Google
This is a digital copy of a book that was prcscrvod for gcncrations on library shclvcs bcforc it was carcfully scannod by Google as part of a projcct
to make the world's books discoverablc onlinc.
It has survived long enough for the copyright to cxpirc and thc book to cntcr thc public domain. A public domain book is one that was never subjcct
to copyright or whose legał copyright term has expircd. Whcthcr a book is in thc public domain may vary country to country. Public domain books
are our gateways to the past, representing a wealth of history, cultuie and knowledge that's often difficult to discovcr.
Marks, notations and other maiginalia present in the original volume will appear in this file - a reminder of this book's long journcy from thc
publishcr to a library and finally to you.
Usage guidelines
Google is proud to partner with libraries to digitize public domain materials and make them widely accessible. Public domain books belong to the
public and we are merely their custodians. Nevertheless, this work is expensive, so in order to keep providing this resource, we have taken steps to
prevent abuse by commcrcial partics, including placing lechnical rcstrictions on automated querying.
We also ask that you:
+ Make non-commercial use ofthefiles We designed Google Book Search for use by individuals, and we request that you use these files for
person al, non-commercial purposes.
+ Refrainfinm automated ąuerying Do not send automated querics of any sort to Google's system: If you are conducting research on machinę
translation, optical character recognition or other areas where access to a laige amount of text is helpful, please contact us. We encourage the
use of public domain materials for these purposes and may be able to help.
+ Maintain attributłonTht Goog^s "watermark" you see on each file is essential for in forming peopleabout thisproject and helping them lind
additional materials through Google Book Search. Please do not remove it.
+ Keep it legał Whatever your use, remember that you are responsible for ensuring that what you are doing is legał. Do not assume that just
because we believe a book is in the public domain for users in the United States, that the work is also in the public domain for users in other
countries. Whether a book is still in copyright varies from country to country, and we can'l offer guidance on whether any specific use of
any specific book is allowed. Please do not assume that a book's appearance in Google Book Search means it can be used in any manner
anywhere in the world. Copyright infringement liabili^ can be quite severe.
About Google Book Search
Google's mission is to organize the world's information and to make it universally accessible and useful. Google Book Search helps rcaders
discoYcr the world's books while helping authors and publishers reach new audiences. You can search through the fuli icxi of this book on the web
at |http: //books. google .com/l
Google
Jest to cyfrowa wersja książki, która przez pokolenia przechowywana była na bibliotecznydi pólkach, zanim została troskliwie zeska^
nowana przez Google w ramach projektu światowej bibhoteki sieciowej.
Prawa autorskie do niej zdążyły już wygasnąć i książka stalą się częścią powszechnego dziedzictwa. Książka należąca do powszechnego
dziedzictwa to książka nigdy nie objęta prawami autorskimi lub do której prawa te wygasły. Zaliczenie książki do powszechnego
dziedzictwa zależy od kraju. Książki należące do powszechnego dziedzictwa to nasze wrota do przeszłości. Stanowią nieoceniony
dorobek historyczny i kulturowy oraz źródło cennej wiedzy.
Uwagi, notatki i inne zapisy na marginesach, obecne w oryginalnym wolumenie, znajdują się również w tym pliku - przypominając
długą podróż tej książki od wydawcy do bibhoteki, a wreszcie do Ciebie.
Zasady uźytkowEinia
Google szczyci się współpracą z bibliotekami w ramach projektu digitalizacji materiałów będących powszechnym dziedzictwem oraz ich
upubliczniania. Książki będące takim dziedzictwem stanowią własność publiczną, a my po prostu staramy się je zachować dla przyszłych
pokoleń. Niemniej jednak, prEice takie są kosztowne. W związku z tym, aby nadal móc dostEu^czać te materiały, podjęliśmy środki,
takie jak np. ograniczenia techniczne zapobiegające automatyzacji zapytań po to, aby zapobiegać nadużyciom ze strony podmiotów
komercyjnych.
Prosimy również o;
• Wykorzystywanie tych phków jedynie w celach niekomercyjnych
Google Book Search to usługa przeznaczona dla osób prywatnych, prosimy o korzystanie z tych plików jedynie w nickomcrcyjnycti
celach prywatnych.
• Nieautomatyzowanie zapytań
Prosimy o niewysylanie zautomatyzowanych zapytań jakiegokolwiek rodzaju do systemu Google. W przypadku prowadzenia
badań nad tlumaczeniEimi maszynowymi, optycznym rozpoznawaniem znaków łub innymi dziedzinami, w których przydatny jest
dostęp do dużych ilości telfstu, prosimy o kontakt z nami. Zachęcamy do korzystania z materiałów będących powszechnym
dziedzictwem do takich celów. Możemy być w tym pomocni.
• Zachowywanie przypisań
Znak wodny"Googłe w łsażdym pliku jest niezbędny do informowania o tym projekcie i ułatwiania znajdowania dodatkowyeti
materiałów za pośrednictwem Google Book Search. Prosimy go nie usuwać.
Hganie prawa
W ItEiżdym przypadku użytkownik ponosi odpowiedzialność za zgodność swoich działań z prawem. Nie wolno przyjmować, że
skoro dana łisiążka została uznana za część powszecłmego dziedzictwa w Stanach Zjednoczonych, to dzieło to jest w ten sam
sposób tralrtowane w innych krajach. Ochrona praw autorskich do danej książki zależy od przepisów poszczególnych lirajów, a
my nie możemy ręczyć, czy dany sposób użytkowania którejkolwiek książki jest dozwolony. Prosimy nie przyjmować, że dostępność
jakiejkolwiek książki w Google Book Search oznacza, że można jej użj'wać w dowolny sposób, w każdym miejscu świata. Kary za
naruszenie praw autorskich mogą być bardzo dotkliwe.
Informacje o usłudze Google Book Search
Misją Google jest uporządkowanie światowych zasobów informacji, aby stały się powszechnie dostępne i użyteczne. Google Book
Search ułatwia czytelnikom znajdowanie książek z całego świata, a autorom i wydawcom dotarcie do nowych czytelników. Cały tekst
tej książki można przeszukiwać w Internecie pod adresem [http : //books . google . comT]
St John Kanl^ ^
HISTORYA POLSKA
W AMERYCE.
Początek, wzrost i rozwój dziejowy osad pol-
skich w Północnej Ameryce (w Sta-
4
nach Zjednoczonych i Kanadzie.)
Wszechstronnie opisał
X. WACŁAW KRUSZKA,
^^
Autor dzieł: „Rzym", „Hymny Wielkopostne", „Nea-
pol, Wezuwiusz i Pompeji", „O Piękności", „The
iiuDelieyer", „Anarchizm" i t. d., i t. d.
Wydanie poprawione i illustrowane.
TOM X.
MILWAUKEE, WIS.
Drukiem Spółki Wydawniczej Kuryera.
1907.
PU V
NiHIL OBSTAT.
Green Bay, Wis., 12 Febr., 1907.
[Rev.] Ant. Wiśniewski, O. F. M.,
Censor.
JMPRIMATUR
t Seb. G. Messmer,
Archieplscopus Milwaukiensia
Copyright hy Rev. W. Kruszka,
Ripofiy Wis.
1907.
A.) POLACY W ARCHIDYECEZYI CHI-
CAGOSKIEJ.
(Ciąg dalszy.)
2. PARAFIA ŚW. TRÓJCY W CHICAGO, ILL.
540 Noble Street.
(Założona roku 1872.)
„Zapału trzeba, żeby pierwsze łaroać lody;
Wytrwałości by wszystkie zwyci«,iża6 prze-
szkody."
Mówią, że Polakom nie brak zapału, ale wytrwa-
łości Im brak. To nieprawda. Kłam temu zadali
parafianie św. Trójcy w Chicago, wszyscy Polacy, u
których nie wiedzieć co więcej podziwiać, czy zapał
dla sprawy słusznej, czy też wytrwałość. Przez 20
lat, od r. 1873 aż do r. 1893, ta parafia borykała się
ze stokroć potężniejszym od siebie przeciwnikiem, a
w tej długiej i uciążliwej walce nie uległa, nie zbo-
czyła od drogi zbawienia, i dla tego doczekała się
dni tryumfu i zwycięstwa Podczas gdy niektóre
inme parafie polskie w Ameryce za lada pokusą i
przeciwnością uległy haniebnie podszeptom złego du-
cha i zeszły na manowce błędu i niezależności: to ta
parafia św. Trójcy, pomimo, iż w nią biły niesłychane
przeciwności, burze i zawieje, zawsze jednak stale
i wytrwale trzymała się niewzruszonej opoki Piotro-
wej, Kościoła św. „Droga niepobożnych zginie"
(Psalm 1, 6,), leoz
— 5 —
„Wielka myśl, to -nasienie dębu siane w
wiośnie,
Z którego, choć nie prędko, wielki dąb wy-
rośnie."
Parafia św. Trójcy już w samem założeniu swo-
jem, w samym zawiązku, musiała być, nie słabem
i wątłem nasieniem, lecz prawdziwem „nasieniem
dębu". Jeszcze w powijakacti będąc, jeszcze w ko-
lebce leżąc (r. 1873), parafia ta musiała posiadać już
siłę iście herkulesową, skoro, równie jak Herkules, w
kolebce dusiła już węże, czytiające na jej życie.
Powołano ją do życia r. 1872 i już w następnym
roiku nastawano na jej życie, lecz ona nie dała się
uśmiercić.
Latem r. 1872 zasiano to „nasienie dębu". A
działa się ta siejba w następujący sposób.
Pierwotny kościół św. Stanisława nie był obszer-
ny, to też w krótkim czasie dla licznie tu gromadzą-
cych się Polaków stał się za małym. Jakoż tedy
latem r. 1872 zwołano walne zgromadzenie 'parafian
w celu naradzenia się nad tem: co czynić należy, aby
lud polsiki nie pozost&wić bez )kościoła. Dwa na
owym mityngu przedstawione były projekta przez
dwa wówczas istniejące tu stronnictwa. Z jednej
strony było Towarzystwo św. Stanisława Kostki,
istarsze i liczniejsze, ze starszych i zamożniejszych
emigrantów złożone (Sherman, Niemczewski, Kioł-
bassa, Arkuszewski, Piotr Kurr) ; z drugiej strony
zasiadało Tow. św. Józefa, młodsze i mniej liczne,
składające się z późniejsizych emigrantów, pomiędzy
którymi byli Floryan Jankowski, Józef Grajczyk, An-
toni Małłek, Max, Jan i Szymon Wojtalewicze, Sta-
nisław i Andrzej Budzbanowscy, Jan Kasprowicz,
— 6 —
.Jan Marach i Józef Dudzik. W tych ostatnich właś-
nie tkwiło owo „nasienie dęhu", z którego, choć nie
•prędko, miał wyróść wielki dąb parafii św. Trójcy.
Dęby iwmału rosnę.. Ale wtedy jeszcze r. 1872, kiedy
się izebrano na ów mityng, owo nasienie nie kiełko-
wało. Bo Towarzystwo św. Józefa nie myślało jesz-
cze o utworzenin odrębnej parafii, owszem na owym
mityngu, podało od siebie ten iprojefct, żeby istniejemy
kościółek św. Stanisława powiększyć, na co też ł ks.
Bakanowski, ówczesny i)roboszoz, przystawał. Atoli
stronnictwo właśnie Towarzystwa św. Stanisława
Kostiki było temu przeciwne, podając od siebie pro-
jekt do budowy nowego kościoła. Tegoż stronnictwa
przedstawiciele dowodzili tak: „Kościół św. Stanisła-
wa dla nas, którzyśmy go zbudowali, jest dosyć
duży. . . Przytem, dopiero cośmy go wykończyli i ma-
myż go znowu rozrywać, rujnować, burzyć?... Le-
piej niech Tow. św. Józefa pobuduje sobie nowy koś-
ciół. Budujcie, bracia! my wam dopomożemy, l>oś-
cie wy nam dopomogli!" Na ten projekt Towarzyst-
wo Św. Józefa ostatecznie się zgodziło. I wtedy to
dopiero, :pod zagrzewającym wpływem Tow. św. Sta-
nisława, owo „nasienie dębu" tkwiące w Towarzyst-
wie Św. Józefa wzruszyło się i zakiełkowało.
Początkowe dzieje tej parafii, od r. 1872 — 1874.
Budowa nowego kościdia zapowiadała się począt-
kowo dobrze. Najprzód bowiem ks. Bakanowski nie
robił żadnej opozycyi, owszem dał do zrozumienia, że
on sam wolałby przy nowym kościele, z ludźmi mło-
dymi i skłonnymi do posłuszeństwa, spokojnie Boga
chwalić, aniżeli przy starym walczyć z wytrawnymi
burzycielami. Towarzystwo św. Józefa, też nie zwie-
— 7 —
kaję,c, urzę/dziło u siebie składkę i zakupiło 5 lotdw
pod nowy kościół, od Slielton i Bow Co, za $10,000,
z którycłi gotówiką. zaraz wypłacono $1,000 a resztę
•przyrzeczono spłacić ratami, 'po $1,000 irocznle. Tytuł
własności („deed") od tych lotów został wypisany na
imię Tow. Św. Józefa. Załatwiwszy aprawę finanso-
we,. Towarzystwo następnie wydelegowało do Biskupa
Foley poselstwo z prośbą, podpisane, przez wielu oby-
wateli, o pozwolenie na budowę nowego polskiego
kościoła. Pozwolenia bisknp udzielił z łatwością,,
przyozem wyraził swoją radość z powodu, iż Polacy
i na obczyźnie nie zapominają o Bogu ojców swoicli
i że się dziednie biorą do dzieła na chwałę Jego.
Nowa ta parafia już się była poczęła w łonie
Towarzystwa św. Józefa za sprawą, jak widzieliś-my,
ojców nie innych jak Towarzystwa św. Stanisława K.
I tak daleiko wszystko szło pomyślnie. Ale teraz
zdaje się po głębszym namyśle u Stanisława powstała
reakcya i ta świadomość, że przecież głupstwo zrobili,
zezwalając na poczęcie nowej parafii. Lecz co się
raz stało, to się odstać nie mogło. Stało się, że
nowa parafia była w poczęciu, 1 to za ich sprawą;
więc była już, żyła już, acz w zarodku dopiero; za-
tem miała już prawo do bytu, prawo życia takie same
jak jej macierz (parafia św. Stanisława) z której się
poozęła. Więc nie można jej było już bezkarnie ee
świata zgładzać, a wszelkie w tym względzie usiło-
wania równały się zbrodni usiłowanego dzieciobój-
stwa. Ale o tych elementarnych zasadach moral-
nych na Stanisławowie czy nie wiedziano, czy
wiedzieć nie chciano. Wiedziano tylko, że się
głupstwo zrobiło i to głupstwo chciano teraz we
wszelki godziwy 1 niegodziwy sposób zatuszować. ^
Lecz dzieciak żył i rósł, jakby na złość . . ,
— 8 —
Zaczęła się wrzawa i hałas ogromny z cłiwilą,
gdy rozpoczęto zwozić materyał budulcowy i czynić
bliskie przygotowania do budowy. Wtedy to dopiero
genialnie zauważono, że proponowany kościół ma
sta;ng,ć za blisko kościoła św. Stanisława K., że tak
blinie sę^iedztwo ujemnie wpłynąć może na rozwój
istniejącej j.uż parafii. Z tego niby względu wystą-
piono z hasłem: „Nie dawać nic na nowy kościół
polski!" za którem to łiasłem poszli szczególnie
-członkowie Towarzystwa św. Stanisława K. Kłócono
isię z nimi o to, wyzywano się wzajemnie, a na
pewnym mityngu parafialnym przyszło nawet do nie-
miłego starcia między prezesem Tow. św. Józefa a
prezesem Tow. św. Stanisława K. Tak więc rodziciele
i projektodawcy nowego kościoła, którzy przedtem
pomoc przyrzekali, .stali się teraz największymi jego
wrogami. Pomimo to wszystko, Tow. św. Józefa
czyiH parafia św. Trójcy Łn nucleo — ipozostało przy
swem przedsięwzięciu niezachwianie, żyło, a nie
dało się uśmiercić. Owszem postarało się przeszkody
czynione ze strony zarządu i>arafii św. Stanisława K.
usunąć. W tym celu wysłało do Biskupa poselstwo
z (Zażaleniem. Wkrótce potem zjechał Biskup Foley
na plebanię św. Stanisława K. a wezwawszy do sie-
bie księży Bakanowsikiego i Wołowskiego, wyraził im
swoje niezadowolenie z powodu zajść awanturniczych
w parafii i przykazał, aby budowie nowego kościoła
żadnych przeszkód nie robili. Przyczem miał mówić:
„Nie mogę pozwolić na to, aby w mojej dyecezyi
przeszło 500 katolików Polaków było bez kościoła,"
To poskfutikowało na jakiś czas. Zaprzestano wyzy-
wać członków Tow św Józefa; nie zabraniano im
już więc zbierać kolekty na nowy kościół; owszem
ks. Wołowsfki sam zajął się jej zbieraniem.
— 9 —
Na wiosnę r. 1873, irączo i achoczo wzięto się na
seryo do bmdowy^ Kontraktów żadnych na robotę nie
wydawano. Człoukowłe Tow. św. J6zefa sami budo-
wali jak umieli. Biskup zapytał ich o tytuł, jaki ma
kościół przybrać Odpowiedziano, że św. Józefa. Bis-
kup na to: „Moje drogie dzieci, jestem temu prze-
ciwny, gdyż w tutejszem mieście już jest jeden koś-
ciół ikatolioki pod tem wezwaniem." Wtedy zapropo-
nowano tytuł Św. Trójcy z powodu, że nowe wówczas
powstające Towarzystwo, które dzielnie popierało
sprawę nowego kościc^a, właśnie tę nazwę było so-
bie przybrało. Na tę propozycyę Biskuip się zgodził;
odtąd to drugi kościół polski w Chicago znany jest
pod wezwaniem św. Trójcy.
Atoli ta zmiana na<zwy nastąpiła, nie za ks. Ba-
kanowskiego ani Wołłowskiego, lecz kiedyś później
za rządów ks. źwiardowsldego (od 15. września r.
1873 aż do lipca 1874.) — ^gdyź jeszcze 8. września r.
1873 w liście do Generała Semeneńki, trustysi parafi-
alni nazywają nową parafię „parafią św. Józefa", pi-
sząc: „Lud bardzo jest zadowolony z ks. Wołłowskie-
go, bo on tylko stara się, aby jak najlepiej Polaków
w Chicago postawić, nawet teraz właśnie budują koś-
ciół polsko-katolicki pod tytułem parafia św. Józefa.
On chodzi, kolektuje, dopomaga ..."
Budowie nowego kościoła nie sprzeciwiał się ani
ks. źwiardowski, który po ks. Wołłowskim 15. wrześ-
nia r. 1873 objął rządy nad obydwoma kościołami.
Drugi kościół był niezbędny. „Mamy codzień kilka
pogrzebów — pisał O. Karol Lanz C. R., jeszcze 21.
lipca, 1873 — zeszłej niedzieli śpiewałem dwie sumy i
O. Rafael w bezmeincie także dwie, a jednak i tu i
t^^m wszystko było przepełnione."
— 10 -T-
Pod jesień tegoż roku 1873 kościół św. Trójcy był
już na wykończeniu. Zaczęto radfzić o jego uroczy-
stem poświęceniu i otwarciu. Na tę uroczystość wy-
brano j-uż ©tosowny dzień, mianowicie pierwszą nie-
dzieJę listopada, izap^rosizono Biskupa, sproszono wiele
Towarzystw z parafii sąsiednich. Wszystko zapo-
wiadało isię dobrze. An,drżej Kurr, ówczesny „król
kaszubów" w Chicago i prezydent komitetu do spro-
szenia gości, cieszył się z tego i ręce zacierał z ra-
dości. Aż tu — jaik piorun z jasnego nieba — naraz
niespodzianie ks. źwiardowski, proboszcz parafii św.
Stanisława K., ogłasza w imieniu Biskupa, że dla
pewnych ipowodów uroczyste poświęcenie nowego
kościoła w tym roku nie odbędzie się, że należy od-
łożyć je do przyszłej wiosny. To narobiło dużo nie-:
przyjemności fundatorom nowego kości(rfa: musieli
oni odwołać swoje zaproszenia . . . No, ale trudna była
rada — zgodizili się i na to. Prywatnie kościół już na
począCkłi lata r. 1873 został poświęcony i otwarty do
użytku ogółu. Pierwsza Msza św. została w nim od-
prawiona przez ks. źwiardowskiego w sam dzień Zie-
lonych świątek. Uroczyście kościół św. Trójcy nigdy
nie był poświęcony. Dodać należy, że zanim rozpo-
częto staranie o uroczyste poświęcenie, towarzystwo
Św. Józefa przepisało na Biskupa budynek kościelny
i trzy loty, na których on się znajdował; 2 pozostałe
loty zatrzymało dla siebie. Te loty w razie potrzeby
postanowiono sprzedać a dochód z nich obrócić na
korzyść kościoła.
Dlaczego biskup zapowiedziane już uroczyste po-
święcenie kościoła odłożył na później? Przecie jesz-
cze 12. października r. 1873 sam ks. źwiardowski pi-
sze: „muszę także i na nowy kościół kolekto wać.
— 11 —
który ma być w pierwszą Niedzielę Novembra po-
święcony"... Następny w&zelaJio -dzień 13 paździer-
nika był owym -fatalnym dniem, w którym postano-
wiono odłożyć poświęcenie — bo nazajutrz dnia 14.
paźd-ziernika pisze O. Karol Lanz: „Muszę tymcza-
sem jeszcze tu pozostać, dla tego że nowy kościół
już jest ukończony a my z O. Felixem co niedzielę
w obydwóch nabożeństwo odprawiać musimy. W no-
wym kościele daleko więcej lUdzi się zmieści niż w
starym. Dzisiaj O. Felix poświęcił pierwszy dzwon
w nowym kościele. Kościół sam będzie dopiero na
wiosnę poświęcony.. Wczoraj parafianie byli z O. Fe-
lixem u biskupa, aby mu tytuł własności oddać. Lu-
dzie w obydwóch kościołach pomieścić się nie mogą;
mażesz więc Ojciec sobie przedstawić, ile ludu w jed-
nymi kościele być musiało ..." Przyczyny, dia której
kościoła Św. Trójcy na razie poświęcić nie chciano,
każdy się domyśli z następujących słów, pisanych
przez ks. źwiardowislciego 23. ipażdziernika r 1873 do
Generała: „Oto teraz faryzejskie kruczki i haczyki i
podłość O. Jana (Wołlowskiego) coraz to więcej i
widoczniej na wierzch wychodzą; a co gorsza, że tych
wszystkich interesów jest sprzysiężonym exekutorem
O. Karol Lanz. Dalibóg nigdym się tego nie spo-
dziewał. Oto wprost ks. Karol izrobił uroczyste przy-
rzeczenie osobom — całego naszego Zgromadzenia wro-
gom — ^że zostanie Proboszczem nowobudującego się
opozycyjnego Kościoła (rozumie się ze wspólnem
naradzeniem się z O. Janem) i że Zmartwychwstań-
com podziękuje, a już pierwsze kroki tyralierki roz-
począł: bo list do O. Prowincyała (Funken) z groźbą
wysłał, a gdy z tego powodu O. Prowlncyał tu przy-
jechała to w uporze istał i był nieugięty. . ."
— 12 —
Ks. źwiardowski nie chciał panowaniem się dzie-
lić z O. Lanzem, lecz chciał niepodzielnie panować
sam jako proboszcz, chcicł żeby nowy kościół św.
Trójcy był litylko filię, czyli córką macierzyńskiego
kościoła Św. Stanisława. O. Lanz zaś utrzymywał,
że córka przerosła matkę i powinna mieć swego wła-
snego męża, względnie proboszcza. Prowincyał Fiin-
ken, chcąc załagodzić spór, po zbadaniu rzeczy
orzeikł, że atasunek kościoła św. Stanisława do koś-
cioła Św. Trójcy należy uważać, nie za stosunek
matki do córki, lecz za stosunek starszej do młodszej
siostry. I mniemając, że w ten sposób zaprowadził
spokój, pisał 14. listopada r. 1873 do Generała (który
już wtedy z powodu zatargu z Trójcowem chciał wy-
cofać ojców z Chicago) : „Z tutejszym ludem dobrze
idzie. Obydwa kościoły traktowane są, nie jako koś-
ciół macierzysty i filialny, lecz Jako siostry, i tak
jest spokój. Panuje bardzo dobry duch w parafii.
Tylko proszę Cię, nie pozwól ani ks. Bakanov;skiemu
ani ks. Wołłowskiemu pisać do tutejszych familii.
Ks. Bakanowski pisał niedawno do jednej familii tu-
tejszej, że na przyszły rok przyjedzie znowu do Chi-
cago...'* A o 'księżach śv>^ieckich niech Generał nie
myśli — pisze O. Fuaiken 30. grudnia r. 1873: „Pona-
wiam moją prośbę, żeby do Chicago przysłać O. Mi-
chała (Brzezińskiego C. R.) albo innego. Nie ra-
dziłbym przysłać księdza świeckiego;... nadto Bis-
kup nie chce -mieć przy nowym (kościele żadnego
księdza, który do nas nie należy, gdyż toby spowo-
dowało zamieszanie. Obydwa kościoły mają stano-
wić Jedną parafię, a Ojcowie mogą razem mieszkać
przy jednym albo drugim kościele, gdyż oba te koś-
cioły tylko o dobry rzut kamienia są od siebie odda-
lone O. Lanz jest chorowity."
— 13 —
Siostrzany stosunek, zaprowadzony między o-
bydwoma kościołami, przez prowincyała Funkena,
był i z natury rzeczy musiał być w dalszym cią^u po-
wodem nieporozumień i wzajemnycli podejrzywaó.
Znany dobrze w prawie kościelnem stosumek macie-
rzystego liościoła do filialnego, byłby był zrozumia-
łym, prostym i naturalnym stosunkiem: wtedyby
(kościół Św. Stanisława do kościoła św. Trójcy stał
był w stosunku do córki, a proboszcz kościoła św.
Stanisława w stosunku ojca do córki i jako ojciec
byłby był słusznie rościł sobie prawo władzy ojcow-
skiej nad kościołem św. Trójcy jaJco nad c6rką czyli
filig. swoją, a córka — choć już jako dorosła clłciała
wyjść za mąa — bądź co bądź byłaby musiała nad sobą
uznawać władzę ojcowską iproboszcza kościoła św.
Stanisława. Ale prowincyał Funken orzekł, że oby-
dwa kościoły traktowane być mają, nie jako kościół
macierzysty i filialny, lecz jako siostry: przez to od-
razu kościół św. Trójcy wszedł w stosunek do pro-
l)oszcza kościoła św. Stanisława niewyraźny i mocno
podejrzany, w stosunek zakazany i nieprzyawoity.
Bo jakąż władzę mąż starszej siostry może mieć nad
młodszą siostrą? czyż godziło mu się „mieszkać przy
jednej albo drugiej", jak to chciał O. Funken? 1
czyż wypadało młodszej siostrze uznawać nad sobą
władzę męża swej starszej siostry? oddawać mu swo-
ją rękę i swój :posag, to jest swoją kasę kościelną?
Zaiste, że nie. Wypadało jej raczej szukać własne-
go proboszcza — a dopóki tego nie dostała, miała przy
sobie dzielnych opiekunów, którzy jej czci i posagu
bronili przed napaścią męża starszej siostry. Tymi
opiekunami kościoła św. Trójcy byli podówczas: Max
Wojtalewicz, Piotr Małkowski, Andrzej i Stanisław
— 14 —
Budzbanows-ki, Jan Szczech, Józef Zalewski, Marcin
Smętek, J6zef Grajozyk, Jan Niedźwiedzki, Józef Kla-
tecki. Piotr Słuplkowski i Jan Marach. Pod ich to
opieką młodsza siostra, ^f^&rsLfia. św. Trójcy, czuła się
bezpieczną; i niebawem tak pięknie się rozwinęła,
tak wyrosła, rozkwitła i wykraśniała, że blaskiem
swych wdzięków przyćmiła starsizą siostrę, parafię
Św. Stanisława. Posiadała też znaczny posag, więc
konkurentów miała licznych.
Między tymi, jak widzieliśmy, byli najpierw księ-
ża Wołłowski i Laaiz, a teraz i ks. Wieczorek, C. R.,
który w grudniu r. 1873 z Michiganui przybył do
Chicago. Ale wszystkich jej konkurentów ścigał
nienbłagany gniew ks. źwiardowskiego, proboszcza
starszej siostry. Widząc, że i ks. Wieczorek coś
nadto umizga się do „młodszej siostry", ks. źwiar-
dowski powołuje znowu O. Lanza do Chicago, sądząc,
że gdy dwóch razem w kontoury pójdzie, niebezpie-
czeństwo się a-mniejszy. Pisze tedy 15. lutego r. 1874
do prowincyała Funkena: „Jestem chory... a nadto
jeszcze w nowym kościele (św. Trójcy) wiele rzeczy
jest w nieporządku, gdyż ks. Wieczorek wszystko
podług swej woli urządza, prawie odrębną parafię
założyć chce, coby się sprzeciwiało woli biskupa. A
kiedy O. Lanz tu będzie, to obydwaj na przemiany
nabożeństwo tam odprawiać będą. . . Nawet przy
spowiedzi ks. Wieczorek bada penitentów, czy już coś
-dali na nowy kościół i muszą mu przyrzec że coś
dadzą, wtedy ich spowiada; ale to formalny przy-
mus; poniekąd przy każdej sposobności namawia pa-
rafian żeby do nowego kościoła chodzili... Skoro O.
Lanz tu będzie, wszystko zaraz przyjdzie do porząd-
ku, gdyż on zna położenie rzeczy bardzo dobrze." O.
— 15 —
Laniz, przybywszy do pomocy, pisze 22. kwietnia r.
1874 do Rzymu: „My tu Jednego dnia mamy tyle do
roboty, ile wy wszyscy w Rzymie przez jeden "mie-
siąc"; a ks. źwiardowski 6. maja r. 1874 się skarży:
^„W ostatnią Niedzielę cztery ka«ania miałem, w Ko-
ściele Parafialnym na sumie i u św. Trójcy po su-
mie..." Nie dziw, że się rozchorował.
Nierząd O. Barzyńskiego, od r. 1874 do 1877.
A jednak tak on, jak i jego następca O. Winc.
Sarzyński (od września r. 1874) ó odrębnem istnie-
niu parafii św. Trójcy ani słyszeć nie clicieli. Ko-
niecznie 1 do domu młodszej siostry zaglądać, do jej
gospodarstwa się mieszać, opiekunami jej zwłaszcza
posagu być chcieli. O ten posag, czyli kasę kościelną
młodszej siostry, szło im najbardziej. Kasa też koś-
cielna, jak podają drukowane „Dzieje Parafii św.
Trójcy", stawała się i)owodem coraz więltssych nie-
porozumień. Była ona czasem u kasyera kościoła
Św. Trójcy a niekiedy u prolx)szcza kościoła św. Sta-
nisława; bywało, że jedna część kasy, powstająca z
kolekt zwyczajnych, znaj-dowała się u ks. proboszcza,
a druga, powstająca z dzierżawy ławek, z ofiar nad-
zwyczajnych itd., znajdowała się u kasyera. Wyniki
tego nieporządku 'były takie : naj-przód, niewiadomeon
było, jak parafia stoi finansowo; potem wierzyciele
iparafii nie wiedzieli, od kogo właściwie mają żądać
swych należności; nareszcie, obdarzono się wzajem-
nie nieufnością i kłócono się wciąż o kasę parafialną.
Starano się to złe usunąć, ale •daremnie. Wreszcie
ks. Sarzyński wpadł na genialny pomysł: żeby złe
z parafii usunąć, znieść tę parafię, zamknąć kościół
Św. Trójcy! Zabić pacy en ta! Ody ipacyent żyć nie
— 16 —
będzie, wtedy i chorować przestanie i leczyć go nie
potrzeba. Tym zamiarom ochoczo przykłasnęła cała
parafia św. Stanisława K., oraz wielu członków para-
fii Św. Trójcy, którzy też na życzenie ks. Wincentego,
podpisali deklaracyę, że się zgadzają na zamknięcie
(kościoła Św. Trójcy. Ci ludzie byli to atoli przeważ-
nie nowi iprzybysze, którzy kościoła św. Trójcy nie
fundowali; fiundatorzy zaś jego prawdziwi,/^koro się
o powziętych zamiarach dowiedzieli, wszyscy prawie
stanowczo przeciwko nim zaprotestowali, żę<daję,c
przytem, aby parafia św. Trójcy miała swój odrębny,
a od parafii św. Stanisława K. nie zawisły zarząd,
i aby wszystkie kolekty i inne dochody 'parafialne
były deponowane u kasyera parafialnego. To wyle-
czy złe. Na to wszystko jednak ks. Barzyński wcale
nie zważał. Przeprowadzając swój zamiar zlania
obu parafii z żelazną konsekwencyą, postanowił naj-
przód kościół Św. Trójcy, przerżnąwszy go na wpół,
przeprowadzić na Bradley ulicę i tam zamienić go
na szkołę parafialną. Ten projekt atoli się nie udał,
gdyż pozwolenie na przeniesienie budynku, z powo-
du protestu fundatorów jego, zostało w „City Hall"
(w ratuszu) wstrzymane. Wtedy pomysłowy ks.
Barzyński próbował w inny sposób cios śmiertelny
zadać parafii św. Trójcy Mianowicie próbował zer-
wać umowę istniejącą między parafią św. Trójcy a
kompanią Sheldon i Bo w, od której zakupiono grunt
•pod kościół, a której właśnie w tym czasie, według
warunków umowy należało wypłacić $1,000 kapitału,
oraz $500 procentu. Kiedy kompania domagała się
swego, wówczas oświadczył jej ks. Barzyński, że pa-
rafia Św. Trójcy istnieć przestaje, że zrywa, acz ze
stratą dla siebie, swoją umowę a kompania może robić,
— 17 —
co się jej podoba. Widzew, że w samej rzeczy za-
nosi się na zniesienie parafii, i że się na nic nie przy-
da czekać na spłacenie należytości, kompania wysta-
wiła kościół i loty na publiczną sprzedaż. Sprzedaż
ogłosiła w dziennikacłi, ale równocześnie wysłała do
Andrzeja Kurr, 'prezydenta św. Józefa, list z zawiado-
mieniem, że jeżeli Towarzystwo sobie życzy, to wy-
pełniając warunki umowy, które parafia św. Trójcy
była zerwała, może ów kościół i loty na własność po-
zyskać. Propozycya była wyborna, warunki dogodne,
to też przyjęto ofertę bez zwłoki. I znowu zamacti
na życie parafii św. Trójcy się nie udał. Ks. Ba-
rzyńaW tymczasem pracował nad daleko sięgają-
cymi iplanami budowy ogromnego kościoła o dwóch
ipiętrach, pod którego szeroko rozpostarte skrzydła
opiekuńcze schronić się mieli i Trójczanle.
Parafia zaś św. Trójcy pchała dalej taczkę życia,
jak mogła. Uzyskawszy prawo własności kościoła.
Towarzystwo św. Józefa chciało następnie zaprowa-
dzić w zarządzie parafialnym pożądane zmiany.
Wzięto się jakoś najprzód do zreformowania kasy, te-
go korzenia złego. Na nic się atoli nie przydały
dobre chęci, bo kiedy po nabożeństwie w niedzielę
zapustną raku 1875 Józef Grajczyk wraz z innymi
przedstawicielami Towarzystwa, zatrzymał kolektę w
celu przelania jej do kasy parafialnej, wówczas to
właśnie obrażona taką zuchwałością władza wyższa
urzędownie kościół św. Trójcy zamknęła.
Władza zakonna w Rzymie w owym czasie czy-
niła była O. Wincentemu Sarzyńskiemu poważne za-
rzuty i kazała mu się tłómaczyć z jego nieprawnego
pobytu i postępowania w Chicago. O. Wincenty,
przyparty do muru, nie wiedział, jak się wytłómaczyć
— 20 —
sku? To worek milszy jak dusze? Ojcze, przestrze-
gam Ojoa, zrdb porządek i poślij innych księży a
Sarzyńskich od'bierz, bo przyjdą czasy, że będzie za
późno — lud gwałtem krzyczy na wasz zakon. Było
już dosyć zgorszenia i wykrzykników w gazetach
przeciw Zmartwychwstańcom — ^przez oo całe ducho-
wieństwo cierpi — więc lepiej Ojcze temu zapobiedz
i Barzyńskich odwołać — ^^wszakże macie dosyć innych
księży, godnych, którzy tak ślepo nie pracują za zbo-
gaceniem samego siebie i familii." Atoli wbrew
powyższym dwom świadectwom, prowincyał Funken
IG. stycznia r. 1876 zapewnia Generała, że „dotych-
czas" odprawia się nabożeństwo „w obydwóch koś-
ciołach". Czyżby więc kościół św. Trójcy zamknię-
to dopiero w zapusty r. 1876, a nie r. 1875? „Parafia
— ipisze O. Funken 16. stycznia r. 1876— składa się,
jak wiesz Generale, z dwóch blisko siebie stojących
kościołów Nie można 7. nich dwie parafie zrobić,
bez wszczynania zamieszek i starć ciągłych. To od
początku widziałem i mówiłem, i to było I jest sta-
nowcze zdanie Biskupa. Stąd Biskup pozwolił na
nalyoźeństwo w nowym kościele tylko pod tym warun-
kiem, że Zgromadzenie opatrzy obydwa kościoły, i
jeden filią drugiego będzie albo też obydwa jako sio-
strzane kościoły (Schwesterkirchen) pod tymi samy-
mi ojcami (Stać będą. Przeciwko temu powstawała
mała partya takich ,którzy do tego kościoła chodzą,
przeważnie szynkarze, a z tymi trzymali ks. Szymon
(Wieczorek) i inni księża, którzy, po podzieleniu pa-
rafii, saimi spodziewali się zostać proboszczami nowe-
go kościoła. Dotychczas dwaj bracia Wincenty i Jó-
zeł Barzyńscy opatrują oba kościoły.. W obu jest re-
gularne nabożeństwo; w każdym oodzień Msza; w
każ'dym co niedzielę dwie msze, kazanie, niesizpory.
— 19 —
fianami a nawet księżmi polskimi. Przeto J. W. Bis-
kup ma za to pretensyę do Zgromadzenia taką, aby
tę rzecz naprawić ,a więc pod tym warunkiem dał
mi budować Szkołę, że oba te kłopoty biorę na swoją
głowę do załatwienia a On nie będzie miał ztąd żad-
nego. Właśnie kiedy zaczynam goić tę stras-znie
delikatną ranę. Zgromadzenie mogłoby rozdrażnić ją
w^ sposób najniebe25piec^niej&zy, gdyby się z Cłiicago
wycofało..." Jak O. Wincenty „zaczął goić tę deli-
katną ranę", widzieliśmy: chciał zabić pacyenta,
zniszczyć parafię św. Trójcy.
że już w tym roku 1875 zamknięto kościół Św.
Trójcy, świadczą o tern i „Dzieje Parafii św. Trójcy"
i ks. Gierzyk w liście z Radomia, 111., 12. listopada r.
1875 do Gen. Semeneńki: „Parafia w Chicago liczy
około 20,000 (podług Gazety Kat.) i jakże taka ilość
się może zmieścić w tej tylko kaplicy św. Stanisława?
Lud pobudował drugi kościół i długo już tam nabo-
żeństwo odprawiano, a teraz ks. Sarzyński zamyka
ten kościół i nie chce w nim nabożeńs-twa odpra-
wiać. Parafia się nie ma rozdzielać, tak ks. Ba-
rzyński prawi — lecz czy to pieczołowitość pasterska
jest? jest to po misyonarsku? Więc aby nie utracić
akcydensów, to tyle i tyle ludzi mają cierpieć na
duszy? Gorliwy kapłan sam by rozdzielił paraf ię,
zwłaszcza kiedy kościół jest za mały ; i lud to sam po-
czuwa, pragnie, się stara, a ks. Barzyński intryguje
przeciw temu. Ach, Ojcze, nie jest to po kapłańsku
i wyniknie z tego zgorszenie w Chicago nie małe.
Ludzi, którzy za tern się starają, od masonów i bis-
marków i to z nazwiska na ambonie wykrzykiwać
— ach, kiedy te ludzie całkiem od kościoła od-
padną, kto będzie odpowiadał — jest to po paster-
— 22 —
przyczyniał się do chwały Bożej i zbawienia dusz
naszycli."
Biskup przyznawał wprawdzie słuszność icłi żąda-
niu; obiecywał nawet kościół św. Trójcy otworzyć
i księdza polskiego im dać, ale kazał jeszcze czekać,
bo — ^jak się tłómaczył — ^nie ma na razie odpowiednie-
go dla nicłi księdza. Powiadano Biskupowi, że pol-
skicłi księży w Ameryce już jest dosyć dużo, że są.
tu polscy Franciszkanie i Jezuici i liczny zastęp
świeckich, więc niech raczy jednego z nich wybrać
a im dać. Na to biskup oświadczył, że życzeniem je-
go jest, aby kościołem św. Trójcy rządiził jeden z
Ojców Zmartwychwstańców (o których wiadomem
było, że dążyli do zniszczenia tej parafii), a tych
w Ameryce liczba niedostateczna, więc trzeba cze-
kać, aż ich tu więcej będzie. Na takich pertrakta-
cyach zmarnowano około 14 miesięcy bez oczywistej
korzyści dla parafii św. Trójcy, a ze stratą dla OO.
Zmartwychwstańców; uporczywe bowiem odwoływa-
nie się Biskupa na „Resurrectionist Fathers" do te-
go stopnia zniechęciło ludzi, że wszyscy wołali:
„Nie chcemy Zmartwychwstańców, wolimy księ-
dza świeckiego!"
Rządy ks. Mielcusznego, od r. 1877 — 1881.
Dnia 16 kwietnia r. 1830, urodził się w Sembo-
rów!k'u pod Witkowem w Poznańskiem Wojciech Miel-
cuszny, syn Michała i Katarzyny z I-.isieckich.
Kształcił się w Witkowie, potem w Trzemesznie.
Ukończywszy tam ginmazyum, poświęcił się nauczy-
cielstwiu. Roku 1857 wstąpił do seminaryum w Po-
znaniu, a roku 1860 został w Gnieźnie przez biskupa
Brodziszewskiego wyświęcony na księdza. Był wika-
— 23 —
rym w Mroczy, w Kcyni, w Słupach, w Łobżenicy ł
w Kotlinie. Z Kotlina poszedł do więzienia na 9 mie-
sięcy, dopuściwszy się „obrazy majestatu". Z więzie-
nia wrócił tlo Kotlina. Wkrótce potem dostał pro-
bostwo w Siedlimowie, skąd go niebawem transloko-
wano do Twardowa, potem do Mieściska, następnie
do Łekna. Z Łekna wyjechał do Ameryki w r 1874.
Tu najpierw w Nowym Yorku był proboszczem para-
fii Św. Stanisława, ale po przeszło dwu latach poby-
tu wszedłszy w konflikt tak z ludźmi jak z kardyna-
łem łMcCloskey'm, opuścił niewdzięczny New York.
Otóż w marcu roku 1877 zdarzyło się, że ten ka-
płan ks. Wojciech Mielcuszny, podróżujący z Nowe-
go Yorku na zachód, zatrzymał się w Chicago n
pana W. Dyniewicza. Znalazł on się w Chicago ^u-
p^nie tak opatrznościowo, jak O. Wincenty Sarzyń-
ski r. 1874 i O. Adolf Bakanowski r. 1870; z tą, róż-
nicą, że ci ostatni, przybywszy do Chicago, ubiegali
się o „starszą siostrę", zaślubioną już komuś, a ka
Mielcuszny pojął „młodszą siostrę", "wolną jeszcze i
nio zaślubioOf'} nikomu.
Ks. Mielcuszny miał dużo znajomych w parafii
Św. Trójcy. Ci skoro się dowiedzieli o pobycie jego
w Chicago, zaraz zgłosili się do niego z prośbą, aby
raczył objąć duszpasterstwo w ich opuszczonej ow-
czarni. Zrazu opierał się tej prośbie, wątpiąc, czy
cała parafia zgadza się na jego przyjęcie i czy Bis-
kup nie będzie miał nic przeciw temu; potem jednak,
gdy mu przedłożono listę wszystkich parafian i o-
świadczono, że wszyscy nietylko się godzą na obję-
cie przez niego parafii św. Trójcy, ale owszem usil-
nie go o to proszą, wówczas to ostatecznie zgodził się
na ich żądanie. Poczem zaraz, jak tego porządek
— 24 —
rzeczy wymagał, wysłano delegacyę do Biskupa. Bis-
kup nie dał stanowczej odpowiedzi, lecz kazał im
przyjść nazajutrz razem z ks. Mielcusznym. Na-
zajutrz gdy się stawili przed Biskupa, jak im był
przykazał, zastali go w złym liumorze; mówił mało,
oględnie, i na papiery, które mu ks. Mielcuszny,
przedłożył, patrzał obojętnie, a wreszcie rzekł: „Nie
znam ks. Mielcusznego i znać go nie chcę" — poczem
salę opuścił. Te słowa biskupie paclinęły suspenzą,
ale nią jeszcze nie były. Suspendował go biskup do-
piero, gdy ks. Mielcuszny już dawno był apelacyę
wniósł do Rzymu.
„źle z nami" — zawołał (jak piszą kroniki) zmie-
szany ks. Mielcus-zny — „ale jest władza wyższa nad
Biskupa, jest Papież, udamy isię do niego." Zgodzili
się na to wszyscy. I wysłano telegram z prośbą do
Propagandy. Odipowiedź otrzymano odmowną. Te-
legrafowano po raz drugi i znowu przyszła odpowiedź
odmowna. Telegrafowano po raz trzeci; na ten
telegram przyszła odpowiedź przychylna, zezwalając
ks. Mielcusznemu odprawiać nabożeństwa w kościele
Św. Trójcy, aż do czasu kanonicznego załatwienia
jego osobistej sprawy. Na zasadzie tego zezwolenia
kościół Św. Trójcy został otwarty. Ks. Mielcuszny po
raz ^pierwszy odprawił w nim nabożeństwo w niedzie-
lę palmową 24. marca roku 1877.
Co sądzić o tym kroku ks. Mielcusznego? Czy
ks. Mielcuszny i jego parafianie byli „niezależnymi"
czyli schyzmatykami? Uchowaj nas Boże taJc sądzić!
Owszem, na podstawie tych danych historycznych,
jakie posiadamy, stanowczo musimy orzec, że ks.
Mielcuszny miał prawo kościelne za sobą, gdy spra-
wował Sakramenta święte w kościele św. Trójcy.
Ka. Wojciech Mleleuwny,
— 26 —
Faktem bowiem jest niezaprzeczonym, że ks. Miel-
cuszny, skoro tylko biskup mu zagroził suspensą,,
wniósł bezzwłocznie apelacyę do Rzymu, jeszcze za-
nim go biskup rzeczywiście zasuspendował. A taka
apelacya ma skutek — ^jak mówią kanonlści — nietylko
„in devolutivo", ale także „in .suapensivo", to zna-
czy, taka apelacya „suspenduje" czyli zawiesza wła-
dzę biskupa nad apelującym. A jeśli biskup ks.
Mielcusznego, pomimo jego apelacyi, zasuspendował,
to ks. Mielcuszny mógł zgodnie z prawem kościoła,
taką suspenzę najzupełniej ignorować, gdyż suspenza
po wniesionej apelacyi jest żadną, bo nieważną. Tak
nas wyraźnie uczy Prawo Kościelne; zobacz Smitłi's
Elements of Ecolesiastical Law, III. nr. 3048 i następ-
ne. Może są jakie dowody na to, że ks. Mielcuszny
tu w Chicago lub indziej dopuścił się jakichś wy-
kroczeń — to jest rzecz zupełnie inna, lecz nie mamy
dowodów na to, żeby był rzeczywiście suspendowa-
nym, więc nie możemy sądzić, że był suspendowany.
O całej tej sprawie ks. Mielcuszny w swym liś-
cie do matki datowanym . dnia 17. maja r. 1877, tak
pisze: „Wyjechawszy tysiąc mil od New Yorku,
zatrzymałem się w Chicago. Tu jest bardzo dużo
Polaków, co mnie znali jeszcze tam u nas w kraju
i mają trzy kościoły (trzeci — to św. Wojciecha).
Lecz jeden kościół Biskup kazał zamknąć i postano-
wił go zniszczyć. PoJacy nie chcieli na to zezwolić,
bo ich dużo ipieniędzy kosztuje i dopiero trzy lata jak
pobudowany i należy do niego jakie 'pięć tysięcy
dusz. Prosili mnie, abym ich ratował, com też uczy-
nił, ale to wywołało walkę pomiędzy mną a Bisku-
pem. W Palm^ową niedzielę otworzyłem za zezwole-
niem Papieża ten kościół. Ludzi przybywa do mnie
— 27 —
co niedzielę przeszło tysiąc. Mnie dają^ 50 dolarów
miesięcznie i akcydensa. Jestem tu teraz dwa mie-
sią/ce. śpiew mam jakby w biskupim kościele w
Gnieźnie, lecz nie wiem, jak Papież sprawę moją z
biskupem załatwi. Biskup mnie i moich parafian
uważa jako odpadłych od kościoła, ja zaś zaprzeczam
temu i ztąd walka. Ludzie trzymają ze mną mocno,
bo im biskup wielką krzywdę uczynił, i jeszcze teraz
tak robi, aby jakie dwadizieśoia tysięcy dolarów stra-
cili. Wielu mają po kilkaset dolarów pożyczonych
na ten (kościół i te mają im przepaść, przeto pomsto-
wanie, płacz, klątwy na biskupa i na jednego księdza
polskiego, co biskupowi przeciw nim i mnie dopo-
maga. — Takie więc jest moje położenie."
A ten „jeden ksiądz polski'*, O. Wincenty, tracił
równowagę umysłu, kiedy się dowiedział, że jakiś
nowy przybysz ks. Mielcuszny śmiał, i to za pozwole-
niem najwyższej władzy kościelnej, bo Propagandy,
otworzyć kościół, który on, Sarzyński, był zamknął i
chciał na dom kupiecki obrócić. Co za bezczelność!
