Skip to main content

Full text of "Korea (Klucz dalekiego wschodu) .."

See other formats


Google 


This  is  a  digital  copy  of  a  book  that  was  prcscrvod  for  gcncrations  on  library  shclvcs  bcforc  it  was  carcfully  scannod  by  Google  as  part  of  a  projcct 

to  make  the  world's  books  discoverablc  onlinc. 

It  has  survived  long  enough  for  the  copyright  to  cxpirc  and  thc  book  to  cntcr  thc  public  domain.  A  public  domain  book  is  one  that  was  never  subjcct 

to  copyright  or  whose  legał  copyright  term  has  expircd.  Whcthcr  a  book  is  in  thc  public  domain  may  vary  country  to  country.  Public  domain  books 

are  our  gateways  to  the  past,  representing  a  wealth  of  history,  cultuie  and  knowledge  that's  often  difficult  to  discovcr. 

Marks,  notations  and  other  maiginalia  present  in  the  original  volume  will  appear  in  this  file  -  a  reminder  of  this  book's  long  journcy  from  thc 

publishcr  to  a  library  and  finally  to  you. 

Usage  guidelines 

Google  is  proud  to  partner  with  libraries  to  digitize  public  domain  materials  and  make  them  widely  accessible.  Public  domain  books  belong  to  the 
public  and  we  are  merely  their  custodians.  Nevertheless,  this  work  is  expensive,  so  in  order  to  keep  providing  this  resource,  we  have  taken  steps  to 
prevent  abuse  by  commcrcial  partics,  including  placing  lechnical  rcstrictions  on  automated  querying. 
We  also  ask  that  you: 

+  Make  non-commercial  use  ofthefiles  We  designed  Google  Book  Search  for  use  by  individuals,  and  we  request  that  you  use  these  files  for 
person  al,  non-commercial  purposes. 

+  Refrainfinm  automated  ąuerying  Do  not  send  automated  querics  of  any  sort  to  Google's  system:  If  you  are  conducting  research  on  machinę 
translation,  optical  character  recognition  or  other  areas  where  access  to  a  laige  amount  of  text  is  helpful,  please  contact  us.  We  encourage  the 
use  of  public  domain  materials  for  these  purposes  and  may  be  able  to  help. 

+  Maintain  attributłonTht  Goog^s  "watermark"  you  see  on  each  file  is  essential  for  in  forming  peopleabout  thisproject  and  helping  them  lind 
additional  materials  through  Google  Book  Search.  Please  do  not  remove  it. 

+  Keep  it  legał  Whatever  your  use,  remember  that  you  are  responsible  for  ensuring  that  what  you  are  doing  is  legał.  Do  not  assume  that  just 
because  we  believe  a  book  is  in  the  public  domain  for  users  in  the  United  States,  that  the  work  is  also  in  the  public  domain  for  users  in  other 
countries.  Whether  a  book  is  still  in  copyright  varies  from  country  to  country,  and  we  can'l  offer  guidance  on  whether  any  specific  use  of 
any  specific  book  is  allowed.  Please  do  not  assume  that  a  book's  appearance  in  Google  Book  Search  means  it  can  be  used  in  any  manner 
anywhere  in  the  world.  Copyright  infringement  liabili^  can  be  quite  severe. 

About  Google  Book  Search 

Google's  mission  is  to  organize  the  world's  information  and  to  make  it  universally  accessible  and  useful.   Google  Book  Search  helps  rcaders 
discoYcr  the  world's  books  while  helping  authors  and  publishers  reach  new  audiences.  You  can  search  through  the  fuli  icxi  of  this  book  on  the  web 

at|http: //books.  google  .com/l 


Google 


Jest  to  cyfrowa  wersja  książki,  która  przez  pokolenia  przechowywana  była  na  bibliotecznydi  pólkach,  zanim  została  troskliwie  zeska^ 

nowana  przez  Google  w  ramach  projektu  światowej  bibhoteki  sieciowej. 

Prawa  autorskie  do  niej  zdążyły  już  wygasnąć  i  książka  stalą  się  częścią  powszechnego  dziedzictwa.  Książka  należąca  do  powszechnego 

dziedzictwa  to  książka  nigdy  nie  objęta  prawami  autorskimi  lub  do  której  prawa  te  wygasły.    Zaliczenie  książki  do  powszechnego 

dziedzictwa  zależy  od  kraju.    Książki  należące  do  powszechnego  dziedzictwa  to  nasze  wrota  do  przeszłości.    Stanowią  nieoceniony 

dorobek  historyczny  i  kulturowy  oraz  źródło  cennej  wiedzy. 

Uwagi,  notatki  i  inne  zapisy  na  marginesach,  obecne  w  oryginalnym  wolumenie,  znajdują  się  również  w  tym  pliku  -  przypominając 

długą  podróż  tej  książki  od  wydawcy  do  bibhoteki,  a  wreszcie  do  Ciebie. 

Zasady  uźytkowEinia 

Google  szczyci  się  współpracą  z  bibliotekami  w  ramach  projektu  digitalizacji  materiałów  będących  powszechnym  dziedzictwem  oraz  ich 
upubliczniania.  Książki  będące  takim  dziedzictwem  stanowią  własność  publiczną,  a  my  po  prostu  staramy  się  je  zachować  dla  przyszłych 
pokoleń.  Niemniej  jednak,  prEice  takie  są  kosztowne.  W  związku  z  tym,  aby  nadal  móc  dostEu^czać  te  materiały,  podjęliśmy  środki, 
takie  jak  np.  ograniczenia  techniczne  zapobiegające  automatyzacji  zapytań  po  to,  aby  zapobiegać  nadużyciom  ze  strony  podmiotów 
komercyjnych. 
Prosimy  również  o; 

•  Wykorzystywanie  tych  phków  jedynie  w  celach  niekomercyjnych 

Google  Book  Search  to  usługa  przeznaczona  dla  osób  prywatnych,  prosimy  o  korzystanie  z  tych  plików  jedynie  w  nickomcrcyjnycti 
celach  prywatnych. 

•  Nieautomatyzowanie  zapytań 

Prosimy  o  niewysylanie  zautomatyzowanych  zapytań  jakiegokolwiek  rodzaju  do  systemu  Google.  W  przypadku  prowadzenia 
badań  nad  tlumaczeniEimi  maszynowymi,  optycznym  rozpoznawaniem  znaków  łub  innymi  dziedzinami,  w  których  przydatny  jest 
dostęp  do  dużych  ilości  telfstu,  prosimy  o  kontakt  z  nami.  Zachęcamy  do  korzystania  z  materiałów  będących  powszechnym 
dziedzictwem  do  takich  celów.  Możemy  być  w  tym  pomocni. 

•  Zachowywanie  przypisań 

Znak  wodny"Googłe  w  łsażdym  pliku  jest  niezbędny  do  informowania  o  tym  projekcie  i  ułatwiania  znajdowania  dodatkowyeti 
materiałów  za  pośrednictwem  Google  Book  Search.  Prosimy  go  nie  usuwać. 


Hganie  prawa 

W  ItEiżdym  przypadku  użytkownik  ponosi  odpowiedzialność  za  zgodność  swoich  działań  z  prawem.  Nie  wolno  przyjmować,  że 
skoro  dana  łisiążka  została  uznana  za  część  powszecłmego  dziedzictwa  w  Stanach  Zjednoczonych,  to  dzieło  to  jest  w  ten  sam 
sposób  tralrtowane  w  innych  krajach.  Ochrona  praw  autorskich  do  danej  książki  zależy  od  przepisów  poszczególnych  lirajów,  a 
my  nie  możemy  ręczyć,  czy  dany  sposób  użytkowania  którejkolwiek  książki  jest  dozwolony.  Prosimy  nie  przyjmować,  że  dostępność 
jakiejkolwiek  książki  w  Google  Book  Search  oznacza,  że  można  jej  użj'wać  w  dowolny  sposób,  w  każdym  miejscu  świata.  Kary  za 
naruszenie  praw  autorskich  mogą  być  bardzo  dotkliwe. 

Informacje  o  usłudze  Google  Book  Search 

Misją  Google  jest  uporządkowanie  światowych  zasobów  informacji,  aby  stały  się  powszechnie  dostępne  i  użyteczne.  Google  Book 
Search  ułatwia  czytelnikom  znajdowanie  książek  z  całego  świata,  a  autorom  i  wydawcom  dotarcie  do  nowych  czytelników.  Cały  tekst 
tej  książki  można  przeszukiwać  w  Internecie  pod  adresem  [http :  //books .  google .  comT] 


'# 


KOREA 


Tegoż  autora  wyszły: 

LATOROŚLE.  —  PUSTELNIA  W  GÓRACH.  — 
CZUKCZE.    Z  illustr.  K.  Górskiego  i  J. 

Pankiewicza 1  20 

W  oprawie    .    .    1  60 

NA  DALEKI  WSCHÓD.  Kartki  z  podróży: 
Przez  Syberyę  i  Mandżuryę  do  Japonii.  — 
Piąta  wystawa  powszechna  w  Japonii.  — 
Dwie  wycieczki.  —  Kawałek  Japonii.  — 
Polowanie  na  wieloryby.  — Taku.  —  Tien- 
tsin.  —  Pekin.  —  Szanghaj 1  50 

NA  KRESACH   LASÓW.    Powieść.     Wydanie 

trzecie,  nie  zmienione 1  — 

POWIEŚCI  CHIŃSKIE.  Uang-Ming-Tse.  —  Ku- 
lisi. —  Jang-hun-tsy.  (Zamorski  djabeł)  .    1  50 

POWRÓT.  Powieść  z  życia  Wschodniej  Syberyi.    1  — 

W  oprawie    .    .    1  40 

RISZTAU.  Powieść.  Z  illustracjami  .  A.  Ka- 
mieńskiego   1  20 

W  oprawie    .    .     1  50 

W  MATNL  —  JESIENIĄ.  —  SKRADZIONY 
CHŁOPAK.  —  CHAJŁACH.  —  W  OHE- 
RZE  BOGOM.    Wydanie  2-gie  ....    1  — 


O 


Drak,  i  lit.  J.  Cotty  w  Warszawie,  Kapucyńska  7. 


•      «  •  • 
•  •  •       •  •    • 

.         •  •  •  • 


Wacław  Sieroszewski 


KOREA 


(KLUCZ  DALEKIEGO  WSCHODU) 


z  28  RYSUNKAMI  i  MAP^ 


'^s&ll^^*  % : 


•••  •• 

•••  i 


•••  •  •  -  •      •  ••  •    •!••!••••• 


WARSZAWA 

NAKŁAD    GEBETHNERA  i    WOLFFA 

KRAKÓW— G.   GEBETHNER    I   SPÓf.KA 

1905 


••••••".•• 


•    • 


«      •   I 


-    -     .:.  ••,  ./ 


Ao3BoneHo  UeHaypoio. 
Bapiuasa,  23  HonÓpn  1904  r.  \ 


■.    •  •  *   *  *   * 


4  • 


•  • 


«       • 


,•  • 


.•• 


w  « 


•  •• 


•  .>•  • 


-<  _,  -■  j    o  •» 


w"  •*  -  «. 


„Korea  cudny  M,  ży^  .>en„  n,es^ch.„,.  .,0- 
dzaje  egipskie!  Potoki  taniego,  korejskiego  ryżu  zalewają 
nawet  ryżową  Japonię.  Tam  rosną  nieprzejrzane  lasy  dro- 
gocennych drzew:  cedry,  cyprysy,  jesiony,  korkowe  dę- 
by... Nieprzebrane  bogactwa  mineralne  czekają  niecier- 
pliwie dzielnej  ręki  Europejczyka...  Złota,  żelaza  i  mie- 
dzi w  bród!...  A  jest  i  węgiel  i  marmur!...  Ptactwa  roje: 
bażanty,  kaczki,  gęsi  i  łabędzie  latają  nad  jasnemi  po- 
lami; stada  jeleni,  antylop,  kóz  i  dzików  brodzą  w  gó- 
rach. Jest  to  raj  myśliwców!  Ale  trzeba  być  ostrożnym, 
gdyż  są  tam  i  tygrysy.  Gaje  mirtowe  rzucają  swe  cie- 
nie na  ukwiecone  łąki,  a  wszystko  kąpie  się  w  słonecz- 
nem,  łagodnem  powietrzu  i  ciepłych  błękitnych  mo- 
rzach... Potulna  ludność  chętnie  płaci  podatki,  czci 
władzę  i  pracuje  napół  darmo  —  z  przyzwyczajenia 
i  dla  przyjemności...  Jest  trochę  brudna,  ale  ma  piękne, 
wysmukłe  kobiety  o  stromych  piersiach  i  szerokich  bio- 
drach... Przewyższają  one  urodą  wszystkie  kobiety  Da- 
lekiego Wschodu  * . 

Korea.  1 


•  *     •  ••  •  •    • 


•  •••••;••-.,    :  „, 

Oto  korejslca  Yegencla,  opowiadana  mi  z  małemi 
zmianami  przez  powołanych  i  niepowołanych  znawców 
tego  kąta  świata.  Skórom  jednak  próbował  wydobyć 
z  nich  jakieś  wyraźniejsze  szczegóły,  zb3nvali  mię  mgli- 
stymi ogólnikami  lub  dziwacznemi  opowieściami  o  nie- 
b3nvałych  zdarzeniach,  z  których  żadną  miarą  nie  mo- 
głem ukiecić  ogólnego  obrazu.  Książki  też  niewiele 
pod  tym  względem  mi  pomogły,  więc  płynąłem  do 
Korei  przez  śliczne,  złocisto-modre  morze  Japońskie, 
wolny  od  wszelkich  idei  podpowiedzianych. 

Pamiętałem  jedynie,  że  ze  swego  położenia  geo* 
graficznego,  z  wielkości  oraz  kształtów  Korea  najbar- 
dziej zbliżoną  jest  do  Włoch  ^),  że  jest  półwyspem  wię- 
cej długim  niż  szerokim,  krańcowym  cyplem  południo- 
wo-wschodnim lądu  azyatyckiego. 

Wreszcie  wyłoniły  się  z  liliowych  mgieł  nagie, 
skaliste  brzegi  korejskie... 

Jakże  wydały  mi  się  brzydkie,  posępne  po  uroczych 
wybrzeżach  Japonii !  Połamane,  pogięte  poszczerbione, 
uderzały  jedynie  potwornością  swych  dziwacznie  pokrę- 
conych wiszarów. 


^)  Korea  zajmuje  218,192  kilom,  kwadr,  przestrzeni; 
ma  900  wiorst  długości  i  130  szerokości  w  miejscu  najwęż- 
szem  (od  Genzanu  do  zatoki  Korejskiej).  Najbardziej  wygięty 
ku  północy  łuk  granicy  Korejskiej  sięga  43®  2*  szer.  pół.  (rz. 
Tuman-hań);  najdalej  na  południe  wysunięty  przylądak  docho- 
dzi 320  20'  szer.  póhi. 


I. 


6(ybrzeźa« 


D, 


'nia  10-go  października  1903  r.  o  6-ej  rano  zarzu- 
ciliśmy kotwicę  w  obszernej,  okrągłej  zatoce  Pużań- 
skiej, strzeżonej  u  wejścia  przez  dużą  wyspę,  trzy 
sterczące  z  wody  skały  i  wojenny  statek  japoński.  Oka- 
lają ją  szare,  brzydkie  góry.  Jedyną  kępą  zieleni  jest 
ciemny  gaj  sosnowy  we  wklęsłości  portu,  tuż  u  błękit- 
nej wody.  W  gaju,  na  wzgórku,  wznosiło  się  ciemne 
„tori*',  wysmukła  brama !  japońska,  a  dalej  poza  nią 
powiewała  czerwona  chorągiew  nad  małą  świątynią 
buddyjską. 

—  Ten  gaj  zasadzili  Japończycy!  —  powiedział 
z  pewną  dumą  nasz  kapitan,  bardzo  miły  Japończyk. 

Spojrzałem  przez  perspektywę.  W  gaju  rosły  stare 
drzewa,  kręte  i  grube.  Ale  Fuzan  należy  do  Japonii 
od  400  lat.  Cała  Korea  została  w  XVI  stuleciu 
zawojowana  przez  Japończyków.  Po  zgonie  szioguna 
Hidejoszi  opuścili  oni  jednakże  półwysep,  zatrzymaw- 
szy Fuzan  nazawsze. 


Dzielnica  japońska  w  Fuzanie  jest  niewielka  (1 ,000 
domów),  ale  czysta  i  dobrze  utrzymana.  Częściowo 
skanalizowana,  posiada  wodociąg,  szpital,  oddział  to- 
kijskiego banku  „Daj-ici-ginko*,  izby  handlowe,  kon- 
sulat, pocztę,  telegraf  podmorski  i  korejsko-japońską 
gazetę  Czosen  Szimpo.  Kolej,  łącząca  Fuzan  i  prze- 
cinająca najludniejsze  i  najurodzajniejsze  prowincye  Ko- 
rei, miała  być  otwarta  w  maju  roku  bieżącego  ^).  Miesz- 
kańców liczy  Fuzan  6,000,  lecz  w  lecie,  w  czasie  poło- 
wu ryb,  ilość  ich  wzrasta  do  15,000.  Europejczycy 
mają  tu  dotychczas  8  domów,  w  których  mieszka  20 
białych. 

Na  wyspie  Jeleniej  (Cziól-lión-  do),  zamykającej  wyj- 
ście zatoki.  Japończycy  urządzili  porządne  składy  wę- 
gla, zasilane  z  Nagasaki  i  Simonoseki.  W  mieście  zbu- 
dowali kilka  fabryk,  wielką  gamcamię  i  młyn  do  obłus- 
kiwania  ryżu.  Przystań,  wyłożona  kamieniem  ciosanym, 
posiada  ładną,  kamienną  tamę  dla  ochrony  ładujących 
się  statków,  gdyż  zatoka  Fuzańska  pod  tym  względem 
jest  niedogodna,  że  mają  do  niej  dostęp  tajfuny  i  więk- 
sza fala. 

W  mieście  dużo  pięknych  sklepów,  dużo  herba- 
ciarni i  restauracyi,  jak  zawsze  w  portach.  Błądząc  po 
ulicach,  natrafiliśmy  nawet  na  małą  „josziwarę**,  dziel- 
nicę wesołych  domów,  gdzie  brzęczały  „samiuseny* 
i  z  poza  zamkniętych  żaluzyi  tryskał  wesoły  śmiech. 


^)    Została  otwartą  w  grudniu. 


Tuż  za  wzgórkiem,  za  gajem  sosnowym  świątyni, 
kryły  się  obszerne,  okolone  murem  koszary. 

—  Jakiej  jesteście  narodowości  [i  co  tu  robicie?  — 
spytał  nas  łamaną  angielszczyzną  policyant  japoński, 
wynurzając  się  niespodzianie  z  zarośli. 

Towarzysz  mój  odpowiedział  mu  dyplomatycznie, 
że  przybyliśmy  na  japońskim  parowcu  towarzystwa 
„Nippon  Jusen  Kajsza". 

Zapisał  coś  w  notatniku,  skłonił  się  i  odszedł  ku 
przystani,  a  myśmy  udali  się  w  stronę  przeciwną,  na 
dół,  przez  gaj. 

Za  koszarami  stał  piękny,  duży  budynek;  na  ob- 
szernym, wzniesionym  i  równym  jego  dziedzińcu  ma- 
szerowały, klekocąc  sandałami,  kolumny  cłiłopczyków 
i  dziewcząt  w  ciemnych  „kirimono"...  Co  jakiś  czas,  na 
dany  znak,  szyki  się  łamały,  dzieci  zaczynały  z  wrza- 
wą ścigać  się,  bawić,  swawolić  i  grać  w  piłkę.  Nauczy- 
ciele i  nauczycielki  z  wdziękiem  i  widoczną  przyjem- 
nością brali  udział  w  tych  zabawach,  poczem  znowu  na 
dany  znak  wszyscy  wracali  na  miejsca  do  swych  obo- 
wiązków. Przez  obszerną  sień  weszliśmy  do  gmachu. 
Wszystko  uderzało  nadzwyczajną  schludnością  i  prosto- 
tą.  Jeden  z  nauczycieli  wyszedł  na  nasze  spotkanie 
i,  wprowadziwszy  nas  do  małego  saloniku,  prosił  uprzej- 
mie, byśmy  zaczekali,  aż  zawiadomi  dyrektora  o  naszej 
chęci  zwiedzenia  zakładu.  Salonik  służył  jednocześnie 
za  gabinet  fizyczny;  stały  tam  dobrze  zrobione  maszy- 
ny i  globusy,  sporo  okazów  wypchanych  ptaków  i  zwie- 
rząt. Po  chwili   wrócił  nauczyciel  w  towarzystwie  mło- 


dego  Japończyka,  który  płynnie  mówił  po  angielsku, 
i  udaliśmy  się  przez  szerokie,  widne  korytarze  do  klas. 
Wszędzie  niezwykła  czystość,  moc  powietrza  i  słońca. 
Ławki,  katedry,  tablice  europejskie,  na  ścianach  mapy, 
wizerunki  zwierząt  i  roślin,  portrety  znakomitych  ludzi 
i  sceny  historyczne.  W  każde]  prawie  sali  na  katedrze 
lub  osobnym  stoliczku  stały  kwiaty,  jakiś  drobiazg  ar- 
tystyczny lub  pięknie  malowany  parawanik,  co  nadawa- 
ło sali  miły  urok  domowego  zakątka,  rozświecało  dzie- 
ciom wdzięcznym  uśmiechem  szarą  nudę  obowiązko- 
wego w  klasach  pob3^u.  W  jednej  z  sal  trafiliśmy  na 
lekcyę  śpiewu;  ładnie  ubrana  nauczycielka,  z  kwiatkiem 
we  włosach,  grała  na  pokojowych  organach  i  śpiewała 
półgłosem,  a  dzieci  wtórzyły  jej  chórem.  W  innej  sali 
nauczyciel  w  surducie  wykładał  geometryę,  kreśląc  na 
tablicy  figury.  Dzieci  zdawały  się  nie  zwracać  na  nas 
najmniejszej  uwagi;  jedynie  nauczyciele  i  nauczycielki 
odpowiadali  na  nasz  ukłon  uśmiechem  i  kiwnięciem 
głowy. 

—  Wspaniale!...  —  powtarzał  mój  towarzysz,  pe- 
dagog z  zawodu.  —  Jaka  swoboda,  prostota  i  serdecz- 
ność! 

Nie  dziwiło  mię  ani  istnienie  w  Fuzanie  takiej 
szkoły,  ani  wyborne  jej  urządzenia,  gdyż  w  Japonii 
przeciętnie  na  J  1,500  {^mieszkańców  przypada  jedna 
szkoła  ludowa,  a  na  każde  3 — 4  tysięcy  —  szkoła  wyż- 
szego typu.  Prócz  tego  istnieją  w  Fuzanie  japońskie 
szkoły  dla  Korejczyków  i  szkoły  korejskie. 


Wielu  Korejczyków  snuło  się  po  ulicach,  ale  do- 
mów ich  nie  znaleźliśmy  w  japońskiem  mieście;  aby 
je  obaczyć,  musieliśmy  udać  się  daleko,  aż  do  wioski 
na  podgórze. 

Wioska  wyglądała  zdała,  jak  kępa  rumowisk.  Sfora 
szarych,  zajadłych  psów  i  gromadka  biało  odzianych 
dzieciaków  wyskoczyły  na  nasze  spotkanie.  Znikły  jed- 
nak, gdyśmy  się  zbliżyli.  Z  za  murów  wychyliły  się 
głowy  ze  zwinlętyni  na  czuhk&ch  kokami.  Przez  krętą, 
zaśmieconą  uliczkę  weszliśmy  na  jakieś  podwórko.  Na 
wąziuchnej  werandzie,  przed  niziutkiemi  drzwiami  ma* 
leńkiego  domku,  złożonego  z  głazów,  siedział  na 
piętach  Korejczyk  brodaty,  poważny,  w  niepokala- 
nych, białych  szatach  i  włosianym,  ażurowym  kapelu- 
szu na  głowie;  przed  nim  stał  mały  stoliczek  z  misecz- 
kami z  jadłem;  obok  klęczała  żona,  trzymając  łubiane 
pudełko  z  gotowanym  ryżem,  a  w  ciemnym  otworze 
drzwi  migała  młoda,  śniada  twarzyczka  dziewczęcia 
z  srebrnymi  kolczykami  w  uszach.  Korejczyk  dziobał 
spokojnie  w  miseczkach  swemi  pałeczkami  stołowemi, 
rzuciwszy  na  nas  ledwie  przelotne  spojrzenie.  Dopiero 
gdym  skierował  nań  aparat  fotograficzny,  machnął 
wzbraniająco  ręką.  Nie  mogliśmy  się  z  nim  dogadać. 
Zresztą  okazywał  zupełną  obojętność  na  nasze  zacho- 
wanie się,  wyjąwszy  manewry  z  aparatem.  Na  to  pilnie 
miał  oko  zwrócone.  Żona,  która  schowała  się  pospiesz- 
nie za  drzwi,  patrzała  na  nas  stamtąd  ciekawie  wraz 
z  córką. 

Wkoło  za  grudami  bezładnie  zwalonych  kamieni 


8 


rozlegały  się  śmiechy  i  szepty;  tam  kryli  się  ludzie, 
dzicy  i  nieufni.  Psy,  wtulone  w  rozmaite  szczeliny, 
warczały  i  ujadały  wściekle. 

Staliśmy  bezradni  i  zarazem  niezmiernie  zacieka- 
wieni otaczającą  nas  scenką  z  kamiennego  wieku. 
Nagle  na  tle  słonecznego  błękitu,  dalekiego  nieba  i  mo- 
rza ukazały  się  dwie  ładne  Japonki,  które  niespodzianie 
weszły  na  sąsiedni  pagórek.  Wiotkie,  wytworne,  w  ciem- 
nycti,  powłóczystych  szatach,  przepasanych  barwnemi 
„obi**,  z  nimbem  czerwonych,  przejrzystych  parasolek 
wokoło  uśmiechniętych  twarzy,  wyglądały  jak  wysłanki 
z  innego  świata.  Prowadziły  pieczołowicie  za  rękę  ma- 
łe, pyzate  dziecię,  ubrane  pstro,  jak  motyl. 

I  to  był  Wschód,  lecz  jakże  odmienny ! 

Towarzyszył  im  młody  uczeń  w  pasiatym  „kiry- 
monie**.  Umiał  trochę  po  angielsku,  więc  wysłuchał 
z  niezmierną  powagą  naszych  żądań,  rozważył  i  prze- 
tłomaczył.  Korejczyk  kiwnął  głową  i  wyciągnął  rękę. 
Położyliśmy  na  niej  monetę,  poczem  krajowiec  po- 
zwolił się  odfotografować  i  obejrzeć  swój  dom.  Ciemna, 
nizka  buda  bez  okien,  wysłana  cienkiemi,  słomianemi 
matami !...  W  najdalszym  jej  rogu,  tyłem  do  nas,  stały 
skulone  kobiety  z  twarzami  ukrjrtemi  w  dłoniach... 

Smutni,  rozżaleni  wracaliśmy  z  wycieczki  przez 
senne  pola  jesienne.  Tu  i  owdzie  sunęły  wolno  jedna 
za  drugą  wysokie,  białe  postacie  w  ażurowych,  włosia- 
nych  kapeluszach  i  inne,  drobniejsze,  z  różowemi  i  zie- 
lonemi  zasłonami,  zarzuconemi  zazdrośnie  na  głowy 
i  twarze.  Na  czarnych,  skibionych  polach  półnadzy  ora- 


cze  nawracali  leniwo  spracowane  woły  i  ciężkie  pługi. 
Dzieci  uciekały  od  nas  pospiesznie  i  kryły  się  w  bróz- 
dach. 

Po  południu  udaliśmy  się  na  północno  -  wschodnią 
stronę  zatoki,  gdzie  bielała  w  oddali  stacya  kolei,  budu- 
jącej się  do  Seulu.  Na  drodze,  pnącej  się  stromo  w  gó- 
rę, snuły  się  białe  tłumy  rosłych  Korejczyków,  szły  ko- 
biety korejskie  w  szerokich  spódnicach,  niosąc  na  gło- 
wach kosze  z  owocami  i  warzywem,  dzbany  z  wodą, 
paczki  i  węzły.  Żwawym  krokiem  przechodzili  ciemno 
ubrani,  zawiedli,  drobni  Japończycy,  żołnierze  korejscy 
i  japońscy  w  zupełnie  jednakowych  mundurach.  Od  żół- 
tych, nadbrzeżnych  urwisk,  zrytych  jak  kretowiska,  zla- 
tywały ku  morzu  wagoniki  pełne  ziemi  i  głazów.  Na 
wagonikach  siedzieli  ogorzali  korejscy  kopacze,  korej- 
scy kamieniarze  ciosali  bloki  kamienne,  korejscy  traga- 
rze przetaczali  je  z  miejsca  na  miejsce.  W  górze  i  w  do- 
le na  gzymsach  urwisk,  u  błękitnej,  zasypywanej  zie- 
mią przystani,  wśród  największego  mrowia  nagich,  ogo- 
rzałych ciał  i  białych  płócien  korejskich  stali  spokojnie 
z  mapami  i  narzędziami  w  ręku  niepozorni  japońscy 
inżynierowie  i  nadzorcy,  kierujący  robotami.  Senni  za- 
zwyczaj i  powolni  Korejczycy  ruszali  się  żwawo.  Wszę- 
dzie tętniało  życie,  rozlegał  się  huk  rozsadzanych  opok, 
wycie  i  zgrzyt  szyn  wstrząsanych  przelotem  wagonów- 
samotoków,  głuchy  gwar  głosów,  zmieszanych  z  jedno- 
stajnie melodyjnem  gędźbieniem  morza. 

Nigdzie  w  Korei  już  nie  widziałem  nic  podob- 
nego! 


10 


Starożytne  ruiny  korejskiego  zaniku,  strzegące  na 
wysokiej  przełęczy  drogi  Pużańskiej  w  głąb  lądu,  pew- 
nie z  równem  zdumieniem  patrzały  na  ten  obraz  i... 
wspominały  dawne  czasy. 

Fuzan,  jako  port  najstarszy,  najlepiej  zagospoda- 
rowany i  najbliżej  Japonii  położony,  na  długo  pew- 
nie pozostanie  ogniskiem  japono-korejskiego  handlu. 
Współzawodniczyć  z  nim  może  tylko  sąsiedni,  o  parę 
godzin  odległy  Ma-sam-pho  (Masampo),  który  ma  do- 
godniejszą, obszerną  i  zaciszną  przystań,  dosyć  głębo- 
ką, aby  statki  mogły  stawać  u  samego  brzegu.  Ale 
i  tam  już  usadowili  się  i  gospodarują  Japończycy.  Przed 
wojną  było  ich  tam  (nie  licząc  wojska)  około  tysiąca; 
mieli  już  konsulat,  porty  i  założyli  miasteczko  niedale- 
ko od  wielkiej  wsi  korejskiej,  mającej  bez  mała  10,000 
mieszkańców.  Do  końca  ubiegłego  stulecia  Fuzan  po- 
siadał monopol  na  zewnętrzny  handel  Korei,  zresztą 
bardzo  ograniczony  i  skrępowany  rozmaitymi  przepisa- 
mi. Dopiero  w  1883  r.  zostały  otwarte  dla  cudzoziem- 
ców dodatkowe  porty  Genzan  i  Czemulpo,  a  następnie 
Mok-pho  i  Czi-nam-pho  w  1898  roku  oraz  Ma-sam-pho, 
Sion-cżin-pho  (północno-zachodni)  i  Kiuń-sań  w  1899 
roku  ^).  Wtedy,  dzięki  swemu  położeniu  u  ujścia  spław- 
nej  rzeki  Chań-hań,  blizkości  stolicy,  łatwości  komuni- 
kacyi  z  miastami  Phidn-jan  i  Kiuń-sań,  okolicami  uro- 
dzajnemi  i  zaludnionemi,  dzięki  wreszczcie  sąsiedztwu 


O    W  tym  również  czasie   były  otwarte  dla   europej- 
skiego i  japońskiego  handlu  miasta:  Seul  (stolica),  PhiOn-jan 


u 


Chin,  wysunął  się  na  pierwsze  miejsce  port  Czemulpo. 
Przedtem  była  to  mama  korejska  wioska,  teraz  po- 
wstało tam  ładne  miasteczko,  mające  z  górą  8,000 
mieszkańców^  w  tej  liczbie  znaczna  większość  Japoń- 
czyków, 1,500  Chińczyków  i  setka  Europejczyków  — 
Anglików,  Amerykanów  i  Niemców.  W  brudnej  i  ubo- 
giej dzielnicy  korejskiej  gromadzi  się  podobno  do 
15,000  majtków,  przewoźników,  ładowników,  drobnycli 
przekupniów  oraz  innej  biedoty...  Miasto  zalega  stoki 
wysokiego  pagórka.  Białe  jego  domy  wyglądają  bar- 
dzo ładnie  wśród  zieleni  licznych  ogrodów.  Dzielnica 
japońska  jest  najobszerniejsza,  najlepiej  urządzona 
i  w  najlepszem  miejscu.  Tam  jedynie  można  dostać 
rzeczy  niezbędnych  do  życia.  Poważną  konkurencyę 
wszakże  robią  Japończykom  Chińczycy,  którzy,  posia- 
dając znacznie  więcej  pieniędzy  i  tańszy  kredyt,  wypie- 
rają ich  zwolna  z  hurtownego  handlu.  W  drobnym  han- 
dlu zdążyli  już  zmonopolizować  w  swych  rękach  sprze- 
daż ż)nvności  oraz  jarzyn,  dostarczanych  przez  okolicz- 
nych rolników. 


i  wieś  Jan-hoa-cżin  (koło  Seulu).  W  1902  roku  odwiedziło: 
Czinampho —  855  żaglowców  pojemności  16,767  tonów  i  283 
parowców  58,626  tonów,  Mokpho — 72  żagl.  3,830  ton.  pojem- 
ności i  373  parowce  165,116  tonów  pojemności;  Kiuń-sań  — 
69  żagl.  1,492  tonów  pojemności  i  167  parowców  35,775  ton. 
pojemn.;  Masampho  —  62  żagl.  827  ton.  pojem,  i  207  parów. 
29,749  ton.  pojem.;  Sion-ctinpho  —  9  żagl.  858  ton.  pojem, 
i  228  parów.  52,527  ton.  pojemności. 


12 


Najlepszy,  po  europejsku  urządzony  hotel  „  Dai- 
hatsu **  znajduje  się  w  dzielnicy  japońskiej  i  należy 
do  Japończyków.  Mogłoby  go  pozazdrościć  niejedno 
miasto  polskie;  konsulat  japoński,  piękny  pałacyk 
w  głębi  ogrodu,  panuje  ze  szczytu  góry  nad  miastem. 
Pyszny  widok  otwiera  się  stamtąd  na  zatokę  pełną  stat- 
ków, na  uroczą  wysepkę  „Rozeta",  oddzielającą  właści- 
wą przystań  od  portu  zewnętrznego,  na  blado-błękitny 
liman  rzeki  Chan,  szeroko  roztrącający  na  północy  ró- 
żowe, nadbrzeżne  skały. 

Port  jest  dość  płytki,  wielkie,  wojenne  oraz  han- 
dlowe statki  muszą  się  zatrzymywać  daleko  od  brzegu. 
Kiedym  był  w  Czemulpo,  przybył  właśnie  pancernik 
rosyjski  z  dwoma  torpedowcami,  żądając  od  konsulatu 
japońskiego  zadośćuczynienia  z  powodu  jakiejś  zwady 
marynarzy  rosyjskich-^  z  tutejszym  tłumem  japońskim. 
Ogromne,  czarno,  bojowo  pomalowane  okręty  wyglą- 
dały zdała,  jak  drobne  musze  kropki  na  lazurowym  pu- 
klerzu morza.  Podczas  gdy  cała  sprawa  była  roztrząsa- 
na przez  przedstawicieli  obu  państw,  w  twierdzy  korej- 
skiej,  na  wyspie  Kang-hoa,  posępnie  huczały  działa 
i  siwy  dym  słał  się  nad  zatoką.  Biedacy,  choć  strzela- 
niem do  celu  zawiadamiali  świat  o  swem  istnieniu! 

Bezwątpienia,  że  i  Czemulpo  zawdzięcza  znaczny 
swój  rozwój  handlowy  Japończykom,  którzy  nietylko 
zbudowali  miasto,  utrzymują  kolej  łączącą  je  ze  stolicą 
(45  kilometrów),  urządzili  nad  morzem  przystań,  lecz 
pierwsi  założyli  tu  bank,  izby  handlowe,  konsulat, 
pocztę,  telegraf,   agentury  przewozowe,   ogniową  straż 


13 


ochotniczą  i  t.  d.  Obroty  handlowe  Czemulpo  sięgają 
9  milionów  rubli,  odwiedza  go  z  górą  1,000  statków 
rocznie,  w  tej  liczbie  300  parowców.  W  1902  roku 
zawinęło  doń  451  żaglowców  i  533  parowce  ogólnej 
pojemności  305,395  tonów  ^). 

Ci  mali  wyspiarze  wszędzie  na  Wschodzie  wno- 
szą zaczyn  nowego  życia.  Chińczycy  i  Korejczycy  ufa- 
ją im,  gdyż  widzą  w  nich  braci.  Zresztą  kupcy  korejscy 
są  ubodzy,  mało  ukształceni,  niezabiegliwi  i  nie  mają 
floty;  nieprędko  więc  będą  mogli  obejść  się  bez  cudzej 
pomocy. 

Z  portów,  otwartych  dla  cudzoziemców,  jedynie 
Genzan,  leżący  na  północno-wschodniem  wybrzeżu 
półwyspu,  może  się  pochwalić  pewną  liczbą  korejskich 
kupców  i  czemś  w  rodzaju  korejskiego  handlu.  Ale 
i  tam  głównymi  dostawcami  i  odbiorcami  towarów  są 
Japończycy  ^),  Wywożą  oni  stąd  głównie  miedź,  skóry, 
bydło,  zboże  i  złoto,  dorywczo  dobywane  przez  kra- 
jowców w  północnej  Korei.  W  lecie  gromadzi  się  tu 
mnóstwo  rybaków,  zaglądają  często  statki  towarzystw 


1)    Ton=60  pud.=2400  funt. 

^)  Dzielnica  japońska  ma  około  400  domów,  2,000 
mieszkańców,  konsulat,  świątynię,  szkołę,  pocztę,  telegraf, 
trzy  apteki,  trzy  szpitale,  zarząd  miejski  i  policyjny,  238  skle- 
pów i  dużo  warsztatów  rzemieślniczych.  Odwiedza  port  około 
250  statków,  w  tej  liczbie  200  parowców.  Obroty  handlowe 
Genzanu  sięgają  2  mil.  rubli  (.Reports  on  the  Trade  of  Korea" 
for  1898).  W  1902  r.  zawinęło  doń  86  żaglowców  i  325  parów- 
ców  ogólnej  pojemności  160,311  tonów. 


14 

wielorybniczych:  rosyjskiego  i  japońskiego.  Cały  rok 
w  dzielnicy  korejskiej  odbywa  się  co  pięć  dni  zwykły 
Jannark,  na  który  scłiodzą  się  wieśniacy  z  okolicznycłi 
wiosek.  Słynie  Genzan  z  wyrobu  mosiężnych  fajeczek 
i  obuwia  plecionego  ze  szpagatu. 

Genzan,  po  korejsku  Uenzan,  należy  do  najstar-  | 

szych,  pobrzeżnych  sadyb  korejskich;  kroniki  z  XIV 
stulecia  już  o  nim  wspominają.  Z  okolic  Genzanu  po- 
chodzi słynny  władca  I-sión-ge,  założyciel  obecnie  pa- 
nującej dynastyi.  Dwunastotysięczne  miasto  korejskie 
tworzy  długą,  ściśle  zabudowaną  ulicę  w  południowo- 
zachodnim  końcu  zatoki,  głębszym  i  lepiej  osłoniętym 
od  wiatrów,  niż  część  środkowa,  zajęta  przez  dzielnicę 
europejską  i  japońską,  albo  północna  (port  Łazarewa), 
która  choć  nie  zamarza,  ale  nieraz  w  zimie  wypełnia  się 
krami,  przynoszonemi  przez  prądy  od  Władywostoku. 
W  czasie  mego  pobytu  w  Genzanie  w  porcie  Łazarewa 
kryły  się  niewidzialne  wcale  z  lądu  ani  morza  wojenne 
okręty  angielskie  i  amerykańskie.  Zresztą,  sądząc  z  po-  i 

łożenia  i  budowli  genzańskich,  mieszkańcy  tego   mia-  •  ! 

sta  nigdy  nie  dbali  bardzo  o  morze.  Korejski  Genzan 
(3,000  domów  i  15,000  mieszkańców)   robi   wrażenie  I 

wielkiego,  brudnego,  zaniedbanego  zajazdu.  W  sklepi- 
kach, kramach,  budach  sprzedają  przeważnie  jedzenie 
lub  rzeczy   potrzebne  tragarzom,   woźnicom,   podróż-  ■ 

nym...  Przed  każdym  prawie  domem,  na  odrzuconych 
klapach  okien,  stoją  naczynia,  misy,  filiżanki  do  herba- 
ty, wskazujące,  że  tu  można  się  posilić,  wypocząć,  na- 
wet przenocować.  W  głębi  podwórek  widać  obszerne 


15 


szopy  i  żłoby,  pełne  nieraz  koni,  mułów,  wołów.  Przez 
ulice  ciągną  całe  karawany  tycti  zwierząt,  objuczonycłi 
pakami  towarów,  gdyż  w  Genzanie  zbiegają  się  końce 
trzech  gościńców,  łączących  brzeg  wschodni  półwyspu 
z  brzegiem  zachodnim,  ze  stolicą  oraz  miastami  pół- 
nocnemi,  dostarczające  drogich  futer,  żeńszenia  oraz 
cennych  „pant*  ^).  Na  ulicach  snują  się  tłumy  woźni- 
ców, przewodników,  tragarzy,  wędrownych  kramarzy, 
ogorzałych  i  brudnych,  ale  odzianych  niezmiennie 
w  białe  szaty  i  ażurowe,  czarne  kapelusze,  w  których 
wnętrzu  prześwieca  kok,  starannie  zwinięty  na  czubku 
^wy.  Mówią  głośno,  ale  chodzą  i  ruszają  się  wolno, 
często  przysiadają  gromadkami  na  skraju  drogi,  pod 
ścianą  albo  u  kramika,  wyciągają  z  za  pasa  małe,  mo- 
siężne fajeczki  na  długich  cybuchach  i  palą  je  w  mil- 
czącem  skupieniu.  Wszystko  to  żyje  z  przewozu  towa- 
rów, ale  na  przystani  nie  widziałem  ani  jednej  dżonki 
korejskiej.  Były  tam  jedynie  liche  łodzie  rybacze. 

A  przecież  Korea  jest  krajem  stworzonym  dla  że- 
glarzy. Długość  tego  półwyspu  cztery  razy  przewyższa 
jego  szerokość  w  najszerszem  miejscu,  najodleglejsze 
od  wybrzeży  miejscowości  leżą  zaledwie  o  siedemdzie- 
siąt mil  od  morza.  Były  czasy,  kiedy  Korejczycy  sły- 
nęli jako  żeglarze,  kiedy  flota  ich  słusznie  uważana 
była  za  najlepszą  na  Dalekim  Wschodzie.  W  1593  roku 


^)  Młode  rogi  jelenie,  pełne  krwi,  zanurzone  po  odpi- 
łowaniu  w  słony  wrzątek,  używane  przez  Chińczyków  jako 
wzmacniające  lekarstwo. 


16 


w  morskiej  bitwie  pod  Quelpartem  zwyciężyli  oni  po- 
tężnych Japończyków,  marzących  o  koronie  chińskiej. 
Ale  właśnie  po  tej  morderczej  wojnie,  której  terenem 
była  Korea  i  która  trwała  6  lat,  nieszczęśliwy,  znękany 
naród  postanowił  zerwać  wszelkie  stosunki  z  łupież- 
czym i  krwiożerczym  światem.  Handel  z  cudzoziem- 
cami był  zakazany  pod  karą  śmierci,  budowa  statków 
morskich  i  żeglarstwo  utrudnione,  brzegi  opustoszałe 
z  mieszkańców,  wioski  i  miasteczka  przeniesione  w  głąb 
lądu.  Wzdłuż  morza,  na  wysokich  górach,  powstał  cały 
szereg  strażnic,  które  za  pomocą  ogni  sygnałowych 
(pon-siuj)  dawały  znać  najbliższej  władzy,  a  następnie 
stolicy,  o  zbliżaniu  się  każdego  obcego  okrętu.  Śmiał- 
kowie, którzy  odważali  się  wówczas  w  małej  liczbie, 
lub  niedość  uzbrojeni  i  ostrożni,  wylądować  na  niegoś- 
cinne brzegi,  płacili  za  to  życiem.  Stan  taki  przetrwał 
lat  400.  Jeszcze  w  1866  r.  statek  amerykański,  „Gene- 
ral Sherman*,  który  wszedł  bez  pozwolenia  w  ujście 
rzeki  T^-don-hań,  znikł  bez  śladu  wraz  z  załogą. 

Z  takiego  snu  niełatwo  się  zbudzić! 

Podróżnika,  płynącego  wzdłuż  brzegów  Korei,  ude- 
rza ich  straszna  martwota.  Poczwarnie  pogiętych  i  popa- 
czonych ich  skał  nie  zdobi  żadna  roślinność.  Nigdzie 
nie  widać  ani  wiosek,  ani  pól  uprawnych.  Rzadko  łodzie 
z  żółtymi  żaglami  pojawiają  się  niespodzianie  i  nikną 
niepostrzeżenie  wśród  urwistych  przylądków,  jakgdyby 
lękając  się  ludzkiego  spojrzenia.  Jedynie  fale  wznoszą 
się  wysoko  i  pienią,  gdyż  morze  korejskie  jest  burzli- 
we, w  lecie  szaleją  tu  tajfuny,  a  w  zimie  burze  lodowe. 


17 


W  1902  roku  odwiedziło  wybrzeża  korejskie,  właś- 
ciwie jego  otwarte  dla  liandiu  porty,  2,560  żaglow- 
ców pojemności  80,539  tonów  i  2,902  parowce  pojem- 
ności 1,160,895  tonów.  Ogromną  większość  przedsta- 
wiały statki  japońskie  (1,516  żagl.  pojemności  61,123 
ton.  i  1,904  parowce  pojemności  877,193  tonów);  pocz- 
towe i  pasażerskie,  należące  do  towarzystw  „Nippon- 
Jusen-Kajsza**,  „Osaka-Szosen-Kajsza*  i  ,Hori-Com- 
pany**,  zawijają  z  kolei  do  trzech  główniejszych  portów 
co  tydzień  a  do  drugorzędnych  co  dwa  tygodnie. 


Korea. 


II. 


zLapisz  pan  sobie  w  notesie,  zapisz  pan  sobie!... — na- 
legali przyjaciele  obecni  przy  moim  wyjeździe  —  Mai- 
le —  nie  rozumiem,  iso — jest,  obsa  —  niema,  czoso  — 
dobrze,  pali-pali  —  prędzej,  ka  —  precz,  napo  — 
źle,  kamajeso  —  żaczek^,  tony  —  pieniądze,  suli  — 
wódka,  muri  —  woda,  puri  —  ogień,  kiera  —  jajo, 
soo  — wół,  mogare  —  jeść,  czapso  —  pić,  sęgnia. —  za- 
pałki . . . 

—  Ale  przedewszystkiem  wymyślaj!  Wymyślaj  i 
mów,  jakim  clicesz  językiem,  a  zrozumieją  cię.  Korej- 
czycy  są  ogromnie  sprytni,  ale  do  sprytu,  a  szczegól- 
niej do  działania  pobudzić  ich  można  jedynie  gwałtow- 
nem  natarciem!... 

Starannie  zapisałem  słówka,  zapamiętałem  rady, 
ale  mimo  to  postanowiłem...  nająć  tłomacza. 

Z  trudnością  znaleziono  w  Genzanie  krajowca, 
któiy  umiał  trochę  po  angielsku  i  za  dwa  ruble  dziennie 
zgodził  się  towarzyszyć   mi   w  wyprawie.  Ale  o  wiele 


19 


większą  trudność  przedstawiło  znalezienie...  koni.  Nig- 
dym  nie  przypuszczał,  ażeby  w  ogromnej  wsi  korejskiej, 
żyjącej  głównie  z  dostawy  towarów,  zabrakło  nagle  jucz- 
nych zwierząt.  Zgodziłem  się  nawet  na  woły,  ale... 
wszystko  znikło.  Natomiast  pojawili  się  jacyś  Japoń- 
czycy, którzy  trop  w  trop  chodzili  za  mną.  Dopiero  na- 
zajutrz, na  skutek  energicznych  poszukiwań  miejsco- 
wego agenta  Floty  Ochotniczej  i  pogróżki,  że  pójdzie- 
my ze  skargą  do  ^kam-ni**  (komisarza  portowego), 
znowu  ukazał  się  na  dziedzińcu  Osa-bań,  ten  sam  strę- 
czyciel furmański,  który  nas  już  był  kilka  dni  przedtem 
obietnicami  zwodził.  Znowu  przyrzekł  uroczyście  do- 
starczyć za  dobre  pieniądze  parę  koni,  które...  dojdą! 
Ale...  ale  tylko  parę!...  Zresztą  tłomacz  (ton-si)  zgadzał 
się  iść  piechotą  za  mały  dodatek  do  umówionego  wy- 
nagrodzenia. 

—  Musi  się  pan  decydować,  niema  rady.  Jedzie 
pan  albo  nie  jedzie!?  Furmani  i  ich  stręczyciele  tworzą 
w  Korei  zwartą  szajkę.  Jeden  drugiemu  nigdy  w  drogę 
nie  włazi.  W  dodatku  czuję,  że  tu  mąci  ktoś  trzeci. 
Trzeba  czemprędzej  brać,  co  dają,  gdyż  za  jakąś  godzi- 
nę może  inny  wiatr  zawiać  i  nic  nie  dostaniemy... 
W  takich  wypadkach  nie  pomogą  ani  namowy,  ani  za- 
datki, które  wogóle  Korejczycy  mają  za  nic...  Pewnym 
swego  może  pan  być  wtedy  dopiero,  kiedy  pan  siądzie 
na  konia.  Ale  i  wówczas  radzę  rewolwer  i  nahaj  kę 
mieć  pod  ręką.  Korejczycy  ulegają  tylko  sile — pouczał 
mię  agent. 

Zgodziłem    się    więc  niezwłocznie   na  wszystkie 


20 


warunki    i   kazałem    przyprowadzić    konie    nazajutrz 
o  świcie. 

O  brzasku  byłem  gotowy  do  drogi.  Ale  minęła 
godzina  szósta,  siódma...  dziesiąta,  wysłano  do  Osa- 
bania  jednego  i  drugiego  gońca,  a  nie  zjawiły  się  ani 
konie,  ani  woźnica,  ani  nawet  wysłani  gońcy...  Zanie- 
pokojeni udaliśmy  się  sami  do  korejskiej  dzielnicy. 

—  Poznaję  robotę  Japończyków...  Napewno  telegra- 
fowali do  Tokio  z  zapytaniem,  co  mają  z  panem  robić, 
i  czekają  na  odpowiedź.  W  istocie,  oni  są  tu  panami 
i  miastem  rządzi  nie  kam-ni,  lecz  konsul  japoński... 
Czuję  to  na  każdym  kroku.  Czy  pan  wie,  że  oni  raz  za- 
bronili w  sąsiednim  porcie  ładować  woły  na  nasze  stat- 
ki i  żaden  Korejczyk  nie  ośmielił  się  zakazu  naruszyć... 
Nie  mogliśmy  znaleźć  robotników  za  żadną  cenę — obu- 
rzał się  agent. 

Ku  wielkiemu  naszemu  zdumieniu  w  połowie 
drogi  spotkaliśmy  tłomacza  i  woźnicę  z  końmi,  w  to- 
warzystwie wysłanych  sług. 

—  Dlaczego  spóźniłeś  się? 

—  Korne  jakoś  długo  jadły...  Musiały  się  prze- 
cież najeść  przed  drogą...  Potem...  jadłem  ja...  Potem 
robiłem  sprawunki...  Dużo  sprawunków,  bo  podróż  da- 
leka... Potem  przyszedł  jeden  sługa,  potem  przyszedł 
drugi  sługa...  Jak  zaczęli  W3rmyślać,   tak  się  zwlokło... 

—  Nasz  „ma-fu*  (furman)  jest  z  urodzenia  bar- 
dzo leniwym  człowiekiem...  znam  go  od  dzieciństwa... 
Cóż  robić,  kiedy  tak  się  stało!...  —  objaśniał  nam  pouf- 
nie, bez  śladu  zakłopotania  tłomacz. 


21 


Rozbroiła  mię  ta  typowa,  korejska  odpowiedź.  Tło- 
maczenia  ich  zawierają  zawsze  jakiś  pewnik  niezwykle 
prosty  i  niezbity. 

—  Dlaczego  usn^eś  wczoraj,  kiedy  kazałem  ci 
czuwać?!  —  wyrzucał  gospodarz  słudze. 

—  Ogromnie  mi  się  spać  zachciało !  —  odpowiada 
ten  tonem,  liczącym  na  niechybne  współczucie. 

—  Wczoraj  rabusie  wpadli  do  domu  bogatego 
Korejczyka;  na  krzyk  pokrzywdzonych  przybiegła  po- 
licya,  ale  nic  zrobić  nie  mogła,  gdyż  rabusie  mieli  re- 
wolwery i  mogli  kogoś  zabić...  Dali  im  spokój,  bo 
przecież  milsze  każdemu  życie,  niż  pieniądze  —  opo- 
wiadał mi  zupełnie  poważnie  przysięgły  tłomacz  gen- 
zański,  były  uczeń  szkoły  rosyjskiej  w  Seulu. 

Myślałem,  że  natychmiast  po  przybyciu  do  domu 
ruszymy  w  drogę...  Ale  gdzie  tam!  Leniwy  z  urodzenia 
ma-fu  ^)  wcale  się  nie  spieszył.  Okazało  się,  że  nie 
miał...  siodła...  Przywiązał  konia  do  sztachet  i  poszedł 
szukać  go  na  miasto.  Tymczasem  najęty  tłomacz  zna- 
cząco kręcił  się  koło  nas.  Wreszcie  wybąkał,  że  on  ze 
mną  nie  pójdzie,  gdyż...  jego  ojciec  nagle  zachorował. 
Zdumiało  to  nas,  ale  {.powód  był  nie  do  pokonania. 
Cześć  przodków  i  gorące  przywiązanie  do  rodziców 
jest  w  Korei  nakazem  państwowym  i  religijnym.  Nawet 
mój  krewki  gospodarz,  pan  agent,  zamilkł  na  razie. 


O    ma-fu,  chiński  wyraz,  wymawia  się  po  korejsku 
ma-phu. 


22 


—  O  łotry,  o  obwiesie!...  —  zamruczał  wreszcie, 
odcłiodząc  pospiesznie  w  głąb  domu. 

Ton-s^  (tłomacz)  stał  dalej  na  ganku  i  pilnie  nam 
się  przyglądał.  Wietrzyłem  w  jego  zachowaniu  się  jakąś 
nową  grę  wschodnią  i,  tłumiąc  rozżalenie,  powiedzia- 
łem zupełnie  spokojnie: 

—  Cóż  robić :  pojadę  bez  tłomacza.  Gdzież  się 
podział  ,ma-phu"? 

Obecni  pobiegli  skwapliwie  szukać  ma-phu,  lecz 
po  chwili  ton-s^  wrócił  w  towarzystwie  wysokiego,  przy- 
stojnego Korejczyka. 

—  Sir !  —  rzekł  po  angielsku.  —  Droga  jest  długa 
i  trudna.  Źle  będzie  wam  bez  ton-sy.  Ten  człowiek 
umie  po  angielsku  lepiej,  niż  ja... 

—  Ale  żąda  większego  wynagrodzenia !  —  dokoń- 
czyłem za  niego. 

—  Nie.  On  pójdzie  za  te  same  pieniądze ! 
Spojrzałem  bystro  i  ze  zdumieniem  na  przybysza: 

agent  również  wyszedł  na  ganek.  Lewy  wąs  naszego 
ton-sy  drgnął  cokolwiek,  zresztą  wytrzymał  nasze  spoj- 
rzenie spokojnie.  Podobał  mi  się,  miał  twarz  poważną, 
śmiałą  i  zręczne  ruchy  żołnierskie. 

—  Byłem  wioślarzem  u  angielskiego  agenta,  ale 
po  jego  wyjeździe  zostałem  bez  zajęcia  —  powiedział 
dość  poprawnie  po  angielsku. 

—  Jak  się  nazywacie?  Czy  macie  dom,  żonę 
i  dzieci,  i  gdzie  się  one  znajdują? — pytał  gospodarz. 

—  Nazywam  się  Im-czaa-giri.  Mam  żonę,  troje 
dzieci  i  dom  tu  w  Genzanie. 


23 


Wymienił  ulicę.  Zapisano  to  wszystko  do  spo- 
rządzonej naprędce  umowy.  Nie  podobało  mi  się,  że 
Im-czaa-giri  wykręcił  się  od  jej  podpisania.  Rozważy- 
łem jednak,  że  jeśli  Japończycy  albo  Korejczycy  zechcą 
uczynić  na  mnie  w  głębi  kraju  zasadzkę,  to  lepiej,  aby 
choć  jeden  z  ich  wspólników  poszedł  ze  mną  i  był 
agentowi  wiadomy.  Zresztą  nowy  ton-s^  zachował  się 
bardzo  przyzwoicie  i  dość  nieśmiało  poprosił  o  3  dola- 
ry zadatku  ^). 

—  Tyle  odstępnego  muszę  dać  poprzedniemu 
ton-s^! 

—  Odstępnego?...  A  cóż  jego  ojciec? ! 

—  Już  wyzdrowiał ! —  odrzekł  z  dyskretnym  uśmie- 
chem mój  nowy  towarzysz. 

Teraz  dopiero  spostrzegliśmy,  że  nasz  ma-phu 
stał  oparty  o  sztachety  i  nic  nie  robił.  Rozumie  się,  że 
siodła  nie  znalazł,  ale  nie  wykazywał  z  tego  powodu 
najmniejszego  zakłopotania.  Był  też  w  żałobie  po  ojcu, 
nosił  żółtawą,  zgrzebną  odzież,  ogromny  i  nizko  na 
twarz  spadający,  bambusowy  kapelusz,  i  zupełną  obo- 
jętność w  sercu  na  rzeczy  doczesne,  do  których  prze- 
dewszystkiem  należały  nasze  żądania.  Korea  jest  kra- 
jem, gdzie  doprawdy  można  znienawidzieć  uczucia  ro- 
dzinne ! 

Obejrzałem  ofiarowane  mi  przezeń  siodło  juczne. 
Były  to  dwie  niezgrabne,   zgruba   zaledwie  ociosane 


*)    Dolarami  nazywają  w  Korei   srebrne  japońskie  jeny 
(98  kop.)  oraz  srebrną  korejską  monetę  tej  samej  wartości. 


24 


deski,  połączone  dwoma  mocnymi  łękami.  Ponieważ 
nie  miałem  wyboru,  kazałem  czemprędzej  przyczepić 
do  nicłi  dwa  strzemiona  z  wikliny,  nakryć  wszystko 
wojłokiem,  poczem  poprężyć  i  juczyć  konie  niezwłocz- 
nie. Gdym  dosiadł  mego  wierzcłiowca,  wydało  mi  się 
w  pierwszej  cliwiii,  że  mam  pod  sobą  Giewont. 

Wierni  sobie  Korejczycy  w  ostatniej  dopiero  cliwili 
powiedzieli  mi,  że  muszę  zmienić  srebro  na  mosiężne 
czochy. 

—  W  okręgu  Genzańskim  nie  biorą  niklów,  nikle 
zaczynają  się  za  górami  —  ostrzegł  mię  Im-czaa-giri. 

W  dodatku  ma-phu  zażądał  wypłaty  połowy  należ- 
ności z  góry  i  również  mosiądzem. 

Korejski  system  monetarny  zawsze  doskonale  od- 
zwierciedlał panujące  prądy  polityczne.  Korejczycy 
chwalą  się,  że  mieli  monetę  na  długi  czas  przed  naszą 
erą.  Ale  Chińczycy,  którzy  nie  znoszą,  żeby  ktoś  miał 
coś  nie  od  nich,  twierdzą,  że  metalowe  pieniądze  po- 
znali Korejczycy  dopiero  w  XIII  stuleciu  ^).  Rozu- 
mie się,  że  to  były  pieniądze  chińskie.  W  XVII  stuleciu 
zaborcza  dynastya  Mandżurska  zabrania  Korei  bić  włas- 
ną monetę.  Cesarz  Sjuk-dzon  Ueń-hio  w  początkach 
XVIII  w.  próbuje  ratować  upadające  państwo,  wprowa- 
dza reformy  i  wbrew  zakazowi  zaczyna  znowu  wypusz- 


*)  Gardner :  ,  Jouraal  of  the  China  Branch  of  the  Royal 
Asiatic  Society",  r.  XXXII,  nr.  2,  p.  71,  cyt.  według  .Opisanie 
Korei',  wydawnictwa  ministeryum  skarbu,  t  II,  str.  469. 


•       •  •»      •         •••••• 


»  • 


«^  •* 


/ 


•   •    ••    •    ••• 


«      •  • 
•     ••• 


25 

czać  krajowe  pieniądze.  Ale  chaos  wewnętrznych  rozte- 
rek przejawia  się  i  w  systemie  monetarnym.  Nietylko 
oddzielne  prowincye,  ale  ministerya,  zarządy,  nawet 
osoby  (naczelnicy  5  dzielnic  w  Seulu)  mają  prawo  wy- 
rabiać własną  monetę. 

Ten  chaos  trwał  do  ostatnich  czasów,  zmieniając 
się  jedynie  w  szczegółach.  W  końcu  ubiegłego  stulecia 
dzięki  wpływowi  Japonii  wprowadzono  system  mone- 
tarny według  wzorów  japońskich.  W  tym  celu  w  1884 
roku  założono  w  Seulu  mennicę,  która  zresztą  dla  nie- 
wiadomych przyczyn  została  cały  czas  bezczynną.  Do- 
piero w  1892  roku  w  Czemulpo  zaczęto  pod  kierun- 
kiem majstrów  japońskich  bić  monetę  stemplami,  spro- 
wadzonymi z  Japonii.  Moneta  ta  jest  gorsza  od  japoń- 
skiej, ale  ma  ten  sam  podział  i  nominalnie  tę  samą  war- 
tość. Korejski  dolar  srebrny  5  jan  (albo  lan)  równa  się 
japońskiemu  y^Azowi;  1  srebrny  jan  równa  się  japoń« 
sklej  monecie  srebrnej  20  sen  (0,20  jena),  niklowa  mo- 
neta 25  phun  równa  się  niklowej  japońskiej  monecie 
4  sen,  2l  miedziak  5  phun  —  jednemu  japońskiemu  se- 
nowi.  Stara  jednak  moneta  chińskiego  typu  utrzymała 
się  w  obiegu  w  wielu  miejscach  Korei.  Dzięki  temu,  iż 
kurs  ich  spadł  niżej  istotnej  wartości,  skupują  ją  skrzęt- 
nie Japończycy  i  wywożą  jako  towar.  W  1899  r.  wy- 
wieźli oni  z  samego  Fuzanu  tych  pieniędzy  za  450,000 
jenów)  ^).  Nominalnie  500  phun  kosztuje  jednego  jena 

V  .Trade  of  Corea  for  the  Jear  1899"  (.Diplomatic 
andConsulas  Reports',  nr.  2511);  .The  Independent*,  August 
3.  r.  1889,  cyt.  wedł.  „Opisanie  Korei",  t.  II  str.  473. 


26 


(98  kop.);  każdy  phun  (czoch)  waży  około  3,4  gra- 
mów. Nawlekają  je  zwykle  po  100  sztuk  na  mocny 
sznurek,  co  zwie  się  jan  (lan)  i  jest  najulubieńszą  jed- 
nostką płatniczą.  Dziesięć  phun  zwie  się  cźjón. 

Za  20  jenów  (rubli)  przyniesiono  mi  całe  naręcze 
tych  Janów  i  cżjónów.  Było  tara  z  górą  10,000  dziura- 
wych, guzikowatych  monet,  które  ważyły  około  50  fun- 
tów. Połowę  musiałem  wziąć  na  drogę,  a  połowę  od- 
dałem z  wielką  przyjemnością  naszemu  ma-phu,  co  go 
również  ucieszyło,  gdyż  wskutek  różnicy  kursu  nomi- 
nalnego i  rzeczywistego  zyskiwał  na  każdym  rublu  pa- 
rę groszy. 

Władował  sobie  swój  skarb  na  plecy  i  ruszyliśmy 
nareszcie  w  drogę. 

W  przejeździe  przez  korejską  dzielnicę  poszczęś- 
ciło mi  się  i  spotkałem  kupca  idącego  z  obrachunkiem 
Ao  swego  patrona.  Poprzedzał  go  rząd  stękających  tra- 
garzy, z  których  każdy  miał  na  plecach  zaledwie  trzy- 
dzieści rubli.  Sto  rubli  przedstawia  poważny  ładunek  na 
jednego  konia. 

Tak  wygląda  chiński  wynalazek!  Bardzo  on  nie- 
dogodny dla  złodziei  i  podróżników.  W  rezultacie  zło- 
dzieje starają  się  kraść  wyłącznie  srebro.  A  dla  dogod- 
ności podróżników  korejskich  oberżyści  tutejsi  wpadli 
na  pomysł  o  wiele  sprytniejszy,  niż  nawet  pieniężne 
kwity  Cooka.  Można  w  początkach  podróży  zapłacić 
oberżyście  pewną  kwotę  i  ten  wydaje  kwit  odpowiedni, 
na  którym  następnie  cały  szereg  innych  oberżystów  no- 
tuje należność,  przypadającą  im  za  nocleg   i   pożywię- 


27 


nie  podróżnego.  Ostatni  oberżysta  wypłaca  mu  resztę 
pozostałych  pieniędzy,  a  kwit  zostawia  u  siebie.  Rozu- 
mie się,  iż  takie  przekazy  są  możebne  jedynie  dzięki 
doskonałej  i  jednolitej  w  całym  kraju  organizacyi  cecłiu 
oberżystów. 

Nie  skorzystałem  jednak  z  tego  udogodnienia,  gdyż 
nie  wiedziałem  jeszcze,  gdzie  mię  los  rzuci,  nie 
cłiciałem  krępować  się  w  rucłiach  i  wyborze  miejsca 
wypoczynku,  oraz  nie  wierzyłem,  żeby  każda  wioszczy- 
na miała  takiego  bankiera.  Przekonałem  się  z  czasem, 
że  nie  miałem  racyi.  Gdybym  im  był  zawierzył,  unik- 
nąłbym przykrości,  jakich  miałem  niemało  z  powodu 
fałszywych  pieniędzy  niklowych.  W  Genzanie  przy 
zmianie  dano  mi  ich  prawie  połowę.  Fałszywe  pienią- 
dze są  i  były  zawsze  plagą  Korei.  W  ciągu  1902  roku 
jedynie  w  Czemulpo  uległy  konfiskacie  według  Hamil- 
tona 3,573,138  fałszywe  monety  wartości  180,191 
jenów.  Korejczycy  fałszerstwo  ich  zwalają  na  Chiń- 
czyków i  Japończyków.  Istotnie,  korejscy  majstrowie 
nie  umieją  podrobić  dość  zręcznie  stempli  wzorów  eu- 
ropejskich. Natomiast  rząd  korejski  wypuszcza  coraz 
gorszą  monetę  w  ilości  nieograniczonej,  zależnie  od 
pustek  w  skarbie  państwa  i  przyległych  mu...  kiesze- 
niach urzędników.  Obecnie  kursuje  w  Korei  monety 
niklowej  na  14,000,000  jenów,  choć  w  skarbie  państwa 
niema  wcale  zapasów  srebra  ani  złota. 


III. 


Klasztor  S$h-oaD-$a. 


u, 


Tzędownie  istnieją  w  Korei  trzy  rodzaje  dróg:  1) 
wielkie  gościńce,  okopane  rowami  i  mające  od  20  do 
30  stóp  szerokości;  jest  ich  wszystkiego  sześć  w  całem 
państwie  i  wszystkie  wiodą  z  kresów  do  stolicy;  2)  dro- 
gi podrzędne,  szerokości  od  8  do  10  stóp;  3)  ścieżki. 

Do  jakich  należała  ta,  którą  wyruszyliśmy  z  Genza- 
nu,  doprawdy  nie  wiem.  Z  początku  był  to  piękny,  sze- 
roki trakt,  po  którym  szli  tłumnie  biało  odziani  ludzie 
w  czarnych  kapeluszach.  Wielu  jechało  na  osłach,  mu- 
łach, koniach,  nawet  wołach.  Ciężko  toczyły  się  nie- 
zgrabne, dwukołowe  wozy,  naładowane  snopami.  Na 
brunatnych  rżyskach  ryżowych,  po  obu  stronach  drogi 
uwijały  się  gromadki  biało  ubranych  żeńców.  Jaskrawe, 
czerwone,  zielone  lub  niebieskie  zasłony  dziewcząt  mi- 
gały na  drodze  —  lub  gorzały  daleko  wśród  pól,  jak 
ogromne  maki.  A  w  dali  wyniosłe,  szaro-niebieskie  gó- 
ry splotem  litym  otaczały  dolinę.  Szliśmy  ku  nim,  ku 
bladej     przełęczy,    z    poza   której   wyglądał  łańcuch 


29 


szczytów  wyższych.  Słońce,  ślizgając  się  wśród  zwi- 
chrzonych na  niebie  chmur  i  skalistych  pod  niemi  wi- 
szarów,  wypełniało  dolinę  tłumem  plam  błędnych.  Bia- 
łe gromady  idących  ludzi  i  srebrna  rzeczka  wśród  pól 
jesiennych  to  skrzyły  się  w  blaskach  promieni,  to 
mierzchły  niespodzianie  w  zapadających  cieniach. 
Środkiem  doliny  biegł  ubogi,  jednodrutowy  telegraf. 

Nad  rzeczką,  którą  ton-s^  nazwał  Tongul,  wygiął 
się,  jak  stonoga,  garbaty  mostek  chróściany  na  cienkich 
palikach.  Mijamy  malowniczą,  kopcowatą  górę,  porosłą 
sośniną.  Nareszcie  widzę  coś,  co  zapowiada  osławione 
lasy  korejskie.  U  drogi  spostrzegam  słup  wyrzeźbiony 
w  kształcie  potwornego  bałwana.  Ma  długi  nos,  wyłu- 
piaste oczy  i  wielkie,  wyszczerzone  kły.  Niegdyś  był 
malowany  na  czerwono,  ale  deszcze  i  wichry  mocno  go 
uszkodziły.  Jest  to  „Dzan-sion",  słup  drogowy  i  jedno- 
cześnie strażnik,  wzbraniający  przejścia  po  niej  złym 
duchom.  Za  dawnych  czasów,  kiedy  gościniec  Genzań- 
ski  był  okopany  rowami  i  miał  przepisaną  prawem  sze- 
rokość, po  obu  jej  stronach,  co  10  //  (5  wiofst)  stały 
takie  słupy.  Ol>ecnie  znikły  rowy  i  słupy,  a  miejscami 
nawet  droga.  Rozmyły  ją  powodzie  i  ulewy,  rozorałi 
chciwi  ziemi  wieśniacy.  W  jednem  miejscu  długośmy 
Mądzili  wśród  bagnistych  pól  ryżowych,  zataczając 
straszliwe  zygzaki  wysokiemi  }ak  groble  miedzami,  nim 
trafiliśmy  znowu  na  drogę.  Wynurzyła  się  niespodzia- 
nie z  rączego  potoku.  Okazało  się,  że  kanał  do  zrasza- 
nia pól  zerwał  w  czasie  deszczów  tamę  i  obrał  sobie  za 
łożysko...  gościniec.    Dzięki  temu  przejeżdżamy  na  ty- 


30 


łach  jakiejś  ubogiej  wioszczyny,  obok  kilku  wspania- 
łych drzew  i  małego  młynka,  klekoczącego  nad  strugą. 
Wstępujemy  na  podgórze,  Molina  zwęża  się,  mijamy 
znowu  szereg  lepianek,  skleconych  z  mułu  i  słomy 
i  kierujemy  się  ku  podobnym  lepiankom,  ^szarzejącym 
w  nagim  źlebiu  górskim  niedalekiej  już  przełęczy.  Wios- 
ka zwała  się  Phabalba,  co  znaczy  stacya  pocztowa. 

—  Dawniejsza  stacya  pocztowa.  Teraz  są  inne. 
Dawniej  cała  obsługa  pocztowa  dostawała  zamiast  pen- 
syi  ziemię  (do  uprawy).  W  takiej  wsi  mieszkali  sami 
pocztylioni  i  kuryerzy...  Trzymali  dużo  koni.  Poczta 
przewoziła  tylko  rządowe  papiery  i  urzędników...  Nikt 
nie  mógł  żądać  podwody,  jeżeli  nie  miał  blachy  z  po- 
zwoleniem— objaśnił  mi  ton-s^. — Od  ośmiu  lat  jest  ina- 
czej. Każdy  może  brać  na  poczcie  konie,  ale  nikt  nie 
bierze,  bo  są  drogie.  Za  to  listy  tanio  kosztują  i  bez 
względu  na  odległość. 

Zatrzymaliśmy  się,  aby  popaść  konia  i  pokrzepić 
się  przed  dalszą  podróżą;  do  klasztoru  pozostało  50  // 
(25  wiorst)  ^).  Nie  dostaniemy  się  tam  przed  nocą.  Ex- 
stacya  wyglądała  bardzo  marnie;  miała  budynki  podob- 
ne do  starych,  zarzuconych  chlewów  i  stajni,  ludność 
ubogą,  niesłychanie  brudną  i  oberwaną.  Wśród  gromad- 
ki  otaczających  nas  dzieci  widziałem  dziewczynki 
odziane  jedynie  w...  kolczyki.  O  chłopcach  nie  mówię. 
A  przecie  zimny,  przejmujący  wiatr  dął  z  gór. 


')    Li  wymawiają  również  /;  //  miara  i  nazwa  chińska, 
równa  się  Va  wiorście. 


31 


Zażądałem  jajek. 

—  Obsa!  (niema). 
Zażądałem  ryżu.  Też  —  obsa! 

—  Cóż  więc  macie? 

—  Zaraz  będzie!  —  uspakajał  ton-s^. 

Brudna  karczmarka  z  gołemi,  obwisłemi  piersiami, 
ratując  honor  swego  zakładu,  pobiegła  do  sąsiadów. 
Po  niejakim  czasie  podano  mi  trzy  jajka,  ale  każde  pęk- 
ło z  hukiem  bomby  —  przy  pierwszem  dotknięciu  ły- 
żeczką. Oddałem  je  zdziwionemu  mą  odmową  i  ucie- 
szonemu swym  nabytkiem  ma-phu.  Podano  mi  na- 
stępnie imbryk  z  gorącą  wodą:  okazała  się  brudną  i  cuch- 
nącą; podejrzewam,  że  w  niej  to  właśnie  gotowano 
przed  chwilą  jajka.  Wyraziłem  niezadowolenie.  Naów- 
czas  sam  ton-s^  poszedł  doglądać  przyrządzenia  herba- 
ty. Gromadka  poważnych,  brodatych  Korejczyków  za- 
siadła na  piętach  wśród  drogi  i,  zapaliwszy  małe  fajecz- 
ki, czyniła  pilnie  spostrzeżenia  nad  nami.  Okoliczność, 
że  dałem  dzieciom  trochę  cukru,  dobrze  ich  względem 
mnie  usposobiła.  Zbliżyli  się  zaraz  i  zaczęli  dotykać 
mego  kortowego  paltota,  pytając,  czy  to  skóra  i  ile 
kosztuje?... 

Wyjechałem  trochę  skwaszony  tą  pierwszą  wizytą 
we  wsi  korejskiej,  gdyż  licząc  na  osławiony  ryż  krajo- 
wy, nie  wziąłem  wcale  z  sobą  prowiantu. 

—  Tutaj  nikt  się  nie  zatrzymuje;  wszyscy  jadą 
wprost  do  An-blon*\x.  I  mybyśmy  się  też  nie  zatrzy- 
m3rwali,  gdybyśmy  wyjechali  wcześniej!...  —  pocieszał 
mnie  ton-sś« 


32 


Wdzieramy  się  na  niewysoką  przełęcz  Tan-sa-ko- 
ge  %  dość  łagodną  od  strony  Genzanu.  Wokoło  wzno- 
szą się  góry  ogładzone,  kopcowate,  porosłe  nizką  soś- 
niną  i  dębniakiem.  Na  samej  przełęczy  leży  kupa  ka- 
mieni, coś  w  rodzaju  mongolskiego  ^obo*,  i  stoi  drze- 
wo obwieszone  ofiarami  ze  szmatek  kolorowych,  z  ni- 
tek, papierków,  pęczków  włosienia,  starycłi  chodaków 
i  t.  d.  Widziałem  już  takie  drzewo  na  7-ej  //  od  Genza- 
nu. Tłomacz  nazywał  je  „dzida*.  Są  poświęcone  „du- 
chowi miejsca'  i  zupełnie  podobne  do  takich  drzew  ja- 
kuckich.  Stanowczo  szamanizm  był  i  jest  najgłębiej  za- 
korzenioną i  najbardziej  rozpowszechnioną  z  religii 
azyatyckich.  Spotykałem  go  w  pełnym  rozwoju  lub 
szczątkach  na  ogromnych  przestrzeniach,  poczynając  od 
brzegów  morza  Kaspijskiego  do  Sachalinu  i  od  oceanu 
Lodowatego  do  wysp  archipelagu  JapcMiskiego.  Były  to 
zawsze,  nawet  w  szczegółach,  te  same  wierzenia  i  prak- 
tyki społeczeństw  organizujących  się  do  walki  z  przy- 
rodą. W  podstawie  ich  leży  pojęcie  odkupienia. 

Południowy  stok  przełęczy  stromo  spada  na  dół. 
Z  przełomu  wszakże  niema  widoku,  gdyż  garby  gór 
tworzą  wokoło  małą  kotlinkę.  Dopiero  gdyśmy  się  spuś- 
cili niżej,  rozwarł  się  przed  nami  rozległy  krajobraz 
sfalowanej  doliny  płowej,  przeciętej  strugą  srebrną, 
umajonej  ciemnymi  gajami,  usianej  dymiącemi  wsia- 
mi... Widnokrąg  zamykała  potężna  ściana  czerwono- 
granatowych  gór,  wspartych  o  chmurne  niebo.   Były  to 


*)    Kogę  —  przełęcz. 


33 


góry  Dyamentowe  (Kym-hań-sań),  cel  naszej  podróży. 
W  ich  pazusze,  wysoko  u  szczytu  chowa  się  słynny 
klasztor  buddyjski  Sók-oan-sa. 

Straszono  mnie  w  Genzanie,  że  na  drodze  doń  ist- 
nieje urwisty  gzems,  tak  wazki  i  stromy,  że  przebyć  go 
może  jedynie...  błogosławiony.  W  pobliżu  drogi  wzno- 
siły się  kopcowate,  ogładzone  przez  deszcze  wyniosło- 
ści, porosłe  rzadkimi  krzewami. 

Telegraf  i  droga  główna  poszły  na  przełaj  przez 
dolinę  ku  południowi,  a  myśmy  zawrócili  na  zachód. 
Towarzysząca  nam  od  niejakiego  czasu  gromadka  wieś- 
niaków, idących  na  zarobek  do  Seulu,  grzecznie  poże- 
gnała się  z  nami  przyciśnięciem  rąk  do  piersi.  Jeden 
z  nich  powiedział  „goodbye"*,  a  drugi  „proszczaj"*; 
obaj  bywali  we  Władywostoku. 

Dążyliśmy  wazką  drożyną  nad  wysokim  brzegiem 
rzeki  Nam-san  ku  jej  źródłom.  Bystry,  kręty  prąd 
z  szumem  przelewał  się  w  dole  wśród  niezliczonych 
mielizn  piaszczystych  i  ławic  żwirowych  koryta.  Miej- 
scami ścieżka  nikła,  zapadając  w  nurty  wraz  z  podmy- 
tem,  glinianem  urwiskiem.  Wówczas  z  trudnością  dra- 
paliśmy się  na  stoki,  gdzie  chropawe  głazy  zaledwie 
zlekka  pokrywała  cienka  powłoka  skalnych  okruchów 
i  zwiędłej  trawy  jesiennej. 

Mijamy  małą  kapliczkę  z  rogatym  dachem,  o  oka- 
pach wachlarzowych,  jak  nauszniki  japońskiego  szysza- 
ka.  Pod  dachem,  za  sztachetami,  stoi  słup  kamienny, 
upstrzony    chińskimi     hieroglifami.     Pewnie   rodzina 

Korea.  3 


34 


i  poplecznicy  jakiego   administratora  wysławiają  w  ten 
sposób  jego  zasługi. 

Znowu  opuszczamy  drogę,  która  po  garbatym 
mostku  dylowym  przerzuca  się  na  brzeg  przeciwny. 
Jedziemy  dalej  ledwie  widocznym  szlakiem.  Z  poza 
górskich  fałdów  wyłaniają  się  czarne  urwiska.  Czerwo- 
ne i  żółte  powoje  zwieszają  się  tu  i  owdzie  z  ich  zrę- 
bów; poza  nimi  błękitnieje  oczyszczone  z  chmur  niebo. 
W  dole,  wśród  zielonawych,  omszałych  głazów,  burzy 
się  rozszalała  rzeka.  Ścieżyna  wije  się  nikłym  gzem- 
sem  pod  festonami  powoi  i  urywa  wysoko,  na  tle  błę- 
kitu. 

—  Aha,  rozumiem:  oto  jest  droga  błogosławionych. 

Konie  drą  się  w  górę  po  zrębach,  jak  po  schodach, 
jeno  węszą  kamienie,  zanim  postawią  na  nich  mocne, 
małe  kopyta.  Juki,  kolana  moje  i  kapelusz  co  chwila 
trącają  o  szczerby  nawisłych  z  boku  skał.  Czuję,  że 
wartoby  zsiąść  z  konia,  ale  nie  mam  gdzie.  Siedzę 
więc  dalej,  jak  trusia,  ogłuszony  łoskotem  kotłującej  się 
w  dole  rzeki.  Ukośne  słońce  rzuca  tęczę  na  wzlatujące 
w  górę  jej  puchy  i  pyły.  Wreszcie  stanęliśmy  na  sa- 
mej górze,  na  małym  ganeczku,  gdzie  droga  urywa  się  * 
u  węgła  opoki.  Spoglądam  przed  siebie  i  zaczynam 
w  niebogłosy  krzyczeć  na  raa-phu,  wiodącego  przodem 
objuczonego  rzeczami  konia.  Nie  słyszy  mię  z  powodu 
huku  wody,  ogląda  się  za  późno.  Wierzchowiec  mój 
już  pełza  na  brzuchu  wśród  chaotycznie,  prostopadle 
prawie  zwalonych  głazów.  Wije  się  pode  mną  jak  jasz- 
czurka i  wciąż  prawą  nogą,  jak  kot  łapą,  próbuje  drogi 


35 


przed  sobą.  Moje  nogi  chyboczą  się  gdzieś  koło  jego 
uszu.  Najmniejsza  niezręczność  ruchów  a  obaj  spad- 
niemy w  przepaść... 

—  Twardy  z  pana  człowiek.  Tędy  nikt  konno  nie 
jeździ! — pocłiwalił  mię  ton-s^,  gdyśmy  stanęli  na  dole. 
^  —  O  tak!  Mam  nadzieję,  że  za  ten  przejazd  łaskawy 
Budda  przebaczy  mi  wszystkie  moje  przewinienia.  Dla- 
czego jednak  nie  ostrzegłeś  mię,  żebym  zsiadł  z  konia?... 

Ton-sś  w  zamyśleniu  poskrobał  się  w  podbródek, 
poczem  zaczął  coś  ostro  wyrzucać  ma-phu.  Ten  mu 
się  odcinał.  Okazuje  się,  że  istnieje  o  wiele  dogodniej- 
sza droga.  Na  chwilę  błyska  w  mej  głowie  podejrzę- 
nie,  że  dla  tych  ludzi  byłoby  bardzo  dogodnem,  gdy- 
bym spadł  w  przepaść:  zostałby  im  drugi  koń  z  rze- 
czami i  pieniędzmi. 

—  Tamtą  drogą  ledwie  po  północy  stanęlibyśmy 
w  klasztorze! — spokojnie  tłomaczy  mi  ma-phu. 

Znowu  otwarła  się  przed  nami  rozległa  dolina:  po- 
środku niej  drzemie  w  mglistem  słońcu  jesiennem  za- 
snuta dymami  wieś.  Poza  nią  zatacza  foremne  półkole 
długi,  jak  reduta,  lecz  niewysoki  pagórek,  uwieńczony 
kolumnadą  pojedynczych  sosen.  Gdyby  to  była  Japo- 
nia, pomyślałbym,  że  tam  umyślnie  zasadzono  te  drze- 
wa dla  piękności  obrazu!...  Zresztą  i  tutaj  w  poszano- 
waniu drzew,  w  rozrzuceniu  gajów  czuć  wszędzie  mi- 
strzowskie, misterne  dotknięcie  mnichów  buddyjskich. 
Szare,  strome  strzechy  chat  toną  w  zieleni.  Za  chwilę 
cała  ona  znika  za  gęstym,  przydrożnym  szpalerem, 
limy,  wierzby,  dęby,  sumaki,  sosny,  cyprysy  japońskie 


36 


splatają  się  w  śliczną  ścianę  powietrzną,  dzierzganą 
światłem,  uwitą  żyłkami  czamycłi  gałązek,  malowaną 
jaskrawem  złotem,  karminem  i  ogniem  opierzchłych 
liści  jesiennych.  Szpaler  wygina  się  łukiem  i  urywa 
u  rzeczki,  nad  którą  cłilupie  i  klekocze  cały  szereg  tłu- 
czek do  ryżu.  Każda  nakr3rta  czochratym  kołpakiem 
trzcinowym;  nad  urwistym  brzegiem  wystają  jedynie 
ciemne  koryta,  które  prąd,  płynący  zdała  rynienką,  nie- 
ustannie napełnia.  Ciężar  wody  pochyla  wtedy  kołyszą- 
ce się  na  kółkach  koryto  i  unosi  do  góry  jego  szyję 
z  tłuczkiem,  ukrytą  pod  daszkiem.  Koryto  opróżnia 
się,  szyja  przeważa  i  pięść  jej  z  impetem  pada  w  pełną 
ryżu  stępę...  I  tak  wciąż  i  wciąż,  dzień  i  noc,  aż  zesko- 
czą krzepkie,  brunatne  łupiny  z  perłowego  ziarna. 

Przebywamy  rzeczkę  po  garbatym  mostku  i  wjeż- 
dżamy do  gaju  ogromnych  dębów  i  słodkich  kaszta- 
nów. Tłum  dzieci,  które  biegły  ku  nam  na  przełaj 
z  wioski,  zatrzymał  się  u  strugi  i  nad  czemś  naradzał. 
Mijamy  gaj  i  spuszczamy  się  ku  brudnym  ścierniskom^ 
pocięt)rm  wązkiemi  groblami.  To  są  pola  ryżowe.  Pro- 
wadzi przez  nie  doskonała,  wysoko  usypana  droga. 
Wszędzie  widać  ład,  zamożność  i  porządek.  Z  lasku 
opodal  wychylają  się  rogate  dachy  chińskie  z  żłobko- 
wanej dachówki. 

Już  jesteśmy  na  podgórzu  potężnego,  wprost  z  do- 
liny wzdymającego  się,  górskiego  łańcucha.  Z  obu 
stron  drogi  sterczą  wśród  drzew  dziwaczne,  wysokie  na 
10  sążni  słupy,  z  wyrzeźbionemi  na  końcu  potwornemi 
głowami,  o  wyłupiastych  oczach  i  rozwartych,  czerwo- 


37 


nych  paszczach.  Dalej  widać  nad  drogą  czerwoną  bra- 
mę w  kształcie  szubienicy,  ze  sztachetami  nad  górną 
przecznicą. 

Jedziemy  lasem  dość  rzadkim.  Omijamy  zmurszałe 
skały  i  zawracamy  ku  widniejącemu  poprzez  rzadkie 
gałęzie  wysokiemu  szcz3rtowi.  Wygodna  droga,  szero- 
ka i  gładka,  pnie  się  w  górę.  Znowu  mijamy  bramę 
w  kształcie  wielkiej,' chińskiej,  czworobocznej  altany 
na  ośmiu  słupach.  Niedaleko  stamtąd,  w  zaklęsłości 
górskiej  mieści  się  mały  cmentarz,  pełen  pionowo  sto- 
jących głazów-pomników,  upstrzonych  hieroglifami. 
U  drogi,  na  gładko  zciosanyćh,  szaro-zielonych  ska- 
łach czernieją  głęboko  żłobione,  pobożne  i  mądre  wy- 
razy. Znowu  brama.  Droga  spuszcza  się  cokolwiek  na 
dół.  Zapada  zmierzch.  Mgły  ze  szcz3rtów,  kłębiąc,  sta- 
czają się  i  wypełniają  bladym  swym  oddechem  śliczny 
las  mieszany.  Czernieją  tam  olbrzymie  sosny  i  cyprysy 
japońskie;  złote  wierzby,  lipy,  jesiony  i  ogolone  z  liści 
misterne  ilmy  wychylają  się  z  tumanów;  toną  w  nich 
ciężkie,  słodkie  kasztany  o  lekko  poczerniałych  liściach, 
potężne  dęby  mandżurskie  wyciągają  daleko  kręte, 
miedziano-liste  konary.  A  na  pniach  drzewnych  plączą 
się  i  wieszają  delikatne  zwoje  japońskiego  chmielu,  ni- 
by lotne  zasłony  z  szarego  muślinu;  czarne,  obwisłe 
mosty  c)rtrynowca  (magnolia)  przecinają  powietrze, 
ciężkie  ich  końce,  grube,  jak  liny  okrętowe,  opadają  ku 
zaroślom  drobnolistnych,  krzewiastych  klonów,  dzikich 
trześni,  śliw,  szakłaków,  głogów  i  malin...  Złote,  bure, 
ogniste  i  karminowe  ich   liście,   przyćmione   obecnie 


38 


mgłą  i  zmrokiem,  mieszają  się  w  śliczną  mozajkę.  Łu- 
pieżcze, kolczate  drzewo  dyable  przewija  się  wszędzie, 
jak  cierniowa  korona.  O  tak,  piękne  są  lasy  korejskie!... 
Szkoda,  że  ich  mało! 

Coraz  ciemniej!  Światło  wieczorne  jedynie  górą 
przecina  las  poziomemi,  krwawemi  smugami.  Dolina 
zwęża  się,  droga  ostro  pnie  pod  górę,  tuż  nad  krawędzią 
potoku.  W  czarnym,  jak  atrament,  jarze  głucho  bulkoce 
woda.  Przebywamy  przepaść  po  staroż)rtnym  moście 
łukowym  z  ciosanego  kamienia,  nakrytym  ładnym  da- 
chem drewnianym.  W  bladym  wylocie  długiej  ulicy, 
nad  którą  zesklepiły  się  konary  wyniosłych  drzew, 
czernieją  budowle  o  wywiniętych  dachach  i  tli  się  mdłe 
światło.  Po  chwili  stajemy  przed  tęgimi,  czarnymi  mu- 
rami, zamkniętymi  wielką,  ostrołukową  bramą.  Na  stuk 
kop3rt  i  wołanie  naszego  ma-phu  wychyla  się  z  jakie- 
goś otworu  łysa  głowa  mnicha.  Zamieniają  z  sobą  ury- 
wane wyrazy,  poczem  wielkie  wrzeciądza  z  głuchym 
zgrz)rtem  rozchylają  się  i  wjeżdżamy  pod  arkadę  czar- 
niejszą od  nocy.  Głosy  ludzkie  i  stuk  kopyt  końskich 
dźwięcznie  rozlegają  się  pod  sklepieniem.  W  głębi  pod- 
wórza migają  światła,  w  pomroce  chodzą  jasne  jego 
smugi,  w  których  widzę  poruszające  się,  białe  postacie 
ludzi.  Wrota  z  głuchym  zgrzytem  znowu  się  za  nami 
zawarły.  Jednocześnie  na  płaskich  głowicach  słupów 
kamiennych,  po  obu  stronach  kamiennych  schodów, 
wiodących  na  obszerne  wzniesienie,  zapłonęły  stosy 
smolnego  łuczywa.  Pasma  czarnego  d3rmu  wiją  się  nad 
ogniem  i  tłuką  po  podwórzu,   okolonem  wysokim  mu- 


39 


rem.  Wstępujemy  po  schodach  na  taras,  gdzie  na  ko- 
lumnadzie wspiera  się  ciężki  dach.  Tutaj  na  kamiennej 
posadzce  nocują  w  lecie  pielgrzymi.  Dla  mnie  jednak 
wygolony  mnich  w  szarej  opończy  rozsunął  uprzejmie 
drzwi  małej  komnatki,  całej  wyklejonej,  jak  pudełko, 
naoliwionym  papierem,  grubym  i  żółtym,  jak  pergamin. 
Zapalono  świecę,  wstawioną  w  wielki  lichtarz  żelazny. 
Przyniesiono  mały  stoliczek. 

Tymczasem  ma-phu  przy  pomocy  klasztornych  sług 
zdejmował  z  koni  juki  i  siodła,  a  ton-s^  rozkładał  po- 
ważnie w  mojej  izdebce  wyjmowane  z  torby  podróżnej 
przedmioty.  Na  stronie  szły  jakieś  szepty,  w  czerwo- 
nym blasku  smolniaków  przesuwały  się  białe  i  żółte 
postacie  w  powłóczystych  szatach.  Wreszcie  zamaja- 
czyła na  stopniach  schodów  cała  ich  grupa.  Środkiem 
szedł  poważny  kapłan  w  żółtym,  jedwabnym,  obszer- 
nym jak  ornat  habicie,  niósł  w  ręku  różaniec,  a  na  gło- 
wie miał  żółty  beret  rogaty,  towarzyszyło  mu  dwóch 
służków  z  wygolonemi  głowami,  w  białych  szatach. 
Każdy  z  nich  dzierżył  w  ręku  po  wielkiej,  srebrnej  mi- 
sie. Weszli,  postawili  misy  na  małych,  drewnianych 
stoliczkach  i  cofnęli  się  z  ukłonem.  Kapłan  siadł  przed 
nami  i  skłonił  się,  przyłożywszy  ręce  do  czoła. 

—  Witam  cię,  cudzoziemcze!  Nim  mówić  zaczniesz, 
spróbuj  naszego  napoju!... 

—  Niech  pan  spróbuje!...  To  dobre...  Taki  tutaj  zwy- 
czaj!— dodał  od  siebie,  przetłomacz)rwszy  pozdrowie- 
nie, ton-si. 


40 


Odpowiedziałem  pozdrowieniem  i  poniosłem  czarę 
do  ust. 

Było  to  ciepła  woda,  z  pysznym,  aromatycznym 
miodem.  Wychyliłem  napój  do  dna  ku  wielkiemu  zado- 
woleniu otaczających.  Poczem  mnich  zaczął  pytać,  skąd 
jadę,  dokąd,  kto  jestem.  Przyniesiono  wielką,  w  skórę 
oprawną  księgę  gości,  zapisaną  niezliczoną  ilością  chiń- 
skich, korejskich  i  japońskich  napisów. 

Szukałem  podpisów  europejskich.  Było  ich  ledwie 
kilkanaście,  przeważnie  angielskich,  parę  włoskich,  pa- 
rę niemieckich  i  rosyjskich.  Wśród  nazwisk  odcz3rtałem 
między  innemi:  ,George  N.  Curzon,  M.  P.  London,  9 
Oct.  1892. — Seul  spring  rice"  —  podpis  obecnego  wi- 
cekróla Indyi,  autora  książki  ,Problems  of  the  Far 
East". 

Rozmawialiśmy  czas  jakiś  o  krajach  Zachodu,  o  lu- 
dach i  wiarach,  poczem  duchowny  skłonił  się  nizko  i, 
powiedziawszy  po  japońsku  ^kombawa*  (dobranoc), 
odszedł,  poważnie  stąpając  po  wielkich  schodach  z  ró- 
żańcem w  ręku.  Wniesiono  natomiast  tacę  z  posiłkiem. 
Był  tam  biały,  doskonały  ryż,  solone  i  kwaszone  wa- 
rzywa, polane  ostrym  sosem  ze  strączkowego  pieprzu, 
i  słodkie  placuszki  z  miodu  i  leśnych  orzechów. 

Ognie  na  podwórzu  dogasały.  Przy  niewyraźnych 
ich  błyskach  widziałem,  jak  map-hu  zaprowadził  konie 
do  stajni,  jak  następnie  udał  się  na  spoczynek  do  cze- 
ladnej w  towarzystwie  służek  i  parobków.  Ton-sś  po- 
wiedział mi  dobranoc  i  znikł  w  swym  pokoiku   obok. 


41 


Skończyłem  notatki  i  wyciągnąłem  się  na  mym  podróż- 
nym wojłoku,  na  czystej,  ciepłej,  ogrzanej  z  dołu  po- 
dłodze. Przez  cienkie  drzwi  papierowe  z  nadworza  do- 
biegał mię  szum  lasu,  łoskot  wzbierającego  potoku 
i  przejmujący  siepot  jesiennej  szarugi,  nabiegającej  nie- 
spodzianie, jak  zwykle  w  górach. 


IV. 


Rllha  $łów  o  wlerzenlaci)  horeisklcb* 


D, 


'aleko  w  morze  wystający  ląd  korejski  służył  od  nie- 
pamiętnych czasów  za  scłironisko  wyspiarzom  Oceanu 
Indyjskiego,  wypartym  ze  swycli  dziedzin  południo- 
wycłi,  oraz  za  most  koczownikom  azyatyckim,  dążącym 
do  bajecznycli,  podzwrotnikowycłi  ogrodów.  Opierając 
się  na  kronikacli  wscliodnich,  Hulbert  ^)  dowodzi,  że  lii- 
stoiya  zastała  w  południowej  Korei  Malajczyków,  pod- 
czas gdy  północ  półwyspu  zamieszkiwały  plemiona  po- 
chodzenia tunguskiego,  fińskiego,  wreszcie  mongol- 
skiego. Według  źródeł  chińskich  ludy  te  znajdowały 
się  na  bardzo  nizkim  stopniu  rozwoju,  mieszkały  w  pie- 
czarach, nie  znały  rolnictwa  i  ognia.  Czciły  niebo, 
gwiazdę  poranną,  tygrysa,  duchy  powietrza,  gór,  wody 
i  ziemi.     Wierzyły,  że  po  śmierci  człowieka  dusza  jego 


O     .The  Korean  Repository*,  1895,  p.  219  —  255. 


43 


nie  ginie  i  dla  swego  istnienia  wymaga  ofiar  z  jadła 
i  napoju  *). 

Z  cech  tych  oraz  z  okoliczności,  że  plemiona  po- 
wyższe nie  tworzyły  jednolitego  państwa,  lecz  luźne 
związki  gromad  krewniaczych,  wnioskować  należy,  iż 
wyznawały  szamanizm — religię  zarania  urządzeń  rodo- 
wych. Zresztą  znajdujemy  niezbity  dowód  tego  w  po- 
zostałej po  nich  puściźnie. 

Pomimo  iż  buddyzm,  a  następnie  konfucyonizm  za- 
panowały w  wyższych  sferach  korejskich  już  od  V  stu- 
lecia i  były  kolejno  ogłoszone  za  religie  państwowe, 
szamanizm  po  dziś  dzień  pozostał  główną  treścią  wie- 
rzeń prostego  ludu  w  tym  kraju.  Wtargnął  on  nawet  do 
ksiąg  i  świątyń  religii,  przybyłych  z  sąsiednich  Chin 
w  pełni  swego  rozwoju.  I  chociaż  nie  wpłynął  na  nie 
w  tym  stopniu,  co  w  Tybecie  i  Mongolii,  gdzie  głębo- 
kie spekulacye  Sakia-Munii  zdołał  przerobić  w  pogań- 
ski lamaizm,  lecz  zostawił  wyraźne  ślady  w  malowi- 
dłach, wyobrażeniach  niektórych  bogów  i  w  wielu  ob- 
rzędach. Drogi  Korei  usiane  są  ołtarzami,  postaciami 
bóstw,  ofiamemi  drzewami.  Najczęściej  trafiają  się  Són- 
hoan-dan  ^)  —  ołtarze  świętego  władcy.  Są  to  wielkie 
nieraz  kupy  kamieni  polnych,  niedbale  złożonych  pod 
starem  drzewem  lub  w  małym  gaju.  Niema  zwykle  na 
nich  żadnego  bałwana,  ani  nawet  wizerunku.  Kawałki 
ofiarnego  papieru,  gałganków,  woreczki  z  ryżem,  części 


O    Griffis.  „Corea,  the  Hermit  Nation*,  p.  326. 
')    Mój  ton-si  nazywał  je:  Son-hoang-tang. 


44 


starej  odzieży,  popsute  kapelusze  i  znoszone  obuwie 
wiszą  na  gałęziach  drzew,  zostawione  tam  przez  po- 
bożnych  przechodniów.  Niekiedy  obok  stoją  maluchne, 
ubogie  kapliczki,  wzniesione  na  cześć  zwierząt  i  pta- 
ków, niszczących  szkodliwe  dla  rolnictwa  owady  O- 

Podobne,  kamienne  ołtarze,  również  pod  starem! 
drzewami,  stoją  na  każdej  prawie  przełęczy  i  są  po- 
święcone Duchowi  Gór  (San-szin-ri5n  albo  Sań-sillion)  *), 
opiekunowi  myśliwców,  strażnikowi  żeńszenia.  Ołtarze 
te  mają  pośrodku  małe  wgłębienia,  w  których  mieści 
się  figurka  albo  wizerunek  mężczyzny  z  dzikiem  spoj- 
rzeniem, jadącego  na  tygrysie.  Tygrys  jest  wysłańcem  * 
i  wcieleniem  tego  boga,  uważanego  za  bardzo  groźne- 
go ducha,  któremu  należy  pilnie  składać  przeznaczoną 
dlań  garstkę  ryżu. 

Bardzo  często  spotykałem  też  w  pobliżu  wsi  nie- 
wielkie ołtarze  duchów  „  Siń-dzan " ,  które  poznać  moż- 
na po  obrazku  groźnego  rycerza  z  podpisem:  ,  jestem 
Duchem,  który  tu  mieszka**.  Duchów  tych  istnieje  aż 
80,000  i  każdy  z  nich  dowodzi  licznym  pułkiem  pod- 
władnych. 


^)  ,Czczą  Korejczycy  bóstwo  drzewa,  któremu  składają 
ofiary  koło  nowego  roku.  Po  skończonej  ofierze  wchodzą  do 
lasu  i  zaklinają  boga.  Ptaki,  będące  tam,  duszą  w  ręku,  roz- 
dzierają i  patrzą  we  wnętrznościach,  czy  tam  dużo  jest  ziama, 
z  czego  wróżą,  że  rok  będzie  urodzajny.  Jeżeli  znajdują  ka- 
myki, przepowiadają  klęskę*.  („The  China  Review*  Vol.  XIV, 
p.  224). 

^)    San  —  szczyt  góry,  sillión—duch,  istota  niewiadoma. 


45 


Na  cześć  duchów  miejsc  (To-di-cżi-sin)  i  prowincyi 
(Dzon-sin)  budują  Korejczycy  małe  szałasy  na  stokacti 
wzgórz,  pod  drzewami.  Często  wewnątrz  szałasów  nic 
niema,  jeno  przed  nimi  wisi  sznurek  z  festonami  z  pa- 
pierków i  gałganków,  podobnych  do  japońskich  ,,tai- 
taki".  Czasami  stoi  tam  duży  kamień  albo  gliniane 
wzniesienie  z  figurkami  bożków  lub  z  ich  wizerunkiem,, 
grubo  namalowanym  na  papierze,  desce,  wreszcie  ko- 
rze drzewnej.  Koło  tych  kapliczek  co  trzy  lata  odby- 
wają się  zbiorowe  uroczystości  za  pieniądze,  zbierane 
z  całej  okolicy. 

I.  B.  Bishop  prz3rtacza  spis  bóstw  i  duchów  sza- 
mańskich, udzielony  jej  przez  dr.  Landis'a: 

I.  Duchy  wyższego  rzędu: 

1)  Duchy  Niebios: 

2)  Dufhy  ziemi; 

3)  Duchy  gór  i  pagórków; 

4)  Duchy  smoków; 

5)  Duchy  opiekuńcze  prowincyi; 

6)  Duchy  Religii  Buddyjskiej  (?).  II.  Duchy  domo- 
we: 7)  duch  szczytu  dachowego;  8)  duch  sprzętów 
i  mebli;  9)  demon  rodziny  Ii;  10)  duch  kuchni;  11)  słu- 
ga demona  rodziny  Ii;  12)  duchy,  które  służą  sw3rm 
przodkom;  13)  stróże  i  słudzy  demona  rodziny  Ii;  14) 
duchy,  które  pomagają  kuglarzom;  15)  duchy  mienia 
i  sprzętów,  podobne  do  Nr.  8,  ale  niższego  rzędu;  16) 
duchy  ospy;  17)  duchy,  przybierające  kształty  zwierząt; 
18)  duchy,  wcielające  się  w  młode  dziewczęta  i  czynią- 
ce je  zaklinaczkami;    19)  duchy  siedmiu   gwiazd  two- 


46 


rżących  Nurka  (Dippes);  20)  duch  miejsca  domu. 
III.  Rozmaite  rodzaje  duchów:  21)  duchy,  robiące  czło- 
wieka śmiałym;  22)  duchy  zamieszkujące  drzewa  (ka- 
żde sękowate,  rosochate  lub  poczwame  drzewo  jest 
przypuszczalnie  zamieszkane  przez  te  duchy,  których 
spotkanie  powoduje  śmierć  gwałtowną  albo  przedwczes- 
ną. Każdy  umierający  przed  zakończeniem  cyklu  (60 
lat)  uważa  się  za  zmarłego  pod  wpływem  jednego 
z  tych  duchów.  Nie  należy  objaśniać,  że  wszystkie  one 
są  złymi  duchami);  23)  duchy,  powodujące  pożarcie 
przez  tygrysy;  24)  duchy,  powodujące  śmierć  w  drodze; 
25)  duchy,  które  wałęsają  się  dokoła  domów,  przyczy- 
niając rozmaite  nieszczęścia;  26)  duchy,  powodujące 
śmierć  poza  domem;  27)  duchy,  powodujące  śmierć 
człowieka,  w  zastępstwie  innego;  28)  duchy,  powodu- 
jące śmierć  człowiek-  przez  uduszenie;  29)  duchy,  po- 
wodujące śmierć  przez  utopienie;  30)  duchy,  powodu- 
jące śmierć  kobiet  przy  połogu;  31)  duchy,  wywołujące 
samobójstwo;  32)  duchy,  powodujące  śmierć  od  ognia; 
33)  duchy,  powodujące  śmierć  z  pobicia;  34)  duchy,  po- 
wodujące śmierć  z  upadku;  35)  duchy  morowej  zarazy; 
36)  duchy  cholery. 

Bóg  wogóle  po  korejsku  „ok-han"  albo  han-uemi, 
albo  htien-ciu-kkei.  Boga  ziemi  zwą  San-sin-nimi;  boga 
Nieba — Sze-geni. 

Jednego  z  głównych  bogów,  przyjmującego  po  zgo- 
nie dusze  zmarłych  i  sądzącego  je  —  zwą  Korejczycy 
Ok-han-siante. 

Widziałem  też  nieraz  przy  wjeździe  i  wyjeździe  ze 


47 


wsi  słupy  wysokości  wzrostu  człowieka  i  wyżej  z  koń- 
cami wyrzeźbionymi  w  kształcie  twarzy  ludzkicłi,  uma- 
lowanycłi  czerwono,  biało,  czarno  i  często  przyodzia- 
nycłi  nawet  w  korejskie  kapelusze. 

Mój  ton»s4,  który  ogromnie  niechętnie  dawał  mi 
wszelkie  objaśnienia,  tyczące  się  religii,  stale  dowodził, 
że  to  są  znaki  przydrożne...  Dopiero  gdym  mu  kilka 
razy  wykazał,  że  według  jego  własnych  wskazówek 
„znaki  przydrożne*  są  niższe,  mają  na  sobie  napis 
i  stoją  w  odległości  co  najmniej  10  li  (5  wiorst),  czego 
w  danym  wypadku  nie  było,  zgadzał  się,  że  to  są: 
„ghost"  (duch).  Ale  jakie  „ghost",  nie  chciał  powie- 
dzieć. Odmówił  również  wyjaśnień,  co  znaczą  wysokie 
na  kilkanaście  stóp  żerdzie  z  drewnianemi  podobiznami 
ptaków  na  końcach,  ze  słomianymi  sznurami,  zwiesza- 
jącymi się  z  ogonów  tych  ptaków.  Takie  żerdzie  stały 
zwykle  parami  przy  wjeździe  do  wsi. 

Oprócz  tych  duchów,  mających  liczne  ołtarze  i  świą- 
tyńki  pod  otwartem  niebem,  istnieje  cały  szereg  bogów 
domowych.  „Dzoe-sdk",  bóg  płodności,  opiekun  ko- 
biet ciężarnych,  nienawidzący  żałoby  i  śmierci.  Stąd 
zwyczaj  zawieszania  ostrzegającego  znaku  na  drzwiach 
domu,  gdzie  znajdują  się  położnice  lub  kobiety  w  sta- 
nie odmiennym.  Święto  na  cześć  tego  boga  odbywa  się 
co  trzy  lata  z  udziałem  szamanek. 

„Cón-cziu" — bóg  dachu  chaty,  jeden  z  licznych 
bogów  domowych,  gdzie  każdy  kąt,  pokój,  ognisko, 
półka,  słup,  belka,  mają  swego  opiekuna,  mieszkające- 
go w  nim  lub  koło  niego.    Wyobrażają  je   zwykle   ka- 


48 


wałki  naklejonego  w  odpowiedniem  miejscu   papieru 
lub  małe  woreczki  z  ryżem. 

»Ti-cziu" — ^bogowie  rodziny  oraz  miejsca,  na  któ- 
rem  stoi  dom  rodziny.  Jako  ich  fetysze  służą  pęki  sło- 
my lub  garnczki  z  ryżem,  nakryte  kamieniem.  W  pobli- 
żu wielu  domów  dostrzedz  można  .Dzo-oan"  — ducha 
gwiazd  Wielkiej  Niedźwiedzicy,  wcielonego  w  suchą 
tykwę,  pełną  gałganów. 

Nadomiar  po  całym  świecie  wciąż  t>łądzą  roje 
wiecznie  głodnych,  gniewnych  i  mściwych  dyabłów 
(sagen),  zmór  i  potępieńców  (tók-łia-bi)  —  dusze  ludzi 
zmarłych  nagłą,  niespodziewaną  śmiercią  lub  zadręczo- 
nych przez  bliźnich.  Wszyscy  oni  czyhają  skwapliwie 
na  nieopatrznego  człowieka,  aby  przy  lada  sposobności 
rzucić  się  nań,  dokuczyć  mu,  skrzywdzić  go,  zadać  mu 
chorobę,  nasycić  się  widokiem  jego  cierpień  lub  wy- 
módz  zdradziecko  ofiarę. 

Szamani  (pań-su)  i  szamanki  (mu-dan  albo  sysyń) 
prowadzą  z  nimi  nieustanną  wojnę. 

W  organizacyi  ich  uderza  jedna  cecha,  istniejąca  je- 
dynie w  stanie  szczątkowym  u  innych  szamanistów, 
mianowicie:  wielkie  znaczenie  i  przewaga  kobiet.  Sza- 
man drugiego  stopnia  (pak-su-mu  albo  sia-tań,  sia-dań) 
w  czasie  spełniania  poważniejszych  czarów  musi  się 
nawet  za  kobietę  przebierać. 

Wprawdzie  szamanami  pierwszego  stopnia  (pań-su) 
mogą  zostać  wyłącznie  ślepi  od  urodzenia  męiczyźnl^ 
lecz  przypuszczać  należy,  że  ich  organizacya  jest  cu- 
dzoziemskiego, buddyjskiego  pochodzenia. 


I 


święty  gaj  z  oHatzem  Sdn-hoan-dan  niedaleko  v 
Hau-bulang. 


«      fc    •       *• 


49 


Oni  sami  twierdzą,  że  ich  zaklęcia  i  pieśni  zapoży^ 
czone  są  od  buddystów^).  Ich  tańce  czarodziejskie, 
orkiestra  i  sposoby  są  nadzwyczaj  podobne  do  tego  ro- 
dzaju obrzędów  lamajskich.  Zresztą  za  swe  główne  za- 
danie uważają  oni  wróżbiarstwo,  określenie  szczęśliwych 
dni  i  szczęśliwych  miejsc  dla  mogił  oraz  wyrób  amule- 
tów, dające  im  znaczne  dochody.  Przechodzą  oni  pew- 
ną szkołę,  w  której  nabywają  ogłady,  zaznajamiają  się 
z  buddyzmem  i  konfucyonizmem  oraz  wyuczają  na  pa- 
mięć własnych,  tajemniczych  zaklęć,  uroków  i  magii. 
W  Seulu  tworzą  oni  dość  znaczne  i  wpływowe  stówa-* 
rzyszenie,  uznane  przez  rząd  i  opłacające  podatek 
skarbowy. 

Dzięki  temu  pewnie  ślepi  pań-su  zajęli  wśród  sza- 
manów korejskich  położenie  do  pewnego  stopnia  uprzy- 
wilejowane i  uważają  siebie  za  władców  sił  tajemni- 
czych, pozwalających  im  rozkazywać  demonom  i  du- 
chom. Szamanki  (mu-dań)  mogą  jed3mie  duchy  błagać 
i  ułagadzać  ofiarą  (kaut). 

Ilość  bóstw  jest  dość  znaczną;  wyżej  przytoczyliśmy 
spis  dostarczony  Bishop  przez  dr.  Landis'a  z  nazwami 
36  bóstw,  dzielących  się  na  trzy  odłamy. 

Mimo  to  działalność  szamanek  jest  znacznie  różno- 
rodniejszą  i  udział  ich  w  w  życiu  Korejczyków  wszyst- 
kich stanów  o  wiele  wybitniejszy.  One  również  mają 
w  większych   miastach  swoją   organizacyę,   choć  po 


O    Bishop  (Isabella  L.  Bird):    .Korea  and  Her  Neigh- 
bourgs*,  II,  p.  229—231. 

Korea.  4 


50 


wsiach  działają  osobno.  Mieszkać  im  w  samych  mia- 
stach, a  szczególniej  w  stolicy  niewolno  od  lat  500;  zaj- 
mują one  zawsze  dzielnice  zamiejskie.  Objaśnienie 
źródła  ich  czarodziejskiej  siły,  ich  sposoby,  tańce,  strój 
w  szczegółach  zaledwie  różni  się  od  guseł  i  ubiorów 
szamańskich  u  innych  narodowości.  Siła  ich  według 
pojęć  korejskich  pochodzi  od  ducha,  który  je  opętał. 
Żyją  samotnie,  pozbawione  rodziny  i  przyjaciół.  Były 
przykłady,  że  szamankami  stawały  się,  pod  parciem 
potrzeby  wewnętrznej,  nawet  kobiety  zamożne  z  wyż- 
szych sfer,  które  porzucały  dla  szamaństwa  rodzinę 
i  stanowisko. 

Niegdyś  wpływ  pań-su  oraz  mu-dań  sięgał  nawet 
cesarskiego  dworu  i  decydował  w  kwestyach  bardzo 
poważnych.  Uznanie  buddyzmu  i  konfucyonizmu  za  re- 
ligie urzędowe,  rozumie  się,  zmniejszyło  ich  znaczenie, 
nie  wyparło  jednak  całkowicie.  W  Puń-mio,  świątyni 
konfucyańskiej  Boga  Wojny  (Koań-juóń-dzan),  za 
wrotami  północno-wschodniemi,  widziałem  w  bocznej 
kaplicy  piękny,  stary  obraz  jedwabny,  wyobrażający 
starego  szamana,  określającego  wojsku  za  pomocą  wróż- 
by szczęśliwe  miejsce  do  boju.  Mówiono  mi,  że  obraz 
ten  ma  lat  300.  Lecz  i  obecnie  szamani,  a  szczególniej 
szamanki,  nieraz  wzywani  bywają  przez  rząd  do  speł- 
niania guseł  w  czasie  suszy,  moru  lub  innych  nadzwy- 
czajnych wypadków,  oraz  do  wyzywania  duchów  i  przy- 
noszenia ofiar  bogom  domowym  panującego  domu. 

Drobniejsze  ofiary  składają  się  z  ryżu,  jarzyn,  owo- 
ców, ciast,   słodyczy  i  wódki,    lecz  na  ofiary  większe 


51 


zabijają  zawsze  bydło  rogate  i  świnie.  Istnieje  pięć 
wielkich,  obowiązkowych  w  każdej  prowincyi  ofiar  do- 
rocznych: zimowa,  wiosenna,  letnia,  jesienna  i  piąta  — 
zakończenia  roku.  Za  każdym  razem  w  każdej  prowin- 
cyi ginie  około  100  sztuk  bydła,  prócz  drobnych  ofiar 
dowolnych.  Cieniom  przodków  składają  ofiary  co  dwa 
tygodnie  z  kilku  sztuk  bydła;  na  dworze  królewskim 
zabijają  ich  co  najmniej  10  szt.,  prócz  tego  w  ciągu 
miesiąca  pada  sztuk  kilka  na  cześć  bożków  pałacowych. 
Co  miesiąc  odbiera  ofiary  wódz  chiński  Koan-Kong, 
który  przed  300  laty  zamienił  się  w  chmurę  i  jako 
deszcz  spadł  na  Japończyków,  wskutek  czego  ci  zostali 
przez  Korejczyków  pobici.  Wreszcie  dwa  razy  do  roku 
składają  ofiary  Konfucyuszowi  i  Hanenimowi,  zanosząc 
modły  o  deszcz  lub  pogodę.  Ponieważ  Korejczycy  nie 
hodują  wcale  owiec  potrzebnych  do  ostatnich  ofiar,  ku- 
pują więc  je  rok  rocznie  od  Chińczyków,  sprowadzają 
do  Seulu  oraz  rozsyłają  na  prowincyę.  Wszystkie  waż- 
niejsze ofiary  odbywają  się  wobec  przedstawiciela  kró- 
lewskiego, modły  o  deszcz  lub  pogodę  musi  zanosić 
sam  król  osobiście  a  na  prowincyi  umyślnie  wysłany 
przezeń  wysoki  urzędnik. 

Wogóle  krwawe  ofiary  są  dość  rozpowszechnione 
wśród  Korejczyków  i  służą  za  powód  do  powszechne- 
go raczenia  się  mięsem,  rzeczą  na  ogół  rzadką  na  stole 
krajowca. 

W  podaniach  i  niektórych  obrzędach  korejskich  za- 
chowały się  wyraźne  ślady  ludzkich   ofiar  w  zmierzch- 


52 


łej  przeszłości  ^  i  prawdopodobnie...  kanibalizmu  reli- 
gijnego. 

Wróżbici,  szamani  i  szamanki,  poszukiwacze  szczęś- 
liwych mogił,  guślarze  i  znachorzy  cieszą  się  po  dziś 
dzień  ogromnym  wpływem  wśród  ludu,  wdzierają  na- 
wet do  cesarskiego  pałacu,  uparcie  broniąc  starodaw- 
nych obyczajów  i  wierzeń,  źródeł  ich  dochodów...  Mie- 
szają się  do  polityki,  intrygują  i  na  rozkaz  roznoszą 
szeroko  po  kraju  żagiew  rozruchów  ciemnych,  wrogich 
wszelkim  ulepszeniom  i  postępowi.  Wiadomo,  iż  za- 
mordowana przed  9  laty  królowa  Miń,  wróg  zaciekły 
wszelkich  zmian,  była  zagorzałą  szamanistką  i  chętnie 
otaczała  się  zgrają  rozmaitych  mu-dań  i  pań-su.  Ale  po 
jej  śmierci  wpływ  ich,  choć  osłabł,  nie  ustał  zupełnie. 
W  1904  roku  po  wtargnięciu  Japończyków  do  Seulu 
zostali  na  ich  żądanie  wypędzeni  z  pałacu  różni  wróż- 
bici i  szamani,  uznani  dekretem  cesarskim  za  « źródło 
waśni  i  nieszczęść  czasów  ostatnich"...  ^). 

W  czasie  mego  pob3rtu  w  Seulu  skarżył  mi  się  pe- 
wien urzędnik  dworu,  że  cesarz  wydał  w  tym  roku  na 
gusła  szamańskie  10,000  dolarów. 

—  Czy  to  nie  lepiej  szkołę  za  te  pieniądze  zało- 
żyć?...— pytał  mię,  licząc  na  przychylną  odpowiedź. 


1)  The  China  Review,  Vol.  XIV,  p.  224.  —  .Bajki  Korej- 
skie*  N.  Garina.  Petersburg,  1904  r.str.,  116  i  160  opowiadanie 
o  kupcach,  którzy  rzucili  dziewicę  na  ofiarę  wzburzonemu  mo- 
rzu i  o  stonogach  ludojadkach. 

