Digitized by the Internet Archive
in 2011 with funding from
University of Toronto
http://www.archive.org/details/ksigapamiatkowak02fink
Mf
f (
KSIĘGA PAMIĄTKOWA
II.
KSIĘGA
PAMIĄTKOWA
KU UCZCZENIU 250-TEJ ROCZNICY ZAŁOŻENIA
UNIWERSYTETU LWOWSKIEGO PRZEZ KRÓLA
JANA KAZIMIERZA R. 1661
WYDANA PRZEZ
CZŁONKÓW UNIWERSYTETU
TOM II
LWÓW
NAKŁADEM UNIWERSYTETU LWOWSKIEGO
1912.
LF
iMf
75~
tz
Kraków 1912. — Drukarnia Uniwersytetu Jagiell. pod zarządem J. Filipowskiego.
SPIS RZECZY.
Str.
Piniriski Leon, Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego . . . 1 — 58
Popielski Leon. O rozpowszechnieniu wazodilatiny w świecie zwierzęcym 1 — 5
Porębowicz Śdouard. Nouvelle interprśtation du vers de la Divine
Comedie: »Quei due che seggon lassu piu felici«. Par. XXXII, 118 1—23
Prus Jan. O pomyślnych wynikach zastosowania mojej metody przy-
wracania życia 1 — 13
Puzyna Józef, Metoda wyprowadzania całek logarytmicznych równania
różniczkowego -^- — — , , , , 1 — 8
dx a'x-}-b'y-|-
Roszkowski Gustaw, O unii interparlamentamej 1—75
Schorr Mojżesz, Ruch handlowy w starożytnej Babilonii (okres Cham-
murapiego ± 2060-1760 przed Chr.) 1—21
Semkowicz Władysław, Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 1 — 60
Sierpiński Wacław, Przyczynek do teoryi mnogości 1—3
Sinko Tadeusz, Trzej poeci polsko-łacińscy z XIX wieku 1—28
Smoluchowski Maryan, O pewnem zagadnieniu kinetycznej teoryi
roztworów 1 — 8
Stebelski Piotr, Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 1 — 28
Teisseyre Wawrzyniec, Szkic moich badań w Karpatach, o ile one
dotyczą płaszczowin fliszu 1—22
Twardowski Kazimierz, O czynnościach i wytworach. Kilka uwag
z pogranicza psychologii, gramatyki i logiki 1 — 33
Ks. Wais Kazimierz, Początek życia 1—53
Witwicki Władysław, W sprawie przedmiotu i podziału psychologii 1—16
Wojciechowski Konstanty, Budowa pierwszych powieści polskich . 1—9
Ks. Wysocki Stanisław, O sędziach polubownych w prawie kościelnem 1—18
Zakrzewski Stanisław, Bolesław Szczodry. Próba portretu .... 1—34
Zuber Rudolf, Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki (z 6 illu-
stracyami) 1 — 22
Ks. Żukowski Jan, Objawienie jako jednolity system 1—21
SPROSTOWANIE.
W rozprawie R. Zubera, Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki,
na str. 19 między wierszami 12 i 13 od dołu po wyrazie »konty:ientu« i przed
wyrazem »Najbliższą« opuszczono ustęp następujący: Obecność resztek starej
formacyi czerwonego piaskowca o typie wybitnie kontynentalnym i pustynio-
wym w niektórych partyach wybrzeża gwinejskiego niewątpliwie świadczy, że
podczas tworzenia się tej formacyi (palaeozoicum?) miejsca te były wnętrzem
rozległego kontynentu.
A f
POD WRAŻENIEM „ROZMYŚLAŃ
MARKA AURELEGO
napisał
LEON PINIŃSKI
Piniń6ki.
I. Znaczenie i treść nauki Marka Aurelego.
Nie zamierzam tu podać naukowego studyum o > Rozmyśla-
niach* Marka Aurelego, brak mi do tego należytych propedeutycznych
warunków tak historycznych i filologicznych jak i filozoficznych
nawet. Luźne uwagi, które mi się nasuwają pod pióro, są jedynie
objawem wrażeń i myśli wywołanych pod wpływem lektury. Nie
idzie mi wcale o rozświecenie naukowe pracy M. A., lecz tylko
o podniesienie jej piękności. Jeżeli moje słowa zachęcą czytelnika
do tego, by także wziął do ręki samo dzieło cesarskiego autora
i z uwagą je przeczytał, to już ten skutek mnie zadowolni. Nie
wątpię bowiem, że każdy rozumny czytelnik znajdzie w niem wiele
nauki a może i pociechy.
Mało jest dzieł na świecie traktujących o najgłębszych proble-
matach życiowych ze stanowiska oderwanego, filozoficznego, które
tak silnie trafiają do serca jak »rozmyślania« M. A. Tematem ich jest
przedewszystkiem Etyka życiowa, co myśleć o zadaniach życia
i jak żyć, jak wyrabiać sobie charakter, jak zapatrywać się na sto-
sunek nasz do bliźnich i społeczeństwa. Kwestye te bez względu na
epokę, w której żyjemy, są w gruncie wiecznie te same i niezmienne.
Powinny one zajmować ciągle umysł każdego, który wyszedł przy-
najmniej poza tę fazę, że żyć nie wolno dla siebie wyłącznie
i dla chwilowego egoistycznego użycia.
Zaczerpnąć ze źródła takiego, jak medytacye M. A. wiadomość,
jak jeden z najznakomitszych mężów dawnego pogańskiego świata
zapatruje się na te zadania, może i musi być po wszystkie czasy,
a więc i w naszej epoce z pożytkiem. Nie potrzeba do tego być
ani filozofem z zawodu ani lingwistą, by główny tok myśli M. A.
i podobnych mu mistrzów sztuki życia świata starożytnego ująć
i zrozumieć. Trudno zresztą wymagać, by tylko tym, co połknęli
niemal całą literaturę historyczno-filozoficzną, wolno było zastana-
1*
4 Leon Piniński
wiać się nad naj prostszeini regułami etyki życiowej, rozmyślać nad
tem, jak je pojmowali i na czem oparli wielcy mężowie przeszłości
i jak je dziś dla naszego użytku uzasadnić mamy.
Niestety o wiele za mało ludzie dziś o tem myślą, co jest ich
regułą życia, jakie jej źródło i jak mają prawo rozgraniczyć
w życiu rozrywkę i przyjemność od obowiązku. Domenę uzasadnie-
nia kardynalnych zasad naszej praktycznej etyki życiowej nie mo-
żemy odstąpić, tak jak >akt«, do którego załatwienia nie czujemy
się sami kompetentni, teologom lub filozofom z zawodu. Wolno nam
i powinniśmy zasięgnąć u innych rad i wskazówek, ale odpowiedź
na życiowy nasz problemat moralny musimy znaleźć w nas sa-
mych, bo idzie tu o normy, według których my sami żyć mamy,
a nie kto inny za nas.
A jednak, jak trudno byłoby uzyskać od każdego człowieka
odpowiedź na pytanie, jakie są przepisy jego egzystencyi moralnej
i skąd je czerpie? Gdyby umiano i chciano dać nam na to szczerą
odpowiedź, fantastyczne zaiste nieraz uzyskalibyśmy rezultaty.
Moralne reguły życia są u niektórych, i to powinno być nor-
malnera, wynikiem zapatrywań religijnych. Lecz jakąż jest ta reli-
gia? często tylko zbiorem bałamutnych, pełnych sprzeczności prze-
sądów i zabobonów bez najmniejszej znajomości źródeł, na których
wiara ma i może się opierać. Bezmyślna praktyka czczych cere-
monii jest dla wielu, rzekomo religijnie usposobionych osób ważniej-
szą od najdonioślejszych obowiązków etyki altruistycznej.
U innych reguły moralne życia opierają się już tylko na reszt-
kach półzapomnianej religii, której ich uczono za młodu i na jakichś
strzempkach filozofii tu lub owdzie pochwyconych a zwykle mylnie
lub mętnie pojętych.
U innych wreszcie reguły życia nie zasadzają się na żadnej
podstawie metafizycznej, lecz tylko na pewnej tradycyjnej
praktyce otoczenia, wśród którego wzrośli i żyją. Praktyka zaś
ta jest często wynikiem tylko przesądów kastowych, uprzedzeń kon-
wencyonalnych pozbawionych logiki i użyteczności a podlegających
zmiennym kaprysom mody, którym nie daje to większej wagi i war-
tości, że się je niekiedy zwie pretensyonalnem mianem >honoru«.
Na takich to kruchych i zmiennych podstawach opiera się to
co ludzie w życiu uważają za »m oralny obowiązek*. Czyż
dziwić się możemy, że wobec tego u wielu nie ma dostatecznej siły,
by oprzeć się rozmaitym antietycznym teoryom, które bądź prokla-
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 5
mują negacyę wszelkiej apriorystycznej podstawy moralności (nagi
materyalizm), lub zwalniają jednostki rzekomo wyższe od potrzeby
oglądania się na konwencyonalne reguły etyki (np. zapatrywania
Nitzsche'go), lub wreszcie zniżają zasady moralne do źródła utyli-
taryzmu, równając je tem samem np. z regułami higieny, względami
praktyczności gospodarskiej i t. p., co jest wprawdzie najłagodniejszą
formą, ale przecież w gruncie zaprzeczeniem istoty etyki.
O tyle większą powinno mieć dla nas wartość zastanawianie
się nad myślami takiemi, jak je nam dał w spuściźnie M. A., gdzie
mimo braku wszelkiej podwaliny w wierze, spotykamy się z naj-
szczytniejszem podniesieniem moralnego poziomu człowieka i pełnem
przekonania uzasadnieniem obowiązków społecznych.
Jeszcze inny wzgląd podnosi niezmiernie interes, który budzą
myśii M. A., a tym jest rola, jaką odegrał autor w dziejach świata.
Uwagi o celu i zadaniach życia pisane przez jakiegoś myśliciela,
który przepędził życie gdzieś w zaciszu domowem, lub którego bio-
grafia wogóle nie budzi wybitnego interesu, nie mogą ani w części
mieć tego znaczenia, co wyznania złożone nam przez władcę świata,
cesarza olbrzymiego państwa sięgającego od Gibraltaru po Eufrat
i od gór Szkocyi po puszczę libijską a nadto panującego, który
wspaniale umiał spełnić niezmiernie trudne zadanie przez los nań
włożone. Co tego rodzaju wielka postać historyczna myśli o zada-
niach życia, czy i o ile stara się zastosować swe teorye prakty-
cznie w ogromie skomplikowanych przypadłych jej w udziale obo-
wiązków, to jest nierównie ważniejszem i bardziej interesuj ącem,
niż uwagi pierwszego lepszego prywatnego człowieka ułożone w ci-
chej pracowni, zdała od świata, jego walk i zawikłań. Podnieśmy
tylko jeden szczegół: Jeżeli np. lekceważenie sławy, potęgi i za-
szczytów wypowiada ktoś, co nawet nadziei mieć nie mógł, by dojść
do nich, to mniej nas to przejmuje i mniej też wierzymy w szcze-
rość tych słów, niż jeżeli to spotykamy w ustach męża, przed któ-
rym korzył się świat cały. Tam jest to może tylko czczym fraze-
sem, tu imponującym dowodem niezwykłej wyżyny moralnej.
Jeden wreszcie szczegół podnosi niezmiernie wartość dzieła.
M. A. pisał uwagi swe li tylko jako notatkę dla siebie samego. Były
to reguły i przepisy, które układał w chwilach skupienia, by go
krzepiły i wzmacniały na wypadek zwątpienia lub pokusy. Przykład
piękny i rzadki, bo szczytne zasady układa się zwykle dla in-
nych, a nie dla siebie samego.
g Leon Piniński
Uwag tych nie zamierzał M. A. nigdy podać do wiadomości
publicznej. Nie chciał niemi ani uczyć innych, ani przed nimi za-
błysnąć. To jedna więcej gwarancya ich najzupełniej szej szczerości.
Marcu s Aurelius Antoninus1 był ostatnim rzymskim
cesarzem z wielkiej epoki Antoninów, owego najświetniejszego okresu
cesarstwa. Szereg znakomitych mężów w czasie od r. 96 do 180 po
Chr. dzierży tron cesarstwa rzymskiego. Była to epoka rozkwitu nauk
i sztuk, wolna stosunkowo od zawikłań wewnętrznych i rewolucyi
wojskowych lub pałacowych. Via fadi wytworzył się ten system na-
stępstwa w rządach, iż każdoczesny cesarz wybierał swego następcę,
zlewając nań przez akt adopcyi swe prawa na wypadek śmierci.
System to możliwy jedynie w czasie państwowego rozkwitu i spo-
koju, mogący wydać doskonałe owoce, ale pod warunkiem, że ludzie
osobiście wybitni i mogący zrobić co do następstwa szczęśliwy wy-
bór, zasiadają na tronie. Jeden wybór chybiony unicestwia dodatnie
skutki systemu i czyni go nadal niemożliwym. Błąd ten popełnił
właśnie M. A., kiedy, uniesiony zapewne przywiązaniem rodzinnem
naznaczył niegodnego swego syna, Commodusa na następcę, z któ-
rego objęciem rządów serya wielkich cesarzów się kończy.
M. A. sam został przeznaczony i wybrany na następcę w rzą-
dach przez wuja swego Antonina Piusa i to jeszcze za życia
poprzedniego władcy Hadryana. Wychowanie M. A. było jak naj-
staranniej sze, w szczególności zaś nauki filozoficzne i surowe praktyki
stoickiego życia przyczyniły się już za młodu do znakomitego wy-
kształcenia umysłu i wyrobienia charakteru późniejszego władcy.
W pierwszych rozdziałach swych Rozmyślań2 wspomina , on z głę-
boką, szlachetnie odczutą wdzięcznością o dobrych wpływach od-
działujących nań już od pierwszej młodości, dziękując równie gorąco
swej rodzinie jak i licznym nauczycielom i mistrzom, nie zapomina-
jąc przy tern złożyć podzięki i bogom3, którzy wyznaczyli mu los
tak pomyślny. Najbardziej entuzyastyczny ustęp poświęca on swemu
bezpośredniemu poprzednikowi Antoninowi Piusowi4, którego sławi
jako ideał człowieka i panującego.
Cnoty M. A., które poznajemy z jego »myśli« jak i rządów,
1 1'rodził się w r. 121 po Chr.; panował od r. 161 do 180. Przez pierw-
szych ośm lat dzielił rządy z Luciusem Verusen.
2 Tym uwagom poświęcona jest niemal cała pierwsza księga.
8 Zob. szczególnie I. 17.
* I. 16.
Pod wrażeniem >Rozmyślań« Marka Aurelego 7
istotnie w znacznej części zapewne wszczepione mu zostały przez
jego równie znakomitego a szczęśliwszego, bo mniej zewnętrznemi
przeciwnościami nękanego poprzednika.
» Rozmyślania* M. A. są to luźne uwagi o porządku świata
i zadaniach życia. Pisane są w języku greckim i rozpadają się na
12 ksiąg czy też rozdziałów, z których każdy zawiera pewną ilość
oderwanych, nie powiązanych ze sobą ustępów. Niektóre z nich są
dłuższe, inne znów zawierają krótkie aforystycznie sformułowane
uwagi. M. A. zostawił pracę swą bez tytułu. Po śmierci jego do-
piero dano jej tytuł: Ta efc eauróv, co można przełożyć słowami:
• Nad sobą samym*.
Kiedy myśli swe zaczął spisywać, to można z pewnem przy-
bliżeniem oznaczyć. W każdym razie dopiero w wieku dojrzałym1
po objęciu rządów. Z wzmianek zawartych w pierwszej i drugiej
księdze widać, że je pisał w czasie wypraw wojennych przeciw
Ouadcm i narkomanom (wr dzisiejszych krajach austryackich nad
Dunajem i na północ od Dunaju). Od tego czasu, jak się zdaje, miał
zwyczaj notować swTe myśli aż do końca życia, bo ustępy końcowe
ostatniej księgi brzmią tak, iż wysnuć z nich można przewidywa-
nie rychłego skonu.
Systemu w uwagach M. A. nie ma zupełnie. Nie ma też silenia
się na styl piękny i wytworny. Myśl przeskakuje niekiedy bez wy-
pracowanego połączenia z jednego przedmiotu na drugi. Znać czę-
sto, że autorowi idzie o pobieżne schwycenie jej raczej niż o prze-
prowadzenie logiczne. Jeżeli jednak czytanie nie daje systematy-
cznego poglądu na całość, to o tyle silniej zachwycić nas musi
w szczegółach sformułowanie myśli tu i owdzie niezmiernie szczę-
śliwe, ustępy tchnące głęboką szczerością, liczne porównania nader
trafne a często głębokie lub prawdziwie poetyczne.
Sprzeczności w uwagach nie spotykamy, tylko tam. gdzie autor
waha się między przyjęciem dwóch rozmaitych alternatyw jako
hipotetycznie możliwych, myśl jego skłania się czasem raz w jedną
stronę silniej, raz w drugą. Znamiennem jest szczególnie to, iż na-
tura przyciąga autora raczej ku pesymistycznemu sposobowi myśle-
nia, podczas gdy siłą woli stara on się wmówić w siebie pewien
optymizm.
Cytaty z innych autorów spotykamy dość często, z których
1 Już w II. 2 nazywa się sam »starym«, czem jednak istotnie nie był.
3 Leon Piniński
widać oczytanie wielkie w literaturze greckiej poetyckiej i filozo-
ficznej. Z greckich dawniejszych filozofów przytacza często Sokra-
tesa i Platona, z nowszych widocznie najsilniej na niego od-
działał Epik t et. Rzymskich filozofów nie uwzględnia i nie cytuje
nawet tak bardzo zbliżonego zapatrywaniami, najznakomitszego rzym-
skiego stoika, Senekę.
Pomimo luźnego zestawienia tworzą poglądy autora na świat
i życie pewną zamkniętą w sobie, logicznie ściśle obmyślaną całość.
Ażeby je bliżej poznać, należy je więc zestawić w pewien systema-
tyczny związek. Staram się to uczynić poniżej, podając w jak naj-
krótszej formie ich streszczenie systematycznie ułożone. Sądzę, że
w tej formie występuje myśl przewodnia autora silniej i z większą
plastyką.
Streszczenie nauki Marka Aurelego:
Człowiek rodzi się z przeznaczeniem, by być istotą społeczną,
pożyteczną dla innych. Obdarzony umysłem, ma w sobie coś z wyż-
szej, boskiej natury i ten przymiot duchowy powinien w sobie roz-
wijać i kształcić, za tym głosem szlachetniejszym w życiu iść.
Ma tedy gardzić zmy słowem użyciem, nie przywiązywać wagi
do dóbr doczesnych, wyrabiać w sobie hart ciała i duszy oraz samo-
dzielność. W stosunku do bliźnich ma być sprawiedliwym i dobro-
czynnym a w obejściu się z nimi szczerym, skromnym i uprzejmym.
Ma pamiętać zawsze o obowiązkach wobec całego społeczeństwa
i na stanowisku, na którem go los postawił, pracować pilnie i wy-
trwale, bez zawiści, zadowolony z roli przypadłej mu w udziale.
Niech pamięta przytem zawsze o znikomości życia a to głó-
wnie w tym celu, by z każdej chwili korzystać, jak gdyby ona była
ostatnią dla pożytecznego działania. Nagrody wszakże za to wyma-
gać nie powinien i nie ma prawa, a jeżeli go spotyka od innych
niewdzięczność, krzywda lub nawet prześladowanie, powinien to
znosić ze spokojem, pogodą i pobłażaniem dla tych, którzy są gorsi,
umysłowo i moralnie od niego niżsi.
Niech też nie uważa za nagrodę godną wysileń ani rozgłosu
i poklasku za życia, ani też sławy pośmiertnej, wszystko to bowiem
jest bez wartości. Nagrodę jedyną i zadowolenie znajdzie w poczu-
ciu wypełnienia obowiązku, w świadomości swej moralnej wyższości.
Czy go spotka indywidualnie nagroda po śmierci? na to pyta-
nie odpowiedzi brak. Lecz jeżeli jest istota wyższa, rządząca świa-
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 9
tem, dbająca o nas i zapewniająca nam przyszłą egzyslencyę, to
po takiem życiu możemy być spokojni o przyszłe nasze losy. Jeżeli
zaś istoty takiej niema i niema też przyszłego życia, to brak wszel-
kiego uczucia i senzacyi, nicość zupełna jest lepszą niż życie na
świecie, którym nie kieruje ręka opatrzności.
Tak myśląc i czując będzie człowiek spokojnym i zadowolo-
nym z przeznaczonego losu i nie potrzebuje ani szukać śmierci, ani
też niema powodu jej się lękać.
Oto mniej więcej streszczenie nauk moralnych M. A. Główną
ich podstawą jest filozofia stoicka, lecz obok zasad właściwych i in-
nym pisarzom tego filozoficznego kierunku ma nauka M. A. silne
indywidualne piętno. Przedewszystkiem jest pełną prostoty, niezu-
pełnie wprawdzie wolną od właściwego stoikom samochwalstwa,
lecz bez zbytniej zarozumiałości i dumnej pozy. Nadto ujmuje nas
tem, że wyklucza o ile możności wszelkie abstrakcyjne wywody
i polemiki. Filozofem w zwykłem rozumieniu jest M. A. jak naj-
mniej, dogmatykiem metafizycznym wcale nie, stara się być przede-
wszystkiem tylko sterownikiem w praktycznem moralnem życiu.
II. Stosunek duszy naszej do porządku wszechświata.
Przechodzę teraz do szczegółów i pragnę nieco dokładniej
omówić poszczególne donioślejsze kwestye nauki moralnej M. A. Nie
chcąc przytem zbyt wiele nagromadzać cytatów in exte?iso, staram
się ograniczyć do najważniejszych.
M. A. uznaje w nas samych pewną wrodzoną skłonność do
moralnego wyrabiania się i doskonalenia będącą własnością naszej
duszy. Dusza zdolna do moralnej wyższości jest darem nieba w nas
i powinna być nam w życiu gwiazdą przewodnią, zasadą rzą-
dzącą życiem nasze m1.
»Żyj z bogami*, mówi autor (V. 27). »Ten zaś żyje z bogami,
co ciągle okazuje im, że dusza jego zadowolona jest z tego, co mu
jest przeznaczonem i czyni to wszystko, czego życzy sobie nasz
demon, którego Zeus jako cząstkę swej istoty dał każdemu człowie-
kowi, by mu był stróżem i kierownikiem. Jest zaś nim każdego
człowieka myśl i rozum (voO; xai Xóyo;)«.
1 To ?iy6ijlov'.-/.óv, jest to wyraz ulubiony M. A., którego używa bardzo czę-
sto, np. II. 2 i w licznych innych ustępach.
10 Leon Piniński
Czyż mamy na to dowody, że bogowie istnieją? pyta w innem
miejscu (XII. 28). Możnaby powiedzieć, że ich widzimy niemal wła-
snemi oczyma codziennie w istnieniu świata. Lecz, jeżeli nawet przyj-
miemy, że ich nie dostrzegamy, toć wszakżeż nie widzimy i duszy
własnej, a jednak cenimy ją i szanujemy. To co czujemy przez
ciągłe doświadczenie jako wpływ boski na nas samych, to nam daje
możność poznania ich istnienia i czczenia ich.
Owa »boska część«, która jest w nas1, jest tak silną, że mamy
niekiedy wrażenie » nawoływania, rzecby można, wprost instrukcyi*
(I. 17) ze strony bogów w nas samych.
Czując tedy w nas samych siłę moralną, możność doskonale-
nia się i ładu, o tyle łatwiej nam w to wierzyć, że wola rozumna
kieruje także wszechświatem.
W rezonowaniu tern zdaje się być pewien circulus vitiosus.
Dobra nasza strona moralna ma być darem rozumnej, kierującej
światem opatrzności a zarazem egzystf-ncya tej dobrej duchownej
strony w człowieku ma być dowodem a przynajmniej podstawą
prawdopodobieństwa, że owa opatrzność sama istnieje.
Nie zapominajmy jednak o tem, że w każdem rozumowaniu,
nie opierającem się na objawieniu z zewnątrz, punkt wyjścia jest
z reguły czemś subjektywnem. Cogito ergo sum mówi Descartes
i uważa to za punkt wyjścia poglądu na świat. U innych tym punk-
tem wyjścia jest znów nasze subjektywne uczucie. Zdaniem M. A.
człowiek czuje w sobie pierwiastek dobra, który mu pozwala
a nawet każe być dobrym i pożytecznym, a więc chce wierzyć, że
jest zarazem istota wyższa, rozumna i dobrotliwa, która pierwiastek
ten w nas wszczepiła.
Dlatego mówi on (IV. 27): »Albc mamy do czynienia z dobrze
urządzonym wszechświatem, albo też wszystko jest tylko chaosem
przypadkowym... Ale czyż może w tobie samym istnieć ład i po-
rządek, a nieład we wszystkiem zresztą ?«
0 owej drugiej hipotezie bardziej pesymistycznej, iż opatrzności
rządzącej światem niema wcale, mówi M. A. niejednokrotnie. I tak
w prześlicznym ustępie:
II. 11: »Skoro to możliwe, że w każdej chwili masz się roz-
stać z życiem, urządź zgodnie z tem każdą twoją myśl i czyn. Po-
rzucić świat i ludzi, jeżeli są bogowie, nie jest rzeczą, której lękać
1 Zob. n. p. III. 5 i 6.
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 11
się miałby ć powód, bo bogowie nie mogą chcieć twego nieszczęścia;
lecz jeżeli bogów niema, lub nie dbają o losy ludzkie, to jakąż to
może mieć wartość dla mnie żyć w świecie pozbawionym bogów
i opatrzności ?«
Przeważa jednak u autora myśl pierwsza i mówi w dalszym
ciągu: »Lecz bogowie w istocie istnieją i dbają o ludzkie sprawy
i dali nam siłę i potrzebne środki dla uniknięcia złego*.
Podobny tok myśli spolykamy w VI. 10: » Wszechświat jest
albo zamieszaniem, wzajemnem plątaniem się wszystkich rzeczy
i rozpraszaniem; albo też jednością, porządkiem i opatrznością. Jeżeli
tedy pierwsze ma miejsce, dlaczegożbym miał życzyć sobie pozosta-
wać dłużej w tern przypadkowem zmieszaniu wszystkich rzeczy
i nieporządku? dlaczegożbym miał dbać o cokolwiek innego, jak
tylko o to, by wreszcie napowrót w proch się obrócić? i dlaczegóż
mam się niepokoić, skoro rozprószenie elementów, z których się skła-
dam, nastąpi, cokolwiekbym czynił? Ale jeżeli tamta druga supo-
zycya jest prawdziwą, w takim razie jestem silny, czczę tego co
rządzi światem i ufam mu«.
Przytoczę jeszcze jeden ustęp wielce znamienny dla sposobu
myślenia M. A., gdzie myśl o śmierci i hipotezy co do przyszłości
zagrobowej łączą się z poczuciem znikomości i pewnem pesymisty-
cznem lekceważeniem wysileń ludzkich:
III. o: »Hippocrates po wyleczeniu wielu chorób sam zasłabł
i umarł. Chaldejczycy przepowiadali śmierć wieiu innym, aż nastę-
pnie sami ulegli przeznaczeniu. Alexander i Pompeius i Caius Gaesar,
którzy tak często wyniszczali miasta całe i dziesiątki tysięcy kon-
nicy i piechoty w bitwach dali wysiec, sami wreszcie rozstali się
z życiem. Heraclitus po tylu spekulacyach nad składem wszech-
świata zmarł rozdęty wodą wewnątrz a zewnątrz kałem zbrukany.
Wszy stoczyły Democrita; a ofiarą innego rodzaju wszy padł So-
crates. Cóż "to wszystko znaczy? Wsiadłeś na okręt, odbyłeś podróż,
przybiłeś do celu — wysiadaj! Jeżeli to do innego życia, toć zape-
wne i tam bogów nie brak. Lecz jeżeli to stan bez wszelkiej sen-
zacyi, w takim razie przestaniesz przynajmniej podlegać bolom
i łaknąć przyjemności i być niewolnikiem tego zewnętrznego naczy-
nia (ciała), które cię trzyma«.
Jak z tych cytatów widać, o rzeczywistej silnielszej wierze
w istnienie bóstwa i życie przyszłe nie może tu być mowy. Autor
chwieje się między dwoma alternatywami, światem przypadkowym,
12 Leon Piniński
będącym aglomeratem atomów i ślepem działaniem sił przyrody
a światem rządzonym przez rozumną opatrzność. Ku tej drugiej
alternatywie ciągnie go serce, a ponieważ ją uważa za możliwą
a nawet dość prawdopodobną, więc według tej drugiej alternatywy
radzi urządzić życie, idąc za głosem szlachetniejszym naszej du-
chowej natury. Jest to więc sceptycyzm skłaniający się ku
teizmowi ogólnemu, nieokreślonemu bliżej. Ten sceptycyzm wszakże
jest już dla autora wybitną podporą jego nauki moralności. Sama
możność istnienia bóstwa, sama możność wyższego nakazu jest mo-
tywem dostatecznym dla pędzenia życia dobrego i praktykowania cnoty.
0 istocie wyższej wyraża się M. A. zwykle w liczbie mnogiej:
>b o go wie*. Nie jest to wszakże wiara w rzeczywisty politeizm
a już najmniej w politeizm oficyalny ówczesnego Rzymu1. Teizm
jego nie jest określony bliżej, bo niekiedy mówi o Bogu w liczbie
pojedynczej lub o opatrzności albo »istocie boskiej*. Zeus, którego
często wymienia i nazywa twórcą świata lub społeczeństwa - nie ma
nic wspólnego z Zeusem Homerowskich poezyi lub baśni Metamor-
foz Owidyusza. Nie istnieje też dla niego Olimp innych bogów i dei-
fikowanych bohaterów i władców. Niema wszakże naodwrót negacyi,
niema słowa krytyki, ani oficyalnie wyznawanej religii, ani też jakiego-
kolwiek innego wyznania.
Uszanowanie dla religijnych zapatrywań skłania M. A. do tego,
iż uznaje ogólnie bogobojność, pobożność i posłuszeństwo wobec
bogów, jako sposób postępowania dobry i chwalebny, widzi w tern
cnotę, którą stawia na równi z najważniejszemi cnotami altruisty-
cznemi3. Zarazem jednak gani przesądy i zabobonność 4.
Dawny konserwatyzm rzymski i względy narodowe i państwowe
są zapewne powodem, że nie występuje nigdy przeciw przyjętym
zwyczajom publicznego kultu, w którym jako panujący zawsze brał
udział. Modłów wszakże i ofiar wyraźnie nie zaleca i, jak się zdaje,
nie wierzy w ich skuteczność. Jeżeli się jednak modlimy, to powin-
niśmy się. zdaniem jego, modlić z najwyższą prostotą5.
1 Objawiania się nam bogów w jakiejkolwiek formie nie przyjmuje M. A.,
lecz w dwóch miejscach spotykamy przecież przypuszczenie możliwości snów
proroczych (I. 17 i IX. 27).
8 Np. IV. 23, XI. 8.
s Zob. np. VI. HO, XI. 20, XII. 27.
4 Np. I. 16, VI. 30 cit. pod koniec.
5 Zob. V. 7.
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 13
0 ile przypuszcza istnienie bóstwa juko rzecz możliwą i prawdo-
podobną, o tyle wyobraża sobie ową wyższą istotę jako wyposażoną
w najwyższe przymioty dodatniej natury i widzi w niej źródło do-
brego i podporę ludzkiej etyki. Przyznaje więc bogom rozum i do-
brotliwość l i, co specyalnie podnieść należy, jako wyższość w sto-
sunku do zwykłych zapatrywań religijnych, pogardę dla czczych
hołdów i pochlebstw 2.
Nie możemy przypuścić, mówi on (VI. 44), by istota wyższa,
która nas przeznaczyła na świat, pragnęła naszego nieszczęścia i cier-
pień, a nie możemy sobie tej boskiej istoty wyobrazić nawet nie
przewidującej z góry tego, co nas spotyka. Znośmy tedy nasz los
i wierzmy, że jest on czemś rozumnem i pożytecznem. Bądźmy
zrezygnowani, nie skarżmy się i nie sarkajmy, nie krytykujmy też
bogów, bo mianem >złego« i »dobrego« możemy nazywać te tylko
rzeczy, które są w zupełności dostępne naszej myśli (VI. 41), a dzia-
łanie bogów takiem nie jest.
M. A. nie zapoznaje, że złym ludziom jest na świecie często
nierównie lepiej niż dobrym, że szczęście nieraz bardziej sprzyja
pierwszym, niż drugim3. Sarkać na to byłoby niebogobojnem. Spra-
wiedliwy zresztą ma regres i pociechę we własnem wewnętrznem za-
dowoleniu i czystem sumieniu, które wyżej cenić powinien, niż dobra
zewnętrzne.
0 indywidualnej nagrodzie pośmiertnej za życie dobre,
pełne zasług, chociażby ono było zarazem pełnem zaparcia i nie-
szczęśliwem M. A. nie wspomina. Rzekłbym nawet: nie żąda jej.
Wystarcza mu zaspokojenie, iż po takiem życiu nic złego nam się
wydarzyć nie powinno. Zresztą w jego rozumieniu życie zacne, da-
jące świadomość spełnionego obowiązku i wyższości moralnej, daje
już samo przez się, mimo niepowodzeń zewnętrznych, spokój, zado-
wolenie, a nawet szczęście, tak jak gdybyśmy byli »przeniesieni już
za życia na wyspy wybranych* (X. 8). na których w poetyckich
opowiadaniach wyobrażają sobie ludzie nagrodę po śmierci.
To niebo za życia, które ma zacny człowiek w swem
sercu nawet w niepowodzeniu, jest jedną z najwznioślejszych kon-
cepcyi, na jakie zdobyła się kiedykolwiek myśl ludzka.
■ Np. V. 34, X. 1.
* Zob. X. 8 pod koniec.
8 Zob. np. IX. 1.
•^4 Leon Pinhiski
Lecz w innym, żywo wzruszającym ustępie czuć nutę zwąt-
pienia i goryczy:
XII. 5: > Jakże to stać się mogło, że bogowie urządziwszy
wszechświat mądrze i dobrotliwie dla ludzkości, tego nie usunęli,
iż ludzie zacni, tacy którzy, rzec można, największą styczność mają
z boskością, i wskutek czcigodnego i religijnego życia są sami do
boskości zbliżeni, skoro zakończyli życie, nigdy więcej egzystować
nie będą i znikną ze świata raz na zawsze?*
W tych słowach czuć bolesny wyrzut, ale i tym razem zwy-
cięża rezygnacya, bo M. A. mówi dalej:
>Ale skoro tak jest. to bądźmy przekonani, że gdyby inaczej
miało być lepiej, bogowieby tego uczynić nie zaniedbali*.
Ta rezygnacya autorowi widocznie nie przychodzi zbyt łatwo
i brzmi, jak gdyby wmówiona w siebie. Znamiennem zaś jego
wielkoduszności jest to, iż krzywdę, jaką mu się być zdaje zejście
bezpowrotne i bez nagrody sprawiedliwych ze świata, upatruje nie
w osobie samego zgasłego, lecz w stracie, którą inni ludzie i społe-
czeństwo wskutek tej straty ponoszą.
Jak widzimy więc, elementu tego, który zo wiemy religijną
> wiarą* lub >przekonaniem« metafizycznem, w zapatrywaniach M. A.
niema wcale. Niema też naodwrót chłodnego, pewnego siebie racyo-
lizmu, odepchnięcia możliwości nadludzkiego elementu w wierze, po-
tępienia lub wyszydzania tych. co taki element przyjmują. Racyo-
naliści mogą w tem upatrywać pewną słabość i chwiej ność w de-
dukcyach autora1. Mojem zdaniem tak nie jest. Umysł który w swej
spekulacyi metafizycznej nie wychodzi poza granicę przyjęcia i to
tylko jako rzecz możliwą hipotezy teizmu i zagrobowego życia, nie
czuje się uprawnionym potępiać tych, których przekonania religijne
lub filozoficzne są na tem punkcie bardziej konkretne.
Ten sposób myślenia jest nierównie szlachetniejszy, niź fana-
tyzm religijny lub fanatyzm niewiary potępiający bezwzględnie jako
zbrodnię lub absurd każde wyobrażenie metafizyczne, którego się
samemu nie podziela. Jest to zarazem sposób myślenia głębszy, niż
zarozumiałość nowoczesnych antiteistów 2, którzy negują możliwość
rządzącego światem Boga na podstawie równie kruchych dedukcyi,
1 Zob. np. Renan: Marc Aurele et la fin du monde antiąue, str. 16.
* Zob. np. Schopenhauer, szczególnie w Neue Paralipomeua. Kap. XIV:
Ueber Religion.
Pod wrażeniem » Rozmyślań* Marka Aurelego 15
jak te, na których się opierają najbardziej naiwne zapatrywania
religijne.
Z hipotezą drugą, iż boga i opatrzności niema a świat jest
tylko chaosem i tworem przypadku, liczy się także M. A. jako z rzeczą
możliwą. Myśl ta mu jest przykrą, bolesną, lecz nie mając dowodu
na to, że jest niedorzeczną, pyta się, cóż w takim razie? Odpowiedź
jego jest, że i w tym razie nic nas nie uprawnia do zanegowania
potrzeby etyki i przejęcia się sposobem myślenia nizkim i czysto
zmysłowym. Oto jego rezonowanie:
IX. 28 i. f.: »Jednem słowem, jeżeli jest Bóg, to wszystko jest
dobrze; jeżeli zaś przypadek rządzi, to przynajmniej ty nie daj się
nim rządzić*.
XII. 14: ...» Jeżeli jest opatrzność... stań się godnym pomocy
boskiej. Lecz jeżeli świat jest zamętem bez kierownika, bądź w ta-
kim razie zadowolonym, że w tej burzy masz przynajmniej w sobie
pewien ster we własnej inteligencyi...*
A wreszcie VI. 44: ...» Jeżeli bogowie o niczem, co nas tyczy,
nie postanawiają — w co przykro wierzyć... a w którym to razie
ani ofiarować im, ani modlić się do nich, ani przysięgać na nich
nie powinniśmy — ...w takim razie jestem przynajmniej zdolny sam
o sobie stanowić i ocenić, co jest pożytecznem; to zaś jest pożyte-
cznem każdemu, co jest zgodnem z jego ustrojem i naturą. A na-
tura moja jest racyonalną i socyalną; mym miastem zaś i krajem,
o iłem Antoninus, Rzym, a o iłem człowiekiem, świat. Co jest po-
żyteczne tym związkom, to, i tylko to, jest pożytecznem dla mnie*.
Co za świetny w całej swej prostocie hymn patryotyzmu i po-
czucia przynależności socyalnej w tych niewielu słowach! Więc na-
wet jeżeli mnie wszystko zawodzi, jeżeli mnie opanuje zupełne
zwątpienie, co do istnienia opatrzności i porządku w wszechświecie,
nie zwrócę się do sobkostwa i materyalizmu, lecz zwycięży we mnie
utylitaryzm społeczny w swej najszlachetniejszej formie, oparty na
miłości ojczyzny i ludzkości.
III. Obowiązki wobec bliźnich.
Nauka moralna M. A. jest przesiąknięta altruizmem
na każdym kroku. Można nawet powiedzieć, że obowiązki wobec
bliźnich i społeczeństwa wypełniają ją, skoro odrębnych obowiązków
ig Leon Piniński
wobec bóstwa prawie niema, a obowiązki wobec siebie samego, dążą
głównie do wyrobienia w sobie właściwości pożytecznych dla życia
społecznego.
Altruizm wszakże M. A. jest bez uniesień i entuzyazmu, bez
skłonności do przesadnych poświęceń, wolny od optymistycznego
zaufania w dobroć lub wdzięczność naszych bliźnich. Nie jest to
jednakowoż naodwrót altruizm zimny, będący wypływem tylko ro-
zumem pojętego nakazu moralnego w rodzaju np. altruizmu nauki
Kanta.
