Google
This is a digital copy of a book that was prcscrvod for gcncrations on library shclvcs bcforc it was carcfully scannod by Google as part of a projcct
to make the world's books discoverablc onlinc.
It has survived long enough for the copyright to cxpirc and thc book to cntcr thc public domain. A public domain book is one that was never subjcct
to copyright or whose legał copyright term has expircd. Whcthcr a book is in thc public domain may vary country to country. Public domain books
are our gateways to the past, representing a wealth of history, cultuie and knowledge that's often difficult to discovcr.
Marks, notations and other maiginalia present in the original volume will appear in this file - a reminder of this book's long journcy from thc
publishcr to a library and finally to you.
Usage guidelines
Google is proud to partner with libraries to digitize public domain materials and make them widely accessible. Public domain books belong to the
public and we are merely their custodians. Nevertheless, this work is expensive, so in order to keep providing this resource, we have taken steps to
prevent abuse by commcrcial partics, including placing lechnical rcstrictions on automated querying.
We also ask that you:
+ Make non-commercial use ofthefiles We designed Google Book Search for use by individuals, and we request that you use these files for
person al, non-commercial purposes.
+ Refrainfinm automated ąuerying Do not send automated querics of any sort to Google's system: If you are conducting research on machinę
translation, optical character recognition or other areas where access to a laige amount of text is helpful, please contact us. We encourage the
use of public domain materials for these purposes and may be able to help.
+ Maintain attributłonTht Goog^s "watermark" you see on each file is essential for in forming peopleabout thisproject and helping them lind
additional materials through Google Book Search. Please do not remove it.
+ Keep it legał Whatever your use, remember that you are responsible for ensuring that what you are doing is legał. Do not assume that just
because we believe a book is in the public domain for users in the United States, that the work is also in the public domain for users in other
countries. Whether a book is still in copyright varies from country to country, and we can'l offer guidance on whether any specific use of
any specific book is allowed. Please do not assume that a book's appearance in Google Book Search means it can be used in any manner
anywhere in the world. Copyright infringement liabili^ can be quite severe.
About Google Book Search
Google's mission is to organize the world's information and to make it universally accessible and useful. Google Book Search helps rcaders
discoYcr the world's books while helping authors and publishers reach new audiences. You can search through the fuli icxi of this book on the web
at|http: //books. google .com/l
Google
Jest to cyfrowa wersja książki, która przez pokolenia przechowywana była na bibliotecznydi pólkach, zanim została troskliwie zeska^
nowana przez Google w ramach projektu światowej bibhoteki sieciowej.
Prawa autorskie do niej zdążyły już wygasnąć i książka stalą się częścią powszechnego dziedzictwa. Książka należąca do powszechnego
dziedzictwa to książka nigdy nie objęta prawami autorskimi lub do której prawa te wygasły. Zaliczenie książki do powszechnego
dziedzictwa zależy od kraju. Książki należące do powszechnego dziedzictwa to nasze wrota do przeszłości. Stanowią nieoceniony
dorobek historyczny i kulturowy oraz źródło cennej wiedzy.
Uwagi, notatki i inne zapisy na marginesach, obecne w oryginalnym wolumenie, znajdują się również w tym pliku - przypominając
długą podróż tej książki od wydawcy do bibhoteki, a wreszcie do Ciebie.
Zasady uźytkowEinia
Google szczyci się współpracą z bibliotekami w ramach projektu digitalizacji materiałów będących powszechnym dziedzictwem oraz ich
upubliczniania. Książki będące takim dziedzictwem stanowią własność publiczną, a my po prostu staramy się je zachować dla przyszłych
pokoleń. Niemniej jednak, prEice takie są kosztowne. W związku z tym, aby nadal móc dostEu^czać te materiały, podjęliśmy środki,
takie jak np. ograniczenia techniczne zapobiegające automatyzacji zapytań po to, aby zapobiegać nadużyciom ze strony podmiotów
komercyjnych.
Prosimy również o;
• Wykorzystywanie tych phków jedynie w celach niekomercyjnych
Google Book Search to usługa przeznaczona dla osób prywatnych, prosimy o korzystanie z tych plików jedynie w nickomcrcyjnycti
celach prywatnych.
• Nieautomatyzowanie zapytań
Prosimy o niewysylanie zautomatyzowanych zapytań jakiegokolwiek rodzaju do systemu Google. W przypadku prowadzenia
badań nad tlumaczeniEimi maszynowymi, optycznym rozpoznawaniem znaków łub innymi dziedzinami, w których przydatny jest
dostęp do dużych ilości telfstu, prosimy o kontakt z nami. Zachęcamy do korzystania z materiałów będących powszechnym
dziedzictwem do takich celów. Możemy być w tym pomocni.
• Zachowywanie przypisań
Znak wodny"Googłe w łsażdym pliku jest niezbędny do informowania o tym projekcie i ułatwiania znajdowania dodatkowyeti
materiałów za pośrednictwem Google Book Search. Prosimy go nie usuwać.
Hganie prawa
W ItEiżdym przypadku użytkownik ponosi odpowiedzialność za zgodność swoich działań z prawem. Nie wolno przyjmować, że
skoro dana łisiążka została uznana za część powszecłmego dziedzictwa w Stanach Zjednoczonych, to dzieło to jest w ten sam
sposób tralrtowane w innych krajach. Ochrona praw autorskich do danej książki zależy od przepisów poszczególnych lirajów, a
my nie możemy ręczyć, czy dany sposób użytkowania którejkolwiek książki jest dozwolony. Prosimy nie przyjmować, że dostępność
jakiejkolwiek książki w Google Book Search oznacza, że można jej użj'wać w dowolny sposób, w każdym miejscu świata. Kary za
naruszenie praw autorskich mogą być bardzo dotkliwe.
Informacje o usłudze Google Book Search
Misją Google jest uporządkowanie światowych zasobów informacji, aby stały się powszechnie dostępne i użyteczne. Google Book
Search ułatwia czytelnikom znajdowanie książek z całego świata, a autorom i wydawcom dotarcie do nowych czytelników. Cały tekst
tej książki można przeszukiwać w Internecie pod adresem [http : //books . google . comT]
'#
KOREA
Tegoż autora wyszły:
LATOROŚLE. — PUSTELNIA W GÓRACH. —
CZUKCZE. Z illustr. K. Górskiego i J.
Pankiewicza 1 20
W oprawie . . 1 60
NA DALEKI WSCHÓD. Kartki z podróży:
Przez Syberyę i Mandżuryę do Japonii. —
Piąta wystawa powszechna w Japonii. —
Dwie wycieczki. — Kawałek Japonii. —
Polowanie na wieloryby. — Taku. — Tien-
tsin. — Pekin. — Szanghaj 1 50
NA KRESACH LASÓW. Powieść. Wydanie
trzecie, nie zmienione 1 —
POWIEŚCI CHIŃSKIE. Uang-Ming-Tse. — Ku-
lisi. — Jang-hun-tsy. (Zamorski djabeł) . 1 50
POWRÓT. Powieść z życia Wschodniej Syberyi. 1 —
W oprawie . . 1 40
RISZTAU. Powieść. Z illustracjami . A. Ka-
mieńskiego 1 20
W oprawie . . 1 50
W MATNL — JESIENIĄ. — SKRADZIONY
CHŁOPAK. — CHAJŁACH. — W OHE-
RZE BOGOM. Wydanie 2-gie .... 1 —
O
Drak, i lit. J. Cotty w Warszawie, Kapucyńska 7.
• « • •
• • • • • •
. • • • •
Wacław Sieroszewski
KOREA
(KLUCZ DALEKIEGO WSCHODU)
z 28 RYSUNKAMI i MAP^
'^s&ll^^* % :
••• ••
••• i
••• • • - • • •• • •!••!•••••
WARSZAWA
NAKŁAD GEBETHNERA i WOLFFA
KRAKÓW— G. GEBETHNER I SPÓf.KA
1905
••••••".••
• •
« • I
- - .:. ••, ./
Ao3BoneHo UeHaypoio.
Bapiuasa, 23 HonÓpn 1904 r. \
■. • • * * * *
4 •
• •
« •
,• •
.••
w «
• ••
• .>• •
-< _, -■ j o •»
w" •* - «.
„Korea cudny M, ży^ .>en„ n,es^ch.„,. .,0-
dzaje egipskie! Potoki taniego, korejskiego ryżu zalewają
nawet ryżową Japonię. Tam rosną nieprzejrzane lasy dro-
gocennych drzew: cedry, cyprysy, jesiony, korkowe dę-
by... Nieprzebrane bogactwa mineralne czekają niecier-
pliwie dzielnej ręki Europejczyka... Złota, żelaza i mie-
dzi w bród!... A jest i węgiel i marmur!... Ptactwa roje:
bażanty, kaczki, gęsi i łabędzie latają nad jasnemi po-
lami; stada jeleni, antylop, kóz i dzików brodzą w gó-
rach. Jest to raj myśliwców! Ale trzeba być ostrożnym,
gdyż są tam i tygrysy. Gaje mirtowe rzucają swe cie-
nie na ukwiecone łąki, a wszystko kąpie się w słonecz-
nem, łagodnem powietrzu i ciepłych błękitnych mo-
rzach... Potulna ludność chętnie płaci podatki, czci
władzę i pracuje napół darmo — z przyzwyczajenia
i dla przyjemności... Jest trochę brudna, ale ma piękne,
wysmukłe kobiety o stromych piersiach i szerokich bio-
drach... Przewyższają one urodą wszystkie kobiety Da-
lekiego Wschodu * .
Korea. 1
• * • •• • • •
• •••••;••-., : „,
Oto korejslca Yegencla, opowiadana mi z małemi
zmianami przez powołanych i niepowołanych znawców
tego kąta świata. Skórom jednak próbował wydobyć
z nich jakieś wyraźniejsze szczegóły, zb3nvali mię mgli-
stymi ogólnikami lub dziwacznemi opowieściami o nie-
b3nvałych zdarzeniach, z których żadną miarą nie mo-
głem ukiecić ogólnego obrazu. Książki też niewiele
pod tym względem mi pomogły, więc płynąłem do
Korei przez śliczne, złocisto-modre morze Japońskie,
wolny od wszelkich idei podpowiedzianych.
Pamiętałem jedynie, że ze swego położenia geo*
graficznego, z wielkości oraz kształtów Korea najbar-
dziej zbliżoną jest do Włoch ^), że jest półwyspem wię-
cej długim niż szerokim, krańcowym cyplem południo-
wo-wschodnim lądu azyatyckiego.
Wreszcie wyłoniły się z liliowych mgieł nagie,
skaliste brzegi korejskie...
Jakże wydały mi się brzydkie, posępne po uroczych
wybrzeżach Japonii ! Połamane, pogięte poszczerbione,
uderzały jedynie potwornością swych dziwacznie pokrę-
conych wiszarów.
^) Korea zajmuje 218,192 kilom, kwadr, przestrzeni;
ma 900 wiorst długości i 130 szerokości w miejscu najwęż-
szem (od Genzanu do zatoki Korejskiej). Najbardziej wygięty
ku północy łuk granicy Korejskiej sięga 43® 2* szer. pół. (rz.
Tuman-hań); najdalej na południe wysunięty przylądak docho-
dzi 320 20' szer. póhi.
I.
6(ybrzeźa«
D,
'nia 10-go października 1903 r. o 6-ej rano zarzu-
ciliśmy kotwicę w obszernej, okrągłej zatoce Pużań-
skiej, strzeżonej u wejścia przez dużą wyspę, trzy
sterczące z wody skały i wojenny statek japoński. Oka-
lają ją szare, brzydkie góry. Jedyną kępą zieleni jest
ciemny gaj sosnowy we wklęsłości portu, tuż u błękit-
nej wody. W gaju, na wzgórku, wznosiło się ciemne
„tori*', wysmukła brama ! japońska, a dalej poza nią
powiewała czerwona chorągiew nad małą świątynią
buddyjską.
— Ten gaj zasadzili Japończycy! — powiedział
z pewną dumą nasz kapitan, bardzo miły Japończyk.
Spojrzałem przez perspektywę. W gaju rosły stare
drzewa, kręte i grube. Ale Fuzan należy do Japonii
od 400 lat. Cała Korea została w XVI stuleciu
zawojowana przez Japończyków. Po zgonie szioguna
Hidejoszi opuścili oni jednakże półwysep, zatrzymaw-
szy Fuzan nazawsze.
Dzielnica japońska w Fuzanie jest niewielka (1 ,000
domów), ale czysta i dobrze utrzymana. Częściowo
skanalizowana, posiada wodociąg, szpital, oddział to-
kijskiego banku „Daj-ici-ginko*, izby handlowe, kon-
sulat, pocztę, telegraf podmorski i korejsko-japońską
gazetę Czosen Szimpo. Kolej, łącząca Fuzan i prze-
cinająca najludniejsze i najurodzajniejsze prowincye Ko-
rei, miała być otwarta w maju roku bieżącego ^). Miesz-
kańców liczy Fuzan 6,000, lecz w lecie, w czasie poło-
wu ryb, ilość ich wzrasta do 15,000. Europejczycy
mają tu dotychczas 8 domów, w których mieszka 20
białych.
Na wyspie Jeleniej (Cziól-lión- do), zamykającej wyj-
ście zatoki. Japończycy urządzili porządne składy wę-
gla, zasilane z Nagasaki i Simonoseki. W mieście zbu-
dowali kilka fabryk, wielką gamcamię i młyn do obłus-
kiwania ryżu. Przystań, wyłożona kamieniem ciosanym,
posiada ładną, kamienną tamę dla ochrony ładujących
się statków, gdyż zatoka Fuzańska pod tym względem
jest niedogodna, że mają do niej dostęp tajfuny i więk-
sza fala.
W mieście dużo pięknych sklepów, dużo herba-
ciarni i restauracyi, jak zawsze w portach. Błądząc po
ulicach, natrafiliśmy nawet na małą „josziwarę**, dziel-
nicę wesołych domów, gdzie brzęczały „samiuseny*
i z poza zamkniętych żaluzyi tryskał wesoły śmiech.
^) Została otwartą w grudniu.
Tuż za wzgórkiem, za gajem sosnowym świątyni,
kryły się obszerne, okolone murem koszary.
— Jakiej jesteście narodowości [i co tu robicie? —
spytał nas łamaną angielszczyzną policyant japoński,
wynurzając się niespodzianie z zarośli.
Towarzysz mój odpowiedział mu dyplomatycznie,
że przybyliśmy na japońskim parowcu towarzystwa
„Nippon Jusen Kajsza".
Zapisał coś w notatniku, skłonił się i odszedł ku
przystani, a myśmy udali się w stronę przeciwną, na
dół, przez gaj.
Za koszarami stał piękny, duży budynek; na ob-
szernym, wzniesionym i równym jego dziedzińcu ma-
szerowały, klekocąc sandałami, kolumny cłiłopczyków
i dziewcząt w ciemnych „kirimono"... Co jakiś czas, na
dany znak, szyki się łamały, dzieci zaczynały z wrza-
wą ścigać się, bawić, swawolić i grać w piłkę. Nauczy-
ciele i nauczycielki z wdziękiem i widoczną przyjem-
nością brali udział w tych zabawach, poczem znowu na
dany znak wszyscy wracali na miejsca do swych obo-
wiązków. Przez obszerną sień weszliśmy do gmachu.
Wszystko uderzało nadzwyczajną schludnością i prosto-
tą. Jeden z nauczycieli wyszedł na nasze spotkanie
i, wprowadziwszy nas do małego saloniku, prosił uprzej-
mie, byśmy zaczekali, aż zawiadomi dyrektora o naszej
chęci zwiedzenia zakładu. Salonik służył jednocześnie
za gabinet fizyczny; stały tam dobrze zrobione maszy-
ny i globusy, sporo okazów wypchanych ptaków i zwie-
rząt. Po chwili wrócił nauczyciel w towarzystwie mło-
dego Japończyka, który płynnie mówił po angielsku,
i udaliśmy się przez szerokie, widne korytarze do klas.
Wszędzie niezwykła czystość, moc powietrza i słońca.
Ławki, katedry, tablice europejskie, na ścianach mapy,
wizerunki zwierząt i roślin, portrety znakomitych ludzi
i sceny historyczne. W każde] prawie sali na katedrze
lub osobnym stoliczku stały kwiaty, jakiś drobiazg ar-
tystyczny lub pięknie malowany parawanik, co nadawa-
ło sali miły urok domowego zakątka, rozświecało dzie-
ciom wdzięcznym uśmiechem szarą nudę obowiązko-
wego w klasach pob3^u. W jednej z sal trafiliśmy na
lekcyę śpiewu; ładnie ubrana nauczycielka, z kwiatkiem
we włosach, grała na pokojowych organach i śpiewała
półgłosem, a dzieci wtórzyły jej chórem. W innej sali
nauczyciel w surducie wykładał geometryę, kreśląc na
tablicy figury. Dzieci zdawały się nie zwracać na nas
najmniejszej uwagi; jedynie nauczyciele i nauczycielki
odpowiadali na nasz ukłon uśmiechem i kiwnięciem
głowy.
— Wspaniale!... — powtarzał mój towarzysz, pe-
dagog z zawodu. — Jaka swoboda, prostota i serdecz-
ność!
Nie dziwiło mię ani istnienie w Fuzanie takiej
szkoły, ani wyborne jej urządzenia, gdyż w Japonii
przeciętnie na J 1,500 {^mieszkańców przypada jedna
szkoła ludowa, a na każde 3 — 4 tysięcy — szkoła wyż-
szego typu. Prócz tego istnieją w Fuzanie japońskie
szkoły dla Korejczyków i szkoły korejskie.
Wielu Korejczyków snuło się po ulicach, ale do-
mów ich nie znaleźliśmy w japońskiem mieście; aby
je obaczyć, musieliśmy udać się daleko, aż do wioski
na podgórze.
Wioska wyglądała zdała, jak kępa rumowisk. Sfora
szarych, zajadłych psów i gromadka biało odzianych
dzieciaków wyskoczyły na nasze spotkanie. Znikły jed-
nak, gdyśmy się zbliżyli. Z za murów wychyliły się
głowy ze zwinlętyni na czuhk&ch kokami. Przez krętą,
zaśmieconą uliczkę weszliśmy na jakieś podwórko. Na
wąziuchnej werandzie, przed niziutkiemi drzwiami ma*
leńkiego domku, złożonego z głazów, siedział na
piętach Korejczyk brodaty, poważny, w niepokala-
nych, białych szatach i włosianym, ażurowym kapelu-
szu na głowie; przed nim stał mały stoliczek z misecz-
kami z jadłem; obok klęczała żona, trzymając łubiane
pudełko z gotowanym ryżem, a w ciemnym otworze
drzwi migała młoda, śniada twarzyczka dziewczęcia
z srebrnymi kolczykami w uszach. Korejczyk dziobał
spokojnie w miseczkach swemi pałeczkami stołowemi,
rzuciwszy na nas ledwie przelotne spojrzenie. Dopiero
gdym skierował nań aparat fotograficzny, machnął
wzbraniająco ręką. Nie mogliśmy się z nim dogadać.
Zresztą okazywał zupełną obojętność na nasze zacho-
wanie się, wyjąwszy manewry z aparatem. Na to pilnie
miał oko zwrócone. Żona, która schowała się pospiesz-
nie za drzwi, patrzała na nas stamtąd ciekawie wraz
z córką.
Wkoło za grudami bezładnie zwalonych kamieni
8
rozlegały się śmiechy i szepty; tam kryli się ludzie,
dzicy i nieufni. Psy, wtulone w rozmaite szczeliny,
warczały i ujadały wściekle.
Staliśmy bezradni i zarazem niezmiernie zacieka-
wieni otaczającą nas scenką z kamiennego wieku.
Nagle na tle słonecznego błękitu, dalekiego nieba i mo-
rza ukazały się dwie ładne Japonki, które niespodzianie
weszły na sąsiedni pagórek. Wiotkie, wytworne, w ciem-
nycti, powłóczystych szatach, przepasanych barwnemi
„obi**, z nimbem czerwonych, przejrzystych parasolek
wokoło uśmiechniętych twarzy, wyglądały jak wysłanki
z innego świata. Prowadziły pieczołowicie za rękę ma-
łe, pyzate dziecię, ubrane pstro, jak motyl.
I to był Wschód, lecz jakże odmienny !
Towarzyszył im młody uczeń w pasiatym „kiry-
monie**. Umiał trochę po angielsku, więc wysłuchał
z niezmierną powagą naszych żądań, rozważył i prze-
tłomaczył. Korejczyk kiwnął głową i wyciągnął rękę.
Położyliśmy na niej monetę, poczem krajowiec po-
zwolił się odfotografować i obejrzeć swój dom. Ciemna,
nizka buda bez okien, wysłana cienkiemi, słomianemi
matami !... W najdalszym jej rogu, tyłem do nas, stały
skulone kobiety z twarzami ukrjrtemi w dłoniach...
Smutni, rozżaleni wracaliśmy z wycieczki przez
senne pola jesienne. Tu i owdzie sunęły wolno jedna
za drugą wysokie, białe postacie w ażurowych, włosia-
nych kapeluszach i inne, drobniejsze, z różowemi i zie-
lonemi zasłonami, zarzuconemi zazdrośnie na głowy
i twarze. Na czarnych, skibionych polach półnadzy ora-
cze nawracali leniwo spracowane woły i ciężkie pługi.
Dzieci uciekały od nas pospiesznie i kryły się w bróz-
dach.
Po południu udaliśmy się na północno - wschodnią
stronę zatoki, gdzie bielała w oddali stacya kolei, budu-
jącej się do Seulu. Na drodze, pnącej się stromo w gó-
rę, snuły się białe tłumy rosłych Korejczyków, szły ko-
biety korejskie w szerokich spódnicach, niosąc na gło-
wach kosze z owocami i warzywem, dzbany z wodą,
paczki i węzły. Żwawym krokiem przechodzili ciemno
ubrani, zawiedli, drobni Japończycy, żołnierze korejscy
i japońscy w zupełnie jednakowych mundurach. Od żół-
tych, nadbrzeżnych urwisk, zrytych jak kretowiska, zla-
tywały ku morzu wagoniki pełne ziemi i głazów. Na
wagonikach siedzieli ogorzali korejscy kopacze, korej-
scy kamieniarze ciosali bloki kamienne, korejscy traga-
rze przetaczali je z miejsca na miejsce. W górze i w do-
le na gzymsach urwisk, u błękitnej, zasypywanej zie-
mią przystani, wśród największego mrowia nagich, ogo-
rzałych ciał i białych płócien korejskich stali spokojnie
z mapami i narzędziami w ręku niepozorni japońscy
inżynierowie i nadzorcy, kierujący robotami. Senni za-
zwyczaj i powolni Korejczycy ruszali się żwawo. Wszę-
dzie tętniało życie, rozlegał się huk rozsadzanych opok,
wycie i zgrzyt szyn wstrząsanych przelotem wagonów-
samotoków, głuchy gwar głosów, zmieszanych z jedno-
stajnie melodyjnem gędźbieniem morza.
Nigdzie w Korei już nie widziałem nic podob-
nego!
10
Starożytne ruiny korejskiego zaniku, strzegące na
wysokiej przełęczy drogi Pużańskiej w głąb lądu, pew-
nie z równem zdumieniem patrzały na ten obraz i...
wspominały dawne czasy.
Fuzan, jako port najstarszy, najlepiej zagospoda-
rowany i najbliżej Japonii położony, na długo pew-
nie pozostanie ogniskiem japono-korejskiego handlu.
Współzawodniczyć z nim może tylko sąsiedni, o parę
godzin odległy Ma-sam-pho (Masampo), który ma do-
godniejszą, obszerną i zaciszną przystań, dosyć głębo-
ką, aby statki mogły stawać u samego brzegu. Ale
i tam już usadowili się i gospodarują Japończycy. Przed
wojną było ich tam (nie licząc wojska) około tysiąca;
mieli już konsulat, porty i założyli miasteczko niedale-
ko od wielkiej wsi korejskiej, mającej bez mała 10,000
mieszkańców. Do końca ubiegłego stulecia Fuzan po-
siadał monopol na zewnętrzny handel Korei, zresztą
bardzo ograniczony i skrępowany rozmaitymi przepisa-
mi. Dopiero w 1883 r. zostały otwarte dla cudzoziem-
ców dodatkowe porty Genzan i Czemulpo, a następnie
Mok-pho i Czi-nam-pho w 1898 roku oraz Ma-sam-pho,
Sion-cżin-pho (północno-zachodni) i Kiuń-sań w 1899
roku ^). Wtedy, dzięki swemu położeniu u ujścia spław-
nej rzeki Chań-hań, blizkości stolicy, łatwości komuni-
kacyi z miastami Phidn-jan i Kiuń-sań, okolicami uro-
dzajnemi i zaludnionemi, dzięki wreszczcie sąsiedztwu
O W tym również czasie były otwarte dla europej-
skiego i japońskiego handlu miasta: Seul (stolica), PhiOn-jan
u
Chin, wysunął się na pierwsze miejsce port Czemulpo.
Przedtem była to mama korejska wioska, teraz po-
wstało tam ładne miasteczko, mające z górą 8,000
mieszkańców^ w tej liczbie znaczna większość Japoń-
czyków, 1,500 Chińczyków i setka Europejczyków —
Anglików, Amerykanów i Niemców. W brudnej i ubo-
giej dzielnicy korejskiej gromadzi się podobno do
15,000 majtków, przewoźników, ładowników, drobnycli
przekupniów oraz innej biedoty... Miasto zalega stoki
wysokiego pagórka. Białe jego domy wyglądają bar-
dzo ładnie wśród zieleni licznych ogrodów. Dzielnica
japońska jest najobszerniejsza, najlepiej urządzona
i w najlepszem miejscu. Tam jedynie można dostać
rzeczy niezbędnych do życia. Poważną konkurencyę
wszakże robią Japończykom Chińczycy, którzy, posia-
dając znacznie więcej pieniędzy i tańszy kredyt, wypie-
rają ich zwolna z hurtownego handlu. W drobnym han-
dlu zdążyli już zmonopolizować w swych rękach sprze-
daż ż)nvności oraz jarzyn, dostarczanych przez okolicz-
nych rolników.
i wieś Jan-hoa-cżin (koło Seulu). W 1902 roku odwiedziło:
Czinampho — 855 żaglowców pojemności 16,767 tonów i 283
parowców 58,626 tonów, Mokpho — 72 żagl. 3,830 ton. pojem-
ności i 373 parowce 165,116 tonów pojemności; Kiuń-sań —
69 żagl. 1,492 tonów pojemności i 167 parowców 35,775 ton.
pojemn.; Masampho — 62 żagl. 827 ton. pojem, i 207 parów.
29,749 ton. pojem.; Sion-ctinpho — 9 żagl. 858 ton. pojem,
i 228 parów. 52,527 ton. pojemności.
12
Najlepszy, po europejsku urządzony hotel „ Dai-
hatsu ** znajduje się w dzielnicy japońskiej i należy
do Japończyków. Mogłoby go pozazdrościć niejedno
miasto polskie; konsulat japoński, piękny pałacyk
w głębi ogrodu, panuje ze szczytu góry nad miastem.
Pyszny widok otwiera się stamtąd na zatokę pełną stat-
ków, na uroczą wysepkę „Rozeta", oddzielającą właści-
wą przystań od portu zewnętrznego, na blado-błękitny
liman rzeki Chan, szeroko roztrącający na północy ró-
żowe, nadbrzeżne skały.
Port jest dość płytki, wielkie, wojenne oraz han-
dlowe statki muszą się zatrzymywać daleko od brzegu.
Kiedym był w Czemulpo, przybył właśnie pancernik
rosyjski z dwoma torpedowcami, żądając od konsulatu
japońskiego zadośćuczynienia z powodu jakiejś zwady
marynarzy rosyjskich-^ z tutejszym tłumem japońskim.
Ogromne, czarno, bojowo pomalowane okręty wyglą-
dały zdała, jak drobne musze kropki na lazurowym pu-
klerzu morza. Podczas gdy cała sprawa była roztrząsa-
na przez przedstawicieli obu państw, w twierdzy korej-
skiej, na wyspie Kang-hoa, posępnie huczały działa
i siwy dym słał się nad zatoką. Biedacy, choć strzela-
niem do celu zawiadamiali świat o swem istnieniu!
Bezwątpienia, że i Czemulpo zawdzięcza znaczny
swój rozwój handlowy Japończykom, którzy nietylko
zbudowali miasto, utrzymują kolej łączącą je ze stolicą
(45 kilometrów), urządzili nad morzem przystań, lecz
pierwsi założyli tu bank, izby handlowe, konsulat,
pocztę, telegraf, agentury przewozowe, ogniową straż
13
ochotniczą i t. d. Obroty handlowe Czemulpo sięgają
9 milionów rubli, odwiedza go z górą 1,000 statków
rocznie, w tej liczbie 300 parowców. W 1902 roku
zawinęło doń 451 żaglowców i 533 parowce ogólnej
pojemności 305,395 tonów ^).
Ci mali wyspiarze wszędzie na Wschodzie wno-
szą zaczyn nowego życia. Chińczycy i Korejczycy ufa-
ją im, gdyż widzą w nich braci. Zresztą kupcy korejscy
są ubodzy, mało ukształceni, niezabiegliwi i nie mają
floty; nieprędko więc będą mogli obejść się bez cudzej
pomocy.
Z portów, otwartych dla cudzoziemców, jedynie
Genzan, leżący na północno-wschodniem wybrzeżu
półwyspu, może się pochwalić pewną liczbą korejskich
kupców i czemś w rodzaju korejskiego handlu. Ale
i tam głównymi dostawcami i odbiorcami towarów są
Japończycy ^), Wywożą oni stąd głównie miedź, skóry,
bydło, zboże i złoto, dorywczo dobywane przez kra-
jowców w północnej Korei. W lecie gromadzi się tu
mnóstwo rybaków, zaglądają często statki towarzystw
1) Ton=60 pud.=2400 funt.
^) Dzielnica japońska ma około 400 domów, 2,000
mieszkańców, konsulat, świątynię, szkołę, pocztę, telegraf,
trzy apteki, trzy szpitale, zarząd miejski i policyjny, 238 skle-
pów i dużo warsztatów rzemieślniczych. Odwiedza port około
250 statków, w tej liczbie 200 parowców. Obroty handlowe
Genzanu sięgają 2 mil. rubli (.Reports on the Trade of Korea"
for 1898). W 1902 r. zawinęło doń 86 żaglowców i 325 parów-
ców ogólnej pojemności 160,311 tonów.
14
wielorybniczych: rosyjskiego i japońskiego. Cały rok
w dzielnicy korejskiej odbywa się co pięć dni zwykły
Jannark, na który scłiodzą się wieśniacy z okolicznycłi
wiosek. Słynie Genzan z wyrobu mosiężnych fajeczek
i obuwia plecionego ze szpagatu.
Genzan, po korejsku Uenzan, należy do najstar- |
szych, pobrzeżnych sadyb korejskich; kroniki z XIV
stulecia już o nim wspominają. Z okolic Genzanu po-
chodzi słynny władca I-sión-ge, założyciel obecnie pa-
nującej dynastyi. Dwunastotysięczne miasto korejskie
tworzy długą, ściśle zabudowaną ulicę w południowo-
zachodnim końcu zatoki, głębszym i lepiej osłoniętym
od wiatrów, niż część środkowa, zajęta przez dzielnicę
europejską i japońską, albo północna (port Łazarewa),
która choć nie zamarza, ale nieraz w zimie wypełnia się
krami, przynoszonemi przez prądy od Władywostoku.
W czasie mego pobytu w Genzanie w porcie Łazarewa
kryły się niewidzialne wcale z lądu ani morza wojenne
okręty angielskie i amerykańskie. Zresztą, sądząc z po- i
łożenia i budowli genzańskich, mieszkańcy tego mia- • !
sta nigdy nie dbali bardzo o morze. Korejski Genzan
(3,000 domów i 15,000 mieszkańców) robi wrażenie I
wielkiego, brudnego, zaniedbanego zajazdu. W sklepi-
kach, kramach, budach sprzedają przeważnie jedzenie
lub rzeczy potrzebne tragarzom, woźnicom, podróż- ■
nym... Przed każdym prawie domem, na odrzuconych
klapach okien, stoją naczynia, misy, filiżanki do herba-
ty, wskazujące, że tu można się posilić, wypocząć, na-
wet przenocować. W głębi podwórek widać obszerne
15
szopy i żłoby, pełne nieraz koni, mułów, wołów. Przez
ulice ciągną całe karawany tycti zwierząt, objuczonycłi
pakami towarów, gdyż w Genzanie zbiegają się końce
trzech gościńców, łączących brzeg wschodni półwyspu
z brzegiem zachodnim, ze stolicą oraz miastami pół-
nocnemi, dostarczające drogich futer, żeńszenia oraz
cennych „pant* ^). Na ulicach snują się tłumy woźni-
ców, przewodników, tragarzy, wędrownych kramarzy,
ogorzałych i brudnych, ale odzianych niezmiennie
w białe szaty i ażurowe, czarne kapelusze, w których
wnętrzu prześwieca kok, starannie zwinięty na czubku
^wy. Mówią głośno, ale chodzą i ruszają się wolno,
często przysiadają gromadkami na skraju drogi, pod
ścianą albo u kramika, wyciągają z za pasa małe, mo-
siężne fajeczki na długich cybuchach i palą je w mil-
czącem skupieniu. Wszystko to żyje z przewozu towa-
rów, ale na przystani nie widziałem ani jednej dżonki
korejskiej. Były tam jedynie liche łodzie rybacze.
A przecież Korea jest krajem stworzonym dla że-
glarzy. Długość tego półwyspu cztery razy przewyższa
jego szerokość w najszerszem miejscu, najodleglejsze
od wybrzeży miejscowości leżą zaledwie o siedemdzie-
siąt mil od morza. Były czasy, kiedy Korejczycy sły-
nęli jako żeglarze, kiedy flota ich słusznie uważana
była za najlepszą na Dalekim Wschodzie. W 1593 roku
^) Młode rogi jelenie, pełne krwi, zanurzone po odpi-
łowaniu w słony wrzątek, używane przez Chińczyków jako
wzmacniające lekarstwo.
16
w morskiej bitwie pod Quelpartem zwyciężyli oni po-
tężnych Japończyków, marzących o koronie chińskiej.
Ale właśnie po tej morderczej wojnie, której terenem
była Korea i która trwała 6 lat, nieszczęśliwy, znękany
naród postanowił zerwać wszelkie stosunki z łupież-
czym i krwiożerczym światem. Handel z cudzoziem-
cami był zakazany pod karą śmierci, budowa statków
morskich i żeglarstwo utrudnione, brzegi opustoszałe
z mieszkańców, wioski i miasteczka przeniesione w głąb
lądu. Wzdłuż morza, na wysokich górach, powstał cały
szereg strażnic, które za pomocą ogni sygnałowych
(pon-siuj) dawały znać najbliższej władzy, a następnie
stolicy, o zbliżaniu się każdego obcego okrętu. Śmiał-
kowie, którzy odważali się wówczas w małej liczbie,
lub niedość uzbrojeni i ostrożni, wylądować na niegoś-
cinne brzegi, płacili za to życiem. Stan taki przetrwał
lat 400. Jeszcze w 1866 r. statek amerykański, „Gene-
ral Sherman*, który wszedł bez pozwolenia w ujście
rzeki T^-don-hań, znikł bez śladu wraz z załogą.
Z takiego snu niełatwo się zbudzić!
Podróżnika, płynącego wzdłuż brzegów Korei, ude-
rza ich straszna martwota. Poczwarnie pogiętych i popa-
czonych ich skał nie zdobi żadna roślinność. Nigdzie
nie widać ani wiosek, ani pól uprawnych. Rzadko łodzie
z żółtymi żaglami pojawiają się niespodzianie i nikną
niepostrzeżenie wśród urwistych przylądków, jakgdyby
lękając się ludzkiego spojrzenia. Jedynie fale wznoszą
się wysoko i pienią, gdyż morze korejskie jest burzli-
we, w lecie szaleją tu tajfuny, a w zimie burze lodowe.
17
W 1902 roku odwiedziło wybrzeża korejskie, właś-
ciwie jego otwarte dla liandiu porty, 2,560 żaglow-
ców pojemności 80,539 tonów i 2,902 parowce pojem-
ności 1,160,895 tonów. Ogromną większość przedsta-
wiały statki japońskie (1,516 żagl. pojemności 61,123
ton. i 1,904 parowce pojemności 877,193 tonów); pocz-
towe i pasażerskie, należące do towarzystw „Nippon-
Jusen-Kajsza**, „Osaka-Szosen-Kajsza* i ,Hori-Com-
pany**, zawijają z kolei do trzech główniejszych portów
co tydzień a do drugorzędnych co dwa tygodnie.
Korea.
II.
zLapisz pan sobie w notesie, zapisz pan sobie!... — na-
legali przyjaciele obecni przy moim wyjeździe — Mai-
le — nie rozumiem, iso — jest, obsa — niema, czoso —
dobrze, pali-pali — prędzej, ka — precz, napo —
źle, kamajeso — żaczek^, tony — pieniądze, suli —
wódka, muri — woda, puri — ogień, kiera — jajo,
soo — wół, mogare — jeść, czapso — pić, sęgnia. — za-
pałki . . .
— Ale przedewszystkiem wymyślaj! Wymyślaj i
mów, jakim clicesz językiem, a zrozumieją cię. Korej-
czycy są ogromnie sprytni, ale do sprytu, a szczegól-
niej do działania pobudzić ich można jedynie gwałtow-
nem natarciem!...
Starannie zapisałem słówka, zapamiętałem rady,
ale mimo to postanowiłem... nająć tłomacza.
Z trudnością znaleziono w Genzanie krajowca,
któiy umiał trochę po angielsku i za dwa ruble dziennie
zgodził się towarzyszyć mi w wyprawie. Ale o wiele
19
większą trudność przedstawiło znalezienie... koni. Nig-
dym nie przypuszczał, ażeby w ogromnej wsi korejskiej,
żyjącej głównie z dostawy towarów, zabrakło nagle jucz-
nych zwierząt. Zgodziłem się nawet na woły, ale...
wszystko znikło. Natomiast pojawili się jacyś Japoń-
czycy, którzy trop w trop chodzili za mną. Dopiero na-
zajutrz, na skutek energicznych poszukiwań miejsco-
wego agenta Floty Ochotniczej i pogróżki, że pójdzie-
my ze skargą do ^kam-ni** (komisarza portowego),
znowu ukazał się na dziedzińcu Osa-bań, ten sam strę-
czyciel furmański, który nas już był kilka dni przedtem
obietnicami zwodził. Znowu przyrzekł uroczyście do-
starczyć za dobre pieniądze parę koni, które... dojdą!
Ale... ale tylko parę!... Zresztą tłomacz (ton-si) zgadzał
się iść piechotą za mały dodatek do umówionego wy-
nagrodzenia.
— Musi się pan decydować, niema rady. Jedzie
pan albo nie jedzie!? Furmani i ich stręczyciele tworzą
w Korei zwartą szajkę. Jeden drugiemu nigdy w drogę
nie włazi. W dodatku czuję, że tu mąci ktoś trzeci.
Trzeba czemprędzej brać, co dają, gdyż za jakąś godzi-
nę może inny wiatr zawiać i nic nie dostaniemy...
W takich wypadkach nie pomogą ani namowy, ani za-
datki, które wogóle Korejczycy mają za nic... Pewnym
swego może pan być wtedy dopiero, kiedy pan siądzie
na konia. Ale i wówczas radzę rewolwer i nahaj kę
mieć pod ręką. Korejczycy ulegają tylko sile — pouczał
mię agent.
Zgodziłem się więc niezwłocznie na wszystkie
20
warunki i kazałem przyprowadzić konie nazajutrz
o świcie.
O brzasku byłem gotowy do drogi. Ale minęła
godzina szósta, siódma... dziesiąta, wysłano do Osa-
bania jednego i drugiego gońca, a nie zjawiły się ani
konie, ani woźnica, ani nawet wysłani gońcy... Zanie-
pokojeni udaliśmy się sami do korejskiej dzielnicy.
— Poznaję robotę Japończyków... Napewno telegra-
fowali do Tokio z zapytaniem, co mają z panem robić,
i czekają na odpowiedź. W istocie, oni są tu panami
i miastem rządzi nie kam-ni, lecz konsul japoński...
Czuję to na każdym kroku. Czy pan wie, że oni raz za-
bronili w sąsiednim porcie ładować woły na nasze stat-
ki i żaden Korejczyk nie ośmielił się zakazu naruszyć...
Nie mogliśmy znaleźć robotników za żadną cenę — obu-
rzał się agent.
Ku wielkiemu naszemu zdumieniu w połowie
drogi spotkaliśmy tłomacza i woźnicę z końmi, w to-
warzystwie wysłanych sług.
— Dlaczego spóźniłeś się?
— Korne jakoś długo jadły... Musiały się prze-
cież najeść przed drogą... Potem... jadłem ja... Potem
robiłem sprawunki... Dużo sprawunków, bo podróż da-
leka... Potem przyszedł jeden sługa, potem przyszedł
drugi sługa... Jak zaczęli W3rmyślać, tak się zwlokło...
— Nasz „ma-fu* (furman) jest z urodzenia bar-
dzo leniwym człowiekiem... znam go od dzieciństwa...
Cóż robić, kiedy tak się stało!... — objaśniał nam pouf-
nie, bez śladu zakłopotania tłomacz.
21
Rozbroiła mię ta typowa, korejska odpowiedź. Tło-
maczenia ich zawierają zawsze jakiś pewnik niezwykle
prosty i niezbity.
— Dlaczego usn^eś wczoraj, kiedy kazałem ci
czuwać?! — wyrzucał gospodarz słudze.
— Ogromnie mi się spać zachciało ! — odpowiada
ten tonem, liczącym na niechybne współczucie.
— Wczoraj rabusie wpadli do domu bogatego
Korejczyka; na krzyk pokrzywdzonych przybiegła po-
licya, ale nic zrobić nie mogła, gdyż rabusie mieli re-
wolwery i mogli kogoś zabić... Dali im spokój, bo
przecież milsze każdemu życie, niż pieniądze — opo-
wiadał mi zupełnie poważnie przysięgły tłomacz gen-
zański, były uczeń szkoły rosyjskiej w Seulu.
Myślałem, że natychmiast po przybyciu do domu
ruszymy w drogę... Ale gdzie tam! Leniwy z urodzenia
ma-fu ^) wcale się nie spieszył. Okazało się, że nie
miał... siodła... Przywiązał konia do sztachet i poszedł
szukać go na miasto. Tymczasem najęty tłomacz zna-
cząco kręcił się koło nas. Wreszcie wybąkał, że on ze
mną nie pójdzie, gdyż... jego ojciec nagle zachorował.
Zdumiało to nas, ale {.powód był nie do pokonania.
Cześć przodków i gorące przywiązanie do rodziców
jest w Korei nakazem państwowym i religijnym. Nawet
mój krewki gospodarz, pan agent, zamilkł na razie.
O ma-fu, chiński wyraz, wymawia się po korejsku
ma-phu.
22
— O łotry, o obwiesie!... — zamruczał wreszcie,
odcłiodząc pospiesznie w głąb domu.
Ton-s^ (tłomacz) stał dalej na ganku i pilnie nam
się przyglądał. Wietrzyłem w jego zachowaniu się jakąś
nową grę wschodnią i, tłumiąc rozżalenie, powiedzia-
łem zupełnie spokojnie:
— Cóż robić : pojadę bez tłomacza. Gdzież się
podział ,ma-phu"?
Obecni pobiegli skwapliwie szukać ma-phu, lecz
po chwili ton-s^ wrócił w towarzystwie wysokiego, przy-
stojnego Korejczyka.
— Sir ! — rzekł po angielsku. — Droga jest długa
i trudna. Źle będzie wam bez ton-sy. Ten człowiek
umie po angielsku lepiej, niż ja...
— Ale żąda większego wynagrodzenia ! — dokoń-
czyłem za niego.
— Nie. On pójdzie za te same pieniądze !
Spojrzałem bystro i ze zdumieniem na przybysza:
agent również wyszedł na ganek. Lewy wąs naszego
ton-sy drgnął cokolwiek, zresztą wytrzymał nasze spoj-
rzenie spokojnie. Podobał mi się, miał twarz poważną,
śmiałą i zręczne ruchy żołnierskie.
— Byłem wioślarzem u angielskiego agenta, ale
po jego wyjeździe zostałem bez zajęcia — powiedział
dość poprawnie po angielsku.
— Jak się nazywacie? Czy macie dom, żonę
i dzieci, i gdzie się one znajdują? — pytał gospodarz.
— Nazywam się Im-czaa-giri. Mam żonę, troje
dzieci i dom tu w Genzanie.
23
Wymienił ulicę. Zapisano to wszystko do spo-
rządzonej naprędce umowy. Nie podobało mi się, że
Im-czaa-giri wykręcił się od jej podpisania. Rozważy-
łem jednak, że jeśli Japończycy albo Korejczycy zechcą
uczynić na mnie w głębi kraju zasadzkę, to lepiej, aby
choć jeden z ich wspólników poszedł ze mną i był
agentowi wiadomy. Zresztą nowy ton-s^ zachował się
bardzo przyzwoicie i dość nieśmiało poprosił o 3 dola-
ry zadatku ^).
— Tyle odstępnego muszę dać poprzedniemu
ton-s^!
— Odstępnego?... A cóż jego ojciec? !
— Już wyzdrowiał ! — odrzekł z dyskretnym uśmie-
chem mój nowy towarzysz.
Teraz dopiero spostrzegliśmy, że nasz ma-phu
stał oparty o sztachety i nic nie robił. Rozumie się, że
siodła nie znalazł, ale nie wykazywał z tego powodu
najmniejszego zakłopotania. Był też w żałobie po ojcu,
nosił żółtawą, zgrzebną odzież, ogromny i nizko na
twarz spadający, bambusowy kapelusz, i zupełną obo-
jętność w sercu na rzeczy doczesne, do których prze-
dewszystkiem należały nasze żądania. Korea jest kra-
jem, gdzie doprawdy można znienawidzieć uczucia ro-
dzinne !
Obejrzałem ofiarowane mi przezeń siodło juczne.
Były to dwie niezgrabne, zgruba zaledwie ociosane
*) Dolarami nazywają w Korei srebrne japońskie jeny
(98 kop.) oraz srebrną korejską monetę tej samej wartości.
24
deski, połączone dwoma mocnymi łękami. Ponieważ
nie miałem wyboru, kazałem czemprędzej przyczepić
do nicłi dwa strzemiona z wikliny, nakryć wszystko
wojłokiem, poczem poprężyć i juczyć konie niezwłocz-
nie. Gdym dosiadł mego wierzcłiowca, wydało mi się
w pierwszej cliwiii, że mam pod sobą Giewont.
Wierni sobie Korejczycy w ostatniej dopiero cliwili
powiedzieli mi, że muszę zmienić srebro na mosiężne
czochy.
— W okręgu Genzańskim nie biorą niklów, nikle
zaczynają się za górami — ostrzegł mię Im-czaa-giri.
W dodatku ma-phu zażądał wypłaty połowy należ-
ności z góry i również mosiądzem.
Korejski system monetarny zawsze doskonale od-
zwierciedlał panujące prądy polityczne. Korejczycy
chwalą się, że mieli monetę na długi czas przed naszą
erą. Ale Chińczycy, którzy nie znoszą, żeby ktoś miał
coś nie od nich, twierdzą, że metalowe pieniądze po-
znali Korejczycy dopiero w XIII stuleciu ^). Rozu-
mie się, że to były pieniądze chińskie. W XVII stuleciu
zaborcza dynastya Mandżurska zabrania Korei bić włas-
ną monetę. Cesarz Sjuk-dzon Ueń-hio w początkach
XVIII w. próbuje ratować upadające państwo, wprowa-
dza reformy i wbrew zakazowi zaczyna znowu wypusz-
*) Gardner : , Jouraal of the China Branch of the Royal
Asiatic Society", r. XXXII, nr. 2, p. 71, cyt. według .Opisanie
Korei', wydawnictwa ministeryum skarbu, t II, str. 469.
• • •» • ••••••
» •
«^ •*
/
• • •• • •••
« • •
• •••
25
czać krajowe pieniądze. Ale chaos wewnętrznych rozte-
rek przejawia się i w systemie monetarnym. Nietylko
oddzielne prowincye, ale ministerya, zarządy, nawet
osoby (naczelnicy 5 dzielnic w Seulu) mają prawo wy-
rabiać własną monetę.
Ten chaos trwał do ostatnich czasów, zmieniając
się jedynie w szczegółach. W końcu ubiegłego stulecia
dzięki wpływowi Japonii wprowadzono system mone-
tarny według wzorów japońskich. W tym celu w 1884
roku założono w Seulu mennicę, która zresztą dla nie-
wiadomych przyczyn została cały czas bezczynną. Do-
piero w 1892 roku w Czemulpo zaczęto pod kierun-
kiem majstrów japońskich bić monetę stemplami, spro-
wadzonymi z Japonii. Moneta ta jest gorsza od japoń-
skiej, ale ma ten sam podział i nominalnie tę samą war-
tość. Korejski dolar srebrny 5 jan (albo lan) równa się
japońskiemu y^Azowi; 1 srebrny jan równa się japoń«
sklej monecie srebrnej 20 sen (0,20 jena), niklowa mo-
neta 25 phun równa się niklowej japońskiej monecie
4 sen, 2l miedziak 5 phun — jednemu japońskiemu se-
nowi. Stara jednak moneta chińskiego typu utrzymała
się w obiegu w wielu miejscach Korei. Dzięki temu, iż
kurs ich spadł niżej istotnej wartości, skupują ją skrzęt-
nie Japończycy i wywożą jako towar. W 1899 r. wy-
wieźli oni z samego Fuzanu tych pieniędzy za 450,000
jenów) ^). Nominalnie 500 phun kosztuje jednego jena
V .Trade of Corea for the Jear 1899" (.Diplomatic
andConsulas Reports', nr. 2511); .The Independent*, August
3. r. 1889, cyt. wedł. „Opisanie Korei", t. II str. 473.
26
(98 kop.); każdy phun (czoch) waży około 3,4 gra-
mów. Nawlekają je zwykle po 100 sztuk na mocny
sznurek, co zwie się jan (lan) i jest najulubieńszą jed-
nostką płatniczą. Dziesięć phun zwie się cźjón.
Za 20 jenów (rubli) przyniesiono mi całe naręcze
tych Janów i cżjónów. Było tara z górą 10,000 dziura-
wych, guzikowatych monet, które ważyły około 50 fun-
tów. Połowę musiałem wziąć na drogę, a połowę od-
dałem z wielką przyjemnością naszemu ma-phu, co go
również ucieszyło, gdyż wskutek różnicy kursu nomi-
nalnego i rzeczywistego zyskiwał na każdym rublu pa-
rę groszy.
Władował sobie swój skarb na plecy i ruszyliśmy
nareszcie w drogę.
W przejeździe przez korejską dzielnicę poszczęś-
ciło mi się i spotkałem kupca idącego z obrachunkiem
Ao swego patrona. Poprzedzał go rząd stękających tra-
garzy, z których każdy miał na plecach zaledwie trzy-
dzieści rubli. Sto rubli przedstawia poważny ładunek na
jednego konia.
Tak wygląda chiński wynalazek! Bardzo on nie-
dogodny dla złodziei i podróżników. W rezultacie zło-
dzieje starają się kraść wyłącznie srebro. A dla dogod-
ności podróżników korejskich oberżyści tutejsi wpadli
na pomysł o wiele sprytniejszy, niż nawet pieniężne
kwity Cooka. Można w początkach podróży zapłacić
oberżyście pewną kwotę i ten wydaje kwit odpowiedni,
na którym następnie cały szereg innych oberżystów no-
tuje należność, przypadającą im za nocleg i pożywię-
27
nie podróżnego. Ostatni oberżysta wypłaca mu resztę
pozostałych pieniędzy, a kwit zostawia u siebie. Rozu-
mie się, iż takie przekazy są możebne jedynie dzięki
doskonałej i jednolitej w całym kraju organizacyi cecłiu
oberżystów.
Nie skorzystałem jednak z tego udogodnienia, gdyż
nie wiedziałem jeszcze, gdzie mię los rzuci, nie
cłiciałem krępować się w rucłiach i wyborze miejsca
wypoczynku, oraz nie wierzyłem, żeby każda wioszczy-
na miała takiego bankiera. Przekonałem się z czasem,
że nie miałem racyi. Gdybym im był zawierzył, unik-
nąłbym przykrości, jakich miałem niemało z powodu
fałszywych pieniędzy niklowych. W Genzanie przy
zmianie dano mi ich prawie połowę. Fałszywe pienią-
dze są i były zawsze plagą Korei. W ciągu 1902 roku
jedynie w Czemulpo uległy konfiskacie według Hamil-
tona 3,573,138 fałszywe monety wartości 180,191
jenów. Korejczycy fałszerstwo ich zwalają na Chiń-
czyków i Japończyków. Istotnie, korejscy majstrowie
nie umieją podrobić dość zręcznie stempli wzorów eu-
ropejskich. Natomiast rząd korejski wypuszcza coraz
gorszą monetę w ilości nieograniczonej, zależnie od
pustek w skarbie państwa i przyległych mu... kiesze-
niach urzędników. Obecnie kursuje w Korei monety
niklowej na 14,000,000 jenów, choć w skarbie państwa
niema wcale zapasów srebra ani złota.
III.
Klasztor S$h-oaD-$a.
u,
Tzędownie istnieją w Korei trzy rodzaje dróg: 1)
wielkie gościńce, okopane rowami i mające od 20 do
30 stóp szerokości; jest ich wszystkiego sześć w całem
państwie i wszystkie wiodą z kresów do stolicy; 2) dro-
gi podrzędne, szerokości od 8 do 10 stóp; 3) ścieżki.
Do jakich należała ta, którą wyruszyliśmy z Genza-
nu, doprawdy nie wiem. Z początku był to piękny, sze-
roki trakt, po którym szli tłumnie biało odziani ludzie
w czarnych kapeluszach. Wielu jechało na osłach, mu-
łach, koniach, nawet wołach. Ciężko toczyły się nie-
zgrabne, dwukołowe wozy, naładowane snopami. Na
brunatnych rżyskach ryżowych, po obu stronach drogi
uwijały się gromadki biało ubranych żeńców. Jaskrawe,
czerwone, zielone lub niebieskie zasłony dziewcząt mi-
gały na drodze — lub gorzały daleko wśród pól, jak
ogromne maki. A w dali wyniosłe, szaro-niebieskie gó-
ry splotem litym otaczały dolinę. Szliśmy ku nim, ku
bladej przełęczy, z poza której wyglądał łańcuch
29
szczytów wyższych. Słońce, ślizgając się wśród zwi-
chrzonych na niebie chmur i skalistych pod niemi wi-
szarów, wypełniało dolinę tłumem plam błędnych. Bia-
łe gromady idących ludzi i srebrna rzeczka wśród pól
jesiennych to skrzyły się w blaskach promieni, to
mierzchły niespodzianie w zapadających cieniach.
Środkiem doliny biegł ubogi, jednodrutowy telegraf.
Nad rzeczką, którą ton-s^ nazwał Tongul, wygiął
się, jak stonoga, garbaty mostek chróściany na cienkich
palikach. Mijamy malowniczą, kopcowatą górę, porosłą
sośniną. Nareszcie widzę coś, co zapowiada osławione
lasy korejskie. U drogi spostrzegam słup wyrzeźbiony
w kształcie potwornego bałwana. Ma długi nos, wyłu-
piaste oczy i wielkie, wyszczerzone kły. Niegdyś był
malowany na czerwono, ale deszcze i wichry mocno go
uszkodziły. Jest to „Dzan-sion", słup drogowy i jedno-
cześnie strażnik, wzbraniający przejścia po niej złym
duchom. Za dawnych czasów, kiedy gościniec Genzań-
ski był okopany rowami i miał przepisaną prawem sze-
rokość, po obu jej stronach, co 10 // (5 wiofst) stały
takie słupy. Ol>ecnie znikły rowy i słupy, a miejscami
nawet droga. Rozmyły ją powodzie i ulewy, rozorałi
chciwi ziemi wieśniacy. W jednem miejscu długośmy
Mądzili wśród bagnistych pól ryżowych, zataczając
straszliwe zygzaki wysokiemi }ak groble miedzami, nim
trafiliśmy znowu na drogę. Wynurzyła się niespodzia-
nie z rączego potoku. Okazało się, że kanał do zrasza-
nia pól zerwał w czasie deszczów tamę i obrał sobie za
łożysko... gościniec. Dzięki temu przejeżdżamy na ty-
30
łach jakiejś ubogiej wioszczyny, obok kilku wspania-
łych drzew i małego młynka, klekoczącego nad strugą.
Wstępujemy na podgórze, Molina zwęża się, mijamy
znowu szereg lepianek, skleconych z mułu i słomy
i kierujemy się ku podobnym lepiankom, ^szarzejącym
w nagim źlebiu górskim niedalekiej już przełęczy. Wios-
ka zwała się Phabalba, co znaczy stacya pocztowa.
— Dawniejsza stacya pocztowa. Teraz są inne.
Dawniej cała obsługa pocztowa dostawała zamiast pen-
syi ziemię (do uprawy). W takiej wsi mieszkali sami
pocztylioni i kuryerzy... Trzymali dużo koni. Poczta
przewoziła tylko rządowe papiery i urzędników... Nikt
nie mógł żądać podwody, jeżeli nie miał blachy z po-
zwoleniem— objaśnił mi ton-s^. — Od ośmiu lat jest ina-
czej. Każdy może brać na poczcie konie, ale nikt nie
bierze, bo są drogie. Za to listy tanio kosztują i bez
względu na odległość.
Zatrzymaliśmy się, aby popaść konia i pokrzepić
się przed dalszą podróżą; do klasztoru pozostało 50 //
(25 wiorst) ^). Nie dostaniemy się tam przed nocą. Ex-
stacya wyglądała bardzo marnie; miała budynki podob-
ne do starych, zarzuconych chlewów i stajni, ludność
ubogą, niesłychanie brudną i oberwaną. Wśród gromad-
ki otaczających nas dzieci widziałem dziewczynki
odziane jedynie w... kolczyki. O chłopcach nie mówię.
A przecie zimny, przejmujący wiatr dął z gór.
') Li wymawiają również /; // miara i nazwa chińska,
równa się Va wiorście.
31
Zażądałem jajek.
— Obsa! (niema).
Zażądałem ryżu. Też — obsa!
— Cóż więc macie?
— Zaraz będzie! — uspakajał ton-s^.
Brudna karczmarka z gołemi, obwisłemi piersiami,
ratując honor swego zakładu, pobiegła do sąsiadów.
Po niejakim czasie podano mi trzy jajka, ale każde pęk-
ło z hukiem bomby — przy pierwszem dotknięciu ły-
żeczką. Oddałem je zdziwionemu mą odmową i ucie-
szonemu swym nabytkiem ma-phu. Podano mi na-
stępnie imbryk z gorącą wodą: okazała się brudną i cuch-
nącą; podejrzewam, że w niej to właśnie gotowano
przed chwilą jajka. Wyraziłem niezadowolenie. Naów-
czas sam ton-s^ poszedł doglądać przyrządzenia herba-
ty. Gromadka poważnych, brodatych Korejczyków za-
siadła na piętach wśród drogi i, zapaliwszy małe fajecz-
ki, czyniła pilnie spostrzeżenia nad nami. Okoliczność,
że dałem dzieciom trochę cukru, dobrze ich względem
mnie usposobiła. Zbliżyli się zaraz i zaczęli dotykać
mego kortowego paltota, pytając, czy to skóra i ile
kosztuje?...
Wyjechałem trochę skwaszony tą pierwszą wizytą
we wsi korejskiej, gdyż licząc na osławiony ryż krajo-
wy, nie wziąłem wcale z sobą prowiantu.
— Tutaj nikt się nie zatrzymuje; wszyscy jadą
wprost do An-blon*\x. I mybyśmy się też nie zatrzy-
m3rwali, gdybyśmy wyjechali wcześniej!... — pocieszał
mnie ton-sś«
32
Wdzieramy się na niewysoką przełęcz Tan-sa-ko-
ge % dość łagodną od strony Genzanu. Wokoło wzno-
szą się góry ogładzone, kopcowate, porosłe nizką soś-
niną i dębniakiem. Na samej przełęczy leży kupa ka-
mieni, coś w rodzaju mongolskiego ^obo*, i stoi drze-
wo obwieszone ofiarami ze szmatek kolorowych, z ni-
tek, papierków, pęczków włosienia, starycłi chodaków
i t. d. Widziałem już takie drzewo na 7-ej // od Genza-
nu. Tłomacz nazywał je „dzida*. Są poświęcone „du-
chowi miejsca' i zupełnie podobne do takich drzew ja-
kuckich. Stanowczo szamanizm był i jest najgłębiej za-
korzenioną i najbardziej rozpowszechnioną z religii
azyatyckich. Spotykałem go w pełnym rozwoju lub
szczątkach na ogromnych przestrzeniach, poczynając od
brzegów morza Kaspijskiego do Sachalinu i od oceanu
Lodowatego do wysp archipelagu JapcMiskiego. Były to
zawsze, nawet w szczegółach, te same wierzenia i prak-
tyki społeczeństw organizujących się do walki z przy-
rodą. W podstawie ich leży pojęcie odkupienia.
Południowy stok przełęczy stromo spada na dół.
Z przełomu wszakże niema widoku, gdyż garby gór
tworzą wokoło małą kotlinkę. Dopiero gdyśmy się spuś-
cili niżej, rozwarł się przed nami rozległy krajobraz
sfalowanej doliny płowej, przeciętej strugą srebrną,
umajonej ciemnymi gajami, usianej dymiącemi wsia-
mi... Widnokrąg zamykała potężna ściana czerwono-
granatowych gór, wspartych o chmurne niebo. Były to
*) Kogę — przełęcz.
33
góry Dyamentowe (Kym-hań-sań), cel naszej podróży.
W ich pazusze, wysoko u szczytu chowa się słynny
klasztor buddyjski Sók-oan-sa.
Straszono mnie w Genzanie, że na drodze doń ist-
nieje urwisty gzems, tak wazki i stromy, że przebyć go
może jedynie... błogosławiony. W pobliżu drogi wzno-
siły się kopcowate, ogładzone przez deszcze wyniosło-
ści, porosłe rzadkimi krzewami.
Telegraf i droga główna poszły na przełaj przez
dolinę ku południowi, a myśmy zawrócili na zachód.
Towarzysząca nam od niejakiego czasu gromadka wieś-
niaków, idących na zarobek do Seulu, grzecznie poże-
gnała się z nami przyciśnięciem rąk do piersi. Jeden
z nich powiedział „goodbye"*, a drugi „proszczaj"*;
obaj bywali we Władywostoku.
Dążyliśmy wazką drożyną nad wysokim brzegiem
rzeki Nam-san ku jej źródłom. Bystry, kręty prąd
z szumem przelewał się w dole wśród niezliczonych
mielizn piaszczystych i ławic żwirowych koryta. Miej-
scami ścieżka nikła, zapadając w nurty wraz z podmy-
tem, glinianem urwiskiem. Wówczas z trudnością dra-
paliśmy się na stoki, gdzie chropawe głazy zaledwie
zlekka pokrywała cienka powłoka skalnych okruchów
i zwiędłej trawy jesiennej.
Mijamy małą kapliczkę z rogatym dachem, o oka-
pach wachlarzowych, jak nauszniki japońskiego szysza-
ka. Pod dachem, za sztachetami, stoi słup kamienny,
upstrzony chińskimi hieroglifami. Pewnie rodzina
Korea. 3
34
i poplecznicy jakiego administratora wysławiają w ten
sposób jego zasługi.
Znowu opuszczamy drogę, która po garbatym
mostku dylowym przerzuca się na brzeg przeciwny.
Jedziemy dalej ledwie widocznym szlakiem. Z poza
górskich fałdów wyłaniają się czarne urwiska. Czerwo-
ne i żółte powoje zwieszają się tu i owdzie z ich zrę-
bów; poza nimi błękitnieje oczyszczone z chmur niebo.
W dole, wśród zielonawych, omszałych głazów, burzy
się rozszalała rzeka. Ścieżyna wije się nikłym gzem-
sem pod festonami powoi i urywa wysoko, na tle błę-
kitu.
— Aha, rozumiem: oto jest droga błogosławionych.
Konie drą się w górę po zrębach, jak po schodach,
jeno węszą kamienie, zanim postawią na nich mocne,
małe kopyta. Juki, kolana moje i kapelusz co chwila
trącają o szczerby nawisłych z boku skał. Czuję, że
wartoby zsiąść z konia, ale nie mam gdzie. Siedzę
więc dalej, jak trusia, ogłuszony łoskotem kotłującej się
w dole rzeki. Ukośne słońce rzuca tęczę na wzlatujące
w górę jej puchy i pyły. Wreszcie stanęliśmy na sa-
mej górze, na małym ganeczku, gdzie droga urywa się *
u węgła opoki. Spoglądam przed siebie i zaczynam
w niebogłosy krzyczeć na raa-phu, wiodącego przodem
objuczonego rzeczami konia. Nie słyszy mię z powodu
huku wody, ogląda się za późno. Wierzchowiec mój
już pełza na brzuchu wśród chaotycznie, prostopadle
prawie zwalonych głazów. Wije się pode mną jak jasz-
czurka i wciąż prawą nogą, jak kot łapą, próbuje drogi
35
przed sobą. Moje nogi chyboczą się gdzieś koło jego
uszu. Najmniejsza niezręczność ruchów a obaj spad-
niemy w przepaść...
— Twardy z pana człowiek. Tędy nikt konno nie
jeździ! — pocłiwalił mię ton-s^, gdyśmy stanęli na dole.
^ — O tak! Mam nadzieję, że za ten przejazd łaskawy
Budda przebaczy mi wszystkie moje przewinienia. Dla-
czego jednak nie ostrzegłeś mię, żebym zsiadł z konia?...
Ton-sś w zamyśleniu poskrobał się w podbródek,
poczem zaczął coś ostro wyrzucać ma-phu. Ten mu
się odcinał. Okazuje się, że istnieje o wiele dogodniej-
sza droga. Na chwilę błyska w mej głowie podejrzę-
nie, że dla tych ludzi byłoby bardzo dogodnem, gdy-
bym spadł w przepaść: zostałby im drugi koń z rze-
czami i pieniędzmi.
— Tamtą drogą ledwie po północy stanęlibyśmy
w klasztorze! — spokojnie tłomaczy mi ma-phu.
Znowu otwarła się przed nami rozległa dolina: po-
środku niej drzemie w mglistem słońcu jesiennem za-
snuta dymami wieś. Poza nią zatacza foremne półkole
długi, jak reduta, lecz niewysoki pagórek, uwieńczony
kolumnadą pojedynczych sosen. Gdyby to była Japo-
nia, pomyślałbym, że tam umyślnie zasadzono te drze-
wa dla piękności obrazu!... Zresztą i tutaj w poszano-
waniu drzew, w rozrzuceniu gajów czuć wszędzie mi-
strzowskie, misterne dotknięcie mnichów buddyjskich.
Szare, strome strzechy chat toną w zieleni. Za chwilę
cała ona znika za gęstym, przydrożnym szpalerem,
limy, wierzby, dęby, sumaki, sosny, cyprysy japońskie
36
splatają się w śliczną ścianę powietrzną, dzierzganą
światłem, uwitą żyłkami czamycłi gałązek, malowaną
jaskrawem złotem, karminem i ogniem opierzchłych
liści jesiennych. Szpaler wygina się łukiem i urywa
u rzeczki, nad którą cłilupie i klekocze cały szereg tłu-
czek do ryżu. Każda nakr3rta czochratym kołpakiem
trzcinowym; nad urwistym brzegiem wystają jedynie
ciemne koryta, które prąd, płynący zdała rynienką, nie-
ustannie napełnia. Ciężar wody pochyla wtedy kołyszą-
ce się na kółkach koryto i unosi do góry jego szyję
z tłuczkiem, ukrytą pod daszkiem. Koryto opróżnia
się, szyja przeważa i pięść jej z impetem pada w pełną
ryżu stępę... I tak wciąż i wciąż, dzień i noc, aż zesko-
czą krzepkie, brunatne łupiny z perłowego ziarna.
Przebywamy rzeczkę po garbatym mostku i wjeż-
dżamy do gaju ogromnych dębów i słodkich kaszta-
nów. Tłum dzieci, które biegły ku nam na przełaj
z wioski, zatrzymał się u strugi i nad czemś naradzał.
Mijamy gaj i spuszczamy się ku brudnym ścierniskom^
pocięt)rm wązkiemi groblami. To są pola ryżowe. Pro-
wadzi przez nie doskonała, wysoko usypana droga.
Wszędzie widać ład, zamożność i porządek. Z lasku
opodal wychylają się rogate dachy chińskie z żłobko-
wanej dachówki.
Już jesteśmy na podgórzu potężnego, wprost z do-
liny wzdymającego się, górskiego łańcucha. Z obu
stron drogi sterczą wśród drzew dziwaczne, wysokie na
10 sążni słupy, z wyrzeźbionemi na końcu potwornemi
głowami, o wyłupiastych oczach i rozwartych, czerwo-
37
nych paszczach. Dalej widać nad drogą czerwoną bra-
mę w kształcie szubienicy, ze sztachetami nad górną
przecznicą.
Jedziemy lasem dość rzadkim. Omijamy zmurszałe
skały i zawracamy ku widniejącemu poprzez rzadkie
gałęzie wysokiemu szcz3rtowi. Wygodna droga, szero-
ka i gładka, pnie się w górę. Znowu mijamy bramę
w kształcie wielkiej,' chińskiej, czworobocznej altany
na ośmiu słupach. Niedaleko stamtąd, w zaklęsłości
górskiej mieści się mały cmentarz, pełen pionowo sto-
jących głazów-pomników, upstrzonych hieroglifami.
U drogi, na gładko zciosanyćh, szaro-zielonych ska-
łach czernieją głęboko żłobione, pobożne i mądre wy-
razy. Znowu brama. Droga spuszcza się cokolwiek na
dół. Zapada zmierzch. Mgły ze szcz3rtów, kłębiąc, sta-
czają się i wypełniają bladym swym oddechem śliczny
las mieszany. Czernieją tam olbrzymie sosny i cyprysy
japońskie; złote wierzby, lipy, jesiony i ogolone z liści
misterne ilmy wychylają się z tumanów; toną w nich
ciężkie, słodkie kasztany o lekko poczerniałych liściach,
potężne dęby mandżurskie wyciągają daleko kręte,
miedziano-liste konary. A na pniach drzewnych plączą
się i wieszają delikatne zwoje japońskiego chmielu, ni-
by lotne zasłony z szarego muślinu; czarne, obwisłe
mosty c)rtrynowca (magnolia) przecinają powietrze,
ciężkie ich końce, grube, jak liny okrętowe, opadają ku
zaroślom drobnolistnych, krzewiastych klonów, dzikich
trześni, śliw, szakłaków, głogów i malin... Złote, bure,
ogniste i karminowe ich liście, przyćmione obecnie
38
mgłą i zmrokiem, mieszają się w śliczną mozajkę. Łu-
pieżcze, kolczate drzewo dyable przewija się wszędzie,
jak cierniowa korona. O tak, piękne są lasy korejskie!...
Szkoda, że ich mało!
Coraz ciemniej! Światło wieczorne jedynie górą
przecina las poziomemi, krwawemi smugami. Dolina
zwęża się, droga ostro pnie pod górę, tuż nad krawędzią
potoku. W czarnym, jak atrament, jarze głucho bulkoce
woda. Przebywamy przepaść po staroż)rtnym moście
łukowym z ciosanego kamienia, nakrytym ładnym da-
chem drewnianym. W bladym wylocie długiej ulicy,
nad którą zesklepiły się konary wyniosłych drzew,
czernieją budowle o wywiniętych dachach i tli się mdłe
światło. Po chwili stajemy przed tęgimi, czarnymi mu-
rami, zamkniętymi wielką, ostrołukową bramą. Na stuk
kop3rt i wołanie naszego ma-phu wychyla się z jakie-
goś otworu łysa głowa mnicha. Zamieniają z sobą ury-
wane wyrazy, poczem wielkie wrzeciądza z głuchym
zgrz)rtem rozchylają się i wjeżdżamy pod arkadę czar-
niejszą od nocy. Głosy ludzkie i stuk kopyt końskich
dźwięcznie rozlegają się pod sklepieniem. W głębi pod-
wórza migają światła, w pomroce chodzą jasne jego
smugi, w których widzę poruszające się, białe postacie
ludzi. Wrota z głuchym zgrzytem znowu się za nami
zawarły. Jednocześnie na płaskich głowicach słupów
kamiennych, po obu stronach kamiennych schodów,
wiodących na obszerne wzniesienie, zapłonęły stosy
smolnego łuczywa. Pasma czarnego d3rmu wiją się nad
ogniem i tłuką po podwórzu, okolonem wysokim mu-
39
rem. Wstępujemy po schodach na taras, gdzie na ko-
lumnadzie wspiera się ciężki dach. Tutaj na kamiennej
posadzce nocują w lecie pielgrzymi. Dla mnie jednak
wygolony mnich w szarej opończy rozsunął uprzejmie
drzwi małej komnatki, całej wyklejonej, jak pudełko,
naoliwionym papierem, grubym i żółtym, jak pergamin.
Zapalono świecę, wstawioną w wielki lichtarz żelazny.
Przyniesiono mały stoliczek.
Tymczasem ma-phu przy pomocy klasztornych sług
zdejmował z koni juki i siodła, a ton-s^ rozkładał po-
ważnie w mojej izdebce wyjmowane z torby podróżnej
przedmioty. Na stronie szły jakieś szepty, w czerwo-
nym blasku smolniaków przesuwały się białe i żółte
postacie w powłóczystych szatach. Wreszcie zamaja-
czyła na stopniach schodów cała ich grupa. Środkiem
szedł poważny kapłan w żółtym, jedwabnym, obszer-
nym jak ornat habicie, niósł w ręku różaniec, a na gło-
wie miał żółty beret rogaty, towarzyszyło mu dwóch
służków z wygolonemi głowami, w białych szatach.
Każdy z nich dzierżył w ręku po wielkiej, srebrnej mi-
sie. Weszli, postawili misy na małych, drewnianych
stoliczkach i cofnęli się z ukłonem. Kapłan siadł przed
nami i skłonił się, przyłożywszy ręce do czoła.
— Witam cię, cudzoziemcze! Nim mówić zaczniesz,
spróbuj naszego napoju!...
— Niech pan spróbuje!... To dobre... Taki tutaj zwy-
czaj!— dodał od siebie, przetłomacz)rwszy pozdrowie-
nie, ton-si.
40
Odpowiedziałem pozdrowieniem i poniosłem czarę
do ust.
Było to ciepła woda, z pysznym, aromatycznym
miodem. Wychyliłem napój do dna ku wielkiemu zado-
woleniu otaczających. Poczem mnich zaczął pytać, skąd
jadę, dokąd, kto jestem. Przyniesiono wielką, w skórę
oprawną księgę gości, zapisaną niezliczoną ilością chiń-
skich, korejskich i japońskich napisów.
Szukałem podpisów europejskich. Było ich ledwie
kilkanaście, przeważnie angielskich, parę włoskich, pa-
rę niemieckich i rosyjskich. Wśród nazwisk odcz3rtałem
między innemi: ,George N. Curzon, M. P. London, 9
Oct. 1892. — Seul spring rice" — podpis obecnego wi-
cekróla Indyi, autora książki ,Problems of the Far
East".
Rozmawialiśmy czas jakiś o krajach Zachodu, o lu-
dach i wiarach, poczem duchowny skłonił się nizko i,
powiedziawszy po japońsku ^kombawa* (dobranoc),
odszedł, poważnie stąpając po wielkich schodach z ró-
żańcem w ręku. Wniesiono natomiast tacę z posiłkiem.
Był tam biały, doskonały ryż, solone i kwaszone wa-
rzywa, polane ostrym sosem ze strączkowego pieprzu,
i słodkie placuszki z miodu i leśnych orzechów.
Ognie na podwórzu dogasały. Przy niewyraźnych
ich błyskach widziałem, jak map-hu zaprowadził konie
do stajni, jak następnie udał się na spoczynek do cze-
ladnej w towarzystwie służek i parobków. Ton-sś po-
wiedział mi dobranoc i znikł w swym pokoiku obok.
41
Skończyłem notatki i wyciągnąłem się na mym podróż-
nym wojłoku, na czystej, ciepłej, ogrzanej z dołu po-
dłodze. Przez cienkie drzwi papierowe z nadworza do-
biegał mię szum lasu, łoskot wzbierającego potoku
i przejmujący siepot jesiennej szarugi, nabiegającej nie-
spodzianie, jak zwykle w górach.
IV.
Rllha $łów o wlerzenlaci) horeisklcb*
D,
'aleko w morze wystający ląd korejski służył od nie-
pamiętnych czasów za scłironisko wyspiarzom Oceanu
Indyjskiego, wypartym ze swycli dziedzin południo-
wycłi, oraz za most koczownikom azyatyckim, dążącym
do bajecznycli, podzwrotnikowycłi ogrodów. Opierając
się na kronikacli wscliodnich, Hulbert ^) dowodzi, że lii-
stoiya zastała w południowej Korei Malajczyków, pod-
czas gdy północ półwyspu zamieszkiwały plemiona po-
chodzenia tunguskiego, fińskiego, wreszcie mongol-
skiego. Według źródeł chińskich ludy te znajdowały
się na bardzo nizkim stopniu rozwoju, mieszkały w pie-
czarach, nie znały rolnictwa i ognia. Czciły niebo,
gwiazdę poranną, tygrysa, duchy powietrza, gór, wody
i ziemi. Wierzyły, że po śmierci człowieka dusza jego
O .The Korean Repository*, 1895, p. 219 — 255.
43
nie ginie i dla swego istnienia wymaga ofiar z jadła
i napoju *).
Z cech tych oraz z okoliczności, że plemiona po-
wyższe nie tworzyły jednolitego państwa, lecz luźne
związki gromad krewniaczych, wnioskować należy, iż
wyznawały szamanizm — religię zarania urządzeń rodo-
wych. Zresztą znajdujemy niezbity dowód tego w po-
zostałej po nich puściźnie.
Pomimo iż buddyzm, a następnie konfucyonizm za-
panowały w wyższych sferach korejskich już od V stu-
lecia i były kolejno ogłoszone za religie państwowe,
szamanizm po dziś dzień pozostał główną treścią wie-
rzeń prostego ludu w tym kraju. Wtargnął on nawet do
ksiąg i świątyń religii, przybyłych z sąsiednich Chin
w pełni swego rozwoju. I chociaż nie wpłynął na nie
w tym stopniu, co w Tybecie i Mongolii, gdzie głębo-
kie spekulacye Sakia-Munii zdołał przerobić w pogań-
ski lamaizm, lecz zostawił wyraźne ślady w malowi-
dłach, wyobrażeniach niektórych bogów i w wielu ob-
rzędach. Drogi Korei usiane są ołtarzami, postaciami
bóstw, ofiamemi drzewami. Najczęściej trafiają się Són-
hoan-dan ^) — ołtarze świętego władcy. Są to wielkie
nieraz kupy kamieni polnych, niedbale złożonych pod
starem drzewem lub w małym gaju. Niema zwykle na
nich żadnego bałwana, ani nawet wizerunku. Kawałki
ofiarnego papieru, gałganków, woreczki z ryżem, części
O Griffis. „Corea, the Hermit Nation*, p. 326.
') Mój ton-si nazywał je: Son-hoang-tang.
44
starej odzieży, popsute kapelusze i znoszone obuwie
wiszą na gałęziach drzew, zostawione tam przez po-
bożnych przechodniów. Niekiedy obok stoją maluchne,
ubogie kapliczki, wzniesione na cześć zwierząt i pta-
ków, niszczących szkodliwe dla rolnictwa owady O-
Podobne, kamienne ołtarze, również pod starem!
drzewami, stoją na każdej prawie przełęczy i są po-
święcone Duchowi Gór (San-szin-ri5n albo Sań-sillion) *),
opiekunowi myśliwców, strażnikowi żeńszenia. Ołtarze
te mają pośrodku małe wgłębienia, w których mieści
się figurka albo wizerunek mężczyzny z dzikiem spoj-
rzeniem, jadącego na tygrysie. Tygrys jest wysłańcem *
i wcieleniem tego boga, uważanego za bardzo groźne-
go ducha, któremu należy pilnie składać przeznaczoną
dlań garstkę ryżu.
Bardzo często spotykałem też w pobliżu wsi nie-
wielkie ołtarze duchów „ Siń-dzan " , które poznać moż-
na po obrazku groźnego rycerza z podpisem: , jestem
Duchem, który tu mieszka**. Duchów tych istnieje aż
80,000 i każdy z nich dowodzi licznym pułkiem pod-
władnych.
^) ,Czczą Korejczycy bóstwo drzewa, któremu składają
ofiary koło nowego roku. Po skończonej ofierze wchodzą do
lasu i zaklinają boga. Ptaki, będące tam, duszą w ręku, roz-
dzierają i patrzą we wnętrznościach, czy tam dużo jest ziama,
z czego wróżą, że rok będzie urodzajny. Jeżeli znajdują ka-
myki, przepowiadają klęskę*. („The China Review* Vol. XIV,
p. 224).
^) San — szczyt góry, sillión—duch, istota niewiadoma.
45
Na cześć duchów miejsc (To-di-cżi-sin) i prowincyi
(Dzon-sin) budują Korejczycy małe szałasy na stokacti
wzgórz, pod drzewami. Często wewnątrz szałasów nic
niema, jeno przed nimi wisi sznurek z festonami z pa-
pierków i gałganków, podobnych do japońskich ,,tai-
taki". Czasami stoi tam duży kamień albo gliniane
wzniesienie z figurkami bożków lub z ich wizerunkiem,,
grubo namalowanym na papierze, desce, wreszcie ko-
rze drzewnej. Koło tych kapliczek co trzy lata odby-
wają się zbiorowe uroczystości za pieniądze, zbierane
z całej okolicy.
I. B. Bishop prz3rtacza spis bóstw i duchów sza-
mańskich, udzielony jej przez dr. Landis'a:
I. Duchy wyższego rzędu:
1) Duchy Niebios:
2) Dufhy ziemi;
3) Duchy gór i pagórków;
4) Duchy smoków;
5) Duchy opiekuńcze prowincyi;
6) Duchy Religii Buddyjskiej (?). II. Duchy domo-
we: 7) duch szczytu dachowego; 8) duch sprzętów
i mebli; 9) demon rodziny Ii; 10) duch kuchni; 11) słu-
ga demona rodziny Ii; 12) duchy, które służą sw3rm
przodkom; 13) stróże i słudzy demona rodziny Ii; 14)
duchy, które pomagają kuglarzom; 15) duchy mienia
i sprzętów, podobne do Nr. 8, ale niższego rzędu; 16)
duchy ospy; 17) duchy, przybierające kształty zwierząt;
18) duchy, wcielające się w młode dziewczęta i czynią-
ce je zaklinaczkami; 19) duchy siedmiu gwiazd two-
46
rżących Nurka (Dippes); 20) duch miejsca domu.
III. Rozmaite rodzaje duchów: 21) duchy, robiące czło-
wieka śmiałym; 22) duchy zamieszkujące drzewa (ka-
żde sękowate, rosochate lub poczwame drzewo jest
przypuszczalnie zamieszkane przez te duchy, których
spotkanie powoduje śmierć gwałtowną albo przedwczes-
ną. Każdy umierający przed zakończeniem cyklu (60
lat) uważa się za zmarłego pod wpływem jednego
z tych duchów. Nie należy objaśniać, że wszystkie one
są złymi duchami); 23) duchy, powodujące pożarcie
przez tygrysy; 24) duchy, powodujące śmierć w drodze;
25) duchy, które wałęsają się dokoła domów, przyczy-
niając rozmaite nieszczęścia; 26) duchy, powodujące
śmierć poza domem; 27) duchy, powodujące śmierć
człowieka, w zastępstwie innego; 28) duchy, powodu-
jące śmierć człowiek- przez uduszenie; 29) duchy, po-
wodujące śmierć przez utopienie; 30) duchy, powodu-
jące śmierć kobiet przy połogu; 31) duchy, wywołujące
samobójstwo; 32) duchy, powodujące śmierć od ognia;
33) duchy, powodujące śmierć z pobicia; 34) duchy, po-
wodujące śmierć z upadku; 35) duchy morowej zarazy;
36) duchy cholery.
Bóg wogóle po korejsku „ok-han" albo han-uemi,
albo htien-ciu-kkei. Boga ziemi zwą San-sin-nimi; boga
Nieba — Sze-geni.
Jednego z głównych bogów, przyjmującego po zgo-
nie dusze zmarłych i sądzącego je — zwą Korejczycy
Ok-han-siante.
Widziałem też nieraz przy wjeździe i wyjeździe ze
47
wsi słupy wysokości wzrostu człowieka i wyżej z koń-
cami wyrzeźbionymi w kształcie twarzy ludzkicłi, uma-
lowanycłi czerwono, biało, czarno i często przyodzia-
nycłi nawet w korejskie kapelusze.
Mój ton»s4, który ogromnie niechętnie dawał mi
wszelkie objaśnienia, tyczące się religii, stale dowodził,
że to są znaki przydrożne... Dopiero gdym mu kilka
razy wykazał, że według jego własnych wskazówek
„znaki przydrożne* są niższe, mają na sobie napis
i stoją w odległości co najmniej 10 li (5 wiorst), czego
w danym wypadku nie było, zgadzał się, że to są:
„ghost" (duch). Ale jakie „ghost", nie chciał powie-
dzieć. Odmówił również wyjaśnień, co znaczą wysokie
na kilkanaście stóp żerdzie z drewnianemi podobiznami
ptaków na końcach, ze słomianymi sznurami, zwiesza-
jącymi się z ogonów tych ptaków. Takie żerdzie stały
zwykle parami przy wjeździe do wsi.
Oprócz tych duchów, mających liczne ołtarze i świą-
tyńki pod otwartem niebem, istnieje cały szereg bogów
domowych. „Dzoe-sdk", bóg płodności, opiekun ko-
biet ciężarnych, nienawidzący żałoby i śmierci. Stąd
zwyczaj zawieszania ostrzegającego znaku na drzwiach
domu, gdzie znajdują się położnice lub kobiety w sta-
nie odmiennym. Święto na cześć tego boga odbywa się
co trzy lata z udziałem szamanek.
„Cón-cziu" — bóg dachu chaty, jeden z licznych
bogów domowych, gdzie każdy kąt, pokój, ognisko,
półka, słup, belka, mają swego opiekuna, mieszkające-
go w nim lub koło niego. Wyobrażają je zwykle ka-
48
wałki naklejonego w odpowiedniem miejscu papieru
lub małe woreczki z ryżem.
»Ti-cziu" — ^bogowie rodziny oraz miejsca, na któ-
rem stoi dom rodziny. Jako ich fetysze służą pęki sło-
my lub garnczki z ryżem, nakryte kamieniem. W pobli-
żu wielu domów dostrzedz można .Dzo-oan" — ducha
gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy, wcielonego w suchą
tykwę, pełną gałganów.
Nadomiar po całym świecie wciąż t>łądzą roje
wiecznie głodnych, gniewnych i mściwych dyabłów
(sagen), zmór i potępieńców (tók-łia-bi) — dusze ludzi
zmarłych nagłą, niespodziewaną śmiercią lub zadręczo-
nych przez bliźnich. Wszyscy oni czyhają skwapliwie
na nieopatrznego człowieka, aby przy lada sposobności
rzucić się nań, dokuczyć mu, skrzywdzić go, zadać mu
chorobę, nasycić się widokiem jego cierpień lub wy-
módz zdradziecko ofiarę.
Szamani (pań-su) i szamanki (mu-dan albo sysyń)
prowadzą z nimi nieustanną wojnę.
W organizacyi ich uderza jedna cecha, istniejąca je-
dynie w stanie szczątkowym u innych szamanistów,
mianowicie: wielkie znaczenie i przewaga kobiet. Sza-
man drugiego stopnia (pak-su-mu albo sia-tań, sia-dań)
w czasie spełniania poważniejszych czarów musi się
nawet za kobietę przebierać.
Wprawdzie szamanami pierwszego stopnia (pań-su)
mogą zostać wyłącznie ślepi od urodzenia męiczyźnl^
lecz przypuszczać należy, że ich organizacya jest cu-
dzoziemskiego, buddyjskiego pochodzenia.
I
święty gaj z oHatzem Sdn-hoan-dan niedaleko v
Hau-bulang.
« fc • *•
49
Oni sami twierdzą, że ich zaklęcia i pieśni zapoży^
czone są od buddystów^). Ich tańce czarodziejskie,
orkiestra i sposoby są nadzwyczaj podobne do tego ro-
dzaju obrzędów lamajskich. Zresztą za swe główne za-
danie uważają oni wróżbiarstwo, określenie szczęśliwych
dni i szczęśliwych miejsc dla mogił oraz wyrób amule-
tów, dające im znaczne dochody. Przechodzą oni pew-
ną szkołę, w której nabywają ogłady, zaznajamiają się
z buddyzmem i konfucyonizmem oraz wyuczają na pa-
mięć własnych, tajemniczych zaklęć, uroków i magii.
W Seulu tworzą oni dość znaczne i wpływowe stówa-*
rzyszenie, uznane przez rząd i opłacające podatek
skarbowy.
Dzięki temu pewnie ślepi pań-su zajęli wśród sza-
manów korejskich położenie do pewnego stopnia uprzy-
wilejowane i uważają siebie za władców sił tajemni-
czych, pozwalających im rozkazywać demonom i du-
chom. Szamanki (mu-dań) mogą jed3mie duchy błagać
i ułagadzać ofiarą (kaut).
Ilość bóstw jest dość znaczną; wyżej przytoczyliśmy
spis dostarczony Bishop przez dr. Landis'a z nazwami
36 bóstw, dzielących się na trzy odłamy.
Mimo to działalność szamanek jest znacznie różno-
rodniejszą i udział ich w w życiu Korejczyków wszyst-
kich stanów o wiele wybitniejszy. One również mają
w większych miastach swoją organizacyę, choć po
O Bishop (Isabella L. Bird): .Korea and Her Neigh-
bourgs*, II, p. 229—231.
Korea. 4
50
wsiach działają osobno. Mieszkać im w samych mia-
stach, a szczególniej w stolicy niewolno od lat 500; zaj-
mują one zawsze dzielnice zamiejskie. Objaśnienie
źródła ich czarodziejskiej siły, ich sposoby, tańce, strój
w szczegółach zaledwie różni się od guseł i ubiorów
szamańskich u innych narodowości. Siła ich według
pojęć korejskich pochodzi od ducha, który je opętał.
Żyją samotnie, pozbawione rodziny i przyjaciół. Były
przykłady, że szamankami stawały się, pod parciem
potrzeby wewnętrznej, nawet kobiety zamożne z wyż-
szych sfer, które porzucały dla szamaństwa rodzinę
i stanowisko.
Niegdyś wpływ pań-su oraz mu-dań sięgał nawet
cesarskiego dworu i decydował w kwestyach bardzo
poważnych. Uznanie buddyzmu i konfucyonizmu za re-
ligie urzędowe, rozumie się, zmniejszyło ich znaczenie,
nie wyparło jednak całkowicie. W Puń-mio, świątyni
konfucyańskiej Boga Wojny (Koań-juóń-dzan), za
wrotami północno-wschodniemi, widziałem w bocznej
kaplicy piękny, stary obraz jedwabny, wyobrażający
starego szamana, określającego wojsku za pomocą wróż-
by szczęśliwe miejsce do boju. Mówiono mi, że obraz
ten ma lat 300. Lecz i obecnie szamani, a szczególniej
szamanki, nieraz wzywani bywają przez rząd do speł-
niania guseł w czasie suszy, moru lub innych nadzwy-
czajnych wypadków, oraz do wyzywania duchów i przy-
noszenia ofiar bogom domowym panującego domu.
Drobniejsze ofiary składają się z ryżu, jarzyn, owo-
ców, ciast, słodyczy i wódki, lecz na ofiary większe
51
zabijają zawsze bydło rogate i świnie. Istnieje pięć
wielkich, obowiązkowych w każdej prowincyi ofiar do-
rocznych: zimowa, wiosenna, letnia, jesienna i piąta —
zakończenia roku. Za każdym razem w każdej prowin-
cyi ginie około 100 sztuk bydła, prócz drobnych ofiar
dowolnych. Cieniom przodków składają ofiary co dwa
tygodnie z kilku sztuk bydła; na dworze królewskim
zabijają ich co najmniej 10 szt., prócz tego w ciągu
miesiąca pada sztuk kilka na cześć bożków pałacowych.
Co miesiąc odbiera ofiary wódz chiński Koan-Kong,
który przed 300 laty zamienił się w chmurę i jako
deszcz spadł na Japończyków, wskutek czego ci zostali
przez Korejczyków pobici. Wreszcie dwa razy do roku
składają ofiary Konfucyuszowi i Hanenimowi, zanosząc
modły o deszcz lub pogodę. Ponieważ Korejczycy nie
hodują wcale owiec potrzebnych do ostatnich ofiar, ku-
pują więc je rok rocznie od Chińczyków, sprowadzają
do Seulu oraz rozsyłają na prowincyę. Wszystkie waż-
niejsze ofiary odbywają się wobec przedstawiciela kró-
lewskiego, modły o deszcz lub pogodę musi zanosić
sam król osobiście a na prowincyi umyślnie wysłany
przezeń wysoki urzędnik.
Wogóle krwawe ofiary są dość rozpowszechnione
wśród Korejczyków i służą za powód do powszechne-
go raczenia się mięsem, rzeczą na ogół rzadką na stole
krajowca.
W podaniach i niektórych obrzędach korejskich za-
chowały się wyraźne ślady ludzkich ofiar w zmierzch-
52
łej przeszłości ^ i prawdopodobnie... kanibalizmu reli-
gijnego.
Wróżbici, szamani i szamanki, poszukiwacze szczęś-
liwych mogił, guślarze i znachorzy cieszą się po dziś
dzień ogromnym wpływem wśród ludu, wdzierają na-
wet do cesarskiego pałacu, uparcie broniąc starodaw-
nych obyczajów i wierzeń, źródeł ich dochodów... Mie-
szają się do polityki, intrygują i na rozkaz roznoszą
szeroko po kraju żagiew rozruchów ciemnych, wrogich
wszelkim ulepszeniom i postępowi. Wiadomo, iż za-
mordowana przed 9 laty królowa Miń, wróg zaciekły
wszelkich zmian, była zagorzałą szamanistką i chętnie
otaczała się zgrają rozmaitych mu-dań i pań-su. Ale po
jej śmierci wpływ ich, choć osłabł, nie ustał zupełnie.
W 1904 roku po wtargnięciu Japończyków do Seulu
zostali na ich żądanie wypędzeni z pałacu różni wróż-
bici i szamani, uznani dekretem cesarskim za « źródło
waśni i nieszczęść czasów ostatnich"... ^).
W czasie mego pob3rtu w Seulu skarżył mi się pe-
wien urzędnik dworu, że cesarz wydał w tym roku na
gusła szamańskie 10,000 dolarów.
— Czy to nie lepiej szkołę za te pieniądze zało-
żyć?...— pytał mię, licząc na przychylną odpowiedź.
1) The China Review, Vol. XIV, p. 224. — .Bajki Korej-
skie* N. Garina. Petersburg, 1904 r.str., 116 i 160 opowiadanie
o kupcach, którzy rzucili dziewicę na ofiarę wzburzonemu mo-
rzu i o stonogach ludojadkach.
*) .Russkija Wiedomosti* J* 119 z 1904 roku.
53
Mimo jednak pewnego wykształcenia, znajomości
języków europejskich i obycia z Europejczykami, ten
sam urzędnik nie zgodził się urządzić dla mnie czarów
szamańskich.
— Tego tak bez powodu robić nie możnal Musi
pan czekać, aż wezwą do kogo szamana. Wtedy zapro-
wadzę pana.
Daremnie ofiarowałem pieniądze: i za pieniądze
nikt się tego podjąć nie chciał.