*)    .Russkija  Wiedomosti*  J*  119  z  1904  roku. 


53 


Mimo  jednak  pewnego  wykształcenia,  znajomości 
języków  europejskich  i  obycia  z  Europejczykami,  ten 
sam  urzędnik  nie  zgodził  się  urządzić  dla  mnie  czarów 
szamańskich. 

—  Tego  tak  bez  powodu  robić  nie  możnal  Musi 
pan  czekać,  aż  wezwą  do  kogo  szamana.  Wtedy  zapro- 
wadzę pana. 

Daremnie  ofiarowałem  pieniądze:  i  za  pieniądze 
nikt  się  tego  podjąć  nie  chciał. 

Kosmogonia  korejska  przedstawia  mieszaninę  pojęć 
środkowo-azyatyckich  oraz  północnych  z  japońskiemi 
(o  lisie)  i  chińskiemi.  Szczególniej  te  ostatnie  za  po- 
średnictwem piśmiennictwa  wywarły  silny  wpł)nv  na 
umysłowość  korejska.  Czczą  więc  przedewszystkiem 
Niebo  (San-cże,  chińskie  Szan-di,  władca  nieba,  mon- 
golskie Tangri,  jakuckie  Tangara),  *)  jako  źródło  wszyst- 
kiego, co  dzieje  się  na  Ziemi.  Dalej  znajdują  się  w  mi- 
tologii korejskiej:  smok,  feniks,  żółw,  bajeczne  zwierzę 
pół  jeleń — pół  byk  (ki-riń — symbol  pokoju,  szczęścia, 
sprawiedliwości);  jest  tam  obok  tygrysa  grzywiasty  lew, 
ptak  kiń-sa  o  cieniu  trującym,  węże,  uwodzące  dziew- 
częta 2),  zaklęte  w  stonogi  kobiety,  skrzydlaci  bohate- 
rowie i  t.  d.,  cały  rój  dziwacznych  mitów  i  legend,  przy- 
niesionych do  Korei  rozmaitymi  czasy   przez  licznych 


O  W  potocznej  mowie  niebo  po  korejska  zwie  się  ,ha- 
nari*. 

*)  Własność  tę  przypisują  Korejczycy  wężom  dusicielom 
<ku-rąń),  których  zresztą  w  Korei  niema. 


54 


chińskich  wychodźców.  Ci  wprowadzili  też  do  niej  dwa 
wielkie,  panujące  po  sobie  wyznania  urzędowe. 

W  drugiej  połowie  IV  wieku  po  N.  Chr.  dwóch  mni- 
chów buddyjskich,  Szuń-dao  i  A-dao,  przybyło  z  Chin 
do  państwa  Ko-gu-rió  w  północnej  Korei  i  przyniosło 
z  sobą  księgi  święte.  Buddyzm  zdobył  sobie  odrazu 
wielkie  uznanie  wśród  sfer  wyższych.  Przyniósł  z  sobą 
rozwinięte  piśmiennictwo,  wiedzę,  sztukę  i  rozmaite 
nieznane  rzemiosła.  Pod  opieką  królów  korejskich  za- 
częły powstawać  liczne  klasztory,  szkoły,  zakwitły  sztu- 
ki wyzwolone.  W  połowie  V  stulecia  buddyzm  przedo- 
stał się  już  do  południowego  państwa  Silla  i  nawet  na 
wyspę  Quelpart,  gdzie  go  obecnie  niema,  a  jedynie  ja- 
ko ślady  pozostały  nieliczne  posągi  Buddy.  Zapał  był 
powszechny  i  z  obawy,  aby  cała  ludność  nie  została 
mnichami,  musiano  wydać  odpowiednie  przepisy  krę- 
pujące. W  X  wieku  buddyzm  dosięgnął  swego  szcz3rtu 
i  został  uznany  za  religię  państwową.  W  owym  to  cza- 
sie buddyjski  mnich  Siol-dżon  miał  wynaleźć  znaki 
,i-do*,  które  umożliwiły  Korejczykom  używanie  chiń- 
skich hieroglifów  i  według  kronikarzy  korejskich  dały 
początek  obecnie  znanemu,  korejskiemu  alfabetowi 
dźwiękowemu  ,»dń-muń''.  Korejska  nauka  i  literatura 
miały  swą  kolebkę  w  buddyzmie.  Klasztory  buddyjskie 
długi  czas  korzystały  z  przywilejów,  nadań  ziemią  i  pie- 
niędzmi. Większość  działaczy,  urzędników,  nawet  sław- 
nych wodzów  ówczesnych  wyszła  z  pośród  oświeco- 
nych i  piśmiennych  mnichów  buddyjskich.  Wtedy  to 
powstały  owe  piękne  świątynie  i  olbrzymie  posągi  (mi- 


55 


rO'ki  lub  sidk-iń  —  ludzie   kamienni),   leżące  obecnie 
w  gruzach  lub  kryjące  się  w  zaroślach. 

Chociaż  konfucyonizm  przeniknął  do  Korei  prawie 
jednocześnie  z  buddyzmem  (w  V-ym  wieku),  rozkwit 
jego  nastąpił  znacznie  później.  Dopiero  w  XVI  stuleciu, 
gdy  po  morderczej  wojnie  z  Chinami,  stoczonej  na 
terenie  korejskim,  wojska  japońskie  ustąpiły,  konfucyo- 
nizm wziął  w  Korei  górę  nad  buddyzmem.  Buddyzm 
korejski  zawsze  pozostawał  w  ścisłych  i  zażyłych  sto- 
sunkach z  buddyzmem  japońskim,  którego  był  rodzi- 
cem i  od  którego  nawzajem  odbierał  w  ciężkich  chwi- 
lach moralne  i  materyalne  wsparcia.  Po  ostatecznem 
opanowaniu  półwyspu  przez  Chiny  wszystko  japońskie 
stało  się  podejrzanem,  buddyzm  uległ  prześladowa- 
niom i  konfucyonizm  zajął  przodujące  miejsce.  Mnichom 
buddyjskim  zabroniono  nawet  mieszkać  w  stolicy 
i  miastach  warownych,  zabroniono  im  wznosić  i  odna- 
wiać miejskie  klasztory  i  świątynie.  Zakaz  ten  prze- 
trwał do  1895  r.  i  w  rezultacie  świątynie  buddyjskie 
zachowały  się  w  Korei  jedynie  w  głuchych,  górskich 
ostępach,  daleko  od  miast.  Konfucyonizm,  uosabiający 
wpływ  chiński  po  przeprowadzeniu  upartej  walki  z  wła- 
dzą królewską,  zapanował  wyłącznie  w  sferach  dwor- 
skich i  urzędniczych.  Miała  Korea  w  tych  walkach  chwi- 
le zupełnie  podobne  do  średniowiecznych  walk  euro- 
pejskich kościoła  i  tronu.  Królowie  JOn-sań  i  Koań-he 
z  panującej  obecnie  d3mastyi,  skłaniający  się  ku  bud- 
dyzmowi, padli  ofiarą  tych  zatargów  i  zostali  pozba- 
wieni nawet  tronu  i  pośmiertnych  tytułów. 


56 


Na  ludowe  wierzenia  konfucyonizm  wywarł  wpł3rw 
o  wiele  mniejszy  od  buddyzmu.  Jako  religia  książąt, 
uczonych  i  urzędników,  zasklepił  się  on  w  ciasnej  sfe- 
rze klas  panujących  i  wraz  z  nią  uległ  zepsuciu  i  upad- 
kowi. Jak  i  one,  czerpie  on  szczodrze  środki  swego 
utrzymania  z  kieszeni  chłopów.  Prześladowany  bud- 
dyzm, choć  bardzo  zubożały  i  zchłopiały,  przeciwnie 
żyje  jeszcze  i  zdradza  nawet  oznaki  odrodzenia.  Odro- 
dzenie to  płynie  znowu  z  Japonii,  jak  wszystko  lepsze, 
dążące  do  poprawy  kraju,  do  jaśniejszej  przyszłości, 
do  reformy  i  rozwoju,  co  pojawiło  się  w  ostatnich  cza- 
sach w  Korei.  W  siedemdziesiątych  latach  ubiegłego 
stulecia  zreformowana  sekta  japońskich  buddystów  Sió 
wniosła  oż3nvczy  prąd  w  zamierające  klasztory  korej- 
skich  buddystów. 

Kilku  młodych,  zdolnych  Korejczyków  wstąpiło  do 
szkoły  duchownej  Siń  w  Kioto  i  następnie  zajęli  się 
krzewieniem  nowej  nauki  w  swej  ojczyźnie.  Obecnie 
mają  oni  już  w  Genzanie  własną,  piękną  świątynię 
i  szkołę  oraz  szkołę  w  pobliżu  Seulu.  W  r.  1892  mnich 
japoński,|Akamacu  Kejsi,  zbierał  w  Japonii  pieniądze  na 
założenie  licznych  szkół  duchownych  w  Korei...  Sądzę, 
iż  odrodzenie  się  buddyzmu  w  Korei  zależy  w  znacz- 
nej mierze  od  wyniku  ogólnego  ruchu,  jaki  powstał 
wśród  buddystów  całego  świata  w  ostatnich  czasach. 

W  końcu  tego  pobieżnego  szkicu  o  religii  Korej- 
czyków muszę  wspomnieć  i  o  chrześcijaństwie.  Nie  oka- 
zało ono  żadnego  prawie  widocznego  wpływu  na  świa- 
topogląd ludowych  warstw  korejskich,  liczba  jego  wy- 


57 


znawców  również  jest  nieznaczna  ^),  lecz  losy  tego  Koś- 
cioła były  tak  do  niedawna  tragiczne,  tak  głęboko  zwią- 
zane z  dziejami  tego  nieszczęśliwego  kraju,  jego  zma- 
ganiami się  z  gnębiącą  przemocą  wewnętrzną,  iż  łiisto- 
tya  jego  odbija  do  pewnego  stopnia  skłonności  religijne 
Korejczyków  i  zdolność  ich  do  uczuć  oderwanycłi.  Jest 
to  jedyny  może  kościół  na  Wschodzie,  który  powstał 
t>ez  udziału  Europejczyków  i  nigdy  nie  był  ani  na 
chwilę  ich  placówką  handlową  lub  dyplomatyczną. 
Przynieśli  chrześcijaństwo  do  Korei  Japończycy  i  po- 
czątek jego  datuje  się  od  wojen  japońskich  z  1592  r. 
Lecz  wraz  z  upadkiem  wpływu  Japończyków  znikł 
z  półwyspu  i  chrystyanizm,  który  jednocześnie  w  sa- 
mej Japonii  uległ  srogim  prześladowaniom.  Odrodził 
się  on  dopiero  w  XVIII  wieku,  podjęty  przez  korejskich 
uczonych,  którzy  dla  zapoznania  się  bliżej  z  nauką, 
o  której  w  księgach  wyczytali,  wysłali  do  Pekinu  mło- 
dego badacza,  Si5n-hun-i,  syna  tamtejszego  posła  ko- 
rejskiego.  Sión-hun-i  przyjął  chrzest  i,  nazwany  Pio- 
trem, został  pierwszym  katolickim  misyonarzem  w  Ko- 
rei^ gdzie  ochrzcił  i  nawrócił  z  czasem  wielu  wybitnych 
uczonych  oraz  wyższych  urzędników.  Okoliczność,  że 
chrześcijanie  odmawiali  udziału  w  uroczystościach  na 
cześć  przodków,  wywołała  pierwszy  naganny  edykt 
urzędowy  w  1784  roku.  Mimo  to  gminy  chrześcijańskie 
wzrastały  w  liczbie  i  organizowały  się,  stwarzając  włas- 
ną hierarchię  kapłańską.  W  r.  1790  zwrócili  się  Korej- 


»)    29,000,  w  tej  liczbie  28,000  katolików. 


58 


czycy  do  katolickiego  biskupa  w  Pekinie  z  prośbą 
o  przyznanie  i  opiekę  nad  samopowstałemi  gminami. 
Liczyły  one  wówczas  do  4,000  wyznawców.  Urzędni- 
cy, choć  wrogo  usposobieni  dla  nowej  nauki,  nie  prze- 
śladowali jej  nazbyt,  gdyż  Wschód  o  wiele  więcej  jest 
i  był  toleranckim  od  Zachodu  dla  wszelkich  spekulacyi 
umysłowych  i  religijnych.  Dopiero  gdy  zacznie  on  po- 
dejrzewać w  nich  politycznych  nieprzyjaciół,  wówczas 
dąży  do  wytępienia  ich  z  całą  wschodnią  bezwzględnoś- 
cią. Misyonarze  europejscy,  próbujący  przedostać  się 
do  Korei,  dają  początek  krwawym  męczeństwom. 
W  1801  r.  król  korejski,  wyjaśniając  suzerenowi  swe- 
mu, ces.  chińskiemu,  powody,  dla  których  kazał  ukarać 
śmiercią  misyonarza  Ciu,  Chińczyka,  powiada,  iż  chrześ- 
cijanie  pragną  zawładnąć  jego  państwem  za  pomocą  eu- 
ropejskich ludzi  i  okrętów.  Od  tego  czasu  krwawe,  ma- 
sowe zabójstwa  i  prześladowania  prawie  nie  ustawały, 
przeciwnie  wzrastały  w  miarę  zwiększania  się  liczby 
misyonarzy  europejskich,  tajemnie  przenikających  w  gra- 
nice państwa.  Szczytu  swego  sięgają  one  w  r.  1839, 
za  panowania  królowej-regentki  Kim.  Były  to  zaiste 
czasy  okropne.  Więzienia  były  przepełnione  i  krew  lała 
się  strumieniami.  Biskup  Imber  oraz  misyonarze  Mau- 
ban  i  Chastan,  pieczołowicie,  z  narażeniem  życia  ukry- 
wani przez  wiernych,  sami  oddają  się  w  ręce  rządu 
w  nadziei,  iż  ukrócą  w  ten  sposób  wściekły  gniew  po- 
szukujących ich  siepaczy.  Ale  śmierć  ich,  choć  osłabiła 
prześladowania,  nie  wstrzymała  ich  całkowicie.  Z  krót- 
kiemi  przerwami  ciągnęły  się  one  nieledwie   do  otwar- 


59 


cia  granic  Korei.  Wstawianie  się  mocarstw  europejskich 
tylko  pogorszało  położenie. 

W  1866  roku  byli  zamordowani  biskupi  Daveluy 
i  Bemeux  oraz  wszyscy  misyonarze  europejscy.  Chrześ- 
cijan krajowców  zginęły  tysiące;  karano  nawet  krewnych 
ich  pogan  do  szóstego  pokolenia.  Reszta  rozbiegła  się, 
kryjąc  po  górach  i  lasach.  Dopiero  traktat  wymuszony 
w  1875  r.  przez  Japonię  przerwał  pośrednio  bezprawia 
i  okrucieństwa,  otwierając  cudzoziemcom  dostęp  do 
brzegów  Korei. 

Dzięki  swej  męczeńskiej  przeszłości,  katolicyzm, 
choć  mały  liczebnie,  zapuścił  głęt)oko  korzenie  w  serca 
części  ludu  korejskiego,  gdyż  został  chwilowo  istotnie 
religią  maluczkich  i  uciśnionych. 


V. 


Oyiazd  z  klasztoru.  Góry  Koreishie. 

10  wczesnem  śniadaniu  przyszedł  od  przełożonego 
braciszek  i  wyprowadził  nas  z  klasztornego  zajazdu  na 
wiodący  do  świątyń  dziedziniec.  Przez  małą  furtkę,  wy- 
bitą w  ciemnym  murze,  ujrzałem  przedewszystkiem 
wazką  kotlinę,  złotą  od  jesiennego  lasu,  pełną  różowe- 
go świtu,  która  zlewała  się  łagodnie  z  bladym  szczytem 
poblizkim.  Błękitne  niebo  płonęło  w  górze  strzelistym 
blaskiem  wstającego  za  górami  słońca.  W  dole  na  zło- 
mach skał,  na  drzewach,  na  nieprzetartych  jeszcze  ścież- 
kach, na  głazach,  w  brunatnych  zacieniach  budowli  bie- 
lały puchy  nocnej,  ściętej  na  szron  wilgoci.  Pośrodku, 
na  urwistej,  podmurowanej  krawędzi  potoku  stały  ci- 
chymi rzędami  szare,  chińskie  budowle,  piętrzyły  się 
ciężkie,  rogate  dachy.  Wyblakłe  malowidła  ich  wdzięcz- 
nie wygiętych  okapów,  pomierzchła  zielono-żółto-nie- 
bieska  łuska  polewanych  szcz3rtów,  poszczerbiona  rzeź- 
ba filarów,  galeryjek,  wiązań,  przerżnięta  gdzieniegdzie 


61 


ostrą  smugą  ocalałej  purpury  lub  błyskiem  dawnej  po- 
złoty, zlewały  się  zgodnie  z  jesiennym  krajobrazem. 

Czerwona  brama  w  niewysokim  murku  roztwiera  się 
przed  nami  i  wstępujemy  na  drugi  z  kolei  wewnętrzny 
dziedziniec.  Tu  oglądamy  przedewszystkiem  altanę 
z  ogromnemi,  pionowemi,  kamiennemi  płytami  we 
wnętrzu,  pokreślonemi  gęsto  hieroglifami  —  to  pamiąt- 
kowe kamienie  cesarzów  korejskich.  Dalej  wznosi  się 
wielki  pawilon  cesarski  na  czerwonych  słupach.  Stąd 
niegdyś  władcy  korejscy  wraz  z  dworem  przypatrywali 
się  uroczystościom,  nie  mieszając  się  z  tłumem.  Idzie- 
my dalej  wzdłuż  potoku  i  po  kamiennych  schodach 
wstępujemy  we  wrota,  w  których  na  prawo  i  lewo  stoją 
ogromne,  jaskrawo  malowane  figury.  Był  tam  Tom-ban- 
czo-nen  z  zielonemi  brwiami  i  wąsami,  z  swastyką 
w  koronie,  depczący  złe  duchy;  był  Pu-pang-czo-nen 
z  kobiecą  twarzą,  grający  na  gitarze  ^^jan-gym";  był 
Saban-cza-khan  z  dzidą  i  Nam-ban-czo-nen  z  błękitny- 
mi wąsami,  z  wężem  w  ręku — wszystko  znani  geniusze 
buddyjscy  na  tle  pysznie  malowanych,  pawich  ogonów. 

Za  tą  bramą  w  głębi  podwórza  widniała  druga  bra- 
ma z  olbrzymim  bębnem  na  poddaszu.  Tędy  wiodła 
droga  na  dziedziniec,  gdzie  stoi  główna  świątynia  z  9 
złoconymi  Buddami.  Na  zadumane  głowy  posągów  pa- 
da z  wysokiego  malowanego  stropu  kolorowa  łuna  czer- 
wieni, złota,  zielonych  i  niebieskich  arabesek,  padają 
cienie  potężnych  słupów,  wspaniałych  pni  cedrowych, 
odartych  z  kory,  tworząc  przepiękny,  barwny  zmierzch. 

m 

Przed  ołtarzem  zwieszają  się  trzy  wielkie,  kolorowe  la^ 


62 


tamie  i  trzy  długie  »hak*,  szerokie  wstęgi  żółtego  jed- 
wabiu. 

Następnie  zwiedziliśmy  cały  szereg  świątyń  po- 
mniejszych, malowanych  gorzej  i  mniej  kunsztownie 
rzeźbionych. 

Wszędzie  kurz,  śmiecie,  zaniedbanie.  Na  poszczer- 
bionych cokułach  świąt3rń  suszyły  się  zioła  jadalne 
i  przaśne  opłatki,  namazane  na  listki  sałaty.  Jeden 
z  przedsionków  był  zawalony  chróstem  na  opał. 

Weszliśmy  do  skrzydła,  gdzie  1 ,000  Budd  stoi  pod 
ścianami  na  pięciu  stopniach  ołtarzy;  na  werandzie  tej 
świątyni  wisi  wielki,  stary  gong  z  herbem  Korei.  Obej- 
rzeliśmy drukarnię  klasztorną  ze  stosami  pierwotnych, 
drewnianych  klisz,  choć  zaszcz3rt  wynalazku  metalo- 
wych liter  ruchomych  należy  się  Korei,  gdyż  używano 
ich  tu  już  w  1403  r.,  wcześniej  niż  w  Chinach  i  Euro- 
pie. Wreszcie  zajrzeliśmy  do  mieszkań  kapłańskich. 
Przylegały  do  małej,  ogrzanej  świątyni,  gdzie  mnisi 
modlili  się  właśnie.  Klęczeli  rzędami,  ubrani  w  czarne, 
japońskie  „kirimony"  i  starożytne,  również  czarne, 
ażurowe,  japońskie  kołpaki;  każdy  miał  zarzuconą 
przez  jedno  ramię  czerwoną  mantylę  i  w  rękach  ró- 
żaniec. Mruczeli  półgłosem  modlitwy,  podczas  gdy 
młodziuchny  służka,  klęczący  na  przedzie,  bił  mono- 
tonnie w  bęben.  Pachniało  kadzidłem,  ziołami,  wos- 
kiem drzewnym.  Ten  sam  zapach  wypełniał  i  obszerne, 
schludne  pokoje  mnichów,  przyozdobione  starem!  ryci- 
nami, kwiatami  i  zielonemi  gałązkami  sośniny,  wetknię- 
temi  w  ładne  wazy.   Ciepła,  ogrzana   z  dołu  podłoga 


63 


była  wy  kle  jona  grubym,  naoliwionym  papierem,  podob- 
nym do  pergaminu.  Z  rozrzuconych  na  podłodze  ksią- 
żek i  rzeczy  wnoszę,  że  ich  mieszkało  razem  po  kilku. 
Obok  mieściła  się  kuchnia  ciemna  i  brudna. 

Na  ogół  klasztor  smutne  robił  wrażenie.  We  fres- 
kach, napół-zm)rtych,  w  niektórych  rzeźbach  zmursza- 
łych, w  starych  odrzwiach,  kunsztownie  wykładanych 
drzewem,  przebłyskiwały  miejscami  nieśmiałe  cechy 
odrębnego  smaku  oraz  innej  sztuki,  ale  w  całości  wy- 
glądał on  raczej  na  zahukanego  i  zubożałego  brata  bo- 
gatych chińskich  oraz  wytwornych  świątyń  japońskich, 
niż  na  dzieło  samorzutnej  twórczości. 

A  przecie  był  to  klasztor  stosunkowo  zamożny,  sta- 
rodawny, wspierany  przez  dwór,  gdyż,  jak  już  wspom- 
niałem, opiekowali  się  nim  cesarzowie  Korió;  według 
podań  w  nim  właśnie  kształcił  się  ubogi  wieśniak  gen- 
zański,  I-sion-ge,  następnie  słynny  wódz  i  założyciel 
panującej  obecnie  dynastyi.  W  pobliżu  klasztoru  poka- 
zują drzewa,  jakoby  przezeń  posadzone  i  w  skarbcu 
klasztornym  przechowują  odzież  tego  króla. 

Do  klasztoru  S5k-oan-sa  na  wiosnę  i  w  lecie  scho- 
dzą się  pielgrzymi,  przyjeżdżają  nawet  uczeni,  aby  ko- 
rzystać dla  prac  naukowych  z  klasztornej  ciszy  i  odo- 
sobnienia, oraz  z  biblioteki  i  z  dysput  z  ojcami  święty- 
mi... Nie  jest  jednak  on  ani  tak  odwiedzanym,  ani  tak 
bogatym,  jak  naprzykład  klasztor  Ton-do-sa  w  połud- 
niowej prowincyi  Ki5n-san-do,  albo  klasztory  Dzan-ań- 
sa,  Phion-uń-sa  lub  Ju-cżion-sa,  również  położone  w  gó- 
rach Dyamentowych.  W  tych  górach  kryje  się  pono  do 


64 


40  męskich  i  żeńskich  klasztorów,  w  których  mieszka 
400  mnichów,  50  mniszek  i  1,000  shig  świeckich. 
Większość  cierpi  biedę,  trudni  się  rolnictwem,  hodowlą 
drzew  owocowych,  wyrobem  papieru,  rzemiosłami. 

Mnisi  i  mniszki  ślubują  celibat,  lecz  w  każdej  chwili 
mogą  opuścić  klasztor  bez  przeszkody.  Golą  głowy 
i  przed  postrzyżeniem  poddawani  są  próbie  ognia  przez 
trzymanie  na  dłoni  płonącej  hubki  aż  do  jej  zagaśnię- 
cia.  Według  japońskiego  kronikarza,  Otano-Kigoro  ^), 
najważniejszymi  klasztorami  buddyjskimi  w  końcu  XVIII 
stulecia  były  Nam-hań  i  Puk-hań,  w  stołecznej  prowin- 
cyi  Ki5n-gyj-do,  niedaleko  Seulu.  Założone  zostały 
przez  mnichów-żołnierzy  i  miały  załogi  do  1,500  ludzi. 

—  Dawniej  takich  klasztorów  było  dużo.  Kiedy 
nieprzyjaciel  kraj  nachodził,  okoliczni  mieszkańcy  cho- 
wali się  z  dobytkiem  za  ich  mury.  Nawet  cesarzowie 
wraz  z  dworem  chronili  się  w  nich  w  czasie  wojny!... — 
mówili  mi  Korejczycy.  Na  kupionej  przeze  mnie  foto- 
grafii klasztoru  Nam-hańskiego  widać  jedynie  wysoki, 
złożony  z  głazów  mur,  w  nim  małą  bramę,  a  nad  nim 
parę  krzywych  dachów.  Mieli  ci  mnichowie-żołnierże 
(sion-guń)  chwilami  wielkie,  dziejowe  znaczenie  i  swo- 
ich Kordeckich.  W  670  roku  (po  N.  Ch.)  buddyjski 
mnich  podnosi  rokosz  przeciw  zwycięskim  Chińczykom 
i  przy   pomocy  Japończyków  oswabadza  od  nich  na 


*)    Pamiętnik  Otano-Kigoro  w  tłomaczeniu   P.  Dmitrew- 
skiego,  str.  77. 


•        •  • 

•  •     • 

•  •      • 


•    •  • 


« 


•  •  •  • 


65 


czas  jakiś  część  Korei.  W  X  wieku  mnisi  buddyjscy 
pomagają  znów  czynnie  zjednoczeniu  oddzielnych  pań- 
stewek półwyspu  w  jeden  związek  pod  berłem  dynastyi 
Korió  ^).  Wdzięczni  monarcłiowie  otaczają  ich  szczegól- 
ną opieką.  W  czasie  najścia  Mongołów  (w  1232  r.)  król 
wraz  z  dworem  chroni  się  do  klasztoru  Kań-hoa  na  wy- 
spie tej  samej  nazwy.  I  nawet  później,  już  po  upadku 
buddyzmu,  korejscy  królowie  od  czasu  do  czasu  szu- 
kają schroniska  w  ich  górskich  warowniach,  dokąd  na 
dane  hasło  gromadzą  się  mężni,  okoliczni  myśliwcy  na 
tygn^sy.  Do  ostatnich  czasów  ci  zapoznani  buddyjscy 
j, Kawalerowie  Mieczowi''  nieśli  swą  krew  na  zawołanie 
ojczyzny.  Jeszcze  w  1866  r.  odparli  oni  zwycięsko 
szturm  Francuzów  do  tego  samego  klasztoru  na  wyspie 
Kań-hoa,  gdzie  dwór  ongi  schronił  się  przed  Mongo- 
łami. 

Serdecznie  żegnany  przez  brać  klasztorną  i  przeora, 
opuściłem  w  południe  gościnny  Sdk-oan-sa. 

Pogoda  popsuła  się.  Szare  mgły,  tocząc  się  ze 
szczytów,  dopędzały  nas  co  chwila  w  drodze  na  pod- 
górzu, obrzucały  przejmującą  wilgocią  i  płynęły  dalej 
przez  las  obmokły  i  poczerniały.  W  wąwozie  było  za- 
cisznie, ale  na  górze  wiatr  pomiatał  drzewami.  Po  paru 
godzinach  wędrówki  wyszliśmy  z  gęstwiny  na  skraj  ob- 
szernej, sfalowanej  doliny.  Była  to  ta  sama  okolica, 
którą  oglądałem  przed  paru  dniami  w  blaskach   słońca 


*)    Od  tej  dynastyi  pochodzi  europejska  nazwa  półwy- 
spu —  portugalska  ,Coria"  z  XVI  wieku. 

Korea.  5 


66 


z  przełęczy  Tan-sa-koge.  Jakże  brzydką  wydała  mi  się 
teraz  pod  chmurnym,  nizko  opadłym  stropem.  Bure 
pola,  łyse  wzgórza  ciągnęły  się  długimi  rzędami  od 
gór  do  gór.  Widnokrąg  zamykały  wszędzie  wały  szczy* 
tów,  tonącycłi  w  tumanacłi.  W  tej  ciemnej,  wielkiej  jak 
step  piwnicy,  zasnutej  smugami  dżdżu,  jedynie  na  po- 
łudniu bielała  wazka  szczelina  wylotu  między  dwiema 
końcowemi  skałami  czarnycłi  urwistycti  wyniosłości. 
Cłiwilami  w  tem  okienku  poprzez  mgły,  jak  poprzez 
płacłitę  mokrego  żagla,  błyskało  słońce.  Cała  płasko- 
wyżyna  wznosiła  się  stopniowo  w  tym  kierunku;  tam 
wiódł  przesmyk  za  pierwszy  zwój  głównego  górskiego 
łańcucha. 

Dążyliśmy  ku  niemu  poprzez  pola,  marnemi  ścież- 
kami wzdłuż  potężnej  ściany  gór  Dyamentowych,  wzno- 
szących się  nad  nami  co  najmniej  na  2,000  stóp.  Ogra- 
niczały one  dolinę  z  północo-zachodu,  ich  mur  miedzia- 
no-granatowy  urywał  się  właśnie  na  samym  przesmyku. 
Z  blizka  stoki  ich,  porosłe  czerwonym  jesiennym  dęb- 
nikiem, wydawały  się  jakby  objęte  pożarem.  Łańcuch, 
zbliżający  się  ku  nim  pod  kątem  od  strony  przeciwnej, 
był  znowu  pstry,  jak  skóra  daniela,  od  białych  osypisk 
wietrzejących  granitów.  A  wszystkie  zbocza  wokoło  po- 
kryte były  licznemi  guzowatemi  wypukłościami,  pię- 
trzącemi  się  cudacznie,  niby  stosy  małych  kraterów. 

Jest  to  wogóle  kształt,  właściwy  górom  Korejskim. 
Spotykałem  go  i  na  wybrzeżach,  i  w  środkowej  Korei, 
i  na  krańcach  północno-wschodnich,  i  na  zachodzie, 
i  na  południu.     Jest  tak  uderzająco  dziwny  i  odrębny 


67 


iż  głęboko  zapada  w  pamięć.  Często  stoki  wydają  się 
jakby  stoczone  trądem  albo  owrzodziałe  i  straszą  dziką 
nieprzystępnością,  nie  tyle  przez  swe  urwiste  zręby, 
głębokie  pęknięcia  lub  strugi  bezładnych  rumowisk,  co 
przez  niezliczone  szeregi  niewielkich  wklęśnięć,  rzuco- 
nych na  boki  gór,  jak  sieć  wilczych  dołów.  Wszystko 
io  szczerzy  się,  gnie,  ostro  odrzyna,  skaliste  i  poczwar- 
nie  nagie,  gdyż,  z  wyjątkiem  północnego  pasa,  w  całej 
Korei  wcale  niema  lasów.  Na  szerokościach  Genzanu 
pojawiają  się  one  jedynie  w  kształcie  odosobnionych 
gajów  i  borów  na  dnach  zacisznych  dolin. 

Na  górach  rosną  co  najwyżej  krzaczaste  zagajniki, 
a  wyższe  szczyty  zawsze  i  wszędzie  są  nagie.  Wątpię, 
aby  na  nich  cośkolwiek  rosło  nawet  w  owych  bajecz- 
nych czasach,  kiedy  to  cała  Korea,  według  zdania  kra- 
jowców, miała  być  pokryta  gęstą  szczeciną  niebotycz- 
nych puszcz.  Wyniosłości  Korei  są  na  to  za  jałowe. 
W  dodatku  półwysep  leży  na  drodze  wiatrów,  jakie 
w  ciągu  roku  ląd  stały  Azyi  zamienia  z  oceanem  Spo- 
kojnym, na  linii  musonów,  w  zimie  dmących  z  półno- 
cy i  zachodu,  a  w  lecie  z  południa  i  wschodu.  W  zimie 
są  one  suche  i  zimne,  a  w  lecie  wilgotne  i  też  zimne, 
rozumie  się  że  względnie  do  temperatury  mocno  ogrza- 
nego lądu.  Wiadomo  zaś,  źe  nic  tak  nie  szkodzi  wyso- 
kopiennym roślinom,  jak  gwałtowne  spadki  temperatu- 
ry i  dokuczliwa  wichura.  Lasy  wskutek  tego  mogły 
rosnąć  i  dawniej  jedynie  w  dolinach  i  to  nie  wszędzie, 
gdyż  są  doliny  bezludne,  nieuprawne,  gdzie  zniknięcia 


68 


puszcz  niepodobna  objaśnić  wykarczowaniem  i  pożara- 
mu  a  jednak  bezleśne. 

Krajowa  legenda  o  dawnych  nieprzejrzanych,  ce- 
drowych, cyprysowych  i  dębowych  borach  prędzej 
wskazuje,  że  istotnie  znaczna  część  ludności  przyszła 
z  okolic  leśnych,  mianowicie  ze  wschodniej  Mandźuryi. 

Góry  Korei  mało  są  jeszcze  zbadane,  ale  z  kierun- 
ku rzek  oraz  ich  wielkości  należy  wnioskować,  iż  nie- 
zliczone pasma  skaliste,  węzły,  grzbiety  i  łańcuchy,  wy- 
pełniające półwysep,  zlewają  się  w  głębi  lądu  w  potęż- 
ny, jednolity  wał,  idący  z  północy  na  południe,  niby 
kość  pacierzowa  krainy.  Poczyna  się  on  w  Mandżuryi 
na  wysokiej  płaskowyżynie,  uwieńczonej  wygasłym 
wulkanem  P^k-tu-sań  (8,000  stóp  nad  poz.  m.);  stąd 
wypływają  trzy  wielkie  rzeki:  Sunga-gari  —  na  północ, 
Amok-kan  (po  chińsku  Jalu)  —  na  zachód  i  Tu*mań- 
han — na  wschód.  Poczynając  od  Plk-tu-sań-skiej  płas- 
kowyżyny,  wypukłość  korejska  stopniowo  zniża  się  ku 
południowi,  przybierając  jednocześnie  coraz  wyraźniej- 
sze cechy  górskiego  łańcucha,  którego  linia  szczytowa 
przechodzi  bliżej  wschodniego  brzegu  półwyspu  i  któ- 
rych stoki  wschodnie  stromiej  opadają  ku  morzu,  niż 
stoki  zachodnie.  Ten  wał  górski  znany  jest  w  swej  częś- 
ci środkowej  i  południowej  pod  nazwą  gór  Dyamento- 
wych  (Kyni-hań-san).  Na  północy  mają  one  do  5,000* 
wysokości,  na  południu  zniżają  się  do  3,000*;  tam  ich 
linia  szczytowa  przechodzi  środkiem  lądu  i  dzieli  go 
na  dwie  prowincye,  niegdyś  dwa  oddzielne  państewka: 
Silla  i  Pak-cżie. 


69 


Odpowiednio  do  charakteru  stoków  głównego  łań- 
cucha górskiego  różnią  się  i  wybrzeża  półwyspu  ko- 
rejskiego  oraz  spływające  po  nich  rzeki.  Wybrzeża 
wschodnie  są  strome,  opoczyste,  mało  mają  wcięć,  za- 
tok i  wysp;  morze  tuż  koło  lądu  posiada  znaczną  głę- 
bokość (koło  10  sążni).  Przeciwnie,  stoki  zachodnie, 
łagodniej  zbiegające  ku  morzu  Żółtemu,  ciągną  się  da- 
leko pod  jego  falami  w  kształcie  olbrzymich  mielizn 
ilastych,  obnażających  się  na  setki  mil  kwadratowych 
w  czasie  odpływu.  Większe  wypukłości  tworzą  tam  la- 
birynt drobnych  i  dużych  wysp,  szeroką  koronką  okala- 
jących ląd  stały  i  maskujących  jego  istotną  granicę.  Że- 
glowanie u  tych  brzegów  jest  bardzo  niebezpieczne 
i  wymaga  dobrych  retmanów. 

Rzeki  wschodnich  wybrzeży  są  krótkie  i  mają  ra- 
czej charakter  górskich  potoków,  z  wyjątkiom  rz.  Nak- 
ton-hań,  płynącej  na  południe  równolegle  do  końcowego 
cyplu  głównego  łańcucha. 

Przeciwnie  rzeki  zachodnich  wybrzeży  są  o  wiele 
dłuższe,  lepiej  zasilane  w  wodę,  w  dolnym  biegu  są 
zwykle  spławne  i  płyną  w  dolinach  bardziej  otwartych. 
Do  ważniejszych  należą:  Chań-hań,  nad  którą  stoi  mias- 
to Seul  i  T^-don-hań,   nad  którą  leży  miasto  PhiOn-jan. 


VI. 


Dolina  nnbloD'u.  Rolnldwo. 


P, 


Ola,  pola  bez  końca...  Rude  role  i  rude  rżyska,  prze-- 
cięte  licznymi  jarami,  w  których  płyną  bystre  potoki. 
Na  potokach  zawsze  te  same  garbate  mostki  na  cien- 
kich nóżkach,  nad  potokami  zawsze  te  same  szare  wsi, 
chaty  zbudowane  z  muhi  i  kamienia,  nakryte  słomiane- 
mi  strzechami. 

Maleją  one  i  zapadają  się  tem  głębiej  w  wąwozy^ 
im  wyżej  wznosi  się  ogólny  poziom  doliny.  Wreszcie 
okolica  wydaje  się  zupełnie  bezludną  pustynią,  przez 
którą  samotnie  biegnie  od  miasta  Anbion  ^)  ubogi,  opusz- 
czony telegraf. 

An-bion,  stolica  powiatu,  pozostał  daleko  za  nami 
Słynie  z  wyrobu  papieru  oraz  prowadzi  handel   ryżem, 


*j  Korejczycy  piszą  An-pion,  gdyż  w  korejskiem  abe- 
cadle niema  litery  b,  lecz  ppo  m,  n,  I  wymawia  się  jak  b;  z  te- 
go powodu  pisownia  An-bion  została  przyjęta  na  mapach  eu- 
ropejskich. 


71 


grochem,  bobem...  Doprawdy  nie  wiem,  skąd  bierze 
ich  nadmiar,  gdyż  cała  okolica,  choć  skrzętnie  uprawna, 
wygląda  na  bardzo  kamienistą.  Oprócz  niezliczonej 
ilości  drobnych  kamieni,  rozsypanych  na  polach,  czer- 
nieją tam  gęste,  wielkie  archipelagi  głazów,  całe  ich 
stosy  i  smugi,  wśród  których  wązkie,  orne  pola  wiją 
się  kapryśnie,  jak  morskie  cieśniny  i  zatoki. 

Z  czasem  przekonałem  się  naocznie  i  dowiedziałem, 
że  stan  taki  nie  jest  wcale  wyjątkowym,  owszem  po- 
wszechnym w  całej  Korei. 

Korea  jest  krainą  przeważnie  skalistą — ogromnym, 
jednolitym  głazem,  wysuniętym,  jak.to  wzmiankowałem 
już  powyżej,  daleko  w  morze  i  pogrążonym  zachodnim 
swym  bokiem  głęt>oko  w  morskie  błot9,  podczas  gdy 
wschodni  sterczy  na  trzy  do  pięciu  tysięcy  stóp  nad  po- 
ziom oceanu.  Rysy,  pęknięcia,  szczerby  i  szczeliny, 
wklęśnięcia  i  wypukłości  tej  potwornej  skały  odpowia- 
dają swymi  rozmiarami  jej  wielkości,  tworząc  górskie 
łańcuchy,  wąwozy  i  doliny. 

To  porównanie  sięga  o  wiele  dalej,  niż  zwykła  lite- 
racka przenośnia.  Geologiczne  badania  Korei  wykazują 
przedewszystkiem  wielką  jednolitość  jej  budowy,  prze- 
wagę skał  archejskich:  gnejsów  i  łubków  łyszczkowych, 
pokrytych  z  wierzchu  cienką  powłoką  warstw  później- 
szych, niby  kurzem  lub  namułem,  osiadłym  na  rozmy- 
tej płycie  kamiennej. 

Podróżnika  -  niespecyalistę  uderza  przedewszyst- 
kiem ogromna  ilość  skał  wybuchowych:  granitów,  ba- 
zaltów, law  oraz  grubych  częstokroć  warstw  i  gniazd 


72 


pomeksu,  piasku  i  pyłu  wulkanicznego.  Granity  twonsą 
niepoślednie  łańcuchy  górskie,  bazalty,  wysokie  opoki, 
lawę  widać  wszędzie.  Czasami  są  to  olbrzymie,  samot- 
ne głazy,  jakby  świeżo  upadłe  wśród  pola  lub  na  stok 
pagórka;  gdzieindziej  kupy  bezładnych  pocisków,  rzu- 
conych na  dolinę  z  wielkiej  odległości;  owdzie  diot)*- 
niejsze  jej  złomy,  ostre  i  lśniące,  jak  szkło  butelkowe, 
tworzą  obszerne  rozsypiska,  długie  grzędy  i  wały,  jak- 
by zepchnięte  gwałtownie  przez  wielkie  ciężary,  podob-^ 
ne  z  układu  do  moren  lodowcowych,  choć  lodowców 
niema  w  Korei,  i  dotychczas  nie  odkr3rto  ich  śladów 
w  przeszłości. 

Wogóle  powierzchownia  Korei  w  wielu  miejscach 
wygląda,  jak  ogromne,  świeże  rumowisko,  pełne  spę- 
kanych ruin  górskich  lub  spiętrzonych  urwisk  o  niezu- 
pełnie ustalonej  równowadze,  wielce  podobnych  do 
wiecznie  drżących  wiszarów  Japonii.  Tymczasem  Ko- 
rea nie  zna  wcale  trzęsień  ziemi.  Wśród  mieszkańców 
niema  nawet  podań  o  tem  zjawisku,  z  wyjątkiem  wyspy 
Quelpart,  gdzie  w  początku  XI  stulecia,  według  kronik 
chińskich,  miało  miejsce  kilkudniowe  kołysanie  się  zie- 
mi i  nagłe  wzniesienie  się  szczytu   góry   Hanrla-san  ^). 


*)  Górzysta  wyspa  Quelpart,  po  korejsku  Cże-cźju,  leży 
o  100  mil  mor.  od  południowego  brzegu  półw.  Korejskiego. 
Prawie  w  jej  środku  wznosi  się  wysoka  na  6,000  stóp  góra 
Hanrla-san,  zwana  przez  Europejczyków  g.  Auckland.  Na  jej 
szczycie,  według  opowieści  krajowców,  są  trzy  obszerne  krate- 
ry, pełne  obecnie  wody.  Mieli  tam  mieszkać  pierwsi  ludzie,  oj- 


73 


O  burzliwe]  przeszłości  lądu  korejskiego  świadczy 
obecnie  jedynie  jej  chaotyczne,  skaliste  zwały  oraz 
wielka  ilość  wygasłych  na  zawsze  kraterów.  Jeden 
z  nich,  doskonale  zachowany,  widziałem  nawet  na  ła- 
godnej pochyłości  doliny  Anbiońskiej.  Był  to  piękny 
cyrk,  porosły  darniną,  samotnie  wznoszący  się  wśród 
płaskich  niw,  niby  wielka  reduta.  Przez  pęknięcia  w  je- 
go skalistym  pierścieniu  dostrzegłem  w  samym  krate- 
rze rolnika,  spokojnie  orzącego  dno  zasklepione  od  wie- 
ków. Z  krawędzi  szcz)rtu  chyliły  się  ufnie  ku  wnętrzu 
dwie  krzywe  sosny. 

Z  powodu  obfitości  kamieni  gruntów  ornych  w  Ko- 
rei jest  w  rzeczywistości  o  wiele  mniej,  niż  się  wydaje 
na  pierwszy  rzut  oka.  Niektóre  pola  są  literalnie  usiane 
nimi,  choć  wieśniacy  wciąż  zbierają  je  skrzętnie.  Gdym 
po  raz  pierwszy  zobaczył  takie  pole  obierane  z  kamie- 
ni, nie  rozumiałem,  co  to  jest  i  przypuszczałem,  że  na 
tern  miejscu  ma  stanąć  jakiś  budynek.  Całe  było  zasta'' 
wionę  stosami  polowca.  Wynoszą  go  następnie  na  mie- 
dzę,. przydroże,")lib  zrzucają  do  dołów  i  moczarów.  Są 
nieszczęśliwe  rodziny,  zmuszone  rok   rocznie  usuwać 


cowie  rodzaju  ludzkiego.  Cała  wyspa,  usłana  złomami  bazaltu 
i  lawy,  słynie  z  urodzajności,  pięknego  klimatu,  bujnej  roślin- 
ności oraz  pięknych,  silnych,  półdzikich  kucyków,  wywożo- 
nych nawet  do  Europy.  Mieszkańcy  używają  opinii  dzikich 
i  nieobyczajnych.  Znaczna  ich  część  pochodzi  od  zsyłanych 
tu  z  dawien  dawna  zbrodniarzy.  Powierzchnia  Quelpartu  wy- 
nosi około  1,850  kilom,  kwadr.,  ilość  mieszkańców  sięga 
100,000;  liczba  kobiet  znacznie  przewyższa  mężczyzn. 


74 


na  plecach  setki  stóp  tego  nieprzyjaciela,  inaczej  pola 
ich  w  krótkim  czasie  wyjałowiałyby  do  szczętu  i  znikły 
pod  skorupą  głazów,  nieustanie  wyłuskujących  się  ze 
spulchnionej  gleby,  jak  rodzynki  lub  migdały  z  ciasta. 
Powtarzam,  że  dolina  An-bion*u  nie  wydała  mi  się 
wcale  wyjątkową,  owszem,  może  tam  nawet  mniej  było 
kamieni,  niż  gdzieindziej,  gdyż  bez  przesady  twierdzić 
mogę,  że  nawet  na  zachodniem  pobrzeżu  Korei  nie  wi- 
działem nigdzie  gruntów  zupełnie  wolnych  od  plagi  ka- 
miennej. 

Poczęści  z  tego  powodu,  ale  przeważnie  z  biedy,, 
motyka  (chomi)  pozostaje  dotychczas  głównem  narzę- 
dziem rolniczem  tubylców.  Jest  ona  prarodzicielką  płu- 
ga korejskiego  i  przedstawia  wielkie,  krzywe,  metr  bez 
mała  długie  i  ze  20  centymetrów  szerokie  żelezce,  na- 
sadzone pod  ostrym  kątem  na  piętę  trochę  dłuższej  od 
niego  rączki.  Używają  jej  na  całym  Dalekim  Wschodzie^ 
w  Chinach  i  Japonii.  Nie  jest  ciężką,  ale  wymaga  przy 
robocie  przykrego  pochylania  się  bardzo  nizko  nad  zie- 
mią. Doskonałą  jest  w  uprawie  ogrodowej,  gdyż  podci- 
na głęboko  korzenie  chwastów  i  ułatwia  ich  trzebienie. 
Krzywizna  i  sprężystość  jej  ostrza  pomaga  omijać,  spo- 
tykane w  głębi  ziemi,  twarde  przeszkody  oraz  pozwala 
w  razie  potrzeby  przenikać  w  szczeliny  między  niemi. 
Stąd  wyborna  jest  do  karczunku  i  wykop3nvania  kamie- 
ni. Pług  (katagi)  korejski  jest  w  istocie  rzeczy  taką  sa- 
mą motyką,  jedynie  większą  i  zaprzężoną  w  wołu;  pług 
większy  dla  pary  wołów  przedstawia  już  narzędzie  do- 
skonalsze i,  o  ile  mogłem  zauważyć,  ściśle  naśladuje 


75 


pług  chiński.  Do  kopania  ugorów,  rowów  i  dołów  Ko- 
rejczycy  używają  już  zupełnie  własnego  wynalazku. 
Czynią  to  za  pomocą  dużej  łopaty  (czol-ga-re),  do  któ- 
rej przywiązane  są  dwa  sznury.  Kopacz  wtyka  ją  w  zie- 
mię, poczem  stojący  przed  nim  o  kilka  kroków  pomoc- 
nicy ciągną  ją  sznurami  do  siebie.  Pozwala  to  wywa- 
żyć z  miejsca  znaczne  ciężary  i  w  kamienistej  Korei 
jest  może  odpowiednie,  lecz  Korejczycy  wskutek  przy- 
zwyczajenia kopią  tak  nawet  ziemie  miękkie  w  kraju 
Usuryjskim. 

Pomimo  braku  dobrych  narzędzi  pola  w  Korei  są 
o  wiele  lepiej  uprawne,  niż  w  Rosyi,  a  nawet  w  Niem- 
czech. Ustępują  one  jednak  wiele  pod  tym  względem 
polom  chińskim  i  japońskim,  gdzie  robota  doprowa- 
dzona jest  do  mistrzostwa,  gdzie  niwy  sprawiają  wra- 
żenie wprost  artystyczne  szczytem  swej  bujności,  do- 
skonałem  wyzyskaniem  warunków  światła,  ciepła,  wilgo- 
ci i  gleby,  szczególną  pieczołowitością  w  obejściu  z  ka- 
żdem  niemal  źdźbłem,  które  wydają  się  delikatnemi 
paniętami,  wychowanemi  w  rozkoszy  i  wygodzie. 

Niwy  korejskie  nie  robią  tego  wrażenia;  w  ich  ro- 
lach, czy  to  wskutek  właściwości  tamtejszego  gruntu, 
czy  przyczyn  historycznych,  nie  dają  się  wyczuwać  te 
miliony  miłosnych  dotknięć  rąk  czułycli  i  pracowitych, 
które  urobiły  ziemie  chińskie  i  japońskie  w  twory  dziw- 
nie posłuszne,  układające  się  łatwo  i  jednakowo  w  ski- 
by równiutkie  według  woli  i  potrzeb  oracza.  Uprawne 
rośliny  korejskie  są  również  jakieś...  nieokrzesane, 
miejscami  wprost  zaniedbane,  źle  odżywiane,   niedość 


76 


zabezpieczone  od  napaści  wichrów  i  wody.  Często  spo- 
tykałem zasiewy  rozmyte  przez  powodzie,  wpół  zasy- 
pane przez  piach,  widziałem  ryż  bardzo  splątany,  po- 
czerniały i  wbity  w  błoto  ulewą,  widziałem  na  zago- 
nach chwasty  i  późną  jesienią  zboża  przejrzałe  na 
pniu. 

Na  południu  półwyspu  pola  są  mniejsze,  staranniej 
uprawne  i  w  obejściu  się  z  roślinami  łatwo  wyczuć 
wpływy  japońskie;  na  północy  i  zachodzie  całkowicie 
panują  sposoby  i  zwyczaje  zapożyczone  z  Chin  pół- 
nocnych i  Mandżuryi.  Przeważają  też  tam  pola  zaorane 
w  długie,  zlekka  wygięte  zagony,  obsadzone  na  mie- 
dzach drzewami  oraz  obszerne  pola  ryżowe,  okolone 
Wysokiem!  groblami. 

Nawozów  używają  Korejczycy  mniej,  niż  ich  bo- 
gatsi sąsiedzi,  i  o  wiele  gorszego  gatunku.  W  całym 
kraju  znane  są  mierzwy  bydlęce,  nawozy  ludzkie, 
próchnica,  popiół,  wapno  oraz  wzmacnianie  roli  w  azot 
przez  zasiew  bobu,  ale  użyźniać  pola  ryżowe  za  po- 
mocą kompostów  rybich  zaczęto  dopiero  niedawno 
w  prowincyach  południowych  za  przykładem  koloni- 
stów japońskich.  Nawozów  zielonych,  stosowanych 
z  powodzeniem  już  w  całej  Japonii,  Korejczycy  nie 
znają  dotychczas. 

Jeżeli  mimo  to  urodzaje  w  Korei  wypadają  pomyśl- 
nie, a  nawet  świetnie,  przypisać  to  należy  wielkiej  żyz- 
ności wulkanicznej  gleby  korejskiej,  zasycanej  wciąż 
przez  gwałtownie  wietrzejące  gnejsy  i  granity  oraz  ol)- 
fitej  wilgoci  długiego  i  ciepłego  lata. 


77 


Średnia  wydajność  zasiewów  w  Korei  północnej 
dochodzi  ^): 

sam:  sam: 

Czumida  (rodzaj  prosa)  od  120—150  zły  urodź.  30 

Kukurydza 80—  60   ,       ,15 

Ryż 50—  20   .       .        5,6 

Jęczmień 30—  20    ,       ,        3,5 

Bób 60—  20   ,       ,        5,6 

A  więc  nawet  w  złe  lata  plenność  zboża  w  Korei 
dorówn3rwa  prawie  średniemu  urodzajowi  europej- 
skiemu. 

Podstawę  korejskiego  rolnictwa  bezwarunkowo 
w  całym  kraju  stanowi  uprawa  ryżu.  Na  oko  pola  ryżo* 
we  zajmują  dwie  trzecie,  jeżeli  nie  więcej,  przestrzeni 
uprawnych  i  wdzierają  się  na  takie  wysokości,  na  ja- 
kich nie  spotyka  się  ich  ani  w  Chinach,  ani  nawet  w  Ja- 
ponii. Widziałem  je  również  w  szczelnie  zamkniętych, 
górskich  kotlinach,  gdzie  nie  przepływał  żaden  potok 
i  mowy  być  nie  mogło  o  sztucznem  zraszaniu.  Ton-s^ 
objaśnił  mię,  że  zalewają  je  wody  wiosenne,  których 
dopływ,  ilość  i  pob3rt  jest  regulowany  za  pomocą  całe- 
go systemu  dowcipnych  kanałów.  Gdzieindziej  widzia- 
łem rezerwoary  do  zbierania  i  przechow3n»rania  wód 
deszczowych  i  wiosennych,  przeznaczonych  na  zasila- 
nie pól.  Istnieje  zresztą  w  Korei  gatunek  ryżu  górskie- 
go (oryża  montana),  który  wcale  nie  wymaga  nawod- 
nienia,  zadawalając  się  wilgocią,   jaką  czerpie   z   po- 


»)    „Opis  Korei%  wyd.  minist  skarbu.  T.  II,  str.  121. 


78 


wietrzą  i  dżdżów.  Niegdyś  rósł  dziko^  i  dzikie  jego 
osobniki  dotychczas  można  znaleźć  na  wierzchołkach 
gór  korejskich.  Ma  on  ziarno  drobne,  ale  twarde,  opor- 
ne na  wpływy  atmosferyczne  i  dlatego  zakup3rwany 
bywa  do  magazynów  wojskowych.  Gdy  ryż  z  nizin 
przy  sprzyjających  okolicznościach  przetrwać  może  lat 
pięć,  ryż  górski  nie  psuje  się  nawet  w  ciągu  lat  dzie- 
sięciu ^). 

Głównie  jednak  uprawiane  są  dwa  inne  gatunki:  ryż 
zwykły,  siewny  (oryza  sativa,  po  korejsku  —  tap-kok) 
i  ryż  kleisty  (oryza  glutinosa,  po  korejsku — czun-kok). 
Oba  są  błotne  i  wymagają  jednakowej  hodowli,  lecz 
pierwszy  lepiej  plonuje  w  nizinach,  podczas  gdy  drugi 
woli  pola  wyniosłe  i  stoczyste.  Aby  na  tych  polach 
utrzymać  czas  jakiś  wodę  na  poziomie  wymagalnym,  Ko- 
rejczycy  wzorem  swych  nauczycieli  zachodnich  ścinają 
zbocza  gór  w  kształcie  wielkich  tarasów,  otoczonych 
niewysokim  zrębem  glinianym.  Nie  czynią  tego  jednak 
z  takiem  mistrzostwem,  jak  Japończycy.  Pola  ich  mają 
kształt  niezgrabny  i  nie  są  trwałe;  widziałem  je  często 
napół  zasypane  kamieniami,  żwirem,  lub  zrujnowane 
przez  powodzie  górskie. 

Na  zasiew  używają  krajowcy  najlepszego  ziarna  ry- 
żu, wybranego  przy  pomocy  powszechnie  znanego  na 
Wschodzie  sposobu.  Wrzucają  je  do  określonego  pro- 
centowo roztworu  zwykłej  soli,  poczem  usuwają  te,  co 
spłynęły,  a  opadłe  na  dół  sieją  gęsto   w  ogrodzonych 


O    Hamilton:  , Korea*,  str.  124. 


79 


płotkami  rozsadnikach,  starannie  choć  niegłęboko  sko- 
panych i  suto  umierzwionych.  Dzieje  się  to  zwykle 
w  miesiącu  maju  (w  początkach  czwartego  księżyca  ko- 
rę jskiego).  Po  zasianiu  rozsadniki  są  niezwłocznie  za- 
lane wodą  na  2 — 3  cali  głęboko;  wodę  od  czasu  do  cza- 
su spuszczają,  aby  ziarna  zetknęły  się  z  powietrzem. 
Ryż  kiełkuje  i  puszcza  pióra  pod  wodą.  Gdy  już  dostał 
trzeciego  liścia,  wodę  usuwają  zupełnie.  W  miesiąc  lub 
sześć  tygodni  po  zasiewie  rozsada  gotowa  jest  do  prze- 
sadzenia. W  czerwcu  pola  muszą  być  uprawne  do  jej 
przyjęcia.  Przekopane  lub  przeorane  starannie  stały  one 
długo  przedtem  pod  wodą  i  zamieniły  się  w  błota.  Roz- 
sada pęczkami  po  5  —  7  roślinek  sadzi  się  to  w  błoto 
w  odległościach  metrowych.  Cała  rodzina  zwykle  bie- 
rze udział  w  tej  robocie,  pracując  po  kolana  w  bagnie. 
Należy  się  spieszyć,  aby  słońce  nie  zabiło  roślinek,  za- 
nim można  będzie  znów  pokryć  je  wodą.  Pod  wodą 
rozsada  przychodzi  do  siebie,  wzmacnia  się  i  chyżo 
rośnie  w  górę.  Kwitnie  w  końcu  sierpnia  lub  począt- 
kach września  a  dojrzewa  w  październiku  (dziewiątego 
korejskiego  księżyca).  Dojrzała  niwa  ryżowa  w  rok  uro- 
dzajny ma  piękny,  miedziano- złoty  kolor.  Ciężkie  kiś- 
cie zbożowe  zwieszają  się  i  pokładają  na  siebie.  W  lato 
dżdżyste  słoma  ryżowa  czernieje  i  ryż  często  wylęga. 
Ziarno  traci  wtedy  wiele  na  swojej  wartości,  smaku 
i  wadze;  przejrzysta  jego  perłowość  mętnieje.  Za  długi 
pobyt  w  pokosach  również  obniża  wartość  i  wydajność 
ziarna.  Zaznaczyć  muszę,  że  zbioru  dopełniają  Korej- 
czycy  o  wiele  gorzej,  niż  Japończycy,  rzucają  garście 


80 


na  ścierniskach  wprost  na  grunt  wilgotny,  nawet  w  wo* 
dę,  kozłów,  używanych  w  Japonii  do  suszenia  snopów, 
nie  widziałem  nigdzie  w  Korei.  Ryż  powiązany  albo 
składają  w  małe,  okrągłe  kopy,  nakryte  jednym  snopem 
lub  zwożą  odrazu  do  wiosek,  gdzie  go  wkrótce  młócą. 
Dlatego  to  pewnie,  bez  względu  na  doskonałe  warunki 
przyrodzone  i  wyborną  odmianę  rośliny,  ryż  korejski 
dotychczas  nie  dorównywa  przednim  gatunkom  ryżu 
japońskiego. 

Korejczycy  twierdzą,  że  uprawa  ryżu  przyszła  do 
nich  z  Chin,  z  prowincyi  Haram,  w  czasach  zamierzch- 
łej przeszłości,  coś  na  2,800  lat  przed  Narodzeniem 
Chrystusa.  Prawdopodobnie  jednak  przyniesiony  on 
został  do  Korei  w  1122  roku  przed  Nar.  Chr.  przez 
niejakiego  Ki-cża,  naczelnika  wychodźców  chińskich, 
którzy  w  owym  czasie  tłumnie  osiedlili  się  w  północnej 
części  półwyspu.  Zdaje  się,  że  w  owej  też  epoce  przy- 
były do  Korei  jęczmień,,  pszenica  oraz  inne  zboża,  gdyż 
przedtem  znano  tam  jedynie  odmiany  południowego 
prosa  (czumidze,  po  korej. — czo  ^). 

Obecnie  wszystkie  te  zboża,  choć  udają  się  wybor- 
nie, grają  podrzędną  wobec  ryżu  rolę.  Jęczmień  (po 
korejsku — pori,  albo  imo)  ceniony  jest  może  więcej  od 
innych,  jako  pożądany  przedmiot  w  handlu  wywozo- 
wym oraz  ziarno  najpierw  dojrzewające  po  wiosennym 
przednówku.  Pszenicę  (po  korejsku — cchamiri,  albo — 
cinmajegi)  sieją  jarą  i  ozimą;  tę  ostatnią  zwykle  na  po- 


0    A.  Hamilton:  .Korea*,  str.  123. 


81 


lach  ryżowych  natychmiast  po  jego  zbiorze.  Wtedy 
dojrzewa  ona  w  maju  roku  przyszłego  i  uwalnia  pole 
do  następnego  ryżu,  dając  możność  dwóch  zbiorów  do 
roku  z  jednego  miejsca.  Gdym  przejeżdżał  w  paździer- 
niku, już  ona  wzeszła  i  ruń  jej  miejscami  tworzyła  buj- 
ne, wysokie  grzywy.  Ozimego  jęczmienia  nie  widzia- 
łem, ale  słyszałem,  że  go  Korejczycy  sieją.  Na  północy 
uprawiają  oni  owies  (po  korej. — kuimiri,  albo — imajegi) 
głównie  na  sprzedaż  do  Władywostoku,  dokąd  spławiają 
rok  rocznie  do  12,000  pudów;  z  owsianej  słomy  wyra- 
biają słynny  papier  korejski.  Proso  ma  po  ryżu  zapew- 
ne największe  znaczenie  w  gospodarstwie  korejskiem. 
Jest  go  kilka  gatunków:  proso  delikatniejsze,  żółte  (ki- 
cangi),  drobne  i  nizko  rosnące,  które  jedzą  i  ludzie; 
pośledniejsze  (cchapssari,  finadi),  czerwone,  drobne, 
wysokie,  nareszcie  proso  ciemne,  prawie  granatowe 
(po  chin. — gaolian,  po  korej. — su-su),  o  ziarnach  wiel- 
kich jak  groch  i  krzaczastej,  grubej  jak  trzcina  łodydze. 
Ta  ostatnia  odmiana  służy  za  paszę  dla  bydła,  a  z  jej 
badyli  budują  płoty  i  domy  oraz  używają  ich  na  opał; 
z  liści  plotą  maty. 

Prócz  tego  sadzą  Korejczycy  kukurydzę  (ok-siuk-ki 
albo  ok-su-su)  i  znają  podobno  żyto,  chbć  nie  widzia- 
łem go  w  wioskach  i  nie  znalazłem  wcale  w  Seulu  na 
rynku  zbożowym. 

Z  jarzyn  najbardziej  rozpowszechnione  są  rozmaite 
gatunki  grochów  (uon-du)  i  bobu  (khoni).  Hamilton  po- 
daje aż  13  odmian  okrągłego  bobu,  dwa  rodzaje  sza- 

Korea.  6 


82 


blastego  i  pięć  odmian  bobów  mieszanych.  Bodaj  czy 
niema  ich  więcej;  w  składach  seulsktch  widziałem  ich 
bardzo  duto  najrozmaitszego  kształtu,  koHotu  i  prze- 
znaczenia. Były  tam  grochy  i  boby,  używane  wyłącznie 
na  paszę  dla  koni,  oraz  inne,  z  których  wyrabia  się  olej, 
soja,  mąka  na  ciastka^  był  pomarszczony  dziwacznie 
ubótydziadek**  i  i,bób*orzech'  z  prowincyi  wschod- 
nich. 

Niepoślednią  również  rolę  odgrywa  na  półw3rspie 
uprawa  włoszczyzny:  rzodkwi,  rzepy,  marchwi,  cebuli, 
czosnku  oraz  pieprzu  tureckiego,  bakłażanów,  pomido- 
rów, tykw,  bań,  ogórków,  kawonów  i  t.  d.  Kartofle  msh 
ło  są  znane  i  uprawa  ich  długo  była  przez  rząd  wzbro^ 
niona,  gdyż,  przywiezione  przez  misyonarzy,  uważane 
były  za  roślinę  chrześcijańską,  przewrotową.  Wcale  też 
niema  w  Korei  kapusty.  Wzamian  sadzą  tutaj  moc  ros- 
łej, podłużnej,  chińskiej  sałaty  „pe-ccu''  (po  korejsko), 
którą  kwaszą  i  spożywają,  jak  kapustę. 

Śmiem  twierdzić,  że  z  ogrodowizn  Korejczycy  zu- 
żywają najwięcej  tej  sałaty  oraz  białej,  gorzkiej  rzodkwi. 
W  Seulu,  na  targu,  niedaleko  Dżon-no,  widziałem  góry 
obu  i  żaden  obiad,  który  jadłem,  nie  obszedł  ^ę  bez 
ryżu  i  kwaszonej  rzodkwi;  nie  spotkałem  ani  jednej 
wioski,  koło  której  nie  zieleniałaby  grzęda  sałaty. 

Na  czele  przemysłowych  roślin  korejskich  należy 
umieścić  bawełnę  (syo-mi,  menca,  sokhajd).  W  baweł- 
nę wyłącznie  ubiera  się  cała  ludność  półwyspu,  gdyż 
jedwab  znacznie  mniej  jest  tam  używany,  niż  w  Japo- 
nii i  w  Chinach,  a  wełna  wcale  nie  jest  znaną.   Według 


83 


Rechis'a  ^)  upfawa  bawełny  wprowadzona  została  do 
Korei  zaledwie  od  80  lat;  GrifHs  ^  i  Hasse-Wartegg ») 
twierdzą,  że  hodowana  była  już  w  XVI  stulecłn,  w  cza- 
sie drogiego  najścia  Japończyków.  W  każdym  razie  nie 
ulega  wątpliwości,  że  przedostała  się  tam  z  Chin,  co 
potwierdza  jej  gatunek  i  sposób  uprawy.  Choć  krzew 
bawełniany  jest  rośliną  wieloletnią,  lecz  zarówno  w  Ko* 
rei,  jak  w  Chinach  traktowany  jest  jako  jednoletni.  Pole 
skopane  i  starannie  uprawne  ludzkim  nawozem  oraz 
popiołem  z  bawełnianych  łodyg,  zasiane  zostaje  w  koń- 
cu kwietnia,  poczem  gospodarz  nie  zagłada  do  niego 
aż  do  chwili  zbioru,  chyba  że  między  bawełną  zasiał 
rzepę,  rzodkiew  albo  nasiona  kunżuttf.  Bawełny  nie 
pelą  i  nawet  nie  zraszają  w  czasie  suszy.  Zasiewają  ją 
zwykle  na  nieużytkach,  na  żwirkach  lub  stromych  po- 
chyłościach, niezdatnych  do  uprawy  zboża.  Niewyma- 
gająca  roślinka  już  dziesiątego  dnia  ukazuje  się  nad 
powierzchnią  i  szybko  dorasta  wysokości  2  i  więcej 
stóp.  Kwitnie  w  sierpniu.  Każdy  krzaczek  daje  około 
40  torebek  nasiennych,  pełnych  żółtawego  puchu.  Watę 
zbierają  w  październiku,  listopadzie  i  później,  zależnie 
od  pogody.  Widziałem  w  połowie  tego  miesiąca  pola 
jeszcze  nieobrane.  Następnie  krzewy  zostają  wyrwane 
i  idą  na  opał,  co  też  ma  ważne  znaczenie  w  bezleśnej 
Korei.    Około  pół  miliona  morgów  zajmuje  rocznie  za- 


0     ,Nouvelle  Gćographie  Universelle*,  VII,  p.  674. 
>)    ,Corea,  the  Hermit  Nation",  p.  152. 
»)     .Korea-,  p.  210. 


84 


siew  bawehiy,  wszakże  ilość  ta  z  roku  na  rok  zmniej- 
sza się,  gdyż  dowóz  z  Japonii  taniej  przędzy  baweł- 
nianej i  waty  zabija  produkcyę  miejscową.  Korea  obec- 
nie podobno  spożywa  1,300,000  funtów  własnej  ba- 
wełny surowej. 

Lnu  wcale  nie  znają  w  Korei.  W  północnej  części 
półwyspu  sieją  konopie  (maca,  sami),  w  południowej 
pokrzywę  japońską  (po  korejsku  —  sió),  z  których  wy- 
rabiają grubą  i  rzadką  tkaninę,  noszoną  w  czasie  upa- 
łów iw...  żałobę.  Pokrz3rwy  nie  sieją  na  polach,  lecz 
w  ogrodach  wśród  krzewów  morwowych  lub  innych. 

Znaczne  dochody  daje  Korejczykom  hodowla  rośli- 
ny leczniczej  żeń-szenia  (panax  ginseng,  po  korejsku — 
sam).  Wartość  ma  i^^łącznie  jego  korzeń.  Przypi- 
sują mu  własności  cudowne  przedłużania  życia  i  nie- 
ledwie  odmładzania  starców.  Jest  rzeczą  godną  uwagi, 
iż  te  rzekome  jego  własności  pozostają  w  ścisłym  związ- 
ku z  kształtem  rośliny  podobnym  do  człowieka.  Jedna 
z  bajek  korejskich  opowiada,  iż  synowa  uratowała  ży- 
cie teścia  zupą,  ugotowaną  z  własnego  syna;  dzięki  cu- 
dowi bonzy  dziecko  ocalało,  zastąpione  przez  korzeń 
żeń-szenia.  W  istocie  jest  to  środek  pobudzający,  do 
którego  można  się  przyzwyczaić,  jak  do  opium,  lub 
morfiny  ^).  Opowiadano  mi,  że  jego  nadużycie  spro- 
wadza obłęd,  a  następnie  śmierć.  M.  A.  Pogio  twier- 
dzi, że  wywołuje  on  choroby   zapalne  ^),     Nadzwyczaj 


*)    Uźjrwają  zwykle  spirjrtusowej  nalewki  żeń-szenia. 
^    „Korea",  wydanie  niemieckie,  str.  110. 


85 


poszukiwany  jest  korzeń  dzikiego  żeń-szenia,  który 
zdarza  się  jeszcze  znaleźć  w  odludnych  ostępach  Man- 
dżuryi  i  Korei  północnej.  Za  taki  korzeń  płacą  Chiń- 
czycybajeczne  sumy,  do  kilku  tysięcy  dolarów  za  sztu- 
kę. Do  rąk  prywatnych  dostaje  się  on  jedynie  jako 
kontrabanda,  gdyż  uważany  jest  za  własność  dworu  ce- 
sarskiego w  Chinach  i  królewskiego  w  Korei.  Korzeń 
dzikiej  rośliny  jest  duży,  długości  od  jednej  do  4  stóp 
i  grubości  P/a  do  2  Y2  cali  średnicy.  Korzeń  upraw- 
nego żeń-szenia  o  wiele  mniejszy  i  tysiąc  razy  tańszy. 
Uprawą  jego  trudnią  się  przeważnie  w  prowincyi  sto- 
łecznej Ki5n-gyj-do  i  w  południowej  Kión-sań-do.  Tam 
często  można  zobaczyć  otoczone  płotami  niewielkie 
morgowe  plantacye  tej  rośliny.  Są  one  zaorane  w  wy- 
sokie zagony,  na  paręset  stóp  długie  i  do  czterech  sze- 
rokie. Każda  grzęda  nakryta  od  strony  południowej 
pochyłym,  nizkim  daszkiem  z  rogoży,  gdyż  źeń-szeń 
znosi  doskonale  zimno,  nawet  mrozy,  ale  nie  lubi  świat- 
ła. Ziemia  odpowiednio  wybrana  powinna  być  dobrze 
uprawna  próchnicą  z  liści,  zmieszaną  z  piaskiem.  Każda 
roślina  jest  wciąż  starannie  okopywana,  opielana  i  za- 
żywiana;  wykopują  ją  najczęściej  dopiero  w  czwartym 
roku,  ale  często  pielęgnują  znacznie  dłużej,  do  lat  10, 
gdyż  im  jest  starszą,  tem  ceni  się  drożej.  Po  wykopa- 
niu gotują  korzenie  długo  w  wodzie,  suszą  w  suszar- 
niach, ogrzewanych  węglem,  oczyszczają  z  drobnych 
przyrostków,  zwijają  każdą  sztukę  oddzielnie  w  papier 
i  pakują  do  niedużych  koszyczków  po  10  funtów  ka- 
żdy.    Koszyczki  zrewidowane   i  oplombowane  przez 


86 


urzędników  celnych,  układają  się  po  12  sztuk  do  wiel- 
kiego kosza  i  idą  dopiero  na  sprzedaż.  Płacą  za  ka- 
żdy kosz  od  12  do  14  tys.  dolarów,  zależnie  od  sezo- 
nu i  gatunku  żeń-szenia.  Zwykły  czerwony  korzeń 
(hon-sam)  mniej  jest  ceniony,  niż  żółtawy,  skoro  oba 
zostały  wygotowane;  jeszcze  tańszy  jest  biały,  niewy- 
gotowany,  używany  wyłącznie  w  samej  Korei.  Wy- 
wóz pierwszych  dwóch  gatunków  jest  wzbroniony  do- 
kądkolwiek, za  wyjątkiem  Chin. 

Ilość  wyprodukowanego  żeń-szenia  sięga  w  Korei 
rocznie  50,000  funtów.  W  1897  roku  urodzaj  jego  oce- 
niono na  1,200,000  dolarów. 

Oprócz  żeń-szenia  i  bawełny  sadzą  Korejczycy 
w  znacznej  ilości  tytoń  (tambe),  który  dostał  się  tu 
z  Japonii  w  XVI  stuleciu  i  jest  obecnie  w  powszech- 
nem  użyciu,  palą  go  kobiety  i  mężczyźni,  nawet 
dzieci. 

Sadów  w  Korei  nmło,  ale  koło  każdej  wioski  do- 
strzedz  można  gaj  słodkich  kasztanów  (chuanniuri), 
a  u  wielu  chat  pojedyncze  drzewa  owocowe,  lub  małe 
ich  grupy.  Przeważa  kaki  (separys  kaki,  po  korejsku — 
kaam),  owoc  czerwony,  jabłkokształtny,  miękki,  smaczny 
i  zdrowy.  Korejczycy  sprawiedliwie  szczycą  się  swo- 
jem  kaki,  które  jest  o  wiele  smaczniejsze  od  japońskie- 
go. Prócz  tego  są  tu  gruszki  (paje,  cham-paje),  jabł- 
ka (nyngimi-kemi),  śliwki  (ueci),  brzoskwinie,  morele, 
pistacye,  orzechy  i  dość  dobre  winogrona  (phodo,  mor- 
gu-i),  choć  wogóle  owoce  mają  w  Korei  smak  nieszcze- 


87 


gólny,  są  wodniste  i  nie  pachną  ^).  To  samo  dzieje 
się  z  kawonami,  melonami,  ogórkami  i  dyniami,  które 
nawet  z  dobrych  nasion  wyradzają  się  niezwłocznie 
w  wielkie,  wodniste,  niesmaczne,  pehie  nasion  baniska. 
Winogrona  dojrzewają  w  całej  nawet  północnej  Korei. 
Rośnie  tu  też  morwa,  drzewo  papierowe  i  woskowe 
oraz  rośliny  farbiarskie:  polygonium  tinctorium  (kolor 
granatowy),  canthanus  tinctorius  (czerwony)  i  lithosper- 
mus  eiythrochizon  (fijoletowy),  ale  uprawa  ich  o  wiele 
słabiej  jest  rozwinięta,  niż  w  Chinach  i  Japonii.  Krze- 
wu herbacianego  wcale  niema  w  Korei,  chociaż  jej  gó- 
rzystość  i  klimat  w  południowych  okolicach  bardzo  od- 
powiada hodowli  tej  rośliny.  Herbaty  (echa)  używają 
Korejczycy  mało;  zastępują  ją  zwykle  liśćmi  tarniny 
z  domieszką  imbiru  lub  owoców  czworczaka  (torreya 
nucifera),  przywożonych  z  Japonii.  Ale  mają  w  swych 
sadach  im  tylko  właściwe  drzewo  owocowe,  rodzaj  ko- 
rejskiego  cedru  (canangi),  z  którego  orzeszków,  zmie- 
szanych z  mąką  ryżową  i  pyłkiem  kwiatowym  sosny, 
sporządzają  smaczne  łakocie. 

Poza  tem  pielęgnują  jeszcze  Korejczycy  przy  do- 
mach w  ogrodach  kwiaty  dla  siebie  i  na  sprzedaż,  ale 
znacznie  mniej  ładne  i  w  mniejszej  ilości,  niż  Japoń- 
czycy, a  i  te,  wspanialsze,  o  które  pytałem,  okazywały 
się  prawie  zawsze  wyhodowane  z  nasion  japońskich. 

W  przeszłości  —  Chiny,  a  obecnie  na  każdym  tu 
kroku  Japonia...  Japonia...  Japonia!... 


i)    Na  Quelparcie  rosną  małe  pomarańcze  (nyngymi). 


88 


Naogół  technika  rolnictwa  korejskiego  odpowiada 
wrażeniu  całego  układu  korejskiego.  Ona  nie  jest  złą, 
nie  jest  nawet  niedbałą,  ale  straciła  tętyznę  pracy,  dą- 
żącej do  swego  udoskonalenia,  pragnącej  go  i  wierzą- 
cej w  nie.  Dziwny  kontrast  z  Japonią,  gdzie  wszystko 
drga  od  tej  wiary  i  potężnego  napięcia! 


1 


VII. 


Bloska  S$-kl9. 


C 


lałą  drogę,  począwszy  od  An-bionu,  prał  nas  z  krót- 
kiemi  przerwami  deszcz,  ten  specyalnie  korejski  deszcz 
,kyphan-pi',  co  to  nie  pada  z  góry,  lecz  w  kształcie 
drobnego  tumanu  leci  równolegle  do  ziemi  w  podmu- 
chach przejmującego  wiatru.  Aby  się  odeń  trochę  za- 
bezpieczyć, rozpi^em  ku  wielkiemu  przerażeniu  moje- 
go wierzchowca  parasol  i  osłoniłem  się  nim,  jako  tar- 
czą. Mój  ton-s^  narzucił  na  ramiona  zamiast  płaszcza 
swą  czerwoną  kołdrę,  a  na  piękny,  ażurowy  kapelusz 
włożył  kołpak  z  naoliwionego  papieru  (kal-mo),  który 
niósł  dotychczas  złożony  za  pasem,  jak  wachlarz.  Je- 
dynie ma-phu  niczem  nie  okrył  przeziębłych  członków, 
może  nie  miał  odzienia,  a  może  nie  pozwalała  mu  na 
troskę  o  siebie...  głęboka  po  rodzicach  żałoba.  Nasu- 
nął więc  tylko  głębiej  na  twarz  swój  ogromny,  jak  kosz, 
kapelusz  i  szedł  posępnie  obok  koni,  chowając  się  za 
ich  ciała  przed  wichurą.  Ubocznemi  ścieżkami  prze- 
byliśmy cały  szereg  falistych  wzgórzy,  jarów,  strumie- 


90 


ni,  wklęsłości  i  znowu  wyszliśmy  na  wielką  drogę  seul- 
ską.  Ale  przedtem  po  wątłym  mostku  korejskim  prze- 
byliśmy piękną,  szeroką  rzekę,  nad  którą  wznosiły  się 
z  lewego  brzegu  czarne,  urwiste  skały,  a  na  prawym, 
na  podgórzu,  widniała  wioska. 

Znowu  zjawił  się  tyczkowaty  telegraf  z  rozmaicie 
pochylonymi  słupami,  jakby  opartymi  czołami  na  nik- 
łym, pojedynczym  drucie.  Na  wzgórku,  gdzie  zbiegły 
się  drogi,  stała  nieodzowna  mała  kapliczka  z  wachlarzo- 
watym  okapem  i  pomnikiem  cnotliwego  urzędnika 
w  środku.  Oczywiście,  cnota  kwitnie  niezwykle  wśród 
biurokracyi  korejskiej!...  Obok  zieleniał  śliczny  gaj 
starycłi,  potężnycłi  drzew. 

Minęliśmy  kilka  wiosek  wtulonych  w  parowy,  po- 
czerniałych i  obmokłych  od  szarugi.  Były  to  po  więk- 
szej części  małe  i  ubogie  wioseczki  „ton*  lub  »don'; 
większe  wsie  zwą  się  ,cchoń*; sioła — »syi-goy-ri*  albo 
,syi-kol*,  duże  osady,  prawie  miasteczka  —  „mai-ri*, 
miasta — ,ybi*  lub  „koy-ri",  miasta  okręgowe  (phal-do) 
— ^kamSni',  ,€nybi*  *).  Na  kupionej  prze  zemnie  ma- 
pie japońskiej  do  wielu  nazw,  które  kazałem  sobie  prze- 
tłomaczyć,  dołączone  są  stale  końcówki  „cżem*  •)  (sta- 
cya  pocztowa),  »don*  (wioska)  oraz  ,li* — ,i*  lub  „ni*. 
Otóż,  tłomacz  objaśnił  mi,  że  to  są  wszystko  nazwy 
wsi  rozmaitej  wielkości.     Szczegółowsze  wszakże  ba- 


*)    Słownik  rosyjsko-korejski  M.  Puciłło,  str.  114  i  136; 
Rosyjsko-korejski  słownik  A.  1.  Tajszina,  str.  7  i  8. 
*)    Turańskie  .dżam*. 


91 


dania  przekonały  mię,  że  „i  (li)''  albo  „ni*  jest  w  isto- 
cie nazwą  nie  wsi,  lecz  pierwszej  jednostki  samorządu 
włościańskiego,  że  sadyby  (don)  mniejsze,  niż  z  30  do- 
mów, mogą  się  łączyć  w  jedną  „ni**,  ctioćby  oddzielała 
je  kilkowiorstowa  odległość. 

Stąd  pewnie  poszła  i  miara  drogowa  „li'',  „i"  albo 
„ni",  która  znaczy  właściwie  „od  włośd  do  włości''. 

Korejski  samorząd  włościański  ma  bardzo  mały  za- 
laes  i  prostą  organizacyę.  Co  rok,  zaraz  po  Nowym 
Roku  w  każdej  „ni"  wybierany  jest  sołfys  (dzoń-)rj) 
przez  wszystkich  gospodarzy  społem  oraz  pisarz  (siO- 
gyj),  następnie  pod-sottys  (tu-miń),  pomocnik  i  zastęp- 
ca scrftysa,  oraz  płatny  woźny  (ha-ju-sa).  Reszta  przed- 
stawicieli wioskowych  jest  niepłatna.  Kilka  lub  kilka- 
naście „ni"  łączy  się  w  gminę  „midń",  na  której  czele 
stoi  obieralny  wójt  (cżi-han)  z  pisarzem  (siO-gyj).  Do 
pomocy  dodają  im  płatnego  woźnego  (ha-ju-sa)  i  listo- 
wego (midń«cżju).  Ten  ostatni  może  być  uwolniony 
ze  służby  jedynie  za  znaczne  przewinienie  i  z  przyzwo- 
lenia naczelnika  powiatu,  co  czyni  ze  skromnego  na 
pozór  pocztyliona  osobę  niezależną  od  gminy  i  do  pew- 
nego stopnia  kontrolującą  jej  działanie. 

Właściwie  cały  włościański  samorząd  korejski  spro- 
wadza się  do  roli  poHcyi  wioskowej  i  poborców  podat- 
kowydi.  Ot)owiązana  ona  przedewszysticiem  przed*- 
stawić  rządowi  rok  rocznie  spis  ludności  i  wykaz  do- 
chodów każdego  mieszkańca;  następnie  chwyta  prze- 
stępców i  pilnuje  wypłaty  podatków,  stanu  dróg,  mos- 
tów, kanałów,  lasów,  magazynów  zbożowych,   szkół, 


92 


kas  zaliczkowych  i  oszczędnościowych;  powinna  teł 
dbać  o  podniesienie  poziomu  rolnictwa,  o  stan  zdrowia 
gminy,  pomagać  w  klęskach  członkom  niemi  dotknię- 
tym, pilnować  sprawiedliwego  rozkładu  prac  obowiąz- 
kowych i  t.  d. 

Wszystko  to  wygląda  ogromnie  pięknie  w  opowia- 
daniach urzędników,  lecz  w  istocie  nie  istnieje,  stoczo- 
ne zarazą  biurokratyzmu.  Zebranie  wioskowe,  składa- 
jące się  z  przedstawicieli  wszystkich  rodzin,  zależne 
jest  od  sołtysa,  którego  protest  wstrzymuje  wszelkie 
postanowienie  lub  oddaje  je  do  rozpatrzenia  zarządu 
gminnego,  składającego  się  z  wójta,  wszystkich  sołty- 
sów i  deputowanych  po  dwóch  z  każdej  wioski.  Po- 
stanowienie oprotestowane  przez  wójta  zostaje  odesła- 
ne do  naczelnika  powiatu  i  gubernatora.  Dwa  razy  do 
roku  ci  urzędnicy  obowiązani  są  składać  raporta  minis- 
trowi spraw  wewnętrznych  o  postanowieniach  samorzą- 
du wiejskiego.  Rzecz  prosta,  że  te  postanowienia  mo- 
gą mieć  jedynie  wygodę  skarbu  i  władzy  na  względzie, 
o  wygodę  zaś  chłopa  nikt  się  w  Korei  nie  troszczy. 

Jako  przykład  przytoczę  historyę  tutejszych  maga- 
zynów zbożowych  (cchan-koi  albo  kot-czibi).  Powsta- 
ły one  pono  jeszcze  w  XVI  stuleciu,  po  wojnie  z  Ja- 
pończykami, w  celach  wojskowych.  Każda  gmina  mia- 
ła niby  założyć  taki  magazyn,  z  którego  wydawano 
w  celach  odnowienia  ryżu  pożyczki  ziarnem  na  wiosnę 
ze  zwrotem  w  jesieni  za  opłatą  107o.  —  Rozumie  się, 
iż  magazyny  te  z  biegiem  czasu  znikły  i  ryż  wpływał 
wprost  do  kieszeni  urzędników.  Dopiero  w  roku  1894, 


93 


roku  reform  i  prób,  znalazł  się  taki  śmiały  i  uczciwy  gu- 
bernator (z  prowincyi  Kan-u5ń-do),  który  podał  raport 
o  położeniu  rzeczy  cesarzowi.  Raport  został  ogłoszo- 
ny w  gazecie  rządowej  ^)  i  polecono  przeprowadzić  re- 
formę. Gminy  uzyskały  więcej  wpływu  na  los  składa- 
nego przez  się  zboża,  lecz  ponieważ  nadzór  nad  nim 
pozostawiono  urzędnikom  państwowym,  należy  się  spo- 
dziewać, że  w  wielu  miejscach  one  już  znikły,  a  gdzie- 
indziej znikną  niebawem. 

Wsie  korejskie,  duże  i  małe,  zawsze  robiły  na  mnie 
wrażenie  jakichś  czasowych,  dorywczych  przytułków  lu- 
dzi znękanych,  spracowanych,  spieszących  przejść  przez 
życie  t)ez  myśli  o  jutrze,  wędrowników  niedbających 
o  wygody,  plemion  nienawykłych  do  życia  rdzennie 
osiadłego,  dla  których  dom  jest  jedynie...  kuchnią  i  sy- 
pialnią. Kopulaste,  obłe  strzechy,  zabezpieczone  od 
wichrów  sieciami  słomianych  sznurów,  tworzą  łudzącą 
nieraz  podobiznę  do  jurt  stepowego  „surtu'',  szczegól- 
niej, gdy  je  otacza  pleciony  płot  wiklinowy,  również 
podobny  do  daurskich  i  solońskich  płotów,  tylko  tro- 
chę wyższy.  Płoty  takie  powszechne  są  w  wioskach 
nadbrzeżnych,  stojących  na  wiatrowiskach.  Na  tem 
jednak  kończy  się  podobizna,  gdyż  właściwie  wioska 
korejska  i  chata  korejska  jest  dość  wiemem  choć  zmniej- 
szonem  odtworzeniem  fanzy  i  wsi  chińskiej,  jakiemi  one 


^)    Korejsko-chińska  gazeta  rządowa,  11   i  21   września 
1895  r. 


94 


po  dziś  dzień  są  w  uboższych,  kresowych  posiadłoś- 
ciach chińskich  i  jakiemi  prawdopodobnie  były  niegdyś 
w  całem  państwie. 

Zwykle  wieś  korejska  ciągnie  się  wzdłuż  drogi  po 
obu  jej  stronach  i  tworzy  nlicę  pojedynczą  prostą  i  dość 
ściśle  zabudowaną.  Ale  są  i  sioła,  nawet  wcale  óute, 
bezładnie  rozsypane,  przez  które  główny  przejazd  wije 
się  kapryśnie,  tworzy  bocznice  i  załamy.  Domy  stoją 
zawsze  zwrócone  długą  ścianą  czołową  do  drogi  i  mają 
pod  wystawką  strzechy  nieszeroką  przyzbę.  Na  tej 
przyzbie  lubią  Korejczycy  letnią  porą  wysiadywać,  obia- 
dować, palić  fajeczki.  Stąd  dwoje  małych,  papiero- 
wych drzwi  prowadzi  do  najlepszej  w  domu  izby,  skąd 
znowu  przez  podobne  drzwiczki  w  przeciwległej  ścianie 
wyjść  można  na  podwórko.  Ale  główne  wejście  wiedzie 
tam  przez  wrota,  pod  obszerną,  krytą  szopę,  gdzie  nocują 
zazwyczaj  woły  i  konie,  gdzie  stoją  wozy,  pługi  i  sprzęt 
rozmaity. — Do  szopy  przywiera  dom  mieszkalny,  ora- 
miający  podwórko  w  kształcie  litery  U:  dwa  równe  i  zu- 
pełnie do  siebie  podobne,  większe  skrzydła  łączy  wgłę- 
bi krótka  przecznica,  gdzie  mieści  się  spiżarnia  i  skła- 
dy. Skrzydła  frontowe  zamieszkują  mężczyźni  domo- 
wi i  ppzyjezdni,  skrzydło  tylne — kobiety  i  dzieci. 

Pod  szopą,  tuż  u  wejścia  rozpiera  się,  wmurowany 
w  nizki  piec,  ogromny  kocioł  żelazny  albo  wielki,  moc- 
ny garnek,  służący  do  warzenia  bobu,  osypki  i  zielska 
dla  bydła.  W  końcu  skrzydła  kobiecego  jest  urządzo- 
na kuchnia,  zawsze  prawie  dość  obszerna  i  obsz3rta 
deskami.     Czasami  porządek  się   zmienia.     W   zajaz- 


95 


dach  kuchnia  jest  od  ulicy  i  ma  okno  z  okiennicą,  od- 
rzucaną we  dnie  dła  wydania  obiadów,  jak  łada.  Dym" 
tńki  obu  ognisk  przechodzą  pod  podłogami  odpowied- 
nich izb  mieszkalnych  i  ogrzewają  je  z  dołu.  Komi- 
nów w  Korei  wcale  nie  znają,  dym  nawet  w  cesarskich 
pałacach  i  domach  ministrów  wychodzi  albo  wprost  na 
ulicę  przez  otwór  w  fundamencie  lub  odprowadzony 
jest  trochę  w  górę  na  wzrost  człowieka  przez  małe  ka- 
nały, sklecone  z  kamieni  tuż  przy  ścianie;  czasem  za- 
miast nich  stoi  tam  jeden  duży  dzban  albo  cała  wieżyca 
dziurawych  garnków,  ustawionych  na  sobie.  Mimo  to 
pożary  zdarzają  się  rzadko,  gdyż  większe  skry  wszyst- 
kie więzną  w  zakrętach  poziomych,  a  mniejsze  gasną 
przy  uderzeniu  o  daszek  wylotu.  Za  to  w  czasie  pale- 
nia w  szczelinach  całego  podmurowania  błyska  czerwo- 
nemi  żyłami  ogień,  miga  przez  szpary  potrzaskanej 
podłogi  i  dymem  wypełnia  izby...  Wędrownik  siedzi 
niby  w  klatce,  na  wielkiem  rusztowaniu. 

Budować  dom  zaczynają  Korejczycy  po  chińsku  od 
dachu,  wkopują  słupy,  umieszczają  na  nich  strzechę, 
a  następnie  dorabiają  ściany  z  kamienia,  z  glino-pacu, 
ze  słomy  gaolianu  nawet  z  bitej  gliny,  zależnie  od  ta- 
niości materyału  w  odpowiedniej  okoHcy.  Widzi^m 
domy  murowane  z  niewypalonej  cegły,  ale  nie  widzia- 
łem domów  drewnianych.  Z  drzewa  budują  Korejczy- 
cy jedynie  bramy  świątyń  i  pałaców  oraz  małe  kaplicz- 
ki przy  drogach.  Nazewnątrz  ściany  budowli  rzadko 
są  otynkowane,  ale  wewnątrz  zwykle  je  gładko  równa- 
ją, obmazują,  bielą,  nawet  wyklejają  taniemi  obiciami. 


96 


Zamożniejsi  wykładają  również  naoliwionym,  moc- 
nym papierem  gliniane  podłogi  izb,  które  zawsze 
i  wszędzie,  nawet  u  najuboższych  są  prócz  tego  wysła- 
ne z  wierzchu  matami  (dzari).  Wchodząc,  należy  zrzu- 
cić obuwie,  podobnie  jak  w  mieszkaniach  japońskich. 
Ale  mieszkania  japońskie  są  o  wiele  od  korejskich  wid- 
niejsze  i  nigdy  nie  są  ogrzewane  z  dołu. 

Wiejskie  izby  korejskie  zawsze  są  ciemne.  Światło 
dostaje  się  do  nich  jedynie  przez  wązkie  drzwi  papie- 
rowe; rzadko  mają  w  dodatku  maleńkie  okna.  Szyby 
widziałem  jedynie  w  miastach.  Szkło  w  Korei  należy 
do  przedmiotów  zb3rtkownych. 

Izby  są  zwykle  wązkie  od  2  do  27^  metrów  szero- 
kości, przy  długości  trzykroć  razy  większej;  nakrywa 
je  nizki  strop,  tak  iż  wysokiego  wzrostu  Korejczyk  mu- 
si chodzić  w  izbie  zgarbiony.  W  mieszkaniach  niema 
żadnych  mebli,  prócz  szaf  z  rzeczami,  znajdujących  się 
zazwyczaj  na  żeńskiej  połowie.  Łóżek  Korejczycy 
wcale  nie  znają  i  śpią  wszyscy  na  podłodze,  na  matach, 
nawet  zamożni.     Czasem  w  izbie  na  ścianie  wisi  obraz 

» 

w  rodzaju  japońskich  ^kakemono",  bardzo  prostackiej 
roboty  lub  czernieje  wydłużony  napis  hieroglifami  słyn- 
nego wiersza,  myśli  wzniosłej  lub  uznanego  zdania 
chińskiej  mądrości. 

Taką  właśnie  była  chata  w  wiosce  Só-kió-don,  przed 
którą  zatrzymaliśmy  się  dobrze  już  pod  wieczór,  prze- 
bywszy 60  li  (4  i  pół  mili)  drogi.  Wszystkie  chaty 
wieśniacze  są  bardzo  do  siebie  podobne.  Wybrany  dla 
postoju  przez  naszego  ,»ma-phu*  dom  stał  na  uboczu, 


PLAN  KOREJSKIEJ  ZAGRODY  WIEŚNIACZEJ. 


Pnyfba. 

Skrzydło  męskit. 

Skrzydło  kobiece. 

Składy. 

Pnyiba  wewnętrzna. 


11)  Zlób. 

12)  Naczynia  kuchenne. 

13)  Dymniki  pod  podłogą. 
M)  Wielkie  dziete  gliniane 

rzodkwią,  soją  i  I,  d, 
15)     Plol  wiklinowy. 


*-  •    • 
•  ••• 

•  •    •       •    «      • 


•   •      •      •  • 


• «  •  •  •        • 

•  •         •      •  • 


97 


na  brzegu  głębokiego,  skalistego  jaru,  w  którym,  ska- 
cząc po  ogromnych  złomach,  pieniła  się  rzeczka.  Na 
przeciwnej  stronie  ciemniały  wysokie  bazaltowe  urwi- 
ska, ubrane  w  rdzawe  powoje.  Wioska  Só-kió  wyciągnę- 
ła się  opodal  u  drogi,  wzdłuż  kamienistej  wyniosłości, 
niknącej  gdzieś  w  nizko  opadłych  chmurach. 

—  Tam  przesmyk!...  Przebędziemy  go  jutro!...  — 
powiedział  mi  ton-si. 

Ma-phu  zrzucił  juki  i  poprowadził  konie  do  chaty 
przez  drogę.  Zacząłem  ściągać  moje  długie,  rajtarskie 
buty  i  operacya  ta  niezwłocznie  zgromadziła  koło  mnie 
małych  i  dużych  widzów.  Robili  szeptem  znaczące  uwa- 
gi, lecz  dostrzegłem  rozczarowanie,  gdym  zrzucił  dziw- 
ne obuwie  a  został  z  nogami.  Oczekiwali  widocznie, 
że  i  te  od  tułowia  odepnę  i  włożę  do  worka.  Zresztą 
ci  prości  chłopi  zachowali  się  wszyscy  niezmiernie 
grzecznie  i  przyzwoicie.  Ponieważ  nie  było  jeszcze 
ciemno  i  deszcz  przestał  padać,  zaproponowałem  dzie- 
ciom, aby  mi  towarzyszyły  w  łowach  na  owady.  Da- 
łem im  słoiczki  i  wyłożyłem,  co  należy  robić.  Zrozu- 
miały w  mgnieniu  oka  i  rozsypały  się  ze  śmiechem 
wśród  głazów.  Minąłem  marne  grzędy  wioskowej  sała- 
ty, wtulone  wśród  skalnych  okrzesów,  i  spuściłem  się 
ku  rzece.  Był  to  szalony  potok,  składający  się  z  nie- 
przerwanego szeregu  wodospadów.  Nie  woda  w  nim 
płynęła,  lecz  piana...  Huczał,  jak  piorunowy  grzmot 
przeciągły,  przewinięty  smoczym  zaiste  sykiem... 

Ze  śladów  na  nadbrzeżnych  złomach  poznałem,  że 
wzbierał  często  i  wznosił  się  wysoko  na  dziesiątki  stóp 

Korea.  7 


98 

nad  swojem  łożyskiem.  Nie  miałem  tu  co  szukać  w  tej 
porze  jesiennej.  Dzieci  przyniosły  mi  kilka  osobników 
i  odeszły  uszczęśliwione  paroma  mosiężnymi  ^czołia- 
mi*.  Ton-si  z  tej  racyi  oznajmił  mi,  że  jutro  opuścimy 
prowincyę  Cłiam-gión-do  (nadbrzeżną,  północno-wschod- 
nią) i  że  nastąpi  koniec  „czohom*. 

—  Tam,  w  prowincyi  Kan-u6ń-do  (nabrzeżna, 
wschodnia,  środkowa)  zaczną  się  nikle!...  Ta  wioska 
jest  pograniczną.  Rzeczka  zwie  się  też  Só-kió  i  płynie 
do  morza...  —  odpowiedział  mi  na  p3rtania. 

Niebardzo  jednak  dowierzałem  jego  odpowiedziom, 
gdyż  spostrzegłem,  źe  się  często  w  określeniach  i  naz- 
wach miejscowości  plącze,  naradza  z  ma-phu,  widocz- 
nie nie  wie  ich  dokładnie.  Po  drugie — podejrzewa- 
łem, że  często  umyślnie  zwodził  mię,  może  słuchając 
wydanych  mu  tajemnie  w  Genzanie  rozkazów.  Po  trze- 
cie, zauważyłem,  że  nazwy  wielu  gór,  dolin,  potoków 
nie  były  ustalone,  rozmaici  ludzie,  pytani  po  drodze, 
odpowiadali  różnie,  co  uczyniło  mię  bardzo  ostrożnym 
w  notowaniu  nazw.  Prz)rtaczam  obecnie  jedynie  spraw- 
dzone przez  kilkakrotne  wywiady  lub  znalezione  u  in- 
nych podróżników. 

Z  zapisanych  nazw  na  doskonałej  mapie  japońskiej 
znalazłem  zaledwie  kilka,  a  w  ich  liczbie  nazwę  „Szók- 
kió-don"  —  przekręconą  z  japońska  ,S6-kió-don*. 
Rzeczki  w  Korei  rzadko  posiadają  jedną  nazwę;  zwyk- 
le mają  ich  wiele  w  różnych  swych  częściach,  a  biorą 
je  od  wiosek,  gór,  gajów,  wąwozów  i  t.  d.     Czy  więc 


99 


rzeczka  zwała  się  istotnie  S5-kid,  jak  mi  powiedziano, 
doprawdy  nie  wiem. 

Znów  zaczął  mżyć  deszcz  i  zapędził  mię  do  izby. 
W  kuchni  obok  rozlegały  się  energiczne  głosy  i  stuka- 
nie naczyń.  Warzono  dla  nas  wieczerzę.  Zajrzałem 
przez  małe  okienko  z  werandy  i  obaczyłem  coś  podob- 
nego do  ciemnej  łiuty  albo  odlewni.  W  obszernej  izbie, 
położonej  o  wiele  niżej  od  poziomu  naszej  podłogi,  bu- 
chało kilka  krwawych  łun  z  otworów  pieca  wielkiego 
i  tak  długiego,  jak  długą  była  ściana  poprzeczna  domu. 
Na  piecu  widniał  rząd  wielkich  pokrjrw  od  kotłów 
wmurowanych  w  ognisko.  Buchała  z  nich  para,  a  koło 
nich,  to  niknąc  w  mocnym  cieniu,  to  zjawiając  się 
w  ognistej  łunie,  uwijały  się  z  warząchwiami  w  ręku 
tęgie  kobiety  w  białych  szarawarach,  białych,  szerokich 
spódnicach,  z  ciemnemi  piersiami,  wyglądającemi  z  pod 
niezmiernie  krótkich,  białych  kaftaników.  Nie  powiem, 
aby  te  brudne,  obwisłe  piersi,  ręce  ciemne,  jak  sadze, 
i  skołtunione  na  głowach  włosy  wzbudzały  zaufanie  do 
przyrządzanych  przez  owe  niewiasty  potraw.  Zszedłem 
do  kuchni;  gwar  rozmów  ucichł  natychmiast  i  dostrzeg- 
łem zafrasowanie  na  twarzach  zebranych.  Nie  chowały 
wprawdzie  nagich  piersi,  lecz  odwracały  twarze  od  nie- 
przyzwoitego cudzoziemca,  który  odważył  się  wejść 
tam,  gdzie  były  obce  niewiasty.  Naga,  śniada  i  gładka 
jak  bronz  polerowany  dziewczynka,  skulona  u  gardzieli 
pieców,  rzucała  dalej  w  ogień  garście  słomy.  Mój  trosk- 
liwy ton-s^  znalazł  się  natychmiast  obok  mnie  i,  pół- 
gębkiem dając  mi  wyjaśnienia  co  do  użytku  i  znaczenia 


100 


rozmaitych  naczyń,  starał  się  mię  nieznacznie  wyciąg- 
nąć  z  kuchni.  Naczynia  były  przeważnie  drewniane 
i  gliniane  —  ogromne  dzieże,  garnki  nieraz  wielkości 
człowieka.  Metalu  widziałem  mało.  Ryż,  łazanki,  ja- 
kieś małe  ciastka  —  wszystko  gotowano  po  chińsku  na 
sitach,  pod  pokrywami  nieustannie  kipiących  kotłów. 

Gdym  wrócił  do  izby,  okazała  się  pełną  gryzącego 
dymu,  który  przeniknął  z  dolnych  kanałów.  Znów  więc 
wyszedłem  i  udałem  się  tym  razem  do  chaty  przez  dro- 
gę, gdzie  błyskała  w  dżdżystym  zmroku  plama  czerwo- 
nej łuny.  Ma-phu  wraz  z  drugim  młodym  Korejczykiem 
mieszali  drągami  w  wielkich  kotłach  gotującą  się  dla 
koni  mieszankę  z  bobu,  zielska  i  prosianej  słomy.  Pod 
szopą  stały  konie  rozsiodłane,  ale  z  potnikami  na 
grzbietach.  Gdym  się  ku  nim  zbliżył,  stuliły  uszy,  za- 
częły wrogo  rzucać  mordami  w  moją  stronę  i  kulić  do 
uderzenia  zady,  jakby  starając  się  podtrzymać  ustaloną 
wśród  podróżników  opinię,  że  konie  koreańskie  są  małe, 
ale  bardzo  złe. 

Zawołano  mię  wreszcie  na  wieczerzę.  Była  wspa- 
niałą. Składała  się  z  ryżu,  z  bobu,  z  kwaszonej  rzod- 
kwi z  pieprzem,  z  jakichś  mdłych,  suszonych  liści,  tro- 
chy  ryby  solonej  i  miseczki  gotowanych  wnętrzności 
bydlęcych,  mocno  pachnących  nawozem  i  czarnych,  jak 
nawóz.  Spróbowałem  wszystkiego,  ale  zjadłem  jedynie 
ryż  i  rzodkiew  ku  wielkiemu  zdziwieniu  i  zgorszeniu 
ton-sy  i  gospodarza. 

—  Będziesz  głodny!  —  upominali  mię  oni. 

Istotnie  byłem  bardzo  głodny  i  nie  mogłem  odżało- 


.'  m ' 


^    j      ^     t  ■** 


wać,  że  nie  wziąłem  z  sobą  nic,  nawet  sucharów.  Zjad- 
łem więc,  zamlcnąwszy  oczy,  wszystkie  potrawy  roś- 
linne, jako  względnie  schludniejsze...  O  Boże,  jakie 
to  wszystko  było  ostre  i  gryzące!...  Usta  mi  w  mgnie- 
niu oka  opierzchły...  Po  skończonej  wieczerzy  mia- 
łem uczucie  samowaru,  naładowanego  gorącymi  wę- 
glami... 

Nadomiar  gdym  się  wyciągnął  do  spania  na  posła- 
niu, zrozumiałem,  że  tym  razem  nie  uda  mi  się  żadną 
miarą  ostygnąć.  Podłoga  była  nagrzana,  jak  żelazko  do 
prasowania.  Podgamąłem  pod  siebie  dwie  maty  i  pró- 
bowałem usnąć,  licząc,  że  zgaszenie  w  kuchni  ognia 
wywoła  rychło  zniżkę  temperatury.  Gdzie  taml...  Ton- 
sk  zadmuchnął  małą,  naftową  lampkę  w  wysokim 
świeczniku;  suchotnik  gospodarz  przestał  kaszlać  i  za- 
chrapał,  ucichł  kaszel  suchotnicy  gospodyni  w  sąsied- 
nim lamusie,  ton-s^  się  już  na  drugi  bok  przewrócił, 
a  ja  wciąż  daremnie  czekałem  zniżenia  się  temperatury, 
niemiłosiernie  podgrzewany  z  dołu.  Wreszcie  obudzi- 
łem ton-sę  i  powiedziałem  mu,  aby  kazał  otworzyć 
'lufty,  gdyż  mię  krew  zaleje.  Zapalił  lampę  naftową 
i  siedział  długo  senny  i  stroskany. 

—  Nic  nie  pomoże...  Żadne  lufty  nie  otwierają  się... 
My,  Korejczycy,  lubimy  ciepło...  Niech  sir  położy  się 
na  mojem  miejscu,  ono  jest  chłodniejsze,  gdyż  gorętsze 
ustąpiłem  tobie,  panie. 

Przesunąłem  więc  niezwłocznie  moje  maty  i  mój 
wojłok  na  to  gorsze  miejsce,  podłożyłem  pod  siebie 
kołdrę  a  nakryłem  się  paltotem...    Mimo  to  jeszcze  mię 


•  ••  .•.  ....... 

•  ••     •  ••••_••     • 

••  ••         ...•• 

z  dołu  paliło,  ctioć  jednocześnie  wilgotny,  zimny,  gór- 
ski wiatr  owiewał,  przedzierając  się  przez  otwory  w  pa- 
pierowycli  drzwiacli.  Istotnie  miejsce  ton-sy  było  dla 
tycli  przeciągów  o  wiele  gorsze.  Szaruga  lała  na  dwo- 
rze, co  się  zowie,  i  wpadała  do  naszej  ciupki,  tu  zaś  nie 
było  się  gdzie  przed  nią  schować.  Spało  nas  tam  czte- 
rech pokotem,  a  izba  była  tak  wazka,  że  piętami  tyka- 
liśmy jednej  ściany  a  głowami  drugiej... 

Usnąłem  nareszcie  po  długiej  i  rozpaczliwej  walce 
z  coraz  gwałtowniejszym  przeciągiem  i  niezmiernie  go- 
rącą glinianką.  Nad  ranem  było  jeszcze  zupełnie  ciem- 
no, gdy  zbudził  mię  dziwny,  miarowy  łoskot;  leżałem 
chwilkę  cichutko,  siląc  się  zrozumieć,  skąd  mógł  pocho- 
dzić. Wyglądało  to  tak,  jakby  ogromny  wąż  tłukł  się 
w  kącie  izby,  lub  ktoś...  rozpakow3rwał  nasze  worki  po- 
dróżne. Znów  więc  szturchnąłem  zlekka  w  bok  nieszczęś- 
liwego ton-sę  i  spyłałem,  co  to  znaczy.  Zapalił  nie- 
zwłocznie światło  i  wówczas  ujrzałem  nocującego  ra- 
zem z  nami  wędrowca,  Korejczyka,  jak  w  zupełnych 
ciemnościach  plótł  ze  słomy  dla  siebie  nowe  chodaki. 
Daremnie  ton-s^  przekładał  mu,  że  przeszkadza  spać 
„zamorskiemu  panu*,  Korejczyk  twierdził,  że  chodaki 
mu  się  podarły,  że  na  dworze  słota,  a  on  musi  ruszyć 
dalej  o  świcie.  Wreszcie  na  usilne  prośby  nas  obu  wziął 
lampkę  i  poszedł  do  kuchni.  Był  bardzo  zadowolony 
z  rozwiązania  sprawy,  gdyż  zobowiązaliśmy  się  zapła- 
cić za  światło. 


YIII. 


Pokarm.  Rzeczka  Klooga.  Klimat  półwyspu. 

v>ałą  noc  i  cały  ranek  lał  deszcz.  W  oczekiwaniu,  aż 
się  trocłię  przetrze,  zamierzyłem  narysować  plan  domu 
i  poprosiłem  o  pozwolenie  zwiedzenia  spiżami  oraz  in- 
nycti  zakątków. 

Kilkunastoletni  syn  gospodarza,  z  włosami  zaple- 
cionymi w  warkocz,  jak  u  dziewczyny,  zaprowadził  mię 
przedewszystkiem  na  małe  podwórko  poza  kuctinią, 
gdzie  pod  wiklinowym  płotem  stał  na  płaskicti  kamie- 
niach cały  szereg  wielkich  garnków  (chanari)  z  kwaszo- 
ną sałatą,  rzodkwią,  rzepą,  oraz  z  mocno  fermentują- 
cym zaczynem  brunatnego  bobu,  zmielonego  na  mąkę, 
z  którego  w  ten  sposób  wyrabiają  soję  (kam-dzan-i 
lub  tho-dzan-i).  Niektóre  dzieże  były  tej  wielkości,  co 
chłopiec.  W  każdym  domu  można  je  znaleźć  na  ma- 
łem,  zacisznem  podwóreczku,  stojące  pod  glinianemi 
pokrywami  na  otwartem  powietrzu.  Zieje,  od  nich  taki 
przykry  i  ostry  zapach,  że  doprawdy  nie  wyobrażam 
sobie,  jak  go  znieść  mogą  mieszkańcy,  gdy  w  zimie. 


104 


chroniąc  zapasy  od  zamarznięcia,  garnki  wtaczają  pod 
dach.  W  lamusach  i  w  kuchni  stały  podobne,  ogromne, 
gliniane  dzieże  (an-bak),  pełne  obłuskanego  już  ryżu, 
prosa,  grochu,  zamknięte  szczelnie  pokr3rwami.  Ten 
wyborny  sposób  zabezpieczenia  zapasów  od  wilgoci, 
zepsucia  oraz  szkodników  znany  jest  na  całym  Blizkim 
i  Dalekim  Wschodzie.  W  Persyi  i  na  Kaukazie  nawet 
więźniów  po  wsiach  trzymano  w  takich  olbrzymich, 
wkopanych  w  ziemię  garnkach. 

Zboża  spoż3nvają  Korejczycy  przeważnie  w  postaci 
Jcasz  rozmaitych;  mąki  uż3rwają  bardzo  mało,  chleba  po 
wsiach  nie  znają  ^),  ciastka  mdłe  i  kleiste  wypiekają  z  kro- 
chmalu. Wciągu  całej  podróży  zaledwie  dwa  razy  widzia- 
łem małe,  ręczne  żarenka  bardzo  pierwotnej  roboty.  Mąkę 
otrzymują  Korejczycy  tłukąc  ziarno  w  tych  samych  dre- 
wnianych stępach,  w  których  otłukują  krupę.  Jedynie 
wFuzanie  znalazłem  jeden  młyn  z  kieratem,  zdaje  się,  że 
japoński;  tymczasem  w  Chinach  młyny  takie  spotykają 
się  na  każdym  kroku.  Z  mąki,  prócz  małych  placusz- 
ków, gotowanych  na  parze,  przyrządzają  Korejczycy 
również  makarony  (kuksjui  albo  mSni)  —  obie  potrawy 
żywcem  wzięte  od  Chińczyków. 

Słabe  zastosowanie  mąki  oraz  niezwykła  gorycz 
i  ostrość  przypraw  czyni  kuchnię  koreańską  pokrewną 
japońskiej,  choć  skądinąd  większość  potraw  oraz  spo- 
soby gotowania  ich  zapożyczone  zostały  całkowicie  od 
Chińczyków.    Przedewszystkiem   Korejczycy  narówni 


O    Mają  jednak  nazwę  dla  pieczonego  chleba — ttogi. 


(>  * 


105 


z  Chińczykami  jedzą  wszystko,  co  się  zjeść  da,  z  wy- 
jątkiem mleka  i  masła,  których  nie  używają,  nie  lubią 
1  któremi  się  brzydzą.  Nie  jedzą  też  kotów,  lisów,  łabę- 
dzi, czem  się  różnią  od  Chińczyków,  ale  psie  mięso 
jest  uważane,  jak  w  Chinach,  za  przysmak;  chowają 
Korejczycy  dużo  świń,  kur,  kaczek  i  spożywają  je  chęt- 
nie. Mięso  wołowe  uważane  jest  za  zb3rtek,  dostępny 
jedynie  bogatym.  Naogół  jedzą  o  wiele  więcej  mięsa, 
niż  Japończycy,  za  to  mniej  ryby,  której  nie  umieją  ani 
tak  dobrze  przyrządzać,  ani  nie  znają  tylu  jej  odmian. 
Podobnie  jak  Japończycy,  lubią  surową  rybę  z  ostrym, 
pieprznym  sosem  oraz  surowe  mięso  zwierzęce,  tłuszcz 
i  wnętrzności,  których  nawet  gotowanych  większość 
Japończyków  nie. znosi.  Gryzą  łakomie  i  zjadają  Ko- 
rejczycy nawet  cieńsze  kości. 

Przypuszczam,  iż  w  tych  upodobaniach  mamy  do 
czynienia  z  oszczędzonym  przez  czas  i  kulturę  rysem 
dzikich  plemion  myśliwskich,  przybyłych  na  półwysep 
z  daleka,  ze  Wschodniej  Mandżuryi,  a  może  aż  z  nad 
Amuru. 

Poza  tem  są  Korejczycy  .ryżojadami*  w  więk- 
szym nawet  stopniu,  niż  Chińczycy.  Jadają  oni  co  naj- 
mniej trzy  razy  na  dzień  i  za  każdym  razem  spożywają 
co  najmniej  ^3  funta  ryżu  i  o  połowę  mniej  bobu,  rzod- 
kwi, rzepy,  sałaty,  kukurydzy,  jęczmienia,  prosa  oraz 
innych  warzyw  i  ztx3ż. 

Aby  dać  pojęcie  o  pożywieniu  prostego  ludu  i  po- 
daniu strawy,  opiszę  jeden  z  obiadów,  jakimi  karmiono 
nas  stale  po  drodze  w  zajazdach. 


106 


Po  półgodzinnem  zwykle  oczekiwaniu  i  wielkim 
ruchu  w  kuchni  wnoszono  do  zajmowanej  przez  nas 
izby  dwa  niziutkie  stoliczki-tacki,  zupełnie  podobne  do 
japońskich.  Na  nich  stały  drewniane  i  fajansowe  mi- 
seczki z  kwaszonem  warzywem,  polanem  sosem  z  pie- 
przu strączkowego,  każdy  gatunek  osobno,  dalej  leżała 
na  misce  kupka  jakiejś  kwaszonej  zieleniny,  kawałek 
solonej  ryby,  stos  drobniutkich,  solonych  raczków, 
przejrzystych  i  podobnych  do  krewetek,  albo  jakieś 
muszelki  i  grzybki.  Słowem  —  , siedem  przekąsek!* 
Lecz  gwoździem  wieczerzy  zawsze  była  góra  gotowa- 
nego ryżu,  czasem  zupełnie  białego,  wyśmienitego,  nie- 
kiedy czerwonego  i  zmieszanego  z  bobem,  zależnie  od 
zamożności  właściciela  zajazdu  oraz  położenia  wioski. 
W  wioskach  u  głównego  gościńca  dawano  nam  lepiej 
jeść,  w  głuchych  wioskach,  zdała  od  drogi,  dostawali- 
śmy więcej  bobu  i  rzodkwi  a  mniej  ryżu.  Zamiast  ły- 
żek podawano  nam  pałeczki  drewniane  albo  kościane. 
Mój  ton-s^  zaczynał  zwykle  od  rzodkwi,  poczem  dzio- 
bał po  kolei  we  wszystkich  potrawach,  zajadając  suto 
każdą  przekąskę  ryżem.  Inne  potrawy  widocznie  słu- 
żyły jedynie  za  przyprawy.  Gdy  ich  nie  stało,  nalewał 
do  ryżu  gorącej  wody,  której  misę  obowiązkowo  poda- 
wano do  stołu,  i  zjadał  resztę  jako  zupę.  Jadł  szybko» 
łapczjrwie,  ryżu  nieraz  kazał  sobie  dodawać,  co  czynio- 
no bez  żadnego  szemrania  i  dopłat.  Parę  głośnych 
westchnień  z  czkawką  były  dopiero  znakiem,  że  sobie 
podjadł,  poczem  służąca  zabierała  naczynia.  Takie  obia- 
dy kosztowały  nas  od   10  do    15   kopiejek,  zależnie 


107 


od  miejscowości.  Za  postoje  i  nocleg  nic  nie  płaci- 
liśmy, liczono  nam  jedynie  ,ryże*  —  tak  w  Korei  zwą 
każdy  sutszy  posiłek. 

To  samo  mniej  więcej  jadali  chłopi,  wyrobnicy, 
furmani,  tragarze,  których  w  podróży  spotykałem  przy 
posiłku,  co  zdarzało  się  nieraz,  gdyż  obiadują  oni  zwyk- 
le na  dworze,  na  stołach  obstawionych  ławami,  albo 
na  przyzbach  domów,  wreszcie  na  klapach  odrzuco- 
nych na  ulicę  u  okien  zajazdów. 

Porównanie  kuchni  japońskiej,  chińskiej  i  korej- 
skiej  raz  jeszcze  utwierdziło  mię  w  przekonaniu,  że 
Korea  długi  czas  była  tem  cedzidłem,  przez  które  nie- 
ustannie przesiąkały  do  Japonii  rozmaite  wpływy,  wy- 
nalazki i  obyczaje  chińskie,  z  których  Japończycy  brali 
jednak  tylko  odpowiednie  dla  siebie  i  następnie  udo- 
skonaliwszy je  i  przerobiwszy,  zwracali  z  powrotem 
Korei.  Stąd  tu  we  wszystkich  gałęziach  życia  dają  się 
spostrzegać  dziwne  nawarstwienia  i  trudna  dla  zbada- 
nia mieszanina  wpłjrwów,  zupełnie  zacierających  samo- 
istne cechy  tubylcze. 

