańską   już   Norwegię,  która  też  przeszła   w  roku   1000 
częścią  pod  duńskie,  częścią  pod   szwedzkie   panowanie.    Państwa 
skandynawskie    powaśnione   i   zajęte   kolejno    wojnami*  pomiędzy 
sobą,  były  osłabione  na  zewnątrz;  Wikingowie  nie  mogli  się  upo- 
mnieć o  daninę   pobieraną  od  dawna   z  Pomorza  i  tak   przeszło 
Pomorze  pod  władzę    Bolesława   bez  jakiejkolwiek  przeszkody  ze 
strony  duńskiej. 

WYPRAWA  PRUSKA. 

Oręż  Bolesława  sięgnął  i  na  prawy  brzeg  Wisły,  dalej  na 
wschód,  gdzie  już  kończyło  się  osadnictwo  słowiańskie,  do  kraju 
Prusaków.  Nie  było  do  nich  przejścia  lądem  od  Gdańska,  a  żegla- 
rzami Polanie  nie  byli.  Czy  miał  łodzie  od  Pomorzan,  od  Woliń- 
skiej osady  lub  od  siostry  Sygrydy,  nie  wiemy.  Łatwiej  jednak 
przypuścić,  że  na  Prusaków  osobna  była  wyprawa,  która  wyru- 
szyła od  Kruszwicy  wprost  ku  północnemu  wschodowi,  przez 
bród  na  Wiśle,  który  tu  był  w  okolicy,  gdzie  później  powstało 
miasto  Toruń. 

Starodawni  Prusacy  należeli  do  szczepu,  który  uczeni  zowią 
Bałtyckim ;  jest  blizki  Słowianom  pod  względem  etnograficznym, 
bliższy,  niż  Germanie,  znacznie  się  jednak  różni  od  Słowian  mową 
i  obyczajem.  Szczep  ten  dzieli  się  na  gałęzie,  z  których  historyę 
polską  obchodzi  gałąź  litewska,  a  ta  dzieli  się  na  cztery  narody: 
właściwy  litewski,  łotewski,  żmujdzki  i  pruski.  Żaden  z  nich  nie 
posiadał  w  owych  czasach  najmniejszej  organizacyi  państwowej, 
a  społeczna  była  ledwie  dopiero  w  zawiązkach;  ani  nawet  rodzinne 
związki  nie  były  jeszcze  ustalone.  Była  to  cywilizacya  najniższa 
w  całej  Europie,  a  raczej  zupełny  brak  cywilizacyi.  Prusacy,  naród 
na  pół  dziki,  okrutny,  zajmowali  pojezierze  pomiędzy  dolną  Wisłą 
a  dolnym  Niemnem.  Rolnictwa  nie  znali  wcale;  żyli  tylko  z  rybo- 


64  ŚWIĘTY   WOJCIECH. 

łostwa,  łowów  i  łupieży.  Naród  ten  wyginął  doszczętnie,  wytę- 
pili icłi  Niemcy,  „nawracając"  mieczem.  W  prusl<im  l<raju  utwo- 
rzyli sobie  państwo,,  które  rozszerzało  się  ciągle,  aż  się  zamieniło 
na  królestwo  zwane  do  dziś  dnia  pruskiem,  od  nazwy  tego  kraju, 
w  którym  się  poczęło.  Dzisiaj  słowo  ;; Prusak"  oznacza  Niemca,  ale 
nazwa  ta  jest  przywłaszczona  od  wytępionego  przez  Niemców  ludu. 

Część  Prus,  Sambiją  zwana,  płaciła  dań  Duńczykom.  W  tych 
właśnie  mniej  więcej  czasacli,  może  właśnie  podczas  i  wskutek 
podboju  Danii  przez  Swijów,  dokonanego  z  namowy  Sygrydy, 
postanowili  duńscy  zdobywcy  osiedlić  się  tu  na  stałe  i  do  ojczyzny 
już  nie  wracać.  Spalili  swe  statki,  żeby  sobie  umyślnie  odciąć  od- 
wrót, pożenili  się  z  pruskiemi  niewiastami,  a  niezasilani  nową  emi- 
gracyą  z  Danii,  zginęli  wkrótce  bez  śladu  wśród  miejscowej  lu- 
dności. Wojsko  Bolesława  nie  spotkało  się  z  nimi,  gdyż  wypraw  a 
polska  nie  dotarła  w  Prusiech  aż  do  morza;  zajęto  tylko  połu- 
dniową część  kraju.  Z  powodu  błot,  bagien  i  zupełnego  braku 
jakichkolwiek  dróg  niesposób  też  było  przejść  przez  cały  kraj 
z  wojskiem  zaraz  w  pierwszej  wyprawie,  w  kraju  zupełnie  niezna- 
nym, do  którego  dopiero  pierwszy  raz  wkroczono. 

Należało  przystąpić  do  apostolskiej  pracy  na  Pomorzu  i  w  Pru- 
siech. Jął  się  tego  zaraz  Bolesław,  a  nie  miał  bynajmniej  nawraca- 
nia mieczem  na  myśli.  Apostolskiej  pracy  podjął  się  biskup  pra- 
ski, Św.  Wojciech,  z  czeskiego  rodu  Sławników,  jeden  z  najzna- 
komitszych mężów  swego  czasu. 

ŚWIĘTY  WOJCIECH. 

Wśród  ludów  czeskich  nie  było  takiej  łączności  i  związku^ 
jak  u  ludów  polskich.  Kiedy  od  Noteci  aż  po  Karpaty  jeden  już 
tylko  był  książę  z  rodu  Piastów,  w  Czechach  jeszcze  nie  było  je- 
dnolitości państwowej.  Przemyślidzi  byli  książętami  nad  plemie- 
niem Czechów  w  okolicy  Pragi,  a  w  innych  stronach  kraju  pa- 
nowali jeszcze  osobni  książęta,  którzy  czasem  uznawali  pierwszeń- 
stwo rodu  Przemyślidów  i  dostarczali  mu  posiłków,  a  czasem  znowu 
występowali  do  współzawodnictwa  z  panem  Pragi.  Za  czasów 
Mieszka  I.  były  jeszcze  dwa  takie  rody  książęce:  Sławnicy  i  \X  cr- 
szowce.  Dłużej  przy  władzy  utrzymali  się  Sławnicy,  panujący  nad 
wschodnią  połową  Czech,  a  więc  bliżej  Polski,  nad  plemieniem 
Krowatów.   Ważną  była  ta  kraina  przez  to,  że  przez  nią  przecho- 


ŚWIĘTY  WOJCIECH.  65 

dziły  dwie  wielkie  drogi  handlowe:  na  Kładzko  do  Polski  i  do 
Węgier  na  Litomyśl.  Stolicą  księstwa  był  gród  Libicz  nad  Lubą. 
Panujący  tu  około  roku  960  Sławnik,  miał  za  żonę  córkę  księcia 
z  grodu  Zlicza,  prawdopodobnie  już  chrześcijańskiego;  to  pewna, 
że  dzieci  były  wychowane  starannie  po  chrześcijańsku.  Było  ich 
trzech  synów:  Sobiebór,  Wojciech  i  Radzym.  Sobiebór  miał  na- 
stąpić po  ojcu  na  księstwie,  a  dwaj  młodsi  obrali  powołanie  du- 
chowne. 

Młody  Wojciech  uczęszczał  do  sławnej  szkoły  założonej  przy 
arcybiskupstwie  magdeburskiem,  metropolii  zachodnich  słowiań- 
skich krajów.  W  Czechach  szkół  nie  było.  Chociaż  bowiem  w  ro- 
dzie Przemyślidów  o  sto  lat  wcześniej  zjawiło  się  chrześcijaństwo, 
niż  w  rodzie  Piastów,  jednakże  Czechy  później  od  nas  dostały 
własnego  biskupa.  Dopiero  w  r.  973  udało  się  założyć  biskupstwo 
w  Pradze.  PierwszyTn~biskupem  'był  kapłan  saskiego  pochodzenia, — ^ 
Dytmar,  osiadły  od  dłuższego  czasu  w  Czechach.  Następcą  jegcr  ^'^< 
został  w  j._982  Wojciech,.  Dużo  miał  kłopotów  ze  swymi  dyece- 
zanami,  u  których  cześć  Krzyża  była  jeszcze  nader  powierzchowna, 
trochę  na  ustach,  a  nic  w  uczynkach.  O  święceniu  niedzieli  nie 
było  mowy,  a  za  to  obchodziło  się  jawnie  dawne  pogańskie  uro- 
czystości; handel  niewolnikami  kwitnął,  również  wielożeństwo;  po- 
siadanie jednej  tylko  żony  wstyd  przynosiło,  bo  uchodziło  za 
oznakę  ubóstwa.  Zwyczajnie,  jak  wśród  ludu,  którego  nawrócenie 
jeszcze  nie  dokonane.  Nie  Czechów  to  było  winą,  ale  biskupów 
niemieckich,  ratyzbońskich,  do  których  dyecezyi  kraj  ten  od  stu 
lat  należał,  a  którzy  przez  zawiść  nie  dopuszczali  do  założenia 
osobnego  biskupstwa  w  Czechach,  sami  zaś  o  świeckie  sprawy 
dbali  bardziej,  niż  o  krzewienie  słowa  Bożego,  a  nie  znając  przy- 
tem  ani  języka,  ani  słowiańskiego  obyczaju,  zamiast  przyciągać, 
odpychali  raczej  ludność  od  chrześcijaństwa,  uchodząc  bardziej  za 
niemieckich  grafów,  niż  za  misyonarzy.  Dzieło  św.  Cyryla  i  Me- 
todego nie  zniweczone,  byłoby  inaczej  wpłynęło  na  Czechowi 
Tak  zaś  trzeba  było  niemal  wszystko  na  nowo  zaczynać,  bo  choć 
książę  czeski  Borzywój  I.  przyjął  był  chrzest  już  około  r.  873,  to 
jednakże  właściwe  nawracanie  Czech  zaczyna  się  dopiero  od  roku 
973,  t.  j.  od  założenia  biskupstwa  w  Pradze  i  inaczej  też  być  nie 
mogło.  Czesi  odmawiali  posłuszeństwa  biskupowi,  gdy  jął  prze- 
strzegać przepisów  kościelnych.  Trzeba  było  na  to  czasu,  żeby  lud 


66  WE   WŁOSKICH    KLASZTORACH. 

doprowadzić  do  szanowania  przykazań;  łagodnością  w  miarę, 
a  sttinowczością  w  porę  wszędzie  się  to  robiło  i  dziś  się  robi 
w  krajach  missyjnycli.  Byłby  i  św.  Wojciech  statkiem  i  cierphwo- 
ścią  przeprowadził  stopniowo  niejedno,  ale  wmieszały  się  w  sprawc 
względy  polityczne  i  wszystko  poszło  na  marne.  WerszowTow  ie 
byli  wrogami  Sławników  i  podburzali  wszędzie  przeciw  biskupowi; 
Sławnicy  ujmowali  się  znowu  za  swym  stryjcem  i  tak  sprawa  ko- 
ścielna zamieniła  się  na  zwadę  dwóch  książęcych  rodów,  z  czego 
mogła  powstać  wojna  domowa.  Ażeby  tego  uniknąć,  wolał  św. 
Wojciech  zrzec  się  biskupstwa. 

W  roku  98Q  udał  się  do  Włoch  i  tam  spędził  cztery  lata 
w  dwóch  sławnych  benedyktyńskich  klasztorach,  w  Monte  Cassino 
i  na  Awentyńskiem  wzgórzu  w  Rzymie,  oddany  naukom  wśród 
uczonych  mnichów  ^). 

Na  Awentynie  przebywali  zakonnicy  dwóch  obrządków:  ła- 
cińscy Benedyktyni  i  greccy  Bazylianie.  Potem  bawił  św.  Wojciech 
czas  jakiś  w  macierzy  benedyktyńskich  klasztorów,  w  Monte  Cas- 
sino, następnie  znowu  u  Bazylianów  w  Yallis  Lucis  pod  Beneweii- 
tem,  gdzie  przełożonym  był  wówczas  św.  Nil;  stamtąd  znowu 
wrócił  na  Awentyn  i  poznawszy  już  dojdadrn e_zwy czaj e  tak  za- 
chodniego, jakoteż  wschodniego  obrządku,  postanowił^sam  zostać 
Benedyktynem  i  dnia  17  kwietnia  990  roku  złożył  śluby  zakonne. 
Gdy  w  dwa  lata  potem  książę  czeski  przybywszy_^_  obozu  pod 
BrańTborem  ukorzył  się  przed  Ottonem  III.  i  chciał  znowu  nawią- 
zać przyjazne  stosunki,  zażądano  od  niego,  żeby  zapewnił  bezpie- 


Zakony  powstały  na  Wschodzie.  Już  w  starożytności  bywali  świątobliwi 
pustelnicy,  najwcześniej  w  chrześcijańskiej  podówczas  północnej  Afryce, 
zwłaszcza  w  Egipcie.  Ojcem  zaś  wszystkich  zakonów,  twórcą  zorganizo- 
wanego zakonnego  życia  jest  św.  Bazyli  Wielki,  biskup  Cezarei  w  Azyi, 
który  zmarł  w  roku  379.  Założony  przezeń  zakon  Bazylianów,  pozostał 
do  dziś  dnia  jedynym  we  wschodnim  Kościele.  W  Europie  zakwitnęło 
życie  pustelnicze  nieco  później.  W  r.  528  założył  św.  Benedykt  z  Nurs\  i 
pierwszy  swój  klasztor  na  górze  Cassino  we  Włoszech,  pomiędzy  Rzymem 
a  Neapolem.  Zasadą  jego  reguły  jest,  że  modlitwie  towarzyszyć  musi  po- 
żyteczna dla  bliźnich  praca,  czyto  ręczna,  czy  też  umysłowa.  Sw.  Bonifacy, 
apostoł  Niemiec,  był  Benedyktynem.  W  klasztorach  tych  kwitnęły  nauki, 
ale  też  i  zajęcia  fizyczne;  wiele  zasług  położyli  około  rozwoju  rolnictwa 
i  rzemiosł.  Ponieważ  przyjmowali  młodych  chłopców,  powstały  też  przy 
ich  klasztorach  szkoły. 


WERSZOWCY.  67 

czeństwo  praskiemu  biskupowi  i  zajął  się  sprawą  Kościoła.  Wy- 
prawił więc  książę  poselstwo  do  Włoch,  zapraszając  biskupa  do 
powrotu.  Wrócił  św.  Wojciech  na  ziemię  czeską  w  r.  993,  spro- 
wadziwszy ze  sobą  Benedyktynów,  których  osadził  w  Brzewnowie 
pod  Pragą. 

Książę  czeski  Bolesław  II.,  złożony  chorobą,  powierzył  rządy 
najstarszemu   z  synów,  Bolesławowi  Rudemu,  który  taką   zostawił 
po   sobie   złą   sławę,  że   dawni   kronikarze   nieradzi   tylko  o  nim 
opowiadali.   Ten  oddał  się   zupełnie   w  ręce  Werszowców,  którzy 
przez  to  stali  się   rzeczywistymi    panami  kraju.   Wobec   tego  zao- 
gniły się   znowu  dawne  przeciwieństwa  rodów  i  jakikolwiek  wy- 
padek mógł  się  stać  iskrą  rozniecającą  pożar.  Zdarzyło  się,  że  żona 
jednego  z  Werszowców  popełniła   wiarołomstwo;    prawo  zwycza- 
jowe czeskie,  dawne    prawo    pogańskie,  pozwalało    w  takim  razie 
mężowi   zabić   niewierną.    Było   to   tem    surowsze,   że   mężczyźni 
żyli   powszechnie   w  jawnem  wielożeństwie,  a  żony  zmieniali  nie 
troszcząc  się  o  sakrament.    Kościół  nakładał  na  niewierną   pokutę 
kościelną,  która   mogła   być  przykra,  hańbiąca  i  sroga,  ale   kary 
śmierci  nie  znał,  a  przedewszystkiem  nie  pozwalał  samemu  sobie 
robić  sprawiedliwości.  Werszowcowa  uciekając  przed  zemstą  męża 
schroniła   się   do   klasztoru,  na   co   biskup   zezwolił,  ażeby  ją  od 
śmierci  ocalić.   Było  i  jest  prawo  kościelne,  zabraniające  wykony- 
wania  czynności    sądowych    na   miejscach    świętych.    Werszowce 
wdarli  się  jednak  gwałtem  do  klasztoru,  wywlekli  niewiastę  i  ka- 
zali ją  ściąć  pachołkowi.    Było  to  profanacyą,  czyli  znieważeniem 
świętego  miejsca,  a  za  to  jest  w  prawie  kościelnem  klątwa.  Obło- 
żonemu  klątwą  nic  się  nie  dzieje,  nie  robi  mu  się  nic  przykrego 
bezpośrednio,  ale  nie  wolno  żadnemu  katolikowi  z  nim  obcować; 
nie  wolno  z  nim  mieszkać,  podróżować,  jadać,  rozmawiać,  ani  do 
niego   pisywać,  ani  od   niego  pism  odbierać,  słowem,  nie  wolno 
mieć  z  nim  nic  do  czynienia.    Kara  ta  jest  tedy  zupełnem  wyłą- 
czeniem ze  społeczeństwa  i  przez  to  taka  dotkliwa,  że  Kościół  za 
najsroższą  ją  uważa.  Biskup  rzucił  ją  na  Werszowców,  co  do  reszty 
ich  rozjątrzyło.   Zanosiło  się   na  wojnę   domową  Werszowców  ze 
Sławnikami  i  św.  Wojciech  wolał  znowu  opuścić  Pragę.   Było  to 
w  roku  9g3rSw.  Wojciech  udał  się  przez  Morawy  na  Węgry;  tu 
zabawił  czas  jakiś  i  udzielił  chrztu  świętego  synowi  madziarskiego 
księcia  Gejzy,  Szczepanowi,  który  świątobliwem   życiem  sam   też 


68  RZEŹ   SŁAWNIKÓW. 

wzniósł  się  tak  wysoko,  źe  dostąpił  kanonizacyi  i  jest  patronem 
królestwa  węgierskiego.  Z  Węgier  wyprawił  się  św.  Wojciech  po- 
wtórnie do  Włoch;  z  początkiem  roku  995  był  znowu  w  klaszto- 
rze na  Awentynie. 

Wydalenie  się  św.  Wojciecha  z  kraju  nie  zażegnało  burzy 
w  Czechach.  Werszowcy  rzucili  się  na  Sławników;  dawna  potęga 
tego  rodu  była  już  złamana.  Książę  Bolesław  Rudy  patrzał  obo- 
jętnie na  te  rozterki  domowe,  bo  dla  dynastyi  Przemyślidów  było 
to  rzeczą  korzystną,  że  inne  książęce  rody  osłabiają  się  wzajemnie; 
tem  większą  zyskiwał  nad  niemi  przewagę  pan  Pragi  i  tem  łatwiej 
ziemie  sąsiednich  plemion  przechodziły  pod  jego  bezpośrednią 
władzę.  Sławnicy  szukali  pomocy  w  Niemczech  i  Sobiebór  poje- 
chał na  dwór  Ottona  III.  Wtenczas  książę  sam  zwrócił  się  jawnie 
przeciw  Sławnikom,  obiegł  ich  gród  Libicz  i  pozwolił  po  zdoby- 
ciu wymordować  wszystkich  zebranych  tam  członków  rodu.  Oca- 
lało tylko  trzech  nieobecnych:  św.  Wojciech,  bawiący  wraz  z  bra- 
tem Radzymem  we  Włoszech  i  Sobiebór,  przebywający  w  Niem- 
czech; wszyscy  ich  stryjcowie  padli  w  tej  rzezi.  Było  to  dnia  28 
września  995  roku.\ 

NARADY  W  RZYMIE,  996  r. 

Następnego  roku  poznał  się  św.  Wojciech  w  Rzymie  z  mło- 
dziutkim Ottonem  III.  Przybył  on  tam  po  cesarską  koronę,  bo 
wyrósł  był  już  tymczasem  na  siedmnastoletniego  młodzieńca, 
a  wielkimi  przymiotami  umysłu  i  serca  i  doniosłymi  planami  cywi- 
lizacyjnymi i  politycznymi  zjednał  sobie  u  współczesnych  przy- 
domek „cudu  świata".  Wielkie  to  serce  przystępne  było  tylko 
szlachetnym  myślom.  Zdawało  się,  że  Opatrzność  osadziła  go  na 
tronie,  ażeby  z  historyi  zniknęła  złość  i  zawiść,  żeby  pod  jego 
przewodem  królowie  poświęcili  się  zaprowadzeniu  Królestwa  Bo- 
żego na  ziemi.  Pozostawał  pod  wpływem  największych  mężów 
swego  czasu.  Nauczycielem  jego  był  sławny  Żerber  (Gerbert,  na- 
zwisko francuskie),  syn  wieśniaka  z  zapadłej  francuskiej  wioski 
Orillak  (Aurillac)  w  Owernii  (Auvergne).  Postęp  cywilizacyi  euro- 
pejskiej dużo  mu  zawdzięcza;  będzie  o  nim  jeszcze  później  mow,; 
Ten  Żerber  bawił  w  r.  995  na  cesarskim  dworze,  tuż  przed  po- 
dróżą do  Rzymu.  Otto  III.  wyprawiał  się  właśnie  na  Połabian; 
posiłków  dostarczyli   mu   obydwaj   książęta  Bolesławowie:   czeski 


NARADY  W   RZYMIE.  69 

i  polski ;  w  wyprawie  tej  wziął  też  Sobiebór  udział.  Żerber  poznał 
wtedy  osobiście  książąt,  poznał,  jak  w  sprawacłi  Kościoła  można 
polegać  zupełnie  na  dynastyi  Piastowskiej,  jak  wzrost  ich  potęgi 
korzystny  jest  dla  dobra  chrześcijaństwa.  Książę  polski  dowiedział 
się  szczegółowo  o  Sławnikach  i  o  biskupie  praskim.  Podczas  tej -to 
połabskiej  wyprawy  w  r.  995  powstał  prawdopodobnie  plan  pracy 
misyonarskiej  nad  Bałtykiem  i  sprowadzenia  w  tym  celu  św.  Woj- 
ciecha. Jadąc  do  Rzymu,  wiedział  już  Otto  III.,  że  tam  św.  Woj- 
ciecha zastanie.  Bawił  tam  w  r.  996  także  św.  Romuald,  wsławiony 
już  założyciel  pustelniczego  zakonu  Kamedułów.  Z  cesarzem  przy- 
był zaś  z  Niemiec  arcybiskup  moguncki  Willigis,  który  przez  dłu- 
gie lata  kierował  polityką  Ottonów,  był  po  Żerbercie  drugim 
przewodnikiem  Ottona  III.,  a  zostawił  po  sobie  w  historyi  pamięć 
uczciwą.  Wiózł  ten  młody  cesarz  z  sobą  kandydata  do  papieskiej 
tyary  (potrójna  korona  papieska),  a  mianowicie  stryjecznego  swego, 
imieniem  Brunona,  z  rodu  książąt  korutańskich,  pełnego  zapału 
24-letniego  kapłana,  pozyskanego  zupełnie  dla  wielkich  planów 
uporządkowania  Europy  w  duchu  chrześcijańskim ;  ten  został  też 
wyniesiony  na  stolicę  apostolską  i  panował  jako  papież  Grzegorz  V. 
do  r.  999.  Zebrało  się  więc  w  Rzymie  w  pierwszej  połowie  roku 
996^  grono  rnężów  wielkiego  znaczenia,  z  których  każdy  wywarł 
wielki  wpływ  w  swym  zakresie,  a  wszyscy  przejęci  chrześcijańskim 
duchem;  do  grona  tego  należały  dwie  najważniejsze  w  Europie 
osoby:  papież  i  cesarz.  Św.  Wojciecha  wybrał  sobie  cesarz  na 
sj20wiednika  i  tak  został  biskup  praski  trzecim  z  kolei  przewodni- 
kiem-Ottona  III.  Zaiste,  nigdy  chyba  żaden  monarcha  nie  miał 
równie  wielkich  i  świętych  doradców !  Ażeby  Europie  przybyło 
ducha  Bożego,  należało  powołać  do  pracy  około  chrześcijańskiego 
postępu  nowy  szczep  chrześcijański:  Słowian.  O  sprawach  półno- 
cnego wschodu  Europy  toczyły  się  zapewne  nieraz  narady  na 
Awentynie.  Podczas  wojen  z  Połabianami,  skutkiem  niefortunnej 
polityki  księcia  czeskiego  Bolesława  II.  i  nieudolnego  jego  na- 
stępcy Bolesława  Rudego,  przepadło  zupełnie  dzieło  Ottona  Wiel- 
kiego, a  mianowicie  magdeburska  słowiańska  prowincya  kościelna. 
Zostało  samo  tylko  arcybiskupstwo  bez  biskupstw-sufraganij,  które 
upadły  w  wirze  zawieruch  pogańskich.  Trzeba  było  w  inny  spo- 
sób nawiązać  związek  Słowiańszczyzny  z  katolickim  światem. 
Święty   Wojciech    gotów    był    do    pracy,    a    gdy    chodziło 


70  Św.   WOJCIECH   W   POLSCE. 

O  współpracownika  z  pośród  książąt,  kogóżby  innego  można  było 
wskazać,  jak  nie  polskiego  księcia,  który  był  i  najpotężniejszy  na 
północy  i  clirześcijaństwu  wiernie  oddany?  Nie  nadawał  się  do 
tego  Bołesław  Rudy,  książę  czeski,  znienawidzony  we  własnym 
kraju,  a  który  nie  mógł,  czy  nie  cliciał,  zapewnić  bezpieczeństwa 
swemu  biskupowi  i  z  którego  winy  pozostał  kraj  zupełnie  bez 
kościelnej  opieki. 

Stanęło  w  Rzymie  na  tem,  że  się  ustanowi  z  państwa  Pia- 
stowskiego nową  prowincyę  kościelną,  której  arcybiskupem  będzie 
Św.  Wojciech.  Było  to  wielkiem  zaufaniem  w  dobrą  wolę  księcia 
polskiego,  że  się  państwo  jego  uwalniało  od  kościelnego  zwierz- 
cłinictwa  i  dozoru  jakiej  starszej  metropolii. 

APOSTOLSTWO  I  MĘCZEŃSTWO,  997  r. 

W  drugiej    połowie   9Q6   roku   wracał   Otto  III.   na  północ, 
a  z  nim  św.  Wojciech.  Pojechali  razem  do  Moguncyi,  do  arcybi- 
skupa, który  był  zwierzchnikiem  praskiego  biskupstwa,  ażeby  ś\x . 
Wojciech  uzyskał  ostateczne   i   zupełne  uwolnienie  z  jego  metro- 
polii. Stąd  podążył  św.  Wojciech  do  Polski.  Wstąpił  najpierw  do 
Krakowa,   bo  tu  rezydował  biskup  ;; morawski",   z  którym   trzeba 
się  było  naradzić  co  do  zamierzonej  organizacyi  polskiego  Kościoła; 
z  przygodnego  pobytu   obcego  biskupa   miało  się  wyłonić   nowe 
stałe  biskupstwo  krakowskie.    Stąd  podążył  do  drugiego  biskupa 
w  Polsce,  do  Poznania.    Jechał  przez  Ślązk;   jest  podanie  o  jego 
pobycie  w  Cieszynie,  w  Bytomiu    i   w  Opolu.    Gdzie  spotkał  się 
z  dworem  Bolesława  Wielkiego,  nie  wiadomo;  ale  książę  przygo- 
towany już  był  na  jego  przyjęcie,   tem  bardziej,   że   przeniósł  się 
był  do  Polski  także  Sobiebór,  obdarzony  tu  zaszczytami.  Pierwszym-, 
owocem  porozumienia  się  św.  Wojciecha   z  Bołesłav/em  Wielkim  "^ 
było  założenie  klasztoru  Benedyktynów  w  Trzemesznie.  Nie  udałoj 
się  jednak  porozumienie  z  biskupem  poznańskim,.  Ungerem,_  Ten  ^ 
nie  chciał  arcybiskupstwa   i    podziału  Polski  na  dyecezye,   bo  się  ' 
przytem   uszczuplić   musiał   zakres   jego  władzy.    Dotychczas  sam 
był  biskupem  nad  całem  państwem,  prócz  Krakowa,  a  miał  zostać  J 
jednym  ze  sufraganów  nowego  arcybiskupa.  Skoro  nie  jego  osobę  - 
przeznaczano  na  to  dostojeństwo,  miano  pewnie  do  tego  powody. 
Lepiej  też  było  dla  samej  sprawy  Kościoła,  żeby  na  czele  polskiej 
prowincyi  stanął  Słowianin,  niż  obcy  zupełnie  Niemiec.    Postano- 


APOSTOLSTWO    I    MĘCZEŃSTWO.  71 

wiono  wobec  tych  okoliczności,  że  arcybiskupia  stolica  będzie  nie 
w  Poznaniu,   lecz  w   sąsiednim    Gnieźnie    (o  sześć  mil  zaledwie). 

Głównym  obowiązkiem  pasterza  Polski  była  apostolska  praca 
nad^  Bałtykiem.  Nie  spełniał  tego  obowiązku  biskup  poznański, 
Niemiec,  a  św.  Woiciechjodjął  się  zaraz  tego  zadania.  Tego 
samego  jeszcze  roku  9Q6  wybrał  się  na  Pomorze  i  on  to  ochrzcił 
'pomorskiego  księcia  i  zaprowadził  chrześcijaństwo  w  Gdańsku 
i  w  ziemi  gdańskiej.  Następnego  roku  jął  się  misyonarstwa  na 
prawym  brzegu  Wisły,  w  kraju  Prusaków.  Z  Gdańska  okrętem 
udał  się  wzdłuż  wybrzeża  na  wschód  i  wylądował  koło  Bałgi. 
Bolesław  dał  mu  trzydziestu  zbrojnych  dla  obrony.  Biskup  odpra- 
wił jednak  z  Bałgi  tę  drużynę,  bo  nie  chciał  występować  wobec 
Prusaków  w  otoczeniu  wojennego  rynsztunku,  jakby  jaki  najeźdźca. 
Zostawił  przy  sobie  tylko  kilku  kleryków,  swych  uczniów.  Z  tymi 
udał  się  pieszo  dalej  w  głąb  kraju.  Koło  dzisiejszej  osady  zwanej 
Rybaki  (Fischhausen)  spotkał  po  raz  pierwszy  Prusaków  i  zaczął 
nauczać.  Przyjęto  go  bardzo  nieprzychylnie.  Niezrażony  udał  się 
dalej  i  zatrzymał  się  znowu  w  okolicy  Cholinum  (dziś  wioska 
Kallen).  Tu  groziło  już  niebezpieczeństwo  jego  życiu.  Ale  palmę 
męczeńską  uważał  sobie  święty  mąż  za  najwyższe  szczęście.  Odpra- 
wiając zbrojną  drużynę  powiedział  już  sobie,  że  albo  pozyska 
w  Prusiech  zwolenników,  albo  nie  wróci  całkiem.  Udał  się  przeto 
wzdłuż  morza  w  inną  stronę  krainy  zwanej  Sambią  i  tu  koło  Ten- 
kitten  spotkała  go  śmierć  męczeńska.  Ciało  jego  wykupił  książę 
polski  od  Prusaków  na  wagę  złota  i  sprowadziwszy  do  Gniezna 
złożył  je  w  nowo  założonym  kościele  Bogarodzicy,  przeznaczonym 
na  metropolitalną  świątynię  całej  Polski.  Było  to  w  r.  997.  Zaraz 
po  śmierci  poczęto  go  uważać  za  świętego,  toteż  wkrótce  po- 
powstawały  kościoły  pod  jego  wezwaniem  w  rozmaitych  stronach 
Europy,  nie  mówiąc  już  o  Polsce.  Na  Węgrzech,  w  Granie,  po- 
wstał katedralny,  tj.  biskupi  kościół  św.  Wojciecha,  później  w  Szcze- 
cinie na  Pomorzu,  w  stolicy  Niemiec  Akwizgranie  i  we  Włoszech 
w  Pereum  pod  Rawenną  i  w  Rzymie  na  ostrowie  rzeki  Tybru 
(Isola  Tiberina);  wszystkie  w  przeciągu  kilku  lat  po  śmierci  swego 
patrona  Wojciecha. 

Nawet  teraz,  po  śmierci  św.  Wojciecha,  nie  chciał  Bolesław 
Wielki  mieć  Ungera  arcybiskupem,  lecz  przeznaczał  na  ten  urząd 
Radzyma,  brata  męczennika,  i  wyprawił  go  do  Rzymu  w  tej  sprawie. 


72  METROPOLIA   POLSKA. 


CESARSKIE  ODWIEDZINY,  1000  r. 

W  r.  999  zasiadł  na  stolicy  apostolskiej  Żerber,  znający  już 
stosunki  słowiańskie  i  samego  księcia  polskiego  osobiście.  Jako 
papież  zowie  się  Sylwester  II.  Największy  ten  uczony  swego  czasu 
w  całej  Europie,  odznaczał  się  surowością  w  zarządzie  Kościoła, 
przestrzegał  wśród  duchowieństwa  ścisłego  wypełniania  obowią- 
zków, strącał  biskupów,  a  gromił  królów,  gdy  nie  dość  po  cłirze- 
ścijańsku  sprawowali  swą  władzę.  Właśnie  odsądził  od  infuły  arcy- 
biskupa magdeburskiego  Gizilera.  Radzyma  przyjął  chętnie  i  na 
arcybiskupa  gnieźnieńskiego  wyświęcił.  Bawił  zaś  właśnie  i  Otto  III. 
powtórnie  w  wiecznem  mieście  i  powziął  zamiar  pielgrzymki  do 
grobu  świętego  męczennika,  swego  spowiednika,  gdzie  miał  sam 
osobiście  dokonać  organizacyi  polskiego  Kościoła,  łamiąc  cesarską 
swą  powagą  opór  Ungera. 

Dotrzymał  Otto  III.  swego  przyrzeczenia  i  w  następnym  roku 
1000,  wybrał  się  do  Polski  z  wielkim  dworem.  Droga  wypadała 
przez  Ślązk.  Tu  na  granicy  swego  państwa  oczekiwał  Bolesław 
dostojnego  gościa  w  Ilwie  nad  rzeką  Bobrzą  (wśród  plemienia 
Bobrzanów)  i  stąd  razem  jechali  już  do  Poznania,  a  potem  do 
Gniezna.  Otto  III.  z  największem  skupieniem  ducha  odbył  piel- 
grzymkę i  odprawił  modły  przy  grobie  św.  Wojciecha,  poczem 
udał  się  do  zamku  na  ostrowie  jeziora  Lednicy,  największej  i  naj- 
wspaniałszej  wówczas  w  całej  Polsce  budowli.  Tu  odbywały  się 
świetne  uroczystości,  a  książę  polski  z  takim  wystąpił  przepychem, 
że  gościna  ta  zadziwiła  swą  wspaniałością  współczesnych,  a  prze- 
szła w  podaniach  do  pamięci  potomnych.  Tu  trzymał  cesarz  Bole- 
sławowi Wielkiemu  do  chrztu  syna,  zrodzonego  w  tym  roku  z  Pomo- 
rzanki  Emnildy,  siódme  z  kolei  dziecię  książęce^),  które  na  cześć  i 
i  pamiątkę  cesarskich  odwiedzin  nazwano  Ottonem. 

Ustanowiono  w  Gnieźnie  metropolię   i   Radzym  został  pier- 
wszym arcybiskupem  polskim.  W  Krakowie,  we  Wrocławiu  i  w  Ko-  i 
łobrzegu  na  Pomorzu   ustanowiono  trzy  biskupstwa.    Nie  słychać 
też  już  odtąd  o  biskupach  morawskich,  lecz  zaczyna  się  nieprzer- 
wany już  ciąg  krakowskich,   mających  stałą  siedzibę  w  Krakowie. 

^)  Pomiędzy  piatem  z  kolei :  Mieszkiem  a  tym  Ottonem  była  córka  niewia- 
domego imienia,  późniejsza  Wielka  księżna  Kijowska.  i 

I 


CESARSKIE  ODWIEDZINY.  73 

W  Krakowie  i  we  Wrocławiu  zaczął  Bolesław  Wielki  zaraz  sta- 
i^iać  kościoły  katedralne.  Chwalebna  to  nader  była  myśl,  że  Po- 
inorza  nie  przyłączał  do  poznańskiej  dyecezyi,  ale  osobne  tam 
|;akładał  biskupstwo.  Było  tedy  w  Polsce  pięć  stolic  biskupich; 
liestety,  Kołobrzeskie  nie  długo  trwało. 

Przyzwyczajony  do  przepychu  dworskiego  ceremoniału  i  przy- 
kazujący do  tego  znaczenie,  uczcił  Otto  III.  księcia  polskiego 
V  ten  sposób,  że  nadał  mu  pewne  oznaki  władzy  i  godności  roz- 
)owszechnione  w  zachodniej  Europie.  Nie  używali  ówcześni  mo- 
jiarchowie  jeszcze  bereł.  Oznaką  władzy  królewskiej  była  włócznia, 
ictórą  niesiono  zawsze  przed  monarchą  i  stawiano  przy  jego  tronie. 
iJżywali  włóczni  w  ten  sposób  dawni  cesarze  rzymscy;  zwyczaj 
en  utrzymał  się  na  dworze  bizantyńskim,  a  z  księżniczką  Teofania, 
jUałżonką  Ottona  II.,  przeszedł  na  dwór  dynastyi  saskiej.  Cesarska 
!x'łócznia  była  starożytnego  pochodzenia,  prawdopodobnie  z  Bi- 
^ancyum  sprowadzona  i  przypisywano  ją  św.  Maurycemu.  Podo- 
Diznę  tej  swej  włóczni  przywiózł  Otto  III.  w  darze  Bolesławowi 
'znajduje  się  do  dni  naszych  w  skarbcu  kościoła  katedralnego  na 
OC^awelu).  Znaczyło  to  zupełnie  to  samo,  czem  według  późniejszych 
vvyobrażeń  byłoby  ofiarowanie  królewskiego  berła:  uznanie  niepo- 
dległego monarszego  stanowiska. 

i  Około  roku  315  po  Chr.  powstała  na  dworze  cesarza  rzym- 
skiego Konstantyna  godność  patrycyusza.  Był  to  tytuł  zaszczytny, 
nadawany  osobom  najbardziej  około  państwa  zasłużonym.  Późniejsi 
cesarze  nadawali  go  obcym  książętom,  wyrażając  przez  to,  że  uwa- 
żają ich  za  swych  towarzyszów  w  rządzeniu  chrześcijaństwem. 
Klodwig  frankoński,  ów  król  ,;arcychrześcijański",  otrzymał  tytuł 
patrycyusza  od  cesarza  Anastazego;  używali  tego  tytułu  wszyscy 
królowie  frankońscy  od  Pipina  Małego  i  sam  Karol  Wielki  tak 
się  tytułował,  a  po  nim  Ottonowie  i  jeszcze  dwaj  późniejsi  cesa- 
rze: Henryk  II.  i  Henryk  III.  Uważano  więc  tytuł  ten  za  jeden 
z  najwyższych  zaszczytów,  którego  nie  lekceważyli  sobie  sami  na- 
wet cesarze.  Był  ceremoniał  cały  przy  nadawaniu  tego  tytułu; 
wśród  wielu  rozmaitych  a  długich  obrzędów,  wkładano  też  no- 
wemu patrycyuszowi  złotą  przepaskę  na  głowę.  Na  ostrowie  Le- 
dnicy  mianował  Otto  III.  naszego  Bolesława  patrycy uszem,  a  tytuł 
ten  wynosił  go  wysoko  ponad  wszystkich  margrabiów  i  książąt 
niemieckich. 


74  ZAJĘCIE   MARCHIJ. 

Jest  podanie,  źe  cesarz  własną  koronę  z  głowy  zdjąwsz); 
włożył  ją  na  głowę  Bolesława.  Prawdopodobnie  była  to  patni 
cyuszowska  złota  przepaska,  która  nie  miała  jednak  wierzchniego 
półkolistego  nakrycia,  jak  miewają  korony  królewskie.  Koronne; 
mógł  dokonać  sam  tylko  papież,  jeżeli  nie  osobiście,  to  przez  w}^ 
znaczonych  do  tego  biskupów,  którym  kazałby  się  niejako  wyn; 
czyć.  Ale  samo  nadanie  ,; włóczni  św.  Maurycego"  oznaczało,  ż 
Otto  III.  uważa  księcia  polskiego  za  monarchę  i  było  upoważnię 
niem  ze  strony  cesarza,  żeby  Bolesław  starał  się  w  Rzymie  o  tytr 
królewski  i  o  koronacyę.  Było  też  w  tem  zupełne  zwolnienie  d 
jakiejkolwiek  podległości  wobec  królestwa  niemieckiego.  Stosuiie 
hołdowniczy  względem  Niemiec  ustaje. 

Zjazd  gnieźnieński  z  roku  1000,  na  grobie  św.  Wojciech 
męczennika  dokonany,  jest  wynikiem  jego  starań,  jego  stosunk 
tak  do  Ottona  III,  jakoteż  do  Bolesława  Wielkiego.  Torował  dróg 
do  porozumienia  Słowian  z  Niemcami  na  podstawie  równość 
i  sprawiedliwości.  Prawdziwy  mąż  Boży,  przelewał  bojaźń  Boż 
w  życie  narodów,  a  tchnieniem  chrześcijańskiej  miłości  ożywia 
bieg  dziejów.  Wielki  w  Kościele,  wielkim  jest  też  w  dziejach  świe 
ckich.  Naszego  narodu  wielki  miłośnik,  patronował  nam  już  z 
życia,  orędownik  polskiego  imienia! 

ZAJĘCIE  MARCHIJ,  1002  r. 

Dobre  stosunki  z  Niemcami  mogły  trwać  dopóty,  pókib 
królowie  niemieccy  postępowali  śladem  Ottonów  i  nie  przeszka 
dzali  rozwojowi  Polski.  Ale  wielkoduszny  Otto  1 1  I-ci  zmarł  ju 
w  styczniu  1002  roku,  a  następca  jego  Henryk  II.,  z  rodu  książę 
bawarskich,  trzymał  się  całkiem  innej  polityki,  powrócił  do  da 
wniejszego  trybu  ujarzmiania  Słowian  i  chciał,  żeby  Polska  był 
zależna  od  Niemiec.  Bolesław  Wielki  zaś  dążył  do  tego,  żeby  do 
kończyć  rozpoczęte  przez  ojca  dzieło,  połączyć  z  polskiem  pań 
stwem  inne  jeszcze  słowiańskie  ludy  i  założyć  państwo  obs/crn 
i  potężne.  Połabian  chciał  dostać  pod  swe  panowanie  w  ten  spc 
sób,  żeby  samemu  zostać  na  razie  nad  nimi  margrafem  pod  nie 
mieckiem  zwierzchnictwem,  za  zgodą  niemieckiego  króla.  L'ir/\ 
mywał  też  na  wszelki  wypadek  dobre  stosunki  z  jedną  marchia 
idąc  i  w  tem  także  za  przykładem  Mieszka  I.  Łączyła  Bolesław 
przyjaźń   z  Ekkehartem,   margrabią  Miśnijskim    i   Łużyckim.    Te 


ZAJĘCIE    MARCHIJ.  75 

(Tiarł  wnet  po  Ottonie  II L,  dnia  30  kwietnia  1002  r.,  a  było  rze- 
:ą  wątpliwą,  czy  Henryk  bawarski  nada  marchię  jego  synowi 
ermanowi.  Herman  udał  się  pod  opiekę  polskiego  księcia,  któ- 
fmu  również  wielce  na  tern  zależało,  żeby  na  pograniczu  nie 
.ądził  kto  nieprzychylny  Piastowskiej  dynastyi.  Podczas  burzli- 
rego  bezkrólewia,  gdy  trzech  współzawodników  spierało  się  o  tron 
ncmiecki,  a  Henryk  bawarski  nie  zdążył  jeszcze  pokonać  swych 
rzeciwników,  korzystając  z  tego  zamieszania,  wkroczył  Bolesław 
/ielki  z  wojskiem  do  marchij  i  zajął  bez  trudności  Miśnię  i  Łu- 
/ce,  tudzież  gród  Strelę,  na  północy  w  kraju  Wilców.  Herman 
liał  się  ożenić  z  czternastoletnią  córką  Bolesława  Regelindą, 
Strela  z  okoliczną  krainą  miała  stanowić  oprawę  księżniczki. 
|knryk  bawarski  został  tymczasem  królem  i  przyjmował  w  Mer- 
;,^burgu  hołdy  książąt  niemieckich.  Bolesław  uważał  się  za  zupeł- 
jje  niezawisłego  króla  Polski,  ale  pojechał  złożyć  hołd  z  zajętych 
larchij;  gdyby  go  przyjęto,  znaczyłoby  to,  że  Henryk  zgadza  się 
a  odstąpienie  marchij  piastowskiemu  księciu.  Żądał  jednak  Bo- 
isław  dla  siebie  tylko  marchii  Łużyckiej  i  sąsiedniej  ziemi  Milskiej^ 
^imą  zaś  Miśnię  i  część  podbitą  kraju  Wilców,  pozostawiał  swemu 
ięciowi  Hermanowi  i  prosił  o  lenno  dla  niego.  Henryk  II.  przy- 
tał  na  wszystko,  ale  była  to  zgoda  tylko  pozorna. 

Ledwie  Bolesław  wyjechał  z  Merseburga,  napadli  nań  w  dro- 
żę nasadzeni  przez  króla  Henryka  zbójcy,  zaczajeni  w  zasadzce; 
ik  tedy  chciał  się  król  niemiecki  skrytobójstwem  pozbyć  potę- 
nego  słowiańskiego  sąsiada.  Zamach  się  nie  udał,  a  Bolesław  za- 
irał  się  teraz  do  dalszego  ciągu  swego  dzieła,  do  połączenia  Czech 
.  polityką  polską.  Jak  król  niemiecki  był  nad  książętami  niemie- 
kich  ludów,  tak  miał  być  piastowski  monarcha  nad  książętami 
Pomorza,  Połabia,  Czech  i  Rusi  zwierzchnikiem  i  kierownikiem 
sdnolitej  wspólnej  słowiańskiej  polityki.  Czechy  pozostawały  wla- 
nie w  zupełnej  zależności  od  Niemiec;  trzeba  je  było  wyrwać 
;  tego,  póki  się  jeszcze  nie  stały  marchią  niemiecką. 

Bolesław  zawarł  ścisły  sojusz  z  książętami  Austryi,  z  rodu  Baben- 
(ów,   niechętnymi    królowi    Henrykowi   od   samego  początku. 

:ajęcie  czech  i  SŁOWACZYZNY,  lOOS  r. 

Sojuszu  tego  potrzebował  nietylko  ze  względu  na  cesarza, 
ile   też   ze  względu    na  Czechy.   Austrya,  marchia  niemiecka,  po- 


76  ZAJĘCIE   CZECH    I   SŁOWACZYZNY. 

wstała  na  ziemi  Rakuszan,  sąsiadowała  z  Czechami  od  południ 
Od  wschodu  Morawy  i  od  północy  Łużyce  były  już  w  ręku  Bi 
lesława,  tak  że  z  trzech  stron  Czechy  były  okolone.  Rzecz  by 
dobrze  przygotowana. 

Werszowce  czyniH  ciągle  zamieszania  w  Czechach;  mieli  n 
wet  upatrzonego  już  kandydata  na  księstwo  czeskie  w  osobie  Wł, 
dywoja.   Bolesław  Rudy  bronił  się   okrucieństwami,  a  nie   czuj: 
się   bezpiecznym    na   tronie,  podejrzywał  własnych   braci  o  spis! 
przeciw  sobie.  Bracia  uciekli  do  Bawaryi,  a  Władywój  do  Polsk 
Werszowce  zyskali   w  Czechach    przewagę  i  powołali  Władywój 
na  tron,  na  któiym  przesiedział  jednakowoż  ledwie  kilka  miesi ęc 
dokonawszy  życia   już  w  styczniu  1003-go  roku.  Władywój  uzn. 
króla   niemieckiego   swym   zwierzchnikiem,  czyli,  że   siebie   uzn; 
lennikiem;  złożywszy  hołd,  oddał  Czechy  Henrykowi  i  odebrał  j 
z  jego  ręki  we  władanie  w  listopadzie  1002  r.   Zrobił  to  dlategc 
żeby  ubiedz   braci    Bolesława    Rudego,   bawiących    w  Niemczecl 
a  którzy  także  do  hołdu   byli   gotowi.    Król    Henryk   wolał   mie 
Czechy   bez   wojny   swem    lennem   i   dlatego    dał   pierwszeństw 
Władywojowi,  który  już  miał  kraj  w  swem  ręku.  Po  śmierci  Wła 
dywoja   przybył  do  Czech    brat   Rudego,  Jaromir,  ale   ten  ledwi 
kilka  dni  utrzymał  się  na  tronie.  Dotychczas  Bolesław  Wielki  za 
jęty  był  marchiami  połabskiemi;  obecnie  sam  wdał  się  w  czeski 
sprawy.   Nie  chcąc  mieć   w  Pradze  żadnego  niemieckiego  hołdo 
wnika,  lecz  swego,  obiecał  Rudemu  dopomóc  do  odzyskania  tron^ 
i  rzeczywiście  na  tronie  go  osadził.   Nie  zamierzał   przeto  pozba 
wić  Przemyślidów  panowania;  nie  zamierzał  ujarzmić  Czech,  pod 
bić  je,  ale  tylko  mieć  tam  swój  wpływ,  żeby  Przemyśl  idzi  słowian 
skiej  sprawie  służyli,  a  nie  niemieckiej.   Bolesław  Rudy  nie  umiai 
jednak   rządzić;    postępowaniem    swem   tak  wszystkich    na   siebi 
oburzył,  że  Czesi    prosili,  żeby  ich    uwolnić   od   takiego   wLiHcy 
Książę   polski   przybył  tedy  do  Czech,  pojmał  Rudego  i  do 
zienia  wtrącił.  Trudno  było  osadzać  na  tronie  którego  z  jego  braci 
Jaromira  lub  Oldrzycha,  którzy  bawili  w  Niemczech,  bo  się  hołdo 
wnikami  niemieckimi  uznawali.  Nie  ustanowił  przeto  nikogo  ksią 
ciem  w^Pradze  i  sam^  bezpośrednio  panowanie  nad  Czechami  objął 
Nie  było  to  pierwotnym  jego  zamiarem,  ale  okoliczności  zmus/ab 
go  do  tego,  żeby  wydrzeć  Czechy  z  zależności  niemieckiej. 

Na  ten  też  czas  zdaje  się  przypadać  przyłączenie   Słowa c/y 


WOJNA  Z   HENRYKIEM   II.  77 

iy  do  państwa  Piastów.  Na  Węgrzech  były  wówczas  cztery  dziel 
ke,  z  których  trzy  były  pod  panowaniem  Madziarów  (państwa 
iyuH  czyH  JuHusza,  Achtuna  i  Gejzy),  a  czwarta:  Słowaczyzna 
yła  jeszcze  wolna  od  Madziarów.  Dzieje  Słowaczyzny  są  prawie 
ipełnie  nieznane  i  niewiadomo,  co  się  tam  działo  po  upadku 
aństwa  Wielkomorawskiego,  a  przed  zajęciem  kraju  przez  Bole- 
lawa  Wielkiego. 

I^OJNA  Z  HENRYKIEM  II,  1004-1013  r. 

j  Król  niemiecki  Henryk  II.  zażądał,  ażeby  Bolesław  złożył  mu 
[ołd  z  Czech,  grożąc,  że  inaczej  wprowadzi  do  Pragi  Jaromira, 
iiast  hołdu  odmówił  i  zaczęła  się  wojna  z  Niemcami,  która  z  dwiema 
rzerwami  trwała  lat  czternaście,  1004—1018. 

Najpierw  wyprawił  się  Henr>'k  do  marchij  połabskich  i  znisz- 
^ł  je  ogniem  i  mieczem,  żeby  Bolesław  nie  mógł  stąd  mieć  po- 
tłków,  w  drugiej  zaś  wyprawie,  przedsięwziętej  tego  samego  roku 
I'  te  same  strony,  zajmował  grody  i  podburzył  Lutyków  na  Pol- 
fcę.  Gdy  mu  się  to  udało,-  pewny,  że  pogańscy  Słowianie  sami 
\  już  dopilnują  niemieckiego  interesu,  zwrócił  się  nagle  do  Czecha 
bsyłając  przodem  Jaromira.  Książę  ten  nietylko  miał  z  sobą  hufce 
kmieckie,  ale  też  znalazł  w  Czechach  wśród  ludności  poparcie; 
rszak  to  był  Przemyślida,  swojak!  Wybuchło  powstanie  przeciw 
fiastowi,  Bolesław  musiał  Czechy  opuścić,  a  wojsko  niemieckie 
lijęło  już  tymczasem  ziemię  Milska  z  grodem  Budziszynem. 
I  Następnego  roku,  1005,  wtargnęli  Niemcy  po  raz 
[ierwszy  w  polskie  ziemie.  Pod  Krosnem  na  Ślązku 
:"zeszli  Odrę  i  szli  pod  Międzyrzec,  skąd  ruszyli  do  Wielkopolski 
dotarli  aż  pod  Poznań.  Tu  zawarto  pokój:  Bolesław  tracił  Milsko 
^Łużyce,  które  miał  od  Niemiec  lennem,  ale  ze  swego  właści- 
Jego  państwa  nie  tracił  nic.  Kroniki  niemieckie  donoszą,  że  po- 
5j  ten  wielce  Henryka  zmartwił.  Chciał  oczywiście,  żeby  mu  Bo- 
sław  złożył  hołd  z  Polski,  ale  nie  czuł  się  na  siłach  prowadzić 
ojnę  dalej  i  nie  miał  czem  żywić  żołnierza;  poprzestał  przeto  na 
izyskaniu  marchij. 

Próbował  Bolesław  ułożyć  sojusz  Słowian  przeciw  Niemcom. 
le  z  Lutykami  nie  można  się  było  porozumieć,  dla  nich  ochrzczony 
iładca  Polski  był  zdrajcą  słowiańskiej  sprawy,  której  dobro  w  po- 
jmstwie  tylko  upatrywali;  Jaromir  zaś  czeski  zdradził  Bolesława 


78  ŚWIĘTY    BRUNO. 

i  doniósł  o  wszystkiem  królowi  Henrykowi.  Szczęściem  miał  Bo-j 
lesław  swoich  zaufanych  na  dworze  Henryka,  którzy  zawiadomili? 
go  o  tem,  że  król  gotuje  nową  wojnę.  Wolał  więc  Bolesław  sanr 
pierwszy  uderzyć,  niż  czekać  Niemców  u  siebie.  W  r.  1007  nie 
spodziewanym  napadem  zajął  znowu  Milsko  i  Łużyce,  przyczen: 
zapędził  się  aż  pod  Magdeburg.  Henryk  dopiero  po  czterech  la- 
tach zdobył  się  na  odwet. 

Bolesław  miał  w  Niemczech  wielu  życzliwych.  Wielki  w 
Polski,  kronikarz   niemiecki    Dytmar,  tłumaczy  to  przekupstw  cin 
Bardzo  być  może,  że  książę  polski  opłacał  szpiegów  po  dworacł 
niemieckich,  ale  cóż  ci  znaczą?  Główna  przyczyna  tkwiła  w  czen 
innem. 

Minęło  40  lat  od  chrztu  Mieszka  I.,  a  książęta  polscy  oka  , 
zali  się  wiernymi  synami  Kościoła.  W  Rzymie  upatrywano  w  Piał 
Stach  przyszłość  wschodniej   Europy;   dla  wielkich  przodowników;  i 
Kościoła  wszystkie  narody  były  równe.  W  samych  Niemczech  na  i 
stało  za  Ottonów  wiele  zmian  na  lepsze;    ucywilizowały  się  on^ 
znacznie  pod  wpływem  Włoch,  a  kościół  niemiecki  wszedł  w  bli 
ską  styczność  z  papiestwem.   Nie  brakło   już   w  Niemczech  ludzi 
uczonych,  którzy  zażartą  nienawiść  względem  Słowian  uważali  z  i 
zbrodnię  wobec  chrześcijaństwa,  a  pragnęli  jednako  rozwoju  i  do 
bra  wszystkich  narodów.  Tacy  nie  upatrywali  nic  dobrego  w  ten 
żeby  Niemiec   miał  panować  nad   Słowianinem  i  życzyli    w  iini 
słuszności  powodzenia  Bolesławowi  w  jego  dążeniu  do  założeni 
wielkiego  słowiańskiego  państwa.  Jeden   z  najwybitniejszych,  ś\i* 
Bruno,  kanonik  magdeburski,  potem  zakonnik  Benedyktyn,  głośri< 
przestrzegał  cesarza,  „żeby  nie  nastawał  na  zgubę  chrześcijańskiego 
księcia,  dzielnego  pracownika  w  winnicy  Pańskiej",  a  w  r.  100^ 
gdy  Bolesław  musiał  uchodzić   z  Pragi   przed  Jaromirem,  a  wla 
ściwie  przed  Henrykiem  II.,  św.  Bruno  wyjechał  do  Polski  i    t^ 
wił  się  na  piastowskim  dworze,  żeby  poświęcić  swe  siły  mi 
narstwu  na  wschodzie.  Poznawszy  osobiście  Bolesława  Wielkiegc 
jego  charakter  i  zamiary  dla  dobra  swych  ludów  i  chrześcijaństwa 
potem  o  nim    pisał:  „Kocham   go,  jak  własną   duszę,  a  bardzie 
niż   życie   moje".   Św.  Bruno   działał   następnie  na  Rusi  i  wśn')' 
dzikich   Pieczyngów  za  Dnieprem;   w  końcu  poszedł  śladem  śv 
Wojciecha  i  znalazł  również  śmierć  męczeńską  w  Prusiech,  w  rok 
1009-tym.   Należał  także  do  duchownych  uczniów  św.  Romualdć 


WOJNA   Z    HENRYKIEM  II.  79 

I  którym  wiele  obcował  bawiąc  we  Włoszech.  Za  jego  głośnym 
rzykładem  stawało  po  stronie  Bolesława  coraz  liczniejsze  grono 
iczonych  opatów  i  pisarzów  duchownycłi;  na  własnym  dworze 
liał  Henryk  takich,  którzy  potępiali  jak  najsurowiej  walkę  z  Pol- 
ką,  jako  rzecz  niegodziwą,  jako  napaść  zbójecką.  Doszło  do  tego, 
e  i  świeccy  dali  się  przekonać;  nawet  wśród  żołnierzy  nie  brakło 
ikich,  którzy  duszą  byli  po  stronie  Bolesława,  choć  musieli  z  nim 
kalczyć  z  rozkazu  swego  króla.  Szerzyła  się  ta  życzliwość  dla 
.olskiego  księcia  coraz  bardziej,  dzięki  duchowieństwu,  pragnącemu, 
i^by  i  polityka  była  chrześcijańską;  skończyło  się  na  tem,  że  nie- 
lieccy  żołnierze  śpiewali  podczas  wyprawy,  w  obozie,  śpiewki 
i^ydercze  na  swego  króla,  a  na  polskiego  księcia  pochwalne  pie- 
li! Miał  Bolesław  w  Niemczech  kilkunastu  lub  kilkudziesięciu 
'piegów,  ale  miał  też  dostojnych  i  wpływowych  przyjaciół  nie 
(^  pieniądze,  lecz  dlatego,  że  sprawa  jego  była  słuszną. 

Król  Henryk  II.  o  to  się  nie  troszczył.  W  r.  1011  wyprawił 
,a  Polskę  nowe  wojsko,  którem  kazał  dowodzić  książęciu  cze- 
l^iemu  Jaromirowi.  Ale  niedaleko  zaszedł  Przemyślida  na  czele 
tekich  żołnierzy,  bo  tylko  pod  Głogów  na  Ślązku.  Tu  były 
rody  na  Odrze,  któremi  można  się  było  dostać  na  drogę,  wio- 
ącą  do  Poznania.  Głogowianie  jednak  wsparli  dzielnie  hufce 
[olskiej  drużyny  wojennej  i  zmusili  Jaromira  do  odwrotu.  Nastę- 
inego  roku  Ślązacy  znowu  dzielnie  się  spisali  i  odjęli  Henrykowi 
Ichotę  do  dalszej  wojny.  Z  końcem  r.  1012  kazał  się  Henryk  za- 
lytać,  czyby  Bolesław  nie  przystał  na  pokój. 

Rad  był  pokojowi  Bolesław,  ale  podał  ciężkie  dla  Henryka 
farunki.  Łużyce  i  Milsko  miały  pozostać  przy  Polsce,  a  nadto 
liał  król  Henryk  oddać  swą  krewną,  siostrzenicę  Ottona  III-go, 
,yksą  czyli  Rychezę,  za  żonę  23  letniemu  synowi  Bolesława,  Mie- 
tkowi, zrodzonemu  z  Emnildy,  którego  ojciec  przeznaczał  na 
^x^ego  następcę.  Małżeństwo  to  miało  oznaczać,  że  król  niemiecki 
znaje  dynastyę  Piastów  za  zupełnie  równą  swemu  rodowi.  Przy- 
ał  Henryk  na  wszystko.  Mieszko  sam  pojechał  na  czele  posel- 
wa  i  Ryksę  pojął  w  małżeństwo.  Zaledwie  jednak  dwa  lata 
wał  ten  pokój. 

W  roku  1013  obaj  monarchowie  potrzebowali  pokoju,  bo 
lieli  pilne  sprawy  w  innych  stronach  świata.  Henryk  miał  wojnę 
e  Włoszech  i  pragnął  otrzymać  cesarską  koronę,  co  też  uzyskał 


80  WOJNA   RUSKA. 

W  tym  samym  jeszcze  roku.  Skoro  wrócił  na  północ,  rozpoczą 
znowu  kroki  nieprzyjacielskie  przeciw  Polsce.  Bolesław  zaś  mia 
do  czynienia  na  wschodzie  z  Rusią. 

WOJNA  RUSKA. 

Książę  kijowski  Włodzimierz  miał  ciągle  jeszcze  w  sweii 
ręku  grody  Czerwieńskie.  W  rodzie  Ruryka  panowała  czasow( 
zgoda.  Zamordowanie  brata  Jaropełka  pomogło  Włodzimierzom 
do  jedynowładztwa  nad  olbrzymiemi  obszarami  od  Wielkiego 
Nowogrodu  aż  po  Kijów.  Ażeby  nie  wywoływać  zemsty  stronni 
ków  Jaropełka,  przyjął  Włodzimierz  syna  Jaropelkowego,  imienien 
Świętopełka,  za  swego  i  przysposabiał  go  na  następcę.  Świętopełl 
pragnął  zbliżyć  się  do  Polski  i  do  Kościoła  rzymskiego,  podcza 
gdy  Włodzimierz  przejmował  się  już  bizantyńską  niechęcią  d( 
Rzymu.  Świętopełk  pojął  za  żonę  córkę  Bolesława,  niewiadomegc 
imienia,  córkę  Emnildy,  a  z  nią  pojechał  na  dwór  kijowski  Rein 
bern,  biskup  kołobrzeski  z  Pomorza.  Rozpoczęli  w  Kijowie  jedna; 
zwolenników  zachodniemu  Kościołowi;  gdy  Włodzimierz  to  spo 
strzegł,  wtrącił  wszystkich  troje  do  więzienia.  Miał  ich  w  podejrzę 
niu,  że  zamierzają  przedsiębrać  coś  przeciw  jego  panowaniu,  z  na 
mowy  i  za  poparciem  polskiego  księcia;  czy  podejrzenie  był( 
słuszne,  żadnych  o  tem  wiadomości  nie  mamy.  Bolesław  pospie 
szył  córce  z  pomocą  i  Włodzimierzowi  wydał  wojnę.  Towarzy 
szył  mu  na  Ruś  oddział  żołnierzy  niemieckich;  prawdopodobni 
od  zięcia,  margrafa  miśnijskiego,  Hermana,  przysłany.  Na  wscho 
dzie  miał  zaś  gotowych  sprzymierzeńców  w  Pieczyngach.  Był  t< 
lud  mongolski,  pobratymczy  dawnych  Hunów,  a  również  dziki' 
ci  od  południa  i  południowego  wschodu  uderzali  ciągle  na  pań 
stwo  Rurykowiczów.  Z  dziczą  tą  atoli  nie  można  było  pozostawa 
w  sojuszu,  bo  im  tylko  o  łupy  chodziło  i  o  rabunek.  Bolesła\ 
musiał  ich  się  pozbyć,  a  gdy  rady  na  nich  nie  było,  kazał  ic 
swemu  wojsku  otoczyć  i  w  pień  wyciąć.  Pieczyngowie  pusto 
szyli  kraj  ruski  w  straszliwy  sposób,  i  tylko  do  tego  byli  zdoln 
Bolesławowi  zaś  chodziło  o  to,  żeby  państwo  ruskie  wciągną 
w  swoją  wielką  politykę,  a  nie  o  to,  żeby  Ruś  wyniszczyć,  hinyc 
wydarzeń  tej  wojny  nie  znamy. 

W  roku  1015  zmarł  książę  Włodzimierz,  a  Świętopełk  zostć 
jego   następcą.   Nie   było  tedy  przyczyny  dalej  wojny  prowadził 


PRZYMIERZE   RUSI  Z  NIEMCAMI.  81 

Bolesław  zwrócił  się  przeciw  Niemcom.  Miał  wiadomości  z  Włocli, 
że  Henryk  nie  pogodził  się  z  warunkami  pokoju  merseburskiego, 
że  po  powrocie  będzie  poszukiwać  odwetu.  Bolesław  pragnął 
i  tym  razem  uprzedzić  wroga.  Starał  się  znowu  utworzyć  przeciw 
Niemcom  koalicyę  czyli  związek  wszystkich  zachodnich  Słowian. 
Lutycy  woleli   jednak   margrafów,  niż  Piastów;   tylko   Łużyczanie 

I  'stanęli  po  stronie  polskiej,  może  przez  to,  że  właściwie  Łużyce 
były  już  pod  polskiem  panowaniem,  a  resztą  ich  kraju  władał 
zięć  polskiego  monarchy,  margraf  Herman.  Przemyślidzi  ani  sły- 
szeć nie  chcieli  o  wielkiej  wojnie  z  Niemcami.  Od  r.  1012  pano- 
wał w  Czechach  najmłodszy  z  braci  Bolesława  Rudego,  Oldrzych 
(zwany  z  niemiecka  Ulryk),  hołdownik  niemiecki.  Do  niego  wy- 
prawił polski  książę  w  poselstwie  własnego  syna,  Mieszka.  Oldrzych 
go  uwięził  i  Henrykowi  wydał,  a  towarzyszów  jego  zabić  kazał. 
Nie  można  było  u  czeskiego  księcia  uprosić  nawet  neutralności, 
tj.  żeby  nie^stawał  ani  po  jednej,  ani  po  drugiej  stronie;  Oldrzych 
chciał  koniecznie  dopomóc  Niemcom  do  zgnębienia  Piastowskiej 
dynastyi.  Nie  powiodła  się  jednak  i  tak  wyprawa  niemiecka  w  roku 
1015-tym;  połowa  wojska  wyginęła  w  bagnistej  zasadzce.  Ale  Hen- 
ryk miał  dostać  nową  pomoc  przeciw  Bolesławowi:  z  Kijowa. 

Książę  Włodzimierz  umierając,  ustanowił  wprawdzie  Święto- 
pełka swym  następcą,  ale  wszystkim  swym  własnym  synom,  a  było 
jedenastu,  powyznaczał  dzielnice.  Miało  tedy  być  aż  dwanaście 
ruskich  księstw,  a  nad  niemi  zwierzchnik  w  Kijowie,  skąd  tytuł: 
Wielki  książę  kijowski.  Świętopełk  chciał  być  jedynowładcą,  tak 
samo,  jak  Włodzimierz,  i  tego  samego  też  chwycił  się  do  tego 
sposobu.  Jak  niegdyś  Włodzimierz  jego  ojca,  tak  on  teraz  mordo- 

I  wał  jego  synów:  trzech  zabił  zaraz  w  pierwszym  roku:  Borysa, 
Gleba,  Światosława.  Natenczas  najstarszy  z  tych  braci,  Jarosław, 
udał  się  do  Skandynawii  po  nowych  Waregów,  pobił  z  ich  po- 
mocą Świętopełka  i  opanował  stolicę  Rusi,  miasto  Kijów.  Święto- 
pełk uciekł  do  teścia,  do  Polski,  szukać  pomocy;  Jarosław  zaś 
sprzymierzył  się  z  Henrykiem  II.  przeciw  Bolesławowi,  wziętemu 
teraz  we  dwa  ognie.  Ufny  w  to  król  niemiecki  przedsięwziął  nową 
wyprawę  w  roku  1017. 


82  POKÓJ   BUDZISZYŃSKI. 


POKÓJ  BUDZISZYŃSKI,  1018  r. 

Wyprawa  ta  była  znowu  wojną  ślązką.  Henryk  ruszył  na^ 
Głogów,  ale  nic  tu  nie  wskórał.  Bolesław  czekał  na  Niemców  we 
Wrocławiu,  ale  nie  mogąc  się  ich  doczekać,  ruszył  za  nimi.  Wten-' 
czas  Niemcy  zmienili  kierunek  i  poszli  pod  Niemcze,  lecz  tęga 
grodu  nie  zdobyli.  Henryk  wrócił  z  niczem  do  domu;  wracał  ko- 
łując przez  Czecłiy,  których  księcia  miał  na  swe  usługi.  Teraz  Bo- 
lesław gotował  się  do  najazdu  Niemiec. 

W  wojnie  tej  nie  było  żadnej  walnej  bitwy,  a  jednak  Hen- 
ryk wracał  z  niej  pokonany,  zgnębiony  najzupełniej,  ze  zniszczo- 
nem  wojskiem.  Nie  był  ze  wszystkiem  pewny  swoich  żołnierzy, 
słysząc,  jak  w  obozie  śpiewają  pieśni  o  Bolesławie.  Książę  zaś 
polski  prowadził  wojnę  w  świetny  sposób.  Obrał  sobie  wojnę 
t.  zw.  podjazdową,  która  polega  na  tem,  żeby  wojsku  nieprzyja- 
cielskiemu nie  dawać  sposobności  do  walnej  rozprawy,  ale  je  nę- 
kać nieustannie  we  dnie  i  w  nocy  drobnemi  oddziałami,  tu  ży- 
wność zabierając,  tam  nocleg  psując,  ówdzie  wpędzając  na  bagna. 
Niemcy  w  obcym  kraju  szli  całą  gromadą,  którą  trudno  było  wy- 
żywić; Bolesław  podzielił  swoich  na  kilkanaście  hufców,  z  którycli 
każdy  z  innej  strony  zaczepiał,  a  że  żaden  nie  był  liczny,  łatwo 
im  było  schować  się,  uciec  przed  pościgiem  i  znowu  wracać^ 
Nieraz  Niemcy  przez  dłuższy  czas  nawet  nie  widzieli  polskiego 
wojska,  ale  blizkość  jego  ciągle  czuli,  bo  im  się  dawało  we  znaki 
Klęski  zadać  Polakom  nie  mogli;  w  najlepszym  razie  mogli  roz- 
proszyć i  pokonać  jeden  taki  lotny  oddział.  Dopiero  gdzieś  dalej, 
w  Wielkopolsce,  byłby  Bolesław  przyjął  walną  bitwę;  ale  podja- 
zdową wojną  osięgnął,  że  Henryk  do  Wielkopolski  nie  doszedł| 
i  ze  Ślązka  wrócił. 

Gdy  teraz  Bolesław  sam  się  gotował  do  najazdu  Niemiec/ 
poprosił  cesarz  o  pokój.  Zawarto  go  roku  1018  w  Budziszynie, 
w  Łużycach.  Zdobycze  polskiego  oręża  zostawały  przy  Polsce. 
Niemcy  były  pokonane,  niezawisłość  Polsce  zapewniona;  połącze- 
niu jednak  wszystkich  zachodnich  Słowian  w  jedno  państwo  prze-j 
szkodzili  Przemyślidzi.  Wpływ  Polski  miał  się  za  to  rozszerzyć 
daleko  na  wschód. 


ZDOBYCIE   KIJOWA.  83 


ZDOBYCIE  KIJOWA,  1018  r. 

Załatwiwszy  się  z  Henrykiem  II,  zwrócił  się  Bolesław  zaraz 
przeciw  Jarosławowi.  Podczas  ostatniej  wojny  niemieckiej  chciał 
się  z  nim  pogodzić,  a  gdy  z  początkiem  r.  1017  umarła  Emnilda, 
prosił  Jarosława  o  rękę  jego  siostry,  Predsławy.  Odmówiono  mu; 
popamiętał  mu  to  upokorzenie  Bolesław.  Skoro  Jarosław  zgody 
nie  chciał,  postanowił  książę  polski  przywrócić  Świętopełka  na  tron 
kijowski  i  wojnę  wypowiedział.  Nad  rzeką  Bugiem  odniósł  walne 
zwycięstwo,  poczem  w  szybkim  pochodzie  podszedł  pod  Kijów 
i  zdobył  stolicę  Rusi.  Jest  podanie,  że  wjeżdżając  do  miasta  ciął 
mieczem  w  bramę  zwaną  ,; Złotą";  miecz  się  nieco  przy  tem  wy- 
szczerbił, stąd  „Szczerbcem"  zwany.  Przechodził  potem  na  nastę- 
pców Bolesława,  jako  pamiątkowe  dziedzictwo.  Jarosław  uciekł  na 
północ  do  Nowogrodu  zaraz  po  bitwie  nad  Bugiem.  W  Kijowie 
wracał  do  władzy  zięć  Bolesława,  Świętopełk. 

Silne  ramię  wielkiego  monarchy  sięgało  od  Łaby  po  Dniepr. 
Samo    piastowskie   państwo  odznaczało   się  rozległością:   Wielko- 
polska, Kujawy,  Łuźyce,  Milsko,  Ślązk,  Wiślanie,  Krakowskie,  Mo- 
rawy i  teraz  po  ruskich  wyprawach  odzyskane  Czerwieńskie  grody, 
należały  bezpośrednio  pod  władzę  Bolesława.  Prócz  tego  miał  kraje 
podległe  z  książętami  od  siebie  zależnymi,  swymi  hołdownikami : 
\  Pomorze,  Słowaczyzna  i  Wielkie  księstwo  Kijowskie.  Nadto  można 
i  marchię  miśnijską  uważać   za  kraj   podległy  raczej   Bolesławowi, 
niż  niemieckiemu  królowi.   Skromnie  księciem  tylko  tytułował  się 
Bolesław,  ale  rozporządzał   potęgą   większą    od  niejednego    króla. 
Z  Kijowa   wyprawił   ten    „książę"    dwa   poselstwa  na  dwie 
świata  strony,  do  obydwóch  cesarzy:  do  rzymskiego  cesarza  Hen- 
ryka II  w  Niemczech,  swego  wroga  i  do  Konstantynopola,  do  ce- 
1  sarza  bizantyńskiego,  Bazylego  II,  którego  uznawali  ruscy  waregscy 
i  książęta.    Ogłaszał  jednemu  i  drugiemu,  że  jest  ich  potężnym  są- 
I  siadem,  którego  lepiej  przyjacielem  mieć,  niż  wrogiem;  o  przyjaźń 
prosił,  w  razie  nieprzyjaźni  groził.  Czuł  się  królem.  Co  przed  ośm- 
nastu  laty  w  Gnieźnie   było  postanowione,   czego   szesnastoletnią 
i  wytrwałą  walką  bronił,  to  teraz  obronione  zbliżało  się  do  spełnienia. 


84  ROZTROPNOŚĆ   BOLESŁAWA  W. 


KORON ACYA,  1024  r. 

Potęga  nie  zaślepiała  jednak  roztropności  Bolesławowej.  Lii- 
tycy  i  Przemyśl  idzi  gotowi  byli  zawsze  rzucić  się  na  Piastów,  ma- 
dziarscy Arpadowie  pragnęli  rozszerzyć  swe  panowanie  aż  po  Kar- 
paty, pogańscy  Prusacy  wzdychali  do  łupów,  a  Rurykowicze  byli 
niepewni;  do  okoła  czekano  tylko  sposobności,  żeby  się  dać  we 
znaki  rozszerzonemu  przez  Bolesława  państwu.  Starał  się  w  Rzymie 
o  koronę,  ale  cesarz  kazał  czychać  w  drodze  na  jego  posłów  i  brał 
ich  do  niewoli,  w  samym  zaś  Rzymie  przeszkadzał  mu  na  pa- 
pieskim dworze.  A  papiestwo  upadło  bardzo  po  Sylwestrze  II; 
następowali  po  sobie  papieże  bez  większego  znaczenia  i  do  tego 
nieszczególnie  zapisani  w  historyi  kościelnej,  którzy  utrzymywali 
się  tylko  przez  poparcie  cesarza  i  byli  od  niego  zupełnie  zawiśli. 
Koronować  się  na  króla  miał  Bolesław  prawo  od  roku  1000,  ale 
nie  czynił  tego,  wiedząc,  że  Henryk  II  zerwałby  się  zaraz  do  nowej 
wojny,  w  której  łatwo  mu  było  o  sprzymierzeńców.  Wychodził 
Bolesław  dotychczas  z  tych  wojen  zwycięsko,  ale  pamiętał,  że  losy 
wojen  bywają  zmienne  i  lepiej,  gdy  się  można  obejść  bez  próbo- 
wania tej  zmienności.  Nie  chciał  też  zatrudniać  państwa  wojnami 
bez  końca.  Było  ich  już  dosyć!  Trzeba  było  zająć  się  sprawami 
wewnętrznemi,  ulepszaniem  organizacyi  państwowej  w  kraju,  wpro- 
wadzaniem coraz  większego  ładu  i  porządku.  To  jest  głównym 
monarchy  obowiązkiem,  a  ciągłe  wojny  odrywały  go  od  tego. 
Gorąco  tedy  pragnął  już  pokoju;  wszak  był  zwycięscą  i  wiedzieli 
już  wrogowie,  jaka  moc  jego  oręża! 

Toteż  roztropny  Bolesław  odłożył  jeszcze  koronacyę.  A  gdy 
Jarosław  z  Nowogrodu  wrócił  do  Kijowa,  Świętopełka  znowu  wy- 
gnał i  ten  w  ucieczce  gdzieś  zginął,  pozostawił  Bolesław  Jarosława 
na  Kijowskiem  księstwie,  poprzestając  na  tem,  że  ten  uznał  jego 
zwierzchność  i  że  grody  Czerwieńskie  przy  Polsce  pozostały. 

Roztropność  Bolesława  znać  też  w  nowem  małżeństwie  za- 
wartem  po  śmierci  Emnildy.  Poślubił  Odę,  siostrę  swego  zięcia 
Hermana,  żeby  utrzymać  jak  najściślejszy  związek  z  Miśnią.  Było 
to  podczas  układów  pokojowych  z  Henrykiem  II  w  Budziszynie. 
Po  narzeczoną  posłał  swojego  najmłodszego  syna,  owego  Ottona^ 
którego  trzymał  do  chrztu  cesarz  Otto  III  w  Gnieźnie.  W  cztery 
dni   po  zawarciu  pokoju,   3.  lutego  1018,  przybyła  Oda   na  gród 


KORONACYA.  85 

łużycki  do  Zyczyna,  o  dwie  mile  na  zachód  od  Budziszyna  i  tam 
się  ślub  odbył.  Było  to  jakby  ostrzeżenie  Henryka  II,  że  Miśnia 
raczej  polską  jest,  niż  niemiecką,  a  margraf  polskim  sojusznikiem 
Z  tej  czwartej  żony  miał  Bolesław  córkę  Matyldę,  swe  ósme  z  kolei 
dziecię;  wyszła  potem  za  księcia  szwabskiego.  Przeznaczony  do 
rządów  syn  Mieszko  był  już  sam  ojcem  czworga  dzieci,  dwóch 
synów  i  dwóch  córek. 

W  r.  1024  umarł  główny  wróg  Polski,  Henryk  II,  nie  zo- 
stawiając potomka.  Zanimby  niemieccy  książęta  poszukali  sobie 
nowej  królewskiej  dynastyi,  skorzystał  Bolesław  ze  sposobnej  chwili, 
zebrał  biskupów  polskich,  a  odbywszy  z  nimi  naradę,  dał  się  ko- 
ronować arcybiskupowi  gnieźnieńskiemu.  Widocznie  miał  z  Rzymu 
dawno  już  pozwolenie  i  wiedział,  że  papież  nic  niema  przeciw 
koronacyi,  a  tylko  nie  chce  wszczynać  o  Polskę  sporu  z  Hen- 
rykiem II.  Jakoż  rzeczywiście  nigdy  żaden  papież  tej  koronacyi 
nie  zganił  i  królewskiego  tytułu  nie  przeczył.  Dziełu  Mieszka  I  i  Bo- 
lesława Chrobrego  trzeba  było  koniecznie  korony.  Ta  p o  1  s k a  ko- 
rona stała  się  widomym  znakiem  jedności  narodowej  i  niepodle- 
głości państwowej,  równości  zupełnej  z  Niemcami.  Odtąd  nie  mo- 
gło już  być  Europy  bez  polskiej  korony,  odtąd  wszelki  zamach 
na  niepodległość  Polski  był  już  nietylko  rabunkiem,  ale  też  świę- 
tokradztwem popełnionem  na  całem  chrześcijaństwie. 

Szczęście  to  wielkie,  że  się  Bolesław  wówczas  koronował. 
Chociaż  miał  dopiero  lat  58,  ale  życie  sterane  tylu  wyprawami 
i  trudami  wojennymi,  nie  mogło  już  mieć  sił  na  długo.  Nie  minął 
rok  od  tej  wiekopomnej  koronacyi,  a  Bolesław  życie  zakończył, 
przekazując  straż  swego  dzieła  synowi.  Mieszkowi  II. 

Kronikarz  polski  owych  czasów  podaje,  że  ludność  polska 
przez  cały  rok  była  w  żałobie  po  swym  wielkim  królu.  Ile  zdziałał 
w  polityce  i  orężem,  widzieliśmy;  ale  słynął  niemniej  z  dzieł 
pokoju,  dbając,  żeby  Polska  dogoniła  Niemcy  w  cywilizacyi,  a  prze- 
dewszystkiem  słynął  ze  sprawiedliwości. 

Niemcy  chwalili  go  w  pieśniach,  Rusini  nazwali  Chrobrym, 
tj.  mężnym,  dzielnym.  My  zwijmy  go  Wielkim.  Tak  go  też  nazy- 
wają najstarsze  polskie  roczniki  historyczne,  jak  np.  Rocznik  ka- 
pitulny krakowski.  Najstarszy  ruski  historyk.  Nestor,  mnich  z  Ławry 
Peczerskiej  pod  Kijowem,  również  zowie  go  Wielkim. 


86  DZIECI    BOLESŁAWA  w. 

Monarcha  ten  przeniósł  stolicę  państwa  z  Poznania  do  Kra- 
kowa; nie  da  się  jednak  oznaczyć  dokładnie  roku,  kiedy  to  uczynił. 

Umarł  17  czerwca  1025  r.;  pochowany  w  katedrze  poznań- 
skiej obok  swego  ojca,  Mieszka  I. 

Z  czterech  żon  miał  Bolesław  Wielki  ośmioro  dzieci,  trzech 
synów  i  pięć  córek.  Pierwsze  dwa  małżeństwa,  służące  tylko  do 
politycznych  celów  Mieszka  I.,  były  krótkotrwałe.  Sam  .Bolesław 
nie  zrywał  już  samowolnie  węzłów  ślubnych  i  żył  z  trzecią  żona 
Emnildą  aż  do  jej  zgonu  w  r.  1017.  Pani  ta  słynęła  z  dobroci 
i  umiała  łagodzić  srogie  nieraz  porywy  męża  na  sądach,  przy 
wymierzaniu  sprawiedliwości.  Ukochana  przez  małżonka  miała  też 
wpływ  na  niego,  a  władzy  swej  używała  na  korzyść  ubogich 
i  słabszych.  Zrodzona  z  pierwszej  margrabianki  miśnijskiej  córka 
była  za  księciem  pomorskim.  Syn  węgierskiej  księżniczki,  Bezprym, 
przeznaczony  został  do  stanu  duchownego  i  gdy  miał  lat  14,  wy- 
słany do  Włoch  do  Św.  Romualda  na  naukę.  Nie  upodobał  sobie 
jednak  w  duchownym  stanie  i  wrócił  potem  do  Polski.  Z  Emnildy 
jedna  córka  była  ksienią  w  klasztorze,  a  druga  wyszła  za  Her- 
mana miśnijskiego  a  trzecia  za  Świętopełka.  Syn  z  tego  małżeń- 
stwa, Mieszko,  przeznaczony  był  do  korony,  a  na  opiece  jego  był  mło- 
dszy odeń  Otto.  Z  czwartego  wreszcie  małżeństwa  z  drugą  miśnij- 
ską  margrabianką,  Odą,  córka  Matylda  wyszła  potem  w  r.  1035  za 
księcia  szwabskiego  Ottona  z  Szweinfurtu.  Wszyscy  trzej  synowie 
przeżyli  ojca;  z  córek  zaś  jedna  tylko  najmłodsza  Matylda. 


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^.^^^^^^^^^^t^^^ 


^/'f}j;f7\i    vT^*       *^T^       •'Tn*       •'^       ^^       3^Ts^       •f^i       •''fN*       •^^       •'Tn*       *'T\»       t/^       "-^       «--i^#       ł-^       •'•T^       *^^N»       »^Tn»       •f^       *T^       *^T^^^^^o!S 


ROZDZIAŁ  IV. 
UPADEK  I  ODNOWIENIE  PAŃSTWA. 

MIESZKO  II,  1025-1034  r. 

Syn  i  następca  Bolesława  Wielkiego,  Mieszko  Il-gi,  rozpoczął 
rządy  od  uroczystej  koronacyi,  czem  oburzył  na  siebie  Niem- 
ców. Królem  niemieckim  został  Konrad  II.,  rozpoczynający 
dynastyę  Salicką.  Na  razie  nie  mógł  być  niebezpiecznym,  bo  sam 
musiał  się  starać  o  uznanie  wszystkicłi  ludów  niemieckich;  nastę- 
pnie wyprawił  się  do  Włoch  w  r.  1026  po  koronę  cesarską,  a  po 
powrocie  tłumił  groźny  bunt  Ernesta,  księcia  Szwabii.  Aż  do  roku 
1028  był  cesarz  skrępowany;  należało  ten  czas  wyzyskać  i  zręczną 
polityką  zapobiedz  niebezpieczeństwu.  Mieszko  był  dzielnym  żoł- 
nierzem, dobrym  wodzem,  ale  brakło  mu  przezorności  i  ostro- 
żności. Nie  przewidywał  niebezpieczeństwa,  mniemał,  że  skoro 
ojciec  jego  Niemców  pokonał,  będzie  już  spokój;  nie  przypuszczał, 
ażeby  mógł  zagrażać  szybki  upadek  państwu  tak  wielkiemu  i  po- 
tężnemu, jakiem  było  rzeczywiście  królestwo  polskie,  gdy  obej- 
mował rządy. 

Na  samym  wstępie  napotkał  na  trudność  podobną,  jak  jego 
wielki  ojciec.  Dwaj  bracia  królewscy,  starszy  przyrodni  Bezprym,, 
z  Włoch  wróciwszy,  i  młodszy  rodzony,  Otto,  zażądali  dzielnic  dla 
siebie,  ażeby  w  nich  panowali  pod  zwierzchnictwem  Mieszka.  Nie 
chciał  król  rozdrabniać  państwa  i  dzielnic  odmówił;  bracia  zbiegli 
na  Ruś.  I  Mieszko  II.  miał  dwóch  synów:  starszego  Bolesława  i  młod- 
szego Kazimierza.  Ażeby  w  przyszłości  nie  powtórzyły  się  żąda- 
nia dzielnic,  żeby  z  tem  skończyć  raz  na  zawsze,  oddał  król  zaraz 
w  drugim  roku  swych  rządów  młodszego  syna  do  klasztoru.  Miał 
Kazimierz  dopiero  lat  dziesięć,  młodszy  o  cztery  lata,  niż  Bezprym, 
gdy  go   do   Św.    Romualda   wyprawiono;   ale   w  owych    czasach 


88  PRZYŁĄCZENIE   MAZOWSZA. 


I 


nie  było  to  rzadkością,  że  rodzice  przeznaczając  dziecko  do  stanu 
duchownego,  oddawali  je  zaraz  do  klasztoru;  tam  się  wychowy- 
wał i  bywał  wyświęcany  w  młodym  bardzo  wieku;  czasem  15-to 
letnich  wyświęcano  po  zakonach,  jeżeli  przez  rodziców  byli  ofia- 
rowani na  zakonników.  Nie  dawał  też  już  Mieszko  Il-gi  syna  za 
granicę,  gdzie  nie  mógłby  dopilnować,  czy  się  rzeczywiście  wy- 
święci, ale  dał  go  do  jednego  z  polskich  klasztorów  i  odrazu  urzą- 
dził t.  zw.  „oblacyę",  tj.  uroczyste  ofiarowanie  chłopięcia  do  stanu 
duchownego,  które  obowiązywało,  jako  ślub.  Kazimierz  został  też 
Benedyktynem. 

Mieszko  II.  był  uczony;  znał  język  łaciński,  rozczytywał  się 
w  księgach  i  nie  były  mu  obce  ówczesne  stosunki  polityczne 
i  umysłowe  w  Europie.  Na  przewodnika  narodu  miał  zdolności 
wiele.  Prowadził  dalej  dzieło  łączenia  polskich  ludów  i  on  doko- 
nał tego  ostatecznie,  przyłączywszy  do  piastowskiego  państwa  zie- 
mię Mazowszan,  która  dotychczas  sama  się  osobno  rządziła.  On 
pierwszy  z  Piastów  przekroczył  Wisłę  w  jej  średnim  biegu,  a  dbając 
o  potrzeby  cywilizacyjne  nowego  swego  ludu,  założył  dla  Mazow- 
szan osobne  biskupstwo  w  Płocku,  na  prawym  brzegu  Wisły. 
Z  poprzednich  założonych  biskupstw  nie  utrzymało  się  Kołobrze- 
skie na  Pomorzu.  Król  założył  w  Kruświcy  nowe  biskupstwo, 
(przeniesione  później  około  roku  1124  do  Włocławka)  na  lewym 
brzegu  Wisły,  o  kilka  zaledwie  mil  od  Gniezna  i  blizko  Płocka. 
Nie  było  ono  potrzebne  ani  dla  Polan,  ani  dla  Mazowszan.  Dye- 
cezya  kruświcka  obejmowała  też  tylko  mały  kawałek  Kujaw,  ale 
ale  za  to  rozciągała  się  na  północ,  na  Pomorze,  aż  do  morza 
Bałtyckiego. 

Król  Mieszko  obdarzony  wielkiemi  zaletami  i  osobiście 
dzielny,  umiejący  odnosić  świetne  zwycięstwa,  za  mało  jednak 
politykował  i  naraził  się  przez  to  na  wojnę  z  wszystkimi  nieprzy- 
jaciółmi naraz. 

Najpierwszy  wypowiedział  Polsce  wojnę  król  węgierski  Stefan, 
choć  w  nim  samym  płynęła  krew  piastowska  po  kądzieli,  bo  był 
synem  Adelajdy  Białej  Knegini,  siostry  Mieszka  I.  Dzielnice  wę- 
gierskie łączył  w  swem  ręku,  pokonawszy  w  roku  1003  Gyulę 
Juliusza  młodszego,  a  w  pięć  lat  później  Achtuna.  Próbował  też 
Słowaczyznę  zagarnąć,  zrazu  napróżno,  ale  w  r.  1026  pokusił  się 
o  nią  na  nowo  i  tym  razem  ją  zajął.  Jednocześnie  poczęły  zagra- 


STRATA  SZEŚCIU  ZIEM.  89 

ać  dwa  inne  najazdy:  niemiecki  i  ruski.  Ażeby  nie  być  otoczo- 
lym  z  trzech  stron,  zrzekł  się  Mieszko  w  r.  1027  Słowaczyzny  na 
zecz  madziarskich  Arpadów  w  zamian  za  sojusz  z  nimi  przeciw 
Conradowi  II.  Niestety,  Mieszko  II.  spóźnił  się  z  wojną  niemiecką, 
abrał  się  do  niej  dopiero  w  następnym  roku  1028,  kiedy  Konrad 
1-gi  niczem  już  nie  był  krępowany  i  własne  panowanie  tak  miał 
itwierdzone,  że  nawet  syn  jego  był  już  koronowany  na  króla 
liemieckiego.  Konrad  miał  zaś  przeciw  Polsce  dwa  przymierza: 
zeskie  z  Przemyślidami,  gotowymi  zawsze  przeciw  Piastom  do 
)0ju  i  z  Danią.  Owa  Sygryda  Storrada,  córka  Mieszka  I.,  opusz- 
zona  przez  męża  Sweina,  wróciła  do  brata,  Bolesława  Wielkiego 

przebywała  w  Polsce,  aż  w  r.  1015,  po  śmierci  jej  męża,  przybył 
)0  nią  syn  Knud  czyli  Kanut,  władca  Danii,  Norwegii  i  Anglii, 
cioteczny  ten  brat  Mieszka  II.  bawił   w  r.  1026   w  Rzymie  wraz 

Konradem  II.  i  może  już  tam  stanęło  między  nimi  przymierze, 
(anut  na  nowo  rozpoczął  dawne  duńskie  wyprawy  na  południowe 
(wybrzeża  Bałtyku;  pobierał  daniny  od  Słowian  nad  dolną  Łabą, 
)drą  i  Wisłą,  od  Pomorzan  i  dalej  na  wschodzie  od   Prusaków, 

Mieszko  II.  nie  mógł  okazać  tam  z  bronią  w  ręku  polskiego 
opływu,  zaskoczony  równocześnie  z  kilku  stron. 

Mieszko  wyprawił  się  do  Niemiec;  napadłszy  w  r.  1028  na 
:raje  za  Łabą,  zniszczył  ziemie  saskie  i  doczekał  się  w  tym  roku 
akiego  tryumfu  nad  cesarzem,  jakiego  ani  Bolesław  Wielki  nigdy 
lie  święcił;  uprowadził  wtenczas  do  Polski  dziesięć  tysięcy  jeńców. 
Ddwet  niemiecki  w  r.  1029  nie  udał  się;  nie  powiodła  się  również 
liemiecka  wyprawa  na  Węgry  w  r.  1030,  a  Mieszko  uderzył  na- 
<'et  powtórnie  na  Niemcy  i  znowu  był  zwycięzcą;  ale  inni  wro- 
gowie Polski  zaczęli  już  otaczać  ją  coraz  ciaśniejszym  pierścieniem. 
)tefan  węgierski  był  niepewnym  sojusznikiem;  zabrawszy  już  Sło- 
^'aczyznę,  chciał  skorzystać  z  kłopotów  Mieszka  i  zagarnąć  jeszcze 
vAorawy.  I  Przemyślidzi  mieli  do  tego  ochotę,  a  prawo  większe 
)d  Arpadów.  Książę  Oldrzych  wyprawił  przeciw  Madziarom  swego 
yna,  Brzetysława,  który  z  posiłkami  Konrada  II-go  pokonał  ich 

Morawy  w  roku  1029  do  Czech  przyłączył.  W  dwa  lata  potem 
awarł  Stefan  pokój  z  Przemyślidami  i  z  cesarzem,  a  Mieszko  po- 
ostał  bez  jakiegokolwiek  sojuszu.  W  przeciągu  kilku  miesięcy 
padał  cios  po  ciosie.  W  nieszczęsnym  tym  roku  1031  zagarnął 
:esarz  Łużyce  i  Milsko,  Kanut  podbił  Pomorze,  a  Jarosław  kijów- 


90  UPADEK   PAŃSTWA. 

ski  zabrał  na  nowo  Grody  Czerwieńskie;  przy  Jarosławie  zaś  zna 
dował  się  królewicz  Bezprym,  żądający  dzielnicy  dla  siebie  i  brr 
Ottona;  cesarz  Konrad  popierał  ich  uroszczenia.  Zrzekł  się  wi{ 
Mieszko  Łuźyc  i  Milska,  byle  cesarz  nie  pomagał  braciom  rokc 
szanom.  Konrad  przyjął  zrzeczenie,  a  swoją  drogą  wspierał  da^ 
Bezpryma  i  Ottona.  Bezprym  zagarnął  Wielkopolskę  ^)  i  zasiai 
na  tronie;  ale  nie  długo  używał  władzy,  zabity  przez  niewiad( 
mego  sprawcę.  Mieszko  starał  się  pod  ten  czas  wzniecić  wielk 
powstanie  Słowian  połabskich  przeciw  Niemcom.  Po  raz  pierwsi 
pobratymcy  ci  nie  zżymali  się  przed  sojuszem  z  Polakami,  ale  p( 
wstanie  ich  stłumiono  niemal  w  samym  zarodku.  Nie  było  ji 
dla  Mieszka  rady,  jak  upokorzyć  się  przed  cesarzem  i  przyjj 
jego  warunki.  » Zapomniawszy  o  koronie  i  całej  ozdobie  królem; 
skiej"  złożył  hołd  w  Merseburgu  i  musiał  poprzestać  na  trzecia 
tylko  części  państwa.  Cesarz  podzielił  Polskę  na  trzy  części;  jedr 
dostał  Mieszko,  drugą  brat  jego  Otton,  a  gdy  na  trzecią  nie  stal 
już  Bezpryma,  znalazł  Konrad  Il-gi  innego  kandydata.  Przebyw, 
w  Niemczech  Dytryk,  syn  -Mieszka,  wnuk  Mieszka  I-go  i  trzecii 
jego  żony  Ody,  macochy  Bolesława  Wielkiego;  ten  teraz  otrzym 
w  Polsce  księstwo  udzielne.  Stało  się  to  w  r.  1032.  Uspokoił  s 
na  chwilę  kraj,  odeszli  nieprzyjaciele,  a  Mieszko  po  cichu  zbier 
swych  przyjaciół.  Po  śmierci  Ottona  w  r.  1033  śmiałym  zamachei 
zajął  niespodzianie  dzielnicę  Dytryka,  a  jego  wypędził.  Połącz; 
w  jednym  ręku  państwo,  choć  uszczuplone;  zrywał  się  na  now 
do  odwetu,  ale  zabity  przez  własnego  giermka,  zakończył  życ 
dnia  10  maja  1034  r.,  pozostawiając  tron  starszemu  synowi  B( 
lesławowi. 

Dwa  lata  rządów  tego  Bolesława  wystarczyły,  żeby  pogrąż} 
państwo  w  ostateczny  zamęt.  Co  z  nim  samym  się  stało,  nie  wiem; 
jedna  tylko  kronika  o  nim  wspomina,  a  i  ta  zbywa  rzecz  krótk( 
Panowanie  to  większem  było  nieszczęściem,  niż  wszystkie  klęsl 
za  Mieszka  II.  Jedynym  jego  dobrym  czynem  było,  że  się  na  sć 
mym  wstępie  koronował.  Rządził  jednak  srogo  i  zostawił  po  sobi 


^)  Ziemie  Polan  nazywano  po  łacinie  starą  Polską,  a  zajęte  dopiero  późni 
przez  Piastów  ziemie  Wiślan  i  Lachów  Polską  młodszą,  po  łacinie:  /*< 
lonia  Maior  i  Minor;  łacińskie  te  wyrazy  znaczą  jednak  dosłownie  takź< 
„większy"  i  „mniejszy",  i  tak  utarły  się  nazwy:  Wielkopolska,  Małoj^"'-!' 


ORGANIZACYA   RODOWA.  91 

^mutną  pamięć,  jakby  jaki  zbrodniarz.  Ale  co  takiego  mianowicie 
urobił,  nie  wiemy.  Została  nam  tylko  małomówna  wiadomość,  że 
,źle  skończył"  i  że  go  kronikarze  za  karę  nie  wliczają  do  pocztu 
<siążąt  i  królów  polskich.  Rzeczywiście  opuszczano  go,  tak,  że 
lawet  pamięć  o  nim  zaginęła,  aż  dopiero  za  naszych  dni  się  spo- 
strzeżono. 

Po  nim  nastąpił  zupełny  upadek  państwa  i  to  tak  nagle,  że 
:hyba  on  sam  swemi  rządami,  błędną  polityką,  już  go  przygoto- 
>vał.  Upadło,  runęło  nagle  tak  potężne  niedawno  państwo  piastow- 
skie, a  społeczeństwo  przeszło  przez  pierwsze  gwałtowne  wstrzą- 
;nienie.  Następny  monarcha,  Kazimierz  Odnowiciel,  musiał  napra- 
.vdę  wszystko  „odnawiać".  Zanim  do  tego  przejdziemy,  zasta- 
nówmy się  nad  ówczesnym  stanem  społeczeństwa  i  stosunkiem 
ego  do  państwa. 

3RGANIZACYA  RODOWA. 

Przez  zetknięcie  się  z  obcymi  narodami  i  ustawiczne  wojny 
:mieniły  się  i  stosunki  społeczne  i  warunki  osadnictwa.  Z  każdej 
i)c^yprawy  wojennej  przywodzono  do  kraju  jeńca,  czasem  tysiącami, 
t-udność  kraju  była  stronami  już  wtedy  mieszana;  obok  swoich 
fuieszkali  też  cudzoziemcy.  Byli  jeńcy  z  pobratymczego  ludu  po- 
^norskiego,  byli^  polabscy,  czescy,  ruscy,  niemieccy  i  pruscy.  Nazwy 
[icznych  wsi  polskich  wskazują  do  dziś  dnia,  że  powstały  z  ta- 
jciego  osadnictwa,  np.  Pomorzany,  Czechy,  Prusy  itp. 

Rodzima  ludność,  rodowici  Lachowie,  Wiślanie,  Mazowszanie 
Polanie,  używali  wszyscy  bez  wyjątku  i  zupełnej  wolności  oso- 
!)istej  i  dziedzicznej  własności  rodowej.  Ród,  zająwszy  pewną  okolicę, 
fiżywał  jej  do  celów  gospodarczych  według  własnego  uznania; 
feielono  się  pracą,  jeden  był  bartnikiem,  drugi  rybakiem,  trzeci 
olnikiem.  Póki  ich  było  kilku,  kilkunastu,  można  było  prowadzić 
•ałe  gospodarstwo  na  spółkę  i  mieszkać  w  jednym  domu.  Gdy 
ednak  ród  składał  się  już  ze  zbyt  wielu  rodzin,  gdy  zbytnia  ilość 
)sób  nie  ułatwiała,  lecz  utrudniała  gospodarstwo,  trzeba  było  ziemię 
jlzielić.  Pierwszy  taki  podział  rodowej  własności  odbywał  się  przez 
osowanie,  stąd  nazwa  otrzymanego  działu  ,;źreb"  czyli  los.  Mogło 
;)yć  na  jednym  źrebię  i  kilku  właścicieli:  jeden  miał  prawo  pod- 
)ierania  pszczół  leśnych,  drugi  prawo  łowu,  trzeci  rybołóstwa; 
;nógł  być   na  tym  samym  źrebię   rolnik  i  myśliwy.   To  wszystko 


92  ORGANIZACYA   RODOWA. 


I 


zależało  od  okoliczności,  od  wielkości  zajętej  ziemi,  od  jej  rodzaji 
i  od  ilości  głów,  które  ta  ziemia  miała  wyżywić.  Najbliżsi  krewi* 
np.  rodzeni  bracia  mogli  gospodarować  wspólnie,  lub  też  podzieli 
się  ojcowizną.  Władza  państwowa,  książęca,  nie  mieszała  się  wcal 
w  te  sprawy  wolnych  osadników;  załatwiali  to  oni  sami  miedź, 
sobą  i  nic  nie  tamowało  powstawania  własności  indywidualne 
tj.  osobistej,  bez  spółki  z  krewnymi.  Ta  jednak  nowa  własnoś 
osobista  mogła  się  w  następnem  już  pokoleniu  zamienić  znów 
na  rodową,  jeżeli  bracia,  stryjowie  i  synowcowie  życzyli  sobie  po 
zostać  we  spółce  rodowej.  Zastrzeżone  jednak  było,  że  zręb  ni 
może  przejść  w  ręce  obcego,  tj.  nie  należącego  do  tego  sći 
mego  rodu.  Jeżeli  ktoś  nie  zostawił  męskiego  potomstwa,  zrel 
jego  stawał  się  na  nowo  wspólną  własnością  rodu  i  wyznaczan 
go  na  nowo  jakiej  rodzinie  z  tego  rodu.  Niewiasty  nie  miały  cal 
kiem  prawo  dziedziczenia.  Darować  lub  sprzedać  zręb  wolno  był' 
tylko  swojemu,  tj.  komuś  z  tego  samego  rodu,  obcemu  za 
tylko  za  zezwoleniem  rodu;  inaczej  najdalszy  nawet  krewniak  mic- 
prawo  go  odebrać,  lub  gdy  sprzedany  był,  odkupić  od  noweg 
nabywcy  za  tę  samą  cenę,  a  ten  tracił  włożony  w  gospodarstw 
pieniądz  i  pracę.  Przepis  ten  obowiązywał  w  Polsce  jeszcze  w  na 
stępnym,  Jagiellońskim  okresie.  Śladem  rodowego  zamieszkania  s 
nazwy  naszych  wsi  na  ,,ice'',  np.  » Krzeszowice";  nazwa  ta  oznacżi 
że  tam  pierwotnie  mieszkali  i  gospodarowali  na  wspólnej  rodowe 
własności  potomkowie  Krzeszą.  Osady  zaś  powstałe  przez  oddzit 
lenie  się  czyjeś  od  rodowej  wspólności  oznaczano  końcówkan: 
na  ów,  In,  Ina,  yn,  yna.  Np.  Jeżeli  jakiś  Spych  miał  własnoś 
sam  dla  siebie,  mówiono:  Spychów;  jeżeli  potomstwo  jakiego 
innego  Spycha  gospodarowało  wspólnie,  tak,  że  nikt  z  nich  ni 
posiadał  własności  oddzielonej,  mówiono:  Spychowice.  A  więc 
Bierzanów,  Zabierzów,  były  własnością  Bierzana,  Zabierza  i  tylk 
jego  synów.  Gdyby  do  tej  ziemi  mieli  prawa  także  ich  bracia  i  ic 
potomstwo,  a  więc  wszyscy  krewni  stryjeczni,  osady  te  zwałybi 
się  Bierzanowice,  Zabierzowice.  Wspólna  własność  rodowa  je. 
o  wiele  starsza  od  indywidualnej  tj.  osobistej.  Najstarsze  wię 
nasze  wsie  są  te,  których  nazwy  kończą  się  na  ,,ice'\ 

Rozrodzony  ród  zakładał  nowe  osady  w  sąsiedztwie  piei 
wotiiej,  miał  ich  kilka,  czasem  kilkanaście,  koło  siebie.  Każd 
osada  miała  swojego  starostę;  z  razu  wiekiem  najstarszego,  poter 


SŁUŻBA  KSIĄŻĘCA.  93 

rozmaicie,  kogo  sobie  życzono.  W  to  się  książęca  władza  również 
lie  wdawała.  Starostowie  wszystkicłi  osad  stanowili  razem  star- 
szyznę rodu  i  scłiodzili  się  na  narady  i  na  sądy,  gdy  wybucłiły 
pory  pomiędzy  członkami  rodu.  Ponad  tą  radą  starszyzny  żadnej 
[nnej  władzy  wówczas  nie  było,  tylko  sam  książę. 
,  Odkąd  powstało  państwo  tj.  państwowy  związek,  przybył 
nowy  sposób  utrzymania  się  poza  gospodarstwem,  a  mianowicie: 
płuźba  książęca.  Wiele  osób,  które  obecnością  swą  w  domu  przy- 
czyniałoby się  tylko  do  zubożenia  zbyt  już  rozrodzonego  rodu, 
miało  o  wiele  lepsze  widoki,  gdy  rzuciwszy  rodową  osadę,  oddali 
swe  usługi  księciu.  Książę  Polan  wyrósł  na  króla  Polski;  monarcha 
potrzebował  coraz  więcej  żołnierzy  i  witał  chętnie  każdego,  kto 
chciał  wstąpić  do  jego  drużyny  wojennej.  Nikogo  nie  zmuszała 
ale  bo  też  nie  brakło  ochotników.  Do  walki  z  nieprzyjacielem  obo- 
jwiązani  byli  wszyscy  mężczyźni  tam  tylko,  gdzie  wróg  ziemię  na- 
jechał; ale  bo  też  wtenczas  i  bez  książęcego  rozkazu  bronić  się 
musieli!  Każdy  mieszkaniec  musiał  się  wprawdzie  przyczyniać  do 
ponoszenia  wydatków  państwa,  ale  obowiązek  ten  polegał  tylko 
na  pewnej  nieznacznej  daninie  w  naturze. 

Dzieliło  się  tedy  ówczesne  społeczeństwo  na  dwa  stany  według 
zajęć:  na  wojowników  i  gospodarzy.  Rodowici  Polacy  byli  tylko 
;albo  wojownikami  w  drużycie  książęcej,  albo  gospodarzami  naj- 
rozmaitszych zawodów,  od  myśli wstwa  aż  do  rolnictwa.  Wszyscy 
zupełnie  wolni  i  sobie  w  obec  prawa  równi,  bez  względu  na  ma- 
jątkowe różnice. 

NAROCZNICY. 

Jeniec  wojenny  stawał  się  niewolnikiem  królewskim,  a  więc, 
jakbyśmy  dziś  to  nazwali,  własnością  państwową.  W  późniejszych 
czasach  był  jeniec  własnością  tego,  kto  go  pojmał.  Za  Piastów 
nie  było  jeszcze  jeńców  prywatnych.  Wojownik  nie  mógł  zabrać 
zresztą  jeńca  do  swego  domu,  dla  tej  przyczyny,  że  własnego 
osobnego  domu  wówczas  nie  posiadał,  lecz  żył  gromadnie,  obo- 
zowo,  na  służbie  królewskiej,  siadając  do  wspólnych  stołów  za- 
stawianych na  koszt  monarchy  w  grodach.  Ażeby  państwo  miało 
korzyść  z  jeńców,  osiedlano  ich  po  całym  kraju  drobnemi  oddzia- 
łami, tak,  że  zazwyczaj  dziesięciu  liczono  na  jedną  osadę,  pozo- 
stawiając ich  pod  zwierzchnictwem  dziesiętników  i  setników.  Nie- 


94  NAROCZNICY. 

wolnicy  ci  musieli  pracować  w  najrozmaitszy  sposób.  Każda  os! 
miała  swoje  zajęcie  przymusowe,  czyli  swój  nar  ok;  stąd  też  zwj 
ieh  narocznikami.  Byli  to:  rybacy,  lagiewnicy,  miedarze^ 
niarze,  koniuchy,  świniarze,  szewcy,  kucharze,  piekarze,  skotm 
bartnicy,  kołodzieje,  rataje,  cieśle,  korabnicy,  myśliwi,  szczytnicv, 
grotnicy  itd.  Każda  osada  miała  dostarczyć  przepisanej  ilości  swycl 
wyrobów  na  najbliższy  gród,  skąd  znowu  inna  służba  rozwoziła 
te  rzeczy  na  miejce  wskazane,  gdzie  na  którym  grodzie  czego 
brakowało.  Do  wielkicłi  obozów  w  Wielkopolsce  trzeba  było  ciągle 
dowozić  ze  wszystkicli  stron  nie  tylko  miód  i  rybę  suszoną,  ale 
też  groty,  koła,  łagwie  i  obówie.  Była  od  tego  osobna  służba  na- 
rokowa,  to  znaczy  komornicy,  używani  do  posyłek.  Oni  też  bywali 
posyłani,  gdy  trzeba  było  pozwać  kogo  przed  sąd  książęcy;  toteż 
do  naszych  czasów  nazywa  się  komornikami  wykonawców  są- 
dowych (egzekutorów).  Lagiewnicy  wyrabiali  łagwie,  tj.  naczynia 
drewniane,  statki  domowe  potrzebne  do  gospodarstwa.  Koniucłiy 
czyli  koniarze  dozorowali  stadnin  książęcych,  skotnicy  bydła.  Ku- 
charze jeździli  na  każdą  wyprawę  wojenną,  do  nich  należało  nie 
tylko  samo  gotowanie  strawy,  ale  też  zabijanie  bydła  i  ptactwa 
na  rzeź  przeznaczonego.  Korabnicy  wyrabiali  łodzie,  korabiami 
pierwotnie  zwane.  Grotnicy  zajęci  byli  wyrobem  grotów  do  włóczni; 
szczytnicy  szczytów.  Rataje  byli  rolnikami;  tych  z  początku  było 
niewielu,  później  coraz  więcej,  gdy  książęta  sami  zaczęli  zapro- 
wadzać gospodarstwa  rolne  na  potrzeby  grodów.  Winiarze  potrzebni 
byli  duchowieństwu,  które  potrzebowało  wina  do  mszy  św.  Winne 
grona  często  nie  dojrzewały,  a  smak  tego  polskiego  wina  przy- 
jemny nie  był;  ale  w  owych  czasach  na  Węgrzech  jeszcze  wina 
nie  uprawiano,  a  trudno  je  było  z  Włoch  lub  południowej  Francy! 
sprowadzać,  na  smaku  zaś  nie  zależało,  byle  tylko  było  czyste  do 
celów  kościelnych.  Wielka  ilość  tych  osad  narokowych  rozwinęła 
się  we  wsie  i  do  dziś  dnia  dużo  wsi  polskich  ma  nazwę  od  pier- 
wotnych naroczników.  Rzemiosł  i  zajęć  rozmaitych  trzeba  b\lo 
pierwszych  osadników,  jeńców  wojennych,  dopiero  uczyć,  a  nie 
wszystkiego  mogli  ich  nauczyć  właśni  księcia  poddani.  W  każdej 
okolicy  był  cieśla  i  łagiewnik,  ale  nie  wszędzie  zalazł  się  w  owych 
czasach  korabnik,  grotnik,  a  nawet  kołodziej;  winiarza  zaś  w  całej 
Polsce  pierwotnie  nie  było  i  być  nie  mogło.  Nauczyciele  tedy 
i  pierwsi  dozorcy  naroczników  pochodzili  z  zagranicy,  byli  cud/o- 


URZĄDZENIA  WOJSKOWE.  Q5 

emcami,  których  książę  umyślnie  do  tego  celu  sprowadzał  i  uważał 
h  za  swoich  gości;  tak  ich  zwano  urzędowo,  nawet  w  doku- 
mentach. Takiemu  ,; gościowi"  wydzielił  książę  kawał  ziemi  na 
Tzymanie  przy  narocznikach;  czasem  kazał  mu  zamieszkać  w  osa- 
Izie  polskiej,  ażeby  i  wolna  rodzima  ludność  od  niego  korzystała. 
laki  jest  u  nas  początek  ludności  niewolnej,  czyli  przypisanej  do 
lemi.  Narocznicy  dostawali  bowiem  kawał  ziemi  na  swe  utrzy- 
manie i  zależało  to  od  ich  woli,  jak  się  wyżywią;  mogli  poprzestać 
a  zwierzynie  i  rybach,  a  mogli  też  ziemię  uprawiać,  jeżeli  umieli 
ichcieli,  ale  żadną  miarą  nie  wolno*im  było  tej  ziemi  samowolnie 
puścić.  Nie  była  też  ta  ziemia  ich  własnością  i  książę  miał  prawo 
debrać  im  ją  każdej  chwili  i  postąpić  z  nimi  według  swego 
znania;  byli  bowiem  niewolnikami,  pozbawieni  nietylko  mienia, 
'cz  nawet  osobistej  wolności.  Takie  było  wówczas  prawo  wojenne. 

■RZĄDZENIA  WOJSKOWE. 

Znikały  zwolna  dawne  brony  i  przesieki  pomiędzy  osadni- 
:wem  różnych  plemion.  Nie  było  już  obawy  o  wojnę  Kujawian 
Łęczycanami,  Ślęzan  z  Dobrzanami ;  wewnątrz  państwa  były  on9 
4ż  niepotrzebne,  przeto  król  rozpoczął  zaludniać  przesieki  sweui 
[sadnictwem.  Ale  na  granicach  państwa  były  przesieki  tem  wię- 
ksze, a  wzmacniano  je  coraz  bardziej.  Przesieka  śląska,  najważniej- 
jza  ze  wszystkich,  bo  tędy  była  Czechom  i  Niemcom  droga  do 
[^olski,  pozostała  długo  jeszcze  nietknięta.  Na  ziemi  należącej  do 
asiek,  przesiek  i  bron,  nie  było  osad  gospodarskich,  ani  też  go- 
Ipodarować  nie  było  sposobu.  Ludzie  tam  mieszkać  nie  chcieli, 
[ni  też  spokojnie  gospodarować  nie  mogli  dla  braku  bezpieczeń- 
Itwa,  gdy  ciągle  najazd  groził  od  sąsiada.  Były  tam  tylko  grody 
:  załogami,  ale  nie  było  stałego  osadnictwa.  Największa  brona,  na- 
3żąca  do  ludu  Lachów,  zajmowała  znaczną  przestrzeń  kraju  i  bar- 
zo  być  może,  że  z  tej  ich  brony  powstały  grody  czerwieńskie, 
^^żeli  brona  wypadła  na  kraj  lesisty,  zwalano  całe  lasy  na  milowej 
rzestrzeni  i  tak  powstał  wał  drzewny  obronny,  którego  przebyć 
ie  można  było  inaczej,  jak  przemocą.  W  niektórych  tylko  miej- 
cach  tej  zasieki,  gdzie  wiodły  drogi  nieliczne,  zostawiano  wolne 
liejsca,  zwane  przesiekami,  a  przy  każdej  z  nich  gród  dla  obrony. 
V  przesiece  nie  wolno  było  się  osiedlać;  wiodła  tam  gospodar- 
czo tylko  sama  załoga,  o  tyle,  o  ile  tego  było  potrzeba   dla   jej 


96  GRODY. 

wyżywienia.  Główne  grody  były  wewnątrz  kraju;  najstarsze  i  m. 
ważniejsze  Poznań,  Gniezno,  Giecz  i  Włodzisław  stanowiły  fur 
dament  piastowsl<iej  potęgi.  Tu  były  też  wiell<ie  stałe  obozy  ł<sić 
żęcej  drużyny.  Pod  Gieczem  przebywało  podczas  pol<oju  2.8Ci 
a  pod  Włodzisławiem  2.300  zbrojnycłi;  pod  Poznaniem  5.3Ci 
a  pod  Gnieznem  było  icłi  5500,  gotowycłi  zawsze  do  drogi  r 
l<siążęce  łiasło.  Te  liczby  tyczą  się  panowania  Bolesława  Wielkiegc 
później  rozłożono  te  drużyny  na  więcej  oddziałów,  gdy  przybył 
grodów,  a  największemi  załogami  zaopatrywano  graniczne.  Zdai 
się,  że  Mieszko  II.  zniósł  te  olbrzymie  na  owe  czasy  obozy,  a  op^ 
trzył  natomiast  lepiej  grody  wrocławski  i  krakowski,  tudzież  kilk 
mniejszych  od  południowo  zacłiodniej  granicy.  Nie  wszyscy  zbroji 
towarzysze  książęcy  byli  Polakami;  przybywało  dużo  cudzozien 
ców  zaciągnąć  się  pod  wojenne  znaki,  bo  wojna  bogaciła.  Sai 
Bolesław  Wielki  zachęcał  obcych  do  służby  u  siebie.  Bardzo  pc 
żądani  byli  owi  ;;goście",  zwłaszcza  zaś  z  Zachodu:  z  Niemie 
i  z  Danii,  gdzie  sztuka  wojenna  stała  wyżej ;  każdy  z  nich  pewn 
był  łaski  książęcej  i  zaszczytów,  toteż  garnęli  się  chętnie.  Książ 
starał  się  o  ich   utrzymanie  i  był  opiekunem   ich   rodzin. 

Dziesiętnicy  i  setnicy  byli  władzami  nad  narocznikami  i  po 
chodzili  z  drużyny  książęcej ;  niezdatny  do  boju  żołnierz  otrzymy 
wał  w  ten  sposób  utrzymanie.  Każda  wieś  narokowa  należała  d' 
pewnego  grodu,  a  na  grodzie  był  włodarz,  któremu  wszyscy  na 
rocznicy  podlegali ;  on  kierował  gospodarstwem  i  robotami  wszysl 
kich  tych  osad.  Jego  zaś  zwierzchnikiem  był  kasztelan,  dowódc 
grodu,  i  przedstawiciel  władzy  książęcej  w  całym  swym  okręgi 
zwanym  kasztelanią.  Ten  urząd  powierzano  już  tylko  komuś  zna 
czniejszemu  z  drużyny  książęcej,  bo  musiał  mieć  zdolności  woj 
skowe  w  wyższym  stopniu  i  wobec  księcia  wielką  miał  odpowie 
dzialność.  Kasztelanowie  byli  tylko  na  większych  grodach ;  n 
mniejszych  gródkach  byli  tylko  włodarze.  Nad  kasztelanami  b) 
wojewoda,  podległy  samemu  monarsze.  Takie  było  wojskow 
urządzenie  kraju  i  takie  tylko  władze  państwowe,  a  w  tej  orga 
nizacyi  brała  polska  rodzima  ludność  udział  o  tyle  tylko,  o  11 
sama  chciała. 

Nie  było  jeszcze  żadnych  urzędów  nad  wolną  rodzimą  lu 
dnością.  W  służbie  książęcej  dochodziło  się  do  urzędu  tylko  na* 
narocznikami,   do   władzy  tylko  w  obozie  i  na  wojnie.    Podcza 


UJAZDY.  97 

pokoju  odczuwali  władzę  państwową  tylko  obcy  niewolnicy,  i  ci 
narocznicy.  Ci  wtenczas  nie  należeli  jeszcze  do  społeczeństwa 
polskiego,  nie  pozostawali  w  żadnym  związku  ze  związkami  ro- 
dów, nie  mieli  nic  wspólnego  z  obywatelami  ziem  polskich.  Po- 
dlegali książęcym  urzędnikom:  włodarzom  i  kasztelanom,  a  pracą 
swą  przyczyniali  się  znacznie  do  ponoszenia  ciężarów  państwa. 

Osady  naroczników  można  było  zakładać  tylko  tam,  gdzie 
jeszcze  była  ziemia  niczyja,  gdzie  pomiędzy  osadami  polskiemi 
były  przestrzenie  niezajęte.  Trudniej  było  o  to  w  Wielkopolsce, 
gdzie  ludność  była  gęściejsza.  Toteż  nie  dało  się  założyć  osad 
narokowych  ani  pod  Włodzisławiem,  ani  pod  Gieczem,  choć  pod 
tymi  głównymi  grodami  bardzo  były  potrzebne. 

UJAZDY. 

Zależało  to  od  najrozmaitszych  okoliczności,  jak  daleko  jaki 
ród  zdążył  zająć  ziemię.  Jedni  mieli  koło  siebie  na  wszystkie  strony 
ziemię  obfitującą  we  wszystko,  równą,  dostępną,  a  sami  nieliczni, 
mogli  jej  mieć  dosyć  nie  tylko  dla  siebie,  ale  i  dla  późnych  jeszcze 
pokoleń,  podczas  gdy  inni,  rozrodzeni  licznie,  musieli  się  cisnąć 
i  ograniczać,  gdy  natrafili  z  jednej  strony  na  skały,  a  z  drugiej 
na  bagna;  wtenczas  trzeba  było  części  młodzieży  przesiedlać  się 
i  szukać  gdzie  ziemi  niczyjej,  o  którą  coraz  było  trudniej.  Czem 
liczniejszy  ród,  tem  ubożsi  jego  członkowie  i  nie  było  na  to  rady. 
Jeżeli  w  okolicy  blizko  siebie  siedziały  dwa  lub  trzy  rody,  ma- 
jące liczne  potomstwo,  to  osadnictwa  ich  musiały  się  niebawem 
ze  sobą  spotkać,  poczem  nastawały  nieraz  walki  o  granicę,  którą 
trzeba  było  koniecznie  oznaczyć.  Należało  to  do  starszyzny  oby- 
dwóch rodów,  a  gdy  się  pogodzić  nie  mogli,  do  księcia,  który 
był  nad  wszystkimi  panem.  Ale  potrzeba  wyznaczania  granic  stała 
się  tem  pilniejszą,  gdy  władza  państwowa,  książęca,  porozrzucała 
po  całym  kraju  owe  osady  naroczników.  Coraz  mniej  było  ro- 
dów, któreby  nie  miały  blizkich  sąsiadów,  jeżeli  nie  wolnych  ro- 
daków, to  cudzoziemskich  niewolników,  którzy  także  się  rozra- 
dzali  i  także  z  ziemi  żyć  musieli.  I  tak  nastała  w  całej  Polsce 
pilna  potrzeba  oznaczenia  granic  każdej  osady. 

Wtedy  przyjęła  się  zasada,  że  ziemia  niczyja  jest  ziemią  kró- 
lewską i  to  jest  początek  polskich  królewszczyzn,  t.  j.  dóbr  pań- 
stwowych. Zasada  ta  konieczną  była  dla  porządku.  Odtąd  bowiem 

7 


98  ZIEMIA   KRÓLEWSKA, 

nikt  już  nie  miał  prawa  tworzenia  nowych  osad,  tylko  sam  książę, 
czy  król,  gdy  był  koronowany.  Znaczyło  to,  że  ziemię  niczyją  uważa 
się  za  własność  państwa.  Było  to  zupełnie  to  samo,  jak  gdy  w  po- 
siadłościach rodu  źreb  jaki  stał  się  niczyim ;  władza  rodowa,  star- 
szyzna, nadawała  go,  komu  uznała  za  stosowne  i  potrzebne.  Mo- 
narcha był  starostą  nad  starostami,  starostą  najwyższym  ponad 
wszystkimi  rodami,  on  więc  w  imieniu  całego  państwa  nadawał 
ziemię  pustą,  która  była  zrębem  nie  jednego  rodu,  lecz  zrębem 
ogółu.  On  miał  zupełne  prawo  dać  ziemię  narocznikom  do  uży- 
wania, lub  gdy  chciał,  na  własność  komukolwiek.  Dlatego  to 
z  początku  tylko  on  sam  mógł  czynić  nadania  Kościołowi.  Do 
niego  trzeba  było  się  udać,  gdy  ktoś  chciał  przenieść  się  ze  swej 
okolicy  i  nową  osadę  założyć;  natenczas  on  nadawał  kawał  ziemi 
proszącemu,  ale  już  z  oznaczeniem  granic  nowej  posiadłości. 

Król  hojnym  był  szafarzem  i  ziemi  nie  skąpił.  Nigdy  niei 
zdarzyło  się,  żeby  monarcha  nadał  komu  tyle  tylko  ziemi,  ile  ten 
potrzebował  na  swoje  wyżywienie;  dawał  jej  —  powiedzieć 
można  —  na  wyrost,  nieraz  tyle,  że  z  tych  nadań  dziś  jeszcze' 
późni  potomkowie  mają  chleb,  a  niektórzy  i  bogactwa.  Ile  razy. 
bowiem  zgłosił  się  ktoś  po  ziemię,  zawsze  widziano  w  nim  za- 
łożyciela całego  rodu  w  przyszłości.  Bolesław  Wielki  i  Mieszko' 
II.  mogli  być  hojni  według  upodobania,  bo  ziemi  jeszcze  było 
sporo.  To  też  prawdziwie  szczęście  sprzyjało  tym,  którzy  za  tych 
czasów  popadli  w  biedę !  Biedak,  nie  mający  już  gdzie  orać 
u  swego  rodu,  mógł  był  wówczas  dostać  od  monarchy  ziemi  dla 
siebie  więcej,  niż  jej  miał  cały  ród,  z  którego  wyszedł  i  z  ubo- 
żuchnego stać  się  od  razu  panem.  Ale  do  tego  trzeba  było  śmia-, 
łości,  przedsiębiorczości,  żeby  pójść  śmiało  w  świat ;  a  trzeba  byłp 
wielkiej  pracowitości  i  przemyślności,  bo  król  ziemi  dał  sporo, 
ale  oczywiście  nieuprawionej,  bez  chaty  i  bez  drogi.  Bądź  pa- 
nem, ale  na  państwo  sobie  zapracuj  prawdziwie  w  pocie  czoła 
i  miej  odwagę  do  tej  pracy !  Niejeden  też  wielki  pan  zawdzięcza 
swoją  wielmożność  temu,  że  przodek  jego  miał  odwagę  pójść 
sam  w  nieznane  strony,  na  pustkowie,  na  którem  nie  miał  z  po- 
czątku i  zagadać  do  kogo. 

Nowy  przybysz  miał  całego  majątku  łuk  i  siekierę  do  ocio- 
sania z  grubsza  drzewa  na  chatę;  z  łaski  księcia  dostał  wołu, 
krowę,  barana  i  owcę  z  najbliższego  grodu.   Z  łuku  zabił  trochę 


DZIEDZICOWIE.  99 

zwierza,  pościągał  futra  i  sprzedawszy  je  przy  sposobności  kup- 
cowi, kupił  sobie  za  to  pług,  jeżeli  był  rolnikiem.  Las  czasem 
karczował,  a  czasem  „  podpalał.  Odarł  pień  drzewa  z  kory,  a  gdy 
schnąć  i  zamierać  poczynało,  podpalał!  Grunt  był  przepysznie 
użyźniony;  lepszego  nawozu  nikt  nie  wymyśli.  Na  nasze  czasy 
taki  nawóz  nawet  dla  największego  bogacza  byłby  chyba  za  ko- 
sztowny, wtenczas  zaś  nie  kosztował  nic,  bo  drzewo  nie  miało 
wartości.  Sporo  roboty  miał  potem  z  dobywaniem  pniaków  i  ko- 
rzeni, czyli  z  karczunkiem,  ale  też  za  to  miał  ziemię  własną.  Po- 
starał się  o  żonę,  a  brał  zwykle  od  naroczników  córkę,  bo  córce 
wolnych  obywateli  nie  wypadało  pójść  za  obcego  jakiegoś  przy- 
bysza; niewolnik  zaś  był  szczęśliwy,  gdy  córkę  jego  taki  świetny 
los  spotykał.  Śmiały,  niedbający  o  przesądy,  doczekał  się  nagrody 
w  synach,  a  i  na  wnuków  czekał  stosunkowo  niedługo,  boć  że- 
niono już  piętnastoletnich  chłopaków!  A  im  bardziej  przybywało 
męskich  ramion,  tem  prędzej  postępowało  zagospodarowanie  na- 
danego przez  księcia  obszaru.  Nieszczęśliwym  był  ten,  kto  miał 
same  córki;  one  nie  dziedziczyły.  Zięciowie  wzięli  wiano,  ale  ziemi 
po  teściu  brać  nie  mogli.  Taki  człowiek,  choćby  najwięcej  miał 
ziemi,  biedny  był,  bo  miał  jej  naprawdę  tyle  tylko,  ile  własnemi 
rękami  obrobił,  a  na  starość?  Zdarzało  się,  że  starcy  darowywali 
wielkie  posiadłości  i  szukali,  ktoby  je  darem  przyjął,  żeby  mieć 
na  starość  u  kogo  kąt  spokojny.  Wiemy  o  jednym  takim  na  Ślązku 
z  późniejszego  czasu;  nazywał  się  Kwiatek.  Ten  na  starość  pora- 
dził sobie  w  ten  sposób,  że  poprosił  księcia,  żeby  mu  wolno  było 
zakonników  sprowadzić  i  podarować  im  rozległe  swe  majętności, 
tak  rozległe,  żeby  dziś  starczyły  na  wielkopańską  fortunę.  A  ten 
Kwiatek  nie  miałby  gdzie  starej  głowy  przytulić,  gdyby  się  nie 
byli  znaleźli  księża,  którzy  ziemię  od  niego  za  darmo  wzięli.  Miał 
prawo  darować,  bo  to  nie  od  rodu  były  ziemie,  nie  ojcowizna, 
ale  książęce  nadanie,  a  do  tego  krewniacy  prawa  nie  mieli,  tylko 
svnowie.  Dopiero  ich  potomstwo  pomiędzy  sobą,  nowy  ród  sta- 
)wiąc,  nabywało  też  praw  rodowych  do  majątku  wspólnego 
dziada.  Od  „dziada"  nazywają  się:  dziedzina,  dziedzictwo  i  dzie- 
dzicowie,  t.  j.  potomkowie  siedzący  na  dziadowskim  majątku. 

Przewidując,  że  nowy  przybysz  stanie  się  założycielem  rodu, 
przewidywano  też,  że  z  czasem  może  się  u  jego  potomków  wy- 
darzyć to  samo,  co  jego  wygnało  z  rodowej  osady,  z  dziedzictwa, 


100  GRANICE. 

W  którem  nie  było  się  już  czem  dzielić,  a  rozszerzać  nie  było  się 
gdzie,  bo  do  okoła  wszędzie  już  były  granice  innych  osad.  Na 
przeludnienie  król  rady  nie  miał;  na  to  jedyną  radą  lepsze  gospo- 
darstwo i  nowe  sposoby  zarobku.  Ale  była  rada  na  to  przynaj- 
mniej, żeby  nie  było  walk  o  granice,  którym  trzeba  było  zapo- 
biegać z  całej  siły,  bo  inaczej  byłaby  w  kraju  wojna  wszystkich 
przeciw  wszystkim.  Wyznaczano  tedy  nowemu  przybyszowi  od 
razu  granice,  jak  daleko  wolno  będzie  rządzić  się  jemu  i  jego 
dziedzicom.  Granice  były  za  pierwszych  Piastów  rozległe;  piechotą 
nie  obszedłby  ich  rychło,  objeżdżało  się  je  konno  i  stąd  nazywano 
oznaczony  granicami  obszar  ujazdem.  Każda  nowa  osada  miała 
więc  swój  ujazd,  bo  gdy  się  to  okazało  praktycznem,  przyjęło  się 
w  całym  kraju  rozgraniczenie  i  starszych  osad.  Można  przypuścić, 
że  w  połowie  XI-go  wieku  wszędzie  już  ujazdy  były  oznaczone. 
Dokonywano  tego  uroczyście,  wobec  świadków,  całej  starszyzny 
i  książęcego  dostojnika,  najbliższego  kasztelana.  Czasem  sam  książę 
był  obecny  ze  swym  dworem;  czekano  nieraz  umyślnie  na  doko- 
nanie ,; ujazdu",  aż  podróżujący  ciągle  monarcha  przybędzie  w  te 
strony.  Granice  oznaczano  kopcami  lub  słupami  ze  znakiem.  Wiel- 
kość ujazdów  była  najrozmaitsza,  stosownie  do  okoliczności,  które 
nie  zawsze  zależały  od  ludzkiej  woli.  Osadnicy  jednego  ujazdu 
byli  zawsze  jednego  rodu,  chyba  że  wyjątkowo  przyjęli  między 
siebie  jakiego  książęcego  ,; gościa",  który  oczywiście  nie  nabierał 
przez  to  między  nimi  praw  rodowych.  Tego  samego  rodu  bywało 
prawie  zawsze  kilka,  a  czasem  cała  gromada  sąsiednich  ujazdów, 
ale  nakoniec  musiała  przyjść  gdzieś  granica  z  ujazdem  innego  rodu. 

OPOLA. 

Gromada  ujazdów  sąsiednich  nazywała  się  opolem.  Opole 
mogło  się  składać  z  osad  jednego  rodu,  ale  mogło  też  mieścić 
w  sobie  osady  czyli  ujazdy,  t.  j.  odgraniczone  osady  dwu  lub 
więcej  rodów;  nie  zawsze  bowiem  starczyło  osad  krewniaków  na 
wytworzenie  z  nich  opola.  Opole  nie  należy  do  rodowej  organi- 
zacyi,  nie  jest  urządzeniem  rodowem,  ale  tylko  sąsiedztwem  i  rze- 
czywiście tak;  je  też  po  łacinie  zwano:  vidnia;  nie  oznacza  wła- 
sności rodowej,  ale  tylko  miejsce,  przestrzeń,  obszar  ziemi,  czyli 
z  łacińska  terytoryum;  jest"  tedy  urządzeniem  tery  tory  al  nem.  Or- 
ganizacyi  rodowej  potrzeba  było  królowi  do  utrzymania  porządku 


OPOLA.  101 

W  kraju.  Władza  monarsza  zorganizowała  ludność  niewolną  w  dzie- 
siątki, seciny,  włodarstwa  i  kasztelanie,  a  ludność  wolną  w  ujazdy 
i  opola.  Ujazd  łączono  jeszcze  z  organizacyą  rodową,  ale  przy 
opolu  już  o  to  nie  dbano.  Opole  jest  zawiązkiem  polskiej  admi- 
nistracyi,  a  zobaczymy  w  dalszym  ciągu  opowiadania,  jak  się  ta 
administracya  rozwinęła.  Za  Mieszka  II-go  i  długo  jeszcze  potem 
nie  było  innej  administracyi,  jak  tylko  opolami. 

Do  czego  władzy  państwowej  potrzebne  były  opola,  jakie 
ich  obowiązki  względem  państwa,  a  więc  względem  królewskiej 
osoby,  drużyny  wojennej  i  grodów?  Powiedziano  już,  że  każdy 
Polak  musiał  się  jakimś  nieznacznym  atrybutem"  przyczyniać  do 
utrzymania  państwa,  jak  tego  zresztą  sama  słuszność  wymagała 
i  gdy  nie  chciał  chadzać  ciągle  z  drużyną  na  wojny,  płacił  po- 
datek z  tego,  co  sam  miał.  Podatki  były  przeróżne.  Myśliwy  mu- 
siał dać  co  roku  trochę  skórek  wiewiórczych  i  kunich,  najdroż- 
szych wówczas,  najlepiej  płaconych  przez  zagranicznych  kupców; 
bartnik  dawał  kruszę  miodu,  rybak  dostarczał  suszonej  ryby,  rol- 
nik dawał  trochę  ziarna,  od  pługa  miarkę  pszenicy  i  owsa;  ten 
podatek  nazywał  się  osep.  Podatki  wybierali  komornicy;  czyż 
mieli  chodzić  od  chaty  do  chaty  i  każdą  kruszę  miodu,  każdy 
kosz  ryb  odnosić  z  osobna  do  najbliższego  grodu?  Czyż  władza 
państwowa  miała  oznaczać,  ile  każdy  ojciec  rodziny  ma  dać  skó- 
rek kunich?  Uciążliwa,  nieznośna,  kosztowna  administracya  pań- 
stwowa, ta  administracya  dzisiejsza,  o  którą  na  każdym  kroku  po- 
tknąć się  trzeba,  to  dopiero  późnych  wieków  niepotrzebny  fran- 
cuski wynalazek.  U  nas  władza  państwowa  nie  kontrolowała  nigdy 
każdego  z  osobna,  nie  wtrącała  się  do  życia  ludzkiego  aż  tak, 
żeby  zaglądać  obywatelowi  do  garnka,  na  co  go  stać  jeść,  jakie 
ma  dochody  i  wydatki.  Król  ówczesny  nie  kontrolował  w  niczem 
rodów;  same  się  rządziły.  Było  wyznaczone,  ile  ma  być  podatku 
z  całego  opola,  a  ile  kto  ma  do  opola  znieść,  to  już  było  rzeczą 
rady  starostów,  z  których  każdy  odpowiadał  za  swój  ujazd.  Sami 
między  sobą  podatek  rozdzielali,  a  jak  rozdzielić,  wiedzieli  sami 
najlepiej.  I  to  była  pierwsza  z  opola  korzyść  dla  władzy  królew- 
skiej, a  dla  ludności  wygoda. 

Drugiem  zadaniem  opola  była  pomoc  w  sądownictwie.  Król 
sądził  tylko  na  żądanie,  gdy  się  kto  wprost  do  niego  zgłosił  po 
sprawiedliwość;  nie  było  to  trudne  wobec  tego,  że  jeździł  ze  swym 


102  PRAWO   ZEMSTY. 


I 


dworem  ciągle  po  kraju.  Urzędników  osobnych  do  ścigania  prze- 
stępców jeszcze  nie  było.  W  jakiem  opolu  popełniono  zbrodnię, 
to  było  wiadome  i  całe  opole  za  to  odpowiadało,  póki  nie  mo- 
gli wskazać  ujazdu  czy  rodu,  z  którego  zbrodniarz  pochodzi.  Było 
już  rzeczą  rodu  wyśledzić  i  wydać  winowajcę,  bo  inaczej  człon- 
kowie jego,  czyli  » stryj cy"  ponosili  odpowiedzialność  wszyscy  za 
jednego.  Sądownictwo  należało  przedewszystkiem  do  rady  sta- 
rostów; od  ich  wyroku  można  było  odwołać  się  do  sądu  kró- 
lewskiego. W  razie  zabójstwa  przysługiwało  rodom  tak  zwane 
prawo  zemsty,  znane  w  całej  Słowiańszczyźnie,  u  południowych 
słowiańskich  narodów  nazywane  krwiną,  bo  opierało  się  na  za- 
sadzie: krew  za  krew,  śmierć  za  śmierć.  Stryjcy  zabitego  mieli 
prawo  zabić  kogokolwiek  z  tego  rodu,  z  którego  pochodził  za- 
bójca. Miało  to  na  celu,  żeby  tamci  we  własnym  interesie  zbro- 
dniarza wydali  w  ręce  sprawiedliwości.  Prawo  to  prowadziło  łatwo 
do  nadużyć  i  z  jednego  zabójstwa  wynikało  nieraz  kilka  przez  to, 
że  ludzie  sobie  sami  wymierzali  sprawiedliwość.  Chrześcijaństwu 
było  to  przeciwne,  to  też  Kościół  dążył  do  wyplenienia  tego  zwy- 
czaju. Już  za  pierwszych  chrześcijańskich  Piastów  osiągnięto  tyle, 
że  wyszło  z  użycia  żądanie  śmierci  za  śmierć,  a  zabójca  mógł 
swą  winę  okupić,  składając  karę  pieniężną,  t.  zw.  głowszczyznę, 
okup  za  głowę  zabitego.  Była  to  kara  bardzo  dotkliwa,  bo  o  pie- 
niądze było  niezmiernie  trudno  i  głowszczyzna  narażała  na  straty 
o  dużo  większe,  aniżeli  ubytek  jednej  pary  rąk  w  gospodarstwie 
i  majątku  rodowym.  Zapłacić  zaś  trzeba  było,  tego  pilnowała  wła- 
dza państwowa,  bo  głowszczyzna  była  jedynym  sposobem  odwró- 
cenia całego  szeregu  zabójstw  i  ciągłego  niepokoju  w  ujeździe, 
a  nawet  w  sąsiednich  opolach.  Zdarzyło  się  raz,  że  gdy  dwóch 
starostów  rodowych,  imieniem  Krępisz  i  Sęk,  pobiło  się  tak,  że 
jeden  legł  zaraz  na  placu,  a  drugi  wkrótce  z  ran  umarł,  opusto- 
szała skutkiem  tego  cała  osada.  Wet  za  wet,  śmierć  za  śmierć,  tak 
się  nawzajem  ścigali,  że  nikt  nie  był  ani  dnia  pewnym  życia,  aż 
wreszcie  i  ci  i  tamci  woleli  opuścić  swój  ujazd  i  wyprowadzić 
się  każde  w  inną  stronę,  .na  nowe  siedziby.  Prawo  zemsty,  odzie- 
dziczone po  pogańskich  przodkach,  było  tedy  bardzo  obosieczne 
i  dla  ogółu  niebezpieczne;  dlatego  też  władza  królewska  dążyła 
do  tego,  żeby  te  sprawy  odjąć  rodom,  a  zachować  wyłącznie  są- 
downictwu swemu.  Pierwszym  do  tego  krokiemi   było  przeniesie- 


SAMORZĄD    I   ABSOLUTYZM.  103 

nie  pierwszej  odpowiedzialności  i  obowiązku  dostarczenia  pierw- 
szego śladu  z  rodu  na  opole.  Rada  opolna  była  odpowiedzialna 
przed  królem  za  wykrycie  zbrodniarza,  a  tej  radzie  można  było 
zaufać,  bo  się  składała  ze  starostów  pochodzących  z  różnych  ro- 
dów. Wkrótce  też  opola  same  zaprowadziły  nowy  obowiązek,  t.  zw. 
ślad,  t.  j.  obowiązek  śledzenia  zbrodniarzy;  jak  to  urządzali,  to  już 
było  rzeczą  każdego  opola  z  osobna.  Jeżeli  zabójcy  nie  wykryto, 
płaciło  całe  opole  głowszczyznę,  a  nadto  królowi  karę  za  naru- 
szenie publicznego  porządku. 

Trzeciem  ważnem  zadaniem  opola  było  dawanie  świadectwa 
w  sporach  granicznych.  Wszystkie  te  sprawy  winno  było  opole; 
załatwić,  o  ile  możności  samo  bez  udziału  władzy  królewskiej 
dopiero  gdy  opole  z  zadania  swego  nie  mogło  lub  nie  chciało 
wywiązać  się  należycie,  wkraczała  władza  królewska,  występował 
król,  jako  najwyższy  sędzia  nad  wszystkimi. 


SAMORZĄD  I  ABSOLUTYZM. 

Ludność  rodzima  rządziła  się  sama,  czyli  miała  zupełny  samo- 
rząd, tak,  że  nawet  opolem  sami  zarządzali.  Obok  tego  samorządu 
jest  jednak  władza  książęca,  później  królewska,  świeża,  niedawna, 
której  praw  nikt  nawet  nie  próbował  określić,  której  jednak 
wszystko  ulegało  bez  najmniejszych  zastrzeżeń,  raz,  że  ta  władza 
była  potrzebna  i  dobroczynna,  powtóre,  że  rozporządzała  taką  siłą 
zbrojną,  że  już  to  samo  nadawało  jej  niesłychaną  przewagę  nad 
całem  społeczeńswem  i  nawet  nie  można  przypuścić,  żeby  ktoś 
mógł  był  nie  posłuchać  królewskiego  rozkazu.  Całe  prawo  zwy- 
czajowe, cały  ten  samorząd,  wszystkie  te  urządzenia  społeczne 
miały  o  tyle  znaczenie,  o  ile  się  król  na  nie  zgodził,  póki  czego  zmie- 
nić nie  zapragnął.  Wobec  księcia  i  króla  nikt  nie  miał  żadnych  praw, 
bo  wola  jego  była  ponad  wszelkie  prawo  wyższa.  Pierwsi  monar- 
chowie szanowali  jednak  prawo  zwyczajowe,  nie  krępowali  w  ni- 
czem  społecznego  rozwoju  i  tem  się  też  tłumaczy,  że  absolutyzm 
t.  j.  nieograniczona  ich  władza  znalazła  uznanie  i  posłuch,  stała 
się  prawną.  I  tak  stały  obok  siebie  dwie  zasady,  wręcz  sobie  prze- 
ciwne: samorząd  i  absolutyzm,  dwa  rodzaje  prawa.  Samorząd 
wyszedł  ze  społeczeństwa,  zaś  nieograniczona  władza  monarchy 
była  społeczeńswu  narzucona  przez  szczęśliwą  i  bardzo  zasłużoną 


104  GOŚCIE. 

dynastyę.  Na  razie  władza  monarsza  zatrzymała  się  niejako  u  opola; 
ale  rozwój  stosunków  musiał  prowadzić  tę  władzę  dalej,  do  we- 
wnętrznych spraw  opola.  Wcześniej  czy  później  musiała  władza 
państwowa  zorganizować  się  dokładniej,  bo  przybyć  musiało  spraw 
i  interesów, -które  państwa  dotyczyły.  Za  Mieszka  I,  za  Bolesława 
Wielkiego  i  Mieszka  II.  społeczeństwo  nie  przeszkadza  rozwojowi 
organizacyi  państwa,  ale  też  mu  nie  pomaga  i  nie  wpływa  bezpo- 
średnio na  sprawy  państwowe;  zachowuje  się  wobec  państwa 
biernie,  pozostawiając  tę  dziedzinę  samym  tylko  Piastom.  To  też 
nie  ze  społeczeństwa  wyszło  Piastowskie  państwo,  lecz  urosło  tylko 
przez  orężną  Piastów  przewagę. 

.GOŚCIE". 

Obok  ludności  rodzimej,  wolnej,  były  trzy  warstwy  ludności 
obcej,  a  z  tych  jedna  niewolna.  Prócz  pojmania  jeńcem  na  wojnie 
było  jeszcze  drogie  źródło  niewoli,  a  mianowicie  kupno.  W  Europie 
ówczesnej  kwitnął  bowiem  handel  ludźmi,  prowadzony  na  wielką 
skalę  przez  Żydów.  Niedaleka  Praga  była  jednym  z  ważniejszych' 
targów  na  ludzi.  Kościół  potępiał  to,  ale  władze  książęce  patrzały 
przez  szpary.  Toteż  kościół  musiał  się  w  północnej  Europie  ogra- 
niczać niemal  tylko  do  wykupywania  niewolników,  o  ile  go  było 
na  to  stać.  U  nas  niewolnika  kupowano,  ale  nie  sprzedawano. 
W  tym  razie  kupował  tylko  sam  monarcha,  bo  niemal  tylko  na 
dworze  królewskim  była  potrzebna  do  tego  gotówka.  Kupował  król 
niewolnika  chętnie,  zwłaszcza  wyćwiczonego  w  rzemiośle,  lub 
wogóle  umiejącego  coś  takiego,  czego  w  Polsce  nie  umiano.  Tak 
n.  p.  na  służbie  Bolesława  Wielkiego  było  kikuset  łowców  cudzo- 
ziemców, umiejących  polować  na  zwierzynę  i  ptactwo  sposobami 
u  nas  jeszcze  nieznanymi;  musieli  więc  być  i  cudzoziemcy  kucharze, 
umiejący  tę  zwierzynę  przyrządzać.  Przodownicy  i  nauczyciele  na- 
roczników  nie  wszyscy  byli  wolnymi;  znaczna  ich  część,  to  zakupieni 
niewolnicy.    I  oni   także  byli  ,; gośćmi"  wśród   rodzimej  ludności. 

Toteż  wśród  ugości"  t.  j.  obcych  przez  monarchę  do  kraju 
sprowadzonych  i  będących  na  jego  służbie  znajdujemy  trzy  warstwy: 
niewolnych,  wolnych  gospodarzy  i  żołnierzy.  Za  Bolesława  Wiel- 
kiego sprowadzano  dwa  razy  „rycerzy"  z  zagranicy,  a  przedtem 
i  potem  taki  „gość"  zawsze  był  pożądany  królowi.  Znający  nowe, 
ulepszone  sposoby  wojowania  górował  nad  polską  drużyną,  a  ksią- 


ŻYDZI.  105 

jęca  łaska  mogła  mu  powierzyć  najwyższe  dostojeństwa.  I  tak  wśród 
i  gości"  mamy  wszystkich,  od  kasztelana  aż  do  niewolnika.  I  rycerz 
am  mógł  być  i  bywał  niewolnikiem;  każdy  niemiecki  rycerz  poj- 
nany  na  wojnie  szedł  do  niewoli.  Był  zwyczaj,  że  wybitniejszych 
wojowników,  zwanych  na  Zachodzie  ;, rycerzami"  wymieniano  sobie 
lawzajem  i  wykupywano.  Jeżeli  zaś  w  niewoli  pozostał,  szedł  do 
[siąźęcej  drużyny  i  robił  z  musu  to  samo,  co  tamci  dobrowolnie, 
eżeli  się  przywiązał  do  nowego  pana,  stawał  się  łatwo  z  niewol- 
lika  ,; gościem";  chyba,  że  mu  nie  ufano,  natenczas  pozostawał 
iia  zawsze  w  niewoli,  ale  nie  strugał  łagwi,  ani  nie  pasał  koni, 
lylko  na  dworze  pilnował  zbrojowni  i  uczył  młodzież  władać  bronią, 
ego  niewola  ciężką  nie  była,  a  przy  blizkości  pańskiego  oblicza 
ciągłej  sposobności  do  pańskiej  łaski  kończyła  się  chyba  zawsze 
V  drugiem  pokoleniu.  Zdarzało  się,  że  książę  osadził  niewolnymi 
jycerzami  całe  podgrodzie,  t.  j.  miejsce  tuż  za  bramami  i  wałami 
'^rodu;  ale  nie  znamy  ani  jednego  wypadku,  żeby  taka  niewolna 
■ycerska  osada  długo  trwała! 

I^YDZI. 

!  Handlujący  niewolnikami  Żydzi  byli  i  w  Polsce;  byli  już  za 
;Vlieszka  I,  a  z  pewnością  i  przedtem,  chociaż  bardzo  niewielu. 
I^ierwsi  Żydzi  przybyli  do  nas  ze  wschodu,  od  strony  Dniepru. 
Jciekając  z  Palestyny  po  zupełnem  rozproszeniu  przez  Rzymian, 
przybyli  też  nad  morze  Czarne,  a  z  jego  wybrzeży  dalej  na  północ, 
nad  Dniepr,  na  stare  odwieczne  szlaki  handlowe,  toteż  handlowi 
;u  się  oddali.  Przed  różnemi  nawałami  dzikich  wojennych  ludów 
Jciekali  dalej  na  zachód  i  tak  przybyli  do  Polski  i  tu  się  osiedlili, 
ako  pośrednicy  handlowi  pomiędzy  miejscową  ludnością  a  bo- 
gatymi kupcami,  przybywającymi  tu  w  interesach  z  Zachodu,  między 
<tórymi  również  Żydów  nie  brakowało.  Ci  jednak  dojeżdżali  tylko, 
ile  się  u  nas  jeszcze  nie  osiedlali.  Od  tych  zachodnich  Żydów, 
napędzających  się  do  nas  aż  z  Hiszpanii  za  handlem,  nauczyli  się 
nasi  pierwsi  Żydzi  handlu  żywym  towarem.  Nieliczni  i  żyjący  ro- 
dzinami z  osobna,  a  raczej  wędrujący  z  niemi  w  ustawicznych 
podróżach  za  interesami,  nie  stanowili  jeszcze  żadnej  warstwy 
wśród  ludności  krajowej.  Jako  kupcy,  chętnie  byli  widziani;  żyli 
spokojnie  i  umieli  się  przydać  tak  królowi,  jak  prostaczkowi.  Nie 
było  też  pomiędzy  nimi  żadnej  rasowej  łączności  i  związków.  To 


106  CUDZOZIEMSKIE   DUCHOWIEŃSTWO. 

są  rzeczy  o  wiele  późniejsze.  Z  Żydami  dalej  czy  bliżej  na  2, 
chodzie,  nawet  w  najbliższych  Niemczech,  nie  utrzymywali  żadnyi 
związków.  Ponieważ  nie  znano  u  nas  całkiem  handlu  i  wszysn 
kupcy  cudzoziemcami  byli,  więc  nie  dziwił  też  nikogo  kupiec  ii 
dowski.  Każdy  kupiec  pozostawał  pod  ochroną  gościnności,  któil 
od  opola  do  opola  każdemu  użyczano;  tak  kazało  prawo  zw| 
czajowe;  inaczej  nie  byłoby  całkiem  handlu.  I  Żyd  więc  poz' 
stawał  pod  opieką  tego  prawa,  a  było  ono  święte. 

CUDZOZIEMSKIE  DUCHOWIEŃSTWO. 