Więc trzeba było tego ks. Mielcusznego w naj-czar-
niejiszych kolorach przedstawić i wobec ludu i wobec
biskupa chicagoskiego i wobec władz rzymskich — a
to ks. Barzyński doskonale potrafił. Do Rzymu 10.
kwietnia r. 1877, wysyła list kilka łokci długi (12
stronic!), w iktórym pisze: „Od mojego przybycia do
Chicago czułem, że mam do walczenia ze złym du-
chem w postaci chłopskiego a raczej mieszczańskiego
liberalizmu... Dzisiaj chcę mówić głównie o złych
a raczej zaślepionych ludziach, aby nie spóźnić się ze
swojem sprawozdaniem o tym iwypadku, jaki zaszedł
w tym czasie w Chicagoskiej missyi. Oto niejaki
X. Wojciech Mielcuszny zaczął w naszej parafii
— 28 —
szyzmę. . . Posłali telegramy <io Rzymu. . . i ogłosili,
że odebrali odpowiedź od kardynała Franchi, (ówczes-
nego Prefekta Propagandy): „Scribo statim ad Bpis-
copum Chicagoyiensem" (Piszę natychmiast do Bis-
kupa Chicagosikiego) . I na mocy tego telegramu
otworzyli now^ parafię ... I posłali trzeci telegram
do Rzymu: „Otwieram nabożeństwo dla uniknienia
rozruchu" — ks. Mielcuszny podpisany. . . Zdaje się
piekłu czyli polskiemu oddziałowi piekła w Chicago,
że skoroby mię pokonali, to już będą, spokojni...
Ten X. Mielcuszny pochodzi z Archidyecezyi Poznań-
skiej, a że tutaj jest pewna część Poznańczyków, co
stanowi dlań niejaką szansę, więc ogłasza, że kardy-
nał Ledóchowski jest jego przyjacielem i popiera jego
sprawę w obronie ludu uciśnionego przea Zmartwych-
wstańców . . . Ale o <;obym prosił, aby kto z księży
polskich, może lepiej nie Zmartwychwstaniec, opisał
jak się rzecz ma z telegrafem (!) kardynała Fran-
chi'ego i co ten telegraf ( ! ) znaczy ... i żeby biedne-
mu ludowi wytłumaczył prawa kościoła św. . . ale
popularnie a prędko ..." Tu O. Wincenty zsAąiCzo,
Rzymowi kopię rachunków, złożonych bialrupowi za
rok ubiegły, i dodaje: „Długi te z największą, łatwoś-
cią, mogą. być wypłacone w trzech latach". Potem
wraca do parafii św. Trójcy: „A lud był podzielony
przez dwa kościoły (bardzo mizerne oba) na dwa
obozy... Nie chcąc nakładać zbytecznych ciężarów
na parafię, chciałem w obu kościołach zaprowadzić
jedność parafii, ale skoro szatan jedność zwąchał,
zerwał ostatnie pozory i zaczą.ł otwartą szyzmę, któ-
rej głową jest kilku niedowiarków, szynkarzy i lubią-
cych przesiadywać w szynku, a których narzędziem
jest nieszczęsny ks. Mielcuszny."
— 29 —
W takich czarnych kalorach O. Wincenty przed-
stawiał Rzymowi sprawę kościoła św. Trójcy. Ale w
Rzymie inaczej, wcale nie po myśli O. Wincentego,
zapatrywano się na tę sprawę. Widać to z następ-
nego, pełnego żółci i goryczy listu, jaki O. Wincenty
13. sierpnia r. 1877 pisze do Rzymu: „Listy z Texas
otworzyły mi stanowczo oczy ... t. j widzę, że przy-
jaciele i nieprzyjaciele sg. czyści ludzie i nie mają.
w sobie cząstki Ducha Bożego i myślą, że przysługę
czynią Zgromadzeniu, iż przekręcają fakta, zamil-
czają najważniejsze okoliczności a czasem wprost
kłamią. . . że Zgromadzenie wierzy takim i o ile oni
są winni albo ja sam ... to sąd Boży rozjaśni. Ja
tymczasem widzę, że dalej juz nie idzie, i że jestem
obowiązany wszelkiem prawem w jak najkrótszym
czasie stanąć osobiście w Rzymie i zdać sprr.wę całą
od a do z z moich kroków dziesięcioletnich w Ame-
ryce... Otóż błagam, aby Zgromadzenie, t. j. O.
Jenerał i Rada, nic nie postanowili, nic nie rozpo-
rządzali, etc, aż mnie wysłuchają! Zaręczając z góry
sumiennie, że wizyta moja otworzy nową Erę w
Missyi Amerykańskiej, jeżeli już nic więcej. Wolno
każdemu mieć mię za głupiego, etc, ale czy głupi nie
może być narzędziem Wszechmądrości, żaden katolik
niechaj tego nie mówi. Niechajże Wiara św. prze-
może nad względami ludzkimi. I albo mię wymażcie
z liczby waszych członków albo mię traktujcie jako
waszego członka. To jest, nie stanówcie o mnie
bezemnie czyli nie potępiajcie mię nie osądziwszy
a nie sądźcie nie przesłuchawszy."
O. Wincenty gorzkiego doznał zawodu. Zamiast
wytłómaczyć ludowi „popularnie a prędko", że ks.
Mielouszny jest schyzmatykiem a O. Wincenty je-
— 30 —
djmym katolickim proboszczem, którego v/szyscy w
Chicago słuchać mają, — Rzym kazał jemu, Wincen-
temu, wynosić się z Chicago . . . Nawet ks. Mieltusz-
ny ulitował się teraz nad O. Wincentym i wstawiajg-c
się za nim, taki list napisał 27. września c. 1877 do
Generała Semeneńki: „Z gazety Chicagoskiej polskiej
w nr 50 powziąłem wiadomość, że ks. Wincenty Sa-
rzyński, rządca kościoła św. Stanisława Kostki w
Chicago, odebrał od swej Władzy kilkakrotny nakaz,
aby się udał do Rzymu czy też gdzieindziej. Jeśliby
to miało być prav/dą, to do jego przedstawień i zabie-
gów dołączam i ja. mą pokorną prośbę, aby go Prze-
wiel. Ojciec na dotychczasowem miejscu z następu-
jących przyczyn pozostawił: 1) Ks. W. Barzyński
z niezmordowaną, lecz nierozważną starannością za-
czął budować kościół, obowiązkiem jego to wielkie
dzieło do końca doprowadzić. 2) Ks. W. B., zaraz na
drugi dzień po przybyciu mojem do Chicago, choć
nie miałem zamiaru starać się o to miejsce, przed ks.
Biskupem a następnie z tymże przed całym świa-
tem tak mię szkaradnie oczernił, że mię całkiem
odarł z przymiotów kapłana katiolickiego. To zmu-
siło mnie pozostać w Chicago i bronić mego honoru,
zwłaszcza że moje świadectwa są w porządku...
Prawa Boskie i przyrodzone wymagają zatem, aby ks.
B. tu na miejscu, gdzie mnie tak okropnie ukrzyw-
dził, albo czyny zdrożne prawnie mi udowodnił. . .
albo wrócił mi wydarty honor ł krzyv/dę wyrządzoną
wynagrodził, 3) Wreszcie powinien tych wszystkich
ludzi, począwszy od swoich dzieci szkolnych aż do
starych stojących już nad grobem, których pobu-
rzył na mnie, na mych parafian i innych księży, aby
z nas wszędzie, gdzie nas spoU^ają, szydzili, naśmie-
— 31 —
wali się 1 nas wyzywali, w odpowiedni sposób z tej
niechrześcijańskiej sprowadzić drogi, na którą ich
tak nieroztropnie wprowadził. Potem niech tu zo-
stanie z Bogiem, albo odejdzie na inne miejsce. Jeśli
tego nie uczyni, natenczas niech krzywda moja i pa-
rafian kościoła Św. Trójcy, wołająca o pomstę do
nieba, ciąży na jego sumieniu a na sądzie Bożym się
wykaże, czy mu wolno było nas tak 'złośliv/ie oczer-
niać I 'potępiać . . . 5G0 Noble Str." Nie tylko na są-
dzie Bożym; — organ OO. Zmartwychwstańców
„Dziennik Chicagoskl" w październiku roku 1906,
z okazyi poświęcenia nowego wspaniałego kościoła
Św. Trójcy, sam to przyznał, że ks. Mielcuszny otwo-
rzył kościół Św. Trójcy za zezwoleniem Propagandy.
Tak to po śmierci — a za życia ks. Mielcusznego wma-
wiano i w lud i w księży i w biskupa, że ks. Miel-
cuszny jest schizmatykiem.
O. Wincentemu chodziło bardzo o to, żeby i
Rzym taką opinię o ks. Mielcusznym wydał. Ale
w Rzymie układano właśnie nowy plan, żeby O. Win-
centego wycofać z Chicago a zastąpić go świeckim
księdzem z dyecezyi chełmińskiej, ks. Malińskim
(zobacz IX. tom, str. 75-78.)
Interesującym jest w tym czasie wyjazd ks. Kan-
dyda Kozłowskiego do Rzymu. O. Cichocki, C. R.,
8. lutego r. 1878, pisze: „Ks. Kozłowski wrócił..." a
zaraz potem: „W sprawie kościoła św. Trójcy otrzy-
maliśmy niedawno duplikat z Rzymu, który będzie
ogłoszony w przyszłym numerze Gazety Polskiej Ka-
tolickiej. . .'• A 13. marca r. 1878, tenże donosi: „Nie-
bawem pan Mielcuszny (nawet tytułu „księdza" mu
odmawia!) poda do Rzymu nowe wymyślone na nas
skargi... tak przynajmniej nas straszy, a pan Dy-
— 32 —
u Iow Ir/.. W\Mlxlń8ki et consortes temu poklaskiiij^, ^<^
Irh MruKlł I nr/.Knlewał bardzo duplikat karclyna^^'
I**!'!!!!!'!!! prKt^słany do naszego Biskupa i ogłoszony
w ..(JiutH'to l»ol8kleJ Katolickiej."
*r««Ko „ilupUkfttu** nie udało ml się odszukać- ^y
liMii Miuiiuy Kłuto w Chicago: pan Smulski ma zsLci^^'
Wttih' WKr\»t.klo riH^^nlkl „Gazety Pol Kat," tylfeo
Inno \sIhmuIo iH>oxutku z pierwszej połowy roku 1-878
ulp Miu, r«y to nlo dziwna rzecz?
K«« MloUniK/uy d. grudnia r. 1S78 pisze drugi list
In U»»uri«lu StMuononkl: ..Przeszłego roku 27. wrzeŁ>
iHm pImuIi iu \to TruowiW. Ojca list, na który żadnej
miI|mm>I»mI' I ulo olr*yiuHtom ani dotąd nie widzę ża.d-
\\\{\\ n\y\\\\\{\\\ * pr*iHlstawioń i próśb w tym liście
••)UM\i lN«'l« tMwor-ylom im kościół, opierając si^
\\\\ \\\i\\\i\\'\\ KtvMoioltt nu^n^o is/ozegóły w tym wzfflę-
il*lił ^^ płMlano w UMtttoh a dnia o. maja. 12. lipca i 3.
MiittlHiii \\^\\\\ t^^rr k[\\ V\\\\\i\^i\\\y\y : a 20. marca r,
ISfS '.iMn«\»»lo*\»uo |»r-o' blisko 40 świadków w liście
,1(1 a\> l\onm«^HUoM 0\M\slUi w Riymie)... Mam ja
\^ H*\u\lo «uolvl>oh uloprłNjaoiol. jak ks. L. Moczy-
ł\rml>i\ I uli^«u«u> u\t K^. VVlii\ski. Był tam ks Kan-
d\il Ko*lo\\»»KI « l«« Sttllo. UL. w interesie, jak mnie
uuMMt \»r*oruUM\lu I iHkhai\bt<>nla mnie a pozyskania
dlii K«» NVI'»^* U«r*>i\^Kti>*io i jt>go consortes przyja-
ciół I phd\»KlorO\v Mntojs«a o to. że mnie moeli
\i\\\\ <MddO t «Mil«uom. to Im jednak nic nie pomoże
\\\\\\\^\^ l^^d«*(^0hu«^l SprwNVU>dUwośel i dokonanycli :u
\u\ łuloj«»ou w rhtowM\» fttktow. Ja bf dę wołał dla sit
\\\\y \ db^ PłUV txV'<t\H\Y .ludu. najokrutniej nciemie-
*ououo I u NV iMUort>ł\U o vHprtt\vt*HUiwoś<5: a ta nastą
Ido nuł-tt ,^ UyłtMU I JtKHttnw kapłanem katoUckim
VirtV>U^ i)0 l«t 5»0O«or«o. »tlwlt> I ■ calem posłnaień-
łA
.— *^
slirem cTirra=::=
'^ ' "^''^ Wiary św. TŁi::^ «:■
•^ • ^ odsą(izM od "^
.'•'^ nr mię Już w p^ -
Al a* 2u ^ytóem. Hem? i"--"^
.a. ' lerr tes^^ ^'^
ŚW. Stanisława ::^
,ryiywall, toi'^''
cali („Ła6ciłsi=^^ '
i pluli, biotem - ^ ^
^ ^. Któż ich tak jj-
^...^3- ludźmi naleiąr- -^
śJadowania cbr^*^' ■
dobnio wykaia* :
ta zaznaczyć. 2^ :
kieco drugie?: i^
owieczki ^es:*:---
rzyuscy w s^'.r
^podane
Consilii w
'^ ma- schizm*- *"- =
^ jtó na kazam- "^
'^ ii^ a dzieci :^ ^
cych z kościec -
po domach w<ta -^ -
Kie saKpie--- ' _
ISTS, na ^^»^^^
^ .złodziei, ^-:
, proTokowat z.^: ^
•iii
— 32 —
niewłcz, Wędziński et oonsortes temu poklaskują, bo
ich zraził i rozgniewał bard-zo duplikat kardynała
Franclii przesłany do naszego Biskupa i ogłoszony
w „Gazecie Polskiej Katolickiej."
Tego „duplikatu" nie udało mi się odszukać. By
łem (naumyślnie w Cliicago: pan Smulski ma zaclio-
wane wszystkie rocz^niki „Gazety Pol Kat.," tylko
tego właśnie rocznika z pierwszej połowy roku 1878
nie ma. Czy to nie dziwna rzecz?
Ks. Mielcuszny 6. grudnia r. 1878 pisze drugi list
do Generała Semeneńki: „Przeszłego roku 27. wrzes
nia pisałem do Przewie*!. Ojca list, na który żadnej
odpowiedzi nie otrzymałem ani dotąd nie widzę żad-
nych skutków z przedstawień i próśb w tym liście
zawartych . . . Otworzyłem im kościół, opierając się
na prawach kościoła naszego (szczegóły w tym wzglę-
dzie są podane w listach z dnia 3. maja, 12. lipca i 3.
grudnia roku 1877 do Propagandy; a 20. marca r,
1878 zaprzysiężone przez blisko 40 świadków w liście
do Św. Kongregacyi Oonsilii w Rzymie) . . . Mam ja
w Rzymie zaciętych nieprzyjaciół, jak ks. L. Moczy-
gemba i nieznany mi ks. Feliński. Był tam ks Kan-
dyd Kozłowski z La Salle, III., w interesie, jak mnie
mam, oczernienia i pohańbienia mnie a pozyskania
dla ks. Winc. Barzyńskiego i jego consortes przyja-
ciół i protektorów. Mniejsza o to. że mnie mogli
tam zrobić i szatanem, to im jednak nic nie pomoże
wobec bezstronnej Sprawiedliwości i dokonanych tu
na miejscu v/ Chicago faktów. Ja będę wołał dla sit
bie i dla <parę tysięcy ludu, najokrutniej uciemię-
żonego tu w Chicago, o sprawiedliwość; a ta nast^
pić musi . . . Byłem i jestem kapłanem katolickim
prawie 20 lat szczerze, silnie i z całem posłuszeń-
— 33 —
stwem przywiązany do Ojca św. do Stolicy Ap. i
Wiary św. Także sprawa moja z biskupem Foley w
Chicago nie może mi przecie wydrzeć kapłaństwa ani
odsądzić od wiary. Pr6żne więc i podłe są usiłowa-
nia ks. Wincentego i jego towarzyszy ikapłanów, fctó-
'■' rzy mię już w gazetacli i z ambon ogłosili: Scłiizma-
'^' tykiem, Heretykiem, Apostatą, Renegatem etc, (Gki-
'^- zety te są w Propagandzie) . . . Ludzie przy kościele
^ - Św. Stanisława mnie na ulicacti napadali, od chłopa
wyzywali, nazwisko z szatańskim śmiechem przekrę-
lis' cali („Łańcuszny") i wieszać i mordować mnie chcieli
ze& i pluli, błotem i kamieniami rzucali na mnie, itd., itd.
oe: Któż ich tak ukatechizował?. . . A co się działo z
żad ludźmi należącymi do mnie, to ipewno wieki prze-
^ck śladowania chrześcian za cesarzów rzymskich coś po*
się dobnego wykazać nie są w stanie . . . śmiało muszę
glc- tu zaznaczyć, że nie -znajdzie na całym świecie ta-
\l. kiego drugiego kapłana, któryby tak strasznie swoje
1 r. owieczki zdemoralizował, jak to uczynili księża Ba-
acie rzyńscy w swojej parafii w Chicago (Dowody oa to
1 ja są podane w liście z d. 20. marca r. b. do Kongregacyl
jzy- Consilii w Rzymie) . . . Chłopaki wyzywają: „Schiz-
:an- ma, schizma! schizmatyk, Łańcuszny, Mielcuazny
nie chłop, itd.; dnia 20. listop r. 1878, ks. Józef Barzyń-
nła ski na kazaniu wyzywał nas „śmierdzące schlzmaty-
rja- ki", a dzieci tego samego dnia moich ludzi wracają-
fg\\ cych z kościoła tak samo wyzywały. Ks. Wincenty
jźe po domach woła na mnie „chłop przebrany w księs-
tu kie suKnie..." O. Felix źwiardowski 28. czerwca r.
!lt 1878, na kazaniu wyzywał mnie i parafian św. Trójcy
ię- od „złodziei, oszukańców, heretyków, schizmatyków
tą, i prorokował, że do roku nie dożyjemy a ja ipójdę na
m dno piekła." Podobnie ks. Leop. Moczygemba 15.
ó- sierpnia, r. 1878, tu w Chicago."
— 34 —
Wyzwiska 1 oszczerstwa, to zwyczajna broń oj-
ców. A charakterystycznem jest to, że swoje oszczer-
stwa, miotane na innych księży, lubią, zawsze pozła-
cać „błogosławieństwem papleskiem", aby zaimpono-
wać dobrodusznemu ludowi. Więc O. Cichocki, C. R.,
16. grudnia r. 1878, pisze do Rzymu błagalny Ust:
„Czybyście nie mogli x)ostarać się o błogosławleństw^o
Ojca Św. dla nas? Takie błogosławieństwo byłoby dla
nas niezmiernej wagi, bo gdybyśmy je ogłosili w na-
iszej gazecie (to i po dziś ojcowie praktykują!), zam-
knęlibyśmy usta wszystkim naszym krzykaczom, a
schyzma Miedcusznego możeby przejrzała. Błogo-
sławieństwo to mogłoby przyjść na Imię O. Wincen-
tego . . . Ach, prosimy Was na miłość Bosk^ nie
odmawiajcie nam. tego szczęścia! bo to będzie na
chwałę Bogu i na zbawienny pożytek wielu dusz.
Proszę i o korespondencye z Rzymu do Gazety Pol.
Kat."
Ks. Mielcuszny 6. lutego r. 1879 pisze trzeci i
ostatni list do Grenerała Semeneńki: „Dnia 27. wrześ-
nia r. 1877 pisałem i nie dostałem odpowiedzi. Dnia
6. grudnia r. 1878 pisałem i nie dostałem odipowłedzi.
Lud z parafii O. Wincentego nie przestaje mię oczer-
niać i poniewierać ,nazywa nmie „djabłem, chłopem,
łotrem, baranem i B6g wie jak, ipluje na mnie i wy-
zywa publicznie, a chłopacy rzucają kamieniami i bło-
tem na mnie; na św. Szczepana 26 grudnia r. 1878, O.
Cichocki wołał na kazaniu „X. Mielcuszny tak uwodzi
ludłzi jak Duter Marcin Niemców wursztą"; w Nowy
Rok O. Wlincen-ty wyzywał na kazaniu mnie od „schiz-
matyka, barana, itd ..." Ja tam w Rzymie nie mam ^
nikogo, przeto władza Przełożona nie łatwo moim
przedstawieniom daje wiarę, albo całkiem je ignoruje.
-^ 35 —
roń o; Niechże tak będzie! Ja 'mam -zaś w Bogu nadzieję,
s2C2er że moja sprawa rychlej czy później okaże się słu-sz-
pozis ną i sprawiedliwą."
npono Narodowcy i księża świeccy, zdaniem ojc6w,
C. B podtrzymywali tę „schyzmę" ks. Mlelcuaznego. Pisze
list O. Leop. Moczygemba. podówczas Zmartwychwsta-
óstw. nieć, w liście z Chicago 10. września 1880 do Rzymu:
lydls „Obecnie jesteśmy zmuszeni bronić ludu polskiego
^ na od zarazy żydów i framasonów, którzy pod tpłaszczem
2aDi patryotyzmu chcieliby dostać moc kierowania ludu
[j] a polskiego... Na iszczęście wielu księży polskich, a
lQg(^ mianowicie ex-zakonnik6w, ledwie że nie publicznie
im pomagają dla przeklętej zazdrości . . . Organem tej
bezczelnej kliki „Przyjaciel Ludu" . . . Przez intrygi
tych bezsumiennych księży Gazeta nasza Katolicka
nie może dostać takiej liczby abonentów, aby się sto-
puj sownie opłaciła, przeto Redaktor były, Jan Sarzyński,
musiał iszukać sobie innego utrzymania (mieszka te-
raz w Nebrasce), a jego miejsce zastępuje dawny
jego pomocnik. Na moje przedstawienie tej bezczel-
nej kliki Biskup Krautbauer z Green Bay zakazał
Polakom pod jego jurysdykcyą czytać Pnzyjaciela
Ludu i łączyć się do Związku Nar. Polskiego, który
framasoni formują. Nie macie wyobrażenia, ile szko-
dy -duchownej wśród biednego polskiego ludu ta ban-
^' da duchownych rozbójników poczyniła i czyni. Wy-
^ chowali 1 podtrzymują Szyzmę najprzód w Chicago
^ a nawet i w Stanie Wisconsin. Ta demoralizacya
ciągła ludu polskiego powinna raz być zakończoną, i
to jest także jedna z gł6wnych przyczyn, dla których
O. Wincenty koniecznie musi pojecliać do Rzymu."
Jakoż pod koniec listopada r. 1880 O. Wincenty
pojechał dó Rzymu.
na
usz,
;eś-
lia
izi.
er-
Cl,
— 36 —
Kanotniczne załatwienie sprawy ks. Mielcuszneg^o
szło bardzo powoli. Niepewność jej wyniku męczyła
go strasznie; pomimo to pracował dla parafii jak
mógł najenergiczniej.
W rządacłi parafii uczestniczyli pp. J. Kowalski,
J. Nowak, M. Kledzik, Jan Wojtalewicz, J. Gillmeis-
ter. Dom. Bartoszewicz, M. Kuffel, J. Grajczyk. W
tym ozasie spłacono loty, ozdobiono koścdół we-
wnątrz i zewnątrz, wzniesiono dwa ołtarze, zbudowa-
no plebanię kosztem przeszło $3,000 w roku 1879, ł
zaprowadzono szkołę parafialną. Nabożeństwa w
tym czasie odprawiały się uroczyście, a były nadzwy-
czaj rzewne; ksiądz i ludzie ustawicznie nagabywa-
ni przez sąsiadów, tu swoje żale wylewali. Bóle icłi
koił prześliczny śpiew pp. Konstantego i Antoniego
Małłków. Tymczasem biskup Tomasz Foley umarł
19. lutego r. 1879, a 10. września r. 1880 zasiadł na
stolicy chicagoskiej biskup Patryk Feehan. Ten z
początkiem roku 1881, za staraniem wybitniejszycli
duchownycti i cywilnych osób, zajął się energicznie
rozstrzy-gnięciem sprawy ks. Mielcusznego. Wszyst-
ko zdawało się zapowiadać pomyślnie. Nowy arcy-
biskup sprawę ks. Mielcusznego traktował bez u-
przedzenia, po ojcowsku; ks. Mielcuszny ze swej
strony uległ Arcybiskupowi w niektórych rzeczach,
np. na żądanie jego wstrzymał się od słuchania spo-
wiedzi. Wiszystko izdaje się byłoby dobrze, gdyby
był ks. Mielcuszny dobrowolnie zrzekł się parafii św.
Trójcy, a przyjął pokutę — na to jednak nie chciał się
zgodzić. Postanowił tu zostać wbrew woli Biskupa;
starał się nawet o pozyskanie wyłącznego prawa do
własności parafii, która po spłaceniu lotów została
zapisaną ma niego, oraz na katolickiego biskupa w
— 37 —
Chicago i komitet kościelny. Tern postępowaniem
zniechęcił sobie parafian, którzy nie dowierzając
mu więcej, zażądali od niego odipisania się od włas-
ności parafialnej. Nie mogąc go do tego nakłonió
w dobry sposób, wytoczyli mu proces są^dowy. On
na proces opowiedział im procesem, ze swej strony
żg,dają<! od parafii dużej sumy pieniężnej odstępnego.
Kiedy tak się procesowano, dziwnem zrządze-
niem Opatrzności została przerwana nić życia ks.
Mielcusznego dnia 2. czerwca r. 1881, w samo po-
łudnie. Przy śmierci jego nikt obecnym nie był;
znaleziono go bez życia wyciągniętego na podłodze.
Ta okoliczność dała powód do rozmaitych przypusz-
czeń co do przyczyny śmierci, narobiła nawet póź-
niej dużo ambarasu; doktorzy jednak ,zrobiwszy dy-
agnazę, orzekli, iż iprzyczyng. śmierci była apopleksya.
Pogrzeb śp. ks. Mielcusznego za wiedzą i zezwole-
niem Arcybiskupa, odbył się uroczyście w kościele św.
Wojciecha i tam też na cmentarzu go pochowano.
W dzień po śmierci ks. Mielcusznego, dnia 3.
czerwca rano, powrócił O. Wincenty z Rzymu do
Chicago i 17. czerwca r. 1881 tak pisze: „Dziś rano
minęły dwa tygodnie, jakeśmy wszyscy trzej (O. Mi-
chał Brzeziński i br. Idzi Tarasiewicz) stanęli w Chi-
cago dość zdrowi. Pierwszym z ważnych wypadków
na wstępie do Chicago była nagła śmierć X. Miel-
cusznego, który tknięty apopleksya umarł na 20. go-
dzin przed naszym przyjazdem. Zaczął on był czynić
pokutę (przestał odprawiać msze i słuchać spowie-
dzi) i na tej zasadzie Arcybiskup pozwolił ks śni-
gurskiemu pochować go po katolicku, śmierć ta, a
więcej jeszcze wielkie długi, które pozaciągali, ażeby
przeciąignąć upadek swojego odszczepieństwa, dzisiaj
— 38 —
odkryte, rozbiły ich zapewne ostatecznie. Lepsi po-
wracają, do jedności a herszty nie wiedzą^ jakby da-
lej wikłać..."
Długie bezkrólewie od r. 1881 — 1889.
Po śmierci ks. Mielcusznego komitet parafii św.
Trójcy i komitet sz'koły z nauczycielem p. Antonim
Małłek na czele, udali się dnia 15. czerwca r. 1881,
do Arcybiskupa. Arcybiskup przyjął ich uprzejmie
i powiedział: „Trzymajcie szkołę w dobrym porząd-
ku, a nauczyciel, A. Małłek, niech zajmie mieszkanie
w plebanii, a jak tylko mój adwokat pan Smith 'prze-
prowadzi sprawę w sądzie wyższym i uzyska czysty
tytuł parafii, to zaraz przyszłe księdza, z którego
b^ziecie zadowoleni". (Okazało się, że administrator
majątku śp. ks. Mielcusznego rościł sobie prawo do
własności kościelnych). Następnie arcybiskujp o-
świadczył im, iż duchownej opieki udzieli tymczaso-
wo ks. Szulak, jezuita. Dzień ten 15. czerwca pocie-
szył na duchu parafian św. Trójcy. Komitet szkoły
wraz z p. A. Małłkiem, zakomunikował dzieciom
w szkole o prawnem i wolą Arcybiskupa potwierdzo-
nem prowadzeniu szkoły św. Trójcy. To oświadcze-
nie i ogłoszenie tej wiadomości było koniecznem, z
powodu, iż dzieci z przeciwnego obozu, prześladowały
szkołę Św. Trójcy do tego stopnia, że policya chł-
cagoska zmuszoną była dać protekcyę sz;kole św.
Trójcy.
Ucichło na pozór wszyistko i zdawało się, iż spra-
wa wzięła pomyślny obrót. Prowizorowie kościoła
Św. Trójcy chodzili co tydzień do Arcybiskupa i sta-
rali się z nim żyć na dobrej stopie. Biskup okazywał
im przychylność. Lecz krecie roboty nie ustały. Bo
— 3d --
oto, dnia 6. paźdź 1881, ikomitet był znowu u Arcy-
biskupa I dowiedział się, że „otwarcie kościoła i
uwzględnienie najgorętszycłi życzeń ludu połq<czone
jest z wielką trudnością, gdyż OO. Zmartwychwstań-
cy mają kontrakt na 99 lat, podpisany przez śp. bis-
kupa Foley". Nareszcie po długich staraniach pa-
piery posiadłości kościelnych wykończono, lecz para-
fianom Św. Trójcy taki postawiono warunek: „Jeżeli
chcecie kościół i plebanię obrócić na dom sierót albo
na filię kościoła św. Stanisława K. — to papiery będą
przyjęte". Komitet stanowczo odrzucił tę propozy-
cyę, bo ^przyjąwszy ją, podpisałby wyrok śmierci sam
«na siebie i na parafię. Ponieważ zaś nieprzyjaciele
starali się dowiedzieć o każdym kroku przez iparafian
czynionym, więc celem skuteczniejszej obrony zawią-
zano 14. lipca r. 1882. Towarzystwo tajemne św.
Trójcy. Talt zorganizowani obrońcy, nie mogąc nic
wskórać u swego Arcybiskupa, udali się teraz wprost
— do Papieża.
Aż dwa, jeden po drugim, wysłali do Papieża
listy: jeden d. 24. paźdź. r. i882, a drugi 16. stycznia
r. 1883 — obydwa redagowane po włosku "przez ad-
wokata Ginochio. Listy te były podpisane przez 60
członków legislatury, 25 senatorów stanu Illinois oraz
gubernatora, ministra oświaty, mayora miasta, i sena-
tora kongresowego. Zebraniem tych podpisów zajęl
się dzielny Polak, ówczesny członek legislatury p.
Antoni Klupp; on też przesłał te listy panu W. W.
Astor ambasadorowi St. Zjedn. w Rzymie z dołącze-
niem prośby o przedłożenie takowych Ojcu św. O-
brońcy parafii św. Trójcy nie poprzestając na tem,
szukali nadto poparcia u osób wpływowych w hierar-
chii kościoła: u Mgr. Vanutelli'ego, nuncyusza pap.
— 40 —
w Wiedniu, oraz u Arcylsiskupa Heiss'a z Milwaukee.
Jakiż był rezultat tych zabiegów? Otóż ten, że poru-
szyły się wreszcie sprężyny i koła urzędowe w Rzy-
mie. Ojcowie cliicagoscy, O. Wincenty, O. Brajfckopf
i ks. Józef Sarzyński, piszą, w III. niedzielę po Wiel-
kanocy r. 1883 do Generała Semeneńki: „W tycli
dnlacli J. Bminencya kardynał Prefekt Propagandy
przysłał zapytanie: co mają znaczyć te nowe skargi
ludzi poJskicli z Chicago (św. Trójcy)? Arcybiskup
wezwał mię i pytał z boleścią, co ma począć i odpi-
sać do Rzymu?... Takie wą,tpliwe pdiożenie rzeczy
nie powinnoby trwać tak długo i 'potrzebaby ko-
niecznie, aby Rzym ostatecznie 1 stanowczo zrozu-
miał położenie rzeczy. . . Właśnie Arcybiskup mówił
mi, że jest naszym obowiązkiem objaśnić J. .Em.
Kard. Prefekta Propagandy o całej tej sprawie. Rze-
czywiście jeśli tego nie uczynimy, będziemy winni
przed Bogiem i Kościołem wielkiego niedba;lstwa.
Upraszamy więc Najprzew. Ojca aby raczył być u
Jego Emłnencyi i przedstawić mn jasno całe poło-
żenie ... Po śmierci ks. Mielcusznego został w oł-
tarzu Najśw. Sakrament. Arcybiskup posyłał kilka
razy księży prosząc tych ludzi, aby pozwolili konsu-
mować Species Sacratas, lecz tego nie dopuścili . . .
Pomimo wszystko chodzą do kościoła i do komunii
Św. (nie do naszego kościoła, rozumie się.)."
Arcybiskup chicagoski Feehan przy końcu r. 1883,
złożył nrzędową wizytę Papieżowi i po swoim po-
wrocie z Rzymu rozpoczął nov;e układy z przedsta-
wicielami parafii św. Trójcy. Arcybiskupowi szło o
to, aby kościół św. Trójcy po swojem otwarciu został
filią parafii św. Stanisława K. Przedstawiciele pa-
rafii zgodzić się na to nie chcieli. Wtedy Arcybis-
— 41 —
kup postanowił odwołać się do og^ółu parafian św.
Trójcy i w tym celu kazał zwołać walny mityng na
wieczór d. 23. kwiet. 1884, na który posłał swego wi-
karyusza Generalnego. Na tym mityngu ks. Conway
(tak się nazywał ówczesny Wikary Generalny) za-
brawszy głos oświadczył, że kościół św. Trójcy zo-
stanie otwartym, ale pod warunkiem, że zostanie filią
parafii św. Stanisława K. Zażą^dał potem odpowiedź:
„Yes" albo „No". Na wniosek p. Rewerskiego wszy-
scy jednogłośnie odpowiedzieli: „No." Układy zer-
wane — ^Wikary Generalny opuścił mityng, a chór koś-
cielny zaśpiewał: „Jeszcze Polska nie zginęła."
Rozpoczęto następnie nowe starania. Najprzód
zaraz nazajutrz wysłano telegram do Ojca św. z u-
wiadomieniem co się działo na onegdajszym mityn-
gu. Potem 11. listopada tegoż r. 1884 wystosowano
prośbę do kardynała Gibl)ons, który odpowiedział, że
nie ma juryzdykcyi nad nimi. Następnie w grudniu
r. 1884 wysłano prośbę do Ojca Św., na którą kardy-
nał Symeoni odpowieidział: „udajcie się do swego
Arcybiskupa " Jakoż rozpoczęto nowe pertraktacye
z Arcybiskupem, zaniechano je jednak wnet jako
bezowocne, o czem też zawiadomiono kardynała Sy-
meoniego (Prefekta Propagandy) listem d. 2. paźdź.
1885.
Potem walka trochę przycichła Nastała złowro-
ga cisza, podczas której śmierć zabrała A. KJuppa
(r. 1885), A. Kurra (r. 1887), Sówkę, Budzińskiego,
Górskiego, Iwickiego i Kokusa — najdzielniejszych o-
brońców parafii. W tym też czasie Czesi robili sta-
rania o zakupienie kościoła św. Trójcy. Owa przy-
gnębiająca cisza trwała aż do końca r. 1888, kiedy
znowu układy z arcybiskupem rozpoczęte zostały.
— 42 --
„O. Wincenty — donosi O. Szymon Kobrzyński, C. R.,
29. października r. 1888 — musiał zdawać obszerne
sprawozdanie Arcybiskupowi w odpowiedzi na skargi
przez Narodowców wysłane do Rzymu, a o to pisała
Propaganda do Arcybisikupa, żq;daJ9C wyjaśnienia ..."
I d. 4. stycz. 1889. Arcybiskup przyrzekł nareszcie
bezwarunkowo otworzyć kościół św. Trójcy. Wrę-
czono mu tyituł własności czyli „Deed." Na przyjęcie
księdza odrestaurowano kościół l plebanię.
Rządy ks. Kobrzyńskiego, od 3. marca do
1. września 1889.
Jesizcze 18. lutego 1889 O. Kobrzyński, C. R., pi-
sał: ,,Naszą, obshigę kościoła św. Trójcy przyjimują
(Trójczanie) jako malum necessarium (zło ko-
nieczne), bo chcieliby dostać ks. Domagalskiego."
Otwarcie kościoła l przybycie księdza zdecydo-
wano na dzień 3. marca r. 1889 o igodz. 7:30 rano.
Zebrało się dużo ludzi, zjawił się też i oczekiwany
ks. Szymon Kobrzyński, Zmartwychwstaniec. Zbyt
wielkiej radości nie okazywali Trójczanie. Okolicz-
ność ta, że ks Szymon był Zmartwychwstańcem, na-
pełniała ich obawą,, aby kościół ich nie stał się zno-
wu „fili^" parafii św. Stanisława.
„Nareszcie — pisze ks. Kobrzyński 11. marca r.
1889 — w d. 3. marca kościół św. Trójcy, po 8 latach
zamknięcia, otworzony został. Dekret Arcybiskupa
taki: „Polski kościół św. Trójcy na ulicy Noble w
Chicago ma być otworzony 3. marca r. 1889 I będzie
nadal podlegał następującym przepisom: Będzie ob-
sługiwany przez jednego z OO. Zmartwychwstańców,
on będzie miał całkowite staranie o jego potrzeby.
— 43 —
stosownie do praw i przepisów Archidyecezyi. Do
niego należy staranie o szkołę i prawo zatrzymamla
albo usuwania nauczycieli świeckich. On ma prawo
zatrzymać lub usunąć onganistę. Wszelkie usługi
religijne będzie pełnił w tymże kościele tak samo
jak i w Innych quasi-parafialnych kościołach. Chi-
cago 2. marca 1889. Feehan, Abp." O. Wlnceutemu
Arcybiskup powiedział, by wszystko odbyć jak naj-
spokojniej bez drażnienia ludu". W dalszym ciągu
ks. Kobrzyński opisuje samo otwarcie kościoła:
„Przed wielkim ołtarzem przyklęknąłem, jako prepa-
rracyę do Mazy św. odmówiłem exorcyzm (aby wy-
pędzić djabłów!) potem Asperges, i t. d. Następ-
nego dnia 4. marca poszedłem do kościoła św.
Trójcy prywatnie zobaczyć, w jakim stanie znajduje
się Najśw. Sakrament, który był w tymże kościele
uwięziony przez 8 lat. Od śmierci ks. Mielcusznego
N. Sakrament tu pozostawał. Arcybiskup w czasie
tych 8 lat (posyłał parę razy swego Wikarego Gene-
ralnego, aby zabrał z kościoła N. Sakrament, aJe ko-
mitet kościelny nie dał mu tego zrobić i nie wpuścił
do kościoła. Otworzywszy tabernakulum, przybrany
w komżę ł stółę, przy zapalonych 2 świecach, zna-
lazłem puszkę całą iprawie zczerniałą, pokrytą zbut-
wiałą sukienką, ua korporale zbutwiałym. Otwo-
rzywszy pusakę, znalazłem w niej 6 czy 7 komuni-
kantów, wcale nie zepsutych; puszka wewnątrz zło-
cona, była zupełnie czystą, żadną śniedzią nie po-
kryta; obok puszki w melchisedechu pomiędzy
szkłami, jyokryteml jakoby delikatnym mchem zielon-
kowatym, widać było hostyę, także nie zepsutą. Ko-
munikanty świeżej wyglądały — ^^mam niemałe podej-
rzenie, że musiał tam ktoś chyba sekretnie mieć
— 44 —
Mszę, może który z księży narodowców, bo wątpię,
by przez 8 lat i to w kościele dość wilgotnym, jakim
jest kościół Św. Trójcy, w tak dobrym stanie zacho-
wał się N. Sakrament. Zamkną,łem tabernakulum i
kluczyk wziąłem ze sobą. Następnego dnia 5. marca
miałem mszę, podczas której spożyłem stare komu-
nikanty i hostyę — ^postacie nie były zepsute — tylko
było czuć stęchlizną, szczególnie hostya, która nadto
była miękką, iprzesiąkła wilgocią. Pokonsekrowa-
łem nowe komunikanty w oddzielnym kielichu, a
pusz.kę i melchisedech wziąłem do oczyszczenia; su-
kienkę i korporał zbutwiałe spaliłem. W czwartek,
piątek i sobotę, 7., 8. i 9. marca było nabożeństwo
expiacyjne, nauki dawał ks. Martynian Możejewski,
proboszcz z Lemont. Przez post codzień, po różańcu
i litanii, otwieram tabernakulum, śpiewam trzy razy
po polsku. „Przepuść Panie, przepuść ludowi Twe-
mu" — i te słowa pozwolił Arcybiskup śpiewać przy
każdem błogosławieństwie N, Sakr. jako expiacyę za
to więzienie Chrystusa Pana w tym kościele. Za-
trzymałem organistę i nauczyciela. Kościół jest
zapchany i wielu przed kościołem stoi, trzeba będzie
mieć dwa nabożeństwa. Na mszy św. każdodziennie
po parę set osób bywa... Musimy tę parafię sami
trzymać, bo gdyby jakikolwiek ksiądz świecki się do-
stał, ogromnegoby zamieszania narobił w naszej pa-
rafii Św. Stanisława K., bo jedna parafia w drugiej.
Muszę i tu mieć pomocnika. . . Uwa-żam, że tu punkt
ważniejszy niż Kraków — tam mają mnóstwo du-
chowieństwa, a tu żniwo bardzo obfite, a robotników
nie ma... Umysły spokojne — nie długo prawie za-
pomną o O. Idzim (Tarasiewiczu) . . ."
Chciano O. Idziego lub O. Gordona dać na Trój-
•— 45 —
ce^o. Ale ks. Kobrayński 24. kwietnia r. 1889 do
Generała: „Co do parafii św. Trójcy, to o O. Idzim
ani myśleć nie można. Z 'powodu jego rozrzutności
ciągle nas posądzają ludzie o złodziejstwo, i do dziś
dnia kasy kościelnej (u św. Trójcy) nie mogę dostać,
pomimo iż w tych dniacli otrzymałem i pismo od
Arcybiskupa, które ludowi udzieliłem, iż kasa winna
być u księdza..." A. O. Moszyński, C. R., 16. maja
1889: „Projekt, aby O. Idzi albo O. Gordon mógł
zająć parafię św. Trójcy, jest całkiem niemożeb-
nym."
Administracya ks. Kobrzyńskiego nie cieszyła się
popularnością. Brak wzajemnego zaufania wywołał
wkrótce naprężenie stosunków. Kością niezgody sta-
ła się znów kasa kościelna: chciał ją mieć ks. Kob-
rzyński w swoich rękach, a komitet kościelny na to
nie chciał przystać. „ Z największą cierpliwością i
wyczekiwaniem — pisze ks. Kobrzyński — -przypomnia-
łem komitetowi co do kasy, ale ci głusi . . . Komitet
nie chciał z rąk swoich popuszczać dochodów koś-
cioła. Poddają się pod kontrolę księdza, ale kasy
nie oddadzą, bo gdy oddadzą, pójdzie ona do św. Stani-
sława. Odpowiedziałem, że każdy cent będzie użyt>
na kościół sw. Trójcy, że mnie o kasę nie chodzi, bo
gdybym nie miał kasy, miałbym mniej kłopotów, ale
jeśli się upominam o kasę, to tylko z posłuszeństwa
rozporządzeniu Arcybiskupa... Nic to nie pomogło,
stali przy swoim, przytem wiele i oszczerczych rzeczy
gadali na O. Wincentego, że ich okradł Itp. Dałem
list Arcybiskupa czytać na mityngu, nic to nie po-
mogło. Nadto p. Morgenstern, sekretarz Związku,
tłómacząc z angielska na polskie, tłómaczył, że w
tym liście Arcybiskupa jest tylko, że ksiądz ma mieć
— 46 —
tylko kontrolę nad funduszami ale nie fundusze; Je-
dnakże p. Osuch, prezydent Związku Nar., któremu
podałem oryginalny własnoręczi\y list Arcybiskupa,
wyrzekł w końcu, iż nie można ukrywać, bo w liście
wyraźnie stoi, iż kasa powinna być u księdza. Pa-
rafianie. . . 'że icłi ArcybdiSkuip oszukał, co innego obie-
cał, a co innego zrobił, itd . . . Nie dość na
tem. Przed 4-ym lipca przyszło do mnie 2 komi-
tetowych, Jakób Nowak, kasyer, i Jan Wojta-
lewicz trustys, i przedstawiwszy mi, że trzeba na
wszelki przypadek kościół zaasekurować od ognia,
podali mi kwit do zapłacenia asekuracyi w General
and Milwaukee Co. na |4,400 (procent od tej sumy
$44), w BritisŁ America na $2,200 (proc. $22), w City
of London na $2,200 (proc $22) — więc kwit na za-
płacenie z kasy kościelnej $88 podpisałem, w nadziei,
że ci jako uo7<ciwi ludzie dowody asekuracyi przy-
niosą mi dla wręczenia icli Arcybiskupowi, a ci nie
tylko papierów nie przynieśli, ale nawet asekurowali
nie na imię Arcybiskupa, ale na swoje imię, t. j.
trustysów; a gdym się upominał o <papiery, powie-
dzieli, że parafia zadecydowała, aby były u trusty-
sów. Długo robiłem starania, aby przerobić to ubez-
pieczenie: w kompanii powiedzieli, iż nie mogą zmie-
nić, dopóki trustysi nie oddadzą poprzednicli pa-
pierów... Robili wypłaty organiście i innym bez
podpisu księdza; bez pytania się księdza reperowali
dach na kościele, etc. Chcieli mnie znudzić, zniechę-
cić, abym ich porzucił ,aby potem dostali ks. Do-
minika Majera lub ks. Domagalskiego..."
Z takim komitetem nie s-zło Więc ks. Kobrzyń-
ski zwołał mityng do wybrania nowego komitetu.
Powstaje Wojciech Górny i oświadcza: „Przed skon-
— 47 —
czonym rokiem nikt nie ma (prawa rozwiązywać ko-
mitetu." — „Popieram" —r woła Adam Kotarski;
„popieram" — odzywa się Jan Grzecza, itd.
Nieporozumienie wzmagało się, aż ostatecznie
zakończyło się otwartem -zaburzeniem w niedzielę 1.
września r. 1889 i — ^ponownem zamknięciem kościoła.
Jak się to stało, opisuje ks. Kobrzyński 3. 1 4. wrześ-
nia r. 1889: „Dla poruszenia sumień, od niedzieli po-
stanowiłem mieć kazania o rzeczacłi ostatecznycłi . . .
Arcybiskup kazał ogłosić, iż On sam rozwiązuje ko-
mitet, a nim się nowy wybierze, abym ja sam z po-
mocą jednego z braci Zgromadzenia zbierał rent za
ławki, kolektę, itd. Na ambonie powiedziałem lu-
dziom: „że dziś na kolektę wyjdzie brat." Zeszedłszy
z ambony, kazałem bratu Andrzejowi, przybranemu
w sutanę i komżę, wyjść na kolektę; tymczasem
dawni kolektorzy zatrzymali go przy drzwiach za-
krystyi i nie puścili na kościół. Przyszedł do mnie
do ołtarza, gdym odmawiał „Credo", pytać się co ma
robić; powiedziałem mu, iż swoje zrobił, nie puścili,
więc zostać; a tamci kolektę zbierali po kościele i
wielu na przekór dawali jałmużnę. Opowiedziałem to
Arcybiskupowi. Arcybiskup, wyczerpawszy wszyst-
kie łagodne środki ,kazał mi ogłosić ostatni, który
też wygłosiłem z ambony; mianowicie podczas kaza-
nia o sądzie ostatecznym po słowach, jakie spra-
wiedliwy Sędzia wyrzecze do wybranych a potem do
odrzuconych, przemówiłem w następujący sposób:
„Kościół nasz Św., ta czuła i tkliwa matka, nie
chcąc aby kto z jej dzieci miał zaginąć wiecznie, na-
wołuje je zawsze do pokuty i poprawy, karci i karze
dopóki czas snniłowania. I w obecnym czasie tenże
Kościół, chcąc was wyleczyć z na j wyraźniejszego nie-
— 48 —
posłuszeństwa, jakieście okazali dla włp.dzy ducho-
wnej, a w szczególności dla N. Arcybiskupa, a w
Jego osobie dla rozporzą^d^enia Samego Chrystusa
Pana, ogłasza niniejszą świątynię w stanie żałoby; a*
że żałobie nie przystoi wesoła muzyka i śpiew, od-
tą^d w niniejszym kościele odprawiać się będą tylko
w niedzielę po dwie Msze ciche czyli czytane, a w
ciągu tygodnia nie będzie żadnego nabożeństwa, ani
żadnej Mszy. Nadto nie będzie przechowywany Chry-
stus P. w N. Sakramencie, bo nie przystoi, aby P.
Jezus sakramentalnie mieszkał pomiędzy dtziećmi
zbuntowanemi i nieposłusznemi ..."
„Chciałem dalej przedłużać kazanie, gdy wtem
odezwał się głos na chórze: „Jezus, Marya, Józefie
Św. ratujcie nas!" Wszczął się w kościele krzyk,
wrzask, złorzeczeństwa — a jeden Jakób Szatkowski
rzeźnik przyszedł pod samą ambonę a zacisnąwszy
pięście i wzniósłszy rękę do góry, groził mi i wrzesz-
czał: „przestań i zleź z ambony, bo cię za łeb zrzu-
cimy" — i wiele innych pięści wzniosło się w górę.
Wtedy widząc wyraźny bunt, zeszedłem z ambony,
napastnik szedł za mną do zakrystyi i groził pięścią
a wrzeszczał: „nie waż się więcej przychodzić." Po-
tem poszedłem do ołtarza, wypuryfikowałem kielich,
wypiłem ablucyę i na tem s.kończyło się nabożeństwo.
Ktoś krzyknął: „niech żyje Polska!" — ^1 zaczęli śpie-
wać na całe gardło „Boże coś Polskę." Ja zabrałem
naczynia śś , zaniosłem do zakrystyi, schowałem, ro-
zebrałem się i poszedłem do św. Stanisława.