Poszedłem  raz  w  Seulu  do  najlepszej  jadłodajni 
korejskiej  i  zażądałem  typowej  korejskiej  wieczerzy. 
Prócz  niezbędnego  ryżu,  kwaszonej  rzodkwi,  rzepy  su- 
rowej oraz  rozmaitych  gorzko  i  pieprzno  zaprawnych 
marynat  z  włoszczyzny,  grzybów,  raczków,  morskich 
i  leśnych  porostów,  liści,  owadów,  które  już  jadałem 
w  rozmaitych  kątach  Wschodu,  podano  nam  ,  starodaw- 
ną potrawę"  korejską,  według  zapewnienia  towarzyszą- 
cego mi  szlachcica  korejskiego.    Był  to  istotnie  ory- 


108 


ginainy  bigos,  składający  się  z  bobu,  fasoli,  selerów, 
rzepy,  kawałków  mięsa  i  drobiu,  w  kostkę  krajanych 
gruszek,  włoskich  orzechów,  rodzynków,  pistacyi  i  drob- 
nego zielonego  owocu  ,yn-heu*,  którego  ,nie  wolno 
rwać  z  drzewa  i  jeść  temu,  co  to  drzewo  posadził.'' 
Potrawę  podano  nam  w  naczyniu  podobnem  do  małego, 
ładnego  samowarka,  w  którego  odwróconej  pokiywie 
nad  parą  gotowały  się  zmieszane  przysmaki.  Służący 
co  chwila  dorzucał  zarzewia  do  małego  kominka,  tkwią- 
cego wśród  kipiącego  naczynia,  a  ja  starałem  się  wnik- 
nąć w  smak  tej  „prawdziwie  koreańskiej "^  potrawy.  Oka- 
zała się  wcale  niezłą  i  nawet  z  jej  powodu  zaczęło  kieł- 
kować w  mym  umyśle  przypuszczenie  o  samodzielnym, 
zepsutym  przez  Japończyków  i  Chińczyków  smaku  ko- 
rejskim,  gdy  w  parę  miesięcy  potem  w  Szanhaju  Chiń- 
czyk, rodem  z  Kantonu,  obiecawszy  uraczyć  mię  .praw- 
dziwie kantońską"*  potrawą,  kazał  podać  jota  w  jotę 
taki  sam  słodki  bigos  i  w  podobnem  nawet  naczyniu. 
Wystawny  obiad  korejski  jest  bardzo  podobny  do  chiń- 
skiego, ale  mniej  urozmaicony  i  gorzej  podany.  W  zmie- 
nionym jego  porządku  czuć  Japonię,  gdyż  zaczyna 
się  nie  od  słodyczy,  lecz  od  ostrych  i  gorzkich  ma- 
rynat, a  kończy  się  deserem  z  owoców  lub  orzechów. 
W  czasie  obiadu  piją  Korejczycy  na  podobieństwo 
Chińczyków  i  Japończyków  wódkę  ryżową  własnego 
wyrobu,  „suli*,  grzaną  i  zimną. 

W  miastach  w  użyciu  jest  piwo,  dostarczane  prze- 
ważnie z  Japonii,  oraz  wina  i  wódki  zbożowe,  japoń- 
skie i  europejskie.   Herbaty  Korejczycy   nie  lubią,  piją 


109 


ją  rzadko  i  mało.  Cukru  nie  używają,  ale  lubią  bar* 
dzo  miód  w  plastrach,  oraz  sycony  lub  w  rozmaitych 
przetworach,  ciastkach  z  orzechami  z  pszennej  mąki» 
z  pieczonego  ryżu,  z  pestek  dyni,  z  kasztanów  itd. 

Całe  p<K  dnia  przesiedzieliśmy  w  Sókió,  przy^ 
glądając  się  przez  otwarte  drzwi  kotłującej  po  górach 
szarudze.  Ponieważ  jednak  końca  jej  nie  można  było 
rychło  się  spodziewać,  skorzystałem  z  chwilowej  /prze- 
rwy w  ulewie  i  dałem  znak  do  wymarszu.  Ma-phu 
i  ton-sń  z  niechętnem  mamrotaniem  objuczyli  konie, 
i  ruszyliśmy  w  górę,  we  mgły  po  oślizłych  stokach. 
Nie  bez  wysiłków  wdrapaliśmy  się  na  niewysoką  ale 
stromą  przełęcz.  Nie  była  ,  główną,  lecz  jedną  z  fałd 
poprzecznych.  Poza  nią  spuściliśmy  się  do  urwistej^ 
nadzwyczaj  malowniczej  doliny,  po  której  toczyła  się 
piękna,  burzliwa  jak  wrzątek  rzeczka  Kinnga.  Dooko- 
ła wznosiły  się  góry  wysokie,  opoczyste,  dzikie,  na 
szczytach  nagie,  na  pochyłościach  porosłe  trawą  i  krze- 
wami. Dolinę  przecinały  w  wielu  miejscach,  wpoprzek, 
olbrzymie  grzędy  skalnych  złomów,  na  które  musieli- 
śmy się  wdzierać  i  spuszczać  z  nich,  gdyż  nie  było  spo- 
sobu je  ominąć.  Nasza  wazka  ścieżyna  wiła  się  wciąż 
prawie  gzemsem  wysokiego  urwiska,  opadającego 
wprost  w  nurty  potoku.  Ponieważ  była  to  droga  ubocz- 
na, nieuczęszczana,  zdziwiłem  się  cokolwiek,  spotkaw- 
szy  na  jednym  z  zakrętów  dwóch  Japończyków  w  stro- 
jach narodowych  i  pod  parasolami.  Wydali  się  zmie- 
szani mem  japońskiem  „o-ha-rjol",  wypytywali  się  o  coś 


no 


pilnie  mego  tłomacza  i  kazali  mu  powiedzieć  mi,  że  są 
zwykłymi  podróżnikami,  architektami  z  Genzanu,  dokąd 
wracają  z  Seulu  po  skończeniu  tam  swych  budowli. 
Bardzo  pięknie!  Ale  jeden  z  nich  wyglądał  stanowczo 
na  oficera  i  miał  na  nogach  długie,  europejskie  buty, 
których  nie  uż3nva]ą  nigdy  zwykli  śmiertelnicy  ja- 
pońscy. 

Deszcz  i  mgła  toczyły  się  po  wąwozie,  kołysane 
kapryśną  wichurą.  Konie  ostrożnie  stąpały  po  mokrych 
głazach,  podbierając  pod  siebie  nogi,  jak  w  tańcu. 

Dolina  stawała  się  coraz  węższą  i  dzikszą.  Nagle 
wyjście  jej  przed  nami  zamknął  wysoki,  prostopadły 
mur  ciemnego  wiszaru.  W  pobliżu  niego  spuściliśmy 
się  w  łożysko  rzeczułki  i  po  wątłych,  wąziuchnych, 
chróścianych  mostkach  dostaliśmy  się  na  lewy  brzeg. 
Mostki  gięły  się  pod  naszymi  końmi  i  drżały  od  ude- 
rzeń prądu  w  ich  żerdziane  słupy.  Widoczne  było,  że 
każda  powódź  niszczyła  je  i  że  za  każdym  razem  bu- 
dowano je  znowu  ^).  Zresztą  tu  o  innych  mostach, 
prócz  takich  lub  wiszących  wysoko  od  skały  do  skały, 
i  mowy  być  nie  mogło,  gdyż  rzeczka  Kinnga,  nieod- 
rodna siostrzyca  innych  rzek  korejskich,  wcale  nie  mia- 


*)  Most  po  koreańska  ,tari*;  most  kamienny — ,tori-tari"; 
kamień  —  »tori*.  Ciekawym  przyczynkiem  do  początków 
mostów  w  Korei  jest  okoliczność,  iż  wyraz  ,tortari*  znaczy 
jednocześnie  —  staczać  kamienie  do  rzeki,  aby  ją  przejść 
w  bród.  Takich  brodów  z  szeregiem  wielkich  głazów  i  obec- 
nie jest  bardzo  dużo  w  Korei. 


111 


ła  nadbrzeży,  spłycała  po  łożysku  młodem,  wcale  nie- 
przetarłem,  jak  pa  wielkich  schodach,  i  wzbierała  łatwo 
i  wysoko  od  byle  nawałnicy. 

Wiosek  również  nie  widziałem  nigdzie,  chociaż  każ- 
dy szmatek  zdatnej  do  uprawy  gleby  był  starannie  zao- 
rany, obsiany,  albo  świeżo  zżęty.  Pola  ryżowe  wpraw- 
dzie już  znikły,  lecz  widziałem  czumidzę  żółtą  i  czer- 
woną, gaolian,  sałatę,  rzodkiew,  grochy  i...  pomimo 
znacznego  nad  poziom  wzniesienia  —  tytoń.  Do- 
strzegłem pola  i  w  bocznych  dolinach,  wśród  jarów 
i  zagajników,  wdzierające  się  na  same  nieraz  wierzchoł- 
ki. Spadzistość  niektórych  była  tak  wielką,  że  nawet 
ręczna  uprawa  wydawała  mi  się  tam  szczytem  mozołu 
i  pracowitości;  spotykałem  jednak  następnie  Korejczy- 
ków,  orzących  w  parę  wołów  na  takich  ukosach,  że  ko- 
pyta górnego  zwierzęcia  znajdowały  się  ponad  grzbie- 
tem dolnego.  Ale  to  było  w  dolinach  zachodnich,  gę- 
sto zaludnionych  i  ciepłych,  gdzie  ziemia  ma  wysoką 
wartość.  Tu  zaś  pola  przedstawiały  się,  jak  skrawki 
dość  luźno  wkropione  w  obszerne  zarośla  i  pustocie. 
Mówiono  mi,  że  to  korejscy  chrześcijanie  w  czasach 
prześladowań,  chroniąc  się  w  niedostępnych  szczeli- 
nach, zanieśli  rolnictwo  tak  wysoko.  Przez  powolny, 
wiekowy  dobór  stworzyli  nowe  odmiany  górskiego  ry- 
żu, kukurydzy,  grochu,  ogrodowizn  oraz  rozpowszech- 
nili i  udoskonalili  uprawę  zbóż  północnych,  jęczmienia, 
owsa,  pszenicy... 

I  stało  się  prawdą  niewątpliwą,  że  nietylko  ogólna, 
pionowa  granica  rolnictwa,   lecz  i  granica  dojrzewania 


112 


ryżu  posunęła  się  przez  dotkliwe  cierpienia  ludu  o  wie- 
le wyżej  nad  poziom  morza  na  surowych  opokach  Ko- 
rei,  niż  w  błogosławionej  Japonii.  Ten  sam  powolny 
Korejczyk,  który  nie  umie  zwyciężyć  własnego  urzęd- 
nika, dał  sobie  radę  z  wiatrami,  mrozami  i  śniegami 
ojczystych  szczytów. 

Klimat  Korei  wcale  nie  odpowiada  je)  położeniu 
geograficznemu.  Jej  północna  część,  leżąca  na  szero- 
kości Rzymu,  ma  klimat  południowej  Rosyi;  w  połud- 
niowych prowincyach,  odpowiadających  szerokością 
Algierowi,  śniegi  spadają  głębokie  i  mrozy  dochodzą — 
15«C. 

Wszystko  się  złożyło,  aby  Koreę  nawet  pod  wzglę- 
dem pogody  pozbawić  samoistności.  Te  same  prądy 
z  północy  na  południe,  które,  płynąc  wśród  ludów 
z  Chin  i  Mandżuryi  i  ścierając  się  gwałtownie  z  prąda- 
mi Japonii,  pozbawiły  Korejczyków  odrębności  w  cha- 
rakterze, w  kulturze  i  w  urządzeniach,  te  same  prądy 
panują  .w  powietrzu  i  sprawiają,  że  ten  wazki  i  daleko 
w  morze  wysunięty  półwysep  ma  w  gruncie  rzeczy 
klimat  lądowy —  zimę  chińską,  a  lato  japońskie;  ciche, 
ciepłe  doliny  i  niesłychanie  zimne,  wietrzne  wyniosłoś- 
ci, cztery  miesiące  w  roku  uśnieżone.  Ciepłe  brzegi 
zachodnie  są  rok  rocznie  obrzeżone  w  zimie  grubymi 
lodami,  a  zimniejsze  wschodnie  wcale  nie  zamarzają. 

Pochodzi  to  stąd,  że  olbrzymia  skała  morska,  jaką 
właśnie  jest  Korea,  stoi  na  wiatrowisku,  na  między- 
drożu,   po  którem   wciąż  przeciągają  ludy  i  wichry. 


113 


W  zimie,  gdy  ciśnienie  barometryczne  Azyi  dosięga 
swego  szczytu  we  Wschodniej  Syberyi,  Mongolii  i  Man- 
dżuryi,  spływa  stamtąd  ku  Chinom,  Korei  i  Japonii 
zimny  i  suchy  wiatr  północno-zachodni,  osuszający  po- 
wietrze i  potęgujący  obniżenie  temperatury.  W  lecie 
przeciwnie  powietrze  nagrzane  w  obszernych  pusty- 
niach Azyi  środkowej  unosi  się  do  góry  i,  jak  pompa, 
ciągnie  ku  sobie  wilgotne  i  chłodne  wiatry  z  oceanów. 
Nad  Koreą  w  tej  porze  roku  przepływa  wiatr  południo- 
wy i  południowo-zachodni,  którego  temperatura  może 
nawet  wzrosła  w  przelocie  nad  gorącym  archipelagiem 
Japońskim,  ale  którego  wilgoć  wcale  od  tego  nie  zma- 
lała. Zamienia  on  cały  kraj  w  nieznośną  łaźnię,  suto 
zlewaną  deszczami  od  maja  do  września.  W  tym  cza- 
sie ilość  opadów  atmosferycznych  wynosi  w  Genzanie 
910  m.  m.,  w  Fuzanie —  859,  w  Seulu — 667,  w  Cze- 
mulpo  —  562  m.  m.,*  podczas  gdy  za  cały  rok  spada: 
w  Genzanie  1.231,  w  Fuzanie  1.355,  w  Seulu  933, 
w  Czemulpo  885  m.  m.  Na  lato  więc  przypada  pra- 
wie 707o  opadów  rocznych,  stosunek  zupełnie  od- 
wrotny, niż  w  Europie.  Deszcze  bywają  nietyle  czę- 
ste, co  ulewne.  Weber  opisuje  nawałnicę  w  Seulu, 
która  trwała  dwie  noce  i  dwa  dni  i  dała  w  deszczo- 
miarze  226  m.  m.  ^).  Nic  dziwnego,  że  po  takich  ule- 
wach głębokie,  kamienne  łożyska  rzek  korejskich  wy- 
p^niają  się  niezwłocznie  po  brzegi,  że  w  kilka  godzin 


*)    .Opis  Kord/  część  1,  str.  175. 
Korea. 


114 


poiiom  wody  wznosi  się  na  kilkanaście  stóp,   że  prąd 
powodzi  zrywa  mosty  i  groble. 

Sierpień  jest  w  Korei  naogół  najgorętszym  miesią- 
cem, a  styczeń  —  najzimniejszym.  Do  osobliwości 
jej  zaliczyć  należy,  że  choć  zimę  ma  suchą,  lądową, 
wiosna  mimo  to  jest  morską,  t.  j.  zimniejszą  i  prze- 
wleklejszą  od  jesieni;  na  wschodniej  stoczystości  panu- 
je łagodniejsza  zima  i  chłodniejsze  lato,  niż  na  zachod- 
niej. Daje  się  to  objaśnić  charakterem  przyległych 
tym  brzegom  mórz  —  otwartego  i  głębokiego  na 
wschodzie  a  płytkiego  i  zamkniętego  na  zachodzie. 
Z  tego  też  powodu  zachodnie  w  zimie  zamarza  u  miał- 
kich brzegów,  a  wschodnie  —  nigdy.  Zresztą  jedynie 
porty  południowe  są  zupełnie  wolne  od  kry  i  kruszu 
lodowego,  choć  wieje  śniegowe  hasają  wszędzie  na 
morzu,  nieraz  do  połowy  wiosny. 

Ponieważ  większość  roślin  południowych  łatwiej 
godzi  się  z  cokolwiek  ostrzejszą  zimą,  niż  z  chłod- 
niejszem  latem,  stąd  roślinność  w  zachodniej  części 
półwyspu  jest  bogatszą,  dojrzewają  tam  rzadsze  i  de- 
likatniejsze owoce  i  ziarna^ 

Korea  południowa  ma  klimat  bardziej  zbliżony  do 
morskiego,  niż  środkowa  i  północna.  W  Fuzanie  sko- 
ki temperatury  są  o  wiele  mniejsze,  wilgoć  i  tempera- 
tura roku  jednostajniejsze.  Termometr  w  tym  czasie 
przechodzi  zaledwie  32,2®  C.  od  najniższej  temperatu- 
ry, niema  miesiąca  z  przeciętną  poniżej  zera,  i  styczeń 
daje  średnią  -[-  5,2*  C.     W  Czemulpo  różnica  między 


115 


najniższą  a  najwyższą  temperaturą  wynosi  już  48,6^  C, 
a  w  Genzanie  —  48,3®  C. 

Genzan      Fuzan      Sem      Czemulpo 
stopni  Celsiusza: 

Przecięt.  roczna  +11,7  +15,2  +11,5  +11,6 
Przeć.  lata  (czerw., 

lip.,  sier.,  wrzes.)  +22,4  +23,7  +23,1  +22,5 
Przeć,  zimy  (grud., 

stycz.,  luty,  mar.)  +  0,8  +  6,9  —  0,7  +  0,3 

Przecięt.  najniższa  —13,1  —  4,3  —15,9  —12,9 

najwyższa  +34,6  +31,6  +35,2  +33,8 


M 


Zima  w  Korei  jest  stosunkowo  cicha  i  jasna,  jej  to 
pewnie  zawdzięcza  ten  kraj  nazwę  « Kraju  Cichego 
Poranku"  (Dzo-si6n).  Dzięki  swej  wielkiej  górzystoś- 
ci  posiada  on  wprawdzie  niemało  głębokich,  zawsze 
cichych  dolin,  ale  na  przesmykach  i  wyniosłościach 
nieomal  wiecznie  szaleje  wichura. 

Genzan: 
Szerokość  geograf.    39^  10' 
Długość  geograf.     127<>  25' 
po  koreań. 

(Cz6n-mori)  Styczeń  —  3,2 
(I-wori)  Luty  —  0,6 
(Sam-wori)  Marzec  +  4,6 
(Sa-uori)  Kwiecień  +10,5 
(0-wori)      Maj  +16,5 

(No-wori)  Czerwiec  +20.4 
(Czi-wori)  Lipiec  +23,6 
(Paru-ori)  Sierpień  +25,4 
(Ku-wori)    Wrzesień  +20,0 


Fuzan: 

Seul: 

Czemulpo: 

35«>6' 

37»25' 

37»29' 

1299  3- 

126»    7' 

126»  37' 

+  4.1 

—  5.6 

—  3.5 

+  5,8 

-1,6 

2.0 

+  9,3 

+  4.0 

+  4.9 

+12,9 

+11,2 

+10.2 

+17.1 

+17.3 

+15.8 

+20.6 

+21,1 

+19.8 

+24.5 

+25.0 

+24.1 

+26.6 

+26.4 

+25.9 

+23.1 

+19.8 

+20.3 

116 

Oenzan:     Puzan:    Seul:      Csematpo: 


Szerokość  geograf.    39^  10' 

ifffi6' 

87«  25' 

370  29' 

Długość  geograf.     127«  25' 

129^3' 

126P    7' 

126P37' 

po  korę). 

(Si-wari)     Pażdzier.  -f  13,7 

+17,2 

+13.0 

+14,1 

(Ton-kitari)  Listopad  +  7,7 

+123 

+  6,2 

+  7,6 

(Sotari)       Grudzień  +  2,3 

+  8,5 

+  0,6 

+  1»9 

Uwaga.  Według  oł>serwacyi  za  lata  od  1888  po  1890 
oprócz  października  1889  roku  (Wojeikoff:  „Metcorol.  Zdt- 
schrift**.  Berlin,  1887).    Tab.  I. 


Przeciętna  roczna 

+10,6 

+11.8      - 

+  9.4 

Najniższa 

—10,0 

-6,2      - 

—16,2 

(9  stycz.) 

(26  grud) 

(15  stycz.) 

Najwyższa 

+31,7 

+3U       - 

+31.7 

(13  lipca) 

(10  sierp.; 

(11  sieip.) 

Uwaga.    Według  Qotsche'go,  Tab.  UL 

iZajmujące  wskazówki  klimatyczne  poda]e  staro- 
dawny, rolniczy  kalendarz  korejski;  dzieli  on  rok  cały 
na  piętnastodaiowe  okresy  nagtępującycli  nazw  i  zna- 
czenia: 

1)  Ton-cżi    —  Stan  słońca  zimowy,   początek  20  grudnia 

2)  Sio-hań    -  Niewielki  mróz 

3)  Tfi-hań     —  Wielki  mróz 

4)  Nóp-cziuń —  Początdc  wiosny 

5)  U-siu       —  Obfitość  deszczu 

6)  KiOn-czip —  Koniec  snu  zim.  (zwierząt) 

7)  Cziuń-buń —  Porównanie  wiosenne 

8)  CziOn-miOn  Jasna  pogoda 

9)  Kok-u     —  Deszcz  dla  nasion 

10)  ł^łOp-ha    —   Początek  lata 

11)  $k>-mań  —  Nasiona  pęcznieją 


»> 
» 


>» 
» 

M 


4  stycznia 

19  stycznia 

3  lutego 

17  lutego 

4  marca 

18  marca 

4  kwleL 

ISkwiet 

3  maja 

18  maja 

117 


12 
13 
14 
15 
16 
17 
18 
19 
20 
21 
22 
23 
24 


Man-cżiun —  Przesadzanie  ryżu      początek    4  czerwca 

Ha-cżi      —  Stan  słońca  letni 

Sio-siO      —  Umiarkowane  gorąco 

T9-sio       —  Wielkie  gorąco 

N6p-cziu  —  Początek  jesieni 

CziO-siO    —  Gorąca  wolnieją 

Pak-no     —  Rosy  obfite 

Cziu-buń  —  Porównanie  jesienne 

Hań-no    —  Zimna  rosa 

Sań-gań  —  Szron  spada 

NOn-ton  —  Początek  zimy 

Sio-siOl    —  Niewielki  śnieg 


*> 


»t 


if 


» 


>} 


$t 


łi 


tt 


»» 


» 


19  czerwca 
5  lipca 

21  lipca 

5  sierpnia 
21  sierpnia 

6  wrześn. 
21  wrześn. 
6  paździer. 

21  paździer. 
5  listopad. 

20  listopad. 
5  grudnia. 


Ta-siól     —  Wielki  śnieg 

Doba  koreańska  dzieli  się  na  12  części  dwugodzinnych. 
Pierwsza  od  11  w  nocy  do  1-ej  zwie  się  ca-si,  2)  od  1  do  3 — 
cchiuk-si,  3)  od  3  do  5— in-si,  4)  od  5  do  7—  me-si,  5)  od 
7  do  9— dn-si,  6)  od  9  do  11  dnia  —  sa-si,  T)  od  11  do  1  po 
połud.  —  o-si,  8)  od  1  do  3—  mi-si.  9)  od  3  do  5  —  sin^si, 
10)  od  5  do  7Hu-Bi,  11}  od  7  do  9-~słtif-si,  12)  od  9  do  11 
w  nocy  -—  chaje-si. 


IX. 


Bąwozy.   Cegenda*   Przełtcz. 


s 


słońce  wyjrzało  na  chwilę  z  za  chmur  i  czaray  wą- 
wóz ze  spienioną  rzeką  na  dnie,  ubrany  czerwoną,  żół- 
tą i  blado-zieloną  roślinnością  jesienną,  zagrał  pyszne- 
mi  barwami.  Możeby  mię  nawet  zachwycił,  gdybym 
nie  widział  przedtem  w  Japonii  krajobrazów  podob- 
nych, a  o  wiele  wspanialszych. 

Biedny  kraj,  pokrzywdzony  pod  wszystkimi  wzglę- 
dami! 

—  Słuchajcie,  ton-sS,  czy  wy  znacie  obce  strony? 
Czy  bywaliście  za  granicą? 

—  Nie,  panie,  znam  tylko  moją  ziemię,  Koreę... 
A  pana  ojczyzna  czy  daleko  stąd?  Czy  pan  jest  co- 
kolwiek Rosyaninem?! 

—  Pole...  Polel..  —  powtórzył  kilkakrotnie.  — 
Nie  znam  takiego  narodu...  Nigdy  o  nim  nie  słysza- 
łem!.. 

Wyłożyłem  mu  małą  lekcyę  geografii.  Słuchał 
uważnie  i  nawet  przytakiwał. 


119 


—  Orso!...  Orccha!..  Yes!.. 
Wreszcie  wygłosił  z  niezmierną  powagą: 

—  Anglicy  są  bogatym  i  potężnym  ludem,  ale 
i  w  Korei  ładnie,  kiedy  zakwitną  kwiaty  i  zazielenia  się 
pola... 

Umilkłem,  strapiony  tym  nieoczekiwanym  wnios- 
kiem. 

Wazką  ścieżyną,  wijącą  się  tuż  nad  przepaścią,  omi- 
jaliśmy ogromny  garb  góry,  wyginający  się  w  pałąk 
wąwóz  i  rzeczułkę.  Po  drugiej  stronie  wznosiły  się 
wysokie  i  zębate  urwiska;  omszone  icłi  głazy  nawisły 
nad  pędzącą  w  dole  wodą,  jak  arki.  Zrozumiałem  po- 
wód, dla  którego  przeprawiliśmy  się  na  prawy  brzeg 
rzeki  —  po  tamtej  nie  byłoby  przejścia,  a  w  czasie  wy- 
lewu dolina  staje  się  zapewne  nie  do  przebycia.  Po- 
nieważ ładunku  mieliśmy  mało,  ma-phu  skracał  sobie 
drogę  ubocznemi  ścieżkami.  Nie  gniewałem  się  o  to, 
gdyż  miałem  sposobność  zajrzeć  w  zupełnie  głuche, 
nieodwiedzane  jeszcze  przez  nikogo  kąty  Korei. 

Znowu  spuściliśmy  się  w  łożysko  potoku  i  przeby- 
liśmy go  po  całym  szeregu  mostków,  rzuconych  z  ła- 
wicy na  ławicę.  Widać  opodal,  na  lewym  brzegu, 
wioskę  z  ładną  świątynią  na  wierzchołku  góry,  dołem 
wije  się  mała  rzeczułka  Sam-be,  a  wieś  zwie  się  Sam-ban. 
Znalazłem  ją  na  jednej  z  map,  nawet  dość  dobrze  ozna- 
czoną na  zachód  od  wielkiej,  Genzańsko-Seulskiej  dro- 
gi, na  wschodnim  stoku  głównego  łańcucha  górskiego, 
niedaleko  od  jego  grzbietu.  Ale  nie  znalazłem  ani  śla- 
du rzeczki  Kinnga  i  Sam-be  oraz  ani  śladu  naszej  drogi. 


120 


O  wiosce  Sam-ban  opowiedziano  mi  już  w  Seulu 
następującą  legendę: 

,  Bardzo  dawno,  lat  więcej  niż  150  temu,  rządził 
w  Korei  król  Ją-mią-dzo  *).  Właściwie  nie  był  on  kró- 
lem, lecz  ojcem  królewskim  (tS-uMń-guń)  małoletniego, 
panującego  Tha-dżio.  Był  to  bardzo  srogi  król  (narai). 
Gdy  zachorował  i,  radząc  się  rozmaitych  lekarzy,  do- 
wiedział się  od  jednego,  że  może  się  wyleczyć,  spoży- 
wając codzień  piersi  młodej  dziewczyny  i  chłopięce 
wnętrzności,  kazał  sobie  je  dostarczać  do  dworu.  Tego 
już  lud  nie  mógł  wytrzymać,  powstał,  króla  wypędził 
i,  doścignąwszy  uciekającego  w  miejscowości  Hau-bu- 
lang,  o  200  (?  280)  ,i*  od  Seulu,  tam,  gdzie  zaczynają 
się  wąwozy,  wojsko  jego  zniósł  i  samego  zamordował. 
Lecz  zamordował  go  dalej  już  za  górami  o  50  .i*'  od 
Haubulang  we  wsi  Sam-ban.  Tam  leży  ukamienowa- 
ny pod  kupą  głazów,  tam  stoi  obecnie  T^-ullń-guń'ska 
świątynia.     (Seul,  1903  r.). 

Starałem  się  wykryć  historyczne  podścielisko  tej 
legendy  i  z  zestawienia  dat  i  nazwisk  pozwalam  sobie 
wnioskować,  iż  urosła  ona  na  tle  następującego,  praw- 
dziwego zdarzenia: 

,...Po  śmierci  Kią-dzon*a,  który  nie  zostawił  po- 
tomstwa, wstąpił  na  tron  korejski  w  1 723  r.  brat  nie- 
boszczyka, Ją-dzo,  wbrew  życzeniu  znaczna  części 
szlachty  korejskiej.     Stąd  wynikły  okrutne  prześiado- 


*)    ,Ją-dzo*,  gdyż  ,mią*  jest  cząsteczką,  dodawaną  często 
do  imion  w  znaczeniu:  zwań. 


/ 


121 


wania  licznych  przeciwników  królewskich,  intrygi  i  roz- 
terki. Przedwczesny  zgon  starszego  syna  zmusił  Jądzo 
do  przeznaczenia  na  następcę  tronu  swego  drugiego  sy- 
na Dzan-hóń.     Książę  odznaczał  się  wybitnemi   zdol- 
nościami, szlachetnością  i  wzniosłością  charakteru.    On 
pod  wielu  względami  nie  podzielał   zapatr3rwań  ojca, 
opierał  mu  się  i  został  z  jego  rozkazu  zamordowany.  ^) 
Aby  jednak  krew  królewska  nie  została  przelaną,  zamk- 
nięto go  w  drewnianem  pudle   i  zamorzono   głodem. 
Nazawsze  pozostanie  tajemnicą  dramat,  jaki   rozegrał 
45ię  między  ojcem   a  synem.     Ją-dzo  tłomaczył  swój 
postępek  koniecznością  usunięcia  od  władzy  człowieka, 
który  marzył  niby  o   zawojowaniu   przez   Koreę   Chin 
i  wypędzeniu  z  Pekinu  Mandżurów.    Ale  mogła  to  być 
baśń  stworzona  dla  uspokojenia  poruszonego  niezwyk- 
łą zbrodnią  dworu  pekińskiego,  który  traktował  Koreę, 
Jako  swego  wasala. 

Król  synobójca  przekształcił  się   z  biegiem   czasu 
w  ludożercę-dzieciobójcę. 

Oba  podania  są  wielce  charakterystyczne   dla  ko- 
rejskich  stosunków  państwowych. 

Myli  się  jednak  pierwsza  legenda,  kończąc  panowa- 
nie okrutnego  Ją-dzo  powstaniem  ludowem,  ucieczką 
i  ukamienowaniem.  Ją-dzo  panował  szczęśliwie,  umarł 
spokojnie  i  nawet  pochowany  jest  nie  w  Sam-ban,  lecz 
w  miasteczku  Jan-cżiu  o  25  wiorst  (50  ,,i*)  od  Seulu, 


>)     Rażące  podobieństwo  z  Piotrem  Wielkim  i  jego  synem 
Aleksym. 


122 


mimo  którego  przejeżdżałem  następnie,  gdyż  leży  ono 
na  tej  samej  drodze  Genzańskiej. 

Nie  dziwię  się  jednak  tym  niedokładnościom,  gdyż 
legendę  opowiadał  mi  jeden  ze  szlacłiciców  korejskich 
(jań-bań),  którym  Jądzo  dał  się  dobrze  we  znaki.  Prze- 
cież to  on,  szukając  u  prostego  ludu  poparcia  w  walce 
z  możnowładztwem,  złagodził  niektóre  męki  i  kary, 
zabronił  piętnowania  rozpalonem  żelazem  i  opalania 
ogniem  skazańców,  zakazał  wypędzania  z  granic  pań- 
stwa rodzin  więźniów  stanu,  a  co  najgorsze,  zmniejszył 
daninę  z  niewolników  do  jednej  sztuki  tkaniny  rocznie 
i  zabronił  ściągać  jej  z  niewolnic  *).  Tego  było  w  swo- 
im czasie  aż  nadto  dosyć,  aby  go  posądzić  nietylko 
w  Korei  o...  ludoźerstwo. 

Kiedy  przejeżdżałem  mimo  wsi  Sam-ban,  nie  zna- 
łem związanej  z  nią  legendy  i  nie  starałem  się  zwie- 
dzić kaplicy.  Zatrzymaliśmy  się  na  wypoczynek  o  mi- 
lę dalej,  w  małej  wioseczce,  wśród  otoczonej  malow- 
niczemi  skałami  kotlinki.  Stąd  już  widać  było  o  jakie 
półtory  mili  (geograficz.  ^)  przełęcz,  zasnutą  długimi 
fałdami  wyniosłości.  Droga  ku  niej  wiodła  z  począt- 
ku brzegiem  strumyka,  a  następnie  krętym  i  stromym, 
gliniastym  suchodołem  wśród  złomów  i  zarośli.  Wej- 
ście było  przykre  ale  niebardzo  wysokie.     Myślę,   iż 


»)    Dmitrewskij:   „Zapiski  Kigoro",  str.  250—252. 
')    Mówiąc  o  milach,  mam  zawsze  na  myśli  mile  geo- 
graficzne. 


123 


wznosiło  się  nie  więcej,  jak  na  800  stóp  nad  łożyskiem 
potoku. 

Było  tu  cieplej  i  zaciszniej.  Nad  drogą  zwieszały 
się  miejscami  piękne  krzewy  i  drzewa  liściaste,  ale 
gdyśmy  stanęli  na  przesmyku,  znowu  ogarnęła  nas 
wichura  lodowa.  Na  szczęście  deszcz  przestał  padać 
i  na  stokach  zachodnich  zamajaczyły  blade  plamy  sło- 
neczne. Klucze  gęsi  leciały  popod  chmurami,  kieru- 
jąc się  na  południe.  Ma-phu  pokrzykiwał  na  konie 
w  dole  pod  nami,  drapiąc  się  powoli  w  górę  krętym 
jarem.  Usiedliśmy  pod  wielkiem  drzewem  ofiamem, 
obwieszonem  szmatkami  i  sznureczkami.  Stało  w  po- 
bliżu rozdroża,  gdzie  nasza  ścieżyna  łączyła  się  z  sze- 
roką, toma  drogą,  wybiegającą  niespodzianie  z  prze- 
paści od  wschodu.  Ton-s^  nie  mógł  czy  nie  chciał  mi 
objaśnić,  co  to  za  droga;  przypuszczam,  że  nie  była 
to  główna  droga  Seulska,  gdyż  nie  towarzyszył  jej  te- 
legraf. Spotkałem  go  znowu  dopiero  koło  samej  sto- 
licy. 

Grzbiet  przełęczy  miał  kształt  wielkiego  garbu, 
zsuwającego  się  równie  spadzisto  w  obie  strony.  Grunt 
gliniasty  suto  porastała  wysoka,  górska  trawa,  szelesz- 
cząca niemiłosiernie  w  podmuchach  wiatru.  Byliśmy 
co  najmniej  na  wysokości  5,000  stóp.  Wokoło  wszę- 
dzie, gdzie  okiem  zajrzeć  wznosiły  się  jałowe,  bez- 
leśne szczyty.  Zamykały  one  widnokrąg  nużącym 
brzydkim  pierścieniem,  pozbawionym  rozległego  wido- 
ku i  wszelkiego  czaru. 


124 


2^jście  odbyliśmy  w  znacznie  dogodniejszych  wa- 
runkach, gdyż  pilnowaliśmy  się  szerokiej  drogi.  Zresz- 
tą innej  tam  nie  było.  Zaraz  za  grzbietem  przecho- 
dziła ona  przez  wielki  wyłom  w  starożytnym  murze, 
który  biegł  po  zboczu  wpoprzek  doliny.  W  głębi  wi- 
dać było  zrujnowane  budowle,  cały  rząd  białych  i  ma- 
lowanych ścian,  nakr3rtych  rogatymi  dachami. 

—  Co  to? 

—  To  Pel-czang. 

—  Świątynia? 

—  Niel 

—  Twierdza? 

—  Niel 

—  Więc  cóż  tu  było? 

—  Tu  mieszkali  urzędnicy!  —  odpowiedział  po 
długim  namyśle  ton-si. 

Ale  na  opowiedzenie,  co  robili  ci  urzędnicy  i  po  co 
tu  siedzieli,  nie  starczyło  już  niby...  jego  angiel- 
szczyzny. 

Od  Pelczangu  idąc  wciąż  w  dół,  dostaliśmy  się  do 
małej  rzeczułki,  która  już  należała  do  wodozbioru  za- 
chodniego. Minęliśmy  ubogą  wioszczynę  bez  pól, 
bez  stert  zboża,  otoczoną  jedynie  ogrodami  sałaty 
i  wyszliśmy  na  obszerną,  trawiastą  dolinę. 

,j Wieczór  zbliżał  się,  słońce  na  króciuchną  chwil- 
kę ukazało  się  w  wylocie  doliny,  w  czerwonem  za- 
rzewiu zachodu  i  rzuciło  posępną,  miedzianą  łunę  na 
żółte,  kołyszące  się  trawy  bez  końca  i   półkole   sza- 


125 


rych  szczytów,  okalających  je  z  trzech  stron.    Czwarta 
tonęła  pod  słońcem  we  mgle  i  świetle  zorzy. 

Zatrzymaliśmy  się  w  marnej,  górskiej  wioseczce, 
pełnej  d3rmu,  gdyż  gotowano  właśnie  wieczerzę.  Pod- 
grzewane z  dołu  przy  tej  sposobności  domy  wygląda- 
ły, jak  długi  szereg  węglarskich  mielerzy. 


Ccbo^sel.  Cyfirysy.  Zwierzyna  1  myśliwstwo 

koreańskie. 

lyóżowy  świt  pogodnego  dnia  oblał  ślicznem  swem 
światłem  płowe  góry  i  żółtą,  trawiastą  dolinę,  wśród 
które]  stała  nasza  wioszczyna.  Poranek  był  zimny, 
ale  cichy,  zgodnie  z  przydomkiem  « Kraju  Cichego  Po- 
ranku *'.  Przyciśnięte  stężałem  powietrzem  dymy  tłuk- 
ły się  nizko  po  ulicach  osady,  znowu  podobnej  z  ra- 
cyi  gotującego  się  śniadania  do  ogromnej  węglami. 
Gruby  lód  namarzł  podczas  nocy  na  kałużach  i  w  ro- 
wach przydrożnych.  Mokry  od  niedawnych  deszczów 
gościniec  stężał  na  stal  i  dzwonił  pod  kopytami  naszych 
koni.  Długo  szedłem  piechotą,  aby  się  rozgrzać,  gdyż 
ani  ciało  moje,  ani  ubiór  nie  były  przygotowane  do  tak 
nagłego  i  nizkiego  spadku  temperatury.  Byliśmy  pew- 
nie na  wysokości  jakich  3  —  4  tysięcy  stóp.  Z  obu 
stron  drogi  stały  bez  ruchu  żółte,  wysokie  i  twarde 
jak  trzciny  osoki  z  białemi  kitami.     Przewyższały  one 


127 


nawet  mego  ton-sę,  rosłego  mężczyznę.  Dopiero 
gdym  wsiadł  na  konia,  otworzył  się  przede  mną  roz- 
legły widnokrąg. 

Od  przełęczy,  gdzie  górskie  łańcuchy  splatały  się 
w  węzeł,  szły  na  południe  dwa  długie  odnóża  kopu- 
lastych, pogarbionych,  skalistych  szczytów,  odchyla- 
jąc się  od  siebie  pod  nieznacznym  kątem.  Między 
niemi  zaległa  wazka  dolina,  mająca  najwyżej  jedną  lub 
półtory  mili  szerokości.  Ujście  jej  ginęło  w  dali, 
w  błękitnej  mgle,  zatkanej  zygzakami  bladych  wisza- 
rów  i  siwych  obłoków.  Łożysko  doliny  od  gór  do  gór 
wyściełały  wysokie,  gęste,  skędzierzawione,  pożółkłe 
trawy.  Nasza  drużyna  wiła  się  wśród  nich  białą, 
nikłą  taśmą.  Miejscami  na  uwałach  płaskich  pagór- 
ków czerniały  samotne  drzewa  zgarbione  i  sękate;  pod 
drzewami  bielały  wielkie  kupy  ofiarnych  kamieni.  Gdy- 
by nie  dziwaczny  kształt  gór  korejskich,  miałbym  wra- 
żenie, że  przeb3rwam  jedną  z  licznych  stepowych  do- 
lin Mongolii.  To  samo  pustkowie  i  ten  sam  pogwar 
szeleszczących  w  wietrze  miliardów  badyli,  podobny 
do  cichego  szmeru  morza. 

—  Ccho-sej!  The  grasy  field!  (trawiaste  pole) — 
powtórzył  ton-sś,  widząc  z  jaką  uwagą  rozglądam  się 
wkoło. 

—  Wcale  nie  widzę  wiosek! 

—  Są...  na  dole,  ale  mało! 

—  Jakto:  na  dole? 

—  Tak,  słrt  Zacaz  zobaczysz,  koło  rzeczułek... 


"r       '»••. 


128 


—  Dlaczegóż  mało?  Ziemia  zdaje  się  urodzajna?..* 
Koreańczyk  potrząsł  gtową. 

—  Błoto,  wiatr,  zimno,  śniegi  i...  tygrysy!  —  do- 
dał dszej.  —  Tutaj  czasem  w  lecie  drogą  przejść  nie 
można,  gdy  oni  gdzie  się  usadowią!...  Daleko  trzeba 
okrążać  górami.  Ludzie  z  wiosek  na  własne  pola  boją 
się  chodzić  i  nikt  tu  nie  zagląda... 

Patrząc  na  ogromne  przestrzenie  szumiących  ocze- 
retów,  pod  którymi  silny  drapieżnik,  po  krętych  dro- 
żynach mógł  się  z  łatwością  przeczołgać,  ale  których 
przebycie  wydało  mi  się  niepodobieństwem  dla  czło- 
wieka, zrozumiałem,  iż  jedynie  pożar  albo  powódź 
mogły  wypłoszyć  stamtąd  straszydła.  Ustrzedz  się 
od  nich  bardzo  trudno  nawet  doświadczonemu  i  dobrze 
uzbrojonemu  podróżnikowi,  gdyż  t)arwa  tygrysia  łu- 
dząco naśladuje  brudno-żółte  tło  starych  trzcin,  prze- 
ciętych czamemi  smugami  cieni.  Czai  się  on  nie- 
zmiernie przebiegle  i  lubi  napadać  znienacka. 

Tygrysy  żyją  w  całej  Korei,  ale  za  kh  państwo 
i  kolebkę  należy  uważać  leśne  puszcze  północne.  Tam 
one  głównie  pienią  się  i  dorastają  niebywałej  wielkości 
i  siły;  stamtąd  rozbiegają  się  szlakami  górskich  szczy- 
tów po  całym  póhvyspie.  A  ponieważ  w  tym  dziw- 
nym kraju  nadzwyczaj  zaludnione,  doskonale  uprawne 
i  kwitnące  doliny  sąsiadują  z  zupełnie  dzikiemi,  nie- 
przystępnemi,  dziewiczemi  wyniosłościami,  więc  potęż- 
ni szkodnicy  mają  gdzie  zakładać  swoje  ostoje.  Czę- 
sto bdfie^i  drcplf  iHiKów  znajdowano  o  parę  godzin 
drogi  od  ludnej  wsi  lub  MćiiśfAi. '  a.  B.  Bishop  opo- 


129 


wiada  o  leopardzie  zabitym  w  murach  Seulu,  oraz 
o  chłopcu  i  dziecku  porwanych  przez  tygrysa  w  dzień 
jej  przyjazdu  w  mieście  Genzanie  ^). 

Tygrysy  korejskie  mają  po  5  do  7  stóp  długości 
bez  ogona,  nie  ustępują  wielkością  bengalskim  ^), 
a  przewyższają  je  dzikością  i  odwagą.  Nocami  wcho- 
dzą do  wiosek,  porywają  bydło,  psy,  świnie,  napadają 
na  śpiących  na  przyzbach  ludzi,  jeśli  ogień  wygasł  lub 
zapomniano  rozpalić  go  w  pobliżu. 

M.  Pogio  wspomina  o  wypadkach,  kiedy  tygiysy 
wdzierały  się  do  wnętrza  zamkniętych  chat,  rozgrze- 
bawszy słomiane  ich  strzechy  •).  Podróżnik  P.  De- 
łotkiewicz  spotykał  wsie  opustoszałe,  gdzie  połowę 
ludności  wyżarły  tygrysy  *). 

Krajowcy  boją  się  tygrysów  (po  korej.  pomi,  ho- 
ran-i)  niezmiernie,  oddając  im  cześć  jako  wcieleniom 
okropnych  potęg,  wierzowcom  i  sługom  Władców  Gór 
(San-silliong  *),  unikają  mówienia  o  nich  i  naz3rwania. 


O    „Korea  and  łler  Neighbors",  str.  73. 

3)  Zdarzają  się  wśród  nich  osobniki,  których  skóra  mie- 
rzy 3  metry  66  ctm.  długości  bez  ogona  (Pogio),  a  3-metrowe 
skóry  nie  należą  wcale  do  rzadkości. 

•)  M.  Pogio:  „Korea",  tłom.  niem.  Ursyna-Pruszyńskie- 
go,  1895.  str.  174. 

*)  „Opis  Korei",  wydawnictwo  ministeryum  skarbu. 
Cz.  II,  str.  163. 

•)  W  Indyach  krajowcy  z  p<^dniowych  podgórzy  Hima- 
lajów również  uważają  tygrysa  za  wierzchowca  Geniuszów 
Gór. 

Korea.  9 


130 


Mój  ma-phu,  gdyśmy  szli  przez  pustkowia,  już  na 
parę  godzin  przed  zachodem  słońca  stanowczo  sprze- 
ciwiał się  dalszej  podróży,  podając  tysiączne  wykrętne 
i  błahe  do  tego  powody,  wyjąwszy  najgtówniejszego 
(tygrysów);  przez  miejscowości  zaludnione  przeciwnie 
przeciągał  drogę  do  późnej  nocy.  Potem  dopiero  do- 
wiedziałem się  o  przyczynach  tych  niezrozumiałych 
dla  mnie  wybiegów.  Biedaczysko  bał  się  w  tygrysich 
posiadłościach  powiedzieć  prawdę. 

Według  Korejczyków  tygrys  szczędzi  jedynie  pi- 
Janych,  którymi  się  brzydzi.  Jest  więc  jed3mym,  jak 
się  zdaje,  anti-alkoholikiem  w  tym  kraju.  Dla  walki 
ze  szczególnie  dokuczliwymi  tygrysami  rząd  organizu- 
je zbiorowe  obławy,  które  zresztą  nigdy  się  nie  udają, 
i  są  bardziej  jeszcze  nienawidzone  przez  mieszkańców, 
niż  napady  tygrysów,  gdyż  służą  jedynie  za  źródło  wy- 
zysku i  nadużyć  miejscowym  urzędnikom.  Wolą  Ko- 
rejczycy  sami  urządzać  potrzaski,  kopać  doły  na  tro- 
pach tygrysich,  wreszcie  w  kilku  z  dzidami  i  krze- 
miennemi  flintami  wychodzić  na  ciężki  bój.  Istnieje 
w  Korei  całe  obszerne  stowarzyszenie  myśliwców  ty- 
grysich, coś  w  rodzaju  kasty  powszechnej  i  zjedno- 
czonej w  całym  kraju,  posiadającej  własnych,  obieral- 
nych zwierzchników,  kasę,  własne  bóstwa,  gusła,  za- 
bobony i  tajemnice.  Do  nich  zwraca  się  ludność  z  proś- 
bą o  obronę  od  potworów  i  są  oni  słusznie  szanowani, 
jak  sam  święty  Jerzy.  Cieszą  się  -nawet  wpływem  po- 
litycznym i  w  wojnach  odgrywają  rolę  śmiałych  i  za- 
palczywych żołnierzy.    Rząd  wzywał  ich  nieraz  w  cięż- 


131 


kich  chwilach  i  służyli  mu,  choć  są  przezeń  uciskani 
na  równi  z  resztą  ludu.  Francuzów  podczas  najazdu 
na  półwysep  w  1866  r.  i  Amerykanów  w  1871  wpra- 
wiła w  zdumienie  zapamiętała  waleczność  tych  w  skó- 
ry odzianych  obrońców  ojczyzny. 

Zima  jest  ulubioną  przez  Korejczyków  porą  do  po- 
lowania na  tygrysy.  W  tym  celu  grono  myśliwców, 
uzbrojonych  w  dzidy  i  rusznice,  puszcza  się  w  pościg, 
upatrz3rwszy  dzień,  gdy  na  głębokich  śniegach  narosła 
na  tyle  już  śreń,  źe  utrzymać  może  myśliwca  na  łyż- 
wach, a  zwierz  jeszcze  się  załamuje.  Wyśledziwszy 
iygrysa,  gonią  go  po  śnieżnym  tropie,  wywabiają  na 
grzązkie  zadmy  i,  gdy  uwięźnie  zziajany,  wściekły 
a  bezsilny,  kłują  go  oszczepami.  Biada  jednak,  jeśli 
zwierz  w  pościgu  trafi  na  miejsce  płytsze  lub  twardsze 
i  ze  ściganego  zmieni  się  w  napastnika.  Płaczą  znowu 
wówczas  we  wsiach  osierocone  niewiasty  korejskie. 
Niedarmo  myśliwcy,  idąc  na  tygrysa,  jedzą  kości,  mię- 
so i  serce  nieprzyjaciela,  aby  dorównywać  mu  w  od- 
wadze! 

Bardziej  jednak  nad  polowanie  doręczne  rozpo- 
wszechnione są  wśród  Korejczyków  rozmaite  tygrysie 
pułapki,  choć  przebiegły  zwierz  niezawsze  daje  się 
w  nie  zwabić.  Znane  są  powszechnie  chińskie  sidła 
w  kształcie  wąziutkiego  korytarza  kolistego,  utworzo- 
nego z  dwóch  koncentrycznych  ogrodzeń  z  wysokich 
pali.  Do  środkowego,  całkiem  zawartego  wsadzają 
psa  albo  prosię,   które  wyciem  lub  kwikiem   zwabiają 


132 


tygrysa;  zewnętrzne  ogrodzenie  ma  wązkie  drzwiczki, 
otwierające  się  do  wnętrza. 

Tygrys,  wszedłszy  do  korytarzyka  i  szukając  wy- 
jącej ze  strachu  ofiary,  krąży  gorączkowo  wokoło  i,  mi- 
jając drzwi,  zamyka  je,  za  każdym  razem,  nie  mogąc 
dla  ciasnoty  obrócić  się,  aby  wyskoczyć  nazewnątrz, 
nie  domyślając  się  spiąć  na  łapy  i  górą  przekręcić.  Nad 
ranem  przybywają  myśliwcy  i  zabijają  go  z  łatwością 
oszczepem  przez  szparę  w  ogrodzeniu. 

—  Ale  my  polujemy  na  nie  tylko  pół  roku,  dru- 
gie pół  roku  one  polują  na  nas!  — powtarzają  Korejczy- 
cy  naiwnie  o  sobie  i  tygrysach  lekceważące  przysłowie 
chińskie. 

Sądzę  jednak,  że  polowanie  Korejczyków  trwa 
o  wiele  krócej  i  że  tygrysom  zarówno  jak  i  innym  dwu 
i  czworonogim  drapieżnikom  powodzi  się  w  Korei 
wcale  nieźle. 

Bezpiecznie  podróżować  można  wszędzie  w  tym 
kraju  jedynie  w  miesiącach  grudniu  i  styczniu,  pod- 
czas rui  tygrysiej,  kiedy  zapamiętałe  samce  upędzają 
się  za  samicami  i  biją  wściekle  między  sobą,  a  rozro- 
mansowane  samice  nie  myślą  wcale  o  jadle.  Za  to  za- 
raz potem,  a  szczególniej  w  kwietniu  i  maju,  kiedy 
się  kocą,  zaczynają  dokuczać  ludności  mocniej  lub 
słabiej,  zależnie  od  roku,  stanu  pogody  i  obfitości  zwie- 
rzyny w  okolicy.  Gniazda  zakładają  zwykle  w  szcze- 
linach skał  i  pieczarach  na  południowych  stokach, 
w  miejscach  zacisznych,  gdzie  ciepło  słoneczne  ogrze- 
wa nowo  narodzone  kocięta  i  nic  ich  nie  płoszy. 


133 


Futro  tygrysów  korejskich  oraz  mandżurskich  jest 
o  wiele  piękniejsze,  gęstsze  i  trwalsze  od  bengalskich 
i  wyżej  się  ceni.  Ich  pazury,  zęby,  kości  i  serce  są 
poszukiwane  przez  chińskich  i  miejscowych  znachorów 
i  lekarzy  jako  środki  lecznicze  i  magiczne.  Stąd  po- 
lowanie na  tygrysy  daje  znaczne  zyski  i  prowadzone 
jest  z  coraz  większą  zaciekłością  i  powodzeniem,  dzię- 
ki pojawiającej  się  w  handlu  udoskonalonej  broni  pal- 
nej. Dostarczają  jej  oraz  naboi  i  żywności  myśliw- 
com kupcy  chińscy  i  japońscy  w  portach  otwartych, 
odliczając  sobie  za  to  setne  procenta.  Sklepy  w  tych 
miastach  istotnie  pełne  są  skór  tygrysich  i  można  ku- 
pić bardzo  dobrą  za  25  dolarów  (korejskich)  i  wcale 
niezłą  za  15  dolarów. 

Można  tam  dostać  i  innych  skór:  leopardzich,  niedź- 
wiedzich, rysich,  lisich,  wydrzych,  sobolich,  kunich, 
antylopich,  jelenich,  zajęczych...  Można  kupić  pyszne 
^panty**  (młode,  zasuszone  poroża  jelenie),  kły  dzika, 
skrzydła  orle,  Ż3rwych  sokołów,  przyuczonych  do  polo- 
wania na  bażanty  i  przepiórki,  wreszcie  samej  zwie- 
rzyny —  kaczek,  gęsi,  bażantów,  jarząbków,  dzikich 
gołębi  lub  ich  piskląt  i  wypiorów  wszystkich  gatunków, 
zależnie  od  pory  roku. 

Szczególnie  obfity  wybór  futer  i  zdobyczy  myś- 
liwskiej widziałem  w  sklepach  i  na  targu  w  Genzanie, 
co  tłomaczy  się  blizkością  tego  portu  od  mateczników 
zwierzyny  korejskiej  —  bezludnych  i  zalesionych  wy- 
niosłości pogranicza  Mandżuryi. 

Stamtąd  ona  grzbietami  nieprzystępnych  łańcuchów 


134 


górskich  rozchodzi  się  po  całej  Korei,  tak  że  nawet  na 
południowych  jej  kończynach  można  spotkać  wśród 
opok  i  wąwozów  nietylko  tygrysa,  leoparda  i  niedź- 
wiedzia (korni),  lecz  i  łagodne  stworzenia  —  kozioroż- 
ce, jelenie,  piżmowce  oraz  inne  pomniejsze,  mocno 
prześladowane  przez  człowieka  i  swych  drapieżnych 
współbraci. 

Bez  schronisk  bezpiecznych  i  legowisk  północnych 
dawno  by  one  wyginęły;  zaś  ich  przenikanie  w  samo 
serce  uprawnych  gęsto  zaludnionych  okolic  umożliwia- 
ją powyższe  pasma  dzikich,  nieprzebytych  skał,  które 
niby  żyły  rozchodzą  się  po  całym  półwyspie.  Tam 
z  kolei  sąsiedztwo  człowieka,  prowadzącego  dla  włas- 
nej obrony  i  zysku  nieubłaganą  walkę  z  tygrysem,  za- 
bezpiecza cokolwiek  i  zwierzęta  od  tego  głównego  ich 
wroga;  zapewne  teź  z  tego  powodu  gromadki  małych, 
południowo-korejskich  małpek  gnieżdżą  się  wyłącznie 
w  pobliżu  sadyb  ludzkich. 

Chociaż  życie  zwierzęce  Korei,  pozostając  w  ciąg- 
łych i  ścisłych  stosunkach  z  fauną  Mandżuiyi,  przed- 
stawia tylko  jej  rozgałęzienie,  posiada  jednak  kilka  cie- 
kawych, właściwych  sobie  zboczeń  i  osobliwości.  W  Ko- 
rei np.  wcale  niema  i  prawdopodobnie  nigdy  nie  było 
wilków,  choć  jest  ich  bardzo  dużo  w  przyległej  Man- 
dżuryi  Wschodniej.  Następnie  ma  Korea  własną  od- 
mianę czarnych  orłów  ^),  dropi  (otis  Dybowski!),  żółto- 


0  Widziałem  te  ptaki  w  powietrzu,  ale  w  muzeach  wiem 
jedynie  o  egzemplarzach  w  Tokio  i  we  Lwowie  u  prof.  B.  Dy- 
bowskiego. 


135 


nogą  i  żółtodzioba  kukułkę,  wołającą  przeciągle  .kri*, 
ciemno-burego  słowika  z  szaremi  nóżkami,  śpiewają- 
cego i  w  locie  *).  Wśród  lisów  zdarzają  się  głęboko 
północne,  czamo-bure  odmiany,  a  w  starodawnych  po- 
dróżach są  wzmianki  o  aligatorach,  których  obecnie  nie 
zostało  ani  śladu  w  pamięci  ludu.  Do  osobliwości  ko- 
rejskich  należy  też  mała  ilość,  nawet  miejscami  zupeł- 
ny brak  komarów,  muszek,  gzów,  bąków  dokuczliwych 
i  licznych  w  sąsiednich  lasach  mandżurskich,  a  nawet 
w  Japonii.  Za  to  są  w  Korei  pszczoły,  których  nie  po- 
siada wcale  Japonia.  Widziałem  ich  tam  wszystkiego 
dwa  ule  w  Wyższej  Szkole  rolniczej  w  Sapporo,  pod- 
czas gdy  nieledwie  w  każdej  wiosce  korejskiej  znaj- 
dowałem choć  kilka  roi,  a  około  niektórych  domów  na- 
wet małe  pasieki. 

Słyną  z  piękności  barw  i  rzadkich  gatunków  ko- 
rejskie  motyle  oraz  żuki,  a  jest  ich  moc  niezmierna. 
W  czasie  mojej  podróży,  choć  pora  już  była  spóźnio- 
na, widziałem  w  okolicach  Seulu,  krążące  nad  polami, 
jaskrawe  motyle,  wielkie  chrząszcze,  przelatując  przez 
drogę,  nieraz  uderzały  mię  w  twarz  lub  spadały  na  ko- 
nia. Głęboko  pod  kupami  kamieni  żyją  tu  wielkie  kra- 
tegusy  o  świetnej,  złocistej  barwie.  Dziwna  rzecz,  że 
owady  korejskie  wogólności  bliższe  są  owadom  ja- 
pońskim, niż  chińskim.  Z  301  znanych  gatunków 
ptaków  ma  Korea  279  wspólnych  z  Japonią  i  Chinami, 


^)    Oba  wspomniane  gatunki  zostały  odkryte  przez  pol- 
skiego ornitologa  A.  Jankowskiego. 


136 


oraz  249  z  Mandżuryą;  z  253  gatunków  tęgopokry* 
wych  ma  147  wspólnych  z  Japonią,  a  tylko  82  z  Man- 
dżuryą. 

Ponieważ  chrząszcze  w  swem  gatunkowaniu  przed- 
stawiają najczulszy  na  wpływy  środowiska  materyał 
biologiczny  i  najwierniejsze  jego  odbicie,  należałoby 
stąd  wnosić  o  wielkiem  podobieństwie  warunków  ży- 
ciowych w  Japonii  i  w  Korei  oraz  o  długiem  i  ścisłem 
połączeniu  obu  krajów  w  odległe]  przeszłości. 

Morza  korejskie  obfitują  w  ryby;  szczególniej  dużo 
tu  siedzi  i  łososi.  U  wschodnich,  głębszych  brzegów 
pasą  się  liczne  stada  wielorybów  (koraje).  Nie  wyzy- 
skują jednak  Korejczycy  tych  bogactw  w  należytym 
stopniu,  gdyż  ich  żeglarstwo  i  rybołówstwo  wskutek 
odpędzenia  ludności  od  brzegów  bardzo  podupadło 
i  zaczyna  się  zaledwie  teraz  odradzać.  Za  to  tłumnie 
przyjeżdżają  tu  Japończycy  dla  połowu  ryb,  morskiej 
kapusty  i  trepangów.  Dwa  towarzystwa,  rosyjskie 
i  japońskie,  polują  rok  cały  na  wieloryby  korejskie, 
posuwając  się  za  stadami  tych  ssaków  w  zimie  ku  po- 
łudniowi, a  w  lecie  na  północ.  Wieloryby  korejskie 
należą  do  drobniejszych  gatunków,  zwanych  przez  wie- 
lorybników  „pasiatymi"  od  zmarszczek,  w  jakie  składa 
się  ich  wielki,  biało-perłowy  brzuch.  Większa  odmiana, 
„niebieska",  nie  ma  fałdzistego  brzucha,  jest  rzadszą 
i  ceni  się  o  wiele  wyżej.  Wielki  wieloryb  biegunowy 
nigdy  nie  pojawia  się  w  tych  wodach. 

Kręci  się  u  brzegów  Korei  dużo  rekinów,  drętw 
i  wielkich,   jak   małe  wieloryby,  zębatych  łupieżców, 


137 


które  jak  wojsko  przeciągają  bardzo  licznymi  nieraz 
zastępami,  pożerając  i  płosząc  po  drodze  stada  ryb 
i  morskich  ssaków.  Wieloryby  uciekają  od  nich,  jak 
szalone,  i  giną  na  długo  u  brzegów. 

Niewątpliwie,  że  Korea  ze  względu  na  rozmaitość 
swej  zwierzyny  ma  prawo  do  nazwy  kraju  łowieckiego, 
ale  co  do  ilości  osobników  ustępuje  o  wiele  nietylko 
takim  gniazdowiskom  zwierzęcym,  jak  Ceylon,  lecz 
nawet  przyległej  wschodniej  i  północnej  Mandżuryi. 
Grubego  zwierza  odnaleźć  dość  trudno,  gdyż  ma  wszę- 
dzie moc  nieprzystępnych  kryjówek,  tygrys  stale  znika, 
ędy  go  szukają;  łatwo  jedynie  o  bażanty,  które  trzy- 
mają się  w  pobliżu  zbóż,  oraz  o  kaczki  i  gęsi,  w  czasie 
wiosennego  i  jesiennego  przelotu  chętnie  sadowiące  się 
na  nieobsianych  albo  już  obranych,  błotnych  polach  ry- 
żowych. Prócz  tego  w  pobliżu  wiosek  lata  mnóstwo 
dzikich  gołębi,  a  w  zbożach  kryje  się  tysiące  prze- 
piórek. 

Ptactwo  łowią  Korejczycy  w  wielkiej  ilości  za  po- 
mocą sieci,  stryczków,  potrzasków  oraz  sokołów  przy- 
uczonych specyalnie.  Te  ostatnie  z  powodu  złej  tre- 
sury zwykle  rozszarpują  zdobycz,  tak  że  myśliwy  musi 
wciąż  się  za  nimi  upędzać,  co  czyni  polowanie  bardzo 
nużącem. 

Grubego  zwierza,  łącznie  z  tygrysem,  łapią  kra- 
jowcy najchętniej  za  pomocą  maskowanych  ziemią 
i  liśćmi  dołów. 


XL 


^ai-bilaog.  Szkoła  w  wiosce  Pl^enaog' 

ma-$el.   Oświata. 


o 


dziesięć  *!''  (5  wiorst)  od  noclegu  minęliśmy  ma- 
łą, górską  wioseczkę,  otoczoną  mamemi  polami  nie- 
zżętej  jeszcze  czumidzy  i  grzędami  wpół-zwarzonej  sa- 
łaty. W  zacieniacłi  szop  dostrzegłem  wiązki  suszące- 
go się  tytoniu,  a  nieopodal  wieśniacy  zwozili  skoszony 
groch,  ładując  go  do  wielkich,  sznurowych  sakw,  prze- 
wieszonych na  obręczach  przez  grzbiety  wołów.  Zwie- 
rzętom nogi  tylko  i  rogate  łby  wyglądały  z  pod  kopie 
nałożonych  na  nie  grochowin.  Zimny  zrana  dzień  roz- 
grzał się;  chmury  znikły  i  niebo  zajaśniało  wysokie, 
błękitne  i  promienne;  sinawe  góry  mdlały  w  oddali 
w  gorących  oparach,  a  wokoło,  jak  okiem  sięgnąć,  po 
same  wręby  doliny,  po  spękane  stoczą  wiszarów,  prze- 
lewały się  w  długich  falach  żółte,  skłębione  wichrem 
oczerety.  Droga  wśród  nich  to  biegła  prosto,  jak 
strzała,  to  nikła  za  niespodzianym   zakrętem  lub  zapa- 


13» 


dała  się  w  niewidzialnym  wądole,  aby  znów  wypłynąć, 
jako  biała  pręga  na  płaskim  garbie  odległego  pagórka. 

Gdy  znikła  nam  z  przed  oczu  wioszczyna,  kraj  wy- 
dał się  zupełnem  pustkowiem;  jedynie  wicher  świstał 
i  stukały  kopyta  naszych  koni  po  twardej  drodze.  Wtem 
przed  nami  otworzył  się  niespodzianie  głęboki  jar  z  na- 
pół  zamarzła  rzeczułką;  konie  poczęły  ostrożnie  scho^ 
dzić  po  wąziutkim  gzemsie  opoczystej  drożyny,  po- 
krytej miejscami  w  przysłoniach  siwym  szronem. 

Rzeczułkę  przebyliśmy  w  bród,  poczem  znowu 
wdarliśmy  się  na  trawiastą  płaskowyżynę  i  znowu  po 
paru  godzinach  jazdy  wśród  szumiących  osok  dotarli- 
śmy do  nowego  wąwozu.  Na  dnie,  w  ślicznym,  sosno* 
wym  gaju,  nad  rzeczką  Ten-hań,  rozłożyła  się  duża 
wieś  Hau-bulang,  gdzie  w  pobliżu  miał  według  podań 
zginąć  król-ludożerca.  Parów  rzeki  tworzy  tu  dość 
obszerną  kotlinę,  pełną  uprawnych  pól  i  ogrodów; 
w  dali  widać  liczne  sioła  po  obu  brzegach  rzeczki, 
w  ramach  pól  sałaty,  której  jaskrawa  zieloność  ostro 
i  wesoło  odrzynała  się  od  srebrnej  wody  na  buro-żół- 
tym,  jesiennym  krajobrazie. 

Od  wsi  Hau-bulang  czas  jakiś  dążyliśmy  podgó- 
rzem zachodniego  łańcucha  doliny  wzdłuż  krawędzi 
wąwozu  lewego  brzegu  rzeki.;;Ten-hań.  Miejscowość 
mocno  sfalowaną  porastały  karłowate  krzewy  i  wciąż 
te  same,  gęste,  wysokie  osoki.  W  paru  miejscach 
spostrzegłem  obszerne  łysiny,  które  wydały  mi  się  świe- 
żo zżętemi  rżyskami.  Omyliłem  się  jednak:  pól  wca- 
le nie  było  na  górnem  piętrze  płaskowyźyny,  a  halizny 


140 


utwotzyty  się  przez  wykoszenie  traw  na  opał.  Parę 
»i'  dalej  kilku  wieśniaków  zajętych  było  żęciem  ocze- 
retów  i  ładowaniem  ich  we  wspomniane  powyżej,  do- 
wcipne bycze  juki,  umożliwiające  zwózkę  snopów  i  sia- 
na z  najstromszych  pochyłości. 

Całą  drogę  dokuczał  nam  silny,  zimny  wiatr  pół- 
nocno-zachodni. Okolica  zwolna  zaludniała  się,  zja- 
wiały się  wioski.  O  trzy  mile  (40  i)  od  noclegu  za- 
trzymaliśmy się  na  obiad  w  dużem  siole,  otoczonem 
szerokim  kobiercem  pól  zoranych  i  zasianych.  Ale 
obok  widać  też  było  niwy  tylko  co  zżęte,  zastawione 
kopicami  snopów.  Ryżowych  pól  jeszcze  tu  niema, 
wieśniacy  sieją  wyłącznie  proso  gorazego  gatunku, 
owies,  jęczmień,  grochy,  uprawiają  tytoń,  sałatę  i  rzod- 
kiew. Śniegu  oczekiwali  lada  dzień,  a  spadają  tu  one 
obficie  i  leżą  długo.  Widziałem  we  wsi  coś  podobne* 
go  do  sanek,  widocznie  sporządzano  je  do  rychłego 
użytku.  Ma-phu  nazwał  wieś  dziwacznie  —  Phe- 
nang-musej. 

Dowiedziałem  się,  że  istnieje  w  niej  szkoła  sielska 
(s€danl),  i  poszedłem  ją  zwiedzić.  Mieściła  się  w  głę- 
bi brudnego  podwórka,  w  wewnętrznem  skrzydle  do- 
mu. Odszukanie  jej  ułatwił  mi  straszny,  rozlegający 
się  wewnątrz  hałas;  dziesiątek  dziecięcych  głosów  wy- 
krzykiwał rozmaite  dźwięki.  Gdym  otworzył  małe, 
prowadzące  do  wnętrza  drzwiczki,  uderzył  mię  prze- 
dewszystkiem  ostry,  przykry  zaduch.  Głosy  umilkły, 
jakby  kto  nożem  uciął.  Z  początku  nic  nie  rozróżnia- 
łem, oślepiony  przejściem  z  jasnego  dnia  w  głęt)oki 


141 


mrok.  Szkoła  miała  tak  małe  okienko,  że  ćwiczono 
się  tam  raczej  w  kocicti  sposobacti  widzenia,  niż  w  na* 
ukacli  ^).  Dopiero  po  dłuższym  czasie  rozpoznałem 
gromadkę  biało  ubranycli,  brudnych  cłiłopaków  z  wło- 
sami zaplecionymi  w  warkoczyk,  siedzącycli  na  ma- 
tacłi  pod  ścianami.  Naprzeciw  drzwi,  na  małem  wznie- 
sieniu umieścił  się  nauczyciel  (sy-syn-i,  sSn-saćn-i  — 
z  chińskiego)  w  wielorogim,  włosiennym  berecie,  przed 
nim  na  niziutkim  stoliczku  leżał  papier,  pędzelki  i  stała 
tuszownica  chińska  do  pisania.  Był  widocznie,  nie 
mniej  niż  jego  uczniowie,  zdumiony  i  zaciekawiony 
mojem  pojawieniem  się.  Włożył  więc  przedewszyst- 
kiem  na  nos  ogromne  okulary  w  szyldkretowej  opra- 
wie... Bądź  co  bądź  dodaje  to  powagi!...  Tak  uzbro- 
jony zagadnął  mego  ton-sę.  Tymczasem  zbliżyłem  się 
do  dzieci  i  spróbowałem  zajrzeć  do  ich  książek  i  kaje- 
tów. Nie  broniły  mi  tego,  ale  gdym  poprosił,  aby  da- 
lej czytały  swe  lekcye,  uparły  się  i  nie  posłuchały  na- 
wet nauczyciela.  Jeden  tylko  chłopaczek  zaczął  coś 
bąkać,  wskazując  ogromną  wskazówką  na  rząd  wielkich 
hieroglifów.  Była  to  pewnie  owa  słynna  książka  ,  ty- 
siąca znaków **,  podwalina  wszelkiej  nauki  chińskiej^ 
Z  boku  każdego  hieroglifu  na  prawo  stał  napis  korejski 
jego  wymowy,  a  na  lewo  jego  znaczenie  korejskie. 
Rozumie  się,  że  dzieci  uczą  się  przedewszystkiem  czy- 
tać po  korejsku,  co  wcale  nie  jest  rzeczą  trudną,   gdyż 


O  Inne  szkoły  ludowe,  które  widziałem  później,  zupełnie 
były  do  tej  podobne. 


142 


alfabet  korejski  ,5-inuń*'  ma  wszystkiego  44  litery  (25 
samogłosek  i  19  spółgłosek).  Tem  tylko  różni  się  od 
europejskiego,  że  dzieci  uczą  się  nie  poszczególnych 
liter,  lecz  odrazu  sylab.  Litery  korejskie  są  łatwe, 
przedstawiają  kombinacye  kresek  i  kółek,  pokrewne 
cokolwiek  i  japońskiemu  alfabetowi  dźwiękowemu 
(^katakana*  i  ,hiragana").  Piszą  Korejczycy  po  chiń- 
sku z  góry  na  dół;  stronicę  również  po  chińsku  zaczy- 
nają od  prawej  strony,  a  książkę  od  końca. 

Ale  umiejętność  pisania  i  czytania  po  korejsku  uwa- 
żane są  jedynie  za  środek  pomocniczy  do  poznania 
pisma  chińskiego,  od  którego  zaczyna  się  prawdziwa 
nauka.  Trzeba  wyuczyć  się  „tysiąca  znaków",  z  któ- 
rych żaden  nie  powtarza  się,  aby  pójść  dalej  w  zgłę- 
bieniu chińskich  klasyków  i  ich  hieroglifów.  Dzieci, 
nawet  dorośli  czytają  zawsze  głośno  i  śpiewnie,  jak  to 
czyni  po  dziś  dzień  wielu  Japończyków.  Często  wi- 
działem w  ogrodach  samotnych  czytelników,  mruczą- 
cych rytmicznie  odczytywane  wyrazy.  Obecnie,  gdy 
wpływy  chińskie  upadły  i  nauka  europejska,  śladem 
handlarzy  i  żołnierzy  europejskich,  wtargnęła  nieśmia- 
ło do  Korei,  zaczęła  się  szkoła  korejska  zmieniać,  a  ję- 
zyk korejski  i  piśmienność  nabierać  powagi.  Od  1894  r. 
nawet  chińska   gazeta  rządowa    „Dzo-bo  ^)   wychodzi 


')  Do  1894  roku  gazeta  ta  właściwie  nie  wychodziła, 
lecz  na  wzór  gazety  Pekińskiej  robiono  jedynie  odpisy  z  rzą- 
dowego oryginału,  który. zwał  się  „Dzo-bo"  i  był  sprawozda- 
niem Izby  Pośrednictwa  (Synczon-uOń),  wygotowanem  dla  ce- 
sarza i  ministrów. 


143 

w  inieszan3rm  chińsko-korejskim  ięzyku.  Upadły  daw- 
ne szkoły,  oparte  na  wiedzy  ctiińskiej  i  urządzone  we- 
dług chińskiej  modły,  z  nieskończenie  długim  szere- 
giem lat,  poświęcanycłi  zgłębianiu  literatury  i  filozofii 
chińskiej  ^).  Straciły  znaczenie  urzędowe,  wspaniałe 
egzaminy,  dające  prawo  zgodnie  z  prawodawstwem 
chińskiem  do  stopnia  naukowego  i  służby  państwo- 
wej. Zresztą  te  egzaminy  już  dawno  utraciły  wszelką 
powagę,  porażone  ogóln3rm  rakiem  życia  korejskiego — 
sprzedajnością  i  nepotyzmem.  Pierwszy  wyłom  w  tej 
twierdzy  chińskiego  wykształcenia  zrobiło  prawo  ,ym*, 
bez  egzaminów  dopuszczające  do  urzędów  potomków 
ludzi  zasłużonych  krajowi;  przez  tę  furteczkę  weszły 
wpływy  i  przekupstwo,  niszcząc  zupełnie  u  osobników 
z  warstw  ubogich  chęć  do  pracy  i  nadzieję  polepszenia 
przez  naukę  swego  losu.  Doszło  do  tego,  że  król 
Chión-dzon  (1834  r.)  otwarcie  zaczął  kupczyć  dyploma- 
mi, a  ministrowie,  rozumie  się,  utrzymali  i  nadal  ten 
wielce  korzystny  dla  nich  zwyczaj.  To  odstręczyło 
wszystkie  lepsze  jednostki  od  współubiegania   się   na 


')  O  konfucyonizmie,  który  niegdyś  detronizował  kró- 
lów korejskich,  taką  znajdujemy  wzmiankę  w  nowych  czasach: 
„Minister  oświaty  prosił  rozmaite  departamenty,  aby  wyzna- 
czały na  lepsze  miejsca  studentów  szkoły  Konfucyusza.  Mini- 
ster wojny  odpowiedzi^,  że  jego  departament  nie  potrzebuje 
usług  tych  ludzi,  gdyż  wiedza  konfucyońska  jest  w  nim  mało 
używana.  Stąd  departament  ze  smutkiem  zawiadamia,  że  nie 
może  naznaczać  osób  poleconych".  (The  Korean  Repository, 
1897  y.  Feb.  p.  79). 


144 


polu  naukowem.  Wiedza  czysta  uciekła  do  klaszto- 
rów buddyjskich,  do  bibliotek  i  pracowni  prywatnych 
miłośników. 

Dopiero  rewolucya  w  Japonii,  niezwykły  rozwój 
tego  kraju,  konieczność  otwarcia  granic  dla  handlu 
wszechświatowego,  wymuszona  przez  tę  samą  Japonię, 
wreszcie  zwycięska  jej  wojna  z  Chinami  wstrząsnęły 
Koreą  i  obudziły  w  lepszej  części  jej  inteligencyi  świa- 
domość  własnej  niedoli  i  pragnienie  poprawy.  Pod 
wpływem  Japonii  ocknęła  się  dawna  cześć  dla  nauki« 

,  Obecny,  przychylny  dla  wykształcenia  pogląd  po- 
jawił się  w  Korei  pod  wpływem  wojny  chińsko-japoń- 
skiej*  —  przyznaje  otwarcie  Horace  N.  Allen,  konsul 
generalny  Stanów  Zjednoczonych  ^).  W  Seulu  od 
1894  r.  powstał  cały  szereg  szkół,  prowadzonych  przez 
nauczycieli  europejskich  oraz  japońskich,  wzorowanych 
przeważnie  na  zakładach  amerykańskich  i  angielskich. 
Założona  jeszcze  w  1886  r.  szkoła  metodystów  ame- 
rykańskich pod  nazwą  ,Pai-Czai''  (Sala  kształcenia  po- 
żytecznych ludzi)  zostaje  w  1895  roku  uznana  za  szko- 
łę cesarską  i  otrzymuje  zapomogę  rządową  —  dolara 
miesięcznie  od  ucznia.  Prócz  języków  angielskiego 
i  korejskiego,  hieroglifów  chińskich,  uczą  tam:  geo- 
grafii, arytmetyki,  histoiyi,  algebry,  rysunków,  fizyki, 
Nowego  Testamentu  oraz  rzemiosł  i  mustry  wojskowej, 
Kurs  trwa  trzy  lata;  uczniowie  noszą  mundury;  od  cza- 
su do  czasu  urządzane  są  w  szkole  publiczne  rozprawy, 


*)    „The  Korean  Repository",  Odober  1898  r.,  str.  388. 


I 

I 

6 


145 


aby  przygotować  chłopców  do  życia  zbiorowego  i  dzia- 
łalności politycznej.  Liczba  uczniów  z  50  w  roku 
1895  urosła  do  176  w  r.  1897. 

W  tym  też  czasie  powstała  w  Seulu  szkoła  rządo- 
wa, normalna,  czyli  seminaryum  nauczycielskie  (sa- 
bóm-liak-kió)  i  dziewięć  szkół  początkowycłi  (sió-łiak- 
kió).  Uważam  za  zbyteczne  mówić  o  wielkiej  icłi  do- 
niosłości. Pierwszym  dyrektorem  szkoły  normalnej 
był  Amerykanin,  H.  B.  Hulbert. 

Wciąż  wzrastające  stosunki  łiandlowe  z  Europej- 
czykami oraz  ponowne  nieszczęście  Korei,  czyniące  ją 
areną  intryg  wielkiej  polityki  wschodniej,  stworzyły  du- 
że zapotrzebowanie  korejskich  tłomaczy  w  biurach,  kan- 
torach, kopalniach,  na  budujących  się  fabrykach  i  ko- 
lejach żelaznych.  Rozmaite  państwa  zaczęły  zakładać 
na  wyścigi  swe  szkoły.  W  ten  sposób  ppwstały:  szko- 
ła angielska  (począt.  w  1883  r.,  rozszerz,  w  1894),  ja- 
pońska (1891),  rosyjska  (1896),  chińska,  francuska 
(1896),  wreszcie  niemiecka  (1898). 

We  wszystkich  szkołach  wykładają  przedmioty  ogól- 
ne, geografię,  historyę,  arytmetykę,  fizykę...  ale  głównie 
usiłują  sobie  wyrobić  z  uczniów  dobrych  tłomaczów. 
Ogólną  ich  wadą  jest,  że  zmuszają  rząd  korejski  do  łoże- 
nia znacznych  stosunkowo  sum  na  ich  utrzymanie,  co 
nadweręża  nadmiernie  bardzo  skromny  budżet  mini- 
steryum  oświaty.  Budżet  ten  w  roku  1897  wynosił 
47,000  dolarów  Qen),  w  1900  roku,  choć  wzrósł  do 
120,000  doi.,  wynosił  zaledwie  2®/o   ogólnych  wydat- 

Korea.  10 


146 


ków  skarbu.  Z  tej  sumy  na  utrzymanie  samego  mini- 
steryum  idzie  z  górą  23,000  doi.,  na  studentów, 
kształcących  się  za  granicą,  około  13,000  doi.  (daw- 
nie] dochodziło  do  40,000  doi.);  następnie  6  tysięcy 
pochłania  obserwatoryum  astronomiczne  oraz  komitet 
kalendarzowy,  układający  rok  rocznie  rządowy  kalen- 
darz na  wzór  chińskiego;  6  tysięcy  śeulska  szkoła  le- 
karska (otwarta  w  1899  r.)  i  kilka  tysięcy  kolegium 
Konfucyusza,  ocalałe  z  dawnych  czasów  seminaryum 
duchowne  *). 

Budżet  szczegółowy  szkół,   ułożony  na  rok   1900, 
przedstawiał  się  tak  według  danych  urzędowych: 

Utrzymanie  szkół  korejskich  w  Seulu     .    .    .  25,511  doi. 

„           szkoły  rysyjskiej 1,224  „ 

„              „      francuskiej 1,224  „ 

„              „      angielskiej 2,348  „ 

„              „      niemieckiej 1,224  „ 

„               „      japońskiej 1,179  „ 

„               „      chińskiej 1,179  „ 

Pensya  nauczycieli  krajowych 23,410  „ 

„              „         cudzoziemskich 30,770  „ 

Zapomogi  szkołom  rządowym 22,260  „ 

prywatnym 7,240  „ 

„              „       japońskim 2,640  „ 


O    Budżet  podany  przez  Hamiltona  na  rok  1903  notuje 
wydatek  na  administracyę —  24,822  doi.;  na  kalendarz—  6,000 
szkoły  seulskie  —  89,969;   szkoły  prowincyonalne  —  22,580 
zapomogi  szkołom  prywatnym  —  5,430;  studenci  zagranicą  — 
15.920,  razem  —164,943  doi.  („Korea",  str.  100). 


147 


Szkoły  żeńska  i  lekarska  nie  zostały  włączone  do 
budżetu  tego  roku;  wykaz  icłi  znajdujemy  raz  tylko 
w  1899  r.:  pierwsza  dostała  3,750  doi.,  druga  6,030 
doi.  Dodam,  że  żadna  z  powyższycłi  sum  nie  docho- 
dzi w  całości  do  miejsc  przeznaczenia,  wszystkie  tają 
po  drodze;  jedynie  szkoły  cudzoziemskie  dostają,  co 
im  obiecano,  rozumie  się,  dzięki  naciskowi  zewnętrz- 
nemu. 

Najkosztowniejszą  i  najwspanialej  urządzoną  jest 
szkoła  angielska,  pobierająca  od  rządu  od  1894  r.  oko- 
ło 10,000  doi.  zapomogi.  Najlepiej  zorganizowaną 
i  stosunkowo  najtańszą  jest  szkoła  japońska,  która  do- 
stawała 3,000  doi.  zapomogi,  ale  wydawała  najpilniej- 
szym uczniom  10  doi.  miesięcznie  stypendyum,  naj- 
lepszych zaś  wysyłała  na  swój  koszt  do  Japonii  ^). 
Kształciło  się  w  szkołach  wyższych  w  Seulu  w  r.  1898 
około  800  młodzieży  ^);  wątpię,  aby  liczba  ich  obec- 
nie o  wiele  wzrosła,  gdyż  rok  1898  był  porą  najwięk- 
szego ożywienia  szkolnego.  W  1903  r.  oglądałem 
dwie  szkoły,  francuską  i  rosyjską,  w  pobliżu  ulicy  Mi- 
nisteryalnej;  były  to  małe,  dość  schludne  domki,  stoją- 


0  J.  B.  Bishop  mówi  o  77  młodych  Korejczykach,  kształ- 
cących się  w  1897  roku  w  Japonii,  ale  byli  to  według  jej  słów 
..stypendyści  rządowi",  ogólna  ich  liczba  była  więc  pewnie 
wyższą.    „Korea  and  Her  Neighbors",  p.  391. 

*)    W  Pain-Czai  —  176;  w  Normalnej  —  65;  w  rosyjskiej 

—  88;  w  francuskiej  —  100;  w  angielskiej  —  120;  w  japońskiej 

—  180;   w  niemieckiej  —  66.  („The  Korean  Repository",  Oc- 
tober,  1898-y.,  pp.  388—392  „Our  schools"). 


148 


ce  w  różnych  końcach  obszernego,  murem  otoczonego 
podwórza.  Miały  wewnątrz  urządzenie  proste,  ale 
europejskie,  ładne,  duże,  szklane  okna  i  ganki.  Ucz- 
niów nie  zastałem,  gdyż  było  święto,  dzień  urodzin 
7-letniego  księcia  Jang-cziu-nau.  Z  tej  racyi  przed 
bramą  pałacu  w  południe  zebrały  się  tłumy  młodzieży 
szkolnej  (hato)  z  chorągwiami  pod  wodzą  nauczycieli 
(kam-dok),  śpiewając  pieśni  patryotyczne.  Mogło  ich 
tam  być  z  jakie  półtora  tysiąca  —  cokolwiek  za  mało 
dla  220-tysiącznego  miasta.  Były  to  jednak  wyłącznie 
dzieci  z  klas  niższych,  ze  szkół  początkowych,  studen- 
tów nie  zauważyłem. 

Szkół  elementarnych  w  Seulu  jest  9,  a  w  nich  do  ty- 
siąca uczniów.  Na  prowincyi  takich  szkół  wszystkiego 
21;  każda  pobiera  miesięcznie  od  rządu  30  dolarów 
zapomogi.  Poza  tem  istnieją  szkoły  misyonarskie 
najrozmaitszych  wyznań.  Najliczniejsze  i  najlepiej 
prowadzone  są  szkoły  metodystów,  u  których  w  15 
szkołach  niedzielnych  uczyło  się  w  1897  r.  900  ucz- 
niów. Jedyna  w  Korei  wyższa  szkoła  żeńska,  „Ewa 
Haktang",  została  również  przez  nich  założona.  Oprócz 
misyonarskich  niema  wcale  w  Korei  szkół  żeńskich, 
gdyż  posyłanie  dziewcząt  do  jakichkolwiek  zakładów 
publicznych  sprzeciwia  się  obyczajom  korejskim.  Ko- 
biety odbierają  dotychczas  wyłącznie  wychowanie  do- 
mowe ^). 


*)  We  wrześniowym  zeszycie  „Koreaa  Repository",  z  r. 
1899  (str.  355)  znalazłem  wzmiankę,  że  pewna  liczba  korejskich 
pań  organizowała  towarzystwo  popierania  kształcenia  żeńskiego. 


149 


Charakterystyczną  cechą  średnich  szkół  korejskich 
jest  zupełny  brak  podziału  zajęć  wśród  nauczycieli. 
Etaty  są  bardzo  nieliczne,  nauczyciele  dzielą  się  nie 
według  przedmiotów,  lecz  według  klas;  każdy  z  nich 
musi  wykładać  wszystkie  lub  prawie  wszystkie  przed- 
mioty powierzonym  mu  uczniom.  Szkoła  normalna  np. 
składa  się  z  dyrektora  (hak-kio-dzan),  dwóch  starszych 
nauczycieli  (kio-goań),  jednego  młodszego  (pu-gio- 
goań),  trzech  nauczycieli  przygotowawczych  (kio-u5ń) 
i  sekretarza  (sió-gyj).  Nauczyciele  europejscy  poro- 
zumiewają się  ze  swymi  uczniami  zapomocą  tłomaczów 
przysięgłych.  Nawet  oni  pobierają  dość  skromne  wy- 
nagrodzenie, najwyżej  od  2  —  3  tysięcy  dolarów.  Ja- 
pończycy biorą  do  100  doi.  miesięcznie,  nauczyciele 
krajowi  —  około  50  doi.,  a  nauczyciele  szkół  począt- 
kowych —  najwyżej  15 — 20  doi.  miesięcznie. 

Jak  widzimy,  małe,  nadzwyczaj  małe  są  wydatki 
państwa  korejskiego  na  oświatę  i  nadomiar  lwią  ich 
część  pochłaniają  szkoły  wyższe  i  cudzoziemskie.  Re- 
forma szkolna  nie  tknęła  bynajmniej  szkoły  elementar- 
nej. Jakże  więc  poczyna  sobie  lud  prosty  i  skąd  bie- 
rze się  znaczny  stosunkowo  wśród  niego  procent  ludzi 
piśmiennych  ^)? 


*)  Autor  artykułu  „He|is  a  farmer",  pisze,  że  wśród  wieśnia- 
ków korejskich  jest  60%  analfabetów,  a  włącznie  z  kobietami 
85%,  że  ilość  ich  najmniejsza  jest  w  prowincyi  stołecznej  KiOn- 
gyj-do  i  sąsiedniej  Choan-hM-do,  a  najwięcej — w  mało  kulturalnej 
części  półwysp.,  na  północy.  („The  Korean  Reposit".  1898  r. 
p.  230). 


150 


Lud  uczy  się  sam.  W  każdej  nieledwie  większej 
wsi  odnaleźć  można  ciemną,  brudną  dziurę,  podobną 
do  już  opisanej  przeze  mnie,  gdzie  gromadzą  się  dzie- 
ci wieśniaków,  zapłaciwszy  ubogiemu,  jak  oni  sami, 
nauczycielowi  po  50  phun  (10  kop.)  miesięcznie  od 
ucznia.  Wieśniacy  również  , oporządzają*  szkołę,  wy- 
ściełają ją  matami,  wyklejają  taniem  obiciem,  kupują 
potrzebne  książki,  tusz,  papier,  pędzelki;  prócz  tego 
karmią  i  odziewają  nauczyciela,  zazwyczaj  chłopa  z  po- 
chodzenia, równie  skromnego  i  mało  wymagającego, 
jak  oni.  Płacą  i  uczą  się;  wciąż  uczą  się  cierpliwie 
„tysiąca*  trudnych  „znaków*,  bez  cienia  wyrachowa- 
nia, bez  widomego  nawet  pożytku  i  nadziei,  że  one 
wywiodą  ich  z  czasem  z  obecnej  ich  niedoli...  Nauka 
daje  im  wyłącznie  drobne  wprawdzie,  ale  czysto  umy- 
słowe rozkosze  i  trochę  ogłady.  Poza  tem  —  nic!.. 
Jest  więc  niepoprawnym  idealistą  ten  lud  potulny,  gnę- 
biony bezkarnie  od  wieków  przez  swoich  i  obcych. 


XII. 


PI)$D-9aD.   Pań-su.   Doźynhl. 
OleśDlacy  1  Uh  zwierzęta  domowe. 


D 


'ziesięć  ,1"  (5  wiorst)  od  Phenanng-musej  zaczęły 
się  pola  ryżowe  i  okolica  odrazu  się  zaludniła.  W  pa- 
rowie płynie  na  południe  rzeczka,  którą  nazwano  mi 
Poke.  Stronami  majaczą  wioski  i  ciemnieją  w  ramacti 
wysokich  grobli  nawodnione  rżyska.  Na  wodzie  kle- 
koce wysoka,  pionowa  turbina,  poruszająca  tłuczkę  ry- 
żową; jest  to  bądź  co  bądź  krok  naprzód  do  niezgrab- 
nych „mul-bań-a*. 

Dalej  na  dolinie  spotkaliśmy  kilku  żołnierzy  korej- 
skich  w  mundurach  podobnych  bardzo  do  japońskich 
z  ładownicami  przez  piersi  i  szybko  strzelnymi  karabi- 
nami na  ramionach,  w  oddali  jechał  konno  oficer  i  tra- 
garze nieśli  jakieś  paki.  Wszyscy  bardzo  mi  się  pilnie 
przyglądali. 

Pola  zawalone  głazami;  często  ścieżka  ginie  wśród 
nich  i  konie  z  trudnością  wyszukują  między  złomami 


152 


miejsca  na  postawienie  nogi.  Pola  ryżowe  zwolna  wy- 
pierają z  dna  dolin  wszelkie  inne,  wypędzają  prosa, 
pszenice,  grochy,  boby,  jęczmienie  na  zbocza  przyleg- 
łych gór. 

Wjeżdżamy  do  powiatowego  miasteczka  Phóń-gań-), 
różniącego  się  od  wiosek  jedynie  rozmiarami.  Na  uli- 
cach roi  się  dużo  ludzi,  odświętnie  ubranych  kobiet 
z  zasłonami  na  głowach.  Okazuje  się,  że  w  miastecz- 
ku uroczystość.  Około  jednego  z  okazalszych  domów 
kupi  się  cały  tłum  biało  ubranych  wieśniaków,  w  czar- 
nych włosiennych  kapeluszach.  Dostrzegam  przed 
wejściem  wielki  namiot  z  szarego  płótna,  w  którym  od- 
bywa się  jakaś  ceremonia.  Zsiadam  z  konia  wbrew 
nawoływaniom  ton-sy,  który  chce  mię  od  tego  po- 
wstrzymać. Tłum  rozstępuje  się  i  widzę  ,pań-su*  w  żół- 
tej, zgrzebnej  odzieży,  płóciennym  berecie,  jak  schy- 
lony nad  snopem  ryżu,  rusza  go  pałeczką  i  mruczy  za- 
klęcia. Pomagają  mu  dwaj  młodzi  wieśniacy,  również 
uzbrojeni  w  kije.  Gromada  starych  i  młodych  wypeł- 
nia namiot,  przyzbę  domu,  wygląda  z  izby.  ,Pań-su* 
miał  zatknięty  za  beretem  arkusz  drukowanego  papieru 
i  z  powierzchowności  oraz  ruchów  podobny  był  nieco 
do  mnicha  buddyjskiego.  Ubranie  jego  przypominało 
żałobny  strój  korejskl.     Nie  zważał  na  mnie  i  nie  prze- 


')  Wioska  ta,  oznaczona  dość  dobrze  na  mapie  w  wydaniu 
ministeryum  finansów,  nosi  tam  nazwę  PhiOń-gań,  ale  zapisa- 
na przeze  mnie  nazwa  PhOń-gań  —  zgadza  się  z  nazwą  na 
mapie  japońskiej. 


153 


rywał  guseł,  nawet  gdym  go  fotografował.  Wieśniacy 
natycłimiast  zaprosili  mię  i  ton-sę  do  izby,  gdzie  na 
wysokich,  chińskich  stolikach  stały  stosy  jedzenia, 
ciastek,  orzechów,  cukierków.  Stąd  zaprowadzono  nas 
do  drugiego  pokoju,  w  którym  na  matach,  paląc  fajeczki, 
zasiadali  pod  ścianami  poważni  brodaci  chłopi.  Po- 
dano nam  po  czarce  ciepłej  wódki  ryżowej  (suli)  robo- 
ty domowej,  słabej,  mętnej  i  białej,  postawiono  przed 
nami  małe,  japońskie  stoliczki-tace  zastawione  misecz- 
kami z  łakociami.  Były  to  przeważnie  ciastka  z  kroch- 
malu rozmaicie  zabarwione  i  zaprawne;  miały  smak 
obrzydliwy;  z  trudnością  przełknąłem  jeden.  Izba 
niezwłocznie  zapełniła  się  ciekawymi,  ale  wszyscy  za- 
chowywali się  bardzo  grzecznie  i  poważnie.  Wyszedłem, 
aby  śledzić  za  czarami,  lecz  ^pań-su"  już  porzucił  sno- 
pek i  zwrócił  na  mnie  swe  ślepe  oczy.  ,Pań-su'  sły- 
ną z  nieżyczliwości  dla  wszelkich  „nowinek*',  i  cudzo- 
ziemców. Ton-s^  ciągnął  mię  za  rękaw,  abym  szedł. 
Wydał  mi  się  zaniepokojony  mem  zachowaniem  i  gdym 
się  zbliżył  do  malowanej  jaskrawo  lektyki  i  jakichś 
barwnych  przyrządów  oraz  lalek,  które  grały  widocznie 
rolę  w  ceremonii,  powiedział  mi  cicho. 

—  Idźmy!...  Niech  sir  idzie!...  Ludzie  pijani... 
Może  się  stać  co  złego!...  W  dodatku  do  noclegu  dale- 
ko i  droga  prowadzi  pustemi  polami!...  Ma-phu  nie- 
zgodzi  się  jechać,  a  tu  zostać  nie  możemy!.. 

Miałem,  co  prawda,  wielką  do  tego  ochotę,  ale 
spojrzawszy  uważnie  po  skupionych  i  poważnych  twa- 
rzach wieśniaków,  zrozumiałem,  że  im  przeszkadzam 


154 


i  że  gdybym  nawet  został,  nie  pozwolą  mi  nic  zobaczyć, 
siadłem  więc  na  konia,  którego  mi  skwapliwie  podano. 
Tłomacz  objaśnił  mi,  że  zanosiło  się  na  tęgą  pijatykę, 
gdyż  świętowano  dożynki  ryżowe,  a  rok  był  urodzajny! 
Droga  szła  istotnie  pustemi,  ale  starannie  uprawnemi 
polami,  psutemi  jedynie  przez  ogromne  bryły  lawy, 
rozrzucone  suto  i  wszędzie,  wynurzające  się  z  głębi 
roli  niby  łby  podziemnycli  potworów  lub  tworzące  ła- 
wice długie  i  bezładne.  Z  trudnością  przebywaliśmy 
je  lub  omijali,  gdzie  się  dało.  Szeroki  gościniec  skur- 
czył się  znowu  do  ważkiej  ścieżyny.  Słońce  zacho- 
dziło, góry  strzegące  dolin  pociemniały  mocno,  a  sfa- 
lowane jej  dno  zalśniło  się  miedzianym  blaskiem.  Zie- 
mia stygła,  wiatr  ustał.  Bez  ruchu  zamarły  w  ognistej 
zorzy  białe  kity  oczeretów,  których  obszerne  zarośla 
znowu  pojawiły  się  u  drogi.  Daleko  na  wyniosłości 
zaczerniała  sylwetka  naszego  jucznego  konia,  którego 
ma-phu  puścił  naprzód  luzem,  po  za  nim  bielały  figury 
kilku  spóźnionych,  jak  my,  podróżnych.  Drogi  korej- 
skie,  we  dnie  bardzo  ożywione,  puścieją  ku  wieczorowi, 
gdyż  zaczynają  na  nich  grasować  łotrzykowie,  srogie 
duchy  i  sroźsze  jeszcze  tygrysy. 

Już  słońce  znikło  za  górami,  gdyśmy  wjechali  na 
szeroką,  pełną  gwaru  i  ruchu  ulicę  bogatej  wsi  Huon. 
Wieśniacy  wracali  z  pól,  prowadząc  woły,  ol)ładowane 
pługami  i  niosąc  narzędzia.  Inni  odwiewali  przed  do- 
mami świeżo  omłócone  zboże,  sypiąc  omłóciny  na  kra- 
wędź dowcipnie  urządzonych  płaszczyzn  pochyłych, 
po  których  na  jedną  stronę  staczało  się  ziarno,   a   na 


155 


drugą  plewy  i  śmiecie.  Ponieważ  nie  było  wiatru^ 
młodzi  chłopcy  tworzyli  go  sztucznie,  machając  wiel- 
kimi wachlarzami  z  piór  i  skóry.  Gdzieindziej  cały 
rój  młodzieży  kręcił  wesoło  młynek,  parobcy  rzucali 
łopatami  groch  na  sita  oddzielcze.  Wszędzie  brzmiały 
śmiechy  i  wesołe  głosy;  z  podmurowań  domów  bucha- 
ły obiecujące,  białe  dymy,  czerwone  łuny  świeciły 
w  kuchniach  i  z  końca  w  koniec  rozlegały  się  piskliwe 
nawoływania  dzieci,  wabiących  towarzyszów,  aby  przy- 
szli przyjrzeć  się  przejezdnemu  .Jangin"  (Europejczy- 
kowi), którego  pocichu  zwano  też  ,Jang-ak-kuj''  (za- 
morskim djabłem).  Kaczki,  gęsi  ciągnęły  poważnie 
rzędami  na  nocleg,  kur  już  nie  było  widać,  tylko  świ- 
nie  i  psy  uwijały  się  jeszcze  po  ulicy,  podniecone  ogól- 
nym ruchem.  Wspaniałe  woły  korejskie  szły  poważnie 
za  oraczami  lub  leżały  przed  drzwiami  domów,  czeka- 
jąc wieczerzy,  podczas  gdy  ich  gospodarze  zasiedli  już 
gromadkami  na  przyzbach,  paląc  fajeczki,  gwarząc  i  spo- 
glądając ciekawie  na  małą  naszą  karawanę,  przeciąga- 
jącą  przed  nimi. 

Korejczycy  są  wogóle  ciekawi,  a  wieśniak  korejski 
jest  wprost  żądny  wszelkich  nowin  i  widowisk.  Rok 
cały  przykuty  do  roli,  którą  skrzętnie  uprawia,  nie  ma 
czasu  na  dalsze  wycieczki  i  zna  świat  i  jego  zdarzenia 
jedynie  z  opowiadań  wróżbitów  (pok-ca)  i  przekupniów 
wędrownych  (pu-sań).  Oto,  co  mówi  o  trudach  i  wcza- 
sach korejskiego  wieśniaka  autor  ciekawej  rozprawki 
„On  jest  wieśniakiem"  ^):    , Pierwszą  cechą,  uderzają- 


')  „The  Korean  Repository",  June  1898  r.,  str.  230. 


156 


cą  cudzoziemców  w  korejskim  wieśniaku,   jest  jego 
pilność.     Nie  posiadając  żadnych  narzędzi,  oszczędza- 
jących mu  pracy,    liczyć  jedynie  musi   na  swoją  siłę 
i  swego  wspólnika,  wołu.     Czas  obecny  (połowa  czerw- 
ca) jest  porą  przesadzenia  ryżu;   w  tym  celu   opuszcza 
on  dom  o  wschodzie  słońca  i  pracuje  ciężko   do   zmro- 
ku, stojąc  przez  cały  dzień  bosy  i  nagi  w  wodzie,  z  bo- 
leśnie zgiętemi  plecami,  oblepiając  mułem   kępki   ryżu 
IV  t>łotnistym  szlamie.     W  ciągu   dnia  pomagają  mu 
w  tej  robocie  żona  i  synowa,  równie  zręczne  w  przesa- 
dzaniu ziarn  i  pieleniu  szlamów,  jak  mężczyźni.  Głów- 
nymi zbiorami,  którym  poświęcają  swój  czas,   są:  ryż, 
jęczmień,  pszenica,  bób  i  zwyczajne  warzywa;   na  ho- 
dowli tych  zbóż  upływa  im  rok  cały.     Podczas   zimo- 
wych   miesięcy  staje   się  Korejczyk   rękodzielnikiem 
i  wyrabia:  maty,  sandały,  parawaniki,  poszycia  lub  zbie- 
ra na  zboczach  wzgórzy  drzewo  i  chróst,  które  wysyła, 
po  zatrzymaniu  pewnej  części  na  własny  uż3rtek,  wiel- 
kiemi  partyami  do  najbliższych  miast.     Dwa   miesiące 
w  roku  uważane  są  jako  „czas  próżniaczy*,* — pierwszy 
i  szósty  miesiąc.     W  ciągu  tych  miesięcy  jest  swobod- 
niejszy, można  go  znaleźć  w  domu,   gotowego  słuchać 
każdego,  kto  zajrzy*. 

Korejczycy  nie  znają  wcale  niedzielnego,  regu- 
larnego wypoczynku.  Przerwę  w  ich  pracy  czynią  je- 
dynie uroczystości  noworoczne,  następnie  dni  ofiarne 
na  cześć  przodków  własnych  i  domu  panującego,  świę- 
ta bogów  miejscowych  i  okręgowych,  obrządki  rodzin- 
ne —  wesela,  pogrzeby,  urodziny,  zmiana  lub  nadanie 


157 


imienia...  Przeciętnie  świętują  o  wiele  mniej,  niż 
wieśniacy  europejscy,  nawet  po  doliczeniu  do  wcza- 
sów godzin  spędzanych  co  jakiś  czas  na  sąsiednim, 
jarmarku.  Jarmarki  wprowadzone  zostały  w  Korei 
przed  600  laty  i  uzyskały  wielkie  rozpowszechnienie;, 
w  każdem  miasteczku,  nawet  w  niektórych  większych 
wsiach  co  pięć  dni  odbywają  się  targi,  gromadnie  od- 
wiedzane przez  chłopów.  Mają  one  ogromne  znaczenie 
handlowe,  gdyż  dotychczas  większość  przedmiotów 
użytku  wieśniaczego  wyrabiają  w  chwilach  wolnych 
sami  włościanie  i  włościanki.  Ciągną  więc  tłumy  biało 
ubranych  chłopów,  niosąc  na  plecach,  a  kobiety  na  gło- 
wach, rozmaite  przedmioty  i  wyroby  lub  prowadząc 
woły  zaprzężone  do  ciężkich  wozów  albo  objuczone 
chróstem,  ziarnem,  sianem,  rybą,  owocami,  konopiami, 
matami  i  t.  d.  Pędzą  na  sprzedaż  woły,  konie,  świnie;, 
niosą  w  koszach  drób  —  kury,  gęsi,  kaczki,  a  w  wor- 
kach upolowaną  zwierzynę.  Słusznie  Korejczycy 
chlubią  się  swem  bydłem  rogatem;  stanowczo  mają 
najlepszą  jego  odmianę  na  Dalekim  Wschodzie.  Wspa- 
niałe osobniki,  szerokie,  rosłe,  na  krótkich  nogach,. 
z  wielkiem,  obwisłem  podgardlem,  przypominają  an- 
gielskie woły  Durham  i  dorastają  1  metra  46  —  50^ 
centym,  wysokości.  Ważą  nieraz  z  górą  700  funtów,, 
są  bardzo  mocne  i  rzeźkie.  Z  łatwością  ciągną  na 
dwukołowcu  1,600  funtów  i  nieocenione  są  w  drodze,, 
przy  przeprawach  przez  bystre  rzeki,  grzązkie  błota, 
strome  góry...  Koń  jeszcze  się  czasem  potyka  i  pada, 
wół  korejski   nigdy...     Używane  wierzchem,   chodzą. 


158 


szybkim  krokiem,  wcale  nie  wolniejszym  od  końskiego. 
Niektóre  osobniki  z  osady  rogów,  z  szerokiego,  kę- 
dzierzawego łba,  z  dzikiego  spojrzenia  i  dość  długiej 
sierści  wydały  mi  się  uderzająco  podobnymi  do  jakuc- 
kich  mieszańców  bawolich,  zwanych  tam  »chińskiem 
bydłem*  (k)rtaj  sflOsCi).  Nie  wątpię,  że  i  w  bydle  ko- 
tejskiem  płynie  dużo  krwi  bawolej,  której  one  za- 
wdzięczają swą  siłę  i  dorodność.  Na  wzrost  ich  wpły- 
wa bezwątpienia  ta  okoliczność,  że  Korejczycy  wca- 
le nie  spożywają  nabiału,  nie  wyrabiają  ani  masła,  ani 
sera,  cielęta  więc  ssą  mleko  do  S3rta  i  długo.  Obcho- 
dzą się  krajowcy  z  bydłem  rogatem  dobrze,  pasą  w  no- 
cy na  trawie,  a  w  zimie  oraz  w  czasie  robót  dają  goto- 
waną trzęsionkę  ze  słomy  i  zielska  z  bobami,  których 
wół  dostaje  dziennie  koło  5  funtów  (suchych).  Dużo 
bydła  korejskiego  rok  rocznie  idzie  do  Japonii  i  Kraju 
Usuryjskiego,  gdzie  jest  chętnie  nabywane  ze  względu 
tia  większą  odporność  na  karbunkuł  i  inne  epizootye, 
niszczące  nieustannie  stada  bydła  rosyjskiego.  W  Ko- 
lei niema  stad  specyalnie  hodowanych  dla  handlu,  ale 
każdy  zamożniejszy  wieśniak  karmi  opasy  i  cielęta. 
Nie  widząc  hurtów  na  pastwiskach,  wielu  podróżników 
ivnioskowało,  że  w  Korei  bydła  mało,  lecz  wniosek  ten 
uważam  za  mylny,  zarówno  jak  mniemanie  o  braku 
bydła  w  Chinach.  Stanowczo  więcej  go  tu  i  tam,  niż 
w  wielu  miejscowościach  Rosy  i.  Mięso,  skóry  ł  łój 
skwapliwie  są  skupowane  do  Japonii,  gdzie  bydła 
o  wiele  mniej  i  gdzie  zmiana  kuchni  w  kierunku  zwie- 
rzojadztwa,  wprowadzona  niedawno  fabrykacya  mydła. 


159 


wielu  smarów  oraz  wyrobów  skórzanych  na  wzór  eu- 
ropejskich niezmiernie  zwiększyły  zapotrzebowanie 
produktów  zootechnicznych.  Nizkich  koników  korej- 
skich,  stosunkowo  mniej  używanych  do  robót  polo- 
wych, widać  niemało  na  drogach,  objuczonych  towa- 
rami lub  niosących  jeźdźców.  Są  mocne,  wytrwałe 
i  zgrabne,  ale  dzikie.  Korejczycy,  którzy  przejęli  od 
Chińczyków  poszanowanie  dla  wołu,  konia  traktują  nie- 
dbale, często  okrutnie,  zachowując  względem  niego 
obyczaje  koczowników  z  nad  Amuru  i  stepów  buiyac- 
kich.  Nie  pozwalają  im  kłaść  się,  rzadko  w  drodze 
poją  i  wcale  nie  starają  się  zabezpieczyć  od  słoty  i  zim- 
na. Słyną  w  Korei  konie]  ze  stadnin  rządowych 
z  miejscowości  Ul-sań,  na  południowo-wschodniem 
wybrzeżu  w  prowincyi  Kión-sań-do,  oraz  na  wyspie 
Quelpart  i  małej  wysepce  Grinto,  u  zachodniego  wy- 
brzeża, niedaleko  miasta  On-cziń,  w  prowincyi  Choan- 
ha-do.  Mieszkańcy  tej  wysepki  trudnią  się  wyłącznie 
pasterstwem  koni. 

Konie  trzymają  głównie  ma-phu  (woźnice  towarów);, 
niedawno  dużo  koni  miały  wsie  pocztowe,  obowiązane 
wozić  urzędników;  obecnie  z  upadkiem  dawnych  poczt 
i  stamtąd  konie  przeszły  częścią  do  ma-phu,  częścią 
zostały  sprzedane  dla  wojska.  Mało  bardzo  widziałem 
w  Korei  osłów,  a  jeszcze  mniej  mułów,  tak  lubionych, 
pięknych  i  rozpowszechnionych  w  Chinach  i  Man- 
dżuiyi. 

Świnie  korejskie  są  nieduże,  rzadko  ważące  wyżej 
nad  30  funtów,  zawsze  czarne,  obrosłe  ostrą  szczeciną, 


160 


niezgrabne,  lecz  bardzo  ruchliwe.  Mr.  Malcolm  C. 
Fen  wiek  mówi,  iż  z  wielkiem  niedowierzaniem  wziął 
się  do  hodowli  ,  czarnych  świń  korejskich*,  lecz  osiąg- 
nął niezwykłe  rezultaty  i  przyznaje,  że  Korejczycy 
słusznie  uważają  wieprzowinę  europejską  za  niesmacz- 
ną. Wieprzowina  korejska  jest  wyborna.  On  twierdzi, 
że  wieśniak  korejski,  nawet  przy  obecnej  swej  biedzie, 
może  wypasać  w  ciągu  8  miesięcy  do  300  funtów  wie- 
przowiny ^),  Zawsze  widziałem  w  wioskach  korejskich 
dużo  tej  trzody,  która  też  jest  przedmiotem  handlu 
i  nawet  wywozu. 

Wogóle  i  drobiu  i  zwierząt  domowych  o  wiele  jest 
tu  więcej,  niż  we  wsiach  japońskich,  choć  mniej  naogół, 
niż  w  chińskich.  Nie  widziałem  wcale  w  Korei  kóz, 
owiec,  indyków;  za  to  dużo  wszędzie  wałęsa  się  psów, 
często  marnych  i  oparszywiałych,  lecz  doskonałych 
stróżów,  nieznoszących  zapachu  Europejczyka.  Ko- 
rejczycy chętnie  jedzą,  psie  mięso,  i  psy  oprawne  widać 
często  wiszące  w  miejskich  jatkach  w  jednym  rzędzie 
z  wieprzowiną  i  wołowiną.  Zresztą  ta  ostatnia  jest 
droga,  gdyż  bicie  bydła  rogatego  skrępowane  jest 
rozmaitymi  przepisami,  które  uczyniły  handel  tem  mię- 
sem przywilejem  urzędników  i  szlachty. 

Z  drobiu  bardzo'  poważana  jest  kaczka,  która  wraz 
z  gęsią  uważana  jest  za  symbol  wierności  małżeńskiej 
i,  jak  u  Chińczyków,  musi  znajdować  się  w  liczbie  po* 
darunków  weselnych.  Ubodzy  zastępują  ją  ptakiem 
papierowym. 


1)    „The  Korean  Repository",  r.  1898,  str.  291. 


161 


Bardzo  smaczne  i  nośne  są  kury  korejskie,  specyalnie 
karmione  giyką.  Ten  pokarm  nietylko  zwiększa  ilość 
jajek,  lecz  i  polepsza  ich  smak.  W  miastach  i  po  wsiach 
dużo  półdzikich  gołębi  popielatych.  Kotów  widziałem 
w  Korei  bardzo  mało. 

Poza  tem  mają  Korejczycy  jeszcze  pszczoły,  które 
dają  doskonały  miód,  ale  z  któremi  nie  umieją  się  ob- 
chodzić. Wszystkie  ule,  jakie  widziałem,  były  albo  wy- 
próchniałymi  pniami,  nakiytymi  kamieniem  płaskim. 
Bibo  poprostu  wielkimi  garnkami,  wywróconymi  dnem 
do  góiy.  Z  każdego  ula  mają  od  3  do  8  misek  miodu, 
wartującego  3  do  8  kop.  (30 —  80  phun)  każda.  Mają 
też  Korejczycy  jedwabnika,  którego  wykarmiają  na  mor- 
wie i  dębie,  ale  jedwabnictwo  słabo  jest  rozwinięte. 
Nitka  jedwabna,  mocna  ale  gruba,  podobna  do  mandżur- 
skiej;  tkaniny  prostackie,  wcale  prawie  nie  obracają  się 
w  handlu,  tkane  są  wyłącznie  w  domu  i  dla  własnego 
użytku.  Najlepszego  jedwabiu-surowca  dostarczają  oko- 
lice Seulu  i  południowe  prowincye. 


Korea.  11 


xni. 


Gmeotarze  1  poflrzeby. 


o. 


'd  wsi  Huon  do  Seulu  pozostało  250  »!'';  byliśmy 
więc  w  połowie  drogi.  Dzikie  wąwozy  górskie,  wązkie 
ścieżyny,  puste  doliny,  wsie  oblegane  przez  tygrysów, 
były  za  nami.  Z  każdym  krokiem  posuwaliśmy  się 
w  głąb  okolic  coraz  ludniejszych,  bogatszych  i  lepiej 
uprawnycłi.  Gdyby  nie  liczne  zwały  kamieni  i  łańcu- 
cłiy  siwych,  nieprzystępnych  opok  w  oddali,  miałbym 
wrażenie,  że  podróżuję  po  najpiękniejszych  miejscowo- 
ściach Chin  północnych.  Też  same  pola,  zaorane  w  dłu- 
gie, wysokie  skiby,  też  same  wioski  wśród  gajów.  Je- 
dynie ilość  pól  ryżowych  była  tu  większą  i  wciąż  rosła 
w  miarę  naszego  posuwania  się  na  zachód  i  południe. 

Pogoda  była  piękna,  noce  zimne,  ale  dni  ciepłe,  sło- 
neczne, w  południe  upalne,  choć  mieliśmy  juź  28  paź- 
dziernika. O  półtorej  mili  od  noclegu,  po  przebyciu 
małej  przełęczy,  wyszliśmy  nad  rzeczułkę,  obsadzoną 


163 


pięknem!,  starem!  drzewam!.  Z  obu  stron  na  podgó- 
rzach zarośniętych  sosnowymi  laskami  widać  było  kur- 
hany wspaniałych  mogił,  całe  ich  szeregi.  Niektóre, 
starannie  okopane  od  północy  półkolistym  wałem,  wzno- 
siły się  samotnie  all)o  w  towarzystwie  2 — 3  pomniej- 
szych. Prowadziła  ku  nim  zwykle  droga  szeroka, 
zdobna  wrotami  drewnianemi  i  stały  zazwyczaj  przed 
nimi  małe  kamienie  (tu-di)  bogów-opiekunów  mogi- 
ły lub  słupy  kamienne  z  napisami  i  kamienne  fi- 
gury ludzkie.  Zwiedziłem  jedną  mogiłę  na  prawo 
od  drogi.  Zajmowała  obszerną  przestrzeń  i  przy- 
legły, ładny  las  sosnowy  należał  do  niej,  dzięki  czemu 
zapewne  ocalał.  Przed  kopcem  stała  nizka,  ale  dość  duża 
pł3^a  kamienna,  przed  nią —  mniejsza  kwadratowa, 
z  obu  stron  wysokie,  rzeźbione  słupy  kamienne. 
Cmentarzy  w  Korei  zachodniej,  jak  nasiał.  Nietylko 
każda  wieś,  ale  każdy  ród,  często  każda  rodzina 
ma  własny  cmentarz.  Co  prawda  większość  ich  leży 
daleko  w  górach  i  jedynie  bogatsi  grzebią  swych  nie- 
boszczyków, tak  jak  Chińczycy,  wśród  pól  uprawnych, 
według  wskazówek  „pań  su*,  wznosząc  wysokie  kopce 
mogilne,  półkoliste  okopy  i  nagrobki.  Wieśniacy  nie 
mają  na  to  czasu  i  pieniędzy.  I  oni  jednak  starają  się 
o  przyzwoite  zachowanie  cmentarzy,  gdyż  „powodzenie 
żyjących  zależy  bardzo  od  przychylności  umarłych*; 
przychylność  zaś  umarłych  zdobywa  się  przyzwoitym 
pogrzebem  i  pieczą  o  ich  mogiłach. 

Jak  grzebali  swych  przodków   starożytni  Korejczy- 
cy  —  nie  wiadomo.     Słabą,    ale   doniosłą  wzmiankę 


164 


w  tym  przedmiocie  znalazłem  jedynie  w  króciutkiej 
uwadze  niewiadomego  autora:  „Niektórzy  pisarze 
wspominają  o  obyczaju  pewnych  tunguskich  plemion 
głodzenia,  zjadania  lub  palenia  starców  żywcem.  Frań- 
ćusko-korejskł  słownik  wykazuje,  że  zwyczaj  ten  do 
niedawna  istniał  w  Korei.  Griffis  mówi  o  nim  (str* 
83  ^):  „Przypuszczenie,  że  Korejczycy  powstali  ze  zle- 
wu plemion  południowych  z  plemionami  północnemi, 
przybyłemi  z  nad  Amuru,  ma  cechy  prawdopodobień- 
stwa, przeto  panowanie  u  nich  zwyczaju  zabijania  star- 
ców, właściwego  licznym  plemionom  turańskim,  nie 
przedstawiałoby  nic  nadzwyczajnego  ^).  Za  takie  po- 
zostałości starodawnych  obyczajów  należy  uważać  wy- 
rzucanie nieboszczyków  wprost  na  otwarte  powietrze, 
pod  lekkiem  pokryciem  ze  słomy,  co  jest  dotychczas 
w  użyciu  w  okolicach  Kuń-sań  (Półn.  Cziólla). 

Palenie  ciał,  powszechne  za  panowania  dynastyi 
Silla  i  Korió,  zostało  wzbronione  z  upadkiem  buddyzmu 
i  obecnie  utrzymuje  się   tylko  wśród  mnichów  buddyj- 


»)  .The  China  Review%  VoI.  XIV,  str.  224.  .Humań  Sa- 
crifices  in  Corea*. 

')  Obyczaj  ten  istniał  również  do  niedawna  wśród  Czuk- 
czów; ostatnie  takie  zabójstwo  miało  miejsce  w  latach  70  ze- 
szłego stulecia  i  zostało  opisane  przez  Augustynowicza.  Przy 
mnie  został  zabity  przez  syna  na  własne  żądanie  bogaty  Czuk- 
cza z  tundry  zachodniej  (Małej).  Wśród  Jakutów  i  Tunguzów 
podania  o  zabójstwie  starców  zachowały  się  bardzo  żywo  (.12 
lat  w  kraju  Jakutów*,  str.  296). 


165 


skich.  Panujące  teraz  obrzędy  pogrzebowe,  całkowicie 
zapożyczone  z  Chin,  są  surowo  przestrzegane  w  całym 
kraju  i  obowiązują  pod  grozą  kary  sądowej.  Rozwijają 
się  one  logicznie  na  tle  dwóch  zasad:  czci  dla  rodziców 
i  wiary  w  nieśmiertelność  duszy. 