Była  jeszcze  jedna  cudzoziemszczyzna,  ta,  której  cywilizac^j 
zawdzięczamy:  duchowieństwo.  Rzecz  prosta,  że  w  każdym  nov: 
nawróconym  narodzie  są  z  początku  tylko  cudzoziemscy  księz 
Mieliśmy  kilku  księży  czeskich;  kapelan  Dąbrówki,  potem  wieli 
apostoł  narodów,  św.  Wojciech,  brat  jego  Radzym,  może  jeszcj 
kilku.  Ci  byli  tak,  jak  swoi,  a  po  krótkim  czasie  zupełnie  swe' 
Ale  Czechy  nie  mogły  dostarczyć  nam  więcej  duchowieństwa,  h 
go  same  nie  miały.  Wszak  tam  chrześcijaństwo  kończyło  się  ji; 
szcze  u  chrzcielnicy  i  było  pod  tym  względem  nie  lepiej,  ni 
u  nas,  a  może  jeszcze  gorzej.  Wszak  św.  Wojciecha  mieliśn] 
szczęście  pozyskać  tylko  dla  tego,  że  go  z  Czech  wygnano !  D\\ 
chowieństwo  więc  nasze  było  obce :  z  Niemiec  niewielu,  a  więc) 
z  dalekiej  Francyi,  z  Flandryi,  tudzież  z  Włoch.  W  pierwszyci 
klasztorach  byli  również  cudzoziemscy  zakonnicy.  Św.  Woj  ciec] 
sprowadził  Benedyktynów  z  Włoch  do  Trzemeszna.  Powstały  p(i 
tern  inne  jeszcze  benedyktyńskie  opactwa,  a  najważniejszemi  by 
Świętokrzyskie  na  wyniosłej  górze,  zwanej  Śty  Krzyż  w  zieri 
Wiślan,  Sandomierską  zwanej,  i  pod  Krakowem  w  Tyńcu.  Tynieck- 
opactwo  cieszyło  się  szczególniej  życzliwością  monarchów,  a  p{ 
źniej  również  społeczeństwa;  tyle  otrzymało  zapisów  i  fundac} 
że  opata  tamtejszego  zaczęto  nazywać  ,;  opatem  na  stu  wsiach 
Już  w  tym  okresie  czasu  były  klasztory  także  i  w  Gnieźnie,  P( 
znaniu,  Międzyrzeczu,  Wrocławiu  (opactwo  św.  Marcina),  Kaz 
mierzu,  Łęczycy  i  Płocku.  Pozakładała  je  hojność  Bolesława  Wie 
kiego  i  Mieszka  II.  Każdy  z  tych  klasztorów  mógł  być  źródłei 
cywilizacyi  dla  swej  okolicy,  boć  zakonnicy  byli  uczeni  i  zna 
obce  kraje,  lepiej  zagospodarowane  i  bardziej  oświecone.  Ni 
mogły  jednak,  wywierać  wielkiego  wpływu  te  pierwsze  klasztoi 


CUDZOZIEMSKIE   DUCHOWIEŃSTWO.  107 

iraz  w  początkach  swego  istnienia.  Obcy,  cudzoziemcy,  nie  zna- 
cy  stosunków  ani  obyczajów,  musieli  się  najpierw  zróść  z  polską 
femią  i  pozyskać  sobie  polskich  nowicyuszów,  a  do  tego  było 
rszcze  daleko.  Społeczeństwo  musiało  się  najpierw  oswoić  z  nimi, 
I  fon!  ze  społeczeństwem. 

Musiało  minąć  kilka  pokoleń,  nim  naród  przejął  się  tak 
irześcijaństwem,  że  wśród  młodzieży  pojawiało  się  na  tyle  po- 
irołania  duchownego,  ilu  księży  było  potrzeba.  Tylko  najpierwsze 
)dziny  dostawiały  z  pośród  siebie  księży.  Św.  Wojciech  pocho- 
ził  z  książęcego  rodu  Sławników,  a  pierwszym  księdzem  polskim 
iiiał  być  królewicz  Bezprym,  jako  Kameduła  we  Włoszech,  pier- 
;t'szym  zaś  naprawdę  został  królewicz  Kazimierz.  Cudzoziemskie 
•uchowieństwo  mogło  się  jako  tako  nauczyć  trudnego  naszego 
]zyka,  ale  nie  rozumiało  naszych  obyczajów  i  urządzeń  prawnych, 
|o  też  Kościół  nie  mógł  wpłynąć  należycie  na  społeczeństwo, 
'óki  nie  było  księży  Polaków.  Pierwsi  nasi  biskupi  musieli  dbać 
>lko  o  to,  żeby  się  ich  stolice  utrzymały,  żeby  świeży  posiew 
nary  nie  zmarniał;  o  niczem  innem  myśleć  nie  mogli.  W  sze- 
keniu  wiary  wspomagali  ich  nasi  monarchowie  szczerze,  z  zapa- 
fcm,  z  całych  sił;  to  też  duchowieństwo  opierając  się  jeszcze  nie 
ja  społeczeństwie,  ale  na  książęcej  władzy,  samo  nawzajem  tę 
j/ładzę  popierało  i  najzupełniej  uznawało.  Nie  było  mowy  o  ja- 
^chkolwiek  próbach  niezależności  Kościoła  od  władzy  królewskiej, 
iiskup  był  dostojnikiem  przez  króla  mianowanym  i  królowi  po- 
łusznym.  Cały  tryumf  Kościoła  mógł  polegać  tylko  na  tem,  żeby 
lobie  pozyskać  królewski  ród.  To  się  udało  świetnie.  Trzeci  z  sy- 
■ów  Chrobrego,  Mieszko  II.,  tak  się  zapalił  do  cudzoziemskich 
Jsięży,  że  zapragnął  rozmawiać  z  nimi  w  ich  języku  i  czytywać 
Ch  księgi  i  choć  nie  przeznaczony  do  stanu  duchownego  —  rzecz 
fa  owe  czasy  niesłychana!  —  nauczył  się  nie  pisać  wprawdzie, 
fle  czytać,  oczywiście  po  łacinie,  bo  po  polsku  nie  było  wtedy 
^2szcze  na  czem  czytać.  Pierwszy  Polak,  który  książkę  brał  do 
ęki!  Już  choćby  tylko  dlatego  jest  Mieszko  II.  ważną  osobą 
V  historyi  naszej  cywilizacyi.  Według  przepisów  prawa  kościel- 
lego  powinna  być  szkoła  przy  każdej  katedrze  biskupiej.  Ale  do 
zkoły  trzeba  dwóch  rzeczy:  nauczyciela  i  uczniów;  tych  zaś  nie 
5yło  i  minęło  jeszcze  sporo  czasu,  nim  przykład  dwóch  pierwszych 
:rólewiczów  wpłynął  na  inne  dostojne  rodziny.    Że  jednak  przy- 


108  UPADEK   DYNASTYI. 

kład  idzie  z  góry,  więc  też  nie  długo  już,  bo  w  r.  1061  micliś 
pierwszego  biskupa  Polaka,    a  mianowicie  krakowskiego  biski 
Sułę  (wyświęcił  się  na  księdza  w  r.  1057).    Ale    też  niedłu^i;^ 
częły   się   dziać   rzeczy,   o   który  cli    się   ani    przyśniło  nikomu 
pierwszych  trzech  monarchów. 

UPADEK  DYNASTYI. 

Mieszko  I.  i  Bolesław  Wielki  utworzyli  państwo  wielkie  i  f 
lężne.    Bronił   go  Mieszko    II.   z  wysiłkiem  i  ostatecznie   obroi 
skoro  przekazał  synowi   koronę.    Nowy   król,    Bolesław,  sam   : 
skończył  i  dzieło  swych  przodków  na  szwank  naraził.    Brat  je 
Kazimierz,  królewicz  mnich,  musiał  uciekać  na  Węgry  przed  je 
okrucieństwem.  Dokładniejszego  nic  o  tych  sprawach  nie  wien 
a  ,;zły  koniec"  znaczy  może  śmierć  gwałtowną  wśród  jakichś  n, 
znanych  bliżej  zamieszek.    Wypadki   gwałtownej    śmierci   zagn:- 
idziły  się  w  ostatnich  czasach  w  Piastowskiej  dynastyi.   Bezpry 
był   zabity,   śmierć  Ottona  też  jest  podejrzana,  a  o  śmierci   Mi 
szka  II.  dochowała  się  zapiska,  że  zginął  z  ręki  własnego  gierml 
Tak  więc  wszyscy  trzej  synowie  Bolesława  Wielkiego  i  wnuk  jej 
,;źle  skończyli";  drugi  wnuk  był  mnichem,   na  tronie  zasiąść   r 
mógł.    Zabrakło    Piastów;  w  krótkim  czasie  zniszczono  ród  kr 
lewski!  Czy  czterema  z  koleji  zamachami  kierowała  jakaś  zbrodi 
cza  ręka,  której  zależało  na  wygubieniu  Piastów,   czy  te  wypadi 
mają  ze  sobą  ściślejszy  związek,  czy  też  były  tylko  złemi  przyg: 
dami,  to  zdaje  się  dla  ludzkiego  sądu  na  zawsze  zakryte.  To  p, 
wna,   że  historya  żadnej  dynastyi  nie  wykaże  większego  nieszc2 
ścia  i  tuż  po  szczycie  sławy  większego  upadku.  I  chyba  miało  « 
państwo  być  naprawdę  czemś  w  ręku  Opatrzności,  skoro  je  wbfe 
wszelkim  ludzkim  obliczeniom  na  nowo  z  takiej  toni  podźwignę 
A  toń  ta  pogłębiała  się  coraz  bardziej  po  śmierci  Bolesława  w  r.  103 

Nie  było  króla,  społeczeństwo  było  bierne,  nie  umiało  j 
szcze  państwa  utworzyć,  ani  utworzonego  utrzymać;  ginęło  pa 
stwo.  Tyle  państwa,  ile  Piastów.  Bez  Piastów  nie  było  Polsl 
mogli  być  tylko  Polanie,  Wiślanie,  Lachowie,  Mazowszanie.  M 
sław,  dawny  podczaszy  Mieszka  II.,  starał  się  objąć  władzę  f. 
Bolesławie,  ale  nie  zdołał;  ledwie  tylko  na  Mazowszu,  skąd  sa 
pochodził,  posłuch  znajdywał. 

W  tej    ciężkiej    dla    Piastowskiego   rodu    chwili    nie  straci 


KRÓLOWA   RYKSA.  109 

owy  niewiasta,  wdowa  po  Mieszku  II.,  Ryksa,  Niemkini.  Macie- 
^ńską  natchniona  miłością,  zdobywa  się  na  plan  śmiały:  uwol- 
hćod   ślubów  zakonnych    drugiego  syna,   Kazimierza,  i  mnicha 
I  ;adzić  na  tronie.  W  Polsce  nie  znalazła  poparcia;  ogółowi  obo- 
tne  jeszcze  było,  co  się  tam  dzieje  na  stopniach  tronu!   Zwróci 
ę  więc  o  pomoc  do  krewnych    w  Niemczech,  do  cesarza  i  do 
vego  brata,  kolońskiego  arcybiskupa;  tam  za  granicę  się  schroni 
wykołace  dyspensę,  t.  j.  uwolnienie  syna  od  ślubów.  Ryksa  była 
;ielką   dobrodziejką   kościołów   i   zakonów;    miała   prawo   liczyć 
'a  względy  Kościoła.  Sześć  jej  sióstr  było  w  różnych  klasztorach 
^ńskich  i  ona  sama  osiadła  też   w  końcu  w  klasztorze,  w  swem 
'"ziedzictwie   Braunwiller.    Brat   arcybiskup   zajmował   w   polityce 
wczesnej  stanowisko  pierwszorzędne,  piastując  przy  cesarzu  go- 
ność  kanclerza  do  spraw  włoskich,  a  więc  i  do  stosunków  z  pa- 
jiestwem,  na  które  cesarze  wywierali  wówczas  wpływ  stanowczy. 
Ile  nim    Ryksa   Polskę   opuści,  nim   się  wybierze  na  wędrówkę, 
a  poszukiwanie   ratunku  dla  swego   rodu,  zabierze   jeszcze  obie 
Vólewskie   korony,  żeby  nie  wpadły  w  ręce    Masława.    I  zabrała 
'■  1  Niemiec  korony  Bolesława  Wielkiego  i  zmarłej  jego  żony  Ody, 
oronę,  którą  sama  też  koronowaną  była.  Ofiarowała  je  cesarzowi, 
jawała   mu    Polskę   w  lenno,  byle  się   zajął   sprawą   Kazimierza. 
korony  te  nigdy  już  do  Polski  nie  wróciły.  W  żeńskiej  kazała  się 
ię  Ryksa  pochować,  jakoż  znaleziono  ją  przy  otwarciu  jej  grobu 
V  Kolonii   w  roku  1633;    potem   jednak  gdzieś   zniknęła.   Męska 
':aś  stała  się  cesarską  koroną  królów  niemieckich!   Nie   było   bo- 
viem  osobnej  korony  cesarskiej ;  do  rzymskiej  koronacyi  używano 
corony  dawnego  królestwa  longobardzkiego  (w  północnych  Wło- 
.zech);   później    poczęto   używać  w  tym   celu    korony   Bolesława 
JC^ielkiego.  Znajduje  się  ona  dziś  w  cesarskim  skarbcu  w  Wiedniu. 
Tymczasem  w  Polsce  bez  głowy  i  pana  rozprzęgło  się  wszystko, 
drużyna  książęca,  wielkie  wojsko  Bolesławów,  przepada  gdzieś  bez 
Hadu.  Nie  miał  ich  kto  żywić,  nie  miał  się  kto  nimi  zająć,  a  więc 
f goście"  wracali  do  swych  krajów,  a  swoi  do  rodów,  z  których 
vvyszli  przed  laty,  radzi,  że  dzięki  związkom  rodowym  mogą  za- 
ądać  dla  siebie  „źrebu"  w  „ujeździe".  Pomorzanie  i  Prusacy  za- 
rżeli najeżdżać  i  grabić,  a  nikt  wojska   przeciw  nim   nie  zbierze ; 
>ami  nie  uszykują  się  i  nie  wyruszą.   Część   szuka   szczęścia   pod 
V\asławem,  ale  ogół  go  nie  uznaje.  Nie  walczy  nikt  z  Masławem 


110  NAJAZD   BRZETYSLAWA  CZESKIEGO. 

W  imię  planów  Ryksy,  w  imię  Kazimierza  Mnicha,  ale  go  też 
nie  słucha  poza  rodzinnem  Mazowszem.  To  społeczeństwo  tr2 
jeszcze  w  państwo  sprządz  podbojem,  przymusem;  nie  będzi( 
bronić  podbojowi,  ale  samo  do  niczego  nie  pomoże  ani  Ryl 
ani  Masławowi.  Nietylko  Lachom  i  Wiślanom,  ale  nawet  Polani 
zdawało  się,  że  się  bez  króla  i  silnej  władzy  obejść  można  i  do-, 
piero  straszna  nauka  roku  1038  miała  zaszczepić  w  nich  tęsknotą 
za  królem  i  za  państwową  władzą. 

NAJAZD  BRZETYSLAWA  CZESKIEGO,  1038  r. 

Z  bezbronności  Polski  postanowił  skorzystać  czeski  książę 
Brzetysław  II.  Upadek  Piastów  napełnił  zapewne  radością  Prze- 
myślidów,  boć  te  dwie  dynastye  wprawdzie  łączyły  się  czasem, 
ale  zawsze  ze  sobą  spółzawodniczyły.  Gdyby  Przemyślidzi  byli 
upadli,  gdyby  w  Czechach  nie  było  pana,  byłby  z  pewnością! 
Piast  się  tam  wyprawił.  Teraz  Przemyślida  robił  to  samo.  A  jednak 
nie  było  to  to  samo;  pod  względem  politycznym  była  wielka  ró- 
żnica. Do  wielkiego  polskiego  królestwa  można  było  przyłączyć 
całe  Czechy  i  oba  państwa  w  jedno  połączyć,  co  dla  Słowiań- 
szczyzny byłoby  zyskiem  znacznym  i  dobrodziejstwem  nie  tylko 
dla  obydwóch  tych  narodów,  ale  i  dla  Połabian;  taka  bowiem 
wielka  potęga  byłaby  mogła  utrzymać  nadłabską  granicę  przeciw 
Niemcom.  Ale  nie  dałoby  się  przyłączyć  dużej  Polski  do  małycłi  i 
Czech;  Brzetysław  mógł  tylko  część  Polski  oderwać  i  do  swego  i 
państwa  przyłączyć.  Mógł  zabrać  Wrocław  i  Kraków,  ale  żadną 
miarą  nie  mógł  utrzymać  w  swej  mocy  całej  Polski;  a  więc  ta 
wojna  byłaby  tylko  początkiem  całego  wojen  szeregu,  bo  rzecz 
prosta,  że  Polska  starałaby  się  odzyskać  oderwane  ziemie.  Czeska 
więc  na  Polskę  wyprawa  była  Słowiańszczyzny  osłabieniem  i  szkodą 
dla  obu  narodów.  Sam  Brzetysław  wiedział  o  tem  dobrze,  że  pa- 
nować nad  Polską  nie  może;  chciał  tylko  oderwać  Ślązk,  a  prze- 
dewszystkiem  zbogacić  swój  skarb,  nabrać  jak  najwięcej  łupów. 
Czeska  wyprawa  na  Polskę  w  r.  1038  jest  w  całem  znaczeniu 
tego  słowa  wyprawą  po  skarby. 

Latem  1038  napadł  Brzetysław  przez  Górny  Ślązk  na  Kra- 
ków. Gród  podpalił,  miasto  doszczętnie  zburzył  i  zaraz  zaczął 
tutaj  gromadzić  łupy,  zabierając  złoto  i  srebro  zgromadzone  tu 
obficie,  odkąd   Chrobry  uczynił   to  miasto  stolicą  królestwa.  Mo- 


GIECZANIE.  111 

!  larcha  musi  zawsze  dbać  o  to,  żeby  skarb  był  pełny.  Póki  nie 
I  ozwinęło  się  gospodarstwo  pieniężne,  składał  się  skarb  książęcy 
i  )rzeważnie  ze  złotych  i  srebrnycłi  wyrobów  i  kosztownych  tkanin, 
[  okupywanych  przy  każdej  sposobności  od  ruskich  i  żydowskich 
ijaipców,  ale  też  w  znacznej  części  i  niekupowanych,  lecz  branych 
kdobyczą  na  wojnie,  gdzie  się  dało.  Niejedna  cenna  sztuka  bi- 
■izantyjskiego  złotnictwa  dostała  się  z  Kijowa  do  Krakowa,  a  teraz 
jprzechodziła  w  ręce  Brzetysława,  póki  jej  ztamtąd  nie  zabrał  znowu 
■niemiecki  zdobywca.  Z  Krakowa  ruszyła  czeska  drużyna  do  Wielko- 
jpolski,  bo  w  Gnieźnie  i  w  Poznaniu  były  skarby  nie  mniejsze; 
jwszak  tam  z  niedalekiej  Kruświcy  przewieziono  skarby  gromadzone 
ijeszcze  przez  pogańskich  Piastów,  tam  były  najstarsze  i  główne 
Ikościoły,  wyposażone  hojną  ręką  pierwszych  królów.  Po  drodze 
;był  Giecz,  do  niedawna  wielki  obóz  rycerstwa;  został  giód;  schro- 
\m\a.  się  do  niego  ludność,  ale  nie  było  komu  grodu  bronić. 
iSkoro  Brzetysław  pod  Giecz  podstąpił,  byli  na  jego  łasce  i  nie- 
Iłasce;  nie  ulegało  wątpliwości,  że  staną  się  jego  jeńcami,  a  więc 
[niewolnikami.  Za  szczęście  poczytali  sobie,  jeżeli  Brzetysław  za- 
; bierze  ich  wszystkich  razem  i  razem  gdzie  w  Czechach  osiedli; 
ażeby  tę  łaskę  uzyskać,  wyszli  naprzeciw  niego  i  dobrowolnie  się 
poddali.  Książę  życzenie  ich  spełnił  i  pozwolił  zabrać  ze  sobą 
dobytek.  Osadził  ich  w  Czechach  razem  w  jednej  okolicy,  w  czyr- 
nińskich  lasach,  i  pozwolił  się  rządzić  polskiem  prawem  zwycza- 
jowem.  Tak  cząstka  Polan  zamieniła  się  w  nowe  czeskie  plemię, 
które  Gieczanami  zwano.  Miasto  Giecz  zburzone,  zniszczone, 
nigdy  się  już  nie  podniosło  do  dawnej  świetności.  W  blizkłem 
Gnieźnie  zabrali  ciało  św.  Wojciecha,  drogocenne  relikwie.  (Jest 
podanie,  że  im  wskazano  inny  grób  pod  kościołem,  z  którego 
zabrali  ciało,  sądząc,  że  to  relikwie  św.  Wojciecha).  Zagrabili  też 
sławny  krzyż  gnieźnieński,  duży,  szczerozłoty,  a  tak  ciężki,  że  go 
ledwie  dwunastu  kleryków  zdołało  unieść;  dar  dla  katedry  Mieszka 
I-go  lub  Bolesława  Wielkiego.  Zagrabili  też  trzy  wielkie  złote  ta- 
blice, zawieszone  koło  grobu  św.  Wojciecha;  jedna  z  nich  ważyła 
trzysta  funtów,  miała  pięć  łokci  długości,  a  dziesięć  piędzi  szero- 
kości. Potem  przyszła  kolej  na  Poznań,  gdzie  w  katedrze  św.  Pio- 
tra również  nie  brakowało  skarbów;  wszak  tam  były  grobowce 
Mieszka  I.  i  Bolesława  Wielkiego.  Nigdzie  długo  nie  popasali; 
zabrawszy  skarby  spełnili  swe  zadanie,  a  o  panowaniu  tutaj  wcale 


112  REWOLUCYA   NIEWOLNIKÓW. 

nie  myśleli.  Ruszyli  z  powrotem  inną  drogą,  na  Wrocław  i 
tylko  opanowali.  Zdobyty  gród  kazał  Brzetysław  zburzyć. 
23  sierpnia  był  już  Brzetysław  z  powrotem  blizko  Pragi;  zal 
mał  się  nad  rzeczką  zwaną  Rokitnicą,  żeby  tu  uszykować  s> 
wojowników  i  uroczyście  odbyć  tryumfalny  wjazd  do  stoH 
Przygotowania  trwały  cały  tydzień,  bo  i  w  Pradze  przystraja 
wszystko  na  uroczyste  przyjęcie  księcia  i  jego  łupów.  Dnia  I-go 
września  wszedł  Brzetysław  do  Pragi,  niosąc  wraz  z  biskupem 
Sewerem  ciało  św.  Wojciecha;  za  nimi  niesiono  relikwie  pięciu 
braci  Kazimirskich  męczenników  i  ciało  Radzyma,  pierwszego 
arcybiskupa  gnieźnieńskiego.  Potem  niesiono  we  dwunastu  ów 
sławny  krzyż  i  owe  trzy  tablice  z  Gniezna.  Następnie  jechało 
przeszło  sto  wozów  ze  skarbami  złupionemi  w  Polsce  i  tłumy 
jeńców  wojennych,  a  wśród  nich  Gieczanie  ze  swemi  rodzinami. 
Zniknęły  książęce  skarbce  z  Polski,  zniknęły  bogactwa  katedr. 
Cały  kraj  zubożał  na  długie  czasy,  bo  czeski  najazd  zniszczył 
ogniem  i  mieczem  osady,  a  kto  nie  zdołał  ocalić  się  ucieczką, 
szedł  do  niewoli.  Najcięższą  klęską  stało  się  to  straszne  wyludnie- 
nie kraju;  odjęcie  tysięcy  rąk  do  pracy  podcięło  dobrobyt  na 
długie  czasy,  cofnęło  rozwój  ekonomiczny,  a  przez  to  samo  utru- 
dniło dalszy  postęp  cywilizacyjny. 

REWOLUCYA  NIEWOLNIKÓW. 

Niedość  jednej  klęski;  towarzyszyła  jej  zaraz  druga.  Ludność 
niewolna  nie  czuła  nad  sobą  żadnego  pana,  gdy  ustał  porządek; 
upadek  królewskiej  władzy  i  państwowej  organizacyi  był  dla  nich 
oswobodzeniem,  ale  też  i  ogłodzeniem.  Nie  było  już  tych,  któ- 
rzy kazali  robić  im  przez  całe  życie  korabie,  szczyty,  groty  i  ła- 
gwie,  ale  też  nie  było  tych,  którzy  poręczali  im  wzamian  bez- 
pieczną siedzibę  i  pożywienie  na  kawałku  wyznaczonej  ziemi.  Wl:i- 
dza  wydzielała  narocznikom  osady,  bez  względu  na  to,  że  w  nie- 
jednej okolicy  zdałoby  się  więcej  ziemi  dla  rodzimej  ludności.  Gdy 
runęło  państwo,  przeciwieństwo  wolnych  i  niewolnych,  krajowców 
i  obcych  wystąpiło  jaskrawo.  Teraz  musieli  narocznicy  sami  pa- 
miętać o  sobie  i  jeżeli  mieli  utrzymać  się  przy  ziemi,  musieli  jej 
bronić  przeciwko  krajowcom.  I  zawrzała  podjazdowa  wojna  domo- 
wa wolnych  gospodarzy  z  wolnymi  też  chwilowo  narocznikanii. 
Mamy  poświadczoną  z  tych  czasów  wiadomość,   że  jeszcze  przed 


MASLAW.  113 

najazdem  czeskim  krajowcy  sami  wywołali  zamieszki  i  kraj  pusto- 
szyli. Narocznicy  nie  mogli  się  przenieść  w  inną  stronę  kraju,  je- 
żeli ich  w  jednej  stronie  prześladowano;  wracać  do  ojczyzny^ 
to  niewykonalne,  a  zresztą  niejedna  osada  niewolna  liczyła  już  dwa 
i  trzy  pokolenia  swego  istnienia.  Znaczna  większość  tych  ludzi 
zżyła  się  z  ludnością  krajową  i  niejedna  osada  polską  już  się  sta- 
swała.  Ale  w  braku  króla  byli  oni  w  Polsce  niczem;  nie  było  dla 
inich  miejsca,  chyba,  że  sobie  je  gwałtem  zdobędą.  Więc  się  uciekli 
:do  gwałtu.  Po  najeździe  zewnętrznym,  czeskim,  nastąpił  zaraz  drugi, 
wewnętrzny  najazd  naroczników,  od  tamtego  o  tyle  gorszy,  że  to 
już  nie  chwilowy  napad.  Na  bunt  niewolników  jedyny  ratunek 
był  w  przywróceniu  królewskiej  władzy  i  gdyby  się  zjawił  król, 
książę,  oni  sami  zaraz  wróciliby  do  dawniejszych  karbów,  bo  im 
nie  o  wolność  chodziło  ale  o  ziemię,  o  chleb  powszedni.  Z  całej 
Polski  oni  chyba  najbardziej  wyczekiwali  odnowienia  państwowej 
władzy,  choć  dobrze  wiedzieli,  że  to  będzie  końcem  ich  wolności. 

Na  Mazowszu  nie  było  buntu  niewolników,  bo  tam  Masław 
dzierżył  władzę.  Niebawem  obwołano  go  księciem.  Z  nawiedzonej 
ćwojną  Wielkopolski  uciekała  ludność  na  Mazowsze,  dokąd  nie  się- 
gnął obcy  najazd.  Tam  był  jedyny  spokojny  kąt  w  Polsce,  toteż 
emigrowano  tam  tłumnie.  Wtenczasto  Mazowsze  stało  się  najlu- 
jdniejszą  krainą  polską  i  już  nią  na  zawsze  pozostało,  bo  choć  po 
wojnach  Polanie  wracali  do  swoich  ujazdów,  Mazowsze  wojną  nie- 
tknięte zachowało  ludność  całą,  podczas  gdy  Wielkopolska  i  Ma- 
łopolska miały  dawnego  zaludnienia  tylko  resztki. 

Po  lewej  strony  Wisły  nie  było  zaś  jeszcze  końca  nieszczę- 
ściom. Wśród  naroczników  nie  brakło  pogan,  słowiańskich  zacho- 
dnich pobratymców,  którzy  pałali  zaciekłą  nienawiścią  ku  chrze- 
ścijaństwu. Ci  teraz  wywierali  swą  zemstę  na  znienawidzonych 
iPiastowskich  dziedzinach;  ci  wystąpili  zaczepnie,  by  z  chrześcijań- 
stwem się  rozprawić.  Rzucili  się  więc  na  nieliczne  kościoły  i  kla- 
sztory; Czech  brał  z  nich  skarby,  a  oni  zaś  burzyli  je  i  podpa- 
lali. Brzetysław  brał  księży  do  niewoli,  gdy  mu  który  nie  chciał 
być  powolny;  ale  ci  księży  mordowali.  Szczęściem  groźna 
lita  rewolucya  nie  ogarnęła  całej  Polski,  ale  tylko  nie  całą  zacho- 
j|dnią  jej  część,  bliższą  Zaodrza  i  Połabia,  gdzie  jeńców  z  Poła- 
fcian  osadzano,  część  Wielkopolski  i  Ślązka.  Wśród  Wiślan  i  La- 
|chów  nie  było  rewolucyi  pogańskiej ;  widocznie  nie  było  tu  po- 
!  8 


114  KAZIMIERZ   ODNOWICIEL. 

gańskich  narokowych  osad,  nie  osiedlano  tam  wówczas  jeńcó^c 
z  Połabia  ani  z  Prus.  Klasztor  Świętokrzyski,  na  Łysej  Górze  w  San  i 
domierskiej  ziemi,  przetrwał  tę  burzę  nieuszkodzony.  Z  biskupstwie 
polskich  tylko  krakowskie  utrzymało  się  w  tej  powodzi  klęsk.  Tc 
wskazówka  ważna,  bo  wszystkie  inne  biskupstwa  przepadły  i  trzebći 
je  było  na  nowo  zakładać.  W  wielkopolskicli  katedrach  nie  byłci 
przy  czem  odprawiać  nabożeństwa,  nie  było  nawet  służby,  która b}- 
gruzy  uprzątnęła.  Sterczały  ruiny.  Zniknęły  benedyktyńskie  kla- 
sztory i  w  Wielkopolsce  i  na  Ślązku;  opustoszał  trzemeszneński 
klasztor  św.  Wojciecha  i  dopiero  później  miał  się  zaludnić  na  nowe 
zakonnikami.  Pozostali  jednak  benedyktyni  w  Tyńcu  pod  samyin 
Krakowem. 

Od  zaprowadzenia  chrześcijaństwa  mijało  dopiero  zaledwie 
siedmdziesiąt  lat,  a  jednak  utrwaliło  się  ono  tak,  że  pogańskie  ha- 
sła nie  znalazły  zwolenników  pomiędzy  rodowitą  polską  ludnością; 
inaczej  byłaby  rewolucya  pogańska  rozszerzyła  się  na  całą  Polskę, 
a  do  tego  nie  przyszło. 

KAZIMIERZ  ODNOWICIEL.  1038-1058  r. 

Upadek  Piastowskiej  dynastyi  był  zarazem  upadkiem  państw^a 
polskiego.  Chybaby  Masław  i  następcy  jego  zdołali  rozszerzać  co- 
raz bardziej  swe  panowanie  i  na  nowo  zjednoczyć  polskie  ziemie 
Jeżeliby  im  się  udało  założyć  nową  dynastyę,  czekałaby  tych  wład- 
ców na  nowo  cała  ta  polityczna  robota,  którą  Piastowie  mieli  JU2 
zrobioną,  a  tem  trudniejsza,  że  Mazowsze  wysunięte  było  na  wschód 
podczas  gdy  Piastowie  opierali  się  na  zachodnich  ziemiach  Wiel- 
kopolski, a- z  ziemiami  nadodrzańskiemi  i  nawet  zaodrzańskiemi 
mieli  wyrobione  już  stosunki.  Czem  dalej  na  wschód  przenosiłb]?! 
się  środek  polskiego  państwa,  tem  gorzej  dla  nas,  tem  lepiej  b)| 
łoby  dla  Niemiec,  tem  szerszy  pas  ziemi  stałby  się  łupem  nid 
mieckim  od  zachodu.  Toteż  powrót  Piastów  byłby  szczęściem  nią 
tylko  dla  Polski,  ale  dla  Słowiańszczyzny  wogóle.  Ale  z  całej  Pia» 
stowskiej  rodziny,  niedawno  tak  rozrodzonej,  żył  już  tylko  jede| 
mężczyzna,  Kazimierz,  oddany  do  zakonu.  i 

Poparł  piastowską  sprawę  sam  cesarz  Konrad  II.,  bo  w  tyil 
wypadku  interes  niemiecki  godził  się  z  polskim.  Wzajemne  wspó^ 
ubieganie  się  o  pierwszeństwo  dwóch  dynastyi,  Piastów  i  PrzĄ 
myślidów,  było  na  rękę  Niemcom;    ciągła  ich  rywalizacya   najl 


POPARCIE   Z   NIEMIEC.  115 

i  pszą  była  rękojmią,  że  nigdy  cała  Słowiańszczyzna  zacłiodnia  nie 
i  rzuci   się   na  Niemcy.    Cłiodziło  o  to,   żeby  nie   dopuścić   żadnej 
[  z  nich    do  znaczniejszej    potęgi  i  gdy  jedna  z  nich    się   wzmoże, 
użyć  drugiej  przeciwko  niej.  Ileż  to  razy  przydaH  się  Przemyślidzi 
na  Piastów!   Teraz  czeski  książę  urósł  w  potęgę  groźną   i  zacho- 
dziła obawa,  że  wyrwie  Czechy  z  pod  niemieckiej  zwierzchności. 
i  Zwycięzki  pochód  Brzetysława  zaniepokoił  do  najwyższego  stopnia 
Konrada  II.  bawiącego  we  Włoszech;  uważał  to  —  a  słusznie  — 
za  sprawę  tak  pierwszorzędną  dla  Niemiec,   że  natychmiast  rzucił 
włoskie  sprawy,   żeby  pospiesznie   wracać.    Dnia  11  sierpnia   był 
jeszcze  we  włoskim  mieście  Brescyi,  a  już  we  wrześniu  był  w  Niem- 
czech. Na  jego  poparcie  mógł  Kazimierz  liczyć  na  pewno,  bo  teraz 
Piast  był  potrzebny,  żeby  przez  niego  nie  dać  róść  Czechom. 

Brzetysław  wiedział  o  tem  wszystkiem.  Toteż  zażądał  od  króla 
Stefana  węgierskiego,  żeby  mu  Kazimierza  wydano,  oczywiście  po 
to,  żeby  mu  ówczesnym  zwyczajem  wyłupić  oczy  i  tak  raz  na  za- 
wsze Piastów  się  pozbyć.  Groził  Węgrom  wojną.  Stefan  nie  wy- 
dał wprawdzie  Kazimierza,  ale  z  obawy,  żeby  polski  królewicz  nie 
wydarł  się  do  Polski,  więził  go,  żeby  się  nie  narazić  Brzetysła- 
wowi.  Król  Stefan  umarł  jednak  15  sierpnia  1038,  a  zanim  ustalił 
się  na  tronie  następca  jego  Piotr  Wenecyanin,  udało  się  Kazimie- 
rzowi zbiedz  z  Węgier  do  Niemiec,  prawdopodobnie  przez  mar- 
chie Austryacką  lub  Korutańską  do  Bawaryi,  a  stąd  w  okolice 
nadreńskie,  dokąd  też  właśnie  zamierzał  Konrad  II. 

Dostał  Kazimierz  hufiec  500  zbrojnych  na  polską  wyprawę, 
oczywiście  pod  warunkiem,  że  hołd  złoży  i  uzna  zależność  od 
Niemiec.  Nie  było  na  to  rady  w  tym  stanie  spraw;  nie  pora  była 
na  namysły.  Kazimierz  musiał  się  stać  dla  Polski  nowym  Mie- 
szkiem I.  Jeszcze  z  końcem  tego  samego  1038  roku  stanął  na 
polskiej  granicy,  a  ludność  chrześcijańska  i  wszyscy  zwolennicy 
spokoju  i  porządku  garnęli  się  do  niego.  Buntownicze  tłumy, 
zrobiwszy  swoje,  t.  j.  zamieszanie  i  ruinę  wszystkiego,  niezdolne 
były  do  jakiejkolwiek  potem  organizacyi  i  gdy  minęła  chwila 
szału,  niezdolne  nawet  do  stawienia  należytego  oporu.  Większość 
naroczników  była  zresztą  rada,  że  wróci  wfadza  książęca,  zape- 
wniająca im  bezpieczne  utrzymanie.  Nie  słyszymy  o  żadnej  bitwie 
2  poganami;  dowiadujemy  się  tylko,  że  ludność  wychodziła  na- 
przeciw Kazimierza,  witając   go   pieśnią:    „A  witajże,  witaj,  miły 


116  SKARGI    NA   BRZETYSŁAWA. 

gospodynie!"  Rozprószona  drużyna  wojenna  Piastowska  skupiła" 
się  na  nowo,  mając  prawowitego  władcę.  Ażeby  mieć  sojusznika, 
postanowił  Kazimierz  nawiązać  przyjazne  stosunki  z  Rurykowi- 
czami. Nie  upominając  się  tedy  o  Grody  Czerwieńskie,  zgadzając 
się  na  pozostawienie  ich  Wielkiemu  Księstwu  Kijowskiemu,  wy- 
prawił poselstwo  do  Jarosława,  prosząc  o  rękę  jego  siostry  Do- 
bronegi,  a  córki  Włodzimierza  I.  Małżeństwo  zawarto  już  z  po- 
czątkiem 1039  roku,  a  zarazem  przymierze,  którego  Jarosław  wie- 
cznie docłiował. 

Ale  nie  miał  Kazimierz  zamiaru  darować  Przemyślidom 
Ślązka.  Zaraz  na  początku  panowania  wysłał  do  Rzymu  skargę 
na  Brzetysława  i  biskupa  praskiego  o  rabunek  kościołów  i  relikwij. 
Z  początku  zanosiło  się  na  surową  karę,  mówiono  nawet  o  klątwie p 
ale  posłowie  czescy  przekupili  trybunał  tak,  że  podano  papieżowi 
do  zatwierdzenia  wyrok  nader  lekki :  żeby  książę  czeski  i  jego  bi- 
skup wystawili  za  pokutę  klasztor.  Było  to  za  panowania  Bene- 
dykta IX.,  który  rządził  nieudolnie  i  pozwalał  zajmować  w  Rzymie 
rozmaite  wielkie  i  wpływowe  godności  kościelne  niegodnym  oso- 
bom. Przekupstwo  zaczęło  grasować  w  Rzymie,  a  nawet  frymar- 
czono  posadami  duchownymi.  Brzetysław  miał  zaś  pełny  skarbiec, 
dzięki  łupom,  zabranym  w  Polsce. 

UTRATA  GODNOŚCI  KRÓLEWSKIEJ. 

Nowy  król  niemiecki,  Henryk  III.,  postanowił  dokonać  za- 
miaru swego  poprzednika:  żeby  powstrzymać  rozwój  potęgi  Prze- 
myślidów,  upokorzyć  ich  i  zmienić  na  nowo  w  lenników,  pozba- 
wionych samodzielności.  Kazimierz  wyskiwał  to  usposobienie 
Henryka  III.  Król  niemiecki  zażądał  od  Brzetysława,  żeby  zwrócił^ 
Kazimierzowi  zdobycze,  t.  j.  zabrane  skarby,  jeńców  i  Ślązk.  Książę, 
czeski  odmówił  oczywiście,  zaczęła  się  więc  wojna  r.  1039.  Z  po- 
czątku Czesi  byli  górą,  ale  w  r.  1041  ponieśli  stanowczą  klęskę, 
przez  zdradę  niesfornych  naczelników  rodów.  Gdy  Brzetysław 
w  październiku  1041  r.  stawił  się  przed  Henrykiem  w  Ratyzbonie 
boso,  wypłacił  zaległą  daninę  z  Czech  w  ilości  1500  grzywien, 
a  nadto  4.000  grzywien  kontrybucyi;  gdy  przysiągł,  że  będzie 
Henrykowi  posłusznym  hołdownikiem  —  skończyła  się  sprawa 
polska,  nie  było  już  mowy  ani  o  zwrocie  szkody,  ani  o  Ślązku. 
Popierali  królowie  niemieccy  Piasta,  póki  sami  tego  potrzebowali, 


f 

l^w  UTRATA  GODNOŚCI   KRÓLEWSKIEJ.  117 

ale  obojętnem  było  dla  nich,  kto  na  Slązku  włada.  Z  kłótni  dwóch, 
korzysta  trzeci;  teraz  i  przemyślida  i  Piast  byli  jednako  hołdo- 
wnikami  Niemiec.  Polska  była  wyniszczona  najazdem  czeskim; 
teraz  najazd  niemiecki  tak  zniszczył  Czechy,  że  następnego  roku 
wybuchnął  głód  i  trzecia  część  ludności  wymarła.  Na  długie  lata 
•nie  mogło  się  stawić  Niemcom  ani  jedno,  ani  drugie  słowiańskie 
państwo.  O  koronacyi  nie  mógł  Kazimierz  anj  myśleć;  pozostał 
księciem,  jak  niegdyś  Mieszko  I.,  Henryk  III.  upominał  się  o  swe 
zwierzchnicze  prawa.  Kazimierz  złożył  hołd  poprzednikowi  jego, 
Konradowi  II.,  zapewne  jeszcze  w  Niemczech,  nim  dostał  owych 
500  zbrojnych.  Według  prawa  lennego  miał  stawić  się  przed  no- 
wym królem  i  na  nowo  hołd  składać.  Nie  uczynił  tego  i  dopiero 
w  roku  1042  na  Boże  Narodzenie  wyprawił  do  Henryka  posel- 
stwo, ale  nie  z  hołdem,  tylko  z  propozycyą,  żeby  Henryk  pojął 
w  małżeństwo  jedną  z  ruskich  księżniczek;  posłowie  ruscy  jechali 
z  polskimi.  Król  odmówił  małżeństwa  posłom  ruskim,  a  polskich 
nawet  nie  przyjął,  co  oznaczało,  że  zrywa  przyjazne  stosunki  z  Ka- 
zimierzem. Natychmiast  też  wyprawił  książę  polski  drugie  posel- 
stwo, które  stawiło  się  w  Goslarze  już  na  początku  lutego  1043 
roku.  Posłowie  złożyli  hołd  imieniem  Kazimierza,  a  nadto  przy- 
sięgę osobną  na  to,  że  on  sam  zajęty  sprawami  swego  państwa, 
nie  mógł  się  stawić  osobiśbie  ani  w  grudniu,  ani  teraz  nie  może. 
Monarcha  polski  zrzekł  się  więc  już  godności  królewskiej.  Ka 
zimierz  stawił  się  osobiście  przed  Henrykiem  III.  w  czerwcu  1046 
roku,  wraz  Brzetysławem  i  Ziemomysłem  pomorskim,  z  którymi 
miał  jakieś  zatargi.  Król  niemiecki  rozsądzał  te  spory,  jako  ich 
zwierzchnik  i  godził  powaśnionych  trzech  władców  słowiańskich. 
O  co  chodziło  w  sporze  pomorskim,  nie  wiemy;  wiemy  jednak, 
że  Ziemomysł  występował  wrogo  przeciw  Kazimierzowi,  popierając 
Masława. 

WOJNA  Z  MASŁAWEM. 

Odzyskał  był  Kazimierz  bez  trudności  ziemię  Polan,  Kuja- 
wian,  Łęczycan,  Wiślan  i  Lachów,  ale  nie  odzyskał  od  razu  Ma- 
zowsza, bo  tu  rządził  Masław  a  miał  swoją  drużynę  wojenną.  Nie 
poddał  się  dobrowolnie  powracającemu  Kazimierzowi,  ani  go  też 
Mazowszanie  do  tego  nie  parli.  Mazowsze,  dopiero  przez  ojca  Ka- 
zimierzowego  przyłączone   do   Piastowskiego    państwa,   wcale   się 


118  WOJNA   Z   MASŁAWEM. 

jeszcze  z  Piastami  nie  zżyło,  a  Masław  utrzymywał  przymierze 
z  Pomorzem  przeciw  Kazimierzowi.  Utraciwszy  Ślązk,  nie  mogąc  i 
myśleć  o  odzyskaniu  Czerwieńskicłi  Grodów,  pragnął  Kazimierz ' 
tem  bardziej  odzyskać  Mazowsze  i  osięgnął  to  z  pomocą  ruską. 
W  r.  1041  wyprawił  się  tu  Jarosław  na  łodziach,  skandynawskim 
obyczajem  Waregów,  zapewne  rzeką  Bugiem  od  Grodów  Czer- 
wieńskich płynącą,  a  wpadającą  do  Wisły.  Losy  wyprawy  nie 
znane,  ale  Masław  utrzymał  się  jeszcze  sześć  lat.  Kazimierz  naje- 
chał Pomorze,  sprzymierzone  z  Masławem.  W  jednej  z  wypraw 
pomorskich  brał  udział  książę  węgierski,  Bela,  wygnaniec,  bawiący 
na  polskim  dworze  i  zabił  jakiegoś  księcia  pomorskiego,  za  co 
Kazimierz  dał  mu  swą  siostrę  za  żonę.  W  r.  1046  pogodził  się 
przed  sądem  króla  niemieckiego  z  głównym  pomorskim  księciem, 
Ziemomysłem  i  mniemał  słusznie,  że  teraz  łatwiej  już  będzie  dać 
radę  Masławowi,  pozbawionemu  przymierza.  Nastąpiła  walna  wy- 
prawa w  r.  1047.  Masław  z  ludnego  i  zagospodarowanego  Ma- 
zowsza, na  którem  nie  było  rewolucyi,  wystawił  30  hufców  zbroj- 
nych; Kazimierz  z  wyludnionej  reszty  Polski  mógł  ledwie  trzy 
hufce  przyprowadzić,  tak,  że  wojnę  prowadził  głównie  posiłkami 
Jarosława.  Niespodzianie  dowiedziano  się,  że  Ziemomysł  pomorski 
zrywa  zgodę  i  ciągnie  na  pomoc  Masławowi;  stoczono  przeto  walną 
bitwę,  zanim  nadeszli  Pomorzanie.  Wśród  morderczej  walki  poległ 
Masław;  Kazimierz  i  Jarosław  odnieśli  świetne  zwycięstwo.  Zaraz 
po  bitwie  ruszył  książę  polski  przeciw  nadchodzącemu  wojsku 
pomorskiemu;  miał  ledwie  pół  pułku,  podczas  gdy  Ziemomysł 
wiódł  cztery ;  zwyciężył  jednak,  zapewne  także  z  pomocą  Waregów 
Jarosława.  Kazimierz  posunął  się  na  Pomorze  i  część  tego  kraju 
przyłączył  na  nowo  do  Piastowskiego  państwa.  Wzmogły  się  te- 
raz siły  książęcia  polskiego;  wszak  Mazowsze  było  ludne  i  za- 
możne, warte  pod  tym  względem  wówczas  więcej  od  całej  reszty 
państwa. 

ODZYSKANIE  ŚLĄZKA.  -  WZNOWIENIE  ORGANIZACYI  KOŚCIELNEJ. 

Toteż  wkrótce  zaczął  Kazimierz  śmielej  występować  na  ze- 
wnątrz. Wyprawił  się  w  r.  1050  z  wojskiem  na  Ślązk  i  odzyskał 
tę  ziemię.  Tego  samego  zaraz  roku  wznowił  kiskupstwo  wrocła- 
wskie  i    kazał  w  tem    mieście   wznieść   swym   kosztem    modrze- 


ODZYSKANIE   ŚLĄZKA.  119 

wiową  katedrę  na  odrzańskim  ostrowie;  w  następnym  roku  wy- 
święcono już  nowego  biskupa,  Hieronima, 

Kilka  lat  pokoju,  które  teraz  nastały,  poświęcił  Kazimierz 
przedewszystkiem  wznowieniu  organizacyi  polskiego  Kościoła.  Me- 
tropolia gnieźnieńska  przestała  istnieć  przez  rewolucyę,  a  niełatwo 
było  teraz,  w  czasach  upadku,  wznowić  osobną  prowincyę  ko- 
ścielną polską.  Podniosły  się  na  nowo  uroszczenia  magdeburskie 
I  do  zwierzchnictwa  nad  polskimi  biskupami;  szło  to  w  parze  z  po- 
I  lityczną  zależnością  Polski  od  Niemiec.  Gdy  rewolucya  zmiotła 
I  gnieźnieńską  katedrę,  zaraz  się  arcybiskup  magdeburski  postarał 
w  Rzymie  o  odnowienie  dawnego  zwierzchnictwa  kościelnego 
nad  Słowiańszczyzną  i  otrzymał  na  to  dokument  na  piśmie.  Na- 
próżno  czynił  Kazimierz  starania  o  wskrzeszenie  arcybiskupstwa ; 
nie  mógł  tego  osięgnąć,  ani  nawet  przez  swego  wuja  Hermana, 
arcybiskupa  kolońskiego.  Sprawa  ta  przeciągnęła  się  poza  pano- 
wanie Kazimierza,  aż  do  jego  następcy,  a  potem  jeszcze  arcybi- 
skupi magdeburscy  chcieli  być  zwierzchnikami  biskupów  polskich. 
Jeszcze  w  kilkadziesiąt  lat  potem,  w  r.  1133  wołano  o  to  z  Ma- 
gdeburga. Ażeby  zaznaczyć  w  jakikolwiek  sposób  samoistność 
polskiego  Kościoła,  przyjął  tedy  tytuł  arcybiskupi  biskup  krako- 
wski Aron,  wyświęcony  u  Hermana  w  Kolonii. 

Był  pokój,  bo  król  niemiecki  nie  mógł  wyruszyć  na  Polskę, 
zajęty  gdzieindziej.  Przygotowywał  Henryk  III.  wyprawę  już  je- 
sienią 1050  roku,  zaraz  po  odebraniu  Ślązka,  ale  złożony  chorobą 
dał  się  ułagodzić,  gdy  sam  Kazimierz  pojechał  do  niego  w  listo- 
padzie do  Goslaru  i  obiecał  sprawę  zdać  na  jego  sąd.  Zyskał 
przez  to  na  czasie,  a  tymczasem  wypadło  Henrykowi  prowadzić 
dłuższą  wojnę  na  Węgrzech.  Kazimierz  dostarczył  mu  posiłkowego 
hufca,  jak  to  było  hołdownika  obowiązkiem,  żeby  mu  niczego 
nie  można  było  zarzucić;  w  bitwie  nad  rzeką  Repcze  zawdzięczał 
nawet  Henryk  III.  Polakom  ocalenie  wojska  i  własnej  osoby.  Gdy 
książę  bawarski  podniósł  przeciw  królowi  bunt,  Kazimierz  pozostał 
wierny  Henrykowi,  ażeby  go  sobie  zjednać.  Nie  spieszył  się  Henryk 
z  wyrokiem  w  sprawie  ślązkiej,  bo  przewlekanie  tej  sprawy  trzy- 
mało polskiego  księcia  w  niepewności,  a  więc  i  w  zależności, 
w  obawie  wojny  z  Niemcami,  na  którą  słabe,  wyludnione,  zubożałe 
państwo  nie  mogłoby  się  odważyć.  Gdyby  Henryk  III.,  władca 
bardzo  potężny,  kazał  Ślązk  zwrócić  Brzetysławowi,  byłby  Kazimierz 


120  \X^ZNOWIENIE    METROPOLII. 

] 

i 

musiał  usłuchać.  Wyprawa  z  r.  1050  była  próbowaniem  szczęścia; 
udało  się,  bo  napad  był  niespodziany,  a  chwila  mądrze  obranej 
i  okohczności  dobrze  rozważone;  ale  przez  cztery  następne  latii 
trzeba  też  było  być  przygotowanym  na  oddanie  Ślązka  Przemy-i 
ślidom.  Roztropną  polityką  odwrócił  książę  to  niebezpieczeństwd 
i  gdy  nareszcie  w  maju  1054  roku  wydał  Henryk  III.  wyroki 
w  Kwedlinburgu,  przyznał  Ślązk  w  zasadzie  Przemyślidom,  żebyi 
nie  cofać  poprzedniego  orzeczenia,  ale  zostawił  go  w  ręku  Piasta, 
zastrzegając  tylko,  żeby  płacić  czeskiemu  księciu  500  grzywien 
srebra  i  30  grzywien  złota  daniny  ze  Ślązka.  Była  to  wygrana 
polityczna;  skoro  tylko  na  grodach  ślązkich  były  polskie  załogi, 
mniejsza  na  razie  o  daninę,  która  i  tak  nie  potrwa  długo,  jeżeli 
państwo  piastowskie  na  nowo  się  wzmoże. 

Ostatnim  czynem  Kazimierza  były  ponowne  zabiegi  w  sprawie 
kościoła  polskiego.  Gdy  papież  wysłał  w  r.  1057  swego  delegata, 
t.  j.  pełnomocnika  do  Niemiec,  dla  uporządkowania  spraw  tam- 
tejszych, wyprawił  też  Kazimierz  jednego  z  polskich  biskupów, 
żeby  się  z  legatem  zobaczył.  Biskup  ten  był  obecny  na  zjeździe 
zwołanym  przez  legata  do  miasta  Pohlde  i  zdołał  przedstawiciela 
stolicy  apostolskiej  przekonać  o  słuszności  polskich  żądań.  Legat 
ten,  Hildebrand,  niedługo  potem  sam  został  papierzem  i  panował 
sławnie  pod  imieniem  Grzegorza  VII;  należy  do  najlepszych,  naj- 
mędrszych papieży.  Stanąwszy  na  czele  kościoła,  wznowił  Grze- 
gorz VII.  metropolię  gnieźnieńską.  Tego  już  jednak  Kazimierz  nie 
dożył;  zmarł  28  listopada  1058  r.,  licząc  lat  zaledwie  42. 

Historya  dała  mu  przydomek  ,; Odnowiciela";  tak  go  już 
nazywa  najstarsza  polska  kronika.  Należy  mu  się  to  słusznie;  on 
odnowił  państwo  polskie,  odnowił  kościół  polski,  odnowił  cywili- 
zacyę  w  Polsce.  Godzien  stać  obok  Mieszka  I. 


c^c^c^c^c^c^c^c.^c^^t^c.^c^c^c^^cJSfc^, 


CZĘ5C  II 


Walka  społeczeństwa  o  wpływ 
na  rządy  państwem. 


0^^ 


ROZDZIAŁ  I. 
ZŁAMANIE  JEDYNOWŁADZTWA. 

IMMUNIT. 

Bez  Piastów  bylibyśmy  wyplenieni,  jak  polabscy  nasi  pobra- 
tymcy. Ale  to  dobrodziejstwo  dziejowe  nie  obeszło  się  bez 
użycia  nieraz  przemocy  wobec  społeczeństwa.  Żelazną  ręką 
osiągnęła  dynastya  zwierzchność  nad  wszystkiemi  plemionami 
Polski  i  panowała  też  samowładnie  tak,  że  wobec  księcia  czy  też 
króla  nikt  nie  miał  żadnych  praw.  Na  Zachodzie  przełamano  już 
dawniej  książęcą  wszechwładzę.  Daleko,  bardzo  daleko  było  jeszcze 
do  tego,  żeby  jakieś  prawo  określało  prawa  ludności  wobec  tronu. 
Ograniczanie  tej  władzy  odbywało  się  bardzo  powoli  i  z  wiel- 
kiemi  trudnościami;  o  każde,  choćby  najmniejsze  prawo,  trzeba 
było  dobijać  się  z  osobna  w  najrozmaitsze  sposoby.  Na  czele  tej 
walki  o  prawo  stanął  wszędzie  Kościół  katolicki,  sam  pierwszy 
dążąc  do  wydobycia  się  z  pod  świeckiej  władzy  państwowej. 
Kościół  nie  chciał  znać  żadnego  innego  prawa,  jak  tylko  swoje 
własne  kościelne,  czyli  kanoniczne  i  chciał,  żeby  tylko  to  prawo 
stosowano  do  duchowieństwa  i  jego  majętności.  Wyjęcie  z  pod 
nieograniczonej  władzy  królewskiej  zwało  się  immunltem  (od  ła- 
cińskiego wyrazu  „immunitas").  Duchowieństwo  pociągało  za 
sobą  świeckich,  aż  w  końcu  wszystkie  stany  połączyły  się  do 
walki  o  prawo.  Z  łaski  tronu  można  było  mieć  wiele,  ale  prawa 
nie  miało  się  nigdy  do  niczego,  póki  się  nie  osiągnęło  immu- 
nitu  i  nie  otrzymało  od  panującego  na  swe  prawa  dokumentu, 
zwanego  przywilejem.  Z  razu  tylko  biskupi  wiedzieli  jasno  i  do- 


124  IMMUNIT. 

kładnie,  czego  chcą,  mając  gotowe,  wyrobione  już  za  granicą 
prawo  kanoniczne,  na  którem  się  opierali. 

Ważną  w  dziejach  społecznego  rozwoju  Polski  jest  data: 
rok  1057.  Pierwsze  to  wiadome  nam  wyświęcenia  Polaka  na  księ- 
dza (nie  licząc  królewicza  Kazimierza).  Kapłanem  tym  był  Suła, 
wyświęcony  w  Krakowie  i  tamże  w  cztery  lata  później  biskupem 
ustanowiony  po  śmierci  arcybiskupa  Aarona  w  r.  1061.  Odkąd 
mieliśmy  biskupów  rodaków,  poczyna  się  polityczne  życie  w  spo- 
łeczeństwie, a  początkiem  tego  ruchu  dążenie  Kościoła  polskiego 
do  immunitu. 

Kościół  był  zawisły  w  zupełności  od  monarchy,,  bo  z  po- 
czątku nie  miał  własnego  majątku,  utrzymywany  tylko  przez  sa- 
mych Piastów  bezpośrednio,  którzy  odstępowali  biskupom  dzie- 
sięcinę, t.  j.  dziesiątą  część  państwowych  danin,  nagromadzonych 
po  grodach.  Daniny  te,  wówczas  jeszcze  składane  wyłącznie  w  na- 
turze, nie  wielką  dla  Kościoła  miały  wartość,  a  wystarczać  nie 
mogły.  Duchowieństwo  było  na  książęcym  chlebie,  podobnie  jak 
drużyna  wojenna,  ale  też  i  na  książęcej  łasce.  W  krajach  dawniej, 
niż  Polska,  nawróconych,  posiadał  już  Kościół  własne  dobra  ziem- 
skie, w  których  zaprowadzał  gospodarstwo  rolnicze.  I  nasi  biskupi 
musieli  też  do  tego  dążyć,  boby  inaczej  nie  zdołali  wypełnić  na- 
leżycie swego  zadania.  Kościół  miał  wydatki  wielkie,  bo  należało 
cały  kraj  zapełnić  kościołami  i  parafiami,  których  prawie  jeszcze 
nie  było;  wszak  trzeba  było  łożyć  na  utrzymanie  młodzieży  spo- 
sobiącej  się  do  stanu  duchownego,  budować  szkoły  i  zakłady  do- 
broczynne! Wedle  ówczesnego  zaś  zwyczajowego  prawa  polskiego 
posiadanie  majątków  ziemskich  przez  Kościół  było  niemożebne. 
Chcąc  kupić  ziemię,  trzeba  ją  było  odkupywać  od  wszystkich 
stryjców  rodowych;  jeżeli  choć  jeden  na  sprzedaż  nie  przystał, 
mógł  kupno  unieważnić.  Nie  było  zresztą  ani  ziemi  na  sprzedaż, 
ani  też  Kościół  nie  miałby  za  co  kupować.  Można  było  myśleć 
tylko  o  darowiźnie,  ale  i  do  tego  trzeba  było  zezwolenia  całego 
rodu,  a  niełatwo  było  o  taki  wypadek,  żeby  wśród  wszystkich 
stryjców  nie  znalazł  się  ani  jeden  skąpy.  Chociażby  jednak  nastą- 
piła darowizna,  była  znowu  nowa  trudność,  gdyż  w  razie  bezpo- 
tomnej śmierci  właściciela  źreb,  według  polskiego  prawa,  wraca 
do  rodu,  po  śmierci  więc  każdego  biskupa  lub  opata  mieliby  po- 
tomkowie fundatora  prawo  zagarnąć  majątek  kościelny.  Trzebaby 


SENIORAT.  125 

i' tedy  darowiznę  odnawiać  ciągle,  ciągle  na  nowo  o  nią  dopraszać, 
nie  mając  nigdy  pewności,  czy  syn  nie  odbierze  tego,  co  dał  ojciec. 
Prawo  polskie  nie  znało  całkiem  posiadania  wieczystego  przez  in- 
stytucye,  fundacye;  nie  znało  dla  tej  przyczyny,  że  było  ono  star- 
sze od  chrześcijaństwa  w  Polsce,  powstało  jeszcze  kiedy  nie  było 
w  kraju   żadnycłi    instytucyj,  jak  n.  p.  biskupstw   Inb    klasztorów. 
i  Trzeba  było  koniecznie  wyjęcia  Kościoła  i  jego  spraw  z  pod  prawa 
I  polskiego.   Na  Zachodzie  dokonało  się  to  przeważnie  przez  uzna- 
nie testamentu,  t  j.  rozporządzenia   ostatniej  woli.   Testament  jest 
zwyczajem  prawa  staro  rzymskiego;  przyjął  go  Kościół  do  swego 
prawa   kanonicznego  i  wywalczył   mu    znaczenie   wśród   nowycłi 
narodów.     Polskie  prawo   nie  znało  całkiem  testamentu;  dopiero 
■  duchowieństwo    nauczyło   tego    naszych  przodków.  Sprawa  o  za- 
I  pisy  testamentowe  na  rzecz  Kościoła  zaczyna  się  u  nas  już  w  XI. 
wieku.    Posiadanie   zaś   dóbr  ziemskich    przez   Kościół  łączyło  się 
z  uszczupleniem  władzy  monarszej,  bo  było  zasadą  prawa  kano- 
nicznego, że  dobra  takie  mają  być  uwolnione  od  wszelkich  danin 
i  od  sądownictwa   książęcego,   czy  królewskiego,  bo   to  jest  im- 
munit. 

SENIORAT. 

Władza  królewska  była  w  ówczesnej  Polsce  tem  potężniejsza, 
że  król  panował  sam  jeden  bezpośrednio  na  ziemiach  ludów  pol- 
skich. Było  to  czemś  wyjątkowem  w  owych  czasach,  bo  zazwy- 
czaj dzieliły  się  państwa  na  księstwa,  nad  któremi  panowały  jużto 
osobne  dynastye,  jużto  krewni  najwyższego  naczelnika  państwa,, 
który,  jeżeli  nie  był  koronowany  na  króla,  to  zwał  się  Wielkim 
księciem.  Niemieckie  królestwo  dzieliło  się  na  sześć  księstw:  ba- 
warskie, saskie,  dwa  frankońskie  i  dwa  lotaryńskie,  a  nadto  były 
na  pograniczach  osobne  marchie.  Książęta  i  margrabiowie  byli 
hołdownikami,  czyli  lennikami  królewskimi;  dążyli  oni  do  tego, 
żeby  król  nie  był  niczem  więcej,  jak  tylko  pierwszym  między 
nimi,  król  zaś  pragnął  ich  zamienić  na  swych  urzędników.  Na 
Rusi  zaś  i  w  Czechach  utworzono  dzielnice  celem  wyposażenia 
braci  panującego  księcia.  Było  to  wszędzie  doniosłą  sprawą  poli- 
tyczną i  wiązało  się  ściśle  ze  sprawą  następstwa  tronu.  W  Cze- 
chach i  na  Rusi  próbowano  to  załatwić  w  ten  sposób,  że  zwierz- 
chność nad  całem   państwem  i  wszystkimi    książętami    przyznano 


126  BOLESŁAW  ŚMIAŁY. 

najstarszemu  wiekiem  członkowi  rodu,  co  się  zowie  z  łacińska:  j 
seniorat.  Senior  Rusi  był  Wielkim  księciem  w  Kijowie,  a  bracia' 
jego  i  krewni  panowali  pod  jego  zwierzchnictwem  na  swych  dziel- 
nicach. Na  wielkiej  obszernej  Rusi  było  od  Wielkiego  Nowogrodu 
do  Kijowa  dosyć  miejsca  na  dzielnice.  Książęta  ci  nie  mieli  pro- 
wadzić polityki  na  własną  rękę,  ani  wojny  wypowiadać,  ani  za- 
wierać pokoju;  to  miało  należeć  tylko  do  Wielkiego  księcia  Ki- 
jowskiego, a  tamci  winni  mu  byli  wierność  i  uległość,  jako  jego 
lennicy.  W  rzeczywistości  jednak  tak  nie  było  i  Ruś  rozdrobniła 
się  wkrótce  na  liczne  państewka,  z  książętami  niesfornymi,  któ- 
lych  głównem  zajęciem  było  napadać  na  siebie  wzajemnie.  Prze- 
myślidzi  zapanowawszy  dopieroco  nad  całemi  Czechami  i  Mo- 
rawami, sami  dla  siebie  zaczęli  tworzyć  nowe  księstwa  dzielni- 
cowe. Książę  Brzetysław  zaprowadził  seniorat,  wyznaczając  na  Mo- 
rawach trzy  dzielnice  książęce:  księstwo  berneńskie,  znojemskie 
i  ołomunieckie.  Więcej  księstw  nigdy  nie  było  i  szczęściem,  bo 
niewielkie  Czechy  byłyby  w  rozdrobnieniu  straciły  wszelkie  zna- 
czenie polityczne. 

BOLESŁAW  ŚMIAŁY,  1058-1080  r. 

Wśród  takich  stosunków  i  okoliczności  wstąpił  w  roku  1058 
na  tron    piastowski    po  Kazimierzu  Odnowicielu   najstarszy  jego 
syn,  Bolesław  II.,  zwany  Szczodrym,  a  także  Śmiałym,  mając  lat  1Q. 
Młodszy  o  rok  brat  Władysław,  drugiem  imieniem  nazwany  Herman 
na  cześć  swego  ciotecznego  dziadka  w  Kolonii,  nie  dostał  na  razie 
żadnej  dzielnicy.  Trzeci    z  kolei,  Mieszko,    miał  przy  śmierci  ojca 
lat  13  i  żył  potem  tylko  jeszcze  lat  siedm.  Najmłodszy  Otto  zmarł 
małem    dziecięciem.   Władysław   Herman    nie  miał   przyjaźni    dla^ 
panującego  brata.    Nie   wszczynał   buntów,    bo   starszy    Bolesław* 
żelazną   miał   rękę,    ale  umiał   mu   szkodzić  po  cichu  i  zdaje  się,! 
że  w  drugiej  połowie  rządów  Bolesława  wymógł  dla  siebie  dziel-.] 
nicę  na  Mazowszu.  \ 

WYPRAWY  CZESKA  I  WĘGIERSKA.  \ 

Pokazało  się  zaraz  w  Czechach,  że  Seniorat  nie  chroni  kraju ; 
od  waśni  książąt  i  domowych  wojen.  Brzetysław  miał  pięciu  synów 
Najstarszy  Spytygniew   został   seniorem   w  Pradze,  trzech  dostało 
"^orawskie  dzielnice,  ale  dla  najmłodszego,  Jarosława,  nie  chciano 


WYPRAWY   CZESKA   I   WĘGIERSKA.  127 

już  tworzyć  jeszcze  jednej  dzielnicy  i  przeznaczono  go  do  stanu 
duchownego.  Niezadowolony  z  tego  młody  książę  zbiegł  na  dwór 
piastowski,  pewny  że  tu  skorzystają  chętnie  ze  sposobności,  żeby 
z  kłótni  Przemyślidów  wydobyć  korzyść  dla  siebie.  Skorzystał 
rzeczywiście  Bolesław  Śmiały  z  tego  pozoru,  ujął  się  za  Jarosła- 
wem i  ruszył  na  Czechy  w  r.  1061.  Wojna  ta  nie  pochodziła 
jednak  z  samej  tylko  niechęci  jednej  słowiańskiej  dynastyi  do 
drugiej,  z  rywalizacyi  prostej  o  większe  znaczenie  i  powiększenie 
posiadłości.  Przeciwieństwo  Piastów  i  Przemyślidów  miało  głębsze 
polityczne  znaczenie  i  było  starciem  się  dwojakiej  słowiańskiej 
polityki  względem  Niemiec.  Piastowski  ród  ulegał  królom  nie- 
mieckim tylko  wtenczas,  gdy  zmuszała  do  tego  jaka  przykra  osta- 
teczność, gdy  już  nie  było  innej  rady,  ale  zawsze  o  tem  myśląc, 
żeby  dojść  do  zupełnej  niezawisłości.  Trzech  Piastów  nosiło  już 
królewską  koronę,  z  Przemyślidów  zaś  nikt  jeszcze.  Kazimierz 
Odnowiciel  uznał  się  Niemiec  hołdownikiem,  gdy  nie  miał  ani 
jednego  żołnierza,  a  za  hołd  dostał  500  zbrojnych  i  kosztem  hołdu 
wznawiał  upadłe  piastowskie  państwo.  Obecnie  pragnął  następca 
jego  zrzucić  z  Polski  tę  zależność  i  dążył  do  wznowienia  królewskiej 
godności.  Postanowił  sobie,  że  skoro  tylko  wzmogą  się  siły  polskie, 
stanie  śmiało  przeciw  Niemcom,  gotów  do  walki,  byle  tylko  Polsce 
zapewnić  stanowisko  równe  innym  samodzielnym  państwom  chrze- 
ścijańskim. Nie  dać  się  Niemcom,  nie  ulegać  im,  to  było  hasłem 
piastowskiej  polityki.  Przemyślidzi  prowadzili  już  politykę  odmienną. 
Zasadą  ich  stało  się,  żeby  niczem  królów  niemieckich  nie  drażnić, 
ale  owszem  uległością  ich  pozyskać  i  zapewnić  sobie  bezpieczne 
posiadanie  Czech.  Nie  było  to  jednak  koniecznością.  Przemyślidzi 
mogli  byli  oprzeć  swe  bezpieczeństwo  na  wojującej  z  Niemcami 
Polsce,  mogli  byli  złączyć  się  przeciw  Niemcom  z  Piastami.  Wszak 
Piastowie  nie  dążyli  do  zagarnięcia  Czech  pod  swe  panowanie, 
chodziło  im  tylko  o  to,  żeby  zmusić  Przemyślidów  do  popierania 
wspólnej  polityki  słowiańskiej,  żeby  panujący  w  Pradze  książę 
nie  łączył  się  z  Niemcami  wtenczas,  gdy  Polska  z  nimi  walczy. 
Przemyślidzi  widocznie  nie  rozumieli,  o  co  chodzi  i  woleli  być 
królów  niemieckich  hołdownikami,  niż  Piastów  sojusznikami.  Wszczął 
tę  wojnę  Bolesław  Śmiały,  ażeby  rozbić  sojusz  Czech  z  Niemcami, 
ażeby  mieć  w  Pradze  księcia  osadzonego  polskiemi  siłami,  za- 
leżnego   od  siebie.    Chodziło   też   przytem    o    daninę   płaconą  ze 


128       ODZYSKANIE  SŁOWACZYZNY   I   GRODÓW  CZERWIEŃSKICH. 

Ślązka.  Wyprawa  jednak  nie  udała  się.  Bolesław  przekroczył  rzekę 
Oppę,  (poboczna  Odry,  nad  nią  miasto  Opawa)  i  zabrał  się  do 
oblegania  granicznego  grodu  Hradca;  poniósł  tam  klęskę  i  omal 
nie  dostał  się  do  niewoli.  Zaraz  na  początku  wojny  umarł  Spy- 
tygniew,  a  seniorem  został  drugi  z  braci,  Wratysław  II.,  który 
tej  wojny  sobie  nie  życzył  i  sam  podał  dłoń  do  zgody.  Owdo- 
wiawszy, ożenił  się  z  końcem  roku  1062  ze  siostrą  Bolesława, 
Swiętosławą,  zwaną  w  Czechach  Swatawą.  Danina  ślązka  skończyła 
się,  a  Jarosław  pogodził  się  z  duchowną  szatą  i  został  biskupem 
praskim.  W  owym  pełnym  nadzieji  roku  1062  mogło  się  zdawać, 
że  zaprzyjaźnieni  i  spowinowaceni  Piast  z  Przemyślidą  pchna^ 
na  nowe  tory  sprawy  zachodniej  Słowiańszczyzny  i  utworzą  wreszcie 
wał  ochronny  przeciw  niemieckiemu  naporowi.  Niestety,  Wratysław 
inaczej  się  potem  namyślił  i  gdy  przyszło  do  walki  z  Niemcami, 
walczył  po  ich  stronie  przeciwko  Polsce. 

Również  na  krakowskim  dworze  szukali  pomocy  książęta 
węgierscy,  też  o  tron  powaśnieni.  Bolesław  wyprawił  się  na  Węgry 
i  osadził  na  tronie  swego  kandydata  Belę,  którego  kazał  koronować. 
Sam  księciem  tylko  będąc,  królów  strącał  i  osadzał.  Po  śmierci 
Beli  powtórnie  rozporządził  węgierską  koroną.  Pamiętał  przytem 
o  polskim  interesie:  odebrał  Madziarom  część  dawnej  zdobyczy 
Bolesława  W.,  a  mianowicie  północną  Słowaczyznę  nad  górnym 
biegiem  rzeki  Wagi,  na  południu  Tatr. 

SCHYZAIA  I  BIZANTYNIZM. 

Podobnież  wmieszał  się  Bolesław  Śmiały  czynnie  w  sprawy 
ruskie  i  przy  tej  sposobności  odzyskał  na  nowo  Grody  Czerwieńskie. 
Stosunki    na    Rusi  tak   sę  tymczasem    były   zmieniły,   mianowicie  ^; 
stosunki  kościelne,  że  ciągle  powtarzające  się  walki  o  grody  czer-  ■ 
wieńskie  nabrały  wobec  tych  zmian  wielkiego  znaczenia.  Nie  cho-  " 
dziło  tu  już  tylko  o  granicę  dwóch  sąsiednich  państw  ale  o  spraw\ 
pierwszorzędnej  doniosłości  dla  dziejów  Europejskich. 

Ruś   należała   do  patryarchatu'  carogrodzkiego.   (Bizancyum, 
czyli  Konstantynopol,  po  słowiańsku  Carogród,  bo  tam  mieszkał  | 
cesarz,    czyli    car,    wschodniego    cesarstwa    rzymskiego,    zwanego  i 
potem   bizantyńskiem,   a   także    greckiem).    Wschodnie   cesarstwo 
istniało  bez  przerwy  od  starożytnych  czasów.  Starsza  tam  o  wiele 
była  cywilizacya,  niż  wśród  nowych    narodów  europejskich,  n.  p. 


SCHYZMA   I    BIZANTYNIZM.  129 

we  Francyi  lub  w  Niemczech,  a  przedewszystkieui  więcej  było 
bogactw,  ogłady  i  nauki.  Zachodnia  Europa  była  nieokrzesana 
jeszcze,  gdy  w  bizantyńskiem  państwie  szczycono  się  wielkim  za- 
sobem cywilizacyi.  A  jednak  zachodnia  Europa  nietylko  zrównała 
się  z  tą  cywilizacyą,  ale  ją  nawet  o  bardzo  wiele  przewyższyła! 
Stało  się  to  tu  przez  dobroczynny  wpływ  kościoła,  a  tam  z  jego 
winy.  U  chrześcijan  bowiem  kościół  kroczy  na  czele  cywilizacyi. 
Gdy  on  spełnia  dobrze  swe  obowiązki,  zakwitają  wszystkie  ludzkie 
sprawy;  gdy  duchowieństwo  się  zaniedba,  odczuje  się  to  wcześniej 
czy  później  we  wszelkich  stosunkach.  A  siła  kościoła  płynie  od 
jego  Głowy,  od  rzymskiego  papieża. 

Już  w  roku  867,  za  czasów  św.  Cyryla  i  Metodego,  zerwał 
z  Rzymem  patryarcha  carogrodzki  Focyusz  i  popadł  przez  to 
w  schyzmę,  t.  j.  odszczepieństwo  od  jedynego  powszechnego  t.  j. 
katolickiego  Kościoła,  którego  widomą  głową  są  następcy  świętego 
Piotra,  biskupi  rzymscy,  papieże,  ale  wtenczas  skończyło  się 
to  złożeniem  patryarchy  z  godności.  Była  jednak  w  Bizancyum 
niechęć  do  papiestwa,  a  podsycali  ją  cesarze  bizantyńscy,  którym 
nie  podobało  się,  że  papieże  nie  tylko  nie  pozwalali  monarchom 
mieszać  się  w  sprawy  religijne,  ale  sami  zaczęli  w  to  wglądać, 
czy  monarchowie  rządzą  po  chrześcijańsku.  Cesarze  wschodni  zaś 
nie  tylko  kościołem  rządzić  chcieli,  ale  nawet  wtrącali  się  często 
w  sprawy  dogmatów,  t.  j.  zasad  wiary  chrześcijańskiej  i  chcieli 
rozstrzygać  o  tem,  w  co  ich  poddani  mają  wierzyć,  a  w  co  nie. 
Umyślnie  więc  dopuszczali  do  wyższych  godności  tylko  takich 
duchownych,  którzy  się  odznaczali  niechęcią  do  Rzymu.  Rozkazów 
papieskich  nie  wykonywano  w  ich  cesarstwie.  Doszło  wreszcie 
do  tego,  że  wschodnie  duchowieństwo  nie  chciało  przyjąć  żadnej 
nowości  w  urządzeniach  i  administracyi  kościelnej,  lub  w  formach 
zewnętrznych  nabożeństwa  t.  j.  w  obrządku.  Oświadczyli  że  w  spra- 
wach kościelnych  nic  nigdy  zmieniać  nie  wolno.  Zaprowadzenie 
postów  w  sobotę  wydawało  się  im  kacerstwem,  bo  z  początku 
tych  postów  nie  było.  Gniewało  ich,  że  papież  tylko  biskupom 
pozwalał  udzielać  bierzmowania,  że  począł  wprowadzać  celibat, 
t.  j.  bezżenność  księży  nawet  świeckich,  że  kazał  używać  przy 
mszy  świętej  tylko  niekwaszonego  chleba.  Nie  zezwalali  też  na 
żadne  poprawy  w  urządzeniach  spraw  kościelnych.  Rozłam  po- 
większał się  coraz   bardziej,   aż  wreszcie  patryarcha  Michał  Ceru- 

9 


130  DWIE   CYWILIZACYE. 


I 


larius  zarzucił  Rzymowi  herezyę  żydowską  (właśnie  o  cłileb  nie- 
kwaszony)  i  zupełnie  od  jedności  kościelnej  się  usunął,  ogłosiwszy 
się  osobnym  niejako  papieżem  na  wscłiodzie.  Obok  katolickiego 
rzymskiego  Kościoła  na  Zacłiodzie  jest  tedy  od  r.  1054  na  Wscłiodzie, 
Kościół  schyzmatycki,  zwany  też  greckim  lub  bizantyńskim.  Kościół 
bizantyński  przestał  się  też  od  tego  czasu  rozwijać,  stoi  we  wszyst- 
kiem  na  tem  samem  miejscu,  jak  stał  w  r.  1054.  Od  ducliowieństwa 
przeszło  tam  na  całe  społeczeństwo  dziwne  przestrzeganie  starych 
form;  co  tylko  nowe,  wstręt  tam  budziło. 

Zupełnie  inaczej  było  na  Zachodzie  pod  opieką  rzymskiego 
Kościoła,  który  strzeże  niezmienności  dogmatów,  artykułów  wiary, 
ale  w  rozmaitych  urządzeniach  pomocniczych  dopuszcza  zmian 
i  stosuje  je  dla  dobra  wiernych  do  czasu,  miejsca  i  okoliczności, 
rozkwitnąwszy  w  rozmaitości  obrządków.  Cywilizacya  wyrobiona 
pod  przewodem  Rzymu  pozwala  każdemu  korzystać  swobodnie 
i  samodzielnie  ze  swych  władz  umysłowych,  żeby  nietylko  cudzym 
się  karmić  rozumem,  ale  naprawdę  posiadać  własny.  Taka  samo- 
dzielność w  myślach  i  czynach  zowie  się  i  n  d  i  w  i  d  u  a  1  i  z  m.  Użyty 
rozumnie  jest  najlepszą  dźwignią  postępu. 

Druga  różnica  cywilacyi  bizantyńskiej  a  rzymskiej,  czyli  ła- 
cińskiej, zwanej  też  zachodnią,  polega  na  innem  pojmowaniu  sto- 
sunku społeczeństwa  do  państwa  i  stosunku  Kościoła  do  państwa. 
Cesarze  bizantyńscy  rozstrzygali  swym  nakazem  spory  teologiczne. 
Odkąd  patryarchat  carogrodzki  zerwał  z  Rzymem,  popadł  w  tem 
większą  zależność  od  władzy  świeckiej,  aż  doszło  do  tego,  że  ce- 
sarz mianował  i  strącał  patryarchów  według  własnego  upodobania, 
a  całe  duchowieństwo  stało  się  narzędziem  w  ręku  rządu,  zupełnie 
tak  samo,  jak  wojsko  i  urzędnicy.  Wskutek  tego  bizantynizmem 
zowiemy  brak  indiwidualizmu,  ślepe  trzymanie  się  formy  i  niero- 
zumną uległość  władzy. 

Polska  weszła  do  kultury  zachodniej,  a  Ruś  do  bizantyńskiej. 
Na  ziemi  Grodów  Czerwieńskich  zetknęły  się  obie  cywilizacye. 
Przez  tę  ziemie  miała  kultura  wschodnia  oddziaływać  na  Polskę, 
a  zachodnia  na  Ruś.  Walki  o  posiadanie  Grodów  Czerwieńskich 
są  początkiem  starcia  się  dwóch  europejskich  kultur.  Oręż  polski 
sięgając  aż  do  Kijowa,  niósł  tam  zarazem  wpływy  zachodnie.  Już 
za  Bolesława  Wielkiego  zaczyna  się  ta  wymiana  myśli.  Walki  Pia- 
stów z  Rurykowiczami,  to  nie  zwykłe  spory  dwóch  dynastyj;  przez 


WYPRAWA  KIJOWSKA.  131 

nich  walczył  Rzym  z  Bizancyum  i  chodziło  o  to,  jak  daleko  się- 
gnie granica  tej  i  owej  kultury.  Przeznaczeniem  Polski  było  i  jest 
do  dziś  dnia  szerzyć  kulturę  zachodnią  coraz  dalej  na  wschód. 

w  yPRAWA  KIJOWSKA.  1069  r. 

Książę  ruski  Jarosław  podzielił  państwo  między  pięciu  sy- 
nów, ale  byli  jeszcze  brat  stryjeczny  i  synowiec,  którym  już  dziel- 
nic przyznać  nie  chciano.  Ci  podnieśli  bunt  przeciw  seniorowi 
Izasławowi,  a  ten  zbiegł  do  Polski,  licząc  tu  na  poparcie.  Bolesław 
i  Izasław  byli  ciotecznymi  braćmi,  gdyż  Bolesław  rodził  się  z  Do- 
bronegi,  rodzonej  siostry  Jarosława  I.  W  r.  106Q  zdobył  też  Bo- 
lesław Izasławowi  Kijów  i  sam  w  tem  mieście  zabawił  dziesięć 
miesięcy. 

Mając  Kijów  w  swem  ręku,  mógł  był  Bolesław  Śmiały  po- 
myśleć o  pozyskaniu  Wielkiego  księcia  dla  Kościoła  rzymskiego. 
Może  też  myślał  o  tem,  ale  wiemy  o  nim,  że  nie  odznaczał  się 
roztropnością  i  dlatego  nic  trwałego  zdziałać  nie  zdołał.  Miał  uspo- 
sobienie nieszęśliwe ;  krewki  był  i  gwałtowny,  a  przytem  wyniosły 
i  pełen  pychy.  Ażeby  pokazać  ludowi  w  Kijowie,  że  Izasław  pa- 
nuje tu  tylko  z  jego  ramienia,  okazywał  rozmyślnie  lekceważenie 
ruskiemu  księciu  i  publicznie  go  zawstydzał.  Przy  takiem  postępo- 
waniu trudno  liczyć  na  wdzięczność,  a  dobrodziejstwo  obmierznie. 
Toteż  zaczęto  mordować  skrycie  żołnierzy  polskich,  a  podobno  Iza- 
sław dobrze  o  tem  wiedział.  Wracając  z  Kijowa  zagarnął  Bole- 
sław Grody  Czerwieńskie  w  r.  1070.  Umiał  tedy  wyzyskać  sto- 
sunki swe  do  ościennych  książąt.  Dwie  ziemie  przyłączył  na  nowo 
do  Piastowskiego  państwa.  W  trzy  lata  później  wygnany  na  nowo 
przez  braci  Izasław  nie  uzyskał  już  u  niego  pomocy;  otrzymał 
ja  dopiero,  gdy  sam  papież  polecił  Bolesławowi  sprawę  Izasława. 

TAPIEŹ  GRZEGORZ  VII. 

Papieżem  był  od  r.  1073  Hildebrand  pod  imieniem  Grze- 
gorza VII.,  obeznany  nieco  z  polskiemi  stosunkami  od  zjazdu 
w  Póhlde,  na  który  Kazimierz  Odnowiciel  wyprawił  był  polskiego 
biskupa.  Papież  ten  był  benedyktynem  z  francuskiego  klasztoru 
w  Klunjaku.  W  sławnem  tem  opactwie  przebywali  przez  długie 
czasy  najuczeńsi  zakonnicy,  obmyślając  reformę,  tj.  lepszą  organi- 
zacyę  Kościoła.  Chodziło  im  przedewszystkiem  o  to,   żeby  papież 


132  PAPIEŻ  GRZEGORZ  VII. 

był  rzeczywistym  władcą  wszystkiego  ducłiowieństwa  katolickiego, 
żeby  Kościół  wyzwolić  od  wpływów  władzy  świeckiej.  Zdarzało 
się  aż  nazbyt  często,  że  biskupów  ani  papież  nie  mianował,  ani 
nie  wybierały  kapituły,  tylko  monarcha  wyznaczał,  którzy  mają  być 
biskupami  w  jego  kraju.  Monarcłia  wręczał  im  pierścień  i  pasto- 
rał i  odbierał  przysięgę.  Było  to  po  prostu  odbieraniem  hołdu  od 
biskupów  i  zwało  się  inwestyturą.  Często  biskupi  bywali  ra- 
czej urzędnikami  królewskimi,  niż  pasterzami  dyecezyj ;  nieraz  też 
bywały  nieporozumienia  pomiędzy  biskupami  a  papieżem.  Z  Klun- 
jaku  powstała  znaczna  ilość  nowych  klasztorów,  rozsianych  po  ca- 
łej zachodniej  Europie,  a  wszyscy  ci  zakonnicy  różnych  narodów 
dążyli  do  tego,  żeby  klunjackie  reformy  przeprowadzić.  Starali  się 
o  podniesienie  stanu  nauk,  o  wyższe  wykształcenie  duchowieństw  a 
i  o  wyższą  wśród  niego  moralność.  Przez  ciągle  wpływy  świe- 
ckiej władzy  zeświecczył  się  sam  Kościół;  w  samym  nawet  Rzymie 
kupczono  dostojeństwami  duchownemi!  Klunijacy  uważali  to  słu- 
sznie za  świętokradztwo,  a  walkę  z  tym  występkiem,  zwanym  s)- 
monią,  prowadzili  jak  najgorliwiej.  Ażeby  księża  byli  mniej  zale- 
żni od  świeckich  wpływów,  żądali  celibatu,  tj.  bezżenności  księży 
świeckich;  przedtem  bowiem  duchownym,  nie  będącym  zakonni- 
kami, wolno  było  żenić  się  nietylko  w  greckim,  ale  też  w  rzym- 
skim katolickim  Kościele.  Żeby  świecka  władza  i  polityka  nie  na- 
rzucała Kościołowi  złych  biskupów,  domagali  się  zniesienia  inwe- 
stytury. Żeby  zaś  sam  Ojciec  św.  mniej  był  krępowany  względami 
na  świeckie  interesy  monarchów,  dążyli  przedewszystkiem  do  tego^ 
żeby  cesarz  nie  wpływał  na  wybór  papieża,  lecz  żeby  go  wybie- 
rali sami  tylko  kardynałowie  według  własnego  uznania;  i  to  osią- 
gnęli też,  począwszy  od  r.  1059.  Głosili,  że  papież  w  niczem  ce- 
sarzowi podlegać  nie  może,  lecz  raczej  przeiwnie,  sam  nad  wszyst- 
kimi monarchami  stoi,  pilnując,  żeby  rządzili  po  chrześcijańsku, 
mając  prawo  nawet  z  tronu  ich  strącać  według  własnego  uznania. 
Olbrzymia  jest  potęga  nauki  i  cichej,  ustawicznej  pracy;  powoli, 
stopniowo,  szerzyły  się  klunijackie  zasady  w  całej  Europie,  aż  do- 
szły do  papieskiego  tronu  i  gdy  w  końcu  zasiadł  na  papieskim 
tronie  klunijacki  mnich,  trząsł  całą  Europą,  choć  sam  nie  posia- 
dał drużyny  wojennej  i  nigdzie  wojska  nie  wysyłał.  Wielka  pra- 
wda, wielki  pomysł,  wielka  idea,  zdobywa  sobie  umysły  ludzkie, 
podbija   serca  i  myśli   tak,  że   tysiące   ludzi,  od   królów  do   pro- 


IZASŁAW   KIJOWSKI.  133 

staczków,  oddaje  na  jej  usługi  swe  życie,  majątki  i  wpływy.  Taką 
wielką  ideą,  jedną  z  największycli  w  łiistoryi,  była  idea  wyższości 
władzy  papieskiej  nad  królewską,  obmyślana  na  to,  żeby  państwa 
chrześcijańskie  zmusić  do  cłirześcijańskiej  polityki.  Nie  udała  się 
idea  Karola  Wielkiego  o  współpracownictwie  dwóch  równych 
sobie  potęg,  papieskiej  i  cesarskiej;  raz  tylko  byli  Ottonowie, 
a  zresztą  zawsze  nadużywanie  Kościoła  przez  silniejszą  władzę 
świecką.  Skoro  więc  nie  dało  się  prowadzić  naprzód  Europy 
w  zgodzie  z  cesarstwem,  postanowili  benedyktyńscy  wielcy  my- 
śliciele robić  swoje  wbrew  cesarstwu.  I  tak  powstała  walka  pa- 
piestwa z  cesarstwem,  walka  Grzegorza  VII.  z  królem  niemieckim 
i  cesarzem  Henrykiem  IV.,  zwana  walką  o  inwestyturę. 

W  tej  walce  stanął  Bolesław  Śmiały  po  stronie  Grzegorza 
\  I  I-go,  nie  dlatego,  żeby  miał  być  zwolennikiem  reform  kościel- 
nych, lecz  żeby  skorzystać  ze  sposobności  do  osłabienia  niemie- 
ckiego państwa  i  zapewnić  Polsce  zupełną  niezawisłość.  Książę 
czeski  Wratysław  postąpił  przeciwnie;  popierał  Henryka  IV.  Na- 
stały też  nowe  spory  graniczne  z  Czechami.  Cesarz  wezwał  Bole- 
sława w  roku  1071,  żeby  się  stawił  przed  nim  i  zdał  się  na  jego 
sąd.  Odmówił  temu  wezwaniu  książę  polski,  a  gdy  potem  Sasi 
powstali  przeciw  Henrykowi  IV.,  posłał  im  posiłki.  Równocześnie 
w  roku  1074,  wśród  ponownych  zamieszek  o  tron  węgierski,  po- 
pierał Bolesław  papieskiego  kandydata  do  tronu,  Gejzę  II.,  prze- 
ciw niemieckiemu  stronnikowi  Salomonowi  i  dostarczył  mu  sku- 
tecznej pomocy. 

Powtórnie  z  Kijowa  wygnany  Izasław  przybył  na  dwór 
piastowski  w  r.  1073,  ale  nie  uzyskał  pomocy.  Zdaje  się,  że  Bo- 
lesław Śmiały  podał  mu  warunek,  żeby  porzucił  schyzmę,  żeby 
był  przez  papieża  uznany  chrześcijańskim  monarchą.  Biskup  kra- 
kowski Stanisław  Szczepanowski  brał  udział  w  polityce;  ducho- 
wieństwo polskie  poczynało  wywierać  wpływ  na  sprawy  publiczne, 
można  się  więc  domyślać,  że  wpływało  w  tym  kierunku  na  króla. 
Panujący  w  Kijowie  Wszesław  gotów  był  do  sojuszu  z  Polską, 
byle  król  polski  nie  dawał  pomocy  Izasławowi.  A  właśnie  zanio- 
sło się  na  nową  wojnę  z  czeskim  Wratysławem.  Nie  znamy  jej 
przebiegu,  ale  wiemy,  że  synowie  Wszesława  przywiedli  na  tę 
wojnę  w  r.  1076  posiłki  ruskie.  Izasław  pojechał  tymczasem  na 
zachód,  do  cesarza  i  papieża.    Był   w  r.  1075  wraz  ze  synem  Ja- 


134  KORONACYA. 

ropelkiem  na  sejmie  Rzeszy  niemieckiej  w  Moguncyi,  a  potem 
w  Rzymie.  Wyrzekł  się  schyzmy,  uznał  zwierzchnictwo  papieskie^ 
a  Grzegorz  VII.  nadał  mu  tytuł  królewski.  Wiadomości  z  tych 
czasów  są  nader  skąpe,  nie  znamy  również  szczegółów  i  tej  sprawy. 
Ale  dochował  się  obraz  współczesny,  przedstawiający,  jak  ksią- 
żęta ruscy  składają  hołd  papieżowi  i  wzajem  otrzymują  od  niego 
korony. 

KORONACYA  1076  r. 

W  r.  1075  przysłał  Grzegorz  VII.  do  Polski  swego  legat 
który  zorganizował  na  nowo  Kościół  polski,  zarządził  przeprowa^ 
dzenie  klunijackich  reform  i  przywrócił  metropolię  gnieźnieńską^ 
Polska  była  w  łaskach  u  Papieża.  Oparty  o  powagę  Grzegorza 
VI I-go,  przywdział  książę  Polski  królewską  koronę  w  roku  1076, 
w  sam  dzień  Bożego  Narodzenia.  (Sporządzono  wówczas  nową 
koronę,  gdyż  korona  Bolesława  Wielkiego  przepadła  u  Niemców, 
wywieziona  przez  Ryksę).  Czwarty  to  już  z  Piastów  władca  kró- 
lem zostawał.  Koronacya  wznowiła  blask  polskiego  państwa  i  zda- 
wało się,  że  Bolesław  Śmiały  przejdzie  z  najlepszemi  wspomnie- 
niami do  historyi  polskiej.  Powrócił  też  z  Rzymu  król  ruski  Iza- 
sław,  przywożąc  od  papieża  polecenie  do  Bolesława.  Usłuchał 
woli  papieskiej  król  polski,  dał  teraz  posiłki,  wyruszył  sam  na 
wyprawę  i  wprowadził  Izasława  na  nowo  na  tron  kijowski 
w  roku  1077.  Ale  panowanie  katolickiego  króla  rok  ledwie  tam 
trwało.  Nastała  zaraz  nowa  wojna  domowa  pomiędzy  książętami 
ruskimi,  w  której  Izasław  poległ  w  bitwie.  Nastał  po  nim  Wsie- 
wołod,  a  potem  dopiero,  po  jego  śmierci  w  r.  1093,  syn  Izasława 
Świętopełk. 

Korona  Bolesława  Śmiałego  nie  była  trwalszą,  a  tem  przy- 
krzej,  że   król-  sam    przez   nieroztropność   i    nieoględność   własną 
ręką  wywrócił  to,  co  sam  wystawił.  A  czasy  były  właśnie  jak  naj-  \ 
lepsze,  żeby  zapewnić  trwałość   królewskiej   godności   w   Polsce.  ; 
Od  Niemiec  nie  było  żadnego  niebezpieczeństwa,  bo  Henryk  IV- 
uległ  właśnie  w  walce  z  papieztwem. 

Zatarg  z  Grzegorzem  VII.  powiększał  się  coraz  bardziej.  Ce-1 
sarz  ogłosił,  że  strąca  Grzegorza  VII.  z  papieskiego  tronu.  Książęta 
niemieccy  natomiast  stawali  przeciw   Henrykowi,    niektórzy   bunt 
podnieśli.  Cesarz  popadał  w  coraz  większe  kłopoty,  a  gdy  papież ' 


ZABICIE   ŚW.   STANISŁAWA.  135 

rzucił  na  niego  klątwę,  opuścili  go  wszyscy.  Musiał  pojechać 
z  przeprosinami  do  Włoch  i  tam  w  zamku  Kanossie  upokorzyć 
się,  odbyć  publiczną  pokutę  nałożoną  nań  przez  papieża  dla  przy- 
kładu wszystkim  innym  monarchom.  Przez  trzy  dni  stał  boso, 
w  pokutniczej  szacie,  z  mieczem  na  sznurze  u  szyi  uwiązanym, 
błagając  w  ten  sposób  o  zdjęcie  klątwy.  Taką  była  potęga  Grze- 
gorza VII.  Od  tegoto  zdarzenia  mawia  się:  ,; pójść  do  Kanossy", 
a  znaczy  to  wojować  z  Kościołem  i  dowojować  się  własnego 
upokorzenia.   Było  to  w  styczniu  1077  roku. 

ZABICIE  ŚW.  STANISŁAWA  1079  r. 

Innego  rodzaju  Kanossa  czekała  Bolesława  Śmiałego,  który 
cale  życie  popierając  sprawę  Grzegorzamf^gTJT" na wzaj &n  przez 
niego  był  popierany.  Król  ten  był  żołnierzem,  który  nie  umiał 
rządzić  inaczej,  jak  po  wojskowemu  i  nie  mógł  pojąć,  jak  ktoś 
śmie  nie  słuchać  jego  samowładnej  woli.  Oczywiście  musiało  to 
wywołać  niezadowolenie,  z  czego  korzystał  po  cichu  brat  królew- 
ski, Władysław  Herman,  rządzący  na  Mazowszu  i  jednał  sobie 
stronników.  Na  czele  stronnictwa  przeciwnego  królowi  stał  wiel- 
moża Sieciech,  pan  Sieciechowie  nad  Wisłą,  potomek  dawnych 
książąt  tynieckich.  Wątpić  należy,  czy  byłby  się  ważył  przeciw 
królowi,  gdy  w  tem  niespodzianie  całe  duchowieństwo  użyczyło 
mu  poparcia. 

Był  spór  z  biskupem  krakowskim,  Stanisławem  Szczepano- 
wskim  (ze  Szczepanowa,  w  dzisiejszym  brzeskim  powiecie,  na  za- 
chód od  Krakowa)  o  majątek  kościelny  i  o  prawo  testamentowe, 
z  powodu  zapisów  majątków  na  rzecz  Kościoła  (do  tego  odnosi 
się  legenda  o  Piotrowinie).  Po  pobycie  legata  papieskiego  w  Pol- 
sce starał  się  biskup  tem  bardziej  o  uznanie  kościelnego  immu- 
nitu.  Król  jednak  nie  chciał  uznać  osobnego  prawa  kościelnego 
i  wyjęcia  kościelnych  majątków  z  pod  władzy  państwowej,  a  że 
był  krewki,  zaczął  się  dopuszczać  gwałtów,  żeby  tem  bardziej  za- 
znaczyć, że  nikt  nie  ma  żadnych  praw,  a  tylko  on  jeden  ma 
prawo  do  wszystkiego.  Rozpoczęły  się  srogie  rządy.  Powstały  ja- 
kieś zamieszki.  W  królu  obudziła  się  żądza  zemsty  i  skłonność  do 
okrucieństw,  co  wkońcu  doprowadziło  do  tego,  że  biskup  kra- 
kowski rzucił  nań  klątwę.  Stronnictwo  Władysława  Hermana  rade 
z  tego  wypadku,  stanęło  po  stronie  biskupa.  Wszak  według  prawa 


136  WYGNANIE   KRÓLA. 

kościelnego  poddani  uwolnieni  byli  od  wierności  względem  mo- 
narchy, obłożonego  klątwą.  Mogli  więc  teraz  śmielej  podnosić 
głowę  przeciwnicy  króla,  Sieciech  mógł  jawnie  odmawiać  posłu- 
szeństwa, a  powoływać  się  na  biskupa.  W  ten  sposób  połączyły 
się  przygodnie  dwie  oddzielne  sprawy,  a  król  mógł  podejrzywać  ; 
biskupa  o  udział  w  spisku  politycznym  przeciwko  sobie.  Pozwał  \ 
też  biskupa  przed  swój  sąd  o  udział  w  sprzysiężeniu  i  skazał  na 
karę  za  zdradę,  na  straszną  śmierć  przez  ćwiartowanie.  Wyrok 
miał  być  wykonany  natychmiast.  Biskup  odprawiał  mszę  świętą 
w  kościele  na  Skałce  w  Krakowie.  Według  prawa  kanonicznego 
nie  wolno  wykonywać  wyroków  sądowych  w  miejscach  poświę- 
conych ;  w  murach  kościelnych  mógł  skazany  choćby  lata  całe  żyć 
bezpiecznie.  Król  uniesiony  swą  gwałtownością,  nie  zawahał  się 
przed  niczem.  Jakby  chciał  umyślnie  skorzystać  ze  sposobności, 
żeby  okazać,  że  go  żadne  prawo  nic  nie  obchodzi,  kazał  biskupa 
wywlec  od  ołtarza;  a  gdy  nikt  nie  chciał  się  tego  podjąć,  sam 
wpadł  do  kościoła  i  własną  ręką  biskupa  zabił.  Kazał  jeszcze  ciało 
porąbać,  ale  i  do  tego  nie  znalazł  wykonawców.  Działo  się  to 
11  kwietnia  107Q  roku. 

Król  sądził  pewnie,  że  da  taki  odstraszający  przykład,  że 
nikt  się  już  nie  ośmieli  ganić  jego  samowładzy,  a  tem  bardziej 
występować  przeciw  jego  panowaniu.  Ale  sprawa  zroszona  mę- 
czeńską krwią  rosła  tem  bardziej  w  siły.  W  niecałe  dwa  lata  po 
tem  zabójstwie  musiał  król  uciekać  z  Polski  przed  jawnym  bun- 
tem, który  wyniósł  na  tron   jego  brata,  Władysława  Hermana. 

Bolesław  Śmiały  miał  syna  Mieszka,  który  liczył  dwunasty 
rok  życia,  gdy  król  musiał  opuścić  swe  państwo.  Zabrał  go  oj- 
ciec z  sobą  na  Węgry,  licząc  pewnie  na  to,  że  dostanie  pomoc 
z  tego  kraju,  którego  koroną  przywykł  szafować.  Zachowywał  się 
tu  jednakże  nie  jak  poparcia  szukający  wygnaniec,  ale  jak  pan 
wyniosły  i  tem  wszystkich  sobie  zraził  i  ledwie  tyle  otrzymał,  że 
pozwolono  synowi  przebywać  na  węgierskim  dworze.  Jest  podanie, 
że  sam  Bolesław  spostrzegł  w  końcu  zuchwałość  swej  zbrodni 
i  jął  się  pokuty.  Udał  się  do  benedyktyńskiego  klasztoru  w  Ossyaku 
w  Karyntyi,  w  kraju  słowiańskim,  sąsiednim  Węgier  od  zachodu, 
i  ten  mocarz  śmiały  przywdział  tam  w  pokorze  szaty  braciszka 
klasztornego,  spełniając  najniższe  posługi  aż  do  śmierci,  na  którą 
niedługo  mu  było  czekać.  Syn  jego,  .Mieszko,  powrócił  do  Polski 


WŁADYSŁAW   HERMAN.  137 

W  r.  1086  i  ożenił  się  z  jakąś  nieznaną  bliżej  księżniczką  ruską 
w  roku  1088;  ale  na  życie  jego  czyhano  i  zginął  od  trucizny 
iW  roku  1089. 


WŁADYSŁAW  HERMAN  1089-1102  r. 

Nie  mogło  być  dwóch  władców  po  sobie  bardziej  do  siebie 
niepodobnych,  jak  Bolesław  Śmiały  i  Władysław  Herman,  Ten 
grzeszył  brakiem  wszelkiej  śmiałości.  Porzucił  we  wszystkiem  tory 

iswego   poprzednika  i  przerzucił  się  bez  najmniejszej  potrzeby  do 

'Cesarskiego  obozu.  Ożenił  się  z  Judytą,  córką  Wratysława  II.  i  da- 
ninę ślązką  wypłacił  bez  wahania  księciu  czeskiemu. 

Wratysław  wysługiwał  się  ciągle  królowi  niemieckiemu,  nie 
opuściwszy  go  nawet  wtenczas,  gdy  pozostawał  pod  klątwą.  Ale 
umiał  korzystać  z  walk  i  waśni  w  Niemczech  i  przyłączył  do 
swego   państwa    Górne   Łużyce.    W  r.    1081    dał    Henrykowi    na 

1  wyprawę  włoską  hufiec  z  300  zbrojnych;  czeska  ta  drużyna  od- 
znaczyła się  przy  zdobywaniu  Rzymu  w  walce  z  Papieżem.  W  na- 
stępnym roku  Wratysław  sam  stłumił  rokosz  margrabiego  austry- 

jackiego  Leopolda  II.,  poraziwszy  go  w  bitwie  pod  Meilbergiem, 
jednej  z  najkrwawszych  owych  czasów.  Za  te  wierne  służby  mia- 
nował Henr>'k  Wratysława  królem.  Koronacya  ta  odbyła  się  w  Pra 
dze,   dnia  15  czerwca  1086,    na  pośmiewisko   stolicy  apostolskiej. 

j  Henryk  IV.  chciał  pokazać  Rzymowi,  że  on  sam,  bez  papieża, 
może  być  także  szafarzem  koron.  Czechy  nie  posiadały  własnej 
metropolii,  lecz  podlegały  arcybiskupowi  mogunckiemu;  ten  je- 
dnak nie  chciał  tej  koronacyi  dokonać.  Sprowadzono  więc  do 
tego  obrzędu  drugiego  arcybiskupa  niemieckiego,  z  Trewiru,  który 
był  w  rozterce  z  Grzegorzem  VII.  i  jego  następcą  Wiktorem  III. 
Godność  królewska  nie  miała  być  dziedziczną  w  rodzie  Przemy- 
ślidów;  tylko  Wratysławowi  II.  nadawał  ją  Henryk.  Mimo  tej  ko- 
ronacyi stosunek  lenny  Czech  do  Niemiec  nie  ustawał,  ale  jeszcze 
bardziej  się  zacieśniał.  Koronę  dając  tylko  dożywotnio,  mianował 
Henryk  Wratysława  swym  dziedzicznym  podczaszym,  a  nowy  król 
godność  tę  przyjął!  Koronacya  ta,  dokonana  bez  upoważnienia 
Głowy  chrześcijaństwa,  nie  miała  wobec  Europy  żadnej  wartości 
i  nie  była  wcale  równą  koronacyom  odbywanym  przez  Piastów. 
Od  kogo  się  brało  koronę,  tego  się  uznawało  zwierzchnikiem. 
Piastowie   brali   ją   od    papieża,   od    którego    brał  ją  sam   cesarz. 


138  WOJEWODA   SIECIECH. 

Wratysław  przyjąwszy  koronę  z  łaski  Henryka  IV.,  uczynił  Czecli> 
częścią  Rzeszy  Niemieckiej,  co  bardzo  źle  wpłynęło  na  dalsze 
dzieje  narodu. 

Władysław  Herman  miał  koronę  po  Bolesławie  Śmiałym;, 
ale  jej  nie  użył.  Był  zbyt  nieśmiały,  aby  się  koronować.  Biskupi 
polscy  nie  upominali  się  też  o  to.  Kościół  nie  odniósł  korzyści 
ze  zmiany  tronu  i  walka  o  immunit  miała  trwać  jeszcze  długo. 
Korzyść  odnieśli  świeccy  wielmożowie,  którzy  sprawę  kościelną, 
zatarg  króla  z  biskupem,  umieli  wyzyskać  do  swoich  celów,  alei 
się  już  potem  o  Kościół  nie  wiele  troszczyli.  Dzielny  monarcha  | 
byłby  ujął  w  karby  ten  ruch,  który  go  na  tron  wyniósł  i  starałby 
się  urządzić  państwo  z  pomocą  Kościoła  na  nowych  podwalinach. 
Gnuśny  w  całem  znaczeniu  tego  słowa  Władysław  Herman  po- 
zwalał rządzić  za  siebie  Sieciechowi,  którego  zrobił  wojewodą, 
t  j.  wodzem  drużyny  wojskowej. 

WOJEWODA  SIECIECH. 

Książę  miał  jeszcze  z  dawniejszych  czasów  nieślubnego  syna, 
Zbigniewa.  Gdy  w  roku  1086  doczekał  się  prawego  potomka 
z  czeskiej  księżniczki,  pragnął  tamtego  usunąć.  Owdowiawszy,  po- 
jął za  żonę  w  r.  1088  Judytę  Maryę,  córkę  poprzedniego  króla 
niemieckiego  Henryka  III.,  wdowę  po  Salomonie,  niemieckim 
stronniku  na  węgierskim  tronie.  Nowa  księżna  była  w  porozu- 
mieniu z  Sieciechem  i  wraz  z  nim  pracowała  nad  ruiną  piasto- 
wskiej dynastyi.  Sama  nie  miała  syna,  tylko  trzy  córki.  Zbigniew 
był  oddany  do  klasztoru  w  Krakowie,  ale  za  namową  drugiej 
żony  wyprawił  go  ojciec  za  granicę,  do  klasztoru  niemieckiego 
w  Kwedlinburgu.  Tam  się  wychowywał  i  uczył,  ale  święceń  nie 
przyjął  i  pozostał  braciszkiem!  W  r.  1089  otruto  Mieszka,  syna 
Bolesława  Śmiałego.  Pozostał  tylko  syn  Judyty  czeskiej,  Bolesław, 
zwany  od  skrzywionej  wargi  Krzywoustym,  trzechletnie  wówczas 
dziecię,  o  które  macocha  całkiem  się  nie  troszczyła.  Sieciech  stał 
się  przy  niedołężnym  księciu  prawdziwym  władcą  państwa  i  za- 
nosiło się  na  to,  że  Władysław  Herman  będzie  strącony  z  tronu, 
a  miejsce  Piastów  zajmie  ród  Starżów  z  Sieciechem  i  niewierna^ 
Maryą  Judytą. 

Zajęty  osobistymi  planami  nie  dopilnował  wojewoda  obroiiy 
granic  państwa.    W  r.  1087  zajęli   Rurykowicze   na  nowo  Grody 


WYPRAWA   POMORSKA.  139 

Rferwieńskie,  tym  razem  na  stałe,  bo  pozostały  już  przy  nicłi  aż 
[  czasów  Kazimierza  Wielkiego.  Z  ziemi  polskiego  ludu  La- 
ów  powstało  osobne  ruskie  państwo  z  dynastyą  Rościsławiczów, 
gałęzią  rodu  Rurykowego,  dla  której  zabrakło  już  dzielnic  na  Rusi. 
Zaczęło  się  tam  ruskie  osadnictwo  i  kraj  stawał  się  coraz  bardziej 
ruski,  zwany  potem  już  Czerwoną  Rusią. 

Nie  udała  się  też  wyprawa  pomorska  w  latach  1090  i  1091. 
Z  początku  sprzyjało  szczęście  orężowi  polskiemu.  Zajęto  krainę 
■  na  zachód  dolnej  Wisły  aż  do  morza,  pozostawiono  na  niektórych 
grodach  załogi,  a  resztę  warowni  spalono.  Sieciech  ustanowił 
swych  namiestników  wojskowych  i  zdawało  się,  że  przynajmniej 
gdańskie  Pomorze  będzie  złączone  z  państwem  polskiem.  Z  końcem 
roku  1090  wybuchło  jednak  powstanie,  namiestników  polskich 
zabito,  załogi  rozpędzono.  Z  początkiem  następnego  roku  1091  po- 
nowiono tedy  wyprawę;  Władysław  Herman  wziął  w  niej  udział 
osobiście.  Chodziło  przedewszystkiem  o  to,  żeby  zająć  drogę 
wiodącą  z  Pomorza  do  Polski,  która  szła  z  Nowia  i  Grudziądza 
przez  Jasienice  do  Bydgoszczy  i  Torunia.  W  tym  celu  posuwało 
się  wojsko  wzdłuż  Wisły  ku  ujściu  rzeki  Wdy  czyli  Bdy  (zwanej 
dzisiaj  Czarną  Wodą),  która  wpada  do  Wisły  pod  Świeciem.  Na- 
stępnie ruszono  w  górę  Wdy.  Przez  pięć  tygodni  łupiono,  nabrano 
też  mnóstwo  jeńca,  ale  dalej  na  północ,  ani  na  zachód,  wyprawa 
nie  dotarła.  W  powrocie  trzeba  było  przeprawiać  się  przez  Wdę 
pod  Drzycimiem.  Tam  czekali  już  Pomorzanie  i  napadli  na  Sie- 
ciecha znienacka  dnia  5.  kwietnia  1091.  Cały  dzień  trwała  bitwa. 
Sieciech  utrzymał  się  wprawdzie  na  pobojowisku,  ale  korzyści 
żadnych  nie  odniósł;  przeciwnie,  poniósł  straty,  skoro  nieprzyjaciela 
dalej  ścigać  nie  śmiał.  Dopiero  jesienią,  z  końcem  września,  ru- 
szono znowu  na  Pomorze,  pozyskawszy  sobie  posiłki  czeskie. 
Sieciech  obiegł  Nakło,  lecz  napróżno.  Pomorzanie  spalili  polskie 
machiny  oblężnicze  i  część  obozu.  W  końcu  zabrakło  wojsku  nawet 
żywności  i  trzeba  było  z  niczem  wracać  do  domu. 

Doniosło  się  tymczasem  do  Zbigniewa,  co  się  dzieje  w  kraju 
i  na  ojcowskim  dworze.  Zajął  się  tą  sprawą  zacięty  wróg  Sieciecha, 
kasztelan  wrocławski  Magnus.  Zbigniew  zupełnie  już  dorosły,  po- 
rzucił klasztor,  przybył  na  Ślązk,  a  Magnus  wydał  mu  gród  wro- 
cławski. Od  Zbigniewa  zależało  w  tych  okolicznościach  ocalenie 
dynasty  i  i  wystąpienie  jego  mogłoby  być  bardzo  zbawienne,  gdyby 


140  TRZY    DZIELNICE. 

był  posiadał  jakikolwiek  zmysł  polityczny.  Ale  i  Zbigniew  znał 
tylko  swój  osobisty  interes  i  dał  się  użyć  za  narzędzie  Przemy- 
ślidom,  do  których  zwrócił  się  o  pomoc.  Po  Wratysławie  II.  został 
czeskim  seniorem  (już  nie  ,; królem")  jego  brat  Konrad,  a  gdy  ten 
umarł  w  kilka  miesięcy  w  tym  samym  jeszcze  roku  1092,  nastąpił 
syn  Wratysława,  Brzesław  II.  Ten  ujął  się  za  Zbigniewem.  Sieciech] 
odpowiedział  na  to  odmową  daniny  ze  Slązka.  Tak  sprawa  Zbi- 
gniewa zaraz  od  początku  przybrała  cechy  dla  Polaków  niemiłe, 
bo,  bądźcobądź,  Zbigniew  łączył  się  z  wrogami  państwa.  Brze- 
tysław  II.  napadł  na  Ślązk  i  spustoszył  cały  kraj  na  lewym  brzegu 
Odry  od  Rujczyna  aż  do  Głogowy;  jedne  tylko  Niemcze  ocalały,, 
zresztą  wszystkie  grody  były  obrócone  w  perzynę.  W  takito  sposób 
wymógł  Zbigniew  na  ojcu,  że  go  w  roku  1093  publicznie  uznał 
swym  synem.  Sieciech  jednak  nie  dał  za  wygraną  i  wyprawił  do 
Pragi  poselstwo,  a  z  poselstwem  tem  młodziutkiego  Bolesława 
Krzywoustego.  Brzetysław  opuścił  sprawę  Zbigniewa,  książę  polski 
wypłacił  ślązką  daninę,  a  nieletni  Bolesław  dostał  od  swego  cze- 
skiego wuja  w  lenno  hrabstwo  Kłodzkie,  ziemię  graniczną  pomiędzy 
Slązkiem  a  Czechami. 

Po  pewnym  czasie  odebrano  Zbigniewowi  Wrocław.  Uciekł 
on  do  Pomorzan  i  poprowadził   ich    na  ziemię  polańską  i  mazo- 
wiecką. Pomorzanie  zapędzili  się  aż  po  Kruświcę  i  tak  ją  zniszczyli, 
że  odtąd    nie  zdołała  się  już  nigdy   podźwignąć;  zbeszcześcili  też 
katedrę   gnieźnieńską,  tak,  że  w  r.  1097   trzeba  ją  było   na  nowo 
poświęcać.  Zbigniew  zażądał  dla  siebie  dzielnicy.  Było  to  wywo- 
ływaniem nowej  wojny  domowej,  ale  gdyby  nie  to,  byłby  Sieciech 
miał  wolne   dla  swych   zamiarów   pole,    a    Bolesław    Krzywousty 
zostałby    może   na  zawsze   lennikiem    Przemyślidów   na   Kłodzku..: 
Wojną  wymusił  Zbigniew  na  ojcu,  że  mu  powierzył  rządy  w  Wielko-| 
polsce.   Natenczas   zażądał   dla  siebie   dzielnicy    także  młody  BoJ 
lesław    i    dostał    Małopolskę   i    Ślązk.    Sam    Władysław   Herman| 
zostawił  sobie   tylko   Mazowsze   i   siedział  w  ulubionym  Płocku.' 
Podzielono  tedy  Piastowskie  państwo  na  trzy  dzielnice.   Na  znak 
zwierzchności  miał  ojciec  swoje  załogi  w  głównych  grodach  dzielni- 
cowych, w  Krakowie  i  we  Wrocławiu.  1 

Sieciech  pragnął  nowych  zamieszek,  żeby  z  nich  skorzystaói 
dla  siebie.  Za  jego  wpływem  cofnął  ojciec  swe  postanowienie, i 
ale  tym    razem    obaj    bracia   połączyli    się    przeciw   ojcu,   żądając  i 


BOLESŁAW   KRZYWOUSTY.  141 

zupełnego  oddalenia  Sieciecha.  Podejrzywano  go,  że  godzi  na  ich 
życie.  Po  dwóch  bitwach,  pod  Żarnowcem  i  pod  Płockiem,  wdał 
się  w  te  spory  arcybiskup  gnieźnieński  Marcin  i  doprowadził  do 
zgody  synów  z  ojcem.  Możnowładcy  sami,  widząc,  jak  kraj  cały 
cierpi  przez  Sieciecha,  przejrzawszy,  do  czego  on  zmierza,  opuścili 
dawnego  swego  przywódcę  i  przodownika.  W  r.  1097  Sieciech 
poszedł  na  wygnanie,  a  synowie  książęcy  przywróceni  byli  do 
swych  dzielnic. 

Bolesław  Krzywousty  osiadł  na  Ślązku  i  starał  się  utrzymać 
jak  największą  przyjaźń  z  Brzetysławem  czeskim.  Pozyskał  też 
u  niego  takie  zaufanie,  że  kiedy  książę  Berna,  jednej  z  dzielnic 
morawskich,  zbuntował  się,  Brzetysław  posłał  pojmanego  na  wię- 
zienie do  Kłodzka,  pod  dozór  Bolesława.  W  r.  1099  darował  mu 
zn  to  trzecią  część  ślązkiej  daniny. 

BOLESŁAW  KRZYWOUSTY  1102-1138  r. 

Władysław  Herman  umarł  w  r.  1102.  Mazowsze  miało  przejść 
pod  Władzę  Bolesława  Krzywoustego,  jako  prawego  syna  i  wła- 
ściwego następcę  tronu;  zajął  też  Bolesław  tę  ziemię.  Zbigniew 
nie  miał  żadnych  politycznych  celów,  prócz  własnego  wyniesienia; 
tych  walk,  które  teraz  prowadzić  zaczął,  niczem  już  wytłumaczyć 
nie  można.  Nie  zagrażało  już  żadne  niebezpieczeństwo  ani  jemu^ 
ani  rodowi  Piastów  wogóle. 

Bolesław  Krzywousty  miał  niepospolite  zdolności;  tak  w  wojnie, 
jakoteż  w  pokoju  znakomitym  był  monarchą.  Miał  też  wybitny 
cel  przed  sobą:  wydobyć  Polskę  z  zależności  od  Niemiec,  zawo- 
jować na  nowo  i  nawrócić  Pomorze,  przyłączyć  je  całe  do  pańswa 
polskiego  i  związać  z  nim  ściśle  na  zawsze,  ażeby  utrwaliwszy  nad 
Bałtykiem  polskie  panowanie,  zwrócić  się  potem  za  Odrę  i  wciągnąć 
Połabian  w  zakres  polityki  polskiej.  Śmiały  był  i  nie  bał  się  wiel- 
kiego przedsięwzięcia;  podjął  na  nowo  pracę  około  utworzenia 
wielkiego  słowiańskiego  państwa!  Marnie  wygląda  przy  nim  Zbi- 
gniew, nie  mający  w  życiu  żadnego  celu  publicznego.  Bolesław 
od  lat  pacholęcych  odznaczał  się  niepospolitemi  przymiotami. 
^^iał  lat  dziewięć,  gdy  prosił  ojca,  żeby  mu  pozwolił  ruszyć  na 
prawe  z  Sieciechem;  wyrósł  też  na  najmężniejszego  władcę, 
a  wśród  swej  drużyny  wojennej  on  sam  najwytrwalszym  i  naj- 
dzielniejszym  był   żołnierzem.    I^rzez  lat  36  ustawiczne  prowadził 


142  KSIĄŻĘ  KRUK. 

wojny.  Jak  za  Mieszka  II.,  tak  też  teraz  równocześnie  z  ki 
stron  nacierali  na  Polskę  nieprzyjaciele.  Bolesław  Krzywousty 
wyszedł  z  tych  walk  nietylko  obronną  ręką,  ale  pozostawił  Polskę 
wzmożoną  trwałym  nabytkiem  Pomorza.  ^|| 

Wśród    pogańskich    naszych    pobratymców    kilkakrotnie  ^Ęf\ 
chrześcijaństwo  zdobywało  sobie  uznanie,  ale  nawrócenie  nie  było 
nigdy  ani  zupełne,  ani  trwałe.  Około  r.  1000  panujący  nad  Obo- 
trytami  Mściwoj  przyjął  chrzest,  i  syn  jego  Mieszko  był  chrześcija- 
ninem; ale  wnukowie  powrócili  do  pogaństwa.  Prawnuk  zaś  Mści- 
woja,   Gotszalk,  tem  imieniem  u  Niemców   ochrzczony,  starał  się 
usilnie  o  nawrócenie  swego  ludu;  gorliwość  swą  przypłacił  życiem, 
zamordowany  w  roku  1065  przez  pogańskich  kapłanów.  Obotryci 
wynieśli    na   tron    Kruka,    księcia    z  Arkony    na   wyspie   Rujanie 
(Rugii),   gdzie   była   główna  świątynia   pogańska.    Syn    Gotszalka 
Henryk,  chrześcijanin,  pozbawił  go  władzy  z  pomocą  Duńczyków, 
w  r.  1105.  Ażeby    utrzymać  chrześcijaństwo   wśród   swego    ludu, 
łączył  się  z  książętami  saskimi.   Po  jego  śmierci  wybuchły  wojny 
domowe,    skutkiem    których    książęta    obotryccy    weszli    w  skład 
Rzeszy  Niemieckiej,  ludność  słowiańską   po  większej  części  wytę- 
piono, a  kraj  zaludniono  osadnikami  niemieckimi.    Gdy  Bolesław 
Krzywousty  obejmował  rządy   w  Polsce,    rozstrzygały  się  właśnie 
losy  Kruka  i  była   jeszcze   nadzieja,   że  Obotryci   zachowają    swe, 
państwo,  jako   słowiańskie.    Lutycy   odznaczali  się  ciągle   najwię-  i 
kszym  oporem  przeciw  chrześcijaństwu.   Pomorzanie  zaś  podobni  | 
byli  w  tem  do  Obotrytów.  Mieli  już  nieraz  chrześcijańskich  książąt, 
ale  raz  wraz  brało  pogaństwo   na  nowo  górę;   biskupstwo    koło-  ^ 
brzeskie   nie   utrzymało   się.    Panowanie  Kruka  u  Obotrytów  od- 
działało też  na  Pomorzan;  chrześcijaństwo  prześladowane  utraciło  : 
tu  wszelkie  znaczenie.    Trzeba   było   przystąpić    do   stanowczego  • 
działania,  jeżeli  się  miało  Pomorze  z  pogaństwa  wyrwać,  utrwalić' 
tu  chrześcijaństwo  i  stąd  podać  rękę  chrześcijańskiemu  stronnictw  u 
wśród  Obotrytów.  Inaczej  groziła  tym  ludom  niechybna  zagłada. 

ZDOBYCIE  POMORZA.   -   KNOWANIA  ZBIGNIEWA. 

Bolesław  wyprawił  się   na  Pomorze  zaraz   po  śmierci    ojca;  i 
ale  nie  mógł  przedsięwziąć  nic  stanowczego  i  zmarnował  pierw- 
szych pięć  lat  na  nic  nieznaczących  podjazdach,  bo  mu  do  przy- 
gotowania walnej  wyprawy  przeszkadzały  brużdżenia  Zbigniewa. 


KNOWANIA  ZBIGNIEWA.  143 

Zaraz  na  samym  początku  pokazały  się  złe  znaki.  Bolesław  żenił 
się  z  księżniczką  ruską  Zbysława  i  zaprosił  brata  na  weselne  gody; 
ale  on  zaproszenia  nie  przyjął,  a  natomiast  przygotował  bratu  nie- 
godną niespodziankę:  związał  się  potajemnie  z  Czechami  i  naje- 
chał z  nimi  Ślązk.  Książę  czeski  Borzywój,  następca  Brzetysława, 
wpadł  do  kasztelanii  wrocławskiej,  a  spustoszywszy  ją,  rozłożył 
swe  wojska  obozem  pod  Rujczynem,  czekając  na  posiłki  Zbigniewa, 
ażeby  potem  razem  uderzyć  na  Małopolskę.  Ale  Zbigniew  nie 
zdołał  wojska  zebrać,  a  gdy  przez  to  cały  zamach  spełzł  na  ni- 
pzem,  wyparł  się  wszystkiego.  Oskarżył  go  jednak  kasztelan  po- 
|niecki,  przywódca  grodu  w  Wielkopolsce  (w  dzisiejszym  powiecie 
krobskim).  Zbigniew  powołał  się  na  t.  zw.  ,;sądy  boże",  t.  j.  za- 
żądał, żeby  oskarżyciel  stanął  z  nim  do  pojedynku.  Był  bowiem 
w  średnich  wiekach  przesąd,  że  w  walce  winnego  z  niewinnym 
zawsze  zwycięży  niewinny,  jeżeli  walkę  tę  ofiaruje  Bogu.  Na  miej- 
sce pojedynku  wybrano  gród  Sandowiec  (dziś  wieś  w  Głogow- 
-skiem  pod  miastem  Górą).  Kasztelan  pojedynek  przegrał,  a  Zbi- 
l^niew  uchodził  za  niewinnego.  Czekał  lepszej  sposobności. 

W  roku  1108  podniósł  Zbigniew  jawny  bunt,  gdy  Bolesław 
Imiał  do  czynienia  równocześnie  na  Pomorzu,  w  Czechach  i  na 
Węgrzech.  W  węgierskiej  panującej  rodzinie  Arpadów  także  były 
ciągłe  waśnie.  Dwóch  braci  dobijało  się  tronu:  Almus,  stronnik 
niemiecki  i  Koloman,  popierany  przez  Bolesława  Krzywoustego. 
Niemiecka  przewaga  zagrażała  znowu  państwom  wschodnim,  tem 
bardziej,  że  Czechy  były  pod  stanowczym  niemieckim  wpływem. 
Borzywój  II.  pogodził  się  już  z  Krzywoustym;  ale  w  roku  1107 
pozbawił  go  panowania  Swatopluk  morawski  i  wygnał  wraz  z  dru- 
l^im  bratem  Sobiesławem;  wygnańcy  schronili  się  do  Polski,  pro- 
sząc o  pomoc.  Tegoż  roku  odniósł  oręż  polski  pierwsze  donio- 
ślejsze zwycięztwo  na  Pomorzu;  wojewoda  Skarbimir  zajął  tam 
dwa  grody.  Nim  zdążył  wyzyskać  do  końca  zwycięztwo,  spalił  się 
nad  Odrą  gród  Koźle;  padło  podejrzenie  na  Zbigniewa,  że  się 
to  stało  z  jego  poduszczenia,  że  chce  ułatwić  najazd  spaleniem 
grodów  bliższych  granicy.  Pospieszył  Bolesław  z  Pomorza  na 
Slązk  i  kazał  gród  odbudować.  Swatopluk,  pragnąc  odwrócić 
zemstę  Krzywoustego,  ofiarował  mu  swój  gród,  Kamienicą  zwany 
(dziś  wieś),  na  samej  granicy  obydwóch  państw.  Bolesław  zaraz 
tam  się  udał  i  Zbigniewa  do  siebie  zapraszał;   ale  ten  nie  stawił 


144  ZDOBYCIE   POMORZA. 

się  wcale,  tylko  uprosił  biskupa  krakowskiego,  Baldwina,  żeby  siii 
za  nim  wstawił,  obiecując,  że  się  już  będzie  zachowywać  spokój 
nie,  jeżeli  mu  brat  zachowa  udział  na  Mazowszu.  Bolesław  potrzej 
bu  jacy  wojska  gdzieindziej,  rad  był  ugodzie;  prosił  nawet  ze  sw|fl| 
strony  o  pośrednictwo  swego  dziewierza  (szwagra)  Jarosława,  bvĄI 
swej  żony  Zbysławy.  Zapewniono  Mazowsze  Zbigniewowi,  a  W' 
sku  kazano  się  zebrać  pod  Głogowem,  żeby  stąd  ruszyć  nad  m 
rze  Bałtyckie.  Ledwie  się  Bolesław  oddalić  zdążył,  zajął  Swato' 
pluk  Racibórz.  Wraca  Bolesław,  a  w  drodze  dowiaduje  się,  ź 
drugie  czeskie  wojsko  ciągnie  na  Koźle.  Skoro  tylko  jednak  pr/y 
był,  zaraz  się  wszystko  zmieniło.  Czesi  pod  Kozłem  pobici,  z  Ra 
ciborza  wypędzeni,  musieli  w  ucieczce  szukać  ocalenia.  Bolesła\ 
wyruszył  znowu  na  Pomorze  i  tu  doznał  zdrady  Zbigniewa;  zwa 
biony  za  jego  sprawą  w  zasadzkę,  tak  był  osaczony  wśród  ba 
gien,  że  ledwie  nie  został  jeńcem  pojmany.  Wyprawa  jednak  wio 
dła  się,  Bolesław  zdobył  Białogród  i  sławną  Wolinie,  a  Kołobrzeg 
poddał  mu  tamtejszy  książę  dobrowolnie.  Pozostawiwszy  na  zaję 
tych  grodach  polskie  załogi,  musiał  Bolesław  spiesznie  odjecha 
na  południe,  bo  tymczasem  cesarz  Henryk  V.  wpadł  na  Węgr} 
Gdyby  ten  kraj  przeszedł  pod  wpływ  niemiecki,  byłaby  Polsk 
okolona  z  czterech  stron  wojną:  od  Pomorza,  Niemiec,  Czec 
i  Węgier  równocześnie,  pod  kierunkiem  cesarza,  któryby  próbo 
wał  Zbigniewa  osadzić  na  polskim  tronie.  Henryk  V.  i  Swatoplu 
czeski  oblegali  Kolomana  w  Preszburgu,  a  tymczasem  we  w  izc 
śniu  1108  r.  wpadł  Bolesław  do  Czech,  na  rzecz  wygnanego  Bo 
rzywoja.  Zmusił  przez  to  Swatopłuka,  że  wracał  do  domu  broni 
swego  panowania,  a  więc  odstąpił  od  oblegania  Preszburga.  Sar 
Henryk  V.  za  mało  mając  własnego  wojska,  nie  mógł  się  w  Wą 
grzech  utrzymać  i  nic  nie  sprawiwszy  wrócił  do  Niemiec.  Na  trc 
nie  Arpadów  utrzymał  się  Koloman,  sprzymierzeniec  Krzywou 
stego.  Ledwie  zażegnano  to  niebezpieczeństwo,  wybuchnęlo  n 
Pomorzu  ogólne  powstanie  przeciw  załogom  polskim.  Sam  Zbi 
gniew  kierował  nową  wojną,  nie  spodziewając  się,  żeby  Bolesła\ 
mógł  się  tak  szybko  zjawić  na  północy.  Krzywousty  jednak  z  nie 
słychaną  szybkością  przerzucił  się  z  Czech  na  Pomorze,  że- 
glowne ognisko  powstania,  gród  Wieleń  nad  Notecią,  kazał  ^^la 
najoporniejszego  księcia  czarnkowskiego,  Gniewomira,  a  odniósł 
szy  z  początkiem   1109  r.  jeszcze  jedno  zwycięztwo  pod  Naklcn 


WOJNA   NIEMIECKA   I    CZESKA.  145 

i  stał  się  panem  całego  kraju  pomiędzy  dolną  Wisłą  i  dolną  Odrą^ 
aż  po  krainę  Obotrytów.  Jak  niegdyś  Chrobry,  podobnież  i  Krzy- 
wousty nie  pozbawiał  panowania  książąt  pomorskich;  żądał  tylko 

i  uległości,  swobody  dla  chrześcijańskiego  misyonarstwa  i  najści- 
ślejszego sojuszu  wojennego.  W  okolicach  południowych,  bliższych 
Polski,  było  już  chrześcijaństwo  i  tak  rozpowszechnione.  Teraz 
stało  się  religią  panującą.  W  tem  jednak  postąpił  Bolesław  od- 
miennie od  Chrobrego,  że   nie  wznawiał   kołobrzeskiego   biskup- 

'  stwa,  ale  południowe  pomorskie  ziemie  przydzielił  sąsiednim  dye- 

,  cezyom  polskim.  Nie  było  też  sposobności  zakładać  nowe  biskup- 
stwa wśród  ustawicznego  szczęku  oręża.  Wkrótce  miała  wybuchnąć 
wojna  cięższa  od  wszystkich  dotychczasowych. 

WOJNA  NIEMIECKA  I  CZESKA,  1109-1115  r. 

Zbigniew,  tylokrotny  zdrajca,  skazany   został   na   wygnanie. 

i  Udał  się  do  cesarza  Henryka  V.,  składając  tam  hołd  Niemcom. 
Cesarz  zażądał  od  Bolesława,  żeby  i  on  hołd  złożył  i  płacił  roczną 
daninę  z  połowy  państwa,  drugą  zaś  połowę,  żeby  odstąpił  Zbi- 
gniewowi. Gdy  Krzywousty  ostro  odmówił,  wybrał  się  cesarz  wraz 

^  ze  Swatoplukiem  na  Polskę.  Szczęściem  Węgry  były  w  ręku  Ko- 
lomana,  a  Pomorze  już  uśmierzone. 

W  wojnie  r.  1109  Ślązk  pozyskał  sobie  wiekopomną  sławę 

i  broniąc  z  największem  poświęceniem  całości  polskiego  państwa. 
Cesarz  miał  już  wojska  gotowe  do  drogi  w  Łużycach,  podczas 
gdy  Bolesław,  wyczerpany  wojną  pomorską,  musiał  dopiero  zbie- 
rać świeże  siły.    Wszystko   zależało  od  tego,    czy  Ślązacy  zdołają 

i  wytrzymać  pierwszą  nawałę,  a  było  to  rzeczą  tem  trudniejszą,  że 
równocześnie  Swatopluk  łupieskim  napadem  kraj  zniszczył,  paląc 
wszystkie  osady  po  drodze.  Załogi  śląskie,  pozamykane  w  swych 

'  grodach,  znikąd  nie  mogły  mieć  pomocy.  Najpierw  stanął  Henryk 
pod  Lubuszem,  a  tak  był  pewny  swego,  że  z  góry  darował  to 
miasto  i  wszystkie  wsie  okohczne  arcybiskupowi  magdeburskiemu. 
Lubusz  jednak  zdobyć  się  nie  dał.  Cesarz  ruszył  dalej  pod  By- 
tom nad  Odrą  na  Dolnym  Ślązku.  Załoga  bytomska  śmiałą  wy- 
cieczką wprost  na  obóz  niemiecki  zmusiła  Henryka  do  odwrotu. 
Nie  chciał  cesarz  przyjmować  większej  bitwy,  pókiby  się  nie  po- 
łączył z  wojskiem  Swatopluka.  Ruszył  dalej  i  zatrzymał  się  znowu 
pod  Głogowem,  który  to  gród  niezmiernie  ważny,  stanowił  jakby 

10 


14Ó  OBRONA   GŁOGOWA. 

klucz  do  Wrocławia.  Teraz  dopiero  zaczęły  przybywać  hufce 
esławowe.  Książę  polski  również  nie  życzył  sobie  walnej  bitwy,  j 
któraby  jednego  dnia  mogła  rozstrzygnąć  o  wszystkiem.  Zastoso- 
wał sposób  wojowania  Bolesława  Chrobrego  i  nękał  wojsko  ce- 
sarskie ustawiczną  walką  podjazdową.  Jeden  hufiec  rozłożył  się 
obozem  pod  Głogowem,  żeby  nie  dopuścić  przeprawy  przez  Odrę. 
Niemcy  poszli  w  dół  rzeki  i  gdy  myślano,  że  ruszają  dalej,  oni 
przeszedłszy  rzekę  w  bród,  obeszli  okolicę  i  z  tyłu  do  okoła  osa- 
czyli obóz  polski  tak,  że  nie  było  żadnego  wyjścia,  a  o  zwycię- 
stwie trudno  było  myśleć  wobec  sił  przeważających.  Hufiec  ten 
jednak  bitwę  przyjął,  bronił  się  do  upadłego  i  poległ  cały  z  mie^ 
czem  w  ręku.  Henryk  widząc,  że  nikt  nie  myśli  o  poddawaniu 
się,  przystąpił  do  regularnego  oblężenia  Głogowa  i  nastawił  na 
miasto  machiny  oblężnicze.  Jakkolwiek  cała  ludność  jęła  się  obrony 
murów,  trudno  było  wytrzymać  dłuższe  oblężenie.  Żywności  bra- 
kowało, a  w  murze  miejskim  poczęły  powstawać  wyłomy  od  ma- 
chiny oblężniczej.  Glogowianie  zażądali  zawieszenia  broni,  tj.  żeby 
walka  ustała;  przez  ten  czas  chcieli  naprawić  mury  na  grodzie, 
a  próbowali  porozumieć  się  przez  wysłanników  z  Bolesławem. 
Cesarz  zażądał  zakładników,  jako  rękojmi,  że  nie  będzie  żadnej 
zdrady,  ale  nie  przystał  na  dłuższe  zawieszenie  broni,  jak  na  dni 
pięć.  Głogowianom  każda  para  rąk  zdatnych  do  roboty  była  droga, 
dali  więc  na  zakładników  mniejszych  chłopców,  synów  swych 
nieletnich.  Po  pięciu  dniach  obowiązany  był  cesarz  zakładników 
odesłać,  skoro  Głogo wianie  umowy  dotrzymali,  poczem  dopiero 
miał  prawo  przypuścić  nowy  szturm.  A  tymczasem  cesarz  Henryk  V. 
kazał  dzieci  głogowskie  poprzywiązywać  do  szczytów  machin 
oblężniczych;  znaczyło  to:  jeżeli  chcecie  się  dalej  bronić,  strzelajcież 
z  łuków  do  swych  własnych  dzieci!  Głogowianie  dali  wiekopomny, 
przykład  miłości  Ojczyzny;  nie  cofnęli  się,  nie  poddali,  podjęli 
obronę  na  nowo,  nie  bacząc  na  krew  własną.  Zdążył  też  Bolesław 
na  czas  z  odsieczą.  Niemców  odpędzono,  a  Bolesław  Krzywousty 
wystawił  Głogowianom  na  pamiątkę  tej  dzielnej  obrony  wspaniały 
kościół  kolegiacki. 

Henryk  V.  ruszył  dalej  w  stronę  Wrocławia,  ale  teraz  nie 
mógł  już  wyjść  spokojnie,  żeby  nie  napotkać  na  jaki  oddział  polski. 
Nękany  we  dnie  i  w  nocy  nie  mógł  nawet  porządnie  założyć  obozu. 
Pod  Wrocławiem  złączył  nareszcie  swe  wojsko  z  wojskiem  Swato- 


OŚLEPIENIE   ZBIGNIEWA.  147 

pluka  czeskiego,  ale  krótko  nader  trwało  to  wzmożenie  sił.  Książę 
czeski  padł  ofiarą  domowycłi  czeskich  swarów.  Rok  przedtem  kazał 
wymordować  cały  ród  Werszowców;  ocalał  tylko  jeden  Jan  Ti- 
istowicz.  Ten  jedyny  Werszowiec  znalazł  Swatopluka  pod  Wrocła- 
wiem i  tu  w  obozie  włócznią  go  przebił.  Czesi  zaraz  do  domu 
, wrócili,  na  nowe  walki  o  tron  książęcy.  lienryk  V.  nie  narzucał 
Ijuź  Bolesławowi  Zbigniewa;  ofiarował  pokój,  byle  mu  tylko  książę 
i| polski  płacił  łiaracz  300  grzywien  srebra.  Bolesław  ofiarował  ze  swej 
[strony  dalsze  prowadzenie  wojny.  Odgrażał  się  Henryk,  że  ruszy 
! prosto  na  Kraków;  odparł  Bolesław,  że  on  też  tam  za  cesarzem 
■pójdzie.  Ze  zdziesiątkowanem  wojskiem  trudno  jednak  było  roz- 
f począć  co  innego,  jak  tylko  odwrót.  Wracał  cesarz  z  pod  Wro- 
[cławia  z  niczem,  pokonany  sromotnie. 

1  Następca  Swatopluka,  Władysław  I.,  jął  się  w  dalszym  ciągu 

(zmawiać  ze  Zbigniewem.    Dwa  razy   jeszcze   musiał  się  Bolesław 
;  wyprawiać  do  Czech,  biorąc  stronę  Borzywoja  przeciw  Władysła- 
[wowi.  W  październiku  r.  1110  dotarł  aż  pod  Chlumiec  nad  rzeką 
'Cydliną;    przez   cztery  dni   stały   naprzeciw   siebie  wojska  czeskie 
i  polskie.   Bolesław  nie  chciał  się  bić,  próbował  układów;  gdy  te 
jednak  nie  doprowadziły  do  niczego,  stoczył  bitwę  nieco  dalej  pod 
Miletinem  nad  rzeczką  Trutiną.  Czesi  ponieśli  wielką  klęskę.   Bo- 
lesław wojny  dalej  prowadzić  nie  chcąc,  powrócił  do  Polski.  Nie 
zamierzał  zdobywać  Czech,  ani  Przemyślidów  pozbawiać  panowania; 
chodziło  zawsze  tylko  o  to,  żeby  z  Czech  wyrugować  wpływ  nie- 
miecki, a  w  tym  wypadku  i  o  to,  żeby  książę  Władysław  opuścił 
sprawę  Zbigniewa.  Chętnie  też  zawarł  pokój  w  r.  1111. 

Zbigniew,  nie  mając  już  nigdzie  poparcia,  udał  się  w  pokorę 
i  prosił  o  przebaczenie.  Otrzymał  je  i  wolno  mu  było  wrócić  do 
Polski.  Niepoprawny  zaczął  jednak  na  nowo  wichrzyć  tajemnie 
przeciw  bratu  i  podburzać  Świętopełka,  księcia  nakielskiego  na 
Pomorzu.  Natenczas  Bolesław  kazał  go  pojmać  i  ówczesnym  zwy- 
czajem oślepić,  żeby  go  raz  na  zawsze  uczynić  nieszkodliwym. 
Świętopełk  zaś  pomorski  ukorzył  się,  skoro  tylko  Bolesław  stanął 
pod  Nakłem;  dał  pierworodnego  syna  na  zakład  dalszej  wierności 
i  na  tem  się  sprawa  skończyła  w  r.  1112. 

Zaraz  potem  musiał  się  Krzywousty  wdać  znowu  w  sprawy 
czeskie.  I  Przemyślidzi  prowadzili  też  między  sobą  coraz  zacie- 
klejsze  spory;  teraz  u  nich  występował  syn  książęcy  przeciw  ojcu 


148  ZDOBYCIE  ZAODRZA. 

i  szukał  w  Polsce  poparcia.  Bolesław  doprowadził  staraniami 
swemi  do  zgody,  odbywszy  w  tym  celu  w  roku  1115  zjazd  ze 
wszystkimi  Przemyślidami  w  Nysie  ślązkiej. 

ZDOBYCIE  ZAODRZA,  1118-1130  r. 

W  r.  1118  zerwał  się  jeszcze  raz  do  broni  Świętopełk  na- 
kielski  z  Pomorza,  a  to  w  sojuszu  z  Rusią.  Przyjazne  bowiem 
stosunki  krakowskiego  i  kijowskiego  dworu  zerwały  się,  gdy 
seniorem  został  Włodzimierz  II.  Monomaćh.  Rozpoczęły  się  walki 
graniczne  około  grodów  czerwieńskich,  wśród  których  Bolesław 
zajął  na  jakiś  czas  Przemyśl.  Nie  poświęcał  się  jednak  tym  sprawom, 
o  ile  sam  nie  był  zaczepiony,  pilnując  głównego  celu  swego  życia: 
Pomorza.  Tam  skupiał  swe  siły.  Świętopełk  nakielski  pokonany 
znowu,  nie  dostał  już  napowrót  panowania.  Ziemię  jego  wcielił 
Bolesław  bezpośrednio  do  swego  państwa  i  zaliczano  ją  też  odtąd 
do  Wielkopolski.  Miasta:  Santok,  Czarnków,  Nakło,  Uście  stanowią, 
tę  zdobycz  pomorską. 

Bolesław  Krzywousty,  korzystając  ze  spokoju  w  innych  stro- 
nach państwa,  ruszył  na  Pomorze  zachodnie,  nad  dolną  Odrę 
i  zapędził  się  do  ziemi  pogańskich  Lutyków,  przeciw  księciu 
Warcisławowi  szczecińskiemu.  Zdobył  Szczecin,  odebrał  hołd  od 
Warcisława.  Nie  poprzestał  na  tem,  poprowadził  wyprawę  dalej 
w  głąb  ziemi  Lutyków,  zapędził  się  aż  do  dzisiejszej  Brandeburgii. 
Drugą  wyprawę  urządził  na  łodziach  na  wyspę  Rujanę  (Rugię), 
ową  świętą  wyspę  słowiańskiego  pogaństwa,  skąd  Kruk  pochodził 
i  podbił  ją  również  pod  swe  panowanie  w  roku  1121.  Niestety, 
zdobycz  ta  nie  utrwaliła  się  i  przepadła  wkrótce  po  śmierci 
Krzywoustego.  Pomorze  byłoby  wiodło  do  próbowania  sił  na 
morzu!  Stamtąd  mogło  nastąpić  wzmożenie  sił  społeczeństwa; 
kupiectwo    i   żegluga   mogły   się   stać    nowemi  jego  dźwigniami. 

Podbój  Pomorza  nicby  jednak  nie  znaczył,  jeżeli  nie  miało 
mu  towarzyszyć  ostateczne  nawrócenie  kraju.  Do  apostolskiego 
dzieła  zgłosił  się  najpierw  Bernard,  biskup,  Hiszpan  rodem.  Ale 
ten  nie  miał  szczęścia,  bo  wybrał  się  w  drogę  ubogo,  a  bogacze 
Pomorzanie  szydzili  tylko  z  niego.  Morskie  wyprawy  bogaciły 
Pomorzan,  a  miasta  ich,  zwłaszcza  Gdańsk,  Wolinia,  Szczecin, 
były  po  Kijowie  najbogatsze  w  Słowiańszczyzn ie.  Natenczas  po- 
myślał  Bolesław    o   dawnym    gościu    polskiego   dworu,   Ottonie, 


NAWRÓCENIE   POMORZA.  149 

;<tóry  został  biskupem  w  Bambergu  w  Niemczech.  Świątobliwy 
[en  mąż,  policzony  później  przez  Kościół  w  poczet  świętych,  był 
<apelanem  na  dworze  Władysława  Hermana  od  r.  1088  do  1090; 
pozostały  po  nim  najlepsze  wspomnienia.  Zapytany  w  sprawie 
pomorskiego  misyonarstwa,  stawił  się  z  zapałem  na  to  wezwanie. 
Wnet  wybrał  się  w  drogę,  która  wypadła  przez  Slązk.  Wiadomo, 
że  wstępował  po  drodze  do  Niemcza,  do  Warty,  a  dnia  4  maja 
1124  stanął  we  Wrocławiu,  przyjmowany  wspaniale  przez  Krzywou- 
stego, który  tu  umyślnie  zjechał  na  jego  przyjęcie  i  stąd  przez 
Gniezno  odprowadził  go  aż  do  pomorskiej  granicy.  Pomny  nie- 
powodzenia Hiszpana  Bernarda  zaopatrzył  św.  Ottona  we  wspa- 
niały dwór,  tak,  że  zajechał  na  Pomorze  jakby  jaki  wielmoża. 
Przedsięwzięto  dwie  misyonarskie  wyprawy;  pierwszą  w  latach 
1124  i  1125  na  Pomorze  gdańskie,  a  następną  w  r.  1128  na  Po- 
morze szczecińskie  do  Lutyków.  Tym  razem  chrześcijaństwo  przyjęło 
się  już  trwale  na  Pomorzu.  Św.  Otto  założył  tam  jedenaście  ko- 
ściołów, poczem  ustanowiono  w  r.  1130  biskupstwo  w  Wolini. 
'^Przeniesiono  je  potem,  w  r.  1170  dalej  na  wschód,  do  Kamienia). 
W  r.  1130  raz  jeszcze  wystąpił  Warcisław  szczeciński  przeciw 
Polsce.  Śty  Otto  wstawiał  się  za  nim  i  pośredniczył;  ażeby  go 
Ipozyskać,  uzyskał  dlań  zniżenie  daniny  rocznej  i  powstrzymał  Bo- 
lesława od  wojny.  Warcisław  przygotowywał  jednak  powstanie. 
Natenczas  Bolesław  zawarł  przeciw  niemu  przymierze  z  królem 
duńskim  Nielsem,  t.  j.  Mikołajem.  Niels  wyprawił  się  nad  Odrę, 
zajął  wyspę  Usedom,  a  potem  pod  Wolinią  zjechał  się  z  Krzywou- 
stym i  z  jego  pomocą  gród  ten  zdobył.  Warcisław  podstępnie 
przez  Nielsa  pojmany  poszedł  do  duńskiej  niewoli,  poczem  od- 
prawiono flotę  duńską.  Na  utrwalenie  sojuszu  Piastów  z  dynastyą 
duńską  obmyślono  małżeństwo  syna  Nielsa,  Magnusa  króla  szwedz- 
kiego, który  tytułował  się  królem  ;, Gotów  zachodnich",  z  córką 
Krzywoustego,  Ryksą,  zrodzoną  z  drugiej  żony,  Salomei,  Niemkini, 
córki  hrabiego  Bergu.  Uroczystości  weselne  odbyły  się  w  kraju 
Lutyków  zaraz  po  zdobyciu  Szczecina. 

ESTRYTYDZI  DUŃSCY. 

Cały  ten  podbój  Pomorzan  i  Lutyków  odbył  się  bez  prze- 
szkody ze  strony  króla  niemieckiego,  dzięki  sojuszowi  z  Danią. 
Panująca  w  Danii  dynastyą  Estrytydów,  licząca  królów  po  większej 


150  ESTRYTYDZI    DUŃSCY. 


pm 


części  słabych,  pogodziła  się  z  uległością  względem  Niemiec,  a 
nowanie  swe  rozszerzała  nie  przeciw  Niemcom,  lecz  z  ramienia 
Niemiec  niejal<o.  Było  w  tem  coś  podobnego  do  postępowania 
Przemyślidów,  którzy  uznawszy  zwierzchność  Niemiec,  i  pozwalając 
uważać  swój  kraj  za  część  państwa  niemieckiego,  zyskiwali  za  to 
nietylko  pokój  z  owej  strony  —  rzecz  bądźcobądź  niezmiernie 
cenną,  —  ale  nadto  czynne  poparcie  w  walce  z  rywalami.  Polit} ' 
taka  była  bardzo  rozumną,  o  ile  które  z  tych  państw  było  za  słabt-, 
żeby  utrzymać  niepodległość  przeciw  Niemcom;  była  nierozumną, 
jeżeli  starczyło  sił  do  obrony  niepodległości. 

Duńscy  Estrytydzi  byli  tylko  dynastami;   w  historyi    ich  nie 
znać  żadnej  głębszej  przewodniej  myśli,  jak  tylko  troskę  o  samych 
siebie.  Im  to  obojętne  było,  czy  panują  w  wolnem  państwie,  cz\' 
pod  niemieckim   znakiem,   byle  panować.   Na  słowiańskie  ziemie 
zawsze   mieli   ochotę,    na  równi   z  Niemcami;    dążności   zaborcze 
we  wschodnim    kierunku    odziedziczyli    po   poprzedniej    dynastyi 
Skiołdungów,   ale   nie  przejęli  się  jej  tradycyą  polityczną.   Tamci, 
przywykli    do  czynów   na  wielkiej  widowni,  od  Anglii  do  Prus, 
dążyli  do  tego,  żeby  założyć  nad  Bałtykiem  wielkie  państwo  zło- 
żone z  żywiołu  skandynawskiego  i  słowiańskiego,  państwo  zupełnie 
niepodległe,  równe  Niemcom  i  Polsce.   Ci  nie  mieli  ambicyi  po- 
przedników. Nie  wahali  się  uważać  za  książąt  niemieckiego  państwa, 
byle  nie  musieć  robić  żadnych   wysiłków.   Swobodnie   rozszerzali 
swe  panowanie  nad  ziemiami  słowiańskiemi,  przygotowując  przez 
to  tylko  drogę  następnemu,  trwałemu  już,  zaborowi"  niemieckiemu. 
Niels  pozostawał  w  zupełnej  zgodzie  z  Niemcami,  pozwalając  na 
to,  że  południowa   część   Danii,  Szlezwik,  o  który  tyle  walk  było 
z  Niemcami,  którego  cesarz  Konrad  II.    musiał  się  był  w  r.  1027 
zrzec  na  rzecz  Kanuta  Wielkiego,  przechodził  teraz  bez  walki  pod;, 
niemieckie  zwierzchnictwo.  Synowiec  Nielsa,  Kanut  Laward,  otrzyj 
mawszy   dzielnicę   szlezwicką,  uznał  się  niemieckim    „herzogiem'*J 
i  tak  z  duńskiego  panowania  wyłoniło  się  nowe  niemieckie  księ-|;^ 
stwo.  Jako  niemiecki    książę  szerzył   Kanut  dalej  swe  panowanie,! 
korzystając  ze  swarów  obotryckich  i  lutyckich  książąt.  W  r.  1126^ 
nadał  mu  rozległe   słowiańskie  dziedziny   cesarz  Lotar  i  obdarzył^ 
tytułem  króla  Wendów;  szczególne  to  królestwo,  nie  oparte  o  ro- 
dzimą  podstawę,   trwało    krótko   i   było   tylko   ułatwieniem    nie-; 
mieckiego   zaboru.   Estrytydzi  uważani  byli   na  cesarskim  dworze 


SPRAWY    RUSKIE    I   WĘGIERSKIE.  151 

za  powolne  narzędzie;  wzrost  ich  panowania  był  —  do  czasu  przy- 
najmniej —  pożądany.  Dlatego  nie  było  żadnych  zastrzeżeń,  gdy 
Krzywousty  zawarł  sojusz  z  Nielsem.  Nie  sam  książę  polski,  ale 
także  Niels  zdobywał  ziemie  Warcisława,  a  księżniczka  polska 
wychodziła  za  stryjecznego  brata  ,; króla  Wendów,  potulnego 
wobec  cesarza.  To  przez  cesarza  utworzone  królestwo  oddzielało 
polskie  Pomorze  od  Niemiec. 