Podstawą altruizmu autora jest poczucie przynależności spo-
łecznej. »Nie gniewajmy się na siebie nawzajem*, mówi on (II. 2) »nie
nienawidźmy się, bośmy wszyscy wobec siebie jak para nóg, rąk lub
oczu, jak górny i dolny rząd zębów. Przeciw sobie występować, na-
wzajem sobie szkodzić jest przeciwne naszej naturze*.
Nadto w altruizmie jego odgrywa rolę pogarda dla dogadzania
sobie samemu, dla użycia fizycznego i egoizmu.
Miłość bliźniego jako przykazanie główne jest u niego, podo-
bnie jak w Chrześcijaństwie punktem wyjścia: ^słuchaj Boga, ko-
chaj ludzkość!* (VII. 31). Lub w innem miejscu podobnie:
VI. 30: » Czcij bogów, wspomagaj lud?:i!«
Dobrotliwość wobec bliźnich, będąca wynikiem tego przykaza-
nia miłości idzie nawet bardzo daleko. Każe on. podobnie jak to
jest powiedziane w Nowym Testamencie, kochać także tych, co nas
krzywdzą a przynajmniej czynić im dobrze i nie mścić się za do-
znane krzywdy.
VI. 6: > Najpiękniejszą drogą zemsty dla ciebie jest nie być
takim samym, jak ten co cię krzywdzi*.
W innem zaś miejscu (VII. 36) z emfazą cytuje autor piękny
aforyzm z Antistenesa tej treści: »Jest to po królewsku czynić
dobrze, gdy nas lżą za to«.
Lecz w tern przebaczaniu krzywd i uraz i w odpłacaniu złego
dobrem niema tej bezgranicznej myśli abnegacyi i poświęcenia, która
cechuje wzniosłe słowa »Kaz anią na górze«, niema zapomnienia
o wszelkim interesie ziemskim i własnym, niema też rozmiłowania
się w cierpieniu i znoszeniu prześladowań dla uzyskania doskona-
łości, której życzy sobie Pan nasz w niebiosach. Zdania, jak: nad-
staw lewy policzek, gdy cię uderzono w prawy, a gdy ci wzięto
wiele oddaj resztę, rozdaj w ogóle wszystko między ubogich, jeżeli
chcesz być doskonałym, są obce etyce M. A. Do diapazonu tak da-
Pod wrażeniem » Rozmyślań « Marka Aurelego 17
leko posuniętego ducha, zaparcia się i poświęcenia nie wznosi on
się i wznieść nie usiłuje.
Dobrotliwość, którą zaleca wobec bliźnich nie jest ani bezgra-
niczną miłością ludzkości, ani egzaltacyą w przebaczaniu krzywd
ponoszonych dla miłości wiary i przekonań. Ma ona granicę w spo-
łecznem pożytku. Pobłażliwość zaś wobec krzywd opiera się na po-
czuciu moralnej wyższości, której niesprawiedliwość innych odebrać
nam nie zdoła.
Ostatnią myśl wypowiada autor kilkakrotnie a najpiękniej
w następującem prawdziwie poety cznem porównaniu:
VIII. 51: .. . »Przyjmij, że cię ludzie mordują, ćwiartują na
kawały, lub że cię przeklinają. Czyż może to wszystko przeszkodzić
temu, by twa myśl pozostała czystą, rozumną, spokojną i sprawie-
dliwą? .leżeli ktoś stanie przy źródle przeezysteni i lży je, źródło
nie przestanie tryskać przejrzystą wodą; a nawet jeżeli wrzuci w nie
nieczystości, to zostaną one natychmiast rozprószone i zmyte, źródło
niemi się nie skazi*.
Szczególnie wzniosie podnosi M. A. bezinteresowność
w altruizmie. Jeżeli wyrządzamy innym dobrodziejstwa, nie żądajmy
żadnej zato zapłaty lub pochwały, ani tu, ani w przyszłem życiu.
VII. 73: » Jeźeliś spełnił dobry uczynek a drugi stąd odniósł
korzyść, dlaczegóż jeszcze oglądasz się za czemś trzeciem ponadto,
jak to głupcy czynią, chcesz zyskać rozgłos..., lub otrzymać od-
wzajemnienie?*
Albo w innem miejscu: V. 6: »Jeden, jeśli wyrządził komuś
przysługę, zapisuje to na jego rachunek... Drugi tego nie czyni,
ale przecież uważa tamtego za dłużnika i pamięta o tern. Trzeci
zapomina o tern, co uczynił, i jest jak winna latorośl, która wy-
dawszy owoc raz, stara się, skoro go zerwano, wydać nowy*.
Dobroć, łagodność i pobłażanie M. A. mają swe granice, nie
dochodzą do tego, by się dać poniżać, wyzyskiwać lub dominować
przez złych, niesumiennych i niesprawiedliwych. Altruizm jego nie
jest abdykacyą na korzyść tych, co mają mniej względów od nas *.
W łagodności niema u niego słabości. Tym co nas krzywdzą bez
złej woli, zaleca zejść z drogi 2. Zresztą jednak należy tego, co
źle działa, starać się przekonać3, ale jeżeli to jest bezskutecznem
1 Zob. np. w VII. 66 słowa: >nie stańmy się niewolnikami cudzej głupoty*.
2 Zob. V. 20.
• IX. 11.
Piniński. 2
Ig Leon Piniński
a sprawiedliwość tego wymaga, wystąpić stanowczo nawet w dro-
dze przymusu przeciw jego woli l.
Pobłażliwość na krzywdy ma zresztą u M. A. źródło także
w tern przekonaniu, że ludzie często a nawet z reguły czynią źle
nie tyle ze złej woli. jak z nieświadomości, braku wyrobienia mo-
ralnego, niższości umysłowej. Ten sposób pojmowania złych uczyn-
ków jako wyniku wad ludzkich jest motywem ulubionym u autora
i pojawia się często. Jeden ustęp przytaczam:
VII. 22 »Jest to właściwością ludzką, że kochamy nawet tych,
co źle czynią. A zdarza się to dlatego... bo czynią źle przez nie-
świadomość i bez złego zamiaru 2; nadto pamiętajmy, że przecież
mv i oni wkrótce pomrzemy; przede wszystkiem zaś wpływa tu ten
wzgląd, iż ten. co mi źle czyni, nie czyni mi ujmy, nie może bo-
wiem mej kierującej własności zrobić gorszą niż była dotąd*.
Głownem mojem dobrem są przymioty duszy. Tych mi nikt
nie odbierze i nie osłabi, więc dotkliwego złego wyrządzić mi nie
może.
Jeżeli jednak M. A. jest pobłażliwym dla drugich, to zarazem
surowym dla siebie i karci tych, którzy wymagają względów od in-
nych a sami nie starają się usunąć własnych przywar. Występuje
tu żywo podobny sposób myślenia jak w Nowym Testamencie w zna-
nem powiedzeniu o > źdźble w oku bliźniego*. Smiesznem nazywa tedy
autor nasze rozumowanie 3, iż z własnych błędów nie lecząc się, co
jest w naszej mocy, chcemy, ażeby inni dla nas wyleczyli się ze
swoich, na co wpływu nie mamy. » Bogowie znoszą złych i niezno-
śnych ludzi przez wieczność, a ty nie możesz przez czas tak krótki,
choć sam jesteś jednym z nich«!
Daleko jednak od tego, by dobroć M. A. doprowadzała go do
przeceniania ludzkości. Przeciwnie widzi on ją raczej pesymistycznie
i w barwach ujemnych, czarnych nawet, nie zapoznając ani ludz-
kich słabości ani złości. Jest on wyrozumiałym, lecz nie dlatego, by
nie widział złego, lecz z tego powodu, ponieważ ogromna większość lu-
dzi stoi za nizko pod względem umysłowym i moralnym, ażeby módz
się wyrobić i poprawić. Trzeba ludzi brać, jakimi są, nauczyć się
1 VI. 50.
3 Zob. także II. 13. Ta myśl powtarza się zresztą w licznych innych
ustępach.
3 VII. 70 i 71.
Pod wrażeniem » Rozmyślań <t Marka Aurelego 19
znosić ich1, nie dlatego, żeśmy z nich zadowoleni, lecz bo ich
niestety nie możemy zmienić.
Oto parę charakterystycznych przykładów:
II. 1: » Rozpoczynaj dzień mówiąc sobie co rana: spotkam
ludzi natrętnych, niewdzięcznych, aroganckich, podstępnych, zazdro-
snych i niesocyalnych. Lecz te właściwości ich polegają głównie na
niewiadomości, co jest złem a co dobrem...*. W innym niezmiernie
pięknym, lecz przesiąkniętym już prawie mizantropią dłuższym ustę-
pie (IX. 42) każe się liczyć ze złością i przewrotnością ludzką, która
nie powinna nas nigdy zadziwiać ani być nam czemś niespodzianem.
Nie należy ufać innym, a czyniąc im dobrze, mimo złego o nich
wyobrażenia, robić to »na przepadłe*. Nagrody za to nie żądajmy,
bo naturom szlachetnym jest wrodzonem robić dobrze. »Czyż oko
żąda za to zapłaty, że patrzy a nogi. że nas dźwigają* ? Złość,
przewrotność i nieznośność innych mają zresztą tę dobrą stronę, że
znosząc te przywary w innych ćwiczymy się w naszych dodatnich
przymiotach, które są niejako ^antidotum wad cudzych* jak: wy-
rozumiałość, cierpliwość, bezinteresowność i t. p.
Myśl swą ilustruje w innym ustępie (V. 28) następującem ory-
ginalnem porównaniem: Wszakżeż nie mamy prawa gniewać się na
kogoś za to, że ma oddech cuchnący lub że pot jego czuć. Przy-
wary moralne nie są niczem innem.
Wyższość moralna, którą w sobie czuje, objawia się w cha-
rakterystyczny sposób w zapatrywaniu, iż powinniśmy się uczyć od
innych, lecz przedewszystkiem uczyć na złych przykładach 2. Skoro
widzimy u innych próżność, niecierpliwość, gniew, starajmy się w po-
dobnej sytuacyi być wyższymi od nich i nie popadać w te same
błędy.
Złe wyobrażenie o ludziach występuje u M. A. niekiedy w for-
mie zjadliwej nawet krytyki. Tak, w owym wybornym aforyzmie,
którego słuszność uderzy każdego, co miał sposobność poznać za-
kulisowe sprawy życia publicznego i polityki:
XI. 14: > Ludzie gardząc sobą nawzajem schlebiają sobie,
a chcąc się wzbić jeden nad drugiego wprzód się przed sobą
płaszczą*.
1 V. 20.
= Zob. VII. 56.
2Q Leon Piniński
Niekiedy żal do ludzi przybiera formę bolesną i brzmi jak
echo gorzkich zawodów szlachetnego, zbolałego serca.
W IX. 3 mówi on, że jest to dla nas w myśli o śmierci pe-
wną, smutną pociechą, iż nie spotykamy w życiu ludzi podzielają-
cych nasze uczucia i zasady, do którychbyśmy się mogli głębiej
przywiązać.
Jeszcze boleśniej występuje ton pesymizmu w X. 36: Rozsta-
nie się ze światem jest o tyle lżejszem, że nawet najlepszych z nas
prawdziwie nie żałują i zawsze ktoś jest zabowolony, iż mu się
ustępujemy.
Czy to jest pociechą istotnie? nie sądzę. Myśl taka, mojem
zdaniem, zatruwa życie a nie osładza śmierci.
Pomimo jak najsilniejszego zaznaczania socyalnej natury
człowieka pozostaje przecież M. A. naturą samotną w gruncie. lnic
dziwnego, do wyżyn jego ducha nie łatwo się mógł ktoś zbliżyć.
Ci, którzy nieskończenie górują nad innymi, tylko w samotności zna-
leźć mogą ukojenie i ulgę w cierpieniach. Stąd rada M. A., by w tru-
dnych chwilach życia cofnąć się w głąb własnej duszy.
Szczególnie pięknie wypowiada to w IV. 3: » Ludzie szukają
ustronia na wsi. nad morzem lub w górach. I ty tego pragniesz . . .
Lecz jest to także w twej mocy, gdziekolwiekbądź przebywasz, samą
wolą twą cofnąć się w głąb własnej duszy... Czyń to często i od-
nawiaj się w tem skupieniu*.
Filantropia M. A., jak z tych przykładów widzimy, ma swój
odrębny charakter. Wolna jest od sentymentalizmu i wszelkich ilu-
zyi. Jest to miłość ludzkości szczera ale miłość dla istot niższych
i słabszych, miłość złączona z odcieniem » szlachetnej pogardy*.
Złe wyobrażenie o ludziach, szczególnie o tych, z którymi się
człowiek bliżej styka, to jest niestety vprivilegiwm odiosum" każdej
natury wyższej, o ile ją sentymentalne uniesienie chwilowo nie za-
ślepia. U natur namiętnych, impulsywnych objawia się to bolesnym
wyrzutem, u sarkastycznych szyderstwem. Znaną jest zjadliwa apo-
strofa Danta potępiająca rodzinną Florencyę 1, znane złośliwe wy-
cieczki Schopenhauera przeciw Niemcom i Ru skina surowa
krytyka Anglików. Dalej jeszcze idzie Byron i popada już prawie
w nienawiść własnego kraju i rodaków.
Ci, co nie mają szczęścia mieć Toskanę lub Anglię za ojczy-
1 La divina commedia, Purgatario, canto VI v. 127 sq.
Pod wrażeniem » Rozmyślań <; Marka Aurelego 21
znę, muszą być dyskretniejsi, by krytyką zbyt g<Tośną, choć zasłu-
żoną nie wyrządzić szkody swej ziemi. Lecz gorycz wewnętrzna
a nawet i ostre słowa krytyki nie powinny wykluczać przywiąza-
nia: vIl faut se sacrifier pour le peuple tont en U meprisant", wy-
powiedział świetnie Mirabeau.
Trudną sztukę zaleconą w tej ostatniej sentencyi posiadał M.
A. w całej pełni. Jego łagodna natura nie pozwala mu dojść do
mizantropii, chroni go nawet od zniechęcenia. Gardzi w gruncie
ludźmi, lecz służy im wiernie. Widząc marnotę ludzkości nie wierzy
wprawdzie ani w poprawę ani postęp, lecz chce w orkiestrze, w któ-
rej tylu gra źle i fałszywie, sam przynajmniej dążyć do zespołu
i harmonii. Chce się od otoczenia wyróżnić, być lepszym od innych,
choć wie, że go ani nie uznają, ani naśladować nie będą.
Altruizm M. A. ma, podobnie jak u innych mędrców i mora-
listów świata starożytnego, źródło swe w cnocie sprawiedliwo-
ści (otxaioauvrj), tej jedynej z czterech »cnót kardynalnych* świata
starożytnego, która bezpośrednio odnosi się do naszego stosunku do
bliźnich. Zgodnie z nauką stoików wypowiada M. A. zasadę (XI. 10),
iż » wszystkie inne cnoty w sprawiedliwości mają swą podstawę* 1.
Kto działa niesprawiedliwie, ten nietylko krzywdzi innych, ale i sie-
bie samego, bo spadla swa własną naturę 2.
Każe nam wprawdzie być łagodnym, dobrotliwym i wspania-
łomyślnym wobec innych, lecz jego miłość bliźniego mieści się za-
sadniczo w granicach sprawiedliwości i jest wynikiem tej ostatniej.
Ta >caritas« etyki stoickiej, będąca wypływem poczucia
słuszności i nie wychodząca poza nie jest tedy różną co do sto-
pnia od >caritas« nauki eh rześciańskiej, która w ideale swym
nie ma granic i pociąga za sobą poświęcenie się zupełne z zapar-
ciem się doszczętnem własnego interesu. Jeżeli jednak niema zupeł-
nego zapomnienia o sobie w nauce M. A. to jednak tkwi w niej
wysoki stopień altruizmu, bo wspomagać cierpiących i ubogich, dzie-
lić się z innymi w potrzebie i inne akty miłosierdzia uważa już za
postulaty sprawiedliwości. Znamy nadto już wyrozumiałość dla tych
co nas krzywdzą. I ich nie wyłącza M. A. z grona bliźnich, dla któ-
rych mamy być dobrotliwymi:
VI. 47 i. f.: »Jedna rzecz ma prawdziwą wartość: przepędzić
* Zob. także np. VIII. 39, VII. 66.
2 IX. 4.
22 Leon Piniński
życie w prawdzie i sprawiedliwości, z dobrotliwem usposo-
bieniem wobec innych, nie wyłączając nawet tych, co sami kłamią
i są niesprawiedliwi*.
Pojęciem sprawiedliwości* operuje M. A. często i śmiało, nie
łamiąc sobie głowy nad tern, gdzie sprawiedliwość się kończy i jak
ją w stosunkach społecznych i kclizyach obowiązków bliżej okre-
ślić i stosować. Nie ma on. jak się zdaje, wielkich wątpliwości, co
w praktyce możemy i powinniśmy uznać za sprawiedliwe a co nie;
poczucie sprawiedliwości wydaje mu się rzeczą wrodzoną. TYszakżeż
to jest zawsze w naszej mocy. mówi on (X. 12), poznać lub do-
wiedzieć się, co jest naszym obowiązkiem. Podobnie jak braku siły
moralnej w wykonaniu obowiązku tak i braku zrozumienia
w poznaniu go nie przypuszcza on prawie, skoro mówi (VIII. 32)
że > naszemu działaniu według zasad sprawiedliwości nic nie może
stanąć na przeszkodzie* l.
Podobny to sposób myślenia, jaki wogóle często spotykamy
w starożytności nietylko u filozofów i moralistów, ale także, i to
przedewszystkiem u prawników, których zawód praktyczny nie po-
zwala na zagłębiania się w subtelności etyczne. Operują oni poję-
ciem słuszności i sprawiedliwości nie zastanawiając się nad tern bli-
żej, czy to jest pojęcie dość jasne i określone. Ul pian wprawdzie
daje nam 2 pewien rodzaj definicyi prawa i sprawiedliwości w 1. 10
pr. § 1 D. de iust. et iure I. 1:
Justitia est constans et perpetua voluntas ius suutn cuigue tri-
buendi. Juris praecepta sunt haec : honeste vivere, alterum non laedere,
suutn cuiąue tribuere.
Któż jednak może o tern wątpić, że zastosowanie zasady
^non laedereu i „suutn cuigue tńbuere* jest w praktyce niezmiernie
trudne i wątpliwe? Pomimo tego rzymscy juryści nie w^ahają się
uważać pojęć rjustuma lub „bonum et aequumu za takie, które nie
wymagają bliższego komentarza i są dostateczną wskazówką do
ocenienia działania w każdym poszczególnym wypadku. I nie da się
zaprzeczyć, że w kwestyach specyalnych i rozmaitych subtelnościach
prawa prywatnego ich pojęciu sprawiedliwości i słuszności nie
1 Zob. także piękny ustęp X. 11 mówiący nam. czem powinna być filo-
zofia zastosowana w życiu.
- Zob. także Inst. I. 1 pr. § 3.
Pod wrażeniem »Rozmyślań< Marka Aurelego 23
są w niczem różne od naszych a nawet, powiedzmy szczerze, były
dla nas nauką i wzorem.
Inaczej co do instytucyi społecznych i pra wno-publi-
cznych. Tu *sprawiedliwość« jurystów i moralistów świata staro-
żytnego zawodzi, nie wyłączając takiego mistrza etyki jakim był M. A.
Dość wspomnąć o instytucyi niewolnictwa. W zasadzie
przyznaje M. A. równość ludzi i potrzebę uznania tej równości wo-
bec prawa \ a jednak tolerował on istnienie niewolnictwa będące
z tą zasadą w naj skraj niej szej sprzeczności. O zniesieniu niewolni-
ctwanie nie myślał on zapewne ani na chwilę a w ustawodawstwie
swem zaledwie tu i ówdzie starał się złagodzić zbyt nieludzkie konse-
kwencyę istniejącego stanu rzeczy 2.
Jest to, mojem zdaniem, w każdym razie myśl piękna i zdrowa
kultury grecko-rzymskiej, że jako podstawę uregulowania stosunków
społecznych przez etykę i prawo uważa się ideę sprawiedliwo-
ści nie zaś li tylko ideę utylitaryzmu i dobra publicznego.
Wielu nowoczesnych pisarzy wychodząc z założenia, że pojęcie spra-
wiedliwości jest rzekomo »nie dość określone*, topi ideę sprawiedli-
wości w pojęciu ogólnego pożytku osłabiając przez to w groźny
sposób podwaliny etyki i prawa 3.
Zapewne, zaprzeczyć się nie da, że pojęcie sprawiedliwości
podlega ewolucyi, ulega modyfikacyom i zmianom w różnych epo-
kach i bywa subjektywnie pojmowanem rozmaicie i nieraz w spo-
sób mylny i niedorzeczny. Ale czyż nie jest tak samo z pojęciem
*pożytku« lub » dobra publicznego « ?
Weźmy tylko drastyczny przykład: Rozpustnica >z filantropii «,
która stara się jak najwięcej przysporzyć rozkoszy rodowi męzkiemu,
fanatyk religijny, który dzieci innowierców wykrada i po ochrzcze-
niu zabija, ażeby im niebo zapewniać, oto osoby, które subjekty-
wnie mogą się uważać za działające jak najskuteczniej dla »do-
bra ludzkości*. Czy znajdziemy analogię podobnego absurdu w dzie-
dzinie mylnego pojmowania sprawiedliwości?
1 Zob. I. 14.
- Dalej od niego idzie Epik te t, który zasadniczo potępia niewolnictwo,
podnosząc duchową równość niewolnika z wolnym (zob. Arrian I. 13. 5). Nie
trzeba jednak zapominać, że Epiktet był sam wyzwoleńcem a więc w kwestyi
tej do pewnego stopnia osobiście interesowany.
3 Zob. np. John Stuart Mili, Utilitarianism, szczególnie Chapter V: Ora
the connexion beheeen justice and utility.
24 Leon Piniński
Z innych przymiotów, którymi powinno być nacechowane na-
sze postępowanie wobec ludzi podnosi M. A przedewszystkiem pra w-
domowność, prostotę i skromność1, która to ostatnia nie
dochodzi wszakże u niego do granic pokory. Wstręt ma zarówno
do dumy i arogancyi jak do hipokryzyi i wszelkiej afektacyi a w sub-
telny sposób podnosi, że popisywanie się i przechwalanie swą skrom-
nością jest właśnie rodzajem zarozumiałości i braku skromności
najbardziej antypatycznym 2.
Przy całej otwartości nie radzi wszakże zbytecznie narzucać
się innym ze swem zdaniem, tern bardziej, że i tak zwykle innych
nie przekonamy (VIII. 4 i IX. 11). W sądzie zresztą o innych lu-
dziach i ich opiniach należy być wstrzemięźliwym pamiętając o tem,
że bardzo wiele musimy się najprzód sami nauczyć i przeżyć, aże-
byśmy mogli sądzić drugich (XI. 18). >W pisaniu i czytaniu nie bę-
dziesz nauczać innych, jeśli sam reguł nie znasz. O tyle bardziej
powinno tak być w życiu* (XI. 29).
Jeżeli obok tego często M. A. mówi o pogodzie i wesoło-
ści w obchodzeniu się z ludźmi i stosunkach towarzyskich, to ma
się przecież wrażenie, że to jest wesołość wmówiona. Jest on bo-
wiem w gruncie naturą smutną i melancholijną a jeśli uśmiech
kiedy igrał na jego ustach, to z pewnością nie bez odcienia gory-
czy. Szczypta humoru i ironii, wrażliwość silniejsza na śmieszności
ludzkie, właściwości, które spotykamy u niejednego z mędrców sta-
rożytnych, byłyby mu się przydały i ułatwiłyby mu zapewne zna-
cznie znieść życie, które przecież musiało mu niekiedy dotkliwie
ciężyć.
Przy jak najsilniejszem zaznaczaniu obowiązków społecznych
i nakazu miłości bliźniego ceni M. A. i uważa za wielkie szczęście
niezawisłość od innych, możność obchodzenia się pod wzglę-
dem materyalnym i moralnym bez cudzej pomocy (II. 5 i. f.). Dzię-
kuje też opatrzności za niezawisłość daną mu w udziale (I. 17).
Prawdziwie ubogim w jego oczach jest nie tyle ten. co ma nie wiele,
jak ten, co potrzebuje pomocy drugich i bez niej nie może się obejść
(IV. 29).
Resume wreszcie niejako stosunku naszego do bliźnich polega
w zdaniu, iż »nie należy wobec innych ludzi być nigdy ani tyranem
1 Zob. np. XI. 1 i 15. IX. 29, VII. 66, VIII. 5. XII. 29 i inne ustępy.
2 XII. 27 i. f.
Pod wrażeniem » Rozmyślano Marka Aurelego 25
ani też niewolnikiem* (IV. 31). Ironia losu chciała, że ten, co to
wypowiedział, musiał przez ciąg swoich rządów być właśnie i jednym
i drugim.
IV. Obowiązki wobec społeczeństwa i państwa.
Obowiązki nasze wobec ogółu zaznacza M. A. jeszcze stanowczej
niż prywatny nasz stosunek do bliźnich. Jak wogóle każdy Rzymia-
nin posiada i on w najwyższym stopniu poczucie niezbędności
organizacyi społecznej i państwowej i nie umie sobie nawet
rozluźnionego aglomeratu ludzi wyobrazić. Kładzie nacisk na to, iż
nawet zwierzęta dla skutecznego osiągnięcia tego. co im jest potrze-
bnem, organizują się i pomagają sobie wzajemnie (V. 1, IX. 9).
Socyalną naturę człowieka podnosi on tak silnie, iż powiada:
IX. 23: » Skoro wchodzisz w skład społecznego systemu, to niech
każdy twój czyn będzie czynnikiem życia socyalnego. Czyn, który
bezpośrednio lub pośrednio nie odnosi się do celów socyalnych, od-
ciąga cię od właściwych zadań życia «.
Nie wolno nam się w życiu oddawać bezczynności lub kon-
templacyi, winniśmy ciągle pracować i działać mając cele ogólne na
oku (IX. 16). Jeżeli rzecz jakaś jest dla nas przykrą i nieprzyjemną,
to czuć tego nawet nie powinniśmy, jeżeli jest pożyteczną dla
ogółu (X. 6) i.
X. 33... » Pamiętaj o tern, że temu, co się czuje obywatelem,
żadna rzecz nie dolega, która nie dolega państwu «...
A wreszcie te słowa proste i pełne szlachetnej godności: XI.
4: >Czy zdziałałem coś dla ogólnego pożytku? Jeśli tak, mam w tern
już nagrodę* ...
Te i tym podobne sentencye powtarzają się często w myślach
M. A. Mają one przeważnie ten ogólnikowy charakter. Znać w nich
do egzaltacyi posunięte poczucie, iż służyć trzeba krajowi i pań-
stwu, lecz trudnoby poznać, że to mówi monarcha a nie zwykły
obywatel. Niekiedy występuje specyalnie zaakcentowanie patryotyzmu
Rzymianina (II. 5, VI. 44) *. W jednem tylko miejscu wspomina
1 Zob. także w VI. 54 aforyzm: »Co nie jest dobrem dla roju nie jest
też dobrem dla pszczoły «.
2 Zob. powyżej str. 15.
26 Leon Piniński
o sobie jako o panującym (III. 5). ale porównując się tylko do
żołnierza na posterunku. Obowiązki społeczne traktuje on wogóle
tvlko jako obowiązki » obywatela « widząc widocznie także w panu-
jącym nie więcej, jak tylko sługę społeczeństwa. Wynika to także
ze słów w I. 16, gdzie sławiąc przymioty swego poprzednika Anto-
nina Piusa podnosi, iż nie uważał on się za nic więcej, jak tylko
za zwykłego obywatela państwa.
Dwa dłuższe ustępy poświęcone pamięci Antoninusa Piusa \
wzruszające prawdziwie jako świadectwo najwyższej czci i wdzię-
czności, wskazują nam zarazem pośrednio, co uważał za wz<>
i ideał panującego i jakim sam starał się być w ciągu swoich rzą-
dów. Jako regułą bowiem stawia sobie: »Czyń wszystko jako go-
dny uczeń Antonina* !
Przedewszystkiem wiec widzimy, że potępia on tyranię (»ce-
zaryzm«, jak się wyraża), taką niezawodnie, jaka się wyrobiła pod
imperatorami poprzedzającymi dynastyę Antoninów. Cnoty, które za-
leca, są przedewszystkiem cnotami pierwszego obywatela, świecące; o
najlepszym przykładem.
Spotykamy tam przymioty specyalnie u panujących tru-
dne i rzadkie jak: uznanie dla otwartości cudzego zdauia, wstręt do
pochlebstw a nawet lekceważenie pochwał i pogarda dla schlebiania
tłumom.
Czy czasy Antoninów były rzeczywiście tak szczęśliwe, iż
atmosfera dokoła tronu mogła być tak czystą, jak to nam przed-
stawia M. A., czy też widzi on wszystko piękniej przez pryzmat
synowskiej wdzięczności? Czy mógł istotnie Antoninus uzyskać
tak ogólną miłość i uznanie » szlachetności* w najszerszych sferach
nie używając »mniej szlachetnych* środków jak kłamliwej reklamy,
opłacania zauszników i agitatorów, schleb;ania ludowi i t. d.'? Jeżeli
tak, to należy podziwiać nietylko ludzi, ale i epokę. W dzisiejszych
czasach panującym i ludziom stojącym na wybitnych stanowiskach
politycznych jest to, jak się zdaje, niestety niemożliwem.
W ustępie I. 14 wspominając o wpływach na swą młodość
i wychowanie wypowiada BI A. przekonania jeszcze bardziej > libe-
ralne*, w których znać nawet Łradycye z czasów rzeczynospolitej.
Powołując się na powagi republikańskie jak Catona i Brutusa
mówi o polityce » równości ustaw dla wszystkich*, adniinistrącyi za-
1 I. 16 cit. i VI. 30.
1
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 27
zapewniającej »równość praw i równą wolność słowa* o »rządach
królewskich, które przedewszystkiem szanują wolność rządzonych*.
Na podstawie teoryi filozoficznych M. A. i powyżej przytoczo-
nych politycznych jego zapatrywań możnaby się było spodziewać
po nim daleko idących tendencyi reformatorskich na polu społecznem
i politycznem. Tymczasem, jak wiemy z dziejów jego życia i pano-
wania, rzecz się miała odmiennie. Zapewne, należy on do postępo-
wych« i kulturalnych monarchów, ale śmiałą naturą reformatorską
nie był on przecież wcale. Akta jego ustawodawczej i administracyjnej
działalności są wprawdzie przesiąknięte humanitarnemi dążeniami, szla-
chetnością i łagodnością, ale niema w nich nigdzie śmiałych pomysłów,
daleko idących tendencyi reformatorskich, ulepszeń na szerszą zakro-
jonych skalę. Nie idzie on nawet tak daleko w reformatorskich za-
patrywaniach, jak proponowali niektórzy z jego współwyznawców
szkoły stoickiej np. Epiktet lub Seneca. 0 ile przewyższa innych
w zalecaniu osobistej łagodności i dobrotliwości wobec bliźnich,
o tyle jak najmniej wysnuwa z tego konsekwencyi dla krytyki
i zmiany instytucyi społecznych i państwowych.
Przyimuje on ówczesny porządek państwowy Rzymu jako in-
stytucyę bez zarzutu, mimo że stan ten według jego własnych
zasad politycznych i moralnych był niezawodnie daleki od ideału,
On. tak wybitny i natchniony szermierz idei wolności indywidualnej,
szczerości i niezależności przekonań przyjmuje nieograniczone samo-
dzierżstwo rzymskiego imperatora bez wszelkiej krytyki i wykonuje
je nie modyfikując samej instytucyi w żadnym kierunku. Ogranicza
się do rady, by władzę wykonywać łagodnie i w sposób ludzki.
Niech nas to nie zadziwia. M. A. był naturą na wskroś kon-
serwatywną. Radby być reformatorem myśli i uczuć ale nie
instytucyi. Nie wierzył on też może w skuteczną reformę społe-
czną bez naprawy obyczajów i w tern miał poniekąd słuszność.
Konserwatywny ten sposób myślenia objawia się też w jego
Rozmyślaniach. Wyraża się np. (IX. 29) z lekceważeniem o ideal-
nych mrzonkach > Republiki Platona* mówiąc natomiast, że należy
być w życiu społecznem zadowolonym, »gdy każda, choćby najdro-
bniejsza rzecz idzie dobrze«. Przytacza za to z emfazą słowa So-
kratesa z »Apologii«, iż człowiek, tam gdzie go okoliczności po-
stawiły w przeznaczonem mu zadaniu powinien wytrwać, jak żoł-
nierz na posterunku, gotowy na wszystko, śmierć nawet, tylko nie
dezercyę i zdradę.
28
Leon Piniński
Nie pyta się tedy bliżej M. A., czy posterunek przeznaczony
komuś w państwie i społeczeństwie wyznaczono mu słusznie, czy
nie. ani też. czy cała organizacja jest dobra i, czy nie wymaga
przekształcenia lub naprawy.
Zbyt dobrze zresztą znał on ujemne strony ogromnej więk-
szości rodu ludzkiego i dlatego nie wątpił, że organizacya społeczna
w związku państwowem musi polegać na silnej władzy, przy-
musie i karze a zadawalniał się tylko tem. że w praktyce spra-
wiedliwość, łagodność i rozumne zastosowanie przepisów szorstkość
organizacyi zmodyfikuje.
Ani śladu tedy u M. A. owej tendencyi oparcia porządku
świata i wzajemnego stosunku ludzi na zasadach miłości wza-
jemnej i poświęcenia, jak to głosili w dziejach świata roz-
maici apostołowie religijni i społeczni a w nowszych czasach np. Toł-
stoj. Miłość społeczna Tołstoja jest elementem anarchistycznym, bo
osłabia bliższe związki społeczne (jak: rodzina, gmina i państwo)
nie zapewniając niczem przeprowadzenia idei >miłości i poświęcę-
nia< w ludzkości. Ciemnota i złość olbrzymiej większości ludzi wy-
klucza wiarę w mrzonkę, że na przymiotach, do których zdolne są
tylko natury wyjątkowe i wybrane, można oprzeć organizacyę spo-
łeczną. Opierając ją na » poświęceniu* dalibyśmy z góry przewagę
tym, co poświęcać się nie będą. przeciwnie wyzyskają poświęcenie
drugich. Apostołowie » poświęcenia bez granic« mogli unieść i za-
chwycić ludzkość pięknością słów, szlachetnością myśli, lecz sto-
sunki praktyczne zmusiły wszędzie i zawsze do zmodyfikowania tych
pięknych teoryi.
Podobnie jak w administracyi, był też i w polityce zewnętrz-
nej M. A. wiernym sługą państwa według surowych dawnych tra-
dycyi. Wiadomo, że znaczną część rządów spędził on na wyprawach
wojennych w obronie granic państwa, zagrożonych przez najazdy
ludów północnych. Wojny przeciw Markomanom, Quadom a także
Sarmatom należały do naj przykrzejszych i najtrudniejszych zadań,
były połączone z najwyższemi niewygodami, ofiarami i wysileniem.
Okazał się w nich M. A. nietylko osobiście mężnym, lecz nadto
organizatorem znakomitym a wodzem przezornym. Wiadomo, że mu
lata na tych bojach przeszły i że umarł w czasie jednej z wypraw
na północnych kiesach państwa w Yindobonie.
W dwóch miejscach Rozmyślań jest wzmianka, że pisane
Pod wrażeniem >Rozmyślań« Marka Aurelego 29
są w czasie tych wypraw uciążliwych l. Być może, że tam w życiu
obozowem, na kresach, najbardziej czul się osamotniony, najbliższy
śmierci, najskłonniejszy do medytacyi.
Jest coś wielkiego i patetycznego w postaci tego szlachetnego,
wysoce kulturalnego myśliciela, który, ofiara wspaniałego lecz nie-
szczęsnego dlań losu, musi w dzikich okolicach walczyć z barba-
rzyńcami, sam jeden cywilizowany na czele najętych, krwiożerczych
i chciwych rabunku legionów. Na ogromnym obszarze niecywilizo-
wanych krajów w ciągu długoletniej tułaczki wojennej nie miał za-
pewne ani jednej duszy pokrewnej, zdolnej zrozumieć go. Jakiż
rozdźwięk między tą duszą czystą i łagodną a twardem wojennem
rzemiosłem! Inny. mniej silny, mniej przejęty poczuciem państwo-
wego obowiązku, cisnąłby był zapewne w tych warunkach obmierzłą
władzę i w jakiemś spokojnem ustroniu szukał schronienia. M. A.
byłby to uważał za podłą dezercyę, więc wypił ten imperatorski
kielich goryczy aż do dna, choć władzy i sławy nie cenił i nie dbał
o tryumfy i pomniki, któremi go Rzym darzył.
Zapiski jego nie przekazały nam ani słowa skargi lub ubole-
wanie na ten los uciążliwy, lecz spotykamy tam jeden ustęp cha-
rakterystyczny, śvyiadczący o niechęci, którą go napawał zawód
wojenny.
X. 10: >Pająk jest dumny jak chwyci muchę, ktoś inny gdy
upoluje zająca lub złapie rybę w sieć, inny gdy złowi dzika lub
niedźwiedzia, inny wreszcie, jeśli pojmie Sarmatów. Czyż to wszystko
nie rozbójnicy, jeśli się przypatrzysz bliżej ich sposobowi myślenia?«
Uczuciu jego jako filozofa -moralisty wojna przedstawia się
więc jako rodzaj rozboju, lecz sądzi, iż ważniejszym nakazem jest
tu interes ojczyzny, który mu ją prowadzić nakazuje. Więc nawet
tej pociechy nie miał M. A., by widzieć w swych bojach szczytną
i wysoką misyę. Była ona dlań przykrym tylko ciężarem, pługiem,
w który go los wprzągł. Ciągnął go sumiennie, lecz w całej swej
wielkości i sławie czuł się przecież niewolnikiem.
Widać to ze słów zawartych w III. 3, kiedy porównując życie
filozofów i mocarzy przyznaje stanowcze pierwszeństwo pierwszym:
»Aleksander i Caius (Caesar) i Pompeius czemże byli w po-
równaniu z Diogenesem, Heraklitem i Sokratesem? ci mieli świado-
1 Na końcu pierwszej książki jest wzmianka: spomiędzy Quadami nad
Granuą, a na końcu drugiej słowa: »To jest Carnuntum«.
30
Leon Piniński
mość rzeczy i ich przyczyn, życie ich mogło odpowiadać ich prze-
wodnim zasadom; a tamci ileż mieli trosk, iluż spraw byli niewol-
nikami!*
Aleksander Wielki, mimo że mu imponował Diogenes, nie chciał
na los się z nim mieniąc, M. A. byłby to chętnie uczynił, gdyby
mógł sobie przyznać prawo wyzucia się z obowiązków mocarza
świata.
V. Wyrabianie własnego charakteru.
Najwięcej stosunkowo uwag w swych zapiskach poświęca
M. A. kwestyi, jakim człowiek sam być powinien, jaki wy-
robić w sobie powinien charakter i sposób myślenia. O tych właśnie
kwestyach mówi z najsilniejszem przekonaniem, często z emfazą,
zadziwiającą u natury sceptycznej i niekiedy chłodnej. Jest on tu
entuzyastycznym zwolennikiem szkoły filozoficznej, do której należy,
wiadomo bowiem, że szkoła stoików przedewszystkiem kładzie na-
cisk na hart duszy i wyrobienie sobie niezawisłości i nieugiętości
charakteru.
Obowiązki te względem własnej osoby uważają mędrcy i mo-
raliści starożytni za punkt wyjścia w nauce etyki i sztuki życia.