Według  pojęć  korejskich,  człowiek  ma  trzy  dusze  ^). 
Po  śmierci,  jedna  z  nich  wciela  się  w  pozostającą  w  do- 
mu „tabliczkę*'  nieboszczyka  (uj-ph^),  druga  zamieszku- 
je w  jego  mogile  pod  opieką  ducha  gór,  wcielonego 
w  nagrobny  kamień  (tu-di),  trzecia  udaje  się  w  świat 
nieznany  „dziesięciu  sędziów',  skazujących  ją  zgodnie 
z  jej  życiem  na  ziemi  do  kraju  wiecznego  szczęścia 
lub  do  jednej  z  dzielnic  piekielnych.  Wiodą  ją  przed 
oblicze  tych  sędziów  „sa-dza*,  wysłańcy  z  podziemne- 
go państwa.  Zgodnie  z  pojęciem,  że  te  dusze  są  zupeł- 
nie do  zmarłego  podobne,  obrzędy  pogrzebowe  mają 
na  celu  dostarczenie  im  wszystkich  rzeczy  potrzebnych 
w  długiej  podróży  i  następnem  życiu,  a  uczucia  synow- 
skie i  cześć  dla  nieboszczyka  znajdują  wyraz  w  lamen- 
tach, głośnym  płaczu,  poście  i  ciężkiej  żałobie  dzieci 
oraz  bliższych  krewnych  (w  linii  męskiej). 

Aby  duszę  zatrzymać  jak  najdłużej  w  ciele,  starają 
się  w  domu  konającego  i  w  pobliżu  uniknąć  wszelkich 
dźwięków.  Umierającego  mężczyzny  doglądają  wy- 
łącznie  mężczyźni.     Z  początkiem  konania  przenoszą 


*)  Wierzenia  Jakutów  w  .trzy  ludzkie  dusze*  i  zwią- 
zek ich  z  .trzema  częściami  cienia*.  (.12  lat  w  kraju  Jaku- 
tów*, str.  382). 


166 


chorego  na  szeroką  deskę,  pokrytą  matami,  a  pod  gło- 
wę kładą  mu  poduszkę.  Twarz  konającego  powinna 
być  obróconą  na  południe.  Po  skonaniu  natychmiast 
zatykają  mu  usta  watą,  aby  zatrzymać  resztki  zostające- 
go w  ciele  , oddechu*,  który  ma  własność  zabijania 
wszystkiego,  co  żyje  w  pobliżu.  Przedtem  wszelako 
obecni  próbują  pałeczkami  otworzyć  zamknięte  szczęki 
zmarłego,  aby  przekonać  się,  czy  śmierć  nastąpiła 
istotnie.  Jeżeli  zmarł  ojciec  rodziny,  to  syn  najstarszy 
zamyka  mu  oczy.  On  również,  jeżeli  kochał  ojca, 
obowiązany  był  przygotować  dlań  zawczasu  piękną 
odzież  pośmiertną.  Do  mniej  powszechnych  zwycza- 
jów pogrzebowych  należy  „tan-dźi*: 

„Gdy  śmierć  od  choroby  lub  starości  grozi  ukocha- 
nej osobie,  Korejczyk  w  rozpaczy  gryzie  zębami  lub 
rozcina  nożem  palec  i  krwią  swą  karmi  umierającego. 
Bardzo  często  palec  zostaje  całkowicie  odcięty.  Jest  to 
jeden  z  najwyższych  czynów  krańcowej  żałości.  Jakie 
jest  pochodzenie  tego  zwyczaju,  powiedzieć  nie  umiem, 
lecz  taką  opowiadano  mi  o  nim  legendę:  Przed  laty 
matka  leżała  konająca,  podczas  gdy  jej  nieletnie  dzie- 
cię, nieświadome  zbliżającego  się  nieszczęścia,  bawiło 
się  w  otwartych  drzwiach.  Gwałtowny  podmuch  wiatru 
przyciął  drzwiami  rękę  malca  i  brzydko  rozciął  mu  pa- 
lec. W  strapieniu  dzieciak  popełznął  do  swej  umiera- 
jącej matki  i  wsunął  zraniony  palec  w  jej  usta.  Smak 
»  krwi  dziecięcej  przywołał  ją  do  życia.  Zaczęła  przy- 
chodzić do  siebie  i  ostatecznie  całkowicie  wyzdrowiała. 
Tak  więc  niebiosa  posłały  wiatr  dla  nauczenia  Korej- 


167 


czyków  nowego  sposobu  wyrażenia  najwyższej  żało- 
ści!...** —  kończy  autor,  Europejczyk,  swoją  wzmiankę 
o  tym  obyczaju  ^).  Należy  raczej  widzieć  w  nim  odbi- 
cie chińskiego  przesądu,  że  krew  ludzka  może  wrócić 
zdrowie  a  nawet  życie  umierającym  i  powtórzenie  zmie- 
nionej legendy  o  cnotliwej  córce,  która  dla  uratowania 
życia  rodzicom  w3^oczyła  krew  własną. 

Natychmiast  po  zgonie  wnoszą  do  pokoju,  gdzie 
ciało  leży  na  desce,  mały  stolik  z  trzema  misami  ryżu, 
trzema  miskami  grochowego  kisielu  i  trzema  czarami 
wódki  ryżowej  (suli),  obok  kładą  trzy  pary  słomianych 
sandałów,  trzy  łokcie  tkaniny  perkalowej,  tyleż  łokci 
płótna,  trzy  arkusze  papieru  i  płaszcz...  dla  trzech  dusz 
nieboszczyka.  Następnie  wywołują  trzykroć  imię  jego 
i  jadło  wyrzucają  za  drzwi  a  rzeczy  palą  na  dworze. 
Zabierają  je  dusze  oraz  wysłannicy  podziemni,  odpro- 
wadzający jedną  z  nich  „do  dziesięciu  sędziów.  Jedno- 
cześnie sługa  wynosi  odzież  nieboszczyka  na  dach 
i,  ująwszy  ją  jedną  ręką  za  kołnierz,  a  drugą  rozsuwa- 
jąc fałdy,  zwraca  się  na  północ,  dokąd  odchodzą  wszyst- 
kie dusze,  z  trzykrotnem  wezwaniem  imienia  niebosz- 
czyka, w  nadziei,  że  dusza  jego  powróci  do  ciała.  Po 
zejściu  na  dół  sługa  tem  ubraniem  pokrywa  zmarłego. 
Tymczasem  w  podwórzu  naprzeciw  wejścia  pospiesz- 
nie, obyczajem  chińskim,  budują  altanę  z  mat,  wysłaną 
matami,  gdzie  umieszczają  stół  z  jedzeniem  dla  dusz 
nieboszczyka.  Wybierają  z  najbliższych  krewnych  prze- 


')    ,The  Korean  Repository",  June  1897  r.,  str.  228. 


168 


wodniczącego  dla  mężczyzn  i  przewodniczkę  pogrzebu 
dla  kobiet.  Wtedy  dopiero  przystępują  do  obmywania 
i  obłóczenia  ciała.  Ale  przedtem  obecni,  wyjąwszy 
przewodniczącego,  wychodzą  na  podwórze  i  stają  u  po- 
łudniowej strony  namiotu  twarzą  na  północ  z  głośnym 
krzykiem  i  płaczem. 

Nieboszczyka  rozbierają,  zaczesują  mu  włosy  po 
korejsku  do  góry  i  związują  w  pęczek  na  czubku,  po- 
czem  ciało  obmywają  wodą  pachnącą  ł  wycierają  ręczni- 
kiem. Obcinają  mu  paznokcie  na  rękach  i  nogach 
a  zrzynki  z  każdego  palca  chowają  starannie  do  osob- 
nych, małych  woreczków;  do  osobnego  również  wo- 
reczka składają  wyczeski  włosów,  a  wszystko  następnie 
umieszczają  w  trumnie,  gdyż  dla  uniknięcia  przyszłych 
powikłań  żywych  z  umarłymi  nic  nie  powinno  pozostać 
na  ziemi  z  chowanego  nieboszczyka.  Wodę  od  mycia 
wylewają,  grzebienie,  ręczniki  wyrzucają  do  osobnego 
dołu  na  podwórzu. 

Do  ubierania  przenoszą  zmarłego  na  inną  deskę, 
pokr3rtą  matami  i  kołdrą.  Wdziewają  mu  na  gołe  ciało 
watowaną  odzież,  a  na  nogi  watowane  pończochy  i  czar- 
ne trzewiki  z  grubą  podeszwą  papierową,  poczem  prze- 
wijają go  przez  pół  powijakiem  jedwabnym  oraz  płó- 
ciennym, a  z  wierzchu  oblekają  w  perkalową  lub  je- 
dwabną, powłóczystą  odzież,  ściągniętą  pasem.  Pas 
kobiet  i  urzędników  zawsze  jest  koloru  czerwonego. 

Ten,  co  ubierał  nieboszczyka,  po  umyciu  rąk, 
umieszcza  na  stoliku  obok  ciała  kawałek  mięsa,  trochę 
zupy   i  papier  z  tkliwym   i   pochwalnym   życiorysem 


169 


zmarłego;  następnie  wylewa  trochę  wódki  na  wschod- 
niej stronie,  poczem  zaczyna  się  karmienie  nieboszczy- 
ka kaszą  jaglaną.  Bogaci  Korejczycy  do  kaszy  dodają 
trochę  pereł  i  kawałek  nefrytu  w  celu  zabezpieczenia 
ciała  „od  szybkiego  gnicia*.  Przewodniczący  pogrze- 
bowi zrzuca  odzienie  z  lewego  ramienia,  umywa  ręce 
i  z  płaczem  podchodzi  do  nieboszczyka  to  ze  wschod- 
niej, to  z  zachodniej  strony,  wreszcie  staje  naprzeciw 
i  napełnia  mu  otwarte  przemocą  usta  kaszą  z  perłami. 
Aby  kasza  nie  wypadła,  zawiązują  natychmiast  usta 
białą  chusteczką  perkalową  a  oczy  czarną  przepaską, 
uszy  zatykają  mu  watą,  twarz  pokrywają  muślinem  i  za- 
rzucają na  głowę  czarną  chustkę  jedwabną,  której  koń- 
ce ściągają  z  tyłu  na  węzeł.  Ręce  również  obwiązują 
czarną  chustą  i  całe  ciało  pokrywają  kołdrą. 

Całą  noc  palą  się  wkoło  nieboszczyka  świece,  stoi 
krzesło  ze  złoźonemi  na  niem  jego  rzeczami;  na  stole 
są  przygotowane:  wódka,  miednica  z  wodą,  zmienianą 
dwa  razy  dziennie,  grzebyk,  ręczniki,  świeca,  pudło 
z  tymiankiem  i  kadzielnica.  Wszystko  czeka  na  duszę 
nieboszczyka,  której  wizerunek  leży  na  odzieży  w  po- 
staci białej,  jedwabnej  wstęgi,  długiej  3  —  4  łokci.  Stoi 
tam  prócz  tego  pudło  z  papierami,  palonymi  wciąż  pod- 
czas ceremonii,  a  z  prawej  strony  wysoki  drążek  z  czer- 
woną chorągiewką,  na  której  białemi  literami  wypi- 
sane są:  imię,  nazwisko,  miejsce  urodzenia  i  godność 
zmarłego. 

Dla  odstraszenia  złych  duchów,  drążek  kończy  się 
ostremi  widełkami. 


170 


Nazajutrz  wdziewają  na  trupa  jeszcze  jedno  wierzch- 
nie ubranie,  które  może  być  kolorowe;  kobiety  ubierają 
w  spódnicę  i  długą  szatę  pasem  przepasaną.  Niebosz- 
czyk następnie  jeszcze  raz  zostaje  przeniesiony  na  inną 
deskę,  pod  głowę  mu  kładą  już  nie  poduszkę,  lecz  po- 
zostałe, własne  jego  ubranie.  Pasy  i  zawiązki  na  tru- 
pie na  chwilę  rozwiązują  znowu  w  oczekiwaniu,  czy 
życie  nie  wróci  doń  czasami.  Zjawiają  się  czterej  opo- 
wiadacze,  którzy  żałosnym  głosem  kreślą  bieg  życia 
i  zasługi  zmarłego.  Palą  jednocześnie  tymianek  i  pa- 
pier, oblany  spirytusem. 

Trzeciego  dnia  ciało  wkładają  do  trumny,  zbitej 
z  grubych  desek,  u  bogatych  ładnie  lakierowanej,  ozdo- 
bionej i  wybitej  wewnątrz  jedwabiem.  Ubodzy  malują 
ją  na  czarno  i  wyklejają  papierem.  Dno  grobu  jest  gru- 
bo wysypane  miałem  węglowym  i  pokryte  papierem,  na 
który  kładą  następnie  deskę  z  siedmioma  dziurkami, 
wyobrażającemi  gwiazdozbiór  Wielkiej  Niedźwiedzicy — 
jedyny  ślad  dawnych  wierzeń  korejskich  w  ich  spół- 
czesnych  obrzędach  pogrzebowych  *).  Dno  wyściełają 
kołdrą,  w  głowach  kładą  poduszkę,  poczem  synowie 
nieboszczyka  przy  pomocy  młodszych  braci  i  sług, 
umywszy  ręce,  przenoszą  ciało  do  trumny  i -umieszcza- 
ją w  niej  po  rogach   woreczki   z   zrzynkami  paznokci, 


1)  J.  B.  Bishop  mówi,  że  ubieranie  zwłok  nieboszczyka 
dopełniało  się  na  „desce  gwiaździstej",  którą  zapewne  wkła- 
dano następnie  do  trumny,  gdyż  Korejczycy  mówili  o  tmmnie 
„deska  gwiaździsta".  („Korea"  and  Her  Neighbors",  str.  287. 


171 


z  włosami  i  zębami,  które  jeszcze  przy  życiu  wypadły 
nieboszczykowi.  Pustą  przestrzeń  między  ciałem  i  ścia- 
nami trumny  wypełniają  pozostałą  odzieżą  zmarłego 
oraz  watą,  wszystko  nakrywają  dwoma  pokrowcami, 
zwanymi  „niebiosami*  i  zamykają  wieko. 

Szczelnie  zabita,  obmazana  smołą,  woskiem  i  la- 
kiem trumna  stoi  zwykle  czas  jakiś  na  dworze,  głową 
zwrócona  na  południe.  Pogrzebanie  winno  nastąpić 
u  wieśniaków  po  3  dniach,  u  zamożniejszych  po  9 
dniach;  członków  domu  panującego  chowają  po  9  mie- 
siącach. Zwykle  jednak  nawet  ubodzy  ociągają  się 
z  pogrzebem  do  tygodnia,  a  zamożni  Korejczycy  trzy- 
mają zmarłych  po  3  miesiące  i  więcej. 

Pośpiech  w  grzebaniu  uważany  jest  za  wielce  nie- 
przyzwoity. Trumna  stoi  na  podwórzu,  za  parawanem, 
obok  niej  w  porze  zwykłego  posiłku  stawiają  strawę, 
którą  lubił  nieboszczyk,  kwiaty  1  owoce,  a  co  rano  służ- 
ba zmienia  wodę  i  ręczniki. 

Nareszcie  miejsce  szczęśliwe  na  mogiłę  i  dzień  po- 
grzebania zostały  wybrane  przez  wróżbitę  (pań-su). 
Dół  przygotowują  zawczasu  z  rozmaitemi  ceremonia- 
mi. Przedewszystkiem  na  północ  od  oznaczonego  miej- 
sca wkopuje  się  wysoki  na  stopę  kamień  „tu-di"*,  przed- 
stawiający ducha-stróża  mogiły.  Następnie  zrana  w  dniu 
przeznaczonym  na  kopanie  dołu,  po  spełnieniu  obo- 
wiązkowych lamentów'  u  ciała  przychodzi  przewodni- 
czący pogrzebowi  w  towarzystwie  krewnych  i  wróżbi- 
tów na  wyznaczone  miejsce  i  wtyka  w  ziemię  znowu 
siedem  (ilość  gwiazd  Wielkiej  Niedźwiedzicy)  gałązek 


172 


śliwowych:  gałązkę  w  głowie,  gałązkę  w  nogacli,  gałąz- 
kę pośrodku  i  4  gałązki  po  rogacłi.  Poczetn  koło  środ- 
kowej gałązki  słudzy  stawiają  misy  z  jadłem  i  wódką 
ryżową  ^).  Następnie  idą  do  stojącego  koło  kamienia 
«tu-di*  stołu  i  klękają,  palą  tymianek,  kropią  ziemię 
wódką  i  spalają  papierki  w  wielkiej  miednicy,  wciąż  bi- 
jąc czołem.  Wreszcie  przewodniczący  też  klęka  u  wy- 
tkniętej mogiły  z  gorzkim  płaczem  i  dwakroć  czołem 
uderza.  Słudzy  przystępują  wówczas  do  wykopania  do- 
łu, który  jest  zazwyczaj  dość  głęboki  i  wysypany  na 
dnie  piaskiem  i  wapnem. 

Przeniesienie  ciała  do  grobu  odbywa  się  też  w  dzień 
szczęśliwy,  wybrany  przez  wróżbitów.  W  wigilię,  przed 


h  M.  A.  Pogio  mówi,  że  częste  umywanie  rąk  i  kadzenie 
tymiankiem  rzuca  się  w  oczy  przy  pogrzebach  korejskich.  Jako 
potrawy  ofiarne  wymienia:  jedno  danie  mięsne,  jedno  jarzy- 
ny gotowanej,  jedno  świeżej  ryby,  misa  octu,  koło  pięciu  czar 
rozmaitego  rodzaju  zup,  półmisek  wieprzowiny,  półmisek  ma- 
jonezu z  ryb  i  bażanta,  misa  morskiej  kapusty  (nazwa  błędnie 
podana  „mao",  należy  „moeogi"  —  przyp,  aut),  kilka  koszów 
z  owocami,  czara  araku  („suli", — wódki  ryżowej).  Cebula  i  czo- 
snek są  usunięte  z  potraw  ofiarnych.  Na  stole  stoją:  kadzielni- 
ca, pudło  z  tymiankiem,  świeca,  czara  z  arakiem  i  łyżka.  Speł- 
nienie ofiary  polega  na  zawinięciu  części  pokarmu  w  papier 
i  spaleniu  ich.  („Korea",  niem.  tłom.,  str.  155).  Resztę  pokar- 
mu zjadają  słudzy,  wróżbici,  goście,  domownicy.  U  biednych, 
rozumie  się,  że  dań  o  wiele  mniej  i  składają  się  przeważnie 
z  jarzyn.  Zdziwiła  mię  okoliczność,  że  w  spisie  Pogio  nie  zna- 
lazłem ryżu;  nie  zdążyłem  sprawdzić,  czy  to  przeoczenie,  czy 
obyczaj. 


173 


wieczorem  dało  wraz  z  trumną  zostaje  umieszczone 
w  kaplicy  przodków,  a  u  biednych  wewnątrz  domu,  w  ką- 
cie, przeznaczonym  na  ołtarz  przodków.  Płacz  i  dzikie 
krzyki  towarzyszą  o  świcie  wynoszeniu  trumny  na  cmen- 
tarz. Obecni  na  klęczkach  biją  czołem  o  ziemię  dwa- 
kroć  przed  wschodem  i  dwakroć  po  wschodzie  słońca. 
Kobiety  odchodzą,  tragarze  wynoszą  trumnę  i  ustawia- 
ją ją  na  wielkich  nosidłach.  Trumnę  przykrywają  opo- 
ną czarnego,  niebieskiego  albo  czerwonego  koloru.  Na 
trumnie  kładą  kapelusz  nieboszczyka  oraz  chorągiew 
z  napisem  jego  imienia  i  godności.  Cały  czas  palą  się 
świeczniki,  wonności,  tymianek,  spełniają  ofiary  z  jędze* 
nia  i  wódki.  Obecni  modlą  się  żarliwie  i  biją  czołem. 
Nareszcie  trumna  rusza,  niesiona  przez  gromadę  (cza- 
sem do  30)  tragarzy  i  poprzedzona  tłumem',  dźwigają- 
cym znaczki,  latarnie,  łopaty  z  napisami,  gałązki  sosno- 
we... Na  czele  orszaku  idą  ludzie,  odziani  w  skóry 
zwierząt,  z  przerażającemi  maskami  na  twarzach;  miają 
oni  straszyć  po  drodze  złe  duchy;  dalej  niosą  skrzynię 
z  rzeczami  nieboszczyka...  Z  obu  stron  idą  inni  z  po-- 
chodniami  i  wciąż  palą  papierki,  wyobrażające  monetę 
chińską.  Za  urzędnikami  niosą  konia  z  bambusu  i  pa- 
pieru, który  też  zostaje  spalony  na  grobie  i  z  którego 
popiół  sypie  się  do  mogiły.  W  końcu  orszaku,  za  trum- 
ną postępują  pieszo  w  głębokiej  żałobie  synowie  i  bliż- 
si krewni,  dalej  jadą  konno  lub  w  lektykach  dalsi  krew- 
ni albo  znajomi. 

Po  przybyciu   na  miejsce   trumnę   umieszczają  na 
macie  z  południowej   strony  mogiły  tak,   aby  niebosz- 


174 


czyk  miał  twarz  zwróconą  na  północ.  Zaczynają  się 
zwykłe  ofiary  z  wódki  i  jedzenia;  przewodniczący  po- 
grzebu rzuca  się  z  wielkim  płaczem  na  ziemię.  Jęki 
i  szlochania  ustają  z  chwilą  spuszczenia  trumny  do  gro- 
bu i  wznawiają  dopiero  po  pokryciu  jej  chorągwią  z  na- 
pisem i  po  opuszczeniu  przez  przewodniczącego  do 
grobu  kawałka  czarnego  jedwabiu;  poczem  obecni  klę- 
kają przed  kamieniem  mogilnym,  przed  którym  rozsta- 
wiono uprzednio  misy  z  jedzeniem,  owocami  i  wódką. 
Rzecznicy  żałobni  myją  ręce,  palą  tymianek  i  błagają 
kamień  na  kolanach,  aby  nieustannie  ochraniał  pocho- 
wanego tu  nieboszczyka.  Trumna  zostaje  zasypana 
mieszaniną  wapna,  miału  węglowego  i  białego,  sprosz- 
kowanego kamienia.  Zasypywaniu  trumny  towarzyszy 
nieustanne  bicie  w  bęben  i  gongi.  Nad  mogiłą  wzno- 
szą zwykle  okrągły,  dość  wysoki  kurhan.  Po  ukoń- 
czeniu tego  spełniają  ofiarę  z  wódki,  którą  wylewa- 
ją na  pagórek,  i  suszonej  ryby,  którą  rozdają  sługom 
i  kopaczom. 

Orszak  pogrzebowy  wraca  do  domu,  niosąc  z  po- 
wrotem skrzynię  z  odzieżą  nieboszczyka,  która  pozostaje 
w  domu  przez  cały  czas  żałoby  i  przed  którą  odbywają 
się  często  modły  i  ofiary.  Powracających  krewnych 
i  gości  spotyka  z  płaczem  na  progu  domu  przewodni- 
czący pogrzebu.  Obecni  modlą  się  i  spalają  dużo  pa- 
pieru, następnie  wchodzą  2  albo  3  szamanki  (mu-dań) 
z  muzyką  i  w  przebraniu  zaczynają  udawać  nieboszczy- 
ka, opowiadając  w  pierwszej   osobie  rozmaite,   znane 


175 


szczegóły  z  jego  życia  ^.  Gośd  podejmują  prostymi 
pokannami. 

Dwie  dusze  nieboszczyka  zosMy  już  więc  należy- 
cie umieszczone:  jedna  odes^  do  nieznanego  Świata, 
draga  zamieszkała  w  mogile  pod  opieką  ducha  cmen* 
tamego.  Dla  trzedej  duszy  przygotowano  w  tym  cza- 
sie podłużną,  na  stopę  długą  deseczkę,  4  palce  szeroką 
i  na  palec  głęboką  z  kasztanowego  drzewa  (u  biednych 
z  gral>ej  tektuiy),  ściętego  w  fałdem  miejscu,  gdzie  nie 
dolata  .szczekanie  psa  i  pianie  koguta*.  Malują  ją  na 
czarao  lub  biało  i  wypisują  hieroglifami  imię  niel>osz- 
czyka.  Z  boku  deseczka  ma  dziurki,  przez  które  dusza 
może  wejść  do  jej  środka.  Towarzyszy  ona  ciału  do 
grobu,  poczem  wraca  do  domu  i  zostaje  umieszczona 
w  ołtarzu  przodków.  Przed  nią  w  odpowiednie  uro- 
czystości stawiają  ofiary  z  kwiatów,  jedzenia,  owoców 
i  wódki.  Cześć  oddają  jej  tylko  do  czwartego  pokole- 
nia, poczem  tabliczlEa  zostaje  zakopaną  w  giobie  właści- 
ciela. 2^duszki  odbywają  się  nazajutrz  po  pogrzebie, 
następnie  co  10  dni  oraz  na  nowiu  i  pełni  księżyca 
w  ciągu  dwóch,  trzech  lat  po  śmierci  rodziców.  W  trzy 
miesiące  od  zgonu  obchodzą  domownicy  uroczyste  Za- 
duszki za  wszystkich  krewnych.  Polegają  one  na  wspól- 
nej modlitwie,  odwiedzaniu  mogiły  i  ofiarach. 

Cały  ten  przewlekły,  nużący,  kosztowny  i  Mopotli- 
wy  obrządek,  żywcem  do  najdrobniejszych  szczegółów 
został  zapożyczony  z  Chin,  lecz  widać,   że  doskonale 


>)     J.  B.  Bishop:   „Korea  and  Her  Neighbors",  str.  290. 


176 


odpowiadał  uczuciom  i  poglądom  korejskich  szamani- 
stów,  gdyż  spełniany  jest  z  niemniejszą,  niż  w  ojczyź- 
nie swej,  skrupulatnością.  Korejczycy  święcie  wierzą, 
że  dusza  zmarłego  zupełnie  podobna  jest  do  niebosz- 
czyka, podziela  jego  słabostki  i  upodobania:  je,  pije, 
gniewa  się  lub  cieszy,  jeździ  konno,  używa  oręża 
i  odzieży,  zdolna  jest  słyszeć  oraz  współczuć  skargom, 
smutkom  i  radościom  pozostałych  przy  życiu...  Wiara 
w  ludzkie  potrzeby  i  namiętności  tej  duszy  sięga  tak 
daleko,  że  dawniej,  ^-grzebiąc  królów  korejskich,  zako- 
pywano wraz  z  nimi  żywcem  dwie  niewolnice,  które 
z  czasem  dopiero  zastąpiono  kobiecemi  figurami  ka- 
miennemi. 

Dusze  zmarłych  kupią  się  koło  Ż3nvych,  tworząc 
jakby  odłam  rodziny  i  rodu,  wymagający  większej  na- 
wet pieczy  i  uwagi,  niż  żywi,  gdyż  mogą  szkodzić 
wszystkim,  a  same  zabezpieczone  są  od  zemsty.  Stąd 
płynie  pilne  obchodzenie  wszelkiego  rodzaju  zaduszek, 
troskliwa  opieka  nad  rodzinnymi  grobami,  które  bądź 
co  bądź  zajmują  dużo  miejsc  urodzajnych  w  upośledzo- 
nej w  orną  ziemię  Korei.  Stąd  pochodzi  ciągły  niepo- 
kój Korejczyka,  aby  ktoś  nie  skrzywdził  jego  nieT 
boszczyków,  gdyż  obowiązek  zemsty  leży  na  nim  pod 
grozą  wielkich  nieszczęść.  Naruszenie  granic  cmentar- 
nych, pochowanie  obcego  człowieka  w  pobliżu  rodzi- 
cielskiej lub  krewniaczej  mogiły  wywołuje  zacięte 
i  krwawe  walki,  w  których  udział  biorą  nieraz  całe  ro- 
dy i  które  tworzą   507o   spraw   rozstrzyganych   przez 


177 

sądy  ^.  Wszelkie  niepowodzenie,  przygoda,  nieszczęś- 
cie tłomaczą  się  obrazą  lub  niezadowoleniem  umar- 
łych, których  thmiy  cale  (tók-ha-bi),  krążą  wdąż  po 
ziemi,  zazdrośnie  śledząc  żyjących.  Największą  odpo- 
wiedzialność ma  się  wobec  rodziców,  gdyż  dężar  gnie- 
wu dalszych  krewnych  rozdziela  się  na  większą  ilość 
członków.  Bezdzietny  lub  tknięty  jaką  klęską  Korej- 
czyk  przedewszystkiem  sięga  do  źródła  swych  cierpień 
i  często  z  wielkimi  kosztami  przedsiębierze  pielgrzym- 
ki do  odległych  grot)ów,  bogate  spala  przed  nimi  ofia- 
ry, albo  nawet  przedsiębierze  przeniesienie  zwłok  do 
miejsc  szczęśliwszych  i  dogodniejszych.  W  tym  celu 
przedewszystkiem  wykopuje  się  dało;  skoro  ono  po- 
czerniało w  trumnie  lub  zmieniło  położenie,  to  znaczy, 
iż  stała  mu  się  jakaś  krzywda,  grożąca  wielkiemi  nie- 
szczęśdami,  a  nawet  zgubą  całemu  rodowi.  Zwracają 
się  o  poradę  do  wróżbity  i  zwykle  przenoszą  ciało 
w  inne  wskazane  przezeń  miejsce,  powtarzając  w  przy- 
bliżeniu obrzęd  pogrzebowy.  Z  kolei  szczęśliwy  wybór 
miejsca  na  rodzicielską  mogiłę  zapewnia  według  podań 
i  pojęć  Korejczyków  wszelkie  powodzenie,  daje  zwy- 
cięstwo nad  wrogami  i  przeciwnościami,  majątek,  za- 
szczyty i  nawet  prowadzi...  do  tronu. 


»)  .The  Korean  Repository',  1898  r.,  str.  233  Namsze- 
nie  granic  cmentarnych  pochodzi  stąd,  że  mało  już  zostało  do- 
godnych na  grobowce  miejsc  na  południowych  stokach  gór; 
często  powodem  tego  są  też  wróżbici  (pań-su). 

Korea.  12 


178 


Stąd  powstał  w  Korei  osobny  zawód  « poszukiwa- 
czy mogił*,  którzy  życie  całe  trawią  na  rozmaitych  pró- 
bach i  obliczeniach,  jak  nasi  gracze,  i  którzy  zazdrośnie 
kryją  przed  innymi  swe  sposoby  i  odkrycia. 

Należy  przypuszczać,  że  długa  i  uciążliwa  żałoba 
jest  wyrazem  solidarności  krewniaczej.  Każda  krzyw- 
da rodowa,  a  tembardziej  śmierć  członka  rodu,  musi  być 
pomszczona  lub  okupiona.  Zanim  to  nastąpi,  najbliżsi 
krewni,  niegdyś  zapewne  cały  ród,  uważani  są  za  wy- 
stępnych i  obyczaj  nakłada  na  nich  kary,  pobudzające 
do  spełnienia  obowiązku  ^).  Dotychczas  w  Korei  czło- 
wiek w  żałobie  i  zbrodniarz  noszą  to  samo  miano, 
oznaczone  t3rm  samym  hieroglifem. 

—  Nie  mogę  panu  powiedzieć,  kto  to  —  zbrodniarz, 
czy  człowiek  w  żałobie.  Obaj  jednakowo  się  piszą 
i  jednakowo  wyglądają...  —  mówił  mi  tłomacz,  gdym 
mu  dał  do  odczytania  podpis  korejski  na  fotografii. 
Istotnie  widziałem,  że  więźniowie  korejscy  noszą  odzież 
zgrzebną,  żałobną  i  wielkie  pokutnicze  kapelusze,  za- 
słaniające im  twarze,  chowają  się  również  za  wachlarze 
lub  zasłonę  i  nie  wolno  im  tak,  jak  pogrążonym  w  ża- 
łobie, rozmawiać.  Ludzie,  którzy  utracili  rodziców,  za- 
chowują  się  naogół  tak,  jak  zachowywali  się  dawniej 


1)  Msio  to  miejsce  i  u  Innych  ludów:  Arabowie  nie 
strzygli  włosów  i  brody,  inne  ludy  nie  umywały  się,  nie  jadły 
mięsa,  nie  łączyły  z  kobietami,  dopóki  nie  dopełniły  krwawej 
zemsty. 


179 


w  Japonii  zabójcy,  kryjący  się  przed  zemstą  rodową. 
W  czasie  trzechletniej  żałoby,  po  ojcu  i  matce,  z  któ- 
rych dwa  lata  należą  do  głębokiej,  a  rok  do  pół-żało- 
by,  dzieciom  nie  wolno  zajmować  się  żadną  pracą,  cho- 
dzić gdziekolwiek  lub  przyjmować  gości,  zdradzać  ja- 
kiekolwiek zajęcie  światem  zewnętrznym;  nie  wolno 
zabijać  żywych  stworzeń  nawet  szkodliwych,  nawet  pa- 
sorzytów,  gnieżdżących  się  w  ich  brudnej  odzieży  ^). 
Noszą  zgrzebne  łachmany  i  nie  strzygą  bród,  nie  jedzą 
mięsa,  lyby,  czosnku...  Są  uważani  za  umarłych  dla 
świata.  Żony  na  ten  czas  opuszczają  mężów  lub  zamy- 
kają im  swe  łożnice,  dziewice  nie  wychodzą  za  mąż. 

Dzieci  spłodzone  w  czasie  żałoby  podlegają  ogól- 
nej pogardzie,  uważane  są  za  nieprawe  i  mogą  być 
sprzedane  przez  rodziców  lub  krewnych  w  niewolę. 
Pierwszego  dnia  po  śmierci  głowy  rodziny  wszyscy 
domownicy  nic  nie  jedzą,  dzieci  poszczą  surowo  3  dni. 

Wszyscy  krewni  nieboszczyka  podlegają  żałobie, 
której  trwanie  i  głębokość  zależy  od  stopnia  pokre- 
wieństwa, ale  pokrewieństwo  rozważane  jest  jedynie 
w  męskiej  linii.  Mąż  po  żonie  i  żona  po  mężu  zacho- 
wują również  żałobę  trzy  lata.  Obecnie  bieda  i  osła- 
bienie więzi  rodowej  zmusza  lud  prosty  do  zaniecha- 
nia wielu  ograniczeń  żałobnych,  na  których  spełnienie 
łożył  przed  tern  cały  ród;  zamożniejsi  ponoszą  bez 
szemrania  ciężkie,  majątkowe  straty,  a  urzędnicy   po- 


*)    M.  A.  Pogio:    .Korea*,  tłem.  niem.,  str.  155 — 158. 


180 


rzucają  służbę,  ale  prawo,  choć  pozbawia  ich  pensyi, 
zalicza  im  do  shiźby  lata  żałoby  i  po  skończeniu  jej  są 
obowiązkowo  znowu  przyjęci  na  miejsce.  Obecnie 
trwanie  żałoby  zostało  skrócone  w  wielu  wypadkach 
dla  urzędników  do  dni  30  po  rodzicach  15  —  po  dal- 
szych krewnych.  Czy  napięcie  uczuć  rodzinnych  odpo- 
wiada ich  wyrazowi,  sądzić  trudno;  pozornie  w  życiu 
potocznem  nie  różnią  się  one  zupełnie  od  uczuć  euro- 
pejskich. Utwierdziło  mię  to  w  przekonaniu,  że  po- 
grzeb jest  wyrazem  dawnych  uczuć  rodowych.  Wysoko 
rozwinięte,  chińskie  pojęcia  krewniacze,  które  znalazły 
swój  wyraz  w  żałobie  i  czci  przodków,  podziałały,  jak 
drożdże,  na  zabobonne  i  niewyćwiczone  umysły  korej- 
skich  szamanistów  i  rodowców,  spowiły  je  mocno  i  na 
długo. 


XIV. 

K^l  IRałźeństwo.  Położenie  hoblety. 


o 


rodach  korejskich  wiadomo  bardzo  mało,  tyle  tyl- 
ko, że  istnieją,  że  zwą  się  »ilc6gi*  ^),  źe  wywodzą  się 
w  linii  męskiej.  Każdy  ród  ma  imię  rodowe  »siOn*, 
wszyscy,  noszący  wspólne  imię  rodowe,  uważani  są  za 
krewnych  i  nie  żenią  się  między  sobą.  Wsi  korejskie 
są  zamieszkane  zwykle  wyłącznie  przez  współrodow- 
ców,  z  wyjątkiem  innorodek  żon.  Znanych  jest  50  imion 
rodowych;  trzecia  ich  część  jest  chińskiego  pochodze- 
nia, reszta  prawdopodobnie  mandżurskiego,  gdyż  skła- 
dają się  z  jednej  sylaby,  zaledwie  kilka  jest  trzy,  czte- 
ro,  nawet  pięcio  sylabowych,   a  te   z  tej   racyi  oraz 


*)  Krewni  —  cchin-hao,  ching-handa;  rodzice  —  oponi, 
pumu;  ojciec  —  abae  (abunim,  pucchi-ni,  ca^-abi,  taj^-cchini); 
matka  —  amae  (omo-nimi,  ceomi,  moc-chini,  moni-mi);  ro- 
dzić —  nan-ta;  początek  —  kynyn,  ottymi  (poczynać —  piroso); 
dziecko  —  orinahyj,  ahyj,  ayj;  syn  —  atyri,  casigi;  córka — ne- 
sigistari. 


182 


z  okoliczności,  iż  spotykają  się  wyłącznie  na  południu 
półwyspu,  Hulbert  zalicza  je  do  malajskich.  Oto  kilka 
rodów,  które  zasłynęły  w  ciągu  ostatniego  wieku:  I  (Li, 
Ni),  do  którego  należy  obecnie  panująca  dynastya: 
Kim,  Pak,  CCho,  Ań,  Cżion,  Min,  Juó,  Dzo,  So...  Nie- 
które rody  są  bardzo  liczne.  Ród  Miń,  który  wysun^ 
się  naprzód  w  ostatnicłi  czasacłi,  dzięki  pochodzącej 
zeń  niet)oszczce  królowej,  zamordowanej  w  r.  1895, 
trząsł  całym  krajem  i  nawet  po  jej  śmierci  zatrzymał 
w  swych  rękach  do  1,000  urzędów.  Ród  Kim  rządził 
państwem  przy  trzech  królach  poprzedniej  dynasty!. 
Walki  zamożnych  rodów  często  pogrążały  Koreę  w  głę- 
t)oki  zamęt.  Członkowie  rodów,  k)ez  względu  na  swe 
położenie  (do  jednego  rodu  bowiem  mogą  należeć 
i  chłopi,  i  mieszczanie,  i  szlachta),  popierają  się  zawsze* 
Zwyczaj  każe  bronić  współrodowca  bez  względu  na  to» 
czy  ma  on  racyę,  czy  nie  i  zabrania  skarżyć  go  do  są- 
du; sprawiedliwość  wymierzają  sobie  sami  wsp^odow- 
cy,  na  mocy  wyroku  naczelnika  rodu.  Członkowie  rodu 
nawet  majątkowo  odpowiadają  za  siebie,  z  czego  ko- 
rzysta rząd  i  z  bogatych  pobiera  zaległe  na  biedakach 
podatki,  chociażby  ci  wcale  się  nie  znali  i  mieszkali 
nawet  w  innej  okolicy.  Pr)rwatne  należności  mogą  być 
otrzymane  teź  w  podobny  sposób.  Za  to  niema  pra- 
wie możności  odebrania  od  współrodowca  pożyczki, 
nawet  rzeczy  ukradzionej.  Naczelnicy  rodów,  zwykle 
należący  do  warstw  wyższych,  prowadzą  tablice  gene-* 
alogiczne  (cok*po)  swych  rodów,  gdzie  ściśle  wypisane 
jest  pochodzenie,  zasługi,  miejsce  urodzenia  pierwsze- 


183 


go  przo4ka,  należenie  jego  do  pewnej  warstwy  ludo- 
wej, jego  zajęcie,  jego  najbliższe  potomstwo  i  dalsze 
rozgałęzienie  rodu...  Istnieją  rody  bardzo  starożytne; 
z  rodu  Oan  (co  znaczy  ,król*)  pochodzili  panujący  sta- 
rożytnego domu  Korió.  Ród  Kim  (złoto)  wyprowadza 
swe  pochodzenie  od  .złotego  jaja',  znalezionego  nad 
brzegiem  rzeczki  przez  królewską  parę,  panującą  nieg- 
dyś w  jednem  z  południowych  państw  półwyspu. 

Kobieta,  wychodząc  za  mąż,  nie  przestaje  mimo  to 
należeć  do  swego  rodu,  ale  pokrewieństwo  w  żeńskiej 
linii  znika  już  w  drugim  stopniu  i  zwalnia  zupełnie  od 
żałoby.  Wyżej  stawiane  jest  nawet  swojactwo,  które 
uznaje  małżeństwa  w  czwartym  zaledwie  stopniu, 
i  mleczne  braterstwo,  pozwalające  na  nie  dopiero  w  trze- 
cim. Po  matce  mlecznej  (mamce)  prawo  obowiązuje  do 
noszenia  dwu-letmej  żałoby. 

Naczelnikami  rodów  są  zwykle  nie  najstarsi,  lecz 
najbogatsi  i  najmożniejsi  jego  członkowie.  W  rodzinie 
władza  należy  całkowicie  do  ojca,  matki  a  w  razie  ich 
śmierci  do  starszych  braci  lub  stryjów,  naznaczonych 
zwykle  opiekunami  przez  radę  familijną,  składającą  się 
z  najstarszych  członków  rodziny.  Postanowienia  głowy 
rodziny  są  obowiązujące  i  nieodwołalne  dla  wszystkich 
jej  członków.  Rodzice  mają  prawo  wygnać  i  karać  cie- 
leśnie nawet  dorosłe  swe  dzieci.  Korejczycy  jednak 
słyną  jako  łagodni  rodzice,  a  dzieci  ich  jako  posłuszni 
i  pieczołowici  podwładni.  Są  sobie  wzajem  potrzebni: 
dzieci,  jako  siła  robocza,  rodzice,  jako  posiadacze  zie- 
mi i  narzędzi.    Obejście  się  niewolników  z  własnemi 


184 


dziećmi  jest  o  wiele  gorsze,  gdyż  te  bywają  im  zwykle 
odbierane,  skoro  stają  się  zdatne  do  jakiejkolwiek  pra- 
cy ^).  Dawniej  rodzice  mogli  sprzedawać  w  niewolę 
dzieci  obojga  płci.  Obecnie,  zdaje  się,  źe  stosuje  się  to 
otwarcie  wyłącznie  do  córek;  sprzedaż  synów  masko- 
wana jest  usynowieniem.  Zgodnie  z  panującymi  w  pra- 
wodawstwie korejskiem  poglądami  Konfuciusza,  każdy 
powinien  mieć  męskiego  potomka,  któryby  troszczył 
się  o  oddawanie  mu  czci  pośmiertnej.  Ludziom  bez- 
dzietnym dozwolone  było  w  t3an  celu  usynowianie 
krewnych  w  młodszej  o  jeden  stopień  linii  męskiej. 
Prawo  zabraniało  usynowienia  rodzonycłi  i  stryjecznycłi 
braci  oraz  ich  wnuków.  Jeżeli  kto  miał  syna  żonatego, 
który  umarł  bezdzietnie,  to  musiał  usynowiać  dziecko 
w  jego  imieniu,  z  tego  też  powodu  wzbraniało  prawo 
usynowienia  stryjecznych  wnuków,  którzy  mogli  być 
przyjęci  przez  synów  usynowiacza.  Z  tych  postano- 
wień widać,  że  prawodawca  jakby  żądał  możności  rze- 
cz3rwistego  ojcostwa  i  przyznawał  je  względem  bra- 
tanków rozmaitego  stopnia.  Usynowienie  następowało 
za  zezwoleniem  wszystkich  męskich  członków  rodzi- 
ny, niekiedy  wbrew  życzeniu  rodziców  dziecka.  Spisy- 
wano postanowienie  i  wciągano  je  w  regestra  Ministe- 
ryum  Obrzędów;  obecnie  wystarcza  postanowienie  rady 
familijnej.     Od  tej  chwili    usynowiony  uważany   był 


>)  W.  E.  Griffis.  .Corea,  without,  and  within*,  II  wy- 
danie 1885  r.,  str.  143.  Niewolnictwo  trwa  dotąd,  choć  urzę- 
downie  zostało  zniesione  przed  dziesięciu  laty. 


185 


jako  rodzone  dziecko  usynowiacza  i  dziedziczył  po 
nim  majątek  oraz  przywileje.  Rozwiązanie  usynowienia 
było  bardzo  utrudnione  i  następowało  jedynie  za  ze- 
zwoleniem rządu.  Usynowiano  zwykle  niemowlęta. 
Jeżeli  przybrani  rodzice  mieli  córkę,  to  ją  wydawali  za 
przybranego  syna  ^).  Ale  istnieje  o  wiele  prostsza  for- 
ma usynowienia,  przy  której  usynowiony  nie  traci  ani 
swego  nazwiska,  ani  swych  praw  rodzinnych  i  majątko- 
wych, ogranicza  się  na  prostem  ustąpieniu  dziecka 
przez  rodziców  innym  ludziom  na  wychowanie." 

Naczytawszy  się  opisów  o  dziwacznem  zachowaniu 
korejskich  rodziców  i  dzieci,  o  niezwykłej  czołobitnoś- 
ci ostatnich  i  surowości  pierwszych,  o  klękaniach 
przed  ojcami  na  ulicy  w  błocie  i  kurzu  —  byłem  przy- 
jemnie zdziwiony  widokiem  stosunków  prostych,  mi- 
łych i  serdecznych,  nieróźniących  się  prawie  niczem 
od  europejskich.  Małe  dzieci  są  pieszczone,  a  pewien 
bogaty  Korejczyk  z  Seulu  przedstawił  mi  syna,  stu- 
denta, ładnego  chłopaka,  o  obejściu  pełnem  niewymu- 
szonego wdzięku  i  jawnej  poufałości  z  ojcem.  Nie  mo- 
gę tego  powiedzieć  o  córkach.  Tych  starszych  po  nad 
lat  dziesięć  prawie  nie  widziałem.  Zaskoczone  znie- 
nacka, dorosłe  dziewczęta  nawet  po  wsiach  uciekają 
i  chronią  się  pospiesznie  przed  wzrokiem  mężczyzn 
do  wnętrza  domów  albo  zarzucają  na  głowy  zasłony. 
Młode  mężatki  nie  ukazują  się  nikomu  i  miałyby  sobie 
za  ubliżenie,   gdyby  padło  na   nie  spojrzenie  innego 


')    M.  A.  Pogio.    .Korea",  str.  128,  tłom.  niem. 


186 


mężczyzny,  prócz  męża.  Odym  zwiedzał  w  Seulu  dom 
pewnego  ukształconego  Korejczyka,  zanim  weszliśmy 
na  dziedziniec  wewnętrzny,  usunięto  stamtąd  wszyst- 
kie kobiety,  pokoje  żeńskie  były  zupełnie  puste  i  tylko 
porzucone  na  ziemi  roboty,  meble,  rzeczy  i  t)łyskotki 
świadczyły  o  ich  obecności.  Urzędnik,  który  mię  opro- 
wadzał po  stolicy,  dobrze  już  zaczerpnął  z  europejskie) 
cywillzacyi,  mieszkał  lat  kilka  we  Władywostoku,  gdzie 
kształcił  się  w  budownictwie  pod  kierunkiem  inżynie- 
rów, mimo  to  gdym  go  poprosił,  aby  przedstawił  mię 
swej  żonie,  zmieszał  się  bardzo  i  choć  wprost  nie  od- 
mówił, a  nawet  obiecał  to  zrobić,  dwukrotnie  mię 
zwiódł:  to  nie  zastaliśmy  jej  w  domu,  gdyż  były  imie- 
niny matki,  to  za  drugim  razem  .właśnie  przysłano  po 
nią  lektykę  i  zabrano  do  chorej  krewnej*.  A  przecież 
była  to  godzina  wyznaczona  przez  niego  samego  na 
moją  wizytę,  lecz  po  twarzy  poznałem,  że  nie  mógł 
przezwyciężyć  głęboko  zakorzenionego  przesądu,  któ* 
rego  złamanie,  jak  się  okazało,  mogło  wystawić  go 
wraz  z  żoną  na  pośmiewisko  sąsiadów.  Nawet  władza 
nie  ma  prawa  wejść  w  obecności  kobiet  do  żeńskiej 
połowy  domu  i  przestępca,  który  się  tam  ukrył,  nie  zo^ 
staje  ujęty  ^).  Z  tego  powodu  o  mało  raz  nie  przyszło 
do  grut)ej  awantury:  we  wsi  Szimpo  na  północno-wschod- 
nim brzegu  Korei,  szukając  szkoły,  weszliśmy  przez 
nieświadomość  na  jakieś  podwórko,  gdzie  znajdowały 
się  same  kobiety.    Tłum  towarzyszących  nam  Korej- 


0    Ten  sam  obyczaj  istniał  do  niedawna  w  Jsponii. 


187 


czyków  zaczął  się  burzyć  i  jeden  z  nich,  lżąc»  zastąpił 
nam  drogę;  z  trudnością  dowiedzieliśmy  się,  o  co  cłiodzi. 
Na  gościńcacłi  i  ulicacti  spostrzedz  można  wprawdzie 
dużo  kobiet,  ale  są  to  zwykle  niewiasty  stare  i  brzyd- 
kie, ubogie  i  zapracowane.  Na  polach  widziałem  nie- 
raz pracujące  i  młode  wieśniaczki,  lecz  pilnie  odwraca* 
ły  głowy  przy  naszem  zbliżeniu  lub  nawet  uchodziły 
w  dal.  Pochodzi  to  może  stąd,  że  w  Korei  dziewczyna 
lub  wdowa  —  wogóle  kobieta  niezamężna  —  nawet 
gwałtem  porwana,  jeśli  spędziła  w  sypialni  mężczyzny 
choć  jedną  noc,  staje  się  prawnie  jego  nałożnicą  i  na- 
wet rodzice  nie  mogą  żądać  jej  powrotu.  Prawo  to  było 
powodem  częstych  nadużyć,  które  i  obecnie  nie  ustały 
w  głuchych  kątach,  wywołując  poważne  nieraz  zwady 
i  krwawe  bójki  ^).  Starodawne  prawo,  zabraniające 
powtórnego  małżeństwa  wdowom  stanu  szlacheckiego, 
w  połączeniu  z  okolicznością,  że  w  braku  potomstwa 
one  dziedziczyły  po  mężu  cały  majątek,  powodowało 
często  umyślnie  przez  krewnych  nieboszczyka  urządza- 
ne zasadzki.  Zgwałcona  we  śnie  lub  pochwycona 
w  drodze  i  uprowadzona  kobieta  stawała  się  własnoś- 
cią uwodziciela  i  z  tej  niewoli  tylko  śmierć  albo  przy- 
musowe małżeństwo  oswobodzić  ją  mogło.  Stąd  po- 
chodziły liczne  dawniej  samobójstwa  wdów  *);  prawo, 


^)    „Korean  Repository",  1898  r.,  str.  234. 

•)  Samobójstwa  dopełniają  kobiety  w  Korei  przez  prze- 
bicie sztyletem  krtani  podobnie  jak  w  Japonii;  mężczyźni  roz- 
pruwają sobie  brzuch  (japoński  harakiri). 


188 


wzbraniające  powtórnego  małżeństwa  szlachciankom, 
zostało  zniesione  dopiero  w  1894  roku;  lud  prosty  ni- 
gdy nie  podlegał  tym  ograniczeniom  i  takie  małżeń- 
stwa zawsze  tam  były  na  porządku  dziennym. 

Korejki  są  ciche,  skromne,  bardzo  pracowite  i  trosk- 
liwe matki.  Czas  upływa  im  w  ciągłem  zajęciu.  Wieś- 
niaczki prócz  robót  polowych  tkają,  szyją,  plotą  maty, 
opierają  domowników,  doglądają  bydła,  kwaszą,  solą, 
suszą  i  zaprawiają  na  zimę  zapasy,  obtłukują  ziarno  na 
krupy  i  mąkę  i  spełniają  cały  szereg  drobnych  ale  przy- 
krych nieraz  posług  koło  męża  i  domowników.  Oby- 
czaje korejskie  nie  uznają  samoistności  kobiet,  one  mu- 
szą koniecznie  mieć  opiekuna  mężczyznę:  ojca,  męża, 
brata,  wreszcie  syna.  Wychowane  od  dzieciństwa  w  tych 
poglądach,  patrzą  na  nie  jak  na  nieuniknione  przezna- 
czenie swojej  płci  i  przechodzą  przez  żyde  ostrożnie, 
jak  cienie,  kryjąc  się  za  kulisami  rodziny  i  rodu.  Cięż- 
kie, nudne,  jednostajne,  półwięzienne  istnienie  korej- 
skiej  dziewczyny,  po  śmierci  rodziców  staje  się  w  ro- 
dzinie brata  nieznośnem,  prawie  niewolniczem.  Mał- 
żeństwo cokolwiek  polepsza  jej  byt  i  daje  pewne  pra- 
wa przynajmniej  nad  własnemi  dziećmi  i  własnością 
domową. 

Chociaż  prawo  z  1894  r.  zabrania  wczesnych  mał- 
żeństw i  określa  wiek  młodzieńców  w  20  roku,  a  dziew- 
cząt w  16,  ale  widziałem  bardzo  wielu  chłopców  nie 
starszych  nad  lat  12  z  włosami  zaczesanymi  do  góry 
i  zawiązanymi  w  pęczek  na  ciemieniu  —  znak  pełno- 
letności i  małżeństwa.    Nawet  spotykałem  małych  ucz- 


189 


niów,  ślęczących  nad  początkami  ^tysiąca  znaków", 
już  żonatych  od  lat  paru.  Częściej  starsi  wiekiem 
chłopcy  dostają  małoletnie  żony,  ale  zdarza  się  i  od- 
wrotnie, że  rodzina  wydaje  dorosłe  kobiety  za  małych 
chłopaków,  co  wywołuje  zwykle  rozmaite  zatargi  i  na- 
ruszenia wierności  małżeńskiej...  Podobno  wczesne 
małżeństwa  nie  istniały  w  dawnej  Korei  i  rozpowszech- 
niły się  dopiero  za  obecnie  panującej  dynastyi.  Wsze- 
lako tak  się  już  wżarły  w  obyczaje,  że  prawodawstwo 
jest  teraz  wobec  nich  bezsilne,  co  powtarza  się  zre- 
sztą i  w  wielu  innych  dziedzinach  życia  korejskiego... . 
Wszędzie  łatwo  zaszczepić  zło,  lecz  o  wiele  trudniej 
je  wyplenić! 

Od  chwili  ślubu  małżonek,  chłopaczek  często  bar- 
dzo mały,  traci  prawo  do  zabawy  i  towarzystwa  rówieś- 
ników. Winien  od  tej  pory  obcować  z  dorosłymi  i  za- 
chowywać się  jak  dorosły.  Rozumie  się,  że  wybór  mał- 
żonki dla  syna  w  tym  wieku  całkowicie  zależał  od  ro- 
dziców; korzystają  oni  z  tego  prawa  nawet  względem 
dzieci  dorosłych  i  oblubieńcy  widzą  się  zazwyczaj  po 
po  raz  pierwszy  na  własnem  weselu. 

Sprawa  załatwia  się  zazwyczaj  bez  ich  wiedzy  mię- 
dzy rodzicami  bezpośrednio  lub  za  pośrednictwem  swa- 
tów zawodowych.  Skoro  matka  młodego  lub  swat  obej- 
rzał oblubienicę  i  warunki  majątkowe  okazały  się  od- 
powiednie, co  gra  w  małżeństwie  korejskiem  pierwszo- 
rzędną rolę,  ojciec  młodzieńca  pisze  list  na  czerwonym 
papierze  (znak  radości)  do  ojca  dziewczyny,  pełen  kom- 
plimentów,  życzeń,   zapytań  o  zdrowie,  a  jednocześnie 


190 


podaje  szczegółowo  swe  imię,  nazwislco,  określa  nale- 
żenie do  rodu  oraz  oznacza  miejsce  zamieszkania.  Wy- 
mienia w  końcu  ilu  ma  synów  i  dodaje,  że  jeden  z  nich 
jest  jeszcze  kawalerem,  chociaż  mógłby  się  ożenić  i  że 
on,  ojciec,  dowiedział  się  od  przyjaciół,  ze  w  takiej  to 
rodzinie  jest  na  wydaniu  dziewczyna.  Odpowiedź  ro- 
dziców panny  ma  znaczenie  stanowcze,  wyrażenie  zgo- 
dy na  małżeństwo  równa  się  jego  zawarciu  i  w  razie 
śmierci  narzeczonego  przed  istotnym  ślubem  dziewica 
uważana  jest  za  wdowę  i  dawnymi  czasy  wyjść  za  mąż 
powtórnie  nie  mogła. 

Za  jedną  z  najważniejszych  rzeczy  przy  zawarciu 
małżeństwa  uważa  się  umiejętny  wybór  szczęśliwego 
dnia  na  wesele.  Dlatego  lata  pana  młodego  i  panny 
młodej  dodają  się  razem,  odszukuje  się  gwiazda  odpo- 
wiednia sumie  liczb.  Dzień  gwiazdy  jest  dniem  prze- 
znaczonym dla  obrzędu.  Rozumie  się,  że  w  wyborze 
tego  dnia  oraz  dnia  wysłania  podarunków  czynny  biorą 
udział  ślepi  wróżbici  (pań-su).  Sam  obrzęd  polega  na 
zamianie  podarunków:  pan  młody  posyła  przyszłej  żo- 
nie stroje  oraz  sztukę  materyi,  z  której  narzeczona  po- 
winna własnoręcznie  uszyć  mu  ubranie,  w  jakie  on 
ubiera  się  po  raz  pierwszy  na  własne  wesele  ^).  Poda- 
runki odnoszą  do  domu  narzeczonej  przyjaciele  pana 
młodego,  w  drodze  czekają  już   krewni  narzeczonej. 


1^ 


^)  Zwyczaj  rozpowszechniony  nietyiko  wśród  Japończy- 
ków»  lect  również  wśród  ainów  Sachalinu  i  Jesso  oraz  ple- 
ni'on  nadamurskich:  Gilaków,  Goidów,  Daurów  i  t.  d. 


191 


wszczyna  się  walka  nieraz  bardzo  poważna,  gdyż  od 
wyniku  jej  zależy  przyszłe  powodzenie  strony  zwy- 
cięskiej. Po  wysłaniu  podarunków  pan  młody,  który 
dotychczas  nosił  włosy  zaplecione  w  jeden  warkocz, 
zaczesuje  je  po  męsku,  do  góry.  Tylko  małżeństwo 
daje  Korejczykom  prawo  pełnoletności.  Dorosły,  nawet 
stary  mężczyzna  kawaler  lub  kobieta  niezamężna,  uwa- 
żani są  za  niepełnoletnich,  pogrzeb  ich  odbywa  się  bez 
szczególnych  ceremonii,  ciało  zakopuje  się  poprostu 
bez  trumny,  owinięte  w  maty  i  żałoby  się  po  nich  nie 
obchodzi,  jak  po  małych  dzieciach.  W  dniu  zaczesania 
włosów  odwiedza  narzeczony  swych  krewnych  i  znajo- 
mych, a  wieczorem  zbiera  ich  u  siebie  na  ucztę. 

W  dzień  wesela  znajomi  pana  młodego  w  bogatych 
szatach  udają  się  wraz  nim  o  godzinie  określonej  przez 
wróżbitów  do  domu  panny  młodej.  Pan  młody  jedzie 
konno  albo  krytym  wózkiem  dwukołowym.  Przed  nim 
dwóch  ludzi  niesie  biały  parasol  i  żywą,  dziką  kacz- 
kę —  symbol  wierności  małżeńskiej,  owiniętą  w  czer- 
woną chustę.  Tę  kaczkę,  albo  tekturową  jej  podobiznę, 
po  przybyciu  do  domu  panny  młodej,  umieszczają  na 
wierzchu  misy  z  ryżem,  poczem  niezwłocznie  wy- 
chodzą. 

Tymczasem  przed  głównemi  wrotami  ojciec  pana 
młodego  i  cała  świta  zsiada  z  koni,  pan  młody  czyni 
to  ostatni;  pocżem  wszyscy  rozbierają  się  z  szat  uro- 
czystych, zdejmują  wspaniałe  kapelusze  i  w  zwy- 
kłym stroju  wchodzą  do  domu  panny  młodej,  gdzie 
wita  ich  jej  ojciec.    Pierwszy    wchodzi    oblubieniec 


192 


i  znajduje  w  głównej  sali  albo  w  umyślnie  rozbitym  na- 
miocie swą  przyszłą  małżonkę,  którą  często  widzi  po 
raz  pierwszy.  Kiedy  wszyscy  weselnicy  się  zbiorą, 
młodych  sadzają  obok  siebie  na  bogato  przybranem 
wzniesieniu;  tam  oni  czynią  ofiarę  z  kaczki  albo  jastrzę- 
bia i  kłaniają  się  sobie  dwa  razy  głęboko,  poczem  mło- 
da kłania  się  cztery  razy  z  kolei  teściowi  i  jednocześnie 
wszyscy  kłaniają  się  sobie.  Przed  panem .  młodym 
umieszczają  misę  z  owocami  jujuby,  a  przed  panną 
młodą  suszonego  bażanta;  przyjaciółki  panny  młodej 
napełniają  wódką  ryżową  małą  czarkę  ^  tykwy,  ople- 
cioną czerwonemi  i  błękitnemi  nićmi,  zwaną  « czarą  ra- 
dości'; pije  z  niej  oblubienica  i  podaje  oblubieńcowi. 
Po  wypiciu  przezeń  reszty  ślub  uważa  się  za  dopełnio- 
ny ^).  Spisuje  się  akt  na  czerwonym  papierze  i  pod- 
pisuje przez  nowożeńców.  Jeżeli  małżonka  nie  umie 
pisać,  to  kładzie  poprostu  rękę,  którą  oprowadzają 
wokoło  tuszem.  Dokument  rozcina  się  na  dwie  poło- 
wy i  części  wręczają  się  mężowi  i  żonie;  ci  chowają  je 
pilnie,  gdyż  nawet  w  razie  rozwodu  tylko  mąż  posia- 
dający obie  połowy  dokumentu  ma  prawo  ożenić  się 
po  raz  drugi.  Niekiedy  pan  młody  daje  teściowi  do- 
datkowe zobowiązanie  na  piśmie,  że  dochowa  wiernoś- 
ci jego  córce. 

Panna   młoda  oddala  się  niezwłocznie  na  żeńską 
połowę  domu,  a  pan  młody  ucztuje  z  gośćmi.     Często 


^)    Podobny  akt  z  małemi  zmianami  jest  kluczem  zaślu- 
bin japońskich. 


193 


ci  w  czasie  zabawy  rzucają  się  nań  i  próbują  go  upro- 
wadzić do  domu,  lecz  wówczas  zjawia  się  teść  i  wyku- 
puje zięcia.  Goście  odchodzą,  odprawiają  służbę  pana 
młodego,  obdarowawszy  ją  uprzednio.  Pan  młody  idzie 
do  przygotowanej  dla  siebie  komnaty,  dokąd  po  nieja- 
kim czasie  matka  i  starsza  krewna  przyprowadzają  pan- 
nę młodą  i  natychmiast  odchodzą.  Młodzi  ludzie  za- 
ledwie wtedy  mogą  się  sobie  dobrze  przyjrzeć  i  zamie- 
nić słów  kilka,  gdyż  w  czasie  całej  ceremonii  nie  wolno 
im  mówić  z  sobą,  zwyczaj  wymaga  nawet,  żeby  tej 
pierwszej  nocy  żona  unikała  rozmowy  z  mężem. 

Wogóle  według  pojęć  korejskich  żona  nigdy  nie 
powinna  dużo  rozmawiać  z  mężem,  jeszcze  mniej  z  te- 
ściem, z  szwagrami  wcale,  a  tylko  z  teściową  i  to 
z  wielkim  bardzo  szacunkiem. 

Wczesne  i  przymusowe  zaślubienie  kobiety  niezna- 
nej czyni  zupełnie  zrozumiałem  zdanie,  wypowiedziane 
do  I.  B.  Bishop'a  przez  pewnego  Korejczyka: 

,  Żenimy  się  z  żonami,  lecz  kochamy  się  w  nałoż- 
nicach* ^). 

Nazajutrz  młoda  mężatka  zaplata  włosy  już  nie 
w  jeden,  lecz  w  dwa  warkocze  i  to  uczesanie  zachowu- 
je na  całe  życie.  Jednocześnie  traci  imię,  nadane  jej 
w  dzieciństwie.  Odtąd  nawet  właśni  rodzice  nazywają 
ją  nieokreślonem  mianem  powiatu  lub  miejscowości, 
dokąd  wyszła  zamąż,  a  krewni  męża  —  imieniem  tego 


O    „Korea  and  Her  Neighbors",  str.  343. 

Korea.  13 


194 


powiatu,  gdzie  mieszkała,  jako  panna  i  skąd  ją  wzięto... 
Inni  nazywają  ją  poprostu  .pani  (kobieta)  takiego  to* 
lub  .dom  takiego  to",  wreszcie  po  urodzeniu  syna 
otrzymuje  nazwę  ,» matki  takiego  to*.  Skoro  zaś  w  ja- 
kiej sprawie  sądowej  okaże  się  potrzeba  ściślejszego 
określenia  jej  osoby,  urzędnik  daje  jej  chwilowe,  przy- 
godne nazwisko.  Wchodzi  ona  niby  we  wszystkie  pra- 
wa męża  i  podziela  jego  majątek,  staje  się  szlachcianką, 
skoro  wyszła  za  szlachcica,  i  bogatą,  jeżeli  była  biedną, 
mąż  powinien  utrzymywać  ją  przyzwoicie,  ale...  wszyst- 
ko to  w  istocie  zależy  od  charakteru,  dobrej  woli  oraz 
miłości  tego  męża.  On  jest  właściwie  źródłem  jedynem 
jej  bytu  i  nawet  od  niego  zależą  jej  lata,  gdyż  mło- 
dziuchna  siostrzenica,  wychodząc  za  mąż  za  starszego 
brata  męża  swej  rodzonej  ciotki,  staje  się  wskutek  tego 
jej  starszą  siostrą  ^).  Żona  prawna  uważana  jest  za 
zwierzchniczkę  wszystkich  żeńskich  członków  rodziny 
i  matkę  dzieci  nałożnic,  jeżeli  mąż  z  czasem  je  sobie 
weźmie,  gdyż  prawo  pozwala  na  to  i  wierność  małżeń- 
ska obowiązuje  tylko  kobiety. 

—  Żona  moja  nie  śmie  mi  nic  powiedzieć  za  moje 
zabawy  ze  śpiewaczkami  (ki-sań)...  Ona  powinna  się 
cieszyć,  że  mi  jest  wesoło  —  mówił  mi  pewien  Ko- 
rejczyk. 

Następnie  opowiedział  ze  zgorszeniem  i  przeraże- 
niem, jak  w  Europie  był  świadkiem,  że  żona,  przyła- 
pawszy męża  na  miłostkach  ze  sprzedajnemi  dziewczę- 


^)    Niewątpliwy  ślad  rodziny  swoistej. 


195 


tami,  uderzyła  go  w  twarz,  a  następnie  strzeliła  doń 
z  rewolweru. 

—  I  cóż!?...  Nic  z  tego  dobrego  nie  było!...  Za- 
biła go,  a  potem  siebie...  Bez  żadnej  korzyści...  U  nas 
nigdy  tego  nie  bywa...  My  możemy  trzymać,  ile  kto 
chce  kobiet,  na  ile  nas  stać!... 

—  A  kobiety? 

—  Kobiety  co  innego!...  Na  mężczyźnie  nie  zosta- 
je nawet  śladu,  a  kobieta  ma  dziecko!... 

Dlatego  to  zapewne  niewierną  żonę  mieli  prawo 
Korejczycy  jeszcze  bardzo  niedawno  odprowadzić  do 
urzędnika,  który  karał  ją  okrutną  chłostą,  a  nawet  za 
zgodą  męża  oddawał  w  niewolę  lub  sprzedawał  jako 
nałożnicę  służbie  biurowej  lub  straży.  W  starożytności 
skazywano  je  na  śmierć.  Skoro  żona,  doprowadzona 
do  ostateczności  złem  obejściem  męża,  uciekła  od  nie- 
go, mógł  ją  poddać  publicznej  chłoście  i  zmusić  do 
powrotu. 

Łagodni  Korejczycy  srodze  biją  żony.  Pewna  filo- 
zofia wschodnia  o  miłosnych  własnościach  bata  tkwi 
mocno  w  umysłach  mężów  korejskich.  Sfery  wyższe, 
unikając  gwałtów  osobistych,  szeroko  stosują  rozwód. 
Za  powód  do  rozwodu  służy:  niewiara  małżeńska,  za- 
zdrość, bezdzietność,  swarliwość,  choroby.  O  rozwód 
może  się  starać  wyłącznie  mąż,  nie  ma  on  wszakże  pra- 
wa bez  zgody  żony  ożenić  się  powtórnie  za  jej  życia. 

Przedstawia  to  pewną,  bardzo  słabą  broń  w  ręku 
kobiety.  O  wiele  skuteczniejszą  rzeczą  są  dzieci  i  przy- 
wiązanie męża.     To  ostatnie  umieją  Korejki  zaskarbić 


196 


sobie  dzięki  swej  wielkiej  słodyczy  i  powściągliwości, 
w  których  dorównywają  prawie  Japonkom  ^). 

Korejki  namiętnie  kochają  dzieci:  są  one  jedynem 
niemal  źródłem  ich  szczęścia.  Pojawieniu  się  dziecięcia 
towarzyszą  rozmaite  obrzędy  i  gusła.  Kobieta  ciężaraa 
powinna  wystrzegać  się  wielu  rzeczy,  a  szczególniej 
ludzi  w  żałobie,  dlatego  wychodzi  ona  z  domu  jak  naj- 
mniej. Skoro  tylko  poczuje,  że  zbliża  się  chwila  roz- 
wiązania, przenosi  się  do  osobnej  izdebki,  gdzie  podło- 
ga wysłana  jest  miękką  słomą  ryżową.  Przy  połogu  są 
obecne  jedna  albo  dwie  jej  krewne,  które  myją  nowo- 
narodzonego ciepłą  wodą  i  wyrzucają  za  drzwi  jedzenie 
dla  zapewnienia  mu  szczęścia.  Data  przyjścia  na  świat 
dziecka,  starannie  zapisana,  zostaje  niezwłocznie  oddana 
wróżbicie  dla  określenia  jego  przyszłości.  Położnica 
odżywia  się  z  początku  tylko  ciepłą  wodą  z  miodem 
oraz  jakiemś  niezwykle  gorzkiem  lekarstwem,  wyrobio- 
nem  z  żółci  niedźwiedziej.    Trzeciego  dnia  słoma  zo* 


')  Podanie  o  słynnym  moście  Hijo-bul-hijo  w  KiOn-cżiu» 
starożytnej  stolicy  państwa  Silla,  wyraża  tkliwy  i  subtelny  nie- 
raz stosunek  synów  do  matek.  Miał  on  być  tak  nazwany  dla- 
tego, że  pewna  niewiasta,  matka  siedmiu  synów,  prowadziła 
życie  rozwiązłe  i  w  tem  miejscu  nocą  przechodziła  przez  stru- 
mień do  swoich  miłostek.  Jej  synowie,  po  naradzie,  zbudowali 
w  tem  miejscu  most.  To  zawstydziło  niewiastę  i  poprawiło  ją, 
ale  most  otrzymał  nazwę  .obowiązkowy  i  nieobowiązkowy*, 
bo  synowie  tylko  względem  matki  dopełnili  obowiązku,  zapo- 
minając o  obowiązkach  względem  zmarłego  ojca.  („Jo-dżi 
Sóng-nara".    Korea  Ropositora,  1897.    Novemb.,  str.  414). 


197 


staje  wyrzucona  i  podłoga  zaścieła  się  matą.  Przez  cały 
czas  niedomagania  kannią  położnicę  ryżem  i  zupą  z  mor- 
skicłi  wodorostów  (kapusty).  W  ciągu  pierwszych  7  do 
10  dni  nikt  ze  znajomycłi  nie  powinien  nawet  wcłio- 
dzić  do  domu  położnicy.  Pierwsze  trzy  dni  niemowlę 
karmią  ryżem,  następnie  już  piersią  matczyną.  Korejka 
długo  karmi  dziecko,  a  jeśli  ma  tylko  jedno,  daje  mu 
pierś  nawet  do  lat  12. 

Po  niejakim  czasie  położnicę  i  nowonarodzonego 
odwiedzają  znajomi  i  ofiarują  im  drobne  podarunki. 
Dziecięciu,  jeżeli  to  był  cłiłopak,  dają  wkrótce  pierwsze 
imię,  dziewczynka  musi  nań  czekać  znacznie  dłużej. 

Korejczycy  mają  około  sześciu  osobistych,  wciąż 
zmieniających  się  imion  ^): 

1)  Pierwsze  imię  —  a-mión,  imię  dziecinne  w  ro- 
dzaju: perełka,  cnota,  piękność,  tygrys,  prosię,  pies, 
żaba,  oko  królewskie,  wreszcie  —  smok  z  dodatkiem — 
złoty,  dobry,  cichy  itd. 

2)  Pi51-mi5n  —  przezwisko  nadawane  w  później- 
szym wieku,  zależnie  od  charakteru  osobnika,  jego  po- 
wierzchowności lub  jakiego  wypadku,  np.:  ,kret* — krót- 
konogi,  , orzeł*  —  straszny  itd. 

3)  Koań-mi5n  —  imię  właściwe,  rodowe,  które 
otrzymuje  chłopak  w  dzień  ślubu  jako  znak  pełnoletnoś- 
ci. Pod  tem  imieniem  jest  on  wciągnięty  do  spisu  lud- 
ności. Główną  jego  częścią  składową  jest  «hań-iol- 
dza",  czyli  znak  rodowy.    Dźwięk  ten  powinno  zawie- 


V    „Kor.  Repository".  1895,  str.  426. 


198 


rać  każde  imię,  gdyż  on  określa  należenie  do  pewnego 
rodu.  Głowa  rodu  zawczasu  układa  szereg  takich  imion 
rodowych,  zawierających  dźwięk  niezbędny.  Nada- 
niu koań-miOń  towarzyszą  zabawy,  uczty  i  ceremonie 
z  udziałem  przyjaciół  i  krewnych. 

4)  Dza-ho — imię  rodzinne,  poufałe^  używane  przez 
najbliższych  przyjaciół  i  krewnych  w  stosunku  do  rów- 
nych wiekiem  lub  młodszych. 

5)  Piól-ho — imię  wyróżniające,  z  jakiem  zwracają 
się  młodzi  do  starszych,  gdyż  im  nie  wolno  używać 
ani  rodowego,  ani  poufałego.  Nazywają  więc  starszego 
brata  albo  stryja  ,» ojcem  takiego  to",  jeżeli  ma  synów, 
jeśli  zaś  jest  bezdzietny,  to  ,»pi01-ho*  wyznacza  mu  ra- 
da familijna. 

6)  Czin-ho — imię  chwalebne,  nadawane  po  śmierci 
za  zasługi  społeczne. 

Do  lat  8  — 10  dziewczynki  i  chłopcy  chowają  się 
razem  i  często  nagie  tłumnie  biegają  po  ulicach,  lecz 
potem  rozdzielają  ich  według  płci  i  zaczynają  trakto- 
wać odmiennie.  Dziewczęta  zostają  zamknięte  na  żeń- 
skiej połowie  domu,  skąd  wychodzą  dopiero  jako  sta- 
re, zwiędłe  niewiasty;  tam  uczą  je  szyć,  trochę  pisać 
i  czytać  i  gospodarstwa  domowego.  Wmawiają  w  nie, 
że  rzeczą  hańbiącą  są  zabawy  i  rozmowy  nawet  z  brać- 
mi, że  powinny  kryć  się  przed  mężczyznami,  gdyż 
spojrzenie  obcego  poniża  i  plugawi  kobietę,  a  dotknię- 
cie na  zawsze  ją  kala.  Chłopcy  zamieszkują  na  mę- 
skie] połowie  domu,  zaczynają  chodzić  do  szkoły,  ob- 
cować wyłącznie   z  mężczyznami   lub   chłopcami  ró- 


199 


wieśnikami,  nie  bywają  w  żeńskie]  połowie ;  domu 
i  mają  wpojone  przekonanie,  że  wstyd  mężczyźnie 
obcować  z  kobietami,  wstyd  okazywać  swe  uczucia 
dla  nich  i  wogóle  zwracać  na  nie  zbytnią  uwagę. 
Stąd  to  płynie,  że  mąż  nigdy  nie  wtajemnicza  żony 
w  swe  interesa,  unika  z  nią  rozmów  przydługicti,  że 
z  góry  traktuje  matkę,  nigdy  nie  przyznaje  się  do  mi- 
łości dla  kobiety  i  uważa  j:a  rzecz  śmieszną  i  poniża- 
jącą płakać  na  grobie  małżonki. 


Dalei  Da  południe  1  zacl^ól 
Odzież  koreiska. 

Z!#  wolna,  przebywając  niewysokie  przełęcze,  przedo- 
stajemy się  z  kotliny  w  kotlinę.  Niektóre  uprawne  są, 
jak  ogrody,  i  zadrzewione  pięknymi  gajami  starych 
drzew.  Wiosek,  jak  nasiał.  Na  polach  i  drogach  co- 
raz ludniej.  Zbliżamy  się  do  granicy  najgęściej  za- 
mieszkanej, stołecznej  prowincyi  Ki5n-gyj-do. 

Wazka  dolina,  zasłana  głazami,  wkoło  nagie  wzgó- 
rza z  kępkami  lasów  sosnowych  i  liściastych,  rzeczułka 
płynie  wzdłuż  wschodniego  zbocza,  w  dali  na  małej 
wyniosłości  stare,  napół  rozwalone  domy  szlachty  ko- 
rejskiej  (jan-bań).  Ocalał  tylko  dach,  ściany  opadły 
i  wiatr  hula  swobodnie  śród  słupów  drewnianego  rusz- 
towania. 

—  A  gdzież  właściciele? 

—  W  Seulu.    Ziemię  dzierżawią  chłopi. 

Na  burych   rżyskach  widać  białe  figury  pracowni- 


201 


ków,  znoszących  snopy  na  własnych  barkach.  Idą 
wolno,  mocno  zgarbieni  i  często  wypoczywają,  przy- 
kucnąwszy z  fajeczkami  w  zębach  w  cieniu  swych  wiel- 
kich jak  stogi  nosz,  ustawionych  rzędem  wśród  drogi 
na  wysokich  ,»cżi-ga*,  do  malbretów  podobnych,  trój- 
nogich  nosidłach.  Słońce  pali,  jak  u  nas  w  lecie.  Zno^ 
wu  widać  wioskę  u  drogi.  Tonie  w  obłokach  złotego 
kurzu  i  niezliczonej  ilości  niedużych,  żółtych,  napół 
rozebranych  brogów.  Na  ulicy  młócą  zawzięcie  zboże: 
cała  ona  zasłana  snopami,  kupami  omłotu  i  warstwami 
suszącego  się  ziarna  na  wielkich  płachtach  i  matach. 
Ledwie  można  bokiem  przejechać.  Cepy  stukają  wesoło, 
ziarno  szemrze,  sypane  strugą  przez  kobiety  z  wysoko 
wzniesionych  nad  głowami  sit  dla  odwiania.  Rozłakomio- 
ne  konie  machają  łbami  i,  wydzierając  nam  z  rąk  tręzle, 
cicho,  zdradziecko  stąpają  po  grubem  ścielisku  plewy^ 
kierując  się  nieznacznie  w  stronę  ponętnych  stożków 
złotawych.  Ale  wieśniacy  pilne  na  wszystko  dają  ba- 
czenie, ma-phu  zaś,  wiedząc,  co  go  czeka,  zapomniał 
o  ciężkiej  swej  żałobie  i  żywo  pokrzykuje  na  konie- 
Wioskę  nazwano  mi  Podel-koge.  Wokoło  dużo  pól 
ryżowych.  Za  wioską,  na  podgórzu,  dziesiątek  dębów 
czy  wiązów  stanął  pojedynczym  rzędem  w  pięknem 
półkolu,  a  wśród  nich— dwie  kapliczki.  Mała  przełęcz. 
Za  przełęczą  zamknięta  dolina,  pełna  pól  ryżowych, 
t)łyskających  od  wody,  okolona  błękitnemi  od  skwaru 
górami.  Na  bladych  ich  wiszarach  ciemnieją  gdzie- 
niegdzie zarośla  sośniny.  Nad  niemi,  w  słonecznem 
przestworzu  zatacza  potężne  kręgi  czarny  orzeł  korej- 


202 


ski  z  rozpostartemi  bez  ruchu  skrzydłami.  Mamy  letni 
wprost  upał,  ale  w  nocy  musiało  być  zimno,  gdyż  w  za- 
rosłej trzciną  sadzawce  woda  ścięta  lodem.  Okolica 
poprzerzynana  kanałami,  w  których  wszędzie  mruczy 
woda.  Małe  mostki  kamienne  wiodą  przez  nie.  Spo- 
tykamy cały  orszak  kupców,  a  może  bogatych  po- 
dróżnych, jadących  w  odwiedziny  do  dalekich  krew- 
nych lub  grobów  rodzicielskich.  Siedzą  na  grzbie- 
tach koni,  na  deskach,  położonych  na  jukach  wierz- 
chowców i  kołyszą  się  sennie  w  takt  ich  chodu.  To- 
warzyszy im  malec  w  różowej  świtce  na  ładnym  mule. 
Przechodzą  żwawym  krokiem  tragarze,  niosąc  czar- 
ne pudełko  szczelnie  zamkniętej  lektyki,  ale  przez 
małe,  otwarte  na  przodzie  okienko  dostrzegłem  twarz 
młodej  i  ładnej  kobiety.  Towarzyszący  lektyce  rosły 
Korejczyk  obrzucił  nas  ostrem  spojrzeniem.  Znowu 
niewysoka  przełęcz  kamienista;  za  nią  pod  wielkim 
dębem  mały  szałas,  słomą  kryty,  w  nim  fetysz  i  pęki 
zbóż.  Przebyliśmy  45  .i'  od  noclegu  i  zatrzymuje- 
my się  na  popas.  Wieś  zwie  się  Niąg-dam,  jest  dość 
duża  i  widocznie  zamożna.  Dostrzegam  na  ulicy  ja- 
kieś zbiorowisko  i,  zsiadłszy  z  konia,  idę  ku  niemu. 
Stoi  tam  na  ziemi  lektyka,  dwie  kobiety  klęczą  obok 
i  wkładają  do  niej  poduszki  i  węzełki,  mężczyźni  szy- 
kują drążki,  tium  dzieci  czeka  cierpliwie  na  jakieś  wi- 
dowisko. Po  chwili  z  sąsiedniej  chaty  wychodzi  w  to- 
warzystwie kobiet  młoda  Korejka  w  żółtym,  jedwab- 
nym kaftaniku  i  buraczkowej,  również  jedwabnej 
spódnicy;  jest  mężatką,   gdyż   włosy   ma  zaplecione 


203 


w  dwa  warkocze,  jest  śmiałą  i  postępową,  gdyż  nie 
chowa  się,  spostrzegłszy  cudzoziemca.  Powiadają  mi, 
że  to  jest  młoda  mężatka,  która  opuszcza  po  krótkim 
pobycie  rodziców,  aby  wrócić  do  męża.  Proszę,  aby 
pozwoliła  się  odfotografować,  zgadza  się  z  miłym 
uśmiechem...  Oho!  Musi  być  bardzo  postępowa,  gdyż 
ma  zęby  plombowane  złotem,  co  żadną  miarą  nie  mogło 
się  obyć  bez  dotknięcia  Japończyka,  gdyż  innych  denty- 
stów tu  niema.  Prawowierna  Korejka  woli  umrzeć,  niż 
znieść  taką  hańbę;  nawet  w  ciężkiej  chorobie  lekarz 
może  badać  tylko  pulsy  na  ręce  i  nodze  kobiety,  wy- 
suniętych z  pod  grubej  zasłony  i  pokrytych  jedwabną 
tkaniną.  Gdy  młoda  kobieta  wsiadła  do  lektyki,  długo 
jeszcze  schylały  się  ku  niej  różne  niewiasty,  szepcząc 
i  podając  jej  rozmaite  drobiazgi,  zanim  zatrzaśnięto 
drzwiczki.  Raz  jeszcze  odchyliła  zasłonę.  Wreszcie 
lektykarze  schwycili  za  drążki,  podnieśli  pudło  i  ru- 
szyli posuwistym  krokiem.  W  czamem,  do  trumny 
podobnem  pudle  rozległ  się  stłumiony  płacz,  ale  nikt 
na  to  nie  zważał,  ogólna  ciekawość  wyłącznie  już  zwró* 
ciła  się  na  mnie.  Młody,  wykwintnie  ubrany  brat  od- 
jeżdżającej prosił,  abym  mu  pokazał  aparat  i  ,» wszyst- 
ko, co  mam  ciekawego...*  Pokazałem  mu  kompas,  lor- 
netkę, pióro  z  atramentem...  Oglądał  pilnie  i  zwracał 
z  grzecznym  ukłonem.  Wówczas  poprosiłem  go  z  ko- 
lei, aby  mi  pokazał,  co  nosi  u  pasa  w  małym,  ładnie 
wyszytym  woreczku  (cumoni)  z  zielonego  jedwabiu. 
Wyjął  z  pewną  dumą  małe  lusterko,  grzebyk  szyldkre- 
towy,   deszczułkę  do  gładzenia  brwi  i  jeszcze  jakieś 


204 


drobiazgi  toaletowe.  W  drugim  woreczku  miał  fa- 
jeczkę,  tytoń  i  zapałki.  Był  żonaty  i  należał  pewnie 
do  jan-baniów  (szlachty),  włosy  zaczesywał  w  pęczek 
na  czubku  głowy,  przewiązywał  kolorową  wstążką 
i  przykrywał  przejrzystym,  czarnym  kołpakiem. 

Długi  czas  nakrycie  głowy  było  jedną  z  głównych 
oznak  należenia  do  rozmaitych  stanów.  Przed  reformą 
1894  r.  włosienne  kapelusze  w  kształcie  cylindra  z  pro- 
stymi, wielkimi  brzegami  (kat)  miała  prawo  nosić  wy- 
łącznie szlachta.  Obecnie  są  one  w  powszechnem  uży- 
ciu, ale  jeszcze  w  1895  r.  rzeźnicy  seulscy  podali  pe- 
tycyę  z  prośbą  o  rozszerzenie  i  na  nich  prawa  nosze- 
nia opaski  do  podtrzymywania  włosów  (mangon)  i  ka- 
pelusza włosiennego  (kuani  albo  kat  ^)<  Ograniczenia 
tyczyły  się  również  i  innych  części  odzieży.  Szerokie 
rękawy  były  własnością  klasy  uprzywilejowanej,  miała 
ona  wyłącznie  prawo  do  zwierzchniego  chałata  z  roz- 
porkiem, do  używania  ubrania  z  jedwabiu  kolorowego; 
do  czarnych,  sukiennych  lub  skórzanych  butów  z  ostry- 
mi nosami.    Studenci,  nauczyciele,  uczeni  mieli  prawo 


')  ,The  Korean  Repository',  1898,  str.  127.  .Mangon*, 
czyli  opaska  na  głowę,  jest  to  rodzaj  mycki  okrągłej  z  dziurą 
po  środku,  przez  którą  wystaje  obowiązkowy  u  dorosłych 
mężczyzn  kok  włosów  (koan  rei  albo  sianthuj).  Takiej  mycki 
nie  zdejmują  Korejczycy  nawet  w  mieszkaniu.  Wychodząc  na 
ulicę,  na  taką  myckę  wkładają  kapelusz,  który  przywiązują 
wstążkami  pod  brodę.  Biedacy,  których  nie  stać  na  .man- 
gon', podwiązują  głowę  chustą,  albo  kładą  poprQstu  wianek 
z  trawy. 


205 


nosić  wielorogie,  włosienne  berety;  i  dziś  często  je  do- 
strzedz  można  na  ulicach,  ale  inteligentny  Korejczyk, 
spytany  przeze  mnie,  czy  wszyscy,  co  je  noszą,  należą 
do  ciała  naulcowego,  rozśmiał  się: 

—  Tale  było  dawniej !  Dziś  wielu  z  nich  może  za- 
ledwo  czytać  umie...  Wkładają  berety  i  okulary,  aby 
dobrze  o  nich  myślano. 

Okulary,  duże,  okrągłe,  w  szyldkretowej  oprawie, 
istotnie  w  wielkiej  są  modzie.  Urzędnik,  który  mię 
prowadził  do  grobowca  zabitej  królowej,  ten  sam,  co 
przedtem  żartował  z  okularów,  przed  wdaniem  się 
w  rozmowę  z  oficerami  straży  włożył  na  nos  olbrzymie 
szkła,  proste,  rozumie  się,  gdyż  widział  doskonale. 
Podobno  używanie  okularów  rozpowszechniło  się 
w  Korei  dopiero  około  połowy  ubiegłego  stulecia. 

Poza  tem  krój  ubrania  (osi)  wszystkich  warstw  na- 
rodu korejskiego  jest  obecnie  jednakowy.  Składa  się 
on  ze  spodni  (letnich  —  padi,  zimowych  —  po-sok-oj, 
wogóle  —  koyi)  suto  fałdowanych  u  bioder  i  zwężają- 
cych się  ku  kostce.  Kobiece  spodnie  z  rozporkiem — 
tan-sokoj,  zwierzchnie  —  poti,  wogóle  —  ne-sokoj),  są 
trochę  węższe  i  od  kolana  ściśle  obejmują  łydki.  W  pa- 
sie ściągają  się  one  wszytą  wewnątrz  tasiemką. 

Mężczyźni  nawet  wiecie  noszą  watowane  nabrzusz- 
niki,  za  to  w  czasie  pracy  obnażają  się  nieraz  zu- 
pełnie, pozostając  jedynie  w  krótkich  i  ważkich  spo- 
denkach. Barki  okrywają  Korejczycy  kurteczką  z  rę- 
kawami (szjang-sok-koi),  zapinaną,  a  raczej  zawiązy- 
waną pod  szyją.    U  mężczyzn  sięga  ona  poniżej  dołka, 


206 


ale  u  kobiet  (czagori)  jest  tak  krótką,  że  nie  zakrywa 
piersi.  Koszuli  Korejczycy  nie  znają.  Spodnie  i  kurtkę 
(czagori)  wdziewają  wprost  na  gołe  ciało.  Zwierzchnie 
ubranie,  które  Korejczyk  nosi  przeważnie  na  ulicy  lub 
idąc  w  odwiedziny,  ma  kształt  długiego  chałata  za  ko- 
lana, z  wykładanym  kołnierzem  i  szerokimi  rękawami  ^)» 
Kobiety  wkładają  obszerne  spódnice  (czhuma),  ściąga- 
ne tasiemkami  w  pół  ciała,  ale  zachodzllice  brzegiem 
aż  pod  pacłiy.    U  kobiet  z  ludu  sięgają  one  zaledwie 


O    Uwaga.  Rozróżniają  Korejczycy  14  rodzajów  chałatów: 

1)  Zwykły,  biały  męzki— -czemagi. 

2)  Zwykły  żeński  —  czamoi. 

3)  Zwierzchni,  z  workowatymi  rękawami,  bez  rozporków 
z  boków — ^turi-magi. 

4)  Zwierzchni  z  workowatymi  rękawami  i  rozporkami  z  bo- 
ku od  pasa — tiung-czumagi. 

5)  Z  rękawami  ważkimi — ^turao-si. 

6)  Z  rękawami  ważkimi  z  rozporkami  z  boku  od  pasa — 
czaon-si. 

7)  Wdziewany  jedynie  przy  wejściu  do  pokoju,  gdzie  stoi 
nieboszczyk — czeun-si. 

8)  Zwykły,  codzienny— cemogi. 

9)  Odświętny,  wystawny — kuan-bogi,  lub  piun-czumagi.     . 

10)  Szlachecki,  żeński  z  ważkimi  rąkawami — szjang-o-szi. 

11)  Zwierzchni,  z  workowatymi  rękawami,  nadziewany  na 
czamogi— ta-bogi. 

12}  Żałobny — sam-bogi. 

13)  Kolorowy,  żeński,  szlachecki  z  szerokimi    rękawami — 
tiung-o-szi. 

14)  czarny — tomogi. 


207 


kolan,  ale  u  zamożnych  i  uprzywilejowanych  spadają 
do  ziemi.  Jest  to  strój  bardzo  niezgrabny,  szczegól- 
niej z  powodu  swej  sztywności,  gdyż  Korejczycy  mo- 
cno krochmalą  swe  białe,  bawełniane  tkaniny,  używane 
przez  wszystkich  bez  wyjątku,  jako  podstawa  ubrania. 
Lud  prosty,  nawet  zamożne  średnie  warstwy  nie  noszą 
nic  innego.  Jedynie  ludzie  bogaci,  dworzanie  i  urzęd- 
nicy narzucają  na  kurtki  i  spodnie,  zastępujące  bieliznę, 
zamiast  perkalowego  chałata,  takiegoż  kroju  jedwabny. 
Są  tacy,  co  i  kurtki  i  spodnie  noszą  jedwabne,  ale  tych 
mało. 

Jedwabne  szaty  zawsze  są  kolorowe:  jasno-żółte, 
różowe,  wiśniowe,  jasno-zielone,  bronzowe,  niebieskie, 
fjoletowe.  Mężczyźni  noszą  zwykle  barwy  ciemniejsze, 
dygnitarze  ubierają  się  w  kolor  niebieski  i  fjoletowy. 
Dzieci,  dziewczęta  oraz  młode  mężatki,  nawet  z  pro- 
stego ludu,  noszą  kaftany  różowe  łub  ciemno-żółte, 
oliwkowe;  kobiety  do  lat  trzydziestu  mogą  ubierać  się 
fijoletowo,  ale  starsze  używają  wyłącznie  koloru  białego. 
Wychodząc  na  ulicę,  kobiety  zamożniejsze,  szczegól- 
niej młode,  zarzucają  na  głowę  długie  okrycie  (czang- 
ot),  mające  zresztą  rękawy;  może  ono  być  wdziane  na 
ręce,  ale  służy  zarazem  do  ukrycia  twarzy  i  figury. 

Na  nogi  wdziewają  mężczyźni  przedewszystkiem 
płócienne  cholewki,  następnie  krótkie,  barchanowe 
skarpetki  (posień)  i  chodaki  plecione  ze  szpagatu 
(szek-hri,  albo  meki-ri),  łyka  lub  słomy.  Zamożni  no- 
szą ostro-dziobe,  chińskie  buty  (szuj-e-ti)  na  grubej 
podeszwie.    Kobiety  z  ludu  chodzą  boso   lub   noszą 


208 


krótkie  skarpetki  i  podobne  chodaki.  W  lecie  ulubio- 
nem  obuwiem  chłopów  korejskich  są  słomiane  podesz- 
wy (ccho-czimi),  podobne  do  japońskich,  przymoco- 
wane do  stopy  sznurkami,  wdzianymi  na  palce. 

Teraźniejszy  ubiór  korejski  wzorowany  jest  na 
chińskim  z  czasów  dynastyi  Min  (1368 — 1644  r.;  po 
korejsku  —  Mi5n),  jaki  był  przedtem  —  nie  wiadomo. 
Niektóre  plemiona  odziewały  się  zapewne  w  skóry 
zwierzęce,  czego  ślady  pozostały  na  północy  i  na  nie- 
których wyspach.  Korejczycy  w  drodze  śpią  w  kurtce 
i  spodniach,  ale  zrzucają  zwierzchnie  ubrania,  których 
w  zimie  noszą  po  kilka  par  jedno  na  drugiem.  W  do- 
mu śpią  nago  kobiety  i  mężczyźni,  podobnie  jak  Chiń- 
czycy. 

Zimą  chałaty  i  spodnie  są  watowane.  Na  północy 
noszą  futra.  Kołdry  (niburi)  są  w  dość  powszechnem 
użyciu;  głowy  wspierają  we  śnie  na  wałkach  z  drze- 
wa lub  plecionych  z  bambusu.  Podściełają  pod  sie- 
bie cieniuchne  materace  lub  gruby  papier  poprostu. 
Korejczycy  wcale  nie  używają  klejnotów  i  metalo- 
wych upiększeń  —  rezultat  rządowego  zakazu  z  przed 
400  lat. 

Biały  kolor  ubrania  zmusza  ich  do  częstego  prania. 
W  tym  celu  prują  większe  sztuki  i  wybijają  w  wodzie 
bieżącej  wałkami,  poczem  suszą  i,  wyciągnąwszy  mocno 
na  deskach,  obficie  krochmalą.  Najsztywniejsze  ptr- 
kale  europejskie  jeszcze  są  dla  Korejczyków  za  wio- 
tkie i  za  mało  błyszczące. 

W  szyciu  ubrań  pomagają  sobie  Korejczycy  pewne- 


209 


go  rodzaju  klejem,  który  łączy  brzegi  tkanin  równie 
mocno,  jak  nitka. 

Rolę  pewną  w  ubiorze  Korejczyków  odgr3rwają 
wachlarze  (pucche),  których  istnieje  7  rozmaitych  od- 
mian: 1)  biały —  pajeksen;  2)  czerwony —  ikon-sen; 
3)  niebieski — cchen-sen;  4)  czarny — chyk-sen;  5)  stu- 
kający— stak-sen;  6)  o  50  pręcikach — suintaje-pucche; 
7)  okrągły  —  mi-sen.  Wielkie  wachlarze  w  kształcie 
łopat  cesarz  rozdaje  dygnitarzom,  jako  zaszczytną 
oznakę. 

W  czasie  deszczu  używają  Korejczycy  płaszczów 
ze  słomy,  powszechnie  znanych  na  całym  Wschodzie, 
lub  z  naoliwionego,  wybornego  papieru,  mocnego,  jak 
cerata,  a  o  wiele  milszego  w  noszeniu,  miękkiego  i  lek** 
kiego.  Papier  ten  wyrabiają  z  łyka  drzewa  papierowe- 
go (brussonetia  papy rif era)  oraz  z  kory  morwowej. 


Korea.  14 


XVI. 


N, 


Kilka  kartek  z  dzlennlka^ 


28  października. 


la  drugim  końcu  wioski  Niąg-dam  stał  piękny  słup 
drogowy  (10  j,i*),  w  kształcie  człowieka,  z  wyszcze- 
rzonymi zębami,  w  szlacheckim  kołpaku  (tan-gdń)  na 
głowie.  Obok  leżała  podłużna  kupa  kamieni,  nakryta 
słomianą  matą  w  rodzaju  strzechy.  Być  może,  że  są 
to  gruzy  kapliczki  przydrożnej.  Ton-sik  kręci  głową 
z  tajemniczą  miną;  on  nie  mówi  mi  złych  rzeczy,  aby 
uchronić  mię  od  nieszczęścia.  Dalej  na  pochyłości  po 
drugiej  stronie  drogi  widnieje  rząd  płaskich,  prosto- 
padłych kamieni,  jakie  stawiają  w  Japonii  zamiast  na- 
grobków. Ton-sik  dowodzi,  że  są  to  pamiątkowe  ka- 
mienie I, cnotliwych  wójtów'! 

Przed  nami  wazka,  doskonale  uprawna  dolina. 
Zrasza  ją  rzeczka,  którą  nazwano  mi  ^^Cchorąn*.  Na 
drodze  dużo  ludzi  z  noszami  i  szeregi  jucznych  koni. 
Wśród  pól  małe  gaiki  drzew.    Nie  dalej,  jak  o  6  »i' 


211 


od  Niąg-dam   widać  wioskę  pod  skałą.    Przy  drodze 
dwa  wielkie  kopce  mogilne.    O  dwa  «,i*  dalej  znowu 
wioska  otoczona  polami  tytoniu  i  sałaty.    Od  zebrane- 
go tytoniu  sterczą  tylko  badyle,  ale  sałata  jeszcze  się 
trzyma,  przymrozki   niewiele  jej  zaszkodziły.    Oczy 
z  przyjemnością  wypoczywają  króciócliną  cłiwilkę  na 
jej  Ż3rwej  zieleni,  poczem   prześlizgują  się  po  brunat- 
nym krajobrazie  jesiennym  i  wznoszą  ku  jaśniejącemu 
złotem   błękitnemu   niebu.    Mijamy  ogromny,   ciężki 
wóz  korejski,   naładowany  chróstem.    Całe  góry  tego 
chróstu   ciemnieją  w  wiosce,  do  której  się  zbliżamy. 
Wita  nas  u  wjazdu  znak  -dziesięciu  i*  wesoło  uśmie- 
chnięty i  w  kapeluszu  -kaf,  cokolwiek  zsuniętym  na 
bakier.    Dolina  zwęża   się   do  200  sążni.    Spotyka- 
my cały  orszak  białycłi  Korejczyków  i  trzy  palankiny. 
Jeden  z  nich  stoi  pusty  wśród  drogi,  leży  w  nim  tylko 
wyszyta  poduszka  i  czerwona  kołdra  w  tygrysie  pręgi; 
koło  drugiego  stoi  mężczyzna  w  zielonych  jedwabiach, 
a  trzeci  unoszą  pospiesznie    czterej    rośli  tragarze. 
W  nim  siedzi  kobieta  i  przygląda  nam  się   uważnie 
przez  wazką  szparę  w  zaciągniętej  na  okienko  żółtej 
zasłonie.    Na  polach  czernieją    stożki  wyzbieranych 
kamieni.    Droga  polepsza  się  nagle,  staje  się  szeroką 
i  ubitą,  zdatną  do  komunikacyi   kołowej.    Dużo  ludzi 
pracuje  w  polu,  w  dali  dymi  się  wioska.    Od  zachodu 
przyszła  duża  rzeczka,  którą  ma-phu  nazywa  Po-mo-gi. 
W  wiosce  przydrożnej  młócą  zawzięcie  ryż,  zajęli  całą 
ulicę,  ani  przejechać. 

Stąd  wychodzimy  nad  brzeg  jakiegoś  wodozbioru. 


212 


obrośniętego  ślicznemi  wierzbami  i  trzciną.    Myślałem, 
że  to  szeroka,  cicha  rzeka,  lecz  tymczasem  był  to  waz- 
ki, długi  staw,  utworzony  przez  zatamowanie  strumie- 
nia.   Opodal  oracze  orzą  rżyska  parami  wołów.   Skiby 
kładą  stromo,   brózdy   ryją  głęboko,  po  kolano.    Za 
każdym  oraczem  idzie  chłop  z  motyką,  rozbija  bryły 
i  równa  skiby.  Wioska.  Dużo  oberży.  Na  odrzuconych 
klapach  okien  kuchennych  bieleją  naczynia,   goreją  sto- 
sy złotych  ^kaki*,  wabią  oczy  pęczki  rudego  tytoniu. 
Mieszkańcy  wylegli  i  przyglądają  się  nam;  dwaj 
starcy  z  siwemi  brodami,  wsparci  na  kijach,  wyszli 
aż   na   środek    ulicy.     Przechodzimy    małą    przełęcz 
i   wstępujemy    do    kotliny,    otoczonej    szczelnie  na- 
giemi   górami;  boki  niektórych   zorane,  hen,  po  same 
szczyty;  grunt  nieszczególny,  piaskowaty.    Zwolna  do- 
lina zwęża  się  do  50  sążni;  całą  prawie  wypełnia  ło- 
żysko rzeczki.    Minąwszy  ciasny  przesmyk,  ujrzeliśmy 
znów  obszerną  dolinę  i  zaraz  niedaleko  dwie  wsie. 
Nad  rzeczką  klekoce  turbina.    W  przejeździe  przez 
wioskę  wpadamy  na  pucołowatego  malca  z   olbrzy- 
mią rzodkwią  w  ręce,  w  kurteczce   czerwonej   sięga- 
jącej mu    prawie    do  brzuszka;   z  początku    śmieje 
się  do  spędzającego  go  z  drogi   ma-phu,   lecz  nagle 
spostrzega  mnie,  uśmiech  mu  się  wydłuża  i  przechodzi 
w  płacz,   pełen  bezdennego  przerażenia.    Jegomość 
w  fijoletowej  kurcie  i  wielkich,  jak  oczy  sowy,  okula- 
larach  patrzy  na  nas  z  jawną  niechęcią. 

Słońce  skryło  się  za  krawędź  gór,  dolinę  powlok- 
ły długie  ich  cienie,  ale  na  niebie  lśni  się  jeszcze 
dzień.    W  zaroślach  żółtej    czumidzy,  wybujałej   po- 


213 


wyżej  człowieka  i  wśród  badylów  tęgiego,  jak  krzaki, 
gaolianu  z  granatowem  ziarnem,  brzęczą  sierpy  i  sły- 
chać głosy,  ale  żeńców  nie  widać,  tylko  zboże  ko- 
łysze się  z  szelestem,  pochyla  i  wali.  Drogą  ciągnie 
sznur  białych  figur  ku  dymiącej  się  na  widnokręgu 
wiosce.  Jedzie  karawana  kupców,  którą  wyminęliśmy 
rano.  Dognali  nas,  gdyż  moje  nieustanne  zbaczania 
i  wyp)rtywania  bardzo  wstrzymują  nasz  pochód.  Mi- 
jamy dwóch  wracających  z  pola  oraczy:  jeden  pędzi 
przed  sobą  parę  wielkich,  siwych  wołów  z  prostymi, 
krótkimi  rogami,  drugi  niesie  na  plecach  rozebraną 
sochę. 

Cienie  gęstnieją,  w  powietrzu  czuć  zimną  wilgoć, 
z  pól  ryżowych  wznosi  się  leciuchny  opar  i  miesza  z  dy- 
mami wiosek.  Za  chwilę  słońce  zgaśnie,  lecz  nagle  zna- 
lazło szparę  w  skałach  i  zalało  całą  dolinę  potokiem 
czerwonego  światła.  Przeciwległe,  skołubiaste  wiszary 
zapłonęły  jak  stosy  zarzewia,  dołem  tłuką  się  różowe 
ingły,  wśród  których  niewyraźnie  majaczą  gaje  nie- 
zżętego  gaolianu,  szare,  płaskie  wioski  i  biali  prze- 
chodnie. Chłopi  tłumnie  ruszyli  z  pól  do  domów,  ale 
jakiś  pracowity  siewca  u  drogi  ani  myśli  rzucać  roboty 
i  prószy  pilnie  do  brózdy  ziarno  porosłej  pszenicy, 
zmieszanej  z  ziemią  i  tukiem;  drugi  idzie  za  nim  i  za- 
grzebuje  posiew  gracą,  zadeptuje  nogami. 

Czuję  zmęczenie,  zrobiliśmy  dziś  95  „i''  (około  7 
mil),  i  z  przyjemnością  wjeżdżam  do  wielkiej,  zakopco- 
nej, dymiącej  się  wsi  Sreul,  nad  rzeczką  Tarę,  gdzie 
mamy  nocować. 


214 


29  października. 

Zatrzymałem  się  chwilę  przed  kapliczką,  aby  ją  na- 
szkicować w  notesie.  Śliczny  poranek.  Szczyty  lilio* 
wych  gór  płoną  różowo,  a  dołem  wkoło  wiszą  mgły. 
Pola,  wioski,  drzewa  i  wody  ledwie  z  pod  nich  prze- 
świecają. Cicho  bulkoce  daleka  rzeczułka;  garbaty 
mostek  zaznacza  się  nad  nią  niby  rys,  zrobiony  ołów- 
kiem. W  jasnem  przestworzu  zjawiło  się  na  wzgórku 
czarne  pudło  zamkniętej  szczelnie  lektyki  i  znikło; 
biali  tragarze  unoszą  je  pospiesznie,  jakby  uchodzili 
przed  pościgiem.  Coraz  słabiej  pobrzękują  dzwonki 
oddalającej  się  ode  mnie  karawany,  coraz  ciszej  stukają 
kopyta  koni  po  zamarzłej  drodze.  Brunatne,  oszro- 
niałe  w  czasie  nocy  skiby  drzemią,  drzemie  kurz  na 
pustej  jeszcze  drodze...  Za  nami  od  spowitej  w  sine 
dymy  wsi  rozległo  się  wołanie,  lecz  urwało  i  zamarło 
bez  echa;  ostrożnie,  jak  brzęknięde  komara,  zadźwię- 
czało gdzieś  w  ustroniu  żelazo.  Spokojnie.  Wietrzyk 
trawki  nawet  nie  muśnie.  Teraz  rozumiem,  co  to  jest 
9 Kraina  Cichego  Poranku*  (Czo-sen) ! 

Dziwna  kraina  pracowicie  uprawnych  głębokich, 
cichych  dolin  wśród  wysokich,  jałowych,  wietrznych 
skał!... 

Dosiadłem  konia,  ale  notatnika  wedle  zwyczaju 
z  rąk  nie  wypuszczam.  Jeśli  nie  mogę  zdążyć  opisać 
przedmiotu  albo  krajobrazu,  kreślę  pospiesznie  ich  za- 
rys. Książeczka  moja  wygląda  niby  japońskie,  ludowe 
wydanie.  Znów   niewysoka  przełęcz,   a  za  nią  tiowa 


215 


dolina.  Wysoka,  do  końskiego  zebu  podobna  j,czu- 
midze";  snopy  na  polach,  koło  nich  skaczą  i  podia; 
tują  sroki.  Kraj  łagodnie  sfalowany,  pocięty  szachow- 
nicą pól  ryżowych  i  wszędzie  zazdrośnie  strzeżony 
przez  łańcuch  gór  zębatych.  Pojedyncze,  stare  drze- 
wa, krzywe  sosny,  rozłożyste  dęby,  jeszcze  okryte 
czerwonem  listowiem,  czarne  ilmy,  o  cienkich,  żyla- 
stych gałązkach,  wspaniałe,  słodkie  kasztany...  Czasem 
tworzą  małe  gaiki  alt)o  szeregiem  ciągną  się  wzdłuż 
drogi,  jak  żołnierze  weterani.  Wśród  pól  tu  i  owdzie 
okrągłe,  kopcowate  mogiły.  Wioski  uciekły  z  środka 
doliny,  gdzie  uprawne  każde  żdziebełko  ziemi;  miesz- 
czą się  po  obu  stronach  na  chyliznach  gór.  Wyleciał 
z  pod  urwiska  płowy  sokół  i  nizko  krąży  nad  niwami. 
Ryż  jeszcze  miejscami  nie  zżęty.  Ludzi  nie  widać. 
Minęliśmy  tylko  gromadkę  ratajów,  grzejących  się 
u  ognia  w  oczekiwaniu,  aż  puści  stężała  ziemia.  Wło- 
żone w  jarzma  woły  stały,  żując,  opodal,  a  dym  ogni- 
ska słał  się  nizko  po  roli  i  mieszał  z  dymami  dalekiej 
wioski,  Nikłe  słońce  ledwie  wybłysło  z  za  szczytów. 
Góry  zastąpiły  nam  drogę,  zostawiając  jedynie  wązkie 
przejście. 

Obszerna  dolina  otwiera  się  za  przesmykiem  na  po- 
łudnio-zachód.  Drogi  znagła  zaroiły  się.  Widać  śród  ^ 
nich  dużo  wędrownych  przekupniów  (pu-sań)  w  żół- 
tych, bambusowych  kapeluszach-cylindrach.  W  oddali 
dostrzegam  dziwną  górę,  samotną  i  ostrą,  jak  głowa 
cukru,  z  bukietem  drzew  sosnowych  na  czubku.  Nie- 
daleko piękna  dolinka,  obrosła  wokoło  sosnowym  las- 


216 


kiem.  Znowu  karawany  koni  gniadych  i  siwych,  cięż- 
ko objuczonych;  z  pod  juk  zwieszają  się  i  kołyszą,  jak 
chwasty  upiększeń,  małe,  twarde  miotełki  ryżowe,  uży- 
wane zamiast  zgrzebeł.  Niewysoka  przełęcz,  laskiem 
ilmowym  porosła.  Pod  nią  zaraz  wieś,  rzeczka,  wieś, 
rzeczka,  wieś  i  znowu  wieś.  Mijamy  nizką  przełęcz 
i  niespodzianie  błyska  w  dole  tuż  pod  nami  duże  je- 
zioro. Nie  znalazłem  tego  jeziora  na  żadnej  mapie 
i  nie  odszukałem  o  niem  nigdzie  nawet  wzmianki. 

—  Chan-ioul-kan!...  —  powiedział  mi  ton-si^. — Sto 
dziesięć  ^i*  od  Seulu! 

Na  wschodnim  jego  brzegu  wznosi  się  wprost  z  wo- 
dy stroma  opoka,  zachodni  jest  płaski,  kamienisty  i  wi- 
docznie często  zalewany  przez  wodę.  Z  jeziora  wy- 
pł3nva  niegłęboka,  ale  bardzo  bystra  i  dość  szeroka 
rzeka,  zawraca  na  zachód  i  ginie  wśród  stromych,  wy- 
sokich gór.  Od  wschodu  prawie  pod  kątem  prostym 
wpada  do  jeziora  inna  rzeczka,  równie  bystra,  ale 
mniejsza. 

Przeprawiamy  się  przez  pierwszą  rzekę  na  promie; 
za  przewóz  trzech  ludzi  i  dwóch  koni  biorą  od  nas  50 
phun  (10  kop.);  przecinamy  kamienistą  ławicę  i  prze- 
chodzimy marny,  drżący  mostek  na  drugiej,  węższej 
odnodze  rzeki,  poczem  porzucamy  piękną  dolinę  je* 
ziora  i  przez  małą  przełęcz  dostajemy  się  do  sąsiedniej. 
W  dolinie  gaje  dębowe,  na  podgórzach  zarośla  sosno- 
we. Wioska.  U  wjazdu  ołtarz  z  kamieni  i  duża  wiąz- 
ka drągów  i  tyczek,  obwieszonych  słomianymi  sznu- 
rami i  gałgankami.    Droga  wiedzie  przez  słabo  żale- 


217 


siony  wzgórek,  ponad  którym  wyże]  kędzierzawią  się 
zagajniki  dębiny.  Piękna  mogiła,  której  strzegą  dwie 
stare  sosny.  Przełęcz,  rzeczułka  w  jarze  pod  zacho* 
dniemi  górami.  Mała  kotlina  wśród  kopcowatych  gór. 
Na  przełęczy  ołtarz  z  kamienia.  Wszędzie  pola  upra- 
ne. W  dole  parę  chałup,  niedaleko  kamienistego  ło- 
żyska potoku.  Dolina  zawraca  na  wschód,  skąd  pły- 
nie strumyk.  Zawracamy  i  my,  dążąc  w  górę  jego  bie- 
gu. Rzeczka  zwie  się  Tąng-czak.  Niedaleko  u  drogi 
gaj  ogromnych,  drzewiastych  jałowców.  Okolica  bar- 
dzo ludna,  wybornie  uprawna;  oddzielne  domki  i  małe 
wioseczki  kryją  ^ę  wśród  zarośli.  Widocznie  miesz- 
kańcy już  nie  obawiają  się  tygrysów  i  zbójców.  Sied 
dróg  i  drożyn  rozwidla  się  w  rozmaitych  kierunkach. 
Podczas  gdy  w  gaju  zbierałem  owady,  moi  ludzie 
zniknęli  za  wzgórkiem.  Nie  znalazłem  ich  na  drodze, 
a  we  wsi  o  4  „i*  dalej  powiedziano  mi,  że  ludzie  moi 
zostali  w  tyle.  Wracam,  spotyka  mię  przerażony 
ton-s^. 

—  Co  się  stało?!... 

—  Nie  wiedząc,  że  sir  życzy  sobie  zatrzymać  się 
tutaj,  przygotowaliśmy  już  wszystko  w  innej  sul-magi 
(oberży). 

Powiedział  mi,  że  duża  wieś,  którą  porzuciliśmy, 
zwie  się  Phut-kczang  i  znajduje  się  o  80  „i*  od  Seulu. 
W  pół  dnia  zrobiliśmy  50  ,i*  (Sy,  mili). 

Po  obiedzie  ruszamy  dalej.  Przed  nami  otwiera 
się  obszerna  dolina,  cała  w  polach  ryżowych.  Moc 
wiosek  przylepionych  do  podgórzy  po  obu  jej  stro- 


218 


nach;  zdarzają  si^  wszakże  sadyby  i  pośród  póL  Wszę- 
dzie na  ulicach  suszy  się  na  matach  świeżo  omłócony 
ryż  lub  pszenica,  leżą  kupy  plewy  i  sterty  słomy. 
Pachnie  ziarnem.  Wieśniacy  i  wieśniaczki  mają  twa- 
rze zadowolone,  gdyż  rok  był  urodzajny,  buziaki  dzie- 
ciaków okrągłą  się  i  rumienią.  Dostrzegam  większą 
staranność  w  uprawie  roli,  miedze  pól  w  wielu  miejs- 
cach obsadzone  drzewami,  w  brózdach  zielenią  się 
smugi  ozimej  pszenicy.  Niwy  czumidzy,  grochu,  jęcz- 
mienia wdzierają  się  wysoko  na  pochyłości,  w  dole 
głównie  ryż.  Krajobraz  przybiera  zupełnie  chiński 
charakter.  Pod  rozłożystym  dębem  widzę  niedaleko 
trzy  duże  mogiły  z  kamiennemi  figurami  i  płytami 
przed  każdą.  Opodal  w  lasku  sosnowym  znowu  mo- 
giły. Drogi  równe,  gładkie,  dość  szerokie  i  nieraz 
wysadzone  drzewami.  Stronami  jednak  ciągną  się 
wciąż  guzowate,  strome  góry  korejskie,  porosłe  rzadką 
sośniną.  Ale  dzięki  wzrastającej  obfitości  drzew  okolica 
wygląda  coraz  wdzięczniej,  staje  się  rozmaitszą  i  każe 
zapominać  o  dzikich,  nieużytych  skałach. 

Zresztą  zdarzają  się  niespodzianki;  piękna  droga 
nagle  znika,  napół  rozmyta  przez  rzeczułkę.  Jedziemy 
czas  jakiś  szlakiem  grubego,  białego  piasku,  widocznie 
naniesionego  przez  rzeczkę,  gdyż  wyścieła  on  jej  dno. 
Piasek  zasypuje  pola,  białe  jego  strugi  spływają  z  gór 
sąsiednich,  niszcząc  po  drodze  roślinność.  Wdali  przed 
nami  widać  białe,  mocno  poszczerbione  szczyty:  to 
granitowe  wiszary  Sam-kgyk-san'ia,  wznoszące  się  już 
nad  doliną  Seulu  na  800  bez  mała  metrów.    Spotykane 


219 


wsie,  robią  wrażenie,  jakgdyby  składały  się  wyłącznie 
z  zajazdów.  U  wszystkich  domów  klapy  kuchenne 
odrzucone,  bieleją  na  nich  łyżki  i  miski,  a  w  głębi  wi- 
dać  leżące  wiktuały.  Na  ulicach  ruch,  w  szopach  konie 
łapczywie  jedzą  obrok,  kwiczą  i  biją  się.  Na  drogach 
dużo  przechodniów,  a  około  dróg  i  dalej  wszędzie  du- 
żo mogił.  Niektóre  okopane  półkolistym  wałem,  upięk* 
szone  słupami  kamiennymi  i  figurami,  ocienione  sta- 
remi  drzewami.  Inne  nagie,  zaniedbane,  stoją  na  sło« 
necznej  spiekocie,  podobne  do  brzydkich  osypisk  gór 
korejskich.  Wiatr  zwiał  z  nich  ziemię  i  z  niektórych 
sterczą  rogi  trumien.  Należy  przypuszczać,  że  syno- 
wie nieboszczyków  pomarli,  wynieśli  się  z  okolicy  lub 
podpadli  w  ostateczną  nędzę. 

Wydostajemy  się  na  wyborny,  szeroki  gościniec, 
najlepszą  drogę,  jaką  widziałem  dotychczas  w  Korei. 
W  wielu  miejscach  ocieniają  go  szpalery  pięknych,  roz- 
łożystych kasztanów,  dębów,  ilm.  Pierwsze  są  jeszcze 
w  pełni  zieleni,  gdy  ilmy  już  zupełnie  straciły  liście. 
Obszerne  pola  ryżowe  w  znacznej  części  zalane  są 
wodą,  ale  za  to  niema  jej  prawie  w  rzeczułkach.  Le- 
dwie się  sączy,  nie  stać  jej  nawet  pewnie  na  obracanie 
tłuczek  lyźo^ch,  gdyż  coraz  częściej  widzę  kobiety 
depczące  pedały  niezgrabnych,  domowych  krupiami. 
Zbliżamy  się  do  Sam-kgyk-sania  —  wieńczą  ją  trzy  po- 
tężne, jak  wieżyce  ostre  szczyty,  od  których  wzięła 
swą  nazwę.  ^)   Słońce  chowa  się  właśnie  za  nimi  i  zło- 


^)    Sam — ^trzy,  kgyk  —  wysoki,  sań — góra.    Na  mapach 


220 


cisto-różowa  dolina,  z  szmaragdowemi  plamami  gajów* 
blednie  nagle.  Droga  wije  się  pod  samą  górę,  okrąża 
ją...  Po  drugiej  stronie  doliny  widać  podobne,  wie- 
trzejące, siwe  granity,  jeszcze  złote  od  bijących  górą 
promieni  słońca.  Okrążamy  Sam-kgyk-sań  i  wstępuje- 
my w  zacieniony  wąwóz,  pełen  spływających  z  gór 
skalnych  piargów,  piasków  i  namułów.  Prawdziwe  ka- 
mienne, białe  wietrzelisko,  kocieł,  skąd  wc^y  wiosenne 
roznoszą  daleko  po  okolicy  bielące  ją  prochy.  Szeroka 
droga  niknie  miejscami  pod  zwałami  osypisk.  Konie 
brną  po  pędny.  Mijamy  zmęczonego  tragarza,  który 
wyciągnął  się  u  drogi  i  z  trudem  wdycha  powietrze, 
obok  stoi  na  podpórkach  ciężka  noszą.  W  wąwozie 
zmrok  przejrzysty  i  chłód.  Niema  tu  nic:  ani  pól,  ani 
chat,  ani  krzewów;  nawet  zioła,  trawy  nigdzie  nie  wi- 
dać, widocznie  nic  się  nie  ostoi  na  tych  potokach  bia- 
łych, ruchomych  piachów.  Ale  cokolwiek  dalej,  gdzie 
jest  nadzieja  je  wstrzymać,  już  dostrzegam  małe  pola 
ryżowe,  ogrodzone  płotami  z  wikliny.  Za  chwilę  jesteś- 
my u  wylotu  i  znowu  przed  nami  obszerna,  brunatna 
płaszczyzna,  pokrajana  połyskującemi  polami  ryżowe- 
mi,  ciemnemi  rolami,  zieleniejącą  w  brózdach  ozimi- 
ną. Okalają  ją  te  same  szczerbate  wiszary  granitów, 
biało-złote  w  pobliżu,  biało-błękitne  w  oddali...  Nad 
nimi  wiszą  białe,  skłębione  obłoki  i  czeredy  białych 
ludzi  dążą  ku  nim  po  białej  drodze.  Zieleń  nielicznych 


i  w  książkach    europejskich  uż3rwają   niewłaściwej  pisowni 
Sam-gak-sań. 