Cesarz  Lotar  III.  (panował  w  latach  1125  —  1137),  nie  miał 
nic  przeciw  podbojom  Piastów,  byle  tylko  zachowany  był  wobec 
Niemiec  ten  sam  stosunek,  na  jaki  przystali  Estrytydzi.  Trudno 
było  myśleć  o  tem,  żeby  Polska  tych  czasów  była  lennem  nie- 
mieckiej korony  i  Lotar  III.  wcale  nie  zamierzał  próbować  losu 
wypraw  ślązkich  Henryka  V.;  pragnął  jednak  hołdu  z  Pomorza 
i  Rujany,  żeby  nad  temi  ziemiami  zawarować  niemiecką  zwierz- 
chność bez  względu  na  to,  czy  panują  tam  Estrytydzi,  czy  Pia- 
stowie. Bolesława  Krzywoustego  trzebaby  jednak  do  hołdu,  na- 
wet tylko  z  Pomorza,  zmusić  wojną,  a  wojować  trzebaby  z  całą 
Polską.  I  byłaby  spełzła  na  niczem  i  ta  resztka  niemieckich  uro- 
szczeń,  gdyby  Krzywousty  nie  był  gdzieindziej  poniósł  klęski^ 
a  mianowicie  na  Węgrzech. 

SPRAWY  RUSKIE  I  WĘGIERSKIE. 

Dla  sprawy  pomorskiej  zaniedbał  Bolesław  Grodów  Czer- 
wieńskich. Gdy  książę  przemyski  Wołodar  zawarł  przymierze  z  Po- 
morzanami i  rozpoczął  walkę  graniczną,  użył  Bolesław  podstępu, 
żeby  go  w  moc  swoją  dostać.  Jeden  z  polskich  wielmożów.  Piotr 
Włast  ze  Slązka,  zwany  Duninem,  czyli  Duńczykiem,  (wywodzący 
się  może  od  którego  z  dworzan  Sygrydy  Storrady),  pojechał  do 
Przemyśla  w  r.  1120,  udawał  tam  prześladowanego  przez  swego 
księcia  wygnańca,  wdarł  się  w  zaufanie  Wołodara  i  pojmał  go 
podstępnie  na  łowach,  okaleczył,  a  zaczajona  polska  drużyna  po- 
rwała go  i  uwiozła  do  Polski.  Wołodar  złożył  okup  i  wolność  od- 
zyskał, ale  też  odstąpił  przymierza  przeciw  Bolesławowi.  Syn  jego 
jednak  nie  krępowany  już  żadnem  przyrzeczeniem,  na  nowo  na- 
jechał w  r.  112Ó  Małopolskę.  Był  to  najazd  łupieski,  a  Bolesław 
nietylko  puścił  to  bezkarnie,  ale  wogóle  nie  wdawał  się  zupełnie 
w  sprawy  ruskich  książąt. 

Tem  bardziej  zadziwia,  że  się  wdawał  w  sprawy  książąt  wę- 


152  KLĘSKA   NA   WĘGRZECH. 

gierskich,  i  dla  nich  oderwał  się  od  prac  na  Pomorzu.  Po  śmierci 
króla  Stefana  III.  popierał  Krzywousty  do  Węgierskiej  korony 
Borysa,  przyrodniego  brata  poprzednika,  syna  księżniczki  ruskiej 
Eufemii  Włodzimierzówny,  drugiej  żony  Kolomana  I.  Drugim 
kandydatem  do  korony  był  inny  Arpadowicz,  Bela,  a  tego  po- 
pierał cesarz  Lotar  III.  i  czeski  książę  Sobiesław.  Jaki  interes  miał 
Bolesław  w  tern,  żeby  Borysowi  zapewnić  koronę,  niewiadomo. 
Jest  domysł,  że  chodziło  o  odebranie  zagarniętej  przez  Madziarów 
ziemi  Spiskiej,  na  południu  Tatr.  Sprawa  skończyła  się  smutnie  i  była 
tylko  niepotrzebnem  wyzywaniem  cesarza.  Trzy  wyprawy  do  Wę- 
gier spełzły  na  niczem;  zwycięski  oręż  Krzywoustego  tu  kres 
swej  pomyślności  znalazł.  Pokonany  zupełnie,  narażony  był  jeszcze 
na  wojnę  z  Niemcami,  bo  Bela  węgierski  i  Sobiesław  czeskiz  wrócili 
się  jeszcze  do  cesarza  Lotara,  z  żądaniem  sojuszu  na  zupełne 
zniszczenie  Polski.  Nie  sposób  było  wywoływać  nową  jeszcze 
wojnę  z  Niemcami.  Król  niemiecki  pogodzony  już  był  z  papie- 
stwem i  w  r.  1133  otrzymał  w  Rzymie  koronę  cesarską.  W  kwietniu 
1134  złożył  mu  hołd  zięć  Krzywoustego,  Magnus.  Wyprawia  więc 
książę  polski  poselstwo  do  cesarza  w  maju  1135  r.,  i  sam  wzywa 
jego  pośrednictwa  w  sporze  z  Sobiesławem  i  Belą.  W  sierpniu 
zjechali  się  w  Merseburgu  na  cesarskim  dworze  Bolesław  z  Sobie- 
sławem i  poselstwo  od  Beli  (który  ciemnym  będąc  sam  nie  mógł 
przybyć)  i  zawarli  rozejm  dwuletni.  Wtenczasto  Lotar  za  pokój 
z  Belą  i  Sobiesławem,  za  pozostawienie  Polski  w  spokoju,  zażądał 
hołdu  z  Zaodrza  i  Rugii.  Przystać  musiał  Bolesław,  bo  był  poko- 
nany i  hołd  z  Zaodrza  złożył.  Po  dwóch  latach  zawarł  zaś  pokój 
z  Czechami  w  Kłodzku,  na  Zielone  Świątki  1137  r. 

PODZIAŁ  PAŃSTWA. 

Wkrótce  potem  umarł  Bolesław,  dnia  28  października  1138. 
Z  dwóch  małżeństw  miał  dzieci  siedmnaścioro;  siedmioro  zmarło 
przed  ojcem,  a  przeżyło  go  pięciu  synów  i  pięć  córek.  Najmłodszy 
Kazimierz,  miał  ledwie  kilka  miesięcy;  Henryk  nie  miał  dziesięciu 
lat,  Mieszko  o  rok  lub  dwa  lata  starszy,  Bolesław  trzynastoletni, 
a  zatem  ci  czterej  dziećmi  jeszcze  byli.  Ale  między  Bolesławem 
a  najstarszym  Władysławem  była  wielka  różnica  wieku:  Władysław 
miał  przy  ojcowskiej  śmierci  lat  trzydzieści  trzy. 

Każdy   z  panujących   miał  kłopoty   z  braćmi.   Już   Bolesław 


PODZIAŁ   PAŃSTWA.  153 

Wielki  rozpoczął  panowanie  od  wypędzenia  ich;  Mieszko  II.  przez 
nich  upadł;  Kazimierz  Odnowiciel  za  młodu  dla  brata  oddany 
do  klasztoru,  miał  potem  spokojne  panowanie,  bo  był  jedynym 
w  rodzie;  pod  Bolesławem  Śmiałym  brat  dołki  kopał  i  syna  jego 
do  tronu  nie  dopuścił;  a  sam  Krzywousty  musiał  się  uważać  za 
szczęśliwego,  że  nie  uległ  przez  brata  losowi  Mieszka  II.  i  musiał 
chronić  państwo  od  zagłady  niemal  bratobójstwem.  Najstarszy 
syn  Krzywoustego  miał  czterech  braci.  Co  z  tego  wyniknie,  gdy 
kolejno  będą  dorastać?  Sądził  tedy  Bolesław  Krzywousty,  że  lepiej 
odrazu  powyznaczać  synom  dzielnice,  niż  narażać  państwo  na  to, 
że  młodsi  wrogów  sprowadzą.  Okoliczności  sprzyjały  takiemu  po- 
działowi państwa  o  tyle,  że  w  obecnych  warunkach  mniej  było 
niebezpieczeństwa,  żeby  się  przez  to  osłabić  miała  polityczna  siła 
Polski.  Między  Bolesławem  a  Władysławem  było  dwadzieścia  lat 
różnicy  wieku;  ten  już  dojrzałym  mężczyzną,  tamten  ledwie  chło- 
pczykiem, a  cóż  dopiero  trzech  młodszych.  Było  tedy  rzeczą  jasną, 
że  przez  dłuższy  czas  będzie  mógł  tylko  Władysław  prowadzić 
politykę,  że  będzie  musiał  być  opiekunem  młodszych  i  rządzić 
za  nich,  a  nim  oni  kolejno  będą  mogli  osobiście  sprawować  władzę 
w  swych  udziałach,  już  się  tymczasem  ustali  zwierzchność  Wła- 
dysława, już  się  wyrobi  pewien  kierunek  polityczny  i  stosunki 
ułożą  się  tak,  że  państwo  przez  podział  szkody  nie  poniesie.  Nie 
przyznawał  bowiem  Bolesław  równych  praw  wszystkim  synom. 
Władza  monarsza  miała  być  tylko  przy  jednym,  przy  najstarszym 
Władysławie;  on  miał  być  Wielkim  Księciem  i  zwierzchnikiem 
wszystkich  braci.  Stolica  państwa,  Kraków,  miała  pozostać  nadal 
stolicą  całego  państwa;  kto  panuje  w  Krakowie,  ten  jest  Wielkim 
Księciem  i  zwierzchnikiem  całej  Polski,  od  granicy  czeskiej 
i  węgierskiej  aż  do  morza  Bałtyckiego.  Miał  tedy  Wielki  książę 
^^ajmowąć    stanowisko   takie,    jak   król    niemiecki    wobec  swoich 


Testament  Krzywoustego  oznaczał  tylko  cztery  dzielnice,  po- 
mijając zupełnie  Kazimierza,  książęce  niemowlę.  Prawdopodobnie 
nie  chciał  książę  robić  więcej  dzielnic,  niż  musiał  i  chętnie  użył 
niemowlęctwa  swego  najmłodszego  syna  za  pozór,  żeby  nie  usta- 
nawiać piątej  dzielnicy,  pozostawiając  braciom  troskę  o  wy- 
posażenie w  przyszłości  najmłodszego.  Zyskiwało  się  w  ten  spo- 
sób z  jakie  14  przynajmniej  lat  czasu,  a  Władysław  miałby  przez  ten 


154  TESTAMENT   KRZYWOUSTEGO. 

czas  znacznie  ułatwione  wykonywanie  zwierzchnictwa  nad  całością. 
Cztery  ustanowione  w  r.  1138  dzielnice  są  następujące: 

Henryk  otrzymał  połowę  kraju  Wiślan,  z  grodem  głównym 
Sandomierzem,  od  czego  tę  ziemię  sandomierską  zwać  poczęto. 
Mieszko  miał  panować  nad  Polanami,  których  ziemia  stanowi 
właściwą  Wielkopolskę,  tudzież  nad  przyłączonemi  niedawno  gro- 
dami południowego  Pomorza ;  stolicą  jego  Poznań.  Bolesław  otrzy- 
mał Mazowsze  i  wschodnią  część  osadnictwa  Polan,  t.  z.  Kujawy; 
stolicę  miał  w  I^łocku.  Najstarszy  wreszcie  Władysław  dostał  Ślązk, 
drugą  połowę  Wiślan  i  ziemię  Lachów  i  jeszcze  Łęczyckie  i  Sie- 
radzkie; stolicą  jego  Kraków,  jako  Wielkoksiążęca  siedziba.  Wy- 
znaczył mu  ojciec  umyślnie  dzielnicę  o  wiele  większą,  niż  tamte, 
żeby  miał  naprawdę  przewagę  nad  innymi. 

Należały  do  związku  państwowego  Piastów  jeszcze  dwie 
ziemie:  Pomorze  i  Zaodrze,  zdobyte  przez  Krzywoustego.  Nale- 
żały one  do  Polski  pośrednio,  mając  swych  książąt,  obowiązanych 
do  hołdu  i  daniny  Piastom.  Danina  ta  należała  się  całemu  pań- 
stwu polskiemu,  a  nie  jednej  dzielnicy;  toteż  Bolesław  nie  prze- 
kazał jej  sąsiadowi  Pomorza,  Mieszkowi,  panu  Wielkopolski,  ale 
Władysławowi,  jako  Wielkiemu  Księciu  i  jedynemu  przedstawi- 
cielowi całości  państwa. 

Bolesław  Krzywousty,  pouczony  przykrem  doświadczeniem 
Czech  i  Rusi,  nie  zaprowadzał  wcale  osobistego  senioratu.  W  sa- 
mychże]  też  Czechach,  tego  samego  właśnie  roku  1138,  wydał 
książę  Sobieław  I.  ustawę,  znoszącą  seniorat  a  zaprowadzającą  dzie- 
dziczność tronu  dla  pierworodnego  syna.  Podobnież  Wielkim 
Księciem  krakowskim,  całej  Polski  zwierzchnikiem,  nie  miał  być 
najstarszy  za  każdym  razem  wiekiem  członek  Piastowskiego  rodu. 
Testament  postanawiał,  że  zwierzchnictwo  ma  pozostać  na  zawsze 
przy  jednej  gałęzi  Piastów,  a  mianowicie  przy  Władysławie  i  jcf  o 
potomkach,  przechodząc  dziedzicznie  zawsze  z  ojca  na  najstarsza 
syna.  Nie  było  tedy  w  Polsce  senioratu,  lecz  była  rodzina  wp  .- 
koksiążęca  w  obec  innych  książęcych  rodzin  Piastowskich,  ki»')- 
rych  członkowie  nie  mieli  mieć  prawa  do  tronu  Wielkoksią- 
żęcego. 

Tak  rozporządziwszy,  umarł  Bolesław  Krzywousty  dnia  28 
października  1138  r.;  pochowany  w  Płocku,  który  był  ulubioncm 
dlań  miejscem  pobytu,    obok  swego  ojca,  Władysława  fiermaiia. 


WŁADYSŁAW    IŁ  155 


WŁADYSŁAW  IŁ,  113S-1146  r. 

Władysław  li.,  Wielki  Książę  polslci,  szukał  przedewszystkiem 
sojuszów  z  ościennemi  państwami.  Gdy  w  niespełna  rok  po 
śmierci  Krzywoustego  panująca  w  Kijowie  gałąź  Rurykowiczów, 
Monomachowiczami  zwana,  utraciła  ruski  tron  wielkoksiążęcy^ 
a  panowanie  przeszło  do  innej  gałęzi,  zwanej  Olgowiczami,  Wła- 
dysław nie  mieszał  się  wcale  w  te  spory,  ale  sojusz  z  Olgowiczami 
zawarł.  Zrobił  to,  nie  zważając  na  pokrewieństwo  ż  Monomacho- 
wiczami. Młodszy  mianowicie  jego  brat,  Bolesław,  zwany  Kędzie- 
rzawym, książę  mazowiecki,  ożenił  się  jeszcze  za  życia  ojca,  w  r^ 
1137  z  Wierzchosławą,  córką  Wsewołoda,  księcia  nowogrodzkiego. 
Bolesław  ten  miał  natenczas  ledwie  12  lat;  uważano  ten  wiek  za 
dostateczny  do  małżeństwa  politycznego.  Bolesław  Krzywousty 
chciał  mieć  jak  najwięcej  dobrych  stosunków  na  Rusi ;  tak  samo 
pragnął  tego  i  Władysław  II.  i  zawierał  sojusz  z  tymi,  którzy  mieli 
władzę.  Trzeci  po  starszeństwie  z  braci,  Mieszko,  książę  wielko- 
polski, ożenił  się  wkrótce,  w  r.  1140  z  Elżbietą,  siostrą  Beli  11.^ 
króla  węgierskiego.  Sam  saś  Wielki  Książe,  żonaty  już  dawno 
(około  r.  1126)  z  Agnieszką,  córką  margrabiego  austryackiego, 
Leopolda  III.,  starał  się  o  rękę  Zwinislawy,  córki  nowego  Wiel- 
kiego Księcia  kijowskiego  Wsewołoda  Olgowicza,  dla  swego  syna 
Bolesława,  zwanego  Wysokim,  który  też  nie  miał  nad  12-cie  lat 
wieku.  Ponieważ  w  średnich  wiekach  n^ałżeństwa  dzieci  były  po- 
spolite, można  było  kojarzyć  takie  polityczne  małżeństwa  w  jak 
najmłodszych  nawet  latach.  Była  po  Krzywoustym  córeczka,  Agnie- 
szka; miała  lat  trzy;  szukano  już  dla  niej  narzeczonego  i  to  na 
Rusi,  między  Olgowiczami. 

Wydzielenie  dzielnic  braciom  w  myśl  ojcowskiego  testa- 
mentu,, nie  było  rzeczą  pilną,  a  nawet  nie  należało  tego  jeszcze 
robić,  bo  nawet  najstarszy  po  Władysławie,  Bolesław,  zwany  Kę- 
dzierzawym, nie  był  jeszcze  ,; orężnym",  a  reszta  pacholęta.  Dosyć 
było  czasu  dać  im  dzielnice,  gdy  dojdą  do  lat.  Żaden  z  nich  nie 
mógłby  jeszcze  zawiadywać  osobiście  swem  księstwem ;  rządzi- 
liby za  nich  najmożniejsi  panowie  z  ich  dzielnic.  Ale  to  właśnie 
uśmiechało  się  wielmożom.  Gdy  powstaną  cztery  dwory  książęce, 
pomnoży  się  w  czwórnasób  ilość  dworskich  dostojeństw,  ułatwi 
się  do  nich  dostęp,    otworzą   się   cztery   źródła  książęcych  nadań 


156  CZTERY    DZIELNICE. 

i  łask,    któremi    szafować  będzie  w  ich   imieniu    możnowładztwo. 
U  nieletniego   księcia  łatwiej  o  immunit!    Rządy    trzech    dzielnic 
spoczęłyby  w  ręku    wielmożów,   a   przez   to    samo   musiałby   się 
z  nimi  liczyć  sam  Wielki  książę.    Testament  Krzywoustego  łamał  ' 
jedynowładztwo  w  Polsce;   osłabi  się  zaś  szybko  władza  książęca,  ' 
a  urośnie  znaczenie  możnych,  jeżeli  się  ten  testament  wykona  za-  " 
raz,  zanim  książęta  młodsi  dorosną. 

Pozostała  po  Krzywoustym  wdowa  Salomeą,  macocha  Wła-  ^ 
dysława  II.,  a  matka  młodszej  jego  braci,  czyniła  zabiegi  o  to,  ' 
żeby  jej  własnym  synom  oddać  zaraz  dzielnice.  Rzecz  prosta,  że 
się  bała,  żeby  sprawa  przez  zwłokę  nie  przepadła,  bo  nie  ulegało  i 
wątpliwości,  że  Władysław  wolałby  dzielnic  nigdy  nie  wydzielać.  ' 
Salomee  poparło  całe  możnowładztwo  i  zaczęto  wywierać  nacisk 
ną  Wielkiego  księcia. 

O  utrzymaniu  jednolitości  państwa  nie  można  było  marzyć; 
wcześniej,  czy  później,  dzielnice  być  musiały.  Upominali  się  bracia  j 
o  to,  co  było  wszędzie,  co  gdzieindziej  rozumiało  się  samo  przez  -I 
się,  uważane  wszędzie  za  rzecz  prostą  i  zupełnie  dobrą.  \ 

Sprawy  państwa  mierzono  tą  samą  miarką,  jak  sprawy  pry-  ^ 
watne.    Wyobrażano  sobie,  że  jak  prywatny  majątek  jest  własno-  ą 
ścią  rodu,  tak  też  tron  jest  własnością  rodu  Piastów  i  każdy  Piast  i 
powinien  mieć  w  tem  udział.  W  rodowym  majątku  odgraniczało  i 
się   na   żądanie,  co   do   kogo   należy  i  byle  tylko  posiadłość  nie  | 
przeszła  w  obce  ręce,   wolno  było  zresztą  zarządzać  każdemu  sa-  i 
moistnie  i  dowolnie  tą  częścią  rodowego  mienia,  która  na  niego  ^ 
przypadła;    wolno  było   podzielić  tę  część  między  synów,    wolno 
było  braciom  wspólnie  gospodarować   lub   też  '  podział   przepro- 
wadzić.   To  samo  stosowano  tedy  do   władzy    państwowej,   jako 
do  rodowej  własności  Piastów ;  panujący  według  tego  miał  prawo 
państwo  podzielić,  bracia  mieli  prawo  domagać  się  działów  ksią- 
żęcych. Nieznany  przedtem  testament  przyjął  się  już  dzięki  wpły- 
wowi prawa  kanonicznego.  Bolesław  Krzywousty  rozporządzał  te- 
stamentarnie  swoją  własnością,  t.  j.  państwem,  a  nikomu  z  ówcze- 
snych uczonych  nie  przyśniło  się  nawet,  żeby   prawo   publiczne, 
państwowe,  miało  być  odmienne  od  prywatnego.  Rozróżnianie  je- 
dnego od  drugiego  jest  rzeczą  o  wiele  późniejszą. 

Do  żądań   Salomei  i  świeckiego   możnowładztwa   przyłączył  - 
się  głos  Kościoła.  Arcybiskup  gnieźnieński,  Jakób  ze  Żnina,  zażą- 


PIERWSZY  WIEC.  157 

dał  też  wydzielenia  udziałów  od  razu,  nie  dowierzając  również 
Władysławowi.  Domagało  się  tego  duchowieństwo  ze  względu  na 
słuszność  —  według  ówczesnych  pojęć  prawnych  —  ze  względu 
na  niewzruszalność  testamentu  —  czego  Kościół  bronił  z  całych 
sił  —  i  ze  względu  na  interes  biskupów,  którym  też  łatwiej  było 
wywalczyć  zupełne  uznanie  prawa  kanonicznego  u  słabszych  ksią- 
żąt dzielnicowych,  niż  u  jednego  potężnego  monarchy  całej  Polski. 
Salomeą  w  porozumieniu  z  arcybiskupem  zwołała  wiec  do 
Łęczycy,  która  była  wówczas  posiadłością  gnieźnieńskiego  kościoła. 
Był  to  zjazd  książąt  i  wielmożów.  Zjechali  się  wszyscy  książęta 
z  żonami  i  księżniczki  z  matką  Salomeą,  tudzież  biskupi,  opaci, 
wojewoda  Wszebor,  kasztelanowie  i  dworscy  dostojnicy.  Pierwszy 
ten  w  historyi  polskiej  wiec,  pierwszy  szczebel  do  uznania  władzy 
możnowładztwa,  odbył  się  w  r.  1141.  Po  raz  pierwszy  radzą  mo- 
żnowładcy  obok  księcia  o  sprawach  państwa,  jako  mający  prawo,, 
a  nawet  stanowią,  jak  się  to  okazać  miało  na  losach  trzechletniej 
Agnieszki.  Matka  chciała  tę  dziecinę  oddać  do  Benedyktynek 
w  Zwiefalten,  z  którym  to  klasztorem  dynastya  Piastowska  miała 
od  dawien  dawna  przyjazne  stosunki;   dwa  lata  przedtem  wypra- 

..wiła  tam  starszą  córkę,  15-letnią  Gertrudę,  kiedy  rok  ledwie  li- 
cząca Agnieszka  nie  mogła  się  jeszcze  obejść  bez  matki.  Teraz 
kazała  przyjeżdżać  po  nią  z  Zwiefalten;  przyjechał  stamtąd  mnich 

;  jeden  i  jeden  rycerz  ze  służbą,  żeby  Agnieszkę  zabrać.  Ale  wiec 
nie  pozwolił.  Wiec  uchwalił  zaręczyć  maleńką  z  nie  o  wiele  wię- 
kszym synkiem  Wielkiego  księcia  Kijowskiego  i  tak  się  stać  mu- 
siało. Małżeństwo-  to  nie  doszło  potem  do  skutku,  ale  na  razie 
cel  polityczny  był  osiągnięty;  jak  najściślejsze  stosunki  z  Kijowem, 

^bez  względu  na  dawniejszą  łączność  z  Monomachowiczami. 

Bez  porównania  większe  już  było  znaczenie  możnowładztwa 
Czechach ;  tam  zjeżdżali  się  oni  na  wiece  własnowolnie,  nie 
'czekając  aż  książę  ich  zwoła,  a  tronem  szafowali  według  własnego 
uznania.  Po  śmierci  Bolesława  nie  krępowali  się  bynajmniej  wy- 
daną przez  niego  ustawą,  syna  całkiem  do  tronu  nie  dopuścili, 
ale  zjechawszy  się,  przystąpili  do  samowolnego  wyboru  księcia 
z  pośród  Przemyślidów.  Była  to  formalna  elekcya.  Wybór  padł 
na  Władysława  II.,  który  zjednał  sobie  głosy  możnowładców  tem, 
że  dotychczas  nie  brał  w  sprawach  publicznych  całkiem  udziału, 
żył  spokojnie  na  ustroniu;   przypuszczano,   że   nie   ma   zdolności 


158  WOJNA   z  BRAĆMI. 

do  rządów.  Zawiedli  się  na  nim.  Władysław  chwycił  niespodzianie 
ster  rządów  silną  ręką,  a  od  wielmożów  wymagał  posłucliu.  Za- 
raz więc  przystępują  do  nowej  elekcyi,  ofiarują  tron  dzielnico- 
wenui  księciu  Konradowi  Znojemskiemu  (Znojmo  na  Morawach) 
i  zaczęła  się  wojna  domowa  dwóch  pretendentów,  którą  rozstrzy- 
gnął na  korzyść  Władysława  król  niemiecki  Konrad  III.  W  cią;^!! 
zmiennych  kolei  tej  wojny  musiał  był  Władysław  opuszczać  nawet 
Czechy  i  schronić  się  do  Niemiec,  gdzie  osobiście  Konrada  o  po- 
moc prosił. 

Trzej    ci    monarchowie,    Konrad    III.,    czeski   Władysław    II. 
i  polski  Władysław  II.  byli  dziewierzami,  żonaci  z  trzema  córkami 
margrabiego  austryackiego  Leopolda  III.    Pozostawali  też  w  poH- 
tycznem  porozumieniu.  W  r.  1144  wyprawił  i  Piastowski  Wład\ - 
sław  poselstwo  do  Konrada  III.;  sprawował  je  największy  możno- 
władca   ślązki,   kasztelan   wrocławski,    ów    Piotr   Włast,   który   za 
Krzywoustego  pojmał  podstępnie  księcia  przemyskiego.  Miał  tedy 
Władysław  przymierza  z  Niemcami,  Czechami  i  z  Rusią;    dawno; 
już  nie  układały  się  polskie  stosunki  tak  pokojowo,  a  Wielki  książę,  - 
mając  zapewniony  spokój  od  wszystkich  sąsiadów,  mógł  poświę-  ; 
cić  swą  uwagę  dokończeniu  wielkiego  dzieła  swego  ojca:  sprawie: 
Zaodrza  i  lutyckiej.  ^ 

WOJNA  Z  BRAĆMI,  1145-1148  r.  1 

W  r.  1145  zabierał  się  widocznie  do  jakiegoś  większego  przed- 1 
sięwzięcia,    wymagającego    większych    nakładów,    bo   nałożył  po- 
datki,   daniny  na  państwo,  na  całe  państwo  polskie.   Nie  była  je- 
szcze władza  możnowładztwa  polskiego  tak  wielką,  jak  w  Czechach, 
gdzie  podatek  na  wyprawę  wojenną  zależał  od  przyzwolenia  wiecu, 
a  jednak  ta  sprawa  podatku  z  r.ll45  posłużyła  naszym  wielmo- 
żom   do   znacznego    wzmożenia   się.    Gdy  wielki    książę   jął  wy- 
bierać podatek  w  dzielnicach  braci,  spotkał  się  z  odmową.  Oświad- 
czono,  że  nie  ma  do  tego  prawa,   że   może  wymagać  podatków 
tylko  w  swoim  Ślązku  i  w  Wielkoksiążęcej  dzielnicy,  ale  w  udzia- 
łach braci  nie.    Sprawa   była  nader  doniosła,   zasadnicza;   gdyby] 
w  tym  sporze  zwyciężył  Władysław,   dzielnicowi    książęta   byliby  i 
tylko  namiestnikami  Wielkiego  księcia,  a  jedność  państwa  ocalona!  [ 
Inaczej  każde  księstwo  stawało  się  osobnem   państwem,   a  Wielki ' 
książę  miał  tylko  większą  dzielnicę  i  tytuł. 


JAKÓB    ZE   ŻNINA.  159 

Możnowładztwo  stanęło  po  stronie  młodszych  braci;  sprze 
ciwili  się  Władysławowi  wielmoże  nawet  własnej  jego  dzielnicy: 
Wszebor  wojewoda,  Piotr  Włast  i  inni.  Na  dworze  Władysława 
toczyły  się  gwałtowne  sporym,  w  których  brała  aż  nazbyt  gorący 
udział  Wielka  księżna,  Agnieszka;  dochodziło  do  ostrych  słów, 
nawet  do  gorszących  scen,  z  których  wyniknęła  nieprzejednana  nie- 
nawiść Agnieszki  i  Piotra  Własta. 

Władysław  Il-gi,  ufny  w  swe  przymierza,  postanowił  wojną 
dochodzić  swych  praw  zwierzchni  czy  eh  tak,  jak  je  pojmował 
w  trafnem ,  bądźcobądź ,  zrozumieniu  istoty  państwa.  Z  ruskimi 
posiłkami  napadł  niespodzianie  wschodnie  dzielnice.  Sandomier- 
skie i  Mazowsze;  książęta  Henry^k  i  Bolesław  uciekli  do  Poznania, 
do  brata  Mieszka  i  pod  opiekę  największego  Polski  dostojnika, 
arcybiskupa  Jakóba  ze  Żnina.  Zawrzała  wojna  domowa,  a  możno- 
władztwo tem  gwałtowniej  wystąpiło  przeciw  Wielkiemu  księciu, 
gdy  za  sprawą  Agnieszki  pojmano  podstępnie  we  Wrocławiu  Pio- 
tra Własta  i  jego  syna  Idziego.  Drużyna  wojenna  odstąpiła  Wła- 
dysława. Zebrał  więc  wojsko  na  Rusi,  na  Pomorzu,  wezwał  nawet 
Prusaków  na  pomoc  i  przystąpił  do  oblężenia  Poznania.  Natenczas 
arcybiskup  rzucił  na  niego  klątwę  za  to,  że  miał  pogan  w  swym 
obozie.  Użył  przeciw  Władysławowi  II.  tej  samej  broni,  jak  niegdyś 
krakowski  biskup  przeciw  Bolesławowi  Śmiałemu.  Skutek  był  ten 
sam.  Nikt  z  Polaków  nie  stanął  przy  Władysławie,  wszyscy  go 
opuścili,  poniósł  pod  Poznaniem  klęskę  i  musiał  uciekać  z  Polski. 
Udał  się  do  Niemiec,  do  Konrada  III.  Agnieszka  próbowała  bro- 
nić krakowskiego  zamku,  napróżno  jednak.  Mieszko  popędził  w  Kra- 
kowskie i  Agnieszka  tyle  tylko  otrzymała,  że  jej  pozwolono  w  spo- 
koju wyjechać  z  dziećmi  za  mężem. 

Konrad  III.  przedsięwziął  tego  samego  jeszcze  roku,  1146,  wy- 
I  prawe  na  Polskę,  ale  była  ona  tak  niefortunną,  że  wojsko  niemieckie 
nie  zdołało  nawet  zdobyć  granicznych  bron  i  ledwie  dotarło  do 
Odry.  Następnie  udał  się  król  niemiecki  na  daleką  wyprawę  do 
Ziemi  Św.,  na  której  mu  towarzyszyli  obydwaj  Władysławowie: 
czeski  i  wygnany  polski.  Przemyślida  wracał  potem  przez  Czarne 
morze,  Kijów  i  Kraków,  a  Piast  musiał  stronić  od  ojczystej  ziemi. 
Odwołał  się  od  arcybiskupiej  klątwy  do  papieskiego  sądu.  Przy- 
jeżdżał w  tej  sprawie  dwa  razy  do  Polski  legat  papieski,  kardy- 
inał  Gwido,  w  r.  1146  i  powtórnie  z  końcem  r.  1148.  Z  początkiem 


lÓO  NIEPOSŁUSZEŃSTWO   BISKUPÓW. 

r.  1149  nietylko  zniósł  klątwę  arcybiskupa  rzuconą  na  Władysława, 
lecz  nawet  obłożył  nią  wszystkicłi  opornych  wielkoksiążęcej  władzy. 
Biskupi  polscy  oświadczyli,  że  uważają  tę  klątwę  za  nieważną,  gdyż 
jest  wydana  zapewne  bez  polecenia  papieskiego.  Był  to  wybieg 
prawniczy.  Apelacya  na  nic  się  też  nie  zdała.  Papież  Eugeniusz  III. 
potwierdził  w  styczniu  1150  r.  klątwę  legata,  i  rzucił  na  cały  kraj 
interdykt,  tj.  zakazał  publicznego  odprawiania  nabożeństw  i  udzie- 
lania Sakramentów  Św.,  póki  Władysławowi  nie  będzie  przywró- 
cone panowanie.  Władysław  był  tedy  zupełnie  pewny  swego  — 
a  jednak  na  nic  się  to  nie  zdało.  W  Polsce  nikt  o  interdykcie  nie 
wiedział,  bo  duchowieństwo  nie  ogłosiło  papieskiego  rozporządzenia! 
Biskupi  dopuścili  się  wyraźnego  nieposłuszeństwa  wobec  Stolicy 
apostolskiej,  byle  tylko  nie  dopuścić  do  silnej  władzy  monarchi- 
cznej  w  Polsce!  Tak  luźny  był  jeszcze  związek  duchowieństwa 
polskiego  z  Rzymem. 

To  jawne  nieposłuszeństwo  biskupów  polskich,  okazane  Sto- 
licy apostolskiej,  należy  do  n aj  przykrzejszych  wspomnień  historyi 
polskiej.  Nie  prawdziwy  to  Kościół,  który  odrywa  się  od  uległości 
Rzymowi !  Papież  Eugeniusz  III.  chciał  utrzymać  potęgę  polskiego 
państwa,  chciał,  żeby  dzielnice  książęce  nie  przeszkadzały  polity- 
cznemu rozwojowi  Polski.  Biskupi  nasi  nie  zrozumieli  papieskiej 
myśli.  Czy  ją  zrozumieli,  czy  nie,  czy  tak,  czy  owak,  obowiązani 
byli  do  ślepego  posłuszeństwa  papieżowi.  I  okazało  się,  jak  naj- 
lepszym narodów  opiekunem  jest  papiestwo,  jak  w  Rzymie  dosko- 
nale pojmowano,  czego  wymaga  dobro  Polski.  Przyszłość  poka- 
zała niebawem,  jak  źle  się  przysłużyli  Polsce  nasi  biskupi  w  r.  1145. 
Nie  słuchając  zarządzeń  głowy  Kościoła,  okazali,  jak  niewiele  w  nich 
ducha  kościelnego,  jak  byli  nie  tyle  książętami  Kościoła,  ile  mo- 
źnowładcami  polskimi  w  szacie  duchownej,  wyzyskującymi  swe 
wpływy  dla  celów  możnowładczych,  obcych  Kościołowi.  Nie  ko- 
ścielna więc  była  to  polityka,  która  ograniczyła  znaczenie  i  wpływ 
Wielkoksiążęcej  władzy  tak,  że  do  innych  dzielnic  całkiem  się  w  ni- 
czem  nie  rozciągała.  Nie  kościelna,  skoro  papieskiej  przeciwna!    ■ 

Bunt  biskupów  przeciw  papieżowi  przypłaciła  Polska  utratą 
wpływu  na  Zaodrzu.  Połabianie  już  byli  dla  nas  straceni. 

Przeciw  sojuszowi  Władysława  II.  obwarowano  się  sojuszami 
przeciwnymi.  Na  zjeździe  w  Kruświcy  1148r.  zawarli  Bolesławiec 
przymierze  z  książętami  saskimi,  wrogami  dynastyi  Hohenstaufów, 


UTRATA   ZAODRZA.  161 

Z  której  pochodził  Konrad  IIL;  wtenczas  książę  Albrecht  Niedwiedź, 
za  sprawą  Bolesława  Kędzierzawego,  ożenił  syna  swego  Ottona  I. 
Brandenburskiego,  z  córką  Krzywoustego  Judytą.  Ten  saski  sojusz 
kosztował  Polskę  drogo.  Książęta  sascy  zabrali  się  właśnie  do  tę- 
pienia Słowian  zaodrzańskich ;  zapędzili  się  na  Zaodrze,  które  od 
Krzywoustego  należało  do  Polski,  splądrowali  wyspę  Rujanę ;  wy- 
prawami swemi  wyrugowali  z  nad  Odry  wpływ  polski  zupełnie, 
a  żadnego  z  polskich  książąt  nie  obeszło  to  uszczuplanie  Piastow- 
skiego panowania,  bo  potrzebowali  saskich  książąt  na  w^szelki  wy- 
padek przeciw  najstarszemu  bratu.  A  zresztą,  odkąd  każdy  z  tych 
książąt  miał  prawo  do  podatków  i  wojska  tylko  w  swojej  dziel- 
nicy, nie  stać  było  nikogo  z  nich  na  jakiekolwiek  przedsięwzięcie 
polityczne. 

Sojuszowi  Władysława  z  Olgowiczami  przeciwstawiono  sojusz 
z  Monomachowiczami,  wracając  do  polityki  czasów  z  przed  wiecu 
łęczyckiego.  Przedstawiciele  tych  dwóch  gałęzi  Rurykowiczów  wy- 
pędzali się  ciągle  nawzajem  z  Kijowa;  raz  po  raz  potrzebował  który 
z  iMonomachowiczów  pomocy.  W  r.  1140  wyruszyli  też  Bolesław 
Kędzierzawy  i  Henryk  sandomierski  na  pomoc  Izasławowi  Mści- 
sławiczowi,  ale  nie  dojechali  do  Kijowa,  gdyż  tymczasem  Prusacy 
najechali  na  Wielkopolskę  i  trzeba  było  dać  posiłki  bratu  Mie- 
szkowi. Dobre  stosunki  z  Izasławem  trwały  jednak  nadal.  W  r.  1151 
syn  jego,  zwany  Chrobrym,  ożenił  się  z  najmłodszą  z  Bolesławó- 
wien,  z  Agnieszką,  zaręczoną  niegdyś  w  Łęczycy  Olgo  wieżowi;  już 
czternaście  lat  miała.  Nawzajem  z  córką  Izasława,  Eudoksyą,  ożenił 
się  Mieszko,  książę  Wielkopolski,  Starym  zwany. 

Tak  przez  fałszywy  krok  biskupów  zmieniły  się  zupełnie  wszyst- 
kie te  stosunki  polityczne,  od  których  zawisł  był  dalszy  rozwój 
państwa  polskiego.  Wszystko  urządzało  się  na  opak  temu,  co  było 
w  chwili  objęcia  władzy  przez  Władysława  II.,  a  dorobek  pano- 
wania Bolesława  Krzywoustego,  przyłączenie  północnych  Połabian, 
zmarnowano  i  to  tym  razem  niestety  już  niepowrotnie. 


t^  c^  c^  c^  cJS  c^c^  ciSS  ci$  cjS  c^  ?^  c^_c^  c^  c^^ 

11 


«sjy«    »sl/*    •sl/*    *sj/*    •sU*    «sl^    •sL^    nU*    N|y    *sL^    nL*    *\L*    "s!/*    nL-*    *s1/<    <\L-^    •sL^    »s1^  .*s1^    *sL^    ysL^ 


^^ (c/;^  *T^     ^^N     ^T^^     <^    vjs.     ./jN.     i^.    t^    -^    ł^     "^     •^     *^    ł^  ""fc^^^s;     .^^    «^j^     1^     "/p^ł     "^     •p^  (5>:v 


ROZDZIAŁ  II. 
TRON   ELEKCYJNY. 


BOLESŁAW  KĘDZIERZAWY. 

Wygnanie  Władysława  II.  było  gwałtem  i  bezprawiem.  Jeżeli 
się  zdawało  panom  świeckim  i  duchownym,  że  źle  spra- 
wuje wielkoksiążęcą  władzę,  toć  w  każdym  razie  należało 
mu  pozostawić  Slązk,  który  był  jego  osobistą  dzielnicą,  Kraków  zaś 
i  godność  wielkoksiążęcą  należało  przyznać  jego  synowi,  Bolesła- 
wowi Wysokiemu.  I  jedno  i  drugie  zagarnął  Bolesław  Kędzierzawy, 
nie  mając  za  sobą  żadnego  innego  prawa,  jak  tylko  wolę  możno- 
władztwa. Można  więc  uważać  tego  Wielkiego  księcia  za  pierw- 
szego monarchę  elekcyjnego,  t.  j.  z  wyboru  czerpiącego  swą  wła- 
dzę. Panował,  bo  go  do  panowania  wybrano.  Wpływ  społeczeń- 
stwa na  państwo  zaczyna  się  tedy  od  obsadzania  tronu.  Zmieniły 
się  czasy!  Pierwsi  Piastowie  narzucali  społeczeństwu  swą  wolę 
i  nikogo  o  zdanie  nie  pytali;  teraz  zaś  można  było  panować  tylko 
za  pozwoleniem  i  z  łaski  najbogatszych  i  najbardziej  wpływowycli[ 
z  pośród  poddanych,  a  chcąc  ich  łaskę  pozyskać,  trzeba  było  przy- 
stać na  ich  żądania.  Pierwszem  żądaniem  wielmożów  było,  żeby 
Wielki  książę  nie  wybierał  podatków  w  całej  Polsce.  Żądanie  nie-j 
mądre,  zabijające  wszelkie  większe  polityczne  przedsięwzięcia!  ] 
Władysław  Il-gi  zwrócił  się  o  pomoc  do  Niemiec.  Minęło 
atoli  jedenaście  lat,  zanim  stosunki  niemieckie  pozwoliły  zająć  się 
tą  sprawą  następcy  Konrada  III-go,  Fryderykowi  Rudobrodemu. 
Obojętne  mu  było,  kto  w  Polsce  będzie  Wielkim  księciem,  chciał 
tylko  skorzystać  z  zamętu  i  Polskę  shołdować.  Zawezwał  więc 
przed  swój  sąd  Bolesława  Kędzierzawego,  jakoby  zwierzchnik 
swego   podwładnego.     Piastowie   nie   byli   wcale    hołdownikami,; 


BOLESŁAW   KĘDZIERZAWY.  163 

a  więc  Bolesław  nie  stawił  się;  posłał  tylko  poselstwo,  oświadcza- 
jąc ochotę  do  zgody  z  bratem.  Prawdopodobnie  byłby  wtenczas 
Władysław  odzyskał  Ślązk;  ale  Fryderyk  Rudobrody  chciał  ko- 
niecznie podbić  Polskę  pod  swoją  zwierzchność.  Latem  1157  r. 
wyprawił  się  z  posiłkami  czeskiego  Władysława  II-go  na  wojnę 
przeciw  książętom  polskim.  Młodsi  bowiem  bracia  nie  opuścili 
Bolesława  Kędzierzawego  w  tej  potrzebie.  Fryderyk  zniszczył  cały 
kraj  po  Odrę,  przez  którą  przeprawił  się  zwy ciężko  22  sierpnia. 
Ślązacy  widząc  wielką  potęgę  cesarza,  spalili  grody  w  Głogowie 
i  w  Bytomiu,  żeby  nie  wpadły  w  ręce  niemieckie.  Nie  było  na- 
leżytej obrony  kraju,  cesarz  dotarł  aż  pod  Poznań.  Książęta  mu- 
sieli uledz.  Bolesław  Kędzierzawy  stawił  się  w  obozie  cesarskim 
w  Krzyszkowie  nad  Wartą,  w  najgłębszej  pokorze,  jakby  niewol- 
nik wobec  pana,  w  hańbiącej  postawie,  z  mieczem  zawieszonym 
na  powrozie  u  szyi.  Uznał  się  hołdownikiem  Fryderyka  i  na  znak 
tego  obiecał  mu  dać  300  zbrojnych  na  włoską  wyprawę;  nadto 
miał  zapłacić  cesarzowi  koszta  wojenne.  Przyrzekał  też,  że  się 
stawi  osobiście  na  najbliższym  zjeździe  książąt  niemieckich,  żeby 
z  ust  króla  niemieckiego  usłyszeć  wyrok  w  sporze  z  bratem.  Ża- 
dnego jednak  z  tych  przyrzeczeń  Bolesław  nie  dotrzymał,  a  urosz- 
czenia  niemieckie  do  zwierzchnictwa  nad  Polską  rozwiały  się  nie- 
bawem. 

Żeby  sobie  zapewnić  dotrzymanie  krzyszkowskiej  umowy,  za- 
brał cesarz  z  sobą  do  Niemiec  najmłodszego  z  Bolesławiców, 
Kazimierza  i  kilku  możnowładczych  synów.  Ten  miał  już  19  lat, 
ale  bracia  nie  kwapili  się  z  wyznaczeniem  mu  dzielnicy,  choć  był 
opróżniony  po  Władysławie  Ślązk.  Nie  dotrzymując  krzyszkow- 
skich  warunków,  narażali  Kazimierza  na  więzienie  w  Niemczech, 
ale  dla  Polski  lepiej  to  już  było,  niż  uznać  niemiecką  zwierzchność. 
Fryderyk  Rudobrody  zajęty  sprawami  włoskiemi,  a  następnie  nową 
wyprawą  palestyńską,  nie  zajmował  się  już  sprawą  polską.  Kazi- 
mierz pozostał  w  Niemczech  aż  do  r.  1163. 

Z  Krzyszkowa  wracał  cesarz  do  Niemiec  przez  Pragę.  Tu 
zmarło  jedno  z  towarzyszących  księciu  Kazimierzowi  paniąt,  a  mia- 
nowicie jedynak  potężnego  możnowładcy,  Jaksy  z  Miechowa. 
W  Pradze  mieli  się  polscy  młodzieńcy  czemu  przypatrzeć:  trafili 
na  koronacyę.  Władysław  II.  czeski  wysługiwał  się  bowiem  wier- 
nie Konradowi  Ill-mu  i  Fryderykowi  Rudobrodemu.    Obecnie  na 


164  PODZIAŁ   ŚLĄZKA. 

włoską  wyprawę  zebrał  dla  cesarza  kilka  tysięcy  zbrojnych,  co  na 
owe  czasy  ł:)ylo  już  armią.  Zasługa  jego  względem  Fryderyka  była 
tem  większa,  że  wiec  możnowładców  czeskich  odmówił  podatków 
na  tę  wyprawę  (i  słusznie,  bo  cóż  Czechów  obchodziło  to  przed- 
sięwzięcie?), a  książę  za  własne  pieniądze  żołnierza  najął  i  uzbroił. 
Za  to  dostał  koronę  od  cesarza  dnia  11  lutego  1158  r.;  miała  ta 
korona  o  tyle  być  lepszą  od  poprzedniej  Wratysławowej,  że  już 
miała  być  dziedziczną,  na  co  Fryderyk  w  tydzień  potem  dał  oso- 
bny dokument.  W  drugiej  potem  wyprawie  włoskiej  w  r.  1162 
wziął  udział  Bolesław  Wysoki,  najstarszy  syn  wygnanego  Włady- 
sława. 

Nasz  Władysław    II.   umarł  w  Niemczech   w  r.  115Q;  pozo- 
stawił trzech  synów:  Bolesława,  Mieszka  i  Konrada,  i  córkę  Ryksę, 
zamężną  od  r.  1152  za  Alfonsem  VII.,  królem  kastylijskim  w  Hi-^ 
szpanii.  Gdy  Rudobrody  wrócił  z  drugiej  wyprawy  włoskiej,  upo-^ 
mniał  się  o  Slązk  dla  Władysławiców.  Nie  chcąc  próbować  drugi; 
raz  Krzyszkowa,  uczynił   Bolesław    Kędzierzawy  zadość  temu  we- 1 
zwaniu.  Wtenczas  wrócił   z  niemieckiej    niewoli  najmłodszy  z  sy-i 
nów  Bolesława  Krzywoustego,  Kazimierz,  pozostający  w  zakładni-i 
ctwie.  Slązk  podzielono;  z  razu  tylko  na  dwie  dzielnice,  gdyż  naj-l 
młodszy  z  synów  Władysława  był  jeszcze  pacholęciem  i  wycho-^ 
wywał  się  w  klasztorze.  Bolesław,  zwany  Wysokim,  otrzymał  Slązk  ^ 
Dolny  ze  stolicą  Wrocławiem    i   z  grodami  Głogowem,  Lignicą,^ 
Opolem;  młodszemu  Mieszkowi  przypadł  Ślązk  Górny  z  grodami j 
Raciborzem    i    Cieszynem.   Wtedyto    Mieszka   z  Wielkopolski,  ich  '• 
stryja,  poczęto  zwać  Mieszkiem  Starym,  dla  odróżnienia  od  księ- 
cia raciborskiego.    Było  o  jedne   dzielnicę  więcej  i  był   już  prz\  - 
kład,  że   w  przyszłości   każda  dzielnica  tak  się   będzie  dzielić  po- 
między  braci.     Książęta   wrocławski   i   raciborski    mieli    uznawać 
zwierzchność  Wielkiego  księcia  Krakowskiego,  Bolesława  Kędzie- 
rzawego, podczas   gdy  według   testamentu    Krzywoustego    powi- 
nienby  w  Krakowie    panować   Bolesław  Wysoki.    Toteż   nie   ufał 
Kędzierzawy  synowcom    i    pozostawił   w  kilku   miejscach    Slązka 
swoich  urzędników  i  swe  załogi. 

O  żadnej  polityce  nie  było  ani  mowy  za  Bolesława  Kędzie-  ^ 
rzawego.  Najdonioślejszą  dla  Polski  sprawę,  panowania  nad  wy- 1 
brzeżami  Bałtyku,  zaniedbano  zupełnie.  Książęta  sascy  wspólnie] 
z  Duńczykami  rozgospodarowali  się   tam   już  na  dobre.    W  roku 


BRANDEBURGIA.  —  MEKLEMBURG.  1Ó5 

1 157  zdobył  Albrecht  Niedźwiedź  stolicę  Lut\ivó\v,  Branibor,  a  ze 
zdobyczy  tej  powstało  nowe  margrabstwo  brandeburskie.  Pierw- 
szą margrabiną  na  słowiańskich  zgHszczach  była  tu  córa  Krzy- 
woustego, tego,  który  całe  życie  poświęcał  na  to,  żeby  krainy  te 
utrzymać  pod  polskim  wpływem,  a  wydrzeć  ze  szponów  niemie- 
ckich I  (Judyta,  wyszła  za  mąż  za  Ottona,  syna  Albrechta  Niedźwie- 
dzia). W  trzy  lata  później  wyprawił  się  książę  Saski  Henryk  Lew 
na  Obotrytów  i  osadził  w  ich  grodach  niemieckich  grafów,  któ- 
rzy nigdy  już  stąd  nie  wyszli.  Książę  Niklot  poległ  w  tej  walce, 
a  syn  jego  był  już  tak  potulny,  że  stał  się  prostem  narzędziem 
w  ręku  Henryka  Lwa;  zamienił  się  sam  na  niemieckiego  księcia 
i  potomkowie  jego  panują  do  dziś  dnia  nad  jedną  częścią  ziemi 
obotryckiej;  jestto:  Meklemburg,  kraj  na  wskroś  niemiecki!  Wre- 
szcie w  r.  1168  zdobył  świętą  wyspę  Rujanę  król  Duński,  Wal- 
demar I.  Ustanowione  przez  Krzywoustego  biskupstwo  w  Woli- 
lini  przeniesiono  wtenczas  do  Kamienia.  Przepadła  sprawa  utwo- 
rzenia wielkiego  państwa  wraz  z  Polabianami.  Nad  samym  zaś 
Bałtykiem  pozostał  Polsce  tylko  strzępek  Pomorza,  kraina  pomię- 
dzy Persantą  a  Wisłą,  złożona  z  kilku  księstewek,  które  miały 
hołdować  Wielkiemu  księciu  Krakowskiemu.  Najważniejszem  mia- 
stem tej  krainy  Gdańsk. 

Padł  wielki  dział  Słowiańszczyzny,  Polska  przestała  być  po- 
tęgą państwową,  a  Czechy  były  niczem.  Darowana  z  łaski  nie- 
mieckiego króla  „dziedziczna"  korona  nie  przeszła  na  niczyją 
głowę.  Władysław  II.  próbował  spełnić  ustawę  Sobiesława  I-go 
i  umyślnie  zrzekł  się  tronu  na  rzecz  swego  syna,  Fryderyka.  Ale 
skoro  tylko  oczy  zamknął,  wypędzono  Fryderyka,  a  cesarz  mia- 
nował księciem  najstarszego  wiekiem  Przemyślidę,  Sobiesława  II., 
odejmując  równocześnie  od  Czech  koronę!  Odtąd  w  ustawicznych 
bez  końca  wojnach  domowych  co  kilka  lat  kto  inny  panował 
w  Pradze,  a  w  tym  wirze  zamienił  cesarz  Morawy  na  margrab- 
stwo, t.  j.  nową  marchię  Rzeszy  Niemieckiej.  Przez  całą  już  resztę 
XII.  wieku  nie  miały  Czechy  najmniejszego  znaczenia  politycz- 
nego; tron  praski  dostawało  się  nawet  za  pieniądze  u  króla  nie- 
mieckiego. 

Ruś  pod  panowaniem  zesłowiańszczonych  już  Waregów  była 
również  niczem,  jako  państwo.  Tam  roku  nie  było  bez  wojen  do- 
mowych, a  książęta   dzielili  się   krajem    do    nieskończoności.    Po- 


166  PRUSKIE  NAJAZDY. 

między  rokiem  1125  a  1175,  w  przeciągu  zatem  50-ciu  lat  było 
w  Kijowie  23  zmian  panowania.  W  r.  1172  było  księstw  ruskich 
siedmdziesiąt  dwa! 

Z  całej  Słowiańszczyzny  słaba,  bardzo  słaba  Polska  była  i  tak 
jeszcze  najsilniejszą.  Niestety,  przybył  jej  wróg  nowy,  straszny, 
przeszkadzający  Mazowszu  i  Wielkopolsce  do  lepszego  zagospo- 
darowania się  przez  ustawiczne  łupieskie  napady.  Władysław  Il-gi 
popełnił  w  r.  1140  ciężki  grzech,  że  wezwał  na  pomoc  Prusaków. 
Pokazał  im  drogę  do  Polski,  z  czego  też  oni  bardzo  chętnie  na- 
dal korzystali.  Wyprawa  z  r.  1147  nie  na  wiele  się  zdała;  trzeba 
było  wyprawiać  się  tam  jeszcze  wiele  razy.  Na  jednej  z  tych  wy- 
praw pruskich  zginął  w  roku  1166  książę  Henryk  Sandomierski. 
Bezżenny  był,  nie  zostawił  dziedziców;  dzielnicę  po  nim,  trochę 
uszczuploną,  dano  Kazimierzowi,  najmłodszemu  z  braci,  nie  ma- 
jącemu dotychczas  wtenego  udziału. 

Kazimierz  siedział  spokojnie,  do  polityki  się  nie  mieszał,  bo 
nie  było  nadziei,  żeby  w  tych  okolicznościach  sam  coś  mógł  zdzia- 
łać. Nie  posiadał  zresztą  nic  i  niczem  nie  był  aż  do  28  roku  ży- 
cia. Gdyby  zaś  ze  skromnego  swego  sandomierskiego   księstewka 
chciał  wywierać  wpływ  na  kierunek  polityki,  byłby  chyba  wznie- 
cił jeszcze  większy  zamęt,  wywołując  zazdrość  starszej  braci.   Zo- 
baczymy  w    dalszem    opowiadaniu,   że   Kazimierz    był    głębszym 
umysłem,  zdolnym  kierować  mądrze  losami  narodu.   Od  r.  1163, 
żonaty  był  z  Heleną,  córką  jednego  z  tak  licznych  Wielkich  ksią-  ] 
żąt  kijowskich  (Rościsława).   W  pożyciu    małżeńskiem   szczęśliwy,  • 
długo  nie  mógł  się   doczekać   szczęścia   z  dzieci.   Miał  córkę,  ale 
dwóch  synów  młodo  utracił:  starszy,  imieniem  też  Kazimierz,  zmarł 
niemowlęciem,  młodszy  Bolesław  nie  doczekał  orężności.  Dopiero 
w  cztery  lata  po  jego  śmierci,  w  r.  1186,  doczekał  się  Kazimierz 
syna,  który  go  przeżył,   Leszka,  zwanego  Białym. 

Żyjący  w  sandomierskiem  ustroniu  zdała  od  wielkiego  świata, 
sprawiał  Kazimierz  na  polskich  możnowładcach  podobne  wraże- 
nie, jak  niegdyś  Władysław  Il-gi  na  czeskich,  człowieka  słabego, 
który  nie  potrafi  silnie  dzierżyć  władzy.  Podobał  im  się  właśnie 
dlatego!  Dla  nich  Bolesław  Kędzierzawy  był  jeszcze  za  silnym 
władcą.  Utworzyli  też  spisek,  żeby  go  zrzucić  z  tronu.  Na  czele 
spisku  stał  Jaksa  z  Miechowa  i  syn  Piotra  Własta,  Świętosław. 
Zabierali  się  do  zbrojnego   buntu,  a  Wielkie   księstwo  ofiarowali 


MIESZKO   STARY.  167 

Kazimierzowi.  Kazimierz  odmówił.  Jedyny  chyba  ze  wszystkich 
i  polskich  i  niepolskich  książąt!  Odmówił  tylko  dlatego,  że  pozba- 
wianie tronu  brata  byłoby  niesprawiedliwością,  dlatego,  że  nie 
chciał  w  życiu  chadzać  krętemi  ścieżkami.  Słusznie  też  nazwała 
go  historya  Sprawiedliwym. 

Dzięki  szlachetności  młodszego  brata  dokończył  Bolesław 
Kędzierzawy  życia   na  Wielkoksiążęcym  tronie;   zmarł   w  r.  1173. 

MIESZKO  STARY. 

Kto  miał  być  jego  następcą,  trudno  powiedzieć.  Według  te- 
stamentu Krzywoustego  powinien  panować  w  Krakowie  Bolesław 
Wysoki,  książę  wrocławski.  Jeżeli  linia  ślązka  miała  być  odsuniętą 
od  zwierzchnictwa,  a  na  jej  miejsce  nastać  linia  mazowiecka,  w  ta- 
kim razie  po  Kędzierzawym  powinien  nastąpić  nietylko  na  Ma- 
zowszu ale  też  w  Krakowie  nieletni  syn  jego,  Leszek.  Ale  jak 
przedtem  wygnawszy  Władysława  II.,  odsunięto  zarazem  potom- 
stwo jego  od  tronu,  podobnież  i  teraz  nie  chcieli  możnowładcy 
młodego  księcia  mazowieckiego,  przeciw  którego  ojcu  uknuli  spi- 
sek. W  ich  mniemaniu  była  już  ta  linia  odsądzona.  Chociażby 
obowiązywał  seniorat,  nie  krępow^ałby  możnowładców;  wszak  już 
ofiarowywali  tron  Kazimierzowi,  nie  dbając  o  starszego  brata, 
Mieszka.  Jakim  okolicznościom  zawdzięczał  Mieszko  Stary,  że  zo- 
stał Wielkim  księciem,  nie  wiadomo.  Prawdopodobnie  Kazimierz 
zraził  sobie  możnowładców  poprzednią  odmową  i  tak  został  im 
jeden  tylko  kandydat,  Mieszko  Stary.  Był  Wielkim  księciem  cztery 
lata,  niebawem  także  wygnany.  Możnowładztwo  polskie  szybko 
zrównało  się  z  czeskiem  pod  tym  względem,  źe  zaczęło  szafować 
tronem. 

Mieszko  Stary  chciał  podnieść  znaczenie  swej  władzy  i  rzą- 
dzić samowładnie.  Wracał  do  czasów  Bolesława  Śmiałego,  nie  chcąc 
przyznać  nikomu  żadnych  praw,  ani  świeckim,  ani  duchownym. 
Ale  zmieniły  się  czasy  i  napróżno  próbował  cofnąć  bieg  dziejów. 
Władzę  książęcą  można  było  podnieść  już  tylko  w  zgodzie  ze  spo- 
łeczeństwem, przez  rozbudzenie  pewnej  wspólności  interesów  pomię- 
dzy tronem  a  poddanymi.  Tron  musiał  nietylko  uznać  prawa  spo- 
łeczeństwa, ale  zgodzić  się  na  dalszy  ich  rozwój  i  sam  nad  tem  czu- 
wać; powinien  był  stanąć  na  czele  społeczeństwa  i  prowadzić  je,  u- 
żywając  jego  sił  do  celów  państwowych.  Dopóki  książę  upatrywał 


168  WIiASNOŚĆ   ZIliMSKA  OSOBISTA. 

swój  interes  w  uciemiężeniu  społeczeństwa  rządami  absolutnymi, 
a  społeczeństwo  w  pozbawieniu  takiego  księcia  godności,  słowem, 
póki  była  niezgoda  pomiędzy  tronem  a  narodem;  nie  mogło  paii- 
swo  rozwijać  się  należycie. 

Tak  społeczeństwo,  jakoteź  dynastya,  nie  umiały  sobie  zrazu 
radzić  w  zmienionych  stosunkach  i  musiały  przejść  dopiero  przez 
twardą  szkołę  doświadczenia.  Próba  ograniczenia  władzy  mon.ar- 
chicznej  dokonana  na  Władysławie  II.,  była  niemądrze  obmyślona 
i  wyszła  na  złe  państwu.  Również  niemądra  była  próba  wzmo- 
cnienia tej  władzy,  dokonana  przez  Mieszka  Starego  na  społeczeń- 
stwie, gdy  chciał  wznowić  samowładztwo  i  w  tym  celu  zwracał 
się  przeciw  wszystkiemu,  co  było  wybitniejszego  w  społeczeństwie. 
A  panował  właśnie  w  czasach,  w  których  indywidualizm  zaczytiał 
brać  górę,  w  których  coraz  więcej  było  takich,  którzy  rwali  się 
naprzód,  żeby  się  odznaczyć,  żeby  coś  znaczyć,  żeby  zyskać  pole 
do  okazania  swych  sił,  zdolności,  przedsiębiorczości  i  energii.  Or- 
ganizacya  państwowa  zbyt  długo  już  trwała,  żeby  nie  pobudzić 
ludzi  do  myślenia  i  do  żądzy  okazania,  że  i  oni  coś  potrafią.  A  czyż 
to  nie  był  prąd  cywilizacyjny?  Nie  wiedząc  co  czyni,  chciał  Mie- 
szko ten  prąd  stłumić. 


WŁASNOŚĆ  ZIEMSKA  OSOBISTA. 

Indywidualizm  okazał  się  najpierw  w  stosunkach  gospodai"- 
czych.  W  XII-tym  wieku  przeważała  już  stanowczo  własność  oso- 
bista, nad  którą  z  dawnej  wspólności  rodowej  pozostało  tylko  prawo 
pierwszeństwa  do  kupna,  gdy  który  ze  stryj có w  sprzedawał  ziemię. 
Coraz  częściej  objawiała  się  w  społeczeństwie  dążność  do  zupeł- 
nego wyzwolenia  się  z  wszelkich  ograniczeń  rodowej  organizacyi, 
a  wymyślono  do  tego  ciekawy  fortel,  przez  który  obchodzono  prawo 
zwyczajowe.  Ponieważ  własność  pochodząca  z  nadania  książęcego 
nie  podlegała  rodowym  ograniczeniom  na  korzyść  krewnych,  przeto 
zdarzało  się,  że  właściciel  oświadczał  uroczyście,  że  zrzeka  się  swej 
majętności  na  rzecz  księcia  (był  nawet  do  tego  ceremoniał  osobny: 
przyklękał  na  jedno  kolano  i  wypijał  kubek  wody:  nazywało  się  to 
wyroka,  lub  z  łacińska:  renuncyacya,tj.  zrzeczenie  się);  poczem  książę 
tą  już  swoją  niejako  majętnością  obdarzał  na  nowo  od  siebie  tego 
samego,  który  się  jej  zrzekał  przed  chwilą.  W  ten  sposób  namno- 


OSADY   WLODYCZE.  169 

żylo  się  w  Polsce  posiadłości  zupełnie  wolnych  od  ekonomicznych 
związków  rodowych.  Rzecz  była  zupełnie  prosta  i  łatwa.  Potrzeba 
było  do  tego  tylko  zezwolenia  księcia,  a  książę  zezwalał  chętnie, 
bo  im  więcej  ludność  potrzebowała  jego  władzy,  im  częściej  do 
niej  się  udawała,  tern  lepiej  dla  niego.  Mógł  też  książę  przy  tej 
sposobności  podać  od  siebie  warunki,  np.  warunek,  żeby  z  wyzwo- 
lonej w  ten  sposób  majętności  wyruszał  na  każdą  wyprawę  wo- 
jenną zbrojny,  jeden,  dwóch,  lub  kilku,  stosownie  do  okoliczności. 
Później  ciężar  obrony  kraju  spoczywał  wogóle  tylko  na  ziemi,  na 
posiadłościach  ziemskich.  Prawdopodobnie  tu  początek  tego  urzą- 
dzenia. Ci  wszyscy,  którzy  od  księcia  ziemię  otrzymali,  czy  to  na- 
prawdę, czy  to  w  opisany  sposób  zmyśleniem  prawniczem,  two- 
rzyli wśród  wolnych  gospodarzy  osobny  niejako  stan,  związani 
ściślej  od  innych  z  księciem.  Takich  książę  bardziej  uw^ażał  za  swoich 
i  skłonniejszy  był  wywyższać  ich  ponad  innych.  Wszak  to  byli  jego 
rycerze,  tow^arzysze  wojenni. 

Dawna  drużyna  wojenna,  osiadła  w  obozach  pod  głównemi 
grodami,  zniknęła  bez  śladu  już  za  Kazimierza  Odnowiciela.  Ob- 
myślono to  inaczej.  Na  wzór  osad  naroczników,  zakładał  książę 
osady  t.  z.  włodycze,  tj.  drużyn  wojennych.  Kilku  lub  kilkunastu 
dostawało  ujazd,  w  którym  mogli  gospodarować,  jak  im  się  podo- 
bało, pod  warunkiem,  żeby  na  każde  zawołanie  księcia  ruszać  w  pole. 
Ponieważ  służba  wojskowa  była  intratna,  zgłaszało  się  mnóstwo 
ochotników  do  włodyczego  stanu. 

Gospodarz,  który  miał  już  przedtem  majętność  i  nie  z  po- 
trzeby, nie  dla  chleba,  lecz  przez  wyrokę  zobowiązał  się  do  słu- 
żby wojskowej,  był  oczywiście  czemś  wyższem  od  prostego  wło- 
dyki,  któryby  z  głodu  ginął,  gdyby  nie  poszedł  na  chleb  wojskowy. 
Toteż  tylko  z  tamtych  powstało  możnowładztwo.  Gzem  bardziej 
w  lasność  stawała  się  osobistą,  tem  większe  zaczynały  być  różnice 
majątkowe.  Nie  można  być  wielmożą  bez  wielkiego  majątku, 
a  do  bogactwa  pierwszym  krokiem  była  własność  osobista  i  dzie- 
dziczna. I  tak  z  jednej  strony  wzrastała  władza  książęca  w  zna- 
czenie przez  nadania,  lecz  z  drugiej  strony  zarazem  przygotowy- 
wała sobie  rywali  o  cząstkę  przynajmniej  znaczenia  i  wpływów. 
Wobec  prawa  nie  różnił  się  jeszcze  największy  możnowładca  ni- 
czem  od  najuboższego  wolnego  gospodarza.  Były  tylko  różnice 
wynikające  nieuchronnie  ze  stosunków  majątkowych  i  osobistych. 


170  POWODZENIE   ŻOŁNIERZY. 

Możnaby  raczej  powiedzieć,  że  wobec  prawa  chudopachołkowie 
zostający  w  gospodarstwie  rodowem  byli  właśnie  czemś  więcejf 
niż  ci,  którzy  się  przez  książęce  nadania  dobili  fortuny,  bo  mniej 
dźwigali  ciężarów  państwowych.  Po  staremu  oddawali  komorni- 
kowi miarkę  owsa  lub  kruszę  miodu,  podczas  gdy  ci  musieli 
odbiegać  majętności  i  chodzić  na  wojnę.  Tak  to  wyrastają  po- 
nad głowy  innych  ci,  którzy  w  stanowczej  chwili  nie  zawahają  się 
rąk  śmielej  przyłożyć  i  wziąć  większy  ciężar  na  swe  barki.  Ci,  któ- 
rzy zostali  żołnierzami,  dorobili  się  większych  majątków  i  zaczy- 
nali przodować.  Wśród  świeckich  oni  mieli  czas  i  możność  zaj- 
mować się  bliżej  sprawami  publicznemi,  a  więc  też  interes  w  walce 
z  tronem  o  prawo,  bo  z  nabytych  praw  mogliby'  przedewszyst- 
kiem  oni  korzystać.  Cywilizacyą  i  majątkiem  stali  na  czele  społe- 
czeństwa, przodowali  mu  i  te  urządzenia  państwowe,  które  były 
jeszcze  zupełnie  dobre  dla  rolnika,  bartnika,  rybaka,  zajętego  tylko 
wyżywieniem  siebie  i  rodziny  i  ginącego  w  tłumie  własnego  rodu, 
te  dla  nich  już  nie  wystarczały,  a  na  rodowem  prawie  niewiele 
im  zależało,  bo  zebrane  dostatki  pozwalały  im  obejść  się  dosko- 
nale bez  prawnej  solidarności  rodowej.  Związek  rodowy  z  chudo- 
pacholskimi  krewniakami  był  dla  nich  raczej  ciężarem  i  zawadą, 
niż  dobrodziejstwem  prawa  i  korzyścią.  Oni  woleli  stać  sami,  sobą 
i  najbliższą  swą  rodziną  i  nowy  ród  założyć !  Do  tego  trzeba  było,  - 
żeby  byli  pewni  swych  majątków  i  tych  stanowisk,  które  do  ma-i 
jątku  wiodły;  żeby  byli  możnowładcami  nie  tylko  przez  szczę-i 
śliwy  zbieg  okoliczności  i  z  książęcej  łaski,  ale  na  pewnej  pod- 
stawie prawnej.  Dlategoto  w  walce  o  prawo  szli  ręka  w  rękę  z  bi- 
skupami. Dążenia  te  miały  wielką  wartość  cywilizacyjną,  były 
pierwszym  większym  wyłomem  indiwidualizmu  w  rodowym  ustroju 
społecznym,  tudzież  pierwszym  szczeblem  do  obywatelskości  w  sa-J 
mo\xładczym  ustroju  państwowym.  ■ 

Obok  tych  żołnierzy  dobrowolnych  byli  żołnierze  z  musu, 
owi  włodycy.  Na  pozór  nie  mieli  oni  bezpośredniego  interesu  ani 
w  walce  o  prawo,  ani  w  urządzeniu  dzielnic  książęcych.  Ale  żoł- 
nierz dzielny,  obrotny  i  rzutki  mógł  wówczas  mieć  nadzieję,  że 
na  wielmożę  wyrośnie.  Możnowładztwo  nie  tworzyło  wcale  zam- 
kniętej w  sobie  warstwy  społecznej,  odgrodzonej  od  innych.  Wszak 
ono  dopiero  powstawało  i  długo  jeszcze  szeregi  te  były  otwarte 
dla  nowych  wybrańców  fortuny.  Jeszcze  każdy,  byle  nie  niewolnika  I 


NIEWOLNICY   PRYWATNI.  171 

mógł  się  wznieść  między  wielmoże;  jedni  zasługą,  drudzy  ślepem 
szczęściem,' jak  zawsze  na  świecie. 

I  tak  rosła  ta  warstwa  społeczna  w  sam  raz  z  pośród  tycłi, 
którzy  najbliżsi  byli  księcia:  z  jego  żołnierzy.  Walcząc  z  nimi,  pro- 
wadził Mieszko  Stary  walkę  z  samym  sobą. 

NIEWOLNICY  PRYWATNI. 

Dawniej  gospodarstwo  a  wojenka  były  zupełnie  oddzielone. 
Przez  osady  włodycze  i  przez  coraz  częstsze  książęce  nadania  łą- 
czyły się  coraz  częściej  w  jednem  ręku  obydwa  te  zajęcia:  miecz 
i-  pług.  Któż  miał  jednak  gospodarować,  gdy  gospodarze  ci  wy- 
ruszyli na  wojnę?  Zaczyna  się  tedy  kupno  niewolnika  już  nietylko 
przez  księcia,  ale  też  przez  osoby  prywatne.  Żołnierze  korzystali 
na  wojnie  z  prawa  łupu,  brali  złoto,  srebro,  tkaniny,  sprzedawali 
je  i  kupowali  za  to  niewolników,  którzy  chodzili  koło  ich  gospo- 
darstwa. Tem  bardziej  było  na  to  stać  pana  rozległego  majątku 
i  tak  zaczyna  się  niewolnicze  osadnictwo  w  dobrach  prywatnych. 
Jeniec  wojenny  był  własnością  państwa,  księcia;  tylko  zbroja  jego 
i  koń,  łup  przy  nim  znaleziony,  był  własnością  tego,  kto  go  pojmał. 
Nie  pozwalał  książę  przywłaszczać  sobie  samej  osoby  jeńca,  ba 
ciągle  jeszcze  zakładano  nowe  osady  naroczników,  z  coraz  nowemi 
rzemiosłami.  Już  nietylko  Rybaki  i  Skotniki,  ale  powstawały  Szklary 
i  Złotniki.  Trzeba  więc  było  kupować  niewolnika  u  Żydów,  trzeba 
się  było  starać  o  gotówkę,  a  to  powiększało  coraz  bardziej  obroty 
handlowe. 

Owi  prywatni  niewolnicy  nie  byli  jednak  parobkami  pracu- 
jącymi według  wskazówek  i  planu  właściciela.  Nie  było  jeszcze 
gospodarstwa  folwarcznego.  Niewolnik  ten  pozostawał  w  takim 
samym  stosunku  do  swego  pana,  jak  narocznik  do  książęcego 
włodarza.  Pan  wydzielał  mu  kawał  ziemi,  nie  na  własność,  lecz 
na  służbę,  z  poleceniem,  ażeby  na  niej  polował,  łapał  bobry,  łowił 
ryby,  podbierał  barcie  czy  orał,  z  przykazaniem,  ażeby  to  oddawał 
panu,  a  sam  miał  przytem  prawo  pożywić  się.  Z  czasem  nastał 
w  tych  stosunkach  lepszy  porządek  i  lepsza  kontrola;  niewolnik 
miał  oznaczone,  ile  ma  oddać  panu,  a  co  zyskał  swą  pracą  ponadto,, 
to  było  dla  niego.  Pan,  który  go  kupił,  miał  też  prawo  każdej 
chwili  go  sprzedać,  darować  lub  też  wypędzić,  nie  troszcząc  się 
o  dalsze  jego  losy;  ale  z  tego  prawa  nikt  nie  korzystał,  bo  któżby 


172  LICHA   MONETA. 

się  pozbywał  rąk  roboczych?  Przeciwnie,  pan  starał  się  niewolnika 
przywiązać  do  siebie,  żeby  mu  nie  zbiegł;  pan  dbał  o  dobro 
i  zdrowie  swych  niewolników,  bo  to  był  fundament  jego  majątku. 
Kto  nie  pozostawał  w  organizacyi  rodowej,  a  nie  miał  niewohii- 
ków,  ten  był  nędzarzem,  bo  ziemia  nie  dawała  mu  żadnych  do- 
chodów, zwłaszcza,  gdy  wypadło  siadać  na  koń  i  ruszać  na  >x^ojnę. 
Powiększa  się  tedy  w  Polsce  ilość  ludności  niewolnej  i  ona 
to  zaczyna  coraz  bardziej  na  ziemi  gospodarować  na  rachunek 
panów,  obok  dawnej  ludności  wolnej  gospodarującej  własnemi 
rękoma  na  własny  też  rachunek.  Po  dalszych  kilkudziesięciu 
latach  miała  się  skutkiem  tego  zmienić  zupełnie  nasza  organizacya 
społeczna,  a  ze  zmienionej  miała  wyróść  nowa  organizacya  paii- 
stwowa. 


LICHA  MONETA.  ŻYDZI. 

Mieszko  Stary  sądził,  że  byle  tylko  źle  robić  tym  zamożniej- 
szym właścicielom  ziemskim,  czyli  ziemianom,  z  pośród  których 
powstawali  możnowładcy,  już  przez  to  samo  zrobi  coś  dobregdi 
dla  państwa.  Ziemianie  ci,  jego  żołnierzami  zarazem  będący,  po- 
trzebowali właśnie  coraz  bardziej  gotówki,  choćby  tylko  na  kupno 
niewolnika  do  gospodarstwa.  Dokuczał  im  więc  ciągłą  zmianą  mo- 
nety; po  dwa,  a  nawet  trzy  razy  do  roku  ogłaszał,  że  moneta  jest 
nieważna,  ściągał  ją  do  skarbca,  a  wypuszczał  w  obieg  Iźejsz^ 
podlejszą;  w  końcu  zaczął  bić  t.  zw.  brakteaty,  t.  j.  monety  tali 
cienkie,  że  tylko  po  jednej  stronie  dał  się  na  nich  wybić  stempelt 
istne  blaszki,  naśladujące  pieniądze.  Zapewne  ubożeli  przez  to  ci^ 
którzy  najwięcej  posiadali  gotówki,  a  więc  możnowładcy,  ale  fał-^ 
szowanie  monety  szkodziło  całemu  krajowi,  bo  psuło  stosunki 
handlowe!  Moneta  polska  nie  miała  dla  zagranicznego  kupc^ 
wartości  i  mógł  ją  przyjmować  tylko  w  cenie  znacznie  niższej,  ni^ 
była  wartość  przez  księcia  naznaczona.  Wszelkie  tedy  towary  za-^ 
graniczne  podrożały,  a  upadła  wartość  płodów  krajowych.  Środek 
wymierzony  w  naj  niezręczni  ej  szy  sposób  przeciw -możnowładztwu,' 
dał  się  we  znaki  całej  ludności;  poczuł  to  na  sobie  najuboższy 
myśliwy,  który  łowił  po  lasach  kuny  i  wiewiórki  dla  handlarzami 
zbierającego  je  dla  zagranicznego  kupca;  musiał  bowiem  dostarczyćj 
więcej  skórek  swem  upośrednikowi,  za  tę  samą,  co  przed  tem,  za-j 
płatę.  Wszyscy    na  tem  cierpieli,    prócz  żydów.    Tych  użył  książ^ 


ŻYDZI.  173 


do  mennicy  i  oni  stali  się  teraz  pierwszorzędnymi  jego  doradcami. 
Żydzi  bili  też  na  cześć  Mieszka  monety  z  hebrajskimi  napisami, 
w  których  go  zowią  sprawiedliwym  i  błogosławionym. 

Mieszko  Stary  pierwszy  z  Piastów  przygarnął  żydów  do  siebie. 
Dotychczas  nikt  się  o  nich  nie  troszczył,  żyli  sobie  jako  wędrowni 
kupcy,  znajdując  obronę  w  świętem  prawie  gościnności.  Mieszko 
uczynił  z  nich  bezpośrednich  swoich  poddanych.  Tak  było  w  pań- 
stwach zachodnich.  Tam  żydzi  byli  jakby  własnością  monarchy, 
pozostawali  pod  jego  opieką  czasem,  a  czasem  samowolą;  mo- 
narcha mógł  z  nimi  poczynać  sobie,  jak  chciał,  okładać  podatkami 
lub  praw  im  udzielać.  Zwyczajnie  tak  bywało,  że  zachodni  mo- 
narchowie opiekowali  się  nimi,  póki  się  nie  zbogacili;  potem 
nagle  nakładali  na  nich  jak  najcięższe  podatki  i  zaczynali  ich 
w  rozmaity  sposób  uciskać,  żeby  się  sami  ich  kosztem  zbogacili. 
Postępowanie  takie  było  nieuczciwe,  podstępne.  Kościół  inaczej 
całkiem  zapatrywał  się  na  tę  sprawę.  Prawo  kanoniczne  nie  po- 
zwala Żyda  w  niczem  na  majątku  krzywdzić,  ale  też  nie  pozwala 
powierzać  im  żadnych  urzędów,  ani  też  używać  ich  do  załatwiania 
jakichkolwiek  spraw  tyczących  się  chrześcijan. 

Ażeby  sobie  straty  na  monecie  wynagrodzić  w  inny  sposób, 
zaczęli  możnowładcy  próbować  intratniejszego  sposobu  gospo- 
darstwa w  swych  dobrach,  a  mianowicie  rolnictwa,  kupując 
takich  niewolników,  którzy  zdatni  byli  do  uprawy  roli.  Podnosiło 
to  wielce  wartość  ich  posiadłości.  Ale  książę  przeszkadzał  w  roz- 
maity sposób  osadnictwu  na  ich  ziemi,  tamował  przemianę  gospo- 
darstwa leśnego  i  pastewnego  na  rolnicze;  powydawał  cały  szereg 
drobiazgowych  przepisów,  które  nie  zdały  się  w  końcu  na  nic,  ale 
były  na  razie  nie  tylko  niedogodne,  lecz  także  wielce  dokuczliwe 
i  hamowały  na  każdym  kroku  swobodny  rozwój  stosunków.  Ruszyć 
się  nie  było  można,  żeby  nie  natrafić  na  jakiś  nowy  przepis,  a  za 
każdą  drobnostkę  karał  jak  najdotkliwiej,  bo  mniemał,  że  wiel- 
może ulegną,  gdy  się  im  da  dobrze  we  znaki  i  że  nieograniczone 
samowładztwo    książęce    zwycięży,    pozbywszy  się    przeciwników. 


KASZTELANIE  BISKUPIE. 

Podobnież  nie  chciał  Mieszko  przyznawać  Kościołowi  praw, 
o  które  duchowieństwo  musiało   walczyć  w  imię   prawa   kanoni- 


174  KASZTELANIE   BISKUPIE. 

cznego.  Nieroztropną  była  ta  walka,  zwłaszcza  wobec  zupełnego 
porozumienia  pomiędzy  biskupami  i  opatami,  a  świeckimi  wiel- 
możami, wobec  ich  sojuszu  ścisłego,  aż  nazbyt  ścisłego  od  czasu 
wygnania  Władysława  II. 

W  ostatnich  latach  panowania  Bolesława  Krzywoustego  udało 
się  arcybiskupowi  gnieźnieńskiemu,  Jakóbowi  ze  Żnina,  zapewnić 
metropolitalnej  stolicy  trwałe,  wieczyste  dochody,  pozostające  pod 
własnym  duchowieństwa  zarządem.  Katedra  gnieźnieńska  utrzy- 
mywana była  z  dochodów  kasztelanii  żnińskiej,  do  której  nale- 
żała t.  z.  „secina"  niewolników,  a  więc  dziesięć  osad  narocznych, 
a  24  osad  wolnych,  rodowych,  składało  w  niej  swe  podatki ;  na 
łęczyckiem  zaś  podegrodziu  była  osada  wojskowa,  rycerska.  Do- 
chody więc  tej  kasztelanii  były  w  rzeczywistości  własnością  arcy- 
biskupią, ale  tylko  z  łaski  księcia,  który  swą  łaskę  mógł  każdej 
chwili  cofnąć.  Krzywousty  zrzekł  się  swych  praw  monarszych 
w  tej  kasztelanii;  odtąd  arcybiskup  sam  bezpośrednio  miał  tu  wy- 
]<onywać  prawa  książęce  i  wprost  na  rachunek  swego  kościoła 
ściągać  dochody.  Ażeby  darowiznę  tę,  opartą  na  zupełnym  już 
immunicie,  zabezpieczyć  na  przyszłość,  posłano  do  papieża,  który 
osobną  t.  z.  bullą,  t.  j.  papieskim  dokumentem  z  r.  1136,  daro- 
wiznę książęcą  zatwierdził.  Od  tego  czasu  starało  się  duchowień- 
stwo o  to,  żeby  darowizny  na  rzecz  Kościoła  dokonywane  były 
koniecznie  na  piśmie.  Wszelkie  podatki  w  kasztelanii  żnińskiej  za- 
leżały odtąd  od  uznania  arcybiskupa.  Obowiązek  względem  pań- 
stwa ustawał,  zastąpiony  obowiązkiem  względem  katedry  gnie-^ 
inieńskiej.  Wkrótce  potem  Bolesław  Kędzierzawy  nadał  w  ten  sam 
zupełnie  sposób  kasztelanię  milicką  na  Ślązku  biskupom  wrocła-. 
wskim,  w  r.  1155.  Bezpośrednią  tedy  własnością  biskupów  były 
tylko  osady  ludności  niewolnej  w  tych  kasztelaniach ;  nad  innymi 
mieli  tylko  książęce  prawo  zwierzchnictwa.  Było  to  po  prostu  prze-^ 
laniem  praw  kasztelańskich  na  biskupa. 

W  czterdzieści  trzy  lat  potem  otrzymało  drugą  taką  daro- 
wiznę biskupstwo  wrocławskie,  gdy  jeden  ze  ślązkich  Piastowiców 
został  tam  biskupem.  Ten  sposób  wyposażania  Kościoła  nie  był: 
praktyczny  i  zarzucono  go  potem.  Na  razie  nie  było  jeszcze  innego 
sposobu,  bo  wobec  rodowego  prawa,  chcąc  uczynić  nadanie  Ko- 
ściołowi, trzeba  się  było  zrzec  najpierw  posiadłości  na  rzecz  księcia,: 
który  dopiero  od  siebie  nadawał  je  biskupstwu   lub   klasztorowi.: 


BISKUP   GETKO.  175 

Do  tego  Mieszko  Stary  nie  był  pochopny,  a  gdy  Kościół  domagał 
się  ciągle  zupełnej  swobody  takich  zapisów,  stanął  przeciw  niemu. 
Nadanie  kasztelanij    żnińskiej   i  mihckiej   pochodziło   jeszcze 
z  czasów  przed  panowaniem  Mieszka  Starego.  On  sam  nic  podo- 
bnego nie  uczynił.    Dwie  zaś  te  kasztelanie  stanowiły  jakby  pań- 
stwo w  państwie.    Arcybiskup   gnieźnieński  i   biskup   wrocławski 
i  sprawowali  tam  wszelkie  prawa  monarsze,  wybierając  daniny,  któ- 
I  rych  się  książęta  dla  nich  zrzekli  byli.    Można  powiedzieć,   że  do 
'  ustanowionych    przez  Krzywoustego  dzielnic,    przybywały   jeszcze 
dwa  księstwa  duchowne :   żnińskie  i  milickie.  Nie  było  na  to  in- 
nej rady,   jak  tylko  uznać  możność  prywatnych  zapisów  na  rzecz 
Kościoła;    wtenczas  obeszłoby  się  bez  nadawania  mu  dochodów 
wypływających  z  praw  książęcych,  bez  nadawania  mu  całych  ka- 
sztelanij.   Wkrótce  też  spostrzeżono  się   na  tem  i  tak   postąpiono, 
ale  nie  pojmujący  sprawy  Mieszko  Stary  nie.  umiał  wymyśleć  nic 
innego,  jak  tylko  walkę  z  Kościołem.    Stanął  też   przeciw   niemu 
biskup   krakowski   Getko   (Gedeon),   zupełnie  tak  samo,   jak  nie- 
gdyś Stanisław  Szczepanowski  przeciw  Bolesławowi  Śmiałemu. 

Przeciw  duchowieństwu  trudno  było  walczyć,  bo  cała  lu- 
dność, wszystkie  jej  warstwy,  stały  wówczas  po  stronie  Kościoła, 
a  przeciw  księciu.  Wiódł  do  tego  ludzi  sam  interes  osobisty. 
O  ścisłym  związku  możnowładztwa  już  powiedziano.  Mniej  za- 
możni zaś  gospodarze,  nie  będący  żołnierzami  i  trzymający  się 
jeszcze  ekonomicznych  związków  rodowych,  zazdrościli  swym  bra- 
ciom ze  żnińskiej  lub  milickiej  kasztelanii.  Lepiej  było  pod  bi- 
skupem, niż  pod  kasztelanem,  bo  odpadały  rozmaite  daniny  przy- 
godne na  rzecz  państwa;  a  Mieszko  Stary  był  mistrzem  w  wy- 
szukiwaniu ich  i  nakładaniu !  Immunit  od  państwowych  powin- 
ności był  zyskiem  ludności  osiadłej  pod  pastorałem,  bo  Kościół 
czerpał  swe  dochody  przeważnie  z  własnego  gospodarstwa,  a  da- 
niny z  tytułu  kasztelańskiej  zwierzchności  miały  tylko  drugorzędne 
znaczenie.  I  niewolna  wreszcie  ludność  także  sprzyjała  Kościołowi, 
bo  tylko  od  niego  mogła  się  spodziewać  poprawy  swego  losu. 
Wszak  prawo  kościelne  nie  znało  ni  niewoli,  ni  kary  śmierci.  Ku- 
pno niewolnika  przez  duchowną  osobę  było  właściwie  wykupie- 
niem go  z  niewoli,  a  w  dobrach  duchownych  powodziło  im  się 
jak  najlepiej. 


176  RZĄDY   URZĘDNIKÓW. 


RZĄDY  URZĘDNIKÓW. 

Mieszko  Stary  nie  nadawał  godności  i  zaszczytów  członkom 
niożnowładczych  rodów,  ale  wyszukiwał  ludzi  niezamożnych,  nie-- 
znanych  jeszcze  i  tych  wynosił.  Dobreby  to  było,  gdyby  laska 
książęca  wyszuki\\ala  najuczciwszych  i  najzdolniejszych,  a  nie  ta- 
kich tylko,  którzy  odznaczali  się  jedynie  nienawiścią  ku  możniej- 
szym.  Książę  nie  spostrzegał  się,  że  było  to  właściwie  tylko  zmianą 
osób,  ale  nie  rzeczy,  bo  ci  ludzie  —  choćby  najskromniejsi  z  po- 
czątku —  także  się  bogacili,  a  przez  to  stawali  się  założycielami 
nowych  gniazd  niożnowładczych.  Nowi  urzędnicy  chcieli  tem  bar- 
dziej zrównać  się  z  tymi,  którzy  już  wyrośli  na  urzędach,  tem 
bardziej  pożądali  bogactw  i  nie  ominęli  żadnej  sposobności,  żeby 
na  urzędzie  dorobić  się  majątku.  Zaczęło  się  tedy  zdzierstwo  i  nę- 
kanie ludności  takie,  że  biskup  krakowski  książęcych  urzędników 
nazwał  publicznie:  ,; wściekłymi  psami".  Urzędnicy  ci  wiedzieli, 
że  książę  wymaga  od  nich  jednej  rzeczy,  t.  j.  surowości ;  przesa- 
dzali się  więc  wzajemnie  w  bezwzględności.  Skoro  prześladowanie, 
dokuczanie,  było  zadaniem  tej  służby  książęcej,  zgłaszali  się  do 
niej  najchętniej  ludzie  nieszczególnej  wartości,  a  tak  polityka  ksią- 
żęca nie  przyczyniała  się  do  wysuwania  naprzód  najlepszych ! 

Urzędnicy  ci  mieli  księciu  pozyskać  serca  uboższych  przeciw 
wielmożom.    Ilekroć  się  zdarzyło,   że   wielmoża   pokrzywdził  chu- 
dopachołka,  pokrzywdzony  zawsze  dostawał  od  księcia  i  jego  urzę- 
dników sprawiedliwość;  to  prawda,  i  to  było  dobrze.  Ale  to  by- 
wało wyjątkiem,   a  regułą  było,   że  ludność   garnęła  się  do  mo-i' 
źnowładców,  a  zwłaszcza  do  kościelnych  dostojników,  bo  znajdy- 
wała przy  nich  lepsze  warunki  zarobkowania.  Na  to  nie  było  rady 
i  ogół  ludności  wolał  opata  lub  świeckiego   wielmoża,    niż   ksią- 
żęcego  urzędnika,   z  którym  go  nie  łączył  żaden  interes.    Szczę-^ 
ściem  nie  udały  się  plany  Mieszka  Starego,  bo  spełnienie  ich  gro-' 
ziło  istnym   bizantynizmem.    Losami    państwa   kierowałaby   nowa., 
warstwa  społeczna,  urzędnicza,  żyjąca  z  dokuczania  ludności  i  du-j 
chowieństwo  byłoby  też  zniżone  do  urzędniczego  stanowiska;  Ko-*, 
ściół  stałby  się  narzędziem  w  ręku  władzy  świeckiej.   Władza  zaś 
troszczyłaby   się   tylko  o  dwie   rzeczy:   żeby  skarb   książęcy   był 
pełny  i  żeby  było  ślepe  posłuszeństwo.    To  za  mało,  żeby  społe-: 
czność  wykształcić  na  cywilizowany  naród !    Przy  pełnym  skarbie 


KAZIMIERZ   SPRAWIEDLIWY.  177 

książęcym  może  być  nędzy  w  kraju  dosyć,   a  przy  ślepem  posłu- 
szeństwie nie  przestaje  się  rodzić  głupota. 

Mieszko  Stary  zupełnie  nie  pojmował  nowycłi  czasów.  Przy- 
domek, który  mu  dawano,  mógłby  mieć  śmiało  przenośne  zna- 
czenie, bo  l3ył  naprawdę  stary  duchem.  Zdawało  mu  się,  że  mo- 
żna odwrócić  bieg  czasów,  że  dadzą  się  przywrócić  czasy  pier- 
wszych monarchów  piastowskich  i  że  się  da  wznowić  stare  spo- 
łeczeństwo, w  któremby  nie  było  możnowładztwa,  ałe  tylko  jeden 
ród  książęcy  pośród  reszty  rodów  praw  nie  mających.  Było  tak 
jeszcze,  ale  u  ginących  Lutyków  i  Obotrytów.  Polska  poszła  już 
dawno  naprzód  ku  społecznemu  rozwojowi,  do  czego  możno- 
władztwo było  pierwszym  krokiem  niezbędnym,  bez  którego  ro- 
zwój dziejowy  obejść  się  nie  mógh  Polska  czekała  na  monarchę, 
któryby  zdołał  rządzić  z  możnowładztwem  razem  i  użyć  tej  pier- 
wszej samodzielnej  warstwy  społecznej  do  celów  państwowych, 
wyzyskać  ich  siły  dla  powszechnego  dobra  całego  państwa  i  ca- 
łego narodu.  Trzeba  było  umieć  rządzić  nimi,  ale  też  i  z  nimi. 

KAZIMIERZ  SPRAWIEDLIWY,  1177-1195  r. 

Wybuchł  ogólny  bunt  przeciw  Mieszkowi  Staremu.  Ducho- 
wieństwo szło  znowu  razem  z  możnowładztwem  świeckiem.  W  Kra- 
kowie stanęli  na  czele  opornych  tak  wojewoda  Stefan,  jakoteż 
biskup  krakowski  Gedeon,  a  tron  ofiarowali  Kazimierzowi.  Ten 
jednak,  nie  chcąc  wojny  domowej,  powtórnie  odmówił.  Okazało 
się  jednak  wkrótce,  że  nikt  nie  staje  po  Mieszkowej  stronie.  Je- 
dnocześnie wybuchnął  bunt  w  jego  własnej  dzielnicy,  w  Wielko- 
polsce i  zanosiło  się  na  to,  że  już  trzecia  z  kolei  gałąź  Bolesła- 
wiców  będzie  odsądzona  od  panowania;  wszak  wypędzając  Wiel- 
kiego księcia  z  Krakowa,  pozbawiano  zarazem  i  synów  tego  dzie- 
dzictwa. Mieszka  zaś  wypędzano  także  z  osobistej  jego  dzielnicy, 
z  Wielkopolski,  podobnie,  jak  niegdyś  Władysława  II.  wygnano 
i  ze  Slązka;  zachodziła  obawa,  że  Mieszko  będzie  się  musiał  wraz 
z  synami  udać  na  wygnanie.  Przewidując  to,  wolał  najstarszy  syn 
Mieszka,  Odo,  sam  stanąć  przeciw  ojcu  i  tylko  temu  zawdzięcza 
wielkopolska  gałąź  Piastów  swe  ocalenie.  Widząc  dopiero  Kazi- 
mierz, że  Mieszko  nawet  w  Wielkopolsce  nie  może  się  utrzymać, 
przyjął  wezwanie  i  rządy  w  Krakowie  objął.  Historya  obdarzyła 
go  zaszczytnym  przydomkiem  Sprawiedliwego,  na  który  w  zupeł- 

12 


178  OŚWIATA   KOŚCIELNA. 

ności  zasłużył.  Nie  pragnął  nigdy  cudzego,  nigdy  nie  próbował 
rozszerzać  swego  panowania  przez  zaloór  udziałów  innych  książąt, 
wojny  ifiesprawiedliwej  nie  prowadził,  wolał  ustąpić,  niż  gwał- 
tem się  czego  dobijać,  a  względem  społeczeństwa  gotów  był  do 
ustępstw  z  władzy  książęcej.  Przyznawał  prawa  społeczeństwu, 
sprowadził  zgodę  narodu  z  tronem  i  zapewnił  przez  to  państwu 
spokój  na  wewnątrz,  dzięki  czemu  można  było  spróbować  znowu 
użycia  sił  na  zewnątrz  i  prowadzić  jakąś  politykę  celem  dopilno- 
wania interesów  polskich  na  północy  i  wschodzie.  -i 

OŚWIATA  KOŚCIELNA. 

Największą  potęgą  w  społeczeństwie  było  duchowieństwo 
i  od  zgody  z  niem  trzeba  było  rozpocząć.  Potęga  ta  nietylko  na 
bogactwach  polegała,  ale  przedewszystkiem  na  olbrzymim  wpły- 
wie moralnym,  który  duchowieństwo  wywierało  na  wszystkie  war-* 
stwy  ludności.  Znaczenie  to  i  wpływy  zawdzięczali  księża  nauce 
i  oświacie.  Oni  byli  najbardziej  wykształceni  i  najrozumniejsi  ze 
wszystkich  i  dlatego  stali  na  czele  całego  społeczeństwa. 

Olbrzymią  jest  potęga  nauki  i  wpływ  jej  na  stosunki  ludzkie. 
Urządzenia  publicznego  życia  zawisły  od  tego,  co  w  pewnem  po- 
koleniu uważa  się  za  właściwe,  dobre,  pożyteczne  i  godziwe,  a  na 
zapatrywania    o    tem    wywierali    i    wywierają    zawsze    największy 
wpływ  uczeni.    Od    nich    zawisła  opinia  publiczna.   Wszystko,  co 
tylko  głosi  się  w  życiu   publicznem,  wszelkie  hasła,  zasady  i  dą- 
żności, są  tylko  echem  pomysłów,  które  powstały  najpierw  w  pra- 
cowniach uczonych  i  rozpowszechniły  się  następnie  wśród  społe- 
czeństwa.   I  dobre  i  złe  od  nich  przedewszystkiem  pochodzi.    Ich- 
pomyłki  wiodą   też  nieraz  na  błędne  drogi  tysiące  ludzi;   ale   też  i 
bez  ich   pracy  nie  byłoby  żadnego  postępu.    Chrześcijaństwo  zo-! 
stałoby  na  zawsze   martwą  literą,  gdyby  duchowieństwo   nie  po-^ 
święcało  się  naukom,  dociekaniom  i  roztrząsaniem,  w  jaki  sposób^ 
zastosować  w  praktyce  zasady  chrześcijańskiej  moralności.  Im  wię-' 
cej   było    w  jakimś  czasie  uczonych,  przejętych   duchem   chrzęści-; 
jaństwa,  tem  szybszy  był  postęp  sprawiedliwości  na  ziemi.  Ile  razy: 
opuściło  się   duchowieństwo   w  tej    pracy,  tylekroć  tracił  Kościół 
wpływ  moralny,  a  gwałt  i  przemoc  pisały  słabszym  prawa.  Wieki : 
XII.  i  XIII.  stanowiły  właśnie  świetne  czasy  nauki  chrześcijańskiej, 


PIERWSZE    KSIĄŻKI.  179 

toteż  Kościół  wywierał  w  całej  Europie  przeważny  wpływ  na 
stosunki. 

Naukowemi  dociekaniami  zajmowało  się  zrazu  tylko  ducłio- 
wieństwo,  bo  tylko  oni  jedni  posiadali  książkową  naukę.  Każdy 
kapłan  musiał  umieć  czytać,  gdyż  są  pewne  części  mszy  Św.,  któ- 
rych na  pamięć  mówić  nie  wolno;  musiał  więc  pobierać  naukę 
szkolną,  uczyć  się  na  książce.  Przy  każdym  kościele  musiał  być 
mszał  i  inne  księgi  liturgiczne,  spisane  po  łacinie.  Kandydat  do 
stanu  duchownego  uczył  się  więc  po  łacinie,  a  w  tym  jęz>'ku  po- 
została po  dawnych  Rzymianach  wielka  spuścizna  książek,  bogate 
piśmiennictwo  czyli  literatura.  Znając  łacinę  miał  kapłan  w  swem 
ręku  klucz  do  całej  oświaty  starożytnej  i  mógł  się  kształcić. 
Wszyscy  uczeni  księża  różnych  narodów  pisywali  książki  w  owych 
czasach  tylko  po  łacinie.  Kto  więc  ten  język  znał,  miał  dostęp  do 
przyswojenia  sobie  nauki  wszystkich  narodów.  Łacina  była  języ- 
kiem powszechnym  ludzi  oświeconych;  w  innych  językach  długo 
nikt  nie  próbował  nawet  pisać.  Nie  troszczono  się  o  to.  Te  żyjące 
języki  były  do  codziennego  użytku,  do  zwykłej  rozmowy,  a  do 
nauki  tylko  łacina  dla  wszystkich  najwygodniejsza. 

Księża  przywieźli  z  sobą  do  Polski  pierwsze  książki  kościelne, 
księża  tylko  mogli  nauczyć  sztuki  czytania  i  pisania.  Nie  garnął 
się  do  tej  nauki  nikt,  kto  nie  musiał,  a  więc  kto  nie  zamierzał 
zostać  kapłanem.  Była  też  ta  nauka  trudna,  bardzo  mozolna  i  bar- 
dzo kosztowna.  Trzeba  było  na  szereg  lat  opuścić  strony  rodzinne 
i  udać  się  do  jakiej  szkoły  biskupiej  lub  klasztornej,  której  nieraz 
trzeba  było  daleko  szukać.  Św.  Wojciech  uczęszczał  dziewięć  lat 
do  szkoły  benedyktyńskiej  w  Magdeburgu.  Książka  była  koszto- 
wną rzeczą,  bo  była  ręcznej  roboty.  Nie  znano  druku,  każdą  ksią- 
żkę trzeba  było  osobno  przepisać  z  dzieła  autora,  a  to  wymagało 
dużo  czasu,  tem  więcej,  że  materyały  do  pisania  nie  bardzo  były 
dogodne.  Pisało  się  na  umyślnie  w  tym  celu  garbowanych  i  przy- 
rządzanych skórkach  jagnięcych,  zwanych  pergaminem,  pisało  się 
farbami,  które  trzeba  było  rozcierać,  a  piórem  była  trzcinka  tem- 
perowana. Każdą  literę  trzeba  było  osobno  rysować,  jeżeli  pismo 
miało  być  wyraźne.  Za  ten  trud  trzeba  było  dobrze  zapłacić,  toteż 
cena  książki  bywała  nieraz  większa,  niż  niejednego  gospodarstwa! 
Łańcuchami  przywiązywano  te  skarby  do  pulpitów  po  klasztorach. 
O  pożyczaniu  książki  nie  było  mowy,  a  chcąc  ją  kupić,  trzebaby 


180  SZKOŁY  ŚREDNIOWIECZNE. 

dopiero  poszukać  kogoś  do  przepisania  i  czekać,  aż  przepisze. 
Toteż  tylko  nauczyciel  miał  książkę,  a  uczniowie  musieli  się  jak 
najwięcej  uczyć  na  pamięć,  żeby  książkę  mieć  w  głowie.  Zabie- 
rało to  dużo  czasu  i  wymagało  takiej  pilności  i  cierpliwości,  o  ja- 
kiej dzisiejsza  młodzież  nawet  pojęcia  mieć  nie  może.  Najpierw 
się  uczyło  na  pamięć,  potem  dopiero  nauczyciel  tłumaczył  i  wy- 
jaśniał sprawę. 

Uczono  gramatyki  łacińskiej,  rozmówek  w  tym  języku  i  ćwi- 
czono w  pisaniu.  Na  tem  schodziły  pierwsze  trzy  lata,  jeżeli  uczeń 
był  pojętny  i  pilny,  lub  więcej,  gdy  mniejszą  miał  zdatność.  Do- 
piero, gdy  już  dobrze  umiał  wyrazić  się  po  łacinie  mową  i  na 
piśmie,  zaczynała  się  właściwa  nauka.  Zaczynało  się  od  rachunków 
(arytmetyka),  potem  następowała  nauka  obliczania  kalendarza  ko- 
ścielnego, oznaczania  Wielkiejnocy  i  wszystkich  świąt  ruchomych 
(rzecz  wcale  nie  łatwa),  wreszcie  nauka  o  układaniu  nut  i  melo- 
dyj,  czyli  t.  zw.  teorya  muzyki,  do  czego  rachunek  jest  niezbędny. 
Śpiewu  kościelnego  uczono  praktycznie  od  samego  początku,  ćwi-  i 
cząc  chłopców  do  śpiewania  przy  nabożeństwach,  ale  ksiądz  mu- 
siał się  znać  także  na  muzyce,  bo  zależało  na  tem,  żeby  ją  wpro- 
wadzać do  liturgii.  Uczono  trochę  geografii,  t.  j.  o  różnych  kra- 
jach, żeby  kleryk  wiedział,  gdzie  Rzym  i  jakie  są  państwa  chrze- 
ścijańskie, trochę  też  historyi  naturalnej,  t.  j.  o  zwierzętach,  rośli- 
nach i  minerałach;  nieco  też  geometryi,  czyli  sztuki  robienia  po- 
■miarów  i  dokładnego  oznaczania  kształtów;  w  końcu  jeszcze  astro- 
nomia, o  ile  się  wówczas  na  niej  znano.  Uczono  też  potrzebnych 
w  praktycznem  życiu:  pisania  listów,  układania  protokółów,  do- 
kumentów i  potrzebnych  do  tego  wiadomości  prawniczych,  prze- 
dewszystkiem  oczywiście  prawa  kościelnego.  Na  tę  wyższą  część 
nauki  liczono  dla  uczniów  najzdolniejszych  lat  cztery.  Potem  do- 
piero mógł  się  zacząć  uczyć  teologii,  filozofii  i  prawa  kanonicz- 
nego szczegółowo.  Nie  łatwo  się  było  namyśleć  na  długie  odsia- 
dywanie lat  szkolnych,  w  czasach,  gdy  czternastoletni  chłopcy 
zwykli  byli  zawierać  związki  małżeńskie! 

Dzięki  książkowemu  wykształceniu  potrzebni  byli  księża  do 
wszystkiego  i  w  żadnej  niemal  sprawie  nie  można  się  było  bez 
nich  obejść.  Dostał  ktoś  list,  a  przeczytać  go  nie  umiał;  prosił 
więc  księdza  i  przez  niego  odpis  dawał.  Cała  korespondencya 
spoczywała   wyłącznie   w  ręku   duchowieństwa.    Oni  tylko  mogli 


KLASZTORY.  181 

ułożyć  książęciu  dokument,  oni  tylko  umieli  urządzić  i  prowadzić 
kancelarye.  Od  najważniejszych  spraw  państwowych  aż  do  wyu- 
czenia kapeli  muzycznej  —  wszystko  musiało  przejść  przez  ręce 
księży,  bo  nikt  inny  tego  nie  umiał.  Kanclerzami,  nauczycielami, 
pisarzami,  i  t.  d.  tylko  księża  być  mogli.  Byli  potrzebni,  przydatni, 
obejść  się  bez  nich  nie  moża  było  żadną  miarą  i  w  życiu  świe- 
ckiem, a  nie  tylko  w  sprawach  religii  dotyczących. 

KLASZTORY. 

Ludzie  posiadający  wyższą  oświatę  umieli  sobie  w  każdym 
zakresie  życia  radzić  lepiej  od  innych  i  stawali  się  przewodnikami 
ludności  we  wszystkiem,  nie  tylko  w  sprawach  związanych  bez- 
pośrednio z  nauką  książkową.  Klasztory  były  wielkiemi  szkołami 
i  praktycznego  także  życia.  Zakonnicy  lepiej  od  innych  zarządzali 
swemi  majętnościami,  większe  z  nich  ciągnęli  zyski,  zaprowadzali 
postępowe  gospodarstwo.  Przybywali  do  nas  z  krajów  zachodnich, 
posiadających  wyższą  cywilizacyę,  a  przywozili  z  sobą  nietylko 
książki,  ale  też  i  pług  ulepszony,  i  budowniczych  i  zdatniejszego 
rzemieślnika. 

Prócz  benedyktyńskich  klasztorów,  których  za  Kazimierza 
Sprawiedliwego  było  już  kilkanaście  (zdaje  się,  że  17),  przybyły 
też  do  Polski  inne  zgromadzenia  zakonne.  Benedyktyńska  reguła 
poczęła  upadać,  do  zakonu  wkradły  się  świeckie  obyczaje  i  za- 
niedbywanie obowiązków.  Natenczas  jeden  z  francuskich  opatów, 
Robert  z  Szampanii,  postanowił  przywrócić  dawną  surowość  reguły 
i  założył  w  tym  celu  r.  1098  osobny  klasztor  w  okolicy  francu- 
skiego miasta  Diżą  (Dijon)  w  miejscu  zwanem  Ssito  (Citeaux),  po 
łacinie  Cistersium.  Zajaśniał  ten  klasztor  wielkim  blaskiem,  gdy 
z  początkiem  XII.  w.  wstąpił  doń  sławny  św.  Bernard  z  Klerwo 
(Clairvaux);  wkrótce  powstało  dwanaście  podobnych  klasztorów, 
które  w  roku  1119  otrzymały  osobną  regułę  i  tak  powstał  nowy 
zakon  Cystersów.  Trzymali  się  oni  ściśle  tej  zasady,  żeby  nietylko 
nauki  uprawiać  w  książkach,  ale  też  praktycznych  zajęć  pilnować. 
Sławni  byli  z  rolnictwa  i  z  budownictwa  i  dlatego  zapraszano  ich 
na  wszystkie  strony.  Do  połowy  XIII.  w.  mieli  w  Europie  przeszło 
1700  opactw.  Biskup  krakowski  Mateusz  pisał  do  św.  Bernarda 
z  Klerwo  z  prośbą,  żeby  mu  przysłał  swych  uczniów,  by  ich  użyć 
do   missyj    na  schyzmatyckiej    Rusi.    Za  mało    ich  jednak  jeszcze 


182  KLASZTORY. 

bylo,  żeby  można  było  część  wyprawić  do  Polski.  Dopiero  w  r. 
1143  przybyli  do  nas  pierwsi  Cystersi  i  osiedli  w  Wągrowcu. 
Nie  trudnili  się  jednak  całkiem  missyonarstwem,  tylko  gospodar- 
stwem i  budownictwem.  Za  Kazimierza  Sprawiedliwego  mieli 
w  Polsce  klasztorów  jedenaście,  ale  wszyscy  byli  cudzoziemcami. 

W  wieku  IX.  zaprowadzono  w  państwie  frankońskiem  wspólną 
regułę  i  klasztorny  tryb  życia  dla  duchownych,  których  kilku  lub 
kilkunastu  przebywało  przy  jednym  kościele.  W  ten  sposób  po- 
wstawały przy  większych  kościołach  t.  z.  zgromadzenia  kanoniczne. 
W  wieku  X.  rozprzęgły  się  te  zakony,  a  majątek  zgromadzeń  za- 
częto dzielić  pomiędzy  członków.  W  ten  sposób  powstali  Kanonicy 
świeccy  przy  katedrach  biskupich  i  kościołach  kollegiackich.  Część 
jednak  „kanoników"  pozostała  przy  wspólności  dóbr  i  klasztornem 
życiu  i  tych  zwano  kanonikami  regularnymi,  których  reguła  i  kla- 
sztor}^ istnieją  dotychczas.  W  Polsce  nie  było  pierwotnego  klasztor- 
nego pożycia  kapituł,  skoro  dopiero  w  drugiej  połowie  X.  wieku 
rozpowszechniło  się  u  nas  chrześcijaństwo.  Regularni  kanonicy, 
zwani  także  laterańskimi,  przybyli  do  nas  najpierw  w  roku  1108 
do  Wrocławia.  W  r.  1148  oddano  im  klasztor  w  Trzemesznie 
po  Benedyktynach.  Z  końcem  XII.  w.  mieli  klasztorów  siedm. 

Zakonnicy  ci  byli  najbogatsi  ze  wszystkich,  toteż  garnęło  się 
do  nich  wielu  takich,  którym  nie  koniecznie  chodziło  o  Bożą 
chwałę.  Zeświecczony  zakon  zreformował  w  r.  1121  Sty  Norbert, 
założywszy  swój  klasztor  w  Pre  Montre  we  Francyi.  Stąd  reguła 
ta  zowie  się  Norbertańską  lub  Premonstrantów.  Ci  dostarczali 
chętnie  missyonarzy.  Do  Polski  przybyli  za  Bolesława  Krzywou- 
stego i  mieli  pierwszy  klasztor  w  Kaliszu,  który  jednak  niedługo 
istniał.  Za  Kazimierza  Sprawiedliwego  było  norbertańskich  klaszto- 
rów siedm. 

Możnowładca  Jaksa  z  Miechowa  bawiąc  na  wyprawie  krzyżowej 
w  Palestynie  uczynił  ślub,  że  wystawi  w  Polsce  podobiznę  świętego 
Grobu  i  założy  fundacyę  na  odprawianie  takich  samych  nabożeństw, 
jak  przy  grobie  Zbawiciela.  W  ten  sposób  powstał  w  roku  1162 
pierwszy  klasztor  Bożogrobców  w  Miechowie.  Następny  powstał 
dopiero  później,  w  r.  1214.  Nie  rozpowszechnili  się  nigdy  i  przez 
cały  okres  piastowski  mieli  tylko  czternaście  klasztorów. 

Wszystkich  razem  klasztorów,  dawnej  benedyktyńskiej  i  tych 
nowych  reguł  było   w  Polsce   za  Kazimierza  Sprawiedliwego  41. 


WSZECHSTRONNOŚĆ    DUCHOWIEŃSTWA.  183 

Każdy  klasztor  składał  się  (jak  i  dziś)  z  księży  i  z  braciszków. 
Ale  braciszkami  zostawali  często  ludzie  wysokiego  rodu,  pragnący 
poświęcić  się  pracy  umysłowej,  do  której  gdzieindziej  nie  było 
sposobności,  jak  tylko  w  klasztorze.  W  klasztorach  zagranicznych 
było  wśród  braciszków  wielu  wybitnych  uczonych  i  sławnych 
artystów,  zwłaszcza  malarzy  i  architektów. 

I  u  nas  w  Polsce  rozwinęło  się  budownictwo  z  materyału 
trwałego,  z  kamienia,  dopiero  przez  osoby  duchowne.  Mnisi  i  ich 
braciszkowie  byli  pierwszymi  budowniczymi  naszych  najstarszych 
kościołów,  pierwszymi  mistrzami  wszystkich  tych  licznych  rękodzieł, 
potrzebnych  do  wzniesienia,  wykończenia  i  ozdobienia  wspaniałych 
gmachów.  Dopiero  potem,  po  kościołach  i  klasztorach,  zaczęto 
stawiać  i  świeckie  budynki  z  kamienia  i  z  cegły,  od  księży  się 
tego  wyuczywszy.  Budowle  pochodzące  z  tego  pierw^szegp  u  nas 
okresu  budownictwa  poznać  można  po  pewnym  układzie  ścian, 
po  łukach  półkolistych  nade  drzwiami  i  oknami,  po  szerokiem 
sklepieniu  i  niektórych  drobniejszych  cechach,  które  razem  sta- 
nowią t.  z.  styl,  t.  j.  sposób  budowania.  Styl  tych  czasów  nazywa 
się  romański,  a  śladów  jego  jest  dużo  we  wszystkich  ziemiach 
Polski;  potem  jednak  przerabiano  te  kościoły  na  nowe  style, 
które  później  nastały. 

Tak  tedy  czynnem  było  duchowieństwo  przy  wszystkiem 
i  wszyscy  od  nich  czegoś  potrzebowali  i  czegoś  się  uczyli.  Kance- 
laryą  monarchy  zarządzał  ksiądz  i  ksiądz  uczył  kamieniarzy,  jak 
ociosy wać  kamienie;  ksiądz  pisał  książkę  i  ksiądz  pokazywał,  jak 
lepiej  orać,  żeby  kłosy  były  cięższe.  Oni  byli  nauczycielami  wszyst- 
kiego, prócz  wojennej  sztuki.  Co  tylko  życie  ułatwia  i  umila 
wszystko  od  nich  pochodziło,  jakżeż  więc  niemieli  po  pewnym 
czasie  ująć  w  swe  ręce  steru  społeczeństwa?  Rządzili  innymi,  bo 
więcej  od  innych  umieli,  a  wdzięczne  społeczeństwo  chętnie  dawało 
posłuch  ich  naukom,  a  także  ich  dążeniom  i  żądaniom  immunitu. 
Książęta  występujący  do  walki  z  nimi  prędzej  czy  później  musieli 
przegrać  sprawę.  Duchowieństwo  tyle  świadczyło  dobrodziejstw, 
że  mogło  się  śmiało  domagać  praw  dla  siebie,  pewne  poparcia 
całego  społeczeństwa,  które  prędzejby  już  obeszło  się  bez  książąt, 
niż  bez  nich!  Rozumiał  to  dobrze  Wielki  książę  Kazimierz  Spra- 
wiedliwy i  postanowił  uznać  już  stanowczo  prawo  kościelne 
w  Polsce. 


184  SYNOD   ŁĘCZYCKI. 


SYNOD  ŁĘCZYCKI. 

Kazimierz  nie  upatrywał  w  prawie  kanonicznem  wroga  ks 
źąt  i  państwowej  organizacyi.  Znawcę  tego  prawa,  Wincentego  z  Ki 
wowa  pod  Stobnicą,  zwanego  Kadłubkiem,  który  odbył  studya 
za  granicą  we  Francyi ,  przyjął  do  dworu  i  zrobił  go  w  swej  wła- 
snej dzielnicy  proboszczem  sandomierskim.  Pierwszy  to  uczony 
Polak,  o  którym  wiadomo,  że  uzyskał  za  granicą  stopień  naukowy 
magistra,  czyli  mistrza  w  naukach.^)  Wielkie  ma  zasługi  w  historyi 
Kościoła  polskiego.  Mile  widziany  na  dworze  książęcym,  był  po- 
średnikiem pomiędzy  duchowieństwem  a  władzą  monarszą.  Przez 
trzy  lata  trwały  narady  i  porozumiewania  się,  zanim  biskupi  ob- 
myślili, czego  wymagać  dla  Kościoła  w  Polsce  i  jakie  w  tym  celu 
mają  być  wydane  ustawy.  Gdy  już  była  powszechna  pomiędzy 
duchowieństwem  zgoda,  zwołał  arcybiskup  Zdzisław  synod  kościel- 
nej prowincyi  polskiej  do  Łęczycy  w  r.  1180,  wzywając  nań  wszyst- 
kich biskupów,  członków  kapituł,  delegatów  duchowieństwa  para- 
fialnego i  przełożonych  klasztorów.  Tu  wszyscy  razem  jeszcze  raz 
obradowali  nad  swoją  sprawą,  żeby  wnioskom  swoim  nadać  osta- 
teczną formę,  taką,  w  jakiej  książę  miał  je  zatwierdzić.  Główne 
uchwały  synodu,  dotyczące  stosunku  Kościoła  do  państwa,  orze- 
kały co  następuje: 

Kościół  może  posiadać  w  Polsce  swój  własny  majątek,  może 
przyjmować  fundacye  od  księcia  i  osób  prywatnych,  a  dobra  te 
przechodzą  z  biskupa  na  biskupa,  z  plebana  na  plebana,  z  opata 
na  opata,  wieczyście  przywiązane  do  kościoła  czy  klasztoru.  Na- 
stępca w  godności  duchownej  jest  tych  majątków  dziedzicem.  Ni- 
gdy więc  nie  można  powiedzieć  o  dobrach  duchownych  po  śmierci 
duchownego  dostojnika,  że  one  nie  mają  dziedzica  i  dlatego  mają 
wrócić  do  dziedziców  fundatora  albo  do  księcia.  Nie  wolno  też 
księciu  zagarniać   ruchomego  majątku,    pozostałego    po   biskupie, 

^)  Kadłubek  pisał  liistoryę  polską,  oczywiście  po  łacinie,  która  sięga  do  roku 
1203.  Był  biskupem  krakowskim  przez  10  lat,  (1208-1218),  poczem  złożył 
pastorał  i  i  wstąpił  do  Cystersów  w  Jędrzejowie.  Umarł  w  r.  1223.  Od- 
znaczał się  wielką  świątobliwością.  Ogłoszony  błogosławionym  przez 
papieża  Klemensa  XIII.  w  r.  1764.  -  Pierwszym  historykiem  Polski  był 
kapelan  Bolesława  Krzywoustego,  ksiądz  Marcin  z  Francyi  i  dlatego  po 
łacinie  Gallus  zwany. 


ULGI    NA   PRAWIE    KOŚCIELNEM.  185 

lecz  należy  i  taki  majątek  przekazać  nowemu  biskupowi.    W  do- 
brach duchownych  niema   żadnej  innej  władzy,   jak  tylko  ducho- 
wna, a  książę  nie  powinien  tam  ściągać  swych  danin  i  podatków, 
C5y  to  w  gotówce,  czy   w  naturze,  czy  też   w  świadczeniach  słu- 
żebnych.   Majątek  kościelny  nie  podlega  książęcemu    prawu.    Nie 
należy  więc  w  dobrach  kościelnych    obsługiwać  książęcych    sług, 
bo  oni  tam  urzędować  nie  mają  prawa.  Wolną  też  jest    ludność, 
w  dobrach  kościelnych  osiadła,  od  powinności  wobec  grodu,   bo 
prawo  kościelne  nie  zna  żadnego  urządzenia  grodowego.  Słowem, 
mieszkańcy  dóbr  kościelnych,  tak  wolni,  jak  niewolni,  nie  potrze- 
bowali się  wcale  troszczyć   o  prawo  krajowe  polskie,   a  przecho- 
dzili pod  prawo  kanoniczne,  łatwiejsze  i  wygodniejsze,  bo  nie  zna- 
i  jące   ciężarów  wojennych  i  państwowej    organizacyi.    Ludność  ta 
I  składała  tylko  daniny  Kościołowi,  który  nie  potrzebował  tych  ro- 
I  zmaitych  zobowiązań  i  świadczeń  służebnych,  bez  których  nie  mo- 
gło się  jeszcze  obejść  państwo.  Prawo  kościelne  lekkiem  tedy  było 
w  porównaniu  z  polskiem,   toteż  ludność  chętnie  garnęła  się  pod 
I  pastorał. 

Na  pozór  rzecz  tyczyła  tylko  duchowieństwa,  ale  w  praktyce 
ulgi  te  przechodziły  na  maluczkich.  Prawo  wymagało  np.  żeby 
wysłannikowi  książęcemu  dostarczyć  podwody  i  żywności  aż  do 
najbliższej  następnej  stacyi  na  ich  drodze.  Gońcy  tacy  byli  usta- 
wicznie rozsyłani  na  wszystkie  strony,  do  kasztelanij  i  od  kaszte- 
lanij  na  dwór  książęcy,  a  żywienie  ich  i  dostarczanie  koni  i  wo- 
zów było  niemałym  ciężarem,  który  skrupiał  się  najbardziej  na 
ludności  mniej  zamożnej.  Taki  goniec  był  w  drodze  wielkim  pa- 
nem i  pod  pozorem  książęcej  służby  rozkazywał,  komu  chciał.  Za- 
leżało to  zupełnie  od  jego  dobrej  woli,  czy  poprzestanie  na  tem. 
czego  mu  naprawdę  potrzeba,  czy  też  wyciśnie,  co  tylko  się  da, 
Gońcy  Mieszka  Starego  dopuszczali  się  ciągłych  nadużyć,  a  kon- 
trola była  niemożebna.  Mógł  wpaść  do  chaty  biednego  rolnika 
i  splądrować  ją  pod  pozorem,  że  potrzebuje  żywności;  mógł  so- 
bie dobrać  towarzyszów  i  zabić  bydle  na  pokarm,  kazać  sobie 
upolować  zwierzyny,  dostarczyć  koni  na  kilka  mil,  po  które  trzeba 
było  potem  iść  pieszo,  żeby  je  odebrać  na  następnej  stacyi.  We- 
dług uchwał  synodu  łęczyckiego  przynajmniej  w  duchownych  do- 
brach najuboższy  człowiek  mógł  się  odezwać:  Nie  masz  prawa! 
jeżeli  chcesz,  zapłać,  a  poproś,  żebym  ci  sprzedał!  Nabycie  prawa 


186  SYNOD    ŁĘCZYCKI. 

wobec  księcia  było  czemś  tak  wielkiem,  że  uboższa  ludność  anih 
śmiała  sama  o  tern  zamarzyć.  To  było  zdobyczą  Kościoła  i  jeg 
darem  dla  podwładnej  mu  ludności,  a  darem  nietylko  materya 
nym,  lecz  i  moralnym,  bo  nic  nie  podnosi  osobistej  godnośi 
człowieka,  jak  świadomość,  że  się  ma  prawo,  że  się  nie  jest  ni( 
wolnikiem  i  igraszką  zachcianek  silniejszego.  Doprowadzenie  tyc 
spraw  do  pewnego  porządku  w  dobrach  kościelnych  wpłynęło  te 
na  innych ;  w  całym  kraju  zaczęto  myśleć  o  tem,  jakby  powinnośi 
państwowe  urządzić  w  ten  sposób,  żeby  nie  były  ciężkiem  brze 
mieniem  i  żeby  się  dały  pogodzić  z  dobrobytem  ludności  i  z  j( 
interesami.  Jakoż  osiągnięto  to  potem,  a  Kościół  pozyskał  sobi 
wielką  zasługę  cywilizacyjną,  że  od  niego  wyszły  te  starania. 

Jeden  tylko  wyjątek  dopuszczał  synod  łęczycki,  a  mianowicii 
gdyby  nieprzyjaciel  wkraczał  do  kraju,  natenczas  należały  się  gori 
com  podwody  także  w  duchownych  dobrach. 

Uchwały  synodu  łęczyckiego  zapadły  wobec  ośmiu  biskupów 
polskich:  arcybiskup  gnieźnieński,  biskupi:  krakowski,  wrocławsk 
poznański,  kujawski,  płocki,  kamiński,  lubuski,  domagali  się  jedno 
myślnie  uznania  tych  ustaw  przez  książąt.  Dyecezye  ich  obejmo 
wały  wszystkie  dzielnice  książęce.  Książąt  było  wielu,  a  metropo 
lita  zawsze  jeden,  a  wszystkie  księstwa  spojone  były  w  jedn, 
całość  w  jednolitej  kościelnej  prowincyi  polskiej.  Duchowieństw( 
całej  Polski  solidarnie  wystąpiło  ze  swemi  żądaniami  i  groziło  kią 
'  twą  każdemu,  kto  się  do  nich  nie  zastosuje.  Uchwały  synodu  prze 
słano  do  potwierdzenia  ojcu  św.  Zatwierdził  je  papież,  a  więc  za 
twierdził  też  groźbę  klątwy  dopisaną  na  końcu.  Odtąd  duchowień 
stwo  miało  prawo  rzucić  klątwę  na  księcia,  któryby  uchwal  lę 
czyckich  nie  przestrzegał.  Miało  tych  klątw  być  jeszcze  sporo! 

Kazimierz  Sprawiedliwy  rozumiał,  że  wola  panującego  ni( 
może  starczyć  za  całe  prawodawstwo.  On  sam  przyjął  łęczyckh 
uchwały  jeszcze  tego  samego  roku  1180;  wszak  wiedział,  że  si< 
to  przygotowuje  i  z  góry  się  z  tem  zgadzał.  Nie  wszyscy  jednał 
książęta  podzielali  to  zapatrywanie  i  minęło  jeszcze  sporo  czasu 
odbyła  się  jeszcze  niejedna  walka,  zanim  uchwały  łęczyckiego  ^\- 
nodu  uznane  były  przez  wszystkich  Piastów.  A  nie  obejmował) 
jeszcze  te  uchwały  bynajmniej  wszystkiego,  czego  pragnął  Kościół 
według  swojego  kanonicznego  prawa.  Nigdy  Kościół  w  Polsce  nie 
wyzwolił  się  zupełnie  od  zależności  od  władzy  świeckiej.  Sprawa 


UZNANIE    NAJMŁODSZEJ    LINII.  187 

ta  przechodziła  w  ciągu   dziejów  państwa   polskiego    przez   różne 

»je,  pod  najrozmaitszemi  formami. 
Synod  łęczycki  w  zamian  za  dobrą  wolę  Kazimierza  wzglę- 
dem kościelnego  immunitu  uznał  panowanie  jego,  jako  Wielkiego 
księcia  nad  całą  Polską,  do  czego  Kazimierz  nie  miał  prawa  z  te- 
stamentu Bolesława  Krzywoustego.  Synod  prosił  tedy  papieża  Ale- 
ksandra III.  o  przeniesienie  krakowskiego  panowania  z  najstarszej 
gałęzi   Boleslawiców  dziedzicznie  na  najmłodszą,  ażeby  potomko- 
wie Kazimierza  Sprawiedliwego  pozostali  Wielkimi  książętami.  Przy- 
ichylił  się  do  tego  papież  w  marcu  1181.    Tracili  więc  prawo  do 
Krakowa  ślązcy  książęta,  a  tem  bardziej  Mieszko  Stary.  Taka  była 
odtąd  ustawa,  ale  czy  możnowładzcy  do  niej  się  zastosują,  to  za- 
peźało  od  ich  dobrej  woli.    Tronem  szafowali  ci,  którzy  mieli  siłę 
forężną  w  ręku.    Ustawa  ustawą,  a  godność  wielkoksiążęca  pozo- 
'stała  swoją  drogą  nadal  elekcyjną.  Panował  w  Krakowie  ten,  kogo 
;5obie  życzyła  większość  wielmożów  krakowskiej  ziemi  i  sam  Mie- 
Iszko  Stary  miał  jeszcze  wrócić  na  zamek  krakowski,  gdy  się  chwi- 
flowo  pogodził  z  możnowładztwem;  i  ślązcy  książęta  mieli  też  jeszcze 
piastować  wielkoksiążęcą  godność. 

KNOWANIA  MIESZKA  STAREGO,  1180-1191  r. 

Kazimierz  Sprawiedliwy  miał  władzę  nad  większą  częścią  Polski. 
Niemiał  długo  żadnej  dzielnicy,  aż  dopiero  po  bezpotomnej  śmierci 
brata  Henryka  dostał  ziemię  sandomierską.  Był  opiekunem  mało- 
letniego syna  Bolesława  Kędzierzawego,  Leszka,  który  był  dziedzi- 
cem Mazowsza  i  Kujaw.  Ten  stal  potem  wiernie  przy  Kazimierzu, 
wdzięczny,  że  »; Sprawiedliwy"  nie  użył  opieki  do  wyzucia  go  z  dziel- 
nicy. Mógł  Kazimierz  liczyć  zawsze  na  pomoc  z  Mazowsza  i  Ku- 
jaw. W  r.  1177  wybrany  Wielkim  księciem  dostał  Krakowskie, 
Łęczyckie,  Sieradzkie  i  zwierzchnictwo  nad  Pomorzem  (z  którego 
niestety  już  tylko  Gdańskie  pozostało).  Nie  mogąc  się  już  oddawać 
zupełnie  rządom  w  dzielnicy  Leszka,  ustanowi!  wtenczas  na  Ma- 
zowszu osobnego  wojewodę,  Żyrona  i  jemu  poruczył  opiekę.  Za 
tym  przykładem  poszło  potem  ustanawianie  osobnego  wojewody 
w  każdem  księstwie.  Leszek  ów  zmarł  bezpotomnie  w  roku  1186 
i  wtenczas  zajął  Kazimierz  Mazowsze  i  Kujawy  pod  swe  bezpo- 
średnie panowanie,  jako  jego  spadkobierca.  Nie  panował  tylko  we 
właściwej  Wielkopolsce  i  na  Ślązku,   ale    miał   nad  temi    dzielni- 


188  KNOWANIA  MIESZKA  STAREGO. 

cami  taką  przewagę,  że  mógł  był  pokierować  ogólną  polityką 
łej  Polski. 

Chcąc  przywrócić  państwu  na  zewnątrz  znaczenie,  utracone 
niemal  zupełnie  za  rządów  dwóch  poprzedników,  starał  się  usilnie 
o  zupełny  pokój  wewnętrzny.  Należało  tedy  załatwić  się  pokojowe 
z  Mieszkiem  Starym,  który  mógł  każdej  chwili  wszcząć  wojnę  do- 
mową o  odzyskanie  panowania.  Ażeby  go  sobie  pozyskać,  dał  mi 
Kazimierz  zezwolenie,  żeby  sobie  zajął  Gniezno  i  upoważnił  na- 
miestnika na  Pomorzu,  żeby  mu  udzielił  do  tego  pomocy.  Rządca 
Pomorza  był  jeszcze  za  Bolesława  Kędzierzawego  Subisław,  po- 
tężny możnowładca,  ożeniony  następnie  z  siostrą  Żyrona,  mazo- 
wieckiego wojewody.  Ten  miał  dwóch  synów:  starszy  Samboi 
nastąpił  po  ojcu  na  gdańskiem  namiestnictwie,  .młodszy  zaś  Mszczuj 
był  poborcą  danin  książęcych.  Mszczuj  ożenił  się  z  córką  Mieszka 
Starego,  Zwinisławą.  Po  śmierci  starszego  brata  został  on  nastę- 
pnie namiestnikiem,  wyniesiony  na  tę  godność  już  przez  Kazi- 
mierza Sprawiedliwego.  Mieszko  Stary  czynił  zabiegi  u  cesarza 
Fryderyka  Rudobrodego,  żeby  go  namówić  do  wyprawy  na  Pol- 
skę. Ażeby  przerwać  te  niebezpieczne  dla  Polski  zmowy  i  od- 
wrócić możebny  najazd  niemiecki,  wolał  Kazimierz  dobrowolnie 
przywrócić  Mieszkowi  jaką  dzielnicę  w  Wielkopolsce;  ponieważ 
jednak  Wielkopolanie  nie  życzyli  sobie  rządów  księcia  niedawno 
dopiero  wygnanego,  trzeba  było  użyć  przemocy,  a  tej  miał  do- 
starczyć Mszczuj,  tak,  żeby  się  zdawało,  że  Mieszko  zajmie  Gnie- 
zno wbrew  Wielkiemu  księciu  i  przez  samowolne  postąpienie  po- 
morskiego rządcy,  a  swego  zięcia.  Plan  powiódł  się.  W  r.  1182 
opanował  Mieszko  Gniezno  z  pomocą  Mszczuja,  a  Poznań  pozo- 
stał przy  synu  jego,  Odonie.  Ale  Mieszko  nie  poprzestał  na  tern 
i  nie  zerwał  stosunków  z  Niemcami,  chcąc  z  ich  pomocą  odzy- 
skać Kraków.  W  r.  1184  gotował  się  już  do  wyprawy  na  Polska 
syn  Rudobrodego,  późniejszy  cesarz  Henryk  VI.  Kazimierz  odwró- 
cił ten  cios,  wyprawiając  spiesznie  poselstwo  do  Niemiec.  Po- 
słowie zastali  cesarza  w  Halli,  daleko  jeszcze  od  granic  Polski; 
prosili  o  pokój,  obiecując  uznać  zwierzchnictwo  Fryderyka  Rudo- 
brodego.   Ujęty  tem  cesarz,  odwołał  przygotowaną  już  wyprawę. 

Sojusznikiem  Mieszka  Starego  był  książę  Raciborski,  Mie- 
szko Kulawy.  Między  synami  Władysława  II.  nie  było  zgody; 
swary  dzielnicowych  książąt  rozpoczęły  się   właśnie   najpierw   na 


CZĘŚĆ  ZIEMI    KRAKOWSKIEJ.  189 

3lązku.  w  r.  1177  wystąpił  przeciw  księciu  wrocławskiemu,  Bo- 
esławowi  Wysokiemu,  własny  jego  syn  Jarosław  i  pozyskał  po- 
noć stryja,  Mieszka  z  Raciborza.  Ten  wygnał  Bolesława  z  Wro- 
:ławia  i  był  przez  krótki  czas  panem  całego  Ślązka.  Bolesław  Wy- 
roki, który  miał  być  właściwie  Wielkim  księciem  krakowskim,  po- 
Izbawiony  zupełnie  dzielnicy,  nie  miał  się  nawet  gdzie  schronić^ 
Igdyż  panujący  wówczas  Wielki  Książę,  Mieszko  Stary,  był  mu 
i:niechętny.  Tegoż  jeszcze  roku  zmieniły  się  jednak  stosunki;  Mie- 
szko Stary  utracił  panowanie,  a  na'  tron  krakowski  zaproszono 
Kazimierza  Sprawiedliwego.  Nowy  Wielki  książę  ujął  się  za  Bo- 
;lesławem,  podczas  gdy  Mieszko  Kulawy  stanął  po  stronie  Mieszka 
Starego  i  tem  jeszcze  bardziej  naraził  sobie  Kazimierza.  Gdy  Ka- 
zimierz utrwalił  swą  władzę,  wrócił  też  Bolesław  Wysoki  do  Wro- 
jcławia.  Wśród  następnych  wichrzeń  Mieszka  Starego  zależało  Ka- 
zimierzowi na  tem,  żeby  książę  Raciborski  nie  dostarczył  mu  po- 
mocy. Ażeby  więc  zjednać  sobie  Mieszka  Kulawego,  dał  mu  spory 
ikawał  ziemi  krakowskiej,  z  pięcioma  grodami:  Oświęcimiem,  Zato- 
jrem,  Bytomiem  górnym,  Siewierzem  i  Pszczyną.  Darowizna  ta  po- 
została już  przy  dziedzicach  Mieszka  raciborskiego,  a  Bytom 
|i  Pszczyna  liczą  się  do  dziś  dnia  do  Ślązka.  Krainy  te  należały 
[;iź  do  r.  1821  do  dyecezyi  krakowskiej,  poczem  dopiero  przyłą- 
:zono  je  do  wrocławskiej. 

W  tych  czasach  powstało  na  Ślązku  trzecie  księstwo:  gło- 
gowskie, którem  wyposażył  Bolesław  Wysoki  najmłodszego  swego 
3rata  Konrada,  gdy  do  lat  doszedł. 

»W  r.  11Q1  uknuł  Mieszko  Stary  nowy  zamach  na  Kraków, 
złszy  sojusznika  w  kasztelanie  krakowskim,  Kietliczu.  Ród 
iKietliczów  pochodził  z  Czech;  z  końcem  XII.  wieku  przenieśli  się 
Jo  Łużyc,  a  jedna  gałąź  do  Polski.  Znamienne  to  jest,  że  Mie- 
iszko  nie  znalazł  sobie  sprzymierzeńca  wśród  możnowładztwa  ro- 
dzimego, lecz  oparł  swe  nadzieje  na  nowym  przybyszu,  nie  zwią- 
zanym jeszcze  tradycyą  z  krajem.  Nie  śmiał  też  wojować  wstę- 
pnym bojem,  lecz  użył  podstępu.  Kazimierz  bawił  w  r.  1191  na 
Rusi  wraz  z  dzielnym  swym  wojewodą  Mikołajem.  Rozpuszczono 
Wieść  o  jego  śmierci,  a  że  syn  Kazimierza,  Leszek  Biały,  miał  do- 
piero cztery  lata,  mówiono,  że  właściwym  panem  w  Krakowie 
będzie  wojewoda  Mikołaj  i  skierowano  bunt  zręcznie  przeciw 
Dsobie  wojewody.    Widocznie  wojewoda  miał  wielu  niechętnych. 


190  KASZTELAN    KIETLICZ. 

Biskup  krakowski,  Pełka,  przeciwny  był  Mieszkowi  i  stanął  przj 
nieletnim  Leszku.  Ziemianie  krakowscy  po  większej  części  podzie 
lali  zapatrywanie  biskupa,  tak,  że  przy  Kietliczu  stanęło  ledwu 
siedmdziesięciu !  Mieszko  nie  mogąc  zdobyć  zamku,  pozostawi 
w  mieście  swego  syna  Odona,  a  sam  pospieszył  do  Wielkopolsk 
zebrać  wojsko.  Zanim  jednak  zdążył  wrócić,  już  Kazimierz  by 
w  Krakowie,  przyjęty  z  radością  przez  ludność.  Nie  uwięził  Odona 
przebaczył  synowi  i  ojcu,  tylko  Kietliczowi  odjął  kasztelaństwc 
i  na  wygnanie  go  skazał.  Kietlicze  przenieśli  się  do  Wielkopolski 
gdzie  niedługo  potem  jeden  z  nich  został  arcybiskupem  gnie- 
źnieńskim. 

W  tym  nieudałym  zamachu  na  Kraków  wziął  też  udział  ob- 
darowany tak  hojnie  przez  Kazimierza  Mieszko  Kulawy!  Co  wię- 
cej, Mieszko  Stary  zdołał  przeciągnąć  na  swoją  stronę  nawet  Bo- 
lesława Wysokiego,  który  wszystko  zawdzięczał  Kazimierzowi. 

Szczególne  wrażenie  sprawia  rozpamiętywanie  dziejów  Ka- 
zimierza Sprawiedliwego.  Niepospolity  monarcha,  który  uczciwość 
cenił  więcej,  niż  tron,  dbał,  żeby  nikomu  koło  niego  nie  stałs 
się  krzywda,  doświadczał  za  to  niewdzięczności ;  wiedział,  że  gc 
to  czeka,  ale  wolał  być  krzywdzonym,  niż  krzywdzicielem,  i  nic 
odstąpił  nigdy  od  tej  najwyższej  zasady  swego  życia.  Niezwykłą 
wyjątkową  szlachetnością  podbijał  serca  ludności  i  na  miłości  pod- 
danych opierał  swe  panowanie.  Na  chwałę  ówczesnego  społeczeń- 
stwa powiedzieć  trzeba,  że  na  niem  się  nie  zawiódł,  skoro  ledwie 
70-ciu  dało  się  uwieść  Kietliczowi. 

W  polityce  zewnętrznej  dbał  Kazimierz  Sprawiedliwy  usilnie 
o  to,  żeby  mieć  zabezpieczone  granice  państwa.  Odwrócił  zręcznie 
najazd  cesarski,  a  hołdu  składać  do  Niemiec  nie  jeździł.  Gdańskie 
Pomorze  utrzymał  przy  związku  państwowym  z  Polską.  Dalsza 
granicę  północną  ubezpieczył  wyprawą  podjętą  w  roku  1192  na 
Prusaków  i  pobratymców  ich,  Jadźwingów;  zmusił  ich  do  uznania 
swego  zwierzchnictwa  i  płacenia  haraczu.  Wzdłuż  całej  zaś  gra- 
nicy wschodniej  miał  książąt  ruskich  od  siebie  zależnych.  Ma 
w  tem  wielką  zasługę,  że  przywrócił  znowu  wpływ  Polski  na  Ruś. 

RUŚ  NOWA,  CZYLI  SUZDALSKA. 

Na  Rusi  poczynało  zwolna  dojrzewać  społeczeństwo.  Po- 
między ruskimi    wielmożami,  t.  z.  bojarami,    budziło  się  poczucie 


RUŚ   NOWA,    CZYLI    SUZDALSKA.  191 

własnej  siły,  własnych  praw  i  obowiązków,  następowało  ocknienie 
z  tej  bierności,   która   niegdyś    wiodła   do   niesłyctianego,    jedy- 
nego w  dziejach  zjawiska,  że  proszono  obcych,  żeby  przyszh  i  pa- 
nowanie objęh.  Miały  tu  wpływ  niewątpHwie  ustawiczne  stosunki 
z  Polską.  Wychodzące  często  za  ruskich  książąt  Piastówny  zabie- 
rały  z  sobą   swe   dwory;    niejeden    Polak   znalazł   tam    przez  nie 
stanowisko,  zjechał  nieraz  katolicki  kapłan.  Wpływ  ten  najsilniejszy 
był  oczywiście  na  Czerwonej  Rusi,  w  ziemi  Czerwieńskich  grodów, 
gdzie  warstwa  bojarska  wyszła  po  większej  części  z  pierwotnego 
polskiego  osadnictwa.    Książęta  obcego  pochodzenia,  Waregowie, 
wojowali   z  sobą  bez   końca,    nie  dbając  o  nic   innego,  jak  tylko 
o  zajęcie  jak  największej  ilości  grodów  dla  osobistego  wyniesienia 
się,  bez  jakiejkolwiek  myśli  politycznej.  Wypędzało  się  sąsiedniego 
księcia  poprostu  dlatego,  że  kto  sam  nie  wypędzał,  tego  wypędzał 
drugi.  Nie  było  żadnej  ściślejszej  spójni  pomiędzy  Rusinami  a  ich 
zruszczonymi    powierzchownie    władcami;   co  gorsza,    było   najfa- 
talniejsze    przeciwieństwo    interesów.    Społeczeństwo    dążyło  przez 
bojarów   do  światła  i  swobody,    do    porządnej    organizacyi    pań- 
stwowej, podczas   gdy   książęta  dążyli  tylko    do  tego,   żeby  sobie 
j  potomkom    waregskich    drużyn   zapewnić    dostatki  i  panowanie 
na  koszt  Rusinów.  Waregowie,  to  panowie,  a  Rusini,  to  ich  zdo- 
bycz: w  tem  tkwiła  cała  istota  rzeczy. 

Społeczeństwo  ruskie  nie  doprowadziło  wprawdzie  jeszcze 
do  tego,  żeby  być  narodem,  ale  sił  żywotnych  miało  w  sobie  dużo, 
a  objawiało  je  w  sposób  pozwalający  rokować  na  przyszłość  naj- 
piękniejsze nadzieje.  Otoczone  od  wschodu  azyatycką  dziczą  ludów 
niearyjskich,  Czudców,  Chazarów,  Pieczyngów,  Połowców,  dało 
sobie  samo  z  nimi  radę,  bez  niczyjej  pomocy.  Waregscy  książęta, 
sprowadzeni  głównie  dla  kierowania  wojskową  obroną  od  tych 
ludów,  poparci  przez  Ruś,  spełnili  pod  tym  względem  dobrze 
swe  zadanie.  Znaczna  część  tej  dziczy  rozpierzchła  się  w  inne 
strony,  pozostała  reszta  uległa  i  skończyły  się  łupieżcze  najazdy. 
Chwałą  Rusi  pozostanie,  że  teraz  rozpoczął  się  pokojowy,  cywili- 
zacyjny wpływ  ruski  na  te  ludy.  Ruski  kupiec  zacząwszy  tam  han- 
dlować, osiedlał  się  coraz  gęściej  i  już  bez  dobycia  oręża  narzu- 
cał tym  Azyatom  swój  język,  obyczaj  i  wiarę.  Nastąpiło  olbrzymie 
rozszerzenie  ruskiego  wpływu  na  wschód.  Można  śmiało  powie- 
dzieć, że  przybywało  Rusi  drugie  tyle  Rusi,  t.  j.  ruskości  zaszcze- 


192  ZŁUPIENIE   KIJOWA. 

pionej  na  obcym  gruncie.  Ruś  Nowa  różniła  się  oczywiście  wielce 
od  Rusi  właściwej  i  stała  od  niej  pod  względem  cywilizacyjnym 
znacznie  niżej,  skoro  przeważał  w  niej  liczebnie  żywioł  obcy  jeszcze 
wszelkiej  kulturze.  Co  na  starej  Rusi  już  się  skoiiczyło,  to  tam  na 
nowej  dopiero  się  zaczynało;  co  na  zacłiodnich  Rusi  krańcach 
było  już  przestarzałe,  to  samo  na  krańcacłi  wscłiodnich  stanowić 
miało  najnowszy  postęp.  Za  ruskim  kupcem  podążył  waregskl 
książę.  Rurykowiczom  zawsze  mało  było  książęcych  dzielnic;  ko- 
rzystając przeto  z  pracy  podwładnego  sobie  społeczeństwa  posu- 
nęli się  i  oni  na  wschód.  Jeden  z  młodszych  synów  Monomacha, 
Jerzy,  zwany  Dołhorukim,  nie  mogąc  otrzymać  dzielnicy  na  Rusi, 
ruszył  daleko  na  północny  wschód,  do  tych  pierwszych  ruskich 
kolonij  i  tam  o  nie  się  oparłszy,  założył  wśród  czudzkich  poko- 
leń nowe  księstwo:  Suzdalskie.  Suzdal  był  daleko  od  ówczesnej 
Europy,  jeszcze  przeszło  20  mil  na  północny  wschód  za  Moskwą. 
Było  to  w  roku  1147. 

W  dziesięć  lat  później  syn  jego,  Andrzej  Bogolubski,  po- 
sunął się  do  Włodzimierza  nad  Klazmą,  rzeką  poboczną  Oki  z  le- 
wego brzegu  (Oka  zaś  do  Wołgi  wpada).  Ten  przyjął  też  tytuł 
Wielkiego  księcia,  a  chcąc  wywrzeć  zemstę  na  starszych  Ruryko- 
wiczach, którzy  nie  mieli  wśród  siebie  miejsca  dla  jego  ojca,  ru- 
szył r.  1169  na  Kijów  wraz  z  innymi  dziesięciu  książętami  z  za 
Dniepru,  a  zdobywszy  starą  Rusi  stolicę,  mścił  się  na  niej,  wy- 
dając ją  przez  trzy  dni  na  igraszkę  swych  żołnierzy.  Złupiony] 
i  podpalony  Kijów  nie  podniósł  się  już  nigdy  do  pierwotnej  świe-' 
tności.  Jakaż  mogła  być  w  tem  wszystkiem  myśl  polityczna?  Nie 
byłaż  to  ciężka  zbrodnia,  dokonana  na  Rusi  przez  własnych  jej 
książąt  ? 

Upadek  Kijowa  wywarł  wielki  wpływ  na  dalsze  losy  Rusi. 
Tem  raźniej  teraz  podnosiły  się  księstwa  suzdalskie  i  coraz  bardziej 
rosły  w  znaczenie  i  przygotowywała  się  w  dorzeczu  Wołgi  po- 
lityczna przewaga  nowej  Rusi  nad  Rusią  starą,  wyższą  tylekroć 
cywilizacyjnie. 

Sąsiedztwo  Polski  i  ożywione  z  nią  stosunki  torowały  drogę 
wpływowi  rzymskiego  kościoła  na  Ruś.  Nie  wyzyskano  tego  na- 
leżycie, ale  przedostawały  się  bądźcobądź  coraz  bardziej  zacho- 
dnie pojęcia  o  stosunku  społeczeństwa  do  naczelnej  władzy  pań- 
stwowej.   W  samem   też    społeczeństwie    poczynało    się    budzić 


MADZIARZY   NA    RUSI.  193 

życzliwe  usposobienie  dla  Kościoła  zachodniego  i  dążność,  żeby 
wprowadzić  na  Rusi  urządzenia  na  kształt  polskich.  Stara  Ruś, 
a  zwłaszcza  Ruś  halicka,  czyli  Czerwona  Ruś,  powstała  z  zajętych 
na  Lachach  grodów  Czerwieńskich,  stała  na  rozdrożu  pomiędzy 
kulturą  zachodnią  a  bizantyńską,  podczas  gdy  na  Rusi  nowej, 
w  Suzdalszczyznie,  pozys-kiwał  bizantynizm  nową,  a  potężną  pod- 
porę. Wcześniej  czy  później  musiało  też  nastąpić  starcie  się  tych 
dwu  różnych  od  siebie  Rusi.  Było  zaś  Polski  interesem  i  obo- 
wiązkiem wesprzeć  Ruś  Starą,  halicką  i  kijowską,  a  wpływem 
swym  torować  drogę  zwycięztwu  zachodniej  kultury.  Z  tego  względu 
ważną  jest  polityka  Kazimierza  Sprawiedliwego  wobec  sąsiednich 
ruskich  księstw. 


MADZIARZY  NA  RUSI. 

W  r.  1182  wprowadził  Kazimierz  zbrojną  wyprawą  własnego 
kandydata  na  księstwo  brzeskie  (Brześć),  sąsiadujące  z  Mazowszem, 
a  po  śmierci  tego  księcia  (którego  imię  nieznane),  nadał  tę  dziel- 
nicę swemu  siostrzeńcowi,  panującemu  we  Włodzimierzu  wołyń- 
skim księciu  Romanowi,  synowi  Mścisława  II.  i  córki  Bolesława 
Krzywoustego,  Agnieszki.  Ten  sam  Roman  został  w  r.  1188  księ- 
ciem halickim,  połączył  więc  w  swem  ręku  trzy  księstwa  od  Polskiej 
granicy.  Niestety,  osoba  Romana  nie  nadawała  się  do  spełnienia 
zadań,  które  owe  czasy  nakładały  na  ruskiego  księcia.  Z  bojarami 
był  w  jak  najgorszych  stosunkach,  odznaczając  się  bezwzględnością 
i  okrucieństwem. 