„Oto ma, najdroższy Ojciec, obraz wychowania
ludzi przez narodowców, których X. Idzi bronił, za-
słaniał i przeciwko mnie powstawał, że nie umiem się
z nimi obchodzić. Trójczanie wybrali adwokata Ir-
— 49 —
^^^^ landczyka, który oświadczył Arcybiskupowi, że ko-
^ ' mltetowi rezygnuję, ze swych urzędów, że żadnych
stusa wyzywa A nie było, że gdy ksiądz zabrał N. Sakra-
jy* 2 ment, dwie kobiety zemdlały i zrobił się krzyk. Arcy-
' ^' biskup przyjął to tłómaczenie za dobrą monetę, a gdy
yllio <jali zrzeczenie się na piśmie, kazał mi pójść do koś-
a ^ cioła w niedzielę 8. września, mieć nalwżeństwo jak
^^ zwykle i zakonsekrować N. (Sakrament. Choć prze-
bry* wldywałeni, że Arcybiskupa oszukują, i przedstawi-
■ P liśmy Mu z O. Wincentym, że tylko chcą Go wyzys-
ćmi kać, powiedziałem: zrólraiy wszystko, aby im do
końca pokazać miłość, a oni sami niech się jeszcze
em wiecęj skompromitują. W niedzielę 8. września mia-
3fle łem o 8. cichą a o 10. Mszę uroczystą śpiewaną (a
yk^ gadzie się podziała „żałoba?"?): tak na czytanej jak
slii śpiewanej Mszy ciż sami starzy koJektorzy kolekto-
wali pieniądze i zabrali, a sekretarz rentował ławki
Słowem, zakpili sobie z Biskupa. Donieśliśmy to z
O. Wincentym Arcybiskuipowi. . . 13 września Arcy-
.p biskup polecił mi wybrać nowy komitet, ten ogłosić
w niedzielę, i żeby ten komitet rozpoczął funkcyono-
wać; jeśli to się nie uda, zamknie kościół. Po-
szedłem wieczorem do kilku lepszych parafian, ale
boją się . . . "
). Ostatecznie zam<knięto kościół św. Trójcy. W
liście z 12-17 września r. 1889 ks. Kobrzyński: „Do
1 Św. Trójcy Arcybiskup innego jak Zmartwychwstań-
ca nie da. I nie można, bo inny Jakikolwiek ksiądz
dostawszy się do św. Trójcy, poburzyłby całą parafię
Św. Stanisława... Oto widzi Ojciec, na jakim to
stoim wulkanie ..." A 22. llstop. r. 1889 : „Rozmaici
exy, ex-Zmartwychwstańcy Cichocki, Wieczorek, itd.,
ex-kapucyn Kozłowski, ex-reformat Możejewski, etc,
)Z.V
SZ"
!U-
o-
h
,
— 50 —
etc, zdaje się ie ciągle podburzają, parafian św.
Trójcy, aby stall uparcie przy swojem. Arcybisrlnip
dotąd stoi stale."
Trzecie bezkrólewie od r. 1889 — 1893.
Obrońcy parafii po raz trzeci rozpoczęli starania
około otwarcia kościoła. Arcybiskup, niezadowolony
z owych awanturniczych zajść, nie robił im żadnej
nadziei. Udali się więc znowu do Kardynała Simeo-
niego. W kilka miesięcy później dowiedzieli się, że
w Baltimore bawi delegat papieski Mgr. Satolli — do
niego więc wysłali pp. Antoniego Małłek i Józefa
Gillmeistra, w listop. r. 1889. Mgr. Satolli odrzekł
im, że nie ma żadnej juryzdykcyi do załatwienia po-
dobnego rodzaju spraw; przyrzekł atoli, że weźmie
ich petycyę ze sobą. do Rzymu i tam przedłoży tako-
wą, Prefektowi Propagandy Kard. Simeoniemn. Po
audyencyi u Mgr. Satolliego, delegaci, za poradą, księ?-
ży Rodowicza i Chowańca, odwiedzili także kardyna-
ła Gibbons. Ten, tłómacząc im stosunek kardynała
do praw dyecezyalnych, dodał, że kwestyą. św. Trój-
cy mógłby się zają.6 jedynie za specyalnem upoważ-
nieniem Ojca św.
W tym czasie tprzy szkole św. Trójcy zaszła
zmiana nauczycieli w pażdz. r. 1889, miejsce p.
Małłka który został obrany sekretarzem gen. Zwią.z-
ku N. P., zają.ł p. Jabłoński. Podówczas liczba
■parafian uszczupliła się nieco, bo tak już bywa na
świecie i taka jest natura ludzka, zwłaszcza polska,
że mniej wytrwali zniechęcają, się długiem niepo-
wodzeniem. Tymbardziej, że przeciwnicy wmawiali
w słabsze umysły, że przyszłość żadnej nadziei w ło-
nie swem nie chowa dla onej nieszczęśliwej parafii.
— 51 —
Jednakowoż przeszło 60 dzieci uczęszczało do szkoły,
a dzwonek kościelny po staremu wiernycli na pacie
rze co niedzielę zwoływał. Smutny ale zarazem i
pełen uroku jakiegoś widok przedstawiał się w nie-
dzielę, gdy płonęły świece na ołtarzu, przy którym
kapłana nie było, gdy lud wierny staropolskim zwy-
czajem korzył się przed Stwórcą, śipiewając: „święty
Boże, święty mocny ..." A taka gorą,ca wiara w
przyszłość i w sprawiedliwość Boga i w słuszność
sprawy była w tych, którzy wytrwali, że gdy im za-
rzucano, że tak uporczywie, przy swojem obstaję, i
bez księdza na modlitwy się scłiodzę., odpowiadali,
że przecie Chrystus wysłucha bodajby dwóch lub
trzech zebranych w Imię Jego. I Chrystus Pan zmi-
łował się nad opuszczoną swą gromadką.
Poselstwo do Rzymu.
Komitet postanowił teraz zapukać wprost
do drzwi Ojca chrześcijaństwa, wysyłając do Rzymu
specyalną delegacyę. Najstarsi i najwięcej do koś-
cioła przywiązani parafianie wyłożyli pieniądze na
koszta podróży do Rzymu. Było to w początkach
lipca r. 1890> kiedy to, wydelegowani przez parafię,
pp. Jabłoński i Grajczyk, puścili się w daleką i u-
ciążliwą podróż. Ojciec św. był (podówczas osłabiony
i chory (upały sierpniowe), nie sposób więc delega-
tom było stanąć przed Jego obliczem. Udali się
przeto do sekretarza Propagandy Arcyb. Jacobiniego,
który ostro odezwał się do przybyłych, że wie o
co chodzi i że delegaci niepotrzebny trud podjęli
jadąc do Rzymu, gdyż, jak się dowiedział, nie są do-
brymi katolikami. Na to mu odpowiedziano, że gdy-
by parafianie nie byli dobrymi katolikami, z pew-
— 52 —
noście nie wydawaliby tyle pieniędzy na podr6ź i
delegaci nie podjęliby się wcale tej podróży — ale cał^.
tę sprawę załatwionoby zupełnie inaczej. Po tym
wstępie okazał ks. Arcyb. Jacobini więcej 8yn]!pat3ri,
wypytywał się o szczegóły, zaznaczył, że trzeba się
udać do kardynała Ledóchows-kiego, który przecie
jest Polakiem. Udali się tam. Lecz sługa ks. kard.
Ledóchowsklego poprostu powiedział, że ten dostoj-
nik kościoła absolutnie nikogo nie przyjmuje, 1 drzwi
zamknął przed nosem delegatów.
Wieczorem tego samego dnia delegaci mieli po-
słuchanie u Prefekta Propagandy Simeoniego, który
icłi bardzo uprzejmie i po ojcowsku przyj-. Ubo-
lewał nad położeniem św. Trójcy, lecz zaznaczył, że
Propaganda niechętnie wdaje się w podobne sprawy,
które miejscowy biskup powinien załatwić i prosił de-
legacyę, aby kilka dni zaczekała na ostateczną od-
powiedź Propagandy. Audyencya ta nie wzbudziła
otuchy w delegacyi, to też robiono inne kroki, aby
sprawiedliwość uzyskać — niestety daremnie. Takie
było uprzedzenie w sferach kościelnych dla parafii
tej, strona przeciwna była tak silna i niczego nie za-
niechała, aby udaremnić missyę delegatów, że Pro-
paganda ostatecznie oświadczyła, iż pod żadnym po-
zorem do sprawy tej mieszać się nie chce 1 że ją je-
dynie biskup miejscowy załatwić miał.
Z tym kwitkiem delegacya powróciła do domu.
Łatwo sobie wyobrazić przygnębiające wrażenie pa-
rafian. Znowu mniej wytrwali zwątpili już do reszty,
pozostała tylko garstka, garstka wiernych, którzy,
na wzór Abrahama „przeciw nadziei w nadzieję uwie-
rzyli" (Rzym. 4, 18), że mieli zostać ojcami wielkiej
parafii. I oto w chwili, gdy miecz zagłady, jako nad
— 53 —
Izaakiem, zawisł nad parafię, św. Trójcy, zmiłowanie
Boże zbliżyło się.
Ostateczny tryumf i zwycięstwo, w r. 1893.
Owego czasu Ameryka dostała ablegata papies-
kiego, któryby, zasiadając w stolicy Stanów w Wasłi-
ingtonie, w imieniu Papieża rozstrzygał spory koś-
cielne w Stanach Zjednoczonych. Tym pierwszym
przedstawicielem Papieża na całe Stany Zjed. był
Mgr. Fr. Satolli. Do niego więc wystosował komitet
par. list, na który otrzymał odpowiedź, że ablegat bę-
dzie kc^o 1. maja (r. 1893) w Chicago, że jednak
potem na 1. maja przybyć nie mógł, komitet para-
fialny postanowił wysłać delegacyę do Washingtonn,
aby ablegatowi osobi^ie sprawę przedłożyć. Posła-
no PD. Jabłońskiego i BinIvOwskiego. Mgr. Satolli
przyjął ich bardzo przychylnie i wyrażając im sympa-
tyę powiedział wiele rzeczy, będących natury deli-
katnej, a w końcu przyrzekł, że na początku czerwca
będzie w Chicago i odprawi Mszą św. w kościele św.
Trójcy.
Tak przynajmniej jedna podróż udała się. W
Chicago przyjęto delegatów z entuzyazmem i roz-
poczęto odnawiać kościół na przyjęcie taik dostojnego
gościa. Znaleźli się i wtedy jeszcze niewierni To-
masze . . . jak zwykle.
O Wincenty teraz całymi dniami zajęty był spra-
wą Św. Trójcy. Pisze ks. Kasprzycki, C. R., 22. maja
1893 do Generała Przewłockiego: „Ojcu Proboszczo-
wi niech N. O. Generał przebaczy, że nic nie odpisu-
je, bo ma strasznie dużo na głowie. W tj^ch dniach
przyjeżdża Mgr. Satolli do Chicago i, jak są pogłoski,
ma rozstrzygnąć sprawę o kościele św. Trójcy; nasz
— 54 —
Biakup kazał proboszczowi przygotować memoryał o
kościele św. Trójcy i tą sprawą jest teraz zajęty. Je-
żeli Mgr. Satolli rozstrzygnie, że kościół św. Trójcy
ma być przez OO. Zmartwycliwstańców obsługiwany,
a tego sądu czyli wyroku się spodziewamy, to niecli
N. O. Generał pomyśli, aby nam wkrótce znowu jaką
pomoc przysłać, bo nie damy sobie rady, gdyż księ-
żom świeckim jesteśmy solą w oku!"
Dnia 31. maja r. 1893 Mgr. Satolli przybył do Clii-
cago 1 pobawił tu aż do 6. czerwca. W czasie tycłi
sześciu dni tak się umiał sprawić, że kiedy 6. czerwca
opuszczał Chicago, był i wilk syty i koza cała.
Zmartwycłiwstańcom tysiące grzeczności wyświad-
czył, więcej niż Trójczanom; ale podczas gdy jedną
ręką głaskał Zmartwychv/stańców, drugą im Trój-
cowo z rąk wyrywał. Posłuchajmy obu stron. Naj-
pierw Trójczanin, p. Antoni Małłek, pobyt i działal-
ność Mgr. Satollie'go tak opisuje:
„G-dy się zbliżył dzień oznaczony, komitet para-
fialny z p. Uabłońskim na czele przywitał Mgr. Sa-
tolliego na dworcu kolejowym i odwiózł go do pleba-
nii włoskiej przy Market ulicy, gdzie zamieszkał.
Wrogowie atoli nie spali, gdyż ablegat przybywszy
do Chicago już był znowu uprzedzony do Trójczan.
Zarzucał komitetowi, że go w błąd wprowadzono, że
nie ma żadnych -parafian, że tylko kilku właścicieli
szynków obok kościoła życzą sobie, aby dla ich in-
teresu kościół został otworzony, że nie ma domu dla
księdza, że wszyscy pov/inni uczęszczać do kościoła
Stanisława i kwita. Odpowiedziano na to, że prze-
ciwnie w kościele św. Stanisława nie ma miejsca dla
wszystkich, gdyż zakupiono już plac pod nowy koś-
ciół Św. Jana Kantego, itp. Zdziwiło to nie mało
— 66 —
ablegata i wreszcie oświadczył, że namyśli się i że
w kilka dni komitet znowu do siebie poprosi. Jakoż
po kilku dniach gazety angielski^e głosiły, że ablegat
papieski wyklnie parafię św. Trójcy, jeżeli nie podda
się woli biskupa. Tego samego wieczora, na wez-
wanie, komitet stawił się u Migr. Satolliego i rozpo-
częła się długa rozmowa trwajg^a co najmniej go-
dzinę. Szala zwycięstwa przeważała się to na tę, to
na ową. stronę Ostatecznie jednak zdołano przeko-
oiaó. Mgr. Satolliego o słuszności sprawy, tak, iż
wreszcie dnia 5. czerwca r. 1893., wśr6d licznie zebra-
nego tłumu, Mgr. Satolli, z ramienia Papieża wysła-
ny wszedł uroczyście do kościoła św. Trójcy, odpra-
wił tam Mszą św. i lud polski błogosławił. Po nabo-
żeństwie udał się na plebanię, gdzie zjadłszy śniada-
nie z okien przypatrywał się dzielnym krakusom i
dziewczę,tkom w bieli, które z kwiatami u drzwi sta-
ły. Tłumy witały go i żegnały a dziewczą,tka rzuca-
ły mu kwiaty pod nogi. Powóz jego dawno już był
znikł a tłumy jeszcze się nie rozeszły — cała Noble
ulica była zapełniona, ściskano się i płakano z ra-
dości. Był to faktycznie dzień radosny, dzień try-
umfu i szczęścia dla tej prześladowanej parafii."
(por. „Dzieje Parafii św. Trójcy").
Tak więc Trójczanie czuli się szczęśliwymi. Ale
i strona przeciwua czuła się na razie zadowoloną z
Mgr. Satolliego. Zmartwychwstańcy w chwili wyjazdu
Mgr. Satolliego z Chicago byli najlepszych nadziei.
Nazajutrz, 7. czerwca 1893 ks. Kasprzycki, C. R., pisał
do Generała Przewłockiego: „Nie czekając na od-
powiedź na mój list poprzedni, znowu Przew. Ojcu
piszę, a .mianowicie o pobycie Mgr. arcybiskupa Sa-
tollie'go, delegata papieskiego w Chicago. Delegat
— 56 —
Satolli przyibył do Chicago 31. maja i zamieszkał
przy wło&klm kościele u zakonników Serwitów, gdzie
częściej celebrował i kazał ^przez 3 dni. Zaraz po
przyjeździe delegata do Chicago pojechaliśmy z na-
szym O. Proboszczem (Wincentym Barzyóskim), aby
go powitać i złożyć Mu z naszej strony nasze homa-
gium. Ponieważ Satolli wyłą^^nie przybył do Chica-
go, aby załatwić kwestyę o kościele św. Tr6Jcy, więc
też delegaci tego kościoła byli pierwsi u Niego i całą
rzecz mu łprzedstawili o co im głównie chodzi; wysłu-
chał ich cierpliwie i przyobiecał im, że w poniedzia-
łek t. J. 5. czerwca odprawi w kościele św. Trójcy
mszę Św. i całą. sprawę załatwi. Po wysłuchaniu ich
zażaleń rozmówił się z biskupem tutejszym; a gdyś-
my przyszli Go przywitać, sam rozpoczął wypytywać
szczegółowo O. Proboszcza o Trójcę. Może nikt mu
tyle szczegółów nie opowiedział co O. Proboszcz. Po
opowiedzeniu całej sprawy o Trójcy mówił z nami
Jeszcze długo o Rzymie, o koUegium greckiem, etc;
w końcu uczynił i naszej prośbie zadosyć, l)o przyo-
biecał nam przybyć na procesyę Bożego Ciała, która
przypada w niedzielę 4. czerwca. Nasze bractwa i
Towarzystwa po południu wystąpiły z całą okazałoś-
cią na przyjęcie tak wielce cenionego gościa. Dwa
powozy posłaliśmy po niego, a towarzyszyliśmy Mu
z kościoła Serwitów aż do nas z O. Legrandem.
Najświętszy Sacrament niósł w około kościoła sam
Delegat w asystencyi wszystkich naszych ojców 1
kilku włos-kich księży i zakonników. Delegat sam
powiedział, że tak uroczystej procesyi nigdzie w A-
meryce nie widział... Przed odjazdem prosił, aby
czterech z naszych ojców nazajutrz asystowali Mu
przy Mszy św. w kościele św. Trójcy. Nazajutrz O.
— 57 —
Felix źwiardowski, O. Legrand, O. Piechowski i ja
pojechaliśmy powozem do kościoła św. Trójcy; de-
legata jeszcze nie było, więc mogliśmy na miejscu
wszystko dobrze (przygotować. Nadjechał Delegat a
my wprowadziliśmy Go przy muzyce i biciu w dzwon
do kościoła. Przed wielkim ołtarzem odprawił mszę
Św. cichą, a po mszy poszedł do dawnej plebanii na
śniadanie i my z Nim. Przy śniadaniu Mgr. SatoUi
był bardzo wesół i dużo rozmawiał z nami; po śnia-
daniu Trójczanie ofiarowali Mu bukiet z róż, który
On ofiarował zaraz Zmartwychwstańcom dla Matki
Boskiej. Tak więc skończyła się ceremonia u św.
Trójcy. Dnia następnego rano o 7:30 odjeżdżał
Mgr. Satolli do Washingtonu, więc pojechaliśmy 5
O. Proboszczem na pożegnanie i towarzyszyliśmy Mu
aż na dworzec. Na dworcu mówił mi, że jest rzeczą
konieczną dla nas, abyśmy mieli nowicyat w Ame-
ryce . . . Sprawa z Trójcę, jest nie skończona. Mgr.
Satolli dał warunki dla nich biskupowi i biskup ma
je wykonać; ^daje nam się, że Trójca bądź co bądź
będzie naszą — yidebimus."
Tymczasem tegoż samego dnia, w którym ks.
Kasprzycki powyższe słowa pisał, to jest 7. czerwca,
1893, Mgr. Satolli u Krzyżaków w Notre Damę, Ind.,
podpisał wyrok, który w przekładzie z łacińskiego
brzmi tak:
„DLA KOŚCIOŁA ŚW. TRÓJCY.
„Delegat Aipostolski przedstawia warunki, jakie
parafia (Congregatłon) powiada, że przyjmie, i jakie
Najprzew. Arcybiskupowi przedłoży. 1) Natychmiast
kościół Św. Trójcy z całą, własnością w ręce Arcy-
biskupa ma być oddany, podług prawa kościelnego
i cywilnego. 2) Ma być sporzą-dzony dokładny wykaz
— 58 —
długów, jakimi tenże kościół obecnie jest obciąiony.
3) Ustanowiony ma być komitet administracyjny
kościoła podług prawa. 4) Proboszcz będzie miano-
wany przez Najprzew. Arcybiskupa. Polacy oiwiad-
czają, że nie chcą księdza ze Zgromadzenia Zmar-
twychwstania. Delegat praponuje księdza ze Zgro-
madzenia Św. Krzyża. Ksiądz będzie pełnił wszyst-
kie funkcye Proboszcza dla tych familii, które na piś-
mie oświadczę, że sę, bliższe • kościoła św. Trójcy
i że chcą, do tegoż kościoła należeć; których listę z
podpisami Arcybiskupowi się poda. Nadto ksiądz
będzie na skinienie Arcybiskupa. 5) Sprawozdanie
z zarządu poda się Arcybiskupowi ilekroć tego zażą-
da. A wydatków mniej potrzebnych niech się nie
robi. Po wypłaceniu długu obecnego, resztę zacho-
wać.
H-Franciszek Arcybiskup Satolli,
Delegat Apostols.ki."
Po>myćlne Rządy Księży Krzyżaków, od 11. czerwca
r. 1893 aż do dziś dnia.
W' Zgromadzeniu św. Krzyża, mającem główną
siedzibę w tym kraju w Notre Damę, Indiana, znaj-
dowało się podówczas kilku polskich braci zakon-
nych, kleryków i 3 księży, z których najstarszy wie-
kiem i godnością był powszechnie w South Bend
szanowany ks. Walenty Czyżewski. Wiedząc o tern
i znając Krzyżaków z dobrej strony, p. F. H. Jabłoń-
ski zaproponował ich Mgr. Satolliemu, a ten na Krzy-
żaków odrazu się zgodził i prawie przemocą parafię
Św. Trójcy im powierzył. Objęli ją Krzyżacy urzę-
downie w niedzielę 11. czerwca 1893. W opłakania
godnym stanie była parafia Kasa wyczerpana do
— 59 —
szczętu, kredyt zrujnowany, długów przeszło |10,000,
karność rozprężona. Dla zbadania sytuacyi przybył
tu najpierw tymczasowo ks. Czyżewski, który po 3
tygodniacli urzędowania wybrał stosownie do rozpo-
rządzenia Mgr. Satolli'ego, komitet parafialny i in-
stalował stałego proboszcza. W skład jkomitetu
weszli na 1 rok: D. Bkowski sekr., St. Słomiński ka-
syer, oraz Józef Grajczyk i P. Binkowski radnymi.
Proboszczem zaś stałym został ks. Kaźm. Sztuczko,
dotychczasowy asystent przy kościele św. Jadwigi w
South Bend.
W obozie Zmartwychwstańców konsternacya na
wieść, że Trójcowo z rg,k im się wymknęło. Powyżej
przytoczony wyrok czyli „Warunki Delegata", pierw-
szy przesłał do Rzymu ks. Eug. Sedlaczek, C. R., na
ręce lxawią,cego właśnie w Rzymie podówczas ks. Szy-
mona Kobrzyńskiego: „Powstrzymuje się od deta-
licznego sprawozdania o św. Trójcy. Wystarczą dro-
giemu Ojcu „Warunki Delegata" postawione dla Trój-
czan i korespondencya „Kuryera Milwauckiego", któ-
re w liście dołączam i o których zwrot serdecznie
proszę, Ik) mi się na później .przydać mogą... Przez
otworzenie kościoła św. Trójcy niceśmy nie stracili —
absolutnie — owszem zyskaliśmy. Już teraz dają się
słyszeć pogłoski, że buntownicy starzy podnoszą swe
głowy i w salunach wyrażają swe niezadowolenie
z energicznego postępowania księdza. Zobaczymy
co będzie dalej." A 26. czerwca r. 1893 pisał tenże
ks. Sedlaczek do Generała: „Zatrzymałem się nieco
z listem, gdyż czekałem na rezultat, tyczący się
otwarcia kościoła św. Trójcy. Wynik jest według
mnie niekorzystny dla naszej Misyi, gdyż cała ta
szajka uzyskała to, czego pragnęła. Arcybiskup Sa-
— 60 —
toili zgodził się na wszysUde punikta, które mu de-
legacya schyzmatyków przedstawiła. Dążeniem ich
było, by z filii zrobić kościół niezależny od kościoła
Św. Stanisława. Na początku zdawało się, że Sa-
toUi się na ich żądania nie zgodzi — spisałem mu
memorandum z r. 1873 — 1893, cała praca była da-
remna, w oczy zdawał się być nam przychylny— za
oczy zaś działał zupełnie przeciwnie. Arcybiskup
Feehan był muszony milczeć. Nową tę parafię za-
wiadowują Ojcowie ze 2^om św. Krzyża, to nas
jeszcze cieszy, bo gdyby świecki ksiądz ją był otrzy-
mał, wtedy nie mało by było nieporządków. Parafia
Św. Trójcy w ten sposób została urządzona, że kto
chce może doń należeć, wszakże musi podać imię,
nazwisko i ulicę, na której mieszka. Wiele na tem
nie utraciliśmy, gdyż są to wszystko fanatycy, któ-
rzy w ogóle do nas nie uczęszczali na nabożeństwo 1
dla kościoła nic nie czynili. Czy rzecz weźmie inny
i lepszy obrót, o tem wątpią wszyscy. Daj Boże!
by się wszystko obróciło na chwałę Jego. Przyją-
łem na siebie obowiązek śledzić postępowanie tego
kościoła, ztąd też utrzymuję różnej barwy gazety,
by kiedyś z nich użytek zrobić... Wyspowiadaliś-
my dotąd 19,000 . . . wiele mieliśmy do pracy, ho
znikąd pomocy nie żądaliśmy, gdyż poznaliśmy się
już dostatecznie na księżach (świeckich), którzy
w takich razach dobrzy są do kieliszka. Staramy się
dobrze zorganizować tak abyśmy zupełnie zerwali
stosunki 2 nimi... Katolicyzm będzie się mógł tylko
wtedy utrzymać, jeżeli zakonnicy wezmą parafie
pod swój dozór..." A ks. Szymon Kobrzyński, C. R.,
który tymczasem powrócił z Rzymu, pisze z Chicago
15 lipca r. 1893: „Arcybiskup mi wspomniał, że nie
— 61 —
wierzy w szczere nawrócenie Trójczanów; może być,
że w niedalekiej ibard-zo przyszłości znów zrobi- za-
burzenie, ale wtedy na czysto będzie z nimi koniec,
a przynajmniej -się i inni przekonają, że to nie nasza
wina iż są tak uparci..."
Tymczasem następne lata spokojnego, aż do dziś
dnia, rozwoju tej parafii ,;przekonały i innych, że to
była wina ojców chicagoslkicli iż Trójczanie byli tak
uparci."
Ojcowie nadrabiali miną. Ks. Kasprzycki, C. R.,
27. lipca r. 1893: „Prawie żadnego uszczerbku nie
mamy z takiego na pozór mniemanego rozporządze-
nia niekorzystnego dla nas. Cała łiołota przeniosła
się do Św. Trójcy, a my jak mieliśmy, tak i mamy
wielką parafię. Chodzi tylko o to, żebyśmy mieli do-
syć sił, aby wszystkim i)otrzebom podołać ..." Ks.
Wincenty Barzyński, po otwarciu św. Trójcy, udał
się do cudownego miejsca św. Anny w Beaupre
w Quebec na rekolekcye, i z Montreal pisał 7.
sierpnia r. 1893: „Budowa kościoła św. Jana K.
była luż zaczęta przed tem nim Mgr. Satolli oddał
kościół Św. Trójcy Zgromadzeniu św. Krzyża. Otóż
między parafią św. Stanisława K. a nową św. Jana
K. otworzona parafia samowolnie przez Delegata nie
tak zanadto ma wielkie pole, chociaż to Zgromadze-
nie (Św. Krzyża) jest bogatem. Powiedziałem, że
Mgr. Satolli otworzył a raczej utworzył tę parafię
samowolnie, bo 1) otworzył ją przeciw wyraźnie
okreśJonym warunkom przez J. E. Kardynała Pre-
fekta Propagandy F. Simeoniego; 2) pierwej zadecy-
dował (o ile fakta pokazują) tej sprawy załatwienie
aniżeli porozumiał się z Biskupem naszym; 3) Co
się tyczy nas (którzyśmy p(rzez lat 19 stali przy wła-
— 62 —
dzy Biskupiej i jedynie w obronie zasad Kościoła i
'pra'w, że klika kilku bluźnierców i oszczerców nie
ma prawa isprzeciwiać się regularnej władzy kościo-
ła Św.) — to nas ani nie miał ochoty widzieć Jego
Mość Delegat Papieski, lecz z woli N. Arcybiskupa
prosiłem o audyencyę, więc ję. nam dał. Jednakże
dla nas o ledwie że nie lepiej iż się tak stało, uwa-
żam prawie za istotne zrzę^d^enie Opatrzności Bożej
to zakończenie tej tak opłakanej a przestarzałej
sprawy. Bo wisiał nad nami gorszy miecz. Oto
banda księży świeckich pragnęli wzią.ść Kościół Trój-
cy pod jakimbą;dź pretekstem i całą, parafię św. Stani-
sława K. dzielić na kawałki po swojemu ..."
Nowy pleno titulo proboszcz kościoła św. Trójcy,
ks. Kazimierz Sztuczko, C. S. C, rozpoczął działać
z dniem 27. czerwca r. 1893. Najpierw zajął się
młodszą dziatwą, potem starszą, młodzież zorganizo-
wał w towarzystwa, dorosłycli połączył w Bractwa
Różańcowe. Następnie urządził 40 godzinne nał)o-
żeństwo, podczas którego bardzo dużo osób, po dłu-
giem czysto światowem życiu, pojednało się z Bo-
giem w trybunale Pokuty. Do pomocy przyszli
księża: U. Raszkiewicz ,W. Czyżewski, E Wróbel,
St. Nawrocki, Fr. Lange i Fr. Wbjtalewicz. Ze są-
siadów nikt. Zaraz z początku urzędowania stał się
tu fakt, który dał dużo rozgłosu parafii św. Trójcy i
ks. Sztuczce. Tym faktem było nabożeństwo przed-
sejmowe Związku N. P., odprawione tu d. 4. września
r. 1893.
Pozyskawszy byt legalny oraz stanąwszy raz na
równej drodze, parafia św. Trójcy nie cofała się
wstecz, ale z dniem każdym rozwijała się i postępo-
wała naprzód. Jej rozwój po kilku miesiącach od
— 63 —
otwarcia 'kościoła był w oczy bijącym; uwydatniało
go przedewszystkiem liczne grono dzieci szkolnych
zbieraję.cych się tam, gdzie pierwej były same prawie
pustki. Nie wyistarczyły dwie suterynowe, na szkołę
przerobione sale plebanii; urzą/dzono dwie klasy na
drugiem piętrze plebanii, ipotem i polcój gościnny
przerobiono na szkołę — ale to wszystko nie zdołało
pomieścić licznie napływającej dziatwy. Dlatego na
mityngu 1. lut. 1894 uchwalono budować osobny
gmaoh szkolny. Dnia 15. maja rozpoczęto budowę te-
go gmachu który ma 3 piętra, jest 150 s«t6p długi a
50 szeroki, i mieści w sobie 1 dużą salę, 12 sal mniej-
szych na klasy, licząc po 60 dzieci, 3 sale do posie-
dzeń dla Towarzystw, 1 sala do zabawy, 2 pokoiki
dla stróża i pomieszczenie dla kotła parowego do
ogrzewania wszystko kosztem około 60,000. Poświęce-
nie tego gmachu szkolnego odbyło się 27. stycznia r.
1895.
Przy rozpoczęciu budowy szkoły zdarzył się wy-
padek zaznaczenia godny. Otóż Arcybiskup Patryk
Feehan raczył złożyć 'parafii swoją pierwszą urzędo-
wą wizytę. Stało się to 31. maja 1894. Przyjęto go
okazale. Całe Stanisławowo wtedy oczom swoim
wierzyć nie chciało, widząc Biskupa odwiedzającego
parafię św. Trójcy. Tak to „dziwnie się plecie na
tym Bożym świecie ..."
Na wiosnę r. 1895 budynek kościelny został o ja-
kie 6 stóp podwyższony, przysunięty do ulicy, wzmo-
cniony i powiększony, przez co przybrał piękniejszy
kształt. Kościół podniesiony w górę a zbliżony
frontem aż do samej ulicy, unosząc się nad nią, pięk-
nie odnowioną wieżycą, wyglądał jakby zdawał się
mówić do przechodniów: „Zmiłował się nademną
— 64 —
Pan B6g i wydźwignął mię z poniżenia i pogardy!*'
Po odniesionem zwycięstwie, życie w parafii św.
Trójcy zaczęło bić coraz to żywszem tętnem. Roz-
wój lazkoly pod w\zględem liczby dzieci tak się
przedstawia: Za czasów ks. Mielcusznego i później
(od założenia szkoły r. 1877 aż do 1889) uczęszczało
przeciętnie 90 dzieci do szkoły, która to liczba od
r. 1889 — 1893 zmalała o połowę. Po otwarciu atoli
kościoła w r. 1893 od razu 309 dzieci filę zgłosiło;
następnie r. 1894 uczęszczało już 472; r. 1895 było w
s^ole 530 dzieci; r. 1896 było G50; r. 1897 było 683;
r. 1898 było 750 — dziś przeszło 1000. Parafia liczy
około 1,200 familii. Od czasu otwarcia kościoła by-
ło w przecięciu rocznie: 500 chrztów, 90 ślubów,
120 pogrzebów. Roczny dochód przeciętnie $25.000.
Przy otwarciu (kościoła w r. 1893 było długU' okrągło
$10,000.
Opiekę nad szkołą, wydziału męskiego mają. bra-
cia Zgromadzenia św. Krzyża (Piotr, Czesław, Woj-
ciech i Władysław) ; wydział zaś żeński pod dyrek-
cyą Sióstr Nazaretanek (13). Klas jest 12; stopni
nauki dla chłopców jest 8, a dla dziewcząt 6. Brat
Piotr był od początku i jest głównym dowódzcą całej
armii wychowanków. W duszpasterstwie pomagali
ks. proboszczowi Sztuczce kolejno następujący asy-
stenci: !ks. K. Truszyński, ks. Eligiusz Raczyński,
C. S. C, wymowny kaznodzieja i znakomity kate-
cheta, ks. Marciniak, C. S. C, cichy i wierny robot-
nik w winnicy Pańskiej, ks. Teodor Jarzyński, ks.
Bonifacy Iwaszewski, wuj ks. Czyżewskiego z South
Bend, urodził się w Kongresówce r. 1875, studyował
w Notre Damę, Ind., a na teologię uczęszczał do uni-
wersytetu w Washingtonie. Wyświęcony r. 1900.
Przybył r. 1905 ks. Mieczysław Szalewski, C. S. C.
— 65 —
śv
Roz-
sif
iniej
:zało
i od
atoli
siło;
ło *
C83:
liczy
i Dy-
bów,
,000.
bra- •
VVoJ-
opni '
Brat j
asy ;
:ate-
l)ot-
KS.
utb }
trał I
Proboszcz ks. Kazimierz Sztuczko, C. 8. C, za
którego rządów parafia się podniosła i doszła do
rozkwitu, urodził się w Mirosławiu w gub. Suwalskiej
w raku 1867. Na wezwanie ks. Czyżewskiego przybył
do Ameryki, wstąpił do Zgrom. św. Krzyża ,pobierał
nauki w Notre Damę, Ind., i tu w roku 1891, wy-
święcony został. Przez 2 lata pracował jako drugi
asystent przy kościele św. Jadwigi w South Bend,
poczem w roku 1893 o-bjął parafię św. Trójcy. Ks.
Sztuczko nie tylko o dusze źywycli, ale i o ciała
umarłycłi ma staranie, będąc sekretarzem cmentarza.
ŚW. Krzyża i cmentarza św. Wojcieclia (ks. Fr. Bobal
kasyerem). Nie od rzeczy będzie tu podać icłi spra-
wozdanie finansowe na rok 1900 i tak na cmentarzu
św. Wojcieclia w tym roku dochodów było: za gro-
by $8,119, za loty $11,035; rent salonu przyniósł $400;
rent cieplarni $200; dochód nadzwyczajny $5,104; go-
tówka z poprzednich lat $3,926 — razem dochodów
$28,784. Rozchody: pensya stałej służ-by cmentar-
nej $2,840; robotnikom wypłacono $4,255; długów
spłacono $10,000; procenta $740; wydatki bieżące
$3,891 — i pomimo tych wydatków pozostało jeszcze
gotówką w kasie $7,057. Na cmentarzu św. Krzyża
dochodów było w roku 1900 tylko $1,482 — pomimo to
gotówką zostało w kasie $414. Umarli gospodarzą
się nie źle!
. Kiedy parafia św. Trójcy się organizowała roku
1873, wiele osób wypożyczyło rozmaite sumy pienię-
dzy na zakupienie lot, budowę kościoła, itp. Niefor-
tunne losy imrafii były powodem, że wierzyciele nie
mogli odebrać swoich pieniędzy w oznaczonym cza-
sie. W ostatnich latach, chociaż parafia św. Trójcy
miała finansowe zasoby, aby swe długi mogła spłacić.
— 66 —
to przecież opierała się temu, podaję^i za powód, że
ponieważ OO. Zmartwychwstańcy w iwczątkacli tą
parafią rządzili, więc też oni mieli te długi popłacić.
Nareszcie wierzyciele zaangażowali adwokata N. L.
Piotrowskiego. Ten nie udał się z tą sprawą do są-
dów świeckich, jak to poprzedni adwokaci czynili,
t3'^lko do władzy kościelnej. Sprawa ta toczyła się
blisko 3 lata i od władzy chicagoskiej poszła do apo-
stolskiego delegata do Waszyngtonu. Po długiem
oczekiwaniu delegat Martinelli w obszernej decyzyl
przyznał, że wierzycielom słusznie się te pieniądze
należą i zawyrokował, aby połowa tego długu została
zapłaconą przez parafię św. Trójcy, a druga połowa
przez 'paralią św. Stanisława Kostki, nie ex stricta
justitia, lecz ex morali aeąuitate. Obie parafie pod-
dały się wyrokowi i dnia 30. kwietnia r. 1901 wyrok
ten został wykonany; każdy wierzyciel odebrał swoją
sumę z procentem, z czego wielka radość panowała.
Stary drewniany kościół św. Trójcy okazał się za
małym i przystąpiono do budowy nowej wspaniałej
świątyni murowanej, której kamień węgielny po-
święcił w czerwcu r. 1905 J. Bm. ks. Arcybiskup Fr.
A. Symon. W październiku zaś r. 1906 nowy kościół
Św. Trójcy uroczyście poświęcony został przez Arcy-
biskupa Quigley'a.
Polacy żywiący Niemców w Chicago.
Głównie wskutek kłopotów, jakie miała parafia
św. Trójcy, wielu Polaków przyłączyło się do nie-
mieoko-katolickiej parafii św. Bonifacego. Miło nam
wszakże zaznaczyć, że na początku r. 1902 (czy nie
wskutek głośnej sprawy wrzesińskiej?) Polacy ży-
wiący Niemców przy parafii św. Bonifacego odbyli
— 67 —
już dwa zebrania, na których zastanawiano się nad
utworzeniem przy Chicago avenue, nowej parafii pol-
skiej. Przygotowano prośbę do arcybiskupa 1 dele-
gata apostolskiego, aby na utworzenie parafii dali
pozwolenie. A r. 1905 istotnie założono tu nową pol-
ską, panafię pod wezwaniem śś. Młodzianków, o któ-
rej później jeszcze wspomnimy.
3. PARAFIA ŚW. WOJCIECHA W CHICAGO, ILL.
W-est 17th and Paulina Street.
(Założona około r. 1874.)
W promieniu kilka mil naokoło Stanisławowa
przez długi czas nie śmiała żadna inna parafia kieł-
kować, a ta która kiełkowała, św. Trójcy, zaledwie
wegetowała jak roślinka kamieniem przywalona.
Dopiero gdy roku 1893. M^r. SatoUi kamień odwalił,
parafie jedna po drugiej, jakby z iziemi wyrastały tuż
'Pod bokiem Stanisławowa. Lecz dalej od Stanisła-
wowa, o kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt mil na po-
łudnie (zawsze jeszcze w obrębie miasta Chicago),
parafie polskie, wolne od przygniatającego wpływu
Stanisławowa, kiełkowały, rosły i rozwijały się dale-
ko wcześniej i swobodniej.
I tak o trzy mile na południe od Stanisławowa
2^^ mili na połudn. zachód od środka miasta (gma-
chu poczt.) utworzyła się już około r. 1874 osobna
dzielnica polska, nazwana Wojciechowem od parafii,
która się tu zorganizowała pod wezwaniem św. Woj-
ciecha. Pierwszym 'proboszczem tej parafii był ks.
Klimecki. ówczesny proboszcz parafii św. Stanisła-
wa Kostki w Chicago, ks. Szymon Wieczorek, C. R.,
— 68 —
pisał 15. września r. 1874 do Generała Semeneńkl:
„ . . . Rozpoczęto Imdować nowy i trzeci kościół w
środku Cłiicago, i Biskup tam dał polskiego kapłana
świeckiego, ks. Klimeckiego, ex-Bernardyiia, -tego
który miał być u mnie asystentem, lecz gdy O. Win-
centy (Barzyński) przyjecliał, więc Biskup dał mu tę
parafię w pośrodku."
Po roku nastąpił ks. Dominik Majer (obecnie
w St. Paul, Minn.) „Kalendarz" z roku 1876, pi^e o
tem „WoJ€iecliowie" co następuje:
„W przeciwnej (od Stanisławowa) stronie miasta
Chicago, w stronie zacłiodnio południowej, osiadła si^
także dość znaczna liczba Polaków, lecz nie mieszka-
ją już tak ścieśniono obok siebie ani też tak liczeb-
nie, jak na Stanisławowie. Ależ ci, zakupiwszy 3
loty (place) na rogu 17-ej 1 Paulina ulicy, pobudowa-
li sobie dotąd przyziemię (basement), t. j. niższe
półpiętro kościoła i tam urządziwszy sobie skromnie,
ubogo, ale czysto i chędogo świątynię, chwalą Boga
aż do lepszych czasów, aż ich na Wylmdowanie
wyższego półpiętra, a zatem zupełnego kościoła, sta-
nie. Budowla ta jest murowana z cegieł, i takim
będzie cały kościół. Plebania obok ze szkołą w przy-
ziemiu stanęła już przed rokiem, a więc roku 1875.
Dzwon dość znacznej wielkości zawieszono roku bie-
żącego, 1876, w tymczasowo na prędce zbudowanej
dzwonnicy, lecz czasu swego będzie ten Wojciech,
gdyż na chrzcie św. takie mu imię dano, z wieży
kościoła wzywał prawowiernych Polaków na korne
modły i przypomni nie jednemu, chociaż w przybli-
żeniu tylko, naszego Wojciecha Apostoła w Gnieź-nie.
„Rządcą tej parafii św. Wojciecha jest ks. Domi-
nik Majer. Nauczycielem i organistą tej parafii
jest p. Konstanty Małłek". (str. 99. i 100.)
— 69 —
Następnie podaje tenże ,,Kalendarz" z roku 1876,
ile towarzystw polskich wówczas w roku 1876 w Chi-
cago Istniało: Powiada: „Towarzystw wszelkich ist-
nieje w Chicago dziewięć: Te są,: Gmina Polska
w Chicago, Stanisława Kostki, św. iWoj-ciecha, św.
Trójcy, Św. Józefa, dwa św. Krzyża, N. Serca Jezu-
sowego ł Tow. Kościuszki. Gmina Polska w Chicago
i Tow Kościuszki są, Tow. narodowemi. Inne 7 są
kościelnemi. Wszelakoż członkowie tow. narodo-
wych należą, do tow. kościelnych i odwrotnie. Naj-
starszemi z tych towarzystw jest Gmina Polska i
Tow. Św. Stanisława Kostki, które już przeszło 11
lat istnieją" (obacz „Kronikę Polonii w Ameryce",
na str. 100.)
Ks. D. Majer, nie mogąc znieść sąsiedztwa ks.
Wincentego, pożegnał Chicago z końcem r. 1878.
„Ks. Majer opuścił Chicago — pisał ks. Wincenty 3.
grudnia r. 1878 do Rzymu — a w jego miejscu Opatrz-
ność N. Maryi P. osadziła ks. śnigurskiego, naj-
szczerszego dzisiaj naszego przyjaciela."
Ks. Adolf śnigurski, którego znamy już z Texas
i Wisconsinu, rządził tą parafią aż do r. 1884. Krótko
przed swoim wyjazdem z Chicago w liście z 1. maja c.
1884 ks. śnigurski tak opisuje swoją działalność, oraz
swoje przykrości i zawody: „Już od lat 14 pracuję
z Oj<;ami (Zmartwychwstańcami). Po mojem pierw-
szem przybyciu do północnych stron r. 1875, mając
zamiar powracać na dawne miejsce do Texas, lecii
znalazłszy O. Wincentego w Chicago w największych
trudnościach, zdecydowałem się zatrzymać, trzy mie-
siące pracując jak niebożę stworzenie za Pan Bóg
zapłać. Później zostawszy w Wisconsinie, zawsze
mu pomagałem z narażeniem się własnem. . Przed
— 70 —
6 laty opuściwszy moją misyę w Wisconsinie, zarze-
(kałem się że nigdy już więcej żadnej misyi polskiej
nie wezmę, lecz nieszczęśliv/ie uległem prośbom O.
Wincentego Barzyńskiego i Matki Moniki Felicyau-
ki, (przyjąłem misyę św. Wojcieclia w Cłiicago, powia-
dam nieszczęśliwie, bo obecnie ten sam O. Barzyński,
który przed 6 laty z płaczem mnie upominał, bym
ratował misyę św. Wojciecha, tenżeż sam nie tylko
źo toleruje w domu swoim intrygi naprzeciwko
mnie, lecz je aprobuje i sam pomaga. Przebywszy
tu 6 lat, u-żywszy wiele biedy, kłopotów i utrapienia,
dał mi P. Jezus, żem się doczekał oglądać trocłię
owoców mojej pracy ciężkiej i mozolnej. Doczeka-
łem isię pięknego chociaż nie bardzo wielkiego koś-
ciółka, dwóch sskół, z których jedna prowadzoną jest
przez cywilnego nauczyciela a druga na Bridgeporcie
przez SS. Felicyanki. Gdy u ^w. Wojciecha były
pustki, gdy w chlewku Boga chwalono, mało też było
na niego ochotników. Przed trzema laty, gdy byłem
w Europie, zostawiłem cały zarząd mojej misyi O.
Wincentemu, lecz cóż za zdziwienie moje było, gdy
powróciwszy zastałem ludność rozhukaną, rozburzo-
ną. Dowiaduję się, badam o przyczyny, a w końcu
widzę jasno, że O. Wincenty należy do całego tego
Dyabelnego Wesela. Kilka tygodni iprzed moim po-
wrotem z Europy (r. 1881) przybył do niego z Pary-
ża jakiś Młokos ks. Jan Radziejewski, któremu się
niezmiernie Wojciechowo podobało, a więc też nie
tracąc ani jednej chwilki czasu, wziął się do roboty,
jako człowiek elegancki, towarzyski potrafił on zje-
dnać sobie opinie kobiet, których się często zapyty-
wał: nieprawdaż że ja jestem piękniejszym od wa-
szego proboszcza? Podczas smutnej roboty O. W.
— 71 —
Barzyński zachował się zupełnie biernie, jakby
do niego ta sprawa nie należała; owtnsem proteguje
intryganta i intrygi, dowodem tego jest fakt następu-
j^łCy: ludzie dobrej woli, widzem co robi ks. J. Ra-
dziejew^i, wiedząc, że ja O. W. Sarzyńskiego po-
zostawiłem jako osobę odpowiedzialne, za parafię,
napisali do niego, wyrażając całą rzecz. O. Barzyń-
ski oddał list ks. J. Radziejewskiemu, który w na-
stępną niedzielę zebrawszy radę parafialną publicz-
nie go odczytał, z czego tali okropna powstała awan-
tura, że ów człowiek który ten list pisał o mało że
nie został zabity. Na te wszystkie awantury przyby-
łem z Europy i uśmierzyłem zaburzenie; lecz ów je-
gomość ciągle był u O. Barzyńskiego w największych
łaakach 1 jest do dziś. Gdy już był spokój przywró-
cony w Parafii, on mieszkając u św. Stanisława cią-
gle intrygował. Zażądałem od O. Barzyńskiego spra-
wiedliwości, Ikt^ry na mój list odpowiedział taikJ
podle, tak bezwstydnie, że sam nie wiedziałem co na
to odpowiedzieć. Po upływie pół roku, za wdaniem
się naszego Arcybiskupa, nastąpił kompletny spokój
w parafii, skutkiem czego nasze z św. Stanisławem
stosunki przys-zły do pierwotnego stanu. Ks. J. Ra-
dziejewski został przez O. Barzyńskiego wysłany do
South Chicago. Jedna sprawa jest ukończona, a
druga następuje. Potrzebowałem księdza do pomo-
cy, a O. Barzyński wiedział o jednym we Lwowie, o
którym jak powiada miał najlepsze rekomendacye,
tylko że ów ksiądz miał nieszczęście zabić człowie-
ka. Poszedłem do Arcybiskupa, ten stanowczo od-
rzekł, że go nie przyjmie, com O. Barzyńskiemu za-
komunikował. Potem zjawia się .u nich jakiś ksiądz
— i to ten sam; uważając za niepodobieństwo, aby
— 72 —
go O. Sarzyński wbrew woli Arcybiskupa iprzyjął —
w końcu przyją.łem go na $50 miesięcznie, stół, kwa-
terę i opranie. M6j ksiądz oodzień idzie do św. Sta
nisława zaraz po Mszy i aż do 11 w nocy zostaje . . .
wchodzi w umowę z ludźmi na Bridgeporcie, z który-
mi (z ks. Radzie je wskim) zaczynają, formować nowe
towarzystwo; odmówiłem im mojej sanlccyi a więc
zabiegi spełzły na niczem ... Po niejakim czasie ks.
M. M. za wstawienieńi O. Wincentego zostaje przyję-
ty do Dyecezyi Grand Ra-pids do miasta Grand Ra-
pids na pastora Polaków .. . listami tu burzy i skut-
kiem swoicłi listów zburzył naprawdę część Parafii •
tam gdzie towarzystwo zakładał, ci liidzie cliodzą. do
O. Wincentego, ten im bezwstydne rady daje ,szle,
ich do Arcybiskupa — i teraz znów ks. M. M. i ky.
Kand. Kozłowski z O. Wincentem idę. do Arcybisku-
pa. . ."