221 


gajów  wydaje  się  czarną  i  niknie  w  białych  tumanach. 
Doprawdy  to  jakaś  bajeczna  kraina  ,, Białego  Snu", 
oblana  kredowo-mglistem  słońcem.  Podróż  przeciąg- 
nęła się  i  część  drogi  odbyliśmy  przy  nikłym  blasku 
młodego  miesiąca.  Gościniec  wyludnił  się,  kopyta 
koni  samotnie  wydzwaniały  wątłego  marsza  na  ubitej 
ziemi.  Wielkie,  połamane  cienie  gór  i  skał,  drobne, 
czochrate  cienie  gajów,  zmieszane  z  płytkiemi  zygza- 
kami podcieni  grobli  ryżowych,  odbitych  w  lśniących 
czamo-srebmych  wodach,  na  tle  białych  płaszczyzn 
i  wzgórz  tworzyły  mozajkę  niedościgłej  fantastyczności. 
A  bliżej  i  dalej  ze  mroku  nocy  wysuwały  się  mlecz- 
ne, od  blasku  miesięcznego  niewyraźne,  niby  w  po- 
wietrzu zawisłe  strome  opoki,  pojedyncze  urwiska  lub 
całe  zwarte  ich  szeregi... 

Zanocowaliśmy  we  wsi  Pisangori  o  50  „i*  od  Seulu, 
Jutro   będziemy  w  stolicy. 

30  października. 

W  tej  wiosce  co  dom,  to  oberża  i  wszystkie  wyda- 
ły mi  się  pełne.  Rano  —  wrzawa:  podróżnemu  w  domu 
naprzeciwko  ukradli  w  nocy  złodzieje  2,000  phun 
(4  ruble).  Strwożony  ion-s^  wciąż  ogląda  nasze  pa« 
kunki. 

Chłopak,  który  nam  usługiwał,  bardzo  się  do  mnie 
zalecał,  czyścił  mi  nieproszony  ubranie,  raz  wraz  zapy- 
tywał, czy  czego  nie  potrzebuję;  pierwszy  to  raz  w  ca* 
łej  tej  drodze  spotkałem  się   z  taką  nieprzyjemną   na- 


222 


tarczywośdą,  gdyż  Korejczycy  naogół  są  uprzejmi 
i  gościnni,  ale  bez  służalstwa.  Przed  wyjazdem  chło- 
pak upomniał  się  o  naddatek.  Był  to  jedyny  napiwek, 
jaki  dałem  w  Korei,  gdzie  wcale  nie  znają  tego  zwy- 
czaju. Tutaj  widocznie  dotarli  Europejczycy  i  według 
swej  modły  przeistoczyli  grzeczność  i  usłużność  w  to- 
war sprzedajny. 

Dzień  zapowiadał  się  gorący.  Słońce  lało  potoki 
iwiatła  na  szeroką,  gładką,  jak  kreda,  białą  drogę,  na 
bielejące  wdali  skały,  na  łyse  pagórki  i  kraty  niezliczo- 
nych grobli  wśród  pól  ryżowych.  Wszędzie  l>łyszczała 
woda.  Aż  oczy  bolały  od  tej  białości  i  blasku.  Nado- 
miar  wiatr  podnosił  ol>łoki  kurzu.  Przydrożne  drzewa 
osędziały  odeń,  jak  od  szronu.  Co  parę  wiorst — wioski. 
Mrowie  ludzi  idzie  drogą  i  tłum  ten  coraz  wzrasta.  Jadą 
i  wiozą  towary  na  koniach,  wołach,  osłach,  ale  najwięcej 
niosą  je  na  sobie.  Kobiety  niosą  na  głowach  ogromne 
dzbany  i  dzieże  gliniane  z  ziarnem  lub  płynem,  kosze 
z  owocami,  węzły  odzieży,  pakuł,  waty;  mężczyźni 
dźwigają  na  plecach  wiązki  chróstu,  snopy,  sprzęty 
rozmaite,  wreszcie  ciężkie  wory  ryżu,  dochodzące  do 
100  funtów  wagi...  Tragarze  zawodowi  idą  długimi 
szeregami,  jeden  za  drugim,  ciężko  postękując.  Nogi 
ich  grzęzną  głęt)oko  w  piasku  lub  biją  mocno  o  twardą 
drogę...  Nigdy  nie  mogłem  bez  głębokiego  wzrusze- 
nia słuchać  tych  jęków...  Raz,  pamiętam,  wieczorem 
dochodził  taki  sznur  tragarzy  do  wioski,  gdzie  widocz- 
nie miał  wypoczywać...  Jeden  z  nich,  słabszy,  został 
daleko  w  tyle;  czekali  nań  towarzysze,  porzuciwszy 


223 

swe  nosze,  nawet  niektórzy  wracali,  aby  go  głosem 
i  radami  zachęcić.  Młody,  nieszczęśliwy  chłopak  miał 
twarz  skamieniałą  od  cierpienia  i  siną  od  wysiłku,  krwią 
nabiegłe  jego  oczy  patrzyły  z  jakąś  rozpaczą  na  odleg- 
łą jeszcze  wioskę... 

Dużo  wsi,  dużo  lasków  sosnowych,  dużo  pięknych 
mogił.  Droga  ubita,  jak  szosa,  pięknie  utrzymana  i  oko- 
pana rowami.  Mijamy  wspaniałą  świątynię,  otoczoną 
białym  murem  i  wielką  ilością  mogił.  Dużo  wolnych 
koni  wraca  z  Seulu.  Wśród  przechodniów  często  zda- 
rzają się  żołnierze,  parę  razy  widziałem  nawet  policyan- 
ta.  Wysokie  akwaduki,  miejscami  sypane  z  ziemi, 
miejscami  drewniane,  odprowadzają  wodę  na  pola... 
Wszędzie  ona  bulkocze  i  pluska,  a  mimo  to  kraj  wyda- 
je się  spalonym  i  spękanym  od  suszy.  Czarujące  wra- 
żenie sprawiają  kawałki  drogi,  wysadzone  szpalerami 
starych  drzew.  —  Zjawiają  się  oddzielne,  bogate  fol- 
warczki,  dwory  kr3rte  dachówką,  otoczone  pięknymi 
sadami,  z  ładnemi  zabudowaniami  gospodarskiemi, 
czego  dotychczas  nie  widziałem  wcale.  Płaska  prze- 
łęcz. Ma-phu  wskazuje  mi  dymy,  wijące  się  za  białemi 
górami,  i  mówi,  że  to  Seul.  Tłum  przechodniów  wzra- 
sta. Przejechali  jacyś  dygnitarze  ubratii  w  jedwabie. 
Przed  nimi  biegli  laufrzy.  Dużo  lektyk,  w  nich  nie 
same  już  kobiety:  często  dostrzegam  obrzękłą  twarz 
korejskiego  urzędnika  lub  okulary  modnisia.  Niektórzy 
jadą  na  osłach...   Gwar,  śmiech...     Przechodnie  zamie-  | 

niają  z  sobą  żarty,  wypytują  o  coś  ton-sę,   który,  sta-  | 

ranniej  ubrany,  zachowuje  wyniosłe  milczenie.  Boli  go 


224 


noga:  starł  ją  sobie,  między  palcami  porobiły  mu  się 
wrzody...  Daremnie  moczył  ją  codzień  na  noclegach 
w  gorące]  wodzie  i  smarował  wziętą  u  mnie  waseliną; 
rany  zwiększały  się,  t)ól  wzrastał,  twarz  mu  chudła 
i  czerniała,  z  utęsknieniem  wyglądał  końca  podróży, 
ale  nie  skarżył  się  i  nie  zaniedbywał  swych  obo- 
wiązków... 

Mijamy  śliczny  kanał  wartko  płynącej  wody,  obsa- 
dzony z  obu  stron  pysznymi  kasztanami.  W  wioskach, 
na  ulicach  przekupnie  sprzedają  pieczone  kasztany;  ca" 
łą  garść  można  dostać  za  grosz;  równie  tanie  są  wybor- 
ne iikaki"  korejskie;  kupiłem  kilka  i  podzieliłem  się 
z  nimi  z  ma-phu  i  ton-są.  Ton-si  odwdzięczył  mi  się 
i  w  następnej  wiosce,  jak  każe  przyzwoitość,  kupił 
kasztanów...  Widzę  pewną  tkliwość  w  jego  obejściu 
się  ze  mną,  jakąś  dyskretną  uprzejmość...  Choć  chro- 
ma, stara  się  iść  w  pobliżu  mego  konia  i  nieproszony 
daje  objaśnienia,  wskazując  na  ciekawe  przedmioty... 
Czyżby  miał  zamiar  prosić  mię  o  napiwek? 

Białe  góry,  biała  droga,  białe  tłumy  ludzi,  białe 
chmury  na  niebie  i  tumany  białego  kurzu  w  powietrzu. 
Głazy  ogromne  u  gościńca,  który  nagle  przegradza  wy- 
soki cypel  górski.  Wdzieramy  się  na  ten  cypel  po  stro- 
mej drodze,  przerąbanej  wśród  opok.  Malownicza,  ska- 
lista kotlina,  otoczona  skołubiastemi  urwiskami.  Na  sa- 
mej  przełęczy  wąwóz,  na  którego  ścianach  widnieją 
wielkie  napisy  chińskie;  stoi  tam  zwykły  ołtarz  z  ka* 
mieni,  koło  niego  wiszą  szmatki  ofiarne  i  sznureczki, 
poniżej,  na  złomach  tulą  się   liche  chałupki,  ubogie 


225 


sklepiki  i  stragany  z  owocami,  z  jadłem,  z  drobiazga- 
mi... To  już  przedmieścia.    Spuszczamy  się  na  dół  po 

równie  stromej  pochyłości,  potem  jedziemy  długo  ujeż- 
dżoną, wyborną  drogą  wśród  pól  uprawnych  i  rozrzu- 
conych domków  ku  ciemnej  przełęczy.  Szczytem  gór 
okolicznych  wije  się  szara,  zębata  ściana  i  wielki  otwór 
miejskiej  bramy  czernieje  wysoko  wśród  skalnych  gar- 
bów, pod  wyniosł3rm  dachem  chińskim. 

—  Seul!...  Chan-siOn!  *)  —  woła  wesoło  ma-phu. 

Tłum  przechodniów  zmienia  się  poprostu  w  ciżbę; 
widzę  już  tylko  potok  czarnych  ^kat",  wielkich,  jak  ko^ 
szyki,  żałobnych  kapeluszy,  kolorowych,  żeńskich  na- 
rzutek, białych  chust,  garbów  i  węzłów,  lub  wielkich 
noszy,  poważnie  kołyszących  się  w  tłumie,  jak  słonie. 
Wzdłuż  drogi  u  domów  stragany,  u  drzwi,  co  krok  nie- 
ledwie  wysokie  tyczki  z  wiechą  lub  starym,  dnem  do 
góry  wywróconym,  okrągłymi,  długim  koszykiem  — 
znak,  że  tu  można  wypocząć  i  pokrzepić  się  „su-li" 
(wódką  ryżową). 

Nareszcie  jesteśmy  u  ostatniej  przełęczy  i  drapiemy 
się  wraz  z  tłumem  ku  ciemnym,  jak  pieczara  i  jak  pie- 
czara głębokim  wrotom.  Potężny,  ale  porządnie  już 
nadpsuty  mur  biegnie  grzebieniem  okolicznych  wy- 
niosłości. I  mur  i  brama  zwykłej  architektury  chiń- 
skiej, budowane  z  niepalonej  cegły  i  poszyte  granitem. 
Bramę  bardzo  pięknie  zdobią  gęste,  poczerwieniałe  po- 


1)    Albo  Chań-jan  —  warownia  rzeki  Chan. 
Korea.  15 


226 


woje.  Za  bramą  szare,  płaskie,  zakurzone  miasto,  oko- 
lone bladymi,  zębatymi  wierzchołkami. 

Długo  jechaliśmy  po  ulicach,  rojących  się  białym, 
ruchliwym  tłumem  chłopów,  przekupniów,  ol>ładowa- 
nych  chróstem  i  warzywem  wołów,  stękających  pod  no- 
szami tragarzy,  żołnierzy,  jeźdźców  w  jedwabiach 
i  jeźdźców  w  skromnych  perkalach,  kobiet  zakwefio- 
nych  i  kobiet  bez  zasłon,  dość  brzydkich  i  starych,  aby 
twarz  swą  mogły  bez  lęku  pokazać,  brudnych,  półna- 
gich dzieci,  wyrostków  uczniów  w  rogatych  beretach... 
Wreszcie  wydostaliśmy  się  na  główną  ulicę.  Dostrzeg- 
łem w  oddali  jakąś  basztę  czerwoną,  spiczastą,  szarą 
wieżycę  kościoła  katolickiego  i...  tramwaj  elektryczny. 
Miasto  szare,  brzydkie  i  brudne  zagrało  weselszemi 
barwami.  W  sklepach  czyściej  i  ładniej,  a  na  ulicach 
jeszcze  rojniej... 

Aby  dostać  się  do  poleconego  mi  hotelu  » Impe- 
rial*', musieliśmy  przebyć  całe  miasto.  Wreszcie  wśród 
tłumu  gapiów  stanęliśmy  na  małym  placyku,  przed 
główną  bramą  cesarskiego  pałacu,  gdzie  mieszczą  się 
na  rogu  dwa  najlepsze  hotele  europejskie. 

Monsieur  Moulis,  który  był  długo  kucharzem  we 
Władywostoku,  powitał  mię  łamaną  ruszczy zną... 

—  Dam  panu  taki  pokój,  z  którego  wciąż  pan  bę- 
dzie widział  cesarza!... 

—  Owszem...  A  czy  będę  mógł  się  wykąpać? 

—  Dlaczego  nie...  To  jest  dobrze,  ale  moja  łazien- 
ka będzie,  ale  nie  jest,  więc  może  pan  pójdzie  do  łaźni, 
do  japońskiego...  quartier... 


227 


Kręci)  się  po  pokoju  i  gadał,  gadał  bez  końca. 

—  Pan  pewnie  pójdzie  zaraz  do  ministra?...  To 
stąd  niedaleko!...  Właśnie  pani  ministrowa  była  przed 
chwilą...  O  ja  ich  wszystkie  dobrze  znać...  ami!...  Wciąż 
im  coś  piekę...  Wczoraj  zrobiłem  majonez!...  Pani  mi- 
nistrowa mówi:  monsieur  Moulis...  Pan  poseł  też  przy- 
chodzi i  pan  pułkownik.  Ja  im  zawsze  opowiadam,  co 
usłyszę  w  mieście  na  targu  albo  w  moim  zakładzie. 
Chodzą...  O  monsieur  Moulis  dużo  wie!...  A  pan  sły- 
szał: nasza  marynarz  w  Czemulpo  bardzo  głowę  Japoń- 
czykom porozbijał...  Dzielna  marynarz!  Ich  było  dwu- 
dziestu, a  Japończyka  parę  sto...  Nasza  zuch...  zawsze 
bije  dobrze!...  O  ja  znać  ichl...  Nasza  bije  dobrze... 
Japończyk  hołota!...  Phi!...  Będzie  wojna!...  Japoń- 
czyk weźmie  w  skórę!...  Nasza  bardzo  dobrze  bije, 
nasza... 

Mrugał  okiem,  strzepywał  palcami  i,  korzystając 
z  aliansu,  przyswajał  sobie  zasługi  i  cnoty  obu  narodo- 
wości. 

Zmęczony  ion-sk  czekał  cierpliwie  zapłaty,  ma-phu 
stał  w  korytarzu. 

—  Siadaj,  siadaj,  towarzyszu!...  —  zwróciłem  się 
do  ton-sy. 

Monsieur  Moulis  spojrzał  na  mnie  zdziwiony. 

—  To  pański  tłomacz?  On  też  może  zostać  u  mnie... 
może  mieszkać  z  moimi  ^boy". 

Z  trudnością  dałem  nareszcie  poznać  panu  Moulis, 
że  życzyłbym  sobie  pozostać  sam  z  mymi  ludźmi. 
Rachunek  z  ma-phu  nie  zajął  długiego  czasu,  ale 


228 


gdym  ton-sie  podał  całą  kwotę  pieniędzy  bez  potrącenia 
pobranego  już  zadatku,  zwrócił  mi  resztę,  mówiąc,  żem 
się  omylił. 

—  Widzisz,  towarzyszu,  noga  cię  boli,  zraniłeś  ją 
sobie  z  mego  powodu,  pewnie  będziesz  musiał  zaba- 
wić dni  parę  w  Seulu,  aby  ją  wyleczyć... 

—  O,  niel  Jutro  zaraz  ruszę  z  powrotem.  Tam 
czekają  na  mnie...  Ale  dziękuję  panu;  skoro  znajdu- 
jesz, że  zarobiłem  te  pieniądze,  to  je  wezmę...  Więc 
jesteś  ze  mnie  zadowolony?... 

—  Owszem,  jestem  zadowolony...  Zapewne  by- 
łoby lepiej,  gdybyś  umiał  więcej  po  angielsku... 

—  Bardzobym  chciał  się  nauczyć,  ale  niema  od 
kogo. 

Ani  myślał  odchodzić.  Usiadł  na  ziemi  i  choć 
umilkł,  gdyż  monsieur  znowu  się  we  drzwiach  ukazał, 
ale  miłym,  prz3nB/iązanym  wzrokiem  wciąż  wodził 
za  mną. 

—  Jesteś  dobry,  sir! — powiedział  cicho,  gdy  wresz- 
cie udało  się  mi  znowu  wyprawić  Francuza. 

—  Już  pójdęl...  Good  bye!... 

—  Good  bye!... 

Uścisnęliśmy  się  za  ręce.  Stał  chwilkę  z  opuszczo- 
ną głową,  ruszył  ustami,  lecz  widać  nie  znalazł  odpo- 
wiednich wyrazów  angielskich.  Więc  tylko  ujął  mię 
raz  jeszcze  niezgrabnie  za  rękę. 

—  Good  byel  Good  bye! 


XVII. 


Zalfldnleiile.  Podział  na  prowincye. 


s 


tatystykę  Korei  powierzył  rząd  od  niepamiętnych 
czasów  specyalnym  urzędnikom  miejscowym  i,9cż5n* 
oraz  zarządom  prowincyonalnym,  które  obowiązane 
były  co  trzy  lata  dostarczać  spisu  ludności  i  wykazu 
ziem  ornycłi.  Stąd  pochodzi,  że  do  tej  pory  nie  wiado- 
mo nawet  w  przybliżeniu,  jaka  jest  ilość  mieszkańców 
półwyspu,  ani  jaki  jego  obszar  uprawny.  W  1897  roku 
rząd  postanowił  przeprowadzić  spis  ludności  według 
modły  europejskiej,  lecz  ponieważ  znowu  powierzył  go 
tym  samym  „^ctón"  i  władzom  prowincyonalnym,  te 
z  budującą  jednomyślnością  podały  cyfry  poprzednie, 
wynoszące  5,198,248  głów  płci  obojej,  co  przedstawia 
liczbę  o  Jedną  trzecią  mniej  wykazującą,  niż  spis 
z  przed  trzystu  lat  ^), 

Przyczyną    niezwykłego    zmniejszenia  się   spisów 
ludności  była  okoliczność,   że  administracya  miejscowa 


„Korea  Reposit."  1898,  str.  30. 


230 


od  niepamiętnych  czasów  wypłacała  podatki  do  skarbu 
według  podanych  przez  siebie  cyfr  ludności,  ponad  to 
wszelki  nadmiar  zostawał  w  je]  kieszeniach.  Dziwić 
się  więc  prędze]  należy,  że  mieszkańcy  nie  znikli 
całkowicie  z  raportów  urzędniczych. 

Obliczenia  prywatne  rozmaitych  podróżników  i  ba- 
daczy niezależnych  waha]ą  się  między  77t  milionami 
(Ch.  Dallet)  a  28,000,000,  podanymi  przez  samych 
Kore]czyków  w  książce  i,Mań-guk-cżion-bio",  wydane] 
nakładem  rządu  w  1885  roku  ^)« 

Najwiarogodniejszemi  wydają  mi  się  cyfty  podane 
przez  panią  I.  B.  Bishop,  W.  Griffis'a,  oraz  dostarczone 
przez  źródła  japońskie,  nietylko  dlatego,  że  to  są  auto- 
rowie,  którzy  dali  najlepsze,  najpoważniejsze  opisy  Ko- 
rei, lecz  i  wskutek  tego,  że  wszystkie  poznane  prze- 
ze mnie  miejscowości  Korei  wydawały  mi  się  co  naj- 
mniej równie  gęsto  zaludnione,  jak  najludniejsze  okoli- 
ce Galicy!  i  Królestwa.  Jeżeli  weźmiemy  przeciętne  mi- 
nimum powyższych  okolic  —  100   głów   na  kilometr 


»)  Davelny  (Nouv.  Ann.  des  Yoyages,  1849,  p.  306)  — 
7,342,361  głów  (spis  z  roku  1763);  Ch.  Dallet  (Histoire  de 
rEglise  de  Corća,  1874  r.)  —  7,500,000  gł.  (z  r.  1844);  W.  E. 
Griffis  („Corea  —  The  Hermit  Nation)— 12,000,000  gł.;  C.  Gott- 
sche  (Verh.  d.  Ges.  f.  Erdk.  zu  Berlin  Xin  p.  260)  —10,520,000 
gł.;  Japan  Daily  Herald  (1885  r.  Febr.  9.)  —  10,518,937  gł.; 
Webel  („Podróż  do  Korei"  po  rosyjsku  1889  r.,  str.  161)  — 
16,000,000;  H.  N.Allen  (A  tnie  story  of  Korea.  Korean  Rep.  1892 
pp.  372)  —  16,000,000;  I.  B.  Bishop  (Korea  and  H.  Neighb.) 
12,000,000  gł. 


231 


kwadratowy  i  pomnożymy  przez  obszar  Korei  (223,523 
kil.  kw.  według  Strelbickiego)  z  potrąceniem  należnych 
50%  na  puste,  nieużyte  jej  łańcuchy  górskie  oraz  lasy 
północne,  to  oteymamy  właśnie  około  wymienionych 
powyżej  12,000,000  mieszkańców.  Najgęściej  zamiesz<* 
kana  jest  środkowa  część  półwyspu,  następnie  jego 
kraje  południowe.  Ku  północy  zaludnienie  słabnie  — 
na  wschodzie  więcej,  na  zachodzie  mniej  i  wreszcie 
u  granicy  Mandżuryi  przedstawia  nieliczne  osady,  roz- 
siane grupami  wśród  zupełnie  pustych  zapadlin,  jarów, 
lasów  i  szczytów. 

Gęstość  zaludnienia  rozmaitych  części  Korei,  wyra- 
żona przez  iloraz  z  liczby  mieszkańców  na  przestrzeni 
danej  prowincyi,  ma  bardzo  małą  wartość  socyologicz- 
ną>  gdyż  nie  daje  najmniejszego  pojęcia  o  rozmieszcze- 
niu się  ludności  na  tutejszych  obszarach.  Dzięki  charakte- 
rowi gór  korejskich,  doliny  zaludnione  nieraz,  jak  Bel- 
gia, sąsiadują  bezpośrednio  z  obszernymi  szmatami  pu- 
styń prawie  syberyjskich.  Zaludnienie  w  Korei  może 
więc  być  rozpatrywane  jedynie  względnie  do  obszaru 
ziemi,  zawartej  w  istotnych  granicach  rolnictwa. 

W  końcu  XIV  wieku,  z  wstąpieniem  na  tron  obecnie 
panującej  dynastyi,  Korea  podzielona  została  na  8  pro- 
wincyi (do).  Ponieważ  jednak  wszystkie  one  mają 
jasno  zaznaczone  granice  naturalne,  a  niektóre  z  nich 
niegdyś  tworzyły  udzielne  państewka,  należy  przy- 
puszczać, że  podział  taki  istniał  i  przedtem. 

W  1895  r.  był  wprowadzony  nowy  podział  na  23 
okręgi  (pu),   obejmujące   337   powiatów   (kuń),   lecz 


232 


wkrótce  potem  przywrócono  dawne  granice  z  wprowa- 
dzeniem poddziałów  tylko  w  pięciu  prowincyach  na: 
północne  (puk)  i  południowe  (nam);  ma  więc  Korea 
ogółem  13  prowincyi,  składających  się  z  341  powiatów 
(pu,  mok)  lub  okręgów  (kuń). 

Oba  podziały  prowincyi  Cham-gión-do  i  północna 
Phidn-ań-do  przylegają  do  mandżurskiej  granicy  i  wy- 
pełniają północną  część  półwyspu.  Głownem  miastem 
północnej  Cham-giOn-do  jest  Kión-si5n,  piękne,  oto- 
czone murami,  mające  z  górą  15,000  mieszkańców 
i  słynące  z  wyrobu  naczyń  miedzianych;  leży  w  dolinie 
zeczek  Cha-san-do  i  Tok-san-czión  (Oco-ken-muri) 
o  3  kilometry  od  morza  Japońskiego  i  150  od  granicy 
rosyjskiej.  Głownem  miastem  południowej  Cham-gión- 
do  jest  Cham-hyn,  niegdyś  stolica  całej  prowincyi, 
a  dawniej  jeszcze  w  VIII  stuleciu  niezależnego  państwa 
Bo-haj;  leży  ono  w  odległości  paru  kilometrów  od  mo- 
rza nad  rzeczką  Si5n-czi5n-hań,  spławną  zaledwie  dla 
płytkich  galarów.  Handluje  przeważnie  żelazem,  fu- 
trami i  złotem;  mieszkańców  ma  z  górą  30,000;  zbudo- 
wane według  chińskiej  modły  i  otoczone  grubym  i  wy- 
sokim murem.  Stąd  do  Genzanu  niecałe  100  kilome- 
trów. Wzdłuż  wybrzeża,  od  pogranicznego  z  Rosyą 
miasteczka  Kión-hyń  idzie  niezła,  jak  na  Koreę,  droga, 
która  w  Genzanie  zawraca  w  głąb  lądu,  kierując  się  ku 
Seulowi. 

Północna  Phión-ań-do  zajmuje  zachodnie  pobrzeże 
Korei;  jej  główne  miasto  Jąg-piąg  (Yóng-pyóng  po  an- 


233 


gielsku)  leży  w  górach  daleko  od  morza  i  stołecznego 
traktu. 

Dużo  większe  znaczenie  strategiczne  i  handlowe 
ma  powiatowe  miasto  pograniczne  Yj-cźiu  (Wi-dżu  po 
chińsku)  u  ujścia  rzeki  Amnok-kan  (Jalu  po  chińsku). 
Odegrało  ono  w  chińsko-japońskiej  i  japońsko-rosyj- 
skiej  wojnie  ważną  rolę,  jako  klucz  całej  rzeki.  Przed 
otwarciem  granic  Korei  Yj-cżiu  długi  czas  było  głów- 
nem  miastem,  pośredniczącem  w  handlu  między  Koreą 
i  Chinami;  wywożono  stąd  przeważnie  żeń-szeń,  złoto, 
skóry,  futra,  a  prz3rwożono  tkaniny  jedwabne  i  bawełnia- 
ne. Ma  około  10,000  mieszkańców.  Z  Yjcżiu  idzie  naj- 
lepsza w  Korei  droga  do  Seulu  przez  Phión-jań,  stolicę 
południowej  Phidn-ań-do,  głównego  niegdyś  miasta  całej 
prowincyi  Phidn-ań,  a  jeszcze  dawniej  stolica  państwa 
Kogu-rió  (od  IV  do  VII  stulecia).  Miało  ono  przed  wojną 
chińsko-japońską  60,000  mieszkańców  i  1 2,000  domów, 
leży  nad  dużą  i  spławną  rzeką  TS-don-hań  o  100  kilo- 
metrów od  jej  ujścia.  Otwarte  dla  handlu  europejskie- 
go posiadało  misye  europejskie  oraz  konsulat  japoński, 
było  połączone  telegrafem  ze  stolicą.  Od  czasu  zbom- 
bardowania miasta  w  1894  roku  i  wybuchłej  następnie 
cholery,  mocno  podupadło.  Obecnie  znowu  zostało 
zajęte  przez  Japończyków.  W  starej  części  Phión-janiu 
oraz  okolicach  zasługują  na  uwagę  liczne  pamiątki  hi- 
storyczne. Między  innemi  mogiła  legendowego  Ki-dza, 
emigranta  z  Chin,  założyciela  państwa  Kó-gu-rió  (na 
1100  lat  przed  Nar.  Chr.).  Na  mogile,  zbudowanej 
w  stylu  chińskim  i  opatrzonej  chińskim  napisem,   stoją 


234 


figury  prawodawców  i  wojowników,  oraz...  baranów, 
zwierząt  obecnie  nieznanych  w  Korei.  Sześćdziesiąt 
^i"  od  Phidn-janiu  na  górze  Ko-ritlng  znajduje  się  cały 
szereg  ciekawych  grot  stalaktytowych  Kasu,  gdzie 
w  czasie  napadów  nieprzyjacielskich  kryli  się  mieszkań- 
cy ^).  Południowa  Phidn-ań-do  wypełnia  całkowicie 
prawie  najwęższą  szyję  półwyspu  korejskiego,  od- 
dzielającą północną  część  państwa  od  środkowej  i  po- 
łudniowej. Zalega  zachodni  brzeg,  podczas  gdy  na 
wschodnim,  za  grzbietem  gór  Dyamentowych,  wązkim 
skrawkiem  aż  za  Genzan  ciągnie  się  prowincya  Cham- 
gión-do. 

Do  Phión-ań-do  z  południa  przylega  prowincya 
środkowej  Korei,  Choan-hS-do,  do  której  należą  i  liczne 
wyspy  morza  Żółtego;  główne  miasto  Chaj-cźiu  leży 
w  głębi  lądu,  ma  15,000  mieszkańców.  Dalej  ku  po- 
łudniowi na  brzegu  głębokiego  wcięcia  morza  Żółtego 
leży  stołeczna  prowincya  Kión-gyj-do.  Zarząd  prowin- 
cyi  mieści  się  w  mieście  Su-udń,  o  40  kilometrów  od 
Seulu,  który  wyjęty  z  prowincyL  tworzy  samodzielną 
jednostkę  administracyjną.  Seul,  albo  Seur,  co  znaczy 
wielkie  miasto,  urzędownie  zwie  się  Chań-sión  lub 
Chań-jan  —  twierdzą  z  nad  rzeki  Chan.  Został  stolicą 
w  XIV  wieku  przy  założycielu  obecnie  panującej  dyna* 
styi,  który  przeniósł  tu  swój  dwór  z  Ka-ci5n*a(Son-do). 
Seul  liczy  220,630  mieszkańców,   a  okalający  go   mur 


„Korean  Repository",  1898,  str.  252. 


23& 


kamienny  ma  długości  20  kilometrów;  zawiera  45,398 
domów,  dwa  cesarskie  pałace,  .Stary"  (Ton-goań) 
i  ,Nowy*  (Kioń-bo-guń),  świątynię  Konfucyusza,  świą- 
tynię Nieba,  świątynię  Boga  Wojny  (Koan*udń-dzan), 
świątynię  ku  czci  zamordowanego  przez  ojca  księcia 
Dzan-łión  (pradziada  panującego  obecnie  cesarza),  świą- 
tynię Juk-sań-guń  na  cześć  matki  króla  lón-dzon  i  wiele 
innych  pomniejszych  świąt3rń  oraz  grobowców.  Z  pa- 
łaców należy  wymienić  jeszcze  Nam-biól-gun,  gdzie  za- 
trzymywali się  niegdyś  posłowie  chińscy  i  dokąd  przy-* 
jeżdźał  do  nich  król  korejski  na  znak  swej  zależności 
wasalnej,  oraz  „Arkę  Niezależności"  (Ton-nip-muń), 
wybudowaną  w  1895  roku  w  tem  samem  miejscu  na 
drodze  pekińskiej,  gdzie  dawniej  król  korejski  winien 
był  spotykać  posłów  cesarza  chińskiego.  Seul  jest 
ogniskiem  władzy  państwowej  i  jako  stolica  ma  własną 
administracyę,  na  której  czele  stoi  „phan-juń"  z  prawa- 
mi gubernatora. 

Przez  miasto  płynie  t)łotnisŁa  rzeczka,  wpadająca  do 
rzeki  Chan,  która  znajduje  się  w  odległości  4 — 5  kilo- 
metrów od  miasta  i  ma  przewóz  pod  wsią  Jąg-san^ 
niedaleko  przecina  rzekę  most  kolejowy. 

Na  wschód  od  stołecznej  prowincyi  Ki5n-gyj-do,  za 
grzbietem  głównego  łańcucha  górskiego  wyciągnęła 
się  prowincya  Kan-udń-do,  ze  stolicą  Cziun-czión,  nie- 
wielką, 8-tysięczną  zaledwie  mieściną;  kraj  piękny^ 
żyzny  i  rolniczy,  który  wchodził  niegdyś  w  skład  pań- 
stwa Silla,  przewodniczącego  od  VI  do  IX  stulecia  ca- 
łej Korei. 


236 


Drugą  połowę  tego  państwa  tworzyły  obecne  pro- 
wincye  —  północna  i  południowa  Kidń«san-do.  Słynna 
stolica  Silli,  Ki()n-cżiu  (starożytna  .So-ja-bol"),  znajdo- 
wała się  w  północnej  prowincyi,  niedalelco  południowo- 
wscłiodniego  wybrzeża  półwyspu;  w  XVI  stuleciu  mia- 
sto zostało  zburzone  przez  Japończyków;  obecnie  jest 
1o  małe  miasteczko  powiatowe.  Główne  miasta  pro- 
wincyi:  TS-gu  (północnej)  i  Cżin-cżiu  (południowej) 
nie  przedstawiają  nic  ciekawego.  TS-gu  wsławiło  się 
wielokrotnie  straszliwemi  rzeziami  cłirześcijan.  Na  po- 
łudniowem  wybrzeżu  tej  prowincyi  znajdują  się  dwa 
ważne  porty  korejskie:  Fuzan  i  Mo-sam-po  (Mo- 
sań-pho). 

Naprzeciw  obu  tych  prowincyi,  na  wybrzeżu  za- 
chodniem,  oddzielone  wysokim  łańcuchem  górskim, 
który  tu  przecina  środek  półwyspu,  leżą  cztery  prowin- 
cye:  północna  i  południowa  Cziun-czión-do  oraz  p<M- 
nocna  i  południowa  Cziólla-do,  tworzyły  niegdyś  nie- 
zależne państewko  P^-cźia  (po  chińsku  Bo-dzi);  stoli- 
ca pierwszej  Cziun-cżiu,  stolica  drugiej  —  Kon-cżiu, 
są  zwykłemi  mieścinami  korejskiemi,  otoczonemi  mu- 
rami. Główne  miasto  południowej  Czidlla^lo  —  Koan- 
cżiu  oraz  północnej  —  Czion-cżiu  ledwie  że  zasługują 
na  wzmiankę.  Pierwsza  prowincya  posiada  piękny  han- 
dlowy port  Mok-po  (Mok-pho),  druga  ma  również  oży- 
wiony port  handlowy  Kuń-sań;  oba  otwarte  dla  handlu 
zagranicznego. 

Liczne  wyspy,  leżące  wzdłuż  brzegów  Korei,  nale- 
żą nominalnie  do  przyległych  im  prowincyi,  choć  cie- 


23T 


szą  się  względną  autonomią  i  zaludnione  są  przez  ory- 
ginalne, nieraz  od  lądowych  odmienne  szczepy,  które 
zachowały  wiele  cech  starodawnych.  Zasługują  na  uwa- 
gę mieszkańcy  wysp  Lindsay  (An-miń-do)  w  zatoce 
Shoal  (36*30'  szer.  geogr.  i  126<>20'  dł.  wsch.), 
w  prowincyi  Cziun-czi5n-do,  których  uważają  za  reszt- 
ki aborygenów  korejskich.  Zwą  oni  siebie  Czou-hou 
i  mówią  odrębnem  narzeczem.  Z  wysp  jedynie  Quel- 
part  (Cżie-cżiu)  posiada  oddzielny  zarząd,  rezydują- 
cy w  mieście  Cżie-cźiu  (25,000  mieszkańców,  l,20a 
domów). 

Przytaczam  ciekawe  bądź  co  bądź  dla  przyszłych 
badaczy  rezultaty  rządowego  spisu  ^)  z  roku  1897 
z  zastrzeżeniem,  że  ogólna  ilość  ludności  powinna  być 
wszędzie  zwiększona  co  najmniej  dwa  i  pół  razy  i  że 
ilość  domów  prawdopodobnie  odpowiada  5  do  8  głów 
na  każdy.  Pani  Bishop  pisze,  że  w  70  wziętych  na 
chybił  trafił  domach  korejskich  znalazła  przeciętnie 
8  dusz  w  każdym.  Osobiście  nie  widziałem  ani  jedne- 
go domu,  gdzieby  mniej  było,  niż  pięcioro  osób, 
a  w  wielu  domach  było  o  wiełe  więcej,  gdyż  biedni 
krewni,  szczególniej  nie  mające  się  gdzie  podziać  stare 
kobiety  lub  wdowy,  zawsze  mieszkają  przy  rodzinach. 


»)  „The  Korean  Repository*'.  1898  r.,  str.  29.  Za  ukry: 
wąnie  przed  spisem  grozi  prawo  korejskie  ciężkiemi  karami; 
niezapisany  jest  jakby  pozbawiony  praw,  nie  może  dostać 
paszportu,  świadectwa,  nie  ma  prawa  dochodzić  swych  krzywd 
sądownie  i  zabójstwo  jego  uchodzi  bezkarnie. 


238 


Uderzająca  w  spisie  przewyżka  płci  męskiej  pocho- 
dzi stąd,  że  kobiety  starannie  kryją  się  przed  urzęd- 
nikami,  że   krewni  obecność   ich  tają,    co   im  łatwo 


H 


-o»B 


+  +  +  +  + 
^  CO  co  cO  cO 


+++++++++ 

C0C0C0C0C0^C0<DcO 


+ 
CO 


fo 

* 

^ 


s  o 

•o 


4 


o  co  co  »c 

co  ^^  Oi  ^^ 

C4  co  t^  00 

•  •         •  • 

r^  c^  "^  t^ 

CD  t^  «-«  O) 


00  g<   CS  Q  ^  00 

i  S  S  S  S*  S  !2  Ś  5 


s 

I 


"3  S   ^  l^   C^ 

-i   TO   O  ^   CS 

00  CS   t^  0>   1-1 

O)  ^  o  ^  Q 

^  'C  t^  OO  5 

CS  «0  CS  TO  CO 


COCSłO^CSOCSt^ 
000»OCSi-ii-i^t^ 


15 


t^  l>  <^ 


O) 


r^  CS  Oi  CS 

JŚ  fc  s  ;$: 

TO  TO  00  co 


CS  Oi 


q>  o  lO  ^  !3:  t^ 

^  *^  o  O)  oQ  q> 


o  O) 


00 


s 


00 


Ss:  CS  ^ 
g   TO   t^ 


s 


Scs^^-^oooo^t^^ 


CS 


I    c 


Tf  S  TO  S  S  5) 

•^  00  co  o  t^  t^ 

\rS  c^  t^  \Ó  oi  gi 

^  ic  -^  ^  00  Oi 

1-1  TO  *—  CS   »-«   ł-H 


®   «0  rM  t^    TO   00 

•           •  •            •           •           • 

v-i   ^  00  00   CS   00 

co  00  O)  oS  ^  o 

CS   ł-H  ^  ^   T-i   CS   f-« 


^ 


lO  "^ 


"5^ 


o  a> 


Q   t^   »-«  «0  00  TO  S 
2C5CSO>CSOit^TO 

•  •••••• 

^  CS  r^  (P  lo  00  TO 
-t^-^ooOT^i-iOi 


co  cp  o 

t>.  TO  CS 

•^  t^  f-l 

•  •  • 

t^  CS 

00  co 


SCS   CS 
^   CS 
t^  t^  ^^ 

?  CS  S  3 


-od  ?9on 


00   K   t^   co   co   1-1   Q  -^   ^   ł-H    co   -^   o 
-CO-^TOCSCSCSCS^r-ł 


~    CS    i-N   TO   TO 


CS* 
TO 
TO 


00 
CS 


ś 


Ifi 


9 

00 
CS 


co 


•8 


s 

•mm 

I. 

co 

z, 


I 

•  o 

-  ^   a 
.52  "U  a 


co 


I 

2  "o 


o 

•o 

I 

Cd 

M 

i 

.   c 
-  o 


I  •» 

•si  = 


Si 

i 

c 


o 


o 


6,  gjg  ^.  c3      2 


•o 

i 

o 
i 


i 

C 
O 

B 

9S 


>)    Kiói  jest  oryginalną  ale  nieścisłą  miarą  polową;  dzieli 
się  ona  na  100  pu;  jedno  pu  ma  1000  siOk,  jeden  siOkma  10.000 


239 


przychodzi,  gdyż  nie  lękają  się,  iżby  ktoś  ośmielił  się 
zwyczaj  złamać  i  wszedł  wykaz  ich  sprawdzać  na 
żeńską  połowę  domu,  co  też  bardzo  jest  na  rękę  prze- 
biegłym „acżón". 


pha.  Pha  jest  obszarem  pola,  zdolnym  wykarmić  garść  źbeł 
ryżowych,  siOk  daje  snop  ryżu,  pu  —  ładunek  ryżu  i  słomy, 
który  w  stanie  unieść  człowiek  (120— 140  funt).  Statut  Ta- 
cżiOn-thon-phiOn  ustanawia  sześć  klas  kiOl  podatkowych,  za- 
leżnych od  urodzajności  gleby:  I  klasa =5.654,4  sąż.  kwad., 
II  klasa  as  6.651,3  sąż.  kwadr.,  m  klasa —•  8.064,9  sąż.  kwadr., 
IV  klasa =9.267,2  sąż.  kwadr.,  V  klasa=  14.096  sąż.  kwadr., 
VI  klasa =22.617,6  sąż.  kwadr. 


XVIII. 

Wadanie  ziemią,  przemysł  1  l^andel. 


w 


Korei,  podobnie  jak  w  innych  państwach  Wschod- 
nich, ziemia  uważana  jest  za  własność  cesarza.  W  rze- 
czywistości jednak  pozostaje  we  władaniu  prywatnem. 
Każdy  Korejczyk  może  posiąść  ziemię  w  trojaki  sposób: 
przez  kupno  od  poprzedniego  właściciela,  drogą  dzie- 
dziczenia, wreszcie  przez  zajęcie  i  uprawę  gruntów 
wolnych,  dziewiczych,  gdzie  niema  ani  mogił,  ani  bu- 
dynków. Każdy,  kto  władał  ziemią  bezspornie  lat  5,  sta- 
je się  jej  prawym  właścicielem;  na  brzegu  morza  prawo 
wymaga  10-letniej  dawności.  Pierwsze  trzy  lata  po  za- 
jęciu gruntów  nieuprawnych  rolnik  wolny  jest  od  wszel- 
kich podatków,  płaci  je  dopiero  z  czwartego  żniwa. 
Wówczas  wciągają  jego  dział  do  ksiąg  podatkowych 
pod  osobny  numer,  gdzie  szczegółowo  wymienione  są 
pomiary,  charakter  gleby  i  jej  położenie,  ale  niema  imie- 
nia właściciela.  Przy  sprzedaży  spisywano  umowę,  do 
której  zwykle  dołączano  poprzednie  umo^^'^^  jeżeli  grun- 
ta zmieniały  już  właścicieli.  Żadnej  rządowe 


241 


właścicieli  nie  prowadzono  do  1895  r.,  kiedy  ogłoszo- 
no nowe  prawo,  nakazujące  miejscowej  władzy  ułoże- 
nie odpowiednicłi  spisów  i  notowanie  w  nich  wszelkicłi 
zmian.  Własność  drobna  w  Korei  przeważa;  nawet  więk- 
si właściciele  nie  uprawiają  ziemi  sami,  lecz  oddają  ją 
w  dzierżawę  za  nieznaczny  czynsz  lub  połowę  zbioru 
w  razie,  jeżeli  prócz  ziemi  dostarczają  chłopu  nasion  ^). 
Wskutek  systematycznego  fałszowania  wykazów 
urzędowych  przez  biurokratów  miejscowych,  niepodobna 
prawie  określić  przeciętnych  rozmiarów  własności  ziem- 
skiej. W  północnej  Korei  ma  ona  sięgać  5  prawie  kiól 
na  rodzinę  *),  w  południowej  rzecz  wątpliwa,  aby  wy- 
nosiła połowę  tej  ilości.  Wartość  gospodarstwa,  według 
autora  artykułu  „On  jest  rolnikiem*',  waha  się  od  500 
do  *)  4,000  dolarów  (korejskich).  M.  Pogio  *)  uważa, 
iż  w  wielu  miejscowościach  obszar  pojedynczej,  chłop- 
skiej własności  nie  przewyższa  2  hektarów.  Określić 
dochód  przeciętnego  wieśniaka  korejskiego  jeszcze  trud- 
niej. Wiemy  tylko,  że  płaci  on  w  bogatych  prowincyach 
południowych  z  jednego  kićl  od  3  do  6  dolarów  ^)  po- 
datku, a  w  północnych,  biednych  od  0,40  doi.  do  3; 
prócz  tego  pobierane  jest  podymne  (z  każdego  opalane- 


*)  J.  B.  Bishop,  ibid.,  str.  78.   Na  kiOl  pierwszej  klasy 
wysiewają  Korejczycy  458  Vs  toa  rytu, 
>)  .Opis  Korei",  cz.  II,  str.  119. 
^  Korean  Repository,  1898,  str.  234. 
*)  .Korea*,  tłomaczenie  niemieckie,  str.  64. 
»)  dolar  korejski  =  japońskiemu  yV/iott;/,  jen  =981kop. 
Korea.  16 


242 


go  domu  -—  0,60  dol.)>  akcyza  z  tytoniu,  z  żeń-szenia, 
z  sitowia  używanego  na  maty,  z  jadalnych  porostów 
morskich,  z  soli,  osełek,  z  ryby»  z  mięsa,  z  drzewa  i  t.  d. 
oraz  200  phun  (40  kop.)  z  każdego  kiól  na  utrzymanie 
miejscowych  urzędników.  Są  to  pobory  bezpośrednie 
i  prawne»  w  istocie  jednak  płaci  chłop  korejski  o  wiele 
więcej,  płaci  tyle,  ile  z  niego  mogą  urzędnicy  wy- 
dusić..» 

Ważną  rolę  w  gospodarstwie  łudowem  odgrywa  po 
dzii  dzień  w  Korei  drobny  przemysł  domowy,  dostar- 
czający wieśniakowi  tamtejszemu  wszystkich  rzeczy  po- 
trzebnych. Fabryk  do  ostatnich  czasów  w  Korei  nie  by- 
ło. Nietylko  wyroby  drewniane  i  skómicze»  napoje  spi* 
r3rtnsowe,  farby  oraz  wszelkiego  rodzaju  tkaniny  wyrai- 
tuali  chłopi  dla  siebie  i  na  sprzedaż  po  wsiach,  lecz  na- 
wet odlewy  metalowe,  papier,  przedmioty  garncarskie 
I  porcelanowe  są  dziełem  drobnych  rzemieślników,  Bft- 
pół  na  ziemi  osiadłych. 

Papier  odgrywa  na  Wschodzie  bardzo  ważną  ro- 
lę w  gospodarstwie  domowem.  Wyrabiają  zeń  najroz- 
maitsze przedmioty,  poczynając  od  wachlarzy,  kończąc 
na  parasolach^  płaszczach  deszczowych,  spódnicach  ko- 
biecych, kufrach  i...  posadzkach.  Papier  cienki,  ale  moc- 
ny, zastępuje  szkło  w  oknach,  skręcony  służy  jako  szpa- 
gat lub  sznury,  a  mocne  i  grut>e  gatunki  jego  używane 
są  na  worki  i  płachty.  Papier  korejski  uważany  jest  za 
najlepszy  w  tym  zakątku  świata  i  ceni  się  wysoko  na- 
wet w  Japonii  i  Cłiinacfa.  Właściwie  jest  to  tkanina  spe- 
cyalnie  przyrządzona,   składająca  się  z  długich  i  moc- 


243 


nych  włókien  roślinnych  sklejonych  w  pewien  sposób; 
niektóre  gatunki  są  tak  wytrwałe,  że  można  na  nich, 
jak  na  kobiercach,  przenosić  leżących  atbo  siedzących 
ludzi.  Najlepsze  gatunki  papieru  wyrabiane  są  z  koty 
morwowej  i  z  drzewa  papierowego  (bnissonetia  papy- 
rifere).  Z  młodych  wici  tych  roślin,  wydłużonych  za  po- 
mocą szczególnej  hodowli,  zdarta  jest  przez  wyparze- 
nie kora  i  następnie  zamieniona  w  ciasto  wskutek  dłu- 
giego przemywania  i  tłuczenia.  Do  niego  dodają  soku 
klęjkiego  roślin  z  rodziny  Actinidia  cotomixta  lub  prosz- 
ku rośliny  „czuań-guń*  (levisticum)  i  wylewają  do  form 
bambusowych.  Grubsze  gatunki  wyrabiane  są  przez 
sklejanie  kilku  arkuszy,  następnie  zbijanie  ich  gładko 
drewnianymi  wałkami  na  wzór  wojłoku.  Papier  nieprze- 
makalny skleja  się  sokiem  paprociowym  i  nasyca  oliwą 
z  nasion  pachnotki  (perilla)  lub  sokiem  ,kaki'.  Nieraz 
miałem  możność  ocenić  w  drodze  wyborne  przymioty 
tego  brunatno-żółtego  papieru,  używanego  na  nieprze- 
makalne pokrowce  oraz  {Jaszcze  deszczowe.  Przewyż- 
sza on  o  wiele  naszą  ceratę  i  gotaperkę,  gdyż  nie  ustę- 
pując im  w  mocy,  posiada  obok  tego  przyjemną  mięk- 
kość i  przewiewność  ^,  Posadzki  papierowe  należą  do 
przedmiotów  zbytku,  ale  u  średnio  zamożnych  nawet 
chłopów    podłogi  są  nieraz  wyklejone  gmbym  i  moc- 


1)  Japończycy  używają  podobnego  papieru,  nasycone- 
go sokiem  ,kaki',  do  owijania  konserw;  świeże  masło,  mięso 
i  ryba,  przesyłane  w  koszach  nasyconych  sokiem  ,kaki*,  na- 
wet w  gorąco  trudniej  ulegają  zepsuciu. 


244 


nym,  jak  pergamin,  papierem,  wybornie  zmywającym  si^ 
i  bardzo  miłym  w  dotknięciu.  Istnieją  w  miastach  i  kla- 
sztorach buddyjskich  małe  papiernie,  ale  większość  pa- 
pieru, szczególniej  dla  własnego  użytku,  wyrabiają  chło- 
pi sposobami  domowymi. 

Najwięcej  stosunkowo  wyspecyalizowało  się  korejskie 
giserstwo  i  garncarstwo.  Korejczycy  posiadają  wyborne 
gatunki  rudy  żelaznej  i  miedzianej.  Dzięki  temu  ich  wyro- 
by żelazne  cieszą  się  zasłużoną  zupełnie  sławą;  szczegól- 
niej są  cenione,  nawet  przez  Chińczyków  i  pogranicznych 
Rosjan,  ich  kotły  z  lanego  żelaza.  Rudę  pławią  w  nie- 
wielkich piecach  1^  metra  wysokości,  zaopatrzonych 
w  miech.  Z  miedzi  wyrabiają  rondle,  naczynia  kuchenne 
i  pieniądze.  Gdym  w  Seulu  oglądał  sklepy  z  rozmaitymi 
wyrobami,  pokazywano  mi,  jako  wyrób  specyalnie  ko- 
rejski,  żelazne  szkatułki,  ozdobione  płasko  rzeźbionym 
deseniem.  Były  brzydkie,  niezgrabne,  ale  żądano  za  nie 
bajecznych  pieniędzy. 

Srebmictwo  i  złotnictwo  wcale  nie  istnieje  w  Korei, 
choć  mają  niezłe  gatunki  srebronośnych  rud  i  wielką 
obfitość  złota.  Rozsypane  ono  jest  po  całym  półwyspie, 
ale  słyną  przeważnie  kopalnie  północne.  Wszystkiego 
otwarto  ich  w  Korei  zaledwie  169;  płuczą  złoto  Korej- 
czycy w  bardzo  pierwotny  sposób  i  wyrabiają  jedynie 
bogatsze  pokłady  oraz  bliższe  powierzchni  ziemi.  Złoto 
całkowicie  uchodzi  za  granicę  do  Chin  i  Japonii,  wy- 
wóz jego  wciąż  wzrasta.  W  ciągu  trzech  lat  (1890 — 92) 
w  czasie  największego  zastoju  w  tej  gałęzi  wywieziono 
złota  na  sumę  2,298,918  dpi.;   w  ostatniem  trzechleciu 


245 


(1900—1902)  wywieziono  za  13,690,507  doi.,  z  tej 
ilości  do  Chin  za  764,625  doi.,  do  Japonii  za  12,926,881 
doi.  Ilość  złota  wywiezionego  do  Japonii,  niegdyś  rów- 
nająca się  wywozowi  do  Chin,  przewyższyła  go  obec- 
nie prawie  szesnaście  razy.  Ogromny  skok  w  produkcyi 
złota  należy  przypisać  towarzystwom  ainerykańskim 
i  japońskim,  które  zaczęły  stosować  w  tym  przemyśle 
spółczesne  sposoby  górnicze.  Ceny  złota  korejskiego 
wahały  się  około  2  doi.  za  gram,  zależnie  od  roku 
i  miejscowości,  skąd  metal  pochodził.  Chińczycy  odda- 
wali pierwszeństwo  złotu  z  prowincyi  Cham-gión-do. 

Kopanie  złota  było  niegdyś  surowo  pod  karą  śmier- 
ci wzbronione  w  całem  państwie  i  prowadzono  je  pota- 
jemnie; od  1894  roku  wolno  go  poszukiwać  każdemu 
za  opłatą  2,6  gram  złota  miesięcznie  od  robotnika  (bez 
względu  na  ilość  dobytego).  Ponieważ  jednak  wszelkie 
stosunki  z  urzędnikami  prowadzą  zawsze  do  licznych 
udręczeń  i  nieustannego  wyzysku,  wolą  więc  chłopi  ko- 
rejscy  po  dziś  dzień  obchodzić  prawo  i  kopać  złoto 
ukradkiem. 

Garncarstwo  i  wyrób  porcelany  stały  niegdyś  bar- 
dzo wysoko  w  Korei  i  były  wzorem  i  źródłem  słynnych 
po  dziś  dzień  wyrobów  japońskich.  Mieli  je  zaszczepić 
w  państwie  „Wschodzącego  Słońca*  emigranci  korejscy 
w  początkach  I-go  wieku  po  Nar.  Chr.  Śliczne  okazy 
starożytnych  wyrobów  należą  do  niezmiernej  rzadkości 
i  odnajdują  się  jedynie  w  dawnych  grobowcach.  Te, 
które  widziałem,  pokryte  były  bladą,  zielonawo  albo 
niebieskawo-szarą  polewą  bez  wzorów  lub  z  bladym, 


246 


dyskretnym  rysunkiem.  Powiadają,  tt  słynna  porcelana 
saska  wzorowała  się  w  swoim  czasie  na  naczyniach  ko- 
rejskich,  przywiezionycli  do  Europy,  jako  japońskie. 
Obecnie  porcelana  korejska  należy  do  najgorszej  i  naj- 
brzydszej  na  Wschodzie.  Garncarstwo  stoi  równie  nizko. 
Garncarze  wędrują  od  wsi  do  wsi  i,  znalazłszy  odpo- 
wiednią glinę,  zakładają  warsztat,  wykopują  dół,  w  któ- 
rym umieszczają  bardzo  pierwotne  koło  garncarskie, 
obracane  nogą  przez  siedzącego  na  brzegu  dołu  majstra. 
Obok  stawiają  równie  pierwotny  piec  do  wypalania  na- 
czyń i  skromny  szałas  dla  siebie.  Fabryka  rychło  jest 
gotowa  i  działa,  dopóki  nie  nasyci  potrzeb  okolicznych, 
poczem  rzemieślnicy  wędrują  dalej. 

W  podobny  sposób  dzieje  się  i  w  innych  rzemio- 
słach;— stolarze,  garbarze,  bednarze,  sitarze  często  no- 
szą na  plecach  ładunki  gotowych  wyrobów.  Zawijają  do 
wsi,  starając  się  trafi  ć  na  jarmark,  lub  na  żądanie  ludnoś- 
ci zatrzymują  się  gdziekolwiek  czas  dłuższy.  Prócz  te-^ 
go  w  każdej  większej  osadzie  są  znane  powszechnie 
rodziny  wieśniacze,  u  których  rzemiosła  i  potrzebne  do 
nich  narzędzia  przechodziły  dziedzicznie  z  ojca  na  sy- 
na w  szeregu  pokoleń,  i  do  których  zwykli  zwracać  się 
z  zamówieniami  sąsiedzi  w  braku  czasu  lub  umiejęt- 
ności. 

Nad  morzem  widziałem  jeszcze  jeden  przemysł  włoś-^ 
ciański,  pomocniczy,  mianowicie  warzenie  soli.  Na  niz- 
kiem  wybrzeżu,  zalewanem  przez  przypływ,  urządzone 
są  wielkie  płaskości,  otoczone  groblami.  Wypełniają  je 
cienką  warstwą  wody,   która  poczęści   paruje  pod  słoń- 


247 


cem,  poczęści  wsiąka  w  ziemia.  Zbogacony  w  ten  spo- 
sób w  sól  grunt  zostaje  zlekka  spulchniony  przez  bro- 
nowanie wotami  i  zalany  powtórnie.  Powtarza  się  to  do- 
póty, aż  szlam  stanie  się  szarawo-biały,  naówczas  zbie- 
rają go  i  na  warstwie  słomy  oraz  chrustu  (jak  na  sieci) 
płuczą  strumieniem  wody  morskiej.  Zebraną  w  ten  spo- 
sób w  wielkie  doły  solankę  czerpią  kubłami  i  odparo- 
wywują  w  płaskich  uacz3miach  żelaznych  nad  ogniem. 
Sól  korejska  jest  zła,  czarna  i  gorzka,  o  wiele  gorsza  od 
otrzymywanej  w  podobny  sposób  soli  japońskiej. 

Rozumie  się,  że  i  ten  nędzny  i  ciężki  zarobek  jest 
równie  suto  opodatkowany,  jak  inne,  mianowicie  4  wor- 
ki soli  z  kotła  rocznie  ^). 

Przemysł  leśny  nie  istnieje  z  braku  lasów;  tam  zaś, 
gdzie  one  są,  zostały  albo  sprzedane  przez  rząd  cudzo- 
ziemcom, albo  nie  mogą  być  wyzyskiwane  należycie 
przez  mieszkańców  z  powodu  złej  komunikacyi  i  wiel- 
kiej ilości  tygrysów.  Dlatego  to,  słabo  rozwinięty  w  pół- 
nocnej Korei,  spław  drzewa  budulcowego  wcale  nie 
jest  obłożony  daniną,  natomiast  za  zbieranie  chróstu 
na  opał  oraz  wypalanie  lichych  węgli  opłacają  w  całym 
kraju  stały  podatek. 

Prócz  złota,  srebra,  miedzi  i  żelaza  posiada  Korea 
dużo  cennych  kruszców  i  minerałów,  których  ilość  nie 
została  dotychczas  jednak  ani  należycie  zbadana,  ani 
określona.  Przeszkadzały  temu  zgodnie  rząd,  urzędnicy 


*)  Worek=15  tou,  tou=26  litrom  (kwartom).  Worek  (mia- 
ra) zwie  się  ,kok*,  japońskie  .koku". 


248 


i  lud  w  obawie  przed  najściem  chciwych  i  hipieskich 
cudzoziemców.  Wiadomo  mimo  to,  że  prócz  169  ko- 
palń złota  jest  w  Korei  20  żył  srebronośnego  błyszczu 
ołowianego,  40  kopalń  żelaza,  24  pokłady  miedzi,  3 
kopalnie  cyny,  2  kopalnie  merkuryuszu,  3  kopalnie 
manganu,  dużo  ładnego  marmuru,  wapna  zdatnego  na 
cement,  19  kopalń  węgla  kamiennego  oraz  historyczne 
świadectwo  chińskich  kronik,  że  była  w  Korei  nafta, 
płyn  ,,szi-ju*,  używany  w  medycynie  oraz  do  oświetla- 
nia i  fabrykacyi  czarnej  farby. 

Zanim  jednak  Korea  zacznie  z  tych  skarbów  należy- 
cie korzystać,  jedynem  jej  bogactwem  pozostaną  wy- 
twory rolnicze:  ryż,  bób,  groch,  żeń-szeń,  proso  oraz 
inne  zboża  i  płody.  Hodowla  ich  i  handel  niemi  zosta- 
ną na  długo  główną  osią  gospodarstwa  narodowego. 

Powierzchnia  Korei,  podzielonej  na  nieskończoną 
ilość  zamkniętych  górami  dolin,  bardzo  sprzyjała  utrwa- 
leniu się  w  niej  gospodarstwa  naturalnego  na  modłę 
chińską,  z  przewagą  drobnej  własności  ziemskiej  i  prze- 
mysłu domowego.  Obrzydliwe  drogi,  częste  i  niespo- 
dziane wylewy  rzeczułek  górskich,  pasy  pustych  łań- 
cuchów skalistych  zamieszkanych  przez  tygrysy  i  oprysz- 
ków,  wreszcie  ucisk  i  chciwość  urzędników  zmuszały 
każdą  dolinę,  każdą  wioskę  nieledwie  dążyć  do  zado- 
wolenia wszystkich  swych  potrzeb  własnemi  siłami,  do 
ukrywania,  o  ile  się  da,  swej  zamożności  i  umiejętnoś- 
ci. Handel  rozwinął  się  cokolwiek  jedynie  na  wybrze- 
żach, w  dolinach  nielicznych,  spławnych  rzek  oraz 
w  pobliżu  stolicy  i  większych  miast,  przedstawiających 


249 


lynki  zbytu  dla  przyległych  okolic*  Po  zatem  reszta 
kraju  zadowalała  się  towarami,  dostarczanymi  jej  przez 
handlarzy  wędrownych  (pu-sań)  oraz  miejscowymi  jar- 
markami, na  których  wymieniała  z  sąsiadami  zbywają- 
ce produkta  na  przedmioty  potrzebne.  Obieg  pieniędzy 
był  nadzwyczaj  słaby  i  utrudniony  ich  niedogodną  for- 
mą. Instytuc}^  kredytowych,  weksli,  przekazów,  wie- 
rzytelności nie  znano  w  Korei  do  ostatnich  czasów  i  po 
dziś  dzień  nie  znają  w  głębi  kraju. 

Pierwsze  banki  w  Korei  założyli  Japończycy,  na- 
stępnie w  1897  roku  otworzył  w  Czemulpo  swą  filię 
,Hong-kong  and  Shanghai  Bankig  Corporation*,  po- 
tem ,,Bank  rosyjsko-korejski*,  który  potrwał  zaledwie 
trzy  miesiące,  i  dwa  banki  korejskie  ,,Cżion-si5n' 
i  ,Chan-si5n*,  które  wydawały  pożyczki  na  zastaw  to- 
warów po  12 — 247o*)  rocznie.  Banki  te  założone  przy 
współudziale  doradcy  ministeryalnego  K.  Aleksiejewa, 
podtrzymywane  przez  rząd  i  wpływy  wrogie  Japończykom 
oraz  innym  ,, cudzoziemcom*,  były  raczej  iustytucyam 
politycznemi  niż  f  inansowemi  i  mocno  zadłużone  u  skar- 
bu wlokły  nędzny,  nieciekawy  żywot.  Gdym  był  w  Se- 
ulu pokazywano  mi  placyk,  na  którym  miał  niby  sta- 
nąć przyszły  ,,Bank  narodowy*,  ale  nic  tam  jeszcze  nie 


*)  Banki  japońskie  pobierają  od  drobnych  handlarzy  od  10 
do  18®/o,  wogóle  stopa  procentowa  na  Wschodzie  jest  dość  wy- 
soka; japońskie  banki  starają  się  wzorować  na  angielskich;  za 
przechowanie  towarów  przybyłych  z  Japonii  banki  pobierają 
dO^/o  miesięcznie/- 


250 


było  prócz  kupy  kamieni.  Pizypuszczam,  le  suma 
przeznaczona  aa  jego  budowie  została  dawno  wyaąyg- 
nowana,  ale.«.  rzecz  wątpliwa,  aby  mógł  powstać  bez 
gruntowne]  zmiany  stosunków  państwowych. 

Kredyt  tubylczy  odpowiada  zupełnie  całokształtowi 
życia  gospodarczego  w  Korei,  jest  więc  przedewszyst* 
kiem  drobnym  i  miejscowym.  Wszędzie  istnieją  liczne 
towarzystwa  oszczędnościowo-pożyczkowe  (kie).  Pewna 
ilość  osób  składa  razem  pieniądze,  które  wypożycza  są- 
siadom na  10  miesięcy,  ze  spłatą  w  miesiąc  Yio  części 
długu  z  doliczeniem  należnych  procentów.  Stopa  pio* 
centowa  o^omnie  wysoka;  dla  najpewniejszych  dłużni*- 
ków  sięga  20%,  zwykle  zaś  przenosi  50%  ^)  i  dochodzi 
nawet  100%.  Chrześcijanie,  którzy  postanowili  pod 
wpływem  misyonarzy  brać  tylko  20%,  wywołują  po- 
wszechne zdziwienie,  gdyż  według  krajowców  » darmo 
dają  pieniądze*  ').  Pieniądze  w  Korei,  skoro  są  potrzeb-- 
ne,  są  bardzo  potrzebne,  ale  potrzeby  takie  wypadają 
stosunkowo  rzadko.  Wieśniacy  do  niedawna  wybornie 
obchodzili  się  bez  nich  i  zaledwie  ostatnimi  czasy  z  za- 
mianą wypłaty  podatków  produktami  na  pieniądze 
zwiększył  się  ogólny  obieg  monety. 

Handel  w  Korei  był  zawsze  zamienny,  moneta  gra- 
ła rolę  dodatku,  ułatwiającego  zrównoważenie  rozmai- 
tych wartości  oraz  narzędzi  wymiany  dla  ilości  ułamko- 
wych lub  bardzo  drobnych,  doskonale  zastosowanych 


*)  Korean  Repositoiy,  1895,  p.  47. 

>)  M.  A.  Pogio:  .Korea',  tłomaczenie  niemieclde,  str.  233. 


251 


do  małego  lynku  hmdlowego  i  jego  potrzeb;  była  to- 
warem zawsze  cennym,  gdyż  łatwo  dającym  się  przero- 
bić w  przedmioty  użyteczne  (naczynia  mosiężne),  mia- 
ła drobny  podział  (Ys  kop.)  i  wielką  stosunkowo  wagę 
(712  gramów  za  1  rubla).  Srebrne  i  złote  sztabki  były 
w  Korei  w  znacznie  mniejszem  użyciu,  niż  w  Chinach 
i  Japonii.  Rząd  przy  swycti  zakupach  i  wypłatach  po- 
siłkował  się  głównie  ryżem,  perkalem  i  papierem,  któ- 
rymi też  pobierał  podatki. 

Zupełny  brak  urządzeń  kredytowych  nie  dowodzi 
bynajmniej  umysłowej  niższości  Korejczyków:  poprostu 
nie  były  im  one  potrzebne;  owszem ,  gdy  zachodziła  istotna 
konieczność,  zdob3rwali  się  na  bardzo  sprytne  pomysły* 
Stowarzyszenie  tutejszych  oberżystów  od  bardzo  dawna 
np.  uprawia  rodzaj  przekazów,  bardzo  dogodnych  dla 
podróżnych:  zapłaciwszy  na  początku  jednemu  z  nich 
pewną  kwotę,  można  następnie  za  okazaniem  kwitu  ko- 
rzystać całą  drogę  nietylko  z  nodegu,  ale  nawet  brać 
gotówkę  w  zakresie  wypłaconej  sumy. 

We  wsiach  i  miasteczkach  korejskich  uderza  po- 
dróżnika wielka  ilość  sklepików;  są  to  zawsze,  jak  dwie 
krople  wody  do  siebie  podobne,  liche  kramy,  gdzie 
można  dostać  wszystkiego:  tytoniu,  fajeczek,  sandałów 
słomianych,  trochę  tanich  tkanin,  rozmaitych  drobiaz- 
gów— szpilek,  grzebyków,  lusterek,  gwoździ,  prócz  te- 
go stoi  tam  w  workach  ryż,  groch,  bób,  proso,  wiszą 
strączki  pieprzu  tureckiego,  leżą  owoce  —  ^kaki*, 
gruszki,  słodkie  kasztany,  orzechy  i  t.  d.  Można  tam 
dostać  świeżej  i  suszonej  ryby,   kapusty  morskiej,  soli^ 


252 


farb,  narzędzi  żelaznych...  Ale  wszystko  znajduje  się 
w  bardzo  niedużej  ilości;  stąd  pewnie  pochodzi  znacz- 
na ilość  sldepów,  gdyż  korejskie  prawo  handlowe  niko- 
mu nie  zabrania  zakładania  takich  małych,  mieszanych 
kramików,  gdy  wielkie  sklepy  hurtowne  wolno  otwierać 
tylko  członkom  odpowiednich  stowarzyszeń  kupieckich. 
Stowarzyszenia  te,  podobne  do  europejskich  cechów 
średniowiecznych,  powstały  prawdopodobnie  w  celu 
wzajemnej  obrony  członków  od  wyzysku  igwałtów^ 
jakich  dopuszczali  się  zawsze  jań-baniowie  oraz  urzęd- 
nicy względem  warstw  podrzędniejszych.  Cieszą  się  one 
po  dziś  dzień  wielkim  wpływem  i  powagą.  Każda  gałąź 
handlu  zajmuje  zwykle  w  większych  miastach  osobne 
targowisko,  gdzie  ma  rzędy  sklepowe,  często  nakryte 
wspólnym  dachem,  otoczone  murem  i  zawierane  na  noc 
dężkiemi  wrotami.  Kupcy  najmują  do  współki  obsługę 
i  stróżów  nocnych.  Podział  przedmiotów  handlu  jest 
przeprowadzony  bardzo  skrupulatnie;  bławatnicy  bia- 
łych perkalów  tworzą  np.  stowarzyszenie  oddzielne  od 
bławatników  perkalów  kolorowych,  oddzielnie  stowa- 
rzyszeni są  kupcy  jedwabiów  gładkich,  oddzielnie  wzo- 
rzystych, oddzielnie  hurtownicy  muślinów,  używanych 
na  odzież  letnią,  oddzielnie  kupcy  gotowego  ubrania, 
kupcy  obuwia — oddzielnie  od  handlujących  słomianymi 
sandałami  itd.  Kto  chce  połączyć  kilka  handlów,  musi 
należeć  do  kilku  towarzystw. 

Na  czele  każdego  stowarzyszenia  stoi  naczelnik 
obieralny  „j5n-uj",  który  prowadzi  jego  interesy,  usu- 
wa  wynikające  trudności,   załatwia   sprawy  z  rządem, 


253 


zawiaduje  kasą  oraz  sądzi  osobiście  drobniejsze  zatargi 
między  stowarzyszeniami,  a  ważniejsze  rozbiera  przy 
współudziale  swych  pomocników  oraz  urzędnika  wy- 
znaczonego przez  departament  przemysłu  i  liandlu; 
dawniej,  przed  reformą  wszystkim  stowarzyszeniom 
handlowym  półwyspu  przewodniczył  osobny,  naznacza- 
ny przez  rząd  dygnitarz  „pań-sa".  Stowarzyszenia 
w  czynnościach  swych  wzorują  się  na  chińskich  gil- 
dyach  kupieckich,  naznaczają  ceny  na  przedmioty  swe- 
go handlu,  poniżej  których  sprzedawać  nikomu  nie  wol- 
no i  układają  się  zbiorowo  z  innemi  stowarzyszeniami. 
Główne  zarządy  większości  stowarzyszeń  mieszczą  się 
w  Seulu.  Płacą  one  rządowi  podatek  za  wszystkich 
swych  członków,  za  to  mają  prawo  konfiskowania  towa- 
rów kupcom,  którzy  samowolnie  otworzyli  większe  skle- 
py, nie  zapisawszy  się  do  odpowiedniego  stowarzysze- 
nia. Aby  zostać  członkiem,  potrzeba  uzyskać  na  to 
przyzwolenie  naczelnika  stowarzyszonych  oraz  zapłacić 
jednorazowo  20  dolarów  wpisowego.  Naczelnik  wyda- 
je naówczas  patent  na  członka,  pozwalający  kupczyć 
określonym  towarem  w  całym  kraju.  Bez  takiego  po- 
zwolenia wolno  handlować  każdemu  wszelkimi  towa- 
rami we  wszelkich  ilościach  jedynie  w  ciągu  10  dni 
w  roku — od  25  grudnia  do  5  stycznia  (według  kalen- 
darza korejskiego),  potem  wolno  otwierać  tylko  kramy, 
dla  których  towary  trzeba  nabywać  u  hurtowników  sto- 
warzyszonych; więc  inni  kupcy  są  właściwie  ich  drob- 
nymi agentami. 

Podobną  rolę  względem   hurtowników  odgrywają 


254 


i  ,,pu-sań** — wędrowni  przekupnie.  Ale  ci  sami  są  zor- 
ganizowani w  potężne  i  szeroko  rozgałęzione  stowa- 
rzyszenie (pu-sań-choe).  Poznać  ich  łatwo  po  wielkich 
kapeluszach-cylindrach  z  cieniutkich,  nieczemionych 
włókienek  bambusu.  Tworzą  oni  jakby  odrębną  kastę, 
mówiącą  odrębnym  językiem  i  rządzącą  się  własnemi 
prawami.  W  razie  niezgody  lub  pokrzywdzenia  nie 
zwracają  się  nigdy  do  sędziów  krajowych,  lecz  sami 
sobie  wymierzają  sprawiedliwość.  Za  ciężkie  przewinie- 
nia główny  ich  naczelnik  ma  nawet  prawo  ukarać  swych 
podwładnych  śmiercią.  Słyną  z  uczciwości  kupieckiej, 
wzorowej  dyscypliny  i  wielkiej  solidarności.  Nikt  nie 
śmie  skrzywdzić  „pu-sania",  albo  nie  zapłacić  mu  długu, 
ponieważ  wie,  że  to  mu  nie  ujdzie  bezkarnie.  Jedynie 
dzięki  temu  mogą  „pu-sanie"  przenikać  ze  swymi  to- 
warami do  najgłuchszych  zakątków  Korei  przez  miej- 
scowości puste  lub  oblegane  przez  rabusiów.  Są  rośli, 
silni  i  zręczni.  Zwykle  chodzą  parami  lub  małemi  towa- 
rzystwami, zdążając  z  jarmarku  na  jarmak.  Widziałem 
też  wędrowne  rodziny  „pu-saniów".  Na  przodzie  szedł 
zwykle  mężczyzna  ze  skrzynią  na  plecach,  za  nim  wlok- 
ła się  kobieta,  wiodąc  dziecko  za  rękę  lub  niosąc  je  na 
plecach,  prócz  tego  miała  niezbędnie  węzeł  z  rzeczami 
na  głowie.  Nie  należy  mieszać  ./w-saniów"  (tragarzy) 
z  «/^a-saniami'  (kramarzami).  Nie  mają  oni  z  sobą  nic 
wspólnego  *).    Pierwsi  są  to  biedni  wyrobnicy,   niepo- 


')  Twierdzenie  W.  Wilkinsona  (.The  Corean   Qoverae- 
ment',  str.  33),    że  tragarze  i  kramarze  należą  do  jednego  sto- 


255 


siadający  zazwyczaj  nic  piócz  lichydi  noszy  drewnia- 
nych. Drudzy  cieszą  się  stosunkowym  dobrob3rtem 
i  wielkim  wpl3rwem;  uizędnky  mięfscoiwi  liczą  się  z  ni- 
mi; ich  naczelnik,  y,toban-su'S  jest  dygnitarzem  i  znacz- 
ną osobą  w  Seulu;  rząd  nieraz  zwraca  się  do  nidi  wpo- 
tizebie^  gdy  mu  biak  wojska,  albo  należy  przygotować 
drogi  dki  podróży  cesarskie},  dla  przejazdu  jakiego 
znakomitego  cudzoziemca  lub  trzeba  ująć  jakiego  waż- 
nego przestępcę.  „Pu-saniowie^  uchodzą  za  gorących 
patryotów,  duszą  i  ciałem  oddanych  panującej  djmastyi 
i  nienawidzący^  cudzoziemców.  Oi^ganizacya  ich  po- 
wstała prawdopodobnie  bardzo  dawno  i  musiała  pozo- 
stawać w  związku  z  rozpowszechnieniem  w  kiaju  ba- 
wełny i  tkanin  bawełnianych*  Na  urocs^stościach,  ze- 
braniach, pochodach  „pur-sanie"  zatykają  za  kapehisze, 
jako  znak  szczegóhay,  kawałki  białej  waty.  Jeżeli  do- 
mysł ten  ma  słuszność,  toby  należało  przypuszczać,  że 
organizacya  „po-saniów^  szła  z  południa,  z  CzioUa — 
gniazda  kupiectwa  korejskiego,  skąd  rozpowszechniła 
»ę  wraz  z  bawełną,  wypierając  zwohia  skóry  oraz  tka- 
nmy  pokrzywne  i  konopne,  cd  dzieje  się  i  teiaz  w  pół- 
nocnej Korei  za  pośrednictwem  tydi  sanydi  „ptt- 
saniów". 

Po  dziś  dzień  więc  cały  handel  wewnętrzny  pozo- 
staje w  rękach  hurtowników  i  przekupniów  wędrownych. 
Są  ta  organizacye  tak  silne  i  doskonałe,  tak  dobrze  przy- 


warzyszenia,  jest  bezwarunkowo  mylaem;  przeczyli  stanowczo 
temu  wszyscy  pytani  przeze  mnie  Korejczycy. 


256 


stosowane  do  warunków  produkcyi  miejscowej,  komu- 
nikacyi  i  obyczajów,  że  ciężką  walkę  będzie  miał  z  ni- 
mi do  przebycia  nowy  handel  europejski,  wdzierający 
się  do  półwyspu  przez  zdobyte  dlań  w  1876  r.  przez 
Japończyków  porty  otwarte.  Ma  on  wprawdzie  silny 
oręż  w  taniości,  dobroci  i  wyborze  swych  towarów,  ma 
popleczników  w  rodzących  się  potrzebach  i  refonhach 
życia,  lecz  reformom,  o  ironio,  stawia  przeszkody  dyplo- 
m^oy^  europejska  a  taniość  nie  może  zwalczyć  braku 
gościńców  i  obrzydliwej,  drogiej  komunikacyi,  która 
zwiększa  ceny  tak  dalece,  że  stopa  korejska  (pół  me- 
tra) szarego  shirtingu,  kosztująca  w  Genzanie  40  do  45 
phun  (8 — 9  kop.),  sprzedaje  się  w  Cham-hynie  około 
50  phun,  w  Puk-cziónie  od  55  do  60,  a  w  Kap-sanie 
(o  300  kilom,  od  Genzanu)  kosztuje  już  70  do  75  phun, 
t.  j.  wzrasta  o  70%  *).  Z  Genzanu  do  Seulu  (500  .i«— 
250  kilom.)  zapłaciłem  za  każdego  konia  70  jan,  co 
wyniesie  prawie  8  kop.  za  kilometr.  Najmowałem  ko- 
nie wprawdzie  w  szczególnych  warunkach,  przed  woj- 
ną, w  czasie  bardzo  naprężonych  stosunków,  więc  ko- 
sztowały drogo,  lecz  powiedziano  mi,  że  cena  najniższa 
jest  zaledwie  dwa  razy  mniejszą,  że  dość  trudno  dostać 
konia  z  przewodnikiem  za  50  jan.  Alftan  podaje,  że  pud 
(16,6  kilogr.) — ^wiorsta  (1  kilometr)  kosztuje  najmniej 
kopiejkę.  J.  B.  Bishop  wzmiankuje,  że  utrzymanie  ko- 
nia wynosiło  w  dni  podróży  1  dolar  z  głowy  i  pół  doi. 


•)  Ch.  Cambell;  Proceed.  R.  O.  Soc.  XIV,  1892  y.  p.  147, 
cytowane  według  „Opis  Korei",  część  II,  str.  212. 


V 


257 


w  dni  wypoczynku.  Najniższe  ceny  wymienia  Hesse. 
Wartegg  —  7^  ^^^  V»  '^^P*  ^^  puda-wiorsty  w  razie, 
gdy  konie  były  najęte  nie  dziennie,  lecz  dla  dostawy 
określonego  towaru  na  odległość  określoną,  przyczem 
połowa  zapłaty  uiszczała  się  z  góry.  Wyznaję,  te  nie 
słyszałem  o  tak  nizkich  frachtacti  w  Korei  i  przypusz- 
czam, że  najprawdopodobniejszym  jest  podany  przez 
Łubieńcowa — 2V«  do  5  kop.  od  wiorsty  i  juki  (83  ki- 
logr.)  *).  Tragarze  biorą  o  połowę  mniej,  ale  poruszają 
się  pięć  razy  wolniej.  Przewóz  towarów  na  wołach 
zabiera  dwa,  do  trzecłi  razy  tyle  czasu,  co  końmi. 

Pomimo  to  towary  zagraniczne  oraz  pop3rt  na  miejsco- 
we produkty  przesiąkają  zwolna  nawet  w  głąb  kraju, 
wywołując  ogromne  zmiany  w  gospodarce  miejscowej, 
otwierając  nowe  pola  zarobku  dla  znękanego  wieśniac- 
twa,  budząc  umarłe  w  niem  już  nadzieje  i  potrzeby. 
I  znowu,  jako  pionierzy  i  przewodnicy  na  tycli  nowych 
drogach,  zjawiają  się  Japończycy,  których  korzyści 
handlowe  szczęśliwie  złączyła  historya  z  duchowem 
i  mateiyalnem  odrodzeniem  Korejczyków.  Ogromnie  są 
ciekawe  sposoby,  jakich  użyli  oni  dla  stworzenia  rynku 
korejskiego  i  zawładnięcia  nim. 

Wiek  XVII  był  wogóle  na  całym   Wschodzie    wie- 


*)  -A.  G.  Łubieńcow  „ChamgjOnska  i  Phión-ańska  prowin- 
cye  Korei".  Zapiski  Amur.  Od  C.  R.  Tow.  Geograf.  Część  IV, 
str.45(r.  1897). 

Korea.  17 


258 


kiem  zwycięstwa,  despotyzmu  i,  co  za  tern  idzie,  po- 
sępnego zasklepienia  się  w  własnych  granicach.  Nawet 
Japonia  w  owym  czasie  hołduje  zasadzie:  ,nie  chcę  znać 
nikogo  i  nikomu  nie  pozwolę  się  poznać*.  Alenajbez- 
względnie]  przeprowadziła  ją  Korea,  słusznie  zasługu- 
jąc na  nazwę  » Państwa  Pustelnika''.  Stosunki  z  zwierzch- 
niczemi  Chinami  i  z  zdobywczą  Japonią  sprowadzone 
zostały  do  krótkich  i  ograniczonych  poselstw  dorocz- 
nych z  wymianą  podarunków  i  towarów,  dopełnianych 
przez  towarzyszących  poselstwom  kupców.  Pilnie  strze- 
żeni i  obezwładnieni  najrozmaitszymi  przepisami,  kupcy 
korejscy  byli  raczej  nadzorcami  nad  rządowym  ładun- 
kiem żeń-szenia,  tkanin  bawełnianych  i  papieru,  wywo- 
żonych w  owe  czasy  głównie  do  Chin.  Musieli  zdawać 
szczegółowe  sprawozdanie  urzędnikom  z  swych  obro- 
tów, zysków,  nawet  ze  znajomości  ^).  Stosunki  z  Japo- 
nią polegały  na  zamianie  33,000  sztuk  tkaniny  baweł- 
nianej, 1,500  pikuli^)  ryżu  i  70  pikuli  bobu;  za  to 
udzielny  książę  wyspy  Cusima  dostarczał  323  pikuli 
miedzi,  57  pikuli  drzewa  farbiarskiego,  34  pikuli  pie- 
przu, 14  pikuli  ałunu  i  154  pikuli  wosku.  Japończycy 
mieli  stałą  faktoryę  w  Fuzanie,  gdzie  wolno  im  było  raz 
lub  dwa  razy  miesięcznie  urządzać  w  ciągu  kilku  godzin 
jarmarki  dla  handlu  z  krajowcami ').    Chińczycy  mieli 


')  Podobny  charakter  nosił  w  owe  czasy  handel  zagra- 
niczny i  w  Rosyi.  Patrz  „Poselstwo  Ruskie**,  Kubala. 
')  Pikul=60  kilogramów. 
»)  Pogio;  ibid.  239. 


259 


prawo  urządzać  takie  jarmarki  w  m.  Wicżiu  i  Ki5n-uóń 
trzy  razy  do  roku.  Z  czasem  jednak,  pod  naciskiem 
wciąż  rosnącej  kontroli  urzędniczej  i  te  stosunki  zma- 
lały, prawie  znikły  lub  znieprawiły  się,  zamieniw- 
szy w  przemytnictwo.  Kolonia  japońska  w  Fuzanie 
bardzo  podupadła,  stała  się  letnią  stacyą  rybacką, 
W.  Brougłiton  w  1797  roku  nie  znalazł  Japończyków 
w  Fuzanie. 

W  Japonii  jednak  szybko  dojrzewały  reformy,  które 
w  połowie  ubiegłego  stulecia  zakończyły  się  rewolucyą. 
W  Korei  tymczasem  nic  nie  dojrzewało;  przeciwnie, 
w  1844  r.  pojawienie  się  tam  misyonarzy  europejskich 
W3nvołało  obostrzenie  prawideł  dla  przejścia  granicy 
i  pobytu  cudzoziemców.  W  1866  r.  napad  Francuzów 
na  Koreę  wywołał  prawo,  zabraniające  pod  karą  śmier- 
ci handlu  towarami  europejskimi,  które  już  zaczynały 
dostawać  się  na  półwysep  za  pośrednictwem  Chińczy- 
ków i  Japończyków.  Rybakom,  którzy  spotykali  się  na 
morzu  z  cudzoziemskimi  statkami,  również  pod  grozą 
śmierci  wzbronione  były  wszelkie  z  przybyszami  stosun- 
ki, nawet  rozmowa.  W  1875  r.  statek  japoński  został 
powitany  strzałami  z  wyspy  Kan-hoa.  Japończycy  sko- 
rzystali z  tego  i  postanowili  uregulować  ostatecznie  swe 
stosunki  z  Koreą.  Ale  dopiero  26  lutego  1876  r.  zdoła- 
li wymusić  na  rządzie  korejskim  przez  wysłanie  floty  wo- 
jennej otwarcie  kilku  portów  dla  swego  budzącego  się 
przemysłu  i  handlu.  Były  to  bardzo  marne  prawa  i  ty- 
czyły się  jedynie  trzech,  portów  (Fuzan,  Czemulpo,  Gen- 
zan)   oraz   przyległych  im  okolic  w  obrębie  5  kilóme- 


260 


trów.  Pobory,  ucisk  i  zła  wola  urzędników  miejsco- 
wych, zabraniających  krajowcom  pod  rozmaitymi  pozo- 
rami sprzedawać  cokolwiek  przybyszom,  uniemożliwiały 
zupełnie  zdrowy  rozwój  handlu,  spychając  go  znowu  do 
rzędu  tolerowanej  kontrabandy,  opłacanej  nieustannie 
łapówkami  i  dogodnej  jedynie  dla  urzędników.  « W  miej- 
scowościach rolniczych — mówi  o  tych  czasach  kroni- 
karz rosyjski  ^)  —  zakazywano  mieszkańcom,  pod  pre* 
tekstem  głodu,  sprzedaży  ryżu  i  roślin  strączkowych, 
tak  że  częstokroć  plony  (niezebrane)  gniły  na  polu. 
W  razie  zaś  ogólnego  pozwolenia  przyczepki  miejsco- 
wych urzędników  były  tak  liczne,  że  Korejczycy  pota- 
jemnie dostarczali  częściami  swój  towar  do  składów  ja- 
pońskich. W  1888  roku  zakaz  wywozu  ogłoszony  zo- 
stał nieprawnie  na  28  dni  przed  terminem,  gdy  zaś  znie- 
siono go  na  stanowcze  żądanie  posła  japońskiego,  gu- 
bernator prowincyi  Cham-gidn-do  mimo  to  przetrzymał 
dwa  miesiące  wywóz  ryżu  z  Genzanu.  Kosztowało  to 
rząd  korejski  100,000  doi.  odszkodowania,  lecz  urzęd- 
nicy dopięli  swego,  gdyż  chodziło  im  o  skupienie  za 
bezcen  zapasów,  nagromadzonych  u  włościan  i  prze- 
kupniów krajowych,  aby  je  potem  z  wielkim  zyskiem 
odprzedać  zagranicę"  *). 

„Wywóz  również  podlegał  wciąż  rozmaitym   krępu- 
jącym rozporządzeniom  —  mówi  ten  sam  kronikarz  ro- 


^)  „Opis  Korei",  cz.  II,  str.  244. 
^  „Opis  Korei",  cz.  II,  str.  261. 


261 


syjski  — oddano  np.  kilku  kupcom  korejskim  monopol 
na  wyłączny  handel  w  portach  otwartych,  wskutek  cze- 
go  ceny  towarów  niezmiernie  podskoczyły  w  górę. 
Urzędnicy  nigdy  nie  zapominali  o  sobie  i  według  Asto* 
na  w  Genzanie  już  po  otwarciu  go  dla  handlu  japoń- 
skiego od  1  maja  1880  r.  niżsi  urzędnicy  i  tłomacze 
pobierali  podatek  od  najmarniejszego  kupna,  co  dawało 
im  znaczne  zyski"  ^). 

Nawet  później,  już  w  1893  r.,  miejscowa  władza 
w  Czemulpo  kazała  stawać  i  wyładowywać  się  dżonkom 
korejskim,  przybyłym  z  ryżem,  bobem,  skórami,  o  pół- 
torej wiorsty  od  portu  około  wsi  Mań-si5k-tou  i  tylko 
stanowczy  opór  kupców  zniósł  ten  rozkaz  bezcelowy 
i  uciążliwy  dla  wszystkich  •).  Wbrew  traktatom  towary 
zagraniczne  muszą  prócz  cła  opłacać  się  na  licznych, 
prowincyonalnych  rogatkach  celnych  wewnątrz  kra- 
ju, co  wynosi  300  phun  (60  kop.)  na  sztukę  perka^ 
lu  ').  Czasem  jakiś  urzędnik  pomysłowy  ustanawia  sa- 
modzielnie taką  rogatkę  w  podwładnem  mu  mieście. 
Plagą  kupców  są  też  maklerzy  portowi,  którzy  pobie- 
rają znaczne  procenty  i  bez  których  nie  obchodzi  się 
żadna  sprzedaż.  Prócz  pośredników  prywatnych,  przy- 
znanych jedynie  przez  obyczaj,  rząd  korejski  naznaczył 
w  1890  r.  maklerów  rządowych,  z   których   jeden   za- 


1)  „Opis  Korei",  cz.  II,  str.  244. 

=»)  „Repport  on  the  Trade  of  Corea  for  the  year  1895", 
str.  4—6,  cytowane  według  „Opis  Korei". 
•)  Tamże. 


262 


mieszkiwał  w  Fuzanie,  a  drugi  na  wyspie  Quelpart;  po- 
bierali oni  od  pr3rwatnych  pośredników  bez  względu  na 
udział  ich  w  kupnie  '/s  ich  zarobku,  co  odrazu  zwięk- 
szyło komisowe  o  307o*  Takich  spraw,  ograniczeń,  na- 
dużyć możnaby  przytoczyć  niezliczone  przykłady. 

Poczynając  od  1876  r.,  Japończycy  musieli  cały 
czas  staczać  zażarte  walki  z  biurokracyą  korejską;  do- 
brze zrozumiany  interes  własny  połączył  ich  ściśle  i  na 
długo  z  postępową  partyą  patryotów  miejscowych. 
W  rezultacie  wywalczyli  oni  dla  siebie  cały  szereg  ulg 
i  zmian  ogólnych,  korzystnych  jednocześnie  dla  ludu 
korejskiego  oraz  innych  państw,  które  zawarły  traktaty 
handlowe  w  następującym  porządku:  Stany  Zjednoczo- 
ne (22  maja  1882  r.),  Chiny  (?  września  1882  r.),  An- 
glia i  Niemcy  (26  listop.  1883  r.),  Włochy  (26  czerwca 
1884  r.),  Rosya  (7  lipca  1884  r.),  Francya  (4  lipca 
1886  r.),  nakoniec  Austro-Węgry  (23  czerwca  1892  r.). 
Traktaty  różniły  się  jedynie  w  szczegółach,  określały 
cło  przywozowe  zależnie  od  gatunku  i  wartości  towa- 
rów w  rozmiarze  5,  772,  10  i  20  procentów;  a  cło  wy- 
wozowe naznaczały  dla  wszystkich  przedmiotów  w  ilo- 
ści 5%  wartości.  Złoto  oraz  rzeczy  podróżnych  wolne 
od  cła.  Przywóz  opium  i  wywóz  żeń-szenia  (czerwone- 
go) były  stanowczo  wzbronione.  Opłata  portowa  miała 
wynosić  30  centów  od  tonny  pojemności  statku.  Oprócz 
Fuzanu,  Genzanu  i  Czemulpo  otwarto  cały  szereg  por- 
tów i  miast,   których   liczba   stopniowo  dosięgła  12') 


*)  Patrz  wyżej  rozdział:  „Wybrzeża". 


263 


miejscowości.  Tam  wolno  cudzoziemcom  kupować 
i  dzierżawić  ziemię  w  granicach  pięciu  kilometrów  oraz 
wyjeżdżać  bez  pasportów  na  odległość  50  kilometrów, 
podróżować  za  pasportami  wolno  po  całej  Korei.  Pa- 
rowce oraz  żaglowce  cudzoziemskie  mogły  odwiedzać 
porty  korejskie  bez  przeszkody  w  ilości  nieograniczo- 
nej, a  do  innych  portów  zawijać,  skoro  były  wynajęte 
przez  kupców  korejskich. 

Japończycy  umiejętnie  skorzystali  ze  zdobytych  u- 
stępstw.  Stosunek  ich  handlowy  z  Koreą  określił  się 
już  od  wieków;  potrzebowali  oni  przedewszystkiem:  ry- 
żu, bobu,  grochu,  bawełny  surowej,  ryby  i  rybiego  kom- 
postu, kapusty  morskiej,  trepangów,  skór  bydlęcych 
i  kości,  wreszcie  złota;  mogli  wzamian  ofiarować  Korej- 
czykom  fabrykaty  z  początku  cudze,  przeważnie  an- 
gielskie, następnie  swoje,  w  miarę  rozwoju  przemysłu 
własnego. 

Lecz  straszny,  300-letni  ucisk  urzędniczy  zabił 
wszystko  w  Korei.  Potrzeby  większości  ludu  zeszły  do 
zera,  rolnicy  produkowali  tyle  tylko,  ile  potrzeba  im 
było  na  własny  użytek  i  opłacenie  podatków.  Należało 
stworzyć  te  potrzeby,  wyprzeć  domowe  wyroby  przez 
towar  tani  i  dobry,  a  jednocześnie  rozszerzyć  produkcyę 
rolną.  Trudności  potęgowały  się  wskutek  braku  komu- 
nikacyi  odpowiednich  dla  szerszego  handlu,  obyczajów 
kupieckich,  niezwykle  słabego  w  kraju  obiegu  pienięż- 
nego oraz  z  powodu  zupełnego  nieistnienia  jakichkolwiek 
zapasów  wśród  ludu  korejskiego.  Aby  rolnik  mógł  obsiać 
większe  przestrzenie  i   wyprodukować  nadmiar  ryżu 


264 


lub  innego  zboża,  potrzeba  mu  było  dostarczyć  prze- 
dewszystkiem  nasion  i  środków  na  kupno  lub  dzierża- 
wę ziemi.  Trzeba  było  zorganizować  kredyt,  agentury, 
dostawy  oraz  zmienić  system  monetarny  i  podatkowy. 
Większość  tych  rzeczy  została  dokonana  albo  zapocząt- 
kowana poważnie  w  niespełna  lat  30. 

Japonia  może  się  nie  obawiać  czyjegokolwiek  współ- 
zawodnictwa handlowego  w  Korei,  mógł  jej  tam  grozić 
jedynie  oręż  zdobywczy  lub  gwałt  fizyczny.  Ale  było- 
by to  przedewszystkiem  straszną  klęską  ekonomiczną 
dla  samego  półwyspu.  Japonia  z  jej  pięćsetmilionowym 
(jen  *)  obrotem  zewnętrznym  zaledwie  nieznacznie  od- 
czuwały utratę  14 —  15-milionowego  obrotu  z  Koreą, 
ale  w  Korei  przerwa  lub  utrudnienie  stosunków  z  Ja- 
ponią nawet  na  krótko  wywołałyby  silne  wstrząśnienie 
ekonomiczne  i  wstrzymały  na  długo  zapoczątkowany 
jej  rozwój. 

Uważne  zbadanie  tablic  statystycznych  zagraniczne- 
go handlu  Korei  z  ostatnich  lat  szesnastu  przekonywa 
nas,  że  wywóz  korejski  wzrasta  szybciej  od  dowozu 
i  że  za  główny  rynek  służy  Korei  Japonia.  W  1886  r. 
wywóz  (504,225  doi.)  przedstawiał  16%  ogólnego  obro- 
tu (2,978,410  doi.);  w  1902  dał  on  (8,460,340  doi.) 
38%  całego  ruchu  (22,283,650  doi.)  »);  największy 
wzrost  przypadł  na  ryż  i  grochy  oraz  zboża,   które  wy- 


*)  Jen  =  dolar,  korejskiemu=98  kop.  (przed  wojną). 
»)  Bez  złota. 


Wóz  korejski  (surę  albo  echa). 


265 


łącznie  idą  do  Japonii.  W  roku  1902  wartość  ich 
(5,648,230  doi.)  wynosiła  66%  ogólnego  wywozu 
(8,406,250  doi.  *),  ilość  zaś  podskoczyła  z  3,325,260 
kilogr.  (1886  r.)  do  99,643,572  kilogr.  (1902  r.),  to 
jest  zwiększyła  się  prawie  trzydzieści  razy.  Jęczmienia, 
pszenicy,  prosa  w  1886  r.  nie  było  wcale  na  rynku  ko- 
lejskim;  obecnie  (1902  r.)  sprzedają  ich  rocznie: 

Ryżu 50,560,426  kilogr. 

Grochu,  bobu  i  wytłoków  bob.  .    .  43,513,440     „ 

Pszenicy 5,700,533 

Jęczmienia 143,840 

Prosa 85,333     „ 


it 


tf 


Prócz  tego  Korea  wywozi  do  Japonii  sporo  ryby  su- 
szonej, solonej  i  świeżej,  rybiego  kompostu  (na  sumę 
100 — 140  tysięcy  doi.)  oraz  kapusty  morskiej,  trepan- 
gów,  skór  bydlęcych,  łoju,  kości  itd.  Żeń-szeń  (biały 
i  czerwony)  wyłącznie  prawie  idzie  do  Chin.  Do  waż- 
nych przedmiotów  wywozu  należy  również  złoto,  któ- 
rego zaregestrowano  na  komorach  1902  roku  na  sumę 
5,064,106  doi.,  ale  w  istocie  wywożą  go  z  Korei  o  wie- 
le więcej  granicą  lądową  oraz  mimo  komór.  Inne  pań- 
stwa nic  prawie  nie  wywożą  z  Korei,  z  wyjątkiem  Rosyi, 
która  na  potrzeby  wojska  zakupuje  rocznie  do  3,000 
sztuk  bydła  wartości  około  100,000  rb.  oraz  owsa  za 
8  do  12  tysięcy  rb.  Dowóz  towarów  z  Rosyi,  choć 
wzrasta  powolnie,   nie  przekracza  dotychczas  150,000 


*)  Bez  złota. 


266 


rubli  rocznie;  ma  on  wyłącznie  pograniczne,  miej- 
scowe znaczenie  i  żadnego  wpł3rwu  na  stosunki  gospo- 
darcze Korei  dotąd  nie  wywiera. 

Chociaż  dowóz  towarów  zagranicznych  stale  prze- 
wyższa wywóz  korejski  na  znaczną  sumę,  skoro  jednak 
dodamy  doń  ilość  w3nvożonego  za  granicę  piasku  zło- 
tego, to  okaże  się  w  ostatnich  latach  pewna  zwyżka  na 
korzyść  Korei.  Pokrywa  więc  Korea  swe  zakupy  ze- 
wnętrzne zupełnie  ^). 

Powtarzamy,  że  ilość  wywożonego  złota  o  wiele 
jest  większa  od  przytoczonej,  dzięki  znanej  powszech- 
nie niechęci  Korejczyków  do  wszelkich  stosunków  z  u- 
rzędnikami;  przewyżka  złota  pojawiła  się  dopiero 
w  1897  r.,  kiedy  zaczęły  pracować  kopalnie  amerykań- 
skie i  japońskie,  nie  lękające  się  regestracyi. 

Przewyżka  dowozu  Wartość  notow.  na 


KOK 

nad  wywozem 

komorach  złota 

Kózntca 

1892 

2,154,746 

852,751 

—1,301,995 

1893 

2,182,039 

918,659 

—1,263,380 

1894 

3,520,348 

934,075 

—2,586,273 

1895 

5,606,405 

1,352,929 

—4,253,476 

1896 

1,802,624 

1,390,412 

—   412,212 

1897 

1,093,419 

2,034,079 

-f-   940,660 

1901 

4,706,460 

4,993,351 

+   286,891 

1902 

5,417,260 

5,046,106 

—   363,154 

")  Cyfry  do  1897  r.  wzięte  z  „Opis  Korei**,  cz.  IH,  str.  179 
i  185;  lata  1901—2  patrz  Hamilton,  s.  305. 


267 


Z  początku  Japonia  prowadziła  handel  towarami 
europejskimi,  przeważnie  angielskimi,  ale  w  miarę  jak 
zapoznawała  się  z  rynkiem,  zaczęła  wyrabiać  własne, 
odpowiednie  dlań  przedmioty  i  w  1896  r.  agent  han. fran- 
cuski w  swem  sprawozdaniu  daje  im  pierwsze  miejsce 
na  rynku  korejskim  ^).  Porty  Fuzan  i  Genzan  są  zasila- 
ne wyłącznie  prawie  przez  Japończyków,  a  Czemulpo 
jest  portem  najbardziej  europejskim.  Tam  1891  roku 
stosunek  towarów  układał  się  w  następującym  po- 
rządku ^): 

Towary  angielskie    .    .    54% 


.      japońskie     .    . 

24. 

.      chińskie  .    .    . 

13. 

.      niemieckie   .    . 

6. 

.      amerykańskie   . 

2. 

.      rosyjsk.  i  franc. 

1, 

Z  rodzaju  towarów  ^)  naczelne  miejsce  otrzymują 
tkaniny  (angielskie  i  amerykańskie  za  2,077,480  doi., 
japońskie  za  1,457,150  doi.),  następnie  za  poważną 
sumę  989,330  doi.  sprzedaje  Japonia  do  Korei  nici  (ba- 
wełnianych), z  których  Korejczycy  tkają  swe  perkale 
domowe.  Dalej  również  wyłącznie  z  Japonii  idą  tka- 
niny z  pokrzywy  (grass-cloth)  (573,100  doi.);  tkaniny 
jedwabne  (864,440  doi.)  poczęści  z  Chin,  poczęści 
z  Japonii;  nafta  (779,880  doi.)  z  Ameryki;  worki  i  sznu- 


0    .Moniteur  officiel  du  commerce*,   31  Mars,    1898, 
cytow.  według  .Opis  Korei'. 

«)    .Decennial  Reports*  App.  U,  str.  XXXV. 
•)    Przytaczam  cyfry  za  r.  1902. 


268 


ry  (314,080  d.)  z  Japonii;  papierosy  i  cygara  (202,730 
doi.)  z  Japonii;  bawełna  surowa  oraz  wata  (161,460  d.) 
z  Chin  i  Japonii;  sakć  i  samszu  (wódki)  (159,240  d.) 
z  Chin  i  Japonii;  cukier  (150,390  d.)  z  Honkongu 
i  Formozy;  zapałki  (181,100  doi.)  z  Japonii;  farby 
(83,610  d.)  z  Japonii.  Reszta  towarów,  jako  to:  galan- 
terya  (1,886,420  d.),  metale  (592,660  doli),  maszyny 
(146,080  d.),  mateiyały  kolejowe  (461,120  d.),  przy- 
bory górnicze  (466,590  doi.),  konserwy  i  suchary 
(191,540  doL),  mąka  (74,330  d.),  nasiona  (93,370  d.), 
papier  (76,540  d.),  sól  (79,930  d.),  broń  i  amunicya 
(95,560  d.)  oraz  inne  pomniejsze  pochodzą  z  rozmai- 
tych miejscowości. 

Ciekawą,  dość  poważną  rubrykę  zajmuje  ryż  z  Sai- 
gonu  4,578,986  kilogr.  za  406,750  doi.  —  Z  powodu 
tego  ryżu  dał  mi  na  Jang-tse-kiangu  następujące  objaś- 
nienie jeden  z  dyrektorów  tamtejszego,  japońskiego  to- 
warzystwa żeglugi  parowej:  ^) 

—  Widzi  pan,  Korejczycy  posiadają  ziarno  od  na- 
szego nie  gorsze,  ale  go  nie  umieją  obrabiać,  uprawę 
mają  gorszą  i  sprzęt  mniej  staranny.  Otóż  my  wyprze- 
dajemy własne,  wyborowe   ziarno  do  Europy  i  Amery- 


^)  O  prawdzie  tej  wskazówki  przekonałem  się  następnie 
z  objaśnienia  p.  A.  Hamiltona  na  str.  306,  dołączonego  do  wy- 
kazu importu  korejskiego  za  lata  1901  i  1902,  skąd  wziąłem 
przytoczone  powyżej  cyfry.  W  wykazie  tym  nie  znalazłem 
dwóch  przedmiotów  poważnego  handlu:  węgla  i  koksu  ('około 
100,000  doi.)  oraz  porcelany  i  fajansu  (około  50,000  doi.);  oba 
towary  idą  z  Japonii. 


269 


ki,  a  sprowadzamy  natomiast  gorszy  ryż  korejski,  zaś 
Korejczycy  sprowadzają  dla  siebie  jeszcze  gorszy 
i  jeszcze  tańszy  ryż  z  Chin  i  Siamu!  —  To  samo  dzie* 
je  się  z  maszynami,  tkaninami,  bronią...  My  dużo  jesz- 
cze tych  rzeczy  sprowadzamy  dla  siebie  z  Europy 
i  Ameryki,  chociaż  sporo  już  wyrabiamy  na  sprzedaż 
do  Chin  i  Korei...  Nasze  wyroby  są  o  wiele  gorsze,  ale 
i  o  wiele  tańsze...  Korejczycy  są  ubodzy,  ceny  nasze 
są  dla  nich  dostępniejsze...  My  zaś  uczymy  się  w  ten 
sposób,  gdyż  aby  robić  rzeczy  doskonałe,  potrzeba  za- 
cząć od  wyrobów  mniej  doskonałych"... 

Wiele  ciekawych  rzeczy  opowiedział  mi  o  Korei,. 
Formozie  i  Japonii  ten  miły  i  ukształcony  Japończyk 
w  czasie  naszej  wspólnej  podróży  do  Hankau.  O  trafnoś- 
ci jego  poglądów  oraz  prawdziwości  podanych  faktów 
wiele  razy  przekonałem  się  następnie  przy  bliższem,. 
książkowem  zbadaniu  sprawy,  wielokrotnie  też  korzy- 
stałem z  jego  wskazówek. 

Ale  są  wyroby,  w  których  Japończycy  odrazu  do* 
równali  Europejczykom,  ich  farby  anilinowe  według 
zdania  generalnego  konsula  angielskiego  bynajmniej 
nie  ustępują  berlińskim  ^). 

Rozpatrzymy  teraz  sposoby,  jakich  użyli  Japończy-^ 
cy  dla  stworzenia  ożywionych  stosunków  łączących  ich 


*)  „Opis  Korei",  część  II,  str.  297.  Okrzyczana  falsyfłka- 
cya  japońska  towarów  europejskich  wcale  nie  jest  ani  gorsza, 
ani  większa  od  falsyfikacyi  dokonywanych  w  samej  Europie^ 
naprz.  w  Niemczech. 


270 


obecnie  z  Koreą.  W  stowarzyszeniach  kupców  korej- 
skich,  w  urządzeniach  społecznych,  w  powszechnej 
biedzie  i  niewoli  ludu,  w  ślepym  i  niedołężnym  rzą- 
dzie, wreszcie  w  samej  przyrodzie  kraju  mieli  nieprze* 
zwyciężone  napozór  przeszkody.  Ale  nic  ich  to  nie 
zraziło,  gdyż  widzieli  przezornie  w  przyszłości  wielkie 
dla  siebie  zyski  oraz  rozumieli,  że  każde  inne  państwo, 
które  utrwali  się  na  tym  półwyspie,  zapanuje  nad 
ościennemi  morzami  i  nad  ich  ojczyzną. 

Urządzili  przedewszystkiem  wyborną  komunikacyę 
morską  między  swoją  ziemią  i  otwartemi  portami  Korei. 
Czyściuchne,  wygodne,  eleganckie  parowce  trzech  to- 
warzystw japońskich  i,Nippon  Jusen  Kajsza*,  „Osaka 
Shosen  Kajsza*  i  „Hori  Company*  z  regularnością  ze- 
garka odwiedzały  porty.  Ponieważ  były  najtańsze, 
miały  nalepszą  tu  na  Wschodzie  obsługę  i  doskonałą 
kuchnię  europejską,  wszyscy  przejezdni,  nawet  więk- 
szość Rosyan  korzystała  wyłącznie  z  ich  usług.  Parow- 
ce innych  narodowości  odwiedzały  Koreę  dór3rwczo, 
a  Towarzystwo  Wschodniej  Drogi  Żel.  Chińskiej  miało  ta- 
ryfy droższe  od  japońskich  i  było  wiecznie^w  takiej  nie- 
zgodzie z  własnym  rozkładem,  że  statki  chodziły  za- 
wsze prawie  puste  i  bez  ładunku.  Jednocześnie  urządzili 
Japończycy  wszędzie,  gdzie  tylko  uzyskali  na  to  po- 
zwolenie pocztę  i  telegraf,  których  sprawność  powszech- 
nie jest  znana  i  nie  ustępuje  w  sprawności  i  dyskrecyi 
nawet  poczcie  angielskiej.  Następnie  założyli  wszę- 
dzie, gdzie  się  tylko  dało,  agentury  przewozowe,  filie 
banków,   towarzystwa  ubezpieczeniowe    (na   towary). 


271 


składy,  przystanie,  hotele.  Nie  omieszkały  z  tego  ko- 
rzystać i  inne  ludy  *).  W  rezultacie  w  1886  roku  od- 
wiedziło Koreę  z  ogólnej  liczby  557  statków  o  pojem- 
ności 161,901  ton,  było  153  parowców  i  3^3  żaglow- 
ców i  dżonek  japońskich  (72%),  w  1902  roku  z  5,462 
statków  o  ogólnej  pojemności  1,241,434  tonów  do  Ja- 
ponii należało  1,516  żaglowców  (61,123  ton.  pojem.) 
i  1905  parowców  (878,193  ton.  pojem.)  (62®/^). 

Dla  zogniskowania  i  popierania  handlu  japońskiego 
w  Korei  zostało  założone  z  współudziałem  japońskiego 
ministeryum  rolnictwa  i  zapomogą  rządową  10,000  doi. 
rocznie  „Towarzystwo  poznania  warunków  i  opieki 
nad  japońsko-korejskim  handlem",  które  ma  główne 
siedlisko  w  Czemulpo  a  oddziały  w  Seulu,  Fuzanie 
i  Genzanie.  Składka  miesięczna  członka  wynosi  20  sen 
(kop.),  towarzystwo  ma  już  500  z  górą  członków  i  od- 
dział własny  w  Osaka.     Podzieliło  ono  całą  Koreę  na 


^)  Słyszałem  wprawdzie  skargi,  że  towarzystwa  i  banki 
japońskie  odmawiają  ubezpieczeń  i  pożyczek  na  towary  cudzo- 
ziemskie, że  każą  płacić  za  nie  wyższe  frachty,  że  nie  biorą 
tych  towarów  na  składy,  że  parowce  japońskie  w  razie  nagro- 
madzenia ładunków  oddają  pierwszeństwo  Japończykom  i  czę- 
sto wprost  nie  bioYą  cudzoziemskich  poruczeń.  Nie  wiem  o  ile 
skargi  te  są  uzasadnione;  co  do  mnie,  ilekroć  miałem  do  czy- 
nienia z  powyższemi  urządzeniami,  zachowywały  się  one  za- 
wsze niezmiernie  poprawnie.  Niemile  uderzyła  mię  tylko  ta 
okoliczność,  że  Japończycy  nie  dopuszczają  wcale  do  swoich 
statków  samodzielnych  korejskich  i  chińskich  pracowników 
oraz  nie  pozwalają  korzystać  im  ze  swoich  przystani. 


272 


16  okręgów,  agenci  każdego  z  nich  poddani  są  władzy 
osobnych  inspektorów,  którzy  dostarczają  im  wskazó- 
wek i  środków.  Towarzystwa  przewozowe  obowiązane 
są  okaz3nvać  im  pomoc.  Każdy  kupiec  japoński  otrzy- 
muje od  towarzystwa  bezpłatnie  wszelkie  informacye 
i  opiekę  w  razie  potrzeby.  Okręgi  połączone  są  z  so- 
bą  własną  pocztą  i  mają  możność  przesyłania  wszędzie 
przekazów  pieniężnych.  Nawet  nieprzyjaciele  Japoń- 
czyków przyznają,  że  organizacya  ta  działa  wyl)omie  ^). 
Dzięki  jej  fabrykanci  japońscy  otrzymują  ścisłe  i  do- 
kładne wiadomości  o  charakterze  komunikacyi,  kształ- 
tach i  gatunku  używanych  towarów,  cenach,  gwaran- 
cyach  wierzytelności  itd.  Za  pośrednictwem  tego  to- 
warzystwa wysyłają  oni  do  najrozmaitszych  miejsco- 
wości swe  próbki  a  następnie  odbierają  zamówienia. 
Dlatego  towary  japońskie  zwalczają  z  łatwością  wszel- 
ką konkurencyę,  gdyż  są  zawsze  dobrze  i  odpowiednio 
dla  przewozu  opakowane,  mają  wymiary  zastosowane 
do  potrzeb  ludności  oraz  kształt  i  barwy,  zadowalają- 
ce smak  krajowy.  Szerokość  tkanin  zastosowana  zo- 
stała do  kroju  ubrania,  wielkość  całych  sztuk  do  wiel- 
kości pojedynczego  kupna,  robota  tkacka  i  własność 
nitki  —  do  sposobu  prania  krajowego  ^). 

Japońscy  agenci  zbożowi  z  dawien  dawna  wyjeż- 
dżają co  wiosna  w  głąb  kraju  i  rozdają  miejscowym 
rolnikom  pożyczki  pod  zasiew  z  warunkiem,  aby  poło- 


»)     .Opis  Korei*,  część  II,  str.  265. 

«)    Patft  .Opis  Korei*,  część  II,  str.  286.  288,  290. 


273 


wa  zbioru  została  im  sprzedana.  W  jesieni  ci  sami 
agenci  często  werbowani  z  pośród  miejscowych  kup- 
ców korejslcich  objeżdżają  powierzone  sobie  okolice 
i  robią  zakupy.  „Ponieważ  zaliczki,  wydawane  przez 
Japończyków,  są  zawsze  niższe  od  wartości  sprzeda- 
nego ziarna,  więc  w  latach  urodzaju  cieszą  się  oni 
wielkimi  zyskami,  a  w  nieurodzaj  tracą  stosunkowo 
niewiele.  Korejczycy  w  obu  wypadkach  są  też  zado- 
woleni, gdyż  mają  możność,  przy  nieznacznem  powięk- 
szeniu zachodu,  zarobić  trochę  grosza"  —  mówi  o  tych 
stosunkach  surowy  sędzia  handlu  japońskiego.  Drobni 
przekupnie  japońscy  przedostają  się  również  zwolna 
w  głąb  kraju,  pchając  przed  sobą  swój  leciuchny,  dwu- 
kołowy wózek,  naładowany  rozmaitymi  drobiazgami; 
z  powrotem  przywożą  woreczki  ryżu,  korzonki  żeńsze- 
nia,  nasienie  sezamu,  złoto... 

Jednocześnie  Japończycy  przeprowadzili  dwie  ko- 
leje: z  Seulu  do  Czemulpo  ^)  i  z  Fuzanu  do  Seulu,  trze- 
cią, z  Seulu  do  Wi-dżu  na  Phidn-jang,  budują  obecnie 
oraz  wytykają  czwartą  z  Seulu  do  Genzanu.  Szczegól- 
niej wielkie  ma  znaczenie  kolej  z  Fuzanu,  która  prze- 
cina najżyzniejsze  i  najludniejsze  okolice  Korei  oraz 
odnóża  gór  bogatych  w  pokłady  mineralne  miedzi,  że- 
laza, złota  itd. 

Zapewne,  że  wszystko  to  już  daje  poczęści  i  obie- 
cuje w  przyszłości  Japończykom   ogromne  zyski,  lecz 


^)    Prawie  gotową  kupili  od  amerykanów. 

Korea.  18 


274 


aby  oni  mogli  swe  zdobycze  handlowe  w  Korei  roz- 
szerzyć i  umocnić,  muszą  zajść  w  samem  społeczeń- 
stwie korejskiem  wielkie  zmiany,  musi  ono  uzyskać  wię- 
cej swobód,  sprawiedliwości,  podnieść  poziom  oświaty 
i  prawomyślności,  o  czem  Japończycy  dobrze  wiedzą 
i  do  czego  świadomie  dążą.  Szczęśliwy  lud,  którego 
natychmiastowe  korzyści  gospodarcze  historya  połą- 
czyła z  duchowym  dorobkiem  sąsiadów,  ale  stokroć 
szczęśliwszy  ten,  któiy  to  w  porę  zrozumiał... 


XIX. 


Społeczeństwo. 


w. 


•  E.  Griffis  twierdzi,  że  naród  korejski  powstał  ze 
zlewu  plemion  nadamurskich  z  emigrantami  chińskimi  -). 
Hulbert  dowodzi,  że  południowo-korejskie  plemiona 
były  pochodzenia  malajskiego.  Badania  językowe  wy- 
kazały, że  mowa  korejska  należy  do  języków  turań- 
skich,  jest  pokrewna  narzeczom  drawidaskim.  ^)  Za- 
wiera ona  mnóstwo  wyrazów  i  zwrotów  chińskich,  po- 
siada prócz  tego  wyrazy  tunguskie,  mandżurskie,  mon- 
golskie, nawet  chińskie  a  w  południowej  Korei — japoń- 
skie. Większa  lub  mniejsza  domieszka  tych  wyrazów 
oraz  odmienna  cokolwiek  wymowa  tworzą  kilka  gwar, 
nie  tak  jednak  różnych,  aby  utrudniały  porozumienie  się 
ludności  rozmaitych  okolic.    Antropometryczne  bada- 


»)    „Corea  Without  and  Within",  II  edition  1885  y  p.  15. 
«)    „Korean  Repository".  1895,  pp.  255—264. 