Rywal  Romana,  Włodzimierz  Jarosławicz,  zbiegł  natenczas 
na  Węgry,  uznał  zwierzchnictwo  króla  węgierskiego  Beli  III.  i  na- 
mówił go  do  wyprawy  na  Halicz.  Uczynił  to  Bela  i  wypędził 
Romana  z  Halicza,  ale  go  nie  oddał  wcale  Włodzimierzowi,  lecz 
wprowadził  na  halickie  księstwo  swego  syna,  królewicza  Andrzeja. 
Wydarzenie  to  jest  początkiem  węgierskich  wpływów  na  Ruś 
Czerwoną  i  początkiem  długiego  współubiegania  się  Polski  i  Wę- 
gier o  tę  ziemię.  W  historyi  Rusi  było  to  zdarzenie  bardzo  nie- 
szczęsne. Madziarzy  zaczęli  gospodarować,  jak  w  zdobytym  kraju 
i  uciskali  ludność  gorzej  jeszcze  od  Romana.  Najwaźniejszem  jednak 
było  to,  że  Madziarzy  zaczęli  prześladować  Kościół  ruski,  nie 
wzdragali  się  nawet   bezcześcić  świątyń.    Urzędowo   nazywało  się 

13 


194  PRZEŚLADOWANIE  CERKWI. 

to  nawracaniem  scliyzmatyków  na  katolicyzm,  a  pod  pokrywką 
religijną  działy  się  najgorsze  nadużycia.  Ludność  nie  znała  się  na 
teologicznych  różnicach  swego  wyznania  od  rzymskiego.  Chętnie 
widziała,  jak  w  sąsiedniej  Polsce  duchowieństwo  jest  dobroczyńcą 
kraju,  jak  samo  stoi  na  czele  ruchu  o  prawo,  ale  z  tego  nie  wy- 
nikało wcale,  żeby  mieli  woleć  mszę  łacińską  od  słowiańskiej 
i  żeby  mieli  porzucać  swój  obrządek  dlatego,  że  duchowieństwo 
ich,  mniej  od  łacińskiego  wykształcone,  nie  spełnia  należycie  swych 
obowiązków.  W  obrządku  tym  wzrastały  już  przez  dwa  wieki  całe 
pokolenia;  był  on  Rusinom  drogi  i  całkiem  słusznie.  Rzym  nie 
prześladował  nigdy  żadnego  obrządku.  W  rzymskim  Kościele 
wzrosło  dzieło  św.  Cyryla  i  Metodego,  mieściła  się  w  nim  sło- 
wiańska liturgia  w  Chorwacyi,  a  od  całego  wschodniego  kościoła 
nie  mógł  Rzym  wymagać  niczego  więcej,  jak  przywrócenia  tego, 
co  było  przed  r.  1054,  przed  schyzmą  Cerularyusza,  a  więc  uznania 
papieskiej  zwierzchności  bez  względu  na  obrządek.  Słowiańska' 
Polska  mogła  to  łatwo  zrozumieć,  ale  nie  zrozumieli  tego  Ma- 
dziarzy. Chcieli  usunąć  schyzmę  przez  wytępienie  słowiańskiego 
obrządku,  i  postępowali  zupełnie  tak  samo,  jak  niegdyś  Niemcy 
w  państwie  Wielkomorawskiem.  W  obec  tego  Rusini  zaczęli  nie- 
nawidzić obrządek  łaciński.  Tym  razem  madziarskie  rządy  nie 
trwały  długo,  ale  miały  się  one  wkrótce  powtórzyć,  a  za  każdym 
razem  prześladowanie  Cerkwi  podburzało  ludność  do  coraz  wię- 
kszej nienawiści  przeciw  łacińskiemu  obrządkowi,  aż  wywiązała 
się  z  tego  nienawiść  do  katolicyzmu  i  papieskiego  zwierzchnictwa. 
Dołączyły  się  do  tego  inne  jeszcze  potem  przyczyny,  początek 
jednak  nieszczęsnej  tej  nienawiści  odnieść  należy  do  madziarskich 
rządów. 

Zdradzony  przez  Madziarów  Włodzimierz  znalazł  pomoc;; 
u  cesarza  Fryderyka  Rudobrodego.  Ten  nie  dostarczył  mu  wpra-J 
wdzie  niemieckich  posiłków,  ale  polecił  Kazimierzowi  Sprawiedli-1 
wemu,  żeby  mu  dopomógł  w  imieniu  cesarskiem.  Miało  to  byći! 
niejako  dostarczeniem  posiłków  cesarzowi  na  jego  ruską  wyprawę!^ 
W  ten  sposób  tanim  kosztem  pomagał  cesarz  Włodzimierzowi^ 
polskim  żołnierzem,  sam  nic  nie  dając.  Kazimierz  wolał  Włodzi- 
mierza, niż  Madziarów,  a  miał  przy  tem  dobrą  wymówkę  do" 
opuszczenia  sprawy  Romana,    na  którym  się  zawiódł.   Wojewoda 


OSTATNI  Z   ROŚCISŁAWICZÓW.  195 

krakowski  Mikołaj  wypędził  też  w  r.  1189  królewicza  Andrzeja 
i  osadził  tam  Włodzimierza,  który  uznał  się  polskim  hołdowni- 
kiem.  W  ten  sposób  utrzymał  Kazimierz  polską  przewagę  nad 
Haliczem  bez  względu  na  osobę  księcia.  Włodzimierz  ów  był 
ostatnim  z  Rościsławiczów.  Panował  w  Haliczu  aż  do  swego 
zsonu  w  roku  1198. 


I 


ROZDZIAŁ  III. 
PRZESILENIE. 

LESZEK  BIAŁY,  1194-1227  r. 

T^azimierz  Sprawiedliwy  zmarł  dnia  5  maja  1194  r.  Tron  miał 
r\     być  po  nim  dziedziczny  i  możnowładztwo  krakowskie  pra- 
^  gnęło   rzeczywiście   zacłiować  go  dla  siedmioletniego  syna 
Kazimierzowego,    Leszka,    od    jasnych   włosów   zwanego    Białym.  : 
Odbyli   wiec   i    wyznaczyli    rządy   opiekuńcze,    które    sprawować  - 
miała   matka   Leszka,  Helena,    biskup  Pełka  i  wojewoda  Mikołaj.  \ 
Dziedziczność  tronu  bardzo  im  była  dogodna,  gdy  za  nieletniego  ' 
książęcia   sami    mieli    sprawować   władzę;    czy  byliby   dotrzymali  ; 
wiary  Leszkowi,  gdyby  był  już  dojrzałym  mężem?   Z  pewnością"^ 

0  tyle  tylko,  o  ileby  uszanował  ich  prawa  i  zapewnił  im  wpływ 
na  sprawy  państwa,  o  ileby  nie  chciał  rządzić  samowładnie.  Rządy  , 
bowiem  rzeczywiście  przy  możnowładztwie  już  były,  nie  przy 
księciu;  książę  musiał  im  ulegać,  albo  iść  na  wygnanie.  Panowa- 
nie Leszka  było  zapewnione,  dopóki  nie  znalazłby  się  inny  książę, 
możnowładztwu    powolny.   Nie   znalazł   się   i    nie   mieli    wyboru.  ' 

1  tak   jednak  próbowali  zmiany.   Z  Mieszkiem   Starym    raz  wojo- 
wali, drugi   raz  się   godzili;    spróbowali    na   chwilę   rządów  jego  ,: 
syna,  a  i  potem  jeszcze  raz  Mieszka  Kulawego  z  Raciborza.  Wra- 1 
cali  zawsze  do  Leszka,  bo  się  przekonali,  że  jego  władza  najlżejsza.  \ 

Zaraz  po  śmierci  Kazimierza  Sprawiedliwego  ruszył  Mieszko  J 
Stary  na  Kraków  z  pomocą  Pomorzan  i  ślązkich  książąt,  Mieszka  ; 
Kulawego  i  Jarosława  opolskiego,  ale  bezskutecznie,  bo  pobity  ■ 
został  nad  rzeczką  Mozga wą,  cztery  mile  od  Jędrzejowa,  w  roku  ] 
1195.   Wojewodzie   Mikołajowi    przybył   tam    na   pomoc   Roman, 


» 


LESZEK   BIAŁY.  1Q7 


książę  brzesko-włodzimierski.  Po  bezpotomnej  śmierci  Włodzimie- 
rza, dopomożono  mu  za  to  do  zajęcia  na  nowo  Halicza  w  roku 
1199.  Był  to  wielki  błąd  polityczny,  bo  Naliczanie  błagali  wten- 
czas, żeby  ich  przyłączyć  do  księstwa  sandomierskiego,  a  nie  na- 
rzucać im  znienawidzonego  Romana!  Była  sposobność  odzyskania 
Czerwieńskich  grodów,  ale  obawiano  się  wojny  z  Madziarami 
i  książętami  ruskimi.  Do  większych  przedsięwzięć  politycznych 
nie  zdatną  była  Polska,  w  której  nawet  nie  wiadomo  było,  kto 
jest  naprawdę  Wielkim  księciem,  bo  jednocześnie  Mieszko  Stary 
znowu  ruszał  na  Kraków. 

W  tymże  roku  Helena  dobrowolnie  ustąpiła  Krakowa  Mie- 
szkowi Staremu,  żeby  zażegnać  grożącą  wojnę  domową.  Mieszko 
był  już  naprawdę  stary,  liczył  lat  73,  a  Leszek  13.  Skoro  przy- 
rzekł mianować  Leszka  swym  następcą,  nie  było  się  tak  dalece 
o  co  spierać.  Rządy  Mieszka  dały  się  jednak  wnet  we  znaki  pod- 
danym. W  r.  1201  przywołano  znowu  Leszka,  ale  znowu  nastąpiła 
nowa  ugoda  i  Mieszko  po  raz  czwarty  zasiadł  na  krakowskim 
zamku,  lecz  już  na  bardzo  krótko,  bo  umarł  dnia  13  marca  1202 
roku,  w  76  roku  życia.  Pochow^any  w^  Kaliszu,  w  wystawionym 
przez  siebie  kościele  św.  Pawła. 

Skutkiem  nieporozumień  pomiędzy  wojewodą  krakowskim 
Mikołajem,  a  sandomierskim  Goworkiem,  panował  w  Krakowie  przez 
kilka  miesięcy  Władysław  Laskonogi,  jedyny  z  synów  Mieszka  Sta- 
rego, który  przeżył  ojca.  Tegoż  samego  jeszcze  roku,  1202,  musiał 
ustąpić  przed  naporem  możnowładztwa  małopolskiego,  a  Leszek 
Biały  opanował  Kraków  na  stałe.  Ażeby  sobie  tem  pewniej  zjednać 
poparcie  Kościoła,  wznowił  dawny  akt  Mieszka  I.  i  zapisał  swe 
państwo  Św.  Piotrowi,  t.  j.  uznał  na  dsobą  zwierzchność  papieską. 
Panowanie  Leszka  nie  było  już  tak  rozległe,  jak  Kazimierza  Spra- 
wiedliwego. Nie  sam  był  do  dziedzictwa,  miał  młodszego  o  rok 
brata  Konrada,  któremu  wydzielił  Mazowsze  i  Kujawy. 

Bracia  Leszek  i  Konrad  dzielili  między  siebie  dwa  najwa- 
żniejsze polityczne  zadania  ówczesnej  Polski;  Konradowi  wypadło 
wojować  z  Prusakami,  Leszkowi  strzedz  polskiego  wpływu  na 
ościenne  księstwa  ruskie,  zwłaszcza  na  Grody  Czerwieńskie,  dawną 
polską  ziemię,  na  której  odzyskanie  nie  starczyło  już  sił.  Doniosłą 
też  była  sprawa  pomorska.  Tam  synowie  Mszczuja  i  Zwinisławy 
ogłosili   się   książętami:   Świętopełk  I.  i  Sambor,  który  nazwał  się 


1Q8  KRÓLESTWO   HALICKIE. 


^ 


Il-gim,  jakkolwiek  stryj  jego,  tegoż  imienia,  księciem  wcale  jeszcze 
nie  był.  Ale  na  Pomorzu  gdańskiem  to  przynajmniej  już  było 
zabezpieczone,  że  nie  wpadnie  ono  w  ręce  niemieckie  lub  duńskie. ; 
Cłirześcijaństwo  już  się  też  tam  utrwaliło  i  nie  groziło  stamtąd; 
niebezpieczeństwo,  jak  od  Prusaków;  ci  bowiem  popaliliby  ko- 1 
ścioły  i  zamieniliby  cały  kraj  w  zgliszcza  i  ruinę,  gdyby  się  nie| 
pilnować  od  ich  granicy.  Do  trudnych  tych  zadań,  wymagających] 
ciągłego  pogotowia  wojennego,  nie  mieli  Leszek  i  Konrad  żadnej^ 
pomocy  ani  z  Wielkopolski,  ani  ze  Ślązka;  książęta  tamtejsi  zajęci  •] 
swarami  między  sobą  i  ciągłem  wzajemnem  wypędzaniem  się^^ 
utracili  wszelki  zmysł  polityczny. 

Nie  zdołał  Leszek  Biały  utrzymać  polskiego  wpływu  na  Rusi^ 
ani   też    Konrad    mazowiecki    nie    podołał    swemu    obowiązkowi  : 
względem  pruskiego  sąsiedztwa.    Nastały  dla  Polski  bardzo  przy-j 
kre  czasy. 

KRÓLESTWO  HALICKIE. 

Na  Rusi  rozszerzał  swe  panowanie  Roman,  osadzony  z  pol- } 
ską  pomocą  w  Haliczu,  panujący  zarazem  w  Włodzimierzu  i  w  Brze-  j 
ściu.   Wkrótce   rządy  jego   miały  sięgnąć   daleko.   Znienawidzony  \ 
przez  poddanych,  miał  jednak  nadzwyczajne  powodzenie  na  woj- j 
nie.   Nietylko    Kijów  zdobył,  ale  ruszył   na  Ruś  Nową  i  pokonał  ■ 
władcę  Włodzimierza   i   Klazmy;    nad  wszystkimi    Rurykowiczami  '. 
żaciężyło   jego   ramię   i    nazywał  się   dumnie   samodzierżcą   całej  \ 
Rusi.  Z  bojarami  pozostawał  ciągle  w  stosunkach  jak  najgorszych;  ' 
wypędzał  ich  i  skazywał  na  śmierć.  Walka  o  prawo  zaczynała  już 
iść  na  ostre;  trudno  było  wszystkim  pościnać  głowy.   Nie  znamy 
szczegółów  tego,  tak  doniosłego  dla  historyi  powszechnej,  ustępu 
z  dziejów  Rusi,  ale   musiało   zajść   coś,  co  Romana   ugięło.   Nie- 
spodziewanie   nastaje   zwrot   ku    Rzymowi,   nawiązują   się   blizkie  " 
stosunki   z  papieżem    Innocentym  III.,  i  Roman   zostaje  ,; królem". 
Tytuł  to  zachodni,  nie   znany  zupełnie   kulturze  wschodniej,  a  na  ; 
Zachodzie  tylko  tego  tak  tytułowano,  komu  papież  przyznał  ko-  i 
ronę.  Widocznie  tedy  Roman  uznał  zwierzchność  kościelną  Inno-  j 
centego  III.   Mamy  dowody,  że  był  czas,  w  którym  nie  czuł  by-  ; 
najmniej  wstrętu  do   rzymskiego    Kościoła,  a  nawet   go   popierał.  \ 
Na  daleki  klasztor  benedyktyński  w  Erfurcie,  w  Niemczech,  łożył  ^ 
30  grzywien,  co  zapisano   w  zapiskach  tego  klasztoru   z  wyraźną  j 


KORONACYA   PARY   DZIECI.  199 

wzmianką,  że  pochodzą  z  daru  Romana,  „króla  Rusi".  Nie  działał 
jednak  szczerze,  ale  pod  wpływem  jakiegoś  nieznanego  chwilo- 
wego nacisku  okoliczności.  Odrzucił  też  potem  wpływy  zachodnie^ 
odrzucił  godność  królewską,  wyparł  się  papieża  i  zwrócił  się  prze- 
ciwko Polsce.  Leszek  i  Konrad  złączyli  natenczas  swe  zbrojne 
drużyny  i  oddali  je  pod  dowództwo  mazowieckiego,  a  więc  Kon- 
radowego,  wojewody  Krystyna.  W  bitwie  pod  Zawichostem,  przy 
ujściu  Sanu  do  Wisły,  zwyciężył  w  roku  1205  Krystyn,  a  Roman 
poległ  w  walce.  Ruś  Czerwona  stała  się  na  nowo  polem  zapasów 
dla  gromady  książąt  i  książątek;  ale  już  bojarowie  okazywali  swą 
wolę.  W  roku  1211  powiesili  trzech  naraz  książąt  Igorowiczów, 
a  w  końcu  postanowili  zerwać  zupełnie  z  Rurykowiczami  i  wy- 
nieśli" na  tron  halicki  jednego  z  pośród  siebie,  Władysława  Kor- 
miliczyca  (imię  chrzestne  zachodnie)!  Na  ustalenie  jednak  naro- 
dowej dyńastyi  było  już  za  późno. 

Arpadowie  węgierscy  już  od  r.  1188  mieli  baczenie  na  Ruś 
Czerwoną.  Królewicz  Andrzej,  który  wówczas  krótko  w  Haliczu 
panował,  zostawszy  królem,  mieszał  się  ciągle  w  ruskie  sprawy. 
Zrozumiał  doniosłość  ustanowienia  przez  papieża  królestwa,  podjął 
ten  tytuł  i  po  śmierci  Romana  przywłaszczył  go  sobie.  Odtąd  ty- 
tułują się  wszyscy  węgierscy  królowie  także  królami:  „Halicza 
i  Włodzimierza",  czyli  z  łacińska:  „Galicyi  i  Lodomeryi".  Przyję- 
cie tego  tytułu  było  groźne  dla  interesów  polskich.  Leszek  pró- 
bował osadzić  w  Haliczu  swego  kandydata.  Daniela,  syna  Roma- 
nowego;  nie  udało  się  to  jednak.  Narodowego  ruskiego  kandy- 
data, Władysława  Kormiliczyca,  nie  poparto  z  Polski.  Zawarł 
natomiast  Leszek  Biały  umowę  z  Andrzejem  II.,  która  nie  była 
niczem  innem,  jak  tylko  honorowym  odwrotem  Polski  z  Rusi. 
Ułożono  małżeństwo  dzieci:  Trzechletnia  Salomeą  Leszkówna  wy- 
chodziła za  mąż  za  5-letniego  królewicza  węgierskiego  Kolomana; 
ukoronowano  tę  parę  dzieci  i  uroczyście  osadzono  na  halickim 
tronie  w  r.  1214.  Obiecano  Leszkowi  odczepnego  dwa  grody: 
Przemyśl  i  Lubaczów,  ale  umowy  nie  dotrzymano. 

Madziarzy  nie  mieli  najmniejszego  prawa  do  ustanowionego 
przez  Innocentego  III.  królestwa.  Ażeby  nie  wywołać  papieskiego 
protestu,  przedstawiali  siebie,' jako  obrońców  katolicyzmu  na  schy- 
zmatyckiej  Rusi!  Rozpoczęli  na  nowo  polityczne  „nawracanie".  Ru- 
sini  chcieli  się  ich  pozbyć  i  przywołali    na  pomoc  księcia  nowo- 


200  NIEMCY   NA   ŚLĄZKU. 

grodzkiego,  Mścislawa  Udałego;  ten  walczył  przez  lat  kilka,  ale 
w  końcu  wycofał  się  w  sposób  zupełnie  taki  sam,  jak  przedtem 
Leszek  Biały:  wydał  swoją  córkę  za  brata  Kolomana,  Andrzeja  i  tej 
nowej  parze  oddał  łialicz  w  r.  1227.  Syn  jednak  Romana,  Daniel,  ^ 
miał  jeszcze  powrócić  na  tron  lialicki,  i  legat  papieski  miał  go 
koronować  na  króla  Rusi. 

Podobnie  jak  Ruś,  miały  też  przepaść  dla  Polski  i  Prusy, 
shołdowane  chwilowo  przez  Kazimierza  Sprawiedliwego  i  to  jeszcze 
w  taki  sposób,  że  przez  własną  nieoględność  wydano  je  na  łup 
najgorszego  wroga  polskości,  bo  na  łup  Niemców !  Wojenne  na- 
jazdy z  królestwa  niemieckiego  skończyły  się  za  Bolesława  Kędzie- 
rzawego, ale  zaczęły  się  one  wkrótce  na  nowo,  tylko  że  z  innej 
strony,  od  bałtyckiego  morza!  Ale  przedtem  jeszcze  rozpoczął  się 
innego  rodzaju  zalew  niemiecki,  nie  najazd  orężny,  lecz  pokojowe 
osadnictwo,  dobrowolne  oddawanie  polskiej  ziemi  w  niemieckie 
ręce  przez  własnych  książąt,  a  mianowicie  przez  śląskich  Piastów . 
Wydarzenie  to  tak  doniosłe  w  naszych  dziejach,  że  trzeba  mu  po- 
święcić więcej  uwagi,  tem  bardziej,  że  bez  bliższych  wyjaśnień 
w  tej  sprawie  niezrozumiałe  byłoby  niejedno  w  dalszem  opowiadaniu. 

NIEMCY  NA  ŚLĄZKU. 

Bolesław  Wysoki,  książę  wrocławski,  miał  dwie  żony,  pierw- 
szą Rusinkę,  a  drugą  Niemkę.  Z  pięciu  synów  dwóch  tylko  do- 
czekało się  dojrzałego  wieku,  najstarszy  Jarosław  i  najmłodszy  Hen- 
ryk, który,  wychowany  przeważnie  przez  matkę,  był  zupełnie  zniem- 
czony. Obydwaj  przyrodni  bracia  nienawidzili  się  i  wzajemnie 
zwalczali.  Jarosław  przeciwny  był  niemieckiemu  kierunkowi  panu- 
jącemu wszechwładnie  na  dworze  macochy,  która  przewodziła  już 
zupełnie  nad  ojcem.  Sam  też  Bolesław  Wysoki  wielkim  był  Niem-  ^ 
ców  przyjacielem  i  niema  się  czemu  dziwić;  wszak  tylko  dzięki 
niemieckiej  pomocy  odzyskał  Ślązk,  jako  spadek  po  ojcu,  młodość 
zaś  całą  spędził  na  niemieckim  dworze  i  na  wojnach  prowadzonych 
przez  Niemców.  Nie  lubiano  więc  Jarosława  i  przeznaczono  go 
do  stanu  duchownego.  Pod  tym  tylko  warunkiem  wyznaczał  mu 
ojciec  Opole  w  dożywocie,  jako  osobne  księstwo.  Jarosław  przy- 
jął święcenia  i  został  w  r.  1198  biskupem  wrocławskim,  na  czem 
biskupstwo  to  wyszło  najlepiej.  Opole  samo  wróciło  wprawdzie 
po  jego  śmierci  do  księstwa  wrocławskiego,   ale  Jarosław  jeszcze 


BITWA   POD    STUDNICĄ.  201 

za  Życia  swego  wydzielił  z  niego  duże  posiadłości  i  podarował 
je  biskupstwu.  Powstało  z  tej  darowizny  duchiowne  księstwo  Ny- 
skie i  odtąd  każdy  biskup  wrocławski  był  zarazem  księciem  świeckim. 

Bolesław  Wysoki  umarł  z  końcem  roku  1201,  pozostawiwszy 
wrocławskie  księstwo  zniemczonemu  Henrykowi,  zwanemu  Bro- 
datym. Jegoto  małżonką  była  św.  Jadwiga,  księżniczka  niemiecka, 
ksieni  Cystersek  w  Trzebnicy,  kanonizowana  w  26  lat  po  swej 
śmierci.  I  w  jego  pokoleniu  zaznaczyło  się  ponownie  przeciwień- 
stwo polskiego  i  niemieckiego  żywiołu.  Miał  dwócłi  synów :  wiel- 
biciela Niemców  Henryka  i  przyjaciela  polskości,  Konrada,  który 
poszedł  za  przykładem  stryj  a  Jarosława.  Każdy  z  nich  myślał  o  innycłi 
urządzeniach  w  przyszłości,  każdy  też  miał  swoich  stronników,  a  tak 
zaciekłą  była  ich  nienawiść,  że  pod  bokiem  ojca  wszczęli  nawet 
wojnę  domową  z  sobą  w  r.  1213.  Niestety,  w  bitwie  pod  Studnicą 
Henr>^k  zwyciężył  Konrada,  a  wkrótce  potem  miał  Konrad  śmier- 
telną przygodę,  gdy  spadł  na  łowach  tak  nieszczęśliwie  z  konia, 
że  życie  utracił  od  tego  upadku. 

Była  już  wtenczas  na  Ślązku  ludność  niemiecka.  Slązk  ze 
wszystkich  ziem  polskich  narażony  był  najbardziej  na  wojny,  a  przez 
to  najbardziej  wyludniony  i  najgorzej  zagospodarowany.  Wszystkie, 
a  tak  liczne  wojny  niemieckie  i  czeskie  opierały  się  najbardziej 
i  najpierwej  o  Ślązk.  Bolesław  Wysoki,  chcąc  powiększyć  dochody 
ze  swego  księstwa,  jął  się  prowadzić  gospodarstwo  rolne  na  ziemi 
książęcej,  a  tej  było  sporo  na  Ślązku  średnim  i  dolnym,  bo  w  kraju 
słabo  zaludnionym  nie  brakło  ziemi  przez  nikogo  jeszcze  nieza- 
jętej,  lub  też  opuszczonej,  gdy  właściciele  jej  wyginęli  w  bojach, 
a  taką  ziemię  uważano  za  własność  książęcą.  Dochody  z  danin 
niewiele  dawały  książęciu  dochodu,  skoro  poddanych  miał  sto- 
sunkowo niewielu  i  do  tego  ubogich,  po  większej  części  nie  rol- 
ników. Możnowładcy  ślązcy  bogatsi  byli  od  swego  władcy.  Po- 
stanowił więc  Bolesław  Wysoki  zakładać  sam  osady  rolnicze  i  na- 
dawał też  ziemię  swym  rycerzom  pod  warunkiem,  że  również  osa- 
dnika, znającego  się  na  rolnictwie,  do  swych  dóbr  sprowadzą.  Tru- 
dno było  sprowadzić  osadników  z  innych  stron  Polski.  Rewolucya 
po  śmierci  Mieszka  II.  i  straszny  najazd  Brzetysława,  wyludniły 
Małopolskę  i  część  Wielkopolski,  a  choć  minęło  od  tego  czasu 
już  150  lat,  przeludnienia  jednak  wcale  tam  nie  było  i  o  ziemię 
nie  było  trudno.  Nie  było  przeludnienia  ani  w  Czechach,  ani  w  Niem- 


202  PAŃSZCZYZNA  W   NIEMCZECH. 


czech  i  nikt  nie  potrzebował  opuszczać  kraju  dla  braku  ziemi.  Emi- 
growano jednakże  z  Niemiec  dla  wielkiego  ucisku,  jakiego  tam 
doznawała  ludność  rolnicza  własnemi  rękoma  pracująca  około  ziemi.! 


PAŃSZCZYZNA  W  NIEMCZECH. 

W  Niemczech  wybujało  zanadto  rycerstwo;  stan  żołnierski] 
był  wszystkiem,  a  inni  wobec  niego  nic  nie  znaczyli.  Rycerze  da-| 
wali  się  ciężko  we  znaki  reszcie  ludności,  a  znaczna  jego  częśćj 
posuwała  się  wręcz  do  jawnej  grabieży.  Powstali  t.z.  Raubritter,' 
tj.  r>'cerze  rabusie,  którzy  naprawdę  zbójectwem  się  trudnili  i  z  ra- 
bunku się  utrzymywali.  Taki  rycerz,  wystawiwszy  sobie  obwaro- 
wany gródek,  napadał  na  okoliczną  ludność',  na  przejeżdżających 
kupców,  a  na  gospodarzy  w  sąsiedztwie  nakładał  istne  haracze 
i  żył  sobie  wygodnie  ich  kosztem.  Sami  oni  nie  pracowali  zgoła, 
miecz  i  pług  nie  łączył  się  w  Niemczech  w  jednem  ręku,  żołnierz 
gardził  rolniczemi  zajęciami  i  sam  gospodarstwem  się  nie  trudnił. 
Ziemi  posiadaH  sporo,  a  niosła  ona  im  owoce  bez  trudu.  Oto 
korzystając  ze  swej  zbrojnej  przewagi,  kazali  innym  na  siebie  pra- 
cować. Polski  żołnierz  kupował  od  żyda  niewolnika  cudzoziemca, 
a  niemieckifobracał  w  niewolnika  swoich  rodaków  sąsiadów,  wio- 
dących żywot  pokojowy.  Szczególna  ta  przewaga  żołnierza  nad  rol- 
nikiem rozpoczęła  się  była  w  Niemczech  już  dawno,  bo  społe- 
czeństwa germańskie  miały  zupełnie  inną  organizacyę,  niż  nasza. 
U  nich  był  t.  z.  f  e  u  d  a  1  i  z  m,  polegający  na  tem,  że  każdy,  prócz 
samego  monarchy,  był  poddany  komuś  wyższemu  od  siebie  i  sam 
był  zwierzchnikiem  pewnego  grona  osób  niższych  od  siebie.  Całe 
społeczeństwo  dzieliło  się  więc  na  panów  i  panków  przeróżnych 
stopni.  Powstała  jakby  drabina  społeczna,  na  której  szczycie  stał 
król,  książęta,  margrabiowie,  po  nich  wielmożowie  i  różnych  stopni 
rycerze,  a  na  spodzie  ci,  którzy  niczyjemi  już  nie  mogli  być  zwierz- 
chnikami i  zwali  się  Bauer  tj.  chłopi.  Pomiędzy  chłopem  a  tro- 
nem mogło  być  i  kilkunastu  nawet  zwierzchników  pośrednich,  je- 
den nad  drugim.  Feudalizm  był  z  początku  bardzo  rozumnem  urzą- 
dzeniem i  potrzebny  był  rzeczywiście  dla  porządku,  a  miał  na  celu 
obronę  słabego.  Tak  rzeczywiście  było  z  początku.  Ale  u  Niem-, 
ców  najpiękniejsze  idee  szły  jakoś  na  marne  i  wyradzały  się  zawsze. 
Cesarstwo  rzymskie  wyrodziło  się  w  zaborczość  niemieckiego  kr()- 
lestwa  i  w  zbrodnicze  tępienie  Słowian,   a  feudalizm  skończył  sięi 


WSIE   CZYNSZOWE.  203 

na  tem,  że  chłop  stał  się  niewolnikiem  we  własnym  kraju.  Ry- 
cerstwo nałożyło  na  nich  osobny  rodzaj  niewoH,  t.  z.  L  e  i  b  e  i  g  e  n- 
schaft,  co  było  stosunkiem  pańszczyźnianym  chłopa  do  pana. 
Warunki  były  rozmaite.  W  XII-tym  wieku,  za  czasów  Bolesława 
Wysokiego,  musieli  pracować  dla  rycerza  po  4  i  5  dni  w  tygodniu. 
Potem  poprawiła  się  ich  dola  pod  wpływem  zakonu  tercyarskiego 
w.  Franciszka,  który  wielce  się  zajmował  sprawami  społecznemi.  Na 
t\)t'ardej  niemieckiej  opoce  zdziałano  choć  tyle,  że  w  połowie  XIIL 
wieku  pańszczyzna  wynosiła  przeważnie  po  3  dni  w  tygodniu, 
a  w  wielu  miejscach  mniej.  Ale  ruszyć  się  chłopu  ze  wsi  nie  było 
wolno.  Rycerze -rabusie  i  pańszczyzna,  oto  dwie  przyczyny  nie- 
mieckiej emigracyi,  chociaż  Niemcy  nie  były  wcale  przeludnione! 
Kto  tylko  mógł,  uciekał  ze  swego  kraju  przed  uciskiem  i  gnę- 
bieniem, gdy  się  rozeszła  wieść,  że  książę  wrocławski  przyjmie 
ich  i  da  ziemię  bez  pańszczyzny,  wymagając  tylko  czynszu  dzier- 
żawnego. 

WSIE  CZYNSZOWE. 

Po  raz  pierwszy  spotykamy  wzmianki  o  niemieckich  osadni- 
kach na  Ślązku  w  r.  1175.  Bolesław  Wysoki  nadawał  grunta  nie- 
mieckim rycerzom,  którzy  się  garnęli  do  jego  dworu  i  mamy 
z  tego  roku  wiadomość  o  posiadłościach  jakiegoś  hrabiego  Beze- 
lina.  W  tymże  roku  sprowadził  Cystersów  z  niemieckiego  klasztoru 
w  Pforte  nad  Salą  (dopływem  Łaby  z  lewego  brzegu)  i  nadał 
im  Lubiąż,  upoważniając  zarazem  do  sprowadzenia  osadników 
z  Niemiec,  których  uwolnił  z  góry  od  ciężarów  prawa  polskiego^ 
to  znaczy  od  obowiązków  względem  władzy  książęcej.  Nadał  kla- 
sztorowi immunit,  osadnicy  mieli  podlegać  bezpośrednio  zwierz- 
chności opata,  a  klasztor  sam  miał  oznaczyć  warunki,  pod  któremi 
zamierzał  wydzierżawić  ziemię  przybyszom.  Za  następcy  jego, 
Henryka  Brodatego,  było  na  Ślązku  sześć  klasztorów,  które  otrzy- 
mały około  8.000  łanów.  Sam  zaś  książę  zaprowadzał  na  wielką 
skalę  kolonizacyę  tj.  osadnictwo  w  swych  dobrach,  zwłaszcza 
w  okolicy  Środy  i  Oławy.  Za  przykładem  Henryka  szedł  brat 
jego  stryjeczny,  Kazimierz  Opolski,  umieszczając  niemieckich  chło- 
pów pod  Opolem  i  Raciborzem.  To  samo  czynił  też  biskup  wro- 
cławski. Od  dzierżawców  swych  pobierali  czynsze,  a  za  to  zwal- 
niali   ich    od   wszelkich    innych    obowiązków.     Podatki  uiszczane 


204  GMINY   NIEMIECKIE. 

przez  polską  ludność  w  naturze,  płacili  Niemcy  tylko  gotówką, 
a  sposób  ten  okazał  się  praktyczniejszy  i  wygodniejszy  dla  stror 
obydwócli. 

Warunki  ofiarowane  przez  Henryka  Brodatego  niemieckimi 
rolnikom  były  tak  świetne,  że  powstał  w  Niemczech  nowy  zawód! 
przedsiębiorców  emigracyjnych,  którzy  niedługo  potem  rozwinęli 
działalność  na  wielką  skalę  i  mieli  do  rozporządzenia  całe  tłumy 
emigrantów.  Przedsiębiorca  taki  zgłaszał  się  do  księcia  i  zawierał- 
formalną  umowę,  że  sprowadzi  osadników,  a  w  zamian  za  to  za- ' 
strzegał  sobie  i  swym^  potomkom  znaczne  korzyści.  Robili  ma- 
jątki na  tym  interesie.  Utarło  się  następnie,  że  przedsiębiorca  taki 
dostawał  szóstą  część  wszystkich  gruntów  nowej  osady  na  dzie- 
dziczną własność,  monopol  na  karczmy  i  młyny,  to  znaczy,  /,e 
tylko  jemu  i  jego  dziedzicom  wolno  było  w  osadzie  szynkować 
i  mleć,  tudzież  otrzymywał  prawo  pobierania  części  kar  sądowych. 
Nowa  osada  rolnicza,  a  zatem  wieś,  otrzymywała  zupełny  samo- 
rząd ;  niemieccy  osadnicy  mieli  zupełną  wolność  rządzić  się  swojern 
prawem  niemieckiem.  Sami  się  też  sądzili  i  w  każdej  wsi  był  sąd 
złożony  z  ławników.  Naczelnikiem  zaś  wsi,  przewodniczącym  ła- 
wników i  głównym  sędzią  był  sołtys.  Dlatego  też  miał  on  pewne 
dochody  z  opłat  sądowych,  których  resztę  oddawano  skarbowi 
książęcemu,  na  znak  uznania  najwyższej  jego  sędziowskiej  wła- 
dzy i  państwowej  zwierzchności.  Sołtysem  zostawał  zawsze  sam 
przedsiębiorca  emigracyjny  i  to  dziedzicznie.  Sołtys  obowiązany 
był  wyruszać  na  wojnę  konno,  osobiście,  lub  też  dać  zastępcę. 

Przybysze  niemieccy  musieli  się  organizować  zupełnie  inaczej, 
niż  zorganizowaną  była   ludność   polska.    Nie  mogło  być  mowyj 
o  ustroju  rodowym  dla  tej  przyczyny,  że  nie  całe  rody  się  prze- 1 
siedlały,  ale  osoby  pochodzące  z  najrozmaitszych  rodów,  zupełnie  ' 
sobie  obce,  związane   tylko  wspólnością  nadziei,   że  sobie  popra- 
wią dolę.  Emigranci  nie  mogą  się  organizować  inaczej,  jak  tylko 
na  podstawie  prostego  sąsiedztwa  i  tak  też  czynili  niemieccy  przy- 
bysze. Przedęisbiorcy  emigracyjnemu  wyznaczano  ujazd  dla  zwer- 
bowanych przez  niego  osadników,   a  wszyscy  sąsiadujący  z  sobą 
w  tym  ujeździe  tworzyli  jedną  całość  pod  swoim  sołtysem  i  zwali 
to  Gemelnde,  z  czego  powstał  polski  wyraz:  gmina.  Polskiego  go- 
spodarza  pytano:   jakiego  rodu?    a   niemieckiego   czynszownika: 
z  jakiej  gminy? 


PRAWO    MAGDEBURSKIE.  205 

Skoro  własność  ziemska  stawała  się  w  Polsce  coraz  bardziej 
f  osobistą,  skoro  w  XIL  wieku  już  przeważała,  skoro  coraz  chętniej 
j  wyzwalano  się  z  rodowej  wspólnoty  majątkowej,  widocznie  poli- 
czone już  były   jej  czasy;   z  końcem  XII.  wieku  należała   już  do 
I  wyjątków.  Własność  osobista  stawała  się  jakby  rucłiomą;  wolno  ją 
było  sprzedawać  i  przekazywać  komukolwiek.  W  dalszym  ciągu  mu- 
siało dojść  do  tego,  że  coraz  częściej  znajdowaliby  się  w  ujeździe 
;  dziedzice  ze  sobą  nie  spokrewnieni,  a  przez  to  ujazd  straciłby  ce- 
j  chę  rodową.    Tylko  przez  zmiany  posiadaczy  zrębów,  przez  prze- 
j  cłiodzenie  ich  w  obce  ręce,  mógł  się  ujazd   zamienić   na   gminę, 
'  która  tem  właśnie  od  ujazdu  się  różni,   że  nie  dba  o  pokrewień- 
stwo. Do  tego  bylibyśmy  doszli  i  bez  niemieckiego  osadnictwa,  ale 
zwolna  i  później,    boć  ziemia  nie  przechodzi  tak  często  z  rąk  do 
rąk.  Ludność  niemiecka  przyniosła  tę  zmianę  z  sobą  już  gotową,. 
a  przez  to   wpłynęła   na   przyspieszenie   tych    następnych   zmian, 
które  zaczęły  się  odbywać  aż  zanadto  szybko. 

PRAWO  MAGDEBURSKIE. 

W  Niemczech  zakwitnął  handel  wcześniej  niż  w  Polsce,  a  to 
przez  stosunki  z  Włochami  i  sąsiedztwo  z  krajami  tak  bogatymi, 
jak  Flandrya,  Burgundya,  Francya.  Podczas  gdy  u  nas  kupiec  by- 
wał tylko  wędrownym  „gościem",  tam  dawno  już  rodzima  lu- 
dność jęła  się  handlu,  a  osady  takie  pozamieniały  się  w  miasta. 
Jak  tyle  innych  urządzeń  cywilizacyjnych,  podobnież  i  ustrój  miejski 
pochodzi  od  starożytnych  Rzymian.  U  nich  cała  organizacya  pań- 
stwowa wyrosła  z  urządzeń  miejskich  i  do  samego  końca  na  nich 
się  opierała.  Urządzenia  te  poprzenosili  Rzymianie  do  podbitych 
krajów,  bo  gdzie  tylko  liczniej  się  osiedlili,  zaraz  organizowali  się 
w  miasto.  Każdy  Rzymianin  musiał  być  obywatelem  jakiegoś 
miasta,  a  ci  tylko  mieli  pełne  prawa  polityczne,  którzy  mieli  prawo 
obywatelstwa  w  samym  Rzymie,  chociażby  mieszkali  o  setki  mil 
od  stolicy.  W  Anglii,  w  Hiszpanii,  we  Francyi  było  sporo  miast 
rzymskich  i  tak  organizacya  miejska  udzieliła  się  tamtejszym  lu- 
dom, a  potem  przeszła  do  Franków,  przez  państwo  zaś  frankońskie 
do  Niemiec.  Miejscy  obywatele  wytworzyli  z  czasem  osobny  stan, 
osobną  warstwę  społeczną:  mieszczańską,  utrzymującą  się  z  prze- 
mysłu, handlu  i  rękodzieł.  W  Niemczech  poczęło  się  podnosić 
znaczenie  mieszczan  właśnie  w  drugiej  połowie  XII.  wieku ;    mu- 


206  OSADY   MIEJSKIE. 

sieli  oni   stoczyć  niejedną   jeszcze  walkę  z  rycerstwem  i  to  walkę  j 
krwawą,    nie  brak  było  wojen  domowych  o  wolność  stanu  miej-  ] 
skiego,   ale  ostatecznie  nietylko  utrzymali   się   przy   swojem  i  nic 
dali  się  rycerzom  obrócić  w  niewolników,    ale  nawet  tak  wzrośli , 
i  taką  pozyskali  potęgę,  że  nietylko  o  rycerzy,    ale  nawet  o  ksią- 
żąt  potem    nie   dbali.    Do    najpierwszych    opiekunów   miejskie 
stanu  należał  już  w  XI.  wieku  arcybiskup  magdeburski  Wichmaii, 
który  uznał  prawa  swycłi  podwładnych  i  w  porozumieniu  z  nimi  , 
wydał  w  r.  1088  najstarszą  w  Niemczech  ustawę  miejską.  Od  tego  < 
też  prawo  miejskie  zwano    powszechnie  magdebursklem  prawem. 
Prawo  to  poręczało  bezpieczeństwo  ruchu  handlowego,  t.  z.  ,;mir", 
bezpieczeństwo  dróg  publicznych,  zapewniało  mieszczanom  samo- 
rząd   i    określało    ściśle   obowiązki    ich   względem    państwa,    tak, 
ażeby  zwierzchnik  miasta  (opat,  biskup,  książę  czy  sam  król)    nie 
mógł  od  nich  żądać  niczego  więcej  ponad  to,    co    prawem    było 
przepisane. 

Henryk  Brodaty  kazał  sobie  przepisać  ustawy  magdeburskie 
i  nadał  w  r.  1211  to  samo  prawo  targowej  osadzie  Złotoryi,  gdzie 
z  powodu  kopalń  złota  więcej  było  ludności,  duży  ruch  i  zna- 
czniejszy obrót  gotówki.  Złotorya  jest  więc  pierwszem  w  Polsce 
miastem,  osadzonem  na  „prawie  magdeburskiemu.  I  ta  nowość 
okazała  się  nader  praktyczną.  Chcąc  powiększyć  swe  dochody 
i  zwiększyć  obroty  handlowe  w  swem  księstwie,  gotów  był  Hen- 
ryk Brodaty  zakładać  nawet  nowe  miasta  dla  Niemców.  I  nie  za- 
brakło z  Niemiec  ochotników,  bo  książę  wabił  dogodnymi  wa- 
runkami. Powstały  w  ten  sposób  Lowenberg  i  Naumburg,  a  z  pol- 
skich osad  otrzymały  magdeburskie  prawo  Krosno  na  Slązku 
i  Środa,  t.  j.  zostały  zamienione  na  miasta  na  wzór  niemieckich. 
Ustawa  dla  tych  nowych  osad  miejskich  pochodziła  wprawdzie 
już  nie  z  Magdeburga,  lecz  z  Halle,  gdzie  wprowadzono  pewne 
ulepszenia;  potem  z  różnych  innych  miast  czerpano  wzory,  ale 
u  nas  utarło  się  nazywać  miejskie  prawo  wogóle  magdebursklem. 
Wkrótce  zresztą  potem  i  sam  Magdeburg  zreformował  swą  ustawę,  \ 
a  sądownictwo  miejskie  tak  się  tam  wykształciło,  że  rzeczywiście^ 
wszystkim  innym  miastom  służyło  za  wzór.  * 

Dzięki  tym  nowym  „gminom"  wiejskim  i  miejskim  zaczął: 
się  napełniać  skarbiec  księcia  wrocławskiego.  Po  pewnym  czasie  ; 
był  wrocławski  najbogatszym  ze  wszystkich  książąt  polskich.  Szkoda ; 


WOJNA  WIELKOPOLSKA.  207 

tylko,  źe  książę  przejęty  był  przytem  niemieckiemi  upodobaniami 
i  że  inną  miarką  mierzył  swych  niemieckich  poddanych,  a  inną 
polskich.  Żeby  tylko  powiększyć  jak  najbardziej  ludność  księstwa 
w  rocławskiego,  wymagał  od  przybyszów  jak  najmniej,  a  nie  czy- 
nił równocześnie  żadnych  ulg  dla  ludności  polskiej,  prawym  dzie- 
dzicom tej  ziemi,  którzy  bronili  jej  z  dziada  pradziada  własną 
I  krwią.  Stare  polskie  rody  nie  cieszyły  się  książęcą  opieką.  •  Polski 
rolnik  musiał  się  starać  o  utrzymanie  książęcych  grodów,  musiał 
dawać  księciu  swą  pracę  i  brać  na  swe  barki  wszystkie  ciężary 
państwa;  podczas  gdy  kolonista  niemiecki  używał  wszystkich  do- 
brodziejstw porządku  państwowego,  ale  po  większej  części  na  ra- 
chunek ludności  polskiej,  sam  uwolniony  od  tych  ciężarów.  Wy- 
chodziło na  to,  że  Polacy  musieli  się  opłacać  za  Niemców,  na- 
starczyć  księciu  za  siebie  i  za  tamtych.  Prostym  skutkiem  tego 
było  coraz  większe  ubożenie  ludności  polskiej,  przez  co  musiała 
i  pod  innymi  względami  cofać  się  i  schodzić  stopniowo  na  war- 
stwę podrzędną  w  obec  coraz  majętniejszych  przybyszów.  Ta 
krzywda  ekonomiczna  stanowiła  germanizacyę  i  dlatego  można 
powiedzieć  o  Henryku  Brodatym,  że  germanizował  Slązk  z  ca- 
łych sił. 

w  OJNA  WIELKOPOLSKA. 

Nie  spostrzeżono  się  wówczas,  jakie  szkody  może  wyrządzić 
sprowadzanie  obcego  żywiołu  na  polską  ziemię.  Przykład  łienryka 
Brodatego  miał  coraz  więcej  naśladowców.  Wnuk  Mieszka  Starego, 
Władysław  Plwacz,  syn  Odona,  nadał  w  roku  1225  klasztorowi 
lubiąskiemu  ogromny  obszar  w  puszczy  nakielskiej,  od  granicy 
pomorskiej,  na  niemieckie  osadnictwo  i  potem  przydał  im  jeszcze 
dwa  razy  po  trzy  tysiące  łanów.  Nawet  wojewoda  krakowski, 
Teodor,  osadzał  Niemców  w  r.  1233  nad  Dunajcem,  żeby  mieć 
dochód  ze  swych  posiadłości.  A  działo  się  to,  kiedy  równocześnie 
sadowili  się  Niemcy  nad  Bałtykiem.  Nie  myślano  o  następstwach, 
nie  dopilnowano  się,  bo  cała  Polska  zajęta  była  czem  innem: 
a  mianowicie  ostatnim  bojem  walki  o  prawo,  o  złamanie  abso- 
lutnej władzy  książęcej  kościelnym  immunitem.  Zaczęła  się  ta 
walka  w  Krakowie  w  roku  1079,  a  zakończyła  się  na  północy, 
w  Wielkopolsce.   Ofiarą  jej  padł  tam  syn   Mieszka  Starego,  Wła- 


208  WŁADYSŁAW    LASKONOGI. 

dysław    Laskonogi,    który   utracił   księstwo  i  Leszek   Biały,    który 
stracił  życie  w  tej  zawierusze. 

Władysław  Laskonogi,  władca  Gniezna  i  Poznania,  nie  chciał 
stosować  w  swem  księstwie  ucliwał  łęczyckiego  synodu.  Byli  od 
tego  czasu  dwukrotnie  w  Polsce  papiescy  legaci,  w  roku  11 8Q 
i  1197,  organizując  coraz  ściślej  Kościół  polski,  ale  na  Wielko- 
polskich książąt,  Mieszka  Starego  i  Władysława  Laskonogiego,  j 
nie  wywarło  to  wpływu.  Immunit  kościelny  nic  u  nich  nie  znaczył, ';; 
aż  ciągłe  zatargi  skończyły  się  na  tern,  że  w  r.  1206  arcybiskup 
Henryk  Kietlicz  rzucił  klątwę  na  Laskonogiego.  Książę  wygnał 
go  za  to  z  kraju.  Arcybiskup  jedzie  do  Rzymu,  i  tam  przejmuje 
się  na  dworze  papieża  Innocentego  III.  jeszcze  gorliwiej  zasadą 
nie  tylko  niezawisłości  Kościoła,  ale  wprost  pierwszeństwa  władzy 
kościelnej  przed  świecką.  Wraca  z  Rzymu  z  postanowieniem  dal- 
szego wprowadzania  prawa  kanonicznego.  Biskupów  mianowali 
dotychczas  książęta.  W  r.  1208,  po  śmierci  krakowskiego  biskupa, 
stało  się  po  raz  pierwszy  według  przepisów  kanonicznych,  a  mia- 
nowicie kapituła  sama  obrała  mistrza  Wincentego  (Kadłubka) 
owego  zwolennika  i  znawcę  kanonicznego  prawa,  którego  wy- 
wyższył był  Kazimierz  Sprawiedliwy.  Arcybiskup  Kietlicz  wracał 
z  Rzymu  z  programem,  który  obejmował  wzmocnienie  karności 
między  duchowieństwem,  dopilnowanie  celibatu,  nieograniczoną 
władzę  Kościoła  nad  swemi  dobrami,  uwolnienie  ich  od  wszelkich 
świadczeń  na  rzecz  państwa,  (chyba,  żeby  dobrowolnie)  i  dowolne 
rozrządzanie  biskupstwami  i  w  ogóle  stanowiskami  duchownemi. 
Wybór  biskupa  w  Krakowie  świadczył,  że  metropolita  polski 
umiał  też  dopilnować  wypełnienia  swego  programu. 

Władysław  Laskonogi  apelował  od  klątwy  arcybiskupiej  do 
papieża.  Innocenty  III.  poruczył  rozpatrzeć  całą  sprawę  byłemu 
biskupowi  halbersztadzkiemu  w  Niemczech,  Konradowi,  naonczas 
mnichowi  w  klasztorze  Sychem  w  Turyngii  i  opatowi  tegoż  kia-  ^ 
sztoru.  Proces  się  przewlekał,  a  sędziowie  dali  się  zmylić  drobnemi  ; 
ustępstwami.  Tymczasem  zebrała  się  przeciw  Laskonogiemu  liga 
t.  j.  związek  książąt  piastowskich.  Książę  bowiem  poznański  wiódł 
ustawicznie  wojnę  z  synowcem  panującym  w  Kaliszu,  synem  star- 
szego brata  Odona,  Władysławem  Odoniczem,  zwanym  Plwaczem. 
Ten  wnuk  Mieszka  Starego  nie  podzielał  już  przestarzałych  zapa- 
trywań   stryja,    lecz   przeciwnie,    stał   gorliwie    po  stronie  ducho- 


HENRYK   BRODATY.  209 

i  wieństwa.  W  obronie  księcia  kaliskiego  stanęli  Leszek  Biały 
i  i  Konrad  Mazowiecki.  Z  tej  wielkopolskiej  zwady  wywiązała  się 
\  chwilowo  walka  o  tron  krakowski.  Ślązka  linia  spróbowała  szczęścia, 
czyby  się  jej  nie  udało  w  tym  zamęcie  odzyskać  Krakowa  i  rze- 
i  czy  wiście  w  sierpniu  1210  r.  zajął  Kraków  Mieszko  Kulawy,  ks. 
raciborski.  Rządził  jednak  na  Wawelu  ledwie  kilka  miesięcy,  gdyż 
zmarł  już  16  maja  1211  r.,  poczem  Leszek  wrócił  do  Krakowa 
;  bez  przeszkody.  Na  początku  tej  walki  wyjechał  Kietlicz  powtórnie 
do  Rzymu;  wróciwszy  otrzymał  od  Leszka  Białego,  Konrada  Ma- 
zowieckiego i  Władysława  Odonicza  przywilej,  t.  j.  opisanie  prawa 
na  piśmie  ^),  że  żaden  z  nich  nie  będzie  zabierał  majątku  pozo- 
stałego po  zmarłym  biskupie.  W  r.  1214  został  Kietlicz  legatem 
papieskim  na  Polskę,  a  następnego  roku  wybrał  się  do  Rzymu  po 
raz  trzeci  i  brał  tam  udział  w  soborze  powszechnym.  Laskonogi 
nie  uległ  wprawdzie  sojuszowi  książąt,  ale  tymczasem  otrzymał 
Kościół  rozległe  przywileje  od  tych  książąt,  z  którymi  się  zjednoczył. 
Są  to  trzy  przywileje  z  lat  1210,  1215  i  1217,  które  stanowią  pod- 
stawę swobód  Kościoła  w  Polsce.  Sam  Laskonogi  nie  ustąpił 
wprawdzie  i  nie  zrzekł  się  nieograniczonej  władzy  książęcej  wobec 
Kościoła;  ale  przywileje  innych  książąt  już  rozstrzygnęły,  jakim- 
torem  będzie  się  dalej  rozwijać  w  Polsce  stosunek  wzajemny 
państwa  i  Kościoła.  Zasady  synodu  łęczyckiego  zyskiwały  coraz 
więcej  uznania. 

Walka  stryja  z  synowcem  w  Wielkopolsce  przybrała  nie- 
bawem inny  obrót,  gdy  Władysław  Laskonogi  ustanowił  swym 
dziedzicem  Leszka  Białego,  byle  mu  pomógł  przeciw  Odoniczowi, 
którego  uroczyście  wydziedziczał.  Stanął  też  po  stronie  Laskono- 
giego  Henryk  Brodaty,  który  panował  nad  księstwem  wrocław- 
skiem, objął  Opole  po  śmierci  brata,  biskupa  Jarosława  i  Głogów 
po  bezpotomnem  zejściu  stryja  Konrada.  Henryk  Brodaty  był 
ambitny,  a  zamiar  Mieszka  Raciborskiego,  żeby  przywrócić  naj- 
starszej linii  Wielkie  Księstwo,  znalazł  w  nim  niezmordowanego 
wykonawcę.    Uważał  na  każdą  sposobność  zdatną   do  wzmożenia 

^)  Każdy  dokument,  zawierający  określenie  jakiegoś  prawa,  nazywano 
przywilejem.  Wszystkie  więc  prawa  w  dokumentach  opisane,  były  „przywilejami", 
ale  wyraz  ten  nie  znaczył  wówczas  bynajmniej,  że  się  nadaje  prawa  jednemu 
z  krzywdą  drugiego.  Później  się  wyjaśni,  w  jaki  sposób  wyraz  ten  nabrał  od- 
miennego znaczenia. 

.  14 


210  ZBRODNIA  W  GĄSAWIE. 

swej  potęgi  i  do  sporów  książęcych  w  Wielkopolsce  mieszał  się 
chętnie.  Wzbogacony  już  wielce,  wzmógł  swe  znaczenie  tak,  że 
oczy  całej  Polski  były  na  niego  zwrócone.  Energiczny  osobiściei 
i  dzielny,  zaćmiewał  Wielkiego  kięcia  Leszka  Białego,  który  często' 
potrzebował  jego  pomocy.  Najpierw  był  książę  wrocławski  po 
stronie  Odonicza  i  pomógł  mu  zdobyć  Kalisz.  Gdy  jednak  Lasko- 
nogi  wygnał  następnie  synowca,  Henryk  nie  chciał  już  powtórnie, 
mu  pomagać  i  zmieniwszy  politykę,  związał  się  z  tamtym.  Naten-- 
czas  Odonicz  zwrócił  się  o  pomoc  do  Świętopełka  pomorskiego, 
(syna  Mszczuja),  żeniąc  się  zarazem  z  jego  córką  Jadwigą.  Święto- 
pełk wyprawił  się  do  Wielkopolski  i  zdobył  nawet  sam  Poznań. 
Leszek  Biały,  jako  zwierzchnik  Pomorza,  wyruszył  przeciw  niemu 
i  Odoniczowi,  a  Henryk  Brodaty  przywiódł  posiłki  osobiście.  Gdy 
wkroczyli  do  Wielkopolski,  Odonicz  udał  się  w  pokorę  i  prosił 
tylko  o  sąd  polubowny,  któryby  rozstrzygnął  spory  i  doprowadził 
do  zgody  ze  stryjem.  Ażeby  się  o  to  dokładniej  umówić,  zjechali 
się  książęta  w  Gąsawie,  na  północny  wschód  od  Gniezna.  Tutaj 
napadł  ich  zdradziecko  Świętopełk.  Henryk  Brodaty,  ranny,  ledwie 
się  zdołał  ocalić,  Leszka  zaś  dopadli  siepacze  w  pobliskiej  wsi 
Marcinkowie  i  zabili.  Działo  się  dnia  23  listopada  r.  1227.  Lasko- 
nogi  wygnany  z  Wielkopolski  umarł  po  czterech  latach  w  gościnie 
na  Ślązku,  Odonicz  zajął  całą  Wielkopolskę,  a  Świętopełk  -nie 
troszczył  się  już  odtąd  do  reszty  o  krakowskie  zwierzchnictwo. 
Immunit  kościelny  zwyciężył  w  całej  Polsce.  Jedna  sprawa  do- 
niosła dla  społeczeństwa  była  załatwiona.  Nareszcie  można  się  było 
spodziewać,  źe  nastanie  w  całej  Polsce  ten  pokój  wewnętrzny, 
który  nastał  był  w  małopolskich  dzielnicach,  gdy  Kazimierz  Spra- 
wiedliwy przyjął  uchwały  łęczyckiego  synodu  i  że  nareszcie  będzie 
się  można  jąć  tak  zaniedbanej  polityki  w  sprawach  ruskich,  po- 
morskich i  pruskich. 

PRZEWAGA  LINII  ŚLĄZKIEJ. 

Dziedzic  Wielkoksiążego  tronu,  Bolesław,  któremu  dano  potem 
przydomek  Wstydliwego,  miał  półtora  roku.  Znowu  dobra  spo- 
sobność dla  możnowładztwa  do  wybierania  sobie  pomiędzy  uzna- 
niem dziedzictwa  a  elekcyjnością  tronu.  Przechodziło  społeczeństwo 
pod  tym  względem  już  w  drugiem  pokoleniu  przez  prawdziwe 
przesilenie,  gdy  wobec  małoletności  Wielkich  Książąt  uznanie  ich 


PRZEWAGA   LINII   ŚLĄZKIEJ.  211 

nie  zobowiązywało  właściwie  na  razie  do  niczego,  bo  pod  po- 
zorem opieki  można  było  wybrać  sobie  monarchę  innego.  Odkąd 
nawet  w  Wielkopolsce  upadło  samowładztwo,  nie  zależało  już  nic 
na  tern,  żeby  tron  nie  miał  być  dziedziczny.  Możnowładztwo  się 
waha  i  dzieli;  mają  zwolenników  obie  zasady,  raz  ta  zwycięża, 
to  znowu  tamta.  Opieka  należała  się  stryjowi,  Konradowi  Mazo- 
wieckiemu. Do  walki  o  nią  wystąpił  jednak  Henryk  Brodaty, 
a  umiał  sobie  pozyskać  znaczne  stronnictwo  wśród  małopolskich 
panów  i  Konrada  wyparł.  Szczęście  wojenne  wnet  jednak  zupełnie 
się  obróciło  i  Henryk  stał  się  nawet  jeńcem  Konrada.  Ażeby  się 
uwolnić  z  niewoli,  musiał  się  zrzec  opieki  w  r.  122Q.  Konrad  dał 
Sandomierskie  po  Leszku  swemu  synowi  Bolesławowi,  sam  zaś 
osiadł  w  Krakowie;  było  widocznem,  że  ta  opieka  zmierza  do 
wyzucia  książęcego  dziecka  nietylko  z  Wielkiego  księstwa,  lecz 
nawet  z  ojcowizny.  Konrad  uwiózł  nawet  Bolesława  wraz. z  jego 
matką  Grzymisławą  i  więził  na  zamku  w  Sieciechowie.  Ten  po- 
stępek dał  jednak  hasło  do  buntu  i  możnowładcy  przywołali  sobie 
Henryka  Brodatego,  a  jeden  z  nich,  Klemens  z  Ruszczy,  uwolnił 
więzionych  w  Sieciechowie.  Konrada  wygnali  z  Krakowa,  syna 
jego  z  Sandomierza,  a  książę  wrocławski  objął  opiekuńcze  rządy. 
Sprawował  również  opiekę  nad  książętami  Górnego  Ślązka.  Za- 
mianowany zaś  dziedzicem  przez  Laskonogiego,  któremu  u  siebie 
użyczył  gościny,  ruszył  po  jego  śmierci  w  r.  1232  do  Wielko- 
polski i  w  wojnie  z  Odoniczem  zdobył  ją  po  Wartę.  W  roku 
1234  panował  tedy  na  Ślązku,  w  Krakowskiem,  Sandomierskiem 
i  w  Wielkopolsce;  potęga  jego  była  niemniejszą  od  Kazimierza 
Sprawiedliwego.  Zdawało  się,  że  linia  ślązka  pokieruje  dalszemi 
losami  państwa  Piastów. 

Henryk  Brodaty  wyświadczył  zaś  Polsce  prócz  germanizacyi 
Ślązka  jeszcze  inną  niedźwiedzią  przysługę  a  tą  jest:  sprowadzenie 
Krzyżaków. 

Jak  już  powiedziano,  wiała  wówczas  Polska  trzy  najważniejsze 
sprawy  polityczne:  pomorską,  ruską  i  pruską.  Kiedy  bracia  Leszek 
Biały  i  Konrad  Mazowiecki  podzielili  się  ojcowskiemi  dzielnicami, 
wypadło  Konradowi  pilnować  spraw  pruskich.  Konrad  był  jednak 
złym  politykiem,  władcą  niewidzącym  w  państwie  niczego  oprócz 
swej  władzy;  należał  do  tych,  którym  zazdrość  o  tę  władzę  po- 
chłania całe  życie  i  wydaje   się  jeszcze   do  tego  najważniejszym 


212  ZAKONY   RYCERSKIE. 

obowiązkiem  monarchy.  Miał  szczęściem  wojewodę  dzielniej szeL.';o 
i  rozum niejszego  od  siebie,  imieniem  Krystyna;  ten  rządzić  umiał, 
i  wojować.    Tem   jednak   wzbudził  właśnie    zazdrość   w    księciu  j 
i  Konrad  kazał   go  zamordować.    Odtąd  Prusacy  dawali  się  bez-j 
karnie  we  znaki  Mazowszu;  doszło  do  tego,  że  zaczęli  się  na  Ma- 
zowszu osiedlać.  Najechawszy  część  Mazowsza,  a  mianowicie  t.  /. 
ziemię  Chełmińską,  zniszczyli  ją,  zburzyli  wszelkie  ślady  chrześci- 
jaństwa, ludność  częścią  wytępili  lub  sprzedali  w  niewolę,  częścią 
do  ucieczki  zmusili,  a  sami  tam  zostali.    Uszczuplili    przez  to  do- 
tkliwie obszar  polskiego  osadnictwa;  ziemia  zaś  chełmińska  nigdy; 
już  do  Mazowsza  nie  wróciła,  i  gdy   później    przeszła  znów  pod 
polskie  panowanie,  zaliczała  się  już  do  prowincyi  Prusami  zwanej. 


ZAKONY  RYCERSKIE. 

Nie  brakło  nigdy  świątobliwych  mężów,  którzy  pragnęli  po- 
święcić życie  nawróceniu  Prusaków.  Za  czasów  Leszka  Białego 
zgłosił  się  do  apostolskiej  pracy  mnich  z  Oliwy  pod  Gdańskiem, 
imieniem  Krystyn  (Chrystyan),  ustanowiony  tam  nawet  w  r.  1215 
pierwszym  biskupem  przez  papieża  Innocentego  III-go.  Konrad 
Mazowiecki  wspierał  go,  ale  był  zbyt  nieudolny,  aby  zapewnić 
biskupowi  spokojne  apostolstwo,  a  za  słaby,  żeby  złamać  Prusa- 
ków. Natenczas  biskup  Krystyn  powziął  zamiar,  żeby  tu  ustanowić 
1  z.  zakon  rycerski. 

Zakony  rycerskie  powstały  w  Ziemi  Św.,  w  Palestynie.  Kiedy 
papiestwo  stojąc  na  szczycie  potęgi,  wywierało  wpływ  niezmierny 
na  całą  politykę  zachodniej  Europy,'  postanowiono  skorzystać  z  tego, 
żeby  wspólnemi  siłami  europejskich  katolickich  państw  wyzwolić 
Ziemię  Świętą  z  rąk  Muzułmanów,  t.  j.  wyznawców  religii  Ma- 
hometa. Wyprawy  podejmowane  przeciw  Muzułmanom  w  imię 
Krzyża  zwały  się  wyprawami  krzyżowemi,  czyli  z  łacińska  krucya- 
tami.  Prócz  samego  odebrania  Palestyny  z  rąk  niewiernych,  przy- 
świecały przytem  papiestwu  jeszcze  dwa  cele.  Wspólne  przedsię- 
wzięcie, wspólne  trudy,  wspólnie  przelewana  krew  miały  pouczyć 
i  przyzwyczaić  katolickie  narody  do  tego,  żeby  się  uważały  za 
jedną  rodzinę,  co  przyczyniłoby  się  w  znacznej  mierze  do  szyb- 
szego postępu  ogólnej  cywilizacyi  chrześcijańskiej;  nadto  zaś  ma-; 
rzyli  świeci  krucyat  głosiciele  o  tem,  że  państwa  europejskie  za- 


WOJNY  KRZYŻOWE.  213 

jęte  wspólną  wojną  z  Muzułmanami  zaprzestaną  wojen  pomiędzy 
sobą.  Gdy  się  nie  udała  idea  cesarstwa  ,; rzymskiego",  przyszła 
kolej  na  ideę  wypraw  krzyżowych.  I  ta  się  nie  udała!  Odzyskano 
Palestynę,  ale  powstałe  tam  chrześcijańskie  państwa  nie  zawsze 
przynosiły  zaszczyt  chrześcijaństwu,  a  krucyaty  bywały  czasem  nad- 
używane do  celów  świeckich  również  podle,  jak  cesarska  korona 
na  głowie  wielu  królów  niemieckich. 

Zdobyto  Jerozolimę  w  r.  1099,  ale  monarchowie  kłócili  się 
tam  z  sobą  o  pierwszeństwo  i  wszystkie  swe  swary  przenieśli 
z  Europy  do  Ziemi  Świętej.  Skorzystał  z  tego  Turek,  powypędzał 
chrześcijańskich  władców  i  nietylko  zagarnął  Palestynę,  ale  wkro- 
czył później  do  Europy,  zdobył  cesarstwo  bizantyńskie  i  panuje 
do  dziś  dnia  w  Konstantynopolu. 

Udział  w  wojnach  krzyżowych  był  czynem  religijnym,  da- 
rzonym przez  stolicę  apostolską  wielkiemi  łaskami  i  odpustami. 
Oczywista,  że  tam  trzeba  było  być  przedewszystkiem  żołnierzem 
i  na  nic  nie  zdał  się  choćby  najpobożniejszy,  jeżeli  nie  był  zda- 
tny do  wojny.  Rycerstwo  tedy,  walcząc  za  Grób  Zbawiciela,  oka- 
zywało pobożność  orężem,  tak  samo,  jak  inni  pracą  i  modlitwą 
po  klasztorach.  Po  pewnym  czasie  zaczęły  powstawać  w  Palesty- 
nie pobożne  stowarzyszenia,  jakby  bractwa  rycerskie  i  z  tego  wy- 
tworzyły  się  rycerskie  zakony.  Członkowie  ich  musieli  pozostać 
bezżenni,  tak  samo,  jak  zakonnicy  po  klasztorach,  tak  samo  mu- 
sieli ślubować,  ale  mieli  jeszcze  o  jeden  ślub  więcej,  a  mianowicie 
obowiązek  ciągłej  orężnej  obrony  chrześcijaństwa  od  niewiernych. 
Miały  zatem  te  rycerskie  zakony  tworzyć  w  Palestynie  stałe  wojsko, 
gotowe  zawsze  do  odparcia  napadów  muzułmańskich.  Posypały 
się  z  całej  Europy  olbrzymie  fundusze  na  ten  cel  i  Zakony  roz- 
porządzały w  krótkim  czasie  niezmiernemi  dostatkami,  których 
używały  z  początku  uczciwie,  zgodnie  z  właściwym  swym  celem. 
Gdy  jednak  panowanie  w  Palestynie  chwiać  się  poczęło,  gdy 
przytem  psował  się  obyczaj  i  na  dworach  palestyńskich  książąt 
i  wśród  ich  rycerstwa,  zepsucie  zaczęło  zwolna  dosięgać  także  za- 
konów rycerskich.  Przy  Grobie  św.  utrzymywali  tylko  po  jednym 
;;domu",  a  reszta  ich  siedziała  sobie  spokojnie  w  Europie,  na  bo- 
gatych dobrach,  zapisanych  im  przez  pobożnych  fundatorów  w  tej 
myśli,  żeby  nie  zabrakło  środków  do  walki  w  Palestynie. 

Trzy  były  główne  zakony  rycerskie,   powstałe  w  wieku  XII. 


214  BRACIA   DOBRZYŃSCY. 

Włosi  założyli  Joannitów,  Francuzi  Templaryuszów  w  r.  1118. 
Kiedy  później  Niemcy  pod  cesarzem  Fryderykiem  Rudobrodymi 
odbywali  krucyatę,  założyli  trzeci,  swój  niemiecki  zakon  rycerski; 
w  roku  11Q0,  który  nazwali  ,;zakonem  rycerzy  Najśw.  Maryi  Panny] 
narodu  niemieckiego".  Po  polsku  zowie  się  ich  krótko  Krzy-' 
żakami  od  ubioru,  że  na  białym  płaszczu  mieli  wyszyty  duźyi^ 
czarny  krzyż. 

W  czasie  wojen  krzyżowych  była  Polska  właśnie  rozbita  na 
dzielnice  i  osłabiona.  Spieszył  do  Palestyny  na  własną  rękę  Hen- 
ryk sandomierski  i  niektórzy  możnowładcy,  jak  n.  p.  Jaksa  z  Mie- 
chowa, który  po  powrocie  założył  klasztor  Bożogrobców,  ale  nie 
było  wielkiej  wyprawy  krzyżowej  całego  polskiego  narodu.  Nie 
potrzebowali  też  Polacy  szukać  Muzułmanów  w  Azyi,  bo  mieli 
pogan  tuż  na  własnej  granicy :  Prusaków  i  Jadźwingów,  podobnie 
jak  Hiszpanie  mieli  u  siebie  w  domu  Muzułmanów.  To  też  Oj- 
ciec Św.  uwolnił  od  obowiązku  palestyńskich  krucyat  obydwa  te 
narody  na  przeciwnych  krańcach  Europy:  Hiszpanów  i  Polaków. 
Polska  dostała  uwolnienie  od  papieża  Honoryusza  III.,  który  pa- 
nował na  stolicy  św.  w  latach  1216--1227,  za  Leszka  Białego. 
Co  więcej,  papież  ten  ogłosił  pruską  krucyatę  w  Polsce  i  w  Niem- 
czech. Dwie  takie  krucyaty,  które  odbyły  się  w  latach  1219  i  1222, 
zdołały  przynajmniej  wypędzić  Prusaków  z  ziemi  chełmińskiej,  ale 
na  tem  też  skończyło  się  wszystko.  W  drugiej  krucyacie  wzięli 
udział  Leszek  Biały,  Konrad  Mazowiecki  i  Henryk  Brodaty.  Kon- 
rad Mazowiecki  nadał  wtenczas  biskupowi  pruskiemu,  Krystynowi, 
część  ziemi  chełmińskiej.  Wtenczasto  biskup  Krystyn  postanowił 
założyć  osobny  zakon  rycerski  do  walk  z  Prusakami.  Przykład  do 
tego  dał  w  r.  1204  biskup  ryski  (w  Rydze)  Albert,  który  jeszczej 
dalej  na  północy  nad  Bałtykiem  miał  do  czynienia  z  pogańskimi 
Łotyszami  i  Estami,  założył  mianowicie  zakon  Kawalerów  Mieczo- 
wych. Za  tym  przykładem  poszedł  biskup  pruski. 

Powstał  tedy  polski  zakon  rycerski,  któremu  Konrad  oddał 
na  własność  gród  Dobrzyń,  od  czego  nazwali  się  Braćmi  Do- 
brzyńskimi. Gotowano  się  do  nowej  wyprawy  na  Prusy.  Piasto-; 
wscy  książęta  wzięli  w  niej  chętnie  udział.  Stawił  się  Konrad 
Mazowiecki,  stawił  się  Wielki  książę  Leszek  Biały,  przybył  też 
Henryk  Brodaty  ze  swymi  kasztelanami,  z  biskupem  wrocławskim 
i  lubuskim  Wawrzyńcem.    Bracia   Dobrzyńscy  pomagali   dzielnie 


KRZYŻACY.  215 

i  wystawioiTio  wtedy  nad  Wisłą  warownię  Chełmno,  która  miała 
się  stać  nowym  wałem  przeciw  zapędom  Prusaków.  Wyprawa  je- 
dnak nioi  powiodła  się,  a  Bracia  Dobrzyńscy  popadłszy  w  ręce 
pogańslxie,  zostali  niemal  w  pień  wycięci  w  r.  1224.  Należało  tedy 
starać  isię  o  to,  żeby  się  na  nowo  uzupełniły  szeregi  Braci  i  pra- 
cować: wogóle  nad  rozwojem  tego  Zakonu,  zwłaszcza,  że  głoszona 
w  Ni^femczech  krucyata  mogła  i  stamtąd  dostarczyć  posiłków.  Nie- 
rozwjażny  jednak  Konrad  Mazowiecki  postąpił  inaczej  i  za  radą 
znieymczałego  Henryka  Brodatego  usunął  zakon  polski,  a  sprowa- 
dził/ niemieckich  Krzyżaków. 

KPi^ZYŻACY. 

Już  nieco  bowiem  przedtem  przenieśli  się  niemieccy  Krzy- 
ż^icy  do  Europy.  Zajął  się  nimi  książę  wrocławski  i  nadał  im  roz- 
Ifjegłe  dobra  w  swem  księstwie.  Najpierw  tedy  na  polskiej  ziemi 
,tanęli  Krzyżacy  na  Ślązku,  w  księstwie  Henryka  Brodatego.  W  r. 
^1211  przywołał  ich  król  węgierski  Andrzej  II.  na  pomoc  do  walki 
przeciw  pogańskim  Połowcom  czyli  Kumanom  i  nadał  im  ziemię 
pograniczną  zwaną  Burca.  Krzyżacy  atoli,  zamiast  bronić  od  po- 
gan, zaczęli  tu  organizować  osobne  państewko,  wskutek  czego  ich 
Andrzej  wypędził  w  r.  1225.  Szukali  tedy  nowego  siedliska.  Nie 
o  zwykłe  posiadłości  im  chodziło,  bo  tych  mieli  dosyć  w  różnych 
stronach,  a  także  na  Ślązku,  ale  o  krainę  sposobną  do  założenia 
własnego  państwa.  Życzliwy  im  Henryk  Brodaty,  bawiąc  na  pru- 
skiej krucyacie,  spostrzegł,  że  ziemia  chełmińska  nadawałaby  się 
do  tego  w  sam  raz,  a  za  nieszczęsną  tą  radą  poszedł  Konrad  Ma- 
zowiecki. Wypędzeni  z  Węgier  Krzyżacy  radzi  oczywiście  byli 
projektowi.  W  roku  1226  dał  im  Konrad  ziemie  Chełmińską 
i  Nieszawską,  po  obu  stronach  Wisły,  a  oni  przyrzekali  za  to  wal- 
czyć z  pogaństwem  w  obronie  Polski.  Stało  się  to  w  roku  1226, 
w  roku  zaiste  przeklętej  pamięci,  w  roku  najnieszczęśliwszego  błędu 
politycznego,  za  który  do  dziś  dnia  pokutujemy.  Sprowadzenie 
Krzyżaków  było  przedewszystkiem  objawem  niedołęstwa  Konrada, 
a  poruczenie  obrony  granic  Niemcom,  przypomina  histor>'ę  z  Ru- 
sinami, którym  się  nie  chciało  samym  chodzić  na  wojnę,  więc 
sobie  sprowadzili  Waregów.  U  nas  jednak  społeczeństwo  wydało 
z  siebie  Braci  Dobrzyńskich  i  cudza  obrona  była  zupełnie  niepo- 
trzebna.   Bał  się  chyba  zazdrosny  o  władzę   Konrad    mazowiecki, 


216  NIEMCY   NAD    BAŁTYKIEM. 

Żeby  Dobrzyńscy  nie  stali  się  potężniejsi  od  niego  iszów"  wolał  ob- 
cych, niż  swoich  dopuścić  do  wzrostu  i  znaczenia.         n   Ru 

Zanim  jeszcze  Konrad  zdążył  wydać  swój  dokur^/akonnent,  już 
Krzyżacy  postarali  się  z  góry  u  cesarza  Fryderyka  III.,  że  ii  Maryli  nadał 
na  własność  wszystko,  co  od  Konrada  dostaną  i  co  na  Pruótko  sakach 
zdobędą,  a  nadawał  im  to  w  lenno  cesarskie!  Cesarze  byli  lyszytoardzo 
pochopni  do  rozdawania  nieswoich  rzeczy;    ze   swego  dawa  ć  nie 

lubili.  Tak  więc  Krzyżacy  z  góry  sobie  postanowili,  że  nie  rozb.będą 
walczyć  w  interesie  Polski,  ale  Niemiec  i  że  się  nie  będą  uw^ękę  ażać 
za  lenników  Piastowskich,  lecz  za  niezależnych  zupełnie  od  Poisa  z  iski. 
Polskim  kosztem  miało  powstać  nowe  niemieckie  państwo.  W  o.-  ale  śm 
lat  potem  dopuścili  się  Krzyżacy  pierwszego  fałszerstwa,  okazawsdu.  jzy 
papieżowi  Grzegorzowi  IX.  sfałszowany  dokument,  w  którym  dat)o  m;ie 
im  na  siedzibę  polskie  ziemie  przedstawione  są  jako  ich  własnoe)ciobHć 
wyłączna;  ofiarowali  je  teraz  niby  od  siebie  św.  Piotrowi,  więteż  Oc 
papież  uznał,  że  nie  są  obowiązani  do  podlegania  nikomu.  i^a  1 

W  r.  1228  przybyła  pierwsza  krzyżacka  drużyna  na  lewy  brzegfaków 
dolnej  Wisły  i  usadowiła  się  w  zamku  Folsągu  (Yogelsang)  pod-y  pa- 
Chełmnem,  pod  dowództwem  mistrza  swego  Hermana  Balka.  :t}ego. 
W  r.  1231  przekroczyli  po  raz  pierwszy  Wisłę;  przeprawili  się  na  jem- 
brzeg  prawy,  pruski,  i  pod  wodzą  Konrada  Mazowieckiego  roz-  '222, 
poczęło  się  najpierw  zdobywanie  ziemi  Chełmińskiej.  W  r.  1234  ale 
była  znowu  krucyata,  w  której  wzięli  udział  Władysław  Odonicz,  ^ięll 
Konrad  mazowiecki,  Świętopełk  pomorski  i  syn  Henryka  Broda-  3n- 
tego,  Henryk  Pobożny,  a  nadto  margrabia  brandeburski.  Odniósł-  vi, 
szy  walne  zwycięstwo  nad  Sirguną,  nietylko  zapewniono  sobie  \\ 
ziemię  chełmińską,  ale  zdobyto  też  pierwszą  krainę  pruską,  a  mia-  f) 
nowicie  Pomezanię,  z  bursztynowem  wybrzeżem.  Ale  w  tym  sa- 
mym roku  odbyli  Krzyżacy  pierwszą  wyprawę  na . . .  chrześcijan.  -^ 
Rzucili  się  na  posiadłości  Braci  Dobrzyńskich  i  zagarnęli  je.   Mą-  i 

dry  po  szkodzie  Konrad  chciał  się  temu  sprzeciwić,   ale  zaledwie  % 

tylko  sam  gród  Dobrzyń  zdołał  od  nich  wydobyć.  Bracia  Do-  ał 
brzyńscy,  nie  mając  utrzymania,  sami  częściowo  do  Krzyżaków  przy-  o- 
stali.  Część  jednak  polskiego  rycerstwa,  przejrzawszy  już  Krzyżaków,  ^o-' 
nie  chciała  się  z  nimi  łączyć  i  przeniosła  się  do  Drohiczyna,  gdzie  ^d 
wyginęli  w  walce  z  Jadźwingami.  eż 

Właśnie  w  tym  samym  roku  obejmował  panowanie  w  Kra-  im 
kowie  przyjaciel  Niemców,  Henryk  Brodaty.    Rządził  tylko  cztery      nie 


NAJAZD   TATARSKI.  217 

lata.  Umierając  w  r.  1238  pozostawił  swe  dziedzictwo  zniemczo- 
I  nemu  zupełnie  synowi,  imieniem  również  Henrykowi,  z  przydom- 
I  kiem  Pobożnego,  bo  dużo  fundował  klasztorów.  Objął  on  nietylko 
I  panowanie  na  Ślązku,  ale  też  Wielkie  Księstwo,  gdyż  Bolesław 
I  Wstydliwy  ciągle  jeszcze  był  nieletni,  mając  dopiero  lat  12. 

NAJAZD  TATARSKI. 

Ledwie  rozpoczął  rządy,  spadł  na  Polskę  cios  ciężki,  od  któ- 
rego cały  kraj  zamienił  się  w  pustynię.  Do  Europy  wtargnął  azya- 
tycki  lud  Mongołów. 

Ojczyzną  Mongołów  jest  środkowa  Azya,  gdzie  długie  wieki 
wiedli  koczownicze  życie,  podzieleni  na  wiele  plemion,  aż  dopiero 
z  początkiem  XIII  wieku  szereg  wielkich  wodzów  połączył  je  w  je- 
den wielki  lud  zdobywczy.  Lud  ten  należy  do  całkiem  innej  rasy, 
zwanej  żółtą,  od  żółtawej  cery  ich  skóry.  Budową  różnią  się  też 
znacznie  od  Aryjczyków;  niskiego  wzrostu,  krępi,  oczy  mają  osa- 
dzone skośno,  a  zarost  twarzy  należy  u  nich  do  rzadkich  wyjątków. 
Rolnictwo  mieli  w  pogardzie,  żyjąc  z  pasterstwa;  bogactwem  ich 
trzody  baranów  i  stada  koni.  Koń  spełnia  u  nich  nietylko  te  prace, 
co  i  u  nas,  ale  nadto  jest  żywicielem,  kobyle  bowiem  mleko  za- 
stępuje nasze  krowie.  Głównym  pokarmem  jest  baranina,  zagrzana, 
niby  wędzona,  pod  siodłem  jeźdźca.  W  owych  zwłaszcza  czasach 
cały  dzień  uganiali  ciągle  konno,  czy  to  objeżdżając  swe  trzody 
.ni  pastwiskach  rozległych  stepów,  czy  to  goniąc  za  zdobyczą  i  łu- 
pem. O  zakładaniu  wsi  i  jakimkolwiek  wogóle  porządku  osiadłym 
nie  było  mowy.  Taką  jest  do  dziś  dnia  ta  gałąź  mongolskiej  rasy, 
której  przodkowie  najechali  na  Europę  w  XIII  wieku.  Od  stra- 
sznych rzeczy,  których  się  dopuszczali  podczas  swych  wypraw,  na- 
zwano ich  piekielnikami,  ludźmi  z  piekła  rodem,  co  w  średnio- 
wiecznej łacinie  brzmiało  Tartari;  stąd  po  polsku  Tatarami  zwani. 
Drobna  tylko  bardzo  cząstka  Tatarów  ucywilizowała  się;  jedni 
z  nich  osiedli  potem  na  Litwie  pod  polskim  rządem,  inni  zaś  są 
na  półwyspie  Krymskim  nad  morzem  Czarnem,  wielu  też  w  głębi 
Rosyi.  Reszta  wiedzie  w  Azyi  ciągle  życie  koczownicze.  Są  jednak 
inne  ludy  mongolskie,  osiadłe  i  cywilizowane :  Chińczycy  i  Japoń- 
czycy; tych  z  Tatarami  mieszać  nie  należy. 

Władcy  tatarscy  zwali  się  hanami,  a  najwyższy  han  hanów 
dżingishanem.    Na  początku  XIII.  wieku  rządził  nimi  Temudszyn, 


218  KLĘSKA   NAD   KALKĄ. 

który  hordy  swoje  poprowadził  na  zdobycie  świata.  Zadrżała  Azya 
pod  kopytami  ich  jazdy.  DaH  się  ciężko  we  znaki  Chinom,  a  kwi- 
tnące mihonowe  miasta  muzułmańskie^)  w  Indyach  i  w  Persy! 
zniszczyh  prawie  doszczętnie.  Prawdziwie  powiedziano  o  nich,  że 
trawa  nie  porośnie,  kędy  oni  przejdą.  Z  podbitych  ludów  wybie- 
raH  sobie  wojsko,  nowe  pułki,  które  wraz  z  nimi  musiały  ruszać 
dalej  na  nowe  łupy.  Celem  tych  wojen  było  łupić,  zniszczyć,  na- 
kładać haracze.  Nie  myśleli  o  zakładaniu  jakiego  wielkiego  pań- 
stwa powszechnego,  nie  posiadali  zresztą  nawet  zmysłu  do  tego, 
żeby  sami  mieli  zorganizować  takie  państwo  i  sami  niem  zarzą- 
dzać. Poprzestając  na  daninach  na  znak  uległości,  zachowywali 
sobie  w  podbitych  krajach  nie  tyle  prawo  rządzenia,  ile  raczej 
prawo  łupienia.  W  prowadzeniu  wojny  byli  najdzikszymi  ze  wszyst- 
kich ;  mord  i  pożoga  były  dla  nich  nie  środkiem  do  zwycięstwa, 
ale  same  sobie  celem  i  wielką  przyjemnością.  Czy  się  kto  bronił, 
czy  poddał,  mężczyzna,  czy  kobieta,  czy  dziecko  nawet,  wszystko 
im  było  jedno,  byle  mordować. 

Temudszyn,  przekroczywszy  góry  Uralskie,  podbił  Astrachań 
i  rzucił  się  potem  na  pogański  lud  Połowców,  sąsiadujący  z  Rusią. 
Część   ich    przeniosła   się   skutkiem  tego  najazdu  nieco  dalej   ku 
zachodowi,  pod  Węgry  i  tam  zwano  ich  Kumanami   i   przeciwko^ 
nimto  próbował  Andrzej  II.  użyć  Krzyżaków. 

W  roku  1224  posunęli  się  Tatarzy  dalej:  od  Połowców  na 
Ruś  południową.  Wielki  książę  Mścisław  Udały  zdołał  zebrać  dru- 
żyny kilku  tylko  książąt;  tak  niesforni  byli  między  sobą  Ruryko-^ 
wicze,  że  ani  nawet  wspólne  niebezpieczeństwo  nie  zdołało  ich 
połączyć.  Książęta  ruscy  ponieśli  nad  rzeką  Kałką,  wpadającą  do. 
morza  Azowskiego,  najstraszniejszą  klęskę.  Wojna  z  Chinami  od-j 
wróciła  na  razie  Tatarów  od  Europy,  ale  nie  na  długo.  Po  śmierci' 
Temudszyna  podzielono  dżingishaństwo,  tj.  całe  tatarskie  pano-. 
wanie  na  cztery  batuhanaty.  Stolicą  dżingishana  była  obozowa: 
osada  Karakorum  w  środkowej  Azyi;  batuhanowie  zaś  zdobywali 
sobie  kraje  na  cztery  strony  świata.  Batuhan  zachodni  miał  sto- 
licę swą  nad  jednem  z  ujść  Wołgi,  zwanem  Achtubą,  w  obozowi- 
sku nazwanem  Seraj.  Stąd  ruszyli  Tatarzy  w  roku  1240  znowu  na 
Ruś.  Od  tego  roku  datuje  się  niewola  tatarska  Rusi.   Nic  się  nie 

•)  Tatarzy  sami  przyjęli  potem  religię  mahometańską. 


KRAKÓW   W   GRUZACH.  219 

zdołało  oprzeć  Tatarom ;  podbili  ruskie  księstwa  i  miasta  Rjazań^ 
Kołomnę,  Suzdal,  Włodzimierz,  Moskwę,  Perejesław,  Czernichiów 
i  wreszcie  Kijów.  Stąd  osobne  cztery  oddziały  ruszyły  w  różnycłi 
kierunkach! ;  jeden  z  nicli  do  Polski. 

Ruś  Czerwona  padła  za  jednym  zamacliem,  poczem  przyszła 
kolej  na  Sandomierz,  gdzie  ludność  całą  wycięto  w  pień ;  podo- 
bnież w  Lublinie.  Następnie  udali  się  dwoma  szlakami,  jedni  na 
Kujawy,  drudzy  ku  Krakowu.  Wielki  książę,  Henryk  Pobożny,  był 
daleko  i  nie  przedsiębrał  niczego.  Rycerstwo  małopolskie  samo 
pod  wojewodą  krakowskim,  Włodzimierzem,  próbowało  stawić 
czoło.  Ale  doznali  tylko  dwóch  klęsk;  pod  Turskiem,  nad  wpa- 
dającą z  lewego  brzegu  do  Wisły  rzeką  Czarną  i  pod  Chmielni- 
kiem, niedaleko  Sandomierza.  Było  to  już  w  1241  roku.  Szarańcza 
tatarska  ruszyła  przez  Wiślicę  na  Kraków,  opuszczony  zupełnie  przez 
tego,  który  mienił  się  jego  Wielkim  księciem.  Całe  miasto  za- 
mieniło się  w  gruzy  i  perzynę :  Kraków  przestał  istnieć,  została 
tylko  pustynia  na  jego  miejscu.  Ocalał  tylko  warowny  kościół  św. 
Andrzeja  (przy  Grodzkiej  ulicy),  w  którym  zgromadziły  się  ko- 
biety i  dzieci  z  niewielką  tylko  garstką  starszych  już  mężczyzn. 
Dzicz  pogańska  pobiegła  dalej  na  zachód,  z  nad  Wisły  nad  Odrę. 
Pod  Opolem  trzeba  było  bronić  przeprawy ;  ale  ani  tu  jeszcze  nie 
było  Wielkiego  księcia  i  dziedzica  tej  ziemi.  Próbowali  za  niego 
oporu  książęta  górnoślązcy,  Mieczysław  i  Władysław,  potomkowie 
Mieszka  raciborskiego ;  sami  za  słabi,  ulegli  szalonej  przemocy. 
Ruszyli  Tatarzy  na  Wrocław;  ludność  wolała  w  rozpaczy  sama 
podpalić  miasto  i  w  lasy  uciekać,  niż  wydać  się  na  pastwę  roz- 
bestwionego Tatarstwa.  Nie  można  było  ich  pokonać,  skoro  każda 
niemal  ziemia  osobno  nastawiała  piersi.  Gdyby  Bolesław  Pobożny 
był  zebrał  odrazu  wszystkie  drużyny  sandomierskie,  krakowskie, 
górnoślązkie  i  własne,  możeby  była  choć  jaka  nadzieja.  Wielki 
książę  zamknął  się  w  twierdzy  lignickiej ;  resztki  krakowskiej  i  san- 
domierskiej drużyny  zgłosiły  się  tu  pod  jego  rozkazy.  Spodzie- 
wano się  posiłków  czeskich,  lecz  nie  doczekano  się  tej  odsieczy. 
Głód  zmusił  załogę  lignicką  wyjść  z  warowni  i  stoczyć  bitwę,  któ- 
rej wynik  był  jak  najgorszy.  Sam  Henryk  Pobożny  walczył  dzielnie; 
poległ,  a  Tatarzy  odcięli  mu  głowę  i  obnosili  swoim  zwyczajem 
po  obozie. 

Bezskuteczność  oporu  przeciw  tym  strasznym  najazdom  tłu- 


220 


PRZEWAGA  TATARÓW. 


maczy  się  tern,  że  Tatarzy  najeżdżali  masami,  rzeszami  całemi.  Opo- 
wiadają współcześni,  że  przy  pierwszym  najeździe  na  Europę  woj- 
sko ich  zajmowało  w  pocłiodzie  18  mil  długości,  a  12  szerokości! 
Jest  w  tem  niewątpliwie  przesada,  ale  choćby  się  tylko  część  przy- 
jęło za  prawdę,  to  cóż  za  olbrzymia  horda  była  to  na  owe  czasy, 
kiedy  1000  żołnierza  uważało  się  już  za  armię,  a  50  rycerzy  przyj- 
mowało się  z  wdzięcznością,  jako  posiłki !  Pochód  ich  był  nie- 
zmiernie długi,  bo  nietylko  samych  wojowników  obejmował,  ale 
też  ich  rodziny;  kobiety  z  dziećmi  jechały  za  wojskiem,  gdy  wy- 
ruszyli na  zdobycie  wschodniej  Europy.  Następne  najazdy  były 
już  bez  taboru  ich  rodzin,  gdyż  chodziło  już  tylko  o  krótsze  wy- 
prawy po  okup,  haracz,  łupy  i  niewolnika.  Kronikarz  ruski  opo- 
wiada, że  od  rżenia  koni,  od  ryku  wielbłądów,  od  skrzypu  kół 
ich  wozów  nie  można  było  dosłyszeć  słowa  ludzkiego.  Pędzili  na 
swych  małych  koniach  z  niesłychaną  szybkością,  odbywając  w  ciągu 
jednej  nocy  drogę,  na  którą  zazwyczaj  liczyło  się  dwa  dni.  Było 
ich  takie  mnóstwo,  a  pędzili  tak  gwałtownie,  że  łamali  wszelki 
opór.  Zaczynali  bitwę  od  strzelania  z  łuków  strzałami,  w  czem  nie- 
słychaną posiadali  wprawę,  i  razili  z  daleka,  podczas  gdy  nasi 
z  oszczepami  i  mieczami  umieli  walczyć  tylko  z  bliska,  ramię  prze- 
ciw ramieniowi.  Nim  się  właściwa  bitwa  zaczęła,  już  nasze  szyki 
łamały  się.  Po  gradzie  strzał  następowało  dopiero  właściwe  na- 
tarcie. W  szalonym  pędzie  biegło  tysiące,  nieraz  kilkanaście  tysięcy 
jazdy  naraz,  okalając  i  zmiatając  nieprzyjaciela.  Było  ich  takie  mnó- 
stwo, że  niezależało  ich  wodzowi,  ilu  ich  przytem  polęże.  Każdy 
hufiec  musiał  wypełnić,  co  mu  rozkazano,  choćby  na  pewną  szedł 
śmierć.  Karność  była  taka,  że  gdy  jeden  tylko  żołnierz  z  jakiego 
hufca  uciekł  z  pola  bitwy,  wyrzynano  w  pień  cały  ten  oddział! 
Łatwo  było  o  zwycięstwo,  gdy  nie  zależało  na  tem,  ilu  w  bitwie 
padnie,  gdy  pomimo  największych  strat,  miało  się  i  tak  zawsze 
więcej  wojska  od  przeciwnika. 

Ze  Ślązka  rzucili  się  Tatarzy  na  Morawy  i  tam  dopiero  po- 
nieśli pierwszą  klęskę  pod  Ołomuńcem.  Z  Moraw  rzuciła  się  ta 
horda  na  Węgry,  żeby  połączyć  się  z  drugą,  która  tam  grasowała 
już  od  kilku  miesięcy.  Prawdopodobnie  miały  obie  ruszyć  z  Wę- 
gier dalej  na  zachód,  przez  Czechy  i  Niemcy.  Ale  nadeszła  wieść 
o  śmierci  ich  Dżingisa;  ruszył  na  to  Batu  z  powrotem  do  Azyi.  Mieli 
jeszcze  wrócić,  ale  tak  daleko  nigdy  się  już  nie  zapędzili. 


ZAWIĄZKI    MIASr.  221 

Najazd  mongolski  stanowi  okres  w  liistoryi  polskiej,  bo  przez 
tę  łupiezką  wyprawę  dużo  się  w  Polsce  zmieniło.  Gdy  ubyło  przy- 
najmniej połowę  ludności,  nastały  odrazu  inne  warunki  życia  i  go- 
spodarstwa. Zubożał  kraj,  zabrakło  mu  rąk  do  pracy !  Dał  się  Polsce 
we  znaki  najazd  Brzetysława  czeskiego  przed  100  laty,  a  o  ileż 
więcej  ucierpiał  kraj  przez  ten  najazd  tatarski ! 

A  klęska  ta  nad  klęskami  spadła  na  naszycłi  przodków  wła- 
śnie w  takim  czasie,  gdy  zmieniały  się  urządzenia  społeczne  i  po- 
lityczne zapatrywania.  Stare  urządzenia  jeszcze  nie  zniknęły,  a  nowe 
jeszcze  się  nie  utrwaliły;  stosunki  takie  —  przesileniem  zwane  — 
wymagają  właśnie  spokoju.  Zanim  się  nad  tem  przesileniem  za- 
stanowimy, przyjrzyjmy  się,  w  jakim  stanie  było  społeczeństwo 
polskie  w  chwili,  gdy  spadł  na  nie  ów  najazd  „piekielników". 

ZAWIĄZKI  MIAST. 

Nie  próżnowało  społeczeństwo,  ale  znać  było  na  każdym 
kroku  owoce  wszechstronnej  i  wytrwałej  pracy,  toteż  rozwijało 
się  dobrze  i  czyniło  postępy.  Wzrastał  ogólny  dobrobyt,  przyby- 
wało nietylko  pracowników,  ale  też  i  zajęć;  powstawały  rozmaite 
nowe  sposoby  zarobkowania  i  utrzymania  życia.  Surowe  płody 
krajowe,  futra,  wosk,  wyzyskiwane  coraz  lepiej,  przyczyniały  lu- 
dności dochodów.  Coraz  znaczniejsza  część  mieszkańców  poświę- 
cała się  rolnictwu,  uważając  je  już  za  główne  swe  zajęcie.  Postę- 
powała cywilizacya,  a  przez  to  zwiększały  się  też  potrzeby;  co 
przed  stu  laty  zbytkiem  bywało,  stawało  się  potrzebą.  Chciano 
wygodniej  mieszkać,  lepiej  się  ubierać  i  otaczać  się  w  życiu  wię- 
kszym porządkiem.  Sprzedawano  i  kupowano  więcej,  a  więc  han- 
del się  wzmagał.  Już  nietylko  cudzoziemski,  chrześcijański,  czy  ży- 
dowski „gość"  trudnił  się  nim,  ale  też  pewna,  choć  jeszcze  bar- 
dzo drobna,  część  ludności  polskiej  odważała  się  przynajmniej  na 
pośrednictwo  w  handlu.  Kupiec  nie  jeździł  już  od  osady  do  osady, 
ale  miał  pewne  upatrzone  miejsca,  do  których  zajeżdżał  w  pe- 
wnych porach  roku,  tam  oczywiście,  gdzie  więcej  gromadziło  się 
ludzi.  A  najwięcej  gromadziło  się  ich  przy  kościele,  zwłaszcza  na 
wielkie  święta,  kiedy  nawet  daleko  mieszkający  parafianie  uważali 
sobie  za  obowiązek  przybyć  na  nabożeństwo.  Prócz  najuroczyst- 
szych świąt  ogólnych,  jak  Wielkanoc,  Zielone  Świątki,  Boże  Na- 
rodzenie, ma  każdy  kościół  swoje  doroczne  wielkie  święto,  a  mia- 


222  POCZĄTKI    MIESZCZAŃSTWA. 

nowicie  rocznicę  swego  poświęcenia,  obchodzoną  do  dziś  dni? 
z  wielką  wystawnością  (główny  odpust).  Kupcy  wiedzieli  dobrze, 
kiedy  to  w  której  parafii  wypada  i  zjeżdżali  na  ten  dzień.  Jeżeli 
w  okolicy  dobre  robili  interesy,  zostawiali  tam  swego  pełnomo- 
cnika, ajenta,  żeby  np.  skupował  dla  nich  skórki  kunie,  bobrowe, 
suszoną  rybę,  miód  i  wosk.  (Zboża  nikt  nie  sprzedawał,  bo  go 
w  kraju  jeszcze  nie  było  na  tyle).  W  takiej  okolicy  wchodziła  go- 
tówka w  coraz  większy  obieg.  Kupcy  mieli  wielką  wygodę  z  ajenta 
i  ludność  także.  Trudno  było  sprowadzać  z  zagranicy  tych  ajen- 
tów; toby  się  nie  opłaciło.  Kupiec  był  wdzięczny,  gdy  tego  po- 
średnictwa podjął  się  który  z  Polaków.  Podejmował  się  niejeden, 
bo  to  było  zyskowne  i  w  tem  początek  polskiego  handlu  i  ku- 
piectwa.  W  osadach  biskupich  i  kollegiackich,  albo  przy  klaszto- 
rach, gdzie  ruch  był  większy,  zdarzało  się  po  kilku  takich  pośre- 
dników. W  takich  osadach  bywał  też  często  gród,  a  na  podegro- 
dziu włodycze  rycerstwo.  Ludność  gęściej  osiadła  dawała  począ- 
tek miastom.  Kupiec  wolał  też  mieć  na  wszelki  wypadek  waro- 
wny gród  pod  ręką,  bo  tam  można  było  towar  bezpiecznie  prze- 
chować, a  kasztelan  czy  włodarz  chętnie  użyczał  opieki  ;;gościowi". 
Zaczął  się  też  pojawiać  nowy  rodzaj  kupców,  handlujących  takim 
tylko  towarem,  który  sami  wyrobili:  to  są  rzemieślnicy.  Czem  bar- 
dziej ludzie  rozchodzili  się  z  dawnych  siedlisk  rodowych  i  czem 
bardziej  garnęli  się  do  rolnictwa,  tem  trudniej  było  samym  sobie 
nastarczyć  we  wszystkiem.  W  jednej  osadzie  brakowało  kołodzieja, 
w  drugiej  szewca,  w  trzeciej  łagiewnika,  w  czwartej  zduna,  czyli 
garncarza.  Toteż  sami  namawiali  i  starali  się  o  to,  żeby  pod  gro- 
dem osiedlił  się  taki  rzemieślnik,  a  podczas  uroczystości  kościel- 
nych zaopatrywali  się  chętnie  u  niego.  Ruch  ludności  coraz  wię- 
kszy dostarczał  też  coraz  większego  zarobku  tym,  którzy  mieszkali 
przy  głównych  kościołach  i  grodach;  coraz  więcej  też  ludzi  tam 
się  osiedlało  i  osady  te  coraz  bardziej  różniły  się  od  innych. 

ŁAZĘGOWIE. 

Naroczników  było  z  czasem  za  dużo;  mnożyli  się  z  pokole- 
nia w  pokolenie,  a  wciąż  wszyscy  z  ojca  na  syna  uprawiali  jedno 
i  to  samo  rzemiosło.  Nareszcie  musiało  dojść  do  tego,  że  gród 
miałby  dziesięć  razy  więcej  np.  łagwi,  niż  ich  załoga  za  dziesięć 
łat  mogła  spotrzebować,  koniuchów  tylu,  że  każdego  konia  mógł 


ŁAZĘGOWIE.  223 

paść  zosobna  osobny  koniucha,  a  kucharzy  więcej,  niż  mis  było 
na  stołach  w  grodzie.  Powiedziano  już,  że  zaczęto  tych  ludzi  za- 
prawiać do  roh,  ale  nie  zawsze  się  to  dało  i  nie  wszędzie  była 
ziemia  przydatna  do  rolnictwa  takiego,  jakie  wtenczas  znano; 
z  gorszą  glebą  nie  mogli  sobie  jeszcze  poradzić.  Zdarzyło  się  np. 
że  klasztor  jędrzychowski  kupił  duży  las;  podpalono  go  i  skar- 
czowano,  a  skończyło  się  na  tem,  że  na  nowo  ziemię  lasem  za- 
puszczono. Jeżeli  tedy  nie  dało  się  zmienić  tych  ludzi  na  ratajów, 
co  po  nich?  Napróżno  tylko  zajmowali  księciu  ziemię.  Ducho- 
wieństwo wypraszało  się  od  nich  najczęściej,  a  książęta  dzielni- 
cowi, na  coraz  mniejszych  dzielnicach  coraz  większe  mający  wy- 
datki, nie  mieli  ochoty  żywić  całych  gromad  za  darmo.  Uwalniali 
ich  przeto  często  ze  swojej  służby,  dawali  im  wolność.  (Nazywało 
się  to  po  łacinie:  manumisslo).  Oswobodzeni  z  niewoli,  tracili 
jednak  ziemię,  na  której  wolno  im  było  polować,  ryby  łowić, 
barcie  podbierać  w  zamian  za  służbę.  Szli  więc  w  świat,  szukać 
służby  u  wielmożów,  u  księży;  niejeden  może  sam  prosił  wędro- 
wnego kupca,  żeby  go  wziął  i  gdzie  na  nowo  sprzedał,  a  nieje- 
den, przedsiębiorczy  i  ufny  w  swoje  siły,  poszukał  sobie  takiego 
grodu  lub  kościoła,  pod  którym  nie  było  jeszcze  takiego,  jak  on, 
rzemieślnika,  albo  był,  ale  potrzebował  pomocnika;  niejeden  zo- 
stał kupcem,  t.  j.  pośrednikiem  obcych  kupców.  Potomkowie 
pierwszego  z  nich  byli  pachołkami,  drugiego  niewolnikami,  trze- 
ciego majstrami,  a  czwartego  kupcami.  I  tak  zawsze  się  sprawdza, 
że  wywyższenie  lub  poniżenie  rodu  zależy  przedewszystkiem  od 
energii,  śmiałości,  przedsiębiorczości.  Ten  z  naroczników,  który 
się  oddał  żydowi  na  nową  sprzedaż,  chciał  odrazu  gotowego 
chleba  bez  kłopotów.  Z  początku  z  pewnością  jemu  najlepiej  się 
powodziło;  żyd  zaraz  go  dobrze  karmił,  żeby  dobrze  na  sprzedaż 
wyglądał;  ale  też  za  to  był  i  został  niewolnikiem,  on  i  jego  dzieci. 
Który  na  rzemiosło  się  w  świat  puścił,  nagłodził  się  dosyć,  nim 
znalazł  miejsce  stosowne  do  zarobku;  ale  był  wolny,  syn  jego 
miał  już  ładny  warsztat,  wnuk  trzymał  czeladników,  prawnuk  był 
rajcą,  a  niejeden  burmistrz  od  takiego  narocznika  się  wywodzi. 
Podobnież  niejeden  kupiec  bogaty,  zaszczycany  w  mieście  dosto- 
jeństwami, zawdzięcza  wszystko  temu,  że  przodek  jego  miał  od- 
wagę nachodzić  się  sporo  od  osady  do  osady,  nim  mu  gdzieś 
zaczęto  powierzać  wiewiórcze  futerka. 


224  PRZESTARZAŁA  ADMINISTRACYA. 

Ci  ludzie  musieli  szukać,  i  to  nieraz  długo,  miejsca  dla  sie?' 
bie.  Oswobodzeni,  mieli  przed  sobą  cały  świat  otwarty,  ale  trzeba 
go  było  najpierw  schodzić  własnemi  nogami  o  głodzie  i  chłodzie. 
Było  ich  wielu,  goniących  światem  za  nowym  kątem  dla  siebie. 
Nazywano  ich  łazęgami,  a  stare  pisma  i  dokumenty  dużo  o  nich 
piszą.  Czasem  szli  całą  gromadą,  nim  ostatni  z  nich  gdzieś  przy- 
siadł. Gromada  taka  musiała  być  karna  i  zachowywać  wśród  sie- 
bie jakiś  porządek;  wybierali  więc  z  pośród  siebie  starszego,  któ- 
rego nazywano  ,;  starostą  łazęgów".  Czasem  się  zdarzało,  że  kilku- 
nastu osiadło  na  tem  samem  miejscu,  próbując  czegoś  wspólnemi 
siłami;  także  mieli  swego  łazęgowskiego  starostę,  nim  się  zwolna 
przemienili  w  mieszczan.  Zaczęły  tedy  w  Polsce  powstawać  mia- 
sta z  miejsc  targowych  i  początki  nowej  w  społeczeństwie  war- 
stwy: mieszczaństwa,  które  nie  dało  się  ująć  w  obręb  administra- 
cyi  opolnej,  ani  kasztelańskiej.  Nie  mogła  ona  już  wystarczać  na- 
wet właścicielom  ziemskim. 

PRZESTARZAŁA  ADMINISTRACYA. 

Właściciele  polskiej  ziemi  nie  tworzyli  już  jednolitej  warstwy 
społecznej.  Część  mniejsza,  coraz  mniejsza,  trzymała  się  jeszcze 
pierwotnych  swego  rodu  ujazdów,  w  których  nowopowstającym 
rodzinom  już  coraz  mniejsze  źreby  musiano  wydzielać;  ci  po  sta- 
remu podlegali  staroście  swej  osady.  Większa  część  porzuciła  już 
ten  sposób  gospodarowania  i  z  nadań  książęcych  doszła  do  wię- 
kszych dostatków,  wyzwoliwszy  się  zarazem  od  dotychczasowego 
rodowego  związku,  zakładała  ród  nowy.  Ci  w  pierwszem  pokole- 
niu sami  sobie  będą  całym  rodem,  sami  sobie  też  starostami  byli. 
Ich  nie  obchodził  starosta  żadnej  ze  sąsiednich  osad,  bo  oni  mieli 
osobny  dla  siebie  nowy  ujazd.  Rada  opola,  składająca  się  ze  sta- 
rostów rodowych,  nie  mogła  być  dla  nich  władzą,  bo  żaden 
z  tych  starostów  nie  był  przedstawicielem  ich  rodu.  Powstała 
w  ten  sposób  niedokładność  i  trudność  administracyjna.  Porządek 
wymagał,  żeby  i  takie  posiadłości  do  opola  zaliczyć,  bo  były  wy- 
padki, które  tego  koniecznie  wymagały,  jak  np.  gdy  trzeba  było 
stanąć  do  ,; śladu",  t.  j.  ścigać  przestępcę,  złożyć  świadectwo  gra- 
niczne i  t.  p.  Z  konieczności  trzeba  ich  było  nieraz  wciągnąć 
w  ,; opole",  do  rady  starostów.  I  podczas  gdy  tamci  brali  udział 
w  sprawowaniu  opola  tylko  przez  swych  starostów,  ci  od  razu  do 


RÓŻNICE  MAJĄTKOWE.  225 

rady  należeli,  każdy  z  nich  od  razu  był  starostą  niejako,  bo  ina- 
czej nie  było  sposobu  dojścia  do  ładu  z  prawem.  Przez  taki  to 
zbieg  okoliczności  nastąpiło  nieuchronne  społeczne  wyniesienie 
mających  posiadłości  z  nadania  książęcego,  zrównanie  ich  ze  sta- 
rostami rodowych  osad.  Gdy  zwoływano  radę,  obsy łając  staro- 
dawnym zwyczajem  laskę  opolną,  szła  laska  do  nich  wszystkich, 
a  z  tamtych  tylko  do  starostów.  Była  już  o  tem  mowa,  że  ci  nowi 
właściciele  służyli  wojskowo,  należeli  do  książęcej  drużyny;  mieli 
do  księcia  łatwiejszy  przystęp  i  łaska  pańska  częściej  na  nich  spa- 
dała. Ojcu,  mającemu  nadanie,  łatwiej  już  było  wyrobić  drugie 
dla  którego  z  synów,  który  znowu  nowy  ród  zakładał,  i  tak  to 
trwało  długo  jeszcze,  bo  ziemi  książęcej  było  jeszcze  sporo.  Póki 
się  nie  zamknęły  książęce  ręce,  żaden  z  tych  nowych  rodów  nie 
był  tak  dalece  liczny;  a  choć  się  potem  rozrodził,  mając  nadania 
w  różnych  stronach  kraju,  nie  siedzieli  nigdzie  większą  gromadą. 
Mniej  liczni,  więcej  mający  ziemni,  zawsze  się  już  utrzymali  na 
lepszem  stanowisku  wobec  tych,  którym  się  nie  chciało  ruszyć 
z  pradziadowskich  ujazdów.  Tak  tedy  wśród  gospodarzy  powstały 
dwie  warstwy,  różniące  się  coraz  bardziej  majątkiem  i  stanowi- 
skiem. Wśród  zaś  nich  samych,  tych,  którzy  z  nadań  ziemię  mieli, 
wyróżniali  się  znowu  niektórzy,  którzy  szczęściem  czy  zasługą  do- 
szli do  większych  bogactw  i  pomnażali  warstwę  wielmożów,  mo- 
żnowładczą.  Gdzie  taki  wielki  pan  w  opolu  się  znalazł,  trząsł  pe- 
wnie nieraz  całem  opolem;  pewnie  u  niego  nawet  była  laska 
opolna.  On  sam  jeden  mógł  mieć  tyle  ziemi,  ile  całe  opole! 

Toteż  admińistracya  opolna  już  nie  wystarczała;  na  każdym 
kroku  okazywało  się,  jak  to  urządzenie  jest  już  niedostateczne. 
Np.  opole  powinno  było  dać  książęciu  co  roku  wołu  i  krowę. 
Dobre  to  było  dawniej.  Łąki  i  pastwiska  były  wspólne  całemu 
rodowi,  po  kolei  z  każdego  domu  pilnował  bydła  pastuch.  Można 
było  opolną  tę  daninę  nałożyć  kolejno  co  roku  na  inny  ród,  albo 
też  kupić  jarzmo  z  pieniędzy  całego  opola.  Czy  do  kosztów 
» opola"  mieli  się  też  przyłożyć  nowi  sąsiedzi?  Byli  zamożniejsi 
i  nie  sprawiało  im  to  trudności,  jeżeli  to  chcieli  uczynić  dobro- 
wolnie. Gospodarstwo  wypasowe  kwitnęło  w  najlepsze,  podczas 
gdy  rolnictwo  było  jeszcze  ciągle  czemś  podrzędnem.  Taki  np. 
wielmoża  Sędziwój  ż  Czarnkowa  w  tym  właśnie  czasie,  około  roku 
1240,  wypasał  w  swych  lasach  rocznie  200  sztuk  bydła  na  sprze- 

15 


226  BOGACZE  W  OPOLU. 

daż;  ileż  miał  lasu!  Czy  on  także  miał  przyczyniać  się  do  składŁ 
na  wołu  i  krowę  dla  najbliższego  grodu?  Jeżeli  tego  od  niegd 
żądano,  mógł  śmiało  darować  opolu  dwie  sztuki  i  za  wszystkicl 
sąsiadów  daninę  zapłacić.  To  jego  dobra  wola.  Ale  wobec  praw; 
wychodziłoby  to  na  to,  że  opole  nie  płaci  już  daniny,  wobeci 
prawa  tak  być  nie  mogło,  a  kasztelan  wolałby  wziąć  dwa  jarzma 
od  Sędziwoja  swoją  drogą,  a  od  opola  swoją  drogą.  Tak  też  byc; 
powinno.  Obecność  bogacza  w  opolu  powinna  powiększyć  pań  I 
stwowe  dochody  z  tego  opola,  należało  więc  zostawić  dawny  po- 
datek tamtym,  a  na  Sędziwoja  nałożyć  swoją  drogą  nowy.  Mógł 
się  też  każdy  gospodarz  z  nadania  zasłonić  przed  opolem  tem,  że 
on  płaci  daninę  książęciu  krwią  własną,  a  podatku  ma  dosyć,  gdy 
własnym  kosztem  musi  mieć  na  wojnę  zbroję  i  konia,  i  własnym 
kosztem  na  wojnie  się  żywić  (nie  zawsze  się  wygrywało  i  łupy 
brało!);  w  jego  nadaniu  niema  wcale  mowy  o  wołu  i  krowie, 
a  więc  nie  jest  zobowiązany  do  opola.  Podobnych  wypadków 
było  sporo;  na  każdym  kroku  były  wątpliwości,  co  z  tymi  no- 
wymi gospodarzami  robić,  czy  ich  uważać  za  opolan,  czy  nie, 
i  jak  z  nimi  postępować.  Przepisy  nie  wystarczały,  trzeba  było 
obmyśleć  nowe.  Administracya  polska  musiała  się  zmienić  i  to 
było  pilnem  zadaniem  najbliższego  czasu.  Trzeba  było  ustanowić 
jakiś  obszar  administracyjny  większy  od  opola,  dosyć  duży,  żeby 
się  w  nim  zmieścić  mogli  obok  chudopachołków  z  rodowych 
ujazdów  także  wielmożowie. 

Starostowie  rodowi  znaczyli  coraz  mniej;  cała  ich  gromada 
czemżeż  była  wobec  jednego  możnowładcy?  Na  nich  tedy  nie 
można  było  oprzeć  nowej  administracyi.  Nie  można  jej  było  wo- 
góle  obmyślać  według  rodów,  tylko  według  sąsiedztwa.  Na  wię- 
kszej przestrzeni  jedno  tylko  było,  co  obchodziło  wszystkich,  t.  j. 
najbliższy  im  gród.  Tam  wszyscy  się  zbierali  pod  przywództwem 
kasztelana,  gdy  trzeba  było  ruszyć  na  wojnę;  tam  kolejno  cho- 
dzili na  załogę;  tam  się  odsyłało  i  daniny  w  naturze  i  czynsze 
i  tam  się  jeździło  na  sądy,  gdy  książę  przyjechał.  Czy  wielmoża, 
czy  narocznik,  wszyscy  się  na  gród  oglądać  musieli,  a  wszyscy 
mieli  w  tem  swój  własny  interes,  żeby  ten  gród  był  mocny,  wa- 
rowny, dobrze  opatrzony,  mogący  być  w  razie  wojny  ochroną  ich 
rodzin  i  mienia.  Kasztelan,  wielmoża,  a  przytem  wielki  dostojnik, 
stał  też  dosyć  wysoko,  żeby  mógł  przedstawiać  władzę  nawet  dla 


POTRZEBA    REFORMY.  227 

wielmożów.  Administracya  polska  musiała  się  urządzić  według 
kasztelani]. 

Potrzeba  reformy  administracyi  jest  zawsze  najlepszym  do- 
wodem, że  społeczeństwo  poczyniło  wielkie  postępy,  skoro  mu  już 
nie  wystarczają  stare  formy.  Im  społeczeństwo  dojrzalsze,  tem  bar- 
dziej daje  mu  się  to  we  znaki,  gdy  władza  państwowa  na  czas  takiej 
reformy  nie  przeprowadzi.  A  ta  władza  spoczywała  w  ręku  książąt 
kilku,  wkrótce  kilkunastu  i  to  niezgodnych  z  sobą.  Toteż  długo 
jeszcze  trzeba  było  czekać,  nim  reformę  tę  ogólnie  i  porządnie 
przeprowadzono.  Długo  jeszcze  wahała  się  ta  sprawa,  a  w  różnych 
czasach  i  w  różnych  księstwach  bywało  zapewne  rozmaicie.  Gdy 
stara  administracya  już  nie  przydatna,  a  nowej  jeszcze  niema, 
wychodzi  na  to,  że  na  razie  administracyi  wcale  niema,  chociażby 
do  niej  było  nie  wiedzieć  ilu  urzędników.  Do  wszelkich  nadużyć 
władzy  czas  to  najsposobniejszy.  Toteż  nastały  w  Polsce  złote 
czasy  dla  włodarzów  i  komorników  książęcych,  a  także  dla  swa- 
woli możnych,  której  ukrócić  nie  było  komu.  Wiemy,  że  czasem 
przepędzano  książęcych  urzędników  z  osad,  choć  za  to  ciężkie 
były  kary;  ale  rady  sobie  nieraz  z  nimi  dać  nie  było  można. 
Niegdyś,  za  Mieszka  Starego,  dokuczali,  bo  książę  to  lubił,  chciał, 
żeby  się  bano  każdego  ułamka  jego  władzy.  Teraz  było  gorzej, 
bo  na  wadliwą  ustawę  nie  pomoże  ani  najlepszy  książę,  póki 
ustawy  nie  zmieni.  Około  r.  1240  nie  mogła  się  ludność  uskarżać 
na  książąt;  ciemiężyciela  między  nimi  nie  było.  Tylko  na  Ślązku 
dostał  w  r.  1241  jeden  udział  osławiony  Henryk  Rogatka,  o  któ- 
rym jeszcze  będzie  mowa.  Zresztą  książęta  radzi  byli  swym  pod- 
danym; ale  na  wadliwą,  przestarzałą  administracyę  nie  umieli  ina- 
czej radzić,  jak  tylko  udzielaniem  rozmaitych  zwolnień  od  świad- 
czeń. Tak  np.  mamy  ciekawe  zwolnienie  z  r.  1250,  że  opole  nie 
będzie  obowiązane  przyjmować  podróżujących  ciągle  książęcych 
urzędników,  jak  tylko  raz  w  rok,  a  i  wtenczas  nie  należy  im  się 
nic  więcej,  jak  siano  dla  koni. 

Do  nadużyć  sposobności  było  tem  więcej,  że  się  podatki 
składało  w  naturze;  pod  tym  względem  podatek  pieniężny  jest 
dla  ludności  o  wiele  wygodniejszy.  Ale  obrót  gotówki  był  jeszcze 
ciągle  nieznaczny,  aczkolwiek  o  wiele  już  znaczniejszy,  niż  przed 
stu  laty.  Więcej  było  osób  zamożnych,  więcej  przybywało  kup- 
ców do  kraju.  Niejeden  bogaty,  sprzedając  np.  futra  ze  zwierzyny 


228  PAŃSTWO   w   PAŃSTWIE. 

swych  lasów,  nie  chciał  w  zamian  np.  sukna,  bo  go  miał  już  do- 
syć w  swej  komorze,  ale  żądał  od  kupca  zapłaty  gotówką.  Zamo- 
żność społeczeństwa  rosła  widocznie  i  to  szybko.  Coraz  więcej 
było  osób  mogących  sobie  pozwolić  na  kupno  niewolnika  od 
żyda.  Czytamy  w  księdze  pochodzącej  w  sam  raz  z  tych  czasów, 
z  połowy  XIII.  wieku,  że  żony  rycerzy  (tj.  tych,  którzy  mieli  zie- 
mię z  książęcego  nadania,  a  za  to  chodzili  na  wojnę),  sprzedają 
len  i  nasiona,  a  za  to  mogą  sobie  kupić  służebnice;  to  już  znak 
większego  dobrobytu.  Możnaby  więc  było  ściągać  podatki  w  pie- 
niądzach od  rycerzy,  ale  od  tamtych,  którym  się  na  wojnę  cho- 
dzić nie  chciało,  byłoby  to  jeszcze  trudno.  Pod  tym  względem 
były  to  czasy  przejściowe. 

PAŃSTWO  W  PAŃSTWIE. 

Nowa  administracya  zaczynała  się  wytwarzać  w  posiadło- 
ściach kościelnych.  Uznawszy  kościelny  immunit,  nie  nadawano  już 
Kościołowi  na  utrzymanie  całych  kasztelanij,  co  też  i  dla  duchowieii- 
stwa  dogodnem  nie  było.  Z  kasztelanii  żnińskiej  dochód  był  sto- 
sunkowo niewielki  i  dziesięć  osad  niewolnych  warte  było  więcej, 
niż  cała  reszta  kasztelanii;  skoro  zaś  było  już  w  niej  24  ujazdów 
wolnej  ludności,  nie  łatwo  było  rozszerzać  własne  gospodarstw  o 
na  rachunek  gnieźnieńskiej  katedry.  Lepiej  było  dla  Kościoła,  że 
zyskał  prawo  posiadania  przez  darowiznę,  kupno  i  testament  i  to 
bez  zachowywania  formalności,  żeby  fundator  zrzekał  się  najpierw 
prawa  własności  na  rzecz  księcia. 

Do  ładu  i  składu  przywykały  pod  opieką  Kościoła  wszyst- 
kie warstwy  ludności,  bo  osadnictwo  dóbr  duchownych  ze  wszyst- 
kich się  składało.  Włodyka  kasztelanii  żnińskiej  lub  milickiej  nie  . 
troszczył  się  o  wojny  ślązkiej  gałęzi  Piastów  z  wielkopolską;  on  ^. 
na  te  wojny  nie  szedł,  bo  książę  nie  miał  mu  nic  do  rozkazywa-,i 
nia.  Zamienił  się  więc  z  żołnierza  zupełnie  na  gospodarza.  Tak  | 
samo  uwolnieni  byli  na  te  czasy  od  służby  wojennej  tacy,  którzy  | 
mieli  posiadłość  pierwotnie  z  nadania  księcia,  ale  potem  pod  ; 
zwierzchność  kościelną  się  dostali.  Ci  wszyscy  obowiązani  byli  . 
ruszyć  na  wyprawę  wtenczas  tylko,  gdy  biskup  kazał  i  oddawali  I 
się  spokojnie  gospodarstwu.  Znikała  przez  to  w  wielkich  dobrach  , 
kościelnych  różnica  społeczna  pomiędzy  książęcym  „towarzyszem"  I 
wojennym,  a  tymi,  którzy  wywodzili  swe  posiadłości  nie  z  nadań,  ą 


LUDNOŚĆ   DÓBR   DUCHOWNYCH.  229 

lecz  Z  rodowych  zrębów.  Niewolna  zaś  ludność,  potomkowie  na- 
roczników,  przechodziła  coraz  częściej  na  czynsze.  Biskup  nie  po- 
trzebował grotników,  korabników;  koniuchów  i  komorników  po- 
trzebował znacznie  mniej  od  księcia;  wolał^ ratajów  i  cieśh,  a  sta- 
rał się  o  winiarzów,  świątników  i  złotników.  Robota  wielu  naro- 
czników  była  zupełnie  niepotrzebna,  toteż  obracano  ich  w  rata- 
jów i  zaprzęgano  do  rolnictwa,  jeżeli  było  na  czem  i  jeżeli  byli 
•do  tego  zdatni.  Czasem  Kościół  nie  chciał  tych  naroczników,  nie 
wiedząc  co  z  nimi  począć,  a  książę  nadając  klasztorowi  ziemię, 
usuwał  osadników,  pozwalając  im  osiedlić  się  gdziekolwiek  indziej 
w  dobrach  książęcych;  tak  było  przy  lubiąskim  klasztorze  w  roku 
1233.  Klasztorowi  zaś  trzebnickiemu  zastrzeżono  w  r.  1204,  że  na- 
rocznicy  mogą  też  opłacać  czynsz  zbożem.  Wprawiano  ich  do 
roli,  a  więc  do  pracy  cięższej,  ale  też  za  to  przechodzili  z  nie- 
wolników na  czynszowników,  a  że  prawo  dawne  zwyczajowe  nie 
znało  takiej  warstwy  społecznej,  więc  ogłaszano,  że  się  ich  stawia 
odtąd  na  równi  z  ,; gośćmi"  wolnymi,  co  znaczyło,  że  będą  oso- 
biście wolni,  a  ziemię  dostaną  jakoby  w  dzierżawę,  w  zamian  za 
pewne  świadczenia,  w  tym  wypadku  za  czynsz.  Zasada  ekonomi- 
czna była  tedy  ta  sama,  jak  w  niemieckich  wsiach  na  Ślązku. 
Czynsz  kościelny  wynosił  zapewne  dziesiątą  część  plonu,  t.  zw. 
dziesięcinę,  która  stała  się  potem  powszechnym  podatkiem  na 
rzecz  Kościoła,  a  właśnie  w  XIII.  wieku  coraz  bardziej  się  rozpo- 
wszechniała. 

Mając  pod  swoją  władzą  osoby  najrozmaitszych  zajęć  i  sta- 
nowisk, od  bogaczy  do  nędzarzy,  wykonując  nad  nimi  świecką 
władzę,  poczynał  Kościół  tworzyć  rzeczywiście  państwo  w  państwie. 
W  dobrach  duchownych  nietylko  że  jemu  wyłącznie  należały  się 
podatki,  ale  też  należało  do  niego  i  sądownictwo  i  to  bez  odwo- 
łań się  do  księcia.  Na  synodach  wywalczył  sobie  Kościół  nietylko 
to,  że  duchownego  nie  wolno  było  pozywać  przed  sąd  książęcy, 
ale  wkrótce  i  to  nawet,  że  nikogo  z  kościelnych  dóbr  nie  można 
było  sądzić  z  ramienia  księcia.  W  roku  1136  w  jednej  kasztelanii 
całej  dostał  biskup  książęce  prawa;  w  r.  1240  w  każdej  osadzie 
dóbr  duchownych  był  księciem  opat  lub  biskup.  On  tylko  brał 
daniny  i  on  był  najwyższym  sędzią.  Niebawem  zacznie  arcybiskup 
gnieźnieński  bić  swoją  własną  monetę  i  okaże  tym  widomym 
znakiem,  że  są  w  Polsce  naprawdę  dwie  organizacye  państwowe: 


230  OGÓLNE    PRZESILENIE. 

Piastowska  i  arcybiskupia.  Która  z  nich  będzie  silniejsza,  ta  drugą 
pokieruje.  A  w  państwie  księżem  więcej  było  światła,  rozumu 
i  oszczędności:  tak  sił,  jakoteż  majątku. 

Nas  dzisiaj  tak  dziwi  i  aż  razi  samo  wysłowienie:  państwo 
w  państwie.  Zmieniają  się  poglądy  ludzkie.  W  r.  1240  nikt  w  tem 
nie  widział  nic  dziwnego;  uważano,  że  tak  właśnie  będzie  lepiej. 
A  nie  było  to  wcale  czemś  wyłącznie  kościelnem;  dążenie  takie 
było  wspólne  wszystkim,  a  Kościół  tylko  pierwszy  cel  swój  osię- 
gnął.  Od  roku  1175  przygotowywało  się  przecież  drugie  takie 
państwo  w  państwie;  przygotowywało  się  i  organizowało  naj- 
pierw na  Slązku,  a  mianowicie  niemieckie  osadnictwo.  Z  góry 
się  godzono  na  to,  że  z  tych  osad  książę  nie  dostanie  nic,  prócz 
małego  czynszu  i  części  z  opłat  sądowych  i  za  to  zrzekał  się  tam 
swojej  władzy  na  rzecz  sołtysa  i  ławników,  którzy  nakładali  na 
osadę  podatek  i  sądzili  według  swego  prawa,  nie  troszcząc  się 
zgoła  o  prawo  polskie.  Obok  kanonicznego  prawa  zaczyna  się 
pokazywać  prawo  niemieckie  i  nikogo  to  nie  gorszyło.  Trzy  tedy 
prawa  były  już  równocześnie  w  kraju:  kanoniczne,  niemieckie 
i  polskie. 

I  tak  poczynało  się  w  Polsce  wszystko  przemieniać  w  pierwszej 
połowie  XIII.  wieku.  Następstwo  tronu  wahało  się  pomiędzy  elekcyą 
a  dziedzicznością;  oświadczano  się  za  potomkami  Kazimierza  Spra- 
wiedliwego, ale  rządzili  też  w  Krakowie  inni  Piastowie  i  to  nie 
jako  opiekunowie  małoletnich  Wielkiego  księstwa  dziedziców,  lecz 
jako  samoistni  władcy.  Możnowładztwo  szafowało  tronem,  ale 
własnej  polityki  jeszcze  nie  miało  poza  tem  jednem,  żeby  nie  do- 
puścić do  samowładztwa;  byle  uznał  immunit  kościelny,  byle  nie 
ciemiężył  świeckich  wielmożów,  mógł  każdy  książę  liczyć  na  ich 
poparcie,  choćby  niezdatny  był  do  rządów.  Nie  wyrobił  się  jeszcze 
w  społeczeństwie  żaden  program  polityczny,  chociaż  była  już 
świadomość  praw  wobec  tronu.  Administracya  przestarzała  była 
zła,  nowej  jeszcze  nie  ustanowiono.  Powstawały  miasta,  ale  jeszcze 
nie  oznaczono  prawem  ich  stanowiska  w  państwie,  ni  w  społe- 
czeństwie. Zaczyna  się  obrót  gotówki,  ale  jeszcze  nie  uzyskał  prze- 
wagi nad  starem  gospodarstwem  oznaczającem  wartość  rzeczy 
ilością  skórek  kunich  lub  wiewiórczych.  Zjawiają  się  czynsze,  ale 
po  większej  części  płaci  się  jeszcze  za  dzierżawę  ziemi  jakąś 
cząstką  plonów,   lub   pewną   ilością   własnej    roboty.    Podatki  zaś 


WŁAŚCICIELE   I    DZIERŻAWCY.  231 

tylko  wyjątkowo  i  to  tylko  w  jednej  dzielnicy,  na  Ślązku,  składano 
gotówką.  Kościół  utrzymywany  przez  państwo,  z  zasobów  gro- 
dowych, przechodzi  na  utrzymanie  społeczeństwa  przez  szereg 
prywatnych  fundacyi  i  ogólną  dziesięcinę;  ale  też  ledwie  dopiero 
ukończyła  się  walka  o  immunit  w  Wielkopolsce.  Organizacya 
rodowa  traciła  coraz  bardziej  znaczenie  ekonomiczne,  ale  bywały 
jeszcze  wspólnoty  rodowe.  Społeczeństwo  zaczyna  się  dzielić 
na  kilka  warstw  stosownie  do  zajęć:  żołnierzy  i  gospodarzy,  rol- 
ników, kupców  i  rzemieślników,  ale  prawo  niezna  jeszcze  innej 
różnicy,  jak  wolnego,  wyzwoleńca  i  niewolnego  i  dzieli  całą  lu- 
dność świecką  według  tego,  czy  należy  do  organizacyi  rodowej, 
czy  też  nie.  Organizacya  ta  ani  już  nie  wystarczała,  ani  też  nie 
miała  tego  znaczenia,  co  dawniej,  kiedyto  była  dla  społeczeństwa 
wszystkiem;  ale  nowej  organizacyi  jeszcze  nie  było,  poczęły  się 
pojawiać  dopiero  pierwsze  jej  zarody.  We  wszystkiem  były  już 
pierwiastki  nowe,  ale  nie  wyginęły  jeszcze  dawne;  słowem,  spo- 
łeczeństwo przechodziło  przez  przesilenie  pod  każdym  względem, 
gdy  na  nie  spadła  klęska  tatarska. 

WŁAŚCICIELE  I  DZIERŻAWCY. 

Po  najeździe  tatarskim  kraj  wyglądał,  jak  pustynia.  Nie  zo- 
stało ni  śladu  z  szczęśliwych  początków  miast,  grody  i  kościoły 
zburzone  i  spalone,  zniszczone  zupełnie  gospodarstwo  całego  kraju. 
Klęska  była  tem  większa,  że  Tatarzy  brali  mnóstwo  jeńca  i  o  to 
najbardziej  dbali.  Głównym  celem  ich  wypraw  bywał  zawsze 
jassyr;  tak  się  nazywała  u  nich  niewola.  Brali  w  jassyr  nietylko 
jeńca  wojennego,  który  dostał  się  w  ich  ręce  z  bronią  w  ręku, 
ale  wszystkich,  wogóle  każdego,  kto  tylko  wpadł  im  w  ręce  i  to 
nietylko  mężczyzn,  ale  kobiety  i  dzieci.  Całemi  tłumami  pędzili 
pojmaną  ludność  w  niewolę  na  daleki  Wschód.  I  to  było  klęską 
najcięższą.  Powiedziano  o  nich,  że  trawa  nie  rosła,  którędy  oni 
przeszli,  tak  doszczętnie  wyniszczyli  wszelkie  plony  ludzkiej  pracy. 
Pilnością  i  zdwojoną  zapobiegliwością  dadzą  się  wprawdzie  zabli- 
źnić najgorsze  spustoszenia  wojenne,  po  tatarskiej  jednak  nawale 
nie  było  komu  zabierać  się  do  zagospodarowania  kraju  na  nowo, 
bo  kraj  był  jassyrem  zupełnie  wyludniony;  brakło  rąk  do  pracy 
i  pustynia  musiała  pustynią  pozostać.  Z  całych  kwitnących  osad 
nie  pozostał  nikt;  całe  obszary  były  bez  dziedziców.  Tu  i  ówdzie 


232  WYZWALANIE   NIEWOLNIKÓW. 

udało  się  ludności  zbiedz  w  puszcze  i  rozpierzchnęła  się  po  świecie. 
Czasem  ktoś  wracał  do  dawnycłi  ognisk  domowycłi,  żeby  roz- 
począć pracę  na  nowo,  znowu  od  samego  początku,  od  tego,  co 
pradziad  jego  już  był  zrobił.  A  nie  mając  rąk  do  pomocy,  powoli 
tylko,  bardzo  powoli  mógł  z  gruzów  wznosić  gospodarstwo.  Nie 
będzie  w  tem  najmniejszej  przesady,  jeżeli  się  powie,  że  tatarski 
najazd  cofał  Polskę  o  sto  lat  w  tył. 

Gdy  popowracali  do  swych  osad  ci,  co  przetrwali  nawałę, 
znaleźli  wszystko  nietylko  w  opustoszeniu,  ale  co  więcej,  przepadł 
cały  porządek,  rwała  się  cała  organizacya.  Kasztelan  wróciwszy 
do  swego  grodu  widział,  że  nietylko  z  grodu  ledwie  zgliszcza 
sterczą,  ale  przepadła  też  bez  śladu  niejedna  osada  naroczników. 
Czynszów  nie  było  komu  płacić,  nie  było  do  kogo  wysyłać  opolnej 
laski,  żeby  zwołać  naradę.  Jak  dojść,  kto  po  kim  ma  dziedziczyć, 
kto  zginął  w  walce,  kto  do  jassyru  się  dostał,  który  grunt  zupełnie 
bezpański,  a  do  którego  może  się  jeszcze  ktoś  zgłosić?  A  gdy 
się  zgłaszał,  jak  się  przekonać,  czy  słuszny  jego  wywód  do  dzie- 
dzictwa, skoro  przepadli  bez  wieści  ci,  którzy  mogli  być  'świad- 
kami? Musiano  zaprowadzać  porządek  na  nowo,  na  nowo  oznaczać 
granice.  Władza  książęca  musiała  zająć  się  na  nowo  sprawą  osa- 
dnictwa, bo  przybyło  nagle  tyle  ziemi  jakby  niczyjej,  do  której 
nikt  się  nie  zgłaszał. 

Zupełnie  wolne  miał  ręce  książę  co  do  osad  niewolnych, 
z  temi  miał  zawsze  prawo  postępować  do  woli.  Nadaje  też  hojną 
dłonią  opustoszałą  po  nich  ziemię  klasztorom  i  swoim  rycerzom, 
byle  tylko  zagospodarowała  się  na  nowo.  Zmalała  przez  to  ilość 
tych  osad,  zmalała  ilość  niewolnika.  Nowe  nadania  wymagały 
służby  wojskowej  i  czynszów.  Książęta  zrywali  z  przestarzałym 
sposobem  opłacania  podatków  w  naturze,  nie  zależało  im  już  na 
narocznikach  tyle,  co  dawniej.  Często  uwalniają  resztę  pozostałych 
niewolnych,  nadając  im  swobodę.  Zmniejsza  się  przeto  i  to  szybko 
ilość  niewolnej  ludności,  przybywa  wolnych.  Pamiętać  zaś  trzeba, 
że  była  ta  warstwa  już  spolszczona,  że  nietylko  przyjęła  polską 
mowę,  zwyczaje  i  obyczaje,  ale  że  niewątpliwie  i  związkami  mał- 
żeńskimi z  rodzimą  polską  ludnością  łączyć  się  musiała. 

Wśród  powszechnego  zamętu  działy  się  nadużycia.  Na  Slą- 
zku  zwłaszcza  zagarniał  ziemię,  kto  chciał;  tam  przywłaszczano 
sobie  nawet  ziemię  książęcą  i  kościelną!  Już   od  dwóch  pokoleń 


POLSKIE  A   NIEMIECKIE    RYCERSTWO.  233 

dokonywało  się  niemczenie  Ślązka  i  było  tam  wielu  niemieckich 
rycerzy  na  książęcych  nadaniach.  Znać  też  na  Slązku  wpływ  ra- 
busiowskiego  rycerstwa.  Po  tatarskim  najeździe  poczyna  się  gra- 
bież ziemi  na  wszystkie  strony,  nie  pytając  o  niczyje  prawa.  Sami 
ci  rycerze  ślązcy  nie  imaH  się  gospodarstwa,  ale  sprowadzali  osa- 
dników z  Niemiec,  ażeby  od  nich  pobierać  czynsze.  Tam  zdarzało 
się  zresztą  już  przed  tatarskim  najazdem,  że  gospodarze  rady  so- 
bie dać  nie  mogąc  z  takim  sąsiadem  gwałtownikiem,  woleli  się 
wyrzec  gospodarstwa.  Czytamy  często  o  takich  wypadkach.  Po- 
została pamięć  jednego  takiego  „rycerza",  przezwanego  Kobylą 
Głową,  przed  gwałtami  którego  usunęła  się  cała  osada.  W  innem 
miejscu  czytamy,  że  ludność  szukała  u  opata  opieki  przeciw  uci- 
skowi i  grabieży,  ale  opieki  znaleźć  nie  mogła,  bo  dobra  ducho- 
wne również  gwałtów  doznawały;  rzucają  więc  w  końcu  gospo- 
darstwo i  proszą  księcia,  żeby  ich  wziął  na  naroczników  swoich, 
mianowicie  na  gajowych  w  książęcej  puszczy.  Klasztor  trzebnicki 
skarży  się  na  ubytek  dziesięciny,  bo  ludność  wolna  opuszcza 
osady  i  t.  p.  Jeżeli  tak  przedtem  było  na  Ślązku,  cóż  się  działo 
dopiero  po  mongolskiej  nawale! 

O  ucisku  gospodarzy  przez  rycerstwo  nie  słychać  nic  w  ża- 
dnej innej  dzielnicy,  prócz  Ślązka.  Polskie  rycerstwo  samo  wyszło 
z  ziemi  i  różniło  się  od  reszty  wolnej  ludności  tylko  tem,  że  miało 
ziemię  z  nadania,  wydzieloną  z  poprzedniego  związku  rodowego. 
Każdy  mógł  się  stać  rycerzem,  skoro  zamienił  dawną  opolną  da- 
ninę na  obowiązek  towarzyszenia  księciu  zbrojno.  Warstwa  ta  nie 
z  wyjątków  się  u  nas  składała,  ale  raczej  z  ogółu,  a  po  najeździe 
znaczna  większość  wolnych  rycerzami  się  stała,  biorąc  książęce 
nadania.  Ci  polscy  „rycerze"  musieli  się  raczej  pilnować,  żeby 
ich  nie  pomieszano  z  wyzwoleńcami,  t.  j.  z  uwolnionymi  naro- 
cznikami,  którzy  do  żadnego  starego  polskiego  rodu  nie  należeli. 
Przed  najazdem  tatarskim  stawali  się  wyzwoleńcy  łazęgami:  ale 
teraz,  gdy  tyle  ziemi  stało  pustką,  próbowali  szczęścia  i  do  ziemi 
i  nieraz  im  się  to  udało.  Książę  niemiał  w  tem  żadnego  interesu, 
żeby  ich  utrzymywać  w  gorszych  warunkach  obywatelskich,  niż 
innych;  ale  ci  inni,  potomkowie  pierwotnych  „ojczyców"  ziemi 
polskiej,  mieli  w  tem  interes,  bo  chodziło  o  ziemię.  Nieraz  książę 
gotów  był  przyznać  wyzwoleńcom  prawo  do  posiadania  ziemi  na 
równi  z  rodowymi.    Tak  n.  p.  opustoszały  przez  najazd  tatarski 


234  NOWI   WŁAŚCICIELE  ZIEMSCY. 

Łagiewniki  pod  Krakowem ;  zostało  łagiewników  tylko  kilku.  Da- 
wną ich  osadę  nadał  książę  Bolesław  Wstydliwy  wielmożowi  Mi- 
kułowi,  a  tych  kilku  przenosił  równocześnie  gdzieindziej,  na  nową 
osadę,  ale  już  rolniczą  i  to  nie  niewolną.  Była  to  łaska  książęca. 
Jeden  z  łagiewników  nie  miał  ochoty  przenosić  się  do  nowej 
osady  i  prosił  o  jakąś  inną  ,; zamianę"  ;  chciał  widać  gospodaro- 
wać sobie  sam.  Dał  mu  książę,  o  co  prosił.  Co  więcej,  zastrzegł 
książę,  że  gdyby  który  z  tych  dawnych  jego  łagiewników  powró- 
cił do  Polski,  gdyby  się  komu  z  nich  udało  zbiedz  z  jassyru,  bę- 
dzie miał  prawo  upomnieć  się  o  źreb  dla  siebie !  Było  to  zró- 
wnanie niewolników  z  wolnymi,  bo  tylko  wolnym  rodowcom 
przysługiwały  dotąd  takie  prawa !  Na  każdym  kroku  znać  opiekę 
Kościoła  i  książąt  nad  tą  ludnością.  W  całym  szeregu  dokumen- 
tów czytamy  o  nadaniach,  które  należały  „niegdyś"  t.  j.  przed 
Tatarami  do  naroczników;  jeżeli  ta  ludność  ocalała,  prawie  zawsze 
zostaje  teraz  uwolnioną.  Tak  otrzymali  wolność  wszyscy  naro- 
cznicy,  gdy  Bolesław  Wstydliwy  obdarzał  ziemią  klasztor  w  Sta- 
niątkach.  Podobnież  postąpił  Gerard,  dziekan  kapituły  krakowskiej, 
gdy  dostał  nadanie  od  księcia.  W  innej  znowu  okolicy  oni  sami 
zamieniają  się  z  opatem  na  inną  osadę;  działają  tedy  zupełnie, 
jak  wolni  i  własnowolni.  Objawia  się  w  Polsce  coraz  częściej  dą- 
żność do  zniesienia  niewolnego  przypisania  do  gleby.  Z  końcem 
XIII.  wieku  spotykamy  się  z  nadawaniem  ziemi  na  wieczyste  po- 
siadanie potomkom  naroczników.  Tak  książę  Przemysław  Kuja- 
wski dał  w  r.  1298  ujazd  Bartodzieje  sześciu  bartnikom,  z  wodami, 
lasami,  pastwiskami  i  łąkami  całego  ujazdu.  Tam  nie  mógł  już 
nigdy  osiąść  nikt,  ktoby  nie  był  potomkiem  owych  sześciu  pier- 
wszych bartników.  Dziedziczyć  mieli  ziemię  spokojnie,  a  księciu 
nie  byli  powinni  nic  więcej,  jak  tylko  corocznie  na  św.  Michał 
12  dużych  krusz  miodu.  Powstawało  więc  w  Bartodziejach  nowe 
gospodarstwo  rodowe,  takie  samo,  jakie  niegdyś  prowadzili  wszy- 
scy wolni  za  pierwszych  Piastów.  Sprzeciwiało  się  to  zupełnie 
prawu  zwyczajowemu,  bo  według  prawa  po  niewolnym  nie  mo- 
gli dziedziczyć  boczni  krewni,  a  ziemia  po  bezpotomnym'  wracała 
do  pana.  W  ciągu  XIII.  wieku,  a  zwłaszcza  po  najazdach  tatar- 
skich, powstawały  jednak  z  potomków  niewolników  nowe  rody, 
rządzące  się  dawnem  prawem  rodowem  rodowitych  z  dziada  pra- 
dziada Polaków.    To,    co    dla    rodzimej   ludności   było  już  staro- 


NOWE  WSPÓLNOTY   RODOWE.  235 

świecczyzną,   gospodartwo   rodowe,  zaczyna  się  na  nowo  organi- 
zować wśród  części  wyzwoleńców,  osiadłych  na  ziemi. 

Skutkiem  tatarskiego  najazdu  przedłuża  się  w  Polsce  orga- 
nizacya  rodowa  na  roli.  Miał  książę  dużo  wolnej  ziemi  do  roz- 
dania i  czynił  nadania  chętnie;  kto  tylko  chciał  dostać  posiadłość 
za  wojskową  służbę,  dostawał  ją  bez  trudności,  bo  księciu  zale- 
żało na  tern,  żeby  się  pustki  zagospodarowały  na  nowo.  Ale  pod- 
czas gdy  przed  tatarską  nawałą  łaska  książęca  i  wojskowa  służba 
były  jedynym  sposobem,  żeby  się  wydobyć  z  przeludnionego  już 
ujazdu  rodowego  i  dojść  do  dobrobytu,  to  teraz  się  to  zmieniło 
i  było  wielu  takich,  którzy  nagle  zostawali  bogaczami  bez  łaski 
księcia  i  nie  potrzebując  przechodzić  na  „prawo  żołnierskie". 
W  Małopolsce  ubyło  tyle  ludności !  Z  niejednego  ujazdu  rodo- 
wego nikt  nie  został,  a  z  każdego  ubyła  przynajmniej  połowa 
»stryjców".  Ci,  co  pozostali,  dziedziczyli  po  tamtych,  którzy  stra- 
cili życie,  lub  poszli  w  jassyr,  a  przez  to  „źreby"  powiększyły  się 
nagle.  Nie  brak  było  ujazdów,  z  których  ledwie  kilku  pozostało 
i  ci  stawali  się  teraz  właścicielami  całego  ujazdu.  Jeżeli  jeden  tylko 
pozostał,  zabierał  cały  ujazd  dla  siebie.  Nie  trzeba  było  prosić  się 
księcia,  a  nie  każdy  miał  ochotę  chodzić  na  wojnę.  Brak  rąk  ro- 
boczych zachęcał  teraz  na  nowo  do  wspólnego  gospodarstwa. 
Wspólność  rodowa  stała  się  w  niejednym  wypadku  potrzebną 
i  nie  tylko  przydatną,  lecz  nawet  konieczną,  żeby  ręka  rękę  wspie- 
rała. Nie  było  w  żadnym  małopolskim  ujeździe  stryj ców  wielu, 
wystarczało  dla  wszystkich  ziemi  obficie !  Kto  więc  żołnierzem  nie 
chciał  być,  mógł  się  bez  tego  doskonale  obejść,  a  być  bogaczem, 
poprzestając  na  starem  prawie,  wymagającem  danin  w  naturze 
i  świadczeń  z  własnej  pracy.  Bywały  wypadki,  że  pozostali  przy 
życiu  członkowie  rodowego  ujazdu,  nie  mogąc  sami  obrobić 
wszystkich  swoich  gruntów,  puszczali  część  w  dzierżawę  i  to  roz- 
maicie, na  daniny  lub  czynsze  i  ten  dochód  z  dzierżawy  był 
wspólną  ich  własnością  rodową.  Przed  najazdem  tatarskim  mie- 
wali dzierżawców  tylko  wielmożowie  „rycerze";  teraz  miał  ich 
niejeden,  który  niedawno  sam  dla  siebie  ziemi  miał  za  mało. 
Przesadzano  się  też  wzajemnie  w  podawaniu  dzierżawcom  jak 
najkorzystniejszych  warunków,  żeby  tylko  ich  dostać,  bo  inaczej 
większa  część  posiadłości  byłaby  pozostała  niezagospodarowaną 
pustką.   Toteż   jeżeli  dla  kogo  nastały  złote  czasy,  to  z  pewnością 


236  NOWA  WARSTWA  LUDNOŚCI. 

dla  dzierżawców.  Garnął  się  więc  do  roli  każdy  łazęga  i  wyzwo^ 
lenieć.  \ 

Zdarzało  się,  że  wyzwoleńcy  sięgali  wyżej  i  próbowali  zró- 
wnać się  od  razu  z  rycerzami.  O  pierwszym  takim  wypadku  sły- 
szymy na  Ślązku,  jeszcze  za  czasów  Bolesława  Wysokiego.  Tam 
osiedlił  książę  w  Raczycacti  czterech  swoich  kom.orników,  a  więc 
naroczników.  Potomkowie  ich  zaczęli  podawać  się  za  dziedziców 
tej  ziemi,  a  książę,  chcąc  im  pokazać,  że  siedzą  na  ziemi  tylko 
z  łaski  dopóty,  dopóki  się  księciu  podoba,  kazał  się  im  wynosić; 
rugował  ich,  zamieniając  tedy  na  łazęgów.  Uproszony  jednak  przez 
okolicznych  „rycerzy",  dał  się  przebłagać  i  zostawił  ich  w  Rączy- 
cach pod  warunkiem,  że  mu  dostarczą  na  każdą  wyprawę  jednego 
jeźdźca.  A  zatem  zrobił  ich  z  naroczników  od  razu  rycerzami. 

To  był  bądźcobądź  wyjątek,  bo  z  reguły  okoliczni  „rycerze" 
nietylko  nie  wstawialiby  się  u  księcia,  ale  przeciwnie,  sprzeciwia- 
liby się  takiemu  wywyższaniu  wyzwoleńców.  Władza  książęca  była 
też  coraz  słabsza,  a  dla  książąt  panujących  na  rozdrobnialych  udzia- 
łach coraz  trudniej  było  przedsiębrać  cokolwiek  wbrew  wielmo- 
żom i  rycerstwu;  z  tych  zaś  każdy  wolał  sam  ziemię  dostać  lub 
wykołatać  ją  dla  którego  ze  swych  krewniaków.  Pod  ich  wpły- 
wem pojawiają  się  też  w  dokumentach  zastrzeżenia,  żeby  potom- 
kowie niewolnych,  osadzani  na  nowo  na  ziemi,  nie  rościli  sobie 
prawa  do  swobodnego  dziedzictwa.  Gdy  rycerstwo  polskie  coraz 
bardziej  zaczynało  się  trudnić  gospodarstwem,  chciało  też  posiąść 
jak  najwięcej  ziemi,  na  której  wydzielali  potem  gospodarstwa  svc\'m 
osadnikom.  Kto  dostał  ziemię  wprost  od  księcia,  ten  szczęście  zro- 
bił. Kto  ją  dostawał  od  wielmoży,  od  rycerza,  niemiał  się  sam  na,, 
razie  gorzej  od  tamtych  pod  względem  majątkowym,  ale  dawałj 
początek^  nowej  warstwie  ludności,  ograniczonej  pod  względem! 
prawnym,  a  która  potem  miała  się  znaleść  w  gorszych  też  mate-j 
ryalnych  stosunkach.  Ziemi  wolnej  było  tyle,  że  można  było  do-i 
stać  gospodarstwo  za  bądź  co.  Rycerz  niewolników  prawie  nigdy- 
nie  miał  po  tatarskim  najeździe;  pod  tym  względem  czasy  nagle- 
zmieniły  się  zupełnie.  Nie  miał  mu  kto  ziemi  obrobić.  Z  biedy 
dawał  ją  przeto  do  obrobienia  każdemu  łazędze,  który  tylko  się 
zgłosił,  i  nie  żądał  za  to  nic  więcej,  jak  tylko  trochę  pomocy  pod- 
czas żniw  i  sianokosów.  Dawano  kawał  ziemi  na  wyłączny  użytek 
osadnika,  jeżeli  w  zamian  za  to  zgodził  się  trzy  dni  żąć,   a  jeden 


ŁATWE    DZIERŻAWY.  237 

dzień  wiać  i  młócić  na  pańskiem.  Wiadomość  tę  mamy  z  r.  1254. 
W  następnym  roku  stanęła  umowa  jeszcze  łatwiejsza  do  wyko- 
nania: jeden  tylko  dzień  żąć  i  jeden  kosić.  Z  r.  1280  mamy  do- 
kument, w  którym  pan  ziemi  żąda  tylko,  żeby  mu  przez  dwa  dni 
każdy  kosił  i  zwoził  siano.  Któżby  nie  przystał  na  takie  prawdzi- 
wie złote  warunki?  Za  dwa  do  trzech  dni  robocizny  na  cały  rok 
chleb  dla  siebie  i  dzieci!  Toteż  korzystali  z  tego  łazęgi  i  nie  wra- 
cali już  na  podegrodzia.  Opustoszały  dawne  targi,  upadły  rzemio- 
sła pod  klasztorami,  katedrami  i  grodami,  bo  o  ziemię  znowu  było 
tak  łatwo !  Wznosiło  się  powoli  na  nowo  rolne  gospodarstwo  po 
tatarskim  najeździe,  ale  miasta  się  nie  odradzały. 