Kosmogonia korejska przedstawia mieszaninę pojęć
środkowo-azyatyckich oraz północnych z japońskiemi
(o lisie) i chińskiemi. Szczególniej te ostatnie za po-
średnictwem piśmiennictwa wywarły silny wpł)nv na
umysłowość korejska. Czczą więc przedewszystkiem
Niebo (San-cże, chińskie Szan-di, władca nieba, mon-
golskie Tangri, jakuckie Tangara), *) jako źródło wszyst-
kiego, co dzieje się na Ziemi. Dalej znajdują się w mi-
tologii korejskiej: smok, feniks, żółw, bajeczne zwierzę
pół jeleń — pół byk (ki-riń — symbol pokoju, szczęścia,
sprawiedliwości); jest tam obok tygrysa grzywiasty lew,
ptak kiń-sa o cieniu trującym, węże, uwodzące dziew-
częta 2), zaklęte w stonogi kobiety, skrzydlaci bohate-
rowie i t. d., cały rój dziwacznych mitów i legend, przy-
niesionych do Korei rozmaitymi czasy przez licznych
O W potocznej mowie niebo po korejska zwie się ,ha-
nari*.
*) Własność tę przypisują Korejczycy wężom dusicielom
<ku-rąń), których zresztą w Korei niema.
54
chińskich wychodźców. Ci wprowadzili też do niej dwa
wielkie, panujące po sobie wyznania urzędowe.
W drugiej połowie IV wieku po N. Chr. dwóch mni-
chów buddyjskich, Szuń-dao i A-dao, przybyło z Chin
do państwa Ko-gu-rió w północnej Korei i przyniosło
z sobą księgi święte. Buddyzm zdobył sobie odrazu
wielkie uznanie wśród sfer wyższych. Przyniósł z sobą
rozwinięte piśmiennictwo, wiedzę, sztukę i rozmaite
nieznane rzemiosła. Pod opieką królów korejskich za-
częły powstawać liczne klasztory, szkoły, zakwitły sztu-
ki wyzwolone. W połowie V stulecia buddyzm przedo-
stał się już do południowego państwa Silla i nawet na
wyspę Quelpart, gdzie go obecnie niema, a jedynie ja-
ko ślady pozostały nieliczne posągi Buddy. Zapał był
powszechny i z obawy, aby cała ludność nie została
mnichami, musiano wydać odpowiednie przepisy krę-
pujące. W X wieku buddyzm dosięgnął swego szcz3rtu
i został uznany za religię państwową. W owym to cza-
sie buddyjski mnich Siol-dżon miał wynaleźć znaki
,i-do*, które umożliwiły Korejczykom używanie chiń-
skich hieroglifów i według kronikarzy korejskich dały
początek obecnie znanemu, korejskiemu alfabetowi
dźwiękowemu ,»dń-muń''. Korejska nauka i literatura
miały swą kolebkę w buddyzmie. Klasztory buddyjskie
długi czas korzystały z przywilejów, nadań ziemią i pie-
niędzmi. Większość działaczy, urzędników, nawet sław-
nych wodzów ówczesnych wyszła z pośród oświeco-
nych i piśmiennych mnichów buddyjskich. Wtedy to
powstały owe piękne świątynie i olbrzymie posągi (mi-
55
rO'ki lub sidk-iń — ludzie kamienni), leżące obecnie
w gruzach lub kryjące się w zaroślach.
Chociaż konfucyonizm przeniknął do Korei prawie
jednocześnie z buddyzmem (w V-ym wieku), rozkwit
jego nastąpił znacznie później. Dopiero w XVI stuleciu,
gdy po morderczej wojnie z Chinami, stoczonej na
terenie korejskim, wojska japońskie ustąpiły, konfucyo-
nizm wziął w Korei górę nad buddyzmem. Buddyzm
korejski zawsze pozostawał w ścisłych i zażyłych sto-
sunkach z buddyzmem japońskim, którego był rodzi-
cem i od którego nawzajem odbierał w ciężkich chwi-
lach moralne i materyalne wsparcia. Po ostatecznem
opanowaniu półwyspu przez Chiny wszystko japońskie
stało się podejrzanem, buddyzm uległ prześladowa-
niom i konfucyonizm zajął przodujące miejsce. Mnichom
buddyjskim zabroniono nawet mieszkać w stolicy
i miastach warownych, zabroniono im wznosić i odna-
wiać miejskie klasztory i świątynie. Zakaz ten prze-
trwał do 1895 r. i w rezultacie świątynie buddyjskie
zachowały się w Korei jedynie w głuchych, górskich
ostępach, daleko od miast. Konfucyonizm, uosabiający
wpływ chiński po przeprowadzeniu upartej walki z wła-
dzą królewską, zapanował wyłącznie w sferach dwor-
skich i urzędniczych. Miała Korea w tych walkach chwi-
le zupełnie podobne do średniowiecznych walk euro-
pejskich kościoła i tronu. Królowie JOn-sań i Koań-he
z panującej obecnie d3mastyi, skłaniający się ku bud-
dyzmowi, padli ofiarą tych zatargów i zostali pozba-
wieni nawet tronu i pośmiertnych tytułów.
56
Na ludowe wierzenia konfucyonizm wywarł wpł3rw
o wiele mniejszy od buddyzmu. Jako religia książąt,
uczonych i urzędników, zasklepił się on w ciasnej sfe-
rze klas panujących i wraz z nią uległ zepsuciu i upad-
kowi. Jak i one, czerpie on szczodrze środki swego
utrzymania z kieszeni chłopów. Prześladowany bud-
dyzm, choć bardzo zubożały i zchłopiały, przeciwnie
żyje jeszcze i zdradza nawet oznaki odrodzenia. Odro-
dzenie to płynie znowu z Japonii, jak wszystko lepsze,
dążące do poprawy kraju, do jaśniejszej przyszłości,
do reformy i rozwoju, co pojawiło się w ostatnich cza-
sach w Korei. W siedemdziesiątych latach ubiegłego
stulecia zreformowana sekta japońskich buddystów Sió
wniosła oż3nvczy prąd w zamierające klasztory korej-
skich buddystów.
Kilku młodych, zdolnych Korejczyków wstąpiło do
szkoły duchownej Siń w Kioto i następnie zajęli się
krzewieniem nowej nauki w swej ojczyźnie. Obecnie
mają oni już w Genzanie własną, piękną świątynię
i szkołę oraz szkołę w pobliżu Seulu. W r. 1892 mnich
japoński,|Akamacu Kejsi, zbierał w Japonii pieniądze na
założenie licznych szkół duchownych w Korei... Sądzę,
iż odrodzenie się buddyzmu w Korei zależy w znacz-
nej mierze od wyniku ogólnego ruchu, jaki powstał
wśród buddystów całego świata w ostatnich czasach.
W końcu tego pobieżnego szkicu o religii Korej-
czyków muszę wspomnieć i o chrześcijaństwie. Nie oka-
zało ono żadnego prawie widocznego wpływu na świa-
topogląd ludowych warstw korejskich, liczba jego wy-
57
znawców również jest nieznaczna ^), lecz losy tego Koś-
cioła były tak do niedawna tragiczne, tak głęboko zwią-
zane z dziejami tego nieszczęśliwego kraju, jego zma-
ganiami się z gnębiącą przemocą wewnętrzną, iż łiisto-
tya jego odbija do pewnego stopnia skłonności religijne
Korejczyków i zdolność ich do uczuć oderwanycłi. Jest
to jedyny może kościół na Wschodzie, który powstał
t>ez udziału Europejczyków i nigdy nie był ani na
chwilę ich placówką handlową lub dyplomatyczną.
Przynieśli chrześcijaństwo do Korei Japończycy i po-
czątek jego datuje się od wojen japońskich z 1592 r.
Lecz wraz z upadkiem wpływu Japończyków znikł
z półwyspu i chrystyanizm, który jednocześnie w sa-
mej Japonii uległ srogim prześladowaniom. Odrodził
się on dopiero w XVIII wieku, podjęty przez korejskich
uczonych, którzy dla zapoznania się bliżej z nauką,
o której w księgach wyczytali, wysłali do Pekinu mło-
dego badacza, Si5n-hun-i, syna tamtejszego posła ko-
rejskiego. Sión-hun-i przyjął chrzest i, nazwany Pio-
trem, został pierwszym katolickim misyonarzem w Ko-
rei^ gdzie ochrzcił i nawrócił z czasem wielu wybitnych
uczonych oraz wyższych urzędników. Okoliczność, że
chrześcijanie odmawiali udziału w uroczystościach na
cześć przodków, wywołała pierwszy naganny edykt
urzędowy w 1784 roku. Mimo to gminy chrześcijańskie
wzrastały w liczbie i organizowały się, stwarzając włas-
ną hierarchię kapłańską. W r. 1790 zwrócili się Korej-
») 29,000, w tej liczbie 28,000 katolików.
58
czycy do katolickiego biskupa w Pekinie z prośbą
o przyznanie i opiekę nad samopowstałemi gminami.
Liczyły one wówczas do 4,000 wyznawców. Urzędni-
cy, choć wrogo usposobieni dla nowej nauki, nie prze-
śladowali jej nazbyt, gdyż Wschód o wiele więcej jest
i był toleranckim od Zachodu dla wszelkich spekulacyi
umysłowych i religijnych. Dopiero gdy zacznie on po-
dejrzewać w nich politycznych nieprzyjaciół, wówczas
dąży do wytępienia ich z całą wschodnią bezwzględnoś-
cią. Misyonarze europejscy, próbujący przedostać się
do Korei, dają początek krwawym męczeństwom.
W 1801 r. król korejski, wyjaśniając suzerenowi swe-
mu, ces. chińskiemu, powody, dla których kazał ukarać
śmiercią misyonarza Ciu, Chińczyka, powiada, iż chrześ-
cijanie pragną zawładnąć jego państwem za pomocą eu-
ropejskich ludzi i okrętów. Od tego czasu krwawe, ma-
sowe zabójstwa i prześladowania prawie nie ustawały,
przeciwnie wzrastały w miarę zwiększania się liczby
misyonarzy europejskich, tajemnie przenikających w gra-
nice państwa. Szczytu swego sięgają one w r. 1839,
za panowania królowej-regentki Kim. Były to zaiste
czasy okropne. Więzienia były przepełnione i krew lała
się strumieniami. Biskup Imber oraz misyonarze Mau-
ban i Chastan, pieczołowicie, z narażeniem życia ukry-
wani przez wiernych, sami oddają się w ręce rządu
w nadziei, iż ukrócą w ten sposób wściekły gniew po-
szukujących ich siepaczy. Ale śmierć ich, choć osłabiła
prześladowania, nie wstrzymała ich całkowicie. Z krót-
kiemi przerwami ciągnęły się one nieledwie do otwar-
59
cia granic Korei. Wstawianie się mocarstw europejskich
tylko pogorszało położenie.
W 1866 roku byli zamordowani biskupi Daveluy
i Bemeux oraz wszyscy misyonarze europejscy. Chrześ-
cijan krajowców zginęły tysiące; karano nawet krewnych
ich pogan do szóstego pokolenia. Reszta rozbiegła się,
kryjąc po górach i lasach. Dopiero traktat wymuszony
w 1875 r. przez Japonię przerwał pośrednio bezprawia
i okrucieństwa, otwierając cudzoziemcom dostęp do
brzegów Korei.
Dzięki swej męczeńskiej przeszłości, katolicyzm,
choć mały liczebnie, zapuścił głęt)oko korzenie w serca
części ludu korejskiego, gdyż został chwilowo istotnie
religią maluczkich i uciśnionych.
V.
Oyiazd z klasztoru. Góry Koreishie.
10 wczesnem śniadaniu przyszedł od przełożonego
braciszek i wyprowadził nas z klasztornego zajazdu na
wiodący do świątyń dziedziniec. Przez małą furtkę, wy-
bitą w ciemnym murze, ujrzałem przedewszystkiem
wazką kotlinę, złotą od jesiennego lasu, pełną różowe-
go świtu, która zlewała się łagodnie z bladym szczytem
poblizkim. Błękitne niebo płonęło w górze strzelistym
blaskiem wstającego za górami słońca. W dole na zło-
mach skał, na drzewach, na nieprzetartych jeszcze ścież-
kach, na głazach, w brunatnych zacieniach budowli bie-
lały puchy nocnej, ściętej na szron wilgoci. Pośrodku,
na urwistej, podmurowanej krawędzi potoku stały ci-
chymi rzędami szare, chińskie budowle, piętrzyły się
ciężkie, rogate dachy. Wyblakłe malowidła ich wdzięcz-
nie wygiętych okapów, pomierzchła zielono-żółto-nie-
bieska łuska polewanych szcz3rtów, poszczerbiona rzeź-
ba filarów, galeryjek, wiązań, przerżnięta gdzieniegdzie
61
ostrą smugą ocalałej purpury lub błyskiem dawnej po-
złoty, zlewały się zgodnie z jesiennym krajobrazem.
Czerwona brama w niewysokim murku roztwiera się
przed nami i wstępujemy na drugi z kolei wewnętrzny
dziedziniec. Tu oglądamy przedewszystkiem altanę
z ogromnemi, pionowemi, kamiennemi płytami we
wnętrzu, pokreślonemi gęsto hieroglifami — to pamiąt-
kowe kamienie cesarzów korejskich. Dalej wznosi się
wielki pawilon cesarski na czerwonych słupach. Stąd
niegdyś władcy korejscy wraz z dworem przypatrywali
się uroczystościom, nie mieszając się z tłumem. Idzie-
my dalej wzdłuż potoku i po kamiennych schodach
wstępujemy we wrota, w których na prawo i lewo stoją
ogromne, jaskrawo malowane figury. Był tam Tom-ban-
czo-nen z zielonemi brwiami i wąsami, z swastyką
w koronie, depczący złe duchy; był Pu-pang-czo-nen
z kobiecą twarzą, grający na gitarze ^^jan-gym"; był
Saban-cza-khan z dzidą i Nam-ban-czo-nen z błękitny-
mi wąsami, z wężem w ręku — wszystko znani geniusze
buddyjscy na tle pysznie malowanych, pawich ogonów.
Za tą bramą w głębi podwórza widniała druga bra-
ma z olbrzymim bębnem na poddaszu. Tędy wiodła
droga na dziedziniec, gdzie stoi główna świątynia z 9
złoconymi Buddami. Na zadumane głowy posągów pa-
da z wysokiego malowanego stropu kolorowa łuna czer-
wieni, złota, zielonych i niebieskich arabesek, padają
cienie potężnych słupów, wspaniałych pni cedrowych,
odartych z kory, tworząc przepiękny, barwny zmierzch.
m
Przed ołtarzem zwieszają się trzy wielkie, kolorowe la^
62
tamie i trzy długie »hak*, szerokie wstęgi żółtego jed-
wabiu.
Następnie zwiedziliśmy cały szereg świątyń po-
mniejszych, malowanych gorzej i mniej kunsztownie
rzeźbionych.
Wszędzie kurz, śmiecie, zaniedbanie. Na poszczer-
bionych cokułach świąt3rń suszyły się zioła jadalne
i przaśne opłatki, namazane na listki sałaty. Jeden
z przedsionków był zawalony chróstem na opał.
Weszliśmy do skrzydła, gdzie 1 ,000 Budd stoi pod
ścianami na pięciu stopniach ołtarzy; na werandzie tej
świątyni wisi wielki, stary gong z herbem Korei. Obej-
rzeliśmy drukarnię klasztorną ze stosami pierwotnych,
drewnianych klisz, choć zaszcz3rt wynalazku metalo-
wych liter ruchomych należy się Korei, gdyż używano
ich tu już w 1403 r., wcześniej niż w Chinach i Euro-
pie. Wreszcie zajrzeliśmy do mieszkań kapłańskich.
Przylegały do małej, ogrzanej świątyni, gdzie mnisi
modlili się właśnie. Klęczeli rzędami, ubrani w czarne,
japońskie „kirimony" i starożytne, również czarne,
ażurowe, japońskie kołpaki; każdy miał zarzuconą
przez jedno ramię czerwoną mantylę i w rękach ró-
żaniec. Mruczeli półgłosem modlitwy, podczas gdy
młodziuchny służka, klęczący na przedzie, bił mono-
tonnie w bęben. Pachniało kadzidłem, ziołami, wos-
kiem drzewnym. Ten sam zapach wypełniał i obszerne,
schludne pokoje mnichów, przyozdobione starem! ryci-
nami, kwiatami i zielonemi gałązkami sośniny, wetknię-
temi w ładne wazy. Ciepła, ogrzana z dołu podłoga
63
była wy kle jona grubym, naoliwionym papierem, podob-
nym do pergaminu. Z rozrzuconych na podłodze ksią-
żek i rzeczy wnoszę, że ich mieszkało razem po kilku.
Obok mieściła się kuchnia ciemna i brudna.
Na ogół klasztor smutne robił wrażenie. We fres-
kach, napół-zm)rtych, w niektórych rzeźbach zmursza-
łych, w starych odrzwiach, kunsztownie wykładanych
drzewem, przebłyskiwały miejscami nieśmiałe cechy
odrębnego smaku oraz innej sztuki, ale w całości wy-
glądał on raczej na zahukanego i zubożałego brata bo-
gatych chińskich oraz wytwornych świątyń japońskich,
niż na dzieło samorzutnej twórczości.
A przecie był to klasztor stosunkowo zamożny, sta-
rodawny, wspierany przez dwór, gdyż, jak już wspom-
niałem, opiekowali się nim cesarzowie Korió; według
podań w nim właśnie kształcił się ubogi wieśniak gen-
zański, I-sion-ge, następnie słynny wódz i założyciel
panującej obecnie dynastyi. W pobliżu klasztoru poka-
zują drzewa, jakoby przezeń posadzone i w skarbcu
klasztornym przechowują odzież tego króla.
Do klasztoru S5k-oan-sa na wiosnę i w lecie scho-
dzą się pielgrzymi, przyjeżdżają nawet uczeni, aby ko-
rzystać dla prac naukowych z klasztornej ciszy i odo-
sobnienia, oraz z biblioteki i z dysput z ojcami święty-
mi... Nie jest jednak on ani tak odwiedzanym, ani tak
bogatym, jak naprzykład klasztor Ton-do-sa w połud-
niowej prowincyi Ki5n-san-do, albo klasztory Dzan-ań-
sa, Phion-uń-sa lub Ju-cżion-sa, również położone w gó-
rach Dyamentowych. W tych górach kryje się pono do
64
40 męskich i żeńskich klasztorów, w których mieszka
400 mnichów, 50 mniszek i 1,000 shig świeckich.
Większość cierpi biedę, trudni się rolnictwem, hodowlą
drzew owocowych, wyrobem papieru, rzemiosłami.
Mnisi i mniszki ślubują celibat, lecz w każdej chwili
mogą opuścić klasztor bez przeszkody. Golą głowy
i przed postrzyżeniem poddawani są próbie ognia przez
trzymanie na dłoni płonącej hubki aż do jej zagaśnię-
cia. Według japońskiego kronikarza, Otano-Kigoro ^),
najważniejszymi klasztorami buddyjskimi w końcu XVIII
stulecia były Nam-hań i Puk-hań, w stołecznej prowin-
cyi Ki5n-gyj-do, niedaleko Seulu. Założone zostały
przez mnichów-żołnierzy i miały załogi do 1,500 ludzi.
— Dawniej takich klasztorów było dużo. Kiedy
nieprzyjaciel kraj nachodził, okoliczni mieszkańcy cho-
wali się z dobytkiem za ich mury. Nawet cesarzowie
wraz z dworem chronili się w nich w czasie wojny!... —
mówili mi Korejczycy. Na kupionej przeze mnie foto-
grafii klasztoru Nam-hańskiego widać jedynie wysoki,
złożony z głazów mur, w nim małą bramę, a nad nim
parę krzywych dachów. Mieli ci mnichowie-żołnierże
(sion-guń) chwilami wielkie, dziejowe znaczenie i swo-
ich Kordeckich. W 670 roku (po N. Ch.) buddyjski
mnich podnosi rokosz przeciw zwycięskim Chińczykom
i przy pomocy Japończyków oswabadza od nich na
*) Pamiętnik Otano-Kigoro w tłomaczeniu P. Dmitrew-
skiego, str. 77.
• • •
• • •
• • •
• • •
«
• • • •
65
czas jakiś część Korei. W X wieku mnisi buddyjscy
pomagają znów czynnie zjednoczeniu oddzielnych pań-
stewek półwyspu w jeden związek pod berłem dynastyi
Korió ^). Wdzięczni monarcłiowie otaczają ich szczegól-
ną opieką. W czasie najścia Mongołów (w 1232 r.) król
wraz z dworem chroni się do klasztoru Kań-hoa na wy-
spie tej samej nazwy. I nawet później, już po upadku
buddyzmu, korejscy królowie od czasu do czasu szu-
kają schroniska w ich górskich warowniach, dokąd na
dane hasło gromadzą się mężni, okoliczni myśliwcy na
tygn^sy. Do ostatnich czasów ci zapoznani buddyjscy
j, Kawalerowie Mieczowi'' nieśli swą krew na zawołanie
ojczyzny. Jeszcze w 1866 r. odparli oni zwycięsko
szturm Francuzów do tego samego klasztoru na wyspie
Kań-hoa, gdzie dwór ongi schronił się przed Mongo-
łami.
Serdecznie żegnany przez brać klasztorną i przeora,
opuściłem w południe gościnny Sdk-oan-sa.
Pogoda popsuła się. Szare mgły, tocząc się ze
szczytów, dopędzały nas co chwila w drodze na pod-
górzu, obrzucały przejmującą wilgocią i płynęły dalej
przez las obmokły i poczerniały. W wąwozie było za-
cisznie, ale na górze wiatr pomiatał drzewami. Po paru
godzinach wędrówki wyszliśmy z gęstwiny na skraj ob-
szernej, sfalowanej doliny. Była to ta sama okolica,
którą oglądałem przed paru dniami w blaskach słońca
*) Od tej dynastyi pochodzi europejska nazwa półwy-
spu — portugalska ,Coria" z XVI wieku.
Korea. 5
66
z przełęczy Tan-sa-koge. Jakże brzydką wydała mi się
teraz pod chmurnym, nizko opadłym stropem. Bure
pola, łyse wzgórza ciągnęły się długimi rzędami od
gór do gór. Widnokrąg zamykały wszędzie wały szczy*
tów, tonącycłi w tumanacłi. W tej ciemnej, wielkiej jak
step piwnicy, zasnutej smugami dżdżu, jedynie na po-
łudniu bielała wazka szczelina wylotu między dwiema
końcowemi skałami czarnycłi urwistycti wyniosłości.
Cłiwilami w tem okienku poprzez mgły, jak poprzez
płacłitę mokrego żagla, błyskało słońce. Cała płasko-
wyżyna wznosiła się stopniowo w tym kierunku; tam
wiódł przesmyk za pierwszy zwój głównego górskiego
łańcucha.
Dążyliśmy ku niemu poprzez pola, marnemi ścież-
kami wzdłuż potężnej ściany gór Dyamentowych, wzno-
szących się nad nami co najmniej na 2,000 stóp. Ogra-
niczały one dolinę z północo-zachodu, ich mur miedzia-
no-granatowy urywał się właśnie na samym przesmyku.
Z blizka stoki ich, porosłe czerwonym jesiennym dęb-
nikiem, wydawały się jakby objęte pożarem. Łańcuch,
zbliżający się ku nim pod kątem od strony przeciwnej,
był znowu pstry, jak skóra daniela, od białych osypisk
wietrzejących granitów. A wszystkie zbocza wokoło po-
kryte były licznemi guzowatemi wypukłościami, pię-
trzącemi się cudacznie, niby stosy małych kraterów.
Jest to wogóle kształt, właściwy górom Korejskim.
Spotykałem go i na wybrzeżach, i w środkowej Korei,
i na krańcach północno-wschodnich, i na zachodzie,
i na południu. Jest tak uderzająco dziwny i odrębny
67
iż głęboko zapada w pamięć. Często stoki wydają się
jakby stoczone trądem albo owrzodziałe i straszą dziką
nieprzystępnością, nie tyle przez swe urwiste zręby,
głębokie pęknięcia lub strugi bezładnych rumowisk, co
przez niezliczone szeregi niewielkich wklęśnięć, rzuco-
nych na boki gór, jak sieć wilczych dołów. Wszystko
io szczerzy się, gnie, ostro odrzyna, skaliste i poczwar-
nie nagie, gdyż, z wyjątkiem północnego pasa, w całej
Korei wcale niema lasów. Na szerokościach Genzanu
pojawiają się one jedynie w kształcie odosobnionych
gajów i borów na dnach zacisznych dolin.
Na górach rosną co najwyżej krzaczaste zagajniki,
a wyższe szczyty zawsze i wszędzie są nagie. Wątpię,
aby na nich cośkolwiek rosło nawet w owych bajecz-
nych czasach, kiedy to cała Korea, według zdania kra-
jowców, miała być pokryta gęstą szczeciną niebotycz-
nych puszcz. Wyniosłości Korei są na to za jałowe.
W dodatku półwysep leży na drodze wiatrów, jakie
w ciągu roku ląd stały Azyi zamienia z oceanem Spo-
kojnym, na linii musonów, w zimie dmących z półno-
cy i zachodu, a w lecie z południa i wschodu. W zimie
są one suche i zimne, a w lecie wilgotne i też zimne,
rozumie się że względnie do temperatury mocno ogrza-
nego lądu. Wiadomo zaś, źe nic tak nie szkodzi wyso-
kopiennym roślinom, jak gwałtowne spadki temperatu-
ry i dokuczliwa wichura. Lasy wskutek tego mogły
rosnąć i dawniej jedynie w dolinach i to nie wszędzie,
gdyż są doliny bezludne, nieuprawne, gdzie zniknięcia
68
puszcz niepodobna objaśnić wykarczowaniem i pożara-
mu a jednak bezleśne.
Krajowa legenda o dawnych nieprzejrzanych, ce-
drowych, cyprysowych i dębowych borach prędzej
wskazuje, że istotnie znaczna część ludności przyszła
z okolic leśnych, mianowicie ze wschodniej Mandźuryi.
Góry Korei mało są jeszcze zbadane, ale z kierun-
ku rzek oraz ich wielkości należy wnioskować, iż nie-
zliczone pasma skaliste, węzły, grzbiety i łańcuchy, wy-
pełniające półwysep, zlewają się w głębi lądu w potęż-
ny, jednolity wał, idący z północy na południe, niby
kość pacierzowa krainy. Poczyna się on w Mandżuryi
na wysokiej płaskowyżynie, uwieńczonej wygasłym
wulkanem P^k-tu-sań (8,000 stóp nad poz. m.); stąd
wypływają trzy wielkie rzeki: Sunga-gari — na północ,
Amok-kan (po chińsku Jalu) — na zachód i Tu*mań-
han — na wschód. Poczynając od Plk-tu-sań-skiej płas-
kowyżyny, wypukłość korejska stopniowo zniża się ku
południowi, przybierając jednocześnie coraz wyraźniej-
sze cechy górskiego łańcucha, którego linia szczytowa
przechodzi bliżej wschodniego brzegu półwyspu i któ-
rych stoki wschodnie stromiej opadają ku morzu, niż
stoki zachodnie. Ten wał górski znany jest w swej częś-
ci środkowej i południowej pod nazwą gór Dyamento-
wych (Kyni-hań-san). Na północy mają one do 5,000*
wysokości, na południu zniżają się do 3,000*; tam ich
linia szczytowa przechodzi środkiem lądu i dzieli go
na dwie prowincye, niegdyś dwa oddzielne państewka:
Silla i Pak-cżie.
69
Odpowiednio do charakteru stoków głównego łań-
cucha górskiego różnią się i wybrzeża półwyspu ko-
rejskiego oraz spływające po nich rzeki. Wybrzeża
wschodnie są strome, opoczyste, mało mają wcięć, za-
tok i wysp; morze tuż koło lądu posiada znaczną głę-
bokość (koło 10 sążni). Przeciwnie, stoki zachodnie,
łagodniej zbiegające ku morzu Żółtemu, ciągną się da-
leko pod jego falami w kształcie olbrzymich mielizn
ilastych, obnażających się na setki mil kwadratowych
w czasie odpływu. Większe wypukłości tworzą tam la-
birynt drobnych i dużych wysp, szeroką koronką okala-
jących ląd stały i maskujących jego istotną granicę. Że-
glowanie u tych brzegów jest bardzo niebezpieczne
i wymaga dobrych retmanów.
Rzeki wschodnich wybrzeży są krótkie i mają ra-
czej charakter górskich potoków, z wyjątkiom rz. Nak-
ton-hań, płynącej na południe równolegle do końcowego
cyplu głównego łańcucha.
Przeciwnie rzeki zachodnich wybrzeży są o wiele
dłuższe, lepiej zasilane w wodę, w dolnym biegu są
zwykle spławne i płyną w dolinach bardziej otwartych.
Do ważniejszych należą: Chań-hań, nad którą stoi mias-
to Seul i T^-don-hań, nad którą leży miasto PhiOn-jan.
VI.
Dolina nnbloD'u. Rolnldwo.
P,
Ola, pola bez końca... Rude role i rude rżyska, prze--
cięte licznymi jarami, w których płyną bystre potoki.
Na potokach zawsze te same garbate mostki na cien-
kich nóżkach, nad potokami zawsze te same szare wsi,
chaty zbudowane z muhi i kamienia, nakryte słomiane-
mi strzechami.
Maleją one i zapadają się tem głębiej w wąwozy^
im wyżej wznosi się ogólny poziom doliny. Wreszcie
okolica wydaje się zupełnie bezludną pustynią, przez
którą samotnie biegnie od miasta Anbion ^) ubogi, opusz-
czony telegraf.
An-bion, stolica powiatu, pozostał daleko za nami
Słynie z wyrobu papieru oraz prowadzi handel ryżem,
*j Korejczycy piszą An-pion, gdyż w korejskiem abe-
cadle niema litery b, lecz ppo m, n, I wymawia się jak b; z te-
go powodu pisownia An-bion została przyjęta na mapach eu-
ropejskich.
71
grochem, bobem... Doprawdy nie wiem, skąd bierze
ich nadmiar, gdyż cała okolica, choć skrzętnie uprawna,
wygląda na bardzo kamienistą. Oprócz niezliczonej
ilości drobnych kamieni, rozsypanych na polach, czer-
nieją tam gęste, wielkie archipelagi głazów, całe ich
stosy i smugi, wśród których wązkie, orne pola wiją
się kapryśnie, jak morskie cieśniny i zatoki.
Z czasem przekonałem się naocznie i dowiedziałem,
że stan taki nie jest wcale wyjątkowym, owszem po-
wszechnym w całej Korei.
Korea jest krainą przeważnie skalistą — ogromnym,
jednolitym głazem, wysuniętym, jak.to wzmiankowałem
już powyżej, daleko w morze i pogrążonym zachodnim
swym bokiem głęt>oko w morskie błot9, podczas gdy
wschodni sterczy na trzy do pięciu tysięcy stóp nad po-
ziom oceanu. Rysy, pęknięcia, szczerby i szczeliny,
wklęśnięcia i wypukłości tej potwornej skały odpowia-
dają swymi rozmiarami jej wielkości, tworząc górskie
łańcuchy, wąwozy i doliny.
To porównanie sięga o wiele dalej, niż zwykła lite-
racka przenośnia. Geologiczne badania Korei wykazują
przedewszystkiem wielką jednolitość jej budowy, prze-
wagę skał archejskich: gnejsów i łubków łyszczkowych,
pokrytych z wierzchu cienką powłoką warstw później-
szych, niby kurzem lub namułem, osiadłym na rozmy-
tej płycie kamiennej.
Podróżnika - niespecyalistę uderza przedewszyst-
kiem ogromna ilość skał wybuchowych: granitów, ba-
zaltów, law oraz grubych częstokroć warstw i gniazd
72
pomeksu, piasku i pyłu wulkanicznego. Granity twonsą
niepoślednie łańcuchy górskie, bazalty, wysokie opoki,
lawę widać wszędzie. Czasami są to olbrzymie, samot-
ne głazy, jakby świeżo upadłe wśród pola lub na stok
pagórka; gdzieindziej kupy bezładnych pocisków, rzu-
conych na dolinę z wielkiej odległości; owdzie diot)*-
niejsze jej złomy, ostre i lśniące, jak szkło butelkowe,
tworzą obszerne rozsypiska, długie grzędy i wały, jak-
by zepchnięte gwałtownie przez wielkie ciężary, podob-^
ne z układu do moren lodowcowych, choć lodowców
niema w Korei, i dotychczas nie odkr3rto ich śladów
w przeszłości.
Wogóle powierzchownia Korei w wielu miejscach
wygląda, jak ogromne, świeże rumowisko, pełne spę-
kanych ruin górskich lub spiętrzonych urwisk o niezu-
pełnie ustalonej równowadze, wielce podobnych do
wiecznie drżących wiszarów Japonii. Tymczasem Ko-
rea nie zna wcale trzęsień ziemi. Wśród mieszkańców
niema nawet podań o tem zjawisku, z wyjątkiem wyspy
Quelpart, gdzie w początku XI stulecia, według kronik
chińskich, miało miejsce kilkudniowe kołysanie się zie-
mi i nagłe wzniesienie się szczytu góry Hanrla-san ^).
*) Górzysta wyspa Quelpart, po korejsku Cże-cźju, leży
o 100 mil mor. od południowego brzegu półw. Korejskiego.
Prawie w jej środku wznosi się wysoka na 6,000 stóp góra
Hanrla-san, zwana przez Europejczyków g. Auckland. Na jej
szczycie, według opowieści krajowców, są trzy obszerne krate-
ry, pełne obecnie wody. Mieli tam mieszkać pierwsi ludzie, oj-
73
O burzliwe] przeszłości lądu korejskiego świadczy
obecnie jedynie jej chaotyczne, skaliste zwały oraz
wielka ilość wygasłych na zawsze kraterów. Jeden
z nich, doskonale zachowany, widziałem nawet na ła-
godnej pochyłości doliny Anbiońskiej. Był to piękny
cyrk, porosły darniną, samotnie wznoszący się wśród
płaskich niw, niby wielka reduta. Przez pęknięcia w je-
go skalistym pierścieniu dostrzegłem w samym krate-
rze rolnika, spokojnie orzącego dno zasklepione od wie-
ków. Z krawędzi szcz)rtu chyliły się ufnie ku wnętrzu
dwie krzywe sosny.
Z powodu obfitości kamieni gruntów ornych w Ko-
rei jest w rzeczywistości o wiele mniej, niż się wydaje
na pierwszy rzut oka. Niektóre pola są literalnie usiane
nimi, choć wieśniacy wciąż zbierają je skrzętnie. Gdym
po raz pierwszy zobaczył takie pole obierane z kamie-
ni, nie rozumiałem, co to jest i przypuszczałem, że na
tern miejscu ma stanąć jakiś budynek. Całe było zasta''
wionę stosami polowca. Wynoszą go następnie na mie-
dzę,. przydroże,")lib zrzucają do dołów i moczarów. Są
nieszczęśliwe rodziny, zmuszone rok rocznie usuwać
cowie rodzaju ludzkiego. Cała wyspa, usłana złomami bazaltu
i lawy, słynie z urodzajności, pięknego klimatu, bujnej roślin-
ności oraz pięknych, silnych, półdzikich kucyków, wywożo-
nych nawet do Europy. Mieszkańcy używają opinii dzikich
i nieobyczajnych. Znaczna ich część pochodzi od zsyłanych
tu z dawien dawna zbrodniarzy. Powierzchnia Quelpartu wy-
nosi około 1,850 kilom, kwadr., ilość mieszkańców sięga
100,000; liczba kobiet znacznie przewyższa mężczyzn.
74
na plecach setki stóp tego nieprzyjaciela, inaczej pola
ich w krótkim czasie wyjałowiałyby do szczętu i znikły
pod skorupą głazów, nieustanie wyłuskujących się ze
spulchnionej gleby, jak rodzynki lub migdały z ciasta.
Powtarzam, że dolina An-bion*u nie wydała mi się
wcale wyjątkową, owszem, może tam nawet mniej było
kamieni, niż gdzieindziej, gdyż bez przesady twierdzić
mogę, że nawet na zachodniem pobrzeżu Korei nie wi-
działem nigdzie gruntów zupełnie wolnych od plagi ka-
miennej.
Poczęści z tego powodu, ale przeważnie z biedy,,
motyka (chomi) pozostaje dotychczas głównem narzę-
dziem rolniczem tubylców. Jest ona prarodzicielką płu-
ga korejskiego i przedstawia wielkie, krzywe, metr bez
mała długie i ze 20 centymetrów szerokie żelezce, na-
sadzone pod ostrym kątem na piętę trochę dłuższej od
niego rączki. Używają jej na całym Dalekim Wschodzie^
w Chinach i Japonii. Nie jest ciężką, ale wymaga przy
robocie przykrego pochylania się bardzo nizko nad zie-
mią. Doskonałą jest w uprawie ogrodowej, gdyż podci-
na głęboko korzenie chwastów i ułatwia ich trzebienie.
Krzywizna i sprężystość jej ostrza pomaga omijać, spo-
tykane w głębi ziemi, twarde przeszkody oraz pozwala
w razie potrzeby przenikać w szczeliny między niemi.
Stąd wyborna jest do karczunku i wykop3nvania kamie-
ni. Pług (katagi) korejski jest w istocie rzeczy taką sa-
mą motyką, jedynie większą i zaprzężoną w wołu; pług
większy dla pary wołów przedstawia już narzędzie do-
skonalsze i, o ile mogłem zauważyć, ściśle naśladuje
75
pług chiński. Do kopania ugorów, rowów i dołów Ko-
rejczycy używają już zupełnie własnego wynalazku.
Czynią to za pomocą dużej łopaty (czol-ga-re), do któ-
rej przywiązane są dwa sznury. Kopacz wtyka ją w zie-
mię, poczem stojący przed nim o kilka kroków pomoc-
nicy ciągną ją sznurami do siebie. Pozwala to wywa-
żyć z miejsca znaczne ciężary i w kamienistej Korei
jest może odpowiednie, lecz Korejczycy wskutek przy-
zwyczajenia kopią tak nawet ziemie miękkie w kraju
Usuryjskim.
Pomimo braku dobrych narzędzi pola w Korei są
o wiele lepiej uprawne, niż w Rosyi, a nawet w Niem-
czech. Ustępują one jednak wiele pod tym względem
polom chińskim i japońskim, gdzie robota doprowa-
dzona jest do mistrzostwa, gdzie niwy sprawiają wra-
żenie wprost artystyczne szczytem swej bujności, do-
skonałem wyzyskaniem warunków światła, ciepła, wilgo-
ci i gleby, szczególną pieczołowitością w obejściu z ka-
żdem niemal źdźbłem, które wydają się delikatnemi
paniętami, wychowanemi w rozkoszy i wygodzie.
Niwy korejskie nie robią tego wrażenia; w ich ro-
lach, czy to wskutek właściwości tamtejszego gruntu,
czy przyczyn historycznych, nie dają się wyczuwać te
miliony miłosnych dotknięć rąk czułycli i pracowitych,
które urobiły ziemie chińskie i japońskie w twory dziw-
nie posłuszne, układające się łatwo i jednakowo w ski-
by równiutkie według woli i potrzeb oracza. Uprawne
rośliny korejskie są również jakieś... nieokrzesane,
miejscami wprost zaniedbane, źle odżywiane, niedość
76
zabezpieczone od napaści wichrów i wody. Często spo-
tykałem zasiewy rozmyte przez powodzie, wpół zasy-
pane przez piach, widziałem ryż bardzo splątany, po-
czerniały i wbity w błoto ulewą, widziałem na zago-
nach chwasty i późną jesienią zboża przejrzałe na
pniu.
Na południu półwyspu pola są mniejsze, staranniej
uprawne i w obejściu się z roślinami łatwo wyczuć
wpływy japońskie; na północy i zachodzie całkowicie
panują sposoby i zwyczaje zapożyczone z Chin pół-
nocnych i Mandżuryi. Przeważają też tam pola zaorane
w długie, zlekka wygięte zagony, obsadzone na mie-
dzach drzewami oraz obszerne pola ryżowe, okolone
Wysokiem! groblami.
Nawozów używają Korejczycy mniej, niż ich bo-
gatsi sąsiedzi, i o wiele gorszego gatunku. W całym
kraju znane są mierzwy bydlęce, nawozy ludzkie,
próchnica, popiół, wapno oraz wzmacnianie roli w azot
przez zasiew bobu, ale użyźniać pola ryżowe za po-
mocą kompostów rybich zaczęto dopiero niedawno
w prowincyach południowych za przykładem koloni-
stów japońskich. Nawozów zielonych, stosowanych
z powodzeniem już w całej Japonii, Korejczycy nie
znają dotychczas.
Jeżeli mimo to urodzaje w Korei wypadają pomyśl-
nie, a nawet świetnie, przypisać to należy wielkiej żyz-
ności wulkanicznej gleby korejskiej, zasycanej wciąż
przez gwałtownie wietrzejące gnejsy i granity oraz ol)-
fitej wilgoci długiego i ciepłego lata.
77
Średnia wydajność zasiewów w Korei północnej
dochodzi ^):
sam: sam:
Czumida (rodzaj prosa) od 120—150 zły urodź. 30
Kukurydza 80— 60 , ,15
Ryż 50— 20 . . 5,6
Jęczmień 30— 20 , , 3,5
Bób 60— 20 , , 5,6
A więc nawet w złe lata plenność zboża w Korei
dorówn3rwa prawie średniemu urodzajowi europej-
skiemu.
Podstawę korejskiego rolnictwa bezwarunkowo
w całym kraju stanowi uprawa ryżu. Na oko pola ryżo*
we zajmują dwie trzecie, jeżeli nie więcej, przestrzeni
uprawnych i wdzierają się na takie wysokości, na ja-
kich nie spotyka się ich ani w Chinach, ani nawet w Ja-
ponii. Widziałem je również w szczelnie zamkniętych,
górskich kotlinach, gdzie nie przepływał żaden potok
i mowy być nie mogło o sztucznem zraszaniu. Ton-s^
objaśnił mię, że zalewają je wody wiosenne, których
dopływ, ilość i pob3rt jest regulowany za pomocą całe-
go systemu dowcipnych kanałów. Gdzieindziej widzia-
łem rezerwoary do zbierania i przechow3n»rania wód
deszczowych i wiosennych, przeznaczonych na zasila-
nie pól. Istnieje zresztą w Korei gatunek ryżu górskie-
go (oryża montana), który wcale nie wymaga nawod-
nienia, zadawalając się wilgocią, jaką czerpie z po-
») „Opis Korei% wyd. minist skarbu. T. II, str. 121.
78
wietrzą i dżdżów. Niegdyś rósł dziko^ i dzikie jego
osobniki dotychczas można znaleźć na wierzchołkach
gór korejskich. Ma on ziarno drobne, ale twarde, opor-
ne na wpływy atmosferyczne i dlatego zakup3rwany
bywa do magazynów wojskowych. Gdy ryż z nizin
przy sprzyjających okolicznościach przetrwać może lat
pięć, ryż górski nie psuje się nawet w ciągu lat dzie-
sięciu ^).
Głównie jednak uprawiane są dwa inne gatunki: ryż
zwykły, siewny (oryza sativa, po korejsku — tap-kok)
i ryż kleisty (oryza glutinosa, po korejsku — czun-kok).
Oba są błotne i wymagają jednakowej hodowli, lecz
pierwszy lepiej plonuje w nizinach, podczas gdy drugi
woli pola wyniosłe i stoczyste. Aby na tych polach
utrzymać czas jakiś wodę na poziomie wymagalnym, Ko-
rejczycy wzorem swych nauczycieli zachodnich ścinają
zbocza gór w kształcie wielkich tarasów, otoczonych
niewysokim zrębem glinianym. Nie czynią tego jednak
z takiem mistrzostwem, jak Japończycy. Pola ich mają
kształt niezgrabny i nie są trwałe; widziałem je często
napół zasypane kamieniami, żwirem, lub zrujnowane
przez powodzie górskie.
Na zasiew używają krajowcy najlepszego ziarna ry-
żu, wybranego przy pomocy powszechnie znanego na
Wschodzie sposobu. Wrzucają je do określonego pro-
centowo roztworu zwykłej soli, poczem usuwają te, co
spłynęły, a opadłe na dół sieją gęsto w ogrodzonych
O Hamilton: , Korea*, str. 124.
79
płotkami rozsadnikach, starannie choć niegłęboko sko-
panych i suto umierzwionych. Dzieje się to zwykle
w miesiącu maju (w początkach czwartego księżyca ko-
rę jskiego). Po zasianiu rozsadniki są niezwłocznie za-
lane wodą na 2 — 3 cali głęboko; wodę od czasu do cza-
su spuszczają, aby ziarna zetknęły się z powietrzem.
Ryż kiełkuje i puszcza pióra pod wodą. Gdy już dostał
trzeciego liścia, wodę usuwają zupełnie. W miesiąc lub
sześć tygodni po zasiewie rozsada gotowa jest do prze-
sadzenia. W czerwcu pola muszą być uprawne do jej
przyjęcia. Przekopane lub przeorane starannie stały one
długo przedtem pod wodą i zamieniły się w błota. Roz-
sada pęczkami po 5 — 7 roślinek sadzi się to w błoto
w odległościach metrowych. Cała rodzina zwykle bie-
rze udział w tej robocie, pracując po kolana w bagnie.
Należy się spieszyć, aby słońce nie zabiło roślinek, za-
nim można będzie znów pokryć je wodą. Pod wodą
rozsada przychodzi do siebie, wzmacnia się i chyżo
rośnie w górę. Kwitnie w końcu sierpnia lub począt-
kach września a dojrzewa w październiku (dziewiątego
korejskiego księżyca). Dojrzała niwa ryżowa w rok uro-
dzajny ma piękny, miedziano- złoty kolor. Ciężkie kiś-
cie zbożowe zwieszają się i pokładają na siebie. W lato
dżdżyste słoma ryżowa czernieje i ryż często wylęga.
Ziarno traci wtedy wiele na swojej wartości, smaku
i wadze; przejrzysta jego perłowość mętnieje. Za długi
pobyt w pokosach również obniża wartość i wydajność
ziarna. Zaznaczyć muszę, że zbioru dopełniają Korej-
czycy o wiele gorzej, niż Japończycy, rzucają garście
80
na ścierniskach wprost na grunt wilgotny, nawet w wo*
dę, kozłów, używanych w Japonii do suszenia snopów,
nie widziałem nigdzie w Korei. Ryż powiązany albo
składają w małe, okrągłe kopy, nakryte jednym snopem
lub zwożą odrazu do wiosek, gdzie go wkrótce młócą.
Dlatego to pewnie, bez względu na doskonałe warunki
przyrodzone i wyborną odmianę rośliny, ryż korejski
dotychczas nie dorównywa przednim gatunkom ryżu
japońskiego.
Korejczycy twierdzą, że uprawa ryżu przyszła do
nich z Chin, z prowincyi Haram, w czasach zamierzch-
łej przeszłości, coś na 2,800 lat przed Narodzeniem
Chrystusa. Prawdopodobnie jednak przyniesiony on
został do Korei w 1122 roku przed Nar. Chr. przez
niejakiego Ki-cża, naczelnika wychodźców chińskich,
którzy w owym czasie tłumnie osiedlili się w północnej
części półwyspu. Zdaje się, że w owej też epoce przy-
były do Korei jęczmień,, pszenica oraz inne zboża, gdyż
przedtem znano tam jedynie odmiany południowego
prosa (czumidze, po korej. — czo ^).
Obecnie wszystkie te zboża, choć udają się wybor-
nie, grają podrzędną wobec ryżu rolę. Jęczmień (po
korejsku — pori, albo imo) ceniony jest może więcej od
innych, jako pożądany przedmiot w handlu wywozo-
wym oraz ziarno najpierw dojrzewające po wiosennym
przednówku. Pszenicę (po korejsku — cchamiri, albo —
cinmajegi) sieją jarą i ozimą; tę ostatnią zwykle na po-
0 A. Hamilton: .Korea*, str. 123.
81
lach ryżowych natychmiast po jego zbiorze. Wtedy
dojrzewa ona w maju roku przyszłego i uwalnia pole
do następnego ryżu, dając możność dwóch zbiorów do
roku z jednego miejsca. Gdym przejeżdżał w paździer-
niku, już ona wzeszła i ruń jej miejscami tworzyła buj-
ne, wysokie grzywy. Ozimego jęczmienia nie widzia-
łem, ale słyszałem, że go Korejczycy sieją. Na północy
uprawiają oni owies (po korej. — kuimiri, albo — imajegi)
głównie na sprzedaż do Władywostoku, dokąd spławiają
rok rocznie do 12,000 pudów; z owsianej słomy wyra-
biają słynny papier korejski. Proso ma po ryżu zapew-
ne największe znaczenie w gospodarstwie korejskiem.
Jest go kilka gatunków: proso delikatniejsze, żółte (ki-
cangi), drobne i nizko rosnące, które jedzą i ludzie;
pośledniejsze (cchapssari, finadi), czerwone, drobne,
wysokie, nareszcie proso ciemne, prawie granatowe
(po chin. — gaolian, po korej. — su-su), o ziarnach wiel-
kich jak groch i krzaczastej, grubej jak trzcina łodydze.
Ta ostatnia odmiana służy za paszę dla bydła, a z jej
badyli budują płoty i domy oraz używają ich na opał;
z liści plotą maty.
Prócz tego sadzą Korejczycy kukurydzę (ok-siuk-ki
albo ok-su-su) i znają podobno żyto, chbć nie widzia-
łem go w wioskach i nie znalazłem wcale w Seulu na
rynku zbożowym.
Z jarzyn najbardziej rozpowszechnione są rozmaite
gatunki grochów (uon-du) i bobu (khoni). Hamilton po-
daje aż 13 odmian okrągłego bobu, dwa rodzaje sza-
Korea. 6
82
blastego i pięć odmian bobów mieszanych. Bodaj czy
niema ich więcej; w składach seulsktch widziałem ich
bardzo duto najrozmaitszego kształtu, koHotu i prze-
znaczenia. Były tam grochy i boby, używane wyłącznie
na paszę dla koni, oraz inne, z których wyrabia się olej,
soja, mąka na ciastka^ był pomarszczony dziwacznie
ubótydziadek** i i,bób*orzech' z prowincyi wschod-
nich.
Niepoślednią również rolę odgrywa na półw3rspie
uprawa włoszczyzny: rzodkwi, rzepy, marchwi, cebuli,
czosnku oraz pieprzu tureckiego, bakłażanów, pomido-
rów, tykw, bań, ogórków, kawonów i t. d. Kartofle msh
ło są znane i uprawa ich długo była przez rząd wzbro^
niona, gdyż, przywiezione przez misyonarzy, uważane
były za roślinę chrześcijańską, przewrotową. Wcale też
niema w Korei kapusty. Wzamian sadzą tutaj moc ros-
łej, podłużnej, chińskiej sałaty „pe-ccu'' (po korejsko),
którą kwaszą i spożywają, jak kapustę.
Śmiem twierdzić, że z ogrodowizn Korejczycy zu-
żywają najwięcej tej sałaty oraz białej, gorzkiej rzodkwi.
W Seulu, na targu, niedaleko Dżon-no, widziałem góry
obu i żaden obiad, który jadłem, nie obszedł ^ę bez
ryżu i kwaszonej rzodkwi; nie spotkałem ani jednej
wioski, koło której nie zieleniałaby grzęda sałaty.
Na czele przemysłowych roślin korejskich należy
umieścić bawełnę (syo-mi, menca, sokhajd). W baweł-
nę wyłącznie ubiera się cała ludność półwyspu, gdyż
jedwab znacznie mniej jest tam używany, niż w Japo-
nii i w Chinach, a wełna wcale nie jest znaną. Według
83
Rechis'a ^) upfawa bawełny wprowadzona została do
Korei zaledwie od 80 lat; GrifHs ^ i Hasse-Wartegg »)
twierdzą, że hodowana była już w XVI stulecłn, w cza-
sie drogiego najścia Japończyków. W każdym razie nie
ulega wątpliwości, że przedostała się tam z Chin, co
potwierdza jej gatunek i sposób uprawy. Choć krzew
bawełniany jest rośliną wieloletnią, lecz zarówno w Ko*
rei, jak w Chinach traktowany jest jako jednoletni. Pole
skopane i starannie uprawne ludzkim nawozem oraz
popiołem z bawełnianych łodyg, zasiane zostaje w koń-
cu kwietnia, poczem gospodarz nie zagłada do niego
aż do chwili zbioru, chyba że między bawełną zasiał
rzepę, rzodkiew albo nasiona kunżuttf. Bawełny nie
pelą i nawet nie zraszają w czasie suszy. Zasiewają ją
zwykle na nieużytkach, na żwirkach lub stromych po-
chyłościach, niezdatnych do uprawy zboża. Niewyma-
gająca roślinka już dziesiątego dnia ukazuje się nad
powierzchnią i szybko dorasta wysokości 2 i więcej
stóp. Kwitnie w sierpniu. Każdy krzaczek daje około
40 torebek nasiennych, pełnych żółtawego puchu. Watę
zbierają w październiku, listopadzie i później, zależnie
od pogody. Widziałem w połowie tego miesiąca pola
jeszcze nieobrane. Następnie krzewy zostają wyrwane
i idą na opał, co też ma ważne znaczenie w bezleśnej
Korei. Około pół miliona morgów zajmuje rocznie za-
0 ,Nouvelle Gćographie Universelle*, VII, p. 674.
>) ,Corea, the Hermit Nation", p. 152.
») .Korea-, p. 210.
84
siew bawehiy, wszakże ilość ta z roku na rok zmniej-
sza się, gdyż dowóz z Japonii taniej przędzy baweł-
nianej i waty zabija produkcyę miejscową. Korea obec-
nie podobno spożywa 1,300,000 funtów własnej ba-
wełny surowej.
Lnu wcale nie znają w Korei. W północnej części
półwyspu sieją konopie (maca, sami), w południowej
pokrzywę japońską (po korejsku — sió), z których wy-
rabiają grubą i rzadką tkaninę, noszoną w czasie upa-
łów iw... żałobę. Pokrz3rwy nie sieją na polach, lecz
w ogrodach wśród krzewów morwowych lub innych.
Znaczne dochody daje Korejczykom hodowla rośli-
ny leczniczej żeń-szenia (panax ginseng, po korejsku —
sam). Wartość ma i^^łącznie jego korzeń. Przypi-
sują mu własności cudowne przedłużania życia i nie-
ledwie odmładzania starców. Jest rzeczą godną uwagi,
iż te rzekome jego własności pozostają w ścisłym związ-
ku z kształtem rośliny podobnym do człowieka. Jedna
z bajek korejskich opowiada, iż synowa uratowała ży-
cie teścia zupą, ugotowaną z własnego syna; dzięki cu-
dowi bonzy dziecko ocalało, zastąpione przez korzeń
żeń-szenia. W istocie jest to środek pobudzający, do
którego można się przyzwyczaić, jak do opium, lub
morfiny ^). Opowiadano mi, że jego nadużycie spro-
wadza obłęd, a następnie śmierć. M. A. Pogio twier-
dzi, że wywołuje on choroby zapalne ^), Nadzwyczaj
*) Uźjrwają zwykle spirjrtusowej nalewki żeń-szenia.
^ „Korea", wydanie niemieckie, str. 110.
85
poszukiwany jest korzeń dzikiego żeń-szenia, który
zdarza się jeszcze znaleźć w odludnych ostępach Man-
dżuryi i Korei północnej. Za taki korzeń płacą Chiń-
czycybajeczne sumy, do kilku tysięcy dolarów za sztu-
kę. Do rąk prywatnych dostaje się on jedynie jako
kontrabanda, gdyż uważany jest za własność dworu ce-
sarskiego w Chinach i królewskiego w Korei. Korzeń
dzikiej rośliny jest duży, długości od jednej do 4 stóp
i grubości P/a do 2 Y2 cali średnicy. Korzeń upraw-
nego żeń-szenia o wiele mniejszy i tysiąc razy tańszy.
Uprawą jego trudnią się przeważnie w prowincyi sto-
łecznej Ki5n-gyj-do i w południowej Kión-sań-do. Tam
często można zobaczyć otoczone płotami niewielkie
morgowe plantacye tej rośliny. Są one zaorane w wy-
sokie zagony, na paręset stóp długie i do czterech sze-
rokie. Każda grzęda nakryta od strony południowej
pochyłym, nizkim daszkiem z rogoży, gdyż źeń-szeń
znosi doskonale zimno, nawet mrozy, ale nie lubi świat-
ła. Ziemia odpowiednio wybrana powinna być dobrze
uprawna próchnicą z liści, zmieszaną z piaskiem. Każda
roślina jest wciąż starannie okopywana, opielana i za-
żywiana; wykopują ją najczęściej dopiero w czwartym
roku, ale często pielęgnują znacznie dłużej, do lat 10,
gdyż im jest starszą, tem ceni się drożej. Po wykopa-
niu gotują korzenie długo w wodzie, suszą w suszar-
niach, ogrzewanych węglem, oczyszczają z drobnych
przyrostków, zwijają każdą sztukę oddzielnie w papier
i pakują do niedużych koszyczków po 10 funtów ka-
żdy. Koszyczki zrewidowane i oplombowane przez
86
urzędników celnych, układają się po 12 sztuk do wiel-
kiego kosza i idą dopiero na sprzedaż. Płacą za ka-
żdy kosz od 12 do 14 tys. dolarów, zależnie od sezo-
nu i gatunku żeń-szenia. Zwykły czerwony korzeń
(hon-sam) mniej jest ceniony, niż żółtawy, skoro oba
zostały wygotowane; jeszcze tańszy jest biały, niewy-
gotowany, używany wyłącznie w samej Korei. Wy-
wóz pierwszych dwóch gatunków jest wzbroniony do-
kądkolwiek, za wyjątkiem Chin.
Ilość wyprodukowanego żeń-szenia sięga w Korei
rocznie 50,000 funtów. W 1897 roku urodzaj jego oce-
niono na 1,200,000 dolarów.
Oprócz żeń-szenia i bawełny sadzą Korejczycy
w znacznej ilości tytoń (tambe), który dostał się tu
z Japonii w XVI stuleciu i jest obecnie w powszech-
nem użyciu, palą go kobiety i mężczyźni, nawet
dzieci.
Sadów w Korei nmło, ale koło każdej wioski do-
strzedz można gaj słodkich kasztanów (chuanniuri),
a u wielu chat pojedyncze drzewa owocowe, lub małe
ich grupy. Przeważa kaki (separys kaki, po korejsku —
kaam), owoc czerwony, jabłkokształtny, miękki, smaczny
i zdrowy. Korejczycy sprawiedliwie szczycą się swo-
jem kaki, które jest o wiele smaczniejsze od japońskie-
go. Prócz tego są tu gruszki (paje, cham-paje), jabł-
ka (nyngimi-kemi), śliwki (ueci), brzoskwinie, morele,
pistacye, orzechy i dość dobre winogrona (phodo, mor-
gu-i), choć wogóle owoce mają w Korei smak nieszcze-
87
gólny, są wodniste i nie pachną ^). To samo dzieje
się z kawonami, melonami, ogórkami i dyniami, które
nawet z dobrych nasion wyradzają się niezwłocznie
w wielkie, wodniste, niesmaczne, pehie nasion baniska.
Winogrona dojrzewają w całej nawet północnej Korei.
Rośnie tu też morwa, drzewo papierowe i woskowe
oraz rośliny farbiarskie: polygonium tinctorium (kolor
granatowy), canthanus tinctorius (czerwony) i lithosper-
mus eiythrochizon (fijoletowy), ale uprawa ich o wiele
słabiej jest rozwinięta, niż w Chinach i Japonii. Krze-
wu herbacianego wcale niema w Korei, chociaż jej gó-
rzystość i klimat w południowych okolicach bardzo od-
powiada hodowli tej rośliny. Herbaty (echa) używają
Korejczycy mało; zastępują ją zwykle liśćmi tarniny
z domieszką imbiru lub owoców czworczaka (torreya
nucifera), przywożonych z Japonii. Ale mają w swych
sadach im tylko właściwe drzewo owocowe, rodzaj ko-
rejskiego cedru (canangi), z którego orzeszków, zmie-
szanych z mąką ryżową i pyłkiem kwiatowym sosny,
sporządzają smaczne łakocie.
Poza tem pielęgnują jeszcze Korejczycy przy do-
mach w ogrodach kwiaty dla siebie i na sprzedaż, ale
znacznie mniej ładne i w mniejszej ilości, niż Japoń-
czycy, a i te, wspanialsze, o które pytałem, okazywały
się prawie zawsze wyhodowane z nasion japońskich.
W przeszłości — Chiny, a obecnie na każdym tu
kroku Japonia... Japonia... Japonia!...
i) Na Quelparcie rosną małe pomarańcze (nyngymi).
88
Naogół technika rolnictwa korejskiego odpowiada
wrażeniu całego układu korejskiego. Ona nie jest złą,
nie jest nawet niedbałą, ale straciła tętyznę pracy, dą-
żącej do swego udoskonalenia, pragnącej go i wierzą-
cej w nie. Dziwny kontrast z Japonią, gdzie wszystko
drga od tej wiary i potężnego napięcia!
1
VII.
Bloska S$-kl9.
C
lałą drogę, począwszy od An-bionu, prał nas z krót-
kiemi przerwami deszcz, ten specyalnie korejski deszcz
,kyphan-pi', co to nie pada z góry, lecz w kształcie
drobnego tumanu leci równolegle do ziemi w podmu-
chach przejmującego wiatru. Aby się odeń trochę za-
bezpieczyć, rozpi^em ku wielkiemu przerażeniu moje-
go wierzchowca parasol i osłoniłem się nim, jako tar-
czą. Mój ton-s^ narzucił na ramiona zamiast płaszcza
swą czerwoną kołdrę, a na piękny, ażurowy kapelusz
włożył kołpak z naoliwionego papieru (kal-mo), który
niósł dotychczas złożony za pasem, jak wachlarz. Je-
dynie ma-phu niczem nie okrył przeziębłych członków,
może nie miał odzienia, a może nie pozwalała mu na
troskę o siebie... głęboka po rodzicach żałoba. Nasu-
nął więc tylko głębiej na twarz swój ogromny, jak kosz,
kapelusz i szedł posępnie obok koni, chowając się za
ich ciała przed wichurą. Ubocznemi ścieżkami prze-
byliśmy cały szereg falistych wzgórzy, jarów, strumie-
90
ni, wklęsłości i znowu wyszliśmy na wielką drogę seul-
ską. Ale przedtem po wątłym mostku korejskim prze-
byliśmy piękną, szeroką rzekę, nad którą wznosiły się
z lewego brzegu czarne, urwiste skały, a na prawym,
na podgórzu, widniała wioska.
Znowu zjawił się tyczkowaty telegraf z rozmaicie
pochylonymi słupami, jakby opartymi czołami na nik-
łym, pojedynczym drucie. Na wzgórku, gdzie zbiegły
się drogi, stała nieodzowna mała kapliczka z wachlarzo-
watym okapem i pomnikiem cnotliwego urzędnika
w środku. Oczywiście, cnota kwitnie niezwykle wśród
biurokracyi korejskiej!... Obok zieleniał śliczny gaj
starycłi, potężnycłi drzew.
Minęliśmy kilka wiosek wtulonych w parowy, po-
czerniałych i obmokłych od szarugi. Były to po więk-
szej części małe i ubogie wioseczki „ton* lub »don';
większe wsie zwą się ,cchoń*; sioła — »syi-goy-ri* albo
,syi-kol*, duże osady, prawie miasteczka — „mai-ri*,
miasta — ,ybi* lub „koy-ri", miasta okręgowe (phal-do)
— ^kamSni', ,€nybi* *). Na kupionej prze zemnie ma-
pie japońskiej do wielu nazw, które kazałem sobie prze-
tłomaczyć, dołączone są stale końcówki „cżem* •) (sta-
cya pocztowa), »don* (wioska) oraz ,li* — ,i* lub „ni*.
Otóż, tłomacz objaśnił mi, że to są wszystko nazwy
wsi rozmaitej wielkości. Szczegółowsze wszakże ba-
*) Słownik rosyjsko-korejski M. Puciłło, str. 114 i 136;
Rosyjsko-korejski słownik A. 1. Tajszina, str. 7 i 8.
*) Turańskie .dżam*.
91
dania przekonały mię, że „i (li)'' albo „ni* jest w isto-
cie nazwą nie wsi, lecz pierwszej jednostki samorządu
włościańskiego, że sadyby (don) mniejsze, niż z 30 do-
mów, mogą się łączyć w jedną „ni**, ctioćby oddzielała
je kilkowiorstowa odległość.
Stąd pewnie poszła i miara drogowa „li'', „i" albo
„ni", która znaczy właściwie „od włośd do włości''.
Korejski samorząd włościański ma bardzo mały za-
laes i prostą organizacyę. Co rok, zaraz po Nowym
Roku w każdej „ni" wybierany jest sołfys (dzoń-)rj)
przez wszystkich gospodarzy społem oraz pisarz (siO-
gyj), następnie pod-sottys (tu-miń), pomocnik i zastęp-
ca scrftysa, oraz płatny woźny (ha-ju-sa). Reszta przed-
stawicieli wioskowych jest niepłatna. Kilka lub kilka-
naście „ni" łączy się w gminę „midń", na której czele
stoi obieralny wójt (cżi-han) z pisarzem (siO-gyj). Do
pomocy dodają im płatnego woźnego (ha-ju-sa) i listo-
wego (midń«cżju). Ten ostatni może być uwolniony
ze służby jedynie za znaczne przewinienie i z przyzwo-
lenia naczelnika powiatu, co czyni ze skromnego na
pozór pocztyliona osobę niezależną od gminy i do pew-
nego stopnia kontrolującą jej działanie.
Właściwie cały włościański samorząd korejski spro-
wadza się do roli poHcyi wioskowej i poborców podat-
kowydi. Ot)owiązana ona przedewszysticiem przed*-
stawić rządowi rok rocznie spis ludności i wykaz do-
chodów każdego mieszkańca; następnie chwyta prze-
stępców i pilnuje wypłaty podatków, stanu dróg, mos-
tów, kanałów, lasów, magazynów zbożowych, szkół,
92
kas zaliczkowych i oszczędnościowych; powinna teł
dbać o podniesienie poziomu rolnictwa, o stan zdrowia
gminy, pomagać w klęskach członkom niemi dotknię-
tym, pilnować sprawiedliwego rozkładu prac obowiąz-
kowych i t. d.
Wszystko to wygląda ogromnie pięknie w opowia-
daniach urzędników, lecz w istocie nie istnieje, stoczo-
ne zarazą biurokratyzmu. Zebranie wioskowe, składa-
jące się z przedstawicieli wszystkich rodzin, zależne
jest od sołtysa, którego protest wstrzymuje wszelkie
postanowienie lub oddaje je do rozpatrzenia zarządu
gminnego, składającego się z wójta, wszystkich sołty-
sów i deputowanych po dwóch z każdej wioski. Po-
stanowienie oprotestowane przez wójta zostaje odesła-
ne do naczelnika powiatu i gubernatora. Dwa razy do
roku ci urzędnicy obowiązani są składać raporta minis-
trowi spraw wewnętrznych o postanowieniach samorzą-
du wiejskiego. Rzecz prosta, że te postanowienia mo-
gą mieć jedynie wygodę skarbu i władzy na względzie,
o wygodę zaś chłopa nikt się w Korei nie troszczy.
Jako przykład przytoczę historyę tutejszych maga-
zynów zbożowych (cchan-koi albo kot-czibi). Powsta-
ły one pono jeszcze w XVI stuleciu, po wojnie z Ja-
pończykami, w celach wojskowych. Każda gmina mia-
ła niby założyć taki magazyn, z którego wydawano
w celach odnowienia ryżu pożyczki ziarnem na wiosnę
ze zwrotem w jesieni za opłatą 107o. — Rozumie się,
iż magazyny te z biegiem czasu znikły i ryż wpływał
wprost do kieszeni urzędników. Dopiero w roku 1894,
93
roku reform i prób, znalazł się taki śmiały i uczciwy gu-
bernator (z prowincyi Kan-u5ń-do), który podał raport
o położeniu rzeczy cesarzowi. Raport został ogłoszo-
ny w gazecie rządowej ^) i polecono przeprowadzić re-
formę. Gminy uzyskały więcej wpływu na los składa-
nego przez się zboża, lecz ponieważ nadzór nad nim
pozostawiono urzędnikom państwowym, należy się spo-
dziewać, że w wielu miejscach one już znikły, a gdzie-
indziej znikną niebawem.
Wsie korejskie, duże i małe, zawsze robiły na mnie
wrażenie jakichś czasowych, dorywczych przytułków lu-
dzi znękanych, spracowanych, spieszących przejść przez
życie t)ez myśli o jutrze, wędrowników niedbających
o wygody, plemion nienawykłych do życia rdzennie
osiadłego, dla których dom jest jedynie... kuchnią i sy-
pialnią. Kopulaste, obłe strzechy, zabezpieczone od
wichrów sieciami słomianych sznurów, tworzą łudzącą
nieraz podobiznę do jurt stepowego „surtu'', szczegól-
niej, gdy je otacza pleciony płot wiklinowy, również
podobny do daurskich i solońskich płotów, tylko tro-
chę wyższy. Płoty takie powszechne są w wioskach
nadbrzeżnych, stojących na wiatrowiskach. Na tem
jednak kończy się podobizna, gdyż właściwie wioska
korejska i chata korejska jest dość wiemem choć zmniej-
szonem odtworzeniem fanzy i wsi chińskiej, jakiemi one
^) Korejsko-chińska gazeta rządowa, 11 i 21 września
1895 r.
94
po dziś dzień są w uboższych, kresowych posiadłoś-
ciach chińskich i jakiemi prawdopodobnie były niegdyś
w całem państwie.
Zwykle wieś korejska ciągnie się wzdłuż drogi po
obu jej stronach i tworzy nlicę pojedynczą prostą i dość
ściśle zabudowaną. Ale są i sioła, nawet wcale óute,
bezładnie rozsypane, przez które główny przejazd wije
się kapryśnie, tworzy bocznice i załamy. Domy stoją
zawsze zwrócone długą ścianą czołową do drogi i mają
pod wystawką strzechy nieszeroką przyzbę. Na tej
przyzbie lubią Korejczycy letnią porą wysiadywać, obia-
dować, palić fajeczki. Stąd dwoje małych, papiero-
wych drzwi prowadzi do najlepszej w domu izby, skąd
znowu przez podobne drzwiczki w przeciwległej ścianie
wyjść można na podwórko. Ale główne wejście wiedzie
tam przez wrota, pod obszerną, krytą szopę, gdzie nocują
zazwyczaj woły i konie, gdzie stoją wozy, pługi i sprzęt
rozmaity. — Do szopy przywiera dom mieszkalny, ora-
miający podwórko w kształcie litery U: dwa równe i zu-
pełnie do siebie podobne, większe skrzydła łączy wgłę-
bi krótka przecznica, gdzie mieści się spiżarnia i skła-
dy. Skrzydła frontowe zamieszkują mężczyźni domo-
wi i ppzyjezdni, skrzydło tylne — kobiety i dzieci.
Pod szopą, tuż u wejścia rozpiera się, wmurowany
w nizki piec, ogromny kocioł żelazny albo wielki, moc-
ny garnek, służący do warzenia bobu, osypki i zielska
dla bydła. W końcu skrzydła kobiecego jest urządzo-
na kuchnia, zawsze prawie dość obszerna i obsz3rta
deskami. Czasami porządek się zmienia. W zajaz-
95
dach kuchnia jest od ulicy i ma okno z okiennicą, od-
rzucaną we dnie dła wydania obiadów, jak łada. Dym"
tńki obu ognisk przechodzą pod podłogami odpowied-
nich izb mieszkalnych i ogrzewają je z dołu. Komi-
nów w Korei wcale nie znają, dym nawet w cesarskich
pałacach i domach ministrów wychodzi albo wprost na
ulicę przez otwór w fundamencie lub odprowadzony
jest trochę w górę na wzrost człowieka przez małe ka-
nały, sklecone z kamieni tuż przy ścianie; czasem za-
miast nich stoi tam jeden duży dzban albo cała wieżyca
dziurawych garnków, ustawionych na sobie. Mimo to
pożary zdarzają się rzadko, gdyż większe skry wszyst-
kie więzną w zakrętach poziomych, a mniejsze gasną
przy uderzeniu o daszek wylotu. Za to w czasie pale-
nia w szczelinach całego podmurowania błyska czerwo-
nemi żyłami ogień, miga przez szpary potrzaskanej
podłogi i dymem wypełnia izby... Wędrownik siedzi
niby w klatce, na wielkiem rusztowaniu.
Budować dom zaczynają Korejczycy po chińsku od
dachu, wkopują słupy, umieszczają na nich strzechę,
a następnie dorabiają ściany z kamienia, z glino-pacu,
ze słomy gaolianu nawet z bitej gliny, zależnie od ta-
niości materyału w odpowiedniej okoHcy. Widzi^m
domy murowane z niewypalonej cegły, ale nie widzia-
łem domów drewnianych. Z drzewa budują Korejczy-
cy jedynie bramy świątyń i pałaców oraz małe kaplicz-
ki przy drogach. Nazewnątrz ściany budowli rzadko
są otynkowane, ale wewnątrz zwykle je gładko równa-
ją, obmazują, bielą, nawet wyklejają taniemi obiciami.
96
Zamożniejsi wykładają również naoliwionym, moc-
nym papierem gliniane podłogi izb, które zawsze
i wszędzie, nawet u najuboższych są prócz tego wysła-
ne z wierzchu matami (dzari). Wchodząc, należy zrzu-
cić obuwie, podobnie jak w mieszkaniach japońskich.
Ale mieszkania japońskie są o wiele od korejskich wid-
niejsze i nigdy nie są ogrzewane z dołu.
Wiejskie izby korejskie zawsze są ciemne. Światło
dostaje się do nich jedynie przez wązkie drzwi papie-
rowe; rzadko mają w dodatku maleńkie okna. Szyby
widziałem jedynie w miastach. Szkło w Korei należy
do przedmiotów zb3rtkownych.
Izby są zwykle wązkie od 2 do 27^ metrów szero-
kości, przy długości trzykroć razy większej; nakrywa
je nizki strop, tak iż wysokiego wzrostu Korejczyk mu-
si chodzić w izbie zgarbiony. W mieszkaniach niema
żadnych mebli, prócz szaf z rzeczami, znajdujących się
zazwyczaj na żeńskiej połowie. Łóżek Korejczycy
wcale nie znają i śpią wszyscy na podłodze, na matach,
nawet zamożni. Czasem w izbie na ścianie wisi obraz
»
w rodzaju japońskich ^kakemono", bardzo prostackiej
roboty lub czernieje wydłużony napis hieroglifami słyn-
nego wiersza, myśli wzniosłej lub uznanego zdania
chińskiej mądrości.
Taką właśnie była chata w wiosce Só-kió-don, przed
którą zatrzymaliśmy się dobrze już pod wieczór, prze-
bywszy 60 li (4 i pół mili) drogi. Wszystkie chaty
wieśniacze są bardzo do siebie podobne. Wybrany dla
postoju przez naszego ,»ma-phu* dom stał na uboczu,
PLAN KOREJSKIEJ ZAGRODY WIEŚNIACZEJ.
Pnyfba.
Skrzydło męskit.
Skrzydło kobiece.
Składy.
Pnyiba wewnętrzna.
11) Zlób.
12) Naczynia kuchenne.
13) Dymniki pod podłogą.
M) Wielkie dziete gliniane
rzodkwią, soją i I, d,
15) Plol wiklinowy.
*- • •
• •••
• • • • « •
• • • • •
• « • • • •
• • • • •
97
na brzegu głębokiego, skalistego jaru, w którym, ska-
cząc po ogromnych złomach, pieniła się rzeczka. Na
przeciwnej stronie ciemniały wysokie bazaltowe urwi-
ska, ubrane w rdzawe powoje. Wioska Só-kió wyciągnę-
ła się opodal u drogi, wzdłuż kamienistej wyniosłości,
niknącej gdzieś w nizko opadłych chmurach.
— Tam przesmyk!... Przebędziemy go jutro!... —
powiedział mi ton-si.
Ma-phu zrzucił juki i poprowadził konie do chaty
przez drogę. Zacząłem ściągać moje długie, rajtarskie
buty i operacya ta niezwłocznie zgromadziła koło mnie
małych i dużych widzów. Robili szeptem znaczące uwa-
gi, lecz dostrzegłem rozczarowanie, gdym zrzucił dziw-
ne obuwie a został z nogami. Oczekiwali widocznie,
że i te od tułowia odepnę i włożę do worka. Zresztą
ci prości chłopi zachowali się wszyscy niezmiernie
grzecznie i przyzwoicie. Ponieważ nie było jeszcze
ciemno i deszcz przestał padać, zaproponowałem dzie-
ciom, aby mi towarzyszyły w łowach na owady. Da-
łem im słoiczki i wyłożyłem, co należy robić. Zrozu-
miały w mgnieniu oka i rozsypały się ze śmiechem
wśród głazów. Minąłem marne grzędy wioskowej sała-
ty, wtulone wśród skalnych okrzesów, i spuściłem się
ku rzece. Był to szalony potok, składający się z nie-
przerwanego szeregu wodospadów. Nie woda w nim
płynęła, lecz piana... Huczał, jak piorunowy grzmot
przeciągły, przewinięty smoczym zaiste sykiem...
Ze śladów na nadbrzeżnych złomach poznałem, że
wzbierał często i wznosił się wysoko na dziesiątki stóp
Korea. 7
98
nad swojem łożyskiem. Nie miałem tu co szukać w tej
porze jesiennej. Dzieci przyniosły mi kilka osobników
i odeszły uszczęśliwione paroma mosiężnymi ^czołia-
mi*. Ton-si z tej racyi oznajmił mi, że jutro opuścimy
prowincyę Cłiam-gión-do (nadbrzeżną, północno-wschod-
nią) i że nastąpi koniec „czohom*.
— Tam, w prowincyi Kan-u6ń-do (nabrzeżna,
wschodnia, środkowa) zaczną się nikle!... Ta wioska
jest pograniczną. Rzeczka zwie się też Só-kió i płynie
do morza... — odpowiedział mi na p3rtania.
Niebardzo jednak dowierzałem jego odpowiedziom,
gdyż spostrzegłem, źe się często w określeniach i naz-
wach miejscowości plącze, naradza z ma-phu, widocz-
nie nie wie ich dokładnie. Po drugie — podejrzewa-
łem, że często umyślnie zwodził mię, może słuchając
wydanych mu tajemnie w Genzanie rozkazów. Po trze-
cie, zauważyłem, że nazwy wielu gór, dolin, potoków
nie były ustalone, rozmaici ludzie, pytani po drodze,
odpowiadali różnie, co uczyniło mię bardzo ostrożnym
w notowaniu nazw. Prz)rtaczam obecnie jedynie spraw-
dzone przez kilkakrotne wywiady lub znalezione u in-
nych podróżników.
Z zapisanych nazw na doskonałej mapie japońskiej
znalazłem zaledwie kilka, a w ich liczbie nazwę „Szók-
kió-don" — przekręconą z japońska ,S6-kió-don*.
Rzeczki w Korei rzadko posiadają jedną nazwę; zwyk-
le mają ich wiele w różnych swych częściach, a biorą
je od wiosek, gór, gajów, wąwozów i t. d. Czy więc
99
rzeczka zwała się istotnie S5-kid, jak mi powiedziano,
doprawdy nie wiem.
Znów zaczął mżyć deszcz i zapędził mię do izby.
W kuchni obok rozlegały się energiczne głosy i stuka-
nie naczyń. Warzono dla nas wieczerzę. Zajrzałem
przez małe okienko z werandy i obaczyłem coś podob-
nego do ciemnej łiuty albo odlewni. W obszernej izbie,
położonej o wiele niżej od poziomu naszej podłogi, bu-
chało kilka krwawych łun z otworów pieca wielkiego
i tak długiego, jak długą była ściana poprzeczna domu.
Na piecu widniał rząd wielkich pokrjrw od kotłów
wmurowanych w ognisko. Buchała z nich para, a koło
nich, to niknąc w mocnym cieniu, to zjawiając się
w ognistej łunie, uwijały się z warząchwiami w ręku
tęgie kobiety w białych szarawarach, białych, szerokich
spódnicach, z ciemnemi piersiami, wyglądającemi z pod
niezmiernie krótkich, białych kaftaników. Nie powiem,
aby te brudne, obwisłe piersi, ręce ciemne, jak sadze,
i skołtunione na głowach włosy wzbudzały zaufanie do
przyrządzanych przez owe niewiasty potraw. Zszedłem
do kuchni; gwar rozmów ucichł natychmiast i dostrzeg-
łem zafrasowanie na twarzach zebranych. Nie chowały
wprawdzie nagich piersi, lecz odwracały twarze od nie-
przyzwoitego cudzoziemca, który odważył się wejść
tam, gdzie były obce niewiasty. Naga, śniada i gładka
jak bronz polerowany dziewczynka, skulona u gardzieli
pieców, rzucała dalej w ogień garście słomy. Mój trosk-
liwy ton-s^ znalazł się natychmiast obok mnie i, pół-
gębkiem dając mi wyjaśnienia co do użytku i znaczenia
100
rozmaitych naczyń, starał się mię nieznacznie wyciąg-
nąć z kuchni. Naczynia były przeważnie drewniane
i gliniane — ogromne dzieże, garnki nieraz wielkości
człowieka. Metalu widziałem mało. Ryż, łazanki, ja-
kieś małe ciastka — wszystko gotowano po chińsku na
sitach, pod pokrywami nieustannie kipiących kotłów.
Gdym wrócił do izby, okazała się pełną gryzącego
dymu, który przeniknął z dolnych kanałów. Znów więc
wyszedłem i udałem się tym razem do chaty przez dro-
gę, gdzie błyskała w dżdżystym zmroku plama czerwo-
nej łuny. Ma-phu wraz z drugim młodym Korejczykiem
mieszali drągami w wielkich kotłach gotującą się dla
koni mieszankę z bobu, zielska i prosianej słomy. Pod
szopą stały konie rozsiodłane, ale z potnikami na
grzbietach. Gdym się ku nim zbliżył, stuliły uszy, za-
częły wrogo rzucać mordami w moją stronę i kulić do
uderzenia zady, jakby starając się podtrzymać ustaloną
wśród podróżników opinię, że konie koreańskie są małe,
ale bardzo złe.
Zawołano mię wreszcie na wieczerzę. Była wspa-
niałą. Składała się z ryżu, z bobu, z kwaszonej rzod-
kwi z pieprzem, z jakichś mdłych, suszonych liści, tro-
chy ryby solonej i miseczki gotowanych wnętrzności
bydlęcych, mocno pachnących nawozem i czarnych, jak
nawóz. Spróbowałem wszystkiego, ale zjadłem jedynie
ryż i rzodkiew ku wielkiemu zdziwieniu i zgorszeniu
ton-sy i gospodarza.
— Będziesz głodny! — upominali mię oni.
Istotnie byłem bardzo głodny i nie mogłem odżało-
.' m '
^ j ^ t ■**
wać, że nie wziąłem z sobą nic, nawet sucharów. Zjad-
łem więc, zamlcnąwszy oczy, wszystkie potrawy roś-
linne, jako względnie schludniejsze... O Boże, jakie
to wszystko było ostre i gryzące!... Usta mi w mgnie-
niu oka opierzchły... Po skończonej wieczerzy mia-
łem uczucie samowaru, naładowanego gorącymi wę-
glami...
Nadomiar gdym się wyciągnął do spania na posła-
niu, zrozumiałem, że tym razem nie uda mi się żadną
miarą ostygnąć. Podłoga była nagrzana, jak żelazko do
prasowania. Podgamąłem pod siebie dwie maty i pró-
bowałem usnąć, licząc, że zgaszenie w kuchni ognia
wywoła rychło zniżkę temperatury. Gdzie taml... Ton-
sk zadmuchnął małą, naftową lampkę w wysokim
świeczniku; suchotnik gospodarz przestał kaszlać i za-
chrapał, ucichł kaszel suchotnicy gospodyni w sąsied-
nim lamusie, ton-s^ się już na drugi bok przewrócił,
a ja wciąż daremnie czekałem zniżenia się temperatury,
niemiłosiernie podgrzewany z dołu. Wreszcie obudzi-
łem ton-sę i powiedziałem mu, aby kazał otworzyć
'lufty, gdyż mię krew zaleje. Zapalił lampę naftową
i siedział długo senny i stroskany.
— Nic nie pomoże... Żadne lufty nie otwierają się...
My, Korejczycy, lubimy ciepło... Niech sir położy się
na mojem miejscu, ono jest chłodniejsze, gdyż gorętsze
ustąpiłem tobie, panie.
Przesunąłem więc niezwłocznie moje maty i mój
wojłok na to gorsze miejsce, podłożyłem pod siebie
kołdrę a nakryłem się paltotem... Mimo to jeszcze mię
• •• .•. .......
• •• • ••••_•• •
•• •• ...••
z dołu paliło, ctioć jednocześnie wilgotny, zimny, gór-
ski wiatr owiewał, przedzierając się przez otwory w pa-
pierowycli drzwiacli. Istotnie miejsce ton-sy było dla
tycli przeciągów o wiele gorsze. Szaruga lała na dwo-
rze, co się zowie, i wpadała do naszej ciupki, tu zaś nie
było się gdzie przed nią schować. Spało nas tam czte-
rech pokotem, a izba była tak wazka, że piętami tyka-
liśmy jednej ściany a głowami drugiej...
Usnąłem nareszcie po długiej i rozpaczliwej walce
z coraz gwałtowniejszym przeciągiem i niezmiernie go-
rącą glinianką. Nad ranem było jeszcze zupełnie ciem-
no, gdy zbudził mię dziwny, miarowy łoskot; leżałem
chwilkę cichutko, siląc się zrozumieć, skąd mógł pocho-
dzić. Wyglądało to tak, jakby ogromny wąż tłukł się
w kącie izby, lub ktoś... rozpakow3rwał nasze worki po-
dróżne. Znów więc szturchnąłem zlekka w bok nieszczęś-
liwego ton-sę i spyłałem, co to znaczy. Zapalił nie-
zwłocznie światło i wówczas ujrzałem nocującego ra-
zem z nami wędrowca, Korejczyka, jak w zupełnych
ciemnościach plótł ze słomy dla siebie nowe chodaki.
Daremnie ton-s^ przekładał mu, że przeszkadza spać
„zamorskiemu panu*, Korejczyk twierdził, że chodaki
mu się podarły, że na dworze słota, a on musi ruszyć
dalej o świcie. Wreszcie na usilne prośby nas obu wziął
lampkę i poszedł do kuchni. Był bardzo zadowolony
z rozwiązania sprawy, gdyż zobowiązaliśmy się zapła-
cić za światło.
YIII.
Pokarm. Rzeczka Klooga. Klimat półwyspu.
v>ałą noc i cały ranek lał deszcz. W oczekiwaniu, aż
się trocłię przetrze, zamierzyłem narysować plan domu
i poprosiłem o pozwolenie zwiedzenia spiżami oraz in-
nycti zakątków.
Kilkunastoletni syn gospodarza, z włosami zaple-
cionymi w warkocz, jak u dziewczyny, zaprowadził mię
przedewszystkiem na małe podwórko poza kuctinią,
gdzie pod wiklinowym płotem stał na płaskicti kamie-
niach cały szereg wielkich garnków (chanari) z kwaszo-
ną sałatą, rzodkwią, rzepą, oraz z mocno fermentują-
cym zaczynem brunatnego bobu, zmielonego na mąkę,
z którego w ten sposób wyrabiają soję (kam-dzan-i
lub tho-dzan-i). Niektóre dzieże były tej wielkości, co
chłopiec. W każdym domu można je znaleźć na ma-
łem, zacisznem podwóreczku, stojące pod glinianemi
pokrywami na otwartem powietrzu. Zieje, od nich taki
przykry i ostry zapach, że doprawdy nie wyobrażam
sobie, jak go znieść mogą mieszkańcy, gdy w zimie.
104
chroniąc zapasy od zamarznięcia, garnki wtaczają pod
dach. W lamusach i w kuchni stały podobne, ogromne,
gliniane dzieże (an-bak), pełne obłuskanego już ryżu,
prosa, grochu, zamknięte szczelnie pokr3rwami. Ten
wyborny sposób zabezpieczenia zapasów od wilgoci,
zepsucia oraz szkodników znany jest na całym Blizkim
i Dalekim Wschodzie. W Persyi i na Kaukazie nawet
więźniów po wsiach trzymano w takich olbrzymich,
wkopanych w ziemię garnkach.
Zboża spoż3nvają Korejczycy przeważnie w postaci
Jcasz rozmaitych; mąki uż3rwają bardzo mało, chleba po
wsiach nie znają ^), ciastka mdłe i kleiste wypiekają z kro-
chmalu. Wciągu całej podróży zaledwie dwa razy widzia-
łem małe, ręczne żarenka bardzo pierwotnej roboty. Mąkę
otrzymują Korejczycy tłukąc ziarno w tych samych dre-
wnianych stępach, w których otłukują krupę. Jedynie
wFuzanie znalazłem jeden młyn z kieratem, zdaje się, że
japoński; tymczasem w Chinach młyny takie spotykają
się na każdym kroku. Z mąki, prócz małych placusz-
ków, gotowanych na parze, przyrządzają Korejczycy
również makarony (kuksjui albo mSni) — obie potrawy
żywcem wzięte od Chińczyków.
Słabe zastosowanie mąki oraz niezwykła gorycz
i ostrość przypraw czyni kuchnię koreańską pokrewną
japońskiej, choć skądinąd większość potraw oraz spo-
soby gotowania ich zapożyczone zostały całkowicie od
Chińczyków. Przedewszystkiem Korejczycy narówni
O Mają jednak nazwę dla pieczonego chleba — ttogi.
(> *
105
z Chińczykami jedzą wszystko, co się zjeść da, z wy-
jątkiem mleka i masła, których nie używają, nie lubią
1 któremi się brzydzą. Nie jedzą też kotów, lisów, łabę-
dzi, czem się różnią od Chińczyków, ale psie mięso
jest uważane, jak w Chinach, za przysmak; chowają
Korejczycy dużo świń, kur, kaczek i spożywają je chęt-
nie. Mięso wołowe uważane jest za zb3rtek, dostępny
jedynie bogatym. Naogół jedzą o wiele więcej mięsa,
niż Japończycy, za to mniej ryby, której nie umieją ani
tak dobrze przyrządzać, ani nie znają tylu jej odmian.
Podobnie jak Japończycy, lubią surową rybę z ostrym,
pieprznym sosem oraz surowe mięso zwierzęce, tłuszcz
i wnętrzności, których nawet gotowanych większość
Japończyków nie. znosi. Gryzą łakomie i zjadają Ko-
rejczycy nawet cieńsze kości.
Przypuszczam, iż w tych upodobaniach mamy do
czynienia z oszczędzonym przez czas i kulturę rysem
dzikich plemion myśliwskich, przybyłych na półwysep
z daleka, ze Wschodniej Mandżuryi, a może aż z nad
Amuru.
Poza tem są Korejczycy .ryżojadami* w więk-
szym nawet stopniu, niż Chińczycy. Jadają oni co naj-
mniej trzy razy na dzień i za każdym razem spożywają
co najmniej ^3 funta ryżu i o połowę mniej bobu, rzod-
kwi, rzepy, sałaty, kukurydzy, jęczmienia, prosa oraz
innych warzyw i ztx3ż.
Aby dać pojęcie o pożywieniu prostego ludu i po-
daniu strawy, opiszę jeden z obiadów, jakimi karmiono
nas stale po drodze w zajazdach.
106
Po półgodzinnem zwykle oczekiwaniu i wielkim
ruchu w kuchni wnoszono do zajmowanej przez nas
izby dwa niziutkie stoliczki-tacki, zupełnie podobne do
japońskich. Na nich stały drewniane i fajansowe mi-
seczki z kwaszonem warzywem, polanem sosem z pie-
przu strączkowego, każdy gatunek osobno, dalej leżała
na misce kupka jakiejś kwaszonej zieleniny, kawałek
solonej ryby, stos drobniutkich, solonych raczków,
przejrzystych i podobnych do krewetek, albo jakieś
muszelki i grzybki. Słowem — , siedem przekąsek!*
Lecz gwoździem wieczerzy zawsze była góra gotowa-
nego ryżu, czasem zupełnie białego, wyśmienitego, nie-
kiedy czerwonego i zmieszanego z bobem, zależnie od
zamożności właściciela zajazdu oraz położenia wioski.
W wioskach u głównego gościńca dawano nam lepiej
jeść, w głuchych wioskach, zdała od drogi, dostawali-
śmy więcej bobu i rzodkwi a mniej ryżu. Zamiast ły-
żek podawano nam pałeczki drewniane albo kościane.
Mój ton-s^ zaczynał zwykle od rzodkwi, poczem dzio-
bał po kolei we wszystkich potrawach, zajadając suto
każdą przekąskę ryżem. Inne potrawy widocznie słu-
żyły jedynie za przyprawy. Gdy ich nie stało, nalewał
do ryżu gorącej wody, której misę obowiązkowo poda-
wano do stołu, i zjadał resztę jako zupę. Jadł szybko»
łapczjrwie, ryżu nieraz kazał sobie dodawać, co czynio-
no bez żadnego szemrania i dopłat. Parę głośnych
westchnień z czkawką były dopiero znakiem, że sobie
podjadł, poczem służąca zabierała naczynia. Takie obia-
dy kosztowały nas od 10 do 15 kopiejek, zależnie
107
od miejscowości. Za postoje i nocleg nic nie płaci-
liśmy, liczono nam jedynie ,ryże* — tak w Korei zwą
każdy sutszy posiłek.
To samo mniej więcej jadali chłopi, wyrobnicy,
furmani, tragarze, których w podróży spotykałem przy
posiłku, co zdarzało się nieraz, gdyż obiadują oni zwyk-
le na dworze, na stołach obstawionych ławami, albo
na przyzbach domów, wreszcie na klapach odrzuco-
nych na ulicę u okien zajazdów.
Porównanie kuchni japońskiej, chińskiej i korej-
skiej raz jeszcze utwierdziło mię w przekonaniu, że
Korea długi czas była tem cedzidłem, przez które nie-
ustannie przesiąkały do Japonii rozmaite wpływy, wy-
nalazki i obyczaje chińskie, z których Japończycy brali
jednak tylko odpowiednie dla siebie i następnie udo-
skonaliwszy je i przerobiwszy, zwracali z powrotem
Korei. Stąd tu we wszystkich gałęziach życia dają się
spostrzegać dziwne nawarstwienia i trudna dla zbada-
nia mieszanina wpłjrwów, zupełnie zacierających samo-
istne cechy tubylcze.
Poszedłem raz w Seulu do najlepszej jadłodajni
korejskiej i zażądałem typowej korejskiej wieczerzy.
Prócz niezbędnego ryżu, kwaszonej rzodkwi, rzepy su-
rowej oraz rozmaitych gorzko i pieprzno zaprawnych
marynat z włoszczyzny, grzybów, raczków, morskich
i leśnych porostów, liści, owadów, które już jadałem
w rozmaitych kątach Wschodu, podano nam , starodaw-
ną potrawę" korejską, według zapewnienia towarzyszą-
cego mi szlachcica korejskiego. Był to istotnie ory-
108
ginainy bigos, składający się z bobu, fasoli, selerów,
rzepy, kawałków mięsa i drobiu, w kostkę krajanych
gruszek, włoskich orzechów, rodzynków, pistacyi i drob-
nego zielonego owocu ,yn-heu*, którego ,nie wolno
rwać z drzewa i jeść temu, co to drzewo posadził.''
Potrawę podano nam w naczyniu podobnem do małego,
ładnego samowarka, w którego odwróconej pokiywie
nad parą gotowały się zmieszane przysmaki. Służący
co chwila dorzucał zarzewia do małego kominka, tkwią-
cego wśród kipiącego naczynia, a ja starałem się wnik-
nąć w smak tej „prawdziwie koreańskiej "^ potrawy. Oka-
zała się wcale niezłą i nawet z jej powodu zaczęło kieł-
kować w mym umyśle przypuszczenie o samodzielnym,
zepsutym przez Japończyków i Chińczyków smaku ko-
rejskim, gdy w parę miesięcy potem w Szanhaju Chiń-
czyk, rodem z Kantonu, obiecawszy uraczyć mię .praw-
dziwie kantońską"* potrawą, kazał podać jota w jotę
taki sam słodki bigos i w podobnem nawet naczyniu.
Wystawny obiad korejski jest bardzo podobny do chiń-
skiego, ale mniej urozmaicony i gorzej podany. W zmie-
nionym jego porządku czuć Japonię, gdyż zaczyna
się nie od słodyczy, lecz od ostrych i gorzkich ma-
rynat, a kończy się deserem z owoców lub orzechów.