Tak więc nieznośne stosunki zmusiły ks. śnignir-
skiego do rezygnacyi, a iparafię św. Wojciecha objął
r. 1884 ks. Jan Radziejowski, w którego też ręku ster
rzą^dów parafialnych spoczywał przez następne 20 lat,
aż do jego śmierci r. 1904. Urodzony r. 1844 w Ks.
Poznańskiem, do szkół uczęszczał w Ostrowie, Pozna-
niu i Rzymie gdzie go 22. maja r. 1869 wyświęcono.
Jakiś czas był wikarym administratoTa- ks. Szymona
Kruszki we Wieleniu. Jako kapłan patryota, nie lu-
biany przez rząd pruski, wskutek praw majowych był
zmuszony przenieść się do Paryża. Tu pozostał 6
lat, aż do r. 1881, kiedy ks. Wincenty Barzyński,
wracając z Rzymu z wyprawy „po księży", przez Pa-
ryż przejeżdżał. Krótko potem, bo 15. lipca r. 1881,
ks. J. Radziejewaki iprzybył do Chicago, gdzie praco-
wał przy parafii św. Stanisława K., potem w South
73
Chicago, gdzie r. 1882 założył parafię M. B. Niepo-
kalanego Poczęcia. W r. 1884 objął parafię św. WoJ-
ciecłia, w której przez 20 lat gorliwie pracował nad
dobrem powierzonych sobie owieczek. Pomagali mu
dzielnie asystenci: Sklorzyk, potem fes. K. Słomiń-
ski, były proboszcz z Joliet i Hawthorn, urodzony r.
1864 w Poznaniu, kształcony w Chicago, Berlinie
(Kanada) i w Rzymie, a święcony r. 1890 w Chicago,
pracował przy parafii św. Józefa, pobudował kościół
w Joliet i założył parafię w Hawthorne. Potem po-
magał ks. Radziejewskiemu ks. Olszewski, wyświę-
cony r. 1900. Umarł ks. Radziejewski jak rzadko
kto umiera; — możnaby powiedzieć, jak żołnierz na
posterunku, w pełnym mundurze i z bronią w ręku, —
bo w chwili, kiedy wyipełniał jeden z najświętszych
obowiązków kapłańskich, przybrany w szaty i mając
przy sobie przybory potrzebne do udzielenia chore-
mu Sakramentu Ostatniego Namaszczenia. W środę
późno wieczorem iwjechał do chorego, od którego
późno w nocy wrócił do plebanii, skarżąc się stangre-
towi, że czuje się słabym i że pewnie koniec jego
się zbliża. Stangret zaprowadził go do pokoju, a po-
nieważ wszyscy już spali, ofiarował się iść natych-
miast po doktora, lecz ks. Radziejewski odradził mu,
dodając, że słabość chwilowa przejdzie. Niestety nie
przeszła, bo gdy w czwartek rano zajrzano do pokoju
ks. proboszcza, znaleziono go siedzącego na kanapie
w sutannie 1 komeżce bez życia. Zwłoki jego złożono
w grobowcu OO. Zmartwychwstańców, których był
wiernym przyjacielem.
Lecz wróćmy do parafii św. Wojciecha. Ta, z
biegiem czasu, tak pięknie się rozwinęła, że jest dziś,
po parafii św. Stanisława, bodaj czy nie największą.
— u —
Liczy około 12,000 diisz. Dzieci do szkoły na po-
czę.t!ku roku 1901, uczęszczało 1335, między nimi 575
cłiłopców i 560 dziewcząt. Uczy tam 13 Sióstr Naza-
retanek ;iklas jest 12, stopni nauk, Icursów, 8. Bractw,
Dworów Leśniczycli, Kraknsów, Rycerzy, Husarzy, O-
cliotników. Kółek Dramatycznycli, cliórów i innycłi
towarzystw jest w tej parafii bez liku. A we wszyst-
kicłi tycłi organizacyach życie patryotyczne i religij-
ne szumi i wre, aż kipi.
W szkolnej hali, w której się wygodnie 'pomieścić
może tysiące osób, odbywają, się amatorskie przedsta-
wienia ,obcliody narodowe i rozmaite posiedzenia.
Grunta i budynki parafialne są. warte dzisiaj
$180,000. Wielkie długi świadczę, o wielkim kredy-
cie, jaki parafia ma. Pod światłem i sumiennem
kierownictwem swego proboszcza, parafia ta rok
rocznie naprzód postępuje. A proboszczem tym od
roku 1904 jest ks. Kazimierz Gronkowski, któremu
pomagają księża żuchoła i Ostrowski.
4. PARAFIA NIEPOKALANEGO POCZĘCIA M. B.
W SOUTH CHICAGO, ILL.
Exchange and 88-th Street.
(Założona r. 1882.)
Trzynaście mil w prostej linii na południowy
wscliód od Stanisławowa, a dziesięć od Wojciechowa,
powstała w r. 1882 czwarta z rzędu polska parafia
w Chicago pod wezwaniem Najśw. Maryi Panny Nie-
pokalanego Poczęcia, 12 mil na południe od środka
miasta, t. j od głównej poczty. Do najstarszych i«i-
rafian i założycieli kościoła należą.: Micliał Siuda,
— 75 —
Michał Igiłowski, Jan Rozynek, Wojciech Furman,
Marcin Wióra, Stanisław Tyma. Pierwszym pro-
l>oszczem był ks. Jan Radziejewski, a następnie ks.
Michał Pyplatz, którego Generał Semeneńko przy-
słał. Dnia 14. czerwca r. 1884 ks. Pyplatz, (piszą<5 do
Generała, „dziękuje mu za wyświadczone dobrodziej-
stwa. Pomimo ustawicznej pracy (1k) często aż do
%12-ej a czasem nawet już po 12-ej w nocy jeszcze
siedzę^ w konfesyonale) dość dobrem cieszę się zdro-
wiem i dziękuję Bogu ,że tutaj skierował nogi moje,
bo ja lubię i chcę pracować podług możności."
Ciężka praca czekała tutaj. ks. Pyplatza, gdyż na
własnościach parafialnych ciężył dług przeszło $24,-
000 i nawet plebanii nie było. Ale trudności ks. Py-
platza nie odstraszyły. Wziąi się szczerze do pracy
i — przyozdobił kościół w bogate paramenta i kosz-
towne naczynia kościelne, pobudował plebanię i halę
parafialną, kosztem $16,000, dokupił kilka lot pod no-
wy kościół i — z małymi wyjątkami — prawie wszystkie
długi wypłacił. Po nim ks. Zaleski rozpoczął budowę
nowego kościoła, którego tylko dolną część wystawił.
Od d. 20. września r. 1895 proboszczem jest ks.
Wojtalewicz, pod którego błogimi rządami parafia
się rozwija bardzo pomyślnie. Jego to energia dźwi-
gnęła z fundamentów wspaniałą świątynię, rozpoczę-
tą jeszcze przez poprzednika; jego staraniem wnę-
trze kościoła tak pysznymi przyozdobiono malowid-
łami, jak chyba w całem Chicago nie znajdziesz;
szczególnie uwagi godne są dwa olbrzymich roz-
miarów ścienne obrazy, przedstawiające sceny z ży-
cia Św. Stanisława Biskupa (z jednej strony wyklę-
cie Króla Bolesława, z drugiej śmierć męczeńska św.
Stanisława). Wprost czarujący widok przedstawia
— 76 —
kościół wieczorem, gdy tysiące świateł elektry<52nycli
oświetla jego wnętrze, ściany, łuki 1 sklepienia.
Zaledwie ks. 'Wojtalewicz uporał się z budową
kościoła, a owo już snuje plany nowej szkoły polskiej.
I oto staje na pięciu lotacli przy Excliange ayenue
czteropiętrowy gmaoli szkolny z bezmentem, który
to gmach mieści w sobie 22 klasy i obszerną, halę.
Rozmiary budynku: 110 przy 125 stóp. Wielki też
czas był rozpocząć tę budowę, gdyż liczba -dzieci
szkolnych w tej parafii rośnie jak na drożdżach. W
roku 1897 było Ich 600, a pod koniec roku 1900 już
około 1,000, zaś r. 1905 blisko 1500. Nauczycielkami
są Siostry Zakonu św. Franciszka w liczbie 23. Od
r. 1900 jedna z nich trudni się tylko udzielaniem lek-
cyi muzyki. Parafia liczy około 12,000 dusz i rokuje
wielką przyszłość. W r. 1905 ks. Wojtalewicz wysta-
wił nową przepyszną pleoanię. Asystenci: ks. L.
Grudziński i ks. F. J. Karabasz. Parafia wylewa
z brzegów i będzie trzel>a nową zorganizować.
W przeszłości miała i ta parafia srogie losy i
ciosy. Srogim ciosem dotknął ją Pan Bóg, gdy
w roku 1894, jej pierwotny, drewniany kościół się
spalił. Lecz nie ma złego, coby na dobre nie wyszło;
więc jak śpiewa sławny poeta chicagoski p. Zahajkie-
wicz:
„Lecz i pożar straszny nie mógł
Zjeść paraiian mocnej Wiary.
Bo na chwałę Wszechmocnego
Wierne, dzielne parafiany
W miast biednego drewnianego
Wznieśli kościół murowany!"
W łonie tej parafii aż się roi od towarzystw i
bractw różnych. Są tu Rycerze i Legiony i Sokoły
~ 77 —
i Chóry; a oprócz tego jest jeazcze Towarzystwo Bi-
blioteki rara ąyis w parafiach naszych. W skład
tego Towarzystwa Biblioteki wchodzę,: z każdego to-
warzystwa 3-ch delegatów i proboszcz. Piękne jest
to urządzenie, gdyż ci trzej delegaci sdają sprawę to-
warzystwom swoim w jakim stanie się znajduje bi-
blioteka, oraz co jest nowego lub też co potrzeba, a
przez to prawie cała parafia interesuje się biblioteką
i korzysta z niej. Staraniem Towarzystw odbywają
się piękne obchody narodowe i przedstawienia tea-
tralne.
Dzielny proboszcz tej parafii ks. Franciszek M.
Woj^talewicz urodził się w Zalesiu, w Prusach Za-
chodnich, dnia 2. grudnia roku 1861. Do Ameryki
przybył r. 1869 i do pierwszej komunii św. przystąpił
w (pierwszym kościele polskim w Chicago u pierw-
szego proboszcza parafii św. Stanisława K. ks. Jusz-
kiewicza. Do szkół uczęszczał w Chicago, potem w
St. Francis, przy Milwaukee, i w St. Meinrad, India-
na. Dnia 21-go grudnia r. 1889 został wyświęcony
w katedrze w Chicago przez Arcybiskupa Feehan'a.
Pracował najpierw jako asystent przy tej parafii,
której dziś jest proboszczem, potem był kapelanem
w niemieckim domu sierót w Highbridge, 111., następ-
nie założył parafię w Gostyniu, tudzież w Sobieski,
111., gdzie pracował 3 i pół roku, a od roku 1895 jest
proboszczem w South Chicago, gdzie ogólnie lubiany
i szanowany, z wielką korzyścią pracuje. Pomaga
mu dzielny młody ks. Franciszek Jagielski.
— 78 —
5. PARAFIA ŚW. JOZAFATA W CHICAGO, ILL.
228 Southport Avenue.
(Założona r. 1884.)
Piątą, co do starszeństwa parafią, w Chicago jest
przegrodzona rzeką, i kolejami od św. Stanisława, pa-
rafia Św. Jozafata, założona r. 1884, o milę i ćwierć,
w prostej linii, na północ od Stanisławowa, & Z^ mili
na zacłiodnią.-północ od środka miasta. Pierwszym
proboszczem był tu ks. Kandyd Kozłowski, podpisu-
jący się wówczas jako „tercyarz OO. Zmartwycli-
wstańców", -posyłający stąd "liczne śpiewane Msze
śś. do Rzymskiego Domu. Ks. Kandyd był w spokoj-
nem posiadaniu tej parafii, aż do przyjazdu ks. Szy-
mona Kobrzyńskiego, C. R., do Chicago, który pisał
już 18 lipca r. 1888 do Generała Przewłockiego:
„Gdybyśmy byli mieli w swoim czasie kim z naszych
obsadzić św. Józefata, mielibyśmy z tą parafią zupeł-
ny sipokój, parafianie Kaszubi, są daleko spokojniejsi
i uczciwsi niż inni, zwłaszcza Galicyanie, jakich
mnóstwo mamy w naszej parafii i ogromnie nam
brużdżą — -dziś u św. Józefata ex-kapucyn ks. Kand.
Kozłowski ciągle przeciwko nam burzy, odmawia
kandydatów dla Zgromadzenia, nieustanne starania
robi u Biskupa by mu dał wikarego świeckiego księ-
dza, by się zupełnie zapewnić przy tej parafii; nadto
podmawia wielu z świeckich księży, by się u Bis-
kupa starali o nową parafię św. Jadwigi. Otóż, jak
gwałtownie potrzebujemy księży, by z samego począt-
ku obsadzić naszymi św. Jadwigę..." A O. Moszyń-
ski, C. R., 22. maja r. 1889 donosił: „Gdy przyśle-
cie O. Grochowskiego, to mógłby się zająć parafią
Św. Józefata; gdybyśmy mieli kogo, to Arcybiskup
— 79 —
X. Kozłowskiego zarazby wyforował a nam tę parafię
oddał, bo on nam wiele szkodzi. .." I znowu O. Szy-
mon Kobrzyński tego samego dnia: „Sę, na tamtej
parafii (św. Józefata) dość znaczne raclHinki, które
się należy oddać św. Stanisławowi, a o tycli kis. Koz-
łowski słyszeć nie cłice . . . Ks. Kozłowski będzie
zmuszonym opuścić parafię św. Józefata, kogo tam
dać, gdyż tak nas mało. . ."
Tak: więc dni ks. Kandyda Kozłowskiego w Ctii-
cago były policzone. Kto miał po nim nastąpić?
Zmartwycliwstańców nie było dosyć, a zresztą za-
cliodziła obawa, że Kaszubi nie przyjmią Zmart-
wycliwstańca, więc trzeba było na świeckiego się
zgodzić. Pierwszego tedy przedstawiono ks. Fran-
ciszka Xaverego Langego, ówczesnego asystenta na
Bridgeporcie, który, choć był świeckim, jednak z
trzecli racyi się kwalifikował na to stanowisko, raz,
że to Kaszuba, powtóre, przychylny ojcom, a po trze-
cie, że był chorowity. Pisał ks. Kobrzyński, C. R.,
13. czerwca r. 1889: „Arcybiskup powiedział mi, że
już jest zmęczony ks. Kozłowskim, chce mu podzię-
kować za jego usługi i żąda od nas księdza do pa-
rarfii św. Józefata. Ale cóż? nas tak mało? Przed-
stawimy, Jak na teraz, księdza świeckiego, rodem
Kas^ubę, a więc tamtejsi Kaszubi będą musieli być
zadowoleni, gdyż wyjściem ks. Kozłowskiego wielu
będzie poburzonych, bo sobie wyrobił dość silną par-
tyę; o ile mi się zdaje, ten ksiądz jest bardzo dobry
1 będzie nam przychylny, a przytem gdy jest cho-
rowitym, będzie potrzebował naszej pomocy (kiedy
ojcowie sami sobie pomódz nie mogli!), więc będzie-
my mieli większy wstęp do św. Józefata, niż mamy
dzisiaj. Bieda i bieda zewsząd — 'Z Jednej strony,
— 80 —
bardzo wielu patrzy na nas zazdrosnem okiem (nie
„zazdrosnem" lecz pioTunują,cem, świętym gniewem
płonącem!), że tyle parafii mamy w Chicago (któ-
rych opatrzyć nie możemy a jednak więcej ich mieć
pragniemy! — z drugiej strony nie mamy ludzi I do-
syć i odpowiednich, byśmy wszystko sami objąć mo-
gli ... " O żądzo chciwości, nigdy nie nasycona, palisz
tylko i pożerasz ojców!— Kandydatura ks. Langego
widocznie nie podobała się Generałowi Przewłockie-
mu, gdyż zaproponował ks. relixa źwiardowskiego,
C. R., 1 Texa!S. Ale na to ks. Kobr^yń-ski 29. lipca,
r. 1889 tak Generałowi odpowiedział; „Był tu O. Fe-
lix, chce do nas ze wszystkiem na mieszkanie. Go
do projektu postawienia go u św. Józefa ta, to na te-
raz trudno 1) już jest przedstawiony Arcybiskupowi
X. Lange^ Kaszuba, a więc trudno odwoływać, gdyż
już Arcybiskup przyjął go; 2) zdrowie ks. Felixa
za słabe; 3) ks. Kozłowski tak burzy przeciw Zmart-
wychwstańcom, iż niewiadomo, czyby chętnie któ-
rego z nas przyjęli ..." Pomimo to przedstawi tę
rzecz Arcybiskupowi: „Jeśli Arcybiskup przyjmie O.
Felixa do św. Józefata, to O. Edward (nie umiejący
po polsku) będzie mu mógł pomagać nawet w słu-
chaniu spowiedzi, bo Kaszubi umieją dobrze po nie-
miecku." Atgll 27. sierpnia r. 1889 ks. Kobrzyński
donosi Generałowi, że Arcybiskup chce, żeby „ do
Św. Jozafata dać ks. Martyniana Możejewskiego, ex-
Reformata" z Lemont, 111.
I rzeczywiście dano ks. M. Możejewskiego. Ale
był on tylko Jednotygodniowym proboszczem parafii
Św. Jozafata. Rzecz się tak miała, podług opowiada-
nia ks. Kobrzyńskiego (w liście z 12-17. września r.
1889): „Ks. Kandyd Kozłowski ex-kapucyn robił od
— 81 — .
dawna wojnę z Nazaretankami i ciągle dokuczał; te
dokuczliwości doszły do tego stopnia, iż Arcybiskup
zdecydował się go usunę,ć, przeniósł go więc do Le-
montu, a z Lemontu dał do św. Józefata staruszka
60 letniego ks. Martyniana Możejewakiego, ex-Re-
formata, przybyłego do Ameryki przed 8 miesiącami
z dyecezyi płockiej, w której był gdzieś probosz-
czem . . . Daliśmy dobrą opinię tak Arcybiskupowi
jak Nazaretankom. Zmiana nastąpiła w jednym ty-
godniu . . . Ks. Kozłowski pojechał do Lemont
w czwartek rano a ks. Możejawski przybył do św. Jo-
zafata w sobotę wieczór — przez te 3 dni ks. Kozł. tak
pracował nad ks. Możejewskim, iż ten staruszek
w niedzielę na kazaniu zaraz się odezwał, że widzi
iż szkoła źle idzie, że te siostry nie umieją szkoły
prowadzić, etc. Później w ciągu tygodnia użalał się
na intrygi sióstr, które wygryzły pierwszego pro-
boszcza a teraz i jego chcą wygryźć, etc, tak pod-
burzył lud, iż w piątek wieczór zebrawszy się mnóst-
wo ludu . . . gwałtem wdzierali się do Sióstr, by je
wypędzić. Arcybiskup dowiedziawszy się o tem
wszystkiem, zawezwał ks. Lange'go, asystenta u ks.
żyłły, na Bridgeporcie, posłał go do św. Jozafata na
proboszcza, a staruszka usunąi, który w dyecezyi już
nie ma co robić. Gdyby nie było tych awantur i
przygotowania 'ludu przeciw Zmartwychwstańcom,
można było u św. Jozafata umieścić O. Felixa z O.
Edwardem, w dzisiejszych stosunkach nie podobna.
Ks. Lange jest księdzem świeckim, Kaszuba i ma
swych krewnych w parafii św. Jozafata, prędzej mu
się uda uspokoić umysły." Nie minęła więc ks. Lan-
ge'go parafia, pierwotnie jemu przeznaczona, „śmierć
i żona — iprzeznaczona" — a księdzu śmierć ł parafia."
— 82 —
General Przewłocki, chociaż wiedział, że ojcowie
na Stanisławowie mają, pracy za wiele a księży za
mało, ciągle jeszcze krzywem okiem się patrzył na
to, że J6zafatowo pozostaje w ręku księdza świeckie-
go. Dnia 9. grudnia r. 1891 ks. Kobrzyński odpo-
wiada Generałowi: „Przystępuję do odpowiedzi na
dwa ostatnie listy: O probostwie św. Jozafata nie
ma co myśleć, jest ks. Lange proboszczem, świecki,
bardzo lubiany przez parafian . . . księża świeccy nie
wypuszczą tego probostwa." Jakby to zbrodnią
było, że ksiądz świecki został proboszczem! Tu masz
czytelniku, przykład nienasyconej niczem clidwości
mnicha, nie trzymającego się swojej reguły. Daj
kurze grzędy, ona zechce wszędy — ^daj takiemu mni-
chowi jedne parafię, on będzie chciał je wszystkie
zagarnąć, choćby ich zaopatrzyć nie mógł. Ojcowie
i później jeszcze zęby sobie ostrzą na parafię św.
Jozafata. Kiedy Trójcowo wzięto im z pod nosa, pi-
sał ks. Kobrzyński 15. października r. 1893: „Prace
nam się otwierają coraz większe, oprócz Stanisława i
Jana K mamy Cragin... a przytem i ks. Lange u
Św. Jozafata jest sam, nie ma asystenta, jeden bo-
wiem ks. Małecki umarł, drugi ks. Furman poszedł
objąć probostwo po ks. Krollu, który dzięki Bogu
opuścił Chicago . . . Otóż ten ks. Lange nie domaga,
posyłaliśmy mu O. Bernarda (Żmijewskiego) i dalej
wypadnie posyłać jednego lub drugiego ojca (wsy
tych ojców mieli za wiele? Nie! lecz — ) tym sposo-
bem ludzie znów się przyzwyczają do nas, i na przy-
padek gdyby mocniej zachorował ks. Lange, mogli-
byśmy go korzystnie zastąpić a kto wie co będzie
później..." Ale rachuby zawiodły ojców. Skrzypią-
ce koło najdalej zajedzie, powiada przysłowie; i ks.
— 83 —
Lange, choć wę^tłego zdrowia, pchał taczkę życia na-
przód i do dziś dnia ję. pcha. A do ipracy przybierał
i przybiera sobie świeckich księży, jak ks. Łęczyńskie-
go r. 1894, ks. Bolesława Nowakowskiego r. 1895, ks.
Kazimierza Gronkoiwskiego r. 1897, później ks. S.
Cholewińskiego i innych. To ma się rozumieć było
zbrodnią w oczach ojców, którzy w zaślepieniu swo-
jem mniemali, że tylko oni, a nie inni, tern mniej
świeccy księża, powinni zarządzać parafiami. „Jeśdi
Najdr. Ojciec nie da nam pomocy — -pisał ks. Kob-
rzyński 20. grudnia r. 1894 do Generała — to będziemy
zmuszeni przyjąć wielce nam szkodliwą pomoc świec-
kich księży. Mamy smutny przykład na parafii św.
Jozafata, gdy O. Wincenty nie miał Zmartwychwstań-
ców, dał tam na proboszcza przysłanego z Rzymu
przez naszych ojców, podobno tercyarza naszego
Zgromadzenia, ex-kapucyna kis. Kandyda Kozłowskie-
go; ten poburzył iparafię do tego stopnia, że o Zmart-
wychwstańcach ani słyszeć nie chcieli i musieliśmy
się zgodzić dać świeckiemu ks. Franciszkowi Lange,
który i dziś okazuje się nam niby przyjacielskim i
przychylnym, ale jest wpływowym, a gdy go drudzy
świeccy księża podburzą, to gdzie może buty nam
szyje..."
Z biegiem czasu ten ks. Lange, którego ojcowie
byJiby chętnie wysadzili gdyby tylko byli mogli (taik
jak wyrzucali innych świeckich księży), został pro-
lx)szczem nienaruszalnym (lnamovibilis), a nawet
konsul torem dyecezyalnym. Parafia św. Jozafata,
składająca się przeważnie z Kaszubów z pod Wejhe-
rowa, rozwinęła się bardzo pięfenie pod umiejętnem
kierownictwem ks. Langego, który jest nletylko ro-
dakiem, ale i ziomkiem swoich parafian. Parafia 1!-
— 84 —
czy około 10,000 dusz, a około 15 towarzystw i bractw
spaja i wzmacnia organizm tej parafii. Szkoła pod
kierownictwem 8 Sióstr Nazaretanek, liczyła na po-
czą.tku r. 1901 dzieci 760, między nimi więcej niż po-
łowa cliłopców. Klas w szkole było 7, stopni nauk
(kursów) 7. Za energicznem staraniem ks. Langego,
stanęła w ostatnim czasie, pomimo klęsk i przeazkód,
wspaniała nowa świą.tynia Pańska, która jest ozdobę,
całej okolicy i clilubą, parafian. Owe nieszczęście
w roku 1899, gdy burza szikielet żelazny kościoła
w gruisy zwaliła, ani na chwilę nie -zachwiało wiary
parafian, a do większej ofiarności było bodźcem.
Nowy kościół poświęcony został 8. czerwca r. 1902.
Kościół ten, będąc zupełnie ogniotrwałym, jest
jedynym swego rodzaju w Stanach jednoczonych.
Rozmiary tegoż wynoszą 186 stóp długości a 88 szero-
kości. Główne mury są 4 stopy grube — w wieżycach
zaś grubość murów wynosi 6 stóp. Fundamenta wie-
życ i całego frontu spoczywają na 260 dębach, po 50
stóp długich. Ciężar bowiem frontu i wieżyc sięga aż
18 milionów funtów. Boczne mury połączone są z
wieżycami tak zwanemi „slip joints", dzięki czemu
w całym gmachu nie ukazał się dotychczas najmniej-
szy rys.
Cała konstrukcya dachu jest z stali; sam dach
zaś składa się z kafli (book tile) pokrytych na ze-
wnątrz wyborową dachówką. W całym dachu 1 w su-
ficie nie ma najmniejszego kawałka drzewa. Tak sa-
mo i do okien nie użyto żadnego drzewa. Szkło pro-
sto w kamieniu jest osadzone. Posadzka jest mozai-
kowa. Jedną z zalet planu budowy jest ta, że filary
stojąc zupełnie na boku, nie psują najpierw szyku ła-
wek a każdemu z 1200 widzów pozostawiają wolny
— 85 —
widok na wszystkie 3 ołtarze. Sufit z sztukateryi
w prześlicznym deseniu, spoczywa na 12 filaracli, że-
laznych, pokrytych t. z w. scagliola, (imitacyą mar-
muru) w ciemno zielonym kolorze. W murach wzdłuż
kościoła i pod chórem znajduje się 14 nisz do stacyi
Drogi Krzyżowej, oraz miejsca do konfesyonałów. W
wieżycy po stronie ewangelii jest baptisterium czyli
chrzcielnica, w drugiej zaś kapliczka.
Chór jest bardzo obszerny. Mieszczą się na nim
organy, 31 stóp szerokości, a 15 głębokości, zbudowa-
ne według pJanu i pod dozorem prof. Singenbergera
z St. Francis, Wis. Jest też tam miejsca dla 100 śpie-
waków — po bokach nadto miejsca na ławki dla 200
osób.
Z boku, po stronie ewangelii dobudowano ofis
parafialny z szafą żelazną w murze dla archiwów i
ksiąg parafialnych. Takąż szafę umieszczono też i
w zakrystyl do przechowywania rzeczy drogocen-
nych, jako to: kielichów, monstrancyi, i t. p.
Osobliwością w budowie, wartą wzmiankowania,
jest tunel (6 stóp szeroki, 7 głęboki) który prowadzi
pod posadzką wzdłuż fundamentów kościoła. Służy
on do wszelkich rur, jako to: ogrzewania, gazo-
wych, wodnych, etc, jako środek wentylacyi, oraz
osuszania posadzki pod całym kościołem.
Nienaruszalny proboszcz i konsultor ks. Fran-
ciszek Xawery Lange urodził się 13. grudnia r. 1857,
w Domatowie, w Prusach Zachodnich. Studyował
w Wejherowie i czyniąc zadość prawu pruskiemu, no-
sił przez 1 rok iszablę przy boku. W r. 1884 przybył do
Ameryki 1 słuchał filozofii w St. Francis, Wis., po-
tem teologii w Baltimore, Md. Dnia 28 września r.
1888, wyświęcono go w Chicago. Po 10 miesięcznej
— 86 —
asystenturze na „Bridgeporcie" dnia 14. września r.
1889, objął parafię św. Jozafata, gdzie lubiany i sza-
nowany, gorliwie 1 sumiennie spełnia do dziś obowią.z-
ki proboszcza.
6. PARAFIA NIEUSTAJĄCEJ POMOCY N. M. P.,
W CHICAGO, ILU
Na „Bridgeporcie", 889 32nd Street.
(Założona r. 1884.)
W tym samym roku, 1884, co Józafatowo na pół-
noc, powstała na południe od Stanisławowa, het poza
Wojciecliem jeszcze, na 32. ulicy nowa parafia pod
wezwaniem Najśw. Maryi Panny od Nieustają,cej Po-
mocy, 31/^ mile na południe od środka miasta (głów-
nej poczty). W jednem ze swoicłi sprawozdań ks. S.
Nawrocki, teraźniejszy proboszcz tej parafii, o histo-
ryi jej założenia -pisze tak: „O ile pamiętam, istniała
w r. 1884, przy Farrel ulicy dwuklasowa szkoła z ka-
pliczką, w której ks. śnigurski z Wojciechhowa odipra-
wiał nal>ożeństwo. Pokazało się jednak, że miejsce to
jako kaplica nieodpowiednie, zakupiono zatem za sta-
raniem ks. Rad ziej ewskiego cały blok (czworol>ok ob-
jęty ulicami) przy 32. ulicy. Zostawiono pod kościół
14 lot, a resztę sprzedano parafianom. Sprowadzono
(przemufowano) z Farrel ulicy szkołę, także stary
kościół po metodystach i domek na plebanię. Wszyst-
ko to urządzono w odpowiedni sposób, tak, że koś-
ciółek mógł być poświęcony i nabożeństwo każdej nie-
dzieli odprawiano. Dojeżdżali z nabożeństwem przez
kilka miesięcy ks. Radziejewski i ks. L. Moczygęba
z Wojciechowa. Parafia nie miała stałego proboszcza.
— 87 —
dopiero w r. 1886 od Wszystkich świętych obj^ para-
fię ks. Jan żyłła. Pomagali mu od czasu do czasu ks.
Józef Barzyński, ks. H. Cichocki, ks. Tarasiewicz i
ks. Breitkopf. Roku 1888 przybył jako stały pomoc-
nik (asystent) ks. Nawrocki, później ks. Lange, ks.
Małecki i ks. Szulereoki, a nareszcie ks. Zaręczny."
Za duszpasterstwa ks. żyłły pobudowaoio piękną
plebanię, a że parafia ci9.gle wzrastała i kościół pier-
wotny okazał się za szczupły, przystąpiono do wznie-
sienia też wspaniałej świątyni w roku 1889, którą
dokończono w r. 1892 za rządów obecnego proboszcza
ks. Nawrockiego, litóry od 3. maja r. 1891 dźwiga na
swych potężnych barkach ciężki ciężar obowiązków
swego powołania.
I ks. Nawrocki został tu proboszczem jedynie dla
tego, że Zmartwychwstańcy podówczas nie mieli do-
syć swoich księży. Tak świadczy ks. Szymon Ko-
brzyński 5. maja r. 1891: „Ks. żyłła usunięty z
Bridge»portu. Arcybiskup chciał nam dać tę parafię,
ale trudno . . . nie mamy księży. Arcybiskup dał tam
ks. Nawrockiego a na parafię Its. Nawrockiego wy-
słał ks. Zaleskiego i ks. Słomińskiego. W końcu do-
dał, że gdy ze swymi księżmi nie będzie mógł przyjść
do porządku, to znów się do nas zwróci o pomoc."
Księża świeccy — nie tylko ci, co przybyli z Europy,
ale i ci, co w Ameryce zostali wyświęceni — w oczacu
ojców nie byli wiele co warci. Donosił ks. Kobrzyń-
ski 3. marca r. 1891 do Rzymu: „Biskupi amerykań-
scy, aby dostać księży, korzystają z wielkich przywi-
lejów nadanych im z Rzymu, sami ich rozwiązują od
rozmaitych nieregularności. Co do księży młodych,
ks. Wojtalewicz taką sobie wyrobił opinię, że nikt
go nie chce na asystenta. Ks. Słomiński, wychowa-
— 88 —
nieć oBławionego seminaryum ks. Dę;brow^lego w
Detroit, duszą i ciałem narodowiec, na kazaniu u św.
Wojciecha burzył . . . Ks. żyłła, obok innycti wielu nie-
porządków, w kościele okropnie pobił swego asysten-
ta ks. Szulereckiego, obecnie prowadzi się proces ka-
noniczny. A i inni młodzi księża, ks. Małecki i ks.
Szulerecki także mają swoje rozmaite sprawki...
wstyd i liańba dla Polaków."' To też ks. Sedlaczek,
C. R., który 13. listopada r. 1892 pisał: y^Wystrzegam
się bardzo niewiast a jeszcze bardziej księży świec-
kicli", — stanowczo twierdził w liście do Generała
2G. czerwca r. 1893, że „katoiicyzm będzie się mógł
tylko wtenczas utrzymać, jeżeli zakonnicy wezmą
parafie pod swój dozór/'
Kościół, ukończony staraniem ks. Stan. Nawroc-
kiego, ze swoją kopułą i dwoma wieżami frontowe-
mi przypomina budową kościół po OO. Cystersach w
Trzemesznie — ^jest około 180 stóp długi, a 80 (w
krzyżu zaś 100 stóp szeroki. Kopuła jego jest 187
stóp wysoka. Dach i kopuła są pokryte czerwoną
dachówką, (kosztem $15,000) podczas gdy spojenia,
krzyż i t. p. są z miedzi; wieże frontowe zaś mie-
dzią są pokryte. Architektem, który go budował,
był Henryk Engelbert z Detroit, a mularskiej roboty
podjęli się Begrin i synowie. Roku 1903 świątynia
ta została przecudnie wymalowaną wewnątrz kosz-
tem $5,000 przez p. Czajkowskiego, i w tymże roku,
25. października, kościół został uroczyście l<onsekro-
wany przez Arcyb. Qiiigley'a, ile że długi, jakie na
nim ciążyły, wszystkie zostały spłacone.
Oprócz wspaniałego kościoła, za czasów ks. Na-
wrockiego postawiono r. 1895 także śliczną 3 piętro-
wą szkołę murowaną, w której znajduje się hala na
— 89 —
2,000 os6b, i w której około 1500 dzieci pobiera nau-
kę pod kierownictwem 19 Szkolnych Sióstr św. Jó-
zefa 1 nauczyciel. Dzisiaj grunta 1 budynki parafial-
ne są warte ćwierć miliona dolarów. W jednym ro-
ku, 1900, parafia miała docłiodu $31,771. Z tego za-
płacono starego długu przeszło $20,000. Gospodarny
ks. proboszcz Nawrocki, pozbywszy się wszelkicłi
długów parafialnych, zniósł w dziennej szkole opłatę
szkolnego dla dzieci ofiarnych jego parafian.
Jeżeli się zważy, że ks. St. Nawrocki w przecią-
gu dziesięciu lat pozbył się długu parafialnego do-
chodzącego blisko $100,000, to przyznać trzeba, że
zdziałał wiele, bardzo wiele.
Parafia liczy około 1600 familii, a najlepsi para-
fianie należą do różnych towarzystw kościelnych i ci
są prawdziwem błogosławieństwem parafii. Istnieją
tu towarzystwa: św. Jana Kantego, św. Szczepana,
Św. Franciszka Ksaw., Najśw. M, P., Rycerze św.
Pawła, Krakusy św. iMichała, Tow. św. Józefa, Nie-
wiast iRóżańc. i Dziewice Różańca św. — ^wszystkie te
tow. podarowały do nowego kościoła śliczne okna,
a w potrzebie szczerze pomagają i wfłpółpracują.
Nadto w parafii jest jeszcze Chór parafialny. Kółko
Dramatyczne i piękna biblioteka.
Do tego pięknego rozwoju parafii przyczynił się
wielce jej energiczny proboszcz, ks. Stanisław Na-
wrocki, urodzony w r. 1861 w Siennie pod Wągrow-
cem w Księstwie Poznańskiem, uczęszczał do ele-
mentarnych szkół w Ochodzy do gimnazyum zaś
w Wągrowcu. Dalsze studya odbywał (w r. 1882;
w Rzymie, w St. Francis (w r. 1884) i w Baltimore,
gdzie .studya teologiczne ukończył. Otrzymał świę-
cenia kapłańskie w Chicago i odprawił swoje prymi-
— 90 —
cye w kościele św. Stanisława K., w Boże Naro-
dzenie 1887 roku. Przez 3 miesiące był czynnym
w parafii św. Stanisława K., a potem był asystentem
ks. żyłły w parafii N. M. P. od Nieust. Pom. do roku
1889, od roku zaś 1889 do 1. maja 1891 był probosz-
czem parafii św. Józefa (w Town of Lakę.)
Pierwszym asystentem obecnego proboszcza pa-
rafii, ks. Nawrockiego był i ks. Adolf Nowicki; po-
tem zaś ks. Teofil Małkowski i pomagał przez
czas niejaki (zwłaszcza dla dobra Litwinów) ks. Ko-
lesiński. Potem został tam asystentem ś. p. ks.
Franciszek Byrgier, który był najdłużej — bo 4 lata —
czynnym tam jako asystent, dopóki własnej nie ob-
jął parafii. Kiedy to się stało, pomagali ks. Na-
wrockiemu przez czas niejaki ks. Michał Peza i ks.
Karol Votypka; regularnym zaś asystentem został
następnie ks. Jan Bednarek, i z kolei ks. Jendrzejek,
ks. Frauc. Nowacki, ks. Kolesiński i ks. Bronisław
Czajkowski. Pomagał także ks. Wawrzykowski. W
ostatnich latach: ks. A. Nawrocki, brat proboszcza
i ks. Alex. L. Jung. W granicach tej parafii znaj-
duje się także polski zbór niezależny.
7. PARAFIA ŚW. JÓZEFA W CHICAGO, ILL.
48-th and Paulina Streets.
(Założona r. 1886.)
Siódmą, z kolei wieku parafią, polską w Chicago
jest parafia św. Józefa, 6i-^ mili w prostej linii na
południe od Stanisławo v/a, 3% mili od Wojciechowa,
a 5^/4 mili od środka miasta, założona roku 1886,
jeszcze dalej na południe od Stanisławowa,' aniżeli
— 91 —
Wojciechowo i „Bridgeport". Dojeżdżał tu z począ.t-
ku 'ks. żyłła z „Bridgeportu" (2% mili), potem rzą-
dził parafią, ks. St. Nawrocki i ks. Wiktor Zaleski
a obecnie od wielu lat proboszczem jest ks. Pypłacz.
Ks. Pypłacz (alias Pyplatz) pracował poprzednio
w So. Chicago, ale nie znalazłszy u tamtejszych pa-
rafian takiego serca, jakiego za swoje prace znaleść
się spodziewał, podziękował dobrowolnie ks. arcy-
biskupowi za prolwstwo Niep. Poczęcia i przeniósł się
do tej parafii* Św. Józefa, w której do dziś dnia mi-
łościwie panuje. Tu także nie znalazł ks. Pyplatz
wszystkiego tak, jakby sobie życzył. Kościółek był
mały i nie mógł pomieścić nawet ipołowy parafian.
Ks. Pyplatz wziął się do pracy i pobudował tymcza-
sowo dolną, część (basement) kościoła kosztem $27,-
000 i urządził te katakumby okazale.
Parafia św. Józefa liczy około 1100 familii;
towarzystw i bractw różnych około 18. W szkole,
pod kierownictwem 15 Sióstr Felicyanek r. 1905 po-
bierało naukę 910 dzieci. W r. 1901 było tylko 618
dzieci szkolnych. Tak ta, jak inne parafie polskie
w Chicago, rosną z każdym rokiem — rosną ale nie
mnożą się.
Ks. Michał Kolumban Pypłacz, proboszcz, uro-
dził się w Brzeczkowicąch, w powiecie opolskim, na
Oórnym ślązku, 28. września r. 1851 Już od naj-
młodszych lat marzył o tem, aby zostać księdzem
i dla tego koledzy nazywali małego Michasia żarto- '
bliwie „księdzem kapelanem." Nie poszło to tak
łatwo. Z niejednego pieca chleb jadał, zanim dopiął
celu. Wypadki familijne zmusiły go do tego, że
przerwał studya i oddał się sztuce drukarskiej — ale
przy pomocy Bożej zwyciężył wreszcie wszystkie
— 92 —
przeciwności i stanął szczęśliwie u celu. Po ukoń-
czeniu szkół rządowych przebywał w Niemieckicłi
Piekarach, potem w Cieszynie i we Wiedniu, a na-
reszcie w pustelni Montis Argentini, gdzie samotne
prowa-dził życie. W roku 1877, został wyświęcony
przez ks. biskupa amathutyńskiego śp. Antoniego
Gałeckiego w Krakowie. Przeniósłszy się do Włoch,
w Umbryi (Todi) i w L#ombardyi (San Genesio)
żył jako pustelnik zdała od zgiełku i uciech świata,
życie pustelnicze nadwątliło zdrowie ks. P., więc za
wiedzą i pozwoleniem Stolicy Ap. przeniósł się do
życia czynnego. W Pawii oddał się na nowo studyom
teologii i medycyny, a roku 1884 przepłynęi ocean
i w Chicago pracował najpierw u ks. Sarzyńskiego,
»potem jako prol)oszcz w South Chicago, wreszcie
osiadł na tej posadzie przy kościele św. Józefa. W
obyczajach surowy Kato. Jeszcze w South Chicago
będąc, — ^jak pisze „Polak w Ameryce" z 28. stycznia
r. 1889 — „dziewczynę która zbłądziła sikazał na po-
kutę oburzającą. Od 9. do 10. godziny musiała leżeć
krzyżem w kruchcie, czarną okryta krepą, od której
sznury trzymał jeden chłopiec każdemu z przybywa-
jących mówiąc: Oto jest pokutnica!"
Pomagali ks. Pyplatzowi w jego zbożnej pracy
asystenci: ks. J. G. Jędrzejek, ks. A. C. Drewńicki;
ks. Scieszka, ks. H. Pyterek, urodzony w paździer-
niku r. 1878 w Chicago, uczęszczał do szkoły parafial-
nej Św. Stanisława K., a potem odbywał studya przez
2 lata w kolegium św. Hieronima w Kanadzie, przez
rok w kolegium St Mary's w Kentucky, poczem stu-
dya teologiczne ukończył w kolegium St. Mary's w
Baltimore, gdzie też otrzymał pierwsze święcenie na
subdyakona z rąk J. E. ks, kardynała Gibbonisa; świę-
— 93 —
cenie kapłańskie otrzymał z rąk biskupa Muldooii'a
w marcu r. 1903. W czerwcu r. 1906 parafię św. Jó-
zefa podzielono. Granica nowej parafii ulica Ash-
land.
8. PARAFIA ŚW. JADWIGI W CHICAGO, ILL.
Webster Avenue and Hedwig Street.
(Założona r. 1888.)
Ta parafia (półtorej mili na północny zacliód od
Stanisławowa, a 4 mile w prostej linii od środka
miasta), od samego począ,tku była otoczona czułą, o-
pieką, ks. Wincentego Sarzyńskiego, który też strzegł
jej jak oka w głowie. Zakupiono tu niezmierną
przestrzeń gruntów, jak pan Załiajkiewicz w swej
„Złotej Księdze" zauważa „największą, przestrzeń z
pomiędzy wszystkicli parafii w Chicago" (str. 73.).
Na tych gruntach postawiono odrazu olbrzymią, mu-
rowaną, przepyszną, plebanię, a raczej istny pałac
albo kollegium, w którem kilkunastu Zmartwych-
wstańców wygodnie mieszkać by mogło. Na kościół
i szkołę tymczasowo sklecono budynelt w kształcie
ogromnej stodoły.
Grunta pod ten kościół zakupił O. Wincenty już
r. 1887, jak świadczy k®. Kandyd Kozłowski „ter-
cyarz OO. Zmartwychwstańców", który posyłają.c
msze Św. śpiewane, 5. listopada r. 1887, tak pisze do
Generała: „Dziś składa nam wizyty po polskich ple-
baniach okrzyczana w świecie aktorka p. Modrzejew-
ska. Obiecuje zrobić jedno przedstawienie na do-
chód polskich sierót w Chicago. O. Wincenty kupił
grunta 33 loty pod nowy kościół polski w Chicago,
— 94 —
już ósmy. Nabożeństwo już się zacznie odprawiać,
tylko księży nam brakuje. Kościół św. Trójcy cią-gle
zamknięty, i przy kościele y/ Town Lakę także nie
ma księdza, żeby tak Ojcowie z 10 młodszych księży
przysłali do Cliicago . . . *' Dla braku ojców. Arcybis-
kup nie mógł ani myśleć o oddaniu tej nowej parafii
Zmartwychwstańcom, ale pomimo to Zmartwych-
wstańcy nie puszczą, jej z rąk. żali się O. Wincenty,
18. kwietnia r. 1888 pisze do Generała, i prosi o spo-
wiedników, „bo to nie żarty mieć na sumieniu odpo-
wiedzialność za jakie 15,000 penitentów. Nam się
całkowicie nie może pomieścić w głowach zamery-
kanizowanych jak można tam w Europie dla kilku-
set dewotów potrzebować tylu księży wobec tylu
zakonów, etc. Teraz obok naszej parafii zakłada się
nowa parafia i ma bardzo świetną przyszłość, ale
Arcybiskup nie może ani myśleć o oddaniu Jej nam
wobec takiego zaniedbania obecnej naszej misyi...
Piszę to tylko, aby ktoś kiedyś nie wyrzucał mi, że
nie dbałem o dobro Zgromadzenia. Już faktycznie
straciliśmy taką piękną parafię św. Jozafata i bar-
dzo spokojną! Skąd brać spowiedników? Najemni
kosztują nas bajońskie sumy. Czyż nie możecie nam
pożyczyć którego z mocnych Ojców na rok, dwa?. . ."
Jakoż w maju r. 1888, przybyli z Rzymu trzej nowi
ojcowie: Kobrzyński, Moszyński i Skory. Ks. Kob-
rzyński 28. lipca r. 1888 do Generała: „Z powodu
wielkiej rozległości parafii formuje się nowa parafia,
dla której obecnie buduje się szkoła i kościołelt nad
szkołą, na podobieństwo parafii św. Jozafata — by
nam ta parafia nie wymknęła się, trzebaby ją obsa-
dzić zaraz naszym, o ile mi się zdaje byłby najodpo-
wiedniejszym O. Idzi (Tarasiewicz), bo i po angiel-
— 95 —
sku umie, ale i jego brak bardzo da nam się czuć u
Św. Stanisława — prószę więc jak najprędzej wzmoc-
nić nasze siły, bo bieda wielka. . . Zwłaszcza że ta pa-
rafia (Św. Jadwigri) po św. Stanisławie będzie większg.
niż inne w Chicago. Nadto, że w tej parafii jest
obecnie wiele gruntu do kupienia ... by można urzą-
dzić Nowicyat, bo przy św. Stanisławie nie ma się
gdzie rozszerzać... Przy św. Jadwidze będziemy mo-
gli mieć oddzielnie domek jmrafialny z funduszów
kościelnych, a dla nas będziemy mogli mieć oddzielny
dom Zgromadzenia — ale gwałtem ludzi i ludzi!..."
Jeżeli O. Idzi „zdawał się najodpowiedniejszym", trze-
ba go było tam dać; popchnęłoby się niezawodnie i
jego i parafię św. Jadwigi na lepsze tory. Tym-
czasem — ^pisze ks. Kobrzyński 29. października r.
1888 do Generała — „parafię św. Jadwigi obejmuje ks.
Józef Sarzyński, jest on jedno z nami, więc ta pa-
rafia pozostanie później przy nas — -do Lemontu, gdzie
on był, znalazł się ex-Reformat ks. Możejewski." I
ks. Moszyński, C. R., 26 grudnia r. 1888: „W pierw-
szych dniach grudnia była ceremonia poświęcenia
kościoła Św. Jadwigi. Ks. Józef Barzyński zawia-
duje tę. parafią, która się składa z 230 rodzin. Trzy
SS. Nazaretanki zamieszkują w tej parafii i po No-
wym Roku rozpoczną szkołę dla dziatwy."
Ks. Józef Barzyński, brat ks. Wincentego, był tu
więc pierwszym proboszczem i przez wiele lat w po-
koju i zgodzie pracował z swoimi parafianami na
chwałę Boga, a dla dobra parafii. Ks. Józef był to
człowiek bez zarzutu, chyba może był czasem ru-
baszny dla swoich parafian, ale wiadomą rzecz, że
pod formą rubaszną złote serce się kryje. Ks Józef
sam pracy podołać nie mógł, więc trzeba mu było
j
— 96 —
dać pomoc. Każdy się spodziewał, że pomoc wyjdzie
od Zmartwychwstańców, bo ks. Wincenty, budując
na Jądiwiigowie niezwykłych rozmiarów plebanię, już
tym>samym faktem dał ostatecznie do zrozumienia,
że tam zamyśla czy prędzej czy później wprowadzić
swoich braci w Chrystusie. Jakoż od r. 1891 asys-
tentem ks. Józefa był ks. Fr. Breitkopf, C. R., i tak
długo był spokój. Atoli Generałowi Przewłockiemu
nie łpodobało się to, że ks. Józef był tam probosz-
czem. Widać to z listu ks. Kobrzyńskiego, 9. grud-
nia r. 1891, do Generała: „Przystępuję do odpowie-
dzi na dwa ostatnie listy ... co do ś w. Jadwigi, ks.