276 


nia  Korejczyków  zostały  zapoczątkowane  przez  leka- 
rzy japońskich,  lecz  są  jeszcze  zbyt  nieliczne,  aby  mog- 
ły określić  ich  pokrewieństwo  rasowe  oraz  zróżniczko- 
wać ludność  półwyspu.    Sami   Korejczycy  zachowali 
po  dziś  dzień  pewne  poczucie  odrębności  pochodze- 
nia w  tych  grupach,  które  niegdyś  tworzyły  państwa 
samodzielne.    Ciekawe  są  charakterystyki,  jakie  sobie 
sami  dają.    Mieszkańcy  Korei  północnej  (niegdyś  pań- 
stwo Ko-gu-rió)  oraz  wschodniego  wybrzeża  (prow. 
Kan-uóń-do,   niegdyś  państwo  Bochaj)  są  uważani  za 
ludzi  zdolnych,  śmiałych,  ale  obdarzonych  duchem  nie- 
spokojnym, burzliwym,  skłonnym  do  buntów  i  niepo- 
słuszeństwa;   mają  opinię   tajnych  wrogów  dynastyi, 
obecnie  panującej.   Mieszkańcy  prowincyi  Choan-hd-do 
słyną  z  umysłu   ograniczonego,   ciężkiego;  stołecznej 
prowincyi  KiOn-gyj-do  mają  być  lekkomyślni,   próżni 
i  miłujący  zabawy;  w  prow.    CzioUa-do  (niegdyś  pań- 
stwo Pakcżie)    uchodzą   za    przewrotnych,    bezczel- 
nych i  nieuczciwych,   za  byle  co  gotowych   sprzedać 
i  zdradzić  każdego;  najgorszą  opinię  mają  mieszkańcy 
Quelpartu,  który  dotychczas  służy  za  miejsce  wygna- 
nia,  uchodzą  oni  za  gwałtowników  i  rozpustników. — 
Za  najlepszych  uważani  są  mieszkańcy  prow.  Kión-sań- 
do  (niegdyś  państwo  Sil-la),  z  usposobienia  spokojni, 
oszczędni,  czciciele  starych  obyczajów,  miłośnicy  nau- 
ki i  sztuki. 

Naogół,  choć  Korejczycy  mają  mniej  wyrobienia 
obyczajowego  od  Japończyków  i  mniej  poloru  od 
Chińczyków,   przewyższają  o  wiele  łagodnością  i  to- 


277 


warzyskością  Europejczyków.  Panowanie  nad  sobą 
i  wyrozumiałość  są  uważane  za  przymioty  szczegól- 
niej pożądane;  za  to  ciągły  ucisk  i  srogie  prześlado- 
wania zepchnęły  na  miejsce  podrzędne  prawdomówność, 
uczciwość  i  sumienność.  Nawet  pobieżna  znajomość 
życia  korejskiego  przekonywa,  że  tu  ludzie,  obdarzeni 
temi  cnotami,  skazani  są  na  zagładę  lub  przynajmniej 
na  ciężkie  życie. 

Od  niepamiętnych  czasów  istniał  wśród  narodu  ko- 
rejskiego podział  na  stany.  O  pochodzeniu  ich  pier- 
wotnem  wiadomo  bardzo  mało.  W.  E.Griffis  mówi,  że 
w  północnej  Korei  w  pań.  Ko-gu-rió  między  I  i  VII  w. 
(po  Nar.  Chr.)  istniały  trzy  stany:  szlachta,  jej  wolni 
wasale  i  niewolnicy.  Ten  podział  rozpowszechnił  się 
z  czasem  w  całej  Korei,  został  zmieniony  i  rozwinięty 
z  zastosowaniem  do  nowych  potrzeb  i  nowych  warun- 
ków rządzenia. 

W  roku  wydania  edyktu,  znoszącego  stany  (1894  r.), 
było  ich  w  Korei  pięć:  1)  szlachta  rodowa,  2)  szlachta 
drobna  (prowincyonalna),  3)  stan  średni,  4)  chłopi, 
5)  niewolnicy.  Ale  każdy  z  tych  stanów,  zgodnie 
z  prawem  upodobnienia,  naśladując  ogólną  budowę 
państwa,  rozpadał  się  z  kolei  na  poddziały  o  rozmai- 
tych prawach  i  ot>owiązkach. 

Niewolnicy  (kuan-no)  mieli  powstać  z  jeńców  wo- 
jennych. Rozróżniano  następnie  niewolników  z  urodze- 
nia (cżidn-i)  i  z  wypadku  (pan-bi).  Do  ostatnich  na- 
leżeli ludzie,  którzy  się  sami  zaprzedali  w  niewolę,  zo- 
stali sprzedani  przez  rodziców,  albo  utracili  wolność 


278 


mocą  wyroku  sądowego  za  winę  własną  lub  blizkich 
krewnych,  wreszcie  podrzutki,  wychowani  przez  ludzi 
zamożnych,  jako  osoby,  których  wolności  nie  można 
było  dowieść.  Potomstwo  niewolników  z  wypadku 
korzystało  już  z  wolności,  i  oni  sami  mogli  wykupić 
się,  kiedy  chcieli,  nawet  wbrew  woli  swego  pana,  za 
pewną,  prawem  określoną  sumę,  nie  przenoszącą  zwykle 
300  rubli  ^).  Z  prawa  wykupu  nie  korzystali  jedynie 
niewolnicy  z  wyroku  (koań-gi).  Większość  ich  były  to 
żony  i  córki  przestępców  politycznych  lub  wielkich 
zbrodniarzy,  ukaranych  śmiercią,  wreszcie  kobiety  ob- 
winione o  cudzołóstwo,  kradzież,  zat>ójstwo  albo  obrazę 
wyższego  urzędnika.  Mężczyzn  niewolników  z  wyro- 
ku, było  bardzo  mało,  gdyż  za  poważniejsze  przestęp- 
stwa skazywano  ich  zwykle  na  śmierć,  a  za  mniejsze — 
na  wygnanie;  na  wygnanie  również  skazywano  krew- 
niaków zbrodniarzy,  podczas,  gdy  kobiety  dostawały 
się  do  niewoli  i  były  odsyłane  do  biur  rozmaitych  sto- 
łecznych i  prowincyonalnych,  jako  służące  i  nałożnice 
niższych  urzędników,  oficerów,  żołnierzy  lub  sprzeda- 
wano je  osobom  prywatnym.  Dobrowolnie  zaprzeda- 
wały  się  w  niewolę  również  zazwyczaj  kobiety;  zwano 
je  ,dza-ma*.  Niewolnice  uzyskiwały  wolność  przez 
wyjście  za  mąż  za  ludzi  wolnych  ^),  ale  na  zamąż- 
pójście  musiały  dostać  pozwolenie  swego  pana. 

Do  niewolników  z  wypadku  należy  zaliczyć  służbę 


*)    M.  A.  Pogio:  „Korea"  (tłem.  niem.),  str.  97. 
«)    „Korea  RepositoryS  1895,  str.  370—372. 


279 


pałacową  cesarza,  która  wyłącznie  składa  się  z  kobiet 
i  eunuchów.  Męiczyżni,  nie  należący  do  rodziny  ce- 
sarza, nie  mają  wstępu  za  muiy  pałacu  ^).  Mieszka 
tam  za  to  kilkaset  dziewcząt,  wybranych  z  najpiękniej- 
szych w  kraju.  Pozostają  tam  one  całe  życie,  spełnia- 
jąc rozmaite  posługi,  a  między  innemi  zadowalają  prze- 
lotne kaprysy  książąt  krwi  oraz  samego  panującego, 
skoro  pożądania  ich  wybiegną  poza  kres  licznych  uzna- 
nych żon  i  nałożnic  ').  Niewolnice  pałacowe  zwano 
,na-iń";  niektóre  z  nich  otrzymywały  wykształcenie 
staranne.  Te,  które  nie  zostały  kupione,  ani  gwałtem 
wzięte,  lecz  w  dzieciństwie  dobrowolnie  oddane  do 
pałacu  przez  rodziców,  mogły  go  z  pozwolenia  mo- 
narchy .  porzucić  i  nawet  wyjść  za  mąż,  ale  działo  się 
to  zazwyczaj  bardzo  rzadko.  Liczba  eunuchów  pała- 
cowych zależy  od  ilości  służby  kobiecej,  zostającej  pod 
ich  pośrednim  nadzorem;  zwykle  bywa  ich  tam  około 
stu;  mają  też  oni  swoje  niewolnice,  które  uważane  są 
za  ich  nałożnice  i  dzielą  z  nimi  łoże  ').  Eunuchowie 
kupują  sobie  małe  dzieci,  już  okastrowane  lub  które 
kastrują  sami,   aby  te  usynowić  i  przeciągnąć  w  ten 


O    Tamże,  str.371. 

')  Oprócz  głównej  żony  ma  monarcha  korejski  8  nałoż- 
nic wyższego  rzędu;  następcy  tronu  prócz  żony  wolno  mieć 
4  nałożnice,  korzystające  z  honorów  dworskich.  Obsługuje 
cesarza  27  służebnic  wyższych;  następca  tronu  ma  ich  9. 

*)  Podobnie  nienaturalny  stosunek  zachodzi  często  wśród 
„brad  i  sióstr"  skopców  rosyjskich. 


280 


sposób  swój  wpływ  na  dworze.  Są  oni  powszechnie 
nienawidzeni  za  okrucieństwo,  przewrotność  i  chciwość 
oraz  intrygi,  jakie  wciąi  prowadzą,  korzystając  z  ciąg- 
łego obcowania  z  monarchą.  Cała  ta  organizacya  służ- 
by pałacowej,  nałożnic  i  eunuchów  wzorowana  jest  na 
dworze  pekińskim. 

Niewolnicy  z  urodzenia  (cżion-i)  nie  mieli  prawa 
wykupu  dowolnego  i  dzieci  ich  były  własnością  pana. 
Większość  ich  uprawiała  ziemię.  Dzielili  się  na  rządo- 
wych i  prywatnych.  Niewolnicy  rządowi  byli  właści- 
wie wieczystymi,  przywiązanymi  do  roli  dzierżawcami, 
obowiązanymi  oddawać  część  zbiorów  do  skarbu,  za 
co  zwalniano  ich  od  podatków.  Niewielka  więc  zacho- 
dziła różnica  między  ubogim,  wolnym  dzierżawcą,  pła- 
cącym uciążliwe  podatki  a  niewolnikiem  rządowym. 
Położenie  niewolników  prywatnych  było  o  wiele  gor- 
sze, gdyż  właściciele  żądali  od  nich  plonu  całkowitego. 
Mimo  to,  niejeden  z  nich  doszedł  do  dobrobytu. 
W  czasach  wielkiego  ucisku  wielu  chłopów  wolnych 
zaprzedawało  się  w  niewolę  do  możnych  panów,  aby 
uniknąć  grabieży  urzędniczej  i  prześladowań.  Podróż- 
nicy świadczą  zgodnie,  że  niewola  w  Korei  była  lekką, 
z  niewolnikami  obchodzono  się  dobrze,  utrzymanie 
mieli  zadowalające,  zaś  panowie  korejscy  chętnie  za- 
mieniali zależność  osobistą  na  czynsz.  Ale  tyczyło  się 
to  wyłącznie  niewoli  mężczyzn  oraz  niewolników  siel- 
skich. Położenie  niewolników  domowych,  a  szczegól- 
niej niewolnic,  było  bardzo  ciężkie;  właściciele  tworzyli 
z  nich  swój  harem,  a  następnie  handlowali  otwarcie  ich 


Zbrodniarz  (czo-in);  na  tabliczce  napisano  czoj-si-ha— 
zbrodniczy  nauczyciel  ze  wschodu. 


•wm 


281 


ciałem,  sprzedawali  ich  dzieci,  wyzyskiwali  okrutnie 
i  bezkarnie  ich  pracę.  Stąd  cena  niewolnic  bywała 
większą;  były  one  więcej  poszukiwane  od  niewolni- 
ków. Niewolnica  nawet  po  wyjściu  za  mąż  musiała 
pozostawać  w  domu  swego  pana,  jeżeli  on  sobie  tego 
życzył.  Cena  pięknych,  dobrze  wychowanych  i  ukształ- 
conych  niewolnic  sięgała  niekiedy  15,000  jenów  ^). 

W  1894  r.  pod  naciskiem  Japonii  niewolnictwo 
w  Korei  zostało  urzędownie  zniesione.  Ale  w  istocie 
przetrwało  po  dziś  dzień.  Było  ono  jeszcze  w  1897  r. 
przedmiotem  publicznych  rozpraw  w  .Klubie  Nieza- 
leżnych" w  Seulu.  Sprawozdawca  podaje,  że  wice- 
prezes klubu,  szlachetny  Juon-jąg  przed  przyjściem 
na  to  zebranie  wyzwolił  swoich  trzydziestu  niewolni- 
ków, spaliwszy  dowody  ich  niewoli,  poczem  na  zebra- 
niu gorąco  przemawiał  za  dobrowolnem  oswobodze- 
niem wszystkich.  Przeciwnicy  dowo4?ili,  że  niewol- 
nictwo jest  tylko  formą  usługi,  że  bez  służby  obejść 
się  niepodobna  ^). 

Cokolwiek  wyżej  od  niewolników,  gdyż  korzystają 
z  swobody  osobistej,   stoi  siedem  niższych  klas  ludu 


')    „Korean  Repository",  1895,  str.  372. 

')    Tamże,  1897,  November. 

Niewolnicy  w  Korei  pod  wielu  względami  przypomi- 
nają chłopów  pańszczyźnianych  rosyjskich  przed  1863  rokiem, 
którzy  też  mogli  być  sprzedawani  bez  ziemi  i  osobno  mężo- 
wie, żony  i  dzieci.  Niewolnicy  domowi  są  to  w  istocie  rosyj. 
„dworowyje"  z  przed  czterdziestu  laty. 


I 


282 


prostego,  ustanowionych  zgodnie  z  nauką  Konfucyu- 
sza  przed  pięciuset  laty  przez  ministra  Uang-Hui.  Na- 
leieli  do  nich:  1)  pachołkowie  sądowi,  którzy  biją  lu- 
dzi, 2)  komedyanci  i  wędrowni  śpiewacy  (kuang-tai), 
3)  rzeżnicy  (pak-czSing),  4)  koszykarze  (kici-czflng) 
,  ponieważ  obdzieranie  drzewa  z  kory  równa  się  ob- 
dzieraniu zwierząt  ze  skóry",  5)  czarownice  (mu-dań), 
6)  tancerki  rządowe  (ki-sań),  7)  szewcy,  szyjący  skó- 
rzane obuwie  (kl-pat-czi)  ^). 

Ludzie  ci,  wolni  osobiście,  podlegali  rozmaitym 
ograniczeniom  towarzyskim,  nie  mieli  prawa  nosić  ka- 
pelusza, wchodzić  do  domów,  siadać  koło  ludzi  innych 
stanów.  Gdy  pewnego  razu  nawrócony  rzeźnik  Pik 
wszedł  do  kościoła,  misyonarze  mieli  z  tego  powodu 
wiele  kłopotu,  wierni  przestali  chodzić  do  świątyni. 
.Wielka  przykrość  spotkała  nas  w  kościele —  tłomaczył 
się  jeden  z  nich  ze  swej  nieobecności  —  lepiej,  abyś 
pan  o  niej  wiedział.  Przychodziliśmy  chwalić  Stwórcę 
i  czcić  Zbawiciela.  Odrzuciliśmy  wiele  zwyczajów  ko- 
rejskich,  pozwoliliśmy  robotnikom  zajmować  ot)ok  nas 
miejsca  w  świątyni.  Jednakie  nie  możemy  wyrzec  się 
wszystkich  zwyczajów  i  dopuścić,  aby  rzeźnik  razem 
z  nami  znajdował  się  w  kościele  i  siadał  obok  nas.  Nie 
mamy  zamiaru  opuszczenia  Chrystusa,  jednakże  wybu- 
dujemy sobie  inny  kościół  i  zbierać  się  będziemy 
gdzieindziej,  gdyż  tutaj  już  przychodzić  nie  możemy*. 


O    „Korean  Repository",  1898  r.  Apriel,  p.  129. 


283 


Dla  charakterystyki  półcienia  tej  grupy  pozwolę 
sobie  przytoczyć  petycyę  podaną  do  ministra  spraw 
wewnętrznych  przez  rzeźników  z  Koan-cz3-kdl  w  Seulu: 

.My,  shidzy  pokorni,  od  500  lat  trudnimy  się  rzezią 
zwierząt,  co  jest  naszym  zarobkiem.  Przez  ten  czas 
zawsze  wiernie  spełnialiśmy  nasze  zadanie  oraz  prace 
przez  rząd  nam  nakazane  z  okazyi  dorocznych  ofiar; 
pracowaliśmy  dla  rządu  t>ezpłatnie  i  chętnie,  a  jednak 
obchodzono  się  z  nami,  jak  z  najniższą  klasą  z  siedmiu 
pogardzanych  i  kiedy  tym  siedmiu  dozwolono  nosić 
szerokie  rękawy,  kapelusz  i  mangon  (mycka  włosiana 
na  głowę),  nam  to  wzbronione.  Wszyscy  gardzą  nami 
i  najlichszy  urzędnik  sądowy  w  prowincyi  lub  okręgu 
częstokroć  przychodzi  do  nas,  żąda  pieniędzy  i  zabiera 
je.  Jeżeli  odmawiamy  mu,  bije  nas  po  twarzy,  drze 
nam  ubranie  i  obrzuca  nas  okropnemi  słowami.  Więzi 
nas,  zmuszając  do  pracy,  za  którą  nigdy  grosza  nie  do- 
stajemy, lecz  jedynie  szydercze,  obelżywe  wyrazy.  Na 
domiar  złego,  biją  nas  nawet  chłopcy  nie  wyżsi  nad 
trzy  stopy. 

Czyż  na  całym  świecie  znaleźć  można  równie,  jak 
my,  upośledzonych  ludzi?  Kuang-tai  (błazen),  chociaż 
jeszcze  niżej  od  nas  stoi,  nosi  kapelusz,  mangon 
i  pas,  ubiera  się  jak  wszyscy  ludzie,  my  jedni,  korni 
pana  ministra  słudzy,  czynić  tego  nie  możemy,  dlate- 
go smutek  przenika  nas  aż  do  szpiku  kości.  Na  klęcz- 
kach wysłuchaliśmy  wieści,  źe  wasza  ekscelencya 
zamierza  obalić  dawne  zwyczaje,  wprowadzić  nowe 
prawa,  co  od  wielu  lat  było  nadzieją  i  pragnieniem  po- 


284 


kornych  sług  W.  Eks.;  teraz  znów  na  klęczkach  błaga- 
my o  wydanie  osobnego  dekretu  do  rozpowszechnie- 
nia we  wszystkich  prowincyach  i  w  urzędach  sądowych, 
że  Wasza  Ekscelencya  przyjęła  naszą  petycyę,  że  wolno 
nam  jui  będzie  nosić  kapelusz  i  mangon;  że  odtąd 
słudzy  sądowi  nie  będą  źle  obchodzić  się  z  nami". 
Rzeźnicy  następującą  otrzymali  odpowiedź: 
.Życzenia  wasze  będą  spełnione.  Noście  kapelusz 
i  mangon,  ubierajcie  się,  jak  inni  ludzie  prostego  sta- 
nu. Pamiętajcie  jednak,  że  tylko  z  pozoru  do  innych 
podobni  jesteście  i  dbajcie  o  duchowy  swój  rozwój. 
Jeżeli  was  urzędnik  sądowy  będzie  gnębił,  bądźcie 
ostrożni,  nie  sprzeczajcie  się  z  nim,  lecz  pokażcie  de- 
kret". W  tymże  roku,  w  jedenastym  miesiącu  rzeźnicy 
z  prowincyi  Kan-udń-do  wysłali  znów  do  ministra  spraw 
wewnętrznych  petycyę  następującej  treści:  ,Nowe  pra- 
wo wprowadzone  we  wszystkich  prowincyach  z  wy- 
jątkiem prow.  Kang-uóń-do,  gdzie  panują  rozruchy 
Tong-chak*ów.  Nie  mogliśmy  więc  dotąd  nosić  ani 
kapelusza,  ani  mangon,  i  nie  zmieniło  się  nasze  smutne 
położenie.  Proszą  zatem  pokorne  sługi  Waszej  Eksce- 
lencyi,  aby  wysłano  rozkazy  z  Cżiun-cżiu  (siedliska 
gubernatora  prowincyi  Kang-uóń-do)  do  każdego  urzę- 
du sądowego,  że  nowe  prawo  obowiązuje  tak  tu,  jak 
i  w  innych  prowincyach*. 

W  odpowiedzi  zawiadomiono  rzeźników,  że  ponie- 
waż wydano  już  dekret,  więc  niech  siedzą  cicho.  W  ro- 
ku następnym,  w  trzecim  miesiącu,  rzeźnicy  znowu 
podali  prośbę:    .Wszystkie  niższe  klasy  ludzi  zapisane 


285 


są  w  narodowych  archiwach,  ale  my  nie  zostaliśmy  do 
nich  zaliczeni.  Jesteśmy  więc. od  czasu,  kiedy  wolno 
nam  nosić  kapelusz  i  mangon  tylko  pozornie  podobni 
do  reszty  obywateli,  ale  nie  w  rzeczywistości.  Błaga- 
my więc  Waszą  Ekscelencyę,  aby  nas  zapisano  do  sze- 
regów ludności  pospolitej".  Odpowiedź:  „Ponieważ 
wszyscy  mieszkańcy  kraju  są  nasz3rmi  poddanymi,  wa- 
sza prośba  nie  może  być  odrzuconą,  a  wasze  żale  będą 
uwzględnione*  ^). 

Większość  ludu  korejskiego  składa  się  z  wieśnia- 
ków (sian-nom).  W  istocie  są  to  i  byli  zawsze  niewol- 
nicy państwowi,  wyzyskiwani  niemiłbsiemie  przez 
urzędników  i  szlachtę.  W  ciągu  długich  wieków  peł- 
nili oni  służbę  wojskową,  płacili  podatki,  spełniali  naj- 
rozmaitsze żądania  i  roboty  z  polecenia  każdego,  kto 


9  („Korea  Repository",  r.  1898,  Apriel,  str.  127).  Dla 
wyjaśnienia  niektórych  punktów  tych  próśb  dodam,  że  rzeźni- 
cy  obowiązani  są  wykonywać  bezpłatnie  rzeź  zwierząt  ofiar- 
nych, których  liczba  w  każdej  prowincyi  dochodzi  do  1,000 
i  więcej  sztuk  rocznie,  za  to  wolni  są  oni  od  podatków;  każdy 
zaś,  kto  nie  płaci  podatków,  nie  jest  wciągnięty  do  ksiąg  ludno- 
ści. Nazwę  chłopca  (nomi)  nosi  każdy  mężczyzna  kawaler, 
który  bez  względu  na  wiek  uważany  jest  za  niepełnoletniego, 
nie  ma  on  prawa  używać  kapelusza  i  jest  przez  żonatych  trak- 
towany lekceważąco,  sam  jednak  musi  ich  traktować  z  sza- 
cunkiem. Za  poufałe  obejście  się  „chłopców"  z  żonatymi,  ci 
mają  prawo  surowo  ich  karać  i  biją  nawet  po  twarzy.  Jedynie 
do  rzeźników  nawet  żonatych  mogą  „chłopcy"  odzywać  się 
lekceważąco,  z  czego,  rozumie  się,  stale  korzystają. 


286 


miał  najmniejszy  cień  władzy,  pod  grozą  sądu,  egzeku- 
cyi  i  ciężkich  kar,  których  im  nie  szczędzono  nigdy. 
Niezgłębioną  ich  cierpliwość  rząd  poddawał  najroz« 
maitszym  próbom,  przeprowadzał  najrozmaitsze  zakazy 
i  wydawał  najdziwaczniejsze  prawa,  a  za  najsłabszy 
opór  karał  surowo  i  bezwzględnie.  Według  praw  ko- 
rejskich  za  bunt  uwalane  jest  nietylko  nieposłuszeństwo 
rozkazom  królewskim,  lecz  również  nieposłuszeństwo 
władzy  miejscowej,  a  nawet  prosta  krytyka  jej  rozpo- 
rządzeń. Bunt  karano  śmiercią,  dożywotniem  wygna- 
niem i  konfiskatą  majątku  ^).  Od  czasu  do  czasu  jednak 
wybuchały  istotne  zaburzenia,  zwykle  tłumione  okrutnie 
i  krwawo.  Zresztą  uległość  wieśniaka  korejskiego  nie 
ma  zdaje  się  granic.  Autor  artykułu  „He  is  farmer" 
dowodzi,  że  zaburzenia  te  ograniczały  się  zwykle  do 
krzyków,  wywijania  kijami  i  wzywania  5,000  potęg 
na  głowy  krzywdzicieli  ^),  lecz  historya  świadczy,  że 
przybierały  one  niekiedy  charakter  poważnych  powstań, 
jak,  naprzykład,  zaburzenia  w  okolicach  Seulu  w  1882  r. 
wywołane  suszą  i  wyzyskane  przeciw  Japończykom 
przez  partyę  konserwatywną,  albo  powstanie  w  Kobu 
(1893  r.),  z  którego  skorzystali  tong-chak'owie.  Z  po- 
wodu grubej  ciemnoty  i  zabobonności  wieśniaków  ko- 
rejskich  zaburzenia  te  wybuchały  prawie  zawsze  nie 
w  porę  i  dawały  się  z  łatwością  zwracać  władzy  w  inną 
stronę.    Gniew  ludu  skierowywano  przeciw  chrześcija- 


^)    „Opis  Korei",  część  H,  str.  395. 

>)    ,,Korean  Repository",  1898  r.,  str.  231. 


287 


nom  i  cudzoziemcom,  buddystom  i  Japończykom  oraz 
naruszy cielom  „starych obyczajów",  podczas  gdy  główne 
narzędzia  ich  uciemiężenia — szlachta  i  urzędnicy  ucho- 
dzili cało.  Prawo  z  1894  r.  zniosło  niewolnictwo, 
zniszczyło  przywileje  szlachty  i  urzędników,  wprowa-  ^ 
dziło  równość  wszystkich  wobec  prawa,  ale...  zdaje  się, 
że  lud  prosty  z  darowanych  mu  swobód  zachował  je- 
dynie prawo  noszenia  kapeluszy,  „man-gon**  oraz  sze- 
rokich rękawów,  poza  tem  urzędnicy  i  szlachta  postę- 
pują, jak  dawniej...  Wyrobił  sobie  jednak  lud  korejski 
pewną  z  jego  potulnym  charakterem  zgodną  formę 
biernego  oporu,  do  której  ucieka  się  w  razie  niezwyk- 
łych nadużyć.  W  Korei  nadzwyczaj  rozpowszechnione 
są  stowarzyszenia  (kie)  zawodowe,  spożywcze  i  wza- 
jemnej pomocy;  są  nawet  pogrzebowe  (sian-bo-kie), 
weselne  (pu-cżio-kie),  dostarczające  środków  do  świę- 
towania Nowego  Roku  (sie-cżioń-kie),  pożyczkowe 
(p§k-ha-kie),  wreszcie  postrzyżynowe  (pu-cżio-kie), 
ułatwiające  materyalnie  obchód  uroczystości  obrzędo- 
wej zaplatania  włosów  chłopcom  po  dojściu  do  pełno- 
letności, albo  egzaminowe  —  dające  na  podróż  do  sto- 
licy i  złożenia  tam  egzaminu  państwowego  itd.  Wszyst- 
kie prawie  rzemiosła  i  zawody  zorganizowane  są  w  ce- 
chy ^),  jest  ich  w  Korei  bez  liku,  wspomagają  się  wzajem 
i  występują  bardzo  solidarnie. 

W  razie  nadużyć  niezwykłych  lub  wielkiej  srogości 


O    O  gildyach  kupieckich  już  mówiliśmy  wyżej.   Roz- 
dział XVIII. 


288 


jakiego  urzędnika  stowarzyszenia  pokrzywdzone  urzą- 
dzają bezrobocie.  Znikają  więc  z  okolicy  kramarze 
wędrowni,  kupcy  zamykają  sklepy  lub  woźnice  (ma- 
phu)  przestają  wozić  towary,  wreszcie  towarzystwa  po- 
grzebowe nie  chcą  grzebać  itd.  Wzburzenie  powszech- 
ne wzrasta  i  rząd  zazwyczaj  ustępuje,  cofa  wydane  roz- 
porządzenia lub  usuwa  do  czasu  niezręcznych  zdzier- 
ców. Ale  lud  korejski,  dotknięty  dziwną  niemocą  pBń* 
stwową,  nie  umie  nigdy  wyzyskać  swego  zwycięstwa 
lub  nawet  go  utrwalić...  Po  niejakim  czasie  wraca  daw- 
ny porządek,  a  często  nawet  usunięty  krzywdziciel... 
I  znowu  dzieją  się  haniebne  nadużycia  aż  do  nowego 
wybuchu...  Inaczej  zresztą  i  być  nie  może»  gdyż  ca- 
łość społeczeństwa  korejskiego  tak  odpowiada  sobie  we 
wszystkich  swych  częściach,  że  tylko  jakiś  potężny 
czynnik  zewnętrzny  może  zmienić  ten  stosunek  i  wy- 
wieść lepsze  siły  narodu  z  błędnego  koła  urzędniczych 
sfer,  pochłaniających  całą  inteligencyę  wskutek  braku 
zawodów  niezależnych. 

Za  jedną  z  przyczyn  nieszczęść  ludu  korejskiego 
zupełnie  słusznie  uważają  zdawien  dawna  szlachtę 
i  urzędników. 

Pierwotnie  istniała  tylko  szlachta.  Siedziała  ona 
w  miastach  i  twierdzach,  skąd  rządziła  krajem  w  imie- 
niu króla.  Rozpadała  się  na  dwa  działy  (jań-bań):  je- 
den z  pochodzenia  wojenny  zwał  się  zachodnim  (sid- 
bań),  drugi  cywilny  czyli  wschodni  (ton-bań)  powstał 
z  naznaczonych  przez  rząd  wykształconych  urzędni- 
ków.   Tak  stały  rzeczy  w  XIV  stuleciu,  w  początkach 


289 


panowania  obecnej  dynasty!.  „Jań-bań'stwo  było  dzie- 
dziczne. Początkowo  przechodziło  wyłącznie  na  dzie- 
ci prawe,  ale  z  czasem  ilość  nieprawych  potomków 
szlacheckich  spłodzonych  z  nałożnicami  wzrosła  do  te- 
go stopnia,  że  utworzyli  oni  znaczną  siłę  polityczną 
i  wywalczyli  sobie  takie  same  prawa.  Ukaz  w  r.  1857 
zrównał  zupełnie  prawe  i  nieprawe  dzieci  szlachty. 

Jań-baniowie  tworzyli  potężne  rody,  podtrzymujące 
się  wzajem  w  potrzebie  i  w  walce  ó  wpływy  i  posady. 
Ród  Kim  trząsł  Koreą  za  trzech  królów  w  ubiegłem  stu- 
leciu; ród  Min,  z  którego  pochodziła  zamordowana  kró- 
lowa, posiadał  z  górą  1,000  urzędów.  Jań-baniowie 
korzystali  z  wielu  przywilejów.  Przedewszystkiem  nie 
płacili  podatków  i  nie  podlegali  powinności  służby 
wojskowej.  Następnie  osoba  ich  była  nietykalna,  nawet 
wejście  na  dziedziniec  szlacheckiego  dworu  bez  zezwo- 
lenia gospodarza  uważane  było  za  przestępstwo.  Jedy- 
nie  kobiety  wszystkich  stanów  miały  tam  dostęp  swo- 
bodny. Jań-bań  mógł  być  aresztowany  tylko  za  zezwo- 
leniem królewskiem ;  jedynie  w  razie  występku,  pocią- 
gającego za  sobą  karę  śmierci  (zdrada  stanu),  władze 
miejscowe  miały  prawo  zamknąć  jań-bania  w  więzieniu, 
następnie  donieść  o  tem  królowi  i  prosić  go  o  pozwo- 
lenie. 

W  sądzie  jań-bań  dawał  odpowiedzi  stojący,  pod- 
czas gdy  świadkowie  lub  obwinieni  innych  stanów  mu- 
sieli klęczeć.    Jań-bań  zajmował  w  hotelu   najlepsze 

Korea.  19 


290 


miejsce  ^);  na  przejezdnego  jań-bania  nie  wolno  było 
patrzeć  natrętnie,  a  tembardziej  zaczepiać  go  rozmo- 
wą. Człowiek  z  podrzędniejszego  stanu  powinien  był 
odpowiadać  mu  z  głębokim  szacunkiem.  Niewolno  by- 
ło palić  w  obecności  jań-bania.  Człek  prosty,  jadąc  kon- 
no, gdy  spotykał  jari-bania  lub  przejeżdżał  mimo  jego 
domu,  obowiązany  był  zsiąść  z  konia  i  minąć  go  pie- 
chotą. Za  niespełnienie  któregokolwiek  z  tych  prawideł 
pachołkowie  jań-bania  karali  doraźnie  krnąbrnych.  Jań- 
baniom  towarzyszyła  w  drodze  świta,  której  ilość  odpo- 
wiadała ich  stanowisku  i  zamożności.  Masztalerz  prowa- 
dził za  cugle  wierzchowca  jań-bania  reszta  szła  wokoło 
piechotą,  cały  pochód  poruszał  się  wolno.  Nie  widziałem 
już  takich  pochodów  nigdzie,  prócz  w  Seulu;  tu  przed 
bramą  pałacu  cesarskiego  przejeżdżali  jeszcze  wspaniali, 
starzy  dworacy,  generałowie  i  wyżsi  urzędnicy,  konno, 
na  białych  wierzchowcach,  osiodłanych  w  czerwone 
siodła,  pod  czerwonymi  i  żółtymi  parasolami,  w  oto- 
czeniu licznej,  bogato  ubranej  świty. 

Pozbawiały  szlachectwa:  wyrok  sądowy,  małżeń- 
stwo nieodpowiednie,  zajęcie  niestosowne.  Za  udział 
w  buncie  lub  spisku  przeciw  królowi  tracił  prawa  szła- 
checkie  nietylko  skazaniec,  lecz  i  dzieci  jego  i  krewni 
do  czwartego  nieraz  stopnia.  Małżeństwo  z  wdową  lub 
niewolnicą    pozbawiało   szlachectwa   dzieci  spłodzone 


^ 


^)    J.  Bishop  twierdzi,   że  jań-baniowie  nigdy  nie  płacili 
za  postój  w  hotelach. 


291 


z  tego  małżeństwa.  Wreszcie  zajęcie  handlem  albo  rze- 
miosłem groziło  jego  utratą,  gdyż  jań-bań  mógł  tylko 
trudnić  się  rolnictwem  (nie  osobiście,  lecz  za  pomocą 
niewolników),  służyć  jako  wojskowy  lub  urzędnik.  Pod 
tym  względem  obyczaje  i  prawodawstwo  szlachty  ko- 
rejskiej  nie  różniło  się  zbytnio  od  podobnych  urządzeń 
innych  ludów  i  w  innych  częściach  świata.  Wyjątek 
przedstawiały  jedynie  wdowy,  dzięki  wschodniemu  po- 
glądowi na  nie,  jako  własność  nieboszczyka.  Ponadto 
zawierały  jednak  szlacheckie  statuty  korejskie  takie  pa- 
ragrafy, których  nie  miał  żaden  inny  naród,  prócz  Ro- 
syi  ^).  Przedewszystkiem  przyznawały  one  wszelkie 
przywileje  szlacheckie  urzędnikom,  następnie  obowią- 
zywały Jań*bani&w  do  służby  państwowej.  Rodziny, 
które  w  ciągu  paru  pokoleń  nie  piastowały  urzędu,  tra- 
ciły prz}rwileje  ^).  Wskutek  tego  z  biegiem  czasu 
szlachta  i  biurokracya  zlały  się  w  jedno.  Jań-baniowie 
opuścili  gospodarstwa  wiejskie  i  przenieśli  się  gro- 
madnie do  miast  i  stolicy.  Ziemia  przeszła  stopniowo 
na  własność  albo  w  wieczystą  dzierżawę  chłopów  (sian- 
nom)  i  naród  korejski  rozpadł  się  na  dwa  nierówne  od- 
łamy: rządzonych  i  rządzących,  pracujących  i  piszą- 
cych, opodatkowanych  i  poborców.  Stan  średni  (cżjun- 


>)  Tabela  o  rangach  Piotra  Wielkiego  i  ukazy  o  służbie 
obowiązkowej  szlachty  tegoż  cesarza  oraz  Katarzyny  U.  Zna- 
lazłem w  obyczajach  oraz  rozwoju  korejskiej  biurokracyi  dużo 
rażących  podobieństw  do  biurokracyi  rosyjskiej,  godnych  bliż- 
szej uwagi  socyologa. 

«)    „Opis  Korei",  cz.  I,  str.  350  i  356. 


292 


in  albo  cżjun-sarami)  był  zawsze  bardzo  niewpływowy 
i  nieliczny;  należały  doń  rodziny,  uprawiające  zwykle 
dziedzicznie  zawody  wyzwolone:  lekarze,  astrologowie 
i  astronomowie,  artyści,  prawnicy,  rachmistrze  (rządo- 
wi), nadzorcy  zegarów  (państwowych),  archiwiści, 
wreszcie  drobni  urzędnicy  prowincyonalni:  pisarze,  se- 
kretarze itd.  Fałszywa  zasada,  przeszczepiona  z  Chin 
do  Korei,  wyniszczone]  morderczemi  wojnami  XIV  stu- 
lecia i  najściem  Mongołów,  wydała  wysoce  trujące  owo- 
ce. Oderwani  od  związku  z  ludem,  pozbawieni  moż- 
ności innej  pracy,  prócz  biurowej,  jań-baniowie,  aby 
nie  umrzeć  z  głodu,  musieli  dążyć  nieustannie  do 
zwiększenia  ilości  posad  urzędniczych  i  swoich  docho- 
dów. Walka  o  nie  rozmaitych  rodów  jań-bańskich  raz 
wraz  wtrącała  państwo  w  odmęt  intryg  i  zamieszek. 
Bezrząd,  nadużycia,  gwałty  wżerały  się  coraz  głębiej 
w  obyczaje  sfer  rządzących.  Zwycięzca  spieszył  utrwa- 
lić swe  położenie  za  jakąbądż  cenę  i  skorz3rstać  ze 
sposobności,  aby  napełnić  puste  kieszenie  swoje  i  swo- 
ich popleczników.  Najuczciwszy  człowiek  musiał  ukry- 
wać nadużycia  współrodowców  i  krewniaków,  gdyż 
bez  ich  pomocy  zostawał  natychmiast  zrzucony  z  posa- 
dy, wtrącony  nieraz  do  więzienia  lub  wygnany  daleko... 
przez  silniejszych  i  bezwzględniejszych  przeciwników. 
Ten  zwyczaj  popierania  swoich  oraz  solidarność  wszyst- 
kich urzędników  państwa  przeciw  inn3rm  stanom  nigdzie 
może  tak  jaskrawo  nie  występuje,  jak  w  Korei. 

„Według   obyczajów    korejskich,    każdy  jań-bań, 
który  otrzymał  miejsce,  powinien  nietylko  utrzym)rwać 


293 


rodziców  i  blizkich  krewnych,  lecz  obowiązany  jest  po- 
magać nawet  dalekim  powinowatym.  To  ]uź  nie  oby* 
czaj,  ale  obowiązek,  którego  zaniedbanie  ciężko  dadzą 
mu  uczuć  ci  sami  krewni.  Nie  należy  się  dziwić,  że 
wskutek  tego  urzędnik,  dla  zadowolenia  wymagań  ota- 
czających, musi  brać  łapówki  i  wybierać  od  ludu  nie- 
prawne pobory**  ^).  Ma  prócz  tego  zwykle  znaczne 
dhigi,  które  zaciągnął  na  naukę  i  dla  zdania  egzaminu, 
co  też  drogo  kosztuje.  Musiał  dobrze  zapłacić  wyż- 
szym urzędnikom  za  nominacyę.  Nadomiar  nie  jest 
pewny  swego  stanowiska,  stara  się  więc  szybko  i  z  pro- 
centem powetować  swe  straty.  Wśród  większości  jań- 
baniów  panuje  niedostatek,  niemal  nędza,  gdyż  liczba 
ich  wzrasta  o  wiele  szybciej,  niż  miejsca  biurowe. 
Według  Łubiencowa,  ilość  szlachty  wynosi  trzecią 
część  ludności  półwyspu  *).  Obawa  utraty  przywilejów 
na  wieczne  czasy  i  zejścia  do  warstw  uciemiężonych 
wstrzymuje  ich  od  zajęcia  się  jakąkolwiek  pracą  godzi- 
wą, każdy  z  nich  żywi  nadzieję,  że  wcześniej  czy  póź- 
niej los  mu  się  uśmiechnie  i  da  możność  powetowania 
sobie  za  głód,  chłód,  poniżenie,  zimy  spędzone  bez 
ognia  i  przytułku,  drwiące  uśmiechy  zamożniejszych 
nieraz  kupców  i  chłopów.  Ciekawa  anegdotka  krąży 
z  tego  powodu  wśród  wieśniaków  korejskich:  „Pewne- 
go razu  jań-bań  przechadzał  się  po  wsi.  Gdy  mijał 
wieczerzających  wieśniaków,  ci  powitali  go   zwykłem: 


»)    „Opis  Korei",  str.  359. 
2)    Tamże,  str.  356. 


294 


,Czy  pan  Jadł  już?*  —  ,Nic,  nic  jadłem*'  —  odpowie- 
dział. Wtedy  oni  grzecznie  zaprosili  go  do  swego  sto- 
łu; ale  on  obraził  się  strasznie,  zelżył  i  zbił  wieczerza- 
jących wieśniaków.  Minął  czas  jakiś  i  znowu  jań-bań 
przecfiadzał  się  po  wsi,  znowu  mijał  wieczerzającycłi 
wieśniaków  i  ci  powitali  go  zwykłem:  ^^Czy  pan 
jadłeś  już?  **  —  ,Nie,  nie  jadłem!  **  odrzekł.  Wieśniacy 
tym  razem  jednak  zachowali  głębokie  milczenie.  » Cze- 
mu nie  zapraszacie  mię?**  —  spytał  on.  —  ,Nie  śmiemy 
traktować  waszej  dostojności,  jak  naszego  towarzy- 
sza*.—  Alejań-bań  spokojnie  zapytał:  „Co  wy  je* 
cie?* — „Grubo-ziamiste  proso*. —  ,Czyż  tak?!...  Czyż 
bywa  proso  na  tyle  grubo-ziamistem?  Spróbuję,  co  to  za 
dziwne  proso!*...  Siadł  z  ludźmi  i  jadł  po  ludzku*  ^). 
Czy  opowiadanie  to  nie  przypomina  hiszpańskich 
satyr  z  XVI  wieku  i  czy  nie  potwierdza  mniemania,  że 
pod  każdą  szerokością  w  środowiskach  ludzkich  jedna- 
kowe przyczyny  wywołują  jednakowe  skutki?  Czy  np. 
spółcześni  „muńgAk*  korejscy  nie  są  podobni  do  nie- 
mieckich knechtów,  polskich  dworzan  magnackich,  do 
hiszpańskich  popleczników  albo  rzymskich  ,|klijentów*? 
Wszystkich  jednak,  wyjąwszy  rosyjską  ,opriczynę*, 
przewyższyli  oni  w  zuchwałości  i  gwałtach.  „MuńgMk? 
są  to  ubodzy  jań-baniowie,  grupujący  się  dokoła  boga- 
tych i  wpływowych  urzędników;  należą  oni  zwykle  do 
ich  rodów  i  w  oczekiwaniu  na  miejsce  pełnią  drobne 
posługi  przy  nich,  znoszą  plotki,  czytają  głośno  książ-^ 


O    „Korean  Repository",  1898  r.,  str.  18. 


295 


ki,  bronią  panów  w  razie  zatargu  lub  napadają  według 
rozkazu  na  ich  nieprzyjaciół.  Przedpokój  znakomitego 
Korejczyka  zawsze  pełen  tych  ludzi,  którzy  powie- 
dziawszy mu  „dzień  dobry",  uważają  się  już  dzień 
cały  za  jego  gości,  jedzą  i  piją  u  jego  stołu,  palą  jego 
tytoń,  dodzierają  jego  ubrania,  piszą  jego  pędzlami 
i  nawet,  o  ile  się  da,  wydają  jego  pieniądze...  Najpo-^ 
tężniejszy  dygnitarz  nie  ośmieli  się  ich  wygnać.  Zresz-^ 
tą,  w  tym  kraju  gwałtów,  bezprawia,  przemocy  oni  po- 
trzebni, gdyż  właściwie  są  tą  pięścią,  która  jedynie  tu 
rządzi,  są  wreszcie  sztabem,  z  którego  urzędnik  może 
wybrać  wierne,  na  wszystko  gotowe  sługi  i  urzędników. 
Muńg§kowie  i  słyną  przedewszystkiem  z  umiejętności 
zdobywania  pieniędzy.  W  tym  celu  często  chwytają 
poprostu  zamożnego  kupca  lub  rzemieślnika  na  ulicy 
altK),  wpadłszy  w  nocy  do  jego  domu,  uprowadzają  go 
do  jakiej  kryjówki,  częstokroć  do  swego  zwierzchnika. 
Tam  trz3rmają  jeńca,  biją  i  morzą  głodem,  żądając  oku- 
pu. Ma  to  być  niby  pożyczka,  ale  nie  było  wypadku 
zwrotu  takiej  pożyczki.  „Muńg§kowie  nieraz  podstępnie 
zdobywali  u  ludzi  prostych  ich  domy  albo  posiadłości 
i  odprzedawali  je  niezwłocznie  innym,  nie  zapłaciwszy 
grosza  istotnym  właścicielom.  Część  zdobyczy  zabierał 
zwykle  możny  opiekun  muńg§ków  i  wskutek  tego 
nikt  nie  odważał  się  zaczepiać,  nawet  skarżyć  się  na 
krzywdzicieli.  Zresztą  byłoby  to  napróżno  '). 


O    „Korean  Repository",  1895  r.,  str.  367—369.  Cytowa- 
ne według  ,,Opisu  Korei". 


296 


Wogóle,  dawniej  jań-baniowie,  a  obecnie  ich  dzie- 
dzice —  urzędnicy,  dręczą  i  obdzierają  lud,  ile  się  da, 
zachowują  się  zawsze  i  zachowywali  tak,  jakgdyby 
półwysep  dla  nich  był  stworzony  i  nie  istniały  na 
nim  nigdy  ani  inne  sprawy,  ani  inne  prawa  prócz 
ich  zysków  i  samowoli.  Reforma  1894  roku  rzuci- 
ła popłoch  na  całą  tę  zgraję,  ale  trwało  to  krótko; 
z  osłabnięciem  wpływów  japońskich  wszystko  wróciło 
do  dawnego  porządku.  1. 1.  Bishop  już  po  reformie 
powiedziała  z  goryczą  na  jednym  z  odczytów  w  Seulu, 
że  „w  Korei  istnieją  tylko  dwie  klasy  ludności:  rabusie 
i  rabowani".  —  ,Ci,  co  mieszkają  w  stolicy,  nie  mogą 
wyobrazić  sobie  tego,  co  się  dzieje  w  innych  częściach 
kraju! "  biada  sprawozdawca  angielski,  wymieniając  cały 
szereg  nadużyć,  z  których  przytoczę  kilka. 

„W  mieście  So-heung,  o  120  mil  na  północ  od  sto- 
licy, 5  urzędników  w  ciągu  5  lat  pobrało  14,000  doi. 
nieprawych  podatków.  Dwa  lata  temu,  gdy  zostały 
wprowadzone  reformy,  obywatele  poskarżyli  się  mini- 
strowi spraw  wewnętrznych  i  tych  5  urzędników  aresz- 
towano i  odesłano  do  Seulu.  Ale  wkrótce  powrócili  oni 
do  swych  zajęć;  ludność  jednak  wzburzyła  się  przeciw 
temu  i  zmusiła  do  naznaczenia  komisy!  pod  przewod- 
nictwem gubernatora.  Komisya  uznała  skargi  ludności 
za  słuszne  i  rozkazała  5  urzędnikom  zwrócić  część  nie- 
znaczną zabranych  14,000  doi.  Gubernator  zapłacił 
rządowi  4,000  doi.,  1,800  doi.  zwrócono  ludowi, 
a  2,700  doi.  wydano  pewnej  osobie,..  Obywatele  nie 
zadowolili  się  tym  wyrokiem,  lecz  gubernator  kazał 


S 


mmm 


297 


aresztować  protestujących  i  4  z  nich,  jak  się  okazało, 
przetrzymał  całą  zimę  w  więzieniu".  W  tym  samym 
artykule  czytamy  fantastyczną  zaiste  historyę  pewnego 
spadku:  » Student  miejskiej  szkoły  Konfucyusza,  zmar- 
ły 12  lat  temu,  podarował  szkole  dwa  akry  ziemi. 
Rzecz  chwalebna.  Po  upływie  5  lat  od  jego  śmierci 
szkoła  zażądała  trzystu  czterdziestu  akrów  od  okolicz- 
nych włościan.  Na  protest  właścicieli  nie  zważano  i  do- 
piero ostatnimi  czasy  (w  roku  reformy)  grabież  została 
zwrócona.  Lecz  obecnie  władze  szkolne  znowu  zagar- 
nęły ziemię,  twierdząc,  że  rozporządzenia  ministeryum 
spraw  wewnętrznych  z  owego  czasu  (z  roku  reform)  nie 
mają  teraz  znaczenia.  Odebrano  włościanom  oba  wy- 
roki, stary  i  nowy,  i  zmuszono  ich  do  ustąpienia  z  pól*'. 

„W  prefekturze  w  pobliżu  Czemulpo,  pisze  inny 
sprawozdawca,  pobierano  107©  ponad  całość  podatków 
na  rzecz  „gońców  urzędowych".  Podatek  ten  został 
zniesiony  przed  4  laty  (w  roku  reform),  ale  obecnie  na- 
łożono go  znowu  i  kazano  włościanom  nietylko  zapła- 
cić 107o  nadwyżki  za  rok  bieżący,  lecz  i  całą  zaległość, 
choć  lud  w  tej  okolicy  ucierpiał  od  głodu.  I  zapłacili. 
Szemrali  trochę,  lecz  zapłacili...  O  zwierzchnikach 
swych  i  gońcach  urzędowych  mówią  Korejczycy,  gdy 
ci  przechodzą:  „Oto  idą  zbóje!"  lub  tym  podobnemi 
częstują  przezwiskami,  lecz...  słuchają  ich''. 

Do  najbardziej  może  znienawidzonych  poborów, 
należy  nieprawnie  pobierana  zwyżka  na  tych  „gońców 
urzędowych".  Została  ona  wzbroniona  umyślnym  uka- 
zem cesarskim,  mimo  to  „ze  wszech  stron  nadchodzą 


298 


skargi,  źe  ostatecznie  dawne  pot)Oiy  wróciły  w  rozmia* 
rach  dziesięć  razy  większych'',  żali  się  inny  sprawo- 
zdawca ^).  W  Korei  wprost  roi  się  od  ubogich,  źle 
płatnych  i  rozwydrzonych  urzędników.  Jest  ich  wszędzie 
pełno  i  wtrącają  się  do  wszystkiego,  węsząc  dla  siebie 
łup  i  zabraniając  tego,  co  nie  obiecuje  im  zysku.  Kupcy 


1)  Tych  „gońców  urzędowych"  „sa-rion",  zwanych  przez 
angielskich  pisarzy  „yamun  runner*'  (Mmun  po  korejsku  —  mi- 
nisteryum  oraz  wszelki  zarząd";  z  chińskiego  —  ja-myń),  nie 
należy  mieszać  ze  skorochodami  i  kuryerami  (sangarime)  pocz> 
towymi,  których  utrzymywały  dawne  poczty  dla  przewożenia 
przesyłek  rządowych.  Byli  to  zazwyczaj  niewolnicy  osadzeni 
na  ziemi,  należącej  do  stacyi  pocztowej.  „Sa-rion"  są  to  drobni 
urzędnicy  zarządów  prowincyonalnych  i  powiatowych,  wysyła* 
ni  ze  szczególnemi  poleceniami  lub  ważniejszymi  papierami 
rządowymi.  Prócz  tego  jeździ  dużo  innych  urzędników  korej- 
skich;  lubią  oni  bardzo  takie  podróże,  połączone  zawsze  ze 
znacznym  zyskiem.  Każdy  urzędnik  znaczniejszy  miał  prawo 
do  trzech  koni  bezpłatnych  i  świty  złożonej  z  6  ludzi  pie- 
szych, drobniejsi  urzędnicy  dostawali  1  lub  2  konie  i  mieli 
prawo  do  2  lub  4  ludzi  ze  służby.  Wszystko  to  jadło  i  piło 
darmo,  na  rachunek  wiosek,  gdzie  się  zatrzymywali;  koni  pod- 
wodowych  brali  zawsze  więcej  i  przewozili  w  ten  sposób  bez- 
płatnie z  jednego  końca  kraju  na  drugi  towary,  Idórych  sprze- 
daż w  głuchych  kątach  dawała  im  nieraz  znaczne  zyski.  Nie 
jest  to  bynajmniej  zjawisko  właściwe  tylko  Korei.  Owszem, 
w  tych  wysłańcach  rządowych  można  się  dopatrzyć  mongol- 
skich „baskaków",  wysyłanych  do  zawojowanych  prowincyi 
dla  poboru  podatków  i  przeglądu.  To  samo  istnieje  w  Chinach, 
gdzie  w  dodatku  urzędnicy  nie  opłacają  likinu  (podatku  we- 
wnętrznego) na  rogatkach  rzecznych  i  lądowych.  Z  państw 
europejskich  „komenderówki"  utrzymały  się  jedynie  w  Rosyi, 


299 


korejscy,  rzemieślnicy  i  wieśniacy  tak  się  boją  ich  chci- 
wości i  pomysłowości,  że  kryją  się  jak  mogą  ze  źródłem 
swego  zarobku  i  Jego  rozmiarami,  udając  ubogich. 
W  tym  celu  każdy  stara  się  jak  najmniej  sprzedawać 
i  kupować  a,  o  ile  można,  wytwarzać  wszystko  w  do- 
mu. „Aby  skłonić  wieśniaka  do  zasiania  większej  ilości 
zboża,  muszą  kupcy  wydawać  zadatki  na  przyszły 
zbiór,  inaczej  nie  weźmie  się  on  do  pracy...  Wogóle, 
nikt  nie  przyjmie  najmniejszego  zamówienia  bez  znacz- 
nego zadatku",  pisze  znawca  tych  stosunków  O*  Po- 
chodzi to  z  nędzy  oraz  z  braku  ufności  do  zamawiają- 
cego i  własnej  przyszłości  —  bo  to  tylko  jest  pewnem, 
co  się  ma  w  ręku.  Ale  i  to  nawet  częstokroć  niezupeł- 
nie. Oto  przykład:  Z  dawien  dawna  urzędnicy  zagarnęli 
na  swoją  korzyść  handel  mięsem.  Dzięki  temu,  że  sta- 
rodawne prawo  zabraniało  zabijania  bydła  rogatego 
bez  zezwolenia  władzy,  zaczęli  oni  za  znaczne  wyna- 
grodzenie sprzedawać  prawo  handlu  mięsem  specyal- 
nym  „dzierżawcom"  i  ci  tylko  mieli  prawo  nabywania 
bydła  na  rzeź  oraz  sprzedaży  mięsa  w  pewnej  miejsco- 
wości. Choć  rzeźnicy  żyją  w  ogólnej  pogardzie,  handla- 
rze mięsem  cieszą  się  powszechnym  szacunkiem  i  zwy- 
kle należą  do  ludzi  bardzo  zamożnych.  Otóż  w  1897  r. 
naczelnik  okręgu  Kan-hoa  zrobił  jednego  ze  swych 
podwładnych  handlarzem  mięsa  w  Jań-cżiu.  Ministe- 
ryum  przemysłu,  rolnictwa  i  handlu,  nie  wiedząc  o  tern, 
za  pewne  wynagrodzenie  oddało  prawo  na  powyższy 


O  „Korean  Repository",  1897,  str.  110. 


300 


handel  w  tej  miejscowości  innej  osobie.  Kiedy  ta  ostat- 
nia przybyła  do  Jań-cźiu  i  zabrała  się  do  prowadzenia 
interesu,  napadli  nań  policyanci  z  Kan-hoa,  związali 
i  odprowadzili  do  kancelaryi  naczelnika  okręgu.  Tam 
wsadzono  kupca  bez  p3rtania  do  więzienia  i  następnie 
torturowano.  Musiał  nieszczęśliwy  ratować  swe  życie 
i  wolność  wydaniem  świadectwa  ministeryalnego  ^). 

Takich  monopolów  handlowych  istnieje  w  Korei 
bardzo  dużo.  Wbrew  poglądowi,  źe  handel  wzbronio- 
ny jest  jań-baniom,  a  więc  i  urzędnikom,  ci  tajemnie 
przez  pośredników  biorą  udział  w  różnych  przedsię- 
biorstwach, gnębiąc  współzawodników  we  wszelki 
sposób. 

Mimo  tłumy  urzędniczej  hałastry,  bezład  w  pań- 
stwie panuje  straszliwy. 

Podatki  i  opłaty  handlowe  ściągane  są  bez  żadnej 
kontroli,  choć  tysiące  urzędników  od  rana  do  nocy  pi- 
sze rozmaite  „papiery''  i  tysiące  ludzi  przewozi  je 
z  miejsca  na  miejsce.  Mr.  Hunt,  komisarz  fuzańskiej 
komoiy  celnej,  powiada,  że  najmniejsze  kupno  w  Korei 
nie  odbywa  się  bez  opłacenia  podatku  „ku-muń".  Po- 
datek ten  nigdzie  nie  jest  wniesiony  do  ksiąg  i  spra- 
wozdań skarbowych  i  nie  wiadomo,  na  czyją  korzyść 
i  przez  kogo  jest  pobierany.  Na  wszystkich  drogach 
większych    w  okolicach    ruchliwszych    podrzędniejsi 


>)  Independent,  gazeta  wydawana  przez  „Klub  niezależ- 
nych** w  Seulu,  cytowane  według  „Opisu  Korei".  Część  II, 
str.  222. 


301 


urzędnicy  za  małą  opłatą,  złożoną  swej  zwierzcliności, 
urządzają  rogatki,  na  których  każą  opłacać  dowolne  zu- 
pełnie cła.  Ten  sam  pan  Hunt  podaje,  źe  w  prowincyi 
Kidn-san-do  było  ich  17,  na  rzece  Nak-ton-gan  znajdo- 
wało się  aź  cztery,  że  port  Fuzan  był  otoczony  10  ro- 
gatkami, tworzącemi  łańcuch  nie  do  przebycia.  W  Gen- 
zanie  istniała  taka  rogatka  na  samej  przystani.  W  Fu- 
zanie  w  1893  r.  pod  pozorem  popierania  handlu  mor- 
skiego, budowy  dżonek,  portów,  składów,  przystani, 
założył  rząd  korejski  „Towarzystwo  ubezpieczeń". 
Miało  ono  również  pośredniczyć  w  handlu  cudzoziem- 
ców z  krajowcami,  załatwiać  spory  i  naznaczać  ceny. 
Rozumie  się,  że  kupcy  japońscy  i  eur(q)ejscy  nie  przy- 
jęli tego  pośrednika,  którego  zalety  dobrze  im  były 
skądinąd  znane.  Za  to  kupcy  korejscy  muszą  wszyscy 
płacić  daninę  temu  nowemu  gniazdu  rozboju  urzędni- 
czego, wykupywać  od  niego  świadectwa,  pozwolenia 
i  załatwiać  przez  niego  większość  swych  interesów  ^). 

Sami  Korejczycy  przypisują  zupełny  zanik  przed- 
siębiorczości u  swych  rodaków,  upadek  handlu,  rze- 
miosł, sztuki,  wiedzy  tej  podejrzliwej,  łupieżczej  opie- 
ce urzędników.  Gdym  pewnego  światłego  Korejczyka 
spytał  o  powód  zupełnego  zniknięcia  świetnych  niegdyś 
gałęzi  przemysłu,  odpowiedział  mi  smutno: 

—  Widzi  pan...  Prawda,  że  mieliśmy  niegdyś  zdol- 
nych rzemieślników  i  artystów,  którzy  wyrabiali  piękne 


O    Report  on  the  Trade  of  Corea  for  the  Yar  1893,  str.. 
5—7,  cytow.  wedhig  .Opisu  Korei*,  cz.  II,  str.  260. 


302 


rzeczy  z  porcelany^  drzewa,  laki  i  kości,  ale  zgubiła 
ich...  szlachta  i  dygnitarze.  Zapraszali  oni  do  siebie 
na  dwór  takiego  słynnego  majstra,  a  gdy  nie  chdał 
przyjść  dobrowolnie,  przyprowadzali  go  przemocą  i  ka- 
zali mu  wyrabiać  piękne  rzeczy...  Przez  zazdrość,  aby 
innym  nie  robił,  albo  żeby  nie  uciekł,  trzymali  go,  jak 
w  więzieniu.  Musiał  całe  życie  nieraz  tak  pracować... 
Nie  płacili  mu,  a  gdy  źle  robił,  bili  go...  Skutkiem  tego 
człowiek  zdolny  zniechęcał  się  do  swego  zajęcia,  często 
przeklinał  swój  talent  i  nie  chciał  nikogo  nauczyć 
swych  tajemnic,  mówiąc  synom  i  uczniom:  „2testańcie 
lepiej  prostymi  i  ciemnymi  chłopami;  moja  wiedza 
i  umiejętność  jest  mojem  nieszczęściem!...*  Dlatego 
znikli  u  nas  mistrzowie,  albo  uciekli  do  Japonii... 

Ani  chwili  nie  wątpię,  źe  tak  istotnie  było  niegdyś 
w  Korei  i  dziś  poniekąd  jest  tak  samo.  Strach  przed 
urzędnikami  kazał  kryć  się  z  zamożnością,  co  doprowa- 
dziło do  zaniku  potrzeb  wśród  ludu. 

Czy  ta  rozległa  organizacya  urzędnicza,  bardzo 
sprężysta  w  nadużyciach,  daje  wzamian  choć  względne 
bezpieczeństwo  obywatelom?  Bynajmniej!  Rozboje, 
•oszustwa,  kradzieże  są  w  Korei  na  porządku  dziennym, 
a  sądy  do  tego  stopnia  przekupne  i  bezczelne,  że  ten 
sam  światły  Korejczyk  powiedział  mi  o  nich: 

—  W  Korei  prawo  istnieje  tylko  dla  bogatych.  Bo- 
gaty może  zabić  człowieka  i  sądy  uwolnią  go  za  pie- 
niądze; człowieka  niewinnego,  jeśli  niema  czem  się 
^opłacić,  aresztują  i  na  pewno  skażą!... 


303 


Dla  charakterystyki  stosunków  policyjno-sądowych 
prz}rtoczę  następujący  urywek  o  rozbójnikach  korej- 
skich  z  miesięcznika  wydawanego  w  Seulu: 

„Ze  wszystkich  stron  dochodzą  wieści  o  wielkiej 
liczbie  rabusiów  (kan-doe)  i  złodziei  (to-tok-nomi).  Ich 
posterunki  znajdują  się  głównie  w  wielkiej  ilości  koło 
stolicy,  przy  drogach,  po  których  jeżdżą  handlujący; 
z  nich  to  opiyszki  ciągną,  co  mogą.  Tegoroczny  raport 
nosi  zwykły  charakter.  Istotnie,  co  rok,  jakiekolwiek  są 
zbiory,  liche  czy  obfite,  ci  ludzie  ukazują  się,  jak  ty- 
grysy, wichrem  zimy  wypędzone  z  kryjówek.  Chodzą 
bandami,  w  liczbie  od  30  do  90,  pod  wodzą  przemyśl- 
nego wieśniaka,  który  odznacza  się  więcej  bujną  pomy- 
słowością i  spr3rtem  w  dostarczaniu  potrzebnych  infor- 
macyi,  aniżeli  męstwem  osobistem.  Raporty  donoszą 
czasem,  że  taka  banda  składa  się  z  trzystu  do  czterystu 
osób,  sądzimy  jednak,  że  tę  wielką  liczbę  należy  przy- 
pisać jedynie  bujnej  fantazyi  Wschodu,  tak  u  Azyatów 
pospolitej.  Bandy  działają  brutalnie  i  zuchwale,  ich 
wodzowie  bowiem  umieją  zjednywać  sobie  przyjaciół, 
gdzie  należy,  i  unikać  pogoni.  Opryszki  lubią  dzielić 
się  na  oddziałki;  te,  ukryte  przy  drogach,  napadają  na 
podróżnych,  okradają  ich  do  cna  i  obchodzą  się  bardzo 
brutalnie  z  tymi,  którzy  tej  robocie  chcą  stawiać  opór. 
Często  zabierają  wszystko,  nawet  całe  ubranie.  Nie  co- 
fają się  też  przed  zabójstwem,  bez  względu  na  wiek 
lub  płeć.  Świeżo  zamordowali  chłopca  dziewięcioletnie- 
go na  drodze  z  Seulu  do  Czemulpo;  miał  on  przy  so- 
bie zaledwie  50  centów.    Być  może,   iż  łup  tak  mały 


304 


rozwścieklił  rabusiów.  Lubią  również  całą  bandą  napa- 
dać na  wioski.  W  tym  celu  czekają  nocy,  a  kiedy  już 
wieśniacy  śpią,  ukazują  się,  donośnem  uderzeniem 
w  gong  dają  znak,  aby  nikt  z  mieszkańców  nie  wycho- 
dził z  domu.  Poczem  banda  plądruje  po  wszysticich  do- 
mach z  kolei,  zabierając  co  się  podoba.  Przerażenie 
ogarnia  wtedy  mieszkańców,  bo  rabusie  nie  zadowalają 
się  łupem  i  często  puszczają  wodze  złym  namiętnoś- 
ciom, okrucieństwu  i  rozpuście.  Obciążywszy  konie 
zdobyczą,  znikają  w  górach  przed  świtem*'. 

Korejczycy  naz3rwają  takie  bandy  psuhan-dong, 
czyli  „niefrasobliwe*'  (sweatless  gangs),  dlatego,  że 
one  same  nic  nie  robią,  lecz  korzystają  z  cudzego  znoju. 
Teroryzują  one  całe  okolice.  Jak  wspomnieliśmy  wy- 
żej, na  gościńcu  z  Seulu  do  Czemulpo  snują  się  gro- 
mady opryszków;  drogi  wzdłuż  rzeki  przez  Kim-po, 
Yang-chOn  i  Tang-jiu  są  pono  nie  do  przebycia  po  za- 
chodzie słońca;  na  traktach  południowych,  w  biały  dzień 
napadają  na  wsi  i  okradają  ludzi;  na  północy,  w  okoli- 
cach Pa-ju  polują  na  kupców  jadących  z  towarami. 
Przed  sześciu  laty,  przejeżdżając  przez  to  miasto,  wi- 
dzieliśmy taką  złowioną  bandę.  Przez  długi  czas  siała 
ona  trwogę  w  okolicy,  rząd  daremnie  uganiał  się  za  nią; 
wówczas  rolnicy  zawzięli  się  i  udało  się  im  schwytać 
sześćdziesięciu  ludzi.  Między  nimi  nie  było  ani  jedne- 
go pięknego  mężczyzny;  wszyscy  uderzali  brzydotą 
i  małym  wzrostem;  wyglądali,  jak  szczury  w  pułapce. 
Rzadko  się  zdarza,  aby  jaki  rolnik  wszedł  do  takiej 
bandy;  chociaż  jest  mało  skrupulatny,  brutalny,  chytry. 


305 


ma  jednak  dość  jeszcze  uczciwości,  by  nie  obdzierać 
w  ten  sposób  swoich  sąsiadów.  « Niefrasobliwej  ban- 
dzie*' dostarczają  członków  głównie  sfery  graczów 
i  kryminalistów  ze  stolicy  oraz  z  większych  miast;  przy- 
łączają się  też  do  niej  biedacy,  którzy  przez  długi  czas 
daremnie  stawiali  czoło  nieszczęściu,  aż  wreszcie  po- 
konani spadli  do  poziomu  opryszków;  znajdujemy  też 
wśród  nich  wielu  ludzi  bezdomnych,  bezpańskich,  ze 
stolicy  i  z  większych  miast;  los  ich,  gdy  dostaną  się 
w  ręce  sprawiedliwości,  rozstrzyga  się  szybko.  Śmierć 
ich  czeka,  jeśli  nie  znajdą  dostatecznych  wpływów,  któ- 
reby  ocalić  ich  mogły. 

Tych  wpływów  w  danym  razie  nie  zabrakło.  Cho- 
ciaż pochwycono  sześćdziesiątkę  na  rabunku,  wypusz- 
czono ich  wszakże  na  wolność.  Może  ci  sami  ludzie 
sieją  teraz  ponownie  strach  w  okolicach  miasta*'  ^). 

.Jednocześnie  urzędnicy  bardzo  się  troszczą  o  pre- 
rogatywy tronu  i  przestrzegają  starych  obyczajów*... — 
powiada  kronikarz  angielski  ^).  I  wszystkie  swe  bez- 
prawia pokrywają  tą  troską.  Jeśli  nie  zostaną  zapłaceni, 
natychmiast  występuje  tysiące  , starych  praw*  i  nie- 
złomność  w  ich  obronie  jest  wprost  budująca.  W  spra- 
wach ważniejszych  wyjeżdża  na  scenę  miłość  tronu,  oj- 
czyzny, obawa  o  wielkość  i  całość  państwa  i  nieuniknio- 
na w  takich  razach...   denuncyacya.    Do  tego  obowią- 


0    ,,Korean  Repository**,  1897  r.,  vol.  IV,  December. 
')    Tamże,  str.  111. 

Korea.  20 


306 


żuje  ob3rwateli  prawodawstwo  korejskie,  jak  wogóle 
wszystkie  prawodawstwa  biurokratyczne.  Niewolno 
jednak  w  Korei  denuncyować  młodszym  osobom  star- 
szych: synowi  ojca  i  matki,  wnukowi  dziada  i  babki, 
czem  różni  się  prawodawstwo  tego  kraju  od  innych, 
a  upodobania  do  prawodawstwa  chińskiego.  Donosiciele 
otrzymują  nagrodę  30  do  250  sztuk  tkaniny  bawełnia- 
nej, zależnie  od  ważności  przestępstwa.  Wykrycie  fał- 
szerzy dokumentów  rządowych  daje  szpiegowi  prawo 
do  majątku  przestępców.  Za  denuncyacyę  fałszywą 
grozi  kara  o  jeden  stopień  mniejsza  od  kary,  jakaby 
spadła  na  obwinionego. 

Dzięki  temu  na  życiu  korejskiem  leży  smutny  cień, 
wszystko  wydaje  się  przygnębionem,  pozbawionem 
wszelkiej  przedsiębiorczości  i  chęci  do  żyda.  Najmniej- 
sza nowość  przeraża;  jak  zbolałe  ciało  lęka  się  naj- 
mniejszego dotknięcia,  tak  społeczeństwo  korejskie 
obawia  się  wszelkich  zmian.  Wszędzie  panuje  nieufność 
i  płynąca  z  niej  obojętność.  Myśl  odwraca  się  od  da- 
lekich i  rozległych  planów  społecznych,  literatura  i  na- 
uką karmi  się  tłomaczeniami  z  chińskiego;  światopo- 
gląd tonie  w  suchych,  oportunistycznych  spekulacyach 
Konfucyusza,  tego  przedziwnego  filozofa  biurokraty- 
zmu. Hodować  długie  paznokcie,  nosić  odpowiednią 
swemu  położeniu  odzież,  nic  nie  robić,  na  nic  się  nie 
narażać,  czcić  starszych  i  zwierzchność  bez  względu  na 
ich  wartość,  żyć  ze  wszystkimi  w  zgodzie,  grzecznie 
usuwać  się  z  drogi  złym,  lecz  silnym,  bezczynnie 
współczuć  z  nieszczęśliwymi,   a  głównie...  pilnie  prze- 


307 


strzegąc  wszelkich  obyczajów  towarzyskich,  prawideł, 
przesądów,  uważając  je  za  , mądrość  wieków*  — stało 
się  kanonem  dobrze  wychowanego  jań-bania  i  każdego 
szanującego  się  Korejczyka. 

—  Mo-gu-ra-gi!...  mo-gu-ra-gi!...  —  powtarza  inte- 
ligentny Korejczyk,  oznaczając  tym  wyrazem  dążenie 
do  wewnętrznej  doskonałości  oraz  ćwiczenie  się  w  my- 
śleniu  oderwanem. 

Znaczy  ono  „żaba"  i  nie  ot)Owiązuje  do  ujawnia- 
nia na  zewnątrz  cnót  posiadanych.  Przeciwnie  obo- 
wiązuje do  panowania  nad  swemi  uczuciami,  zarówno 
złemi,  jak  dobremi.  Korejczyk  z  towarzystwa  nie 
gniewa  się,  nie  krzyczy,  nie  unosi,  ale  nie  cieszy 
się  też,  nie  dziwi  niczemu  i  do  niczego  nie  zapa- 
la... Łagodna  wyrozumiałość  z  domieszką  sceptycyzmu 
powinna  zdobić  jego  rozumowania... 

Na  szczęście  ta  „żaba"  umysłowa,  pilnie  szcze- 
piona przez  chińskich  myślicieli  na  tutejszym  gruncie 
w  ciągu  wielu  stuleci,  nie  pożarła  jeszcze  całkiem 
duszy  nieszczęśliwego  ludu.  Już  w  »J5-cżi-son-nam'' 
z  XV  stulecia  wspomniany  jest  zaszczytnie  Kóm-gun, 
który  w  czasie  suszy,  kiedy  lud  sprzedawał  własne 
dzieci,  aby  zdobyć  środki  do  życia,  nie  przyjął  swej  czę- 
ści zboża,  nadesłanej  mu  przez  rząd;  ukradli  ją  wpraw- 
dzie urzędnicy  i  otruli  go,  aby  ich  nie  wydał.  Tam 
również  w  spisie  znakomitych  obywateli  wymienio- 
ny jest  Kim-hu-cżik,  z  którego  grobu  wybiegł  odgłos 
łkania  i  skłonił  króla  Silla   do  wprowadzenia  reform. 


308 

oraz^^Ccho-czi-uon,  znakomity  podróżnik  i  uczony, 
którego  zawistni  urzędnicy  zmusili  zostać  pustel- 
nikiem. 

Od  tej  pory  lista  szlachetnych  szermierzy  znacznie 
wzrosła,  gdyż  żadne  społeczeństwo  nie  może  istnieć 
bez  czynnego  dobra  i  odruchów  sprawiedliwości... 


XX. 


Szhlc  (historyczny. 


P 


ierwsze  wzmianki  o  Korei  odnaleziono  w  kronikach 
chińskich  z  III  wieku  przed  N.  Chr.  Opisują  one  walki 
udzielnego  księstwa  Jan  (po  korej.  JOń)  z  państwem 
Dzo-siOn,  które  zajmowało  ziemie  na  wschód  od  rzeki 
Lao-he,  a  więc  półwysep  Lao-dun  i  dalej  południową 
Mandżuryę  aż  do  górskiego  węzła  PSk-tu-sań  u  źródeł 
Jalu  (Amok-kan)  oraz  część  Korei  północno-zachod- 
niej aż  po  rzekę  TS-don-hań  (obecnie  obie  prowincye 
Phión-ań-do).  Dakj  na  wschód  od  tego  państwa,  nad 
rzeką  Tu-mań-hań  i  w  p<^ocnej  części  ot)ecnej  pro- 
wincyi  Cham-gidn-do,  mieszkały  w  owym  czasie  cie- 
miona pasterskie  Kó-gu-rió,  które  miały  dużo  koni 
i  bydła  rogatego,  a  ziemi  uprawiały  mało.  Zdaje  się, 
iż  był  to  szczep  tunguski,  przybyły  z  północy.  Nosili 
odzież  barwną,  wysz3rtą  wzorzysto,  upiększoną  srebrem, 
złotem  i  kamykami.    Lubili  zebrania,  uroczystości,  mu- 


310 


zykę  i  procesye.  Czcili  duchy  Nieba  i  Ziemi,  gwiazdę 
Poranną  oraz  niewidzialne  siły  przyrody.  Na  mogiłach 
wznosili  nagrobki  kamienne  i  obsadzali  je  sosnami. 
Byli  silni,  zręczni,  odważni  i  pełni  godności.  Nie  mieli 
więzień,  ale  w  razie  spełnienia  zbrodni  winnego  sądzili 
naczelnicy  rodowi  i  zwykle  skaz3nvali  na  śmierć,  a  żonę 
i  dzieci  jego  oddawali  w  niewolę.  Posiadali  oni  włas- 
ne piśmiennictwo  i  literaturę.  Według  podań  KO-gu- 
riO,  przybyli  z  za  gór  Czeń-bo-szania,  z  środkowego 
biegu  Sungari,  oderwawszy  się  od  rodzimego  pnia 
osiadłego  tam  szczepu  Fu-iu  (po  korej.  Phu-ju  *). 

W  owym  czasie  południową  część  półwyspu  zalud- 
niały plemiona  rolnicze,  które  nie  miały  wcale  miast 
obronnych  i  mieszkały  w  obłożonych  darniną  ziemian- 
kach z  drzwiami  w  dachu.  Odziewały  się  one  w  tka- 
niny jedwabne,  chociaż  znały  bawełnę  i  len  (?)  •).  Jako 
upiększenia  uż3nvały  paciorków,  zawieszanych  na  wło- 
sach,  twarzy  i  w  uszach.    Nogi   obuwały  w  słomiane 


^)  Kronikarze  zwracają  uwagę  na  wielkie  podobieństwo 
w  wierzeniach,  obyczajach,  charakterze  i  sposobie  zabawiania 
się  między  plemionami  KO-gu-riO  a  Tungusami  oraz  staro- 
żytnymi Japończykami  z  drugiej  strony.  Istotnie,  podobień- 
stwo jest  uderzające  i  pochodzi  stąd  zapewne,  że  w  czasie 
panowania  K0-gu-ri6  w  Korei  wiele  z  ich  zwyczajów  rozpo- 
wszechniło się  wśród  reszty  ludności  korejskiej,  a  następnie 
przesiąkło  do  Japonii  wraz  z  tłumami  wychodźców  korej- 
skich. 

')  Zapewne  pokrzywę  i  konopie,  gdyż  lnu  w  Korei 
niema  i  prawdopodobnie  nigdy  nie  było. 


311 


sandały.  Słynni  byli  jako  dzicy,  mężni  łucznicy  i  dzi- 
rytnicy  ^).  Mówiły  te  ludy  pokrewnemł  gwarami  i  roz- 
padały się  na  trzy  grupy  rodowe  (hań,  po  cłiińsku), 
według  zajętych  przez  się  terytoryi:  Ma-liań  na  zaclio- 
dzie,  Cziń-liań  —  na  wscliodzie  i  Pióń-liań  —  na  połu- 
dniu. Największą  z  nicłi  była  pierwsza,  która  ogar- 
niała 54  rody;  dwie  pozostałe  miały  do  12  rodów. 
Rządziły  się  prawem  rodowem.  Z  czasem  wpływy 
wycłiodźców  chińskicłi  i  ciągłe  walki  o  niezależność 
z  napastniczymi  sąsiadami  i  rozbójnikami  morskimi 
przetworzyły  te  luźne  zespoły  rodowe  w  silnie  zorgani- 
zowane państwo  wojownicze. 

W  II  wieku  przed  N.  Chr.  Dzo-si5n  zostaje  zajęte 
przez  Chińczyków,  ale  w  początkach  naszej  ery  ludy 
KO'gu-riO  usiłują  odebrać  je  Chinom  i  w  II  stuleciu  po 
N.  Chr.  zagarniają  dawne  jego  ter3rtoryum  aż  po  rzekę 
Lao-he,  tworząc  wielkie  państwo,  obejmujące  całą  pół- 
nocną Koreę  i  południową  Mandżuryę.  Od  tej  pory 
rośnie  K5-gu-ri5  w  potęgę  i  liczbę  poddanych,  a  roz- 
szerzając się  drogą  wychodztwa  coraz  dalej  na  połu- 
dnie, styka  się  z  plemionami  półwyspu.  Tam  w  owym 
czasie  już  powstawały  dwa  ustroje  państwowe  wzdłuż 
brzegów  wschodnich  i  zachodnich,  oddzielone  od  sie- 
bie wysokim  łańcuchem  górskim.  W  IV  stuleciu  po  N. 
Chr.  istniały  już  w  Korei  trzy  królestwa:  na  północy 
K5-gu-ri5  (po   chin.   Gao-guj-li),  na  poludnio-zacho- 


*)    Korean  Repository,  1895,  p.  222.    Hulbert  przypusz- 
cza, że  byli  to  Malajowie. 


312 


dzie — P9k-cżie  (Bo-dzi)  i  na  południo-wschodzie  Silla 
(Siń-lo).  Podział  ten  utrzymał  się  aż  do  VII  stulecia 
i,  zdą}e  się,  był  epoką  najwyższego  rozkwitu  samo- 
istnej kultury  korejskiej.  W  I  wieku  po  N.  Chr.  po- 
selstwo z  państwa  Silla  (po  japoń.  Sin-ra)  wiezie  do 
Japonii,  o  wiele  niżej  naówczas  stojącej,  podarunki 
rozmaitych  wyrobów  wytwornych:  mieczów,  zwiercia- 
deł, naczyń  jaszmowych... 

Wyżej  wszakże  od  Silla  stało  państwo  P9k-*cżie, 
gdzie  zbiegowie  chińscy  z  dawien  dawna  wnieśli  upra- 
wę ryżu,  piśmiennictwo,  sztuki  piękne  i  buddyzm... 
Były  to  czasy,  kiedy  myśl  chińska  nie  zmartwiała 
jeszcze  pod  tchnieniem  mongolskiego  biurokratyzmu, 
zapładniała  dobroczynnie  sąsiednie  narody  i  dawała 
początek  samodzielnnym  cywilizacyom.  Kwitną  w  Ko- 
rei nauki,  sztuki,  literatura,  szeroko  słyną  wykwintne 
obyczaje  korejskie,  wspaniałość  i  polor  ich  arystokra- 
cyi  dziedziczne],  męstwo  wojska,  szlachetność  i  rozum 
rządców.  Trzy  państwa  korejskie  wciąż  ścierają  się 
z  sobą  i,  lękając  sąsiedniego  zaboru,  współzawodniczą 
o  lepsze  urządzenia,  o  pieczę  nad  dobrobytem  i  oświa- 
tą ludu.  Korea  rozwija  się,  ale  zasiane  przez  wojnę 
ziarna  państwowości  rychło  zaczynają  zachwaszczać 
życie  młodych  społeczeństw.  Ościenne  Chiny,  lękając 
się  wzrostu  sąsiada,  przeszkadzają  pokojowemu  zlaniu 
się  ludów  półwyspu,  wciąż  podszczuwają  jedne  na  dru- 
gie plemiona  i  państwa,  napadają  na  poróżnionych 
i  narzucają  im  swoje  zwierzchnictwo.  Trwa  to  kilka 
wieków.    W  grę  zostaje  z  czasem  wciągnięta  i  Japonia, 


313 


u  której  gnębione  tudy  szukają  pomocy.  Bezpośrednio 
sąsiadujące  z  Chinami  północne  Ko-gu-rió  i  Pak-cżie 
z  brzegów  morza  Żółtego  stale  ciążą  ku  Japonii,  pod- 
czas gdy  Silla  z  wschodnicłi  wybrzeży  półwyspu  skła- 
nia się  ku  Cłiinom.  W  początkach  VII  stulecia  cesarz 
Jan-di  dynastyi  Sujskiej  postanawia  ostatecznie  wcielić 
Koreę  do  Chin.  Ale  trzy  ogromne  jego  armie  ponoszą 
ciężkie  klęski  od  wojsk  korejskich,  od  głodu  i  chłodu. 
Zat>ójstwo  Jan-di  i  upadek  dynastyi  Suj  odsuwa  na 
czas  pewien  od  półwyspu  grożące  mu  niebezpieczeń- 
stwo. Lecz  w  dwadzieścia  lat  potem  dynastya  Tan 
wznawia  napaść,  zajmuje  półwysep  Lao-dun  i  oblega 
miasto  Yj-cżiu  (Widzu);  150,000  wojska  korejskiego 
zostaje  rozbite,  10  miast  wziętych,  70,000  niewolni- 
ków uprowadzonych  do  Chin,  a  40,000  zabitych  na 
placach  bojów.  Yj-cżiu  jednakże  nie  poddało  się  i  woj- 
sko chińskie,  stale  posiadające  złą  intendenturę,  cofa 
się  dla  braku  pożywienia.  Niedługo  potem  (w  660  r. 
po  N.  Chr.)  Chiny  ponawiają  napad;  tym  razem  wojska 
swe  kierują  przeciw  Pak-cżie,  zajmują  kraj  i  zmuszają 
władcę  państwa  do  ucieczki  na  północ  do  sprzymierzo- 
nych Kó-gu-rió.  W  dziesięć  lat  potem  wybucha  jed- 
nak powstanie  pod  przewodnictwem  mnichów  buddyj- 
skich i  wodzą  wojownika  Fu-ku-sinia  (Fu-siń).  Ogła- 
szają oni  królem  nieletniego  następcę  tronu  Ho-so,  który 
wychowywał  się  w  Japonii  i  przybył  do  Korei  pod 
osłoną  wojsk  japońskich.  Powstańcom  początkowo 
udało  się  wyprzeć  Chińczyków  z  kraju,  lecz  następnie 
niezgody  w  obozie  tubylców   wróciły  przewagę  na- 


314 


jeźdźcy.  Wojska  korejskie  i  japońskie  zostały  pobite. 
Ho-so  uciekł  do  KO-gu-rift,  tysiące  Korejczyków,  cłiro- 
niąc  się  przed  zemstą  zwycięzców,  uszło  wraz  z  nie- 
dobitkami japońskimi  do  Japonii,  przenosząc  tam  z  so- 
bą wysoką  kulturę,  religię  buddyjską,  swój  przemysł, 
łiandel,  nauki  i  sztukę...  Jednocześnie  prawie  upada 
K5-gu-ri0,  skąd  też  tłumy  wychodźców  uciekają  przed 
Chińczykami  do  Japonii  lub  na  północ  za  rzekę  Tu- 
mań-hań  do  państwa  Bo-chaj.  Cały  półwysep  dostaje 
się  pod  berło  Chin,  jako  państwo  lenne,  i  zostaje  od- 
dany pod  rządy  sprzymierzonej  ze  zdob3nvcami  Silły  % 
Korea  po  raz  pierwszy  zlewa  się  w  jedną  całość  poli- 
tyczną. Język  Silla,  jako  urzędowy,  spoił  oddzielne 
gwary  i  dał  podwaliny  spółczesnemu  językowi  korej- 
skiemu.  Koloniści  z  Silla  zajęli  stopniowo  wyludnione 
przez  zbiegostwo  okolice  północnej  K5-gu-ri5,  choć 
kraj  tamten  nigdy  już  nie  odzyskał  utraconego  wsku- 
tek wojen  dobrobytu.  Stolicą  zjednoczonej  Korei  zo^ 
stało  główne  miasto  Silla  —  staroż3rtne  So-ja-bol,  albo 
Sara  (Soro),  które  przezwano  Ki-rim  w  czasach,  gdy 
państwo  całe  przybrało  nazwę  Silla  ^.  Aby  dać  po- 
jęcie o  obyczajach  dawnego  Silla,  przytoczę  urywek  ze 
sławnego  dzieła  korejskiego  ,Jd-cżi-sdn-nam*  (»Cu- 
downe  przedstawienie  całości  państwa"*): 

,  Silla  zwane  było  czasem  ,,  Państwem  Syna  Królew- 


>)    Tamże,  str.  255,  cyt.  według  „Opisu  Korei". 
>)    Obecnie  jest  to  mała,  powiatowa  mieścina  KiOn-cżiu 
(po  ang.  Ky6ng-ju). 


315 


skiego",  ponieważ  jeden  z  cesarzy  dynastyi  Tan  (suze-* 
renów  SiWsL—przyp.  Aut),  słuchając  opowiadania  posła 
SlUi,  uniesiony  zachwytem,  zawołał:  -Doprawdy,  jest 
to  kraj  syna  królewskiego!*... 

Lud  lubił  białe  ubranie,  kobiety  splatały  włosy 
w  warkocze  i  układały  je  nad  czołem,  wiążąc  jedwa- 
biem kolorowym.  Nosiły  paciorki  naokoło  głowy.  Na 
weselach  mieszkańcy  pili  wino  i  jedli  ryż.  W  dzień 
Nowego  Roku  składali  sobie  ukłony.  Grzeczny  ukłon 
polegał  na  klękaniu  i  położeniu  rąk  na  ziemi  (jeden 
z  powszechnie  przyjętych  ukłonów  w  Chinach  i  Ja- 
ponii, nie  widziałem  go  obecnie  w  Korei  —  prz.  Aut). 
Składali  ofiary  krowom,  ponieważ  krowa  ostrzegła  raz 
króla  Silla  o  niewierności  królowej. 

Święto  Przędzenia  Lnu  (zapewne  pokrzywy  lub 
konopi — prz.  Aut)  rozpoczynały  córki  szlacheckich 
rodów;  za  czasów  króla  Juri  schodziły  się  u  księżnicz- 
ki i  współzawodniczyły,  która  najwięcej  lnu  naprzę- 
dzie.    Przegrywające  ugaszczały  resztę. 

„Pan  miesiąca  Wiatru*  i  , Kwiat  narzeczonego *• 

Za  czasów  króla  Pok-heunga  w  Silla  wybierano 
gromadę  pięknych  chłopców  i  oddawano  pod  opiekę 
doświadczonych  nauczycieli.  Tym  chłopcom  dawano 
nazwę  » Panów  miesiąca  Wiatru*.  Aby  znaleźć  ludzie 
którzy  byliby  odpowiedni  do  zajęcia  stanowisk  urzędo- 
wych, król  puszczał  innych  dwóch  chłopców  w  tłum 
udzi,  a  potem  uważał ,  jak  ci  ludzie  obchodzić  się 
z  nimi  będą;  zależnie   od   ich   postępowania   zapadał 


316 


wybór.  Dwóch  chłopców  narwano  .Kwiatami  Narze- 
czonego". 

Taniec  z  szablą.  Jeden  chłopiec  z  Silla  nauczył 
się  tańca  z  szablą,  udał  się  do  Pak-cżie  (państwa), 
gdzie  tańcząc  wobec  dworu,  zabił  króla.  Został  patro- 
nem świętym  tańca  z  szablą. 

Dnia  15-go  szóstego  księżyca  obchodzili  święto 
kąpieli;  wtedy  kąpali  się,  ucztowali  i  grali. 

Mienie  przewozili  na  wozach;  lud  był  dobry 
i  uprzejmy,  ziemia  żyzna,  klimat  zdrowy*... 

Przy  wyliczaniu  słynnych  miejscowości  są  wzmian- 
ki w  tem  dziele,  że  na  niektórych  szczytach  składano 
ofiary  duchom  i  bohaterom.  Wymieniona  jest  góra 
Tan-sok,  albo  Uol-san,  o  23  li  (i)  od  stolicy,  na  której 
miał  ostrzyć  swą  szablę  wódz  Silla,  Kim-cżu-sin,  przed 
napadem  na  połączone  wojska  KO-gu-rio  i  PSlk-cżie.  Po 
wyjściu  z  jaskini,  gdzie  się  schronił,  próbując  mie- 
cza, roztrzaskał  wielki  głaz  na  drobne  kawałki,  stąd 
nazwa  góry  ,  Szczyt  rozbitych  kamieni.  Na  innej  gó- 
rze ten  sam  wojownik  miał  się  modlić,  prosząc  o  zwy- 
cięstwo. Dalej  wymieniona  jest  dolina  Jo-dże-mo, 
gdzie  Ka-sa,  dowódca  Pak-cżie,  urządził  zasadzkę,  lecz 
król  Silla,  Sdn-gOk  odgadł  ją  i  zniszczył  nieprzyjaciela. 
Wspomniane  jest  jezioro  On-dzi,  gdzie  mieszkał  smok 
i  gdzie  zbierali  się  pobożni,  aby  t>łagać  o  deszcz.  Wy- 
mieniona została  cieśnina  Cżi-sóul,  nad  którą  zagło- 
dziła się  się  żona  posła  PSk-cże-sania,  patrząc  na  wy- 
spę Cu-szimę,  gdzie  zginął  jej  mąż  z  ręki  Japończy- 
ków.   Z  klasztorów  wymieniony  jest  Cżiun-cźiu,  skąd 


31f 


pochodził  znany  kapłan  buddyjski,  uwodziciel  kró- 
Iowy  Silli,  wykryty  i  zabity  przez  króla  za  łiarfą, 
za  którą  si^  schował.  Klasztor  Sdg-czang  zasłynął 
przez  swego  kapłana  Jang-cżi,  który  rzucał  w  po- 
wietrze cudowną  maczugę  spiżową,  dzwoniącą  przed 
upatrzonym  domem,  aż  wyszli  zeń  mieszkańcy  i  zło- 
żyli do  przyczepionej  miseczki  pieniądze  lub  jadło, 
naówczas  maczuga  zrywała  się  i  wracała  do  pana  ^). 
Wymienione  są  charze  Silla  dla  duchów  miejscowych, 
duchów  chorób,  świątynia  Wielkich  Królów,  przybytek 
» Świętej  Matki''  Jąg-mo,  wystawiony  na  cześć  matki 
starożytnego  rodu  Pak  Hjókko-sS,  którzy  mieli  powstać 
z  jajka  « Niewiadomego  macierzyństwa''. 

W  spisie  słynnych  ludzi  wymienieni  są: 

—  On-cżlun-ha,  który,  kiedy  żołnierze  K5-gu-rió 
przyszli  zamordować  króla  Silla,  przywdział  suknie  kró- 
lewskie, udawał  monarchę  i  został  zamiast  niego  zabity. 

Sol-som-du,  kióry  jako  poseł  udał  się  do  Chin 
i  skłonił  je  do  wojny  z  K5-gu-ri5. 

Pak-kjul,  albo  „Sto  płatków* — twórca  słynnej  pie- 
śni ,,0  łuskaniu  ryżu**. 

Pak-cze-sań,  który  ułatwił  ucieczkę  bratu  królew- 
skiemu z  Japonii;  torturowany  powiedział,  iż  wolałby 
być  psem  w  Silla,  niż  urzędnikiem  w  Japonii. 

Ji-sa-pu,  który  napadając  na  wyspę  U115ng-do, 
umieścił  na  łod  ziach  drewniane  lwy  rzeźbione  i  zmusi 
w  ten  sposób  wyspiarzy  do  poddania  się  bez  oporu. 


^)    ?!  bumerang. 


318 


S()k-u-rd,  który  znieważył  japońskiego  posła, 
wypowiadającego  wojnę  Silla;  został  wydany  Japończy- 
kom i  ci  spalili  go  żywcem,  ale  wdowa  jego  w  następ- 
nym roku  otruła  przybyłego  znowu  przedstawiciela 
Japonii.  Wreszcie  pomieszczony  jest  tam  spis  44 
urzędników  cnotliwych,  a  na  ich  czele  wielkorządca 
Silla  już  z  ramienia  królów  Ko-rió,  niejaki  Ua-jong, 
który  tak  był  kochany  przez  ludność  prowincyi,  że 
zbuntowani  mieszkańcy  K^n-cżiu,  ujrzawszy  go,  na- 
tychmiast się  uspokoili'  ^). 

W  tych  nikłych  zarysach  doskonale  można  rozpo- 
znać połączone  obrazy  Chin  i  Japonii,  których  wpływy 
na  półwyspie  coraz  ostrzej  zaczynają  się  ścierać.  Szcze- 
gólniej uderza  podobieństwo  starożytnej  Korei  do  Ja- 
ponii; ta  sama  cześć  gór,  ustrój  arystokratyczny,  sławie- 
nie wierności  wasalów,  czułości  kobiet,  tańce,  których  nie 
znają  Chiny,  naiwne  bohaterskie  lub  miłosne  legendy. 
Niższa  w  początkach  kulturalnie  Japonia  zdob3nva  jednak 
bardzo  wcześnie  przewagę  polityczną  nad  Koreą. 

Już  w  poselstwach  wysyłanych  przez  Japonię  do 
Chin  w  III  i  IV  stuleciu  wymienieni  są,  jako  podwładni, 
» pełnomocnicy  i  naczelnicy  wojskowi  sześciu  państw 


1)  Korean  Repositoiy,  1898,  Novemben  Urywek  tłoma- 
czony  przez  H.  B.  Hulberta  z  wielkiej,  dwudziestotomowej, 
korejskiej  encyklopedyi  geograficznej,  wydanej  w  latach 
1451 — 53,  ułożonej  przez  korejskiego  uczonego,  Sa-sim  (pod- 
pisującego się  pseudonimem  No-so-ia)  i  uzupełnionej  w  50  lat 
potem  przez  So-ko-jun-ga  (pseud.  So-sa-ga). 


319 


korejskich"  *).  Ale  szcz3rtu  swego  wpływu  dosięga 
ona  w  X  wieku,  kiedy  powstanie  pod  wodzą  Oan- 
giona,  potomka  dawnych  królów  K5-gu-ri6,  niszczy 
zwierzchnictwo  chinofilskie]  Silla  i  zakłada  na  półwy- 
spie nowe  państwo  Ko-rift  (po  chińsku  Gao-li)  ze  sto- 
licą w  mieście  Son-do  (obecne  KM-sidn  na  pograniczu 
północnem  prowincyi  KiOn-gyj-do  w  środkowej  Korei). 
Cztery  stulecia  panowania  dynastyi  Oan  są  epoką 
rozkwitu  oświaty  ogólnej,  nauki  korejskiej,  sztuki  oraz 
buddyzmu,  który  uznany  został  za  religię  państwową. 
Choć  wolna  od  dawnej  względem  Chin  zależności, 
Korea  podtrzymuje  z  tem  państwem  stosunki  przyjazne 
i  korzysta  z  pełnego  blasku  ruchu  umysłowego  z  cza- 
sów dynastyi  Sun,  po  której  upadku  rząd  korejski  na- 
bywa część  nankińskiej  biblioteki  pałacowej  (1313  r.). 
Szeroko  rozlewające  się  czytelnictwo  sięga  warstw  lu- 
dowych i  wprowadza  wśród  pisarzy  korejskich  użycie, 
obok  chińskiego  i  hieroglificznego  pisma,  znaków  lu- 
dowego alfabetu  dźwiękowego)  •). 
% 

*)  D.  N.  Anuczin:  .Przyczynek  do  charakterystyki  Ja- 
pończyków", Rusk.  Vl^d,  1904,  nr.  183. 

')  Wynalazek  znaków  ,i— do*,  albo  ,i  —  muń*  przypi- 
sują niejakiemu  CzidI-dzon'owi  z  Silla  w  692  roku,  używano 
ich  jako  wstawek  w  szeregach  hieroglifów  chińskich  dla  ozna- 
czenia fleksyi,  spójników,  przedimków  oraz  innych  potrzeb 
gramatycznych,  obcych  językowi  i  piśmiennictwu  chińskiemu 
a  koniecznych  w  języku  korejskim.  Obecny  alfabet  korejski 
,0 — muń"  miał  powstać  o  wiele  później  i  również  został  niby 
wynaleziony  przez  jednego  z  królów  dynastyi  Sie-dzon  w  1443 
r.  Ale  bliższe  badania  wykazały  w  nim  pierwiastki  sanskryc- 


320 


Okres  względnego  spokoju,  przerwany  jedynie 
w  początkach  IX  stulecia  najściem  kindaniów,  trwa 
do  XIII  wieku,  kiedy  hordy  mongolskie  nagle  za- 
lewają Koreę  i  po  30-letnich  walkach  wcielająją 
ostatecznie  do  swego  ogromnego  państwa.  W  1256  r« 
król  korejski  musiał  udać  się  osobiście  tia  dwór  chana 
dla  złożenia  hołdu  poddańczego.  W  1266  r.  wnuk 
Czingisa  Chubilaj  (Kubłaj)  wyrusza  przez  Koreę  na 
zawojowanie  Japonii;  haniebnie  pobity,  ponawia  w  kil- 
ka lat  swoją  wyprawę.  Oba  razy  wojska  korejskie 
zniewolone  są  towarzyszyć  mongołom.  Po  ostatecz- 
nem  zniesieniu  armii  Chubilaja  na  brzegach  Japonii, 
ucisk  mongolski  w  Korei  wolnieje  i  pod  koniec  pano- 
wania mongołów  w  Chinach  Korea  już  nie  płaci  im 
daniny.  Natomiast  Japonia,  zdaje  się,  że  po  raz  pierw- 
szy spostrzega  niebezpieczeństwo,  grożące  jej  z  tej 
strony.  Widmo  zdob3nvców,  którzy,  przechodząc  przez 
Koreę,  jak  po  moście,  godzą  na  jej  niezależność,  już 
jej  nie  opuszcza  ani  na  chwilę.  Udział  Korejczyków 
w  napadzie  zwiększył  japońską  nieufność  i  trwogę 
o  przyszłość.    Od  tej   chwili  w  ciągu   wielu  lat  nie 


kie,  syryjskie  i  żydowskie,  które  wraz  ze  znakami  mongolski- 
mi, mandżurskimi  i  turańskim  alfabetem  ,kiu',  runami  ujgu- 
rów  i  pismem  tunguskiem  .kidań'  złożyły  się  na  ostateczne 
ukszt^owanie  znaków  korejskich  ,o-muń*.  Przybyły  one  do 
Korei  z  północy,  z  państwa  KO-gu-rió  o  wiele  wcześniej,  niż 
to  podają  kroniki  i  zdradzają  pokrewieństwo  z  „hira-ganą* 
i  „kata-kaną",  ludowymi  alfabetami  japońskimi,  które  przy- 
puszczać należy,  że  wprost  od  nich  pochodzą. 


321 


ustają  dorywcze  wyprawy  korsarzy  japońskich  w  celu 
opanowania  wysp  i  brzegów  w  cieśninie  korejskiej. 

W  1368  roku  upada  w  Chinach  dynastya  Mongol- 
ska; następująca  po  niej  dynastya  Miń  żąda  od  Korei 
daniny  i  przyznania  znowu  protektoratu  chińskiego. 
Ostatni  król  Ko-rió  odmawia.  Ale  w  wojsku  wybucha 
bunt  pod  wodzą  I-sión-ge,  głównego  wodza  korejskie- 
go,  który  kończy  się  złożeniem  z  tronu  starej  i  wstą- 
pieniem nowej  linii  królów  ,Dzo-siftn*  *). 

I-si5n-ge  miał  pochodzić  z  okolic  Genzanu,  z  ro- 
dziny wieśniaczej.  Służąc  w  wojsku,  odznaczył  się, 
został  mianowany  głównodowodzącym  całej  armii  i  przez 
zaślubienie  córki  królewskiej  zajął  wyjątkowe  stanowi- 
sko u  dworu.  Starał  się  skłonić  swego  teścia,  ostatnie- 
go króla  Oan,  Konjana,  do  reform,  ale  zepsuty  i  nie- 
dołężny monarcha  nie  mógł  ukrócić  swawoli  i  bezrządu 
szlachty.    Gdy  Chiny  zagroziły  wojną  za  odmowę  da- 


1)  W  Silla  od  57  roku  przed  N.  Chr.  do  661  po  N.  Chr. 
panowało  30  królów  z  rodzin  Pak,  Ciók  i  Kim.  W  KO-gu-rio 
od  37  r.  przed  N.  Chr.  do  upadku  państwa  w  668  r.  panowało 
28  królów  z  dynastyi  Ko.  W  Pak-cżie  od  od  78  roku  przed 
N.  Chr.  do  upadku  w  660  r.  panowało  31  królów  z  dynastyi 
Pu-iO  (Fu-ju).  W  epoce  połączenia  trzech  państw  pod  zwierzch- 
nictwem Silla  (thon-hap)  panowało  23  królów  Kim  i  3  królów 
Pak.  Ostatni,  złożony  z  tronu  przez  Ko-rió,  był  z  familii  Kim 
w  935  r.  Z  dynastyi  Ko-rió,  Oan  panowało  37  królów  do 
upadku  w  1392  r.  Od  tego  czasu  rządziło  Koreą  34  królów 
z  panującej  obecnie  dynastyi  „Dzo-sión".  Ogółem  w  ciągu  bez 
mała  2000  lat  panowało  w  Korei  186  królów. 

Korea.  21 


322 


niny,  I-siOn-ge  skorzystał  ze  wzburzenia  w  wojsku, 
zawładnął  stolicą  i  wysłał  natychmiast  do  Nankinu  goń- 
ców z  oświadczeniem  swej  zależności  lennej  oraz 
z  prośbą  o  uznanie  go  królem  Korei  i  przywrócenie 
państwu,  a  zarazem  jego  dynasty!  staroż3rtnego  miana 
jyDzo-sidn*.  I-siOn-ge  w  łiistoryi  Korei  odegrał  taką 
samą  rolę,  jak  Piotr  Wielki  w  łiistoryi  Rosyi.  Wzorując 
się  ślepo  na  Chińczykach,  wzmocnił  władzę  królewską, 
zbiurokratyzował  urządzenia,  wprowadził  chiński  ubiór, 
chińskie  zwyczaje,  chińskie  prawodawstwo  i  wyłącznie 
chiński  język  w  urzędowaniu  i  literaturze.  Konfucya- 
nizm  został  uznany  za  religię  państwową  i  rozpoczęto 
nielitościwe  prześladowanie  buddyzmu.  Wprowadzono 
chińskie  egzamina  państwowe  i  kolegium  Konfucyusza 
(Si5n-giuń-goań),  odpowiadające  ministeryum  oświaty, 
zaczęło  odgrywać  ważną  rolę  w  zarządzie,  sze- 
rząc gwałtownie  chińszczyznę  wśród  ludu  ^).  Stolicę 
przeniósł  I-siOn-ge  do  Seulu  (Chań-sidn)  i  podzie- 
lił kraj  cały  na  8  prowincyi.  Prowincyami  zarzą- 
dzali gubernatorowie  (koań-cchal-sa,  inaczej  kam-sa) 
za  pośrednictwem  dwóch  sekretarzy  przybocznych: 
wojennego  (cżiuń-guń)  i  cjn^ilnego  (to-sa).  W  razie 
zaburzeń,  miejscowości  dotknięte  niemi  oddawane  były 
pod  zarząd^niezależnych  generał-gubernatorów  (ań-mu- 
sa,  co  znaczy  , pogromca").  Miasta  były  podzielone 
na  cztery   rodzaje:    miasta  wielkie,    ,cżiu*,  rządzone 


O  „Korean  Repositoiy,  1896,  str.  344,  cyt.  według  ,,Opisu 
Korei*. 


323 


przez  , pasterzy*  (mok-sa);  2)  miasta  średnie,  »pu*, 
z  „opiekunem  praw  ogólnych*  Jna  |czele  J(to-ho-bu-sa, 
albo  »pu-sa'  w  skróceniu);  3)  miasta  pomniejsze, 
„kuń*,  z  „ochmistrzem*  (kiu-su);  4)  miasta  małe, 
„chión*,  rządzone  przez  „chión-nionów*. 

Państwem  rządziła  Rada  Najwyższa  (Yj-czion-bu), 
składająca  się  z  trzech  książąt  (sam-gou),  przybocz- 
nych doradców  króla.  Tytuł  członka  rady  był  doży- 
wotni, ale  istotny  w  niej  udział  miały  tylko  trzy  osoby, 
zmieniające  się  kolejno.  Równolegle  istniała  Rada  Kró- 
lewska, która  składała  się  z  prezesa,  2  radców,  6  star- 
szych i  8  młodszych  asesorów,  oraz  8  asesorów  nad- 
zwyczajnych, 1  registratora  i  3  sekretarzy.  Rada  zbie- 
rała się  raz  na  miesiąc  w  obecności  króla. 

Poszczególnymi  wydziałami  zarządzały  izby  („dzo*). 
było  ich  sześć:  1)  urzędów,  2)  finansów,  3)  obrząd- 
ków, 4)  wojny,  5)  sprawiedliwości,  6)  robót  publicz- 
nych. Między  izbami  a  królem  pośredniczyła  „izba 
pośrednictwa*  (sy-cżion-u5ń),  przedstawiająca  coś  w  ro- 
dzaju przybocznej  kancelaryi  królewskiej.  Na  jej  czele 
stali  „syn-cżi*,  czyli  „sprawozdawcy  królewscy*.  Prócz 
tego  istnieli  „tajni  rewizorowie*  (6-sa),  którzy  wy- 
syłani byli  na  prowincyę  dla  sprawdzania  rządów  gu- 
bernatorów i  innych  urzędników  ^).  Podróżowali  w  prze- 
braniu, otoczeni  przebraną  strażą  i  byli  obdarzeni  wiel- 


^)  Coś  w  rodzaju  rosyjskich  „rewizyi  senatorskich",  tylko 
otoczonych  większą  tajemniczością  i  obdarzonych  większą 
władzą. 


324 


kiemi  prawami.  Mogli  zrzucać  urzędników  z  miejsc, 
więzić,  wszczynać  przeciw  nim  sprawy  karne,  a  pod- 
rzędniejszych nawet  skazywać  na  śmierć. 

Sądownictwo  pozostawało  całkowicie  w  rękacli  ad- 
ministracyi.  Drobne  sprawy  po  wsiach  sądzili  wójto- 
wie; wyższą  dla  nich  instancyę  przedstawiał  naczelnik 
powiatu,  który  przesądzał  większość  spraw  nieodwo- 
łalnie. Bardzo  ważne  sprawy  szły  do  gubernatora  lub 
nawet  ministra.  Sprawy  kryminalne  sądził  sąd,  od 
którego  wyroku  wolno  się  było  odwołać  do  guberna- 
tora. Sprawy  polityczne  rozpatrywał  sąd  Najwyższy; 
on  również  sądził  szlachtę  i  urzędników... 

Zależność  od  Chin  wyrażała  się,  w  „przyznaniu" 
(inwestytury),  o  jakie  obowiązany  był  prosić  każdy 
z  królów  korejskich  przy  wstąpieniu  na  tron,  oraz  w  co- 
rocznem  poselstwie  z  daniną,  składającą  się  z  wyrobów 
i  płodów  krajowych;  w  zamian  dwór  korejski  otrzymy- 
wał kalendarz  chiński  na  znak  zależności  i  opieki. 
Prócz  tego  królowie  korejscy  obowiązani  byli  zawiada- 
miać niezwłocznie  cesarza  chińskiego  o  wszelkich  waż- 
niejszych wypadkach  i  zmianach,  jakie  zaszły  w  ich 
państwie.  Monarchowie  korejscy  mieli  jednak  prawo 
nadawać  latom  swego  panowania  osobny  tytuł  „nióń- 
ho"  oraz  sami  za  życia  używali  tytułu  „cźin-san- 
cżióńha",  a  po  zgonie  otrzymywali  od  cesarza  chiń- 
skiego „tytuł  pośmiertny"   (si-ho  ^).   Mieli  prawo  uży- 


0    Taki  tytuł  obowiązkowo  składał  się  z  4  hieroglifów: 
dwa  były  tytułem,  a  dwa  imieniem.    Drugi  hieroglif  z  rzędu 


325 


wać   żółtego   koloru,  korony,  miecza,   trójzębu  i  wize- 
runku smoka,  jako  regalii. 

Przewrót  wywołany  temi  reformami,  wprowadzają- 
cemi  ukształcenie,  jako  czynnik,  równający  wszystkie 
stany,  nadzieja  polepszenia  doli,  obudzona  w  ludzie 
prostym,  pewne  złagodzenie  okrutnego  systemu  kar- 
nego, ustanowienie  sprawiedliwszych  podatków...  obu- 
dziły ruch  w  całym  kraju.  Rozpadł  się  on  na  dwa 
stronnictwa:  zwolenników  starego  porządku  i  obalonej 
dynastyi,  oraz  zwolenników  reform  i  panującego.  Pano- 
wanie syna  i  wnuka  I-si6n-ge'a  upłynęły  w  ciągłych  wal- 
kach tych  dwu  stronnictw  i  tłumieniu  powstań  ^).  W  tym 
czasie  (1443  r.)  Japonia  w  osobie  księcia  wyspy 
Cuszima  uzyskuje  prawo  założenia  stałej  faktoryi  han- 
dlowej w  Fuzanie,  sadowi  się  więc  przezornie  nietylko 
na  wyspach,  ale  i  na  obu  brzegach  cieśniny  korejskiej. 
Do  końca  XVI  w.  w  ciągu  dwustu  lat  panowało  19  kró- 
lów i  chociaż  rządy  większości  mąciły  wewnętrzne  nie- 
snaski jan-baniów,  dworskie  intrygi  i  zamachy  stanu, 
lecz  za  to  Korea  cieszyła  się  trwałym  pokojem  na  ze- 
wnątrz, kwitły  nauki  i  literatura,  podtrzymywane  przez 


zawsze  musiał  być  albo  ,Dzo"  (założyciel),  które  było  dawniej- 
szą nazwą,  używaną  przez  królów  wojowniczych  z  panowa- 
niem burzliwem,  albo  ,dzon*,  które  dostawali  królowie,  panu- 
jący w  czasach  spokojnych. 

n  I-sidn-ge  na  11  lat  przed  swym  zgonem  ustąpił  rządy 
państwa  synowi  swemu  ,CżiOn-dzo  Kon-Cżion*;  otrzymał 
zaszczytne  si-ho  (miano  pośmiertne)  ,Tha-dzo*  (wielki  zało- 
życiel). 


326 


monarchów.  W  1451  roku  rozpoczęto  słynne  wydaw- 
nictwo „JO-cżi-sOn-nam*  (Cudowne  przedstawienie  ca- 
łości państwa),  uczony  Siń-siuk-dzu  opracował  obszer- 
ne dzieło  historyczne  .Kuk-dzo-bo-gam";  w  1485  r. 
ukazała  się  praca  historyczna  SO-gO-dzona  pod  tytułem 
,Ton-guk-ton-gam*  oraz  ,Ta-mi6n-jol*  (Statut  dyna- 
styi  Miń),  który  wnikł  w  osnowę  prawodawstwa  korej- 
skiego.  Wreszcie  traktaty  moralne  w  stylu  Konfucyu- 
sza:  „Sam-gań-hSn-sil-do"  (1434  r.)  i  »I-riuń-hań-sil- 
do*  (1518  r.).  Ale  wszystkie  te  prace  były  mało  ory- 
ginalne, naśladowały  ciężkie,  drobiazgowe  encyklope- 
dye  chińskie  lub  wypracowania  Konfucyusza  i  Mendzy, 
Pouczały  o  « obrzędach*,  o  opięciu  stosunkach  ludz- 
kich", „o  czci  synowskiej*  (hio)  lub  wpływach  wza- 
jemnych „dwóch  pierwiastków  świata*  itd.  Te  suche, 
Jałowe  płody  scholastyczne  pochłonęły  całkowicie  żywą 
twórczość  myśli  korejskiej.  Poezya  korejska,  zanim 
zdołała  rozwinąć  się,  zwiędła  już  w  uścisku  łatwego 
i  powierzchownego  wierszoklectwa  chińskiego.  Na 
wspomnienie  zasługuje  zaledwie  poemat  „Cżio-yj-cżie- 
bu*,  napisany  w  XV  stuleciu  przez  Kim-dzon-cżika, 
który  dzięki  znajdującemu  się  w  poemacie  napomknie- 
niu o  zgonie  króla  Tań-dzon  (1455  roku)  w3nvołał 
w  1498  r.  prześladowania  polityczne.  Wszystkie  dzie- 
ła w  owych  czasach  były  pisane  po  chińsku  z  wyjąt- 
kiem powieści  i  piosenek  ludowych,  w  których  ukryły 
się  i  przechowały  resztki  niezależnej  duszy  korejskiej. 
Ale  ukształcony  Korejczyk  wstydził  się  czytać  te  rze- 
czy; były  to  książki  dla  kobiet  i  prostaków. 


327 


Tę  trochę  wiedzy  przyrodnicze],  jaką  posiadała 
mądrość  chińska,  uprawiał  w  t3mi  czasie  wyłącznie  stan 
trzeci;  szlachta  i  urzędnicy  nie  opuszczali  nigdy  sfer 
filozofii  i  moralności,  gdyż  one  jedynie  dawały...  sto- 
pień naukowy  i  urząd. 

Sztywny  biurokratyzm  zwolna  przenikał  urządzenia 
korejskie,  ale  zupełny  jego  tryumf  nastąpił  dopiero  po 
wojnie  Japońskiej. 

Dynastya  Dzo-sión  za  przykładem  swego  założy- 
ciela starała  się  utrzymać  zgodę  z  potężnymi  sąsiadami 
i  w  tym  celu  stale  opłacała  daninę  Chinom  i  Japonii. 
Ale  zaburzenia,  jakie  wstrząsnęły  Japonią  w  XV  i  XVI 
wieku,  tak  ją  osłabiły,  że  Korea  przestaje  jej  się  lękać 
i  w  1460  r.  odmawia  wysyłania  przyjaznych  poselstw 
i  daniny.  Niepokoje  w  Japonii  kończą  się  upadkiem  ro- 
dziny Asikawa  i  przedsiębiorczy,  utalentowany  szioguń 
Hidejoszi  poczyna  rządzić  niepodzielnie  państwem 
„Wschodzącego  Słońca*.  W  lecie  1592  r.  wypowiada 
on  niespodzianie  wojnę  Chinom  i  przerzuca  do  Korei 
ogromną  na  owe  czasy  150,000  wyborową  armię,  za- 
opatrzoną nawet  w  broń  ognistą,  którą  Japończycy 
wzięli  od  Portugalczyków.  Przyczyny  wojny  niewiado- 
me *).     W  18  dni  po  wylądowaniu  w  Fuzanie  już  Seul 


1)  Historycy  różnie  ją  sobie  tłomaczą.  Źródła  korejskie 
pomawiają  Japonię  o  chęć.  zawojowania  całych  Chin;  w  tym 
celu  miała  ona  proponować  sojusz  Korei,  ale  król  SiOn-dzo  od- 
mówił, uważając  ten  zamiar  za  szaleństwo.  Oriffis  widzi 
w  tern  zdradziecki  pomysł  pozbycia  się  chrześcijan,  którzy 


328 


został  przez  Japończyków  zdobyty.  Król  uciekł  na  pół- 
wysep Lao-dun,  skąd  pisał  listy  błagalne  do  cesarza 
chińskiego.  W  Seulu  wodzowie  japońscy  rozdzielili 
się:  Kato  ruszył  na  północo-wschód,  Konisi  na  północo- 
zachód  i  zajął  Phión-jan,  pierwszorzędną  twierdzę  ko- 
rejską,  gdzie  zatrzymał  się,  oczekując  na  poparcie  floty, 
która  okrążała  z  zachodu  półwysep,  aby  dostać  się  do 
ujścia  rzeki  Ta-don-gań.  Ale  około  wyspy  Quelpart 
flota  korejska  rozbiła  flotę  japońską  i  odpędziła  ku 
brzegom  Japonii.  Tymczasem  Chiny,  których  pierwsze 
oddziały,  wysłane  na  pomoc  Korei,  zostały  zniesione 
na  pograniczu,  podjęły  rokowania  pokojowe,  aby  zy- 
skać na  czasie.  Jednocześnie  pchnęły  pod  Phión-jań 
olbrzymią,  200,000  armię.  Konisi  liczebnie  o  wiele 
słabszy  cofnął  się  w  nocy  ku  Seulowi,  gdzie  połączył 


w  znacznej  liczbie  służyli  w  wojsku.  Inni  twierdzą,  że  Hidejo- 
szi  chciał  przez  wojnę  zatrudnić  swe  niespokojne,  bitne  pułki, 
które  po  zwyciężeniu  wrogów  wewnętrznych  nie  miały  co  ro- 
bić. Słowem,  jak  i  obecnie,  powodów  do  wojny  przytaczają 
wiele.  Wątpliwą  jest  jednak  rzeczą,  aby  Japonia  marzyła  o  zdo- 
byciu Chin,  których  potęga  i  urok  panowały  jeszcze  wszech- 
władnie nad  nią  samą;  korejskie  tłomaczenie  wykazuje  jedynie 
wielką  lojalność  Korei  względem  Chin  i,  nietylko  w  tym  wy- 
padku występującą,  chęć  zaskarbienia  sobie  łaski  i  zaufania 
dworu  chińskiego.  Prawdopodobniej,  Japonia  miała  powody 
obawiać  się  powtórzenia  napaści  z  lądu,  jak  w  1266  roku,  po- 
stanowiła uprzedzić  ją  i  zawładnąć  Koreą.  Być  może,  iż  trwo- 
żył ją  wzrost  floty  korejskiej,  grożącej  jej  rybołówstwu  i  han- 
dlowi, a  zawieszenie  daniny  i  poselstw  świadczyło,  że  szacu- 
nek i  strach  przed  nią  zanikł  na  półwyspie. 