W czasie obiadu piją Korejczycy na podobieństwo
Chińczyków i Japończyków wódkę ryżową własnego
wyrobu, „suli*, grzaną i zimną.
W miastach w użyciu jest piwo, dostarczane prze-
ważnie z Japonii, oraz wina i wódki zbożowe, japoń-
skie i europejskie. Herbaty Korejczycy nie lubią, piją
109
ją rzadko i mało. Cukru nie używają, ale lubią bar*
dzo miód w plastrach, oraz sycony lub w rozmaitych
przetworach, ciastkach z orzechami z pszennej mąki»
z pieczonego ryżu, z pestek dyni, z kasztanów itd.
Całe p<K dnia przesiedzieliśmy w Sókió, przy^
glądając się przez otwarte drzwi kotłującej po górach
szarudze. Ponieważ jednak końca jej nie można było
rychło się spodziewać, skorzystałem z chwilowej /prze-
rwy w ulewie i dałem znak do wymarszu. Ma-phu
i ton-sń z niechętnem mamrotaniem objuczyli konie,
i ruszyliśmy w górę, we mgły po oślizłych stokach.
Nie bez wysiłków wdrapaliśmy się na niewysoką ale
stromą przełęcz. Nie była , główną, lecz jedną z fałd
poprzecznych. Poza nią spuściliśmy się do urwistej^
nadzwyczaj malowniczej doliny, po której toczyła się
piękna, burzliwa jak wrzątek rzeczka Kinnga. Dooko-
ła wznosiły się góry wysokie, opoczyste, dzikie, na
szczytach nagie, na pochyłościach porosłe trawą i krze-
wami. Dolinę przecinały w wielu miejscach, wpoprzek,
olbrzymie grzędy skalnych złomów, na które musieli-
śmy się wdzierać i spuszczać z nich, gdyż nie było spo-
sobu je ominąć. Nasza wazka ścieżyna wiła się wciąż
prawie gzemsem wysokiego urwiska, opadającego
wprost w nurty potoku. Ponieważ była to droga ubocz-
na, nieuczęszczana, zdziwiłem się cokolwiek, spotkaw-
szy na jednym z zakrętów dwóch Japończyków w stro-
jach narodowych i pod parasolami. Wydali się zmie-
szani mem japońskiem „o-ha-rjol", wypytywali się o coś
no
pilnie mego tłomacza i kazali mu powiedzieć mi, że są
zwykłymi podróżnikami, architektami z Genzanu, dokąd
wracają z Seulu po skończeniu tam swych budowli.
Bardzo pięknie! Ale jeden z nich wyglądał stanowczo
na oficera i miał na nogach długie, europejskie buty,
których nie uż3nva]ą nigdy zwykli śmiertelnicy ja-
pońscy.
Deszcz i mgła toczyły się po wąwozie, kołysane
kapryśną wichurą. Konie ostrożnie stąpały po mokrych
głazach, podbierając pod siebie nogi, jak w tańcu.
Dolina stawała się coraz węższą i dzikszą. Nagle
wyjście jej przed nami zamknął wysoki, prostopadły
mur ciemnego wiszaru. W pobliżu niego spuściliśmy
się w łożysko rzeczułki i po wątłych, wąziuchnych,
chróścianych mostkach dostaliśmy się na lewy brzeg.
Mostki gięły się pod naszymi końmi i drżały od ude-
rzeń prądu w ich żerdziane słupy. Widoczne było, że
każda powódź niszczyła je i że za każdym razem bu-
dowano je znowu ^). Zresztą tu o innych mostach,
prócz takich lub wiszących wysoko od skały do skały,
i mowy być nie mogło, gdyż rzeczka Kinnga, nieod-
rodna siostrzyca innych rzek korejskich, wcale nie mia-
*) Most po koreańska ,tari*; most kamienny — ,tori-tari";
kamień — »tori*. Ciekawym przyczynkiem do początków
mostów w Korei jest okoliczność, iż wyraz ,tortari* znaczy
jednocześnie — staczać kamienie do rzeki, aby ją przejść
w bród. Takich brodów z szeregiem wielkich głazów i obec-
nie jest bardzo dużo w Korei.
111
ła nadbrzeży, spłycała po łożysku młodem, wcale nie-
przetarłem, jak pa wielkich schodach, i wzbierała łatwo
i wysoko od byle nawałnicy.
Wiosek również nie widziałem nigdzie, chociaż każ-
dy szmatek zdatnej do uprawy gleby był starannie zao-
rany, obsiany, albo świeżo zżęty. Pola ryżowe wpraw-
dzie już znikły, lecz widziałem czumidzę żółtą i czer-
woną, gaolian, sałatę, rzodkiew, grochy i... pomimo
znacznego nad poziom wzniesienia — tytoń. Do-
strzegłem pola i w bocznych dolinach, wśród jarów
i zagajników, wdzierające się na same nieraz wierzchoł-
ki. Spadzistość niektórych była tak wielką, że nawet
ręczna uprawa wydawała mi się tam szczytem mozołu
i pracowitości; spotykałem jednak następnie Korejczy-
ków, orzących w parę wołów na takich ukosach, że ko-
pyta górnego zwierzęcia znajdowały się ponad grzbie-
tem dolnego. Ale to było w dolinach zachodnich, gę-
sto zaludnionych i ciepłych, gdzie ziemia ma wysoką
wartość. Tu zaś pola przedstawiały się, jak skrawki
dość luźno wkropione w obszerne zarośla i pustocie.
Mówiono mi, że to korejscy chrześcijanie w czasach
prześladowań, chroniąc się w niedostępnych szczeli-
nach, zanieśli rolnictwo tak wysoko. Przez powolny,
wiekowy dobór stworzyli nowe odmiany górskiego ry-
żu, kukurydzy, grochu, ogrodowizn oraz rozpowszech-
nili i udoskonalili uprawę zbóż północnych, jęczmienia,
owsa, pszenicy...
I stało się prawdą niewątpliwą, że nietylko ogólna,
pionowa granica rolnictwa, lecz i granica dojrzewania
112
ryżu posunęła się przez dotkliwe cierpienia ludu o wie-
le wyżej nad poziom morza na surowych opokach Ko-
rei, niż w błogosławionej Japonii. Ten sam powolny
Korejczyk, który nie umie zwyciężyć własnego urzęd-
nika, dał sobie radę z wiatrami, mrozami i śniegami
ojczystych szczytów.
Klimat Korei wcale nie odpowiada je) położeniu
geograficznemu. Jej północna część, leżąca na szero-
kości Rzymu, ma klimat południowej Rosyi; w połud-
niowych prowincyach, odpowiadających szerokością
Algierowi, śniegi spadają głębokie i mrozy dochodzą —
15«C.
Wszystko się złożyło, aby Koreę nawet pod wzglę-
dem pogody pozbawić samoistności. Te same prądy
z północy na południe, które, płynąc wśród ludów
z Chin i Mandżuryi i ścierając się gwałtownie z prąda-
mi Japonii, pozbawiły Korejczyków odrębności w cha-
rakterze, w kulturze i w urządzeniach, te same prądy
panują .w powietrzu i sprawiają, że ten wazki i daleko
w morze wysunięty półwysep ma w gruncie rzeczy
klimat lądowy — zimę chińską, a lato japońskie; ciche,
ciepłe doliny i niesłychanie zimne, wietrzne wyniosłoś-
ci, cztery miesiące w roku uśnieżone. Ciepłe brzegi
zachodnie są rok rocznie obrzeżone w zimie grubymi
lodami, a zimniejsze wschodnie wcale nie zamarzają.
Pochodzi to stąd, że olbrzymia skała morska, jaką
właśnie jest Korea, stoi na wiatrowisku, na między-
drożu, po którem wciąż przeciągają ludy i wichry.
113
W zimie, gdy ciśnienie barometryczne Azyi dosięga
swego szczytu we Wschodniej Syberyi, Mongolii i Man-
dżuryi, spływa stamtąd ku Chinom, Korei i Japonii
zimny i suchy wiatr północno-zachodni, osuszający po-
wietrze i potęgujący obniżenie temperatury. W lecie
przeciwnie powietrze nagrzane w obszernych pusty-
niach Azyi środkowej unosi się do góry i, jak pompa,
ciągnie ku sobie wilgotne i chłodne wiatry z oceanów.
Nad Koreą w tej porze roku przepływa wiatr południo-
wy i południowo-zachodni, którego temperatura może
nawet wzrosła w przelocie nad gorącym archipelagiem
Japońskim, ale którego wilgoć wcale od tego nie zma-
lała. Zamienia on cały kraj w nieznośną łaźnię, suto
zlewaną deszczami od maja do września. W tym cza-
sie ilość opadów atmosferycznych wynosi w Genzanie
910 m. m., w Fuzanie — 859, w Seulu — 667, w Cze-
mulpo — 562 m. m.,* podczas gdy za cały rok spada:
w Genzanie 1.231, w Fuzanie 1.355, w Seulu 933,
w Czemulpo 885 m. m. Na lato więc przypada pra-
wie 707o opadów rocznych, stosunek zupełnie od-
wrotny, niż w Europie. Deszcze bywają nietyle czę-
ste, co ulewne. Weber opisuje nawałnicę w Seulu,
która trwała dwie noce i dwa dni i dała w deszczo-
miarze 226 m. m. ^). Nic dziwnego, że po takich ule-
wach głębokie, kamienne łożyska rzek korejskich wy-
p^niają się niezwłocznie po brzegi, że w kilka godzin
*) .Opis Kord/ część 1, str. 175.
Korea.
114
poiiom wody wznosi się na kilkanaście stóp, że prąd
powodzi zrywa mosty i groble.
Sierpień jest w Korei naogół najgorętszym miesią-
cem, a styczeń — najzimniejszym. Do osobliwości
jej zaliczyć należy, że choć zimę ma suchą, lądową,
wiosna mimo to jest morską, t. j. zimniejszą i prze-
wleklejszą od jesieni; na wschodniej stoczystości panu-
je łagodniejsza zima i chłodniejsze lato, niż na zachod-
niej. Daje się to objaśnić charakterem przyległych
tym brzegom mórz — otwartego i głębokiego na
wschodzie a płytkiego i zamkniętego na zachodzie.
Z tego też powodu zachodnie w zimie zamarza u miał-
kich brzegów, a wschodnie — nigdy. Zresztą jedynie
porty południowe są zupełnie wolne od kry i kruszu
lodowego, choć wieje śniegowe hasają wszędzie na
morzu, nieraz do połowy wiosny.
Ponieważ większość roślin południowych łatwiej
godzi się z cokolwiek ostrzejszą zimą, niż z chłod-
niejszem latem, stąd roślinność w zachodniej części
półwyspu jest bogatszą, dojrzewają tam rzadsze i de-
likatniejsze owoce i ziarna^
Korea południowa ma klimat bardziej zbliżony do
morskiego, niż środkowa i północna. W Fuzanie sko-
ki temperatury są o wiele mniejsze, wilgoć i tempera-
tura roku jednostajniejsze. Termometr w tym czasie
przechodzi zaledwie 32,2® C. od najniższej temperatu-
ry, niema miesiąca z przeciętną poniżej zera, i styczeń
daje średnią -[- 5,2* C. W Czemulpo różnica między
115
najniższą a najwyższą temperaturą wynosi już 48,6^ C,
a w Genzanie — 48,3® C.
Genzan Fuzan Sem Czemulpo
stopni Celsiusza:
Przecięt. roczna +11,7 +15,2 +11,5 +11,6
Przeć. lata (czerw.,
lip., sier., wrzes.) +22,4 +23,7 +23,1 +22,5
Przeć, zimy (grud.,
stycz., luty, mar.) + 0,8 + 6,9 — 0,7 + 0,3
Przecięt. najniższa —13,1 — 4,3 —15,9 —12,9
najwyższa +34,6 +31,6 +35,2 +33,8
M
Zima w Korei jest stosunkowo cicha i jasna, jej to
pewnie zawdzięcza ten kraj nazwę « Kraju Cichego
Poranku" (Dzo-si6n). Dzięki swej wielkiej górzystoś-
ci posiada on wprawdzie niemało głębokich, zawsze
cichych dolin, ale na przesmykach i wyniosłościach
nieomal wiecznie szaleje wichura.
Genzan:
Szerokość geograf. 39^ 10'
Długość geograf. 127<> 25'
po koreań.
(Cz6n-mori) Styczeń — 3,2
(I-wori) Luty — 0,6
(Sam-wori) Marzec + 4,6
(Sa-uori) Kwiecień +10,5
(0-wori) Maj +16,5
(No-wori) Czerwiec +20.4
(Czi-wori) Lipiec +23,6
(Paru-ori) Sierpień +25,4
(Ku-wori) Wrzesień +20,0
Fuzan:
Seul:
Czemulpo:
35«>6'
37»25'
37»29'
1299 3-
126» 7'
126» 37'
+ 4.1
— 5.6
— 3.5
+ 5,8
-1,6
2.0
+ 9,3
+ 4.0
+ 4.9
+12,9
+11,2
+10.2
+17.1
+17.3
+15.8
+20.6
+21,1
+19.8
+24.5
+25.0
+24.1
+26.6
+26.4
+25.9
+23.1
+19.8
+20.3
116
Oenzan: Puzan: Seul: Csematpo:
Szerokość geograf. 39^ 10'
ifffi6'
87« 25'
370 29'
Długość geograf. 127« 25'
129^3'
126P 7'
126P37'
po korę).
(Si-wari) Pażdzier. -f 13,7
+17,2
+13.0
+14,1
(Ton-kitari) Listopad + 7,7
+123
+ 6,2
+ 7,6
(Sotari) Grudzień + 2,3
+ 8,5
+ 0,6
+ 1»9
Uwaga. Według oł>serwacyi za lata od 1888 po 1890
oprócz października 1889 roku (Wojeikoff: „Metcorol. Zdt-
schrift**. Berlin, 1887). Tab. I.
Przeciętna roczna
+10,6
+11.8 -
+ 9.4
Najniższa
—10,0
-6,2 -
—16,2
(9 stycz.)
(26 grud)
(15 stycz.)
Najwyższa
+31,7
+3U -
+31.7
(13 lipca)
(10 sierp.;
(11 sieip.)
Uwaga. Według Qotsche'go, Tab. UL
iZajmujące wskazówki klimatyczne poda]e staro-
dawny, rolniczy kalendarz korejski; dzieli on rok cały
na piętnastodaiowe okresy nagtępującycli nazw i zna-
czenia:
1) Ton-cżi — Stan słońca zimowy, początek 20 grudnia
2) Sio-hań - Niewielki mróz
3) Tfi-hań — Wielki mróz
4) Nóp-cziuń — Początdc wiosny
5) U-siu — Obfitość deszczu
6) KiOn-czip — Koniec snu zim. (zwierząt)
7) Cziuń-buń — Porównanie wiosenne
8) CziOn-miOn Jasna pogoda
9) Kok-u — Deszcz dla nasion
10) ł^łOp-ha — Początek lata
11) $k>-mań — Nasiona pęcznieją
»>
»
>»
»
M
4 stycznia
19 stycznia
3 lutego
17 lutego
4 marca
18 marca
4 kwleL
ISkwiet
3 maja
18 maja
117
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
Man-cżiun — Przesadzanie ryżu początek 4 czerwca
Ha-cżi — Stan słońca letni
Sio-siO — Umiarkowane gorąco
T9-sio — Wielkie gorąco
N6p-cziu — Początek jesieni
CziO-siO — Gorąca wolnieją
Pak-no — Rosy obfite
Cziu-buń — Porównanie jesienne
Hań-no — Zimna rosa
Sań-gań — Szron spada
NOn-ton — Początek zimy
Sio-siOl — Niewielki śnieg
*>
»t
if
»
>}
$t
łi
tt
»»
»
19 czerwca
5 lipca
21 lipca
5 sierpnia
21 sierpnia
6 wrześn.
21 wrześn.
6 paździer.
21 paździer.
5 listopad.
20 listopad.
5 grudnia.
Ta-siól — Wielki śnieg
Doba koreańska dzieli się na 12 części dwugodzinnych.
Pierwsza od 11 w nocy do 1-ej zwie się ca-si, 2) od 1 do 3 —
cchiuk-si, 3) od 3 do 5— in-si, 4) od 5 do 7— me-si, 5) od
7 do 9— dn-si, 6) od 9 do 11 dnia — sa-si, T) od 11 do 1 po
połud. — o-si, 8) od 1 do 3— mi-si. 9) od 3 do 5 — sin^si,
10) od 5 do 7Hu-Bi, 11} od 7 do 9-~słtif-si, 12) od 9 do 11
w nocy -— chaje-si.
IX.
Bąwozy. Cegenda* Przełtcz.
s
słońce wyjrzało na chwilę z za chmur i czaray wą-
wóz ze spienioną rzeką na dnie, ubrany czerwoną, żół-
tą i blado-zieloną roślinnością jesienną, zagrał pyszne-
mi barwami. Możeby mię nawet zachwycił, gdybym
nie widział przedtem w Japonii krajobrazów podob-
nych, a o wiele wspanialszych.
Biedny kraj, pokrzywdzony pod wszystkimi wzglę-
dami!
— Słuchajcie, ton-sS, czy wy znacie obce strony?
Czy bywaliście za granicą?
— Nie, panie, znam tylko moją ziemię, Koreę...
A pana ojczyzna czy daleko stąd? Czy pan jest co-
kolwiek Rosyaninem?!
— Pole... Polel.. — powtórzył kilkakrotnie. —
Nie znam takiego narodu... Nigdy o nim nie słysza-
łem!..
Wyłożyłem mu małą lekcyę geografii. Słuchał
uważnie i nawet przytakiwał.
119
— Orso!... Orccha!.. Yes!..
Wreszcie wygłosił z niezmierną powagą:
— Anglicy są bogatym i potężnym ludem, ale
i w Korei ładnie, kiedy zakwitną kwiaty i zazielenia się
pola...
Umilkłem, strapiony tym nieoczekiwanym wnios-
kiem.
Wazką ścieżyną, wijącą się tuż nad przepaścią, omi-
jaliśmy ogromny garb góry, wyginający się w pałąk
wąwóz i rzeczułkę. Po drugiej stronie wznosiły się
wysokie i zębate urwiska; omszone icłi głazy nawisły
nad pędzącą w dole wodą, jak arki. Zrozumiałem po-
wód, dla którego przeprawiliśmy się na prawy brzeg
rzeki — po tamtej nie byłoby przejścia, a w czasie wy-
lewu dolina staje się zapewne nie do przebycia. Po-
nieważ ładunku mieliśmy mało, ma-phu skracał sobie
drogę ubocznemi ścieżkami. Nie gniewałem się o to,
gdyż miałem sposobność zajrzeć w zupełnie głuche,
nieodwiedzane jeszcze przez nikogo kąty Korei.
Znowu spuściliśmy się w łożysko potoku i przeby-
liśmy go po całym szeregu mostków, rzuconych z ła-
wicy na ławicę. Widać opodal, na lewym brzegu,
wioskę z ładną świątynią na wierzchołku góry, dołem
wije się mała rzeczułka Sam-be, a wieś zwie się Sam-ban.
Znalazłem ją na jednej z map, nawet dość dobrze ozna-
czoną na zachód od wielkiej, Genzańsko-Seulskiej dro-
gi, na wschodnim stoku głównego łańcucha górskiego,
niedaleko od jego grzbietu. Ale nie znalazłem ani śla-
du rzeczki Kinnga i Sam-be oraz ani śladu naszej drogi.
120
O wiosce Sam-ban opowiedziano mi już w Seulu
następującą legendę:
, Bardzo dawno, lat więcej niż 150 temu, rządził
w Korei król Ją-mią-dzo *). Właściwie nie był on kró-
lem, lecz ojcem królewskim (tS-uMń-guń) małoletniego,
panującego Tha-dżio. Był to bardzo srogi król (narai).
Gdy zachorował i, radząc się rozmaitych lekarzy, do-
wiedział się od jednego, że może się wyleczyć, spoży-
wając codzień piersi młodej dziewczyny i chłopięce
wnętrzności, kazał sobie je dostarczać do dworu. Tego
już lud nie mógł wytrzymać, powstał, króla wypędził
i, doścignąwszy uciekającego w miejscowości Hau-bu-
lang, o 200 (? 280) ,i* od Seulu, tam, gdzie zaczynają
się wąwozy, wojsko jego zniósł i samego zamordował.
Lecz zamordował go dalej już za górami o 50 .i*' od
Haubulang we wsi Sam-ban. Tam leży ukamienowa-
ny pod kupą głazów, tam stoi obecnie T^-ullń-guń'ska
świątynia. (Seul, 1903 r.).
Starałem się wykryć historyczne podścielisko tej
legendy i z zestawienia dat i nazwisk pozwalam sobie
wnioskować, iż urosła ona na tle następującego, praw-
dziwego zdarzenia:
,...Po śmierci Kią-dzon*a, który nie zostawił po-
tomstwa, wstąpił na tron korejski w 1 723 r. brat nie-
boszczyka, Ją-dzo, wbrew życzeniu znaczna części
szlachty korejskiej. Stąd wynikły okrutne prześiado-
*) ,Ją-dzo*, gdyż ,mią* jest cząsteczką, dodawaną często
do imion w znaczeniu: zwań.
/
121
wania licznych przeciwników królewskich, intrygi i roz-
terki. Przedwczesny zgon starszego syna zmusił Jądzo
do przeznaczenia na następcę tronu swego drugiego sy-
na Dzan-hóń. Książę odznaczał się wybitnemi zdol-
nościami, szlachetnością i wzniosłością charakteru. On
pod wielu względami nie podzielał zapatr3rwań ojca,
opierał mu się i został z jego rozkazu zamordowany. ^)
Aby jednak krew królewska nie została przelaną, zamk-
nięto go w drewnianem pudle i zamorzono głodem.
Nazawsze pozostanie tajemnicą dramat, jaki rozegrał
45ię między ojcem a synem. Ją-dzo tłomaczył swój
postępek koniecznością usunięcia od władzy człowieka,
który marzył niby o zawojowaniu przez Koreę Chin
i wypędzeniu z Pekinu Mandżurów. Ale mogła to być
baśń stworzona dla uspokojenia poruszonego niezwyk-
łą zbrodnią dworu pekińskiego, który traktował Koreę,
Jako swego wasala.
Król synobójca przekształcił się z biegiem czasu
w ludożercę-dzieciobójcę.
Oba podania są wielce charakterystyczne dla ko-
rejskich stosunków państwowych.
Myli się jednak pierwsza legenda, kończąc panowa-
nie okrutnego Ją-dzo powstaniem ludowem, ucieczką
i ukamienowaniem. Ją-dzo panował szczęśliwie, umarł
spokojnie i nawet pochowany jest nie w Sam-ban, lecz
w miasteczku Jan-cżiu o 25 wiorst (50 ,,i*) od Seulu,
>) Rażące podobieństwo z Piotrem Wielkim i jego synem
Aleksym.
122
mimo którego przejeżdżałem następnie, gdyż leży ono
na tej samej drodze Genzańskiej.
Nie dziwię się jednak tym niedokładnościom, gdyż
legendę opowiadał mi jeden ze szlacłiciców korejskich
(jań-bań), którym Jądzo dał się dobrze we znaki. Prze-
cież to on, szukając u prostego ludu poparcia w walce
z możnowładztwem, złagodził niektóre męki i kary,
zabronił piętnowania rozpalonem żelazem i opalania
ogniem skazańców, zakazał wypędzania z granic pań-
stwa rodzin więźniów stanu, a co najgorsze, zmniejszył
daninę z niewolników do jednej sztuki tkaniny rocznie
i zabronił ściągać jej z niewolnic *). Tego było w swo-
im czasie aż nadto dosyć, aby go posądzić nietylko
w Korei o... ludoźerstwo.
Kiedy przejeżdżałem mimo wsi Sam-ban, nie zna-
łem związanej z nią legendy i nie starałem się zwie-
dzić kaplicy. Zatrzymaliśmy się na wypoczynek o mi-
lę dalej, w małej wioseczce, wśród otoczonej malow-
niczemi skałami kotlinki. Stąd już widać było o jakie
półtory mili (geograficz. ^) przełęcz, zasnutą długimi
fałdami wyniosłości. Droga ku niej wiodła z począt-
ku brzegiem strumyka, a następnie krętym i stromym,
gliniastym suchodołem wśród złomów i zarośli. Wej-
ście było przykre ale niebardzo wysokie. Myślę, iż
») Dmitrewskij: „Zapiski Kigoro", str. 250—252.
') Mówiąc o milach, mam zawsze na myśli mile geo-
graficzne.
123
wznosiło się nie więcej, jak na 800 stóp nad łożyskiem
potoku.
Było tu cieplej i zaciszniej. Nad drogą zwieszały
się miejscami piękne krzewy i drzewa liściaste, ale
gdyśmy stanęli na przesmyku, znowu ogarnęła nas
wichura lodowa. Na szczęście deszcz przestał padać
i na stokach zachodnich zamajaczyły blade plamy sło-
neczne. Klucze gęsi leciały popod chmurami, kieru-
jąc się na południe. Ma-phu pokrzykiwał na konie
w dole pod nami, drapiąc się powoli w górę krętym
jarem. Usiedliśmy pod wielkiem drzewem ofiamem,
obwieszonem szmatkami i sznureczkami. Stało w po-
bliżu rozdroża, gdzie nasza ścieżyna łączyła się z sze-
roką, toma drogą, wybiegającą niespodzianie z prze-
paści od wschodu. Ton-s^ nie mógł czy nie chciał mi
objaśnić, co to za droga; przypuszczam, że nie była
to główna droga Seulska, gdyż nie towarzyszył jej te-
legraf. Spotkałem go znowu dopiero koło samej sto-
licy.
Grzbiet przełęczy miał kształt wielkiego garbu,
zsuwającego się równie spadzisto w obie strony. Grunt
gliniasty suto porastała wysoka, górska trawa, szelesz-
cząca niemiłosiernie w podmuchach wiatru. Byliśmy
co najmniej na wysokości 5,000 stóp. Wokoło wszę-
dzie, gdzie okiem zajrzeć wznosiły się jałowe, bez-
leśne szczyty. Zamykały one widnokrąg nużącym
brzydkim pierścieniem, pozbawionym rozległego wido-
ku i wszelkiego czaru.
124
2^jście odbyliśmy w znacznie dogodniejszych wa-
runkach, gdyż pilnowaliśmy się szerokiej drogi. Zresz-
tą innej tam nie było. Zaraz za grzbietem przecho-
dziła ona przez wielki wyłom w starożytnym murze,
który biegł po zboczu wpoprzek doliny. W głębi wi-
dać było zrujnowane budowle, cały rząd białych i ma-
lowanych ścian, nakr3rtych rogatymi dachami.
— Co to?
— To Pel-czang.
— Świątynia?
— Niel
— Twierdza?
— Niel
— Więc cóż tu było?
— Tu mieszkali urzędnicy! — odpowiedział po
długim namyśle ton-si.
Ale na opowiedzenie, co robili ci urzędnicy i po co
tu siedzieli, nie starczyło już niby... jego angiel-
szczyzny.
Od Pelczangu idąc wciąż w dół, dostaliśmy się do
małej rzeczułki, która już należała do wodozbioru za-
chodniego. Minęliśmy ubogą wioszczynę bez pól,
bez stert zboża, otoczoną jedynie ogrodami sałaty
i wyszliśmy na obszerną, trawiastą dolinę.
,j Wieczór zbliżał się, słońce na króciuchną chwil-
kę ukazało się w wylocie doliny, w czerwonem za-
rzewiu zachodu i rzuciło posępną, miedzianą łunę na
żółte, kołyszące się trawy bez końca i półkole sza-
125
rych szczytów, okalających je z trzech stron. Czwarta
tonęła pod słońcem we mgle i świetle zorzy.
Zatrzymaliśmy się w marnej, górskiej wioseczce,
pełnej d3rmu, gdyż gotowano właśnie wieczerzę. Pod-
grzewane z dołu przy tej sposobności domy wygląda-
ły, jak długi szereg węglarskich mielerzy.
Ccbo^sel. Cyfirysy. Zwierzyna 1 myśliwstwo
koreańskie.
lyóżowy świt pogodnego dnia oblał ślicznem swem
światłem płowe góry i żółtą, trawiastą dolinę, wśród
które] stała nasza wioszczyna. Poranek był zimny,
ale cichy, zgodnie z przydomkiem « Kraju Cichego Po-
ranku *'. Przyciśnięte stężałem powietrzem dymy tłuk-
ły się nizko po ulicach osady, znowu podobnej z ra-
cyi gotującego się śniadania do ogromnej węglami.
Gruby lód namarzł podczas nocy na kałużach i w ro-
wach przydrożnych. Mokry od niedawnych deszczów
gościniec stężał na stal i dzwonił pod kopytami naszych
koni. Długo szedłem piechotą, aby się rozgrzać, gdyż
ani ciało moje, ani ubiór nie były przygotowane do tak
nagłego i nizkiego spadku temperatury. Byliśmy pew-
nie na wysokości jakich 3 — 4 tysięcy stóp. Z obu
stron drogi stały bez ruchu żółte, wysokie i twarde
jak trzciny osoki z białemi kitami. Przewyższały one
127
nawet mego ton-sę, rosłego mężczyznę. Dopiero
gdym wsiadł na konia, otworzył się przede mną roz-
legły widnokrąg.
Od przełęczy, gdzie górskie łańcuchy splatały się
w węzeł, szły na południe dwa długie odnóża kopu-
lastych, pogarbionych, skalistych szczytów, odchyla-
jąc się od siebie pod nieznacznym kątem. Między
niemi zaległa wazka dolina, mająca najwyżej jedną lub
półtory mili szerokości. Ujście jej ginęło w dali,
w błękitnej mgle, zatkanej zygzakami bladych wisza-
rów i siwych obłoków. Łożysko doliny od gór do gór
wyściełały wysokie, gęste, skędzierzawione, pożółkłe
trawy. Nasza drużyna wiła się wśród nich białą,
nikłą taśmą. Miejscami na uwałach płaskich pagór-
ków czerniały samotne drzewa zgarbione i sękate; pod
drzewami bielały wielkie kupy ofiarnych kamieni. Gdy-
by nie dziwaczny kształt gór korejskich, miałbym wra-
żenie, że przeb3rwam jedną z licznych stepowych do-
lin Mongolii. To samo pustkowie i ten sam pogwar
szeleszczących w wietrze miliardów badyli, podobny
do cichego szmeru morza.
— Ccho-sej! The grasy field! (trawiaste pole) —
powtórzył ton-sś, widząc z jaką uwagą rozglądam się
wkoło.
— Wcale nie widzę wiosek!
— Są... na dole, ale mało!
— Jakto: na dole?
— Tak, słrt Zacaz zobaczysz, koło rzeczułek...
"r '»••.
128
— Dlaczegóż mało? Ziemia zdaje się urodzajna?..*
Koreańczyk potrząsł gtową.
— Błoto, wiatr, zimno, śniegi i... tygrysy! — do-
dał dszej. — Tutaj czasem w lecie drogą przejść nie
można, gdy oni gdzie się usadowią!... Daleko trzeba
okrążać górami. Ludzie z wiosek na własne pola boją
się chodzić i nikt tu nie zagląda...
Patrząc na ogromne przestrzenie szumiących ocze-
retów, pod którymi silny drapieżnik, po krętych dro-
żynach mógł się z łatwością przeczołgać, ale których
przebycie wydało mi się niepodobieństwem dla czło-
wieka, zrozumiałem, iż jedynie pożar albo powódź
mogły wypłoszyć stamtąd straszydła. Ustrzedz się
od nich bardzo trudno nawet doświadczonemu i dobrze
uzbrojonemu podróżnikowi, gdyż t)arwa tygrysia łu-
dząco naśladuje brudno-żółte tło starych trzcin, prze-
ciętych czamemi smugami cieni. Czai się on nie-
zmiernie przebiegle i lubi napadać znienacka.
Tygrysy żyją w całej Korei, ale za kh państwo
i kolebkę należy uważać leśne puszcze północne. Tam
one głównie pienią się i dorastają niebywałej wielkości
i siły; stamtąd rozbiegają się szlakami górskich szczy-
tów po całym póhvyspie. A ponieważ w tym dziw-
nym kraju nadzwyczaj zaludnione, doskonale uprawne
i kwitnące doliny sąsiadują z zupełnie dzikiemi, nie-
przystępnemi, dziewiczemi wyniosłościami, więc potęż-
ni szkodnicy mają gdzie zakładać swoje ostoje. Czę-
sto bdfie^i drcplf iHiKów znajdowano o parę godzin
drogi od ludnej wsi lub MćiiśfAi. ' a. B. Bishop opo-
129
wiada o leopardzie zabitym w murach Seulu, oraz
o chłopcu i dziecku porwanych przez tygrysa w dzień
jej przyjazdu w mieście Genzanie ^).
Tygrysy korejskie mają po 5 do 7 stóp długości
bez ogona, nie ustępują wielkością bengalskim ^),
a przewyższają je dzikością i odwagą. Nocami wcho-
dzą do wiosek, porywają bydło, psy, świnie, napadają
na śpiących na przyzbach ludzi, jeśli ogień wygasł lub
zapomniano rozpalić go w pobliżu.
M. Pogio wspomina o wypadkach, kiedy tygiysy
wdzierały się do wnętrza zamkniętych chat, rozgrze-
bawszy słomiane ich strzechy •). Podróżnik P. De-
łotkiewicz spotykał wsie opustoszałe, gdzie połowę
ludności wyżarły tygrysy *).
Krajowcy boją się tygrysów (po korej. pomi, ho-
ran-i) niezmiernie, oddając im cześć jako wcieleniom
okropnych potęg, wierzowcom i sługom Władców Gór
(San-silliong *), unikają mówienia o nich i naz3rwania.
O „Korea and łler Neighbors", str. 73.
3) Zdarzają się wśród nich osobniki, których skóra mie-
rzy 3 metry 66 ctm. długości bez ogona (Pogio), a 3-metrowe
skóry nie należą wcale do rzadkości.
•) M. Pogio: „Korea", tłom. niem. Ursyna-Pruszyńskie-
go, 1895. str. 174.
*) „Opis Korei", wydawnictwo ministeryum skarbu.
Cz. II, str. 163.
•) W Indyach krajowcy z p<^dniowych podgórzy Hima-
lajów również uważają tygrysa za wierzchowca Geniuszów
Gór.
Korea. 9
130
Mój ma-phu, gdyśmy szli przez pustkowia, już na
parę godzin przed zachodem słońca stanowczo sprze-
ciwiał się dalszej podróży, podając tysiączne wykrętne
i błahe do tego powody, wyjąwszy najgtówniejszego
(tygrysów); przez miejscowości zaludnione przeciwnie
przeciągał drogę do późnej nocy. Potem dopiero do-
wiedziałem się o przyczynach tych niezrozumiałych
dla mnie wybiegów. Biedaczysko bał się w tygrysich
posiadłościach powiedzieć prawdę.
Według Korejczyków tygrys szczędzi jedynie pi-
Janych, którymi się brzydzi. Jest więc jed3mym, jak
się zdaje, anti-alkoholikiem w tym kraju. Dla walki
ze szczególnie dokuczliwymi tygrysami rząd organizu-
je zbiorowe obławy, które zresztą nigdy się nie udają,
i są bardziej jeszcze nienawidzone przez mieszkańców,
niż napady tygrysów, gdyż służą jedynie za źródło wy-
zysku i nadużyć miejscowym urzędnikom. Wolą Ko-
rejczycy sami urządzać potrzaski, kopać doły na tro-
pach tygrysich, wreszcie w kilku z dzidami i krze-
miennemi flintami wychodzić na ciężki bój. Istnieje
w Korei całe obszerne stowarzyszenie myśliwców ty-
grysich, coś w rodzaju kasty powszechnej i zjedno-
czonej w całym kraju, posiadającej własnych, obieral-
nych zwierzchników, kasę, własne bóstwa, gusła, za-
bobony i tajemnice. Do nich zwraca się ludność z proś-
bą o obronę od potworów i są oni słusznie szanowani,
jak sam święty Jerzy. Cieszą się -nawet wpływem po-
litycznym i w wojnach odgrywają rolę śmiałych i za-
palczywych żołnierzy. Rząd wzywał ich nieraz w cięż-
131
kich chwilach i służyli mu, choć są przezeń uciskani
na równi z resztą ludu. Francuzów podczas najazdu
na półwysep w 1866 r. i Amerykanów w 1871 wpra-
wiła w zdumienie zapamiętała waleczność tych w skó-
ry odzianych obrońców ojczyzny.
Zima jest ulubioną przez Korejczyków porą do po-
lowania na tygrysy. W tym celu grono myśliwców,
uzbrojonych w dzidy i rusznice, puszcza się w pościg,
upatrz3rwszy dzień, gdy na głębokich śniegach narosła
na tyle już śreń, źe utrzymać może myśliwca na łyż-
wach, a zwierz jeszcze się załamuje. Wyśledziwszy
iygrysa, gonią go po śnieżnym tropie, wywabiają na
grzązkie zadmy i, gdy uwięźnie zziajany, wściekły
a bezsilny, kłują go oszczepami. Biada jednak, jeśli
zwierz w pościgu trafi na miejsce płytsze lub twardsze
i ze ściganego zmieni się w napastnika. Płaczą znowu
wówczas we wsiach osierocone niewiasty korejskie.
Niedarmo myśliwcy, idąc na tygrysa, jedzą kości, mię-
so i serce nieprzyjaciela, aby dorównywać mu w od-
wadze!
Bardziej jednak nad polowanie doręczne rozpo-
wszechnione są wśród Korejczyków rozmaite tygrysie
pułapki, choć przebiegły zwierz niezawsze daje się
w nie zwabić. Znane są powszechnie chińskie sidła
w kształcie wąziutkiego korytarza kolistego, utworzo-
nego z dwóch koncentrycznych ogrodzeń z wysokich
pali. Do środkowego, całkiem zawartego wsadzają
psa albo prosię, które wyciem lub kwikiem zwabiają
132
tygrysa; zewnętrzne ogrodzenie ma wązkie drzwiczki,
otwierające się do wnętrza.
Tygrys, wszedłszy do korytarzyka i szukając wy-
jącej ze strachu ofiary, krąży gorączkowo wokoło i, mi-
jając drzwi, zamyka je, za każdym razem, nie mogąc
dla ciasnoty obrócić się, aby wyskoczyć nazewnątrz,
nie domyślając się spiąć na łapy i górą przekręcić. Nad
ranem przybywają myśliwcy i zabijają go z łatwością
oszczepem przez szparę w ogrodzeniu.
— Ale my polujemy na nie tylko pół roku, dru-
gie pół roku one polują na nas! — powtarzają Korejczy-
cy naiwnie o sobie i tygrysach lekceważące przysłowie
chińskie.
Sądzę jednak, że polowanie Korejczyków trwa
o wiele krócej i że tygrysom zarówno jak i innym dwu
i czworonogim drapieżnikom powodzi się w Korei
wcale nieźle.
Bezpiecznie podróżować można wszędzie w tym
kraju jedynie w miesiącach grudniu i styczniu, pod-
czas rui tygrysiej, kiedy zapamiętałe samce upędzają
się za samicami i biją wściekle między sobą, a rozro-
mansowane samice nie myślą wcale o jadle. Za to za-
raz potem, a szczególniej w kwietniu i maju, kiedy
się kocą, zaczynają dokuczać ludności mocniej lub
słabiej, zależnie od roku, stanu pogody i obfitości zwie-
rzyny w okolicy. Gniazda zakładają zwykle w szcze-
linach skał i pieczarach na południowych stokach,
w miejscach zacisznych, gdzie ciepło słoneczne ogrze-
wa nowo narodzone kocięta i nic ich nie płoszy.
133
Futro tygrysów korejskich oraz mandżurskich jest
o wiele piękniejsze, gęstsze i trwalsze od bengalskich
i wyżej się ceni. Ich pazury, zęby, kości i serce są
poszukiwane przez chińskich i miejscowych znachorów
i lekarzy jako środki lecznicze i magiczne. Stąd po-
lowanie na tygrysy daje znaczne zyski i prowadzone
jest z coraz większą zaciekłością i powodzeniem, dzię-
ki pojawiającej się w handlu udoskonalonej broni pal-
nej. Dostarczają jej oraz naboi i żywności myśliw-
com kupcy chińscy i japońscy w portach otwartych,
odliczając sobie za to setne procenta. Sklepy w tych
miastach istotnie pełne są skór tygrysich i można ku-
pić bardzo dobrą za 25 dolarów (korejskich) i wcale
niezłą za 15 dolarów.
Można tam dostać i innych skór: leopardzich, niedź-
wiedzich, rysich, lisich, wydrzych, sobolich, kunich,
antylopich, jelenich, zajęczych... Można kupić pyszne
^panty** (młode, zasuszone poroża jelenie), kły dzika,
skrzydła orle, Ż3rwych sokołów, przyuczonych do polo-
wania na bażanty i przepiórki, wreszcie samej zwie-
rzyny — kaczek, gęsi, bażantów, jarząbków, dzikich
gołębi lub ich piskląt i wypiorów wszystkich gatunków,
zależnie od pory roku.
Szczególnie obfity wybór futer i zdobyczy myś-
liwskiej widziałem w sklepach i na targu w Genzanie,
co tłomaczy się blizkością tego portu od mateczników
zwierzyny korejskiej — bezludnych i zalesionych wy-
niosłości pogranicza Mandżuryi.
Stamtąd ona grzbietami nieprzystępnych łańcuchów
134
górskich rozchodzi się po całej Korei, tak że nawet na
południowych jej kończynach można spotkać wśród
opok i wąwozów nietylko tygrysa, leoparda i niedź-
wiedzia (korni), lecz i łagodne stworzenia — kozioroż-
ce, jelenie, piżmowce oraz inne pomniejsze, mocno
prześladowane przez człowieka i swych drapieżnych
współbraci.
Bez schronisk bezpiecznych i legowisk północnych
dawno by one wyginęły; zaś ich przenikanie w samo
serce uprawnych gęsto zaludnionych okolic umożliwia-
ją powyższe pasma dzikich, nieprzebytych skał, które
niby żyły rozchodzą się po całym półwyspie. Tam
z kolei sąsiedztwo człowieka, prowadzącego dla włas-
nej obrony i zysku nieubłaganą walkę z tygrysem, za-
bezpiecza cokolwiek i zwierzęta od tego głównego ich
wroga; zapewne teź z tego powodu gromadki małych,
południowo-korejskich małpek gnieżdżą się wyłącznie
w pobliżu sadyb ludzkich.
Chociaż życie zwierzęce Korei, pozostając w ciąg-
łych i ścisłych stosunkach z fauną Mandżuiyi, przed-
stawia tylko jej rozgałęzienie, posiada jednak kilka cie-
kawych, właściwych sobie zboczeń i osobliwości. W Ko-
rei np. wcale niema i prawdopodobnie nigdy nie było
wilków, choć jest ich bardzo dużo w przyległej Man-
dżuryi Wschodniej. Następnie ma Korea własną od-
mianę czarnych orłów ^), dropi (otis Dybowski!), żółto-
0 Widziałem te ptaki w powietrzu, ale w muzeach wiem
jedynie o egzemplarzach w Tokio i we Lwowie u prof. B. Dy-
bowskiego.
135
nogą i żółtodzioba kukułkę, wołającą przeciągle .kri*,
ciemno-burego słowika z szaremi nóżkami, śpiewają-
cego i w locie *). Wśród lisów zdarzają się głęboko
północne, czamo-bure odmiany, a w starodawnych po-
dróżach są wzmianki o aligatorach, których obecnie nie
zostało ani śladu w pamięci ludu. Do osobliwości ko-
rejskich należy też mała ilość, nawet miejscami zupeł-
ny brak komarów, muszek, gzów, bąków dokuczliwych
i licznych w sąsiednich lasach mandżurskich, a nawet
w Japonii. Za to są w Korei pszczoły, których nie po-
siada wcale Japonia. Widziałem ich tam wszystkiego
dwa ule w Wyższej Szkole rolniczej w Sapporo, pod-
czas gdy nieledwie w każdej wiosce korejskiej znaj-
dowałem choć kilka roi, a około niektórych domów na-
wet małe pasieki.
Słyną z piękności barw i rzadkich gatunków ko-
rejskie motyle oraz żuki, a jest ich moc niezmierna.
W czasie mojej podróży, choć pora już była spóźnio-
na, widziałem w okolicach Seulu, krążące nad polami,
jaskrawe motyle, wielkie chrząszcze, przelatując przez
drogę, nieraz uderzały mię w twarz lub spadały na ko-
nia. Głęboko pod kupami kamieni żyją tu wielkie kra-
tegusy o świetnej, złocistej barwie. Dziwna rzecz, że
owady korejskie wogólności bliższe są owadom ja-
pońskim, niż chińskim. Z 301 znanych gatunków
ptaków ma Korea 279 wspólnych z Japonią i Chinami,
^) Oba wspomniane gatunki zostały odkryte przez pol-
skiego ornitologa A. Jankowskiego.
136
oraz 249 z Mandżuryą; z 253 gatunków tęgopokry*
wych ma 147 wspólnych z Japonią, a tylko 82 z Man-
dżuryą.
Ponieważ chrząszcze w swem gatunkowaniu przed-
stawiają najczulszy na wpływy środowiska materyał
biologiczny i najwierniejsze jego odbicie, należałoby
stąd wnosić o wielkiem podobieństwie warunków ży-
ciowych w Japonii i w Korei oraz o długiem i ścisłem
połączeniu obu krajów w odległe] przeszłości.
Morza korejskie obfitują w ryby; szczególniej dużo
tu siedzi i łososi. U wschodnich, głębszych brzegów
pasą się liczne stada wielorybów (koraje). Nie wyzy-
skują jednak Korejczycy tych bogactw w należytym
stopniu, gdyż ich żeglarstwo i rybołówstwo wskutek
odpędzenia ludności od brzegów bardzo podupadło
i zaczyna się zaledwie teraz odradzać. Za to tłumnie
przyjeżdżają tu Japończycy dla połowu ryb, morskiej
kapusty i trepangów. Dwa towarzystwa, rosyjskie
i japońskie, polują rok cały na wieloryby korejskie,
posuwając się za stadami tych ssaków w zimie ku po-
łudniowi, a w lecie na północ. Wieloryby korejskie
należą do drobniejszych gatunków, zwanych przez wie-
lorybników „pasiatymi" od zmarszczek, w jakie składa
się ich wielki, biało-perłowy brzuch. Większa odmiana,
„niebieska", nie ma fałdzistego brzucha, jest rzadszą
i ceni się o wiele wyżej. Wielki wieloryb biegunowy
nigdy nie pojawia się w tych wodach.
Kręci się u brzegów Korei dużo rekinów, drętw
i wielkich, jak małe wieloryby, zębatych łupieżców,
137
które jak wojsko przeciągają bardzo licznymi nieraz
zastępami, pożerając i płosząc po drodze stada ryb
i morskich ssaków. Wieloryby uciekają od nich, jak
szalone, i giną na długo u brzegów.
Niewątpliwie, że Korea ze względu na rozmaitość
swej zwierzyny ma prawo do nazwy kraju łowieckiego,
ale co do ilości osobników ustępuje o wiele nietylko
takim gniazdowiskom zwierzęcym, jak Ceylon, lecz
nawet przyległej wschodniej i północnej Mandżuryi.
Grubego zwierza odnaleźć dość trudno, gdyż ma wszę-
dzie moc nieprzystępnych kryjówek, tygrys stale znika,
ędy go szukają; łatwo jedynie o bażanty, które trzy-
mają się w pobliżu zbóż, oraz o kaczki i gęsi, w czasie
wiosennego i jesiennego przelotu chętnie sadowiące się
na nieobsianych albo już obranych, błotnych polach ry-
żowych. Prócz tego w pobliżu wiosek lata mnóstwo
dzikich gołębi, a w zbożach kryje się tysiące prze-
piórek.
Ptactwo łowią Korejczycy w wielkiej ilości za po-
mocą sieci, stryczków, potrzasków oraz sokołów przy-
uczonych specyalnie. Te ostatnie z powodu złej tre-
sury zwykle rozszarpują zdobycz, tak że myśliwy musi
wciąż się za nimi upędzać, co czyni polowanie bardzo
nużącem.
Grubego zwierza, łącznie z tygrysem, łapią kra-
jowcy najchętniej za pomocą maskowanych ziemią
i liśćmi dołów.
XL
^ai-bilaog. Szkoła w wiosce Pl^enaog'
ma-$el. Oświata.
o
dziesięć *!'' (5 wiorst) od noclegu minęliśmy ma-
łą, górską wioseczkę, otoczoną mamemi polami nie-
zżętej jeszcze czumidzy i grzędami wpół-zwarzonej sa-
łaty. W zacieniacłi szop dostrzegłem wiązki suszące-
go się tytoniu, a nieopodal wieśniacy zwozili skoszony
groch, ładując go do wielkich, sznurowych sakw, prze-
wieszonych na obręczach przez grzbiety wołów. Zwie-
rzętom nogi tylko i rogate łby wyglądały z pod kopie
nałożonych na nie grochowin. Zimny zrana dzień roz-
grzał się; chmury znikły i niebo zajaśniało wysokie,
błękitne i promienne; sinawe góry mdlały w oddali
w gorących oparach, a wokoło, jak okiem sięgnąć, po
same wręby doliny, po spękane stoczą wiszarów, prze-
lewały się w długich falach żółte, skłębione wichrem
oczerety. Droga wśród nich to biegła prosto, jak
strzała, to nikła za niespodzianym zakrętem lub zapa-
13»
dała się w niewidzialnym wądole, aby znów wypłynąć,
jako biała pręga na płaskim garbie odległego pagórka.
Gdy znikła nam z przed oczu wioszczyna, kraj wy-
dał się zupełnem pustkowiem; jedynie wicher świstał
i stukały kopyta naszych koni po twardej drodze. Wtem
przed nami otworzył się niespodzianie głęboki jar z na-
pół zamarzła rzeczułką; konie poczęły ostrożnie scho^
dzić po wąziutkim gzemsie opoczystej drożyny, po-
krytej miejscami w przysłoniach siwym szronem.
Rzeczułkę przebyliśmy w bród, poczem znowu
wdarliśmy się na trawiastą płaskowyżynę i znowu po
paru godzinach jazdy wśród szumiących osok dotarli-
śmy do nowego wąwozu. Na dnie, w ślicznym, sosno*
wym gaju, nad rzeczką Ten-hań, rozłożyła się duża
wieś Hau-bulang, gdzie w pobliżu miał według podań
zginąć król-ludożerca. Parów rzeki tworzy tu dość
obszerną kotlinę, pełną uprawnych pól i ogrodów;
w dali widać liczne sioła po obu brzegach rzeczki,
w ramach pól sałaty, której jaskrawa zieloność ostro
i wesoło odrzynała się od srebrnej wody na buro-żół-
tym, jesiennym krajobrazie.
Od wsi Hau-bulang czas jakiś dążyliśmy podgó-
rzem zachodniego łańcucha doliny wzdłuż krawędzi
wąwozu lewego brzegu rzeki.;;Ten-hań. Miejscowość
mocno sfalowaną porastały karłowate krzewy i wciąż
te same, gęste, wysokie osoki. W paru miejscach
spostrzegłem obszerne łysiny, które wydały mi się świe-
żo zżętemi rżyskami. Omyliłem się jednak: pól wca-
le nie było na górnem piętrze płaskowyźyny, a halizny
140
utwotzyty się przez wykoszenie traw na opał. Parę
»i' dalej kilku wieśniaków zajętych było żęciem ocze-
retów i ładowaniem ich we wspomniane powyżej, do-
wcipne bycze juki, umożliwiające zwózkę snopów i sia-
na z najstromszych pochyłości.
Całą drogę dokuczał nam silny, zimny wiatr pół-
nocno-zachodni. Okolica zwolna zaludniała się, zja-
wiały się wioski. O trzy mile (40 i) od noclegu za-
trzymaliśmy się na obiad w dużem siole, otoczonem
szerokim kobiercem pól zoranych i zasianych. Ale
obok widać też było niwy tylko co zżęte, zastawione
kopicami snopów. Ryżowych pól jeszcze tu niema,
wieśniacy sieją wyłącznie proso gorazego gatunku,
owies, jęczmień, grochy, uprawiają tytoń, sałatę i rzod-
kiew. Śniegu oczekiwali lada dzień, a spadają tu one
obficie i leżą długo. Widziałem we wsi coś podobne*
go do sanek, widocznie sporządzano je do rychłego
użytku. Ma-phu nazwał wieś dziwacznie — Phe-
nang-musej.
Dowiedziałem się, że istnieje w niej szkoła sielska
(s€danl), i poszedłem ją zwiedzić. Mieściła się w głę-
bi brudnego podwórka, w wewnętrznem skrzydle do-
mu. Odszukanie jej ułatwił mi straszny, rozlegający
się wewnątrz hałas; dziesiątek dziecięcych głosów wy-
krzykiwał rozmaite dźwięki. Gdym otworzył małe,
prowadzące do wnętrza drzwiczki, uderzył mię prze-
dewszystkiem ostry, przykry zaduch. Głosy umilkły,
jakby kto nożem uciął. Z początku nic nie rozróżnia-
łem, oślepiony przejściem z jasnego dnia w głęt)oki
141
mrok. Szkoła miała tak małe okienko, że ćwiczono
się tam raczej w kocicti sposobacti widzenia, niż w na*
ukacli ^). Dopiero po dłuższym czasie rozpoznałem
gromadkę biało ubranycli, brudnych cłiłopaków z wło-
sami zaplecionymi w warkoczyk, siedzącycli na ma-
tacłi pod ścianami. Naprzeciw drzwi, na małem wznie-
sieniu umieścił się nauczyciel (sy-syn-i, sSn-saćn-i —
z chińskiego) w wielorogim, włosiennym berecie, przed
nim na niziutkim stoliczku leżał papier, pędzelki i stała
tuszownica chińska do pisania. Był widocznie, nie
mniej niż jego uczniowie, zdumiony i zaciekawiony
mojem pojawieniem się. Włożył więc przedewszyst-
kiem na nos ogromne okulary w szyldkretowej opra-
wie... Bądź co bądź dodaje to powagi!... Tak uzbro-
jony zagadnął mego ton-sę. Tymczasem zbliżyłem się
do dzieci i spróbowałem zajrzeć do ich książek i kaje-
tów. Nie broniły mi tego, ale gdym poprosił, aby da-
lej czytały swe lekcye, uparły się i nie posłuchały na-
wet nauczyciela. Jeden tylko chłopaczek zaczął coś
bąkać, wskazując ogromną wskazówką na rząd wielkich
hieroglifów. Była to pewnie owa słynna książka , ty-
siąca znaków **, podwalina wszelkiej nauki chińskiej^
Z boku każdego hieroglifu na prawo stał napis korejski
jego wymowy, a na lewo jego znaczenie korejskie.
Rozumie się, że dzieci uczą się przedewszystkiem czy-
tać po korejsku, co wcale nie jest rzeczą trudną, gdyż
O Inne szkoły ludowe, które widziałem później, zupełnie
były do tej podobne.
142
alfabet korejski ,5-inuń*' ma wszystkiego 44 litery (25
samogłosek i 19 spółgłosek). Tem tylko różni się od
europejskiego, że dzieci uczą się nie poszczególnych
liter, lecz odrazu sylab. Litery korejskie są łatwe,
przedstawiają kombinacye kresek i kółek, pokrewne
cokolwiek i japońskiemu alfabetowi dźwiękowemu
(^katakana* i ,hiragana"). Piszą Korejczycy po chiń-
sku z góry na dół; stronicę również po chińsku zaczy-
nają od prawej strony, a książkę od końca.
Ale umiejętność pisania i czytania po korejsku uwa-
żane są jedynie za środek pomocniczy do poznania
pisma chińskiego, od którego zaczyna się prawdziwa
nauka. Trzeba wyuczyć się „tysiąca znaków", z któ-
rych żaden nie powtarza się, aby pójść dalej w zgłę-
bieniu chińskich klasyków i ich hieroglifów. Dzieci,
nawet dorośli czytają zawsze głośno i śpiewnie, jak to
czyni po dziś dzień wielu Japończyków. Często wi-
działem w ogrodach samotnych czytelników, mruczą-
cych rytmicznie odczytywane wyrazy. Obecnie, gdy
wpływy chińskie upadły i nauka europejska, śladem
handlarzy i żołnierzy europejskich, wtargnęła nieśmia-
ło do Korei, zaczęła się szkoła korejska zmieniać, a ję-
zyk korejski i piśmienność nabierać powagi. Od 1894 r.
nawet chińska gazeta rządowa „Dzo-bo ^) wychodzi
') Do 1894 roku gazeta ta właściwie nie wychodziła,
lecz na wzór gazety Pekińskiej robiono jedynie odpisy z rzą-
dowego oryginału, który. zwał się „Dzo-bo" i był sprawozda-
niem Izby Pośrednictwa (Synczon-uOń), wygotowanem dla ce-
sarza i ministrów.
143
w inieszan3rm chińsko-korejskim ięzyku. Upadły daw-
ne szkoły, oparte na wiedzy ctiińskiej i urządzone we-
dług chińskiej modły, z nieskończenie długim szere-
giem lat, poświęcanycłi zgłębianiu literatury i filozofii
chińskiej ^). Straciły znaczenie urzędowe, wspaniałe
egzaminy, dające prawo zgodnie z prawodawstwem
chińskiem do stopnia naukowego i służby państwo-
wej. Zresztą te egzaminy już dawno utraciły wszelką
powagę, porażone ogóln3rm rakiem życia korejskiego —
sprzedajnością i nepotyzmem. Pierwszy wyłom w tej
twierdzy chińskiego wykształcenia zrobiło prawo ,ym*,
bez egzaminów dopuszczające do urzędów potomków
ludzi zasłużonych krajowi; przez tę furteczkę weszły
wpływy i przekupstwo, niszcząc zupełnie u osobników
z warstw ubogich chęć do pracy i nadzieję polepszenia
przez naukę swego losu. Doszło do tego, że król
Chión-dzon (1834 r.) otwarcie zaczął kupczyć dyploma-
mi, a ministrowie, rozumie się, utrzymali i nadal ten
wielce korzystny dla nich zwyczaj. To odstręczyło
wszystkie lepsze jednostki od współubiegania się na
') O konfucyonizmie, który niegdyś detronizował kró-
lów korejskich, taką znajdujemy wzmiankę w nowych czasach:
„Minister oświaty prosił rozmaite departamenty, aby wyzna-
czały na lepsze miejsca studentów szkoły Konfucyusza. Mini-
ster wojny odpowiedzi^, że jego departament nie potrzebuje
usług tych ludzi, gdyż wiedza konfucyońska jest w nim mało
używana. Stąd departament ze smutkiem zawiadamia, że nie
może naznaczać osób poleconych". (The Korean Repository,
1897 y. Feb. p. 79).
144
polu naukowem. Wiedza czysta uciekła do klaszto-
rów buddyjskich, do bibliotek i pracowni prywatnych
miłośników.
Dopiero rewolucya w Japonii, niezwykły rozwój
tego kraju, konieczność otwarcia granic dla handlu
wszechświatowego, wymuszona przez tę samą Japonię,
wreszcie zwycięska jej wojna z Chinami wstrząsnęły
Koreą i obudziły w lepszej części jej inteligencyi świa-
domość własnej niedoli i pragnienie poprawy. Pod
wpływem Japonii ocknęła się dawna cześć dla nauki«
, Obecny, przychylny dla wykształcenia pogląd po-
jawił się w Korei pod wpływem wojny chińsko-japoń-
skiej* — przyznaje otwarcie Horace N. Allen, konsul
generalny Stanów Zjednoczonych ^). W Seulu od
1894 r. powstał cały szereg szkół, prowadzonych przez
nauczycieli europejskich oraz japońskich, wzorowanych
przeważnie na zakładach amerykańskich i angielskich.
Założona jeszcze w 1886 r. szkoła metodystów ame-
rykańskich pod nazwą ,Pai-Czai'' (Sala kształcenia po-
żytecznych ludzi) zostaje w 1895 roku uznana za szko-
łę cesarską i otrzymuje zapomogę rządową — dolara
miesięcznie od ucznia. Prócz języków angielskiego
i korejskiego, hieroglifów chińskich, uczą tam: geo-
grafii, arytmetyki, histoiyi, algebry, rysunków, fizyki,
Nowego Testamentu oraz rzemiosł i mustry wojskowej,
Kurs trwa trzy lata; uczniowie noszą mundury; od cza-
su do czasu urządzane są w szkole publiczne rozprawy,
*) „The Korean Repository", Odober 1898 r., str. 388.
I
I
6
145
aby przygotować chłopców do życia zbiorowego i dzia-
łalności politycznej. Liczba uczniów z 50 w roku
1895 urosła do 176 w r. 1897.
W tym też czasie powstała w Seulu szkoła rządo-
wa, normalna, czyli seminaryum nauczycielskie (sa-
bóm-liak-kió) i dziewięć szkół początkowycłi (sió-łiak-
kió). Uważam za zbyteczne mówić o wielkiej icłi do-
niosłości. Pierwszym dyrektorem szkoły normalnej
był Amerykanin, H. B. Hulbert.
Wciąż wzrastające stosunki łiandlowe z Europej-
czykami oraz ponowne nieszczęście Korei, czyniące ją
areną intryg wielkiej polityki wschodniej, stworzyły du-
że zapotrzebowanie korejskich tłomaczy w biurach, kan-
torach, kopalniach, na budujących się fabrykach i ko-
lejach żelaznych. Rozmaite państwa zaczęły zakładać
na wyścigi swe szkoły. W ten sposób ppwstały: szko-
ła angielska (począt. w 1883 r., rozszerz, w 1894), ja-
pońska (1891), rosyjska (1896), chińska, francuska
(1896), wreszcie niemiecka (1898).
We wszystkich szkołach wykładają przedmioty ogól-
ne, geografię, historyę, arytmetykę, fizykę... ale głównie
usiłują sobie wyrobić z uczniów dobrych tłomaczów.
Ogólną ich wadą jest, że zmuszają rząd korejski do łoże-
nia znacznych stosunkowo sum na ich utrzymanie, co
nadweręża nadmiernie bardzo skromny budżet mini-
steryum oświaty. Budżet ten w roku 1897 wynosił
47,000 dolarów Qen), w 1900 roku, choć wzrósł do
120,000 doi., wynosił zaledwie 2®/o ogólnych wydat-
Korea. 10
146
ków skarbu. Z tej sumy na utrzymanie samego mini-
steryum idzie z górą 23,000 doi., na studentów,
kształcących się za granicą, około 13,000 doi. (daw-
nie] dochodziło do 40,000 doi.); następnie 6 tysięcy
pochłania obserwatoryum astronomiczne oraz komitet
kalendarzowy, układający rok rocznie rządowy kalen-
darz na wzór chińskiego; 6 tysięcy śeulska szkoła le-
karska (otwarta w 1899 r.) i kilka tysięcy kolegium
Konfucyusza, ocalałe z dawnych czasów seminaryum
duchowne *).
Budżet szczegółowy szkół, ułożony na rok 1900,
przedstawiał się tak według danych urzędowych:
Utrzymanie szkół korejskich w Seulu . . . 25,511 doi.
„ szkoły rysyjskiej 1,224 „
„ „ francuskiej 1,224 „
„ „ angielskiej 2,348 „
„ „ niemieckiej 1,224 „
„ „ japońskiej 1,179 „
„ „ chińskiej 1,179 „
Pensya nauczycieli krajowych 23,410 „
„ „ cudzoziemskich 30,770 „
Zapomogi szkołom rządowym 22,260 „
prywatnym 7,240 „
„ „ japońskim 2,640 „
O Budżet podany przez Hamiltona na rok 1903 notuje
wydatek na administracyę — 24,822 doi.; na kalendarz— 6,000
szkoły seulskie — 89,969; szkoły prowincyonalne — 22,580
zapomogi szkołom prywatnym — 5,430; studenci zagranicą —
15.920, razem —164,943 doi. („Korea", str. 100).
147
Szkoły żeńska i lekarska nie zostały włączone do
budżetu tego roku; wykaz icłi znajdujemy raz tylko
w 1899 r.: pierwsza dostała 3,750 doi., druga 6,030
doi. Dodam, że żadna z powyższycłi sum nie docho-
dzi w całości do miejsc przeznaczenia, wszystkie tają
po drodze; jedynie szkoły cudzoziemskie dostają, co
im obiecano, rozumie się, dzięki naciskowi zewnętrz-
nemu.
Najkosztowniejszą i najwspanialej urządzoną jest
szkoła angielska, pobierająca od rządu od 1894 r. oko-
ło 10,000 doi. zapomogi. Najlepiej zorganizowaną
i stosunkowo najtańszą jest szkoła japońska, która do-
stawała 3,000 doi. zapomogi, ale wydawała najpilniej-
szym uczniom 10 doi. miesięcznie stypendyum, naj-
lepszych zaś wysyłała na swój koszt do Japonii ^).
Kształciło się w szkołach wyższych w Seulu w r. 1898
około 800 młodzieży ^); wątpię, aby liczba ich obec-
nie o wiele wzrosła, gdyż rok 1898 był porą najwięk-
szego ożywienia szkolnego. W 1903 r. oglądałem
dwie szkoły, francuską i rosyjską, w pobliżu ulicy Mi-
nisteryalnej; były to małe, dość schludne domki, stoją-
0 J. B. Bishop mówi o 77 młodych Korejczykach, kształ-
cących się w 1897 roku w Japonii, ale byli to według jej słów
..stypendyści rządowi", ogólna ich liczba była więc pewnie
wyższą. „Korea and Her Neighbors", p. 391.
*) W Pain-Czai — 176; w Normalnej — 65; w rosyjskiej
— 88; w francuskiej — 100; w angielskiej — 120; w japońskiej
— 180; w niemieckiej — 66. („The Korean Repository", Oc-
tober, 1898-y., pp. 388—392 „Our schools").
148
ce w różnych końcach obszernego, murem otoczonego
podwórza. Miały wewnątrz urządzenie proste, ale
europejskie, ładne, duże, szklane okna i ganki. Ucz-
niów nie zastałem, gdyż było święto, dzień urodzin
7-letniego księcia Jang-cziu-nau. Z tej racyi przed
bramą pałacu w południe zebrały się tłumy młodzieży
szkolnej (hato) z chorągwiami pod wodzą nauczycieli
(kam-dok), śpiewając pieśni patryotyczne. Mogło ich
tam być z jakie półtora tysiąca — cokolwiek za mało
dla 220-tysiącznego miasta. Były to jednak wyłącznie
dzieci z klas niższych, ze szkół początkowych, studen-
tów nie zauważyłem.
Szkół elementarnych w Seulu jest 9, a w nich do ty-
siąca uczniów. Na prowincyi takich szkół wszystkiego
21; każda pobiera miesięcznie od rządu 30 dolarów
zapomogi. Poza tem istnieją szkoły misyonarskie
najrozmaitszych wyznań. Najliczniejsze i najlepiej
prowadzone są szkoły metodystów, u których w 15
szkołach niedzielnych uczyło się w 1897 r. 900 ucz-
niów. Jedyna w Korei wyższa szkoła żeńska, „Ewa
Haktang", została również przez nich założona. Oprócz
misyonarskich niema wcale w Korei szkół żeńskich,
gdyż posyłanie dziewcząt do jakichkolwiek zakładów
publicznych sprzeciwia się obyczajom korejskim. Ko-
biety odbierają dotychczas wyłącznie wychowanie do-
mowe ^).
*) We wrześniowym zeszycie „Koreaa Repository", z r.
1899 (str. 355) znalazłem wzmiankę, że pewna liczba korejskich
pań organizowała towarzystwo popierania kształcenia żeńskiego.
149
Charakterystyczną cechą średnich szkół korejskich
jest zupełny brak podziału zajęć wśród nauczycieli.
Etaty są bardzo nieliczne, nauczyciele dzielą się nie
według przedmiotów, lecz według klas; każdy z nich
musi wykładać wszystkie lub prawie wszystkie przed-
mioty powierzonym mu uczniom. Szkoła normalna np.
składa się z dyrektora (hak-kio-dzan), dwóch starszych
nauczycieli (kio-goań), jednego młodszego (pu-gio-
goań), trzech nauczycieli przygotowawczych (kio-u5ń)
i sekretarza (sió-gyj). Nauczyciele europejscy poro-
zumiewają się ze swymi uczniami zapomocą tłomaczów
przysięgłych. Nawet oni pobierają dość skromne wy-
nagrodzenie, najwyżej od 2 — 3 tysięcy dolarów. Ja-
pończycy biorą do 100 doi. miesięcznie, nauczyciele
krajowi — około 50 doi., a nauczyciele szkół począt-
kowych — najwyżej 15 — 20 doi. miesięcznie.
Jak widzimy, małe, nadzwyczaj małe są wydatki
państwa korejskiego na oświatę i nadomiar lwią ich
część pochłaniają szkoły wyższe i cudzoziemskie. Re-
forma szkolna nie tknęła bynajmniej szkoły elementar-
nej. Jakże więc poczyna sobie lud prosty i skąd bie-
rze się znaczny stosunkowo wśród niego procent ludzi
piśmiennych ^)?
*) Autor artykułu „He|is a farmer", pisze, że wśród wieśnia-
ków korejskich jest 60% analfabetów, a włącznie z kobietami
85%, że ilość ich najmniejsza jest w prowincyi stołecznej KiOn-
gyj-do i sąsiedniej Choan-hM-do, a najwięcej — w mało kulturalnej
części półwysp., na północy. („The Korean Reposit". 1898 r.
p. 230).
150
Lud uczy się sam. W każdej nieledwie większej
wsi odnaleźć można ciemną, brudną dziurę, podobną
do już opisanej przeze mnie, gdzie gromadzą się dzie-
ci wieśniaków, zapłaciwszy ubogiemu, jak oni sami,
nauczycielowi po 50 phun (10 kop.) miesięcznie od
ucznia. Wieśniacy również , oporządzają* szkołę, wy-
ściełają ją matami, wyklejają taniem obiciem, kupują
potrzebne książki, tusz, papier, pędzelki; prócz tego
karmią i odziewają nauczyciela, zazwyczaj chłopa z po-
chodzenia, równie skromnego i mało wymagającego,
jak oni. Płacą i uczą się; wciąż uczą się cierpliwie
„tysiąca* trudnych „znaków*, bez cienia wyrachowa-
nia, bez widomego nawet pożytku i nadziei, że one
wywiodą ich z czasem z obecnej ich niedoli... Nauka
daje im wyłącznie drobne wprawdzie, ale czysto umy-
słowe rozkosze i trochę ogłady. Poza tem — nic!..
Jest więc niepoprawnym idealistą ten lud potulny, gnę-
biony bezkarnie od wieków przez swoich i obcych.
XII.
PI)$D-9aD. Pań-su. Doźynhl.
OleśDlacy 1 Uh zwierzęta domowe.
D
'ziesięć ,1" (5 wiorst) od Phenanng-musej zaczęły
się pola ryżowe i okolica odrazu się zaludniła. W pa-
rowie płynie na południe rzeczka, którą nazwano mi
Poke. Stronami majaczą wioski i ciemnieją w ramacti
wysokich grobli nawodnione rżyska. Na wodzie kle-
koce wysoka, pionowa turbina, poruszająca tłuczkę ry-
żową; jest to bądź co bądź krok naprzód do niezgrab-
nych „mul-bań-a*.
Dalej na dolinie spotkaliśmy kilku żołnierzy korej-
skich w mundurach podobnych bardzo do japońskich
z ładownicami przez piersi i szybko strzelnymi karabi-
nami na ramionach, w oddali jechał konno oficer i tra-
garze nieśli jakieś paki. Wszyscy bardzo mi się pilnie
przyglądali.
Pola zawalone głazami; często ścieżka ginie wśród
nich i konie z trudnością wyszukują między złomami
152
miejsca na postawienie nogi. Pola ryżowe zwolna wy-
pierają z dna dolin wszelkie inne, wypędzają prosa,
pszenice, grochy, boby, jęczmienie na zbocza przyleg-
łych gór.
Wjeżdżamy do powiatowego miasteczka Phóń-gań-),
różniącego się od wiosek jedynie rozmiarami. Na uli-
cach roi się dużo ludzi, odświętnie ubranych kobiet
z zasłonami na głowach. Okazuje się, że w miastecz-
ku uroczystość. Około jednego z okazalszych domów
kupi się cały tłum biało ubranych wieśniaków, w czar-
nych włosiennych kapeluszach. Dostrzegam przed
wejściem wielki namiot z szarego płótna, w którym od-
bywa się jakaś ceremonia. Zsiadam z konia wbrew
nawoływaniom ton-sy, który chce mię od tego po-
wstrzymać. Tłum rozstępuje się i widzę ,pań-su* w żół-
tej, zgrzebnej odzieży, płóciennym berecie, jak schy-
lony nad snopem ryżu, rusza go pałeczką i mruczy za-
klęcia. Pomagają mu dwaj młodzi wieśniacy, również
uzbrojeni w kije. Gromada starych i młodych wypeł-
nia namiot, przyzbę domu, wygląda z izby. ,Pań-su*
miał zatknięty za beretem arkusz drukowanego papieru
i z powierzchowności oraz ruchów podobny był nieco
do mnicha buddyjskiego. Ubranie jego przypominało
żałobny strój korejskl. Nie zważał na mnie i nie prze-
') Wioska ta, oznaczona dość dobrze na mapie w wydaniu
ministeryum finansów, nosi tam nazwę PhiOń-gań, ale zapisa-
na przeze mnie nazwa PhOń-gań — zgadza się z nazwą na
mapie japońskiej.
153
rywał guseł, nawet gdym go fotografował. Wieśniacy
natycłimiast zaprosili mię i ton-sę do izby, gdzie na
wysokich, chińskich stolikach stały stosy jedzenia,
ciastek, orzechów, cukierków. Stąd zaprowadzono nas
do drugiego pokoju, w którym na matach, paląc fajeczki,
zasiadali pod ścianami poważni brodaci chłopi. Po-
dano nam po czarce ciepłej wódki ryżowej (suli) robo-
ty domowej, słabej, mętnej i białej, postawiono przed
nami małe, japońskie stoliczki-tace zastawione misecz-
kami z łakociami. Były to przeważnie ciastka z kroch-
malu rozmaicie zabarwione i zaprawne; miały smak
obrzydliwy; z trudnością przełknąłem jeden. Izba
niezwłocznie zapełniła się ciekawymi, ale wszyscy za-
chowywali się bardzo grzecznie i poważnie. Wyszedłem,
aby śledzić za czarami, lecz ^pań-su" już porzucił sno-
pek i zwrócił na mnie swe ślepe oczy. ,Pań-su' sły-
ną z nieżyczliwości dla wszelkich „nowinek*', i cudzo-
ziemców. Ton-s^ ciągnął mię za rękaw, abym szedł.
Wydał mi się zaniepokojony mem zachowaniem i gdym
się zbliżył do malowanej jaskrawo lektyki i jakichś
barwnych przyrządów oraz lalek, które grały widocznie
rolę w ceremonii, powiedział mi cicho.
— Idźmy!... Niech sir idzie!... Ludzie pijani...
Może się stać co złego!... W dodatku do noclegu dale-
ko i droga prowadzi pustemi polami!... Ma-phu nie-
zgodzi się jechać, a tu zostać nie możemy!..
Miałem, co prawda, wielką do tego ochotę, ale
spojrzawszy uważnie po skupionych i poważnych twa-
rzach wieśniaków, zrozumiałem, że im przeszkadzam
154
i że gdybym nawet został, nie pozwolą mi nic zobaczyć,
siadłem więc na konia, którego mi skwapliwie podano.
Tłomacz objaśnił mi, że zanosiło się na tęgą pijatykę,
gdyż świętowano dożynki ryżowe, a rok był urodzajny!
Droga szła istotnie pustemi, ale starannie uprawnemi
polami, psutemi jedynie przez ogromne bryły lawy,
rozrzucone suto i wszędzie, wynurzające się z głębi
roli niby łby podziemnycli potworów lub tworzące ła-
wice długie i bezładne. Z trudnością przebywaliśmy
je lub omijali, gdzie się dało. Szeroki gościniec skur-
czył się znowu do ważkiej ścieżyny. Słońce zacho-
dziło, góry strzegące dolin pociemniały mocno, a sfa-
lowane jej dno zalśniło się miedzianym blaskiem. Zie-
mia stygła, wiatr ustał. Bez ruchu zamarły w ognistej
zorzy białe kity oczeretów, których obszerne zarośla
znowu pojawiły się u drogi. Daleko na wyniosłości
zaczerniała sylwetka naszego jucznego konia, którego
ma-phu puścił naprzód luzem, po za nim bielały figury
kilku spóźnionych, jak my, podróżnych. Drogi korej-
skie, we dnie bardzo ożywione, puścieją ku wieczorowi,
gdyż zaczynają na nich grasować łotrzykowie, srogie
duchy i sroźsze jeszcze tygrysy.
Już słońce znikło za górami, gdyśmy wjechali na
szeroką, pełną gwaru i ruchu ulicę bogatej wsi Huon.
Wieśniacy wracali z pól, prowadząc woły, ol)ładowane
pługami i niosąc narzędzia. Inni odwiewali przed do-
mami świeżo omłócone zboże, sypiąc omłóciny na kra-
wędź dowcipnie urządzonych płaszczyzn pochyłych,
po których na jedną stronę staczało się ziarno, a na
155
drugą plewy i śmiecie. Ponieważ nie było wiatru^
młodzi chłopcy tworzyli go sztucznie, machając wiel-
kimi wachlarzami z piór i skóry. Gdzieindziej cały
rój młodzieży kręcił wesoło młynek, parobcy rzucali
łopatami groch na sita oddzielcze. Wszędzie brzmiały
śmiechy i wesołe głosy; z podmurowań domów bucha-
ły obiecujące, białe dymy, czerwone łuny świeciły
w kuchniach i z końca w koniec rozlegały się piskliwe
nawoływania dzieci, wabiących towarzyszów, aby przy-
szli przyjrzeć się przejezdnemu .Jangin" (Europejczy-
kowi), którego pocichu zwano też ,Jang-ak-kuj'' (za-
morskim djabłem). Kaczki, gęsi ciągnęły poważnie
rzędami na nocleg, kur już nie było widać, tylko świ-
nie i psy uwijały się jeszcze po ulicy, podniecone ogól-
nym ruchem. Wspaniałe woły korejskie szły poważnie
za oraczami lub leżały przed drzwiami domów, czeka-
jąc wieczerzy, podczas gdy ich gospodarze zasiedli już
gromadkami na przyzbach, paląc fajeczki, gwarząc i spo-
glądając ciekawie na małą naszą karawanę, przeciąga-
jącą przed nimi.
Korejczycy są wogóle ciekawi, a wieśniak korejski
jest wprost żądny wszelkich nowin i widowisk. Rok
cały przykuty do roli, którą skrzętnie uprawia, nie ma
czasu na dalsze wycieczki i zna świat i jego zdarzenia
jedynie z opowiadań wróżbitów (pok-ca) i przekupniów
wędrownych (pu-sań). Oto, co mówi o trudach i wcza-
sach korejskiego wieśniaka autor ciekawej rozprawki
„On jest wieśniakiem" ^): , Pierwszą cechą, uderzają-
') „The Korean Repository", June 1898 r., str. 230.
156
cą cudzoziemców w korejskim wieśniaku, jest jego
pilność. Nie posiadając żadnych narzędzi, oszczędza-
jących mu pracy, liczyć jedynie musi na swoją siłę
i swego wspólnika, wołu. Czas obecny (połowa czerw-
ca) jest porą przesadzenia ryżu; w tym celu opuszcza
on dom o wschodzie słońca i pracuje ciężko do zmro-
ku, stojąc przez cały dzień bosy i nagi w wodzie, z bo-
leśnie zgiętemi plecami, oblepiając mułem kępki ryżu
IV t>łotnistym szlamie. W ciągu dnia pomagają mu
w tej robocie żona i synowa, równie zręczne w przesa-
dzaniu ziarn i pieleniu szlamów, jak mężczyźni. Głów-
nymi zbiorami, którym poświęcają swój czas, są: ryż,
jęczmień, pszenica, bób i zwyczajne warzywa; na ho-
dowli tych zbóż upływa im rok cały. Podczas zimo-
wych miesięcy staje się Korejczyk rękodzielnikiem
i wyrabia: maty, sandały, parawaniki, poszycia lub zbie-
ra na zboczach wzgórzy drzewo i chróst, które wysyła,
po zatrzymaniu pewnej części na własny uż3rtek, wiel-
kiemi partyami do najbliższych miast. Dwa miesiące
w roku uważane są jako „czas próżniaczy*,* — pierwszy
i szósty miesiąc. W ciągu tych miesięcy jest swobod-
niejszy, można go znaleźć w domu, gotowego słuchać
każdego, kto zajrzy*.
Korejczycy nie znają wcale niedzielnego, regu-
larnego wypoczynku. Przerwę w ich pracy czynią je-
dynie uroczystości noworoczne, następnie dni ofiarne
na cześć przodków własnych i domu panującego, świę-
ta bogów miejscowych i okręgowych, obrządki rodzin-
ne — wesela, pogrzeby, urodziny, zmiana lub nadanie
157
imienia... Przeciętnie świętują o wiele mniej, niż
wieśniacy europejscy, nawet po doliczeniu do wcza-
sów godzin spędzanych co jakiś czas na sąsiednim,
jarmarku. Jarmarki wprowadzone zostały w Korei
przed 600 laty i uzyskały wielkie rozpowszechnienie;,
w każdem miasteczku, nawet w niektórych większych
wsiach co pięć dni odbywają się targi, gromadnie od-
wiedzane przez chłopów. Mają one ogromne znaczenie
handlowe, gdyż dotychczas większość przedmiotów
użytku wieśniaczego wyrabiają w chwilach wolnych
sami włościanie i włościanki. Ciągną więc tłumy biało
ubranych chłopów, niosąc na plecach, a kobiety na gło-
wach, rozmaite przedmioty i wyroby lub prowadząc
woły zaprzężone do ciężkich wozów albo objuczone
chróstem, ziarnem, sianem, rybą, owocami, konopiami,
matami i t. d. Pędzą na sprzedaż woły, konie, świnie;,
niosą w koszach drób — kury, gęsi, kaczki, a w wor-
kach upolowaną zwierzynę. Słusznie Korejczycy
chlubią się swem bydłem rogatem; stanowczo mają
najlepszą jego odmianę na Dalekim Wschodzie. Wspa-
niałe osobniki, szerokie, rosłe, na krótkich nogach,.
z wielkiem, obwisłem podgardlem, przypominają an-
gielskie woły Durham i dorastają 1 metra 46 — 50^
centym, wysokości. Ważą nieraz z górą 700 funtów,,
są bardzo mocne i rzeźkie. Z łatwością ciągną na
dwukołowcu 1,600 funtów i nieocenione są w drodze,,
przy przeprawach przez bystre rzeki, grzązkie błota,
strome góry... Koń jeszcze się czasem potyka i pada,
wół korejski nigdy... Używane wierzchem, chodzą.
158
szybkim krokiem, wcale nie wolniejszym od końskiego.
Niektóre osobniki z osady rogów, z szerokiego, kę-
dzierzawego łba, z dzikiego spojrzenia i dość długiej
sierści wydały mi się uderzająco podobnymi do jakuc-
kich mieszańców bawolich, zwanych tam »chińskiem
bydłem* (k)rtaj sflOsCi). Nie wątpię, że i w bydle ko-
tejskiem płynie dużo krwi bawolej, której one za-
wdzięczają swą siłę i dorodność. Na wzrost ich wpły-
wa bezwątpienia ta okoliczność, że Korejczycy wca-
le nie spożywają nabiału, nie wyrabiają ani masła, ani
sera, cielęta więc ssą mleko do S3rta i długo. Obcho-
dzą się krajowcy z bydłem rogatem dobrze, pasą w no-
cy na trawie, a w zimie oraz w czasie robót dają goto-
waną trzęsionkę ze słomy i zielska z bobami, których
wół dostaje dziennie koło 5 funtów (suchych). Dużo
bydła korejskiego rok rocznie idzie do Japonii i Kraju
Usuryjskiego, gdzie jest chętnie nabywane ze względu
tia większą odporność na karbunkuł i inne epizootye,
niszczące nieustannie stada bydła rosyjskiego. W Ko-
lei niema stad specyalnie hodowanych dla handlu, ale
każdy zamożniejszy wieśniak karmi opasy i cielęta.
Nie widząc hurtów na pastwiskach, wielu podróżników
ivnioskowało, że w Korei bydła mało, lecz wniosek ten
uważam za mylny, zarówno jak mniemanie o braku
bydła w Chinach. Stanowczo więcej go tu i tam, niż
w wielu miejscowościach Rosy i. Mięso, skóry ł łój
skwapliwie są skupowane do Japonii, gdzie bydła
o wiele mniej i gdzie zmiana kuchni w kierunku zwie-
rzojadztwa, wprowadzona niedawno fabrykacya mydła.
159
wielu smarów oraz wyrobów skórzanych na wzór eu-
ropejskich niezmiernie zwiększyły zapotrzebowanie
produktów zootechnicznych. Nizkich koników korej-
skich, stosunkowo mniej używanych do robót polo-
wych, widać niemało na drogach, objuczonych towa-
rami lub niosących jeźdźców. Są mocne, wytrwałe
i zgrabne, ale dzikie. Korejczycy, którzy przejęli od
Chińczyków poszanowanie dla wołu, konia traktują nie-
dbale, często okrutnie, zachowując względem niego
obyczaje koczowników z nad Amuru i stepów buiyac-
kich. Nie pozwalają im kłaść się, rzadko w drodze
poją i wcale nie starają się zabezpieczyć od słoty i zim-
na. Słyną w Korei konie] ze stadnin rządowych
z miejscowości Ul-sań, na południowo-wschodniem
wybrzeżu w prowincyi Kión-sań-do, oraz na wyspie
Quelpart i małej wysepce Grinto, u zachodniego wy-
brzeża, niedaleko miasta On-cziń, w prowincyi Choan-
ha-do. Mieszkańcy tej wysepki trudnią się wyłącznie
pasterstwem koni.
Konie trzymają głównie ma-phu (woźnice towarów);,
niedawno dużo koni miały wsie pocztowe, obowiązane
wozić urzędników; obecnie z upadkiem dawnych poczt
i stamtąd konie przeszły częścią do ma-phu, częścią
zostały sprzedane dla wojska. Mało bardzo widziałem
w Korei osłów, a jeszcze mniej mułów, tak lubionych,
pięknych i rozpowszechnionych w Chinach i Man-
dżuiyi.
Świnie korejskie są nieduże, rzadko ważące wyżej
nad 30 funtów, zawsze czarne, obrosłe ostrą szczeciną,
160
niezgrabne, lecz bardzo ruchliwe. Mr. Malcolm C.
Fen wiek mówi, iż z wielkiem niedowierzaniem wziął
się do hodowli , czarnych świń korejskich*, lecz osiąg-
nął niezwykłe rezultaty i przyznaje, że Korejczycy
słusznie uważają wieprzowinę europejską za niesmacz-
ną. Wieprzowina korejska jest wyborna. On twierdzi,
że wieśniak korejski, nawet przy obecnej swej biedzie,
może wypasać w ciągu 8 miesięcy do 300 funtów wie-
przowiny ^), Zawsze widziałem w wioskach korejskich
dużo tej trzody, która też jest przedmiotem handlu
i nawet wywozu.
Wogóle i drobiu i zwierząt domowych o wiele jest
tu więcej, niż we wsiach japońskich, choć mniej naogół,
niż w chińskich. Nie widziałem wcale w Korei kóz,
owiec, indyków; za to dużo wszędzie wałęsa się psów,
często marnych i oparszywiałych, lecz doskonałych
stróżów, nieznoszących zapachu Europejczyka. Ko-
rejczycy chętnie jedzą, psie mięso, i psy oprawne widać
często wiszące w miejskich jatkach w jednym rzędzie
z wieprzowiną i wołowiną. Zresztą ta ostatnia jest
droga, gdyż bicie bydła rogatego skrępowane jest
rozmaitymi przepisami, które uczyniły handel tem mię-
sem przywilejem urzędników i szlachty.
Z drobiu bardzo' poważana jest kaczka, która wraz
z gęsią uważana jest za symbol wierności małżeńskiej
i, jak u Chińczyków, musi znajdować się w liczbie po*
darunków weselnych. Ubodzy zastępują ją ptakiem
papierowym.
1) „The Korean Repository", r. 1898, str. 291.
161
Bardzo smaczne i nośne są kury korejskie, specyalnie
karmione giyką. Ten pokarm nietylko zwiększa ilość
jajek, lecz i polepsza ich smak. W miastach i po wsiach
dużo półdzikich gołębi popielatych. Kotów widziałem
w Korei bardzo mało.
Poza tem mają Korejczycy jeszcze pszczoły, które
dają doskonały miód, ale z któremi nie umieją się ob-
chodzić. Wszystkie ule, jakie widziałem, były albo wy-
próchniałymi pniami, nakiytymi kamieniem płaskim.
Bibo poprostu wielkimi garnkami, wywróconymi dnem
do góiy. Z każdego ula mają od 3 do 8 misek miodu,
wartującego 3 do 8 kop. (30 — 80 phun) każda. Mają
też Korejczycy jedwabnika, którego wykarmiają na mor-
wie i dębie, ale jedwabnictwo słabo jest rozwinięte.
Nitka jedwabna, mocna ale gruba, podobna do mandżur-
skiej; tkaniny prostackie, wcale prawie nie obracają się
w handlu, tkane są wyłącznie w domu i dla własnego
użytku. Najlepszego jedwabiu-surowca dostarczają oko-
lice Seulu i południowe prowincye.
Korea. 11
xni.
Gmeotarze 1 poflrzeby.
o.
'd wsi Huon do Seulu pozostało 250 »!''; byliśmy
więc w połowie drogi. Dzikie wąwozy górskie, wązkie
ścieżyny, puste doliny, wsie oblegane przez tygrysów,
były za nami. Z każdym krokiem posuwaliśmy się
w głąb okolic coraz ludniejszych, bogatszych i lepiej
uprawnycłi. Gdyby nie liczne zwały kamieni i łańcu-
cłiy siwych, nieprzystępnych opok w oddali, miałbym
wrażenie, że podróżuję po najpiękniejszych miejscowo-
ściach Chin północnych. Też same pola, zaorane w dłu-
gie, wysokie skiby, też same wioski wśród gajów. Je-
dynie ilość pól ryżowych była tu większą i wciąż rosła
w miarę naszego posuwania się na zachód i południe.
Pogoda była piękna, noce zimne, ale dni ciepłe, sło-
neczne, w południe upalne, choć mieliśmy juź 28 paź-
dziernika. O półtorej mili od noclegu, po przebyciu
małej przełęczy, wyszliśmy nad rzeczułkę, obsadzoną
163
pięknem!, starem! drzewam!. Z obu stron na podgó-
rzach zarośniętych sosnowymi laskami widać było kur-
hany wspaniałych mogił, całe ich szeregi. Niektóre,
starannie okopane od północy półkolistym wałem, wzno-
siły się samotnie all)o w towarzystwie 2 — 3 pomniej-
szych. Prowadziła ku nim zwykle droga szeroka,
zdobna wrotami drewnianemi i stały zazwyczaj przed
nimi małe kamienie (tu-di) bogów-opiekunów mogi-
ły lub słupy kamienne z napisami i kamienne fi-
gury ludzkie. Zwiedziłem jedną mogiłę na prawo
od drogi. Zajmowała obszerną przestrzeń i przy-
legły, ładny las sosnowy należał do niej, dzięki czemu
zapewne ocalał. Przed kopcem stała nizka, ale dość duża
pł3^a kamienna, przed nią — mniejsza kwadratowa,
z obu stron wysokie, rzeźbione słupy kamienne.
Cmentarzy w Korei zachodniej, jak nasiał. Nietylko
każda wieś, ale każdy ród, często każda rodzina
ma własny cmentarz. Co prawda większość ich leży
daleko w górach i jedynie bogatsi grzebią swych nie-
boszczyków, tak jak Chińczycy, wśród pól uprawnych,
według wskazówek „pań su*, wznosząc wysokie kopce
mogilne, półkoliste okopy i nagrobki. Wieśniacy nie
mają na to czasu i pieniędzy. I oni jednak starają się
o przyzwoite zachowanie cmentarzy, gdyż „powodzenie
żyjących zależy bardzo od przychylności umarłych*;
przychylność zaś umarłych zdobywa się przyzwoitym
pogrzebem i pieczą o ich mogiłach.
Jak grzebali swych przodków starożytni Korejczy-
cy — nie wiadomo. Słabą, ale doniosłą wzmiankę
164
w tym przedmiocie znalazłem jedynie w króciutkiej
uwadze niewiadomego autora: „Niektórzy pisarze
wspominają o obyczaju pewnych tunguskich plemion
głodzenia, zjadania lub palenia starców żywcem. Frań-
ćusko-korejskł słownik wykazuje, że zwyczaj ten do
niedawna istniał w Korei. Griffis mówi o nim (str*
83 ^): „Przypuszczenie, że Korejczycy powstali ze zle-
wu plemion południowych z plemionami północnemi,
przybyłemi z nad Amuru, ma cechy prawdopodobień-
stwa, przeto panowanie u nich zwyczaju zabijania star-
ców, właściwego licznym plemionom turańskim, nie
przedstawiałoby nic nadzwyczajnego ^). Za takie po-
zostałości starodawnych obyczajów należy uważać wy-
rzucanie nieboszczyków wprost na otwarte powietrze,
pod lekkiem pokryciem ze słomy, co jest dotychczas
w użyciu w okolicach Kuń-sań (Półn. Cziólla).
Palenie ciał, powszechne za panowania dynastyi
Silla i Korió, zostało wzbronione z upadkiem buddyzmu
i obecnie utrzymuje się tylko wśród mnichów buddyj-
») .The China Review% VoI. XIV, str. 224. .Humań Sa-
crifices in Corea*.
') Obyczaj ten istniał również do niedawna wśród Czuk-
czów; ostatnie takie zabójstwo miało miejsce w latach 70 ze-
szłego stulecia i zostało opisane przez Augustynowicza. Przy
mnie został zabity przez syna na własne żądanie bogaty Czuk-
cza z tundry zachodniej (Małej). Wśród Jakutów i Tunguzów
podania o zabójstwie starców zachowały się bardzo żywo (.12
lat w kraju Jakutów*, str. 296).
165
skich. Panujące teraz obrzędy pogrzebowe, całkowicie
zapożyczone z Chin, są surowo przestrzegane w całym
kraju i obowiązują pod grozą kary sądowej. Rozwijają
się one logicznie na tle dwóch zasad: czci dla rodziców
i wiary w nieśmiertelność duszy.
Według pojęć korejskich, człowiek ma trzy dusze ^).
Po śmierci, jedna z nich wciela się w pozostającą w do-
mu „tabliczkę*' nieboszczyka (uj-ph^), druga zamieszku-
je w jego mogile pod opieką ducha gór, wcielonego
w nagrobny kamień (tu-di), trzecia udaje się w świat
nieznany „dziesięciu sędziów', skazujących ją zgodnie
z jej życiem na ziemi do kraju wiecznego szczęścia
lub do jednej z dzielnic piekielnych. Wiodą ją przed
oblicze tych sędziów „sa-dza*, wysłańcy z podziemne-
go państwa. Zgodnie z pojęciem, że te dusze są zupeł-
nie do zmarłego podobne, obrzędy pogrzebowe mają
na celu dostarczenie im wszystkich rzeczy potrzebnych
w długiej podróży i następnem życiu, a uczucia synow-
skie i cześć dla nieboszczyka znajdują wyraz w lamen-
tach, głośnym płaczu, poście i ciężkiej żałobie dzieci
oraz bliższych krewnych (w linii męskiej).
Aby duszę zatrzymać jak najdłużej w ciele, starają
się w domu konającego i w pobliżu uniknąć wszelkich
dźwięków. Umierającego mężczyzny doglądają wy-
łącznie mężczyźni. Z początkiem konania przenoszą
*) Wierzenia Jakutów w .trzy ludzkie dusze* i zwią-
zek ich z .trzema częściami cienia*. (.12 lat w kraju Jaku-
tów*, str. 382).