Józefa Sarzyńskiego trudno zeń wyruszać, bo gdzież
go dać . . . można tylko nie dopuścić asystenta świec-
kiego księdza, dając mu pomoc od nas. Obecnie jest
u niego O. Franc. Brajtkopf, który na jakiś czas
przybył do Chicago; gdyby Najdr. Ojciec z nim się
porozumiał i onby się zgodził pozostać u św. Jad-
wigi, to może byłoby na teraz najlepiej, lubi siedzieć
w domu, obsługiwać parafię, a Józef Barzyński cią-
gle biega za interesami i po wizytach, toby się para-
fianie przyzwyczaili do naszego; młodego zaś dać i
tak izolować od nas, to zdaje mi się, byłoby niebez-
piecznie." Parafia rosła, więc 11. stycznia r. 1894
pisze ks. Kobrzyński: „Ks. Józef prosi także o asys-
tenta, bo gdy się dostaną księża świeccy, to podob-
nie jak parafia św. Józefa, może przepaść dla Zgro-
madzenia, wartoby tę iparafię utrzymać dla Zgro-
madzenia". A 15. lutego r. 1894 pisał tenże: „Mając
przy parafii św. Jadwigi jednego z naszych Ojców
(Breitkopfa), ta parafia i w Arcybiskupstwie liczy się
jako jedna z parafii należących do Zgromadzenia, do
której, aby pozostała przy Zgromadzeniu, Arcybis-
— 97 — ,
kup nie daje na asystenta świeckiego." Nie dobro
dusz, lecz dobro Zgromadzenia musiało zawsze i
wszędzie być najwyższem prawem. Ale kogo P. Bóg
chce ukarać, temu najpierw rozum odbiera. Ojcowie,
nagromadziwszy przez rozmaite swoje nieporządki,
finansowe i duchowe, tyle materyału palnego, że ich
misya chicagoska była jakby istną, prochownią,, —
baJi się księży świeckich jak ognia, i słusznie. A
jednak ten ogień do prochowni wpuścili — i w tern
był ich nierozum. Ojcowie, choć na samo Stanisła-
wowo za mało sił mieli, pragnęli jednak posiadać jak
najwięcej parafii; to fakt, z którym się kryć nie byli
powinni; chętnie atoli na zewnątrz udawali, że wcale
im nie chodzi o więcej parafii. I za tę chęć udawa-
nia gorzko tu na Jadwigowie odpokutowali.
O. Wincenty, dla istotnego braku swoich ojców,
udając jakoby nie miał na myśli obsadzać Jadwigo-
wa Zmartwychwstańcami, posyła ks. Józefowi świec-
kiego do pomocy, i to jeszcze takiego obieżyświata,
którego mało co znał — posyła do pomocy ks. Anto-
niego Kozłowskiego. A ta pomoc stała się jego nie-
mocą. Ks. Józef miał dobre serce dla swego asys-
tenta, na nieszczęście, za dobre. Sam będąc szcze-
rym 1 dobrodusznym, nie podejrzywał konfratra o
nic złego, pozwalał mu wszystko w parafii robić.
Było to w sierpniu roku 1894, kiedy piszący tę kartę
wraz z dwoma księżmi chlcagoskimi odwiedził, pleba-
nię Św. Jadwigi. Było to w niedzielę po nieszporach.
Ks. Józef z długą zatabaczoną chustką w ręku wy-
szedł naprzeciw i przywitał nas serdecznie. „A gdzie
asystent (Antoni Kozłowski)?" Zapytał jeden z nas.
„Ii . . . odparł ks. Józef, machnąwszy obojętnie ręką
— „mój Antoni już od czterech godzin na mityngu
— 98 —
obrabia Siosbry Różańcowe 1 nlewłedzieć kiedy wró-
ci." Piszącego te słowa, ta uwaga wówczas mocno
zastanowiła, a jeszcze głębiej utkwiła w pamięci, gdy
po godzinie wreszcie wrócił z mityngu Różańcowego
ów „Antolek", ładny, pulclmy, różowy, zalotny, ma-
jący twarz rozpromienioną, słodziutkim uśmlecliem.
Ale pod rozkosaną trawą wąż jadowity się krył, który
niebawem miał ukąsić śmiertelnie swojego probosz-
cza. I ukąsił. Po cichu zastawił na swego proboszcza
całą sieć intryg, żeby go wysadzić, a siebie posadzić
na jego miejscu. Tymczasem władza spostrzegła się
i usunęła jego, Kozłowskiego, z asystentury 18. grud-
nia r. 1894. To wywołało na Jadwigowie brzydkie
awantury, których atoli na tem miejscu tu opisywać
nie będziemy, żeby nię plamić jasnych szat św. Jad-
wigi.
Potem zapanował względny spokój; albowiem
kozły odłączyły się od owieczek. Zadowoleni para-
fianie pozostali przy kościele św. Jadwigi, a nieza-
dowoleni pod przewodnictwem ks. Antoniego Koz-
łowskiego obrali sobie inną drogę — drogę niezależną-
Przy Luebeck ulicy pobudowali sobie szopę, któ-
rą Antoni Kozłowski 13. czerwca r. 1895 poświęcił
na kościół „Wszystkich świętych." Otwarcie kościo-
ła Św. Jadwigi nie nastąpiło, z powodu że adwokat
Kaczmarek w imieniu Dziewiora postarał się o zakaz
sądowy.
Wreszcie dnia 23. czerwca r. 1895 otwarto już
na dobre kościół św. Jadwigi i wprowadzono do nie-
go nowego pasterza, ks. J. Piechowskiego, młodego
Zmartwychwstańca, który odtąd aż do dziś dnia, z
grubą laską pasterską w ręku, strzeże tam owieczek
Chrystusowych od napaści kozłów i wilków. Trudne
— 99 —
zadanie na swoje barki wziął nowy proboszcz. Część
dawnych parafian zdemoralizowana i otumaniona,
odpadła od kościoła katolickiego. Cłiociaż źle było,
energiczny ks. J. Piecłiowski nie zwątpił, lecz mówił
za cliicagosklm poetę, Zahajkiewiczem :
Nie ten żeglarz, co płynie po wodzie
Nie poruszonej nic wiatrem w ix)godzie,
Lecz ten, kto fale gdy biję. najtężej
Wiosłem zwycięży!
I z zaparciem siebie, z gorliwością, wytrwałością
i wiarą w dobrą siprawę i w pomoc Bożą, wziął się
do pracy. Z każdym niemal dniem zbłąkane owiecz-
ki wracały do swej owczarni. I odżyła na nowo pa-
rafia Św. Jadwigi, chociaż liczbą mniejsza, ale du-
chem i wiarą silniejsza i potężniejsza. Szalony wi-
cher wywiał plewy, a zostawił pszenicę w gumnie św.
Jadwigi . . . Parafia pod sprężystymi rządami J. Pie-
chowskiego rosła i rozwijała się tak, że dziś znajdua'e
się w kwitnącym stanie. Wybudowano wielką i
wspaniałą świątynię ku czci św. Jadwigi. Parafia
liczy około 1,600 familii. W łonie parafii żyje około
25 Towarzystw, liczących po kilkaset członków. Chór
parafialny, od czasu, gdy dyrygentem jego został
utalentowany muzyk p. Wiedeman, robił olbrzymie
postępy. W parafii znajduje się także piękna biblio-
teka a do szkoły uczęszczało na początku roku 1901
dzieci 909, między nimi 449 chłopców i 460 dziewcząt.
A w r. 1905 było dzieci szkolnych już przeszło
1200." Oprócz 10 Sióstr Nazaretanek, jest kilku nau-
czycieli europejskich fachowo uzdolnionych i jeden
nauczyciel języka angielskiego. Jest nawet specyal-
na szkoła wyższej muzyki.
— 100 —
Kościół Św. Jadwigi z budynkami jak szkołą,
lialą, biblioteką, plebanią przewyższa wartość 400,-
000 dolarów — zajmuje cały blok kwadratowy.
Proboszcz ks. Jan Piechowski, C. R., urodził się
22. grudnia, r. 1864 wStawiskach, w powiecie Koś-
cierskim. Studyował najpierw w Kościerzynie, po-
tem w Berlinie (Kanada), Rzymie i Lwowie. Wy-
święcony przez biskupa Puzynę r. 1891 we Lwowie.
Najpierw pracował przy kościele i internacie Zmart-
wychwstańców we Lwowie, potem r. 1891 przybył do
Ameryki. Tu, opró-cz obowiązków kapłańskich, zaj-
mował się szkołą, będąc przez dwa lata rektorem
kollegium św. Stanisława K. w Chicago. Równo-
cześnie, kiedy w Avondale hydra ©chyzmy zaczęła
łeb podnosić, zajc,ł się organizacyą parafii św. Jacka.
Dnia 29. czerwca, 1895 objął skołataną parafię św.
Jadwigi i zaprowadził w niej ład 1 porządek. Ma
do pomocy asystentów, także Zmartwychwstańców.
Był takim pomocnikiem ks. Józef Gieburow-ski, C. R.,
urodzony 18. marca r. 18G4 w Podlesiu, powiecie Bu-
kowskim. Nauki x>ohlerał w Poznaniu, Pelplinie 1
śremie, gdzie skończył gimnazyum. Przez 4 lata po-
tem chorował obłożnie, a następnie studyował agro-
nomią w Prószkowie. W r. 1886 wstąpił do 00.
Zmartwychwstańców. Wyświęcony na księdza, w r.
1892 przybył do Ameryki i pracował przy parafii św.
Stanisława K., poczem w r. 1895 objął probostwo w
Avondale. W r. 1905, na Jadwigowie było 3 asysten-
tów: ks. T. Szypkowski, C. R., ks Józef Jelinek, C.
R., i ks. Stefan Dąbkowski, C. R.,
— 101 —
9. PARAFIA ŚW. KAZIMIERZA W CHICAGO, ILL
West 22. and Whłpple Sts.
(Założona r. 1890.)
Parafia ta (2 .mile na zachód od Wojciechowa,
a 4^ mili od środka miasta) założoną, została r.
1890. Pierwszym jej proboszczem był znany z cię-
tego pióra ks. EYanciszek Kroll (Król). Skarżył się
ks. Szymon Kobrzyński, C. R., 21. listop. 1892: „Ks.
Kroll cią^gle pisuje bezecne 1 oszczercze koresiponden-
cye do Wiarusa, jego poplecznicy główni są: ks.
Pyplatz, ks. Nawrocki być może choć z pewnością
nie wiemy, ks. Wojtalewicz, ks. Słomiński, a i tak
wychwalany ks. Lange daje się ks. Krollowi za nob
wodzić.". Od r. 1893 proboszczem ks. Wojciech Fur-
man. Bractw i Towarzystw, wplecionych w orga-
nizm tej parafii, jest jaki tuzin. Parafia liczy około
3,000 dusz, a do szkoły na początku r. 1901 uczęszcza-
ło 388 dzieci, między nimi 197 chłopców, dziewcząt
191. Klas jesft G, 1 tyleż stopni nauki. Uczyło tam &
Sióstr Franciszkanek i jeden nauczyciel świecki, a
r. 1905 uczyło 7 S:S. Zmartwychwstanek. Grunta i
zabudowania parafialne są warte $50,000.
Chociaż dawniej i tu zły duch próbował zasiać ką-
kole, to jednak dzięki energii ks. W. Furmana pa-
nuje w parafii zgoda i harmonia. Parafianie chętnie
i gorliwie, pod przewodnictwem proboszcza, pracują
nad podniesieniem parafii. Wystawili nowy kościół i
szkołę w jednym wspaniałym gmachu, który 11. czer-
wca r. 1905 poświęcił biskup Muldoon.
Ks. Wojciech Furman, który niemało się przy-
czynił do rozwoju „Kazimierzowa", urodził się 2.
kwietnia r. 1866 w Lubaskiej parafii, przy Ozarnko-
— 102 —
wie (Ks. Poznańskie). Pierwsze nauki pobierał w
domu a następnie w szkole św. Stanisława K. w Cłii-
cago, potem w Berlinie (Kanada), w Kankakee i w
Seminaryum Baltimorskiem. Wyświęcony 18. marca
r. 1893. Przez 6 miesięcy był asystentem przy koś-
ciele Św. Jozafata, potem zastał proboszczem „na
Kazimierzowie".
Roku 1901 osiadł tu jako asystent ks. Anzelm
Młynarczyk, przybyły z dyecezyi Marąuette, a r. 1905
ks. Felix Nowak z dyecezyi Green Bay. . Stałym
asystentem ks. Furmana jest wyświęcony r. 1903
ks. J6zef Kruszka.
Ks. Józef Kruszka iirodził się w r. 1878 w
Brzyskorzystwie pod żninem, w W. Księstwie Po-
znańskiem z rodziców Tomasza i Józefy ze Skibiń-
skicli Kruszka.
10. PARAFIA ŚW. MICHAŁA W SOUTH CHI-
CAGO, ILL.
83. and Ontario Avenues.
(Założona r. 1892.)
Na południowej stronie sławetnego grodu Chi-
cago, w prostej linii 10 mil na południe od środka
miasta (od głównego gmacłiu pocztowego), pomiędzy
ulicami 81-szą, i 86-tą, na północ i południe, pomiędzy
jeziorem Michigan i koleje. Baltimorskę, na wschód
i zachód, „na Warszawie", znajduje się parafia św.
Michała Archanioła, bliska sąsiadka starszej swej
siostry parafii Niepokal. Poczęcia M. B. Założenie
tej parafii powierzono r. 1892 ks. Adolfowi Nowic-
kiemu, dotychczasowemu asystentowi w Chicago.
— 103 —
Ks. A. Nowicki opowiada z humorem dzieje począt-
kowe tej parafii w następujący spos6b: „Wyjecha-
liśmy na tę Warszawę (do South Chicago) razem z
Janem Szostakowskim. Pogoda była iście chicagos-
ka: kapuśniaczek — co się zowie (drobny deszcz z
mgłą.) Zewsząd pustki — ^gdzieniegdzie domek pochy-
lony, a dalej pola i w^oda, woda i pola. Oglądając się
na wsze strony pomyślałem sobie: hm! toć to chy-
ba miejsce, gdzie gęsi i kaczki ogonami się witają,
boć tu ludzi jakoś nie widać. Nareszcie wylądowa-
liśmy szczęśliwie na 83. ulicy. Ale gdzie tu za-
mieszkać na tej Warszawie? — ^Jasiu, mówię, gdzie
ja też będę mieszkał? — A jużci u mnie. — 'No, i roz-
lokowałem się u niego. Było mi tam dobrze: jeden
tylko miałem kłopot: pokój, w którym sypiałem,
rozminął się z piecem. Rano więc wstając musia-
łem pomacać i zrewidować członki, czy się czasem
nie zatrzymał gdzieś jegomość mróz — musiałem
przecie dbać o moje biedne kości, uważałem je bo-
wiem za parafialne. Poczciwy zaś Jan Szostakowski
wnet sprowadził mi pierzynkę, bo nie chciał brać
na siebie odpowiedzialności za zmarznięcie włas-
ności parafialnej, żona jego poczciwa, robiła co mo-
gła, aby kapłana „godnie" przyjąć i ugościć.
„Działo się to (opowiada ks. Nowicki) pewnego
wtorku w końcu lutego r. 1892. Ludzie, wracając
z rol)oty i widząc, że ja coś majstruję, poprzystawali
i pytali się: — ^A co to, Ojcze, będzie? — ^Ano, kośció-
łek będziemy budowali. — ^A kiedy? — ^A chociażby za-
raz — ot, oczyśćmy plac, bo już drzewo budulcowe
mamy. — Na te słowa jak ci się ludzie uie wezmą do
roboty, ten ze szuflą, inni z siekierą, a nawet i piły
i młotki się znalazły. — ^Hej, Antku, Wojtku, dokąd
— 104 —
tak spieszycie? pytali się ludzie, widząc dobrze sobie
znajomych wyrywających co tchu po Ontario avenue,
brnąc we wodzie po kostki („na Warszawie" wielka
jest obfitość tego żywiołu i był wielki czas arkę No-
ego tam budować). Antek się obejrzał i uśmiech-
nąwszy się odparł: — ^A no, biegnę po „tulsy" (narzę-
dzia ciesielskie) toć to kościół będziemy stawiali! —
Kościół, jaki gdzie? — ^A cóż to nie wieta, że nam Ar-
cybiskup przysłał ks. Nowickiego na proboszcza? Ot,
stoi tam z młotkiem i zwołuje ludzi do roboty! — ^Ale
Antku, toć ci się chyba we łbie przewróciło, a gdzie
architekt, kto kontraktor, toć bez planu budować nie
można? — Antek rozśmiał się... Przyjdźta lepiej do
roboty... Robota szła bez architelrta. — Hej — ^ktoś
huknął, słupki stawiać pod fundament! — I w mgnie-
niu oka słupki stanęły, a ot już i „brejzują'. — Hej
Chłopcy! woła Franciszek Mazurek na młodzież,
ciągnijcie no deski co grubsze na podłogę. — Jak nie
zaczną rżnąć, rąbać, ciosać i przybijać, to wnet i po
dłoga leży gotowa. Drugiego dnia zjawił się i kon-
traktor p. Ratkowski: tam coś doradził, tu coś po-
prawił, a widząc, że wszystko idzie jak z płatka, ^po-
kręcił wąsa i pomyślał: będzie tu biznes, proboszcz
chwatki, bo młody, parafianie chętni 1 uczynni!...
Tak więc robota wrzała. Parafianie mol, po cięż-
kiej pracy w „rolmili*' (walcowniach żelaza) przy-
chodzili chętnie dokończyć roboty przy kościele. I
pobudowali kościółek w przeciągu trzech dni i za
robotę ani centa, nie wzięli. W sobotę tegoż tygod-
nia odprawiliśmy w nim pierwsze nasze nabożeń-
stwo. Nie był to kościółek bardzo foremny — miał on
jednak swoje zalety: tak np. dziatki szkolne mogły
łatwo się uczyć na dachu jego geografii, można bo-
— 105 —
wiem było tam widzieć i pagórki i doliny, a w czasie
deszczu były i zatoki i cieśniny.
„Gdy kościółek już stanął (mówi dalej ks. Nowic-
ki), zacząłem przemy śliwać nad budową szkoły bo
szkoła to grunt, to dusza parafii. Zwińcie nasze
szkoły, a i Polonia nasza wtenczas przepadnie. . .
W tym celu zwołałem gromadę czyli jak się to u nas
mówi „mass-meeting" parafialny. Parafianie uwa-
żali, że wielkiego gmachu na szkołę budować nie
trzeba, gdyż jak mówili, najwyżej będzie 250 dzie-
ciaków. Mnie jakoś niebardzo się chciało wierzyC,
żeby parafianie moi byli tak licho uposażeni w tę
polską cnotę. Postanowiłem sobie pójść po kolek-
cie i w ten sposób naocznie się przekonać, jak się
też przedstawia ta polonia dorastająca. Zacząłem
więc peregrynacyę po diomach: wszędzie skrom-
niuchno, czyściuchno i dziatki pięknie ubrane. Po-
chwaliwszy Pana Boga, pytam: — ^A co, matko, dużo
masz tej dziatwy? — A toć czwóreczkę, proszę Ojca
Wielebnego. — Wchodzę do drugiego: A tu ile tej
dziatwy będzie? — ^A toć sześcioro, dzięki Bogu! — Nic
więc nie mówię, jeno idę dalej — a tu już jest ośmio-
ro! Myślę sobie: no to jakoś idzie coraz wyżej. Idę
dalej, aż tu patrzę jeden tylko chłopczyk i jedna
d^ziewczynka. — Cóż mateczko, mówię, dwoje masz
tylko dzieci? Ale gdzietam, proszę Ojca Wielebne-
go, toć pięcioro jest, jeno troje ze strachu schowały
się i)od łóżko. — -Jakem się więc popatrzył na tę armię
Józków, Władków, Bolesiów ,Magdusi, Zosi i t. d. —
to aż mię strach wziął i pomyślałem : z temi czwórka-
mi, szóstkami, ósemkami i dziesiątkami żartów nie
ma, trzeba się zawczasu z nimi do walki szykować;
(potrzeba dla nich budynku kapitalnego, szkoły dużej
— 106 —
i obszernej i pla-cu do zabawy. Hej bracia, mówię
więc do parafian, dokupimy loty, boć mamy tylko 6.
I dokuipiliśmy 12 lot i pobudowaliśmy okazały budy-
nek, w którym na dole obszerne i wygodne klasy, a
u góry wielki kościół — budynek nie na 250, lecz na
1,500 dzieciaków . . . Mamy też piękny plac do za-
bawy dla dziatek i dla musztry Towarzystw parafial-
nych. Jeno przyjdź i zobacz, jak ci nasza dziatwa
wysypie się na plac i dalej na wyścigi, boć polska na-
tura potrzebuje przestrzeni i wolności; lub też jak ci
wszystkie Towarzystwa się wystroję, i staną, w szyku,
a marszałek huknie: „do ręki broń, naprzód marsz!"
— to cię aż ciarki przechodzą — idę, walą, a miejsca
dość!
Jednośmy mieli utrapienie z kochanym naszym
sąsiadem Michiganem (jezioro nad którem leży Chi-
cago). Ten przyjaciel Neptuna płatał nam figle nie
lada na gruncie parafialnym: jak ci dmuchnie — to
zaraz na stopę masz wody! Burmistrz nasz i ojcowie
miasta utrzymywali, że to nawet poniekąd dobrze
wpływa na Polaków, bo „they are hot tempered" (są
gorąco kąpani) a woda podobno wywiera zimne wra-
żenie. Ponieważ jednak burmistrz burmistrzem a
woda wodą, sięgnąłem po rozum do głowy i udałem
się do naszej kompanii (Illinois Steel Co., która tu
posiada ogromne fabryki i u której Polacy pracują),
oświadczając jej, że „the Polish people are a noble
people, they do not want to be Iow." Kompania
przyznała mi racyę i przysłała jakie 25Ó fur rozmai-
tych rozmaitości na „wyfilowanie" naszego gruntu, a
koniec był taki, żeśmy pana Michigana zapędzili w
kozi róg i odtąd już ani się poważy pokazać w na*
szych granicach."
— 107 —
Ale oprócz wód Michiganu, zalewały młodą pa-
rafię i długi, zaciągnięte na budowę olbrzymiej,
wprost potwornych rozmiarów szkoły i kościoła pod
jednym dachem. Trzeba teraz było się starać o „wy-
filowanie" tych dziur i dołów w kasie parafialnej.
W tym celu urządzono ogromny „fair" (loteryę fan-
tową). Ponieważ takie „fairy parafialne" tu w A-
meryce są czemś zwykłem, a w starym kraju czemś
niezwykłem, więc dla braci naszych w Polsce u-
mieszczamy tu barwny opis takiego „fairu", tak jak go
przedstawia ks. Nowicki. „Przypomnijmy sobie — po-
wiada ks. Nowicki — nasz pierwszy „fair". Całe South
Chicago było do góry nogami: wszyscy na gwałt
szykują się na zabawę. — Hej matko, woła mąż do ko-
biety, zanieśno kurkę, niech ks. proboszcz da na koło
(loteryjne.) — Córuchno, mówi matka, weźno tę kacz-
kę i zanieś na „fair". — Hej chłopcy, wołają dzielni
moi grosernicy, weźcie tam szynkę, parę kiełbas,
beczkę śledzi i żywo na fair. — Hej barkiprzy (bar-
keeper, szynkarz), wołają moi poczciwi saluniści,
weźcie no tego, tętowego, a o cygarach nie zapomi-
najcie i to o tych prawdziwych hawańskich co to
„ten for a ąuarter". No i zaczęło się pospolite ru-
szenie: tu niosą kury, ten króliki i gęsi, nie brak i
kozy, a tu także wóz wyładowany rozmaitymi roz-
maitościami, prz/ których niezbędny antałek a na
nim zasiada sam „boss" z powagą popędzający chudą
szkapę i wołając co chwila na przechodniów „look
out" (bacziność!) A to dokąd tak ci s,pieszno chłop-
cze? — Na „fair" parafialny — odpowiada zuchwało i
rusza dalej. A tu na fairze, przy kole, stoi już An-
tek i huśta niemiłosiernie kurę a potrząsając nią
w powietrzu woła: Hej bracia! piękna jak was ko-
— 108 —
cham kaczuszka, waży 12 funt6w i pół, ledwie ją
udźwlgn9,6 mogę, dziesięć centów klapka! dziś bo-
wiem ks. proboszcz kazał puścić bardzo tanio. Klap-
ki rozebrano natychmiast 1 któraś z parafianek za-
miast kaczki naturalnie wygrywa — kurę. Spostrze-
gła się nieboraczka po niewczasie. Ale to nic, toć
takie figielki często się na fairach płatają. — Hej bra-
cia, woła znowu Antek, patrzcie-no złoty zegarek,
kosztuje 37 dolarów 1 pół, jak mamę kocham, 25 cen-
tów klapka! (Mówiąc prawdę zegarek wart był 7 do-
larów, Antek w wielkim ferworze resz^tę dodai nie-
chcący). Beczki piwa itp, dostarczają również ob-
fite źródło dochodu. I tak zabawa idzie aż do późnej
nocy — dwunasta bije — powiadam więc parafianom,
że już dość na dzislisij, jutro przyjdziemy znowu i za-
blerzem się na spoczynek." (Taki fair trwa zazwy-
czaj dłużej niż tydzień). Pracował też na „fairze"
gorliwie kochany i zacny ks. Wład. Lipski, (później
proboszcz w Cincinnati) ówczesny mój wikary. Du-
sza to człowiek i businessman dobry... Ale około
pierwszej w nocy, kiedym był w pierwszym śpiku, a
tu naraz trrr. . . budzę się, zrywam się na równe no-
gi, zapaliłem świeczkę i pędzę na schody, i^utaj taki
widok ml się przedstawił: biedny mój kasyer ks.
Lipski po szczęśliwie odbytej peregrenacyl po wyso-
kich schodach z góry na dół leży sobie na podłodze
1 odpoczywa po ciężkich trudach falrowych. Pytam
się czy się nie potłukł, ale poczciwiec nie myślał już
o sobie, wołał tylko, aby prędzej zebrano centa,
które rozsypał, boć to (powiada) parafialne... Ale,
ale, mówiąc o ks. Lipskim — -nie mogę i kochanego
braciszka pominąć, boć to oni razem do mnie przyje-
chali. Brat Bazyli, to persona w parafii nie lada:
— 109 —
jest on zakrystyanem i inżynierem od „bojlerów"
(pieców parowych do ogrzewania), klucznikiem, o-
grodnikiem i farbiarzem, wszystkiem!
„Fairy" takie odbywały się r. 1892, 1893, 1895, 1896,
i przyniosły w tych latach razem |7,013 czystego
zysku.
Parafia św. Michała liczy około 8,000 dusz, 1 pra-
wie cała ujęta jest w liczne bractwa i towarzystwa:
i tak, zaczynając od najmłodszych; „Kindergarten"
czyli ogródek freblowski, liczą,cy do 150 dzieci, zwią-
zany jest w Tow. Św. Anioła Stróża; Tow. Dzieci
Maryi; św. Stanisława K.; Bronisławy; 3 Różańco-
we Bractwa; Arcybractwo Oblicza P. Jezusa; Tow.
Św. Michała Arch., najstarsze w parafii, najwięcej
się przyczyniło do założenia parafii (zarząd: Jan
Szarafin, Mich. €rodziński, And. Makowski, Jan
Chemma, Ign. Wegner, Jan Janiak) ; Tow. św. Mar-
cina; Św. Stanisława B.; Tadeusza Kościuszki, ma
piękną bibliotekę; „Zgoda"; nadto pięć „umundu-
rowanych" Towarzystw : Rycerzy N. M. P. ; Ryce-
rzy Św. Kazimierza; Krakusów, Gwardya Kościuszki,
Strzelcy Królowej Korony Polskiej. Istnieje i chór
parafialny i Kółko Dramatyczne.
Do szkoły chodziło na początku r. 1901, dzieci
650, a mianowicie 324 chłopców i 326 dziewcząt. Klas
jest 10, stopni nanki 5. Uczy 11 Sióstr Nazaretanek.
W r. 1905 było 385 chłopców i 425 dziewcząt.
Grunta i zabudowania parafialne są warte około
$100,000, a mianowicie grunta $14,000, kościół, szko-
ła i plebania (budowana w oryginalnym stylu śred-
niowiecznego zamku rycerskiego), kosztuje $60,000;
urządzenie wewnętrzne kościoła, szkoły i plebanii
$28,000. Dług parafialny na początku r. 1901 wyno-
— no-
sił $53,183. Rocznego dochodu ma parafia około
$20,000.
Roku 1897 ks. Adolf Nowicki wyjecłiał za inte-
resami do Rosyi; a gdy powrócił, osiadł w Nanti-
coke. Pa., gdzie dotycliczas jest proboszczem.
Tu zaś w iSoutłi Cłiicago proboszczem od r. 1897
jest ks. Paweł Rliode, wyświęcony r. 1894 w St. Fran-
cis, Wis. Asystentem ks. J. Zwierzcliowski, a od r.
1904 kB. Jan Lanc.
OO. Zmartwyctiwstaócy i tę iparafię powzię,ć
cłicieli. Pisał ks. Andrzej Spetz 12. lipca r. 1897:
„CJo do Soutli Cłiicago nie można było uczynić więcej,
aby pom6dz ks Nowickiemu. On może już nie wróci
i prosił był Arcybiskupa o pomoc i ażeby ta pomoc
od nas wyszła, błagając zarazem, żeby tej parafii nie
dawał w ręce świeckicli, ale by nam ją dał; i Biskup
był bardzo zadowolony z tego i bardzo pragnął, byś-
my objęli tymczasowy zarząd, i w ten sposób O. Win-
centy przeznaczył tam O. Gordona..."
11. PARAFIA ŚW. JANA KANTEGO W CHICAGO,
ILL.
Na rogu ulic Front i Carpenter.
(Założona r. 1892.)
W rok przed otwarciem św. Trójcy powstało Kan-
towo, wykrojone ze Stanisławowa. Kościół św. Jana
Kantego jest ze wszystkich kościołów w Cłiicago po-
łożony najbliżej centrum miasta, bo tylko 1% mili
(w prostej linii) od głównego gmacłiu pocztowego.
Na tem miedscu, gdzie dziś się znajduje presbite-
— 111 —
ryum kościoła św. Jana K., atał niegdyś dom, w któ-
rym, pod przewodem ks. Szulaka, zorganizowało się
najstarsze w Ctiicago polskie Towarzystwo św. Sta-
nisława K. (r. 1864), z którego później wyłoniła się
parafia św. Stanisława K.
Utworzenie tej parafii św. Jana K. miało raz na
zawsze zapobiedz otwarciu św. Trójcy, ale nie zapo-
biegło; owszem przyczyniło się do jej otwarcia. Sta-
nisławowo wylewało z brzegów na wszystkie strony.
Na około Stanisławowa, siłę. rzeczy, tworzyć się mu-
siały nowe sadzawki, nowe parafie. A ojcowie
Zmartwycliwstańcy ryby łowić clicieli wszędzie — cho-
ciaż na samem Stanisławowie absolutnie pracy podo-
łać nie mogli. Ale nie dziwmy im się: do obejmo-
wania coraz więcej parafii mieli oni podówczas za-
chętę z góry, od samego Gen. Przewłockiego. Dowodzi
tego list ks. Kobrzyńskiego, C. R., pisany 15. lutego
r. 1892 do Generała: „Najdr. Ojciec wspomniał, że-
byśmy mogli przy zdarzonej sposobności obejmować
1 inne parafie a nie siedzieli na kupie (czego właś-
nie reguła zakonna wymaga!), a któż obsłuży św.
Stanisława?... Długi ogromne, trudno zakładać no-
wą parafię, bo znów trzebaby nowe zaciągać długi —
tymczasem u nas roboty huk, coraz nowi przybywają
immigranci — w r. 1891 było chrztów 2,400..." (pro-
szę sobie wyobrazić, w jednym roku w jednej parafii
Św. Stanisława tyle chrztów!) Atoli, chcąc niechcąc,
nową parafię utworzyć musieli, bo — pisał ks. Kob-
rzyński, 7. lipca r. 1892 — „na gwałt dzielić trzeba pa-
rafię — na każdem nabożeństwie gniotą się jak śie-
dzie w beczce, a jeszcze wszyscy pomieścić się nie
mogą. Aie rozdzielenie parafii nie umniejszy na-
szych prac..." Pewno, że nie. Więc co? czy ojco-
'
— 112 —
wie oddadzą, innym lislęźom tę nową parafię? Ani
mowy o tem. „W obrębie nowej parafii — pisze tenże
tamże — najwięcej jest Galicyanów, którzyby chcieli
mieć wszystkie posługi a nic na kościół nie dawać,
trzeba więc dać im człowieka energicznego, a do
tego, zdaje mi się, będzie najodpowiedniejszym O.
Gordon..." A 13. lipca r. 1892 O. Wincenty donosi:
„Nowa parafia już jest przez Arcybiskupa zatwier-
dzona, ale jak nie będzie nowych sił, to musi nastą-
pić nowe fiasko. Spowiednica potrzebowałaby Ich
ciągle 6 — ambona choćby ze 4. — Ot6ż nasi najuko-
chańsi opiekunowie o naszych trudnościach wiedzą i
je osławiają, z dodatkiem, że Zmartwychwstańcy tyl-
ko pieniędzy szukają i łapią ludzi (parafie, t. j. św.
Stanisława, Trójcę chcą, św. Jadwigę uważają za
swoją), a teraz znowu też dla siebie budują, a nie
myślą aby je opatrzyć, etc, etc. Ponieważ jako tako
(czyli lada jako!) odpieram ich zarzuty, więc jad wy-
rzucają na moją osobę i mówią bardzo często i dość
głośno, że gdyby tego Wincentego Barzyóskiego ci . . .
wzięli, toby było dobrze. Ma się rozumieć, że trzeba
te słowa nie tak literalnie rozumieć, jak brzmią po
wierzchu, bo mają one też różne znaczenia, jednak
jest w nich jakaś prawda dla mnie i dla Zgroma-
dzenia nie bardzo pocieszająca..." Tak więc sam
ks. Wincenty przyznał tu, że to jest prawdą. Iż
„Zmartwychwstańcy tylko pieniędzy szukają i łapią
parafie ,a nie myślą aby je dobrze opatrzyć." Uznał
to w teoryi, ale w praktyce i nadal tej uznanej praw-
dzie będzie się sprzeciwiał.
Prol)oszcz6m nowej parafii został ks. Jan Kas-
przycki, C. R., ten sam, który później po śmierci ks.
Wincentego r. 1899 objął jego probostwo i prowin-
— 113 —
cyalstwo, a r. 1905 został Generałem Zmartwycłi-
wstańców. „O. Przełożony (Kobrzyński) — pisał ks.
Kasprzycki 19. lipca r. 1892. — przeznacza mnie na
proboszcza nowej parafii św. Jana Kaniego. Przysłać
pomoc ,bo inaczej będzie fiasco; większa część księ-
ży świeckicli przeciwko nam, ale biskup z nami, lecz
jeżeli nie będziemy mogli obsłużyć dobrze obu pa-
rafii, to cóż będzie?..." Cóż będzie? To Delegat
Papieski otworzy św. Trójcę, i da ją innym, jak to
rzeczywiście następnego roku uczynił, i w ten sposób
<5lioć trochę ojcom ulżył. Ale, zamiast Delegatowi
być wdzięcznym za tę przysługę, ojcowie jeszcze
szemrali na niego. Tymczasem, dopóki Trójca była
zamkniętą., „z budowę, nowego kościoła — pisał 3.
grudnia r. 1892— nie można się spóźnić ani na mie-
siąc, bo natłok w kościele św. Stanisława przyszedł
do absurdum, tak że policya i całe miasto mówi o
tem i ostrzega nas, abyśmy się zastanowili na co się
^y' narażamy, że lada panika za tysiące ofiar możemy
się stać odpowiedzialnymi. A w szkole mamy 3,500
dzieci, liczba anormalna i niestosowna do budynków
szkolnych. Sumy pieniędzy już są zaangażowane
^ w tej Nowej Parafii (Kantego) . . . Skoro księża
^ świeccy się dowiedzieli, że Arcybiskup polecił nam
>■ t. j. Zgromadzeniu zająć się tą nową parafią, oburzy-
^ li się do ostateczności i starali się o zmianę zdania
* u Arcybiskupa, wmawiając w niego, że nie mamy od-
I powiądniej liczby kapłanów do prowadzenia takiej
^ masy ludu i że tylko z łakomstwa na dochody przy-
jęliśmy tę nową parafię. .."Az jakiejże innej racyi,
jeśli nie z łakomstwa? Przecież O. Wincenty sam
przyznał, że to prawda, choć „nie bardzo pocieszają-
ca dla Zgromadzenia". „Brak własnych kapłanów
)SC
$ »
ba
— 114 —
postawił nas w tern przykrem położeniu obecnem, 1
tylko wy starcza ją,ca liczba naszycli pracowników (C.
R.) może nas z kłopotów wybawić. Lat 18 to powta-
rzam, ale nie chciano mi wierzyć, ufajmy że jeszcze
czas naprawić to nieporządne gospodarstwo." Na
„brak własnycli kapłanów" ojcowie się skarżą, a
jednak już 6. stycznia r. 18^3 ks. Kasprzycki pisze do
Rzymu: „Dla O. >Gordona najlepszem będzie Bułga-
rya lekarstwem"; zaś 10. marca r. 1893: „W nowo
zakładającej się parafii mieszikają ludzie najwięcej
z Galicyi 1 mnie pragną mieć proboszczem, bo myślą,
że ja jestem Gallcyaninem ; " a 15. kwietnia r. 1893:
„Myśl, żeby O. Breitkopf (C. R.) został proboszczem,
prawie jest niepodobna." Z tem wszystklem śmieli
jeszcze ojcowie wyciągać ręce po Trójcę i gniewać
się potem, że im Delegat jej nie dał. Jak ów dzieciak,
który mając już pomarańcze w jednej i drugiej ręce,
gniewał się, że ojciec dał jeden pomarańcz także jego
bratu.
Dopiero 3. września r. 1893 poświęcono kamień
węgielny pod kościół św. Jana Kantego. Pomimo o-
gólnej biedy w kraju, mury wznosiły się coraz wy-
żej, i stanął kościół z kamienia, trwały, massywny,
zdający się urągać całym wiekom przyszłości. „O.
Kasprzycki (z O. Floryanem Matuszewskim) — pisze
O. Kobrzyński 15. lutego r. 1894 — jest w ogromnycłi
długacłi w nowozałożonej parafii; wszystkie doclio-
dy, jakie ma z parafii, oddaje wierzycielom i robotni-
kom." A 8. czerwca r. 1894 pisze tenże: „Pensyi
obecnie nie mamy skąd brać. Budowanie nowego
kościoła (Św. Jana Kantego), pod który sam grunt,
na którym stały nędzne wprawdzie domy, ale już w
mieście, a więc słono kosztował, przeszło $100,000, a
— 115 —
budowa przeszło drugie tyle ... A była to dopiero
budowa bezmentu czyli dolnego kościoła: już wtedy
„Św. Jan Kanty kosztował przeszło $200,000; zapła-
cono dotę^ niespełna $40,000 reszta pożyczka w
Banku, który daje pożyczki zaledwie trzecią, część
wartości realności, a reszta dopożyczona z naszej pa-
rafii, czyli zaciągnięty dług na naszą parafię (św.
Stanisława K.)". (O. Kobrzyński 20. grudnia r. 1894)
Ale o tym długu parafianie nic wiedzieć nie mieli, bo
tak nakazywała wyższa dyplomacya, zwłaszcza, że
podówczas kozłowszczyzna na Jadwigowie głowę pod-
niosła. „U Św. Jana K. — pisał O. Kobrzyński 21.
kwietnia r. 1895 — ^kościół dolny wykończony i już
przeszło od roku regularne nal)ożeństwa się odpra-
wiają,; że O. Kasprzycki od począ,tku pilnuje w ra-
cłiunkach, "więc ma zupełny porządek. Jako próbkę
porządku kasy u św. Jana K. załączam pierwsze spra-
wozdanie parafialne. Nie ma w niem wykazanych
długów na kościele i parafii, ale ta przezorność po-
trzebna w tej chwili, aby nie podsuwać na teraz nie-
przyjaciołom i burzycielom materyału do podobnych
zaburzeń. Komitet parafialny wie o długach." Dnia
7. stycznia r. 1897 O. Andrzej Spetz donosi, że miał
od arcybiskupa pozwolenie zaciągnąć $100,000 długu
na Św. Jana K., lecz że kościół ten jeszcze nie był
ukończony, więc uzyskał tylko $80,000 pożyczki, i to
nie na 4% procent, jak się spodziewał, lecz na 6
procent.
O. Kasprzycki pilnował swojej parafii: „Stani-
sławowem — pisał 29. kwietnia 1897 — ^zajmuję się bar-
dzo mało i najszczęśliwszym byłbym, gdyby ml nic
stamtąd nie komunikowano," Wie wrześniu tegoż
roku dostał do pomocy O. Stefana Dąbkowskiego, C.
— 116 —
R., który przybył do Chicago 1. września r. 1897 wraz
z bratem Pawłem Szafrańskim. „Z O. Stefana Dąl>-
kowskiego — pisze O. Kasprzycki 11. listopada r. 1897
do Generała Smolikowskiego — -Jestem zadowolony. O.
Generał niecłi przyjeżdża do Ameryki zaraz. Sprawa
finansowa z Arcybiskupem musi być czy prędzej czy
później załatwiona. Czyż nie lepiej załatwić ją i ure-
gulować teraz, kiedy ten Arcybiskup nam sprzyja i
O. Wincenty może ustnie razem z O. Generałem tę
rzecz z Arcybiskupem załatwić?... Missyę Cliicagos-
ką, powinniśmy utrzymać, bo z niej i P. Bóg będzie
miał chwałę i Zgromadzenie nasze pomoc."
Dopiero 14. czerwca r. 1898 — jak donosi O. A.
Spetz — „u Św. Jana Kantego rozpoczęto roboty celem
ukończenia kościoła"; a O. Wincenty 2. grudnia r.
1898: „Kościół św. Jana Kantego został wykończo-
ny i za 10 dni będzie przez Arcybiskupa święcony" ; a
O. Spetz 8. grudnia r. 1898: „W przyszłą Niedzielę
będzie poświęcenie kościoła św. Jana Kantego, i jeśli
będzie pogoda, zrobimy demonstracyę, która w zdu-
mienie wprawi całe Chicago." Tak tędy za rządów
O. Kasprzyckiego „Kantowo" wzrosło do poważnych
rozmiarów. Stanął kościół massywny, zorganizowa-
ło się blisko 30 Towarzystw, a osobliwie na wzmian-
kę zasługuje „Kółko Dramatyczne", które, dzięki u-
mlejętnej i serdecznej pomocy ks. Floryana Matu-
szewskiego, C. R., stanęło bardzo wysoko. Zapewne
zdziwi się niejeden czytelnik „starokrajski", że tu
często ,na czele „Kółka Dramatycznego" stoi osoba
duchowna. Odpowiemy na to: Takie towarzystwa
dramatyczne, nie są tu zakładane po to, aby się ba-
wić i czas przyjemnie spędzać, ale są one poprostu
szkołą dla starszej młodzieży. Przy pomocy teatral-
— 117 —
nych przedstawień uczy się młodzież języka polskie-
go, zapoznaje się z literatura (zebrania literackie,
odczyty, deklamacye,) umoralnia się i nabywa więk-
szej ogłady towarzyskiej.
Prócz Kółka Dram. i cłióry śpiewackie na Kan-
towie rozwinęły się szybko, dzięki energicznemu
dyrygientowi p. Kwasińskiemu.
śmierć O. Wincentego, dnia 2. maja r. 1899, spo-
wodowała ogólne zmiany na mlssyl ojców cłiicagos-
skicli. W dzień po pogrzebie O. Wincentego, na-
stępcą O. Kasprzyckiego na Kantowie został wbrew
swoim rachubom, O. Eugeniusz Sedlaczek, któremu
asystowali O. Wincenty Rapacz i O. Biela. Prócz
tego, pomagał ks. Sedlaczkowi dzielnie młody ks. Ste-
fan Dąbkowski, autor broszury p. t. „Pierwszy zakon
z łona Polski", który r. 1901 został proboszczem tej
parafii. X. Sedlaczek wystą/pił ze Zgromadzenia.
Ks. Sedlaczek zaraz z początku nie czuł się swoj-
sko na Kantowie. Już 24. lipca r. 1899, a więc w
półtora miesiąca po objęciu tej parafii, pisał był do
Generała: „W tycli dniach wyczytałem nowinę z
„Pielgrzyma" . . . jakoby Zgromadzenie nasze przyjęło
missyę w południowej Ameryce... Pierwsza myśl,
która rzuciła mi się przed oczy, była ta, ażeby Najdr.
O. Jenerałowi przedłożyć moją gotowość poświęcić
się tamtejszej Polonii dla dobra Ich dusz i Zgroma-
dzenia. Obeznany ze stosunkami Amerykańskimi,
posiadając pewną biegłość w organizowaniu ludzi
w jedno ciało, wielką mógłbym dać przysługę O. Lu-
trzykowskiemu, który według powyższej wiadomości
jest przełożonym tej nowej missyi. Mam wprawdzie
pokaźną parafię (Kantowe już wtedy liczyło prze-
szło 10,000 dusz), i można wiele dobrego zdziałać — ale
— 118 —
ja tego uskutecznić nie potrafię, a to dlatego, iż
brzemię długów przygniata me barki i chęci do pracy
odbiera." Na to Generał radził si-ę prowincyała O.
Kasprzyckiego, który znowu nie wiele miał przeciw-
ko temu, żeby ks. Sedlaczka wyexpedyowa6 do Po-
łudniowej Ameryki. Pisał bowiem O. Kasprzycki
31. sierpnia r. 1899 do Generała: „Najdr. Ojciec oba-
wia się, czybyśmy w Cłiicago na to się zgodzili, aby
O. Eugeniusz (Sedlaczek) wyjechał do Curityby. Zda-
niem mojem, i może i wszystkich Ojców, byłoby może
bardzo dobrze, gdyby O. Eugeniusz, znają,cy już sto-
sunki amerykańskie, pojechał do Curityby, ale na
miejsce Jego potrzebowalibyśmy znowu jakiego
z młodszych Ojców." I już wtedy O. Kasprzycki miał
gotowego następcę po. O. Sedlaczku, bo pisze dalej:
„Gdyby to nastąpiło, uważałbym O. Stefana Dobkow-
skiego za najodpowiedniejszego na proboszcza parafii
Św. Jana K. O. Stefan kocha Zgromadzenie i jest
oszczędny. . . powtóre O. Stefana bardziej ludzie ko-
chają, a z tego wynika, że i więcej i prędzej 4aJ^
ofiary na kościół... O. Sedlaczek może pracować
w Chicago i nie chcemy się go pozbyć, chociaż jest
bardzo zmienny; jeżeliby Najdr. Ojciec koniecznie
potrzebował go na nową missyę, to tylko na jego
własne życzenie mógłby go Ojciec odwołać, dając na
jego miejsce innego. Tutaj u nas wiele mówią o
missyi w Brazylii i mówią, że koniecznie powinniś-
my przyjąć, aby Polaków obronić przed niezależnymi
w Curitybie." To ostatnie chyba ironią było.
We wzrastającej ciągle parafii św. Jana Kantego
brzemię obowiązków parafialnych O. Sedlaczkowi co-
raz bardziej ciążyło: „Przy wzrastającej niemal z
każdym dniem liczbie parafian, — pisze O. Sedlaczek
— 119 —
24. kwietnia r. 1900 do Generała — udałem się z pcrośbą,
do Prze w. O. Prowincyała (Kasprzyckiego), ażeby mi
się wystarał o trzeciego asystenta (ks. Biela już 20.
stycznia r. 1900 wystą,pił był ze Zgrom.), jednakże —
mówił — on sam puka do Rzymu o pomoc. Trzecli Oj-
ców w parafii św. Jana K. stanowczo nie wystarczy.
Obarczony sprawami finansowymi, oraz sprawami pa-
rafian, często nie mogę być w kościele, ażeby do-
pomódz dwom asystentom w słuchaniu spowiedzi,
etc." Prosi o O. Stanisława Rogalskiego, C. R., któ-
ry z Berlina, Kanady, przybywszy, od stycznia w Chi-
cago bawił za poradą lekarzy. W owym też czasie
wytoczył był wielką kulubrynę przeciw O. Sedlaczko-
wi jego własny asystent O. St. Dąbkowski, który pi-
sał tak do Generała: „Smutno i nad wyraz smutno u
nas na Kantowie! Dawnych depozytów parana ma
już dosyć dużo ... a w tym roku O. Sedlaczek przyjął
jeszcze 10,000 nowych depozytów, cyli innemi sło-
wy, o tyle pomnożył dług parafii. Co się z tymi pie-
niędzmi stało, na co je zużyto, to nie pojmuję. Co
będzie, jeżeliby dalej tak iść miało ... O. Dawid pisał
do mnie, abym wykazał dokładnie rachunki parafial-
ne; lecz ja nie mogę w danych warunkach nic więcej
odpowiedzieć, jak tylko to, ażeby był łaskaw zażądać
sprawozdania od O. Sedlaczka, gdyż się obawiam, pi-
sałem do O. Dawida, drugiego aktu tragedyi, która
się rozpoczęła w parafii św. Stanisława K., gdy długi
tak olbrzymie, włożono na Zgromadzenie. Tego się
tutaj znowu lękam. Teraz, jeszcze czas, ażeby wy-
kazać dokładnie parafianom, ile mają długów, ale
gdybyśmy tę sprawę ciągle odkładali, mogłoby już po-
tem być za późno..."
— 120 —
Pomału zbliżał się koniec panowania O. Sedlacz-
ka. O. Stefan Dą;bkowski, jak było <lo przewidzenia,
został Jego następca „Wyjeżdżam na kapitułę 10.
czerwca — pisał O. Kasprzycki 7. maja r. 1901 do Ge-
nerała — wiceprowincyałem będzie O. Gordon. O. Sed-
laczek musi ustąpić z probostwa św. Jana K., a na-
stępcą jego będzie O. Stefan Dobkowski. Jedno wiel-
kie głupstwo .popełniliśmy, żeśmy O. Sedlaczka pro-
ponowali Arcybiskupowi na probostwo św. Jana K,
ale stało się i teraz z większym kłopotem trzeba to
naprawić. Error corrigitur, ubi apprehenditur."
Wstąpiwszy nagle na zbyt wysokie stanowisko, łat-
wo zawrotu głowy się dostaje. O. Stefan Dąbkowski,
€. R., z powodu słabości niezadługo ustąpić musiał z
probostwa ,kt6re po nim objął mały ciałem lecz wielki
duchem O. Stanisław Rogalski, C. R., mający r. 1906
do pomocy 4 asystentów: 00. Winc. Rapacz, C. R. J.