Wobec  tego,  że  wszyscy  tak  się  ubiegali  o  dzierżawców,  po- 
cząwszy od  księcia,  a  skończywszy  na  ujazdowym  stryjcu  współ- 
właścicielu, nastały  też  złote  czasy  dla  osadników  z  Niemiec.  Już 
przed  najazdem  mongolskim  byli  nietylko  na  Ślązku,  ale  na  Ku- 
jawach i  w  Krakowskiej  ziemi  nad  Dunajcem.  Teraz  zaś,  po  ta- 
kiem  strasznem  wyludnieniu,  zaczęli  napływać  tysiącami,  a  to  tem 
bardziej,  że  we  własnym  ich  kraju  nastały  czasy  niespokojne,  nie 
dobre  dla  gospodarstwa.  Nieporządki  panujące  pomiędzy  Piastami 
były  niczem  w  porównaniu  z  brakiem  jakiegokolwiek  ładu  w  Niem- 
czech. Minęły  czasy  wielkiej  potęgi  królów  niemieckich.  Dynastya 
Hohenstaufów  marniała  w  wojnach  domowych,  cesarz  Fryderyk  II., 
mając  swe  własne  królestwo  w  południowych  Włoszech,  nie  tro- 
szczył się  o  Niemcy.  Jego  potomkowie  poginęli  we  walkach  o  wło- 
skie dziedzictwo,  a  w  Niemczech  nie  było  pana.  Doszło  do  tego, 
że  żaden  z  możniejszych  książąt  nie  chciał  nawet  być  królem  nie- 
mieckim, ani  cesarzem.  Czasy  pomiędzy  r.  1246  a  1272  są  naj- 
gorsze, najsmutniejsze  w  historyi  niemieckiej,  a  zowią  się  bezkró- 
lewiem, bo  naprawdę  króla  nie  było.  Zmieniło  się  to  dopiero 
w  r.  1272,  gdy  tron  ofiarowano  Rudolfowi  Habsburgowi,  praoj- 
cowi dynastyi,  która  stale  potem  rządziła  w  Niemczech  i  zasiada 
dziś  na  tronie  cesarstwa  austryackiego.  Podczas  bezkrólewia  nie 
było  żadnego  prawa;  kto  był  silniejszy,  robił  ze  słabym  co  chciał. 
Powstało  t.  zw.  prawo  pięści,  Faustrecht;  silniejsza  pięść  dykto- 
wała prawo  i  nie  było  na  to  rady.  Zakwitnęły  grody  rycerzy- 
rabusiów  i  oni  byli  prawdziwą  władzą.  Ludność  uciekała  też  tłu- 
mnie z  Niemiec,  a  gdy  najazd  tatarski  Polskę  tak  strasznie  wy- 
ludnił, zwróciła  się  do  nas  całą  ławą  emigracya  niemiecka.   Ksią- 


238  SAMORZĄD   DZIERŻAWCÓW. 

żęta  byli  im  radzi,  bo  można  było  przez  to  szybciej  kraj  na  nowo 
zagospodarować.  Niesposób  było  czekać,  aż  się  ludność  krajowi 
powiększy  przez  przyrost  naturalny^),  chętnie  więc  witano  Niem- 
ców. Za  przykładem  książąt  ślązkich  poszli  też  nietylko  małopolscy; 
książęta,  ale  i  wielkopolscy,  chociaż  tam  nie  było  tatarskiego  na- 
jazdu. 

Było  w  owych  czasach  najwyższą  zasadą  prawa,  że  każdy J 
ma  się  rządzić  swojem  prawem,  tj.  prawem  tem,  wśród  którego 
wzrósł,  prawem  społeczeństwa  i  stanu,  z  którego  pochodzi.  Nie- 
miec miał  się  rządzić  niemieckiem  prawem,  choćby  nawet  był  pod 
polskiem  panowaniem,  a  podobnież  Polak,  chociażby  się  znalazł 
pod  władzą  niemiecką,  miał  postępować  w  swych  sprawach  we- 
dług swego  prawa  zwyczajowego.  Nie  przyśniło  się  wtenczas  ni- 
komu, żeby  wszyscy  mieszkańcy  państwa  musieli  mieć  jednakie 
prawo  spadkowe,  jednaki  przewód  sądowy,  czyli  postępowanie 
przy  procesach,  lub  jednakie  przepisy  porządku  w  swojej  osadzie. 
Porządku  miał  każdy  pilnować  po  swojemu,  jak  mu  dogodniej, 
byle  tylko  porządek  był.  Nie  przeszło  więc  też  nikomu  przez  myśl, 
żeby  niemieccy  goście  mieli  się  stosować  do  prawa  polskiego, 
żeby  np.  spadkiem  dzielili  się  tak,  jak  to  u  Polaków  było  w  zwy- 
czaju. Pozostawiono  im  pod  tym  względem  zupełną  wolność  i  było 
to  bardzo  rozumnie.  Przymus  do  podlegania  obcemu  prawu  wy- 
rodzić  się  musi  z  konieczności  w  bezprawie !  Rzecz  to  bardzo  prosta, 
bo  gdzie  nikt  prawa  nie  zna,  jakżeż  może  być  posłuszeństwo  prawu? 
Niemiecki  dzierżawca  nie  znał  polskiego  prawa,  a  polski  właści- 
ciel tak  samo  nie  znał  niemieckiego.  Żeby  więc  nie  było  bezprawia, 
jedyna  była  rada,  żeby  sobie  tylko  wymówić  wynagrodzenie  za 
dzierżawę,  a  zresztą  zostawić  tym  ludziom  zupełną  swobodę  i  dać 
im  samorząd,  żeby  się  sami  między  sobą  rządzili  swojem  prawem 
niemieckiem,  saskiem  czy  szwabskiem.  Polscy  dzierżawcy  mogli 
uznać  właściciela  ziemi  np.  swym  sędzią,  bo  on  sądził  ich  we- 
dług polskiego  prawa;  ale  trudno  było  być  sędzią  nad  Niemcami,' 
których  prawa  się  nie  znało.  Dla  właściciela  wielka  była  wygoda, 
że  nie  miał  ze  swymi  dzierżawcami  żadnych  kłopotów,  prócz  czyn- 
szu i  że  nic  go  nie  obchodziło,  kto  się  z  kim  pobił,  kto  po  kim 


Tak  zowiemy  wzrost  ludności  przez  samą  tylko   przewagę  ilości    urodzin 
nad  ilością  zgonów. 


GBURY   I    SZLACHTA.  239 

dziedziczy  itp.  Dla  dzierżawców  też  wygodniej  było  i  przyjemniej, 
że  się  sami  mogli  rządzić.  Samorząd  dogadzał  obydwom  stronom, 
toteż  zaczęto  wkrótce  dużo  wsi  polskich  przenosić  umyślnie  na 
,, prawo  niemieckie",  czyli  na  „prawo  gości".  Czytamy  nieraz  w  ów- 
czesnych dokumentach,  jak  książę,  opat  lub  prywatny  właściciel 
polskich  swych  dzierżawców  „równa  z  gośćmi";  to  znaczy,  że 
pozostawia  ich  familijne  i  majątkowe  sprawy  ich  własnemu  sa- 
morządowi, że  się  w  to  mieszać  nie  chce,  a  za  wydzierżawienie 
ziemi  chce  czynszu  gotówką,  a  nie  danin  w  naturze  ni  robocizny. 
Wolał  pieniądze,  za  które  kupił  sobie  znowu  niewolnika  od  żyda 
i  kazał  mu  obrobić  na  potrzeby  własne  kawał  ziemi  koło  swego 
domu,  a  o  resztę  się  nie  troszczył  i  miał  dochody  bez  wielkich 
gospodarskich  kłopotów. 

GBURY  I  SZLACHTA. 

Powstała  więc  nowa  a  bardzo  liczna  warstwa  społeczna:  dzier- 
żawców. Oni  to  są  przodkami  ludu  wiejskiego  w  Polsce.  Byli  zu- 
pełnie wolni,  mogli  i  zamieszkać,  gdzie  chcieli  i  robić,  co  chcieli, 
a  względem  właścicieli  mieli  tylko  te  obowiązki,  o  które  się  umó- 
wili, biorąc  dzierżawę.  Kto  się  dorobił,  kto  miał  pieniądze,  mógł 
sobie  ziemi  kupić  i  sam  zostać  właścicielem;  żadne  prawo  tego 
nie  wzbraniało.  Mógł  się  też  przenieść  z  jednej  dzierżawy  na  drugą, 
w  inne  strony,  gdy  mu  się  tak  zdało  lepiej,  byle  tylko  uczynił 
zadość  obowiązkom  dzierżawnym  u  poprzedniego  właściciela.  Po- 
wstały też  potem  przepisy,  co  do  warunków  rozwiązania  dzierżawy. 
Nie  umawiano  się  bowiem,  na  ile  lat  ma  być  dzierżawa,  ale  za- 
wierano umowę  zawsze  na  czas  nieograniczony  tj.  aż  do  wypo- 
wiedzenia. Przyjmowało  się  zawsze  domysł,  że  dzierżawa  ma  być 
wieczystą  i  dziedziczną  i  tak  też  było  z  reguły.  Właściciel  kontent 
był,  że  ma  kogo  na  roli,  a  dzierżawca  miał  wszelkie  ułatwienia, 
żeby  tylko  siedział  na  miejscu  i  nie  przenosił  się  gdzieindziej.  Wy- 
jątkowo tylko  zdarzały  się  spory;  potem  dopiero,  znacznie  później, 
gdy  kraj  się  już  zaludnił,  gdy  znowu  trudniej  było  o  ziemię,  niż 
o  ludzi,  okazała  się  potrzeba  przepisów  prawnych  do  oznaczenia, 
pod  jakiemi  warunkami  wolno  dzierżawę  opuścić. 

Niemieccy  osadnicy  wiejscy  nazywali  sami  siebie  w  swoim 
języku  ,,gebuer'\  W  tem  słowie  wymawia  się  e  tylko  z  lekka, 
bardzo  mało,  tak,  że  w  wymowie  nie  znający  języka  Polak  rozu- 


» 


240  GBURY   I    SZLACHTA. 

miał  »gbur"  i  stąd  nazwa  „gburów".  Urzędy  nasze  nazywały  ich 
jednak  zawsze  ,; gośćmi"  lub  ,; przybyszami"  (po  łacinie:  hospites  — 
advenae)y  toteż  nazwa  gburów  przyjęła  się  tylko  tam,  gdzie  urzędy 
były  niemieckie.  Wyraz  „gebuer"  znaczy  po  prostu:  włościanin, 
to  samo,  co  w  nowszym  języku  niemieckim  „bauer",  które  od 
tamtego  pochodzi.  Niemieccy  osadnicy  nazywali  też  „gburami" 
nietylko  siebie,  ale  i  polskich  dzierżawców,  jako  ludzi  tego  samego 
stanu.  Pod  zniemczonymi  Piastami  ślązkimi  nastały  niemieckie 
urzędy;  na  północy  zaś,  nad  dolną  Wisłą,  przeszła  część  kraju 
pod  panowanie  niemieckich  Krzyżaków.  W  dwóch  tych  częściach 
Polski  nazywano  nową  warstwę  społeczną  z  urzędu  po  niemiecku, 
a  więc  gburami  i  rzeczywiście  nazwa  ta  tak  się  tam  przyjęła  i  za- 
korzeniła, że  oznacza  tam  do  dziś  dnia  i  to  w  polskim  języku 
wiejskiego  gospodarza,  nie  będącego  szlachcicem,  i  to  gospoda- 
rza zamożnego.  Ponieważ  wówczas  w  żadnym  urzędzie  nie  pisy- 
wano jeszcze  po  polsku  (tylko  po  łacinie),  nie  wiemy  zgoła,  jak 
po  polsku  nazywano  w  połowie  XIII.  wieku  tych  dzierżawców, 
którzy  nie  byli  przybyszami  z  zagranicy.  Nie  wiemy,  jak  założy- 
ciele włościańskiego  stanu  sami  siebie  nazywali.  Wyraz  „chłop" 
znaczył  wówczas  tyle,  co  „człowiek". 

Nie  wiemy  również,  jak  sami  siebie  nazywali  właściciele 
ziemscy  w  przeciwstawieniu  do  swych  dzierżawców.  I  jednych 
i  drugich  znamy  tylko  nazwy  niemieckie.  Niemcy  spostrzegli,  że 
właściciele  należą  do  starej  organizacyi  rodowej,  podczas  gdy 
dzierżawcy  polscy  nie  mają  z  nimi  rodowego  związku  i  dopiero 
tu  i  owdzie  zaczynają  organizować  się  na  wzór  tatntych.  NazwaH 
więc  Niemcy  właścicieli  ziemi  całkiem  słusznie  rodowcami,  co  po 
niemiecku  mówiło  się:  »slahta''.  Z  „gebuer"  zrobił  się  polski  w)- 
raz:  gbur  —  a  ze  „slahta":  szlachta.  Szlachtą  nazywali  wszystkich, 
którzy  tylko  mieli  własną  ziemię,  a  tych  z  pomiędzy  szlachty, 
którzy  mieli  ziemię  na  „prawie  wojskowem",  zwali  rycerzami. 

Takie  były  stosunki  i  taka  rozmaitość  wśród  ludności  wiej- 
skiej. Co  tylko  ocalało  z  tatarskiego  pogromu,  jęło  się  pracy  na 
ziemi.  O  przyszłość  wsi  polskiej  nie  byłoby  kłopotu  i  bez  Niem- 
ców. Wieś  nigdy  nie  zaginie,  bo  ludzie  najchętniej  garną  się  do 
ziemi -żywicielki  i  wtenczas  dopiero  myślą  o  innych  sposobach  do 
życia,  gdy  gruntów  dla  wszystkich  nie  może  już  starczyć.  Dlatego 
też  Polska  była  zawsze  krajem  przeważnie  rolniczym,  bo  za  mało 


MIASTA   NIEMIECKIE.  241 

miała  ludności  na  tak  dużą  ziemię,  żeby  wytworzyć  należycie  te 
wszystkie  warstwy  społeczne,  które  są  potrzebne  do  tego,  żeby 
potęga  narodu  rozwinęła  się  wszechstronnie.  Za  mało  nas  było 
po  tatarskim  najeździe,  a  i  później  znowu  nas  było  za  mało  w  sto- 
sunku do  posiadanej  ziemi! 

MIASTA  NIEMIECKIE. 

W  Małopolsce  nikt  do  miast  nie  wracał;  przeciwnie,  resztki 
mieszczaństwa  powstającego  z  ,;łazęgów"  rzuciły  się  do  wiejskiego 
gospodarstwa  i  z  wielkopolskich  miast  niejeden  wyruszył  w  Kra- 
kowskie lub  Sandomierskie,  żeby  tu  osiąść  na  dzierżawie.  Nie 
sposób  już  było  obejść  się  bez  miast,  a  nie  było  na  tyle  ludności, 
żeby  je  dźwignąć  na  nowo  rodzimemi  siłami.  Do  tego  użyto  więc 
także  niemieckich  przybyszów. 

Zakładane  na  nowo  miasta,  nie  krępowane  niczem,  urządzały 
się  wygodnie,  korzystając  już  z  doświadczenia  poprzedniego  po- 
kolenia. Fundamentem  miasta  był  targ.  Wytyczano  więc  obszerny 
rynek  na  targi,  a  z  niego  na  wszystkie  strony  ulice.  Żeby  miasto 
było  obronne,  otaczano  je  całe  murem;  przybywały  potem  roz- 
maite jeszcze  obwarowania,  gródki  pod  murami,  wały,  rowy  wy- 
pełniane wodą,  mosty  zwodzone  do  bram  miejskich  i  t.  p.  Obo- 
wiązek obrony  murów  miejskich  spoczywał  na  mieszczanach;  za 
to  jednak  byli  oni  wolni  od  wszelkiej  innej  powinności  wojskowej. 
Miasta  naczelnikiem  był  wójt,  którym  zostawał  zazwyczaj  dzie- 
dzicznie sam  przedsiębiorca  emigracyjny;  on  kierował  całą  admi- 
nistracyą  wespół  z  radą  miejską,  złożoną  z  rajców,  którzy  pocho- 
dzili z  wyboru.  Do  sądownictwa  byli  ławnicy,  podobnie,  jak  po 
wsiach  na  prawie  niemieckiem.  Wójt  pobierał  rozmaite  opłaty 
i  miał  także  monopol  młyna  i  karczmy.  Daleko  poza  mury  miej- 
skie sięgał  ujazd,  tj.  obszar  ziemi  będący  własnością  miasta.  Temi 
gruntami  dzielili  się  przybysze,  a  wójt  brał  szóstą  część. 

W  założonem  w  ten  sposób  na  nowo  mieście  nie  wolno  się 
już  było  osiedlić  jakiemukolwiek  łazędze.  Przybysze  zakładali  mia- 
sto dla  siebie  i  swoich  dzieci,  a  nie  dla  obcych.  Pierwsi  mieszcza- 
nie tworzyli  jakby  jeden  ród,  a  kto  się  z  niego  nie  wywodził,  nie 
miał  w  mieście  żadnych  praw,  nie  wolno  mu  było  w  mieście  ani 
własności  nabywać,  ani  handlować,  ani  założyć  warsztatu.  Do  tego 
trzeba  było  pozyskać  najpierw  prawo  miejskie,  co  nie  było  łatwą 

16 


242  MIASTA  NIEMIECKIE. 

rzeczą.  Tak  więc  niemieccy  emigranci  powznosili  szybko  miasta 
na  nowo,  ale  też  zamknęli  do  nich  przystęp  Polakom.  Nie  mogło 
być  polskiego  mieszczaństwa,  ażby  się  chyba  spolszczyli  potom- 
kowie pierwszych  mieszczan  niemieckich.  Kilkadziesiąt  niemieckich 
rodzin  nie  mogło  sobie  oczywiście  wystarczyć.  Potrzebowali  służby, 
parobków,  pomocników,  czeladników;  napływało  i  tych  sporo 
z  Niemiec.  Za  dobrym  zarobkiem  przybywali  ciągle  nowi  emi- 
granci, ale  ci  nie  byli  już  równymi  tym  pierwszym,  dla  których 
miasto  założono.  Tylko  tamci  byłi  panami  w  mieście;  wszystkie 
urzędy  były  tylko  dla  nich  i  ich  potomków.  Powstały  tedy  dwie 
warstwy  w  miastach;  potomkowie  pierwotnych  osadników  utwo- 
rzyli t.  zw.  patrycyat  miejski,  sprawujący  rządy  i  mający  do  wszyst- 
kiego prawo,  a  reszta  ludności  tworzyła  t.  zw.  pospólstwo,  mające 
prawo  tylko  do  szukania  zarobku  w  granicach  dozwolonych  przez 
radę  miejską. 

W  ten  sposób  założono  na  nowo  zniszczony  przez  Tatarów 
Wrocław,  zaraz  po  najeździe  w  r.  1242.  W  Wielkopolsce  pozo- 
stały wprawdzie  polskie  osady  miejskie,  ale  osłabione  znacznie 
przenoszeniem  się  ludności  na  rolę.  Nie  były  też  polskie  miasta 
jeszcze  urządzone  według  osobnych  dla  siebie  praw,  jako  dopiero 
wytwarzające  się  zwolna  i  czekające  na  stosowną  dla  siebie  orga- 
nizacyę.  W  Niemczech  organizacya  ta  już  się  dawniej  dokonała 
i  przeniesiono  ją  gotową  na  Slązk  jeszcze  przed  najazdem  tatar- 
skim. Stamtąd  byłaby  się  niewątpliwie  i  tak  rozszerzyła  w  Polsce, 
ale  nie  byłby  przytem  zapanował  w  miastach  żywioł  niemiecki. 
Po  najeździe  zaś  miasta  nietylko  przyjmowały  prawo  ;; magdebur- 
skie", ale  też  obywateli  otrzymywały  z  Niemiec.  W  roku  1253 
przeniesiono  Poznań  na  prawo  niemieckie  i  zniemczono  zarazem: 
W  roku  1255  zamieniono  na  takie  miasta  Lignicę  i  Sandomierz. 
Stolica  Wielkoksiążęca,  Kraków,  powstawał  jednak  z  gruzów  wla- 
snemi  polskiemi  siłami;  może  tu  garnęło  się  więcej  polskiej  lu- 
dności dlatego  właśnie,  że  to  była  stolica;  w  każdym  razie  nie 
myślano  o  sprowadzaniu  do  Krakowa  Niemców  po  pierwsz)'in 
najeździe  tatarskim.  Ale  po  drugim  najeździe  zniemczył  się  Kra- 
ków i  cały  dalszy  szereg  miast  polskich.  A  chociaż  został  na  miej- 
scu, zwłaszcza  w  Wielkopolskich  miastach,  ten  i  ów  z  dawnych 
polskich  mieszczan,  nic  nie  znaczył  wobec  nowych  obywateli  nie- 
mieckich, którzy  zabierali  rządy  miasta  i  wprowadzali  swój   ję7\'k 


HANZA.  243 

do  urzędów  miejskich.  Można  przeto  powiedzieć,  że  skutkiem  ta- 
tarskich najazdów  zniknęły  miasta  polskie,  a  powstały  natomiast 
miasta  niemieckie  w  Polsce. 

Aż  do  początków  XIII.  wieku  wszystkie  osady  polskie  były 
wiejskie  i  cała  ludność  wiejska,  z  wyjątkiem  nielicznych  mieszkań- 
ców, osiadłych  pod  głównymi  grodami.  W  XIII.  wieku  zaczyna 
powstawać  mieszczaństwo,  a  od  połowy  XIII.  wieku  ustaliły  się 
już  miasta,  odgrodzone  warownemi  murami,  z  ludnością  szukającą 
utrzymania  w  handlu,  przemyśle  i  rękodziełach. 

Związek  tych  miast  niemieckich  z  naszą  organizacyą  pań- 
stwową był  nader  słaby  i  luźny,  a  natomiast  utrzymywały  one 
ścisłe  związki  z  miastami  w  Niemczech.  Ponieważ  w  Polsce  nie 
było  znawców  niemieckiego  prawa,  do  których  możnaby  wnosić 
apelacyę  od  wyroków  ławniczych,  przyjęło  się,  że  ci  przybysze 
uznali  sąd  w  Magdeburgu  za  swoją  najwyższą  instancyę.  Nieba- 
wem zaś  przystąpiły  te  miasta  do  wielkiego  związku  niemieckiego, 
zwanego  „Hanzą".  W  Niemczech  zakwitnął  handel.  Wiejskiemu 
ludowi  źle  się  powodziło,  ale  mieszczaństwu  bardzo  dobrze.  Mi- 
nęły już  czasy,  kiedyto  na  morzu  spotykało  się  Normanów,  Wi- 
kingów i  słowiańskich  Pomorzan.  Niemcy  nauczyli  się  żeglugi, 
byli  zdolnymi  kupcami,  a  usilną  pracą,  wielką  rządnością  i  zapo- 
biegliwością doprowadzili  do  tego,  że  w  połowie  XIII-go  wieku 
mieli  już  połowę  europejskiego  handlu  w  swym  ręku.  Na  czele 
niemieckiego  ruchu  handlowego  stały  trzy  potężne  miasta:  Kolo- 
nia, Lubeka  i  Hamburg.  Kupcy  niemieccy  mieli  swoje  składy  to- 
warów i  kantory  w  całej  północnej  Europie.  Już  w  XI.  wieku 
tworzyli  stowarzyszenie  w  Londynie,  a  w  XII.  założyli  wielki  kan- 
tor na  drugim  końcu  Europy,  w  Wielkim  Nowogrodzie.  Docho- 
dzili szybko  do  olbrzymich  bogactw,  bo  umieli  urządzać  spółki 
i  dobrze  się  w  nich  rządzili,  a  przytem  trzymali  się  ścisłej  soli- 
darności. Nikt  się  nie  wyrywał  na  swoją  rękę,  ale  łączono  się 
w  stowarzyszenia  kupieckie,  które  wszystkiem  kierowały.  W  poło- 
wie XIII-go  wieku  mądra  ta  zasada  solidarnych  spółek  sięgnęła 
jeszcze  wyżej.  Oto  całe  miasta  łączyły  się  w  związki  kupieckie 
i  tak  powstała  sławna  Hanza,  która  z  czasem  stała  się  nietylko 
handlową  potęgą,  ale  też  polityczną.  Właśnie  w  r.  1241  związał 
się  Hamburg  z  Lubeką  i  to  było  Hanzy  początkiem.  W  sto  lat 
potem  obejmowała  Hanza  już  kilkadziesiąt  miast,  prowadziła  wojny 


244  NOWE   ZAKONY. 

na  własną  rękę  i  szafowała  tronem  duńskim,  gdy  kraj  ten  pró- 
bował wydobyć  się  z  pod  jej  przewagi  ekonomicznej.  I  nasze 
miasta  do  łianzy  należały,  a  czerpiąc  z  tego  związku  poczucie 
swej  siły,  próbowały  stanowić  nietylko  o  handlu,  ale  też  i  o  po- 
lityce. I  u  nas  próbowało  potem  niemieckie  mieszczaństwo  szafo- 
wać polskim  tronem  i  ciągnęło  sprawę  polską  tam,  gdzie  tego 
wymagał  nie  polski  interes,  lecz  niemiecki.  Zniemczenie  miast 
stało  się  istną  kulą  u  nogi  w  rozwoju  polityki  polskiej. 

NOWE  ZAKONY. 

W  XIII.  wieku  powstał  nieznany  przedtem  u  osób  świeckich 
prąd  ascetyzmu,  t.  j.  umartwiania  ciała.  Dał  temu  początek  św. 
Franciszek  z  Asyżu  we  Włoszech  (właściwie  Jan  Bernardone,  zwany 
Francesco  dla  swej  biegłości  w  języku  francuskim),  jeden  z  naj- 
większych świeczników  chrześcijaństwa,  który  życie  swoje  poświęcił 
na  usługi  ubogich  i  wzgardzonych.  Ażeby  się  do  nich  skuteczniej 
zbliżyć,  sam  się  skazał  na  zupełne  ubóstwo,  a  raczej  nie  na  ubó- 
stwo, lecz  na  nędzę  i  nic  nie  posiadając,  niczego  zgoła  z  sobą 
nie  biorąc,  przebiegał  wsie  i  miasta,  spełniając  względem  naj- 
uboższych uczynki  chrześcijańskie,  a  serca  zamożniejszych  krusząc 
wzruszającemi  kazaniami.  Chodziło  mądremu  słudze  Bożemu  prze- 
dewszystkiem  o  to,  żeby  bogaty  nauczył  się  szanować  ubóstwo, 
żeby  nie  gardził  ubogim,  bo  pogarda  taka  wytwarza  moralną  prze- 
paść pomiędzy  bogatym  a  ubogim,  wyradza  się  w  nienawiść. 
Św.  Franciszek  z  Asyżu  należy  do  największych  wynalazców  ludz- 
kości przez  to,  że  wynalazł  sposób  na  otoczenie  ubóstwa  czcią, 
że  oddalił  od  biedy  wstręt  i  obrzydzenie.  Kazał  uczniom  swoim, 
żeby  się  sami  stali  żebrakami !  Bojąc  się,  żeby  jego  zakon  się  nie 
zeświecczył  i  nie  uległ  losowi  Benedyktynów  i  Cystersów,  którzy 
byli  już  właściwie  wielmożami  w  habitach,  nakazał  swym  uczniom 
żebrać  i  żywić  się  tylko  z  jałmużny,  zachowując  jeszcze  i  tę  ostro- 
żność, że  zabronił  przyjmować  jałmużny  pieniężnej !  Zaprowadził 
też  ostrą  regułę  ascetyczną,  pełną  umartwień.  Ascetyzm  znany  był 
w  Kościele  od  dawna,  ale  u  pustelników.  Franciszkanie  jednak 
nie  mieli  być  pustelnikami,  ale  przeciwnie,  żyć  jak  najwięcej  z  lu- 
dźmi i  pomiędzy  ludźmi,  mieli  brać  żywy  udział  w  życiu  prakty- 
cznem,  a  pozostać  żebrakami  i  pielęgnować  ascetyzm.  Robota  dla 
nich  wyznaczona  była  nie  w  klasztornych   celach,   ale  na  ulicach, 


FRANCISZKANIE.  245 

rynkach,  po  warsztatach,  tam,  gdzie  zbierają  się  ludzie,  gdzie  ście- 
rają się  ludzkie  interesy,  gdzie  się  rodzą  namiętności,  tam  wszę- 
dzie miał  iść  Franciszkanin  i  pilnować,  żeby  praktyczne  życie, 
zdobywanie  chleba  i  używanie  dóbr  świata  odbywało  się  po  chrze- 
ścijańsku !  Od  książęcego  zamku  do  chaty  pastucha,  wszędzie  mieli 
Franciszkanie!  wkroczyć  i  baczyć,  żeby  się  słabszemu  nie  działa 
krzywda.  Nie  wytępili  złych  skłonności  ludzkich,  z  któremi  w  ka- 
żdem  pokoleniu  na  nowo  trzeba  walczyć,  ale  uchronili  Europę 
zachodnią  od  grożącej  jej  w  XIII.  w.  rewolucyi  socyalnej,  a  przy- 
szłym wiekom  wskazali,  co  w  podobnych  niesnaskach  czynić  na- 
leży. Przez  ustanowienie  tercyarzy  przeprowadzali  swe  zasady 
wśród  ludzi  świeckich;  pozyskali  do  tercyarstwa  mnóstwo  boga- 
czów i  szereg  książąt,  a  wśród  ogółu  pobożnych  uprościli  nie- 
zmiernie sposób  życia,  wyrugowali  zbytek,  nauczyli  żyć  skromnie, 
a  bogactw  używać  rozumnie  i  po  chrześcijańsku.  Zakon  ten  po- 
wstał w  r.  1211,  ale  dopiero  w  r.  1223  został  ostatecznie  zorga- 
nizowany i  przez  papieża  zatwierdzony.  Jestto  niewątpliwie  naj- 
większy, najdonioślejszy  wypadek  w  historyi  Europy  XIII.  w. 

U  nas  nie  groziła  socyalna  rewolucya,  bo  nie  było  ani 
ucisku  ludności  przez  książąt,  ani  pańszczyzny,  ani  prawa  pięści, 
ani  rycerzy -rabusiów.  Ale  nie  brakło  u  nas  zbytników,  pysznych, 
samolubów  i  skąpców,  a  więc  i  nam  zdali  się  Franciszkanie;  zdali 
się  i  stanowi  duchownemu,  który  z  ludzi  się  składał,  więc  też 
miał  swoje  wady.  Idea  św.  Franciszka  potrzebna  jest  zawsze  i  wszę- 
dzie, potrzebną  też  była  w  ówczesnej  Polsce.  Bogaczom  otwarły 
się  oczy  na  wiele  rzeczy,  których  przedtem  nie  widzieli  i  mieli 
dzięki  Franciszkanom  coś  lepszego  do  roboty,  niż  olśniewać  ubo- 
gich swemi  bogactwami.  Skromność  zaczęła  uchodzić  za  nowy 
obowiązek,  nieznany  przedtem.  Już  Henryk  Brodaty  nosił  tylko 
tanie  szaty,  nie  używał  złota  ni  klejnotów.  Najpierw  zjawili  się 
Franciszkanie  na  ziemi  polskiej  w  Krośnie  na  Ślązku  w  r.  1221, 
a  więc  jeszcze  przed  nadaniem  im  formalnej  reguły  zakonnej  przez 
papieża.  Do  Krakowa  przybyli  w  r.  1237. 

Miłość  bliźniego  okazywana  praktycznie  ubogim  sprowa- 
dziła w  tym  samym  czasie  do  Polski  zakon  szpitalny  Duchaków, 
którym  biskup  krakowski  Iwo  wystawił  szpital  w  r.  1220  na 
Prądniku,   a  gdy  ten  przepadł  wśród  tatarskiej  nawały,   przeniósł 


246  DUCHACY.    DOMINIKANIE.  AUGUSTYANIE. 


ich  do  miasta,  za  obronne  mury.  We  Wrocławiu  byli  Duchacy 
już  r.  1214. 

Trzecim  nowym  zakonem  byli  Dominikanie.  Założyciel  ich, 
Hiszpan,  św.  Dominik,  poświęcił  się  nawracaniu  sekty  Albigensów, 
powstałej  w  południowej  Francyi.  Orężem  jego  zakonu  kazno- 
dziejstwo i  pilna  nauka  teologii,  żeby  tem  snadniej  strzedz  czy- 
stości wiary.  Jestto  więc  zakon  nauczający.  Dla  nas  bardzo  był 
pożądany,  bo  paraf ij  jeszcze  było  mało,  a  obowiązek  nawracania 
schyzmatyckiej  Rusi  dla  braku  duchowieństwa  zaniedbany.  Pier- 
wszym polskim  Dominikanem  był  Ślązak,  imieniem  Jacek,  rodem 
ze  wsi  Kamienia,  który  przybył  ze  Ślązka  do  Krakowa  na  naukę 
wraz  ze  swym  krewnym,  późniejszym  biskupem  Iwonem.  Pocho- 
dzili z  rodu  Odrowążów.  Przyjąwszy  święcenia  kapłańskie,  został 
Św.  Jacek  wkrótce  kanonikiem ;  następnie  pojechał  z  biskupem 
do  Rzymu.  Przebywał  tam  właśnie  naówczas  św.  Dominik,  a  nasz 
rodak  przystał  do  jego  uczniów.  Wracając  na  północ,  odbywał 
misye  w  Tyrolu.  W  Rzymie  pozyskał  sobie  towarzysza  w  osobie 
świątobliwego  Polaka,  Czesława,  i  z  nim  razem  wrócił  do  Kra- 
kowa, gdzie  otrzymali  budujący  się  właśnie  kościół  św.  Trójcy. 
Święty  Czesław  odbył  z  Krakowa  podróż  do  pobratymczej  Pragi, 
a  w  powrocie  zatrzymał  się  dłużej  we  Wrocławiu  i  założył  tam 
klasztor.  We  Wrocławiu  też  był  kres  jego  żywota.  Sam  zaś  św. 
Jacek  wybrał  się  na  wschód,  do  Kijowa,  pomiędzy  schyzmatyków. 
Tam  cztery  lata  przebywszy  i  założywszy  klasztor,  podążył  na  pół- 
noc i  znowu  w  Gdańsku  zakon  urządził.  Umarł  w  Krakowie 
w  r.  1257,  kanonizowany  w  r.  1504. 

Nietylko  Dominikanie,  ale  też  Franciszkanie  poświęcili  się 
misyjnej  pracy  nad  schyzmą  ruską.  Dominikanów  wprowadził  do 
Kijowa  Św.  Jacek  w  r.  1228,  a  w  r.  1238  były  już  obydwa  za- 
kony w  Haliczu;  nadto  Dominikanie  w  r.  1242,  zaraz  po  naje- 
ździe mongolskim,  w  Przemyślu,  a  w  r.  1270  dalej  na  wschodzie, 
we  Lwowie. 

Czwartym  nowym  zakonem  byli  Augustyanie,  którzy  łączyli 
prace  dominikańskie  i  franciszkańskie,  a  mieli  znacznie  lżejszą  re- 
gułę. Powstali  w  r.  1244.  U  nas  nie  rozszerzyli  się  i  aż  do  r.  1350 
powstały  ledwie  trzy  augustyańskie  klasztory  w  Polsce. 

Od  czasów  Kazimierza  Sprawiedliwego  aż  do  pierwszego 
najazdu    mongolskiego    przybyło    klasztorów   29,   w  czem   franci- 


ŚWIĘCI    POLSCY  PATRONOWIE.  247 

szkańskich  3,  dominikańskich  6,  cysterskich  7.  Najwięcej  funda- 
torów znajdowaH  Cystersi,  dla  tej  prostej  przyczyny,  że  byH  go- 
spodarzami, rolnikami  i  budowniczymi ;  był  więc  z  nich  prakty- 
czny użytek  dwojaki :  duchowny,  boć  to  zakonnicy  i  świecki,  bo 
umieli  urządzać  osadnictwo  rolnicze  lepiej  od  wszystkich  emi- 
granckich  przedsiębiorców.  Bogiem  a  prawdą,  ulatywał  też  coraz 
bardziej  z  tych  klasztorów  duch  zakonny,  a  wzmagał  się  coraz 
bardziej  duch  przedsiębiorczy.  Tak  każdy  zakon  ma  czasy  swego 
rozkwitu,  spełni  swe  zadanie,  a  potem  nowe  czasy  potrzebują 
znowu  nowych  zakonów  i  zazwyczaj  je  też  znajdują. 

Straszliwa  tatarska  nawała  wstrząsnęła  do  głębi  całem  społe- 
czeństwem. Ludzie  złamani  nieszczęściem,  pozbawieni  rodzin  i  do- 
robku pracy  wielu  lat,  niepewni,  czy  najazd  się  nie  powtórzy, 
w  trwodze  o  ziemskie  powodzenie  poczuli  —  jak  zwykle  bywa  — 
równocześnie  trwogę  sumienia.  Najazd  przedstawił  im  się  jako  cięż- 
ka kara  za  grzechy.  Po  najeździe,  pod  wpływem  strasznego  ciosu, 
tysiące  zwróciły  się  do  Boga,  bo  —  trwoga!  A  każdy  z  nich 
chciał  dać  swej  pobożności  jakiś  znak  widomy,  ubogi  wrzucał  do 
skarbony  grosz,  bogacz  fundował  klasztory.  Pod  wpływem  trwogi 
spełniali  uczynki  prawdziwie  bogobojne  ludzie  wcale  nie  bogo- 
bojnie usposobieni.  Cóż  dopiero  tacy,  którzy  naprawdę  mieli 
Boga  w  sercu !  Ten  ogólny  pobożny  nastrój  wyszedł  też  oczywi- 
ście na  dobre  społeczeństwu,  bo  powiększył  się  wpływ  osób  za- 
patrujących się  na  życie  głębiej,  ściśle  według  chrześcijańskiej 
moralności,  bo  podniósł  ogólny  stan  moralności  w  społeczeństwie. 

ŚWIĘCI  POLSCY  PATRONOWIE. 

Po  najeździe  tatarskim  wzmógł  się  też  bardzo  ascetyczny  prąd 
i  sięgnął  nawet  o  wiele  dalej,  niż  tego  wymagał  św.  Franciszek 
od  osób  świeckich.  Odznaczył  się  w  tem  książę  Wielkopolski  Prze- 
mysław, który  przez  wielki  post  nosił  włosiennicę,  wstawał  o  pół- 
nocy na  modlitwę  i  ślubował  od  miodu.  Wielki  książę  krakowski, 
Bolesław  Wstydliwy,  chociaż  żonaty,  żył  jak  mnich,  w  zupełnej 
powściągliwości.  Wiele  osób  zamożnych,  a  zwłaszcza  niewiast,  wstę- 
powało do  klasztorów.  Pomiędzy  pierwszym  a  drugim  najazdem 
tatarskim,  w  ciągu  zaledwie  18  lat  (1241-1259)  powstało  klaszto- 
rów 27.  Prawda,  że  znowu  cysterskich  było  najwięcej,  bo  ośm, 
ale  dominikańskich  już   siedm  i  sześć   franciszkańskich    świadczą. 


248  ŚWIĘTE    KSIĘŻNE. 

że  nowe  idee  znajdowały  coraz  liczniejszych  zwolenników.  Powstało 
też  nadto  kilka  żeńskich  klasztorów  franciszkańskich,  t  z.  Klarysek, 
któremi  księżne  polskie  wielce  się  opiekowały. 

Wzmożona  w  społeczeństwie  pobożność  wydała  nawet  kilka 
najszczytniejszych  kwiatów:  świętych  Pańskich  i  błogosławionych, 
uznanych  przez  Kościół  i  wyniesionych  na  ołtarze.  Była  już  mowa 
o  świętych:  Jacku  i  Czesławie.  W  tychże  czasach  żyła  w  norber- 
tańskim  klasztorze  Zwierzynieckim  pod  Krakowem  pobożna  mni- 
szka, imieniem  Bronisława,  która  za  zezwoleniem  przełożonych 
spędziła  kilkanaście  lat  w  pustelni  na  wzgórzach  na  zachód  od  Kra- 
kowa, zwanych  Sikornikiem.  Kanonizowana  w  XIX.  dopiero  wieku 
przez  papieża  Grzegorza  XVI.  (który  panował  od  1831  —  1846). 

I  na  książęcych  dworach  nie  brakło  świętych.  Świątobliwa 
małżonka  Henryka  Brodatego,  Jadwiga  z  rodu  frankońskich  hra- 
biów, wyszła  za  mąż  mając  nie  całych  lat  13;  powiła  mężowi  sie- 
dmioro dzieci,  poczem  zamieszkała  w  klasztorze  trzebnickim,  gdzie 
ksienią  była  jej  córka  Gertruda,  i  wytrwała  tam  lat  30;  pędziła  życie 
jak  najsurowsze.  Kanonizowana  w  24  lat  po  śmierci  w  r.  1267 
przez  papieża  Klemensa  IX.  Podobnież  pokutniczy  żywot  wiodła 
Św.  Salomeą,  córka  Leszka  Białego,  zamężna  za  królewiczem 
węgierskim^  Kolomanem,  owym  ,; królem  halickim",  który  stracił 
życie  podczas  najazdu  tatarskiego.  W  cztery  lata  po  śmierci  męża 
wstąpiła  do  Klarysek  i  w  dwóch  ich  klasztorach,  w  Zawichoście 
i  w  Skale,  przebyła  23  lat.  Umarła  w  r.  1268.  W  r.  1673  pozwolił 
papież  obchodzić  jej  pamiątkę  w  Kościele.  Żona  Bolesława  Wsty- 
dliwego, błogosławiona  Kunegunda  czyli  Kinga,  żyła  podobnież 
nabożnie,  a  w  trzy  dni  po  śmierci  męża  wstąpiła  do  Klarysek 
w  Starym  Sączu,  gdzie  13  lat  spędziła.  Umarła  w  r.  1292,  beaty- 
fikowana w  r.  1690.  Lud  góralski  opowiada  o  niej  wiele  pięknych 
legend;  jej  cudownemu  działaniu  przypisują  też  odkrycie  salin, 
tj.  kopalni  soli  w  Bochni.  W  poczet  błogosławionych  została  też 
zaliczona  Grzymisława,  żona  Leszka  Białego,  zmarła  w  r.  1258; 
była  z  rodu  księżniczką  ruską,  córką  Ingwara,  księcia  łuckiego. 
Podobnież  została  beatyfikowaną  w  r.  1827  błogosławiona  Jolanta, 
księżna  kaliska,  żona  Bolesława,  zwanego  Pobożnym,  z  rodu  kró- 
lewna węgierska,  córka  Beli  IV.,  która  owdowiawszy  w  r.  1279 
wstąpiła  do  Klarysek  w  Gnieźnie. 

Pokolenie  pałające  myślą  o  niebie  trapiło  się  tem,  że  żaden 


KANONIZACYA   ŚW.   STANISŁAWA.  249 

Polak  nie  był  jaszcze  kanonizowany.  Patronem  Wielkopolski  był 
Św.  Wojciech,  Czech  z  rodu;  Małopolska  całkiem  patrona  nie 
miała,  aż  Kazimierz  Sprawiedliwy  uprosił  u  papieża  w  Rzymie, 
żeby  posłał  do  Krakowa  jakie  relikwie  i  wtenczas  przywieziono  do 
Krakowa  ciało  rzymskiego  męczennika,  św.  Floryana.  Po  najeździe 
tatarskim  powzięli  Dominikanie  myśl,  żeby  się  starać  o  kanoniza- 
cyę  biskupa  Stanisława  Szczepanowskiego,  którego  grób  słynął 
cudami.  Poparło  te  starania  całe  społeczeństwo,  nietylko  sami 
duchowni,  a  gdy  po  przeprowadzonych  zwykłych  dochodzeniach 
żądanie  okazało  się  słusznem,  ogłosił  papież  Innocenty  IV.  krako- 
wskiego biskupa  świętym.  Było  to  w  r.  1253.  Na  uroczyste  ogło- 
szenie papieskiej  bulli  zjechali  do  Krakowa  wszyscy  Piastowie, 
wszyscy  biskupi  i  opaci  i  tłumy  ludu  nietylko  z  całej  Polski, 
ale  też  z  Czech  i  Węgier.  Odbyła  się  wówczas  uroczysta  proce- 
sya  na  » Skałkę",  do  miejsca  męczeństwa  św.  Stanisława,  a  wzięli 
w  niej  udział  także  książęta  z  Wielkim  księciem  Bolesławem  Wsty- 
dliwym na  czele.  Odtąd  weszło  w  zwyczaj,  że  każdy  nowy  mo- 
narcha po  wstąpieniu  na  tron  procesyę  tę  odbywał;  szło  się  brze- 
giem Wisły,  prosto  z  Wawelu  na  Skałkę.  Relikwiami  św.  Stanisława 
obdzielono  wszystkie  znaczniejsze  kościoły  polskie;  część  ręki 
posłano  do   pobratymczej  Pragi  czeskiej. 

NIEMIECKIE  DUCHOWIEŃSTWO. 

Kościół  stał  ciągle  na  czele  społeczeństwa,  bo  pilnował  prze- 
dewszystkiem  sam  u  siebie  porządku.  Podnosiła  się  też  coraz  bar- 
dziej karność  i  wykształcenie  polskiego  duchowieństwa.  Już  ustę- 
pują z  pola  księża  żonaci,  celibat  tj.  bezżeństwo  zwycięża  w  całym 
kraju;  już  księża  oddani  wyłącznie  swemu  powołaniu,  wzbudzili 
u  ogółu  ludności  poszanowanie  dla  nauki,  a  u  niejednego  pra- 
gnienie, żeby  ją  posiąść.  Mnoży  się  zastęp  uczonych,  kwitną  szkoły 
katedralne  i  kollegiackie.  Gdy  czwarty  sobór  laterański  nakazał 
w  r.  1215,  żeby  księża  zakładali  szkoły  przy  każdej  parafii  miej- 
skiej, nie  było  u  nas  żadnych  trudności  w  spełnieniu  tego  zlecenia. 

Ale  przy  gwałtownym  napływie  niemieckiej  ludności  poczy- 
nało zagrażać  zniemczenie  nawet  Kościołowi  polskiemu,  tej  zasa- 
dniczej ostoi  narodowego  życia ! 

Za  niemieckimi  osadnikami  przybyło  też  do  Polski  nieco  ich 
duchowieństwa,  ażeby  sprawować  powinności  kapłańskie  pomiędzy 


250  NIEMIECKIE   DUCHOWIEŃSTWO. 

naszymi  ,,gośćmi".  Rzecz  całkiem  słuszna;  przecież  Niemiec  nic 
mógł  korzystać  ani  z  polskiego  kazania,  ani  też  spowiadać  si; 
po  polsku  i  było  to  prostym  obowiązkiem  naszych  biskupów,  żeb; 
dopuścili  do  swych  dyecezyi  niemieckich  księży,  skoro  już  miel! 
niemieckich  dyecezyan.  Ten  obowiązek  chrześcijańskiej  uczciwość' 
spełnili  nasi  biskupi  najzupełniej.  Ale  niemieccy  księża  nie  chciel 
zrozumieć  nawzajem  tego,  co  było  znowu  ich  obowiązkiem  i  za^ 
brali  się  do  prowadzenia  u  nas  niemieckiej  polityki.  Klasztory  nie- 
mieckie, cysterskie  i  franciszkańskie,  przestały  przyjmować  Polaków; 
do  nowicyatu ! !  Zdawało  im  się,  że  tylko  Niemiec  godzien  jestl 
poświęcić  się  służbie  Bożej !  Cel  był  widoczny :  żeby  coraz  mnieji 
było  polskich  zakonników,  żeby  niemczyć  polską  prowincyę  ko- 
ścielną. Miasta  były  niemieckie  i  do  szkół  miejskich  parafialnych 
nie  chciano  przyjmować  na  nauczycieli  polskich  księży !  Te  szkoły 
nie  były  przecież  tylko  dla  miast,  ale  dla  całego  kraju  i  polska 
młodzież  musiała  mieć  do  nich  dostęp;  trzeba  więc  było  nauczy- 
ciela, któryby  mógł  się  porozumieć  z  polskimi  uczniami.  Niemieccy 
księża -nauczyciele  nie  chcieli  się  jednak  uczyć  po  polsku,  tylko 
żądali,  żeby  młodzież  dla  nich  uczyła  się  po  niemiecku !  Stawali 
się  ci  księża  coraz  śmielsi  i  zaczęli  się  wdzierać  na  polskie  pa- 
rafie wiejskie.  Po  najeździe  tatarskim,  z  ogólnym  ubytkiem  lu- 
dności ubyło  też  duchowieństwa  polskiego.  Rozbudzony  zaś  równo- 
cześnie silny  prąd  religijny,  wielka  społeczeństwa  pobożność,  spra- 
wiała coraz  nowe  fundacye;  wznosiły  się  nowe  kościoły,  powsta- 
wały nowe  parafie,  których  nieraz  nie  można  było  obsadzić  Po- 
lakiem, dawano  je  więc  chętnie  Niemcowi,  gdy  się  zgłosił.  Skoro 
ksiądz  niemiecki  podejmował  się  z  własnej  ochoty  być  plebanem 
wśród  Polaków,  czyż  nie  rozumiało  się  samo  przez  się,  że  nauczy 
się  po  polsku  ?  Inaczej  nie  będzie  mógł  parafian  swych  uczyć  za- 
sad wiary  Św.,  ani  odbywać  z  nimi  praktyk  religijnych,  ani  udzie- 
lać im  Sakramentów  św.  W  społeczeństwie  niemieckiem  nastało 
w  XIII.  wieku  jakieś  ogólne  haniebne  zdziczenie.  Ksiądz  niemiecki 
parafię  polską  wziął,  ale  po  polsku  się  nie  uczył  i  z  całej  parafii 
obchodziła  go  tylko...  dziesięcina.  Franciszkanin  nawet  niemiecki 
tracił  coś  z  cnót  śgo.  Franciszka,  gdy  polską  mowę  zasłyszał  1 
Nieprawdopodobne  a  jednak  prawdziwe !  Najzacniejsi,  póki  sami 
między  sobą,  woli  Bożej  oddani,  w  tem  jednem  z  wolą  Bożą  po- 
godzić się  nie  mogli,  i  jakby  za  złe  Panu  Bogu  mieli,  że  i  Pola- 


GERMANIZATORSKIE   KLASZTORY.  251 

^i<ów  także  stworzył.  Dużo  z  tego  było  kwasów  i  tylko  rozumowi 
naszego  duchowieństwa  i  dzielności  społeczeństwa  zawdzięczamy, 
że  sprawa  kościelna  nie  poniosła  przy  tem  szwanku. 

Po  klasztorach  nie  sami  tylko  byli  Niemcy;  z  początku  było 

■|więcej  nawet  Francuzów  i  Wallonów,  a  dopiero  po  tatarskich  na- 

^Ijazdach  Niemcy  stanowili  większość  wśród  cudzoziemskiego  du- 
chowieństwa, dopiero  też  wtenczas  rozpoczynają  się  narzekania,  że 
nietylko  nie  spełniają  swych  obowiązków,  ale  nawet  źle  się  przy- 

jsługują  krajowi,  wśród  którego  działać  im  wypadło.  Dużo  w  tem 
było  winy  zniemczonych  Piastów  ślązkich ;  za  ich  to  wpływem 
pojawiły  się  pierwsze  próby,  żeby  do  klasztornych  nowicyatów 
nie  przyjmować  Polaków.  Mamy  ciekawe  przykłady,  jak  zakonnicy 

i  dopomagali  do  niemczenia  Ślązka. 

Z  dawniejszych  jeszcze  czasów,  z  czasów  Piotra  Własta, 
przemożnego  możnowładcy  za  Krzywoustego  i  Władysława  II., 
była  przy  kościele  na  Piasku  we  Wrocławiu  fundacya  Kanoników 
regularnych.  Zakonnicy  ci  posiedli  następnie  jeszcze  klasztory 
w  Kamienicy,  w  Nowimburku,  w  Żeganiu.  Najstarsi  z  nich  byli 
pochodzenia  wallońskiego,  ale  potem  przyjmowano  już  samych 
tylko  Niemców,  bo  tak  chciał  książę  i  kazał  do  dóbr  klasztornych 
sprowadzać  osadników  niemieckich.  W  ten  sposób  dawne  majątki 
Piotra  Własta  koło  Wrocławia  zamieniły  się  na  okolicę  niemiecką. 
Kiedy  z  końcem  XII.  wieku  ustępowali  Benedyktyni  z  klasztoru 
Św.  Wincentego  we.Wrocławiu,  sprowadzono  na  ich  miejsce  z  Nie- 
miec Norbertanów  (zwanych  tam  Premonstrantami),  a  ci  zapro- 
wadzili zaraz  niemiecką  kolonizacyę  w  swych  obszernych  posia- 
dłościach koło  Kostynlota.  Germanizacyę  Opola  rozpoczęli  Nor- 
bertanie  z  Czarnowąsów.  Wszyscy  ci  zakonnicy,  pobożni,  pilni 
i  zacni,  byli  z  razu  nieświadomem  narzędziem  w  ręku  ślązkich 
książąt,  z  czasem  przyzwyczaili  się  jednak  do  tego,  aż  wreszcie 
sami  poczęli  występować  zaczepnie  przeciw  ludności  polskiej. 
Jedni  tylko  Dominikanie,  wprowadzeni  na  Ślązk  przez  św.  Czesława, 
pamiętali  o  potrzebach  religijnych  polskiej  ludności;  wszyscy  inni 
oswoili  się  już  z  tem,  że  ich  polska  ludność  nic  nie  obchodzi. 
Tego  wymagała  władza  świecka;  inaczej  nie  dostaliby  fundacyj 
książęcych!  Dochowały  się  ciekawe  dwa  listy  czeskiej  królowej 
Kunegundy  w  tej  sprawie.  Królowa  ta  pisała  z  wyrzutami  do 
córki  Henryka  Pobożnego,  Agnieszki,  która  była  ksienią  w  Trze- 


252  OBRONA   POLSKOŚCI    PRZEZ   SYNODY. 

bnicy  (zmarła  1272  r.)  o  to,  że  użycza  swej  opieki  Franciszkai 
niemieckim,  a  nie  pamięta  o  polskich  lub  czeskich,  chociaż 
za   Polkę    powinna   się   uważać.    W  drugim    liście,    pisanym 
jednego  z  kardynałów,  pisze  wprost,   że  Franciszkanie  niemieccy 
dążą   do   tego,  żeby   wytępić    Franciszkanów   czeskich  i  polskich. 

Kościół  polski  stanął  w  obronie  poniewieranego  społeczeń- 
stwa. Na  synodzie  odbytym  w  październiku  1257  uchwalili  biskupi 
polscy,  że  do  żadnej  szkoły  parafialnej  nie  wolno  przyjąć  nauczyciela,; 
któryby  nie  władał  językiem  polskim.  Pomimo  to  działy  się  dalej 
nadużycia.  Na  następnym  synodzie  w  r.  1285,  wystąpili  biskupi 
z  całą  stanowczością  i  surowością.  W  statutach  synodalnych  po- 
wiedziano, że  skoro  klasztory  fundowane  są  za  polskie  pieniądze, 
skoro  polskie  społeczeństwo  je  żywi,  więc  Polakom  winny  przy- 
nosić pożytek;  zagrożono,  że  się  odbierze  fundacyę  klasztorowi, 
któryby  odmówił  przyjęcia  Polaka  do  nowicyatu.  Księżom  po 
parafiach  przykazał  synod  wykładać  co  niedzielę  po  polsku  pacierz 
i  ustęp  z  ewangelii  na  ten  dzień  przypadający,  ze  stosowną  nauką. 
Zaprowadzono  więc  przymus  polskiego  kaznodziejstwa.  Na  nau- 
czycieli zaś  wszelkich  szkół  pozwalał  synod  przyjmować  tylko 
takich,  którzy  ucząc  łaciny  potrafią  udzielać  chłopcom  objaśnień 
po  polsku. 

I  te  surowe  postanowienia  nie  wszędzie  pomogły.  Książęta 
bowiem  niemczyli  się,  mieszczaństwo  niemieckie  wzbijało  się  w  coraz 
większą  potęgę,  a  stosunki  polityczne  były  coraz  gorsze  dla  nas, 
tak,  że  trzeba  było  z  orężem  w  ręku  bronić  się,  żeby  z  całą  Polską 
nie  stało  się  to,  co  się  już  stało  ze  Ślązkiem.  Nastały  ciężkie  czasy 
i  podziwiać  trzeba  siłę,  żywotność  i  poświęcenie  polskiego  społe- 
czeństwa, które  nie  szczędząc  żadnych  wysiłków,  nietylko  uporało 
się  z  niemczyzną,  ale  zachowało  naszej  Polsce  najbardziej  sło- 
wiańską cechę  ze  wszystkich  państw  pobratymczych. 

UPADEK  POLITYCZNY. 

Polska,  choć  podzielona,  mogła  była  znaczyć  coś  w  polityce, 
gdyby  jej  książęta  byli  między  sobą  zgodni.  Niezgody,  swary, 
wojny  domowe  dzielnicowych  książąt  sprawiły,  że  o  żadnej  polityce, 
zgoła  myśleć  nie  można  było.  Osłabienie  politycznej  siły  całego 
państwa  postępowało  też  coraz  bardziej,  a  gdy  który  z  książąt 
miał  kiku  synów,  gdy  dla  nich  wyznaczał  nowe  osobne  dzielnice. 


UPADEK   POLITYCZNY.  253 

Z  powstaniem  każdej  takiej  dzielnicy  budziła  się  tylko  obawa,  że 
i  będzie  jeszcze  więcej  wojen  domowych  o  granicę,  o  gród  jaki 
i  drewniany,  o  jakąś  wreszcie  obrazę.  Temu  mogło  zapobiedz  tylko 
-  społeczeństwo  samo,  porzucając  książąt  lekkomyślnych,  mniej  zdol- 
;  nych  i  mniej  rozumnych,  takich,  którzy  nie  umieli  się  zdobyć  na 
•  nic  więcej  ponad  to,  żeby  bratu  lub  synowcowi  zabrać  parę  wiosek, 
a  popierając  takiego,  który  sobie  przypomni,  że  Polska  ma  do 
spełnienia  doniosłe  zadania  polityczne.  Gdyby  się  pojawił  książę 
taki,  choćby  najdzielniejszy  i  najrozumniejszy,  nicby  nie  sprawił, 
I  skoroby  go  sąsiedni  krewniacy  ciągle  opadali,  pókiby  nie  miał 
poparcia  całego  społeczeństwa.  Póki  ono  przypatrywało  się  dosyć 
obojętnie  walkom  książąt  między  sobą,  póki  ich  samo  do  zgody 
nie  zmuszało,  nie  było  nadzieji  lepszych  czasów.  Musiało  więc 
najpierw  społeczeństwo  samo  dojrzeć  politycznie,  i  swoją  politykę 
Piastom  narzucić,  popierając  tego  z  nich,  który  ją  przyjmie  za  swoją. 
W  r.  1240  dzieliła  się  Polska  na  sześć  dzielnic,  z  tych  pięć 
pod  panowaniem  Piastów,  a  jedna  —  Pomorze  —  pod  osobną  swoją 
nową  dynastyą.  Po  synach  Krzywoustego  pozostały  trzy  gałęzie 
Piastowskiego  rodu:  potomstwo  Władysława  II.,  Mieszka  Starego, 
i  Kazimierza  Sprawiedliwego.  Ślązk  przez  wymarcie  linij  bocznych, 
skupiony  był  w  ręku  jednego  książęcia,  Henryka  Pobożnego. 
Dziedzictwo  Mieszka  Starego  podzielone  było  od  1239  roku  po- 
między dwóch  jego  prawnuków:  panującego  w  Poznaniu  i  Gnieźnie 
Przemysława  i  władającego  w  Kaliszu  Bolesława  Pobożnego. 
W  Sandomierskiem  rządził  wnuk  Kazimierza  Sprawiedliwego,  Bo- 
lesław Wstydliwy,  a  na  Kujawach,  w  Łęczycy  i  na  Mazowszu 
młodszy  syn  Sprawiedliwego,  Konrad  I.  ,; mazowieckim"  zwykle 
zwany.  Kraków  był  w  mocy  księcia  Ślązkiego.  Piastowskich  więc 
księstw  było  r.  1240  pięć:  Ślązk,  Kujawy,  Sandomierskie,  Kaliskie, 
Poznańskie.  (Krakowskie  przechodziło  od  jednej  gałęzi  Piastów 
do  drugiej,  jako  Wielkie  Księstwo  z  prawem  zwierzchnictwa). 
Pięć  działów,  to  pięciokrotne  osłabienie  potęgi  dynastyi;  a  to  było 
jeszcze  stosunkowo  dobrze,  gdyż  w  najbliższych  ośmiu  latach, 
do  r.  1248  miało  przybyć  nowych  dzielnic...  dziewięć;  w  r.  1248 
było  książęcych  działów  czternaście. 

Minęły  czasy  wielkich  wypraw  wojennych  zagranicznych, 
bo  rozdrobnione  państwo  nie  mogło  się  odważyć  na  wielkie 
przedsięwzięcia.  Nie  o  podboje  chodzi,  nie  o  zabory  cudzej  ziemi; 


254  STRATY   POLITYCZNE. 

nie  czyniono  tego  ani  przedtem.  Dawne  wyprawy  kijowskie  nie 
miały  nigdy  na  celu  podboju  Rusi,  lecz  tylko  wciągnięcie  sił 
waregskich  książąt  w  koło  polityki  Piastowskiej,  a  przedewszyst- 
kiem  zabezpieczenie  własnych  granic  od  tej  ściany.  Chodziło  o  to, 
żeby  Ruś  pomogła  do  wytworzenia  wielkiej  słowiańskiej  potęgi, 
a  przynajmniej,  żeby  do  tego  nie  przeszkadzała.  Wojny  ruskie 
były  tylko  środkiem,  a  cel  był  całkiem  gdzieindziej.  Celem  było 
zajęcie  ziem  zaodrzańskich,  wyrwanie  Pomorza  i  Połabia  z  pod 
wpływu  Niemiec,  do  czego  trzeba  było  wytworzyć  wielką  poli- 
tyczną potęgę,  taką,  któraby  każdej  chwili  mogła  się  zmierzyć 
z  Niemcami.  To  już  przepadło.  Walki  z  Rusią  zajęły  dużo  czasu 
i  sił,  a  wynikiem  ich  była:  utrata  Grodów  Czerwieńskich.  Polska 
w  podziałach  nie  tylko  nie  zdołała  narzucić  Rusi  swej  przewagi. 
politycznej,  ale  nie  mogła  się  nawet  zebrać  na  odzyskanie  utra- 
conej wschodniej  połowy  ziemi  Lachów.  Bezradnie  musiano  ze- 
zwolić na  powstanie  osobnej  dynastyi  na  Pomorzu,  która  się  stała 
nową  zawadą  w  polityce  nad  Bałtykiem,  aż  też  w  końcu  przestano 
nawet  myśleć  o  tej  sprawie.  Nawet  od  Prusaków  bronić  się  nie 
umiano  i  wezwano  do  tego  obcych.  Tak  tedy  na  wszystkie  strony 
istne  wyrzeczenie  się  wszelkiej  polityki  zagranicznej.  Dawny  Pia- 
stowski ideał,  żeby  pod  polską  Koroną  zebrać  zachodnią  Słowiań- 
szczyznę, połączyć  Polskę  z  Połabiem  i  Pomorzem  w  jedno  wielkie 
państwo,  i  Czechy  wyrwać  z  niemieckiego  związku,  ten  ideał 
Bolesławów,  żadnemu  z  tych  dzielnicowych  książąt,  którzy  rządzili 
około  r.  1240,  ani  się  nie  przyśnił. 

Było  niegdyś  Królestwo  polskie  świetne,  wielkie,  potężne, 
ale  tylko  dzięki  temu,  że  następowali  po  sobie  dzielni  monar- 
chowie. Gdy  tylko  nastąpił  mniej  zdolny,  zaraz  państwo  upadało, 
a  gdy  nastał  nieudolny,  nastąpił  upadek  taki,  że  ledwie  się  można 
było  wydźwignąć  z  przepaści..  Bo  państwo  było  wówczas  potężne 
tylko  przez  królów,  a  nie  przez  społeczeństwo.  Wielki  monarcha 
mógł  je  zawsze  podnieść  chwilowo,  ale  też  tylko  na  czas  niedługi, 
póki  starczyło  jego  samego.  Tylko  społeczeństwo  samo  może  za- 
pewnić państwu  trwałe  powodzenie. 


c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  €^ 


CZĘŚĆ  III. 

Państwo  przez  społeczeństwo 
wytworzone. 


^'c^__^§_  <^<óS^i^io)§><^<^<^<^<^(^<^<^    e^    (^    ^    (^    ^    (^    (c^    (^  i^j^, 


^frS^~^    ^    ^^    ^^    ^^    ^^    ^^    ^^    ^^    ej^    ^^    ^^    ^^    ^^    ^^    ^j^  ^    ^^    ^    §j^    ^^<s^x^^ 


ROZDZIAŁ  I. 
NOWE  PAŃSTWA  OŚCIENNE. 

W  połowie  XIII.  wieku  wszystko  do  okoła  Polski  zmieniło 
się;  powstało  nowe  królestwo  ruskie;  czeską  koronę  uznał 
papież,  a  Czechy  stały  się  silnem  i  potężnem  państwem; 
ostatnie  zaś  w  Europie  pogańskie  narody,  tworzące  szczep  bałty- 
cki, częścią  ujarzmione,  częścią  same  dobrowolnie  cłirześcijaństwo 
przyjmują;  powstaje  z  pogan  nowe  litewskie  królestwo.  Nad  Bał- 
5  tykiem  zaś  tworzy  się  nowe  państwo  niemieckie,  wyzywające  do 
walki  wszystkich  sąsiadów.  Cała  północno-wschodnia  Europa  przy- 
biera zupełnie  nową  postać. 

r  KRÓL  RUSKI  DANIEL. 

Ruś  doznawszy  już  dwóch  najazdów  tatarskich,  w  r.  1224 
i  1241,  przeszła  pod  zwierzchnictwo  pogan.  Tatarzy  nie  usuwali 
I  nigdzie  książąt  rodzimych;  owszem,  zostawiali  ich  chętnie,  jeżeli 
\  tylko  uznali  zwierzchnictwo  hana.  Oni  sami  bezpośrednio  rządami 
się  nie  zajmowali;  chodziło  im  tylko  o  haracz  i  radzi  byli,  że 
ruscy  książęta  sami  się  zajmowali  wybieraniem  go  z  pośród  lu- 
dności. Czem  regularniej  i  ściślej  oddawał  książę  daninę  hańskim 
wysłannikom,  t  zw.  baskakom,  tem  większe  miał  łaski  u  hana. 
Korzystali  z  tego  książęta  Suzdalscy  i  pod  tatarską  opieką  wybili 
się  wkrótce  na  naczelne  stanowisko  Wielkich  książąt.  Wielki  książę 
otrzymywał  od  hana  na  znak  uznania  kaftan  honorowy,  t.  zw.  jarlyk, 
po  który  posyłał  zazwyczaj  poselstwo  z  wielkimi  darami.  Musiał  też 
złożyć  hołd,  który  odbywał  się  przez  ucałowanie  hańskiej  stopy. 

17 


258  MIR   I    ZADRUGA. 

Niekiedy  han  zwalniał)  Wielkiego  księcia  od  obowiązku  stawienia 
się  w  Hordzie,  a  ceremoniał  łioldu  odbywał  się  wtakim  razie  w  cie- 
kawy sposób.  Oto  han  przesyłał  do  Moskwy  odcisk  swej  stopy,  który 
przewożono  uroczyście  w  kosztownej  zamkniętej  skrzynce.  Ten 
odcisk  całował  Wielki  książę  wobec  tatarskich  posłów  i  dostawał 
za  to  jarłyk.  Skrzynka  zaś,  jako  najdroższy  klejnot  państwa,  zawie- 
szona była  nad  wielkoksiążęcym  tronem.  Zwano  ten  odcisk  hań- 
skiej  stopy:  basma. 

Haracz  tatarski  był  tak  wielki,  że  jeżeli  panujący  książę  chciał 
oprócz  tego  mieć  jeszcze  coś  dla  własnego  użytku  w  skarbie,  mu- 
siał się  dopuszczać  zdzierstw.  Płaciło  się  tę  daninę  azyatyckim 
sposobem  od  ogniska  domowego,  t.  j.  od  każdego  samodzielnego 
gospodarstwa.  Uciśniony  lud  ruski  wynalazł  sposób  umniejszenia 
sobie  ciężaru  tej  daniny.  Żonaci  synowie  nie  zakładali  własnych 
domów,  ale  pozostawali  przy  ognisku  ojca.  Bracia,  a  nieraz  sy- 
nowcowie,  i  siostrzeńcy,  z  żonami  swemi  i  rodzinami,  żyli  razem, 
przy  jednem  wspólnem  ognisku  domowem.  Spadku  po  ojcu  nie 
dzielono,  lecz  pozostawiano  umyślnie  niepodzielony,  na  wspólne 
gospodarstwo,  żeby  baskak  tatarski  nie  mógł  zarzucić,  że  udają 
tylko  rodową  wspólnotę,  żeby  oszukać  skarb  hański.  Książęta  nie 
sprzeciwiali  się  temu;  woleli  dać  hanowi  mniej,  a  sami  sobie  wię- 
cej pozostawić.  I  tak  przez  ten  tatarski  system  skarbowy  cofnęło 
się  ruskie  gospodarstwo  i  cały  stan  cywilizacyjny  Rusi  Zaleskiej. 
Przepadł  tam  zupełnie  indywidualizm,  jednostka  ginęła  w  rodzie. 
Cofnięto  się  do  pierwotniejszego  gospodarstwa,  a  ze  wspólnoty 
rodowej  powstał  następnie  t.  zw.  mir,  polegający  na  tem,  że 
grunta  pewnej  wsi  są  wspólną  własnością  wszystkich  ojców  rodzin 
z  tejże  wsi;  co  kilka  lat  następuje  nowy  podział,  t.  j.  wyznacza 
się,  kto  gdzie  ma  gospodarować,  ale  osobistej  własności  nigdy 
nikt  nie  posiada.  Jakkolwiek  bowiem  książęta  moskiewscy  wybili 
się  potem  z  pod  mongolskiego  jarzma,  pozostawili  jednak  u  siebie 
dawny  system  podatkowy  tatarski.  „Mir"  istnieje  do  dziś  dnia 
między  ludem  moskiewskim  i  dopiero  za  naszych  czasów  zaczy- 
nają powstawać  na  tę  przestarzałą   formę  gospodarstwa. 

Kiedy  potem  Turcy  podbili  Słowiańszczyznę  południową 
i  zaprowadzili  azyatycki  system  podatków  pomiędzy  Serbami 
i  Bułgarami,   nastąpił   i  tam  zwrot  do  wspólnoty  rodowej,  zwanej 


KRÓL   RUSKI    DANIEL.  259 

tam  zadmgą.  Tak  przez  zwierzchnicze  panowanie  Azyatów  cofnęła 
się  cywilizacya  w  znacznej  części  Słowiańszczyzny. 

Nieszczęśliwa  Ruś  powraca  w  drugiej  połowie  Xin.  wieku 
do  tego  sposobu  gospodarowania  i  do  tej  organizacyi  społecznej, 
od  której  poczynał  się  łiistoryczny  rozwój  narodów.  W  Polsce  gi- 
nąca już  niemal  całkiem  wspólnota,  zyskała  przez  najazd  tatarski 
zwolenników  na  nowo,  ale  na  Rusi  cofnęło  się  do  tej  organiza- 
cyi niemal  całe  społeczeństwo.  Upadała  potem  znowu  wspólnota 
w  miarę,  jak  część  ziemi  ruskicłi  przechodziła  z  pod  panowania 
tatarskiego  pod  litewskie  i  polskie;  zagnieździła  się  zaś  i  utrzy- 
mała najdłużej  na  Rusi  Nowej,  w  Suzdalszczyźnie,  która  nietylko 
najdłużej  zostawała  pod  tatarską  zwierzchnością,  ale  też  sama  wiele 
od  mongolskich  ludów  przejęła. 

Sprawy  czerwono -ruskie  opuściliśmy  na  roku  1227,  kiedyto 
w  Haliczu  objął  rządy  królewicz  węgierski  Andrzej,  ożeniony 
z  córką  księcia  nowogrodzkiego,  Mścisława  Udałego.  Jak  każde 
panowanie  na  Rusi,  tak  też  i  to  nie  było  trwałe.  Do  walki  o  Ha- 
licz wystąpił  sąsiedni  książę  włodzimierski  Daniel  Romanowicz, 
wojownik  szczęśliwy,  któremu  udało  się  już  opanować  Podole, 
dorzecze  Piny,  Drohobuż  i  Łuck.  Z  Halicza  dwa  razy  wypędzany, 
zawładnął  wreszcie  tym  grodem  po  raz  trzeci  w  roku  1239.  Gdy 
w  trzy  lata  potem  zagarnął  także  Kijów,  miał  panowanie  tak  roz- 
ległe, jakiego  już  dawno  na  Rusi  nie  widziano,  od  źródeł  Dniepru 
aż  po  Karpaty.  Po  najeździe  tatarskim  podnieśli  przeciw  niemu 
bunt  bojarowie,  ale  ostatecznie,  po  kilkoletniej  walce  z  księciem 
czernichowskim  Rościsławem,  musieli  się  bojarowie  poddać,  a  Da- 
niel był  od  roku  1249  pewnym  już  swego.  Dokonał  nowego  po- 
działu Rusi  na  dzielnice  książęce  pod  swojem  zwierzchnictwem. 
Synom  swym  wyznaczył  udziały  za  życia,  osadziwszy  w  Haliczu 
S warna,  a  Lwa  (t.  j.  Leona)  w  Przemyślu.  Dla  Lwa  wystawił  na- 
stępnie dalej  na  wschodzie  nowy  gród,  nazwany  od  jego  imienia 
Lwowem.  Sam  zaś  osiadł  w  Chełmie,  również  przez  siebie  zało- 
żonym. 

Daniel  musiał  jednak  uznawać  nad  sobą  zwierzchnictwo  ta- 
tarskie i  hanowi  haracz  opłacać.  Pragnąc  tę  zależność  zrzucić, 
przemyśliwał  o  wielkim  sojuszu  przeciw  Tatarom.  Dwa  sąsiednie 
kraje  były  w  tem  najbardziej  interesowane,  Polska  i  Węgry,  które 
same   od   Tatarów  tyle   ucierpiały  i  były  zagrożone,  że   po   Rusi 


260  PIERWSZA   UNIA   CERKIEWNA. 

przyjść  może  i  na  nie  kolej  tatarskiego  jarzma.  Zawierał  więc  Da- 
niel sojusze  z  Piastami  i  Arpadami  na  Węgrzech.  Pod  wpływem 
polskim  pozostając,  nawiązał  stosunki  ze  stolicą  apostolską.  Po- 
wstała myśl,  czyby  się  nie  udało  uprosić  papieża,  żeby  ogłosił 
wyprawę  krzyżową  na  Tatarów,  mającą  ich  wyprzeć  z  krain  za- 
dnieprskich  znowu  do  Azyi,  a  złamawszy  ich  potęgę  wojenną 
uwolnić  Ruś  z  jarzma  i  odwrócić  grożące  ciągle  Polsce  i  Wę- 
grom niebezpieczeństwo.  Ażeby  papieża  tem  pewniej  pozyskać, 
powodowany  nadto  nadzieją  pomocy  zachodniej  Europy,  odstąpił 
Daniel  schyzmy,  uznał  papieża  głową  Kościoła  i  zawarł  t.  zw.  unię, 
t.  j.  połączenie  z  kościołem  katolickim.  Papież  pozostawiał  na  Rusi 
nietknięty  obrządek  wschodni  i  język  cerkiewny  słowiański,  staro- 
bułgarski,  w  nabożeństwie.  Pozostawił  też  obyczaj  wschodniej  cer- 
kwi, przyzwolił,  że  żonaci  mogli  być  przyjmowani  do  stanu  du- 
chownego. Daniel  nie  przechodził  tedy  ze  swymi  biskupami  i  pod- 
danymi na  obrządek  rzymski,  łaciński,  ale  tylko  łączył  podwładną 
sobie  część  Kościoła  wschodniego  z  zachodnim  pod  zwierzchno- 
ścią papieską.  W  jego  ziemiach  ustawała  schyzma,  a  katolicyzmo>xi 
przybywał  nowy  obrządek,  mianowicie  grecki  (bo  z  Konstantyno- 
pola pochodził),  z  językiem  kościelnym  słowiańskim.  Zawarłszy 
unię  rozpoczął  w  Rzymie  starania  o  królewską  koronę.  Nie  od- 
mówiono mu  jej  i  w  r.  1254  był  koronowany  uroczyście  w  Dro- 
hiczynie na  króla  Rusi  przez  legata  papieskiego  Opiza. 

POTĘGA  WĘGIER  I  CZECH. 

Niegdyś  szafowali  polscy  królowie  i  książęta  koroną  węgier- 
ską. Zmieniły  się  zupełnie  czasy!  Dynastya  Arpadów  panowała 
nietylko  nad  Madziarami,  ale  owładnęła  już  całemi  Węgrami  i  rzą- 
dziła niemi  w  spokoju.  Od  roku  1205  aż  do  1262  nie  było  na 
Węgrzech  wojny  domowej;  potem  zanosiło  się  na  rokosz  przeciw 
królowi  Beli  IV.,  ale  papież  doprowadził  do  zgody  i  aż  do  roku 
1295  nie  było  żadnych  walk  o  tron.  Dynastya  madziarska,  panu- 
jąc na  Węgrzech  nad  znaczną  ilością  Słowian,  dąży  do  rozszerze- 
nia panowania  na  północ,  na  Ruś  Czerwoną.  Królewicz  Koloman 
obejmuje  z  Salomeą  Leszkówną  tron  halicki  w  roku  1215;  ginie 
w  roku  1241  z  ran  otrzymanych  podczas  tatarskiego  najazdu,  ale 
dynastya  nie  zrzekła  się  już  tytułu  halickiego  królestwa  i  używała 
go  nawet  wtenczas,  kiedy  papież  Danielowi  przyznał  ruską  koronę. 


POTĘGA  WĘGIER   I  CZECH.  261 

Dla  Polski  było  to  groźbą  na  przyszłość.  Arpadowie  panujący 
i  na  Węgrzecłi  i  na  Rusi  Czerwonej  byliby  dla  Piastów  sąsiadami 
tak  przemożnymi,  że  łatwo  stać  się  mogli  niedogodnymi.  Interes 
Polski  wymagał,  żeby  do  tego  połączenia  nie  dopuścić,  a  więc 
iść  raczej  przeciw  Arpadom,  a  popierać  rodzimych  ruskich  książąt. 
Była  jednak  druga  sprawa,  która  wymagała  właśnie  przyjaźni  z  Wę- 
grami, a  tą  była:  obawa  tatarskich  najazdów.  Obawa  ta  wspólną 
była  i  Węgrom  i  Polsce,  kazała  gotować  się  do  wspólnej  obrony, 
a  więc  wymagała  sojuszu.  Sojusz  między  równymi  zamienia  się 
w  przyjaźń.  Ale  Arpadowie  potężniejsi  byli  w  tym  czasie  od  Pia- 
stów i  to  znacznie;  a  taki  sojusz  sił  nierównych  wychodzi  w  końcu 
nieraz  na  to,  że  słabszy  wysługuje  się  silniejszemu.  Pogorszyły 
się  więc  niewątpliwie  stosunki  polskie  na  południu. 

Jeszcze  większe  zmiany  zaszły  na  zachodzie.  Organizacya 
państwowa  była  przedtem  w  Polsce  pewniejsza  i  silniejsza,  niż 
w  Czechach,  zalanych  krwią  bratnią  w  walkach  o  tron.  Ale  teraz 
walki  były  w  Polsce,  a  w  Czechach  ład  i  porządek.  Organizacya 
państwowa  czeska  nietylko  dorównała  już  naszej,  ale  ją  nawet 
o  wiele  przewyższyła. 

Czechy  zdołały  się  już  wydobyć  z  zamętu,  w  który  popadły 
były  w  XII.  wieku  i  były  jako  państwo  potężniejsze  od  wszystkich 
polskich  księstw  razem.  Odrodzenie  Czech  zaczyna  się  w  r.  1197, 
kiedy  rządy  objął  Przemyśl  Otokar  I.,  panujący  długo,  aż  do  1230 
roku.  Mądry  i  dzielny  monarcha  umiał  skorzystać  z  osłabienia 
Niemiec  i  nie  spoczął,  aż  Czechy  zamienił  na  niezależne  królestwo 
W  r.  1204  uzyskał  potwierdzenie  tytułu  królewskiego  od  Stolicy 
apostolskiej  i  odtąd  były  już  Czechy  równe  innym  królestwom 
w  chrześcijaństwie.  W  r.  1228  kazał  koronować  ^Wego  syna,  Wa- 
cława, żeby  nie  było  po  jego  śmierci  sporów  o  tron.  Pierwszy 
to  w  całej  Słowiańszczyźnie  wypadek  takiego  silnego  utwierdzenia 
tronu  i  tak  wczesnego,  a  pewnego  zapewnienia  następstwa.  Król 
Wacław  wiódł  walkę  z  niemieckim  królem,  Fryderykiem  II.  i  dążył 
do  tego,  żeby  przyłączyć  do  Czech  margrabstwo  austryackie  czyli 
rakuskie,  dawną  ziemię  słowiańskich  Rakuszan.  Udało  się  to  rze- 
czywiście jego  synowi,  Przemyślowi  Otokarowi  II.,  króry  panował 
od  r.  1253  do  1278.  W  Austryi  była  godność  margrabska  dzie- 
dziczną w  rodzie  Babenbergów  i  po  ich -to  wygaśnięciu  sięgnęli 
Przemyślidzi  po  cenną  spuściznę,  która   obejmowała  i  Styryę.  Do 


262  INFLANTY. 

tej  Spuścizny  rościł  sobie  jednak  prawa  i  król  węgierski,  Bela  IV. 
Stanęło  z  razu  w  roku  1260  na  tern,  źe  Otokar  weźmie  Austryę, 
a  Bela  Styryę. 

Darzyło  się  czeskim  pobratymcom,  a  państwo  ich  tak  wzra- 
stało w  potęgę,  że  według  wszelkich  ludzkich  obliczeń  zdawało 
się,  że  ta  dynastya  Przemyślidów,  na  której  nigdy  nie  można 
było  polegać  w  walce  z  Niemcami,  stanie  się  teraz  najpewniej- 
szym puklerzem  Słowiańszczyzny,  a  sam  Przemyśl  Otokar  II.  będzie 
w  historyi  jakby  drugim  Bolesławem  Wielkim.    . 


INFLANTY. 

Samo  królestwo  niemieckie  nie  było  wówczas  groźne  nikomu, 
ale  groziło  wielkie  niebezpieczeństwo  niemieckiego  panowania 
od  tego  Zakonu  Krzyżaków,  sprowadzonego  niebacznie  nad  Bałtyk 
przez  Konrada  Mazowieckiego.  Następcy  jego  przewinili  wielce, 
że  dopomagali  Krzyżakom  do  zdobycia  pruskiej  ziemi.  Nie  po 
chrześcijańsku  to  było,  bo  mieczem  nawracać  nie  wolno.  Krzyżacy 
powinni  byli  poprzestać  na  zbrojnem  pogotowiu,  żeby  odpierać 
najazdy  pogańskich  Prusaków  na  chrześcijańską  Polskę.  Do  na- 
jeżdżania i  zdobywania  Prus  nie  mieli  prawa  ani  Krzyżacy,  ani 
piastowscy  książęta:  jedni  i  drudzy  mieli  tylko  obowiązek  czynić 
starania  o  nawrócenie  tego  ludu.  Samo  sprowadzenie  Krzyżaków 
było  oznaką  niedołęstwa.  Skoro  zaś  ci  zdobywać  poczęli  Prusy 
dla  siebie,  prosta  już  przezorność  kazała  wstrzymać  się  od  udziału 
w  tej  sprawie,  boć  z  tego  musiało  powstać  nowe  niemieckie  państwo 
nad  Bałtykiem!  A  granice  tego  pańswa  miały  być  zakreślone  śmiało 
i  daleko,  tak,  że  całe  południowe  i  wschodnie  wybrzeże  Bałtyckiego 
morza  miało  przejść  pod  niemieckie  rządy! 

Najdawniejsze  osadnictwo  niemieckie  na  wschodniem  wy- 
brzeżu Bałtyku  poczęło  się  dalej  na  północny  wschód  od  Prus, 
w  kraju  Inflantami  zwanym,  nad  dolną  Dźwiną.  Pierwszymi  osa- 
dnikami byli  nie  rycerze,  lecz  kupcy  niemieccy.  Kraina  ta  znaną 
była  duńskim  Wikingom  i  ruskim  kupcom  z  Pskowa  i  z  Wiel- 
kiego Nowogrodu;  tamci  morzem,  a  ci  z  głębi  lądu  zjeżdżali  tu 
jużto  w  celach  handlowych,  jużto  po  łupy.  W  zachodniej  Europie 
nikt  zresztą  o  istnieniu  Inflant  jeszcze  nie  wiedział.  Kraj  zamie- 
szkany   był    przez    kilka    plemion   łotewskich,   ludu   pokrewnego 


KAWALEROWIE   MLECZOWI.  263 

Prusakom  i  Litwinom.  W  połowie  XII.  wieku  przybyli  do  Inflant 
całkiem  przypadkowo  kupcy  niemieccy.  W  r.  1159  płynął  okręt 
kupiecki  z  miasta  Bremy  do  Wisby,  handlowego  miasta  na  wyspie 
Gotlandyi;  burza  morska  zapędziła  okręt  w  nieznane  tym  kupcom 
strony,  na  wybrzeże  inflanckie  przy  ujściu  Dźwiny.  Bremeńczycy 
nawiązali  tu  zaraz  stosunki  handlowe,  popłynęli  w  górę  Dźwiną, 
zwiedzili  trochę  kraju  i  przebywali  tu  już  stale,  a  że  handel  był 
bardzo  zyskowny,  założyli  więc  najpierw  stały  nieduży  kantor  ku- 
piecki, małą  osadę.  Wystawili  kościół,  a  koło  kościoła  warowny 
gród.  W  roku  1188  wystarali  się  o  utworzenie  tu  biskupstwa  misyj- 
nego; ale  nawracanie  nie  szło  Niemcom.  Drugi  z  kolei  biskup 
inflancki,  sławny  Albert,  założył  miasto  Rygę  w  r.  1202,  a  w  dwa 
lata  później  zakon  rycerski  Kawalerów  Mieczowych  celem  ,,  nawra- 
cania", t.  j.  tępienia  Łotyszów.  Kawalerowie  doskonale  to  pojęli, 
ale  też  chcieli  za  to  sami  być  panami  kraju  i  nie  podlegać  ani 
kupcom,  ani  biskupowi.  Rozpoczęli  zaraz  spór  z  ryskim  biskupem 
który  trwał  całe  wieki,  urozmaicany  klątwami  i  wojnami  domowe- 
mi.  Panowanie  swrozszerzali  szybko,  a  przez  to  zdobywali  coraz 
więcej  kraju  dla  bremeńskiego  handlu  i  niemieckiego  osadnictwa 
w  ogóle.  Stąd  następnie  zaczęli  zapuszczać  swe  zagony  w  stronę 
Pskowa  i  na  Litwę.  Za  słabi  byli  jednak  do  tej  walki,  bo  Psków 
był  bogatą  potężną  rzeczpospolitą,  a  na  Litwie  poczynała  właśnie 
tworzyć  się  porządna  organizacya  państwowa. 

W  tych  to  czasach  sprowadził  Konrad  Mazowiecki  Krzyża- 
ków, a  polscy  książęta  pomagali  im  dzielnie,  żeby  sobie  założyli 
w  Prusiech  państwo,  tak,  [jak  to  Kawalerowie  Mieczowi  czynili 
w  Inflanciech.  Krzyżacy  szerzyli  swe  podboje  od  dolnej  Wisły 
w  stronę  Inflant,  które  przedzielała  od  Prus  litewska  kraina  Żmujdzią 
zwana.  Ze  zdobycia  wszystkich  tych  krain  powstałoby  znaczne 
państwo.  Dwa  rycerskie  zakony  niemieckie  postanowiły  złączyć 
się  w  tym  celu  w  jeden  i  utworzyć  wspólne  państwo.  Ponieważ 
Krzyżacy  byli  starsi,  bo  pochodzili  jeszcze  z  niemieckiej  wyprawy 
krzyżowej  do  Ziemi  Św.,  a  do  tego  liczniejsi  i  bogatsi,  bo  mieli 
posiadłości  już  w  różnych  stronach  Europy,  więc  Kawalerowie 
Mieczowi  rozwiązali  swój  zakon  w  r.  1237  i  sami  wszyscy  dobro- 
wolnie przystali  do  Krzyżaków.  W  ten  sposób  posiedli  Krzyżacy 
nad  Bałtykiem  drugą  już  krainę:  Inflanty.  Wielki  Mistrz  Zakonu 
przeniósł  się  z  Wenecyi  do  Prus,  a  inflanckim  oddziałem  Zakonu 


264  PRUSY. 

zarządza!  odtąd  w  jego  imieniu  osobny  mistrz  ziemski,  t  z. 
mistrz.  O  panowanie  nad  morzem  Bałtyckiem  walczyła  z  Krzyża- 
kami Dania,  ale  około  r.  1250  cofa  się  i  dopiero  w  r.  1298  pró- 
bował podjąć  tę  walkę  na  nowo  król  duński  Eryk  VI. 

Przeciwko  Tatarom  nie  bronili  Krzyżacy  ani  Polski,  ani  Rusi. 
Ale  chcieli  skorzystać  z  osłabienia  swych  sąsiadów,  zgnębionych 
pogańską  nawałnicą.  W  r.  1241,  po  drugim  najeździe  Mongołów 
na  Ruś,  (a  pierwszym  na  Polskę),  rzucili  się  od  razu  na  Psków^ 
i  zdobyli  go.  Ale  w  obronie  staroruskiego  gniazda  stanęła  Ruś 
Nowa.  Książę  suzdalski  Jarosław  wyprawił  wojsko  pod  wodzą 
swego  syna  Aleksandra,  wsławionego  już  wojownika,  który  rok 
przedtem  odniósł  walne  zwycięstwo  nad  Szwedami  nad  rzeką 
Newą,  od  czego  ma  zaszczytny  przydomek  Newskiego.  Aleksander 
Newski  stoczył  z  Krzyżakami  zwycięzką  bitwę  na  lodach  zamar- 
zniętego jeziora   czudzkiego,   przez   co  Psków  wolność  odzyskał. 

PRUSY. 

Drugim  z  kolei  wrogiem  Krzyżaków  stał  się  książę  pomorski 
Świętopełk.  Chodził  on  razem  z  Piastowicami  na  pruskie  ,;krucyaty" 
pomagać  Krzyżakom,  ale  pierwszy  ze  wszystkich  spostrzegł  się 
i  poznał  na  krzyżackiem  nawracaniu.  Przejrzał  szczęśliwie  i  prze- 
strzegał, że  Krzyżacy  zwrócą  się  przeciw  Polsce,  gdy  z  Polski 
pomocą  dokonają  podboju  Prus.  Bał  się  o  swoje  Pomorze  i  wolał 
zawczasu  pozbyć  się  niemieckich  ,; gości"  ze  swego  sąsiedztwa. 
Wybuchnęło  wielkie  powstanie  pruskie,  prowadzone  z  całą  za- 
ciekłością. Była  chwila,  że  Zakon  już  zwątpił  o  sobie,  i  myślał 
o  porzuceniu  tych  krain,  pomimo,  że  miał  posiłki  z  Niemiec  i  od 
Piastów,  a  mianowicie  od  Przemysława  wielkopolskiego  i  Kazi- 
mierza Kujawskiego.  Świętopełk  pomorski  połączył  się  w  tej 
wojnie  z  Prusakami.  Ostatecznie  jednak  uśmierzono  Prusaków, 
a  i  Świętopełk  musiał  zawrzeć  z  Krzyżakami  pokój  w  roku  1253. 
W  najbliższej  zaś  potem  wyprawie  podbili  oni  już  cały  kraj  pruski, 
pozyskawszy  nowe  posiłki,  tym  razem  aż  z  Czech. 

Jak  niegodziwie  Krzyżacy  z  Prusakami  postępowali,  widzieli 
to  najlepiej  sami  biskupi,  pruski  i  inflancki,  którzy  mieli  sposobność 
przyjrzeć  się  dokładnie  temu  ,; nawracaniu"  i  sami  od  Zakonu 
rycerskiego  ciągłych  krzywd  doznawali.  Niemieccy  rycerze  tępili 
Prusaków,  jak  dziką  zwierzynę;  samo  duchowieństwo  uważało  za 


POLSKIE   PRAWO   U   PRUSAKÓW  265 

rzecz  potrzebną  donieść  do  Rzymu  o  tej  gospodarce  i  przedstawić 
papieżowi  żale  i  skargi  nieszczęśliwego  ludu.  Przyjechał  do  Prus 
legat  papieski,  Jakób,  archidyakon  lejdejski  i  wymusił  groźbami 
przyrzeczenie  Krzyżaków,  że  się  będą  z  Prusakami  obchodzić  po 
łudzku  i  rządzić  nimi  według  jakichś  praw.  Według  owoczesnej 
zasady  powinni  byli  Prusacy  rządzić  się  swojem  własnem  pruskiem 
prawem,  ale  lud  ten,  bardzo  mało  jeszcze  rozwinięty,  posiadał 
ledwie  prawo  familijne;  to  nie  mogło  wystarczyć  do  określenia  wszy- 
stkich stosunków  prawnych  w  porz-ądnej  państwowej  organizacyi. 
Wybrali  więc  sobie  Prusacy  prawo  polskie,  byle  tylko  Krzyżacy 
nie  rządzili  nimi  według  tego,  co  sami  za  prawo  uznać  zechcą. 
I  stanął  ciekawy  bardzo  układ  pomiędzy  Krzyżakami  a  pokona- 
nymi Prusakami,  zawarty  za  pośrednictwem  papieskiego  posła  dnia 
7  lutego  roku  1249  w  grodzie  Kiszpor  (Christburg),  układ,  w  któ- 
rym Prusacy  zastrzegli  sobie  własne  prawo  spadkowe,  a  poza  tem, 
że  będą  sądzeni   w  krzyżackich  sądach   według  polskiego  prawa! 

Krzyżacy  rośli  w  potęgę  przez  to,  że  z  poganami  wojowali. 
Ustawały  wielkie  wyprawy  europejskie  do  Ziemi  Św.,  a  zapał  na- 
rodów zwrócił  się  ku  popieraniu  rycerskiego  Zakonu,  który  z  Pa- 
lestyny wyszedł  i  teraz  nad  Bałtykiem  miał  szerzyć  chrześcijaństwo. 
Już  w  r.  1234  wziął  w  pruskiej  wyprawie  udział  margrabia  bran- 
deburski;  wkrótce  dalecy  książęta  nietylko  z  Niemiec,  ale  nawet 
z  innych  narodów  uważali  sobie  za  wielki  zaszczyt,  że  mogli  Krzy- 
żakom pomagać,  i  nieraz  osobiście  stawiali  się  w  Prusiech.  Wielkie 
fundacye  sypały  się  na  nich  z  całej  zachodniej  Europy  w  imię  zbo- 
żnego dzieła  obrony  chrześcijaństwa  i  nawracania  pogan.  Aż  z  Anglii 
i  Szkocyi  przybywali  tu  rycerze,  żeby  spełnić  ślub  pobożny.  Nie 
było  chyba  w  historyi  większego  złudzenia  z  jednej,'  a  oszustwa 
z  drugiej  strony.  Krzyżacy  bowiem  wcale  Prusaków  nie  nawra- 
cali, ale  podbijali  ich  kraj  tylko  po  to,  żeby  dla  siebie  zdobyć 
dostatki  i  panowanie.  Młodsi  synowi'e  niemieckich  wielmożów,  gdy 
ojcowizna  zbyt  już  była  rozdrobniona,  wstępowali  do  tego  „za.- 
konu",  szukając  tu  fortuny  kosztem  gnębionych  i  grabionych 
Prusaków.  Stał  się  też  Zakon  niewyczerpanem  źródłem  zaopa- 
trzenia dla  niemieckiego  rycerstwa  pod  płaszczykiem  walki  o  wiarę 
Św.,  a  pod  protekcyą  całej  Europy. 

Król  czeski  Otokar  II.,  pan  pobożny,  chciał  okazać  czemś 
wdzięczność  swą  Opatrzności  za  łaski,    których    doznawał,    chciał 


266 


POLACY  W   PRUSIECH. 


dopełnić  jakiego  wielkiego  pobożnego  dzieła.  Cóż  mogło  być  wię- 
kszego, jak  dokonać  nawrócenia  pogańskiego  ludu?  Wybrał  się 
więc  w  r.  1254  na  Prusaków!  O  jednego  więcej,  który  mieczem 
cliciał  Panu  jednać  dusze.  Wyprawa  była  nader  pomyślna,  dotarła 
zwycięsko  aż  do  wscliodnich  granic  pruskiej  ziemi  i  tam  nad  rzeką 
Lipca  (Pregel),  na  pagórku  w  lesie  zwanym  po  prusku  Twangtse^ 
założył  król  czeski  swoim  kosztem  dla  Krzyżaków  warowny  gród, 
który  oni  nazwali  na  jego  cześć  ,; królewską  górą",  po  niemiecku 
Konigsberg  (po  polsku  Królewiec),  znaczne  potem  i  bardzo  bo- 
gate miasto,   o  którem  nieraz  jeszcze  rzecz  będzie. 

Teraz  Krzyżacy  mieli  już  swe  państwo  i  Polska  graniczyła 
od  północy  już  nie  z  Prusakami,  ale  z  Niemcami,  którzy  panowali 
i  nad  cząstką  polskiej  ziemi.  Polskim  poddanym  nadał  Wielki  mistrz 
już  w  r.  1233  polskie  ;; prawo  wojskowe",  tj.  że  mogli  posiadać 
ziemię  na  tych  samych  prawach,  jak  ci,  którzy  mieli  ją  pod  pol- 
skiem  panowaniem  z  nadań  książęcych,  a  zatem  obowiązani  byli 
stawać  na  każde  zawołanie  Krzyżaków  na  wojnę.  Z  ludnego  Ma- 
zowsza, z  jedynej  polskiej  krainy,  w  której  ludności  nie  ubyło  i  ziemi 
nie  było  nazbyt,  ściągali  Krzyżacy  osadnika  do  podbitych  Prus, 
w  których  zaprowadzili  na  wielkie  rozmiary  rolnicze  gospodartwo. 
Tu  każdy  ,;łazęga"  z  Mazowsza  mógł  zostać  od  razu  ziemianinem 
żołnierzem,  równym  starym  rodowcom.  Jest  to  pierwsza  emigracya 
polska.  Witali  ją  chętnie  Krzyżacy,  bo  jej  potrzebowali  i  nie  mo- 
gło być  jeszcze  wówczas  mowy  o  żadnym  ucisku.  Owszem  lu- 
dności polskiej  powodziło  się  w  Prusiech  dobrze,  toteż  ciągle  jej 
przybywało.  Osiadający  na  prawie  ,;WOJskowem"  nowi  „rycerze" 
ściągali  za  sobą  innych,  mniej  już  szczęśliwych  rolników,  którym 
szczali  swe  posiadłości  w  dzierżawę  na  warunkach  dawnego  prawa 
polskiego.  Tych  nazywano  w  krzyżackich  urzędach  ,, gburami' \ 
Nie  brakło  też  pod  panowaniem  krzyżackiem  niemieckich  prawdzi- 
wych ,ygebuerów"  tj.  włościan  sprowadzonych  z  Niemiec,  których 
Polacy  i  tutaj  nazywali  po  swojemu,  „gośćmi".  Ci  siedzieli  na  swo- 
jem  niemieckiem  prawie  gminnego  samorządu.  Tylko  z  Prusakami 
było  coraz  gorzej.  Zdobywszy  cały  kraj,  nie  dotrzymano  im  kiszpor- 
skiej  umowy!  W  r.  1261  odebrano  Prusakom  korzystanie  z  prawa 
polskiego,  a  zatem  pozostawiono  ich  dowolności  i  samowoli  krzy- 
żackich urzędników. 


KRÓL   LITEWSKI    MENDOG.  267 


KRÓL  LITEWSKI  MENDOG. 

Ujarzmiwszy  Prusaków,  rzucił  się  Zakon  krzyżacki  na  Żmujdź 
i  Litwę. 

Litwini  należą  do  szczepu  bałtyckiego  i  są  pobratymcami  Pru- 
saków. Mieszkają  dalej  na  wschód  od  Prus,  w  głąb  lądu,  nad- rze- 
kami dolnym  Niemnem  i  głównym  jego  dopływem,  Wilią.  Na  pół- 
noc od  nicli,  nad  Bałtykiem,  w  dalszym  ciągu  pruskiego  osadni- 
ctwa nad  morzem,  zamieszkali  Żmujdzini,  bliżsi  pochodzeniem  Li- 
twie niż  Prusom,  a  historycznie  związani  potem  z  Litwą  jak  naj- 
ściślej. Od  wschodu  i  południa  graniczyło  litewskie  osadnictwo 
z  waregskiemi  księstwami  Rusi,  a  obrona  przed  ich  zaborczością 
wywołała  tam  pierwszą  organ izacyę  polityczną.  Pierwotnie  i  na 
Litwie  nie  było  żadnego  państwa;  każda  okolica  wiodła  oddzielne 
życie,  mając  tylko  drobnych  książąt  nad  sobą.  Do  obrony  przed 
Rusią  trzeba  się  było  skupić  pod  wodzą  jednego  naczelnika,  a  ten 
wybrany  z  pośród  drobnych  dynastów,  stawał  się  z  czasem  dzie- 
dzicznym władcą.  W  ten  sposób  powstali  wielcy  książęta,  których 
około  r.  1200  było  na  Litwie  pięciu  a  na  Żmujdzi  dwóch.  Było 
to  już  postępem  i  wzmocniło  to  walkę  z  Rusią;  walka  ta  zamie- 
niła się  niebawem  z  obronnej  na  zaczepną.  Szczęściło  się  Litwi- 
nom i  zaczęli  kosztem  Rusi  sami  rozszerzać  swe  panowanie.  Około 
roku  1200  zdobyli  Grodno  nad  średnim  Niemnem.  W  roku  1209 
najechali  po  raz  pierwszy  Wołyń,  krainę  daleko  na  południu  od 
ich  własnych  siedzib,  w  południowem  dorzeczu  Prypeci,  pomię- 
dzy Kijowszczyzną  a  Lubelskiem.  Była  to  tylko  łupieska  wypra- 
wa, jakby  na  próbę.  Wnet  jednak  zaczęli  systematyczny  podbój 
od  Czarnej  Rusi,  oddzielającej  Litwę  od  Wołynia,  pomiędzy  Niem- 
nem a  Prypecią.  Zachodnią  jej  część  zagarnęli  w  r.  1219,  a  wscho- 
dnią w  r.  1224.  Ta  ostatnia  wyprawa  odbyła  się  pod  wodzą 
Mendoga. 

Mendog  był  jednym  z  Wielkich  książąt  na  Litwie  już  w  roku 
1219.  Oprócz  niego  było  jeszcze  czterech  innych:  Żywinbud,  bracia 
Dowiat  i  Wilikail  i  brat  Mendoga  Dowsprunk  na  Litwie,  a  dwóch 
na  Żmujdzi :  Erdywił  i  Wikint.  Mendog  rządził  południową  częścią 
właściwej  Litwy.  Wzmocniwszy  swe  siły  podbojem  Czarnej  Rusi, 
jął  się  zwracać  przeciw  litewskim  innym  władcom,  dążąc  do  po- 
łączenia całego  kraju  pod  swem  panowaniem.   W  ciągu  lat  dzie- 


268  MENDOG    I    DANIEL. 

sięciii,  pomiędzy  r.  1226  a  1236,  shołdował  też  całą  Litwę.  Starał 
się  usuwać  rywalów,  nadając  im  w  zamian  zdobycze  na  Rusi,  do 
czego  sam  chętnie  pomagał.  W  r.  1239  opanowali  też  książęta  li- 
tewscy cliwilowo  Smoleńsk,  nader  ważny  gród  ruski  nad  górn)  m 
Dnieprem,  a  około  r.  1242  Połock  nad  Dźwiną.  Stąd  niedaleko  do 
Inflant.  Była  tam  już  raz  litewska  wyprawa  w  r.  1219.  W  r.  1236 
zadał  Mendog  ciężką  klęskę  Kawalerom  Mieczowym,  ale  nie  zmie- 
niło to  stosunku  sił  politycznych,  gdyż  tymczasem  osiadł  już  w  Pru- 
siech  Zakon  krzyżacki,  do  którego  też  Kawalerowie  przystąpili  za- 
raz po  tej  klęsce.  Żmujdź  oddzielała  Prusy  od  Inflant;  odtąd  też 
Krzyżacy  uważali  zajęcie  Żmujdzi  za  główne  swe  zadanie,  żeby 
zapanować  nad  krainą,  która  klinem  wchodziła  pomiędzy  ich  po- 
siadłości nad  Bałtykiem.  Podczas  wielkiej  wojny  z  Prusakami  po 
r.  1241  wyprawił  się  też  Mendog  na  pomoc  pobratymcom  z  wiel- 
kiem  wojskiem,  ale  wyprawa  spełzła  na  niczem.  Lepiej  mu  się 
wiodło  z  dalszem  łączeniem  litewskiej  ziemi  w  swem  ręku.  Nie 
obeszło  się  jednak  bez  zatargów.  Trzech  osadzonych  na  Połocku 
książąt.  Wyki nta,  Towtiwiła  i  Erdywiła,  pochodzących  z  południowo- 
zachodniej  Żmujdzi,  wypędził  Mendog  w  r.  1248;  ci  zbiegli  na- 
tenczas do  Daniela  Romanowicza,  Wielkiego  księcia  Rusi.  Daniel 
baczył  pilnie  na  podboje  Mendoga,  zbliżające  się  coraz  bardziej  do 
granic  jego  państwa.  W  miarę,  jak  Mendog  posuwał  się  na  południe, 
posuwał  się  też  Daniel  coraz  dalej  ku  północy,  zakładając  waro- 
wne grody  tuż  u  granic  Mendogowych  zaborów.  Dwa  rozszerza- 
jące się  coraz  bardziej  państwa  spotykały  się  już  na  Czarnej 
Rusi.  Na  granicy  ruskiego  panowania  stanął  Chełm,  ulubione 
miejsce  pobytu  Daniela,  który  pragnął  stąd  posunąć  się  dalej 
na  północ,  ku  Drohiczynowi.  Mendog  i  Daniel  stali  się  rywalami. 
Daniel  zawierał  właśnie  unię  z  Rzymem,  a  papież  mianował 
legatem  swym  na  Rusi  arcybiskupa  ryskiego  z  Inflant.  Przez  to 
Ruś  zbliżyła  się  politycznie  do  Inflant,  a  Daniel  znalazł  tam  goto- 
wych sprzymierzeńców  przeciw  Mendogowi,  tak  w  arcybiskupstwie 
ryskiem,  jakoteż  w  Zakonie  krzyżackim.  Do  tego  przymierza  przy- 
stąpiła też  południowo -zachodnia  Żmujdź,  skąd  pochodzili  owi 
wygnani  książęta.  Pozyskano  też  Jadźwingów,  najdzikszy  ze  wszyst- 
kich ludów  bałtyckiego  szczepu,  zamieszkały  pomiędzy  Prusami, 
Mazowszem,  Czarną  Rusią  a  Litwą,  a  prowadzący  koczownicze 
życie  i  nie  znoszący  żadnej   organizacyi   państwowej.    Umówiono 


BISKUPSTWO   ŁUKOWSKIE    I    LITEWSKIE.  269 

się  O  wojnę.  Daniel  ruszył  z  południa,  od  swego  Chełma  na 
Czarną  Ruś,  a  równocześnie  wyprawił  się  na  Litwę  krzyżacki  land- 
mistrz  z  Inflant,  Andrzej.  Podczas  tej  wojny  przyjął  w  Rydze  chrzest 
jeden  z  wygnanych  przez  Mendoga  książąt,  Towtywił.  Zakon  i  Daniel 
wysunęli  Towtywiła,  jako  chrześcijańskiego  kandydata  do  panowania 
nad  Litwą,  przeciw  poganinowi  Mendogowi.  Natenczas  Mendog, 
żeby  odwrócić  od  siebie  nieprzyjaiń  Zakonu,  sam  się  też  oświad- 
czył z  chęcią  przyjęcia  chrześcijaństwa  i  rzeczywiście  ochrzcił  się 
w  zimie  z  r.  1250  na  1251.  Od  razu  zmienia  się  położenie  polity- 
czne, tem  bardziej,  że  Mendog  przyrzeka  Zakonowi  znaczne  daro- 
wizny i  fundacye.  Krzyżacy  nietylko  Daniela  opuszczają,  ale  nawet 
zawierają  przeciw  niemu  sojusz  z  Mendogiem.  Jedzie  do  papieża 
wspólne  poselstwo  od  Mendoga,  arcybiskupa  ryskiego  i  krzyża- 
ckiego landmistrza.  Papież  w  lipcu  1251  uznaje  Mendoga  chrze- 
ścijańskim królem  Litwy.  Mendogowi  sprzyja  szczęście;  Wykint 
poległ,  Towtywił  ucieka  do  Daniela,  a  Daniel  sam  sobie  pozosta- 
wiony, przerywa  wojnę.  W  pierwszej  połowie  lipca  1253  odbyła 
się  koronacya  Mendoga,  a  w  rok  potem  koronował  się  także  Da- 
niel. Jeszcze  w  r.  1254  wybuchnęła  na  nowo  wojna  pomiędzy  nimi^ 
ale  tylko  na  krótko.  Obaj  nowi  królowie  zawarli  przymierze  i  po- 
godzili się.  Syn  Daniela,  Roman,  otrzymał  wtenczas  zachodnią  część 
Czarnej  Rusi  jako  lenno  litewskie,  Mendog  zaś  czynił  zabory 
gdzieś  na  Rusi,  bo  w.  r.  1255  zatwierdza  mu  papież  Aleksander 
IV- ty  zdobycze  poczynione  na  Rusi.  Mendog  pragnął  utrwalić 
swoje  królestwo  i  zwrócił  się  do  papieża  z  prośbą  o  pozwolenie 
na  koronacyę  jednego  ze  swych  synów.  Pozwolenie  otrzymał,  ale 
niezadługo  tak  się  zupełnie  zmieniły  stosunki,  że  nietylko  ta  koro- 
nacya druga  nie  doszła  do  skutku,  ale  nawet  chrześcijaństwo  na 
nowo  ustąpiło  miejsca  pogaństwu. 

BISKUPSTWO  ŁUKOWSKIE  I  LITEWSKIE. 

Nawrócenie  pogańskiego  szczepu  bałtyckiego :  Prusaków^ 
Jadźwingów,  Litwinów,  Żmujdzinów,  tudzież  połączenie  z  rzym- 
skim Kościołem  schyzmatyckiej  Rusi  było  obowiązkiem  i  history- 
cznem  powołaniem  Polski.  Nie  brakło  też  takich,  którzy  o  tem 
pamiętali.  Nawrócenie  Daniela  dokonało  się  niewątpliwie  pod 
wpływem  polskim.  Ruś  graniczyła  z  dyecezyą  krakowską,  a  zatem 
krakowscy   biskupi    winni    byli    przedewszystkiem    pilnować  tego 


270  OSADNICTWO    MAZURSKIE. 

fli 

dzieła.  Ale  ci  ledwie  mogli  podołać  własnej  dyecezyi,  która  d^I 
olbrzymia;  należała  do  największych  w  calem  chrześcijaństwie, 
a  wciąż  jej  jeszcze  przybywało.  Lachowie  bowiem  i  Mazurzy  roz- 
ciągali coraz  dalej  swe  osadnictwo  ku  wschodowi,  na  niezamie-| 
szkałe  i  puste  jeszcze  ziemie  pomiędzy  Jaćwieżą  a  Rusią.  Zwła- 
szcza Mazur  odznaczał  się  od  wieków  ruchliwością,  przedsiębior- 
czością i  wielką  zdatnością  do  osadnictwa.  Już  za  chrześcijańskich 
czasów  zajęli  krainę  z  prawej  strony  Wisły  pomiędzy  jej  dopły- 
wami Bugiem  a  Wieprzem  i  tu  wystawili  gród  Łuków.  Na  pół- 
noc Łukowa  była  już  ziemia  Jadźwingów.  Osadnictwo  Mazurów 
posunęło  się  dalej  na  południe  w  górę  Wieprza  i  założyli  tu  Kra- 
snostaw.  Nowe  to  osadnictwo  dokonało  się  siłami  samego  społe- 
czeństwa, nie  popierane  przez  książąt,  a  gdy  władza  książęca  osła- 
bła, pozostawione  było  do  reszty  losowi.  Zdobycze  Daniela  były 
bardzo  niebezpieczne  dla  tego  osadnictwa,  bo  ciągnęły  się  w  sam 
raz  równoległym  do  niego  pasem,  tuż  obok  od  wschodu.  Chełm 
był  założony  naprzeciw  Krasnostawu,  ledwie  o  pięć  mil  od  pol- 
skiej osady  i  grodu,  a  w  dalszym  ciągu  okrążył  Daniel  mazurskie 
osadnictwo  łukowskie  i  założył  swój  gród  w  Drohiczynie,  ośm 
mil  na  północ  od  Łukowa.  Nie  było  wówczas  najmniejszego  nie- 
bezpieczeństwa, żeby  tu  za  polskiem  osadnictwem  wtargnęło  ru- 
skie i  wyrugowało  Mazurów.  Daniel  sam  musiał  sprowadzać  osa- 
dników i  sprowadzał  nietylko  sąsiednich  Lachów,  ale  też  dalekich 
Niemców  ze  Slązka,  zwabiając  ich  jak  najlepszymi  warunkami. 
Niebezpieczeństwo  było  jednak  polityczne,  żeby  te  kresy  nie  były 
oderwane  od  Polski  i  nie  dostały  się  pod  ruskie  panowanie. 

Rozszerzające  się  coraz  bardziej  granice  dyecezyi  przyspa- 
rzały trudów  i  zachodów  biskupom  krakowskim  na  własnej,  pol- 
skiej ziemi.  Organizacya  kościelna  nie  prędko  doszła  z  Krakowa 
do  północnych  kresów  dyecezyi.  Dopiero  z  końcem  XII.  wieku, 
za  Mieszka  Starego,  zdążył  biskup  Oetko  pozakładać  archidyako- 
naty  w  Radomiu  i  w  Lublinie.  Stosunki  kościelne  były  tam  w  po- 
łowie XIII.  w.  opłakane.  Choć  minęło  już  sto  lat  od  założenia 
archidyakonatu  w  Radomiu,  (do  którego  należał  Łuków),  skarżył 
się  biskup  Prandota  papieżowi  Innocentemu  IV.  w  r.  1254,  że  tam 
ludzie  ledwie  z  imienia  mogą  być  chrześcijanami,  chrzest  przyj- 
mują w  dorosłym  wieku,  a  często  i  bez  niego  umierają.  Rzadko 
kiedy  zajechał  tam  jaki  ksiądz  zaledwo  na  misye,  a  parafij  nie  było. 


BISKUPSTWO   ŁUKOWSKIE.  271 

Wszak  jeszcze  w  r.  1327  na  przestrzeni  dwunastu  mil,  od  Siecie- 
chowa aż  po  Łuków,  istniały  na  prawym  brzegu  Wisły  wszyst- 
kiego razem  trzy  parafie,  a  plebanie  tak  byli  ubodzy,  że  nie  mieli 
czem  opłacić  świętopietrza.  Zbytnia  rozległość  dyecezyi  sprawiała; 
że  biskupowi  zawsze  nie  dostawało  duchowieństwa.  Wobec  tego 
czyż  było  stać  biskupów  krakowskich  na  misye  na  Rusi? 

Widział  to  jasno  biskup  Mateusz  jeszcze  za  czasów  Bole- 
sława Krzywoustego,  kiedy  się  starał  o  misyonarzy  z  Zachodu, 
niestety  napróżno.  Pisał  on  w  tej  sprawie  do  sławnego  w  całej 
Europie  Cystersa  francuskiego.  Bernarda  z  Klerwo  (Clairvaux), 
który  przygotowywał  drugą  krucyatę  do  Palestyny.  Krzywousty, 
zająwszy  ziemie  nadodrzańskie,  założył  tam  nowe  biskupstwo 
w  Lubuszu,  powierzając  tej  katedrze  także  opiekę  nad  m.isyą  wscho- 
dnią, toteż  biskup  Wawrzyniec,  żyjący  właśnie  przed  pierwszym 
najazdem  tatarskim,  zapragnął  rozpocząć  działanie  misyjne  na  Rusi. 
Udał  się  o  pomoc  w  tej  mierze  do  Henryka  Brodatego  i  książę 
ten  nadał  mu  pomiędzy  1234  a  1238  rokiem  znaczne  posiadłości 
w  dzielnicy  sandomierskiej,  między  innemi  Opatów  z  okolicą,  tuż 
nad  Wisłą.  W  Opatowie  był  klasztor  Cystersów,  a  opata  miano- 
wać miał  odtąd  biskup  lubuski.  Pierwszy  taki  opat.  Bernard  imie- 
niem, był  tedy  pierwszym  biskupem  misyjnym  Rusi,  t  j.  biskupem 
katolików  na  Rusi  zamieszkałych,  a  zarazem  kierownikiem  urządza- 
nych tam  misyj.  Zajęły  się  tem  dwa  nowo  w  Polsce  zaprowa- 
dzone zakony  Dominikanów  i  Franciszkanów,  które  nie  poprze- 
stając na  samej  Rusi,  wciągnęły  i  Litwę  w  zakres  swego  apo- 
stolstwa. 

Koroną  tego  dzieła  miało  być  utworzenie  nowej  dyecezyi 
na  polsko-ruskiej  granicy,  tuż  pod  bokiem  Jaćwieży.  Papież  Inno- 
centy IV.,  odpowiadając  na  żale  krakowskiego  biskupa  Prandoty, 
poleca  założyć  w  Łukowie  nowe  biskupstwo.  Miał  tego  dokonać 
legat  papieski,  który  jechał  tamtędy  do  Drohiczyna  na  koronacyę 
Daniela.  Na  biskupa  upatrzony  był  mnich  Franciszkanin. 

Równocześnie  toczyła  się  też  sprawa  kościelnej  organizacyi 
Litwy  z  powodu  nawrócenia  i  koronacyi  Mendoga.  Arcybiskup 
ryski  chciał  mieć  Litwę  przyłączoną  do  swej  metropolii,  ale  jedno- 
cześnie wystąpił  z  temi  samemi  pretensyami  arcybiskup  gnieźnień- 
ski Pełka.  Widocznie  tedy  była  już  na  Litwie  czynną  jakaś  misya 
polska,  bo  inaczej  nie  mógłby  rościć  żadnych  praw  do  Litwy  zwie- 


272  TEMPLARYUSZE. 

rzchnik  polskiego  Kościoła.  Pełka  zamianował  nawet  od  siebie 
biskupa,  a  mianowicie  Dominikanina,  Wita.  Dwie  wielkie  misye 
wscłiodnie  miały  tedy  być  podzielone  między  dwa  zakony.  Łu- 
kowskim biskupem  dla  Rusi  miał  zostać  Franciszkanin,  a  Domi- 
nikanin litewskim.  Arcybiskup  ryski  i  Krzyżacy  przeszkadzali  tym 
planom.  Skończyło  się  na  tem,  że  biskupem  litewskim  został 
kapłan  krzyżacki,  Krystyn,  ale  Litwy  nie  przyłączono  do  żadnej 
metropolii;  nowy  biskup  miał  podlegać  bezpośrednio  samemu 
papieżowi.  Mendog  darował  biskupstwu  trzy  wielkie  gromady 
dóbr  i  osad  na  Żmujdzi,  w  sąsiedztwie  krainy  darowanej  Za- 
konowi. 

Nie  życzyli  sobie  też  Krzyżacy  nowego  biskupa  w  Łukowie. 
Stosunki  Zakonu   niemieckiego  z  piastowskiemi    dworami  już  się 
zamąciły;  zniknęło  zaufanie  do  tych  gości  nad  Bałtykiem.  W  oto- 
czeniu Bolesława  Wstydliwego,    prawdopodobnie   na   dworze  bi- 
skupa  Prandoty,   powstała  myśl,  żeby  powołać  przeciw  Jadźwin-  ] 
gom  Zakon  rycerski ;    ale   niechcąc  już  Krzyżaków,    sprowadzono  ] 
francuskich  Templaryuszów  i  im,  a  nie  Krzyżakom,  nadał  Bolesław ' 
Wstydliwy  Łuków  na  własność.  Niechętni  też  za  to  Krzyżacy  ca- I 
łej  sprawie,  przeszkadzali  załatwieniu  jej  w  Rzymie.    Prosili  o  za-  j 
łożenie  biskupstwa  i  książę  Bolesław  i  mistrz  Templaryuszów,  mieli  - 
gotowego   kandydata  w   osobie    Franciszkanina    czeskiego,   imie- 
niem Bernarda,  ale  napróżno. 

Krzyżacy  uważali,  że  im  się  należy  monopol  na  pogan;  póki 
nie  ochrzczeni,  nie  wolno  nikomo  z  nimi  walczyć,  a  gdy  się 
ochrzczą,  muszą  od  nich  przyjąć  organizacyę  kościelną.  Obstawali 
przy  tem  upornie,  tem  bardziej,  że  w  Polsce  już  się  na  nich  po- 
znano i  odwracać  się  od  nich  poczęto.  Sprawa  Templaryuszów 
w  Łukowie  nie  jest  tego  jedynym  dowodem.  W  tych  właśnie 
czasach,  przed  owemi  dwiema  koronacyami,  mieli  jakieś  zamiary 
względem  pogan,  Prusaków,  czy  też  raczej  może  Jadźwingów, 
książęta  krakowski  i  łęczycki,  Bolesław  Wstydliwy  i  jego  synowiec 
Kazimierz.  Przewidując,  że  gdyby  zajęli  na  poganach  jakąś  kra- 
inę, zgłoszą  się  zaraz  po  nią  Krzyżacy,  postarali  się  z  góry  u  pa- 
pieża Innocentego  IV.  o  nadanie  spodziewanych  zdobyczy  sobie. 
Otóż  Krzyżacy  zaraz  przeciwko  temu  apelowali !  Pomimo  to  otrzy- 
mał Kazimierz  łęczycki  w  Rzymie  nadanie  nienawróconego  jeszcze 
i   pustego   zresztą   Polesia  i  ziemi   golędzkiej,   krain   dalekich   od 


BOLESŁAW   ROGATKA.  273 

Krzyżaków,  wchodzących  raczej  w  zakres  pohtyki  króla  Daniela, 
któreby  do  łukowskiej  należały  dyecezyi.  Nie  miał  też  Kazimierz 
wcale  zamiaru  wyprawiać  się  tam.    Starał  się  o  to  widać  jeszcze 

•sprzed  unią  ruską,  a  teraz  w  zmienionych  warunkach  nie  miało 
to  żadnego  znaczenia.  Pomimo  to  nie  spoczęli  Krzyżacy,  aż  się 
książę  zrzekł  w  r.  1255  na  ich  rzecz  tych  swoich  ,;praw";  do 
tego  stopnia  baczyli,  żeby  nikt  nawet  pozornych  praw  do  pogan 
nie  miał!  Postarali  się  też  o  to,  żeby  do  owego  dokumentu  z  wy- 
roką   Kazimierza   łęczyckiego   przywiesili    swe    pieczęcie    wszyscy 

:  interesowani  w  sprawie  biskupstwa  łukowskiego :  i  mistrz  Tem- 
plaryuszów  i  kustosz  Franciszkanów  w  Polsce  i  biskup  lubuski ! 
Kto  tylko  myślał  o  misyach  wschodnich,  stawał  się  nieprzyjacie- 
lem Krzyżaków,  bo  im  psuł  interes !  Coraz  jawniej  się  okazywało, 
że  im  o  świeckie  cele  chodzi,  a  nie  o  sprawę  duchowną.  Nie 
kościelne  to  państwo  powstawało  nad  Bałtykiem,  ale  niemieckie, 
wrogie  imieniowi  polskiemu ! 

BOLESŁAW  ROGATKA. 

Niebezpieczeństwo  od  niemczyzny  zwiększyło  się  właśnie 
J37  tym  czasie,  gdy  książę  lignicki,  osławiony  rycerz  rabuś,  Bole- 
aw  Rogatka,  sprzedał  ziemię  lubuską  margrabiom  brandeburskim, 
pkoło  roku  1250 -go.  Potężna  marchia  niemiecka  rozszerzyła  się 
W  ten  sposób  na  polską  ziemię !  Margrabiowie  brandeburscy  od- 
znaczali się  od  czasów  Albrechta  Niedźwiedzia  szczególną  zacie- 
faością  w  tępieniu  słowian.  Stanąwszy  na  polskiej  ziemi  zaczęli 
zaraz  szereg  walk  z  książętami  wielkopolskimi  i  pomorskimi 
i  w  przeciągu  jednego  pokolenia  wydarli  Polsce  całą  krainę  nad 
dolną  Wartą  i  Notecią,  którą  wr.  1272  zorganizowawszy  w  tak 
2W.  Nową  Marchię  na  stałe  już  do  Niemiec  wcielili.  A  byli  najle- 
pszymi Krzyżaków  przyjaciółmi  i  brali  nas  nieraz  we  dwa  ognie! 

W  sam  raz  przypada  na  te  czasy  największy  upadek  polity- 
czny Piastów,  a  przez  to  i  całego  państwa  polskiego.  Po  śmierci 
łienryka  Pobożnego  na  lignickich  polach,  nastąpił  po  nim  na 
Wielkiem  księstwie  krakowskiem  najstarszy  jego,  syn  Bolesław 
Łysy,  ów  osławiony  Rogatka  z  rogatą  duszą,  ze  wszystkich  Pia- 
stów najwyrodniejszy.  Życie  jego  jest  jednem  pasmem  nadużyć 
i  lekkomyślności  bez  końca.    Godność  książęca  służyła  mu   tylko 

18 


274  BOLESŁAW    ROGATKA. 

do  tego,  żeby  wycisnąć  z  poddanych  pieniądze  w  jakikolwiek 
sposób,  choćby  najbezecniejszy  i  przetrwonić  je  również  bezecnie 
i  bezmyśhiie.  Trzech  młodszych  jego  braci  zmarło  od  trucizny ; 
ich  zabójcy  stanowili  najmilsze  towarzystwo  tego  księcia!  Walcz\ł 
na  wszystkie  strony,  ale  bez  jakiegokolwiek  celu  politycznego, 
żeby  tylko  brać  łup  i  mieć  z  czego  znów  przez  kilka  miesięcy 
żyć  hucznie  ze  swymi  niemieckimi  towarzyszami.  Żona,  pomorska 
księżniczka,  uciekła  od  niego.  Hulaka  bez  opamiętania,  zastawiał, 
gdy  nie  było  sposobności  do  łupieży.  W  końcu  nie  miał  już  co 
zastawiać;  natenczas  począł  porywać  ludzi,  żeby  na  ich  stryjcach 
wymuszać  okup,  zupełnie  na  wzór  niemieckich  rabusi.  Tak  zrobił 
biskupowi  wrocławskiemu  Tomaszowi,  którego  porwał  z  noclegu 
wraz  z  dwoma  kanonikami,  nakładając  na  nich  okup  po  tysiąc 
grzywien.  Kasztelanowi  krośnieńskiemu,  na  granicy  dolnego  Ślązka, 
porwał  syna.  Do  Wielkopolski  nie  pozwolono  mu  w  końcu  ani 
się  pokazać,  a  krośnieńskie  rycerstwo  przepłoszyło  jego  łotrzyków. 
Popadł  w  końcu  Rogatka  w  nędzę;  towarzysze,  nie  węsząc  już 
grosza,  opuścili  go.  Miał.  już  tylko  jednego  konia,  a  i  ten  bywa! 
w  zastawie.  Widywano  go  wędrującego  pieszo  od  grodu  do  grodu, 
od  osady  do  osady  i  każącego  się  żywić  i  dostarczać  sobie  koni 
i  odzieży.  Książę!  Na  strzępy  poszła  przez  niego  godność  mo- 
narsza. Pochodzenie  z  książęcego  rodu  było  dla  niego  i  kilku  jemu 
podobnych  niczem  innem,  jak  tylko  środkiem  utrzymania  się  bez 
pracy.  Toteż  w  księstwach  takiego  Rogatki  właściwie  nie  było  . 
całkiem  władzy  książęcej ;  ale  społeczeństwo  było  już  na  tyle  doj- 
rzałe, że  się  umiało  obejść  bez  tego.  O  księcia  nikt  się  nie  tro- 
szczył, a  wszystko  i  tak  szło  swym  naturalnym  trybem. 

W  Krakowie  nie  długo  popasał  książę  Rogatka,  wypędzon\' 
przez  Konrada  Mazowieckiego,  który  nie  zapominał  przynajmniej 
o  powadze  książęcej  godności.  Sławnym  jednak  był  gwałtowni - 
kiem.  Zabijał  własnych  dostojników,  jak  np.  wojewodę  swego 
Krystyna  i  kanclerza  księdza  Czaplę,  nad  którego  ciałem  jeszc/c 
po  śmierci  się  pastwił.  Wygnało  go  z  Krakowa  możnowładztwo 
pod  przewodem  biskupa  Prandoty  i  Klemensa,  dziedzica  Ruszcz\ . 
Ofiarowali  tron  krakowski,  którym  przywykli  już  szafować  swo- 
bodnie, synowi  Leszka  Białego,  Bolesławowi  Wstydliwemu,  któr)' 
doszedł  już  tymczasem  lat  siedmnastu. 


BOLESŁAW   WSTYDLIWY.  275 


BOLESŁAW  WSTYDLIWY,  1243-1279  r. 

Panował  na  Wielkiem  księstwie  Krakowskiem  36  lat,  nie  za- 
znaczywszy swego  panowania  żadną  myślą  polityczną,  żadnym 
programem  na  przyszłość.  Tem  przynajmniej  celował,  że  nie  urzą- 
dzał niepotrzebnych  wojen  domowych,  nie  wszczynał  zwad  z  in- 
nymi Piastami  o  lada  gródek,  jak  to  czynili  inni. 

Na  jego  czasy  wypada  osławiona  dziesięcioletnia  wojna 
o  Łędę,  gród  nad  Wartą,  w  której  brał  udział  cały  szereg  książąt: 
Syn  Konrada  Mazowieckiego,  (który  umarł  w  r.  1247)  Kazimierz, 
ks.  kujawski  i  łęczycki,  zwany  przez  współczesnych  ,; drapieżcą  cu- 
dzej własności"  i  walczący  po  przeciwnej  stronie  młodszy  jego 
brat,  Ziemowit,  ks.  czerski ;  z  linii  ślązkiej  oczywiście  Rogatka, 
tudzież  jego  bracia:  Henryk  wrocławski  i  Konrad  głogowski,  który, 
mianowany  już  następcą  biskupa  Passawskiego  w  Niemczech, 
sprzykrzył  sobie  jednak  zawód  duchowny;  z  wielkopolskiej  wre- 
szcie linii  stanęli  do  tego  niezaszczytnego  boju  synowie  Włady- 
sława Odonicza  Plwacza:  Przemysław  I.  poznański  i  gnieźnieński 
z  bratem  Bolesławem  Pobożnym,  ks.  kaliskim.  Walczący  szukali 
pomocy  za  granicą  i  wciągnęli  do  tej  wojenki  margrabiegoj  my- 
sznieńskiego  i  arcybiskupa  magdeburskiego.  Wzajemne  pustosze- 
nie grodów,  więzienia  i  okupy  były  jedyną  korzyścią  całej  zawie- 
ruchy. Słusznie  powiedziano,  że  w  tych  czasach  „jedna  połowa 
Piastów  była  w  więzach  u  drugiej''.  Ci,  którzy  posiadali  ziemię 
z  nadań  książęcych,  musieli  brać  udział  w  tych  wzajemnych  bez- 
myślnych napadach,  obowiązani  stawiać  się  zbrój  no  na  każde  we- 
zwanie księcia,  pod  którego  wypadło  im  należeć  w  mnożących 
się  ciągle  działach  piastowskich.  Nieszczególna  to  była  szkoła  po- 
lityczna dla  rycerstwa,  dla  tej  właśnie  warstwy,  która  coraz  wię- 
cej nabierała  znaczenia  w  społeczeństwie.  Demoralizowali  się  i  scho- 
dzili do  rzędu  zbirów  książęcych,  walczących  z  sobą  chyba  tylko 
dla  łupu.  Na  cześć  ich  i  chwałę  powiedzieć  trzeba,  że  im  wkrótce 
obmierzło  służyć  za  książęcych  pachołków,  rzucających  się  na  ka- 
żdego, na  kogo  pan  każe.  Czasem  sami  książąt  przepędzali,  a  czę- 
sto odmawiali  posłuszeństwa,  nie  widząc  żadnego  celu  w  ciągłych 
wzajemnych  najazdach.  Zaczynano  też  tęsknić  za  pokojem  w  kraju, 
a  wśród  duchowieństwa  i  światlejszego  możnowładztwa  poczęło 
się  objawiać  pragnienie  jakiejś  przewodniej  myśli  politycznej,  któ- 


276  DRUGI    NAJAZD    lATARSKł. 

raby  całą  Polskę  jednym  natchnęła  ducłieni  i  wyrwała  ją  z  toni 
książęcego  bezrządu. 

Znaczenie  ducliowieństwa  wzmagało  się  coraz  bardziej,  a  wiel- 
kiego blasku  dodała  mu  kanonizacya  św.  Stanisława,  dokonana 
szczęśliwie  po  wielu  trudach  w  r.  1254.  Zjechali  prawie  wszyscy 
Piastowie,  ślązkich  nie  wyłączając,  na  uroczystość  ,;  podniesienia 
kości"  patrona  na  ołtarz  w  katedrze  na  Wawelu.  Na  chwilę  przy- 
najmniej spoczął  bratobójczy  oręż.  Zjechali  też  wszyscy  biskupi, 
a  wśród  nich  także  dwaj  nominaci,  t.  j.  kandydaci  do  infuły  już 
wyznaczeni,  litewski  i  łukowski,  ruskim  zwany. 

Tak  zbiegiem  okoliczności  schodzą  się  daty  trzech  ważnych 
wydarzeń:  w  r.  1253  koronacya  Mendoga,  a  w  r.  1254  kanoni- 
zacya Św.  Stanisława  i  koronacya  Daniela.  Ze  wszystkich  współ- 
czesnych zdarzeń  te  tylko  wartość  moralną  posiadały  i  dla  histor\i 
coś  znaczyły,  nad  których  ziszczeniem  pracował  Kościół  i  które 
były  oznaką  i  skutkami  jego  starań  i  wpływu. 

Daniel  ruski  przyjął  unię,  licząc  na  krucyatę  przeciw  Tata- 
rom. Sam  wnet  walkę  z  nimi  rozpoczął.  Mendog  posłał  mu  po- 
siłki, ale  podczas  wojny  powstały  nieporozumienia  pomiędzy  kró- 
lami Rusi  i  Litwy.  W  r.  1258  Tatarzy  wyprawili  się  na  Litwę 
pod  wodzą  Burondaja,  a  Daniel  oddał  swoje  wojsko  pod  rozkazy 
poganina  przeciw  Litwie.  Mendogowi  poszczęściło  się  jednak; 
odebrał  synowi  Daniela,  Romanowi,  lenno  litewskie,  a  z  Tatarami 
uporał  się  w  bitwie  pod  Mogilną.  Teraz  Burondaj  zabrał  się  do 
Rusi  .Nieszczęśliwy  Daniel  uciekł  z  kraju.  Wódz  tatarski  kazał 
jego  synom  i  braciom  zburzyć  główne  grody :  Włodzimierz,  Łuck, 
Krzemieniec  i  Lwów.  Potem  kazał  im  ruskie  wojsko  połączyć 
z  tatarskiem  i  razem  z  nimi  dokonał  drugiego  strasznego  najazdu 
na  Polskę  w  r.  1259.  Wiedli  Tatarów  synowie  Daniela:  Lew  i  Wa- 
sylko.  Ofiarą  tego  najazdu  padła  Małopolska.  W  Sandomierzu  wy- 
cięto w  pień  całą  ludność,  a  odbudowany  co  dopiero  Kraków, 
zniszczyli  na  nowo.  Ludność  uprowadzili  w  jassyr  i  znowu  kraj 
był  pustynią,  pokrytą  trupami  i  zgliszczami. 

Od  mongolskiego  najazdu  można  się  było  obronić  podda- 
niem się,  haraczem,  i  oddaniem  rycerstwa  pod  rozkazy  tatarskie. 
Jak  Rusini  okupili  się  pokorą,  mogli  byli  tak  samo  ocalić  się  Po- 
lacy. Jak  Rusini  połączyli  się  z  Tatarstwem  i  powiedli  je  na  Pol- 
skę, podobnież  mogło  było  polskie  rycerstwo  powieść   ich    dalej 


UPADEK   KRÓLESTWA   LITEWSKIEGO.  277 

na  Czechy.  Ale  było  w  polakiem  społeczeństwie  na  tyle  łiartu. 
moralności  i  prawdziwej  cywilizacyi,  że  woleli  być  męczennikami, 
niż  zdrajcami.  Słusznie  też  papieże  kazali  pielgrzymować  do  miejsc 
uświęconych  rozlewem  krwi  polskiej  w  obronie  wiary  podczas  ta- 
tarskich najazdów.  Społeczeństwo  polskie  spełniło  swój  obowią- 
zek. Żaden  Polak  nie  zdradził  Krzyża.  Między  Piastami  byli  ni- 
kczemni; ale  tak  nikczemny  nie  był  ani  jeden,  żeby  swój  miecz 
oddać  na  tatarską  służbę. 


UPADEK  KRÓLESTWA  LITEWSKIEGO. 

Krzyżacy  mieli  w  r.  1258  i  1259  doskonałą  sposobność  do 
walki  z  pogaństwem.  Przypominał  im  ten  obowiązek  papież  Ale- 
ksander IV.,  ale  ani  jeden  Krzyżak  nie  ruszył  przeciw  Tatarom. 
Tylko  Prusaków  niby  nawracali,  t.  j.  urządzali  wśród  nich  istne 
rzezie.  Prusacy  zaczęli  gromadnie  uciekać  i  tem  bardziej  rzucali 
się  teraz  na  sąsiednie  ziemie.  Pod  Sandomierzem  był  ich  cały  hu- 
fiec po  stronie  tatarskiej.  Poruszyli  też  Prusacy  na  nowo  Jadźwin- 
gów  i  pogańskie  stronnictwo. 

Część  Żmujdzi,  podarowana  Zakonowi  przez  Mendoga,  nie 
chciała  się  poddać  krzyżackiemu  panowaniu,  ani  też  przyjąć  chrze- 
ścijaństwa. Już  w  r.  1254  rozpoczęła  się  tam  walka  i  trwała  do 
r.  1257;  po  dwuletnim  zaś  rozejmie  wybuchnęła  na  nowo  w  roku 
1259 -tym.  Ze  Żmujdzinami  połączyły  się  sąsiednie  ludy  Kurów 
i  Semigallów.  Po  pewnym  czasie  stanął  na  czele  walczących  przeciw 
Krzyżakom  Trojnat,  syn  Erdywiła,  książę  północno  wschodniej 
Żmujdzi.  Mendog  dotrzymywał  przymierza  z  Zakonem,  chociaż 
sprowadzał  tem  na  siebie'  niebezpieczeństwo,  bo  w  calem  pań- 
stwie powstało  przeciw  niemu  potężne  stronnictwo  pogańskie, 
z  księciem  holszańskim,  Dowmontem,  na  czele.  Gdy  Krzyżacy  po- 
nieśli walną  klęskę  nad  jeziorem  Durben,  stronnictwo  przeciwne 
Mendogowi  zyskało  stanowczą  przewagę.  Mendog  sam  musiał 
teraz  zmienić  politykę  i  związać  się  z  Trojnatem.  Zwrócił  się 
przeciw  Zakonowi.  Sami  Krzyżacy  znaleźli  się  w  ciężkich  opałach, 
ale  ocaliła  ich  znowu  pomoc  z  Polski,  dostarczona  przez  Bole- 
sława Wstydliwego  i  Ziemowita  czerskiego.  Litwini  napadli  za  to 
na  Mazowsze  i  pojmawszy  księcia  Ziemowita,  zabili  w  r.  1262. 
Mazowsze  byłoby  uległo  zupełnemu  spustoszeniu,  gdyby  nie  po- 


278  KONIEC   MENDOGA. 

moc  Bolesława  Pobożnego  z  Wielkopolski.  Tak  dobrze  wychodziła 
Polska  na  opiekowaniu  się  Krzyżakami ! 

Sam  zaś  Mendog  zawarł  przymierze  z  Wielkim  Nowogro- 
dem i  ułożył  wyprawę  na  Kies,  stolicę  landmistrza  inflanckiego. 
Wyprawa  nie  powiodła  się,  bo  Nowogrodzianie  nie  dopisali; 
Mendog  zerwał  natenczas  z  Trojnatem.  Odtąd  zaczyna  się  pod- 
stępne działanie  Trojnata  i  Dowmonta  przeciw  osobie  Mendoga; 
uknuli  oni  spisek  na  życie  króla  i  zamordowali  go  podczas  wy- 
prawy na  Brjańsk  jesienią  1263  roku,  a  wraz  z  nim  i  dwóch  jego 
synów.  Rubla  i  Repeka.  Stronnictwo  pogańskie  było  odtąd  u  steru 
państwa,  chrześcijaństwo  upadło.  Sam  Mendog  wytrwał  do  końca 
w  chrześcijaństwie,  na  co  są  niewątpliwe  świadectwa  w  dwóch 
bullach  papieskich,  Aleksandra  IV.  ze  stycznia  1260  r.  i  Klemensa 
IV-go  z  r.  1268.  W  pięć  lat  po  śmierci  Mendoga  chwalił  papież 
jego  pamię.ć,  jako  króla  chrześcijańskiego.  Krzyżacy  wymyślili  po- 
tem bajkę,  jakoby  Mendog  porzucił  był  chrześcijaństwo  i  został 
apostatą';  zmyślili  też  drugą  bajkę,  jakoby  im  był  podarował  całą 
Żmujdź,  a  państwo  litewskie  uznał  lennem  krzyżackiem. 

Wzamian  za  opiekowanie  się  Zakonem,  nie  otrzymał  Bole- 
sław Wstydliwy  żadnej  pomocy  przeciw  pogańskim  Jadźwingbm, 
którzy  pustoszyli  ciągle  Sandomierskie.  Dopiero  w  r.  1264  udało 
mu  się  zadać  im  pod  Zawichostem,  przy  ujściu  Sanu  do  Wisły, 
taką  walną  klęskę,  że  odtąd  przez  18  lat  był  już  od  nich  spokój. 

KRÓL  CZESKI  OTAKAR  II. 

Upadły  dwie  sąsiednie  potęgi:  litewska  i  ruska,  tylko  od 
strony  zachodniej  kwitnęły  Czechy  i  dochodziły  pod  mądremi 
rządami  Otakara  II.  do  nieznanej  przedtem  potęgi.  Zawarta  z  Wę- 
grami ugoda  o  spuściznę  po  Babenbergach  poczęła  się  chwiać. 
Ze  Styryi  zaczęli  Czesi  wypędzać  węgierskie  załogi  i  wybuchnęła 
wojna  czesko -węgierska.  Bolesław  Wstydliwy  miał  z  Węgrami 
sojusz  i  przez  wzgląd  na  ciągłe  wspólne  niebezpieczeństwo  od 
Tatarów  zależało  mu  na  tem,  żeby  nie  dopuszczać  do  osłabienia 
potęgi  Arpadów.  Wytrwał  więc  w  sojuszu  i  wysłał  zbrojny  hufiec 
na  pomoc  Beli  IV.,  królowi  węgierskiemu;  hufiec  ten  walczył  na 
Morawach.  Przy  tej  sposobności  okazał  się  po  raz  pierwszy  roz- 
dźwięk  polityczny  między  Ślązkiem,  a  resztą  Polski.  Z  książąt 
ślązkich  jeden  tylko  Władysław,  książę  Opola,  oświadczył  się  za 


OTAKAR   II.   CZESKI.  279 

polityką  Wielkiego  księcia  Krakowskiego  i  dał  mu  posiłki,  pod- 
czas gdy  reszta  książąt  ślązkich  sprzyjała  Otakarowi.  Ta  wojna 
skończyła  się  pomyślnie  dla  króla  czeskiego,  który  Styryę  przyłą- 
czył do  swego  państwa.  Wojna  o  Styryę  powtórzyła  się  jeszcze 
w  r.  1271.  Krakowskie  księstwo  i  Wielkopolskie  dzielnice,  zwią- 
zane sojuszem  z  Węgrami,  walczyły  znowu  po  stronie  Beli.  Ale 
po  czeskiej  stronie  byli  już  teraz  nietylko  wszyscy  książęta  ślązcy, 
nie  wyjmując  nawet  księcia  Opolskiego,  ale  nadto  pomagali  Cze- 
chom: Ziemomysł,  książę  Kujawski  i  Leszek  Czarny,  Sieradzki. 
I  ta  wojna  pomyślną  była  dla  Otakara;  Węgrzy  zrzekli  się  wszel- 
kich praw  do  ziem  austryackich.  Szczęśliwy  Otakar  nabył  jeszcze 
niebawem  Karyntyę. 

Tego  było  już  Niemcom  zanadto.  Teraz  nie  możnaby  już 
uważać  Czech  za  proste  księstwo  niemieckiego  państwa.  Za  duże 
były  i  za  potężne,  stanowczo  o  wiele  potężniejsze  od  pogrążonych 
w  upadku  Niemiec.  Słabe  niegdyś  Czechy  służyły  Niemcom  nie- 
raz za  przewodnika  i  pomost  do  dalszych  zdobyczy.  Obecnie,  po- 
tężne, mogły  prowadzić  śmielszą  politykę  i  stać  się  zupełnie  sa- 
moistną potęgą  słowiańską.  Pod  wpływem  wzrostu  Czech  obu- 
dziła się  czujność  w  książętach  niemieckich.  Niektórzy  z  nich  ofia- 
rowali z  razu  Otakarowi  koronę  niemiecką,  chcąc  użyć  czeskich 
sił  do  wydobycia  Niemiec  z  upadku  i  związać  Czechy  tem  ściślej 
z  Niemcami.  Przejrzał  to  jednak  Otakar  i  koronę  niemiecką  od- 
rzucił. Pragnął  bowiem  właśnie  zerwać  polityczną  jedność  Czech 
z  Niemcami,  a  polityka  jego  przybierała  całkiem  inny  kierunek. 
Oto  marzył  Otakar  o  połączeniu  wielkich  i  potężnych  Czech  z  Pol- 
ską. Wobec  polskich  książątek,  z  których  jeden  już  tylko  Krakow- 
ski miał  obszerniejszą  dzielnicę,  był  Otakar  mocarzem;  wobec  roz- 
drobnionej na  kilkanaście  już  części  Polski  były  Czechy  pierwszo- 
rzędnem  państwem  i  teraz,  w  zmienionych  zupełnie  stosunkach, 
można  było  myśleć  o  przyłączeniu  Polski  do  Czech.  Żyła  tedy 
w  Otakarze  wielka  myśl  polityczna. 

Tymczasem  w  Niemczech  postanowiono  skończyć  raz  wre- 
szcie z  bezkrólewiem,  żeby  nie  osłabiać  się  coraz  bardziej  wobec 
rosnącej  czeskiej  potęgi.  Gdy  w  r.  1272  wybrano  nowego  króla 
w  osobie  Rudolfa  z  Habsburga,  położono  mu  za  warunek,  żeby 
od  Otakara  odebrał  ziemie  przez  niego  nowo  nabyte,  do  Czech 
przyłączone  i  od  związku  politycznego  z  Niemcami  przez  to  ode- 


280  KLĘSKA   POD   DURNKRUT. 

rwane.  Rudolf  zaraz  następnego  roku  wszczął  wojnę  z  Otakarem. 
Odkąd  korona  węgierska  zrzekła  się  praw,  słusznych  czy  urojo- 
nych, do  spuścizny  po  Babenbergach,  nie  był  już  Bolesław  Wsty- 
dliwy krępowany  sojuszem  z  Węgrami.  Toteż  zawarł  teraz  sojusz 
z  Otakarem  przeciwko  Niemcom,  a  krakowskie  rycerstwo  pospie- 
szyło też  na  pomoc  Czechom.  Ale  tym  razem  miał  Otakar  paść 
ofiarą  zdrady.  W  bitwie  pod  Diirnkrut  roku  1278,  na  olbrzymich 
błoniach  nad  rzeką  Morawą,  znalazł  się  ohydny  zdrajca,  Milota 
z  Dziedzic,  którego  imię  do  dnia  dzisiejszego  budzi  wstręt  w  Cze- 
chach. Zdradzony  król  dostał  się  do  niewoli,  a  rozbrojonego 
zabił  oszczepem  austryacki  rycerz  Schenk.  Ciało  Otakara  wysta- 
wiono na  widok  publiczny  w  Wiedniu.  Tam  też  podążyć  musieli 
zabrani  do  niewoli  rycerze  polscy.  Austryę,  Styryę  i  Karyntyę  za- 
garnął zwycięski  Rudolf  Habsburski  dla  swojej  rodziny. 

Klęska  pod  Diirnkrut  na  Morawskich  błoniach  jest  ciężkiem 
nieszczęściem  dla  Słowiańszczyzny.  Skutki  jej  trwają  do  dziś  dnia. 
Zamieszkały  na  południe  od  Czech  słowiański  naród  Słowieńców 
skazany  był  na  ciągłą  germanizacyę,  pozostawiony  na  pastwę  nie- 
mieckiego panowania.  W  najnowszych  dopiero  czasach  obudził 
się  tam  na  nowo  ruch  narodowy.  Gdyby  Otakara  dzieło  było  się 
utrwaliło,  byłby  żywioł  słowiański  panował  niepodzielnie  od  Pragi 
po  Tryest.  Czechy  zaś,  chociaż  nie  zeszły  już  do  dawnego  pod- 
rzędnego stanowiska,  i  wkrótce  potem  na  nowo  stały  się  pań- 
stwem potężnem,  chociaż  nastały  czasy,  że  dynastya  siedząca  na 
ich  tronie  była  najpotężniejszą  w  Europie,  nie  zerwały  jednak 
nigdy  politycznego  związku  z  Niemcami  i  pozostały  niemal  zawsze 
państwem  pół  na  pół  niemieckiem.  Na  własnej  nawet  ziemi  mu- 
sieli się  Czesi  opędzać  przewadze  niemieckiej. 

LESZEK  CZARNY,  1280-1288. 

Bolesław  Wstydliwy  o  rok  tylko  przeżył  Otakara;  tegoż  roku 
1279-go  umarł  też  Bolesław  Pobożny,  książę  Kaliski.  I  osławiony 
książę  Lignicki,  Bolesław  Łysy  Rogatka,  położył  się  w  tymże  cza- 
sie (1278)  do  grobu.  Głównymi  książętami  wśród  Piastów  byli 
teraz:  Leszek  Czarny,  wnuk  Konrada  Mazowieckiego,  wyznaczony 
przez  Bolesława  Wstydliwego  następcą  na  tronie  krakowskim; 
w  Wielkopolsce  Przemysław  II.,  syn  Przemysława  I.,  a  synowiec 
Bolesława  Pobożnego;  na  Ślązku  zaś  Henryk  IV.  wrocławski,  z  przy- 


LESZEK   CZARNY.  281 

domkiem  Probus.  Ten  ostatni  był  Niemcem  na  wskroś;  nawet 
wiersze  niemieckie  pisywał,  a  po  polsku  nawet  nie  umiał. 

Henrykowi  Probusowi  udało  się  uszczknąć  część  spuścizny 
po  królu  Otakarze,  a  mianowicie  zagarnął  Kłodzko  (Glatz).  Uśmie- 
chała mu  się  bardzo  nadzieja,  że  będzie  sprawował  opiekę  nad 
małoletnim  synem  Otakara,  Wacławem;  ale  tego  samego  zażądał 
też  margrabia  brandeburski  Otto.  Aż  pod  Pragę  zapędzili  się  obaj 
współzawodnicy  z  wojskiem,  ale  Prażanie  otworzyli  bramy  Bran- 
deburczykowi,  a  książę  wrocławski  musiał  z  niczem  wracać  do 
domu.  Ażeby  się  utrzymać  przy  Kłodzku,  poprzyjaźnił  się  Henryk 
z  nowym  królem  niemieckim,  Rudolfem,  i  za  zapewnienie  bez- 
piecznego posiadania,  uznał  się  lennikiem  królestwa  niemieckiego. 
W  ten  sposób  pierwszy  z  książąt  ślązkich  Henryk  Probus  zerwał 
łączność  państwową  z  Polską  i  z  Wielkiem  Księstwem  Krakow- 
skiem; odrzucił  przynależność  do  państwa  polskiego,  a  uznał  się 
książęciem  państwa  niemieckiego. 