166
chorego na szeroką deskę, pokrytą matami, a pod gło-
wę kładą mu poduszkę. Twarz konającego powinna
być obróconą na południe. Po skonaniu natychmiast
zatykają mu usta watą, aby zatrzymać resztki zostające-
go w ciele , oddechu*, który ma własność zabijania
wszystkiego, co żyje w pobliżu. Przedtem wszelako
obecni próbują pałeczkami otworzyć zamknięte szczęki
zmarłego, aby przekonać się, czy śmierć nastąpiła
istotnie. Jeżeli zmarł ojciec rodziny, to syn najstarszy
zamyka mu oczy. On również, jeżeli kochał ojca,
obowiązany był przygotować dlań zawczasu piękną
odzież pośmiertną. Do mniej powszechnych zwycza-
jów pogrzebowych należy „tan-dźi*:
„Gdy śmierć od choroby lub starości grozi ukocha-
nej osobie, Korejczyk w rozpaczy gryzie zębami lub
rozcina nożem palec i krwią swą karmi umierającego.
Bardzo często palec zostaje całkowicie odcięty. Jest to
jeden z najwyższych czynów krańcowej żałości. Jakie
jest pochodzenie tego zwyczaju, powiedzieć nie umiem,
lecz taką opowiadano mi o nim legendę: Przed laty
matka leżała konająca, podczas gdy jej nieletnie dzie-
cię, nieświadome zbliżającego się nieszczęścia, bawiło
się w otwartych drzwiach. Gwałtowny podmuch wiatru
przyciął drzwiami rękę malca i brzydko rozciął mu pa-
lec. W strapieniu dzieciak popełznął do swej umiera-
jącej matki i wsunął zraniony palec w jej usta. Smak
» krwi dziecięcej przywołał ją do życia. Zaczęła przy-
chodzić do siebie i ostatecznie całkowicie wyzdrowiała.
Tak więc niebiosa posłały wiatr dla nauczenia Korej-
167
czyków nowego sposobu wyrażenia najwyższej żało-
ści!...** — kończy autor, Europejczyk, swoją wzmiankę
o tym obyczaju ^). Należy raczej widzieć w nim odbi-
cie chińskiego przesądu, że krew ludzka może wrócić
zdrowie a nawet życie umierającym i powtórzenie zmie-
nionej legendy o cnotliwej córce, która dla uratowania
życia rodzicom w3^oczyła krew własną.
Natychmiast po zgonie wnoszą do pokoju, gdzie
ciało leży na desce, mały stolik z trzema misami ryżu,
trzema miskami grochowego kisielu i trzema czarami
wódki ryżowej (suli), obok kładą trzy pary słomianych
sandałów, trzy łokcie tkaniny perkalowej, tyleż łokci
płótna, trzy arkusze papieru i płaszcz... dla trzech dusz
nieboszczyka. Następnie wywołują trzykroć imię jego
i jadło wyrzucają za drzwi a rzeczy palą na dworze.
Zabierają je dusze oraz wysłannicy podziemni, odpro-
wadzający jedną z nich „do dziesięciu sędziów. Jedno-
cześnie sługa wynosi odzież nieboszczyka na dach
i, ująwszy ją jedną ręką za kołnierz, a drugą rozsuwa-
jąc fałdy, zwraca się na północ, dokąd odchodzą wszyst-
kie dusze, z trzykrotnem wezwaniem imienia niebosz-
czyka, w nadziei, że dusza jego powróci do ciała. Po
zejściu na dół sługa tem ubraniem pokrywa zmarłego.
Tymczasem w podwórzu naprzeciw wejścia pospiesz-
nie, obyczajem chińskim, budują altanę z mat, wysłaną
matami, gdzie umieszczają stół z jedzeniem dla dusz
nieboszczyka. Wybierają z najbliższych krewnych prze-
') ,The Korean Repository", June 1897 r., str. 228.
168
wodniczącego dla mężczyzn i przewodniczkę pogrzebu
dla kobiet. Wtedy dopiero przystępują do obmywania
i obłóczenia ciała. Ale przedtem obecni, wyjąwszy
przewodniczącego, wychodzą na podwórze i stają u po-
łudniowej strony namiotu twarzą na północ z głośnym
krzykiem i płaczem.
Nieboszczyka rozbierają, zaczesują mu włosy po
korejsku do góry i związują w pęczek na czubku, po-
czem ciało obmywają wodą pachnącą ł wycierają ręczni-
kiem. Obcinają mu paznokcie na rękach i nogach
a zrzynki z każdego palca chowają starannie do osob-
nych, małych woreczków; do osobnego również wo-
reczka składają wyczeski włosów, a wszystko następnie
umieszczają w trumnie, gdyż dla uniknięcia przyszłych
powikłań żywych z umarłymi nic nie powinno pozostać
na ziemi z chowanego nieboszczyka. Wodę od mycia
wylewają, grzebienie, ręczniki wyrzucają do osobnego
dołu na podwórzu.
Do ubierania przenoszą zmarłego na inną deskę,
pokr3rtą matami i kołdrą. Wdziewają mu na gołe ciało
watowaną odzież, a na nogi watowane pończochy i czar-
ne trzewiki z grubą podeszwą papierową, poczem prze-
wijają go przez pół powijakiem jedwabnym oraz płó-
ciennym, a z wierzchu oblekają w perkalową lub je-
dwabną, powłóczystą odzież, ściągniętą pasem. Pas
kobiet i urzędników zawsze jest koloru czerwonego.
Ten, co ubierał nieboszczyka, po umyciu rąk,
umieszcza na stoliku obok ciała kawałek mięsa, trochę
zupy i papier z tkliwym i pochwalnym życiorysem
169
zmarłego; następnie wylewa trochę wódki na wschod-
niej stronie, poczem zaczyna się karmienie nieboszczy-
ka kaszą jaglaną. Bogaci Korejczycy do kaszy dodają
trochę pereł i kawałek nefrytu w celu zabezpieczenia
ciała „od szybkiego gnicia*. Przewodniczący pogrze-
bowi zrzuca odzienie z lewego ramienia, umywa ręce
i z płaczem podchodzi do nieboszczyka to ze wschod-
niej, to z zachodniej strony, wreszcie staje naprzeciw
i napełnia mu otwarte przemocą usta kaszą z perłami.
Aby kasza nie wypadła, zawiązują natychmiast usta
białą chusteczką perkalową a oczy czarną przepaską,
uszy zatykają mu watą, twarz pokrywają muślinem i za-
rzucają na głowę czarną chustkę jedwabną, której koń-
ce ściągają z tyłu na węzeł. Ręce również obwiązują
czarną chustą i całe ciało pokrywają kołdrą.
Całą noc palą się wkoło nieboszczyka świece, stoi
krzesło ze złoźonemi na niem jego rzeczami; na stole
są przygotowane: wódka, miednica z wodą, zmienianą
dwa razy dziennie, grzebyk, ręczniki, świeca, pudło
z tymiankiem i kadzielnica. Wszystko czeka na duszę
nieboszczyka, której wizerunek leży na odzieży w po-
staci białej, jedwabnej wstęgi, długiej 3 — 4 łokci. Stoi
tam prócz tego pudło z papierami, palonymi wciąż pod-
czas ceremonii, a z prawej strony wysoki drążek z czer-
woną chorągiewką, na której białemi literami wypi-
sane są: imię, nazwisko, miejsce urodzenia i godność
zmarłego.
Dla odstraszenia złych duchów, drążek kończy się
ostremi widełkami.
170
Nazajutrz wdziewają na trupa jeszcze jedno wierzch-
nie ubranie, które może być kolorowe; kobiety ubierają
w spódnicę i długą szatę pasem przepasaną. Niebosz-
czyk następnie jeszcze raz zostaje przeniesiony na inną
deskę, pod głowę mu kładą już nie poduszkę, lecz po-
zostałe, własne jego ubranie. Pasy i zawiązki na tru-
pie na chwilę rozwiązują znowu w oczekiwaniu, czy
życie nie wróci doń czasami. Zjawiają się czterej opo-
wiadacze, którzy żałosnym głosem kreślą bieg życia
i zasługi zmarłego. Palą jednocześnie tymianek i pa-
pier, oblany spirytusem.
Trzeciego dnia ciało wkładają do trumny, zbitej
z grubych desek, u bogatych ładnie lakierowanej, ozdo-
bionej i wybitej wewnątrz jedwabiem. Ubodzy malują
ją na czarno i wyklejają papierem. Dno grobu jest gru-
bo wysypane miałem węglowym i pokryte papierem, na
który kładą następnie deskę z siedmioma dziurkami,
wyobrażającemi gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy —
jedyny ślad dawnych wierzeń korejskich w ich spół-
czesnych obrzędach pogrzebowych *). Dno wyściełają
kołdrą, w głowach kładą poduszkę, poczem synowie
nieboszczyka przy pomocy młodszych braci i sług,
umywszy ręce, przenoszą ciało do trumny i -umieszcza-
ją w niej po rogach woreczki z zrzynkami paznokci,
1) J. B. Bishop mówi, że ubieranie zwłok nieboszczyka
dopełniało się na „desce gwiaździstej", którą zapewne wkła-
dano następnie do trumny, gdyż Korejczycy mówili o tmmnie
„deska gwiaździsta". („Korea" and Her Neighbors", str. 287.
171
z włosami i zębami, które jeszcze przy życiu wypadły
nieboszczykowi. Pustą przestrzeń między ciałem i ścia-
nami trumny wypełniają pozostałą odzieżą zmarłego
oraz watą, wszystko nakrywają dwoma pokrowcami,
zwanymi „niebiosami* i zamykają wieko.
Szczelnie zabita, obmazana smołą, woskiem i la-
kiem trumna stoi zwykle czas jakiś na dworze, głową
zwrócona na południe. Pogrzebanie winno nastąpić
u wieśniaków po 3 dniach, u zamożniejszych po 9
dniach; członków domu panującego chowają po 9 mie-
siącach. Zwykle jednak nawet ubodzy ociągają się
z pogrzebem do tygodnia, a zamożni Korejczycy trzy-
mają zmarłych po 3 miesiące i więcej.
Pośpiech w grzebaniu uważany jest za wielce nie-
przyzwoity. Trumna stoi na podwórzu, za parawanem,
obok niej w porze zwykłego posiłku stawiają strawę,
którą lubił nieboszczyk, kwiaty 1 owoce, a co rano służ-
ba zmienia wodę i ręczniki.
Nareszcie miejsce szczęśliwe na mogiłę i dzień po-
grzebania zostały wybrane przez wróżbitę (pań-su).
Dół przygotowują zawczasu z rozmaitemi ceremonia-
mi. Przedewszystkiem na północ od oznaczonego miej-
sca wkopuje się wysoki na stopę kamień „tu-di"*, przed-
stawiający ducha-stróża mogiły. Następnie zrana w dniu
przeznaczonym na kopanie dołu, po spełnieniu obo-
wiązkowych lamentów' u ciała przychodzi przewodni-
czący pogrzebowi w towarzystwie krewnych i wróżbi-
tów na wyznaczone miejsce i wtyka w ziemię znowu
siedem (ilość gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy) gałązek
172
śliwowych: gałązkę w głowie, gałązkę w nogacli, gałąz-
kę pośrodku i 4 gałązki po rogacłi. Poczetn koło środ-
kowej gałązki słudzy stawiają misy z jadłem i wódką
ryżową ^). Następnie idą do stojącego koło kamienia
«tu-di* stołu i klękają, palą tymianek, kropią ziemię
wódką i spalają papierki w wielkiej miednicy, wciąż bi-
jąc czołem. Wreszcie przewodniczący też klęka u wy-
tkniętej mogiły z gorzkim płaczem i dwakroć czołem
uderza. Słudzy przystępują wówczas do wykopania do-
łu, który jest zazwyczaj dość głęboki i wysypany na
dnie piaskiem i wapnem.
Przeniesienie ciała do grobu odbywa się też w dzień
szczęśliwy, wybrany przez wróżbitów. W wigilię, przed
h M. A. Pogio mówi, że częste umywanie rąk i kadzenie
tymiankiem rzuca się w oczy przy pogrzebach korejskich. Jako
potrawy ofiarne wymienia: jedno danie mięsne, jedno jarzy-
ny gotowanej, jedno świeżej ryby, misa octu, koło pięciu czar
rozmaitego rodzaju zup, półmisek wieprzowiny, półmisek ma-
jonezu z ryb i bażanta, misa morskiej kapusty (nazwa błędnie
podana „mao", należy „moeogi" — przyp, aut), kilka koszów
z owocami, czara araku („suli", — wódki ryżowej). Cebula i czo-
snek są usunięte z potraw ofiarnych. Na stole stoją: kadzielni-
ca, pudło z tymiankiem, świeca, czara z arakiem i łyżka. Speł-
nienie ofiary polega na zawinięciu części pokarmu w papier
i spaleniu ich. („Korea", niem. tłom., str. 155). Resztę pokar-
mu zjadają słudzy, wróżbici, goście, domownicy. U biednych,
rozumie się, że dań o wiele mniej i składają się przeważnie
z jarzyn. Zdziwiła mię okoliczność, że w spisie Pogio nie zna-
lazłem ryżu; nie zdążyłem sprawdzić, czy to przeoczenie, czy
obyczaj.
173
wieczorem dało wraz z trumną zostaje umieszczone
w kaplicy przodków, a u biednych wewnątrz domu, w ką-
cie, przeznaczonym na ołtarz przodków. Płacz i dzikie
krzyki towarzyszą o świcie wynoszeniu trumny na cmen-
tarz. Obecni na klęczkach biją czołem o ziemię dwa-
kroć przed wschodem i dwakroć po wschodzie słońca.
Kobiety odchodzą, tragarze wynoszą trumnę i ustawia-
ją ją na wielkich nosidłach. Trumnę przykrywają opo-
ną czarnego, niebieskiego albo czerwonego koloru. Na
trumnie kładą kapelusz nieboszczyka oraz chorągiew
z napisem jego imienia i godności. Cały czas palą się
świeczniki, wonności, tymianek, spełniają ofiary z jędze*
nia i wódki. Obecni modlą się żarliwie i biją czołem.
Nareszcie trumna rusza, niesiona przez gromadę (cza-
sem do 30) tragarzy i poprzedzona tłumem', dźwigają-
cym znaczki, latarnie, łopaty z napisami, gałązki sosno-
we... Na czele orszaku idą ludzie, odziani w skóry
zwierząt, z przerażającemi maskami na twarzach; miają
oni straszyć po drodze złe duchy; dalej niosą skrzynię
z rzeczami nieboszczyka... Z obu stron idą inni z po--
chodniami i wciąż palą papierki, wyobrażające monetę
chińską. Za urzędnikami niosą konia z bambusu i pa-
pieru, który też zostaje spalony na grobie i z którego
popiół sypie się do mogiły. W końcu orszaku, za trum-
ną postępują pieszo w głębokiej żałobie synowie i bliż-
si krewni, dalej jadą konno lub w lektykach dalsi krew-
ni albo znajomi.
Po przybyciu na miejsce trumnę umieszczają na
macie z południowej strony mogiły tak, aby niebosz-
174
czyk miał twarz zwróconą na północ. Zaczynają się
zwykłe ofiary z wódki i jedzenia; przewodniczący po-
grzebu rzuca się z wielkim płaczem na ziemię. Jęki
i szlochania ustają z chwilą spuszczenia trumny do gro-
bu i wznawiają dopiero po pokryciu jej chorągwią z na-
pisem i po opuszczeniu przez przewodniczącego do
grobu kawałka czarnego jedwabiu; poczem obecni klę-
kają przed kamieniem mogilnym, przed którym rozsta-
wiono uprzednio misy z jedzeniem, owocami i wódką.
Rzecznicy żałobni myją ręce, palą tymianek i błagają
kamień na kolanach, aby nieustannie ochraniał pocho-
wanego tu nieboszczyka. Trumna zostaje zasypana
mieszaniną wapna, miału węglowego i białego, sprosz-
kowanego kamienia. Zasypywaniu trumny towarzyszy
nieustanne bicie w bęben i gongi. Nad mogiłą wzno-
szą zwykle okrągły, dość wysoki kurhan. Po ukoń-
czeniu tego spełniają ofiarę z wódki, którą wylewa-
ją na pagórek, i suszonej ryby, którą rozdają sługom
i kopaczom.
Orszak pogrzebowy wraca do domu, niosąc z po-
wrotem skrzynię z odzieżą nieboszczyka, która pozostaje
w domu przez cały czas żałoby i przed którą odbywają
się często modły i ofiary. Powracających krewnych
i gości spotyka z płaczem na progu domu przewodni-
czący pogrzebu. Obecni modlą się i spalają dużo pa-
pieru, następnie wchodzą 2 albo 3 szamanki (mu-dań)
z muzyką i w przebraniu zaczynają udawać nieboszczy-
ka, opowiadając w pierwszej osobie rozmaite, znane
175
szczegóły z jego życia ^. Gośd podejmują prostymi
pokannami.
Dwie dusze nieboszczyka zosMy już więc należy-
cie umieszczone: jedna odes^ do nieznanego Świata,
draga zamieszkała w mogile pod opieką ducha cmen*
tamego. Dla trzedej duszy przygotowano w tym cza-
sie podłużną, na stopę długą deseczkę, 4 palce szeroką
i na palec głęboką z kasztanowego drzewa (u biednych
z gral>ej tektuiy), ściętego w fałdem miejscu, gdzie nie
dolata .szczekanie psa i pianie koguta*. Malują ją na
czarao lub biało i wypisują hieroglifami imię niel>osz-
czyka. Z boku deseczka ma dziurki, przez które dusza
może wejść do jej środka. Towarzyszy ona ciału do
grobu, poczem wraca do domu i zostaje umieszczona
w ołtarzu przodków. Przed nią w odpowiednie uro-
czystości stawiają ofiary z kwiatów, jedzenia, owoców
i wódki. Cześć oddają jej tylko do czwartego pokole-
nia, poczem tabliczlEa zostaje zakopaną w giobie właści-
ciela. 2^duszki odbywają się nazajutrz po pogrzebie,
następnie co 10 dni oraz na nowiu i pełni księżyca
w ciągu dwóch, trzech lat po śmierci rodziców. W trzy
miesiące od zgonu obchodzą domownicy uroczyste Za-
duszki za wszystkich krewnych. Polegają one na wspól-
nej modlitwie, odwiedzaniu mogiły i ofiarach.
Cały ten przewlekły, nużący, kosztowny i Mopotli-
wy obrządek, żywcem do najdrobniejszych szczegółów
został zapożyczony z Chin, lecz widać, że doskonale
>) J. B. Bishop: „Korea and Her Neighbors", str. 290.
176
odpowiadał uczuciom i poglądom korejskich szamani-
stów, gdyż spełniany jest z niemniejszą, niż w ojczyź-
nie swej, skrupulatnością. Korejczycy święcie wierzą,
że dusza zmarłego zupełnie podobna jest do niebosz-
czyka, podziela jego słabostki i upodobania: je, pije,
gniewa się lub cieszy, jeździ konno, używa oręża
i odzieży, zdolna jest słyszeć oraz współczuć skargom,
smutkom i radościom pozostałych przy życiu... Wiara
w ludzkie potrzeby i namiętności tej duszy sięga tak
daleko, że dawniej, ^-grzebiąc królów korejskich, zako-
pywano wraz z nimi żywcem dwie niewolnice, które
z czasem dopiero zastąpiono kobiecemi figurami ka-
miennemi.
Dusze zmarłych kupią się koło Ż3nvych, tworząc
jakby odłam rodziny i rodu, wymagający większej na-
wet pieczy i uwagi, niż żywi, gdyż mogą szkodzić
wszystkim, a same zabezpieczone są od zemsty. Stąd
płynie pilne obchodzenie wszelkiego rodzaju zaduszek,
troskliwa opieka nad rodzinnymi grobami, które bądź
co bądź zajmują dużo miejsc urodzajnych w upośledzo-
nej w orną ziemię Korei. Stąd pochodzi ciągły niepo-
kój Korejczyka, aby ktoś nie skrzywdził jego nieT
boszczyków, gdyż obowiązek zemsty leży na nim pod
grozą wielkich nieszczęść. Naruszenie granic cmentar-
nych, pochowanie obcego człowieka w pobliżu rodzi-
cielskiej lub krewniaczej mogiły wywołuje zacięte
i krwawe walki, w których udział biorą nieraz całe ro-
dy i które tworzą 507o spraw rozstrzyganych przez
177
sądy ^. Wszelkie niepowodzenie, przygoda, nieszczęś-
cie tłomaczą się obrazą lub niezadowoleniem umar-
łych, których thmiy cale (tók-ha-bi), krążą wdąż po
ziemi, zazdrośnie śledząc żyjących. Największą odpo-
wiedzialność ma się wobec rodziców, gdyż dężar gnie-
wu dalszych krewnych rozdziela się na większą ilość
członków. Bezdzietny lub tknięty jaką klęską Korej-
czyk przedewszystkiem sięga do źródła swych cierpień
i często z wielkimi kosztami przedsiębierze pielgrzym-
ki do odległych grot)ów, bogate spala przed nimi ofia-
ry, albo nawet przedsiębierze przeniesienie zwłok do
miejsc szczęśliwszych i dogodniejszych. W tym celu
przedewszystkiem wykopuje się dało; skoro ono po-
czerniało w trumnie lub zmieniło położenie, to znaczy,
iż stała mu się jakaś krzywda, grożąca wielkiemi nie-
szczęśdami, a nawet zgubą całemu rodowi. Zwracają
się o poradę do wróżbity i zwykle przenoszą ciało
w inne wskazane przezeń miejsce, powtarzając w przy-
bliżeniu obrzęd pogrzebowy. Z kolei szczęśliwy wybór
miejsca na rodzicielską mogiłę zapewnia według podań
i pojęć Korejczyków wszelkie powodzenie, daje zwy-
cięstwo nad wrogami i przeciwnościami, majątek, za-
szczyty i nawet prowadzi... do tronu.
») .The Korean Repository', 1898 r., str. 233 Namsze-
nie granic cmentarnych pochodzi stąd, że mało już zostało do-
godnych na grobowce miejsc na południowych stokach gór;
często powodem tego są też wróżbici (pań-su).
Korea. 12
178
Stąd powstał w Korei osobny zawód « poszukiwa-
czy mogił*, którzy życie całe trawią na rozmaitych pró-
bach i obliczeniach, jak nasi gracze, i którzy zazdrośnie
kryją przed innymi swe sposoby i odkrycia.
Należy przypuszczać, że długa i uciążliwa żałoba
jest wyrazem solidarności krewniaczej. Każda krzyw-
da rodowa, a tembardziej śmierć członka rodu, musi być
pomszczona lub okupiona. Zanim to nastąpi, najbliżsi
krewni, niegdyś zapewne cały ród, uważani są za wy-
stępnych i obyczaj nakłada na nich kary, pobudzające
do spełnienia obowiązku ^). Dotychczas w Korei czło-
wiek w żałobie i zbrodniarz noszą to samo miano,
oznaczone t3rm samym hieroglifem.
— Nie mogę panu powiedzieć, kto to — zbrodniarz,
czy człowiek w żałobie. Obaj jednakowo się piszą
i jednakowo wyglądają... — mówił mi tłomacz, gdym
mu dał do odczytania podpis korejski na fotografii.
Istotnie widziałem, że więźniowie korejscy noszą odzież
zgrzebną, żałobną i wielkie pokutnicze kapelusze, za-
słaniające im twarze, chowają się również za wachlarze
lub zasłonę i nie wolno im tak, jak pogrążonym w ża-
łobie, rozmawiać. Ludzie, którzy utracili rodziców, za-
chowują się naogół tak, jak zachowywali się dawniej
1) Msio to miejsce i u Innych ludów: Arabowie nie
strzygli włosów i brody, inne ludy nie umywały się, nie jadły
mięsa, nie łączyły z kobietami, dopóki nie dopełniły krwawej
zemsty.
179
w Japonii zabójcy, kryjący się przed zemstą rodową.
W czasie trzechletniej żałoby, po ojcu i matce, z któ-
rych dwa lata należą do głębokiej, a rok do pół-żało-
by, dzieciom nie wolno zajmować się żadną pracą, cho-
dzić gdziekolwiek lub przyjmować gości, zdradzać ja-
kiekolwiek zajęcie światem zewnętrznym; nie wolno
zabijać żywych stworzeń nawet szkodliwych, nawet pa-
sorzytów, gnieżdżących się w ich brudnej odzieży ^).
Noszą zgrzebne łachmany i nie strzygą bród, nie jedzą
mięsa, lyby, czosnku... Są uważani za umarłych dla
świata. Żony na ten czas opuszczają mężów lub zamy-
kają im swe łożnice, dziewice nie wychodzą za mąż.
Dzieci spłodzone w czasie żałoby podlegają ogól-
nej pogardzie, uważane są za nieprawe i mogą być
sprzedane przez rodziców lub krewnych w niewolę.
Pierwszego dnia po śmierci głowy rodziny wszyscy
domownicy nic nie jedzą, dzieci poszczą surowo 3 dni.
Wszyscy krewni nieboszczyka podlegają żałobie,
której trwanie i głębokość zależy od stopnia pokre-
wieństwa, ale pokrewieństwo rozważane jest jedynie
w męskiej linii. Mąż po żonie i żona po mężu zacho-
wują również żałobę trzy lata. Obecnie bieda i osła-
bienie więzi rodowej zmusza lud prosty do zaniecha-
nia wielu ograniczeń żałobnych, na których spełnienie
łożył przed tern cały ród; zamożniejsi ponoszą bez
szemrania ciężkie, majątkowe straty, a urzędnicy po-
*) M. A. Pogio: .Korea*, tłem. niem., str. 155 — 158.
180
rzucają służbę, ale prawo, choć pozbawia ich pensyi,
zalicza im do shiźby lata żałoby i po skończeniu jej są
obowiązkowo znowu przyjęci na miejsce. Obecnie
trwanie żałoby zostało skrócone w wielu wypadkach
dla urzędników do dni 30 po rodzicach 15 — po dal-
szych krewnych. Czy napięcie uczuć rodzinnych odpo-
wiada ich wyrazowi, sądzić trudno; pozornie w życiu
potocznem nie różnią się one zupełnie od uczuć euro-
pejskich. Utwierdziło mię to w przekonaniu, że po-
grzeb jest wyrazem dawnych uczuć rodowych. Wysoko
rozwinięte, chińskie pojęcia krewniacze, które znalazły
swój wyraz w żałobie i czci przodków, podziałały, jak
drożdże, na zabobonne i niewyćwiczone umysły korej-
skich szamanistów i rodowców, spowiły je mocno i na
długo.
XIV.
K^l IRałźeństwo. Położenie hoblety.
o
rodach korejskich wiadomo bardzo mało, tyle tyl-
ko, że istnieją, że zwą się »ilc6gi* ^), źe wywodzą się
w linii męskiej. Każdy ród ma imię rodowe »siOn*,
wszyscy, noszący wspólne imię rodowe, uważani są za
krewnych i nie żenią się między sobą. Wsi korejskie
są zamieszkane zwykle wyłącznie przez współrodow-
ców, z wyjątkiem innorodek żon. Znanych jest 50 imion
rodowych; trzecia ich część jest chińskiego pochodze-
nia, reszta prawdopodobnie mandżurskiego, gdyż skła-
dają się z jednej sylaby, zaledwie kilka jest trzy, czte-
ro, nawet pięcio sylabowych, a te z tej racyi oraz
*) Krewni — cchin-hao, ching-handa; rodzice — oponi,
pumu; ojciec — abae (abunim, pucchi-ni, ca^-abi, taj^-cchini);
matka — amae (omo-nimi, ceomi, moc-chini, moni-mi); ro-
dzić — nan-ta; początek — kynyn, ottymi (poczynać — piroso);
dziecko — orinahyj, ahyj, ayj; syn — atyri, casigi; córka — ne-
sigistari.
182
z okoliczności, iż spotykają się wyłącznie na południu
półwyspu, Hulbert zalicza je do malajskich. Oto kilka
rodów, które zasłynęły w ciągu ostatniego wieku: I (Li,
Ni), do którego należy obecnie panująca dynastya:
Kim, Pak, CCho, Ań, Cżion, Min, Juó, Dzo, So... Nie-
które rody są bardzo liczne. Ród Miń, który wysun^
się naprzód w ostatnicłi czasacłi, dzięki pochodzącej
zeń niet)oszczce królowej, zamordowanej w r. 1895,
trząsł całym krajem i nawet po jej śmierci zatrzymał
w swych rękach do 1,000 urzędów. Ród Kim rządził
państwem przy trzech królach poprzedniej dynasty!.
Walki zamożnych rodów często pogrążały Koreę w głę-
t)oki zamęt. Członkowie rodów, k)ez względu na swe
położenie (do jednego rodu bowiem mogą należeć
i chłopi, i mieszczanie, i szlachta), popierają się zawsze*
Zwyczaj każe bronić współrodowca bez względu na to»
czy ma on racyę, czy nie i zabrania skarżyć go do są-
du; sprawiedliwość wymierzają sobie sami wsp^odow-
cy, na mocy wyroku naczelnika rodu. Członkowie rodu
nawet majątkowo odpowiadają za siebie, z czego ko-
rzysta rząd i z bogatych pobiera zaległe na biedakach
podatki, chociażby ci wcale się nie znali i mieszkali
nawet w innej okolicy. Pr)rwatne należności mogą być
otrzymane teź w podobny sposób. Za to niema pra-
wie możności odebrania od współrodowca pożyczki,
nawet rzeczy ukradzionej. Naczelnicy rodów, zwykle
należący do warstw wyższych, prowadzą tablice gene-*
alogiczne (cok*po) swych rodów, gdzie ściśle wypisane
jest pochodzenie, zasługi, miejsce urodzenia pierwsze-
183
go przo4ka, należenie jego do pewnej warstwy ludo-
wej, jego zajęcie, jego najbliższe potomstwo i dalsze
rozgałęzienie rodu... Istnieją rody bardzo starożytne;
z rodu Oan (co znaczy ,król*) pochodzili panujący sta-
rożytnego domu Korió. Ród Kim (złoto) wyprowadza
swe pochodzenie od .złotego jaja', znalezionego nad
brzegiem rzeczki przez królewską parę, panującą nieg-
dyś w jednem z południowych państw półwyspu.
Kobieta, wychodząc za mąż, nie przestaje mimo to
należeć do swego rodu, ale pokrewieństwo w żeńskiej
linii znika już w drugim stopniu i zwalnia zupełnie od
żałoby. Wyżej stawiane jest nawet swojactwo, które
uznaje małżeństwa w czwartym zaledwie stopniu,
i mleczne braterstwo, pozwalające na nie dopiero w trze-
cim. Po matce mlecznej (mamce) prawo obowiązuje do
noszenia dwu-letmej żałoby.
Naczelnikami rodów są zwykle nie najstarsi, lecz
najbogatsi i najmożniejsi jego członkowie. W rodzinie
władza należy całkowicie do ojca, matki a w razie ich
śmierci do starszych braci lub stryjów, naznaczonych
zwykle opiekunami przez radę familijną, składającą się
z najstarszych członków rodziny. Postanowienia głowy
rodziny są obowiązujące i nieodwołalne dla wszystkich
jej członków. Rodzice mają prawo wygnać i karać cie-
leśnie nawet dorosłe swe dzieci. Korejczycy jednak
słyną jako łagodni rodzice, a dzieci ich jako posłuszni
i pieczołowici podwładni. Są sobie wzajem potrzebni:
dzieci, jako siła robocza, rodzice, jako posiadacze zie-
mi i narzędzi. Obejście się niewolników z własnemi
184
dziećmi jest o wiele gorsze, gdyż te bywają im zwykle
odbierane, skoro stają się zdatne do jakiejkolwiek pra-
cy ^). Dawniej rodzice mogli sprzedawać w niewolę
dzieci obojga płci. Obecnie, zdaje się, źe stosuje się to
otwarcie wyłącznie do córek; sprzedaż synów masko-
wana jest usynowieniem. Zgodnie z panującymi w pra-
wodawstwie korejskiem poglądami Konfuciusza, każdy
powinien mieć męskiego potomka, któryby troszczył
się o oddawanie mu czci pośmiertnej. Ludziom bez-
dzietnym dozwolone było w t3an celu usynowianie
krewnych w młodszej o jeden stopień linii męskiej.
Prawo zabraniało usynowienia rodzonycłi i stryjecznycłi
braci oraz ich wnuków. Jeżeli kto miał syna żonatego,
który umarł bezdzietnie, to musiał usynowiać dziecko
w jego imieniu, z tego też powodu wzbraniało prawo
usynowienia stryjecznych wnuków, którzy mogli być
przyjęci przez synów usynowiacza. Z tych postano-
wień widać, że prawodawca jakby żądał możności rze-
cz3rwistego ojcostwa i przyznawał je względem bra-
tanków rozmaitego stopnia. Usynowienie następowało
za zezwoleniem wszystkich męskich członków rodzi-
ny, niekiedy wbrew życzeniu rodziców dziecka. Spisy-
wano postanowienie i wciągano je w regestra Ministe-
ryum Obrzędów; obecnie wystarcza postanowienie rady
familijnej. Od tej chwili usynowiony uważany był
>) W. E. Griffis. .Corea, without, and within*, II wy-
danie 1885 r., str. 143. Niewolnictwo trwa dotąd, choć urzę-
downie zostało zniesione przed dziesięciu laty.
185
jako rodzone dziecko usynowiacza i dziedziczył po
nim majątek oraz przywileje. Rozwiązanie usynowienia
było bardzo utrudnione i następowało jedynie za ze-
zwoleniem rządu. Usynowiano zwykle niemowlęta.
Jeżeli przybrani rodzice mieli córkę, to ją wydawali za
przybranego syna ^). Ale istnieje o wiele prostsza for-
ma usynowienia, przy której usynowiony nie traci ani
swego nazwiska, ani swych praw rodzinnych i majątko-
wych, ogranicza się na prostem ustąpieniu dziecka
przez rodziców innym ludziom na wychowanie."
Naczytawszy się opisów o dziwacznem zachowaniu
korejskich rodziców i dzieci, o niezwykłej czołobitnoś-
ci ostatnich i surowości pierwszych, o klękaniach
przed ojcami na ulicy w błocie i kurzu — byłem przy-
jemnie zdziwiony widokiem stosunków prostych, mi-
łych i serdecznych, nieróźniących się prawie niczem
od europejskich. Małe dzieci są pieszczone, a pewien
bogaty Korejczyk z Seulu przedstawił mi syna, stu-
denta, ładnego chłopaka, o obejściu pełnem niewymu-
szonego wdzięku i jawnej poufałości z ojcem. Nie mo-
gę tego powiedzieć o córkach. Tych starszych po nad
lat dziesięć prawie nie widziałem. Zaskoczone znie-
nacka, dorosłe dziewczęta nawet po wsiach uciekają
i chronią się pospiesznie przed wzrokiem mężczyzn
do wnętrza domów albo zarzucają na głowy zasłony.
Młode mężatki nie ukazują się nikomu i miałyby sobie
za ubliżenie, gdyby padło na nie spojrzenie innego
') M. A. Pogio. .Korea", str. 128, tłom. niem.
186
mężczyzny, prócz męża. Odym zwiedzał w Seulu dom
pewnego ukształconego Korejczyka, zanim weszliśmy
na dziedziniec wewnętrzny, usunięto stamtąd wszyst-
kie kobiety, pokoje żeńskie były zupełnie puste i tylko
porzucone na ziemi roboty, meble, rzeczy i t)łyskotki
świadczyły o ich obecności. Urzędnik, który mię opro-
wadzał po stolicy, dobrze już zaczerpnął z europejskie)
cywillzacyi, mieszkał lat kilka we Władywostoku, gdzie
kształcił się w budownictwie pod kierunkiem inżynie-
rów, mimo to gdym go poprosił, aby przedstawił mię
swej żonie, zmieszał się bardzo i choć wprost nie od-
mówił, a nawet obiecał to zrobić, dwukrotnie mię
zwiódł: to nie zastaliśmy jej w domu, gdyż były imie-
niny matki, to za drugim razem .właśnie przysłano po
nią lektykę i zabrano do chorej krewnej*. A przecież
była to godzina wyznaczona przez niego samego na
moją wizytę, lecz po twarzy poznałem, że nie mógł
przezwyciężyć głęboko zakorzenionego przesądu, któ*
rego złamanie, jak się okazało, mogło wystawić go
wraz z żoną na pośmiewisko sąsiadów. Nawet władza
nie ma prawa wejść w obecności kobiet do żeńskiej
połowy domu i przestępca, który się tam ukrył, nie zo^
staje ujęty ^). Z tego powodu o mało raz nie przyszło
do grut)ej awantury: we wsi Szimpo na północno-wschod-
nim brzegu Korei, szukając szkoły, weszliśmy przez
nieświadomość na jakieś podwórko, gdzie znajdowały
się same kobiety. Tłum towarzyszących nam Korej-
0 Ten sam obyczaj istniał do niedawna w Jsponii.
187
czyków zaczął się burzyć i jeden z nich, lżąc» zastąpił
nam drogę; z trudnością dowiedzieliśmy się, o co cłiodzi.
Na gościńcacłi i ulicacti spostrzedz można wprawdzie
dużo kobiet, ale są to zwykle niewiasty stare i brzyd-
kie, ubogie i zapracowane. Na polach widziałem nie-
raz pracujące i młode wieśniaczki, lecz pilnie odwraca*
ły głowy przy naszem zbliżeniu lub nawet uchodziły
w dal. Pochodzi to może stąd, że w Korei dziewczyna
lub wdowa — wogóle kobieta niezamężna — nawet
gwałtem porwana, jeśli spędziła w sypialni mężczyzny
choć jedną noc, staje się prawnie jego nałożnicą i na-
wet rodzice nie mogą żądać jej powrotu. Prawo to było
powodem częstych nadużyć, które i obecnie nie ustały
w głuchych kątach, wywołując poważne nieraz zwady
i krwawe bójki ^). Starodawne prawo, zabraniające
powtórnego małżeństwa wdowom stanu szlacheckiego,
w połączeniu z okolicznością, że w braku potomstwa
one dziedziczyły po mężu cały majątek, powodowało
często umyślnie przez krewnych nieboszczyka urządza-
ne zasadzki. Zgwałcona we śnie lub pochwycona
w drodze i uprowadzona kobieta stawała się własnoś-
cią uwodziciela i z tej niewoli tylko śmierć albo przy-
musowe małżeństwo oswobodzić ją mogło. Stąd po-
chodziły liczne dawniej samobójstwa wdów *); prawo,
^) „Korean Repository", 1898 r., str. 234.
•) Samobójstwa dopełniają kobiety w Korei przez prze-
bicie sztyletem krtani podobnie jak w Japonii; mężczyźni roz-
pruwają sobie brzuch (japoński harakiri).
188
wzbraniające powtórnego małżeństwa szlachciankom,
zostało zniesione dopiero w 1894 roku; lud prosty ni-
gdy nie podlegał tym ograniczeniom i takie małżeń-
stwa zawsze tam były na porządku dziennym.
Korejki są ciche, skromne, bardzo pracowite i trosk-
liwe matki. Czas upływa im w ciągłem zajęciu. Wieś-
niaczki prócz robót polowych tkają, szyją, plotą maty,
opierają domowników, doglądają bydła, kwaszą, solą,
suszą i zaprawiają na zimę zapasy, obtłukują ziarno na
krupy i mąkę i spełniają cały szereg drobnych ale przy-
krych nieraz posług koło męża i domowników. Oby-
czaje korejskie nie uznają samoistności kobiet, one mu-
szą koniecznie mieć opiekuna mężczyznę: ojca, męża,
brata, wreszcie syna. Wychowane od dzieciństwa w tych
poglądach, patrzą na nie jak na nieuniknione przezna-
czenie swojej płci i przechodzą przez żyde ostrożnie,
jak cienie, kryjąc się za kulisami rodziny i rodu. Cięż-
kie, nudne, jednostajne, półwięzienne istnienie korej-
skiej dziewczyny, po śmierci rodziców staje się w ro-
dzinie brata nieznośnem, prawie niewolniczem. Mał-
żeństwo cokolwiek polepsza jej byt i daje pewne pra-
wa przynajmniej nad własnemi dziećmi i własnością
domową.
Chociaż prawo z 1894 r. zabrania wczesnych mał-
żeństw i określa wiek młodzieńców w 20 roku, a dziew-
cząt w 16, ale widziałem bardzo wielu chłopców nie
starszych nad lat 12 z włosami zaczesanymi do góry
i zawiązanymi w pęczek na ciemieniu — znak pełno-
letności i małżeństwa. Nawet spotykałem małych ucz-
189
niów, ślęczących nad początkami ^tysiąca znaków",
już żonatych od lat paru. Częściej starsi wiekiem
chłopcy dostają małoletnie żony, ale zdarza się i od-
wrotnie, że rodzina wydaje dorosłe kobiety za małych
chłopaków, co wywołuje zwykle rozmaite zatargi i na-
ruszenia wierności małżeńskiej... Podobno wczesne
małżeństwa nie istniały w dawnej Korei i rozpowszech-
niły się dopiero za obecnie panującej dynastyi. Wsze-
lako tak się już wżarły w obyczaje, że prawodawstwo
jest teraz wobec nich bezsilne, co powtarza się zre-
sztą i w wielu innych dziedzinach życia korejskiego... .
Wszędzie łatwo zaszczepić zło, lecz o wiele trudniej
je wyplenić!
Od chwili ślubu małżonek, chłopaczek często bar-
dzo mały, traci prawo do zabawy i towarzystwa rówieś-
ników. Winien od tej pory obcować z dorosłymi i za-
chowywać się jak dorosły. Rozumie się, że wybór mał-
żonki dla syna w tym wieku całkowicie zależał od ro-
dziców; korzystają oni z tego prawa nawet względem
dzieci dorosłych i oblubieńcy widzą się zazwyczaj po
po raz pierwszy na własnem weselu.
Sprawa załatwia się zazwyczaj bez ich wiedzy mię-
dzy rodzicami bezpośrednio lub za pośrednictwem swa-
tów zawodowych. Skoro matka młodego lub swat obej-
rzał oblubienicę i warunki majątkowe okazały się od-
powiednie, co gra w małżeństwie korejskiem pierwszo-
rzędną rolę, ojciec młodzieńca pisze list na czerwonym
papierze (znak radości) do ojca dziewczyny, pełen kom-
plimentów, życzeń, zapytań o zdrowie, a jednocześnie
190
podaje szczegółowo swe imię, nazwislco, określa nale-
żenie do rodu oraz oznacza miejsce zamieszkania. Wy-
mienia w końcu ilu ma synów i dodaje, że jeden z nich
jest jeszcze kawalerem, chociaż mógłby się ożenić i że
on, ojciec, dowiedział się od przyjaciół, ze w takiej to
rodzinie jest na wydaniu dziewczyna. Odpowiedź ro-
dziców panny ma znaczenie stanowcze, wyrażenie zgo-
dy na małżeństwo równa się jego zawarciu i w razie
śmierci narzeczonego przed istotnym ślubem dziewica
uważana jest za wdowę i dawnymi czasy wyjść za mąż
powtórnie nie mogła.
Za jedną z najważniejszych rzeczy przy zawarciu
małżeństwa uważa się umiejętny wybór szczęśliwego
dnia na wesele. Dlatego lata pana młodego i panny
młodej dodają się razem, odszukuje się gwiazda odpo-
wiednia sumie liczb. Dzień gwiazdy jest dniem prze-
znaczonym dla obrzędu. Rozumie się, że w wyborze
tego dnia oraz dnia wysłania podarunków czynny biorą
udział ślepi wróżbici (pań-su). Sam obrzęd polega na
zamianie podarunków: pan młody posyła przyszłej żo-
nie stroje oraz sztukę materyi, z której narzeczona po-
winna własnoręcznie uszyć mu ubranie, w jakie on
ubiera się po raz pierwszy na własne wesele ^). Poda-
runki odnoszą do domu narzeczonej przyjaciele pana
młodego, w drodze czekają już krewni narzeczonej.
1^
^) Zwyczaj rozpowszechniony nietyiko wśród Japończy-
ków» lect również wśród ainów Sachalinu i Jesso oraz ple-
ni'on nadamurskich: Gilaków, Goidów, Daurów i t. d.
191
wszczyna się walka nieraz bardzo poważna, gdyż od
wyniku jej zależy przyszłe powodzenie strony zwy-
cięskiej. Po wysłaniu podarunków pan młody, który
dotychczas nosił włosy zaplecione w jeden warkocz,
zaczesuje je po męsku, do góry. Tylko małżeństwo
daje Korejczykom prawo pełnoletności. Dorosły, nawet
stary mężczyzna kawaler lub kobieta niezamężna, uwa-
żani są za niepełnoletnich, pogrzeb ich odbywa się bez
szczególnych ceremonii, ciało zakopuje się poprostu
bez trumny, owinięte w maty i żałoby się po nich nie
obchodzi, jak po małych dzieciach. W dniu zaczesania
włosów odwiedza narzeczony swych krewnych i znajo-
mych, a wieczorem zbiera ich u siebie na ucztę.
W dzień wesela znajomi pana młodego w bogatych
szatach udają się wraz nim o godzinie określonej przez
wróżbitów do domu panny młodej. Pan młody jedzie
konno albo krytym wózkiem dwukołowym. Przed nim
dwóch ludzi niesie biały parasol i żywą, dziką kacz-
kę — symbol wierności małżeńskiej, owiniętą w czer-
woną chustę. Tę kaczkę, albo tekturową jej podobiznę,
po przybyciu do domu panny młodej, umieszczają na
wierzchu misy z ryżem, poczem niezwłocznie wy-
chodzą.
Tymczasem przed głównemi wrotami ojciec pana
młodego i cała świta zsiada z koni, pan młody czyni
to ostatni; pocżem wszyscy rozbierają się z szat uro-
czystych, zdejmują wspaniałe kapelusze i w zwy-
kłym stroju wchodzą do domu panny młodej, gdzie
wita ich jej ojciec. Pierwszy wchodzi oblubieniec
192
i znajduje w głównej sali albo w umyślnie rozbitym na-
miocie swą przyszłą małżonkę, którą często widzi po
raz pierwszy. Kiedy wszyscy weselnicy się zbiorą,
młodych sadzają obok siebie na bogato przybranem
wzniesieniu; tam oni czynią ofiarę z kaczki albo jastrzę-
bia i kłaniają się sobie dwa razy głęboko, poczem mło-
da kłania się cztery razy z kolei teściowi i jednocześnie
wszyscy kłaniają się sobie. Przed panem . młodym
umieszczają misę z owocami jujuby, a przed panną
młodą suszonego bażanta; przyjaciółki panny młodej
napełniają wódką ryżową małą czarkę ^ tykwy, ople-
cioną czerwonemi i błękitnemi nićmi, zwaną « czarą ra-
dości'; pije z niej oblubienica i podaje oblubieńcowi.
Po wypiciu przezeń reszty ślub uważa się za dopełnio-
ny ^). Spisuje się akt na czerwonym papierze i pod-
pisuje przez nowożeńców. Jeżeli małżonka nie umie
pisać, to kładzie poprostu rękę, którą oprowadzają
wokoło tuszem. Dokument rozcina się na dwie poło-
wy i części wręczają się mężowi i żonie; ci chowają je
pilnie, gdyż nawet w razie rozwodu tylko mąż posia-
dający obie połowy dokumentu ma prawo ożenić się
po raz drugi. Niekiedy pan młody daje teściowi do-
datkowe zobowiązanie na piśmie, że dochowa wiernoś-
ci jego córce.
Panna młoda oddala się niezwłocznie na żeńską
połowę domu, a pan młody ucztuje z gośćmi. Często
^) Podobny akt z małemi zmianami jest kluczem zaślu-
bin japońskich.
193
ci w czasie zabawy rzucają się nań i próbują go upro-
wadzić do domu, lecz wówczas zjawia się teść i wyku-
puje zięcia. Goście odchodzą, odprawiają służbę pana
młodego, obdarowawszy ją uprzednio. Pan młody idzie
do przygotowanej dla siebie komnaty, dokąd po nieja-
kim czasie matka i starsza krewna przyprowadzają pan-
nę młodą i natychmiast odchodzą. Młodzi ludzie za-
ledwie wtedy mogą się sobie dobrze przyjrzeć i zamie-
nić słów kilka, gdyż w czasie całej ceremonii nie wolno
im mówić z sobą, zwyczaj wymaga nawet, żeby tej
pierwszej nocy żona unikała rozmowy z mężem.
Wogóle według pojęć korejskich żona nigdy nie
powinna dużo rozmawiać z mężem, jeszcze mniej z te-
ściem, z szwagrami wcale, a tylko z teściową i to
z wielkim bardzo szacunkiem.
Wczesne i przymusowe zaślubienie kobiety niezna-
nej czyni zupełnie zrozumiałem zdanie, wypowiedziane
do I. B. Bishop'a przez pewnego Korejczyka:
, Żenimy się z żonami, lecz kochamy się w nałoż-
nicach* ^).
Nazajutrz młoda mężatka zaplata włosy już nie
w jeden, lecz w dwa warkocze i to uczesanie zachowu-
je na całe życie. Jednocześnie traci imię, nadane jej
w dzieciństwie. Odtąd nawet właśni rodzice nazywają
ją nieokreślonem mianem powiatu lub miejscowości,
dokąd wyszła zamąż, a krewni męża — imieniem tego
O „Korea and Her Neighbors", str. 343.
Korea. 13
194
powiatu, gdzie mieszkała, jako panna i skąd ją wzięto...
Inni nazywają ją poprostu .pani (kobieta) takiego to*
lub .dom takiego to", wreszcie po urodzeniu syna
otrzymuje nazwę ,» matki takiego to*. Skoro zaś w ja-
kiej sprawie sądowej okaże się potrzeba ściślejszego
określenia jej osoby, urzędnik daje jej chwilowe, przy-
godne nazwisko. Wchodzi ona niby we wszystkie pra-
wa męża i podziela jego majątek, staje się szlachcianką,
skoro wyszła za szlachcica, i bogatą, jeżeli była biedną,
mąż powinien utrzymywać ją przyzwoicie, ale... wszyst-
ko to w istocie zależy od charakteru, dobrej woli oraz
miłości tego męża. On jest właściwie źródłem jedynem
jej bytu i nawet od niego zależą jej lata, gdyż mło-
dziuchna siostrzenica, wychodząc za mąż za starszego
brata męża swej rodzonej ciotki, staje się wskutek tego
jej starszą siostrą ^). Żona prawna uważana jest za
zwierzchniczkę wszystkich żeńskich członków rodziny
i matkę dzieci nałożnic, jeżeli mąż z czasem je sobie
weźmie, gdyż prawo pozwala na to i wierność małżeń-
ska obowiązuje tylko kobiety.
— Żona moja nie śmie mi nic powiedzieć za moje
zabawy ze śpiewaczkami (ki-sań)... Ona powinna się
cieszyć, że mi jest wesoło — mówił mi pewien Ko-
rejczyk.
Następnie opowiedział ze zgorszeniem i przeraże-
niem, jak w Europie był świadkiem, że żona, przyła-
pawszy męża na miłostkach ze sprzedajnemi dziewczę-
^) Niewątpliwy ślad rodziny swoistej.
195
tami, uderzyła go w twarz, a następnie strzeliła doń
z rewolweru.
— I cóż!?... Nic z tego dobrego nie było!... Za-
biła go, a potem siebie... Bez żadnej korzyści... U nas
nigdy tego nie bywa... My możemy trzymać, ile kto
chce kobiet, na ile nas stać!...
— A kobiety?
— Kobiety co innego!... Na mężczyźnie nie zosta-
je nawet śladu, a kobieta ma dziecko!...
Dlatego to zapewne niewierną żonę mieli prawo
Korejczycy jeszcze bardzo niedawno odprowadzić do
urzędnika, który karał ją okrutną chłostą, a nawet za
zgodą męża oddawał w niewolę lub sprzedawał jako
nałożnicę służbie biurowej lub straży. W starożytności
skazywano je na śmierć. Skoro żona, doprowadzona
do ostateczności złem obejściem męża, uciekła od nie-
go, mógł ją poddać publicznej chłoście i zmusić do
powrotu.
Łagodni Korejczycy srodze biją żony. Pewna filo-
zofia wschodnia o miłosnych własnościach bata tkwi
mocno w umysłach mężów korejskich. Sfery wyższe,
unikając gwałtów osobistych, szeroko stosują rozwód.
Za powód do rozwodu służy: niewiara małżeńska, za-
zdrość, bezdzietność, swarliwość, choroby. O rozwód
może się starać wyłącznie mąż, nie ma on wszakże pra-
wa bez zgody żony ożenić się powtórnie za jej życia.
Przedstawia to pewną, bardzo słabą broń w ręku
kobiety. O wiele skuteczniejszą rzeczą są dzieci i przy-
wiązanie męża. To ostatnie umieją Korejki zaskarbić
196
sobie dzięki swej wielkiej słodyczy i powściągliwości,
w których dorównywają prawie Japonkom ^).
Korejki namiętnie kochają dzieci: są one jedynem
niemal źródłem ich szczęścia. Pojawieniu się dziecięcia
towarzyszą rozmaite obrzędy i gusła. Kobieta ciężaraa
powinna wystrzegać się wielu rzeczy, a szczególniej
ludzi w żałobie, dlatego wychodzi ona z domu jak naj-
mniej. Skoro tylko poczuje, że zbliża się chwila roz-
wiązania, przenosi się do osobnej izdebki, gdzie podło-
ga wysłana jest miękką słomą ryżową. Przy połogu są
obecne jedna albo dwie jej krewne, które myją nowo-
narodzonego ciepłą wodą i wyrzucają za drzwi jedzenie
dla zapewnienia mu szczęścia. Data przyjścia na świat
dziecka, starannie zapisana, zostaje niezwłocznie oddana
wróżbicie dla określenia jego przyszłości. Położnica
odżywia się z początku tylko ciepłą wodą z miodem
oraz jakiemś niezwykle gorzkiem lekarstwem, wyrobio-
nem z żółci niedźwiedziej. Trzeciego dnia słoma zo*
') Podanie o słynnym moście Hijo-bul-hijo w KiOn-cżiu»
starożytnej stolicy państwa Silla, wyraża tkliwy i subtelny nie-
raz stosunek synów do matek. Miał on być tak nazwany dla-
tego, że pewna niewiasta, matka siedmiu synów, prowadziła
życie rozwiązłe i w tem miejscu nocą przechodziła przez stru-
mień do swoich miłostek. Jej synowie, po naradzie, zbudowali
w tem miejscu most. To zawstydziło niewiastę i poprawiło ją,
ale most otrzymał nazwę .obowiązkowy i nieobowiązkowy*,
bo synowie tylko względem matki dopełnili obowiązku, zapo-
minając o obowiązkach względem zmarłego ojca. („Jo-dżi
Sóng-nara". Korea Ropositora, 1897. Novemb., str. 414).
197
staje wyrzucona i podłoga zaścieła się matą. Przez cały
czas niedomagania kannią położnicę ryżem i zupą z mor-
skicłi wodorostów (kapusty). W ciągu pierwszych 7 do
10 dni nikt ze znajomycłi nie powinien nawet wcłio-
dzić do domu położnicy. Pierwsze trzy dni niemowlę
karmią ryżem, następnie już piersią matczyną. Korejka
długo karmi dziecko, a jeśli ma tylko jedno, daje mu
pierś nawet do lat 12.
Po niejakim czasie położnicę i nowonarodzonego
odwiedzają znajomi i ofiarują im drobne podarunki.
Dziecięciu, jeżeli to był cłiłopak, dają wkrótce pierwsze
imię, dziewczynka musi nań czekać znacznie dłużej.
Korejczycy mają około sześciu osobistych, wciąż
zmieniających się imion ^):
1) Pierwsze imię — a-mión, imię dziecinne w ro-
dzaju: perełka, cnota, piękność, tygrys, prosię, pies,
żaba, oko królewskie, wreszcie — smok z dodatkiem —
złoty, dobry, cichy itd.
2) Pi51-mi5n — przezwisko nadawane w później-
szym wieku, zależnie od charakteru osobnika, jego po-
wierzchowności lub jakiego wypadku, np.: ,kret* — krót-
konogi, , orzeł* — straszny itd.
3) Koań-mi5n — imię właściwe, rodowe, które
otrzymuje chłopak w dzień ślubu jako znak pełnoletnoś-
ci. Pod tem imieniem jest on wciągnięty do spisu lud-
ności. Główną jego częścią składową jest «hań-iol-
dza", czyli znak rodowy. Dźwięk ten powinno zawie-
V „Kor. Repository". 1895, str. 426.
198
rać każde imię, gdyż on określa należenie do pewnego
rodu. Głowa rodu zawczasu układa szereg takich imion
rodowych, zawierających dźwięk niezbędny. Nada-
niu koań-miOń towarzyszą zabawy, uczty i ceremonie
z udziałem przyjaciół i krewnych.
4) Dza-ho — imię rodzinne, poufałe^ używane przez
najbliższych przyjaciół i krewnych w stosunku do rów-
nych wiekiem lub młodszych.
5) Piól-ho — imię wyróżniające, z jakiem zwracają
się młodzi do starszych, gdyż im nie wolno używać
ani rodowego, ani poufałego. Nazywają więc starszego
brata albo stryja ,» ojcem takiego to", jeżeli ma synów,
jeśli zaś jest bezdzietny, to ,»pi01-ho* wyznacza mu ra-
da familijna.
6) Czin-ho — imię chwalebne, nadawane po śmierci
za zasługi społeczne.
Do lat 8 — 10 dziewczynki i chłopcy chowają się
razem i często nagie tłumnie biegają po ulicach, lecz
potem rozdzielają ich według płci i zaczynają trakto-
wać odmiennie. Dziewczęta zostają zamknięte na żeń-
skiej połowie domu, skąd wychodzą dopiero jako sta-
re, zwiędłe niewiasty; tam uczą je szyć, trochę pisać
i czytać i gospodarstwa domowego. Wmawiają w nie,
że rzeczą hańbiącą są zabawy i rozmowy nawet z brać-
mi, że powinny kryć się przed mężczyznami, gdyż
spojrzenie obcego poniża i plugawi kobietę, a dotknię-
cie na zawsze ją kala. Chłopcy zamieszkują na mę-
skie] połowie domu, zaczynają chodzić do szkoły, ob-
cować wyłącznie z mężczyznami lub chłopcami ró-
199
wieśnikami, nie bywają w żeńskie] połowie ; domu
i mają wpojone przekonanie, że wstyd mężczyźnie
obcować z kobietami, wstyd okazywać swe uczucia
dla nich i wogóle zwracać na nie zbytnią uwagę.
Stąd to płynie, że mąż nigdy nie wtajemnicza żony
w swe interesa, unika z nią rozmów przydługicti, że
z góry traktuje matkę, nigdy nie przyznaje się do mi-
łości dla kobiety i uważa j:a rzecz śmieszną i poniża-
jącą płakać na grobie małżonki.
Dalei Da południe 1 zacl^ól
Odzież koreiska.
Z!# wolna, przebywając niewysokie przełęcze, przedo-
stajemy się z kotliny w kotlinę. Niektóre uprawne są,
jak ogrody, i zadrzewione pięknymi gajami starych
drzew. Wiosek, jak nasiał. Na polach i drogach co-
raz ludniej. Zbliżamy się do granicy najgęściej za-
mieszkanej, stołecznej prowincyi Ki5n-gyj-do.
Wazka dolina, zasłana głazami, wkoło nagie wzgó-
rza z kępkami lasów sosnowych i liściastych, rzeczułka
płynie wzdłuż wschodniego zbocza, w dali na małej
wyniosłości stare, napół rozwalone domy szlachty ko-
rejskiej (jan-bań). Ocalał tylko dach, ściany opadły
i wiatr hula swobodnie śród słupów drewnianego rusz-
towania.
— A gdzież właściciele?
— W Seulu. Ziemię dzierżawią chłopi.
Na burych rżyskach widać białe figury pracowni-
201
ków, znoszących snopy na własnych barkach. Idą
wolno, mocno zgarbieni i często wypoczywają, przy-
kucnąwszy z fajeczkami w zębach w cieniu swych wiel-
kich jak stogi nosz, ustawionych rzędem wśród drogi
na wysokich ,»cżi-ga*, do malbretów podobnych, trój-
nogich nosidłach. Słońce pali, jak u nas w lecie. Zno^
wu widać wioskę u drogi. Tonie w obłokach złotego
kurzu i niezliczonej ilości niedużych, żółtych, napół
rozebranych brogów. Na ulicy młócą zawzięcie zboże:
cała ona zasłana snopami, kupami omłotu i warstwami
suszącego się ziarna na wielkich płachtach i matach.
Ledwie można bokiem przejechać. Cepy stukają wesoło,
ziarno szemrze, sypane strugą przez kobiety z wysoko
wzniesionych nad głowami sit dla odwiania. Rozłakomio-
ne konie machają łbami i, wydzierając nam z rąk tręzle,
cicho, zdradziecko stąpają po grubem ścielisku plewy^
kierując się nieznacznie w stronę ponętnych stożków
złotawych. Ale wieśniacy pilne na wszystko dają ba-
czenie, ma-phu zaś, wiedząc, co go czeka, zapomniał
o ciężkiej swej żałobie i żywo pokrzykuje na konie-
Wioskę nazwano mi Podel-koge. Wokoło dużo pól
ryżowych. Za wioską, na podgórzu, dziesiątek dębów
czy wiązów stanął pojedynczym rzędem w pięknem
półkolu, a wśród nich— dwie kapliczki. Mała przełęcz.
Za przełęczą zamknięta dolina, pełna pól ryżowych,
t)łyskających od wody, okolona błękitnemi od skwaru
górami. Na bladych ich wiszarach ciemnieją gdzie-
niegdzie zarośla sośniny. Nad niemi, w słonecznem
przestworzu zatacza potężne kręgi czarny orzeł korej-
202
ski z rozpostartemi bez ruchu skrzydłami. Mamy letni
wprost upał, ale w nocy musiało być zimno, gdyż w za-
rosłej trzciną sadzawce woda ścięta lodem. Okolica
poprzerzynana kanałami, w których wszędzie mruczy
woda. Małe mostki kamienne wiodą przez nie. Spo-
tykamy cały orszak kupców, a może bogatych po-
dróżnych, jadących w odwiedziny do dalekich krew-
nych lub grobów rodzicielskich. Siedzą na grzbie-
tach koni, na deskach, położonych na jukach wierz-
chowców i kołyszą się sennie w takt ich chodu. To-
warzyszy im malec w różowej świtce na ładnym mule.
Przechodzą żwawym krokiem tragarze, niosąc czar-
ne pudełko szczelnie zamkniętej lektyki, ale przez
małe, otwarte na przodzie okienko dostrzegłem twarz
młodej i ładnej kobiety. Towarzyszący lektyce rosły
Korejczyk obrzucił nas ostrem spojrzeniem. Znowu
niewysoka przełęcz kamienista; za nią pod wielkim
dębem mały szałas, słomą kryty, w nim fetysz i pęki
zbóż. Przebyliśmy 45 .i' od noclegu i zatrzymuje-
my się na popas. Wieś zwie się Niąg-dam, jest dość
duża i widocznie zamożna. Dostrzegam na ulicy ja-
kieś zbiorowisko i, zsiadłszy z konia, idę ku niemu.
Stoi tam na ziemi lektyka, dwie kobiety klęczą obok
i wkładają do niej poduszki i węzełki, mężczyźni szy-
kują drążki, tium dzieci czeka cierpliwie na jakieś wi-
dowisko. Po chwili z sąsiedniej chaty wychodzi w to-
warzystwie kobiet młoda Korejka w żółtym, jedwab-
nym kaftaniku i buraczkowej, również jedwabnej
spódnicy; jest mężatką, gdyż włosy ma zaplecione
203
w dwa warkocze, jest śmiałą i postępową, gdyż nie
chowa się, spostrzegłszy cudzoziemca. Powiadają mi,
że to jest młoda mężatka, która opuszcza po krótkim
pobycie rodziców, aby wrócić do męża. Proszę, aby
pozwoliła się odfotografować, zgadza się z miłym
uśmiechem... Oho! Musi być bardzo postępowa, gdyż
ma zęby plombowane złotem, co żadną miarą nie mogło
się obyć bez dotknięcia Japończyka, gdyż innych denty-
stów tu niema. Prawowierna Korejka woli umrzeć, niż
znieść taką hańbę; nawet w ciężkiej chorobie lekarz
może badać tylko pulsy na ręce i nodze kobiety, wy-
suniętych z pod grubej zasłony i pokrytych jedwabną
tkaniną. Gdy młoda kobieta wsiadła do lektyki, długo
jeszcze schylały się ku niej różne niewiasty, szepcząc
i podając jej rozmaite drobiazgi, zanim zatrzaśnięto
drzwiczki. Raz jeszcze odchyliła zasłonę. Wreszcie
lektykarze schwycili za drążki, podnieśli pudło i ru-
szyli posuwistym krokiem. W czamem, do trumny
podobnem pudle rozległ się stłumiony płacz, ale nikt
na to nie zważał, ogólna ciekawość wyłącznie już zwró*
ciła się na mnie. Młody, wykwintnie ubrany brat od-
jeżdżającej prosił, abym mu pokazał aparat i ,» wszyst-
ko, co mam ciekawego...* Pokazałem mu kompas, lor-
netkę, pióro z atramentem... Oglądał pilnie i zwracał
z grzecznym ukłonem. Wówczas poprosiłem go z ko-
lei, aby mi pokazał, co nosi u pasa w małym, ładnie
wyszytym woreczku (cumoni) z zielonego jedwabiu.
Wyjął z pewną dumą małe lusterko, grzebyk szyldkre-
towy, deszczułkę do gładzenia brwi i jeszcze jakieś
204
drobiazgi toaletowe. W drugim woreczku miał fa-
jeczkę, tytoń i zapałki. Był żonaty i należał pewnie
do jan-baniów (szlachty), włosy zaczesywał w pęczek
na czubku głowy, przewiązywał kolorową wstążką
i przykrywał przejrzystym, czarnym kołpakiem.
Długi czas nakrycie głowy było jedną z głównych
oznak należenia do rozmaitych stanów. Przed reformą
1894 r. włosienne kapelusze w kształcie cylindra z pro-
stymi, wielkimi brzegami (kat) miała prawo nosić wy-
łącznie szlachta. Obecnie są one w powszechnem uży-
ciu, ale jeszcze w 1895 r. rzeźnicy seulscy podali pe-
tycyę z prośbą o rozszerzenie i na nich prawa nosze-
nia opaski do podtrzymywania włosów (mangon) i ka-
pelusza włosiennego (kuani albo kat ^)< Ograniczenia
tyczyły się również i innych części odzieży. Szerokie
rękawy były własnością klasy uprzywilejowanej, miała
ona wyłącznie prawo do zwierzchniego chałata z roz-
porkiem, do używania ubrania z jedwabiu kolorowego;
do czarnych, sukiennych lub skórzanych butów z ostry-
mi nosami. Studenci, nauczyciele, uczeni mieli prawo
') ,The Korean Repository', 1898, str. 127. .Mangon*,
czyli opaska na głowę, jest to rodzaj mycki okrągłej z dziurą
po środku, przez którą wystaje obowiązkowy u dorosłych
mężczyzn kok włosów (koan rei albo sianthuj). Takiej mycki
nie zdejmują Korejczycy nawet w mieszkaniu. Wychodząc na
ulicę, na taką myckę wkładają kapelusz, który przywiązują
wstążkami pod brodę. Biedacy, których nie stać na .man-
gon', podwiązują głowę chustą, albo kładą poprQstu wianek
z trawy.
205
nosić wielorogie, włosienne berety; i dziś często je do-
strzedz można na ulicach, ale inteligentny Korejczyk,
spytany przeze mnie, czy wszyscy, co je noszą, należą
do ciała naulcowego, rozśmiał się:
— Tale było dawniej ! Dziś wielu z nich może za-
ledwo czytać umie... Wkładają berety i okulary, aby
dobrze o nich myślano.
Okulary, duże, okrągłe, w szyldkretowej oprawie,
istotnie w wielkiej są modzie. Urzędnik, który mię
prowadził do grobowca zabitej królowej, ten sam, co
przedtem żartował z okularów, przed wdaniem się
w rozmowę z oficerami straży włożył na nos olbrzymie
szkła, proste, rozumie się, gdyż widział doskonale.
Podobno używanie okularów rozpowszechniło się
w Korei dopiero około połowy ubiegłego stulecia.
Poza tem krój ubrania (osi) wszystkich warstw na-
rodu korejskiego jest obecnie jednakowy. Składa się
on ze spodni (letnich — padi, zimowych — po-sok-oj,
wogóle — koyi) suto fałdowanych u bioder i zwężają-
cych się ku kostce. Kobiece spodnie z rozporkiem —
tan-sokoj, zwierzchnie — poti, wogóle — ne-sokoj), są
trochę węższe i od kolana ściśle obejmują łydki. W pa-
sie ściągają się one wszytą wewnątrz tasiemką.
Mężczyźni nawet wiecie noszą watowane nabrzusz-
niki, za to w czasie pracy obnażają się nieraz zu-
pełnie, pozostając jedynie w krótkich i ważkich spo-
denkach. Barki okrywają Korejczycy kurteczką z rę-
kawami (szjang-sok-koi), zapinaną, a raczej zawiązy-
waną pod szyją. U mężczyzn sięga ona poniżej dołka,
206
ale u kobiet (czagori) jest tak krótką, że nie zakrywa
piersi. Koszuli Korejczycy nie znają. Spodnie i kurtkę
(czagori) wdziewają wprost na gołe ciało. Zwierzchnie
ubranie, które Korejczyk nosi przeważnie na ulicy lub
idąc w odwiedziny, ma kształt długiego chałata za ko-
lana, z wykładanym kołnierzem i szerokimi rękawami ^)»
Kobiety wkładają obszerne spódnice (czhuma), ściąga-
ne tasiemkami w pół ciała, ale zachodzllice brzegiem
aż pod pacłiy. U kobiet z ludu sięgają one zaledwie
O Uwaga. Rozróżniają Korejczycy 14 rodzajów chałatów:
1) Zwykły, biały męzki— -czemagi.
2) Zwykły żeński — czamoi.
3) Zwierzchni, z workowatymi rękawami, bez rozporków
z boków — ^turi-magi.
4) Zwierzchni z workowatymi rękawami i rozporkami z bo-
ku od pasa — tiung-czumagi.
5) Z rękawami ważkimi — ^turao-si.
6) Z rękawami ważkimi z rozporkami z boku od pasa —
czaon-si.
7) Wdziewany jedynie przy wejściu do pokoju, gdzie stoi
nieboszczyk — czeun-si.
8) Zwykły, codzienny— cemogi.
9) Odświętny, wystawny — kuan-bogi, lub piun-czumagi. .
10) Szlachecki, żeński z ważkimi rąkawami — szjang-o-szi.
11) Zwierzchni, z workowatymi rękawami, nadziewany na
czamogi— ta-bogi.
12} Żałobny — sam-bogi.
13) Kolorowy, żeński, szlachecki z szerokimi rękawami —
tiung-o-szi.
14) czarny — tomogi.
207
kolan, ale u zamożnych i uprzywilejowanych spadają
do ziemi. Jest to strój bardzo niezgrabny, szczegól-
niej z powodu swej sztywności, gdyż Korejczycy mo-
cno krochmalą swe białe, bawełniane tkaniny, używane
przez wszystkich bez wyjątku, jako podstawa ubrania.
Lud prosty, nawet zamożne średnie warstwy nie noszą
nic innego. Jedynie ludzie bogaci, dworzanie i urzęd-
nicy narzucają na kurtki i spodnie, zastępujące bieliznę,
zamiast perkalowego chałata, takiegoż kroju jedwabny.
Są tacy, co i kurtki i spodnie noszą jedwabne, ale tych
mało.
Jedwabne szaty zawsze są kolorowe: jasno-żółte,
różowe, wiśniowe, jasno-zielone, bronzowe, niebieskie,
fjoletowe. Mężczyźni noszą zwykle barwy ciemniejsze,
dygnitarze ubierają się w kolor niebieski i fjoletowy.
Dzieci, dziewczęta oraz młode mężatki, nawet z pro-
stego ludu, noszą kaftany różowe łub ciemno-żółte,
oliwkowe; kobiety do lat trzydziestu mogą ubierać się
fijoletowo, ale starsze używają wyłącznie koloru białego.
Wychodząc na ulicę, kobiety zamożniejsze, szczegól-
niej młode, zarzucają na głowę długie okrycie (czang-
ot), mające zresztą rękawy; może ono być wdziane na
ręce, ale służy zarazem do ukrycia twarzy i figury.
Na nogi wdziewają mężczyźni przedewszystkiem
płócienne cholewki, następnie krótkie, barchanowe
skarpetki (posień) i chodaki plecione ze szpagatu
(szek-hri, albo meki-ri), łyka lub słomy. Zamożni no-
szą ostro-dziobe, chińskie buty (szuj-e-ti) na grubej
podeszwie. Kobiety z ludu chodzą boso lub noszą
208
krótkie skarpetki i podobne chodaki. W lecie ulubio-
nem obuwiem chłopów korejskich są słomiane podesz-
wy (ccho-czimi), podobne do japońskich, przymoco-
wane do stopy sznurkami, wdzianymi na palce.
Teraźniejszy ubiór korejski wzorowany jest na
chińskim z czasów dynastyi Min (1368 — 1644 r.; po
korejsku — Mi5n), jaki był przedtem — nie wiadomo.
Niektóre plemiona odziewały się zapewne w skóry
zwierzęce, czego ślady pozostały na północy i na nie-
których wyspach. Korejczycy w drodze śpią w kurtce
i spodniach, ale zrzucają zwierzchnie ubrania, których
w zimie noszą po kilka par jedno na drugiem. W do-
mu śpią nago kobiety i mężczyźni, podobnie jak Chiń-
czycy.
Zimą chałaty i spodnie są watowane. Na północy
noszą futra. Kołdry (niburi) są w dość powszechnem
użyciu; głowy wspierają we śnie na wałkach z drze-
wa lub plecionych z bambusu. Podściełają pod sie-
bie cieniuchne materace lub gruby papier poprostu.
Korejczycy wcale nie używają klejnotów i metalo-
wych upiększeń — rezultat rządowego zakazu z przed
400 lat.
Biały kolor ubrania zmusza ich do częstego prania.
W tym celu prują większe sztuki i wybijają w wodzie
bieżącej wałkami, poczem suszą i, wyciągnąwszy mocno
na deskach, obficie krochmalą. Najsztywniejsze ptr-
kale europejskie jeszcze są dla Korejczyków za wio-
tkie i za mało błyszczące.
W szyciu ubrań pomagają sobie Korejczycy pewne-
209
go rodzaju klejem, który łączy brzegi tkanin równie
mocno, jak nitka.
Rolę pewną w ubiorze Korejczyków odgr3rwają
wachlarze (pucche), których istnieje 7 rozmaitych od-
mian: 1) biały — pajeksen; 2) czerwony — ikon-sen;
3) niebieski — cchen-sen; 4) czarny — chyk-sen; 5) stu-
kający— stak-sen; 6) o 50 pręcikach — suintaje-pucche;
7) okrągły — mi-sen. Wielkie wachlarze w kształcie
łopat cesarz rozdaje dygnitarzom, jako zaszczytną
oznakę.
W czasie deszczu używają Korejczycy płaszczów
ze słomy, powszechnie znanych na całym Wschodzie,
lub z naoliwionego, wybornego papieru, mocnego, jak
cerata, a o wiele milszego w noszeniu, miękkiego i lek**
kiego. Papier ten wyrabiają z łyka drzewa papierowe-
go (brussonetia papy rif era) oraz z kory morwowej.
Korea. 14
XVI.
N,
Kilka kartek z dzlennlka^
28 października.
la drugim końcu wioski Niąg-dam stał piękny słup
drogowy (10 j,i*), w kształcie człowieka, z wyszcze-
rzonymi zębami, w szlacheckim kołpaku (tan-gdń) na
głowie. Obok leżała podłużna kupa kamieni, nakryta
słomianą matą w rodzaju strzechy. Być może, że są
to gruzy kapliczki przydrożnej. Ton-sik kręci głową
z tajemniczą miną; on nie mówi mi złych rzeczy, aby
uchronić mię od nieszczęścia. Dalej na pochyłości po
drugiej stronie drogi widnieje rząd płaskich, prosto-
padłych kamieni, jakie stawiają w Japonii zamiast na-
grobków. Ton-sik dowodzi, że są to pamiątkowe ka-
mienie I, cnotliwych wójtów'!
Przed nami wazka, doskonale uprawna dolina.
Zrasza ją rzeczka, którą nazwano mi ^^Cchorąn*. Na
drodze dużo ludzi z noszami i szeregi jucznych koni.
Wśród pól małe gaiki drzew. Nie dalej, jak o 6 »i'
211
od Niąg-dam widać wioskę pod skałą. Przy drodze
dwa wielkie kopce mogilne. O dwa «,i* dalej znowu
wioska otoczona polami tytoniu i sałaty. Od zebrane-
go tytoniu sterczą tylko badyle, ale sałata jeszcze się
trzyma, przymrozki niewiele jej zaszkodziły. Oczy
z przyjemnością wypoczywają króciócliną cłiwilkę na
jej Ż3rwej zieleni, poczem prześlizgują się po brunat-
nym krajobrazie jesiennym i wznoszą ku jaśniejącemu
złotem błękitnemu niebu. Mijamy ogromny, ciężki
wóz korejski, naładowany chróstem. Całe góry tego
chróstu ciemnieją w wiosce, do której się zbliżamy.
Wita nas u wjazdu znak -dziesięciu i* wesoło uśmie-
chnięty i w kapeluszu -kaf, cokolwiek zsuniętym na
bakier. Dolina zwęża się do 200 sążni. Spotyka-
my cały orszak białycłi Korejczyków i trzy palankiny.
Jeden z nich stoi pusty wśród drogi, leży w nim tylko
wyszyta poduszka i czerwona kołdra w tygrysie pręgi;
koło drugiego stoi mężczyzna w zielonych jedwabiach,
a trzeci unoszą pospiesznie czterej rośli tragarze.
W nim siedzi kobieta i przygląda nam się uważnie
przez wazką szparę w zaciągniętej na okienko żółtej
zasłonie. Na polach czernieją stożki wyzbieranych
kamieni. Droga polepsza się nagle, staje się szeroką
i ubitą, zdatną do komunikacyi kołowej. Dużo ludzi
pracuje w polu, w dali dymi się wioska. Od zachodu
przyszła duża rzeczka, którą ma-phu nazywa Po-mo-gi.
W wiosce przydrożnej młócą zawzięcie ryż, zajęli całą
ulicę, ani przejechać.
Stąd wychodzimy nad brzeg jakiegoś wodozbioru.
212
obrośniętego ślicznemi wierzbami i trzciną. Myślałem,
że to szeroka, cicha rzeka, lecz tymczasem był to waz-
ki, długi staw, utworzony przez zatamowanie strumie-
nia. Opodal oracze orzą rżyska parami wołów. Skiby
kładą stromo, brózdy ryją głęboko, po kolano. Za
każdym oraczem idzie chłop z motyką, rozbija bryły
i równa skiby. Wioska. Dużo oberży. Na odrzuconych
klapach okien kuchennych bieleją naczynia, goreją sto-
sy złotych ^kaki*, wabią oczy pęczki rudego tytoniu.
Mieszkańcy wylegli i przyglądają się nam; dwaj
starcy z siwemi brodami, wsparci na kijach, wyszli
aż na środek ulicy. Przechodzimy małą przełęcz
i wstępujemy do kotliny, otoczonej szczelnie na-
giemi górami; boki niektórych zorane, hen, po same
szczyty; grunt nieszczególny, piaskowaty. Zwolna do-
lina zwęża się do 50 sążni; całą prawie wypełnia ło-
żysko rzeczki. Minąwszy ciasny przesmyk, ujrzeliśmy
znów obszerną dolinę i zaraz niedaleko dwie wsie.
Nad rzeczką klekoce turbina. W przejeździe przez
wioskę wpadamy na pucołowatego malca z olbrzy-
mią rzodkwią w ręce, w kurteczce czerwonej sięga-
jącej mu prawie do brzuszka; z początku śmieje
się do spędzającego go z drogi ma-phu, lecz nagle
spostrzega mnie, uśmiech mu się wydłuża i przechodzi
w płacz, pełen bezdennego przerażenia. Jegomość
w fijoletowej kurcie i wielkich, jak oczy sowy, okula-
larach patrzy na nas z jawną niechęcią.
Słońce skryło się za krawędź gór, dolinę powlok-
ły długie ich cienie, ale na niebie lśni się jeszcze
dzień. W zaroślach żółtej czumidzy, wybujałej po-
213
wyżej człowieka i wśród badylów tęgiego, jak krzaki,
gaolianu z granatowem ziarnem, brzęczą sierpy i sły-
chać głosy, ale żeńców nie widać, tylko zboże ko-
łysze się z szelestem, pochyla i wali. Drogą ciągnie
sznur białych figur ku dymiącej się na widnokręgu
wiosce. Jedzie karawana kupców, którą wyminęliśmy
rano. Dognali nas, gdyż moje nieustanne zbaczania
i wyp)rtywania bardzo wstrzymują nasz pochód. Mi-
jamy dwóch wracających z pola oraczy: jeden pędzi
przed sobą parę wielkich, siwych wołów z prostymi,
krótkimi rogami, drugi niesie na plecach rozebraną
sochę.
Cienie gęstnieją, w powietrzu czuć zimną wilgoć,
z pól ryżowych wznosi się leciuchny opar i miesza z dy-
mami wiosek. Za chwilę słońce zgaśnie, lecz nagle zna-
lazło szparę w skałach i zalało całą dolinę potokiem
czerwonego światła. Przeciwległe, skołubiaste wiszary
zapłonęły jak stosy zarzewia, dołem tłuką się różowe
ingły, wśród których niewyraźnie majaczą gaje nie-
zżętego gaolianu, szare, płaskie wioski i biali prze-
chodnie. Chłopi tłumnie ruszyli z pól do domów, ale
jakiś pracowity siewca u drogi ani myśli rzucać roboty
i prószy pilnie do brózdy ziarno porosłej pszenicy,
zmieszanej z ziemią i tukiem; drugi idzie za nim i za-
grzebuje posiew gracą, zadeptuje nogami.
Czuję zmęczenie, zrobiliśmy dziś 95 „i'' (około 7
mil), i z przyjemnością wjeżdżam do wielkiej, zakopco-
nej, dymiącej się wsi Sreul, nad rzeczką Tarę, gdzie
mamy nocować.
214
29 października.
Zatrzymałem się chwilę przed kapliczką, aby ją na-
szkicować w notesie. Śliczny poranek. Szczyty lilio*
wych gór płoną różowo, a dołem wkoło wiszą mgły.
Pola, wioski, drzewa i wody ledwie z pod nich prze-
świecają. Cicho bulkoce daleka rzeczułka; garbaty
mostek zaznacza się nad nią niby rys, zrobiony ołów-
kiem. W jasnem przestworzu zjawiło się na wzgórku
czarne pudło zamkniętej szczelnie lektyki i znikło;
biali tragarze unoszą je pospiesznie, jakby uchodzili
przed pościgiem. Coraz słabiej pobrzękują dzwonki
oddalającej się ode mnie karawany, coraz ciszej stukają
kopyta koni po zamarzłej drodze. Brunatne, oszro-
niałe w czasie nocy skiby drzemią, drzemie kurz na
pustej jeszcze drodze... Za nami od spowitej w sine
dymy wsi rozległo się wołanie, lecz urwało i zamarło
bez echa; ostrożnie, jak brzęknięde komara, zadźwię-
czało gdzieś w ustroniu żelazo. Spokojnie. Wietrzyk
trawki nawet nie muśnie. Teraz rozumiem, co to jest
9 Kraina Cichego Poranku* (Czo-sen) !
Dziwna kraina pracowicie uprawnych głębokich,
cichych dolin wśród wysokich, jałowych, wietrznych
skał!...
Dosiadłem konia, ale notatnika wedle zwyczaju
z rąk nie wypuszczam. Jeśli nie mogę zdążyć opisać
przedmiotu albo krajobrazu, kreślę pospiesznie ich za-
rys. Książeczka moja wygląda niby japońskie, ludowe
wydanie. Znów niewysoka przełęcz, a za nią tiowa
215
dolina. Wysoka, do końskiego zebu podobna j,czu-
midze"; snopy na polach, koło nich skaczą i podia;
tują sroki. Kraj łagodnie sfalowany, pocięty szachow-
nicą pól ryżowych i wszędzie zazdrośnie strzeżony
przez łańcuch gór zębatych. Pojedyncze, stare drze-
wa, krzywe sosny, rozłożyste dęby, jeszcze okryte
czerwonem listowiem, czarne ilmy, o cienkich, żyla-
stych gałązkach, wspaniałe, słodkie kasztany... Czasem
tworzą małe gaiki alt)o szeregiem ciągną się wzdłuż
drogi, jak żołnierze weterani. Wśród pól tu i owdzie
okrągłe, kopcowate mogiły. Wioski uciekły z środka
doliny, gdzie uprawne każde żdziebełko ziemi; miesz-
czą się po obu stronach na chyliznach gór. Wyleciał
z pod urwiska płowy sokół i nizko krąży nad niwami.
Ryż jeszcze miejscami nie zżęty. Ludzi nie widać.
Minęliśmy tylko gromadkę ratajów, grzejących się
u ognia w oczekiwaniu, aż puści stężała ziemia. Wło-
żone w jarzma woły stały, żując, opodal, a dym ogni-
ska słał się nizko po roli i mieszał z dymami dalekiej
wioski, Nikłe słońce ledwie wybłysło z za szczytów.
Góry zastąpiły nam drogę, zostawiając jedynie wązkie
przejście.
Obszerna dolina otwiera się za przesmykiem na po-
łudnio-zachód. Drogi znagła zaroiły się. Widać śród ^
nich dużo wędrownych przekupniów (pu-sań) w żół-
tych, bambusowych kapeluszach-cylindrach. W oddali
dostrzegam dziwną górę, samotną i ostrą, jak głowa
cukru, z bukietem drzew sosnowych na czubku. Nie-
daleko piękna dolinka, obrosła wokoło sosnowym las-
216
kiem. Znowu karawany koni gniadych i siwych, cięż-
ko objuczonych; z pod juk zwieszają się i kołyszą, jak
chwasty upiększeń, małe, twarde miotełki ryżowe, uży-
wane zamiast zgrzebeł. Niewysoka przełęcz, laskiem
ilmowym porosła. Pod nią zaraz wieś, rzeczka, wieś,
rzeczka, wieś i znowu wieś. Mijamy nizką przełęcz
i niespodzianie błyska w dole tuż pod nami duże je-
zioro. Nie znalazłem tego jeziora na żadnej mapie
i nie odszukałem o niem nigdzie nawet wzmianki.
— Chan-ioul-kan!... — powiedział mi ton-si^. — Sto
dziesięć ^i* od Seulu!
Na wschodnim jego brzegu wznosi się wprost z wo-
dy stroma opoka, zachodni jest płaski, kamienisty i wi-
docznie często zalewany przez wodę. Z jeziora wy-
pł3nva niegłęboka, ale bardzo bystra i dość szeroka
rzeka, zawraca na zachód i ginie wśród stromych, wy-
sokich gór. Od wschodu prawie pod kątem prostym
wpada do jeziora inna rzeczka, równie bystra, ale
mniejsza.
Przeprawiamy się przez pierwszą rzekę na promie;
za przewóz trzech ludzi i dwóch koni biorą od nas 50
phun (10 kop.); przecinamy kamienistą ławicę i prze-
chodzimy marny, drżący mostek na drugiej, węższej
odnodze rzeki, poczem porzucamy piękną dolinę je*
ziora i przez małą przełęcz dostajemy się do sąsiedniej.
W dolinie gaje dębowe, na podgórzach zarośla sosno-
we. Wioska. U wjazdu ołtarz z kamieni i duża wiąz-
ka drągów i tyczek, obwieszonych słomianymi sznu-
rami i gałgankami. Droga wiedzie przez słabo żale-
217
siony wzgórek, ponad którym wyże] kędzierzawią się
zagajniki dębiny. Piękna mogiła, której strzegą dwie
stare sosny. Przełęcz, rzeczułka w jarze pod zacho*
dniemi górami. Mała kotlina wśród kopcowatych gór.
Na przełęczy ołtarz z kamienia. Wszędzie pola upra-
ne. W dole parę chałup, niedaleko kamienistego ło-
żyska potoku. Dolina zawraca na wschód, skąd pły-
nie strumyk. Zawracamy i my, dążąc w górę jego bie-
gu. Rzeczka zwie się Tąng-czak. Niedaleko u drogi
gaj ogromnych, drzewiastych jałowców. Okolica bar-
dzo ludna, wybornie uprawna; oddzielne domki i małe
wioseczki kryją ^ę wśród zarośli. Widocznie miesz-
kańcy już nie obawiają się tygrysów i zbójców. Sied
dróg i drożyn rozwidla się w rozmaitych kierunkach.
Podczas gdy w gaju zbierałem owady, moi ludzie
zniknęli za wzgórkiem. Nie znalazłem ich na drodze,
a we wsi o 4 „i* dalej powiedziano mi, że ludzie moi
zostali w tyle. Wracam, spotyka mię przerażony
ton-s^.
— Co się stało?!...
— Nie wiedząc, że sir życzy sobie zatrzymać się
tutaj, przygotowaliśmy już wszystko w innej sul-magi
(oberży).
Powiedział mi, że duża wieś, którą porzuciliśmy,
zwie się Phut-kczang i znajduje się o 80 „i* od Seulu.
W pół dnia zrobiliśmy 50 ,i* (Sy, mili).
Po obiedzie ruszamy dalej. Przed nami otwiera
się obszerna dolina, cała w polach ryżowych. Moc
wiosek przylepionych do podgórzy po obu jej stro-
218
nach; zdarzają si^ wszakże sadyby i pośród póL Wszę-
dzie na ulicach suszy się na matach świeżo omłócony
ryż lub pszenica, leżą kupy plewy i sterty słomy.
Pachnie ziarnem. Wieśniacy i wieśniaczki mają twa-
rze zadowolone, gdyż rok był urodzajny, buziaki dzie-
ciaków okrągłą się i rumienią. Dostrzegam większą
staranność w uprawie roli, miedze pól w wielu miejs-
cach obsadzone drzewami, w brózdach zielenią się
smugi ozimej pszenicy. Niwy czumidzy, grochu, jęcz-
mienia wdzierają się wysoko na pochyłości, w dole
głównie ryż. Krajobraz przybiera zupełnie chiński
charakter. Pod rozłożystym dębem widzę niedaleko
trzy duże mogiły z kamiennemi figurami i płytami
przed każdą. Opodal w lasku sosnowym znowu mo-
giły. Drogi równe, gładkie, dość szerokie i nieraz
wysadzone drzewami. Stronami jednak ciągną się
wciąż guzowate, strome góry korejskie, porosłe rzadką
sośniną. Ale dzięki wzrastającej obfitości drzew okolica
wygląda coraz wdzięczniej, staje się rozmaitszą i każe
zapominać o dzikich, nieużytych skałach.
Zresztą zdarzają się niespodzianki; piękna droga
nagle znika, napół rozmyta przez rzeczułkę. Jedziemy
czas jakiś szlakiem grubego, białego piasku, widocznie
naniesionego przez rzeczkę, gdyż wyścieła on jej dno.
Piasek zasypuje pola, białe jego strugi spływają z gór
sąsiednich, niszcząc po drodze roślinność. Wdali przed
nami widać białe, mocno poszczerbione szczyty: to
granitowe wiszary Sam-kgyk-san'ia, wznoszące się już
nad doliną Seulu na 800 bez mała metrów. Spotykane
219
wsie, robią wrażenie, jakgdyby składały się wyłącznie
z zajazdów. U wszystkich domów klapy kuchenne
odrzucone, bieleją na nich łyżki i miski, a w głębi wi-
dać leżące wiktuały. Na ulicach ruch, w szopach konie
łapczywie jedzą obrok, kwiczą i biją się. Na drogach
dużo przechodniów, a około dróg i dalej wszędzie du-
żo mogił. Niektóre okopane półkolistym wałem, upięk*
szone słupami kamiennymi i figurami, ocienione sta-
remi drzewami. Inne nagie, zaniedbane, stoją na sło«
necznej spiekocie, podobne do brzydkich osypisk gór
korejskich. Wiatr zwiał z nich ziemię i z niektórych
sterczą rogi trumien. Należy przypuszczać, że syno-
wie nieboszczyków pomarli, wynieśli się z okolicy lub
podpadli w ostateczną nędzę.
Wydostajemy się na wyborny, szeroki gościniec,
najlepszą drogę, jaką widziałem dotychczas w Korei.
W wielu miejscach ocieniają go szpalery pięknych, roz-
łożystych kasztanów, dębów, ilm. Pierwsze są jeszcze
w pełni zieleni, gdy ilmy już zupełnie straciły liście.
Obszerne pola ryżowe w znacznej części zalane są
wodą, ale za to niema jej prawie w rzeczułkach. Le-
dwie się sączy, nie stać jej nawet pewnie na obracanie
tłuczek lyźo^ch, gdyż coraz częściej widzę kobiety
depczące pedały niezgrabnych, domowych krupiami.
Zbliżamy się do Sam-kgyk-sania — wieńczą ją trzy po-
tężne, jak wieżyce ostre szczyty, od których wzięła
swą nazwę. ^) Słońce chowa się właśnie za nimi i zło-
^) Sam — ^trzy, kgyk — wysoki, sań — góra. Na mapach
220
cisto-różowa dolina, z szmaragdowemi plamami gajów*
blednie nagle. Droga wije się pod samą górę, okrąża
ją... Po drugiej stronie doliny widać podobne, wie-
trzejące, siwe granity, jeszcze złote od bijących górą
promieni słońca. Okrążamy Sam-kgyk-sań i wstępuje-
my w zacieniony wąwóz, pełen spływających z gór
skalnych piargów, piasków i namułów. Prawdziwe ka-
mienne, białe wietrzelisko, kocieł, skąd wc^y wiosenne
roznoszą daleko po okolicy bielące ją prochy. Szeroka
droga niknie miejscami pod zwałami osypisk. Konie
brną po pędny. Mijamy zmęczonego tragarza, który
wyciągnął się u drogi i z trudem wdycha powietrze,
obok stoi na podpórkach ciężka noszą. W wąwozie
zmrok przejrzysty i chłód. Niema tu nic: ani pól, ani
chat, ani krzewów; nawet zioła, trawy nigdzie nie wi-
dać, widocznie nic się nie ostoi na tych potokach bia-
łych, ruchomych piachów. Ale cokolwiek dalej, gdzie
jest nadzieja je wstrzymać, już dostrzegam małe pola
ryżowe, ogrodzone płotami z wikliny. Za chwilę jesteś-
my u wylotu i znowu przed nami obszerna, brunatna
płaszczyzna, pokrajana połyskującemi polami ryżowe-
mi, ciemnemi rolami, zieleniejącą w brózdach ozimi-
ną. Okalają ją te same szczerbate wiszary granitów,
biało-złote w pobliżu, biało-błękitne w oddali... Nad
nimi wiszą białe, skłębione obłoki i czeredy białych
ludzi dążą ku nim po białej drodze. Zieleń nielicznych
i w książkach europejskich uż3rwają niewłaściwej pisowni
Sam-gak-sań.
221
gajów wydaje się czarną i niknie w białych tumanach.
Doprawdy to jakaś bajeczna kraina ,, Białego Snu",
oblana kredowo-mglistem słońcem. Podróż przeciąg-
nęła się i część drogi odbyliśmy przy nikłym blasku
młodego miesiąca. Gościniec wyludnił się, kopyta
koni samotnie wydzwaniały wątłego marsza na ubitej
ziemi. Wielkie, połamane cienie gór i skał, drobne,
czochrate cienie gajów, zmieszane z płytkiemi zygza-
kami podcieni grobli ryżowych, odbitych w lśniących
czamo-srebmych wodach, na tle białych płaszczyzn
i wzgórz tworzyły mozajkę niedościgłej fantastyczności.
A bliżej i dalej ze mroku nocy wysuwały się mlecz-
ne, od blasku miesięcznego niewyraźne, niby w po-
wietrzu zawisłe strome opoki, pojedyncze urwiska lub
całe zwarte ich szeregi...
Zanocowaliśmy we wsi Pisangori o 50 „i* od Seulu,
Jutro będziemy w stolicy.
30 października.
W tej wiosce co dom, to oberża i wszystkie wyda-
ły mi się pełne. Rano — wrzawa: podróżnemu w domu
naprzeciwko ukradli w nocy złodzieje 2,000 phun
(4 ruble). Strwożony ion-s^ wciąż ogląda nasze pa«
kunki.