329 


się  z  innymi  oddziałami.  W  zaszłej  następnie  bitwie, 
pomimo  znacznej  liczebnie  przewagi  i  pomocy  Korej- 
czyków,  Chińczycy  zostali  na  głowę  pobici,  cofnęli  się 
na  północ.  Jednakże  strata  floty  wstrzymała  pochód 
Japończyków,  cofnęli  się  więc  też  na  południe,  gdzie 
okopali  się  w  obronnym  obozie.  W  warunkach  pokoju, 
prócz  pewnych  ustępstw  terytoryalnych  na  wybrzeżach 
cieśniny  Korejskiej,  domagał  się  Hidejoszi  uznania 
przez  Koreę  protektoratu  Japonii  i  zupełnej  jej  równoś- 
ci z  Chinami.  Otrzymawszy  odmowę,  kazał  wojskom 
ruszyć  znowu  w  głąb  kraju.  Po  kilku  zwycięstwach 
wojska  opanowały  Seul,  lecz  musiały  się  cofnąć,  gdyż 
flota  japońska  została  powtórnie  przez  Korejczyków 
pobita  *).  Ustępując,  niszczyli  oni  poza  sobą  kraj 
ogniem  i  mieczem,  ścigająca  ich  armia  chińska  nie 
ustępowała  im  również  w  grabieżach.  W  zgliszczach 
legły  najpiękniejsze  okolice  półwyspu.  Kión-cżiu,  daw- 
na  stolica  Silli,  słynąca  ze  świątyń,  pałaców  i  staro- 


1)  Według  Griffisa  flota  korejska  składała  się  naówczas 
z  200  wielkich  statków  wojennych,  zwanych  „łodzie-smoki", 
gdyż  miały  dzioby  rzeźbione  i  malowane  w  kształcie  rozwar- 
tych pysków  smoczych.  Uzbrojone  były  w  armaty,  katapulty 
i  ogromne  łuki,  wyrzucające  strzały  na  6  stóp  długie  i  4  cale 
grube.  Na  pokładzie  stały  baszty,  w  których  chowali  się  łucz- 
nicy i  procarze.  Trzecia  część  pokładu  była  wolna  od  sprzę- 
tów oraz  budowli  i  przeznaczona  dla  ruchów  piechoty  i  zarzu- 
cania haków  oraz  mostów  w  razie  walki  burta  w  burtę.  Ko- 
rejczycy  przypisują  sobie  wynalazek  tych  dwu-pomostowych 
okrętów,  przyjętych  następnie  przez  Chiny  i  Japonię. 


330 


żytnych  zabytków  architektury  i  sztuki,  padła  w  gru- 
zach. Wojska  japońskie  okopały  się  w  Fuzanie  i  Ul- 
sanie  ^),  gdzie  trzymały  się  przez  rok,  cierpiąc  wielki 
niedostatek.  Ul-sański  korpus  uniknął  zagłady  jedynie 
dzięki  bohaterskiej  odsieczy  wojsk  z  pod  Fuzanu.  Obie 
armie,  zarówno  japońska  jak  i  korejsko-chińska,  były 
zbyt  wyniszczone  długą  kampanią,  aby  mogły  stanow- 
czo na  siebie  natrzeć.  Śmierć  Hidejoszi  w  r.  1598  po- 
łożyła koniec  wojnie.  Jedyną  zdobyczą  tej  6-letnie] 
wyprawy  było  dla  Japonii  stałe  zajęcie  Fuzanu  i  pozo- 
stawienie w  nim  załogi.  Wpływ  chiński  zapanował 
niepodzielnie  w  wyniszczonej,  zrujnowanej  krainie. 
I  chociaż  w  1623  r.  na  żądanie  wnuka  potężnego  Je-ja- 
su  Korea  wznowiła  swą  daninę  Japonii,  znaczenie  ostat- 
niej na  półwyspie  upadło  doszczętnie  i  odżyło  zaledwie 
w  200  lat  później.  W  1627  r.  w  zimie  Mandżurowie 
przebywają  po  lodzie  rzekę  Jalu  (Amok-kan),  znoszą 
armię  chińską  i  oblegają  Seul.  Król  Iń-dzo  uznaje  się 
za  wasala  Mandżurów,  lecz  po  ich  odejściu,  zrywa 
umowę,  wywołuje  powtórne  najście,  w  czasie  którego 
zwyciężony  ucieka  wraz  z  dworem  na  wyspę  Kan-hoa, 
gdzie  już  raz  dwór  korejski  szukał  schronienia  przed 
Mongołami.  Po  zawartym  pokoju  Korea  ostatecznie 
uznaje  poddaństiyo  mandżurskie,  daje  synów  królew- 
skich na  zakładników  i  obiecuje  płacić  sutą,  roczną  da- 
ninę z  ryżu,  futer,  mat,   papieru,  płócien,   tkanin,  żeń- 


^)    Miasta  nadmorskie  na  północ  od  Fuzanu  nad  zatoką 
Cesarzewicza"  i  „Dydymowa". 


331 


szenia  oraz  wielu  innych  rzeczy...  Dynastya  mandżur- 
ska odbiera  królom  korejskim  prawo  bicia  własnej  mo- 
nety, wtrąca  się  do  rządów  i  wogóle  traktuje  Koreę 
prawie  jak  prowincyę  zawojowaną.  Zwolna  jednak 
własne  sprawy  odciągają  uwagę  dworu  pekińskiego  od 
półwyspu  i  nieszczęśliwy,  obolały  kraj  zasklepia  się 
w  sobie.  Państwa  ościenne  nie  przeszkadzają  temu, 
gdyż  nastraszone  przez  Europejczyków,  same  uprawiać 
zaczynają  politykę  odosobnienia. 

Rząd  korejski  opustoszył  wybrzeża  z  ludności,  za- 
kazał stosunków  z  cudzoziemcami  pod  karą  śmierci, 
zamknął  szczelnie  swe  granice  z  wyjątkiem  dwu  miast 
na  granicy  chińskiej  i  Fuzanu  od  strony  japońskiej, 
gdzie  odbywały  się  parę  razy  do  roku  jarmarki.  Uży- 
wanie wyrobów  cudzoziemskich  uważane  było  za  wy- 
stępek godny  śmierci,  nawet  prosta  rozmowa  rybaków 
z  spotkanymi  na  morzu  obcokrajowcami  wywoływała 
przewlekłe  śledztwa  i  prześladowanie.  Cudzoziemiec, 
pojmany  w  granicach  Korei,  płacił  za  to  życiem,  a  kra- 
jowców, co  mu  dali  schronienie,  skazywano  na  wygna- 
nie. Jednocześnie  wzbroniono  ludowi  korejskiemu 
wszelkiego  zbytku,  noszenia  złotych  lub  srebrnych 
upiększeń,  jedwabnych  oraz  wogóle  wzorzystych  tka- 
nin, budowania  domów  wygodniejszych  i  większych, 
gromadzenia  wjrtwomych  przedmiotów...  Wszystko 
w  celu  zabezpieczenia  się  od  pożądliwości  łupieżczych 
sąsiadów.  Wskutek  tego  upadł  do  reszty  wyrób  sprzę- 
tów ozdobnych,  naczyń  cennych,  upadły:  malarstwo, 
rzeźba,  tkactwo,  garncarstwo  i  większość  rzemiosł... 


332 


Lud  wylękły  gotów  był  wyzbyć  się  wszelkich  potrzeb 
wyższych,  byle  uniknąć  rzezi  i  pożóg...  Ale  strach  i  po- 
kora złe  zwykle  wydają  owoce...  Ucisk  wewnętrzny  po- 
tężniał z  dnia  na  dzień.  Schińszczała  szlachta,  wycho- 
wana i  zorganizowana  w  duchu  biurokratyzmu  wschod- 
niego, strasząc  cudzoziemcami,  zagarniała  całkowicie 
i  nieodparcie  rządy  państwa  w  swe  ręce.  Jak  pleśń, 
przenika  ona  zwolna  najdrobniejsze  przejawy  życia, 
ssąc  z  niego  soki  i  pokrywając  swe  bezprawia  obroną 
starych  obyczajów  oraz  rzekomą  troską  o  bezpieczeń- 
stwo tronu  i  państwa.  Ich  solidarność  i  intrygi  sprowa- 
dzają do  zera  znaczenie  monarchy,  napozór  samowład- 
nego: on  może  jedynie  czynić  zło  i  dążyć  w  kierunku 
celów  urzędniczych.  Daremnie  rozumny  Siuk-dzon 
Uóń-hio  (1673—1719  r.)  stara  się  podnieść  oświatę 
ludu,  zreformować  podatki.  Wszystko  tonie  w  wirze 
walk  szlachecko-urzędniczych  (jań*bań).  Z  dawien  daw- 
na istniało  współzawodnictwo  i  nienawiść  między  jań- 
ba-niami  ton-iń  (wschodnim)  pochodzenia  cywilnego 
i  sió-iń  (zachodnim)  wojennego.  Ale  za  panowania 
wspomnianego  monarchy  rozpadli  się  oni  jeszcze  na 
cztery  odłamy,  zbiorowo  nazywane  SasSk:  1)  Nam-iń 
(południowi);  2)  Puk-iń  (póhiocni);  3)  No-iń  (No-rión) 
(starych);   4)  Sió-iń  (Sio-rióń)  (młodych)  i).    Wskutek 


*)  Podział  powyższy  utrzymał  się  do  ostatnich  czasów; 
partye  te  niby  to  walczą  o  zasadę,  wciąż  mówią  o  miłości  oj- 
czyzny i  jej  szczęściu,  ale  w  istocie  jest  to  walka  o  posady, 
gdyż  żadna  z  nich  ani  nie  ma  programu,  ani  nie  różni  się  w  po- 
glądach.   („Korean  Repository",  1897  r.,  str.  19—20). 


333 


ich  zabiegów  ginie,  stracony  w  85  roku  życia,  szla- 
chetny doradca  króla,  uczony  Son-si-riól,  filozof  i  pi- 
sarz znakomity,  który  za  życia  jeszcze  uzyskał  przy- 
domek ,dza"  (mędrzec). 

Od  czasu  do  czasu,  w  ciągu  XVIII  stulecia  niektó- 
rzy monarchowie,  popierani  przez  szlachetniejsze  jed- 
nostki ze  swego  otoczenia,  przerażeni  wybuchającymi 
wśród  ludu  rozruchami,  usiłują  ukrócić  bezprawia  swych 
urzędników,  złagodzić  obyczaje,  podnieść  dobrobyt  lu- 
du. W  1785  r.  zostaje  ogłoszony  uzupełniony  „Wielki 
Zbiór  Praw"  (Ta-cżioń-thon-phi5n),  oparty  na  prawo- 
dawstwie chińskiem  z  czasów  dynastyi  Min,  a  przed- 
tem jeszcze  zniesiono  ukazem  króla  lón-dzd  niektóre 
kary  i  tortury,  jak  piętnowanie  rozpalonem  żelazem, 
kruszenie  kości,  tortury  ogniowe...  Ale  wszystko  roz- 
bija się  o  niechęć  urzędników,  martwieje  w  zwojach 
papierów  biurowych.  Polip  urzędniczy  trwa  dalej  a  na- 
wet wzrasta.  Z  pojawieniem  się  chrześcijaństwa  przy- 
bywa jeden  więcej  z  powodów  do  ucisku,  szpiegostwa 
i  grabieży.  Rozpacz  i  nienawiść  ciemnego  ludu,  nę- 
kanego przez  biedę,  urzędnicy  umiejętnie  kierują  na 
wyznawców  obcej  religii,  o  wiele  lat  wyprzedzając 
w  pomysłach  antisemitów  europejskich.  W  1786  r. 
o  mało  nie  wybuchła  wojna  z  Chinami  z  powodu  zaję- 
cia przez  Chińczyków  wysp  rybołówczych  prowincyi 
Phi5n-ań-do.  Wojsko  korejskie  wyparło  ich.  W  czasie 
rządów  Suń-dzo  (1800  — 1834)  wybuchło  straszne 
prześladowanie  chrześcijan,  w3nvołane  współzawodnic- 
twem partyi  No-iń  z  Nam-iń.     Ostatnia,  wśród  której 


334 


było  wielu  chrześcijan,  została  zniszczona.  W  1811  n 
wstrząsnęło  państwem  krwawe  powstanie  w  prowincyi 
Phi5n-ań-do,  wybuchłe  pod  wodzą  Chión-gi6n-na  « z  nie- 
wiadomych przyczyn*,  według  doniesień  urzędowych. 
Trwało  ono  pół  roku.  W  1846  r.  Francya  żąda  zadość- 
uczynienia za  stracenie  biskupa  Imberfa  i  wielu  mi- 
syonarzy.  Wysłana  ekspedycya  osiada  jednak  na  mie- 
liźnie w  morzu  Żółtem.  Za  panowania  króla  Chdń- 
dzon  KiO-muń  (1834— .-1849)  szczególnym  wpływem 
cieszył  się  ród  Kim,  z  którego  pochodziła  królowa- 
matka  i  żona  królewska:  jań-banowie  uzyskali  nowe 
przywileje,  pozwolono  im  samowolnie  nakładać  na 
chłopów  pobory  z  ryżu  i  pieniędzy;  bezprawia  i  gwałty 
dosięgły  niebywałych  rozmiarów. 

Chóń-dzon  umarł  bezdzietnie;  wdowa-matka  wy- 
brała na  następcę  tronu  prawnuka  zabitego  przez  ojca 
księcia  Dzan-hóń  (w  1728  r.).  Młodego  monarchę, 
Cziól-dzon,  ożeniono  z  dziewczyną  z  rodu  Kim,  dzięki 
czemu  ten  ród  zachował  w  dalszym  ciągu  swój  wpływ. 
Za  jego  panowania  Anglia  i  Francya  daremnie  kołaczą 
za  pośrednictwem  Japonii  do  rządu  Korei  o  otwarcie 
granic  dla  ich  handlu.  Cziól-dzon  również  umiera  bez- 
dzietnie i  w  roku  1863,  po  długich  walkach  trzech 
wdów  królewskich,  ubiegających  się  o  „prawo  pieczęci 
królewskiej*',  zostaje  obrany  królem  przez  najstarszą 
z  matek  Dzo,  dwunastoletni  Ik-sión,  panujący  obecnie, 
syn  księcia  I-ha-yn,  też  wnuk  wspomnianego  powyżej 
Dzan-hón'ia.    Zręczny,  przebiegły  i  stanowczy  I-ha-yn 


335 


uzyskał  tytuł  Ta-u5ń-gun*ia  ^),  przyjął  zaszczytne  imię 
Chyn-sión  i  zwolna  za  pośrednictwem  małoletniego  sy- 
na i  starej  Dzo,  której  umiał  scłilebiać,  owładnął  rząda- 
mi państwa.  Z  usposobienia  był  to  despota,  nienawi- 
dzący chrześcijan  i  cudzoziemców.  Zrozumiał  on  jed- 
nak, że  głównem  źródłem  słabości  politycznej  Korei 
jest  bezrząd,  gwałty  i  złodziejstwa  jań-baniów.  Więc, 
w  celu  wzmocnienia  władzy  królewskiej,  podjął  zaciętą 
walkę  z  nimi,  a  przedewszystkiem  z  wszechwładnym 
rodem  Kim.  Piętnastoletniego  syna  swego  ożenił  z  cór- 
ką swego  szwagra  (Miń-cżi-rio-ka),  ubogiego  naczelni- 
ka powiatu  z  rodu  Miń,  co  pozwoliło  mu  się  oprzeć 
w  swej  walce  na  tym  rodzie  i  było  początkiem  wywyż- 
szenia Miniów.  Zmian  zasadniczych  w  urządzeniach  pań- 
stwowych Tan-uóń-guń  nie  wprowadził,  zburzył  jedynie 
świątynie  Sławy  w  całem  państwie  (z  wyjątkiem  48) 
i  spalił  tablice  pamiątkowe  „znakomitych  przodków", 
na  których  opierały  się  przywileje  wielu  rodzin  szla- 
checkich. Większe  znaczenie  miało  wprowadzenie  prze- 
zeń podatku  ^ho-bo"  (podymnego),  w  miejsce  dawnej 
wojennej  daniny  pogłównej,  płaconej  wyłącznie  przez 
lud  prosty.  Ho-bo  płacą  niby  wszystkie  stany,  prócz 
urzędników.     Właściwie  więc  mało  co  się  zmieniło  % 


*)  Tan-uóń-guń  —  zwykły  tytuł  ojców  królewskich,  nie- 
sprawujących  rządów. 

')  Tego  podatku,  gdyby  opłacały  go  wszystkie  domy, 
posiadające  ogrzewane  z  dołu  pokoje,  jak  tego  wymaga  pra- 
wo, wpływałoby  do  skarbu  700,000  doi.  (po  0.60  doi.  z  domu). 


336 


lecz  lud  został  cokolwiek  ugłaskany  i  pozyskany  na- 
dzieją dalszych  reform.  T^n-uóń-guń  jednak  nie  spie- 
szył się  z  niemi;  przeciwnie,  wszczął  okrutne  prześla- 
dowanie chrześcijan,  którzy  uchodzili  za  głównych 
stronników  zmiany.  W  roku  1866  został  stracony  bi- 
skup Bemeux  i  wielu  misyonarzy,  rząd  francuski  wy- 
słał 7  wojennych  okrętów  pod  wodzą  admirała  Rosę 
z  żądaniem  zadośćuczynienia.  Dwie  łodzie  działowe 
weszły  w  ujście  rzeki  Chań-hań  i  podpłynęły  do  Seulu, 
jednocześnie  Francuzi  zdobyli  małą  twierdzę  i  miasto 
na  wyspie  Kang-hoa,  ale  nie  zdołali  wziąć  na  lądzie 
obronnego  klasztoru,  obsadzonego  wojskiem  i  » tygry- 
simi strzelcami*.  Cofnięcie  się  Francuzów  a  następnie 
bezkarne  wymordowanie  załogi  i  spalenie  statku  ame- 
rykańskiego « General  Sherman"  upewniło  ostatecznie 
rząd  korejski  w  jego  nietykalności,  gdyż  egzekucyjna 
eskadra  amerykańska  admirała  Rogersa  również  cofnęła 
się  po  zburzeniu  fortów  w  Kang-hoa.  Lecz  przymusowe 
otwarcie  granic  chińskich  dla  Europejczyków,  a  głównie 
rewolucya  w  Japonii  stworzyły  i  w  Korei  prądy,  dążą- 
ce do  zmian  i  zawiązania  stosunków  z  Europą.  Zdaje 
się,  że  na  czele  ruchu  postępowego  stanął  prześlado- 
wany naówczas  przez  Tan-uóń-gun'ia  ród  królowej 
Miń,  dążący  do  władzy.  W  1872  roku  król  dosięga 
pełnoletności  i  za  namową  swej  ambitnej  małżonki  usu- 
wa od  rządów  wszechmocnego  dotychczas  ojca.  Walka 


w  istocie  jednak  daje  on  zaledwie  278,479  doi.  (rok  1900, 
budżet  państwa,  dochody). 


^  .  -X 


337 


o  wpływy  zaczyna  się  toczyć  dokoła  zagadnień  polity- 
ki zagranicznej.  Młody  król  chwiał  się  i  początkowo 
odmówił  nawet  przyjęcia  posła  japońskiego,  który 
przybył  z  żądaniem  wznowienia  daniny,  przerwanej 
w  1811  r.,  i  przyznania  protektoratu  Japonii.  Japończy- 
cy pozornie  ustąpili,  lecz  gdy  w  1875  roku  jeden  ze 
statków  japońskich  został  powitany  strzałami  z  twier- 
dzy Kang-hoa,  wysłali  poselstwo  do  Pekinu  z  zapyta- 
niem: jakie  stosunki  łączą  Chiny  z  Koreą  i  kto  odpo- 
wiada za  jej  zadiowanie  się?  Jednocześnie  flota  japoń- 
ska pod  dowództwem  Kurody  Kiotaku  zawinęła  do  uj- 
ścia rz.  Chan.  Chiny,  któremi  Korea,  jako  wasal,  za- 
słaniała się  zwykle  w  stosunkach  z  obcemi  państwami, 
na  stanowcze  pytanie  Japonii  oświadczyły,  że  zgoła 
nie  odpowiadają  za  postępki  Korei  i  nic  nie  mają  prze- 
ciw zawarciu  japońsko-korejskiego  traktatu  handlowe- 
go. W  rezultacie  stanęła  umowa  (26  lutego  1876  r.), 
mocą  której  Korea  obowiązywała  się  otworzyć  dla  han- 
dlu japońskiego  jeszcze  dwa  porty  oprócz  Fezanu  — 
Genzan  i  Czemulpo.  W  maju  tegoż  roku  udało  się  do 
Japonii  pierwsze  poselstwo  korejskie,  przyjaźnie  i  uro- 
czyście przyjęte.  Zawiązały  się  między  obu  narodami 
i  następnie  całym  światem  nowe,  odmienne  stosunki. 
Ale  Korea  bardzo  niechętnie  wypełniała  swoje  zobo- 
wiązania. Poseł  japoński  w  Seulu  Chanabuza  musiał 
osobiście  wyznaczyć  miejsce  dla  kolonii  japońskiej 
w  miasteczku  Iń-cziń  (obecnie  Czemulpo),  co  nastąpiło 
dopiero  w  1880  r.,   a  jeszcze   w  1882  r.   zwolennicy 

Korea.  22 


338 


„starych  obyczajów*   z  Tfln-uOń-guniem  na  czele  żą- 
dali zerwania  traktatów    i  wypędzenia    Japończyków 
oraz  cudzoziemców.    Zdarzyło  się  jednak,  że  wykryto 
w  tym  czasie  spisek  na  życie  królewskie,  uknuty  przez 
partyę  konserwatywną,  wskutek  czego  nietylko  traktat 
z  Japonią  nie  został  zerwany,   lecz  zawarto   umowę 
z  Ameryką  i  rozpoczęto  wstępne  rokowania  z  Anglią 
i  Niemcami.    Chiny  pozornie  sprzyjały  otwarciu  granic 
półwyspu,  szukając  w  tem  przeciwwagi  dla  wzrastają- 
jącego  znaczenia  Japonii;  jednocześnie  prowadziły  in- 
trygi na  swoją  rękę.  T^n-uOń-guń  oraz  wroga  wszelkim 
,, nowościom''  partya  nie  dała  również  za  wygraną.  Gdy 
w  r.  1882  zabójcza  susza  nawiedziła  kraj,  urzędnicy 
tłomaczyli  ciemnemu  ludowi,   że  to  kara  niebios  za  na- 
ruszenie » starych  obyczajów'',  za  stosunki  z  ,, zamor- 
skimi dyal)łami*.  Wybuchły  rozruchy,  do  których  przy- 
łączyły się  i  wojska  suelskie,  podrażnione  zmniejsze- 
niem porcyi  ryżowych.     Podczas   modłów  uroczystych 
o  deszcz  23  lipca  stronnicy  TSn-uOń-gunia  spróbowali 
pochwycić  króla,  a  gdy  im  się  to  nie  udało,   rozpuścili 
wśród  wzburzonych  tłumów  pogłoskę,  że  Japończycy 
obsaczyli  pałać  i  wzięli  w  swą  moc  króla   i  królowę. 
Motłoch  rzucił  się  na  poselstwo  japońskie,  spalił  je,  na- 
stępnie zburzył  domy  ministrów,  sprzyjających  zmia- 
nom.    Trzy   dni   trwały  zamieszki,   zanim,   oblegany 
w  dzielnicy  swej,  poseł  Chanabuza  z  resztą  Japończy- 
ków zdołał  przebić  się  z  szablą  w  ręku   do  Czemuipo, 
uprowadzając  kobiety  i  dzieci. 

Zamiary  TIn-uOń-gunia  zupełnie  się  powiodły,  rzą- 


339 


dy  znowu  znalazły  się  w  jego  ręku.  Król,  królowa 
oraz  dwaj  pierwsi  ministrowie  z  rodu  Miń,  Miń-thIL-ho 
i  Mió-j6n-ik  ratowali  się  ucieczką  do  twierdzy  Cżiun- 
cżiu  (w  prowincyi  Cziun-czi5n-do).  Zaczęły  się  prze- 
śladowania i  mordy  wybitniejszych  osób  z  rodu  Miń, 
gdyż  właściwie  cała  ta  rewolucya  nie  była  niczem  in- 
nem, jak  walką  dwóch  stronnictw  urzędniczych  o  posa- 
dy i  dochody.  Najlepiej  zarysowało  się  to  w  stosunku 
^o  Japończyków,  którzy  niezwłocznie  uruchomili  swą 
flotę  i  zgromadzili  znaczne  wojsko  w  Simonoseki  i  na 
wyspie  Cuszima.  Nowy  rząd  korejski  nieomieszkał  za- 
dośćuczynić wszystkim  ich  żądaniom,  pozornie  ukarał 
winnych,  wypłacił  50,000  doi.  (jap.)  rodzinom  zabi- 
tych oraz  500,000  doi.  (jen)  kosztów  wojennych  i  po- 
zwolił wprowadzić  do  Seulu  200  żołnierzy  załogi  ja- 
pońskiej. TMn-udń-guń  udawał  nawet  wielką  przyjaźń 
dla  stanowczych  Japończyków  i  szukał  u  nich  dla  sie- 
bie poparcia.  Za  to  Chińczycy,  którym  to  się  wcale 
nie  podobało,  poprzysięgli  mu  zgubę,  zwabili  na  statek 
wojenny  i  wywieźli  do  Chin,  a  do  Korei  natomiast  po- 
słali 5,000  wojska,  które  zajęło  Mo-sam-pho.  Garnizon 
chiński  w  Seulu  pod  dowództwem  generała  Ju-ań-szi- 
kaj*a  był  podwyższony  do  3,000  żołnierzy.  Do  władzy 
wróciła  natomiast  królowa  Miń  i  cały  jej  ród,  który, 
uważając  Chińczyków  za  swych  zbawców,  zapomniał 
o  pierwotnie  postępowych  rojeniach  i  począł  wspierać 
» dobre,  stare  obyczaje  chińskie*.  Nieliczna  partya  re- 
form znikła  zupełnie  wśród  tej  zawieruchy;  znaczenie 
wiernego  jej   sprzymierzeńca,    Japonii,   zmalało   nie- 


340 


zmiemie  wobec  wojennej  przewagi  Chińczyków  i  przy- 
bycia przedstawicieli  dyplomacyi  europejsldej,  żądnej 
udziału  we  wpływach  i  zyskach. 

Do  zaufania  królowej  wcisnął  się  rychło  Niemiec 
Mellendorf,  polecony  jej  przez  Li-chun-czan-ga,  i  zajął 
posadę  dyrektora  komór  celnych  w  portach  otwartych 
dla  cudzoziemców. 

Ale  poza  tern  reformy  nie  postąpiły  ani  kroku. 
Wsteczna,  urzędnicza  klika  chinofilska  po  staremu  prze* 
śladowała  zażarcie  najmniejszy  przebłysk  godności 
ludzkiej  lub  pragnienia  podźwignięcia  kraju  z  upadku. 
Dyplomacya  europejska  godziła  się  z  tern,  nawet  sprzy- 
jała temu,  gdyż  ciemnota,  swawola  i  bezrząd  były 
źródłem  słabości  Korei,  wygodnej  dla  nich,  a  przekup- 
stwo jej  urzędników  i  dygnitarzy  doskonałem  środo- 
wiskiem dla  intryg  o  wpł3nvy  i  koncesye  korzystne. 
Partya  reform,  która  wiele  sobie  obiecywała  od  stosun- 
ku z  Europą,  zawiedziona,  zwróciła  się  znowu  całko- 
wicie do  Japonii  i  do  solidarnej  z  nią  w  polityce  korej- 
skiej  Ameryki.  W  1883  r.  wyrusza  do  Stanów  Zjedno- 
czonych poselstwo  z  wpł3ni^owym  ministrem  Miń-j5ń-ik 
na  czele.  Wśród  członków  poselstwa  znajdował  się 
utalentowany  Kim-ok-kiuń,  który  po  powrocie,  do  Korei 
w  1884  r.  został  mianowany  wice-prezesem,  nowo 
utworzonego  ministeryum  spraw  zagranicznych.  Stan^ 
on  niebawem  na  czele  maluchnej  partyi  reform,  która 
straciwszy  ostatecznie  nadzieję  przeprowadzenia  ja- 
kichkolwiek polepszeń  drogą  prawną,  uciekła  się  do 
zamachu  stanu.     4  grudnia  1884  r.  uderzono  w  wielki 


341 


dzwon  seulski  na  trwogę  i  napadnięto  na  członków 
rządu,  bankietujących  u  naczelnika  departamentu  pocz- 
towego, pana  Chon-jOn-sik'a,  należącego,  jak  się  zdaje, 
do  spisku.  Jednocześnie  poseł  japoński  z  oddziałem 
150  żołnierzy  udał  się  do  pałacu  cesarskiego  i,  opo- 
wiedziawszy o  wybuchłych  zaburzeniach,  zapropono- 
wał królowi  swą  opiekę.  Straż  korejska,  w  której  słu- 
żyło 14  młodzieńców  wychowanych  w  Japonii  i  którą 
dowodził  spiskowy  Chań-giń-cżik,  nie  stawiła  oporu 
żołnierzom  japońskim.  Kim-ok-kiuń  wysłał  niezwłocz- 
nie rozkazy  do  ważniejszych  osobistości  z  partyi  kon- 
serwatywnej, aby  przybyli  do  króla.  W  miarę,  jak  przy- 
chodzili, tracono  ich  niezwłocznie  wschodnim  obycza- 
jem. Zgładzono  w  ten  sposób  około  1 1  osób.  Konser- 
watyści wszelako  zdążyli  uwiadomić  o  zajściu  Chin* 
czyków,  i  generał  Juan  z  półtora  tysiącami  żołnierzy 
chińskich  i  3,000  korejskich  wpadł  do  pałacu,  gdzie 
rozpoczęła  się  zacięta  walka,  zakończona  ucieczką 
spiskowców  i  Japończyków.  W  samem  *  mieście  wy- 
buchły poważne  rozruchy.  Tłum  pod  wodzą  urzędni- 
ków rzucił  się  na  domy  stronników  reform  i  Japończy- 
ków, palił,  rabował  i  zabijał.  Zginęło  74  Japończyków^ 
w  tej  liczbie  35  żołnierzy,  zabitych  w  pałacu.  Spłonęło 
znowu  poselstwo  japońskie,  a  oni  sami  cofnęli  się  do 
Czemulpo,  jak  niegdyś,  zabrawszy  czterech  głównych 
spiskowców,  w  ich  liczbie  wspomnianego  powyżej 
Kim-ok-kiunia.  Zamach,  dzięki  Chińczykom,  nie  udał 
się  i  zwycięska  partya  chinofilska  święciła  tryumf  stra- 
ceniem w  odwet  12  uczestników  spisku,  których  tor- 


342 


turowano,  następnie  poćwiertowano,  a  ciała  ich  i  kości 
rozrzucano  po  ulicach  stolicy. 

Japonia  zażądała  od  Korei  zwrotu  strat  poniesio- 
nych przez  kupców  i  poddanych  japońskich,  a  od 
Chin  —  wyjaśnienia  przyczyn  napaści.  W  rezultacie 
między  obu  państwami  zawarto  umowę,  podpisaną 
w  Tien-tsinie  przez  Li-chun-czanga  i  hrabiego  Ito, 
nazwaną  umową  »Li-Ito*.  Oba  państwa  obowią- 
zywały się  wycofać  swe  wojska  z  Koreł  i  nie  do- 
starczać jej  więcej  instruktorów  wojennych;  w  razie 
zaburzeń,  skoro  jedna  ze  stron  będzie  zmuszona  wy- 
słać na  półwysep  siły  zbrojne,  to  obowiązana  jest 
uprzedzić  o  tern  niezwłocznie  drugą.  Chińskie  i  japoń- 
skie oddziały  opuściły  istotnie  Koreę,  natomiast  przy- 
był tam  Tan-uóń-guń,  wrócony  z  wygnania  przez  Chiń- 
czyków. Mieli  oni  nadzieję  za  jego  pośrednictwem 
zrzucić  z  tronu  króla  i  odzyskać  wpływy,  mocno  bądź 
co  bądź  zachwiane  przez  traktat  Tien-tsiński.  Ale  po 
trzyletniej  niewoli  Tan-uoń-guń  znienawidził  Chińczy- 
ków na  równi  z  Japończykami. 

W  1885  r.  Korea  po  raz  pierwszy  stała  się  powo- 
dem niezgody  między  państwami  europejskiemi.  An- 
glia zajęła  wyspy  Hamilton  w  cieśninie  Korejskiej 
i  opuściła  je  dopiero  po  uroczystem  zapewnieniu  Korei 
i  Rosyi,  źe  ta  ostatnia  nie  zajmie  nic  nigdy  na  teiy- 
toryum  półwyspu  -). 


*)  Gdy  w  1902  r.  Rosya,  zapomniawszy  obietnicy,  wy- 
słała pancemik  dla  zajęcia  portu  Mosampho,  o  mało  nie  wy- 
buchła o  to  wojna  między  nią  a  Anglią  w  połączeniu  z  Japonią 


343 

Po  traktacie  Li-Ito  dziewięć  lat  trwała  błoga  cisza 
w  wewnętrznej  i  zewnętrznej  polityce  Korei.  W  tym 
okresie  zawarte  zostały  wszystkie  przymierza  handlo- 
we, powstały  nowe  inst)rtucye  administracyjne,  w  Seulu 
założono  szkoły  języków  europejskich,  szpitale  ^)  i  mi- 
sye.  Szczególniej  dodatnio  w  humanitamo-oświato- 
wym  kierunku  zaznaczyły  się  misye  presbiteryanów 
i  metodystów  amerykańskich.  Chiny  w  tym  czasie  przez 
ścisłe  przestrzeganie  lenniczych  ceremoniałów  Korei 
starały  się  odzyskać  zachwianą  powagę.  Japonia  skrzęt- 
nie wyzyskiwała  zdob3rte  ulgi,  zabudowywała  uzyskane 
w  portach  i  miastach  udziały,  urządzała  stałą  kcmuni- 
kacyę  pocztową  i  towarową  z  półwyspem,  zakładała 
szkoły,  banki,  kantory  —  podwaliny  swego  przyszłego 
na  półwyspie  znaczenia. 

W  sferach  rządowych  Korei  zapanowało  też  pewne 
ożywienie,  wywołane  głównie  napł)nvem  pieniędzy 
z  nowopowstałych  komór  celnych,  mennic  i  prywatnych 
biur  handlowych.  Ucisk  wszakże  nie  zmalał,  lecz 
wzrósł.  Polip  urzędniczy  nietylko  kładł  swe  macki  na 
tworzące  się  nanowo  ośrodki  pracy,  ale  jednocześnie 
wszędzie  je  zacieśniał,  wylękły  o  swe  panowanie. 
W  rezultacie  w  r.  1893  wybuchło  powstanie  ton-cha- 
ków  w  najbogatszych  i  najludniejszych  prpwincyach 
Byłego  państwa  Pak-cżie. 

Ton-chakowie   są  sektą  religijną,   mistyczną,   po- 


0    Pierwszy  szpital  powstał  staraniem  lekarza  amerykań- 
skiego, Allen'a,  pod  godłem  .łiouse  of  Civilised  Yirtue". 


344 


krewną  pod  wielu  względami  z  bokserami  chińskimi. 
Jak  tamci  nienawidzą  cudzoziemców,  jak  tamci  szuka- 
ją ratunku  dla  ojczyzny  w  powrocie  do  starodawnych 
obyczajów,  jak  tamci  wierzą  w  cudowne  zaklęcia  i  for- 
muły, wracające  zdrowie  i  chroniące  od  śmierci.  W  Seu- 
lu przytoczono  mi  króciutką  modlitwę  ton-chaków: 

Jąg-sy  — ?  ') 

Pul-mang  —  (nie  zapominaj), 
Man-sadżi!...  —  dziesięć  tysięcy  rzeczy 

spefaiij)... 

która  okazała  się  częścią  słynnego  zaklęcia   „trzynastu 

dźwięków*:  Si-czum...  dżiu-do...  hua-jOng...  jąg-se... 
pul-mang...  man-sa-dźi  (cżi)... 

—  Miesiąc  odmawiaj,  a  kula  cię  nie  zabije!... — do- 
dał tłomacz. 

Prócz  tego  używają  ton-chakowie  przeciw  duchom 
zaklęć:  czi-kui-hum-czi-nen-ui-taj-kang...  i  wielu  innych, 
których  odmawianie  wraca  zdrowie  i  daje  powodzenie. 
Opowiadano  mi,  że  ton-chakowie  śmiało  szli  do  boju, 
pewni  swej  nietykalności. 

—  Cóż,  kiedy  to  okazało  się  zabobonem,  i  polegli 
od  pierwszych  strzałów.  Wtedy  prorocy  ich  obiecy- 
wali innym,  że  zabici  na  trzeci  dzień  zmartwychwstaną, 
a  gdy  i  to  nie  nastąpiło,  zapewniali:  że  zginęli  wsku« 
tek  braku  wiary,  że  niedość  szczerze  i  gorąco  modlili 


>)    Tłomaczono  mi  to  wyrażenie:  ,,światłości  wiecznej  nie 
zapomnij",  ale  nie  jestem  pewny,  czym  dobrze  zrozumiał. 


345 


się...  Zwyczajnie  oszuści!...  —  zawyrokował   wspania- 
ły Szin-mun-giun,  urzędnik  pałacowy. 

Według  Korejczyków,  doktryna  ton-chaków  powsta- 
ła pod  wpływem  chrześcijaństwa.  Pierwszy  jej  głosi- 
ciel, niejaki  Cchoe-cżje-u,  pochodzący  z  Ki5n-san-do, 
z  powiatu  Kidn-cżju,  został  uderzony  wielkiem  powo- 
dzeniem katolicyzmu  i  bohaterstwem  jego  misyonarzy. 
Zaczął  badać  nową  naukę  i  był  nawet  gotów  w  nią 
uwierzyć,  wstrz3rmywało  go  tylko  jej  prześladowanie  ze 
strony  królów  korejskich.  Dlaczegóż,  skoro  jest  do- 
brą, mordują  jej  wyznawców?  Od  tych  rozmyślań  mę- 
drzec zachorował  i  był  blizkim  śmierci.  Pewnego  po- 
ranku, „gdy  promienie  słońca  zaledwie  tknęły  szcz3rtów 
gór*,  ukazała  mu  się  w  marzeniu  istota  nadziemska 
i  zapytała: 

—  Cchoe-cźje-u,  czy  wiesz,  kto  mówi  z  tobą? 

—  Nie  wiem!...  Któż  jesteś?! 

—  Jestem  Władcą  Nieba  (San-cżie),  uderz  czołem 
przede  mną,  a  osiągniesz  władzę  nad  ludem. 

Naówczas  Cchoe-cżje-u  sp3rtał  się  zjawiska: 

—  Czy  katolicyzm  jest  religią  prawdziwą? 

—  Nie!...  Słowa  i  obrządki  te  same,  ale  duch  i  zna- 
czenie odmienne! 

Gdy  widzenie  znikło,  Cchoe  ujrzał  obok  siebie  pę- 
dzel i  skreślił  natychmiast  na  papierze  natchnioną  mo- 
dlitwę do  „San-cżie*,  spalił  ją  i  wypił  popiół  z  wodą, 
co  uzdrowiło  go  niezwłocznie. 

Wkrótce  potem  napisał  księgę  „S5n-gi6n-da-cżion*, 
w  której  wyłuszczył  zasady  nowej  religii;  złożyły  się 


346 


na  nią:  nauka  ^o  pięciu  stosunkach  życiowych*  Konfu- 
cyusza,  nauka  »o  udoskonaleniu  serca*'  —  buddyzmu, 
nauka  „o  oczyszczeniu  ciała  od  brudu  moralnego  i  ma- 
teryalnego*'  —  Laotse.  Z  chrześcijaństwa  Cchoe  wzi^ 
jedynie  miano  boga  ThiOń-cżiu  (Władca  Niebieski) 
oraz  nazwę  swej  religii,  którą  nazwał  ton-chak  (nauką 
wschodnią)  w  przeciwstawieniu  do  sid-chak  (nauki  za- 
chodniej, czyli  chrystyanizmu).  Ton-chakowie  są  mo- 
noteistami,  ale  wcale  nie  poruszają  zagadnień  życia  za- 
grobowego.  Nie  mają  bałwanów  i  kaplic.  Proste  modlit- 
wy i  obrzędy  odbywają  przed  ołtarzami,  zbudowany- 
mi z  kamienia,  gliny  i  cementu.  Na  ołtarzu  stawiają 
dzbanek  z  wodą  i  modlą  się  podczas  nocy,  bijąc  czo- 
łem, poczem  wypijają  wodę,  którą  zwą  » czarą  łaski  bo- 
żej*. Nowonawrócony  zapala  dwie  ^iece,  stawia  na 
ołtarzu  chleb,  wino  i  rybę,  poczem  obecni  24  razy 
powtarzają  z  nim  modlitwę  ton-chaków  i  biją  czołem. 
Obrzęd  kończy  się  skromną  wieczerzą,  którą  opłaca  no- 
wonawrócony *). 

W  1863  r.  Cchoe  został  stracony  jako  podejrzany 
o  wyznawanie  katolicyzmu,  ale  nauka  jego  zwolna  roz- 
powszechniała się  i  nabrała  znaczenia  społecznego, 
gdyż  jej  wyznawcy  należą  przeważnie  do  ludzi  po- 
krzywdzonych przez  rząd.  Nie  są  jednak  ton-chakowie 
przeciwnikami  zasadniczymi  obecnego  systemu,  dążą 
oni  tylko  do  jego  poprawienia  przez  wewnętrzne  udo- 
skonalenie jednostek  rządzących,   a  na  tern  stanowisku 


^)  „Korean  Repository",  1895,  str.  56—60. 


347 


chcieliby  widzieć  swoich  wyznawców.  W  r.  1898,  już 
po  upadku  powstania,  został  schw3rtany  w  powiecie 
U5ń-cżiu  ^)  jeden  z  jego  przywódców,  niejaki  Czoi-si- 
chjęg.  Razem  z  nim  pojmano  i  osadzono  w  więzieniu 
jego  wiernych  towarzyszów  i  współwyznawców  Chuan- 
g'a  i  Song'a,  oraz  Pak-jun-taj*a,  który  dobrowolnie  przy- 
był do  Seulu,  aby  opiekować  się  i  dostarczać  pożywie- 
nia uwięzionemu  prorokowi  (Pu-phum).  Czoi-si-chjęg 
zeznał  na  torturach,  że  z  nauką  ton-chaków  zapoznał 
go  przed  33  laty  kupiec  z  Kan-uoń-do,  niejaki  PSk- 
czum-sdk,  poczem  on  został  przewodnikiem  i  mistrzem 
(pu-phum)  ton-chaków.  Na  wiosnę  w  1892  r.  kilka 
ich  tysięcy  zebrało  się  w  Seulu  i  podało  prośbę  do  tro- 
nu o  przywrócenie  czci  straconemu  niewinnie  założy- 
cielowi ich  sekty,  Cchoe-cżje'u.  Nie  otrzymując  długi 
czas  odpowiedzi,  postanowili  napaść  w  żołnierskiem 
przebraniu  na  dom  ministra  Jung-cżium,  lecz  projekt 
nie  przyszedł  do  skutku  i  spiskowcy  rozproszyli  się. 
Następnie  słysząc,  że  rząd  zamierza  wysłać  przeciw 
nim  wojsko,  umyślili  wywiesić  chorągiew  antyjapońską 
i  wzniecić  powstanie  w  miejscowości  Pomu,  gdzie 
głównie  odbywały  się  ich  zebrania,  i  dalej  wzdłuż  rzeki 
Chan  do  Seulu.  Wysłaniec  rządu  U-jąg-cżiung  skłonił 
ich  jednak  do  zaniechania  zamiaru  ^).    Dopiero  bunty 


r 


»)    Powiat  głuchy  w  prowincyi  Kan-u6ń-do,  w  górach  na 
południo-wschód  od  Seulu. 

*)    .Korean  Repository*,  1898  r.,  str.  234. 


348 


w  Kobu  ^),  które  zrazu  były  zwykłymi  rozruchami  lu- 
dowymi, stały  się  początkiem  poważnego  powstania 
ton-ctiaków.  Jeden  z  ich  przywódców,  Czun-piąg-cżiun, 
nadał  im  charakter  religijny  i  polityczny.  Naówczas 
gromadnie  przyłączyli  się  doń  z  prowincyi  Cziun-czidn- 
do  ton-chakowie  i  powstanie  przybrało  szerokie  rozmia- 
ry. Wojska  królewskie  zostały  rozbite  i  wszczęły  się 
zaburzenia  w  samej  stolicy.  Wtedy  rząd  zwrócił  się  do 
Chin  o  pomoc;  te  wysłały  parotysięczny  oddział,  któiy 
powstanie  uśmierzył.  Ale  Japonia  wylądowanie  na  pM- 
wyspie  wojsk  chińskich  uznała  słusznie  za  złamanie 
umowy  tien-tsińskiej  i  natychmiast  obsadziła  swymi  od- 
działami port  Czemulpo  i  okolice  Seulu.  Daremnie 
przedstawiciele  mocarstw  europejskich  i  Stanów  Zjedno- 
czonych żądali  wycofania  wojsk  obu  państw:  ani  Chi- 
ny, ani  Japonia  usłuchać  nie  chciały;  Chińczycy  dowo- 
dzili, że  Korea  jest  ich  krajem  lennym,  Japończycy  po- 
woł3rwali  się  na  traktat.  Wreszcie  Japończycy  otrzy- 
mali od  Chin  groźbą  wojny  wymuszoną  odpowiedź,  że 
te  zrzekają  się  zwierzchnictwa  nad  Koreą  i  uznają  ją 
za  państwo  niezależne.  Naówczas  Japonia  zażądała  od 
rządu  korejskiego  reform  wewnętrznych  w  duchu  po- 
stępowym oraz  zmiany  traktatu  z  Chinami  z  r.  1882, 
w  którym  Korea  była  traktowana  jako  lenniczka  Pań- 
stwa Niebieskiego.  Gdy  Korejczycy  zwlekali  z  odpo- 
wiedzią, 23  lipca  poseł  japoński  Otori  kazał  zająć  woj- 


>)  Miasto  powiatowe  w  prowincyi  Cziolla-do,  na  południe 
od  portu  Kuń-sań,  otwartego  dla  handlu  europejskiego. 


349 


sku  pałac  cesarski  i  rodzinę  monarchy  otoczyć  strażą 
honorową.  Na  ministrów  zostali  powołani  postępowcy 
i  stary  intrygant,  Ta-uoń-guń,  który  udawał  w  owym 
czasie  wielkiego  liberała  i  stronnika  Japonii.  Nowy 
rząd  zawarł  z  Japonią  przymierze  i  polecił  jej  wypę- 
dzić z  granic  Korei  Chińczyków.  To  dało  początek 
słynnej  wojnie  chińsko-japońskiej,  która  zakończyła  się 
zwycięstwem  Japonii,  zajęciem  półwyspu  Lao-dun,  Por- 
tu Artura,  zniszczeniem  floty  chińskiej,  wreszcie  za- 
warciem pokoju  w  Simonosaki,  mocą  którego  Korea 
została  uznana  przez  Chiny  za  państwo  niezależne. 
Wyjątkowe  do  niego  prawa  Chińczyków  zniesiono. 

Jednocześnie  obradowała  w  Seulu  ,Izba  spraw  pań- 
stwa wojującego*  (Kuń-guk-kyj-mu-cźio),  zwołana  za 
poradą  posła  Otori,  która  miała  być  zarodkiem  przy- 
szłego parlamentu.  W  ciągu  15  miesięcy  opracowała 
ona  za  wskazówką  Japończyków  szereg  ważnych  zmian 
organizacyjnych  i  ustawodawczych,  te  stały  się  bądź 
co  bądź  podstawą  rodzącej  się  spółczesnej  Korei.  Oto 
są  ważniejsze  z  nich: 

Jan-baniowie  i  lud  prosty  równi  są  wobec  prawa. 

Znosi  się  niewolnictwo. 

Wszystkie  urządzenia  państwowe  podlegają  re- 
formie. 

Wdowy  po  szlachcicach  mogą  po  raz  wtóry  wycho- 
dzić za  mąż. 

Wczesne  małżeństwa  zostają  wzbronione. 

Przywileje  urzędów  wojskowych  i  cywilnych  stają^ 
się  równe. 


350 


Szerokie  rękawy  urzędników  podlegają  zwężeniu. 
Zabrania  się  używania  dat  chińskich  w  ukazach 
rządowych. 

Rodziny  zbrodniarzy  nie  podlegają  karom  bez  winy 
osobistej. 

Należy  zreformować  ministeryum  skarbu  dla  zdo- 
bycia środków  rządzenia  krajem. 

Urzędnicy  wszelkich  stopni  mogą  chodzić  po  uli- 
cach, nie  przestrzegając  żadnych  prawideł  szczegól- 
nych, wolno  im  jeździć  konno  lub  chodzić  piechotą 
według  życzenia. 

Znosi  się  obyczaj,  nakazujący  ludziom  prostym  sta- 
wać i  zsiadać  z  konia,  gdy  ich  mija  dostojnik. 

Jeżeli  urzędnik  przywłaszczy  sobie  cudze  pieniądze 
albo  majątek,  to  ma  być  ukarany,  a  pochwycona  włas- 
ność odebrana. 

Jedynie  władza  sądowa  i  policya  mają  prawo  aresz- 
towania i  karania  winnych. 

Urzędnik  po  utracie  miejsca  ma  prawo  zająć  się 
handlem  albo  rzemiosłem. 

Egzamina  literackie,  dające  prawo  do  stopnia  służ- 
bowego, zostają  zniesione;  mianowanie  odpowiednich 
urzędników  ma  się  załatwiać  w  inny  sposób. 

Ranga  i  urząd  nie  chronią  od  kary  za  bezprawia. 

Podatki  mają  być  pobierane  pieniędzmi,  a  nie  w  na- 
turze, tkaninie  lub  ryżu. 

Wewnętrzny  handel  zbożem  nie  podlega  ograni- 
czeniom. 


351 


Mają  być  zaprowadzone  dokładne  miary,  wagi 
i  pieniądze. 

Za  niewłaściwy  pobór  i  utajenie  podatków  urzęd- 
nicy podlegają  karze. 

Młodzi  Korejczycy  ukształceni  będą  wysyłani  za 
granicę  dla  pobierania  tam  nauk. 

Ministerya  powinny  zaprosić  cudzoziemskich  do- 
radców. 

Przedstawicielom  obcych  mocarstw  dozwala  się  na 
przyjęciach  u  Jego  Cesarskiej  Mości  wychodzić  z  lek- 
tyk wprost  przed  wejściem  do  sali  przyjęć. 

Książki  dla  szkół  początkowych  mają  być  wybie- 
rane i  drukowane  przez  ministeryum  oświaty  ^). 

Należy  przypuszczać,  że  bez  względu  na  ogrom 
ogarniętych  reformą  pyisiń,  Japonia  umiałaby  je  prze- 
prowadzić, opierając  się  na  nab3rtem  we  własnym  kraju 
doświadczeniu.  Ale  z  końcem  wojny  znaczenie  jej 
w  Korei  osłabło.  Ta  sama  koalicya  państw,  która  zmu- 
siła ją  do  zwrócenia  Chinom  Portu  Artura,  zaczęła 
czynnie  mieszać  się  do  jej  polityki  korejskiej.  A  po- 
nieważ Japonia  popierała  politykę  postępową,  więc 
z  natury  rzeczy  mocarstwa  europejskie  wzięły  pod  swą 
opiekę  partyę  zachowawczą.  Na  czele  tej  ostatniej 
stanął  zagrożony  w  swym  wpł3nivie  i  dochodach,  roz- 
wielmożniony  na  wszystkich  urzędach  ród  Miń,  uży- 
wając jako  narzędzia  dworskich   intryg  królowej,  swej 


O    „Opis  Korei",  Petersburg,  wyd.  minist.  skarbu.  Cz. 
I,  str.  47. 


352 


krewniaczki»  istoty  ograniczonej,  okrutnej,  i  zabobon- 
nej, otaczającej  się  astrologami,  wróżbitami  i  czarow- 
nicami. 

Przebiegły  Tfl-u5ń-guń  spiskował  na  swoją  rękę. 
Dnia  19  kwietnia  1895  roku  aresztowano  wnuka  jego, 
księcia  I-dzuń-jon,  obwinionego  o  udział  w  zamachu 
na  życie  króla  oraz  o  współdziałanie  w  zabójstwie  wice- 
ministra sprawiedliwości,  Kim-chak-u,  wybitnego  człon- 
ka partyi  reform.  Książę  był  skazany  na  10  lat  wy- 
gnania. Daremnie  Ta-u5ń-guń  błagał,  aby  jego  ska- 
zano zamiast  młodzieńca,  nie  pozwolono  mu  nawet 
towarzyszyć  wnukowi  na  wygnanie.  Ojciec  skazańca, 
I-dza-mi5n,  również  usunięty  został  od  władzy.  Wkrót- 
ce potem  obwiniono  o  zdradę  państwa  i  spisek  na  ży- 
cie króla  głowę  gabinetu,  dzielnego  i  postępowego 
P^-j5ń-ho,  który  uniknął  srogiego  losu  tylko  przez 
szybką  ucieczkę  do  poselstwa  japońskiego.  Było  wi- 
doczne, że  partya  urzędnicza  bierze  górę,  zamierzone 
reformy  zostały  powstrzymane  lub  istniały  tylko  na 
papierze,  nie  spełniane  i  nie  szanowane  przez  nikogo. 
Prześladowania  mnożyły  się,  państwa  europejskie, 
prócz  Anglii  i  Stanów  Zjednoczonych,  podtrzymywały 
tajemnie  dogodne  dla  nich  prądy  wstecznicze,  jako 
źródło  słabości  kraju  upatrzonego  dla  przyszłego  za- 
boru. Dnia  26  września  urządziła  partya  reform  po- 
wtórny zamach  stanu  z  pomocą  Japonii;  oddział  żoł- 
nierzy japońskich  usiłował  zająć  pałac,  Korejczycy 
wpadli  do  wnętrza,  w  walce  została  zabita  królowa 
i  minister  dworu  w  oczach  przerażonego   króla.    Za- 


353 


mach,  choć  dał  chwilową  przewagę  postępowcom,  miał 
złe  skutki,  gdyż  wzburzył  przywiązany  do  dynastyi 
lud  i  spowodował  jawne  już  wmieszanie  się  państw 
europejskich,  które  zażądały  od  Japonii  ukarania  win- 
nych. Urzędnicy  tymczasem  podżegali  wszędzie  ciem- 
ną tłuszczę,  przeprowadzając  z  nadzwyczajną  bez- 
względnością błahe  reformy,  jak  np.  zakaz  noszenia 
warkocza  lub  zmianę  kalendarza,  zostawiając  jedno- 
cześnie bez  zmiany  stare  krzywdy  i  nadużycia.  Wy- 
buchły rozruchy.  Król  uciekł  do  poselstwa  rosyjskiego. 
Stamtąd  wydał  obszerne  orędzie  w  stylu  chińskim, 
w  którem  obłudnie  bijąc  się  w  piersi,  znosił  reformy, 
publicznie  przed  rokiem  przez  siebie  zaprzysiężone, 
pod  pozorem,  że  stały  się  źródłem  cierpień  dla  ^  uko- 
chanych poddanych ''.  Rozumie  się,  że  konserwatyści 
nie  omieszkali  urządzić  polowania  na  swych  przeciwni- 
ków. Prezes  ministrów,  Kim-chon-cżiu,  oraz  minister 
rolnictwa,  Dzun-phun-cha,  zostali  zamordowani,  innych 
obronili  żołnierze  japońscy. 

Pobieżna  nawet  znajomość  warunków,  w  jakich 
żyje  monarcha  korejski,  każe  przypuszczać,  że  jest  on 
literalnie  więźniem  swego  otoczenia  i  kroku  zrobić  nie 
może  bez  wiedzy  i  woli  ministrów  oraz  enuchów.  Do 
poselstwa  została  zwołana  komisya,  składająca  się  z  kil- 
ku dygnitarzy  korejskich,  dwóch  Amerykanów,  Anglika 
Mac  Levi  Browna,  oraz  naturalizowanego  w  Ameryce 
Korejczyka,  dr.  Filipa  Jaisohna.  Miała  ona  niby  to 
przejrzeć  i  poprawić  reformy,  wprowadzone  w  ciągu 
ubiegłych  trzech  lat,  lecz  zamiast  tego  musiała  obrado- 

Korea.  23 


354 


wać  nad  manifestem  królewskim,  który  w  dziewięciu 
punktach  ustanawiał  na  pMwyspie  dawną  monarchię 
nieograniczoną.  Jedynie  jasnym  lysem  tego  ukazu 
było  przyznanie  zupełnej  niezależnośśd  Korei  %  Ko- 
mitet ministrów  (nl-gok),  który  w  myśl  Japończyków 
miał  być  zawiązkiem  przyszłego  parlamentu  korejskiego, 
został  znowu  zastąpiony  przez  starodawną  Radę  pań- 
stwa (yj*czi5n-bu  •). 

Japonia  pospieszyła  zawrzeć  z  Rosyą  umowę,  za- 
pewniającą jej  prawo  utrzymania  małych  oddziałów 
strażniczych  w  Seulu,  Fuzanie,  Genzanie  oraz  wzdłuż 
linii  telegraficznych.  Rosya  wzamian  osadzała  w  swem 
poselstwie  w  Seulu  oddział  równej  siły  ^  i  brała  w  swe 
ręce  przewodnictwo  w  polityce  korejskiej. 

W  czasie  pob3rtu  w  poselstwie  rosyjskiem  Ik-sidn 
rozdał  Europejczykom  liczne  i  bogate  koncesye  na  bu- 
dowę kolei  żelaznych,  eksploatacyę  bogactw  mineral- 
nych i  leśnych.  Rosyanin  Bruner  uzyskał  słynne  po- 
zwolenie na  poręby  leśne  nad  rz.  Jalu  i  Tumań-hań 
oraz  dostał  20-letnią  dzierżawę  w.  Dagelet,  zapewnia- 
jąc Rosyi  panowanie  nad  wschodniem  pobrzeżem  Ko- 
rei. Cesarz  korejski  wysłał  po  raz  pierwszy  do  Europy 
przedstawiciela  na  koronacyę  Cesarza  Rosyi.  Wogóle 
garnął  się  nietyle  do  europejskiej  kultury,  co  do  euro- 
pejskich Dworów.  Jednocześnie  pospiesznie  budowano 


»)    „The  Independent'*,  r.  1899  nr.  12. 

*)    Korean  Repository,  1895,  nr.  10.. 

•)    Protokół  Seulski,  podpisany  14  maja  1896  r. 


355 


nowy  pałac  królewski  w  pobliżu  poselstw.  Po  jego 
ukończeniu  monarcha  opuścił  dom  przedstawiciela  ro- 
syjskiego, spędziwszy  w  nim  prawie  rok  cały. 

Na  krótki  czas  przedtem  założono  kamień  węgielny 
pod  budowę  .Arki  Niezależności"  w  tern  samem  miej- 
scu, gdzie  przed  r.  1895  stała  i, Brama  powitania"  i  len- 
ni królowie  korejscy  obowiązani  byli  spotykać  przy- 
jeżdżających z  Pekinu  posłów  bogdychana.  Wzniesie- 
nie tej  arki  pamiątkowej  było  sprawą  słynnego  patryoty 
korejskiego,  So-cżaj-pila.  Ten  szlachetny  i  wysoce 
ukształcony  Korejczyk  spędził  11  lat  w  Ameryce,  stał 
się  obywatelem  amerykańskim  pod  imieniem  dr.  Filipa 
Jaisohna;  tak  zabezpieczony  od  gwałtów  rządu  ojczy- 
stego, wrócił  do  Korei  i  oddał  się  cały  jej  odrodzeniu. 
Został  radcą  Rady  Cesarskiej  i  zaczął  wydawać  po 
angielsku  i  korejsku  gazetę  The  Independenta  założył 
słynny  ,Klub  Niezależności"  (Tą-miń-hopen),  który 
cieszył  się  ogromnym  wpływem  i  powodzeniem.  Miał 
ten  klub  około  2^000  członków.  Sam  król  popierał  go 
z  początku.  I  gazeta  i  klub  miały  na  celu  poprawę 
obyczajów  i  instytucyi,  szerzenie  oświaty,  obronę  uciś- 
nionych, walkę  z  przesądami.  Pierwotnie  klub  unikał 
pilnie  tak  zwanej  polityki,  ograniczając  swą  rolę  do 
celów  wychowawczych;  życie  wszakże  okazało  się  po- 
tężniejszem  i  rychło  zmusiło  go  do  wyjścia  z  ramek 
zakreślonych. 

W  jesieni  1897  roku  zmienił  król  odwieczny  swój 
t3rtuł  »Kuk-oan"  (kierownik  królestwa)  na  Choan-cżie 
(chińskie  Chuan-di)  —  cesarz  a  starodawną  nazwę  swe| 


356 


dynasty!  .Dzo-8i6ń«  na  .Tl-hań"— Wielkie  Hań  (pań- 
stwo); rządom  swym  nadał  nazw^  Koan-mu,  od  czego 
1897  rok  przyjęcia  tytułu  zwany  jest  i,pierwsz3rm  ro- 
kiem eiy  » Koan-mu*.  Na  parę  tygodni  przed  tern 
przybyło  do  Seulu  3  oficerów  i  10  żołnierzy  rosyjskich, 
zaproszonych,  jako  instruktorowie  przybocznej  gwar- 
dyi  cesarskiej.  Przyjechał  również  p.  K.  A.  Aleksie- 
jew,  mianowany  doradcą  ministra  skarbu  na  miejsce 
Anglika,  M.  L.  Browna,  który  miał  powierzony  sobie 
nadzór  nad  dochodami  skarbu  i  komorami  celnemi. 
Wielkie  koncesye,  szczodrze  udzielane  kapitalistom 
cudzoziemskim,  zaniepokoiły  poważnie  patryotów  ko- 
rejskich.  Pod  ich  naciskiem  ,Klub  niezależności'  po- 
dał następującą  prośbę  do  tronu  ^): 

j,My,  Waszej  Cesarskiej  Mości  korni  poddani,  pra- 
gniemy zaznaczyć,  że  dwa  ważne  czynniki  stanowią 
o  niepodległości  i  potędze  państwa,  mianowicie:  po- 
pierwsze,  państwo  nie  powinno  nawet  pośrednio  do- 
puszczać cudzoziemców  do  spraw  administracyi  naro- 
dowej; powtóre,  sama  ona  powinna  się  wzmacniać 
przez  mądrą  politykę  i  utrwalenie  praw  w  królestwie. 
Niebo  obdarzyło  Waszą  Cesarską  Mość  władzą  pod- 
trzymania dwóch  zasad  powyższych. 

Przyczyną  wzniesienia  Arki  Niezależności  i  utwo- 
rzenia naszego  klubu  była  cześć  dla  Tronu  Waszej  Ce- 
sarskiej Mości  oraz  chęć  wzmocnienia  serc  ludu,  aby 
przez  to  utrzymać  Dynastyę  na  Tronie  i  ocalić  nieza- 


0    Podajemy  ją  w  wyjątkach. 


257 


leżność  narodu.  W  ostatnich  czasach  my,  wierni  shi<- 
dzy  W.  C.  Mości,  widzimy,  że  swobodzie  naszego  na« 
rodu  grozi  zagłada,  że  rozczarowanie  i  niezadowolenie 
lęgną  się  w  sercach  obywateli.  Taki  stan  rzeczy  zo- 
stał wywołany  oddaniem  cudzoziemcowi  zarządu  spra- 
wami finansowemi,  która  to  władza  powinna  zostać 
w  rękach  urzędników  rodaków.  Ci  urzędnicy  są  też 
cudzoziemcami.  Nawet  prawo  mianowania  i  dymisyo- 
nowania  zostało  odjęte  władzom  krajowym.  Nieuczci- 
we i  sprzedajne  koła  to  sprawiły,  skorzystały  one  ze 
sposobności  zadowolenia  swojej  pogardy  godnej  na- 
tury. Wpływy  cudzoziemskie  ciążą  aż  nad  W.  C.  Moś- 
cią  i  posuwają  się  tak  daleko,  że  nawet  uciskają  Tron 
i  zagrażają  mu  dla  własnej  korzyści  oraz  zysku  urzęd- 
ników cudzoziemskich. 

Nieprawdziwe  sprawozdania,  pozbawione  wszelkiej 
podstawy,  które  te  koła  składają  W.  C.  Mości,  wywie- 
rają najszkodliwszy  wpływ  na  Święty  Jej  Umysł. 

Opierając  się  na  tak  rozpaczliwym  stanie  rzeczy, 
dochodzimy  do  wniosku,  że  zanim  upłynie  kilka  mie- 
sięcy, nasz  samorząd  należeć  już  będzie  do  przesz- 
łości. 

A  gdy  go  raz  utracimy,  żale  i  skrucha  go  nie  wró- 
cą. Jedynym  środkiem  utrzymania  porządku  i  przy- 
spieszenia rozwoju  życia  narodowego  jest  przyznanie 
słusznej  siły  prawu  oraz  wydanie  odpowiednich  rozpo- 
rządzeń i  uporządkowanie  inst3rtucyi  rządowych.  Lecz 
władze  lekceważą  tak  dawne,  jak  i  nowe  prawa,  a  roz- 
porządzenia, zasady  i  inst3rtucye  stały  się  literą  mart- 


358 


wą.  W  takich  warunkach  jakże  możemy  przypuszczać, 
aby  inne  ludy  wierzyły  w  zdolność  naszego  samorzą- 
du do  dalszego  istnienia.  Nie  wierzą  w  naszą  siłę, 
wskutek  czego  skłonne  są  wglądać  w  nasze  sprawy, 
a  jeżeli  im  na  to  pozwolimy,  pójdą  dalej,  szukając 
własnej  korzyści. 

Niestetyl  Na  obszarze  3,000  li  żyje  15  milionów 
dusz,  dzieci  W.  C  Mości,  których  obowiązkiem  jest 
opiekować  się  Domem  Cesarskim,  bronić  wolności 
i  praw  rządu  naszego  kraju.  Ale  przez  ciemnotę  i  sa- 
molubstwo  zapomnieli  oni  o  wielkiem,  chlubnem  zada- 
niu obrony  praw  narodu.  Więc  potężni  sąsiedzi  za  nic 
nas  mają  i  nawet  stanowisku  W.  C.  Mości  zagrażają. 
Nie  winimy  o  to  nikogo,  prócz  siebie.  Wstyd  nam 
wobec  nieba  i  ziemi  naszego  niedbalstwa  i  nieudol- 
ności. Lepiejby  nam  mieć  serca  przebite  i  żołądki  roz- 
prute dla  zbawienia  naszej  ojczyzny  i  praw  naszych, 
niż  wlec  bezużytecznie  życie  we  wstydzie  i  poniże- 
niu, spowodowanem  opieszałością  w  spełnieniu  obo- 
wiązków. 

Po  tem  wyznaniu  komie  i  jednogłośnie  błagamy 
W.  C.  Mość,  aby  uważała  dobro  i  interesy  15  milionów 
dusz  jak  swoje  własne,  prosimy,  aby  cieszyła  się,  gdy 
one  w  pomyślności  żyją,  by  płakała  z  niemi,  kiedy  są 
pogrążone  w  smutku  i  nieszczęściu,  by  współczuła  ich 
porywom,  płynącym  z  miłości  dla  ojczyzny,  aby  W.  C. 
Mość  podtrzymała  siłę  prawa  w  całym  kraju,  zazdroś- 
nie chroniła  rządy  swe  od  wpływów  cudzoziemskich, 
czego  pokornie  pragniemy.  Jeżeli  W.  C.  Mość  zechce 


359 


użyczyć  współdziałania  swego  poddanym,  jeteli  wy- 
ciągnie ku  niem  pomocną  rękę,  Dom  W.  C.  Mości 
panować  będzie  nad  krajem  przez  szereg  lat  nieskoń- 
czony. Tysiące  wrogów  nie  odważą  się  targnąć  na 
naszą  niezależność.  W  obliczu  Nieba  zot>owiązaliśmy 
się  złożyć  nasze  życie  za  ojczyznę  i  pokornie  składamy 
przed  W.  C,  Mością  przysięgę,  że  zobowiązania  do- 
trzymamy. 

Prosimy  W.  C.  Mości,  aby  przyjęła  zapewnienie 
prawowiemości  naszych  uczuć  dla  Cesarskiego  domu 
i  dla  sprawy  naszej  niepodległości*  ^). 

Jednocześnie  prasa  japońska  uderzyła  na  alarm, 
wykazując,  że  zaproszenie  Aleksiejewa  było  zbyteczne 
wobec  prac  i  znanej  powszechnie  kompetencyi  poprzed- 
niego doradcy,  M.  L.  Browna,  że  uważać  je  należy  za 
zamach  na  niezależność  Korei*  Próba  zajęcia  przez 
Rosyan  wyspy  Jeleniej  w  zatoce  Pużańskiej  dolała  oli- 
wy do  ognia* 

Wzburzenie  było  tak  powszechne,  że  K.  A.  Aleksie- 
jew  musiał  ustąpić,  nie  przeprowadziwszy  nic  prawie 
z  zamierzonych  ulepszeń,  jednocześnie  zostali  odwo- 
łani instruktorzy  wojskowi.  W  miesiąc  po  ich  odjeź- 
dzie Rosya  i  Japonia  podpisały  traktat,  w  którym  obo- 
wiązywały się  nie  mieszać  do  spraw  wewnętrznych  Korei 
(punkt  1),  nie  wysyłać  doradców  i  instruktorów  wojsko- 
wych i  nie  dawać  rządowi  żadnych  rad  bez  poprzednie- 
go porozumienia  się  z  sobą  (punkt  2).  Rosya  obiecywała 


*)  „The  Korean  Repository",  r.  1898,  str.  74. 


360 


nie  przeszkadzać  rozwojowi  handlowych  i  przemysło- 
wych stosunków  Korei  z  Japonią  (p.  3).  ^)  Ale  pa- 
tiyoci  korejscy  doskonale  pojmowali,  że  żadne  traktaty 
mocarstw  ościennych  nie  zabezpieczą  ich  od  zaboru, 
jeili  kraj  sam  się  nie  dźwignie  ze  swej  niedoli,  nie 
ukróci  grabieży  i  bezprawi  urzędniczych,  nie  podniesie 
oświaty  i  godności  ludzkiej  wśród  swych  współobywa- 
teli. Wszyscy  oni  skupili  się  koło  Klubu  Niezależności, 
któiy  śmiało  już  wszedł  na  drogę  polityczną  i  wy- 
raźnie żądał  reform.  Pod  jego  naciskiem  usunięta  zo- 
stała straż  przyboczna  cesarza,  składająca  się  z  cudzo- 
ziemców. Wreszcie  w  październiku  został  zwołany 
przezeń  olbrzymi  wiec  z  udziałem  wszystkich  warstw 
narodu,  włączając  nawet  pogardzanych  rzeźników,  na 
którym  stanowczo  zażądano  przyznania  obywatelom 
wolności  słowa  i  niezależności  osobistej  poza  władzą 
sądową.  Cesarz  przyjął  przedstawioną  sobie  petycyę 
i  obiecał  spełnić  żądania,  lecz  natychmiast  uwolnił 
wszystkich  ministrów,  którzy  na  tym  wiecu  byli,  co 
pociągnęło  za  sobą  cały  szereg  groźnych  demonstracyi. 
Nie  ufając  wojsku  i  policyi,  cesarz  wezwał  przekupniów 
wędrownych  (pu-sań)  i  ci,  uzbrojeni  w  maczugi,  w  licz. 
bie  kilkuset  napadli  na  członków  klubu.  Stronnicy  re- 
form rzucili  się  z  kolei  na  wrogich  im  ministrów  i  urzęd- 
ników. Wywiązały  się  krwawe  bójki,  w  których  pu- 
saniowie  zostali  pokonani  i  musieli  opuścić  Seul.  Ce- 
sarz zadość  uczynił  niektórym  żądaniom  i^Niezależ- 


1)    Protokół  podpisany  w  Tokio  5  kwietnia  1898  r. 


361 


nych".  Kiedy  jednak  klub  ten  zaprotestował  przeciw 
torturom  i  ćwiertowaniu  pewnego  Kim-chon-niuka, 
skazanego  za  rzekomy  zamach  na  życie  cesarskie, 
cesarz  nie  ustąpił,  obwinionego  rozszarpano  wołami 
na  ulicach  Seulu,  a  klub  niedługo  został  rozwią- 
zany. Przedtem  szlachetny  jego  założyciel,  dr.  F. 
Jaisohn,  musiał  opuścić  tak  gorąco  ukochaną  ojczyznę. 

W  ostatnich  latach  politykę  Korei  zewnętrzną 
i  wewnętrzną  wypełniają  całkowicie  odgłosy  zatargów 
i  współzawodnictwa  Rosyi  z  Japonią  na  Dalekim  Wscho- 
dzie. Wfrfywy  rosyjskie  cały  czas  przeważają  wśród 
urzędników  korejskich  i  u  Dworu.  Tam  rej  wodzą  po- 
tężny minister  skarbu  Ij-jąg-ik,  słynny  z  umiejętności 
napełniania  wiecznie  pustej  szkatuły  cesarskiej,  oraz 
wpływowa  pani  Om,  która  ze  zwykłej  niewolnicy  hare- 
mowej została  po  zabójstwie  królowej  Miń  wyniesiona 
do  godności  nałożnicy  pierwszej  klasy.  Zabiegała  ona 
przedewszystkiem  o  uzyskanie  praw  do  tronu  dla  swe- 
go małoletniego  syna  z  pominięciem  księcia  ^). 

Polityka  korejska  Rosyi  polegała  na  stopniowem 
rozszerzeniu  południowych  granic  w  zajętej  przez  nią 
Mandżuryi.  Prócz  koncesyi  leśnych  nad  rzekami  Jalu 
i  Tumań-hań  zażądała  ona  pozwolenia  na  urządzenie 
stacyi  dla  okrętów  wojennych  w  cieśninie  Korejskiej. 
Mocą  cichej   umowy  wyznaczono  dla  tego  celu  port 


^)  Obecnie  śmierć  tego  ostatniego  usunęła  jedyną  ku 
temu  przeszkodę  i  jeżeli  niezależność  Korei  się  ostoi,  syn  pani 
Om  prawdopodobnie  zasiądzie  na  tronie. 


362 


Mo-satn-pho.  Lecz  Japończycy,  dowiedziawszy  się 
przed  czasem^  zajęli  port  wojskiem  i  zmusili  Koreę  do 
otworzenia  go  dla  handlu  powszechnego.  Naówczas 
przedmiotem  nowych  zabiegów  stał  się  port  Czing-haj- 
ueń  (Szing-haj)  na  pohidniowym  cyplu  półwyspu  w  po- 
łowie drogi  z  Portu  Artura  do  Władywostoku,  nieda- 
leko od  portu  Hamiltona,  który  w  swoim  czasie  był 
przedmiotem  zatargu  pomiędzy  Rosyą  a  Anglią.  Już 
wówczas  o  mało  niewybuchła  wojna,  gdyż  Japonia 
oparła  się  stanowczo  udzieleniu  przywilejów  jakiemu- 
kolwiek państwu  w  cieśninie  Korejskie],  dowodząc,  że 
to  zagraża  jej  handlowi  i  niezależności. 

V  Podczas  gdy  na  południu  toczyły  się  wspomniane 
walki  dyplomatyczne,  układy  i  demonstracye,  na  pół- 
nocy udało  się  dyplomacyi  rosyjskiej  wznowić  konce- 
syę  Brunera.  Wyprzedzając  ostatecznie  jej  podpisanie, 
oddział  żołnierzy  rosyjskich  zjawił  się  w  maju  1 903  r. 
w  porcie  Ją-nam-pho  u  ujścia  Jalu  i  zaczął  budować 
tam  własną  dzielnicę.  W  miesiąc  potem  przybyła  nowa 
partya.  Pospiesznie  wybudowano  wązkotorową  ko- 
lejkę wzdłuż  Jalu,  założono  telegraf  i  połączono  w  Yi- 
cżu  z  ogólną  siecią  telegrafów  mandżurskich;  przyczem 
zajęto  m.  Pilk-tąg,  leżące  powyżej  na  rzece,  a  do  zbu- 
dowanych w  Ją-nam-pho  koszar  przybył  oddział,  zło- 
żony z  700  żołnierzy.  Dnia  25  sierpnia  poseł  Hajaszy 
zaprotestował  przeciw  wprowadzeniu  wojsk  rosyjskich 
w  granice  Korei.  Zaczęły  się  nowe  układy  o  długo- 
letnie wydzierżawienie  przez  Rosyę  portu  Ją-nam-pho. 
Natrafiły  one  jednakże  na  zacięty  opór  nawet  wśród 


363 


przekupnej  biurokracyi  korejskiej.  Dnia  27  sierpnia 
poseł  Pawłów  daremnie  dobijał  się  widzenia  z  prze- 
biegłym Ij-jąg-ikiem;  do  7-ej  wieczorem  przesiedziaw- 
szy w  ministeryum,  zwrócił  się  wprost  do  cesarza. 
Rząd  korejski  pod  naciskiem  opinii  całego  kraju,  po- 
party przez  Japończyków,  odmówił  żądaniom.  W  po- 
łowie września  oddział  rosyjski  zaj^  miasteczko  Jąg- 
czen  po  drodze  z  Yj-cżju  do  Seulu.  Jednocześnie 
koło  portu  Tiu-cżu  wzniesiono  wieżę  strażniczą  i  usy- 
pano warowne  szańce  dla  artyleryi. 

Dnia  8  października  nadszedł  termin  ogłoszonego 
przez  Japonię  ultimatum.  D.  23  października  500 
żołnierzy  rosyjskich  pod  wodzą  dwóch  oficerów  prze- 
było w  nocy  rzekę  Tiu-meń  i  owładnęło  przeprawą  na 
niej.  Japonia  wysłała  okręt  wojenny  do  Ją-nam-pho. 
Były  to  właściwie  pierwsze  kroki  obecnie  toczącej  się 
wojny.  Ale  posłowi,  bar.  Rosenowi,  szczeremu  zwo- 
lennikowi pokoju,  dzięki  jego  wpływom  w  Japonii, 
udało  się  odwlec  jej  rozwój.  Mówiono  wówczas 
głośno  na  Dalekim  Wschodzie,  że  proponowano  Japonii 
zajęcie  południowej  Korei  na  tych  samych  warunkach, 
na  jakich  Mandżuiya  została  zajęta  przez  Rosyę,  ale 
bez  prawa  wznoszenia  fortyfikacyi  w  cieśninie  Korej- 
skiej. Środkowa  Korea  miała  tworzyć  neutralne  pań- 
stwo-bufor  pod  zwierzchnictwem  królów  korejskich, 
a  północna  Korea  miała  zostać  wcielona  do  Mandżuryi. 
Podobno  Japonia  na  warunki  te  nie  zgodziła  się,  w  kro- 
kach wojennych  nastąpiła  jednak  zwłoka.    Ścierały  się 


364 


gwałownie  dwa  prądy:  pokojowy,  dyplomatyczny  i  woj- 
skowy.   Ostatni  okazał  się  silniejszy. 

—  Czy  tak,  czy  owak,  przewaga  Rosyi  na  Dale- 
kim Wschodzie  to  tylko  kwestya  czasu  —  słyszałem 
wielokroć. 

—  Po  zajęciu  Korei,  zanim  upłynie  lat  dziesięć, 
Japonia  zostanie  gubernią  rosyjską... — mówiono  otwar- 
cie na  brzegach  morza  Żółtego.  Zdania  te  dochodziły 
pewnie  do  uszów  japońskich. 

Tymczasem  nad  Jalu  gromadziły  się  znaczne  siły 
wojenne;  flota  admirała  Yireniusa  spieszyła  z  Bałtyku 
do  Portu  Artura.  Dnia  24  stycznia  1 904  r.  przerwane 
zostały  stosunki  dyplomatyczne,  a  2  lutego  Japończycy 
napadli  niespodzianie  na  okręty  w  Porcie  Artura  oraz 
zatopili  w  Czemulpo  .Warjaga''  i  .Korejca**. 

Wybuchnął  zatarg  rujnujący  i  doniosły  dla  całego 
iwiata.   Polały  się  rzeki  gorącej  krwi  chłopskiej... 


XXI. 


Seal  w  przeddzień  wolny* 


p, 


rzy  wjeździe  do  Seulu  uderzyła  mię  ogromna  ilość 
wojska.  W  głębi  kraju  prawie  go  nie  widziałem;  tym- 
czasem tutaj  nieledwie  co  krok  wśród  tłumu  białych 
^cywilusów*  przewijały  się  figury  żołnierzy  w  czar- 
nych mundurach,  z  czerwonemi  wypustkami.  U  wrót, 
na  rogach  ulic,  na  placach,  na  stacyach  kolejki  elek- 
trycznej, wszędzie  błyskały  bagnety  i  niezliczone  po- 
sterunki wojskowe,  straże,  pikiety  przerzucały  zaciekle 
z  ramienia  na  ramię  broń,  strzelając  oczami  w  naszą 
stronę. 

—  Ci  się  pilnują!  —  pomyślałem. 

Skoro  jednak  spostrzegłem,  że  ilość  wojska  w  miarę 
posuwania  się  ku  środkowi  miasta  nie  zmniejszała  się, 
lecz  wzrastała,  ogarnął  mię  niepokój. 

—  Co  to?  Czy  wojna  została  wypowiedziana?  Czy 
może...  mieliście  rewolucyę?  — spytałem  monsieur  Mou- 
lis'a,  upatrz3rwszy  odpowiednią  chwilę. 


366 


—  Dlaczego?...  Co  pan  widział?  —  odparł  ten  rów- 
nież poruszony. 

—  Tyle  wojska  na  ulicach! 

—  Achl...  To  nici  —  rozśmiał.się  Francuz.  —  My 
tak  codzień...  Pan  zobaczy  jutro  rano...  Tu  oni  wszyscy 
przechodzą...  Pod  samym  balkonem...  Mój  hotel  bar- 
dzo dobry  punkt.  Cały  pałac  widać...  Nawet  Jego  Eks- 
celencya  pan  poseł  przychodzi  nieraz  stąd  patrzeć... 
Niech  pan  wyjdzie,  pan  zaraz  zobaczy... 

Ujął  mię  pod  rękę  i  wyprowadził  uprzejmie  na 
drewniany  balkon,  zawieszony  nad  małym  placykiem. 
Środek  placyku  zajmowała  wspaniała,  czerwona  brama 
w  chińskim  stylu,  o  trzech  wylotach,  nakryta  zadzierzy- 
ście  podwiniętym  dachem.  Pod  jego  cienistym  okapem, 
nad  środkową,  zamkniętą  wierzeją,  widziałem  tablice  ze 
złoconym  napisem  chińskich  hieroglifów.  Cienkie  smu- 
gi kolorowych  szlaków  biegły  wzdłuż  gzymsów.  Na 
nizki,  wyłożony  płytami  piaskowca  taras  przed  bramą 
prowadziły  szerokie,  ciosane  schody  kamienne.  Z  pra- 
wej strony  do  bramy  przylegały  pod  kątem  piętrowe 
koszary,  murowane  z  czerwonej  cegły,  z  lewej  ciągn^ 
się  wysoki,  szary  mur,  oddzielający  obszar  pałacowy 
od  ulicy  i  miasta.  Z  poza  muru  wychylały  się  wierz- 
chołki z  liści  obnażonych,  jesiennych  drzew,  a  dalej  za 
nimi  wysoko  w  błękitach  piętrzył  się  wielorogi,  purpu- 
rowy dach  chińskiego  budynku,  bardzo  wspaniałego, 
lecz  napół  już  rozwalonego. 

—  Co  to  jest? 

—  To  nic.  To  jest  nowy  pałac  cesarski. 


367 


—  Nowy?  Wszakże  on  zupełnie  zniszczony!  Czyż 
w  nim  cesarz  mieszka? 

'—  Tego  nikt  nie  wie,  gdzie  cesarz  mieszka!  —  od- 
rzekł tajemniczo  monsieur  Moulis.  To  trudno  wiedzieć! 
W  nocy  Jego  Cesarska  Mość  spaceruje,  każe  się  w  lek- 
tyce po  ogrodzie  nosić,  albo  patrzy  na  tańce,  albo  urzą- 
dza próbną  trwogę  żołnierzom,  a  we  dnie  w3rpoczywa 
w  niewiadomej  sali,  gdzie  wskaże...  Tam  za  tymi  mu- 
rami całe  miasto,  same  kobiety... 

Następnie,  podczas  gdym  się  przebierał  z  drogi, 
opowiedział  mi  monsieur  Moulis  wiele  ciekawych  szcze- 
gółów, którycti  dowiadywał  się  codzień  na  targu,  kupu- 
jąc warzywa: 

—  ...Jego  Cesarska  Mość  żyje  w  ciągłej  trwodze, 
musi  się  wszystkich  strzedz.  Niedawno  znowu  odkryto 
zamach  na  jego  życie.  Wypadkiem  uniknął  śmierci. 
Trucizna  była  w  jajku.  Gdy  je  wziął,  wyśliznęło  mu 
się  niechcący  z  ręki,  upadło  i  stłukło  się.  Przybiegł 
piesek,  zjadł  je  i  zaraz  zdechł.  Każdej  potrawy  przed 
cesarzem  próbuje  osobny  urzędnik,  ale,  niech  pan  po- 
wie, jak  spróbować  jajka!?...  Przekłuli  ostrożnie  i  wpu- 
ścili truciznę...  Najlepiej  czuł  się  Jego  Cesarska  Mość 
w  naszej  ambasadzie  i  nigdyby  jej  nie  opuścił,  gdyby 
nie...  Japończycy.  Wszystkich  tam  bardzo  polubił, 
pewnej  pani  podarował  nawet  cały  pałac  z  umeblowa- 
niem. I  mnie  parę  razy  wzywał  do  siebie.  Miałem  ho- 
nor przyrządzać  dlań  torty  i  majonezy.  Teraz  Jego  Ce- 
sarskiej Mości  o  wiele  gorzej!...  Jego  Cesarskiej  Mości 
wciąż  brak  pieniędzy...  Już  drugą  noc  nie  pali  się  świat- 


368 


ło  elektryczne  w  pałacu,  towarzystwo  amerykańskie 
przerwało  prąd,  gdyż  dwór  już  kilka  rat  zaległ  z  opła- 
tą... Onegda]  przyszło  80,000  dolarów,  ale  dziś  już 
nic  niema...  Albo  to  można  nastarczyć  na  to  stado  bia* 
łych  kruków?!...  Tu  ich  lata,  jak  muchl...  Głodne,  wciąż 
tylko  patrzą  na  ręce... 

Wiele  z  tych  wiadomości  istotnie  okazało  się  praw- 
dziwemi. 

Nazajutrz  rano,  około  7-ej,  istotnie  obudziła  mię 
muzyka  wojskowa  i  rzęsiste  bębnienie.  Gdym  wyszedł 
z  lornetką  na  balkon,  ujrzałem  cały  plac  przed  bramą 
pełen  wojska.  Było  tam  tego  pewnie  ze  dwa  bataliony^ 
Część  żołnierzy  stała  w  bezładnym  szeregu,  ustawiw- 
szy broń  w  kozły,  część  szła  długą  wstęgą,  błyskając 
szczeciną  bagnetów...  Podobno  w  Seulu  wojsko  zaj- 
muje codzień  aż  1 ,200  posterunków.  Samego  pałacu 
strzeże  batalion.  Ale  czy  wojsku  temu  ufać  można,  do- 
wodzi okoliczność,  że  w  czasie  zamieszek  1882  roku 
przyłączyło  się  ono  do  wichrzycieli,  a  w  1895  (8  paź- 
dziernika) przyboczna  gwardya  cesarska  (si-uj-dH)  ha- 
niebnie rozbiegła  się  na  samą  wieść  o  napadzie  na  pa- 
łac. Płynie  to  stąd,  że  w  pierwszym  wypadku  wojsko 
cierpiało  wprost  od  głodu,  gdyż  zmniejszono  mu  nie- 
słychanie i  tak  już  skromne  porcye  ryżu.  Następnie  ze 
sprawozdania  rosyjskich  instruktorów  dowiadujemy  się 
ciekawej  rzeczy,  iż  „wydanie  batalionowi  (wzorowe- 
mu) całkowitego  żołdu  i  wpisanie  pokwitowania  z  od- 
bioru do  książeczki  służbowej  sprawiło  silne  wraże- 


I 


369 


nie  w  wojsku  i  wywołało  w  innych  batalionacłi  wzbu- 
rzenie przeciw  naczelnikom*  *). 

Nie  należy  sądzić  o  armii  korejskiej  z  tych  porząd- 
nie ubranych,  nieźle  uzbrojonych  i  sprawnie  maszerują- 
cych żołnierzyków,  jakich  rząd  korejski  pokazuje  co- 
dzień  przed  pałacem  cesarskim  gościom  cudzoziem- 
skim z  hotelów  „Imperial*  lub  „Grand-Hotel*.  Gdym 
starał  się  przedostać  do  starego  pałacu  cesarskiego,  aby 
go  zwiedzić  i  obejrzeć  tam  ślady  niedawnych  szturmów 
chińskich  i  japońskich,  wyszli  do  mnie  jacyś  pijani, 
oberwani  nędzarze,  w  których  z  trudnością  poznałem 
żołnierzy.  Wzbronili  mi  wstępu  dość  grubiańsko,  lecz 
byłbym  się  tam  mógł  łatwo  dostać  za  parę  dolarów. 
Tak  mi  powiedziano.  Ponieważ  nie  miałem  ze  sobą 
tłomacza,  obawa  pozostania  sam  na  sam  z  taką  hołotą 
przemogła  moją  ciekawość  i  nie  skorzystałem  ze  spo- 
sobności. 

W  Korei,  podobnie  jak  w  Chinach,  panuje  pojęcie, 
że  wojsko  jest  złem  koniecznem.  Służba  w  wojsku  nie 
jest  traktowana  pogardliwie,  ale  uważana  za  mniej  za- 
szczytną, niż  służba  cywilna.  Korejska  organizacya 
wojskowa  różni  się  od  chińskiej  obowiązkowością,  nie 
jest  najemna,  lecz  powszechna  i  poborowa.  Z  ulg  woj- 
skowych korzystali  dawniej:  wszyscy  synowie  i  wnuki 
tych,  którzy  byli  na  wojnie,  wszyscy  synowie  starców 


^)   ,»Opis  Korei".   Wydanie  ministeiyum  skarbu.    Cz.  II, 
str.  427. 

KoiM.  24 


370 


90-letnich,  wnuk  lub  s)m  70-letnich,  jeden  z  4  brad 
służących  wojskowo  oraz  ojciec  trzech  synów  popiso- 
wych. Szlachta,  urzędnicy  oraz  osoby  obdarzone  za- 
szczytnem  odznaczeniem  wolne  były  zupełnie  od  woj- 
ska. Poza  tern  wszyscy  do  lat  60  uważani  byli  za  żoł- 
nierzy, co  dawało  Korei  około  1 ,200,000  ludzi  oręż- 
nych ^).  Ale  ponieważ  każdy  rekrut  miał  prawo  dać  za 
siebie  zastępcę,  więc  znaczna  część  wojska  składała  się 
z  niewolników.  Nie  to  jednak  wpłynęło  na  słabość  wo- 
jenną Korei,  lecz  złodziejstwo  i  łapownictwo,  trawiące 
cały  jej  organizm  rządowy.  Arsenały  i  składy  wojenne 
istniały  na  papierze  lub  znajdowały  się  w  opłakanym 
stanie  ^).  Zaciągi  wojsk  były  o  wiele  mniejsze  w  rze- 
czywistości, niż  w  wykazach  służbowych.  Żołd,  straw- 
ne, mundurowe  płynęły  do  kieszeni  urzędników  i  ofi- 
cerów. Po  reformie  (1894  r.)  zniesiono  przywileje 
szlachty,  otworzono  szkoły  wojskowe,  zmieniono  uzbro- 
jenie i  umundurowanie,  wezwano  instruktorów,  z  po- 
czątku chińskich,  potem  japońskich,  wreszcie  amery- 
kańskich, rosyjskich...  lecz  obyczaje  pozostały  te  same. 
Przedtem  wojsko  korejskie  naśladowało  wojowni- 
ków chińskich,  dzieliło  się  na  brygady  i, smocze'  i  i,ty- 


»)  Dmłtrewski:  „Zapiski  Otano  Kigoro".  Zap.  C.  R.  Tow. 
geogr.  XII,  nr.  1,  str.  269. 

>)  „Opis  Korei".  Wyd,  min.  skarbu.  Część  II,  str.  413. 
Właściwie  oznaczało  to,  że  ci  ludzie  płacą  podatek  wojenny 
i  są  obowiązani  wyjść  w  pole  w  razie  wojny,  jako  pospolite 
ruszenie;  amiia  stała  była  długi  czas  najemna.  Nominalnie  ar- 
mia korejska  ma  10,000,  rzeczywiście  6,000  żohiierzy. 


371 


grysie*,  nosiło  na  piersiach  potwory  naszyte,  a  na  ple- 
cach znaki  swych  oddziałów;  używało  jako  broni  łu- 
ków i  pik  bambusowych,  lut>owało  się  w  wielkich  cho- 
rągwiach kolorowych.  Obecnie  ma  pozory  europejskie: 
karabiny,  bagnety,  armaty;  wydatki  ministeryum  wojny 
(1,463,000  doi.)  wciąż  rosną:  w  roku  1900  przedsta- 
wiały Vi  ogólno  państwowych  rozchodów  (5,891,000 
doi.),  mimo  to  sami  Korejczycy  odzywają  się  o  swej 
armii  z  powątpiewaniem. 

—  Strzelać  do  bezbronnych  chłopów,  gwałcić  kobie- 
ty, to  oni  umieją.  Ale  przed  Japończykami,  nawet  przed 
ton-chakami  uciekają...  Gdyby  nie  Chińczycy,  toby 
powstańcy  ostatnim  razem  zdobyli  Seul.  Dawniej  ina- 
czej bywało,  przede  pobiliśmy  nawet  Francuzów.  Te- 
raz lud  zmarniał,  niema  posłuszeństwal...  —  powtarzały 
te  niepoprawne  dusze  urzędnicze.  —  Dawniej  zwierzch- 
ność nie  potrzebowała  nawet  więzień;  urzędnik  na- 
kreślił koło  na  ziemi  i  posadził  winowajcę,  a  ten  nie 
śmiał  się  ruszyć,  choć  straży  wcale  nie  było.  Teraz  mu- 
ry łamią,  z  więzień  uciekając...  Władza  osłabła,  zma- 
lała powaga  rządu!... 

I  snuły  się  dalej  ostrożne  skargi  na  cudzoziemców, 
na  reformy,  choć  te  w  istocie  pozostały  literą  martwą. 

Orędziem  cesarskiem  19  kwietnia  1895  r.  zostały 
np.  zamiast  dawnych  sądów  policyjno-administracyj- 
nych  wprowadzone  sądy  niezależne  z  sędziów,  nazna- 
czanych przez  ministeryum  sprawiedliwości,  z  prokura- 
turą na  wzór  europejski.  Ale  już  w  rok  potem,  również 
orędziem  cesarskiem  (dnia  11    stycznia  1896  r.)  są- 


372 


downictwo  prowincyonalne  zostało  znowu  powierzone 
gubernatorom,  a  powiatowe  naczelnikom  powiatów. 
Tortury  niby  zniesiono  i  karę  śmierci  ograniczono; 
w  istocie  jednak  nawet  w  stolicy  używają  dawnych, 
okrutnych  sposobów  badania,  a  na  prowincyi  torturują 
obywateli  z  najbłahszego  powodu,  poprostu  na  rozkaz 
byle  naczelnika.  Co  się  zaś  tyczy  kary  śmierci,  to 
w  jednym  miesiącu  lutym  1 897  r.  było  skazanych  na 
powieszenie  trzydziestu  siedmiu  więźniów  ^).  Podobno 
w  Seulu  istnieje  zreformowane  po  europejsku  więzie- 
nie; nie  zdążyłem  go  zwiedzić  i  nic  o  tem  powiedzieć 
nie  mogę,  lecz  wiem,  że  wszędzie  na  prowincyi  pozo- 
stały dawne  chińskie  więzienia-klatki,  gdzie  więźniowie 
żyją  z  jałmużny,  a  sądząc  z  powyżej  przytoczonego 
protokółu  sprawy  wodza  ton-chaków,  Czoi-si-chjęga, 
powyższy  sposób  żywienia  ich  utrzym3rwał  się  do  nie- 
dawna i  w  stolicy  ').  Widziałem  również  na  ulicach 
Seulu  więźniów  ze  skrępowanemi  na  piersiach  rękami, 
skutych  łańcuchami  za  szyje.  Mieli  na  głowach  wielkie 
kołpaki  słomiane,  głęboko  na  twarze  nasunięte,  towa- 
rzyszyli im  nadzorcy  z  maczugami  w  ręku. 

i,Kanga*  ^)  oraz  chłosta  bambusem  lub  knutem  na- 
leżą do  rzeczy  zwykłych  i  uważane  są  za  kary  łagodne. 
Po  dziś  dzień  również  wystawiają  na  widok  publiczny 


1)    „Korean  Repository'S  r.  1897,  str.  78. 
')    Rok  1898.  Patrz  rozdział  poprzedni. 
*)    Deska  wielka  i  ciężka  w  kształcie  dyby,   wkładana 
na  szyję. 


373 


w  klatkach  lub  wywieszają  na  murach  miejskich  głowy 
straconych  ^).  Wogóle  kary  sądowe  do  tej  pory  są  bar- 
dzo surowe,  ale  najlepszym  przykładem  ich  niemocy 
wobec  wymagań  życia  jest  kara  śmierdzą /opow/i/c/wo, 
z  dawien  dawna  wpisana  do  kodeksu  korejskiego,  lecz 
niestosowana  nigdy,  gdyż  należałoby  śmiercią  ukarać 
zbyt  wielu.  Grasuje  ono  w  sądach  niegorzej,  niż  gdzie- 
indziej. Mój  orędownik  a  zarazem  tłomacz,  urzędnik 
pałacowy  Szin-mun-giun,  otwarcie  mi  mówił: 

—  W  Korei  kto  bogaty,   ten   niewinny!    Biedny, 
choćby  nic  nie  zrobił,  zostanie  surowo  ukarany,  ale  bo- 


^)  Ciekawą  jest  rzeczą,  że  w  czasach  dawnych  kara  śmier- 
ci stosowana  była  dość  rzadko  i  dopiero  w  końcu  XVIII  stule- 
cia rozpowszechniła  się  tak  bardzo.  Karano  śmiercią  za  nastę- 
pujące przestępstwa:  1)  za  zbrodnie  wszelkie  przeciw  osobie 
monarchy;  2)  za  wszelkie  zbrodnie  stanu  i  polityczne;  3)  za 
udział  w  buncie;  4)  za  wyznawanie  chrześcijaństwa;  5)  za  na- 
ruszenie dyscypliny  wojskowej;  6)  za  zdradę  tajemnicy  pań- 
stwowej; 7)  za  zabójstwo;  8)  za  rozbój;  9)  za  podpalenie;  10) 
za  zburzenie  i  zbezczeszczenie  mogił;  U)  za  podrobienie  pie- 
częci i  dokumentów  rządowych;  12)  za  podrobienie  pieniędzy; 
13)  za  łapownictwo;  14)  za  kradzież  przedmiotów  wysłanych 
królowi  w  podarunku;  15)  (niewolnika^  za  spalenie  pamiątko- 
wej tabliczki  przodków  pana;  16^  za  doniesienie  (młodszych) 
na  starszych  (ojca,  wuja,  dziada,  matkę  itd.);  17)  za  uderzenie 
ojca;  18)  za  palenie  opium;  19)  za  przemycanie  opium,  żeń- 
szenia,  złota,  rudy  srebrnej  i  piasku  złotego;  20)  za  kopanie 
szlachetnych  metali  (do  1882);  21)  za  wywóz  zboża  i  lyżu  za 
granicę;  22)  za  przejście  granicy;  23)  za  stosunki  z  cudzoziem- 
cami.   (M.  Pogio:  „Korea",  tłom.  niem.,  str.  77). 


374 


gaczowi  nawet  zabójstwo  ujdzie!...  Nie  na  sumienie 
i  prawo  baczą  sędziowie,  lecz  patrzą  na  ręce  obwi- 
nionego!... 

Sprawy  sądowe  były  i  są  poniekąd  jednym  z  głów- 
nych dochodów  osławionych  ,»muń-gaków',  dworzan 
ludzi  wpływowych.  Za  pewną  opłatę,  zależną  od  ważno- 
ści sprawy,  zobowiązują  się  oni  do  jej  obrony,  wyłu- 
dzają następnie  od  swego  patrona  list  polecający  i  zja- 
wiają się  z  nim  u  sędziego;  ten  wówczas  nie  śmie  osą- 
dzić winowajcy,  co  najwyżej  stara  się  sam  coś  odeń 
otrzymać.  Słowem,  niczem  niekrępowana  samowola 
po  dawnemu  panuje  od  góry  do  dołu. 

A  ponieważ  każdemu  chodzi  przedewszystkiem 
o  dochody,  stan  finansowy  kraju  jest  wprost  opłakany. 
Ale  i  dwór  ma  się  wcale  nie  lepiej.  Wprawdzie  jeden 
z  seulskich  dyplomatów  rosyjskich  dowodził  mi,  że 
9  wcale  tak  źle  nie  jest '',  że  i,u  cesarza  korejskiego  kury 
pieniędzy  nie  dziobią*^  że  i,w  bieżącym  jeszcze  roku 
Jego  Cesarska  Mość  ma  zamiar  upamiętnić  przyjęcie 
przez  siebie  cesarskiego  tytułu  wspaniałym  festynem, 
na  który  zostaną  zaproszeni  przedstawiciele  wszystkich 
państw  i  nawet...  podróżni,  czego  nie  można  przecie 
dokonać  z  pustą  kieszenią **... 

Lecz  nie  przekonało  mię  to.  Nie  przekonał  mię 
również  szanowny  Szin-mun-giun,  który  twierdził,  że 
oświetlanie  pałacu  elektrycznością  zostało  przerwane 
nie  dlatego,  że  niema  za  nie  czem  płacić,  lecz  dlatego, 
że  I,  cesarz  gniewa  się  na  nieuczciwe  Towarzystwo  elek- 
tryczne amerykańskie',  zaś  dach  na  nowym  budynku 


375 


pałacowym  załamał  się  nie  dlatego,  że  go  źle  posta- 
wiono, lecz  I,  z  powodu  niesłychanie  ulewnych  desz- 
czów*, a  jest  nienaprawiany  nie  z  przyczyny  braku 
pieniędzy,  lecz  dlatego,  że  przez  zawalenie  się  i,  obrzydł 
cesarzowi*...  W  parę  dni  jednak  zdarzył  się  mały  wy- 
padeczek,  który  przekonał  mię  już  niezbicie,  że  bądź 
co  bądź  najwiarogodniejsze  są  wiadomości...  zbierane 
przez  monsieur  Moulis'a  na  targu. 

Byłem  z  wizytą  u  pewnego  znacznego  urzędnika 
korejskiego.  Siedzieliśmy  właśnie  w  jego  wewnętrz- 
nym>  „gościnnym  pokoju*,  upiększonym  europejskie^ 
mi  zwierciadłami,  zegarami  oraz  cennymi,  staroż3rtny- 
mi  przedmiotami  korejskimi;  siedzieliśmy  po  japońsku: 
bez  butów  na  wysłanej  ślicznemi  matami  posadzce.  Go- 
spodarz, bardzo  miły  w  obejściu,  o  ściągłej,  oliwkowej 
twarzy  i  podłużnych,  smutnych  oczach,  opowiadał  cie- 
kawe szczegóły  o  zamierzonej  przez  rząd  budowie  hu- 
ty szklanej,  o  fabryce  tkackiej,  o  eksploatacyi  kopalni 
węgla  i  rpzmaitych  nadziejach,  związanych  z  temi 
przedsiębiorstwami,  gdy  do  pokoju  przemocą  nieledwie 
wpadł  Chińczyk...  Ukląkł,  uderzył  czołem,  poczem 
wyciągnąwszy  z  rękawa  jakiś  papier,  począł  mówić 
z  uniesieniem  i  papier  gospodarzowi  domu  podsuwać... 
Ten  papieru  nie  brał,  ale  słuchał  w  milczeniu,  z  głową 
pochyloną  na  piersi.  Szin-mun-giun  też  głowę  zwiesił. 
Wreszcie  zaczęli  coś  cicho  i  ostrożnie  przekładać  na- 
pastnikowi. Był  to  przedsiębiorca  budowlany,  który 
wielokrotnie  już  żądał  nadaremnie  wypłacenia  należnoś- 
ci. Teraz  poniósł  znaczne  straty  wskutek  gwałtownego 


376 


spadku  kursu,  wywołanego  pogłoskami  o  wojnie,  po- 
nieważ w  kontrakcie  wypłata  umówiona  była  w  dola- 
racti  korejskicli,  a  robotnikom  musiał  wypłacać  srebrem 
cłiińskiem.  Pytał,  kto  mu  wynagrodzi  straty,  płynące 
ze  zwłoki?...  W  końcu  zgodził  się  i  na  nie,  byle  mu  na- 
leżność wypłacono  natychmiast... 

—  Niema  pieniędzy!...  —  westchnął  Szin-mun-giun, 
który  mi  opowiedział  to  wszystko.  —  Niedawno  wpły- 
nęło do  skarbu  80  tysięcy,  ale  już  niema  ani  dolara! 

Nie  mogłem  się  jednak  dowiedzieć,  co  to  były  za 
tajemnicze  80,000  i  dlaczego  znikły  tak  szybko.  Skarżył 
się  tylko  ostrożnie,  że  trzymają  w  pałacu  za  dużo  nie- 
potrzebnej hołoty,  wróżbitów,  czarowników,  tancerek 
(ki-sań  1). 

—  Cesarz  zbyt  jest  dobry,  ale  jego  wola  święta!... 
Całe  państwo,  i  skarb,  i  my  sami  jesteśmy  jego  włas- 
nością... 

W  tem  utartem  zdaniu,  które  często  słyszałem  w  Ko- 
rei, było  wiele  lojalnej  obłudy,  gdyż  właściwie  docho' 
dy  skarbowe  należały  do  każdego,  kto  miał  śmiałość 
i  możność  z  ruch  czerpać. 

Skarbowość  korejska,  podobnie  jak  cały  układ  pań- 


^)  Wydatki  na  szamańskie  ofiary  dworskie  rosną  istotnie 
szalenie:  w  r.  1897  wynosiły  60,000  jen,  a  w  1900— już  150,000 
według  budżetu,  w  istocie  były  zawsze  większe.  Wpływ  wróż- 
bitów na  cesarza  i  cesarzową  był  tak  silny,  iż  Japończycy  po 
zajęciu  Seulu  w  1904  r.  wypędzili  ich  przedewszystkiem  z  pa- 
łacu jako  wrogów  wszelkiej  reformy. 


377 


stwowy  wzorowała  się  na  chińskiej.  Polega  ona  na  de- 
centralizacyi  administraqrjnej.  Naczelnicy  prowincyi  są 
uważani  za  przedstawicieli  cesarza  i  samowładztwa;  ob- 
darzeni znacznemi  prawami  w  zakresie  sądownictwa 
i  policyi,  posiadają  prócz  tego  własne  kasy,  niepodle- 
gające  kontroli  władz  stołecznych.  Minister  skarbu  za- 
twierdza tylko  ogólną  sumę  podatków,  przypadającą 
na  każdą  część  kraju;  po  odesłaniu  należnej  ilości  do 
skarbu  stołecznego,  władze  miejscowe  rozporządzają 
resztą  według  własnego  uznania.  Stąd  powstało  dąże- 
nie do  stałego  zmniejszania  sum  pierwszego  rodzaju 
oraz  zwiększania  i  usuwania  od  wszelkiej  rachunko- 
wości wydatków  i  poborów  miejscowych.  W  rezultacie 
kilkunastomilionowy  lud,  jęczący  pod  brzemieniem 
podatków,  wnosi  do  skarbu  państwowego  zaledwie 
siedem  milionów  jenów  rocznie  ^).  Ale  i  tę  sumę  trudno 
wydostać  od  władz  prowincyonalnych;  one  wiecznie 
zalegają  albo  zwłóczą  z  wypłatą  we  wszystkich  instan- 


^)    Przytoczę  dla  przykładu  budżet  dochodów  na  r.  1900: 

a)  podatek  gruntowy  2,981,318  j.  (powinno  być  4,750.000  j.); 

b)  zaległości  podatku  gruntowego  i  podymnego  990,000  j.; 

c)  podatek  podymny  278,478  j.  (powinno  być  700,000  j.);  d) 
dochody  celne  i  łasztowe  (od  okrętów)  800,000  j.  (powinno 
być  900,000);  e)  podatek  od  złota  10,000  j.  (powinno  być  z  gó- 
rą 150,000);  Q  akcyza  od  żeń-szenia  150,000  j.;  g)  podatki  mie- 
szane (przeważnie  handlowe)  200,000  j.;  h)  rozmaite  dochody 
drobne  (?)  70,000  j.;  i)  dochody  z  mennicy  350,000  j.  —  razem 
z  pozostałością  (?!)  z  roku  przeszłego—  333,000  =  6,162,796  j. 
(„Opis  Korei",  wyd.  minist.  skarbu.    Cz.  III,  str.  223. 


378 


cyach,  poczynając  od  władz  gminnych  i  powiatowych, 
kończąc  na  gubernatorach.  Przetrzymane  pieniądze  wy- 
pożyczają, korzystając  w  ten  sposób  z  procentów.  Daw- 
niej, kiedy  podatki  pobierane  były  w  naturze,  działy 
się  nadużycia  stokroć  większe,  poborcy  kazali  sobie 
odmierzać  zboża  i  grochy  miarami  handlowemi  trzy 
razy  większemi  od  miar  rządowych  tej  samej  nazwy, 
skarb  znowu  okpiwali  na  gatunku  oddawanych  mateiya- 
łów,  zamieniając  lepszy  na  gorszy,  dodając  piasku 
i  śmiecia.  Reforma  1894  roku,  która  miała  wnieść  ład 
i  jawność  przedewszystkiem  w  tę  dziedzinę,  zdołała 
zaledwie  wprowadzić  podatki  pieniężne.  Reszta  pozo- 
stała po  dawnemu.  Skarb  nic  nie  daje  na  utrzymanie 
administracyi  i  policyi  prowincyonalnej,  ale  tez  nie  od- 
biera żadnych  sprawozdań  o  ich  dochodach  i  wydat- 
kach. Wogóle  budżetu  państwa,  w  pojęciu  europej- 
skiem,  Korea  nie  posiada,  gdyż  te  sprawozdania,  które 
od  czasu  do  czasu  pojawiały  się  w  gazecie  rządowej, 
oraz  ogłaszane  wyciągi  z  ksiąg  państwowych  nie  za- 
sługują wcale  na  wiarę  i  pełne  są  tajemniczych  sprzecz- 
ności i  niedomówień.  Naprzykład  dochody  celne  i  łasz- 
towe  (od  okrętów)  w  latach  1896  i  98  były  podane  na 
501,873  i  486,163  jen.,  tymczasem  dorównjrwały 
w  tych  latach  691,784  i  1,000,451  jenów,  a  w  1899  r., 
kiedy  ich  wcale  nie  wniesiono  do  ksiąg  ministeryum 
skarbu,  sięgnęły  902,955  jenów.  Gdzie  się  te  sumy 
podziewają  i  na  co  są  zuż3rtkowywane,  tego  w  księ- 
gach niema  i  śladu,  gdyż  zupełnie  samodzielnie  rozpo- 
rządza niemi  komisarz  celny,  zależny  całkowicie  od  ce- 


379 


sarza.  To  samo  dzieje  się  w  innych  gałęziach  docho- 
dów. W  budżecie  1899  r.  podano  300,000  jenów,  jako 
spodziewany  dochód  od  podatków  mieszanych,  gdy 
tymczasem  w  rzeczywistości  wpłynęło  ich  26,935 
jenów. 

Na  utrzymanie  administracyi,  policyi  i  sądownictwa 
prowincyonalnego  skarb,  jak  to  powiedziałem,  zupełnie 
nic  nie  daje,  tymczasem  w  budżecie  stale  figuruje  od 
700 — 800,000  jen.  niby  na  ten  cel  przeznaczonych. 
Wyjezdne  dla  urzędników  wykazane  jest  w  ilości  10,000 
jen.,  lecz  wiadomo,  że  tylko  w  1899  roku  wydano  na 
to  7,552  jen.  W  budżecie  ministeryum  sprawiedliwości 
wykazano  za  lata  1897  i  1898  1,680  jen.  i  2,100  jen. 
na  utrzymanie  sądów,  które  nigdy  nie  istniały  i  t.  d. 
^ożnaby  wykaz  tych  niedokładności  o  wiele  przedłu- 
żyć ^).  Przykład  idzie  z  góry,  jakkolwiek  na  utrzyma- 
nie dworu  wyznaczono  wszystkiego  500,000  jen., 
w  rzeczywistości  prócz  tego  pochłania  on  257o  ^^  ^^% 
wszystkich  dochodów  skarbowych,  co  dochodzi  prawie 
do  200,000  jenów  rocznie.  Robi  się  to  w  sposób  bar- 
dzo prosty:  gdy  pieniądze  wyjdą,  ministeryum  dworu 
dostaje  od  skarbu  państwa  zaliczkę  niby  to  z  sum  przy- 
szłego roku,  które  jednak  nigdy  nie  bywają  strącane. 
Następnie  dwór  zaciąga  długi  u  kupców,  dostawców, 
przedsiębiorców,  które  skarb  musi  płacić  jako  zobowiąż 
zania  państwowe.  W  roku  1898  wydał  na  to  87,000  j. 


1)    .Opis   Korei*.    Część   U.    Rozdział  XIV:  Finanse, 
str.  431. 


380 


Nareszcie  istnieje  osobna  rubiyka  wydatków  dworskich 
nadzwyczajnych,  dochodzących  corocznie  do  200 — 
300,000  j.,  również  zaspokajanych  przez  skarb  pań- 
stwowy. Gdy  budowano  nowy  pałac,  oprócz  200,000  j. 
wydanych  niby  z  cesarskiej  szkatuły  musiało  ministe- 
ryum  skarbu  dać  na  dokończenie  budowy  249,000 
w  ciągu  dwóch  lat  (1898  i  1899).  W  tym  też  czasie 
cesarz  odebrał  skarbowi  dochody  z  kopalni  złota  i  cło 
z  żeńszenia...  A  jednak  zaledwie  upłynęło  dwa  lata  od 
przysięgi  wykonanej  przezeń  publicznie  na  żądanie  Ja- 
pończyków, w  której  1 4  punktach  znajdują  się  i  nastę- 
pujące ^):  4)  Sprawy  majątkowe  króla  zostaną  oddzie- 
lone od  spraw  państwowych.  6)  Pobory  skarbowe, 
opł&cane  przez  lud,  będą  określone  drogą  prawodaw- 
czą; nieprawne  pobory  nie  będą  więcej  miały  miejsca* 
7)  Naznaczanie,  zbieranie  i  wydawanie  wpływających 
do  skarbu  podatków  należy  wyłącznie  do  ministeryum 
finansów.  8)  Przedewszystkiem  będą  ograniczone  wy- 
datki dworu  cesarskiego,  co  powinno  posłużyć  za  przy- 
kład dla  ministrów  i  urzędników  prowincyonalnych.  9)  Co 
rok  będzie  układana  lista  wydatków  dworskich  i  mini- 
steryów  z  baczeniem,  aby  dochody  państwowe  zostały 
uż3rwane  tylko  na  ściśle  określone  potrzeby. 


^)  Przysięga  została  wykonana  uroczyście  przez  obecnie 
panującego  cesarza  w  świątyni  jego  przodków  7  stycznia 
1895  roku.  Jest  ona  właściwie  streszczeniem  główniejszych 
postanowień  z  208  praw  wydanych  przez  zebranie  prawodaw- 
cze z  1894  roku. 


j 


381 


Wątpliwą  jednakże  jest  rzeczą,  czy  cesarz  mógłby 
dokonywać,  nawet  gdyby  chciał,  powyższycłi  ograni- 
czających go  zobowiązań.  Jest  on  całkowicie  w  mocy 
swego  otoczenia,  którego  potrzeby  i  wymagania  po- 
większają się  z  dnia  na  dzień.  Mnożą  się  i  dorastają 
liczni  książęta  krwi,  synowie  i  wnukowie  poboczni, 
mnoży  się  ich  harem  i  służba.  Wciska  się  wciąż  do 
pałacu  ciżba  nowych  ulubieńców,  zauszników,  wróżbi- 
tów, ambitnych  i  chciwych.  Cesarz  jest  wciąż  ogoło- 
cony z  pieniędzy,  a  często  nie  może  dostać  paruset  jen. 
na  osobiste  wydatki  ^),  gdyż  przeznaczone  dlań  sumy 
topnieją  po  drodze  w  tajemniczy  sposób...  A  tymcza- 
sem musi  wciąż  dawać,  zapełniać  wyciągnięte  ku  sobie 
szpony  drapieżne,  rozwarte  gardziele,  wyszczerzone 
zęby  rozmaitych  osobistości,  wśród  których  daremnie- 
by  szukał  odrobiny  uczucia  dla  siebie.  Zdradzano  go 
tylekroć,  tylekroć  płaszczący  się  przed  nim  niewolnicy 
podawali  mu  kłamstwo  i  ukr3rtą  truciznę,  więc  wierzyć 
już  nie  może  i  pamięta  jedynie,  jak  sługi  jego  mordo- 
wano w  jego  oczach;  pamięta  burzliwe  napady  i  bitwy 
dokoła  siebie,  wyzysk  uśmiechniętych  przyjaciół  krajo- 
wych i  cudzoziemskich  lub  groźbę  utajoną  w  dworskim 
frazesie  możnego  dostojnika... 

Szin-mun-giun  opowiedział  mi  legendę  dworską, 
która  wiernie  maluje  dawniejsze  życie  prywatne  monar- 
chów korejskich,  jakiem  ono  pozostało  zresztą  i  po  dziś 
dzień: 


')    „Opis  Korei".  Część  II,  str.  453. 


382 


—  Przed  200  laty  panował  król  Cchan,  który  upo- 
dobał sobie  bardzo  drugą  żonę  a  obrzydził  pierwszą 
i  kazał  ją  nawet  odesłać  z  powrotem  do  rodziców  za 
bramę  wschodnią.  Tam  wygnanka  pędziła  ż3rwot  w  wiel- 
kiej żałobie,  nie  myjąc  twarzy,  nie  czesząc  włosów  i  nie 
obcinając  paznokci.  Tymczasem  król  coraz  bardziej 
przywiąz3rwał  się  do  swej  wybranki.  Nareszcie  mini- 
strowie zwrócili  mu  uwagę,  że  to  niedobrze  tak  krz3rw- 
dzić  prawowitą  małżonkę,  że  należy  kochać  obie  żony 
jednakowo. 

Ale  król  nie  usłuchał.  Wtedy  ministrowie  kazali 
wydrukować  książkę  i  niby  stare  dzieło  podali  mu  ją, 
mówiąc: 

—  W  tej  księdze  jest  opisana  historya,  jak  pewien 
król  wyróżnił  niegdyś  drugą  żonę,  a  pogardził  pierw- 
szą i  co  z  tego  wynikło.  Niech  Wasza  Cesarska  Mość 
raczy  łaskawie  przecz3rtać*. 

A  stało  w  tej  książce,  że  wskutek  niesprawiedliwej 
miłości  królewskiej  spłynęły  na  kraj  wielkie  nieszczęś- 
cia. Król  zrozumiał  o  co  chodzi,  posłał  po  swoją  pier- 
wszą żonę,  kazał  jej  się  umyć,  uczesać  i  wrócił  ją  do 
swej  łożnicy.  Odtąd  kochał  obie,  ale  tajemnie  przekła- 
dał zawsze  drugą,  chętniej  się  z  nią  bawił  i  obcował. 
Aż  zdarzyło  się,  że  zrana,  gdy  przy  myciu  igrał  z  nią, 
ta  broniąc  się  i  odpychając  go  od  siebie,  zadrasnęła  go 
wypadkiem  w  czoło.  Jest  takie  prawo,  że  kto  cesarza 
dotknie  a  tembardziej  zrani,  musi  umrzeć.  Ministrowie 
dostrzegli  znak  na  czole  króla  i,  dowiedziawszy  się,  że 
uczyniła  go  druga  jego  żona,  zażądali  wydania  jej.  Król 


383 


odmówił.  Dwadzieścia  razy  zwracali  się  doń,  wciąż  od- 
mawiał, aż  spadły  na  kraj  susze  niezmierne.  Wtedy  wy- 
dać ją  musiał.  Ministrowie  kajali  jej  zażyć  truciznę, 
lecz  ponieważ  nie  chciała  umierać  i  skopała  nawet  no- 
gami dostojników,  co  jej  czarę  przynieśli,  postanowiono 
udusić  ją  między  podwójnemi  drzwiami,  aby  stało  się 
zadość  prawu,  i  ona  umarła,  nietknięta  rękami  ludzkie- 
mi.  Pochowano  ją  za  bramą  południową  (pałacu),  tam, 
gdzie  teraz  poselstwo  rosyjskie.  Król  nie  mógł  jej  za- 
pomnieć, ani  pocieszyć  się  po  jej  śmierci:  wciąż  ciąg- 
ną na  jej  mogiłę.  Przedtem  bywało  najwyżej  po  dwa 
« wyjścia*  (ku-don)  na  miesiąc,  teraz  uczyniło  się  ich 
29,  a  więc  codzień  w  małym  miesiącu,  a  w  dużym  zo- 
stał jeden  tylko  dzień  wolny. 