Panujący  w  Krakowie  Leszek  Czarny  też  był  na  wpół  zniem- 
czony i  oparł  swe  panowanie  nie  na  polskich  ziemianach,  gospo- 
darzach i  rycerzach,  zwanych  z  niemiecka  szlachtą,  lecz  na  nie- 
mieckiem  mieszczaństwie.  Osobiście  dzielny  rycerz,  umiał  jednak 
bronić  swej  dzielnicy  przed  zewnętrznym  nieprzyjacielem.  Gdy 
syn  Daniela,  Lew,  książę  Halicki,  zapragnął  kosztem  ziemi  sando- 
mierskiej rozszerzyć  swe  panowanie  i  wziąwszy  sobie  do  pomocy 
oddział  Tatarów,  przeprawił  się  przez  Wisłę,  spotkał  się  zaraz  pod 
Goślicami,  dwie  mile  od  Sandomierza,  z  hufcami  książęcymi  i  po- 
niósł klęskę.  Leszek  zaś  wyprawił  się  nadto  do  jego  ziemi,  wtargnął 
aż  pod  Lwów,  a  wracając  odebrał  gród  Przeworsk  i  do  swego  pa- 
nowania przyłączył  w  roku  1280.  Gdy  w  dwa  lata  potem  ruscy 
książęta  podmówili  Jadźwingów  do  najazdu  na  Polskę,  pokonał 
ich  Leszek  Czarny  i  powracającym  do  domu  odebrał  łupy  i  jeń- 
ców. Nie  zyskał  pomimo  to  serc  swych  poddanych,  bo  lekcewa- 
/:ył  polszczyznę,  a  popierał  Niemców,  ze  szkodą  ludności  rodzimej. 

Następstwu  Leszka  Czarnego  na  księstwo  krakowskie  opie- 
rał się  jeszcze  za  życia  Bolesława  Wstydliwego  biskup  Paweł  z  Prze- 
nrankowa  i  był  nawet  o  to  więziony.  Ten  też  stanął  teraz  na  czele 
wielmożów  i  ziemian,  niechętnych  niemieckiej  polityce.  Książę  ka- 
zał go  porwać  i  odesłać  do  Sieradza,  swej  dzielnicy  po  ojcu,  za 
co  papież  Marcin  IV.  rzucił  na  Leszka  klątwę,  a  na  jego  księstwo 


282  HENRYK   PROBUS. 

interdykt,  tj.  zakaz  publicznego  odprawiania  nabożeństw  i  udzie- 
lania sakramentów  św.  Wywołało  to  wzburzenie  ludności  przeciw 
księciu ;  wreszcie  zaniosło  się  na  jawny  bunt  i  wtedy  dopiero  uwol- 
nił książę  biskupa  po  dwuletniem  więzieniu.  Było  za  późno,  bunt 
i  tak  wybuclinął,  wezwano  na  tron  księcia  czerskiego,  Konrada, 
brata  stryjecznego  Leszka.  Mieszczaństwo  krakowskie,  złożone  z  nie- 
mieckich osadników,  broniło  stolicy,  podczas  gdy  książę  otrzymał 
wkrótce  posiłki  z  Węgier,  któremi  wsparty  pokonał  stronnictwo 
narodowe  w  bitwie  pod  Bogucicami  nad  Rabą  dnia  4  sierpnia  1285. 
Henryk  Probus,  wrocławski  książę,  miał  również  zatarg  z  bi- 
skupem Tomaszem  II.  Rzecz  poszła  o  60  wsi,  założonych  w  da- 
wnej V bronie"  tj.  pasie  granicznym  pomiędzy  Ślązkiem  a  Cze- 
chami, do  których  i  książę  i  biskup  rościli  sobie  prawdo.  Książę 
popadł  w  klątwę,  ale  nie  ustępował  i  zajął  nawet  gwałtem  Nysę, 
stolicę  państewka  wrocławskich  biskupów.  Przybył  z  Rzymu  legat 
i  skazał  księcia  na  znaczne  grzywny,  ale  książę  szydził  sobie  z  wszel- 
kiej władzy  duchownej.  Ludność  cała  podzieliła  się  na  dwa  obozy : 
za  księciem  lub  za  biskupem.  Po  pewnym  czasie  i  tu  tak  się  sprawy 
ułożyły,  że  książęce  stronnictwo  było  niemieckie,  a  biskupie  polskie. 
Nie  całe  też  duchowieństwo  było  po  stronie  biskupa.  Nie  brako- 
wało na  Ślązku  niemieckich  klasztorów,  które  nie  przyjmowały  już 
wtedy  wcale  polskich  nowicyuszów ;  te  właśnie  cieszyły  się  szcze- 
gólną opieką  książęcą.  Wygnany  biskup  schronił  się  do  Raciborza, 
którego  książęta  nie  zupełnie  jeszcze  zapomnieli  o  swem  polskiem 
pochodzeniu.  Wysłano  znowu  z  Rzymu  komisyę  do  zbadania  ca- 
łej sprawy;  na  czele  jej  stanął  arcybiskup  gnieźnieński,  jako  me- 
tropolitalny zwierzchnik  biskupa  wrocławskiego.  To  się  nie  podo- 
bało księciu,  ani  też  niemieckiemu  duchowieństwu  i  wtenczas  to 
z  dwunastu  klasztorów  reguły  św.  Franciszka  na  Ślązku  odłączyło 
się  ośm  od  prowincyi  polskiej,  a  przystąpiło  do  niemieckiej,  sa- 
skiej. Ze  sporu  o  posiadanie  wsi  zrobił  się  spór  narodowy.  Wi- 
docznie dawno  wrzało  już  we  wrocławskiem,  a  spór  o  wsie  do- 
starczył tylko  pozoru  do  ostatecznego  zorganizowania  się  dwóch 
narodowych  stronnictw.  Teraz  nie  tajono  już,  o  co  właściwie 
chodzi  jednej  i  drugiej  stronie.  Książę  posprowadzał  na  sporną 
ziemię  osadników  niemieckich,  a  biskup  domagał  się,  żeby  przy- 
wrócić dawnych  polskich.  O  tern  Henryk  nie  chciał  ani  słyszeć. 
W   zaciekłości    swej    posunął   się   do   tego,   że   nietylko   zagrabił 


BISKUP   WROCŁAWSKI   TOMASZ.  283 

wszystkie  posiadłości  biskupie,  ale  nawet  rzucił  na  biskupa  jakąś 
przez  siebie  samego  wynalezioną  świecką,  książęcą  klątwę.  Zagro- 
ził, żeby  nikt  w  całem  księstwie  nie  ważył  się  obcować  z  bisku- 
pem lub  z  kimkolwiek  z  jego  sprzymierzeńców,  zakazywał  soju- 
szników biskupa  przyjmować  na  nocleg,  dawać  im  jadła  lub  na- 
pitku, chociażby  nawet  za  pieniądze  itp.  Takie  bowiem  znaczenie 
miała  klątwa.  Ponieważ  z  biskupem  łączyła  się  ludność  polska, 
więc  był  to  jakiś  ogólny  wyrok  na  wszystkich  Polaków.  Mieszka 
raciborskiego  wezwał  Probus,  żeby  biskupa  od  siebie  wypędził, 
a  gdy  ten  niechciał  wygnańca  rugować  ze  swego  kraju,  wyruszył 
Henryk  z  wojskiem  na  Racibórz.  Rozpoczęło  się  oblężenie.  Bi- 
skup, nie  chcąc  dopuścić  do  wojny  domowej,  wyszedł  sam  z  miasta 
do  obozu  łienryka  w  ornacie  i  z  pastorałem  w  ręku,  idąc  wprost 
aż  do  książęcego  namiotu.  Książę  zgody  potrzebował,  bo  miał 
właśnie  zamiary  względem  Krakowa,  nie  stawiał  przeto  trudności 
i  cały  spór  załagodzono,  nie  załatwiwszy  zasadniczej  rzeczy.  Bi- 
skup posyłał  na  księcia  skargi  do  Rzymu,  wyprawiwszy  tam,  jako 
swego  pełnomocnika,  kanonika  Jana  Muskatę,  ponieważ  ten  znał 
dobrze  prawo  kanoniczne,  którego  się  uczył  na  uniwersytecie  w  Bo- 
lonii we  Włoszech.  Muskata  był  Niemcem  z  Wrocławia;  tak  się 
jednak  umiał  przychlebić  Tomaszowi,  że  mu  zaufał.  Bawił  Mu- 
skata w  Rzymie  od  początku  r.  1284  do  połowy  1285,  przywła- 
szczył sobie  część  pieniędzy  danych  przez  biskupa  na  koszta  pro- 
cesu, a  powróciwszy,  nie  oddał  biskupowi  potrzebnych  dokumen- 
tów i  przeszedł  na  stronę  księcia.  Pilnował  w  Rzymie  własnego 
wyniesienia  i  wychodził  sobie  tam  urząd  papieskiego  kollektora, 
tj.  poborcy  świętopietrza  w  Polsce,  urząd  bardzo  intratny  i  wpły- 
wowy, a  przytem  zapewniający  ciągłe  stosunki  z  dworem  papie- 
skim. Kollektorowie  robili  zazwyczaj  świetne  karyery.  Ten  Jan  Mu- 
skata został  następnie  biskupem  krakowskim  i  będzie  o  nim  po- 
tem jeszcze  mowa. 

Leszek  Czarny  myślał  tymczasem  o  zemście  nad  Konradem 
Czerskim.  Miał  zezwolenie  od  papieża  na  krucyatę  przeciw  Ja- 
d7Avingom  i  zebrał  na  nią  wojsko,  ale  zamiast  na  pogan,  popro- 
wadził je  na  Mazowsze,  przeciw  książęciu  czerskiemu!  Było  to 
już  wyzywającem  lekceważeniem  potrzeb  publicznych,  doprowa- 
dzeniem samowoli  książęcej  do  szczytu !  Jak  gdyby  naród  był  dla 
księcia,  a  nie  książę  dla  narodu ! 


284  TRZECI    NAJAZD   TATARSKI. 

Ale  zato  nie  wziął  osobiście  udziału  w  obronie  kraju  od  no- 
wego, trzeciego  już  z  kolei  najazdu  tatarskiego. 

W  grudniu  1287  r.  nadciągnęła  nawała  tatarska  przez  ziemie 
ruskie.  Kniaziowie  ruscy  stawiali  się  jeden  za  drugim  na  wezwanie 
liana,  przyprowadzali  posiłki  i  szli  wraz  z  pogaństwem  dalej  na 
Polskę,  łupić  i  mordować.  Synowie  Daniela,  Mścisław  i  Lew,  także 
towarzyszyli  Tatarom  i  służyli  im  za  przewodników.  Główne  grody 
małopolskie:  Sandomierz  i  Kraków,  zdołały  się  tym  razem  obro- 
nić, dzięki  warownym  murom.  W  dobywaniu  warowni  Tatarzy 
ani  nie  mieli  biegłości,  ani  też  nie  chcieli  się  tem  wstrzymywać, 
w  łupieskim  pochodzie.  Nie  o  zdobywanie  kraju  im  chodziło,  lecz 
o  plądrowanie.  Wyniszczyli  też  całą  Małopolskę  znowu  doszczę- 
tnie, sięgając  swemi  zagonami  tym  razem  aż  do  ziemi  Sieradzkiej. 
Leszek  Czarny  schronił  się  na  Węgry.  Król  węgierski  przysłał  po- 
siłki, które  stoczyły  pod  Sączem  zwycięską  bitwę.  Niedługo  ba- 
wili Tatarzy  w  Polsce,  ale  zadali  nam  cios  straszny  przez  to,  że 
brali  tym  razem  jassyru  jeszcze  więcej,  niż  poprzednio.  Samych 
dziewcząt  zabrali  2L000.  Takie  tłumne  uprowadzanie  ludności  mu- 
siały odczuć  pokolenia  następne.  Toteż  nastawały  coraz  lepsze  czasy 
dla...  osadnictwa  niemieckiego. 

Przybywało  znowu  ziemi  bezpańskiej  i  przybywało  niemie-l 
ckich  miast.  Po  Wrocławiu  (1242),  Poznaniu  (1253),  Lignicy  i  San- " 
domierzu  (1255)  przyszła  kolej  na  niemiecką  lokacyę  Krakowa  w  roku 
125Q.  Wtenczas  to  rozszerzono  miasto  ku  północy  i  na  miejscu 
dawnego  rynku  (koło  kościoła  św.  Trójcy,  odstąpionego  następnie 
Dominikanom),  założono  ten  olbrzymi  rynek  nowy,  drugi  co  do 
wielkości  plac  miejski  w  całej  Europie.  Polska  ludność  nie  brała 
całkiem  udziału  w  tem  odnowieniu  Krakowa.  Stolica  całej  Polski 
przestała  być  polskiem  miastem.  Po  trzecim  najeździe  mongol- 
skim otrzymała  też  Wieliczka  ludność  niemiecką,  w  r.  1290.  Zo- 
stała ledwie  garstka  polskich  górników,  którzy  byli  na  służbie  ksią- 
żęcej i  do  mieszczan  wcale  się  nawet  nie  liczyli;  panami  miasta 
byli  Niemcy.  W  innych  miastach  było  mieszczaństwo  mieszane, 
złożone  z  Polaków  i  z  Niemców,  ale  po  krótkim  czasie  we  wszyst- 
kich miastach  Niemcy  byli  górą.  W  XIII.  wieku  przeszły  jeszcze 
na  prawo  magdeburskie:  Kalisz  i  Gniezno  (1282)  i  Łęczyca  (1292); 
potem  po  dłuższej  przerwie  Lublin  dopiero  w  r.  1317. 

Zaraz  po  najeździe  tatarskim  umarł  Leszek  Czarny,  nie  pozo- 


SZESNAŚCIE    DZIELNIC   KSIĄŻĘCYCH.  285 

stawiając  po  sobie  nic,  prócz  zamieszania.  Był  bezdzietny,  tak  samo, 
jak  jego  poprzednik  Bolesław  Wstydliwy.  Następcy  nie  wyznaczał 
po  sobie.  Z  czterech  młodszych  jego  braci  jeden,  Ziemomysł  ku- 
jawski, zmarł  rok  przedtem.  Pozostało  trzech  :  Władysław,  Kazimierz 
i  Ziemowit,  z  których  każdy  miał  swoją  dzielniczkę.  Najstarszym 
z  nich  był  Władysław,  zwany  Łokietkiem,  dla  niskiego  wzrostu. 

Przez  bezpotomne  zejścia  Bolesława  Wstydliwego  i  Leszka 
Czarnego,  podczas  gdyj.Bolesław  Pobożny  nie  miał  męskiego  potom- 
ka, a  Przemysław  Wielkopolski  jednego  tylko  syna,  powstrzymało 
się  dzielenie  Polski  w  nieskończoność.  Krakowskie  i  Sandomierskie 
tworzyły  już  tylko  jedne  dzielnicę,  a  w  całej  Wielkopolsce  pano- 
wać miał  Przemysław,  zwany  Pogrobowcem,  gdyż  on  jeden  tylko 
pozostał  już  z  linii  Mieszka  Starego,  którego  był  praprawnukiem. 
Ale  nie  brakło  męskich  potomków  liniom  Władysława  11.  i  Kazi- 
mierza Sprawiedliwego,  ślązkiej  i  mazowiecko-kujawskiej. 

W  roku  śmierci  Leszka  Czarnego  było  w  Polsce  i  tak  księstw 
szesnaście,  a  stolicami  tych  państewek  były  następujące  grody: 
Kraków,  Poznań,  Sieradz,  Łęczyca,  Dobrzyń,  Inowrocław,  Wyszo- 
gród, Gniewków,  Czersk,  Płock,  Wrocław,  Lignica,  Głogowa,  Opole, 
Racibórz,  Sprotawa. 

STRONNICTWO  NARODOWE. 

Coraz  trudniej  było  wydobyć  Polskę  z  politycznego  upadku, 
przywrócić  jej  wpływ  i  znaczenie  w  północno-wschodniej  Europie, 
bo  tymczasem  zmienił  się  zupełnie  polityczny  ustrój  tych  krajów 
i  narodów,  wśród  których  Polska  położoną  była.  Niegdyś  tu  pierwsza, 
niemogła  już  nietylko  przewodzić  nad  sąsiadami,  ale  sama  stawała 
się  coraz  bardziej  od  nich  zawisłą  i  bronić  się  musiała,  żeby  wśród 
coraz  potężniejszych  państw  ościennych  utrzymać  w  całości  swe 
granice.  Już  marchia  brandeburska  wchłonęła  część  Wielkopolski, 
a  stojące  za  nią  cale  królestwo  niemieckie  wzmogło  się  na  nowo 
i  było  groźne  sąsiadom.  Czeska  potęga  krótko  trwała  Otakar  II. 
chciał  wyrwać  Czechy  raz  na  zawsze  z  państwowego  związku 
z  Niemcami;  gdy  jemu  ofiarowano  koronę  niemiecką,  nie  przyjął 
jej,  a  gdy  wyniesiony  na  tron  Rudolf  z  Habsburga  zażądał  hołdu 
z  Czech,  Moraw,  Austryi,  Stryryi,  Krainy  i  Karyntyi,  król  czeski 
odmówił.  Fatalna  klęska  w  r.  1278  zmieniała  od  razu  wszystko. 
Wszystkie  te  kraje  stawały  się  na  nowo  lennami  Rzeszy  Niemieckiej, 


286  NIEDOLA   NARODU. 

na  gruzach  potęgi  czeskiej  poczęła  róść  nowa  potęga  niemiecka, 
a  mianowicie  dynastyczna  potęga  Habsburgów,  gdy  nowy  król 
niemiecki  nadał  własnym  synom  Austryę,  Styryę  i  Karyntyę.  Syn 
Otakara,  Wacław,  miał  ledwie  siedm  lat,  a  opiekunem  jego  i  rządcą 
Czech  został  margrabia  brandeburski,  Otto  Długi,  zwany  w  Pradze 
n niemiecką  plagą".  Od  zachodu  tryumfowali  więc  wszędzie  Niemcy, 
od  północy  powstawało  jeszcze  jedno  niemieckie  państwo:  Krzy- 
żackie. A  działo  się  to  jednocześnie,  podczas  gdy  miasta  w  Polsce 
zamieniały  się  na  niemieckie  osady  i  tłumy  niemieckich  kolonistów 
kraj  zalewały.  I  jeszcze  równocześnie  coraz  nowe  tatarskie  najazdy, 
a  Ruś  nie  tylko  nie  zdołała  utrzymać  swej  królewskiej  korony, 
nietylko  nie  nadawała  się  do  sojuszów,  ale  przeciwnie:  książęta 
jej  sami  Tatarów  wiedli  na  Polskę.  Podobnież  na  Litwie  runęło 
katolickie  królestwo,  zaś  żywioły  pogańskie  na  nowo  rozpasane, 
żądne  ciągle  łupu,  rzucały  się  do  najazdów  łupieżczych  na  Polskę. 

Od  wschodu  tedy  trzech  łupieżców:  Litwini,  Rusini,  Tatarzy, 
a  od  północy  i  zachodu  Niemcy,  we  własnym  kraju  zniemczony 
już  Ślązk  i  kilku  zniemczonych  już  książąt,  nawet  na  krakowskiem 
Wielkiem  księstwie  na  pół  zniemczony  Leszek  Czarny.  Jasną  było 
rzeczą,  że  czem  słabszą  będzie  Polska,  tern  bardziej  i  szybciej 
będzie  się  niemczyć  i  zanosiło  się  na  to,  że  Piastowskie  dziedziny 
dostarczą  chyba  tylko  nowych  marchij  Niemcom,  tak,  jak  to  już 
stało  się  u  Połabian,  a  jak  dziać  się  poczynało  u  Czechów. 

Kto  miał  temu  zaradzić?  Biskupi  wypowiedzieli  już  walkę 
germanizacyi  w  Kościele;  synod  1285  roku  ponowił  wymagania 
polskiego  języka  od  proboszczów  i  nauczycieli.  Ale  samo  wzno- 
wienie dawniejszej  uchwały  jest  najlepszym  dowodem,  że  ona 
jeszcze  wykonana  nie  była  i  wykonać  się  nie  dała,  skoro  niemczyli 
się  sami  Piastowscy  książęta.  Któż  miał  ocalić  Polskę  od  zniem- 
czenia, czy  tych  szesnastu  książąt  polskich?  Było  ich  za  wielu! 
Połowa  była  zniemczona,  a  druga  pogrążona  w  swarach;  żaden 
zaś  z  nich  sam  nic  nie  mógł  zdziałać,  bo  nie  wiele  znaczył,  małe 
tylko  mając  księstwo.  A  zresztą  książęta  zdatni  byli  po  większej 
części  w  sam  raz  do  wojny  o  Ledę  i  do  niczego  więcej. 

Społeczeństwo  polskie  samo  sobie  radzić  było  winne  i  samo 
też  sobie  radzić  musiało,  jeżeli  nie  miało  stać  się  na  własnej  ziemi 
żerem  dla  Niemców.  Obowiązek  ocalenia  samodzielności  narodu 
i  wskrzeszenia  wielkiego  polskiego  państwa  spoczywał  na  właści- 


STRONNICTWO   NARODOWE.  287 

cielach  ziemi,  na  tych,  których  Niemcy  nazywah  szlachtą,  na  da- 
wnych polskich  rodowcach.  Na  Slązku  już  ziemia  przechodziła 
w  niemieckie  ręce,  a  to  było  dla  nas  najlepszem  ostrzeżeniem! 
Szczęściem  siła  zbrojna  była  jeszcze  tylko  przy  Polakach,  bo  prócz 
jednego  Ślązka  nigdzie  jeszcze  Niemcom  nie  nadali  książęta  ziemi 
na  własność  na  wojskowem  prawie.  Póki  do  tego  nie  doszło,  był 
jeszcze  czas  zabrać  się  do  dzieła  i  rozpocząć  polską  politykę. 

Przywykło  już  społeczeństwo  do  udziału  w  sprawach  pań- 
stwowych i  dawno  już  szafowało  tronem.  Chodziło  tylko  o  to, 
żeby  w  wyborze  książąt  trzymać  się  stale  pewnego  programu, 
t.  j.  pewnych  warunków,  któreby  wiodły  do  celu.  Właściciele 
ziemi  ze  swymi  możnowładcami  na  czele  posiadali  też  coraz  więcej 
wyrobienia  politycznego  i  w  tych  właśnie  czasach  powstaje  wśród 
nich  stronnictwo,  którego  program  obejmował  dwa  główne  punkty: 
uznawać  władzę  takich  tylko  książąt,  którzy  nietylko  nie  są  zniem- 
czeni, ale  nawet  jawnie  wystąpią  przeciw  niemczeniu,  a  więc 
słuchać  tylko  książąt  używających  polskiego  języka  i  trzymających 
się  polskiego  obyczaju;  powtóre:  przeszkadzać  tworzeniu  się  no- 
wych działów  w  dzielnicach  książęcych;  w  walkach  książąt  o  jakąś 
ziemię  oświadczać  się  za  silniejszym  i  poprzeć  go  jeszcze  bardziej, 
żeby  się  jak  najwięcej  polskiej  ziemi  skupiało  w  jednem  ręku. 

Stronnictwo  to  dążyło  do  wznowienia  królestwa  polskiego. 
Na  czele  stronnictwa  stali  zawsze  arcybiskupi  gnieźnieńscy,  co 
historya  na  chwałę  ich  zapisać  winna.  Z  biskupów  raz  tylko  je- 
den —  poznański  —  stanął  przeciw  narodowemu  stronnictwu;  zresztą 
wszyscy,  nie  wyłączając  wrocławskich,  byli  gorącymi  jego  zwo- 
lennikami. Wielmożowie  świeccy  w  znacznej  większości  przyjęli 
również  ten  program;  kilkunastu  ledwie  zdradziło  sprawę  naro- 
dową dla  własnej  korzyści.  Żołnierze  z  pomiędzy  szlachty  nie 
stanęli  ani  razu  w  obronie  jakiego  księcia,  niedogodnego  do  wy- 
konania narodowego  programu.  Nawet  ci  z  pomiędzy  szlachty, 
którzy  mając  ziemię  na  prostem  prawie  rodowem,  do  służby  woj- 
skowej obowiązani  nie  byli,  stawiali  się  nieraz  dobrowolnie  na 
obronę  narodowych  kandydatów.  Co  więcej,  ruch  narodowy 
udzielił  się  nawet  polskim  dzierżawcom.  Chociaż  nie  mieli  według 
ówczesnych  wyobrażeń  żadnych  obowiązków  względem  państwa, 
i  polityka  do  nich  nie  należała,  jednakowoż  z  własnego  popędu 
nietylko   sprzyjali    narodowemu    stronnictwu,    ale  sami    kilka  razy 


288  STRONNICTWO   NARODOWE. 

czynnie  do  rzeczy  się  przyłożyli.  Z  nielicznemi  tedy  wyjątkami  po- 
zyskał sobie  program  narodowy  niemal  wszystko,  co  tylko  w  Pol- 
sce było  polskiego.  Całe  więc  społeczeństwo  przejrzało,  poznało, 
czego  mu  trzeba  i  na  jedno  się  zgodziło.  Tej  wielkiej  solidarności 
całego  narodu  przypisać  trzeba,  że  ostatecznie  pomimo  najcięż- 
szych przeszkód  sprawa  przecież  się  udała. 

Zawsze  społeczeństwo  osięgnie  cel  zamierzony,  jeżeli  ogół 
zgodny  jest  w  doborze  środków.  A  nastała  właśnie  w  Polsce 
zgoda  pod  tym  względem  taka  powszechna,  że  nieznaczną  ledwie 
garstkę  widzimy  poza  stronnictwem  narodowem.  Ogół  narzucił 
swą  wolę  książętom,  doprowadził  do  tego,  że  oni  stali  się  narzę- 
dziem w  ręku  społeczeństwa,  aż  wreszcie  powstało  z  tego  ruchu, 
nowe  państwo  polskie  przez  społeczeństwo  utworzone  i  na  niem 
oparte,  a  nie  na  dynastyi  tylko. 

Ku  koronie  polskiej  zwracały  się  utęsknione  myśli  Polaków; 
przybywało  społeczeństwu  ambicyi,  budziło  się  pragnienie,  żeby 
coś  znaczyć  w  Europie!  Spoczywały  insygnia  koronacyjne  pod 
wierną  strażą  biskupów  i  kapituły  krakowskiej,  złożone  na  grobie 
Św.  Stanisława.  Pamiętano  o  nich  i  marzono  o  tej  chwili,  kiedy 
ich  będzie  można  użyć  na  nowo  dla  Pomazańca  bożego.  Wzra- 
stająca coraz  bardziej  pobożność  narodu  budziła  wiarę,  że  Opatrz- 
ność czuwa  nad  losami  narodów  i  przekonanie,  że  na  szczęśliwsze 
losy  trzeba  sobie  zasłużyć,  żeby  być  godnym  powodzenia.  Wie- 
rzono głęboko,  że  poniżenie  Polski  jest  karą  za  grzechy  poprzednich 
pokoleń,  ale  też  wierzono  zarazem,  że  po  poprawie  musi  nastąpić 
Boże  zmiłowanie  nad  dawną  koroną  Bolesławów. 

Powszechne  przekonanie  wszystkich  Polaków  wyraził  prostemi 
a  rzewnemi  słowy  pisarz  Żywotu  św.  Stanisława,  ułożonego  w  r.  1261. 

,;Bóg  świadom  rzeczy  przyszłych,  karzący  grzechy  ojców  do 
trzeciego  i  czwartego  pokolenia,  ponieważ  sam  wie  dobrze,  kiedy 
się  ma  ulitować  nad  narodem  polskim  i  wywieść  go  ze  zniszczenia, 
przeto  aż  do  owego  czasu  wszystkie  insygnia  królewskie,  to  jest 
koronę,  berło  i  włócznię  w  skarbcu  kościoła  w  Krakowie  mieści 
i  w  siedzibie  królewskiej  w  ukryciu  zachowywa,  dopóki  się  nie 
zjawi  powołany  jaki  Aaron,  dla  którego  są  przeznaczone". 


\::(':"'' c>6^   rsj^      isl^      t\|y*      >s|^»      *sj^.     'sj^   _*>Jf^.     "nI^      "nL^     'sU'      'sL^      'nL^     *nU*      'nL^      nU*     '*sL^     *\l^      *sL^      ^sl/^      "sj^      n1^    c*.;>-^ 


^^<^^i^~^T^^    ^T^^    ^1^  *^   *^    ^^    ^^    ^^    *^T^^^   ^^    "^^    '^   ^^    "^  ^^    ^^^^f^^    ^^^^^^^    -^ "  ^    i^^f^    •^  '^^^Ci^^ 


ROZDZIAŁ  II. 

PRZEWAGA  WIELKOPOLSKI. 


Trzy  tatarskie  najazdy  wyludniły  Małopolskę,  ale  żaden  z  nich 
nie  sięgnął  do  Wielkopolski.    Była  ona  więc  ludniejsza,  za- 
możniejsza i,  nie  tyle  obcego  osadnika  potrzebując,  pozostała 
też  bardziej    w  ręku   rodzimej  ludności.    Tam  było   mniej   cudzo- 
ziemskiego   duchowieństwa,  i  mieczów   więcej    w  polskiem  ręku; 
tam  gniazdo  polszczyzny.  Wielkopolska  i  Mazowsze  miały  ludności 
do  roli  poddostatkiem.    Nad  Bugiem  i  Wieprzem  rozszerzało   się 
I  coraz  bardziej  polskie  osadnictwo,  stamtąd  wychodził  polski  osadnik 
-'  do  Prus   pod    panowanie   krzyżackie,    i    to    nie   tylko   czynszowy 
dzierżawca,    ale   nawet   wielu    „rodowców",    którzy   przenosili  się 
tylko  wtenczas,   jeżeli   dostali  gdzie  ziemię    na  własność,  na  woj- 
skowem  prawie.    Podobnież    szła  emigracya  wielkopolska  na  Po- 
morze gdańskie,  krzewiąc  tam  rolnictwo  i  dostarczając  „rycerstwa" 
pomorskim    książętom.    Dzięki   tej    kolonizacyi    wytwarzał   się  też 
coraz  ściślejszy  związek  pomiędzy  Wielkopolską  a  Pomorzem. 

Rzecz  prosta,  że  stronnictwo  narodowe  tam  miało  główną 
siedzibę  i  stamtąd  czerpało  najwięcej  sił,  gdzie  najwięcej  było 
Polaków,  gdzie  najwięcej  dostatków  utrzymało  się  w  polskiem 
ręku,  a  więc  w  Wielkopolsce.  Tam  też  była  głowa  stronnictwa: 
arcybiskup  gnieźnieńki,  ten  przedstawiciel  jedności  całej  Polski, 
która  podzielona  na  kilkanaście  księstw  tworzyła  jednak  jedne 
tylko  prowincyę  kościelną.  Tam  odbywały  się  owe  synody  ko- 
ścielne, które  tak  czuwały  nad  zachowaniem  Polski  dla  Polaków. 

19 


290  ZABIEGI   O   POMORZI:. 


^ 


ZABIEGI  O  POMORZE.  

Niebezpieczeństwo  niemieckiej    przewagi  rozumiano  też  naj- 
lepiej    w    bezpośredniem    sąsiedztwie   i    margrabiów   brandebur- 
skich  i  krzyżackiego   zakonu.    Pod  wpływem   wojny   Świętopełka 
z  Zakonem  budzi  się  duch  narodowy  na  Pomorzu,  a  Pomorzanie 
stają  się  bardzo   gorliwymi   zwolennikami    wznowienia   wielkiego ; 
państwa  polskiego.   W  roku  1227   nikogo  tam  nie  obeszło  to,  żej 
książę  pomorski   zabił  Wielkiego   Księcia  krakowskiego.  Po  pięć- 
dziesięciu latach  zmieniły  się  zupełnie  stosunki.   Pomorzanie  chcą 
zgody,    porządku    i   łączności   z  resztą   Polski    i   wywierają   coraz 
większy   nacisk   na  swego    księcia,  żeby   z  Pomorza   zrobić  także 
szczebel    do  sławy   Polski.   Skoro   tak   się   zachowywała   ludność 
pomorska,  cóż  dopiero  mieszkańcy  kolebki  piastowskiego  państwa,  \ 
właściwej  Wielkopolski!  - 

W  Gnieźnie  i  w  Poznaniu  panował  w  połowie  XIII.  wieku  - 
prawnuk  Mieszka  Starego,  Przemysław  I.,  który  zmarł  w  czerwcu 
1257  r.  W  cztery  miesiące  po  jego  śmierci  powiła  wdowa  po  nim 
syna,  którego  ochrzczono  również  ojcowskiem  imieniem;  jestto 
Przemysław  II.  Pogrobowiec.  Możnowładztwo  wielkopolskie  strzegło 
wiernie  praw  niemowlęcia  do  tronu,  powoławszy  na  opiekuna 
jego  stryja,  księcia  kaliskiego  Bolesława  Pobożnego.  Panowały 
tam  stosunki  znacznie  lepsze,  niż  w  Małopolsce.  Opiekun  nie  robił 
żadnych  zamachów,  żeby  pozbawić  prawowitego  dziedzica  jego 
spadku,  nie  było  wojen  o  opiekę,  nie  było  żadnych  frymarków. 
Baczono  natomiast  pilnie  na  wychowanie  małego  Przemysława. 
Mamy  wiadomości,  że  starano  się  o  to,  żeby  młody  książę  znał 
dobrze  historyę  własnego  kraju  i  zaprawiano  go  wcześnie  do 
tego,  żeby  poznał,  jakie  niebezpieczeństwo  grozi  Polsce  od  Niemiec, 
a  zwłaszcza  Wielkopolsce  od  rozrodzonego  licznie  rodu  margra- 
biów brandeburskich,  Askańczyków  (było  ich  dwunastu,  siedzących 
na  rozmaitych  udziałach,  a  przeciw  Polsce  zawsze  zgodnych). 
Z  Askańczykami  była  w  tych  czasach  ciągła  wojna;  rok  w  rok 
urządzali  jakąś  wyprawę,  żeby  urwać  coś  z  Wielkopolski.  Niestety, 
przewaga  była  po  stronie  czyhających  na  cudze  drapieżców;  zajęli 
oni  gród  Santok  z  okolicą  i  znaczny  pas  ziemi  po  obu  brzegach 
dolnej  Warty,  a  w  r.  1272  utworzyli  sobie  z  tych  zdobyczy  nowe 
margrabstwo,    zwane   Nową    Marchią   (Neumark).    Wielkopolanie 


MESTWIN    POMORSKI.  291 

prowadzili  ciągłą  walkę  podjazdową  i  udało  im  się  odebrać  przy- 
najmniej dwa  grody:  Strzelce  i  Drdzeń.  Na  wyprawy  te  brano 
zawsze  młodziutkiego  księcia,  tak,  że  od  najwcześniejszy  cli  lat 
znał  tę  sprawę  z  własnego  doświadczenia. 

Nagle  zwiększyło  się  jeszcze  bardziej  niebezpieczeństwo  nie- 
mieckich zaborów.  Na  Pomorzu  panowało  dwóch  braci:  Mestwin 
i  Warcisław,  niezgodnych  z  sobą.  Mestwin  nienawidził  Warcisława; 
sam  syna  nie  miał,  ale  niechciał,  żeby  brat  po  nim  dziedziczył 
na  wypadek  jego  śmierci.  Zapisał  swą  gdańską  dzielnicę  książęciu 
z  t.  z.  tylnego  Pomorza,  nad  dolną  Odrą,  Barnimowi.  Po  pewnym 
czasie  rozwiała  się  jednak  przyjaźń  z  Barnimem,  Mestwin  spo- 
rządził nowy  zapis,  przekazując  tym  razem  Gdańsk  jednemu  z  Askań- 
czyków,  margrabiemu  Konradowi.  To  było  groźne  dla  polskiego 
żywiołu;  okazuje  się  na  tym  przykładzie,  do  jakiego  stopnia 
ówcześni  książęta  bywali  bezmyślni  i  prowadzili  politykę  szkodliwą 
dla  narodu,  nie  myśląc  nawet  o  tem,  co  dla  społeczeńswa  jest 
potrzebne,  a  co  wiedzie  do  zguby.  Nie  zaskarbił  sobie  Mestwin 
tym  krokiem  miłości  poddanych.  Brat  Warcisław  wypowiedział 
mu  wojnę  i  znalazł  poparcie  ludności;  tak  Mestwina  przycisnął, 
że  ten  własnemi  pomorskiemi  siłami  obronić  mu  się  nie  mógł 
i  przyzwał  na  pomoc  margrabiego  Konrada.  Askańczyk  chętnie 
przybył  ze  zbrojną  drużyną  i  zajął  Gdańsk.  Podczas  wojny  umarł 
Warcisław.  Zmieniło  się  położenie.  Mestwinowi  nietylko  nie  groziło 
żadne  niebezpieczeństwo,  ale  sam  po  bracie  objął  spadek  i  stał 
się  panem  całego  Pomorza.  Brandeburskie  wojsko  nie  było  do 
niczego  potrzebne,  ale  Konrad  z  Gdańska  ustąpić  nie  chciał!  Za- 
chłanność ta  oburzyła  Mestwina,  a  gdy  mądry  Bolesław  Pobożny 
ofiarował  mu  posiłki  przeciw  Konradowi,  przyjął  je  chętnie  książę 
pomorski.  Nie  mając  już  swarów  z  nikim  na  Pomorzu,  o  tem 
tylko  teraz  myślał,  żeby  wywrzeć  zemstę  na  Askańczyku.  Wyrzu- 
ciwszy go  z  Gdańska  z  pomocą  rycerstwa  kaliskiego  i  poznań- 
skiego, odwołał  swój  zapis,  dając  Konradowi  tylko  odczepnego 
dwa  powiaty:  słupski  i  Sławiński.  I  potem  dawał  jeszcze  Bolesław 
Pobożny  Mestwinowi  posiłki  przeciw  Brandeburczykom,  za  co 
on  odwdzięczył  się  dostarczywszy  nawzajem  pomocy  raz  przeciw 
księciu  wrocławskiemu  Henrykowi  Probusowi.  Ten  zupełnie  zniem- 
czały książę  chciał  tanim  kosztem  powiększyć  swe  posiadłości 
i   zaprosiwszy   młodego   Przemysława    Pogrobowca   na   zjazd   do 


292  PRZEMYSŁAW    II.   WIELKOPOLSKI. 

Baryczą,  uwięził  go,  żeby  wytargować  od  niego  kilka  granicznych 
grodów  za  okup.  Nie  udało  się  jednak  księciu  rabusiowi.  Wzma- 
cniały się  tymczasem   coraz  bardziej  węzły  łączące  dwory  kaliski 
i  poznański  z  gdańskim.  Bezdzietny  Mestwin  upodobał  sobie  Prze- 
mysława i  coraz  częściej  zapraszał  go  do  Gdańska,  a  że  nie  miał 
dziedzica,  nastręczała  się  przeto  sama  z  siebie  myśl,  jakby  to  było  . 
dobrze,  gdyby    po  najdłuższych!  dniach    Mestwina  Pomorze  przy- 1 
padło  znowu  Wielkopolsce.  Stronnictwo  narodowe  nie  zaniedbało! 
tej  sprawy,  a  ,;Szlachta",  t.  j.   właściciele  ziemscy   z  Wielkopolski" 
bratali  się  coraz   bardziej    ze  szlachtą   pomorską.    Polityka   polska 
zwróciła  się  ku  północy.  Szesnastoletni  Przemysław  pojechał  w  po- 
łowie  roku    1273    po   żonę   na    Pomorze   tylne,  do  Wyszomierza 
(Wismar)   i  pojął  w  małżeństwo   tamtejszą   księżniczkę   Ludgardę, 
zabezpieczając  sobie  na  wszelki  wypadek  i  stamtąd  pomoc  przeciw 
Brandeburgii.   W  sześć  lat  potem   umarł  Bolesław  Pobożny,  a  że 
nie  miał  syna,  odziedziczył  Przemysław  księstwo  kaliskie.  W  r.  1282  I 
spełniły  się  też  życzenia  jego  co  do  Pomorza.  Mestwin  sporządził  I 
nowy  testament  i  całe  swe  księstwo  jemu  zapisywał,  ku  wielkiemu  :; 
zadowoleniu  pomorskich  obywateli.  Dał  mu  też  od  razu  gród  Wy-  j 
szogród    i    pozwolił   używać   tytułu    dziedzica   Pomorza.    Szlachta  ' 
pomorska  zaraz   tego  samego  jeszcze   roku  złożyła  hołd  Przemy- 
sławowi.   Znać   w   tern    ostrożność,   żeby   zmienny   Mestwin    nie 
mógł  się  już  cofnąć. 

Panował  więc  Przemysław  nad  znaczną  częścią  Polski,  a  po 
śmierci  Mestwina  miał  się   stać   najpotężniejszym    książęciem,  nie 
ustępującym  obszarem  swych  posiadłości  Wielkiemu  Księciu  kra- 
kowskiemu. Nie  na  wiele  jednak  zdałoby  się  to  połączenie  trzech 
dzielnic  w  jednem  ręku,  gdyby  Przemysław  zmarł  bezpotomnie.  Był  j 
ostatnim    z  gałęzi    Piastów    wywodzącej    się   od  Mieszka  Starego.  ' 
Krewniaków  z  innych  linij,  z  kujawskiej  i  mazowieckiej,  było  kilku,  ą 
wszyscy    w  równym    stopniu    pokrewieństwa;   zachodziła   obawa,  | 
żeby   znaczna   zjednoczona   dzielnica   nie  została  kiedyś   w  przy-  : 
szłości  znowu   rozszarpana   na  kilka  działów.  W  półtora  roku  po 
śmierci  Ludgardy   (1283)  ożenił  się   z  królewną  szwedzką   Ryksą,  . 
znowu  na  północy  szukając  związków   ze  względu   na  nieprzyjaźń  j 
Brandeburgii.  Po  trzechletniem  małżeństwie  doczekał  się  z  drugiej 
żony  potomka,  ale  dziecię  było  płci  żeńskiej. 


WALKA  O   KRAKÓW.  293 


WALKA  O  KRAKÓW. 

Po  Śmierci  Leszka  Czarnego,  w  roku  1288,  nie  ubiegał  się 
Przemysław  o  wielkie  księstwo.  Gdyby  się  przeniósł  do  Krakowa, 
mogłyby  zajść  na  północy  zawikłania,  grożące  zerwaniem  związku 
z  Pomorzem.  Księcia  Mestwina  trzeba  było  pilnować  i  pozostawać 
z  nim  w  ciągłych  osobistych  stosunkach. 

Szlachta  małopolska  wezwała  na  tron  krakowski  księcia  pło- 
ckiego Bolesława,  rodzonego  brata  Konrada  czerskiego.  Wszyscy 
współcześni  wychwalają  tego  Bolesława,  jako  dzielnego  książęcia. 
Była  to  formalna  elekcya.  Ziemianie  krakowscy  i  sandomierscy 
odbyli  zjazd  w  Sandomierzu  pod  przewodem  biskupa  krakow- 
skiego Pawła  z  Przemankowa  i  wysłali  do  Płocka  zaproszenie  na 
tron.  Krakowskie  i  Sandomierskie  tworzyły  osobne  dzielnice  we- 
dług testamentu  Bolesława  Krzywoustego,  były  aż  do  Leszka  Bia- 
łego pod  osobnymi  książętami,  a  miały  i  potem  zawsze  osobnych 
wojewodów,  kanclerzów,  mieczników,  sędziów  głównych  itp.,  tak, 
że  rzeczywiście  tworzyły  księstwa  oddzielne,  ale  nie  chciały  mieć 
osobnych  książąt,  lecz  wolały  pod  jednym  pozostawać,  ażeby  nie 
mnożyć  dzielnic.  Dlategoto  Krakowianie  odbyli  elekcyę  wspólnie 
ze  Sandomierzanami.  Książę  płocki  przybył  na  wezwanie  i  zajął 
gród  krakowski.  Nikt  z  Polaków  nie  sprzeciwił  się  jego  wyborowi. 

Mieszczaństwo  krakowskie  wystąpiło  jednak  przeciw  Bole- 
sławowi płockiemu  i  samo  od  siebie  wyprawiło  poselstwo  do 
Wrocławia,  do  zniemczałego  Henryka  Probusa,  ofiarując  mu  tron 
polski.  Sprzeciwia  się  to  wszelkiemu  prawu  przyrodzonemu,  żeby 
l^rzybysze  mieli  stanowić  o  polityce  i  o  rządach  kraju,  w  którym 
znaleźli  gościnność,  żeby  śmieli  szafować  tronem  tego  kraju!  Wi- 
dać z  tego,  jak  osłabiony  był  w  Małopolsce  żywioł  polski  i  co 
za- różnica  między  nią  a  Wielkopolską!  Tam  polscy  rodowcy  wy- 
rzucili z  Pomorza  brandeburskiego  margrabię,  a  tu  nie  mogli 
mieć  księcia  według  własnej  woli! 

Henryk  Probus  przybył  z  wojskiem  i  zajął  miasto  Kraków, 
ale  na  Wawelu  została  załoga  Bolesława  płockiego.  Należało  jąć 
się  oręża,  ale  Bolesław  zawiódł  położone  w  sobie  zaufanie.  Ustą- 
pił. Bał  się  wojny,  której  wynik  uważał  za  bardzo  wątpliwy.  Bał 
się,  że  nietylko  w  Krakowie  się  nie  utrzyma,  ale  i  Płock  stracić 
może,  gdy  zawre   bój  śmiertelny  między  żywiołem  polskim  a  nie- 


294  WŁADYSŁAW   ŁOKIETEK. 

mieckim.    Miał   pod   tym  względem   zupełną  słuszność,  że  zanosi 
się  na  wojnę  długą  i  uciążliwą.    Książę,  któryby  chciał   stanąć  na 
czele   narodowego   ruchu,    mógł   wszystko   stracić,  bo  narażał  się 
na  to,  że  go  Niemcy  wyprą  z  jego  własnej  dzielnicy.  A  wszystko 
przemawiało  za  tem,  że  Niemcy  będą  w  tej  walce  silniejsi.  Trzeba  , 
było  nietylko  osobistej   dzielności,  której   nie  brakło  Bolesławowi,  ^ 
ale  hartu  i  poświęcenia,  żeby  tę  walkę  podjąć  w  Małopolsce.  Nie  t 
dał  się  do  tego  skłonić   książę  Bolesław.    Ustępując,  wystawił  na  | 
sztych    swych   zwolenników.    Cóż  oni  mieli   począć,  gdy  się  zbli-  j 
żało  wojsko  Probusa?   W  czyjemźe  imieniu  mieli  z  nim  walczyć,  i 
skoro  nie  chciał  walczyć  Bolesław?    Część  więc  ziemian   poddała  i 
się  Probusowi;    część  jednak  pozostała  pod  bronią,  opuściła  swe  [ 
majątki  i  udała  się  do  Wielkopolski  po  radę  i  pomoc.  ] 

Gdy  Bolesław  wrócił  do  Płocka,  wrócił  też  Henryk  do  swego  1 
Wrocławia.  Nie  zamierzał  wcale  zamieszkać  w  Krakowie;  zostawił;^ 
tylko  małą  załogę  na  grodzie,  pewny  zupełnie  swego,  nie  przy-  -i. 
puszczając,  żę  o  Kraków  trzeba  będzie  jednak  jeszcze  walczyć.       j 

W  Wielkopolsce  zajęto  się  gorliwie  sprawą  narodową.   Sami 
książę    Przemysław    nie   zamierzał   wystąpić   do   walki,  ale  gotów  ^ 
był  dać  posiłki  przeciw  łienrykowi  Probusowi,  gdyby  się  znalazł 
wśród    Piastów  ktoś  wytrwalszy  i  śmielszy  od   księcia  płockiego. 
Znalazł  się   taki    w  osobie   księcia  brzeskiego  Władysława,  młod- 
szego brata  Leszka  Czarnego. 

Książę  Władysław  niczem  się  dotychczas  nie  odznaczył.  Do- 
stał po  ojcu,  Kazimierzu  I.  kujawskim,  drobny  dział:  Brześć  ku- 
jawski. Ze  starszym  bratem  Ziemomysłem  prowadził  braterską 
wojenkę,  jakto  bywało  w  zwyczaju,  o  Gostyń,  który  zatrzymał  po 
jego  śmierci  w  r.  1287.  W  rok  potem  odziedziczył  po  najstarszym 
bracie,  Leszku  Czarnym,  Sieradz.  Wszystko  to  razem  stanowiło  bar- 
dzo mało.  Sama  osoba  Władysława  była  również  niepokaźna.  Był 
najmniejszy  wzrostem  ze  wszystkich  Piastów;  taki  niski,  że  go 
Łoktkiem,  Łokietkiem  przezwano,  śmiejąc  się,  że  nie  mierzy  więcej 
nad  łokieć.  Miało  się  potem  pokazać,  że  w  tem  małem  ciele  jest 
wielki  duch,  a  zwłaszcza  nadludzka  wytrwałość  i  hart  zdolny  do 
borykania  się  ze  wszystkiemi  przeciwnościami.  Ukochał  też  ten 
książę  sprawę  polską  z  całej  duszy.  Oddał  się  polityce  narodowej 
bez   zastrzeżeń,  gotów  każdej    chwili   stracić   sam    wszystko,  byle 


BITWA   POD  SIEWIERZEM.  295 

tylko   społeczeństwo  nie  ustało   w  walce   z  niemczyzną.   Takiego 
nam  właśnie  trzeba  było! 

Ta  część  małopolskiego  rycerstwa,  która  do  Wielkopolski 
się  schroniła  nie  chcąc  się  poddać  Probusowi,  ogłosiła  Włady- 
sława Łokietka  kandydatem  swoim  do  tronu  wielkoksiążęcego. 
Przeciw  Henrykowi  wrocławskiemu  stanął  do  walki  Władysław 
sieradzki,  bez  porównania  słabszy  od  niego.  Stanął  nie  o  własnych 
silach  i  nie  z  własnego  popędu,  bo  to  byłoby  wręcz  niemożliwo- 
ścią, ale  wsparty  posiłkami  dostarczonymi  mu  niemal  z  całej  Pol- 
ski, jako  wykonawca  i  przedstawiciel  woli  społeczeństwa.  Popierał 
go  Przemysław  z  Wielkopolski,  a  nawet  z  Pomorza  otrzymał  on  po- 
siłki; taki  już  wpływ  wywierało  społeczeństwo  na  politykę  książąt, 
że  nawet  Mestwin  wziął  udział  w  przedsięwzięciu,  które  go  oso- 
biście wcale  nie  obchodziło.  Własną  osobą  stanęli  na  tę  wyprawę 
obydwaj  poprzedni  kandydaci  do  tronu:  Konrad  czerski  i  Bole- 
sław płocki,  porwani  ogólnym  prądem  i  zapałem.  Wielkopolska, 
Pomorze,  Kujawy,  Mazowsze,  wystąpiły  do  boju  w  obronie  Ma- 
łopolski. Po  przeciwnej  stronie  byli  tylko  zniemczeni  Piastowice 
ślązcy.  Henrykowi  Probusowi  pomagali:  Henryk  lignicki,  syn  Ro- 
gatki, Bolesław  opolski  i  Przemysław,  sprotawski  książę,  syn  Kon- 
rada głogowskiego.  Spotkały  się  wojska  oba  pod  Siewierzem,  dnia 
26  lutego  1289  r.  Nastała  straszna  bitwa,  jedna  z  najkrwawszych 
owego  czasu,  walka  o  polską  lub  niemiecką  przewagę  nad  Wisłą. 
Książę  opolski  dostał  się  do  niewoli,  a  sprotawski  poległ  na  polu 
\\'alki;  Łokietkowi  przypadło  świetne  zwycięstwo  i  zasiadł  na  sto- 
licy krakowskiej.  Ślązcy  książęta  nie  dali  jednak  za  wygraną. 
Henryk  Probus  będąc  chory,  nie  mógł  osobiście  wyruszyć,  ale 
zajął  się  gorliwie  jego  sprawą  Henryk  lignicki.  Ten  w  dwóch 
bitwach  znowu  dwa  razy  pokonany,  z  niczem  na  Slązk  wraca. 
Natenczas  wrocławskie  niemieckie  mieszczaństwo  ofiarowało  Pro- 
busowi 3.500  zaciężnego  żołnierza,  zwerbowanego  w  Niemczech, 
L200  wozów  do  transportu  i  100  wozów  z  przyrządami  do  oble- 
gania miasta;  dołącza  się  do  tego  niemieckie  rycerstwo  ze  Slązka 
i  trzecie  wojsko  rusza  na  Kraków  pod  wodzą  książęcia  lignickiego. 
Bitwy  unikano,  lecz  zajęto  miasto  zdradą  w  porozumieniu  z  mie- 
szczaństwem. Łokietek  musiał  uchodzić.  Nielicznym  jego  zwolen- 
nikom popalono  domy,  a  nawet  poniszczono  plony  w  polu  za  mia- 
stem.   Biskupa   krakowskiego,   Pawła   z  Przemankowa,  uwięziono. 


296  ZDRADA   MIESZCZAN    KRAKOWSKICH. 

Dwa  razy  zwyciężyło  stronnictwo  narodowe,  uległo  za  trzecim 
razem.  Pierwszy  raz  okazało  się  w  tej  wojnie,  jak  o  losach  walki 
rozstrzygać  może  bogactwo.  Pokonana  dwa  razy  niemczyzna  po- 
rwała się  do  trzeciej  wojny,  bo  Probus  był  bogaczem,  Wrocław 
najbogatszem  ze  wszystkich  miast,  a  dostatki  małopolskiego  mie- 
szczaństwa były  na  usługi  niemieckiej  sprawy.  Nie  brakowało  pie- 
niędzy. Ani  wrocławscy,  ani  krakowscy  mieszczanie  nie  przelali 
ni  kropli  krwi,  dali  tylko  pieniędzy  na  zwerbowanie  w  Niemczech 
zaciężnych,  t.  j.  ludzi,  którzy  z  żołnierki  zrobili  sobie  rzemiosło 
i  najmowali  się  na  żołnierzy  każdemu,  kto  dobrze  zapłacił.  Można 
było  takich  wojsk  stracić  i  dziesięć,  a  pomimo  to  nie  tracić  na- 
dziei wygranej,  póki  starczyło  pieniędzy,  żeby  sobie  nająć  jeszcze 
jedenaste.  W  porównaniu  z  niemieckiem  bogactwem  była  wielko- 
polska szlachta  ubogą,  a  małopolska  ubożuchną.  O  zebraniu  pie- 
niędzy na  zaciężnych  nie  było  ani  mowy.  Polacy  walczyli  sami 
osobiście,  własną  przelewając  krew,  własną  narażając  głowę,  a  za- 
niedbując przez  ten  czas  swoje  sprawy  domowe.  Takie  wojsko 
musiało  być  po  trzech  wyprawach  zupełnie  wyczerpane  i  nie  spo- 
sób było  zerwać  się  jeszcze  do  czwartej.  Dodajmy  do  tego,  że  ze 
zdradą  i  najdzielniejszemu  wojsku  trudna  sprawa.  Niemcy  pod- 
stąpili  cichaczem  pod  samo  miasto,  a  mieszczanie  otwarli  im  zdra- 
dą bramę  w  nocy,  właśnie,  gdy  Łokietek  obchodził  mury,  odby- 
wając przegląd  swych  straży.  W  ciemności  nie  zdawano  sobie 
z  razu  sprawy  z  tego,  że  Niemcy  są  w  mieście;  wśród  popło- 
chu i  zamieszania  nie  było  nawet  czasu  schronić  się  na  gród. 
Otoczony  nagle  przeważaj ącem i  siłami  nieprzyjaciół  na  ulicach, 
gdzie  przytem  z  każdego  domu  czyhała  nań  zdrada,  ledwie  zdążył 
Łokietek  schronić  się  do  franciszkańskiego  klasztoru,  mając  przy 
sobie  tylko  kilkunastu  zbrojnych.  Z  klasztoru  wychodziła  furtka 
na  mury  miejskie  i  tędy  wydostał  się  książę  Władysław  za  miasto 
w  przebraniu,  we  franciszkańskim  habicie. 

TESTAMENT  HENRYKA  PROBUS  A. 

W  ten  sposób,  dzięki  bogactwu,  zasiadł  na  Wielkiem  księ- 
stwie książę  wrocławski,  oddany  zupełnie  niemczyźnie.  Henryk 
Probus  był  hołdownikiem  niemieckiego  królestwa.  Niegdyś  po- 
magał był  Otakarowi  czeskiemu  przeciw  Rudolfowi  Habsbur- 
gowi;   po  klęsce   na  morawskich  błoniach    bał   się,   żeby   zemsta 


TESTAMENT    HENRYKA    PROBUSA.  297 

nowego  króla  niemieckiego  nie  zwróciła  się  przeciw  niemu  i  uprze- 
dzając cios,  pospieszył  łiołd  złożyć  i  uznał  się  księciem  Rzeszy 
niemieckiej.  Zerwał  tedy  związek  państwowy  Wrocławia  z  Polską. 
Zmieniły  się  potem  w  Czechach  stosunki,  krajem  rządził  Otto  Długi 
brandeburski,  który  królową-wdowę  wraz  z  dziećmi  trzymał  w  nie- 
woli, złupił  skarbiec  czeski,  a  kraj  skolonizował  na  dobre  niemie- 
ckimi przybyszami,  ciemiężąc  ludność  rodzimą.  Królewicz  Wacław 
wychowany  był  jak  najgorzej  i  gdy  dorósł,  zniemczony  zupełnie, 
przyczyniał  się  tylko  najnieroztropniejszą  polityką  do  powiększenia 
sławy  i  potęgi  Niemiec.  Był  poniewolnem  narzędziem  w  ręku  króla 
niemieckiego,  swego  teścia.  Ożeniono  go  z  córką  Rudolfa,  Guta, 
zaraz  po  śmierci  ojca,  gdy  miał  lat  siedm,  a  nawzajem  siostrę  jego, 
Agnieszkę  (dziesięcioletnią),  wydano  za  niemieckiego  królewicza, 
imieniem  także  Rudolfa.  Było  to  sztuczką  polityczną  na  wypadek, 
gdyby  Przemyślidzi  wymarli.  Wychowano  zaś  Wacława  z  szatań- 
skiem  wyrachowaniem,  żeby  mu  zniszczyć  zdrowie.  Minęły  już 
czasy,  kiedyto  sztuka  czytania  i  pisania  znaną  była  tylko  ducho- 
wieństwu ;  już  świeccy  wielmożowie  kazali  również  uczyć  swych 
synów,  a  cóż  dopiero  książęta!  Ale  Wacław  miał  już  lat  sporo, 
a  czytać  jeszcze  nie  umiał;  znał  się  natomiast  dobrze  na  wszyst- 
kiem,  co  podkopuje  zdrowie  i  skraca  życie;  nim  jeszcze  dorósł, 
już  zmarnował  swe  siły  fizyczne,  a  gdy  się  opamiętał,  było  już 
za  późno  i  dożył  ledwie  trzydziestu  czterech  lat  wieku.  Temu  to 
Wacławowi  złożył  w  r.  1289  hołd  książę  bytomski- Kazimierz,  zry- 
wając za  przykładem  Probusa  związek  państwowy  z  Polską.  Sam 
zaś  Probus  obiecał  Wacławowi  księstwo  wrocławskie  i  mianował 
go  swym  następcą.  Zapis  miał  wkrótce  dojść  do  skutku,  gdyż 
książę  Henryk  ani  roku  nawet  nie  cieszył  się  posiadaniem  Kra- 
kowa. Umarł  24  czerwca  1290  r.  Umierając  rozporządził  jednak 
swą  spuścizną  w  sposób  niespodziewany,  sprzeczny  z  całem  swem 
życiem. 

Przed  samą  śmiercią  ozwała  cię  w  zniemczonym  Piaście  za- 
stygła polska  krew  i  w  sam  dzień  śmierci,  w  obliczu  jej  grozy, 
wydał  dokumenty,  któremi  pragnął  naprawić  krzywdy  wyrządzone 
germanizacyą  polskiemu  społeczeństwu.  On,  ciemięzca  biskupa  wro- 
cławskiego, przyznał  mu  słuszność  w  ostatniej  chwili  i  przystał 
na  wszystko,  o  co  się  dawniej  przez  sześć  lat  tak  zaciekle  spierał. 
On,  ten  zażarty  Niemiec,  zapisał  w  obliczu  śmierci  Kraków  i  San- 


2Q8  CZRSI   w   KRAKOWIE. 

domierz  Przemysławowi  Wielkopolskiemu !  Ślązkie  zaś  swe  posia-t 
dlości  zapisał  jedynemu  ze  ślązkich  książąt,  który  nie  popierał  ni-l 
gdy  jego  zamiarów,  jedynemu,  który  na  Ślązku  trzymał  się  pol- 
skiej strony,  Henrykowi  głogowskiemu.  Nie  brakło  bliższych  kre-i 
wnych  i  był  przecież  ten  Henryk  lignicki,  który  mu  trzy  razy  wo-i 
dził  wojsko  na  Kraków.  Żył  Wacław  czeski,  który  miał  być  jego! 
następcą  w  myśl  dawniejszej  umowy.  Ale  ci  wszyscy  pominięci, 
a  zniemczony,  po  polsku  nie  umiejący,  Henryk  Probus,  przekazał 
swą  spuściznę  tym  tylko,  którzy  polskiej  służyli  sprawie. 

I^rzemysław  stawał  się  przez  ten  testament  potężnym  ksia^- 
żęciem,  gdy  do  całej  Wielkopolski  przyłączyć  miał  całą  Małopolskę, 
a  już  od  r.  1282  miał  zapisane  sobie  Pomorze.  Rzeczywiste  je- 
dnak połączenie  tych  trzech  dzielnic  było  niewykonalne,  gdyż  dó 
walki  wystąpił  król  czeski,  mający  sojuszników  w  książętach  ślą- 
skich i  margrabiach  brandeburskich.  Poprzestając  na  prawnym 
tytule  do  Krakowa,  przekazał  Przemysław  walkę  o  Kraków  znowu 
Łokietkowi,  sam  zaś  stanął  na  straży  Pomorza.  Margrabiowie  bran- 
deburscy  protestowali  przeciw  rozporządzeniu  Mestwina  i  trzeba 
było  utrzymywać  ciągłe  pogotowie  .wojenne  ze  względu  na  nich. 
Nie  było  zaś  na  tyle  sił,  żeby  walczyć  równocześnie  i  nad  górną 
i  nad  dolną  Wisłą. 

CZESI  W  KRAKOWIE. 

Pozoru  prawnego  do  zajęcia  Krakowa  dostarczyła  Wacła- 
wowi wdowa  po  Leszku  Czarnym,  Gryfina.  Wystąpiła  z  twierdze- 
niem, że  mąż  zapisał  jej  księstwo  krakowskie  i  sandomierskie,  a  ona 
przelewa  obecnie  ten  zapis  na  króla  czeskiego.  Dziwna  rzecz,  że 
Gryfina  milczała  o  tak  cennym  dla  siebie  zapisie  aż  dotychczas. 
Było  to  proste  oszustwo,  żeby  tylko  mieć  czem  usprawiedliwić 
wyprawę  wobec  zagranicy.  W  rzeczywistości  chodziło  o  to,  żeby 
Małopolskę  zatrzymać  w  niemieckich  kleszczach.  Pomysł  wyszedł 
prawdopodobnie  od  Askańczyków  z  Brandeburgii,  którzy  też  do- 
starczyli Wacławowi  posiłków.  Gdyby  Wacław  nie  był  niemieckiem 
narzędziem,  byłby  przeciw  wzmocnieniu  potęgi  Przemyślidów 
zaraz  wystąpił  i  król  Rudolf  i  wszyscy  margrabiowie.  Ale  Wacław 
oddał  Ślązk  zaraz  w  1290  r.  pod  zwierzchnictwo  Rudolfa  Habs- 
burga i  dopiero  od  niego  przejmował  zwierzchność  nad  książę- 
tami ślązkimi,  jako  lennik  Rzeszy  niemieckiej.  Ażeby  obalić  zupełnie 


RZĄDY   WOJSKOWE.  2QQ 

estament  Probusa,  podmówiono  Henryka  lignłckiego,  który  wc- 
jził  już  trzykrotnie  niemieckie  wojsko  na  Kraków,  żeby  się  wy- 
prawił na  Wrocław.  I  rzeczywiście  zajął  księstwo  wrocławskie  syn 
Dsławionego  Rogatki,  wypędziwszy  z  Wrocławia  księcia  głogow- 
skiego. Gdy  Wacław  w  drodze  do  Polski  stanął  w  Ołomuńcu, 
pospieszyli  do  niego  z  hołdem  jeszcze  dwaj  książęta  ślązcy:  Mie- 
szko opolski  i  Bolesław  cieszyński.  W  Krakowskiem  znalazł  się 
iblizko  ślązkiej  granicy  możnowładca,  nie  należący  do  narodowego 
stronnictwa ;  kasztelan  ze  Skały  poddał  Wacławowi  swój  gród  i  przez 
to  otworzył  mu  drogę  do  Krakowa,  który  też  zajął  wysłany  przo- 
dem biskup  praski  Tobiasz.  Szczególny  biskup,  idący  z  wojskiem 
na  zajmowanie  cudzego  kraju ! 

Z  drugiem  wojskiem  nadciągnął  z  północy  margrabia  Otto 
Długi,  ten  sam,  który  więził  niegdyś  Wacława,  gdy  był  jego 
,fOpiekunem"  w  Czechach,  a  teraz  popierał  go,  żeby  wzmocnić 
nie  czeską,  lecz  niemiecką  sprawę.  W  Opolu  złączyły  się  wojska 
czeskie  i  brandeburskie  i  tu  złożył  znowu  hołd  Wacławowi  książę 
raciborski  Mieszko.  Z  Opola  ruszono  do  ziemi  krakowskiej  i  po- 
obsadzano  czesko-niemieckiemi  załogami  wszystkie  grody.  Usu- 
nięto zupełnie  krakowską  szlachtę  od  służby  wojskowej,  a  obce 
wojsko,  ciągle  pod  bronią  będące,  miało  utrzymać  w  posłuszeń- 
stwie ludność  krajową.  Po  raz  to  pierwszy  pojawiły  się  takie  cu- 
dzoziemskie rządy  wojskowe.  Najlepsza  w  tem  wskazówka,  że 
szlachta  Wacławowi  nie  sprzyjała;  inaczej  bowiem  nie  potrzebo- 
wałby tego  na  pół  czeskiego,  na  pół  niemieckiego  (brandebur- 
skiego)  pogotowia  wojennego  w  kraju,  nad  którym  pragnął  pano- 
wać. Pozostawienie  w  grodach  cudzoziemskich  załóg  nadało  pa- 
nowaniu Wacława  w  zupełności  cechę  wojennego  zaboru. 

Rzecz  cała  była  obmyślaną  zręcznie.  Załogi  te  mogły  się 
każdej  chwili  rzucić  na  krakowskich  ziemian  i  trzymały  ich  w  ja- 
rzmie, że  nie  mogli  wystąpić  jawnie  przeciw  swym  zaborcom. 
Udział  Brandeburgii  w  tej  wojnie  krępował  Przemysława  Wielko- 
polskiego. Walcząc  z  Wacławem  byłby  zarazem  walczył  z  Ottonem 
Długim,  a  zatem  wypowiadałby  wojnę  nietylko  Przemyślidom,  lecz 
także  Askańczykom  i  zawrzałaby  od  razu  wojna  także  na  północy. 
Przemysław  musiałby  się  bronić  we  własnej  dzielnicy  i  na  los 
Krakowa  nie  mógłby  niczem  wpłynąć.  Gdyby  dał  Małopolanom 
posiłki,    musiałby  je  i  tak  zaraz   odwołać.    Tem  się   tłumaczy,   że 


300  WALKI   ŁOKIETKA. 

książę  poznański  zachował  się  tym  razem  neutralnie  i  nietylko  san 
nie  upomniał  się  o  należną  sobie  spuściznę  po  Probusie,  ale  takżt 
nie  dał  pomocy  Łokietkowi. 

Władysław  Łokietek  bowiem  podjął  i  tym  razem  walkę!  W  ie- 
dział,  że  może  stracić  swój  Brześć  i  Sieradz,  ale  chociażby  w  nie- 
pomyślnej walce  te  dwa  grody  przeszły  także  pod  czesko-niemie- 
ckie panowanie,  nie  byłoby  dla  Polski  takiej  dotkliwej  szkody, 
jak  gdyby  Brandeburczycy  zajęli  Pomorze! 

Henryk  lignicki  zajął  był  w  r.  1289  Kraków  w  służbie  Hen- 
ryka Probusa,  ale  nie  posunął  się  dalej  na  wschód.  Ziemia  san- 
domierska pozostała  w  ręku  księcia  Władysława  i  dopiero  teraz 
wysłał  tam  na  niego  wojsko  Wacław  czeski.  Walka  była  nadzwy- 
czaj nierówna;  drobny  książę  walczyć  miał  z  potężnym  królem! 
A  jednak  walczył,  bo  wiedział,  że  ludność  cała  jest  za  nim,  wal- 
czył, żeby  chociaż  podjazdową  walką  podtrzymać  opór  przeciw  cu- 
dzoziemskim rządom.  Udało  mu  się  z  pomocą  okolicznej  szlachty 
zająć  raz  niespodzianym  napadem  gród  Wiślicę,  ale  było  to  po- 
wodzenie przemijające.  Wkrótce  musiał  opuścić-  Sandomierskie 
gdy  nadeszło  znaczniejsze  wojsko  czesko-brandeburskie,  nie  można 
było  myśleć  o  tem,  żeby  się  utrzymać  przeciw  Wacławowi.  Co- 
fnął się  Władysław  do  swego  rodzinnego  Sieradza  i  tam  się  zam- 
knął w  grodzie  wraz  z  bratem  swym  Kazimierzem  łęczyckim.  Nie 
pozostawiono  ich  tam  w  spokoju.  Sieradz  zdobyto,  obaj  bracia 
popadli  w  moc  Wacława  i  byli  jego  jeńcami.  Odzyskali  wolność 
pod  tym  tylko  warunkiem,  że  złożą  hołd  Wacławowi.  Przystali 
na  to  książęta,  bo  przystać  musieli,  ale  pomny  polskiej  sprawy 
Łokietek,  zastrzegł  się  wyraźnie,  że  składają  hołd  Wacławowi  tylko 
jako  Wielkiemu  książęciu  krakowskiemu,  a  więc  na  polskiem  prawie 
państwowem,  a  nie  jak  ślązcy  książęta,  którzy  w  osobie  Wacława 
hołdowali  królowi  czeskiemu  i  Rzeszy  niemieckiej.  Było  to  w  r.  1291 

W  dwa  lata  później  porozumiewał  się  Przemysław  Wielko- 
polski z  Władysławem  Łokietkiem  o  wspólną  wyprawę  na  Kraków^ 
Wacław  bowiem  zajęty  był  zawikłaniami  w  Niemczech.  Tam  po 
śmierci  Rudolfa  Habsburga  (w  r.  1291)  nie  chciano  wynieść  na 
tron  jego  syna  Albrechta  dlatego,  że  ród  Habsburski  był  już  po- 
tężny. Książęta  niemieccy  chcieli  mieć  króla  jak  najsłabszego  i  wy- 
brali sobie  ubogiego  i  nie  wiele  znaczącego  hrabiego  nassawskiego 
(Nassau)  Adolfa,  który  nie  miał  nawet  z  czego  zapłacić  długu  za- 


CZWARTY  NAJAZD   TATARSKI.  301 

liągniętego  u  mieszczan  frankfurckich  na  wydatki  potrzebne  do 
jtrzyzwoitego  wystąpienia  i  utrzymania  podczas  elekcyi.  Wybuchła 
70jna  domowa  pomiędzy  nim  a  Albrechtem  habsburskim.  Król 
■zeski  uważał  się  przedewszystkiem  za  księcia  Rzeszy  niemieckiej. 
Ojciec  jego,  Otakar  II.  był  mądry  i  nie  chciał  przyjąć  niemic- 
;kiej  korony,  ale  Wacław  był  dziwnie  słabym  politykiem.  Gdyby 
y  Polsce  wystąpił  jako  przeciwnik  niemieckiego  żywiołu,  mógłby 
)ył  pozyskać  serca  narodu  i  Polskę  złączyć  z  Czechami ;  a  on 
sc^ystępował  w  Polsce  jako  lennik  niemiecki  i  siły  czeskie  mar- 
,iował  dla  sporów  o  tron  niemiecki  i  oświadczał  się  w  Niemczech 
a  Albrechtem,  a  więc  za  utwierdzeniem  nowej  wielkiej  potęgi  dy- 
lastycznej !  Spory  niemieckie  nie  były  dla  Czech  czemś  obcem, 
ak  się  już  Czechy  zżyły  za  Wacława  z  Rzeszą  niemiecką!  Chciał 
:  tego  skorzystać  Przemysław  i  namawiał  Łokietka  do  wyprawy 
ia  Kraków,  przypuszczając,  że  Wacław,  zajęty  w  Niemczech,  nie 
Dędzie  mógł  stawić  należytego  oporu  w  Polsce.  Sprawę  Łokietka 
popierał  biskup  krakowski,  następca  Pawła  z  Przemankowa,  Pro- 
kop, który  był  poprzednio  kanonikiem  w  Gnieźnie. 

Gdy  obydwaj  narodowi  książęta  przygotowywali  się  do  tej 
wyprawy,  zaszedł  wypadek  którego  nikt  nie  mógł  przewidywać^ 
[który  niezależny  był  od  politycznych  rachub  czy  czeskich,  czy  pol- 
iSkich,  a  jednak  wywarł  stanowczy  wpływ  na  wszystkie  stosunki. 
Oto  Tatarzy  na  jechali  po  raz  czwarty  Małopolskę  i  spustoszyli  zie- 
mię sandomierską.  Był  to  najazd  mały  w  porównaniu  z  poprzedniemi, 
lale  wystarczył,  żeby  zniszczyć  tamtejszą  ludność  i  uczynić  ją  na  dłuż- 
szy czas  niezdolną  do  jakiegokolwiek  przedsięwzięcia.  Było  to  zimą 
z  roku  1293  na  1294.  Zaraz  potem  nastąpił  najazd  litewski,  który 
sięgnął  aż  pod  Łęczycę.  Litwini  spalili  miasto  i  gród,  złupili,  co 
tylko  się  dało  i  brali  jeńca,  zupełnie  jak  Tatarzy.  W  bitwie  nad 
rzeką  Bzurą  zginął  książę  Kazimierz  łęczycki,  brat  Łokietka.  Ło- 
kietek odziedziczył  po  nim  Łęczycę,  ale  było  to  dziedzictwo  pu- 
stek i  ruin.  I  księstwo  sieradzkie  również  było  spustoszone  i  wy- 
ludnione strasznym  najazdem.  Książę  Władysław  miał  przez  to 
jakby  broń  wytrąconą  z  ręki,  a  że  równocześnie  także  połowa 
Małopolski  wyniszczona  była  przez  Tatarów,  musiał  spełznąć  na 
niczem  cały  zamiar  zaczepienia  Wacława. 

Nie  umiał  Wacław  bronić  kraju,  ale  umiał  pilnować  swojej 
władzy.  Doniosło  się  do  jego  uszu  coś  o  zamiarach  niezłomnego 


302  BISKUP   MUSKATA. 

Władysława  Łokietka  i  biskupa  krakowskiego  Prokopa.  Donosi; 
cielem  był  prawdopodobnie  kollektor  świętopietrza,  ów  Jan  Mui 
skata,  który  już  w  sprawie  Henryka  Probusa  z  biskupem  wro 
oławskim  Tomaszem  II.  okazał,  jak  umie  siadywać  na  dwóch  sto] 
kach  i  zdradzać.  Wacław  wezwał  biskupa  Prokopa  do  Pragi  i  tar 
musiał  krakowski  pasterz  podpisać  w  czerwcu  1294  upokarzając] 
dokument,  w  którym  uznaje  króla  czeskiego  prawym  władcą  Kra 
kowa  i  Sandomierza  i  zobowiązuje  się  nietylko  zerwać  stosunk 
ze  stronnictwem  Łokietkowem,  ale  nawet  donieść  zaraz  Wacła 
wowi,  gdyby  się  czego  dowiedział  o  przedsięwzięciach  przecie 
czeskiemu  panowaniu.  Wkrótce  po  tem  upokorzeniu  umarł  bisku] 
Prokop  ze  zmartwienia.  Jan  Muskata  brał  udział  w  całem  ten 
śledztwie  w  Pradze,  przebywał  tam  właśnie  równocześnie,  a  ż( 
sobie  zaskarbił  łaski  Wacława,  najlepszym  dowodem,  że  on  wła 
śnie  został  następcą  Prokopa  i  z  końcem  tego  samego  jeszcze  roki 
1294  zasiadł  na  katedrze  krakowskiej.  Wdarł  się  na  to  biskupstw( 
poparty  przez  Wacława,  z  pogwałceniem  przepisów  kościelnych 
toteż  zarzucano  mu  potem  jawnie,  że  wybór  jego  i  konsekracy^ 
odbyły  się  wbrew  prawu  kanonicznemu,  a  nawet,  że  się  dopuści 
symonii,  t.  j.  kupczenia  dostojeństwami  kościelnemi.  Opróżniając 
się  godności  duchowne  w  Krakowie  obsadzał  Muskata  tylko  Niem' 
cami.  Za  to  otrzymał  od  Wacława  w  r.  1295  tytuł  książęcy  i  po 
Zwolenie  na  obwarowanie  biskupich  miast  Sławkowa,  Iłży,  Tar 
czek  i  Kielc;  nowe  te  warownie  miały  powstrzymać  zapędy  stron 
nictwa  narodowego.  Obsadzenie  biskupstwa  krakowskiego  Niem 
cem  było  rzeczywiście  ciężką  klęską  narodową  i  mogło  oddziała^ 
jak  najgorzej  na  przyszłość  Małopolski. 

KORONACYA  PRZEMYSŁAWA. 

Natenczas  powstaje  na  arcybiskupim  dworze  w  Gnieźnii 
myśl  śmiała.  Cokolwiek  będzie  po  śmierci  Przemysława,  (niema 
jącego  męskiego  potomka),  wskrzecić  polską  koronę,  dopóki  Pol 
ska  nie  jest  jeszcze  częścią  Rzeszy  niemieckiej.  Ody  raz  się  t( 
zrobi,  przybędzie  sił  narodowi,  gdy  po  dwustu  latach  zabłyśnii 
na  nowo  nad  Polską  znamię  jednolitej  najwyższej  państwowe 
władzy !  Gdy  Przemysław  włoży  koronę,  ten  tylko  będzie  się  móg 
uważać  za  jego  następcę,  kto  również  zrobi  to  samo.  Ktokol 
wiek  nad  Polską  zapanuje,  w  każdym  razie  będzie  to  król  polski 


KORONACYA    PRZEMYSŁAWA.  303 

I  nie  książę  krakowski,  sandomierski,  poznański  i  t.  d.  Raz  po- 
j)przQga  się  tych  książąt  w  jakąś  całość  pod  jedną  koroną!  Kto 
[<oronowany  będzie,  z  tym  żaden  z  reszty  książąt  nie  będzie  się 
[nógł  równać  i  ocali  się  przynajmniej  zasadę  państwowej  jedności 
Polski.  Wszyscy  polscy  biskupi,  nie  wyłączając  wrocławskiego, 
!7godzili  się  na  ten  plan  i  uzyskano  też  pozwolenie  stolicy  apo- 
stolskiej ;  biskup  krakowski,  Niemiec  Muskata,  nie  śmiał  jawnie 
protestować. 

Gdy  w  grudniu  1294  r.  umarł  Mestwin,  zajął  Przemysław 
Pomorze  bez  najmniejszych  trudności;  wszak  mieszkańcy  Pomo- 
rza dawno  go  już  uważali  za  swego  księcia  i  pragnęli  połączyć 
się  z  Wielkopolską.  Protestowali  przeciw  temu  Askańczycy  i  wy- 
starali się  u  króla  niemieckiego,  Adolfa  nassawskiego,  o  dokument, 
mocą  którego  on,  jako  niby  następca  cesarzów  i  zwierzchniczy  pan 
całego  świata  chrześcijańskiego,  nadawał  Pomorze  margrabiom 
brandeburskim.  Tem  bardziej  pragnął  Przemysław  przyspieszyć 
swą  koronacyę. 

Miał  Przemysław  w  Krakowie  dobrych  przyjaciół  w  kapitule 
katedralnej,  skoro  zdołano  uwieść  stamtąd,  z  pod  panowania  Wa- 
cława, z  pod  oka  Muskaty,  insygnia  koronacyjne  i  przewieźć  je 
do  Gniezna.  Była  to  korona  Bolesława  Śmiałego.  Włożył  ją  na 
głowę  Przemysława  arcybiskup  gnieźnieński  Jakób  Świnka  w  oto- 
czeniu wszystkich  biskupów  polskich,  prócz  Muskaty.  To  nie  tylko 
Wielkopolska,  ale  cała  Polska  obchodziła  wielkie  narodowe  święto 
i  radowała  się,  że  nadszedł  wreszcie  ów  Aaron,  którego  wyczekiwa- 
no z  ufnością  w  miłosierdzie  Pańskie  nad  skołataną  ojczyzną.  W  Gnie- 
źnie odbył  się  wielki  zjazd  z  całej  Polski,  a  byli  na  nim  także  wy- 
słańcy krakowskich  ziemian,  bez  względu  na  to,  że  na  Wawelu 
była  załoga  Wacławowa.  Działo  się  to  dnia  26  czerwca  roku  1295. 

Polska  była  znowu  królestwem,  naród  stwierdzał  przez  ko- 
ronacyę swą  samoistność,  swe  prawo  i  swą  niezłomną  wolę  sta- 
nowienia samemu  o  swym  losie. 

Biskup  krakowski  Muskata  nie  pojechał  do  Gniezna  na  ko- 
ronacyę, ale  do  r^ragi  i  tam  namówił  Wacława,  że  wysiał  do 
Rzymu  protest  przeciw  tej  koronacyi,  co  jednak  na  nic  się  nie 
zdało.  Nie  na  to  przestrzega  papiestwo  Chrystusowego  prawa, 
żeby  jeden  naród  dawać  drugiemu  w  poddaństwo! 

Szał  wściekłości  opanował  Askańczyków.  Postanowili  zamor- 


304  ZAMORDOWANIE    PRZEMYSŁAWA. 

dować  Przemysława  skrytobójczo.  Niegdyś  margrabia  Gero  tru 
słowiańskich  książąt;  Henryk  II.  zrobił  zasadzkę  na  życie  Bole 
sława  Wielkiego;  Krzyżacy  fałszowali  dokumenty  i  czyhali  ii; 
Braci  Dobrzyńskich;  czemużby  margrabiowie  brandeburscy  ul 
mieli  zgładzić  tęgo,  który  blaskiem  korony  przydał  Polsce  sławy 

Każdy  monarcha  ma  niechętnych  sobie.  Wśród  ziemiai 
wielkopolskich  dwa  rody  były  nieprzyjazne  królowi  Przem}sla 
wowi :  rody  Zarębo  w  i  Nałęczów,  gdyż  sprawiedliwość  królewski 
dała  się  im  we  znaki.  Z  tymi  zmówili  się  Askańczycy  i  ułożone 
zamach  na  życie  królewskie,  gdy  Przemysław  w  ciągłych  s\x  \  cl 
podróżach  po  kraju,  zjechał  w  lutym  1296  r.  do  pograniczneg( 
od  Brandeburgii  miasta  Rogoźna.  Trzech  Askańczyków,  Otto  Długi 
dawna  ;; plaga  niemiecka"  Czech,  brat  jego  Otto  Mały  i  cioteczna 
ich  Jan,  najęli  całą  gromadę  łotrów  i  wyuczyli  ich,  co  mają  robić 
Nałęczowie  zaś  i  Zarębowie  baczyli,  kiedy  będzie  sposobna  pon 
do  zamachu  i  mieli  swoich  w  Rogoźnie,  żeby  służyć  zbójcom  zj 
przewodników.  Ostatniego  dnia  zapustów  biesadowano  hucznie 
na  dworze  Przemysława;  w  nocy  popielcowej  pogrążeni  był 
wszyscy  w  twardym  śnie,  gdy  wtem  cały  hufiec  zbójecki  wpad 
do  miasta  od  granicy  brandeburskiej.  Zdrajcy  wskazali  miejsa 
królewskiego  noclegu  i  cała"gromada  zbójców  wpadła  do  komnat] 
Przemysława.  Zbudzony  niespodzianym  napadem  bronił  się.  Chciane 
go  porwać  żywcem  i  oddać  margrabiom  w  niewolę,  zapewni 
żeby  wydusić  na  nim  w  więzieniu  zrzeczenie  się  Pomorza.  Okry' 
tego  ranami  wsadzono  nieprzytomnego  na  konia,  a  dwóch  jeźdź 
ców  z  obydwóch  stron  popędzało  konie  ku  granicy.  Upływ  krw 
był  jednak  zbyt  wielki,  nieudało  się  Przemysława  utrzymać  m 
koniu;  spadł  w  drodze.  Tymczasem  mordowano  w  Rogoźnie  kró 
lewskich  dworzan.  Niektórzy  jednak  zdołali .  się  ocalić,  a  spo 
strzegłszy,  co  się  dzieje,  puścili  się  w  pogoń  za  porwanym  kro 
lem.  Zbójcy  słysząc  nadjeżdżającą  pogoń,  dobili  Przemysław! 
i  porzucili  trupa  na  drodze,  a  sami  rozpierzchli  się  na  wszystkii 
strony  i  znanemi  sobie  przejściami  przedostali  się  za  brandebursk< 
granicę.    Pogoń  znalazła  na  drodze  martwe  już  ciało  królewskie 

W  taki  sposób  chcieli  Niemcy  pozbawić  Polskę  korony. 


KORONACYA   WACŁAWA.  305 


RONACYA  WACŁAWA. 

Szlachta  wielkopolska  przyzwała  na  tron  Władysława  Lo- 
ka, ale  książę  ten  miał  dojść  do  korony  dopiero  po  dwudziestu 
recłi  latach  ustawicznej  walki.  Nie  było  chyba  nigdy  większego 
litycznego  zamętu,  jak  po  śmierci  Przemy sławowej.  Do  walki 
o  Pomorze  wystąpili  brandeburscy  margrabiowie,  książę  szcze- 
ciński ze  zachodniego  Pomorza,  Bogusław  III.  i  z  Piastów  jeden, 
Leszek  inowrocławski,  że  był  powinowatym  Mestwina  po  kądzieli; 
Łokietek  był  tam  czwartym  ze  współzawodników.  O  Wielkopolskę 
zgłosił  się  Henryk  głogowski,  syn  Konrada,  najbliższy  króla  Prze- 
mysława krewny,  posiadający  wzdłuż  granic  Wielkopolski  sze- 
reg miast  i  grodów,  z  dokonanego  w  r.  12Q1  podziału  ślązkiej 
spuścizny  po  Probusie,  a  mianowicie  prócz  Głogowy:  Ścinawę, 
i  Hajnów,  Bolesław  i  z  drugiej  strony  Odry:  Górę,  Milicz,  Trzebnicę 
fi  Syców.  Wszyscy  zapaśnicy  ruszyli  do  boju.  Łokietek  ze  wszyst- 
kimi walczył,  podczas  gdy  oni,  choć  sobie  wzajemnie  zazdroszczący, 
zawsze  byli  gotowi  łączyć  się  przeciw  niemu.  Zwycięstwo  było 
niemoźebne,  ale  i  z  tamtych  nikt  nie  był  o  tyle  silniejszy  od  re- 
szty, żeby  mógł  sam  zająć  i  całą  Wielkopolskę  i  Pomorze.  Jedy- 
r.ym  skutkiem  tej  walki  mogło  być  rozerwanie  Wielkopolski  i  Po- 
morza na  dzielnice.  Jakoż  ustępował  już  Łokietek  Głogowczykowi 
zachodniej  części  Wielkopolski  z  miastem  Poznaniem.  Nie  tego 
życzyła  sobie  szlachta  i  duchowieństwo !  Nie  na  to  koronowano 
Przemysława,  choć  nie  posiadał  Krakowa! 

Piętrzące  się  koło  Łokietka  trudności  wyzyskiwał  sprytnie 
król  Wacław,  stosując  się  w  tem  do  rad  Muskaty.  W  lutym  1297 
zjechał  się  biskup  krakowski  z  księciem  Władysławem  w  Brze- 
źnicy i  namawiał  go,  żeby  się  zrzekł  swych  praw  do  Małopolski,  że 
król  czeski  gotów  dać  mu  za  to  znaczną  kwotę  pieniężną.  Za  pie- 
niądze możnaby  nająć  zaciężnych  i  obronić  się  rywalom  w  Wielko- 
polsce; to  czysty  zysk  za  zrzeczenie  się  Krakowa,  którego  Łokietek 
i  tak  nie  posiada  i  Wacławowi  nie  odbierze.  Jeżeli  zaś  na  układ 
taki  nie  przystanie,  może  nie  mieć  ani  Krakowa  ani  Gniezna.  Na 
pozór  układ  był  dla  Łokietka  bardzo  korzystny  i  książę  dał  się 
złapać  na  lep  obietnic  Muskaty.  Dnia  18  listopada  1297  stanęła 
pisemna  umowa,  mocą  której  Łokietek  zrzekał  się  na  rzecz  Wa- 
cława  wszelkich    swych    dawnych    praw  do  ziemi  sandomierskiej 

20 


306  UKŁADY  ŁOKIETKA  Z   WACŁAWEM. 

i  krakowskiej   za  cenę  5000  grzywien.    Olbrzymia  to  była  suma 
ale   książę    nie   dostał  ani   grosza.    Zwlekano   z  wypłatą,  aż   gdy. 
się    Władysławowi    powodziło    coraz    gorzej,   wystąpiono   z   no- 
wym   układem    na    znacznie    cięższych    warunkacłi.   Miał   dostać; 
już   tylko   cztery   tysiące   grzywien,   a  za   to   złożyć   jeszcze   hołd! 
z  Wielkopolski.    Podpisał  i  te  warunki  Łokietek  dnia  23  sierpnia 
1299,  ale  Wacław  ani  tym  razem  nie  myślał  o  wypłacie,  a  n; 
miast  sam  wystąpił  przeciw  niemu  zaczepnie.  Okazało  się,  że  oby-j 
dwa  układy  były   tylko  chytrym  podstępem,   żeby  zepsuć   Łokie-I 
tkowi  sławę,  że  gotów  niejako  sprzedać  Kraków  Wacławowi  i  że 
nie  jest  dobiym  wykonawcą  woli  narodu,  skoro  uznaje  się  za  pie- 
niądze  hołdownikiem  tego    samego    monarchy,    przeciw   któremu 
miał   naród    prowadzić  do  boju.    Rzeczywiście  też  zaczął  Włady- 
sław tracić  stronników.    Zręczna   polityka   Muskaty   doprowadziła 
do  tego,  że  Wielkopolanie  zaczęli  się  zastanawiać,    czy  nie   lepiej 
i  prościej  samego  Wacława  zaprosić,  niż  mieć  księcia,  który  uzna 
jego  zwierzchnictwo? 

Najważniejszą  rzeczą  było,  żeby  nie  robić  na  nowo  dzielnic, 
ale  utrzymać  jedność.  Temu  względowi  musiały  ustąpić  na  razie 
wszystkie  inne.  Pożądanym  się  stał  Wielkopolanom  każdy,  ktoby 
miał  na  tyle  potęgi,  żeby  żadnemu  z  reszty  zapaśników  nie  dać 
ani  piędzi  ziemi.  Tyle  potęgi  miał  tylko  jeden :  pan  Krakowa 
i  Sandomierza,  król  czeski  Wacław.  I  wezwano  go  do  Poznania, 
żądając  tylko,  żeby  poślubił  córkę  Przemysława,  Reiczkę  i  żeby 
się  koronował.  Miał  panować  nie  jako  król  czeski,  lecz  jako  król 
polski. 

Nie  było  w  tem  postępowaniu  szlachty  wielkopolskiej  ani 
bałamuctwa,  ani  zmiany  programu.  Powołując  Łokietka  mniemano, 
że  zajmie  Wielkopolskę  bez  trudności,  przynajmniej  bez  większych 
trudności,  skoro  sami  mieszkańcy  pragną  jego  panowania.  W  y- 
stąpienie  tylu  wrogów  naraz  było  niespodzianką.  Leszek  inowro- 
cławski dał  się  po  niedługim  czasie  przekonać,  zrzekł  się  uro- 
szczeń  do  Pomorza  i  sam  przystał  do  Łokietka.  Ale  od  Bogusława 
szczecińskiego  poniósł  książę  Władysław  klęskę  (w  r.  1298  pod 
Bytowem),  a  miał  nadto  wojnę  z  Askańczykami  i  księciem  gło- 
gowskim. Niespodzianie  była  Wielkopolska  wciągnięta  w  wir  stra- 
sznej walki,  przechodzącej  jej  siły  i  wystawiona  na  najazdy  ze 
wszech  stron.  Równocześnie  walczono  nad  Bałtykiem  i  na  ślązkiej 


KILKU    PANÓW   NARAZ.  307 

granicy.  Łokietek  nie  dawał  za  wygraną,  przerzucał  się  szybko 
z  jednego  pola  walki  na  drugie,  po  bitwie  stoczonej  na  Pomorzu 
pędził  na  Slązk,  żeby  wtargnąć  w  dzierżawy  Głogowczyka,  ale 
coraz  bardziej  było  widoczne,  że  nie  starczy  sił  na  opędzenie  się 
wszystkim.  Przy  końcu  trzeba  było  wojować  i  z  Czechami,  gdyż 
Wacław  ruszył  na  księstwa  sieradzkie  i  łęczyckie.  Cłicąc  mieć 
o  jednego  wroga  mniej,  próbował  układów  to  z  Wacławem,  to 
z  Głogowczykiem,  bo  jasnem  było,  że  przy  całej  Wielkopolsce 
się  już  nie  utrzyma.  Utrudniło  całą  sprawę  stanowisko  biskupa 
poznańskiego  Andrzeja,  owego  jedynego  biskupa  Polaka,  który 
nie  popierał  w  tych  czasach  narodowego  stronnictwa,  lecz  stanął 
po  stronie  Henryka  głogowskiego.  Biskup  rzucił  nawet  klątwę  na 
Łokietka,  gdy  żołnierze  jego  naruszyli  w  pochodzie  jakąś  wieś  bi- 
skupią. Społeczeństwo  było  oburzone  na  biskupa  i  za  wdaniem 
się  ziemian  biskup  wkrótce  klątwę  odwołał,  ale  tymczasem  wojsko 
Henryka  poczyniło  już  znaczne  postępy  w  Wielkopolsce,  a  nie 
było  na  tyle  sił,  żeby  je  wyprzeć  z  zajętego  kraju,  bo  się  miało 
równocześnie  do  czynienia  z  księciem  szczecińskim  i  margrabiami 
brandeburskimi. 

Kilka  rozmaitych  wojsk  jednocześnie  w  kraju  i  ciągła  walka 
podjazdowa  na  wszystkie  strony  ubożyły  kraj,  rujnowały  ludzi 
gorzej  od  największej  a  regularnej  wojny.  Ponieważ  siły  przeci- 
wników równoważyły  się  mniej  więcej,  nie  było  nadzieji  końca  tej 
wojny,  fóz  wraz  inne  wojsko  przechodziło  i  co  chwila  dla  kogo 
innego  domagano  się  posłuszeństwa  i  danin.  Nikt  nie  wiedział 
w  końcu,  kogo  słuchać,  kto  jest  panem,  wodzem,  sędzią;  każdy 
rozkazywał  i  wojskiem  wymuszał  spełnienie  rozkazu.  Nie  mogło 
być  żadnego  prawnego  porządku,  gdyż  co  jeden  zaprowadził,  po 
kilku  tygodniach  drugi  zmieniał.  Władysław  Łokietek  był  wszyst- 
kim drogi,  toteż  podjęto  pod  jego  przewodem  ciężką  walkę, 
ale  przegrano  ją  i  nie  miano  na  tyle  sił,  żeby  go  utrzymać  przy 
władzy.  Wśród  ogólnego  zamieszania  zniknął  w  kraju  wszelki  po- 
rządek i  zanosiło  się  na  panowanie  chyba  prawa  pięści.  Korzy- 
stali z  zamętu  tylko  tacy,  dla  których  brak  silnej  prawnej  władzy 
był  pożądaną  sposobnością  do  popełniania  bezprawi.  Ład,  porzą- 
dek i  spokój  trzeba  było  koniecznie  przywrócić,  ale  nie  przez 
tworzenie  nowej  dzielnicy,  nie  przez  odstępowanie  połowy  Wiel- 
kopolski Henrykowi  głogowskiemu !    Skoro  na  wojnie  przegrano, 


308  ŁOKIETEK   WSZYSTKO   TRACI. 

trzeba  było  ponieść  następstwa  przegranej  i  na  razie  odstąpić  od: 
kandydatury  Łokietka.  Skoro  zaś  Łokietek  nie  mógł  zostać  królem,! 
lepiej  było  posłać  po  Wacława,  niż  poddawać  się  Henrykowi. 
Odkąd  zaś  Wacław  i  tak  już  wystąpił  przeciw  Łokietkowi,  zaci 
dzila  obawa,  żeby  się  wszyscy  wrogowie  nie  porozumieli  i  mej 
rozszarpali  pomiędzy  siebie  Wielkopolski  i  żeby  Pomorze  nie  do- 1 
stało  się  margrabiom.  Stokrotnie  już  lepiej  było  poddać  cały  kiaj 
dobrowolnie  jednemu  z  nich.  Odbyto  więc  wTaz  z  duchowicii- 
stwem  zjazd  walny  i  wyprawiono  poselstwo  do  Pragi,  pocieszając 
się  tem,  że  przynajmniej  Kraków  i  Gdańsk,  Sandomierz  i  Poznaii 
będą  wreszcie  pod  jednym  rządem.  Nie  wszyscy  jednak  byli  po- 
litykami i  pomimo  wszystko  nie  brakło  jeszcze  Łokietkowi  stron- 
ników, którzy  nie  chcieli  złożyć  broni.  Wacław  musiał  resztki  żoł- 
nierzy małego  księcia  wypierać  od  grodu  do  grodu.  Zraził  też 
sobie  na  samym  wstępie  Wielkopolan  tem,  że  wyjeżdżając  z  Praoi 
poddał  koronę  polską  królowi  niemieckiemu  Albrechtowi  I.,  bio- 
rąc Polskę  od  niego  w  lenno.  Był  panem  dwóch  królestw,  a  je- 
szcze się  nie  mógł  obejść  bez  tego,  żeby  się  Niemcom  nie  ukorzyć ! 

Koronacya  Wacława  odbyła  się  latem  1300  roku  w  Gnieźnie 
koroną  Bolesława  Śmiałego.  Ukoronował  go  arcybiskup  Jakób 
Świnka,  ten  sam,  który  namaścił  Przemysława.  Innem  zupełnie 
sercem  dokonywał  tej  ceremonii  przed  pięciu  laty,  kiedy  przy- 
ozdabiał koroną  głowę  wybrańca  narodu,  niż  teraz,  gdy  polityczna 
konieczność  zmuszała  ofiarować  ją  zniemczonemu  Wacławowi. 
Doprowadzili  Wielkopolanie  bądźcobądź  do  tego,  że  chcąc  nad 
nimi  panować,  trzeba  było  być  królem,  a  nie  tylko  księciem.  Oca-' 
liii  trwałość  korony  polskiej,  a  to  już  było  wielką  zasługą.  Nowy 
król  wyrządził  atoli  bolesną  obrazę  całemu  narodowi,  że  się  uznali 
lennikiem  Niemiec.  Toteż  wszystkie  umysły  zwróciły  się  tem  bar- 
dziej ku  Władysławowi,  wszyscy  życzyli  sobie,  żeby  jak  najprę-i 
dzej  można  było  na  nowo  rozpocząć  walkę  w  pomyślniejszycK 
okolicznościach.  Koronacya  Wacława  była  klęską,  politycznie  roz-: 
tropnie  złagodzoną,  ale  bądźcobądź  klęską.  Tylko  koronacya  Ło- 
kietka mogła  być  znakiem  zwycięstwa  polskiej  sprawy.  ; 

Łokietek  opuścił  nietylko  Wielkopolskę,  ale  nawet  swoje  ro-^ 
dzinne   księstwa  i  grody:    Brześć,   Sieradz,   Łęczycę.    Wybrał   się- 
w  daleką  drogę,  do  Ojca  św.  do  Rzymu.  Miał  w  tem  swoje  plany; 
wiedział  dobrze,  czemu  tam  jedzie.  Nie  był  on  wygnany  z  Wiel- 


NIEZADOWOLENIE   Z    DZIELNIC.  309 

kopolski,  lecz  był  z  żalem  żegnany,  a  ci  sami,  którzy  otaczali  Wa- 
cława podczas  koronacyi,  wiedzieli  dobrze,  że  Łokietek  będzie 
w  Rzymie  czynić  starania,  żeby  tę  koronacyę  uznać  za  nieważną. 
Plan  Łokietka  polegał  na  dokładnej  znajomości  ówczesnych  sto- 
sunków europejskich  i  polityki  papieskiej,  toteż  trzeba  przypuścić, 
że  plan  ten  powstał  nie  w  obozie  wśród  wojskowej  drużyny,  ale 
na  dworze  arcybiskupim  i  że  sam  Jakób  Świnka  wyprawił  nie- 
złomnego naszego  księcia  do  Rzymu.  Zwraca  też  uwagę  jedna 
okoliczność,  mianowicie,  że  przez  całe  czeskie  panowanie  arcybi- 
skup usunął  się  od  spraw  państwowych  i  stał  na  uboczu. 

Niezadowolenie  z  książęcego  nierządu  dzielnicowego  było 
powszechne.  W  Małopolsce  i  Wielkopolsce  nie  chciano  dopuścić 
do  tworzenia  dzielnic  na  nowo,  a  na  Ślązku  chciano  się  ich  też 
pozbyć.  Wrocławianie  dwa  razy  wzywali  Wacława,  żeby  sam  nad 
nimi  władzę  objął;  nie  zrobił  tego,  ale  przyjąwszy  opiekę  nad 
dziećmi  Henryka  V.  wrocławskiego,  przysłał  do  Wrocławia  swego 
namiestnika.  Za  tegoto  czeskiego  namiestnictwa  umarł  biskup 
Romka,  który  asystował  koronacyi  Przemysława,  a  następcą  jego 
został  Henryk  von  Wiirben,  pierwszy  Niemiec  w  katedrze  wro- 
cławskiej, w  roku  1301.  Odkąd  ludność  polska  na  Ślązku  straciła 
podporę  moralną  w  Kościele,  losy  tej  ziemi  były  już  ostatecznie 
rozstrzygnięte. 

Wacław  nie  mieszkał  w  Polsce,  ale  rządził  nią  przez  swych 
namiestników,  podobnie  jak  w  Wrocławiu.  Zwali  się  starostami, 
ale  nie  mają  nic  wspólnego  z  dawnymi  starostami  tworzącymi 
radę  opola;  tych  nawet  pamięć  już  ginęła.  Starosta  czeski  był 
urzędnikiem  wojskowo  administracyjnym,  mianowanym  przez  króla. 
Wacław  nie  ufał  polskiemu  rycerstwu,  poobsadzał  więc  grody 
czeskiemi  załogami,  a  przywódca  takiej  drużyny  wojennej  zwał  się 
starostą.  Do  niego  należało  też  wybieranie  danin  państwow34ch, 
czyli  podatków,  które  należało  składać  na  grodach.  On  też  był 
sędzią  z  ramienia  królewskiego  w  tych  sprawach,  które  sądo- 
wnictwu monarchy  były  zastrzeżone.  Naczelnym  starostą,  namie- 
stnikiem nad  całem  państwem,  był  Czech  Hynek  z  Dubu.  Rodzime 
żywioły  były  tedy  usunięte  od  sprawowania  rządów.  Dawne  urzędy 
polskie  były  pozbawione  swego  zakresu  władzy,  a  nawet  w  znacznej 
części  całkiem  nie  obsadzone.  Polacy  byli  zupełnie  odsunięci  od 
spraw  państwowych.  Przez  cały  czas  panowania  Wacława  w  Kra- 


310  STAROSTOWIE   CZESCY. 

ko  wie  nie  było  całkiem  urzędu  sędziego  krakowskiego,  a  po  ko- 
ronacyi,  po  r.  1300,  nie  było  w  Małopolsce  ani  wojewodów,  ani  3 
kasztelanów,  ani  sędziów,  ani  nawet  podsędków.   Wszelka  władza  j 
przeszła   na  starostów   czeskich.   Taki  starosta,   choćby  chciał,  nie 
wiele  mógł  zdziałać,    skoro   był  cudzoziemcem,  nie  znającym  ani 
prawa  zwyczajowego,  ani  stosunków  miejscowych.  Administracya 
czeska  była  skutkiem  tego  jednostronną.   Pilnowali  ci  starostowie 
dobrze  wszystkiego,  co  się  społeczeństwu  od  króla  należało;  gor- 
liwi byli  do  brania,  niedbali  do  opiekowania  się  ludnością.  Według  ; 
polskiego  zwyczaju  objeżdżał  monarcha  kraj,  a  zjeżdżali  się  zawsze  ^ 
na  jego  dwór   wszyscy  urzędnicy   tej  ziemi,   w  której   przebywał, 
żeby  się  naradzać  nad  potrzebami  kraju.    Za  czasów  czeskich,  od 
r.  1290  aż  do  r.  1306,    nie  odbył  się   ani  jeden    taki    zjazd.  Cze- 
ska administracya  nie   była  czem   innem,  jak  tylko    środkiem    do 
utrzymania  absolutnej  władzy  nad  społeczeństwem,  które  od  dawna 
już   od  niej  odwykło  i  wcale   jej    nie  potrzebowało.   Toteż  staro- 
stowie czescy  pozostawili   po  sobie  pamięć   podobną  do  tej,  jaka 
została   po  urzędnikach    Mieszka   Starego.    Uważano   ich  tylko  za 
zdzierców  podatkowych  i  za  nic  innego.  Hynek  z  Dubu  wywołał 
głośne  skargi  całego  kraju  na  siebie,  aż  sam  Wacław  uznał  wreszcie, 
że  niebezpiecznie  byłoby  nadużywać  cierpliwości  polskiej  i  namie- 
stnika  swego   odwołał.  Na  jego  miejsce  ustanowił  trzech  wielko- 
rządców czyli  generalnych  starostów:  przyrodni  brat  królewski,  książę 
opawski  Mikołaj,  objął  rządy  Małopolski;  Niemiec  ze  Ślązka  Frycz 
rządził  Wielkopolską  właściwą,  a  Kujawami  Protazy  z  Wisemburga, 
zwany   Tasza.    Ten   Tasza   był   potem    podskarbim    w  Czechach, 
a  zostawił   po  sobie   i   tam    pamięć   najgorszego   zdziercy.   Czasy 
panowania  czeskiego  były    dla  politycznego  wyrobienia  ludności 
bardzo  szkodliwe,  bo  ją  zrażały  do  władzy,  zamiast  ku  niej  zbliżać 
i  wzbudzać   zaufanie.   Straszna  niechęć   ku  tym  starostom  dopro-| 
wadziła  do  tego,  że  wyrobiło  się  wśród  społeczeństwa  przekonanie,  ? 
jakoby  urzędnikiem    publicznym    mógł  być  z  korzyścią   dla  krajur' 
tylko   ktoś  pochodzący   koniecznie   z  tej  samej   okolicy,   w  której^ 
urzęduje. 

Do  jakiego  stopnia  rządy  Wacława  nie  miały  dla  społeczeń-  \ 
stwa  żadnej  wartości,  okazało  się  najlepiej  w  roku  1302  podczas| 
ponownego  najazdu  Litwy  i  Rusi.  Po  grodach  były  królewskie| 
załogi,  ale  żaden  starosta  nie  ruszył  w  pole!  Szlachta  sama  zorga- 


PAPIEŻ    BONIFACY   VIII.  311 

nizowała  się  i  stanęła  do  walki  z  najeźdźcami,  a  sprawiła  się 
dzielnie;  odebrano  nawet  zajęty  poprzednio  przez  Ruś  Lublin. 
Umiała  się  przeto  rządzić  sama  i  spełnić  obowiązek  obywatelski. 
Sprawy  państwowe  lepszego  miały  opiekuna  w  społeczeństwie, 
niż  w  rządzie.  Dobry  to  znak  dla  przyszłości!  Dojrzało  już  społe- 
czeństwo do  tego,  żeby  samo  utworzyć  stosowną  dla  siebie  orga- 
nizacyę  państwową.  Narzucanie  mu  czegokolwiek  było  już  zupełnie 
niepotrzebne,  a  obce  rządy,  usuwające  krajowców  od  współudziału, 
były  wprost  szkodliwe.  Nie  miały  też  trwać  długo. 

PAPIEŻ  BONIFACY  VIII. 

Można  było  podnieść  wątpliwości,  czy  koronacya  Wacława 
na  króla  polskiego  jest  ważna.  Odbyła  się  bowiem  bez  wiedzy 
i  zezwolenia  papieskiego.  Arcybiskup  Jakób  Świnka  nie  zwrócił 
na  to  uwagi  Wacława  i  od  siebie  żadnych  przeszkód  nie  stawiał; 
nie  wymagał  bynajmniej  od  Wacława,  żeby  się  o  takie  pozwo- 
lenie najpierw  wystarał  i  sam  do  Rzymu  o  pozwolenie  nie  pisał. 
Ukoronował  Wacława,  połączył  Małopolskę  z  Wielkopolską,  uspokoił 
Askańczyków,  pozbył  się  Henryka  głogowskiego,  a  tymczasem 
Łokietek  pojechał  do  Rzymu  ze  skargą,  że  koronacya  nieważna! 
Nauczono  się  już  sprytu  i  politykowano  podstępnie.  Wyzyskano 
Wacława  do  połączenia  ziem  polskich  od  Karpat  do  Bałtyku, 
a  gdy  tego  dokonał,  gotowe  dzieło  chciano  oddać  Łokietkowi, 
a  Wacława  się  pozbyć.  Były  właśnie  stosunki  takie,  że  skarg 
na  Wacława  słuchano  w  Rzymie  bardzo  chętnie. 

Od  r.  1294  był  papieżem  Bonifacy  VIII.  On  to  przywrócił 
Polsce  tytuł  królewski,  zezwalając  na  koronacyę  Przemysława.  Ten 
papież  podjął  na  nowo  walkę  o  wyższość  władzy  papieskiej  ponad 
wszystkie  trony.  W  r.  1302  wydał  bullę  zaczynającą  się  od  słów 
-Unam  sanctam",  w  której  oświadczał,  że  ta  tylko  władza  jest 
prawowitą,  która  od  Kościoła  pochodzi,  że  więc  Ojciec  św. 
jest  najwyższym  całego  chrześcijaństwa  naczelnikiem  nietylko  w  du- 
chownych sprawach,  jest  źródłem  wszelkiej  władzy  i  ten  tylko 
jest  prawowitym  monarchą,  kogo  papież  uzna.  Wystąpił  przeciw 
królowi  niemieckiemu  Albrechtowi  I.,  który  ogłosił  się  cesarzem 
bez  papieskiego  zezwolenia.  Nakazał  pokój  królom  Francyi  i  Anglii, 
królowi  Aragonii  (w  Hiszpanii)  nadał  lennem  od  siebie  wyspy 
włoskie    Korsykę  i   Sardynię,   rozporządził   tronem    Neapolu   (po- 


312  SOJUSZ   z   KAROLEM    ROBERTEM. 

ludniowych  Wioch),  Węgier  i  Polski.  Polowa  Europy  była  jakby 
lennem  papieskiem. 

Poprzednia  dynastya  niemiecka,  Hohenstaufów,  panowała  też 
w  południowych  Włoszech.  Uległa  i  padła  w  walce  z  papiestwem. 
Przeciw  nim  wezwał  był  papież  Urban  IV.  brata  króla  francuskiego, 
księcia  Karola  Andegaweńskiego,  któremu  nadał  od  siebie  w  lenno 
t.  z.  królestw^o  Obojej  Sycylii,  t.  j.  południowa  Włochy  i  wyspę 
Sycylia.  Potem  utrzymał  się  jednak  Karol  tylko  przy  stałym  lądzie 
włoskim  i  stał  się  założycielem  królestwa  neapolitańskiego.  Ród 
jego  odznaczał  się  wiernością  dla  stolicy  apostolskiej,  popieram- 
nawzajem  ciągle  przez  papieży.  Syn  Karola  I.,  Karol  II.  Chromy 
ożenił  się  z  Maryą  z  dynastyi  Arpadów,  córką  Stefana  V.  wę- 
gierskiego. Z  tego  małżeństwa  był  syn  Karol  Martel  (t.  j.  Młot). 
Gdy  zaś  Stefan  V.  nie  miał  syna,  a  z  dynastyi  Arpadów  pozostał 
jeden  tylko  z  bocznej  linii,  Andrzej  III.,  zgłosił  się  Martel  do  tronu 
węgierskiego,  jako  bliższy  krewny  ostatniego  króla.  Pretensye  jego 
popierał  gorliwie  papież  Mikołaj  IV.  Nastała  w  Węgrzech  wojna 
o  tron  pomiędzy  Karolem  a  Andrzejem.  Stronnictwo  andega- 
weńskie nie  opanowało  całego  kraju,  ale  miało  pewną  przewagę, 
tak,  że  Karol  Martel  każdemu  z  dwóch  swych  synów  osobną  prze- 
kazał koronę:  starszemu  Karolowi  Robertowi  węgierską,  a  neapo- 
litańską  młodszemu  Robertowi  Dobremu.  Andrzej  miał  jednak 
także  stronnictwo  i  sprawa  mogła  się  jeszcze  obrócić.  Andrzej 
Arpadowicz  zwrócił  się  o  sojusz  do  Pragi  i  król  Wacław  zaręcz\i 
nawet  swego  syna  z  jego  córką  i  jedyną  dziedziczką. 

Wacław  miał  zamiar  opanować  trzy  korony:  czeską,  polską 
i  węgierską.  O  węgierskiej  myślał  wprzód  jeszcze,  niż  o  polskiej, 
ale  polską  łatwiej  można  było  zdobyć.  Walka  z  Łokietkiem  wstrzy-  • 
mała  go  na  pewien  czas  od  dostarczenia  posiłków  Andrzejowi ,) 
przeciw  Karolowi  Robertowi.  W  ten  sposób  stawał  się  Łokietek  j 
mimowoli  sojusznikiem  andegaweńskiej  sprawy  na  Węgrzech.  | 
Upadek  Władysława  w  Polsce  był  klęską  Karola  Roberta,  który) 
musiał  się  teraz  obawiać,  że  Wacław  bezpieczny  już  o  Polskę,  « 
przerzuci  się  na  Węgry  i  da  pomoc  Andrzejowi.  Interes  Karola  j 
Roberta  wymagał,  żeby  Łokietek  jak  najprędzej  wszczął  znowu  ' 
walkę  z  Wacławem.  j 

Książę  Władysław  jechał  do  Rzymu  przez  Węgry  i  zabawił  j 
tam  pewien  czas  u  naczelnika  andegaweńskiego  stronnictwa,  wo-  j 


ŁOKIETEK  W  RZYMIE.  313 

jewody  Amadeja.  Nastąpiło  zupełne  porozumienie  i  zawarto  przyjaźń, 
która  miała  trwać  długo  i  przejść  na  synów  i  następców  tak  Wła- 
dysława, jakoteż  Karola  Roberta.  W  Rzymie  mógł  już  Łokietek 
występować  jako  rzecznik  nietylko  swojej  własnej  sprawy,  ale  też 
andegaweńskiej,  którą  również  teraźniejszy  papież,  Bonifacy  VIII., 
uważał  za  swoją.  Wacław  zaręczający  swego  syna  z  królewną  wę- 
gierską przeciwnej  dynastyi,  snujący  sobie  plany  co  do  Węgier, 
stawał  w  poprzek  polityce  papieskiej.  Łokietek  wystawiał  niepra- 
wność  jego  gnieźnieńskiej  koronacyi  i  lenny  stosunek  do  Albrechta  I., 
którego  papież  nie  chciał  uznać  cesarzem.  Wystawiał,  że  Polska 
nie  jest  cesarskiem  lennem,  lecz  papieskiem.  Wszak  poddał  ją 
stolicy  apostolskiej  już  Mieszko  I.,  potem  Bolesław  Wielki  i  Ka- 
zimierz Sprawiedliwy;  wszak  na  znak  tej  uległości  opłaca  Polska 
od  czasów  tego  księcia  świętopietrze,  po  trzy  denary  od  każdego 
gospodarstwa  ziemiańskiego.  Nie  opłacali  zaś  świętopietrza  ani  cesarz 
Albrecht,  ani  król  Wacław,  jego  lennik.  Panowanie  Wacława  jest 
tedy  uszczupleniem  praw  stolicy  apostolskiej  względem  Polski, 
a  sama  koronacya  jest  urąganiem  z  władzy  papieskiej,  skoro  na- 
stąpiła za  zezwoleniem  cesarskiem,  a  nie  papieskiem.  A  właśnie, 
gdy  nasz  niezłomny  książę  w  Rzymie  bawił,  umarł  Andrzej  III. 
r.  1301  i  nastąpiło  wszystko  tak,  jak  przewidywano.  Król  Wacław, 
tnając  już  wolne  ręce  w  Polsce,  posłał  wojsko  na  Węgry,  wyparł 
Karola  Roberta,  który  schronił  się  do  Austryi  i  dokonał  tego,  że 
syn  jego  —  imieniem  również  Wacław  —  koronowany  był  na  króla 
w  ęgierskiego.  Ośm  lat  jeszcze  miała  trwać  walka  Audegaweńczy- 
ków  z  Przemyślidami,  względnie  z  księciem  bawarskim  Ottonem, 
na  którego  Wacław  przelał  następnie  swe  prawa  w  r.  1305. 

I  w  tej  węgierskiej  sprawie  czynny  był  znowu  biskup  Mu- 
skata.  On  był  wicekanclerzem  młodego  Wacława,  pojechał  na 
Węgry  i  robił  co  mógł,  żeby  swemu  panu  jednać  stronników, 
nie  wahając  się  nawet  działać  przeciw  legatowi  papieskiemu  Boc- 
casiniemu,  którego  Bonifacy  VIII.  wysłał  na  Węgry.  W  listopadzie 
1301  pogroził  mu  za  to  papież  złożeniem  z  godności  biskupiej. 
To  poskutkowało.  Muskata  wrócił  do  Krakowa,  gdzie  wkrótce 
miał  rozpocząć  nową  walkę  z  Łokietkiem. 

Na  Wacława  młodszego  rzucił  papież  klątwę,  a  do  ojca  na- 
pisał surowy  list  dnia  10  czerwca  1302  roku,  w  którym  nietylko 
sprzeciwia  się   zajęciu  Węgier,  ale  też    odmawia  mu  tytułu    króla 


314  ZWYCIĘZTWO   STRONNICTWA   NARODOWEGO. 

polskiego  i  sprawę  polskiego  tronu  zastrzega  sobie  do  własnego 
orzeczenia.  Kardynał  Boccasini,  legat  na  Węgry,  został  mianowany 
legatem  także  na  Polskę  i  otrzymał  stosowne  polecenia.  Legat  ten 
jednak  zajęty  ciągle  na  Węgrzecłi  nie  zdążył  nawet  przybyć  na 
północną  stronę  Karpat.  Alić  papież  sam  ogłosił  wkrótce  uroczy- 
ście, że  Wacław  przestaje  być  królem  polskim.  Bonifacy  VIII-my 
wnet  potem  umarł,  w  październiku  1303  roku,  ale  następcą  jego 
został  Mikołaj  Boccasini,  jego  legat  polsko-węgierski,  który  zasiadł 
na  tronie  papieskim  pod  imieniem  Benedykta  XI.  Ten  rok  wpra-j 
wdzie  tylko  panował,  ale  tymczasem  był  już  w  Polsce  Władysław 
Łokietek.  Zagrożony  w  posiadaniu  Polski  Wacław,  poślubił  czem- 
prędzej  w  r.  1303  Reiczkę,  córkę  Przemysława,  żeby  się  przez  tof 
małżeństwo  na  tronie  utwierdzić. 

ZWYCIĘZTWO  STRONNICTWA  NARODOWEGO. 

W  roku  1304  wrócił  książę  Władysław  z  Rzymu  i  zatrzymał 
się  znowu  na  Węgrzech.  Wziąwszy  trochę  żołnierza  od  wojewody 
Amadeja,  przekroczył  Karpaty  i  zaczął  wojnę  z  czeskimi  starostami. 
Mógł  się  na  to  śmiało  odważyć,  bo  i  z  innych  też  stron  uderzono 
na  Wacława.  Sam  cesarz  Albrecht,  zmieniwszy  swą   politykę,  po- 
godzony z  Rzymem,  wystąpił  przeciw  królowi  czeskiemu  a  Karol r 
Robert   rozpoczął   na   nowo   wojnę   na  Węgrzech.    Wśród   takich;^ 
sprzyjających    okoliczności   rozpoczął    nasz   książę   zbierać   swych  J 
stronników   w    Polsce.    Stanąwszy   w   Małopolsce,  zajął   najpierwi 
gród  biskupstwa  krakowskiego,    Pełczyska,    a  wkrótce  potem  wa- 
żny  gród   książęcy   Wiślicę.    Proboszcz   wiślicki,   Mikołaj,   należał 
do   gorących    stronników   Łokietka,  a   okolica   przygotowaną  już 
była  na  przyjęcie  narodowego  kandydata.  Pospieszyli  pod  chorą- 
giew niezłomnego  księcia  nietylko  ci,  którzy  obowiązani  byli  do  < 
służby  wojskowej,  rycerze,  ale  też  inni  ziemianie,  nie  mający  dóbr^ 
na  prawie  wojskowem,  szlachta   nierycerska.   Co  więcej  i  co  naj-  \ 
ważniejsza,    wziął   w  tej    sprawie    czynny   udział   lud   małopolski,  ^ 
dzierżawcy,  nie  posiadający  własnych  gruntów.  Warstwa  ta,  spol- 
szczona już  zupełnie,  okazała  przy  tej  sposobności  po  raz  pierw- 
szy zainteresowanie  się  sprawą  publiczną  i  to  w  zupełnej  zgodzie  j 
z  dawnymi    rodowcami    czyli    szlachtą.    Lud   stanął   wiernie   przy  ^ 
Łokietku  i  bronił  jego  sprawy  koło  Sandomierza,  Wiślicy  i  bliżej  ] 
Krakowa,  a  mianowicie  koło  Ojcowa,  gdzie  kasztelan  Skały  sprzy- ^ 


KONIEC   PRZEMYŚLIDÓW.  315 

jal  czeskim  rządom.  Z  Sandomierskiej  ziemi  wygnano  czeskie  za- 
łogi w  ciągu  roku  1305.  Na  Węgrzech  nie  powiodło  się  też  Prze- 
myślidom  i  młody  Wacław  musiał  w  tym  samym  czasie  ustąpić. 
Największą  jednak  klęską  sprawy  czeskiej  była  śmierć  Wacława 
II-go,  dnia  21  czerwca  1305  r. 

Syn  jego  i  następca,  Wacław  III.,  zamierzał  podjąć  walkę 
z  Łokietkiem.  Przyjął  tytuł  króla  czeskiego,  węgierskiego  i  pol- 
skiego, ale  gotów  był  wyrzec  się  Węgier,  żeby  tylko  utrzymać  się 
przy  koronie  polskiej.  Roszczenia  swe  do  Węgier  odstąpił  księciu 
bawarskiemu  Ottonowi,  cesarzowi  zaś  Albrechtowi  ustąpił  Miśnii, 
żeby  sobie  zapewnić  od  niego  pokój  i  swobodę  do  wojny  pol- 
skiej. Minął  jednak  rok  cały,  zanim  zdążył  przygotować  wyprawę 
wojenną.  Z  początkiem  sierpnia  1306  roku  stanął  król  Wacław 
w  Ołomuńcu,  dokąd  ściągały  ze  wszystkich  stron  jego  drużyny 
wojskowe;  ale  tu  śmierć  nagle  przerwała  wszelkie  zamysły.  Dnia 
4  sierpnia  wyszedł  król  czeski  na  krużganek  w  domu  proboszcza, 
u  którego  stanął  kwaterą,  gdy  wtem  zbliżył  się  doń  nieznany  jakiś 
rycerz  i  ugodził  go  sztyletem.  Nikogo  przy  tem  nie  było,  dopiero 
na  krzyk  króla  nadbiegli  dworzanie.  Tymczasem  morderca  zdążył 
zadać  królowi  trzy  śmiertelne  ciosy.  Ścigano  go,  dopadnięto  i  po- 
rąbano mieczami  na  miejscu.  I  król  i  zabójca  nie  żyli;  nie  można 
było  dojść,  co  za  przyczyna  była  tego  skrytobójczego  napadu, 
czy  zbójca  miał  wspólników,  czy  działał  z  własnego  popędu,  czy 
teżj^był  najęty  przez  kogo  innego,  a  potężniejszego  od  siebie.  Podej- 
rzywano  cesarza  Albrechta,  który  chciał  Czechy  zagarnąć  dla  swego 
dontu  i  rzeczywiście  przeparł  na  tron  czeski  swego  syna  Rudolfa. 
Niema  jednak  żadnych  do  wodów  winy;  wymierzeniem  doraźnej 
sprawiedliwości  na  zabójcy,  od  którego  nie  można  się  było  niczego 
już  dowiedzieć,  okryto  mimowiednie  całą  tę  zbrodnię  wieczystą 
tajemnicą.  Ledwie  tylko  zdołano  stwierdzić  imię  królobójcy.  Był 
.nim  rycerz  niemiecki  Konrad  von  Bodenstein  z  Turyngii.  Na 
Wacławie    III.   wygasła  czeska  dynastya  Przemyślidów. 

Tymczasem  zyskiwał  Łokietek  coraz  więcej  stronników  w  Ma- 
łopolsce. Dnia  15  maja  1306  roku  był  już  Wawel  w  jego  ręku. 
Samo  jednak  miasto  Kraków  było  po  stronie  czeskiej,  a  wójt 
krakowski,  Albert,  stałna  czele  niemieckiego  stronnictwa  w  Polsce, 
nie  chcącego  dopuścić  do  wznowienia  piastowskiego  panowania. 


316  ŁOKIETEK  ODZYSKUJE   KRAKÓW. 

Biskup  krakowski  Muskata  niechętny  był,  jak  zawsze  od  początku,  i 
narodowemu  księciu.  Nie  bez  przyczyny  uderzył  Łokietek  zaraz  ^ 
w  1304  r.  najpierw  na  jego  posiadłości.  Miał  Muskata  wówc/;is 
proces  przed  gnieźnieńskim  arcybiskupem  o  symonię,  t.  j.  o  bez- 
prawne zajęcie  godności  biskupiej  przekupstwem,  a  nawet  o  za- 
bójstwo. W  sierpniu  1304  r.  uwolniony  od  kar  kościelnych  mu- 
siał jednak  przyrzec  posłuszeństwo  arcybiskupowi.  Pomimo  to  b\i 
niepewny  i  uważano  go  ciągle  za  głównego  wroga  Łokietka. 
Znienawidzony  przez  stronnictwo  narodowe,  wpadł  w  roku  1305 
w  ręce  rodu  Toporczyków,  którzy,  pojmawszy  go,  więzili  w  Ku- 
nowie. Namiestnik  czeski,  Ulryk  z  Boskowic  na  Morawach,  za 
mało  miał  sił,  żeby  się  oprzeć  wzbierającemu  coraz  potężniej  ru- 
chowi narodowemu,  zwłaszcza,  gdy  i  lud  przeciw  Czechom  w\'- 
stąpił.  Pocieszał  się  tem,  że  walna  wyprawa  Wacława  III.  zmusi 
znowu  Łokietka  do  cofnięcia  się,  gdy  wtem  nagła  śmierć  króla 
czeskiego  zmieniła  wszystko  gruntownie. 

Mieszczaństwo    krakowskie    przystąpiło    zaraz    do    układów] 
z  Łokietkiem,  bojąc  się,  żeby  nie  postradało  swych  przywilejów, i 
jeżeli    nie   uzna   dobrowolnie   księcia,   któremu   po   tylu    ciężkichj 
przejściach  poczęło  się  szczęście  uśmiechać.  Łokietek,  daleki  jeszcze; 
od  celu,  mający  jeszcze  wiele   mozołu    przed  sobą,  rad  był  zała-i 
twić  się  pokojowo  z  Krakowem,  z  jego  wójtem  i  biskupem.   Na-' 
dał  więc  miastu  rozległe  prawa  handlowe,  uzyskawszy  w  zamian 
uroczyste  uznanie  swego  panowania  w  niespełna  miesiąc  po  śmierci 
Wacława  III.,  dnia  1  września  1306  r.   Muskacie  obiecał  nietylko 
zwrot  zajętych  Pełczysk,  ale  nadto  jeszcze,  tytułem  wynagrodzenia 
za  szkody  wyrządzone  podczas  wojny  dobrom  biskupim,  przyrzekł 
mu  darować  zamek  Chęciny  z  licznemi  wsiami.  Nie  ufając  jednak 
biskupowi,  nie   dał   mu   grodów   odrazu,   odkładając   wykonanie 
umowy  aż  do  czasu  bezpiecznego,  ażeby  utwierdził  należycie  swe 
panowanie;  tymczasem  miał  Muskata  pobierać  za  to  300  grzywien 
rocznie  z  żup  bocheńskich.  Jakoż  okazało  się,  że  ostrożność  Ło- 
kietka była  zupełnie  słuszną. 

Panowanie  Łokietka  znalazło  uznanie  w  ziemiach  krakow- 
skiej i  sandomierskiej,  na  Kujawach,  w  Sieradzu  i  w  Łęczycy,  tu- 
dzież na  północy  w  ziemi  dobrzyńskiej  i  na  gdańskiem  Pomorzu. 
Przedstawiciele  ziemiaństwa  tych  dzielnic  zjechali  do  Krakowa 
i  w  dzień  1  września  1306  roku    uznali  go  swym  władcą.  Każda 


WROGOWIE   ŁOKIETKA.  317 

dzielnica  z  osobna  zapraszała  go  na  tron  do  siebie;  w  ten  sposób 
dokonywało  się  łączenie  Polski  na  nowo  pod  jednem  berłem 
atoli  prócz  Wielkopolski,  tej  właśnie  dzielnicy,  która  w  Polsce 
stanowczą  miała  przewagę,  na  której  i  od  której  najwięcej  zależało. 

WROGOWIE  ŁOKIETKA.      - 

Na  północy  trzy  rody  możnowładcze  były  teraz  niechętne 
Łokietkowi;  w  Wielkopolsce  Zarębowie  i  Łodziowie,  a  na  Pomo- 
rzu Święcowie.  Nie  brakło  stronników  księciu  Władysławowi,  ale 
nie  chciano  wywoływać  wojny  domowej  i  postanowiono  raczej 
poczekać  jeszcze,  a  działać  oględnie.  Zależało  niezmiernie  na  tem, 
żeby  przeciw  panowaniu  Łokietka  nie  można  było  podnieść  ża- 
dnych zarzutów,  żeby  nie  było  innego  kandydata,  któryby  mógł 
wywodzeniem  swych  praw  do  tronu  budzić  zamieszki,  a  może 
nawet  poszukać  pomocy  u  ościennych  wrogów.  W  Małopolsce 
po  śmierci  Wacława  III.  nie.  mógł  nikt  wystąpić  z  uroszczeniami 
do  tronu  przeciw  Łokietkowi,  ale  inaczej  w  Wielkopolsce,  gdzie 
sam  książę  Władysław  ustąpił  był  niegdyś  Poznania  Henrykowi 
głogowskiemu.  Henryk  marzył  sam  o  koronie  polskiej  i  zabrał 
się  do  wykonywania  swych  zamiarów  już  w  r.  1298,  starając  się 
wówczas  pozyskać  przywilejami  biskupów  wielkopolskich.  Pozy- 
skał sobie  jednego  tylko,  biskupa  poznańskiego  Andrzeja  z  rodu 
Łodziów.  Potem  po  śmierci  Wacława  przysłał  do  Poznania  na 
starostę  swego  wielmożę,  Bogusza  z  Wisemburga,  którego  biskup 
Andrzej  ochotnie  przyjął  i  we  ws'zystkiem  był  mu  pomocny.  Nie- 
mieckie mieszczaństwo  stanęło  po  stronie  Henryka  głogowskiego, 
i  tak,  zanim  Łokietek  zdążył  przybyć  do  Wielkopolski,  już  tam 
rozparło  się  znowu  panowanie  wrogie  narodowemu  stronnictwu, 
a  tem  niebezpieczniejsze,  że  powołujące  się  na  dawny  układ,  któ- 
rego Łokietek  nie  mógł  się  zaprzeć.  W  grodach  wielkopolskich 
osiedli  ślązcy  starostowie,  prawie  wszyscy  niemieckiego  pochodzenia. 

Pospieszył  Łokietek  na  północ  w  listopadzie  1306,  ale  nie 
przeciw  Henrykowi  głogowskiemu,  lecz  na  Pomorze,  ażeby  zająć 
spiesznie  tę  ziemię,  której  także  zagrażało  poważne  niebezpieczeń- 
stwo. Król  Wacław  III.,  kiedy  się  wybierał  na  zdobycie  tronu  pol- 
skiego, chcąc  sobie  zapewnić  poparcie  margrabiów  brandebur- 
skich,  darował  im  z  góry  Pomorze,  nim  je  sam  jeszcze  miał  w  ręku. 
Toteż  kandydatura  czeska  była  na  Pomorzu  znienawidzona  i  jedni 


318  ŚWIĘCOWIE. 

tylko  Święcowie  gotowi  byli  bronić  sprawy  Wacławów,  obdaro; 
wywani  przez  nich  coraz  to  nowemi  nadaniami.  Posiadłości  tcor; 
rodu  obejmowały  znaczne  przestrzenie  nietylko  na  Pomorzu,  ah 
też  w  Wielkopolsce;  im  też  poruczali  czescy  wielkorządcy  w  a 
żniejsze  urzędy.  Jak  potężny  był  ten  ród,  widać  z  tego,  że  w  reku 
jednego  tylko  z  nich,  Piotra,  znajdowało  się  dziewięć  grodów. 
Szczęściem  pozostał  sam  Gdańsk  w  ręku  Wojsława,  zaufanego 
kasztelana  Łokietkowego,  którego  przysłał  tam  był  jeszcze  po  śmierci 
króla  Przemysław^a.  Obecnie  przybywał  Łokietek  z  wojskiem,  któn: 
powiększyło  się,  gdyż  szlachta  pomorska  zaraz  ochotnie  sama  się 
zgłosiła  pod  jego  sztandary.  Swięcowie  przycichli,  a  Łokietek  sta- 
nąwszy w  Gdańsku  z  końcem  grudnia  1306  r.,  mógł  się  zabrać 
do  zaprowadzenia  nowego  porządku  w  kraju.  Odebrał  Świecom 
znaczną  część  grodów  i  poobsadzał  je  swymi  zwolennikami ;  zo- 
stawił też  na  Pomorzu  swoich  dwóch  synowców,  książąt  kujaw- 
skich Przemysława  i  Kazimierza.  Ledwie  książę  Władysław  opu- 
ścił Pomorze,  porozumieli  się  Swięcowie  z  Brandeburczykami  i  we- 
zwali  ich  do  zajęcia  kraju.  Wyprawił  się  rzeczywiście  margrabia 
Waldemar  i  zaczął  obsadzać  swem  wojskiem  graniczne  powiaty. 
Książę  Władysław  dowiedział  się  jednak  na  czas  o  zdradzie,  a  bę- 
dąc jeszcze  blizko,  nagle  wrócił  i  uwięził  Piotra  Święcą;  wypuści! 
go  wprawdzie  na  usilne  błagania  całego  rodu,  ale  wziął  za  niego 
na  zakładników  dwóch  młodszych  jego  braci.  Margrabia  Waldemar 
też  się  cofnął,  i  na  krótką  chwilę  zdawało  się',  że  niebezpieczeń- 
stwo pomorskie  zażegnane.  Margrabia  jednak  i  Swięcowie  wie- 
dzieli, że  książę  musi  wracać  do  Krakowa  i  że  mu  nie  łatwo  bę- 
dzie przybyć  powtórnie  z  wojskiem  nad  Bałtyk,  bo  tymczasem 
gotował  mu  znowu  trudności  biskup  krakowski  Muskata.  Wobec 
kłopotów  na  Pomorzu  i  w  Krakowie  nie  mogło  być  mowy  o  od- 
zyskaniu Wielkopolski. 

Muskata  łączył  się  znowu  z  wrogami  Władysława  Łokietka, 
książę  więc  pozajmował  biskupie  grody:  Iłżę,  Kielce,  Sławków, 
Tarczek  i  Biecz,  w  końcu  nawet  samego  biskupa  uwięził.  Wię- 
zienie trwało  krótko,  a  Muskata  wypuszczony  na  wolność,  poszedł 
na  wygnanie;  schronił  się  do  biskupa  wrocławskiego  Henryka  \()n 
Wiirben  (z  Wierzbna),  gdzie  przebywał  półtora  roku.  Arcybiskup 
Jakób  Świnka  zasuspendował  go,  tj.  nakazał  mu  wstrzymać  się  od 
spełniania  biskupiego  urzędu   i  odjął  mu  władzę  nad  dyece/\a; 


PROCES   Z   MUSKATĄ.  319 

sam  też  zjechał  do  Krakowa,  żeby  uporządkować  sprawy  krakow- 
skiej dyecezyi,  przyczem  pozbawił  godności  wielu  stronników  Mu- 
skaty  wśród  niemieckiego  ducliowieństwa,  sprowadzonego  przez 
Muskatę  do  Krakowa.  Biskup  odwoływał  się  do  stolicy  apostol- 
skiej i  wszczął  procesy.  Do  apelacyi  miał  zupełne  prawo,  ale  nie 
miał  prawa  robić  w  Polsce  niemieckiej  polityki  i  z  Wrocławia 
układać  plany  przeciw  narodowemu  księciu,  jedynemu  prawowi- 
temu władcy  Krakowa.  Spiski,  obmyślane  przez  Muskatę  w  Wro- 
cławiu, uważał  Łokietek  widocznie  za  niebezpieczne  dla  siebie,  skoro 
nietylko  żałować  począł,  że  go  puścił  na  wolność,  ale  postanowił 
dostać  go  na  nowo  w  swoją  moc,  choćby  nawet  podstępem.  Zwa- 
biwszy biskupa  do  Krakowa  pod  pozorem  zawarcia  zgody,  uwię- 
ził go  znowu  i  wypuścił  dopiero  po  kilku  miesiącach,  gdy  Mu- 
skata  podpisał  dnia  2  lipca  1309  umowę,  w  której  składał  przy- 
rzeczenie wierności,  zobowiązywał  się,  że  bez  zezwolenia  księcia 
nie  opuści  dyecezyi,  odwoływał  proces  apelacyjny  i  oddawał  w  ręce 
książęce  ostatni  swój  gród,  Lipowiec.  Nie  zaniechał  przecież  pro- 
cesu, a  chociaż  w  końcu  i  na  dworze  papieskim  przyznano  Ło- 
kietkowi słuszność  a  biskupa  potępiono,  sprawił  jednakże  księciu 
sporo  kłopotów,  bo  proces  przed  nuncyuszem  i  na  dworze  pa- 
pieskim przewlekał  się  aż  do  r.  1317.  Bawił  właśnie  na  Węgrzech 
od  r.  1308  legat  papieski  kardynał  Gentilis  de  Monteflorum,  wy- 
słany przez  papieża  Klemensa  V.,  ażeby  zapewnić  zwycięstwo  spra- 
wie Karola  Roberta  andegaweńskiego.  Był  mianowany  legatem 
także  na  Polskę.  Jednak  zajęty  ciągle  politycznemi  sprawami  na 
Węgrzech,  nie  zdążył  przybyć  na  północną  stronę  Karpat,  zwołał 
więc  synod  kościelny  polski  do  węgierskiego  miasta  Preszburga 
na  10  listopada  1309  r.  Arcybiskup  gnieźnieński  i  polscy  biskupi 
\\\słali  tam  swych  zastępców.  Muskata  chciał  być  osobiście  i  wy- 
brał się  w  drogę,  przyrzekłszy  księciu  Władysławowi,  że  proces 
przed  legatem  umorzy.  Zmienił  biskup  krakowski  swoje  zażalenie 
i  skarżył  teraz  nie  księcia,  lecz  swego  duchownego  zwierzchnika, 
arcybiskupa  Jakóba  Świnkę  o  niezasłużone  ściganie  go  karami  ko- 
ścielnemi,  o  niesłuszne  posądzenie  go  o  różne  zbrodnie,  jak  za- 
bójstwo i  krzywoprzysięstwo;  używał  bowiem  Muskata  w  Polsce 
jak  najgorszej  sławy.  Dopiero  12  czerwca  1310  r.  zapadł  polubo- 
wny wyrok  legata:  Muskata  był  uwolniony  od  kar  kościelnych 
i  miał  tylko  zapłacić  arcybiskupowi  sto  grzywien ,  ale  miał  go  za 


320  SPORY   z   BISKUPAMI. 

wszystko  sam  osobiście  przeprosić  i  zwrócić  wszelkie  koszta  pro- 
cesu. Stwierdzał  natomiast  legat  co  do  Łokietka,  że  książę  za  samo 
uwięzienie  biskupa  popadł  w  klątwę  na  mocy  prawa  kanonicznecro 
i  zastrzegł,  że  klątwa  nie  będzie  zdjęta  wcześniej,  aż  Muskata  p 
wrócony  będzie  w  zupełności  do  swego  biskupstwa  i  posiadłości. 
Cłiociaż  tedy  przyznawano,  że  Muskata  źle  postępował,  nie  daro- 
wano księciu,  że  sobie  sam  nad  nim  zrobił  sprawiedliwość;  strze- 
żono z  największą  przezornością  kościelnego  immunitu,  zupełnej 
niezależności  władzy  duchownej  od  świeckiej,  nawet  w  takim  ra- 
zie,] gdy  infuła  na  niegodnej  spoczywała  głowie.  Nie  było  wię- 
kszego dła  Łokietka  niebezpieczeństwa,  jak  w  tej  sprawie  z  Mu- 
skata. Wszak  celem  niezłomnego  księcia  była  korona  polska;  do 
koronacyi  trzeba  było  pozwolenia  papieskiego,  a  do  tego  trzeba 
było  mieć  na  dworze  papieskim  opinię  dobrego  syna  Kościoła. 
Lata  całe  minęły,  zanim  w  otoczeniu  papieża  zrozumiano  dobrze 
całą  rzecz  i  uwzględniono  wszystkie  okoliczności.  Na  razie  wie- 
dziano tylko,  że  już  raz  biskup  poznański  Andrzej  rzucił  na  Ło- 
kietka klątwę,  a  że  teraz  znowu  wisi  nad  nim  druga  klątwa  z  po- 
wodu biskupa  krakowskiego.  Łokietek  postępował  słusznie,  ale 
nieostrożnie;  chociaż  zwyciężył  ostatecznie,  na  razie  jednak  sobie 
szkodził  i  zwycięstwo  przez  to  oddalał.  Nieszczęściem  wszczęli  ró- 
wnocześnie synowcowie  jego  spór  z  trzecim  biskupem,  kujaw- 
skim Gerwardem,  którego  też  uwięzili. 

UTRATA  POMORZA  I  BUNT  MIAST. 

Podczas  tych  kłopotów  z  Muskata  pozostawał  Łokietek  w  usta- 
wicznej obawie,  że  dojrzewają  spiski  zdradzieckiego  biskupa  i  że 
w  porozumieniu  z  krakowskiem  mieszczaństwem  i  ze  ślązkimi 
Piastami  wybuchnie  bunt.  Niedaleka  przyszłość  sprawdziła,  że  prze- 
widywania jego  były  zupełnie  uzasadnione.  Zanim  jednak  wybuchł 
bunt  niemiecki  w  Małopolsce,  spotkała  Polskę  ciężka  klęska  Jia 
północy,  a  mianowicie  utrata  gdańskiego  Pomorza. 

Margrabia  brandeburski  Waldemar  wyruszył  ponownie  na 
Pomorze  z  wojskiem  znacznem  i  zajął  kraj.  Pomorzanie  byli  za 
słabi,  żeby  mu  się  oprzeć  zwycięsko,  a  w  sąsiednej  Wielkopolsce 
rządzili  starostowie  Henryka  głogowskiego,  który  cieszył  się  z  osła- 
bienia sił  narodowego  stronnictwa  i  jego  księcia.  Wyprawiono 
spiesznie  gońców  do  Łokietka,  ten  jednakże  ruszyć  się  nie  m(')gl 


UTRATA   POMORZA.    RZEŹ   W   GDAŃSKU.  321 

Z  Małopolski,  bojąc  się  buntu  w  Krakowie,  zajęty  nadto  odpie- 
raniem jakiegoś  najazdu  ruskiego,  czy  też  litewskiego,  o  któ- 
rym nie  mamy  zresztą  żadnych  bliższych  wiadomości.  Natenczas 
jeden  z  pomorskich  wielmożów  ze  stronnictwa  Łokietka  powziął 
pomysł,  żeby  przywołać  na  pomoc  Krzyżaków,  tych  ,;jałmużników 
polskich",  którzy  żyjąc  na  ziemi  podarowanej  im  przez  Piastów, 
[powinni  Polsce  dostarczyć  pomocy,  tem  bardziej,  jeżeli  się  im 
zwróci  koszta  na  wojnie  poniesione.  Niedawno  przedtem  zajęli 
Krzyżacy  ziemię  michałowską  nad  rzeką  Drwęcą,  dopływem  Wi- 
sły, a  to  w  ten  sposób.  Władca  tej  ziemi,  książę  Leszek  inowro- 
cławski, posiłkował  Węgrów  przeciw  Wacławowi  i  popadł  w  cze- 
ską niewolę.  Zażądano  od  niego  500  grzywien  okupu;  nie  mając 
tej  gotówki,  pożyczył  od  Zakonu,  dając  za  to  ziemię  michałowską 
na  trzechletni  zastaw.  Krzyżacy  raz  do  Michałowa  wszedłszy,  już 
z  niego  nie  wyszli.  Stało  się  to  w  r.  1303  lub  1304  i  powinno 
było  być  przestrogą!  Krzyżacy  weszli  na  Pomorze,  margrabia 
Waldemar  ustąpił.  Ale  Krzyżacy  odejść  i  wracać  do  domu  nie 
chcieli !  Łokietek  zażądał  rachunku  kosztów  wojennych.  Policzyli 
mu  sto  tysięcy  grzywien,  tj.  dwieście  razy  więcej,  niż  dali  za  całą 
ziemię  michałowską !  Bezwstydne  to  żądanie  miało  oczywiście  tylko 
ten  cel,  żeby  sprawę  przewlec  a  w  Gdańsku  pozostać.  Pozostali 
i  popełnili  podłość  godną  margrafa  Gerona,  który  truł  gromadnie 
słowiańskich  książąt.  Zburzyli  mury  miejskie,  rozbroili  ludność 
(Gdańsk  było  miastem  czysto  polskiem),  a  w  czasie  wielkiego  od- 
pustu na  Św.  Dominika,  który  łączył  się  z  walnym  jarmarkiem,  na- 
padli na  bezbronną  ludność  i  urządzili  taką  rzeź,  że  dziesięć  ty- 
sięcy ludzi  wtedy  wymordowali.  W  podobnyż  zdradziecki  sposób 
opanowali  następnie  Tczew,  Świecie,  Chojnice  i  Nowe,  wypędza- 
jąc zewsząd  załogi  polskie,  pozostające  tam  od  czasów  króla  Prze- 
mysława. Lud  okoliczny  dostarczał  oblężonym  żywności.  Krzyżacy 
wieszali  ich  za  to  na  szubienicach.  I  znowu  mamy  wiadomość 
o  zachowaniu  się  ludu  polskiego  na  przeciwległym  krańcu  Polski : 
i  tu  ten  lud  jest  za  Łokietkiem.  Odtąd  Krzyżacy  panowali  na  Po- 
morzu i  tu  przenieśli  węgły  swego  państwa.  Tu  założyli  sobie  sto- 
licę, Malborg,  gdzie  zamieszkał  Wielki  mistrz  Zakonu.  Odsunęli 
przez  to  Polskę  na  długie  lata  od  morza;  dorobek  króla  Przemy- 
sława poszedł  na  marne.  Stało  się  to  w  r.  1309. 

Następnego  roku,    1310,    powołali  Czesi  na  swój  tron  cesa- 

21 


322  BUNT   MIAST. 

rzewicza  niemieckiego,  Jana,  syna  cesarza  Henryka  VII.  z  niemie- 
ckiej dynastyi  luksemburskiej.  Król  Jan,  jako  następca  Wacławów, 
przyjął  zaraz  tytuł  króla  polskiego  i  rościł  sobie  prawa  do  zwierz- 
chnictwa  nad  całą  Polską.  Nawiązał  stosunki  z  niemieckim  mie- 
szczaństwem, a  wójt  krakowski  Albert,  Czech  rodem,  wójt  wie- 
licki Oerlacłi  i  biskup  Muskata  wszczęli  bunt  przeciw  Łokietków  i. 
Przyzwali  sobie  tymczasem  do  Krakowa  księcia  opolskiego  Bole-J 
sława,  niejako  na  namiestnika  króla  Jana.  Ale  Łokietek  Opolczykal 
wypędził,  bunt  stłumił  i  ukrócił  prawa  niemieckiego  mieszczaństwa 
w  Krakowie.  Wójt  i  rajcy  mieli  być  odtąd  mianowani  przez 
wojewodę.  Od  r.  1312  księgi  miejskie  krakowskie  prowadzone  są 
już  nie  w  niemieckim  języku,  lecz  po  łacinie.  Po  polsku  wówczas 
jeszcze  nie  pisano.  Muskata  zaś  przebywał  na  Ślązku,  a  potem  wy- 
jechał do  Francy  i. 

I  poznańskie  mieszczaństwo  musiał  Łokietek  poskramiać.  Po 
śmierci  Henryka  Głogowczyka  w  r.  1309  panowali  w  Poznaniu 
i  zachodniej  Wielkopolsce  jeszcze  przez  dwa  lata  jego  synowie, 
i  dopiero  przy  końcu  r.  1312  udało  się  ich  wyprzeć.  Nie  obeszło 
się  jednak  bez  walki.  Wójt  poznański,  Przemek,  przeciwił  się  Ło- 
kietkowi, uległ  jednak  wojewodzie  Dobrogostowi,  stronnikowi  na- 
rodowego kandydata.  Wojewoda  zdobył  miasto,  a  Łokietek  zniósł 
urząd  wójta  w  Poznaniu.  Wznowiono  go  dopiero  w  1358  r. 

KRÓL  WŁADYSŁAW  NIEZŁOMNY. 

Takie  były  ciężkie  początki  rządów  Łokietka.  A  miał  prócz 
wrogów  zewnętrznych  także  wewnętrznych,  gdyż  niejednemu  z  wiel- 
możów nie  podobała  się  silniejsza  władza  monarsza.  Za  słabych 
dzielnicowych  książąt  przyzwyczaił  się  niejeden  z  nich  trząść  w  swem 
księstwie  wszystkiem  i  wszystkimi,  a  teraz  miał  być  tylko  jednym 
z  wielu,  podległym  i  posłusznym  władcy  całej  Polski.  Dzielnice 
przez  dwieście  blisko  lat  rozdzielone  nie  prędko  też  mogły  przy- 
wyknąć do  wspólnego  rządu.  Chociaż  znaczna  większość  społe- 
czeństwa życzyła  sobie  tego,  co  innego  było  życzenie,  a  co  innego, 
przeprowadzenie  rzeczy  w  praktyce  i  tu  dopiero  zaczęły  się  oka- 
zywać różne  trudności.  Przez  te  dwa  wieki  powyrabiały  się  w  ró- 
żnych stronach  Polski  rozmaite  zwyczaje  prawne  i  wcale  odmienne 
stosunki,  które  trzeba  było  uszanować,  a  jednak  nie  wszystko  mo- 
żna było  utrzymać  nietkniętem.   Zwolna  trzeba  było  przygotować 


TRUDNOŚCI    WEWNĘTRZNE  323 

uowy  porządek  rzeczy,  niechętnych  poskramiać  lub  przejednywać, 
a  przeciwieństwa  godzić.  W  wielu  okolicach  ileż  to  razy  walczyło 
z  sobą  po  kilku  książęcych  zapaśników  naraz,  a  każdy  wydawał 
rozporządzenia  i  czynił  nadania !  To  samo  nadanie  miało  nieraz 
dwóch  i  trzech,  każdy  od  innego  księcia,  któremu  kto  sprzyjał! 
Nie  brakowało  rozporządzeń  książęcych  wręcz  sobie  przeciwnych. 
Trzeba  było  uporządkować  te  stosunki,  a  porządkując  je,  nie  można 
było  uniknąć,  by  nie  przysporzyć  sobie  nieraz  niechętnych.  Nieraz 
wypadło  unieważnić  to  i  owo  z  postanowień  poprzedników.  Opo- 
wiadają też  o  Łokietku,  że  targał  czasem  dawniejsze  dokumenty 
i  odrywał  pieczęcie  od  nadań.  Stosunki  społeczne  wymagały  wiel- 
kiej baczności,  bo  obok  szlachty  zaczynała  się  wyrabiać  nowa, 
a  wielka  warstwa  społeczna:  polskie  włościaństwo,  nie  zorganizo- 
wane jeszcze  zupełnie.  Niewolników  nie  było  już  prawie  całkiem. 
Włościanie  nie  mogli  być  poddani  starostom  i  kasztelanom,  jak 
niegdyś  narocznicy,  bo  nie  mieli  żadnego  związku  z  organi- 
zacyą  wojskową.  Osadzano  ich  przeważnie  na  czynszach  i  podle- 
gali księciu,  biskupowi  lub  szlachcicowi,  stosownie  do  tego,  od 
kogo  brali  rolę.  Zawikłaną  tę  sprawę  załatwiło  się  ostatecznie  do- 
piero za  następnego  panowania.  Nie  mniejsza  też  trudność  była 
z  tem,  na  jakiej  prawnej  podstawie  oprzeć  swe  panowanie  wobec 
uroszczeń  dynastyi  luksemburskiej,  w  Czechach  panującej.  Za 
spadkobierców  króla  Przemysława  mogli  uchodzić  synowie  Gło- 
gowczyka  również  dobrze  jak  Łokietek,  a  ślązcy  książęta  uznawali 
się  hołdownikami  króla  Jana.  Należało  się  więc  oprzeć  tem  silniej 
na  woli  ogółu,  a  chcąc  tę  sobie  na  stałe  zapewnić,  trzeba  było 
w  każdem  z  dawnych  księstw  z  osobna  usuwać  lub  zjednywać 
niechętnych.  Nie  było  żadnego  sposobu  prawnego  na  to,  żeby 
cały  naród  Polski,  od  Krakowa  po  Gdańsk,  objawił  swą  wolę. 
Znano  już  tylko  dzielnicowe  wiece  i  nie  było  innej  rady,  jak 
oprzeć  swoje  prawo  na  tem,  że  każda  dzielnica  z  osobna  życzy 
sobie  jego  panowania.  Wznowienie  jednolitego  dużego  państwa 
następowało  przeto  przez  unię,  tj.  połączenie  dzielnic  w  osobie 
panującego,  przez  t.  z.  unię  personalną  czyli  osobową.  Związek 
l^aiistwowy  Poznania,  Sandomierza,  Łęczycy  itd.  polegał  na  tem, 
że  ta  sama  osoba  była  księciem  poznańskim,  sandomierskim,  łę- 
czyckim itd.  Trzeba  więc  było  czynić  starania  o  utrwalenie  tej 
unii,  żeby  być  wszędzie  uznanym  dziedzicznie,  żeby  żadna  z  tych 


324  STARANIA   O    KORONĘ. 

dzielnic  nie  oderwała  się  potem  od  unii.  Te  wszystkie  sprawy  na- 
leżało załatwić  choćby  jako  tako  na  razie,  tymczasowo,  jeżeli  zje- 
dnoczenie Polski  pod  rządem  narodowym  miało  być  ubezpieczone 
na  przyszłość.  Zajęło  to  Władysławowi  dziesięć  lat  czasu. 