Szczypta, C. R., L. Filipskl. C. R.. i Bron. Cieślak, C.
R. Dusz w parafii św. Jana K. było już r. 1897 oko-
ło 10,000. Na początku r. 1901 uczęszczało do szkoły
parafialnej 1,042 dzieci między nimi 550 chłopców a
492 dziewcząt. Klas było 13, stopni nauki 7. Uczy-
ło tam 15 Sióstr de Notre Damę. Siostry na „Kan-
towie" czynią znakomite postępy a w parafii panuje
wzorowa zgoda, jedność i harmonia.
„Kantowo" szczyci się tem, że posiada najwięk-
szy dzwon kościelny w całem mieście Chicago, (waży
6,000 funtów).
— 121 —
12. PARAFIA ŚW. STANISŁAWA BISKUPA I
MĘCZ. W CRAGIN.
53rd Court and Belden Ayeniie.
(Założona r. 1^93.)
Kościół ten, w granicacli miasta, oddalony jest
4^ mili (w linii prostej) na zachód od Stanisławowa,
a 6% mili od środka miasta.
Ojcowie, poniósłszy przez utratę Trójcowa sro-
motną klęskę, byli w żalu nieutuleni. Trzeba było
ich pocieszyć i ich apetyt na więcej parafii jakokol-
wiek zaspokoić. I oto jako solamen yictis, dla pocie-
chy, dostała Im się w udziale — missya w Cragin.
W miesiąc po otwarciu św. Trójcy, 15. lipca r. 1903,
donosi O. Kobrzyński: „Arcybiskup poruczył nam
Missyę w Oragin, nie bardzo daleko za Huml)oldt
parkiem, gdzie mają kupiony grunt Karmelitanki
Rzymskie — Matka Wiedhorska już sprzedała (atoli
zobacz co do tej sprzedaży tom IX.) — zakłada się tam
nowa (kolonia irlandizko-niemiecko-polska, dojeżdża
tam co niedzielę O. Teofil, już jest tam zbudowany
mały kościółek z drzewa." A 15. października r. 1893
pisze tenże: „Prace nam się otwierają coraz większe,
oprócz Stanisława i Jana Kantego mamy Cragin."
Tak więc, zamiast wzmacniać zajęte już placówki,
ojcowie przyjmują nowe odległe parafie 1 rozprasza-
ją swoje siły. „Ks. Józef Sarzyński — pisze O. Kob-
rzyńsiki 11. Stycznia r. 1894 — prosi także o asystenta;
gdy się dostaną księża świeccy, to Jadwigowo podob-
nie jak parafia św. Józefata może przepaść dla Zgro-
madzenia, wartoby tę parafię utrzymać dla Zgroma-
dzenia, żniwo wielkie, ale robotników mało." Czy
więc nie lepiej było posyłać O. Teofila na Jadwigo-
— J22 —
wo, zamiast do Cragin? Ale łakomy jest nigdy nie-
nasycony, sięga po coraz więcej, nie myśląc, że za-
miast zyskać, dwa razy na tem traci. Jadwigowo
gwaitem potrzebuje pomocy ojców, ale zamiast je o-
patrzyc swojemi siłami, ojcowie posyłają tam obcego
przybysza ks. Antoniego Kozłowskiego, a sami, gnani
nienasyconą żądzą posiadania coraz więcej parafii,
rzucają się na nowe pola pracy w Mele-Rose i Avon-
dale. Właśnie jakby w przeddzień wybuchu na Jad-
wigowie, oprócz Cragin, biorą dwie nowe parafie na
siebie. Dnia l>owiem 8. listopada r. 1894 O. Kobrzyń-
ski donosi z tryumfem o zdobyciu dwócłi nowycli pla-
cówek: „Mamy do obsługi jeszcze dwie missye: Cra-
gin i Mele-Rose — otwiera się trzecia missya w Avon-
dale, gdzie osławiony ks. KołAszewski r. Cleveland
clice zaiożyć znów scliyzmatycki narodowy kościół,
tam loty kupione i zaczyna się budować kościół: na
dziś te missye prawie nic nam nie przynoszą mate-
ryalnie, ale później te missye mogą być i znacznemi
parafiami, które wiele korzyści będą mogły przynieść
Zgromadzeniu, ale znów brak nam księży, aby
wszystkiemu wydołać.". Otóż w tym „braku księży"
tkwił sęk, a w sęku dziura, jaką Kozłowski wywiercił
na Jadwigowie. Ojcowie poszli zażegnać małą schiz-
mę w Avondale, aby tem rozipraszaniem swoich sił
wywołać jeszcze większą schizmę na Jadwigowie. Tę
swoją żądzę posiadania coraz więcej parafii ojcowie
usprawiedliwiają bojaźnią przed księżmi świeckimi.
„My świeckich księży, zwłaszcza ex-zakonników — pi-
sał O. Kobrzyński 20. grudnia r. 1894 — ^boimy się jak
ognia nie tylko w naszej parafii, ale w parafii św.
Jadwigi i w nowozakładającej się parafii św. Jacka
w Avondale i św. Stanisława Biskupa i M. w Cragin,
— 123 —
i jak możemy sciakamy się, aby wszystko obsłu-
żyć . . " Szkoda tylko, że P. Bóg nie dał ojcom po 10
rą,k i po 5 głów każdemu.
Po O. Teofilu, od r. 1894 dojeżdżał do Cragin O.
Plecliowski, który powinien był iść już wtedy na sła-
bo zaopatrzone Jadwigowo; a ojcowie mogli byli
śmiało oddać Cragin ks. Antoniemu Kozłowskiemu
lub jakiemukolwiek księdzu świeckiemu. Polscy
księża świeccy nie byli znowu tak straszni, jak sobie
ojcowie wyobrażali. Byli może straszni, kiedy mieli
się wysługiwać ojcom jako asystenci. Ale bo też
kler świecki nie jest powołany do służenia klerowi
zakonnemu, lecz przeciwnie. żą,dać od księży świec-
kicli, by zakonnikom, ślubują.cym ubóstwo, wysługi-
wali się jako panom swoim i proboszczom, to było
stanowczo za wiele. Pomoc księży świeckich, w roli
asystentów, z natury rzeczy musiała wyjść na szko-
dę ojców: stąd częsta wzmianka w listach ojców o
„wielce szkodliwej pomocy księży świeckich."
O. Piechowski obsługiwał Cragin aż do lata 1895,
kiedy objął na pół pożarem schizmy zniszczoną pa-
rafię Św. Jadwigi. Do Cragin zaś dojeżdżali: O.
Józef Gieburowski, C. R., a później O. J. Kruszyński,
C R., Potem już nie dojeżdżał, lecz stale zamieszkał
jako proboszcz w Cragin O. Floryan Matuszewski, C.
R., aż do pażdz. r. 1901, kiedy ze Zgromadzenia wy-
stąpił. Położenie Cragin jest bardzo piękne i ma-
lownicze, nic też dziwnego, że ojcowie do Cragin
bardziej się przywiązali niż do własnej reguły. Czy
odstąpić od Cragin, czy od reguły ,to stało się swego
czasu kwestyą zasadniczą. O. Kasprzycki 25 pażdź. r.
1901 pisał był do Generała w tej „kwestyi zasadni-
czej", jak ją nazwał, co następuje: „Rzecz rozchodzi
— 124 —
się o parafię w Cragin. Rozdział XVI. Nr. 177 naszej
nowej Reguły (specimimis causa) powiada: „ażeby
now^ missyę można założyć, potrzeba koniecznie
dwócli kapłanów i jednego braciszka." Dotąd zanim
ks. Floryan Matuszewski na własną rękę nie wziął
parafii w Cragin, zawsze ktoś ze Stanisławowa dojeż-
dżał do Cragin. Przez to trzecli ojców stracili zdro-
wie. Dziś parafia ta tak si^ wzmogła, że mogłaby 1
Ojca i 1 brata utrzymać, ale nie trzecłi, bo nawet i
mieszkania dla nicli nie ma. Dojeżdżać trudno, nikt
nie clice, a i na cóż mamy zdrowie tracić niepotrzeb-
nie? Dla czegóż nie miałoby być wolno nam w Cliica-
go, co jest dozwolone na innycli missyacli? Przecież
O. Szymon Kobrzyński jest tylko z jednym bracisz-
kiem, a O. Hubert Asymaus <sam jest z gospodynią.
Jeżeli tam wolno, to i nam służy to samo prawo.
Niecił Najdr. Ojciec dobrze fiię nad tą sprawą zastano-
wi, bo od rozstrzygnięcia tej sprawy dużo Zgroma-
dzenie zyska. Gdybyśmy mieli braciszków, któ-
rzyby umieli grać na organacłi i uczyć w szkole, to-
byśmy i do Cragin zaraz mogli odpowiednią liczbę
braci wysłać, ale skąd ich wziąć? Cragin już od lat
jest w naszych rękach i powinniśmy go utrzymać, je-
żeli mamy się zajmować parafiami, jak nam Reguła
nasza wskazuje. Niechże więc nam wolno będzie do
Cragin wysłać 1 Ojca i 1 braciszka tymczasem, a jak
będzie miejsce i więcej pracy, poszlemy jeszcze 1
księdza lub braciszka. Szkodaby była bardzo wielka
dla naszej missyi, gdybyśmy dla tego paragrafu w
Regule mieli parafię w Cragin oddać w ręce księży
świeckich. W Cragin jest obecnie 85 fauiilli i blisko
100 dzieci w szkole; ludzie są z naszych parafii z
Chicago. Takich missyi, żebyśmy zaraz na początku
— 126 —
domagali się od parafian utrzymania trzech, będzie
mało, albo żadnych, bo je zabierze ksiądz świecki. Je-
żeli na nowe missye (Reguła nie pozwala mniej niż 3,
to dla tej missyi w Cragin Najdr. Ojciec może zro-
bić wyjątek..." Ale O. Generalnie mógł robić ta-
kich wyjątk6w, bo Stolica św. nie pozwalała. Stolica
Św. żądała, nie już 3, ale nawet 6 do objęcia parafii.
Brakło ojców, lub parafia nie mogła tylu utrzymać?
Oddać ją księdzu świeckiemu. Lecz to ojcom chica-
goskim się nie podobało, i stąd nastąpiło naprężenie,
a nawet zerwanie stosunków z Rzymem.
"W r. 1897 parafia w Cragin liczyła około 400 dusz,
posiadała Towarzystwo św. Stanisława 6. 1 M., a za-
budowania i grunta parafialne były warte około $11,-
000. Do szkoły na początku r. 1901 uczęszczało 56
dzieci; uczyła je świecka nauczycielka w 1 klasie o 3
stopniach nauki. W roku 1906, za rządów O. Jana
Obyrtacza, C. R., podaje „Catholic Directory" 175
dzieci w szkole, i trzy Siostry nauczycielki z III zako-
nu Św. Franciszka. Parafia więc spotężniała.
13. PARAFIA ŚW. JACKA W AYONDALE.
826-846 W. George Street.
(Założona r. 1894^.)
Kościół św Jacka stoi (3% mili na północny-zachód
od Stanisławowa, a 6 mil od środka miasta) frontem
do Milwaukee avenue; na tej milami ciągnącej się
ulicy był to pierwszy i jedyny kościół; drewniany o
2 piętrach, 90 stóp długi, a 50 szeroki, na dole szkoła
a u góry kościół.
— 126 —
Nie ma złego, coby na dobre nie wyszło. G-dyby
nie niezależni, nie byłoby tu kościoła lak prędko.
Roku 1894 kilka miesięcy przed wybucłiem Kozłow-
szczyzny na Jadwigowie, wysłannik niezależnego ks.
Kołaszewskiego z Cleveland, „ks." Radziszewski otu-
manił lud w Avondale i założył zbór schyzmatycki.
„Otwiera się trzecia missya w Avondale — pisał O.
Kobrzyński 8. listopada 1894 — gdzie osławiony ks.
Kołaszewski z Cleveland chce założyć znów schyz-
matycki narodowy kościół..." a 20. grudnia: „w A-
Yondale kupiliśmy loty i budujemy kościół, broniąc
lud przed schyzmę. Kołaszewskiego (który tam posta-
wił „ks" Radziszewskiego). Ale kupno lot znów
podniosło długi o 30,000... (loty w Avondale koszto-
wały $7,000) . . . Inne missye musi Zgromadzenie
utrzymywać i na nie się stara o fundusze a w pozy-
skaniu dusz nie wielka pociecha. . . a tutaj mamy ty-
siące dusz ... i wiele więcej dusz korzystałoby z na-
szej pracy Apostolskiej, gdybyśmy mieli więcej ro-
botników a gorliwych... Najdr. Ojciec (Generał) ży-
czy sobie, by wspólnie z nami dla dobra Polaków pra-
cowały w Chicago i nasze Siostry Zmartwywstanki.
Otóż O. Jan Piechowski pragnie mieć je ... " Oprócz
kościoła wybudowano i plebanię, a pierwszym pro-
boszczem został O. Piechowski. „W Avondale — pi-
sze O. Kobrzyński 21. kwietnia r. 1895 — od Bożego
Narodzenia r. 1894 regularnie odprawia nabożeństwa
O. Piechowski, który obsługuje i Cragin, tak, że co
niedzielę jedne Mszą ma w Avondale a drugą w Cra-
gin, inaczej trudno się urządzić, gdy nas za mało, że
co Niedzielę trzech lub czterech a niekiedy i pięciu
muszą binować (po 2 Msze odprawiać), rol>oty coraz
i coraz więcej przybywa a robotników liczba nic się
— 127 —
nie powiększa." A 31. sierp. 1895: „O. Józef Gie-
burowski proboszczuje w Avondale i Cragin . . . Dzi-
siaj, przy zamieszaniach, jakie były na Jadwigowie i
jakie się dzieją, w Buffalo obecnie i przy naprężeniu
po innych parafiach, nie możem myśleć o sprowadze-
niu Zmartwychwstanek, na samem wstępie mogłyby
być wraz z nami narażone na wielkie nieprzyjemnoś-
ci. Na Ayondale ludzie dopominają się dla szkoły u
Siostry Nazaretanki ..."
Po O. Gieburowsikim, na początku r. 1897, pro-
boszczem w Ayondale został O. Eugeniusz Sedlaczek,
C. R. Stało się to wtedy, kiedy ks. Sedlaczek po
swoim zagadkowym wyjeździe do Rzymu (zobacz
tom IX) powrócił znowu do Chicago. Podówczas
Generał Smolikowski w swojem ogłoszeniu bankruct-
wa zaznaczył, że parafia w Ayondale winna jest Ban-
kowi Parafialnemu (na Stanisławowie) $1G,000 a war-
tość lotów w Ayondale podaje na $13,000. O. Sed-
laczka zrobiono proboszczem w Ayondale jedynie
dlatego, aby go nie mieć na Stanisławowie: posu-
nięto go, aby go usunąć. Ojcowie nie chcieli wcale
mieć O. Sedlaczka w Chicago i telegraficznie wysłali
nawet protest do Rzymu przeciw jego powrotowi do
Chicago. Ale — pisze O. Kasprzycki 17. lutego r.
1897. — „Opatrzność Boska widocznie chciała, że nasz
telegram przyszedł zapóżno do Rzymu i O. Eugeniusz
(Sedlaczek) przyjechał do Ameryki. Ojcowie wszy-
scy na Stanisławowie sprawili mu afront tem, że
wysłali po Niego brata Kazimierza na dworzec, a
sami poszli na spoczynek. Brat Kazimierz wskazał
Mu pokoik. Mówił mi O. Eugeniusz, że całą noc nie
spał zastanawiając się nad zimnem i chłodem Ojców
względem niego ... Z rozmowy z O. Eugeniuszem
Nie-
me nit
R(^u
Bzczyy.
Kolas
manił
„Otw
Kol)'
Kol;
mał
V()i
W i
P<
w
4 ■ ■
*•?
-*» ■.. ł|-.
:c£x
V
- *;■
"»- V.w^-
B8E. . i»r'v:r .- x.
• ••
iwkr TDÓ"w: mazL.;- . c- :» ^ - j. !. t-
iiPiemiŁ r >f' ,' ifrzij" o •» . • »• f-
em OŁHSL Bł^ uŁ*r2i Ł. k"*!!— ;... •#,. ' r..ii.
item PWiTTr» l-OE" Ł,-^'r U. • I: Hu t «***
«ya iDoja. »'j;»*f. bjsa. ^-L.-!.•4 Nf.i4« >•»
tea, twiati neczywaiBac a iwe ^topi U .. .
iBWMiie Bię na: Dj**::!:* c---a u.. '^4 ' *. i-
• wńęto do Euro::- I>.»U'> a» * i»« /. « .^.
ccy spłacii $!,•«»■. diax . iłaraliinu*-*-
neśnia r. 1897 płsi*- O S»*ui»«/,»
•itatecznego porozuniit-ułh Uł.»*i'
fcm i 0. Goraoii4fiL Z.»>% t...
"itiachem jiairzN U!'. >■• i,^. ^
90... O Barz>ii^. l - t
ofi£r>CłP V oi-.Tz. :.
>Iowy
oki i
ięco-
i się
ściół
a na
któ-
ę do
Star-
tycli
V, do
y ob-
i Św.
stało
Dom
) sta-
ll jąx;e
)oinu
wigo-
agin.
.awie
tJUi-
Vojcie-
— 128 —
wyniosłem to przekonanie, źe we wielu rzeczach O.
Eugeniusz jest niewinnym, i że te wszystkie intrygi
przeciw Niemu od kogo Innego pochodzą, ale smutna
rzecz, że także od Ojców Zgromadzenia... O. Euge-
niusz, zniechęcony do pracy na Stanisławowie, udał
się do Arcybiskupa z O. Andrzejem (Spetz) i tenże
Arcybiskup oddał mu parafię w Arondale". O. Sed-
laczka wysłano czemprędzej do Ayondale, z obawy,
by się nie ogłosił proboszczem na Stanisławowie. Za-
częły obiegać pogłoski — opisze O. Wincenty Barzyński
10. lutego r. 1897 — „jakoby przyjaciele . Eugeniusza
ogłaszać mieli, że on im pisał, że zostanie Prolx)Sz-
czem... Arcybiskup znając coś zbytecznie, źe dzisiaj
wśr6d Polaków zamieszania parafialne są jakoby w
modzie, powiedział O. Andrzejowi, aby powiedział O.
Eugeniuszowi, że ma zająć miejsce proboszcza w
Ayondale. W razie gdyby O. Eugeniusz tego nie
przyjął, ma się zatrzymać w St. Mary's, Kentucky,
ale ma przyjść osobiście do Niego i z Nim się roz-
mówić. O. Eugeniusz przyjął Ayondale. . ." Ale jak?
„Jakby na pośmiewisko — pisze sam 4. marca r. 1897
— zrobiono mię proboszczem parafii św. Jacka...
wskutek podłej i nikczemnej intrygi urządzonej przez
księży Gordona i Cosimi ... W gronie tak niskich i
pfodłych współbraci żyć dalej nie mogę." A 30. marca
r. 1897: „...Na Stanisławowie wszystko zgangreno-
wane. . . X. Barzyński niezdolny, posługiwać się mu-
si OO. Gordonem, Cosimi 1 Bielą — ^ta trójka wszystko
niweczy. O reformie zakonnej ani mowy. . . Nau-
czyłem się być skeptyklem . . . Trójka hultaj:ska uży-
wa przemocy X; Gieburowskiego w Ayondale, Intry-
guje po chłopsku, przyjmuje tych chłopów u siebie
na Stanisławowie... Jak mi to opowiedział X. W.
— 129 —
Sarzyński . . . Dziwimy się, że s^. kościoły niezależne,
szukamy przyczyn, zapominając o sobie . . . Smutne
to stosunki, ubolewają, nad nimi 00. Kasprzycki,
Spetz, Kruszyński' — otóż to moi bracia, z którymi
uczciwie mówić można, in quibus doluis non est." A
13. kwietnia r. 1897: „Ubocznie dowiaduję się, że
proboszczowie św. Jadwigi i św. Stanisława nie łas-
kawem okiem się patrzę, na Rzym — dlaczego? non
■datur effectus sine causa." Zaś 19. lipca r. 1897:
„Jestem pokrzywdzony . . . zajęcie, jakiem mię z łaski
i obdarzono, nie odpowiada mojemu charakterowi.
Missya moja, wobec Boga i sumienia są.dzę.c, jest
skończona w Ameryce. Dusza moja pragnie innego
świata, świata rzeczywistości a nie utopii. Błagam o
zlitowanie się nad biedną, duszą, moją.. . ." I prosi, by
go wzięto do Europy. Donosi, że w przeciągu 5 mie-
sięcy spłacił $1,000 długu parafialnego. Nareszcie 15.
września r. 1897 pisze O. Sedlaczek: „Przyszło do
ostatecznego porozumienia między mną a O. Barzyń-
skim i O. Gordonem. Zostaję na -miej-scu. Z prze-
stracliem patrzymy się na gospodarkę O. Barzyńskie-
go... O. Barzyński nie tak prędko mi zapomni moje
odkrycie w olbrzymim deficycie bankowym i dlatego
uważa mnie za niebezpiecznego dla siebie — ^jak su-
mienie mi nakazywało, tak uczyniłem. O. Gordon
zaś obawiał się, że go z jego posady zastępcy pro-
łMSZCza wyruguję — tak jeden jak i drugi podaremnie
się strachali."
W cią,gu r. 1898 w parafii w Avondale były 4
śluby, 3 pogrzeby i 54 chrzty; dochodu było $-4,943
( w tem piknik, fair i loty $1,403, kolekta w kościele
$825, kolekta parafialna $962, ławkowe $876, szkoła
$598); a rozchodu było $3,101 (w tem pensya pro-
— 130 —
boszcza i organisty $744, a pensye Sióstr |700). O.
Sedlaczek ogłaszał drukowane sprawozdanie roczne,
ale o długacli w tycłi sprawozdaniacli nie ma wzmian-
ki, śmierć zbliżała się do O. Barzyńsklego ; oglądano
się za jego następcą. Jeszcze 30. maja r. 1898 pisał
O. A. Spetz: „O. Barzyński ma się źle. . . tu i owdzie
agitacya za O. Ehigeniuszem na proboszcza . . . Myślę,
że tylko O. Kasprzycki może być proboszczem (na
Stanisławowie), a na Kantowie O. Gordon." Atoli
po śmierci O. Barzyńskiego proboszczem na Kanto-
wie został O. Sedlaczek, z początkiem maja r. 1899.
Avondale zaś objął O. Jan Babski, C R., który i do-
tychczas tam rządzi i za którego to czasów parafia ta
pięknie się rozbudowała i wzrosła tak, że już r. 1904
liczyła około 400 rodzin. Cliociaż już r. 1897, jak p.
Załiajkiewicz podaje, parafia ta liczyła około 2,000
dusz i ujęta była w liczne 'bractwa, towarzystwa,
clióry i kluby teatralne, a kościół przyozdobiony był
pięknem malowidłem artysty-malarza p. żukotyńskie-
go. Do szkoły na początku t. 1901 uczęszczało 182
dzieci, a uczyły 3 SS. Nazaretanki; roku zaś 1905 by-
ło już w szkole samycłi cłiłopców 196, a dziewcząt
182 — pod dozorem 5 SS. Nazaretanek. W chwili po-
wstania tej parafii r. 1894, nie liczna garstka Pola-
ków była rozrzucona po mało zaludnionych ulicach;
dziś ulice przytykające do kościoła są już zabudowa-
ne i zamieszkane przeważnie przez polskie rodziny,
które parafii rokują świetną przyszłość.
Ks. Jan A. Babski, C. R., urodzony w Niemczech,
studyował w Lubawie, Prusach Zachodnich. Teolo-
gii słuchał we Lwowie i w Rzymie, poczem pracował
gorliwie jako asystent na „Kantowie." W r. 1906
jego staraniem wystawiono na Jackowie nowy kościół
— 131 —
i szkołę pod jednym dachem, kosztem $65,000. Nowy
ten gmach na rogu ulic Wolfram i Lawndale av€.;
jest (od strony Wolfram ulicy.) 75—82 stóp szeroki i
(od strony Lawndale ave.) 156 stóp długi; poświęco-
ny został 16. grudnia r. 1906. <3imach ten składa się
z trzech pięter. W środkowem znajduje się kościół
obszerny i piękny; na górnem 8 "klas szkolnych a na
dole kilka sal na zgromadzenia towarzystw, z któ-
rych jedna około 80 stóp długa, mieści też scenę do
przedstawień.
W Avondale istnieje polski dom Sierót i Star-
ców. Sierociniec r. 1901 liczył 102 sierotek: z tych
12 chłopców i 14 dziewcząt powróciło do rodziców, do
ojca lub matki, 3 chłopców i 4 dziewczęta wzięły ob-
ce familie; jeden chłopiec poszedł do Kollegium św.
Stanisława K.; jedna dziewczyna umarła. Pozostało
na początku r. 1901 wszystkich sierotek 67. Dom
przytułku św. Józefa z początku r 1901 Uczył 40 sta-
rych, z tych 28 niewiast i 12 mężczyzn. Następujące
parafie przyczyniają się do utrzymania tego Domu
Sierót i Starców: Stanisławowo, Kantowo, Jadwigo-
wo, Jackowo, Maryanowo i Stanisławowo w Cragin.
Przychodu w roku 1900 było około $7,000 i ,prawie
tyle rozchodu.
14. PARAFIA M. B. CZĘSTOCHOWSKIEJ
W HAWTHORNE.
30-th Street and Linden Avenue.
(Założona r. 1895.)
Na przedmieściu chicagoskiem zw. „Cicero", w
dzielnicy Hawthorne, 4% mili na zachód od Wójcie-
— 132 —
chcwa, a G% mili na zachód od środka miasta, zało-
żon^ została w maju r. 1895 parafia pod wezwaniem
Matki Boskiej Częstochowskiej. Pierwszym probo-
szczem i założycielem był ks. Słomiński, po nim na-
stąpił r. 1899 ks. L. T. Wyrzykowski. W ostatnich la-
tach za rządów ks. B. Czajkowskieigo zaprowadzono
porządek w szkole, sprowadzono Polskie Siostry św.
Józefa (sześć), finansami zawiadowano tak, iż ładną
sumkę w krótkim czasie odłożono na nowy kościół.
Na początku r. 1901 do szkoły chodziło 50 dzieci (1
nauczyciel świecki), a r. 1905 było już dzieci 230.
Roku 1897 grunta i zabudowania parafialne szacowa-
no na $10,000.
Prof. Dr. Władysław Aug. Kuflewski w Chicaigo,
urodził się w Jaroszewie w Księstwie Poznańskiem,
z rodziców Augusta i Salomei z Kalacińskich Kuflew-
skich, dnia 26. Maja r. 1870. Do Ameryki przy-
był w kwietniu r. 1886, uczęszczał do dziennej, potem
wieczornej wyższej 'szkoły; wstąpiwszy do apteki,
uczęszczał do „Chicago College of Pharmacy" złożył
świetny egzamin jako „registrowany aptekarz'*, wstą-
pił na wydalał medyczny i po 5-ciii kursach dostaje
dyplom doktora medycyny dnia Sigo kwietnia r. 1894
w Chicago College of Physicians and iSurgeons; w
roku 1895 był lekarzem Szpitala Poliskiego. 22-go
maja r. 1896 został obrany naczelnym lekarzem Zw.
Nar. Polskiego, który to urząd piastuje obecnie; w
roku 1897 Dr. Kuflewski zostaje docentem chirurgii,
a dnia 4. marca r. 1898 został profesorem chirurgii w
Chicago Clinical School, gdzie wykłada chirurgię dwa
razy tygodniowo. 7-go lipca 1899 mayor miasta Chi-
Prof. Dr. W. A. Kuflewiki.
— 134 —
cago, mianuje Dr. Kuflewskiego dyrektorem Bibliote-.
ki Miejskiej, w r. 1^0 został wice-prezesem Bibliote-
ki Miejskiej. 2-go stycznia r. IdOl prezes rady powia-
towej Jan Hauberg, powołuje Dr. Kufłewsklego jako
chirurga Szpitala Powiatowego; 7. lipca 1^02 noayor
miasta Carter Harrison mianuje Dr. Kuflewskiego
„Radcą szkół publicznych" a 12-go sierpnia r. 1902
gubernator Ri-chard Yates mianował Dr. Kuflewskie-
go chirurgiem 2-go regimentu stanowej milicyi. Dr.
Kufilewski jest prezesem Biblioteki Zwią;zkoweg;
członkiem Am, Med. Ajss.; Chicago Medical Society;
Illinois Med. Soc., Stowarzyszenia Polskich Lekarzy i
członłiiem Chicagoiskiego Atletycznego Klubu i wielu
Innych naukowych towarzysitw.
15. PARAFIA Śś. AP. PłOTRA I PAWŁA
W CHICAGO, ILL.
38-th and Paulina Streets.
(Założona r. 1895.)
W roku 1900 latem wybrałem się w odwiedziny
do tych „progów Apostołów."
Proszę sobie wyobrazić: tam w dali, poza cuch-
nę.cą. rzekę, Chicago, „stockyardy" dymiły tak, że
gdybyś kilka z Wezuwiuszów obok siebie postawił,
nie kopciłyby tak straszliwie — a tu, u „progu Aposto-
łów", jak gdyby na farmie, cią,gnęły się obszerne po-
la, zielone od kapuścianych głów, a wśród tych głów
kapuścianych był czworobok, odgrodzony parkanem,
w którym wznosił się prostokątny budynek piętrowy
z sygnaturką. — ^był to kościół śś. Apostołów Piotra i
^ 135 —
Pawła. iJAlieócił się w tym budynku, kościół na dole,
szkc^ i plebania^ u g6ry, i mieszkanie dla nauczy-
fi|^Jb9r-'x<wszy9tko pod jednym dacłiem.
Parafia ta (2^^. mili na południe od Wojciechowa,
a 4 Vi mild od środka^ miasta) założoną, została sta-
raniem ks. Radziejewskiego przez ks. Pawła Rliode.
Liczyła wtedy około 1,000 dusz. Do szkoły uczęszcza-
ło tu, na począ.tku roku 1901, w sam raz 75 dzieci, a
mianowicie 45 cłiłopców i 30 dziewczą.t. Uczył jeden
świecki nauczyciel w jednej klasie; stopni nauki 4.
Istniało kilka Towarzystw, a między innymi Towa-
rzystwo Św. Cecylii, które zwłaszcza pod kierow-
nictwem ks. Nowakowskiego, zawołanego muzyka
urządzało tu często wieczorki muzyczno-wokalne.
Pierwszym proboszczem był ks. Paweł Rhode, ówczes-
ny asystent na Wojciechowie. Przez 2 lata dojeżdżał
tylko, a trzeciego już zamieszkał tam. Po nim pro-
boszczem był tam od roku 1897 ks. Bolesław Nowa-
kowski, pasierb sławnego w Chicago adwokata KI.
Belińskiego, urodzony 12. grudnia roku 1871, we
wsi Kraczkach blisko Nakła w Poznańskiem. Trzy
miesią^ce miał gdy go do Ameryki przywieziono. Ele-
mentarne nauki pobierał w parafii św. Wojciecha w
Chicago, potem kształcił się u OO. Jezuitów w Kol-
leginm św. Ignacego, a wreszcie od roku 1887 w St.
Francis, Wis., gdzie wyświęcony został 16. czerwca
w roku 1895. Był najpierw asystentem ks. Langego
na Józefatowie, poczem awansował na proboszcza pa-
rafii śś. Apostołów. Odznacza się, obok cnót kapłań-
skich, wielkiem zamiłowaniem do śpiewu i gry na róż-
nych instrumentach, dętych i rżniętych. Od grudnia
r. 1901 jest proboszczem w iSobieski, 111., a na jego
miejsce przybył tu z Kankakee ks. Max Kotecki.
I
j
— 136 — i
Przy ulicy Charleston nie można było budować
kościoła, gdyż kompania tramwajowa wykupiła
wszystkie {grunta. Ks. Kotecki z^nalazł jednakowoż
drogę wyjścia: zakupił 17 lot na rogu ulic 38-mej i
Paulina, tam w 1903 roku pobudował śliczną, plebanię,
a trzy lata później, tj. r. 1906 rozpoczął budowę nowe-,
go kościoła, który z całem urzą^dzenicm kosztować
ma 180,000. Front świę-tyni z kamienia, reszta 2 po-
lerowanej cegły. Kościół, 152 stopy długi i 72 sze-
roki, ma 1,100 siedzeń. — ^Parafia św. Piotra i Pawła
posiadała r. 1906 przeszło 500 rodzin, przeważnie mło-
dych. Do szkoły, w której uczyło pięć Sióstr Felicya-
nek, uczęszczało 250 dzieci. Asystentem w tej kwit-
nącej parafii był ks. Jan Wyszyński.
16. PARAFIA M. B. ANIELSKIEJ W CHICAGO,
ILL.
Bloomingdale Road and N. Hermitage Avenue.
(Założona r. 1899).
„Maryanowo" leży w środku między Stanisławo-
wem a Jadwigowem, 3^ mili na północny-zachód od
środka miasta. Założył tę parafię roku 1899 ks. Gor-
don, C. R., zarzą^dca „Dziennika Chicagoskiego". IJ-
nergia ks. Gordona dźwignęła w tymże roku olbrzymi
gmach, 225 stóp długi, a 90 stóp szeroki. Proszę so-
bie to wyobrazić! Cały gmach massywny, z ciemno-
czerwonej cegły, w stylu renesansowym budowany.
Na dole, w parterze, mieści się obszerna hala, obję-
tości 1,000 siedzeń, oraz inne sale posiedzeń dla prze-
różnych towarzystw. Foresterzy mają osobną, salę
— 137 —
z tajemniczą komórką, wstę-pną czyli przedsionkiem.
Ponad tym parterem jest 12 klas szkolnych, przedzie-
lonych szerokim korytarzem. Na najwyżazem piętrze
znaj-duje się kościół! mający 1,200 sledzień. Presbi-
teryum wymalował własnoręcznie ks. proboszcz Gor-
don, wcale udatnie i gustownie. W tym samym gma-
chu mieści się i mieszkanie proboszcza, oraz Sióstr.
Gmach ten kosztował |G5,000. Gruntów zakupiono
dwa całe bloki, z których jeden wyprzedaje parafia
lotami. Obydwa te bloki gruntu, czyli 50 lot, koszto-
wały $60,000. Długu, zastawionego majątkiem para-
fialnym, ciężyło w r. 1901 na tej młodej parafii $35,-
000.
Parafia liczyła wtedy około 800 familii, dzieci do
szkoły uczęszczało 700, których uczą Siostry Zmart-
wychwstanki (8).
Granice tej parafii są: North avenue od południa,
Hermdtage avenue od północy, od wschodu Chicago
River a od zachodu nie ma granic. Na Maryanowie
nigdy słońce nie zachodzi.
Ks. Franciszek Gordon, C. R., urodził się 29.
sierpnia r. 1860 w Tryszczyniu w powiecie Bydgo-
skim, Księstwo Poznańskie. Do szkół uczęszczał w
Bydgoszczy. Do Ameryki przyjechał 1. grudnia roku
1881, a w roku 1882 uczęszczał do Kollegium P. Ma-
ryi w Kentucky. Od roku 1884 do r. 1885 był nauczy-
cielem świeckim przy szkole św. Stanisława K. w
Chicago. W roku 1885 poszedł do Rzymu, gdzie wstą-
piwszy do OO. Zmartwychwstańców, słuchał teologii
na Uniwersytecie Gregoryańsklm. Wyświęcony 20.
kwietnia r. 1889. Od 27. czerwca r. 1889 do 28. grud-
nia roku 1892, pracował przy parafii św. Stanisława
K. w Chicago, będąc przytem zarządcą „Dziennika
— 138 —
Chłcagoskiego". W r. 1892 znowu poszedł do Rzymu,
a stamtę4 do Krakowa, Lwowa, aż w końcu r. 1893
przełożeni wysłali go do Adryanopola w Turcyi, gdzie
był profesorem. Dla poratowania zdrowia powrócił
do Rzymu r. 1894. Stamtęd posłano go na prokura-
tora do Krakowa. Niebawem znowu go odwołano do
Rzymu na wice-prokuratora domu macierzystego.
Wreszcie r. 1896 jako prywatny sekretarz ad latus
ks. Generała Smolikowskiego, przybył z nim do CSbf-
cago i tu pozostał ponownie w parafii św. JWajanlijlftwa
K., a zarazem wybrany został zacs^^ci^ Pc^iskiej Spół-
ki Wydawniczej i ^JStiian. Cłiic.**, który to urzą,d do-
tycfaosiM piastuje. K«. Gordon odznacza się szczegól-
nie 'w-^racy nad zorganizowaniem młodzieży obojga
płci. O założonej przezeń „Macierzy Polskiej" pisa-
liśmy już na innem miejscu.
W zbożnej pracy ks. Gordonowi dopomagał ks.
T. Szypkowskl, C. R.
Od r. 1905 proboszczem asystentem O. F. Repiń-
ski, C. R.
17. GENEZA NIEZALEŻNYCH CZYLI TAK ZWA-
NEJ K0ZŁ0W8ZCZYZNY W CHICAGO, ILL.
Luebeck Avenue.
(Początek r. 1895.)
Duch niezależny jeszcze przed Kozłowskim poku-
tował .po kątacli różnycli parafii chicagoskich. „Zabu-
rzenia i bunty parafialne — jak nam trafnie powie-
dział jeden z prostego ludu — jest to sprawka nie na-
szego ludku, tylko dworskicłi fagasów i miejskicli wy-
cierucliów'*, którzy, mając „wyszlifowane języki" w
— 139 —
oczach naszego ludku uchodzą za uczałych i mę^rali.
Tacy to szubrawcy wszywają się w zaufanie naszego
ludku. Niejaki taki łotrzyk przypuszczał atak i do
tych samych księży, chcąc żyć ich kosztem, a że mu
się nie dało księdza oszukać, wnet pogróżki i dalej
do gazet. Nasz ludek, skoro tylko wyczyta brudny
artykuł na swego księdza, z początku przejmuje się
zgrozą i zaraz uwierzy, co tam gazeciarz wydrukuje".
Młode społeczeństwo, jak młody szampan, ustawicz-
nie musuje.
Ał<3 ie ,^fagaisy 1 wycieruchy miejiskie" nicby nie
wskórały, gdyby Ba czele ich ruchu nie stanął jakiś
wykolejony ksiądz. Ztąd n&jpt^Wii^wsse w świecie
jest owo stare przysłowie łacifiskie, że „Gmn^stStaMm
a clero". Na czele ruchu niezależnego w Chicago
stanął świeżo przybyły (r. 1894) do Ameryki ks. An-
toni Kozłowski, młody a gładki na twarzy kapłan.
Antoni jako braciszek z klasztoru puścił się do Jero-
zolimy, aby tam Turków nawracać. Ale gdy Turcy
młokosowi skórę wygarbili, powrócił do Włoch i tu
w Taranto, przez arcybiskupa Petrus Jorio 15. sier-
pnia r. 1886 został wyświęcony pono „ad solam Mis-
sam", ijwnieważ w teologii nie był kuty ani na przed-
nie nogi. Pomimo to genialny ks. Sarzyński ustano-
wił go r. 1894, asytentem przy kościele św Jadwigi
w Chicago, nletylko „ad solam Missam", ale „ad om-
nia." Od lat kilku był tu proboszczem brat ks. Win-
centego, ks. Józef Sarzyński, kapłan świecki. Jego
nowy asystent, Kozłowski, z początku wywiązywał
się ze swych obowiązków należycie. Jak to mówią,
ślepemu i głuchemu natura -daje węch lepszy i czucie
delikatniejsze; tak i Kozłowski, choć wielkich nauk
nie posiadał, miał za to spryt i węch nielada. Wę-
— 140 —
sząc na wszystkie strony, już we wrześniu tegoż roku
1894 zawią.zał nieszlachetne, intrygę — ^po cichu. Mło-
dy asystent chodził od domu do domu, burzył przeciw
proboszczowi, szeptał do ucha słowa uzasadnionych
zresztę, zarzutów, i W ten sposób wytwarzał sobie po-
woli własne, „partyę". Zyskani przez niego poplecz-
nicy zaczęli zbierać podpisy iK>d jakę,ś petycyę; ob-
jaśniono, że to jest prośba, ażeby ks. Kozłowskiego
nie usuwano z posady asystenta — w istocie atoli, aby
usunięto z probostwa ks. Józefa Sarzyńskiego. W
ten sposób podpisało petycyę paruset obałamuconych.
Petycyę przedłożono ks. Arcybiskupowi Feehan.
Arcybiskup, przekonawszy się, że przeciw ks. Józ Ba-
rzyńskiemu nie ma żadnych zarzutów, że tę petycyę
podyktowała intryga Kozłowskiego, zamiast Barzyń-
skiego, usunął Kozłowskiego z parafii. „Kto pod kim
dołki kopie, sam w nie wpada". A nawet zabronił
Arcybiskup Kozłowskiemu sprawować jakiekol-
wiek funkcye kapłańskie w obrębie swej archidyece-
zyi, jako nowemu przybyszowi, który jeszcze nie był
przyjęty do dyecezyi.
Kozłowski pozornie do tego się zastosował. U-
sunął się z plebanii a nawet z Chicago wyjechał. Ale
„kwas" po sobie w Chicago zostawił. A „nie wiecie,
iż trochę kwasu wszystko ciasto zakwasza?" (św.
Paweł do Koryntyum 5,6). W parafii św. Jadwigi
nastąpiło złowrogie wrzenie, fermentowanie, które
wzruszało się i wzbierało stopniowo, aż po nowym
roku 1895, wylało z brzegów w owych styczniowych
i lutowych zaburzeniach (zobacz opis parafii św. Jad-
wigi.) Kozłowski, na czele niezadowolonych para-
fian Św. Jadwigi, udał się do Washingtonu do Delega-
ta Ap. Mgr. Satolli'ego. Lecz Delegat nie dał mu
— 141 —
{(osłuchania. Jak opisuje O. Sedlaczek, C. R., (który
miał w tej sprawie audyencyę, u Mgr. Satollie'go 17.
kwietnia r. 1895), sekretarz Delegacyi Apostolskiej
miał się wyrazić:
„Grdy ostatni raz był tutaj ksiądz Kozłowski, Jego
Eks. Satolli nie przyjątł go, raz dla tego, iż całą tę
sprawę zdał na Arcybiskupa chicagoskiego, a powtóre
dla tego, że pierwsza delegacya opozycyjna, gdy przy-
była do J. Bks. Delegata Apost., skarżyła się na J.
Barzyńskiego, nagliła o jego usunięcie z probostwa
Św. Jadwigi i wyraźnie zapewniła, że w tem nie ma
żadnego zamiaru, aby ksiądz Kozłowski miał objąć tę
parafię. Ot6ź gdym (mówi Sekretarz) zobaczył na
czele icli delegacyi ks. Kozłowskiego, rzekłem doń:
„I ty, księże, nie wstydzisz się narażać J. Elks. Del.
Apostolskiemu? wszak ksiądz nie chciałeś tej parafii
— i teraz ośmielasz się stawać przed Delegatem?" A
sam Mgr. Satolli tak powiedział: „Sprawa cała jest
sRoUczona, ja z nią nic nie mam do czynienia. Komi-
tetu, który się stawił z ks. Kozłowskim na czele, nit
przyjąłem i nigdy podobnej delegacyi z ich strony nie
przyjmę." (Zobacz rocznik „Dziennika Chicagoskie-
go" z 20. kwietnia r. 1895.) Twierdzą niektórzy, że
Kozłowski faktycznie nie wyjechał z Chicago, lecz
że zamieszkał w obrębie parafii św. Jadwigi u jedne-
go ze swoich zwolenników i z ukrycia kierował roz-
ruchami i prowadził dalej robotę intryg i podżegania
przez tajemne mityngi i „concUiabula", na których
projektowano owe zamachy i gwałty. Inni jednak,
między tymi dawniejsi jego konfratrzy, stanowczo u-
trzymnją, że Kozłowski na seryo opuścił Chicago i nie
myślał nigdy powrócić. Będąc bez posady, szukał
miejsca i chleba po innych dyecezyach. Pojechał na-
— 142 —
wet do Texas, by tam obją.ć jaką.ś parafłjkę i mieć
z czego żyć. Kozłowski wysadzony z Jadwigowa na
bruk, nie gonił wtedy za żadnymi ideałami, ani za
„niezależnymi", on gonił poprostu za clilebem. Gdyby
był w Texas znalazł clileb, byłby tam siedział do dziś.
Ale nieszczęście cłiciało, że gdziekolwiek się obrócił,
do któregokolwiek miejsca przybył, wszędzie ścigany
był, jak dzikie zwierzę, przez listy gończe wysyłane
z Cłiicagoskiego Stanisławowa. Głód najgorszym do-
radcę,, a w szczególności Polak, jak głodny, to zły.
Widząc, że jest banitą, ża żaden biskup posady mu
nie da, postanowił wrócić do Chicago i tam rzucić się
w objęcia ludu, jedynie, aby zabezpieczyć swój byt,
a nie umrzeć z głodu. „Na kilka dni przedtem, zanim
to (ta schizma) stało się jawnem i głośnem — tak
świadczy Szczęsny Zahajkiewicz w swej „Złotej Księ-
dze", str. 58., — mieliśmy sposobność rozmawiać w hali
Pułaskiego przy szklance piwa, z tym Kozłowskim
który część ludu z parafii św Jadwigi sprowadził z
prawej drogi i oddał na pastwę schizmy. Powiedział
on nam wtedy, że go żaden biskup katolicki przyjąć
nie chce, a więc z tej przyczyny postąpi tak, „aby
mógł żyć". Dwóch świadków innych było też przy
tem oświadczeniu. Dość ożywiona dysputa doprowa-
dziła tylko do tego, że ex-ksiądz K. nie myśli znowu
tak źle i że tylko tak się wyraził" . . .
Kozłowski tak się wyraził jak myślał. Kozłowski
pracował i pracuje „dla chleba, nie dla nieba" — prop-
ter esum, non propter Jesum. Jego myśli wyżej nie
sięgały, jak tylko, aby zaspokoić żołądek — o zaspoko-
jeniu sumienia nie myślał, bo go nie miał. O tych
słowach Chrystusa Pana „Nie samym chlebem żyje
człowiek" . . . nie myślał ; jego przednią mysią było
— 143 —
zaspokojenie brzucha. Tego jedynie szukał i to też
jedynie znalazł — na zatracenie swojej duszy; bo nie
darmo mówi św. Paweł: „którycli koniec, zatracenie,
którycli Bóg jest brzucłi" (Fil. 3, 19). Wróciwszy na
Jadwigowo, Kozłowski przyłożył do dotychczasowych
buntów parafialnych formalna ipieczęć schizmy z wio-
sną roku 1895. Przy Lucbeck ulicy, opodal kościoła
Św. Jadwigi, na tak zwanych później „koźlich pre-
ryach", pobudował szopę, którą, 16. czerwca r. 1895
na tymczasowy kościół sam własną ręką poświęcił.
Następnie 11. sierpnia 1895 położył kamień węgielny
pod swój zbór p. t. „Wszystkich świętych". Dnia 29.
września roku 1895 ks. Arcybiskup Feehan rzucił pu-
bliczną klątwę na Kozłowskiego. A kiedy Kozłowski
następnie przyjął święcenie „biskupie" 21. listopada
r. 1897 w Bernie w Szwajcaryi z rąk starokatolickie-
go biskupa Edwarda Herzoga (w asystencyi Gerarda
Gula z Holandyi i Teodora Webera z Bonn w Niem-
czech, tudzież 1 w obecności p. Leischmana, posła
Stanów Zjednoczonych w Szwajcaryi) — wtedy Jego
świętobliwość Leon XIII, Papież, na auJyencyi dnia
26. kwietnia r. 1898 rozkazał, aby Jego imieniem
przez dekret św. Kongregacyi Rozkrzewienia Wiary
do wiadomości podano, że fałszywy biskup Kozłowski
wpadł w klątwę większą. Rzymskiemu Papieżowi w
konstytucyi „Apostolskiej Stolicy" zastrzeżoną — któ-
ry to dekret we wszystkich polskich kościołach w
Ameryce ogłoszono ludowi z ambony. To było ko-
niecznem, bo Kozłowski — ^jak inni niezależni prowo-
dyrzy — zamydlał ludowi polskiemu oczy, twierdząc
kłamliwie, że od wiary katolickiej nie odpadł, że jest
kapłanem i biskupem katolickim, i że Papież go
uznaje a tylko ajryscy biskupi go xiznać nie chcą. W
— 144 —
ten sposób nasi niezależni okrywali się płaszczem ka-
tolickim, a lud proisty i nieoświecony dał się bałamu
clć. Głupieli nie trzeba siać, oni sami rosną. Bo
gdzie tu rozum, mówić: „Jestem katolik, ale katolik
niezależny?" Takiej wiary dotychczas nie było i nie
ma na świecie. Katolik może być tylko ten, który
uznaje władzę ustanowioną od Papieża, zaś czcze ga-
daniny, że uznaję Papieża a biskupa nie, są poprostu
głupstwem, którego żaden człowiek, mający rozsądek,
wypowiedzieć nie zechce, zrobi to tylko półgłówek lub
człowiek przewrotny.
Kozłowski, wszedłszy raz na pochyłą drogę, sta-
czał się po niej coraz niżej. W roku 1900 wziął nawet
udział w zjeździe protestanckich biskupów we Fond
du Lac, Wis., i to razem z prawosławnym archirejem
Tychonem z San Francisco. Kozłowski przez ten
fakt udowodnił, że zdradził dwie święte i wielkie dla
narodu naszego sprawy. Zdradził naród polski iprzez
zaprzyjaźnienie się z Moskalami i zdradził religię,
która była religią ojców naszych i uznaną przez Kon-
stytucyę 3go maja za panującą. Odtąd przestał byC
nie tylko katolikiem, ale i Polakiem i słusznie pisma
polskie piszą go „Kozłowskij".
Liczba niezależnych w Chicago wynosi 7,000 do
8,000 dusz. Zborów 3 czy 4.