W  zamęt  popadły  wszystkie  sprawy;  urzędnicy  nie 
jedli,  nie  spali,  nie  robili  nic,  gdyż  musieli  towarzyszyć 
królowi  przy  « wyjściach".  A  król  wciąż  siedział  na 
mogile  królowej,  wzdychał  i  płakał.  Dwadzieścia  razy 
ministrowie  przedstawiali  mu,  że  nie  należy  tak  bardzo 
rozpaczać,  że  powinien  swe  drogocenne  zdrowie  sza- 
nować. Nic  nie  pomagało.  Wtedy  umyślili  ciało  w  nocy 
wykopać  i  wywieźć  daleko.  Lecz  przyśniła  się  królo- 
wi nieboszczka  żona  i  ostrzegła  go  o  zamiarze  mini- 
strów. 

—  Dobrze,  niech  mię  odkopią,  lecz  niech  pocho- 
wają mię,  gdzie  wskaże  twoja  królewska  chorągiew — 
powiedziała  mu,  znikając.  Król  wezwał  ministrów  i  wy- 
jawił im,  że  wie  o  ich  zamiarach.  A  gdy  się  zlękli,  rzekł 
im,   że  daje  swe  przyzwolenie,  byle  pochowali  ciało 


384 


tam,  gdzie  wskaże  jego  monarsza  żółto-czerwona  cho- 
rągiew. 

Nazajutrz  otwarto  mogiłę,  wydobyto  trumnę  i  ru- 
szono w  uroczystym  pochodzie,  na  którego  czele  wy- 
stąpił rycerz  z  monarszą  żółto-czerwoną  chorągwią. 
Chorągiew  natychmiast  rozwinęła  się  i  pociągnęła  za 
sobą  chorążego.  Wiodła  go,  za  99  gór  i  dc^ów; 
wreszcie  zatrzymała  się  i  gdy  rycerz  chciał  ją  dalej 
ponieść,  kroku  nie  mógł  uczynić. 

W  tem  miejscu  kazał  cesarz  swą  zabitą  żonę  po- 
chować. Zwie  się  to  miejsce  Kiąg-nun.  Przedtem  były 
tam  tylko  suche  skały,  ale  wkrótce  ludzie  mówić  za- 
częli, że  ze  wszystkich  99  dolin  płynąć  zaczęły  stru- 
myki, że  wszędzie  bić  zaczęły  źródła...  Chodzili,  oglą- 
dali, dziwili  się.  Mieszkał  wówczas  niedaleko  Seulu 
ubogi  jan-bań,  który  miał  dwóch  synów:  jednego  — 
ślepego,  drugiego  —  suchorękiego.  Ponieważ  pocho- 
dzili z  rodu  jan-baniów,  choć  byli  kalekami,  musieli 
służyć.  Mały,  co  prawda,  zajmowali  urząd  i  niebardzo 
na  nich  zważano.  Sami  jednak  zwrócili  się  do  ro- 
dziców: 

.  —  Wszyscy  już  złożyli  hołd  małżonce  króla  w  jej 
nowej  mogile,  myśmy  tylko  tam  jeszcze  nie  byli... 
Choć  mały  zajmujemy  urząd,  wypada  i  nam  to  uczy- 
nić. Puśćcie  nasi 

Rodzice  po  naradzie  zgodzili  się,  gdyż  nie  mogli 
im  odmówić.  Najęli  dwa  palankiny  i  wysłali  synów. 
Wędrując  przez  rzeczki  i  strumienie,  zapragnęli  ochło- 
dzić się  od  spiekoty  i  od  wypitej  ,suli*  (wódki),  zdjęli 


"2  ** 

■o  -g 


385 


odzienie  i  zanurzyli  się  w  wodzie.  Niedługo  spostrzegł 
ślepy  z  przerażeniem,  że  widzi,  a  suchoręki,  że  włada 
rękami...    Wieść  o  tym  cudzie   niezwłocznie  rozbiegła 
się  po  całej  Korei  i  zaczęły  się  scłiodzić  do  grobu  ce- 
sarzowe] tłumy  ctiorych,  szukając  uzdrowienia.    Długo 
nikt  nie  wiedział,  skąd  to  poctiodzi,   aż  znalazł  się  taki 
urzędnik,  który  W3rtłomaczył,   że  to  pewnie  cesarzo- 
wa-nieboszczka  obchodzi   w  ten  sposób  swoją  żało- 
bę, której  jej,  jako  zgładzonej,  odmówiono.  Tłumy  ob- 
dartych, brudnych,  nieczesanych  przychodziły  na  jej 
grób  z  płaczem  i  błaganiem.    Sto  lat  trwała  uzdrawiają- 
ca moc  źródeł,  poczem  zaczęła  słabnąć  i  obecnie  już 
znikła... 

Minęła  pierwsza  żałoba  i  druga!..  —  dokończył  po- 
uczająco Szin-mun-giun. 

Wielka  pozornie  cześć  za  życia  i  po  śmierci  a  w  grun- 
cie rzeczy  —  niewola,  ogromna  możność  czynienia  złe- 
go i  niesłychanie  mała  dobrego  —  oto  los  cesarzów 
korejskich. 


Codzień  sam  albo  z  tłomaczem  zwiedzałem  jakiś 
zakątek  Seulu.  Czasami  brałem  ,, rikszę",  których  tłum 
stał  wiecznie  przed  hotelem,  innym  razem  siadałem  do 
tramwaju  elektrycznego,  który  biegnie  od  bramy  Wschod- 
niej do  Zachodniej,  przecinając  podługowate  w  planie 
miasto  wzdłuż  jego  największej  osi.  Wolałem  jednakże 

Korea.  25 


386 


robić  wycieczki  pieszo,  co  pozwalało  zatrzymywać  się 
przed  ciekawszymi  sklepami  oraz  zaglądać  do  krętych, 
ciasnych  uliczek  starych  dzielnic  seulskich.  Na  ulicach 
ruch  bardzo  ożywiony,  szczególniej  zrana;  snują  się 
ciżby  biało  odzianych  Korejczyków  w  czarnych  cylin- 
drach włosiennych  lub  bambusowych  kapeluszach  — 
grzybach;  jadą  ciężkie  wozy  zaprzężone  w  woły;  idą 
z  dalszych  okolic  karawany  objuczonych  koni  a  z  bliż- 
szych wielkie  byki  korejskie,  uginające  się  pod  stosami 
naładowanego  na  nie  drzewa,  chróstu  lub  siana.  Ale 
ruch,  gwar,  wołanie,  brzęk  żelaza,  kucie  młotów  pracu- 
jących w  otwartych  warsztatach  rzemieślniczych,  ogól- 
ne tętno  miejskiego  ruchu  znacznie  jest  jednak  mniej- 
sze, niż  w  miastach  chińskich,  a  wygląd  ludności  dużo 
uboższy,  brzydszy  i  bardziej  prostaczy,  niż  w  japoń-. 
skich.  Jednostajnie  biała  barwa  ubrań  oraz  brak  boga- 
tych wystaw  sklepowych  pozbawiają  ulice  korejskie 
wszelkiego  kolorytu.  Brudne,  zakopcone  ściany  domów 
bez  okien  od  strony  ulicy,  pokłady  śmieci,  leżące  na 
ulicach,  brak  chodników,  kałuże  i  potoki  brudnych  po- 
myj, płynących  nieraz  środkiem,  nieznośny  odór  gniją- 
cych odpadków  włoszczyzny,  ludzkich  nieczystości, 
trupów  kocich,  psich,  ptasich...  wyrzucanych  z  miesz- 
kań za  próg,  czynią  przechadzkę  po  podrzędniejszych 
ulicach  Seulu  wprost  niemożliwą.  Dodać  należy  nie- 
znośny, białawy  kurz,  którego  gęsty  obłok  otula  miasto 
od  najwcześniejszego  ranka.  O  polewaniu  ulic  niemają 
tu  pojęcia,  a  ulice  są  niebrukowane.  Zresztą  nie  ma 
wody.  Łożysko  rzeki,  przepływającej  przez  miasto,  wy- 


387 


pełnia  się  jedynie  w  czasie  deszczów,  poza  tern  jest  to 
pł3rtki,  brudny  i  cuchnący  potok,  dość  opieszale  płyną- 
cy wśród  ośmieconych  głazów.  Pod  wyłożonymi  ka- 
mieniami bulwarami  szeregiem  siedzą  u  wody  praczki, 
tłukące  zawzięcie  bieliznę  krótkimi  wałkami.  Można 
się  tam  dowoli  napatrzyć  wdzięków  kobiecych,  gdyż 
damy  korejskie  zakrywają  przed  mężczyznami  jedy- 
nie... twarze.  Tajemnicą  pozostało  dla  mnie  w  jaki  spo- 
sób te  osoby,  tak  często  piorące  śnieżne  szaty  swych 
mężów  i  własne,  umieją  zachować  w  stanie  nienaruszo- 
nym brud  swego  ciała. 

Najpiękniejszą  i  najruchliwszą  jest  ulica  Dzon-no, 
po  której  biegnie  tramwaj.  Tutaj  są  najlepsze  sklepy 
i  bazary,  naśladujące  niezbyt  udatnie  bogate  składy 
chińskie.  Z  trudnością  odszukałem  księgarnię,  których 
tak  wiele  spotyka  się  w  Chinach  i  Japonii.  Sklepów 
z  przedmiotami  sztuki  wcale  nie  znalazłem.  Wprawdzie 
w  bazarze,  gdzie  sprzedawano  dywany,  dość  ładne 
maty,  żelazne  szkatułeczki  korejskie  i  liche  hafty  je- 
dwabne, pokaz3rwano  mi  jednocześnie  ordynarne  malo- 
widła, podobne  do  japońskich  „kakemono'',  ale  żadną 
miarą  nie  mogłem  uznać  ich  za  rzeczy  sztuki.  Zasmu- 
cony przewodnik,  który  wschodnim  obyczajem  miał 
sobie  zapewniony  lO^o  od  kupionego  przeze  mnie 
przedmiotu,  zaprowadził  mię  wreszcie  do  sklepów  sto- 
larskich, gdzie  stały  całe  szeregi  słynnych  skrzyń  ko- 
rejskich  i  szaf  rozmaicie  malowanych,  upiększonych 
ozdobami  z  blachy  mosiężnej  i  cynowej  lub  pobielanej. 
Doprawdy  myślę,   że  trzeba  było  specyalnie  pracować 


388 


w  ciągu  ciiych  wieków,  aby  tak  zupełnie  pozbawić 
smaku  rzemieśiników  korejskich.  A  przecież  to  ongi 
pierwsi  nauczyciele  wykwintnych  Japończyków!  Jedy- 
nie skiepy  .żałobne*  wywarły  na  mnie  wrażenie.  Dłu- 
gie rzędy  otwartycti  bud  pełnycti  sznurów  konopnycli, 
zgrzebnej  odzieży,  jakicliś  pęczków  i  wiectici  słomia- 
nycti,  siatek  białycti  do  altanek  żałobnycli,  no  i  prze- 
dewszystkiem...  olbrzymich  jak  parasole  kapeluszy  dla 
ukrycia  rozżalonych  twarzy... 

O  tak,  t)ezwarunkowo  lud  ten  miał  sposobność  na- 
uczyć się  smutku  i  pokochać  żałobęl... 

Obejrzałem  słynny  wielki  dzwon  In-czion  ^),  które- 
go glos  był  sygnałem  krwawych  zaburzeń  1884  roku, 
a  który  przedtem  codzień  o  zachodzie  słońca  wzywał 
mężczyzn  okolicy,  aby  pozostali  w  domach  i  oddali 
ulice  miasta  aż  do  północy  na  wyłączny  użytek  kobiet, 
w  innych  godzinach  więzionych  po  domach  obyczajem 
korejskim.  Wolno  było  wtedy  przechodzić  przez  tłumy 
niewiast  tylko  gońcom  rządow)rm  i  urzędnikom  ze  spe- 
cyalnymi  pasportami  (ph3)»  inni  mężczyźni  byli  chwyta- 
ni jako  złoczyńcy.  Co  za  pole  do  romantycznych  przy- 
gód w  stylu  „Tysiąca  i  jednej  nocy*! 

Oglądałem  następnie  na  placu,  przeznaczon}rm  na 
przyszły  ogród  Seulski,  pomnik  » nieprzyjaciół  cudzo- 
ziemców* na  olbrz3rmim  żółwiu  i  śliczną  poczerniałą 
od  czasu  i  dymu  trzynastopiętrową  pagodę  marmuro- 


.In-czion*  znaczy:  mężczyzna  postanawia  (iść  spać)— stara 
nazwa  dzwonu. 


389 


wą,  upiększoną  przedziwnemi  płaskorzeźbami  buddyj- 
skiemi.  Jest  ona  podobno  wytworem  chińskim  i  była 
przysłana  z  Nankinu  w  XIV  stuleciu  w  posagu  księż- 
niczki z  domu  Juan,  która  wyszła  za  jednego  z  mo- 
narctiów  korejskicti.  Utrącony  wierzchołek  pagody  stoi 
obecnie  ot>ok  nie}  na  ziemi.  Rozumie  się,  że  utrącili 
go  ^Japończycy",  rozgniewani  za  to,  że  i,ptaki  z  pło- 
nącemi  żagwiami,  }akie  puścili  na  oblegany  przez  sie- 
bie Seul,  siadały  nie  na  domach  miasta,  lecz  na  te)  pa- 
godzie".  Stąd  ma  pochodzić  i  sadza,  powlekająca 
śliczny  pomnik.  Nie  mogłem  się  dowiedzieć,  kiedy 
popełnili  „Japończycy"  ten  wandalizm. 

Zresztą  pagoda  bardzo  zaniedbana:  podstawa  jej 
kruszy  się,  rozwala,  płaskorzeźby  psują,  szczerbione 
rękami  rozmaitych  bart)arzyńc6w  miejscowych.  Plac 
przyszłego  ogrodu  wygląda  jak  pustoć  zamiejska,  usy- 
pana górami  śmiecia,  gruzu,  piasku,  porosła  lichą  dar- 
niną. Nigdzie  śladu  drzewka,  krzewów,  kwiatków. 
Tylko  pośrodku  , altanka  dla  muzyki*,  jako  początek 
ogrodu,  i  obrzydliwy  parkan  wokoło.  Tak  wyglądają 
mniej  więcej  wszystkie  ,,starożytności''  Seulu.  Ruiny 
zaniedbane  i  brzydkie,  ale  za  to  otoczone  murami, 
parkanami  i  pilnie  strzeżone  przez  straże.  Trzeba  się 
wszędzie  dostawać  ukradkiem  lub  gwałtem.  I  wszę- 
dzie, jako  usprawiedliwienie  ostrożności..*  Japoń- 
czycy. 

—  Dawniej  wszystko  było  otwarte  i  dostępne,  ale... 
Japończycy  tak  się  zachowywali,  że  cesarz  zamknąć 
kazał. 


390 


—  Cóż  oni  zrobili!? 

—  Fotografowali,  mierzyli,  zapisywali,  potem... 
jedli  śniadania  i  papierki  rzucali  na  ziemię! — odpowia- 
dano mi  prawie  jednozgodnie  w  tych  wyrazach,  gdym 
starał  się  o  pozwolenie  zwiedzenia  mogiły  zamordowa- 
nej cesarzowej  Min,  letniego  i  starego  pałacu,  świątyni 
Nieba  i  t.  d.  Byłem  wprost  zbudowany  wymaganiami 
porządku  panów  z  .Ulicy  Ministrów",  szkoda  jednak, 
że  go  nie  stosują  do  siebie.  Wszędzie,  gdziem  tylko 
dotarł,  w  świątyniach  i  pałacach  leżały  kupy  gruzu 
i  napół  zgniłego  śmiecia.  Względnie  czysto  utrzymana 
była  tylko  nowo  zbudowana  świątynia  ,,  Ogłoszenia 
Cesarskiego  Tytułu*.  Stoi  ona  niedaleko  dzwonu  na 
skrzyżowaniu  ulic  Dzon-no.  Ma  charakter  chiński,  ale 
jest  otoczona  balustradą  z  żelaznemi,  europejskiemi 
sztachetowemi  wrotami.  Inne  budowle,  świątynie,  bra- 
my i  mury  wszystkie  przedstawiają  naśladowanie  pe- 
kińskich budynków  cesarskich,  lecz  są  o  wiele  uboższe 
i  drobniejsze. 

Całe  miasto  wydało  mi  się  jako  brudny,  ale  ruchli- 
wy i  ożywiony  dodatek  do  ogromnych,  martwych  ob- 
szarów pałacowych,  otoczonych  wysokim  murem.  Je- 
dynie pięknym  pomnikiem  budownictwa  jest  potężny 
łuk  wiaduktu,  przerzucony  nad  ulicami  z  nowo  wybu- 
dowanego pałacu  do  starego,  gdzie  odbjrwają  się 
ćwiczenia  wojskowe.  Wznieśli  go  dwaj  inżyniero- 
wie korejscy  —  mój  dobry  znajomy  Szin-mun-giun 
i  Kiu-ma.  Pozwala  on  cesarzowi  « bezpiecznie"  uda- 
wać   się    na  przeglądy  wojsk  bez   ukazania  się  lu- 


391 


(łowi  i  ^wyjść"  uroczystych  (ku-don),  które  niby 
«za  drogo  kosztują **.  Powstał  on  niedawno,  wcza- 
sach największego  rozprzężenia  finansowego  i  wyka- 
zuje dosadnie,  na  co  płyną  sumy,  tajemniczo  notowane 
w  księgach  skarbowych,  jako  roboty  „użyteczności 
publicznej*. 

Wyznaję,  że  najwięcej  podobała  mi  się  w  Seulu 
dzielnica  japońska,  ,,Czin-go-gaj'',  czysta,  doskonale 
utrzymana,  pełna  sklepów  i  tłumu  przechodniów.  Prze- 
ważają Japończycy,  ale  snuje  się  niemało  krajowców 
i  nawet  Europejczyków,  gdyż  każdy,  kto  chce  kupić 
coś  lepszego  i  bardziej  wyszukanego,  musi  tu  się 
udać.  Nawet  monsieur  Moulis,  wbrew  wielokroć  stwier- 
dzonemu europejskiemu  patryotyzmowi,  posyłał  mię 
tam  zawsze,  gdy  zażądałem  czegoś  porządniejszego, 
tam  szukałem  również  kąpieli,  której  on  nie  miał  w  swo- 
im hotelu,  aby  obmyć  się  z  kurzu  i  znoju  po  długiej 
podróży.  Dostać  tu  można  wszystkiego,  poczynając 
od  pięknych  fotografii  widoków  i  typów  korejskich, 
kończąc  na  starych  książkach  korejskich,  mapach  i  obra- 
zach. Ale  przeważają  towary  japońskie.  Budowle  też 
są  japońskie  i  cały  skład  życia  japoński.  Przyzwy- 
czaiwszy się  doń  w  czasie  dłuższego  pobytu  w  Ja- 
ponii, z  przyjemnością  błądziłem  znowu  wśród  zna- 
nych ulic,  uśmiechając  się  do  uprzejmych  mężczyzn 
i  kobiet,  zaglądając  do  sklepów,  gdzie  często  odpowia- 
dano mi  po  angielsku  lub  po  rosyjsku.  Poczta  japoń- 
ska mieściła  się  w  czyściuchnej  kaniienicy  piętrowej. 
Ani  jeden  list,  wysłany  przeze  mnie  tą  pocztą,  nie  zgi- 


392 


nął>  gdy  tymczasem  listy,  wyprawione  przez  pocztę 
rosyjską  statkiem,  idącym  wprost  do  Portu  Artura,  wcale 
tam  nie  przyszły  ^)  Poselstwo  japońskie  również  znaj- 
duje się  w  dzielnicy  Czin-go-gaj,  ale  stoi  już  na  skraju 
miasta,  na  podgórzu  Nam-sania,  starej  góry  strażnicze], 
za  której  szczycie  ocalało  jeszcze  kilka  słupów  kamien- 
nych do  rozniecania  ogni  sygnałowych.  Poselstwo  jest 
skromnym  budynkiem,  ale  bardzo  ładnie  położonym 
wśród  całego  układu  dziwacznie  załamanych  tarasów, 
oblicowanych  granitem.  Opodal,  na  tej  samej  g<^rze 
stoi  katedra  katolicka.  Poselstwa  europejskie  mieszczą 
się  w  innej  dzielnicy,  zwanej  Dzon-no,  u  bramy  Zachod- 
niej, na  podgórzu,  tuż  po  za  Nowym  Pałacem  cesar- 
skim. Panują  one  nad  miastem.  Z  poselstwa  rosyj- 
skiego otwiera  się  rozległy  widok  na  miasto  i  okalające 
dolinę  poszarpane,  różowo-szare,  granitowe  wiszaiy. 
Na  południu  wznosi  się  Nam-sań,  na  północy  Puk-sań 
(góra  północna),  na  wschodzie  trójgłowy  Sam-kgyk- 
sań.  W  dzielnicy,  europejskiej  koło  głównej  bramy 
pałacowej  mieszczą  się  dwa  hotele  i  nieliczne  sklepy 
europejskie,  francuskie,  angielskie  i  amerykańskie.  Są 
tam  również  po  europejsku  urządzone  magazyny 
chińskie  i  japońskie  oraz  jeden  rosyjski.  Towary  liche 
a  drogie. 


>)  Wogóle  poczta  japońska  nie  ustępuje  angielskiej,  na- 
leży do  najlepszych  w  świecie  i  o  wiele  przewyższa,  co  do  po- 
szanowania tajemnicy  listowej  i  praw  adresatów,  osławioną 
pocztę  niemiecką. 


393 


Dzielnica  chińska  w  Seulu  jest  najstarszą  z  cudzo- 
ziemskich. Przylega  ona  do  świątyni  Konfucyusza,  jest 
bardzo  brudną,  brudniejszą  nawet  od  dzielnic  krajo- 
wych, poza  tern  mało  różni  się  od  nich.  W  budach  sie- 
dzą  przekupnie  w  narodowych,  chińskich  strojach  oraz 
drobni  rzemieślnicy,  kiórzy  w  Seulu  przeważnie  rekru- 
tują się  z  Chińczyków. 

Godne  widzenia  są  jeszcze:  ,,Arka  Niezależności  **, 
posągi  Amitoby  u  bramy  póhiocnej  przedmieścia,  gdzie 
mieszkają  czarownice  (mu-dań),  dzielnica  papierników 
u  stóp  Puk-sania  i  kilka  świątyń  Boga  Wojny  (Koan- 
uOń-dzan).  W  świątyniach  są  ciekawe,  stare  obrazy 
a  na  ścianach  freski,  przedstawiające  dawne  wojsko 
korejskie  i  różne  wojenne  legendy  ^).  W  świątyni 
Pun-mio  freski  wyobrażają  czyny  bohaterskie  pewnego 
Waria-son-tsena,  który  wysłany  przez  cesarza  przeciw 
Tiegola  (?f)  zwyciężył  ich  podstępem,  podsunąwszy  im 
w  czasie  nocy  kryte  słomą  łodzie,  wewnątrz  których 
grała  muzyka.  Tiegola  wyrzucili  wszystkie  posiadane 
strzały  do  tych  strzech,  a  Waria,  który  strzał  miał  mało, 
zebrał  je  następnie  i,  napadłszy  w  dzień  na  wrogów, 
pobił  ich  na  głowę. 

Piękne   są  wycieczki  w  okolice    Seulu   nad  rzekę 


O  Za  sfotografowanie  paru  tych  fresków  zrobili  mi  kap- 
łani awanturę,  którą  z  trudnością  załagodziłem  pieniężnym 
datkiem.  W  jednej  ze  świątyń  podano  bogu  wojny  suty  obiad 
w  srebrnych  naczyniach;  składał  się  z  ryżu,  gorącego  mięsiwa 
i  jarzyn. 


394 


Chan,  do  mogił  cesarskich,  do  wykutego  w  prosto- 
padłych skałach  przesmyku  na  drodze  Genzańskiej. 
Należy  również  zobaczyć  miejsce,  gdzie  odb3^ają  się 
doroczne  bitwy  Pjen-sa.  Bitwy  te  mają  wiele  cech 
wspólnych  z  walkami  „na  pięście'',  w  zapusty,  jakie 
do  niedawnych  czasów  zachowały  się  były  w  wielu 
prowincyonalnych  miastach  wielko-rosyjskich.  W  umó- 
wionem  miejscu  schodzą  się  szermierze,  rozdzieleni  na 
dwie  części  według  zamieszkanych  przez  siebie  dziel-^ 
nic.  W  Seulu  są  „wschodni*  i  „zachodni".  Na  głowy 
wdziewają  wielkie,  twarde  kapelusze,  wysłane  grubą 
warstwą  słomy,  w  prawych  rękach  trzymają  maczugi 
długie  na  cali  czternaście  i  grube  na  dwa  cale,  lewe 
ręce  wyciągają  przed  siebie,  chroniąc  twarz  od  ciosu. 
Idą  ławą  i  starają  się  przeciwnika  wyprzeć  ze  stanowi- 
ska, rozbić  i  rozproszyć.  W  czasie  bitwy  wydają  dzi- 
kie okrzyki  i  wycia.  Ogromne  tłumy  widzów  biorą 
gorąco  do  serca  przebieg  zapasów,  podniecają  walczą- 
cych głośnymi  krzykami  i  często  nawet  czynny  biorą 
w  nich  udział.  Kończą  się  one  zwykle  rzucaniem 
kamieni  z  proc.  Na  placu  pozostaje  zawsze  dużo  po- 
kaleczonych i...  kilka  trupów.  Boje  te  zachowały  się 
według  podania  z  czasów,  gdy  Korea  dzieliła  się  na 
wiele  drobnych  gmin. 

W  samem  mieście  nie  należy  pominąć  ulicy  Mini- 
steiyalnej,  cichej,  szerokiej,  jak  plac,  wyłożonej  gład- 
kiemi  płytami,  wiodącej  wprost  do  schodów  kamien- 
nych Głównej  bramy  letniego  pałacu,  wspaniałego  sta- 
rożytnego zabytku  chińskiego  stylu,  strzeżonego  przez 


395 


chińskie  lwy  kamienne.  Po  obu  stronach  ulicy,  w  głę- 
bi obszernych  dziedzińców  stoją  niezliczone,  długie,, 
nizkie  i  brzydkie  budynki,  gdzie  setki  urzędników  za* 
pisują  stosy  papierów,  duszących  i  paczących  życie 
Korei. 

Ciekawą  jest  również  dzielnica  bogaczów  ,,ta-bań' 
kol**,  składająca  się  z  dwunastu  ulic,  zamykanych  na. 
końcach  na  mocne  wrzeciądze.  W  razie  zamieszek 
zamienia  się  ona  w  nieprzystępną  twierdzę,  gdyż. 
wszystkie  budynki  zwrócone  są  na  ulicę  głuchemi,  ka- 
miennemi  ścianami,  pozbawionemi  zupełnie  otworów, 
a  same  ulice  są  tak  wązkie,  że  rzędem  może  przejść 
najwyżej  trzech  ludzi  i  nawet  mały  wózek  przesuwa 
się  z  wielką  trudnością.  Z  ulicy  przez  wązkie  bramy 
wchodzi  się  na  szereg  dziedzińców,  które  chińskim 
obyczajem  im  dalej,  tem  stają  się  czystsze  i  ozdobniej- 
sze.  Na  niektórych  są  małe  ogródki  i  klomby  kwia- 
tów. Skorzystałem  z  grzeczności  jednego  z  mieszkań- 
ców ta-bań-koru  i  zwiedziłem  jego  posiadłość.  Pierw- 
szy dziedziniec  otaczały  jakieś  szopy  i  składy;  dalej 
wpoprzek  drogi  stało  nizkie  skrzydło  budynku  w  ko- 
rejskim  stylu,  z  wystawą  nad  długim,  wzdłuż  całej 
ściany  gankiem.  Gdyśmy  tam'  weszli,  znaleźliśmy  się 
w  pierwszej  ,,  poczekalni  zewnętrznej  **,  gdzie  paru  kra- 
jowców, siedząc  na  ziemi,  przepisywało  jakieś  papiery. 
Poczekalnia  była  dość  brudna  i  uboga,  czuć  ją  było 
dymem  i  staremi  matami.  Sługa  odebrał  nasze  bilety 
wizytowe  i  poniósł  je  w  głąb  domostwa.  Wkrótce  po- 
proszono  nas   dalej.     Znowu   minęliśmy  dziedziniec 


396 


ładnie  wybrukowany  i  okolony  mieszkalnymi  domami 
korejskimi;  przez  otwarte  szeroko  drzwi  dostrzegłem 
w  jednem  ze  skrzydeł  siwo-brodego  starca,  w  szlacbec- 
kim  kapeluszu,  siedzącego  bez  ruchu  na  macie.  Po- 
koik, do  którego  nas  wprowadzono,  był  nieduży  i  nie- 
wysoki, ale  wyłożony  pięknemi  matami  i  upiększony 
artystycznymi  drobiazgami.  Miał  w  sobie  coś  japoń- 
skiego, lecz  był  ciemniejszy  z  powodu  małych  okienek 
i  przepełnienia  sprzętami.  Na  ścianach  wisiały  dość 
wytworne  korejskie  „kakemono*,  malowane  tuszem. 
Pierwszy  raz  widziałem  starodawną  robotę  krąfową 
i  przyznaję,  że  robiła  wrażenie  artystyczne  ^).  Pod 
jedną  ze  śdan  stała  półeczka  z  kilkoma  dziesiątkami 
książek  w  chińskich  błękitnych  oprawach.  Gospodarz 
podsuń^  nam  płaskie  poduszki  do  siedzenia  i  prosił, 
byśmy  zaczekali,  aż  kobiety  się  pochowają  w  głębi  do- 
mu, aby  można  iść  było  dalej.  Przez  wązMe  wejście, 
chronione  kilkoma  przekątnymi  murkami,  dostaliśmy 
się  na  podwórze  kuchenne.  Wielkie  kotiy,  wmurowane 
w  paleniska,  mieściły  się  na  poziomie  dziedztóca,  po 
drugiej  stronie  rzędem  stały  ogromne  dzieże  gliniane. 
Podobne  dzieże  i  garnki  st^  na  podwórzu,  a  obok 
leżały  kupy  zielonej,  świeżo  zwiezionej  sałaty.  Kuch- 
nia mieściła  się  pod  dachem,  ale  miała  bok  na  podwó- 
rze otwarty. 

Pod  dachem  kuchennym,  wysoko  na  pół  piętra 


^)    Ładne  były  również  niektóre  stare  ma!owi(fia  na  jed- 
wabiu, jakie  widziałem  w  świątyniach. 


397 


wznosiła  się  na  słupach  otwarta  platforma,  służąca  wi- 
docznie za  pokój  stołowy;  pod  ścianami  mieściły  się 
tam  rzędy  naczyń  glinianycłi,  fajansowydi  i  metalo- 
wych, stały  skrzynie  i  szafy  obite  blachą,  stoły  i  nizkie 
stoliki  do  obiadu.  Stąd  widać  było  za  niewysokim, 
obrosłym  winem  murkiem  mały  ogródek,  do  którego 
prowadziła  okrągła,  jak  koło,  bramka  bez  drzwi.  Po 
wygodnych  schodach  weszliśmy  na  wzniesienie  jadalne 
i  stamtąd  nawróciliśmy  do  pokojów  kobiecych  —  nie-, 
wielkich,  ciepłych,  ogrzanych  z  dołu,  z  podłogą  żółtym 
papierem  oklejoną.  Uprzejmy  gospodarz  kazał  nawet 
otworzyć  sypialnię  równie  małą  i  sdiludną,  w  której  pod 
ścianami  leżała  zwinięta  w  wałek  pościel.  W  jednym 
z  mniejszych  pokoików  dostrzegłem  przed  ładnem 
lusterkiem  bukieciki  kwiatów  w  zgrabnych  wazonikach. 
Cały  dom  robił  oryginalne  wrażenie  mieszaniny  chińsz- 
czyzny  z  japońszczyzną,  pełnej  jednakże  odrębnego 
smaku  i  wdzięku.  Szczególniej  oryginalną  wydała  mi 
się  ta  wzniesiona  połowa  domu,  składająca  się  z  ma- 
łych, żółtych,  schludnych  izdebek,  ozdobionych  arty- 
stycznymi drobiazgami  i  ledwie  rozwidnionych  bladem 
światłem  papierowych  okien.  Gospodarz  odprowadził 
nas  uprzejmie  aż  do  samej  bramy. 

—  Co  jeszcze  macie  ciekawego?  —  spytałem  Szin- 
mun-giuna,  który  uprzejmie  oprowadzał  mię  po  tym 
domu  i  następnie  po  Seulu. 

—  Mamy...  kinematograf,  ale  go  cesarz  zabrał  do 
pałacu...  Mamy  teatr,  ale  przestał  grać,  gdyż  nie  opłaca 
się.    Dla  pokrycia  wydatków  potrzeba  conajmniej  50 


398 


^dzów,  a  i  tylu  się  nie  zbiera...   Skarb  pałacowy  za- 
przestał dawać  zapomogi...  Niema  pieniędzy! 

—  A  prywatnie  czy  można  wezwać  tancerki? 

—  Owszem,  ale  to  dość  drogo  kosztuje!  Nie  ma 
ich  gdzie  wezwać! 

Obiecał  zresztą  po  krótkim  namyśle  urządzić  wi- 
xiowisko  w  domu  u  siebie,  możliwie  najtaniej. 

—  Nie  prędzej,  jak  za  parę  dni,  bo  to,  widzi  pan, 
-trzeba  zamówić  tancerki  (ki-sań),  nająć  muzykę  i  lekty- 
karzy,  którzy  dziewczęta  przyniosą,  wreszcie  przygoto- 
wać obiad  dla  nich  wszystkich  oraz  dla  ich  „silk-ca-dzi"; 
"po  dwie  tancerki  mają  jednego  «siftk-ca-dzi',  który  opie- 
kuje się  niemi,  dogląda  ich,  broni,  uczy  śpiewu  i  tańca. 
Oni  wszędzie  towarzyszą  tancerkom. 

Prosiłem  go,  aby  mi  pokazał  domowe  życie  » ki- 
sań  **;  zmieszał  się  i  zgodził  dopiero,  gdym  prośbę  po- 
wtórzył. 

—  Na  co  one  panu!?  To  są  biedne  dziewczęta 
-sieroty,  kupione  zwykle  w  dzieciństwie... 

—  A  czy  skazanych  na  niewolę  sądownie  już 
niema? 

—  Takich  w  Seulu  już  obecnie  niema. 

Szin-mun-giun  był  bardzo  dogodnym  dla  mnie  prze- 
wodnikiem, zajmował  niepośledni  urząd  i  doskonale 
mówił  po  rosyjsku. 

Ale  w  Korei  nic  się  nie  załatwia  prędko  i  prosto, 
^zin-mun-giun  dowodził,  że  zanim  powiedzie  mnie 
do  „ki-sań*,  musi  postarać  się  o  człowieka,  który  bywa 
u  nich  i  zna  je. 


399 


—  Są  tacy,  którzy  cały  czas  spędzają  u  nich,  o  ta- 
kiego postarać  się  należy... 

Tymczasem  poszliśmy  błąkać  się  po  ulicach  miasta, 
blado  oświetlonych  światłem  nowego  miesiąca.  W  uli- 
cach tu  i  owdzie  migały  jeszcze  po  sklepach  światełka; 
były  to  przeważnie  kramy  z  jedzeniem  oraz  pewne 
wertepy,  gdzie  sz}mkarki  „sak-cziu-ga*  handlowały 
sobą  i  obrzydliwą  mSuH"  (wódką).  Weszliśmy  do  kilku 
z  nich;  wszędzie  za  szynkwasami  stały  pojedyncze 
młode  tęgie  niewiasty  z  wyzywającem,  śmiałem  spoj- 
rzeniem. Budy  były  zupełnie  otwarte  od  ulicy  i  miały 
w  kątach  małe  alkówki  zawieszone  matami... 

—  Za  noc  spędzoną  tam  i  wypicie,  ile  się  chce, 
wódki,  płaci  się  cztery  dolary  (jeny).  Sftk-cziu-ga  nie 
sprzedają  się  inaczej,  jak  na  całą  noc,  jednemu  tylko 
mężczyźnie  i  zawsze  z  wódką.  Ale  są  inne  pośled- 
niejsze «oji-hanyn*,  które  puszczają  do  siebie  nawet 
Europejczyków.  Z  tych  najlepsze  biorą  dwa  dolary 
(jeny)  za  noc,  a  najgorsze  kilka  phunów(Vio)grosza) — 
objaśniał  naiwnie  zacny  Szin-mun-giun. 

W  Korei  niema  wcale  domów  publicznych,  nic  ta- 
kiego, coby  przypominało  japońskie  ,josziwara*  lub 
chiński  „ogrody  słodkich  wczasów*.  Podrzędne  pro- 
stytutki, MOji-hanyn"  i  „slk-cziuga",  uprawiają  swój  za- 
wód z  osobna  i  z  wolnej  ręki.  Prostytutki  wyższego 
rzędu,  jak  »sam-pe''  i  »ki-sań*,  również  mieszkają  po- 
jedynczo, lecz  są  niewolnicami. 

—  Kupione  w  dzieciństwie  za  małą  sumę  10 — 20 — 40 


400 


doi.  zostawały  po  dojściu  do  lat  nałożnicami  *)  opieku- 
nów albo  brał  je  od  nich  kto  inny  za  zwrotem  kosz- 
tów wychowania.  Gospodarz  znalazłszy  się  w  potrze- 
bie, odprzedawał  je  na  jedną  noc  alt>o  na  dłużej. 
Między  »sam-pe*  a  .ki-sań"  ta  zachodzi  różnica,  że 
pierwsze  nie  odebrały  wykształcenia  i  są  poprostu  mło- 
demi,  ładnemi  dziewczętami,  podczas,  gdy  .ki-sań" 
uczono  rozmaitych  nauk,  śpiewu  i  tańca,  układania 
wierszy,  przyjemnej  rozmowy  i  obejścia.  Są  wśród 
nich  bardzo  przyjemne  i  rozumne:  u  takich  zawsze 
pełno...  Przyjaźń  z  ^^ki-sań"  dużo  kosztuje.  „Sam-pe* 
bierze  za  noc  cztery  dolary  i  kwita...  Z  «ki-sań*  ina- 
czej: za  pierwszą  noc  płaci  się  osiem  dolarów,  ale  za 
drugą  można  nic  nie  zapłacić  i  płaci  się  dopiero  za 
trzecią  noc.  Jeżeli  kto  nie  zapłaci  za  trzecią,  to  może 
już  nie  płacić  sześć  nocy  z  rzędu,  gdyż  to  znaczy,  że 
się  dziewczyna  podobała;  siódmej  nocy  powinien  znacz- 
ną sumę  wypłacić  albo  „ki-sań**  wykupić.  Wykupić 
można  na  rok,  na  dwa,  *  dziewczyna  zostaje  jednak 
u  dawnego  gospodarza,  który  jeden  ma  do  niej  prawo. 
Można  wreszcie  wykupić  zupełnie,  lecz  to  kosztuje 
drogo,  co  najmniej  1,000  doi.,  a  są  takie  ,,ki-sań'',  za 
które'  płacono  i  po  10,000  dolarów  —  opowiadał  mi 
Szin-mun-  giun. 

Dowiedziałem  się  następnie,  że  wszystkie  prosty- 
tutki płacą  podatek  do  szkatuły  pałacowej  od  dwóch 


*)    Nałoźnictwo,  Jak  to  już  powiedzieliśmy,  jest  instytucyą 
uznaną  w  Korei  przez  prawo. 


401 


]en  rocznie  do  dwóch  jen  miesięcznie.  Najlepsze  „kisań*, 
w  liczbie  coś  pięćdziesięciu,  tworzą  trupę  dworską, 
która  jest  obowiązana  dawać  przedstawienia  w  pałacu 
na  rozkaz  cesarza  lub  członka  rodziny  cesarskiej.  Prócz 
tego,  grywały  one  w  niedawno  zamkniętym  teatrze. 
Pobierały  od  10  do  15  jen  miesięcznie.  Czy  te 
dziewczęta  trudniły  się  teź  prostytucyą  i  czy  opłacały 
podatek  do  skarbu,  gdzie  mieszkały  i  kto  się  niemi 
opiekował — dowiedzieć  się  nie  mogłem.  O  ile  można 
wnioskować  ze  sprzecznych  odpowiedzi,  naznaczona 
im  pensya,  korejskim  obyczajem,  nigdy  do  nich  nie 
dochodziła  i  musiały  się  utrzymywać  i  ubierać  wła* 
snym  przemysłem.  Dawniej  mieszkały  w  pałacu,  obec- 
nie werbują  je  wśród  prywatnych  „kł-sań*,  na  co 
chętnie  godzą  się  ich  właściciele,  gdyż  to  daje  im  do- 
brą markę. 

Szin-mun-giun  obiecał  mię  zapoznać  i  z  dworskie- 
mi  i  ze  zwykłem!  ,,ki-sań''. 

Długo  tej  nocy  błądziliśmy  z  rozmownym  krajow- 
cem po  śpiącym,  cichym  Seulu.  Pokazywał  mi  roz- 
maite zapadłe  i  głuche  kąty  stolicy,  chałupki  nędzarzy, 
budy  trędowatych,  przytułki  złodziei...  Już  powracając, 
spostrzegliśmy  w  małym  domku  lepszej  dzielnicy  sa- 
motnie migocące  światełko.  Gdym  go  spytał,  co  to 
jest?  pchnął  ze  śmiechem  drzwi  i  znaleźliśmy  się 
w  małej,  nizkiej  izdebce,  pośrodku  której  siedział  stary 
mężczyzna  w  czarnym  kapeluszu  i  czarnem  ubraniu. 
Zobaczywszy  nas,  pospiesznie  wdział  na  nos  ogromne 
okulary...    Był  to  znachor  i  astrolog  zarazem.    Ściany 

Korea.  26 


402 


izdebki  zajmowały  do  samej  góry  tajemnicze,  czarne 
pudełka  z  białymi  znakami,  a  pod  sufitem  wisiały  ja- 
kieś suszone  gady  i  olbrzymie  jaszczurki...  Żywy  wi- 
zerunek naszego  średniowiecza! 

Przed  powrotem  do  domu  zmusił  mię  mój  prze- 
wodnik do  obejrzenia  ulicy  Trzech  Światłości,  gdzie 
w  głębi,  w  cieniu  wysokiej,  krzyworogiej  bramy  chiń- 
skiej, jaśniały  w  blasku  księżyca  trzy  złote  hieroglify... 
Było  tu  istotnie  pięknie!...  Niby  w  cichym,  głębokim 
akordzie  zestrzeliły  się  w  trzech  łagodnych,  czarow- 
nych  promieniach  wszystkie  szepty,  jęki  i  westchnienia 
zasypiającego  białego  miasta.  Zdawały  się  mówić: 

„Nie  rozpaczaj,  gdyż  jest  ukojenie!'' 

Szin-mun-giun  nic  nie  rzekł,  ale  na  dobranoc  jakoś 
inaczej,  mocniej  uścisnął  mi  rękę.  Zanosiło  się  między 
nami  na  początek  przyjaźni. 

Nazajutrz  późno  wieczorem  puściliśmy  się  w  naszą 
wędrówkę  do  „ki-sań**  pod  przewodnictwem  ,,  dobrze 
obeznanego"  z  niemi  młodego  krajowca. 

—  Jakie  pan  życzy  sobie  widzieć?  Czy  tylko  naj- 
lepsze? 

—  Ależ  nie!  Chciałbym  poznać  najrozmaitsze!... 

—  Owszem.  Lecz  niech  pan  pamięta,  że  żadna 
z  nich  nie  umie  po  europejsku.  Te  najlepsze,  tancerki 
dworskie,  znają  Europejczyków;  widywały  ich  na  za- 
bawach w  pałacu  i  w  teatrze;  są  jednak  i  takie,  co  ni- 
gdy Europejczyków  nie  widziały. 

Pierwsza  „ki-sań''  mieszkała  niedaleko  pałacu. 
Przebyliśmy  kilka  pustych  podwórek,  ominęliśmy  jakieś 


403 


zwaliska,  jakieś  roztargane  murki  i  lepianki  i  stanęliśmy 
przed  małemi,  zawartemi  drzwiami.  Przewodnik  nasz 
mocno  i  długo  kołatał.  W  lepiance  po  niejakim  cza- 
sie zabrzmiały  ostrożne  szmery,  błysło  w  szczelinach 
światło,  lecz  natychmiast  zgasło.  Ktoś  stanął  zadrzwiami 
i  oglądał  nas  najpierw  przez  szparę.  Drzwi  otworzył 
dopiero  po  krótkiej  rozmowie  z  naszym  przewodnikiem. 
Znowu  przebyliśmy  kilka  tajemniczych  podwórek, 
okolonych  wysokimi  murami ;  pomimo,  że  księżyc  już 
wszedł,  było  tu  ciemno,  choć  oko  wykol.  Szin-mun- 
giun  mówił  głośno  z  tęgim  Korejczykiem,  który  nas 
tu  wpuścił,  coś  mu  rozkazywał  i  przekonywał  go, 
wreszcie  ten  ustąpił  i  weszliśmy  po  małych  schodach 
do  osobnej  przybudówki,  przylepionej  do  boku  dużego 
domu  mieszkalnego.  W  maluchnym,  jak  cela  wię- 
zienna, pokoiku  znaleźliśmy  dziewczynę  i  chłopca. 
Była  to  „ki-sań*  gospodarza  ubogiego,  albo  skąpego. 
Gołych,  szarych  ścian  jej  mieszkania  nie  upiększały 
ani  rysunki,  ani  ozdoby;  glinianą  podłogę  zaściełała 
prosta,  cienka  mata;  nie  dostrzegłem  innych  mebli, 
oprócz  nizkiego  drewnianego  wezgłowia.  Sama  miesz- 
kanka siedziała  w  głębi  na  ziemi,  oparta  o  ścianę;  była 
drobna,  wątła,  wydała  mi  się  dzieckiem  prawie;  wi- 
docznie bała  się  nas  i  wstydziła;  nie  odpowiadała  na 
P3rtania,  odwróciwszy  twarz  w  bok  i  zakrywszy  ją 
łokciem  zarzuconej  na  głowę  ręki.  Jej  gość  równie 
zdawał  się  być  zmieszany,  ostrożnie  zabrał  swą  fa- 
jeczkę z  kapciuchem  i  wyniósł  się  niepostrzeżenie. 
Nie  pomogły  ani  zachęcające  namowy  Szin-mun-giuna, 


404 


ani  żarty  doświadczonego  przewodnika:  Me-ha,  jak  on 
nam  ją  nazwał,  milczała.  Dopiero  gdyśmy  jej  pbdsu- 
nęll  przyniesione  podarunki  —  trocłię  cukierków  i  fla- 
konik perfum,  uchyliła  cokolwiek  twarzy  i  dziecinnem 
rucłiem  scłiwyciła  łapczywie  gościńce.  Była  wcale  ład- 
na, ale  nie  miała  więcej  nad  dwanaście  lat. 

Następna  «ki-sań*  ^^Pi-czu"  mieszkała  w  większym 
domku;  dostaliśmy  się  do  niej  po  przejściu  równie 
wielkiej  ilości  podwórz  i  podwóreczek,  po  równie  ta- 
jemniczych układach  z  gospodarzem,  który  właśnie  był 
u  niej  w  odwiedzinach.  Była  to  dziewczyna  lat  dwu- 
dziestu, wysmukła,  świeża,  dobrze  ułożona,  która  od- 
powiadała na  nasze  pytania  z  prostotą  i  skromnością 
panny  z  lepszego  towarzystwa.  Pokoik  miała  ma- 
luchny,  ale  wysłany  pięknemi,  wzorzystemi  matami, 
upiększony  rysunkami  i  kwiatami.  Na  nizkiej  toaletce 
stało  ładne  lusterko,  napół  zasłonięte  jedwabnemi  fi- 
rankami, stały  japońskie  drobiazgi  artystyczne,  leżała 
książka  i  przybory  do  pisania.  Poproszona  zaśpiewała 
nam  parę  piosenek  czystym,  piersiowym  głosem.  Oka- 
zało się,  że  nie  była  kształcona  specyalnie  na  tancerkę, 
ale  kolei  swego  losu  nie  chciała  nam  opowiadać.  Sku- 
siła mię  ciekawość  zobaczenia,  jak  też  wygląda  jej  pan, 
więc  udając,  że  zbłądziłem,  wszedłem  przez  półotwar- 
te drzwi  do  sąsiedniego  domu,  gdzie  się  jeszcze  świe- 
ciło. Zastałem  siedzącego  na  ziemi  brzydkiego,  dzio- 
batego, niemłodego  już  Korejczyka  a  w  głębi  jakiś 
cień  kobiecy.  Meble  i  sprzęty  izby  zdradzały  za- 
możność. 


405 


Inne  z  odwiedzanych  .ki-sań"  zbliżały  się  albo 
do  typu  pierwszej — ubogiej,  albo  do  drugiej — bogatej. 
U  jednej  wesołej,  grubej  dziewczyny  zastaliśmy  całe 
towarzystwo  młodych  krajowców. 

Śpiewała  ona  najładniej  i  najdowcipniej  odpowiada- 
ła na  nasze  pytania. 

—  Czego  szukasz,  cudzoziemcze,  w  naszych  ubo- 
gich mieszkaniach? 

—  Chcę  zobaczyć,  jak  żyją  korejskie  „ki-sań*,  aby 
opowiedzieć  o  tem  naszym  tancerkom  i  śpiewaczkom. 

Zamyśliła  się  chwilkę. 

—  To  i  u  was  są  takie,  jak  my? 

—  Wszędzie  są  ludzie,  lubiący  muzykę  i  taniec. 
Uśmiechnęła  się  przebiegle,  trochę  smutno  i  odwró- 
ciła ode  mnie  oczy. 

Zebrani  Korejczycy  nie  omieszkali  uczynić  kilku 
wesołych  uwag,  których  Szin-mun-giun  nie  chciał  mi 
jednak  przetłomaczyć. 


Nazajutrz  odbyło  się  u  Szin-mun-giuna  obiecane 
widowisko.  Ale  nie  tańczyła  żadna  z  odwiedzanych 
przez  nas  wczoraj  tancerek,  gdyż  nie  wszystkie  w  rów- 
nym stopniu  były  zręczne  i  nie  wszystkie  należały  do 
tego  samego  towarzystwa. 

—  „Ki-sanie*  nie  chcą  tańczyć  z  nieznanemi  sobie 
osobami.   Musiałem  zaprosić  wskazane  przez  nie  to- 


406 


warzyszki  z  jednego  kółka  —  tłomaczył  się   gospo- 
darz. 

Rozesłano  maty  na  podwórku,  muzyka,  składająca 
się  z  bębna,  fletu,  skrzypiec,  kobzy,  tamtamu  i  arfy, 
usiadła  z  boku  rzędem.  j.Ki-sanie"  ubrały  się  w  dłu- 
gie, powłóczyste,  kolorowe  szaty,  przywiązały  na  gło- 
wacłi  małe  korony  ze  sztucznych  kwiatów,  ze  złotego 
szycłiu  i  jedwat)iem  obleczonego  kartonu.  Do  kiści  rąk 
przywiązały  pięknie  łiaftowane,  długie  chusty,  zszyte 
jak  narękawki.  Dwie  tancerki  stanęły  nieruchomie 
w  głębi,  dwie  rozpoczęły  taniec,  nadzwyczaj  powolny, 
rytmiczny,  pełen  ruchów  mimicznych  i  gestów  s3anbo- 
licznych.  Był  to  uroczysty  taniec  ,Ip-cun*.  Po  nim 
nastąpił  niemniej  uroczysty  „Han-dzan-mu*;  potem 
słynny  taniec  staroż3rtnej  Silli  z  nożami  ,Ka-mu*, 
wreszcie  wesoły,  hoży  ^Syng-mu",  podobny  do  ruskie- 
go trepaka.  Tańce  korejskie  naogół  są  bardzo  po- 
dobne do  japońskich,  lecz  nie  posiadają  i  w  połowie  na- 
wet tego  wykończenia  oraz  rozmaitości  szczegółów,  co 
te  ostatnie.  Za  to  śpiew  korejski  jest  bezwarunkowo 
najprzyjemniejszy  dla  ucha  europejskiego  ze  wszyst- 
kich śpiewów  Dalekiego  Wschodu.  Wrzaskliwa  muzy- 
ka zaś  przypomina  chińską. 


Po  tańcach  nastąpiła  uczta,  składająca  się  z  mocno 
pieprznych  marynat  korejskich,  rzodkwi,  rzepy  i  ryżu, 
suto  polewanych    „suli*.    W  rezultacie  podochocony 


407 


gospodarz  kazał  jeszcze  raz  zagrać  muzyce  wesołego 
»Syng-mu*  i  puścił  się  z  tancerkami  w  tan,  rozwiewa- 
jąc szeroko  rękawy,  poły  odzieży  i  zgrabnie  przebiera- 
jąc nogami.  Pokrzykiwał  sobie  od  czasu  do  czasu, 
a  obecni  rozbawieni  przyklaskiwali  i  przytupywali  mu 
zgodnie.  Nawet  za  kratkowanemi  drzwiami,  gdzie  z  za 
zasłony  przyglądała  się  zabawie  jego  żona,  dolatywał 
stłumiony  śmiech  i  wesołe  uwagi.  Tancerki  ruszały  się 
niezwykle  żwawo  i  wykonywały  nawet  chwilami  dość 
trudny  piruet,  polegający  na  szybkiem  obróceniu  się 
dokoła  samej  siebie  przy  pochyleniu  pod  kątem  45^ 
i  wyciągnięciu  nóg. 

Wszyscy  byli  zachwyceni. 

Kosztowało  mię  widowisko  z  górą  50  jenów  *). 
Musiałem  prócz  tego  dać  tancerkom  po  dwa  jeny  nad- 
datku, gdyż  określona  niby  to  taksą  zapłata  —  4  jeny 
dla  każdej  „ki-sań*,  szła  do  kieszeni  ich  właścicieli. 
Musiałem  dać  po  jenie  dwom  jakimś  jegomościom,  któ- 
rzy nietylko  zjedli  z  nami  obiad  i  wypili  sporo  „suli", 
lecz  natarczywie  domagali  się  datku  jako  „przyjaciele 
i  nauczyciele*  najętych  „ki-sari*...  Żądano  osobno  za 
„taniec  z  nożami*.  Słowem,  rachunek  miał  rdzennie 
korejskie  cechy  i  wypadł  o  wiele  słoniej,  niż  podobne 
przedstawienie  w  Japonii. 


^)  Tancerki  — 16  jenów,  muzykantom  po  2  jeny  =12, 
obiad  dla  wszystkich — 15  jenów,  lektykarzom,  którzy  przy- 
nieśli tancerki  —  4  jeny. 


408 


Tam  ,, gejsze*,  przedstawiające  dużo  szlachetniej- 
szy typ  tancerek,  których  zawód  nie  jest  związany 
z  obowiązkowym  nierządem,  łączą  się  w  stowarzysze- 
nia, posiadające  ścisły  regulamin  i  stałe  taksy,  zabezpie- 
czające obie  strony  od  wyzysku.  W  Japonii  można  we- 
zwać .gejsze'  do  prywatnego  domu  lub  herbaciarni 
tylko  za  pośrednictwem  biura  ich  stowarzyszeń.  W  Ko- 
rei nic  podobnego  nie  istnieje.  Mam  jednak  powody 
przypuszczać,  że  instytucya  » gejsz'  oraz  ich  tańce 
w  blizkiem  pozostają  pokrewieństwie  z  produkcyami  ko- 
rejskich  „ki-sań'  i  pochodzą  z  tego  samego  źródła, 
prawdopodobnie  z  Indyi  z  domieszką  pierwiastków 
miejscowych.  W  Chinach  niema  tancerek,  są  jedynie 
śpiewaczki  publiczne;  chińczycy  nie  uprawiają  tańca 
jako  zabawy  towarzyskiej;  przeciwnie  w  Japonii  zacho- 
wały się  tańce  religijne  i  tańce  dworskie  uroczyste,  wy- 
konywane przez  dostojników  i  przedstawiające  przegląd 
państwa  dopełniany  przez  mikada  ^).  Ainosi,  abo- 
rygiewie  wysp  Japońskich  oraz  sybirskie  plemio- 
na tunguskie,  pokrewne  Korejczykom,  namiętnie  lubią 
taniec: 

Korea  jest  krainą,  gdzie  częściej  może,  niż  gdziein- 
dziej, zdarzenia  wesołe  ocierają  się  bezpośrednio  o  zja- 
wiska smutne  lub  okropne.  Doba  nie  minęła  od  wypra- 
wionego przez   Szin-mun-giuna  balu  a  byłem   świad- 


>)    Widziałem  taki  taniec  w  Hakodate  na  dorocznym  obie- 
dzie sadowników. 


409 


kiem  wcale  innych  tańców.  Około  południa  plac  przed 
bramą  pałacową  zaroił  się  od  tłumów  ludzi.  Oddział 
żołnierzy  uszykował  się  na  ulicy  przyległej  i  postawił 
broń  w  kozły.  Wszyscy  zwracali  głowy  w  stronę  Dzon- 
no,  gdzie  zaznaczył  się  pewien  ruch  i  skąd  wciąż  pły- 
nęła ciżba.  Wreszcie  usłyszałem  przenikliwe  dźwięki 
piszczałek  i  echa  rosnącego  pogwaru.  Wkrótce  nad 
głowami  tłumów  powiały  daleko  barwne,  wielkie  cho- 
rągwie i  płynęły  ku  nam.  Ciekawi  rozstępowali  się, 
tworząc  szpaler,  którego  środkiem  postępowała  groma- 
da, niosąca  znak,  poprzedzana  przez  muzykę.  Na  prze- 
dzie w  podskokach  szło  kilku  tęgich  ,pu-saniów"  (kra- 
marzy) z  krótkiemi  maczugami  w  ręku  i  do  taktu  dzi- 
kiej muzyki  tańczyło  dziki  taniec. 

Poza  nimi  sunął  zbity  tłum  ich  towarzyszów  w  bia- 
łych szatach,  w  żółtych  cylindrach  bambusowych  z  za- 
tkniętymi za  brzegi  kawałkami  bawełny.  Wielkie  cho- 
rągwie z  kolorowego  jedwabiu  ze  złotymi  lub  czerwo- 
nymi napisami  chwiały  się  nad  ich  głowami.  Bliżsi  tań- 
czących wydawali  od  czasu  do  czasu  przenikliwe  okrzy- 
ki, podobne  do  orlich  krakań.  Muzyka  składała  się 
z  fletów  i  wielkich  kobz  ze  skórzanymi  miechami. 
Przyszli  „pu-saniowie*  wyrazić  cesarzowi  swą  wierno- 
poddańczą  radość  z  powodu  powrotu  do  zdrowia  jedne- 
go z  jego  małych  wnuków. 

Seulczycy,  wielcy  miłośnicy  wszelkich  wido- 
wisk, przyglądali  im  się  z  jawną  ironią;  wielu  z  obec- 
nych   pewno   pamiętało   dobrze   niedawne  w  stolicy 


410 


wybryki  wędrownych  przekupniów,   ich  gwałty  i  nadu- 
życia. 

—  Upiją  się  ^makale*  *)  i  skaczą  bez  wstydu! 
Cesarza  tylko  niepokoją!  Pewnie  myślą,  że  ich  puś- 
ci do  środka  pałacu!  —  mruknął^  niechętnie  Szin-mun- 
giun. 

Z  godzinę  pewnie  wykrzykiwali  i  wyskakiwali  pu- 
saniowie  na  pałacowym  tarasie  przed  zamkniętą  bramą. 

Wreszcie  wrzeciądze  otwarły  się  nawpół,  chorągwie 
pochyliły  się,  w  głębi  ogrodu  ukazał  się  w  lektyce  ce- 
sarz. Wkrótce  potem  wyruszyli  pu-saniowie  z  powro- 
tem, wciąż  tańcząc  i  wywijając  maczugami.  Ich  ogo- 
rzałe, obrzękłe  twarze,  błędne,  przekrwione  oczy,  wy- 
uzdane ruchy  bynajmniej  nie  usposabiały  ku  nim  ży- 
czliwie. 

Szin-mun-giun  sprowadził  mię  pospiesznie  z  ich 
drogi. 

—  Lepiej  zejdźmy  im  z  oczu.  Nienawidzą  cudzo- 
ziemców, szczególniej  Japończyków,  a  tutaj  stoi  ich 
dużo  wśród  widzów,  może  wyniknąć...  nieporozu- 
mienie! 

—  Skądże  taka  szczególna  do  Japończyków  nie- 
chęć?... 

—  A  stąd,  że  odbierają  im  chleb,   że  budują  koleje 


O  Wódka,  przyprawiająca  o  szaleństwo;  piją  ją  tubylcy 
przed  bitwą,  przed  zaburzeniami  publicznemi,  aby,  jak  mi  po- 
wiadali, , stracić  pamięć  i  wstyd'. 


411 


żelazne,   przeprowadzają  poczty  i  telegrafy,  zakładają 
własny  handel.  Pu-saniowie  lubią  stare  obyczaje! 

W  kilka  dni  potem  dowiedziałem  się,  że  do  Cze- 
mulpo  zawinął  pancernik  i  dwa  kontrtorpedowce  ro- 
syjskie. Przybyły  żądać  zadośćuczynienia  za  pokrzyw- 
dzenie marynarzy  rosyjskicti.  Sądząc  z  opowiadania 
agenta  rosyjskiego,  rzecz  tak  się  miała:  Z  powodu  świę- 
ta japońskiego  na  ulicacłi  dzielnicy  japońskiej  w  Cze- 
mulpo  były  wystawione  ołtarze  ozdobne,  na  których 
leżały  kwiaty  ofiarne  i  owoce.  Gromadka  podpiłych 
majtków,  sądząc,  że  to  stragany,  zabrała  z  jednego 
z  nich  kilka  gruszek  i  zjadła.  Oburzeni  Japończycy 
rzucili  się  na  żartownisiów.  Majtkowie  uciekli  pod  ochro- 
nę towarzyszów  pozostałych  na  łodziach.  Wszczęła  się 
bójka,  w  której  kilku  Japończyków  zostało  ciężko  ra- 
nionych a  dwóch  zabitych.  Marynarze  odpłynęli  szczęś- 
liwie bez  strat.  Wtedy  tłum  obiegł  agenturę  „Floty 
Ochotniczej",  wpadł  do  niektórych  domów  pr3rwatnych 
i  udał  się  nawet  do  konsulatu  angielskiego,  szukając 
zbiegłych  majtków.  Przeszukawszy  domy,  rozszedł  się 
na  rozkaz  konsula  japońskiego,  któremu  nareszcie  uda- 
ło się  opanować  wzburzoną  gawiedź.  W  1903  r.  było 
w  Korei  mnóstwo  takich  wypadków:  to  w  lasach  pobili 
się  przebrani  za  drwali  żołnierze,  to  na  wyspie  Dżalet 
zabito  kilku  Japończyków,  to  w  Fuzanie  pokaleczono 
oficera  rosyjskiego,  to  w  samym  Seulu  wynikła  bójka 
pomiędzy  kozakami  straży  poselskiej  a  mieszkańcami 
dzielnicy  japońskiej,  to  wybuchły  poważne  nieporozu- 
mienia w  porcie  Mo-sam-pho.  Ale  zatargi  te  załatwiano 


412 


zazwyczaj  drogą  dyplomatyczną,  bez  uciekania  się...  do 
pancerników.  Pojawienie  się  okrętów  rosyjskich  za- 
trwożyło mię;  miałem  w  pamięci  wielkie  wzburzenie, 
jakie  panowało  w  Japonii  na  krótko  przed  8  paździer- 
nika, wyznaczonym  przez  dyplomacyę  japońską,  jako 
termin  wypowiedzenia  wojny,  albo  opuszczenia  przez 
Rosyan  Mandżuryi.  Już  wówczas  przypuszczałem,  że 
nie  uda  mi  się  wycieczka  do  Korei.  Dyplomacyi  rosyj- 
skiej powiodło  się  jednak  odwlec  wybuch  wojny.  O  ile 
wiem,  ofiarowano  Japonii  południową  i  środkową  Koreę 
z  zastrzeżeniem,  że  północna  pozostanie  księstwem 
niezależnem  pod  protektoratem  obu  państw  i  że  Japo- 
nia nie  wzniesie  warowni  na  południowych  cyplach  pół- 
wyspu w  cieśninie  Korejskiej.  W  sprawy  mandżurskie 
Japonia  miała  się  nie  mieszać.  Łatwe  było  do  przewi- 
dzenia, że  ona  nie  zgodzi  się  na  te  warunki,  lecz  oma- 
wianie ich  przez  dwory  dawało  mi  trochę  czasu  na  od- 
bycie ciekawej  podróży.  Powiedziano  mi  w  Tokio,  że 
mam  zapewnione  trzy  tygodnie  pokoju,  minęło  jednak 
sześć  i  nic  o  wojnie  nie  było  słychać.  Juzem  nabrał 
otuchy  i  umyślił  odwiedzić  niektóre  interesujące  miasta 
dawnej  P^k-cżie  i  Ko-ri5,  gdy  wtem...  pancerniki. 
Udałem  się  niezwłocznie  do  rosyjskiego  posła  z  zapy- 
taniem, co  mam  czynić?  Spotkałem  się  z  nim  na  ulicy, 
szedł  właśnie  w  stronę  dzielnicy  japońskiej. 

—  Ależ  jedź  pan!  Upewniam  pana,  że  wojny  nie 
będzie.  Japonia  nie  ośmieli  się  nigdy!  Tak  tylko  stra- 
szy! Papiery  jej  spadły  na  łeb  na  szyję  na  giełdzie  lon- 
dyńskiej, kiedy  tylko  spróbowała  ostrzej  wystąpić!  — 


413 


uspokajał  mię  dyplomata,  gdym  mu  swą  sprawę  wyłusz- 
czył.  —  I  nad  Jalu  pan  może  podróżować  bezpiecznie. 
Tam  nasz  wpływ  panuje  całkowicie.  Na  krok  nigdzie 
nie  puściliśmy  Japończyków.  Muszę  jednak  powie- 
dzieć, że  cesarz  korejski  odmówił  panu  audyencyi. 
Między  nami  mówiąc,  nie  udziela  jej  już  od  kilku 
miesięcy  nikomu,  aby  mieć  prawo  nieprzyjmowania 
i  posła  japońskiego.  Pozwolenia  na  zwiedzenie  Starega 
Pałacu  też  nie  uzyskałem,  gdyż  tam  podobno...  zarzą- 
dzono... reparacyę. 

Gawędząc,  szliśmy  przez  ulice,  rojące  się  od  cichych 
tłumów  wieczornych.  Obłoki  kurzu,  przesiąknięte  ró- 
żowym blaskiem  zorzy,  pokr3rwały  miasto  gęstym,  ośle- 
piającym muślinem.  Białe  figury  przechodniów  ginęły 
w  nim,  jak  w  dymie.  Perspektywy  ulic  ledwie  się  ry- 
sowały, tonąc  w  tumanie  podobnym  do  mgławicy  po- 
żaru. Ciemne  mury,  bramy  i  dachy  pałaców  cesarskich 
oraz  dawnych  warowni  wystawały  wysoko  ponad  tłum 
brzydkich,  ubogich  budowli  seulskich.  Ruch  uliczny 
pozbawiony  turkotu,  ale  oż)nviony,  płynął  niemilknącą 
gędźbą  ludzkich  głosów.  Wianek  różowych  zamglo- 
nych szczytów  górskich  strzegł  zazdrośnie  doliny 
wokoło.  Nagłe  znikanie  ciżby,  ginącej  w  jakichś  szpa- 
rach i  szczelinach  ledwie  dostrzegalnych  uliczek,  gęste 
potoki  spokojnych,  wesołych  ludzi,  snujących  się  wśród 
domów  o  pozorach  ruin,  dopełniały  dziwacznego  wra- 
żenia. Wtem  poseł  przestał  mówić  i  zrobił  znak  ręką. 
Dostrzegłem  wysokie  krzesło,  w  jakich  noszą  znacz- 
nych   dostojników  korejskich,   wzniesione  w  tumanie 


414 


kurzawy  ponad  głowami  czeredy  tragarzów.  Tęgi  Euro- 
pejczyk, który  w  niem  siedział,  zwrócił  ku  nam  ener- 
giczną, wąsatą  twarz.  Był  to  mistr.  Mac  Levi  Brown, 
radca  finansowy  dworu  korejskiego  i  naczelny  Komisarz 
Celny.  Zszedł  z  krzesła  i  zbliżył  się  do  nas;  po  powi- 
taniu odszedłem  cokolwiek,  domyślając  się,  że  ci  pa- 
nowie mają  sobie  coś  do  powiedzenia.  Istotnie  rozma- 
wiali dość  długo  i  wydało  mi  się,  że  są  zaniepokojeni. 
Poseł  niezwłocznie  pożegnał  się  ze  mną,  siadł  do  swej 
rykszy,  która  w  czasie  przechadzki  szła  nieodstępnie 
za  nami,  i  odjechał  w  kierunku  cokolwiek  odmiennym, 
niż  zamierzony  poprzednio. 

Krwawa  zmora  wojny  wychyliła  się  z  za  granito- 
wych wiszarów... 


Prosił  mię  koniecznie  Szin-mun-giun,  abym  przed 
wyjazdem  zwiedził  budowaną  przez  skarb  hutę 
szklaną. 

—  Niech  pan  zobaczy  i  powie  nam,  czy  co  z  tego 
będzie. 

Pojechaliśmy  tramwajem  elektrycznym  za  bramę 
Zachodnią,  minęliśmy  stacyę  kolei,  piękny  szpital  ame- 
rykański, parę  will  europejskich,  zbudowanych  na  wy- 
niosłościach,  i  zatrzymaliśmy  się  na  końcu  przedmieścia 
przed  wielkim,  do  koszar  podobnym  domiskiem,  na 
którego  końcu  wznosił  się  niedobudowany   komin  fa- 


415 


bryczny.  Nigdzie  żywego  ducha ;  błądziliśmy  po  pu- 
stym dziedzińcu,  poszukując  nadzorcy.  Był  nim  Czecti 
ożeniony  z  Polką,  zawodowy  tiutnik  szklarski.  Zapro- 
sił nas  do  mieszkania,  gdzie  zostawił  klucze.  Po  dro- 
dze wzdychał  i  biadał: 

—  Znowu  stanęła  robota!  A  myślałem,  że  tej  zimy 
puścimy  w  ruch  piece.  Cóż,  kiedy  pan  inżynier  roz- 
gniewał się!  O  głupstwo  poszło,  o  zupełny  drobiazg. 
Chińczycy  nie  chcą  budować  komina  bez  rusztowania, 
a  pan  inżynier  zmusza  ich  budować  w  nowy  sposób  na 
takim,  ot,  kołnierzu.  Mówi,  że  rusztowanie  mu  prze- 
szkadza... a  Chińczycy  znowu,  że  im  się  w  głowie  krę- 
ci. Przestali  robić.  Nie  wiem,  co  będzie.  Pewnie  trze- 
ba się  będzie  wynosić.  A  kto  mi  zapłaci  za  to,  żem 
miejsce  porzucił  i  tu  przyjechał,  tego  nie  wiem... 

Wzdychał  i  miał  czego,  gdyż  z  zajmowanej  prze- 
zeń na  mieszkanie  szopy  wyległa  taka  moc  dzieci,  że 
mimowoli  zap3rtałem: 

—  Czy  to  wszystko  pana? 

—  A  moje!...  Jest  jeszcze  jedno  w  kołysce... 

Wyszła  z  kuchni  okazała  kobieta  rodaczka  i  po- 
twierdziła słowa  męża.  Ucieszyła  się  bardzo,  usłyszaw- 
szy mowę  polską,  i  nie  chciała  nas  puścić  bez  herbaty. 
Ponieważ  rozmowa  wciąż  płynęła  po  polsku,  Sin-mun- 
giun  siedział  nadąsany,  gdyż  nic  nie  rozumiał.  Za  to 
ja  zdążyłem  dowiedzieć  się  kilku  ciekawych  szczegó- 
łów. Pan  inżynier  był  też  Polakiem  i  miał  kontrakt  na 
cztery,  zdaje  się,  lata,  pobierał  rocznie  około  sześciu 
tysięcy  rubli. 


416 


—  Na  budowie  to  on  się  zna,  ani  słowa  nie  po- 
wiem! Ale  co  na  szkle,  to  widzi  mi  się,  że  wcale  nic 
się  nie  zna.  Dlatego  ciągle  zwleka,  żeby  do  kontraktu 
dociągnąć  i  fabryki  przedtem  nie  puścić.  A  przecie 
gdyby  mi  tylko  pozwolił,  tobyśmy  tu  wszystko  zaraz 
urządzili  i  jak  jeszcze!  Tu,  panie,  takie  materyały,  taka 
opoka,  taki  szpat,  że  szkło  będzie  pierwszego  gatun- 
ku, niegorsze  od  czeskiego!  —  gadał  hutnik,  wsuwa- 
jąc mi  w  rękę  kawałek  » szpatu". 

—  Nic  on  nie  wie,  tylko  pieniądze  darmo  bierze! — 
wmieszał  się  nagle  po  rosyjsku  Szin-mun-giun. —  Choć 
to  pana  rodak,  ale  muszę  powiedzieć,  że  jest  człowiek 
nieuczciwy.  Czyż  to  pięknie  zmuszać  ludzi  pracować 
tak  wysoko  bez  żadnej  ochrony,  kiedy  im  się  w  głowie 
kręci  ?  A  potem  dla  takiego  głupstwa  robotę  przery- 
wać... Cegła  kupiona,  ludzie  najęci,  pogoda  piękna, 
a  on  zabrał  plany  i  wyjechał. 

—  I  puściliście  go? 

Szin-mun-giun  wzruszył  po  europejsku   ramionami. 

—  Skandale  robi,  ze  słuchać  niepodobna!  Ryczy 
jak  byk!  Wzywał  go  minister,  to  taką  mu  przykrość 
powiedział,  że  wstyd  powtórzyć!  Skarżył  się  minister 
posłowi,  ale  ten  bardzo  chwalił  obu  inżynierów,  a  nas 
obwiniał. 

—  Więc  jest  i  drugi  inżynier? 

—  Jest  i  drugi.  Ma  budować  tkalnię,  ale  wciąż  po- 
dróżuje nad  Jalu.  Też  go  wz3n¥ał  minister  i  spytał: 
„Cóż  to,  my  za  to  panu  płacimy,  żeby  pan   podró- 


417 

źował*?  A  on  na  to  kazał  nam  jakieś  słupy  z  lanego 
żelaza  sprowadzić,  że  niby  bez  nich  obejść  się  nie  mo- 
że i  że  dopóki  nie  przyjdą,  budować  nie  zacznie.  Ani 
planów  pokazać  nie  chce,  ani  wytłomaczyć.  Rozumie 
się,  że  my  nie  zgadzamy  się  wyrzucić  na  ślepo  kilka- 
dziesiąt tysięcy  dolarów.  Więc  pojechał  sobie  znowu 
nad  Jalu! 

—  Czy  on  też  Polak? 

—  Nie,  on  jest  rodowitym  Rosyaninem.  Mimo  to 
lepszy  jest,  gdyż  nie  naraził  nas  darmo  na  takie  strasz- 
ne koszta,  jak  ten  pański  Polak. 

Obejrzałem  bardzo  uważnie  budynek  i  wydał  mi 
się  dobrze  pomyślany,  starannie  stawiany.  Towarzyszą- 
cy mi  hutnik  potwierdził  to  również. 

—  Panie,  tu  byłyby  anielskie  warsztaty.  Gdyby  mi 
tylko  pozwolono,  jabym  zaraz  młyny  ustawił,  opokę 
mełł,  suszarnia  prawie  gotowa  a  i  piece-by  można  w  cza- 
sie zimy  pod  dachem  murować.  Ach,  gdyby  nie  ten 
komin!... 

,Ten  komin"  istotnie  zastanawiał  mię  i  skłaniał  do 
podejrzeń,  wypowiedzianych  przez  majstra  hutnika. 

—  Czy  ten  Rosyanin  nic  nie  postawił? 

—  Nic  a  nic,  nawet  cegiełki  nie  ruszył.  Podobno 
bardzo  zna  się  na  rzeczy!  —  pospiesznie  dorzucił  Szin- 
mun-giun. 

—  Obaj  są  nicponie.  Ale  muszę  mego  rodaka 
wziąć  w  obronę.  Zawsze  wam  coś  zrobił.  A  skoro  te- 
raz przeszkadza,  wypędźcie  go  i  skończcie  sami.    Nie- 

Korea.  27 


418 


wielka  rzecz.  Pan,  panie  Szin-mun-giun,  który  wybu- 
dowałeś taki  śliczny  wiadukt,  z  łatwością  wyprowa- 
dzisz według  planu  komin;  piece  (postawi  wam  pan 
majster  i  będziecie  mieli  piękną  hutę.  Szkło  takie 
tu  drogie,  że  koszta  wrócą  wam  się  rychło. 

Szin-mun-giun  poweselał. 

—  Ba,  dawnobyśmy  to  zrobili,  ale...  plany:  pla- 
nów niema!  Zabrali  je!  Bez  dyrektora-znawcy  lękamy 
się  też  huty  w  ruch  puścić.  Nie  wiedzie  nam  się!  Nic 
się  nam  nie  wiedzie. 

—  A  tam  co  za  fabryka  idzie?  —  spytałem,  do- 
strzegłszy na  podgórzu  dymiący  się  komin  wysoki. 

—  To.,*  też  fabryka  skarbowa.  Japończycy  bu- 
dowali. 

—  Ci,  bo  ogromne  są  zuchy.  Do  czego  się  wezmą, 
na  poczekaniu  zrobią:  kolej  zaraz  budują,  papiernię 
stawiają,  tę  tu  fabrykę  (nie  wiem  czego)  w  przeszłym 
roku,  jak  było  w  umowie,  w  ruch  puścili.  Ale  im  teraz 
tu  nigdzie  chodu  nie  dają  —  objaśnił  mię  po  polsku 
hutnik. 

Odprowadził  nas  do  stacyi  tramwajowej  i  przysiadł 
z  nami  na  bloku  kamiennym  w  oczekiwaniu  wagonu. 
Ten  bardzo  długo  się  nie  zjawiał.  Zmierzchało  się. 

—  Nie  przyjdzie.  Od  czasu  jak  tu  konduktora  ka- 
mieniami sprali,  nie  chodzą  pod  wieczór  —  powiedział 
Czech. 

Radzi  nie  radzi,  musieliśmy  wracać  parę  wiorst  pie- 
chotą po  przykrej,  zaśmieconej  drodze. 


419 


W  tym  czasie  Sin-mun-giun  opowiedział  mi  w  krót- 
kości powód  elektrycznego  zatargu: 

—  Rząd,  dając  koncesyę  na  tramwaje  Towarzystwu 
amerykańskiemu,  wymówił  sobie  prawo  wykupu  linii, 
ale  gdy  przyszło  do  tego.  Towarzystwo  postawiło  nad- 
zwyczaj wygórowane  żądania:  półtora  miliona  jenów 
za  zbite  szyny,  stare  wagony  i  maszyny.  W  swoim 
czasie  cesarz  dopomógł  Towarzystwu  dużo  gotówką, 
rozgniewany  więc,  zażądał  rachunku.  Towarzystwo  od- 
mówiło dowodów,  ile  ich  kolej  istotnie  kosztowała, 
i  obliczało  jej  wartość  z  dochodu.  Stąd  nieporozumie- 
nia i  przykrości.  Robotnicy  dowiedzieli  się  o  gniewie 
cesarza,  a  że  lubią  swego  monarchę,  więc  zaczęli  ciskać 
kamieniami  i  błotem  na  tramwaje  z  podróżnymi  za 
miejską  bramą  Zachodnią.  Wówczas  Towarzystwo  za- 
miast 8  wagonów  zaczęło  posyłać  tam  tylko  dwa  pod 
pozorem  uszkodzenia  i  przez  posła  zażądało  wynagro- 
dzenia. Działo  się  to  ze  dwa  miesiące  temu,  lecz  nie- 
dawno, przed  trzema  tygodniami  zaszły  nowe  wypadki. 
Tramwaj  przejechał  dziecko;  tłum  napadł  na  kondukto- 
ra Amerykanina  i  zaczął  go  ścigać.  Ten  schował  się  do 
sklepu  japońskiego,  wziął  tam  rower  i  uciekł.  Wtedy 
krajowcy  rozbili  sklep  i  pobili  Japończyka,  który  dał 
rower.  Stąd  nowe  ciężkie  rozmowy  w  ministeryum 
spraw  zagranicznych,  zaś  cesarz  rozgniewany  kazał 
zgasić  w  pałacu  elektryczność. 

Wiemy,  że  monsieur  Moulis  przedstawił  tę  sprawę 
trochę  inaczej,  a  w  poselstwie  rosyjskiem  ten  sam  pan, 
co  mi  dowodził,  iż  „w  Korei  pieniędzy  kury  nie  dziobią**, 


420 


objaśnił  bez  cienia  zafrasowania,  źe  rząd  korejski 
wprawdzie  zastrzegł  sobie  prawo  wykupu  tramwajów, 
lecz  w  kontrakcie  istniał  punkt,  na  mocy  którego  jedna 
niezapłacona  w  terminie  rata  oddawała  z  powrotem  wy- 
kupioną linię  Towarzystwu  i  przyznawała  mu  prawo 
niezwracania  pobranych  dotąd  pieniędzy  w  charakterze 
,nieustojki*.  Rząd  zapłacił  pierwszą  i  drugą  ratę,  ale 
z  trzecią  spóźnił  się  i  —  linię  stracił. 

—  Otóż  Korejczycy  uważają  się  za  pokrzjrwdzo- 
nych,  gdyż  tu  na  Wschodzie  tych  rzeczy...  nie  rozu- 
mieją! 

Umówiliśmy  się  z  Szin-mun-giunem,  że  spędzimy 
ostatni  wieczór  w  słynnej  seulskiej  restauracyi.  W  po- 
równaniu z  chińskimi  i  japońskimi  zakładami,  był  to 
przybytek  bardzo  skromny,  pachniał  mocno  obrzydliwą 
,su-li*,  stoły,  krzesła,  ściany  miał  brudne  i  odrapane. 
Za  cienkiem  przepierzeniem  sali,  gdzieśmy  usiedli,  roz- 
legły się  chichoty  kilku  „ki-sań*  i  głosy  hulającej  zło- 
tej młodzieży  korejskiej.  Jedyną  zaletą  miejsca  był 
śliczny  widok,  otwierający  się  z  wąziutkiego  balkonu 
na  miasto.  Szin-mun-giun  był  jakoś  nieswój  i  dopiero 
gdy  za  ścianą  głosy  ucichły  i  goście  stamtąd  wynieśli 
się,  sprawdził  ich  nieobecność  przez  dziurkę  w  ścianie 
i...  rozgadał  się.  Mówiliśmy  wciąż  o  tem  samem,  wciąż 
o  Korei. 

—  Nie  widzę  ratunku,  nie  widzę!  Trzeba  się  uczyć, 
szkoły  zakładać,  zagranicę  jeździć,  ale  niema  pieniędzy. 
A  pieniędzy  niema,  bo  urzędnicy  kradną,  a  urzędnicy 
kradną,  bo  pensye  mają  liche,  gdyż  nie  zwiększono  im 


421 


ich  od  wielu  lat,  a  wszystko  tymczasem  podrożało. 
Przed  dwoma  laty  miara  ryżu  (5  funt.)  kosztowała 
10  sen,  teraz  kosztuje  60  sen,  za  noszę  (byczą)  drze- 
wa płaciło  się  80  sen,  teraz  —  trzeba  za  nią  dać  8  do- 
larów. I  tak  wszystko!  Skąd  wziąć?  A  żyć  trzeba,  jeść, 
ubierać  się,  dawać  zwierzchnikom  podarunki,  trzeba 
utrzym3nB^ać  niedołężnych  rodziców,  pomagać  krewnym. 
Więc  kradną.  Mówią,  że  za  dużo  urzędników,  że  za 
dużo  niepotrzebnej  pisaniny,  że  należy  zmniejszyć  ilość 
osób,  za  to  lepiej  je  wynagradzać.  Prawda!  Zgadzam 
się.  Ale  gdzie  się  reszta  podzieje?  Przecie  i  to  są  lu- 
dzie i  mają  małe  dzieci!  Innej  pracy  prócz  biurowej 
niema  w  Korei.  Rolnik  w  takiej  nędzy  i  ucisku,  że  psu 
lepiej  się  dzieje!  Nikt  sobie  źle  nie  życzy.  Każdy  woli 
mieszkać  na  górze,  niż  w  studni.  Tak  smutno,  tak 
smutno,  że  kiedy  się  o  tem  myśli,  to  się  jeść  odechcie- 
wa. Lepiej  nie  myśleć,  aby  nie  krajać  wody  nożem... 
Pan  się  pytał  o  cudzoziemców,  pan  inny  od  nich  i  otwar- 
cie panu  powiem:  oni  myślą  tylko,  jakby  nas  rozdra-^^ 
pać!  Biorą  za  bezcen  najcenniejsze  kopalnie,  najlepsze 
lasy,  nie  spełniają  zobowiązań,  zajmują  obszary  dzie- 
sięćkroć  większe,  niż  im  ustąpiono,  a  gdy  się  im 
opieramy,  zaraz  skarżą  się  u  swych  posłów,  zaraz  stra- 
szą, posyłają  okręty.  Wyśmiewają  się  z  nas,  żeśmy 
sprzedajni.  A  kto  psuje  nas?  Kto  za  pieniądze  kusi 
o  zdradę  własnego  kraju?  Wasi  posłowie!  Tak,  panie, 
zginie  Korea,  bo  musi  pić  wodę,  kto  sól  połknął! 

Urwał  i  pił   chciwie   grzaną   ,suli"   z  małej  filiża- 
neczki,  którą  wciąż  napełniał. 


422 


—  A  Japończycy?  —  spytałem  ostrożnie. 

—  Japończycy!  —  porwał  się  Korejczyk.  —  Ci  są 
najgorsi!  Ci  nam  żywcem  stryczek  na  szyję  zakładają! 
Otwierają  banki,  pożyczają  pieniądze.  My  będziemy 
niedługo  służyć  im  za  niewolników!  Czy  pan  wie,  że 
trzecia  część  ziemi  w  Seulu  już  do  nich  należy,  trzyma- 
ją ją  w  zastawie  ! 

—  Tak,  ale  oni  jedni  szczerze  pragnęli  wprowadzić 
u  was  dobre  zmiany,  polepszyć  administracyę,  podnieść 
oświatę,  uporządkować  gospodarstwo.  A  teraz  czy  nie 
spełniają  przyzwoicie  swych  zobowiązań? —  spytałem. 

—  Prawda  —  odrzekł  z  namysłem.  —  Ale  oni  chcą 
tylko  nas  zaspokoić  z  wierzchu:  samą  zmienić  skorupę 
a  wydrzeć  wnętrzności,  zostawić  łupinę,  zniszczyć 
ducha ! 

Oparł  się  łokciami  na  stole  i  pił  w  posępnej  za- 
dumie. 

Nie  miałem  serca  powiedzieć  mu,  że  ducha  sobie 
tylko  sam  naród  może  obronić. 

Wyszliśmy  na  balkon.  Białe  od  poświaty  miesięcz- 
nej, wielkie,  zamglone  miasto  rozściełało  się  pod  nami 
aż  pod  stopy  gór.  Gdzie  niegdzie  blado  w  cieniach 
migały  ognie.  Gdzie  niegdzie  majaczyły  w  ukryciach 
murów  białe,  powłóczyste  postacie  przechodniów,  owdzie 
zapalały  się  i  gasły  iskry  na  bagnetach  przechadzają- 
cych się  straży.  Wspaniały  łuk  wiaduktu  przelatywał 
nad  ulicami  niby  stężała  srebrna  błyskawica.  Dalej 
czerniały  niezmierzone  mury  pałacowe.  Wiały  nad 
nimi   puchy  bezlistnych   jesiennych   gajów,  lśniły  się 


423 


wśród  nich  wygięte  dachy  dworskie,   strzelały  szpice 
kiosków. 

Zdawało  się,  że  niema  końca  tym  „Starym  i  No- 
wym ogrodom  Rozkoszy". 

Nagle  wydało  mi  się,  że  dostrzegam  widmo  star- 
ca, który  daremnie  szuka  wśród  nich  kąta,  gdzieby 
bezpiecznie  mógł  złożyć  senną,  zbolałą  głowę... 

Straszne  zaiste  wcielenie  nieszczęsnej  przeszłości 
korejskiej. 


KONIEC 


Skorowidz  imion  własnych. 


A-dao  (mnich),  54. 
Akamacu  Kejsi  (mnich),  56. 
Aleksiejew  K.  A.,  250,  356, 359. 
Alftan  (aut),  256. 
Allen  H.N.  (aut.),  144,  230,  343. 
Ameryka,  267,  338,  340. 
Amerykanie,  131,  353,  419. 
Amok-kan    (rzeka,  po  chińsku 

Jalu),  68,  233. 
Amur,  105,  164. 
An-bion,31,70,  89. 
Anglia,  262,  334,  338,  352. 
Anglicy,  119. 
Anuczin  D.  N.  (autor),  319. 
ArkaNiezależności,  235, 355,356 
Asikawa,  (dynastya),  327. 
Aston  (autor),  261. 
Auckland  (góra),  72. 
Austro-Węgry,  262. 

Bałtyk,  364. 

Bank  rosyjsko-korejski,  250. 

Belgia,  231. 

Bemeux  (biskup),  59,  336. 

Bishop  I.  B.  (aut.),  45,  49,  128, 

147, 170,  175, 193,  230, 237, 

241,290,296. 
Bo-haj  (państwo),  232, 276, 314. 
Bóg  Wojny  (Koań-ju6ń-dzan), 

5u,  2ióo, 


Broughton  W.  (marynarz),  259. 
Bruner  (osoba),  354,  362. 
Budda,  61,  62. 

Cambell  Ch.  (autor),  256. 
Cchan  (król),  382. 
Ccho-czi-uon,  308. 
Cchoe-cżje-u  (sekciarz),  345. 
Cchorąn  (rzeka),  210. 
ChMj-cżin  (miasto),  234. 
Cham-gi6n-do  (prow.),  98,  232, 

309. 
Cham-hyn  (miasto),  232,  256. 
Chanabuza  (poseł),  337,  338. 
Chań-giń-cżik  (spiskowiec),  341 . 
Chań-hań  (rzeka),  10,  69,336, 

347. 
Chan-ioul-kan  (jezioro),  216. 
Chań-sión  (Seul),  225,  250. 
Cha-san-do  (rzeczka),  232. 
Chastan  (misyonarz),  58. 
ChinaReview,  44,  52, 164. 
Chińczycy,  105,  108,  24, 27,  51. 

64,259,276,371,375,415. 
Chiny  11, 55, 74, 76, 80, 82,  m, 

113,  121,  135,  144,  162,  16S, 

175,  242,  258,  267,  269.  292, 

312,  322,  328,  337,  339,  342, 

343,  348,  351,  369. 
ChiOn-giOn  (przywódca),  334. 


II 


Choan-cżie  (tytuł),  355. 
Choan-ha-do,  149,  159,  276. 
Chóń-dzon  KiO-muń  (król),  334. 
Chon-jOnsik  (urzędnik),  341. 
Chuang  (sekciarz),  347. 
Chubilaj  (monarcha),  320. 
Ciu  (misyonarz),  58. 
Cón-cziu  (bóg),  47. 
Curzon  G.  N.,  40. 
Cu-szima,  258,  316,  325.  339. 
Cże-cźju  (wyspa),  72. 
Czemulpo  10,  11,  27.  113,  115, 

250,  259,  261,  267,  271.  273, 

297,  304,  337,  338,  348,  364. 

411. 
Czeń-bo-szań  (góry),  310. 
Cżin-cźin  (miasto),  236. 
Czing-haj-ueń  (port),  362. 
Cziń-hań  (państewko),  311. 
Czi-nam-pho,  10, 11. 
Cziól-dzon  (król),  334. 
Cziólla-do,  236,  276,  348. 
Cziól-lión-do  (wyspa),  4. 
Cżion-siOn,  250. 
Cźio-yj-  cźie-bu  (poemat),  326. 
Cżi-sóul  (cieśnina),  316. 
Cziuń-cżiu,  236,284,316,339. 
Cziun-czi6n-do,  236. 
Czoi-si-chjęg  (sekciarz^,  347, 

372. 
Czosen  Szimpo  (gazeta),  4. 
Czou-hou  (plemię),  237. 
Czukcza*  164. 

Dagelet  (wyspa),  354. 
Dai-butsu,  12. 
Daj-ici-ginko  (bank),  4. 
Dallet  Ch.  (autor),  230. 
Daveluy  (biskup),  59,  230. 
Dełotkiewicz  P.  (podróżnik), 

129. 
Dyamentowe  góry  (Kym-hań- 

sań),  33,  63,  66,  68,  234. 
Dybowski  B.  (uczony),  134. 
Dzan-ań-sa  (klasztor),  63. 


Dzan-hOń  (król).  121,  334. 
Dzo  (regentka),  334. 
Dzoe-sók  (bóg  płodności),  47. 
Dzo-siOn,   115,  309,  311,321, 

327,  356. 
Dzun-phun-cha  (minister),  353. 

Europa,  340. 

Europejczyczy,  1, 4, 53, 57, 222, 

277,  331,  354,  402. 
Ewa  Haktang  (szkoła),  148. 

Fenwick  M.  C.  (autor),  160. 

Formoza,  268. 

Francuzi,   131,  228,  259,  336, 

367,  371. 
Francya,  262,  334. 
Fu-ju  (plemię),  310. 
Fu-ku-siń  (wojownik),  313. 
Fuzan,  3,  4,  6,   10,    113,  114, 

115,236,258,  259,262,267, 

271,  273,  325,  327,  330,  337, 

354,  359,  411. 

Gardner  (autor),  24. 

Garin  N.  (autor),  52. 

General  Sherman  (statek),  16, 
336. 

Genzan  (Uenzan),  2, 10, 13,  18, 
27,32,33,98,110,113,  115, 
129,  232,  234,  256.  259,  261, 
267,  271,  273,  337,  354. 

Gottsche  C.  (aut.),  230. 

Griffis  W.  E.  (aut.), 43,  83,  164, 
184,  230,  275,  277,  327,  329. 

Grinta  (wyspa),  159. 

Hajaszy  (poseł),  362. 
Hamilton  A.  (autor),  78, 146, 268. 
Hamilton  (wyspy),  342,  362. 
Hanenim,  51. 
Hankau,  269. 
Hanrla-san  (góry),  72. 
Haram  (prow.),  80. 
Hasse-Wartegg  (aut.),  83.  257. 


III 


Hań-bu-lang  (wieś),  120,  139. 
Hłdejoszi  (sziogun),  3, 327, 330. 
Hijo-bul-hijo  (most),  196. 
Hongkong,  268. 
Hong-kong  and  Shanghai  Ban- 

kig  Corporation,  250. 
Hori-Company,  17,  270. 
Ho-so  (król),  314. 
HulbertH.  B.  (aut.).  42, 145, 275, 

311,318. 
Hunt  (urzędnik),  300. 
Huon  (wieś),  154,  162. 

I-dzuń-jon  (książę),  352. 
I-ha-yn  (książę),  334. 
li-sa-pu  (wojownik),  317. 
Ij-jąg-ik  (minister),  361,  363. 
Ik-sión  (król),  334,  354. 
Imber  (biskup),  58. 
Independent  (gazeta),  300,  354, 

355. 
lón-dzO 
I-si5n-ge    (król),   14,   63,  321, 

322,  325. 
luon-jąg  (osoba),  281. 

Jaisohn  F.,  353,  355,  361. 

Jakuci  1 64 

Jalu  (Amok-kan),  309,  330,  354, 
361,362,364,413,416. 

Jan  (księstwo),  309. 

Jan-cźiu  (miasto),  121,  300. 

Jan- di  (cesarz),  313. 

Jang-cziu-nau  (książę),  148. 

Jang-tse-kiang,  268. 

Japan  Daily  Herald   (gazeta), 
230. 

Japończycy,  3,  4, 8, 9, 10, 12, 13, 
19,23,27,57,64,78,105,108, 
109,  227,  233,  243,  250,  256, 
257,  273,  276,  287,  342,  354, 
367.  371,  380,  410,  422. 

Japonia,  1,  2,  6,  10,  35,  56,  74. 
76,  82,86,87,88,  112,  113, 
118,  135.144,147,  179,187, 


210,  242,  258,  259,  264,  267. 
281,  310,  312,  313,  318,  320, 
325,327,336,337,338,  341, 
348,351,352,353,354,  359, 
360,  362,  363,  364,  408,  412. 

Japoński  archipelag  32. 

Ją-dzo  (król),  120. 

Jąg-piąg  (miasto),  232. 

Ją-mią-dzo  (król),  120. 

Ją-nam-pho,  362,  363. 

Jelenia  (wyspa),  4. 

J5-cżi-son-nam  (dzieło),  307, 
314,  326. 

Jo-dże-mo  (dolina),  316. 

Jo-dżi  Sóng-nam,  196. 

Jóń-san  (król),  55. 

Ju-cżion-sa  (klasztor),  63. 

Jung-cżium  (minister),  347. 

Ju-ri  (król),  315. 


Kan-hoa  (wyspa),  12,  65,  259, 

299,  300,  336,  337. 
Kanton,  108. 
Kan-u6ń-do  (prow.),  93, 98, 235, 

276,  284,  347. 
Kap-san  (miasto),  256. 
Ka-sión  (Son-do),  234. 
Kaspijskie  morze,  32. 
Kasu  (pieczary),  234. 
Katarzyna  II  (ces.),  291. 
Kato  (wódz),  328. 
Kią-dzon  (król),  120. 
Kiąg-nun  (miejscowość),  384. 
Kidza(legend.  emigr.  z  Chin),  80, 

233. 
Kim,  58,  334. 

Kim-chou-cżiu  (minister),  353. 
Kim-chon-niuk  (osoba),  361. 
Kim-cżu-sin  (wódz),  316. 
Kim-dzon-cżik  (autor),  326. 
Kim-chak-u  (minister),  352. 
Kim-hu-cżik  (osoba),  307. 
Kim-ok-kiuń  (minister),  340, 341 . 
Kim-po  (miastoj,  304. 


IV 


KInnga  (rzeczka),  103, 109, 110, 

119. 
KiOn-cżin  (So-ja-bol),  (miasto), 

236. 
KiOn-cźiu  (miasto),  196,  345. 
KiOn-gyj-do,  64,  85,  149,  200, 

234,  276,  319. 
KiOn-hyń  (miasto),  232. 
KiOn-san-do.  63,  85,  159,  236, 

276,  301,  345. 
Kidn-siOn  (miasto),  232. 
Kioto,  56. 

Kiuń-sań,  10.  11,  164. 

Klub  Niezależnych,  281,  356, 

360. 
Koan-cżiu  (miasto),  236. 
Koan-czó-kOl  (miejscowość)  283. 
Koań-he  (król),  55. 
Koan-kong  (wódz),  51. 
Koan-mu  (tytuł  i,  356. 
Kobu  (miasto),  348. 
K6-gu-ri0  (państwo),  233,  276, 

277,  309,  310,  314,  317,  319. 
KOm-gun  (osoba),  307. 
Kon-cżiu  (miasto),  236,  318. 
Konisi  (wódz),  328. 
Konfucyusz,  51,  146, 184,  235, 

282,  297,  322,  326,  346. 

Kon-jon  (król),  321. 

Korean  Repository,  42, 147, 149, 
167,  177,  187,  196,  197,  204, 
229,234,237,241,275,  281, 
286,294,295,311,318,  322, 
346,  347.  354,  359,  372. 

Korejec  (okręt),  364. 

Korejska  zatoka,  2. 

Ko-rió,  63, 65, 164, 318, 319, 321. 
412. 

Koriflng  (g.),  234. 

Kubala  (aut.),  258. 

Kuk-dzo-bo-gam  (dzieło),  326. 

Kuk-oan  (tytuł),  355. 

Kuń-sań  (port),  236,  348. 

Kuroda  Kiotoku,  337. 


Landis  (autor).  45. 
Lao-dun,  313,  328,  349. 
Lao-he  (rzeka),  309,311. 
Laotse,  346. 
Levi  Brown  M.,    353,  356,  359, 

414. 
Li-cłiun-czang,  340,  342. 
Li-Ito  (przymierze);  342. 
Lindsay  (Ań-miń-do)  (wyspy), 

237. 
Lodowaty  ocean,  32. 

Łubieńcow  (aut.),  257,  293. 

Ma-łiań  (państewko),  311. 
Malajczycy,  42,  311. 
Mandżurska  dynastya,  24. 
Mandżurya,  68,  76,  105,  112, 

113,  121,  231,311,330,361, 

412. 
Mań-siók-tou  (port),  261. 
Mauban  (misyon.),  58. 
Mellendorf  (urzędnik),  340. 
Mendzy  (filozof),  326. 
Min  (dynastya),  208,  321,  333. 
Miń  (ród),  335,  336,  339,  351, 

361. 
Miń-cżi-riok  (dostojnik),  335. 
Miń-jóh-ik  (minister),  339,  340. 
Miń-tha-ho  (minister),  339. 
Mongolia,  43,  113, 127. 
Mongołowie,  65,  292. 
Mok-pho,  10,  11,236. 
Mo-sam-pho,  10,  236,  342,  362, 

411. 
Moulis  (osoba),  226,  364,  375, 

419. 

Nak-ton-gań  (rzeka),  301. 
Nam-biOl-gun  (pałac),  235. 
Nam-hań  (klasztor),  64. 
Nam-iń  (partya  urzędnicza),  333. 
Nam-  san  (rzeka),  33. 
Niąg-dam  (wioska),  202,  210. 
Niemcy,  262,  338. 


Nippon  Jusen  Kajsza,  5, 17, 270. 
No-iń  (partya  urzędnicza),  333. 

Oan  (dynastya),  319,  321. 
Oan-gion  (wódz;,  319. 
Ok-han-siante  (bóg),  46. 
Om  (żona  królewska),  361. 
On-cziń  (miasto),  159. 
On-cźiń-ha  (bohater),  317. 
Osaka  (miasto),  271. 
Osaka-Szosen-Kajsza,  17,  270. 
Otano-Kigoro  (aut.),  64,  370. 
Otori  (poseł),  348. 

Pai-czai  (szkoła),  144. 

Pa-ju  (miasto),  304. 

Pak-cżie  (państewko),  68,  236, 

276,  312,  343,  412. 
PMk-cze-san  (bohater),  317. 
Pak-czum-sók  (sekciarz),  347. 
Pak-jun-taj  (sekciarz),  347. 
Pak-kjul  (poeta),  317. 
PMk-tu-sań  (góra),  68,  309. 
Pawłów  (poseł),  363. 
Pekin,  337. 

Pel-czang  (miejscowość),  124. 
Phabalba,  30. 

Phenanng-musej  (wieś),  151. 
Phión-ań-do,  232, 309, 333, 334. 
Phi6n-jań,  10, 69,  234, 273, 328. 
Phion-uń-sa  (klasztor),  63. 
Phóń-gań  (miasto),  152. 
Phut-kczang  (wieś),  217. 
Piak-tąg  (miasto),  362. 
Piotr  Wielki  (cesarz),  291. 
PiOń-han  (państewko),  311. 
Pisan-go-ri  (wieś),  221. 
Podel-koge  (wioska),  201. 
Pogio  M.,  84, 129, 172, 185,241, 

373. 
Pok-heunga  (król),  315. 
Polak  (narodowość),  118,415, 

417. 
Po-mo-hi  (rzeka),  211. 
Port-Artur,  349,  351,  362,  364, 


Port  Łazarewa,  14. 
Portugalczycy,  327. 
Puciłło  (autor),  90. 
Puk-cżion  (miasto),  256. 
Puk-hań  (klasztor),  64. 
Puń-mio  (świątynia),  50. 

Quelpart  (wyspa),  54,  70,  159. 
237,  262,  276,  328. 


Reclus,  83. 

Rosę  (admirał),  336. 

Rosen  (poseł),  363. 

Rosya,  262,  342,  354,  359,  362, 

417. 
Rozę  (wyspa),  12. 
Russkija  Wiedomosti,  52. 


Sachalin,  32. 

Saigon,  268. 

SalSa-Munia,  43. 

Sam-ban  (wieś),  119. 

Sam-be  (rzeka),  119. 

Sam-gań-hMn-sil-do  (d2ieło),326. 

Sam-kgyk-san  (góra),  218,  220. 

San-sin-nimi  (bóg),  46. 

San-szin-ri6n  (Sań-sillion),  44. 
129. 

Sapporo  (miasto),  135. 

Sa-sim  (pseud.  No-so-ia),  (au- 
tor), 318. 

Seul,  9,10,25,56,  69, 107,110, 
113,  115, 129,  135,  161, 162, 
200,  216,  250,  253,  255,  256, 
273,  281,  283,  286,  296,  304, 
322,  327,  336,  339,  344,  347, 
348,  354,356,360,361,365, 
371,  372,376,384,401,411, 
422. 

Siam,  269. 

Silla,  54, 68, 164, 196,  235,  236, 
276,307,312,314. 

Simonoseki,  339,  349. 


VI 


Siń  (sekta),  56. 
Siń-dzan  (duch),  44. 
Siń-sluk-dzu,  326. 
Siol-dźo  (mnich),  54. 
Sion-cżin-pho,  10,  11. 
Si0n-czi6n-hań  (rzeka),  232. 
SiOn-hun-i  (misyonarz),  57. 
Sjuk-dzon  Ueń-hio,  24,  332. 
So-cżaj-pil,  355. 
SOg-czang  (klasztor),  317. 
SO-gO-dzon  (uczony;,  326. 
So-heung  (miasto),  296. 
So-ko-jun-ga  (autor),  (pseud. 

So-sa-ga),  318. 
So-ja-bol,  314. 
Son-do  (KM-sión),  319. 
S6n-gi0n-da-cżion  (księga),  345. 
SOn-gOk  (król),  316. 
SOn-hoan-dan  (ołtarze),  43. 
SO-kió  (wioska),  89,  96, 109. 
Sók-oan-sa  (klasztor),  28, 63, 65. 
Sók-u-ró  (bohater),  318. 
Sol-som-du  (bohater),  317. 
Song  (sekciarz),  347. 
Sreul  (wieś),  213. 
Stamr  Zjednoczone,  262,  348, 

Strelbicki  (aut.),  231. 
Suj  (dynastya),  313. 
Sun  (dynastya),  319. 
Suń-dzo  (król),  333. 
Sunga-gari  (rzeka),  68. 
Su-uoń  (miasto),  234. 
Syberya,  113. 
Szanhaj,  108. 
Sze-geni  (bóg),  46. 
Szimpo  (wieś),  186. 
Szin-mun-giun  (urzędnik),  345, 

373,  375,  381,  401,  405,  410, 

414,  416,  418. 
Szuń-dao  (mnich),  54. 


Ta-don-hań,  16,  69,  233,  328. 
Ta-gu  (miasto),  236. 


Ta-hań  (tytuł),  356. 
Tajszin  (autor),  90. 
Ta-mión-jol  (statut),  326. 
Ta-don-han,  309. 
Tan  (dynastya),  315. 
Tań-dzon  (król),  326. 
Tang-jin  (miasto),  304. 
Tąng-czak  (rzeka),  217. 
Tan-sa-ko-ge,  32. 
Tan-sok  (góra),  316. 
Tarę  (rzeka),  213. 
Ta-uóń-gun  (dostojnik),  335, 336 

338,  342,  352. 
Ten-hań  (rzeka),  139. 
Tha-dżio  (król),  120. 
Thióń-cżiu  (Władca  Nieba),  345 
Ti-cziu  (bóg),  48. 
Tien-tsin.  342. 
To-di-cźi-sin  (duchy),  45. 
Tok-san-cziOn    (Oco-ken-muri), 

(rzeczka),  232. 
Ton-do-sa  (klasztor),  63. 
Ton-guk-ton-gam  (dzieło),  326. 
Tongul,  29. 
Tumań-hań,   2,  68,  309,   314, 

354,  361. 
Tunguzi,  164,  310. 
Tybet,  43. 


TJa-jong  (urzędnik),  318. 
U-jąg-cżiung  (urzędnik),  347. 
Uilóng-do  (wyspa),  317. 
Ul-san  (miejscowość),  159,330. 
Uol-san  (góra),  314. 
Uón-cżiń  (powiat),  347. 


Virenius  (admirał),  364. 


Warjag  (okręt),  364. 
Webel  (aut.),  230. 
Weber  (aut.),  113. 


VII 


Wielka  Niedźwiedzica  (gwiazdy) 

(Dzo-oan),  48, 170, 171. 
Władca  Nieba  (duch),  345. 
Władywostok,  33,  362. 
Włochy,  2,  262. 


Yang-chon  (miasto),  304. 
Yj-cźiu  (Wi-dżu)  miasto,  233, 
273,  313,  362. 

Żółte  morze,  69,  334,  364. 


Skorowidz  przedmiotowy. 


Agentunr.  270. 
alfabet,  M,  142,  319. 
antropometryczne  badania,  276. 

banki,  250,  271. 
bawełna,  82,  255,  310. 
bezrobocia,  288. 
biurokratyzm,  332. 
bogowie,  163. 
bohaterowie,  53. 
brama,  37. 
buddyzm,  54,  287. 
budowle,  60,  94. 
bunt,  286,  334,  341,  411. 
bydło,  158,  315. 

Chałaty,  206. 
chłopiec,  285. 
chrześcijaństwo,   56,  250,  286, 

333,  346. 
cudzoziemcy,    331,   356,    357, 

369,  371,  421. 
cukier,  109. 
cześć  przodków,  21. 

deuncyacye,  305. 

deszcz  113. 

drogi,   28,  34,  109,  119,   122, 

154,  219,  223,  248,  256,  263, 

300. 


drób*,  160. 
drukarnia,  62. 
drzewa,  218. 
drzewo  święte,  32. 
duchy,  42,  45,  47,  310. 
dusza,  i  65,  167,  175. 
dworacy,  381. 
dzieci,  196,  289. 
dzierżawa,  241,  264. 
dyplomacya,  340,  362,  412. 

egzamina,  143,  293. 
eunuchowie,  279. 

fabryki,  375, 415. 
falsyfikacya,  269. 
fałszywe  pieniądze,  27. 
flota,  329,364,411. 

garncarstwo,  244,  246.. 
garnki,  103. 
gazeta,  142. 
geologia,  71. 
giserstwo,  244. 
gońcy  urzędowi,  298. 
gospodarstwo,  248. 
góry,  67,  98,  215. 
grunta,  73. 
gwiazda  poranna,  32.. 


vm 


liandel,  11,  16,  248,250,255, 

259,  271,  301. 
herbata,  87,  108. 

imię,  197. 

Jarmarki,  14, 157. 

jań-bań   (szlachta),    122,   200, 

204,  288,  291,  300,  327,  332, 

349. 
jedwab,  207. 
jarzyny,  81. 
jedwabnictwo,  161. 
język,  275. 
josziwara,  4. 

kaki  (owoc),  224,  243. 

kalendarz,  116,324.  ' 

kapelusze,  204,  211,  283,  409. 

kapłan,  39. 

kara  śmierci,  278, 286, 289, 373. 

kary,  372. 

katolicy,  57.  346. 

klasztor,  38,  60. 

klimat,  65,  112. 

kobieta,  53,  183,  186,  202,  211. 

222,238,278,289,401. 
koleje,  273. 

komunikacya,  270,  272,  343. 
koncesya,  354,  356. 
konfuncyonizm,  55, 143. 
konie,  100, 159. 
kopalnie,  248,  421. 
kredyt,  250. 
krewni,  181. 
król,  120,  321,  324,  382. 
książki,  351. 
kuchnia,  99,  107. 
kupcy,  202,  258,  295,  300. 
kuryerzy,  30. 
kwiaty,  87. 

lasy,  38,  67,  231. 
legenda,  120,  381. 


len,  84,  310. 
li  (miara),  30. 
Us,  53. 

literatura,  325. 
ludność.  276. 
ludożerstwo.  122,  166. 

łapówki,  293.  373,  420. 

magazyny  zbożowe,  92. 

małpy,  134. 

małżeństwo,  188,  285. 290.  349. 

meble,  96. 

mięso,  105. 

miłostki,  194,  403,  405. 

misyonarze,  58.  259. 

mnisi,  64. 

mogiły,  219,  384. 

moneta,  24 — 27. 

monopole,  261. 

most,  38,  1 10. 

muły,  159. 

muń-gak,  294,  374. 

myśli  wstwo,  133. 

nawozy,  76. 
nałożnice,  193,  279,  404. 
narzędzia  rolnicze,  741. 
nauczyciele,  149. 
niebo,  42,  53. 

niewolnicy,  122,  277,  349,  401, 
403. 

Oberże,  26,  212,  251,  290. 
obyczaje,  287. 
ofiary.  51,  285,316.374. 
ognie  sygnałowe.  16. 
ogrzewanie  domów,  101. 
opium,  262.  373. 
osły,  159. 
oświata,  149, 355. 
owoce,  86. 

palankin,  211. 
pałac,  366. 


IX 


papier,  209,  242.  }  srebnictwo,  244. 

parlament,  354.  !  stacya  pocztowa,  30. 

pieniądze,  250,  331,  374,  376.  '  stany,  277.  291,  327. 

płaszcze,  209.  .  stonoga,  53. 

pocztylioni,  30.  stowarzyszenie,  251,  287. 


podatki,  241, 247, 296,  297, 300, 

335,  350,  377. 
pogrzebowy  zwyczaj   (tan-dzi), 

166. 
pola,  111. 
połóg,  196. 
porcelana,  245. 
pory  roku,  114. 
pościel,  208. 

poszukiwacze  mogił,  178. 
pożywienie,  40,  100,  105. 
prowincye,  232,  322. 
przekupnie  wędrowni,  254, 360, 

409. 
przemysł  drobny,  242. 
pszczcdy,  135.  161. 

rabusie,  254,  303,  304. 
rada  najwyższa,  323. 
reformy,  325, 339, 349, 352, 353, 

376,  378,  380. 
rodzice,  184. 
rolnictwo,  241,  260,  263. 
roślinności,  35,  37. 
rośliny  farbiarskie,  87. 
rozruchy,  338. 
ród,  43, 178,  289,  311. 
rzeki,  69,  216. 
rzemieślnicy,  295,  301. 
rzeinicy,  282,  299. 
ryby,  136. 
ryż,  36,  77,  105, 151,  268,  315. 

samobójstwa,  187. 

samorząd,  91. 

sądy,  177,  324,  371.  379. 

skarb  państwa,  27,  379,  380. 

słup  drogowy,  29. 

sól,  246. 

spisek,  338.  347,  352,  361,  367. 

Korea. 


swojactwo,  183. 

szamanizm,  32,  43, 48, 152, 174, 

374. 
szerokość  geograf.,  2. 
szkoła,  6, 144,  343. 351. 
szycie,  208. 

Śpiewaczki  (ki-sań),  194,  400; 

403,407. 
świątynia,  61. 
świnie,  159. 

taniec,  316,  405. 

telegraf,  90, 123. 

temperatura  powietrza,  114. 

ton-chakowie,  343. 

tori,  3. 

towary,  156,  265,  267,  272. 

tragarze,  222. 

traktaty  handlowe,  262,  337, 

342 
tygrysy,  42,  53, 128,  370. 
tytoń,  86. 

ubranie,  62,  205. 

ultimatum,  363,  412. 

urodzaje,  76. 

urzędnicy,  260,  287,288,291, 
292,  296,  300,  305,  323,  327, 
333,  335,  339,  340,  350,  353. 
357,  360,  384. 

usynowienie,  185. 

vrachlarze,  209. 
wąż,  53. 

wdowa,  187,  349. 
wdowy,  187.  349. 
wieloryby,  136. 
wieśniacy,  155,  285,  299. 
wilgoć,  113,  114. 

2a 


wioska.  7.  89,  90.  111.155. 

własność  ziemska.  240. 

włoszczyzna.  82. 

wojna.  362,  364. 

wojsko.  9.  10.  348.  356.  359. 

362.  365. 368.  370. 
wódka.  108. 167.  225. 410. 
wróżbici,  44,  163,  172, 190. 
wyjście  królewskie  (ku^ion). 

383. 
wyroby  japońskie.  269. 

zaklęcia,  344. 
zaludnienie.  73,  358. 


zarobek,  33. 

zboże,  80.201,  213.  248,  264^. 

272. 
zbytetk  331. 
ziemia,  53. 
złotnictwo,  224. 
złoto,  245,  266,  373. 

żaba,  307. 
żałoba.  23,  179, 183. 
żeglarstwo,  15,  271. 
żen-szeń.  84.  262,  373. 
żona,  193.  279,  382. 
żuki,  135. 


SPIS  ROZDZIAŁÓW. 


Słr. 

Wstęp I 

I.    Wybrzeża 3 

II.    Ton-sa,  Ma-fu  i  phun 18 

III.  Klasztor  Sók-oan-sa 28 

IV.  Kilka  słów  o  wierzeniach  korejskich    ....  42 

V.  Wyjazd  z  klasztoru.  Góry  Korejskie    ....  60 

VI.  Dolina  Anbion'u.  Rolnictwo   .......  70 

VII.    Wioska  Só-kió 89 

VIII.    Pokarm.  Rzeczka  Kinnga.  Klimat  półwyspu .    .  103 

IX.  Wąwozy.  Legenda.  Przełęcz 118 

X.  Cctio-sej.  Tygrysy.  Zwierzyna  i  myśliwstwo.    .  126 

XI.  Hau-bulang.  Szkoła  w  wiosce  Plienang-mu-sej. 
Oświata 138 

XII.    Płión-gań.  Pań-su.   Dożynki.    Wieśniacy  i  icli 

zwierzęta  domowe 151 

XIII.  Cmentarze  i  pogrzeby 162 

XIV.  Ród.  Małżeństwo.  Położenie  kobiety  ....  181 
XV.    Dalej  na  południe  i  zactiód.  Odzież  korejska    .  200 

XVI.    Kilka  kartek  z  dziennika 210 

XVII.  Zaludnienie.  Podział  na  prowincye 229 

XVIII.  Władanie  ziemią,  przemysł  i  liandel     ....  240 
XIX.    Społeczeństwo 275 

XX.    Szkic  łitstoryczny 309 

XXI.    Seul  w  przeddzień  wojny 365 

Skorowidz  imion  własnych      ....         I 

Skorowidz  przedmiotowy VII 


SPIS  RYSUNKÓW. 


Słr, 

1.  Widok  portu  Czemulpo  w  nocy.  Wysepka  Roze'a  .  1 

2.  Widok  Fuzanu 24 

3.  Święty  gaj  z  ołtarzem  Són-hoan-dan  niedaleko  wsi 

Hau-bulang 48 

4.  Klasztor  Sók-oan-sa 64 

5.  Wieś  korejska  na  wschodniem  wybrzeżu    ....  88 

6.  Plan  korejskiej  zagrody  wieśniaczej % 

7.  Seul.  Targ  sałaty  (pec-cu) 104 

8.  Oracz  korejski  (kalta) 120 

9.  Wieśniacy   korejscy,    obtłukujący    zboże    z    ości 

i  plewy 144 

10.  Pogrzeb  na  cmentarzu  (czang-sa-ci-neo) 168 

11.  Dzieci  korejskie 184 

12.  Seul.    Krochmalenie  tkanin 200 

13.  Droga  z  Seulu  do  wsi  Jąg>san  w  miejscowości 

San-gaj ,    .    .    .     .216 

14.  Przeprawa   promem    przez   rzekę    Chań-hań    pod 

Seulem  we  wsi  Jąg-san 224 

15.  Południowe  przedmieście  Seulu 232 

16.  Gamcarz-przekupień  (tho-gi-cziang-sa) 240 

17.  Wyrób  pałeczek  do  prania  bielizny  (tandymi-tang-maj)  256 

18.  Wóz  korejski  (surę  albo  echa) 264 

19.  Zbrodniarz  (czo-in);  na  tabliczce  napisano  czoj-si-ha — 

zbrodniczy  nauczyciel  ze  wschodu 280 

20.  Robotnicy  korejscy  z  okolic  Fuzanu 288 

21.  Śpiący  tragarz  (po-sań) 293 

22.  Seul.  ,Nam-hao',  mały  zbieracz  siana  i  słomy  .    .  304 

23.  .Thop-kol",  miejsce  na  ogród  miejski  w  Seulu   .    .  336 

24.  Góry  na  drodze  do  Seulu 352 

25.  Seul.  Woły  korejskie  obładowane  drzewem  na  ulicy 

Ministrów  (Juk-dżo-abj 368 

26.  Kiąg-nun  —  mogiła  drugiej  żony  cesarza  Can  na 

drodze  genzańskiej,  z  którą  związana  jest  legenda 

o  cudownem  źródle 384 

27.  Seul.  Manifestacya  stowarzyszenia  wędrownych  kra- 

marzy (pu-sań)  przed  pałacem  cesarskim    .    .    .  408 

28.  Seul.  Sklepy  z  przedn*    ^ami  żałobnymi    ....  416 
Mapa. 


^"^ 


RETURN  TO  the  circulation  desk  of  any 
University  of  California  Ubrary 
or  to  the 
NORTHERN  REGIONAL  UBRARY  FACIUTY 
BIdg.  400,  Richmond  Field  Station 
University  of  Caiifomia 
Richmond,  CA  94804-4698 

ALL  BOOKS  MAY  BE  RECALLED  AFER  7  DAYS 

•  2-month  loans  may  be  renewed  by  calling 
(510)642-6753 

•  1  -year  loans  may  be  recharged  by  bringing 
books  to  NRLF 

•  Renewais  and  recharges  may  be  madę  4 
days  prior  to  due  datę. 

DUE  AS  STAMPED  BELOW 


<;fp  1 7  2001 

ocT  1 7  'im 


MAR23Z003 


12,000(11/96)