Praca  niezłomnego  księcia  około  odrodzenia  Polski  byłaby 
niedokończoną,  gdyby  Władysław  nie  przywdział  królewskiej  ko- 
rony, za  wzorem  Przemysława.  Trzeba  było  do  tego  papieskiego' 
pozwolenia.  Gdyby  król  Przemysław  miał  był  syna,  taki  bezpośredni 
jego  dziedzic  i  następca  mógłby  się  koronować  na  mocy  prostego 
dziedziczenia;  ale  Władysław  ubieżony  był  przez  Wacławów,  których 
następcą  mienił  się  Jan  Luksemburski;  nawet  synowie  Henryka 
głogowskiego  —  sami  niezgodni  między  sobą  --  tytułowali  się  kró- 
lami połskimi.  Bonifacy  VIII.,  wielki  Władysława  protektor,  zmarł 
r.  1303.  Życzliwy  mu  również  Benedykt  XI.  rok  tylko  panował 
a  następca  jego,  papież  Klemens,  przeniósł  stolicę  z  Rzymu  do 
Francyi,  do  miasta  Awiniją  (Avignon),  gdzie  papieże  przebywali 
kilkadziesiąt  lat,  aż  do  r.  1377.  U  Klemensa  V.  począł  Łokietek 
czynić  starania  o  koronę.  Wielki  opiekun  narodowego  stronnictwa, 
arcybiskup  gnieźnieński  Jakób  Świnka,  dokonał  pełnego  zasług 
żywota  w  r.  1314,  w  marcu.  Tegoż  roku  w  maju  wybrano  jego 
następcą  Borysława,  dawnego  kanclerza  księcia  Bolesława  płockiego. 
Ten  wybrał  się  z  polecenia  księcia  Władysława  zaraz  do  Avinionii, 
żeby  uzyskać  zatwierdzenie  'swej  metropolitalnej  godności  i  w\  - 
badać,  jakby  na  dworze  papieskim  uważano  koronacyę  Łokietka. 
Pobyt  Borysława  w  Avinionie  przedłużył  się.  Umarł  tymczasem 
Klemens  V.,  a  następcą  jego  został  w  r.  1316  Jan  XXII.  Zatwier- 
dzony przez  niego  Borysław  nie  wrócił  jednak  do  Polski;  chorobą 
nawiedziony,  zmarł  w  Avinionie.  Papież  sam  mianował  następcę 
po  nim;  arcybiskupem  został  archidyakon  gnieźnieński  Janisław, 
który  również  dłuższy  czas  u  papieża  przebywał  i  wrócił  dopiero 
w  r.  1318,  ale  z  pomyślnemi  wieściami.  Papież  zezwalał  na  ko- 
ronacyę. W  czerwcu  1318  zwołał  Łokietek  wiec  dostojników  całej 
Polski  do  starego  opactwa  Cystersów  w  Sulejowie,  żeby  wysłuchać 
poselskiego  sprawozdania  Janisława.  Papież  miał  pewne  życzenia 
co  do  Polski.  Pragnął,  żeby  załagodzić  ostatecznie  spór  z  bisku- 
pem krakowskim,  stanowiący  bądźcobądź  publiczne  zgorszenie. 
Muskała,  złamany  już  wiekiem  i  przeciwnościami,  nie  mógł  już 
teraz   być   niebezpiecznym,   skoro  mieszczaństwo   niemieckie  zła- 


WIEC   W  SULEJOWIE.  325 

mane  już  było  tak  w  Małopolsce,  jakoteź  w  Wielkopolsce,  nie 
mieli  zaś  stronników  w  Polsce  ani  synowie  księcia  głogowskiego, 
ani  król  Jan  Luksemburski.  Wybaczył  więc  Łokietek  Muskacie 
i  biskup  do  Krakowa  powrócił,  ale  niedługo  już  żył,  bo  umarł 
z  początkiem  r.  1320.  Drugie  życzenie  papieskie  tyczyło  się  za- 
prowadzenia sądów  duchownych  przeciw  heretykom  zwanym  Re- 
ginami, których  błędna  nauka  i  obyczaj  przedostały  się  z  Niemiec 
do  niemieckiego  osadnictwa  w  Polsce.  Trzeciem  zaś  życzeniem 
papieskiem  było,  żeby  zmienić  sposób  pobierania  świętopietrza 
w  Polsce,  a  mianowicie,  żeby  zamiast  po  trzy  denary  od  rodziny, 
płacić  po  denarze  od  głowy.  Świętopietrza  i  rozmaitych  innych 
opłat  potrzebowali  papieże  na  dalekie  misye  wschodnie,  sięgające 
wówczas  aż  do  Chin;  zakładano  też  w  Avinionie  skarb,  żeby  po- 
kusić się  jeszcze  raz  o  odzyskanie  Palestyny.  Wiec  Sulejowski 
przystał  na  wszystkie  żądania  papieskie  i  wystosowano  teraz  jawną, 
urzędową  prośbę  do  Stolicy  apostolskiej  o  dozwolenie  koronacyi. 
Prosił  cały  kraj,  wszystkie  stany,  duchowieństwo,  ziemianie  a  także 
już  i  miasta.  Skończyły  się  poufne  zabiegi,  zaczęły  się  głośne  for- 
malne starania,  o  których  wiedziano  powszechnie.  Wielkopolanie 
odbyli  jeszcze  jeden  osobny  wiec  w  Pyzdrach  i  także  prośbę  do 
papieża  podali.  Zrobiono  to  dlatego,  żeby  nikt  nie  mógł  zarzucić, 
że  Łokietek  może  być  królem  tylko  krakowskim,  ale  nie  wielko- 
polskim zarazem.  Gotowały  się  bowiem  takie  zarzuty  i  protesty. 
Krzyżacy  namówili  Jana  Luksemburskiego,  żeby  wyprawił  w  tej 
sprawie  poselstwo  do  Avinionu;  jakoż  w  styczniu  1319  stanął 
na  dworze  papieskim  wysłaniec  króla  Jana  z  protestem,  wywo- 
dząc, że  tylko  jego  pan  ma  prawa  do  korony  polskiej.  Wpły- 
nęło to  na  sposób  ułożenia  papieskiego  pisma  w  tej  sprawie 
W  sierpniu  1319  r.  wydał  Jan  XXII.  breve,  w  którem  pisze,  że 
Polska  może  ze  swoich  praw  korzystać,  byle  niczyich  praw  nie 
naruszać.  Uznawał  więc  papież,  że  Polska  ma  prawo  do  korony, 
a  słowa  o  prawach  innych  mógł  sobie  każdy  tłómaczyć  dowolnie; 
urzędowo  nic  wyraźnie  nie  powiedziano.  Postąpił  Jan  XXII.  z  naj- 
większą ostrożnością,  żeby  się  nie  narazić  możnej  bardzo  dynastyi 
luksemburskiej;  nie  tak,  jak  niegdyś  Bonifacy  VIII.,  który  Wacława 
odsądził  od  polskiej  korony.  Równocześnie  jednak  wysłał  dwa 
pisma  do  Polski,  jedno  do  biskupów,  a  drugie  do  samego  Wła- 
dysława, zawierające  wyraźne  zewolenie. 


326  KORONACYA. 

Dnia  20  stycznia  1320  r.  został  nasz  książę  niezłomny  królenij;  j 
ukoronowany   przez  arcybiskupa  Janisława   w  katedrze  na  zamku  i 
krakowskim,  na  Wawelu.  Odtąd  koronowali  się  już  wszyscy  polscy  1 
monarchowie.  Skoriczyły  się  czasy  książęce,  a  z  zamętu  dzielnico- i 
wego  wyłaniało  się  nowe  państwo  polskie.  Nową  też  była  korona^] 
którą  dokonano    świętego  obrzędu.    Korona   Bolesława  Wielkiego  i 
pozostała  w  skarbcu  królów  niemieckich.  Korona  Bolesława  Śmia-  : 
łego,  która    służyła   Przemysławowi,  była   w  Pradze,   wywieziona 
przez  Wacława  II.  zaraz  po  jego  koronacyi,  przeszła  po  Przemy- 
ślidach    w  posiadanie    rodu    Luksemburskiego.    Sprawiono    więc 
koronę  nową,  wspanialszą  od  poprzednich.  Składa  się  ona  z  dzie- 
więciu   szczerozłotych    płyt   ułożonych    w  regularną    obręcz;    ma 
drogich  kamieni  większych  117,   mniejszych  180,  rubinów,  szma- 
ragdów, szafirów  i  90  pereł.    Prócz   korony  należało    do  obrzędu 
koronacyjnego   t.  z.   jabłko    monarsze,   t.  j.  kula  złota   z  krzyżem, 
mająca  wyrażać,   że  nad  światem    panuje  przedewszystkiem  krzyż 
Chrystusa,  tudzież  berło  królewskie.  Ustał  już  dawniejszy  zwyczaj  • 
używania  włóczni,   jako    oznaki  godności   monarszej,  a  natomiast 
pojawia  się   przy  koronacyach    miecz.    Przemysław  użył   do  swej 
koronacyi  dawnego  miecza  Bolesława  Wielkiego,  zwanego  Szczer- 
bcem, który   kazał  przewieźć   w  r.  1291    z  Krakowa   do  Gniezna, 
a  który  tam  potem,  niestety,  zaginął,  zabrany  może  przez  czeskich 
starostów.  Władysław  Łokietek  użył  do  koronacyi  swojego  miecza, 
zwanego  ,;Żórawiem",  który  znajduje  się  do  dziś  dnia  w  skarbcu 
katedry  na  Wawelu. 

Tak  po  długim  lat  szeregu,  po  ciężkich  przejściach,  pełnych 
wysileń    i   poświęcenia,   stanęło    nareszcie  stronnictwo    narodowe : 
u   celu,    wyniósłszy   do  królewskiej    godności    swego    kandydata.^ 
Dla   księcia   Władysława   słuszną   to    było   losu   nagrodą.    Można 
o  nim  powiedzieć,  że  sobie  na  koronę  zasłużył  i  zapracował. twardym 
znojem  żywota.    Królem  został,   bo  wiernie   narodowi  słiiżył  i  jął 
się  tej  służby   w  imię   odrodzenia   polskiego   królestwa  wtenczas,  i 
kiedy  ona  była  bardzo  niebezpieczną,   kiedy  można  było    na  niej 
wszystko  stracić,  gdy  inni  książęta  przed  nią  się  cofali.  Jakoż  był .. 
czas,  że  stracił  wszystko  i  nie  miał  nawet  gdzie  spokojnie  głowy | 
złożyć;  ale  się    nie  wyrzekł  swego    poświęcenia  i  sprawy  nie  za-J 
niechał.  Królem   był  teraz,    ale  zaczął  od  tego,    że  był  narodowej  ; 
sprawy  ofiarnym  szermierzem  i  chorążym  polskiego  sztandaru;  niósł 


KRÓL  WŁADYSŁAW   NIEZŁOMNY.  327 

go  wytrwale,  nie  dbając  o  własną  wygodę,  znosząc  cios  po  ciosie, 
a  nie  wypuszczając  go  z  hartownej  dłoni.  Wśród  zmienności  losu 
on  pozostał  wiernym  zawsze  swemu  hasłu.  Tak  samo  myślał  po 
zwycięskiej  bitwie  pod  Siewierzem,  i  po  ucieczce  w  przebraniu 
z  franciszkańskiego  klasztoru  w  Krakowie  i  po  zdobyciu  Sieradza 
przez  Czechów.  Nie  sprzeniewierzył  się  narodowi,  gdy  Wielko- 
polanie postanowili  dopuścić  do  koronacyi  Wacława,  nie  warcholił 
i  nie  psuł  polityki  polskiej,  gdy  dobro  powszechne  wymagało, 
żeby  usunąć  jego  osobę.  Działał  i  walczył  nie  dla  swego  wynie- 
sienia, ale  osobę  swą  oddał  narodowi  do  rozporządzenia;  ustę- 
pował, gdy  tak  dla  dobra  Polski  wypadło  i  nie  szemrał,  nie  bruździł, 
nie  wyrzekał  się  narodowej  sprawy  ani  nawet  wtenczas,  gdy  się 
zdawało,  że  zbierze  z  tej  walki  na  siebie  same  tylko  ciosy.  Brał 
je  na  siebie  i  dźwigał,  pozbawiony  własnego  nawet  rodzinnego 
Brześcia,  a  gdy  inni,  zaszczyceni  przed  nim  wyborem  narodu,  nie 
chcieli  się  narażać  i  woleli  spokojnie  siedzieć  na  swych  dzielnicz- 
kach,  on  jeden  wśród  książąt  nie  myślał  o  swem  księstwie,  ale 
stawał  do  walki  bez  względu  na  to,  co  z  nim  samym  się  stanie. 
Hart  duszy  miał  niepospolity.  Jak  złoto  w  ogniu  się  czyści,  tak 
on  urastał  i  potężniał  na  duchu  w  przeciwnościach.  Gdy  mu  już 
nic  a  nic  nie  zostało  prócz  miecza  Żórawia,  gdy  według  wszel- 
kich ludzkich  obliczeń  sprawa  jego  przepadła,  on  nie  stracił 
ducha  i  rzecz  całą  na  nowo  poczynał.  Wypadki  i  zdarzenia  były 
przeciw  niemu;  ale  on  taką  miał  silną  wolę,  tak  potęgą  swego 
ducha  górował  nad  okolicznościami,  że  to,  co  tkwiło  w  jego 
umyśle  i  sercu  więcej  ważyło  od  tego,  co  się  koło  niego  działo 
i  ostatecznie  oddziałały  wypadki  na  niego  o  dużo  mniej,  niż  on 
na  nie.  On  je  wytwarzać  umiał  i  wycisnął  na  nich  swoje  piętno. 
Małego  był  ciała  i  współcześni  zwali  go  przezwiskiem  Łokietek. 
Ten  Łokietek  zostanie  w  historyi  wiekopomnym  przykładem,  że 
człowiek  nie  jest  losu  igraszką,  że  można  wykształcić  swą  wolę 
do  tego  stopnia,  żeby  nad  losem  zapanować,  a  to,  co  kto  ma 
w  duszy,  znaczy  więcej  i  może  być  mocniejsze  od  tego,  co  się 
w  życiu  przygodą  nawija.  Należy  to  do  życia,  żeby  doświadczało 
moralnych  sił  człowieka;  do  człowieka  zaś  należy,  być  w  złem 
i  w  dobrem,  w  doli  i  w  niedoli  jednako  niezłomnym.  Mamy 
w  tym  królu  taki  przykład  najszczytniejszego  męskiego  przymiotu, 
taki  wzór  męskości,  jakiego  nam  pozazdrościć  mogą  liczne  narody. 


328  KRÓL   WŁADYSŁAW    NIEZŁOMNY 

Uczcijmy   go  więc   przydomkiem   Niezłomnego  i  niech    nam  ten  \ 
przydomek   zawsze    przypomina,    w  jaki  sposób    mąż    prawy  do- 
chodzi do  celu. 

Król  Władysław  Niezłomny  zasiadł  na  tronie  w  królewskiej 
koronie  dlatego  i  przez  to,  że  nie  uronił  nic  ze  skarbów  swej  du-^ 
szy  wtenczas,   gdy   ścigany  i  wojska  pozbawiony  kryć  się  musiał^' 
w  pieczarach '  koło  Ojcowa,  mając  za  całe  swe  mienie  życzliwość] 
okolicznego  prostego  ludu.  ■] 

Wraz  z  Władysławem  Niezłomnym  ukoronowano  jego  mał- 'I 
żonkę,  Jadwigę,  córkę  Bolesława  Pobożnego,  kaliskiego  księcia.  Go-  I 
dna  to  była  takiego  męża  żona.  Do  niej  to  powiedział  raz  biskup  Mu-- 
skata:  ^/Szukajcie  sobie  innego  biskupa,  a  ja  poszukam  sobie  in-| 
nego  księcia  i  pierwej  nie  wrócę  do  Krakowa,  aż  z  innym  księ-| 
ciem".  Dzieliła  z  mężem  najtwardszą  niedolę,  prawdziwa  jego  to-j 
warzyszka  i  żywota  współpracowniczka.  Gdy  Władysław  przeby- ^ 
wał  na  wygnaniu  i  w  dalekim  świecie  szukać  musiał  rady  i  po-* 
mocy,  ona  ścigana  przez  wrogów  na  równi  z  mężem,  musiała  i 
w  przebraniu  mieszczki  szukać  schronienia  u  wiernego  mieszczą-  ^ 
nina  w  Sieradzu.  I  ona  umiała  być  nieugiętą,  niezłomną.  A  to 
właśnie  jest  wzruszające  w  dziejach  tej  królewskiej  pary,  że  życie 
im  upływało  nie  w  samych  tylko  zamkach  i  pałacach,  ale  częściej] 
między  chudopachołkami,  niż  wielmożami.  | 

Koronacya  nie  była  końcem,  lecz  dopiero  zapowiedzią  końca;; 
narodowej  niedoli.  Naród  postawił  na  swojem,  pokazał,  że  będzie 
samowładnym,  że  chcąc  nad  nim  panować,  trzeba  być  pierwszym 
sługą  narodowej  sprawy.  Pokazał,  że  go  stać  na  to,  żeby  utwo- 
rzyć z  Polski  europejskie  państwo;  oświadczał  głośno,  wobec  ca- 
łego świata,  że  ziemi  polskiej  nie  da  przefrymarczyć,  ani  rozdra- 
pywać wrogom.  Ale  wrogowie  byli  po  koronacyi  tak  samo,  jak 
przed  nią,  a  stali  się  jeszcze  zawziętsi  i  trzeba  było  podjąć  z  nimi 
walkę.  Dzieło  narodowego  odrodzenia  i  odbudowania  królestwa 
polskiego  trzeba  było  dopiero  własną  krwią  obronić.  Obrona  ta 
zajęła  jeszcze  sto  lat  czasu.  Z  początku,  za  rządów  Władysława, 
było  w  tej  walce  więcej  klęsk,  niż  zwycięstw,  było  dużo  cierpkich 
chwil  i  goryczy.  Siły  były  takie  nierówne,  że  podziwiać  trzeba 
przodków  naszych,  jak  mogli  z  tej  walki  wyjść  ostatecznie  zwy- 
cięsko. Ale  bo  też  dzielne  to  były  pokolenia!  Cały  naród  stawał 
się  niezłomnym. 


PROCES   PRZECIW  KRZYŻAKOM.  329 


PROCES  PRZECIW  KRZYŻAKOM. 

Rozpoczęto  starania  o  odzyskanie  Pomorza,  zagarniętego  nie- 
słychaną zdradą  przez  Krzyżaków  w  r.  1309.  Ofarowali  oni  kró- 
lowi dziesięć  tysięcy  grzywien  srebra  za  zrzeczenie  się  tej  krainy. 
Ale  to  nie  był  Wacław,  nie  kupczył  polską  ziemią;  odrzucił  więc 
frymarkę.  Zaskarżył  natomiast  Krzyżaków  przed  papieżem;  wszak 
ci  niemieccy  rycerze  zakonem  byli,  a  papież  ich  najwyższym  sę- 
dzią. Równocześnie  skarżył  się  na  nich  arcybiskup  ryski,  którego 
chcieli  wyzuć  z  posiadłości  w  Inflaniech.  Papież  Klemens  V.  rzu- 
cił na  nich  klątwę  w  r.  1309,  nazywając  ich  ,;chytrymi  nie- 
przyjaciółmi Chrystusa"  i  kazał  wytoczyć  przeciw  nim 
śledztwo.  Okazały  się  w  całej  nagości  zbrodnie  Zakonu,  ich  spo- 
sób „nawracania-',  nadużycie  pobożnych  fundacyj  z  całej  Europy 
i  darowizny  polskich  książąt  do  celów  zupełnie  świeckich,  żeby 
sobie  założyć  państwo  nad  Bałtykiem.  Okazało  się,  że  Krzyżacy 
dawno  już  przestali  być  zakonnikami  i  tylko  wstyd  przynoszą  Ko- 
ściołowi. A  właśnie  niedawno  przedtem  zniósł  papież  Klemens  V. 
francuski  zakon  rycerski  Templaryuszów.  Zaczęły  chodzić  pogłoski, 
że  Jan  XXII.  gotuje  ten  sam  los  niemieckim  Krzyżakom.  Sam  więc 
Wielki  Mistrz  pospieszył  osobiście  do  Avinionu,  żeby  przedsta- 
wić, jak  Zakon  jego  potrzebny  jest  dla  obrony  od  schyzmatyckiej 
Rusi  i  pogańskiej  Litwy.  Co  do  sprawy  pomorskiej,  postanowiono 
na  dworze  papieskim,  żeby  zbadać  rzecz  na  miejscu  i  w  tym  celu 
wyznaczył  papież  komisyę  złożoną  z  Polaków  i  cudzoziemców. 
Wzywano  świadków,  książąt,  wojewodów,  starostów,  sołtysów 
i  mieszczan  i  spisywano  ich  zeznania.  Akta  tego  ciekawego  pro- 
cesu dochowały  się  szczęśliwie  do  naszych  czasów.  Po  dłuższem 
śledztwie  wydała  komisya  wyrok  w  Inowrocławiu  w  r.  1321,  ska- 
zując Krzyżaków  na  zwrot  Pomorza  i  wynagrodzenie  szkód  i  ko- 
sztów. Ale  Zakon  niemiecki  nie  fpoddał  się  wyrokowi !  Musiała 
być  wojna,  a  proces  okazał  tylko  przed  Europą,  że  w  wojnie  tej 
nieuniknionej  słuszność  jest  po  stronie  polskiej  i  że  nie  z  zakon- 
nikami się  walczy,  ale  ze  zdziercami  i  łupieżcami. 

Nieuniknioną  była  wojna,  a  zatem  trzeba  się  było  zawczasu 
starać  o  sojusze.  Krzyżacy  mieli  po  swej  stronie  króla  czeskiego 
Jana,  nowego  cesarza  Ludwika  bawarskiego  i  jego  syna,  który 
został  margrabią  brandeburskim.  Łokietek  zawarł  był  jeszcze  w  r. 


330  GEDYMIN 

1315  przymierze  z  królami  skandynawskimi:  Danii,  Szwećyi  i  Nor| 
wegii,  z  książętami  meklemburskimi  i  Rugii,  co  mogło  być  bardz<; 
przydatne  przeciw  Brandeburgii.  Utrzymywał  też  przyjaźń  z  daj 
wnym  swym  sojusznikiem,  Karolem  Robertem  węgierskim  i  w  r 
1320  dał  mu  za  żonę  swą  córkę,  Elżbietę.  Wkrótce  stanął  sojus; 
nowy,  a  to  z  Litwą,  uwieńczony  w  r.  1325  małżeństwem  pol- 
skiego królewicza,  15-letniego  Kazimierza,  z  księżniczką  litewska 
Aldoną.  O  przymierze  z  Litwą  zaczął  się  starać  król  polski  zaraij 
po  inowrocławskim  wyroku. 


GEDYMIN. 

Na  Litwie  był  po  Mendogu  przez  dłuższy  czas  zamęt.  Okołc 
r.  1300  był  władcą  kraju  Witenes,  o  którym  wiadomo,  że  miał 
zamiar  ochrzcić  się,  ale  zamiaru  nie  dokonał  i  w  pogaństwie  po- 
został. W  r.  1315  nastąpił  brat  Witenesa,  Gedymin,  również  chrze- 
ścijaństwu chętny.  Polscy  Franciszkanie  i  Dominikanie  mieli  zu- 
pełną wolność  głoszenia  na  Litwie  słowa  Bożego.  W  Wilnie  i  No- 
wogródku były  kościoły  katolickie.  Chcąc  raz  uwolnić  się  od 
krzyżackiego  ,; nawracania"  mieczem,  a  bardzo  prawdopodobnie 
przejęty  też  szczerem  przekonaniem,  postanowił  Gedymin  przyjąć 
chrzest,  lecz  nie  od  Zakonu,  ale  bezpośrednio  od  samej  stolicy 
apostolskiej.  W  r.  1322  pisze  tedy  do  Awinionu  do  papieża  Jana 
XXII,  skarży  się  na  niegodziwe  postępowanie  Krzyżaków,  niszczą- 
cych ciągle  Litwę,  prosi  o  przysłanie  legata  i  oświadcza  się  z  zu- 
pełną gotowością  przyjęcia  chrztu,  byle  tylko  mógł  być  niezawisły 
od  Zakonu.  Jednego  z  posłów  wiozących  ten  list  pojmali  Krzy- 
żacy i  wtrącili  do  więzienia.  Gedymin  rozpisał  tedy  listy  do  ró- 
żnych wybitnych  osób  i  miast  w  Niemczech,  opisując  całą  sprawę. 
Zakon  krzyżacki'  opierał  się  głównie  na  ofiarności  niemieckiego 
społeczeństwa,  dlategoto  tam  Gedymin  pragnął  mu  zepsuć  opinię; 
Dochowały  się  listy  pisane  do  Dominikanów  i  Franciszkanów 
w  Saksonii,  tudzież  do  miast  niemieckich  nad  Bałtykiem,  które 
prowadziły  handel  w  Prusiech,  Inflanciech  i  na  Litwie.  Przedsta- 
wia w  tych  listach  swoje  położenie  i  wzywa,  żeby  zawierano  z  nim 
przymierza  i  traktaty  handlowe,  zaprasza  nawet  do  osiedlania  się 
na  Litwie,  powołując  się  na  swą  gotowość  do  przyjęcia  chrztu. 
Do  papieża  wysłał  zaś  drugie  pismo  za  pośrednictwem  Ryżan. 
Krzyżacy  bowiem  i  miastu  Rydze  dawali  się  ciężko  we  znaki.  Ba- 


POKÓJ   WILEŃSKI    I   ZDRADA  ZAKONU.  331 

wił  właśnie  na  papieskim  dworze  Fryderyk,  arcybiskup  ryski,  od 
dwunastu  lat  wygnany  ze  swej  dyecezyi  przez  Krzyżaków.  W  r' 
1323  odbył  się  w  Wilnie  wielki  zjazd.  Przybyli  na  zaproszenie 
Gedymina  posłowie  z  inflanckich  miast,  z  położonej  nieco  dalej 
na  północ  Estonii,  a  także  Zakonu,  żeby  zawrzeć  z  Litwą  pokój 
wieczysty.  Na  zjeździe  tym  oświadczył  Gedymin,  że  on  rzeczy- 
wiście porozsyłał  listy  na  wszystkie  strony.  Zawarto  pokój,  a  do 
dokumentu  przywiesili  swe  pieczęcie  także  pełnomocnicy  krzy- 
żaccy. Było  to  atoli  tylko  łudzeniem  Gedymina!  Chrzest  Gedy- 
mina nie  był  Krzyżakom  na  rękę;  oni  woleli,  żeby  pozostał  po- 
ganinem, żeby  mogli  zbierać  na  Litwę  krucyaty  rzekomo  dla 
obrony  wiary,  w  rzeczywistości  zaś,  żeby  na  koszt  Litwy  rozsze- 
rzać swoje  państwo ! 

We  dwa  miesiące  po  tym  pokoju  wileńskim  zawiera  Zakon 
przymierze  z  Wielkim  Nowogrodem  przeciw  Gedyminowi.  Zamy- 
kają szczelnie  wszelkie  drogi  z  Litwy,  tak,  że  Gedymin  był  zu- 
pełnie odgrodzony  od  świata  i  ustał  zupełnie  wszelki  ruch  han- 
dlowy. Przygotował  też  Zakon  dwie  wyprawy  wojenne,  jedną  na 
Źmujdź,  a  drugą  na  ruskie  miasto  Psków,  które  Krzyżacy  także 
zagarnąć  pragnęli.  Posłał  tam  Gedymin  swego  wodza,  Dawida. 
W  maju  1324  r.  napadli  Krzyżacy  na  stolicę  Litwy,  miasto  Wilno, 
i  spalili  przedmieścia.  Stany  inflanckie,  tak  duchowne,  jakoteż 
świeckie,  miasta  i  rycerstwo,  zmuszał  Zakon  groźbami  do  zerwa- 
nia pokoju  wileńskiego  i  do  wypowiedzenia  wojny.  Co  zaś  naj- 
gorsza, porozumiewał  się  Zakon  ze  stronnictwem  pogańskiem 
i  z  podległą  Gedyminowi  schyzmatycką  Rusią.  Rusini  wypowia- 
dali posłuszeństwo,  a  Żmujdzini  zagrozili  wprost  nietylko  po- 
wstaniem, ale  nawet  śmiercią  Wielkiemu  księciu  i  zagładą  całej 
jego  rodziny,  jeżeli  przyjmie  chrzest.  Musiał  Gedymin  zaniechać 
swego  zamiaru,  jeżeli  nie  chciał  narazić  się  na  utratę  tronu,  a  pań- 
stwa litewskiego  na  zupełne  rozbicie.  Toteż  gdy  w  r.  1324  przy- 
byli papiescy  legaci,  Gedymin  zaparł  się,  jakoby  był  miał  zamiar 
przyjęcia  chrztu  i  oświadczył,  że  piszący  owe  listy  sekretarz,  Fran- 
ciszkanin, przekroczył  samowolnie  pełnomocnictwo,  bo  książę  ka- 
zał mu  tylko  oświadczyć  się  z  uległością  dla  papieża,  ale  przez 
tę  uległość  nie  rozumiał  wcale,  że  się  ochrzci.  To  było  oświad- 
czenie urzędowe,  oficyalne,  ale  poza  tem  dowiedzieli  się  legaci 
prawdy  i  zrozumieli  położenie.    Nie    okazali  wcale   oburzenia   na 


332  PIERWSZA   WOJNA  Z   KRZYŻAKAMI. 

Gedymina.  Zabawili  jeszcze  ośm  miesięcy  w  Rydze,  zajęci  spo- 
rem tamtejszego  arcybiskupa  z  Zakonem  i  z  Rygi  porozumiewali' 
się  z  Litwą.  Wstawiali  się  za  posłami  litewskimi  uwięzionymi 
przez  Krzyżaków,  a  nawet  kazali  ich  wypuścić  z  więzienia.  Przed' 
odjazdem  zaś  polecili  Zakonowi  i  Stanom  inflanckim,  żeby  przez' 
cztery  lata  pozostawili  Litwę  w  spokoju  i  dotrzymali  przymierza  i 
wileńskiego.  Natomiast  na  Zakon  niemiecki  spadła  równocześnie 
w  r.  1325  klątwa.  Gedymin  wydalił  wprawdzie  ze  swego  dworu 
Franciszkanów,  ale  pozostał  w  jego  otoczeniu  Dominikanin,  Oj- 
ciec Mikołaj.  Dochowała  się  do  naszych  czasów  wiadomość  o  je- 
dnej rozmowie  Ojca  Mikołaja  z  Gedyminem.  Dominikanin  zwró- 
cił uwagę  księcia,  że  chcąc  doprowadzić  do  skutku  swój  zamiar, 
powinienby  oprzeć  się  o  króla  węgierskiego  lub  czeskiego,  bo 
;; Ojciec  Św.  jest  tak  daleko,  że  zanimby  odeń  pomoc  przybyła, 
nieprzyjaciel  tymczasem  doszczętnie  was  zrujnuje". 

Nie  wiemy,  czy  Gedymin  próbował  » wybrać  sobie  króla 
Czech  lub  Węgier  za  ojca"  —  ale  tego  samego  roku  1325  wyda- 
wał swą  córkę  Aldonę  (na  chrzcie  Annę),  za  polskiego  królew  i- 
cza  Kazimierza,  a  na  wiano  dał  jej  dwadzieścia  cztery  tysiące  jeń- 
ców chrześcijańskich.  Posag  to  był  bardzo  bogaty,  skoro  naraz 
tyle  rąk  roboczych  przybywało  polskiemu  gospodarstwu. 

PIERWSZA  WOJNA  Z  KRZYŻAKAMI. 

Zaraz  następnego  roku  wyprawił  się  król  Władysław  z  li- 
tewskiemi  posiłkami  na  Brandeburgię  i  spustoszył  krainę  koło 
Frankfurtu  nad  Odrą.  W  r.  1327  ruszył  na  Polskę  król  czeski, 
Jan  Luksemburczyk  i  dążył  prosto  pod  Kraków;  zajął  Sławków 
i  był  już  blizko  stolicy,  ale  cofnął  się,  gdy  mu  zagroził  wojną 
sprzymierzeniec  polski,  król  węgierski  Karol  Robert.  Natenczas  po-, 
stanowił  Jan  przygotować  wyprawę  na  drugiego  sprzymierzeńca 
Łokietka,  na  Gedymina.  W  r.  1329  wyruszył  przez  Brandeburgię 
do  Prus;  wyprawa  cała  zwróciła  się  niespodzianie  przeciw  Polsce. 
Połączone  wojska  czeskie  i  krzyżackie  zajęły  ziemię  Dobrzyńską, 
a  król  Jan,  jako  rzekomy  król  polski,  darował  ją  zaraz  Zakonowi. 
Wtenczas  też  zmuszono  księcia  płockiego,  Wańkę,  że  złożył  Ja- 
nowi hołd,  uznając  go  niejako  tem  samem  królem  polskim,  a  nie 
Władysława.  Mieli  odtąd  Luksemburczycy  lenników  w  samem 
sercu  Polski,  nie  tylko  na  Ślązku. 


,       ODERWANIE   SIĘ  ŚLĄZKA.  333 

Na  czasy  tych  właśnie  wstępnych  walk  z  Krzyżakami  przy- 
gada oderwanie  się  całego  niemal  Slązka  od  Polski.  Nierząd  ksią- 
:ęcy  doszedł  już  do  szczytu  w  tym  kraju.  Dzielnicowe  rozdrob- 
lienie  Slązka  pozbawiało  książąt  wszelkiego  znaczenia,  a  nawet 
3Sobistej  powagi.  Tak  n.  p.  księstwo  wrocławskie  rozpadło  się 
\iv  roku  1311  na  wrocławskie,  lignickie  i  najmniejsze  brzezkie 
,Brzeg),  a  to  najmniejsze  podzielono  potem  jeszcze  na  pięć  dziel- 
nic i  popowstawały  księstewka:  brzezkie,  niemczeńskie,  oławskie, 
strzeleckie  i  kluczborskie!  Z  podziałami  wzmagały  się  tylko  zwady. 
Książę  wrocławski,  Henryk  VI.,  nie  mogąc  sobie  dać  rady  z  Wro- 
:ławianami,  uciekł  się  raz  do  opieki  Łokietka.  Król  uspokoiwszy 
mu  księstwo,  oddał  nieuszczuplone,  za  co  książę  ten  rozpoczął 
^araz  konszachty  z  Janem  czeskim  przeciw  Władysławowi!  Nieszcze- 
gólni to  byli  ludzie,  ci  ślązcy  książęta.  Taki  np.  książę  brzeżki, 
Bolesław,  gdy  już  pozastawiał  wszystkie  swe  grody  i  gródki,  dał 
Wrocławianom  w  zastaw  własnych  swoich  synów:  Wacława  i  Lu- 
dwika. Władysław  lignicki  plądrował  po  gościńcach  na  spółkę 
z  niemieckim  „rycerzem"  Hornsbergiem.  Nareszcie  zmówiło  się 
na  niego  20  niemieckich  //gburów",  pojmali  go  i  odstawili  do 
brata  Bolesława  w  Brzegu,  z  prośbą,  żeby  go  nie  puszczał  na 
ludzi.  Tenże  Władysław  ożenił  się  potem  z  córką  Bolesława  II. 
płockiego;  przemarnował  posag,  aż  mu  został  tylko  jeden  koń. 
[eździł  sobie  tedy  od  dworu  do  dworu,  od  proboszcza  do  pro- 
boszcza i  tak  się  żywił  w  ciągłej  gościnie  u  swoich  poddanych. 
Synów  Henryka  głogowskiego,  dwa  razy  zwaśnionych,  dwa  razy 
musiał  godzić  Łokietek.  W  roku  1325  posyłali  Wrocławianie  dwa 
razy  do  króla  Jana,  żeby  przyszedł  zabrać  sobie  Wrocław.  Zmu- 
sili też  w  końcu  swego  księcia,  że  w  r.  1327  oddał  Wrocław  Ja- 
nowi i  to  nie,  jako  lenno  czeskie,  ale  wprost  na  własność.  Hen- 
ryk VI.  zastrzegł  sobie  tylko  dożywocie.  Zaraz  potem  pospieszyli 
z  hołdem  królowi  czeskiemu  inni  książęta  ślązcy,  z  wyjątkiem 
trzech.  Pozostali  jeszcze  przy  związku  państwowym  z  Polską  Prze- 
mysław głogowski,  Bolko  fiirstenberski  i  Bernard  świdnicki. 

Zagrożony  sojuszem  dynastyi  luksemburskiej  z  Zakonem, 
chciał  król  mieć  spokój  przynajmniej  od  marchii  brandeburskiej. 
Panująca  tam  dynastya  askańska  wygasła  w  r.  131Q,  a  cesarz  Lu- 
dwik Bawarski  nadał  tę  marchię  w  lenno  w  r.  1323  swemu  wła- 
snemu synowi,  imieniem  także  Ludwikowi,    jeszcze  małoletniemu. 


334  ZWYCIĘSTWO    POD   PLOWCAMI. 

Kiedy  Krzyżacy  zajęli  w  r.  1329  z  pomocą  króla  czeskiego  zie- 
mię dobrzyńską,  a  nadto  posuwając  się  jeszcze  dalej,  spustoszyli 
Kujawy,  zdobyli  Wyszogród  i  Bydgoszcz,  Łokietek  obawiając  si(} 
nadto  nowego  najazdu  brandeburskiego,  wyprawił  do  margra- 
biego z  końcem  roku  wojewodę  poznańskiego  i  wielkopolskiego 
wielkorządcę,  Wincentego  z  Szamotuł,  i  zawarł  pokój  na  trz}i 
lata.  Ubezpieczony  z  tej  strony  zabrał  się  na  nowo  do  wojny 
z  Zakonem.  ' 

Otrzymawszy  posiłki  z  Węgier,  ruszył  król  Władysław  w  pole 
w  sierpniu  1330  r.  i  wtargnął  do  ziemi  chełmińskiej.  Krzyżacy 
bitwy  żadnej  nie  przyjęli,  pozamykali  się  w  swych  warownych; 
grodach,  a  tych  Polacy  zdobyć  nie  mogli.  W  lipcu  1331  nastą-^ 
piła  za  to  wielka  wyprawa  krzyżacka  na  Polskę.  Zdobyli  Naklo, 
zrabowali  Gniezno,  podpalili  Pyzdry,  oblegali  Kalisz,  poczem  zwró- 
cili się  do  ziemi  sieradzkiej,  łęczyckiej  i  przez  Kujawy  wracali  do 
domu  z  bogatemi  łupami.  Najazd  ten  nie  ustępował  w  niczem  ta- 
tarskiemu; palili  wszystkie  wsie  po  drodze,  rabowali  kościoły,  za- 
bierali nawet  dzwony  i  obrazy,  rozbijali  skarbonki  kościelne.  Król 
zbierał  rycerstwo  w  Małopolsce  i  czekał  na  posiłki  węgierskie, 
nadchodzące  od  Sącza,  a  w  Wielkopolsce  prowadził  z  Krzyża- 
kami podjazdową  wojnę  wojewoda  Wincenty.  Pod  Pyzdrami  sta- 
wiono się  najeźdźcom,  ale  bezskutecznie.  Gdy  król  do  Wielkopolski 
przybył,  bardzo  był  niezadowolony  z  niedołężnej  obrony  i  Win- 
centemu z  Szamotuł  odjął  wielkorządztwo.  Król  ścigał  ciągle 
Krzyżaków,  postępując  za  nimi  ze  swem  wojskiem  i  upatrując 
sposobnej  chwili  do  bitwy.  Gdy  część  Krzyżaków  poszła  oblegać 
Brześć  i  wojsko  ich  rozdzieliło  się,  postanowił  Łokietek  natrzeć 
wstępnym  bojem.  Stoczono  bitwę  pod  kujawską  wioską  Płowcami, 
o  milę  od  Radziejowa,  na  północny  zachód  od  Brześcia  kujaw- 
skiego. Siedmdziesięcioletni  król  dowodził  osobiście  i  osięgnąl  zu- 
pełne zwycięstwo  dnia  27  września  1331  r.  Na  znak  zwycięstwa 
przezwał  król  pobojowisko  Krakowem  i  uroczyście  je  tak  obwołał. 
Krzyżacy  ustąpili  z  Polski  po  tej  przegranej.  Ale  nadeszły  wojska 
króla  czeskiego  i  podstąpiwszy  pod  Poznań,  poczęły  go  oblę<^ać. 
Odparł  ich  Wincenty  z  Szamotuł,  który,  pozyskawszy  przebaczenie 
królewskie,  powrócił  do  swych  obowiązków. 

Następnego  roku  ruszyli  Krzyżacy  na  nową  wyprawę  zaraz 
wczesną  wiosną   i  poszli    pod  Brześć  z  siłami   znaczniejszemi,  niż 


KRZYŻACY  POD  KRUŚWICĄ.  335 

•oku  zeszłego.  Wincenty  z  Szamotuł  zebrał  oddział  rycerstwa  i  wy- 
3rał  się  z  odsieczą,  ale  przybył  za  późno.  Krzyżacy  mieli  dosko- 
nałe machiny  oblężnicze  i  gród  zajęli,  poczem  rozsypali  się  po 
:ałej  kujawskiej  ziemi.  Tym  razem  nie  była  to  tylko  łupieska  wy- 
orawa,  lecz  zaborcza.  Zakon  postanowił  w  Kujawacłi  już  pozostać 
i  przyłączyć  je  do  swego  państwa.  Król  Władysław  dopiero  w  sier- 
pniu zdążył  zebrać  małopolskich  rycerzy;  wyprawa  jego  zupełnie  się 
nie  powiodła.  Kujawy  były  stracone!  Książęta  ślązcy  skorzystali 
z  przegranej  polskiej  i  zajęli  wtenczas  Kościan  i  kilka  grodów  gra- 
nicznych. 

Wrogowie  tryumfowali !  Państwo  polskie  było  bardzo  uszczu- 
plone; przepadł  nietylko  Ślązk,  nietylko  nie  odzyskano  Pomorza, 
ani  ziemi  michałowskiej,  ale  stracono  nadto  ziemię  dobrzyńską 
i  Kujawy.  Panowanie  krzyżackie  sięgało  aż  pod  Kruświcę!  Zda- 
wało się,  że  runie  królestwo  polskie.  Niemiecki  Zakon  rozpano- 
szył się  już  nie  na  granicy  Polski,  ale  w  samym  jej  środku, 
nad  Gopłem,  około  kolebki  polskiego  państwa.  Od  zachodniej 
ściany  odrywał  się  Ślązk,  wzmagając  swemi  zasobami  potęgę  nie- 
przyjaznej dynastyi  luksemburskiej.  Z  dwóch  stron  napierała  na 
kraj  niemiecka  nawała,  mając  gotowych  sojuszników  w  Polsce  sa- 
mej, w  niemieckiem  mieszczaństwie.  Król  Jan  czeski  używał  ciągle 
tytułu  króla  polskiego  i  uważał  piastowską  koronę  za  swą  wła- 
sność; wisiała  nad  Polską  groźba,  czy  król  czeski  nie  pokusi  się 
zdobyć  sobie  tron  polski  wojną,  a  czyby  mu  się  to  nie  udało 
w  połączeniu  z  Krzyżakami  i  Brandeburgią  ? 

Czeskie  uroszczenia  do  polskiej  korony  miały  i  tak  fatalne 
następstwa,  bo  nietylko  książęta  ślązcy,  ale  nawet  książę  płocki 
na  Mazowszu  Luksemburgom  hołdował,  a  nie  Piastom.  Łokietek 
bronił  się,  jak  mógł,  ale  główną  obroną  jego  była  nieprzyjaźń 
pomiędzy  dynastyą  luksemburską  a  andegaweńską  na  Węgrzech. 
Utrzymał  się  dzięki  sojuszowi  z  Karolem  Robertem,  a  we  wszyst- 
kich wojnach  opierał  się  na  węgierskich  posiłkach.  Polskie  siły 
były  za  słabe  do  zwycięstwa,  a  chociaż  czasem  odniosły  tryumf, 
jak  np.  pod  Płowcami,  nie  na  wiele  się  to  przydało.  Zakon  mógł 
przegrać  niejedną  bitwę  bez  wielkiej  szkody  dla  siebie,  bo  miał 
zawsze  gotowe  świeże  wojsko  i  pełny  skarb. 


336  BRAK   SIL   WOJENNYCH. 


BRAK  SIŁ  WOJENNYCH. 

Stosunek  Polski  do  nieprzyjaciół  za  panowania  króla  Władysłaj 
wa  określić  można  krótko  tak,  że  broniono  się  bez  względu  na  wy! 
niki  obrony.  Stanowisko  państwa  polskiego  było  tylko  obronnei 
Tamci  zaczepiali,  więc  się  trzeba  było  bronić,  a  dzielny  król  umiai 
zawsze  zagrzać  swe  rycerstwo  do  nowego  boju.  Ale  w  ten  sposót 
musiałyby  te  wojny  trwać  bez  końca,  aż  chyba  do  zu pełń egd 
wyczerpania  sił  jednej  strony;  a  nie  mogło  ulegać  wątpliwościj 
że  polskie  siły  wyczerpią  się  wcześniej,  niż  niemieckie,  napływające 
równocześnie  z  Rzeszy,  z  Czech  i  od  Krzyżaków.  Ażeby  mieC:' 
spokój,  należało  nie  tylko  bronić  się,  ale  samemu  zaczepić  i  takie 
odnieść  nad  Niemcami  zwycięstwo,  żeby  ich  zgnieść  zupełnie. 
Trzebaby  ruszyć  przeciw  Luksemburgom  z  takiem  wojskiem,  żeby 
za  jednym  zamachem  wygnać  zniemczałych  książąt  ze  Ślązka, 
a  przynajmniej  zmusić  ich  do  uległości  polskiej  Koronie  i  stanąć 
wobec  Czech,  jako  sąsiad  groźny,  stanowiący  ostrzem  miecza  wa- 
runki pokoju.  Trzebaby  zebrać  taką  potęgę,  żeby  Krzyżaków  wy- 
pędzić nie  tylko  z  Kujaw,  ale  też  z  Pomorza,  a  Brandeburgię 
uczynić  zawisłą  od  polskiej  polityki.  Póki  nie  było  sił  do  takiej 
wielkiej  wojny,  póki  ich  starczyło  ledwie  na  obronę  od  dotkliwych 
najazdów,  była  Polska  na  łasce  i  niełasce  potężnych  wrogów.  Od 
ich  woli  zależało,  kiedy  na  Polskę  napadną,  ile  wojen  Polsce 
narzucą;  mogli  to  robić  choćby  co  roku.  A  każda  wojna  niszczyła 
kraj,  wyludniała  i  ubożyła.  Po  każdej  takiej  wojnie  byliśmy  coraz 
słabsi  do  odparcia  następnej.  Skoro  nie  było  nadziei  zgniecenia 
wroga  raz  na  zawsze,  czemże  były  te  wojny,  jeżeli  nie  ustawicznem 
upuszczaniem  krwi  społeczeństwu  i  coraz  większem  osłabieniem 
państwa? 

Niegdyś,  za  Bolesławów,  dawaliśmy  sobie  radę  z  Niemcami. 
Nie  brakło  męstwa  Polakom  XIV.  w.,  umieli  się  dzielnie  spisać 
w  polu,  nie  brakło  zapału  i  miłości  Ojczyzny,  skoro  na  tyle  wojen 
nieśli  swe  życie  w  ofierze  i  nie  brakło  dzielnych  wodzów  pod 
sprawą  najdzielniejszego:  samego  króla  Niezłomnego.  Ale  czaM 
były  inne,  zupełnie  inne.  To  wszystko  wystarczało  dawniej,  a  teraz 
już  nie;  trzeba  było  czegoś  więcej:  pieniędzy!  To  państwo  miało 
zwyciężyć,  którego  społeczeństwo  większym  się  wykaże  dobrobytem. 


ZMIANA   SZTUKI   WOJENNEJ.  337 

Zmieniła  się  przedewszystkiem  sama  sztuka  wojenna.  Rzadziej 
już  staczano  wielkie  bitwy,  a  chociaż  ją  czasem  stoczono,  nie  od 
tego  zawisł  był  wynik  wojny,  lecz  od  zdobywania  grodów.  Nie- 
gdyś gród  służył  tylko  za  schówkę  skarbów,  za  schronisko  kobiet 
i  dzieci,  a  dla  żołnierzy  był  tylko  środkiem  pomocniczym,  składem 
broni  i  miejscem  wypoczynku.  Były  też  te  grody  drewniane;  długo 
w  nich  nie  można  się  było  trzymać,  bo  nieprzyjaciel  puszczał  je 
z  dymem;  wychodziła  więc  załoga  na  bitwę  i  pod  grodami  staczało 
się  stanowcze  walki.  Nieprzyjaciel  pokonany  w  jednej  walnej 
bitwie  już  wojnę  stanowczo  przegrywał;  nie  miał  się  gdzie  chować 
i  musiał  uciekać.  Później  zaczęto  jednak  wznosić  grody  kamienne; 
to  już  nie  były  tylko  schroniska  i  składy,  ale  twierdze,  w  których 
można  było  wytrzymać  długie  oblężenie,  nagromadziwszy  zapasy 
żywności.  Nie  bano  się  już  żagwi  rzuconej  z  nieprzyjacielskiego 
obozu;  miano  nad  nim  właśnie  przewagę,  prażąc  go  pociskami 
i  strzałami  z  silnych  baszt.  Chcąc  wojnę  wygrać,  trzeba  było  zdo- 
bywać mozolnie  gród  po  grodzie.  Około  grodów  powstały  miasta, 
które  same  też  warowne  były,  otoczone  częstokołem,  murem,  ro- 
wami wypełnionemi  wodą.  Najpierw  trzeba  było  zdobyć  miasto, 
a  potem  dopiero  można  było  kusić  się  o  zdobycie  grodu.  Póki 
się  jeden  gród  trzymał,  nie  była  wojna  przegraną! 

Ten  był  górą,  kto  miał  lepsze  grody,  warowniejsze,  czyje 
miasta  lepszemi  były  fortecami.  Na  Zachodzie  dawno  już  każde 
miasto  było  fortecą,  a  u  nas  dopiero  się  to  zaczynało,  nasze  grody 
były  jeszcze  po  większej  części  drewniane.  Trudno  u  nas  było 
o  kamień  budowlany,  trudno  o  ludzi,  umiejących  wznosić  takie 
warownie.  Pozostaliśmy  w  tyle  za  wojenną  sztuką  zachodniej  Europy, 
bo  przez  dwieście  lat  nie  prowadziliśmy  wielkiej  polityki,  nie  na- 
leżeliśmy do  europejskich  sojuszów,  a  nasze  wojny  były  prawie 
wyłącznie  wojnami  domowemi  księcia  z  księciem,  Piasta  z  Piastem. 
Wojny  z  Rusią  niczego  nas  w  tej  mierze  nauczyć  nie  mogły,  bo 
u  nich  sztuka  wojenna  stała  jeszcze  niżej,  niż  u  nas.  Nauka  mogła 
przyjść  tylko  z  Zachodu,  a  przez  cały  czas  dzielnic  książęcych  nie 
wyszły  wojska  polskie  ani  razu  poza  zachodnie  granice  piasto- 
wskiego panowania.  Wojownik  polski  nawet  nie  widział  nigdy 
w  życiu  porządnego  grodu,  chyba  że  popadł  w  niewolę  i  jeńcem 
dostał  się  do  Niemiec.  Sami  z  siebie  nie  zdobyliśmy  się  na  ten 
postęp  i  nie  mogliśmy  się  zdobyć.  Najazdy  mongolskie  pozbawiły 

22 


338  WAROWNE   MIASTA. 

Polskę  przynajmniej  połowy  ludności;  brakowało  przecież  rąk  do 
gospodarstwa  na  roli  i  w  lesie,  jakżeż  więc  miały  zakwitnąć  rze- 
miosła? Właśnie  gdy  z  łazęgów  zaczęły  powstawać  miejskie  osady^ 
gdy  poczęła  się  wytwarzać  warstwa  rękodzielnicza,  naraz  wszystko 
przepadło  i  nietylko  nie  można  było  myśleć  o  postępie,  ale  da  i 
samego  osadnictwa  trzeba  się  było  zabrać  na  nowo!  Gdzie  bra4 
kowało  ludzi  do  sochy,  musiało  tem  bardziej  zabraknąć  budo-i 
wniczych  i  rzemieślników  do  wznoszenia  grodów.  Tak  tedy  i  na 
tem  polu  znać  było  skutki  tatarskich  najazdów;  zdziesiątkowani 
i  zbiedzeni  pozostaliśmy  na  nowo  o  sto  lat  w  tyle  za  szczęśliwszymi 
sąsiadami  z  zachodu,  którzy  nie  przechodzili  przez  takie  klęski, 
u  których  rozwijały  się  nadal  bez  przerwy  rękodzieła,  a  miasta 
i  grody  z  drewnianych  przemieniały  się  w  murowane,  podczas 
gdy  my  nawet  drewniane  dopiero  ze  zgliszcz  na  nowo  musieliśmy 
wznosić.  Unas  brakowało  rąk  roboczych  a  Niemcy  mieli  ich  na  tyle, 
że  nawet  tłumna  emigracya  na  wschód  nic  im  nie  zaszkodziła. 

Wszystkie  te  zdobycze  postępu  wojennego  rzemiosła  były 
łatwo  dostępne  Krzyżakom.  Zdobywszy  Prusy,  a  potem  zdradą 
Pomorze,  urządzili  też  u  siebie  osadnictwo  niemieckie  na  wielkie 
rozmiary.  Ten  niemiecki  przybysz  był  ich  rodakiem,  jednej  z  nimi 
krwi.  Gdy  niemieckie  miasto  pod  panowaniem  Łokietka  obwiodło 
się  warownym  murem,  mogło  to  być  niebezpieczne  dla  króla 
Polski;  gdy  to  samo  stało  się  pod  panowaniem  krzyżackiem,  było 
to  tylko  korzystne  dla  Zakonu.  Żywioł  miejski  długo  osłabiał 
u  nas  siłę  władzy  królewskiej,  bo  nietylko  był  państwem  w  pań- 
stwie, lecz  państwem  przeciw  państwu.  U  Krzyżaków  wzrost  miast 
wychodził  tylko  na  dobre  ich  rządom  i  powiększał  coraz  bardziej 
potęgę  ich  wobec  państwa  polskiego  i  było  coraz  więcej  niemie- 
ckiego naporu  na  Polskę.  Wielkie  koszta  wznoszenia  murowanych 
fortec  niczem  były  dla  Krzyżaków,  którzy  mieli  w  całej  Europie' 
tyle  bogatych  fundacyj.  Europa  uważała  ich  za  to,  czem  być  byli  po-^ 
winni:  za  obrońców  chrześcijaństwa  i  za  apostołów  dalekiego  po-- 
gańskiego  i  schyzmatyckiego  Wschodu.  Służyć  Krzyżakom  krwią, 
orężem  lub  majątkiem  znaczyło  dla  Niemca,  Anglika,  Francu/a 
i  Czecha  to  samo,  co  służyć  sprawie  wiary  św.  Królowie  urządzali 
wielkie  wyprawy  wojenne,  żeby  im  pomóc  przeciw  poganom, 
a  tysiące  osób  z  różnych  narodów  czyniło  im  rok  rocznie  zapis)- 
i  spieszyło  choć  pieniężnym  darem  przyczynić  się  do  nawrócenia 


POLSKI   A   KRZYŻACKI   ŻOŁNIERZ.  339 

wschodu,  gdy  nie  każdy  mógł  osobiście  wyruszyć  do  Prus  na 
wojnę  z  pogaństwem.  Kosztem  Europy  żyjący  Zakon,  był  też  naj- 
większym w  Europie  bogaczem,  a  równocześnie  Polska  zniszczona 
i  wyludniona  była  najuboższą  w  Europie  krainą.  Skądżeby  w  pu- 
stym skarbie  polskiego  króla  miały  się  wziąć  środki  na  uczynienie 
Polski  warowną?  Na  skarb  niemieckiego  Zakonu  składał  się  cały 
Zachód,  a  nasz  skarb  ograniczony  był  do  dochodów  z  podatków 
własnych.  Garstka  możnowładców,  a  reszta  sami  prawie  ludzie 
ubodzy,  na  dorobku  dopiero  będący!  Szlachcic  ledwie  zaczął  za- 
ludniać czynszownikami  swoje  ziemie,  kmiecia  zaś  czynszowego 
potrzeba  było  oszczędzać  jak  najbardziej,  żeby  się  do  roli  przywiązał. 
Cały  podatek  polegał  na  opatrywaniu  grodów  w  żywność  i  na  tem, 
że  szlachcic  własnym  kosztem  ruszał  na  wojnę;  niczego  ponadto 
nie  można  było  jeszcze  wymagać,  bo  kraj  dopiero  zagospodaro- 
wywał się  na  nowo. 

Słabość  wojenna  Polski  wobec  Zakonu  była  jeszcze  większa 
przez  to,  że  zupełnie  innym  był  żołnierzem  Krzyżak,  niż  Polak. 
Krzyżak  mógł  się  wojskowości  poświęcić  zupełnie.  On  na  życie 
nie  pracował;  opływał  w  dostatki  bez  trosk  i  zachodów.  Mógł  też 
być  na  wojnie  rok  w  rok,  choćby  całemi  miesiącami,  bo  nic  na 
tem  nie  tracił.  Polski  zaś  żołnierz,  szlachcic,  musiał  starać  się 
o  utrzymanie  swoje  i  swej  rodziny,  a  każda  wyprawa  wojenna 
przyczyniała  mu  kosztów,  bo  król  nic  mu  na  wojnę  nie  dawał, 
ani  zbroi,  ani  konia,  ani  żywności.  Dłuższa  wojna  była  ruiną  dla 
niego  i  dla  całego  kraju.  Wojsko  polskie  składało  się  z  gospo- 
darzy, z  właścicieli  ziemskich;  prowadzić  wojnę,  to  znaczyło  oderwać 
od  ziemi  wszystkich  główniejszych  jej  właścicieli.  Taki  żołnierz 
wzdychał  do  tego,  żeby  tylko  jak  najprędzej  wrócić  do  domu, 
taki  żołnierz  nie  był  z  wojną  w  przyjaźni.  Podziwiać  trzeba  zaiste 
poświęcenie  ich,  że  pomimo  to  nie  odmawiali  nigdy  królowi  krwi 
swojej  i  szli  na  jego  wezwanie.  Ale  to  trzeba  było  zmienić.  Trzeba 
było  koniecznie  urządzić  to  wszystko  inaczej,  żeby  szlachcica  wojna 
tak  nie  rujnowała,  żeby  tej  warstwy  nie  doprowadzić  do  zniechę- 
cenia. Szlachtą  byli  tylko  dlatego  i  tylko  za  to,  że  byli  żołnierzami; 
ale  gdyby  mieli  mieć  z  tego  ciągle  same  tylko  straty,  wyrzekliby 
się  wszystkiego,  i  woleliby  nie  być  szlachtą,  a  na  wojnę  nie  chodzić. 
Albo  trzeba  było  obmyśl eć  żołnierzom  jakie  wynagrodzenie,  albo 
też   cała  ta   warstwa   popadłaby   w  końcu   w  taką   nędzę,   że  nie 


340  PAŃSTWA   DYNASTYCZNE. 

mieliby  za  co  kupić  sobie  zbroji,  broni  i  rumaka  wojennego.  Okołsj 
roku  1330  panowało  już  wielkie  ubóstwo  wśród  nich.  Wtencza| 
kiedy  przydałoby  się  porwać  do  wielkiej  wojny,  żeby  odebrali 
Kujawy,  Pomorze  i  Slązk,  wtenczas  właśnie  ubóstwo  nie  pozwalała 
zebrać  porządnego  wojska  na  dłuższy  czas.  Dlategoto  nie  móg 
Łokietek  poszukać  Niemców  w  ich  własnem  państwie,  nie  móg 
wyruszyć  ani  na  Pomorze,  ani  do  Brandeburgii,  ani  do  Czecłij 
ledwie  się  mogąc  zdobyć  na  podjazdową  wojnę,  gdy  wróg  wpadj 
już  do  Polski.  Musiał  bowiem  Łokietek  wojny  unikać,  nie  mająe 
jej  za  co  prowadzić  i  wojował  tylko  o  tyle,  o  ile  go  zaczepiono  w* 
własnym  kraju. 

PAŃSTWA  DYNASTYCZNE. 

Miała  Polska  do  czynienia  z  wrogami  potężnymi,  mającym 
siły  o  wiele  znaczniejsze,  niż  ich  z  największym  nawet  wysiłkien 
mogło  zebrać  całe  społeczeństwo  polskie.  Chociaż  Wielkopolski 
połączyła  się  z  Małopolską,  nie  stanowiły  jednak  wielkiego  pań 
stwa  w  porównaniu  z  innemi,  a  bez  Ślązka  i  Pomorza  były  pań 
stwem.  bądźcobądź  małem.  Nietylko  w  Polsce  domagała  się  opi 
nia  publiczna  łączenia  księstw  dzielnicowych  w  jedno  większe  pan 
stwo;  podobny  prąd  panował  w  całej  Europie.  Wszędzie  powstaj 
z  odrębnych  państw  większe  monarchie  przez  łączenie  ich  poi 
jednem  berłem.  Różnica  polegała  tylko  na  tem,  że  w  Polsce  do^ 
łączały  się  do  tego  dążenia  narodowe,  obce  jeszcze  naó wczas  lui 
dom  zachodnim.  Tam  nie  narodowa  idea  wytwarzała  wielkie  pańi 
stwa;  dokonywało  się  to  wyłącznie  na  tle  ekonomicznem,  z  po 
parciem  głównie  mieszczańskiego  stanu,  bo  kupieckim  miaston 
zależało  na  tem,  żeby  było  mniej  granic  państwowych  i  mnie 
zwad  książęcych.  Czem  większe  państwo,  tem  lepiej  dla  handli 
tem  większa  rękojmia  publicznej  opieki  interesów  miejskich.  Mie 
szczaństwo  oświadczało  się  stale  za  księciem  silniejszym  i  rad 
było,  gdy  jeden  ród  panował  na  jak  największej  przestrzeni. 

W  Rzeszy  niemieckiej  łączą  się  coraz  bardziej  rozmaite  księ 
stwa  i  margrabstwa.  Gdy  umarł  książę  Henryk  karyncki,  nikt  ni 
pomyślał  o  tem,  żeby  nowy  jaki  ród  miał  zapanować  w  Tyroli 
i  Karyntyi ;  wszyscy  byli  zgodni  w  tem,  że  kraje  te  trzeba  przy 
łączyć  do  posiadłości  której  z  dynastyj  niemieckich ;  chodziło  tylk( 
o   to,    do   której?    Ostatecznie   utrzymali   się  przy  tych  ziemiacl 


PAŃSTWA    DYNASTYCZNE.  341 

iabsburgowie,  którzy  odtąd  zaczęli  być  najpotężniejszym  rodem 
książęcym  w  Niemczech.  W  ten  sposób  powstawały  potężne  dy- 
'lastye  przez  zagarnianie  coraz  nowych  księstw  i  wytwarzały  się 
V  Europie  państwa  dynastyczne.  Nie  narodowość,  ale  dy- 
lastya  była  spójnią  w  tych  nowych  państwach.  Sami  zaś  ci  dy- 
lastowie  nie  poczuwali  się  do  żadnej  narodowości  i  żadną  się 
lie  krępowali,  byle  tylko  panować  nad  rozległem  państwem.  Spo- 
sobem do  rozszerzania  granic  dynastycznego  panowania  były  tra- 
daty  o  następstwo  tronu.  Czasem  zawierały  dwie  dynastye  układ 
')  wzajemne  dziedziczenie,  tak,  że  jeżeliby  jedna  z  nich  wygasła,  druga 
niała  objąć  władzę  w  obydwóch  państwach.  Poddani  nie  tylko 
lie  sprzeciwiali  się  takim  umowom,  lecz  owszem  prawie  zawsze 
sprzyjali  tej  polityce.  Przez  to  zaczęło  się  owo  przenoszenie  się 
lynastyi  z  tronu  na  tron,  z  jednego  końca  Europy  na  drugi, 
:o  przedtem  było  nieznane.  Dawniej  był  król  przedewszystkiem 
:złonkiem  społeczeństwa,  którem  rządził;  w  XIV.  stuleciu  był 
ylko  dynastą,  któremu  było  wszystko  jedno,  nad  kim  panuje. 
Dynastye  przestają  być  narodowemi.  Habsburgowie  ze  Szwaj- 
:aryi  przeszli  do  Austryi,  następnie  do  Czech,  do  Węgier,  po- 
:em  do  Niderlandów  i  do  Hiszpanii,  a  do  tego  wszystkiego 
starali  się  jeszcze  o  tron  polski.  Czemżeż  więc  byli  ?  Niemcami, 
\X^ęgrami,  Czechami,  Holendrami  czy  Hiszpanami?  Żadnego  nie 
byli  narodu,  będąc  tylko  dynastami.  Luksemburska  dynastya  wy- 
szła z  niedużego  kraiku  na  francuskiej  granicy,  gdzie  posiadali 
dziedziczną  godność  hrabiowską.  Jeden  z  nich  zostawszy  arcybi- 
skupem trewirskim,  przeprowadził  wybór  swego  brata  na  tron 
liemiecki.  Królem  tym  był  Henyk  VIII.  (1308-1313),  a  jego  syn 
[an,  został  szczęśliwie  królem  czeskim  i  chciał  być  jeszcze  pol- 
skim. Jeżeli  kto  nie  przyznawał  się  do  żadnego  narodu,  toć  chyba 
<ról  Jan,  któremu  całe  życie  zeszło  na  szukaniu  przygód  po  wszyst- 
<ich  krajach  Europy,  który  w  Czechach  rzadkim  tylko  był  go- 
ściem i  do  końca  życia  bardziej  się  zajmował  francuskiemi  spra- 
^'ami,  niż  czeskiemi,  bo  na  tych  się  nie  znał  i  nie  rozumiał  ich  ! 
Takim  też  dynastą  był  sojusznik  polski,  król  węgierski  Karol  Ro- 
bert, o  którym  niesposób  orzec,  czy  Francuzem  był,  czy  Wło- 
sem ?  Madziarem  z  pewnością  nie  był,  choć  nad  Madziarami 
panował!  Tylko  w  Polsce  powstało  państwo  narodowe,  podczas 
^dy  wszędzie  do  okoła  były  państwa  dynastyczne. 


342  CESARZ    LUDWIK   BAWARSKI. 


1 


Niewątpliwie,  źe  moralna  wartość  polskiego  państwa,  wy- 
tworzonego przez  samo  społeczeństwo,  była  większa;  ale  tamte 
były  silniejsze.  Cóż  dopiero,  gdy  do  dynastycznej  potęgi  Luksem- 
burgów dodamy  margrabstwo  brandeburskie  i  państwo  krzyża- 
ckie! Doprawdy,  nawet  się  dziwić  nie  można,  że  wśród  takich 
okoliczności  Polska  wydawała  się  niechętnemu  cesarzowi  łupiną, 
którą  zdmuchnie  bez  wysiłku.  Królem  niemieckim  był  natenczas 
Ludwik  z  książąt  bawarskich.  Ten,  chociaż  pozostawał  pod  klątwa 
Jana  XXII,,  postanowił  koronować  się  na  cesarza  i  wyruszył  dc 
Rzymu,  licząc,  że  mu  we  Włoszech  dopomoże  stronnictwo  prze- 
ciwne zamieszkałemu  w  Awinionie  papieżowi.  Zawiódł  się  pod 
tym  względem  na  Rzymianach,  ale  od  koronacyi  cesarkiej  nie  od- 
stąpił i  sam  sobie  ją  urządził  w  sposób  bardzo  pompatyczny,  ale 
też  trochę  zabawny,  świadczący  tylko  o  niezmiernej  pysze  nie- 
mieckiego króla.  Jako  rzekomy  cesarz,  uważał  się  za  króla  królówj 
a  pierwszym  użytkiem  z  tej  rzekomej  władzy  zwierzchniczej  nad 
całą  Europą  było,  że  Ludwik  bawarski  zaraz  po  tej  koronacyi  zło- 
żył sąd  na  polskiego  króla !  Kazał  go  oskarżyć  przed  sobą  o  obrazę 
swego  majestatu  i  zdradę  państwa  za  to,  że  Władysław  nie  po- 
szedł śladem  Wacławów  i  nie  brał  korony  polskiej  w  lenno  oc 
Niemiec!  Dnia  8  lutego  1328  odbyła  się  w  pałacu  Laterańskin: 
w  Rzymie  wielka  komedya  polityczna:  Ludwik  bawarski  strąca! 
z  tronu  króla  Władysława,  a  Polskę  darował  swemu  synowi,  mar- 
grabiemu brandeburskiemu!! 

W  obec  takiej  zaciekłości  musiała  nastać  w  końcu  wielkc 
wojna  Polski  z  Niemcami.  Ale  byłoby  nieroztropnością  teraz  jui 
tę  wojnę  wywoływać.  Należało  poprzestać  na  walce  obronneji 
o  ile  ona  była  nieodzowną  i  nieuchronną,  a  unikać  wojny  w  ogólei 
o  ile  tylko  się  dało,  żeby  zyskać  na  czasie,  wzmódz  się  na  siłach 
dojść  do  dobrobytu.  Rozumiał  to  król  Władysław.  Wiedział,  że 
on  już  nie  pokona  ni  Krzyżaków,  ni  Luksemburczyków,  że  sta- 
nowczą rozprawę  z  nimi  pozostawić  trzeba  następnym  pokole- 
niom, a  tymczasem  dbać  raczej  o  to,  żeby  tej  stanowczej  wojii) 
z  całą  niemczyzną  jeszcze  nie  było.  , 

Uprosił  więc  stolicę  apostolską,  żeby  się  wdała  ponownicj 
w  sprawę  Polski  z  Krzyżakami  i  rad  był,  gdy  nuncyusz  papieskli 
ułożył  rozejm  i  zapowiedział  nowy  sąd  polubowny.  Przystali  nfi 
to  Krzyżacy,  bo  nie  myśleli  wyroku  usłuchać,  gdyby  był  dla  nicł 


ŚMIERĆ   KRÓLA  WŁADYSŁAWA.  343 

niekorzystny;  przystali  Polacy,  bo  do  dalszej  wojny  nie  mieli  sił. 
Wyrok  mieli  wydać  sojusznicy  obustronni :  królowie  czeski  i  wę- 
gierski. Minęły  dwa  lata,  nim  wyrok  wydali.  Stary  król  Włady- 
sław już  go  nie  doczekał.  Umarł  dnia  2  marca  1333,  pochowany 
po  lewej  stronie  wielkiego  ołtarza  katedry  na  Wawelu,  której  go- 
tycką budowę  rozpoczął.  Królowa  Jadwiga  wstąpiła  po  jego  śmierci 
do  zakonu  Klarysek  w  Starym  Sączu. 

Synowi  swemu,  23-letniemu  Kazimierzowi,  pozostawiał  pań- 
stwo niewielkie :  Krakowskie,  Sandomierskie,  Mazowsze  i  właściwą 
Wielkopolskę  bez  Kujaw.  Przy  śmierci  królewskiej  państwo  mniej- 
sze było,  niż  gdy  rozpoczął  rządy,  a  jednak  historya  wspominać 
go  będzie  z  największą  wdzięcznością.  Uszczuplenie  państwa  nie 
z  jego  pochodziło  winy,  ani  też  nie  z  winy  społeczeństwa,  lecz 
z  przemocy  grabieżców.  On  zaś  w  wytrwałych  walkach  bronił 
narodowego  dostojeństwa,  bronił  godności  korony  polskiej,  a  wśród 
walk  wiedzionych  przebojem,  doprowadził  społeczeństwo  do  tego, 
że  poczuło  się  samowładnym  narodem.  Niezłomnością  swoją  przy- 
świecał narodowi  wzniosłym  przykładem,  a  chociaż  tyle  polskiej 
ziemi  było  w  ręku  wroga,  naród  nie  opuścił  rąk,  ale  rozważnie 
jął  się  pracy  około  odzyskania  zaborów. 

W  spadku  po  sobie  zostawił  ten  król  Polsce  niezłomność, 
a  cnota  ta  wyprowadziła  naszych  przodków  cało  ze  wszystkich 
niebezpieczeństw. 

Syn  i  następca  Władysława  Niezłomnego,  Kazimierz,  rozpo- 
czął rządy  zaraz  od  królewskiej  koronacyi.  Jemu  przypadło  w  udziale 
prowadzić  dalej  dzieło  ojcowskie  i  tak  rządzić,  żeby  społeczeństwu 
przybywało  sił  do  przyszłej  walki  ze  wszystką  niemczyzną. 


c^  c^  c^  c«^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  c^  €^  <!^  c^  c^  c^ 


ROZDZIAŁ  III. 
KAZIMIERZ  WIELKI   1333-1370  r. 

Młody  król  Kazimierz,  mając  skarb  pusty,  nie  mógł  myśleć 
o  odzyskaniu  utraconych  ziem  wojną,  lękał  się  zaś,  żeby 
go  zaczepka  wrogów  nie  zmusiła  do  próżnego  przelewu 
krwi,  z  czego  wyniknęłoby  tylko  nowe  osłabienie  kraju.  Trzeba 
się  było  najpierw  zagospodarować,  a  do  tego  potrzebny  był  pokój. 
Dbał  więc  usilnie  o  to,  żeby  mu  nie  wypowiedział  nowej  wojny 
ani  Zakon  krzyżacki,  ani  król  czeski  Jan  Luksemburczyk. 

POKÓJ  Z  LUKSEMBURCZYKAMI.  1335  r. 

W  sześć  tygodni  po  śmierci  ojca  zawarł  nowy  król  zawie- 
szenie broni  z  Krzyżakami,  które  miało  trwać  aż  do  czasu,  gdy 
królowie  czeski  i  węgierski  wydadzą  wyrok,  jak  to  było  umó- 
wione jeszcze  za  życia  króla  Władysława.  Zarazem  zaczął  obmy- 
ślać, jakby  sobie  zapewnić  pokój  od  dynastyi  luksemburskej,  żeby 
się  zrzekli  swych  uroszczeń  do  polskiego  tronu.  Król  Jan  był  wła- 
śnie w  ciężkich  kłopotach,  mając  wojnę  z  niemieckim  cesarzem, 
Ludwikiem  bawarskim.  Panujący  w  Tyrolu  i  w  Karyntyi  książę 
umarł  bez  męskiego  potomka.  Córka  jego,  Małgorzata  (z  przy- 
domkiem Maultasch),  była  za  czeskim  królewiczem,  Janem  Hen- 
rykiem, a  ten  pragnął  teraz  zagarnąć  spadek  po  teściu.  Ale  nie  bra- 
kło innych  współzawodników.  Pomiędzy  Czechami  a  Karyntyą 
była  Austrya,  w  której  rządzili  Habsburgowie;  i  oni  radziby  po- 
większyć swe  posiadłości.  Według  lennego  zaś  prawa  miał  Tyrol 
i  Karyntyą  wracać  do  niemieckiego  króla,  który  innej  jakiej  ro- 
dzinie mógł   nadać  te   kraje   na  nowo   w  lenno.   Cesarz  Ludwik 


POKÓJ   Z   LUKSEMBURCZYKAMI.  345 

lie  zamierzał  dać  tego  wielkiego  i  bogatego  lenna  ani  Luksem- 
)urgom,  ani  Habsburgom,  bo  miał  własną  rodzinę !  Korzystał  z  ce- 
■arskiej  godności,  żeby  powiększyć  potęgę  własnego  domu.  Gdy 
[;ię  opróżniło  lenno  w  Brandeburgii,  nadał  ten  kraj  swemu  sy- 
lowi;  tak  samo  zamierzał  postąpić  sobie  i  teraz.  Nastała  więc 
uVOJna  trzecłi  najpotężniejszycłi  niemieckich  rodzin  książęcych :  ba- 
x^arskiego  rodu-Wittelsbachów,  austryackich  liabsburgów  i  panu- 
ących  w  Czechach  Luksemburgów.  Wszystkich  trzech  posiadłości 
graniczyły  ze  sobą,  a  także  z  Węgrami  i  Polską.  Wittelsbachowie 
graniczyli  bowiem  z  Polską  przez  Brandeburgię,  którą  miał  ce- 
jsarzewicz,  a  Luksemburgowie  od  Slązka;  liabsburgów  zaś  posia- 
dłości graniczyły  z  państwem  węgierskiem,  gdzie  panujący  wów- 
czas Karol  Robert  był  dawnym  Polski  sojusznikiem,  a  Luksem- 
burgów wrogiem.  Wszystkim  rywalom  zależało  na  tem,  czy  Węgry 
i  Polska  wmieszają  się  w  tę  sprawę  i  po  czyjej  stronie  staną? 
Gdyby  bowiem  który  z  tych  rodów  zajęty  był  wojną  z  Węgrami 
lub  z  Polską,  nie  mógłby  należycie  wystąpić  do  walki  w  Niem- 
czech. Dla  Kazimierza  nastała  dobra  sposobność,  żeby  rozpocząć 
targi  z  Janem  czeskim.  W  maju  1335  r.  zawarł  przymierze  z  ce- 
sarzem i  jego  synem,  margrabią  brandeburskim,  obliczywszy  so- 
bie dobrze,  że  tem  zaskoczy  Luksemburgów.  Ci  bali  się  teraz, 
żeby  nie  mieć  równocześnie  wojny  z  cesarzem,  Polską  i  Węgrami. 
Zaraz  też  król  Jan  zapukał  o  pokój  i  wyprawił  poselstwa  do  Wę- 
gier i  do  Polski;  do  Polski  wysłał  swego  syna  Karola,  który  był 
potem  monarchą  bardzo  wsławionym.  Król  polski  po  to  tylko  wojną 
groził,  żeby  wymusić  pokój,  rad  wielce  poselstwu ;  chętnie  się  wdał 
w  rokowania.  Żądał,  żeby  Luksemburgowie  zrzekli  się  uroszczeń 
do  polskiej  korony  i  przestawali  nawet  używać  tytułu  króla  pol- 
skiego,, a  na  pośrednika  do  układów  wyznaczył  Karola  Roberta. 
Zaznaczył  w  ten  sposób,  że  panuje  zupełna  zgodność  pomiędzy 
dworem  polskim  a  węgierskim,  że  w  danym  razie  obydwa  pań- 
stwa postąpią  sobie  jednako.  Król  Jan  przystał  na  żądanie,  na 
które  w  innych  okolicznościach  byłby  zapewne  odpowiedział  wojną. 
Chodziło  jeszcze  o  oznaczenie  odczepnego,  boć  rozumiało  się 
samo  przez  się,  że  za  darmo  nie  zrzeknie  się  choćby  niesłusz- 
nych praw  do  korony.  Prowadzono  o  to  układy  na  ziemi  węgier- 
skiej w  Tręczynie  i  oznaczono  w  końcu  odczepne  na  20  tysięcy 
kóp  groszy  prazkich ;   za  te   pieniądze  sprzedawał  król  Jan    Kazi- 


346  UKŁAD   O   ŚLĄZK. 

mierzowi  swój  tytuł  króla  polskiego.  Nie  było  to  wcale  za  drogi 
a  miało  się  już  pewność,   że  o  to  wojny  nie  będzie,   że  król  Ja 
nie  sprzeda  tego  tytułu  komu  innemu  i  że  bawiąc  się  w  polskieg 
króla,  nie  porobi  w  Polsce  jakicłi  nadań  na  rzecz  Zakonu !  Zastrzt 
gał  sobie  tylko  król  Jan,  że  pozostanie  przy  nim  to,  co  zdążył  z> 
skać  na  Polsce,  jako  jej  król  rzekomy;   wszak   go  tu  uznali  krć 
lem  książęta  ślązcy  i  płocki.  Ci  mieli  pozostać  i  nadal  jego  lenni 
kami;  skoro  zaś  nie  miał  się  już  uważać  za  polskiego  króla,  lec 
tylko  za  czeskiego,    a  zatem  książęta  ci  mieli  się   stać   łiołdowni 
kami   korony  czeskiej.    Król  Kazimierz   miał  się  tedy   zgodzić   n 
oderwanie  tych  ziem  od    państwa  polskiego.    O  księstwo  płocki 
nie  było  kłopotu;   rozumiało  się   samo  przez  się,   że  tam    czeski 
lenno  na  długo  się  nie  utrzyma;  skoro  tylko  przestanie  król  czesfe 
tytułować  się  polskim  monarchą,  książę  płocki  niebawem  od  nieg< 
odpadnie.  To  byłą  tylko  sprawa  osobistej  ambicyi  króla  Jana,  któr 
dla  jego  następców  nie  mogła  już  mieć  żadnego  znaczenia.    Ina 
czej  ze  Ślązkiem,  który  graniczył  z  Czechami !  Ten  kraj  mógł  by 
przyłączony  do  czeskiego  państwa  raz  na  zawsze.  Ale  też  kraj  tei 
był  już  po  większej    części   zniemczony,    a  książęta  jego,    choćbj 
Polsce  hołdowali,  czyż  byliby  wierni?    Chodziło  tylko  o  tę  części 
Ślązka,  która  jeszcze  nie  była  do  reszty  zniemczona,    o  tych  ksią 
żąt,  którzy  nie  złożyli  hołdu  królowi  czeskiemu  i  przynajmniej  po 
zornie  trwali  przy  związku  państwowym  z  Polską.  Co  dla  Polsk 
i  tak  już  przepadło,   o  to  się  król  Kazimierz  nie  upierał,   ale  nw 
chciał  uronić  tego,  co  jeszcze  mogło  być  ocalone.  Stanęło  w  końci 
na  tem,  że  którzy  z  książąt  ślązkich  hołd  Janowi  już  złożyli,  tycł 
księstwa  zostaną  już  wprawdzie  przy  czeskiej  koronie,  ale  innych 
pozostawia  się  pod   zwierzchnością    polską.   Nie   zrzekał   się  ted\ 
król  polski  Ślązka,   tylko  książęta  ślązcy  otrzymywali  wolny   wy^ 
bór  pomiędzy  Czechami  a  Polską.  Ze  względu  na  przyszłość  wa- 
żna to  różnica.   Toteż  teraz  dopiero  zaczęły  się   na  dobre  zabieg 
czeskie  i  polskie  na  dworach    książąt  ślązkich.    Na   razie  pozosta- 
wały pod  polską  koroną  trzy  ślązkie    księstwa :   świdnickie,  jawo- 
rzyńskie i  ziembickie. 

Pozostawał  jednak  i  tak  cały  Ślązk  pod  jednym  względerr 
w  związku  z  Polską,  a  mianowicie  w  związku  kościelnym.  Nale- 
żał i  nadal  do  polskiej  prowincyi  kościelnej,  a  biskup  wrocławsk 
podlegał  arcybiskupowi  gnieźnieńskiemu. 


WYROK  WYSZEHRADZKI.  347 

I  y^^ccoooocc<xxxxxxxxxx:c 
WYROK  WYSZEHRADZKI. 

Takie  były  warunki  pokoju  tren  czyń  sktego  1335  r.  Ułożywszy 
się  o  nie,  zjecłiali  się  obaj  królowie  w  gościnie  u  węgierskiego  są- 
siada, na  jego  zaproszenie,  w  listopadzie  tegoż  jeszcze  roku.  Zjazd 
odbył  się  w  Wyszehradzie,  w  wielkim  i  wspaniałym  zamku  nad 
Dunajem,  na  wschód  od  miasta  Ostrzyhomia  (po  niemiecku  Gran.) 
Tu  miano  wydać  sobie  wzajemnie  dokumenty  na  pokój  trenczyński, 
a  naradzić  się  nad  stosunkiem  do  Krzyżaków.  Królowie  węgierski 
i  czeski  wydali  też  tu  wyrok  polubowny,  tej  treści,  że  Zakon  ma 
zwrócić  Polsce  ziemię  kujawską  i  dobrzyńską,  ale  Pomorze  otrzyma 
od  króla  Kazimierza  jako  ;; jałmużnę".  Przyznawał  tedy  i  Jan  Lu- 
ksemburczyk,  wielki  Zakonu  protektor,  że  Pomorze  jest  prawnie 
polską  własnością,  że  bez  zezwolenia  Polski  nikt  tam  władać  nie 
może.  Wyrok  wyszehradzki  miał  tedy  wartość  prawniczą  dla  Polski 
i  był  uznaniem  jej  praw  w  zasadzie  także  na  Pomorzu.  O  nic 
innego  Kazimierzowi  nie  cłiodziło.  Praktycznego  znaczenia  żaden 
wyrok  nie  miałby,  bo  wszyscy  dobrze  wiedzieli,  a  sam  król  polski 
najlepiej,  że  Zakon  żadnego  wyroku  nie  posłucha.  Chodziło  tylko 
o  to,  żeby  nie  było  nowej  wojny  z  Zakonem,  żeby  jak  najdłużej 
utrzymać  pokój,  a  do  tego  wyrok  taki  połowiczny  dobrze  się  na- 

'  dawał.  Król  go  przyjął,  ale  się  zastrzegł,  że  muszą  go  przyjąć  także 
polscy  panowie.  Wykonanie  wyroku  wymagało  dopiero  nowych 
układów,  a  gdyby  tymczasem  Krzyżacy  choć  z  Kujaw  ustąpili,  byłby 
i  w  tem  zysk.  Jakoż  osięgnął  to  król  po  ośmiu  dalszych  latach. 
Na  razie  nie  myśleli  Krzyżacy  opuszczać  Kujaw,  ale  też  nie  my- 
śleli o  nowej  na  Polskę  wyprawie.  Wszak  Kazimierz  miał  teraz 
sojusz  nietylko  już  z  Węgrami,  ale  nawet  z  Luksemburgami  i  z  mar- 
chią brandeburską.  Zręczną  polityką  zabezpieczył  sobie  król  zu- 
pełny spokój. 

NASTĘPSTWO  TRONU. 

Rozpoczynają  się  teraz  układy  innego  rodzaju,  mające  jeszcze 
■  bardziej  ścieśnić  tak  pożyteczny  sojusz   z  dynastyą  andegaweńską 
i  uczynić  go   nierozerwalnym.    Polska,    pewna  każdej  chwili    wę- 
gierskiej pomocy,  stawałaby  się  od  razu  potęgą  polityczną.    Spo- 
sób zaś   na  to   był  ten,  żeby   królewicza  węgierskiego   Ludwika 


348  NASTĘPSTWO   TRONU. 

uznać  następcą  polskiego  tronu  na  wypadek,  gdyby  król  Kazimierz 
nie  miał  syna. 

Układy  takie  były  zwyczajną  wówczas  rzeczą.  Nietylko  w  Pol- 
sce, ale  w  całej  środkowej  Europie  umawiano  się  nietylko  o  na 
stępstwo  tronu,  ale  o  wzajemne  dziedziczenie  pomiędzy  całemi 
dynastyami  na  wypadek  wymarcia  jednej  z  nich.  Było  to  skutkiem 
ogólnej  dążności  do  tworzenia  wielkich  państw,  a  poddani  po- 
pierali starania  swych  dynastów,  żeby  skupić  w  swem  ręku  jak 
najwięcej  krajów.  W  dynastyi  andegaweńskiej  gałąź  neapolitańska 
bliską  była  wygaśnięcia,  podczas  gdy  Karol  Robert  miał  trzech 
synów.  Przeznaczał  jednemu  tron  węgierski,  drugiemu  neapoli- 
tański,  a  dla  trzeciego  potrzebował  nowej  korony.  Miała  nią  być 
Polska.  Plany  Karola  Roberta  nie  zupełnie  się  udały.  Najmłodszy 
syn  Stefan  zmarł  przedwcześnie;  średni  Andrzej  zasiadł  wprawdzie 
na  tronie  Neapolu,  ale  zginął  wkrótce  zamordowany.  Najstarszy 
Ludwik  połączył  po  śmierci  Kazimierza  Wielkiego  pod  swem  ber- 
łem Węgry  i  Polskę. 

Układy  o  następstwo  zaczęły  się  już  w  r.  1335,  ale  dopiero 
po  czterech  latach  dojrzały.  Bez  zgody  możnowładztwa  nie  można 
było  szafować  tronem  i  trzeba  się  było  umówić  o  warunki.  Na 
wypadek  śmierci  króla  Kazimierza  bez  pozostawienia  męzkiego 
potomka,  nie  brakowało  Piastów;  były  ich  jeszcze  dwie  linie: 
mazowiecka  i  ślązka.  Ślązką  wyłączono  zupełnie  od  panowania 
w  Polsce,  a  to  w  imię  narodowego  interesu,  za  to,  że  zniemczyli 
się  i  hołdowali  obcym.  Zaczęli  oni  nawet  używać  czarnego  orła 
w  herbie,  zamiast  polskiego  białego.  W  r.  133Q  uchwalono  w  Polsce, 
że  nietylko  żaden  z  nich  nie  może  być  dopuszczony  do  dziedzi- 
ctwa tronu,  ani  do  sprawowania  opieki  w  razie  małoletności 
króla,  ale  też  ani  do  wielkorządztwa,  ani  nawet  do  wojewodziń- 
skiej  godności.  Wykluczenie  to  było  wynikiem  polityki  narodowej. 
Ci  ślązcy  Piastowie  byli  zresztą  dalsi  od  tronu,  jako  potomkowie 
Władysława  II.,  podczas  gdy  tron  polski  należał  dziedzictwem 
tylko  potomstwu  Kazimierza  Sprawiedliwego.  Kazimierz  Wielki 
był  jego  praprawnukiem,  ale  zupełnie  tak  samo  byli  nimi  książęta 
mazowieccy.  Ci  mieliby  do  następstwa  tronu  prawo  niewątpliwe, 
gdyby  nie  jedna  okoliczność,  jedna  mianowicie  zmiana  w  prawie 
spadkowem  książęcem.  W  dawniejszem  prawie  polskiem  kobiety 
nie    mogły    dziedziczyć.    Zdarzało    się,    że    księżne    wykonywały 


KRÓLEWICZ   LUDWIK.  349 

rządy  w  księstwach,  jako  opiekunki  swych  małoletnich  synów; 
nie  odmawiano  kobietom  władzy,  ale  odmawiano  im  dziedzicze- 
nia ziemi.  Zmieniło  się  to  potem  pod  wpływem  Kościoła.  W  za- 
chodniej Europie  kobiety  były  już  dawniej  przypuszczane  do  dzie- 
dziczenia, u  nas  zaczęto  się  z  tem  oswajać  dopiero  z  końcem  XIIL  w, 
W  ślązkiej  i  wielkopolskiej  linii  Piastów  było  już  kilka  wypadków 
następstwa  córki  po  ojcu,  córki  zamężnej,  przez  co  przechodziło 
księstwo  w  obce  nawet  ręce.  Wacław  II.,  koronując  się  na  króla 
polskiego,  zaręczył  się  z  Reiczką,  córką  króla  Przemysława,  którą 
potem  poślubił.  Skoro  uznano,  że  można  dziedziczyć  także  po 
kądzieli,  przez  kobiety,  nie  mieli  książęta  mazowieccy  praw  do 
tronu  bliższych  od  królewiczów  węgierskich,  którzy  byli  synami 
rodzonej  siostry  króla  Kazimierza,  Elżbiety,  wydanej  za  Karola 
Roberta.  Zależało  to  zupełnie  od  woli  króla,  kogo  zechce  przy- 
jąć na  następcę;  czy  którego  z  książąt  kujawskich,  którzy  byli  po 
mieczu  najbliżsi,  czy  też  blizkiego  po  kądzieli  krewnego,  siostrzeńca. 
Król  musiał  wybrać  siostrzeńca,  bo  inaczej  mógłby  się  był  zerwać 
sojusz  z  dynastyą  andegaweńską,  a  nawet  zmienić  na  nieprzyjaźń. 
Tem  śmielej  mógł  był  król  polski  przystać  na  andegaweń- 
skie życzenia,  że  następstwo  Ludwika  było  rzeczywiście  dla  Polski 
bez  porównania  korzystniejsze,  niż  gdyby  po  najdłuższem  życiu 
Kazimierzowem  miał  wstąpić  na  tron  który  z  mazowieckich  ksią- 
żąt. W  obec  wielkich  dynastycznych  potęg  Luksemburgów,  Habs- 
burgów, Wittelsbachów  j  Andegawenów,  w  obec  znacznej  prze- 
wagi potężnego  Zakonu,  trzeba  było  Polsce  władcy,  któryby 
swą  siłą  i  znaczeniem  był  tamtym  równy.  Już  wykazało  doświad- 
czenie, że  Polska  może  się  od  nich  obronić  tylko  przez  sojusz 
z  Węgrami,  sama  będąc  do  tego  jeszcze  za  słabą.  Potrzebowała 
też  Polska  władcy  wykształconego  należycie  politycznie,  któryby 
umiał  sobie  radzić  wśród  zmieniających  się  zupełnie  stosunków 
politycznych  w  Europie.  Drobni  kujawscy  i  mazowieccy  książęta 
nie  mieli  nawet  pojęcia  o  tem,  jak  wygląda  europejska  wielka 
polityka  i  czego  potrzeba,  żeby  Polsce  zapewnić  poważne  stano- 
wisko wśród  nowych  potężnych  państw  dynastycznych.  Całą  ich 
polityką  było,  żeby  sąsiadowi  -  krewniakowi  urwać  jaki  gród ; 
szerszego  świata  nigdy  nie  widzieli,  siedząc  w  swym  zakątku, 
jakby  deskami  zabitym  od  wielkich  spraw  europejskich.  Król 
Władysław  Niezłomny  zawdzięczał  swe  wyniesienie  temu,  że  w  Rzy- 


350  DWÓR  WĘGIERSKI. 


1 

W  pon^ 


niie  przyjrzał  się  bliżej  zawikłaniom  europejskich  interesów  pol 
tycznych,  wzajemnym  ich  związkom  i  przeciwieństwom;  z  Rzymu  | 
przywiózł  sobie  sojusz  andegaweński,  zrozumiawszy,  że  to  się  łą- 
czy z  interesem  polskim  najlepiej.  W  polityce  stał  Kazimierz 
jeszcze  znacznie  wyżej  od  swego  ojca.  Znaczną  część  swej  mło- 
dości spędził  na  dworze  węgierskim,  przybywał  tam  dłużej,  na- 
wet będąc  już  żonatym.  Z  siostrą  Elżbietą  łączyły  go  zawsze  jak 
najserdeczniejsze  stosunki.  Starszy  od  niego  Karol  Robert,  dzie- 
wierz,  był  niejako  nauczycielem  młodego  Kazimierza.  Węgry  nie 
stały  w  cywilizacyi  bynajmniej  wyżej  od  Polski,  ale  o  ileż  wyżej 
stała  dynastya  andegaweńska  od  piastowskiej!  Dwór  węgierski 
łączył  w  sobie  kulturę  francuską  z  włoską,  skupiał  w  sobie,  co  tylko 
było  n  aj  wykwintu  i  ej  szego  w  ówczesnej  cywilizacyi.  Sam  król  obe- 
znany był  doskonale  ze  światem;  wszak  był  neapolitańskim  kró- 
lewiczem za  młodu,  miał  krewnych  na  francuskim  tronie,  a  cieszył 
się  szczególniejszą  opieką  Stolicy  apostolskiej,  pozostając  z  Rzymem  5 
ciągle  w  stosunkach  jak  nabłiższych.  Zasobny  skarb  dynastyczny  | 
pozwalał  na  utrzymywanie  najświetniejszego  w  Europie  dworu.  '■ 
Wyszehradzki  zamek  miał  350  komnat,  podczas  gdy  krakowski 
dopiero  za  Łokietka  zamieniał  się  na  skromną  rezydencyę  mo- 
narszą, a  mazowieckie  i  kujawskie  książęce  dwory  mieściły  się 
jeszcze  w  drewnianych  dworkach !  W  Wyszehradzie  więcej  było 
klejnotów,  niż  w  Krakowie  szat,  a  w  Czersku  oręża.  Andegaweń- 
czyk  na  polskim  tronie  miał  prowadzić  wielką  europejską  poli- 
tykę, a  potęgą  swą  zapewnić  państwu  nietylko  bezpieczeństwo 
od  wrogów,  ale  taką  siłę,  żeby  się  można  było  zaczepnie  zwrócić 
przeciw  Krzyżakom  i  odebrać  Pomorze.  Jakżeż  mógłby  się  z  ta- 
kim władcą  równać  który  z  mazowieckich  książątek?  Król  Kazi- 
mierz nie  miał  się  nawet  czego  namyślać. 

Społeczeństwo  zaś  samo  było  na  tyle  politycznie  dojrzałe 
żeby  to  wszystko  zrozumieć.  Wśród  możnowładztwa  nie  ozwał 
się  ani  jeden  głos  za  zachowaniem  dziedzictwa  Piastom ;  chodziło 
tylko  o  ułożenie  jak  najkorzystniejszych  warunków  węgierskiego 
następstwa.  O  te  warunki  umawiał  się  już  nie  sam  tylko  król^ 
ale  na  równi  z  nimj'  wielmożowie  polscy.  Nie  nowiną  im  było 
powoływać  na  tron  książąt  według  własnej  woli.  Krakowski  tron 
wielkoksiążęcy  bywał  już  z  końcem  XII.  w.  elekcyjnym,  tj.,  że 
wstępujący  nań  książęta   opierali   się   nie  na    prawie   dziedzictwa. 


ZOBOWIĄZANIA   LUDWIKA.  351 

lecz  na  wyborze  możnowładztwa.  Wśród  walk  o  tron  krakowski 
zmieniała  się  osoba  Wielkiego  księcia  najczęściej  w  latach  1177 
do  1202;  bo  siedm  razy;  otóż  pięć  tych  zmian  dokonało  się  przez 
elekcyę,  przez  powołanie  na  tron.  W  ciągu  XIII.  w.  było  kilka- 
naście podobnych  wypadków  w  różnych  dzielnicach.  Od  Leszka 
Czarnego  począwszy,  zawsze  już  rozporządzała  tronem  sama  lu- 
dność; czasem  polska  szlachta,  a  czasem  niemieckie  mieszczań- 
stwo. Władysław  panował  z  ramienia  szlachty  i  włościaństwa, 
właścicieli  ziemi  i  dzierżawców,  z  ramienia  ludności  rolniczej  w  prze- 
ciwstawieniu do  stanu  miejskiego,  z  ramienia  ludności  polskiej 
przeciw  niemieckim  osadnikom.  I  teraz  nie  miałby  zgoła  znacze- 
nia układ  o  następstwo  tronu,  gdyby  go  nie  zawarli  wraz  z  kró- 
lem przedstawiciele  ludności,  a  mianowicie  możnowładcy.  Mając 
powołać  na  polski  tron  obcego,  zastrzegali  sobie  przedewszyst- 
kiem,  żeby  nie  sprawował  rządów  tak,  jak  niegdyś  król  Wacław, 
żeby  obcy  król  nie  przynosił  z  sobą  jarzma  obcego  panowania. 
Ludwik  musiał  się  zobowiązać,  że  nie  będzie  nadawać  urzędów 
i  godności  w  Polsce  cudzoziemcom,  że  będzie  rządzić  tylko  we- 
dług praw  w  Polsce  obowiązujących  i  nie  będzie  nakładać  na 
ludność  żadnych  nowych  podatków.  Obok  tego  zobowiązywał  się 
odzyskać  na  Krzyżakach  zabrane  przez  nich  ziemie.  Gdy  się  o  te 
warunki  ułożono,  nastąpił  ponowny  zjazd  w  Wyszehradzie  w  r. 
1339,  na  którym  uznano  królewicza  węgierskiego  następcą  pol- 
skiego tronu.  Dokument  wydany  na  to  ma  datę  dnia  7  sierpnia 
1339  roku. 

Dziesięć  tygodni  przedtem  owdowiał  król  polski.  Królowa 
Aldona  Anna,  córka  litewskiego  władcy  Gedymina,  pozostawiła 
mu  dwie  córki:  Elżbietę  i  Kunegundę.  Syna  król  nie  miał,  wobec 
czego  układ  z  dynastyą  andegaweńską  zyskiwał  większe  znaczenie. 


.SPRAWY  RUSKIE. 

Nadarzała  się  sposobność  odzyskania  Grodów  Czerwieńskich, 
czyli  Rusi  Czerwonej.  Węgierska  korona  miała  do  tego  kraju 
też  swoje  uroszczenia,  gdyż  jeszcze  nie  dawno  panowali  w  Haliczu 
młodsi  królewicze  wie  węgierscy,  a  królowie  węgierscy  używali 
stale  tytułu  królów  Halicza,  czyli  z  łacińska:  Galicyi.  Sprawa  ruska 
wpłynęła  niezawodnie  na  układy  wyszehradzkie.  Trudno  było  ma- 


352  KSIĄŻĘ   TROJDEN. 

rzyć  o  zajęciu  Rusi  Czerwonej  przeciw  Węgrom  i  narażać  się  ą 
wojnę  z  andegaweńską  dynastyą. 

Następcy  Daniela  halickiego  nie  używali  królewskiego  tytuh: 
i  pozostawali  w  tatarskiem  poddaństwie,  podobnie,  jak  wszysciii 
inni  ruscy  książęta.  W  niewoli  tej  nieszczęśliwa  Ruś  nietylko  n|f 
postępowała  w  swym  rozwoju  dziejowym,  ale  cofała  się  wsteci 
Na  nowej  Rusi  zwłaszcza,  w  Suzdalszczyznie,  zwanej  też  Rusią  Zal^ 
ską,  coraz  gorzej  się  działo.  Uciskaniem  poddanych,  haraczami,  sta^ 
rali  się  książęta  tamtejsi  pozyskać  łaskę  hanów  tatarskich,  a  o  go- 
dność wielkoksiążęcą  toczyli  między  sobą  spory.  Przeciwko  Suzdalo- 
wi  wystąpił  Włodzimierz,  a  przeciw  Włodzimierzowi  Moskwa,  nie 
wiele  dotychczas  znaczące  księstwo.  Jerzy  Daniłowicz  moskiewski 
ożenił  się  z  poganką,  siostrą  hana  Uzbeka  i  przez  nią  otrzymał  od 
Tatarów  jarłyk,  t.  j.  kaftan  honorowy  i  wielkoksiążęcą  godność.  Od 
r.  1328  Moskwa  już  stale  była  stolicą  Rusi  Zaleskiej,  a  przeniósł 
się  tam  także  metropolita  schyzmatycki,  mieszkający  dotychczas 
we  Włodzimierzu  nad  Klazmą.  Wszyscy  ci  książęta  odznaczali  się 
uciskiem  poddanych.  Dobrodziejstwem  dla  Rusi  było,  że  Litwa 
zaczęła  czynić  zabory  na  ruskich  ziemiach;  zależność  od  litewskich 
książąt  była  o  wiele  lepszą  od  panowania  własnych  książąt  pod 
tatarskiem  zwierzchnictwem.  Zrzucić  to  ciężkie  jarzmo  próbowali 
książęta  Rusi  Czerwonej,  ale  bezskutecznie,  gdyż  zabrakło  im  wy- 
trwałości, a  związek  ich  z  Polską  nie  był  szczery.  Prawnukowie 
Daniela,  Andrzej  włodzimierski  i  Lew  II.  halicki,  próbowali  znowu 
walki  z  Tatarami,  ale  na  własną  rękę.  Obaj  polegli  w  r.  1324; 
własnej  krwi  nie  skąpili  dla  dobra  Rusi  i  za  to  należy  się 
im  zaszczytna  pamięć  w  historyi;  ale  ofiara  ta  na  nic  się  nie 
zdała  i  zdać  się  nie  mogła.  Walkę  z  Tatarami  należało  podjąć 
wspólnie  z  Rusią  Zaleską,  z  Litwą,  Polską  i  Węgrami;  bez  tych 
sojuszów  nie  było  nadzieji  powodzenia.  Została  po  poległych 
książętach  siostra  Marya,  zamężna  za  Piasto wiczem,  księciem  ma- 
zowieckiem Trojdenem,  książęciem  Czerska  i  Sochaczewa,  jednym 
z  licznych  praprawnuków  Kazimierza  Sprawiedliwego.  Bojarowie 
haliccy  powołali  na  tron  jej  syna,  Bolesława,  a  ten  objąwszy  pano- 
wanie przeszedł  na  schyzmę  i  zmienił  nawet  imię,  nazywając  się 
odtąd  Jerzym.  Nowy  książę  pragnął  porozumienia  z  Polską  i  z  Litwą; 
w  szóstym  roku  swych  rządów  ożenił  się  z  Eufemią,    ochrzczoną 


ZAJĘCIE    RUSI    CZERWONEJ.  353 

córką  Gedymina,  która  przyjęła  chrzest  nie  w  cerkwi  wschodniej 
jednak,  lecz  w  Płocku,  w  katoHckim  kościele.  Sam  książę  zaczął 
niespodzianie  okazywać  niewczesną  gorliwość  w  krzewieniu  łaciń- 
skiego kościoła  na  Rusi  za  pomocą  gwałtów  i  okazywania  wzgardy 
wschodniemu  obrządkowi.  Sprawy  te  nie  są  jeszcze  bliżej  zbadane 
i  nie  wiemy,  kto  wystąpił  w  obronie  schyzmy;  czy  sami  bojarzy 
z  własnej  ochoty  i  z  własnego  przekonania,  czy  też  tatarscy  ba- 
skakowie,  którzy  wiedzieli,  że  zbliżenie  się  Rusi  do  katolickiego 
Zachodu  musi  się  skończyć  zrzuceniem  ich  zwierzchności.  Znamy 
tylko  groźny  koniec  książęcej  pary.  Dnia  7  kwietnia  1340  r.  umarł 
Bolesław  Jerzy  otruty  przez  spiskowych  bojarów  w  Włodzimierzu; 
Eufemię  zaś  wrzucili  pod  lód  do  Wisły  pod  Zawichostem  w  nie- 
spełna dwa  lata  później  (5  lutego  1342). 

Jeszcze  na  drugim  zjeździe  wyszehradzkim  1339  r.  porozumiał 
się  Kazimierz  Wielki  z  Karolem  Robertem  w  tej  sprawie  ruskiej. 
;  Bolesław  Trojdenowicz  pragnął  sojuszu  z  Węgrami  i  Polską;  po- 
stanowiono też  pomagać  mu  wspólnemi  siłami  przeciw  buntowi 
bojarów,  a  gdyby  jego  panowanie  utrzymać  się  nie  dało,  podjąć 
walkę  z  Tatarami  i  zdobyć  Ruś  Czerwoną  dla  tego  przyszłego 
państwa  polsko-węgierskiego,  którem  miał  władać  Ludwik  ande- 
^ 'weński.  Bolesławowi  niebyło  już  danem  skorzystać  z  tego  sojuszu. 

ZAJĘCIE  RUSI  CZERWONEJ. 

PW  kilka  tygodni  po  śmierci  Bolesława  Trojdenowicza  był 
Kazimierz  W.  pod  Lwowem  i  zabrał  wielkie  skarby  tamtejszego 
grodu,  żeby  się  nie  dostały  w  ręce  tatarskich  baskaków.  W  czerwcu 
1340  stanął  pod  Lwowem  powtórnie,  tym  razem  na  czele  licznego 
I  wojska,  ale  tylko  polskiego,  bez  posiłków  węgierskich.  Nadzwy- 
czajny pospiech  króla  tłómaczy  się  tem,  że  należało  przewidywać, 
że  han  Uzbek  wystąpi  ze  swemi  prawami  zwierzchniczemi,  których 
król  polski  nie  zamierzał  oczywiście  uznać.  Uzbek  wyruszył  na 
czele  Hordy  i  pustosząc  wszystko  po  drodze  dotarł  aż  do  brzegów 
Wisły,  a  z  tym  najazdem  tatarskim  połączyła  się  część  bojarów, 
nie  życzących  sobie  polskiego  panowania.  Nad  Wisłą  przeciął 
król  Tatarom  drogę  i  nie  dał  im  przeprawić  się  na  lewy  brzeg 
rzeki.  Uzbek  rzucił  się  ku  północy,  pod  Lublin,  którego  jednak 
nie  zdołał  zdobyć.  W  dwóch  następnych  latach,  1341  i  1342  po- 
wtórzyły  się    jeszcze   te    najazdy,    nietylko    na  Polskę,   ale  też  na 

23 


354  WOLNOŚĆ  WYZNANIA. 

Węgry.  Zdołano  jednak  odeprzeć  dzicz  mongolską,  a  Ruś  od  ich 
jarzma  uwolniona  przeszła  pod  rządy  węgiersko-polskie.  Z  ramienia 
obydwóch  królów  został  starostą  ruskim  Dętko,  bojar  czerwonoruski. 

Wyprawa  ruska  Kazimierza  Wielkiego  nie  była  zaborczy rri 
najazdem,  lecz  największem  dla  Rusi  dobrodziejstwem,  bo  uwol? 
nieniem  jej  z  mongolskiej  niewoli,  a  przywróceniem  tego  krajt| 
Europie,  odzyskaniem  go  dla  cywilizacyi.  Nie  zamierzał  też  now)| 
władca  krzywdzić  w  niczem  Rusinów,  osiadłych  już  tak  dawnd 
na  tej  ziemi,  polskiej  pierwotnie.  Za  pierwszym  we  Lwowie  pobyten| 
przyrzekł  zachować  ich  wiarę  i  prawa  i  przyrzeczenia  tego  do| 
trzymał  jak  najrzetelniej  w  ciągu  całego  swego  panowania.  Według 
ówczesnych  wyobrażeń  powinienby  był  król  katolicki  użyć  swej 
władzy  do  prześladowania  schyzmy.  Kazimierz  Wielki  nie  chciał 
nawracać  mieczem,  pozostawił  to  prawdziwemu  apostolstwu,  po- 
kojowemu działaniu  duchowieństwa  i  cywilizacyi  zachodniej.  I^o- 
pierał  misyonarską  pracę  Dominikanów  i  Franciszkanów,  założył 
też  w  r.  1350  łaciński  kościół,  dzisiejszy archikatedralny  we  Lwowie, 
ale  starał  się  i  o  założenie  schyzmatyckiej  metropolii  w  Haliczu, 
żeby  i  schyzmatycy  mieli  należytą  organizacyę  kościelną.  Papież 
Benedykt  XI.  oświadczył,  że  przysięga  złożona  przez  króla  na 
swobodę  greckiej  wiary  jest  nieważna,  bo  niedozwolona  i  kazał 
krakowskiemu  biskupowi  nałożyć  za  to  na  króla  pokutę  kościelną. 
Zniósł  to  król  spokojnie,  ale  za  wiarę  nikogo  nie  prześladował, 
pozostawiając  tę  rzecz  sumieniu  każdego. 

Po  odszczepieństwie  patryarchy  konstantynopolskiego  Focyusza 
nie  przestał  istnieć  katolicki  patryarchat  konstantynopolski;  na 
miejsce  schyzmatyckiego  mianował  papież  nowego  patryarchę. 
Jestto  bowiem  zasadą  Kościoła,  że  biskupstwo  jakiekolwiek,  raz 
utworzone,  zawsze  się  już  obsadza;  chociażby  nawet  biskup  nie 
mógł  zamieszkać  w  swej  dyecezyi,  chociażby  musiał  poprzestać 
na  samym  tylko  tytule,  zawsze  się  nowego  mianuje.  Mianował 
papież  ciągle  łacińskich  patryarchów  dla  Kostantynopola;  byli  om 
duchownymi  zwierzchnikami  tych,  którzy  przebywając  w  krajach 
schyzmą  dotkniętych,  pozostawali  mimo  to  w  jedności  z  Rzymem. 
Byli  też  mianowani  łacińscy  arcybiskupi  halicko-lwowscy,  ale  nie 
wiemy  o  nich  nic  bliższego,  nie  wiemy  nawet,  czy  mieszkali  w  swej 
archidyecezyi.  Byli  to  zapewne  zakonnicy,  misyonarze  na  Rusi 
Czerwonej.  Była  już  o  tem  mowa,  jak  sprawa  ruskich  misyj  wiązała 


ORGANIZACYA   OBYDWÓCH   WYZNAŃ.  355 

się  z  biskupstwem  lubuskiem.  Biskupi  ci  twierdzili,  że  cała  Ruś 
należy  do  ich  dyecezyi,  ale  sprawa  była  sporna.  Polskiemu  rządowi 
zależało  na  tem,  żeby  powstała  nowa  dyecezya,  choćby  tylko 
dlatego,  żeby  ulżyć  ciężaru  krakowskiej.  Była  teraz  sposobność 
w  \-nagrodzenia  sobie  niedoszłego  biskupstwa  łukowskiego.  I  opinia 
Rzymu  nie  przyznawała  już  wyłącznych  praw  dyecezalnych  bisku- 
pom lubuskim.  W  r.  1358  mianował  łaciński  patryarcha  konstanty- 
nopolski,  Wilhelm  II.  Pusterlius,  Dominikanina  Piotra  biskupem 
włodzimierskim;  czy  biskup  ten  objął  jednak  swą  dyecezyę,  to 
wątpliwe.  Sam  król  polski  starał  się  o  rzeczywiste  obsadzenie 
arcybiskupstwa  lwowskiego;  kościół  we  Lwowie  wystawił,  ale  bi- 
skupa przy  nim  nie  było!  Wlokły  się  długo  układy  w  tej  sprawie, 
ale  napróżno.  W  roku  1363  zapytywał  papież  Grzegorz  XI.  arcy- 
biskupa gnieźnieńskiego,  czy  Lwów  znacznem  jest  miastem,  czy 
ziemia  czerwonoruska  dość  obszerna,  żeby  stanowić  osobne  arcy- 
biskupstwo?  Król  napróżno  zaręczał,  że  podległa  jego  berłu  Ruś 
jest  dość  obszerną  na  siedm  biskupstw,  nie  doczekał  się  utwo- 
rzenia nowej  prowincyi  Kościoła  katolickiego.  Dopiero  za  na- 
stępnego panowania  przywiedziono  tę  rzecz  do  skutku. 

Również  natrafiał  na  wielkie  trudności  plan  utworzenia  schy- 
i  ziiiatyckiej    metropolii    w  lialiczu.    Cała  Ruś  należała   z  dawnego 
prawa  do  metropolii  kijowskiej;   metropolici    ci  przenieśli  się  już 
do  Włodzimierza  nad  Klaźmą,  a  stamtąd  do  Moskwy,  co  zatwier- 
dził  synod    patryarszy  właśnie   za  czasów   Kazimierza  Wielkiego, 
'w   roku    1354.    Panujący   nad   tyla    Rusi   Wielki    Książę   litewski 
Gedymin  nie  życzył  sobie,  żeby  jego  poddani  podlegali  wpływowi 
^metropolity  tytułującego  się  kijowskim,  ale  rezydującego  u  książąt 
i-moskiewskich    i    będącego    politycznem    narzędziem    w  ich   ręku. 
[Postarał    się    też   o    osobnego   metropolitę   dla   swoich    Rusinów 
i  chciał,  żeby  i  Ruś  Czerwona  należała  do  tej  metropolii  litewsko- 
ruskiej.  Tego  jednak    nie  chciał  Kazimierz  Wielki,  zwłaszcza,  gdy 
przyjaźń    litewska    zerwała   się   i   zamieniła    na  wojnę   o   Wołyń. 
(Potem,  w  r.  1349,  najechali  Litwini  nawet  samą  Ruś  Czerwoną). 
Patryarcha  schyzmatycki  nie  chciał  się  narażać  ani  w  Wilnie,  ani 
w  Moskwie,  ustanawianiem  osobnego  metropolity  halickiego.  Król 
wziął  się  w  końcu  na  sposób.  W  tajemnicy  przed  papieżem  wy- 
prawił  do  Konstantynopola   upatrzonego   przez  siebie   kandydata 
na  metropolitę,   Antoniosa,   z  listem,   w  którym   domaga  się   sta- 


k 


356  STOSUNKI   EKONOMICZNE. 

nowczo,  żeby  go  wyświęcić;  w  przeciwnym  razie  groził,  że  każ(j 
dzieci  chrzcić  w  obrządku  łacińskim,  bo  jakiś  porządek  być  musi! 
Ta  groźba  poskutkowała;  Antonios  został  zatwierdzony  i  objąi 
rzeczywiście  metropolię.  Nim  dojechał  z  powrotem,  nie  żył  ju; 
król  Kazimierz;  Antonios  był  jednak  w  Haliczu  jeszcze  r.  137Ś 
Niektórzy  ruscy  pisarze  twierdzą,  że  polskie  rządy  prześla- 
dowały od  początku  ich  wyznanie.  Otóż  za  Kazimierza  Wielkicoc 
nietylko  niema  ani  śladu  prześladowania,  lecz  przeciwnie,  kró- 
lowi polskiemu  zawdzięczali  schyzmatycy  należytą  organizacyc 
swego  kościoła.  Łacińskich  zaś  biskupstw  całkiem  na  Rusi  Czer- 
wonej za  tego  króla  nie  było.  W  Przemyślu,  Włodzimierzu  i  Cheł- 
mie były  tylko  katolickie  łacińskie  parafie. 

STOSUNKI  EKONOMICZNE. 

Odzyskanie  Rusi  Czerwonej  było  dla  Polski  niezmiernie  ważne 
ze  względu  na  dobrobyt  publiczny.  W  państwie  ścieśnionem  ze 
wszystkich  stron  nie  mógł  rozwinąć  się  'należycie  żaden  sposót 
zarobkowania.  Rolnictwo  zyskało  już  zupełną  przewagę  wśróc 
zajęć  gospodarskich,  obsiewano  coraz  więcej  ziemi,  a  chleb  prze- 
stawał już  być  zbytkownem  pożywieniem,  stając  się  powszednirr 
pokarmem  całej  ludności.  Gospodarstwo  pastewne  traciło  na  zna- 
czeniu; niegdyś  główne,  stawało  się  zwolna  ubocznem.  Rybo- 
łóstwo, myślistwo,  bobrownictwo  i  pasiecznictwo  schodziły  nć 
stanowisko  podrzędne.  Dokonywał  się  przewrót  gospodarski  m 
korzyść  rolników,  siejących  ziarno.  Zboża  musiało  być  poddostatkierr 
na  wyżywienie  ludności.  Wszystkich  innych  rodzajów  pożywienia 
było  w  kraju  stosunkowo  coraz  mniej,  podczas  gdy  zboża  mogłc 
być  coraz  więcej.  Niegdyś  obfitujący  w  zwierzynę  bór  żywił  cał( 
opole.  Coraz  gęściejsze  osady  ludzkie  umniejszały  zwierzynie  sie- 
dlisk; płoszona  cofała  się  w  głąb  puszcz,  w  Małopolsce  córa; 
dalej  na  południe,  w  góry.  Niegdyś  można  było  w  Krakowskierr 
urządzić  polowanie  gdziekolwiek.  Za  Kazimierza  Wielkiego  nie 
było  już  pod  Krakowem  tak  wiele  zwierzyny.  Król,  wielki  łowó>x 
miłośnik,  musiał  sobie  na  stokach  wzgórz  Sikornikiem  zwanycl 
założyć  sztuczny  zwierzyniec,  żeby  mógł  znaleść  każdej  chwili  rc^ 
zrywkę.  Żeby  zaś  mieć  gdzie  niedaleko  odprawiać  większe  polo- 
wania, zachował  wyłącznie  dla  siebie  lasy  nieco  niżej  nad  Wisłą 
i  jedyna  ta  już  w  całej  nizinnej  Małopolsce  puszcza,  niepołomsk^ 


UBYTEK   PŁODÓW   SUROWYCH.  357 

zwana;  ocalała  tylko  dzięki  temu,  że  królewską  pozostała  własnością, 
niedostępna  osadnictwu.  W  porównaniu  z  naszymi  czasami  było 
zapewne  lasu  jeszcze  sporo,  ale  było  go  mało  w  porównaniu 
z  czasami  Krzywoustego,  kiedy  to  od  jednej  osady  do  drugiej 
bywało  dwie  i  trzy  mile,  bory  miały  po  kilkanaście  mil  kwadra- 
towych, a  zwierz  mnożył  się  bez  przeszkód  i  powiedzieć  można, 
że  był  głównym  mieszkańcem  kraju,  zaś  ludzkie  osady  wyjątkami 
tylko  niejako  wśród  nieprzejrzanych  borów;  wówczas  dziesiąta  część 
tej  zwierzyny  starczyła  na  mięsne  pożywienie  całej  okolicy.  Łowców 
przybywało,  a  zwierza  ubywało,  bo  się  przed  ludźmi  cofał  w  góry. 
Podobnież  ubywało  ryb,  które  stanowiły  wszędzie  artykuł  ważny, 
a  w  Wielkopolsce  były  najważniejszym.  Za  panowania  Kazimierza 
Wielkiego  mieliśmy  już  ryb  mniej,  niż  ich  było  potrzeba  dla 
ludności.  Już  z  obcych  krajów  przywożono  do  nas  suszoną  rybę! 
Bobry,  gnieżdżące  się  nad  rzekami,  były  wielkiem  bogactwem 
kraju;  już  je  przetrzebiono  nieoględnem  polowaniem,  już  one  były 
nie  tak  pospolite,  a  w  niejednej  okolicy  całkiem  ich  już  nie  było  • 
Ubywało  też  pszczół  i  barci  leśnych,  skoro  ubywało  lasów.  Coraz 
mniej  było  najważniejszych  i  głównych  do  niedawna  jeszcze  środ- 
,'  pożywienia.  Coraz  mniej  było  futer,  bobrowego  sadła,  piżma, 
miodu  i  wosku,  głównych  artykułów  polskiego  handlu.  Podwójnie 
więc  ubywało  dobrobytu:  i  mniej  żywności  w  kraju  i  mniej  za- 
robku handlowego.  A  wszystkie  te  bogactwa  przyrody  nie  dały  się 
rozmnożyć  w  sposób  sztuczny.  Nie  znano  jeszcze  ula  na  pszczoły, 
nie  znano  sadzawek  i  hodowli  ryb  pod  opieką  człowieka,  nie 
ni()wiąc  już  o  sztucznem  zarybianiu  rzek,  wynalezionem  dopiero 
w  XIX.  wieku;  na  zapobieżenie  wytrzebieniu  zwierzyny  nie  po- 
siadamy do  dziś  dnia  innego  środka,  jak  ograniczenie  polowań. 
Te  bogactwa  przyrody,  raz  utracone,  przepadły  dla  tamtych  po- 
koleń. Miała  Polska  bogactwa  inne,  ale  jeszcze  ich  nie  poznano, 
jeszcze  nie  umiano  ich  wyzyskiwać.  Wszak  nasze  skarby  górnicze 
dziś  jeszcze  ani  w  czwartej  części  nie  są  wyzyskane!  Wówczas 
tylko  sól  wydobywano  w  Bochni  i  trochę  w  Wieliczce,  ale  w  bardzo 
niewydatny  sposób.  Dopiero  Kazimierz  Wielki  zorganizował  nasze 
górnictwo  salinarne,  a  w  Wieliczce  urządził  porządne  kopalnie. 
Ubytek  artykułów  handlowych  musiał  sprowadzić  upadek 
handlu.  Toteż  rzeczywiście  handel  w  Polsce  wcale  się  nie  roz- 
winął w  ciągu  ostatniego   stólecia,  od  najazdu  Mongołów  aż  do 


358  HANDEL    I    RĘKODZIEŁA. 


I 


początków  panowania  Kazimierza  Wielkiego.  Rzecz  prosta,  źe  na- 
jazdy tatarskie  zadały  mu  cios  zabójczy,  a  podźwignięcie  si^i 
utrudniały  czasy  dzielnicowe.  Ciągłe  wojny  domowe  książęce^! 
brak  bezpieczeństwa  na  drogacłi,  zwłaszcza  w  Wielkopolsce,  od^^ 
straszały  kupców  zagranicznych.  Zawiązki  rodzimego  kupiectw|| 
przepadły.  Nowo  założone  niemieckie  miasta  wprowadzały  dó 
nas  sztucznym  sposobem  gotowy  już  stan  mieszczański.  Miejska 
ta  ludność  nie  żyła  jednak  wyłącznie  ze  zajęć  mieszczańskich; 
dopiero  dzięki  polityce  króla  Kazimierza  zaczęli  się  bogacić.  Za 
dni  Łokietkowych  wszystkie  te  miasta  były  jeszcze  osadami  na 
pół  rolniczemi.  Nawet  krakowscy  mieszczanie  uprawiali  rolę  i  wy- 
pasali bydło,  a  po  mniejszych  miastach  długo  socha  i  jarzmo 
były  na  równi  z  łokciem  i  wagą.  Futra  i  wosk  nie  mogły  do- 
starczyć zarobku  całej  tej  warstwie  ludności! 

Nie  handel,  lecz  rzemiosła  były  pierwszą  i  zasadniczą  pod- 
waliną miejskiego  dobrobytu.  Choć  kraj  był  wyludniony  i  zubo- 
żały, bez  rękodzieł  obejść  się  nie  mógł,  a  niemieccy  osadnicy  nie 
odbierali  przez  to  zarobku  ludności  polskiej,  lecz  tylko  wędro- 
wnym kupcom  zagranicznym,  którym  nie  opłacało  się  już  przy- 
jeżdżać do  nas  z  wyrobami  przemysłu  zachodnich  krajów.  Znika 
też  zupełnie  z  Polski  ów  ,;gość",  wędrujący  od  grodu  do  grodu, 
od  kościoła  do  kościoła  z  furami  ładownemi  towarem.  Z  dawnych 
tych  „gości"  zostali  tylko  żydzi,  ale  ci  przestali  się  trudnić  wę- 
drownym handlem.  Życie  koczownicze  zamienili  na  osiadłe  i  jęli 
się  pośrednictwa  w  sprawach  pieniężnych. 

Żydów  było  bardzo  mało.  Znaczny  wzrost  tej  ludności  na- 
stąpił dopiero  z  końcem  następnego  stólecia;  za  Kazimierza  Wiel- 
kiego ilość  ich  całkiem  nie  wchodziła  jeszcze  w  rachubę  w  sto| 
sunku  do  ogółu  ludności  miejskiej.  Osiedlali  się  po  ważniejszycł^ 
miastach.  W  Małopolsce  byli  tylko  w  Krakowie  i  Sandomierzul 
We  Lwowie  byli  jeszcze  przed  nastaniem  polskich  rządów.  Po 
za  temi  głównemi  miastami  wyjątkowo  zdarzył  się"  gdzie  żyd 
w  mniejszem  mieście.  Tworzyli  gminy  osobne.  Prawa  miejskiego 
nie  posiadali,  nie  mogli  być  miast  obywatelami,  tj.  brać  udziału 
w  zarządzie  miejskim.  Władza  miejska  nie  troszczyła  się  o  nich,- 
bo  zasadą  średniowiecznego  prawa  było,  żeby  każdy  stan  sam 
o  sobie  radził,  sam  sobie  pilnował  swoich  interesów  i  porządku 
między   swoimi.    Tworzyli    więc    żydzi    stan   osobny  i  rządzili  się 


ŻYDZI.  359 

swojem  prawem  zwyczaj owem,  a  nikt  się  nie  troszczył,  co  się  tam 
między  nimi  dzieje.  Nabywać  place  i  domy  mogli  tylko  w  ozna- 
czonej połaci  miasta;  np.  w  Krakowie  dzisiejsza  ulica  ś-tej  Anny 
była  pierwotnie  żydowską.  Trudnili  się  pożyczkami,  co  oczywiście 
wiodło  do  licznych  procesów.  Od  tego  byli  przy  każdym  woje- 
wodzie osobni  sędziowie,  zwani  przez  to  sędziami  żydowskimi, 
to  znaczy:  do  spraw  z  żydami.  Pożyczki  na  słowo  lub  skrypt  nie 
miały  znaczenia  wobec  prawa;  wolno  było  pozywać  tylko  o  takie 
pożyczki,  które  były  udzielone  na  zastaw  rzeczy  lub  posiadłości. 
Stosunek  prawny  żydów  do  krajowej  ludności  określił  urzędowo, 
na  piśmie,  dokumentem,  najpierw  Bolesław  Pobożny  Wielkopolski 
w  r.  1264.  Gdy  w  XIV.  v/.  Małopolska  poczynała  mieć  coraz 
większe  znaczenie,  a  zwłaszcza,  gdy  rozbudził  się  ruch  handlowy 
po  odzyskaniu  Rusi  Czerwonej,  przybyło  żydów  Krakowowi 
i  wtenczas  w  r.  1367  kazał  król  opisać  dokumentem  ich  prawa 
w  Małopolsce.  Nie  trudnili  się  ani  rzemiosłami,  ani  handlem. 
Na  pożyczkach  bogacili  się  jedni,  a  drudzy  tracili.  Były  między 
nimi  zamożne  jednostki,  ale  po  większej  części  żyli  w  biedzie. 
Badaniem  talmudu  zgoła  się  nie  zajmowali,  nie  wydali  z  pośród 
siebie  ani  jednego  ^uczonego".  Nie  mieli  jeszcze  na  tyl-e  dobro- 
bytu. Gmina  żydowska  najmowała  sobie  kogokolwiek  obeznanego 
jako  tako  z  przepisami  Zakonu,  a  ten  był  dla  nich  w  jednej  oso- 
bie i  rabinem  i  kantorem  i  nauczycielem  dzieci.  Ustanawiano  dla 
niego  datki  podczas  świąt  i  wesel,  nie  mając  z  czego  opędzić 
inaczej  kosztów  jego  utrzymania.  Bajką  jest,  jakoby  za  Kazimierza 
Wielkiego  żydzi  cieszyli  się  jakąś  szczególną  opieką,  jakoby  ich 
naraz  dużo  przybyło  do  nas  z  zagranicy  i  jakoby  się  im  szcze- 
gólniej dobrze  u  nas  dziać  miało.  Tradycya  pomyliła  tu  dwóch 
królów  Kazimierzów;  namnożyło  się  u  nas  żydów  dopiero  za 
Kazimierza  Jagiellończyka,  w  sto  lat  później!  W  XIY.  wieku  nie 
zawadzali  też  nikomu  w  zarobkach.  Przeciwnie,  niemieccy  mie- 
szczanie pozbawili  ich  zarobkowania  i  wyparli  ich  całkowicie 
z  handlu,  podobnie  jak  wszystkich  dawnych  „gości". 

Jęli  się  żydzi  trudnić  pożyczkami  z  powodu  jednego  błędu 
w  pojęciach  prawa  średniowiecznego,  a  mianowicie  kanonicznego. 
Kościół  surowo  zakazywał  żądać  wynagrodzenia  za  pożyczkę,  nau- 
czając, że  dogodzenie  komuś  powinno  wypływać  ze  samej  mi- 
łości   bliźniego.   Wszelki    procent,    choćby   najrnniejszy,    uważany 


360  DROGI    HANDLOWE. 

był  za  lichwę  i  podlegał  karom  kościelnym,  nawet  klątwie.  Po- 
nieważ jednak  handel  i  przemysł  nie  może  się  żadną  miarą  obejść 
bez  procentowych  pożyczek,  byli  zatem  żydzi  bardzo  pożądani 
we  wszystkich  znaczniejszych  ogniskach  handlowych,  bo  im  wolno 
było  trudnić  się  lichwą. 

Kupczenie  wyrobami  własnych  rękodzielni  wewnątrz  kraju 
nie  stanowi  jeszcze  handlu,  a  płody  surowe  uszczuplonego  przez 
Luksemburgów  i  Krzyżaków  państwa  nie  starczyły  już  do  tego, 
żeby  dać  handlową  należytą  podstawę  kupieckiemu  stanowi. 

Dwa  tylko  były  sposoby  wydobycia  całego  kraju  z  ubóstwa: 
zorganizowanie  wywozu  płodów  surowych  i  ujęcie  go  przez  kra- 
jowców, tudzież  sprowadzenie  takich  stosunków  i  okoliczności, 
w  których  możnaby  wziąć  udział  w  powszechnym  wielkim  han- 
dlu europejskim. 

Futra,   wosk   i  sól   potrzebne   były   krajom   zachodnim,   ale 
popyt   na   nie   osłabł,  bo  spowadzanie   ich    z   Polski    było   utru- 
dnione.  Drogi    handlowe  do  Polski    wiodące   były  w  ręku  wro- 
gów; czy  na  Slązk,  czy  na  marchię  brandeburską  było  się  zwrócić, 
wszędzie   same   tylko    nieprzyjazne  utrudnienia.  Ustalenie  pokoju, 
załagodzenie  przeciwieństw  politycznych  miało  dopiero  stopniowo 
otworzyć  naszym  kupcom  te  naturalne  drogi  zbytu.  Najważniejszą 
drogą   był   bieg   Wisły,   do  morza,    do    przystani  Bałtyku,   ta  zaś 
droga  była  zupełnie   zamknięta   przez    Krzyżaków.    Gleba    polska 
okazała   się   niezmiernie    zdatną    do    rolnictwa,    żyzną    nad    inne 
kraje;  ziarno  uprawiane  ponad  własną  potrzebę,    na  wywóz,  zna-  j 
lazłoby  od  razu   kupców   zagranicznych,   gdyby  je   tylko   można 
było  przewozić   tańszemi   do   transportu   wodnemi    drogami ;    ale  ^ 
tak  ujście  Warty,  jakoteż  Wisły  było  w  ręku  wroga.    Pókiby  się  I 
Pomorza  nie  odzyskało,  nie  mógł  w  żyznej  Polsce  powstać  handel  i 
zbożowy,  a  inne  płody  surowe  nie  mogły  osięgnąć  należytej  ceny 
targowej.  Zajęcie    Rusi   Czerwonej    przysparzało    bardzo    płod(')\\ 
surowych,  bo  ten  kraj  w  nie  obfitował;    przybywa  też  zaraz  han-  ^ 
dlowych  zarobków,  ale  nie  było  to  niczem  w  porównaniu  z  tem,  \ 
coby   być   mogło,    gdyby   te   płody    można    było    odstawiać   do  l 
Gdańska.   Sprawa  odzyskania  Pomorza  była  przeto  nietylko  poli-  ^ 
tyczną  i  narodową,   ale    dotyczyła   wprost   chleba    powszedniego 
mieszkańców  całego  państwa,  tak  wiejskiej  ludności,  jakoteż  miej- 


HANDEL   LEWANTYŃSKI.  361 

skiej.  Póki  ujście  Wisły  w  niemieckiem  było  ręku,  zamknięty  był 
dla  nas  dostęp  do  liandlu  morskiego  na  Bałtyku. 

Ograniczeni  więc  byliśmy  na  udział  w  handlu  lądowym. 
Ten  aż  do  połowy  XIV.  w.  drugorzędne  tylko  miał  znaczenie 
w  Europie,  gdyż  towary  wschodnie  sprowadzano  niemal  wyłą- 
cznie okrętami,  przez  morze  Śródziemne.  Właśnie  jednak  w  XIV. 
wieku  zaczęły  się  zmieniać  te  stosunki,  a  ku  połowie  XIV.  w. 
handel  lądowemi  drogami  w  poprzek  całej  Europy  dostarczał  już 
znacznych  zarobków.  W  tym  handlu,  zwanym  łewantyńskim  t.  j. 
wschodnim,  mogła  Polska  wziąć  udział  dzięki  zajęciu  Czerwonej  Rusi. 

Od  wieków  sprowadzano  z  Azyi,  z  Indyi,  towary  zwane 
korzennemi,  tudzież  drogie  materye,  tkaniny,  jedwabie,  kobierce. 
Kupiec  europejski  nie  jeździł  po  nie  do  Azyi,  ale  nabywał  je 
w  przystaniach  morza  Czarnego,  przeważnie  w  Konstantynopolu. 
Pośrednikami  pomiędzy  kupcami  azyatyckimi,  a  europejskimi  byli 
Ormianie.  Naród  to  azyatycki,  lecz  aryjski  i  chrześcijański;  zawsze 
celował  w  handlu  i  do  dziś  dnia  handlem  przeważnie  się  trudni. 
Oni  skupowali  w  Azyi  towary  od  Persów  i  Hindusów  i  zwozili 
je  do  Carogrodu,  gdzie  osobną  mieli  dzielnicę.  W  XIII.  wieku 
kupcy  włoscy  zajęli  się  bardzo  tym  handlem  carogrodzkim,  a  We- 
necya  i  Genua,  dwie  największe  wówczas  włoskie  przystanie, 
były  też  głównemi  składami  wschodnich  towarów  dla  całej  Europy. 
Z  końcem  XIII.,  w.  powstało  w  Azyi  mniejszej  państwo  tureckie, 
które  rozszerzało  się  szybko  przez  podboje;  z  początkiem  XIV.  w. 
współzawodniczyli  już  zwycięsko  z  cesarstwem  bizantyńskiem  na 
morzu  Egejskiem,  oddzielającem  Europę  od  Azyi  i  na  licznych 
jego  wyspach;  wkrótce  wkroczyli  na  stały  ląd  europejski  i  roz- 
i:)0częli  podbój  cesarstwa  bizantyńskiego.  W  r.  1361  był  już  sto- 
licą tureckiego  państwa  Adryanopol,  najważniejsze  po  Konstan- 
tynopolu miasto  na  półwyspie  bałkańskim.  W  tej  stronie  Europy 
wrzała  wojna  bez  ustanku,  ruch  floty  napotykał  na  trudności  co- 
raz częstsze  i  znaczniejsze,  niejedno  ognisko  handlu  uległo  spu- 
stoszeniu. Handel  włoski  wiele  ucierpiał,  a  droga  handlowa  lą- 
dowa, na  północ  od  Konstantynopola  i  czarnomorskich  przystani, 
zyskiwała  coraz  więcej.  Całe  wybrzeże  nad  dolnym  Dunajem, 
Dniestrem,  Dnieprem  aż  do  ującia  Donu  stawało  się  jedną  wielką 
krainą  handlową  i  sami  włoscy  kupcy  zaczęli  się  tu  przenosić. 
Stąd  Ormianie  zaczęli  wozić  wschodnie  towary  dalej  ku  północy 


362  ORMIANIE. 

i  północnemu  wschodowi.  Na  północy  zajął  Wielki  Nowogród 
stanowisko  takie,  jak  Wenecya  i  Genua  na  południu.  Poczęto  też 
szukać  nowej  drogi  handlowej,  w  głąb  do  Europy  z  czarnomor- 
skich przystani.  Ormianie  zaczęli  odbywać  dalekie  kupieckie  po- 
dróże i  już  znaczna  część  ich  towarów  dochodziła  do  środkowej 
Europy  nie  okrętami  przez  Włochy,  lecz  lądową  drogą  przez 
Wołoszczyznę,  Siedmiogród  i  Węgry.  Druga  droga,  jeszcze  dalej 
ku  północy  wysunięta,  wiodła  właśnie  przez  Ruś  Czerwoną.  Panu- 
jący w  tych  stronach  Mongołowie  nie  przeszkadzali  handlowi, 
poprzestając  na  pobieraniu  pewnych  opłat,  (których  zresztą  wy- 
magano wszędzie),  ale  kraj  licho  urządzony  i  sam  nie  posiadający 
stanu  kupieckiego  nie  nęcił  ich  znaczniejszą  korzyścią.  Wysunięty 
daleko  na  wschód  Lwów  nadawał  się  doskonale  na  ważną  stacyę 
handlową.  Za  Bolesława  Trejdonowicza,  a  może  nawet  wcześniej, 
byli  tam  już  kupcy  ormiańscy,  ale  nieliczni,  bo  droga  ta  miała 
jeszcze  podrzędne  znaczenie. 

Zmieniło  się  wszystko  od  razu  na  lepsze,  gdy  Lwów  prze- 
szedł pod  polskie  panowanie.  Kupcy  z  Krakowa  i  Lublina  zaczęli 
dojeżdżać  do  Lwowa,  odkąd  ten  gród  do  tego  samego  należał 
państwa,  odkąd  rząd  polski  postarał  się  i  o  bezpieczeństwo  dróg 
i  o  prawną  opiekę  na  tym  handlem.  Lwów  szybko  wyrasta  na 
wielkie  miasto  kupieckie.  Ormian  osiedla  się  tam  tylu,  że  mieli 
osobną  dzielnicę  dla  siebie.  Zwiększone  zyski  ściągają  ich  w  kró- 
tkim czasie  tylu  do  czerwieńskich  grodów,  że  we  Lwowie  trzeba 
było  urządzić  dla  nich  arcybiskupstwo.  Skoro  tylko  na  czerwono- 
ruskim  szlaku  handlowym  zapanował  porządek,  zaraz  pozyskał  on 
pierwszorzędne  w  Europie  znaczenie,  a  kupiectwo  niemieckie 
zwróciło  się  ku  niemu  i  nawiązało  z  nim  .stosunki.  Wielki  han- 
dlowy związek  niemieckich  miast,  zwany  łianzą,  zapraszał  polskie 
miasta  do  udziału  i  łączności,  bo  Polska  była  teraz  ogniwem 
w  handlu  ze  Wschodem.  Ormiański  kupiec  dojeżdżał  do  Lwów  a 
i  tu  spotykał  się  z  krakowskim;  ten  odstępował  towar  wTOcław- 
skiemu  i  stamtąd  szedł  towar  dalej  do  Frankfurtu,  Erfurtu,  Augs- 
burga  i  innych  miast  niemieckich.  Hanza  dotarła  do  zyskownego 
wschodniego  handlu  tylko  przez  pośrednictwo  Polski.  Pośredni- 
ctwa tego  nie  można  było  wyminąć  i  w  tem  miał  kupiec  polski 
zapewniony  zysk,  póki  się  znowu  potem  nie  zmieniły  drogi  handlowe. 

Ruś   pod   tatarskiem   jarzmem    nie  rozwijała  się  i  stała  pod 


F 


RZEMIEŚLNICY   I    ROLNICY.  363 


każdym  względem  znacznie  niżej  od  Polski.  Wschodnie  krainy 
mogły  służyć  za  pole  zbytu  wyrobom  rękodzielniczym  naszych 
miast.  Toteż  nie  było  ważniejszej  sprawy  dla  mieszczaństwa, 
jak  rozszerzenie  państwowych  granic  ku  wschodowi,  na  Ruś  i  na 
Litwę.  Hanza  dowoziła  tam  mnóstwo  towarów  przez  morze  Bałty- 
(ie,  do  Rygi,  skąd  Dźwiną  w  górę  i  Dnieprem  rozchodziły  się 
daleko  po  Rusi.  Teraz  otworzyła  się  temu  handlowi  nowa  droga: 
przez  Wrocław  i  Kraków,  albo  przez  Poznań  i  Lublin  do  Lwowa, 
a  stąd  do  innych  ziem  ruskich.  I  na  tem  miał  polski  kupiec  zysk 
zapewniony,  pośrednicząc  w  sprzedaży  i  dowozie  zachodnich  wy- 
robów. Rękodzieła  zakwitnęły  nagle,  bo  wiedziano,  że  można  ro- 
bić śmiało  na  wywóz,  a  wszystko  niezawodnie  się  sprzeda.  Tyle 
roboty  przybywało  warstatom  rzemieślników,  a  zarobek  był  tak 
wydatny,  że  nawet  włościanin  polski,  potomek  narocznika  i  coś 
z  tradycyi  rodzinnej  umiejący  rzemiosła,  rzucał  rolę  i  osiadał  w  mie- 
ście, nie  loytając  nawet,  czy  mu  dadzą  miejskie  prawo,  pracując 
na  cudzy  rachunek,  ale  mając  zarobek  dobry  i  pewny.  Z  zajęciem 
Rusi  Czerwonej  tak  wzmógł  się  popyt  na  wyroby,  że  krajowe 
siły  długo  jeszcze  nie  mogły  temu  nastarczyć  i  przez  dwa  poko- 
lenia jeszcze  szły  przez  Polskę  na  wschód  wyroby  rękodzielnicze 
z  Niemiec.  Niegdyś  była  wielka  emigracya  włościan  niemieckich 
nad  Wartę  i  Wisłę;  teraz  to  ustało  a  nastał  napływ  rzemieślników. 
Rodowici  Polacy  byli  jeszcze  prawie  wyłącznie  rolnikami. 
Dla  nich  płynęły  z  tego  wszystkiego  zyski  pośrednie.  Odkąd  za- 
kwitnęły handel  i  rzemiosła,  nie  dbał  mieszczanin  o  rolnictwo, 
ubywało  więc  rolników.  To  jednak  było  rzeczą  podrzędną.  Ale 
coraz  ludniejsze  miasta  spożywały  coraz  więcej  płodów  wiejskich, 
kraj  potrzebował  coraz  więcej  zboża  i  wszelkich  wytworów  wiej- 
skiego gospodarstwa.  Na  pustkach  powstawały  ciągle  nowe  i  nowe 
miasta,  a  wszystkim  dobrze  się  działo;  każde  zaś  miasto  dostar- 
czało zarobków  wiejskiej  ludności  całej  okolicy.  Dla  rolników  przed- 
siębiorczych otwierało  się  zaś  nowe  pole  na  Rusi  Czerwonej.  Oto 
tam  duża  a  bardzo  żyzna  kraina,  leżąca  przeszło  od  wieku  po 
większej  części  odłogiem  i  nieużytkiem,  dopraszała  się  uprawy. 
Kto  w  dawnej  Polsce  nie  miał  ziemi,  komu  się  źle  powodziło, 
mógł  w  nowej  ziemi  próbować  szczęścia.  Posypały  się  nadania 
królewskie,  zjawili  się  przedsiębiorcy  emigracyjni  i  już  nie  nie- 
mieccy, ale  swoi,  polscy.    Niejeden    szlachcic  został  takim    przed- 


364  EMIGRACYA   NA    RUŚ. 

siębiorcą,  a  niejeden  włościanin  został  na  Rusi  szlachcicem.  Że 
zaś  ze  wszystkich  polskich  ludów  najbardziej  przedsiębiorczy  i  naj- 
raźniejsi  do  dzieła  są  Mazurzy,  oni  też  najbardziej  to  wyzyskali. 
Zaczęła  się  emigracya  mazurska  na  wschód  i  miała  trwać  całych 
dwieście  lat! 

Następne  wypadki  dziejowe  otwarły  ten  Wschód  Polakom 
na  oścież.  Zajęcie  Rusi  Czerwonej  stanowiło  dopiero  mały  pocz;. 
tek  wielkiego  przewrotu  historycznego.  Nie  wyzyskaliśmy  nale- 
życie tych  pomyślności,  bo  nas  było  za  mało.  Za  Bolesława  Wsty- 
dliwego i  Leszka  Czarnego  było  nas  za  mało,  żeby  nie  zaniedbać 
roli,  a  chwycić  się  zajęć  miejskich.  Za  Łokietka  byliśmy  zbyt  nie- 
liczni, żeby  bez  zaniedbania  gospodarstwa  wytworzyć  z  pośród 
siebie  silny  osobny  stan  wojskowy.  Za  Kazimierza  Wielkiego  nie 
starczyło  nas  liczbą  na  tylu,  żeby  odsunąć  współzawodnictwo  nie- 
mieckiego towaru.  Nieliczni  we  własnym  kraju,  zaczęliśmy  się  je- 
dnak wkrótce  przesiedlać  na  wschód.  Od  Kazimierza  Wielkiego 
czasów  mieliśmy  ziemi  poddostatkiem,  a  potem  przybyło  nam  jej 
tyle,  żeśmy  wszyscy  w  spokoju  pozostali  rolnikami.  Ale  to  spraw  a 
późniejsza;  tu  się  tylko  zaznacza,  że  w  r.  1340,  jej  początek. 

Miał  więc  rolnik  polski  zysków  dużo  z  wyrwania  Czerwonej 
Rusi  Tatarom,  ale  złote  czasy  nastały  nie  dla  niego,  lecz  dla  mie- 
szczanina. Rolnik  Ruś  sobie  cenił,  ale  żeby  i  dla  niego  nastały 
złote  czasy,  do  tego  potrzebował  Pomorza!  To  zaś  nie  dało  się 
odzyskać,  póki  skarb  państwa  nie  był  pełny,  pókiby  się  Polska 
nie  wzbogaciła.  Do  dobrobytu  ludności,  do  napełnienia  skarbu 
królewskiego  wiodło  przyłączenie  Rusi  do  polskiego  państwa.  I  tak 
powiedzieć  można,  że  przez  Ruś  wiodła  droga  na  Pomorze,  na 
to  upragnione  Pomorze! 

POKÓJ  KALISKI. 

Polubowny  wyrok  królów  czeskiego  i  węgierskiego,  wydany 
w  Wyszehradzie  w  1335,  przyznawał  Polsce  prawną  własność 
Pomorza,  ale  orzekał,  że  się  tę  prowincyę  odstąpić  ma  Krzyżakom, 
jako  wieczystą  jałmużnę.  Król  oświadczył  wtenczas,  że  przedstawi 
tę  rzecz  panom  polskim  do  zatwierdzenia.  Ale  dostojnicy  królewscy , 
wojewodowie,  kasztelanowie,  starostowie,  nie  chcieli  żadną  miarą 
na  to  przystać.  Przedstawił  król  sprawę  miastom;  te,  choć  nie- 
mieckie, ani  słyszeć  o  tem  nie  chciały,  bo  i  dla  nich  wolny  dostęp 


nDwy  proces  z  krzyżakami.  365 

do  morza  Bałtyckiego  był  sprawą  pierwszorzędnej  wagi.  Wszystkie 
te  narady  były  tylko  formalnością.  Panowie  i  miasta  pomagali 
królowi  zyskać  na  czasie,  bo  miano  jeszcze  nadzieję,  że  się  wy- 
musi jako  lepsze  warunki;  próbowano  więc  tego  do  ostatka  i  zwle- 
kano z  wydaniem  dokumentu  na  darowiznę  Pomorza.  Udał  się 
też  król  pod  opiekę  Stolicy  apostolskiej  za  pośrednictwem  Gal- 
harda  z  Szartr  '(Chartres),  legata  papieskiego,  bawiącego  właśnie 
w  Polsce  i  znającego  całą  sprawę  dokładnie.  Wszak  stolica  apo- 
stolska wydała  już  raz  wyrok  w  sporze  z  Krzyżakami,  w  r.  1321, 
nakazawszy  wówczas  zwrot  Pomorza.  Wyszehradzki  wyrok  sprze- 
ciwiał się  orzeczeniu  papieskiemu.  Król  polski  zasłonił  się  więc 
tem,  że  nie  może  samowolnie  zmieniać  wyroku  najwyższej  Głowy 
cłirześcijaństwa  i  wtenczas  tylko  mógłby  zastosować  się  do  wy- 
szehradzkiego  wyroku,  jeżeli  się  papież  na  to  zgodzi.  Papież  mając 
sobie  przedstawiony  do  zatwierdzenia  wyrok  tak  sprzeczny  z  wy- 
rokiem swego  poprzednika,  nie  mógł  go  zatwierdzić.  Powinien 
go  był  odrzucić,  skasować,  a  skoro  tego  nie  uczynił,  lecz  inną 
obrał  drogę,  należy  się  w  tem  domyślać  życzenia  samego  króla  Ka- 
zimierza, pragnącego,  żeby  się  sprawa  przewlekała  jak  najdłużej, 
byle  tylko  nie  mieć  przez  ten  czas  wojny  z  Zakonem.  Papież 
nakazał  rewizyę  całego  procesu  i  wyznaczył  swych  pełnomocni- 
ków, tym  razem  cudzoziemców,  dwóch  Francuzów:  legata  Gal- 
harda  i  Piotra  Żerwe  (Gervais).  Złożono  komisyę  sądową  w  War- 
szawie. Proces  rozpoczął  się  4  tutego  1339.  Zaraz  pierwszego 
dnia  oświadczyli  pełnomocnicy  krzyżaccy,  że  nie  uznają  tego 
sądu  za  właściwy  i  w  razie  nieprzychylnego  dla  nich  wyroku 
użyją  jeszcze  jednej  apelacyi,  ostatniej  już  w  prawie  kanonicznem, 
apelacyi  do  ponownej  informacyi  papieża,  ;,od  papieża  źle  po- 
wiadomionego do  mającego  być  lepiej  powiadomionym". 

Na  czele  pełnomocników  polskich  stał  Jarosław  Bogorya, 
archidyakon  Krakowski,  jeden  z  dawnych  doradców  królewskiego 
ojca  jeszcze,  króla  Władysława.  Akty  procesu  zachowały  się  do 
naszych  czasów,  przesłuchano  świadków  duchownych  43  a  świe- 
ckich 83  (dwunastu  z  nich  odpowiadało  po  łacinie,  bez  tłuma- 
cza); przesłuchano  znowu  książąt  z  Mazowsza,  wojewodów,  sta- 
rostów, kasztelanów,  podkomorzych,  chorążych,  sędziów,  podsęd- 
ków,  cześników,  podczaszych,  łowczych,  mieczników,  sołtysów, 
notaryuszów,  księży,  szlachtę,  mieszczan  i  włościan;  nie  pominięta 


366  STOSUNKI   z   LUKSEMBURGAMI. 

żadnego  stanu,  żadnego  stopnia  wykształcenia,  a  zeznania  odbie-- 
rano  pod  przysięgą.  Sprawa  była  jasna;  ziemia  od  wieków  polska, 
była  w  cudzem  ręku,  a  nie  była  darowana,  a  więc...  zabrana 
być  musiała!  A  prawem  jakiem?  Wojennem?  Ależ  zabrano  ją 
podczas  pokoju,  gdy  zaborcy  przymierze  mieli  z  Łokietkiem!! 
A  zatem  zdrada  i  prosty  rozbój.  Dnia  25.  września  1339  ogłosiła 
komisya  wyrok  w  warszawskim  kościele  śgo  Jana:  Zakon  ma 
zwrócić  Polsce  ziemie  pomorską,  chełmińską,  michałowską,  do- 
brzyńską i  Kujawy  i  zapłacić  królowi  polskiemu  194.500  grzywien. 

Dwa  miesiące  przedtem  odbył  się  właśnie  ów  drugi  zjazd 
wyszehradzki,  na  którym  uznany  następcą  polskiego  tronu  Ludwik, 
węgierski  królewicz,  zobowiązywał  się  odzyskać  Pomorze. 

Apellacya    do    ponownej    informacyi    papieskiej    miała   ten 
skutek,  że  papież  mianował  od  siebie  nowego  pełnomocnika,  który  | 
miał  pośredniczyć  do  zawarcia   stałego  pokoju   pomiędzy   Polską  i 
a  Zakonem    niemieckim.    Przystał    na  to  król    Kazimierz,  a  nadto  " 
jeszcze   użył   pośrednictwa  luksemburskiego.    Wielką   to  już  było 
wygraną  polityczną,  że  odciągnął  tę  dynastyę  od  sojuszu  z  Zakonem. 