Sam atoli Kozłowski w swoim „Memoryale do bis-
kupów episkopalnych", w którym prosił o przyjęcie
do episkopalnego kościoła (zobacz „The Living
Church," -z 27. września r .1902 r.), podaje liczbę nie-
zależnych, podległych jego juryzdykcyi, na 80,000
dusz, 13,000 dzieci szkolnych, 25 kościołów i 25
sakół ,oraz 26 księży. Do swoich parafii zalicza: 6
w Chicago, 1 w South Chicago, 1 w Milwaukee, 1 w
I
— 145 —
Fali River, Mass., 1 w Baltimore Md., 1 w Filadelfii,
1 w Cleveland, 1 w Dureya, Pa., 1 w Lowell, Mass., 1
w Bayonne, N. J., 1 w Hegewisch, 111., 1 w Thorpe,
Wis., 1 w Plymouth, Pa., 1 w Jersey City, N. J., 1 w
Wilkesbarre, Pa., 1 w Buffalo, N. Y., 1 w Bedford, N.
Y. i w Brooklyn, N. Y., Następujących księży wyli-
cza jako podległych swojej juryzdykcyi : Blazowski,
DeAndrea (żonaty), Dynia, Gawrychowskł, Karliczko,
Jakimowicz (żonaty). Kabelka, Klawi ter, Kołaszew-
ski, Lechowski, Mirski, Papoń, Pitzak, Pluciński, Pry-
ski, Radziszewsiki, Rosicki, Szumowski, Telachowski,
Tolpa, Tomaszewski, Trzepierczyński, Veara (żonaty),
Wlnters, Wyszomierski, ZiombińsKi — -tudzież Siostry.
Św. Antoniego 28-40 Frankfort Str. Chicago, Iii."
(zobacz episkopalny organ „The Living Church"
tamże.)
Ks. Antoni Kozłowski umarł w Chicago 15. stycznia
r. 1907.
18. PARAFIA ŚW. SALOMEI W KENSINGTON,
ILL.
118th Street and Indiana Avenue.
do (Zapoczątkowana r. 1894.)
Na południowych i południowo-zachodnich krań-
cach a raczej wypustkach olbrzymiego Chicago roz-
siane są osady polskie w miasteczkach: Kensington,
"West Hammond (Sobieski), Pullman i West Pullman
— ^dalej Hegewisch — wszystkie w obrębie tego samego
Chicago.
Parafia św. Salomei w Kensington zaczęła się or-
£^anlzować r. 1894. Dojeżdżał do niej swego czasu
— 146 —
(zdaje się pierwszy) ks. Truszyński z Trójcowa, po-
tem także ks. Raczyński i ks. Wojtalewicz. Było tam
wtedy około 80 familii polskicłi, lecz r. 1900 liczba
urosła do przeszło 200 familii. W tym też roku 1900
parafia dostała stałego proboszcza w osobie młodegu
i energicznego ks. Gronkowskiego, byłego asystenta
na Józafatowie.
Z przybyciem ks. Gronkowskiego parafia rozwinę-
ła się świetnie. Kościółek, którego budowę rozpoczę-
to jeszcze r. 1893, dawno był już wykończony, ale do-
piero za staraniem ks. Gronkowskiego został w jesie-
ni r. 1900 uroczyście poświęcony. Najstarszem to-
warzystwem w parafii jest Tow. św. Stanisława K.,
które sprawiło dla kościoła prześliczny ołtarz, a Tow.
Wniebowzięcia N. Maryi Panny z West PuUman o-
fiarowało złoty kielich Ks. proboszcz założył Bract-
wo Różańca Św., składające się z (r. 1900) z 6 róż
niewiast. Nowozałożone Tow. św. Wojciecha także
w liczbę członków rośnie jak na drożdżach. Nadto
dwie loty parafia dokupiła i plebanię pobudowała.
Proboszcz ks. K. Gronkowski, urodzony r. 1867
w Prusach Zachodnich, studyował w seminaryach w
Baltimore, Md., i w St. Francis, Wis., gdzie r. 1897
otrzymał święcenia kapłańskie. Jest to ruchliwy i
przesiębiorczy kapłan.
Po nim w grudniu r. 1904 nastąpił ks. F. J. Ja-
gielski. W szkole 3 Polskie Siostry św. Józefa uczą
120 dzieci.
Do Kensington należy missya św. Izydora w Blue
Island.
147
19. POLACY W PULLMAN, ILL.
W Pullman istnieje polskie Towarzystwo „Robot-
nik", które na rocznem posiedzeniu w grudniu r.
1900 obrało następujący zarząd: Fr. Szafrański, pre-
zes; K. Jung, wice-prezes; K. Budziński, kasyer; F.
Dąbrowski, sekr. prot.; J. Dorański, sekr. fin.
Nadto istnieją tu inne towarzystwa, jak „Postęp",
grupa 500 Z. N. P., do którego zarządu w grudniu r.
1900 obrani: A. Czerwiński, T. Dąbrowski, J. Bogo-
wicz, J. . Iglewski, L. Majewski i W. Alwin. Od r.
1899 To w śpiewu im. B. Dembińskiego należące do
Związku śpiewaków P. w A., którego zarząd: J. Bo-
gowicz, T. Dąbrowski, Józ Bogowicz, Ig. Smoliński,
F. śmietanka, B. F. Zalewski. Dalej Tow. śpiewu
„Harmonia" mieszany chór przy kościele św. Salomei
w Kensingbon i należące do Z. śp. P. w A., zarząd : Pa-
weł i F. Andryerka, St. żukowski, L. Kłosowski, St.
Mixtacki, I. N. Nowicki. Wreszcie Tow Polek im.
Emilii Plater, gru,pa 7 Związku Polek, którego zarząd
składał się z pań: A. Dorańska, W. świniarska, M.
Szymańska, M. Iglewska, T. Przybylska.
Polacy w Pullman i okolicy zajmują niepoślednie
miejsce pomiędzy rzemieślnikami wszelkicli gałęzi w
tej na cały świat znanej fabryce eleganckicli pasażer-
skich wagonów kolejowycłi „Pullman.'
>f
20. PARAFIA WNIEBOWZIĘCIA W WEST PULL-
MAN.
123d St. «wi'd Pameli Avenue.
(Założona r. 1902.)
Tu, na 123-ciej ulicy miasta Chicago, było r. 1893
pięciu Polaków. Z czasem przybyło ich więcej, i zało-
— 148 —
żono najpierw Towarzystwo pod nazwą Wniebowzię-
cia N. M. Panny, które r. 1S02 Uczyło 62 członJiów
i miało ładne, sumę w kasie; a potem zorganizowano
parafię pod <tąż samą nazwą. Opiekował eię nimi ks.
K. Gronkowski z Kensington (na 118 ulicy), do któ-
rego parafii należeli. Dnia 12. lutego 1902 zakupili
grunt pod kościół za $2,500.00, które już 20. paździer-
nika następnego roku wypłacili. Pierwszy icłi pro-
boszcz, ks. A. Koytek, odprawił pierwsze dla nich
nabożeństwo 8. listopada r. 1903.
Do West PuUman należała missya Cliicago
Heighta
21. POLACY WE WIOSCE POZNAŃ (West Harvey).
(Zorganizowana r. 1900.)
Polska ta wioska Poznań zorganizowaną została
r. 1900, przez znanego polskiego Włocha księdza Se-
rafina Cosimi, ze Zgrom. OO. Zmartwychwstańców.
Pod przewodnictwem tego kapłana odbyły się wy-
l>0Ty urzędników i jednogłośnie zostali obrani: bur-
mistrzem ks. Serafin Cosimi, C. R., a „trustysami"
(mężami zaufania) : Han. Peets, Józ. Gierzewski, Se-
rafin Kaja, Jakób Bulczaik, Fr. Mech i Fr. Rodweder.
Zadaniem nowego zarządu jest: naprawienie chodni-
ków i zaprowadzenie latarń na rogach ulic.
Ks. Serafin Cosimi, C. R., urodził się 22. sierpnia
r. 1867 w Rzymie. Do OO. Zmartwychwstańców wsstą-
pił r. 1883., Studya ukończył w Rzymie w uniwer-
sytecie Gregoryańsklm. Doktoryzował się w akade-
mii Św. Tomasza. Wyświęcony r. 1890, r. 1891 poje-
chał do Turcyi ,gdzie w Adryanopolu był profesorem
— 149 —
łaciny 1 śpiewu. W r. 1892 przybył do Chicago, by
pracować wśród Polaków, których był wielkim przy-
jacielem. Choć Włoch, znał literaturę i historyę
polską dokładnie a na obchodach miewał mowy w ję-
zyku polskim i to z takim zapałem, jakby i jego oj-
czyz>na była Polska. Poza obowią,zkami kapłańskimi,
oddawał się muzyce, którą znał doskonale i lubił
bardzo. Był to miły i sympatyczny ksiądz.
Z powodu wielkiej znajomości jego języków i
łatwości wyrażenia eię w nich, powierzono mu w Chi-
cago zorganizowanie i prowadzenie parafii N. M. P.
z góry Karmel na rogu G3-ej i Page ulic, gdzie mając
parafian różnej narodowości, prawił im kazania w ję-
zykach; włoskim, polskim i angielskim naprzemian.
Umarł r. 1906.
22. PARAFIA ŚW. ANNY.
S. Leayitt St. and 18. Place.
(Założona r. 1903.)
Ta parafia wyrosła z parafii św. Wojciecha. Jej
założyciel i proboszcz ks. K. T. Słomiński już, zanim
osobny kościół stanął, z początkiem r. 1903 zaczął od-
prawiać w sali parafialnej przy kościele św. Wojcie-
cha osobne nabożeństwa dla tych, których przydzie-
lono do nowej parafii św. Anny. Annowianie hojnie
składali ofiary na kościół i już w pierwszym roku
cztery założyli towarzystwa: dwa męskie 1 dwa żeń-
skie.
Wiel. ks. Kazimierz Słomiński przystąpił w dniu
29. kwietnia, 1903 do stawiania gmachu 142 Srtóp dłu-
giego, 75 szerokiego, z kamienia, cegły i żelaza, koez-
— 150 —
tern $100,000. Plany sporzą;dził architekt R. Berlin,
robotami kierował kontraktor M. Rauen i oto stanął
gmacli okazały, w którym na dolnem piętrze mieści
się kościół, całkiem wykończony, z pięknym ołtarzem,
oświetlony elektrycznością. Na drugiem piętrze znaj-
duje się 7 obszernych sal szkolnych. Na trzeciem ha-
la teatralna na 1,500 osób i 3 hale mniejsze na mityn-
gi Towarzystw . Na czwartem piętrze znajchiją się
mieszkania dla Wiel. Sióstr Nazaretanek. Poświęce-
nie tego gmachu odbyło się 8. listopada r. 1903.
23. PARAFIA ŚW. FLORYANA W HEGEWISCH.
Na ulicy 133-ej i Green Bay Avenue.
(Założona r. 1905.)
Założyciel i probosacz tej parafii: ks. FI. W.
Chodniewicz. Poświęcenia kościoła św. Fłoryana do-
konał biskup Muldoon 22. października r. 1905.
Osada polska w Hegewisch jest starą. Był tu ks.
Król. Już r. 1890 dojechał tu z Elby, Nebr., ks. Jaki-
mowicz i do Stołu Pańskiego przystąpiło 300 osób.
23. PARAFIA śś. MŁODZIANKÓW.
457 W. Superior Street.
(Założona r. 1905).
W tymsamym czasie, w październiku r 1905, po-
wstała w północno-zachodniej części miasta, w okoli-
cy Trójpowa i Stanisławowa, nowa parafia, z począt-
ku także pod wezwaniem św. Fłoryana, której atoli
— 151 —
Imię niebawem zmieniooio na śś. Młodzianków. Zało-
życielem i proboszczem tej parafii ks. Jan Zwierz-
chowaki, który poprzednio był asystentem na Woj-
ciechowie przez parę miesięcy a przez 5 lat przy koś-
ciele Św. Micliała w South Chicago. Zakupiono dla
tej parafii śś. Młodzianków już gotowe gmachy: koś-
ciół, piękną szkołę i plebanię. Dnia 15 października
r. 1905 odbyło się pierwsze zebranie organizacyjne
w hali szkolnej przy ulicy West Superior i Bickerdike.
Zebrało się przeszło 200 Polaków. Ks. J. Z Wierzchow-
ski zagaił posiedzenie i odczytał list arcybiskupi,
zezwalający na otwarcie parafii. Wybrano siedmiu
parafian do pomocy proboszczowi. Wielu Polaków,
którzy dla różnych przyczyn (zobacz wyżej rozdział
„Polacy żywiący Niemców", po parafii św. Trójcy) na-
leżeli byli do niemieckiej parafii św. Bonifacego,
przyłączyło się teraz do tej nowej parafii polskiej.
Energiczny proboszcz ks. J. Zwierzchowski zajął się
zaraz założeniem sz-koły, towarzystw, itd., sprowa-
dził ołtarze, ławki, aml)onę, itd. Ceremonii poświęca
nia kościoła i wspaniałej szkoły dopełnił Arcybiskup
Quigley w niedzielę 10. grudnia r. 1905.
POMNIK KOŚCIUSZKI W PARKU HUMBOLDTA.
Staraniem i kosztem polonii chicagoskiej, jak i
w ogóle polonii amerykańskiej, stanął r. 1904 wspa-
niały pomnik konny Tadeusza Kościuszki w Parku
Huml)oldta w Chicago. Twórcą tego pomnika jest
pan Kazimierz Chodziński, urodzony w r. 1861 w ?^aA-
cucie, 'W Galicyi.
Tyle o Polakach w granicach miasta Chicago.
— 152 —
Po za Chicago, ale jeszcze w obrębie archidyece-
zyi chicagoskiej, znajdują, się następujące parafie pol-
skie: cztery, Lemont, Posen ,West Hammond 1 Chi-
cago Heights leżę, jeszcze w obrębie tego samego po-
wiatu Cook, w którym Chicago leży; a sześć w bliż-
szych i dalszych powiatach.
24. PARAFIA śś. CYRYLA I METODEGO, W LE-
MONT, ILL.
('Założona r. 1883.)
Kilkanaście mil na południowy zachód od Chi-
cago, ale jeszcze w tymsamym co Chicago powiecie
Cook, ponad słynnym kanałem chicagos>kim, łączą-
cym jezioro Michigan z rzeką Misslssippi, i co zatem
idzie, z Zatoką Meksykańską, leży miasteczko Le-
mont, w którem wysoko na wzgórku wznosi się koś-
ciół polski pod wezwaniem słowiańskich Apostołów,
śś. Cyryla i Metodego. Położenie malownicze i domi-
nujące. Z wielkim trudem przyszło mi r. 1896 w dzień
skwarny wdrapać się po stromych i spadzistych ścież-
kach do plebanii; ale za to trudy te wynagrodził mi
piękny a rozległy widok, jaki z progów plebanii otwie-
rał się oczom moim na miasto i okolice. Plebania,
cała w zieleń utulona, miły chłód dawała a hojność
i gościnność iście staropolska ks. Kandyda Kozło-
wskiego wywołała złudzenie, jakobym gdzieś nad
brzegami Wisły lub Odry, wstąpił w progi wiejskiego
dworku.
Polacy osiedlili się w Lemont około r. 1870, jeśli
nie wcześniej. Ks. Bakanowski, C. R., pisał z Chicago
— 153 —
1 sierpnia r. 1871 do swego Generała: „Na kilka dni
chcę pojechać do Lemo»nt, proszą Polacy."
Parafię tu założył r. 1883 ks. Leopold Moczygęba,
sławny misyonarz Texaski, który był jej pierwszym
proboszczem. Należał on wtedy do OO. Zmartwych-
wstańców i O. Wincenty Sarzyński, C. R., posłał go
do Lemont już poprzedniego roku 1882, kiedy Polacy
jeszcze wchodzili w skład tamtejszej parafii niemiec-
kiej. Jakie pobudki skłoniły O. Wincentego do poała-
nia ks. Moczygęby do Lemont, tłómaczy on to w liś-
cie z 7. sierpnia r. 1882: „O. Leopold jest tymczaso-
wo w Lemont, gdzie są Polacy i Niemcy. Dwie pobudki
skłoniły mię do tego kroku: 1) żeby było bardzo po-
zy tecznem ,gdybyśmy mieć mogli w Archidyecezyi
tutejszej jakie parafie niemieckie, »bobyśmy nie byli
tak izolowani, 2) zaś źe Lemont jest tak blisko Chi-
cago, mielibyśmy gdzie się schronić przed skwarem
miasta na jakiś mały czasem odpoczynek; jest to
piękna willa..." Ks. Moczygęba 3. sierpnia 1882 tak
opisuje Lemont: „Tutejsza parafia liczy 300 familii
polskich a 125 niemieckich, lecz kościół, sz)koła i ple-
bania do Niemców należą, a Polacy są tylko tolerowa-
ni, a więc trzeba polski kościół budować. Obecnie
zbieram cenzus polskiej ludności, a to tylko można
czynić wieczorem. Okolica Lemontu i powietrze jest
przekrasne i może się stać Villiageturę. dla Ojców św.
Stanisława Kostki w Chicago ..." Dnia zaś 23. listo-
pada r. 1882 pisze ks. Moczygęba, że na odpuście św.
Stanisława Kostki w Chicago Arcybiskup pontyflko-
wał i przyobiecał mu, że „na przyszły rok odłączy Po-
laków od Niemców i jedni i drudzy będą mieli własny
kościół. Wtedy polska parafia będzie liczyć w sa-
mym Lemont 240 familii a w przyległych mlejscowoś-
— 154 —
ciach Joliet (50-60 familii) i Braidwood (100 familii)
blisko 2,100 os6b. . . Jestem 57 lat stary. . . Polacy w
Lemont są po większej części z parafii św. Stani-
sława KostJci z Chicago..." A 6. listopada r. 1882
donosił tenże ks. Moczygęba: „Ja tu w Lemont m^m
zupełny spokój pomiędzy Niemcami i Polakami, bo
znam oba narody . . . Towarzystwo tutejsze śś. Cy-
ryla i Metodego liwsy 100 członków. . ."
Istotnie r. 1883 ks. Moczygęba zorganizował Po-
laków w Lemont w osobne, parafię 1 donosi O. Win-
centemu, z którym nie na najlepszej zaczyna żyć
stopie, dnia 26. czerwca r. 1883, o poświęceniu ka-
mienia węgielnego pod szkołę polską. Stosunki ks.
Moczygęby z O. Wincentym naprężały się coraz bar-
dziej, i 11. października r. 1887 wizytator O. Tomasz
Brzeska, C. R., pisze : „Arcybiskup Chicagoski . . .
kontent, że O. Moczygębę oddalamy, którego tolero-
wał litylko dlatego, że należał do naszego Zgroma-
dzenia. O. Ludwik da mu exeat, jakie naprzód po-
każe O. Wincenty Arcybiskupowi a potem je wrę-
czy O. Moczygębie ..."
W Lemont z łaski O. Wincentego nastąpił ks.
Stanisław Baranowski, który, przybywszy do Chica-
go, 23. kwietnia r. 1884, pisał był do Generała Seme-
neńki: „Ojciec Wincenty to chodząca dobroć, to
prawdziwy syn miłujący Cię Ojcze. Łaskawy list
rekomendacyjny od drogiego Ojca, gdym mu oddał,
najpierw najserdeczniej ucałował i dopiero rozpie-
czętowawszy i przeczytawszy rzekł: „słowa naszego
drogiego O. Generała są dla mnie święte" — i odtąd
otacza mię taką dobrocią i życzliwością, że często
— 155 —
boję się, by tego nie było zanadto. Księży teraz
przy naszym kościele jest nad komplet . . . więc zdaje
się iż mnie poszlą, na jakąś polską missyjkę... bła-
gam, Ojcze drogi, wyciągnij Twe święte ręce i pobło-
gosław mię, wiernego syna w Chrystusie, a błogosła-
wieństwo Twe na skrzydłach italskich zefirów i mor-
skich Boreasz6w przyjdzie do mnie i umocni mię..."
Pracował także w Lemont ks. Józef Barzyńeki, a
od stycznia r. 1889, świeżo z kraju przybyły, ks. Mar-
tynian Możejewi^ki, ex-refoiłmat, staruszek 60-letni,
którego już we wrześniu tegoż roku 1889 ojcowie
cMcagoscy przenieśli niefortunnie do parafii św. Jo-
zafata w Chicago (zobacz powyżej) chcąc się pozbyć
ks. Kandyda Kozłowskiego. Wtedy to, we wrześniu
r. 1889 przybył do Lemont ks. Kandyd Kozłowski,
który do dziś dnia tam jest proboszczem, gdzie ojco-
wie willę chcieć mieli.
Dawniej liczyła parafia trzy i pół tysiąca dusz,
ale gdy ustała praca w kamieniołomach i gdy kanał
skończono, liczba dusz w parafii stopniała do dwóch
tysięcy. Bardzo pokaźna licaba uczniów i uczennic
uczęszcza do szkoły, gdyż 420 dzieci. Szkołą zaj-
muje się 6 Sióstr Felicyanek i proboszcz. W orga-
nizm parafii wpleciono około 10 towarzystw 1 bractw,
z 'których najlic2miejsze Tow. śś. Cyryla i Metodego
(200 członków). Nie brak i Rycerzy (św. Kazimie-
rza) w uniformach.
W Lemont znajduje się biblioteka, składająca
się z przeszło 1,000 tomów (własność proboszcza),
ktćra otwartą jest do użytku parafian i szkcrfy.
Parafia ta już od roku 1893 nie posiada ani cen-
ta długu i ma nawet w kasie małe oszczędności.
Rara-avis biały kruk w Ameryce.
— 156 —
Ks. Kandyd Kozłowski, długoletni proboszcz tej
parafii, urodził się w Warszawie 25. marca r. 1836
r. z Andrzeja i Józefy. Ojciec jego był emerytowa-
mym oficerem z armii polskiej. Do gimnazyum i
na fUizofię uczęszczał ks. Kandyd w Warszawie, teo-
logii słuclijd w Bononii we Włoszech. Wyświęcony
r. 1863. Jako 'kapelan w powstaniu (pod Zdanowi-
czem i Franckowskim i pod Langiewiczem) zostai
skazany na śmierć przez Moskali. Ale tam w kslę-
gacli niebieskich nie była mu jeszcze zapisana śmierć.
To też udało mu się przebić przez granicę do Gall-
cyi, gdzie go bardzo dobrze przyjęto. Przez całych
5 lat pracował przy parafiach wj Galicyi, poczem za-
pragnął Wsch6d odwiedzić. W charakterze missy-
onarza udał się do Azyi do Palestyny, poczeip w tym
samym charakterze bawił także przez rok w Egip-
cie. W r. 1872 przybył do Ameryki i miał miseye w
Nowym Yorku. Wskutek intryg Niemców musiał
przenieść się do Cincinnati, gdzie założył parafię r.
1872. Po pięcioletniej pracy, na wezwanie biskupa
Tomasza Foley, przeniósł się na parafię do La Salle,
111., skąd po 7 latach przybył do Chicago, by zorga-
nizować parafię św. Jozafata. Tu pracował lat 4 a
od r. 1889 bawi w Lemont — najdłużej ze wszystkich
miejsc swego pobytu. Ks. Kandyd jest to kapłan o
szczerozłotem a szerokiem isercu i niemmiej szero-
kim umyśle, obejmującym wszelkie gałęzie wiedzy,
sztuki i nauki. Po -za obowiązkami kapłańskimi zna
i zajmuje się bardzo chętnie malarstwem, rzeźbiar-
stwem i architekturą. Jestto wielki domator, lubią-
cy isamotność, która — według Mickiewicza — jest
mędrców mistrzynią." Nie gardzi też piórem, gdyż
do tej pory wydał dla ludu książki.: „Antychryst,"
— 167 —
„Przeniesienie Domku Loret", „Sobieski pod Wied-
niem", „Św. Mikołaj" (dramat) „Powstanie 63-go
roku." (tragedya).
25. PARAFIA ŚW. KRZYŻA W JOLIET, ILL.
(Zorganizowana r. 1892.)
Za Lemont, w sąsiednim powiecie Will, kilka-
naście mil dalej nad kanałem chieagoskim, w słyn-
nym z więzienia stanowego mieście Joliet, na stoku
wzgórza w .-zlelonkawem otoczeniu stoi kościół polski
Św. Krzyża, przy którym w osłoniętej winnymi lato-
roślami plebanii piastował do r. 1901 urząd probosz-
cza ks. B. Pawłowski. Nigdy nie zapomnę smaku
tamtejszych domorosłycłi winogron, jakimi mię przy
gośclnnem przyjęciu poczęstowano (r. 1896).
Około r. 1880 było tu już około 30 familii pol-
skich. A r. 1882 było 50—60 familii polskich, jak
świadczy ks. Leopold Moczygęba w liście z 3. sier-
pnia r. 1882. „Także w Joliet staram się założyć To-
warzystwo polskie" — pisał tenże znowu 6. listop. r.
1882.
Polacy należeli wówczas do parafii niemieckiej
przy którym kościele był, z^daje się kS. D. Kozło-
wski (obecnie w Ashland, Wis.) Zanim parafia po-
wstała, powstały najpierw towarzystwa. Gromadzące
się u ob. W. Grabusa, powzięto myśl założenia Tow.
Narodowego Tadeusza Kościuszki, roku 1890, które-
go prezydentem ob. J. Byczyński. Później założono
kościelne Tow. św. Stanisława B. i M., którego pre-
zydentem ob. I. Szafrański.
— 158 —
Roku 1892 Tow św. Stanisława poruszyło myśl
budowania polskiego kościoła, poparło ją i towa-
rzystwo Kościuszki. Dopomógł dzielnie i ks. Kan-
dyd Kozłowski z Lemont, 111. Pierwszym probosz-
czem został ks. Kazimierz Słomińsski, za którego ku-
piono 4 loty i pobudowano kościółek nie wielki, lecz
schludny. Polonia zaczęła wzrastać: założono trze-
cie Tow. Św. Krzyża. Nieco później zakupiono b
akrów gruntu na polski cmentarz. W r. 1897 założomo
Towarzystwo św. Józefa, którego prezydentem Józef
Łukasz.
Po k^. Słomińskim był przez 5 lat proboszczem
ks. B. Pawłowski, za którego parafia się podwoiła.
Kupiono piękną, plebanię z pięknym ogrodem i za-
częto budowę nowego kościoła, kosztem |25,000, który
wykończył jego następca ks. Franciszek Józef Ja
gielski, przybyły tu r. 1901. Nowy kościół stoi na
pięknem wzgórzu pomiędzy pięknem! drzewami i
sprawia nadzwyczaj miłe i przyjemne wrażenie swo-
jem urządzeniem wewnętrznem, a zewnątrz na dale-
ką przestrzeń imponuje swoją okazałością. Po k-s.
JagieJskim nastąpił ks. Wojciecli S. Olszewski, który
powiększył ilość siedzeń w kościele (510), odnowił
plebanię, pozyskał błąkających się Rusinów dla pol-
skiej parafii, oraz Litwinów (30 rodzin) przygarnął
do siebie. Parafia liczy około 300 familii. Na po-
czątku nie było tu żadnego byznesu polskiego, tylko
klasa robotnicza, dzisiaj są już różne byznesa.
26. PARAFIA ŚW. ANDRZEJA W SOBIESKI, ILL.
(West Hammond.)
Miasteczko West Hammond, którego stacya
pocztowa nosi nazwę „Sobieski", szczyci się polską
— 159 ^
parafią, św. Andrzeja. Parafia będzie miała około 40
familii. Do szkoły przy kościele św. Andrzeja, na po-
czą,tku r. 1901 uczęszczało 155 dzieci, między nimi 84
cliłopców i 71 dziewczą;t. Klas było 3, (5 stopni nauki
i dwie nauczycielki świeckie i jeden świecki nauczy-
ciel. W roku zaś 1905 sześć Sióstr FranciszkaneK
uczyło 350 dzieci. Do r. 1901 proboszczem był tu ks.
Byrgier.
K-s. F. S. Byrgier, zawołany muzyk i pedagog,
już w doświadczonym wieku został księdzem.
Urodził się w r. 1847, w Prusacłi Zach. Uczęsz-
czał do gimnazyum w Chełmnie. Na uniwersytecie
studyował inżynieryę. Następnie był inżynierem w
służbie niemieckiej Przybywszy do Ameryki r. 1884,
przez rok l)awił w New Yorku, pracując we fabry-
kach, potem w Chicago pełnił obowiązki organisty
w parafii św. Wojciecha. Poczuwszy powołanie do
stanu kapłańskiego, wstą,pił do -seminaryum w St.
Francis, Wis. Wyświęcony r. 1892, był najpierw
asystentem na „Bridgeporcie", potem proboszczem
par. śś. Piotra i Pawła, nareszcie w Sobieski, gdzie
umarł na zapalenie płuc d. 15. grudnia r. 1901.
Po jego śmierci objąi to probostwo ks. Bolesław
Nowakowski, który z parafii śś. Piotra i Pawła tu się
przeniósł.
27. PARAFIA ŚW. STANISŁAWA W POSEN, ILL.
P. O. Blue Island.
(Założona r. 1900).
Polski kościół poświęcono tu 19. maja r. 1901.
Parafią, zarzą,dzał tymczasem ks. Gronkowski, pro-
boszcz z Kensington, 111.
— 160 —
Później nastąpił stały praooszcz ks. S. Szczygieł.
Parafia ta pierwotnie była pod wezwaniem św.
Izydora.
28. PARAFIA NIEPOKALANEGO POCZĘCIA,
W ELMHUR8T, ILL.
W tymsamym powiecie Du Page, w miejscowości
Elmliurst, jest polsko-niemieoka parafia, której pro-
boszczem jest ks. Jan żyłła, pocłiodzący z pod Wej-
Iierowa na Kasznbacłi. Parafia liczy około 150 ro-
dzin, przeważnie niemieckicli. Stary drewniany koś-
ciół, jeden z najstarszych w okolicy miasta Cliicago,
zgorzał do szczętu r. 1898.
29. PARAFIA PANNY MARYI W D0WNER8
GROVE, ILL.
(Missya w Waukegan.)
W powiecie Ehi Page, o kilkanaście mil na za-
chód od Chicago, znajduje się parafia polska pod
wezwaniem Najśw. Maryi Panny w miasteczku
Downers Grove. Proboszczem był tu ks. F. M. Chod-
niewicz, potem ks. L. T. Wyrzykowski. W szkole
tamtejszej, małej dotychczas, bo małą jest parafia,
na początku r. 1901, było 20 dzieci, między nimi 12
chłopców 1 8 dziewcząt. Uczy tam nauczyciel cywil-
ny w 1 klasie o 3 stopniach nauki.
Do tej parafii należy polska missyjna parafia św.
Krzyża w Waukegan, mieście położonem nad brze-
giem jeziora Michigan, na północ od Chicago, w po-
wiecie Lakę.
li
— 161 —
30. PARAFIA dW. STANISŁAWA B. I M., W KAN-
KAKEE, ILL.
(Założona r. 1900.)
O jakie 50 mil na południe od Cliicago, jest osada
polaka w mieście Kamkakee, yr powiecie tejże samej
nazwy.
ji I Polacy tutejsi, w liczbie około 70 familii, nale-
żeli dawniej do parafii niemieckiej. Dopiero w r.
j. I 1900 wzięli się energicznie do dzi^a, zakupili plai,
>• I pod kościół i .poprosili swego Arcybiskupa z Chicago
o 'księdza, któryby się zajął zorganizowaniem nowej
:,, parafii.
W jesieni r. 1900 przyjechał tu młody i ener-
giczny fcs. Max Kotecki, były asystent na „Warsza-
wie." Z. końcem r. 1901 objął tę parafię ks. F. No-
wacki, Todem z Ripon, Wis., który umarł w styczniu
r. 1906. Następcą jego został ks. Edward A. Kowa-
lewski, urodzony 13. października r. 1877 w Ławi-
cach, w Wielkiem Księstwie Poznańsikiem. Jako
). ! małoletni przybył z rodzicami do Ameryki r. 1881 i
I wzrastał od lat czterech życia w Chicago. Kształcił
% I się lu XX. Jezuitów w Chicago i w Seminaryum St.
j- Mary's w Baltimore, gdzie teologiczne studya ukoA-
\e czył, i tam otrzymał pierwsze święcenia na subdya-
a, I kona z rąk J. E. ks. kardynała Gibbons, a w sobotę,
V^ ' dnia 28-go marca roku 1903, ostateczne iświęcenia ka-
ll- płańskie z rąk Najprzew. ks. Biskupa Muldoon, w ka-
1 tedrze chicagoskiej. Był z początku asystentem ks.
g. J. Radziejewskiego.
e- Parafia w Kankakee ma szkołę polską w której
o- ' 1 świecki nauczyciel uczy około 50 dzieci.
— 162 —
Polacy w Momence, III.
Ks. Bakanowski, C. R., pisze 6. marca r. 1871, że
w Momence (w powiecie Kankakee) było wówczas
15 familii polskich, które odwiedził.
31. PARAFIA RÓŻAŃCA ŚW. W NORTH CHICAGO,
ILL.
(Założona r. 1904.)
W North Chicago, w powiecie Lakę, nad koleją
Northwestern (jedna stacya przed Waukegan) miesz-
kało r. 1904 około 100 rodzin polskich, które dotych-
czas uczęszczały na nabożeństwo do kościoła słowac-
kiego, znajdują,cego się w pobliżu, ale dawno pragnę-
ły założyć własny kościół i usilne o to robiły starania.
Na kościół polski nietylko grunt już obrali, ale także
rozpoczęto już budowy około fundamentu i pierwsze-
go piętra. W roku 1904 przybył tu jako pierwszy pro-
boszcz ks. Jan G. Jędrzejek i odrazu :&dobył sobie
zaufanie i szacunek, nie tylko parafian, ale i wszyst-
kich mieszkańców miasteczka. Polacy w tym roku
mieli tu mały kościółek, a pod nim szkołę i mieszka-
nie dla proboszcza.
32. POLACY W BRAIDWOOD I MAYWOOD, ILL.
(r. 1889.)
Kronika z r. 1889 podaje Braidwood, w powiecie
Will, jako osadę pol&ko-litewską; a w Maywood — opi-
sze „zakłada się parafia, 200 Polaków już kupiło
loty."
— 163 —
O Brałdwood pisze ks. Leop. Moczygęba już 3.
filerpnia r. 1882, że było tam ■wtenczas 100 familii
polskich; a 6 listopada 1882 pisze: „Założyłem Towa-
rzystwo Św. Jana w Braidwood."
33. PARAFIA dW. JÓZEFA W CHICAGO HEIGHTS,
ILL.
>W fabrycznem miasteczku Chicago Heights, w
powiecie Cook, Polacy, których przed kilku laty była
tu liczba mała, dziś stanowią, znaczną część ludności,
posiadają własny kościół, którego pasterzem jest
Wiel. ksiądz Fr. Grześ, szkołę, prowadzoną przez
Wiel. Siostry Zmartwychwstania Pańskiego, cztery
towarzystwa, a mianowicie: Towarzystwo Br. Pom.
Kazimierza Pułaskiego, Towarzystwo kościelne św.
Józefa, Towarzystwo Sokołów Polskich i Tow. św.
Marcina, nadto bractwa różańcowe i chór.
164 —
B.) POLACY W DYECEZYI PEORIA.
Dyecezya Peoria utworzona r. 1877, zatem para-
fia polska w La Salle należała swego czasu do dye-
cezyi chicagoskiej. Pierwszym i jedynym dotych-
czas biskupem tej dyecezyi jest Jan Spalding, od r.
1877, ze Bufraganem 0'ReiJly od r. 1900. Dyecezya
ta na 112,000 katolików liczy 15,300 Polaków, na 170
księży — 8 .polsikich, na 206 kociołów — 10 polskich.
Ale oto parafie i osady polskie w tej dyecezyi:
1. PARAFIA ÓW. JACKA W LA SALLE, ILL.
(Założona r. 1874.)
Miasto La Salle, noszące nazwę słynnego fran-
cuzkiego odkrywcy i pioniera La Salle, (który z to-
warzyszami przybył r. 1680, w okolicę Peoria i zbudo-
wał tu fortecę €reve Coeur), leży nad rzekę. Illinois,
sto mil w południowo-zachodnim kierunku od Chica-
go, w powiecie tej samej nazwy La Salle, w bardzo
pięknem i nieco pagórkowatem otoczeniu. Na za-
chodniej stronie graniczy z bliźnięcem miasteczkiem
Peru, a z innych stron otaczają, je pola uprawiane
przeważnie kukurydzą. La Salle liczy 12,000 miesz-
kańców, których może przeszło połowa katolików, a
tych blisko połowa Polaków. Niemal cały zarząd
miasta spoczywa w ręku katolików, burmistrzem
Wacław Panek, członek Związku N. Polskiego, alder-
man Jan Tutaj, itd. Jest tu około 800 rodzin pol-
skich: są tu przeważnie robotnicy, pracujący w hu-
tach cynku i kopalniach węgla, z wyjątkiem kilkuna-
stu salunirstów i przemysłowców. Każda rodzina,
— 165 —
opr6cz może 50 familii, ma swój dom i ogr6d i należy
do stowarzyszenia budowlanego. Robotnik zarabia
tutaj od 11.25 do $3.00 dziennie.
Początek tej osady pol&klej datuje się od r. 1870.
Ka. Bakanows^ki, C. R., 25 stycznia r. 1871 pisze, że:
„w South Bend, Ind. (75 familii), w Laporte, Ind. (50
familii) i w La Salle — w tych trzech miejscach jest
około 20Ó familii polskich.". . . czyli w La Salle 75 fa-
milii. W r. 1874, kiedy osada liczyła już 150 familii
polskich, założono tu parafię polską im. św. Jacka. O
założeniu tej parafiii pisze p. R6ża Waloch, z domu
Klimek, co następuje:
„Przybyłam z rodzicami do La Salle 14. maja r.
1872 r. W 4 tygodnie potem odbył się ślub mój z Ja-
nem Pyszką w kościele niemiecko-katolickim w są-
siednim Peru. Wprawdzie był już w La Salle koś-
ciół .polski zbudowany przez Polaków i Niemców, ale
nie było jeszcze przy nim księdza. Dopierb później
przyjechał ksiądz niemiecki. Polacy życzyli sobie, aby
nabożeństwo odprawiało się raz po polsku, a drugi
raz po niemiecku, ale Niemcy nie chcieli ani słyszeć
o polskiej mowie. Pamiętam dobrze, bo patrzałam
często na to, jak Polacy w kościele podczas kolekty
na tacę nie centy, lecz papierowe pieniądze kładli,
ciesząc się, że mają swój kościół. Aż tu naraz Niem-
cy podburzyli swego proboszcza. I tak po nabożeń-
stwie, zaprosiwszy wszystkich do podpisu, proboszcz
przemówił do nich w następujący "sposób : „Wy Pola-
cy siedźcie cicho z waszą mową. Nie macie wiele
znaczenia w starym kraju, to też i tutaj mało znaczy
wasza mowa." Słowa te boleśnie dotknęły Polaków.
Najbardziej je wziął sobie do serca ob. Antoni Pysz-
ka, który tak »Ię odezwał: „Bracia kochani! wpraw-
— 166 —
dzie pieniądze Polaków -są, dobre, ale mową naszą po-
miatają. Tak dłużej być nie może. Udajmy się do
Najprze. ks. Bi&kupa." I udali się do biskupa Foley
w Chicago, bo wówczas La Salle należało jeszcze do
dyecezyi chicagoskiej. Biskup wysłuchai ich prośby."
Dnia 22. lutego r. 1874, na rozkaz biskupi, przybył
ks. Erazm Bratkiewicz i zorganizował polską parafię
Św. Jacka. Niemcy musieli pod naciskiem biskupim,
spłacić Polakom $900 odczepnego. „Niemcy wtedy ze
złości aż skakali'" — mówi kronika. Zabrano się do
budowy własnego kościoła. „Ci co mieli swe własne
domy, ofiarowali po $50, a ci co byli na komomem po
$30." Tymczasem nabożeństwo polskie odprawiało
się w szkole irlandzkiej. Zakupiono grunta za $2,000
i pobudowano wnet obszerny kościół tł drzewa za
przeszło $7,000, który w październiku r. 1875 został
poświęcony. Kościół był o 3 nawach, 80 stóp długi,
42 szeroki, z wieżą 100 stóp wysoką. Był to najpięk-
niejszy kościół w La Salle — „najpiękniejszy, bo bez
żadnych długów" dodaje nie bez racyi kronikarz.
Pierwszy to był kościół pod wezwaniem św. Jaoka.
Położywszy pierwsze podwaliny pod parafię, i założy-
wszy szkołę parafialną, ks. Bratkiewicz w lutym r.
1877 musiał ją opuścić „znieważony zuchwalstwem
parafian."
W tym samym miesiącu r. 1877 .przybył z Cin-
cinnati na jego miejsce ks. Kandyd Kozłowski, były
kapucyn i powstaniec. Po jego przybyciu r. 1877 po-
wstało Bractwo Różańcowe dla niewiast które z bie-
giem czasu tak rozkwitło i rozkrzewiło się, że dziś 21
bujnych krzaków różowych tworzy jeden wielki
ogród różowy. On też uczynił pierwsze kroki do
urzeczywistnienia pomysłu założenia Domu Sierót
— 167 —
Polskich w L#a Salle, kt6ry w czerwcu r. 1877 zaczęto
budować a w październiku tegoż roku ukończono.
.Dom ten pod opieką. Sióstr Felieyanek, mieścił 14 po-
kojów, był o 2 piętracli, 56 stóp długi a 30 szeroki.
Budowa ta kosztowała blisko $4,000. W roku 1879
znajdowało się tam 38 sierót. Dla braku dostateczne-
go utrzymania, w roku 1882 dom sierót z La Salle zo-
stał przeniesiony do Polonii, Wds., gdzie dotą^d istnie-
je pod opieką Sió-str Felieyanek. Ks. Kfuidyd dla
parafii zatrzymał dom, zabudowania, 3 loty frontowe
z ogrodzeniem, ofiarując za to sierotom $500. Pozo-
stałe 7 lot sprzedano po $220, tak, że ogólny docli6d
stąd przyniósł domowi sierót w Polonii, Wis, $2,400.
Po wyjeździe sierót, w paźdz. r. 1883 i ks. Kan-
dyd Kozłowski wyjechał « La Salle do Chicago.
Na jego miejsce w grudniu r. 1883 .przybył ks.
Józef Barzyński, lecz już w lipcu t. 1884 „dla włas-
nych Interesów opuścił parafię dobrowolnie**. W
styczniu r. 1885, objął parafię ks. Stanisław Baranow-
ski. Ten odrazu zaprowadził rząd absolutnie monar-
chiczny, koncentrując w swoim ręku wszelką władzę.
Nie chcąc zezwolić na wybryki dawnych komitet6w i
prowizorów, uzyskał od biskupa rozporządzenie, mocą
którego skasowano „wszelkie komitety i prowizorów."
Rachunki zaś miały być prowadzone wyłącznie przez
księdza, a „radzie kościelnej do rachunków nic nie
było." „Książek rachunkowych posiadać nie mogą,
bo tego wymaga godność kapłańska, by w niej zau-
fanie mieli.** „Ich obowiązek — pisze dalej kronika
parafialna — ^zawiera się w zbieraniu kolekty po koś-
ciele . . . Kasa kościelna ma być w szafie u księdza,
który sumiennie nia ją utrzymać. Chyba ksiądz sam
chce prowizorom kasę oddać . . . *' „Po kolędzie cho-
— 168 —
dzl po domach, według atarego zwyczaju, śpiewając
a1;rofkę „W żłobie leży," poświęcając 1 życząc dobre-
go — a otrzymuje dolara, albo pół, od każdej familii..
W r. 1885 ksiądz obszedł z kol^ą 400 familii. Po ko-
lędzie idąc bierze ze sobą 2 chłopców co do Mszy św.
służą; a co gdzie <lQStaną to ich."
Dnia 17. maja r. 188G ks. Stan. Baranowski „po-
jechał niby na wakacye. dla poratowania zdrowia" i
nie wrócił, jego miejsce zajmował ks. Leopold G-arus,
za którego urzędowania „odbyła się publiczna proce-
sya Bożego Ciała" pod gołem niebem. Ks. Garus
atoli już 12. sierpnia tegoż roku musiał zrezygnować
z parafii a jego miejsce zajął ks. Zygmunt Woźny,
„będąc aktualnie nominowany przez Biskupa.." Ten
w reorganizacyi parafii poszedł jeszcze dalej niż jego
poprzednik ks. Baranowski. Wydał prawa: „od
chrztu płaci się $2.00; za mszę śpiewaną |3.00; z ka-
tafalkiem 1 wigiliami $5.00; za zapowiedź zaraz $1.00;
za ślub bez mszy $7.00; ze mszą $10.00; za mowę po-
grzebową ^5.00; za zaprowadzenie ciała z domu do
kościoła i odprowadzenie na cmentarz $6.00; za na-
bożeństwo przy ciele $5.00; za powóz na cmentarz
$1.50; od wywodu, po chrzcie jako też i po ślubie
25c.; jeżeliby było żądane światło dla umarłego do
domu, to za 6 świec i lichtarzy $2.50; podzwonne za
6 razy umarłemu $1.50, a jeżeliby więcej dzwoniono,
to każdorazowo 25c.; do ślubu zapala się 6 świec
darmo, za każdą więcej zapiać 5c." Proboszcz ma po-
kryć służbę kościelną z funkcyi kościelnych z wy-
jątkiem pogrzebów, gdzie strona interesowana musi
zapłacić i służbę kościelną i dochody przynależne za
pogrzeb kościołowi: tak że z najwięliszego pogrzebu
ma zostać na czyste proboszczowi $16, a strona Inte-
— 169 —
resowana ma złożyć oprócz tego u proboszcza na or-
ganistę, na dziada kościelnego, za miejsce na cmen-
tarzu, za podzwonne i światło. Dochody organisty
z pogrzebów i innycli funkcyi kościelnych — dodaje
kronika — „były często przyczyną, największych za-
burzeń i rozruchów parafialnych." A obostrzono je
później jeszcze za ks. Klawitra jako to zobaczymy.
Dnia 1. lutego r. 1887 tes. Woźny „wyjechał dla
poratowania nadwątlonego zdrowia" do Kalifornii,
skąd wrócił 21. lipca tegoż roku. Zastępował go ks.
Wojciech Sulek z Chicago.
W sierpniu r. 1889 ks. Woźny wyjechał ponownie
•na 3 miesięczne wakacye, a w tym czasie zastępował
go ks. Grochowski. Po powrocie ks. Woźnego więk-
szość parafian życzyła sobie ks. Grochowskiego. Ks.
Grochowski atoli musiał parafię opuścić, z czego po-
wstały zamieszki w parafii i wielkie niezadowolenie.
W ostatnią, niedzielę r. 1890 (w niedzielę po Bożem
Narodzeniu) po mszy św. o 8-mej rano, jak tylko
wyszli ludzie z kościoła, zatliła się podłoga nad ipie-
cem (boilerem) przy wielkim ołtarzu. Ogień tak
szybko się rozprzestrzenił, iż kościół spalił się do
szczętu; szkody było przeszło $30,000. Ten pożar był
alarmem do zaburzenia w parafii. Malkontenci, nie-
zadowoleni z gospodarki ks. Woźnego, rozpuścili po-
głoskę, jakoby ks. Woźny sam kościół podpalił, a w
co „łatwowierni i złośliwi uwierzyli." Więc w 2 ty-
godnie potem, 15. stycznia r. 1891 ks. Woźny „znie-
chęcony zuchwalstwem parafian" opuścił L»a Salle i
objął parafię w Cleveland, Ohio.
Na miejsce Es. Woźnego niezwłocznie przybył ks.
Grabowski, który wziął się energicznie do budowy
nowego kościoła. Dnia 5 lipca r. 1891 położono ka-
172
bamię, zakupił 1 lotę przy plebanii, założył bd/bllotekę
i zakupił 500 książek, założył 5 towarzystw, do któ-
rycli należy około 600 członków, między innymi to w.
wojskowe dla chłopców od lat 10 do 16 tak zwanycłi
„żuawów papieskich" albo „kadetów św. Bernarda."
Szkoła pols>ka w La Salle założona została w dru-
gim roku .rzę,dów ks. Bratkiewicza. Od samego po-
czątku uczyły w niej Siostry Felicyanki. Stara soko-
ła mieściła isię w dwóch starych budynkach, podzielo-
na na 8 klas. Uczęszcz^o tylko 650 dzieci. Uczyło
ich 8 sióstr. Ruchliwy i przedsiębiorczy ks. Skulik
zabrał się do budowy nowego gmachu szkolnego,
kosztem $30,000.
Nowa szk(^a polska w La Salle, poświęcona 8-go
grudnia r. 1901, 3 piętrowa, jest 120 stóp długa, 60
stóp szeroka i 70 stóp wysoka. W bezmencie są dwie
doiść obszerne hale, które służą kościelnym To-
warzystwom dla posiedzeń, dwie hale dla dzieci
szkolnych, jedna dla rozmaitych potrzeb i kręgielnia.
Na pierwszem piętrze znajduje się 6 klas, 32 — 25 stóp
każda; biblioteka, czytelnia i muzeum na drugiem
piętrze; na trzeciem piętrze znajduje się ol>szerna
hala, estrada, oraz obszerna galerya.
Do nowej szkoły uczęszcza, dzieci z górą 700;
uczy 12 Sióstr Felicyanek. Własność z końcem r.
1900 parafialna wynosiła: kościół z urządzeniem i
aparatem $75,000; dwie stare szkoły $5,000; pleba-
nia $5,000; 7 lotów $10,000; cały zaś dług zaciągnięty
u pani Hattle Green $15,000.
Po wybudowaniu nowej szkoły własność parafial-
na wzrosła.
Ks. Dr. Bernard Marya Skulik urodził się 20.
sierpnia r. 1867 w Szopienicach na Górnym Szlązku.
— 173 —
Uczył się gramatyki łacińskiej prywatnie u ks. Kle-
mana w Mysłowicacli a równocześnie uczył się tokar-
stwa i mecliaiiiki, przyczem nogę złamał. Przez rok
cliodził do szkoły w Krakowie, potem udał się do
Rzymu, gdzie rok mieszkał w kolegium św. Jćzefa a
3 lata w kolegium Gregoryańskiem deirAnima jako
prefekt i równocześnie uczył się w seminaryum w
Rietti (Perugia), gdzie go wyświęcono 19. grudnia,
1891. Jeszcze studentem będę-c, kis. tSkulik założył
„Stowarzyszenie Stolicy Mą^iroścl", mając na celu
przeciwdziałanie złej prasie, do którego — ^jak sam pi-
sze, od razu przystę,piło 5 kardynałów, 18 arcybiskupów
i bisikupów. Lecz pomimo to dla braku poparcia nie
mógł wiele zdziałać". Doktoryzował się w Rzymie r.