Z owych czterech cnót kardynalnych będących, ich zdaniem, pod-
stawą życia dobrego i pożytecznego trzy, mianowicie f ortitudo, pru-
dentia i temperentia są regułami życia tyczącemi się w pierw-
szym rzędzie nas samych, a dopiero pośrednio oddziałuj ącemi na nasz
stosunek do bliźnich. Zawierają one tedy w swej treści także dba-
nie o siebie samego, o własne nasze dobro i to nietylko moralne
i umysłowe, ale nawet fizyczne i materyalne.
Sposób pojmowania moralistów chrześcijańskich jest nieco od-
mienny. Nie zaprzeczają oni wartości owym »cnotom kardynal-
nym*, lecz widzą w nich nie wyłącznie »cnotę<, lecz zarazem roz-
sądne i praktyczne reguły życia. Przenoszą też nad nie wartość
trzech cnót teologicznych. Nie zapominajmy wszakże, że pod-
stawą etyki chrześcijańskiej jest wiara i objawienie. Życie i słowa
Chrystusa są owym objawionym przykładem najwyższego ideału
życiowego, wskazującym nam, czem mamy być i jakim powinien się
stać nasz charakter i sposób myślenia. Starożytność w swej >religii«
nie znajduje wzorów moralności, bo nie są nią z pewnością bogo-
wie Olimpu, ani też ów spuryfikowany Zeus, mglisty nieco kierów-
Pod wrażeniem » Rozmyślań* Marka Aurelego 31
nik świata, o którym, podobnie jak inni filozofowie, wspomina cza-
sem M. A. Złączenie więc ściślejsze etyki z utylitarnemi regułami
życia oraz kwestyą kształcenia siebie samego a nadto oddanie tych
tematów pod ogólny kierunek filozofii było rzeczą naturalną u nich
i konieczną.
Zastanawiając się nad tern, czemeśmy być powinni, nie za-
niedbuje M. A. wzmianki o obowiązkach względem naszego ciała,
lecz zbywa je krótko, napotykając tylko mimochodem. Wspomina
o potrzebie piękności harmonijnej w ciele i ruchach1, ale zarazem
usilnie przestrzega przed afektacyą. Więcej stosunkowo nacisku kła-
dzie na odporność naszej natury i wytrzymałość fizyczną-
Sztuka życia naszego, mówi on (VII. 61) »jest bardziej zbliżoną do
szermierki, niż do kunsztu tańca ze względu na to: iż często mu-
simy odeprzeć atak nagły i niespodziany «. Tu i owdzie znajduje ^ię
też wzmianka, zawsze rozsądna, tycząca się higieny.
Fizyczną stroną naszego życia zajmuje się jednak M. A. głó-
wnie w tern z!:ac;:eniu, iż jak najusilniej nakazuje pędzić tryb życia
surowy i nie dogadzać w niczem i nigdy zmysłowym przyjemno-
ściom i rozkoszom 2. Wiadomo też, że sam od młodości pędził życie
twarde, ascetycznie niemal, nietylko usuwając się od wszelkiego
nadmiernego użycia zmysłowego, ale gardząc nawet konfortem
i wygodą.
Niech nikt, woła on (V. 9) nie odwraca się od cnoty i obo-
wiązku refleksyą, że coś innego jest dlań » przyjemniej szem«. To co
nam się zdaje przyjemnością i rozrywką aż nadto często zawodzi,
wykonywanie zaś tego, co uważamy za cnotę, doskonalenie się
w przymiotach moralnych, staje się nam z czasem przyjemnością,
tak jak i umysłowa wyższość, wiedza i zrozumienie świata daje
nam wewnętrzne zadowolenie.
Pogardy dla dóbr doczesnych nie spotykamy wprawdzie u niego,
a tem mniej zalecenia, abyśmy się z nich wyzuli i zupełnie nie dbali
o nie. Nie powinniśmy się tylko zbyt do nich przywiązywać a w na-
bywaniu ich wystrzegać się chciwości. Myślmy też raczej z zado-
woleniem o tem, co nam los dał, niż o tem, czego nam jeszcze
brak (VII. 27).
Nie przeceniajmy jednak niczego i nie przywiązujmy się zbyt
» Zob. VII. 60.
* Zob. np. V. 5: VII. 55, VIII. 10 i 19.
32 Leon Piniński
do rzeczy, które posiadamy a możemy stracie, ażeby nam się nie
wydawały czemś niezbędnem. Nie przywiązujmy zbyt wielkiej wagi
do drobiazgów życia. Zycie jest małostkowe i marne. Bierzmy
w niem udział' z usposobieniem pogodnem i bez dumy, lecz pamię-
tajmy o tern, że każdy tyle właśnie jest wart, co rzeczy, o które
się troszczy i na których mu zależy (VII. 3).
Regułę życia, iż po winniśmy być wyżsi ponad rozkosze i przy-
jemności świata1 zaleca M. A. niejednokrotnie i to z największym
naciskiem. Surowy tryb życia, panowanie nad zmysłami i niedoga-
dzanie im. ograniczenie się w rozrywkach i przyjemnościach, wytępie-
nie w sobie słabości i nałogów, to są wszystko warunki utrzymania
supremaeyi ducha nad ciałem i wyrobienia sobie niezawisłości cha-
rakteru. Gardzenie przyjemnościami fizycznemi nie dochodzi jednak
u niego aż do dręczenia ciała i zadawania sobie świadomego
cierpień i bólu2, tak. jak to np. zalecają często surowi moraliści
chrześcijańscy.
Połączenie ciała i duszy w naszym organizmie pojmuje M. A.
w podobny sposób jak nauka chrześcijańska, z tą oczywiście róż-
nicą, że nie stawia żadnych stanowczych twierdzeń co do losów
duszy po rozstaniu się z ciałem. Ciało powinniśmy zawsze uważać
za niższą, gorszą i podlejszą stronę naszego jestestwa. Jest ono
tylko nędzną powłoką naszej stokroć cenniejszej duchownej strony3
i staje często rozwojowi ducha na przeszkodzie, mąci go i nakłada
mu pęta. Doprowadzenie do panowania ducha nad ciałem przez gar-
dzenie przyjemnościami fizycznemi, wyrobienie w sobie wytrzyma-
łości na niewygody a nawet bole, choroby i katusze, to są główne
podstawy wyrobienia moralnego, które zgodnie z zasadami szkoły
stoickiej z głębi przekonania zaleca nam autor.
Widoczne zachodzi tu zbliżenie do wyobrażeń moralistów chrze-
ścijańskich, ale przecież dostrzegamy pewną zasadniczą różnicę.
Stoicy wymagają panowania ducha nad ciałem, ujarzmienia ciała,
by było zawsze na posługi ducha; chrześcijańscy moraliści idą dalej
i chcą zupełnego przezwyciężenia, zgnębienia natury cielesnej. Pierwsi
chcą mieć ciało silnem, zahartowanem; drudzy w cielesnej stronie
widzą wogóle element wrogi dla duszy, która pragnie być czystą
1 Zob. np. II. 7, VIII. 8.
1 Zob. VIII. 42: »Niema powodu, bym sobie zadawał udręczenia, skoro
świadomie nie wzrządzałem ich nigdy innym*.
3 Zob. np. XII. 1 i 2.
Pod wrażeniem » Rozmyśla u « Marka Aurelego 33
i bez skazy. Regułą życia pierwszych wobec ciała naszego jest su-
rowo pojęte »u miarko w anie* (temperentia); regułą drugich
»umart wienie*.
Uwydatni się nam to najlepiej, jeżeli zestawimy np. rezono-
wania M. A. z wywodami jednego z najświetniejszych pisarzy chrze-
ścijańskich, Tomasza a Kem pis w sławnem »Naśladowaniu
Chrystusa*. Wiele ustępów o » ujarzmieniu* ciała brzmi tu bar-
dzo podobnie do reguł życia szkoły stoickiej. Ale przecież jest to
sposób pojmowania w gruncie wręcz odmienny. U M. A. jest ciało gor-
szą naszą częścią, ale może i powinno być podporą ducha; u autora
^Naśladowania Chrystusa* jest ono zawsze tylko wrogiem ducha,
możliwem źródłem upadku i grzechu. M. A. każe nasze skłonności
fizyczne trzymać na wodzy, lecz żyć zgodnie z naturą; Tomasz
a Kempis każe z cielesną naturą, jako czemś z gruntu złem wal-
czyć na każdym kroku \ zgnębienie jej zupełne jest dopiero tryum-
fem chrześcijańskiego ducha.
Możność owładnięcia wewnętrznem postanowieniem woli na-
szego całego sposobu myślenia i nadania mu przez to pewnego
z góry określonego kierunku, a w konsekwencyi możność opanowa-
nia naszych wrażeń i uczuć jest u M. A. podniesiona nieledwie do
wysokości dogmatu. Możnaby prawie powiedzieć, że ta »raoc nad
sobą samym*, to jedyny dogmat, w który autor niezłomnie wierzy.
Nikt może, nawet ze szkoły stoików, tak silnie nie zaakcentował
zdolności opanowania myślą i postanowieniem naszych uczuć. Jest
to niemal wręcz zanegowanie zasady, że powstające w nas uczucie
jest tylko czemś biernem1 »wywołanem« w naszej duszy zewnętrz-
nym wpływem.
M. A. utrzymuje, że wrażenia nasze i uczucia są przede-
wszystkiem tylko »o pinią naszą« o tern, co nas spotyka. Otóż
opinia ta jest w naszej mocy, możemy nad nią panować, a przez
to siłą woli uczucia zmodyfikować, osłabić, unicestwić nawet. W licz-
nych ustępach i przykładach stara się nam to autor objaśnić i ilu-
strować. Zasadę samą określa on w sposób następujący:
VI. 8: > Nasza wewnętrzna przewodnia siła taką się czyni, jaką
chce być, a tem samem sprawia, że wszystko, co się zdarza, przed-
stawia się nam tak, jak ona tego chce*.
1 Zob. np. ks. IV. cap. LIV wymowny ustęp o przeciwstawieniu » natury*,
»łasce«.
Piniński. 3
34 Leon Piniński
VII. 2... >0 każdej rzeczy mam moc mieć taką opinię, jaką
mieć powinienem*.
XII. 22: -Pamiętaj, że wszystko jest opinią, a ta jest w two-
jej mocy. Odrzuć ją. skoro chcesz, a tak jak żeglarz, który opły-
nął półwysep górzysty, znajdziesz się w spokojnej przystani*.
Przyjmuje więc M. A. w nas tak silny dar autosuggestyi lub,
mówiąc trywialnie, » wmawiania w siebie*, iż przeeiwwaźy on po-
niekąd działanie naszych zmysłów i czyni nas panami sytuacyi na-
wet w chwilach najsilniejszych ataków na zmysłową stronę naszej
natury. W ten sposób przypisuje on nam nietylko możność oparcia
się wszelkiej pokusie, ale nadto przezwyciężenia i zniesienia z naj-
większym spokojem wszelkich utrapień tak fizycznych jak i mo-
moralnych.
Gdybym chciał cytować wszystkie ustępy, w których M. A.
mówi o potrzebie wyrobienia sobie wytrzymałości na cierpienia
i wogóle siły charakteru, musiałbym przytoczyć prawie połowę tek-
stu jego Rozmyślań. Ta kwestya jest jednym z głównych jego prze-
wodnich motywów. Ograniczam się tedy do kilku eh rakterystyczniej-
szych ustępów.
W V. 8 mówi on, że przeciwności przeznaczone nam przez
los trzeba znosić tak jak przepisane nam przez lekarza środki le-
cznicze, bez oporu i szemrania, choć są nieprzyjemne, w przekona-
niu, że opatrzność nam je zsyła dla dobra ogólnego lub pożytku
nas samych.
VII. 33: » Cierpienie, które jest nie do zniesienia zabiera nas;
każde inne choć długotrwałe znieść możemy, przyczem dusza nasza
zachowuje spokój przez skupienie się a kierująca nasza siła we-
wnętrzna nie staje się gorszą«.
X. 3: ...» Jesteś przeznaczony od natury do znoszenia wszyst-
kiego i od twej własnej opinii zależy cierpienia uważać za znośne,
pamiętając o tern, że to jest albo w twym interesie albo twoim
obowiązkiem*.
VIII. 28. Cierpienia tak fizyczne jak i moralne nie powinny
nam nigdy odbierać pogody myśli i spokoju, gdyż zawsze znaleźć
w sobie należy tę siłę. by uznać, że one nie mogą dotknąć wyżyn
naszego ducha.
\III. 47: » Jeżeli ci coś z zewnątrz dokucza, to nie tyle dręczy
cię rzecz sama, ile sąd twój o niej. A jest to w twej mocy sąd ten
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 35
zmienić. Skoro to zaś właściwie tylko twa wewnętrzna dyspozycya
ci dolega, coź ci przeszkadza zmienić twe zapatrywanie?*...
Wzniosłą regułę zawiera IV. 49: ...»W każdej okoliczności,
gdyś skłonny czemś się irytować zastosuj tę zasadę: myśl mniej
0 tem, że to co cię spotyka jest nieszczęściem, lecz raczej że
módz znieść to w sposób godny jest szczęściem*.
Piękny też zwrot spotykamy w X. 35: Oko zdrowe znosi
każdą barwę, nie wymaga, tak jak chore, tylko barwy zielonej ; żo-
łądek zdrowy trawi wszelkie potrawy; taksamo charakter silny po-
konuje wszelkie przeciwności.
Podobnie w X. 31: Życie całe jest jednem ciągłem ćwiczeniem
dla naszego rozumu i ducha; przez wytrzymałość pokonujemy
wszystko, tak jak żołądek wytrzymały strawi nawet najgorsze po-
karmy.
X. 25: Obawa, gniew, irytacya wobec obowiązków nałożonych
na nas przez naturę jest buntowaniem się przeciw prawu świata,
moralną dezercyą.
X. 28: Człowiek irytujący się swym losem robi wrażenie świni
kwiczącej i wierzgającej, gdy ją prowadzą na ofiarę.
Potrzeba surowego panowania nad sobą pociąga u M. A. na-
wet tę, przesadnie już ponurą konsekwencyę. że gani on wszelką
myśl o szczęściu i sny o niem i radzi pozbyć się z góry wszelkiej
imaginacyi i złudzeń *.
Piękny, prawdziwie bohaterstwem tchnący ustęp o znoszeniu
cierpień zawiera:
VII. 68: »Jest to w twej mocy utrzymać swą swobodę i nie-
zależność myśli i spokój duszy, choćby świat cały okrzyki przeciw
tobie wznosił i choćby dzikie zwierzęta szarpały członki tej nędznej
powłoki cielesnej, które cię otacza. To wszystko nie powinno ode-
brać ci spokoju i niezawisłego sądu«...
Czy jest w tych słowach przesada? Nie sądzę. M. A. tak zu-
pełnie wolny zresztą od wszelkiej pozy, wierzył z pewnością w szcze-
rość swych słów, w możność wzbudzenia w sobie takiego hartu.
1 istotnie, jeżeli silna wiara i nadzieja nagrody pośmiertnej mogły
u męczenników wywoływać najwyższą ekstazę i cud zapomnienia o bo-
lach, dlaczegóżby kult moralnej siły nie zdołał podobny wywo-
łać skutek? Wszakżeź historya wskazuje wspaniałe przykłady mę-
> Zob. VII. 17 i 29, VIII. 29, IX. 7.
3*
36 Leon Piniński
czenników myśli i wiedzy. Nie są oni tak liczni, jak męczennicy
wiary, lecz wielkodusznością im nie ustępują i na nie mniejszy za-
sługują podziw.
Dzisiejsi ludzie, w olbrzymiej większości słabi i zdegenerowani,
nie są zapewne w stanie pojąć sposobu myślenia M. A. Co do mnie
wyznaję, że odnoszę prawdziwie orzeźwiające wrażenie zestawiając
tę potężną wiarę we własne siły z teoryami nowoczesnych dekaden-
tów. którzy widzą w człowieku bezmyślną ofiarę wrażeń i nałogów,
gardzą pracą nad sobą i nie wierzą w samoistną sprężynę sarno-
poznania i woli nadużywając filozoficznych teory i determinizmu,
aby napozór >naukowo« uzasadnić lubowanie się we własnem znie-
dołężnieniu i niechlujstwie moralnem.
Na podstawie przytoczonych już zdań nie trudno jest odpo-
wiedzieć na interesującą kwestyę, jak się M. A. zapatruje na pro-
blemat wolnej woli? Wprost nie stawia on tego zagadnienia
w tej formie, jak to czynią późniejsi, szczególnie chrześciańscy mo-
raliści i dzisiejsza nauka. Spotykamy u niego pewne ustępy, które
nawet brzmią, jak gdyby teorya zupełnego fatalizmu. Mówi on nie-
jednokrotnie, że to co nas spotyka jest dla nas nieodwołalnie prze-
znaczone od wieków l. M. A. jest więc skłonny przyjąć pewne
>przeznaczenie« co do losu, który nas spotyka, ale o tyle sil-
niej akcentuje wolną wolę naszą, co do wyrobienia w sobie dyspo-
zycyi i siły pod względem zniesienia naszego losu. Zacho-
wanie się zgodne z naszą wyższą naturą jest zdaniem jego zawsze
w naszej mocy. Mamy tu tedy nietylko afirmacyę wolnej woli. ale
nawet sposób jej pojmowania bardzo szczytny i idealny.
Mówi on np. w V. 10... »Jest to w mojej mocy nie działać
nigdy w sprzeczności z głosem owego boskiego demona, który tkwi
we mnie: żaden człowiek nie jest w stanie do tego mnie zmusić*.
A w V. 29... > Jestem wolny, i nikt mi nie przeszkodzi robić
to, com postanowił « ...
Wreszcie cytat z Epik t et a XI. 36 »Nikt nie jest w stanie
odebrać mi mej wolnej woli*.
1 Zob. X. 5 a także V. 8, IV. 26 i VII. 46. W tym ostatnim ustępie mówi,
że »nikt nie może uniknąć swego losu«. Dodaje jednak, że tak »kobiety mówią*.
Ze słów tych możnaby raczej sądzić, że on sam tej wiary nie bierze bezwzglę-
dnie na seryo, ponieważ zresztą niejednokrotnie wyraża się M. A. ujemnie
i z lekceważeniem o sposobie myślenia kobiet.
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 37
Szczytem wzniosłego pojmowania owego poddania się losowi
z jednej strony, z drugiej zaś dążenia do wytworzenia indywidual-
nej siły i odporności jest zadziwiająco piękny ustęp, w którym nau-
cza nas, jakiemi powinny być nasze modły do bogów.
Nie żądajmy od bogów, mówi on (IX. 40), zmiany ich posta-
nowień, nie módlmy się o to. by nam dali to. czego pragniemy, lub
odwrócili od nas to, czego sobie nie życzymy, lecz prośmy, by nam
dozwolili wytworzyć w sobie potrzebną siłę, by to, co nas spotka,
znieść mężnie i wytrwale.
O ile nie idzie o modły o celach alttuistycznych, ten typ mo-
dlitwy M. A. jest niezawodnie najszczytniejszy.
Ale i w modłach altruistycznych powinniśmy w podobny spo-
sób prosić nie o odwrócenie wypadków, lecz o danie osobom dro-
gim nam siły do mężnego zniesienia ich.
Podobnie jak inni mędrcy starożytni a specyalnie stoicy łączy
M. A. wydoskonalanie swej własnej natury przedewszystkiem z wy-
rabianiem w sobie cnót. które uważano wówczas za podstawowe.
Są niemi : roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie
i męztwo (cppóvsaL:, Siy.aioatw^. awcppoauv7], avSpća) x. M. A. nieraz
wspomina o nich w tym związku 2.
1 W powyższych wyrazach greckich używam ortografii nowych wydań
tekstu M. A. W klasycznej epoce literatury greckiej jest ona w pierwszem
i czwartem słowie nieco odmienrą.
2 Zob. np. V. 12, VIII. 1, III. 6. W tłumaczeniu na inne języki sens wy-
razów greckich oznaczających pojęcia cnót kardynalnych nie zawsze występuje
trafnie i czysto. Tylko pojęcie -sprawiedliwości* oznaczają wszystkie języki zgo-
dnie, oddając wiernie przymiot, o który tu idzie. Inaczej co do innych cnót.
Grecki wyraz av3p£a (częściej av6ps(a) oznacza odwagę ale zarazem i wytrzy-
małość, przyczem wykluczona tu jest odwaga w obronie czegoś nagannego,
jak nie mniej odwaga nierozważna, karkołomna lub bezmyślna. Pojęcia te od-
dają dobrze tylko języki słowiańskie przez wyraz »męztwo« (podobnie w innych
słowiańskich językach), który nietylko ma tę samą etymologię, co wyraz grecki,
ale i sens, jak sądzę, identyczny. Łacińska »fortitudo« (włoska »fortezza«) jest
wyrazem mało potocznym i osłabia znaczenie pojęcia podnosząc raczej »siłę«
niż >odwagę«. Natomiast wyraz używany często w tłumaczeniu francuskiem
i angielskiem »courage« oznacza jednostronnie tylko »odwagę«. W niemieckiem
używają bądź wyrazu > Starkę* bądź »Mut«. Każdy z nich daje sens jedno-
stronny.
Co się tyczy greckiej cppóveoic (częściej <ppóvYjoic) jest to władza umysłowa
wskazująca nam to, co jest dla nas pożytecznem a zarazem dobrem ze stano-
wiska etycznego, głos wewnętrzny mówiący nam, co się robić powinno, by
38 Leon Piniński
Za dalekoby mnie to zawiodło, gdybym chciał się bliżej nad
tern zastanawiać, czy to wszystko, co stanowi treść owych trzech
cnót. nie bezpośrednio altruistyczny~h (fortitudo. prudentia. tempe-
rantia) należy istotnie do zakresu etyki. Że w nich tkwi pewien ele-
utylitarny a nawet egoistyczny, to pewna. Zasadnicze
wszakże podniesienie wspomnianych przymiotów osobistych ponad
pojęcie utylitarne. >zacuszczenie« ich. ż? się tak wyrażę, elementem
etycznym i wdąenięeie w dziedzinę moralności, jest piękna i zdro-
wą . ą świata starożytnego. Przez to b"wiem wytwarza się niejako
iwie dzielnym, mądrym i umiarkowanym jest się
tylk i wtedy, jeżeli się te przyii i( ty ducha oddaje na posługę chwa-
lebnych celów. Zresztą, pominąwszy korzyści płynące dla nas sa-
. z owych przym ; tów, należą one już dlatego do dziedziny
etyki, ponieważ są niezbędny.;": warunkiein skutecznego i pożyte-
cznego wypełnieni naszych altruistycznych ob; u.ązkow względem
drugich.
Czy można być prawdziwie pożytecznym w sp leczeństwie bez
wytworzenia w sobie należytego hartu fizycznego i moralnego
(fi rl tndo)?
żyć dobrze i chwalebnie. Łaciński wyraz » prudentia*. który przeszedł do now-
szych języków romańskich i angielskiego, nie jest sympatyczny i trąci pedante-
ryą. Jeszcze bardziej obniża pojęcie wyraz używany w niemieckiem: >K!ugheit«,
który zbliża się już do ^przebiegłości*. Z wielkiego bogactwa polskich wyrazów,
któreby można użyć jak: »mądrość«. »rozum<, »rozsądek«, »rozwaga«, >prze-
zomośća. »roztropność«. żaden właściwie nie oddaje dobrze pojęcia. Zwykle uży-
wają wżrazu » roztropność^, która jednak oznacza przymiot umysłu dany przez
naturę a co najwięcej wzmocniony doświadczeniem, nie zaś zarazem nauką
i wiedzą, inaczej w łacinie np. w wyrazie »juris-prudenlia« .
Grecki wyraz mxppoo6vi] tłumaczą po łacinie słowem >temperantia* (po-
dobnie w językach romańskich i angielskimi po memiecku : »Massigkeit«, po pol-
sku » umiarkowanie* (mniej wierny jest wyraz używany niekiedy: »wstrzemię-
źliwosća'. Wszystkie te tłumaczenia są o tyle osłabieniem pojęcia, iż wyrazy te
oznaczają raczej fakt » umiarkowania* w praktycznem życiu, i to głównie co
do fizycznej strony naszego zachowania się, a nie przyczynę. Grecki bowiem
wyraz wskazuje i.a źródło psychiczne t. j. na umysłową naszą władzę na-
kazującą nam umiarkowanie tak w użyciach fizycznych, jak i w życiu naszem
moralnem i umysłowem. Jest to tedy siła umysłowa nakładająca rozumue
pęta naszym skłonnościom i 'iczr.ciom.
Widzimy tedy, że tłumaczenia na inne języki wypaczają i krzywią poję-
cia greckie o cnotach kardynalnych i nie są w stanie oddać ich wiernie w pier-
wotnej czystości. Czyż nie jest to dowodem, że; stracono też i pojęcie enót sa-
mych w tej piękności i na tej wyżynie, juk je pojmowali mędrcy Grecyi?
Pod wrażeniem »Rozmyślań< Marka Aurelego 39
Czy można być prawdziwie sprawiedliwym i z dobrym skut-
kiem dobroczynnym bez narażenia się na wyzysk i nadużycia, je-
żeli się nie postępuje roztropnie i z rozwagą (prudentia)'?
A »temperentia« ? Tylko niepraktycznym »moralistom-marzy-
cielom* może się ona wydać przymiotem czysto utylitarnym, jakimś
rodzajem trzeźwej tylko reguły higienicznej. W istocie jest » umiar-
kowanie* czemś nieskończenie wyższem, jeżeli nie cnotą samoistną,
to niezbędnym dodatkiem, warunkiem efektywności każdej
innej cnoty. Każda bowiem cnota bez umiarkowania przechodzi
w szkodliwą przesadę. Weźmy tylko np. dwie podstawowe, wrodzone
i ogólnie odczute altruisty czne cnoty: miłość rodziców do dzieci i mi-
łość ojczyzny. Są one niezawodnie wręcz podstawą moralności społe-
cznej i społecznego ustroju a jednak w przesadzie swej pierwsza
staje się szkodliwą pobłażliwością, druga nagannym szowinizmem.
Tu i tam »caritas« w nich zawarta staje się źródłem szkody dla
tych, których dotyczy.
Nacisk, który myśliciele starożytni kładą na przymiot umiar-
kowania, jest jednym z przykładów wyższości ich sposobu myśle-
nia. Temu też zawdzięczają w znacznej części ową imponującą ró-
wnowagę i spokój, która im daje piętno innej, wyższej miary umy-
słowej i moralnej nad społeczeństwem czasów nowszych a przede-
wszystkiem dzisiejszej doby, w którem mamy prawie tylko do wy-
boru między moralnemi pigmejczykami a neurastenikami.
Surowym regułom życia przykazanym przez M. A. możnaby
zarzucić, że nie mogą się przyjąć i wszczepić w społeczeństwo, bo
nakładając pęta i nakazując ofiary nie dają zarazem dostatecznego
motywu do poniesienia tych ofiar. Zaparcie się bezinteresowne? czyż
można się tego spodziewać, już nie mówię od mas, ale choćby od
poszczególnych szlachetniejszą naturą obdarzonych jednostek? Przy-
znaję, że brak przyrzeczenia namacalnej nagrody odbiera naukom
M. A. silniejszą popularną attrakcyę. Pomimo tego nie są one wrcale
tyiko mrzonką ideologa i mogą, w części przynajmniej, być zasto-
sowane w każdej epoce.
Nie trzeba bowiem zapominać, że podobnie jak >training«
fizyczny jest pierwszym warunkiem wyrobienia w sobie hartu
fizycznego, podobnie istnieje »training« moralny wytwarzający
hart moralny, który następnie na podstawie przyzwyczajenia i prak-
tyki staje się » drugą naturą*. Dziecko, w którem usiłujemy wy-
tworzyć poczucie etyczne, wymaga pewnych argumentów, ażeby
40 Leon Piniriski
wstrzymać się od czegoś, co mu jest przyjemnem. lub wykonać coś,
co mu jest przykrem. Trzeba tu apelować do innych jego uczuć,
wciągnąć np. w grę uczucie obawy, przywiązanie do osób najbliż-
szych lub ambicyę. »Nie rób tego*, mówi mu się, »bo się Bozia
gniewać będzie* albo »bo mama będzie płakać* lub wreszcie »bo
się z ciebie inne dzieci będą śmiać*!
Skoro jednak z czasem pod wpływem dobrego wychowania
i dobrych przykładów zakorzeni się w nas dobra praktyka życia,
tak pod względem fizycznym, jak i moralnym, to staje się ona wprost
potrzebą naszej natury i nie pragniemy wcale od niej odstąpić, choć
nas już nie zachęcają podobnemi argumentami, jakiemi nas począt-
kowo na tę drogę wprowadzono. Dla małego dziecka operacya my-
cia uszu jest torturą, dla dorosłego cywilizowanego człowieka nie
mniejszą torturą jest nie módz być czystym.
Podobnie ma się rzecz ze stroną moralną życia. Gdyśmy przy-
wykli do dobrotliwości i uprzejmości w obejściu lub też do szcze-
rości i prawdy, jest to dla nas prawie » fizyczną* męczarnią zmu-
szać się do nieuczynności, brutalności lub też do obłudy i pochlebstw.
Nie potrzeba nam już wtedy ani nakazu ani obietnicy nagrody, by
czynić dobrze. Uczu warny pewną, że tak powiem, estetyczną po-
trzebę czystości moralnej. Brud moralny napawa nas obrzy-
dzeniem i wstrętem, tak jak niechlujstwo fizyczne. Tego to rodzaju
»Drill« moralny, wpojony w młodości przez wychowanie, utrwalony
zaś w późniejszym wieku przez rozmyślania nad sobą, nadzorowa-
nie się i częsty rachunek sumienia, ma na myśli M. A. mówiąc, że przez
praktykę samo wykonywanie cnoty staje się nam przyjemnością, po-
dobnie jak kultura umysłowa K Nie wchodząc tedy bliżej w kwestyę,
jakie się ma zapatrywania religijne lub metafizyczne na kwestyę
indywidualnej nagrody za cnotę w życiu zagrobowem, już sam kult
piękności i czystości duszy dając pewne wewnętrzne zado-
wolenie moralne staje się potężną dźwignią etyki. Oczywiście jednak,
że to nie wyklucza znaczenia religijności, ani też jej siły w zupeł-
ności zastąpić nie zdoła.
1 Zob. V. 9 ku końcowi, cytowany powyżej, str. 31.
Pod wrażeniem »Rozmyślaii« Marka Aurelego 41
VI. Znikomość rzeczy ludzkich, śmierć, lekceważenie sławy.
Streszczenie i objaśnienie nauk M. A. nie byłoby wyczerpują-
cym, gdybym szczegółowo nie wspomniał o jego licznych i głębo-
kich uwagach na temat znikomości rzeczy ludzkich, śmierci, która
zawsze powinna nam zdać się blizką i lekceważenia tak uznania
ludzkiego za życia, jak i pośmiertnej sławy.
Głębokie poczucie, że życie nasze całe jest marne i znikome,
prace nasze, namiętności, uciechy i walki czemś nikłem i małostko-
wera przejmuje do głębi cały sposób myślenia M. A. Jest on w tym
względzie pokrewnym duchem autora księgi Ekklesiasty, z tą
wszakże różnicą, że nie dochodzi do takiego stopnia zniechęcenia
i pessymizmu jak tamten. Pomimo bowiem, że duch jego gardzi świa-
tem, sumienność każe mu być czynnym, cierpliwym i wyrozumiałym.
Zgodnie z Platonem podnosi M. A. (VII. 35), że człowiek
o wzniosłym umyśle nie może żadną miarą uważać życia ludzkiego
na coś wielkiego i cennego. Śmierć więc nie może mu się wydawać
nieszczęściem i złem.
Z Platona także przyjmuje on zasadę (VII. 48), iż zastanawia-
jąc się nad kwestyami tyczącemi się życia i spraw ludzkich trzeba
na nie spoglądać niejako z oddalonego wzgórza. Obejmuje się przez
to szersze horyzonty a zarazem rzeczy poszczególne wydają się ni-
kłe i małe.
Myśl częsta o wielkości i potędze wszechświata czyści i oswo-
badza poglądy z małostek i brudów codziennego życia (VII. 47).
Lekceważenie naszej ziemskiej egzystencyi, jak nie mniej tak
bardzo przez wielu cenionej, potęgi i władzy uwydatnia się najsil-
niej w następującym ustępie:
VI. 36: »Azya i Europa są w wszechświecie zakątkami tylko,
oceany kroplą wody. góra Athos skibą a cała nasza doczesność
w zestawieniu z wiecznością jednym, nikłym punktem*.
XII. 32: Pamiętaj o tern, jak mała cząstka co do czasu i prze-
strzeni dostała ci się w udziale; jak > drobna ta skiba, po której się
czołgasz*. Pamiętając o tem nie uważaj żadnej rzeczy za coś wa-
żnego i wielkiego z wyjątkiem życia według nakazu natury i zno-
szenia tego, co ci jest przeznaczonem.
Słowa powyższe w ustach władcy Europy, Azyi i wszystkich
mórz wówczas znanych, w ustach cesarza znającego potęgę swej
Ą2 Leon Piniński
władzy i wpływ jej na tysiące egzystencyi ludzkich stokroć więcej
nam imponują niż w ustach zwykłego filozofa, który władzy w ręku
nigdy nie miał i mieć nie mógł.
O śmierci każe nam M. A. myśleć często i uważać każdy
dzień naszego życia za taki. który może być ostatnim (VII. 69). lecz
tylko dlatego, by korzystać z czasu dla spełniania dobrych uczynków.
Śmierci niema powodu się bać; nie należy też ani jej szukać
ani od niej uciekać (III. 7) trzeba się z myślą o niej oswoić jako
z czemś naturalnem i nieuniknionem.
0 samobójstwie wspomina M. A. kilkakrotnie. Wiadomo,
że szkoła stoików nietylko uniewinnia samobójstwo, ale w trudnych
sytuacyach życia je wprost zaleca. Jest to, mojem zdaniem, ciemny
punkt tej nauki. Bo jakkolwiek Seneca, Epikteta, podobnie jak
ten ostatni także i M. A zezwalają na samobójstwo tylko w sytuacyach
jakoby bez wyjścia np. w razie choroby nieuleczalnej lub mo-
ralnych przeszkód uniemożliwiających nam życie zgodne z zasadni-
czymi podstawami moralnemi, to jednak subjektywne uczucie tu
często myli i wyłamanie się z pod wszelkich obowiązków unicestwie-
niem swej egzystencyi jest w gruncie często słabością i egoizmem.
Najbardziej znamiennym ustępem tyczącym się problematu
samobójswa jest:
V. 29: »Jest to zawsze w twojej mocy wieść życie takie, ja-
kiem pragnąłbyś je widzieć jako ubiegłe w chwili, gdy je będziesz
opuszczać. Lecz. jeżeli ci ludzie w tem przeszkadzają i nie dozwa-
lają, w takim razie opuść życie i to tak, jak gdybyś wcale nie cier-
piał nad tem. Dym tu. więc się wynoszę M Czy sądzisz, że to tak
trudno ?«
Wielce to niebezpieczna teorya, którą tu wypowiada autor.
Chwilowe, choć może szlachetne zniechęcenie mogłoby być dostate-
cznym powodem samobójstwa. Tak daleko wszakże nie sięga dys-
pensa, którą M. A. wypowiada dla osób rozstających się dobrowol-
nie z życiem, gdyż z innego ustępu (VIII. 47) 2 wynika, że tylko
» ostateczność* pod względem stawianych nam przeszkód moralnych
1 Ka7rvóg łtol oLTzipyopa.'., zdanie to wypowiada M. A może pod wpływem
Epikteta: Arrian (I. 25. 18) choć go tu nie wymienia wyraźnie, tak jak w in-
nych miejscach.
2 O śmierci dobrowolnej jest jeszcze mowa w innych ustępach zob. np.
III. 1, X. 8 i 22.
Pod wrażeniem > Rozmyślań « Marka Aurelego 43
może ten krok wytłumaczyć. Ale czyż i to dosyć? czyż w rozdra-
żnieniu subjektywnem jest się zdolnem ocenić, co jest »ostatnia gra-
nica* naszej wytrzymałości?
Liczne ustępy, które M. A. poświęca myśli o znikomości rze-
czy ludzkich są nietylko głęboko odczute, lecz często niezmiernie
pięknie sformułowane.
Życie zniknie wkrótce a z niem potem wszystkie jego ślady złe
i dobre. Naiwnym jest lub szalonym, kto się doń zbyt przywiązuje
i robi sobie iluzyę co do trwałości tego. co tu możemy zdziałać.
Zapewne, jest rezygnacya w słowach M. A. ale nie wolna od
boleści i żalu; jest to jak gdyby westchnienie natury wyższej nad
doczesne, ziemskie życie, tęskniącej za dobrem, pewniej szem i trwal-
szem.
Oto parę przy kładów:
II. 17: Wszystko jest krótkie i znikome — »losy naszego ciała
są jak rzeka ciągle płynąca, duch nasz jak mgła i opar, życie jak
krótka wycieczka w kraj obcy a to co po nas zostaje — zapom-
nienie*.
V. 33: » Wkrótce, bardzo wkrótce będziesz już tylko szkiele-
tem lub popiołem a zostanie po tobie tylko twe imię a i to nawet
nie. A cóż zresztą jest imię? dźwięk i echo tylko*...
Myśl o tych, mówi on w IV, 33, co wielką rolę odegrali w hi-
storyi świata. Czemże są dziś? opowieścią tylko, którą także zmaże
ogólne zapomnienie. Ale gdyoy nawet wspomnienie o nich było wie-
cznem, to cóż to znaczy? I to nie ma żadnej wartości1.
VI. 24: »Aiexander Macedoński i jego pachołek przez śmierć
są zrównani zupełnie*.
Rozgłos, reputacya za życia i sława pośmiertna nie są zda-
niem M. A. wcale wynagrodzeniem za znikomość rzeczy ludzkich.
Są one bez wartości i człowiek o wyższym umyśle dbać o nie nie
powinien. Wskutek ludzkich pochwał nie staje się bowiem żadna
rzecz ani lepszą ani gorszą (IV. 20).
Opinia ta należy niejako do credo autora. Wypowiada ją czę-
sto a nie jest ona u nieyo wynikiem skromności lub pokory, raczej
może uczucia wyższości, objawem lekceważenia opinii i sądu innych.
XII. 4: »Często mnie to dziwiło, że choć każdy przenosi sie-
1 Podobne zapatrywania wypowiada autor także np. w IV. 48, XII. 27,
II. 12.
44
Leon Piniński
bie samego nad resztę ludzi przecież mniej wagi przywiązuje do
w Ja sn ej opinii o sobie samym niż do opinii cudzej*.
W VIII. 8 mówi on. że trzeba być » wyższym* ponad żądzę
sławy i nie irytować się niesprawiedliwym sądem głupich i nie-
wdzięcznych.
IV. 3 »...Amoże pożądanie tego, co zwą sławą cię dręczy?
Patrz jak szybko wszystko jest zapomniane... jak czczą rzeczą jest
poklask, jak zmienne zdania i jaki brak sądu u tych co decydują
o twej reputacyi i sławie...*
Podobnie w IX. 30. Jakże mało wiedzą o tobie ci, co cię są-
dzą, jak szybko zapomną, dziś cię sławią a ganić i potępiać będą
jutro!
W V. 33 mówi on, nie bez domieszki goryczy, iż nie warto
dbać o sławę i reputacyę w tym nędznym świecie i między ludźmi,
wśród których żyjemy.
Sława pośmiertna także niema większej wartości jak poklask
i uznanie za życia. Wyszydza on ambicyę w tym kierunku mówiąc,
że nie może zrozumieć, dlaczego ludziom na tern zależy, by ci, co
po nich przyjdą, a więc ludzie, których nie zobaczą i nic o nich
wiedzieć nie będą, sławili ich. Dlaczegóż się nie martwią tern. że
ci, co dawniej żyli, nic o nich nie wiedzieli (VI. 18)?