Chłopak, który nam usługiwał, bardzo się do mnie
zalecał, czyścił mi nieproszony ubranie, raz wraz zapy-
tywał, czy czego nie potrzebuję; pierwszy to raz w ca*
łej tej drodze spotkałem się z taką nieprzyjemną na-
222
tarczywośdą, gdyż Korejczycy naogół są uprzejmi
i gościnni, ale bez służalstwa. Przed wyjazdem chło-
pak upomniał się o naddatek. Był to jedyny napiwek,
jaki dałem w Korei, gdzie wcale nie znają tego zwy-
czaju. Tutaj widocznie dotarli Europejczycy i według
swej modły przeistoczyli grzeczność i usłużność w to-
war sprzedajny.
Dzień zapowiadał się gorący. Słońce lało potoki
iwiatła na szeroką, gładką, jak kreda, białą drogę, na
bielejące wdali skały, na łyse pagórki i kraty niezliczo-
nych grobli wśród pól ryżowych. Wszędzie l>łyszczała
woda. Aż oczy bolały od tej białości i blasku. Nado-
miar wiatr podnosił ol>łoki kurzu. Przydrożne drzewa
osędziały odeń, jak od szronu. Co parę wiorst — wioski.
Mrowie ludzi idzie drogą i tłum ten coraz wzrasta. Jadą
i wiozą towary na koniach, wołach, osłach, ale najwięcej
niosą je na sobie. Kobiety niosą na głowach ogromne
dzbany i dzieże gliniane z ziarnem lub płynem, kosze
z owocami, węzły odzieży, pakuł, waty; mężczyźni
dźwigają na plecach wiązki chróstu, snopy, sprzęty
rozmaite, wreszcie ciężkie wory ryżu, dochodzące do
100 funtów wagi... Tragarze zawodowi idą długimi
szeregami, jeden za drugim, ciężko postękując. Nogi
ich grzęzną głęt)oko w piasku lub biją mocno o twardą
drogę... Nigdy nie mogłem bez głębokiego wzrusze-
nia słuchać tych jęków... Raz, pamiętam, wieczorem
dochodził taki sznur tragarzy do wioski, gdzie widocz-
nie miał wypoczywać... Jeden z nich, słabszy, został
daleko w tyle; czekali nań towarzysze, porzuciwszy
223
swe nosze, nawet niektórzy wracali, aby go głosem
i radami zachęcić. Młody, nieszczęśliwy chłopak miał
twarz skamieniałą od cierpienia i siną od wysiłku, krwią
nabiegłe jego oczy patrzyły z jakąś rozpaczą na odleg-
łą jeszcze wioskę...
Dużo wsi, dużo lasków sosnowych, dużo pięknych
mogił. Droga ubita, jak szosa, pięknie utrzymana i oko-
pana rowami. Mijamy wspaniałą świątynię, otoczoną
białym murem i wielką ilością mogił. Dużo wolnych
koni wraca z Seulu. Wśród przechodniów często zda-
rzają się żołnierze, parę razy widziałem nawet policyan-
ta. Wysokie akwaduki, miejscami sypane z ziemi,
miejscami drewniane, odprowadzają wodę na pola...
Wszędzie ona bulkocze i pluska, a mimo to kraj wyda-
je się spalonym i spękanym od suszy. Czarujące wra-
żenie sprawiają kawałki drogi, wysadzone szpalerami
starych drzew. — Zjawiają się oddzielne, bogate fol-
warczki, dwory kr3rte dachówką, otoczone pięknymi
sadami, z ładnemi zabudowaniami gospodarskiemi,
czego dotychczas nie widziałem wcale. Płaska prze-
łęcz. Ma-phu wskazuje mi dymy, wijące się za białemi
górami, i mówi, że to Seul. Tłum przechodniów wzra-
sta. Przejechali jacyś dygnitarze ubratii w jedwabie.
Przed nimi biegli laufrzy. Dużo lektyk, w nich nie
same już kobiety: często dostrzegam obrzękłą twarz
korejskiego urzędnika lub okulary modnisia. Niektórzy
jadą na osłach... Gwar, śmiech... Przechodnie zamie- |
niają z sobą żarty, wypytują o coś ton-sę, który, sta- |
ranniej ubrany, zachowuje wyniosłe milczenie. Boli go
224
noga: starł ją sobie, między palcami porobiły mu się
wrzody... Daremnie moczył ją codzień na noclegach
w gorące] wodzie i smarował wziętą u mnie waseliną;
rany zwiększały się, t)ól wzrastał, twarz mu chudła
i czerniała, z utęsknieniem wyglądał końca podróży,
ale nie skarżył się i nie zaniedbywał swych obo-
wiązków...
Mijamy śliczny kanał wartko płynącej wody, obsa-
dzony z obu stron pysznymi kasztanami. W wioskach,
na ulicach przekupnie sprzedają pieczone kasztany; ca"
łą garść można dostać za grosz; równie tanie są wybor-
ne iikaki" korejskie; kupiłem kilka i podzieliłem się
z nimi z ma-phu i ton-są. Ton-si odwdzięczył mi się
i w następnej wiosce, jak każe przyzwoitość, kupił
kasztanów... Widzę pewną tkliwość w jego obejściu
się ze mną, jakąś dyskretną uprzejmość... Choć chro-
ma, stara się iść w pobliżu mego konia i nieproszony
daje objaśnienia, wskazując na ciekawe przedmioty...
Czyżby miał zamiar prosić mię o napiwek?
Białe góry, biała droga, białe tłumy ludzi, białe
chmury na niebie i tumany białego kurzu w powietrzu.
Głazy ogromne u gościńca, który nagle przegradza wy-
soki cypel górski. Wdzieramy się na ten cypel po stro-
mej drodze, przerąbanej wśród opok. Malownicza, ska-
lista kotlina, otoczona skołubiastemi urwiskami. Na sa-
mej przełęczy wąwóz, na którego ścianach widnieją
wielkie napisy chińskie; stoi tam zwykły ołtarz z ka*
mieni, koło niego wiszą szmatki ofiarne i sznureczki,
poniżej, na złomach tulą się liche chałupki, ubogie
225
sklepiki i stragany z owocami, z jadłem, z drobiazga-
mi... To już przedmieścia. Spuszczamy się na dół po
równie stromej pochyłości, potem jedziemy długo ujeż-
dżoną, wyborną drogą wśród pól uprawnych i rozrzu-
conych domków ku ciemnej przełęczy. Szczytem gór
okolicznych wije się szara, zębata ściana i wielki otwór
miejskiej bramy czernieje wysoko wśród skalnych gar-
bów, pod wyniosł3rm dachem chińskim.
— Seul!... Chan-siOn! *) — woła wesoło ma-phu.
Tłum przechodniów zmienia się poprostu w ciżbę;
widzę już tylko potok czarnych ^kat", wielkich, jak ko^
szyki, żałobnych kapeluszy, kolorowych, żeńskich na-
rzutek, białych chust, garbów i węzłów, lub wielkich
noszy, poważnie kołyszących się w tłumie, jak słonie.
Wzdłuż drogi u domów stragany, u drzwi, co krok nie-
ledwie wysokie tyczki z wiechą lub starym, dnem do
góry wywróconym, okrągłymi, długim koszykiem —
znak, że tu można wypocząć i pokrzepić się „su-li"
(wódką ryżową).
Nareszcie jesteśmy u ostatniej przełęczy i drapiemy
się wraz z tłumem ku ciemnym, jak pieczara i jak pie-
czara głębokim wrotom. Potężny, ale porządnie już
nadpsuty mur biegnie grzebieniem okolicznych wy-
niosłości. I mur i brama zwykłej architektury chiń-
skiej, budowane z niepalonej cegły i poszyte granitem.
Bramę bardzo pięknie zdobią gęste, poczerwieniałe po-
1) Albo Chań-jan — warownia rzeki Chan.
Korea. 15
226
woje. Za bramą szare, płaskie, zakurzone miasto, oko-
lone bladymi, zębatymi wierzchołkami.
Długo jechaliśmy po ulicach, rojących się białym,
ruchliwym tłumem chłopów, przekupniów, ol>ładowa-
nych chróstem i warzywem wołów, stękających pod no-
szami tragarzy, żołnierzy, jeźdźców w jedwabiach
i jeźdźców w skromnych perkalach, kobiet zakwefio-
nych i kobiet bez zasłon, dość brzydkich i starych, aby
twarz swą mogły bez lęku pokazać, brudnych, półna-
gich dzieci, wyrostków uczniów w rogatych beretach...
Wreszcie wydostaliśmy się na główną ulicę. Dostrzeg-
łem w oddali jakąś basztę czerwoną, spiczastą, szarą
wieżycę kościoła katolickiego i... tramwaj elektryczny.
Miasto szare, brzydkie i brudne zagrało weselszemi
barwami. W sklepach czyściej i ładniej, a na ulicach
jeszcze rojniej...
Aby dostać się do poleconego mi hotelu » Impe-
rial*', musieliśmy przebyć całe miasto. Wreszcie wśród
tłumu gapiów stanęliśmy na małym placyku, przed
główną bramą cesarskiego pałacu, gdzie mieszczą się
na rogu dwa najlepsze hotele europejskie.
Monsieur Moulis, który był długo kucharzem we
Władywostoku, powitał mię łamaną ruszczy zną...
— Dam panu taki pokój, z którego wciąż pan bę-
dzie widział cesarza!...
— Owszem... A czy będę mógł się wykąpać?
— Dlaczego nie... To jest dobrze, ale moja łazien-
ka będzie, ale nie jest, więc może pan pójdzie do łaźni,
do japońskiego... quartier...
227
Kręci) się po pokoju i gadał, gadał bez końca.
— Pan pewnie pójdzie zaraz do ministra?... To
stąd niedaleko!... Właśnie pani ministrowa była przed
chwilą... O ja ich wszystkie dobrze znać... ami!... Wciąż
im coś piekę... Wczoraj zrobiłem majonez!... Pani mi-
nistrowa mówi: monsieur Moulis... Pan poseł też przy-
chodzi i pan pułkownik. Ja im zawsze opowiadam, co
usłyszę w mieście na targu albo w moim zakładzie.
Chodzą... O monsieur Moulis dużo wie!... A pan sły-
szał: nasza marynarz w Czemulpo bardzo głowę Japoń-
czykom porozbijał... Dzielna marynarz! Ich było dwu-
dziestu, a Japończyka parę sto... Nasza zuch... zawsze
bije dobrze!... O ja znać ichl... Nasza bije dobrze...
Japończyk hołota!... Phi!... Będzie wojna!... Japoń-
czyk weźmie w skórę!... Nasza bardzo dobrze bije,
nasza...
Mrugał okiem, strzepywał palcami i, korzystając
z aliansu, przyswajał sobie zasługi i cnoty obu narodo-
wości.
Zmęczony ion-sk czekał cierpliwie zapłaty, ma-phu
stał w korytarzu.
— Siadaj, siadaj, towarzyszu!... — zwróciłem się
do ton-sy.
Monsieur Moulis spojrzał na mnie zdziwiony.
— To pański tłomacz? On też może zostać u mnie...
może mieszkać z moimi ^boy".
Z trudnością dałem nareszcie poznać panu Moulis,
że życzyłbym sobie pozostać sam z mymi ludźmi.
Rachunek z ma-phu nie zajął długiego czasu, ale
228
gdym ton-sie podał całą kwotę pieniędzy bez potrącenia
pobranego już zadatku, zwrócił mi resztę, mówiąc, żem
się omylił.
— Widzisz, towarzyszu, noga cię boli, zraniłeś ją
sobie z mego powodu, pewnie będziesz musiał zaba-
wić dni parę w Seulu, aby ją wyleczyć...
— O, niel Jutro zaraz ruszę z powrotem. Tam
czekają na mnie... Ale dziękuję panu; skoro znajdu-
jesz, że zarobiłem te pieniądze, to je wezmę... Więc
jesteś ze mnie zadowolony?...
— Owszem, jestem zadowolony... Zapewne by-
łoby lepiej, gdybyś umiał więcej po angielsku...
— Bardzobym chciał się nauczyć, ale niema od
kogo.
Ani myślał odchodzić. Usiadł na ziemi i choć
umilkł, gdyż monsieur znowu się we drzwiach ukazał,
ale miłym, prz3nB/iązanym wzrokiem wciąż wodził
za mną.
— Jesteś dobry, sir! — powiedział cicho, gdy wresz-
cie udało się mi znowu wyprawić Francuza.
— Już pójdęl... Good bye!...
— Good bye!...
Uścisnęliśmy się za ręce. Stał chwilkę z opuszczo-
ną głową, ruszył ustami, lecz widać nie znalazł odpo-
wiednich wyrazów angielskich. Więc tylko ujął mię
raz jeszcze niezgrabnie za rękę.
— Good byel Good bye!
XVII.
Zalfldnleiile. Podział na prowincye.
s
tatystykę Korei powierzył rząd od niepamiętnych
czasów specyalnym urzędnikom miejscowym i,9cż5n*
oraz zarządom prowincyonalnym, które obowiązane
były co trzy lata dostarczać spisu ludności i wykazu
ziem ornycłi. Stąd pochodzi, że do tej pory nie wiado-
mo nawet w przybliżeniu, jaka jest ilość mieszkańców
półwyspu, ani jaki jego obszar uprawny. W 1897 roku
rząd postanowił przeprowadzić spis ludności według
modły europejskiej, lecz ponieważ znowu powierzył go
tym samym „^ctón" i władzom prowincyonalnym, te
z budującą jednomyślnością podały cyfry poprzednie,
wynoszące 5,198,248 głów płci obojej, co przedstawia
liczbę o Jedną trzecią mniej wykazującą, niż spis
z przed trzystu lat ^),
Przyczyną niezwykłego zmniejszenia się spisów
ludności była okoliczność, że administracya miejscowa
„Korea Reposit." 1898, str. 30.
230
od niepamiętnych czasów wypłacała podatki do skarbu
według podanych przez siebie cyfr ludności, ponad to
wszelki nadmiar zostawał w je] kieszeniach. Dziwić
się więc prędze] należy, że mieszkańcy nie znikli
całkowicie z raportów urzędniczych.
Obliczenia prywatne rozmaitych podróżników i ba-
daczy niezależnych waha]ą się między 77t milionami
(Ch. Dallet) a 28,000,000, podanymi przez samych
Kore]czyków w książce i,Mań-guk-cżion-bio", wydane]
nakładem rządu w 1885 roku ^)«
Najwiarogodniejszemi wydają mi się cyfty podane
przez panią I. B. Bishop, W. Griffis'a, oraz dostarczone
przez źródła japońskie, nietylko dlatego, że to są auto-
rowie, którzy dali najlepsze, najpoważniejsze opisy Ko-
rei, lecz i wskutek tego, że wszystkie poznane prze-
ze mnie miejscowości Korei wydawały mi się co naj-
mniej równie gęsto zaludnione, jak najludniejsze okoli-
ce Galicy! i Królestwa. Jeżeli weźmiemy przeciętne mi-
nimum powyższych okolic — 100 głów na kilometr
») Davelny (Nouv. Ann. des Yoyages, 1849, p. 306) —
7,342,361 głów (spis z roku 1763); Ch. Dallet (Histoire de
rEglise de Corća, 1874 r.) — 7,500,000 gł. (z r. 1844); W. E.
Griffis („Corea — The Hermit Nation)— 12,000,000 gł.; C. Gott-
sche (Verh. d. Ges. f. Erdk. zu Berlin Xin p. 260) —10,520,000
gł.; Japan Daily Herald (1885 r. Febr. 9.) — 10,518,937 gł.;
Webel („Podróż do Korei" po rosyjsku 1889 r., str. 161) —
16,000,000; H. N.Allen (A tnie story of Korea. Korean Rep. 1892
pp. 372) — 16,000,000; I. B. Bishop (Korea and H. Neighb.)
12,000,000 gł.
231
kwadratowy i pomnożymy przez obszar Korei (223,523
kil. kw. według Strelbickiego) z potrąceniem należnych
50% na puste, nieużyte jej łańcuchy górskie oraz lasy
północne, to oteymamy właśnie około wymienionych
powyżej 12,000,000 mieszkańców. Najgęściej zamiesz<*
kana jest środkowa część półwyspu, następnie jego
kraje południowe. Ku północy zaludnienie słabnie —
na wschodzie więcej, na zachodzie mniej i wreszcie
u granicy Mandżuryi przedstawia nieliczne osady, roz-
siane grupami wśród zupełnie pustych zapadlin, jarów,
lasów i szczytów.
Gęstość zaludnienia rozmaitych części Korei, wyra-
żona przez iloraz z liczby mieszkańców na przestrzeni
danej prowincyi, ma bardzo małą wartość socyologicz-
ną> gdyż nie daje najmniejszego pojęcia o rozmieszcze-
niu się ludności na tutejszych obszarach. Dzięki charakte-
rowi gór korejskich, doliny zaludnione nieraz, jak Bel-
gia, sąsiadują bezpośrednio z obszernymi szmatami pu-
styń prawie syberyjskich. Zaludnienie w Korei może
więc być rozpatrywane jedynie względnie do obszaru
ziemi, zawartej w istotnych granicach rolnictwa.
W końcu XIV wieku, z wstąpieniem na tron obecnie
panującej dynastyi, Korea podzielona została na 8 pro-
wincyi (do). Ponieważ jednak wszystkie one mają
jasno zaznaczone granice naturalne, a niektóre z nich
niegdyś tworzyły udzielne państewka, należy przy-
puszczać, że podział taki istniał i przedtem.
W 1895 r. był wprowadzony nowy podział na 23
okręgi (pu), obejmujące 337 powiatów (kuń), lecz
232
wkrótce potem przywrócono dawne granice z wprowa-
dzeniem poddziałów tylko w pięciu prowincyach na:
północne (puk) i południowe (nam); ma więc Korea
ogółem 13 prowincyi, składających się z 341 powiatów
(pu, mok) lub okręgów (kuń).
Oba podziały prowincyi Cham-gión-do i północna
Phidn-ań-do przylegają do mandżurskiej granicy i wy-
pełniają północną część półwyspu. Głownem miastem
północnej Cham-giOn-do jest Kión-si5n, piękne, oto-
czone murami, mające z górą 15,000 mieszkańców
i słynące z wyrobu naczyń miedzianych; leży w dolinie
zeczek Cha-san-do i Tok-san-czión (Oco-ken-muri)
o 3 kilometry od morza Japońskiego i 150 od granicy
rosyjskiej. Głownem miastem południowej Cham-gión-
do jest Cham-hyn, niegdyś stolica całej prowincyi,
a dawniej jeszcze w VIII stuleciu niezależnego państwa
Bo-haj; leży ono w odległości paru kilometrów od mo-
rza nad rzeczką Si5n-czi5n-hań, spławną zaledwie dla
płytkich galarów. Handluje przeważnie żelazem, fu-
trami i złotem; mieszkańców ma z górą 30,000; zbudo-
wane według chińskiej modły i otoczone grubym i wy-
sokim murem. Stąd do Genzanu niecałe 100 kilome-
trów. Wzdłuż wybrzeża, od pogranicznego z Rosyą
miasteczka Kión-hyń idzie niezła, jak na Koreę, droga,
która w Genzanie zawraca w głąb lądu, kierując się ku
Seulowi.
Północna Phión-ań-do zajmuje zachodnie pobrzeże
Korei; jej główne miasto Jąg-piąg (Yóng-pyóng po an-
233
gielsku) leży w górach daleko od morza i stołecznego
traktu.
Dużo większe znaczenie strategiczne i handlowe
ma powiatowe miasto pograniczne Yj-cźiu (Wi-dżu po
chińsku) u ujścia rzeki Amnok-kan (Jalu po chińsku).
Odegrało ono w chińsko-japońskiej i japońsko-rosyj-
skiej wojnie ważną rolę, jako klucz całej rzeki. Przed
otwarciem granic Korei Yj-cżiu długi czas było głów-
nem miastem, pośredniczącem w handlu między Koreą
i Chinami; wywożono stąd przeważnie żeń-szeń, złoto,
skóry, futra, a prz3rwożono tkaniny jedwabne i bawełnia-
ne. Ma około 10,000 mieszkańców. Z Yjcżiu idzie naj-
lepsza w Korei droga do Seulu przez Phión-jań, stolicę
południowej Phidn-ań-do, głównego niegdyś miasta całej
prowincyi Phidn-ań, a jeszcze dawniej stolica państwa
Kogu-rió (od IV do VII stulecia). Miało ono przed wojną
chińsko-japońską 60,000 mieszkańców i 1 2,000 domów,
leży nad dużą i spławną rzeką TS-don-hań o 100 kilo-
metrów od jej ujścia. Otwarte dla handlu europejskie-
go posiadało misye europejskie oraz konsulat japoński,
było połączone telegrafem ze stolicą. Od czasu zbom-
bardowania miasta w 1894 roku i wybuchłej następnie
cholery, mocno podupadło. Obecnie znowu zostało
zajęte przez Japończyków. W starej części Phión-janiu
oraz okolicach zasługują na uwagę liczne pamiątki hi-
storyczne. Między innemi mogiła legendowego Ki-dza,
emigranta z Chin, założyciela państwa Kó-gu-rió (na
1100 lat przed Nar. Chr.). Na mogile, zbudowanej
w stylu chińskim i opatrzonej chińskim napisem, stoją
234
figury prawodawców i wojowników, oraz... baranów,
zwierząt obecnie nieznanych w Korei. Sześćdziesiąt
^i" od Phidn-janiu na górze Ko-ritlng znajduje się cały
szereg ciekawych grot stalaktytowych Kasu, gdzie
w czasie napadów nieprzyjacielskich kryli się mieszkań-
cy ^). Południowa Phidn-ań-do wypełnia całkowicie
prawie najwęższą szyję półwyspu korejskiego, od-
dzielającą północną część państwa od środkowej i po-
łudniowej. Zalega zachodni brzeg, podczas gdy na
wschodnim, za grzbietem gór Dyamentowych, wązkim
skrawkiem aż za Genzan ciągnie się prowincya Cham-
gión-do.
Do Phión-ań-do z południa przylega prowincya
środkowej Korei, Choan-hS-do, do której należą i liczne
wyspy morza Żółtego; główne miasto Chaj-cźiu leży
w głębi lądu, ma 15,000 mieszkańców. Dalej ku po-
łudniowi na brzegu głębokiego wcięcia morza Żółtego
leży stołeczna prowincya Kión-gyj-do. Zarząd prowin-
cyi mieści się w mieście Su-udń, o 40 kilometrów od
Seulu, który wyjęty z prowincyL tworzy samodzielną
jednostkę administracyjną. Seul, albo Seur, co znaczy
wielkie miasto, urzędownie zwie się Chań-sión lub
Chań-jan — twierdzą z nad rzeki Chan. Został stolicą
w XIV wieku przy założycielu obecnie panującej dyna*
styi, który przeniósł tu swój dwór z Ka-ci5n*a(Son-do).
Seul liczy 220,630 mieszkańców, a okalający go mur
„Korean Repository", 1898, str. 252.
23&
kamienny ma długości 20 kilometrów; zawiera 45,398
domów, dwa cesarskie pałace, .Stary" (Ton-goań)
i ,Nowy* (Kioń-bo-guń), świątynię Konfucyusza, świą-
tynię Nieba, świątynię Boga Wojny (Koan*udń-dzan),
świątynię ku czci zamordowanego przez ojca księcia
Dzan-łión (pradziada panującego obecnie cesarza), świą-
tynię Juk-sań-guń na cześć matki króla lón-dzon i wiele
innych pomniejszych świąt3rń oraz grobowców. Z pa-
łaców należy wymienić jeszcze Nam-biól-gun, gdzie za-
trzymywali się niegdyś posłowie chińscy i dokąd przy-*
jeżdźał do nich król korejski na znak swej zależności
wasalnej, oraz „Arkę Niezależności" (Ton-nip-muń),
wybudowaną w 1895 roku w tem samem miejscu na
drodze pekińskiej, gdzie dawniej król korejski winien
był spotykać posłów cesarza chińskiego. Seul jest
ogniskiem władzy państwowej i jako stolica ma własną
administracyę, na której czele stoi „phan-juń" z prawa-
mi gubernatora.
Przez miasto płynie t)łotnisŁa rzeczka, wpadająca do
rzeki Chan, która znajduje się w odległości 4 — 5 kilo-
metrów od miasta i ma przewóz pod wsią Jąg-san^
niedaleko przecina rzekę most kolejowy.
Na wschód od stołecznej prowincyi Ki5n-gyj-do, za
grzbietem głównego łańcucha górskiego wyciągnęła
się prowincya Kan-udń-do, ze stolicą Cziun-czión, nie-
wielką, 8-tysięczną zaledwie mieściną; kraj piękny^
żyzny i rolniczy, który wchodził niegdyś w skład pań-
stwa Silla, przewodniczącego od VI do IX stulecia ca-
łej Korei.
236
Drugą połowę tego państwa tworzyły obecne pro-
wincye — północna i południowa Kidń«san-do. Słynna
stolica Silli, Ki()n-cżiu (starożytna .So-ja-bol"), znajdo-
wała się w północnej prowincyi, niedalelco południowo-
wscłiodniego wybrzeża półwyspu; w XVI stuleciu mia-
sto zostało zburzone przez Japończyków; obecnie jest
1o małe miasteczko powiatowe. Główne miasta pro-
wincyi: TS-gu (północnej) i Cżin-cżiu (południowej)
nie przedstawiają nic ciekawego. TS-gu wsławiło się
wielokrotnie straszliwemi rzeziami cłirześcijan. Na po-
łudniowem wybrzeżu tej prowincyi znajdują się dwa
ważne porty korejskie: Fuzan i Mo-sam-po (Mo-
sań-pho).
Naprzeciw obu tych prowincyi, na wybrzeżu za-
chodniem, oddzielone wysokim łańcuchem górskim,
który tu przecina środek półwyspu, leżą cztery prowin-
cye: północna i południowa Cziun-czión-do oraz p<M-
nocna i południowa Cziólla-do, tworzyły niegdyś nie-
zależne państewko P^-cźia (po chińsku Bo-dzi); stoli-
ca pierwszej Cziun-cżiu, stolica drugiej — Kon-cżiu,
są zwykłemi mieścinami korejskiemi, otoczonemi mu-
rami. Główne miasto południowej Czidlla^lo — Koan-
cżiu oraz północnej — Czion-cżiu ledwie że zasługują
na wzmiankę. Pierwsza prowincya posiada piękny han-
dlowy port Mok-po (Mok-pho), druga ma również oży-
wiony port handlowy Kuń-sań; oba otwarte dla handlu
zagranicznego.
Liczne wyspy, leżące wzdłuż brzegów Korei, nale-
żą nominalnie do przyległych im prowincyi, choć cie-
23T
szą się względną autonomią i zaludnione są przez ory-
ginalne, nieraz od lądowych odmienne szczepy, które
zachowały wiele cech starodawnych. Zasługują na uwa-
gę mieszkańcy wysp Lindsay (An-miń-do) w zatoce
Shoal (36*30' szer. geogr. i 126<>20' dł. wsch.),
w prowincyi Cziun-czi5n-do, których uważają za reszt-
ki aborygenów korejskich. Zwą oni siebie Czou-hou
i mówią odrębnem narzeczem. Z wysp jedynie Quel-
part (Cżie-cżiu) posiada oddzielny zarząd, rezydują-
cy w mieście Cżie-cźiu (25,000 mieszkańców, l,20a
domów).
Przytaczam ciekawe bądź co bądź dla przyszłych
badaczy rezultaty rządowego spisu ^) z roku 1897
z zastrzeżeniem, że ogólna ilość ludności powinna być
wszędzie zwiększona co najmniej dwa i pół razy i że
ilość domów prawdopodobnie odpowiada 5 do 8 głów
na każdy. Pani Bishop pisze, że w 70 wziętych na
chybił trafił domach korejskich znalazła przeciętnie
8 dusz w każdym. Osobiście nie widziałem ani jedne-
go domu, gdzieby mniej było, niż pięcioro osób,
a w wielu domach było o wiełe więcej, gdyż biedni
krewni, szczególniej nie mające się gdzie podziać stare
kobiety lub wdowy, zawsze mieszkają przy rodzinach.
») „The Korean Repository*'. 1898 r., str. 29. Za ukry:
wąnie przed spisem grozi prawo korejskie ciężkiemi karami;
niezapisany jest jakby pozbawiony praw, nie może dostać
paszportu, świadectwa, nie ma prawa dochodzić swych krzywd
sądownie i zabójstwo jego uchodzi bezkarnie.
238
Uderzająca w spisie przewyżka płci męskiej pocho-
dzi stąd, że kobiety starannie kryją się przed urzęd-
nikami, że krewni obecność ich tają, co im łatwo
H
-o»B
+ + + + +
^ CO co cO cO
+++++++++
C0C0C0C0C0^C0<DcO
+
CO
fo
*
^
s o
•o
4
o co co »c
co ^^ Oi ^^
C4 co t^ 00
• • • •
r^ c^ "^ t^
CD t^ «-« O)
00 g< CS Q ^ 00
i S S S S* S !2 Ś 5
s
I
"3 S ^ l^ C^
-i TO O ^ CS
00 CS t^ 0> 1-1
O) ^ o ^ Q
^ 'C t^ OO 5
CS «0 CS TO CO
COCSłO^CSOCSt^
000»OCSi-ii-i^t^
15
t^ l> <^
O)
r^ CS Oi CS
JŚ fc s ;$:
TO TO 00 co
CS Oi
q> o lO ^ !3: t^
^ *^ o O) oQ q>
o O)
00
s
00
Ss: CS ^
g TO t^
s
Scs^^-^oooo^t^^
CS
I c
Tf S TO S S 5)
•^ 00 co o t^ t^
\rS c^ t^ \Ó oi gi
^ ic -^ ^ 00 Oi
1-1 TO *— CS »-« ł-H
® «0 rM t^ TO 00
• • • • • •
v-i ^ 00 00 CS 00
co 00 O) oS ^ o
CS ł-H ^ ^ T-i CS f-«
^
lO "^
"5^
o a>
Q t^ »-« «0 00 TO S
2C5CSO>CSOit^TO
• ••••••
^ CS r^ (P lo 00 TO
-t^-^ooOT^i-iOi
co cp o
t>. TO CS
•^ t^ f-l
• • •
t^ CS
00 co
SCS CS
^ CS
t^ t^ ^^
? CS S 3
-od ?9on
00 K t^ co co 1-1 Q -^ ^ ł-H co -^ o
-CO-^TOCSCSCSCS^r-ł
~ CS i-N TO TO
CS*
TO
TO
00
CS
ś
Ifi
9
00
CS
co
•8
s
•mm
I.
co
z,
I
• o
- ^ a
.52 "U a
co
I
2 "o
o
•o
I
Cd
M
i
. c
- o
I •»
•si =
Si
i
c
o
o
6, gjg ^. c3 2
•o
i
o
i
i
C
O
B
9S
>) Kiói jest oryginalną ale nieścisłą miarą polową; dzieli
się ona na 100 pu; jedno pu ma 1000 siOk, jeden siOkma 10.000
239
przychodzi, gdyż nie lękają się, iżby ktoś ośmielił się
zwyczaj złamać i wszedł wykaz ich sprawdzać na
żeńską połowę domu, co też bardzo jest na rękę prze-
biegłym „acżón".
pha. Pha jest obszarem pola, zdolnym wykarmić garść źbeł
ryżowych, siOk daje snop ryżu, pu — ładunek ryżu i słomy,
który w stanie unieść człowiek (120— 140 funt). Statut Ta-
cżiOn-thon-phiOn ustanawia sześć klas kiOl podatkowych, za-
leżnych od urodzajności gleby: I klasa =5.654,4 sąż. kwad.,
II klasa as 6.651,3 sąż. kwadr., m klasa —• 8.064,9 sąż. kwadr.,
IV klasa =9.267,2 sąż. kwadr., V klasa= 14.096 sąż. kwadr.,
VI klasa =22.617,6 sąż. kwadr.
XVIII.
Wadanie ziemią, przemysł 1 l^andel.
w
Korei, podobnie jak w innych państwach Wschod-
nich, ziemia uważana jest za własność cesarza. W rze-
czywistości jednak pozostaje we władaniu prywatnem.
Każdy Korejczyk może posiąść ziemię w trojaki sposób:
przez kupno od poprzedniego właściciela, drogą dzie-
dziczenia, wreszcie przez zajęcie i uprawę gruntów
wolnych, dziewiczych, gdzie niema ani mogił, ani bu-
dynków. Każdy, kto władał ziemią bezspornie lat 5, sta-
je się jej prawym właścicielem; na brzegu morza prawo
wymaga 10-letniej dawności. Pierwsze trzy lata po za-
jęciu gruntów nieuprawnych rolnik wolny jest od wszel-
kich podatków, płaci je dopiero z czwartego żniwa.
Wówczas wciągają jego dział do ksiąg podatkowych
pod osobny numer, gdzie szczegółowo wymienione są
pomiary, charakter gleby i jej położenie, ale niema imie-
nia właściciela. Przy sprzedaży spisywano umowę, do
której zwykle dołączano poprzednie umo^^'^^ jeżeli grun-
ta zmieniały już właścicieli. Żadnej rządowe
241
właścicieli nie prowadzono do 1895 r., kiedy ogłoszo-
no nowe prawo, nakazujące miejscowej władzy ułoże-
nie odpowiednicłi spisów i notowanie w nich wszelkicłi
zmian. Własność drobna w Korei przeważa; nawet więk-
si właściciele nie uprawiają ziemi sami, lecz oddają ją
w dzierżawę za nieznaczny czynsz lub połowę zbioru
w razie, jeżeli prócz ziemi dostarczają chłopu nasion ^).
Wskutek systematycznego fałszowania wykazów
urzędowych przez biurokratów miejscowych, niepodobna
prawie określić przeciętnych rozmiarów własności ziem-
skiej. W północnej Korei ma ona sięgać 5 prawie kiól
na rodzinę *), w południowej rzecz wątpliwa, aby wy-
nosiła połowę tej ilości. Wartość gospodarstwa, według
autora artykułu „On jest rolnikiem*', waha się od 500
do *) 4,000 dolarów (korejskich). M. Pogio *) uważa,
iż w wielu miejscowościach obszar pojedynczej, chłop-
skiej własności nie przewyższa 2 hektarów. Określić
dochód przeciętnego wieśniaka korejskiego jeszcze trud-
niej. Wiemy tylko, że płaci on w bogatych prowincyach
południowych z jednego kićl od 3 do 6 dolarów ^) po-
datku, a w północnych, biednych od 0,40 doi. do 3;
prócz tego pobierane jest podymne (z każdego opalane-
*) J. B. Bishop, ibid., str. 78. Na kiOl pierwszej klasy
wysiewają Korejczycy 458 Vs toa rytu,
>) .Opis Korei", cz. II, str. 119.
^ Korean Repository, 1898, str. 234.
*) .Korea*, tłomaczenie niemieckie, str. 64.
») dolar korejski = japońskiemu yV/iott;/, jen =981kop.
Korea. 16
242
go domu -— 0,60 dol.)> akcyza z tytoniu, z żeń-szenia,
z sitowia używanego na maty, z jadalnych porostów
morskich, z soli, osełek, z ryby» z mięsa, z drzewa i t. d.
oraz 200 phun (40 kop.) z każdego kiól na utrzymanie
miejscowych urzędników. Są to pobory bezpośrednie
i prawne» w istocie jednak płaci chłop korejski o wiele
więcej, płaci tyle, ile z niego mogą urzędnicy wy-
dusić..»
Ważną rolę w gospodarstwie łudowem odgrywa po
dzii dzień w Korei drobny przemysł domowy, dostar-
czający wieśniakowi tamtejszemu wszystkich rzeczy po-
trzebnych. Fabryk do ostatnich czasów w Korei nie by-
ło. Nietylko wyroby drewniane i skómicze» napoje spi*
r3rtnsowe, farby oraz wszelkiego rodzaju tkaniny wyrai-
tuali chłopi dla siebie i na sprzedaż po wsiach, lecz na-
wet odlewy metalowe, papier, przedmioty garncarskie
I porcelanowe są dziełem drobnych rzemieślników, Bft-
pół na ziemi osiadłych.
Papier odgrywa na Wschodzie bardzo ważną ro-
lę w gospodarstwie domowem. Wyrabiają zeń najroz-
maitsze przedmioty, poczynając od wachlarzy, kończąc
na parasolach^ płaszczach deszczowych, spódnicach ko-
biecych, kufrach i... posadzkach. Papier cienki, ale moc-
ny, zastępuje szkło w oknach, skręcony służy jako szpa-
gat lub sznury, a mocne i grut>e gatunki jego używane
są na worki i płachty. Papier korejski uważany jest za
najlepszy w tym zakątku świata i ceni się wysoko na-
wet w Japonii i Cłiinacfa. Właściwie jest to tkanina spe-
cyalnie przyrządzona, składająca się z długich i moc-
243
nych włókien roślinnych sklejonych w pewien sposób;
niektóre gatunki są tak wytrwałe, że można na nich,
jak na kobiercach, przenosić leżących atbo siedzących
ludzi. Najlepsze gatunki papieru wyrabiane są z koty
morwowej i z drzewa papierowego (bnissonetia papy-
rifere). Z młodych wici tych roślin, wydłużonych za po-
mocą szczególnej hodowli, zdarta jest przez wyparze-
nie kora i następnie zamieniona w ciasto wskutek dłu-
giego przemywania i tłuczenia. Do niego dodają soku
klęjkiego roślin z rodziny Actinidia cotomixta lub prosz-
ku rośliny „czuań-guń* (levisticum) i wylewają do form
bambusowych. Grubsze gatunki wyrabiane są przez
sklejanie kilku arkuszy, następnie zbijanie ich gładko
drewnianymi wałkami na wzór wojłoku. Papier nieprze-
makalny skleja się sokiem paprociowym i nasyca oliwą
z nasion pachnotki (perilla) lub sokiem ,kaki'. Nieraz
miałem możność ocenić w drodze wyborne przymioty
tego brunatno-żółtego papieru, używanego na nieprze-
makalne pokrowce oraz {Jaszcze deszczowe. Przewyż-
sza on o wiele naszą ceratę i gotaperkę, gdyż nie ustę-
pując im w mocy, posiada obok tego przyjemną mięk-
kość i przewiewność ^, Posadzki papierowe należą do
przedmiotów zbytku, ale u średnio zamożnych nawet
chłopów podłogi są nieraz wyklejone gmbym i moc-
1) Japończycy używają podobnego papieru, nasycone-
go sokiem ,kaki', do owijania konserw; świeże masło, mięso
i ryba, przesyłane w koszach nasyconych sokiem ,kaki*, na-
wet w gorąco trudniej ulegają zepsuciu.
244
nym, jak pergamin, papierem, wybornie zmywającym si^
i bardzo miłym w dotknięciu. Istnieją w miastach i kla-
sztorach buddyjskich małe papiernie, ale większość pa-
pieru, szczególniej dla własnego użytku, wyrabiają chło-
pi sposobami domowymi.
Najwięcej stosunkowo wyspecyalizowało się korejskie
giserstwo i garncarstwo. Korejczycy posiadają wyborne
gatunki rudy żelaznej i miedzianej. Dzięki temu ich wyro-
by żelazne cieszą się zasłużoną zupełnie sławą; szczegól-
niej są cenione, nawet przez Chińczyków i pogranicznych
Rosjan, ich kotły z lanego żelaza. Rudę pławią w nie-
wielkich piecach 1^ metra wysokości, zaopatrzonych
w miech. Z miedzi wyrabiają rondle, naczynia kuchenne
i pieniądze. Gdym w Seulu oglądał sklepy z rozmaitymi
wyrobami, pokazywano mi, jako wyrób specyalnie ko-
rejski, żelazne szkatułki, ozdobione płasko rzeźbionym
deseniem. Były brzydkie, niezgrabne, ale żądano za nie
bajecznych pieniędzy.
Srebmictwo i złotnictwo wcale nie istnieje w Korei,
choć mają niezłe gatunki srebronośnych rud i wielką
obfitość złota. Rozsypane ono jest po całym półwyspie,
ale słyną przeważnie kopalnie północne. Wszystkiego
otwarto ich w Korei zaledwie 169; płuczą złoto Korej-
czycy w bardzo pierwotny sposób i wyrabiają jedynie
bogatsze pokłady oraz bliższe powierzchni ziemi. Złoto
całkowicie uchodzi za granicę do Chin i Japonii, wy-
wóz jego wciąż wzrasta. W ciągu trzech lat (1890 — 92)
w czasie największego zastoju w tej gałęzi wywieziono
złota na sumę 2,298,918 dpi.; w ostatniem trzechleciu
245
(1900—1902) wywieziono za 13,690,507 doi., z tej
ilości do Chin za 764,625 doi., do Japonii za 12,926,881
doi. Ilość złota wywiezionego do Japonii, niegdyś rów-
nająca się wywozowi do Chin, przewyższyła go obec-
nie prawie szesnaście razy. Ogromny skok w produkcyi
złota należy przypisać towarzystwom ainerykańskim
i japońskim, które zaczęły stosować w tym przemyśle
spółczesne sposoby górnicze. Ceny złota korejskiego
wahały się około 2 doi. za gram, zależnie od roku
i miejscowości, skąd metal pochodził. Chińczycy odda-
wali pierwszeństwo złotu z prowincyi Cham-gión-do.
Kopanie złota było niegdyś surowo pod karą śmier-
ci wzbronione w całem państwie i prowadzono je pota-
jemnie; od 1894 roku wolno go poszukiwać każdemu
za opłatą 2,6 gram złota miesięcznie od robotnika (bez
względu na ilość dobytego). Ponieważ jednak wszelkie
stosunki z urzędnikami prowadzą zawsze do licznych
udręczeń i nieustannego wyzysku, wolą więc chłopi ko-
rejscy po dziś dzień obchodzić prawo i kopać złoto
ukradkiem.
Garncarstwo i wyrób porcelany stały niegdyś bar-
dzo wysoko w Korei i były wzorem i źródłem słynnych
po dziś dzień wyrobów japońskich. Mieli je zaszczepić
w państwie „Wschodzącego Słońca* emigranci korejscy
w początkach I-go wieku po Nar. Chr. Śliczne okazy
starożytnych wyrobów należą do niezmiernej rzadkości
i odnajdują się jedynie w dawnych grobowcach. Te,
które widziałem, pokryte były bladą, zielonawo albo
niebieskawo-szarą polewą bez wzorów lub z bladym,
246
dyskretnym rysunkiem. Powiadają, tt słynna porcelana
saska wzorowała się w swoim czasie na naczyniach ko-
rejskich, przywiezionycli do Europy, jako japońskie.
Obecnie porcelana korejska należy do najgorszej i naj-
brzydszej na Wschodzie. Garncarstwo stoi równie nizko.
Garncarze wędrują od wsi do wsi i, znalazłszy odpo-
wiednią glinę, zakładają warsztat, wykopują dół, w któ-
rym umieszczają bardzo pierwotne koło garncarskie,
obracane nogą przez siedzącego na brzegu dołu majstra.
Obok stawiają równie pierwotny piec do wypalania na-
czyń i skromny szałas dla siebie. Fabryka rychło jest
gotowa i działa, dopóki nie nasyci potrzeb okolicznych,
poczem rzemieślnicy wędrują dalej.
W podobny sposób dzieje się i w innych rzemio-
słach;— stolarze, garbarze, bednarze, sitarze często no-
szą na plecach ładunki gotowych wyrobów. Zawijają do
wsi, starając się trafi ć na jarmark, lub na żądanie ludnoś-
ci zatrzymują się gdziekolwiek czas dłuższy. Prócz te-^
go w każdej większej osadzie są znane powszechnie
rodziny wieśniacze, u których rzemiosła i potrzebne do
nich narzędzia przechodziły dziedzicznie z ojca na sy-
na w szeregu pokoleń, i do których zwykli zwracać się
z zamówieniami sąsiedzi w braku czasu lub umiejęt-
ności.
Nad morzem widziałem jeszcze jeden przemysł włoś-^
ciański, pomocniczy, mianowicie warzenie soli. Na niz-
kiem wybrzeżu, zalewanem przez przypływ, urządzone
są wielkie płaskości, otoczone groblami. Wypełniają je
cienką warstwą wody, która poczęści paruje pod słoń-
247
cem, poczęści wsiąka w ziemia. Zbogacony w ten spo-
sób w sól grunt zostaje zlekka spulchniony przez bro-
nowanie wotami i zalany powtórnie. Powtarza się to do-
póty, aż szlam stanie się szarawo-biały, naówczas zbie-
rają go i na warstwie słomy oraz chrustu (jak na sieci)
płuczą strumieniem wody morskiej. Zebraną w ten spo-
sób w wielkie doły solankę czerpią kubłami i odparo-
wywują w płaskich uacz3miach żelaznych nad ogniem.
Sól korejska jest zła, czarna i gorzka, o wiele gorsza od
otrzymywanej w podobny sposób soli japońskiej.
Rozumie się, że i ten nędzny i ciężki zarobek jest
równie suto opodatkowany, jak inne, mianowicie 4 wor-
ki soli z kotła rocznie ^).
Przemysł leśny nie istnieje z braku lasów; tam zaś,
gdzie one są, zostały albo sprzedane przez rząd cudzo-
ziemcom, albo nie mogą być wyzyskiwane należycie
przez mieszkańców z powodu złej komunikacyi i wiel-
kiej ilości tygrysów. Dlatego to, słabo rozwinięty w pół-
nocnej Korei, spław drzewa budulcowego wcale nie
jest obłożony daniną, natomiast za zbieranie chróstu
na opał oraz wypalanie lichych węgli opłacają w całym
kraju stały podatek.
Prócz złota, srebra, miedzi i żelaza posiada Korea
dużo cennych kruszców i minerałów, których ilość nie
została dotychczas jednak ani należycie zbadana, ani
określona. Przeszkadzały temu zgodnie rząd, urzędnicy
*) Worek=15 tou, tou=26 litrom (kwartom). Worek (mia-
ra) zwie się ,kok*, japońskie .koku".
248
i lud w obawie przed najściem chciwych i hipieskich
cudzoziemców. Wiadomo mimo to, że prócz 169 ko-
palń złota jest w Korei 20 żył srebronośnego błyszczu
ołowianego, 40 kopalń żelaza, 24 pokłady miedzi, 3
kopalnie cyny, 2 kopalnie merkuryuszu, 3 kopalnie
manganu, dużo ładnego marmuru, wapna zdatnego na
cement, 19 kopalń węgla kamiennego oraz historyczne
świadectwo chińskich kronik, że była w Korei nafta,
płyn ,,szi-ju*, używany w medycynie oraz do oświetla-
nia i fabrykacyi czarnej farby.
Zanim jednak Korea zacznie z tych skarbów należy-
cie korzystać, jedynem jej bogactwem pozostaną wy-
twory rolnicze: ryż, bób, groch, żeń-szeń, proso oraz
inne zboża i płody. Hodowla ich i handel niemi zosta-
ną na długo główną osią gospodarstwa narodowego.
Powierzchnia Korei, podzielonej na nieskończoną
ilość zamkniętych górami dolin, bardzo sprzyjała utrwa-
leniu się w niej gospodarstwa naturalnego na modłę
chińską, z przewagą drobnej własności ziemskiej i prze-
mysłu domowego. Obrzydliwe drogi, częste i niespo-
dziane wylewy rzeczułek górskich, pasy pustych łań-
cuchów skalistych zamieszkanych przez tygrysy i oprysz-
ków, wreszcie ucisk i chciwość urzędników zmuszały
każdą dolinę, każdą wioskę nieledwie dążyć do zado-
wolenia wszystkich swych potrzeb własnemi siłami, do
ukrywania, o ile się da, swej zamożności i umiejętnoś-
ci. Handel rozwinął się cokolwiek jedynie na wybrze-
żach, w dolinach nielicznych, spławnych rzek oraz
w pobliżu stolicy i większych miast, przedstawiających
249
lynki zbytu dla przyległych okolic* Po zatem reszta
kraju zadowalała się towarami, dostarczanymi jej przez
handlarzy wędrownych (pu-sań) oraz miejscowymi jar-
markami, na których wymieniała z sąsiadami zbywają-
ce produkta na przedmioty potrzebne. Obieg pieniędzy
był nadzwyczaj słaby i utrudniony ich niedogodną for-
mą. Instytuc}^ kredytowych, weksli, przekazów, wie-
rzytelności nie znano w Korei do ostatnich czasów i po
dziś dzień nie znają w głębi kraju.
Pierwsze banki w Korei założyli Japończycy, na-
stępnie w 1897 roku otworzył w Czemulpo swą filię
,Hong-kong and Shanghai Bankig Corporation*, po-
tem ,,Bank rosyjsko-korejski*, który potrwał zaledwie
trzy miesiące, i dwa banki korejskie ,,Cżion-si5n'
i ,Chan-si5n*, które wydawały pożyczki na zastaw to-
warów po 12 — 247o*) rocznie. Banki te założone przy
współudziale doradcy ministeryalnego K. Aleksiejewa,
podtrzymywane przez rząd i wpływy wrogie Japończykom
oraz innym ,, cudzoziemcom*, były raczej iustytucyam
politycznemi niż f inansowemi i mocno zadłużone u skar-
bu wlokły nędzny, nieciekawy żywot. Gdym był w Se-
ulu pokazywano mi placyk, na którym miał niby sta-
nąć przyszły ,,Bank narodowy*, ale nic tam jeszcze nie
*) Banki japońskie pobierają od drobnych handlarzy od 10
do 18®/o, wogóle stopa procentowa na Wschodzie jest dość wy-
soka; japońskie banki starają się wzorować na angielskich; za
przechowanie towarów przybyłych z Japonii banki pobierają
dO^/o miesięcznie/-
250
było prócz kupy kamieni. Pizypuszczam, le suma
przeznaczona aa jego budowie została dawno wyaąyg-
nowana, ale.«. rzecz wątpliwa, aby mógł powstać bez
gruntowne] zmiany stosunków państwowych.
Kredyt tubylczy odpowiada zupełnie całokształtowi
życia gospodarczego w Korei, jest więc przedewszyst*
kiem drobnym i miejscowym. Wszędzie istnieją liczne
towarzystwa oszczędnościowo-pożyczkowe (kie). Pewna
ilość osób składa razem pieniądze, które wypożycza są-
siadom na 10 miesięcy, ze spłatą w miesiąc Yio części
długu z doliczeniem należnych procentów. Stopa pio*
centowa o^omnie wysoka; dla najpewniejszych dłużni*-
ków sięga 20%, zwykle zaś przenosi 50% ^) i dochodzi
nawet 100%. Chrześcijanie, którzy postanowili pod
wpływem misyonarzy brać tylko 20%, wywołują po-
wszechne zdziwienie, gdyż według krajowców » darmo
dają pieniądze* '). Pieniądze w Korei, skoro są potrzeb--
ne, są bardzo potrzebne, ale potrzeby takie wypadają
stosunkowo rzadko. Wieśniacy do niedawna wybornie
obchodzili się bez nich i zaledwie ostatnimi czasy z za-
mianą wypłaty podatków produktami na pieniądze
zwiększył się ogólny obieg monety.
Handel w Korei był zawsze zamienny, moneta gra-
ła rolę dodatku, ułatwiającego zrównoważenie rozmai-
tych wartości oraz narzędzi wymiany dla ilości ułamko-
wych lub bardzo drobnych, doskonale zastosowanych
*) Korean Repositoiy, 1895, p. 47.
>) M. A. Pogio: .Korea', tłomaczenie niemieclde, str. 233.
251
do małego lynku hmdlowego i jego potrzeb; była to-
warem zawsze cennym, gdyż łatwo dającym się przero-
bić w przedmioty użyteczne (naczynia mosiężne), mia-
ła drobny podział (Ys kop.) i wielką stosunkowo wagę
(712 gramów za 1 rubla). Srebrne i złote sztabki były
w Korei w znacznie mniejszem użyciu, niż w Chinach
i Japonii. Rząd przy swycti zakupach i wypłatach po-
siłkował się głównie ryżem, perkalem i papierem, któ-
rymi też pobierał podatki.
Zupełny brak urządzeń kredytowych nie dowodzi
bynajmniej umysłowej niższości Korejczyków: poprostu
nie były im one potrzebne; owszem , gdy zachodziła istotna
konieczność, zdob3rwali się na bardzo sprytne pomysły*
Stowarzyszenie tutejszych oberżystów od bardzo dawna
np. uprawia rodzaj przekazów, bardzo dogodnych dla
podróżnych: zapłaciwszy na początku jednemu z nich
pewną kwotę, można następnie za okazaniem kwitu ko-
rzystać całą drogę nietylko z nodegu, ale nawet brać
gotówkę w zakresie wypłaconej sumy.
We wsiach i miasteczkach korejskich uderza po-
dróżnika wielka ilość sklepików; są to zawsze, jak dwie
krople wody do siebie podobne, liche kramy, gdzie
można dostać wszystkiego: tytoniu, fajeczek, sandałów
słomianych, trochę tanich tkanin, rozmaitych drobiaz-
gów— szpilek, grzebyków, lusterek, gwoździ, prócz te-
go stoi tam w workach ryż, groch, bób, proso, wiszą
strączki pieprzu tureckiego, leżą owoce — ^kaki*,
gruszki, słodkie kasztany, orzechy i t. d. Można tam
dostać świeżej i suszonej ryby, kapusty morskiej, soli^
252
farb, narzędzi żelaznych... Ale wszystko znajduje się
w bardzo niedużej ilości; stąd pewnie pochodzi znacz-
na ilość sldepów, gdyż korejskie prawo handlowe niko-
mu nie zabrania zakładania takich małych, mieszanych
kramików, gdy wielkie sklepy hurtowne wolno otwierać
tylko członkom odpowiednich stowarzyszeń kupieckich.
Stowarzyszenia te, podobne do europejskich cechów
średniowiecznych, powstały prawdopodobnie w celu
wzajemnej obrony członków od wyzysku igwałtów^
jakich dopuszczali się zawsze jań-baniowie oraz urzęd-
nicy względem warstw podrzędniejszych. Cieszą się one
po dziś dzień wielkim wpływem i powagą. Każda gałąź
handlu zajmuje zwykle w większych miastach osobne
targowisko, gdzie ma rzędy sklepowe, często nakryte
wspólnym dachem, otoczone murem i zawierane na noc
dężkiemi wrotami. Kupcy najmują do współki obsługę
i stróżów nocnych. Podział przedmiotów handlu jest
przeprowadzony bardzo skrupulatnie; bławatnicy bia-
łych perkalów tworzą np. stowarzyszenie oddzielne od
bławatników perkalów kolorowych, oddzielnie stowa-
rzyszeni są kupcy jedwabiów gładkich, oddzielnie wzo-
rzystych, oddzielnie hurtownicy muślinów, używanych
na odzież letnią, oddzielnie kupcy gotowego ubrania,
kupcy obuwia — oddzielnie od handlujących słomianymi
sandałami itd. Kto chce połączyć kilka handlów, musi
należeć do kilku towarzystw.
Na czele każdego stowarzyszenia stoi naczelnik
obieralny „j5n-uj", który prowadzi jego interesy, usu-
wa wynikające trudności, załatwia sprawy z rządem,
253
zawiaduje kasą oraz sądzi osobiście drobniejsze zatargi
między stowarzyszeniami, a ważniejsze rozbiera przy
współudziale swych pomocników oraz urzędnika wy-
znaczonego przez departament przemysłu i liandlu;
dawniej, przed reformą wszystkim stowarzyszeniom
handlowym półwyspu przewodniczył osobny, naznacza-
ny przez rząd dygnitarz „pań-sa". Stowarzyszenia
w czynnościach swych wzorują się na chińskich gil-
dyach kupieckich, naznaczają ceny na przedmioty swe-
go handlu, poniżej których sprzedawać nikomu nie wol-
no i układają się zbiorowo z innemi stowarzyszeniami.
Główne zarządy większości stowarzyszeń mieszczą się
w Seulu. Płacą one rządowi podatek za wszystkich
swych członków, za to mają prawo konfiskowania towa-
rów kupcom, którzy samowolnie otworzyli większe skle-
py, nie zapisawszy się do odpowiedniego stowarzysze-
nia. Aby zostać członkiem, potrzeba uzyskać na to
przyzwolenie naczelnika stowarzyszonych oraz zapłacić
jednorazowo 20 dolarów wpisowego. Naczelnik wyda-
je naówczas patent na członka, pozwalający kupczyć
określonym towarem w całym kraju. Bez takiego po-
zwolenia wolno handlować każdemu wszelkimi towa-
rami we wszelkich ilościach jedynie w ciągu 10 dni
w roku — od 25 grudnia do 5 stycznia (według kalen-
darza korejskiego), potem wolno otwierać tylko kramy,
dla których towary trzeba nabywać u hurtowników sto-
warzyszonych; więc inni kupcy są właściwie ich drob-
nymi agentami.
Podobną rolę względem hurtowników odgrywają
254
i ,,pu-sań** — wędrowni przekupnie. Ale ci sami są zor-
ganizowani w potężne i szeroko rozgałęzione stowa-
rzyszenie (pu-sań-choe). Poznać ich łatwo po wielkich
kapeluszach-cylindrach z cieniutkich, nieczemionych
włókienek bambusu. Tworzą oni jakby odrębną kastę,
mówiącą odrębnym językiem i rządzącą się własnemi
prawami. W razie niezgody lub pokrzywdzenia nie
zwracają się nigdy do sędziów krajowych, lecz sami
sobie wymierzają sprawiedliwość. Za ciężkie przewinie-
nia główny ich naczelnik ma nawet prawo ukarać swych
podwładnych śmiercią. Słyną z uczciwości kupieckiej,
wzorowej dyscypliny i wielkiej solidarności. Nikt nie
śmie skrzywdzić „pu-sania", albo nie zapłacić mu długu,
ponieważ wie, że to mu nie ujdzie bezkarnie. Jedynie
dzięki temu mogą „pu-sanie" przenikać ze swymi to-
warami do najgłuchszych zakątków Korei przez miej-
scowości puste lub oblegane przez rabusiów. Są rośli,
silni i zręczni. Zwykle chodzą parami lub małemi towa-
rzystwami, zdążając z jarmarku na jarmak. Widziałem
też wędrowne rodziny „pu-saniów". Na przodzie szedł
zwykle mężczyzna ze skrzynią na plecach, za nim wlok-
ła się kobieta, wiodąc dziecko za rękę lub niosąc je na
plecach, prócz tego miała niezbędnie węzeł z rzeczami
na głowie. Nie należy mieszać ./w-saniów" (tragarzy)
z «/^a-saniami' (kramarzami). Nie mają oni z sobą nic
wspólnego *). Pierwsi są to biedni wyrobnicy, niepo-
') Twierdzenie W. Wilkinsona (.The Corean Qoverae-
ment', str. 33), że tragarze i kramarze należą do jednego sto-
255
siadający zazwyczaj nic piócz lichydi noszy drewnia-
nych. Drudzy cieszą się stosunkowym dobrob3rtem
i wielkim wpl3rwem; uizędnky mięfscoiwi liczą się z ni-
mi; ich naczelnik, y,toban-su'S jest dygnitarzem i znacz-
ną osobą w Seulu; rząd nieraz zwraca się do nidi wpo-
tizebie^ gdy mu biak wojska, albo należy przygotować
drogi dki podróży cesarskie}, dla przejazdu jakiego
znakomitego cudzoziemca lub trzeba ująć jakiego waż-
nego przestępcę. „Pu-saniowie^ uchodzą za gorących
patryotów, duszą i ciałem oddanych panującej djmastyi
i nienawidzący^ cudzoziemców. Oi^ganizacya ich po-
wstała prawdopodobnie bardzo dawno i musiała pozo-
stawać w związku z rozpowszechnieniem w kiaju ba-
wełny i tkanin bawełnianych* Na urocs^stościach, ze-
braniach, pochodach „pur-sanie" zatykają za kapehisze,
jako znak szczegóhay, kawałki białej waty. Jeżeli do-
mysł ten ma słuszność, toby należało przypuszczać, że
organizacya „po-saniów^ szła z południa, z CzioUa —
gniazda kupiectwa korejskiego, skąd rozpowszechniła
»ę wraz z bawełną, wypierając zwohia skóry oraz tka-
nmy pokrzywne i konopne, cd dzieje się i teiaz w pół-
nocnej Korei za pośrednictwem tydi sanydi „ptt-
saniów".
Po dziś dzień więc cały handel wewnętrzny pozo-
staje w rękach hurtowników i przekupniów wędrownych.
Są ta organizacye tak silne i doskonałe, tak dobrze przy-
warzyszenia, jest bezwarunkowo mylaem; przeczyli stanowczo
temu wszyscy pytani przeze mnie Korejczycy.
256
stosowane do warunków produkcyi miejscowej, komu-
nikacyi i obyczajów, że ciężką walkę będzie miał z ni-
mi do przebycia nowy handel europejski, wdzierający
się do półwyspu przez zdobyte dlań w 1876 r. przez
Japończyków porty otwarte. Ma on wprawdzie silny
oręż w taniości, dobroci i wyborze swych towarów, ma
popleczników w rodzących się potrzebach i refonhach
życia, lecz reformom, o ironio, stawia przeszkody dyplo-
m^oy^ europejska a taniość nie może zwalczyć braku
gościńców i obrzydliwej, drogiej komunikacyi, która
zwiększa ceny tak dalece, że stopa korejska (pół me-
tra) szarego shirtingu, kosztująca w Genzanie 40 do 45
phun (8 — 9 kop.), sprzedaje się w Cham-hynie około
50 phun, w Puk-cziónie od 55 do 60, a w Kap-sanie
(o 300 kilom, od Genzanu) kosztuje już 70 do 75 phun,
t. j. wzrasta o 70% *). Z Genzanu do Seulu (500 .i«—
250 kilom.) zapłaciłem za każdego konia 70 jan, co
wyniesie prawie 8 kop. za kilometr. Najmowałem ko-
nie wprawdzie w szczególnych warunkach, przed woj-
ną, w czasie bardzo naprężonych stosunków, więc ko-
sztowały drogo, lecz powiedziano mi, że cena najniższa
jest zaledwie dwa razy mniejszą, że dość trudno dostać
konia z przewodnikiem za 50 jan. Alftan podaje, że pud
(16,6 kilogr.) — ^wiorsta (1 kilometr) kosztuje najmniej
kopiejkę. J. B. Bishop wzmiankuje, że utrzymanie ko-
nia wynosiło w dni podróży 1 dolar z głowy i pół doi.
•) Ch. Cambell; Proceed. R. O. Soc. XIV, 1892 y. p. 147,
cytowane według „Opis Korei", część II, str. 212.
V
257
w dni wypoczynku. Najniższe ceny wymienia Hesse.
Wartegg — 7^ ^^^ V» '^^P* ^^ puda-wiorsty w razie,
gdy konie były najęte nie dziennie, lecz dla dostawy
określonego towaru na odległość określoną, przyczem
połowa zapłaty uiszczała się z góry. Wyznaję, te nie
słyszałem o tak nizkich frachtacti w Korei i przypusz-
czam, że najprawdopodobniejszym jest podany przez
Łubieńcowa — 2V« do 5 kop. od wiorsty i juki (83 ki-
logr.) *). Tragarze biorą o połowę mniej, ale poruszają
się pięć razy wolniej. Przewóz towarów na wołach
zabiera dwa, do trzecłi razy tyle czasu, co końmi.
Pomimo to towary zagraniczne oraz pop3rt na miejsco-
we produkty przesiąkają zwolna nawet w głąb kraju,
wywołując ogromne zmiany w gospodarce miejscowej,
otwierając nowe pola zarobku dla znękanego wieśniac-
twa, budząc umarłe w niem już nadzieje i potrzeby.
I znowu, jako pionierzy i przewodnicy na tycli nowych
drogach, zjawiają się Japończycy, których korzyści
handlowe szczęśliwie złączyła historya z duchowem
i mateiyalnem odrodzeniem Korejczyków. Ogromnie są
ciekawe sposoby, jakich użyli oni dla stworzenia rynku
korejskiego i zawładnięcia nim.
Wiek XVII był wogóle na całym Wschodzie wie-
*) -A. G. Łubieńcow „ChamgjOnska i Phión-ańska prowin-
cye Korei". Zapiski Amur. Od C. R. Tow. Geograf. Część IV,
str.45(r. 1897).
Korea. 17
258
kiem zwycięstwa, despotyzmu i, co za tern idzie, po-
sępnego zasklepienia się w własnych granicach. Nawet
Japonia w owym czasie hołduje zasadzie: ,nie chcę znać
nikogo i nikomu nie pozwolę się poznać*. Alenajbez-
względnie] przeprowadziła ją Korea, słusznie zasługu-
jąc na nazwę » Państwa Pustelnika''. Stosunki z zwierzch-
niczemi Chinami i z zdobywczą Japonią sprowadzone
zostały do krótkich i ograniczonych poselstw dorocz-
nych z wymianą podarunków i towarów, dopełnianych
przez towarzyszących poselstwom kupców. Pilnie strze-
żeni i obezwładnieni najrozmaitszymi przepisami, kupcy
korejscy byli raczej nadzorcami nad rządowym ładun-
kiem żeń-szenia, tkanin bawełnianych i papieru, wywo-
żonych w owe czasy głównie do Chin. Musieli zdawać
szczegółowe sprawozdanie urzędnikom z swych obro-
tów, zysków, nawet ze znajomości ^). Stosunki z Japo-
nią polegały na zamianie 33,000 sztuk tkaniny baweł-
nianej, 1,500 pikuli^) ryżu i 70 pikuli bobu; za to
udzielny książę wyspy Cusima dostarczał 323 pikuli
miedzi, 57 pikuli drzewa farbiarskiego, 34 pikuli pie-
przu, 14 pikuli ałunu i 154 pikuli wosku. Japończycy
mieli stałą faktoryę w Fuzanie, gdzie wolno im było raz
lub dwa razy miesięcznie urządzać w ciągu kilku godzin
jarmarki dla handlu z krajowcami '). Chińczycy mieli
') Podobny charakter nosił w owe czasy handel zagra-
niczny i w Rosyi. Patrz „Poselstwo Ruskie**, Kubala.
') Pikul=60 kilogramów.
») Pogio; ibid. 239.
259
prawo urządzać takie jarmarki w m. Wicżiu i Ki5n-uóń
trzy razy do roku. Z czasem jednak, pod naciskiem
wciąż rosnącej kontroli urzędniczej i te stosunki zma-
lały, prawie znikły lub znieprawiły się, zamieniw-
szy w przemytnictwo. Kolonia japońska w Fuzanie
bardzo podupadła, stała się letnią stacyą rybacką,
W. Brougłiton w 1797 roku nie znalazł Japończyków
w Fuzanie.
W Japonii jednak szybko dojrzewały reformy, które
w połowie ubiegłego stulecia zakończyły się rewolucyą.
W Korei tymczasem nic nie dojrzewało; przeciwnie,
w 1844 r. pojawienie się tam misyonarzy europejskich
W3nvołało obostrzenie prawideł dla przejścia granicy
i pobytu cudzoziemców. W 1866 r. napad Francuzów
na Koreę wywołał prawo, zabraniające pod karą śmier-
ci handlu towarami europejskimi, które już zaczynały
dostawać się na półwysep za pośrednictwem Chińczy-
ków i Japończyków. Rybakom, którzy spotykali się na
morzu z cudzoziemskimi statkami, również pod grozą
śmierci wzbronione były wszelkie z przybyszami stosun-
ki, nawet rozmowa. W 1875 r. statek japoński został
powitany strzałami z wyspy Kan-hoa. Japończycy sko-
rzystali z tego i postanowili uregulować ostatecznie swe
stosunki z Koreą. Ale dopiero 26 lutego 1876 r. zdoła-
li wymusić na rządzie korejskim przez wysłanie floty wo-
jennej otwarcie kilku portów dla swego budzącego się
przemysłu i handlu. Były to bardzo marne prawa i ty-
czyły się jedynie trzech, portów (Fuzan, Czemulpo, Gen-
zan) oraz przyległych im okolic w obrębie 5 kilóme-
260
trów. Pobory, ucisk i zła wola urzędników miejsco-
wych, zabraniających krajowcom pod rozmaitymi pozo-
rami sprzedawać cokolwiek przybyszom, uniemożliwiały
zupełnie zdrowy rozwój handlu, spychając go znowu do
rzędu tolerowanej kontrabandy, opłacanej nieustannie
łapówkami i dogodnej jedynie dla urzędników. « W miej-
scowościach rolniczych — mówi o tych czasach kroni-
karz rosyjski ^) — zakazywano mieszkańcom, pod pre*
tekstem głodu, sprzedaży ryżu i roślin strączkowych,
tak że częstokroć plony (niezebrane) gniły na polu.
W razie zaś ogólnego pozwolenia przyczepki miejsco-
wych urzędników były tak liczne, że Korejczycy pota-
jemnie dostarczali częściami swój towar do składów ja-
pońskich. W 1888 roku zakaz wywozu ogłoszony zo-
stał nieprawnie na 28 dni przed terminem, gdy zaś znie-
siono go na stanowcze żądanie posła japońskiego, gu-
bernator prowincyi Cham-gidn-do mimo to przetrzymał
dwa miesiące wywóz ryżu z Genzanu. Kosztowało to
rząd korejski 100,000 doi. odszkodowania, lecz urzęd-
nicy dopięli swego, gdyż chodziło im o skupienie za
bezcen zapasów, nagromadzonych u włościan i prze-
kupniów krajowych, aby je potem z wielkim zyskiem
odprzedać zagranicę" *).
„Wywóz również podlegał wciąż rozmaitym krępu-
jącym rozporządzeniom — mówi ten sam kronikarz ro-
^) „Opis Korei", cz. II, str. 244.
^ „Opis Korei", cz. II, str. 261.
261
syjski — oddano np. kilku kupcom korejskim monopol
na wyłączny handel w portach otwartych, wskutek cze-
go ceny towarów niezmiernie podskoczyły w górę.
Urzędnicy nigdy nie zapominali o sobie i według Asto*
na w Genzanie już po otwarciu go dla handlu japoń-
skiego od 1 maja 1880 r. niżsi urzędnicy i tłomacze
pobierali podatek od najmarniejszego kupna, co dawało
im znaczne zyski" ^).
Nawet później, już w 1893 r., miejscowa władza
w Czemulpo kazała stawać i wyładowywać się dżonkom
korejskim, przybyłym z ryżem, bobem, skórami, o pół-
torej wiorsty od portu około wsi Mań-si5k-tou i tylko
stanowczy opór kupców zniósł ten rozkaz bezcelowy
i uciążliwy dla wszystkich •). Wbrew traktatom towary
zagraniczne muszą prócz cła opłacać się na licznych,
prowincyonalnych rogatkach celnych wewnątrz kra-
ju, co wynosi 300 phun (60 kop.) na sztukę perka^
lu '). Czasem jakiś urzędnik pomysłowy ustanawia sa-
modzielnie taką rogatkę w podwładnem mu mieście.
Plagą kupców są też maklerzy portowi, którzy pobie-
rają znaczne procenty i bez których nie obchodzi się
żadna sprzedaż. Prócz pośredników prywatnych, przy-
znanych jedynie przez obyczaj, rząd korejski naznaczył
w 1890 r. maklerów rządowych, z których jeden za-
1) „Opis Korei", cz. II, str. 244.
=») „Repport on the Trade of Corea for the year 1895",
str. 4—6, cytowane według „Opis Korei".
•) Tamże.
262
mieszkiwał w Fuzanie, a drugi na wyspie Quelpart; po-
bierali oni od pr3rwatnych pośredników bez względu na
udział ich w kupnie '/s ich zarobku, co odrazu zwięk-
szyło komisowe o 307o* Takich spraw, ograniczeń, na-
dużyć możnaby przytoczyć niezliczone przykłady.
Poczynając od 1876 r., Japończycy musieli cały
czas staczać zażarte walki z biurokracyą korejską; do-
brze zrozumiany interes własny połączył ich ściśle i na
długo z postępową partyą patryotów miejscowych.
W rezultacie wywalczyli oni dla siebie cały szereg ulg
i zmian ogólnych, korzystnych jednocześnie dla ludu
korejskiego oraz innych państw, które zawarły traktaty
handlowe w następującym porządku: Stany Zjednoczo-
ne (22 maja 1882 r.), Chiny (? września 1882 r.), An-
glia i Niemcy (26 listop. 1883 r.), Włochy (26 czerwca
1884 r.), Rosya (7 lipca 1884 r.), Francya (4 lipca
1886 r.), nakoniec Austro-Węgry (23 czerwca 1892 r.).
Traktaty różniły się jedynie w szczegółach, określały
cło przywozowe zależnie od gatunku i wartości towa-
rów w rozmiarze 5, 772, 10 i 20 procentów; a cło wy-
wozowe naznaczały dla wszystkich przedmiotów w ilo-
ści 5% wartości. Złoto oraz rzeczy podróżnych wolne
od cła. Przywóz opium i wywóz żeń-szenia (czerwone-
go) były stanowczo wzbronione. Opłata portowa miała
wynosić 30 centów od tonny pojemności statku. Oprócz
Fuzanu, Genzanu i Czemulpo otwarto cały szereg por-
tów i miast, których liczba stopniowo dosięgła 12')
*) Patrz wyżej rozdział: „Wybrzeża".
263
miejscowości. Tam wolno cudzoziemcom kupować
i dzierżawić ziemię w granicach pięciu kilometrów oraz
wyjeżdżać bez pasportów na odległość 50 kilometrów,
podróżować za pasportami wolno po całej Korei. Pa-
rowce oraz żaglowce cudzoziemskie mogły odwiedzać
porty korejskie bez przeszkody w ilości nieograniczo-
nej, a do innych portów zawijać, skoro były wynajęte
przez kupców korejskich.
Japończycy umiejętnie skorzystali ze zdobytych u-
stępstw. Stosunek ich handlowy z Koreą określił się
już od wieków; potrzebowali oni przedewszystkiem: ry-
żu, bobu, grochu, bawełny surowej, ryby i rybiego kom-
postu, kapusty morskiej, trepangów, skór bydlęcych
i kości, wreszcie złota; mogli wzamian ofiarować Korej-
czykom fabrykaty z początku cudze, przeważnie an-
gielskie, następnie swoje, w miarę rozwoju przemysłu
własnego.
Lecz straszny, 300-letni ucisk urzędniczy zabił
wszystko w Korei. Potrzeby większości ludu zeszły do
zera, rolnicy produkowali tyle tylko, ile potrzeba im
było na własny użytek i opłacenie podatków. Należało
stworzyć te potrzeby, wyprzeć domowe wyroby przez
towar tani i dobry, a jednocześnie rozszerzyć produkcyę
rolną. Trudności potęgowały się wskutek braku komu-
nikacyi odpowiednich dla szerszego handlu, obyczajów
kupieckich, niezwykle słabego w kraju obiegu pienięż-
nego oraz z powodu zupełnego nieistnienia jakichkolwiek
zapasów wśród ludu korejskiego. Aby rolnik mógł obsiać
większe przestrzenie i wyprodukować nadmiar ryżu
264
lub innego zboża, potrzeba mu było dostarczyć prze-
dewszystkiem nasion i środków na kupno lub dzierża-
wę ziemi. Trzeba było zorganizować kredyt, agentury,
dostawy oraz zmienić system monetarny i podatkowy.
Większość tych rzeczy została dokonana albo zapocząt-
kowana poważnie w niespełna lat 30.
Japonia może się nie obawiać czyjegokolwiek współ-
zawodnictwa handlowego w Korei, mógł jej tam grozić
jedynie oręż zdobywczy lub gwałt fizyczny. Ale było-
by to przedewszystkiem straszną klęską ekonomiczną
dla samego półwyspu. Japonia z jej pięćsetmilionowym
(jen *) obrotem zewnętrznym zaledwie nieznacznie od-
czuwały utratę 14 — 15-milionowego obrotu z Koreą,
ale w Korei przerwa lub utrudnienie stosunków z Ja-
ponią nawet na krótko wywołałyby silne wstrząśnienie
ekonomiczne i wstrzymały na długo zapoczątkowany
jej rozwój.
Uważne zbadanie tablic statystycznych zagraniczne-
go handlu Korei z ostatnich lat szesnastu przekonywa
nas, że wywóz korejski wzrasta szybciej od dowozu
i że za główny rynek służy Korei Japonia. W 1886 r.
wywóz (504,225 doi.) przedstawiał 16% ogólnego obro-
tu (2,978,410 doi.); w 1902 dał on (8,460,340 doi.)
38% całego ruchu (22,283,650 doi.) »); największy
wzrost przypadł na ryż i grochy oraz zboża, które wy-
*) Jen = dolar, korejskiemu=98 kop. (przed wojną).
») Bez złota.
Wóz korejski (surę albo echa).
265
łącznie idą do Japonii. W roku 1902 wartość ich
(5,648,230 doi.) wynosiła 66% ogólnego wywozu
(8,406,250 doi. *), ilość zaś podskoczyła z 3,325,260
kilogr. (1886 r.) do 99,643,572 kilogr. (1902 r.), to
jest zwiększyła się prawie trzydzieści razy. Jęczmienia,
pszenicy, prosa w 1886 r. nie było wcale na rynku ko-
lejskim; obecnie (1902 r.) sprzedają ich rocznie:
Ryżu 50,560,426 kilogr.
Grochu, bobu i wytłoków bob. . . 43,513,440 „
Pszenicy 5,700,533
Jęczmienia 143,840
Prosa 85,333 „
it
tf
Prócz tego Korea wywozi do Japonii sporo ryby su-
szonej, solonej i świeżej, rybiego kompostu (na sumę
100 — 140 tysięcy doi.) oraz kapusty morskiej, trepan-
gów, skór bydlęcych, łoju, kości itd. Żeń-szeń (biały
i czerwony) wyłącznie prawie idzie do Chin. Do waż-
nych przedmiotów wywozu należy również złoto, któ-
rego zaregestrowano na komorach 1902 roku na sumę
5,064,106 doi., ale w istocie wywożą go z Korei o wie-
le więcej granicą lądową oraz mimo komór. Inne pań-
stwa nic prawie nie wywożą z Korei, z wyjątkiem Rosyi,
która na potrzeby wojska zakupuje rocznie do 3,000
sztuk bydła wartości około 100,000 rb. oraz owsa za
8 do 12 tysięcy rb. Dowóz towarów z Rosyi, choć
wzrasta powolnie, nie przekracza dotychczas 150,000
*) Bez złota.
266
rubli rocznie; ma on wyłącznie pograniczne, miej-
scowe znaczenie i żadnego wpł3rwu na stosunki gospo-
darcze Korei dotąd nie wywiera.
Chociaż dowóz towarów zagranicznych stale prze-
wyższa wywóz korejski na znaczną sumę, skoro jednak
dodamy doń ilość w3nvożonego za granicę piasku zło-
tego, to okaże się w ostatnich latach pewna zwyżka na
korzyść Korei. Pokrywa więc Korea swe zakupy ze-
wnętrzne zupełnie ^).
Powtarzamy, że ilość wywożonego złota o wiele
jest większa od przytoczonej, dzięki znanej powszech-
nie niechęci Korejczyków do wszelkich stosunków z u-
rzędnikami; przewyżka złota pojawiła się dopiero
w 1897 r., kiedy zaczęły pracować kopalnie amerykań-
skie i japońskie, nie lękające się regestracyi.
Przewyżka dowozu Wartość notow. na
KOK
nad wywozem
komorach złota
Kózntca
1892
2,154,746
852,751
—1,301,995
1893
2,182,039
918,659
—1,263,380
1894
3,520,348
934,075
—2,586,273
1895
5,606,405
1,352,929
—4,253,476
1896
1,802,624
1,390,412
— 412,212
1897
1,093,419
2,034,079
-f- 940,660
1901
4,706,460
4,993,351
+ 286,891
1902
5,417,260
5,046,106
— 363,154
") Cyfry do 1897 r. wzięte z „Opis Korei**, cz. IH, str. 179
i 185; lata 1901—2 patrz Hamilton, s. 305.
267
Z początku Japonia prowadziła handel towarami
europejskimi, przeważnie angielskimi, ale w miarę jak
zapoznawała się z rynkiem, zaczęła wyrabiać własne,
odpowiednie dlań przedmioty i w 1896 r. agent han. fran-
cuski w swem sprawozdaniu daje im pierwsze miejsce
na rynku korejskim ^). Porty Fuzan i Genzan są zasila-
ne wyłącznie prawie przez Japończyków, a Czemulpo
jest portem najbardziej europejskim. Tam 1891 roku
stosunek towarów układał się w następującym po-
rządku ^):
Towary angielskie . . 54%
. japońskie . .
24.
. chińskie . . .
13.
. niemieckie . .
6.
. amerykańskie .
2.
. rosyjsk. i franc.
1,
Z rodzaju towarów ^) naczelne miejsce otrzymują
tkaniny (angielskie i amerykańskie za 2,077,480 doi.,
japońskie za 1,457,150 doi.), następnie za poważną
sumę 989,330 doi. sprzedaje Japonia do Korei nici (ba-
wełnianych), z których Korejczycy tkają swe perkale
domowe. Dalej również wyłącznie z Japonii idą tka-
niny z pokrzywy (grass-cloth) (573,100 doi.); tkaniny
jedwabne (864,440 doi.) poczęści z Chin, poczęści
z Japonii; nafta (779,880 doi.) z Ameryki; worki i sznu-
0 .Moniteur officiel du commerce*, 31 Mars, 1898,
cytow. według .Opis Korei'.
«) .Decennial Reports* App. U, str. XXXV.
•) Przytaczam cyfry za r. 1902.
268
ry (314,080 d.) z Japonii; papierosy i cygara (202,730
doi.) z Japonii; bawełna surowa oraz wata (161,460 d.)
z Chin i Japonii; sakć i samszu (wódki) (159,240 d.)
z Chin i Japonii; cukier (150,390 d.) z Honkongu
i Formozy; zapałki (181,100 doi.) z Japonii; farby
(83,610 d.) z Japonii. Reszta towarów, jako to: galan-
terya (1,886,420 d.), metale (592,660 doli), maszyny
(146,080 d.), mateiyały kolejowe (461,120 d.), przy-
bory górnicze (466,590 doi.), konserwy i suchary
(191,540 doL), mąka (74,330 d.), nasiona (93,370 d.),
papier (76,540 d.), sól (79,930 d.), broń i amunicya
(95,560 d.) oraz inne pomniejsze pochodzą z rozmai-
tych miejscowości.
Ciekawą, dość poważną rubrykę zajmuje ryż z Sai-
gonu 4,578,986 kilogr. za 406,750 doi. — Z powodu
tego ryżu dał mi na Jang-tse-kiangu następujące objaś-
nienie jeden z dyrektorów tamtejszego, japońskiego to-
warzystwa żeglugi parowej: ^)
— Widzi pan, Korejczycy posiadają ziarno od na-
szego nie gorsze, ale go nie umieją obrabiać, uprawę
mają gorszą i sprzęt mniej staranny. Otóż my wyprze-
dajemy własne, wyborowe ziarno do Europy i Amery-
^) O prawdzie tej wskazówki przekonałem się następnie
z objaśnienia p. A. Hamiltona na str. 306, dołączonego do wy-
kazu importu korejskiego za lata 1901 i 1902, skąd wziąłem
przytoczone powyżej cyfry. W wykazie tym nie znalazłem
dwóch przedmiotów poważnego handlu: węgla i koksu ('około
100,000 doi.) oraz porcelany i fajansu (około 50,000 doi.); oba
towary idą z Japonii.
269
ki, a sprowadzamy natomiast gorszy ryż korejski, zaś
Korejczycy sprowadzają dla siebie jeszcze gorszy
i jeszcze tańszy ryż z Chin i Siamu! — To samo dzie*
je się z maszynami, tkaninami, bronią... My dużo jesz-
cze tych rzeczy sprowadzamy dla siebie z Europy
i Ameryki, chociaż sporo już wyrabiamy na sprzedaż
do Chin i Korei... Nasze wyroby są o wiele gorsze, ale
i o wiele tańsze... Korejczycy są ubodzy, ceny nasze
są dla nich dostępniejsze... My zaś uczymy się w ten
sposób, gdyż aby robić rzeczy doskonałe, potrzeba za-
cząć od wyrobów mniej doskonałych"...
Wiele ciekawych rzeczy opowiedział mi o Korei,.
Formozie i Japonii ten miły i ukształcony Japończyk
w czasie naszej wspólnej podróży do Hankau. O trafnoś-
ci jego poglądów oraz prawdziwości podanych faktów
wiele razy przekonałem się następnie przy bliższem,.
książkowem zbadaniu sprawy, wielokrotnie też korzy-
stałem z jego wskazówek.
Ale są wyroby, w których Japończycy odrazu do*
równali Europejczykom, ich farby anilinowe według
zdania generalnego konsula angielskiego bynajmniej
nie ustępują berlińskim ^).
Rozpatrzymy teraz sposoby, jakich użyli Japończy-^
cy dla stworzenia ożywionych stosunków łączących ich
*) „Opis Korei", część II, str. 297. Okrzyczana falsyfłka-
cya japońska towarów europejskich wcale nie jest ani gorsza,
ani większa od falsyfikacyi dokonywanych w samej Europie^
naprz. w Niemczech.
270
obecnie z Koreą. W stowarzyszeniach kupców korej-
skich, w urządzeniach społecznych, w powszechnej
biedzie i niewoli ludu, w ślepym i niedołężnym rzą-
dzie, wreszcie w samej przyrodzie kraju mieli nieprze*
zwyciężone napozór przeszkody. Ale nic ich to nie
zraziło, gdyż widzieli przezornie w przyszłości wielkie
dla siebie zyski oraz rozumieli, że każde inne państwo,
które utrwali się na tym półwyspie, zapanuje nad
ościennemi morzami i nad ich ojczyzną.
Urządzili przedewszystkiem wyborną komunikacyę
morską między swoją ziemią i otwartemi portami Korei.
Czyściuchne, wygodne, eleganckie parowce trzech to-
warzystw japońskich i,Nippon Jusen Kajsza*, „Osaka
Shosen Kajsza* i „Hori Company* z regularnością ze-
garka odwiedzały porty. Ponieważ były najtańsze,
miały nalepszą tu na Wschodzie obsługę i doskonałą
kuchnię europejską, wszyscy przejezdni, nawet więk-
szość Rosyan korzystała wyłącznie z ich usług. Parow-
ce innych narodowości odwiedzały Koreę dór3rwczo,
a Towarzystwo Wschodniej Drogi Żel. Chińskiej miało ta-
ryfy droższe od japońskich i było wiecznie^w takiej nie-
zgodzie z własnym rozkładem, że statki chodziły za-
wsze prawie puste i bez ładunku. Jednocześnie urządzili
Japończycy wszędzie, gdzie tylko uzyskali na to po-
zwolenie pocztę i telegraf, których sprawność powszech-
nie jest znana i nie ustępuje w sprawności i dyskrecyi
nawet poczcie angielskiej. Następnie założyli wszę-
dzie, gdzie się tylko dało, agentury przewozowe, filie
banków, towarzystwa ubezpieczeniowe (na towary).
271
składy, przystanie, hotele. Nie omieszkały z tego ko-
rzystać i inne ludy *). W rezultacie w 1886 roku od-
wiedziło Koreę z ogólnej liczby 557 statków o pojem-
ności 161,901 ton, było 153 parowców i 3^3 żaglow-
ców i dżonek japońskich (72%), w 1902 roku z 5,462
statków o ogólnej pojemności 1,241,434 tonów do Ja-
ponii należało 1,516 żaglowców (61,123 ton. pojem.)
i 1905 parowców (878,193 ton. pojem.) (62®/^).
Dla zogniskowania i popierania handlu japońskiego
w Korei zostało założone z współudziałem japońskiego
ministeryum rolnictwa i zapomogą rządową 10,000 doi.
rocznie „Towarzystwo poznania warunków i opieki
nad japońsko-korejskim handlem", które ma główne
siedlisko w Czemulpo a oddziały w Seulu, Fuzanie
i Genzanie. Składka miesięczna członka wynosi 20 sen
(kop.), towarzystwo ma już 500 z górą członków i od-
dział własny w Osaka. Podzieliło ono całą Koreę na
^) Słyszałem wprawdzie skargi, że towarzystwa i banki
japońskie odmawiają ubezpieczeń i pożyczek na towary cudzo-
ziemskie, że każą płacić za nie wyższe frachty, że nie biorą
tych towarów na składy, że parowce japońskie w razie nagro-
madzenia ładunków oddają pierwszeństwo Japończykom i czę-
sto wprost nie bioYą cudzoziemskich poruczeń. Nie wiem o ile
skargi te są uzasadnione; co do mnie, ilekroć miałem do czy-
nienia z powyższemi urządzeniami, zachowywały się one za-
wsze niezmiernie poprawnie. Niemile uderzyła mię tylko ta
okoliczność, że Japończycy nie dopuszczają wcale do swoich
statków samodzielnych korejskich i chińskich pracowników
oraz nie pozwalają korzystać im ze swoich przystani.
272
16 okręgów, agenci każdego z nich poddani są władzy
osobnych inspektorów, którzy dostarczają im wskazó-
wek i środków. Towarzystwa przewozowe obowiązane
są okaz3nvać im pomoc. Każdy kupiec japoński otrzy-
muje od towarzystwa bezpłatnie wszelkie informacye
i opiekę w razie potrzeby. Okręgi połączone są z so-
bą własną pocztą i mają możność przesyłania wszędzie
przekazów pieniężnych. Nawet nieprzyjaciele Japoń-
czyków przyznają, że organizacya ta działa wyl)omie ^).
Dzięki jej fabrykanci japońscy otrzymują ścisłe i do-
kładne wiadomości o charakterze komunikacyi, kształ-
tach i gatunku używanych towarów, cenach, gwaran-
cyach wierzytelności itd. Za pośrednictwem tego to-
warzystwa wysyłają oni do najrozmaitszych miejsco-
wości swe próbki a następnie odbierają zamówienia.
Dlatego towary japońskie zwalczają z łatwością wszel-
ką konkurencyę, gdyż są zawsze dobrze i odpowiednio
dla przewozu opakowane, mają wymiary zastosowane
do potrzeb ludności oraz kształt i barwy, zadowalają-
ce smak krajowy. Szerokość tkanin zastosowana zo-
stała do kroju ubrania, wielkość całych sztuk do wiel-
kości pojedynczego kupna, robota tkacka i własność
nitki — do sposobu prania krajowego ^).
Japońscy agenci zbożowi z dawien dawna wyjeż-
dżają co wiosna w głąb kraju i rozdają miejscowym
rolnikom pożyczki pod zasiew z warunkiem, aby poło-
») .Opis Korei*, część II, str. 265.
«) Patft .Opis Korei*, część II, str. 286. 288, 290.
273
wa zbioru została im sprzedana. W jesieni ci sami
agenci często werbowani z pośród miejscowych kup-
ców korejslcich objeżdżają powierzone sobie okolice
i robią zakupy. „Ponieważ zaliczki, wydawane przez
Japończyków, są zawsze niższe od wartości sprzeda-
nego ziarna, więc w latach urodzaju cieszą się oni
wielkimi zyskami, a w nieurodzaj tracą stosunkowo
niewiele. Korejczycy w obu wypadkach są też zado-
woleni, gdyż mają możność, przy nieznacznem powięk-
szeniu zachodu, zarobić trochę grosza" — mówi o tych
stosunkach surowy sędzia handlu japońskiego. Drobni
przekupnie japońscy przedostają się również zwolna
w głąb kraju, pchając przed sobą swój leciuchny, dwu-
kołowy wózek, naładowany rozmaitymi drobiazgami;
z powrotem przywożą woreczki ryżu, korzonki żeńsze-
nia, nasienie sezamu, złoto...
Jednocześnie Japończycy przeprowadzili dwie ko-
leje: z Seulu do Czemulpo ^) i z Fuzanu do Seulu, trze-
cią, z Seulu do Wi-dżu na Phidn-jang, budują obecnie
oraz wytykają czwartą z Seulu do Genzanu. Szczegól-
niej wielkie ma znaczenie kolej z Fuzanu, która prze-
cina najżyzniejsze i najludniejsze okolice Korei oraz
odnóża gór bogatych w pokłady mineralne miedzi, że-
laza, złota itd.
Zapewne, że wszystko to już daje poczęści i obie-
cuje w przyszłości Japończykom ogromne zyski, lecz
^) Prawie gotową kupili od amerykanów.
Korea. 18
274
aby oni mogli swe zdobycze handlowe w Korei roz-
szerzyć i umocnić, muszą zajść w samem społeczeń-
stwie korejskiem wielkie zmiany, musi ono uzyskać wię-
cej swobód, sprawiedliwości, podnieść poziom oświaty
i prawomyślności, o czem Japończycy dobrze wiedzą
i do czego świadomie dążą. Szczęśliwy lud, którego
natychmiastowe korzyści gospodarcze historya połą-
czyła z duchowym dorobkiem sąsiadów, ale stokroć
szczęśliwszy ten, któiy to w porę zrozumiał...
XIX.
Społeczeństwo.
w.
• E. Griffis twierdzi, że naród korejski powstał ze
zlewu plemion nadamurskich z emigrantami chińskimi -).
Hulbert dowodzi, że południowo-korejskie plemiona
były pochodzenia malajskiego. Badania językowe wy-
kazały, że mowa korejska należy do języków turań-
skich, jest pokrewna narzeczom drawidaskim. ^) Za-
wiera ona mnóstwo wyrazów i zwrotów chińskich, po-
siada prócz tego wyrazy tunguskie, mandżurskie, mon-
golskie, nawet chińskie a w południowej Korei — japoń-
skie. Większa lub mniejsza domieszka tych wyrazów
oraz odmienna cokolwiek wymowa tworzą kilka gwar,
nie tak jednak różnych, aby utrudniały porozumienie się
ludności rozmaitych okolic. Antropometryczne bada-
») „Corea Without and Within", II edition 1885 y p. 15.
«) „Korean Repository". 1895, pp. 255—264.
276
nia Korejczyków zostały zapoczątkowane przez leka-
rzy japońskich, lecz są jeszcze zbyt nieliczne, aby mog-
ły określić ich pokrewieństwo rasowe oraz zróżniczko-
wać ludność półwyspu. Sami Korejczycy zachowali
po dziś dzień pewne poczucie odrębności pochodze-
nia w tych grupach, które niegdyś tworzyły państwa
samodzielne. Ciekawe są charakterystyki, jakie sobie
sami dają. Mieszkańcy Korei północnej (niegdyś pań-
stwo Ko-gu-rió) oraz wschodniego wybrzeża (prow.
Kan-uóń-do, niegdyś państwo Bochaj) są uważani za
ludzi zdolnych, śmiałych, ale obdarzonych duchem nie-
spokojnym, burzliwym, skłonnym do buntów i niepo-
słuszeństwa; mają opinię tajnych wrogów dynastyi,
obecnie panującej. Mieszkańcy prowincyi Choan-hd-do
słyną z umysłu ograniczonego, ciężkiego; stołecznej
prowincyi KiOn-gyj-do mają być lekkomyślni, próżni
i miłujący zabawy; w prow. CzioUa-do (niegdyś pań-
stwo Pakcżie) uchodzą za przewrotnych, bezczel-
nych i nieuczciwych, za byle co gotowych sprzedać
i zdradzić każdego; najgorszą opinię mają mieszkańcy
Quelpartu, który dotychczas służy za miejsce wygna-
nia, uchodzą oni za gwałtowników i rozpustników. —
Za najlepszych uważani są mieszkańcy prow. Kión-sań-
do (niegdyś państwo Sil-la), z usposobienia spokojni,
oszczędni, czciciele starych obyczajów, miłośnicy nau-
ki i sztuki.
Naogół, choć Korejczycy mają mniej wyrobienia
obyczajowego od Japończyków i mniej poloru od
Chińczyków, przewyższają o wiele łagodnością i to-
277
warzyskością Europejczyków. Panowanie nad sobą
i wyrozumiałość są uważane za przymioty szczegól-
niej pożądane; za to ciągły ucisk i srogie prześlado-
wania zepchnęły na miejsce podrzędne prawdomówność,
uczciwość i sumienność. Nawet pobieżna znajomość
życia korejskiego przekonywa, że tu ludzie, obdarzeni
temi cnotami, skazani są na zagładę lub przynajmniej
na ciężkie życie.
Od niepamiętnych czasów istniał wśród narodu ko-
rejskiego podział na stany. O pochodzeniu ich pier-
wotnem wiadomo bardzo mało. W. E.Griffis mówi, że
w północnej Korei w pań. Ko-gu-rió między I i VII w.
(po Nar. Chr.) istniały trzy stany: szlachta, jej wolni
wasale i niewolnicy. Ten podział rozpowszechnił się
z czasem w całej Korei, został zmieniony i rozwinięty
z zastosowaniem do nowych potrzeb i nowych warun-
ków rządzenia.