1893 i w tym też roku przybył do Ameryki. Tu pra-
cował w słowacklcłi parafiach w Passaic, N. J., w
Shamokin i Mt. Carmel, Pa., gdzie pobudował koś-
ciółki, a równocześnie wydawał aż 4 gazety, dwie po
polsku, 1 po angielsku i 1 po włosku. Zbankrutowa-
wszy wkrótce z kretesem, udał się do South Chicago,
gdzie u ks. Nowickiego przez 3 miesiące znalazł przy-
tułek, potem 3 miesiące siedział u ks. Zaleskiego, na-
stępnie 6 miesięcy u ks. Radziejewskiego. Wreszcie
dostał parafię w Brighton, Iowa, lecz stąd przeniósł
się do Milwaukee, gdzie osiadł przy ks. Grutzy i wy-
dawał mu tygodniówkę „Katolik". Wreszcie r. 1899
dostał tłuste probostwo w La Salle, z którego kontent
i zadowolony. O honorach i tytułach i dyplomach ks.
Skulika niepodobna pisać, boby ich na wołowej skó-
rze nie spisał. Wyjmiemy tu na chybił trafił co sam
o sobie pisze: „posiada 5 brewów papieskich, 3 dy-
plomy jako członek 3 najwyższych papieisikich akade-
mii, 1 dyplom na członka korespondenta Stowarzy-
— 174 —
szenia Antimasońskiego" itd. itd. Dzieł wydał co
niemiara, mianowicie: 21 w polskim języku, 2 w sło-
wackim, 5 w nien;>ieckim, 11 we włosikim, 3 po łacinie
i 3 po angielsku.
Parafia św. Jacka wydała 2 księży polskich: ks.
Władysława Bobkiewicza (proboszcza w Rutland,
111.), i ks. Feliksa Kieruj (prób. w Detroit, Micłi.)
2.. PARAFIA ŚW. WALENTEGO W PERU, ILL.
(Założona r. 1892.)
Nie zastawszy proboszcza w La Salle, pojecha-
łem „karą." elektryczne, do sąsiedniego miasteczka
Peru, gdzie u ks. Ttuszyńsklego gościnnego doznałem
przyjęcia. Ks. Kazimierz Truszyńsiki, w którym po-
waga łączy się z urodą, urodził się w Wilnie na Ltt-
wle, 10. sierpnia r. 1868. Nauki elementarne i śred-
nie pobierał w mieście rodzinnem ; zaś w filozofii i teo-
logii „kształcił się za granicą**, przeważnie w Krako-
wie i Rzymie. Przybywszy do Ameryki, wstąpił do
Krzyżaków w Notre Damę, Indiana. Tam został wy-
święcony na księdza 20. kwietnia r. 1894, poozem na
krótki czas objął posadę asystenta przy kościele św.
Trójcy w Chicago. Roku 1895 przybył do Peru na
proboszcza i dotychczas chwalebne tu sprawuje rzą-
dy. Jest to kaznodzieja miodopłynnej wymowy. Od
r. 1901 jest prezydentem Wykonawczego Wydziału
II. i III. Kongresu Polsko-Katolickiego. Parafia, któ-
rej jest prol)oszczem, liczy około 400 rodzin, a do
szkoły uczęszcza około 350 dzieci. Dnia 16. marca
r. 1901 umarł w Peru ks. Augustyn Szklarzyk, który
od r. 1899 gościł u ks. T>ruszyńskiego. Ks. Szklarzyk
— 175 —
urodził się na Szlązku r. 1840. Wyświęcony r. 1865,
przybył do Ameryki r. 1873, pracujęxi odtąd gorliwie
wśród .rozmaitycli tutejszycli kolonii polskicli. Był
on jednym z naszycli kapłanów pionierów, którym
Opatrzność przeznaczyła dzieło zakładania i organizo-
wania parafii polskich w Ameryce. Potom głównem
jego polem działalności była dyecezya Grand Rapids
(w stanie Micliigan), w której /prawie wszystkie pa-
rafie polskie swój początek i rozwój zawdzięczają
jego gorliwej działalności. Dla polskiej parafii w Bay
City, Micłi., gdzie przebywał przez czas dłuższy, zdzia-
łać szczególnie wiele. Później, straciwiszy słuch, tak
bardzo potrzebny kapłanowi do słuchania spowiedzi,
zrzekł się dobrowolnie duszpasterstwa i przeniósł się
do Chicago na Wojciechowo. Tu przez kilka lat ba-
wił u iks. Radziejewskiego jako gość i pracował gorli-
wie, zwłaszcza na kazalnicy.
Osada polska w Peru jest tak starą jak w La
Salle. Ks. Bakanowski już 6 marca 1871 wspomina
że w Peru jest 30 familii polskich. Peru jedną też z
La iSalle parafię tworzyło i jedne dzieje i koleje
miało.
Osobna parafia w Peru powstała dopiero za cza-
sów ks. Grabowskiego, kiedy tenże przystąpił do bu-
dowy nowego kościoła w sąsiednim La Salle (r. 1892).
Ks. Sikorski był w Peru pierwszym proboszczem.
Dojeżdżał tu jakiś czas ks. Papoń, obecnie w Meno-
minee, Mich. W r. 1898 stary drewniany kościółek
okazał się za małym, dlatego zbudowano nowy z ce-
gły.
Przy nowym kościele stanął również nowy muro-
wany gmach szkolmy — wszystko staraniem ks. Tru-
— 176 —
8zyń9kiego. Na szkole widnieje, wyryty w kamieniu,
piękny napis:
„Tu, tam i wszędzie
Polak Polakiem zawsze będzie."
3. POLACY W OGLESBY, ILL.
(r. 1900.)
Blisko Peru, w Oglesby, ks. Wład. Bobkiewicz r.
1900 zorganlz-ował polsko-irlandzkę. parafię. Za sta-
raniem ks. W. Bobkiewlcza staną,! piękny kościół
drewniany dla Polaków i katolików innej narodo-
wości. Kościół ma 72 stóp długości, 36 szerokości 1
60 stóp wysokości a kosztuje $3,600. Miejsce na któ-
rem kościół stoi, jest w bardzo pięknem położeniu.
4. POLACY W STREATOR, ILL.
W Streator, powiecie La Salle, spora liczba Pola-
ków należy do niemfeckiej iparafii.
5. PARAFIA śś. PIOTRA I PAWŁA, W SPRING
YALLEY, ILL.
(Założona r. 1891.)
W nowem miasteczku Spring Yalley, w powiecie
Bureau, tylko o 5 mil od La Salle, powstała parafia li-
tewsko-polska. Kościół z drzewa wybudowali Litwini
wraz z Polakami, kościół bardzo piękny, zaopatrzony
we wszystko co do chwały Bożej i nabożeństwa po-
— 177 —
trzebne, a wszystko w dobrym guście. Poświęcenie
amicB'^ tego kościoła odbyło się 24. siei-pnia roku 1892 po po-
łudniu — tego samego dnia, którego nowy kościół
w La Salle poświęcono — a odbyło się z pom-
pę,. „Dwa pocięgi, każdy po 8 wagonów pasażer-
skich, przywiozły bractwa i towarzystwa. Przy po-
chodzie po mieście przygrywały 4 orkiestry. Najle-
piej, ho dziarsko wyglądali naisi Ułani polscy z La
Salle. Miło było patrzeć na obroty tego plutonu w
polskich ułańskich mundurach. Po poświęceniu koś-
Piricz • cioła ks. Biskup Spalding wraz z duchowieństwem
2a ^* zaj^ miejsce na przygotowanej ipod ogromną, jabło-
^ości^^ .nią, estradzie obok kościoła, a ks. Kolesiński Sybe-
0aro^^ ryak (prób. par. litewskiej z Chicago) wypowiedział
^^oś^ ' piękne kazanie po litewsku 1 po polsku. Po nim ks.
pg lato- Biskup miał mowę angielską., którą, pięknie zakończył
cj]iu. słowami : „Różność narodowości w jedności wiary —
oto siła i piękna przyszłość kościoła katolickiego w
Ameryce". (Z roczników „Wiary i Ojczyzny"). Po-
tem, na wyraźne życzenie ks. biskupa, jeszcze ks.
Domagalski przemówił, pobudzając braci „w słowach
po^^' natchnionych miłością, ojczyzny" do tej „świętej zgo-
dy Litwinów z Polakami, których nasi praojcowie w
jeden złąiczyli naród." Po uroczystości, Polak p.
Reinke, ugościł całe duchowieństwo staropolską, goś-
gG cinnością,. Ludność Spring Yalley pracuje w wiel-
kich kopalniach węgla.
Proboszczem tej parafii był ks. M. Peża. Pierw-
szym proboszczem był ks. Papoń, obecnie w Meno-
minee. Mich. Staraniem proboszcza ks. Antoniego
Drewnickiego stanęła roku 1901 piękna szkoła para-
fialna, kosztem $3,500. Mieści 3 klasy i mieszkanie
dla Sióstr III. Zakonu św. Franciszka (z Avondale),
178
które uczą. tamtejsze dzieci od września roku 1901.
Uczęszcza 130 dzieci.
Ks. Antoni Drewnicki, urodzony 31. sierpnia r.
1857 w Silberkopf, powiecie Raciborskim na Górnym
Szlg,sku, studyował w Raciborzu potem w zakonie
Białych Benedyktynów wyświęcony w Padwie t. 1885.
do Ameryki przybył r. 1899, był asysitentem u ks. Py-
platza, potem tu w Spring Valley, skąd przeniósł się
do Greenbush, Minn,
Po nim na3tą,pił w Spring Valley ks. M. Piechota,
za którego w grudniu r. 1906 kościół się sipalił.
6. PARAFIA NAJŚW. SERCA W RUTLAND, ILL.
O 20 — 30 mil na południe od La Salle leżą, two-
rząc niejako trójkąt, trzy osady polskie: Rutland
Minonk i Toluca. Rutland jest stolicą — proboszcza
Proboszczem w Rutland jest od roku 1894 młody
nadzwyczaj czynny i gorliwy ks. Władysław Bob
ikiewicz. Gdy przybył do Rutland, plebanii nie było
więc zaczął kolektować na budowanie plebanii, któ
ra też stanęła w sierpniu r. 1895 kosztem $2,000
Kościół potrzebował restaurowania i za staraniem
ks. Bobkiewicza odnowiono go r. 1896. W następnym
zaś roku zajął się opuszczoną missyą w Lostant,
gdzie także kościół odnowił i upiększył. Potem w li-
stopadzie roku 1899 dostał jes-zcze jedne parafię do
zawiadywania, mianowicie w Minonk, o której poni-
żej powiemy.
Ks. Władysław Bobkiewicz urodził się w La
Salle, 111., 12 lutego 1869 roku. Chodził do szkoły pu-
blicznej przez pok, dopóki ipolsklej szkoły nie wybu
— 179 —
dowano. Skończywszy 13 lat, wyjechał do semina-
ryum w St. Francis, Wis, i tam pozostał, aż kurs teo-
logiczny skończył r. 1891. Będąc atoli za młody do
święceń, udał się do polskiego seminaryum w Detroit,
gdzie się uczył polskiego języka i gdzie wyświęcony
został 19. grudnia r. 1891. Odprawił prymicye swoje
w La Salle, w kościele św. Patryka (kościół polski
wówczas leżał w gruzacli). Przez 5 miesięcy bawił
w Nebrasce, gdzie zamieszkał w Pilźnie i stamtąd
opatrywał 4 parafie, 2 polskie, 1 niemiecką i 1 irlandz-
ko-niemiecką. Poczem biskup Śpalding powołał go
do swojej dyecezyi, posyłając go do mieszanej parafii
w Hennepin z missyami w Mt. Palatine i Bureau
Junction. Po 2-letniej pracy na tych mlssyach objął
posadę proboszcza w Rutland, 26. paźd-ziernika, 1894,
gdzie dotychczas zostaje, mając dó pomocy księdza
Peter E. Hand.
parafian."
7. POLACY W WENONA, ILL.
Nie brak i Polaków w Wen on a, w powiecie Mar-
shall.
8. PARAFIA ŚW. BARBARY W MINONK, ILL.
(Założona r. 1899.)
Początek tej osady (w powiecie Woodfol^d) sięga
.r 1882. Wtedy już Polacy zaczęli tu osiedlać się na
dobre z zamiarem pracowania nad wydobywaniem
węgla z głębokości pięciuset stóp. W pierwszych po-
czątkach zarabiały niektóre familie po sto dolarów i
wyżej miesięcznie, więc kto był oszczędnym, w fcrót-
— 180 —
kim czasie ułożył znaczna sumę pieniędzy, ci zaś,
(którzy się źle gospodarzyli, do dziś dnia albo mało
albo nic nie zaoszczędzili. Wnet też Polacy zaczęli
kupować loty i ®tawia6 sobie wiasne domy, a przy-
tem zamyśliwali o założeniu parafii, zwłaszcza, że
właściciel kopalni przyrzekł dać miejsce pod kościel-
ne budynki i pewną zapomogę w pieniądzacli. To też
w kponikacli parafii św. Jacka w La Salle znajduje-
my następującą notatkę: „Gdy 1. czerwca r. 1886 ks.
Leop. Cfarua (z La Salle) był w Peoria po oleje śś.,
ks. Biskup oświadczył mu, że bardzoby pragnął otwo-
rzyć parafię w Minonk: będzie tam 13. i 14. czerwca
w dzień Zielonycli świątek i zamyśla wtedy rzecz tę
załatwić." Lecz zamysły te z „błahycli przyczyn"
spełzły na nlczem. Polacy jeszcze długo musieli się
wysługiwać ajryisko-niemieckiej parafii.
Dopiero gdy wilki drapieżne zakradły się do
owczarni w Minonk, posłano im polskiego pasterza do
obrony, mianowicie przy końcu r. 1899 przybyli tu
niezależny ks. Dynia ze swym przybocznym pomoc-
nikiem Pociecłiowskim i swoją siprytnością (z której
słyną na całą Amerykę) zjednawszy sobie niemal
wszystkicli Polaków założyli polsiką parafię M. B.
Częstocłiowskiej, nie wymieniając pod czyją jurys-
dykcyą ta parafia ma pozostać — później dopiero, gdy
byli siebie pewni oznajmili, że pod ks. Kozłowskie-
go z Chicago. Ale wtedy też w jednej cliwili ich za-
biegi spełzły na nlczem. Albowiem widząc to nie-
którzy dobrze myślący udali się z prośbą o pomoc do
ks. biskupa w Peoria, który zaraz przeznaczył gorli-
wego kapłana ks. Wł. Bobkiewicza z Rutland na pa-
sterza zagrożonej przez wilków owczarni Chrystuso-
wej. Ks. Bobkiewicz, odpędziwszy wilków, powaśfolo-
— 181 —
nyeh imrafiaji starał się wszelkimi środkami (poso-
dzić i wkrótce doprowadził do najlepszej tiarmooii,
prócz kilku, którzy widz^, że nie hęd^ mogli rej wo-
dzić, powrócili do irlandzkiej parafii św. Patryka, Po-
zostali t. J. 70 familii na czele z ks. proboszczem, ku-
pili stary kościół metodystów i odrestaurowali go
tak, że wygląda jak nowy. Jest w nim przeszło 200
siedzeń. Poświęcono go ku czci św. Barbary.
Założono i szkołę polską. Z początku uczęszczało
przeszło 50 dzieci, przy końcu roku szkolnego 1900 r.
bliG&o 80. Nauczycielem jest p. S. M. Bystrzyński.
Czas był na szkołę polskę. „Niemieccy Franciszkanie
z siostrami Niemkami przeszwarcowali tu przeszło
100 polskich dzieci na niemców przy swoicli 50."
9. POLACY W TOLUCA, ILL.
Toluoa, w sąsiednim powiecie Marshall, jest
tylko małem miasteczkiem, liczącem 2,000 mieszkań-
ców; leży od Chicago 113 mil a ^posiada kopalnię wę-
gla, w której 'pracuje 600 górników, mianowicie Wło-
chów, Litwinów, Polaków, Chorwatów i Słowaków.
Polskich familii jest tu 20.
Oprócz Polaków tutaj zamieszkuje przeszło 100
Litwinów; jest to naród spokojny, dą.ży do oświaty,
zakładają, tu różne towarzystwa narodowe; Litwini
zi^ożyli klub Litewsko-Polski.
POLACY W PEORIA, ILL.
W stolicy biskupiej Peoria, nad rzeką. Illinois,
Polaków jest tylu, iżby mogli utrzymać własnego
— 182 —
bJSiędza Ale pewien dygnitarz w Peoria raczył zau-
ważyć, że „nigdy nie pozwoli na to, aby takie pi
jak Polacy, posiadali własne, -parafię w jego mieście".
Relata refero.
11. POLACY W BRIMFIELD, ILL.
Że i w Brimfield, w powiecie Peoria, Polacy już
dawno osiedli, o xem świadczy stary kalendarz z r.
1876, który Brimfield umieszcza na liście osad i>ol-
ffkich, podaję^c imię proboszcza: ks. K. Winsierski
(na 'Str. 106.)
Są Polacy także w Kewanee, powiat Henry, w
Calum«it, i indziej.
12. PARAFIA POLSKA W KEWANEE, ILL.
(r. 1906.)
W czerwcu r. 1906 ks. Bobkiewicz zakładał tu
polską parafię z polecenia biskupa Spaldinga.
— 183 —
O POLACY W DYECEZYI ALTON.
W tej dyecezyi (założonej r. 18-57) nie ma żadnej
parafii polskiej. Są atoli osady polskie miiie>j lub
więcej liczne w Granite City, w Yenice (powiat Madi-
9cm), i w Madison, 111., Istnieje polskie Towarzystwo
Wl. Jagiełły, grupa Z. N. P. 402.
W Venice jest Tow. św. Józefa, należące do Zw.
N. P. W Venice i Madi&on jest około 400 Polaków,
pracującycti we fabrykach i rzezalniach. Są także
Polacy w Quincey, 111. W Granite City 600 Polalków.
Z Venice pisze Edmund Gronikowski w maju r. 1902,
że tamtejszy proboszcz kościoła św. Marka (*k<s. Kaen-
ders) chce sobie sjprowa^zić do pomocy wikarego Po-
laka. Dojeżdżał tu ^ksią-dz polski z zakonu św. Fran-
ciszka, Ojciec Dezyderyusz, O. F. M.
Bi»kup Ryan z Alton, żadnego polskiego księdza
nie chce, chociaż księża irlandzcy sami proszą o ka-
płanów polskich. I>awniej, kiedy bis-kupem w Alton
był, nie Irlandczyk, lecz Niemiec Juncker (od r. 1857
— 1867), inaczej bywało: ten prosił podówczas o ka-
płanów polskich, jak świadczy Generał Hieronim Kaj-
siewicz, C. R., w swoich listach. Byli bowiem już
podówczas liczni Polacy w dyecezyi Alton. Oto co
pisze k<s. Kajsiewioz, C. R.: „Podczas rekollekcyi dla
proboszczów (dawanych w sierpniu r. 1865 w Mon-
treal, w Kanadzie, przez ks. Kajsiewicza) ks. biskup
z Alton (w Illinois południowym) iprosił mnie o mis-
syonarzy polskich, mówiąc, że miał parę księży świec-
kich Polaków i Czechów, ale że 'Się im w końcu znu-
d-ziło, i poszli sobie dalej w świat. Niestety! Sło-
wianie jego musieli już popsuć się po miastach. Nie
taił, że Czeisl o religię nie dbają, a Polacy nie tędzy.
— 184 —
i nic na utrzymanie księdza, szkoły i kościoła dawać
nie clic^ więc Jeżeli księża polscy nie będą umieli po
nlemiecl<u lub po angielsku, utrzymać się nie potra-
fią." (A co? czy nie ładny pretext do germanizacyi
i anglizacyi Polaków?) „Grdybym — pisze dalej ks.
Kajsiewicz — nie dostał missyonarzy waszycti, mówił
(biskup z Alton), będę im radził i nasuwał, aby się
przyłączyli do Anglików lub do Niemców, bo inac^
dzieci ich c£dkowicie dziko wyrosną a na nic pójdą.
Odpowiedzlałom, że na razie nie mam mi^eyonarzy
do dania, i że przy obecnem zniszczeniu Polski nie
mogę nawet spodziewać się pomocy do ich wychowa-
nia. Wiszakźe ściśnięte miaiem serce, ile że wiem, ii
po innych stanach, w Ohio, Missouri, itd., są rozpro-
©zeni Polacy w podobnym stanie opuszczenia ®ię i
opuiszczenia. Myślałem, modliłem się i postanowi-
łem powiedzieć parę sermons de charite, w nadziei
zebrania dosyć aby Jeden z naszych księży miai o
czem objechać te Stany, po których 'mieszkają Po-
lacy, i wyspowiadał ich, 1 dzieci do .pierwszej komu-
nii przygotował... Kwesta jakkolwiek — ^jak mi ze-
wsząd zaręczano — ^nadzwyczaj obfita, przyniosła tyl-
ko 140 dolarów, a w kościółku biskupim 24 : więc nie-
dostateczna na cel przezemnie zamierzony, ale
wszystko dobre co Bóg daje przez dobrych lud-zi ..."
(Listy, str. 220 — 22.) Natomiast, następnego r. 18C6
ojcowie Zmartwychwstańcy objęli mi-ssye polskie w
T6xaB.
Nie udało nam się wybadać, którzy to „księża
świeccy Polacy" byli podówczas w dyecezyi Alton (i
czy byli?), którzy to byli— jak twierdził biskup Jun-
oker — ,4e się Im w końcu znudziło i poszJI sobie
dalej w śwdat."
— 185 —
D.) POLACY W DYECEZYI BELLEYILLE.
Dyecezya Belleyille, utworzona z Altx>ńskiej r.
1887, obejmuje południowy cypel Stanu Illinois.
Pierwszym i jedynym dotychczas biskupem jest Jan
Jonssen. Jego dyecezya na 50,000 katolików liczy
10,000 Polaków, na 100 księży, 12 polskich, na 100
kościcrfów — 10 polskich. Ale oto poszczególne para-
fie i osady polskie w tej dyecezyi.
1. PARAFIA ŚW. MICHAŁA W RADOMIU, ILL.
(Założona r. 1875.)
Het daleko na południowym cyplu Stanu Illinois
w dyecezyi Belleyille o przeszło 400 mil na pcrfudnie
od Chicago a okcrfo 100 mil na południowy wchód od
St. Louis, w powiecie Washington leżą. w trójkąciku
blisko siebie trzy osady polskie: Radom, Dubois i
Sheller. Panuje tu już klimat całkiem inny od pół-
nocnego, klimat południowy, w lecie gorący, w zimie
łagodny.
Kolonia polska w Radomiu powstała około roku
1873, wyrastając nagle, jak grzyb po deszczu. W
pomiętych szpargałach i foliałach rocznikowych, w
archiwum p. Smulskiego, znaleźliśmy o początkach
tej osady następujące wiadomości; „Nie ma jeszcze 3
lat — opiszą z Radomia pod datą 25. stycznia r. 1876 —
„kiedy pierwsza partya Polaków zakupiła nie wielkie
przestrzenie gruntów, a zaledwie dwa lata mijają,
gdy przybys^se pobudowali mieszkania, a już Radom
wzrosło tak, że około 450 osób a wkrótce do 600 fa-
milii będ-zie. Niedługo ukończony będzie kościół i
szkoła. Spółka kolejowa Illinois Central wspaniało-
— 186 —
myślaie postępowała aobie względem Polaków, 1 nie
ma wą,tpliwości, że ci co od niej zakupili grunta, nie
stracą na tem. . ." (Rocznik Gaz. Pol. Kat.") Tamże
czytamy: „Na południe od Radomia, 12 mil od Rado-
mia a o dwie mile na zachód od Tamaroa, nad koleją
Tamaroa and Chester, zakłada się nowy centralny
punkt: „Kalisz..." Tego jednak „Kalisza" na mapie
i w „Catholic Directory" nadaremnie szukaliśmy.
Pierwsze nabożeństwo katolickie odprawił w Ra-
domiu r. 1873 ks. Karol Klocke z Du Quoin, 111. Pa-
rafia pod wezwaniem św. Michała Archanioła zor-
ganizowała się tu następnego r. 1874, kiedy pierwszy
mały kościółek pobudowano. Pierws-zym probosz-
czem był przez 4 miesiące ks. Musielewicz, przezna-
czony przez biskupa Baltes z Alton (dyecezya Belle-
ville'ska dopiero 1887 r. powstała.)
Założycielem tej osady, tym, który jej dał nazwę
polską „Radom", był zmarły w czerwcu r. 1901 Jan
Bazyli Turczyn, ur. r. 1822, weteran krymskiej wojny,
w której brał udział jako generał rosyjski. Do Ame-
ryki przybył podczas wojny domowej (1863) i brał
w niej czynny udział. Został bryg. generałem. Pod
starość popadł w wielką nędzę i żył z ofiar ubogich
(kolonistów polsikich aż do czasu, gdy kongres parę
lat temu przypomniał o jego zasługach położonych na
polu bitwy pod wodzą Shermana i wyznaczył mu ,pen-
syę $50 miesięcznie. Był Turczyn niesłychanie zdol-
nym skrzypkiem. Zostały po nim cenne skrzypce
przeszło 270 lat stare, robione przez sławnego Gas-
pare ^e Solo.
Wispółzałożycielem Radomia był także p. Mikołaj
Michalski.
— 187 —
Z r(xizników „Gazety Polsk. Kat." (abacz Rocznik
III.) dowiadujemy się, że roku 1875 bawił tu jako
duszpasterz ks. Teodor Gieryk, tea sam, którego w
rok potem (187G) widzimy w Berlinie, Wis. (porównaj
„kronikę" z roku 1876.) Po nim w Radomiu był zna-
ny nam już z Cłiicago jednoręki ks. Jan Wołłowski,
w roku 1876. W tym czasie nieraz zaopatrywali para-
fię fcs. Klocke i ks. M. Tieniel, O. F. M. z Teutopolis,
111.
W roku 1877 biskup Baltes z Alton oddał iparafię
Radoms-kę, pod opiekę 00. Franciszkanów z niemiec-
kiej prowincyi Serca Jezusa z St. Louis, i parafia ta
kanonicznie potwierdzona przez Rzym istnieje do dziś
dnia pod opieką, tych ojców.
Klasztor franciszkański OO. Reformatów w Rado-
miu »taną,ł r. 1877. A oto przełożeni i proboszczowie,
jacy rzą/dzili kolejno i klasztorem i parafią: O. Dezy-
dery Liiss, O. F. M., od r. 1877—1881; O. Marek Thie-
nel, O. F. M., od r. 1881—1882, umarł w Cleveland r.
1904; O. Urban Stano wski, O. F. M., od 1882—1885,
później ex-monaclius i wielki proboszcz w St. Louis;
O. Leon Brandys, O. F. M., od 1885 — 87, bardzo lubia-
ny przez wszystkich, umarł w Ri:domiu 7. maja 1887;
O. Cebulla, O. F. M., od 1887—1894; O. Łukasz Mie-
żowski, O. F. M., od 1894 aż do naszych czasów. Tym
proboszczom pomagali następujący ojcowie: O.
Szneider Thomas, O. F. M. (1878—1881; O. Urban
Stanowski, O. F. M. (1881v— 82.); O. Anastazy Czech,
O. F. M. (1882) tylko 3 miesiące; umarł w szpitalu w
Omaha, Nebr., bardzo lubiany przez ludzi, był .pro-
boszczem w Duncan, Nebr. przez 14 lat i dziekanem
dyecezyi Omahaskiej dekanatu Columbus; dalej O.
Cyryl Augustyński, O. F. M.; (1882—1885); O. Da-
— 188 —
mian Koziołek, O. P. M. (1886 — 87), 'bardzo popularny
osobliwie na Bald HiU, 111., małej stacyjce, dofgląda-
nej przez niego z Radomia; następnie pracowity O.
Łukasz Mieżowski, O. F. M. (1887—1894), dojeżdżał
do Dubois, gdzie wybudował dom <8l6str, szkołę i kupił
rolę na cmentarz; potem O. Władysław Czecli, O. F.
M., (1894 — 95) pobudował w Dubois plebanię; O.
Teobald Kałamaja O. F. M. (1895—96) ; O. Rembert
Stanowski, O. F. M., (1896 — 98), sprowadził pięlme 2
wielkie dzwony do Dubois. Wreiszcle O. Remigiusz
Berendt, O. P. M., Missyonarz Apostolski od r. 1898
aż do naszycli czasów. W r. 1902 przybył tu także O.
Menander Jaroszewicz, O. F. M., który po 5 miesięcz-
nej pracy w Radomiu i Slieller został sparaliżowany.
Radomska okolica i parafia jest jedną z najpięk-
niejszycli na farm<acli. Parafia posiada piękny koś-
ciół, plebanię murowaną, za $10,000, dom dla sióistr za
$9,000, szkołę za $8,000, wielki dom dla d-zieci, które
się stołują, i wielką salę na przedstawienia.. Najwię-
cej pobudowano za -sprężystych rządów O. Ł/uk-asza
Mieżowskiego. W Radomiu wszystko po polsku —
młodzi i starzy mówią po polsku. Z Polaków adwo-
katem, sędzią i plsarkiem obwodowym (Townsliip),
oraz agentem kolei Illinois Central jest Michał Paw-
łowski; J. Klix konstablem a syn Teodor pocz-
mistrzem; Jan Dawicki I Nikrant budowniczymi. W
szkole uczy 5 Sióstr Natrę Damek około 203 dzieci.
2. PARAFIA ŚW. KAROLA W DUBOIS, ILL.
(Założona r. 1876).
Cztery mile od Radomia leży Dubois. Kolonia
polska w Dubois — pisze tamtejszy proboozcz 'ks. Ce-
— 189 —
rański — pierwotnie ,,Colonia" nazwana, datuje się od
czasów pruskiego kultnrkampfu czyli praw majowych.
Osada to rolnicza. Przed Polakami okolice te — same
stepy i bory — zamieszkiwali Yankesl i około 20 ka-
tolłokich. rodzin niemieckich, którym n-abożeójstwo
raz na miesiąc odprawiał ks. Karol Klocke z Dii
Quoin (15 mil na południe od Dubois) w prywatnym
domie starego osadnika Niemca Marcina Kuhn. Do
nich więc nasi pierwsi przybysze się przyłąx;zyli, słu-
chając słowa Bożego w języku niemieckim. Gdy izaś
liczba naszych ziomków się powiększyła, ks. Karol
Klocke zajął się w r. 1876 wybudowaniem domu Bo-
żego. Polacy, dopiero co przybyli, dzielnie mu do-
ipomagali w budowie. Opowiadał mi jeden parafianin
— pisze ks. Cerański — że tego samego dnia, co przy-
był, -zostawił żonę 1 dzieci w namiocie pod rozłożys-
tym dębem a sam pospieszył dźwignąć w górę belki
i wiązania kościoła. Tak tedy stanął kościół, 75 stóp
długi, 36 szeroki, bez wieży, w którym po raz pierw-
szy ks.* Karol Klocke odprawił mszę w trzecią niedzie-
lę adwentu, 16. grudnia r. 1877. Kościół wewnątrz nie
był tynkowany, jedyne ławki stanowiły deski poukła-
dane na próżnych isądkach od piwa.
Ks. Klooke zarządzał parafią do r. 1878. Po nim
przez cały rok dojeżdżał ks. L. Riesen z Plnckney-
ville, również Niemiec. Dopomagał mu ks. Jan Woł-
łow»ki bez ręki, którą stracił od kul wroga, walcząc
w powstaniu r. 1863. O tym ks. Wołłowsklm (zobacz
tom IX, istr 36 — 43) krążyły długi czas sprzeczne
wieści oo do jego śmierci I pogrzebu. Pewną atoli
rzeczą jest, co tu nam pisze ks. Józef CeraAskl : „Ks.
Wołłowakl iprżebywał r. 1876 w Radomiu, 111., a na-
stępnie (r. 1877) osiadł na farmie, iktórą sobie kupił o
— 190 —
3 mile na zachód od Tąmaroa (odległego 6 mil na po-
łudnie od Dubois). Pozostał na swej farmie aż do
śmierci, które, spowodowały niesprawiedliwe procesy
nieprzyjaciół jego dnia 17. stycznia r. 1884. Ostatnie
Sakramenta udzielił mu ks. Klocke. Pochowany zaś
jest na cmentarzu katolickim w Du Quoin, 111." W r.
1901 ks. Klocke i ks. Cerański wystawili mu piękny
kamienny pomnik na jego grobie.
On to właśnie, ks. Wołowski, postarał się dla
Dubois o polskiego stałego kapłana, O. Dezyderyusza
Lissa, O. F. M. Od tego więc czasu rzęidizę. w Dubois
OO. Francisakanie z Radomia, 111., aż do r. 1898. O.
Dezyderyuisz Liss pierwszy rządził do r. 1881; a gdy
ten wyjechał do istarego kraju, nastę,piły burzliwe
rządy O. Urbana Stanowskiego, O. F. M., któremu do-
pomagał O. Markus Thiener, O. F. M. O. Urban
sprawił ławki, a następnie wewnątrz kościoła dał
wystawić sanktuaryum, zamiast je zewnątrz kościoła
przybudować, — ^przez co umniejszył kościół o 20 stóp.
Z tego ipowstało niezadowolenie. O. Urban, aty nie-
jako dać "satysfakcyę, kazał potem wystawić kaplicę
8 mil na południowy wschód od Dubois, tak zwane
Bald Hill, kościół zaś w Dubois chciał dać rozerznąć
na wpół, by jedną połowę zostawić Niemcom a drugą
przenieść na farmy dla Polaków. Nieporozumienie
do tego sitopniia doszło, że -kościół został zamknięty
12. kwietnia r. 1883 wrzekomo za to, że długu, zacią-
gniętego przez O. Urbana na wybudowanie owego
sanktuaryum i owej kaplicy, parafianie zapłacić nie
chcieli. Wszelako parafianie zebrali natychmiast po-
trzebną kwoftę $1219, ulokowali ją w banku i za po-
średnictwem ks. Klockego biskup im znowu kościół
otworzył 30 września r. 1883.
— 191 —
A proboszczem został teraz O. Anajstazy Czech,
O. F. M., który jednak zarządzał parafię, tylko przez
4 młesię-ce, gdyż nie mógł się porozumieć ze swoim
przełożonym zakonnym O. Urbanem. Nastąpił w Du-
bois O. Cyryl Augustyński, O. F. M., ale i temu O.
Urban, jako przełożony, uitrudniał rządy. Pomimo to
O. Cyryl spł-acił długi, upiększył kościół, a dopiero po
2 latach był przez O. Urbana zmuszony opuścić Du-
bois. Za następcy jego, O. Damiana Koziołek, O. F.
M., znowu z przyczyny O. Urbania kościół został zam-
knięty po raz drugi, tym razem na dwa lata. Przy-
czyna była ta, że parafia i jej proboszczowie (O. Ana-
stazy, O. Cyryl i O. Damian) chcieli budować szkołę
przy kościele w Dubois, a temu się sprzeciwiał O.
Urban jako przełożony zakonny, który chciał pobudo-
wać szikołę na farmach około 5 mil od Dubois, jak
poprzednio uczynił na Dald Hill.
Po smuitnem dwuletniem bezkrólewiu, 11. wrześ-
nia r. 1887 kościół został znowu otwarty przez O. Se-
bastyana Cebulę, O. F. M., który w miejsce O. Urba-
na został przełożonym i proboszczem w Radomiu. O.
Urban wystąpił z zakonu. Rządził teraz parafią w
Dubois ks. Łukasz Mieżowski, O. F. M., przez 7 lat,
od 1887 — 1894. Błogie i roztropne były jego rządy.
Zakupił miejsce na cmentarz własny, ogrodził kościół
i wybudował szikołę tuż przy kościele, tak jak chcieli
parafianie, a nie gdzieś na farmach, jak chciał O.
Urban. "W dwóch latach istanął budynek szkolny, o 2
kJasach, 56 st6p długi a 26 szeroki; stanął ł dom dla
Sióstr Notre Damek, które do dziś dnia tam uczą
(5 Sióstr, 100 dzieci.)
Od r. 1894 dojeżdżał z Radomia i zarządzali para-
fią w Dubois, najpierw O. Władysław Czech, O. F. M.,
— 192 —
potem r. 1895 O. Teobald Kałamaja, O. F. M., a w
końcu O. Rembert Stanowskl, O. F. M., brat O. Urba-
na. Atoli parafianie coraz natrętniej domiagali tsię
stałego, t. j. na miejscu w Duboiis zamieszkałego pro-
boszcza. Temu żądaniu Ojcowie zadość uczynić nie
mogli, gdyż reguła przepisuje im wspólne życie. Aby
więc paraf iaai odwieść od takiego żę;dajiia, posłali do
Dubois O. Remigiusza Berendta, O. F. M. Ale i
to nic nie pomogło. O. Remigiusz piorunował z am-
bony przez 6 niedziel, a parafianie obstawali przy
swojem żądaniu. O. Remigiusz też zamknął poczet
00. Franciszkanów jako zarządców parafii w Dubois.
Dnia 16. lipca r. 1898 kn zadowoleniu i wielkiej
radości całej parafii a ku niezadowoleniu i ostrej
krytyce OO. Franciszkanów, rządy parafii Dubolskiej
przeszły pod berło świeckiego kapłana, nowowyświę-
conego młodego ks. Józefa Cerańsikiego. Od tego
czasu parafia Duboiska zaczęła się rozwijać na dobre,
albowiem jeszcze roku nie upłynęło a już z niej wy-
łoniła isię nowa parafia, 10 mil na wischód, w Sheller:
ta dostała się pod rządy OO. Franciszkanów w miej-
sce utraconego Dubois; ubyło przez to parafii Dubols-
kiej 25 familii. Dwa lata potem utworzyła się druga
parafia, 8 mil na zachód, w Poznaniu : tę wziął ksiądz
świecki; ubyło przez to parafii Dubolskiej 45 rodzin
dosyć zamożnycli. W roku 1903 wyłoniła się z Dubois
trzecia parafia, 6 mil na południe, w Tamaroa. Pomi-
mo tycli nowo utworzonych parafii nie znać wielkiego
uszczerbku w parafii macierzystej, gdyż stary kościół
jak był za mały przedtem tak był i ipotem. Przystąpił
więc fes. Cerański do budowy nowej większej świą-
tyni, murowanej z cegły, zebrav/szy $2,000 na ten cel
j^uź T. 1902. Powiększył też plebanię, kasztem $1,200.
— 193 —
Gdyby ta parafia była miała od początku proboszcza
w EhilMjis zamieszkałego, byłaby dziś o wiele dalej
postg,piła tak pod względem moralnym jako też finan-
sowym. Parafia na począitku r. 1903 liczyła 150 fami-
lii polskich i 18 niemieckicti (według innycli 250 pol-
"SJiicli i 30 niemieckicli).
Ks. Józef Cerański, dotychcza-sowy proboszcz, u-
rodzony 2. września r. 1873 w Pensfcowie, w Kró-
lestwie Polskiem, przybył z frodzicami do Ameryki
majĘ;C lat 6. Uczył się w szkole publicznej w powie-
cie Marathon, Wis., następnie w szkole wyższej w
Wausau, Wis.; w seminarjrum polskiem w Detroit
ukończył -studya klasyczne, a w St. Francis, Wis., filo-
zofię i teologię. Wyświęcony 19. czerwca r. 1898 i
odprawiwszy prymlcye w Cassel, Wis., przybył zaraz
do Dubois.
3. PARAFIA ŚW. BARBARY W SHELLER, ILL.
(Założona r. 1898.)
W sierpniu r. 1898 założono tę parafię 15 mil od
Radomia w powiecie Jefferson. Jest to misya, nale-
żąca do Radomia. Polacy pobudowali tu około r. 1896
najpierw szkołę polską, która służyła zarazem za ka-
plicę i nabożeństwo odprawiało się oo drugą, niedzielę.
„Kaplica ta — piszę, pod datę, 25. listopada r. 1899, —
„Kuryer Pol." — była pobudowana wśród farmerów, po-
nieważ żadnej kolei ani miasteczka poblisko nie było,
a teraz kolej została pobudowana w okolicy naszej
i założone małe miasteczko Sheller; to jest dwie i pół
mile na wschód od szkoły."
Staraniem O. Remigiusza Berendta, O. F. M., pro-
boszcza tej parafii, I O. Mleźowsklego, O. F. M.,
— 194 —
przełożonego z Radomia, stanął piękny kościół, 77x
33 stóp, który poświęcono 9. listopada r. 1899. Bu-
downiczymi byli Jan Dawicki i Jan iNykrant z Rado-
mia. Józef Bak z Radomia dał $100 n,a figurę św.
Barbary i $100 na dzwony. W szkole, 45x22 stóp,
nauczycielką, Ottilia Dresler, oraz organistką. Liczba
rodzin 40. Grunt pod kościół, 2 akry, podarowany
przez panią Sheller; a Adolf Gajewski podarował 2
akry na cmentarz odległy pół mili od kościoła. Na-
bożeó/Stwo w Sheller odprawia co drugą niedzielę
założyciel i dotychczasowy rządca tej parafii O. Re-
migiusz Berendt, O. F. M., albo inny Franciszkanin,
gdy O. Berendta nie ma w domu, a często go nie ma,
gdyż daje missye po całych Stanach Zjednoczonych.
O. Remigiusz (imię chrzestne Franciszek) Be-
rendt, O. F. M., urodzony 3 grudnia r. 1863 w Łasi-
nie, (powiat grudziądzki, w Prusiach Zach., z Augusty-
na i Lucy i Brockiej, chodził do szkoły miejscowej
przez 8 lat, w r. 1877 przybył z rodzicami do St. Jo-
seph, Mo. ; wyświęcony 24. czerwca r. 1895 w klaszto-
rze franciszkańskim w St. Louis, Mo., pracował jako
kapłan w Clover Bottom, Mo.; od 1896 — 98 jako pro-
boszcz w Duncan, Nebr., a od t. 1898 do naszych cza-
sów w Sheller i Tamaroa, 111., z wyjątkiem od sierp-
nia r. 1902 do stycznia r. 1903, kiedy obsługiwał Pola-
ków i Słowaków w Superior, Wis. W połowie roku
1898 wyższa władza zamianowała go missyonarzem
dla ludu polskiego w Ameryce, z rezydencyą w Ra-
domin, 111.; i od tego czasu O. Remigiusz -rozwinął
niezwykłą działalność missyonarską i zasłynął jako
jeden z najgorliwszych i najdzielniejsszych miisyona-
rzy, jakich polonia amerykańska miała.
— 195 —
4. PARAFIA M. B. NIEUSTAJĄCEJ POMOCY W
POZNANIU, ILU
(Założona r. 1901.)
Jeat drugą córką macierzy Duboiskiej, Poznań
(Posen) leży w tymsamym co Radom i Dubois
powiecie Washington, 9 mil na zachód od Dubois,
dliczna ta parafia ma 125 rodzin; posiada kościół,
szkołę, plebanię i dom dla sióistr. Około 100 dzieci
uczą tu 3 Polskie Siostry św. Józefa ze Stevens Point,
Wis. Założycielem i prol)oszczem tej iparafii jest ks.
Andrzej Janiszewski, pracowity kapłan.
5. PARAFIA W NASHVILLE, ILL.
W Nashville, 7 mil od Poznania, jest mały koś-
ciółek; nabożeństwo dwa razy w miesiącu. Dawniej
dojeżdżał tam z Poznania ks. A. Janiszewski, później
niemiecki kapłan z Okawville, ILl. Parafia mieszana,
w której Polacy i Niemcy większość stanowią.
6. PARAFIA NIEPOK. POCZĘCIA N. M. P.
W TAMAROA, ILL.
(Założona r. 1902.)
Jest trzecią córką macierzy Duboiskiej. Tama-
roa leży w powiecie Perry, 6 mil na jK^udnie od Du-
bois. Było tutejiszym Polakom za daleko do Dubois,
więc 8 grudnia r. 1902 wybrany komitet (Aug. Dziu-
bek, Wal. Kwiatkowski, Tom. Matulewicz i Mich. Ho-
lewie?), za poradą fes. J. Cerańskiego, kupił 6 lotów
— 197 —
(lot 100x150 stóp) na wschodniej stronie miasteczka.
Atoli dopiero r. 1905, dnia 13. czerwca, ks. J. Cerań-
ski w asysten-cyi ks. Stern'a poświęcił i położył ka-
mień, węgielny pod kościół; a wkrótce potem wzniósł
się piękny w stylu gotyckim kościół cegłą obkładany,
97 stóp długi a 3G szeroki, z wieżą, sterczą^cą ponad
dacłi 40 stóp. Ozdobne okna podarowali iparafianie i
proboszcz. Kościół kosztuje $4,500. Pierwsze w nim
nabożeństwo odprawił ks. J. Cerańs:ki w Boże Naro-
dzenie r. 1905. Poświęcenie odbyło się na wiosnę r.
1906. Do parafii należy 41 rod-zin, rozproszone po
farmach; w miasteczku sami prawie Yankesi, litórzy
się bogacą z Polaków. W ostatnim czasie zarząd tej
parafii przeszedł w ręce OO. Franciszkanów, względ-
nie O. Remigiusza.
7. POLACY W ASHLEY, ILL.
Miasteczko Ashley, 3 mile od Radomia, ciągnie
zyski z polskich farmerów. Kościoła katolickiego
żadnego tam nie ma, jadą do Radomia. Kilku Pola-
ków tam mieszka i ma składy.
8. POLACY W RICE, ILL.
Niedaleko Rice, 18 mil od Radomia, mieszka 15
farmerów polskich, którzy należą do niemieckiej pa-
rafii w Todd's Mili, 111. Zwykle 2 lub 3 razy dojeżdża
tam O. Remigiusz.
9. POLACY W PINCKNEYVILLE, ILL.
Miasto dosyć wielkie, 20 mil od Radomia Jest
tam jeden katolicki kościół, 80 rodzin katolickich, z
— 198 —
tych 11 polskich farmerów. Trzy razy do roku do-
jeżdża tu O. Remigiusz.
10. POLACY W DU QUOIN, ILL.
Jest tam, 20 mil na południe od Radomia, wielki
katolicki kościół, ale nie polski. Kilka rodzin pol-
skich, do których dojeżdża ks. Cerański.
11. POLACY W CENTRALIA, ILL.
Miasto, 18 mil na północ od Radomia. Kilka-
naście polskich familii, Szlązaków. Pracują w ko-
palniach. Dojeżdża tu także O. Remigiusz.
12. POLACY W ASSUMPTION, ILL.
Jest tam, 80 mil na północ od Radomia, od 12 — 15
rodzin polskich, do których od r,' 1898 dojeżdża O.
Remigiusz.
13. POLACY W CHESTER, ILL.
(r. 1865.)
O Polakach w Chester, w powiecie Randolph, nad
rzekę. Missiissippi, znajdujemy już wzmiankę roku
1875. Mianowicie Jan Barzyński kładzie tego roku
na listę stałych osad polskich także Chester, III.
(obacz Rocznik III. „Gaz. Pol. Kat.").
Polacy z Ks. Poznańskiego przybyli tu już r. 1863 :
jest i<^h G8 rodzin, większa część farmerów. Wisizela-
ko polskiego kościoła nigdy nie mieli i nie mają, a
młode pokolenie się angliczy. Jest tam kilku do-
brych wiarusów, ale nie śmiałych. Dwa razy do
— 199 —
roku dojeżdża do nich O. Remi!giusz, powie kazanie i
kilku starych wysłucha spowiedzi, i po wszystkiemu.
Miissyonarz nieraz wsi)omina im polskie obyczaje i
język — jednem uchem wysłuchacją., drugiem wy-
puszczą,. W Chester mogłaby być najstarsza i naj-
piękniejsza parafia — ^ale cóż, kiedy Polacy kontesto-
wali fiię -niemieckim kapłanem, a dzisiaj nie dbają,
bo też dziś większa część z nich ipo polsku nie mówi.
14. POLACY W MT. VERNON, ILL.
Miasto 18 mil na wschód od Radomia. Kilka fa-
milii polskich.
15. POLACY W GOSTYNIU, ILL.
(r. 1892.)
t
■ Istnieje tu od r. 1892 „Towarzystwo Matki Bos-
kiej Gostyńskiej" jako grupa 200 Zw. Nar. Pol.
16. PARAFIA ŚW. WOJCIECHA W EAST ST.
LOUIS, ILL.
(Założona r. 1904.)
Nowy kościół polski znajduje się przy 7mej i
Summit ulicy. Proboszczem ks. Szymon Nawrocki.
Kg, Franciszek X. Pudło,
— 201 —
Ks. Franciszek X. Pudło,
probo&zcz parafii św. Jadwigi w Poznaniu, WLs., 2.
listopada, 1868 roku urodzony w Miechowicach Wiel-
kich, w dyecezyi tarnowiskiej, w Galicyi, kształcił
się w wioBce rodzinnej, pomagał ojcu pracować w
roli, służył dwa miesŁęce przy wojsku w Tarnowie.
W r. 1894 iH^ybył do Chicago. Tutaj szukał pracy
i znala.zł j^ Sprowadził z Buropy swego brata Mi-
chała. Udał się ną studya najpierw do Ouincey, Hi.,
potem do seminaryum w Detroit, gdzie ukończył
kurs ldasyĆ2Uiy.- Kurs filozoficzny odbył w St. Paul,
Minn., na koszt ks. J. Walczaka, a teologię ukończyć
w St. Louis, Mo. Wyświęcony 2. czerwca r. 1905,
mianowany został proboszczem najpierw w Poniatów*
skim, Wis., potem w Poznaniu, gdzie dokończył budo-
wy nowego murowan^o kościoła, rozpoczętego za
poprzednika ks. Orlika. Ks. Pudło koleictował na
ten koóciół w Milwaukee, Chicago, itd. Parafia jego
r. 1906 liczy 400 familii (porównaj tom Vni., str. 99).
Cz3nMiy i przedeięl)ik>rczy to kapłan.
fc»»
3 bios 013 71*) HOl
18l»
.P7.K9
V.10
L
DATĘ DUE
STANFORD UNIVERSITY UBRARIES
STANFORD, CAUFORNIA
94505
- .yfta^.. ■■ ■■ I