VIII. 44 »..,Ci, co łakną sławy pośmiertnej zapominają o tem,
że ci ludzie, co po nas przyjdą, będą taksamo mało warci, jak nasi
rówieśnicy, których znieść nie możemy*.
Nie wierzy on też wcale w sprawiedliwość sądu historyi. O wielu
zasłużonych zapomina się zupełnie; inni znów bez powodu stają się
» bohaterami z bajek* (VIII. 25).
VII. 67 »... Można być człowiekiem prawdziwie boskim a je-
dnak nie uznanym przez nikogo*.
Sława pośmietna nie jest niczem więcej jak opinią nędznych
ludzkich istot, którzy sami siebie nie znają; jakżeż mogą znać praw-
dziwie i ocenić kogoś, który zmarł już dawno przed niemi (El. 10).
Rozmyślanie swe kończy M. A. pięknym ustępem, pełnym re-
zygnacyi, który o tyle bardziej jest interesującym, że prawdopodo-
bnie był zanotowany na krótki już czas przed śmiercią.
XII. 36. Tak jak aktor, mówi on, któremu każą zejść ze sceny
po trzecim akcie, nie może się domagać roli jeszcze przez dwa na-
stępne, skoro partya przeznaczona mu skończyła się, tak i my
Pod wrażeniem »Rozmyślań< Marka Aurelego 45
godźmy się na tak tylko długą rolę w życiu, jaką nam przeznaczono,
bo nie samiśmy sobie dali życie, lecz naturze je zawdzięczamy.
Głęboka pogarda M. A. dla rozgłosu i sławy, z dwojakiego
powodu może się nam wydać rzeczą zadziwiającą. Przedewszystkiem
uderza ona u Rzymianina wogóle. Wiadomo bowiem, że Rzymianie
łaknęli sławy, przywiązywali do niej wielką wagę i często właśnie
pod wpływem tego bodźca spełniali czyny bohaterskie i pełne po-
święcenia.
Nadto miał M. A. prawo mniemać, że nietylko czyny jego jako
wielkiego i zwycięzkiego imperatora, ale i słowa jako filozofa będą
aere perennlus. Wszakźeć sławę lekceważą sobie zwykle ci, którzy
nie mogą jej osiągnąć. Jeżeli zatem on właśnie lekceważy ją sobie,
to dlatego, iż nie wierzy w jej sprawiedliwość i szczerość a zara-
zem zaś zadowolenie wewnętrzne, pogodę myśli i szacunek dla siebie
samego wyżej ceni, niż poklask.
Sławę wieczną zyskał on przecież, choć nią gardził. Lecz iluż
mniej wartych przewyższa go w sławie. Iluż fałszywych bohaterów
i dobrodziejów ludzkości się podziwia, którzy nie warci mu rozwią-
zać rzemyka! A iluż równych mu a może i wyższych spoczywa w gro-
bie w zupełnem zapomnieniu!
M. A. ma słuszność; sąd współczesnych jest zwykle niespra-
wiedliwy, a przekonanie, że go poprawi sąd historyi, jest naiwną
iluzyą. W uzyskaniu popularności za życia reklama więcej znaczy
niż zasługa, sława zaś pośmiertna zawisła często od przypadku
i najrozmaitszych celów ubocznych tych ludzi, co ją tworzą. Dość
wskazać tylko, ilu » bohaterów « i » zbawców narodu « fabrykuje sąd
szowinizmu narodowego lub partyjnego fanatyzmu, a ilu z drugiej
strony niesłusznie piętnuje »zdrajców«.
Jeżeli jednak głębokie i słuszne są uwagi M. A. o znikomości
rzeczy ludzkich i nikczemnej wartości rozgłosu i sławy, to jednak
dla ogółu społeczeństwa byłyby podobne przekonania niebezpieczne
i niezdrowe. I one, podobnie jak cała filozofia M. A. są dla »elity«
tylko, nie dla umysłów i serc niższych. Gonienie za reputacyą i sławą
jest dla umysłów pospolitych przecież często źródłem dobrych i po-
żytecznych uczynków, obawa zaś przed popsuciem sobie reputacyi,
liczenie się z sądem świata, najsilniejszą stosunkowo zaporą prze-
ciw tendencyom nieetycznym.
Wielkoduszny człowiek pamiętając o znikomości życia i mar-
ności sławy zachęcony będzie o tyle bardziej do czynów mających
46 Leon Piniński
wartość wewnętrzną, niezawisłą od opinii i spełniać je będzie
bez względu na to. »czy kto nań patrzy*1. Nieprzejrzane natomiast
rzesze ludzi pospolitych jedynie pragnienie uznania i odegrania » pię-
knej rolic lub obawa potępienia przez sąd »opinii publicznej* jeszcze
jako tako jest w stanie utrzymać na drodze etyki i zasługi spo-
łecznej *.
VII. Stosunek Marka Aurelego do chrześcijaństwa.
Przegląd nauki moralnej M. A. wykazuje nam w wielu punk-
tach zadziwiające zbliżenie do zasad i zapatrywań chrześcijaństwa.
Za czasów jego rządów chrześcijaństwo było już bardzo rozsze-
rzone tak. iż M. A. musiał z niem być dość dokładnie zaznajomio-
nym. Zadziwić tedy może na pierwszy rzut oka, że nie wytworzyła
się w nim pewna sympatya dla nauk chrześcijańskich. Tymczasem
było raczej wręcz przeciwnie.
Jakkolwiek wielkoduszny monarcha nie należał pomiędzy ce-
sarzami Rzymu do najzacietszych wrogów chrześcijan, jakkolwiek
łagodność jego nie dozwalała na krwiożercze ściganie i prześlado-
wanie takie, jak było za Nerona lub Dorni cy an a, to jednak jest
rzeczą niezawodną, że sympatyi on do chrześcijan nie miał a nawet
usposobionym był dla nich niechętnie i wrogo.
Świadectwo Tertul liana wypowiada wprawdzie wręcz inne
zdanie. Pisarz ten w swej »A połogi i chr ześci j aństwa« utrzy-
muje, że prześladowań doznawali chrześcijanie tylko ze strony złych
i niegodziwych imperatorów, podczas gdy szlachetni mężowie na tronie
Rzymu odznaczali się wobec nich toleracyą. a znakomity i mądry
Marek Aureli był nawet ich protektorem. Świadectwo to wszakże,
pisane zresztą w celach czysto polemicznych nie jest zgodne z prawdą.
1 Zob. także IX. 29.
* Doskonałą ilustracyą, czem się staje lekceważenie sławy u ludzi o nizkich
instynktach daje Szekspir w pysznym, pełnym humoru ale i cynizmu monologu
Falstafa (King Henry IV, First part, Act. V, Scenę I i. f.) na temat wyśmiewa-
nia znaczenia honoru: »What is honour? a word. What is that word, honour?
air... Who has it? he that died o' Wednesday. Doth he feel it? no. Doth he
hear it? no. Is it insensible then? yea, to the dead. But will it not live with
the living? no. Why? detraction will not suffer it. Therfore Pil nonę of it: ho-
nour is a merę scutcheon: — and so ends my catechisma.
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego. 47
Być może też, że Tertullian w dobrej wierze oparł się tu na źró-
dłach nie autentycznych.
Ze znanego nam ustawodawstwa M. A. można tylko o tyle
wysnuć pewną pośrednią korzyść dla chrześcijan, że wydał on su-
rowe przepisy przeciw kłamliwym denuncyatnrom. Dekretu nato-
miast jakiegoś wprost przychylnego chrześcijanom M. A. nigdy nie
wydał i nie zmodyfikował w niczem surowego przeciwko nim skie-
rowanego ówczesnego karnego ustawodawstwa Rzymu. Co więcej,
dopuścił nawet do krwawych prześladowań chrześcijan w czasie
s\voich rządów, wprawdzie nie w samym Rzymie, ale w niektórych
prowincyach.
Oczywiście, że przy olbrzymiej rozciągłości monarchii, złej ko-
munikacyi, trudności znoszenia się z władzą centralną i niedostate-
cznej kontroli nad zarządem odleglejszych prowincyi, trudno ocenić,
o ile za te prześladowania w prowincyach można winić samegoż
cesarza. Co się tyczy najsroższych z tych prześladowań, które miały
miejsce pod koniec rządów M. A. w Galii w Lugdunie i Vienne, to
jest nawet historycznie stwierdzonem, że wysłano do cesarza do
Rzymu sprawozdanie wraz z zapytaniem, jak się zachować wobec
chrześcijan, a odpowiedź jego była dla chrześcijan nieprzychylną.
Wprawdzie i w tym wypadku trudno stwierdzić na pewne, o ile ta
odpowiedź wyszła osobiście od M. A., a już w każdym razie szczegóły
owych okropnych mąk. które wówczas wycierpieli chrześcijanie nie
można kłaść na rachunek cesarza. W każdym jednak razie ten fakt
historyczny wraz z innymi dowodzi, że ze strony M. A. nietylko nie
było zakazu prześladowania ani jakiegoś objawu przychylności, lecz
przeciwnie usposobienie dla szerzącej się nowej religii wręcz nie-
chętne.
Trudno nie uznać, iż jest to plamą na pięknej postaci M. A.,
lecz by zrozumieć to stanowisko i choć w części je uniewinnić, na-
leży się bliżej nad tem zastanowić, jakie wogóle wyobrażenie miały
o chrześcijaństwie owe sfery, do których należał M. A. i co pogan,
a w szczególności ludzi przesiąkniętych ówczesną filozofią oddzielało
od chrześcijan.
Chrześcijaństwo rozszerzające się już wówczas, z gwałtowną
chyżością znajdywało najliczniejszych prozeiitów, głównie między
niższemi, ubogiemi, upośledzonemi i skrzywdzonemi warstwami spo-
łeczeństwa, a więc także szczególnie między niewolnictwem. Dalej
zyskiwało ono wskutek swej potężnej struny uczucia wielu zwolen-
4g Leon Piniński
ników między młodzieżą i kobietami, przyczem rozszerzanie
nowej wiary postępowało bez rozgłosu i tajemnie, czyli, jak prze-
ciwnicy zarzucali » podstępnie*.
Natomiast spotykało się chrześcijaństwo z usposobieniem wro-
giem przedewszystkiem wśród ciemnych mas pospólstwa, które na
podstawie fantastycznych baśni i potwarzy przypisywało nowej, ta-
jemniczej sekcie najpotworniejsze zbrodnie i czyniło ją odpowie-
dzialną za klęski elementarne i epidemie.
Dalej wrogo dla chrześcijan byli usposobieni z powodów prze-
ważnie politycznych i socyalnych poważniejsi i starsi, w przekona-
niach swych konserwatywni obywatele, szczególnie dzierżyciele do-
stojeństw i urzędów, którzy upatrywali w tej opozycyjnej, negującej
podstawy polityczno- religijnego ustroju Rzymu sekcie groźne niebez-
pieczeństwo. Niechęć ta spotęgowana była jeszcze mniemaniem, że
chrześcijaństwo jest sektą żydowską, wiadomo bowiem, jak ogólny
był wstręt Rzymian do żydostwa.
Wreszcie niechętni też byli chrześcijaństwu i filozofowie i to
tak Epikurejczycy jak i Stoicy, bo sposób myślenia chrześcijan,
ich wiara w nadludzkie objawienia, ich ekskluzywność w pojęciach,
przekonaniach i obyczajach, ich niezłomny hart, czyli jak zarzucano
»upór« doprowadzący do rozmiłowania się prawie w męczeństwie,
to wszystko wydawało się sceptykom ówczesnym niedorzecznym
fanatyzmem i zaślepieniem.
Nic dziwnego, że i M. A., na którego rozwój wpływały z je-
dnej strony dawne tradycye rzymskie, z drugiej zaś fiilozofia
a w pierwszej linii zapatrywania niechętnego chrześcijanom Epik-
teta1 i zdeklarowanego ich wroga a nauczyciela M. A., Front ona,
uprzedził się z góry do chrześcijaństwa, którego zasad na podstawie
źródeł nigdy nawet nie miał sposobności poznać. On, tak wzniosie
zalecający tolerancyę myśli i przekonań, w tym względzie wskutek
błędnych informacyi sprzeniewierzył się swym zasadom. Zresztą,
tak jak w wielu innych kwestyach, poszedł on tu tylko za trady-
cyą swoich bezpośrednich wielkich poprzedników, którzy byli także
na tej samej błędnej drodze
Prześladowania za czasów Nerona i Domicyana były spowo-
dowane w znacznej części osobistą nienawiścią tych władców do
chrześcian, a w części wrodzonem ich okrucieństwem. Inaczej od
1 Zob. Arrian. Epict. Dissert. IV. 7, 6.
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 49
czasu łagodniejszych rządów dynastyi Antoninów. W zasadzie pa-
nowała w tej epoce w Rzymie tolerancya zupełna, tak pod wzglę-
dem obcych wyznań religijnych, jak i zapatrywań filozoficznych zo-
stających przeważnie w zupełnej sprzeczności z uznaną religią pań-
stwową.
W krajach zdobytych nie mieszali się z reguły Rzymianie do
spraw religii i kultu zostawiając w tym względzie ludność miejscową
w spokoju a nawet przyznając jej pewien rodzaj autonomii. Naj-
bardziej tolerancki a nawet lubujący się w obczyźnie cesarz Ha-
dryan sam w Egipcie stawiał wspaniałe świątynie obcym bogom,
składał im ofiary, dawał się rzeźbić pod postacią Ozirisa i przyczy-
nił się znacznie do tego, że wprowadzenie pewnych praktyk kultu
egipskiego do Rzymu stało się wówczas modą. Świat rzymskich bo-
gów przyjął w gościnę obce, importowane z dalekich krain, egzoty-
czne bóstwa. Kult np. Izydy, pochodzący z Egiptu, kult i misterya
Mitry, importowane z Syryi pojawiają się odtąd coraz częściej
w świątyniach rzymskich.
Równocześnie święci za czasów Antoninów filozofia grecka tryumf
odrodzenia i zdobywa Rzym. Otóż wiadomo aż nadto, że zapatrywania
filozofów były w rażącej sprzeczności z zasadami religii państwowej,
posuwały się często zgoła do negacyi istnienia bogów, otwartego
ateizmu. Tymczasem nietylko nie mamy w owym czasie ani jednego
przykładu prześladowania któregokolwiek z filozofów za jego prze-
konania i naukę, lecz przeciwnie wpływ ich i to nietylko kulturalny
ale nawet polityczny rośnie z każdą chwilą a za M. A., należącego
całą siłą przekonań do ich zawodu, staje się nawet dominujący.
0 tyle bardziej dziwi nas na pierwszy rzut oka, że jedynie
wobec chrześcijan ci cesarze łagodni i kulturalni, jak nie mniej całe
ich otoczenie zachowują się niechętnie i wrogo, jedynie wobec nich
odstępują od zasady uszanowania obcych przekonań. Zrozumieć to
wszakże poniekąd można uwzględniając ducha i tendencye chrze-
ścijaństwa szczególnie w pierwszych wiekach.
Dla wszystkich bogów obcych mogło się znaleźć miejsce w Olim-
pie pogaństwa ówczesnego, tylko nie dla Boga chrześcijan, tylko nie
dla Boga-człowieka Chrystusa. Czuli to Rzymianie ówcześni, że ta
sekta łagodna i w zachowaniu się zewnętrznem wcale nie rewolu-
cyjna jest przecież nieprzejednaną dla całego ustroju ówczesnego
religijno-politycznego i kopie dlań grób niechybny. Wiedzieli, że ich
wspaniałe świątynie z przepysznemi posągami bogów rozsypią się
Pinińaki. 4
50 Leon Piniński
niechybnie w gruzy, że wszystkie ich tradycye i obrzędy, związane
tak ściśle z dawną, pełną chwały historyą Rzymu i obecną jego
potęgą pójdą w pogardę i zapomnienie, skoro tylko ta, wówczas
antinarodowa i kosmopolityczna sekta przyjdzie do wpływu i władzy.
W świecie ówczesnym filozofów i myślicieli Rzymu i Grecyi
spotykamy wprawdzie ludzi, a należeli do nich głównie stoicy w ro-
dzaju Epikteta i M. A., którzy w zapatrywaniach etycznych zbliżali
się do chrześcijan, zalecając, choć z mniej szem niż chrześcijanie
ciepłem, filantropię i zaparcie się uciech światowych. O ile jednak
istniało między niektóremi szkołami filozoficznemi a chrześcijaństwem
pewne zbliżenie co do praktycznych reguł etyki, o tyle większa prze-
paść dzieliła te dwa kierunki myśli, co do kwestyi wiary oraz
znaczenia i wartości, które się jej przypisuje. Rozumy najświetniej-
szych myślicieli pogańskich nie mogły się wmyśleć w psychologię
chrześcijan i pogodzić się z ich sposobem widzenia rzeczy. Nie poj-
mowali przedewszystkiem mędrcy pogańscy wiary chrześcijan w obja-
wienie boskie zesłane światu przez życie Boga-człowieka. uważając
myśl tę za niezrozum ały zabobon. Nie rozumieli też ekskluzywno-
ści nauki chrześcijan, odrzucającej z pogardą każdą inną naukę nie
płynącą ze źródła objawienia chrześcijańskiego, nie wyłączając na-
wet filozoficznych zapatrywań opartych, zdaniem ich, na najczyst-
szych intencyach.
Najbardziej wreszcie obcym i niezrozumiałym był im ów nie-
przełamany upór ze strony chrześcijan w oddzieleniu się od całego
zresztą świata i ich skłonność do ponoszenia nawet najsroższych
prześladowań i śmierci, byle tylko uniknąć chociażby jakiegoś ze-
wnętrznego aktu sprzeciwiającego się ich tajemnym regułom i prze-
pisom.
Brak wiary chrześcijan w istnienie bóstw pogańskich z pe-
wnością najmniej raził filozofów a nawet wszystkich innych oświe-
conych Rzymian. Nie wierzyli oni przecież sami w bóstwa rzymskie
i nie brali na seryo oficyalnego Olimpu. W ofiarach i innych prak-
tykach religijnych widzieli czysto zewnętrzne urządzenia państwowe
bez wszelkiego dogmatyczno religijnego znaczenia, od których nie
należało się usuwać ze względu na dawne tradycye oraz związany
z tern interes państwa i porządku społecznego. Tak myślał nawet
tak głęboki i poważny filozof jak Seneca. Nieprzełamany więc wstręt
Chrześcijan do brania udziału w zewnętrznych objawach kultu ofi-
cyalnego uważały nawet najbardziej oświecone sfery ówczesnego
Pod wrażeniem >Rozmyślań« Marka Aurolego 51
świata pogańskiego za małostkowy i niezrozumiały upór zaślepio-
nych fanatyków.
Stosunek władzy państwowej Rzymu do chrześcijan został za
czasów Antoninów zasadniczo określony dekretem Trajana
streszczającym się w tern, że w domenę myśli i wiary władza pań-
stwowa się wprawdzie nie wdaje, wymaga atoli od chrześcijan nie-
usuwania się od zewnętrznego, oficyalnego kultu. Żądano tedy, by
chrześcijanie zewnętrznemi objawami, np. złożeniem ofiary bogom
pogańskim lub uczestnictu em w publicznych ceremoniach religijnych,
zaparli się swego wyznania a na ten wypadek zapewniano im bez-
karność, nie wdając się bliżej w kwestye ich wiary i prywatnych
praktyk religijnych. Tej samej reguły trzymał się zasadniczo także
M. A.
Oczywistą jest rzeczą, że reguła ta wszędzie tam, gdzie ma-
gistratura postanowiła wystawić ludzi uważanych za chrześcijan na
ową próbę uczestniczenia w pogańskim kulcie, musiała doprowadzić
do konfliktu a w następstwie do prześladowań. Reguła sama bo-
wiem była wobec chrześcijan zasadniczym błędem. Było to postę-
powanie wręcz chybione, świadczące o zu;>ełnem niezrozumieniu
ducha chrześcijaństwa i właściwej psychologii wyznawców nowej
religii
Cesarzom i urzędnikom rzymskim mogło się zdawać, że dzia-
łając w myśl reguły Trajana postępują w sposób ludzki, łagodny
i polityczny. Sądzili oni, że wymagając od chrześcijan jedynie ze-
wnętrznego objawu odstępstwa ze względu na państwowy cha-
rakter oficyalnego kultu a zostawiając im swobodę w dziedzinie w e-
wnętrznych przekonań nie wymagają od nich żadnej wielkiej
ofiary. Wszak żeż wszyscy oświeceni Rzymianie a nawet sami im-
peratorowie składając ofiary bogom uznanym i rozmaitym deifiko-
wanym zmarłym cesarzom nie brali tych ceremonii w gruncie na
seryo i nie wierzyli w nic zgoła z tego, co zewnętrznie jako swą
religię proklamowali. Tego, co sami spełniali niemal codziennie i bez
wahania, nie uważali więc za coś, coby mogło sumienie obciążać
i coby należało uznać za czyn haniebny lub podły.
Nie rozumieli oni, czem była dla nowo budzącej się religii
potęga wiary i siła przekonań. Psychologia tych ludzi, którzy sto-
kroć razy przenosili katusze i śmierć męczeńską nad spełnienie ce-
remonii zewnętrznej, będącej w oczach oświeconych pogan czczą
formalnością wydawała się jednym — obłąkaniem, innym — zbro-
4*
52 Leon Piniński
dnia. A tymczasem w oczach chrześcijan publiczne odstępstwo od
wiary pod grozą kar było uważane nietylko za objaw tchórzostwa,
małoduszności, lecz za grzech najcięższy i haniebną podłość, pod-
czas gdy śmierć męczeńska zapewniała im, stosownie do ich nieza-
chwianej wiary, natychmiastowe zbawienie i wieczną szczęśliwość.
Czyż mogli wobec tego się wahać?
Niezrozumienie się wzajemne tych dwóch światów stało się
niestety powodem rozlewu morza krwi niewinnej.
Żaden dokument historyczny nie charakteryzuje tak dosadnie
zapatrywań wyższych kół rzymskiego społeczeństwa na problemat
rozwijającego się Chrześcijaństwa, jak praca rzymskiego filozofa
Celsusa skierowana przeciw chrześcijanom, napisana właśnie
w czasie rządów M. A. Nie znamy pracy tej w oryginale, treść jej
jednak i liczne z niej ustępy cytowane in extenso podaje nam Ori-
genes w polemicznem swem piśmie contra Celsum. poświęconem
odparciu ataków autora na chrzescian.
Celsus, który obok gruntownego wykształcenia filozoficznego
zna też źródła religii żydowskiej i chrześcijańskiej a więc tak księgi
Starego jak i Nowego Testamentu, jest przeciwnikiem wymownym,
ziejącym złośliwością i jadem. Przyznając łagodność obyczajów
chrześcijan uważa ich mimo tego za element najniebezpieczniejszy
w państwie. Wielkość i potęga Rzymu była zawsze związana z da-
wną tradycyjną religią. Utrzymanie kultu jako instytucji państwo-
wej i narodowej jest ze względu na szerokie warstwy ludu dla po-
rządku i spokoju państwa niezbędnem. Tymczasem te właśnie pod-
waliny chcą chrześcijanie obalić. Starając się pozyskać podstępnie
dla swej wiary i praktyki najniższe warstwy społeczne, młodzież
niedoświadczoną i kobiety dążą w ten sposób do podminowania pań-
stwa. Nauki chrześcijan są negacyą narodowego poczucia Rzymian.
Ci ostatni powinni zawsze szanować dawną swą religię, bo przy-
czyniła się ona potężnie do ich wielkości i sławy. Nie wymaga się od
chrześcijan żadnej podłości zmuszając ich do zewnętrznego ugięcia
się przed religią państwową. To nie pociąga za sobą wyparcia się
wewnętrznego ich odmiennej wiary. Jest to więc niczem innem jak
fanatycznym i dezorganizacyjnym uporem zasługującym na surowe
kary, jeżeli chrześcijanie nie chcą się nałamać nawet do zewnętrz-
nego uszanowania państwowego kultu.
Oto w streszczeniu rezonowanie Celsusa a z nim przeważnej
Pod wrażeniem » Rozmyślań* Marka Aurelego 53
większości ówczesnych konserwatywnych i względnie wykształconych
sfer pogańskiego Rzymu.
M. A. nie miał wprawdzie ani w części tak silnej nienawiści
do chrześcijan, jak Celsus, niezawodnie jednak zapatrywania jego
były zbliżone do tego, co zawierają przytoczone powyżej zarzuty.
On sam w jednym tylko ustępie swych »Rozmyślań« wspomina
o nowej wierze. Krótki ten ustęp jest wskutek tego niezmiernie wa-
żnym i interesującym dokumentem historycznym. Wzmianka choć
tylko uboczna tchnie widoczną do chrześcijan niechęcią. Oto ten
sławny fragment w dosłownem brzmieniu:
XI. 3: » Jakaż to dusza, która w każdej chwili przygotowaną
jest rozstać się z ciałem, by bądź to zgasnąć lub rozprószyć się,
bądź też istnieć nadal! Lecz gotowość ta powinna być wynikiem
własnego sądu, a nie samego tylko uporu, jak to jest u chrześcijan;
powinna być złączona z rozwagą i godnością, która zdoła przeko-
nać innych, bez dawania z siebie widowiska tragicznego* l.
Wypowiada tu M. A. podziw dla duszy gotowej w każdej
chwili pójść na śmierć bez względu na to, jakie mogą być w przy-
szłości jej losy, nicość, czy też jakaś nowa egzystencya i spełniają-
cej ten krok z przekonania, ze spokojem i godnością. Wypowiada
przy tern jednak ciężki zarzut skierowany przeciw chrześcijanom,
iż oni idą na śmierć z samego uporu, bez godności i roz-
wagi robiąc z siebie widowisko tragiczne i że ten sposób
postępowania nie może przekonać innych.
Ten jeden krótki ustęp otwiera nam horyzonty historyczne,
ilustruje żywo rozłam dwóch światów, wykazuje przepaść między
sposobem myślenia stoickiego filozofa a uczuciami męczenników
chrześcijańskich.
Wielki myśliciel świata pogańskiego, jakim był M. A., okazuje
nam się w tych słowach nietylko pozbawionym współczucia dla bo-
haterstwa męczenników chrześcijan, ale zarazem ciasnym i nieprze-
widującym w swych sądach. Nietylko nie rozumie on poświęcenia
w idei chrześcijaństwa, ale nie ocenia też jej siły. Przykłady mę-
1 M. A. używa tu z niezrównaną zwięzłością, właściwą greckiej mowie
jednego tylko wyrazu: <rcpaycp5a)£. Wyraz ten, jak sądzę, wymaga dokładniej-
szego opisu, takiego mniej więcej, jak tu podałem: >Bez tragiki* nie byłoby
może dość jasnem. Niechęć M. A. do wszelkiej >tragicznej pozy« objawia się
także w innych ustępach np. III. 7, IX. 29.
54 Leon Piniński
czeństwa chrześcijan dały dowód, że > przekonują innych « nieskoń-
czenie silniej, aniżeli rezonowania najgłębszych filozofów. Wspaniały
świat myśli, który nam reprezentuje filozofia starożytna, zgasł i roz-
padł się wobec płomiennego entuzyazmu młodej wiary.
VIII. Nauka Marka Aurelego a doba dzisiejsza.
Księga Rozmyślań M. A. należy do najgłębszych i najsympa-
tyczniejszych tworów ducha ludzkiego. Rędąc ogólnie ludzką pozo-
stanie ona aktualną po wieczne czasy. Warto jednak postawić so-
bie pytanie, czy nauka, w niej zawarta, mogłaby tworzyć dla szer-
szych warstw ludności podstawę do oparcia na niej praktycznych
reguł życia i zasad moralnych? Mojem zdaniem odpowiedź na to
musi być przecząca. Nauka to zbyt czysta i subtelna przystępna
tylko dla natur i tak nie skłonnych do lubowania się w użyciach
zmysłowych, natur szlachetnych, którym samo uczucie dyktuje po-
trzebę wspomagania innych, kojenia bólu, szerzenia duchownej kul-
tury bez względu na nagrodę, jaka ich za to czeka.
Przy całym swym uroku i wzniosłości nie mogła nauka M. A.
nigdy zjednać sobie wielu zwolenników. Nie wytrzymuje ona współ-
zawodnictwa ani z materyalizmem i obojętnością na głos etyki z je-
dnej strony, ani też z drugiej strony z wyznaniami opartemi na
objawieniu, które przyjmują życie zagrobowe jako pewnik i zape-
wniają po śmierci nagrodę niezawodną cnocie a karę winie.
I nic w tem dziwnego. Zastanówmy się bowiem nad sposobem
rozumowania, nie mówię już ludzi o wręcz nizkim sposobie myśle-
nia, ale człowieka zwykłego, » przeciętnego*, jeżeli się godzi użyć
tego wyrazu.
Otóż jeżeli od niego domagamy się w życiu bezinteresowności,
wyrzeczenia się uciech fizycznych, poświęcania się dla bliźnich, to
niezawodnie spotkamy się z jego strony z zapytaniem, jaka go za
to czeka nagroda a względnie, jakiej może za nieposłuszeństwo
obawiać się kary? Nauką religijną zapewniającą mu wieczne szczę-
ście w życiu zagrobowem możemy go zjednać dla abnegacyi, zagro-
żeniem zaś pośmiertnej kary odstraszyć od występku. Nie przekona
go natomiast sceptycyzm M. A., gdzie mglisty obraz możliwej
nagrody jest zaledwo słabą hipotezą, a o karze nawet wzmianki
niema.
Pod wrażeniem »Rozmyślań« Marka Aurelego 55
Prawda, mówi nadto M. A. jeszcze o szczęściu wewnętrz-
nem, które daje już za życia świadomość cnoty i spełnionego obo-
wiązku. Ale czyż olbrzymia większość ludzi nie znajdzie że »zado-
wolenie moralne« uzyskane kosztem abnegacyi i poświęcenia jest
znacznie mniej warte, niż zadowolenie niemoralne, które daje
wesołe życie wśród zmysłowych rozkoszy ?
Dodajmy do tego i to. że sposób myślenia M. A. w swych
przypuszczeniach co do egzystencyi zagrobowej jest zbyt nieokre-
ślony, ażeby mógł być popularny. Niezawodnie, metafizyczne opinie
wielu systematów filozoficznych, są często jeszcze bardziej mgliste
a nawet wręcz niezrozumiałe. Ale metafizyka rozmaitych systematów
filozoficznych nie waży też wiele na szali praktycznej etyki. Każdy
filozoficzny system etyki wymaga zresztą taksamo »wiary«, jak
religijny; wierzy weń zaś zwykle jedynie sam autor, który go stwo-
rzył, a i on zwykle tylko *teoretycznie«.
Umysł praktycznego i czynnego ale zarazem wobec zagadnień
transcendentalnych płytkiego i trywialnego »przeciętnego« Europej-
czyka i wogóle człowieka Zachodu jest mało skłonny do wyobra-
żania sobie rzeczy innych, jak te, które widzi i wśród których się
obraca. Hipotezy jego transcendentalne a ewentualnie i obrazy, które
mu wiara jego podaje, są wskutek tego zaczerpnięte z wrażeń
ziemskich.
Weszła tu jeszcze jako silny moment w grę barwna i pełna
zmysłowych obrazów wyobraźnia ludu włoskiego, klórego sposób
widzenia rzeczy oddziałał stanowczo na zapatrywania innych naro-
dów. W włoskiej fantazyi życie zagrobowe musiało przybrać żywe
konkretne formy. Idea kary obwlekła się w obrazy najstraszniej-
szych zmysłowych katuszy, idea nagrody przybrała postać powie-
wną i świetlaną. Tu i tam żywe obrazy czysto zmysłowe: tu w głębi
ziemi ciemności, jęk, płacz, ogień i tortury; tam w przestworzach
jasne szaty, promienie światła i zachwycające śpiewy. Dante nie
stworzył, tylko najświetniej poetycznie sformułował i odtwo-
rzył wiarę ludową włoską a wskutek tego jego Boska Komedya
stała się jak gdyby standard-book dla obrazów zagrobowego świata.
Ten sposób myślenia z czasem zmodyfikował się zapewne nieco,
lecz zasadniczo się nie zmienił, tak, że i dziś kontynuacya życia
poza grobem przybiera w wyobrażeniu wierzących konkretne formy
zaczerpnięte z ziemskiego życia zmysłowego.
Pominąwszy nieliczne jednostki opierające swą metafizykę na
Fjg Leon Piniński
jakimś abstrakcyjnym systemie filozoficznym, można pospolite poję-
cia ludzi Zachodu co do kwestyi problematu zagrobowego podzielić
na następujące trzy kategorye:
a) wiara w kary i nagrody podobne do ziemskich, kontynua-
cya niejako naszej ziemskiej egzystencyi przy spotęgowaniu wrażeń;
b) materyalizm, a więc negacya życia zagrobowego i przyję-
cie zgaśnięcia bezpowrotnego indywidualnej egzystencyi;
c) indyferentyzm, zamknięcie sobie mózgu na całą kwestyę me-
tafizyki zagrobowej.
Wobec tych wszystkich trzech kierunków myśli dla nauk w ro-
dzaju M. A. istotnie niema miejsca.
Lecz sądzićby może można, że teorye opierające etykę na
współczuciu wobec bliźnich i ludzkości bez oglądania się na in-
dywidualną nagrodę, jak to np. w części pod wpływem zapatrywań
Buddystów a w części za przykładem Rossę au'a czyni Scho-
penhauer, dałyby podstawę do podobnych reguł życia, jak je nam
podaje M. A. Co do mnie wszakże nie mogę uwierzyć w podobne
ufundowanie praktycznej etyki. Wymagać od pospolitych, normalnie
czujących i myślących ludzi, by pod wpływem miłości bliźniego
i ludzkości uważali swój własny interes za identyczny z inte-
resem ogółu i rozpływający się niejako w tamtym, jest to wyma-
gać czegoś wręcz niemożliwego.
Nie jest też to prawdą, że ten sposób myślenia spotyka się u wy-
znawców Buddyzmu. Nie przeczę, że poczucie indywidualizmu i in-
dywidualnego interesu jest w ich metafizyce słabsze aniżeli u naro-
dów europejskich, ale przecież nie znika zupełnie. Wyobrażenia
o metempsychozie, tkwiące w umysłach ludu, łączą się przecież z ideą
indywidualnego polepszania się lub pogorszania naszego bytu poza
grobem. Nadto zaś ich »Nirvana«, przynajmniej w pojęciu wyo-
braźni ludowej, która silniejszą jest nad dogmat, nie jest martwą
nicością, lecz raczej błogim zupełnym spokojem a więc
przecież pewnym rodzajem »nieba«.
Daleki jestem od tego, by przeczyć, ze altruizm potężny, do-
prowadzający nawet do najwyższych poświęceń może istnieć w świe-
cie jako uczucie najzupełniej bezinteresowne, bez wszelkiej pre-
tensyi do jakiejkolwiek indywidualnej nagrody.
Matka kochająca, która z największem poświęceniem pielęgnuje
swe chore dziecię z pewnością nie czyni tego w zamiarze uzyskania
za to nagrody tu lub po śmierci. Dla niej życie dziecka więcej warte.
Pod wrażeniem » Rozmyślań « Marka Aurelego 57
niż jej własne; ból dziecka siłą współczucia boli ją więcej, niż ból
osobisty. Tego właśnie > bliźniego* kocha ona nietylko tak jak sie-
bie samą, lecz znacznie wrięcej, nie myśląc wcale o wynagrodzeniu
za to uczucie.
Rozegzaltowany patryota ginąc śmiercią bohaterską w walce
stoczonej w obronie ojczyzny, także może zupełnie nie myśleć o na-
grodzie, która go czeka. Japończycy przy oblężeniu portu Artura
nie byli mniej bohaterscy i zdeterminowani na śmierć, niż muzuł-
manie w czasie naj fanatyczniej szych »świętych wojen <, mimo że
ci ostatni wierzyli najsilniej w natychmiastowe uzyskanie »raju« po
śmierci, podczas gdy Japończycy przeważnie w życie zagrobowe nie
wierzą.
Tego rodzaju przykłady zupełnie bezinteresownego altruizmu
i poświęcenia są atoli właśnie czemś wyjątkowem, wynikiem
egzaltacyi spowodowanej instynktownem, potężnem przywiązaniem
do pewnej jednej tylko osoby, lub entuzyazmem spowodowanym
wyjątkowemi okolicznościami. Miłość »bliźniego« wogóle a więc ka-
żdego, z którym się stykamy, miłość » ludzkości* a więc wszystkich
ludzi, u zwykłych natur charakteru podobnego absolutnie nie może
przyjąć. Tam same » uczucie « czy też » współczucie < wrodzonego
egoizmu nie usunie nigdy i nie przełamie.
Zresztą owe wyjątkowe uczucia, namiętne, nierozumowane
i bezinteresowne często nietylko nie są ogólną ^miłością bliźniego*,
ale zostają z nią w sprzeczności. Matka kochająca namiętnie swe
dziecko bywa wskutek tego właśnie niesprawiedliwą wobec innych,
często nawet krzywdzącą. Ile zaś zbrodni przeciw uczuciu > ludz-
kości* i > miłosierdzia « popełnia się wskutek przesadnego patryoty-
zmu narodowego, o tem świadczy niemal każda karta dziejów świata.
Nie wierzę tedy w jako tako skuteczną etykę dla szerokich
warstw ludności opartą na innych podstawach, jak tylko na idei
pośmiertnej nagrody i kary. Ażeby zaś la idea była dość
silnie zakorzenioną, musi ona być wynikiem przekonania, »wia-
ry«. Przypuszczanie >możliwości« tylko, jak to ma miejsce
w sceptycyzmie M. A., nie wystarcza.
Obok owych, wyżej wspomnianych trzech kategoryi ludzi t. j.
naiwnie wierzących, materyalistów i i n d y f e r e n t n y c h,
jest jednak przecież jeszcze garstka takich, co gardząc materyali-
zmem a nie mogąc się w swych metafizycznych zapatrywaniach wzbić
ponad sceptycyzm szukają przecież silniejszej podstawy dla do-
58 Leon Piniński
bra i etyki, które jako potrzebę serca wskazuje im ich szlachetniej-
sza natura. Czy dla tej garstki >Rozniyi]an:a« M. A. nie mogą się
stać zachętą na drodze bezinteresownej pracy, ukojeniem w smutku
i zwątpieniu a tern samem być im. »nieumiejącym wierzyć*, jak
gdyby słabym błędnym ognikiem religii?
Na to pytanie nie śmiem odpowiedzieć. W każdym jednak ra-
zie widzę w księdze Rozmyślań M. A. jeden z najbardziej wielko-
dusznych objawów, na jaki zdołała się zdobyć myśl ludzka. Za-
pewne, nie jest to objaw myśli narodu, lecz wybranej jednostki.
Patrząc jednak na ten przykład powinno nas ogarnąć uczucie wstydu.
Szczyci się ludzkość cywilizacyą, postępem, zadziwiającymi wyna-
lazkami. Lecz czy postąpiła istotnie w tych 18 wiekach, które nas
dzielą od M. A. na polu kultury ducha i serca? Obawiam się. że nie.
Treść.
I. Znaczenie i treść nauki Marka Aurelego i>
II. Stosunek duszy naszej do porządku wszechświata 9
III. Obowiązki wobec bliźnich 15
IV. Obowiązki wobec społeczeństwa i państwa 25
V. Wyrabianie własnego charakteru 30
VI. Znikomość rzeczy ludzkich, śmierć, lekceważenie sławy 41
VII. Stosunek Marka Aurelego do chrześcijaństwa 46
VIII. Nauka Marka Aurelego a doba dzisiejsza 54
O ROZPOWSZECHNIENIU WAZODILATYNY
W ŚWIECIE ZWIERZĘCYM
poda)
LEON POPIELSKI.