W roku wydania edyktu, znoszącego stany (1894 r.),
było ich w Korei pięć: 1) szlachta rodowa, 2) szlachta
drobna (prowincyonalna), 3) stan średni, 4) chłopi,
5) niewolnicy. Ale każdy z tych stanów, zgodnie
z prawem upodobnienia, naśladując ogólną budowę
państwa, rozpadał się z kolei na poddziały o rozmai-
tych prawach i ot>owiązkach.
Niewolnicy (kuan-no) mieli powstać z jeńców wo-
jennych. Rozróżniano następnie niewolników z urodze-
nia (cżidn-i) i z wypadku (pan-bi). Do ostatnich na-
leżeli ludzie, którzy się sami zaprzedali w niewolę, zo-
stali sprzedani przez rodziców, albo utracili wolność
278
mocą wyroku sądowego za winę własną lub blizkich
krewnych, wreszcie podrzutki, wychowani przez ludzi
zamożnych, jako osoby, których wolności nie można
było dowieść. Potomstwo niewolników z wypadku
korzystało już z wolności, i oni sami mogli wykupić
się, kiedy chcieli, nawet wbrew woli swego pana, za
pewną, prawem określoną sumę, nie przenoszącą zwykle
300 rubli ^). Z prawa wykupu nie korzystali jedynie
niewolnicy z wyroku (koań-gi). Większość ich były to
żony i córki przestępców politycznych lub wielkich
zbrodniarzy, ukaranych śmiercią, wreszcie kobiety ob-
winione o cudzołóstwo, kradzież, zat>ójstwo albo obrazę
wyższego urzędnika. Mężczyzn niewolników z wyro-
ku, było bardzo mało, gdyż za poważniejsze przestęp-
stwa skazywano ich zwykle na śmierć, a za mniejsze —
na wygnanie; na wygnanie również skazywano krew-
niaków zbrodniarzy, podczas, gdy kobiety dostawały
się do niewoli i były odsyłane do biur rozmaitych sto-
łecznych i prowincyonalnych, jako służące i nałożnice
niższych urzędników, oficerów, żołnierzy lub sprzeda-
wano je osobom prywatnym. Dobrowolnie zaprzeda-
wały się w niewolę również zazwyczaj kobiety; zwano
je ,dza-ma*. Niewolnice uzyskiwały wolność przez
wyjście za mąż za ludzi wolnych ^), ale na zamąż-
pójście musiały dostać pozwolenie swego pana.
Do niewolników z wypadku należy zaliczyć służbę
*) M. A. Pogio: „Korea" (tłem. niem.), str. 97.
«) „Korea RepositoryS 1895, str. 370—372.
279
pałacową cesarza, która wyłącznie składa się z kobiet
i eunuchów. Męiczyżni, nie należący do rodziny ce-
sarza, nie mają wstępu za muiy pałacu ^). Mieszka
tam za to kilkaset dziewcząt, wybranych z najpiękniej-
szych w kraju. Pozostają tam one całe życie, spełnia-
jąc rozmaite posługi, a między innemi zadowalają prze-
lotne kaprysy książąt krwi oraz samego panującego,
skoro pożądania ich wybiegną poza kres licznych uzna-
nych żon i nałożnic '). Niewolnice pałacowe zwano
,na-iń"; niektóre z nich otrzymywały wykształcenie
staranne. Te, które nie zostały kupione, ani gwałtem
wzięte, lecz w dzieciństwie dobrowolnie oddane do
pałacu przez rodziców, mogły go z pozwolenia mo-
narchy . porzucić i nawet wyjść za mąż, ale działo się
to zazwyczaj bardzo rzadko. Liczba eunuchów pała-
cowych zależy od ilości służby kobiecej, zostającej pod
ich pośrednim nadzorem; zwykle bywa ich tam około
stu; mają też oni swoje niewolnice, które uważane są
za ich nałożnice i dzielą z nimi łoże '). Eunuchowie
kupują sobie małe dzieci, już okastrowane lub które
kastrują sami, aby te usynowić i przeciągnąć w ten
O Tamże, str.371.
') Oprócz głównej żony ma monarcha korejski 8 nałoż-
nic wyższego rzędu; następcy tronu prócz żony wolno mieć
4 nałożnice, korzystające z honorów dworskich. Obsługuje
cesarza 27 służebnic wyższych; następca tronu ma ich 9.
*) Podobnie nienaturalny stosunek zachodzi często wśród
„brad i sióstr" skopców rosyjskich.
280
sposób swój wpływ na dworze. Są oni powszechnie
nienawidzeni za okrucieństwo, przewrotność i chciwość
oraz intrygi, jakie wciąi prowadzą, korzystając z ciąg-
łego obcowania z monarchą. Cała ta organizacya służ-
by pałacowej, nałożnic i eunuchów wzorowana jest na
dworze pekińskim.
Niewolnicy z urodzenia (cżion-i) nie mieli prawa
wykupu dowolnego i dzieci ich były własnością pana.
Większość ich uprawiała ziemię. Dzielili się na rządo-
wych i prywatnych. Niewolnicy rządowi byli właści-
wie wieczystymi, przywiązanymi do roli dzierżawcami,
obowiązanymi oddawać część zbiorów do skarbu, za
co zwalniano ich od podatków. Niewielka więc zacho-
dziła różnica między ubogim, wolnym dzierżawcą, pła-
cącym uciążliwe podatki a niewolnikiem rządowym.
Położenie niewolników prywatnych było o wiele gor-
sze, gdyż właściciele żądali od nich plonu całkowitego.
Mimo to, niejeden z nich doszedł do dobrobytu.
W czasach wielkiego ucisku wielu chłopów wolnych
zaprzedawało się w niewolę do możnych panów, aby
uniknąć grabieży urzędniczej i prześladowań. Podróż-
nicy świadczą zgodnie, że niewola w Korei była lekką,
z niewolnikami obchodzono się dobrze, utrzymanie
mieli zadowalające, zaś panowie korejscy chętnie za-
mieniali zależność osobistą na czynsz. Ale tyczyło się
to wyłącznie niewoli mężczyzn oraz niewolników siel-
skich. Położenie niewolników domowych, a szczegól-
niej niewolnic, było bardzo ciężkie; właściciele tworzyli
z nich swój harem, a następnie handlowali otwarcie ich
Zbrodniarz (czo-in); na tabliczce napisano czoj-si-ha—
zbrodniczy nauczyciel ze wschodu.
•wm
281
ciałem, sprzedawali ich dzieci, wyzyskiwali okrutnie
i bezkarnie ich pracę. Stąd cena niewolnic bywała
większą; były one więcej poszukiwane od niewolni-
ków. Niewolnica nawet po wyjściu za mąż musiała
pozostawać w domu swego pana, jeżeli on sobie tego
życzył. Cena pięknych, dobrze wychowanych i ukształ-
conych niewolnic sięgała niekiedy 15,000 jenów ^).
W 1894 r. pod naciskiem Japonii niewolnictwo
w Korei zostało urzędownie zniesione. Ale w istocie
przetrwało po dziś dzień. Było ono jeszcze w 1897 r.
przedmiotem publicznych rozpraw w .Klubie Nieza-
leżnych" w Seulu. Sprawozdawca podaje, że wice-
prezes klubu, szlachetny Juon-jąg przed przyjściem
na to zebranie wyzwolił swoich trzydziestu niewolni-
ków, spaliwszy dowody ich niewoli, poczem na zebra-
niu gorąco przemawiał za dobrowolnem oswobodze-
niem wszystkich. Przeciwnicy dowo4?ili, że niewol-
nictwo jest tylko formą usługi, że bez służby obejść
się niepodobna ^).
Cokolwiek wyżej od niewolników, gdyż korzystają
z swobody osobistej, stoi siedem niższych klas ludu
') „Korean Repository", 1895, str. 372.
') Tamże, 1897, November.
Niewolnicy w Korei pod wielu względami przypomi-
nają chłopów pańszczyźnianych rosyjskich przed 1863 rokiem,
którzy też mogli być sprzedawani bez ziemi i osobno mężo-
wie, żony i dzieci. Niewolnicy domowi są to w istocie rosyj.
„dworowyje" z przed czterdziestu laty.
I
282
prostego, ustanowionych zgodnie z nauką Konfucyu-
sza przed pięciuset laty przez ministra Uang-Hui. Na-
leieli do nich: 1) pachołkowie sądowi, którzy biją lu-
dzi, 2) komedyanci i wędrowni śpiewacy (kuang-tai),
3) rzeżnicy (pak-czSing), 4) koszykarze (kici-czflng)
, ponieważ obdzieranie drzewa z kory równa się ob-
dzieraniu zwierząt ze skóry", 5) czarownice (mu-dań),
6) tancerki rządowe (ki-sań), 7) szewcy, szyjący skó-
rzane obuwie (kl-pat-czi) ^).
Ludzie ci, wolni osobiście, podlegali rozmaitym
ograniczeniom towarzyskim, nie mieli prawa nosić ka-
pelusza, wchodzić do domów, siadać koło ludzi innych
stanów. Gdy pewnego razu nawrócony rzeźnik Pik
wszedł do kościoła, misyonarze mieli z tego powodu
wiele kłopotu, wierni przestali chodzić do świątyni.
.Wielka przykrość spotkała nas w kościele — tłomaczył
się jeden z nich ze swej nieobecności — lepiej, abyś
pan o niej wiedział. Przychodziliśmy chwalić Stwórcę
i czcić Zbawiciela. Odrzuciliśmy wiele zwyczajów ko-
rejskich, pozwoliliśmy robotnikom zajmować ot)ok nas
miejsca w świątyni. Jednakie nie możemy wyrzec się
wszystkich zwyczajów i dopuścić, aby rzeźnik razem
z nami znajdował się w kościele i siadał obok nas. Nie
mamy zamiaru opuszczenia Chrystusa, jednakże wybu-
dujemy sobie inny kościół i zbierać się będziemy
gdzieindziej, gdyż tutaj już przychodzić nie możemy*.
O „Korean Repository", 1898 r. Apriel, p. 129.
283
Dla charakterystyki półcienia tej grupy pozwolę
sobie przytoczyć petycyę podaną do ministra spraw
wewnętrznych przez rzeźników z Koan-cz3-kdl w Seulu:
.My, shidzy pokorni, od 500 lat trudnimy się rzezią
zwierząt, co jest naszym zarobkiem. Przez ten czas
zawsze wiernie spełnialiśmy nasze zadanie oraz prace
przez rząd nam nakazane z okazyi dorocznych ofiar;
pracowaliśmy dla rządu t>ezpłatnie i chętnie, a jednak
obchodzono się z nami, jak z najniższą klasą z siedmiu
pogardzanych i kiedy tym siedmiu dozwolono nosić
szerokie rękawy, kapelusz i mangon (mycka włosiana
na głowę), nam to wzbronione. Wszyscy gardzą nami
i najlichszy urzędnik sądowy w prowincyi lub okręgu
częstokroć przychodzi do nas, żąda pieniędzy i zabiera
je. Jeżeli odmawiamy mu, bije nas po twarzy, drze
nam ubranie i obrzuca nas okropnemi słowami. Więzi
nas, zmuszając do pracy, za którą nigdy grosza nie do-
stajemy, lecz jedynie szydercze, obelżywe wyrazy. Na
domiar złego, biją nas nawet chłopcy nie wyżsi nad
trzy stopy.
Czyż na całym świecie znaleźć można równie, jak
my, upośledzonych ludzi? Kuang-tai (błazen), chociaż
jeszcze niżej od nas stoi, nosi kapelusz, mangon
i pas, ubiera się jak wszyscy ludzie, my jedni, korni
pana ministra słudzy, czynić tego nie możemy, dlate-
go smutek przenika nas aż do szpiku kości. Na klęcz-
kach wysłuchaliśmy wieści, źe wasza ekscelencya
zamierza obalić dawne zwyczaje, wprowadzić nowe
prawa, co od wielu lat było nadzieją i pragnieniem po-
284
kornych sług W. Eks.; teraz znów na klęczkach błaga-
my o wydanie osobnego dekretu do rozpowszechnie-
nia we wszystkich prowincyach i w urzędach sądowych,
że Wasza Ekscelencya przyjęła naszą petycyę, że wolno
nam jui będzie nosić kapelusz i mangon; że odtąd
słudzy sądowi nie będą źle obchodzić się z nami".
Rzeźnicy następującą otrzymali odpowiedź:
.Życzenia wasze będą spełnione. Noście kapelusz
i mangon, ubierajcie się, jak inni ludzie prostego sta-
nu. Pamiętajcie jednak, że tylko z pozoru do innych
podobni jesteście i dbajcie o duchowy swój rozwój.
Jeżeli was urzędnik sądowy będzie gnębił, bądźcie
ostrożni, nie sprzeczajcie się z nim, lecz pokażcie de-
kret". W tymże roku, w jedenastym miesiącu rzeźnicy
z prowincyi Kan-udń-do wysłali znów do ministra spraw
wewnętrznych petycyę następującej treści: ,Nowe pra-
wo wprowadzone we wszystkich prowincyach z wy-
jątkiem prow. Kang-uóń-do, gdzie panują rozruchy
Tong-chak*ów. Nie mogliśmy więc dotąd nosić ani
kapelusza, ani mangon, i nie zmieniło się nasze smutne
położenie. Proszą zatem pokorne sługi Waszej Eksce-
lencyi, aby wysłano rozkazy z Cżiun-cżiu (siedliska
gubernatora prowincyi Kang-uóń-do) do każdego urzę-
du sądowego, że nowe prawo obowiązuje tak tu, jak
i w innych prowincyach*.
W odpowiedzi zawiadomiono rzeźników, że ponie-
waż wydano już dekret, więc niech siedzą cicho. W ro-
ku następnym, w trzecim miesiącu, rzeźnicy znowu
podali prośbę: .Wszystkie niższe klasy ludzi zapisane
285
są w narodowych archiwach, ale my nie zostaliśmy do
nich zaliczeni. Jesteśmy więc. od czasu, kiedy wolno
nam nosić kapelusz i mangon tylko pozornie podobni
do reszty obywateli, ale nie w rzeczywistości. Błaga-
my więc Waszą Ekscelencyę, aby nas zapisano do sze-
regów ludności pospolitej". Odpowiedź: „Ponieważ
wszyscy mieszkańcy kraju są nasz3rmi poddanymi, wa-
sza prośba nie może być odrzuconą, a wasze żale będą
uwzględnione* ^).
Większość ludu korejskiego składa się z wieśnia-
ków (sian-nom). W istocie są to i byli zawsze niewol-
nicy państwowi, wyzyskiwani niemiłbsiemie przez
urzędników i szlachtę. W ciągu długich wieków peł-
nili oni służbę wojskową, płacili podatki, spełniali naj-
rozmaitsze żądania i roboty z polecenia każdego, kto
9 („Korea Repository", r. 1898, Apriel, str. 127). Dla
wyjaśnienia niektórych punktów tych próśb dodam, że rzeźni-
cy obowiązani są wykonywać bezpłatnie rzeź zwierząt ofiar-
nych, których liczba w każdej prowincyi dochodzi do 1,000
i więcej sztuk rocznie, za to wolni są oni od podatków; każdy
zaś, kto nie płaci podatków, nie jest wciągnięty do ksiąg ludno-
ści. Nazwę chłopca (nomi) nosi każdy mężczyzna kawaler,
który bez względu na wiek uważany jest za niepełnoletniego,
nie ma on prawa używać kapelusza i jest przez żonatych trak-
towany lekceważąco, sam jednak musi ich traktować z sza-
cunkiem. Za poufałe obejście się „chłopców" z żonatymi, ci
mają prawo surowo ich karać i biją nawet po twarzy. Jedynie
do rzeźników nawet żonatych mogą „chłopcy" odzywać się
lekceważąco, z czego, rozumie się, stale korzystają.
286
miał najmniejszy cień władzy, pod grozą sądu, egzeku-
cyi i ciężkich kar, których im nie szczędzono nigdy.
Niezgłębioną ich cierpliwość rząd poddawał najroz«
maitszym próbom, przeprowadzał najrozmaitsze zakazy
i wydawał najdziwaczniejsze prawa, a za najsłabszy
opór karał surowo i bezwzględnie. Według praw ko-
rejskich za bunt uwalane jest nietylko nieposłuszeństwo
rozkazom królewskim, lecz również nieposłuszeństwo
władzy miejscowej, a nawet prosta krytyka jej rozpo-
rządzeń. Bunt karano śmiercią, dożywotniem wygna-
niem i konfiskatą majątku ^). Od czasu do czasu jednak
wybuchały istotne zaburzenia, zwykle tłumione okrutnie
i krwawo. Zresztą uległość wieśniaka korejskiego nie
ma zdaje się granic. Autor artykułu „He is farmer"
dowodzi, że zaburzenia te ograniczały się zwykle do
krzyków, wywijania kijami i wzywania 5,000 potęg
na głowy krzywdzicieli ^), lecz historya świadczy, że
przybierały one niekiedy charakter poważnych powstań,
jak, naprzykład, zaburzenia w okolicach Seulu w 1882 r.
wywołane suszą i wyzyskane przeciw Japończykom
przez partyę konserwatywną, albo powstanie w Kobu
(1893 r.), z którego skorzystali tong-chak'owie. Z po-
wodu grubej ciemnoty i zabobonności wieśniaków ko-
rejskich zaburzenia te wybuchały prawie zawsze nie
w porę i dawały się z łatwością zwracać władzy w inną
stronę. Gniew ludu skierowywano przeciw chrześcija-
^) „Opis Korei", część H, str. 395.
>) ,,Korean Repository", 1898 r., str. 231.
287
nom i cudzoziemcom, buddystom i Japończykom oraz
naruszy cielom „starych obyczajów", podczas gdy główne
narzędzia ich uciemiężenia — szlachta i urzędnicy ucho-
dzili cało. Prawo z 1894 r. zniosło niewolnictwo,
zniszczyło przywileje szlachty i urzędników, wprowa- ^
dziło równość wszystkich wobec prawa, ale... zdaje się,
że lud prosty z darowanych mu swobód zachował je-
dynie prawo noszenia kapeluszy, „man-gon** oraz sze-
rokich rękawów, poza tem urzędnicy i szlachta postę-
pują, jak dawniej... Wyrobił sobie jednak lud korejski
pewną z jego potulnym charakterem zgodną formę
biernego oporu, do której ucieka się w razie niezwyk-
łych nadużyć. W Korei nadzwyczaj rozpowszechnione
są stowarzyszenia (kie) zawodowe, spożywcze i wza-
jemnej pomocy; są nawet pogrzebowe (sian-bo-kie),
weselne (pu-cżio-kie), dostarczające środków do świę-
towania Nowego Roku (sie-cżioń-kie), pożyczkowe
(p§k-ha-kie), wreszcie postrzyżynowe (pu-cżio-kie),
ułatwiające materyalnie obchód uroczystości obrzędo-
wej zaplatania włosów chłopcom po dojściu do pełno-
letności, albo egzaminowe — dające na podróż do sto-
licy i złożenia tam egzaminu państwowego itd. Wszyst-
kie prawie rzemiosła i zawody zorganizowane są w ce-
chy ^), jest ich w Korei bez liku, wspomagają się wzajem
i występują bardzo solidarnie.
W razie nadużyć niezwykłych lub wielkiej srogości
O O gildyach kupieckich już mówiliśmy wyżej. Roz-
dział XVIII.
288
jakiego urzędnika stowarzyszenia pokrzywdzone urzą-
dzają bezrobocie. Znikają więc z okolicy kramarze
wędrowni, kupcy zamykają sklepy lub woźnice (ma-
phu) przestają wozić towary, wreszcie towarzystwa po-
grzebowe nie chcą grzebać itd. Wzburzenie powszech-
ne wzrasta i rząd zazwyczaj ustępuje, cofa wydane roz-
porządzenia lub usuwa do czasu niezręcznych zdzier-
ców. Ale lud korejski, dotknięty dziwną niemocą pBń*
stwową, nie umie nigdy wyzyskać swego zwycięstwa
lub nawet go utrwalić... Po niejakim czasie wraca daw-
ny porządek, a często nawet usunięty krzywdziciel...
I znowu dzieją się haniebne nadużycia aż do nowego
wybuchu... Inaczej zresztą i być nie może» gdyż ca-
łość społeczeństwa korejskiego tak odpowiada sobie we
wszystkich swych częściach, że tylko jakiś potężny
czynnik zewnętrzny może zmienić ten stosunek i wy-
wieść lepsze siły narodu z błędnego koła urzędniczych
sfer, pochłaniających całą inteligencyę wskutek braku
zawodów niezależnych.
Za jedną z przyczyn nieszczęść ludu korejskiego
zupełnie słusznie uważają zdawien dawna szlachtę
i urzędników.
Pierwotnie istniała tylko szlachta. Siedziała ona
w miastach i twierdzach, skąd rządziła krajem w imie-
niu króla. Rozpadała się na dwa działy (jań-bań): je-
den z pochodzenia wojenny zwał się zachodnim (sid-
bań), drugi cywilny czyli wschodni (ton-bań) powstał
z naznaczonych przez rząd wykształconych urzędni-
ków. Tak stały rzeczy w XIV stuleciu, w początkach
289
panowania obecnej dynasty!. „Jań-bań'stwo było dzie-
dziczne. Początkowo przechodziło wyłącznie na dzie-
ci prawe, ale z czasem ilość nieprawych potomków
szlacheckich spłodzonych z nałożnicami wzrosła do te-
go stopnia, że utworzyli oni znaczną siłę polityczną
i wywalczyli sobie takie same prawa. Ukaz w r. 1857
zrównał zupełnie prawe i nieprawe dzieci szlachty.
Jań-baniowie tworzyli potężne rody, podtrzymujące
się wzajem w potrzebie i w walce ó wpływy i posady.
Ród Kim trząsł Koreą za trzech królów w ubiegłem stu-
leciu; ród Min, z którego pochodziła zamordowana kró-
lowa, posiadał z górą 1,000 urzędów. Jań-baniowie
korzystali z wielu przywilejów. Przedewszystkiem nie
płacili podatków i nie podlegali powinności służby
wojskowej. Następnie osoba ich była nietykalna, nawet
wejście na dziedziniec szlacheckiego dworu bez zezwo-
lenia gospodarza uważane było za przestępstwo. Jedy-
nie kobiety wszystkich stanów miały tam dostęp swo-
bodny. Jań-bań mógł być aresztowany tylko za zezwo-
leniem królewskiem ; jedynie w razie występku, pocią-
gającego za sobą karę śmierci (zdrada stanu), władze
miejscowe miały prawo zamknąć jań-bania w więzieniu,
następnie donieść o tem królowi i prosić go o pozwo-
lenie.
W sądzie jań-bań dawał odpowiedzi stojący, pod-
czas gdy świadkowie lub obwinieni innych stanów mu-
sieli klęczeć. Jań-bań zajmował w hotelu najlepsze
Korea. 19
290
miejsce ^); na przejezdnego jań-bania nie wolno było
patrzeć natrętnie, a tembardziej zaczepiać go rozmo-
wą. Człowiek z podrzędniejszego stanu powinien był
odpowiadać mu z głębokim szacunkiem. Niewolno by-
ło palić w obecności jań-bania. Człek prosty, jadąc kon-
no, gdy spotykał jari-bania lub przejeżdżał mimo jego
domu, obowiązany był zsiąść z konia i minąć go pie-
chotą. Za niespełnienie któregokolwiek z tych prawideł
pachołkowie jań-bania karali doraźnie krnąbrnych. Jań-
baniom towarzyszyła w drodze świta, której ilość odpo-
wiadała ich stanowisku i zamożności. Masztalerz prowa-
dził za cugle wierzchowca jań-bania reszta szła wokoło
piechotą, cały pochód poruszał się wolno. Nie widziałem
już takich pochodów nigdzie, prócz w Seulu; tu przed
bramą pałacu cesarskiego przejeżdżali jeszcze wspaniali,
starzy dworacy, generałowie i wyżsi urzędnicy, konno,
na białych wierzchowcach, osiodłanych w czerwone
siodła, pod czerwonymi i żółtymi parasolami, w oto-
czeniu licznej, bogato ubranej świty.
Pozbawiały szlachectwa: wyrok sądowy, małżeń-
stwo nieodpowiednie, zajęcie niestosowne. Za udział
w buncie lub spisku przeciw królowi tracił prawa szła-
checkie nietylko skazaniec, lecz i dzieci jego i krewni
do czwartego nieraz stopnia. Małżeństwo z wdową lub
niewolnicą pozbawiało szlachectwa dzieci spłodzone
^
^) J. Bishop twierdzi, że jań-baniowie nigdy nie płacili
za postój w hotelach.
291
z tego małżeństwa. Wreszcie zajęcie handlem albo rze-
miosłem groziło jego utratą, gdyż jań-bań mógł tylko
trudnić się rolnictwem (nie osobiście, lecz za pomocą
niewolników), służyć jako wojskowy lub urzędnik. Pod
tym względem obyczaje i prawodawstwo szlachty ko-
rejskiej nie różniło się zbytnio od podobnych urządzeń
innych ludów i w innych częściach świata. Wyjątek
przedstawiały jedynie wdowy, dzięki wschodniemu po-
glądowi na nie, jako własność nieboszczyka. Ponadto
zawierały jednak szlacheckie statuty korejskie takie pa-
ragrafy, których nie miał żaden inny naród, prócz Ro-
syi ^). Przedewszystkiem przyznawały one wszelkie
przywileje szlacheckie urzędnikom, następnie obowią-
zywały Jań*bani&w do służby państwowej. Rodziny,
które w ciągu paru pokoleń nie piastowały urzędu, tra-
ciły prz}rwileje ^). Wskutek tego z biegiem czasu
szlachta i biurokracya zlały się w jedno. Jań-baniowie
opuścili gospodarstwa wiejskie i przenieśli się gro-
madnie do miast i stolicy. Ziemia przeszła stopniowo
na własność albo w wieczystą dzierżawę chłopów (sian-
nom) i naród korejski rozpadł się na dwa nierówne od-
łamy: rządzonych i rządzących, pracujących i piszą-
cych, opodatkowanych i poborców. Stan średni (cżjun-
>) Tabela o rangach Piotra Wielkiego i ukazy o służbie
obowiązkowej szlachty tegoż cesarza oraz Katarzyny U. Zna-
lazłem w obyczajach oraz rozwoju korejskiej biurokracyi dużo
rażących podobieństw do biurokracyi rosyjskiej, godnych bliż-
szej uwagi socyologa.
«) „Opis Korei", cz. I, str. 350 i 356.
292
in albo cżjun-sarami) był zawsze bardzo niewpływowy
i nieliczny; należały doń rodziny, uprawiające zwykle
dziedzicznie zawody wyzwolone: lekarze, astrologowie
i astronomowie, artyści, prawnicy, rachmistrze (rządo-
wi), nadzorcy zegarów (państwowych), archiwiści,
wreszcie drobni urzędnicy prowincyonalni: pisarze, se-
kretarze itd. Fałszywa zasada, przeszczepiona z Chin
do Korei, wyniszczone] morderczemi wojnami XIV stu-
lecia i najściem Mongołów, wydała wysoce trujące owo-
ce. Oderwani od związku z ludem, pozbawieni moż-
ności innej pracy, prócz biurowej, jań-baniowie, aby
nie umrzeć z głodu, musieli dążyć nieustannie do
zwiększenia ilości posad urzędniczych i swoich docho-
dów. Walka o nie rozmaitych rodów jań-bańskich raz
wraz wtrącała państwo w odmęt intryg i zamieszek.
Bezrząd, nadużycia, gwałty wżerały się coraz głębiej
w obyczaje sfer rządzących. Zwycięzca spieszył utrwa-
lić swe położenie za jakąbądż cenę i skorz3rstać ze
sposobności, aby napełnić puste kieszenie swoje i swo-
ich popleczników. Najuczciwszy człowiek musiał ukry-
wać nadużycia współrodowców i krewniaków, gdyż
bez ich pomocy zostawał natychmiast zrzucony z posa-
dy, wtrącony nieraz do więzienia lub wygnany daleko...
przez silniejszych i bezwzględniejszych przeciwników.
Ten zwyczaj popierania swoich oraz solidarność wszyst-
kich urzędników państwa przeciw inn3rm stanom nigdzie
może tak jaskrawo nie występuje, jak w Korei.
„Według obyczajów korejskich, każdy jań-bań,
który otrzymał miejsce, powinien nietylko utrzym)rwać
293
rodziców i blizkich krewnych, lecz obowiązany jest po-
magać nawet dalekim powinowatym. To ]uź nie oby*
czaj, ale obowiązek, którego zaniedbanie ciężko dadzą
mu uczuć ci sami krewni. Nie należy się dziwić, że
wskutek tego urzędnik, dla zadowolenia wymagań ota-
czających, musi brać łapówki i wybierać od ludu nie-
prawne pobory** ^). Ma prócz tego zwykle znaczne
dhigi, które zaciągnął na naukę i dla zdania egzaminu,
co też drogo kosztuje. Musiał dobrze zapłacić wyż-
szym urzędnikom za nominacyę. Nadomiar nie jest
pewny swego stanowiska, stara się więc szybko i z pro-
centem powetować swe straty. Wśród większości jań-
baniów panuje niedostatek, niemal nędza, gdyż liczba
ich wzrasta o wiele szybciej, niż miejsca biurowe.
Według Łubiencowa, ilość szlachty wynosi trzecią
część ludności półwyspu *). Obawa utraty przywilejów
na wieczne czasy i zejścia do warstw uciemiężonych
wstrzymuje ich od zajęcia się jakąkolwiek pracą godzi-
wą, każdy z nich żywi nadzieję, że wcześniej czy póź-
niej los mu się uśmiechnie i da możność powetowania
sobie za głód, chłód, poniżenie, zimy spędzone bez
ognia i przytułku, drwiące uśmiechy zamożniejszych
nieraz kupców i chłopów. Ciekawa anegdotka krąży
z tego powodu wśród wieśniaków korejskich: „Pewne-
go razu jań-bań przechadzał się po wsi. Gdy mijał
wieczerzających wieśniaków, ci powitali go zwykłem:
») „Opis Korei", str. 359.
2) Tamże, str. 356.
294
,Czy pan Jadł już?* — ,Nic, nic jadłem*' — odpowie-
dział. Wtedy oni grzecznie zaprosili go do swego sto-
łu; ale on obraził się strasznie, zelżył i zbił wieczerza-
jących wieśniaków. Minął czas jakiś i znowu jań-bań
przecfiadzał się po wsi, znowu mijał wieczerzającycłi
wieśniaków i ci powitali go zwykłem: ^^Czy pan
jadłeś już? ** — ,Nie, nie jadłem! ** odrzekł. Wieśniacy
tym razem jednak zachowali głębokie milczenie. » Cze-
mu nie zapraszacie mię?** — spytał on. — ,Nie śmiemy
traktować waszej dostojności, jak naszego towarzy-
sza*.— Alejań-bań spokojnie zapytał: „Co wy je*
cie?* — „Grubo-ziamiste proso*. — ,Czyż tak?!... Czyż
bywa proso na tyle grubo-ziamistem? Spróbuję, co to za
dziwne proso!*... Siadł z ludźmi i jadł po ludzku* ^).
Czy opowiadanie to nie przypomina hiszpańskich
satyr z XVI wieku i czy nie potwierdza mniemania, że
pod każdą szerokością w środowiskach ludzkich jedna-
kowe przyczyny wywołują jednakowe skutki? Czy np.
spółcześni „muńgAk* korejscy nie są podobni do nie-
mieckich knechtów, polskich dworzan magnackich, do
hiszpańskich popleczników albo rzymskich ,|klijentów*?
Wszystkich jednak, wyjąwszy rosyjską ,opriczynę*,
przewyższyli oni w zuchwałości i gwałtach. „MuńgMk?
są to ubodzy jań-baniowie, grupujący się dokoła boga-
tych i wpływowych urzędników; należą oni zwykle do
ich rodów i w oczekiwaniu na miejsce pełnią drobne
posługi przy nich, znoszą plotki, czytają głośno książ-^
O „Korean Repository", 1898 r., str. 18.
295
ki, bronią panów w razie zatargu lub napadają według
rozkazu na ich nieprzyjaciół. Przedpokój znakomitego
Korejczyka zawsze pełen tych ludzi, którzy powie-
dziawszy mu „dzień dobry", uważają się już dzień
cały za jego gości, jedzą i piją u jego stołu, palą jego
tytoń, dodzierają jego ubrania, piszą jego pędzlami
i nawet, o ile się da, wydają jego pieniądze... Najpo-^
tężniejszy dygnitarz nie ośmieli się ich wygnać. Zresz-^
tą, w tym kraju gwałtów, bezprawia, przemocy oni po-
trzebni, gdyż właściwie są tą pięścią, która jedynie tu
rządzi, są wreszcie sztabem, z którego urzędnik może
wybrać wierne, na wszystko gotowe sługi i urzędników.
Muńg§kowie i słyną przedewszystkiem z umiejętności
zdobywania pieniędzy. W tym celu często chwytają
poprostu zamożnego kupca lub rzemieślnika na ulicy
altK), wpadłszy w nocy do jego domu, uprowadzają go
do jakiej kryjówki, częstokroć do swego zwierzchnika.
Tam trz3rmają jeńca, biją i morzą głodem, żądając oku-
pu. Ma to być niby pożyczka, ale nie było wypadku
zwrotu takiej pożyczki. „Muńg§kowie nieraz podstępnie
zdobywali u ludzi prostych ich domy albo posiadłości
i odprzedawali je niezwłocznie innym, nie zapłaciwszy
grosza istotnym właścicielom. Część zdobyczy zabierał
zwykle możny opiekun muńg§ków i wskutek tego
nikt nie odważał się zaczepiać, nawet skarżyć się na
krzywdzicieli. Zresztą byłoby to napróżno ').
O „Korean Repository", 1895 r., str. 367—369. Cytowa-
ne według ,,Opisu Korei".
296
Wogóle, dawniej jań-baniowie, a obecnie ich dzie-
dzice — urzędnicy, dręczą i obdzierają lud, ile się da,
zachowują się zawsze i zachowywali tak, jakgdyby
półwysep dla nich był stworzony i nie istniały na
nim nigdy ani inne sprawy, ani inne prawa prócz
ich zysków i samowoli. Reforma 1894 roku rzuci-
ła popłoch na całą tę zgraję, ale trwało to krótko;
z osłabnięciem wpływów japońskich wszystko wróciło
do dawnego porządku. 1. 1. Bishop już po reformie
powiedziała z goryczą na jednym z odczytów w Seulu,
że „w Korei istnieją tylko dwie klasy ludności: rabusie
i rabowani". — ,Ci, co mieszkają w stolicy, nie mogą
wyobrazić sobie tego, co się dzieje w innych częściach
kraju! " biada sprawozdawca angielski, wymieniając cały
szereg nadużyć, z których przytoczę kilka.
„W mieście So-heung, o 120 mil na północ od sto-
licy, 5 urzędników w ciągu 5 lat pobrało 14,000 doi.
nieprawych podatków. Dwa lata temu, gdy zostały
wprowadzone reformy, obywatele poskarżyli się mini-
strowi spraw wewnętrznych i tych 5 urzędników aresz-
towano i odesłano do Seulu. Ale wkrótce powrócili oni
do swych zajęć; ludność jednak wzburzyła się przeciw
temu i zmusiła do naznaczenia komisy! pod przewod-
nictwem gubernatora. Komisya uznała skargi ludności
za słuszne i rozkazała 5 urzędnikom zwrócić część nie-
znaczną zabranych 14,000 doi. Gubernator zapłacił
rządowi 4,000 doi., 1,800 doi. zwrócono ludowi,
a 2,700 doi. wydano pewnej osobie,.. Obywatele nie
zadowolili się tym wyrokiem, lecz gubernator kazał
S
mmm
297
aresztować protestujących i 4 z nich, jak się okazało,
przetrzymał całą zimę w więzieniu". W tym samym
artykule czytamy fantastyczną zaiste historyę pewnego
spadku: » Student miejskiej szkoły Konfucyusza, zmar-
ły 12 lat temu, podarował szkole dwa akry ziemi.
Rzecz chwalebna. Po upływie 5 lat od jego śmierci
szkoła zażądała trzystu czterdziestu akrów od okolicz-
nych włościan. Na protest właścicieli nie zważano i do-
piero ostatnimi czasy (w roku reformy) grabież została
zwrócona. Lecz obecnie władze szkolne znowu zagar-
nęły ziemię, twierdząc, że rozporządzenia ministeryum
spraw wewnętrznych z owego czasu (z roku reform) nie
mają teraz znaczenia. Odebrano włościanom oba wy-
roki, stary i nowy, i zmuszono ich do ustąpienia z pól*'.
„W prefekturze w pobliżu Czemulpo, pisze inny
sprawozdawca, pobierano 107© ponad całość podatków
na rzecz „gońców urzędowych". Podatek ten został
zniesiony przed 4 laty (w roku reform), ale obecnie na-
łożono go znowu i kazano włościanom nietylko zapła-
cić 107o nadwyżki za rok bieżący, lecz i całą zaległość,
choć lud w tej okolicy ucierpiał od głodu. I zapłacili.
Szemrali trochę, lecz zapłacili... O zwierzchnikach
swych i gońcach urzędowych mówią Korejczycy, gdy
ci przechodzą: „Oto idą zbóje!" lub tym podobnemi
częstują przezwiskami, lecz... słuchają ich''.
Do najbardziej może znienawidzonych poborów,
należy nieprawnie pobierana zwyżka na tych „gońców
urzędowych". Została ona wzbroniona umyślnym uka-
zem cesarskim, mimo to „ze wszech stron nadchodzą
298
skargi, źe ostatecznie dawne pot)Oiy wróciły w rozmia*
rach dziesięć razy większych'', żali się inny sprawo-
zdawca ^). W Korei wprost roi się od ubogich, źle
płatnych i rozwydrzonych urzędników. Jest ich wszędzie
pełno i wtrącają się do wszystkiego, węsząc dla siebie
łup i zabraniając tego, co nie obiecuje im zysku. Kupcy
1) Tych „gońców urzędowych" „sa-rion", zwanych przez
angielskich pisarzy „yamun runner*' (Mmun po korejsku — mi-
nisteryum oraz wszelki zarząd"; z chińskiego — ja-myń), nie
należy mieszać ze skorochodami i kuryerami (sangarime) pocz>
towymi, których utrzymywały dawne poczty dla przewożenia
przesyłek rządowych. Byli to zazwyczaj niewolnicy osadzeni
na ziemi, należącej do stacyi pocztowej. „Sa-rion" są to drobni
urzędnicy zarządów prowincyonalnych i powiatowych, wysyła*
ni ze szczególnemi poleceniami lub ważniejszymi papierami
rządowymi. Prócz tego jeździ dużo innych urzędników korej-
skich; lubią oni bardzo takie podróże, połączone zawsze ze
znacznym zyskiem. Każdy urzędnik znaczniejszy miał prawo
do trzech koni bezpłatnych i świty złożonej z 6 ludzi pie-
szych, drobniejsi urzędnicy dostawali 1 lub 2 konie i mieli
prawo do 2 lub 4 ludzi ze służby. Wszystko to jadło i piło
darmo, na rachunek wiosek, gdzie się zatrzymywali; koni pod-
wodowych brali zawsze więcej i przewozili w ten sposób bez-
płatnie z jednego końca kraju na drugi towary, Idórych sprze-
daż w głuchych kątach dawała im nieraz znaczne zyski. Nie
jest to bynajmniej zjawisko właściwe tylko Korei. Owszem,
w tych wysłańcach rządowych można się dopatrzyć mongol-
skich „baskaków", wysyłanych do zawojowanych prowincyi
dla poboru podatków i przeglądu. To samo istnieje w Chinach,
gdzie w dodatku urzędnicy nie opłacają likinu (podatku we-
wnętrznego) na rogatkach rzecznych i lądowych. Z państw
europejskich „komenderówki" utrzymały się jedynie w Rosyi,
299
korejscy, rzemieślnicy i wieśniacy tak się boją ich chci-
wości i pomysłowości, że kryją się jak mogą ze źródłem
swego zarobku i Jego rozmiarami, udając ubogich.
W tym celu każdy stara się jak najmniej sprzedawać
i kupować a, o ile można, wytwarzać wszystko w do-
mu. „Aby skłonić wieśniaka do zasiania większej ilości
zboża, muszą kupcy wydawać zadatki na przyszły
zbiór, inaczej nie weźmie się on do pracy... Wogóle,
nikt nie przyjmie najmniejszego zamówienia bez znacz-
nego zadatku", pisze znawca tych stosunków O* Po-
chodzi to z nędzy oraz z braku ufności do zamawiają-
cego i własnej przyszłości — bo to tylko jest pewnem,
co się ma w ręku. Ale i to nawet częstokroć niezupeł-
nie. Oto przykład: Z dawien dawna urzędnicy zagarnęli
na swoją korzyść handel mięsem. Dzięki temu, że sta-
rodawne prawo zabraniało zabijania bydła rogatego
bez zezwolenia władzy, zaczęli oni za znaczne wyna-
grodzenie sprzedawać prawo handlu mięsem specyal-
nym „dzierżawcom" i ci tylko mieli prawo nabywania
bydła na rzeź oraz sprzedaży mięsa w pewnej miejsco-
wości. Choć rzeźnicy żyją w ogólnej pogardzie, handla-
rze mięsem cieszą się powszechnym szacunkiem i zwy-
kle należą do ludzi bardzo zamożnych. Otóż w 1897 r.
naczelnik okręgu Kan-hoa zrobił jednego ze swych
podwładnych handlarzem mięsa w Jań-cżiu. Ministe-
ryum przemysłu, rolnictwa i handlu, nie wiedząc o tern,
za pewne wynagrodzenie oddało prawo na powyższy
O „Korean Repository", 1897, str. 110.
300
handel w tej miejscowości innej osobie. Kiedy ta ostat-
nia przybyła do Jań-cźiu i zabrała się do prowadzenia
interesu, napadli nań policyanci z Kan-hoa, związali
i odprowadzili do kancelaryi naczelnika okręgu. Tam
wsadzono kupca bez p3rtania do więzienia i następnie
torturowano. Musiał nieszczęśliwy ratować swe życie
i wolność wydaniem świadectwa ministeryalnego ^).
Takich monopolów handlowych istnieje w Korei
bardzo dużo. Wbrew poglądowi, źe handel wzbronio-
ny jest jań-baniom, a więc i urzędnikom, ci tajemnie
przez pośredników biorą udział w różnych przedsię-
biorstwach, gnębiąc współzawodników we wszelki
sposób.
Mimo tłumy urzędniczej hałastry, bezład w pań-
stwie panuje straszliwy.
Podatki i opłaty handlowe ściągane są bez żadnej
kontroli, choć tysiące urzędników od rana do nocy pi-
sze rozmaite „papiery'' i tysiące ludzi przewozi je
z miejsca na miejsce. Mr. Hunt, komisarz fuzańskiej
komoiy celnej, powiada, że najmniejsze kupno w Korei
nie odbywa się bez opłacenia podatku „ku-muń". Po-
datek ten nigdzie nie jest wniesiony do ksiąg i spra-
wozdań skarbowych i nie wiadomo, na czyją korzyść
i przez kogo jest pobierany. Na wszystkich drogach
większych w okolicach ruchliwszych podrzędniejsi
>) Independent, gazeta wydawana przez „Klub niezależ-
nych** w Seulu, cytowane według „Opisu Korei". Część II,
str. 222.
301
urzędnicy za małą opłatą, złożoną swej zwierzcliności,
urządzają rogatki, na których każą opłacać dowolne zu-
pełnie cła. Ten sam pan Hunt podaje, źe w prowincyi
Kidn-san-do było ich 17, na rzece Nak-ton-gan znajdo-
wało się aź cztery, że port Fuzan był otoczony 10 ro-
gatkami, tworzącemi łańcuch nie do przebycia. W Gen-
zanie istniała taka rogatka na samej przystani. W Fu-
zanie w 1893 r. pod pozorem popierania handlu mor-
skiego, budowy dżonek, portów, składów, przystani,
założył rząd korejski „Towarzystwo ubezpieczeń".
Miało ono również pośredniczyć w handlu cudzoziem-
ców z krajowcami, załatwiać spory i naznaczać ceny.
Rozumie się, że kupcy japońscy i eur(q)ejscy nie przy-
jęli tego pośrednika, którego zalety dobrze im były
skądinąd znane. Za to kupcy korejscy muszą wszyscy
płacić daninę temu nowemu gniazdu rozboju urzędni-
czego, wykupywać od niego świadectwa, pozwolenia
i załatwiać przez niego większość swych interesów ^).
Sami Korejczycy przypisują zupełny zanik przed-
siębiorczości u swych rodaków, upadek handlu, rze-
miosł, sztuki, wiedzy tej podejrzliwej, łupieżczej opie-
ce urzędników. Gdym pewnego światłego Korejczyka
spytał o powód zupełnego zniknięcia świetnych niegdyś
gałęzi przemysłu, odpowiedział mi smutno:
— Widzi pan... Prawda, że mieliśmy niegdyś zdol-
nych rzemieślników i artystów, którzy wyrabiali piękne
O Report on the Trade of Corea for the Yar 1893, str..
5—7, cytow. wedhig .Opisu Korei*, cz. II, str. 260.
302
rzeczy z porcelany^ drzewa, laki i kości, ale zgubiła
ich... szlachta i dygnitarze. Zapraszali oni do siebie
na dwór takiego słynnego majstra, a gdy nie chdał
przyjść dobrowolnie, przyprowadzali go przemocą i ka-
zali mu wyrabiać piękne rzeczy... Przez zazdrość, aby
innym nie robił, albo żeby nie uciekł, trzymali go, jak
w więzieniu. Musiał całe życie nieraz tak pracować...
Nie płacili mu, a gdy źle robił, bili go... Skutkiem tego
człowiek zdolny zniechęcał się do swego zajęcia, często
przeklinał swój talent i nie chciał nikogo nauczyć
swych tajemnic, mówiąc synom i uczniom: „2testańcie
lepiej prostymi i ciemnymi chłopami; moja wiedza
i umiejętność jest mojem nieszczęściem!...* Dlatego
znikli u nas mistrzowie, albo uciekli do Japonii...
Ani chwili nie wątpię, źe tak istotnie było niegdyś
w Korei i dziś poniekąd jest tak samo. Strach przed
urzędnikami kazał kryć się z zamożnością, co doprowa-
dziło do zaniku potrzeb wśród ludu.
Czy ta rozległa organizacya urzędnicza, bardzo
sprężysta w nadużyciach, daje wzamian choć względne
bezpieczeństwo obywatelom? Bynajmniej! Rozboje,
•oszustwa, kradzieże są w Korei na porządku dziennym,
a sądy do tego stopnia przekupne i bezczelne, że ten
sam światły Korejczyk powiedział mi o nich:
— W Korei prawo istnieje tylko dla bogatych. Bo-
gaty może zabić człowieka i sądy uwolnią go za pie-
niądze; człowieka niewinnego, jeśli niema czem się
^opłacić, aresztują i na pewno skażą!...
303
Dla charakterystyki stosunków policyjno-sądowych
prz}rtoczę następujący urywek o rozbójnikach korej-
skich z miesięcznika wydawanego w Seulu:
„Ze wszystkich stron dochodzą wieści o wielkiej
liczbie rabusiów (kan-doe) i złodziei (to-tok-nomi). Ich
posterunki znajdują się głównie w wielkiej ilości koło
stolicy, przy drogach, po których jeżdżą handlujący;
z nich to opiyszki ciągną, co mogą. Tegoroczny raport
nosi zwykły charakter. Istotnie, co rok, jakiekolwiek są
zbiory, liche czy obfite, ci ludzie ukazują się, jak ty-
grysy, wichrem zimy wypędzone z kryjówek. Chodzą
bandami, w liczbie od 30 do 90, pod wodzą przemyśl-
nego wieśniaka, który odznacza się więcej bujną pomy-
słowością i spr3rtem w dostarczaniu potrzebnych infor-
macyi, aniżeli męstwem osobistem. Raporty donoszą
czasem, że taka banda składa się z trzystu do czterystu
osób, sądzimy jednak, że tę wielką liczbę należy przy-
pisać jedynie bujnej fantazyi Wschodu, tak u Azyatów
pospolitej. Bandy działają brutalnie i zuchwale, ich
wodzowie bowiem umieją zjednywać sobie przyjaciół,
gdzie należy, i unikać pogoni. Opryszki lubią dzielić
się na oddziałki; te, ukryte przy drogach, napadają na
podróżnych, okradają ich do cna i obchodzą się bardzo
brutalnie z tymi, którzy tej robocie chcą stawiać opór.
Często zabierają wszystko, nawet całe ubranie. Nie co-
fają się też przed zabójstwem, bez względu na wiek
lub płeć. Świeżo zamordowali chłopca dziewięcioletnie-
go na drodze z Seulu do Czemulpo; miał on przy so-
bie zaledwie 50 centów. Być może, iż łup tak mały
304
rozwścieklił rabusiów. Lubią również całą bandą napa-
dać na wioski. W tym celu czekają nocy, a kiedy już
wieśniacy śpią, ukazują się, donośnem uderzeniem
w gong dają znak, aby nikt z mieszkańców nie wycho-
dził z domu. Poczem banda plądruje po wszysticich do-
mach z kolei, zabierając co się podoba. Przerażenie
ogarnia wtedy mieszkańców, bo rabusie nie zadowalają
się łupem i często puszczają wodze złym namiętnoś-
ciom, okrucieństwu i rozpuście. Obciążywszy konie
zdobyczą, znikają w górach przed świtem*'.
Korejczycy naz3rwają takie bandy psuhan-dong,
czyli „niefrasobliwe*' (sweatless gangs), dlatego, że
one same nic nie robią, lecz korzystają z cudzego znoju.
Teroryzują one całe okolice. Jak wspomnieliśmy wy-
żej, na gościńcu z Seulu do Czemulpo snują się gro-
mady opryszków; drogi wzdłuż rzeki przez Kim-po,
Yang-chOn i Tang-jiu są pono nie do przebycia po za-
chodzie słońca; na traktach południowych, w biały dzień
napadają na wsi i okradają ludzi; na północy, w okoli-
cach Pa-ju polują na kupców jadących z towarami.
Przed sześciu laty, przejeżdżając przez to miasto, wi-
dzieliśmy taką złowioną bandę. Przez długi czas siała
ona trwogę w okolicy, rząd daremnie uganiał się za nią;
wówczas rolnicy zawzięli się i udało się im schwytać
sześćdziesięciu ludzi. Między nimi nie było ani jedne-
go pięknego mężczyzny; wszyscy uderzali brzydotą
i małym wzrostem; wyglądali, jak szczury w pułapce.
Rzadko się zdarza, aby jaki rolnik wszedł do takiej
bandy; chociaż jest mało skrupulatny, brutalny, chytry.
305
ma jednak dość jeszcze uczciwości, by nie obdzierać
w ten sposób swoich sąsiadów. « Niefrasobliwej ban-
dzie*' dostarczają członków głównie sfery graczów
i kryminalistów ze stolicy oraz z większych miast; przy-
łączają się też do niej biedacy, którzy przez długi czas
daremnie stawiali czoło nieszczęściu, aż wreszcie po-
konani spadli do poziomu opryszków; znajdujemy też
wśród nich wielu ludzi bezdomnych, bezpańskich, ze
stolicy i z większych miast; los ich, gdy dostaną się
w ręce sprawiedliwości, rozstrzyga się szybko. Śmierć
ich czeka, jeśli nie znajdą dostatecznych wpływów, któ-
reby ocalić ich mogły.
Tych wpływów w danym razie nie zabrakło. Cho-
ciaż pochwycono sześćdziesiątkę na rabunku, wypusz-
czono ich wszakże na wolność. Może ci sami ludzie
sieją teraz ponownie strach w okolicach miasta*' ^).
.Jednocześnie urzędnicy bardzo się troszczą o pre-
rogatywy tronu i przestrzegają starych obyczajów*... —
powiada kronikarz angielski ^). I wszystkie swe bez-
prawia pokrywają tą troską. Jeśli nie zostaną zapłaceni,
natychmiast występuje tysiące , starych praw* i nie-
złomność w ich obronie jest wprost budująca. W spra-
wach ważniejszych wyjeżdża na scenę miłość tronu, oj-
czyzny, obawa o wielkość i całość państwa i nieuniknio-
na w takich razach... denuncyacya. Do tego obowią-
0 ,,Korean Repository**, 1897 r., vol. IV, December.
') Tamże, str. 111.
Korea. 20
306
żuje ob3rwateli prawodawstwo korejskie, jak wogóle
wszystkie prawodawstwa biurokratyczne. Niewolno
jednak w Korei denuncyować młodszym osobom star-
szych: synowi ojca i matki, wnukowi dziada i babki,
czem różni się prawodawstwo tego kraju od innych,
a upodobania do prawodawstwa chińskiego. Donosiciele
otrzymują nagrodę 30 do 250 sztuk tkaniny bawełnia-
nej, zależnie od ważności przestępstwa. Wykrycie fał-
szerzy dokumentów rządowych daje szpiegowi prawo
do majątku przestępców. Za denuncyacyę fałszywą
grozi kara o jeden stopień mniejsza od kary, jakaby
spadła na obwinionego.
Dzięki temu na życiu korejskiem leży smutny cień,
wszystko wydaje się przygnębionem, pozbawionem
wszelkiej przedsiębiorczości i chęci do żyda. Najmniej-
sza nowość przeraża; jak zbolałe ciało lęka się naj-
mniejszego dotknięcia, tak społeczeństwo korejskie
obawia się wszelkich zmian. Wszędzie panuje nieufność
i płynąca z niej obojętność. Myśl odwraca się od da-
lekich i rozległych planów społecznych, literatura i na-
uką karmi się tłomaczeniami z chińskiego; światopo-
gląd tonie w suchych, oportunistycznych spekulacyach
Konfucyusza, tego przedziwnego filozofa biurokraty-
zmu. Hodować długie paznokcie, nosić odpowiednią
swemu położeniu odzież, nic nie robić, na nic się nie
narażać, czcić starszych i zwierzchność bez względu na
ich wartość, żyć ze wszystkimi w zgodzie, grzecznie
usuwać się z drogi złym, lecz silnym, bezczynnie
współczuć z nieszczęśliwymi, a głównie... pilnie prze-
307
strzegąc wszelkich obyczajów towarzyskich, prawideł,
przesądów, uważając je za , mądrość wieków* — stało
się kanonem dobrze wychowanego jań-bania i każdego
szanującego się Korejczyka.
— Mo-gu-ra-gi!... mo-gu-ra-gi!... — powtarza inte-
ligentny Korejczyk, oznaczając tym wyrazem dążenie
do wewnętrznej doskonałości oraz ćwiczenie się w my-
śleniu oderwanem.
Znaczy ono „żaba" i nie ot)Owiązuje do ujawnia-
nia na zewnątrz cnót posiadanych. Przeciwnie obo-
wiązuje do panowania nad swemi uczuciami, zarówno
złemi, jak dobremi. Korejczyk z towarzystwa nie
gniewa się, nie krzyczy, nie unosi, ale nie cieszy
się też, nie dziwi niczemu i do niczego nie zapa-
la... Łagodna wyrozumiałość z domieszką sceptycyzmu
powinna zdobić jego rozumowania...
Na szczęście ta „żaba" umysłowa, pilnie szcze-
piona przez chińskich myślicieli na tutejszym gruncie
w ciągu wielu stuleci, nie pożarła jeszcze całkiem
duszy nieszczęśliwego ludu. Już w »J5-cżi-son-nam''
z XV stulecia wspomniany jest zaszczytnie Kóm-gun,
który w czasie suszy, kiedy lud sprzedawał własne
dzieci, aby zdobyć środki do życia, nie przyjął swej czę-
ści zboża, nadesłanej mu przez rząd; ukradli ją wpraw-
dzie urzędnicy i otruli go, aby ich nie wydał. Tam
również w spisie znakomitych obywateli wymienio-
ny jest Kim-hu-cżik, z którego grobu wybiegł odgłos
łkania i skłonił króla Silla do wprowadzenia reform.
308
oraz^^Ccho-czi-uon, znakomity podróżnik i uczony,
którego zawistni urzędnicy zmusili zostać pustel-
nikiem.
Od tej pory lista szlachetnych szermierzy znacznie
wzrosła, gdyż żadne społeczeństwo nie może istnieć
bez czynnego dobra i odruchów sprawiedliwości...
XX.
Szhlc (historyczny.
P
ierwsze wzmianki o Korei odnaleziono w kronikach
chińskich z III wieku przed N. Chr. Opisują one walki
udzielnego księstwa Jan (po korej. JOń) z państwem
Dzo-siOn, które zajmowało ziemie na wschód od rzeki
Lao-he, a więc półwysep Lao-dun i dalej południową
Mandżuryę aż do górskiego węzła PSk-tu-sań u źródeł
Jalu (Amok-kan) oraz część Korei północno-zachod-
niej aż po rzekę TS-don-hań (obecnie obie prowincye
Phión-ań-do). Dakj na wschód od tego państwa, nad
rzeką Tu-mań-hań i w p<^ocnej części ot)ecnej pro-
wincyi Cham-gidn-do, mieszkały w owym czasie cie-
miona pasterskie Kó-gu-rió, które miały dużo koni
i bydła rogatego, a ziemi uprawiały mało. Zdaje się,
iż był to szczep tunguski, przybyły z północy. Nosili
odzież barwną, wysz3rtą wzorzysto, upiększoną srebrem,
złotem i kamykami. Lubili zebrania, uroczystości, mu-
310
zykę i procesye. Czcili duchy Nieba i Ziemi, gwiazdę
Poranną oraz niewidzialne siły przyrody. Na mogiłach
wznosili nagrobki kamienne i obsadzali je sosnami.
Byli silni, zręczni, odważni i pełni godności. Nie mieli
więzień, ale w razie spełnienia zbrodni winnego sądzili
naczelnicy rodowi i zwykle skaz3nvali na śmierć, a żonę
i dzieci jego oddawali w niewolę. Posiadali oni włas-
ne piśmiennictwo i literaturę. Według podań KO-gu-
riO, przybyli z za gór Czeń-bo-szania, z środkowego
biegu Sungari, oderwawszy się od rodzimego pnia
osiadłego tam szczepu Fu-iu (po korej. Phu-ju *).
W owym czasie południową część półwyspu zalud-
niały plemiona rolnicze, które nie miały wcale miast
obronnych i mieszkały w obłożonych darniną ziemian-
kach z drzwiami w dachu. Odziewały się one w tka-
niny jedwabne, chociaż znały bawełnę i len (?) •). Jako
upiększenia uż3nvały paciorków, zawieszanych na wło-
sach, twarzy i w uszach. Nogi obuwały w słomiane
^) Kronikarze zwracają uwagę na wielkie podobieństwo
w wierzeniach, obyczajach, charakterze i sposobie zabawiania
się między plemionami KO-gu-riO a Tungusami oraz staro-
żytnymi Japończykami z drugiej strony. Istotnie, podobień-
stwo jest uderzające i pochodzi stąd zapewne, że w czasie
panowania K0-gu-ri6 w Korei wiele z ich zwyczajów rozpo-
wszechniło się wśród reszty ludności korejskiej, a następnie
przesiąkło do Japonii wraz z tłumami wychodźców korej-
skich.
') Zapewne pokrzywę i konopie, gdyż lnu w Korei
niema i prawdopodobnie nigdy nie było.
311
sandały. Słynni byli jako dzicy, mężni łucznicy i dzi-
rytnicy ^). Mówiły te ludy pokrewnemł gwarami i roz-
padały się na trzy grupy rodowe (hań, po cłiińsku),
według zajętych przez się terytoryi: Ma-liań na zaclio-
dzie, Cziń-liań — na wscliodzie i Pióń-liań — na połu-
dniu. Największą z nicłi była pierwsza, która ogar-
niała 54 rody; dwie pozostałe miały do 12 rodów.
Rządziły się prawem rodowem. Z czasem wpływy
wycłiodźców chińskicłi i ciągłe walki o niezależność
z napastniczymi sąsiadami i rozbójnikami morskimi
przetworzyły te luźne zespoły rodowe w silnie zorgani-
zowane państwo wojownicze.
W II wieku przed N. Chr. Dzo-si5n zostaje zajęte
przez Chińczyków, ale w początkach naszej ery ludy
KO'gu-riO usiłują odebrać je Chinom i w II stuleciu po
N. Chr. zagarniają dawne jego ter3rtoryum aż po rzekę
Lao-he, tworząc wielkie państwo, obejmujące całą pół-
nocną Koreę i południową Mandżuryę. Od tej pory
rośnie K5-gu-ri5 w potęgę i liczbę poddanych, a roz-
szerzając się drogą wychodztwa coraz dalej na połu-
dnie, styka się z plemionami półwyspu. Tam w owym
czasie już powstawały dwa ustroje państwowe wzdłuż
brzegów wschodnich i zachodnich, oddzielone od sie-
bie wysokim łańcuchem górskim. W IV stuleciu po N.
Chr. istniały już w Korei trzy królestwa: na północy
K5-gu-ri5 (po chin. Gao-guj-li), na poludnio-zacho-
*) Korean Repository, 1895, p. 222. Hulbert przypusz-
cza, że byli to Malajowie.
312
dzie — P9k-cżie (Bo-dzi) i na południo-wschodzie Silla
(Siń-lo). Podział ten utrzymał się aż do VII stulecia
i, zdą}e się, był epoką najwyższego rozkwitu samo-
istnej kultury korejskiej. W I wieku po N. Chr. po-
selstwo z państwa Silla (po japoń. Sin-ra) wiezie do
Japonii, o wiele niżej naówczas stojącej, podarunki
rozmaitych wyrobów wytwornych: mieczów, zwiercia-
deł, naczyń jaszmowych...
Wyżej wszakże od Silla stało państwo P9k-*cżie,
gdzie zbiegowie chińscy z dawien dawna wnieśli upra-
wę ryżu, piśmiennictwo, sztuki piękne i buddyzm...
Były to czasy, kiedy myśl chińska nie zmartwiała
jeszcze pod tchnieniem mongolskiego biurokratyzmu,
zapładniała dobroczynnie sąsiednie narody i dawała
początek samodzielnnym cywilizacyom. Kwitną w Ko-
rei nauki, sztuki, literatura, szeroko słyną wykwintne
obyczaje korejskie, wspaniałość i polor ich arystokra-
cyi dziedziczne], męstwo wojska, szlachetność i rozum
rządców. Trzy państwa korejskie wciąż ścierają się
z sobą i, lękając sąsiedniego zaboru, współzawodniczą
o lepsze urządzenia, o pieczę nad dobrobytem i oświa-
tą ludu. Korea rozwija się, ale zasiane przez wojnę
ziarna państwowości rychło zaczynają zachwaszczać
życie młodych społeczeństw. Ościenne Chiny, lękając
się wzrostu sąsiada, przeszkadzają pokojowemu zlaniu
się ludów półwyspu, wciąż podszczuwają jedne na dru-
gie plemiona i państwa, napadają na poróżnionych
i narzucają im swoje zwierzchnictwo. Trwa to kilka
wieków. W grę zostaje z czasem wciągnięta i Japonia,
313
u której gnębione tudy szukają pomocy. Bezpośrednio
sąsiadujące z Chinami północne Ko-gu-rió i Pak-cżie
z brzegów morza Żółtego stale ciążą ku Japonii, pod-
czas gdy Silla z wschodnicłi wybrzeży półwyspu skła-
nia się ku Cłiinom. W początkach VII stulecia cesarz
Jan-di dynastyi Sujskiej postanawia ostatecznie wcielić
Koreę do Chin. Ale trzy ogromne jego armie ponoszą
ciężkie klęski od wojsk korejskich, od głodu i chłodu.
Zat>ójstwo Jan-di i upadek dynastyi Suj odsuwa na
czas pewien od półwyspu grożące mu niebezpieczeń-
stwo. Lecz w dwadzieścia lat potem dynastya Tan
wznawia napaść, zajmuje półwysep Lao-dun i oblega
miasto Yj-cżiu (Widzu); 150,000 wojska korejskiego
zostaje rozbite, 10 miast wziętych, 70,000 niewolni-
ków uprowadzonych do Chin, a 40,000 zabitych na
placach bojów. Yj-cżiu jednakże nie poddało się i woj-
sko chińskie, stale posiadające złą intendenturę, cofa
się dla braku pożywienia. Niedługo potem (w 660 r.
po N. Chr.) Chiny ponawiają napad; tym razem wojska
swe kierują przeciw Pak-cżie, zajmują kraj i zmuszają
władcę państwa do ucieczki na północ do sprzymierzo-
nych Kó-gu-rió. W dziesięć lat potem wybucha jed-
nak powstanie pod przewodnictwem mnichów buddyj-
skich i wodzą wojownika Fu-ku-sinia (Fu-siń). Ogła-
szają oni królem nieletniego następcę tronu Ho-so, który
wychowywał się w Japonii i przybył do Korei pod
osłoną wojsk japońskich. Powstańcom początkowo
udało się wyprzeć Chińczyków z kraju, lecz następnie
niezgody w obozie tubylców wróciły przewagę na-
314
jeźdźcy. Wojska korejskie i japońskie zostały pobite.
Ho-so uciekł do KO-gu-rift, tysiące Korejczyków, cłiro-
niąc się przed zemstą zwycięzców, uszło wraz z nie-
dobitkami japońskimi do Japonii, przenosząc tam z so-
bą wysoką kulturę, religię buddyjską, swój przemysł,
łiandel, nauki i sztukę... Jednocześnie prawie upada
K5-gu-ri0, skąd też tłumy wychodźców uciekają przed
Chińczykami do Japonii lub na północ za rzekę Tu-
mań-hań do państwa Bo-chaj. Cały półwysep dostaje
się pod berło Chin, jako państwo lenne, i zostaje od-
dany pod rządy sprzymierzonej ze zdob3nvcami Silły %
Korea po raz pierwszy zlewa się w jedną całość poli-
tyczną. Język Silla, jako urzędowy, spoił oddzielne
gwary i dał podwaliny spółczesnemu językowi korej-
skiemu. Koloniści z Silla zajęli stopniowo wyludnione
przez zbiegostwo okolice północnej K5-gu-ri5, choć
kraj tamten nigdy już nie odzyskał utraconego wsku-
tek wojen dobrobytu. Stolicą zjednoczonej Korei zo^
stało główne miasto Silla — staroż3rtne So-ja-bol, albo
Sara (Soro), które przezwano Ki-rim w czasach, gdy
państwo całe przybrało nazwę Silla ^. Aby dać po-
jęcie o obyczajach dawnego Silla, przytoczę urywek ze
sławnego dzieła korejskiego ,Jd-cżi-sdn-nam* (»Cu-
downe przedstawienie całości państwa"*):
, Silla zwane było czasem ,, Państwem Syna Królew-
>) Tamże, str. 255, cyt. według „Opisu Korei".
>) Obecnie jest to mała, powiatowa mieścina KiOn-cżiu
(po ang. Ky6ng-ju).
315
skiego", ponieważ jeden z cesarzy dynastyi Tan (suze-*
renów SiWsL—przyp. Aut), słuchając opowiadania posła
SlUi, uniesiony zachwytem, zawołał: -Doprawdy, jest
to kraj syna królewskiego!*...
Lud lubił białe ubranie, kobiety splatały włosy
w warkocze i układały je nad czołem, wiążąc jedwa-
biem kolorowym. Nosiły paciorki naokoło głowy. Na
weselach mieszkańcy pili wino i jedli ryż. W dzień
Nowego Roku składali sobie ukłony. Grzeczny ukłon
polegał na klękaniu i położeniu rąk na ziemi (jeden
z powszechnie przyjętych ukłonów w Chinach i Ja-
ponii, nie widziałem go obecnie w Korei — prz. Aut).
Składali ofiary krowom, ponieważ krowa ostrzegła raz
króla Silla o niewierności królowej.
Święto Przędzenia Lnu (zapewne pokrzywy lub
konopi — prz. Aut) rozpoczynały córki szlacheckich
rodów; za czasów króla Juri schodziły się u księżnicz-
ki i współzawodniczyły, która najwięcej lnu naprzę-
dzie. Przegrywające ugaszczały resztę.
„Pan miesiąca Wiatru* i , Kwiat narzeczonego *•
Za czasów króla Pok-heunga w Silla wybierano
gromadę pięknych chłopców i oddawano pod opiekę
doświadczonych nauczycieli. Tym chłopcom dawano
nazwę » Panów miesiąca Wiatru*. Aby znaleźć ludzie
którzy byliby odpowiedni do zajęcia stanowisk urzędo-
wych, król puszczał innych dwóch chłopców w tłum
udzi, a potem uważał , jak ci ludzie obchodzić się
z nimi będą; zależnie od ich postępowania zapadał
316
wybór. Dwóch chłopców narwano .Kwiatami Narze-
czonego".
Taniec z szablą. Jeden chłopiec z Silla nauczył
się tańca z szablą, udał się do Pak-cżie (państwa),
gdzie tańcząc wobec dworu, zabił króla. Został patro-
nem świętym tańca z szablą.
Dnia 15-go szóstego księżyca obchodzili święto
kąpieli; wtedy kąpali się, ucztowali i grali.
Mienie przewozili na wozach; lud był dobry
i uprzejmy, ziemia żyzna, klimat zdrowy*...
Przy wyliczaniu słynnych miejscowości są wzmian-
ki w tem dziele, że na niektórych szczytach składano
ofiary duchom i bohaterom. Wymieniona jest góra
Tan-sok, albo Uol-san, o 23 li (i) od stolicy, na której
miał ostrzyć swą szablę wódz Silla, Kim-cżu-sin, przed
napadem na połączone wojska KO-gu-rio i PSlk-cżie. Po
wyjściu z jaskini, gdzie się schronił, próbując mie-
cza, roztrzaskał wielki głaz na drobne kawałki, stąd
nazwa góry , Szczyt rozbitych kamieni. Na innej gó-
rze ten sam wojownik miał się modlić, prosząc o zwy-
cięstwo. Dalej wymieniona jest dolina Jo-dże-mo,
gdzie Ka-sa, dowódca Pak-cżie, urządził zasadzkę, lecz
król Silla, Sdn-gOk odgadł ją i zniszczył nieprzyjaciela.
Wspomniane jest jezioro On-dzi, gdzie mieszkał smok
i gdzie zbierali się pobożni, aby t>łagać o deszcz. Wy-
mieniona została cieśnina Cżi-sóul, nad którą zagło-
dziła się się żona posła PSk-cże-sania, patrząc na wy-
spę Cu-szimę, gdzie zginął jej mąż z ręki Japończy-
ków. Z klasztorów wymieniony jest Cżiun-cźiu, skąd
31f
pochodził znany kapłan buddyjski, uwodziciel kró-
Iowy Silli, wykryty i zabity przez króla za łiarfą,
za którą si^ schował. Klasztor Sdg-czang zasłynął
przez swego kapłana Jang-cżi, który rzucał w po-
wietrze cudowną maczugę spiżową, dzwoniącą przed
upatrzonym domem, aż wyszli zeń mieszkańcy i zło-
żyli do przyczepionej miseczki pieniądze lub jadło,
naówczas maczuga zrywała się i wracała do pana ^).
Wymienione są charze Silla dla duchów miejscowych,
duchów chorób, świątynia Wielkich Królów, przybytek
» Świętej Matki'' Jąg-mo, wystawiony na cześć matki
starożytnego rodu Pak Hjókko-sS, którzy mieli powstać
z jajka « Niewiadomego macierzyństwa''.
W spisie słynnych ludzi wymienieni są:
— On-cżlun-ha, który, kiedy żołnierze K5-gu-rió
przyszli zamordować króla Silla, przywdział suknie kró-
lewskie, udawał monarchę i został zamiast niego zabity.
Sol-som-du, kióry jako poseł udał się do Chin
i skłonił je do wojny z K5-gu-ri5.
Pak-kjul, albo „Sto płatków* — twórca słynnej pie-
śni ,,0 łuskaniu ryżu**.
Pak-cze-sań, który ułatwił ucieczkę bratu królew-
skiemu z Japonii; torturowany powiedział, iż wolałby
być psem w Silla, niż urzędnikiem w Japonii.
Ji-sa-pu, który napadając na wyspę U115ng-do,
umieścił na łod ziach drewniane lwy rzeźbione i zmusi
w ten sposób wyspiarzy do poddania się bez oporu.
^) ?! bumerang.
318
S()k-u-rd, który znieważył japońskiego posła,
wypowiadającego wojnę Silla; został wydany Japończy-
kom i ci spalili go żywcem, ale wdowa jego w następ-
nym roku otruła przybyłego znowu przedstawiciela
Japonii. Wreszcie pomieszczony jest tam spis 44
urzędników cnotliwych, a na ich czele wielkorządca
Silla już z ramienia królów Ko-rió, niejaki Ua-jong,
który tak był kochany przez ludność prowincyi, że
zbuntowani mieszkańcy K^n-cżiu, ujrzawszy go, na-
tychmiast się uspokoili' ^).
W tych nikłych zarysach doskonale można rozpo-
znać połączone obrazy Chin i Japonii, których wpływy
na półwyspie coraz ostrzej zaczynają się ścierać. Szcze-
gólniej uderza podobieństwo starożytnej Korei do Ja-
ponii; ta sama cześć gór, ustrój arystokratyczny, sławie-
nie wierności wasalów, czułości kobiet, tańce, których nie
znają Chiny, naiwne bohaterskie lub miłosne legendy.
Niższa w początkach kulturalnie Japonia zdob3nva jednak
bardzo wcześnie przewagę polityczną nad Koreą.
Już w poselstwach wysyłanych przez Japonię do
Chin w III i IV stuleciu wymienieni są, jako podwładni,
» pełnomocnicy i naczelnicy wojskowi sześciu państw
1) Korean Repositoiy, 1898, Novemben Urywek tłoma-
czony przez H. B. Hulberta z wielkiej, dwudziestotomowej,
korejskiej encyklopedyi geograficznej, wydanej w latach
1451 — 53, ułożonej przez korejskiego uczonego, Sa-sim (pod-
pisującego się pseudonimem No-so-ia) i uzupełnionej w 50 lat
potem przez So-ko-jun-ga (pseud. So-sa-ga).
319
korejskich" *). Ale szcz3rtu swego wpływu dosięga
ona w X wieku, kiedy powstanie pod wodzą Oan-
giona, potomka dawnych królów K5-gu-ri6, niszczy
zwierzchnictwo chinofilskie] Silla i zakłada na półwy-
spie nowe państwo Ko-rift (po chińsku Gao-li) ze sto-
licą w mieście Son-do (obecne KM-sidn na pograniczu
północnem prowincyi KiOn-gyj-do w środkowej Korei).
Cztery stulecia panowania dynastyi Oan są epoką
rozkwitu oświaty ogólnej, nauki korejskiej, sztuki oraz
buddyzmu, który uznany został za religię państwową.
Choć wolna od dawnej względem Chin zależności,
Korea podtrzymuje z tem państwem stosunki przyjazne
i korzysta z pełnego blasku ruchu umysłowego z cza-
sów dynastyi Sun, po której upadku rząd korejski na-
bywa część nankińskiej biblioteki pałacowej (1313 r.).
Szeroko rozlewające się czytelnictwo sięga warstw lu-
dowych i wprowadza wśród pisarzy korejskich użycie,
obok chińskiego i hieroglificznego pisma, znaków lu-
dowego alfabetu dźwiękowego) •).
%
*) D. N. Anuczin: .Przyczynek do charakterystyki Ja-
pończyków", Rusk. Vl^d, 1904, nr. 183.
') Wynalazek znaków ,i— do*, albo ,i — muń* przypi-
sują niejakiemu CzidI-dzon'owi z Silla w 692 roku, używano
ich jako wstawek w szeregach hieroglifów chińskich dla ozna-
czenia fleksyi, spójników, przedimków oraz innych potrzeb
gramatycznych, obcych językowi i piśmiennictwu chińskiemu
a koniecznych w języku korejskim. Obecny alfabet korejski
,0 — muń" miał powstać o wiele później i również został niby
wynaleziony przez jednego z królów dynastyi Sie-dzon w 1443
r. Ale bliższe badania wykazały w nim pierwiastki sanskryc-
320
Okres względnego spokoju, przerwany jedynie
w początkach IX stulecia najściem kindaniów, trwa
do XIII wieku, kiedy hordy mongolskie nagle za-
lewają Koreę i po 30-letnich walkach wcielająją
ostatecznie do swego ogromnego państwa. W 1256 r«
król korejski musiał udać się osobiście tia dwór chana
dla złożenia hołdu poddańczego. W 1266 r. wnuk
Czingisa Chubilaj (Kubłaj) wyrusza przez Koreę na
zawojowanie Japonii; haniebnie pobity, ponawia w kil-
ka lat swoją wyprawę. Oba razy wojska korejskie
zniewolone są towarzyszyć mongołom. Po ostatecz-
nem zniesieniu armii Chubilaja na brzegach Japonii,
ucisk mongolski w Korei wolnieje i pod koniec pano-
wania mongołów w Chinach Korea już nie płaci im
daniny. Natomiast Japonia, zdaje się, że po raz pierw-
szy spostrzega niebezpieczeństwo, grożące jej z tej
strony. Widmo zdob3nvców, którzy, przechodząc przez
Koreę, jak po moście, godzą na jej niezależność, już
jej nie opuszcza ani na chwilę. Udział Korejczyków
w napadzie zwiększył japońską nieufność i trwogę
o przyszłość. Od tej chwili w ciągu wielu lat nie
kie, syryjskie i żydowskie, które wraz ze znakami mongolski-
mi, mandżurskimi i turańskim alfabetem ,kiu', runami ujgu-
rów i pismem tunguskiem .kidań' złożyły się na ostateczne
ukszt^owanie znaków korejskich ,o-muń*. Przybyły one do
Korei z północy, z państwa KO-gu-rió o wiele wcześniej, niż
to podają kroniki i zdradzają pokrewieństwo z „hira-ganą*
i „kata-kaną", ludowymi alfabetami japońskimi, które przy-
puszczać należy, że wprost od nich pochodzą.
321
ustają dorywcze wyprawy korsarzy japońskich w celu
opanowania wysp i brzegów w cieśninie korejskiej.
W 1368 roku upada w Chinach dynastya Mongol-
ska; następująca po niej dynastya Miń żąda od Korei
daniny i przyznania znowu protektoratu chińskiego.
Ostatni król Ko-rió odmawia. Ale w wojsku wybucha
bunt pod wodzą I-sión-ge, głównego wodza korejskie-
go, który kończy się złożeniem z tronu starej i wstą-
pieniem nowej linii królów ,Dzo-siftn* *).
I-si5n-ge miał pochodzić z okolic Genzanu, z ro-
dziny wieśniaczej. Służąc w wojsku, odznaczył się,
został mianowany głównodowodzącym całej armii i przez
zaślubienie córki królewskiej zajął wyjątkowe stanowi-
sko u dworu. Starał się skłonić swego teścia, ostatnie-
go króla Oan, Konjana, do reform, ale zepsuty i nie-
dołężny monarcha nie mógł ukrócić swawoli i bezrządu
szlachty. Gdy Chiny zagroziły wojną za odmowę da-
1) W Silla od 57 roku przed N. Chr. do 661 po N. Chr.
panowało 30 królów z rodzin Pak, Ciók i Kim. W KO-gu-rio
od 37 r. przed N. Chr. do upadku państwa w 668 r. panowało
28 królów z dynastyi Ko. W Pak-cżie od od 78 roku przed
N. Chr. do upadku w 660 r. panowało 31 królów z dynastyi
Pu-iO (Fu-ju). W epoce połączenia trzech państw pod zwierzch-
nictwem Silla (thon-hap) panowało 23 królów Kim i 3 królów
Pak. Ostatni, złożony z tronu przez Ko-rió, był z familii Kim
w 935 r. Z dynastyi Ko-rió, Oan panowało 37 królów do
upadku w 1392 r. Od tego czasu rządziło Koreą 34 królów
z panującej obecnie dynastyi „Dzo-sión". Ogółem w ciągu bez
mała 2000 lat panowało w Korei 186 królów.
Korea. 21
322
niny, I-siOn-ge skorzystał ze wzburzenia w wojsku,
zawładnął stolicą i wysłał natychmiast do Nankinu goń-
ców z oświadczeniem swej zależności lennej oraz
z prośbą o uznanie go królem Korei i przywrócenie
państwu, a zarazem jego dynasty! staroż3rtnego miana
jyDzo-sidn*. I-siOn-ge w łiistoryi Korei odegrał taką
samą rolę, jak Piotr Wielki w łiistoryi Rosyi. Wzorując
się ślepo na Chińczykach, wzmocnił władzę królewską,
zbiurokratyzował urządzenia, wprowadził chiński ubiór,
chińskie zwyczaje, chińskie prawodawstwo i wyłącznie
chiński język w urzędowaniu i literaturze. Konfucya-
nizm został uznany za religię państwową i rozpoczęto
nielitościwe prześladowanie buddyzmu. Wprowadzono
chińskie egzamina państwowe i kolegium Konfucyusza
(Si5n-giuń-goań), odpowiadające ministeryum oświaty,
zaczęło odgrywać ważną rolę w zarządzie, sze-
rząc gwałtownie chińszczyznę wśród ludu ^). Stolicę
przeniósł I-siOn-ge do Seulu (Chań-sidn) i podzie-
lił kraj cały na 8 prowincyi. Prowincyami zarzą-
dzali gubernatorowie (koań-cchal-sa, inaczej kam-sa)
za pośrednictwem dwóch sekretarzy przybocznych:
wojennego (cżiuń-guń) i cjn^ilnego (to-sa). W razie
zaburzeń, miejscowości dotknięte niemi oddawane były
pod zarząd^niezależnych generał-gubernatorów (ań-mu-
sa, co znaczy , pogromca"). Miasta były podzielone
na cztery rodzaje: miasta wielkie, ,cżiu*, rządzone
O „Korean Repositoiy, 1896, str. 344, cyt. według ,,Opisu
Korei*.
323
przez , pasterzy* (mok-sa); 2) miasta średnie, »pu*,
z „opiekunem praw ogólnych* Jna |czele J(to-ho-bu-sa,
albo »pu-sa' w skróceniu); 3) miasta pomniejsze,
„kuń*, z „ochmistrzem* (kiu-su); 4) miasta małe,
„chión*, rządzone przez „chión-nionów*.
Państwem rządziła Rada Najwyższa (Yj-czion-bu),
składająca się z trzech książąt (sam-gou), przybocz-
nych doradców króla. Tytuł członka rady był doży-
wotni, ale istotny w niej udział miały tylko trzy osoby,
zmieniające się kolejno. Równolegle istniała Rada Kró-
lewska, która składała się z prezesa, 2 radców, 6 star-
szych i 8 młodszych asesorów, oraz 8 asesorów nad-
zwyczajnych, 1 registratora i 3 sekretarzy. Rada zbie-
rała się raz na miesiąc w obecności króla.
Poszczególnymi wydziałami zarządzały izby („dzo*).
było ich sześć: 1) urzędów, 2) finansów, 3) obrząd-
ków, 4) wojny, 5) sprawiedliwości, 6) robót publicz-
nych. Między izbami a królem pośredniczyła „izba
pośrednictwa* (sy-cżion-u5ń), przedstawiająca coś w ro-
dzaju przybocznej kancelaryi królewskiej. Na jej czele
stali „syn-cżi*, czyli „sprawozdawcy królewscy*. Prócz
tego istnieli „tajni rewizorowie* (6-sa), którzy wy-
syłani byli na prowincyę dla sprawdzania rządów gu-
bernatorów i innych urzędników ^). Podróżowali w prze-
braniu, otoczeni przebraną strażą i byli obdarzeni wiel-
^) Coś w rodzaju rosyjskich „rewizyi senatorskich", tylko
otoczonych większą tajemniczością i obdarzonych większą
władzą.
324
kiemi prawami. Mogli zrzucać urzędników z miejsc,
więzić, wszczynać przeciw nim sprawy karne, a pod-
rzędniejszych nawet skazywać na śmierć.
Sądownictwo pozostawało całkowicie w rękacli ad-
ministracyi. Drobne sprawy po wsiach sądzili wójto-
wie; wyższą dla nich instancyę przedstawiał naczelnik
powiatu, który przesądzał większość spraw nieodwo-
łalnie. Bardzo ważne sprawy szły do gubernatora lub
nawet ministra. Sprawy kryminalne sądził sąd, od
którego wyroku wolno się było odwołać do guberna-
tora. Sprawy polityczne rozpatrywał sąd Najwyższy;
on również sądził szlachtę i urzędników...
Zależność od Chin wyrażała się, w „przyznaniu"
(inwestytury), o jakie obowiązany był prosić każdy
z królów korejskich przy wstąpieniu na tron, oraz w co-
rocznem poselstwie z daniną, składającą się z wyrobów
i płodów krajowych; w zamian dwór korejski otrzymy-
wał kalendarz chiński na znak zależności i opieki.
Prócz tego królowie korejscy obowiązani byli zawiada-
miać niezwłocznie cesarza chińskiego o wszelkich waż-
niejszych wypadkach i zmianach, jakie zaszły w ich
państwie. Monarchowie korejscy mieli jednak prawo
nadawać latom swego panowania osobny tytuł „nióń-
ho" oraz sami za życia używali tytułu „cźin-san-
cżióńha", a po zgonie otrzymywali od cesarza chiń-
skiego „tytuł pośmiertny" (si-ho ^). Mieli prawo uży-
0 Taki tytuł obowiązkowo składał się z 4 hieroglifów:
dwa były tytułem, a dwa imieniem. Drugi hieroglif z rzędu
325
wać żółtego koloru, korony, miecza, trójzębu i wize-
runku smoka, jako regalii.
Przewrót wywołany temi reformami, wprowadzają-
cemi ukształcenie, jako czynnik, równający wszystkie
stany, nadzieja polepszenia doli, obudzona w ludzie
prostym, pewne złagodzenie okrutnego systemu kar-
nego, ustanowienie sprawiedliwszych podatków... obu-
dziły ruch w całym kraju. Rozpadł się on na dwa
stronnictwa: zwolenników starego porządku i obalonej
dynastyi, oraz zwolenników reform i panującego. Pano-
wanie syna i wnuka I-si6n-ge'a upłynęły w ciągłych wal-
kach tych dwu stronnictw i tłumieniu powstań ^). W tym
czasie (1443 r.) Japonia w osobie księcia wyspy
Cuszima uzyskuje prawo założenia stałej faktoryi han-
dlowej w Fuzanie, sadowi się więc przezornie nietylko
na wyspach, ale i na obu brzegach cieśniny korejskiej.
Do końca XVI w. w ciągu dwustu lat panowało 19 kró-
lów i chociaż rządy większości mąciły wewnętrzne nie-
snaski jan-baniów, dworskie intrygi i zamachy stanu,
lecz za to Korea cieszyła się trwałym pokojem na ze-
wnątrz, kwitły nauki i literatura, podtrzymywane przez
zawsze musiał być albo ,Dzo" (założyciel), które było dawniej-
szą nazwą, używaną przez królów wojowniczych z panowa-
niem burzliwem, albo ,dzon*, które dostawali królowie, panu-
jący w czasach spokojnych.
n I-sidn-ge na 11 lat przed swym zgonem ustąpił rządy
państwa synowi swemu ,CżiOn-dzo Kon-Cżion*; otrzymał
zaszczytne si-ho (miano pośmiertne) ,Tha-dzo* (wielki zało-
życiel).
326
monarchów. W 1451 roku rozpoczęto słynne wydaw-
nictwo „JO-cżi-sOn-nam* (Cudowne przedstawienie ca-
łości państwa), uczony Siń-siuk-dzu opracował obszer-
ne dzieło historyczne .Kuk-dzo-bo-gam"; w 1485 r.
ukazała się praca historyczna SO-gO-dzona pod tytułem
,Ton-guk-ton-gam* oraz ,Ta-mi6n-jol* (Statut dyna-
styi Miń), który wnikł w osnowę prawodawstwa korej-
skiego. Wreszcie traktaty moralne w stylu Konfucyu-
sza: „Sam-gań-hSn-sil-do" (1434 r.) i »I-riuń-hań-sil-
do* (1518 r.). Ale wszystkie te prace były mało ory-
ginalne, naśladowały ciężkie, drobiazgowe encyklope-
dye chińskie lub wypracowania Konfucyusza i Mendzy,
Pouczały o « obrzędach*, o opięciu stosunkach ludz-
kich", „o czci synowskiej* (hio) lub wpływach wza-
jemnych „dwóch pierwiastków świata* itd. Te suche,
Jałowe płody scholastyczne pochłonęły całkowicie żywą
twórczość myśli korejskiej. Poezya korejska, zanim
zdołała rozwinąć się, zwiędła już w uścisku łatwego
i powierzchownego wierszoklectwa chińskiego. Na
wspomnienie zasługuje zaledwie poemat „Cżio-yj-cżie-
bu*, napisany w XV stuleciu przez Kim-dzon-cżika,
który dzięki znajdującemu się w poemacie napomknie-
niu o zgonie króla Tań-dzon (1455 roku) w3nvołał
w 1498 r. prześladowania polityczne. Wszystkie dzie-
ła w owych czasach były pisane po chińsku z wyjąt-
kiem powieści i piosenek ludowych, w których ukryły
się i przechowały resztki niezależnej duszy korejskiej.
Ale ukształcony Korejczyk wstydził się czytać te rze-
czy; były to książki dla kobiet i prostaków.
327
Tę trochę wiedzy przyrodnicze], jaką posiadała
mądrość chińska, uprawiał w t3mi czasie wyłącznie stan
trzeci; szlachta i urzędnicy nie opuszczali nigdy sfer
filozofii i moralności, gdyż one jedynie dawały... sto-
pień naukowy i urząd.
Sztywny biurokratyzm zwolna przenikał urządzenia
korejskie, ale zupełny jego tryumf nastąpił dopiero po
wojnie Japońskiej.
Dynastya Dzo-sión za przykładem swego założy-
ciela starała się utrzymać zgodę z potężnymi sąsiadami
i w tym celu stale opłacała daninę Chinom i Japonii.
Ale zaburzenia, jakie wstrząsnęły Japonią w XV i XVI
wieku, tak ją osłabiły, że Korea przestaje jej się lękać
i w 1460 r. odmawia wysyłania przyjaznych poselstw
i daniny. Niepokoje w Japonii kończą się upadkiem ro-
dziny Asikawa i przedsiębiorczy, utalentowany szioguń
Hidejoszi poczyna rządzić niepodzielnie państwem
„Wschodzącego Słońca*. W lecie 1592 r. wypowiada
on niespodzianie wojnę Chinom i przerzuca do Korei
ogromną na owe czasy 150,000 wyborową armię, za-
opatrzoną nawet w broń ognistą, którą Japończycy
wzięli od Portugalczyków. Przyczyny wojny niewiado-
me *). W 18 dni po wylądowaniu w Fuzanie już Seul
1) Historycy różnie ją sobie tłomaczą. Źródła korejskie
pomawiają Japonię o chęć. zawojowania całych Chin; w tym
celu miała ona proponować sojusz Korei, ale król SiOn-dzo od-
mówił, uważając ten zamiar za szaleństwo. Oriffis widzi
w tern zdradziecki pomysł pozbycia się chrześcijan, którzy
328
został przez Japończyków zdobyty. Król uciekł na pół-
wysep Lao-dun, skąd pisał listy błagalne do cesarza
chińskiego. W Seulu wodzowie japońscy rozdzielili
się: Kato ruszył na północo-wschód, Konisi na północo-
zachód i zajął Phión-jan, pierwszorzędną twierdzę ko-
rejską, gdzie zatrzymał się, oczekując na poparcie floty,
która okrążała z zachodu półwysep, aby dostać się do
ujścia rzeki Ta-don-gań. Ale około wyspy Quelpart
flota korejska rozbiła flotę japońską i odpędziła ku
brzegom Japonii. Tymczasem Chiny, których pierwsze
oddziały, wysłane na pomoc Korei, zostały zniesione
na pograniczu, podjęły rokowania pokojowe, aby zy-
skać na czasie. Jednocześnie pchnęły pod Phión-jań
olbrzymią, 200,000 armię. Konisi liczebnie o wiele
słabszy cofnął się w nocy ku Seulowi, gdzie połączył
w znacznej liczbie służyli w wojsku. Inni twierdzą, że Hidejo-
szi chciał przez wojnę zatrudnić swe niespokojne, bitne pułki,
które po zwyciężeniu wrogów wewnętrznych nie miały co ro-
bić. Słowem, jak i obecnie, powodów do wojny przytaczają
wiele. Wątpliwą jest jednak rzeczą, aby Japonia marzyła o zdo-
byciu Chin, których potęga i urok panowały jeszcze wszech-
władnie nad nią samą; korejskie tłomaczenie wykazuje jedynie
wielką lojalność Korei względem Chin i, nietylko w tym wy-
padku występującą, chęć zaskarbienia sobie łaski i zaufania
dworu chińskiego. Prawdopodobniej, Japonia miała powody
obawiać się powtórzenia napaści z lądu, jak w 1266 roku, po-
stanowiła uprzedzić ją i zawładnąć Koreą. Być może, iż trwo-
żył ją wzrost floty korejskiej, grożącej jej rybołówstwu i han-
dlowi, a zawieszenie daniny i poselstw świadczyło, że szacu-
nek i strach przed nią zanikł na półwyspie.
329
się z innymi oddziałami. W zaszłej następnie bitwie,
pomimo znacznej liczebnie przewagi i pomocy Korej-
czyków, Chińczycy zostali na głowę pobici, cofnęli się
na północ. Jednakże strata floty wstrzymała pochód
Japończyków, cofnęli się więc też na południe, gdzie
okopali się w obronnym obozie. W warunkach pokoju,
prócz pewnych ustępstw terytoryalnych na wybrzeżach
cieśniny Korejskiej, domagał się Hidejoszi uznania
przez Koreę protektoratu Japonii i zupełnej jej równoś-
ci z Chinami. Otrzymawszy odmowę, kazał wojskom
ruszyć znowu w głąb kraju. Po kilku zwycięstwach
wojska opanowały Seul, lecz musiały się cofnąć, gdyż
flota japońska została powtórnie przez Korejczyków
pobita *). Ustępując, niszczyli oni poza sobą kraj
ogniem i mieczem, ścigająca ich armia chińska nie
ustępowała im również w grabieżach. W zgliszczach
legły najpiękniejsze okolice półwyspu. Kión-cżiu, daw-
na stolica Silli, słynąca ze świątyń, pałaców i staro-
1) Według Griffisa flota korejska składała się naówczas
z 200 wielkich statków wojennych, zwanych „łodzie-smoki",
gdyż miały dzioby rzeźbione i malowane w kształcie rozwar-
tych pysków smoczych. Uzbrojone były w armaty, katapulty
i ogromne łuki, wyrzucające strzały na 6 stóp długie i 4 cale
grube. Na pokładzie stały baszty, w których chowali się łucz-
nicy i procarze. Trzecia część pokładu była wolna od sprzę-
tów oraz budowli i przeznaczona dla ruchów piechoty i zarzu-
cania haków oraz mostów w razie walki burta w burtę. Ko-
rejczycy przypisują sobie wynalazek tych dwu-pomostowych
okrętów, przyjętych następnie przez Chiny i Japonię.
330
żytnych zabytków architektury i sztuki, padła w gru-
zach. Wojska japońskie okopały się w Fuzanie i Ul-
sanie ^), gdzie trzymały się przez rok, cierpiąc wielki
niedostatek. Ul-sański korpus uniknął zagłady jedynie
dzięki bohaterskiej odsieczy wojsk z pod Fuzanu. Obie
armie, zarówno japońska jak i korejsko-chińska, były
zbyt wyniszczone długą kampanią, aby mogły stanow-
czo na siebie natrzeć. Śmierć Hidejoszi w r. 1598 po-
łożyła koniec wojnie. Jedyną zdobyczą tej 6-letnie]
wyprawy było dla Japonii stałe zajęcie Fuzanu i pozo-
stawienie w nim załogi. Wpływ chiński zapanował
niepodzielnie w wyniszczonej, zrujnowanej krainie.
I chociaż w 1623 r. na żądanie wnuka potężnego Je-ja-
su Korea wznowiła swą daninę Japonii, znaczenie ostat-
niej na półwyspie upadło doszczętnie i odżyło zaledwie
w 200 lat później. W 1627 r. w zimie Mandżurowie
przebywają po lodzie rzekę Jalu (Amok-kan), znoszą
armię chińską i oblegają Seul. Król Iń-dzo uznaje się
za wasala Mandżurów, lecz po ich odejściu, zrywa
umowę, wywołuje powtórne najście, w czasie którego
zwyciężony ucieka wraz z dworem na wyspę Kan-hoa,
gdzie już raz dwór korejski szukał schronienia przed
Mongołami. Po zawartym pokoju Korea ostatecznie
uznaje poddaństiyo mandżurskie, daje synów królew-
skich na zakładników i obiecuje płacić sutą, roczną da-
ninę z ryżu, futer, mat, papieru, płócien, tkanin, żeń-
^) Miasta nadmorskie na północ od Fuzanu nad zatoką
Cesarzewicza" i „Dydymowa".