Polityka  Kazimierza  W.  sięgała  jeszcze  dalej,  żeby  z  Luksem- 
burgów zrobić  sobie  przyjaciół.  Zaprzyjaźnił  się  z  młodym  Karo- 
lem, morawskim  margrabią,  a  przyszłym  królem  Czech.  Karol 
przyjechał  do  Krakowa  z  projektem,  żeby  owdowiały  król  ożenił 
się  z  jego  siostrą,  Małgorzatą,  wdową  po  księciu  bawarskim. 
Przystał  na  to  Kazimierz  i  wybrał  się  na  ślub  do  Pragi,  ale  zastał 
tam  narzeczoną  chorą;  zamiast  poprowadzić  ją  do  ołtarza,  odpro- 
wadził ją  do  grobu.  Wkrótce  potem  ożenił  się  krół  i  to  także 
z  porady  Luksemburgów,  a  mianowicie  w  październiku  r.  1341 
z  Adelajdą,  córką  Henryka  II.  Żelaznego,  landgrafa  heskiego.  Ślub 
odbył  się  w  Poznaniu,  a  następnie  w  Krakowie  koronacya.  Na 
oprawę  zapisał  król  małżonce  ziemię  sandomierską.  Małżeństwo 
to  było  bardzo  nieszczęśliwe  i  zupełnie  bezdzietne.  Andegaweno- 
wie  mogli  się  tem  pocieszać. 

Nie  może  ulegać  wątpliwości,  że  przez  nowe  związki  mał- 
żeńskie osłabiał  się  sojusz  węgierski;  tem  bardziej  też  zbliżał  się 
król  do  luksemburskiej  dynastyi,  tem  bardziej,  że  spodziewał  się 
dużo  od  ich  pośrednictwa  w  krzyżackiej  sprawie.  Margrabia  Karol 
pojechał  do  Krzyżaków  i  rozpoczął  układy,  które  się  przewlel<ały 
z  powodu  śmierci  Wielkiego  mistrza  i  wyboru  nowego.  Krzyżacy 


POKÓJ    KALISKI.  367 

[ie  mieli  ochoty  oddawać    niczego    a  Polska  za  słaba  była,  żeby 

iręźem  odzyskać  cokolwiek. 

Niespodzianie  zmąciły  się  stosunki  z  luksemburską  dynastyą, 
to  o  sprawy  ślązkie.  Jak  tylko  zerwała  się  ta  przyjaźń,  zaraz  Za- 
kon zaczął  si^  stawiać  i  Kazimierz  obawiał  się,  że  nastąpi  wojna. 
Na  początku  r.  1343  spodziewano  się  krzyżackiego  najazdu.  Król 
Kazimierz  zawarł  wtenczas  sojusz  z  książętami  Pomorza  tylnego, 
nadodrzańskiego,  wydając  równocześnie  za  jednego  z  nich,  Bo- 
gusława X.,  córkę  swą,  Elżbietę.  Książęta  pomorscy  przyrzekali,  że 
nie  przepuszczą  przez  swój  kraj  żadnych  posiłków  Zakonowi,  a  sami 
w  razie  wojny  dostarczą  Polsce  400  rycerzy,  na  pomoc.  Ale  Ka- 
zimierz bezwarunkowo  wojny  sobie  nie  życzył  i  nie  przewlekając 
już  dłużej  sprawy,  przystał  na  wyszehradzkie  warunki.  Zgodził  się 
też  i  Zakon  wycofać  si6  z  Kujaw  i  z  ziemi  dobrzyńskiej. 

Zawarto  pokój  w  Kaliszu  dnia  23  lipca  1343  r.  na  warun- 
kach nieco  odmiennych  od  wyszehradzkich  rokowań.  Krzyżacy 
opuszczali  Kujawy  i  Dobrzyńskie,  a  dostawali  ziemię  michałowską 
i  chełmińską  na  wieczystą  ,;jałmużnę",  Pomorze  zaś  jako  lenno 
polskiej  korony,  za  roczną  daniną  i  ze  zwykłym  obowiązkiem  len- 
ników dostarczania  posiłków.  Ten  obowiązek  ograniczono  jednak 
tylko  do  wypraw  przeciw  niewiernym,  a  więc  przeciw  pogańskiej 
Litwie  i  schyzmatyckiej  Rusi.  Krzyżacy  żądali,  żeby  układ  ten  za- 
twierdzili wszyscy  książęta  mazowieccy  i  kujawscy,  zięć  królewski 
Bogusław  X.  i  Ludwik  węgierski.  Ale  Ludwik,  polskiego  tronu 
następca,  dokumentu  na  to  nie  wydał. 

SPRAWY  ŚLĄZKIE. 

Przyjazne  stosunki  z  Luksemburczykami  zerwały  się  z  po- 
wodu spraw  ślązkich.  Kazimierz  Wielki  miał  na  nie  zawsze  zwró- 
coną baczną  uwagę,  a  przedewszystkiem  starał  się  o  to,  żeby  przy- 
najmniej kościelną  jedność  Ślązka  z  Polską  zachować.  Zajmował 
się  pilnie  sprawami  biskupstwa  wrocławskiego. 

Do  biskupiego  księstwa  wrocławskiego  należał  też  zamek 
i  gród  obronny  Mielicza,  położony  na  samej  granicy  państwa 
polskiego  i  przez  to  ważny  pod  względem  wojskowym.  Król 
Jan  czeski  chciał  go  odkupić  od  biskupa  Nankiera,  który  przed- 
tem był  biskupem  w  Krakowie,  po  Muskacie.  Biskup  nie  miał 
do  tego  ochoty  i  nie  miał  też  prawa  pozbywać  dóbr  kościelnych ; 


368  SPRAWY   ŚLĄZKIE. 

do  tego  trzeba  było  wyraźnego  pozwolenia  papieskiego.  Kazimierz i 
Wielki  wystarał  się  przez  bawiącego  właśnie  w  Polsce  legata  Oal- 
harda   z   Szartr,    który  i  na   Ślązku    bawił    (ten   sam,    który   zajął 
się    procesem    z    Krzyżakami),    żeby     papież    sprzedaży    zakazał. 
Ale  wrocławskie  niemieckie  mieszczaństwo  uzbroiło  własnym  ko- 
sztem hufiec  zbrojny,   zmuszone  do  tego  niespodzianego  podatku 
przez  króla  Jana,   który  zjechał    sam    w  tym    celu    do  Wrocławia,/ 
Milicze  zagrabiono ;  na  króla  spadła  klątwa,  na  Wrocław  interdykt, 
tj.  zakaz  odprawiania  publicznie  nabożeństw.  Biskup  Nankier  umarł"  ■ 
w  r.  1341,  a  król  Jan  ociemniawszy  zupełnie,  odstąpił  w  następnym 
roku  rządów  Czech  i  Ślązka  synowi  Karolowi.  Papież  Benedykt  XIIL 
zastrzegł  był  sobie,  że  następcę  Nankiera  sam  wyznaczy ;  i  w  tem 
były  może  starania  Kazimierza,  żeby  nie  dopuścić  do  katedry  wro- 
cławskiej   jakiego    nieprzyjaciela   polskości.    Benedykt  XIII.  umarhj 
jednak  właśnie,    a  następcą  jego  został  dawny   nauczyciel  Karola,' 
pod  imieniem  Klemensa  VI.    Karol  kazał  prędko  wybrać  kapitule 
kanonika  Przecława  z  Pogarla,  zupełnie  zniemczonego,   który  za- 
siadał długo  na  biskupiej  stolicy,  od  r.  1342  do  r.  1376,  .a  upa- 
miętnił się  nabyciem  dla  biskupstwa  Grotkowa  w  ziemi  opolskiej  ; 
i  wielkich  dóbr  na  granicy  morawskiej.  Od  jego  czasów  biskupstwo  ; 
wrocławskie  zaczęto  nazywać  „złotem"  z  powodu  nadzwyczajnych 
bogactw. 

Karolowi  zależało  wielce  na  tem,  żeby  mieć  biskupem  wro- 
cławskim swego  zwolennika,  bo  rozpoczął  starania  o  oderwanie 
tej  dyecezyi  od  metropolii  gnieźnieńskiej.  Chciał  połączyć  Slązk 
i  pod  kościelnym  względem  z  Czechami.  Czechy  nie  stanowiły 
dotychczas  jeszcze  osobnej  prowincyi  kościelnej,  należąc  pod  arcy- 
biskupstwo  mogunckie.  Za  staraniem  jednak  Karola  wyniósł  papież 
Klemens  VI.  biskupa  praskiego  do  godności  arcybiskupiej.  Teraz 
dopiero  przestały  Czechy  być  zależne  od  Niemiec  w  sprawach 
kościelnych.  Do  nowej  tej  metropolii  miał  być  włączony  Slązk. 
Król  Kazimierz  tak  się  temu  opierał,  że  postanowił  choćby  wojną 
zmusić  Karola  do  porzucenia  tej  myśli.  Przyspieszył  ugodę  z  Za- 
konem, żeby  mieć  wolne  ręce  względem  Czech  i  zaraz  po  tra- 
ktacie kaliskim  rozpoczął  wojnę  z  dynastyą  luksemburską.  Ruszył 
tego  samego  jeszcze  roku  1343  na  Ślązk  i  zdobył  Wschowę  i  Cie- 
niawę,  której  gród  spalił. 

Luksemburczycy  byli  właśnie   w  wojnie  z  cesarzem  Ludwi- 


WOJNA   NA   ŚLĄZKU.  36Q 

kiem  bawarskim.  Kazimierz  zawarł  z  nim  sojusz;  latem  1345  r. 
wydał  drugą  swą  córkę,  Kunegundę,  za  cesarzewicza  Ludwika 
(z  przydomkiem  Rzymskiego),  który  był  brandeburskim  margrabią 
i  księciem  bawarskim.  Do  sojuszu  tego  przystąpił  też  Ludwik  wę- 
gierski i  za  usilnemi  staraniami  króla'  polskiego  dwaj  ślązcy  ksią- 
żęta, którzy  nie  złożyli  hołdu  czeskiej  koronie :  Henryk  jaworzyński 
i  Bolko  świdnicki.  Z  ich  posiłkami  wyruszył  Kazimierz  na  Ślązk 
górny,  do  księstw  raciborskiego  i  opawskiego.  Królewicz  Karol 
bawił  daleko  na  północy,  biorąc  udział  w  wyprawie  krzyżackiej  na 
Litwę;  powracającego  przez  Polskę  pojmano  i  uwięziono  w  Kaliszu. 
Zbiegł  jednak  z  więzienia.  Kazimierz  liczył  zapewne  na  to,  że  gdy 
będzie  mieć  Karola  w  swem  ręku,  stary  król  Jan  przystanie  prę- 
dzej na  pokój,  żeby  syna  uwolnić  i  zgodzi  się  na  korzystne  dla 
Polski  warunki.  To  zawiodło,  a  uwięzienie  Karola  wzmogło  tylko 
chęć  zemsty.  Ślepy  król  Jan,  wiecznie  zajęty  rycerskiemi  przygo- 
dami w  obcych  krajach,  bawił  wówczas  nad  Renem.  Prędko  zje- 
chał do  Wrocławia,  nabrał  tu,  jak  zwykle,  pieniędzy  i  zebrał  woj- 
sko, z  którem  ruszył  najpierw  na  Bolka  świdnickiego.  W  kwietniu 
1345  oblężono  Świdnicę  tak  ściśle,  że  dostęp  był  niemożebny; 
ale  gród  był  dobrze  zaopatrzony  przez  króla  polskiego,  załoga  zaś 
taki  dzielny  stawiła  opór,  że  król  Jan  sam  ofiarował  pokój.  Książę 
zawarł  pokój  osobno,  tj.  nie  czekając  na  koniec  wojny  i  nie  oglą- 
dając się  na  swych  sprzymierzeńców,  ani  na  króla  polskiego.  Król 
Jan  uznał  jego  niepodległość.  Ponieważ  Bolko  świdnicki  nie  zło- 
żył hołdu  królowi  polskiemu,  a  czeski  król  już  też  hołdu  od  niego 
nie  wymagał,  mógł  się  pysznić,  że  jest  samodzielnym  monarchą, 
równym  w  zasadzie  wszystkim  królom  Europy,  tylko  że  na  ma- 
łem  księstewku.  Załatwiwszy  się  z  Bolkiem,  stanął  król  Jan  oso- 
biście na  czele  wyprawy  i  zmusił  wojsko  polskie  do  odwrotu,  po- 
stępując za  niem  trop  w  trop  aż  pod  Kraków;  rozpoczął  nawet 
oblężenie  stolicy.  Przystał  jednak  na  rozejm,  gdy  nadeszły  posiłki 
węgierskie.  Próbował  potem  Kazimierz  wszcząć  na  nowo  wojnę 
na  Ślązku  i  zdołał  namówić  do  tego  niestałego  księcia  świdni- 
ckiego, który  otrzymał  tymczasem  i  jaworzyńskie  księstwo  (po 
śmierci  Henryka  w  r.  1346).  Polskie  wojsko  wkroczyło  powtórnie 
na  Ślązk;  przez  półtora  roku  trwała  ruchawka,  podjazdowa  wo- 
jenka, prowadzona  z  obydwóch  stron  niedbale  i  leniwie.  Do  wojny 
na  większe  rozmiary  nie  miała  ochoty  ani  jedna,  ani  druga  strona. 

24 


370  BOLKO   ŚWIDNICKI. 


Zmieniła  się  polityka;   zaniosło  się  nietylko   na  pokój,  ale   naweł 
na  sojusz. 

Dyplomacya  jest  jak  cłiorągiewka  i  w  r.  1348  stanął  z  Lii- 
ksemburczykami  nowy  sojusz.  Tymczasem  bowiem  z  kolei  zaczęła 
się  chwiać  przyjaźń  węgierska,  o  sprawy  ruskie,  a  Karol  IV.  lu- 
ksemburski, już  nie  tylko  król  czeski,  ale  i  niemiecki  i  cesarz,  po- 
trzebował przyjaźni  polskiej.  Sam  poprosił  o  pokój.  W  Namysłowie 
na  Ślązku  zjecłiali  się  obaj  królowie  i  książę  Bolko.  Kazimierz  obie- 
cał pozostawić  Ślązk  w  spokoju,  a  Karol  przyrzekł  za  to  dostar- 
czyć posiłków  do  odzyskania  polskich  ziem  zagrabionych  przez 
Brandeburgię  i  Zakon,  a  więc  t.  z.  Nowej  marchii  i  Pomorza. 
Nie  myślał  jednak  Kazimierz  o  wojnie  z  Zakonem ;  chodziło  mu 
tylko  o  zerwanie  zupełne  sojuszu  Luksemburgów  z  Zakonem.  Po- 
koju zaś  potrzebował,  bo  się  gotował  do  nowej  wyprawy  na  Ruś, 
dalej  w  głąb  Rusi,  na  Wołyń. 

Księstwa  ,; niepodległego"  Bolka  przeszły  wnet  pod  czeską 
koronę,  ale  nie  wojną.  Dziedziczką  księcia  była  nieletnia  jego  sio- 
strzenica Anna;  z  nią  zaręczył  Karol  swego  syna,  dopiero  co  na- 
rodzonego w  r  1351.  Gdy  ten  „pan  młody"  nie  doczekał  ani  je- 
dnego roku  wieku  swego  i  umarł  w  pieluchach,  wymykało  się 
królowi  czeskiemu  to  ostatnie  znaczniejsze  i  dobrze  urządzone  księ- 
stwo na  Ślązku.  Jak  na  księstwo  dzielnicowe,  powstałe  z  podziałów 
dzielnicowego  księstwa,  było  panowanie  Bolka  dosyć  rozległe: 
od  Strzygłowa  aż  do  gór  Olbrzymich  czyli  Karkonoszów  na  cze- 
skiej granicy  i  od  Bolesławia  aż  do  ostatnich  stoków  gór  zwa- 
nych Sowiemi.    Inni  książęta  nie  wchodzili  już  całkiem  w  rachubę. 

Co  to  byli  za  książęta,  najlepiej  poznać  na  przykładzie.  Książę 
lignicki  zastawił  w  r.  1339  dwa  miasta  swoje:  Lignicę  i  Hajnów, 
czterem  mieszczanom  wrocławskim.   Ci  nie  mając  czasu  na  spra-i 
wowanie  tam  rządów,  to  znaczy  na  pilnowanie  ceł,  czynszów  i  opłat  i 
targowych,  puścili  wszystko  w  dzierżawę  dwom  szlachcicom  oko-' 
licznym.   Wynikły  z  tego  procesy  i  doszło  wreszcie   do   tego,    że 
książę  musiał  stawać  przed  sądem,  złożonym  z  pięciu  szlachty  i  pięciu 
mieszczan  lignickich !  Syn  jego,  Ludwik,   miał  przez  dłuższy  czas 
jedne  tylko  mieścinę.  Bukowe,  którą  zdołał  jakoś  szczęśliwie  w >- 
kupić  z  zastawu  i  tam  sobie  urządził  książęcy  dwór.  Średni  mie- 
szczanin wrocławski  lub  krakowski   mógł  każdej  chwili  kupić  ta- 


I 


KAZIMIERZ  WIELKI   WE  WROCŁAWIU.  371 

[kiego  księcia.  Wśród  takich  był  Bolko  świdnicki  wielką  powagą 
[i  jakby  mocarzem. 

W  lutym  r.  1353  owdowiał  król  Karol  i  natychmiast,  zaraz 
!:po  pogrzebie,  oświadczył  się  o  rękę  Anny  świdnickiej.  W  kwartał 
Ipotem  odbył  się  ślub  z  trzynastoletnią  księżniczką,  koronowaną 
pxr  lipcu  tegoż  roku  w  Pradze  na  czeską  królowę.  Król  polski  wo- 
bec tej  wojny,  stoczonej  na  ślubnym  kobiercu,  był  bezbronny  i  mu- 
siał jeszcze  na  wesele  gratulować.  A  książę  Bolko,  niepodległy  i  teść 
cesarza,  miał  szalone  szczęście.  Powiększał  swe  posiadłości  na  różne 
sposoby.  Wkrótce  należało  do  niego  niemał  pół  Ślązka;  co  więcej, 
kupił  Dolne  Łużyce  i  przez  to  podwoił  swe  panowanie.  Król  czeski 
nie  przeszkadzał  temu,  ale  oczywiście  pomagał.  Gdy  w  r.  1368 
Bolko  umarł,  przeszła  reszta  Ślązka  do  korony  czeskiej. 

Nie  ustał  też  Karol  w  staraniach  o  przyłączenie  Ślązka  do 
metropolii  prazkiej.  Król  polski  trzymał  na  dworze  papieskim  oso- 
bnego ajenta,  który  tam  pilnował  tej  rzeczy.  Ażeby  zaś  utwierdzić 
polskie  stronnictwo  w  kapitule  wrocławskiej,  zjechał  w  r.  1351  do 
Wrocławia,  wziąwszy  z  sobą  arcybiskupa  gnieźnieńskiego.  Wten- 
czas wybrano  kanclerza  polskiego,  Jana  Starzyka,  dziekanem  kate- 
dralnym wrocławskim.  Ten  pojechał  sam  do  Avinionu,  gdzie 
wówczas  rezydowali  papieże.  Miał  polecenie,  żeby  się  w  najgor- 
szym razie  wystarał  koniecznie  przynajmniej  o  oderwanie  całego 
Górnego  Ślązka  od  dyecezyi  wrocławskiej.  Oświęcim,  Zator,  Bytom, 
Siewierz  i  Pszczyna  należały  i  tak  do  krakowskiej  dyecezyi,  boć 
to  część  ziemi  krakowskiej,  darowana  przez  Kazimierza  Sprawie- 
dliwego Mieszkowi  raciborskiemu;  chodziło  więc  tylko  o  ziemię 
raciborską  i  cieszyńską,  w  której  germanizacya  nie  poczyniła  jeszcze 
większego  spustoszenia.  Stolica  apostolska  nie  kwapiła  się  ze  speł- 
nieniem życzeń  króla  czeskiego.  Ani  Klemens  VI.,  chociaż  zresztą 
ż\'czliwy  luksemburskiej  dynastyi,  ani  Innocenty  VI.  nie  przystali 
na  to,  żeby  wrocławskie  biskupstwo  wcielić  do  metropolii  praskiej. 
U  późniejszego  zaś  papieża,  Urbana  V.,  zaprzestał  już  Karol  starań 
w  tej  sprawie,  bo  chorągiewka  dyplomacyi  znowu  się  obróciła, 
Kazimierz  stał  w  polityce  przeciw  Luksemburczykom  i  zaczynał 
się  zmawiać  na  nich  z  królem  węgierskim.  Przyrzekł  Karol  w  r.  1360, 
że  nie  będzie  już  odrywał  Wrocławia  od  Gniezna,  byle  król  polski 
nie  zawierał  przeciw  niemu  sojuszów.  Było  tegoż  właśnie  roku 
poselstwo  polskie  w  Avinionie.  Przyrzekał  Karol,  bo  już  wiadome 


372  LENNO   MAZOWIECKIE. 

było  ,  że  i  Urban  V.  nie  zgodzi  się  na  te  plany.  Król  polski  wy- 
prawia w  następnym  roku  jeszcze  wtóre  poselstwo  do  papieża ; 
czuł  się  widocznie  zupełnie  bezpiecznym  o  biskupstwo  wrocław- 
skie, skoro  w  dyplomacyi  robił  swoje  śmiało  i  nie  zawahał  się 
narazić  jeszcze  raz  nieprzyjazni  Luksemburgów. 


LENNO  MAZOWIECKIE. 

Jeden  z  książąt  ślązkich  miał  pozyskać  panowanie  na  Mazo- 
wszu. Gdy  mianowicie  Bolesław  III.  płocki  zginął  w  r.  1351  na 
ruskiej  wyprawie,  a  nie  pozostawił  męskiego  potomstwa,  nadał  król 
Karol  spadek  po  nim,  jako  zwierzchnik  płockiego  księstwa,  mężowi 
siostry  Bolesławowej,  księciu  żegańskiemu  Henrykowi  V.  Żela- 
znemu. Kazimierz  czuł  się  na  siłach,  żeby  wystąpić  przeciw  temu, 
i  sami  książęta  mazowieccy  oświadczyli  się  za  zniesieniem  lennego 
stosunku  do  Czech.  Było  ich  dwóch,  Kazimierz  i  Ziemiowit  III., 
Trojdenowicze,  rodzeni  bracia  Bolesława-Jerzego  halickiego,  a  stry- 
jeczni księcia  płockiego  i  dlatego  kandyda  ci  do  dziedzictwa  po  nim, 
gdyby  unieważniono  rozporządzenie  czeskiego  króla,  przenoszące 
prawo  dziedzictwa  także  na  powinowatych  po  kądzieli.  Wyzyskał 
król  polski  to  położenie  i  doprowadził  do  uroczystego  oświad- 
czenia, że  lenny  stosunek  do  Czech  nie  obowiązuje  księstwa  pło- 
ckiego, bo  książęta  płoccy  nigdy  się  nań  nie  zgadzali,  lecz  tylko 
przemocą,  gwałtem  wojennym,  byli  do  tego  zmuszeni.  (Rzeczywi- 
ście, król  Jan  zmusił  był  przemocą  wojenną  w  r.  1329  Wańkę  pło- 
ckiego do  hołdu,  o  to,  że  książę  ten  dostarczył  posiłków  królowi 
Władysławowi  przeciw  Krzyżakom,  których  sprzymierzeńcem  był 
król  czeski).  Oświadczono,  że  nad  mazowieckiemi  krainami  tylko 
polski  król  zwierzchnictwo  mieć  może,  a  tym  jest  teraz  wobec 
wszystkich  tylko  król  Kazimierz,  nawet  wobec  Luksemburczyków, 
skoro  się  już  zrzekli  tytułu  króla  polskiego.  Zaczem  uznano  księ- 
stwo płockie  lennem  Kazimierza  Wielkiego.  Z  dwóch  braci  mazo- 
wieckich młodszy  Kazimierz  umarł  wkrótce  potem  w  roku  1355^ 
poczem  na  jedynego  tej  linii  przedstawiciela,  Ziemowita  III.,  prze- 
szło całe  już  Mazowsze,  a  zatem  5  dotychczasowych  księstw  po- 
działowych :  czerskie,  rawskie,  sochaczewskie,  wiskie  i  płockie.  Po 
śmierci  Ziemowita  III.  nastąpił  podział  na  nowo;  potomkowie  jego 
panowali  na  Mazowszu  aż  do  r.  1529,  jako  lennicy  korony  polskiej. 

Karol  IV.  zrzekł  się  wszelkich  pretensyj  do  zwierzchnictwa  nad 


MAŁŻEŃSTWO   Z   KSIĘŻNICZKĄ  ŻEGAŃSKĄ.  373 

Płockiem,  gdy  w  r.  1353  żenił  się  z  Anną  świdnicką;  nawzajem 
zrzekł  się  wtenczas  król  polski  praw  dziedzicznych  po  księciu  Bolku, 
które  i  tak  nie  wiele  były  warte.  Nastąpiło  wzajemne  zrzeczenie 
się  tytułów  prawnychi,  nie  mogących  już  mieć  praktycznego  zna- 
czenia. Tylko  ubogi  książę  żegański  wzdychał  do  pięknego  i  do- 
brze zagospodarowanego  Płocka,  którego  nawet  nie  oglądał.  Ażeby 
raz  na  zawsze  i  już  na  całą  przyszłość  załatwić  wszechstronnie 
sprawę  mazowiecką,  żeby  tu,  w  jakichkolwiek  zmienionych  okoli- 
cznościach prz>'szłości,  nie  wbił  się  jaki  Niemiec  lub  niemiecki  usłu- 
źnik  klinem  pomiędzy  Zakon  a  Polskę,  pojął  Kazimierz  Wielki, 
wstępując  w  r.  1363  w  ponowne  związki  małżeńskie,  za  żonę  córkę 
żegańskiego  księcia,  Jadwigę.  Sam  stawał  się  przez  to  jego 
spadkobiercą. 

Z  dawnych  dzielnic  książęcych  pozostało  na  Kujawach  jeszcze 
jedno  księstwo:  gniewkowskie,  którem  władał  praprawnuk  Kon- 
rada Mazowieckiego,  Władysław  Biały.  Ten,  pragnąc  się  poświęcić 
stanowi  duchownemu,  a  żadnych  bliższych  krewnych  nie  mając, 
sprzedał  swe  księstwo  w  r.  1364  królowi  Kazimierzowi. 

Następnego  roku,  1365,  odzyskał  Kazimierz  W.  część  zagra- 
bionej przez  Brandeburczyków  Nowej  marchii,  a  mianowicie  zło- 
żyli hołd  koronie  polskiej  panowie  von  Osten,  władający  grodami 
Drezdenkiem  i  Santokiem,  które  im  nadał  w  r.  1317  margrabia 
Waldemar. 

WOJNA  z  LITWĄ  O  RUŚ. 

Głownem  dziejowem  dziełem  Kazimierza  Wielkiego  było  łą- 
czenie Rusi  z  państwem  polskiem ;  odzyskanie  Grodów  Czerwień- 
skich było  zaledwie  początkiem  tej  pracy,  w  której  nigdy  nie  usta- 
wał król  prawdziwie  mądry,  wielki  gospodarz  i  wielki  polityk. 

W  tym  samym  jednak  kierunku  dążył- też  król  węgierski.  Gdy 
po  śmierci  hana  Uzbeka  panowanie  tatarskie  uległo  rozprzężeniu, 
wyprawił  się  Ludwik  w  r.  1341  na  wschód,  za  Dniestr  i  zajął  zna- 
czny kawał  ziemi  niemal  pustej,  którą  zamierzał  przyłączyć  do  Wę- 
gier: było  to  południowe  Podole  i  część  północnej  Mołdawii.  Ale 
był  do  Rusi  jeszcze  współzawodnik  trzeci :  Litwa.  Wielki  książę  Ge- 
dymin  rozpościerał  swe  panowanie  coraz  dalej  na  wschód  i  połu- 
dnie. Syn  jego  Lubart,  ożeniony  z  Buszą,  córką  ostatniego  księcia 
włodzimierskiego,  Andrzeja,  miał   pod    swą   władzą  Włodzimierz, 


374  WOJNA   z   LITWĄ  O    RUŚ. 

Bełz  i  Chełm  jeszcze  od  r.  1324;  po  śmierci  Uzbeka  zabrał  cały 
Wołyń.  Równocześnie  zmarł  Gedymin,  także  w  1341  r.  Nastąpił 
po  nim  syn  jego  Jawnuta,  strącony  niebawem  z  tronu  przez  star- 
szych braci:  Olgierda  i  Kiejstuta  (1345).  Obydwaj  byH  równymi 
sobie  Wielkimi  książętami,  a  rządzili  wspólnie  we  wzajemnem  po- 
rozumieniu, podzieliwszy  między  siebie  prace:  Kiejstut  pilnował 
Krzyżaków  a  Olgierd  Rusi.  Olgierd  postanowił  zdobyć  Ruś  całą 
i  głosił  jawnie,  że  wszystko,  co  ruskie,  ma  być  podbite  przez  litew- 
ską dynastyę,  nie  wyłączając  nawet  Rusi  Zaleskiej,  Moskwy  i  Su- 
zdala;  jakoż  i  tam  się  wyprawiał.  Kiejstutowi  nie  darzyło  się 
w  walce  z  Krzyżakami;  w  r.  134Q  poniosła  Litwa  ciężką  klęskę 
nad  rzeką  Strawą,  wpadającą  do  Wilii  z  lewego  brzegu.  Tę  chwilę 
uważał  król  polski  za  sposobną,  żeby  wyprzeć  Lubarta  z  Wołynia; 
zdobył  Włodzimerz  i  cały  Wołyń  aż  po  górny  bieg  rzeki  Styru, 
z  wyjątkiem  grodu  Łucka,  który  pozostał  w  litewskiem  ręku.  Tryumf 
jednak  był  krótki.  Gdy  Litwa  skończyła  wojnę  z  Krzyżakami,  na- 
stąpił straszny  odwet.  Olgierd  i  Lubart  nietylko  odzyskali  strat\;, 
ale  posunęli  się  dalej,  spalili  Lwów,  najechali  graniczne  ziemie 
polskie  i  uprowadzili  mnóstwo  jeńca.  Kazimierz  zaś  nie  dowierzała 
żeby  własnemi  siłami  mógł  się  zmierzyć  skutecznie  z  Litwą.  Za 
słabą  była  Polska  nietylko  do  walki  z  Zakonem,  ale  nawet  z  Litwą. 
Brak  siły  orężnej  miała  wynagrodzić  polityka. 

Jak  w  r.  1340,  podobnież  i  teraz  wchodzi  Kazimierz  w  spółkę 
z  Ludwikiem  węgierskim.  Król  węgierski  miał  również  dalsze  je- 
szcze zamiary  co  do  Rusi.  W  r.  1347  wystarał  się  u  papieża  o  do- 
kument zatwierdzający  mu  własność  wszystkich  ziem,  jakie  tylko 
zdąży  zdobyć  na  poganach  i  schyzmatykach.  Ludwik  gotów  był 
do  spółki,  ale  pod  warunkiem,  że  Polska  uzna  prawa  korony  wę- 
gierskiej do  Rusi  Czerwonej.  W  r.  1350  ułożono  w  Budzie  do- 
kument, mocą  którego  Ludwik,  jako  pan  właściwy  Czerwonej  Rusi, 
oddaje  ją  Kazimierzowi  w  dożywocie.  Wszak  sam  miał  być  jego 
następcą!  Gdyby  jednak  Kazimierz  miał  syna,  wróci  Ruś  Czer- 
wona pod  panowanie  andegaweńskie,  za  zwrotem  kosztów  w  kwo- 
cie stutysięcy  florenów.  To  prawo  wykupna  przysłużać  ma  kró- 
lowi Ludwikowi,  lub  jego  bratu  Stefanowi.  Przystał  na  te  warunkr 
Kazimierz  Wielki,  byle  tylko  mieć  wojsko  teraz,  zaraz,  byle  teraz 
posiadać  Ruś  Czerwoną  i  posiąść  jeszcze  więcej.  Co  miało  być 
w  przyszłości,  o  tem  rozstrzygnie  i  tak  dopiero  przyszła  polityka, 


WOŁYŃ    I   PODOLE.  375 

a  Kazimierz  wiedział  z  własnego  doświadczenia,  że  można  wojo- 
wać z  tym,  z  którym  się  przed  chwilą  jeszcze  było  w  sojuszu. 
Niech  tylko  Polska  ma  skarb  pełny  i  wojsko  sprawne  w  przy- 
szłości. Do  tego  zaś  trzeba  obecnie  koniecznie  Rusi  jak  najwięcej ! 
Jak  gorączkowo  król  pragnął  tej  wojny  o  Ruś,  jak  gotów  był 
dużo  włożyć  w  tę  sprawę,  najlepszy  dowód  w  tem,  że  mając  skarb 
niedość  zaopatrzony,  zastawił  za  ośm  tysięcy  kop  groszy  prazkich 
ziemię  Dobrzyńską  —  Krzyżakom!  byle  tylko  mieć  pieniądze  na 
tę  wyprawę. 

Dwie  wyprawy  polsko-węgierskie  przeciw  Gedyminowicom 
nie  na  wiele  się  zdały.  Na  pierwszej  z  nich,  w  r.  1351,  którą  do- 
wodził Ludwik  (Kazimierz  zaniemógł  obłożnie),  zajęto  z  razu 
Włodzimierz,  a  nawet  pojmano  Lubarta.  Natenczas  zgłosił  się 
o  pokój  nie  Olgierd,  lecz  Kiejstut,  pod  którego  władzą  Ruś  nie- 
była, i  jako  Wielki  książę  litewski,  zawarł  pokój  obłudny,  obie- 
cując, że  chrzest  przyjmie,  że  sam  osobiście  pojedzie  do  Budy, 
stolicy  Węgier  i  tam  się  ochrzci  w  rzymskim  kościele.  Zawierał 
sojusz,  przyrzekając  Ludwikowi  posiłki  na  wszelkie  wojny,  w  za- 
mian za  co  miał  mu  Ludwik  pomagać  przeciw  Krzyżakom  i  Ta- 
tarom, tudzież  wyjednać  u  papieża  koronę  królewską.  Pokój 
zawarto,  Lubarta  puszczono  na  wolność  i  wybrano  się  z  powro- 
tem, wioząc  ze  sobą  Kiejstuta  na  chrzest  do  Budy.  W  drodze 
Kiejstut  zbiegł;  wszystko  się  rozwiało  i  trzeba  było  na  następny 
■  rok  nową  przygotować  wyprawę.  Wziął  już  w  niej  udział  także 
I  Kazimierz,  lecz  zupełnie  się  nie  powiodła.  Litwa  zawarła  sojusz 
^  z  Tatarami.  Oblężenie  Bełza  nie  powiodło  się,  król  Ludwik  odniósł 
;  ranę  w  boju.  Natenczas  zawarto  dwuletni  rozejm,  tak  ułożony, 
żeby  każda  strona  zachowała  to,  co  posiadała  przed  wojną.  Lwów 
i  Halicz  pozostawał  przy  Polsce,  a  Wołyń  przy  Litwie.  Nadspo- 
dziewanie trwał  ten  rozejm,  zawarty  tylko  na  dwa  lata,  przez  lat 
czternaście.  W  czasie  tym  wyprawiał  się  Kazimierz  w  r.  135Q  na 
Wołoszczyznę,  ale  i  ta  wyprawa  nie  powiodła  się. 

Dopiero  w  r.  1366  wydał  król  znowu  wojnę  Lubartowi, 
a  szczęśliwszy  tym  razem  zdobył  Włodzimierz  i  zachodnią  część 
Wołynia  przyłączył  do  Polski.  Panujący  zaś  od  kilku  lat  na  Podolu 
litewscy  książęta  Koryatowicze,  uznali  Podole  lennem  korony  pol- 
skiej. Odtąd  droga  na  wschód  była  już  wolna  i  bezpieczna. 


376  SPÓŁKI    POLITYCZNE. 

Rozszerzała  też  i  Litwa  dalej  swe  zabory.  Pokonawszy  Ta- 
tarów w  wielkiej  bitwie  nad  Sinemi  Wodami,  dopływem  Bohu 
z  lewego  brzegu,  przyłączył  Olgierd  w  r.  1362  do  Litwy  połu- 
dniową Ruś,  tj.  Podole  i  Ukrainę.  Kijów,  starodawna  Rusi  stolica, 
należał  odtąd  do  litewskiego  państwa.  Aż  po  Dniepr  była  I^uś 
wolną  od  Tatarów.  Tylko  do  Moskwy  posyłał  lian  ciągle  swoją 
basmę,  tylko  na  Rusi  Zaleskiej  opłacano  się  jeszcze  od  ogniska 
tatarskim  baskakom. 

Tak  współzawodnicząc  z  Węgrami  i  Litwą  zapewnił  Kazi- 
mierz Wielki  swemu  państwu  udział  w  łiandlu  ze  wscliodem  przez 
ruskie  nabytki.  Groźne  było  współzawodnictwo  Węgier  i  według 
wszelkich  obliczeń  skończyłoby  się  zupełnem  wyparciem  Polski, 
jako  słabszej.  Ocalił  tu  interesy  polskie  mądry  pomysł  zawarcia 
spółki  z  Węgrami.  Nienmiej  groźną,  a  może  jeszcze  groźniejszą 
była  rywalizacya  litewska.  Niezadługo  poczęto  się  zastanawiać, 
czyby  i  tego  wroga  nie  można  pozyskać  również  zawarciem 
spółki?  Nowy  to  zupełnie  pomysł  w  polityce,  nieznany  dyplo- 
macyi  zachodu;  pomysł  zaiste  wiekopomny,  godny  największej 
chwały,  skoro  godził  przeciwieństwa  a  nieprzyjaciół  wiązał  soju- 
szem wspólnych  interesów.  Zrazu  była  to  tylko  prosta  spółka; 
ale  wkrótce  miała  z  niej  wyłonić  się  wielka,  wspaniała  idea  c\- 
wilizacyjna,  godna  chrześcijaństwa,  najwspanialszy  wykwit  cyw  i- 
lizacyi:  unia. 

KONGRES  KRAKOWSKI  I  PODRÓŻ  DO  MALBORGA. 

Polityka  Kazimierza  Wielkiego  polegała  na  zręcznem  utrzy- 
mywaniu pokoju,  żeby  unikać  wojny,  o  ile  się  tylko  da.  W  r;  1362 
zawisła  nad  nim  groźba,  że  będzie  musiał  wojować  i  to  niemając 
w  wojnie  żadnego  interesu.  Zanosiło  się  bowiem  na  wojnę  po- 
między Andegaweńczykami  a  Luksemburczykami,  podczas  gdy 
król  polski  z  obiema  dynastyami  był  właśnie  w  sojuszu.  Dwa 
lata  przedtem  ustąpił  Karol  Kazimierzowi  w  sprawie  dyecezyi 
wrocławskiej  pod  warunkiem,  że  nie  będzie  wchodził  w  żadne 
przymierza  przeciwko  niemu.  Tego  zaś  roku  1362,  wybierał  się 
właśnie  Olgierd  na  zajęcie  południowej  Rusi.  Na  niczem  nie  za- 
leżało tak  królowi  polskiemu,  jak  na  Rusi  i  każda  litewska  wy- 
prawa w  te  strony  była  dla  niego  klęską  polityczną.  Przeszkodzić 
nowym  zaborom  litewskim  można  było  tylko  wspólnie  z  Węgrami, 


ZAŻEGNANIE   WOJNY.  377 

e  Ludwik  musiał  tę  sprawę  zdać  na  losy,  mając  przed  sobą 
ojnę  z  Karolem.  Nie  można  było  dopuścić  do  klęski'  Węgier, 
o  w  takim  razie  przepadłaby  Ruś  dla  Polski !  Ludwik  miał 
awo  zażądać  posiłków,  Karol  miał  prawo  zażądać  neutralności, 
azimierz  znalazł  się  między  młotem  a  kowadłem.  W  razie  tej 
A\"ojny  czekały  go  jak  największe  trudności  polityczne.  A  wojna 
ta  wisiała  na  włosku ;  już  Ludwik  zawarł  przymierze  z  arcyksią- 
żetami  austryackimi,  już  się  zbroił.  Olgierd  zajął  tymczasem  Kijow- 
szczyznę  i  południowe  Podole;  jeżeli  Węgry  będą  zajęte  gdzie- 
indziej, czy  się  nie  rzuci  na  Polskę,  czy  nie  odbierze  jej  Wołynia, 
a  może  i  Lwowa,  on,  który  głosił,  że  cała  Ruś  musi  do  niego 
należeć? 

Wytęża  więc  Kazimierz  wszystkie  siły,  używa  wszelkich 
dków  swej  mistrzowskiej  dyplomacyi,  żeby  do  tej  wojny  nie 
dopuścić.  Doprowadził  do  tego,  że  zgodzono  się  na  załatwienie 
sprawy  przez  sąd  polubowny,  wybierając  sędziami  jego  i  Bolka 
świdnickiego.  Tymczasem  zaś  załagodził  Kazimierz  wpływami 
swemi  na  obydwóch  ościennych  dworach  cały  zatarg  i  dokazał 
tego,  że  wojnę  zażegnał.  Sam  zbliżył  się  podczas  tych  układów 
jeszcze  bardziej  do  Luksemburczyków,  wydając  w  r.  1363  za 
owdowiałego  znowu  cesarza  Karola  wnuczkę  swą,  Elżbietę,  córkę 
Bogusława  pomorskiego.  Koronacya  jej  na  królowę  czeską  odbyła 
się  w  Pradze  dnia  18.  czerwca  1363.  Gdy  nie  groziło  już  żadne 
niebezpieczeństwo,  wydali  obydwaj  sędziowie  polubowni  doku- 
ment w  Krakowie  dnia  12.  grudnia  1363  r.,  w  którym  po  prostu 
polecają  powaśnionym  królom,  żeby  się  pogodzili.  Na  zupełnej 
zi;odzie  zależało  królowi  polskiemu  niezmiernie.  Opierał  na  niej 
widocznie  jakieś  polityczne  plany,  do  których  potrzebna  mu  była 
przyjaźń  i  węgierska  i  czeska.  Nic  jednak  bliższego  o  nich  nie 
wiemy,  bo  całe  ostatnie  dziesięciolecie  jego  rządów  jest  niestety 
bardzo  mało  znane.  Brak  nam  też  bliższych  wiadomości  o  wiel- 
l<im  kongresie  monarchów,  który  się  odbył  w  Krakowie  z  końcem 
[września  1364  r. 

r 

;  Był  to  jeden  z  najwspanialszych  zjazdów  monarszych,  o  ja- 

ikich  wspomina  historya.  Było  na  nim  pięciu  królów  i  dziesięciu 
książąt  panujących:  król  polski,  gospodarz  zjazdu  i  goście  jego: 
Karol  IV.  król  czeski  i  cesarz  niemiecki;  syn  jego  Wacław;  mar- 
grabia   morawski    Jan    —    Luksemburczykowie;    książęta    ślązcy 


378  KONGRES   KRAKOWSKI. 

Bolko  świdnicki  i  Władysław  Opolski,  który  później  dużo  miał 
znaczyć  w  Polsce;  król  węgierski  Ludwik;  król  duński  Waldemar; 
książę  mazowiecki  Ziemowit;  trzech  książąt  austryackich :  Rudolf, 
Alfred  i  Leopold  —  Habsburgowie;  książę  dzielnicowy  bawarski 
Otto  z  rodu  Wittelsbachów ;  książę  Bogusław  V.,  zięć  króla  pol- 
skiego, a  teść  cesarski;  wreszcie  gość  z  bardzo  dalekiej  krainy, 
Piotr,  król  Cypryjski  z  rodu  Lusinjanów.  Ten  ostatni  zagrożony 
był  przez  Turków,  którzy  rozszerzając  coraz  bardziej  swe  pano- 
wanie na  półwyspie  bałkańskim,  w  Azyi  Mniejszej  i  na  wyspach 
egejskiego  morza,  dążyli  też  do  zaboru  jego  wyspy  Cypru,  na 
której  królował.  Ażeby  uzyskać  pomoc  przeciw  Turkowi,  obje- 
żdżał król  Piotr  dwory  europejskie  od  października  1362  r.  Naj- 
pierw był  we  Włoszech,  w  Wenecyi,  n  aj  potężniej  szem  wówczas 
morskiem  państwie,  skąd  podążył  do  Francyi  do  Avinionu,  upro- 
sić u  papieża  krucyatę,  potem  do  Anglii,  skąd  znowu  powrócił 
do  Francyi  i  przez  Kolonię,  Erfurt  i  Miśnię  pojechał  do  cesarza^ 
do  Pragi,  a  stąd  wraz  z  Karolem  wybrał  się  z  początkiem  wrze- 
śnia 1364  do  Krakowa,  chcąc  skorzystać  z  tak  licznego  zjazdu 
monarchów. 

Na  kongresie  tym  zatwierdzono  ponownie  zgodę  Lukseni- 
burczyków  z  Andegaweńczykami  i  Habsburgami,  ale  to  było  for- 
malnością nie  wymagającą  osobistego  zjechania  się,  a  cóż  dopiero 
zapraszania  księcia  pomorskiego,  króla  duńskiego  i  księcia  z  ba- 
warskiego rodu,  panującego  także  w  Brandeburgii?  Kronikarz 
współczesny,  piszący  w  kilkanaście  lat  później,  Janko  z  Czarnkowa,, 
opowiada,  że  zebrani  książęta,  „przyrzekali  sobie  wzajemną  przyjaźń 
i  poręczali  ją".  Być  może,  że  król  polski,  pogodziwszy  Karola 
z  Ludwikiem,  chciał  podobnież  pogodzić  cesarza  z  Wittelsbachami, 
poróżnionych  o  brandeburskie  sprawy.  Z  obecności  tych  książąt 
wnosić  należy,  że  chodziło  Kazimierzowi  o  sprawy  północne. 
Z  Pomorskimi  książętami  był  w  sojuszu,  Brandeburgię  chciał  wi- 
dzieć w  pokoju,  a  więc  chyba  chodziło  o  Krzyżaków?  Mamy  też 
z  tego  samego  roku  1364  ciekawą  prośbę  Kazimierza  do  papieża: 
prosił,  żeby  go  papież  zwolnił  od'  przysiąg  danych  chrześcijań- 
skim i  pogańskim  sąsiadom  na  traktaty,  któremi  poodstępował  im 
ziemie!  Chrześcijanom  odstąpił  był  Ślązka  i  Pomorza.  Przeciw 
Luksemburczykom  jednak  nie  mógł  być  zwrócony  kongres  kra-; 
kowski,  skoro  oni  sami  na  nim  byli,  a  więc  należy  się  domyślać,; 


PROTEKTOROWIE   KOŚCIOŁA   RYSKIEGO.  379 

e  król  polski  chciał  w  osobistem  zetknięciu  się  ze  wszystkimi 
lonarchami  przekonać  się,  czy  mógłby  przedsięwziąć  coś  przeciw 
[akonowi?  Pragnął  sam  przekonać  się  o  politycznem  usposobieniu 
ych  wszystkich,  od  których  udziału,  lub  pomocy,  nieprzyjaźni  lub 
leutralności  zależałby  wynik  wojny  z  Zakonem. 

Według  wszelkiego  prawdopodobieństwa  kongres  ten  prze- 
:onał  tylko  jeszcze  mocniej  króla,  że  czas  orężnej  rozprawy  z  Krzyźa- 
cami  jeszcze  nie  nadszedł.  Gdyby  był  mógł  liczyć  na  współdzia- 
anie,  sama  pora  była  do  zaczepienia  Zakonu  stosowną  i  dobrze 
)bmyśloną.  Krzyżacy  wiedli  właśnie  spory  ze  wszystkimi  biskupami 
V  swem  państwie,  nie  wyłączając  samego  arcybiskupa  ryskiego. 
\^  r.  1352  zagrabili  Krzyżacy  miasto  Rygę,  za  co  papież  Inno- 
:enty  IV.  rzucił  na  nich  klątwę,  w  której  pozostawali  przez  lat  30, 
lie  myśląc  o  wydaniu  miasta.  Biskupi  czynili  starania,  żeby  utworzyć 
w  kraju  siłę  zbrojną  gotową  na  swe  rozkazy,  lecz  to  się  nie  udało; 
szukali  tedy  opieki  za  granicą,  wśród  nieprzyjaciół  Zakonu:  w  Danii, 
w  Meklemburgu  i  na  tylnem  Pomorzu.  Arcybiskup  Fromhold  Fisch- 
hausen  prosił  osobiście  o  opiekę  papieża  Innocentego  VI.  i  ce- 
sarza Karola  IV.;  wszak  był  książęciem  Rzeszy  niemieckiej.  Zakon 
przywiązywał  widać  znaczenie  do  tej  podróży  arcybiskupa  i  bał 
się,  że  Fromhold  znajdzie  obrońców,  skoro  sami  przystąpili  wr.  1366 
do  układów.  Pierwsza  konferencya  nie  doprowadziła  do  niczego, 
wywołała  tylko  jeszcze  większe  rozgoryczenie.  Równocześnie 
wydano  w  cesarskiej  kancelaryi  w  Pradze  dokument  datowany 
dnia  23  kwietnia  1366,  mocą  którego  Karol  IV.  wyznacza  arcy- 
biskupstwu  ryskiemu  protektorów  w  osobach  królów:  szwedzkiego, 
duńskiego,  księcia  meklemburskiego,  Bogusława  V.  pomorskiego 
i  króla  polskiego,  upoważniając  każdego  z  tych  monarchów  do 
wojny  z  Zakonem  w  obronie  uciemiężonego  arcybiskupa.  Wi- 
docznie Kazimierz  Wielki  przystał  poprzednio  na  przyjęcie  tego 
wprotektorstwa",  które  jednak  nie  mogło  mieć  ani  dla  niego,  ani 
dla  biskupów  pruskich  i  inflanckich  żadnego  praktycznego  zna- 
czenia, skoro  król  polski  sam  jeden  nie  mógł  się  narażać  na  nie- 
przyjaźń  Zakonu.  Krzyżacy  zwołali  jednak  drugą  konferencyę 
ugodową  do  Gdańska.  Przybyli  na  nią  nietylko  wszyscy  biskupi 
z  pod  panowania  Zakonu:  chełmiński,  warmiński,  pomezański, 
z  metropolitą  swym  arcybiskupem  ryskim,  ale  też  przedstawiciele 
szlachty  i  mieszczaństwa   ich    księstw   biskupich.    Każdy   bowiem 


3S0  KAZIMIERZ  WIELKI   W   MALBORGU. 

Z  tych  biskupów  był  zarazem  księciem  świeckim  pod  zwierzclir 
ctwem  lennem  Zakonu;  były  to  małe  państewka  kościelne.  Zakci 
dążył  do  odjęcia  biskupom  świeckiego  panowania  i  w  tem  tkwii 
istota  wszystkicłi  tycli  sporów.  Tym  razem  Zakon  ustąpił  i  7  maj 
spisano  w  Gdańsku  układ,  którego  Krzyżacy  nie  myśleli  jednaj 
dotrzymać.  Dla  Kazimierza  W.  cała  ta  sprawa  nie  mogła  już  mi(? 
żadnego  znaczenia;  przeciwnie,  zależało  mu  teraz  na  tem,  żeb 
nawet  nie  wzbudzać  u  Zakonu  żadnych  podejrzeń.  Był  właśni 
zajęty  wojną  z  Litwą,  wojną,  która  się  skończyła  pomyślnie  dl; 
Polski.  Z  końcem  sierpnia  był  we  Włodzimierzu,  przyłączonyr 
już  do  polskiego  państwa.  Nie  wraca  stąd  do  Krakowa,  ale  z  ' 
niespodzianie  jedzie  do  Prus. 

Wczesną  jesienią  1366  roku,    we  wrześniu    lub  na  poc/ 
października,  wybrał  się  Kazimierz  Wielki  w  podróż  do  Krzyżaków 
Zabawił  trzy  dni  w  ich  stolicy,  w  Malborgu,  przyjmowany  z  wszel 
kimi  honorami  należnymi  królewskiemu  majestatowi.  W  hucznen 
i    wspaniałem    przyjęciu,    w  powitaniach    i    biesiadach    nie   bral) 
jednak   udziału    nigdzie   w  drodze,   ani   w  Malborgu,    osoby  dU' 
chowne;  żaden  biskup,  ani  nawet  prałat  nie  był  dopuszczony  dc 
króla  polskiego.   Opisujący   tę   podróż   szczegółowo  herold  krzy 
żacki,  Wigand,  opowiada,  że  podczas  uczty  powiedział  król  polski 
» Ledwie  nie  padłem  ofiarą  zdrady  i  znam  tych  zdrajców;  miałen- 
wojować  z  wami,  bo  mówili,  że  wam  niedostaje  zapasów  wojen- 
nych".  Wątpić   należy,   żeby  król   coś  podobnego  powiedzia^ 
dobrym    był  politykiem   do  takich  niepolitycznych  żartów.  Jak  te 
zwykle   bywa   z  t.   z.    ,;liistorycznemi"    rozmowami,  wymyśliła   je 
zapewne  współczesna  opinia  publiczna.  Współcześni  byli  tego  zdania 
że  król    polski    chciał  wszcząć  wojnę   z  Zakonem,   ale  musiał  ó 
tego  zamiaru  odstąpić.  Mieli  słuszność.  Podróż  do  Malborga  w) 
gląda   na  wizytę   z  przeprosinami,   na  publiczne  oświadczenie,  2 
król    polski    pragnie  tylko   pokoju.    Tak  tedy   na  nic  się  nie  zdj 
kongres    krakowski;    wynikła    tylko   z  niego  jazda  do  Malborg, 
nie  sprawiająca  chyba  królowi  przyjemności.  I 

Ruchliwa  i  stosująca  się  ciągle  do  okoliczności  polityka  krói 
lewska  zaczęła  się  w  roku  1369  zwracać  znowu  przeciw  dynastyi 
luksemburskiej.  Rajcy  wrocławscy  pisali  strwożeni  do  Karola  IV.j 
że  kapituła  knuje  jakieś  spiski  z  królem  polskim;  przeważało  w  ka^ 
pitule   wrocławskiej    stronnictwo    polskie.   Zimą   bawił   KazimierJ 


ORGANIZACYA  SPOŁECZNA.    RYCERSTWO.  381 

ł^ielki  w  Budzie  i  są  ślady,  że  zanosiło  się  na  sojusz  z  Ludwikiem 
ęgierskim  przeciw  Karolowi;  do  sojuszu  przystępował  Albrecht 
iwarski.  Sprawa  ta,  niejasna  zresztą,  nie  dojrzała,  a  w  kilka  mię- 
kcy potem  zachorował  król  polski  śmiertelnie,  skutkiem  przygody 
i  łowach  i  zmarł  dnia  5  listopada  1370.  Pochowany  jest  po  prawej 
ronie  wielkiego  ołtarza  katedry  na  Wawelu,  której  budowę  przez 
jca  rozpoczętą  dokończył. 

RGANIZACYA  SPOŁECZNA.  RYCERSTWO. 

Zasłużyłby  Kazimierz  na  przydomek  Wielkiego  w  zupełności 

Iż  za  to  samo,  że  przez  lat  37  ustrzegł  Polskę  od  niebezpiecznych 

^ojen,    które   mogły   narazić   jej  byt,  a  zajęciem  Rusi   Czerwonej 

Wołynia   zapewnił   krajowi    dobrobyt    Wziął   po  ojcu    państwo 

agrożone  zewsząd,  a  pozostawił  zagospodarowane  i  pewne  swego, 

potężnym  sojuszem  węgierskim.  Dzięki  jego  roztropnej  polityce 

yminęła  Polska  szczęśliwie  grożące  jej  niebezpieczeństwa,  a  w  po- 

ojowym    rozwoju   przygotowywała   się   do  tego,   żeby  się   sama 

tać  mogła  wrogom  groźną.   Ale  to  dopiero  połowa  jego  zasług. 

W  polityce  wewnętrznej  okazuje  się  dopiero  wielkość  jego  umysłu 

V  całej  jasności.  On  ujął  w  swe  ręce  ster  społeczeństwa,  on  władzą 

wą   dopomógł   do  ziszczenia   zamiarów   tym    wszystkim,    którzy 

nieli  na  oku  dobro  publiczne.  Każda  dobra  myśl  znajdywała  w  nim 

)piekuna  i  dzięki  jego  opiece  dokonała  się  za  niego  organizacya 

ipołeczna  i  państwowa  w  Polsce. 

Przedewszystkiem  chodziło  o  obronność  kraju.  Dawne  urzą- 
izenia  wojskowe  przestarzałe  już  były  i  nie  dopisywały.  Za  króla 
sK^ładysława  rycerstwo  sprawowało  się  dzielnie,  ale  nim  się  zebrało, 
Tiijały  tygodnie,  czasem  miesiące;  król  tak  wojowniczy  ograniczać 
>ię  musiał  po  większej  części  do  ścigania  nieprzyjaciela  powra- 
:ającego  już  do  domu,  kiedy  kraj  już  był  doszczętnie  zniszczony. 
Miał  żołnierza  za  mało  i  musiał  na  niego  za  długo  czekać. 

Za  Kazimierza  Wielkiego  postanowiono,  że  każdy,  kto  ma 
własną  ziemię,  musi  być  żołnierzem,  bez  względu  na  to,  czy  ją 
posiada  z  nadania  książęcego,  czy  też  nadania  takiego  mu  brak 
i  posiadłość  swą  z  samego  tylko  prawa  rodowego  wywodzi.  Stanęła 
zasada,  że  kto  chce  ziemię  posiadać,  ten  jej  też  sam  bronić  musi. 
Zwiększyła  się  przez  to  ilość  żołnierza,  bo  ciężar  służby  wojskowej 
&padł   na  wszystkich    tych  właścicieli,   którzy  dotychczas   nie  byli 


382  PRZYMUS   WOJSKOWY. 

do  niej  zobowiązani,  nie  wziąwszy  nigdy  żadnego  nadania  o» 
księcia.  Zniknęła  też  przez  to  różnica  pomiędzy  szlachtą  rycerski 
a  nie  rycerską;  odtąd  każdy  szlachcic  na  ziemi  osiadły  był  zan 
zem  rycerzem;  choćby  nie  chciał,  być  nim  musiał.  Wyrażenii 
;;szlachcic"  znaczyło  dotychczas  tylko  tyle,  co  ^rodowiec";  odtąi 
znaczyło  zarazem  to  samo,  co  „żołnierz",  a  ,; prawo  żołnierskie 
znaczyło  zarazem  to  samo,  co  ,; szlacheckie",  gdyż  obejmowało  ju 
wszystkich  rodowców.  Skoro  zaś  każdy  żołnierz  polski  był  właści 
cielem  ziemskim,  zwali  się  też  ziemianami.  I  tak  utarły  się  te 
na  oznaczenie  tej  warstwy  społecznej  trzy  wyrażenia:  rycerstwo 
ziemianie,  szlachta.  Członkowie  tej  warstwy  byli  bowiem  wszysc 
ziemianami,  a  w  olbrzymiej  większości  zarazem  potomkami  da 
wnych  polskich  rodów,  czyli,  jak  mawiać  poczęto,  ,, urodzonymi'' 

Drobna  tylko  część  rycerstwa  nie  była  „szlachetnego"  rodu 
a  mianowicie  kmiecy  właściciele  ziemi  i  sołtysowie.  Wyraz  „kmieć- 
zmieniał  znaczenie  w  ciągu  historyi  polskiego  języka.  Za  Kazi 
mierzą  W.  ustaliło  się  znaczenie  nowe,  a  mianowicie  nazywane 
kmieciami  dzierżawców  ziemskich,  a  więc  tych  gospodarzy,  oc 
których  pochodzi  lud  polski.  Jeżeli  taki  dzierżawca  zbogacił  si( 
i  kupił  sobie  grunta  na  własność,  stawał  się  ziemianinem;  musia 
chodzić  na  wojnę,  a  więc  zostawał  rycerzem,  chociaż  nie  by 
szlachcicem.  Było  takich  wielu  i  nazywani  są  w  prawach  i  w  aktach 
wyraźnie  „żołnierzami  z  kmieci"  (po  łacinie:  miles  e  cmetlione) 
Obok  nich  są  też  inni  jeszcze  nieszlachcice,  „żołnierze  z  sołtysów" 
(miles  e  sculteto). 

Król  jest  zwierzchnikiem  wojska  i  jedynym  szafarzem  krwi 
tych  zastępów.  Wszelka  szkoda  wyrządzona  żołnierzowi  jest  zara- 
zem szkodą  króla,  uszczerbkiem  siły  wojennej  państwa  i  dlatego 
trzeba  ją  było  wynagrodzić  nietylko  skrzywdzonemu  lub  jegc 
rodzinie,  ale  też  państwu.  Tem  się  tłumaczy,  że  za  zabicie  lub 
zranienie  żołnierza  cięższe  były  kary,  niż  za  kmiecia  nie  należą- 
cego do  organizacyi  wojennej.  I  wśród  samych  żołnierzy  ni€ 
jednako  wszystkich  szacowano.  Była  w  prawie  ówczesnem  zasada^ 
że  za  każde  przewinienie  ponosi  się  karę  na  majątku,  tj.  płaci  sie; 
grzywny  karne.  Za  zabicie  „żołnierza  z  kmiecia"  płaciło  się  kar^ 
10  grzywien.  Sołtysi  od  samego  początku  obowiązani  byli  dc 
służby  wojskowej,  byli  żołnierzami,  choć  nie  rodowcami,  nie 
szlachcicami.  Sołtystwo  było  urzędem  dziedzicznym;  ale  podczas 


CZWORACY  ŻOŁNIERZE.  383 

gdy  gruntami  sołtysa  dzielili  się  wszyscy  jego  synowie,  sprawo- 
wanie urzędu  przejść*  mogło  tylko  na  jednego  z  nicłi;  ten  też 
tylko  był  sołtysem  i  on  też  tylko  żołnierzem,  a  bracia  jego  kmie- 
(Ciami.  Teraz  wszyscy  potomkowie  sołtysów  zostawali  żołnie- 
rzami, boć  ziemię  posiadali,  a  przez  to  weszli  jakoby  pośrednio 
do  szlacłity.  Głowa  ,; żołnierza  ze  sołtysa",  szacowana  była  na  15 
grzywien.  Potem  zatarła  się  pamięć  pochodzenia  i  potomek  soł- 
tysa lub  kmiecia,  był  tak  samo  szlachcicem,  jak  inni.  Trzeci  sto- 
pień szlachectwa,  to  ci,  którzy  mieli  ziemię  z  nadań  książęcych, 
lub  dziedzictwo  swe  rodowe  na  nadaniowe  zamienili  i  dawno 
już  przyjęli  byli  obowiązki  wojskowe.  Znaczna  ich  część  miała 
na  to  „szpargały"  tj.  dokument  królewski;  zwano  takich  z  łacińska 
scartabelliy  a  za  ich  głowę  trzeba  było  zapłacić  podwójnie,  t.  j. 
grzywien  30.  Do  tej  warstwy  przeszli  też  potomkowie  włodyczego 
rycerstwa,  bo  ci  nie  mogli  nawet  mieć  ziemi  inaczej,  jak  tylko 
z  królewskiego  nadania.  Wreszcie  potomkowie  dawnych  uczestni- 
ków wypraw  pierwszych  Piastów,  już  prawie  wszyscy  wielmożo- 
wie, a  żołnierze  pełni  sławy  i  trądy cyi  wojennej,  rosnący  w  do- 
stojeństwa i  zaszczyty  z  pokolenia  w  pokolenie,  szacowali  swą 
własną  głowę  na  grzywien  60. 

Ta  nierówność  szacunku  życia  ludzkiego  nie  wynikała  by- 
najmniej z  dzielenia   ludzi    na   zacniejszych    i    podlejszych  z  uro- 

I  dzenia;  nie  trzeba  tego  wcale  uważać  za  dowód  jakiejś  pogardy 
dla  ,;żołnierza  z  kmiecia",  że  się  jego  głowę  szacowało  sześć  razy 
niżej  od  głowy  wielmoża.  Nie  rozumie  średnich  wieków,  ktoby 
posądzał  ówczesnych  ludzi  o  jakiekolwiek  przesądy  stanowe ! 
Jeszcze  nie  było  wówczas  tego  dopustu  bożego  nad  rozumami 
ludzkimi,  a  przynajmniej  nie  było  go  z  pewnością  w  naszej 
Polsce.  Jeszcze  się  nikomu  nie  przyśniło,  że  kmieć  z  innej  gliny 
ulepiony,  niż  pan  wielmożny. 

Za  Kazimierza  Wielkiego  szacowało  się  tych  żołnierzy  roz- 
maicie dlatego,  że  rozmaitą  była  wartość  ich  służby  wojskowej. 
Nie  na  osobie,  ale  na  ziemi  ciążył  ten  obowiązek.  Gdy  się  szla- 
chcic pozbył  ziemi,  wolnym  był  od  wojska;  a  stawał  się  żołnie- 
rzem kupiec,  szewc,  rzeźnik,  czynszownik,  potomek  narocznika, 
jeżeliby  nabył  posiadłość.  Nie  od  osoby  to  zależało;   przeciwnie, 

,  sama  osoba  była  prawu  obojętna;  to  zależało  od  posiadłości.  Nie 
jednakowo  też  ponoszono  ciężar  wojskowy,  ale  rozmaicie,  w  miarę 


384  OGRANICZENIE  PRAWA  RODOWEGO. 

posiadłości.  Jeden  brał  konia  i  łuk  i  tak  ruszał  na  wojnę;  drugi 
musiał  wyjecłiać  z  całą  zbroją,  trzeci  musiał  jeszcze  drugiego  żoł- 
nierza dostawić,  a  czwarty  uzbroić  pięciu,  dziesięciu,  dwudziestu^ 
wyszukać  ochotników  i  swoim  kosztem  na  wojnie  icli  żywić! 
Czem  więcej  kto  miał  ziemi,  tem  więcej  musiał  się  przyczyniać 
do  jej  obrony,  jak  tego  słuszność  wymagała.  Nie  za  osobę  pła- 
cono grzywnę,  ale  za  zmniejszenie  siły  zbrojnej.  Rzecz  prosta, 
że  wielmoża  wart  był  dla  wojska  królewskiego  sześć  razy  więcej, 
niż  uboższy  kmieć.  Przyjęto,  że  taki  dostarcza  królowi  ze  swych 
posiadłości  średnio  sześciu  żołnierzy  i  dlatego  płaciło  się  posz(')- 
stnie  za  jego  głowę. 

W  ustawach  Kazimierza  Wielkiego  nie  tylko  niema  nigd/.iL 
śladów  wzgardy  dla  świeżo  w  żołnierzy  zamienionych  rodowców 
lub  nawet  kmieci,  ale  przeciwnie,  są  przepisy,  mające  ułatwić 
zlanie  się  ich  z  dawną  żołnierską  szlachtą,  są  przymusowe  środki, 
żeby  jak  najprędzej  zatrzeć  różnice  prawnych  i  społecznych  urzą- 
dzeń pomiędzy  nimi.  Część  ziemian  pozostała  w  tyle  poza  innymi 
przez  to,  że  się  trzymała  starych  urządzeń  rodowych.  Te  postanów  ii 
król  osłabić  i  wydano  w  tym  celu  kilka  przepisów.  Przeciw  po- 
działowi spadku  pomiędzy  rodzeństwo  wolno  było  występować 
tylko  w  ciągu  trzech  lat  i  trzech  miesięcy  od  dokonania  podziału;  po 
tym  czasie  ważnym  już  był  wieczyście  i  żaden  ,;stryjec"  nic  już 
nie  mógł  poradzić.  Jeżeli  ktoś  sprzedał  swą  posiadłość  bez  zezwo- 
lenia stryj ców,  była  taka  sprzedaż  nieważna  i  rodowcy  mieli  aż 
do  Kazimierza  W.  prawo  odkupić  ją  kiedykolwiek;  mamy  wia- 
domości o  unieważnianiu  takiej  sprzedaży  nawet  w  następnem 
pokoleniu.  W  r.  1347  ograniczono  to  prawo  odkupu  też  do  trzech 
lat  i  trzech  miesięcy,  poczem  stryjcowie  tracili  swe  prawo  bliższości. 
Rodowe  prawo  osłabiane  było  bardzo  przez  przyznanie  córkom 
dziedzictwa  ziemi  w  braku  męskich  potomków;  w  tym  wypadku 
ograniczono  rodowe  dziedziczenie  tylko  do  braci  stryjecznych, 
którzy  musieli  jednak  spłacić  dziedziczki  w  krótkim  bardzo  : 
owe  czasy  terminie  jednego  roku,  inaczej  posiadłość  stawała  .s.^^ 
nieodwołalnie  własnością  owych  córek,  a  przez  ich  małżeństwa 
przechodziła  w  inne  rody.  Znaczne  też  ograniczenie  prawa  rodo- 
wego zawierał  przepis,  że  wszelka  darowizna  jest  bezwzględnie 
ważną,  jeżeli  umarł  dawca  lub  obdarowany;  chociażby  nawet  nic 
było  na  to  dokumentu,  stryjcowie  nie  mogli  zaczepiać  darowizn), 


POWINNOŚCI    DÓBR   KOŚCIELNYCH.  385 

która  bez  przeszkód  przechodziła  na  spadkobierców  obdarowanego. 
Przepis  ten  nadał  raz  na  zawsze  ważność  w  obec  prawa  pol- 
eskiego testamentom  ustnie  robionym.  Wystarczyło  więc  w  dzień 
śmierci  darowiznę  zrobić,  a  stryjcowie  i  nawet  najbliższi  krewni 
tracili  wszelkie  prawa.  W  r.  1368  posunęło  się  nowe  ustawo- 
dawstwo jeszcze  dalej.  Wolno  było  córce  dać  ziemię,  nawet,  je- 
żeli się  miało  synów,  a  mianowicie  posag  w  gruntach,  byle  tylko 
oświadczyć  to  przy  królu.  Król  ustawicznie  podróżował  po  kraju, 
kto  więc  koniecznie  chciał  ziemią  córkę  wyposażyć,  czekał  tylko, 
aż  król  w  jego  okolice  zjedzie.  Bądźcobądź,  zastrzeżenie  królew- 
skiej obecności  było  jeszcze  utrudnieniem;  zapewne  król  był  za 
tem,  a  społeczeństwo  jeszcze  się  wahało. 

Skoro  służba  wojskowa  ciążyła  na  ziemi,  nastało  pewne 
przeciwieństwo  pomiędzy  interesem  państwa  a  Kościoła.  Kościół 
posiadał  dobra,  a  księża  nie  tylko  że  sami  na  wojnę  oczywiście 
iść  nie  mogli,  ale  zasłaniali  się  prawem  kanonicznem,  które  ich 
zwalniało  od  wszelkich  ciężarów  państwowych.  Każda  nowa  da- 
rowizna na  rzecz  Kościoła  uszczuplała  obecnie  wojsko  królewskie. 
Postanowiono  tedy  w  r.  1368,  że  z  dóbr  otrzymanych  nie  od 
króla  muszą  duchowni  spełniać  powinność  wojenną,  tj.  wyszukać 
na  swój  koszt  ochotników.  Dawniejsze  nadania  książęce  pominięto 
już  milczeniem;  przy  nowych  stanowiłby  już  król  warunki,  jakieby 
mu  się  zdawały  stosowne.  Przymusu  trzeba  było  tylko  do  nadań 
prywatnych,  a  ustanowiono  przymus  żelazny,  postanawiając,  że 
inaczej  duchowni  muszą  odstąpić  dobra  krewnym  poprzedniego 
właściciela.  Ziemia,  która  raz  była  na  prawie  żołnierskiem,  mu- 
siała już  na  zawsze  na  niem  pozostać,  w  czyj emkol wiek  byłaby 
ręku.  Samo  duchowieństwo  uznało  potrzebę  takiego  przepisu. 
Arcybiskup  gnieźnieński  zgodził  się  na  to. 

Interes  państwowy  wymagał  kontroli,  czy  posiadłość  jest  na 
prawie  żołnierskiem,  ażeby  nikt  nie  usuwał  się  od  wojskowej  po- 
winności. Tę  kontrolę  wykonywała  szlachta  sama  i  wykonywać 
musiała  przez  to,  że  każdy  musiał  należeć  do  pewnego  stanu, 
jeżeli  chciał  mieć  nad  sobą  opiekę  prawną!  Ktoby.  nie  chciał 
być  żołnierzem,  musiałby  wystarać  się  o  prawo  miejskie,  albo 
przejść  do  czynszowego  włościaństwa;  inaczej  nie  miałby  nawet 
sądu,  przed  którym  mógłby  się  uskarżyć  w  razie  pokrzywdzenia. 
Przejść  na  prawo  mioj^kie  nie  było  rzeczą  łatwą;  o  to  trzeba  było 

25 


386  .  POCZUCIE   STANOWE   SZLACHTY. 


y 


mieszczan  prosić;  a  kto  niebył  kupcem  lub  rzemieślnikiem,  zgi*: 
nąłby  w  mieście  i  nie  miałby  tam  co  robić.  Kmiecej  zaś  własności 
ziemskiej  bez  służby  wojskowej  także  już  nie  było.  Wobec  tego; 
wycofanie  się  ze  szlacheckich  szeregów  było  niemożebne  bę2 
pozbycia  się  własności.  Tem  się  tłumaczy,  że  wśród  szlachty  wy-- 
robiło  się  szybko  poczucie  stanowe,  solidarność  i  duma;  stan  tenj 
stał  się  bowiem  zwartszym  od  innych.  Naodwrót,  nietrudno  byłc^ 
z  miasta  przejść  na  wiejskie  gospodarstwo,  nietrudno  było  zbo 
gaconemu  czynszowemu  włościaninowi  nabyć  własność  ziemską, 
o  ile  zdarzała  się  sposobność  kupna;  było  to  dozwolone  i  nikt 
zakazywać  tćgo  jeszcze  nie  myślał.  Działo  się  to  już  przedtem  i  to 
często.  Za  Kazimierza  Wielkiego  nie  należał  wcale  do  rzadkości 
właściciel  ziemski,  nie  pochodzący  wcale  ze  szlachty,  z  rodowców, 
a  pragnący  wejść  w  jej  szeregi  przez  ziemię  i  służbę  wojskową.^ 
Zdarzało  się  często  przy  rozprawach  sądowych,  o  łajanie,  pobicie 
zabójstwo,  przy  sprawach  spadkowych,  że  jedna  strona  zarzuciła 
drugiej  brak  szlacheckiego  pochodzenia,  gdy  chodziło  np.  o  wy- 
sokość grzywny  lub  o  prawo  stryj ców.  Nietylko  tedy  nie  trzeba 
było  kontroli  nad  tem,  żeby  szlachty  nie  ubywało,  ale  przeciwnie, 
trzeba  było  obmyśleć  kontrolę  nad  ciągłymi  nowymi  przybytkami 
do  tego  stanu.  Nikt  nie  potrzebował  udowadniać,  że  nie  jest 
szlachcicem,  lecz  przeciwnie,  niejeden  musiał  bronić  swego  szla- 
chectwa i  prawem  opisano,  jak  się  ma  szlachecki  wywód  przepro- 
wadzić wobec  sądu.  Trzeba  było  wykazać  się,  czy  się  jest  żołnie- 
rzem z  żołnierzy,  czy  na  starej  sławie,  czy  na  świeższym  » szpar- 
gale" (sześcioma  świadkami,  po  dwóch  z  trzech  rodów)  inaczej 
był  uważany  za  „żołnierza  z  kmiecia"  i  wart  był  tylko  10  grzy- 
wien. Przez  tę  potrzebę  wywodu  szlachectwa  rosło  zaś  szlachectwo j 
w  poważanie  i  znaczenie. 

Każdy  żołnierz  musiał  w  grodzie  i  obozie  stać  pod  pewną 
chorągwią.  Wymagał  tego  prosty  porządek,  bo  z  żołnierzy  luzem 
chodzących  nie  da  się  zrobić  wojska.  Ustawa  z  r.  1346  zawaro- 
wała,  że  ktoby  tego  nie  zrobił,  ten  będzie  schwytany  i  odstawiony 
królowi  do  ukarania,  a  konie  jego  przypadną  podkomorzemu. 
Stawali  więc  razem  stryjcowie  pod  rodową  chorągwią,  mieli  nawet 
swój  osobny  okrzyk  wojenny,  hasło  rodowe,  t.  z.  zawołanie  i  oso- 
bne swoje  znaki,  czyli  herby.  Kto  był  bez  krewniaków  w  swej 
kasztelanii,  musiał  się  zawczasu  wprosić  do  jakiej  chorągwi.  Ot(')ż 


KMIECIE.  -  387 

mieszczanin  lub  kmieć,  gdy  nabył  grunt  na  prawie  żolnierskiem, 
chorągwi  swej  nie  mając,  zawsze  był  w  tern  przykrem  położeniu, 
że  się  musiał  wpraszać  pod  cudzą.  Po  tem  zawsze  go  było  znać, 
przez  to  on  różnił  się  od  tamtych  na  swą  niekorzyść  i  przez 
całą  wojnę  był,  jak  na  sztychu.  To  też  przyczyniało  się  do  wzbi- 
jania w  dumę  szlacheckiego  stanu  i  sprawiało,  że  kto  był  świe- 
żym r, rycerzem",  robił,  co  tylko  się  dało,  żeby  zatrzeć  ślady  swego 
nieszlacheckiego  pochodzenia.  Były  to  ostatnie  skutki  pierwotnej 
organizacyi  rodowej  społeczeństwa. 

K.MIECIE. 

Obok  rycerstwa  siedział  na  roli  stan  kmiecy,  gospodaru- 
jący na  dzierżawacłi.  Przypomnijmy  sobie,  jak  właściciele  dóbr 
ziemskich,  tak  duchowni,  jakoteż  świeccy,  dążyli  już  dawno  do 
zagospodarowania  swych  posiadłości  i  w  tym  celu  zakładali  wsie, 
zwabiając  osadników  z  pośród  ludności  bezrolnej,  z  uwolnionych 
naroczników  i  łazęgów,  a  nieraz  i  z  pośród  zubożałych  ,;rodow- 
ców".  Wieś  w  ten  sposób  założona  pozostawała  pod  zwierzchni- 
ctwem właściciela  gruntu,  i  on  był  władzą,  urzędem,  dla  swych 
włościan.  Oni  brali  od  niego  grunta  w  wieczystą  dziedziczną 
dzierżawę.  Dzierżawne  było  rozmaite,  stosownie  do  umowy:  czynsz, 
daniny  ze  zbiorów,  robocizna  kilku  dni  w  roku,  podczas  siano- 
żęcia  i  żniw.  Jeżeli  właściciel  sam  się  zajął  założeniem  wsi,  sam 
był  swoim  przedsiębiorcą  werbującym  przybyszów,  natenczas  nie 
było  pomiędzy  nim  a  wieśniakiem  żadnej  pośredniej  władzy.  Jeżeli 
jednak  sam  się  tem  nie  zajął,  a  użył  pośrednictwa  przedsiębiorcy 
emigracyjnego,  natenczas  pomiędzy  panem  a  ludnością  wsi  stawał 
ów  przedsiębiorca,  jako  sołtys  i  ten  sołtys  był  we  wsi  władzą 
i  urzędem,  a  właściciel  miał  tylko  prawo  do  dzierżawnego.  Jeżeli 
wieś  założoną  była  na  prawie  niemieckiem,  tj.  na  wzór  wsi  osa- 
dniczych niemieckich,  natenczas  ludność  jej  rządziła  się  sama 
w  swoich  sprawach,  jak  to  już  opisane  było,  czyli :  miała  samo- 
rząd. Jeżeli  zaś  była  wieś  osadzona  na  prawie  polskiem,  rządy  jej 
sprawował  sam  właściciel,  tak  samo,  jak  starostowie  niegdyś 
w  osadach  rodowych,  a  ten  stosunek  zowie  się  w  nauce  patry- 
mon  ialny  m. 

Za  Kazimierza  Wielkiego  społeczeństwo  było  w  olbrzymiej 
większości  za  samorządem.    Znikają  po  wsiach  urządzenia  patry- 


388  WOLNY   LUD   WIEJSKL 

monialne,  a  mnożą  się  z  roku  na  rok  wsie  samorządowe,  czyli, 
jak  wówczas  mawiano,  na  prawie  niemieckiem.  Właściciele  sami 
bowiem,  z  własnego  popędu,  przenosili  swe  wsie  z  prawa  pol- 
skiego na  niemieckie,  ustanawiali  sołtysów  i  kazali  wybierać  ławni- 
ków. Mnóstwo  wsi  czysto  polskich,  w  których  ani  jednego  nie 
było  Niemca,  wsi  nie  nowo  założonych,  lecz  nawet  starszych  od 
niemieckiego  osadnictwa,  dawnych  osad  niewolnych,  zamieniało 
się  na  wsie  na  prawie  niemieckiem. 

W  ten  sposób  powstała  nowa  warstwa  społeczna,  a  miano- 
wicie polski  lud  wiejski.  Składał  się  on  z  najrozmaitszych  żywio- 
łów i  gdyby  u  polskiego  włościanina  zbadać  genealogię  tj.  po- 
chodzenie po  przodkach,  okazałoby  się,  że  w  jednej  i  tej  samej 
nieraz  wsi  prapradziad  jednego  był  Polakiem,  drugiego  Niemcem, 
trzeciego  Czechem,  Węgrem,  Rusinem,  Prusakiem,  a  tu  i  ówdzie 
nawet  Tatarem.  Jeden  pochodził  od  polskich  rodowców,  drugi  od 
niewolnych,  trzeci  od  ;/ gościa"  zagranicznego.  We  wsiach  starych 
więcej  było  jednolitości,  ale  w  nowszych  osadach  rozmaitość 
wielka,  bo  brano  ludzi  do  gospodarstwa,  skąd  tylko  się  zgłosili, 
a  każdy  był  rad,  że  się  trafia  dzierżawca  kawałka  gruntu.  Z  tej 
mieszaniny  rozmaitych  żywiołów  wytworzył  się  lud  polski, 
a  polski  na  wskroś  przez  to,  że  Kościół  przejęty  był  w  Polsce 
narodowym  duchem,  właściciel  wsi  nietylko  był  Polakiem,  ale 
krwią  własną  kraju  broniąc,  wzniósł  się  do  poczucia  miłości  Oj- 
czyzny, a  wreszcie  wśród  samegoż  tego  ludu  stali  pod  względem 
cywilizacyjnym  najwyżej  ci,  którzy  czy  to  z  Polaków  się  wywo- 
dzili, czy  też  z  rodzin  od  dawna  już  w  Polsce  osiadłych.  Wieś, 
w  której  żywioł  polski  przeważał,  stała  pod  każdym  względem^; 
wyżej  od  wsi  świeżo  założonej  z  obieżyświatów,  stawała  się  d\Ą\ 
nich  wzorem.  Osobno  stały  przez  pewien  czas  wsie  czysto  nie-; 
mieckie,  osady  emigracyjne  szwabskie,  frankońskie,  turyńskie,  ba^ 
warskie.  Ale  czas  ten  trwał  krótko,  bo  nowe  związki  rodzinne^ 
dokonywane  w  Polsce,  polszczyły  te  wsie  szybciej,  niż  miasta- 
których  mieszkańcy  przez  ciągłe  kupieckie  podróże  utrzymywali 
stałe  związki  z  Niemcami. 

Cały  ten   lud   był   zupełnie   wolny.   Odkąd    się   roz^ 
przęgł   dawny    stosunek  naroczników   do   kasztelanij,  odkąd  pańj 
stwo    nie    potrzebowało   już   niewolników    do    swej    organizacy: 
wojskowej,  zniknęła   też   niewola.   Za    Kazimierza   Wielkiego   niq 


WARUNKI   OPUSZCZENIA  DZIERŻAWY.  389 

było  w  Polsce  niewolnego  ludu;  nie  słychać  też  zgoła  o  kupnie 
niewolników  przez  osoby  prywatne.  Widocznie  udało  się  Kościo- 
łowi przejąć  społeczeństwo  chrześcijańskim  poglądem  na  świat, 
niedopuszczającym  niewoli.  Włościanie  osiedleni  w  dobrach 
szlacheckich  byli  tych  gruntów  dzierżawcami  i  niczem  innem. 
O  żadnem  poddaństwie  ludu  niema  mowy  w  tym 
czasie! 

Włościanin,  będący  wolnym  dzierżawcą,  mógł  zmieniać 
dzierżawę,  przenieść  się  w  inne  strony,  lub  całkiem  zawód  rolni- 
czy porzucić,  gdy  mu  się  tak  spodobało.]  Prawo  nie  robiło  pod 
tym  względem  żadnych  innych  ograniczeń,  prócz  tych,  których 
wymagała  słuszność  i  prosty  rozsądek.  I  dzisiaj  przepisuje  prawo 
i  przepisywać  oczywiście  musi,  żeby  dzierżawca  odchodząc  zosta- 
wił po  sobie  gospodarstwo  w  porządku;  inaczej  niktby  gruntu 
nie  puścił  w  dzierżawę!  Ażeby  tę  sprawę  ułożyć,  wydano  w  r.  1347 
prawo  na  wiecu  w  Piotrkowie,  że  wolno  każdej  chwili  opuścić 
grunt,  jeżeli  dzierżawca  zapłaci  trzy  grzywny  i  umówiony  czynsz 
roczny;  te  trzy  grzywny  stanowią  wynagrodzenie  szkody,  jaką  po- 
nosił właściciel  przez  opuszczenie  roli,  nim  sobie  nowego  kmie- 
cia wyszuka.  Zdarzało  się,  że  dzierżawca  trzech  grzywien  nie  ma- 
jąc lub  płacić  nie  chcąc,  zbiegł  bez  oznajmienia,  uciekł  po  prostu. 
Taki  dzierżawca  krzywdził  właściciela  w  sposób  dotkliwy.  Posta- 
nowiono tedy  na  takich  gospodarzy,  że  póki  się  z  właścicielem 
gruntu  nie  ugodzą,  nie  mogą  nigdzieińdziej  zawierać  żadnej 
ważnej  umowy  i  wyznaczono  rok  cały  terminu  do  tego.  Jeżeli 
właściciel  wiedział,  gdzie  zbieg  przebywa,  mógł  na  nim  w  ciągu 
całego  roku  dochodzić  swych  praw  i  żądać  albo  3  grzywien, 
albo  powrotu  na,  grunt;  jeżeli  zaniechał  uczynić  tego  w  ciągu 
roku,  uważano  sprawę  za  przedawnioną  i  właściciel  tracił  prawo 
do  wynagrodzenia.  Rok  ten  liczył  się  jednak  dopiero  od  czasu, 
w  którym  właściciel  dowiedział  się  o  miejscu  pobytu  swego  dzier- 
żawcy. Ustawa  ta  miała  na  celu  przeszkodzić  nieuczciwym  dzierżaw- 
com, żeby  się  nie  przenosili  z  gruntu  na  grunt,  nie  czyniąc  nigdzie 
zadość  swym  obowiązkom.  We  wsiach  na  prawie  niemieckiem 
powinien  był  odchodzący  obrobić  rolę,  obsiać  oziminą  i  jarzyną, 
lub  też  dać  na  swe  miejsce  nowego  dzierżawcę.  Skoro  obsiał,  nie 
chciało    mu    się   odchodzić;    jeżeli    się    odejść    namyślił,    f)onosił 


390  OPIEKA   PRAWNA   NAD    LUDEM. 

Z  pewnością  nie  mniejszą  stratę  od  3  grzywien  przepisanych  pra- 
wem polskiem;  zboże  miało  bowiem  wartość  stosunkowo  znacznie 
większą,  niż  za  naszych  czasów.  W  r.  1368  uchwalono  na  mało- 
polskim wiecu  w  Krakowie,  że  porzucający  grunt  ma  pozostawić 
połowę  zasiewów;  druga  połowa  była  jego  własnością,  mógł  ją 
tedy  sprzedać,  a  sprzedawał  zapewne  samemu  właścicielowi.  Po- 
przestano więc  ostatecznie  na  wymaganiach  mniejszych  od  prawa 
niemieckiego.  Ale  za  to  na  szkodników  uciekających  z  gruntu 
bez  ułożenia  się  z  właścicielem,  nałożono  karę  podwójną,  bo  aż 
sześć  grzywien. 

Każdy  miał  prawo  opuścić  grunt  natychmiast  bez  jakiego- 
kolwiek wynagrodzenia  dla  właściciela,  całkiem  się  o  niego  nie 
troszcząc,  jeżeliby  właściciel  skrzywdził  na  honorze  jego  żonę  lub 
córkę,  jeżeliby  z  winy  właściciela  wieś  cała  znalazła  się  rok  pod 
klątwą,  tudzież,  jeżeliby  podpadli  egzekucyi  sądowej.  Tak  posta- 
nowiono w  r.  1346.  Ale  już  następnego  roku  dodano  jeszcze  po- 
prawkę, że  za  zobowiązania  pieniężne  lub  jakiekolwiek  wogóle 
właściciela,  nie  wolno  przeprowadzać  egzekucyi  sądowej  na  grun- 
tach, które  są  wprawdzie  jego  własnością,  lecz  wypuszczone  są 
w  dzierżawę. 

Wszystkie  te  prawa  świadczą  wymownie,  że  nikt  nietylko  nie 
był  do  gleby  przypisany,  że  wolno  było  przenosić  się  z  miejsca 
na  miejsce,  że  tedy  kmiecie  byli  ludźmi  wolnymi,  ale  stwierdzają 
nadto,  że  stosunki  prawne  szlachty  do  ludu  były  oparte  na  słu- 
szności i  uczciwości.  Dorobek  włościański  był  nietykalny;  wła- 
ściciel mógł  być  obdłużony,  mógł  popaść  w  egzekucyę,  a  dzier- 
żawcę nic  to  nie  obchodziło  i  nie  był  obowiązany  dać  ani  grosza 
ponad  swój  czynsz  zwyczajny.  Dbało  też  prawo  i  o  moralne  in- 
teresy tej  warstwy.  Gdyby  wieś  z  winy  szlachcica  pozbawioną  była 
nabożeństw,  musiał  to  właściciel  naprawić  w  ciągu  roku,  inaczej 
cała  wieś  mogła  mu  opustoszeć,  bo  wszyscy  mieli  prawo  wynieść 
się,  nie  dając  żadnego  odszkodowania.  Dbało  też  prawo  o  godność 
osobistą,  o  honor  włościanina,  mszcząc  wszelkie  targnięcie  sie  na 
jego  domowe  ognisko  dozwoleniem  opuszczenia  roli,  najcięższą 
karą,  jaka  tylko  mogła  spaść  na  właściciela,  bo  podkopaniem  jego 
dobrobytu. 

W  niektórych  okolicach  Małopolski  zaczęli  właściciele  zabie- 
rać dla  siebie  spadek  po  swych  kmieciach  zmarłych  bezpotomnie. 


SPRZEDAŻ   SOŁTYSTW.  391 

W  r.  1346  wychodzi  zaraz  prawo  usuwające  to  nadużycie',  bo  prze- 
kazujące spuściznę  krewnym,  którzy  mieli  za  to  sprawić  kielich 
do  kościoła  parafialnego  za  półtorej  grzywny. 

Ustawodawstw^o  Kazimierza  Wielkiego  broniło  starannie  ludu 
wiejskiego  przeciw  wszelkim  nadużyciom.  Gdy  szlachta  ruszała  na 
wojnę,  nie  wolno  jej  było  odbywać  stacyj,  tj.  popasów,  wypo- 
czynków we  wsi,  ale  w  polu  za  wsią;  nie  wolno  było  brać  koni, 
bydła,  trzody;  należała  się  im  tylko  żywność  dla  nich  i  pasza  dla 
koni,  i  to,  powiada  ustawa  wyraźnie,  umiarkowana  pasza  i  ży- 
wność o  tyle,  o  ile  bez  niej  nie  możnaby  pochodu  odbywać. 

Głowę  zabitego  kmiecia  oszacowało  prawo  na  dziesięć  grzy- 
wien, z  czego  sześć  przypadało  krewnym  nieboszczyka,  a  cztery 
grzywny  wynagrodzenia  za  ubytek  siły  gospodarskiej  kasztelanii 
w  dobrach  królewskich,  biskupowi  czy  opatowi  w  kościelnych, 
właścicielowi  wsi  w  dobrach  szlacheckich. 

Takie  były  stosunki  dwóch  warstw  rolniczych  w  Polsce:  szla- 
checkiej i  włościańskiej.  Pomiędzy  jedną  a  drugą  byli  sołtysi,  lecz 
ci  nie  wytworzyli  osobnej  warstwy  pośredniej.  Sołtysom  dobrze 
się  wiodło,  mieli  pieniądze,  chodzili  ze  szlachtą  na  wojnę  i  chcieli 
być  szlachtą  we  wszystkiem.  Często  sołtystwo  sprzedawali,  a  kupo- 
wali sobie  majętność  w  innej  okolicy  i  potomkowie  ich  już  do 
szlacheckiego  należeli  stanu.  Szli  też  zbogaceni  sołtysi  do  miast, 
żeby  tam  jeszcze  lepsze  robić  interesy.  Handel  sołtystwami  kwitnie 
już  za  Kazimierza  Wielkiego,  a  później  miał  przybrać  jeszcze  wię- 
ksze rozmiary.  Szlachta  bardzo  chętnie  kupowała  sołtystwa,  bo  to 
był  doskonały  interes,  wart  nieraz  więcej  od  całej  wsi,  a  przytem 
dawał  szlachcicowi  władzę  nad  włościaństwem,  bo  robił  go  sędzią 
nad  nimi.  Zdarzało  się,  że  kupił  sołtystwo  inny  szlachcic,  ze  są- 
siedztwa i  było  we  wsi  dwóch  szlachciców:  jeden  do  sądów,  a  drugi 
do  czynszów.  Było  to  wielką  niedogodnością  i  wiodło  do  kłótni. 
Zastrzeżono  przeto  w  r.  1346,  że  żaden  szlachcic  nie  może  kupić 
sobie  sołtystwa  w  cudzej  wsi  bez  zezwolenia  jej  właściciela.  Jeżeli 
sołtysem  został  szlachcic,  trzymać  się  musiał  w  swem  urzędowaniu 
przepisów  tych  samych,  jak  dawniejszy  sołtys,  bo  nie  dla  tego 
miał  władzę,  że  był  szlachcicem,  lecz  tylko  dla  tego,  że  był  soł- 
tysem. W  razie  nadużycia  szedł  kmieć  na  skargę  wyżej,  nawet  do 
samego  króla,  a  czy  sołtys  był  szlachcicem,  czy  nie,  to  było  wo- 
bec prawa  zupełnie  wszystko  jedno.    Obie   te  warstwy  społeczne. 


392  PRAWO  ZIEMSKIE. 

szlachta  i  włościaństwo,  tworzyły  pod  względem  zarobkowym  je] 
den  stan :  rolniczy  i  przez  to  samo  wspólne  im  było  wszystko,  c( 
tyczyło  ziemi,  wspólnych  wiele  interesów.  Mają  też  wspólne  pra^ 
wodawstwo,   które   ziemskiem    prawem    nazwano.    Za  Kazimierza 
Wielkiego  powstawać  poczęła  ta  wspólność ;  coraz  częściej  widzimy 
to  w  ustawach,  że  gdy  o  szlachcicu  mowa,  zaraz  mówi  się  takż( 
o  ludzie  wiejskim.    Prawodawstwo   królewskie   miesza   się   nawel 
w  stosunki    prawne  wsi    na    prawie  niemieckiem   założonych,    co 
zdarzało  się  potem  coraz  częściej,  aż  cały  lud  polski  poddano  prawu 
ziemskiemu,  określającemu  prawa  i  obowiązki  warstw   obydwóch 
i  wzajemny  ich  stosunek,  który  niestety  potem  się  pogorszył. 

Prawo  ziemskie  spisane  w  statuty  za  Kazimierza  Wielkiego, 
jest  ostatecznym  wynikiem  owej  pokolenia  całe  trwającej  walki 
o  prawo,  rozpoczętej  jeszcze  za  Bolesława  Śmiałego.  Społeczeństwo 
określiło  wreszcie  dokładnie  stosunek  swój  do  państwa:  państwo 
ma  być  takiem,  jakiego  sobie  społeczeństwo  życzy.  A  wśród  społe- 
czeństwa przypaść  musiał  wpływ  na  sprawy  publiczne  przedewszy- 
stkiem  tym,  którzy  królowi  Władysławowi  Niezłomnemu  pomogli 
złe  czasy  przetrzymać  i  państwo  polskie  utrzymać:  ziemianom. 

Skończyła  się  walka  o  prawo,  a  zaczyna  się  walka  o  kiero- 
wnicze w  państwie  stanowisko;  walka  o  ster  i  o  pierwsze  miejsce. 
Lud  w  tem  udziału  nie  brał;  toteż  potem  prawo  ziemskie  przy- 
biera coraz  bardziej  cechę  szlacheckiej  wyłączności.  Za  Kazimierza 
Wielkiego  jednakże  strzegło  prawo  ziemskie  interesów  włościań- 
skich niemniej,  jak  szlacheckich  i  gdyby  tak  było  pozostało,  zaiste, 
naród  polski  byłby  się  wyrobił  na  przykład  narodom  europejskim. 

Źródłem  prawa  publicznego  była  pierwotnie  tylko  wola  mo- 
narchy, który  mógł  dobierać  sobie  doradców,  ale  nie  miał  obo- 
wiązku liczyć  się  ze  zdaniem  poddanych.  Stosunki  się  zmieniały 
i  okoliczności  same  zmuszały  książąt  do  liczenia  się  z  wolą  spo- 
łeczeństwa, zwłaszcza  w  okresie  dzielnicowym.  Ustawa  jednak  wy- 
chodziła w  teoryi  tylko  od  książąt;  zachowywano  jeszcze  długo 
pozory  absolutyzmu,  choć  go  w  rzeczywistości  dawno  już  nie 
było.  Aż  do  roku  1306  były  ogólne,  całego  państwa  tyczące  wiece, 
przeważnie  zjazdami  książęcymi,  na  których  dostojnikom  przysłu- 
giwał głos  doradczy,  o  ile  książęta  na  to  zezwolili.  W  r.  1306  za- 
mienia się  wiec  na  zjazd  ustawodawczy,  odbywany  przez  dostoj- 
ników,  jako  przedstawicieli    społeczeństwa  i  państwa  wobec  mo- 


MIESZCZAŃSTWO.  393 

larchy.  Mają  oni  już  głos  stanowczy.  Król  Władysław  jest  pań- 
twa  naczelnikiem,  społeczeństwa  przodownikiem,  lecz  nie  panem 
lieogranłczonym,  mającym  prawo  narzucić  mu  swą  wolę.  Jest  ra- 
:zej  wykonawcą  woli  społeczeństwa  ziemiańskiego,  niż  jego  władcą. 
)o  wszystkich  swych  przedsięwzięć  potrzebuje  poparcia  społeczeń- 
,twa,  potrzebuje  swego  stronnictwa,  jakbyśmy  dziś  powiedzieli. 
Kazimierz  Wielki  poprzestaje  najzupełniej  na  tem.  Wszystkie  jego 
.tatuty  powołują  się  na  wolę  warstwy  ziemiańskiej,  wielmożów  i  szla- 
:hty.  Stał  ten  król  wysoko  ponad  społeczeństwem  nie  przez  swą 
ńadzą,  ale  przez  niepospolity  rozum,  przez  to,  że  był  naprawdę 
j^ielkim  społeczeństwa  przodownikiem  i  w  kierunku  wytkniętym 
3rzez  Kościół  i  ziemian  jeszcze  za  jego  ojca,  szedł  sam  dalej  od 
nnych,  patrząc  w  przyszłość,  a  dokładając  wszelkich  starań,  żeby 
zorganizować  nowe  żywioły,  uporządkować  nowe  stosunki  i  utwo- 
■z\'ć  z  nich  podstawę  dla  nowego  państwa  polskiego. 

|VIIESZCZAŃSTW0. 

Była  w  Polsce  jedna  warstwa,  która  do  wytworzenia  no- 
;.  .-o  państwa  nic  a  nic  się  nie  przyczyniła;  przeciwnie,  przeszka- 
dzała nieraz  dziełu  podjętemu  przez  duchowieństwo,  rycerzy  i  kmieci. 
Tą  warstwą  było  mieszczaństwo  niemieckie,  które  nie  życzyło  so- 
bie wcale  odnawiania  piastowskiego  państwa,  a  nawet  sprzeciwiało 
mu  się  czynnie,  popierając  natomiast  pomysł- przyłączenia  Polski 
do  dynastycznego  państwa  Luksemburczyków.  Stały  przeciw  sobie 
<<^o  dwie  idee  państwowe:  państwa  dynastycznego  i  narodo- 
,40.  Bunty  miejskie  stłumił  król  Władysław  z  pomocą  ziemiań- 
stw  a,  a  że  ziemiaństwo  było  u  nas  czysto  polskie,  (z  wyjątkiem 
Slązka,  który  wpływu  na  opinię  publiczną  u  nas  już  nie  wywie- 
rał), a  mieszczaństwo  niemieckie,  wytworzyły  się  więc  przeci- 
wieństwa narodowe.  Mieszczaństwo  stawało  przez  pewien  czas 
z  całą  świadomością  przeciwko  polskości.  Pokonane  raz  i  drugi 
przycichnęło,  dało  za  wygraną.  Nie  marzyło  już  o  tem,  żeby  w  Polsce 
niemczyzna  stała  się  wybitnym  czynnikiem  politycznym,  wywiera- 
jącym wpływ  na  sprawy  państwowe;  poprzestali  na  pilnowaniu 
swych  ekonomicznych  interesów.  Interes  miejski  wymagał  przede- 
wszystkiem,  żeby  państwo  było  jak  największe,  a  jak  najmniej  pro- 
wadziło wojen.  Polityka  Kazimierza  Wielkiego  dogadzała  im  naj- 
zupełniej; zajęcie  Rusi  Czerwonej  i  Wołynia,  sojusze  z  ościennymi 


394  OSTROŻNOŚCI    WOBEC   MIESZCZAŃSTWA. 

monarchami,  a  przytem  widoki  połączenia  Polski  z  Węgrami  po., 
jednem  berłem,  rokowały  mieszczaństwu  jak  najlepszą  przyszło^ 
Spostrzegli,  że  byle  się  wstrzymywali  od  robienia  niemieckiej 
lityki,  będzie  im  w  Polsce  bardzo   dobrze.    Pogodzili  się  też  ni 
zupełniej  z  państwem  Kazimierza  Wielkiego. 

Król  patrzał  jednak  w  przyszłość.  Przeważający  za  jego  pa" 
nowania  pokój  był   tylko   środkiem    do  celu,    którym    miały  by. 
w  przyszłości  wielkie  wojny  z  Krzyżakami  o  Pomorze,  z  Luksem- 
burczykamł  o  Slązk',  z  Litwą  o  Ruś.    Wojny  te  wymagałyby  w\ 
siłku  nie  mniejszego,  niż  za  Łokietka  walka  o  monarcłiię  Piasto 
ską.  Pomyślny  ich  wynik  byłby  zapewne  wielkiem  szczęściem  tal 
dla  mieszczaństwa,   ale  wynik  wojny   jest  zawsze  wątpliwy.    Mi 
szczaństwo  zaś  zawsze  mogło  mieć  inny  sposób  powiększenia  swe| 
dobrobytu,  przez  przyłączenie  Polski  do  panowania  obcej  dynasl 
przez  wciągnięcie  jej  w  koło  interesów  Rzeszy  niemieckiej.  Wal] 
o  Slązk  nie  przedstawiała  dla  mieszczaństwa  niemieckiego  w  Polsc 
najmniejszego  interesu.    Slązk  bowiem  bez  handlu  z  Polską  i  tak 
żadną  miarą  obejść  się   nie  mógł.    Droga  handlowa   na  Pomorze 
była  o  wiele  bardziej  ziemiańskim  interesem,   niż  mieszczańskim. 
Jedynie  tylko  w  walce  o  Ruś  było  mieszczaństwo  zainteresował 
na  równi  z  ludnością  rolniczą.  Z  trzech  więc  wielkich  spraw  pr2 
szłości  w  dwóch  nie  można  było   liczyć  na   współdziałanie   mij 
szczaństwa,  a  nawet  należało  się  obawiać  przeszkód  z  ich  stroi 
Toteż  należało  zawczasu  dbać  o  to,  żeby  te  miasta  nie  urosły  ji 
nigdy  do  politycznej    potęgi  w  państwie,   żeby  nie   wybujały  za- 
nadto, a  przedewszystkiem,  żeby  nie  wyrobiło  się  pomiędzy  niemi 
takie  porozumienie   i  jedność,    któreby  polityce   narodowej   prze- 
ciwstawić mogły  w  pewnych  razach  niemiecką  politykę  w  kraju. 

Kazimierz  Wielki  przedewszystkiem  dbał  o  to,  żeby  żadne 
miasto  nie  zyskało  wybitnego  przewodniego  stanowiska  wśród 
innych.  Przez  otwarcie  dróg  handlu  ze  Wschodem  wzmagał  się 
się  najbardziej  Kraków;  stojący  już  przedtem  na  czele  miast,  zy- 
skiwał obecnie  coraz  większą  przewagę,  rósł  szybko  w  dostatki 
i  zamieniał  się  na  wielkie  miasto.  Nie  był  wcale  pożądany  Kazi- 
mierzowi wzrost  potęgi  tego  miasta,  które  było  największym  prze-^ 
ciwnikiem  jego  rodu!  Zbiegła  się  tu  zewsząd  ludność,  nie  mogąca 
się  już  pomieścić  w  obrębie  murów  i  powstawały  przedmieścia; 
król   jednak  nie  kwapił   się   wcale   z  wcieleniem    ich    do   miasta. 


KRAKÓW,    KAZIMIERZ,    KLEPARZ.  395 

Powstawały  z  tego  nieporządki,  gdyż  niewiadomo  było,  czyjej  wła- 
izypodlega  ta  ludność,  zamieszkała  o  sto  kroków  od  krakowskicłi 
murów,  miejska  i  znajdująca  zarobek  dzięki  sąsiedztwu  Krakowa. 
Porządek  wymagał,  żeby  rozszerzyć  mury  Krakowa  i  te  przedmieścia 
do  miasta  wycielić.  Król  jednak  wynalazł  sposób,  żeby  porządkowi 
[stało  się  zadość,  a  Kraków  żeby  nietylko  z  tego  korzyści  nie  miał, 
ale  nawet  szkodę.  Ustanowił  z  tych  przedmieść  samodzielne  miasta 
i  tak  powstały  tuż  obok  niemieckiego  Krakowa  dwa  nowe:  Ka- 
zimierz i  Kleparz,  złożone  już  w  znacznej  większości  z  ludności 
polskiej !  Miasta  te,  powołane  do  oczywistej  konkurencyi  z  Kra- 
kowem, stały  się  najlepszą  rękojmią  wierności  starego  miasta.  Za- 
leżało to  bowiem  od  skinienia  królewskiego,  żeby  dawnemu  nie- 
mieckiemu miastu  odjąć  jakie  prawo  handlowe,  a  przenieść  je  na 
Kazimierz  lub  Kleparz. 

Średnie  wieki  nie  znały  wolności  handlowej.  Kupiec  miał 
przepisaną  drogę,  którędy  i  jak  daleko  wolno  mu  było  wozić 
towary;  po  drodze  musiał  wstępować  do  wyznaczonych  na  to  miast 
i  przez  przepisany  czas  towar  swój  tam  wysprzedawać,  a  dopiero 
z  resztą  wolno  mu  było  dalej  jechać,  lub  też  wracać  do  domu, 
stosownie  do  przepisu,  który  zależał  najzupełniej  od  króla.  O  ile 
.bowiem  każde  miasto  w  obrębie  swych  murów  miało  samorząd,  o  tyle 
wzajemne  ich  stosunki  między  sobą  zależały  w  Polsce  w  zupeł- 
ności od  króla.  Za  granicą  były  wielkie  związki  miast,  np.  Hanza, 
która  nawet  wpjny  prowadziła  na  własną  rękę.  U  nas  z  początkiem 
XIV.  wieku  bywały  związki  miast  w  Wielkopolsce  przeciw  roz- 
bojom na  gościńcach,  ale  poza  to  nigdy  jedność  miast  się  nie  na- 
w  iązała  i  nie  dozwalano  im  żadnych  związków. 

Dążeniem  każdego  miasta  było,  żeby  pozyskać  t.  z.  prawo 
składu,  t.  j.  żeby  przejeżdżający  kupcy  musieli  składać  w  niem  swe 
r  towary  i  wystawiać  na  sprzedaż.  Na  tem  bogacili  się  mieszczanie 
najbardziej.  Urządzanie  „składów",  jak  wogóle krępowanie  ruchu  han- 
dlowego przepisami,  miało  na  celu,  żeby  zarobek  rozdzielić  na  różne 
miejsca,  żeby  się  jedno  miasto  nie  bogaciło  kosztem  drugiego,  lecz  że- 
by każde  miało  swoje  źródła  dochodu.  Kraków  był  tak  szczęśliwie  po- 
łożony wobec  handlu  ze  Wschodem,  że  inne  miasta  nie  miałyby  przy 
nim  żadnego  znaczenia.  Ale  zajął  się  niemi  król  i  korzystał  zkażd ej  spo- 
sobności, żeby  Krakowowi  przysporzyć  konkurencyi.  Już  król  Włady- 
sław rozpoczął  był  tę  politykę,  popierając  Nowy  Sącz  wbrew  interesom 


396  ZALEŻNOŚĆ  MIAST  OD   KRÓLA. 

Krakowa.  Kazimierz  Wielki  odjął  Krakowowi  prawo  składu  na  mieć 
i  żelazo,  i  nadał  je  Bochni.  Również  popierał  król  Skawinę  i  Wieliczkj 
które  zabierały  Krakowowi  część  dochodów.  Zręcznem  rozdzielanie! 
prawa  składu  zapewniał  król  każdemu  miastu  dobrobyt,  ale  też  żac 
nemu  z  nich  nie  dał  uróść  w  zbytnią  potęgę.  Czasem  drobna  na  poz( 
zmiana  przepisów  stanowiła  o  powodzeniu  miasta.  Tak  n.  p.  prosiłj 
miasto  Kraków  króla,  żeby  podczas  jarmarku  obcy  sukiennicy  sprz( 
dawali  tylko  własnego  wyrobu  sukna,  i  to  osobom  z  poza  Kraków 
nie  mniej  jak  6  postawów  naraz;  chodziło  im  o  to,  żeby  pośrednictwi 
w  handlu  suknami  i  drobną  sprzedaż  utrzymać  w  swem  ręki 
Król  przystał  na  to,  ale  wyjmując  od  tego  postanowienia  szlacht 
i  kmieci,  t.  j.  tych,  którzy  właśnie  kupowali  sukno  w  mniejszyc 
ilościach,  na  swe  własne  potrzeby.  Ci  mogli  się  zaopatrzyć  podcza 
jarmarku  tanio  wprost  z  pierwszej  ręki,  u  obcego  kupca.  Alb( 
n.  p.  taki  wypadek.  Włościanie  przywożący  swe  płody  na  iaą 
do  miasta  z  odległości  pięciu  mil,  nie  opłacali  cła.  Nagle  kazan( 
im  cło  płacić,  a  przez  to  włościanin  nie  dojeżdżał  już  do  Krakowa 
ale  stawał  na  Kazimierzu  lub  Kleparzu  i  tam  się  targi  przeniosły 
Podrożały  też  rozmaite  artykuły  żywności,  podczas  gdy  na  przed 
mieściach  pozostały  niezmienione.  Zniósł  też  król  t.  z.  wolny  tar| 
na  mięso,  przez  co  również  tracił  Kraków,  a  zyskiwały  Klepar 
i  Kazimierz.  Podobnież  wszystkie  inne  miasta  trzymał  w  swen 
ręku  zręcznym  szalunkiem  łaski  i  niełaski.  Na  przykładzie  Kraków, 
pouczyły  się  wszystkie,  że  odtąd  tylko  uległością  coś  zyskać  mogą 
Wola  królewska  mogła  każdej  chwili  przeciw  niesfornemu  miasti 
wysunąć  sąsiednią  wieś,  i  dać  jej  prawo  miejskie  i  na  nią  ^ski( 
rować  ruch  handlowy. 

Życzył  król  Kazimierz  mieszczaństwu  jak  największych  dO' 
statków,  ale  nie  chciał,  żeby  się  te  dostatki  gromadziły  tylko  n; 
jednem  miejscu;  toteż  pozakładał  w  różnych  częściach  Polski  cał; 
szereg  miast  nowych.  Stosunki  zaś  handlowe  tych  miast  starał  si 
tak  urządzić,  żeby  one  na  wyścigi  starały  się  o  łaskę  królewsk 
i  przesadzały  się  w  wierności  królowi  i  tym,  którzy  stali  najbliże 
jego  osoby,  dostojnikom  i  wielmożom  polskim.  Ekonomiczna  za 
leżność  miast  od  dworu  królewskiego  wytępiła  też  doszczętni( 
zachcianki  robienia  niemieckiej  polityki  w  Polsce. 

Wszystkie  osady  założone  na  prawie  niemieckiem  miały  swoj( 
odrębne  sądownictwo,  urządzone  przeważnie  na  wzór  Magdeburga 


SĄDY  PRAWA  MAGDEBURSKIEGO.  397 

zwano  też  to  prawo  zazwyczaj  magdeburskiem.  Ilekroć  sędziowie 
miejscowi  mieli  wątpliwości,  lub  gdy  zachodziła  potrzeba  odwo- 
łania się,  czyli  apellacyi,  zwracano  się  po  wyrok  do  Magdeburga. 
Kazimierz  Wielki  postanowił  przeciąć  tę  sądową  zależność  swych 
miast  od  zagranicy  i  ustanowił  w  Polsce  sądy  wyższe  magde- 
burskiego prawa,  oddzielny  w  każdej  dzielnicy  i  najwyższy  sąd 
apellacyjny  na  zamku  w  Krakowie.  Pierwszą  więc  instancyą  był 
sołtys,  drugą  zamiast  Magdeburga  sąd  wyższy  dzielnicowy,  trzecią 
i  ostatnią,  już  bez  apellacyi,  sąd  na  zamku  krakowskim.  Ponieważ 
mnóstwo  wsi  przeniesiono  w  tych  czasach  z  prawa  polskiego  na 
niemieckie,  dotyczyła  ta  reforma  znacznej  części  włościańswa  pol- 
skiego. Włościańskie  bowiem  sprawy  toczyły  się  najpierw  przed 
wiejskim  sołtysem  i  one  to,  a  nie  tylko  sprawy  miejskie,  miały 
się  w  toku  instancyj  dostawać  przed  te  nowe  sądy  publiczne, 
urzędujące  z  ramienia  króla.  Było  to  w  roku  1365  uchwalone  na 
ogólnym  wiecu  ustawodawczym  całego  państwa.  System  ten  nie 
utrzymał  się  jednak  w  przyszłości,  ponieważ  szlachta  skupywała 
coraz  więcej  sołtystw,  a  szlachcic  nie  mógł  tym  sądom  podlegać^ 
lecz  tylko  sądownictwu  ziemskiemu.  I  apelacya  od  jego  wyroku 
szła  też  później  inną  drogą,  do  osobnych  sądów  w  tym  celu  urzą- 
dzonych. Zasadą  bowiem  było,  że  każdy  stan  ma  mieć  swoje 
własne  sądownictwo. 

NOWA  ADMINISTRACYA. 

Rozwinęła  się  za  Kazimierza  W.  nowa  administracya.  Gdy 
za  króla  Władysława  łączyły  się  dzielnice  w  nowe  państwo  polskie, 
nie  znosił  król  wcale  urzędów,  powstałych  pod  osobnymi  książę- 
tami. Pozostali  nadal  wojewodowie,  miecznicy,  cześnicy,  i  t.  p. 
łęczyccy,  sieradzcy,  sandomierscy  i  t.  d.,  pozostali  nadal  wszyscy 
nowo  powstali  kasztelanowie.  Ale  do  nowej  administracyi  weszli 
tylko  wojewodowie  i  kasztelanowie,  reszta  zaś  urzędów  pozostała 
tylko  honorowymi  tytułami,  bez  żadnej  władzy.  Ponieważ  w  każdej 
z  połączonych  dzielnic  był  tylko  jeden  wojewoda,  a  on  był  ze 
wszystkich  dostojników  najwyższym,  zaczęto  dawne  ziemie,  księ- 
stwa dzielnicowe,  zwać  później  województwami  i  to  się  już  utrzy- 
mało na  zawsze.  Wojewoda  został  teraz  naczelnikiem  szlachty 
w  swej  ziemi,  przedstawicielem  ziemiańskich  interesów  przy  królu. 
Miał  nieznaczną  władzę  sądowniczą,  poza  tem  nie  wiele  na  prawdę 


398  NOWA   ADMINISTRACYA. 

znaczył,  a  przywódzcą  wojennym  być  przestał.  Dużo  dostojeńsb 
a  mało  władzy.  Później  dopiero,  gdy  szlachta  zagarnęła  rżąc 
państwa  w  zupełności,  wzmogła  się  też  wielce  władza  wojew^ 
dzińska.  Kasztelanie  nadawały  się  doskonale  do  tego,  żeby  z  nic 
utworzyć  okręgi  administracyjne  i  tak  się  też  stało,  ale  urzędi 
kami  administracyjnymi  nie  kasztelanowie  zostali,  lecz  Starostowi 
Pozostawiono  ten  urząd  z  czasów  czeskich,  pozostawiając  mu  przj 
prowadzanie  w  swym  okręgu  w  powiecie,  wszelkich  rozkazój 
królewskich,  tudzież  sądownictwo  kryminalne,  czyli  w  sprawa( 
gardłowych,  jak  wówczas  mawiano,  gdyż  karano  za  nie  na  gardU 
Starostowie  ci,  rodowici  Polacy,  dobro  kraju  mający  na  oku,  przed 
narodowym  królem  odpowiedzialni,  nie  popełniali  nadużyć,  nie 
tamowali  rozwoju  społecznego,  przestrzegając  tylko,  żeby  ludność 
ich  powiatu  nie  gwałciła  ustaw.  Zadaniem  ich  było  stać  na  straży 
praw.  Na  opornych  mieli  siłę  zbrojną,  pachołków  swoich  i  wię- 
zienie. Starosta  przedstawiał  w  swym  powiecie  majestat  królewskiej 
osoby.  Ustawa  z  roku  1347  orzeka  wyraźnie,  że  dobycie  miecza 
wobec  starosty  ma  być  karane  zupełnie  tak  samo,  jak  gdyby  się 
to  stało  wobec  samego  króla.  Nad  starostami  byli  dwaj  generalni 
starostowie,  zwani  też  krotko  generałami:  wielkopolski  w  Poznaniu 
i  małopolski  w  Krakowie;  ci  byli  niejako  namiestnikami  króle- 
wskimi i  dowódzcami  wojska.  Obok  nich  ustanowił  król  Kazimierz^ 
jeszcze  trzy  wielkie  urzędy  na  całe  państwo.  Marszałek  był  naczel- 
nikiem królewskiego  dworu  i  obejmował  władzę  najwyższą  wszędzie, 
gdziekolwiek  król  bawił,  pilnując  porządku  i  bezpieczeństwa.  Kan- 
clerz był  naczelnikiem  królewskiej  kancelaryi,  przez  jego  ręce  prze- 
chodziły wszystkie  dokumenty,  on  przechowywał  pieczęć  królewską, 
do  niego  należały  przedewszystkiem  stosunki  z  innemi  państwami, 
a  więc  polityka  zewnętrzna,  zagraniczna.  Podskarbi  był  zarządcą 
skarbu  królewskiego,  a  więc  dóbr  królewskich  i  podatków.  Dobra 
królewskie,  królewszczyznami  zwane,  były  zagospodarowane  wzo- 
rowo, a  zarządzali  niemi  podwładni  podskarbiemu  wielkorządcy, 
prokuratorowie  i  włodarze.  Ci  wszyscy  byli  urzędnikami  króle- 
wskimi, podczas  gdy  wojewodowie  i  kasztelanowie  byli  przedsta- 
wicielami szlachty,  urzędnikami  ziemskimi,  podobnie,  jak  wójtowie 
byli  urzędnikami  miejskimi. 

Ustawodawcza    czynność  Kazimierza  Wielkiego  trwała  przez 
całe  panowanie  tego  króla,  a  zbadaną  należycie  do  tej  chwili  nie 


PAŃSTWO   STANOWE.  399 

st;  na  tyle  jednak  już  ją  znamy,  żeby  módz  poznać,  że  czynność 
a  była  ogromna,  obejmowała  i  przenikała  wszystkich  i  wszystko. 
Izęść  tego  ustawodawstwa,  tycząca  się  prawa  ziemskiego,  ucłiwa- 
ana  i  ogłaszana  na  kilku  wiecacli,  odbywanycli  kolejno  w  Piotr- 
cowie,  Wiślicy  i  w  Krakowie,  zowie  się  zazwyczaj  ustawodawstwem 
.viślickiem,  dlatego,  że  pierwszy  z  tych  wieców  odbył  się  w  r.  1346 
.V  Wiślicy.  To  ustawodawstwo  ;; wiślickie"  stanowi  jednak  tylko 
:zęść  prawodawczej  pracy  wielkiego  króla. 

PAŃSTWO  STANOWE. 

Państwo  średniowieczne  składało  się  ze  ,; stanów",  z  których 
każdy  miał  swoją  autonomię.  W  rozmaitych  państwach  rozmaita 
była  ilość  tych  politycznych  stanów,  mających  prawo  samorządu. 
Państwo  Kazimierza  Wielkiego  składało  się  z  trzech  stanów :  z  du- 
chowieństwa, ziemiaństwa  (szlachty  i  kmieci)  i  mieszczaństwa. 
Duchowieństwo  miało  swoje  prawo  kanoniczne,  prawodawcą  był 
dwór  papieski,  a  w  Polsce  synody;  wykonawcami  prawa  biskupi. 
Nie  różnił  się  w  tej  mierze  Kościół  polski  niczem  od  urządzeń 
kościelnych  w  innych  krajach  europejskich.  Ziemiaństwa  prawo- 
dawcą były  wiece  odprawiane  przy  królu,  ustawą  prawo  ziemskie, 
wykonawcami  prawa  wojewodowie  i  kasztelanowie.  Organizacya 
tego  stanu  była  inną  w  Polsce,  niż  na  Zachodzie,  a  to  z  dwóch 
względów.  U  nas  obejmował  ten  stan  nietylko  szlachtę,  ale  też 
lud  rolniczy,  podczas  gdy  zagranicą  lud  nie  korzystał  wcale  z  opieki 
prawnej  publicznej,  zdany  w  każdej  wsi  z  osobna  na  łaskę  i  nie- 
łaskę właściciela;  o  ile  zaś  sam  ziemię  posiadał,  nie  tworzył 'cał- 
kiem osobnego  stanu,  ani  też  doszlacheckiego  przyłączony  nie  był. 
Włościanin  nie  należał  za  granicą  wcale  do  organizacyi  państwo- 
wej. Trzeci  stan  w  Polsce  rządził  się  osobnem  prawem  „magde- 
burskiem",  miał  swe  sądownictwo,  ale  własnej  władzy  prawodawczej 
nie  miał.  Za  granicą  kwitnęły  związki  miast,  były  wspólne  miast  zja- 
zdy i  sejmy,  wspólne  władze  nad  miastami;  u  nas  każde  miasto 
z  osobna  podlegało  królowi,  nie  mając  z  innemi  miastami  sto- 
sunków żadnych  poza  prawem  prywatnem,  poza  handlem.  Mie- 
szczaństwo nasze  nie  wyrobiło  się  też  na  stan  polityczny  tak,  jak 
na  Zachodzie;  stanęło  w  pół  drogi.  A  nie  można  było  dopuścić 
go  do  zupełnego  politycznego  rozwoju,  skoro  nie  było  polskiem. 
Kazimierz  Wielki  ze  zupełną  świadomością  rzeczy  popierał  też  zie- 


\ 


400  KRÓL   PONAD   STANAMI. 

mianstwo  bardziej  niż  miasta,    a  szczególniej  kmieci,    boć   z  nici 
spodziewał  się  dla   przyszłości  tycłi  zastępów,    które    miały  napi 
rem  rodzimego   żywiołu  na   miejskie   zawody,  przyczynić   się 
polszczenia  miast. 

Ponad  stanami  stał  król  ze  swymi  urzędnikami.  Każdy  st 
uważał  go  za  swego  zwierzchnika  i  naczelnika;  duchowni  oc 
wiście  tylko  o  tyle,  o  ile  na  to  zezwalało  najwyższe  zwierzchni- 
ctwo papieża.  Każde  prawo,  czy  to  kanoniczne,  czy  ziemskie,  cz\ 
magdeburskie,  musiało  być  przez  króla  uznane,  żeby  mieć  zn 
czenie  w  państwie.  Króla  rzeczą  było  dopilnować,  żeby  te  tr 
prawa  nie  stały  sobie  wzajemnie  na  przeszkodzie,  a  gdzieby  jed 
ścierało  się  z  drugiem,  on  miał  rozstrzygać.  W  sporze  jedneg 
stanu  z  drugim  odnoszono  się  zawsze  do  króla,  jako  najwyższego 
rozjemcy.  Tak  np.  krzyżowało  się  prawo  ziemskie  z  magdebur- 
skiem  przez  to,  że  szlachta  przebywała  w  miastach,  a  nawet  ku- 
powała tam  domy,  mieszczanie  zaś  nabywali  dobra  ziemskie.  Jeżeli 
szlachcic  dopuścił  się  w  mieście  przestępstwa,  kto  go  miał  sądzie 
ziemski  sąd,  czy  miejski?  Rozstrzygnął  król,  że  sprawa  należy  do 
sądów  ziemskich,  ale  miasto  ma  prawo  szlachcica  ;; wyświecić 
tj.  wypędzić  z  miasta  i  zakazać  mu  powrotu,  jeżeli  się  stanie  ni 
bezpiecznym  dla  porządku  publicznego.  Z  domu  kupionego 
w  mieście  nie  opłaca  szlachcic  miejskich  podatków,  a  mieszczanin 
nie  opłaca  podatków  ziemskich  od  gruntów  odległych  od  miasta 
nie  więcej,  niż  dwie  mile.  Dopiero  gdyby  posiadłość  jego  odda- 
lona była  od  miasta  poza  dwie  mile,  musi  z  niej  płacić  podatek 
ziemski,  a  więc  dostarczyć  też  żołnierza  na  wojnę,  lub  samemu 
wyruszyć.  Nie  stawał  się  jednak  jeszcze  przez  to  szlachcicem,  pó- 
kiby  się  nie  zrzekł  prawa  miejskiego.  Nie  można  było  bowiem 
należeć  do  dwóch  stanów!  Mógł  szlachcic  lub  ksiądz  posiadać 
w  mieście  domy,  a  nie  stawał  się  przez  to  mieszczaninem,  tak 
samo,  jak  ten  nim  być  nie  przestawał,  chociażby  kilka  wsi  nabył 
Zazwyczaj  też  przechodzący  na  rolę  zbogacony  mieszczanin  zrze- 
kał się  prawa  miejskiego.  Zachowanie  tedy  porządku  między 
stanami  należało  do  króla  i  jego  urzędników;  o  porządek  zaś  w  swem 
własnem  łonie  każdy  stan  sam  się  starał,  a  władza  królewska  wy- 
stępowała dopiero  wówczas,  gdy  władze  stanowe  nie  mogły  po- 
dołać zadaniu. 

Będąc  wszystkich  stanów  zwierzchnikiem,  określał  król  wza- 


I 


JEDEN   KRÓL  JEDNO   PRAWO.  401 

jemny  ich  stosunek  do  siebie,  a  zawiadował  bezpośrednio  tern 
wszystkiem,  co  dotyczyło  ogółu,  co  nie  było  sprawą  jednego  stanu, 
lecz  całego  państwa.  Należą  więc  do  niego  bez  żadnego  ograni- 
czenia: polityka  zewnętrzna  i  obrona  państwa.  Zawierał  i  zmieniał 
Kazimierz  Wielki  sojusze  według  własnego  uznania,  i  żaden  stan 
nie  miał  prawa  do  udziału  w  tych  sprawach.  Zależało  to  zupełnie 
od  woli  królewskiej,  jakimi  się  otoczy  doradcami;  mógł  sobie  ich 
dobierać  z  duchowieństwa,  ze  szlachty,  z  mieszczaństwa;  mógł  się 
kierować  zdaniem  czyjemkolwiek  lub  niczyjem;  to  wszystko  pozo- 
stawione  królewskiej  woli,  nie  należało  jeszcze  do  żadnego  prawa. 

Również  panem  samowładnym  był  król  na  wojnie  i  wogóle 
w  sprawach  wojskowych.  To  tylko  stanęło  za  Kazimierza  Wiekiego 
ograniczenie,  że  na  wyprawie  zagranicznej  utrzymanie  wojska  od- 
bywa się  kosztem  skarbu  królewskiego,  t.  j.  na  koszt  państwa.  Od 
woli  królewskiej  zależało,  kiedy,  z  kim  i  gdzie  wojować,  którędy 
ruszać,  gdzie  się  zatrzymać.  Od  niego  też  zależało,  jakie  przedsiębrać 
środki,  żeby  kraj  uczynić  obronnym.  Budowa  grodów  do  niego 
należy.  Kazimierz  Wielki  wystawił  kilkadziesiąt  nowych  grodów 
murowanych;  powstało  nawet  z  tego  słuszne  zupełnie  przysłowie 
o  nim,  że  ;;zastał  Polskę  drewnianą  a  zostawił  murowaną". 

Cel  pracy  całego  życia  wyrażony  jest  jasno  we  wstępie  do 
statutu  wiślickiego  „ażeby  był  jeden  król, .  jedno  prawo  i  jedna 
moneta".  Zastał  Kazimierz  dwóch  królów  polskich,  bo  obok  niego 
używał  tytułu  króla  polskiego  także  Jan  Luksemburski;  zapobiegł 
już  takim  wypadkom  na  przyszłość,  a  społeczeństwo  tak  przejęte 
było  poczuciem  wspólności  państwowej,  że  o  ponownem  rozbiciu 
państwa  nie  było  już  mowy.  Zastał  Kazimierz  rozmaite  prawa 
w  różnych  dzielnicach;  tylko  kanoniczne  wszędzie  było  jednakie, 
ale  ziemskie  i  magdeburskie  różniły  się  w  niejednej  rzeczy  w  Wielko- 
polsce i  w  Małopolsce;  szczególniej  postępowanie  sądowe,  sposób 
prowadzenia  procesu,  różnił  się  bardzo  na  południu,  a  na  północy 
państwa.  Dwadzieścia  dwa  lat  poświęcił  król  temu,  żeby  wszędzie 
było  jedno  prawo;  osięgnął  swój  cel  co  do  magdeburskiego 
w  r.  1365,  co  do  ziemskiego  w  r.  1368.  Moneta  krążyła  w  Polsce 
najrozmaitsza  i  rzeczywiście  dopiero  Kazimierz  Wielki  zaprowadził 
w  tej  rzeczy  jednostajność.  A  ostatecznym  celem  wszystkiego  tego 
było,   żeby   całe   społeczeństwo   sprządz   w  jeden  wielki    związek, 

26 


402  UNIWERSYTET. 

W  Świadomy  siebie  naród,  któryby  nigdy  już  nie  rozprzęgał  wi( 
jednolitej  organizacyi  państwowej. 

W  sprawie  tej  wspierali  króla  uczeni  mężowie,  a  zwłas; 
dwóch  duchownych:  Jarosław  Bogorya  Skotnicki,  arcybiskup  gnie: 
nieński  i  siostrzeniec  jego  i  następca  Janusz  Strzelecki,  zwań] 
Suchywilk.  Ze  świeckich  najwybitniejszymi  w  kole  królewskie) 
doradców  byli:  z  początku  Spytek  Melsztyński,  kasztelan  krakowskij 
dawny  powiernik  króla  Władysława,  a  później  Jan  Rzeszowski. 
Nie  było  w  radzie  królewskiej  nikogo,  ktoby  się  nauką  wyższą  nie 
odznaczał,  bo  też  sam  król  ją  posiadał.  Tem  się  tłómaczy,  że  rządy 
Kazimierza  Wielkiego  nie  tylko  teraźniejszości  czyniły  zadość,  ale 
też  stały  się  drogowskazem  na  przyszłość.  Sprawowali  je  bowiem 
najrozumniejsi. 

UNIWERSYTEr. 

światło  wyższej  nauki  dochodziło  do  Polski  z  Zachodu, 
z  Francyi  i  z  Włoch.  Tam  były  źródła  wiedzy,  zakłady  poświęcone 
naukom,  zwane  uniwersytetami.  W  środkowej  Europie  długo  nie 
było  żadnego.  Skotnicki  kształcił  się  w  Bolonii  we  Włoszech,  tam 
też  do  Padwy  posłał  Rzeszowski  swego  syna.  Nie  brakło  w  Polsce 
ludzi  z  uniwersyteckiem  wykształceniem,  ale  trzeba  było  po  ni( 
jeździć  do  dalekich  krajów.  A  do  wyższych  stanowisk  w  państwie 
trzeba  było  koniecznie  takich  ludzi,  zwłaszcza,  że  na  uporządko- 
waniu prawa  krajowego  królowi  tyle  zależało.  Potrzebowało  nowe 
polskie  państwo,  dążące  do  tego,  żeby  coś  znaczyć  w  Europie 
mężów  uczonych,  a  zwłaszcza  prawników.  Dopiero  w  roku  1347 
powstał  uniwersytet  w  Pradze,  założony  przez  Karola  IV.,  pierwsz} 
w  Europie  środkowej;  było  naszym  już  znacznie  bliżej,  ale  kró 
nie  spoczął,  aż  miał  w  swem  państwie  uniwersytet  własny.  Trzebć 
było  do  tego  papieskiego  zezwolenia. 

Otrzymał  je  z  wiosną  1363  posłujący  w  tej  sprawie  do  Avi- 
nionu  Jan  Rzeszowski.  Przystąpiono  zaraz  do  dzieła.  Już  dnia 
12  maja  1364  wydaje  król  i  miasto  Kraków  dyplomy  dla  powsta(! 
mającej ,;  Szkoły  Ołównej"  królestwa  polskiego,  która  nie  mogła  przet( 
być  gdzieindziej,  jak  w  stolicy  państwa.  Profesorowie  i  studenci 
pochodziliby  z  rozmaitych  stanów  i  do  tego  z  rozmaitych  narodów; 
gdyby  każdy  z  nich  innemu  podlegał  prawu,  nie  byłoby  żadnegc 
porządku.  Utworzono  więc  z  członków  uniwersytetu  osobny  stan, 


UNIWERSYTET.  403 

Z  zupełnym  samorządem.  Miasto  Kraków  z  największą  ochotą 
wydało  dokument  poręczający  wszelkie  swobody  uniwersytetowi. 
Obydwa  dokumenty  posłano  papieżowi,  który  już  zapytywał  arcy- 
biskupa gnieźnieńskiego  o  bliższe,  wiadomości.  Dnia  1  września 
1364  r.  zatwierdził  papież  Urban  V.  fundacyę  uniwersytetu,  ale 
na  razie  jeszcze  bez  wydziału  teologicznego.  Z  końcem  września 
odbywał  się  właśnie  ów  kongres  monarchów  w  Krakowie  i  po- 
służył za  sposobność  do  zjednania  przychylności  nowemu  uniwersy- 
tetowi wśród  ościennych  władców,  bo  z  ich  krajów  miała  młodzież 
napływać  do  Krakowa.  Ustanowił  król  trzy  katedry  prawa  kano- 
nicznego, pięć  prawa  rzymskiego,  dwie  lekarskie  i  jedne  t.  z.  nauk 
wyzwolonych,  t  j.  dla  wstępnego  ogólnego  wykształcenia.  Płace 
profesorów  byty  nierówne,  od  dziesięciu  do  czterdziestu  grzywien 
rocznie,  razem  grzywien  340,  a  wypłacać  je  miano  z  dochodów 
żup  wielickich.  Na  początek  urządzono  wydział  ,;nauk  wyzwolo- 
nych", jako  przygotowawczy,  bo  dopiero  po  egzaminie  z  tego 
wydziału  niższego  wolno  się  było  zapisać  na  medycynę  lub  prawo. 
Nie  można  tedy  było  zaczynać  wykładów  na  tych  dwóch  wy- 
działach, póki  profesor  ,;nauk  wyzwolonych",  któremu  oddano  szkolę 
przy  kościele  N.  Maryi  Panny,  nie  przygotuje  zastępu  pierwszych 
uczniów.  Dopiero  w  r.  1366  mógł  uniwersytet  otworzyć  Wydział 
prawniczy  i  to  nie  zupełny;  zaczęto  od  prawa  kanonicznego.  Tymcza- 
sem zaś  rozmyślił  się  król  i  postanowił  uniwersytet  urządzić  inaczej, 
a  mianowicie,  żeby  profesorowie  mieszkali  razem  w  t.  z.  kolegium 
i  tam  zarazem  wykładali,  a  uczniowie  też  razem  w  t.  z.  bursach. 
W  Krakowie  nie  znaleziono  stosownego  miejsca  pod  budowę 
gmachów,  czy  może  miasto  nie  chciało  ponieść  potrzebnych  na 
to  ofiar,  czy  też,  że  król  chciał  uświetnić  nowe  miasto  przez  siebie 
założone  i  od  swego  imienia  nazwane,  dość,  że  pod  koniec  życia 
postanowił  król  przenieść  uniwersytet  z  Krakowa  na  Kazimierz 
i  tam  w  miejscu  zwanem  „na  bawole"  ^)  zaczął  stawiać  kolegium. 
Ledwie  zdążono  zbudować  fundamenty,  skończył  król  żywot,  a  po 
nim  zabrakło  opiekuna  rozpoczętemu  dziełu.  Uniwersytet  był 
wprawdzie  w  Krakowie,  ale  to  był  ledwie  mały  uniwersytetu  uła- 
mek, szkoła  przygotowawcza  i  trochę  prawa  kanonicznego.   Dalej 

^)  Od  gospody    „pod    bawołem",    która  należała  do  cecliii    papierników, 
a  którzy  mieli  bawołu  za  godło. 


404  KRÓL   CHŁOPÓW. 

nie  rozwijało  się  dzieło;  nie  opiekował  się  niem  całkiem  ki 
Ludwik  węgierski,  aż  dopiero  w  zmienionych  zupełnie  stosunkacl 
odnowiono  i  uzupełniono  fundacyę  Kazimierza  W.  w  lat  30  p( 
jego  śmierci,  w  r.  1400.  Pierwsza  zasługa  jemu  jednak  należy! 
jego  to  pomysł  i  jego  pierwsze  trudy  około  szkoły,  która  w  na^j 
stępnym  wieku  tyle  Polsce  miała  przysporzyć  sławy,  a  stała  si( 
niespożytą  warownią  kultury  polskiej  w  czasach  najboleśniejszyci 
i  najcięższych.  Światło  rozniecone  na  polskiej  ziemi  przez  Kazi- 
mierza W.  jaśnieje  do  dziś  dnia. 

Król  Kazimierz  Wielki  zamieniał  Polskę  z  drewnianej  na 
murowaną,  bogacił  ją,  organizował,  wzmacniał  wszechstronnie  je 
siły.  Był  ,; królem  chłopów".  Kmieci,  którzy  mieli  własną  ziemię 
tych  wszystkich  doliczył  do  rycerstwa,  skutkiem  czego  przeszli  dc 
szlachty,  a  którzy  na  dzierżawach  byli,  ci  otoczeni  troskliwą  opieki 
prawną,  w  takich  byli  dostatkach,  że  za  spadek  po  krewnyi 
mogli  kupować  kielichy  do  kościołów.  Ten  sam  ;;król  chłopów 
pamiętał  też  o  oświacie,  chciał  podnieść  naród  cały,  do  wyższeg( 
poziomu  cywilizacyjnego,  jakby  wiedziony  przeczuciem,  że  poty 
się  Polska  będzie  rozwijać,  póki  w  niej  oświata  stać  będzie  wy- 
soko i  ostatnie  lata  swego^życia  poświęca  urządzeniu  uniwersytetu 

MAŁŻEŃSTWA  KAZIMIERZA  W. 

Monarcha,  który  tyle  szczęścia  zapewnił  poddanym,  sam 
osobiście  w  prywatnem  życiu  szczęśliwy  nie  był.  Mając  lat  15.; 
poślubił  również  15  letnią  Aldonę  Gedyminównę,  wesołą,  zamiło- 
waną w  łowach.  Z  Aldoną  nie  miał  syna,  a  w  powtórnem  mał- 
żeństwie z  Adelajdą  heską  całkiem  nie  miał  dzieci.  Król  zawarł 
był  traktaty  zapewniające  Ludwikowi  węgierskiemu  następstw( 
po  sobie,  ale  wolałby,  żeby  się  bez  tego  obeszło  i  pragnął  ko- 
niecznie mieć  syna.  Chciał  przeto  rozwieść  się  z  bezpłodną  mał- 
żonką i  nowe  zawrzeć  śluby.  Starał  się  o  dyspenzę  i  otrzyma! 
dokument  papieski  z  dyspenzą,  jak  się  potem  okazało,  wydany 
bez  wiedzy  papieża!  Sprawa  ta  nie  jest  jeszcze  dostatecznie  wy- 
jaśnioną; bądźcobądź  padł  król  ofiarą  podejścia  i  fałszerstwa) 
którego  się  dopuszczono,  żeby  sobie  pozyskać  jego  łaski.  W  r.  1356^ 
bawiąc  w  maju  w  Pradze,  poznał  tam  król  piękną  mieszczkę, 
Krystynę,  wdowę  po  rajcy  Mikłuszu  Rokiczańskim.  Następnego 
roku  odesłał  Adelajdę  do  Hessyi,  zajął  ziemie  w  Sandomierskiem 


i 

I 
I 

I  MAŁŻEŃSTWA   KAZIMIERZA  WIELKIEGO.  405 

wyznaczone  na  jej  oprawę,  a  sprowadził  z  Pragi  Krystynę  i  wziął 
z  nią  ślub,  którego  udzielił  opat  tyniecki,  Jan.  Koronowaną  nie 
była.  Ludwik  węgierski  oświadczył,  że  gdyby  z  tego  małżeństwa 
był  syn,  nie  będzie  go  uważał  za  dziedzica  polskiego  tronu,  ale 
sam  obstawać  będzie  przy  swych  prawach  do  następstwa.  Nie- 
długo porzuca  król  Krystynę  i  dnia  25.  lutego  1363  żeni  się 
z  Jadwigą  Żegańską.  Ślubu  udzielił  we  Wschowie  biskup  poznań- 
ski, na  jakiej  znowu  zasadzie,  niewiadomo.  Czy  duchowieństwo 
polskie  samo  może  unieważniło  ślub  z  Krystyną,  a  do  małżeń- 
stwa z  Jadwigą  użyto  poprzedniej  podrobionej  dyspenzy,  czy  też 
nową  ukuto  do "  tego  intrygę,  to  pozostanie  na  zawsze  taje- 
mnicą. Sam  król  sprzyjał  zapewne  obmyśleniu  pozorów,  któreby 
nowe  małżeństwo  uczyniły  prawnem'  w  oczach  świata.  Ludwik 
węgierski  wydał  też  w  r.  1354.  dokument,  w  którym  zrzeka  się 
następstwa  tronu,  jeżeliby  król  miał  syna  z  małżeństwa  zawartego 
z  księżniczką  z  jakiego  domu  panującego.  Księżniczka  Jadwiga 
była  koronowana,    powiła   królowi  trzy   córki,    ale  syna  nie  było. 

I  Krystyna  Rokiczańska  pozostała  też  w  Polsce.  Królowa  Adelajda 
zaczęła  dochodzić  swej  krzywdy  i  okazało  się,  że  papież  dyspenzy 
nie   dawał.    Rozpoczęło   się    w   tej    sprawie   śledztwo   w  r.  1365, 

I  które  skończyło  się  po  trzech  latach  pomyślnie  dla  Jadwigi.  Pa- 
pież Urban  V.  ogłosił  dnia  26.  maja  1368,  że  król  polski  rzeczy- 
wiście dyspenzę  otrzymał  i  zaprzeczył  pogłoskom,  jakoby  poprze- 
dnia była  podrobiona.  Zachodziło  więc  widocznie  jakieś  nieporo- 
zumienie i  szczególniejszy,  a  nieznany  nam  dzisiaj,  zbieg  okoli- 
czności. Dzieci  Jadwigi  uznał  Urban  V.  za  prawe.  Nieszczęśliwa 
Adelajda  przeżyła  o  rok  króla  Kazimierza. 

Mając  lat  60  był  Kazimierz  Wielki  w  r.  1370  krzepki  i  zdrów 
zupełnie,  gdy  uległ  przygodzie.  Dnia  9.  września  polując  w  Przed- 
borzu, w  województwie  sieradzkiem,  spadł  z  konia  i  złamał  nogę. 
Opatrzono  ranę  i  zdawało  się,  że  nie  będzie  niebezpieczeństwa- 
Lekarz  nadworny,  Henryk  z  Kolonii,  bawił  podtenczas  w  Sando- 
mierzu; król  mając  tam  jechać,  nie  kazał  nawet  po  niego  posyłać, 
ale  sam  wybrał  się  do  Sandomierza;  widocznie  nie  przywiązywał 
większego  znaczenia  do  tego  wypadku.  Lekarz  Henryk  ostrzegał 
jednakże  i  wydał  polecenia  stosowne;  król  całkiem  się  ich  nie 
trzymał,  odbywał  wycieczki  w  okolicę,  ucztował  i  zabawiał  się. 
Na  jednej  z  takich  wycieczek   nagle  zaniemógł  i  musiał  ośm  dni 


406  ŚMIERĆ    I    TESTAMENT    KAZIMIERZA  WIELkIEGO. 

przeleżeć,  w  klasztorze  koprzywnickim.  Dźwignął  się  i  ruszył  d 
Osieka;  tu  znowu  mu  się  pogorszyło,  ale  nie  zważając  na  to  ri 
szył  do  Krakowa.  Zatrzymawszy  się  jeszcze  w  drodze  w  Nowei 
mieście  Korczynie,  dojechał  do  stolicy  dnia  30.  października.  Na 
zajutrz  tracił  już  chwilowo  przytomność,  dnia  3.  listopada  ułóż] 
testament  a  o  wschodzie  słońca  dnia  5.  listopada  1370  r.  zakor 
czył  smutne  dla  siebie,  a  dla  Polski  tak  pożyteczne  życie.  Prze 
samą  śmiercią  wyznaczył  pieniądze  na  nowe  obwarowanie  gro 
włodzimirskiego;  tak  do  ostatniego  tchu  „murował"  gmach  pat 
stwa    polskiego  wielki  król-gospodarz. 

TESTAMENT  KAZIMIERZA  W. 

Ludwik  węgiei*ski  miał  tedy  zostać  następcą;  ale  ostatni 
wola  Kazimierza  Wielkiego  ograniczała  znacznie  jego  panowanif 
Wnuk  królewski  po  kądzieli,  książę  szczeciński  Kazimierz,  syn  Bo 
gusława  V.  i  Anny,  najstarszej  córki  Kazimierza  Wielkiego,  zro 
dzonej  z  Aldony,  brat  Elżbiety  królowej  czeskiej  i  cesarzowej,  żon; 
Karola  IV.;  otrzymał  niespodzianie  wielkie  wyposażenie.  Testamen 
królewski  wyznaczał  mu  Kujawy,  Łęczyckie  i  Sieradzkie,  jako  lenn( 
korony  polskiej ;  trzy  ziemie  położone  w  samym  środku  Polski 
W  ten  sposób  powstałoby  znaczne  państwo,  rozdzielone  na  dwi( 
części  Pomorzem  gdańskiem,  pozostającem  w  ręku  Krzyżaków.  Ksią 
żęta  szczecińscy  dążyliby  oczywiście  do  połączenia  swych  posia 
dłości,  a  zatem  prowadziliby  politykę  dążącą  do  odzyskania  Gdańsk 
i  dolnego  biegu  Wisły.  Posiadłości  Kazimierza  Szczecińskiego  gra 
niczyły  z  wszystkiemi  temi  ziemiami,  na  których  zależało  Kazimi( 
rzowi  Wielkiemu  ze  względu  na  nieukończoną  jeszcze  walkę  z  nie 
mieckim  naporem.  Księstwo  szczecińskie  graniczyło  nietylko  z  Za 
konem  krzyżackim,  ale  też  od  południa  z  Brandeburgią  i  na  po 
skiej  ziemi  utworzoną  Nową  Marchią,  a  od  północnego  wschodi 
z  niepodległem  biskupstwem  kamińskiem  nad  Bałtykiem,  które  te 
biskupstwo  pragnął  Kazimierz  Wielki  wcielić  do  metropolii  gnie 
źnieńskiej  i  rozpoczął  nawet  pomyślne  o  to  starania  na  dworze  pa 
pieskim.  Kujawy  graniczyły  od  północy  z  biskupstwem  chełmiń 
skiem,  które  ryskiej  podlegało  metropolii,  a  będąc  na  polskiej  ziemi 
powinno  też  było  należeć  do  prowincyi  kościelnej  polskiej.  Sie; 
radzkie  zaś  graniczyło  ze  Ślązkiem,  z  wrocławską  dyecezyą.  Pań 
stwo  Kazimierza  Szczecińskiego  graniczyć  więc  miało  ze   wszyst- 


DYNASTYA   POMORSKA.  407 

kienii  temi  ziemiami,  których  odzyskanie  i  połączenie  z  Polską 
miało  się  stać  zadaniem  polskiej  polityki.  Była  to  wskazówka,  jak 
mają  działać  książęta  szczecińscy,  na  nowo  dla  polskiego  narodu 
odzyskani.  Rzecz  bowiem  prosta,  że  książę,  mający  trzy  polskie  pro- 
wincye,  musiałby  się  poczuć  polskim  książęciem  i  prowadzić  na- 
rodową politykę,  jeżeli  się  chciał  przy  polskich  lennach  utrzvnx.x. 
Testament  Kazimierza  Wielkiego  przyłączał  do  polskiej  polityki 
i  łączył  z  polską  koroną  Pomorze  odrzańskie,  dawną  zdobycz  Bo- 
lesława Krzywoustego  i  wskazywał  wielkie  pole  do  pracy  w  kie- 
runku zachodnim.  Wschodnich  praw  miała  pilnować  Małopolska, 
najbardziej  bezpośrednio  w  nich  interesowana.  Przyszłość  naj- 
bliższą wyobrażał  sobie  wielki  król  tak,  że  naród  polski  podzieli  się 
na  dwa  polityczne  odłamy;  ażeby  z  przesilenia,  które  przechodził, 
wyjść  nietylko  obronną  ręką,  ale  z  chwałą,  wzmocniony  i  żeby 
nie  uronić  niczego  ze  swego  dziejowego  obszaru,  będzie  okolona 
posiadłościami  księcia  szczecińskiego  Wielkopolska  przeć  ku  Bał- 
tykowi, a  Małopolska  ku  Dnieprowi  i  morzu  Czarnemu. 

Układ  z  Ludwikiem  węgierskim  z  r.  1355  zastrzegał,  że  po 
inim  mogą  dziedziczyć  koronę  polską  tylko  jego  synowie,  a  nie 
córki.  Ludwik  zaś  miał  trzy  córki  ale  nie  miał  syna.  W  r.  1370 
należało  według  wszelkiego  ludzkiego  obliczenia  przewidywać,  że 
po  najdłuższem  życiu  Ludwika  tron  polski  nie  będzie  mieć  dzie- 
|dzica,  że  będzie  trzeba  obmyśleć  następstwo  po  nim.  A  któż  byłby 
stósowniejszy  na  następcę,  jak  nie  książę  pomorski,  kujawski,  sie- 
radzki i  łęczycki,  powołany  testamentem  Kazimierza  Wielkiego  na 
ispadkobiercę  jego  polityki,  gdy  nie  mógł  być  powołany  na  bez- 
pośredniego następcę  tronu?  Po  Kazimierzu  Wielkim  ma  nastąpić 
Ludwik  węgierski,  ale  potem  nowa  dynastya:  pomorska,  któraby 
zapewniła  Polsce  nietylko  ujście  Wisły,  ale  nawet  Odry.  Pano- 
wanie Ludwika  węgierskiego  miało  być  tylko  niedługim  ustępem 
między  rządami  dwóch  dynastyj :  piastowskiej  i  pomorskiej. 

Takiego  testamentu  nie  układa  się  na  prędce.  Rzecz  cała 
była  oczywiście  dawniej  obmyślana  i  nie  była  niespodzianką  dla 
poufnego  grona  królewskich  doradców,  zwłaszcza  dla  kanclerza 
Janusza  Suchywilka  Strzeleckiego.  Wykonaniu  testamentu  w  tej 
formie  sprzeciwił  się  jednak  król  Ludwik  i  nadał  Kazimierzowi 
Szczecińskiemu  inne  lenna,  a  mianowicie  ziemię  Dobrzyńską  (wy- 
kupioną od  Krzyżaków)  i  północny  skrawek  Kujaw  i  Wielkopolski: 


408  ZAKOŃCZENIE. 

ziemię  bydgoską  i  wałecką  z  grodami  Bydgoszczem  i  Wałczem. 
Lenna  te,  mniejsze  bez  porównania  od  zapisu  Kazimierza  W.,  wci- 
skały się  wąskim  pasem  pomiędzy  państwo  polskie  a  krzyżackie. 
Nie  wiele  dodawały  siły  księciu  szczecińskiemu  i  nie  mogły  mieć 
żadnego  politycznego  znaczenia.  Niesposób  jednak  było  wszczy- 
u?^  wojnę  i  posunąć  się  do  buntu  przeciw  Ludwikowi. 

ZAKOŃCZENIE. 

Przebiegliśmy,  licząc  od  czasów  świętych  Cyryla  i  Metodego, 
pięćset  lat  dziejów  Polskicłi,  historyę  piętnastu  pokoleń  naszych 
praojców.  Z  mroku  pogańskiej  przeszłości  wyprowadziło  nas  na 
widownię  świata  chrześcijaństwo.  Kościołowi  katolickiemu  mamy 
do  zawdzięczenia  pierwszą  naszą  cywilizacyę  i  ściślejszą  styczność 
z  Zachodem.  Dzięki  katolicyzmowi  i  zachodniej  cywilizacyi,  dzięki 
roztropności  pierwszych  wielkich  Piastów  zorganizowało  się  państwo 
Polskie,  położyło  tamę  pchającemu  się  na  w^schód  żywiołowi  nie- 
mieckiemu i  ochroniło  nas  od  losu,  jaki  dostał  się  w  udzielę 
braciom  naszym  z  nad  Łaby,  Odry  i  z  Pomorza. 

Z  dwuwiekowego  politycznego  upadku  dźwigają  nas  dłonie 
znowu  wielkich  Piastów  i  kładą  podwaliny  przyszłej  świetności 
i  potęgi  królestwa  polskiego,  dzięki  silnemu,  ogólnemu  poparciu 
społeczeństwa,  które  w  dwuwiekowej  niedoli  ducha  narodowego 
nigdy  nie  traciło.  Tym  wielkim  Piastom  i  tym  naszym  prapra- 
dziadom  z  owych  wieków  zawdzięczamy  i  naszą  wiarę  i  naszą 
narodowość.  Cześć  im  za  to. 


O 


BINDING  SECT.  AUG13  1955 


DK 

,2 
K65 


Koneczny,   Feliks 

Dzieje  Polski   za   Piastów 


PLEASE  DO  NOT  REMOYE 
CARDS  OR  SLIPS  FROM  THIS  POCKET 

UNIYERSITY  OF  TORONTO  LIBRARY