Popielaki.
Ja i moi współpracownicy wykazaliśmy, że wazodilatyna znaj-
duje się we wszystkich narządach, że jest normalną składową czę-
ścią każdej komórki w ustroju. Dla otrzymania wazodilatyny należy
świeży narząd dokładnie rozetrzeć i albo zagotować albo zalać:
1) kwasem jakimkolwiek, 2) alkoholem. W ten sposób postępować
należy dlatego, że wazodilatyna w świeżym narządzie przy tempe-
raturze zwłaszcza 40° — 60° C łatwo się rozpada. W ostatnich cza-
sach wykazałem, że objawy identyczne z objawami działania wa-
zodilatyny otrzymuje się od najrozmaitszych ciał. Dosyć jest wpro-
wadzić do krwi atropinę, morfinę, urohemolizynę, aby otrzymać ob-
jawy do najmniejszych szczegółów takie same, jakie otrzymujemy
przy bezpośredniem wprowadzaniu do krwi wazodilatyny. Wreszcie
Biedl i Kraus wykazali, że przy wprowadzaniu do krwi ciał biał-
kowych, surowicy, zwierzętom w stanie anafilaksyi, występują objawy
identyczne z działaniem wazodilatyny. Niedawno Dale i Laidlaw
znaleźli ciało /?-imidazolylethylaminę (=/?/), która wywołuje objawy
(oprócz niekrzepliwości krwi) takie same, jak wazodilatyna. Dale
i Laidlaw sądzą nawet, że (31 jest częścią składową wazodilatyny.
Wykazałem jednak (Erscheinungen bei direkter Einfuhrung von che-
mischen Kórpern in die Blutbahn, Centralblatt fiir Physiologie, Bd.
XXIV, Nr. 24), że /?/ w skład wazodilatyny nie wchodzi, i że wa-
zodilatyna jest ciałem chemicznie jednolitem. Wobec powyższych
faktów należało w każdym poszczególnym wypadku przeprowadzić
dokładną chemiczną analizę na zawartość wazodilatyny, gdyż same
objawy przemawiać za obecnością wazodilatyny nie mogą. Wazo-
dilatyna, jak to niejednokrotnie podnosiłem, wywołuje cały szereg
zjawisk, które jednak sprowadzają się do dwóch elementarnych:
niekrzepliwości i obniżenia ciśnienia krwi.
Wyrazem dwóch tych zjawisk zasadniczych jest pomiędzy
innemi także wydzielanie soku trzustkowego. Niektórzy z autorów,
w myśl poglądów Balylissa i Starlinga uporczywie utrzymują (jak
4 L. Popielski
n. p. E. Zuntz), że wydzielanie soku trzustkowego 1) występuje tylko
w wyciągu z błony śluzowej dwunastnicy i że 2) wydzielanie to można
otrzymać oddzielnie od obniżenia ciśnienia krwi. Pogląd ten jednak
jest zupełnie niesłuszny i całkowicie sprzeczny z faktami. Prawdopodo-
bną przyczyną tego poglądu jest fakt ustalony przezemnie, że wy-
ciągi z narządów immunizują zwierzę względem następnych wstrzy-
kiwań tychże albo innych wyciągów.
Oczywiście, że autorzy, wprowadzając najpierw wyciąg z błony
śluzowej dwunastnicy, nie otrzymywali wydzieliny od wyciągu z błony
śluzowej odbytnicy. W tym ostatnim wypadku zachodzi jednak pewna
okoliczność, a mianowicie, że wazodilatyna rozpada się pod wpływem
treści odbytnicy.
Mając powyższe fakty na względzie, wykonałem badanie nad
zawartością wazodilatyny z pijawek, dżdżownic i ślimaków.
Wyciągi kwaśne, przygotowane z pijawek, dżdżownic i ślima-
ków, przy wprowadzeniu do krwi wywołują obniżenie ciśnienia krwi,
wydzielanie soku trzustkowego, objawy podniecenia, a następnie de-
presyi w sposób zupełnie taki sam, w jaki te zjawiska występują
od wazodilatyny. Należało jednak wykazać, czy ze wspomnianych
wyciągów da się wyodrębnić wazodilatynę o znanych chemicznych
własnościach. Okazało się, że wazodilatyna otrzymuje się w stracie
fosporowolf ramowym, przechodzi do absolutnego alkoholu, nie strąca
się chlorkiem platyny i chlorkiem kadmowym. Wobec tego należało
wywnioskować, że w pijawkach, dżdżownicach i ślimakach znajduje
się wazodilatyna z takiemi samemi fizyologicznemi i chemicznemi
własnościami, jak i we wszystkich narządach ustroju ciepłokrwistych.
Jednocześnie stwierdziłem, że wazodilatyna znajduje się, jak w prze-
dnich tak i w tylnych częściach ciała pijawek, co było ważnem ze
względu na znaną własność pijawek utrzymywania krwi w stanie
niekrzepliwem. Okazało się dalej, zgodnie ze znanemi własnościami
wazodilatyny, że wyciągi z pijawek wywołują niekrzepliwość krwi
jednocześnie z obniżeniem ciśnienia krwi. Fakt ten ma ogromne
znaczenie wobec twierdzenia niektórych autorów, że wyciągi z pija-
wek wywołują niekrzepliwość krwi, nie wywołując wcale zmian
w ciśnieniu krwi. Co się tyczy niekrzepliwości krwi in vitro (w pro-
bówce), to takowa występuje, jak od wyciągów z przedniej, tak
i z tylnej części pijawek. Wobec takiego zachowania się wyciągu
z pijawek, ważną było rzeczą stwierdzić, jaki wpływ wywiera wa-
zodilatyna na krzepliwość krwi in vitro (w probówce)?
O rozpowszechnieniu wazodilatyny 5
Okazało się, że wazodilatyna in vitro nie znosi krzepliwości
krwi, która krzepnie w takim samym czasie, jak i bez wazodilatyny.
Dla doświadczeń tych był użyty rozczyn wazodilatyny bardzo zna-
czny i w ilości takiej, że wprowadzony do krwi psa wywoływał
obniżenie krwi prawie do zera i niekrzepliwość krwi zupełną. Stąd
należy wnosić, że wazodilatyna w ustroju wywołuje niekrzepliwość
krwi przez to, że wytwarza się pod jej wpływem specyalne ciało,
znoszące niekrzepliwość krwi. Co się tyczy hirudiny, ciała otrzyma-
nego z przedniej części pijawek, i wywołującego niekrzepliwość krwi
in vitro, to pod względem chemicznym jest ona bardzo zbliżona do
wazodilatyny, jednak nie jest z nią identyczna.
Piśmiennictwo.
1. Popielski: Ueber die physiologische Wirkung von Extrakten aus sam-
tlichen Teilen des Verdauungskanals (Magen, Dick- und Diinndarm) sowie des
Gehirns, Pankreas und Blutes und iiber die chemischen Ligenschaften der darin
wirkenden Kórper. Pfluger's Archiv, 1909, t. 128, str. 191—221.
2. Popielski: O własności moczu obniżania ciśnienia krwi. Gazeta lekar-
ska, 1910.
3. Dale and Laidlaw: The physiological action of /?-imidazolyethylamin.
Journal of physiology, XLI, 5 p. 318 (1910).
4. Popielski i Panek: Chemische Untersuchung liber das Vasodilatin.
Pfluger's Archiv (1909), T. 128, str. 222-225.
5. F. Czubalski : Ueber d. Einfluss des Darmextraktes auf die Blutgerinn-
barkeit. Tamże (1908), T. 121, str. 395-404
6. J. Studziński: W sprawie fizyologicznego działania wyciągów z nadner-
czy. Lwowski Tyg. lekarski, 1910, Nr. 19-21.
7. J. Studziński: W sprawie fizyologicznego działania wyciągu z przysadki
mózgowej [hypophysis crebri;. Przegląd lekarski, 1911, Nr. 29—36.
8. J. Studziński: Ueber die giftigen Eigenschaften des Blutes. Centralblatt
far Physiologie, 1909; Gazeta lekarska, 1909; Russkij Wracz, 1909.
9. J. Modrakowski: O fizyologicznych własnościach choliny. Przegląd le-
karski, 1908.
10. J. Modrakowski: Ueber die Identitat des blutdrucksenkenden Korpers
in d. glanula thyreoidea mit dem Vasodilatin. Pfluger's Archiv 1910, T. 133,
str. 291—304.
NOWELLE INTERPRETATION
DU VEES DE LA DIVINE COMEDIE:
QUEI DUE CHE SEGGON LASSU PIU FELICI
Par. XXXII, 118.
par
EDOUARD POREBOWICZ
Porębowicz.
I
La lutte pour la primautś entre le pouvoir du papę et celui
de 1'empereur1, de mSme que 1'attitude de Dante entre les partis
sont śgalement bien connues aujourd'hui2. D'un cole" Pćcole guelfe:
Saint Thomas d^ąuin et son plus celebrę disciple Colonna; de
1'autre i'ścole gibeline faisant remonter son origine dans cette lutte
jusqu'a Pierre Damiani (XIes.); ses reprćsentants sont Dante et Mar-
sile de Padoue. Voici les theses et arguments principaux des deux
partis:
La thćorie thomiste du pouvoir se trouve dans le passage clas-
sique de l'ouvrage De rege et regno (lib. I. cap. 1—2); elle y est
basśe sur des arguments thćologiąues, juridiąues et historiąues:
Dans 1'ordre de la naturę ii existe un pouvoir universel: Dieu et
un pouvoir particulier, semblable au premier, mais en reduction:
1'homme. Le principe du gouvernement terrestre doit prendre sa
source dans les principes du gouvernement divin; le but du pouvoir
terrestre est donc de conduire 1'humanite- vers une vie vertueuse et,
par cette vie vertueuse, vers la jouissance de Dieu. Mais puisąue
1'homme ne peut atteindre ce but que par la force divine, ii s'en-
suit que le commandement meme est le devoir non du gouverne-
ment humain mais divin, non des rois de cette terre, mais des pre-
tres et avant tout. du plus grand des pretre^, du successeur du
Christ, du papę romain. auquel tous les rois chrćtiens doivent etre
1 Rścemment: Rich. Scholz, Die Publizistik zur Zeit Philipps des Scho-
nen und Bonifaz VIII. Stuttgart 1903.
2 Ugo Chiurlo, Le idee politiche di Dante Alighieri e di Fr. Petrarca.
(Giorn. Dant. vol. XVI, 1908); — K. Vossler, Die gottliche Komódie, I Bd. 2 T.
Etisch-Polilische Entwicklungsgeschichte, Heidelberg 1907. — Boffito, Dante,
SantWgostino ed Egidio Colonna (Romano), Firenze 1911.
s Th. Aąuinatis Opera omnia. Parisiis 1889, vol. 27. opusc. XVI.
lł
4 Edouard Porębowicz
soumis comme a N.-S. Jśsus-Christ lui-meme. Suivent des preuves
d'une pareille soumission prises dans 1'Ancien Testament et dans
Thistoire modernę.
Gilles Colonna expose sa doctrine dans le traitś polćtniąue
De potestate ecclesiastica. si approchant du texte de la
bulle de Boniface VIII: Unam sanctam1 (1302) que Kraus sup-
pose Egidę etre Tauteur de cette bulle; ąuant a Scholz, ii pense
que le papę s'est servi de l'oeuvre d'Egide pour la redaction de la
bulle2. Sa th&se, c'est la suprómatie absolue et m6me le domi-
nium universale du papę en tant que chef de la chrćtientć;
les arguments sont puisśs dans 1'Ecriture Sainte, dans la physiąue,
dans la theologie. (Par exemple dans la lettre de St. Paul, Cor. II.
15: »Mais 1'homrae spirituel juge de toutes choses, et personne ne
peut juger de lui«, ou bien dans l'evangile de saint Luc. XXII, 29:
»C*est pourąuoi je dispose du royaume en votre faveur« et 38: >Et
ils dirent: Seigneur! voici deux śpśes. Et ii leur dit: Cela suffit*.
Autre preuve: le corps et 1'ame c'est d'un cótś materia et po-
tentia et de 1'autre forma et actus: les premiers sont gouver-
nes par les derniers.
En face de cette thśorie s'ćlevait le vieil enseignement de
Pierre Damiani exposś dans Disceptatio synodalis3, sur la
necessite de la pauvrete du clerge (Egidę la combattait de toules
ses forces) — et sur le droit du pouvoir temporel non seulement
de nommer les eveques, mais aussi d'employer les moyens necessai-
res pour la reformę des moeurs ecclesiastiques.
Dante partait, comme Saint Thomas d'Aquin, du principe que
letat terrestre etait l'oeuv"re de Dieu (contrairement a Saint-Augu-
stin qui le considerait comme l'oeuvre de Satan), mais se separait
irremediablement de son maitre dans la question de la primaute;
voila sa tragedie et la sources des luttes interieures et des souffrances
morales qui sont devenues le ferment du poeme divin. Quoique la
Monarchie semble 6tre une utopie circulant in abstractis, elle
est visiblement dirigee contrę les ecrits polćmiques du jour et elle
est elle-meme polemique.
1 Edit. G. U. Oxilia e G. Boffito. Firenze 1908.
1 Ce qui est frappant c'est Tidentite du fameux passage: oportet autem
gladium esse sub gladio et temporalem auctoritatem spirituali subiici potestati.
Cf. Boffito, Dante etc. p. 23—26.
8 Mon. Germ. hist.. Libelli de lite, vol. 1 p. 76.
Nouvelle interprćtation du vers de la Divine ComeMie 5
Les idćes de Dante sur les rapports entre la papaute" et Fem-
pire s'elucident dans ses oeuvres; ces idees s'ścartent progressive-
raent des theories thoraistes. Dans 1'Enfer (II, 20—25) Romę et
imperium... fur stabiliti per lo loco santo
ITsiede ii successor del maggior Piero.
Dans le livre II de la Monarchie se trouve dśveloppee et
ćtayśe logiąuement 1'idće de 1'śgalite" absolue des deux pouvoirs. De
meme dans la Lettre aux princes dltalie (§ 5): »a quo (Deo) velut
a puncto bifurcatur Petri Caesarisąue potestas*. Le livre III (§ 3) est di-
rige" contrę les decrśtalistes qui proclamaient la suprematie de la
papaute sur 1'empire. Pour les rapports entre ces deux pouvoirs on
a trouve" une analogie dans le Soleil et la Lunę; cette analogie,
dans le Purgatoire (XVI, 107) se transforme en analogie de
deux soleils śgaux et au lieu de »deux śpśes« ii ya »une
śpćeetune cross e« (loc. cit. 109). Dans le § 4 le poetę com-
bat la theorie d'apres laąuelle la monarchie dependerait de 1'Eglise;
plus loin ii refute les diflerents arguments, entre autres ceux d'Egide.
Savoir: la preuve par analogie des fils de Jacob: Levi et Juda
(§ 5); — la preuve tiree du pouvoir de Samuel qui óta a Satil le
gouvernement royal (§ 6); — la preuve tiree des mages qui rendi-
rent hommage a Jesus (§7); — la preuve tirśe des paroles de
TEvangile: »ce que vous liśrez sur la terre* (§ 8); — ou bien des
mots »voici deux śpees* (§ 9); — la preuve tiree de Thistoire de
Constantin et de sa donation. — Les deux pouvoirs, dans la suitę de
1'argumentation sont rśduits a 1'unite qui est Dieu (§ 11); ensuite
viennent les conclusions, rśsultat de la critiqne prścćdente: »prae-
fatam auctoritatem (imperatoris) immediate dependere a culmine
totiusentis, qui Deus est«; 1'empire n'a pas obtenu son pouvoir de
1'Eglise, puisąu' ii existait avant la fondation de l'Eglise (§ 12). II n'y
a pas śgalement de raison de penser que 1'Eglise possede le droit
de transmettre le pouvoir temporel a 1'empereur (§ 13); enfin le pou-
voir temporel de 1'Eglise serait en dśsaccord avec son devoir morał
(§ 14). Puis vient (§ 15) la conclusion connue qui s'harmonise —
disons-le — avec le point de depart de Saint Thomas d'Aqnin,
mais qui differe totalement de sa conclusion: »Opus fuit homini du-
plici directivo. secundum duplicem finem; scilicet summo pontifice.
qui secundum revelata humanum genus perduceret ad vitam aeter-
6 Edouard Porębowicz
nam; et imperatora, qui secundum philosophica documenta genus
humanutn ad temporalem felicitatem dirigeret«.
On ne peut opposer a cette doctrine si explicite les passages
des oeuvres de Dante ou le poetę marąue une certaine dśference,
une soumission fiiiale de 1'empereur a 1'egard du chef le 1'Eglise. La
fin de la Monarchie surtout est caracteristicjue: »Que ąuidem ve-
ritas ultime ąuestionis (c'est a dire le pouroir impśrial venant de
Dieu) non sic stricte reeipienda est, ut romanus princeps in aliguo
romano nontifici non subiaceat: cum mortalis ista felicitas quodam
modo ad immortalem felicitatem ordinatur. Ilia igitur reverentia
Caesar utatur ad Petrum, qua primogenitus filius debet uti ad pa-
trem«... II va sans dire que Dante, dans le passage ci-dessus, n'en-
tend point aneantir sa these de »l'egalite d'S deux pouvoirs«; autre-
ment la Monarchie n'aurait pas de raison d'śtre.
Mais cette ćgalite m6me ne semble pas aux jeunes dantologues
le dernier degre de la pensee politico-morale de Dante. Et tandis
que K. Vossler, dans son dernier livre, constatant chez Dante la
conception de 1'empiie comme institut on independante et de Dieu
comme ultime »remedium contra infirmitatem peccati*
hesite a admettre la consequence de Dante - polemistę et pense que
le poetę a fixe sa thćorie par une contemplation mystique de la
puissance supśrieure du papę1, du cóte italien au contraire, com
mence agermer 1'idee que la suprematie du principe monarchique est
la derniere expression de la foi de Dante. M. Solmi, dans sa criti-
que du livre de Vossler2, dit que l'idśal politique de la monarchie
universelle est nś, non seulement de la tradition, mais aussi de la
necessite de creer un pouvoir directeur superieur parmi les organi-
sations des groupes s< ciaux et autonomiques: communes, republiques:
principautes. royaumes en lesquels se divise rinquiete societe du
Moyen Age. De m6me le professeur Parodi, un des commentateurs
contemporains les plus sagaces, dit en essayant une nouvelle expli-
cation de 1'allegorie du Chant XXXII du Purgatoire (Le Char de
1'Eglise et TArbre de 1'Empire):1 »L'allegorie ne peut śtre appliquće
1 K. Vossler, 1. cit. p. 430. M. Chiurlo remarąue avec raison que M.
Vossler affaiblit, sans fournir de preuves suffisantes. la fermete de la thśorie
dantesąue (1. cit. p. 93).
8 Buli. Soc. Dant, XV, 248.
■ Buli. Soc. Dant., XVI, 260-85, p. 270.
Nouvelle interpretation du vers de la Divine Comćdie 7
dans celle forme raide. On ne peut non plus concevoir »rarbre«
comme symbole des conceptions: libre arbitre, obeissance, droit di-
vin ou droit eternel, royaume divin. justice, droit« \ M. Parodi 2 ren-
voie plutót a 1'ancienne interprśtation de Dollinger: »La dśfense de
toucher a 1'arbre de la science a etó le commencement du droit,
du gouvernement, du devoir d'obćissance. Le sens de cette idee
0'etait la fondation du plus haut pouvoir temporel, c'est a dire. de
1'Empire qui est 1'origine de la lśgislation et le dśfenseur du droit.
L'arbre devient alors le symbole du pouvoir imperial, de la monarchie
romaine*. II nie pourtant que la signification de 1'allegorie soit exclusive-
ment morale; au contraire, elle eststrictementpolitiąue: »L'arbre, en tant
que ius naturale (c'est-a-dire humanum), naturalis iusti-
t i a est identiąue a 1'empire, parce que la justice naturelle. rćflćtee dans
la conscience de chaque individu, manifeste 1'unitó ideale de 1'empire un
et unique. L'arbre du Paradis terrestre explique" par Dante comme
etant le ius humanum e?t, par suitę, la plus haute et la plus
forte expression de son systeme politico-moral. En dćpit des tbeo-
ries des theologiens qui bouleversent presque le droit naturel fonde
d'apres eux sur le droit divin, Dante place justement ce droit na-
turel a la t6te de 1'ordre de l'univers et ii montre que le premier
droit divin impose le devoir d'obćissance envers le droit humain...
II y a la un ennoblissement de la naturę humaine; elle est delivrśe
de la malćdiction des thóologiens; 3 on y voit aussi une nouvelle
forme de Thutnanisme de Dante, une nouvelle historiosophie, la pro-
clamation de la suprśmatie du peuple romain. reprśsentant de la
monarchie, d'apres le droit naturel donnę dans le Paradis*. Le prof.
Parodi. contrairement aux opinions śtablies, pense que 1'idśe monar-
chique de Dante s'est dśveloppóe a mesure qu'avancait la Divine
Comedie. Aux environs de Tan 1300. Dante, guelfe, acceptait la
doctrine thomiste de la suprematie du papę; ensuite ii s'unit aux
gibelins; mais mścontent de leurs thśories sur la suprematie de
1'empire ii fit » parte da se,« crea son propre parti et sa propre
1 Ajoutons encore les autres explications: croix, Romę, morale, Eglise etc.
* L. cit. p. 271, notę.
» De Gilles Colonna, par exemple, pour qui le droit naturel est de si peu
de poids que d'apres lui: Dąuilibet nascitur natura filius irae;... nullus princeps
erit dignus et verus princeps nisi sit per Ecclesiam regeneratus spiritualiter*.
g Edouard Porębowicz
theorie de l'independance des deux chefs de 1'humanite. Le peche"
pour leąuel Dante-philosophe est repris par Beatrice dans le Purga-
toire, c'est »d'avoir meconnu cette veritć que 1'empire n'a pas ćte"
crće" pour 1'Eglise (comme ii le disait dans la Comedie, Inf. II, 22),
mais qu'il a comme elle une source divine. De plus Dieu a fonde"
1'empire dans le Paradis terrestre avant la fondation de 1'Eglise,
en crśant le premier homme; par la premierę de ses lois saintes et
irrevocables ii a fait de cet empire le but du respect et de 1'obeis-
sance de tous les hommes*. Cette idśe de Pśminent dantologue
semble trouver son appui dans un fait insuffisamment apprecie jus-
qu'a prósent, a savoir: la determination exacte de la place d'Adam
qui siege au premier rang dans la Rosę mystique. Yoila comment
se presente ce curieux et important probleme.
n.
Dans 1'Empiree, la plus haute sphere du Ciel, Dante est ad-
mis a contempler la Rosę mystique; Saint Bernard lui montre les
ames bienheureuses assises dans la gloire celeste et placćes a des
degres plus o u moins ślevśs comme les pótales d'une fleur. D'un
cóte, a la place la plus haute siege la Sainte-Vierge; en face d*elle,
Saint-Jean Baptiste; sur les etages infórieurs: aux pieds de la Sainte-
Yierge se trouvent Saint Francois, Saint Benoit, Saint Augustin, etc.
Par ce demi- cercie toute la Rosę se divise en deux moities: 1'une
est destinśe a 1'Ancien Testament, Fautre au Nouveau Testament.
Ainsi Beatrice est assise du cóte" chretien, au troisieme rang; aux
cótśs de la Sainte-Vierge sont places Adam et Pierre, aux cótćs de
Saint Jean Baptiste se trouvent Sainte Lucie et Sainte Annę. Le
texte de la Divine Comedie semble expressement indiquer leur places:
Quei due che seggon lassu phi felici,
Per esser propinąuissimi ad Augusta.
Son d'esta rosa quasi due radici.
Colui che da sinistra le s^ggiusta,
E ii padre, per lo cui ardito gusto
L'umana specie tanto amaro gusta.
Dal destro vedi quel padre vetusto
Di santa Chiesa, cui Cristo le chiavi
Raccomandó di ąuesto fior venusto.
E quei che vide tutt' i tempi gravi,
Nouvelle interprśtation du vcrs de la Divine Comedie 9
Pria che morisse, delia bella sposa
Che s'acquistó eon la lancia e coi chiavi,
Siede lungh'esso, e lungo 1'altro posa
Quel duca, sotto cui visse di manna
La gente ingrata, mobile e ritrosa.
Di contro a Piętro vedi seder Anna,
Tanto contenta di mirar sua figlia,
Che non muove occhi per cantare Osanna.
E contro al maggior padre di famiglia
Siede Lucia, che mosse la tua donna
Quando chinavi, a ruinar, le ciglia.
En approfondissant cette description on s'aperi;.oit que 1'image
de la Rosę n'y apparait pas tout a fait clairement. Au premier
abord, en depit de Fapparente clarle du texte, on ne sait ou est le
cóte droit et le cóte" gauche. II va sans dire qu'il importerait gran-
dement de dćterminer 1'intention du poetę; cela indiąuerait en effet
comment Dante concevait le role et la dignitć d'Adam par rapport
a Pierre et ąuelle place ii leur designait dans la Gloire. La pre-
mierę place est sans aucun doute a la droite de la Sainte-Vierge.
Pour dćcouvrir 1'intention cachee du poetę »sotto ii velame degli
versi strani« on peut s'aider: 1° de la lettre du texte; 2° de la
glosę des commentateurs; 3° de 1'iconographie; 4° de 1'attitude de
Dante a 1'egard des figures de la Divine Comedie; 5° de sa manierę
habituelle de compter le cole" droit et le cótć gauche.
1° On peut expliquer le texte de deux facons: Colui che
da sinistra le s'aggiusta peut egalement signifier (la syntaxe
restant tout aussi correcte dans l'un que dans 1'autre cas) ou bien:
celui qui du cóte" gauche la touche, ou bien: celui du cóte gauche
qui la touche; dans le premier cas le cóte" gauche se comptera
d'apres les personnages et Adam sera a gauche, dans le second ii
se comptera d'apres le spectateur et Adam sera a droite de la
Sainte - Vierge. A destra ou Dal destro vedi: a la droite ou:
a sa droite; dans ce dernier cas Saint Pierre oceuperait une place
superieure a celle d'Adam. Une chose est certaine: si Adam est
a la gauche de la Sainte Yierge, Sainte Lucie, pour etre en face
de lui, doit etre assise a gauche de Saint -Jean; autrement elle se
trouverait dans la partie de 1'ancien Testament. Car on a tres jus-
tement dćfini la Rosę mystique comrae ćtant une sorte de »table
10 Edouard Porębowicz
ronde* i ou bien une sorte d'amphitheatre;2 les convives ont leurs
vis- a- vis sur les points opposes du cercie. Cest pourąuoi ii est
impossible d'admettre le commentaire du prof. T. Gasini qui; ayant
adrais que Pierre est a droite et Adam a gauche de la Sainte-
Vierge, continue ainsi:3 »En face de Saint Pierre, a gauche de Saint
Jean Baptiste se trouve la merę de la Sainte-Vierge; en face d'Adam,
a droite de Jean se trouve Sainte Lucie*.
2°. Parmi les plus anciens commentateurs. les uns passent sous
silence la ąuestion de la suprematie des Saints. les autres ne s'ex-
priment pas clairement, d'autres enfin, reconnaissent la suprematie
de Saint Pierre. Le fils du poetę. Piętro4, en ne commentant que
les passages essentiels et 1'allegorie generale du poeme, gardę le
silence sur ce point; dans les Gloses sur Dante, faussement attri-
buees a Boccace et publiees d'apres deux cocles de la bibliotheąue
Riccardiana5 ii y a une sorte d'opinion śmise d'apres laąuelle Saint-
Bernard indiąue que les cótes se comptent d'apres le spectateur:
»E dicie laltore che comincio prima amostrare alchuno delvechio
tesfatnento dallamano sinistra edicie chel primo che gli mostro fu
Adamo. E poi dicie che dal diritto lato gli mostro san Piero*. Fr.
da Buti 6 dit avec intention d'une facon generale: »da sinistra Adamo,
da destra Piero*. Benv. Rambaldi da Imola 7 admet qu'Adam et
les Juifs sont assis a gauche de la Sainte Yierge, tandis que Saint
Pierre et les Chretiens sont assis a sa droite: »quegli che da sinistra
b vicino a Maria e Adamo, — dal destro lato vicino a Maria e san
Piero*. Enfin TAnonyme florentin8 comprend aussi expressśment: »or
guarda dalia sinistra parte di Nostra Donna, che quello che piu le
s'avvicina. si e Adamo... Dal lato destro di N. D., si e santo Piero*.
Les commentateurs modernes ont etabll 1'opinion d'apres laquelle
Adam est assis a gauche et Saint - Pierre a droite de la Sainte-
1 A. Galassini, I cieli danteschi. Firenze 1894, p. 79.
2 R. Fornaciari, Lectura Dantis. II Canto XXXII del Paradiso. Firenze
1904, p. 8.
3 La Divina Commedia. ed. Casini, Comm. ad XXXII, 133—136.
4 Petri Allegheri Commentarium. ed. Nanucci. Florentiae 1846.
* Chiose sopra Dante, ed. Vernan. Firenze 1846, p. 707.
8 Fr. da Buti, ed. Giannini. Pisa 1862. t. III, p. 846.
7 B. R. da I., Commento latino sulla D. C, voltato in italiano dal av.
G. Tamburini. Imola 1856, vol. III, p. 302.
8 Anonimo fiorentino, ed. Fanfani. Bologna 1873, t. III, p. 390—1.
Nouvelle interpretation du vcrs de la Divine Comćdie 11
Vierge; — je ne connais pas d'opinion contraire1. Ils donnent pour
raison que le Nouveau Testament est plus respectable que 1'Ancien
(Fraticelli, Scartazzini). Ils ne prennent pas gardę que ce Nouveau
Testament, d'apres leur propre manierę de eompter se trouvera
a gauche de Saint- Jean et que par consequent ii aura perdu la su-
prematie de ce cóte. Au contraire, par cette ingenieuse idee de la
>table ronde* ou le »basbout« n'existe pas, Dante aurait voulu
adoucir les differences hiśrarchiques entre les deux testaments tout
en conservant la hierarchie des personnes. Cest de cette hierarchie
qu'il faut partir — comme nous le verrons, pour dśterrniner la si-
tuation d'Adam et de Pierre.
3°. L'iconographie dantesque n'elucide rien; les miniatures des
manuscrits de la Divine Comśdie qui reprćsentent la Rosę mystique
n'illustrent pas a proprement parler le poeme; elles sont 1'image
soit du Couronnement de la Sainte-Vierge, soit de la Gloire cćleste
avec la Sainte - Trinite executee d'apre3 les formules consacrćes.
Aucun peintre de fresques, aucun enlumineur de manuscrits n'aurait
ose aller contrę l'orthodoxie. Parmi les descriptions faites par Volk-
mann 2 ii n'y a pas un seul exemple ou 1'on puisse reconnaitre la
vision du poetę. Ainsi, dans le manuscrit de la bibliotheque Trivul-
ziana a Milan, datę de 1347 (n. 1080) 1'initiale du Paradis represente
le Couronnement de la Sainte-Vierge assise au milieu des anges.
Le ms. de la bibliotheque Palatina a Parmę, de la seconde moitie
du XlVe siecle (n. 3285), reprśsen!e en cet endroit la Sainte Tri-
nitś en mandorle; au-dessous d'elle est assise Beatrix; plus bas, a la
porte du Paradis, se 1rouvent Saint Jean et Saint Pierre; dans la
majorite des miniatures, ce n'est pas la Sainte-Vierge qui est assise
au milieu, mais bien Jesus Christ en mandorle; ii a la Sainte-Vierge
a sa droite et Saint -Jean Baptiste a sa gauche (ainsi dans le ms.
de la Bibl. nat. a Paris, ital. 72, reproduit chez Volkmann, tabl. IV).
Cest d'ailleurs la disposition-type.
L'iconographie extra - dantesque, soit byzantine sncienne, soit
italienne modernę, ne connait pas egalement de disposition qui rap-
pelle la Rosę mystique. Les mosai'ques chrśtiennes qui reprósentent
1 Ils considerent ce fait comme indiscutable. Cf. R. Fornaciari, l.cit. p. 24
et Parodi, Fanfulla delia Domenica, a. XXX, n. 19 (1908).
2 Volkmann. Iconografia dantesca, ed. italiana a cura di G. Locella. Fi-
renze 1898
12 Edouard Porębowicz
le Paradis, et publiees par Ciampini (t. I, pi. 65, 67, fig. 2; 68; t. II,
pi. 16, 28, 38, 44, 45, 51, etc.)3 ne permettent pas de pressentir la
conception de Dante qui, par suitę, est neuve et extremement hardie
si 1'on considere les traditions de la peinture religieuse. Ni les mosai-
ques byzantines ni les fresąues italiens ne representent jamais
la Sainte-Yierge avec Adam et Saint-Pierre. Aucun des savants ne
cite rien de semblable: pas plus Detzel 2 que Guenebault8, Wessely*,
Kraus 5. De mśme, dans la representation du Jugement dernier le
scheraa reste loin de la vision dantesąue. Ainsi dans la mosaiąue
byzantine de Torcello pres de Venise (Kraus, II, p. 375) Jesus-
Christ en mandorle a la Sainte - Vierge a sa droite et Saint - Jean
Baptiste a sa gauche. La ou apparait Adam, ce n'est jamais comrae
correspondant a Saint-Pierre, mais comme le doyen des personna-
ges de 1'Ancien Testament. Ainsi dans le fresąue de S-ta Maria No-
vel!a a Florence (Kraus. II, 1, p. 349 — 50) Jesus Christ est assis
entre Adam et Eve; dans le merveilleux Jugement dernier de Fra
Angelico a FAcademie de Florence on peut, a cause de son air
venerable deviner Adam dans le premier vieillard assis a la droite
de la Vierge; ce qui ne suffit pas pour rapprocher les deux con-
ceptions. Si donc aucune lumiere venue de ce cóte n'eclaire 1'inten-
tion du poetę, ii faut 1'elucider par des apercus tirćs du fond de 1'oeu-
vre meme.
4. La hierarchie des personnages du poeme constitue de tout
1'abord la clef de Tenigme. Elle apparait avec l'exactitude propre
au Moyen Age dans tous les groupes de maudits, de penitents et de
saints. Parmi les poetes, le premier nomme est Homere (Inf. IV. 88);
parmi les philosophes (IV, 181), Aristote; dans la vallee fleurie du
Purgatoire (VII), parmi les princes avides de gloire terrestre, le pre-
mier cite" est 1'empereur Rodolphe (94). Dans le Paradis la gradation
est scrupuleusement maintenue. D'abord apparaissent les esprits en-
core voiles de 1'ombre de leur faute. Ensuite viennent les esprits
bienfaiteurs, les esprits charitables, les docteurs de 1'Eglise, les mar-
tyrs de la foi et les guerriers, les princes justes et sages, les esprits
contemplatifs, les esprits triomphants, Pierre. Jacąues, Jean et apres
1 Ciampini J., Vetera raonimenta. Romae 1690—99, 2 vol.
2 Detzel, Christliche Ikonographie, 1894.
s Guenebault, Dictionnaire iconographiąue, 1845.
* Wessely, Ikonographie Gottes und der Heiligen, 1845.
s Kraus, Geschichte der christlichen Kunst, 1896—1908.
Nouvelle interprćtation du vers de la Divine Comedie 13
eux Adam, le dernier dans le rang des hommes; ensuite viennent
les hierarchies des anges, la Sainte - Vierge, la Sainte Tnnite. La
place si eminente occupee par Adam est motivśe a) par le poetę
lui-meme, b) par 1'opinion etablie soit des Peres de TEghse et des
theologiens. soit de la tradition des legendes chretiennes.
a) Par le poetę lui-meme. Adam »queir uom che non nacąue*
(Par. VII, 26) est, a cóte de Jesus-Christ incarne, le plus sagę des
hommes' Si Saint-Thomas disait de Salomon: >a veder tanto non
surse ii secondo* (Par. X, 114), ii rapportait cette sagesse uniąue-
ment a la dignite royale; le plus sagę des rois, comme ii l'inter-
prete plus loin (XIII, 31 et sq.).
b) Par les Peres de 1'Eglise, les theologiens et la tradition,
Adam śtait le plus sagę des hommes. Saint - Augustin dit que nos
esprits compares a celui d'Adam »plumbei iudicantur* (L. IV, c. LXXV
P L. 1. XLV. col. 1381). Saint-Thomas dit qu'il a ete du premier abord
cree parfait (Ia q. XCIV a3)etqu'il possedait toute science humaine:
.omniurn scientiarum, in quibus homo natus est instruu. La theolo-
gie nouvelle enumere menie ce qu'Adam savait: »I1 croyait sans
aucun doute en Dieu; ii connaissait probablement le mystere de la
Sainte-Trinitś et meme le mystere de Tlncarnation K
Adam est le representant de Fhumanite; de plus ii est le pre-
mier organisme d'ou est sortie l'humanite entiere qui y etait con-
tenue tout d'abord, d'apres les vieilles theories biologiques. Saint
Augustin ścrit: >Omnes fuimus enim in illo uno, quando omnes fui-
mus ille unus (De civ. Dei L. XIII c. 14).
Adam est le symbole du Christ. Le Christ est un second Adam.
Saint Paul dans une epitre aux Romains V, 18, dit: >Comme donc
c'est par un seul póche que la condamnation est venue sur tous
les hommes, de meme Cest par une seule justice que tous les hom-
mes recevront la justification qui donnę la vie«. De meme dans son
Epitre I-er aux Cor. XV, 21: »Car puisque la mort est venue par un
homme, la resurrection des morts est venue aussi par un hom-
me« Et XV 45: »Le premier homme, Adam, a śte" fait avec
une'ame vivante; mais le dernier Adam est un Esprit vivifiant«.
Adam est donc tout ensemble 1'analogie et 1'antithese du Christ;
Saint-Augustin voit la l'ordre de la justice: »El qualis forma nisi in
contrari<»?«. (I, II c. XXVII. P. L. XXIV, col. 462).
i X. le Bacbelet, Dictionnaire de thćologie catholiąue, I, col. 374.
14 Edouard Porębowicz
Adam, le premier et le plus śininent des hommes a etć aussi
rachete le premier parmi les personnages de 1'Ancien Testament.
Sa redemption est admise comme certaine par les Peres de 1'Eglise:
Saint Auguslin (Ep. a Enode. Epist. CLXIV n. b. P. L. XXXIII, col.
711), Irenśe, Tertullien, Origene, Gregoire de Nazianze, Jśróme.
D*apres la tradition legendaire ou iconographiąue. ii a ete" le pre-
mier tirś hors de 1'Enfer. Nous lisons dans l'evangile apocryphe de
Nicodeme. c. 25; »Dominus autem tenens manum Adae tradidit
(eum) Michaeli archangelo*. Cest d'apres cette scenę populaire qu'a
ete composee la mosaiąue detruite de S-ta Maria in Praesepe, dans
TEglise de Saint-Pierre (VIII s.) et a Sainte-Praxede (IX s.); de m&ne
sur le fresąue de Santa Maria Novella l.
5. La manierę constante de compter la droite et la gauche
est le criterium le plus certain parmi tous ceux que Ton emploie
pour resoudre la ąnestion. Dante compte toujours du point de vue
du spectateur; ii suit le sens de Toeil qui regarde 1'horizon ou de
la main qui ścrit. La ou ii reprśsente un groupe de scenes ou de
personnages, ii les nomme en commencant par la gauche; on peut
vśrifier ce fait en examinant chacun des cas.
Inf. p. IX. Du haut de la tour qui gardę 1'entree de la ville
de Dis trois furies se penchent vers les voyageurs. Virgile les mon-
tre a Dante.
Guarda... le feroci Erine.
Quest'e Megera, dal sinistro canto;
Quella che piange dal destro, e Aletto;
Tesifone e nel mezzo (v. 45—8).