331
szenia oraz wielu innych rzeczy... Dynastya mandżur-
ska odbiera królom korejskim prawo bicia własnej mo-
nety, wtrąca się do rządów i wogóle traktuje Koreę
prawie jak prowincyę zawojowaną. Zwolna jednak
własne sprawy odciągają uwagę dworu pekińskiego od
półwyspu i nieszczęśliwy, obolały kraj zasklepia się
w sobie. Państwa ościenne nie przeszkadzają temu,
gdyż nastraszone przez Europejczyków, same uprawiać
zaczynają politykę odosobnienia.
Rząd korejski opustoszył wybrzeża z ludności, za-
kazał stosunków z cudzoziemcami pod karą śmierci,
zamknął szczelnie swe granice z wyjątkiem dwu miast
na granicy chińskiej i Fuzanu od strony japońskiej,
gdzie odbywały się parę razy do roku jarmarki. Uży-
wanie wyrobów cudzoziemskich uważane było za wy-
stępek godny śmierci, nawet prosta rozmowa rybaków
z spotkanymi na morzu obcokrajowcami wywoływała
przewlekłe śledztwa i prześladowanie. Cudzoziemiec,
pojmany w granicach Korei, płacił za to życiem, a kra-
jowców, co mu dali schronienie, skazywano na wygna-
nie. Jednocześnie wzbroniono ludowi korejskiemu
wszelkiego zbytku, noszenia złotych lub srebrnych
upiększeń, jedwabnych oraz wogóle wzorzystych tka-
nin, budowania domów wygodniejszych i większych,
gromadzenia wjrtwomych przedmiotów... Wszystko
w celu zabezpieczenia się od pożądliwości łupieżczych
sąsiadów. Wskutek tego upadł do reszty wyrób sprzę-
tów ozdobnych, naczyń cennych, upadły: malarstwo,
rzeźba, tkactwo, garncarstwo i większość rzemiosł...
332
Lud wylękły gotów był wyzbyć się wszelkich potrzeb
wyższych, byle uniknąć rzezi i pożóg... Ale strach i po-
kora złe zwykle wydają owoce... Ucisk wewnętrzny po-
tężniał z dnia na dzień. Schińszczała szlachta, wycho-
wana i zorganizowana w duchu biurokratyzmu wschod-
niego, strasząc cudzoziemcami, zagarniała całkowicie
i nieodparcie rządy państwa w swe ręce. Jak pleśń,
przenika ona zwolna najdrobniejsze przejawy życia,
ssąc z niego soki i pokrywając swe bezprawia obroną
starych obyczajów oraz rzekomą troską o bezpieczeń-
stwo tronu i państwa. Ich solidarność i intrygi sprowa-
dzają do zera znaczenie monarchy, napozór samowład-
nego: on może jedynie czynić zło i dążyć w kierunku
celów urzędniczych. Daremnie rozumny Siuk-dzon
Uóń-hio (1673—1719 r.) stara się podnieść oświatę
ludu, zreformować podatki. Wszystko tonie w wirze
walk szlachecko-urzędniczych (jań*bań). Z dawien daw-
na istniało współzawodnictwo i nienawiść między jań-
ba-niami ton-iń (wschodnim) pochodzenia cywilnego
i sió-iń (zachodnim) wojennego. Ale za panowania
wspomnianego monarchy rozpadli się oni jeszcze na
cztery odłamy, zbiorowo nazywane SasSk: 1) Nam-iń
(południowi); 2) Puk-iń (póhiocni); 3) No-iń (No-rión)
(starych); 4) Sió-iń (Sio-rióń) (młodych) i). Wskutek
*) Podział powyższy utrzymał się do ostatnich czasów;
partye te niby to walczą o zasadę, wciąż mówią o miłości oj-
czyzny i jej szczęściu, ale w istocie jest to walka o posady,
gdyż żadna z nich ani nie ma programu, ani nie różni się w po-
glądach. („Korean Repository", 1897 r., str. 19—20).
333
ich zabiegów ginie, stracony w 85 roku życia, szla-
chetny doradca króla, uczony Son-si-riól, filozof i pi-
sarz znakomity, który za życia jeszcze uzyskał przy-
domek ,dza" (mędrzec).
Od czasu do czasu, w ciągu XVIII stulecia niektó-
rzy monarchowie, popierani przez szlachetniejsze jed-
nostki ze swego otoczenia, przerażeni wybuchającymi
wśród ludu rozruchami, usiłują ukrócić bezprawia swych
urzędników, złagodzić obyczaje, podnieść dobrobyt lu-
du. W 1785 r. zostaje ogłoszony uzupełniony „Wielki
Zbiór Praw" (Ta-cżioń-thon-phi5n), oparty na prawo-
dawstwie chińskiem z czasów dynastyi Min, a przed-
tem jeszcze zniesiono ukazem króla lón-dzd niektóre
kary i tortury, jak piętnowanie rozpalonem żelazem,
kruszenie kości, tortury ogniowe... Ale wszystko roz-
bija się o niechęć urzędników, martwieje w zwojach
papierów biurowych. Polip urzędniczy trwa dalej a na-
wet wzrasta. Z pojawieniem się chrześcijaństwa przy-
bywa jeden więcej z powodów do ucisku, szpiegostwa
i grabieży. Rozpacz i nienawiść ciemnego ludu, nę-
kanego przez biedę, urzędnicy umiejętnie kierują na
wyznawców obcej religii, o wiele lat wyprzedzając
w pomysłach antisemitów europejskich. W 1786 r.
o mało nie wybuchła wojna z Chinami z powodu zaję-
cia przez Chińczyków wysp rybołówczych prowincyi
Phi5n-ań-do. Wojsko korejskie wyparło ich. W czasie
rządów Suń-dzo (1800 — 1834) wybuchło straszne
prześladowanie chrześcijan, w3nvołane współzawodnic-
twem partyi No-iń z Nam-iń. Ostatnia, wśród której
334
było wielu chrześcijan, została zniszczona. W 1811 n
wstrząsnęło państwem krwawe powstanie w prowincyi
Phi5n-ań-do, wybuchłe pod wodzą Chión-gi6n-na « z nie-
wiadomych przyczyn*, według doniesień urzędowych.
Trwało ono pół roku. W 1846 r. Francya żąda zadość-
uczynienia za stracenie biskupa Imberfa i wielu mi-
syonarzy. Wysłana ekspedycya osiada jednak na mie-
liźnie w morzu Żółtem. Za panowania króla Chdń-
dzon KiO-muń (1834— .-1849) szczególnym wpływem
cieszył się ród Kim, z którego pochodziła królowa-
matka i żona królewska: jań-banowie uzyskali nowe
przywileje, pozwolono im samowolnie nakładać na
chłopów pobory z ryżu i pieniędzy; bezprawia i gwałty
dosięgły niebywałych rozmiarów.
Chóń-dzon umarł bezdzietnie; wdowa-matka wy-
brała na następcę tronu prawnuka zabitego przez ojca
księcia Dzan-hóń (w 1728 r.). Młodego monarchę,
Cziól-dzon, ożeniono z dziewczyną z rodu Kim, dzięki
czemu ten ród zachował w dalszym ciągu swój wpływ.
Za jego panowania Anglia i Francya daremnie kołaczą
za pośrednictwem Japonii do rządu Korei o otwarcie
granic dla ich handlu. Cziól-dzon również umiera bez-
dzietnie i w roku 1863, po długich walkach trzech
wdów królewskich, ubiegających się o „prawo pieczęci
królewskiej*', zostaje obrany królem przez najstarszą
z matek Dzo, dwunastoletni Ik-sión, panujący obecnie,
syn księcia I-ha-yn, też wnuk wspomnianego powyżej
Dzan-hón'ia. Zręczny, przebiegły i stanowczy I-ha-yn
335
uzyskał tytuł Ta-u5ń-gun*ia ^), przyjął zaszczytne imię
Chyn-sión i zwolna za pośrednictwem małoletniego sy-
na i starej Dzo, której umiał scłilebiać, owładnął rząda-
mi państwa. Z usposobienia był to despota, nienawi-
dzący chrześcijan i cudzoziemców. Zrozumiał on jed-
nak, że głównem źródłem słabości politycznej Korei
jest bezrząd, gwałty i złodziejstwa jań-baniów. Więc,
w celu wzmocnienia władzy królewskiej, podjął zaciętą
walkę z nimi, a przedewszystkiem z wszechwładnym
rodem Kim. Piętnastoletniego syna swego ożenił z cór-
ką swego szwagra (Miń-cżi-rio-ka), ubogiego naczelni-
ka powiatu z rodu Miń, co pozwoliło mu się oprzeć
w swej walce na tym rodzie i było początkiem wywyż-
szenia Miniów. Zmian zasadniczych w urządzeniach pań-
stwowych Tan-uóń-guń nie wprowadził, zburzył jedynie
świątynie Sławy w całem państwie (z wyjątkiem 48)
i spalił tablice pamiątkowe „znakomitych przodków",
na których opierały się przywileje wielu rodzin szla-
checkich. Większe znaczenie miało wprowadzenie prze-
zeń podatku ^ho-bo" (podymnego), w miejsce dawnej
wojennej daniny pogłównej, płaconej wyłącznie przez
lud prosty. Ho-bo płacą niby wszystkie stany, prócz
urzędników. Właściwie więc mało co się zmieniło %
*) Tan-uóń-guń — zwykły tytuł ojców królewskich, nie-
sprawujących rządów.
') Tego podatku, gdyby opłacały go wszystkie domy,
posiadające ogrzewane z dołu pokoje, jak tego wymaga pra-
wo, wpływałoby do skarbu 700,000 doi. (po 0.60 doi. z domu).
336
lecz lud został cokolwiek ugłaskany i pozyskany na-
dzieją dalszych reform. T^n-uóń-guń jednak nie spie-
szył się z niemi; przeciwnie, wszczął okrutne prześla-
dowanie chrześcijan, którzy uchodzili za głównych
stronników zmiany. W roku 1866 został stracony bi-
skup Bemeux i wielu misyonarzy, rząd francuski wy-
słał 7 wojennych okrętów pod wodzą admirała Rosę
z żądaniem zadośćuczynienia. Dwie łodzie działowe
weszły w ujście rzeki Chań-hań i podpłynęły do Seulu,
jednocześnie Francuzi zdobyli małą twierdzę i miasto
na wyspie Kang-hoa, ale nie zdołali wziąć na lądzie
obronnego klasztoru, obsadzonego wojskiem i » tygry-
simi strzelcami*. Cofnięcie się Francuzów a następnie
bezkarne wymordowanie załogi i spalenie statku ame-
rykańskiego « General Sherman" upewniło ostatecznie
rząd korejski w jego nietykalności, gdyż egzekucyjna
eskadra amerykańska admirała Rogersa również cofnęła
się po zburzeniu fortów w Kang-hoa. Lecz przymusowe
otwarcie granic chińskich dla Europejczyków, a głównie
rewolucya w Japonii stworzyły i w Korei prądy, dążą-
ce do zmian i zawiązania stosunków z Europą. Zdaje
się, że na czele ruchu postępowego stanął prześlado-
wany naówczas przez Tan-uóń-gun'ia ród królowej
Miń, dążący do władzy. W 1872 roku król dosięga
pełnoletności i za namową swej ambitnej małżonki usu-
wa od rządów wszechmocnego dotychczas ojca. Walka
w istocie jednak daje on zaledwie 278,479 doi. (rok 1900,
budżet państwa, dochody).
^ . -X
337
o wpływy zaczyna się toczyć dokoła zagadnień polity-
ki zagranicznej. Młody król chwiał się i początkowo
odmówił nawet przyjęcia posła japońskiego, który
przybył z żądaniem wznowienia daniny, przerwanej
w 1811 r., i przyznania protektoratu Japonii. Japończy-
cy pozornie ustąpili, lecz gdy w 1875 roku jeden ze
statków japońskich został powitany strzałami z twier-
dzy Kang-hoa, wysłali poselstwo do Pekinu z zapyta-
niem: jakie stosunki łączą Chiny z Koreą i kto odpo-
wiada za jej zadiowanie się? Jednocześnie flota japoń-
ska pod dowództwem Kurody Kiotaku zawinęła do uj-
ścia rz. Chan. Chiny, któremi Korea, jako wasal, za-
słaniała się zwykle w stosunkach z obcemi państwami,
na stanowcze pytanie Japonii oświadczyły, że zgoła
nie odpowiadają za postępki Korei i nic nie mają prze-
ciw zawarciu japońsko-korejskiego traktatu handlowe-
go. W rezultacie stanęła umowa (26 lutego 1876 r.),
mocą której Korea obowiązywała się otworzyć dla han-
dlu japońskiego jeszcze dwa porty oprócz Fezanu —
Genzan i Czemulpo. W maju tegoż roku udało się do
Japonii pierwsze poselstwo korejskie, przyjaźnie i uro-
czyście przyjęte. Zawiązały się między obu narodami
i następnie całym światem nowe, odmienne stosunki.
Ale Korea bardzo niechętnie wypełniała swoje zobo-
wiązania. Poseł japoński w Seulu Chanabuza musiał
osobiście wyznaczyć miejsce dla kolonii japońskiej
w miasteczku Iń-cziń (obecnie Czemulpo), co nastąpiło
dopiero w 1880 r., a jeszcze w 1882 r. zwolennicy
Korea. 22
338
„starych obyczajów* z Tfln-uOń-guniem na czele żą-
dali zerwania traktatów i wypędzenia Japończyków
oraz cudzoziemców. Zdarzyło się jednak, że wykryto
w tym czasie spisek na życie królewskie, uknuty przez
partyę konserwatywną, wskutek czego nietylko traktat
z Japonią nie został zerwany, lecz zawarto umowę
z Ameryką i rozpoczęto wstępne rokowania z Anglią
i Niemcami. Chiny pozornie sprzyjały otwarciu granic
półwyspu, szukając w tem przeciwwagi dla wzrastają-
jącego znaczenia Japonii; jednocześnie prowadziły in-
trygi na swoją rękę. T^n-uOń-guń oraz wroga wszelkim
,, nowościom'' partya nie dała również za wygraną. Gdy
w r. 1882 zabójcza susza nawiedziła kraj, urzędnicy
tłomaczyli ciemnemu ludowi, że to kara niebios za na-
ruszenie » starych obyczajów'', za stosunki z ,, zamor-
skimi dyal)łami*. Wybuchły rozruchy, do których przy-
łączyły się i wojska suelskie, podrażnione zmniejsze-
niem porcyi ryżowych. Podczas modłów uroczystych
o deszcz 23 lipca stronnicy TSn-uOń-gunia spróbowali
pochwycić króla, a gdy im się to nie udało, rozpuścili
wśród wzburzonych tłumów pogłoskę, że Japończycy
obsaczyli pałać i wzięli w swą moc króla i królowę.
Motłoch rzucił się na poselstwo japońskie, spalił je, na-
stępnie zburzył domy ministrów, sprzyjających zmia-
nom. Trzy dni trwały zamieszki, zanim, oblegany
w dzielnicy swej, poseł Chanabuza z resztą Japończy-
ków zdołał przebić się z szablą w ręku do Czemuipo,
uprowadzając kobiety i dzieci.
Zamiary TIn-uOń-gunia zupełnie się powiodły, rzą-
339
dy znowu znalazły się w jego ręku. Król, królowa
oraz dwaj pierwsi ministrowie z rodu Miń, Miń-thIL-ho
i Mió-j6n-ik ratowali się ucieczką do twierdzy Cżiun-
cżiu (w prowincyi Cziun-czi5n-do). Zaczęły się prze-
śladowania i mordy wybitniejszych osób z rodu Miń,
gdyż właściwie cała ta rewolucya nie była niczem in-
nem, jak walką dwóch stronnictw urzędniczych o posa-
dy i dochody. Najlepiej zarysowało się to w stosunku
^o Japończyków, którzy niezwłocznie uruchomili swą
flotę i zgromadzili znaczne wojsko w Simonoseki i na
wyspie Cuszima. Nowy rząd korejski nieomieszkał za-
dośćuczynić wszystkim ich żądaniom, pozornie ukarał
winnych, wypłacił 50,000 doi. (jap.) rodzinom zabi-
tych oraz 500,000 doi. (jen) kosztów wojennych i po-
zwolił wprowadzić do Seulu 200 żołnierzy załogi ja-
pońskiej. TMn-udń-guń udawał nawet wielką przyjaźń
dla stanowczych Japończyków i szukał u nich dla sie-
bie poparcia. Za to Chińczycy, którym to się wcale
nie podobało, poprzysięgli mu zgubę, zwabili na statek
wojenny i wywieźli do Chin, a do Korei natomiast po-
słali 5,000 wojska, które zajęło Mo-sam-pho. Garnizon
chiński w Seulu pod dowództwem generała Ju-ań-szi-
kaj*a był podwyższony do 3,000 żołnierzy. Do władzy
wróciła natomiast królowa Miń i cały jej ród, który,
uważając Chińczyków za swych zbawców, zapomniał
o pierwotnie postępowych rojeniach i począł wspierać
» dobre, stare obyczaje chińskie*. Nieliczna partya re-
form znikła zupełnie wśród tej zawieruchy; znaczenie
wiernego jej sprzymierzeńca, Japonii, zmalało nie-
340
zmiemie wobec wojennej przewagi Chińczyków i przy-
bycia przedstawicieli dyplomacyi europejsldej, żądnej
udziału we wpływach i zyskach.
Do zaufania królowej wcisnął się rychło Niemiec
Mellendorf, polecony jej przez Li-chun-czan-ga, i zajął
posadę dyrektora komór celnych w portach otwartych
dla cudzoziemców.
Ale poza tern reformy nie postąpiły ani kroku.
Wsteczna, urzędnicza klika chinofilska po staremu prze*
śladowała zażarcie najmniejszy przebłysk godności
ludzkiej lub pragnienia podźwignięcia kraju z upadku.
Dyplomacya europejska godziła się z tern, nawet sprzy-
jała temu, gdyż ciemnota, swawola i bezrząd były
źródłem słabości Korei, wygodnej dla nich, a przekup-
stwo jej urzędników i dygnitarzy doskonałem środo-
wiskiem dla intryg o wpł3nvy i koncesye korzystne.
Partya reform, która wiele sobie obiecywała od stosun-
ku z Europą, zawiedziona, zwróciła się znowu całko-
wicie do Japonii i do solidarnej z nią w polityce korej-
skiej Ameryki. W 1883 r. wyrusza do Stanów Zjedno-
czonych poselstwo z wpł3ni^owym ministrem Miń-j5ń-ik
na czele. Wśród członków poselstwa znajdował się
utalentowany Kim-ok-kiuń, który po powrocie, do Korei
w 1884 r. został mianowany wice-prezesem, nowo
utworzonego ministeryum spraw zagranicznych. Stan^
on niebawem na czele maluchnej partyi reform, która
straciwszy ostatecznie nadzieję przeprowadzenia ja-
kichkolwiek polepszeń drogą prawną, uciekła się do
zamachu stanu. 4 grudnia 1884 r. uderzono w wielki
341
dzwon seulski na trwogę i napadnięto na członków
rządu, bankietujących u naczelnika departamentu pocz-
towego, pana Chon-jOn-sik'a, należącego, jak się zdaje,
do spisku. Jednocześnie poseł japoński z oddziałem
150 żołnierzy udał się do pałacu cesarskiego i, opo-
wiedziawszy o wybuchłych zaburzeniach, zapropono-
wał królowi swą opiekę. Straż korejska, w której słu-
żyło 14 młodzieńców wychowanych w Japonii i którą
dowodził spiskowy Chań-giń-cżik, nie stawiła oporu
żołnierzom japońskim. Kim-ok-kiuń wysłał niezwłocz-
nie rozkazy do ważniejszych osobistości z partyi kon-
serwatywnej, aby przybyli do króla. W miarę, jak przy-
chodzili, tracono ich niezwłocznie wschodnim obycza-
jem. Zgładzono w ten sposób około 1 1 osób. Konser-
watyści wszelako zdążyli uwiadomić o zajściu Chin*
czyków, i generał Juan z półtora tysiącami żołnierzy
chińskich i 3,000 korejskich wpadł do pałacu, gdzie
rozpoczęła się zacięta walka, zakończona ucieczką
spiskowców i Japończyków. W samem * mieście wy-
buchły poważne rozruchy. Tłum pod wodzą urzędni-
ków rzucił się na domy stronników reform i Japończy-
ków, palił, rabował i zabijał. Zginęło 74 Japończyków^
w tej liczbie 35 żołnierzy, zabitych w pałacu. Spłonęło
znowu poselstwo japońskie, a oni sami cofnęli się do
Czemulpo, jak niegdyś, zabrawszy czterech głównych
spiskowców, w ich liczbie wspomnianego powyżej
Kim-ok-kiunia. Zamach, dzięki Chińczykom, nie udał
się i zwycięska partya chinofilska święciła tryumf stra-
ceniem w odwet 12 uczestników spisku, których tor-
342
turowano, następnie poćwiertowano, a ciała ich i kości
rozrzucano po ulicach stolicy.
Japonia zażądała od Korei zwrotu strat poniesio-
nych przez kupców i poddanych japońskich, a od
Chin — wyjaśnienia przyczyn napaści. W rezultacie
między obu państwami zawarto umowę, podpisaną
w Tien-tsinie przez Li-chun-czanga i hrabiego Ito,
nazwaną umową »Li-Ito*. Oba państwa obowią-
zywały się wycofać swe wojska z Koreł i nie do-
starczać jej więcej instruktorów wojennych; w razie
zaburzeń, skoro jedna ze stron będzie zmuszona wy-
słać na półwysep siły zbrojne, to obowiązana jest
uprzedzić o tern niezwłocznie drugą. Chińskie i japoń-
skie oddziały opuściły istotnie Koreę, natomiast przy-
był tam Tan-uóń-guń, wrócony z wygnania przez Chiń-
czyków. Mieli oni nadzieję za jego pośrednictwem
zrzucić z tronu króla i odzyskać wpływy, mocno bądź
co bądź zachwiane przez traktat Tien-tsiński. Ale po
trzyletniej niewoli Tan-uoń-guń znienawidził Chińczy-
ków na równi z Japończykami.
W 1885 r. Korea po raz pierwszy stała się powo-
dem niezgody między państwami europejskiemi. An-
glia zajęła wyspy Hamilton w cieśninie Korejskiej
i opuściła je dopiero po uroczystem zapewnieniu Korei
i Rosyi, źe ta ostatnia nie zajmie nic nigdy na teiy-
toryum półwyspu -).
*) Gdy w 1902 r. Rosya, zapomniawszy obietnicy, wy-
słała pancemik dla zajęcia portu Mosampho, o mało nie wy-
buchła o to wojna między nią a Anglią w połączeniu z Japonią
343
Po traktacie Li-Ito dziewięć lat trwała błoga cisza
w wewnętrznej i zewnętrznej polityce Korei. W tym
okresie zawarte zostały wszystkie przymierza handlo-
we, powstały nowe inst)rtucye administracyjne, w Seulu
założono szkoły języków europejskich, szpitale ^) i mi-
sye. Szczególniej dodatnio w humanitamo-oświato-
wym kierunku zaznaczyły się misye presbiteryanów
i metodystów amerykańskich. Chiny w tym czasie przez
ścisłe przestrzeganie lenniczych ceremoniałów Korei
starały się odzyskać zachwianą powagę. Japonia skrzęt-
nie wyzyskiwała zdob3rte ulgi, zabudowywała uzyskane
w portach i miastach udziały, urządzała stałą kcmuni-
kacyę pocztową i towarową z półwyspem, zakładała
szkoły, banki, kantory — podwaliny swego przyszłego
na półwyspie znaczenia.
W sferach rządowych Korei zapanowało też pewne
ożywienie, wywołane głównie napł)nvem pieniędzy
z nowopowstałych komór celnych, mennic i prywatnych
biur handlowych. Ucisk wszakże nie zmalał, lecz
wzrósł. Polip urzędniczy nietylko kładł swe macki na
tworzące się nanowo ośrodki pracy, ale jednocześnie
wszędzie je zacieśniał, wylękły o swe panowanie.
W rezultacie w r. 1893 wybuchło powstanie ton-cha-
ków w najbogatszych i najludniejszych prpwincyach
Byłego państwa Pak-cżie.
Ton-chakowie są sektą religijną, mistyczną, po-
0 Pierwszy szpital powstał staraniem lekarza amerykań-
skiego, Allen'a, pod godłem .łiouse of Civilised Yirtue".
344
krewną pod wielu względami z bokserami chińskimi.
Jak tamci nienawidzą cudzoziemców, jak tamci szuka-
ją ratunku dla ojczyzny w powrocie do starodawnych
obyczajów, jak tamci wierzą w cudowne zaklęcia i for-
muły, wracające zdrowie i chroniące od śmierci. W Seu-
lu przytoczono mi króciutką modlitwę ton-chaków:
Jąg-sy — ? ')
Pul-mang — (nie zapominaj),
Man-sadżi!... — dziesięć tysięcy rzeczy
spefaiij)...
która okazała się częścią słynnego zaklęcia „trzynastu
dźwięków*: Si-czum... dżiu-do... hua-jOng... jąg-se...
pul-mang... man-sa-dźi (cżi)...
— Miesiąc odmawiaj, a kula cię nie zabije!... — do-
dał tłomacz.
Prócz tego używają ton-chakowie przeciw duchom
zaklęć: czi-kui-hum-czi-nen-ui-taj-kang... i wielu innych,
których odmawianie wraca zdrowie i daje powodzenie.
Opowiadano mi, że ton-chakowie śmiało szli do boju,
pewni swej nietykalności.
— Cóż, kiedy to okazało się zabobonem, i polegli
od pierwszych strzałów. Wtedy prorocy ich obiecy-
wali innym, że zabici na trzeci dzień zmartwychwstaną,
a gdy i to nie nastąpiło, zapewniali: że zginęli wsku«
tek braku wiary, że niedość szczerze i gorąco modlili
>) Tłomaczono mi to wyrażenie: ,,światłości wiecznej nie
zapomnij", ale nie jestem pewny, czym dobrze zrozumiał.
345
się... Zwyczajnie oszuści!... — zawyrokował wspania-
ły Szin-mun-giun, urzędnik pałacowy.
Według Korejczyków, doktryna ton-chaków powsta-
ła pod wpływem chrześcijaństwa. Pierwszy jej głosi-
ciel, niejaki Cchoe-cżje-u, pochodzący z Ki5n-san-do,
z powiatu Kidn-cżju, został uderzony wielkiem powo-
dzeniem katolicyzmu i bohaterstwem jego misyonarzy.
Zaczął badać nową naukę i był nawet gotów w nią
uwierzyć, wstrz3rmywało go tylko jej prześladowanie ze
strony królów korejskich. Dlaczegóż, skoro jest do-
brą, mordują jej wyznawców? Od tych rozmyślań mę-
drzec zachorował i był blizkim śmierci. Pewnego po-
ranku, „gdy promienie słońca zaledwie tknęły szcz3rtów
gór*, ukazała mu się w marzeniu istota nadziemska
i zapytała:
— Cchoe-cźje-u, czy wiesz, kto mówi z tobą?
— Nie wiem!... Któż jesteś?!
— Jestem Władcą Nieba (San-cżie), uderz czołem
przede mną, a osiągniesz władzę nad ludem.
Naówczas Cchoe-cżje-u sp3rtał się zjawiska:
— Czy katolicyzm jest religią prawdziwą?
— Nie!... Słowa i obrządki te same, ale duch i zna-
czenie odmienne!
Gdy widzenie znikło, Cchoe ujrzał obok siebie pę-
dzel i skreślił natychmiast na papierze natchnioną mo-
dlitwę do „San-cżie*, spalił ją i wypił popiół z wodą,
co uzdrowiło go niezwłocznie.
Wkrótce potem napisał księgę „S5n-gi6n-da-cżion*,
w której wyłuszczył zasady nowej religii; złożyły się
346
na nią: nauka ^o pięciu stosunkach życiowych* Konfu-
cyusza, nauka »o udoskonaleniu serca*' — buddyzmu,
nauka „o oczyszczeniu ciała od brudu moralnego i ma-
teryalnego*' — Laotse. Z chrześcijaństwa Cchoe wzi^
jedynie miano boga ThiOń-cżiu (Władca Niebieski)
oraz nazwę swej religii, którą nazwał ton-chak (nauką
wschodnią) w przeciwstawieniu do sid-chak (nauki za-
chodniej, czyli chrystyanizmu). Ton-chakowie są mo-
noteistami, ale wcale nie poruszają zagadnień życia za-
grobowego. Nie mają bałwanów i kaplic. Proste modlit-
wy i obrzędy odbywają przed ołtarzami, zbudowany-
mi z kamienia, gliny i cementu. Na ołtarzu stawiają
dzbanek z wodą i modlą się podczas nocy, bijąc czo-
łem, poczem wypijają wodę, którą zwą » czarą łaski bo-
żej*. Nowonawrócony zapala dwie ^iece, stawia na
ołtarzu chleb, wino i rybę, poczem obecni 24 razy
powtarzają z nim modlitwę ton-chaków i biją czołem.
Obrzęd kończy się skromną wieczerzą, którą opłaca no-
wonawrócony *).
W 1863 r. Cchoe został stracony jako podejrzany
o wyznawanie katolicyzmu, ale nauka jego zwolna roz-
powszechniała się i nabrała znaczenia społecznego,
gdyż jej wyznawcy należą przeważnie do ludzi po-
krzywdzonych przez rząd. Nie są jednak ton-chakowie
przeciwnikami zasadniczymi obecnego systemu, dążą
oni tylko do jego poprawienia przez wewnętrzne udo-
skonalenie jednostek rządzących, a na tern stanowisku
^) „Korean Repository", 1895, str. 56—60.
347
chcieliby widzieć swoich wyznawców. W r. 1898, już
po upadku powstania, został schw3rtany w powiecie
U5ń-cżiu ^) jeden z jego przywódców, niejaki Czoi-si-
chjęg. Razem z nim pojmano i osadzono w więzieniu
jego wiernych towarzyszów i współwyznawców Chuan-
g'a i Song'a, oraz Pak-jun-taj*a, który dobrowolnie przy-
był do Seulu, aby opiekować się i dostarczać pożywie-
nia uwięzionemu prorokowi (Pu-phum). Czoi-si-chjęg
zeznał na torturach, że z nauką ton-chaków zapoznał
go przed 33 laty kupiec z Kan-uoń-do, niejaki PSk-
czum-sdk, poczem on został przewodnikiem i mistrzem
(pu-phum) ton-chaków. Na wiosnę w 1892 r. kilka
ich tysięcy zebrało się w Seulu i podało prośbę do tro-
nu o przywrócenie czci straconemu niewinnie założy-
cielowi ich sekty, Cchoe-cżje'u. Nie otrzymując długi
czas odpowiedzi, postanowili napaść w żołnierskiem
przebraniu na dom ministra Jung-cżium, lecz projekt
nie przyszedł do skutku i spiskowcy rozproszyli się.
Następnie słysząc, że rząd zamierza wysłać przeciw
nim wojsko, umyślili wywiesić chorągiew antyjapońską
i wzniecić powstanie w miejscowości Pomu, gdzie
głównie odbywały się ich zebrania, i dalej wzdłuż rzeki
Chan do Seulu. Wysłaniec rządu U-jąg-cżiung skłonił
ich jednak do zaniechania zamiaru ^). Dopiero bunty
r
») Powiat głuchy w prowincyi Kan-u6ń-do, w górach na
południo-wschód od Seulu.
*) .Korean Repository*, 1898 r., str. 234.
348
w Kobu ^), które zrazu były zwykłymi rozruchami lu-
dowymi, stały się początkiem poważnego powstania
ton-ctiaków. Jeden z ich przywódców, Czun-piąg-cżiun,
nadał im charakter religijny i polityczny. Naówczas
gromadnie przyłączyli się doń z prowincyi Cziun-czidn-
do ton-chakowie i powstanie przybrało szerokie rozmia-
ry. Wojska królewskie zostały rozbite i wszczęły się
zaburzenia w samej stolicy. Wtedy rząd zwrócił się do
Chin o pomoc; te wysłały parotysięczny oddział, któiy
powstanie uśmierzył. Ale Japonia wylądowanie na pM-
wyspie wojsk chińskich uznała słusznie za złamanie
umowy tien-tsińskiej i natychmiast obsadziła swymi od-
działami port Czemulpo i okolice Seulu. Daremnie
przedstawiciele mocarstw europejskich i Stanów Zjedno-
czonych żądali wycofania wojsk obu państw: ani Chi-
ny, ani Japonia usłuchać nie chciały; Chińczycy dowo-
dzili, że Korea jest ich krajem lennym, Japończycy po-
woł3rwali się na traktat. Wreszcie Japończycy otrzy-
mali od Chin groźbą wojny wymuszoną odpowiedź, że
te zrzekają się zwierzchnictwa nad Koreą i uznają ją
za państwo niezależne. Naówczas Japonia zażądała od
rządu korejskiego reform wewnętrznych w duchu po-
stępowym oraz zmiany traktatu z Chinami z r. 1882,
w którym Korea była traktowana jako lenniczka Pań-
stwa Niebieskiego. Gdy Korejczycy zwlekali z odpo-
wiedzią, 23 lipca poseł japoński Otori kazał zająć woj-
>) Miasto powiatowe w prowincyi Cziolla-do, na południe
od portu Kuń-sań, otwartego dla handlu europejskiego.
349
sku pałac cesarski i rodzinę monarchy otoczyć strażą
honorową. Na ministrów zostali powołani postępowcy
i stary intrygant, Ta-uoń-guń, który udawał w owym
czasie wielkiego liberała i stronnika Japonii. Nowy
rząd zawarł z Japonią przymierze i polecił jej wypę-
dzić z granic Korei Chińczyków. To dało początek
słynnej wojnie chińsko-japońskiej, która zakończyła się
zwycięstwem Japonii, zajęciem półwyspu Lao-dun, Por-
tu Artura, zniszczeniem floty chińskiej, wreszcie za-
warciem pokoju w Simonosaki, mocą którego Korea
została uznana przez Chiny za państwo niezależne.
Wyjątkowe do niego prawa Chińczyków zniesiono.
Jednocześnie obradowała w Seulu ,Izba spraw pań-
stwa wojującego* (Kuń-guk-kyj-mu-cźio), zwołana za
poradą posła Otori, która miała być zarodkiem przy-
szłego parlamentu. W ciągu 15 miesięcy opracowała
ona za wskazówką Japończyków szereg ważnych zmian
organizacyjnych i ustawodawczych, te stały się bądź
co bądź podstawą rodzącej się spółczesnej Korei. Oto
są ważniejsze z nich:
Jan-baniowie i lud prosty równi są wobec prawa.
Znosi się niewolnictwo.
Wszystkie urządzenia państwowe podlegają re-
formie.
Wdowy po szlachcicach mogą po raz wtóry wycho-
dzić za mąż.
Wczesne małżeństwa zostają wzbronione.
Przywileje urzędów wojskowych i cywilnych stają^
się równe.
350
Szerokie rękawy urzędników podlegają zwężeniu.
Zabrania się używania dat chińskich w ukazach
rządowych.
Rodziny zbrodniarzy nie podlegają karom bez winy
osobistej.
Należy zreformować ministeryum skarbu dla zdo-
bycia środków rządzenia krajem.
Urzędnicy wszelkich stopni mogą chodzić po uli-
cach, nie przestrzegając żadnych prawideł szczegól-
nych, wolno im jeździć konno lub chodzić piechotą
według życzenia.
Znosi się obyczaj, nakazujący ludziom prostym sta-
wać i zsiadać z konia, gdy ich mija dostojnik.
Jeżeli urzędnik przywłaszczy sobie cudze pieniądze
albo majątek, to ma być ukarany, a pochwycona włas-
ność odebrana.
Jedynie władza sądowa i policya mają prawo aresz-
towania i karania winnych.
Urzędnik po utracie miejsca ma prawo zająć się
handlem albo rzemiosłem.
Egzamina literackie, dające prawo do stopnia służ-
bowego, zostają zniesione; mianowanie odpowiednich
urzędników ma się załatwiać w inny sposób.
Ranga i urząd nie chronią od kary za bezprawia.
Podatki mają być pobierane pieniędzmi, a nie w na-
turze, tkaninie lub ryżu.
Wewnętrzny handel zbożem nie podlega ograni-
czeniom.
351
Mają być zaprowadzone dokładne miary, wagi
i pieniądze.
Za niewłaściwy pobór i utajenie podatków urzęd-
nicy podlegają karze.
Młodzi Korejczycy ukształceni będą wysyłani za
granicę dla pobierania tam nauk.
Ministerya powinny zaprosić cudzoziemskich do-
radców.
Przedstawicielom obcych mocarstw dozwala się na
przyjęciach u Jego Cesarskiej Mości wychodzić z lek-
tyk wprost przed wejściem do sali przyjęć.
Książki dla szkół początkowych mają być wybie-
rane i drukowane przez ministeryum oświaty ^).
Należy przypuszczać, że bez względu na ogrom
ogarniętych reformą pyisiń, Japonia umiałaby je prze-
prowadzić, opierając się na nab3rtem we własnym kraju
doświadczeniu. Ale z końcem wojny znaczenie jej
w Korei osłabło. Ta sama koalicya państw, która zmu-
siła ją do zwrócenia Chinom Portu Artura, zaczęła
czynnie mieszać się do jej polityki korejskiej. A po-
nieważ Japonia popierała politykę postępową, więc
z natury rzeczy mocarstwa europejskie wzięły pod swą
opiekę partyę zachowawczą. Na czele tej ostatniej
stanął zagrożony w swym wpł3nivie i dochodach, roz-
wielmożniony na wszystkich urzędach ród Miń, uży-
wając jako narzędzia dworskich intryg królowej, swej
O „Opis Korei", Petersburg, wyd. minist. skarbu. Cz.
I, str. 47.
352
krewniaczki» istoty ograniczonej, okrutnej, i zabobon-
nej, otaczającej się astrologami, wróżbitami i czarow-
nicami.
Przebiegły Tfl-u5ń-guń spiskował na swoją rękę.
Dnia 19 kwietnia 1895 roku aresztowano wnuka jego,
księcia I-dzuń-jon, obwinionego o udział w zamachu
na życie króla oraz o współdziałanie w zabójstwie wice-
ministra sprawiedliwości, Kim-chak-u, wybitnego człon-
ka partyi reform. Książę był skazany na 10 lat wy-
gnania. Daremnie Ta-u5ń-guń błagał, aby jego ska-
zano zamiast młodzieńca, nie pozwolono mu nawet
towarzyszyć wnukowi na wygnanie. Ojciec skazańca,
I-dza-mi5n, również usunięty został od władzy. Wkrót-
ce potem obwiniono o zdradę państwa i spisek na ży-
cie króla głowę gabinetu, dzielnego i postępowego
P^-j5ń-ho, który uniknął srogiego losu tylko przez
szybką ucieczkę do poselstwa japońskiego. Było wi-
doczne, że partya urzędnicza bierze górę, zamierzone
reformy zostały powstrzymane lub istniały tylko na
papierze, nie spełniane i nie szanowane przez nikogo.
Prześladowania mnożyły się, państwa europejskie,
prócz Anglii i Stanów Zjednoczonych, podtrzymywały
tajemnie dogodne dla nich prądy wstecznicze, jako
źródło słabości kraju upatrzonego dla przyszłego za-
boru. Dnia 26 września urządziła partya reform po-
wtórny zamach stanu z pomocą Japonii; oddział żoł-
nierzy japońskich usiłował zająć pałac, Korejczycy
wpadli do wnętrza, w walce została zabita królowa
i minister dworu w oczach przerażonego króla. Za-
353
mach, choć dał chwilową przewagę postępowcom, miał
złe skutki, gdyż wzburzył przywiązany do dynastyi
lud i spowodował jawne już wmieszanie się państw
europejskich, które zażądały od Japonii ukarania win-
nych. Urzędnicy tymczasem podżegali wszędzie ciem-
ną tłuszczę, przeprowadzając z nadzwyczajną bez-
względnością błahe reformy, jak np. zakaz noszenia
warkocza lub zmianę kalendarza, zostawiając jedno-
cześnie bez zmiany stare krzywdy i nadużycia. Wy-
buchły rozruchy. Król uciekł do poselstwa rosyjskiego.
Stamtąd wydał obszerne orędzie w stylu chińskim,
w którem obłudnie bijąc się w piersi, znosił reformy,
publicznie przed rokiem przez siebie zaprzysiężone,
pod pozorem, że stały się źródłem cierpień dla ^ uko-
chanych poddanych ''. Rozumie się, że konserwatyści
nie omieszkali urządzić polowania na swych przeciwni-
ków. Prezes ministrów, Kim-chon-cżiu, oraz minister
rolnictwa, Dzun-phun-cha, zostali zamordowani, innych
obronili żołnierze japońscy.
Pobieżna nawet znajomość warunków, w jakich
żyje monarcha korejski, każe przypuszczać, że jest on
literalnie więźniem swego otoczenia i kroku zrobić nie
może bez wiedzy i woli ministrów oraz enuchów. Do
poselstwa została zwołana komisya, składająca się z kil-
ku dygnitarzy korejskich, dwóch Amerykanów, Anglika
Mac Levi Browna, oraz naturalizowanego w Ameryce
Korejczyka, dr. Filipa Jaisohna. Miała ona niby to
przejrzeć i poprawić reformy, wprowadzone w ciągu
ubiegłych trzech lat, lecz zamiast tego musiała obrado-
Korea. 23
354
wać nad manifestem królewskim, który w dziewięciu
punktach ustanawiał na pMwyspie dawną monarchię
nieograniczoną. Jedynie jasnym lysem tego ukazu
było przyznanie zupełnej niezależnośśd Korei % Ko-
mitet ministrów (nl-gok), który w myśl Japończyków
miał być zawiązkiem przyszłego parlamentu korejskiego,
został znowu zastąpiony przez starodawną Radę pań-
stwa (yj*czi5n-bu •).
Japonia pospieszyła zawrzeć z Rosyą umowę, za-
pewniającą jej prawo utrzymania małych oddziałów
strażniczych w Seulu, Fuzanie, Genzanie oraz wzdłuż
linii telegraficznych. Rosya wzamian osadzała w swem
poselstwie w Seulu oddział równej siły ^ i brała w swe
ręce przewodnictwo w polityce korejskiej.
W czasie pob3rtu w poselstwie rosyjskiem Ik-sidn
rozdał Europejczykom liczne i bogate koncesye na bu-
dowę kolei żelaznych, eksploatacyę bogactw mineral-
nych i leśnych. Rosyanin Bruner uzyskał słynne po-
zwolenie na poręby leśne nad rz. Jalu i Tumań-hań
oraz dostał 20-letnią dzierżawę w. Dagelet, zapewnia-
jąc Rosyi panowanie nad wschodniem pobrzeżem Ko-
rei. Cesarz korejski wysłał po raz pierwszy do Europy
przedstawiciela na koronacyę Cesarza Rosyi. Wogóle
garnął się nietyle do europejskiej kultury, co do euro-
pejskich Dworów. Jednocześnie pospiesznie budowano
») „The Independent'*, r. 1899 nr. 12.
*) Korean Repository, 1895, nr. 10..
•) Protokół Seulski, podpisany 14 maja 1896 r.
355
nowy pałac królewski w pobliżu poselstw. Po jego
ukończeniu monarcha opuścił dom przedstawiciela ro-
syjskiego, spędziwszy w nim prawie rok cały.
Na krótki czas przedtem założono kamień węgielny
pod budowę .Arki Niezależności" w tern samem miej-
scu, gdzie przed r. 1895 stała i, Brama powitania" i len-
ni królowie korejscy obowiązani byli spotykać przy-
jeżdżających z Pekinu posłów bogdychana. Wzniesie-
nie tej arki pamiątkowej było sprawą słynnego patryoty
korejskiego, So-cżaj-pila. Ten szlachetny i wysoce
ukształcony Korejczyk spędził 11 lat w Ameryce, stał
się obywatelem amerykańskim pod imieniem dr. Filipa
Jaisohna; tak zabezpieczony od gwałtów rządu ojczy-
stego, wrócił do Korei i oddał się cały jej odrodzeniu.
Został radcą Rady Cesarskiej i zaczął wydawać po
angielsku i korejsku gazetę The Independenta założył
słynny ,Klub Niezależności" (Tą-miń-hopen), który
cieszył się ogromnym wpływem i powodzeniem. Miał
ten klub około 2^000 członków. Sam król popierał go
z początku. I gazeta i klub miały na celu poprawę
obyczajów i instytucyi, szerzenie oświaty, obronę uciś-
nionych, walkę z przesądami. Pierwotnie klub unikał
pilnie tak zwanej polityki, ograniczając swą rolę do
celów wychowawczych; życie wszakże okazało się po-
tężniejszem i rychło zmusiło go do wyjścia z ramek
zakreślonych.
W jesieni 1897 roku zmienił król odwieczny swój
t3rtuł »Kuk-oan" (kierownik królestwa) na Choan-cżie
(chińskie Chuan-di) — cesarz a starodawną nazwę swe|
356
dynasty! .Dzo-8i6ń« na .Tl-hań"— Wielkie Hań (pań-
stwo); rządom swym nadał nazw^ Koan-mu, od czego
1897 rok przyjęcia tytułu zwany jest i,pierwsz3rm ro-
kiem eiy » Koan-mu*. Na parę tygodni przed tern
przybyło do Seulu 3 oficerów i 10 żołnierzy rosyjskich,
zaproszonych, jako instruktorowie przybocznej gwar-
dyi cesarskiej. Przyjechał również p. K. A. Aleksie-
jew, mianowany doradcą ministra skarbu na miejsce
Anglika, M. L. Browna, który miał powierzony sobie
nadzór nad dochodami skarbu i komorami celnemi.
Wielkie koncesye, szczodrze udzielane kapitalistom
cudzoziemskim, zaniepokoiły poważnie patryotów ko-
rejskich. Pod ich naciskiem ,Klub niezależności' po-
dał następującą prośbę do tronu ^):
j,My, Waszej Cesarskiej Mości korni poddani, pra-
gniemy zaznaczyć, że dwa ważne czynniki stanowią
o niepodległości i potędze państwa, mianowicie: po-
pierwsze, państwo nie powinno nawet pośrednio do-
puszczać cudzoziemców do spraw administracyi naro-
dowej; powtóre, sama ona powinna się wzmacniać
przez mądrą politykę i utrwalenie praw w królestwie.
Niebo obdarzyło Waszą Cesarską Mość władzą pod-
trzymania dwóch zasad powyższych.
Przyczyną wzniesienia Arki Niezależności i utwo-
rzenia naszego klubu była cześć dla Tronu Waszej Ce-
sarskiej Mości oraz chęć wzmocnienia serc ludu, aby
przez to utrzymać Dynastyę na Tronie i ocalić nieza-
0 Podajemy ją w wyjątkach.
257
leżność narodu. W ostatnich czasach my, wierni shi<-
dzy W. C. Mości, widzimy, że swobodzie naszego na«
rodu grozi zagłada, że rozczarowanie i niezadowolenie
lęgną się w sercach obywateli. Taki stan rzeczy zo-
stał wywołany oddaniem cudzoziemcowi zarządu spra-
wami finansowemi, która to władza powinna zostać
w rękach urzędników rodaków. Ci urzędnicy są też
cudzoziemcami. Nawet prawo mianowania i dymisyo-
nowania zostało odjęte władzom krajowym. Nieuczci-
we i sprzedajne koła to sprawiły, skorzystały one ze
sposobności zadowolenia swojej pogardy godnej na-
tury. Wpływy cudzoziemskie ciążą aż nad W. C. Moś-
cią i posuwają się tak daleko, że nawet uciskają Tron
i zagrażają mu dla własnej korzyści oraz zysku urzęd-
ników cudzoziemskich.
Nieprawdziwe sprawozdania, pozbawione wszelkiej
podstawy, które te koła składają W. C. Mości, wywie-
rają najszkodliwszy wpływ na Święty Jej Umysł.
Opierając się na tak rozpaczliwym stanie rzeczy,
dochodzimy do wniosku, że zanim upłynie kilka mie-
sięcy, nasz samorząd należeć już będzie do przesz-
łości.
A gdy go raz utracimy, żale i skrucha go nie wró-
cą. Jedynym środkiem utrzymania porządku i przy-
spieszenia rozwoju życia narodowego jest przyznanie
słusznej siły prawu oraz wydanie odpowiednich rozpo-
rządzeń i uporządkowanie inst3rtucyi rządowych. Lecz
władze lekceważą tak dawne, jak i nowe prawa, a roz-
porządzenia, zasady i inst3rtucye stały się literą mart-
358
wą. W takich warunkach jakże możemy przypuszczać,
aby inne ludy wierzyły w zdolność naszego samorzą-
du do dalszego istnienia. Nie wierzą w naszą siłę,
wskutek czego skłonne są wglądać w nasze sprawy,
a jeżeli im na to pozwolimy, pójdą dalej, szukając
własnej korzyści.
Niestetyl Na obszarze 3,000 li żyje 15 milionów
dusz, dzieci W. C Mości, których obowiązkiem jest
opiekować się Domem Cesarskim, bronić wolności
i praw rządu naszego kraju. Ale przez ciemnotę i sa-
molubstwo zapomnieli oni o wielkiem, chlubnem zada-
niu obrony praw narodu. Więc potężni sąsiedzi za nic
nas mają i nawet stanowisku W. C. Mości zagrażają.
Nie winimy o to nikogo, prócz siebie. Wstyd nam
wobec nieba i ziemi naszego niedbalstwa i nieudol-
ności. Lepiejby nam mieć serca przebite i żołądki roz-
prute dla zbawienia naszej ojczyzny i praw naszych,
niż wlec bezużytecznie życie we wstydzie i poniże-
niu, spowodowanem opieszałością w spełnieniu obo-
wiązków.
Po tem wyznaniu komie i jednogłośnie błagamy
W. C. Mość, aby uważała dobro i interesy 15 milionów
dusz jak swoje własne, prosimy, aby cieszyła się, gdy
one w pomyślności żyją, by płakała z niemi, kiedy są
pogrążone w smutku i nieszczęściu, by współczuła ich
porywom, płynącym z miłości dla ojczyzny, aby W. C.
Mość podtrzymała siłę prawa w całym kraju, zazdroś-
nie chroniła rządy swe od wpływów cudzoziemskich,
czego pokornie pragniemy. Jeżeli W. C. Mość zechce
359
użyczyć współdziałania swego poddanym, jeteli wy-
ciągnie ku niem pomocną rękę, Dom W. C. Mości
panować będzie nad krajem przez szereg lat nieskoń-
czony. Tysiące wrogów nie odważą się targnąć na
naszą niezależność. W obliczu Nieba zot>owiązaliśmy
się złożyć nasze życie za ojczyznę i pokornie składamy
przed W. C, Mością przysięgę, że zobowiązania do-
trzymamy.
Prosimy W. C. Mości, aby przyjęła zapewnienie
prawowiemości naszych uczuć dla Cesarskiego domu
i dla sprawy naszej niepodległości* ^).
Jednocześnie prasa japońska uderzyła na alarm,
wykazując, że zaproszenie Aleksiejewa było zbyteczne
wobec prac i znanej powszechnie kompetencyi poprzed-
niego doradcy, M. L. Browna, że uważać je należy za
zamach na niezależność Korei* Próba zajęcia przez
Rosyan wyspy Jeleniej w zatoce Pużańskiej dolała oli-
wy do ognia*
Wzburzenie było tak powszechne, że K. A. Aleksie-
jew musiał ustąpić, nie przeprowadziwszy nic prawie
z zamierzonych ulepszeń, jednocześnie zostali odwo-
łani instruktorzy wojskowi. W miesiąc po ich odjeź-
dzie Rosya i Japonia podpisały traktat, w którym obo-
wiązywały się nie mieszać do spraw wewnętrznych Korei
(punkt 1), nie wysyłać doradców i instruktorów wojsko-
wych i nie dawać rządowi żadnych rad bez poprzednie-
go porozumienia się z sobą (punkt 2). Rosya obiecywała
*) „The Korean Repository", r. 1898, str. 74.
360
nie przeszkadzać rozwojowi handlowych i przemysło-
wych stosunków Korei z Japonią (p. 3). ^) Ale pa-
tiyoci korejscy doskonale pojmowali, że żadne traktaty
mocarstw ościennych nie zabezpieczą ich od zaboru,
jeili kraj sam się nie dźwignie ze swej niedoli, nie
ukróci grabieży i bezprawi urzędniczych, nie podniesie
oświaty i godności ludzkiej wśród swych współobywa-
teli. Wszyscy oni skupili się koło Klubu Niezależności,
któiy śmiało już wszedł na drogę polityczną i wy-
raźnie żądał reform. Pod jego naciskiem usunięta zo-
stała straż przyboczna cesarza, składająca się z cudzo-
ziemców. Wreszcie w październiku został zwołany
przezeń olbrzymi wiec z udziałem wszystkich warstw
narodu, włączając nawet pogardzanych rzeźników, na
którym stanowczo zażądano przyznania obywatelom
wolności słowa i niezależności osobistej poza władzą
sądową. Cesarz przyjął przedstawioną sobie petycyę
i obiecał spełnić żądania, lecz natychmiast uwolnił
wszystkich ministrów, którzy na tym wiecu byli, co
pociągnęło za sobą cały szereg groźnych demonstracyi.
Nie ufając wojsku i policyi, cesarz wezwał przekupniów
wędrownych (pu-sań) i ci, uzbrojeni w maczugi, w licz.
bie kilkuset napadli na członków klubu. Stronnicy re-
form rzucili się z kolei na wrogich im ministrów i urzęd-
ników. Wywiązały się krwawe bójki, w których pu-
saniowie zostali pokonani i musieli opuścić Seul. Ce-
sarz zadość uczynił niektórym żądaniom i^Niezależ-
1) Protokół podpisany w Tokio 5 kwietnia 1898 r.
361
nych". Kiedy jednak klub ten zaprotestował przeciw
torturom i ćwiertowaniu pewnego Kim-chon-niuka,
skazanego za rzekomy zamach na życie cesarskie,
cesarz nie ustąpił, obwinionego rozszarpano wołami
na ulicach Seulu, a klub niedługo został rozwią-
zany. Przedtem szlachetny jego założyciel, dr. F.
Jaisohn, musiał opuścić tak gorąco ukochaną ojczyznę.
W ostatnich latach politykę Korei zewnętrzną
i wewnętrzną wypełniają całkowicie odgłosy zatargów
i współzawodnictwa Rosyi z Japonią na Dalekim Wscho-
dzie. Wfrfywy rosyjskie cały czas przeważają wśród
urzędników korejskich i u Dworu. Tam rej wodzą po-
tężny minister skarbu Ij-jąg-ik, słynny z umiejętności
napełniania wiecznie pustej szkatuły cesarskiej, oraz
wpływowa pani Om, która ze zwykłej niewolnicy hare-
mowej została po zabójstwie królowej Miń wyniesiona
do godności nałożnicy pierwszej klasy. Zabiegała ona
przedewszystkiem o uzyskanie praw do tronu dla swe-
go małoletniego syna z pominięciem księcia ^).
Polityka korejska Rosyi polegała na stopniowem
rozszerzeniu południowych granic w zajętej przez nią
Mandżuryi. Prócz koncesyi leśnych nad rzekami Jalu
i Tumań-hań zażądała ona pozwolenia na urządzenie
stacyi dla okrętów wojennych w cieśninie Korejskiej.
Mocą cichej umowy wyznaczono dla tego celu port
^) Obecnie śmierć tego ostatniego usunęła jedyną ku
temu przeszkodę i jeżeli niezależność Korei się ostoi, syn pani
Om prawdopodobnie zasiądzie na tronie.
362
Mo-satn-pho. Lecz Japończycy, dowiedziawszy się
przed czasem^ zajęli port wojskiem i zmusili Koreę do
otworzenia go dla handlu powszechnego. Naówczas
przedmiotem nowych zabiegów stał się port Czing-haj-
ueń (Szing-haj) na pohidniowym cyplu półwyspu w po-
łowie drogi z Portu Artura do Władywostoku, nieda-
leko od portu Hamiltona, który w swoim czasie był
przedmiotem zatargu pomiędzy Rosyą a Anglią. Już
wówczas o mało niewybuchła wojna, gdyż Japonia
oparła się stanowczo udzieleniu przywilejów jakiemu-
kolwiek państwu w cieśninie Korejskie], dowodząc, że
to zagraża jej handlowi i niezależności.
V Podczas gdy na południu toczyły się wspomniane
walki dyplomatyczne, układy i demonstracye, na pół-
nocy udało się dyplomacyi rosyjskiej wznowić konce-
syę Brunera. Wyprzedzając ostatecznie jej podpisanie,
oddział żołnierzy rosyjskich zjawił się w maju 1 903 r.
w porcie Ją-nam-pho u ujścia Jalu i zaczął budować
tam własną dzielnicę. W miesiąc potem przybyła nowa
partya. Pospiesznie wybudowano wązkotorową ko-
lejkę wzdłuż Jalu, założono telegraf i połączono w Yi-
cżu z ogólną siecią telegrafów mandżurskich; przyczem
zajęto m. Pilk-tąg, leżące powyżej na rzece, a do zbu-
dowanych w Ją-nam-pho koszar przybył oddział, zło-
żony z 700 żołnierzy. Dnia 25 sierpnia poseł Hajaszy
zaprotestował przeciw wprowadzeniu wojsk rosyjskich
w granice Korei. Zaczęły się nowe układy o długo-
letnie wydzierżawienie przez Rosyę portu Ją-nam-pho.
Natrafiły one jednakże na zacięty opór nawet wśród
363
przekupnej biurokracyi korejskiej. Dnia 27 sierpnia
poseł Pawłów daremnie dobijał się widzenia z prze-
biegłym Ij-jąg-ikiem; do 7-ej wieczorem przesiedziaw-
szy w ministeryum, zwrócił się wprost do cesarza.
Rząd korejski pod naciskiem opinii całego kraju, po-
party przez Japończyków, odmówił żądaniom. W po-
łowie września oddział rosyjski zaj^ miasteczko Jąg-
czen po drodze z Yj-cżju do Seulu. Jednocześnie
koło portu Tiu-cżu wzniesiono wieżę strażniczą i usy-
pano warowne szańce dla artyleryi.
Dnia 8 października nadszedł termin ogłoszonego
przez Japonię ultimatum. D. 23 października 500
żołnierzy rosyjskich pod wodzą dwóch oficerów prze-
było w nocy rzekę Tiu-meń i owładnęło przeprawą na
niej. Japonia wysłała okręt wojenny do Ją-nam-pho.
Były to właściwie pierwsze kroki obecnie toczącej się
wojny. Ale posłowi, bar. Rosenowi, szczeremu zwo-
lennikowi pokoju, dzięki jego wpływom w Japonii,
udało się odwlec jej rozwój. Mówiono wówczas
głośno na Dalekim Wschodzie, że proponowano Japonii
zajęcie południowej Korei na tych samych warunkach,
na jakich Mandżuiya została zajęta przez Rosyę, ale
bez prawa wznoszenia fortyfikacyi w cieśninie Korej-
skiej. Środkowa Korea miała tworzyć neutralne pań-
stwo-bufor pod zwierzchnictwem królów korejskich,
a północna Korea miała zostać wcielona do Mandżuryi.
Podobno Japonia na warunki te nie zgodziła się, w kro-
kach wojennych nastąpiła jednak zwłoka. Ścierały się
364
gwałownie dwa prądy: pokojowy, dyplomatyczny i woj-
skowy. Ostatni okazał się silniejszy.
— Czy tak, czy owak, przewaga Rosyi na Dale-
kim Wschodzie to tylko kwestya czasu — słyszałem
wielokroć.
— Po zajęciu Korei, zanim upłynie lat dziesięć,
Japonia zostanie gubernią rosyjską... — mówiono otwar-
cie na brzegach morza Żółtego. Zdania te dochodziły
pewnie do uszów japońskich.
Tymczasem nad Jalu gromadziły się znaczne siły
wojenne; flota admirała Yireniusa spieszyła z Bałtyku
do Portu Artura. Dnia 24 stycznia 1 904 r. przerwane
zostały stosunki dyplomatyczne, a 2 lutego Japończycy
napadli niespodzianie na okręty w Porcie Artura oraz
zatopili w Czemulpo .Warjaga'' i .Korejca**.
Wybuchnął zatarg rujnujący i doniosły dla całego
iwiata. Polały się rzeki gorącej krwi chłopskiej...
XXI.
Seal w przeddzień wolny*
p,
rzy wjeździe do Seulu uderzyła mię ogromna ilość
wojska. W głębi kraju prawie go nie widziałem; tym-
czasem tutaj nieledwie co krok wśród tłumu białych
^cywilusów* przewijały się figury żołnierzy w czar-
nych mundurach, z czerwonemi wypustkami. U wrót,
na rogach ulic, na placach, na stacyach kolejki elek-
trycznej, wszędzie błyskały bagnety i niezliczone po-
sterunki wojskowe, straże, pikiety przerzucały zaciekle
z ramienia na ramię broń, strzelając oczami w naszą
stronę.
— Ci się pilnują! — pomyślałem.
Skoro jednak spostrzegłem, że ilość wojska w miarę
posuwania się ku środkowi miasta nie zmniejszała się,
lecz wzrastała, ogarnął mię niepokój.
— Co to? Czy wojna została wypowiedziana? Czy
może... mieliście rewolucyę? — spytałem monsieur Mou-
lis'a, upatrz3rwszy odpowiednią chwilę.
366
— Dlaczego?... Co pan widział? — odparł ten rów-
nież poruszony.
— Tyle wojska na ulicach!
— Achl... To nici — rozśmiał.się Francuz. — My
tak codzień... Pan zobaczy jutro rano... Tu oni wszyscy
przechodzą... Pod samym balkonem... Mój hotel bar-
dzo dobry punkt. Cały pałac widać... Nawet Jego Eks-
celencya pan poseł przychodzi nieraz stąd patrzeć...
Niech pan wyjdzie, pan zaraz zobaczy...
Ujął mię pod rękę i wyprowadził uprzejmie na
drewniany balkon, zawieszony nad małym placykiem.
Środek placyku zajmowała wspaniała, czerwona brama
w chińskim stylu, o trzech wylotach, nakryta zadzierzy-
ście podwiniętym dachem. Pod jego cienistym okapem,
nad środkową, zamkniętą wierzeją, widziałem tablice ze
złoconym napisem chińskich hieroglifów. Cienkie smu-
gi kolorowych szlaków biegły wzdłuż gzymsów. Na
nizki, wyłożony płytami piaskowca taras przed bramą
prowadziły szerokie, ciosane schody kamienne. Z pra-
wej strony do bramy przylegały pod kątem piętrowe
koszary, murowane z czerwonej cegły, z lewej ciągn^
się wysoki, szary mur, oddzielający obszar pałacowy
od ulicy i miasta. Z poza muru wychylały się wierz-
chołki z liści obnażonych, jesiennych drzew, a dalej za
nimi wysoko w błękitach piętrzył się wielorogi, purpu-
rowy dach chińskiego budynku, bardzo wspaniałego,
lecz napół już rozwalonego.
— Co to jest?
— To nic. To jest nowy pałac cesarski.
367
— Nowy? Wszakże on zupełnie zniszczony! Czyż
w nim cesarz mieszka?
'— Tego nikt nie wie, gdzie cesarz mieszka! — od-
rzekł tajemniczo monsieur Moulis. To trudno wiedzieć!
W nocy Jego Cesarska Mość spaceruje, każe się w lek-
tyce po ogrodzie nosić, albo patrzy na tańce, albo urzą-
dza próbną trwogę żołnierzom, a we dnie w3rpoczywa
w niewiadomej sali, gdzie wskaże... Tam za tymi mu-
rami całe miasto, same kobiety...
Następnie, podczas gdym się przebierał z drogi,
opowiedział mi monsieur Moulis wiele ciekawych szcze-
gółów, którycti dowiadywał się codzień na targu, kupu-
jąc warzywa:
— ...Jego Cesarska Mość żyje w ciągłej trwodze,
musi się wszystkich strzedz. Niedawno znowu odkryto
zamach na jego życie. Wypadkiem uniknął śmierci.
Trucizna była w jajku. Gdy je wziął, wyśliznęło mu
się niechcący z ręki, upadło i stłukło się. Przybiegł
piesek, zjadł je i zaraz zdechł. Każdej potrawy przed
cesarzem próbuje osobny urzędnik, ale, niech pan po-
wie, jak spróbować jajka!?... Przekłuli ostrożnie i wpu-
ścili truciznę... Najlepiej czuł się Jego Cesarska Mość
w naszej ambasadzie i nigdyby jej nie opuścił, gdyby
nie... Japończycy. Wszystkich tam bardzo polubił,
pewnej pani podarował nawet cały pałac z umeblowa-
niem. I mnie parę razy wzywał do siebie. Miałem ho-
nor przyrządzać dlań torty i majonezy. Teraz Jego Ce-
sarskiej Mości o wiele gorzej!... Jego Cesarskiej Mości
wciąż brak pieniędzy... Już drugą noc nie pali się świat-
368
ło elektryczne w pałacu, towarzystwo amerykańskie
przerwało prąd, gdyż dwór już kilka rat zaległ z opła-
tą... Onegda] przyszło 80,000 dolarów, ale dziś już
nic niema... Albo to można nastarczyć na to stado bia*
łych kruków?!... Tu ich lata, jak muchl... Głodne, wciąż
tylko patrzą na ręce...
Wiele z tych wiadomości istotnie okazało się praw-
dziwemi.
Nazajutrz rano, około 7-ej, istotnie obudziła mię
muzyka wojskowa i rzęsiste bębnienie. Gdym wyszedł
z lornetką na balkon, ujrzałem cały plac przed bramą
pełen wojska. Było tam tego pewnie ze dwa bataliony^
Część żołnierzy stała w bezładnym szeregu, ustawiw-
szy broń w kozły, część szła długą wstęgą, błyskając
szczeciną bagnetów... Podobno w Seulu wojsko zaj-
muje codzień aż 1 ,200 posterunków. Samego pałacu
strzeże batalion. Ale czy wojsku temu ufać można, do-
wodzi okoliczność, że w czasie zamieszek 1882 roku
przyłączyło się ono do wichrzycieli, a w 1895 (8 paź-
dziernika) przyboczna gwardya cesarska (si-uj-dH) ha-
niebnie rozbiegła się na samą wieść o napadzie na pa-
łac. Płynie to stąd, że w pierwszym wypadku wojsko
cierpiało wprost od głodu, gdyż zmniejszono mu nie-
słychanie i tak już skromne porcye ryżu. Następnie ze
sprawozdania rosyjskich instruktorów dowiadujemy się
ciekawej rzeczy, iż „wydanie batalionowi (wzorowe-
mu) całkowitego żołdu i wpisanie pokwitowania z od-
bioru do książeczki służbowej sprawiło silne wraże-
I
369
nie w wojsku i wywołało w innych batalionacłi wzbu-
rzenie przeciw naczelnikom* *).
Nie należy sądzić o armii korejskiej z tych porząd-
nie ubranych, nieźle uzbrojonych i sprawnie maszerują-
cych żołnierzyków, jakich rząd korejski pokazuje co-
dzień przed pałacem cesarskim gościom cudzoziem-
skim z hotelów „Imperial* lub „Grand-Hotel*. Gdym
starał się przedostać do starego pałacu cesarskiego, aby
go zwiedzić i obejrzeć tam ślady niedawnych szturmów
chińskich i japońskich, wyszli do mnie jacyś pijani,
oberwani nędzarze, w których z trudnością poznałem
żołnierzy. Wzbronili mi wstępu dość grubiańsko, lecz
byłbym się tam mógł łatwo dostać za parę dolarów.
Tak mi powiedziano. Ponieważ nie miałem ze sobą
tłomacza, obawa pozostania sam na sam z taką hołotą
przemogła moją ciekawość i nie skorzystałem ze spo-
sobności.
W Korei, podobnie jak w Chinach, panuje pojęcie,
że wojsko jest złem koniecznem. Służba w wojsku nie
jest traktowana pogardliwie, ale uważana za mniej za-
szczytną, niż służba cywilna. Korejska organizacya
wojskowa różni się od chińskiej obowiązkowością, nie
jest najemna, lecz powszechna i poborowa. Z ulg woj-
skowych korzystali dawniej: wszyscy synowie i wnuki
tych, którzy byli na wojnie, wszyscy synowie starców
^) ,»Opis Korei". Wydanie ministeiyum skarbu. Cz. II,
str. 427.
KoiM. 24
370
90-letnich, wnuk lub s)m 70-letnich, jeden z 4 brad
służących wojskowo oraz ojciec trzech synów popiso-
wych. Szlachta, urzędnicy oraz osoby obdarzone za-
szczytnem odznaczeniem wolne były zupełnie od woj-
ska. Poza tern wszyscy do lat 60 uważani byli za żoł-
nierzy, co dawało Korei około 1 ,200,000 ludzi oręż-
nych ^). Ale ponieważ każdy rekrut miał prawo dać za
siebie zastępcę, więc znaczna część wojska składała się
z niewolników. Nie to jednak wpłynęło na słabość wo-
jenną Korei, lecz złodziejstwo i łapownictwo, trawiące
cały jej organizm rządowy. Arsenały i składy wojenne
istniały na papierze lub znajdowały się w opłakanym
stanie ^). Zaciągi wojsk były o wiele mniejsze w rze-
czywistości, niż w wykazach służbowych. Żołd, straw-
ne, mundurowe płynęły do kieszeni urzędników i ofi-
cerów. Po reformie (1894 r.) zniesiono przywileje
szlachty, otworzono szkoły wojskowe, zmieniono uzbro-
jenie i umundurowanie, wezwano instruktorów, z po-
czątku chińskich, potem japońskich, wreszcie amery-
kańskich, rosyjskich... lecz obyczaje pozostały te same.
Przedtem wojsko korejskie naśladowało wojowni-
ków chińskich, dzieliło się na brygady i, smocze' i i,ty-
») Dmłtrewski: „Zapiski Otano Kigoro". Zap. C. R. Tow.
geogr. XII, nr. 1, str. 269.
>) „Opis Korei". Wyd, min. skarbu. Część II, str. 413.
Właściwie oznaczało to, że ci ludzie płacą podatek wojenny
i są obowiązani wyjść w pole w razie wojny, jako pospolite
ruszenie; amiia stała była długi czas najemna. Nominalnie ar-
mia korejska ma 10,000, rzeczywiście 6,000 żohiierzy.
371
grysie*, nosiło na piersiach potwory naszyte, a na ple-
cach znaki swych oddziałów; używało jako broni łu-
ków i pik bambusowych, lut>owało się w wielkich cho-
rągwiach kolorowych. Obecnie ma pozory europejskie:
karabiny, bagnety, armaty; wydatki ministeryum wojny
(1,463,000 doi.) wciąż rosną: w roku 1900 przedsta-
wiały Vi ogólno państwowych rozchodów (5,891,000
doi.), mimo to sami Korejczycy odzywają się o swej
armii z powątpiewaniem.
— Strzelać do bezbronnych chłopów, gwałcić kobie-
ty, to oni umieją. Ale przed Japończykami, nawet przed
ton-chakami uciekają... Gdyby nie Chińczycy, toby
powstańcy ostatnim razem zdobyli Seul. Dawniej ina-
czej bywało, przede pobiliśmy nawet Francuzów. Te-
raz lud zmarniał, niema posłuszeństwal... — powtarzały
te niepoprawne dusze urzędnicze. — Dawniej zwierzch-
ność nie potrzebowała nawet więzień; urzędnik na-
kreślił koło na ziemi i posadził winowajcę, a ten nie
śmiał się ruszyć, choć straży wcale nie było. Teraz mu-
ry łamią, z więzień uciekając... Władza osłabła, zma-
lała powaga rządu!...
I snuły się dalej ostrożne skargi na cudzoziemców,
na reformy, choć te w istocie pozostały literą martwą.
Orędziem cesarskiem 19 kwietnia 1895 r. zostały
np. zamiast dawnych sądów policyjno-administracyj-
nych wprowadzone sądy niezależne z sędziów, nazna-
czanych przez ministeryum sprawiedliwości, z prokura-
turą na wzór europejski. Ale już w rok potem, również
orędziem cesarskiem (dnia 11 stycznia 1896 r.) są-
372
downictwo prowincyonalne zostało znowu powierzone
gubernatorom, a powiatowe naczelnikom powiatów.
Tortury niby zniesiono i karę śmierci ograniczono;
w istocie jednak nawet w stolicy używają dawnych,
okrutnych sposobów badania, a na prowincyi torturują
obywateli z najbłahszego powodu, poprostu na rozkaz
byle naczelnika. Co się zaś tyczy kary śmierci, to
w jednym miesiącu lutym 1 897 r. było skazanych na
powieszenie trzydziestu siedmiu więźniów ^). Podobno
w Seulu istnieje zreformowane po europejsku więzie-
nie; nie zdążyłem go zwiedzić i nic o tem powiedzieć
nie mogę, lecz wiem, że wszędzie na prowincyi pozo-
stały dawne chińskie więzienia-klatki, gdzie więźniowie
żyją z jałmużny, a sądząc z powyżej przytoczonego
protokółu sprawy wodza ton-chaków, Czoi-si-chjęga,
powyższy sposób żywienia ich utrzym3rwał się do nie-
dawna i w stolicy '). Widziałem również na ulicach
Seulu więźniów ze skrępowanemi na piersiach rękami,
skutych łańcuchami za szyje. Mieli na głowach wielkie
kołpaki słomiane, głęboko na twarze nasunięte, towa-
rzyszyli im nadzorcy z maczugami w ręku.
i,Kanga* ^) oraz chłosta bambusem lub knutem na-
leżą do rzeczy zwykłych i uważane są za kary łagodne.
Po dziś dzień również wystawiają na widok publiczny
1) „Korean Repository'S r. 1897, str. 78.
') Rok 1898. Patrz rozdział poprzedni.
*) Deska wielka i ciężka w kształcie dyby, wkładana
na szyję.
373
w klatkach lub wywieszają na murach miejskich głowy
straconych ^). Wogóle kary sądowe do tej pory są bar-
dzo surowe, ale najlepszym przykładem ich niemocy
wobec wymagań życia jest kara śmierdzą /opow/i/c/wo,
z dawien dawna wpisana do kodeksu korejskiego, lecz
niestosowana nigdy, gdyż należałoby śmiercią ukarać
zbyt wielu. Grasuje ono w sądach niegorzej, niż gdzie-
indziej. Mój orędownik a zarazem tłomacz, urzędnik
pałacowy Szin-mun-giun, otwarcie mi mówił:
— W Korei kto bogaty, ten niewinny! Biedny,
choćby nic nie zrobił, zostanie surowo ukarany, ale bo-
^) Ciekawą jest rzeczą, że w czasach dawnych kara śmier-
ci stosowana była dość rzadko i dopiero w końcu XVIII stule-
cia rozpowszechniła się tak bardzo. Karano śmiercią za nastę-
pujące przestępstwa: 1) za zbrodnie wszelkie przeciw osobie
monarchy; 2) za wszelkie zbrodnie stanu i polityczne; 3) za
udział w buncie; 4) za wyznawanie chrześcijaństwa; 5) za na-
ruszenie dyscypliny wojskowej; 6) za zdradę tajemnicy pań-
stwowej; 7) za zabójstwo; 8) za rozbój; 9) za podpalenie; 10)
za zburzenie i zbezczeszczenie mogił; U) za podrobienie pie-
częci i dokumentów rządowych; 12) za podrobienie pieniędzy;
13) za łapownictwo; 14) za kradzież przedmiotów wysłanych
królowi w podarunku; 15) (niewolnika^ za spalenie pamiątko-
wej tabliczki przodków pana; 16^ za doniesienie (młodszych)
na starszych (ojca, wuja, dziada, matkę itd.); 17) za uderzenie
ojca; 18) za palenie opium; 19) za przemycanie opium, żeń-
szenia, złota, rudy srebrnej i piasku złotego; 20) za kopanie
szlachetnych metali (do 1882); 21) za wywóz zboża i lyżu za
granicę; 22) za przejście granicy; 23) za stosunki z cudzoziem-
cami. (M. Pogio: „Korea", tłom. niem., str. 77).
374
gaczowi nawet zabójstwo ujdzie!... Nie na sumienie
i prawo baczą sędziowie, lecz patrzą na ręce obwi-
nionego!...
Sprawy sądowe były i są poniekąd jednym z głów-
nych dochodów osławionych ,»muń-gaków', dworzan
ludzi wpływowych. Za pewną opłatę, zależną od ważno-
ści sprawy, zobowiązują się oni do jej obrony, wyłu-
dzają następnie od swego patrona list polecający i zja-
wiają się z nim u sędziego; ten wówczas nie śmie osą-
dzić winowajcy, co najwyżej stara się sam coś odeń
otrzymać. Słowem, niczem niekrępowana samowola
po dawnemu panuje od góry do dołu.
A ponieważ każdemu chodzi przedewszystkiem
o dochody, stan finansowy kraju jest wprost opłakany.
Ale i dwór ma się wcale nie lepiej. Wprawdzie jeden
z seulskich dyplomatów rosyjskich dowodził mi, że
9 wcale tak źle nie jest '', że i,u cesarza korejskiego kury
pieniędzy nie dziobią*^ że i,w bieżącym jeszcze roku
Jego Cesarska Mość ma zamiar upamiętnić przyjęcie
przez siebie cesarskiego tytułu wspaniałym festynem,
na który zostaną zaproszeni przedstawiciele wszystkich
państw i nawet... podróżni, czego nie można przecie
dokonać z pustą kieszenią **...
Lecz nie przekonało mię to. Nie przekonał mię
również szanowny Szin-mun-giun, który twierdził, że
oświetlanie pałacu elektrycznością zostało przerwane
nie dlatego, że niema za nie czem płacić, lecz dlatego,
że I, cesarz gniewa się na nieuczciwe Towarzystwo elek-
tryczne amerykańskie', zaś dach na nowym budynku
375
pałacowym załamał się nie dlatego, że go źle posta-
wiono, lecz I, z powodu niesłychanie ulewnych desz-
czów*, a jest nienaprawiany nie z przyczyny braku
pieniędzy, lecz dlatego, że przez zawalenie się i, obrzydł
cesarzowi*... W parę dni jednak zdarzył się mały wy-
padeczek, który przekonał mię już niezbicie, że bądź
co bądź najwiarogodniejsze są wiadomości... zbierane
przez monsieur Moulis'a na targu.
Byłem z wizytą u pewnego znacznego urzędnika
korejskiego. Siedzieliśmy właśnie w jego wewnętrz-
nym> „gościnnym pokoju*, upiększonym europejskie^
mi zwierciadłami, zegarami oraz cennymi, staroż3rtny-
mi przedmiotami korejskimi; siedzieliśmy po japońsku:
bez butów na wysłanej ślicznemi matami posadzce. Go-
spodarz, bardzo miły w obejściu, o ściągłej, oliwkowej
twarzy i podłużnych, smutnych oczach, opowiadał cie-
kawe szczegóły o zamierzonej przez rząd budowie hu-
ty szklanej, o fabryce tkackiej, o eksploatacyi kopalni
węgla i rpzmaitych nadziejach, związanych z temi
przedsiębiorstwami, gdy do pokoju przemocą nieledwie
wpadł Chińczyk... Ukląkł, uderzył czołem, poczem
wyciągnąwszy z rękawa jakiś papier, począł mówić
z uniesieniem i papier gospodarzowi domu podsuwać...
Ten papieru nie brał, ale słuchał w milczeniu, z głową
pochyloną na piersi. Szin-mun-giun też głowę zwiesił.
Wreszcie zaczęli coś cicho i ostrożnie przekładać na-
pastnikowi. Był to przedsiębiorca budowlany, który
wielokrotnie już żądał nadaremnie wypłacenia należnoś-
ci. Teraz poniósł znaczne straty wskutek gwałtownego
376
spadku kursu, wywołanego pogłoskami o wojnie, po-
nieważ w kontrakcie wypłata umówiona była w dola-
racti korejskicli, a robotnikom musiał wypłacać srebrem
cłiińskiem. Pytał, kto mu wynagrodzi straty, płynące
ze zwłoki?... W końcu zgodził się i na nie, byle mu na-
leżność wypłacono natychmiast...
— Niema pieniędzy!... — westchnął Szin-mun-giun,
który mi opowiedział to wszystko. — Niedawno wpły-
nęło do skarbu 80 tysięcy, ale już niema ani dolara!
Nie mogłem się jednak dowiedzieć, co to były za
tajemnicze 80,000 i dlaczego znikły tak szybko. Skarżył
się tylko ostrożnie, że trzymają w pałacu za dużo nie-
potrzebnej hołoty, wróżbitów, czarowników, tancerek
(ki-sań 1).
— Cesarz zbyt jest dobry, ale jego wola święta!...
Całe państwo, i skarb, i my sami jesteśmy jego włas-
nością...
W tem utartem zdaniu, które często słyszałem w Ko-
rei, było wiele lojalnej obłudy, gdyż właściwie docho'
dy skarbowe należały do każdego, kto miał śmiałość
i możność z ruch czerpać.
Skarbowość korejska, podobnie jak cały układ pań-
^) Wydatki na szamańskie ofiary dworskie rosną istotnie
szalenie: w r. 1897 wynosiły 60,000 jen, a w 1900— już 150,000
według budżetu, w istocie były zawsze większe. Wpływ wróż-
bitów na cesarza i cesarzową był tak silny, iż Japończycy po
zajęciu Seulu w 1904 r. wypędzili ich przedewszystkiem z pa-
łacu jako wrogów wszelkiej reformy.
377
stwowy wzorowała się na chińskiej. Polega ona na de-
centralizacyi administraqrjnej. Naczelnicy prowincyi są
uważani za przedstawicieli cesarza i samowładztwa; ob-
darzeni znacznemi prawami w zakresie sądownictwa
i policyi, posiadają prócz tego własne kasy, niepodle-
gające kontroli władz stołecznych. Minister skarbu za-
twierdza tylko ogólną sumę podatków, przypadającą
na każdą część kraju; po odesłaniu należnej ilości do
skarbu stołecznego, władze miejscowe rozporządzają
resztą według własnego uznania. Stąd powstało dąże-
nie do stałego zmniejszania sum pierwszego rodzaju
oraz zwiększania i usuwania od wszelkiej rachunko-
wości wydatków i poborów miejscowych. W rezultacie
kilkunastomilionowy lud, jęczący pod brzemieniem
podatków, wnosi do skarbu państwowego zaledwie
siedem milionów jenów rocznie ^). Ale i tę sumę trudno
wydostać od władz prowincyonalnych; one wiecznie
zalegają albo zwłóczą z wypłatą we wszystkich instan-
^) Przytoczę dla przykładu budżet dochodów na r. 1900:
a) podatek gruntowy 2,981,318 j. (powinno być 4,750.000 j.);
b) zaległości podatku gruntowego i podymnego 990,000 j.;
c) podatek podymny 278,478 j. (powinno być 700,000 j.); d)
dochody celne i łasztowe (od okrętów) 800,000 j. (powinno
być 900,000); e) podatek od złota 10,000 j. (powinno być z gó-
rą 150,000); Q akcyza od żeń-szenia 150,000 j.; g) podatki mie-
szane (przeważnie handlowe) 200,000 j.; h) rozmaite dochody
drobne (?) 70,000 j.; i) dochody z mennicy 350,000 j. — razem
z pozostałością (?!) z roku przeszłego— 333,000 = 6,162,796 j.
(„Opis Korei", wyd. minist. skarbu. Cz. III, str. 223.
378
cyach, poczynając od władz gminnych i powiatowych,
kończąc na gubernatorach. Przetrzymane pieniądze wy-
pożyczają, korzystając w ten sposób z procentów. Daw-
niej, kiedy podatki pobierane były w naturze, działy
się nadużycia stokroć większe, poborcy kazali sobie
odmierzać zboża i grochy miarami handlowemi trzy
razy większemi od miar rządowych tej samej nazwy,
skarb znowu okpiwali na gatunku oddawanych mateiya-
łów, zamieniając lepszy na gorszy, dodając piasku
i śmiecia. Reforma 1894 roku, która miała wnieść ład
i jawność przedewszystkiem w tę dziedzinę, zdołała
zaledwie wprowadzić podatki pieniężne. Reszta pozo-
stała po dawnemu. Skarb nic nie daje na utrzymanie
administracyi i policyi prowincyonalnej, ale tez nie od-
biera żadnych sprawozdań o ich dochodach i wydat-
kach. Wogóle budżetu państwa, w pojęciu europej-
skiem, Korea nie posiada, gdyż te sprawozdania, które
od czasu do czasu pojawiały się w gazecie rządowej,
oraz ogłaszane wyciągi z ksiąg państwowych nie za-
sługują wcale na wiarę i pełne są tajemniczych sprzecz-
ności i niedomówień. Naprzykład dochody celne i łasz-
towe (od okrętów) w latach 1896 i 98 były podane na
501,873 i 486,163 jen., tymczasem dorównjrwały
w tych latach 691,784 i 1,000,451 jenów, a w 1899 r.,
kiedy ich wcale nie wniesiono do ksiąg ministeryum
skarbu, sięgnęły 902,955 jenów. Gdzie się te sumy
podziewają i na co są zuż3rtkowywane, tego w księ-
gach niema i śladu, gdyż zupełnie samodzielnie rozpo-
rządza niemi komisarz celny, zależny całkowicie od ce-
379
sarza. To samo dzieje się w innych gałęziach docho-
dów. W budżecie 1899 r. podano 300,000 jenów, jako
spodziewany dochód od podatków mieszanych, gdy
tymczasem w rzeczywistości wpłynęło ich 26,935
jenów.
Na utrzymanie administracyi, policyi i sądownictwa
prowincyonalnego skarb, jak to powiedziałem, zupełnie
nic nie daje, tymczasem w budżecie stale figuruje od
700 — 800,000 jen. niby na ten cel przeznaczonych.
Wyjezdne dla urzędników wykazane jest w ilości 10,000
jen., lecz wiadomo, że tylko w 1899 roku wydano na
to 7,552 jen. W budżecie ministeryum sprawiedliwości
wykazano za lata 1897 i 1898 1,680 jen. i 2,100 jen.
na utrzymanie sądów, które nigdy nie istniały i t. d.
^ożnaby wykaz tych niedokładności o wiele przedłu-
żyć ^). Przykład idzie z góry, jakkolwiek na utrzyma-
nie dworu wyznaczono wszystkiego 500,000 jen.,
w rzeczywistości prócz tego pochłania on 257o ^^ ^^%
wszystkich dochodów skarbowych, co dochodzi prawie
do 200,000 jenów rocznie. Robi się to w sposób bar-
dzo prosty: gdy pieniądze wyjdą, ministeryum dworu
dostaje od skarbu państwa zaliczkę niby to z sum przy-
szłego roku, które jednak nigdy nie bywają strącane.
Następnie dwór zaciąga długi u kupców, dostawców,
przedsiębiorców, które skarb musi płacić jako zobowiąż
zania państwowe. W roku 1898 wydał na to 87,000 j.
1) .Opis Korei*. Część U. Rozdział XIV: Finanse,
str. 431.
380
Nareszcie istnieje osobna rubiyka wydatków dworskich
nadzwyczajnych, dochodzących corocznie do 200 —
300,000 j., również zaspokajanych przez skarb pań-
stwowy. Gdy budowano nowy pałac, oprócz 200,000 j.
wydanych niby z cesarskiej szkatuły musiało ministe-
ryum skarbu dać na dokończenie budowy 249,000
w ciągu dwóch lat (1898 i 1899). W tym też czasie
cesarz odebrał skarbowi dochody z kopalni złota i cło
z żeńszenia... A jednak zaledwie upłynęło dwa lata od
przysięgi wykonanej przezeń publicznie na żądanie Ja-
pończyków, w której 1 4 punktach znajdują się i nastę-
pujące ^): 4) Sprawy majątkowe króla zostaną oddzie-
lone od spraw państwowych. 6) Pobory skarbowe,
opł&cane przez lud, będą określone drogą prawodaw-
czą; nieprawne pobory nie będą więcej miały miejsca*
7) Naznaczanie, zbieranie i wydawanie wpływających
do skarbu podatków należy wyłącznie do ministeryum
finansów. 8) Przedewszystkiem będą ograniczone wy-
datki dworu cesarskiego, co powinno posłużyć za przy-
kład dla ministrów i urzędników prowincyonalnych. 9) Co
rok będzie układana lista wydatków dworskich i mini-
steryów z baczeniem, aby dochody państwowe zostały
uż3rwane tylko na ściśle określone potrzeby.
^) Przysięga została wykonana uroczyście przez obecnie
panującego cesarza w świątyni jego przodków 7 stycznia
1895 roku. Jest ona właściwie streszczeniem główniejszych
postanowień z 208 praw wydanych przez zebranie prawodaw-
cze z 1894 roku.
j
381
Wątpliwą jednakże jest rzeczą, czy cesarz mógłby
dokonywać, nawet gdyby chciał, powyższycłi ograni-
czających go zobowiązań. Jest on całkowicie w mocy
swego otoczenia, którego potrzeby i wymagania po-
większają się z dnia na dzień. Mnożą się i dorastają
liczni książęta krwi, synowie i wnukowie poboczni,
mnoży się ich harem i służba. Wciska się wciąż do
pałacu ciżba nowych ulubieńców, zauszników, wróżbi-
tów, ambitnych i chciwych. Cesarz jest wciąż ogoło-
cony z pieniędzy, a często nie może dostać paruset jen.
na osobiste wydatki ^), gdyż przeznaczone dlań sumy
topnieją po drodze w tajemniczy sposób... A tymcza-
sem musi wciąż dawać, zapełniać wyciągnięte ku sobie
szpony drapieżne, rozwarte gardziele, wyszczerzone
zęby rozmaitych osobistości, wśród których daremnie-
by szukał odrobiny uczucia dla siebie. Zdradzano go
tylekroć, tylekroć płaszczący się przed nim niewolnicy
podawali mu kłamstwo i ukr3rtą truciznę, więc wierzyć
już nie może i pamięta jedynie, jak sługi jego mordo-
wano w jego oczach; pamięta burzliwe napady i bitwy
dokoła siebie, wyzysk uśmiechniętych przyjaciół krajo-
wych i cudzoziemskich lub groźbę utajoną w dworskim
frazesie możnego dostojnika...
Szin-mun-giun opowiedział mi legendę dworską,
która wiernie maluje dawniejsze życie prywatne monar-
chów korejskich, jakiem ono pozostało zresztą i po dziś
dzień:
') „Opis Korei". Część II, str. 453.
382
— Przed 200 laty panował król Cchan, który upo-
dobał sobie bardzo drugą żonę a obrzydził pierwszą
i kazał ją nawet odesłać z powrotem do rodziców za
bramę wschodnią. Tam wygnanka pędziła ż3rwot w wiel-
kiej żałobie, nie myjąc twarzy, nie czesząc włosów i nie
obcinając paznokci. Tymczasem król coraz bardziej
przywiąz3rwał się do swej wybranki. Nareszcie mini-
strowie zwrócili mu uwagę, że to niedobrze tak krz3rw-
dzić prawowitą małżonkę, że należy kochać obie żony
jednakowo.
Ale król nie usłuchał. Wtedy ministrowie kazali
wydrukować książkę i niby stare dzieło podali mu ją,
mówiąc:
— W tej księdze jest opisana historya, jak pewien
król wyróżnił niegdyś drugą żonę, a pogardził pierw-
szą i co z tego wynikło. Niech Wasza Cesarska Mość
raczy łaskawie przecz3rtać*.
A stało w tej książce, że wskutek niesprawiedliwej
miłości królewskiej spłynęły na kraj wielkie nieszczęś-
cia. Król zrozumiał o co chodzi, posłał po swoją pier-
wszą żonę, kazał jej się umyć, uczesać i wrócił ją do
swej łożnicy. Odtąd kochał obie, ale tajemnie przekła-
dał zawsze drugą, chętniej się z nią bawił i obcował.
Aż zdarzyło się, że zrana, gdy przy myciu igrał z nią,
ta broniąc się i odpychając go od siebie, zadrasnęła go
wypadkiem w czoło. Jest takie prawo, że kto cesarza
dotknie a tembardziej zrani, musi umrzeć. Ministrowie
dostrzegli znak na czole króla i, dowiedziawszy się, że
uczyniła go druga jego żona, zażądali wydania jej. Król
383
odmówił. Dwadzieścia razy zwracali się doń, wciąż od-
mawiał, aż spadły na kraj susze niezmierne. Wtedy wy-
dać ją musiał. Ministrowie kajali jej zażyć truciznę,
lecz ponieważ nie chciała umierać i skopała nawet no-
gami dostojników, co jej czarę przynieśli, postanowiono
udusić ją między podwójnemi drzwiami, aby stało się
zadość prawu, i ona umarła, nietknięta rękami ludzkie-
mi. Pochowano ją za bramą południową (pałacu), tam,
gdzie teraz poselstwo rosyjskie. Król nie mógł jej za-
pomnieć, ani pocieszyć się po jej śmierci: wciąż ciąg-
ną na jej mogiłę. Przedtem bywało najwyżej po dwa
« wyjścia* (ku-don) na miesiąc, teraz uczyniło się ich
29, a więc codzień w małym miesiącu, a w dużym zo-
stał jeden tylko dzień wolny.
W zamęt popadły wszystkie sprawy; urzędnicy nie
jedli, nie spali, nie robili nic, gdyż musieli towarzyszyć
królowi przy « wyjściach". A król wciąż siedział na
mogile królowej, wzdychał i płakał. Dwadzieścia razy
ministrowie przedstawiali mu, że nie należy tak bardzo
rozpaczać, że powinien swe drogocenne zdrowie sza-
nować. Nic nie pomagało. Wtedy umyślili ciało w nocy
wykopać i wywieźć daleko. Lecz przyśniła się królo-
wi nieboszczka żona i ostrzegła go o zamiarze mini-
strów.
— Dobrze, niech mię odkopią, lecz niech pocho-
wają mię, gdzie wskaże twoja królewska chorągiew —
powiedziała mu, znikając. Król wezwał ministrów i wy-
jawił im, że wie o ich zamiarach. A gdy się zlękli, rzekł
im, że daje swe przyzwolenie, byle pochowali ciało
384
tam, gdzie wskaże jego monarsza żółto-czerwona cho-
rągiew.
Nazajutrz otwarto mogiłę, wydobyto trumnę i ru-
szono w uroczystym pochodzie, na którego czele wy-
stąpił rycerz z monarszą żółto-czerwoną chorągwią.
Chorągiew natychmiast rozwinęła się i pociągnęła za
sobą chorążego. Wiodła go, za 99 gór i dc^ów;
wreszcie zatrzymała się i gdy rycerz chciał ją dalej
ponieść, kroku nie mógł uczynić.
W tem miejscu kazał cesarz swą zabitą żonę po-
chować. Zwie się to miejsce Kiąg-nun. Przedtem były
tam tylko suche skały, ale wkrótce ludzie mówić za-
częli, że ze wszystkich 99 dolin płynąć zaczęły stru-
myki, że wszędzie bić zaczęły źródła... Chodzili, oglą-
dali, dziwili się. Mieszkał wówczas niedaleko Seulu
ubogi jan-bań, który miał dwóch synów: jednego —
ślepego, drugiego — suchorękiego. Ponieważ pocho-
dzili z rodu jan-baniów, choć byli kalekami, musieli
służyć. Mały, co prawda, zajmowali urząd i niebardzo
na nich zważano. Sami jednak zwrócili się do ro-
dziców:
. — Wszyscy już złożyli hołd małżonce króla w jej
nowej mogile, myśmy tylko tam jeszcze nie byli...
Choć mały zajmujemy urząd, wypada i nam to uczy-
nić. Puśćcie nasi
Rodzice po naradzie zgodzili się, gdyż nie mogli
im odmówić. Najęli dwa palankiny i wysłali synów.
Wędrując przez rzeczki i strumienie, zapragnęli ochło-
dzić się od spiekoty i od wypitej ,suli* (wódki), zdjęli
"2 **
■o -g
385
odzienie i zanurzyli się w wodzie. Niedługo spostrzegł
ślepy z przerażeniem, że widzi, a suchoręki, że włada
rękami... Wieść o tym cudzie niezwłocznie rozbiegła
się po całej Korei i zaczęły się scłiodzić do grobu ce-
sarzowe] tłumy ctiorych, szukając uzdrowienia. Długo
nikt nie wiedział, skąd to poctiodzi, aż znalazł się taki
urzędnik, który W3rtłomaczył, że to pewnie cesarzo-
wa-nieboszczka obchodzi w ten sposób swoją żało-
bę, której jej, jako zgładzonej, odmówiono. Tłumy ob-
dartych, brudnych, nieczesanych przychodziły na jej
grób z płaczem i błaganiem. Sto lat trwała uzdrawiają-
ca moc źródeł, poczem zaczęła słabnąć i obecnie już
znikła...
Minęła pierwsza żałoba i druga!.. — dokończył po-
uczająco Szin-mun-giun.
Wielka pozornie cześć za życia i po śmierci a w grun-
cie rzeczy — niewola, ogromna możność czynienia złe-
go i niesłychanie mała dobrego — oto los cesarzów
korejskich.
Codzień sam albo z tłomaczem zwiedzałem jakiś
zakątek Seulu. Czasami brałem ,, rikszę", których tłum
stał wiecznie przed hotelem, innym razem siadałem do
tramwaju elektrycznego, który biegnie od bramy Wschod-
niej do Zachodniej, przecinając podługowate w planie
miasto wzdłuż jego największej osi. Wolałem jednakże
Korea. 25
386
robić wycieczki pieszo, co pozwalało zatrzymywać się
przed ciekawszymi sklepami oraz zaglądać do krętych,
ciasnych uliczek starych dzielnic seulskich. Na ulicach
ruch bardzo ożywiony, szczególniej zrana; snują się
ciżby biało odzianych Korejczyków w czarnych cylin-
drach włosiennych lub bambusowych kapeluszach —
grzybach; jadą ciężkie wozy zaprzężone w woły; idą
z dalszych okolic karawany objuczonych koni a z bliż-
szych wielkie byki korejskie, uginające się pod stosami
naładowanego na nie drzewa, chróstu lub siana. Ale
ruch, gwar, wołanie, brzęk żelaza, kucie młotów pracu-
jących w otwartych warsztatach rzemieślniczych, ogól-
ne tętno miejskiego ruchu znacznie jest jednak mniej-
sze, niż w miastach chińskich, a wygląd ludności dużo
uboższy, brzydszy i bardziej prostaczy, niż w japoń-.
skich. Jednostajnie biała barwa ubrań oraz brak boga-
tych wystaw sklepowych pozbawiają ulice korejskie
wszelkiego kolorytu. Brudne, zakopcone ściany domów
bez okien od strony ulicy, pokłady śmieci, leżące na
ulicach, brak chodników, kałuże i potoki brudnych po-
myj, płynących nieraz środkiem, nieznośny odór gniją-
cych odpadków włoszczyzny, ludzkich nieczystości,
trupów kocich, psich, ptasich... wyrzucanych z miesz-
kań za próg, czynią przechadzkę po podrzędniejszych
ulicach Seulu wprost niemożliwą. Dodać należy nie-
znośny, białawy kurz, którego gęsty obłok otula miasto
od najwcześniejszego ranka. O polewaniu ulic niemają
tu pojęcia, a ulice są niebrukowane. Zresztą nie ma
wody. Łożysko rzeki, przepływającej przez miasto, wy-
387
pełnia się jedynie w czasie deszczów, poza tern jest to
pł3rtki, brudny i cuchnący potok, dość opieszale płyną-
cy wśród ośmieconych głazów. Pod wyłożonymi ka-
mieniami bulwarami szeregiem siedzą u wody praczki,
tłukące zawzięcie bieliznę krótkimi wałkami. Można
się tam dowoli napatrzyć wdzięków kobiecych, gdyż
damy korejskie zakrywają przed mężczyznami jedy-
nie... twarze. Tajemnicą pozostało dla mnie w jaki spo-
sób te osoby, tak często piorące śnieżne szaty swych
mężów i własne, umieją zachować w stanie nienaruszo-
nym brud swego ciała.
Najpiękniejszą i najruchliwszą jest ulica Dzon-no,
po której biegnie tramwaj. Tutaj są najlepsze sklepy
i bazary, naśladujące niezbyt udatnie bogate składy
chińskie. Z trudnością odszukałem księgarnię, których
tak wiele spotyka się w Chinach i Japonii. Sklepów
z przedmiotami sztuki wcale nie znalazłem. Wprawdzie
w bazarze, gdzie sprzedawano dywany, dość ładne
maty, żelazne szkatułeczki korejskie i liche hafty je-
dwabne, pokaz3rwano mi jednocześnie ordynarne malo-
widła, podobne do japońskich „kakemono'', ale żadną
miarą nie mogłem uznać ich za rzeczy sztuki. Zasmu-
cony przewodnik, który wschodnim obyczajem miał
sobie zapewniony lO^o od kupionego przeze mnie
przedmiotu, zaprowadził mię wreszcie do sklepów sto-
larskich, gdzie stały całe szeregi słynnych skrzyń ko-
rejskich i szaf rozmaicie malowanych, upiększonych
ozdobami z blachy mosiężnej i cynowej lub pobielanej.
Doprawdy myślę, że trzeba było specyalnie pracować
388
w ciągu ciiych wieków, aby tak zupełnie pozbawić
smaku rzemieśiników korejskich. A przecież to ongi
pierwsi nauczyciele wykwintnych Japończyków! Jedy-
nie skiepy .żałobne* wywarły na mnie wrażenie. Dłu-
gie rzędy otwartycti bud pełnycti sznurów konopnycli,
zgrzebnej odzieży, jakicliś pęczków i wiectici słomia-
nycti, siatek białycti do altanek żałobnycli, no i prze-
dewszystkiem... olbrzymich jak parasole kapeluszy dla
ukrycia rozżalonych twarzy...
O tak, t)ezwarunkowo lud ten miał sposobność na-
uczyć się smutku i pokochać żałobęl...
Obejrzałem słynny wielki dzwon In-czion ^), które-
go glos był sygnałem krwawych zaburzeń 1884 roku,
a który przedtem codzień o zachodzie słońca wzywał
mężczyzn okolicy, aby pozostali w domach i oddali
ulice miasta aż do północy na wyłączny użytek kobiet,
w innych godzinach więzionych po domach obyczajem
korejskim. Wolno było wtedy przechodzić przez tłumy
niewiast tylko gońcom rządow)rm i urzędnikom ze spe-
cyalnymi pasportami (ph3)» inni mężczyźni byli chwyta-
ni jako złoczyńcy. Co za pole do romantycznych przy-
gód w stylu „Tysiąca i jednej nocy*!
Oglądałem następnie na placu, przeznaczon}rm na
przyszły ogród Seulski, pomnik » nieprzyjaciół cudzo-
ziemców* na olbrz3rmim żółwiu i śliczną poczerniałą
od czasu i dymu trzynastopiętrową pagodę marmuro-
.In-czion* znaczy: mężczyzna postanawia (iść spać)— stara
nazwa dzwonu.
389
wą, upiększoną przedziwnemi płaskorzeźbami buddyj-
skiemi. Jest ona podobno wytworem chińskim i była
przysłana z Nankinu w XIV stuleciu w posagu księż-
niczki z domu Juan, która wyszła za jednego z mo-
narctiów korejskicti. Utrącony wierzchołek pagody stoi
obecnie ot>ok nie} na ziemi. Rozumie się, że utrącili
go ^Japończycy", rozgniewani za to, że i,ptaki z pło-
nącemi żagwiami, }akie puścili na oblegany przez sie-
bie Seul, siadały nie na domach miasta, lecz na te) pa-
godzie". Stąd ma pochodzić i sadza, powlekająca
śliczny pomnik. Nie mogłem się dowiedzieć, kiedy
popełnili „Japończycy" ten wandalizm.
Zresztą pagoda bardzo zaniedbana: podstawa jej
kruszy się, rozwala, płaskorzeźby psują, szczerbione
rękami rozmaitych bart)arzyńc6w miejscowych. Plac
przyszłego ogrodu wygląda jak pustoć zamiejska, usy-
pana górami śmiecia, gruzu, piasku, porosła lichą dar-
niną. Nigdzie śladu drzewka, krzewów, kwiatków.
Tylko pośrodku , altanka dla muzyki*, jako początek
ogrodu, i obrzydliwy parkan wokoło. Tak wyglądają
mniej więcej wszystkie ,,starożytności'' Seulu. Ruiny
zaniedbane i brzydkie, ale za to otoczone murami,
parkanami i pilnie strzeżone przez straże. Trzeba się
wszędzie dostawać ukradkiem lub gwałtem. I wszę-
dzie, jako usprawiedliwienie ostrożności..* Japoń-
czycy.
— Dawniej wszystko było otwarte i dostępne, ale...
Japończycy tak się zachowywali, że cesarz zamknąć
kazał.
390
— Cóż oni zrobili!?
— Fotografowali, mierzyli, zapisywali, potem...
jedli śniadania i papierki rzucali na ziemię! — odpowia-
dano mi prawie jednozgodnie w tych wyrazach, gdym
starał się o pozwolenie zwiedzenia mogiły zamordowa-
nej cesarzowej Min, letniego i starego pałacu, świątyni
Nieba i t. d. Byłem wprost zbudowany wymaganiami
porządku panów z .Ulicy Ministrów", szkoda jednak,
że go nie stosują do siebie. Wszędzie, gdziem tylko
dotarł, w świątyniach i pałacach leżały kupy gruzu
i napół zgniłego śmiecia. Względnie czysto utrzymana
była tylko nowo zbudowana świątynia ,, Ogłoszenia
Cesarskiego Tytułu*. Stoi ona niedaleko dzwonu na
skrzyżowaniu ulic Dzon-no. Ma charakter chiński, ale
jest otoczona balustradą z żelaznemi, europejskiemi
sztachetowemi wrotami. Inne budowle, świątynie, bra-
my i mury wszystkie przedstawiają naśladowanie pe-
kińskich budynków cesarskich, lecz są o wiele uboższe
i drobniejsze.
Całe miasto wydało mi się jako brudny, ale ruchli-
wy i ożywiony dodatek do ogromnych, martwych ob-
szarów pałacowych, otoczonych wysokim murem. Je-
dynie pięknym pomnikiem budownictwa jest potężny
łuk wiaduktu, przerzucony nad ulicami z nowo wybu-
dowanego pałacu do starego, gdzie odbjrwają się
ćwiczenia wojskowe. Wznieśli go dwaj inżyniero-
wie korejscy — mój dobry znajomy Szin-mun-giun
i Kiu-ma. Pozwala on cesarzowi « bezpiecznie" uda-
wać się na przeglądy wojsk bez ukazania się lu-
391
(łowi i ^wyjść" uroczystych (ku-don), które niby
«za drogo kosztują **. Powstał on niedawno, wcza-
sach największego rozprzężenia finansowego i wyka-
zuje dosadnie, na co płyną sumy, tajemniczo notowane
w księgach skarbowych, jako roboty „użyteczności
publicznej*.
Wyznaję, że najwięcej podobała mi się w Seulu
dzielnica japońska, ,,Czin-go-gaj'', czysta, doskonale
utrzymana, pełna sklepów i tłumu przechodniów. Prze-
ważają Japończycy, ale snuje się niemało krajowców
i nawet Europejczyków, gdyż każdy, kto chce kupić
coś lepszego i bardziej wyszukanego, musi tu się
udać. Nawet monsieur Moulis, wbrew wielokroć stwier-
dzonemu europejskiemu patryotyzmowi, posyłał mię
tam zawsze, gdy zażądałem czegoś porządniejszego,
tam szukałem również kąpieli, której on nie miał w swo-
im hotelu, aby obmyć się z kurzu i znoju po długiej
podróży. Dostać tu można wszystkiego, poczynając
od pięknych fotografii widoków i typów korejskich,
kończąc na starych książkach korejskich, mapach i obra-
zach. Ale przeważają towary japońskie. Budowle też
są japońskie i cały skład życia japoński. Przyzwy-
czaiwszy się doń w czasie dłuższego pobytu w Ja-
ponii, z przyjemnością błądziłem znowu wśród zna-
nych ulic, uśmiechając się do uprzejmych mężczyzn
i kobiet, zaglądając do sklepów, gdzie często odpowia-
dano mi po angielsku lub po rosyjsku. Poczta japoń-
ska mieściła się w czyściuchnej kaniienicy piętrowej.
Ani jeden list, wysłany przeze mnie tą pocztą, nie zgi-
392
nął> gdy tymczasem listy, wyprawione przez pocztę
rosyjską statkiem, idącym wprost do Portu Artura, wcale
tam nie przyszły ^) Poselstwo japońskie również znaj-
duje się w dzielnicy Czin-go-gaj, ale stoi już na skraju
miasta, na podgórzu Nam-sania, starej góry strażnicze],
za której szczycie ocalało jeszcze kilka słupów kamien-
nych do rozniecania ogni sygnałowych. Poselstwo jest
skromnym budynkiem, ale bardzo ładnie położonym
wśród całego układu dziwacznie załamanych tarasów,
oblicowanych granitem. Opodal, na tej samej g<^rze
stoi katedra katolicka. Poselstwa europejskie mieszczą
się w innej dzielnicy, zwanej Dzon-no, u bramy Zachod-
niej, na podgórzu, tuż po za Nowym Pałacem cesar-
skim. Panują one nad miastem. Z poselstwa rosyj-
skiego otwiera się rozległy widok na miasto i okalające
dolinę poszarpane, różowo-szare, granitowe wiszaiy.
Na południu wznosi się Nam-sań, na północy Puk-sań
(góra północna), na wschodzie trójgłowy Sam-kgyk-
sań. W dzielnicy, europejskiej koło głównej bramy
pałacowej mieszczą się dwa hotele i nieliczne sklepy
europejskie, francuskie, angielskie i amerykańskie. Są
tam również po europejsku urządzone magazyny
chińskie i japońskie oraz jeden rosyjski. Towary liche
a drogie.
>) Wogóle poczta japońska nie ustępuje angielskiej, na-
leży do najlepszych w świecie i o wiele przewyższa, co do po-
szanowania tajemnicy listowej i praw adresatów, osławioną
pocztę niemiecką.
393
Dzielnica chińska w Seulu jest najstarszą z cudzo-
ziemskich. Przylega ona do świątyni Konfucyusza, jest
bardzo brudną, brudniejszą nawet od dzielnic krajo-
wych, poza tern mało różni się od nich. W budach sie-
dzą przekupnie w narodowych, chińskich strojach oraz
drobni rzemieślnicy, kiórzy w Seulu przeważnie rekru-
tują się z Chińczyków.
Godne widzenia są jeszcze: ,,Arka Niezależności **,
posągi Amitoby u bramy póhiocnej przedmieścia, gdzie
mieszkają czarownice (mu-dań), dzielnica papierników
u stóp Puk-sania i kilka świątyń Boga Wojny (Koan-
uOń-dzan). W świątyniach są ciekawe, stare obrazy
a na ścianach freski, przedstawiające dawne wojsko
korejskie i różne wojenne legendy ^). W świątyni
Pun-mio freski wyobrażają czyny bohaterskie pewnego
Waria-son-tsena, który wysłany przez cesarza przeciw
Tiegola (?f) zwyciężył ich podstępem, podsunąwszy im
w czasie nocy kryte słomą łodzie, wewnątrz których
grała muzyka. Tiegola wyrzucili wszystkie posiadane
strzały do tych strzech, a Waria, który strzał miał mało,
zebrał je następnie i, napadłszy w dzień na wrogów,
pobił ich na głowę.
Piękne są wycieczki w okolice Seulu nad rzekę
O Za sfotografowanie paru tych fresków zrobili mi kap-
łani awanturę, którą z trudnością załagodziłem pieniężnym
datkiem. W jednej ze świątyń podano bogu wojny suty obiad
w srebrnych naczyniach; składał się z ryżu, gorącego mięsiwa
i jarzyn.
394
Chan, do mogił cesarskich, do wykutego w prosto-
padłych skałach przesmyku na drodze Genzańskiej.
Należy również zobaczyć miejsce, gdzie odb3^ają się
doroczne bitwy Pjen-sa. Bitwy te mają wiele cech
wspólnych z walkami „na pięście'', w zapusty, jakie
do niedawnych czasów zachowały się były w wielu
prowincyonalnych miastach wielko-rosyjskich. W umó-
wionem miejscu schodzą się szermierze, rozdzieleni na
dwie części według zamieszkanych przez siebie dziel-^
nic. W Seulu są „wschodni* i „zachodni". Na głowy
wdziewają wielkie, twarde kapelusze, wysłane grubą
warstwą słomy, w prawych rękach trzymają maczugi
długie na cali czternaście i grube na dwa cale, lewe
ręce wyciągają przed siebie, chroniąc twarz od ciosu.
Idą ławą i starają się przeciwnika wyprzeć ze stanowi-
ska, rozbić i rozproszyć. W czasie bitwy wydają dzi-
kie okrzyki i wycia. Ogromne tłumy widzów biorą
gorąco do serca przebieg zapasów, podniecają walczą-
cych głośnymi krzykami i często nawet czynny biorą
w nich udział. Kończą się one zwykle rzucaniem
kamieni z proc. Na placu pozostaje zawsze dużo po-
kaleczonych i... kilka trupów. Boje te zachowały się
według podania z czasów, gdy Korea dzieliła się na
wiele drobnych gmin.
W samem mieście nie należy pominąć ulicy Mini-
steiyalnej, cichej, szerokiej, jak plac, wyłożonej gład-
kiemi płytami, wiodącej wprost do schodów kamien-
nych Głównej bramy letniego pałacu, wspaniałego sta-
rożytnego zabytku chińskiego stylu, strzeżonego przez
395
chińskie lwy kamienne. Po obu stronach ulicy, w głę-
bi obszernych dziedzińców stoją niezliczone, długie,,
nizkie i brzydkie budynki, gdzie setki urzędników za*
pisują stosy papierów, duszących i paczących życie
Korei.
Ciekawą jest również dzielnica bogaczów ,,ta-bań'
kol**, składająca się z dwunastu ulic, zamykanych na.
końcach na mocne wrzeciądze. W razie zamieszek
zamienia się ona w nieprzystępną twierdzę, gdyż.
wszystkie budynki zwrócone są na ulicę głuchemi, ka-
miennemi ścianami, pozbawionemi zupełnie otworów,
a same ulice są tak wązkie, że rzędem może przejść
najwyżej trzech ludzi i nawet mały wózek przesuwa
się z wielką trudnością. Z ulicy przez wązkie bramy
wchodzi się na szereg dziedzińców, które chińskim
obyczajem im dalej, tem stają się czystsze i ozdobniej-
sze. Na niektórych są małe ogródki i klomby kwia-
tów. Skorzystałem z grzeczności jednego z mieszkań-
ców ta-bań-koru i zwiedziłem jego posiadłość. Pierw-
szy dziedziniec otaczały jakieś szopy i składy; dalej
wpoprzek drogi stało nizkie skrzydło budynku w ko-
rejskim stylu, z wystawą nad długim, wzdłuż całej
ściany gankiem. Gdyśmy tam' weszli, znaleźliśmy się
w pierwszej ,, poczekalni zewnętrznej **, gdzie paru kra-
jowców, siedząc na ziemi, przepisywało jakieś papiery.
Poczekalnia była dość brudna i uboga, czuć ją było
dymem i staremi matami. Sługa odebrał nasze bilety
wizytowe i poniósł je w głąb domostwa. Wkrótce po-
proszono nas dalej. Znowu minęliśmy dziedziniec
396
ładnie wybrukowany i okolony mieszkalnymi domami
korejskimi; przez otwarte szeroko drzwi dostrzegłem
w jednem ze skrzydeł siwo-brodego starca, w szlacbec-
kim kapeluszu, siedzącego bez ruchu na macie. Po-
koik, do którego nas wprowadzono, był nieduży i nie-
wysoki, ale wyłożony pięknemi matami i upiększony
artystycznymi drobiazgami. Miał w sobie coś japoń-
skiego, lecz był ciemniejszy z powodu małych okienek
i przepełnienia sprzętami. Na ścianach wisiały dość
wytworne korejskie „kakemono*, malowane tuszem.
Pierwszy raz widziałem starodawną robotę krąfową
i przyznaję, że robiła wrażenie artystyczne ^). Pod
jedną ze śdan stała półeczka z kilkoma dziesiątkami
książek w chińskich błękitnych oprawach. Gospodarz
podsuń^ nam płaskie poduszki do siedzenia i prosił,
byśmy zaczekali, aż kobiety się pochowają w głębi do-
mu, aby można iść było dalej. Przez wązMe wejście,
chronione kilkoma przekątnymi murkami, dostaliśmy
się na podwórze kuchenne. Wielkie kotiy, wmurowane
w paleniska, mieściły się na poziomie dziedztóca, po
drugiej stronie rzędem stały ogromne dzieże gliniane.
Podobne dzieże i garnki st^ na podwórzu, a obok
leżały kupy zielonej, świeżo zwiezionej sałaty. Kuch-
nia mieściła się pod dachem, ale miała bok na podwó-
rze otwarty.
Pod dachem kuchennym, wysoko na pół piętra
^) Ładne były również niektóre stare ma!owi(fia na jed-
wabiu, jakie widziałem w świątyniach.
397
wznosiła się na słupach otwarta platforma, służąca wi-
docznie za pokój stołowy; pod ścianami mieściły się
tam rzędy naczyń glinianycłi, fajansowydi i metalo-
wych, stały skrzynie i szafy obite blachą, stoły i nizkie
stoliki do obiadu. Stąd widać było za niewysokim,
obrosłym winem murkiem mały ogródek, do którego
prowadziła okrągła, jak koło, bramka bez drzwi. Po
wygodnych schodach weszliśmy na wzniesienie jadalne
i stamtąd nawróciliśmy do pokojów kobiecych — nie-,
wielkich, ciepłych, ogrzanych z dołu, z podłogą żółtym
papierem oklejoną. Uprzejmy gospodarz kazał nawet
otworzyć sypialnię równie małą i sdiludną, w której pod
ścianami leżała zwinięta w wałek pościel. W jednym
z mniejszych pokoików dostrzegłem przed ładnem
lusterkiem bukieciki kwiatów w zgrabnych wazonikach.
Cały dom robił oryginalne wrażenie mieszaniny chińsz-
czyzny z japońszczyzną, pełnej jednakże odrębnego
smaku i wdzięku. Szczególniej oryginalną wydała mi
się ta wzniesiona połowa domu, składająca się z ma-
łych, żółtych, schludnych izdebek, ozdobionych arty-
stycznymi drobiazgami i ledwie rozwidnionych bladem
światłem papierowych okien. Gospodarz odprowadził
nas uprzejmie aż do samej bramy.
— Co jeszcze macie ciekawego? — spytałem Szin-
mun-giuna, który uprzejmie oprowadzał mię po tym
domu i następnie po Seulu.
— Mamy... kinematograf, ale go cesarz zabrał do
pałacu... Mamy teatr, ale przestał grać, gdyż nie opłaca
się. Dla pokrycia wydatków potrzeba conajmniej 50
398
^dzów, a i tylu się nie zbiera... Skarb pałacowy za-
przestał dawać zapomogi... Niema pieniędzy!
— A prywatnie czy można wezwać tancerki?
— Owszem, ale to dość drogo kosztuje! Nie ma
ich gdzie wezwać!
Obiecał zresztą po krótkim namyśle urządzić wi-
xiowisko w domu u siebie, możliwie najtaniej.
— Nie prędzej, jak za parę dni, bo to, widzi pan,
-trzeba zamówić tancerki (ki-sań), nająć muzykę i lekty-
karzy, którzy dziewczęta przyniosą, wreszcie przygoto-
wać obiad dla nich wszystkich oraz dla ich „silk-ca-dzi";
"po dwie tancerki mają jednego «siftk-ca-dzi', który opie-
kuje się niemi, dogląda ich, broni, uczy śpiewu i tańca.
Oni wszędzie towarzyszą tancerkom.
Prosiłem go, aby mi pokazał domowe życie » ki-
sań **; zmieszał się i zgodził dopiero, gdym prośbę po-
wtórzył.
— Na co one panu!? To są biedne dziewczęta
-sieroty, kupione zwykle w dzieciństwie...
— A czy skazanych na niewolę sądownie już
niema?
— Takich w Seulu już obecnie niema.
Szin-mun-giun był bardzo dogodnym dla mnie prze-
wodnikiem, zajmował niepośledni urząd i doskonale
mówił po rosyjsku.
Ale w Korei nic się nie załatwia prędko i prosto,
^zin-mun-giun dowodził, że zanim powiedzie mnie
do „ki-sań*, musi postarać się o człowieka, który bywa
u nich i zna je.
399
— Są tacy, którzy cały czas spędzają u nich, o ta-
kiego postarać się należy...
Tymczasem poszliśmy błąkać się po ulicach miasta,
blado oświetlonych światłem nowego miesiąca. W uli-
cach tu i owdzie migały jeszcze po sklepach światełka;
były to przeważnie kramy z jedzeniem oraz pewne
wertepy, gdzie sz}mkarki „sak-cziu-ga* handlowały
sobą i obrzydliwą mSuH" (wódką). Weszliśmy do kilku
z nich; wszędzie za szynkwasami stały pojedyncze
młode tęgie niewiasty z wyzywającem, śmiałem spoj-
rzeniem. Budy były zupełnie otwarte od ulicy i miały
w kątach małe alkówki zawieszone matami...
— Za noc spędzoną tam i wypicie, ile się chce,
wódki, płaci się cztery dolary (jeny). Sftk-cziu-ga nie
sprzedają się inaczej, jak na całą noc, jednemu tylko
mężczyźnie i zawsze z wódką. Ale są inne pośled-
niejsze «oji-hanyn*, które puszczają do siebie nawet
Europejczyków. Z tych najlepsze biorą dwa dolary
(jeny) za noc, a najgorsze kilka phunów(Vio)grosza) —
objaśniał naiwnie zacny Szin-mun-giun.
W Korei niema wcale domów publicznych, nic ta-
kiego, coby przypominało japońskie ,josziwara* lub
chiński „ogrody słodkich wczasów*. Podrzędne pro-
stytutki, MOji-hanyn" i „slk-cziuga", uprawiają swój za-
wód z osobna i z wolnej ręki. Prostytutki wyższego
rzędu, jak »sam-pe'' i »ki-sań*, również mieszkają po-
jedynczo, lecz są niewolnicami.
— Kupione w dzieciństwie za małą sumę 10 — 20 — 40
400
doi. zostawały po dojściu do lat nałożnicami *) opieku-
nów albo brał je od nich kto inny za zwrotem kosz-
tów wychowania. Gospodarz znalazłszy się w potrze-
bie, odprzedawał je na jedną noc alt>o na dłużej.
Między »sam-pe* a .ki-sań" ta zachodzi różnica, że
pierwsze nie odebrały wykształcenia i są poprostu mło-
demi, ładnemi dziewczętami, podczas, gdy .ki-sań"
uczono rozmaitych nauk, śpiewu i tańca, układania
wierszy, przyjemnej rozmowy i obejścia. Są wśród
nich bardzo przyjemne i rozumne: u takich zawsze
pełno... Przyjaźń z ^^ki-sań" dużo kosztuje. „Sam-pe*
bierze za noc cztery dolary i kwita... Z «ki-sań* ina-
czej: za pierwszą noc płaci się osiem dolarów, ale za
drugą można nic nie zapłacić i płaci się dopiero za
trzecią noc. Jeżeli kto nie zapłaci za trzecią, to może
już nie płacić sześć nocy z rzędu, gdyż to znaczy, że
się dziewczyna podobała; siódmej nocy powinien znacz-
ną sumę wypłacić albo „ki-sań** wykupić. Wykupić
można na rok, na dwa, * dziewczyna zostaje jednak
u dawnego gospodarza, który jeden ma do niej prawo.
Można wreszcie wykupić zupełnie, lecz to kosztuje
drogo, co najmniej 1,000 doi., a są takie ,,ki-sań'', za
które' płacono i po 10,000 dolarów — opowiadał mi
Szin-mun- giun.
Dowiedziałem się następnie, że wszystkie prosty-
tutki płacą podatek do szkatuły pałacowej od dwóch
*) Nałoźnictwo, Jak to już powiedzieliśmy, jest instytucyą
uznaną w Korei przez prawo.
401
]en rocznie do dwóch jen miesięcznie. Najlepsze „kisań*,
w liczbie coś pięćdziesięciu, tworzą trupę dworską,
która jest obowiązana dawać przedstawienia w pałacu
na rozkaz cesarza lub członka rodziny cesarskiej. Prócz
tego, grywały one w niedawno zamkniętym teatrze.
Pobierały od 10 do 15 jen miesięcznie. Czy te
dziewczęta trudniły się teź prostytucyą i czy opłacały
podatek do skarbu, gdzie mieszkały i kto się niemi
opiekował — dowiedzieć się nie mogłem. O ile można
wnioskować ze sprzecznych odpowiedzi, naznaczona
im pensya, korejskim obyczajem, nigdy do nich nie
dochodziła i musiały się utrzymywać i ubierać wła*
snym przemysłem. Dawniej mieszkały w pałacu, obec-
nie werbują je wśród prywatnych „kł-sań*, na co
chętnie godzą się ich właściciele, gdyż to daje im do-
brą markę.
Szin-mun-giun obiecał mię zapoznać i z dworskie-
mi i ze zwykłem! ,,ki-sań''.
Długo tej nocy błądziliśmy z rozmownym krajow-
cem po śpiącym, cichym Seulu. Pokazywał mi roz-
maite zapadłe i głuche kąty stolicy, chałupki nędzarzy,
budy trędowatych, przytułki złodziei... Już powracając,
spostrzegliśmy w małym domku lepszej dzielnicy sa-
motnie migocące światełko. Gdym go spytał, co to
jest? pchnął ze śmiechem drzwi i znaleźliśmy się
w małej, nizkiej izdebce, pośrodku której siedział stary
mężczyzna w czarnym kapeluszu i czarnem ubraniu.
Zobaczywszy nas, pospiesznie wdział na nos ogromne
okulary... Był to znachor i astrolog zarazem. Ściany
Korea. 26
402
izdebki zajmowały do samej góry tajemnicze, czarne
pudełka z białymi znakami, a pod sufitem wisiały ja-
kieś suszone gady i olbrzymie jaszczurki... Żywy wi-
zerunek naszego średniowiecza!
Przed powrotem do domu zmusił mię mój prze-
wodnik do obejrzenia ulicy Trzech Światłości, gdzie
w głębi, w cieniu wysokiej, krzyworogiej bramy chiń-
skiej, jaśniały w blasku księżyca trzy złote hieroglify...
Było tu istotnie pięknie!... Niby w cichym, głębokim
akordzie zestrzeliły się w trzech łagodnych, czarow-
nych promieniach wszystkie szepty, jęki i westchnienia
zasypiającego białego miasta. Zdawały się mówić:
„Nie rozpaczaj, gdyż jest ukojenie!''
Szin-mun-giun nic nie rzekł, ale na dobranoc jakoś
inaczej, mocniej uścisnął mi rękę. Zanosiło się między
nami na początek przyjaźni.
Nazajutrz późno wieczorem puściliśmy się w naszą
wędrówkę do „ki-sań** pod przewodnictwem ,, dobrze
obeznanego" z niemi młodego krajowca.
— Jakie pan życzy sobie widzieć? Czy tylko naj-
lepsze?
— Ależ nie! Chciałbym poznać najrozmaitsze!...
— Owszem. Lecz niech pan pamięta, że żadna
z nich nie umie po europejsku. Te najlepsze, tancerki
dworskie, znają Europejczyków; widywały ich na za-
bawach w pałacu i w teatrze; są jednak i takie, co ni-
gdy Europejczyków nie widziały.
Pierwsza „ki-sań'' mieszkała niedaleko pałacu.
Przebyliśmy kilka pustych podwórek, ominęliśmy jakieś
403
zwaliska, jakieś roztargane murki i lepianki i stanęliśmy
przed małemi, zawartemi drzwiami. Przewodnik nasz
mocno i długo kołatał. W lepiance po niejakim cza-
sie zabrzmiały ostrożne szmery, błysło w szczelinach
światło, lecz natychmiast zgasło. Ktoś stanął zadrzwiami
i oglądał nas najpierw przez szparę. Drzwi otworzył
dopiero po krótkiej rozmowie z naszym przewodnikiem.
Znowu przebyliśmy kilka tajemniczych podwórek,
okolonych wysokimi murami ; pomimo, że księżyc już
wszedł, było tu ciemno, choć oko wykol. Szin-mun-
giun mówił głośno z tęgim Korejczykiem, który nas
tu wpuścił, coś mu rozkazywał i przekonywał go,
wreszcie ten ustąpił i weszliśmy po małych schodach
do osobnej przybudówki, przylepionej do boku dużego
domu mieszkalnego. W maluchnym, jak cela wię-
zienna, pokoiku znaleźliśmy dziewczynę i chłopca.
Była to „ki-sań* gospodarza ubogiego, albo skąpego.
Gołych, szarych ścian jej mieszkania nie upiększały
ani rysunki, ani ozdoby; glinianą podłogę zaściełała
prosta, cienka mata; nie dostrzegłem innych mebli,
oprócz nizkiego drewnianego wezgłowia. Sama miesz-
kanka siedziała w głębi na ziemi, oparta o ścianę; była
drobna, wątła, wydała mi się dzieckiem prawie; wi-
docznie bała się nas i wstydziła; nie odpowiadała na
P3rtania, odwróciwszy twarz w bok i zakrywszy ją
łokciem zarzuconej na głowę ręki. Jej gość równie
zdawał się być zmieszany, ostrożnie zabrał swą fa-
jeczkę z kapciuchem i wyniósł się niepostrzeżenie.
Nie pomogły ani zachęcające namowy Szin-mun-giuna,
404
ani żarty doświadczonego przewodnika: Me-ha, jak on
nam ją nazwał, milczała. Dopiero gdyśmy jej pbdsu-
nęll przyniesione podarunki — trocłię cukierków i fla-
konik perfum, uchyliła cokolwiek twarzy i dziecinnem
rucłiem scłiwyciła łapczywie gościńce. Była wcale ład-
na, ale nie miała więcej nad dwanaście lat.
Następna «ki-sań* ^^Pi-czu" mieszkała w większym
domku; dostaliśmy się do niej po przejściu równie
wielkiej ilości podwórz i podwóreczek, po równie ta-
jemniczych układach z gospodarzem, który właśnie był
u niej w odwiedzinach. Była to dziewczyna lat dwu-
dziestu, wysmukła, świeża, dobrze ułożona, która od-
powiadała na nasze pytania z prostotą i skromnością
panny z lepszego towarzystwa. Pokoik miała ma-
luchny, ale wysłany pięknemi, wzorzystemi matami,
upiększony rysunkami i kwiatami. Na nizkiej toaletce
stało ładne lusterko, napół zasłonięte jedwabnemi fi-
rankami, stały japońskie drobiazgi artystyczne, leżała
książka i przybory do pisania. Poproszona zaśpiewała
nam parę piosenek czystym, piersiowym głosem. Oka-
zało się, że nie była kształcona specyalnie na tancerkę,
ale kolei swego losu nie chciała nam opowiadać. Sku-
siła mię ciekawość zobaczenia, jak też wygląda jej pan,
więc udając, że zbłądziłem, wszedłem przez półotwar-
te drzwi do sąsiedniego domu, gdzie się jeszcze świe-
ciło. Zastałem siedzącego na ziemi brzydkiego, dzio-
batego, niemłodego już Korejczyka a w głębi jakiś
cień kobiecy. Meble i sprzęty izby zdradzały za-
możność.
405
Inne z odwiedzanych .ki-sań" zbliżały się albo
do typu pierwszej — ubogiej, albo do drugiej — bogatej.
U jednej wesołej, grubej dziewczyny zastaliśmy całe
towarzystwo młodych krajowców.
Śpiewała ona najładniej i najdowcipniej odpowiada-
ła na nasze pytania.
— Czego szukasz, cudzoziemcze, w naszych ubo-
gich mieszkaniach?
— Chcę zobaczyć, jak żyją korejskie „ki-sań*, aby
opowiedzieć o tem naszym tancerkom i śpiewaczkom.
Zamyśliła się chwilkę.
— To i u was są takie, jak my?
— Wszędzie są ludzie, lubiący muzykę i taniec.
Uśmiechnęła się przebiegle, trochę smutno i odwró-
ciła ode mnie oczy.
Zebrani Korejczycy nie omieszkali uczynić kilku
wesołych uwag, których Szin-mun-giun nie chciał mi
jednak przetłomaczyć.
Nazajutrz odbyło się u Szin-mun-giuna obiecane
widowisko. Ale nie tańczyła żadna z odwiedzanych
przez nas wczoraj tancerek, gdyż nie wszystkie w rów-
nym stopniu były zręczne i nie wszystkie należały do
tego samego towarzystwa.
— „Ki-sanie* nie chcą tańczyć z nieznanemi sobie
osobami. Musiałem zaprosić wskazane przez nie to-
406
warzyszki z jednego kółka — tłomaczył się gospo-
darz.
Rozesłano maty na podwórku, muzyka, składająca
się z bębna, fletu, skrzypiec, kobzy, tamtamu i arfy,
usiadła z boku rzędem. j.Ki-sanie" ubrały się w dłu-
gie, powłóczyste, kolorowe szaty, przywiązały na gło-
wacłi małe korony ze sztucznych kwiatów, ze złotego
szycłiu i jedwat)iem obleczonego kartonu. Do kiści rąk
przywiązały pięknie łiaftowane, długie chusty, zszyte
jak narękawki. Dwie tancerki stanęły nieruchomie
w głębi, dwie rozpoczęły taniec, nadzwyczaj powolny,
rytmiczny, pełen ruchów mimicznych i gestów s3anbo-
licznych. Był to uroczysty taniec ,Ip-cun*. Po nim
nastąpił niemniej uroczysty „Han-dzan-mu*; potem
słynny taniec staroż3rtnej Silli z nożami ,Ka-mu*,
wreszcie wesoły, hoży ^Syng-mu", podobny do ruskie-
go trepaka. Tańce korejskie naogół są bardzo po-
dobne do japońskich, lecz nie posiadają i w połowie na-
wet tego wykończenia oraz rozmaitości szczegółów, co
te ostatnie. Za to śpiew korejski jest bezwarunkowo
najprzyjemniejszy dla ucha europejskiego ze wszyst-
kich śpiewów Dalekiego Wschodu. Wrzaskliwa muzy-
ka zaś przypomina chińską.
Po tańcach nastąpiła uczta, składająca się z mocno
pieprznych marynat korejskich, rzodkwi, rzepy i ryżu,
suto polewanych „suli*. W rezultacie podochocony
407
gospodarz kazał jeszcze raz zagrać muzyce wesołego
»Syng-mu* i puścił się z tancerkami w tan, rozwiewa-
jąc szeroko rękawy, poły odzieży i zgrabnie przebiera-
jąc nogami. Pokrzykiwał sobie od czasu do czasu,
a obecni rozbawieni przyklaskiwali i przytupywali mu
zgodnie. Nawet za kratkowanemi drzwiami, gdzie z za
zasłony przyglądała się zabawie jego żona, dolatywał
stłumiony śmiech i wesołe uwagi. Tancerki ruszały się
niezwykle żwawo i wykonywały nawet chwilami dość
trudny piruet, polegający na szybkiem obróceniu się
dokoła samej siebie przy pochyleniu pod kątem 45^
i wyciągnięciu nóg.
Wszyscy byli zachwyceni.
Kosztowało mię widowisko z górą 50 jenów *).
Musiałem prócz tego dać tancerkom po dwa jeny nad-
datku, gdyż określona niby to taksą zapłata — 4 jeny
dla każdej „ki-sań*, szła do kieszeni ich właścicieli.
Musiałem dać po jenie dwom jakimś jegomościom, któ-
rzy nietylko zjedli z nami obiad i wypili sporo „suli",
lecz natarczywie domagali się datku jako „przyjaciele
i nauczyciele* najętych „ki-sari*... Żądano osobno za
„taniec z nożami*. Słowem, rachunek miał rdzennie
korejskie cechy i wypadł o wiele słoniej, niż podobne
przedstawienie w Japonii.
^) Tancerki — 16 jenów, muzykantom po 2 jeny =12,
obiad dla wszystkich — 15 jenów, lektykarzom, którzy przy-
nieśli tancerki — 4 jeny.
408
Tam ,, gejsze*, przedstawiające dużo szlachetniej-
szy typ tancerek, których zawód nie jest związany
z obowiązkowym nierządem, łączą się w stowarzysze-
nia, posiadające ścisły regulamin i stałe taksy, zabezpie-
czające obie strony od wyzysku. W Japonii można we-
zwać .gejsze' do prywatnego domu lub herbaciarni
tylko za pośrednictwem biura ich stowarzyszeń. W Ko-
rei nic podobnego nie istnieje. Mam jednak powody
przypuszczać, że instytucya » gejsz' oraz ich tańce
w blizkiem pozostają pokrewieństwie z produkcyami ko-
rejskich „ki-sań' i pochodzą z tego samego źródła,
prawdopodobnie z Indyi z domieszką pierwiastków
miejscowych. W Chinach niema tancerek, są jedynie
śpiewaczki publiczne; chińczycy nie uprawiają tańca
jako zabawy towarzyskiej; przeciwnie w Japonii zacho-
wały się tańce religijne i tańce dworskie uroczyste, wy-
konywane przez dostojników i przedstawiające przegląd
państwa dopełniany przez mikada ^). Ainosi, abo-
rygiewie wysp Japońskich oraz sybirskie plemio-
na tunguskie, pokrewne Korejczykom, namiętnie lubią
taniec:
Korea jest krainą, gdzie częściej może, niż gdziein-
dziej, zdarzenia wesołe ocierają się bezpośrednio o zja-
wiska smutne lub okropne. Doba nie minęła od wypra-
wionego przez Szin-mun-giuna balu a byłem świad-
>) Widziałem taki taniec w Hakodate na dorocznym obie-
dzie sadowników.
409
kiem wcale innych tańców. Około południa plac przed
bramą pałacową zaroił się od tłumów ludzi. Oddział
żołnierzy uszykował się na ulicy przyległej i postawił
broń w kozły. Wszyscy zwracali głowy w stronę Dzon-
no, gdzie zaznaczył się pewien ruch i skąd wciąż pły-
nęła ciżba. Wreszcie usłyszałem przenikliwe dźwięki
piszczałek i echa rosnącego pogwaru. Wkrótce nad
głowami tłumów powiały daleko barwne, wielkie cho-
rągwie i płynęły ku nam. Ciekawi rozstępowali się,
tworząc szpaler, którego środkiem postępowała groma-
da, niosąca znak, poprzedzana przez muzykę. Na prze-
dzie w podskokach szło kilku tęgich ,pu-saniów" (kra-
marzy) z krótkiemi maczugami w ręku i do taktu dzi-
kiej muzyki tańczyło dziki taniec.
Poza nimi sunął zbity tłum ich towarzyszów w bia-
łych szatach, w żółtych cylindrach bambusowych z za-
tkniętymi za brzegi kawałkami bawełny. Wielkie cho-
rągwie z kolorowego jedwabiu ze złotymi lub czerwo-
nymi napisami chwiały się nad ich głowami. Bliżsi tań-
czących wydawali od czasu do czasu przenikliwe okrzy-
ki, podobne do orlich krakań. Muzyka składała się
z fletów i wielkich kobz ze skórzanymi miechami.
Przyszli „pu-saniowie* wyrazić cesarzowi swą wierno-
poddańczą radość z powodu powrotu do zdrowia jedne-
go z jego małych wnuków.
Seulczycy, wielcy miłośnicy wszelkich wido-
wisk, przyglądali im się z jawną ironią; wielu z obec-
nych pewno pamiętało dobrze niedawne w stolicy
410
wybryki wędrownych przekupniów, ich gwałty i nadu-
życia.
— Upiją się ^makale* *) i skaczą bez wstydu!
Cesarza tylko niepokoją! Pewnie myślą, że ich puś-
ci do środka pałacu! — mruknął^ niechętnie Szin-mun-
giun.
Z godzinę pewnie wykrzykiwali i wyskakiwali pu-
saniowie na pałacowym tarasie przed zamkniętą bramą.
Wreszcie wrzeciądze otwarły się nawpół, chorągwie
pochyliły się, w głębi ogrodu ukazał się w lektyce ce-
sarz. Wkrótce potem wyruszyli pu-saniowie z powro-
tem, wciąż tańcząc i wywijając maczugami. Ich ogo-
rzałe, obrzękłe twarze, błędne, przekrwione oczy, wy-
uzdane ruchy bynajmniej nie usposabiały ku nim ży-
czliwie.
Szin-mun-giun sprowadził mię pospiesznie z ich
drogi.
— Lepiej zejdźmy im z oczu. Nienawidzą cudzo-
ziemców, szczególniej Japończyków, a tutaj stoi ich
dużo wśród widzów, może wyniknąć... nieporozu-
mienie!
— Skądże taka szczególna do Japończyków nie-
chęć?...
— A stąd, że odbierają im chleb, że budują koleje
O Wódka, przyprawiająca o szaleństwo; piją ją tubylcy
przed bitwą, przed zaburzeniami publicznemi, aby, jak mi po-
wiadali, , stracić pamięć i wstyd'.
411
żelazne, przeprowadzają poczty i telegrafy, zakładają
własny handel. Pu-saniowie lubią stare obyczaje!
W kilka dni potem dowiedziałem się, że do Cze-
mulpo zawinął pancernik i dwa kontrtorpedowce ro-
syjskie. Przybyły żądać zadośćuczynienia za pokrzyw-
dzenie marynarzy rosyjskicti. Sądząc z opowiadania
agenta rosyjskiego, rzecz tak się miała: Z powodu świę-
ta japońskiego na ulicacłi dzielnicy japońskiej w Cze-
mulpo były wystawione ołtarze ozdobne, na których
leżały kwiaty ofiarne i owoce. Gromadka podpiłych
majtków, sądząc, że to stragany, zabrała z jednego
z nich kilka gruszek i zjadła. Oburzeni Japończycy
rzucili się na żartownisiów. Majtkowie uciekli pod ochro-
nę towarzyszów pozostałych na łodziach. Wszczęła się
bójka, w której kilku Japończyków zostało ciężko ra-
nionych a dwóch zabitych. Marynarze odpłynęli szczęś-
liwie bez strat. Wtedy tłum obiegł agenturę „Floty
Ochotniczej", wpadł do niektórych domów pr3rwatnych
i udał się nawet do konsulatu angielskiego, szukając
zbiegłych majtków. Przeszukawszy domy, rozszedł się
na rozkaz konsula japońskiego, któremu nareszcie uda-
ło się opanować wzburzoną gawiedź. W 1903 r. było
w Korei mnóstwo takich wypadków: to w lasach pobili
się przebrani za drwali żołnierze, to na wyspie Dżalet
zabito kilku Japończyków, to w Fuzanie pokaleczono
oficera rosyjskiego, to w samym Seulu wynikła bójka
pomiędzy kozakami straży poselskiej a mieszkańcami
dzielnicy japońskiej, to wybuchły poważne nieporozu-
mienia w porcie Mo-sam-pho. Ale zatargi te załatwiano
412
zazwyczaj drogą dyplomatyczną, bez uciekania się... do
pancerników. Pojawienie się okrętów rosyjskich za-
trwożyło mię; miałem w pamięci wielkie wzburzenie,
jakie panowało w Japonii na krótko przed 8 paździer-
nika, wyznaczonym przez dyplomacyę japońską, jako
termin wypowiedzenia wojny, albo opuszczenia przez
Rosyan Mandżuryi. Już wówczas przypuszczałem, że
nie uda mi się wycieczka do Korei. Dyplomacyi rosyj-
skiej powiodło się jednak odwlec wybuch wojny. O ile
wiem, ofiarowano Japonii południową i środkową Koreę
z zastrzeżeniem, że północna pozostanie księstwem
niezależnem pod protektoratem obu państw i że Japo-
nia nie wzniesie warowni na południowych cyplach pół-
wyspu w cieśninie Korejskiej. W sprawy mandżurskie
Japonia miała się nie mieszać. Łatwe było do przewi-
dzenia, że ona nie zgodzi się na te warunki, lecz oma-
wianie ich przez dwory dawało mi trochę czasu na od-
bycie ciekawej podróży. Powiedziano mi w Tokio, że
mam zapewnione trzy tygodnie pokoju, minęło jednak
sześć i nic o wojnie nie było słychać. Juzem nabrał
otuchy i umyślił odwiedzić niektóre interesujące miasta
dawnej P^k-cżie i Ko-ri5, gdy wtem... pancerniki.
Udałem się niezwłocznie do rosyjskiego posła z zapy-
taniem, co mam czynić? Spotkałem się z nim na ulicy,
szedł właśnie w stronę dzielnicy japońskiej.
— Ależ jedź pan! Upewniam pana, że wojny nie
będzie. Japonia nie ośmieli się nigdy! Tak tylko stra-
szy! Papiery jej spadły na łeb na szyję na giełdzie lon-
dyńskiej, kiedy tylko spróbowała ostrzej wystąpić! —
413
uspokajał mię dyplomata, gdym mu swą sprawę wyłusz-
czył. — I nad Jalu pan może podróżować bezpiecznie.
Tam nasz wpływ panuje całkowicie. Na krok nigdzie
nie puściliśmy Japończyków. Muszę jednak powie-
dzieć, że cesarz korejski odmówił panu audyencyi.
Między nami mówiąc, nie udziela jej już od kilku
miesięcy nikomu, aby mieć prawo nieprzyjmowania
i posła japońskiego. Pozwolenia na zwiedzenie Starega
Pałacu też nie uzyskałem, gdyż tam podobno... zarzą-
dzono... reparacyę.
Gawędząc, szliśmy przez ulice, rojące się od cichych
tłumów wieczornych. Obłoki kurzu, przesiąknięte ró-
żowym blaskiem zorzy, pokr3rwały miasto gęstym, ośle-
piającym muślinem. Białe figury przechodniów ginęły
w nim, jak w dymie. Perspektywy ulic ledwie się ry-
sowały, tonąc w tumanie podobnym do mgławicy po-
żaru. Ciemne mury, bramy i dachy pałaców cesarskich
oraz dawnych warowni wystawały wysoko ponad tłum
brzydkich, ubogich budowli seulskich. Ruch uliczny
pozbawiony turkotu, ale oż)nviony, płynął niemilknącą
gędźbą ludzkich głosów. Wianek różowych zamglo-
nych szczytów górskich strzegł zazdrośnie doliny
wokoło. Nagłe znikanie ciżby, ginącej w jakichś szpa-
rach i szczelinach ledwie dostrzegalnych uliczek, gęste
potoki spokojnych, wesołych ludzi, snujących się wśród
domów o pozorach ruin, dopełniały dziwacznego wra-
żenia. Wtem poseł przestał mówić i zrobił znak ręką.
Dostrzegłem wysokie krzesło, w jakich noszą znacz-
nych dostojników korejskich, wzniesione w tumanie
414
kurzawy ponad głowami czeredy tragarzów. Tęgi Euro-
pejczyk, który w niem siedział, zwrócił ku nam ener-
giczną, wąsatą twarz. Był to mistr. Mac Levi Brown,
radca finansowy dworu korejskiego i naczelny Komisarz
Celny. Zszedł z krzesła i zbliżył się do nas; po powi-
taniu odszedłem cokolwiek, domyślając się, że ci pa-
nowie mają sobie coś do powiedzenia. Istotnie rozma-
wiali dość długo i wydało mi się, że są zaniepokojeni.
Poseł niezwłocznie pożegnał się ze mną, siadł do swej
rykszy, która w czasie przechadzki szła nieodstępnie
za nami, i odjechał w kierunku cokolwiek odmiennym,
niż zamierzony poprzednio.
Krwawa zmora wojny wychyliła się z za granito-
wych wiszarów...
Prosił mię koniecznie Szin-mun-giun, abym przed
wyjazdem zwiedził budowaną przez skarb hutę
szklaną.
— Niech pan zobaczy i powie nam, czy co z tego
będzie.
Pojechaliśmy tramwajem elektrycznym za bramę
Zachodnią, minęliśmy stacyę kolei, piękny szpital ame-
rykański, parę will europejskich, zbudowanych na wy-
niosłościach, i zatrzymaliśmy się na końcu przedmieścia
przed wielkim, do koszar podobnym domiskiem, na
którego końcu wznosił się niedobudowany komin fa-
415
bryczny. Nigdzie żywego ducha ; błądziliśmy po pu-
stym dziedzińcu, poszukując nadzorcy. Był nim Czecti
ożeniony z Polką, zawodowy tiutnik szklarski. Zapro-
sił nas do mieszkania, gdzie zostawił klucze. Po dro-
dze wzdychał i biadał:
— Znowu stanęła robota! A myślałem, że tej zimy
puścimy w ruch piece. Cóż, kiedy pan inżynier roz-
gniewał się! O głupstwo poszło, o zupełny drobiazg.
Chińczycy nie chcą budować komina bez rusztowania,
a pan inżynier zmusza ich budować w nowy sposób na
takim, ot, kołnierzu. Mówi, że rusztowanie mu prze-
szkadza... a Chińczycy znowu, że im się w głowie krę-
ci. Przestali robić. Nie wiem, co będzie. Pewnie trze-
ba się będzie wynosić. A kto mi zapłaci za to, żem
miejsce porzucił i tu przyjechał, tego nie wiem...
Wzdychał i miał czego, gdyż z zajmowanej prze-
zeń na mieszkanie szopy wyległa taka moc dzieci, że
mimowoli zap3rtałem:
— Czy to wszystko pana?
— A moje!... Jest jeszcze jedno w kołysce...
Wyszła z kuchni okazała kobieta rodaczka i po-
twierdziła słowa męża. Ucieszyła się bardzo, usłyszaw-
szy mowę polską, i nie chciała nas puścić bez herbaty.
Ponieważ rozmowa wciąż płynęła po polsku, Sin-mun-
giun siedział nadąsany, gdyż nic nie rozumiał. Za to
ja zdążyłem dowiedzieć się kilku ciekawych szczegó-
łów. Pan inżynier był też Polakiem i miał kontrakt na
cztery, zdaje się, lata, pobierał rocznie około sześciu
tysięcy rubli.
416
— Na budowie to on się zna, ani słowa nie po-
wiem! Ale co na szkle, to widzi mi się, że wcale nic
się nie zna. Dlatego ciągle zwleka, żeby do kontraktu
dociągnąć i fabryki przedtem nie puścić. A przecie
gdyby mi tylko pozwolił, tobyśmy tu wszystko zaraz
urządzili i jak jeszcze! Tu, panie, takie materyały, taka
opoka, taki szpat, że szkło będzie pierwszego gatun-
ku, niegorsze od czeskiego! — gadał hutnik, wsuwa-
jąc mi w rękę kawałek » szpatu".
— Nic on nie wie, tylko pieniądze darmo bierze! —
wmieszał się nagle po rosyjsku Szin-mun-giun. — Choć
to pana rodak, ale muszę powiedzieć, że jest człowiek
nieuczciwy. Czyż to pięknie zmuszać ludzi pracować
tak wysoko bez żadnej ochrony, kiedy im się w głowie
kręci ? A potem dla takiego głupstwa robotę przery-
wać... Cegła kupiona, ludzie najęci, pogoda piękna,
a on zabrał plany i wyjechał.
— I puściliście go?
Szin-mun-giun wzruszył po europejsku ramionami.
— Skandale robi, ze słuchać niepodobna! Ryczy
jak byk! Wzywał go minister, to taką mu przykrość
powiedział, że wstyd powtórzyć! Skarżył się minister
posłowi, ale ten bardzo chwalił obu inżynierów, a nas
obwiniał.
— Więc jest i drugi inżynier?
— Jest i drugi. Ma budować tkalnię, ale wciąż po-
dróżuje nad Jalu. Też go wz3n¥ał minister i spytał:
„Cóż to, my za to panu płacimy, żeby pan podró-
417
źował*? A on na to kazał nam jakieś słupy z lanego
żelaza sprowadzić, że niby bez nich obejść się nie mo-
że i że dopóki nie przyjdą, budować nie zacznie. Ani
planów pokazać nie chce, ani wytłomaczyć. Rozumie
się, że my nie zgadzamy się wyrzucić na ślepo kilka-
dziesiąt tysięcy dolarów. Więc pojechał sobie znowu
nad Jalu!
— Czy on też Polak?
— Nie, on jest rodowitym Rosyaninem. Mimo to
lepszy jest, gdyż nie naraził nas darmo na takie strasz-
ne koszta, jak ten pański Polak.
Obejrzałem bardzo uważnie budynek i wydał mi
się dobrze pomyślany, starannie stawiany. Towarzyszą-
cy mi hutnik potwierdził to również.
— Panie, tu byłyby anielskie warsztaty. Gdyby mi
tylko pozwolono, jabym zaraz młyny ustawił, opokę
mełł, suszarnia prawie gotowa a i piece-by można w cza-
sie zimy pod dachem murować. Ach, gdyby nie ten
komin!...
,Ten komin" istotnie zastanawiał mię i skłaniał do
podejrzeń, wypowiedzianych przez majstra hutnika.
— Czy ten Rosyanin nic nie postawił?
— Nic a nic, nawet cegiełki nie ruszył. Podobno
bardzo zna się na rzeczy! — pospiesznie dorzucił Szin-
mun-giun.
— Obaj są nicponie. Ale muszę mego rodaka
wziąć w obronę. Zawsze wam coś zrobił. A skoro te-
raz przeszkadza, wypędźcie go i skończcie sami. Nie-
Korea. 27
418
wielka rzecz. Pan, panie Szin-mun-giun, który wybu-
dowałeś taki śliczny wiadukt, z łatwością wyprowa-
dzisz według planu komin; piece (postawi wam pan
majster i będziecie mieli piękną hutę. Szkło takie
tu drogie, że koszta wrócą wam się rychło.
Szin-mun-giun poweselał.
— Ba, dawnobyśmy to zrobili, ale... plany: pla-
nów niema! Zabrali je! Bez dyrektora-znawcy lękamy
się też huty w ruch puścić. Nie wiedzie nam się! Nic
się nam nie wiedzie.
— A tam co za fabryka idzie? — spytałem, do-
strzegłszy na podgórzu dymiący się komin wysoki.
— To.,* też fabryka skarbowa. Japończycy bu-
dowali.
— Ci, bo ogromne są zuchy. Do czego się wezmą,
na poczekaniu zrobią: kolej zaraz budują, papiernię
stawiają, tę tu fabrykę (nie wiem czego) w przeszłym
roku, jak było w umowie, w ruch puścili. Ale im teraz
tu nigdzie chodu nie dają — objaśnił mię po polsku
hutnik.
Odprowadził nas do stacyi tramwajowej i przysiadł
z nami na bloku kamiennym w oczekiwaniu wagonu.
Ten bardzo długo się nie zjawiał. Zmierzchało się.
— Nie przyjdzie. Od czasu jak tu konduktora ka-
mieniami sprali, nie chodzą pod wieczór — powiedział
Czech.
Radzi nie radzi, musieliśmy wracać parę wiorst pie-
chotą po przykrej, zaśmieconej drodze.
419
W tym czasie Sin-mun-giun opowiedział mi w krót-
kości powód elektrycznego zatargu:
— Rząd, dając koncesyę na tramwaje Towarzystwu
amerykańskiemu, wymówił sobie prawo wykupu linii,
ale gdy przyszło do tego. Towarzystwo postawiło nad-
zwyczaj wygórowane żądania: półtora miliona jenów
za zbite szyny, stare wagony i maszyny. W swoim
czasie cesarz dopomógł Towarzystwu dużo gotówką,
rozgniewany więc, zażądał rachunku. Towarzystwo od-
mówiło dowodów, ile ich kolej istotnie kosztowała,
i obliczało jej wartość z dochodu. Stąd nieporozumie-
nia i przykrości. Robotnicy dowiedzieli się o gniewie
cesarza, a że lubią swego monarchę, więc zaczęli ciskać
kamieniami i błotem na tramwaje z podróżnymi za
miejską bramą Zachodnią. Wówczas Towarzystwo za-
miast 8 wagonów zaczęło posyłać tam tylko dwa pod
pozorem uszkodzenia i przez posła zażądało wynagro-
dzenia. Działo się to ze dwa miesiące temu, lecz nie-
dawno, przed trzema tygodniami zaszły nowe wypadki.
Tramwaj przejechał dziecko; tłum napadł na kondukto-
ra Amerykanina i zaczął go ścigać. Ten schował się do
sklepu japońskiego, wziął tam rower i uciekł. Wtedy
krajowcy rozbili sklep i pobili Japończyka, który dał
rower. Stąd nowe ciężkie rozmowy w ministeryum
spraw zagranicznych, zaś cesarz rozgniewany kazał
zgasić w pałacu elektryczność.
Wiemy, że monsieur Moulis przedstawił tę sprawę
trochę inaczej, a w poselstwie rosyjskiem ten sam pan,
co mi dowodził, iż „w Korei pieniędzy kury nie dziobią**,
420
objaśnił bez cienia zafrasowania, źe rząd korejski
wprawdzie zastrzegł sobie prawo wykupu tramwajów,
lecz w kontrakcie istniał punkt, na mocy którego jedna
niezapłacona w terminie rata oddawała z powrotem wy-
kupioną linię Towarzystwu i przyznawała mu prawo
niezwracania pobranych dotąd pieniędzy w charakterze
,nieustojki*. Rząd zapłacił pierwszą i drugą ratę, ale
z trzecią spóźnił się i — linię stracił.
— Otóż Korejczycy uważają się za pokrzjrwdzo-
nych, gdyż tu na Wschodzie tych rzeczy... nie rozu-
mieją!
Umówiliśmy się z Szin-mun-giunem, że spędzimy
ostatni wieczór w słynnej seulskiej restauracyi. W po-
równaniu z chińskimi i japońskimi zakładami, był to
przybytek bardzo skromny, pachniał mocno obrzydliwą
,su-li*, stoły, krzesła, ściany miał brudne i odrapane.
Za cienkiem przepierzeniem sali, gdzieśmy usiedli, roz-
legły się chichoty kilku „ki-sań* i głosy hulającej zło-
tej młodzieży korejskiej. Jedyną zaletą miejsca był
śliczny widok, otwierający się z wąziutkiego balkonu
na miasto. Szin-mun-giun był jakoś nieswój i dopiero
gdy za ścianą głosy ucichły i goście stamtąd wynieśli
się, sprawdził ich nieobecność przez dziurkę w ścianie
i... rozgadał się. Mówiliśmy wciąż o tem samem, wciąż
o Korei.
— Nie widzę ratunku, nie widzę! Trzeba się uczyć,
szkoły zakładać, zagranicę jeździć, ale niema pieniędzy.
A pieniędzy niema, bo urzędnicy kradną, a urzędnicy
kradną, bo pensye mają liche, gdyż nie zwiększono im
421
ich od wielu lat, a wszystko tymczasem podrożało.
Przed dwoma laty miara ryżu (5 funt.) kosztowała
10 sen, teraz kosztuje 60 sen, za noszę (byczą) drze-
wa płaciło się 80 sen, teraz — trzeba za nią dać 8 do-
larów. I tak wszystko! Skąd wziąć? A żyć trzeba, jeść,
ubierać się, dawać zwierzchnikom podarunki, trzeba
utrzym3nB^ać niedołężnych rodziców, pomagać krewnym.
Więc kradną. Mówią, że za dużo urzędników, że za
dużo niepotrzebnej pisaniny, że należy zmniejszyć ilość
osób, za to lepiej je wynagradzać. Prawda! Zgadzam
się. Ale gdzie się reszta podzieje? Przecie i to są lu-
dzie i mają małe dzieci! Innej pracy prócz biurowej
niema w Korei. Rolnik w takiej nędzy i ucisku, że psu
lepiej się dzieje! Nikt sobie źle nie życzy. Każdy woli
mieszkać na górze, niż w studni. Tak smutno, tak
smutno, że kiedy się o tem myśli, to się jeść odechcie-
wa. Lepiej nie myśleć, aby nie krajać wody nożem...
Pan się pytał o cudzoziemców, pan inny od nich i otwar-
cie panu powiem: oni myślą tylko, jakby nas rozdra-^^
pać! Biorą za bezcen najcenniejsze kopalnie, najlepsze
lasy, nie spełniają zobowiązań, zajmują obszary dzie-
sięćkroć większe, niż im ustąpiono, a gdy się im
opieramy, zaraz skarżą się u swych posłów, zaraz stra-
szą, posyłają okręty. Wyśmiewają się z nas, żeśmy
sprzedajni. A kto psuje nas? Kto za pieniądze kusi
o zdradę własnego kraju? Wasi posłowie! Tak, panie,
zginie Korea, bo musi pić wodę, kto sól połknął!
Urwał i pił chciwie grzaną ,suli" z małej filiża-
neczki, którą wciąż napełniał.
422
— A Japończycy? — spytałem ostrożnie.
— Japończycy! — porwał się Korejczyk. — Ci są
najgorsi! Ci nam żywcem stryczek na szyję zakładają!
Otwierają banki, pożyczają pieniądze. My będziemy
niedługo służyć im za niewolników! Czy pan wie, że
trzecia część ziemi w Seulu już do nich należy, trzyma-
ją ją w zastawie !
— Tak, ale oni jedni szczerze pragnęli wprowadzić
u was dobre zmiany, polepszyć administracyę, podnieść
oświatę, uporządkować gospodarstwo. A teraz czy nie
spełniają przyzwoicie swych zobowiązań? — spytałem.
— Prawda — odrzekł z namysłem. — Ale oni chcą
tylko nas zaspokoić z wierzchu: samą zmienić skorupę
a wydrzeć wnętrzności, zostawić łupinę, zniszczyć
ducha !
Oparł się łokciami na stole i pił w posępnej za-
dumie.
Nie miałem serca powiedzieć mu, że ducha sobie
tylko sam naród może obronić.
Wyszliśmy na balkon. Białe od poświaty miesięcz-
nej, wielkie, zamglone miasto rozściełało się pod nami
aż pod stopy gór. Gdzie niegdzie blado w cieniach
migały ognie. Gdzie niegdzie majaczyły w ukryciach
murów białe, powłóczyste postacie przechodniów, owdzie
zapalały się i gasły iskry na bagnetach przechadzają-
cych się straży. Wspaniały łuk wiaduktu przelatywał
nad ulicami niby stężała srebrna błyskawica. Dalej
czerniały niezmierzone mury pałacowe. Wiały nad
nimi puchy bezlistnych jesiennych gajów, lśniły się
423
wśród nich wygięte dachy dworskie, strzelały szpice
kiosków.
Zdawało się, że niema końca tym „Starym i No-
wym ogrodom Rozkoszy".
Nagle wydało mi się, że dostrzegam widmo star-
ca, który daremnie szuka wśród nich kąta, gdzieby
bezpiecznie mógł złożyć senną, zbolałą głowę...
Straszne zaiste wcielenie nieszczęsnej przeszłości
korejskiej.
KONIEC
Skorowidz imion własnych.
A-dao (mnich), 54.
Akamacu Kejsi (mnich), 56.
Aleksiejew K. A., 250, 356, 359.
Alftan (aut), 256.
Allen H.N. (aut.), 144, 230, 343.
Ameryka, 267, 338, 340.
Amerykanie, 131, 353, 419.
Amok-kan (rzeka, po chińsku
Jalu), 68, 233.
Amur, 105, 164.
An-bion,31,70, 89.
Anglia, 262, 334, 338, 352.
Anglicy, 119.
Anuczin D. N. (autor), 319.
ArkaNiezależności, 235, 355,356
Asikawa, (dynastya), 327.
Aston (autor), 261.
Auckland (góra), 72.
Austro-Węgry, 262.
Bałtyk, 364.
Bank rosyjsko-korejski, 250.
Belgia, 231.
Bemeux (biskup), 59, 336.
Bishop I. B. (aut.), 45, 49, 128,
147, 170, 175, 193, 230, 237,
241,290,296.
Bo-haj (państwo), 232, 276, 314.
Bóg Wojny (Koań-ju6ń-dzan),
5u, 2ióo,
Broughton W. (marynarz), 259.
Bruner (osoba), 354, 362.
Budda, 61, 62.
Cambell Ch. (autor), 256.
Cchan (król), 382.
Ccho-czi-uon, 308.
Cchoe-cżje-u (sekciarz), 345.
Cchorąn (rzeka), 210.
ChMj-cżin (miasto), 234.
Cham-gi6n-do (prow.), 98, 232,
309.
Cham-hyn (miasto), 232, 256.
Chanabuza (poseł), 337, 338.
Chań-giń-cżik (spiskowiec), 341 .
Chań-hań (rzeka), 10, 69,336,
347.
Chan-ioul-kan (jezioro), 216.
Chań-sión (Seul), 225, 250.
Cha-san-do (rzeczka), 232.
Chastan (misyonarz), 58.
ChinaReview, 44, 52, 164.
Chińczycy, 105, 108, 24, 27, 51.
64,259,276,371,375,415.
Chiny 11, 55, 74, 76, 80, 82, m,
113, 121, 135, 144, 162, 16S,
175, 242, 258, 267, 269. 292,
312, 322, 328, 337, 339, 342,
343, 348, 351, 369.
ChiOn-giOn (przywódca), 334.
II
Choan-cżie (tytuł), 355.
Choan-ha-do, 149, 159, 276.
Chóń-dzon KiO-muń (król), 334.
Chon-jOnsik (urzędnik), 341.
Chuang (sekciarz), 347.
Chubilaj (monarcha), 320.
Ciu (misyonarz), 58.
Cón-cziu (bóg), 47.
Curzon G. N., 40.
Cu-szima, 258, 316, 325. 339.
Cże-cźju (wyspa), 72.
Czemulpo 10, 11, 27. 113, 115,
250, 259, 261, 267, 271. 273,
297, 304, 337, 338, 348, 364.
411.
Czeń-bo-szań (góry), 310.
Cżin-cźin (miasto), 236.
Czing-haj-ueń (port), 362.
Cziń-hań (państewko), 311.
Czi-nam-pho, 10, 11.
Cziól-dzon (król), 334.
Cziólla-do, 236, 276, 348.
Cziól-lión-do (wyspa), 4.
Cżion-siOn, 250.
Cźio-yj- cźie-bu (poemat), 326.
Cżi-sóul (cieśnina), 316.
Cziuń-cżiu, 236,284,316,339.
Cziun-czi6n-do, 236.
Czoi-si-chjęg (sekciarz^, 347,
372.
Czosen Szimpo (gazeta), 4.
Czou-hou (plemię), 237.
Czukcza* 164.
Dagelet (wyspa), 354.
Dai-butsu, 12.
Daj-ici-ginko (bank), 4.
Dallet Ch. (autor), 230.
Daveluy (biskup), 59, 230.
Dełotkiewicz P. (podróżnik),
129.
Dyamentowe góry (Kym-hań-
sań), 33, 63, 66, 68, 234.
Dybowski B. (uczony), 134.
Dzan-ań-sa (klasztor), 63.
Dzan-hOń (król). 121, 334.
Dzo (regentka), 334.
Dzoe-sók (bóg płodności), 47.
Dzo-siOn, 115, 309, 311,321,
327, 356.
Dzun-phun-cha (minister), 353.
Europa, 340.
Europejczyczy, 1, 4, 53, 57, 222,
277, 331, 354, 402.
Ewa Haktang (szkoła), 148.
Fenwick M. C. (autor), 160.
Formoza, 268.
Francuzi, 131, 228, 259, 336,
367, 371.
Francya, 262, 334.
Fu-ju (plemię), 310.
Fu-ku-siń (wojownik), 313.
Fuzan, 3, 4, 6, 10, 113, 114,
115,236,258, 259,262,267,
271, 273, 325, 327, 330, 337,
354, 359, 411.
Gardner (autor), 24.
Garin N. (autor), 52.
General Sherman (statek), 16,
336.
Genzan (Uenzan), 2, 10, 13, 18,
27,32,33,98,110,113, 115,
129, 232, 234, 256. 259, 261,
267, 271, 273, 337, 354.
Gottsche C. (aut.), 230.
Griffis W. E. (aut.), 43, 83, 164,
184, 230, 275, 277, 327, 329.
Grinta (wyspa), 159.
Hajaszy (poseł), 362.
Hamilton A. (autor), 78, 146, 268.
Hamilton (wyspy), 342, 362.
Hanenim, 51.
Hankau, 269.
Hanrla-san (góry), 72.
Haram (prow.), 80.
Hasse-Wartegg (aut.), 83. 257.
III
Hań-bu-lang (wieś), 120, 139.
Hłdejoszi (sziogun), 3, 327, 330.
Hijo-bul-hijo (most), 196.
Hongkong, 268.
Hong-kong and Shanghai Ban-
kig Corporation, 250.
Hori-Company, 17, 270.
Ho-so (król), 314.
HulbertH. B. (aut.). 42, 145, 275,
311,318.
Hunt (urzędnik), 300.
Huon (wieś), 154, 162.
I-dzuń-jon (książę), 352.
I-ha-yn (książę), 334.
li-sa-pu (wojownik), 317.
Ij-jąg-ik (minister), 361, 363.
Ik-sión (król), 334, 354.
Imber (biskup), 58.
Independent (gazeta), 300, 354,
355.
lón-dzO
I-si5n-ge (król), 14, 63, 321,
322, 325.
luon-jąg (osoba), 281.
Jaisohn F., 353, 355, 361.
Jakuci 1 64
Jalu (Amok-kan), 309, 330, 354,
361,362,364,413,416.
Jan (księstwo), 309.
Jan-cźiu (miasto), 121, 300.
Jan- di (cesarz), 313.
Jang-cziu-nau (książę), 148.
Jang-tse-kiang, 268.
Japan Daily Herald (gazeta),
230.
Japończycy, 3, 4, 8, 9, 10, 12, 13,
19,23,27,57,64,78,105,108,
109, 227, 233, 243, 250, 256,
257, 273, 276, 287, 342, 354,
367. 371, 380, 410, 422.
Japonia, 1, 2, 6, 10, 35, 56, 74.
76, 82,86,87,88, 112, 113,
118, 135.144,147, 179,187,
210, 242, 258, 259, 264, 267.
281, 310, 312, 313, 318, 320,
325,327,336,337,338, 341,
348,351,352,353,354, 359,
360, 362, 363, 364, 408, 412.
Japoński archipelag 32.
Ją-dzo (król), 120.
Jąg-piąg (miasto), 232.
Ją-mią-dzo (król), 120.
Ją-nam-pho, 362, 363.
Jelenia (wyspa), 4.
J5-cżi-son-nam (dzieło), 307,
314, 326.
Jo-dże-mo (dolina), 316.
Jo-dżi Sóng-nam, 196.
Jóń-san (król), 55.
Ju-cżion-sa (klasztor), 63.
Jung-cżium (minister), 347.
Ju-ri (król), 315.
Kan-hoa (wyspa), 12, 65, 259,
299, 300, 336, 337.
Kanton, 108.
Kan-u6ń-do (prow.), 93, 98, 235,
276, 284, 347.
Kap-san (miasto), 256.
Ka-sión (Son-do), 234.
Kaspijskie morze, 32.
Kasu (pieczary), 234.
Katarzyna II (ces.), 291.
Kato (wódz), 328.
Kią-dzon (król), 120.
Kiąg-nun (miejscowość), 384.
Kidza(legend. emigr. z Chin), 80,
233.
Kim, 58, 334.
Kim-chou-cżiu (minister), 353.
Kim-chon-niuk (osoba), 361.
Kim-cżu-sin (wódz), 316.
Kim-dzon-cżik (autor), 326.
Kim-chak-u (minister), 352.
Kim-hu-cżik (osoba), 307.
Kim-ok-kiuń (minister), 340, 341 .
Kim-po (miastoj, 304.
IV
KInnga (rzeczka), 103, 109, 110,
119.
KiOn-cżin (So-ja-bol), (miasto),
236.
KiOn-cźiu (miasto), 196, 345.
KiOn-gyj-do, 64, 85, 149, 200,
234, 276, 319.
KiOn-hyń (miasto), 232.
KiOn-san-do. 63, 85, 159, 236,
276, 301, 345.
Kidn-siOn (miasto), 232.
Kioto, 56.
Kiuń-sań, 10. 11, 164.
Klub Niezależnych, 281, 356,
360.
Koan-cżiu (miasto), 236.
Koan-czó-kOl (miejscowość) 283.
Koań-he (król), 55.
Koan-kong (wódz), 51.
Koan-mu (tytuł i, 356.
Kobu (miasto), 348.
K6-gu-ri0 (państwo), 233, 276,
277, 309, 310, 314, 317, 319.
KOm-gun (osoba), 307.
Kon-cżiu (miasto), 236, 318.
Konisi (wódz), 328.
Konfucyusz, 51, 146, 184, 235,
282, 297, 322, 326, 346.
Kon-jon (król), 321.
Korean Repository, 42, 147, 149,
167, 177, 187, 196, 197, 204,
229,234,237,241,275, 281,
286,294,295,311,318, 322,
346, 347. 354, 359, 372.
Korejec (okręt), 364.
Korejska zatoka, 2.
Ko-rió, 63, 65, 164, 318, 319, 321.
412.
Koriflng (g.), 234.
Kubala (aut.), 258.
Kuk-dzo-bo-gam (dzieło), 326.
Kuk-oan (tytuł), 355.
Kuń-sań (port), 236, 348.
Kuroda Kiotoku, 337.
Landis (autor). 45.
Lao-dun, 313, 328, 349.
Lao-he (rzeka), 309,311.
Laotse, 346.
Levi Brown M., 353, 356, 359,
414.
Li-cłiun-czang, 340, 342.
Li-Ito (przymierze); 342.
Lindsay (Ań-miń-do) (wyspy),
237.
Lodowaty ocean, 32.
Łubieńcow (aut.), 257, 293.
Ma-łiań (państewko), 311.
Malajczycy, 42, 311.
Mandżurska dynastya, 24.
Mandżurya, 68, 76, 105, 112,
113, 121, 231,311,330,361,
412.
Mań-siók-tou (port), 261.
Mauban (misyon.), 58.
Mellendorf (urzędnik), 340.
Mendzy (filozof), 326.
Min (dynastya), 208, 321, 333.
Miń (ród), 335, 336, 339, 351,
361.
Miń-cżi-riok (dostojnik), 335.
Miń-jóh-ik (minister), 339, 340.
Miń-tha-ho (minister), 339.
Mongolia, 43, 113, 127.
Mongołowie, 65, 292.
Mok-pho, 10, 11,236.
Mo-sam-pho, 10, 236, 342, 362,
411.
Moulis (osoba), 226, 364, 375,
419.
Nak-ton-gań (rzeka), 301.
Nam-biOl-gun (pałac), 235.
Nam-hań (klasztor), 64.
Nam-iń (partya urzędnicza), 333.
Nam- san (rzeka), 33.
Niąg-dam (wioska), 202, 210.
Niemcy, 262, 338.
Nippon Jusen Kajsza, 5, 17, 270.
No-iń (partya urzędnicza), 333.
Oan (dynastya), 319, 321.
Oan-gion (wódz;, 319.
Ok-han-siante (bóg), 46.
Om (żona królewska), 361.
On-cziń (miasto), 159.
On-cźiń-ha (bohater), 317.
Osaka (miasto), 271.
Osaka-Szosen-Kajsza, 17, 270.
Otano-Kigoro (aut.), 64, 370.
Otori (poseł), 348.
Pai-czai (szkoła), 144.
Pa-ju (miasto), 304.
Pak-cżie (państewko), 68, 236,
276, 312, 343, 412.
PMk-cze-san (bohater), 317.
Pak-czum-sók (sekciarz), 347.
Pak-jun-taj (sekciarz), 347.
Pak-kjul (poeta), 317.
PMk-tu-sań (góra), 68, 309.
Pawłów (poseł), 363.
Pekin, 337.
Pel-czang (miejscowość), 124.
Phabalba, 30.
Phenanng-musej (wieś), 151.
Phión-ań-do, 232, 309, 333, 334.
Phi6n-jań, 10, 69, 234, 273, 328.
Phion-uń-sa (klasztor), 63.
Phóń-gań (miasto), 152.
Phut-kczang (wieś), 217.
Piak-tąg (miasto), 362.
Piotr Wielki (cesarz), 291.
PiOń-han (państewko), 311.
Pisan-go-ri (wieś), 221.
Podel-koge (wioska), 201.
Pogio M., 84, 129, 172, 185,241,
373.
Pok-heunga (król), 315.
Polak (narodowość), 118,415,
417.
Po-mo-hi (rzeka), 211.
Port-Artur, 349, 351, 362, 364,
Port Łazarewa, 14.
Portugalczycy, 327.
Puciłło (autor), 90.
Puk-cżion (miasto), 256.
Puk-hań (klasztor), 64.
Puń-mio (świątynia), 50.
Quelpart (wyspa), 54, 70, 159.
237, 262, 276, 328.
Reclus, 83.
Rosę (admirał), 336.
Rosen (poseł), 363.
Rosya, 262, 342, 354, 359, 362,
417.
Rozę (wyspa), 12.
Russkija Wiedomosti, 52.
Sachalin, 32.
Saigon, 268.
SalSa-Munia, 43.
Sam-ban (wieś), 119.
Sam-be (rzeka), 119.
Sam-gań-hMn-sil-do (d2ieło),326.
Sam-kgyk-san (góra), 218, 220.
San-sin-nimi (bóg), 46.
San-szin-ri6n (Sań-sillion), 44.
129.
Sapporo (miasto), 135.
Sa-sim (pseud. No-so-ia), (au-
tor), 318.
Seul, 9,10,25,56, 69, 107,110,
113, 115, 129, 135, 161, 162,
200, 216, 250, 253, 255, 256,
273, 281, 283, 286, 296, 304,
322, 327, 336, 339, 344, 347,
348, 354,356,360,361,365,
371, 372,376,384,401,411,
422.
Siam, 269.
Silla, 54, 68, 164, 196, 235, 236,
276,307,312,314.
Simonoseki, 339, 349.
VI
Siń (sekta), 56.
Siń-dzan (duch), 44.
Siń-sluk-dzu, 326.
Siol-dźo (mnich), 54.
Sion-cżin-pho, 10, 11.
Si0n-czi6n-hań (rzeka), 232.
SiOn-hun-i (misyonarz), 57.
Sjuk-dzon Ueń-hio, 24, 332.
So-cżaj-pil, 355.
SOg-czang (klasztor), 317.
SO-gO-dzon (uczony;, 326.
So-heung (miasto), 296.
So-ko-jun-ga (autor), (pseud.
So-sa-ga), 318.
So-ja-bol, 314.
Son-do (KM-sión), 319.
S6n-gi0n-da-cżion (księga), 345.
SOn-gOk (król), 316.
SOn-hoan-dan (ołtarze), 43.
SO-kió (wioska), 89, 96, 109.
Sók-oan-sa (klasztor), 28, 63, 65.
Sók-u-ró (bohater), 318.
Sol-som-du (bohater), 317.
Song (sekciarz), 347.
Sreul (wieś), 213.
Stamr Zjednoczone, 262, 348,
Strelbicki (aut.), 231.
Suj (dynastya), 313.
Sun (dynastya), 319.
Suń-dzo (król), 333.
Sunga-gari (rzeka), 68.
Su-uoń (miasto), 234.
Syberya, 113.
Szanhaj, 108.
Sze-geni (bóg), 46.
Szimpo (wieś), 186.
Szin-mun-giun (urzędnik), 345,
373, 375, 381, 401, 405, 410,
414, 416, 418.
Szuń-dao (mnich), 54.
Ta-don-hań, 16, 69, 233, 328.
Ta-gu (miasto), 236.
Ta-hań (tytuł), 356.
Tajszin (autor), 90.
Ta-mión-jol (statut), 326.
Ta-don-han, 309.
Tan (dynastya), 315.
Tań-dzon (król), 326.
Tang-jin (miasto), 304.
Tąng-czak (rzeka), 217.
Tan-sa-ko-ge, 32.
Tan-sok (góra), 316.
Tarę (rzeka), 213.
Ta-uóń-gun (dostojnik), 335, 336
338, 342, 352.
Ten-hań (rzeka), 139.
Tha-dżio (król), 120.
Thióń-cżiu (Władca Nieba), 345
Ti-cziu (bóg), 48.
Tien-tsin. 342.
To-di-cźi-sin (duchy), 45.
Tok-san-cziOn (Oco-ken-muri),
(rzeczka), 232.
Ton-do-sa (klasztor), 63.
Ton-guk-ton-gam (dzieło), 326.
Tongul, 29.
Tumań-hań, 2, 68, 309, 314,
354, 361.
Tunguzi, 164, 310.
Tybet, 43.
TJa-jong (urzędnik), 318.
U-jąg-cżiung (urzędnik), 347.
Uilóng-do (wyspa), 317.
Ul-san (miejscowość), 159,330.
Uol-san (góra), 314.
Uón-cżiń (powiat), 347.
Virenius (admirał), 364.
Warjag (okręt), 364.
Webel (aut.), 230.
Weber (aut.), 113.
VII
Wielka Niedźwiedzica (gwiazdy)
(Dzo-oan), 48, 170, 171.
Władca Nieba (duch), 345.
Władywostok, 33, 362.
Włochy, 2, 262.
Yang-chon (miasto), 304.
Yj-cźiu (Wi-dżu) miasto, 233,
273, 313, 362.
Żółte morze, 69, 334, 364.
Skorowidz przedmiotowy.
Agentunr. 270.
alfabet, M, 142, 319.
antropometryczne badania, 276.
banki, 250, 271.
bawełna, 82, 255, 310.
bezrobocia, 288.
biurokratyzm, 332.
bogowie, 163.
bohaterowie, 53.
brama, 37.
buddyzm, 54, 287.
budowle, 60, 94.
bunt, 286, 334, 341, 411.
bydło, 158, 315.
Chałaty, 206.
chłopiec, 285.
chrześcijaństwo, 56, 250, 286,
333, 346.
cudzoziemcy, 331, 356, 357,
369, 371, 421.
cukier, 109.
cześć przodków, 21.
deuncyacye, 305.
deszcz 113.
drogi, 28, 34, 109, 119, 122,
154, 219, 223, 248, 256, 263,
300.
drób*, 160.
drukarnia, 62.
drzewa, 218.
drzewo święte, 32.
duchy, 42, 45, 47, 310.
dusza, i 65, 167, 175.
dworacy, 381.
dzieci, 196, 289.
dzierżawa, 241, 264.
dyplomacya, 340, 362, 412.
egzamina, 143, 293.
eunuchowie, 279.
fabryki, 375, 415.
falsyfikacya, 269.
fałszywe pieniądze, 27.
flota, 329,364,411.
garncarstwo, 244, 246..
garnki, 103.
gazeta, 142.
geologia, 71.
giserstwo, 244.
gońcy urzędowi, 298.
gospodarstwo, 248.
góry, 67, 98, 215.
grunta, 73.
gwiazda poranna, 32..
vm
liandel, 11, 16, 248,250,255,
259, 271, 301.
herbata, 87, 108.
imię, 197.
Jarmarki, 14, 157.
jań-bań (szlachta), 122, 200,
204, 288, 291, 300, 327, 332,
349.
jedwab, 207.
jarzyny, 81.
jedwabnictwo, 161.
język, 275.
josziwara, 4.
kaki (owoc), 224, 243.
kalendarz, 116,324. '
kapelusze, 204, 211, 283, 409.
kapłan, 39.
kara śmierci, 278, 286, 289, 373.
kary, 372.
katolicy, 57. 346.
klasztor, 38, 60.
klimat, 65, 112.
kobieta, 53, 183, 186, 202, 211.
222,238,278,289,401.
koleje, 273.
komunikacya, 270, 272, 343.
koncesya, 354, 356.
konfuncyonizm, 55, 143.
konie, 100, 159.
kopalnie, 248, 421.
kredyt, 250.
krewni, 181.
król, 120, 321, 324, 382.
książki, 351.
kuchnia, 99, 107.
kupcy, 202, 258, 295, 300.
kuryerzy, 30.
kwiaty, 87.
lasy, 38, 67, 231.
legenda, 120, 381.
len, 84, 310.
li (miara), 30.
Us, 53.
literatura, 325.
ludność. 276.
ludożerstwo. 122, 166.
łapówki, 293. 373, 420.
magazyny zbożowe, 92.
małpy, 134.
małżeństwo, 188, 285. 290. 349.
meble, 96.
mięso, 105.
miłostki, 194, 403, 405.
misyonarze, 58. 259.
mnisi, 64.
mogiły, 219, 384.
moneta, 24 — 27.
monopole, 261.
most, 38, 1 10.
muły, 159.
muń-gak, 294, 374.
myśli wstwo, 133.
nawozy, 76.
nałożnice, 193, 279, 404.
narzędzia rolnicze, 741.
nauczyciele, 149.
niebo, 42, 53.
niewolnicy, 122, 277, 349, 401,
403.
Oberże, 26, 212, 251, 290.
obyczaje, 287.
ofiary. 51, 285,316.374.
ognie sygnałowe. 16.
ogrzewanie domów, 101.
opium, 262. 373.
osły, 159.
oświata, 149, 355.
owoce, 86.
palankin, 211.
pałac, 366.
IX
papier, 209, 242. } srebnictwo, 244.
parlament, 354. ! stacya pocztowa, 30.
pieniądze, 250, 331, 374, 376. ' stany, 277. 291, 327.
płaszcze, 209. . stonoga, 53.
pocztylioni, 30. stowarzyszenie, 251, 287.
podatki, 241, 247, 296, 297, 300,
335, 350, 377.
pogrzebowy zwyczaj (tan-dzi),
166.
pola, 111.
połóg, 196.
porcelana, 245.
pory roku, 114.
pościel, 208.
poszukiwacze mogił, 178.
pożywienie, 40, 100, 105.
prowincye, 232, 322.
przekupnie wędrowni, 254, 360,
409.
przemysł drobny, 242.
pszczcdy, 135. 161.
rabusie, 254, 303, 304.
rada najwyższa, 323.
reformy, 325, 339, 349, 352, 353,
376, 378, 380.
rodzice, 184.
rolnictwo, 241, 260, 263.
roślinności, 35, 37.
rośliny farbiarskie, 87.
rozruchy, 338.
ród, 43, 178, 289, 311.
rzeki, 69, 216.
rzemieślnicy, 295, 301.
rzeinicy, 282, 299.
ryby, 136.
ryż, 36, 77, 105, 151, 268, 315.
samobójstwa, 187.
samorząd, 91.
sądy, 177, 324, 371. 379.
skarb państwa, 27, 379, 380.
słup drogowy, 29.
sól, 246.
spisek, 338. 347, 352, 361, 367.
Korea.
swojactwo, 183.
szamanizm, 32, 43, 48, 152, 174,
374.
szerokość geograf., 2.
szkoła, 6, 144, 343. 351.
szycie, 208.
Śpiewaczki (ki-sań), 194, 400;
403,407.
świątynia, 61.
świnie, 159.
taniec, 316, 405.
telegraf, 90, 123.
temperatura powietrza, 114.
ton-chakowie, 343.
tori, 3.
towary, 156, 265, 267, 272.
tragarze, 222.
traktaty handlowe, 262, 337,
342
tygrysy, 42, 53, 128, 370.
tytoń, 86.
ubranie, 62, 205.
ultimatum, 363, 412.
urodzaje, 76.
urzędnicy, 260, 287,288,291,
292, 296, 300, 305, 323, 327,
333, 335, 339, 340, 350, 353.
357, 360, 384.
usynowienie, 185.
vrachlarze, 209.
wąż, 53.
wdowa, 187, 349.
wdowy, 187. 349.
wieloryby, 136.
wieśniacy, 155, 285, 299.
wilgoć, 113, 114.
2a
wioska. 7. 89, 90. 111.155.
własność ziemska. 240.
włoszczyzna. 82.
wojna. 362, 364.
wojsko. 9. 10. 348. 356. 359.
362. 365. 368. 370.
wódka. 108. 167. 225. 410.
wróżbici, 44, 163, 172, 190.
wyjście królewskie (ku^ion).
383.
wyroby japońskie. 269.
zaklęcia, 344.
zaludnienie. 73, 358.
zarobek, 33.
zboże, 80.201, 213. 248, 264^.
272.
zbytetk 331.
ziemia, 53.
złotnictwo, 224.
złoto, 245, 266, 373.
żaba, 307.
żałoba. 23, 179, 183.
żeglarstwo, 15, 271.
żen-szeń. 84. 262, 373.
żona, 193. 279, 382.
żuki, 135.
SPIS ROZDZIAŁÓW.
Słr.
Wstęp I
I. Wybrzeża 3
II. Ton-sa, Ma-fu i phun 18
III. Klasztor Sók-oan-sa 28
IV. Kilka słów o wierzeniach korejskich .... 42
V. Wyjazd z klasztoru. Góry Korejskie .... 60
VI. Dolina Anbion'u. Rolnictwo ....... 70
VII. Wioska Só-kió 89
VIII. Pokarm. Rzeczka Kinnga. Klimat półwyspu . . 103
IX. Wąwozy. Legenda. Przełęcz 118
X. Cctio-sej. Tygrysy. Zwierzyna i myśliwstwo. . 126
XI. Hau-bulang. Szkoła w wiosce Plienang-mu-sej.
Oświata 138
XII. Płión-gań. Pań-su. Dożynki. Wieśniacy i icli
zwierzęta domowe 151
XIII. Cmentarze i pogrzeby 162
XIV. Ród. Małżeństwo. Położenie kobiety .... 181
XV. Dalej na południe i zactiód. Odzież korejska . 200
XVI. Kilka kartek z dziennika 210
XVII. Zaludnienie. Podział na prowincye 229
XVIII. Władanie ziemią, przemysł i liandel .... 240
XIX. Społeczeństwo 275
XX. Szkic łitstoryczny 309
XXI. Seul w przeddzień wojny 365
Skorowidz imion własnych .... I
Skorowidz przedmiotowy VII
SPIS RYSUNKÓW.
Słr,
1. Widok portu Czemulpo w nocy. Wysepka Roze'a . 1
2. Widok Fuzanu 24
3. Święty gaj z ołtarzem Són-hoan-dan niedaleko wsi
Hau-bulang 48
4. Klasztor Sók-oan-sa 64
5. Wieś korejska na wschodniem wybrzeżu .... 88
6. Plan korejskiej zagrody wieśniaczej %
7. Seul. Targ sałaty (pec-cu) 104
8. Oracz korejski (kalta) 120
9. Wieśniacy korejscy, obtłukujący zboże z ości
i plewy 144
10. Pogrzeb na cmentarzu (czang-sa-ci-neo) 168
11. Dzieci korejskie 184
12. Seul. Krochmalenie tkanin 200
13. Droga z Seulu do wsi Jąg>san w miejscowości
San-gaj , . . . .216
14. Przeprawa promem przez rzekę Chań-hań pod
Seulem we wsi Jąg-san 224
15. Południowe przedmieście Seulu 232
16. Gamcarz-przekupień (tho-gi-cziang-sa) 240
17. Wyrób pałeczek do prania bielizny (tandymi-tang-maj) 256
18. Wóz korejski (surę albo echa) 264
19. Zbrodniarz (czo-in); na tabliczce napisano czoj-si-ha —
zbrodniczy nauczyciel ze wschodu 280
20. Robotnicy korejscy z okolic Fuzanu 288
21. Śpiący tragarz (po-sań) 293
22. Seul. ,Nam-hao', mały zbieracz siana i słomy . . 304
23. .Thop-kol", miejsce na ogród miejski w Seulu . . 336
24. Góry na drodze do Seulu 352
25. Seul. Woły korejskie obładowane drzewem na ulicy
Ministrów (Juk-dżo-abj 368
26. Kiąg-nun — mogiła drugiej żony cesarza Can na
drodze genzańskiej, z którą związana jest legenda
o cudownem źródle 384
27. Seul. Manifestacya stowarzyszenia wędrownych kra-
marzy (pu-sań) przed pałacem cesarskim . . . 408
28. Seul. Sklepy z przedn* ^ami żałobnymi .... 416
Mapa.
^"^
RETURN TO the circulation desk of any
University of California Ubrary
or to the
NORTHERN REGIONAL UBRARY FACIUTY
BIdg. 400, Richmond Field Station
University of Caiifomia
Richmond, CA 94804-4698
ALL BOOKS MAY BE RECALLED AFER 7 DAYS
• 2-month loans may be renewed by calling
(510)642-6753
• 1 -year loans may be recharged by bringing
books to NRLF
• Renewais and recharges may be madę 4
days prior to due datę.
DUE AS STAMPED BELOW
<;fp 1 7 2001
ocT 1 7 'im
MAR23Z003
12,000(11/96)