La position des spectateurs ainsi que la facon de prśsenter
rappellent la scenę de la Rosę mystiąne; ici et la on pourrait en
apparence donner u ne double explication. Scartazzini dit que canto
signifie »le cóte de la tour* et ii cite Benrenuto da Imola qui explique
que Megere est a gauche de Tisiphone »quia est peior quantum ad
scandalum in foro civili«. Parmi les plus recents commentateurs
L. Filomusi-Guelfi 2, en interpretant le symbole de Megere, Alecto
et Tisiphone selon la classification des peches d'apres Saint Jean
1 Cf. Legenda aurea: Du mys ere de la eroix, II, 8; — Kraus, 1. cit. II.
1, p. 349— 5U; — Detzel, 1. cit. I, p. 463.
s Giorn. dant. vol. XVUI, p. 121.
NouveIle interprśtation du vers de la Divine Comćdie 15
(concupiscenza delia carne, concupiscenza degli occhi, superbia
delia vita) *, pense qu'Aleeto est a droite comme moins nuisible et
Megere a gauche comme ćtant plus mauvaise; ii ne dit pourtant
pas s'il compte la droite et la gauche d'apres les personnages
ou d'apres les spectateurs. L'interprćtation de Scartazzini est arbi-
traire; si 1'on prend en considśration le style du passage, ii est dif-
ficile d'admettre que Virgile veuille dire »le flanc de la tour«; ii au-
rait dit la ou auparavant » canto delia torre«. De plus le mot canto
chez Dante signifie frćquemment »cóte«. Ainsi dans Purg. III, 89:
La luce in terra dal mio destro canto.
II sera plus simple d'appliquer tout le cours des enseignements
de Yirgile au mot guarda et d'interpreter qu'il montre en comp-
tant de gauche a droite. Le criterium hiśrarchique mene ćgalement
a cette conclusion, mais dans le sens oppose- a celui de Benvenuto.
Puisque Mśgere est en realitś la plus mauvaise, elle doit se tenir
a droite de Tisiphone. comme ćtant plus haute dans la dignitó du
mai; par la se fortifierait 1'opinion que Dante compte de gauche
a droite.
Inf. C. XII. Cercie des violents; ils nagent dans le sang, gar-
dśs par les centaures, que Virgile montre a Dante d'apres leur im-
portance: »Quegli a Nesso, — quel di mezzo e'l gran Chirone, —
Quel'altro e Folio « (v. 67 — 70). Ils sont placśs en face; Nessus, le
plus cćlebre, est a droite de Ghiron, ce qui apparalt dans les vers
suivants:
Chiron se volse in su la destra poppa E disse a Nesso (v. 97—98).
Par consequent le poetę les regarde et les ónumere en comptant
de gauche a droite.
Inf. C. XVII. Cercie des usuriers. Les damnśs sont enfouis
dans le sable brulant au bord d'un precipice. Dante ayant quitte
Górion s'avance vers la droite (scendemmo alla destra mamella, v.
31) et śtant parvenu jusqu'a eux, ii commence leur revue par la
gauche; Gianfigliazzi, Ubriacchi, Scrovigni. A cótć de Scrovigni la
place est vide; elle est destinće a Vitaliano:
ii mio vicin Vitaliano
Sedera qui dal mio sinistro fianco (v. 68—9).
1 Pour les autres interpretations vuyez Flamini : I significati rcconditi
delia Commedia di Dante. Livorno 1904, t. II, p. 50.
ig Edouard Porębowicz
Inf. C. XXXIV. Dante decrit les trois visages de la tete de
Lucifer. Le visage de devant est pourpre. celui de droite est jaune-
pale. celui de gauche est noir.
E la destra parea tra bianca e gialla;
La sinistra a veder era tal, qualł
Yengon di la, onde ii Nilo s'avvalla (v. 43—5).
Par conseąuent, la egalement le poetę corapte de gauche a droite.
Purg. C. X. Dante mesure des yeux la largeur de la terrasse
et par habitude ii tracę un arc dans la direction usuelle.
E ąuanto 1'occhio mio potea trar d'ale
Or dal sinistro ed or dal destro flanco,
Questa cornice mi parea cotale (v. 25 — 27).
De ra^rae lorsqu*il examine les scenes scuiptees dans le socle.
La position des spectateurs est telle que Dante marche a gauche
de Virgile (v. 48). De son cóte ii voit la scenę de 1'Annonciation
(v. 34 — 45): pour examiner la suivante ii doit depasser son guide
et Dante decrit son inouvement avec une grandę exactitude (v.
49-54).
Purg. C. XXVIII— XXXII. Dans 1'allśgorie de la procession mys-
tiąue, le cóte droit et gauche du char jouent un role important;
d'apres la position de Dante et de Mathilde devant le Miracle qui
passe, on peut conjecturer dans quel ordre le poetę reprśsente la
scenę:
Tre donnę in giro, dalia destra ruota Venian danzando (XXIX.
121—2) — et plus loin:... Dalia sinistra quattro facean festa (v. 130).
De quel cóte du spectateur se trouve la roue droite et la roue
gauche du char? Nous le saurons d'apres les positions successives
du poetę, decrites avec une grandę exactitude intentionnelle: Dante
ayant penetre dans le bois a rencontre d'abord le courant du Le-
the qui coule vers la gauche. >inver sinistra*, c'est-a-dire vers le
nord (XXVIII. 26). Mathilde. de Pautre bord du fleuve lui parle des
merveilles du Paradis, apres quoi elle se dirige en amont du fleuve:
» Al lor si mosse contra ii fiurne«. et le poetę fait de m£me (XXIX,
7 — 8); par consćquent ii avance vers la droite et vers le midi.
Cent pas plus loin la riviere se tourne vers 1'orient, c'est-a-dire vers
la gauche: >per modo ch'a levante mi rendei* (XXIX, 12); le poe-
tę suit toujours le bord de Teau. Sur 1'autre bord, le cortege mys-
tique arrive de rorient: >si movea incontro di noi« (XXIX, 59).
Nouvelle interprśtation du vers de la Divine Comśdie 17
Dante s'arrete; son cóte" gauche est tourne vers l'eau; »l'acqua
splendea dal sinistro fianco« (XXIX— 67). Lorsąue le char s'est ar-
r6tś, ii se tourne vers lui de face. En enumćrant les personnages
places pres de la roue droite, ii procede donc dans Fordre habituel:
ii compte de gauche a droite. Et plus loin: ąuand les trois vierges
(les trois vertus thśologales) 1'arrachent a la contemplation de Bća-
trix, ii tourne tout de suitę les yeux a gauche: »ver la sinistra*
(XXXII, 8—9).
Parad. C. X. Dans le ąuatrieme ciel ensoleillś, une guirlande
d'esprits tourne autour de Dante et de Beatrix. Elle s'arrete; et
l'un des bienheureux, Saint Thomas d'Aquin, lui montre ses com-
pagnons. En cet endroit la manierę de compter est differente; mais
c'est une exception qui confirme la regle. Celui qui parle compte
a partir de la droite:
»Questi, che m'e a destra piu vicino, Frate e maestro fummi...«
Donc Albert de Cologne, Gratien, Piętro Lombardo, Salomon, Denis,
Paul Orosius, Boece, Isidore de Bede, Richard de Saint-Victor (v.
97 — 132). Le dernier, Siger, fermę le cercie:
»Questi onde a me ritorna ii tuo riguardo« (v. 133), et ii se trouve
a gauche de Saint Thomas. La manierę de compter est changee
parce que c'est Saint - Thomas qui fait les honneurs; la revue se
fait d'apres celui qui parle et non pas d'apres le spectateur.
Parad. C. XV. Dans la planetę Mars apparait 1'image de la
croix a bras ćgaux. Du cote de l'un des bras se voit une etoile.
Cest Cacciaguida, a'ieul du poetę.
»Tale, dal como che in destro si stende
Al pie di ąuella croce corse un astro* (v. 19 — 20).
Scartazzini entend: sur le bras droit de la croix; ce qui est
inadmissible, si 1'on remarque que le poetę, quelle que fut d'ailleurs
sa vśnśration pour 1'ai'eul de sa familie, ne pouvait le placer avant
les guerriers cćlebres que Cacciaguida enumere lui-meme avec une
grandę connaissance de la hierarchie et de la chronologie (XVIII,
38—48): Josue, Macchabee, Charlemagne, Roland, Guillaume, Renou-
ard, Godefroi de Bouillon. La politesse exigeait de designer une
place plus modeste au chef de la famillle des Alighieris; cette place
se trouve dans le coin, dans le bras gauche de la croix. Ce qui
fortifierait encore 1'opinion que poetę compte destro et sinistro
d'apres lui-meme.
Porębowicz. »
Ig Edouard Porębo wicz
Parad. C. XVIII. Dans la sixieme sphere, celle de Jupiter, les
esprits enflammes en etincelant tour a tour forment un verset: »Di-
ligite iustitiam qui iudicatis terram*, et le poetę, voulant nous ren-
dre visible cette scenę de la formation du vers, dit comment ii no-
tait les lettres les unes apres les autres:
Mostrarsi dunąue in cinque volte sette
Vocali e consonanti ; ed io notai
Le parti si come mi parver dette (v. 88—90)
c'est-a-dire dans 1'ordre ou elles se succedaient de gauche a droite.
Parad. C. XX. Les esprits etincelants sont loges dans la tete
de 1'Aigle. embleme de 1'empire romain. L'aigle doit &tre tourne
de profil vers la gauche, car c'est sa formę heraldiąue. Le poetę
nomme les esprits l'un apres 1'autre: David est loge dans la pru-
nelle; parmi les cinq autres, le plus proche du bec, par conseąuent
le plus a gauche est 1'empereur Trajan; puis viennent Ezechiel,
l'empereur Constantin, Guillaume II, Rifee (v. 37 — 69).
Parad. C XXVII. Dans le ciel cristallin. Un moment aupara-
vant le pcete se trouvait dans la constellation des Gemeaux et dans
le meridien de Jerusalem; puis ayant parcouru. par suitę du mou-
vement du ciel, 90° vers Test, ii contemple le detroit de Gibraltar
et la Phenicie. Puisqu'il regarde du cóte des antipodes. ii a Gibral-
tar a sa gauche et la Phenicie, c'est-a-dire 1'Egypte, a sa droite; le
poetę les enumere dans cet ordre:
Si ch'io vedea di la da Gade ii varco
Folie d'Ulisse, e di qua presso ii lito
Nel qual si fece Europa dolce carco (v. 82 — ■£).
La manierę de compter de Dante ne semble donc pas 6tre
douteuse et si 1'argumentation ci-dessus est stire, Adam a la place
la plus honorable a droite de la Sainte-Vierge. La situation m6me
exige une telle explication: Dante et Saint-Bernard se trouvent en
bas, a la section fictive du cóne ouvert a la partie supśrieure. II
faut se representer le gęste indicateur:
>Dal destro vedi quel padre vetusto<, et rappeler le dramati-
que du style de Dante pour que 1'hypothese devienne certitude.
II y a encore d'autres moyens de vśrification. En face d'Adam
est assise Lucie, en face de Pierre, Annę. Mais de quel cótć de
Nouvelle interpretation du vers de la Divine Comśdie 19
Saint-Jean Baptiste? Cela n'apparait pas dans le texte; ii semblerait
tout d'abord qu'Anne, ^tant la merę de la Sainte-Vierge, dut avoir
la premierę place. Mais ii convient de remarąuer qu'a 1'epoąue de
Dante le culte officiel de Sainte-Anne n'existait pas encore, au moins
dans 1'eglise romaine; ii n'a ćtć introduit qu'en 1378. D'autre part,
quoique le nom de Sainte-Anne soit populaire grace aux evangiles
apocryphes tels que le Protoevangile de Saint-Jacques ou l'evangile de
nativitate Mariae, elle n'apparait pourtant pas en personne dans la
Divine Comedie; elle est nouimee ici ponr la premierę et la der-
niere fois et ce serait une surprise que de lui donner la premierę
place.
Par contrę Lucie est dans le poeme un personnage de pre-
mierę importance: messagere de la Sainte - Vierge a Beatrix (Inf.
II, 97), protectrice de Dante aux portes du Purgatoire (Purg. IX,
55), symbole de la grace »sans laquelle ii n'y a pas de salut*. que
ce soit la grace illuminante ou la grace justifiante comme le pre-
tend M. Fr. Flamini l apres Jacques di Dante. Enfin tout le voyage
du poetę depuis les tśnebres du pechć jusqu'aux clartes du salut
s'est accompli grace a trois Femmes: ii a etś rendu possible par
la pitiś de la Donna gentile, la grace de Lucie, 1'intelligence c'est a
dire, 1'amour de Beatrix. Le poetę ne pouvait designer a Lucie qu'une
des places les plus importantes, a droite de Saint-Jean Baptiste.
Par suitę la place d'Adam se trouve delerminee avec toute l'exacti-
tude desirable.
III.
La hardiesse avec laquelle Dante a donnę a Adam une place
si haute dans le choeur des bienheureux doit avoir une cause plus
importante qu'une simple necessite de composition, de division de
la Rosę en deux parties: TAncien et le Nouveau Testament. L' An-
cien Testament commence, ii est vrai, par Adam, mais le Nouveau
ne commence pas par Saint-Pierre qui ne peut etre considśre comme
le »Pere du christianisme*. Dans la derniere vision de Dante se
cache un symbole gśneral et superieur a toute chose temporelle;
sa signification apparaitra par l'exegese du texte et par un adju-
vant dont les nouveaux commentateurs se servent volontiers, a sa-
1 Fr. Flamini, 1. cit. t. II, p. 156.
20
Edouard Porebowicz
voir: les analogies des deux premieres parties du poeme qui est.
comme on sait, un chef-d'oeuvre de construction harmonieuse.
La preuve par analogie est tres importante pour l'exegese dan-
tesąue et bien souvent decisive. La scenę finale de 1'Enfer et la vi-
sion finale du Purgatoire annoncent que le probleme des rapports
de la papaute et de 1'empire se trouvera pose et definitivement re-
solu dans la Rosę mystiąue. Les trois visions finales des trois mon-
des de la Divine Comedie expriment probablement la mSme idee,
mais par des moyens de plus en plus eleves. d'apres la formule
thśologiąue qui distingue trois especes et trois degres de visions:
corporalis, imagmaria, intellectualis, ou bien litteralis; moralis. ana
gogica1. Dans 1'Enfer, comme antithese du monarąue et de 1'empire
d'institution divine, est placć Lucifer, 1'Antechrist qui devore les
traitres a 1'idee d'empire et le traitre a Tidee chretienne qui doit etre
rćalisee dans 1'Eglise. Cette vision explicite ne suggere pas de doutes
et n'exige pas d'eclaircissements. La vision du Purgatoire, plus com-
pliquee et plus obscure, suscite beaucoup d'explications qui n'ont
cesse de naitre jusqu'aujourd'hui. Elle est allegorique dans toute l'ac-
ception du mot. L'arbre du Paradis terrestre est le troisieme (le
premier, Purg. XXII, 133, etait 1'arbre de vie; le second, Purg. XXIV,
103, śtait l'arbre de la science); et comme tous les Stres et les
symboles du Paradis sont les prototypes des etres et des conceptions
terrestres, par consequent ce troisieme arbre est egalement 1'idee,
le symbole du droit. Le poetę, par Torgane du Grifion-Christ l'ap-
pelle: »la semence de justice« »seme d'ogni giusto« (Purg. XXXII,
48). En m'appuyant sur ce point acquis je vais essayer d'expliquer
1'allćgorie de la facon suivante: >Io sentii mormorare a tutti » A da-
mo* (XXXII, 37) est un reproche adressś a 1'ancetre d'avoir viole
le premier droit. L'idee de la plus haute justice et de la legislation
est inseparable chez Dante d'avec 1'idśe de la monarchie: la juslice
est un attribut principal a cóte de 1'amour et de la sagesse (Conv.
IV, 17). »Pianta despogliata« (v. 38) c'est, par suitę, 1'empire dś-
pouillś non de ses vertus, comme le veulent les commentateurs (par
ex. Scartazzini), mais dćpouille de ses droits de suprematie. Le Grif-
fon -Christ est bśni parce qu'il n'a jamais diminue 1'empire dans ses
droits; au contraire ii a ordonne de rendre a Cesar ce qui appar-
1 Au sujet des trois degres de vision comparez : Enr. Proto, La conce-
zione del Paradiso. Giorn. Dant. XVIII (1910), p. 93—6.
Nouvelle intcrprćtation du vers de la Divine Comćdie 21
tenait a Cesar. La Curie romaine, qui enleve ses droits au monar-
que, se tord dans la douleur (la lecon torce et non torse semble
etre plus juste) et se trouve frappee d'irapuissance. Puis vient la
scenę ou le Griffon attache le Char a 1'Arbre.
E vólto al terno ch'egli avea tirato,
Trasselo al pie delia vedova frasca1
E quel di lei a lei lasció legato (v. 49—51).
Les commentateurs expliquent »quel di lei«: »le timon du char,
en formę de croix«, avec une allusion a la lógende de la croix du
Christ faite de la souche de 1'arbre sous lequel Adam avait pśche.
Parodi 2 admet 1'allusion a la legendę, mais a 1'encontre de tous les
commentateurs italiens et etrangers et pour des raisons de syntaxe
ii propose l'explication suivante: »I1 Grifone (fa) di una fronda
delPAlbero un vincolo, che mette in comunicazione e lega insieme
Albero e Carro«. Mais puisqu'une fois ii a fallu nous engager
sur le terrain epineux de cette symbolique etrange, remarquons que
les branches de l'arbre etaient courtes a la base et qu'elles s'elar-
gissaient vers le haut en donnant, par ce moyen, a l'arbre la formę
d'un cóne renversó (v. 40); de plus, elles etaient seches comme
en hiver, apres la chute des feuilles (v. 52 — 4), et par consequent
peu aptes a faire un noeud. Pour le prof. Parodi ii s'agit d'obtenir
le symbole suivant: »le Griffon a attache le Char de FEglise a l'in-
stitution de 1'Empire par le droit naturel de la suprematie du pou-
voir monarchique«. On peut cependant arriver a ce mśme symbole
au moyen d'une interprótation plus simple, sans allusion a l'arbre
de la croix, allusion inattendue, puisque Dante ne dit rien de la formę
du timon. »E quel di lei a lei lasció legato* s'expliquerait plutót ainsi:
ayant attache a lui ce qui venait de lui, ii le lui laissa. Le poetę
ne dit pas lego, mais lasció legato, ou lasció est la fonction
principale d'ou dćrive 1'idće d'analogie avec les mots de l'6vangile:
Rends a Cesar ce qui est a Cćsar. Je comprends par q u e 1 di lei
la matiere du timon en bois terrestre, tandis que le reste du char
etait de naturę cćleste. Symboliquement cela voudrait dire: la dire-
ction temporelle du Char de 1'Eglise est un pouvoir legitime consti-
1 Romę abandonnee par Tempereur s'appelle ćgalement »vedova Roma<
(Purg. VI, 113).
» L. cit., p. 271.
22 Edouard Porębowicz
tuć par une partie du supremę pouvoir monarchiąue transmise
a 1'Eglise; ce pouvoir est acluelhment rendu a 1'empire par le gęsie
du Griffon-Christ, selon le commendement de l'Evangile et 1'idee de
Pierre Daraiani. Et roici que 1'empire. monarchie temporelle, se
couvre a nouveau de verdure pour le bien de toute 1'humanitś. Ici
commence pour lui un role noiweau, une nouvelle epoąue. Mais
»pour l'exemple«, Beatrix, par la suitę, etale devant le poetę le
tableau retrospectif des destinees de 1'Eglise (v. 109— 160) K L'autre
etait la vision de l'avenir r6vć et desirć; ici, c'est la vision du passe
orageux et des horreurs du present; ces deux visions sont nettement
separees par l'evanouissement de Dante (v. 64 — 70) qui indiąue tou-
jours dans le poeme le passage d'un monde dans 1'autre (Inf. III,
136; Purg. IX, 11. etc) II les contemple uniąuement pour les de-
crire aux hommes; afin de les instruire: »in pro del mondo che
mai vive« (V. 103); ąuand a lui, ii ne s'attriste pas, ii ne souffre pas,
quoiqu'un des episodes (v. 154 — 5) soit justement sa propre histoire.
Ainsi eclaircie, Texegese du texte permet plus facilement de
trouver l'idee vraie. Le poetę dit qu'Adam et Pierre sont *les raci-
nes de la Rosę mystique«. La Rosę n'est pas la societe des ćlus,
ce n'est pas »l'Eglise« dans le sens thomiste, comme derniere formę
de la socićte des fideles apres Taccompiissement des temps —
Rifóe n'apnartient mśme pas a la chretiente; — c'est plutot 1'huma-
nite sauvóe, assise dans 1'eternelle beatitude. La beatitude. autre-
ment dit le retour a la premierę cause qui est Dieu, c'est le but
finał de 1'humanite: »che ii sommo desiderio di ciascuna cosa e prima
dalia natura dato, e lo ritornare al suo principio* (Gonv. IV, 12).
La beatitude terrestre, la paix universelle (pax universalis, Mon. I,
5) qui rendaient possibles le perfectionnement individuel, 1'emploi
de la force propre (operationem propriae virtutis, Mon. III, 15). pour
arriver par elle a jouir de la vue du visage divin (fruitionem di-
vini aspectus, 1. c.)2, telle etait la condition de la beatitude terre-
stre. Et de m6me que le papę etait le soleil qui indique la voie de
Dieu, de mśme le monarque etait le soleil qui mene au bonheur
terrestre. Par consequent Adam et Pierre doivent 6tre ici les repre-
sentants des deux principales institutions terrestres. Cette explica-
1 On trouve des rćtrospections semblables dans 1'Enfer: le recit de la
fondation de Mantoue, patrie de Virgile; dans le Paradis le rćcit des destinees
de 1'empire romain par PAigle de Justinien.
Nouvelle interpretation du vers de la Divine Comćdie 23
tion est confirmee par des ćpithetes: Pun est »maggior padre di fa-
milia*, 1'autre est le »padre velusto di santa chiesa*; l'un est pere
et chef de 1'humanitć, 1'autre est le chef de 1'Eglise.
La vision contemplee dans 1'Empyree donnę la solution du
probleme, raais transfśre dans des regions lointaines, loin de la
rćalitó et des vaines affaires temporelles. Cette vision n'est comprć-
hensible entierement que pour les yeux qui ont deja secoue" la
poussiere terrestre, pour les esprits assainis et lavśs dans la source
de la science, — »inteletti sani«, comrae le poetę les appelle ail-
leurs (Inf. IX, 61).
La Merę de Dieu, dans la Rosę mystiąue, ce n'est plus la
» Donna pietosa« qui sauve le pecheur; e'est la reine rev&tue du
surnom d'» Augusta*. L1Empyree, c'est la Jerusalem celeste a la-
ąuelle correspond, sur la terre, civitas, equivalent chez Dante
a c i viii t as. Elle a ótć preparee par les deux chefs de la terre:
1'empereur et le papę et c'est pour cela qu'ils sont eclaires par les plus
lumineux rayons de la gloire; ils sont d'ailleurs pris ici entierement
comme abstractions; celui d'entre eux qui des la creation du monde
śtait destine" a la róalisation de cette c i v i 1 i t a s, le premier homme,
le premier chef, symbole de 1'humanite et symbole du droit, prend
la place privilegiee. Est-ce la »la verita ascosa« de la vision finale?
Dante ne desirait pas elre trop facilement compris, ii s'en dćfendait
meme; ii śtait partisan de la »maniere obscure* d'Arnold Daniel
et ii chassait avec mepris ceux qui voulaient le suivre sur 1'ocóan
»in piccioletta barca«. Les commentateurs devront encore longtemps
peiner avant de decouvrir sa pensee entiere; le symbole dantesque,
comme tous les symboles, admet beaucoup d'explications et sera en-
core construit de plusieurs facons bien diffśrentes; sans 6tre neces-
sairement le seul possible, le present commentaire, basś sur des
faits evidents, nous semble avoir sa bonne raison d'6tre.
O POMYŚLNYCH WYNIKACH
ZASTOSOWANIA MOJEJ METODY
PRZYWRACANIA ŻYCIA
poda/
JAN PRUS
Prus.
Gdy w roku 1899 na podstawie setki doświadczeń, wykona-
nych na zwierzętach, wyraziłem nadzieję, że moją metodę przywra-
cania życia za pomocą mięsienia serca i sztucznego oddychania mo-
żna będzie zastosować skutecznie w przypadkach nagłej śmierci
u ludzi *, nie mogłem uwolnić się od niepokojącej myśli, czy nawet
w tym przypadku, gdyby powiodło się pobudzić serce i rdzeń prze-
dłużony do samoistnej regularnej czynności, odzyska kora mózgowa
swą prawidłową pobudliwość; doświadczenia bowiem na zwierzętach
wykonane, wykazywały, że w niektórych przypadkach czynność kory
mózgowej jest jeszcze przez pewien czas, i to nawet przez kilka dni
upośledzona.
Pomnąc, że kora mózgowa człowieka oddziaływa już tak łatwo
na zmniejszenie dopływu krwi zawieszeniem swej czynności (omdle-
nie, utrata przytomności), mogłem się obawiać, że zupełne wstrzy-
manie krążenia krwi w mózgu, trwające przez kilka lub kilkadzie-
siąt minut, pociągnąć musi za sobą trwałe wygaśnięcie pobudliwości
kory mózgowej, i że ludzie, których udałoby się przywrócić do życia
za pomocą mej metody, podobnie zachowywać się będą, jak ludzie
1 Prus: Wykład w Tow. lek. lwowskiem dnia 11 listopada 1899.
Prus: »0 wskrzeszaniu w przypadkach śmierci z uduszenia, otrucia
chloroformem lub rażenia prądem elektrycznymi (Księga pamiątkowa, wydana
przez Uniwersytet lwowski ku uczczeniu 50U- letniego jubileuszu Uniwersytetu
krakowskiego. 1900).
Prus: »0 wskrzeszaniu w przypadkach śmierci z uduszenia, otrucia chlo-
roformem lub rażenia prądem elektrycznym*. (Przegląd lekarski 1900).
Prus: »Ueher die Wiederbelebung in Todesfallen in Folgie von Erstickung,
Chloroformvergiftung und elektrischem Sehlage«. (Wiener klinische Wochen-
schrift 1900).
Prus: »Sur les moyeris a employer contrę la mort due a la suffocation
a Tintoxication chloroformiąue et a la dćcharge ćlectrique«. (Archives de mćde-
cine experimentale et d'anatomie pathologiąue, fondes par I. M. Charcot N. 3.
iMai 1901).
1*
4. Jan Prus
ze zniszczoną korą mózgową, jak n. p. ludzie w ostatnim okresie
rozmiękczenia mózgu, lub nawet jeszcze gorzej, jak ludzie nieprzy-
tomni, n. p. w okresie śpiączki (sopor) lub zapadu (coma). To też
z niezwykłym niepokojem wyczekiwałem pierwszych sprawozdań
o wynikach zastosowania mojej metody.
W roku 1901 dnia 24 października powiodło się Maagowi
w Danii (Ma ag: >Ein Yersuch der Wiederbelebung [ad modum
Prus] eines in Chloroformnarkose verstorbenen Mannes«. Centralblatt
f. Chirurgie 1901, Nr. 1) za pomocą mojej metody przywrócić życie
mężczyźnie 27- letniemu, zmarłemu skutkiem uśpienia chloroformem,
operowanego z powodu rwy kulszowej. Gdy wszystkie zabiegi lekar-
skie, stosowane przez ćwierć godziny, nie odniosły żadnego skutku,
wykonał M a a g po 15 minutach tracheotomię i otworzył klatkę pier-
siową za pomocą resekcyi trzeciej i czwartej chrząstki żebrowej.
Serce było zupełnie wiotkie i nie okazywało żadnego śladu drgań. Pod
wpływem miarowego uciskania serca odsłoniętego pojawiły się wkrótce
naprzód słabe ruchy serca, później zaczęło serce stopniowo bić co-
raz silniej samoistnie. Pół godziny później pojawił się pierwszy sa-
moistny oddech, a po dwóch godzinach oddechy były już tak silne,
że można było wstrzymać sztuczne oddechanie i zaszyć ranę, utwo-
rzoną na klatce piersiowej i szyi.
Po ośmiu godzinach atoli chory przestał żyć z powodu odmy
piersiowej, wśród odsłaniania bowiem serca zraniono worek opłu-
cno wy; chory nie wrócił do przytomności.
Na pytanie, dlaczego przytomność nie wróciła, trudno odpo-
wiedzieć. Ani chloroformu nie było zawiele (bo 15 gramów tylko),
ani w ustroju nie było żadnej choroby poprzednio, któraby mogła
utratę przytomności tłómaczyć. Może zatrucie C02 z powodu niedo-
statecznego oddychania, wskutek odmy piersiowej. W każdym razie
pobudliwość kory mózgowej była obniżona, prawdopodobnie z tego
powodu, że przez pewien czas krew nie krążyła w mózgu.
Wobec tego przypadek ten nie rozwiał mych obaw, lecz prze-
ciwnie je zwiększył. Wytłómaczenie śmierci jest w tym przypadku
rzeczą podrzędną. Czy to odma, czy krwawienie, czy przepełnienie
jelit powietrzem, jest to rzecz mniejszej wagi, w każdym razie od-
dychanie było niedostateczne.
Dnia 18 grudnia 1902 doc. chirurgii dr. Sick w Kilonii (Cen-
tralbl. f. Chirurgie 1903) przywrócił do życia piętnastoletniego chłopca,
który już więcej niż godzinę nie okazywał żadnych śladów życia
O pomyślnych wynikach przywracania życia 5
skutkiem zatrucia chloroformem. Z powodu puchliny brzusznej, na tle
gruźliczem powstałej, wykonano u tego chłopca laparotomię i wypu-
szczono litr płynu surowiczego mętnego, przyczem stwierdzono, że
otrzewna ścienna i trzewiowa tudzież krezka pokryta była licznymi
gruzełkami, dochodzącymi do wielkości soczewicy, a wątroba i śle-
dziona były powiększone. Gdy ranę zaszywano, zaczął chory silnie
tłocznię brzuszną napinać i wymiotować, dano choremu ponownie
nieco chloroformu, by uzyskać rychłe uspokojenie się chorego. Skoro
tylko chory się uspokoił, wstrzymano podawanie chloroformu, pomimo
tego jednak po 5 — 10 minutach pojawiła się nagle sinica, a tętno zni-
knęło. Oddech trwał jeszcze chwilkę, poczem ustał. Uciskanie klatki
piersiowej według KOniga i Maasa, oraz sztuczne oddychanie, po-
czem oddech samoistny wrócił na jedne minutę. Źrenice rozszerzone
ad maximum, zwęziły się znowu, tętno niewyczuwalne, lecz tony serca
słyszalne, jeżeli się nie łudzono. Po chwilce atoli ustaje oddychanie,
a w sercu nie można dosłuchać się żadnej akcyi. Dalsza półgo-
dzinna praca bez rezultatu, wówczas Sick, czyniąc zadość prośbie
kolegów, otworzył klatkę piersiową według metody Rottera i od-
słonił serce.
Przekonano się, że serce jest zupełnie wiotkie i bez śladu ru-
chu, zimne. Pod wpływem sztucznego oddychania i miarowego uci-
skania serca (mięsienia), tudzież po zastosowaniu ciepłych okładów,
często zmienianych, pojawiły się robaczkowe, nieregularne skurcze
serca, a po kilku minutach pierwsze ruchy serca, które można było
określić jako wyraźny skurcz komórek.
Pół godziny później serce biło regularnie i oddech powrócił.
Źrenice były zwężone, barwa twarzy różowa, tętno silne. Ranę osier-
dzia zaszyto katgutem. W dwie godziny po operacyi chory
powrócił do przytomności i żalił się na pragnienie
i duszność. Oddech 60. Tętno 144. Przez 24 godzin utrzymywano
chorego przy życiu przy pomocy kamfory. Wreszcie powstaje zapad
(collapsus), duszność się powiększa i chory traci przytomność, w trzy
godziny później umiera.
Sekcya wykazała bardzo daleko posuniętą gruźlicę otrzewnej
i krezki i obustronne dawne zapalenie opłucnej (gruźlicze, Pericar-
ditis fibrinosa).
Przypadek ten usunął już wszystkie moje wątpliwości co do
wytrzymałości kory mózgowej na dłuższe wstrzymanie krążenia krwi
w mózgu. Skoro bowiem, pomimo jednogodzinnego ustania krążenia
g Jan Prus
krwi z powodu zupełnego porażenia serca, kora mózgowa powróciła
do prawidłowej czynności, i to po l1/* godziny od chwili śmierci
osobnika — nie może już ulegać najmniejszej wątpliwości, że z chwilą
ustania krążenia krwi w mózgu nie nastaje natychmiast obumarcie
komórek nerwowych, w skład kory wchodzących. Przeciwnie, ko-
mórki te, aczkolwiek dotychczas określano je jako nadzwyczaj wra-
żliwe na wszelkie zaburzenia w krążeniu, są (jak to w tym przy-
padku się okazało), dość wytrzymałe i znieść mogą brak krążenia
krwi co najmniej przez jedne godzinę, zanim ulegną obumarciu.
O tern, że żywotność komórek nerwowych kory mózgowej i w ogóle
centralnego układu nerwowego jest mniejsza, niż włókien central-
nego układu nerwowego, wiemy już dawno, a to na podstawie do-
świadczeń Ehrlicha i Briegera. Jeżeli zaciśniemy tętnicę główną brzu-
szną na pół godziny, a następnie usuniemy zacisk i przywrócimy
krążenie krwi. to zwierzę dozna porażenia tylnych kończyn, w rdze-
niu zaś nastąpi obumarcie istoty szarej w części lędźwiowej rdzenia
pacierzowego. Doświadczenia te wskazują, że w ogólności substaneya
szara jest mniej odporna na wstrzymanie krążenia krwi. Na pyta-
nie, dlaczego nastąpiło stosunkowo rychło obumarcie szarej substan-
cyi. podczas gdy z moich doświadczeń nad wskrzeszeniem w\nika,
iż nawet szara substaneya dość jest odporna — odpowiem, że w do-
świadczeniach Briegera stosunki krążenia w rdzeniu bardzo gwałto-
wnie się zmieniają, t. j. nagle krążenie ustaje i nagle krążenie po-
wraca po zdjęciu przewiązki z aorty, i że wskutek tego naczynia
krwionośne w szarej substancyi rdzenia pękają, powstają wybro-
czyny do rdzenia. Przypuszczani, że gdyby krążenie krwi przywra-
cano w szarej substancyi rdzenia powoli, nie przyszłoby do obu-
marcia szarej istoty rdzenia nawet w tych przypadkach, gdyby
wstrzymanie krążenia trwało dwie godziny lub nawet dłużej.
Od czasu ogłoszenia przypadku Sieka byłem już zupełnie
spokojny o dalszy los mojej metody i jak najgłębiej przeświadczony,
że w przypadku odpowiednim pomyślny wynik po zastosowaniu
mojej metody musi się ujawnić. W przekonaniu tern umocniłem się
jeszcze więcej, gdy w roku 1902 A. Mer gar i w pracy pod tytu-
łem: >Contributo al massaggio diretto del cuore (Nuovo Raccogli-
tore Medico Nr. 4. Aprile 1902) ogłosił przypadek śmierci dwule-
tniego dziecięcia, które umarło skutkiem dławca krtani (croup).
Gdy po trzech kwadransach, mimo sztucznego oddychania,
żaden ślad życia się nie pojawił, otworzył Mer gar i klatkę pier-
O pomyślnych wynikach przywracania życia 7
siową przez resekcyę czwartej chrząstki żebrowej, a przekonawszy
się, że serce nie okazuje najmniejszego ruchu ani drgań włókienko-
wych, rozpoczął mięsienie serca przez rytmiczne uciskanie serca pal-
cami ręki prawej. Po 10 minutach serce stało się twardsze, nastę-
pnie zaczęły się drgania włókienkowe, a potem ślad skurczu; później
serce funkcyonowało z siłą i z pewną regularnością, następnie wró-
ciły oddechy samoistne, twarz się zaróżowiła, a tętno powróciło.
Jeden zacisk spłoził się, powstało krwawienie; naczynia broczące
podwiązano. Serce jednak przestało bić. Jakkolwiek ten przypadek
również nie zakończył się pomyślnie, to jednak M erg ar i przepo-
wiada mej metodzie powodzenie, kończąc swą pracę temi słowy:
» Certo si e peró, che ąuando qualunqae altro mezzo sia riuscito
insufficiente a richiamare in vita un individuo colto da morte im-
prowisa, ogni chirurgo e autorizzato a tentare ii metodo del Prus
per attivare la funzione cardiaca e respiratoria, gia spente; ed e a spe-
rare che non sara lungi ii giorno in cui brillera un primo successo,
seguito da molti, a ąuesto audace e geniale tentalivo«.
I Przypadek pomyślnego zastosowania mojej metody. (Lancet
22 novemb. 1902) \
W pół roku później, a mianowicie w listopadzie 1902, powiodło
się Lane'owi (opis podał Starling) przy wrócić do życia mężczyznę
65-letniego, który w czasie operacyi, przedsięwziętej z powodu za-
palenia wyrostka robaczkowego, umarł skutkiem narkozy eterem. Po
odcięciu wyrostka robaczkowego ustała powoli zupełnie czynność
serca i oddychania. Gdy zwykłe sposoby ratowania (sztuczne oddy-
chanie i pociąganie za język) nie odniosły skutku, Lane wpro-
wadził rękę przez nacięcie powłok brzusznych w dołku podserco-
wym i rozpoczął uciskać miarowo serce przez nietkniętą przeponę,
stosując równocześnie sztuczne oddychanie. Wkrótce, bo po dwóch
lub trzech uciśnieniach serca, zaczęło się serce kurczyć, tętna atoli
nie można było jeszcze wyczuć. Po dalszem mięsieniu serca i sztu-
cznem oddychaniu pojawił się po 12 minutach pierwszy samoistny
oddech i można było już wyczuć tętno w tętnicy sprychowej. Wów-
czas dokończono operacyi w okolicy wyrostka robaczkowego już bez
użycia środków znieczulających i obie rany zaszyto. Chory ten wy-
zdrowiał zupełnie. Jest to więc pierwszy pomyślny przypadek przy-
1 Według Lenormant: »Le massage du coeur chez 1'homme en parti-
culier dans la syncope chloroformiąue* Revue de Chirurgie 1906.
g Jan Prus
wrócenia człowieka do życia według mojej metody, i to pomimo
tego, że u chorego była wada serca, objawiająca się szmerem nad
koniuszkiem serca. Przebieg pooperacyjny był prawidłowy, chory
odczuwał tylko lekki ból, w wysokości przepony, przez pierwsze
dwa dni.
II Przypadek. (Cohen. Journal of the Americ. medic. As-
sociat. 7 novemb. 1903 r.). (Według Lenormant).
Kobieta 32-letnia. Cystovarium sinistrum adhaerens. Operacya.
(Ovariotomia).
Narkoza chloroformem, pozycya Trendelenburga, Laparotomia.
W 15 minut od chwili rozpoczęcia operacyi nagła sinica i zniknięcie
tętna, następnie zatrzymanie oddychania. Sztuczne oddychanie przez
2 minuty bez skutku. Cohen wprowadził rękę lewą do brzucha aż
do przepony, następnie obrócił rękę tak. że dłoń była zwrócona ku
górze, wyczuł serce nieruchome, wiotkie. Druga ręka na klatce pier-
siowej. Uciskanie rytmiczne. Po 40 sekundach uczuł Cohen lekkie
uderzenie serca, potem coraz silniejsze, z początku powolne, później
szybsze. Po minucie (od początku mięsienia) było 80 uderzeń na
minutę, oddech samoistny powrócił, a po dwóch minutach stan nor-
malny. D. lej chloroform. Po pół godziny operacya ukończona. Wy-
zdrowienie.
III Przypadek ogłosił Igelsrud 1904. Keen. Therapeutic-
Gazette 1904. (Według Lenormant).
Kobieta 43 lat; cachexia. carcinoma uteri (wycięcie macicy
całkowite przez powłoki brzuszne). Narkoza chloroformowa. Zapad
pod koniec operacyi.
Oddychanie sztuczne, faradyzacya nerwu przeponowego przez
3 — 4 minut bez skutku. Igelsrud przeciął 4 te i 5-te żebro po
stronie lewej, otworzył pericardium i odsłonił serce zupełnie nieru-
chome. Początek mięsienia serca 3 — 4 minut po pojawieniu się syn-
kope. Po minucie uciskania rytmicznego serca powróciły ruchy sa-
moistne, które stopniowo się wzmagały. Gdy pojawiło się już tętno,
znowu serce osłabło. Ponowne mięsienie przez 1 minutę, poczem
czynność serca regularna. Po pięciu tygodniach wyzdrowienie.
IT Przypadek. Sen cert, 17 April 1905. Societe de biolo-
gie 1905. (Według Lenormant).
Mężczyzna lat 51. bardzo wychudzony i kachektyczny. Lapa-
rotomia z powodu guza przewodu żółciowego i kamicy żółciowej.
Operacya po raz drugi 17/IV 1905. Chloroform. Wśród ope-
O pomyślnych wynikach przywracania życia 9
racyi kilka drgań konwulsyjnych, poczem oddech i czynność serca
nagle ustaje; chory okazuje wszystkie oznaki śmierci. Twarz blada,
trupia, źrenice rozszerzone, tętna brak. Zarządzono sztuczne oddy-
chanie i rytmiczne pociąganie języka; nacieranie całego ciała (flagel-
latio), wstrzykiwanie podskórne eteru. Zabiegi te przez 7 — 8 minut
nie przyniosły żadnego rezultatu, a ręka, którą operator trzymał
w jamie brzusznej, nie wykazywała tętna aorty. Wówczas skierował
operator swą rękę ku przeponie, tak że mógł przez nienaruszoną
przeponę uciskać palcami koniuszek serca i część komórkową. Pa-
lec wielki spoczywał z przodu, inne palce z tyłu uciskały rytmicznie
serce. Z początku było serce wiotkie i puste; przepona nie stawiała
żadnego oporu. Po pięciu minutach mięsienia zauważył, że mięsień
sercowy jędrnieje, i że serce zwiększa swą pojemność i twardość.
Po jakimś czasie uczuł pierwszy samoistny skurcz serca, poczem
była krótka pauza, a następnie rozpoczęły się rytmiczne uderzenia
serca, z początku słabe, później coraz silniejsze.
Tętna nie można było jeszcze wyczuć w tętnicy sprychowej.
W dwie minuty później pojawił się pierwszy samoistny oddech.
W tym samym czasie zaróżowiła się twarz, źrenice się zwężyły,
tętno powróciło, i to dobrze napięte. Już bez dalszej narkozy do-
kończono operacyi, a chory zbudził się wkrótce. Wieczorem i na-
stępnych dni żalił się tylko na nieznaczne bóle międzyżebrowe.
Wynik: wyzdrowienie.
V Przypadek. Smith-Daglish, Novembr. 1905. British. medic.
Journal 1905. (Według Lenormant).
Mężczyzna 63 lat, lekka miażdżyca tętnic, uśpiony chlorofor-
mem celem zbadania odbytnicy. Gdy nastał już głęboki sen, zatrzy-
mał się nagle oddech i puls. źrenice rozszerzyły się, a twarz zsi-
niała. Pociąganie za język, sztuczne oddychanie, injekcya strychniny —
bez skutku. Trzy minuty później (licząc od zniknięcia tętna i odde-
chu) otwarto bardzo szybko, bez dezinfekcyi rąk, brzuch w linii
środkowej, tuż pod wyrostkiem mieczykowatym. Zaczęto uciskać
serce zupełnie wiotkie przez nienaruszoną przeponę ku tylnej ścianie
żeber i mostka ruchem >petrissement«. Komórki, jakkolwiek mięk-
kie, poczęły okazywać lekkie drgnięcia, w dalszym ciągu mięsienia
pojawiły się słabe skurcze, a w minutę później zaczęło serce bić
regularnie. Po kilku minutach zaszyto ranę brzuszną.
Wyzdrowienie zupełne.
jO Jan Prus
TI Przypadek. C o n k 1 i n g 1. New York and Philadelphia med.
Journal 1905 -.
Mężczyzna — zranienie klatki piersiowej nożem w okolicy
2- go i 4 -go lewego żebra. Zranioną była opłucna i osierdzie. Opa-
trywanie rany w lekkiej narkozie eterowej, przyczem nastąpiło za-
trzymanie ruchów serca. Sztuczne oddychanie bez skutku. Po dwóch
minutach rytmiczne uciskanie serca jeszcze odsłoniętego między wiel-
kim palcem a palcem wskazującym. Wynik mięsienia: po zji do 1
minuty samoistna czynność serca. Tamponada rany. Analeptica. Je-
szcze przez całą noc wielkie osłabienie.
Wynik: wyzdrowienie.
YII Przypadek Gray I. Lancet 1905. (Według Cackovica).
Kobieta 60- letnia. Synkope pod koniec ovariotomii. Pacyentka
staje się blada, nastaje wstrzymanie ruchów serca i oddychania.
Rodzaju narkozy nie podano. Sztuczne oddychanie bez skutku.
Wprowadzono rękę do brzucha i uciskano serce wiotkie rytmicznie
(przez nienaruszoną przeponę). Wynik mięsienia: po 2 — 3 uciśnię-
ciach serce zaczyna bić i przybiera rytm prawidłowy.
Wynik: wyleczenie.
TUI Przypadek. Ramsay. Intercolonial medical Journal of
Australasia 1906. (Według Cackovica).
Kobieta lat 27. Operacya prolapsus uteri. Narkoza: chloroform
i eter; 5 minut po skończeniu usypiania wymioty i tętno przepu-
szczające. Po 4 minutach ustaje oddech, pomimo sztucznego odde-
chania. Mięsienie serca podprzeponowe. Wynik mięsienia: po jednej
minucie powraca pulsacya; z początku słaba, później coraz mocniejsza,
a wkrótce pojawia się samoistny oddech. W trzy godziny później
tętno 168. nieregularne, przepuszczające. Oddechów 28 na minutę.
Chora śpi cztery godziny, potem deliria (majaczenie). Następnego
dnia stan jest o wiele lepszy.
Wynik: wyzdrowienie.
IX Przypadek. Gross i Sen cert II 17 Juli 1906. Archives
provinciales de chirurgie 1906. (Według Gacko vi ca).
Mężczyzna lat 59. Gastrostomia z powodu carcinoma oesophagi.
Narkoza chloroformowa. Przy nacięciu skórnem nagle zatrzymanie
1 Gross, Semert, Mauclaire i Zesas nazywają: Corning.
2 Według Cackovica: »Ueber directe Massage des Herzens ais Mittel
zur Wiederbelebur.gt. Archiv. f. klin. Chirurgie 1909. Tom 88.
O pomyślnych wynikach przywracania życia 11
oddychania i czynności serca. Chory jest blady. Sztuczne oddychanie,
pociąganie języka i t. d. bez skutku. Po 6 — 8 minutach bezskute-
cznych usiłowań, nacięcie powyżej pępka. Ujęto palcami serce przez
wiotką przeponę i zaczęto rytmicznie uciskać. Wynik mięsienia: po
2 minutach serce twardnieje i wkrótce pojawia się pierwszy skurcz.
Z początku są to jeszcze nieregularne drgnięcia, lecz wkrótce zja-
wia się regularne uderzenie serca, chociaż bardzo przyspieszone (120).
W minutę później pojawia się pierwszy samoistny oddech. Szybko
dokończono operacyi bez znieczulania.
Wynik: wyzdrowienie.
X Przypadek. Prof. dr. Kader. Przegląd lekarski 1910.
»W sprawie cucenia zapomocą mięsienia serca w przypadkach na-
głej śmierci w czasie operacyi*.
»Mężczyzna lat 32. Rozpoznanie: Ulcus ventriculi occultum,
stenosis pylori. Leczenie: Gastroenterostomia*.
»Dnia 30/IX 1908 uśpienie chloroformowe. W chwili wycią-
gnięcia żołądka przez powłoki brzuszne zapad (syncope). Brak zu-
pełny czynności serca i oddechu, chory blady jak płótno, źrenice
szerokie bez odczynu. Bezzwłocznie sztuczny oddech, w czasie któ-
rego uległa zabrudzeniu chusta, włożona do wnętrza jamy brzusznej
powyżej żołądka. Przy wyjmowaniu jej wprowadziłem rękę pod prze-
ponę dla usunięcia stamtąd przypadkowo jednocześnie z chustą wło-
żonego małego kawałka gazy, i w tej chwili uczułem przez przeponę
rui;h, który sprawił na mnie wrażenie skurczu serca. Brak dalszego
odczynu ze strony serca naprowadził mnie na myśl ponownego
wprowadzenia ręki pod przeponę i wykonywania mięsienia serca.
Już po kilku sekundach zaczęło serce bić wyraźnie, oddech powrócił
i mogłem w parę minut potem przystąpić do dokończenia operacyi
z wynikiem dobrym*.
Chory opuścił łóżko po trzech tygodniach w zupełnie dobrym
sianie. Latem 1909 r. widział go prof. dr. Kader po raz ostatni
jako zupełnie zdrowego człowieka.
XI Przypadek. Prof. dr. Kader. Przegląd lekarski 1910.
>W sprawie cucenia zapomocą mięsienia serca w przypadkach na-
głej śmierci w czasie operacyi«.
Kobieta lat 35. Rozpoznanie: Pyosalpinx ambilateralis. Myo-
mata uteri. Adipositas universalis maioris gradus. Leczenie: Exstir-
patio uteri.
Chorą tę operował prof. Rosner, a prof. Kader mu asystował.
12
Jan Prus
Chora podała w wywiadach między innemi, że miewała częste na-
pady osłabienia serca i bóle w jego okolicy. Jest bardzo nerwowa.
Dnia 21/111 1910 r. Znieczulenie lędźwiowe. Wstrzyknięto 011
rozczvnu 2% tropakokainy. Ułożenie chorej na stole operacyjnym
w położeniu Trendelenburga maksymalnem tak. że chora leżała
z głową prawie prostopadle opuszczoną na dół. Od chwili przybra-
nia tego położenia silna sinica twarzy. Prof. Rosner otwarł jamę
brzuszną cięciem od pępka do spojenia łonowego w linii środkowej
i zaczął odłączać liczne zrosty pomiędzy macicą a otaczającymi
narządami.
Po jakichś 5 — 8 minutach od rozpoczęcia operacyi, t. j. mniej
więcej w 10 minut po wstrzyknięciu tropakokainy, zaczęła chora
oddychać coraz płycej, tętno słabło, szybka sinica wzmagała się,
wystąpiła niemota, chora mogła poruszać tylko wargami, a nie mogła
mówić nawet szeptem: na rozkaz oddychania głębszego otwierała
tylko usta i nie mogła wykonać ruchów oddechowych, a w krótką
chwilę po wystąpieniu tych objawów oddech i ezvnn^ść serca ustały
zupełnie. Wystąpiło zupełne zwiotczenie mięśni, źrenica była szeroka,
nie oddziaływała na światło, zamgliła się. gałki oczne straciły na-
pięcie, zwiotczały.
Chorą ułożono prawie poziomo z nieznacznie tylko obniżoną
górną częścią tułowia dla uniknięcia niedokrwienia mózgu. Po przeko-
naniu się o drożności dróg oddechowych przystąpiono do sztucznego
oddechu, tlen. kamfora. Po jakich 8 — 10 minutach od chwili ustania
czynności serca postanowił prof. dr. Kader wobec zupełnej bezsku-
teczności dotychczasowej akcyi rUnnkowej, zastopować mięsienie
serca. Rozszerzył cięcie brzuszne aż do mostka, wprowadził prawą
rękę pod przeponę, lewą położył w okolicy serca na klatkę pier-
siową i począł w wyżej opisany sposób miesić serce. Mimo, że chora
miała silnie rozstawione łuki żebrowe i spłaszczoną przeponę, mógł
wyraźnie wyczuć serce i poddać je dostatecznemu uciskowi.
Dopiero po 3 — 4 minutach, które się wydawały wiecznością,
uczuł pierwszy bardzo słaby skurcz serca. Przez kilka następnych
minut występowały tylko pojedyncze, rzadkie skurcze. Stawały się
one coraz wyraźniejsze, silniejsze i częstsze. Pierwszych kilka skur-
czów miało charakter wyraźnie falowaty; przez cały ten czas sto-
sowano tlen i sztuczny oddech. Po jakichś 12 — 15 minutach czyn-
ność serca stała się zupełnie samoistną i praw idłową, chora oddy-
chała sama, napięcie twarzy i gałek ocznych wróciło, źrenica zwę-
O pomyślnych wynikach przywracania życia 13
żyła się i zaczęła oddziaływać na światło, rogówka wypukliła się,
nabrała prawidłowego połysku i wilgoci. Chora wróciła do zupełnej
przytomności w jakieś 20—25 minut po rozpoczęciu mięsienia serca.
W jakieś pół godziny po przyjściu do zupełnej przytomności
chorą zachloroformowano i prof. Rosner mógł dokończyć zabiegu
wycięcia macicy. Operacya była bardzo ciężka z powodu zrostów
z narządami małej miednicy i trwała długo, tak, że chora była
przeszło godzinę w uśpieniu chloroformowem.
W dalszym przebiegu chora była w ciągu pierwszych dwóch
dni po operacyi bardzo silnie podniecona, popadała kilkakrotnie
w długotrwały szał, była prawie stale na wpół przytomną, mówiła
bardzo dużo, nie poznawała otoczenia, spała bardzo niewiele. Do
przytomności i świadomości zupełnej wróciła dopiero po pięciu dniach.
Głównemi jej skargami były wówczas bóle prawie stałe w okolicy
serca. Pierwsze dni po operacyi znikły z pamięci chorej najzupełniej.
W lipcu 1910 była pani X. Y. zupełnie zdrowa, stan nerwowy
i umysłowy zupełnie prawidłowy, użalała się tylko od czasu do czasu
na nieznaczne bóle w okolicy serca.
W czerwcu 1911 pani ta zgłosiła się do mnie, żaląc się na
bóle w okolicy dołka podsercowego i wymioty, pojawiające się mniej
więcej w odstępach dwutygodniowych. Uwzględniając wynik badania
promieniami Róntgena, oraz wszystkie inne czynniki w grę wchodzić
mogące, rozpoznałem kamyki żółciowe i poleciłem chorej wyjazd do
Karlsbadu. Stan odżywienia chorej znakomity, czynność serca zu-
pełnie prawidłowa, układ nerwowy nie okazuje żadnych zaburzeń,
czynności psychiczne odbywają się zupełnie prawidłowo.
Jakkolwiek przytoczone przypadki dowodzą, że moja metoda
przywracania życia jest wśród pewnych warunków skuteczna, to je-
dnak nie przestaję pracować nad udoskonaleniem tej metody, a w szcze-
gólności pragnę rozwiązać pytanie, czy można wytworzyć sztuczne
krążenie krwi, bez uciekania się do zabiegu chirurgicznego, t. j. bez
otwierania klatki piersiowej lub jamy brzusznej. Dziś mogę już na
podstawie mych doświadczeń dać to zapewnienie, że odpowiedź na
powyższe pytanie wypadła twierdząco, jakkolwiek nie udało mi się
jeszcze ująć w ścisłe prawidła tych wszystkich czynników, od któ-
rych pomyślny wynik zależy.
METODA WYPROWADZANIA CAŁEK
LOGARYTMICZNYCH RÓWNANIA
RÓŻNICZKOWEGO
dy axĄ-by-\-
dx a'x-\-b'y-\- . . . ,
napisał
JÓZEF PUZYNA
Pazyua
Briot i Bouąuet uwzględnili wypadki, w których równanie
dy ax + by +
K] dx — a'x + b'y-{-
daje się rozwiązać przez całki y jednoznaczne (holomorficzne),
albo algebraicznej lub przestępnej natury w otoczeniu miejsca
(x,y) = [0,0)1
Okazało się później 2, że przez rozważania zaczerpnięte z dzie-
dziny równań różniczkowych cząstkowych i przedstawienie całki
parą funkcyi [x = cp (t), y = *t> fi)] ° zmiennym parametrze t można
równanie (1) rozwiązać w otoczeniu miejsca (x, y) = (0, 0) całkiem
ogólnie — w wypadkach nieobjętych poszukiwaniami Brio ta i Bou-
qu et a — już to przez całki zbliżające się do miejsca (x,y) = (0,0)
spiralnie, już to przez całki logarytmiczne.
W krótkości metoda całkowania przedstawia się w ten sposób:
Równanie (1) zastępuje się równaniem cząstkowem
9(0 , , N <o r\
(2) (a'x + b'y + ...)-^+(ax + by + ...)ą-0
w któtem (o(xy) = O ma być właśnie całką równania (1) dla oto-
czenia miejsca (x,y) = (0,0)
Przez liniowe podstawienia sprowadza się (2) do postaci:
(3) [*/! + (mx y*\ + • • -l-jCT + ^ + (yi ^2)'2 + -] ^ = °'
1 Przez sprowadzenie równania (1) do postaci ł. ^ = at + /ty -j- . . .
» Por. E. Picard. «Traite d'Analyse«. T. III (wydanie drugie) Ch. L,
a także zapiski źródeł w «En cy klopaedie der mathematischen Wis-
senschaften*. T. II. str. 215 i nast.
4 Józef Puzyna
gdzie y„ y2 są nowe niezależne zmienne, (y1} y„)2, (yls y2)' są je-
dnorodnemi funkcyami tych zmiennych stopnia 2-go (po nich nastę-
pują takież funkcye stopni 3, 4,.. .). a k i 1 są pierwiastkami ró-
wnania stopnia drugiego:
A /IN I «' ^5 tt
o.
Z powodu dowolności jednego ze spółczynników a, b, a', b'
przyjąć można, że jeden pierwiastek X jest = 1.
W wypadku kiedy drugi pierwiastek X jest 4= 1 •
1) nie jest całkowity dodatni,
2) nie jest =- -. v -* 2, 3, 4, . . .
3) nie jest odjemny,
całkujemy równanie (3) w ten sposób:
Połóżmy dla krótkości
yx + (yi y«)s 4- • • • — 9u *y» + fo y*)£ + • • • = <p*
i zamiast (3) rozważmy dwa równania:
fa 3ft> .
O tych równaniach dowodzi się, że posiadają jednoznaczne
całki co, o)a w otoczeniu miejsca (yl5 y2) = (050)5 (a więc i miejsca
(*,y)-(0,0)):
Napiszmy (a), (6) w postaciach:
(a') * |- log a.* + <p, ± log J - 1
(b'J ^ ^ log «, + ^ ^ log «,, = 1
i odejmijmy równanie (6') od (a'), to dostaniemy:
i i
9 oix 9 o)*- ~
w1 — log \- Wii—l^g — — O
Metoda wyprowadzania całek logarytmicznych 5
a to wskazuje, że
2
(O*
— = const.
co,
jest całką równania (3). Za powrotem do zmiennych (#, y) dosta-
jemy całkę równania (l)1.
Uwzględnijmy teraz wykluczone wartości 1), 2), 3). W przero-
bieniu równania (1) na (3) zrobiono użytek z obudwu pierwiastków:
Z, 1 równania A(A) = 0.
Gdy się przy tern przerabianiu zrobi użytek tylko z jednego
pierwiastka ^=J=1> naówczas zamiast równania (3j dostaniemy
(5) [%i + (i/i 2/2)2 + • • Aj- + K Vx + 1*1 y* + • • •] -^ = 4
gdzie przytem j*1} jt2 s3 dowolne.
Gdy równanie A (Z) = 0 ma powtarzający się pierwiastek X —
(obojętnem jest na razie, czy go zakładamy = 1, czy też ={= 1), to
wtedy zamiast (5) mieć będziemy:
3(o 3co
(6) [%! + (yi y*\ + • •] g- + [ih yx + ty, + . .] ^- - 0.
Właśnie ten wypadek powtarzającego się pier-
wiastka chcę uwzględnić i wyprowadzić całkę loga-
rytmiczną, jaka się tu okazuje, w sposób naturalny2,
za użyciem metody podobnej n. p. do tej, jakiej się
używa w równaniach różniczkowych liniowych ze
stałymi spółczynnikami w razie powtarzających się
pierwiastków równania charakterystycznego.
Naznaczmy pierwiastki równania A{X) = 0 przez X i Aa,
przyjmując je na razie jako różne od siebie, a spół-
czynniki w równaniu (5) nazwijmy krótko: X^0, -5TMl« ■
1 Przez podstawienie
col = et , <a = c' t& ,
gdzie * jest dowolny parametr, dostajemy z tych równań całkę równania (1) w po-
staci pary funkcyj.
1 Picard 1. c. str. 32, 3H, przechodząc do równań cząstkowych, wprowa-
t* - 1
dza apryocznie dwie zmienne u = — t, v = —. t-. Z drugiej z nich (») dosta-
jemy, gdy Z=\, v = tlogt.
Józef Puzyna
Położymy więc
(6)
X
Z. o
9co
9(o
^ ''= <fy2
Równanie to posiada jednoznaczną całkę a> dla otoczenia
miejsca [yl: «/2) = (0,0), a przy rekursywnem obliczaniu
spółczynników tej całki zbytecznem jest wykluczać
wartości 1). 2), 3), albo zakładać, że a^a^
Zamiast równania (6) zauważmy równanie
(«)
X^°Wi +
ć O)
^dy~2
= X(o.
Lecz analogicznie, gdy się przy przerabianiu równania (1) zrobi
użytek tylko z drugiego pierwiastka Xt =f= ^, dojdziemy do równania:
(?)
9i
a w miejsce jego zauważymy:
(/?)
ĆG)
9co1
X^°^Z + X"1^^Z==/lia>1
<tyi
2^y2
Podzielmy równanie (a) przez w, a równanie (/?) przez wa
i odejmijmy je potem od siebie, to dojdziemy do związku:
(8)
LA0
9co
dIl
(O
*» O)
9(0!
i
+
9(0
dy^.
(O
X 1£1 Y
9q)x
dy2
» w,
Przyjmijmy teraz a = a2 = 1, to otrzymamy
-1.
X
zo
X) o — Xl 0;
a więc równanie (8) przejdzie na
(«)
-^10
+ *«.!
log w — log wx
^2
log co — l"g a>!
+
A— Ax
= 1.
A = Xt -= l
Metoda wprowadzania całek logarytmicznych
Prócz tego mamy równanie ((i), które, gdy A = At = 1, ma
postać:
Przez odjęcie (/?') od (a') dostajemy:
v 3 ( Rog w — log (oA iln
To wskazuje, że przy A = Ax = 1 ma równanie (6) całkę:
log w — lo
(9) Q
Lecz
[log w— logtoJ
= ~^ r^ — — lo§ wi = const-
L x — xi ix = a, = i
^ = riog 6> — log (oj = o
bo w razie A *= Ax jest w^Wj. A więc
N =
9(o
Ja
O)
X - Xx - l
Połóżmyż
(10) a> = ctA]^=.1, a więc o)x = et, gdzie C jest stała dowolna,
a ż parametrem zmiennym, to dalej mamy:
9cj
Ja
(O
9(o
Ta
X - i
c. t.^logź = et. logi
IX " i
= log t, log Wj = log c -+■ log i
i widocznie podstawieniami (10) czynimy zadość równaniu całko-
wemu (9).
Z równań
9(0
dl
Józef Puzyna
= d. log t di Ctx\x = ! = et
dostajemy yx, y2: a więc i x, y wyrażone w funkcyach ilości et,
ct\ogt. Ta para funkcyj daje całkę logarytmiczną. Zjawia się ona
w wypadku powtarzającego się pierwiastka X równania A(X)= O,
bez różnicy czy X należy do wartości wykluczonych, czy nie.
O UNII INTERPARLAMENTARNEJ
napisał
GUSTAW ROSZKOWSKI
Roszkowski.
I. Powstanie Unii Jnterparlamen taniej.
Dawne marzenia monarchów (Henryk IV), mężów Stanu (min.
Sully), uczonych (Im. Kant) i filantropów (Abbe St. Pierre) o wie-
cznym pokoju l, skrystalizowały się w XIX i bieżącym stuleciu w dą-
żeniu do utworzenia kongresów dla spraw międzynarodowych i są-
dów polubownych, mających rozstrzygać spory państw. Kongresy
były proponowane nietylko przez polityków i uczonych, ale nawet
przez monarchów. Napoleon III był wielkim zwolennikiem kongre-
sów dla sprawr europejskich. Toż samo Don Pedro, cesarz brazylijski.
Miały to być ciała polityczne, z delegatów mocarstw złożone, regu-
lujące stosunki państw do związku międzynarodowego należących,
a przezto zapobiegające wybuchowi konfliktów między mocarstwami
i przyczyniające się nietylko do utrwalenia dobrych między niemi
stosunków, ale co więcej — organizujące stosunki państw zarówno
na zasadzie politycznej powszechnego dobra, jak i na zasadzie spra-
wiedliwości i prawa.
Zwolennicy idei kongresów różnili się tylko między sobą co
do tego, czy te kongresy mają być stałe czy peryodycznie zwoły-
wane.
Za pomocą sądów polubownych sądzono, że będzie można
uniknąć wybuchu wojny. Otuchą powodzenia na tej drodze dla
zwolenników sądów polubownych, była przedewszystkiem uchwała
kongresu paryzkiego z 1856 r., stanowiąca, że w razie ponownego
wybuchu konfliktu w kwestyi wschodniej, między mocarstwami na
kongresie reprezentowanemi, żadne z nich nie chwyci za oręż pier-
1 Ueber den ewigen Frieden. Munchen 1871. Wundsam, Da« Buch des
Friedens. Bern 1897, str. 8. Moch, Histoire sommaire de Parbitrage permanent.
Monaco 1905. Dr. Steinbacb. Die Friedensbewegung. Wien 1899. Dr. Zimmer-
mann, Die Friedensbewegung. Luzern 1905.
1*
4 Gustaw Roszkowski
wej, aż się odwoła do usług przyjacielskich zaprzyjaźnionego pań-
stwa, o ile okoliczności na to pozwolą.
Wrażenie w świecie tej uchwały, było olbrzymie. Sądzono po-
wszechnie, że w tem postanowieniu kongresu paryzkiego tkwi roz-
wiązanie jednej z najważniejszych kwestyi świata — usunięcie wo-
jen. Powszechnera było mniemanie, że nawet najbardziej zwaśnione
mocarstwa, wskutek usług przyjacielskich i przedstawień zaprzyja-
źnionego państwa, odstąpią od zamiaru prowadzenia wojny. Na za-
chodzie Europy, we Francyi. a zwłaszcza w Anglii, rozwinięto nad-
zwyczaj energiczną akcyę w tym celu, ażeby tylko w mowie będące
postanowienie kongresu paryskiego uogólnić i pozbawić ograniczeń
z któremi zostało powzięte. Na zgromadzeniach publicznych i meet-
tingach w Anglii, uchwalano adresy do królowej Wiktoryi z prośbą,
aby poleciła swemu reprezentantowi na kongresie paryzkim uczynić
starania, żeby w mowie będąca uchwała odnosiła się do wszystkich
państw i wszelkich sporów. Starania te z polecenia królowej angiel-
skiej zostały dokonane, ale z powodu niezgodzenia się Rosy i, Prus
i Austryi, sprawa la upadła. Mimo to. w szerokich warstwach lu-
dności, a nadewszystko w kołach uczonych utrwaliło się to przeko-
nanie, że pokojowe załatwienie sporów państw jest możebnem, i że
droga sądów polubownych najwięcej będzie odpowiadać powadze
i godności państw, i najpewniej do utrwalenia pokoju w świecie
doprowadzi l.
Przekonanie to utrwaliło się jeszcze więcej, gdy blizko w dwa-
dzieścia lat po kongresie paryzkim, (w r. 1872) przyszedł do
skutku sąd polubowny w sprawie Alabamy. Okazało się, że wielkie
i skomplikowane sprawy w ten sposób bardzo dobrze rozstrzygnięte
być mogą. Do tego przybył wzgląd inny, bardzo ważny. Największe
na morzu mocarstwo — Anglia, roszczące sobie wówczas wyłączne
prawo do rozstrzygania w kwestyi prawa wojny morskiej, obwiniona
o naruszenie praw z neutralności wynikających, poddała się sądowi
i wyrok wykonała, płacąc wynagrodzenia 15Y2 milionów dolarów
1 Annuaire de Hnstitut de droit international. Paris 1904 str. 1S1 i n.
Dr E. Harmening, Das Recht der Vólker auf Frieden. Rreslau 1891. Descamps,
Die Organisation eines internationalen Schiedsgerichtes, tłóm. Fried. MUnchen.
Corsi, Etude sur un nauveau traite ger.eral d'arbitrage. Turin 1899. Clerget, La
ąuestion sociale et la paix. La Chaux-de-Fonds. 1903. Descamps, Essai sur l'ar-
bitrage international. Bruxelles 1895.
O unii interparlamentarnej 5
w zlocie. Przez to usuniętą została ważna wątpliwość: czy poddanie
się sądowi nie ubliża powadze państwa.
W drugiej połowie XIX-go stulecia, pod wpływem tych wy-
padków, ruch na korzyść zaprowadzenia sądów polubownych w spo-
rach państw znacznie się spotęgował. Stało się to w dwóch kierun-
kach. Jedni, idąc za wzorem Manciniego. żądali pomieszczania w tra-
ktatach ekonomicznej treści zastrzeżenia: że wszelkie spory z nich
wyniknąć mogące rozstrzygane będą przez sądy polubowne, inni —
i to jest stanowisko w tej kwestyi najnowsze, żądali ażeby państwa
zawierały oddzielne umowy, zapewniające przekazanie sądowi polu-
bownemu wszelkich ich sporów w kwestyach prawnych, i w takich
sprawach, które bezpieczeństwa i honoru państwa nie dotyczą.
Ruch ten, objawiający się pierwotnie w literaturze i na zgro-
madzeniach publicznych, został przeniesiony do parlamentów. Od
r. 1873 zacząwszy, najznakomitsi parlamentarzyści w Anglii, we
Francy i. w Holandyi, w Danii, Belgii i Szwecyi przemawiali o znacze-
niu kulturalnem sądów polubownych. Odpowiedzi rządów brzmiały
przeważnie przychylnie. Odpowiedź Gladstowna była jedną z naj-
przychylniejszych w tej sprawie. W r. 1887 w londyńskiej izbie
gmin, poseł William Randal Cremer domagał się traktatu co do
sądu polubownego pomiędzy Anglią i Stanami Zjednoczonemi. Z winy
kongresu amerykańskiego do tego nie przyszło, ale obrady parlamen-
tarne nad tą sprawą posunęły ją znacznie naprzód — dodały jej
znaczenia i ważności.
Opór w tej sprawie kongresu amerykańskiego wywołał prze-
świadczenie u zwolenników idei pokoju i sądów polubownych, że
należy zorganizować posłów wszystkich ciał prawodawczych dla
przeprowadzenia traktatów co do pokojowego załatwiania sporów
państw drogą wyrokowania sądów. Na czele tej akcyi stanęli dwaj
znani pacyfiści: Randal Cremer i Fryderyk Passy.
Oni to zainicyowali pierwszy zjazd w tej sprawie posłów
francuzkich i angielskich sprzyjających tej myśli, ażeby przede-
wszystkiem doprowadzić do tego wpływami ich na rządy i parla-
menty, żeby zawarty został traktat co do sądów polubownych mię-
dzy Anglią, Francyą i Stanami Zjednoczonemi.
Zjazd ten odbył się w Paryżu 31 paździer. 1887 r. (w Grand
hotelu), przy współudziale 9 posłów angielskich i 25 francuzkich.
Na zjeździe tym uchwalono odbyć w tej samej sprawie w r.
g Gustaw Roszkowski
przyszłym ponowny zjazd, a nadto przyjęto następującą rezo-
lucyę:
Une reunion ulterieure, a laąuelle seront admis a prendre part,
non seulement les membres des trois parlements ci-dessus vises
(americain, britanniąue, francais), mais aussi les membres des autres
parlements qui se sont fait connaitre par leur devouement aux
mśmes idees, aura lieu 1'annee prochaine pour complćter l'oeuvre
commencee dans cette premierę conference<.
Uchwalenie tej rezolucyi było utworzeniem unii interparlamen-
tarnej Ł, t. j. związku parlamentów dla sprawy pokoju, a mianowicie
dla usuwania wojen przez zobowiązanie się państw do rozstrzygania
ich sporów bez rozlewu krwi, przez poddanie się sądowi polubo-
wnemu.
Zapowiedziana w r. następnym konferencya odbyła się również
w Paryżu, w d. 29 i 30 czerwca 1889. przy współudziale: 55 po-
słów francuzkich, 30 angielskich. 5 włoskich i po jednej osobie
z parlamentu belgijskiego, duńskiego, hiszpańskiego, Stanów Zjedno-
czonych, Węgrów i Liberii.
Na konferencyi tej uchwalono:
Zebrania interparlamentarne odbywać się będą rokrocznie
w innem mieście, ale w krajach, które w Unii interparlamentarnej
są reprezentowane.
II. Organizacja Unii.
Utworzony w powyższy sposób związek parlamentów dla sprawy
pokoju w świecie, nosił pierwotnie nazwę: La conference Interpar-
lementaire pour 1'arbitrage internationale. Od r. 1899 przyjęto nazwę
TUnion interparlementaire.
Dziś Unia interparlamentarna ma swą organizacyę, nawet do-
syć skomplikowaną 2. Wyrabiała się ona stopniowo. Unia składa się
1 L'Union Interparlementaire. Son oeuvre, son organisation actuelle. Bru-
xelles 1910. Annuaire de TUnion Interparlementaire. Bruxelles 1911.
d'Estournelles de Constant, Conciliation Internationale. L'Organisation de
TUnion Interparlementaire. Paris 1910. |Pandolfi] Resume de Thistoire du mou-
vement interparlementaire, pour l'arbitrage et la paix. Padoue 1892. Descamps,
Le pacigerat. Bruselles 1898.
* Konferencya hagska (1894. Knnf. w Christianii (1899), w Berlinie (1908)
O unii interparlamentarnej 7
z grup parlamentarnych. Wszyscy posłowie z jednego parlamentu,
należący do Unii, tworzą grupę parlamentarną. Grupy te nosiły
pierwotnie nazwę Comites interparlementaires, dziś nazywają się one
groupes nationaux.
Generalne zebranie grup, tworzy Conference interparlementaire.
Dwóch członków każdej grupy (przeważnie prezes i wicepre-
zes) tworzą Radę (Conseil). Prezes i czterech członków, należących
do różnych grup, tworzą komitet wykonawczy (Comitć executif).
Rada wybiera z swego grona prezesa Unii, i mianuje sekreta
rza generalnego. Na konferencyi w Rzymie 1891 r. powstała myśl
utworzenia centralnego urzędu Unii. Na konferencyi w Bernie 1892 r.
urząd ten powołano do życia, pod nazwą Bureau interparlementaire.
III. Statut Unii.
Najważniejsze postanowienia statutu Unii są następujące1:
Celem unii jest połączyć działalność członków wszystkich par-
lamentów w tym celu, aby w ich państwach w drodze ustaw lub
traktatów międzynarodowych została uznaną zasada, że spory
państw będą poddane sądowi polubownemu. Unia zajmować się ró-
wnież będzie innemi kwestyami międzynarodowego prawa publi-
cznego.
Siedzibą Unii jest Bruxella (aż do odwołania).
Członkami grup narodowych mogą być:
a) Członkowie parlamentu
b) Byli członkowie rady interparlamentarnej (Conseil.),
c) byli posłowie, którzy ze względu na swe zasługi, na wniosek
grupy zostali przez Radę przyjęci do Unii.
Obowiązkiem członków Unii jest podać uchwały konferencyj
interparlamentarnej do wiadomości swych parlamentów i przyczy-
niać się do utrzymania światowego pokoju.
Konferencya inlerparlamentarna zbiera się rokrocznie. Przewo-
dniczy w niej prezes Rady.
i w Brukseli (1910). Resolutions des Confśrences. Bruielles 1911 str. 48, 68
106, 112.
D'Estournelles de Constant, L'organisation de l'Union Interparlementaire.
Paris 1910.
1 Annuaire de 1'Union Interparlementaire. Bruxelles 1911 str. 18.
g Gustaw Roszkowski
Rada interparlamentarna składa się z dwóch członków wy-
branych przez grupy narodowe (zazwyczaj prezes i wiceprezes grupy)-
Honorowymi członkami rady, z głosem doradczym, są członko-
wie Unii. którzy przewodniczyli konferencyi.
Członkowie rady gromadzą się po 1-em posiedzeniu konferencyi,
dla wyboru swego prezesa.
Do głównych atrybucyj rady należy:
zwoływanie konferencyj i uchwalanie wniosków, które mają
być jej przedkładane, proponowanie jej prezesa i wiceprezesów,
układanie budżetu, starania o wykonanie celów Unii.
Organem administracyjnym i wykonawczym Unii, jest biuro
interparlamentarne. W skład jego wchodzi prezes rady, który jest
i biura prezesem, sekretarz generalny i 5 członków przez konfer-
wybranych z łona rady. Na każdej konferencyi jeden z nich ustę-
puje, i przed upływem 2 lat nie może być wybranym.
Biuro jest organem centralnym dla grup, pośredniczącym mię-
dzy niemi, czuwa nad wykonaniem uchwał rady i konferencyi, przy-
gotowuje dla nich obu wnioski, utrzymuje archiwum unii i zbiera
dokumenta co do sądów polubownych w sporach państw.
Sprawy biura załatwia sekretarz generalny.
Na początku r. 1911 unia obejmowała 2978 posłów (w tem
97 b. posłów), reprezentujących 20 parlamentów. Wynosi to mniej
więcej 1/i część wszystkich posłów. Jednakże w Belgii, Holandyi,
we Francyi, w Danii, w Szwecyi i Norwegii większość posłów na-
leży do Unii. W tej ogólnej cyfrze uczestników Unii są przeważnie
posłowie z Izby niższej, tylko w Portugalii jest większość członków
senatu w Unii.
Dotąd do Unii nie należą: posłowie w Bułgaryi, Luxemburgu
i Ameryki łacińskiej l.
IV. Budżety Unii.
Budżety Unii obejmują już poważne kwoty.
I tak: dochody w r. 1910 wynosiły 85.465 fr. 23 c.
wydatki w tymże r. — 39.009 » 45 *
1 Rapport du secretaire genćral au Conseil lnterparlementaire. Bruxelles
1912. Str. 5 i n.
O unii interparlamentarnej 9
dochody w r. 1911 wynosiły 115.757 f. 93 c.
wydatki — — — 56.000 » »
Z początku dochody unii stanowiły wkładki jej członków.
Norwegia, a za jej przykładem Anglia, były pierwszemi pań-
stwami, które przyznały unii subwencye. Obecnie czynią to różne
inne państwa, tak że Unia z tego powodu np. w r. 1911 miała
44.897 K 76 h.
V. I nia państw skandynawskich, tudzież Unia holendersko-
belgijska.
W obrębie unii interparlamentarnej powstała w r. 1907 unia
ściślejsza posłów należących do parlamentów państw skandynaw-
skich (Dania, Szwecya, Norwegia).
Unia ta ma szerszy zakres działania niż unia interparlamen-
tarna, podczas bowiem gdy ta ostatnia istnieje tylko dla sprawy
pokoju, a więc ma ona cele tylko należące do związku międzynaro-
dowego, pierwsza — postawiła sobie za zadanie nietylko popieranie
celów unii interparlamentarnej. ale nadto zajmowanie się kwestyami
prawa międzynarodowego, mającemi szczególną ważność dla państw
skandynawskich, i utrzymywanie łączności między tymi pań-
stwami.
Druga cecha tej unii jest ta, że ogólne jej zebrania (Conference)
są w dwojakiej formie możebne: wszystkich jej członków, albo
tylko delegatów 3-ech grup, po 15 członków z każdej. (Assemblee
de delegues). Przez to unia skandynawska uprzedziła unię interpar-
lamentarną w zaprowadzeniu u siebie tej formy posiedzeń, do za-
prowadzenia której dąży już od pewnego czasu unia inferparlamen-
tarna. Ta forma zebrań okazała się w unii skand, bardzo dla niej
dogodną, gdyż trzy plenarne posiedzenia tej unii wt r. 1907 (w Ko-
penhadze), w 1910 (w Stockholmie) i w 1911 (w Kristianii) odbyły
się tylko w formie zjazdu delegatów 2.
W r. 1907 powstała również unia posłów holenderskich i bel-
gijskich, p. n. Commission Hollando-Belge. Unia ta jednak ma więcej
1 Annuaire 1911 r. str. 70.
' Annuaire 1911 str. U3.
IQ Gustaw Roszkowski
charakter związku dwu parlamentów^ dla celów wewnętrznej poli-
tyki i dla utrzymywania łączności obu państw, niż dla sprawy świa-
towego pokoju1.
VI. Spis konferencji interparlanientarnych.
Konferencye interparlamentarne odbyły się w następującym
porządku:
1) w Paryżu 1889 r.2
2) w Londynie 1890.
3) w Rzymie 1891 3
4) w Bernie 1892
5) w Hadze 1894 4
6) w Bruxelli 1895
7) w Budapeszcie 1896 5
8) w Bruxelli 1897 6
9) w Christianii 1899 '
10) w Paryżu 1900 8
11) w Wiedniu 1903 9
12) w St. Louis 1904 ">
13) w Bruxelli 1905 "
14) w Londynie 1906 12
15) w Berlinie 1908 13
16) w Bruxelli 1910 u.
1 Anunaire 1911 str. 144.
* Fr. Passy, Pour la paix. Paris 1909. Conference Interparl. Paris 1889.
I Troisieme Confer. Interparl. Romę 1891.
4 Proces- Verbaux des seances de la Confer. interparl. La Haye 1894.
5 Compte rendu de la VII Confer. lnterp. Budapest 1897.
6 Compte rendu de la VIII Confer. Braine-le-Comte 1898.
• Compte rendu de la IX Confer. Berne 1900.
8 Compte rendu de la X Conf. Paris 1900.
9 Compte rendu de la XI Conf. Vienne 1903.
t0 Compte rendu de la XII Conf. Washington 1905.
II Union lnterp. XIIIe Conf. Bruxelles 1905.
1J Inter-Parliamentary Union, Londres lb07.
18 lnterp. Union. Berlin 1908.
14 Union lnterp. compte rendu de la XVlc Conf. Bruxelles 1910.
O unii interparlamentarnej 11
Rozbiór szczegółowy prac wszystkich konferencyj byłby bardzo
interesującym, przekraczałby jednak stanowczo ramy niniejszej pracy.
Musimy się zatem ograniczyć do ogólnego poglądu na wyniki pierw-
szych piętnastu konferencyj *, ażeby nieco więcej szczegółowo roz-
patrzeć działalność Unii Interparlamentarnej w najnowszych cza-
sach2, tj. w 2 ostatnich latach.
VII. Działalność Unii od 1889—1908 r.
Działalność pierwszych 15 konferencyj interparlamentarnych,
odnosiła się:
I. Do kwestyi sądów polubownych w sporach państw,
II. Do kwestyi ogólnego znaczenia dla prawa narodów.
I.
Kwestya sądów polubownych w sporach państw.
Działalność unii w tym przedmiocie ogarniała:
1) Uchwały co do wprowadzania w życie sądów wymie-
nionych,
2) Projekty traktatów w tym przedmiocie,
3) Uchwały Unii co do klauzuli rozjemczych.
1. Uchwały co do wprowadzania w życie sądów polubownych
w sporach państw.
Uchwały konferencyi co do sądów polubownych, w sporach
państw, były dwojakie :
Jedne odnosiły się do utworzenia i organizacyi sądów polu-
bownych, drugie wskazywały członkom Unii sposób postępowania
do osiągnięcia tego celu 3.
Na konferencyi paryskiej, w r. 1889, powzięto w sprawie są-
dów polubownych główną zasadniczą uchwałę:
1 Lange. Resolutions des Conferences. Bruxelles 1911.
2 Rapport du secretaire generał. Bruxelles 1911—1912.
8 Uchwały konferencyj przedstawiam nie w porządku chronologicznym
jak zostały powzięte, ale podług związku ich treści.
12 Gustaw Roszkowski
Konferencya zaleca usilnie rządom państw cywilizowanych,
zawieranie traktatów, przez które rządy nieuchybiając zasadzie nie-
podległości, niedopuszczając do mieszania się w jego ustrój wewnę-
trzny, zobowiążą się wszelkie spory państw przekazywać sądom
polubownym do rozstrzygania. (Rezulucya 1).
Uchwalę tę powtórzono prawie dosłownie na konferencyi Lon-
dyńskiej, w r. 1890, z dodatkiem : tam gdzie zawieranie powyż-
szych traktatów natrafia na trudności, konferencya usilnie zaleca,
oddawać każdy pojedynczy spór pod sąd lub pośrednictwo, a człon-
ków swych zobowiązuje ażeby cały swój wpływ w parlamencie
i po zewnątrz niego zużyli na to, aby powyższa zasada była sto-
sowana w praktyce. (Rezol. 2).
Wreszcie na konferencyi w Wiedniu (1903) uchwalono : Wzywa
się państwa które podpisały uchwały konferencyi w Hadze (1899),
aby zawierały między sobą ogólne traktaty co do sądów polubow-
nych (Traites generaux d'arbitrage). Wszędzie gdzie okoliczności
sprzyjają (jak np. w Stanach Zjednoczonych z Francyą, z Wło-
chami. Hiszpanią), rządy i parlamenty powinny niezaniechać ni-
czego, co może doprowadzić do zawarcia traktatów pokojowych.
Konferencya jest przekonaną, że jak będzie dany przykład,
znajdą się i naśladowcy. (Konf. paryska z 1889 r.
Stany Zjednoczone proponowały niektórym państwom zawar-
cie traktatu pokojowego. Tej sprawie konferencya poświęciła dwie
swoje uchwały.
Na posiedzeniu w Peszcie 1896 uchwalono :
Konferencya dowiaduje się z zadowoleniem o układach mię-
dzy Stanami Zjednoczonemi a Anglią, o traktat pokojowy i utwo-
rzenie trybunału pokojowego (tribunal pacifiąue). Konferencya wy-
raża nadzieję, że układy prędko doprowadzą do skutku, i będzie
dowód, że rozstrzyganie sporów państw przez sąd polubowny, jest
środkiem praktycznym. (Rezol. 3).
Na konferencyi w Bernie 1892 r. uchwalono :
Ponieważ Stany Zjednoczone proponowały różnym państwom
zawarcie traktatów co do arbitrażu, konferencya poleca swym człon-
kom aby żądali od swych parlamentów, ażeby rządy ich państw
propozycyę powyższą przyjęły. (Rezol. 1).
Tej samej treści, tylko w ogólnej stylizacyi. powzięła konfe-
rencya w Brukselli 1897 r. następującą uchwałę :
O unii interparlamentarnej 13
Konferencya przypomina, iż uważa za rzecz bardzo doniosłą,
ażeby przez jeden lub kilka rządów, utworzony został stały sąd
polubowny. (Rezol. 1).
Konferencya interparlamentarna w Hadze, 1894 r. zwraca się
do prasy z wezwaniem, ażeby w razie grożącego sporu państw,
omawiała go w duchu pojednawczym i łagodzącym. (Rezol. 6).
Konferencya odbyta w Peszcie 1895 r. zobowiązała Biuro in-
terparlamentarne, do porozumienia się z paroma rządami europej-
skiemi w tym celu, aby skłonić pewną liczbę z nich o przyjęcia
projektu traktatu co do sądów polubownych, wypracowanego na
wzór przez konfer. brukselską. (Rezol. 2).
Konferencya wyraża życzenie, ażeby się odbył kongres mię-
dzynarodowy, specyalnie dla rozważenia postępowania (proce-
dury) przy pokojowem załatwieniu sporów państw. (Konf. interparl.
w Hadze 1894 r. Rezol. 3).
Traktowaniu sprawy pokoju w parlamentach, Konferencya in-
terparlamentarna poświęciła następujące uchwały :
Konferencya odbyta w Londynie, 1890 r. wyraziła zadowole-
nie z powodu, 1) iż obie Izby Kongresu Stanów Zjednoczonych,
zajmowały się sprawą arbitrażu, a nadto 2) że na kongresie pana-
merykańskim, reprezentanci państw Ameryki, ułożyli projekt kon-
wencyi co do arbitrażu, który ma być do ratyfikacyi przedłożony
rządom. Wreszcie o) że w toku wówczas była kwestya zawarcia
traktatu pokojowego (traitś d'arbitrage) Stanów Zjednoczonych
z Francyą, i że rezolucyą co do arbitrażu uchwalono we Wło-
szech, w Norwegii i w Hiszpanii, zaczem niewątpliwie pójdą inne
państwa.
Konferencya interparlamentarna na posiedzeniu swem w Bru-
kseli 1895 r. wyraziła zadowolenie (Rezol. 3 i 4):
1) iż izba deputowanych we Francyi jednogłośnie uchwa-
liła wezwać rząd, aby Stanom Zjednoczonym zaproponował traktat
pokojowy (traite cfurbitrage. Angielska izba gmin wyrażała te same
tendencye) ;
2) iż Storting norwegski uchwalił 2000 kor. na utrzymanie
biura Unii interparlamentarnej, a nadto, aby dać dowód jak sprzyja
idei pokoju, uchwalił on nadto pokrywać ze skarbu państwa koszta
podróży swych członków na posiedzenia Unii. (Konf. Brukselska
1895 r. Rezol. 3 i 4).
-j^ Gustaw Roszkowski
Wreszcie na posiedzeniu w Brukselli 1897 r. uchwaliła Kon-
ferencya interparlamentarna najprzód żal z powodu iż Senat Sta-
nów Zjednoczonych odrzucił Anglo-Amerykański traktat pokojowy,
a z drugiej strony podziękowanie dla rządów Angielskiego i Ame-
rykańskiego za inicyatywę podjętą w tej sprawie i dla tych mężów
stanu w obu państwach, którzy traktat wymieniony popierali. Kon-
ferencya wyraziła nadto zadowolenie z uchwał na korzyść idei po-
koju powziętych w parlamentach : Francuskim. Austryackim, Bel-
gijskim, Duńskim, Norwegskim. Szwedzkim. Angielskim, w kongresie
Amerykańskim i Radzie Narodowej Szwajcarskiej.
Konferencya przyjęła z uznaniem do wiadomości, że z inicya-
tywy prezydenta Mac-Kinleya przygotowany jest nowy projekt tra-
ktatu pokojowego, i wyraziła nadzieję, że państwa Europy i Ame-
ryki doprowadzą do zawarcia takich traktatów. Prezydent konfe-
rencyi został wezwany o zakomunikowanie powyższych uchwał
prezydentowi Mac-Kinley, prezydentowi Senatu Stanów Zjednoczo-
nych Ameryki, lordowi Salibury i prezydentom ministrów innych
rządów (Rezol. 2).
Pragnąc, ażeby idea pokoju jak największą miała w parla-
mentach liczbę zwolenników, Konferencya paryska z 1889 apeluje
do wyborców, i wzywa ich, ażeby przez wybory kierowali poli-
tyką państwa w duchu sprawiedliwości, prawa i braterstwa ludów.
(Rezol. 4).
Na konferencyi peszteńskiej w r. 1896 wezwano grupy, aby
rozważyły czy nie należałoby oznaczyć terminu w którym, każda
grupa ma zażądać od swego rządu aby zawarł ogólny lub specy-
alny (z pewnemi państwami) traktat co do sądu polubownego,
a nadto aby się przyczynił do zwołania konferencyi dyplomaty-
cznej, któraby na wzór projektu brukselskiego utworzyła Cour per-
manente unternationale d'arbitrage.
Na konferencyi brukselskiej w 1897 r. i w Christianii 1899 r.
Unia wzywała swych członków ażeby przy sprzyjających okoli-
cznościach popierali wobec rządów sprawę sądów polubownych,
i zachęcali rządy do zawierania traktatów co do ich ustana-
wiania.
Dwa ważne postanowienia zostały powzięte na sesyi bruksel-
skiej 1897 r. i na sesyi odbytej w Wiedniu 1903 r.
Pierwsze z nich, nakłada obowiązek na administratora biura
inter parlamentarnego, żeby w razie grożącej wojny zwołał zebrania
O unii interparlamentarnej 15
delegatów grupy jednego z państw, a ci po dokładniejszem poinfor-
mowaniu się u obu stron o sprawie spornej, wydadzą opinię co do
niej, która jak najwięcej powinna być opublikowaną.
Taka opinia pacyfistów jest wielkiej wagi, gdyż łatwo przejść
ona może do opinii publicznej i wywierać nacisk moralny, w dzi-
siejszych czasach nie obojętny dla najpotężniejszego nawet mo-
carstwa.
Uchwała powzięta na konferencyi wiedeńskiej 1903 r. doty-
czy art. 27 konwencyi o pokojowem załatwianiu sporów międzynar.
Unia Interp. żąda: ażeby art. ten był wykonywany nawet wzglę-
dem państwa które do uchwał Hagskich z 1899 r. nie przystąpiło,
a nadto ażeby państwa wspólnie działały w myśl tego art. ażeby
zapobiedz wojnie.
Myśl ta jest bardzo szczęśliwą, bo może wspólna akcya państw
neutralnych zapewni wykonalność bardzo doniosłemu postanowie-
niu, które jest w tym artykule zawartem.
2. Projekty traktatów co do sądów polubownych.
Projektów traktatów co do ustanowienia sądów polubownych, 1
było kilka.
1) projekt ułożony na konfer. bruksels. w r. 1895.
2) projekt p. Ryszarda Bartholdta, prezesa grupy amer.
3) projekt p. Ernesta Plenera prezesa grupy austryackiej.
Projekt Brukselski.
Na konferencyi interparlamentarnej w Brukselli 1895 r. uchwa-
lono organizacyą sądów polubownych dla sporów państw, na na-
stępujących zasadach :
Strony kontraktujące ustanawiają stały międzynarodowy sąd
polubowny (Cour permanente d'arbitrage international) dla rozstrzy-
gania sporów, które im zostaną przedłożone do decyzyi.
W razie wynikłego sporu między państwami, strony kontra-
ktujące zdecydują, czy jest on tej natury że ma być sądowi przed-
stawiony z zastrzeżeniem obowiązków wynikających z umów spe-
cyalnych.
1 Annuaire de Plnstitut de droit intern. Brukselles 1904 str. 36 i n. Ch.
Lemonnier, Formule d'un traite d'arbitrage permanent entre nations. Paris. 2
ed, Traitś d'arbitrage permanent entre peuples. Paris 1890.
16 Gustaw Roszkowski
Sąd ma siedzibę w
Siedziba sądu może być przeniesioną gdzieindziej, przez uchwałę
3/4 państw do umowy należących.
Rząd państwa w którym sąd ma siedzibę, gwarantuje jego
bezpieczeństwo, równie jak wolność jego dyskusyi i decyzyi.
Każdy rząd podpisujący umowę, mianuje dwóch członków
sądu. Także dwa lub więcej państw mogą wspólnie zamianować
dwóch członków. Mianowani są oni na 5 lat. i mogą być miano-
wani ponownie.
Wynagrodzenie członków sądu. płaci państwo które ich mia-
nuje.
Koszta sądu ponoszą państwa należące do umowy, w równych
częściach.
Sąd wybiera z swego łona prezydenta i wiceprezydenta
na rok.
Prezydent nie może być wybrany ponownie jak po 5 latach.
Wiceprezydent zastępuje prezydenta we wszelkich wypadkach,
w których on z powodu przeszkody urzędować nie może. '
Sąd mianuje sekretarza i oznacza liczbę urzędników, według
swego uznania.
Sekretarz przebywa w miejscu siedziby sądu. i czuwa nad
archiwum.
Strony, mogą za wspólną zgodą, oddać bezpośrednio spór
sądowi.
Strony uwiadamiają sekretarza o postanowieniu oddania sporu
sądowi.
Sekretarz uwiadamia o tern bezpośrednio prezydenta.
Jeżeli strony niekorzystały z możności oddania bezpośrednio
swego sporu sądowi, prezydent wyznacza członków sądu. którzy
tworzą trybunał wyrokujący w pierwszej instancyi.
Na żądanie jednej ze stron, członków tego trybunału wyzna-
czy sam sąd.
Członkowie mianowani przez państwo w sporze będące, nie
mogą zasiadać w trybunale.
Członkowie wyznaczeni, nie mogą wyboru odmówić.
Kompromis, zawierają rządy w sporze będące.
W braku pod tym względem umowy, punkta sporne określa
trybunał, lub sąd.
O unii interparlamenłarnej 17
Dopuszczalnem jest wniesienie skargi wzajemnej.
Wyrok jest motywowany, i będzie ogłoszony w dwa miesiące
po zamknięciu obrad. Stronom doręcza go sekretarz.
W ciągu 3 miesięcy od doręczenia, każda strona może wnieść
odwołanie (apelacyę).
Odwołanie wnosi się do sądu. Członkowie mianowani przez
państwa w sporze będące i członkowie trybunału, nie mogą zasia-
dać w sądzie wyrokującym w 2 instancyi.
Postępowanie jest jak w pierwszej instancyi. Wyrok sądu
jest ostateczny. Niema środków przeciwko niemu.
Wykonanie wyroku sądu, pozostawianem jest honorowi i do-
brej wierze państw będących w sporze.
Sąd zastosuje umowę stron, które w kompromisie dały mu
mu środki do sankcyonowania w sposób pokojowy swych decyzyj.
Mianowanie sędziów nastąpi w ciągu 6 miesięcy od wymiany
rutyfikacyj niniejszej konwencyi.
Drogą dyplomatyczną zostaną one podane do wiadomości
państw które konwencyę podpiszą.
Sąd zostanie utworzony i zbierze się prawomocnie w swej
siedzibie, w miesiąc po upływie powyższego terminu, jakakolwiek
będzie liczba jego członków. Przystąpi on do wyboru prezydenta,
wiceprezydenta i sekretarza, oraz do wypracowania regulaminu
swoich czynności.
Strony kontraktujące sformułują regulamin organizacyjny sądu.
Będzie on stanowić część integralną konwencyi.
Państwa które nie zawarły konwencyi, mogą do niej przystą-
pić, w formach zwykłych.
Ich przystąpienie będzie podanem do wiadomości rządu tego
państwa, w którem sąd ma swoją siedzibę, a ten ostatni uwiadomi
inne rządy, które do konwencyi należą.
Projekt Amerykański (Ryszarda Bartholdtaj.
1) Kompetencya stałego sądu polubownego1 (Haga 29 lipca
1899) odnosi się do sporów państw wynikających z powodu inter-
pretacyi albo wykonania traktatów, z powodu przywilejów dyplo-
1 Rćsolutions des conferences et decisions principales du conseii. Bru-
xelles 1911 str. 89.
Roszkowski.
2g Gustaw Roszkowski
matycznych lub konsularnych, oznaczenia grania prawa żeglugi,
wynagrodzenia szkód lub reklamacyj pieniężnych, pogwałcenia praw
co do osób i rzeczy, a nadto pogwałcenia uznanych zasad prawa
narodów.
2) Wszelkie inne kwestye, jakiejbądź natury, będą przeka-
zane komisyi śledczej (Haga, tyd. III. art. 9—14), lub sądowi, usta-
nowionemu jak poniżej.
3) Od decyzyi zapadłej, istnieje odwołanie do innego sądu.
4) Sąd 1-ej instancyi, o ile strony nieod wołają się do sądu
w Hadze, ustanawia się w następujący sposób.
Najwyższy sąd każdego z państw w sporze będących, mia-
nuje 2 sędziów (z pośród swych członków lub innych osób). Ci
wybierają sobie superarbitra. albo, dwaj z 1° trybunału wyznacza
1° członka sądu Hagskiego, a los rozstrzyga który z nich będzie
superarbitrem.
Odwołanie może mieć miejsce do trybunału Hagskiego, wy-
jąwszy, jeżeli wyrok zapadł jednogłośnie, albo jeżeli idzie o kwe-
stye pieniężną, a suma przysądzona jest niższą jak milion funtów
szterl.
Sąd ustanawia procedurę, czas i miejsce posiedzeń, mianuje
funkcyonaryuszy i oznacza ich zapłatę.
Jeżeli zachodzą trudności w utworzeniu sądu, pisarz sądu
w Hadze z urzędu wyznaczy losem 2 sędziów dla każdej strony
z pomiędzy członków najwyższych trybunałów każdego z państw
w sporze będących i z pomiędzy nich trybunał będzie złożony,
w sposób oznaczony ad 4).
Projekt Ernesta Plenera.
Na konferencyi Londyńskiej (23 — 25 lipca 1906 r.) uchwalono,
podług referatu Plenera wzór traktatu w sprawie ustanowienia
sądu polubownego w sporach państw. Traktat ten ma zawierać
następujące postanowienia : *
Kompetencyi sądu podlegają spory państw, wyjąwszy tych,
które dotyczą niezależności państwa, jego żywotnych interesów, wy-
konywania udzielności, oraz interesów państw trzecich.
Każde państwo samo rozstrzyga, czy jego spór do kategoryj
spraw wymienionych należy, czy nie.
1 Resolutions des conferences. Bruielles 1911 str. 99.
O unii interparlamentarnej 19
Bezwarunkowo podlegają kompetencyi sądu :
a) sprawy interpretacyi i zastosowania, w traktacie wyliczonych
umów międzynarodowych,
b) sprawy granic państwa,
c) sprawy o pieniężne wynagrodzenie szkód, jeżeli wynagrodze-
nie w zasadzie przez państwa zostały uznane,
d) kwestye długów.
Mianowanie sędziów i procedura będą podług uchwał Hag-
skich z 29 lipca 1899 r.
Wyrok sądu określa czas w którym ma on być wykonany.
Wymiana pism odnoszących się do sporu, musi nastąpić przed
otwarciem posiedzeń sądu.
Czas trwania tego traktatu nie jest ograniczony. Każde pań-
stwo może się wycofać z tego traktatu na początku 10 r., o ile
to rok przedtem zapowie.
Oprócz tego, na konferencyi Londyńskiej uchwalono następu-
jącą rezolucyę :
Jeżeli między państwami, które traktat rozjemczy zawarły,
powstanie spór, który się do sądu nie kwalifikuje, strony nie roz-
poczną kroków nieprzyjacielskich, dokąd obie lub jedna, albo nie-
zarządają komisyi śledczej (Commission international d'enqu6te)
albo nie odwołają się do pośrednictwa jednego lub więcej państw
zaprzyjaźnionych.
Postępowanie to będzie, w razie potrzeby, przeprowadzonem
podług art. 8 (pierwszej) konwencyi Hagskiej z r. 1899.
Jest to klauzula, którą Anglia i Stany Zjednoczone pomieściły
w swym projekcie traktatu z 1897 r.
Konferencya londyńska z 1906 r. wyraziła życzenie, ażeby
rezolucya ta weszła do wszystkich traktatów rozjemczych.
Elaborat ten p. Plenera, uchwalony na konferencyi londyń-
skiej w r. 1906, znalazł wielkie uznanie na 2-ej konferencyi poko-
jowej w Hadze w 1907 r. Reprezentanci 32-ch państw oświadczyli
się za nim.
Wskutek tego, berlińska konferencya Unii (1908 r.) uchwaliła
następującą rezolucyę :
Wyraża się życzenie, aby wzór traktatu rozjemczego, uchwa-
lony przez Unię w Londynie wzięty był za punkt wyjścia układów
między państwami, w sprawie sądów polubownych.
2*
20 Gustaw Roszkowski
Wzywa się 32 państw, których reprezentanci w Hadze
(1907 r.) za tym projektem się oświadczyli, aby zawarły podług
niego traktat między sobą, wzywa się nadto inne państwa, aby do
tego traktatu przystąpiły.1)
Z pomiędzy tych trzech projektów, pierwszeństwo należy się
niewątpliwie projektowi Plenera, a to ze względu na jasne okre-
ślenie kompetencyi sądu, oznaczenie czasu wykonania wyroku i po-
stanowienia co do spraw które do kompetencyi sądu nie należą.
Utworzenie sądu określone jest w związku z postanowieniem kon-
ferencyi hagskiej.
Projekt brukselski proponuje sąd międzynarodowy w formach
bardzo zbliżonych do zwykłego sądu polubownego.
Najmniej szczęśliwie pomyślany był projekt amerykański, ze
względu na bardzo skomplikowany sposób złożenia sądu polu-
bownego.
Klauzule kompromisowe.
W wielu traktatach spotykamy postanowienie, że wszelkie
spory z nich wynikające, będą przez sąd polubowny rozstrzygane
(Kompromissarische klausel. clauses d'arbitrage).
Postanowienia te, są oczywiście wynikiem dążności pokojo-
wych państw, które przynajmniej w sporach z jednej umowy wy-
niknąć mogących, tą drogą sobie pokojowe załatwienie zapewniają.
Ze względu na tę doniosłość klauzuli kompromisarskich, sprawą
ich zastosowania w traktatach, oddawna się zajmowano w parla-
mentach.
Po raz pierwszy stało się to w Anglii. Jeszcze w r. 1849
Buckingham i Cobden żądali w Izbie gmin ażeby klauzule te
pomieszczane były w traktatach angielskich, ale wpiosek ten
upadł.
W r. 1853 podobny wniosek przeszedł w senacie Stanów
Zjednoczonych, a w r. 1874 został przyjęty przez obie Izby tam-
tejsze.
W r. 1873 żądanie to podniesiono w parlamencie włoskim
(Mancini), w r. 1874 w Hollandyi, w r. 1875 w Belgii, w r. 1893
w Rumunii.
1 Rósolutions des conferences. Bruxelles 1911 str. 103.
O unii interparlamentarnej 21
Zadania te doczekamy się już uwzględnienia przez rządy. Obe-
cnie spotykamy te klauzule w wielu traktatach dotyczących handlu,
żeglugi. 1 poczt, 2 a nadto w umowach konsularnych itd., ale prze-
ważnie w umowach ekonomicznej treści. Szersze i ogólniejsze za-
stosowanie znalazło to postanowienie w traklaeie Waszyngtońskim
z 18 kwiet. 1890 r. między 17 republ. amer.
Wiele państw europejskich, a przedewszystkiem Włochy i Szwaj-
carya, w największej liczbie swych umów klauzule kompromisowe
pomieszczają.
Nie ulega wątpliwości, że klauzule te nietylko utrzymają się
na przyszłość, ale nawet znajdować będą coraz szersze zastosowa-
nie. Nietylko traktaty ekonomicznej treści, ale także i umowy
ekstradycyjne, umowy co do własności literackiej i artystycznej,
co do wykonywania wyroków zagranicznych i i. o ile politycznych
stosunków państw nie dotyczą, mogą zupełnie dobrze mieścić klau-
zule kompromisowe.
W art. 4 wspomnianego traktatu Waszyngtońskiego powie -
dziano: iż obowiązek poddania się sądowi ustaje, jeżeli tylko jedna
strona w sporze będąca sądzi, iż przedmiot sporu jej niepodległości
dotyczy.
Zastrzeżenie to, znaczenie klauzuli kompromisowej osłabia,
i dlatego lepiej jest klauzulę tę pomieszczać w tych tylko trakta-
tach klóre stosunków politycznych państw, ich bytu, niezawisłości
i honoru nie dotyczą.
Jest wielką zasługą Manciniego, iż nakłonił rząd włoski do
szerokiego stosowania klauzuli kompromisowej w stosunkach mię-
dzynarodowych, gdyż ona w wielu wypadkach niebezpieczeństwo
wojny usuwa, utrwala nietylko w sferach rządowych, ale i w sze-
rokich warstwach społecznych zamiłowanie pokoju, a w każdym
razie duchowi naszego czasu odpowiada i świadczy, iż w dzisiej-
szej epoce państwa niezaniedbują niczego, ażeby zapobiedz wojnie
i fakt gdzie to możebnem, traktaty zawiera i w takiej formie, ażeby
one nie dawały okazyi do rozprawy orężnej.
Wobec takiego znaczenia klauzuli kompromisowych, uchwały
Unii interparlamentarnej, ażeby klauzule te były pomieszczane w od-
powiednich do ich treści traktatach, powzięte w Paryżu, Londynie
i Bernie, są zupełnie słuszne i powinny być przez rządy wykonane.
1 Ullmann, str. 300.
2 Trakt, berneński z 1874 co do Union postale Uniyers.
22 Gustaw Roszkowski
Na konferencyi wiedeńskiej (1903 r.) uchwalono wzór klau-
zuli kompromisowej. Wzór ten brzmi: Strony kontraktujące zga-
dzają się poddać wszelkie trudności, które przy zastosowaniu obe-
cnego traktatu mogą wyniknąć, pod sąd polubowny, stosownie do
uchwał pierwszej konwencyi hagskiej z 1899 r.1)
II.
Kwestye ogólnego znaczenia dla prawa narodów.
1. Udział państw w kongresach.
2. Własność prywatna w czasie wojny morskiej.
3. Międzynarodowe prawo prywatne.
4. Unie międzynarodowe.
5. Prawa cudzoziemców.
6. Kodyfikacya prawa narodów.
7. Kwestya neutralności.
8. Agencya pokoju.
9. Organizacya prasy.
10. Kongres międzynarodowy.
11. Uchwały dotyczące wyników konferencyi pokojowej
w Hadze.
12. Uchwały odnoszące się do członków Unii.
1. Udział państw w kongresach.
Doskonałą myśl miała Unia interparlamentarna, poruszając na
swej konferencyi w Rzymie sprawę udziału państw w kongresach
i konferencyach. Uchwała pod tym względem powzięta wymaga,
ażeby w interesie pokoju i sprawiedliwości, na przyszłość wszyst-
kie państwa parlamentarne były reprezentowane na wszystkich kon-
gresach państw europejskich.2) (Rezol. 1).
Kongresy i konferencye, między któremi ścisłej granicy niema,
są poświęcone sprawom dotyczącym pewnych państw, albo całego
Związku międzynarodowego.
Go do udziału w tych kongresach, stałej zasady dotąd niema.
1 Resolutions des conferences. Bruxelles 1911 r. str. 79.
* Resolutions votees par les huit premieres conferences interparlemen-
taires. Berne 1899. str. 10.
O unii interparlamentarnej 23
Główną zasadą jest, że w obradach biorą udział tylko pań-
stwa udzielne. Jednak i pod tym względem był wyjątek na konfe-
rencyi pokojowej w Hadze, w której brała udział i Bułgarya.
Co dalszego składu kongresów, dzieje się dotychczas, że prze-
ważnie tylko wielkie mocarstwa (Sexarhia, tj. Rosya, Prusy, An-
glia, Francya, Austrya i Włochy) biorą w nich udział. One stoją
de facto na czele międzynarodowego Związku państw, i przyznają
sobie prawo decydowania o losie państw małych — o nich, bez
nich. Przykładów tego jest wiele.
Na konferencyi paryskiej w r. 1869 w sprawie Turcyi i Gre-
cyi (o wyspę Kretę), niezaproszono Grecy i z głosem stanowczym.
Reprezentanta jej powołano tylko dla dania wyjaśnień. Bardziej
rażący wypadek, zdarzył się po ostatniej wojnie Wschodniej. Na
konferencyi odbytej w r. 1877 z inicyatywy Anglii w sprawie po-
koju między Turcyą, Serbią i Czarnogórą, Turcyi nie zaproszono !
Toż samo na kongresie berlińskim w r. 1878 niezaproszono państw
w obradach interesowanych.
Praktyka ta, przeciwna zasadzie równości państw, i obowią-
zkowi szanowania udzialności wszystkich państw udzielnych do mię-
dzynarodowego Związku należących, powinna ustać, jak słusznie
Unia orzekła — w imię pokoju i sprawiedliwości.
Niesłusznie tylko Unia ogranicza swe żądanie do kongresów
europejskich, gdyż kongresy nie tylko wr Europie bywają, a nadto
niesłusznie do państw mających parlamenty. Ustrój państwa jest
jego sprawą wewnętrzną i na stosunki jego międzynarodowe wpły-
wać nie może.
2. Własność prywatna w czasie wojny morskiej.
Na konferencyi w Bernie 1892 r. uchwalono:
Wzywa się członków Unii, ażeby w swych parlamentach
przeprowadzili wezwanie do rządów, aby odbyła się międzynaro-
dowa konferencya państw, dla uznania zasady prawa narodów, że
własność prywatna na morzu w czasie wojny jest nietykalną. 1
(Rezol. 2).
Uchwała ta została powtórzoną na konf. interparl. w Hadze
1894 r. (Rezol. 4) i w Chnstianii 1899 r.2 (Rezol. 6).
1 Actes essentiets. Berne 1902 str. 9.
3 Resolutions des conferences. Bruxelles 1911 str. 51, 67.
24 Gustaw Roszkowski
Na tej ostatniej konferencyi, z zadowoleniem podniesiono sa-
ranią prezydenta Stanów Zjednoczonych o uznanie powyższej za-
sady przez państwa morskie.
Prócz tego, konferencya oświadczyła się za zawieraniem przez
państwa traktatu, na wzór umowy z 1871 r. między Włochami
i Stanami Zjednoczonemi, uznaj ącego tę zasadę, sądząc, że traktaty
te będą początkiem uznania tej zasady przez wszystkie państwa.
Zupełnie słusznem było żądanie Unii interparlamentarnej, ażeby
przyszła konferencya reprezentantów państw, uznała nietykalność
własności prywatnej na morzu w czasie wojny morskiej, tak jak
nietykalną jest własność prywatna w czasie wojny lądowej. Same
rządy postawiły już tę kwestyę na porządku dziennym swych przy-
szłych obrad, skoro konferencya pokojowa w Hadze w r. 1899
przekazała przyszłej konferencyi reprezentantów państw rozważe-
nie tej sprawy.
Stan tej ostatniej w obecnej chwili jest następujący :
Od niepamiętnych czasów, własność prywatna należąca do
obywateli państwa nieprzyjacielskiego w czasie wojny morskiej, ule-
gała zaborowi okrętów wojennych państwa w wojnie udział biorą-
cego lub statków korsarskich. 1
W myśl tej zasady, okręt i towar na nim będący stanowił
dobrą pryzę, podług prawa zaborczego (Prisenrecht). 2
Ograniczenia pod tym względem wprowadziła deklaracya pa-
ryska z r. 1856. która uznała, źe nawet towar nieprzyjacielski pod
flagą neutralną, a tern bardziej towar neutralny i pod flagą nie-
przyjacielską zaborowi nie ulega. Wynika z tego, że towar nie-
przyjacielski pod flagą nieprzyjacielską opieki prawa narodów nie
doznaje, czyli może być zabranym. 3
Deklaracya paryska, choć milcząco, ale zasadę tę uświęciła.
1 Wyjęte z pod prawa zaboru są jednak: 1) okręty odbywające podróż
naukową, 2) statki rybackie, 3) statki nie służące do celów handlowych, jak
statki obsługujące latarnie morskie, statki wysiane do wykonania zawartego
kartelu, 4) statki czerwonego krzyża (uchwały z r. 1868 i 1899), 5) towary po-
chodzące z rozbitych okrętów.
2 Akt zaboru nie może być dokonanym na wodach należących do pań-
stwa neutralnego, Postępowanie zaborcze wskazuje Rivier, Lehrbuch str. 430 i n.
8 De Boeck, De la proprióte privee ennemie sous pavillon ennemi. 1882.
Ullmann, Vólkerrecht. Freiburg i. Br. 1898 str. 342. Rhrier, Lehrbuch d. Vólkerr.
Stuttgart 1899 str. 429.
O unii interparlamentarnej 25
Zasada ta jest duchowi dzisiejszego prawa wojny przeciwną.
Najprzód dla tego, że wojna ogarnia tylko walczące ze sobą armie
i tylko własność państwa skutkom prawa wojny ulega. A nastę-
pnie, jest przecież dążeniem całej dzisiejszej cywilizacyi, ażeby ogra-
niczyć jak najbardziej skutki wojny, a w każdym razie spokojną
ludność kraju, o ile można, od następstw wojny uchronić.
Nie szanowanie własności prywatnej na morzu, sprowadza
nieobliczone straly najprzód dla osób w wojnie udziaiu niebiorą-
cych, a następnie rujnuje handel nieprzyjacielskiego państwa i przez
to staje się jego klęską.
Walka przeciwko tej zasadzie, stojącej, jak widzimy w jaw-
nej sprzeczności z duchem nowożytnej cywilizacyi, datuje się od
końca 18-go stulecia.
W r. 1792 żądano w Zgromadzeniu narodowem we Francyi
przeprowadzenia tej zasady, ażeby własność prywatna na morzu
była szanowaną.
Niektóre państwa zawierały traktaty co do szanowania wła-
sności prywatnej na morzu. Tak uczyniły Prusy z Stanami Zjedno-
czonemi w r. 1785. Były wypadki, że pewne państwa same zrze-
kały się prawa zaboru, i to, albo wogóle, pod warunkiem wzajem-
ności, albo tylko na czas toczącej się wojny.
Instytut prawa międzynarodowego, oświadczył się również
przeciwko nieszanowaniu własności prywatnej na morzu.1)
Załatwienie więc tej sprawy, leży w duchu czasu. Wobec
uchwały konferencyi hagskiej, uchwała Unii sprawy nie przyspieszy,
ale zadaniu temu doda powagi i stanowczości, bo uchwała taka
ze strony członków parlamentów całego świata powzięta, jest wy-
razem opinii całego cywilizowanego świata.
3. Międzynarodowe prawo prywatne.
Na konferencyi wiedeńskiej uchwalono :
Wzywa się grupy do Unii należące, ażeby wpływały na swoje
rządy, aby te ostatnie wprowadziły w życie uchwały konferencyi
w Hadze co do międzynarodowego prawa prywatnego, która, z go-
dnej wszelkiego uznania inicyatywy rządu holenderskiego przyszła
do skutku.
Stosunki zachodzące między jednostkami do różnych państw
« Posiedzenia Instytutu w r. 1882, 1883 i 1887.
26 Gustaw Roszkowski
należącemi, rządzone są przez międzynarodowe prawo prywatne.
Ponieważ stosunki te były od dawna, tylko nie w takiej jak teraz
ilości, przeto i postanowienia prawne odnoszące się do nich, mie-
ściły się w ustawach państw pojedynczych. Ale praw tych w da-
wnych ustawach, np. w kodeksie Napoleona i innych z tej epoki
pochodzących kodeksach, jest niewiele. Nowsze kodeksy i nowsze
ustawy, jak kodeks cywilny włoski z 1865 r.. kod. cyw. hiszpański
1889 r., Le decret congolais sur le confltt des lois z 20 lutego 1891.,
Loi federal suisse du 25 Juin 1891 sur le rapport de droit civil
des citoyens etablis ou en sejour. nadto projekt belgijski \ reguł
tych zawierają coraz więcej. Prócz tego, między no wszem a da-
wnem ustawodawstwem w tej kwestyi, jest i pod względem treści
różnica. Dawne ustawy dawały przewagę prawu krajowemu, w oce-
niu stosunków cudzoziemców, nawet co do ich czynów dokonanych
za granicą i co do stosunków przez nich zawartych w obcem pań-
stwie. Wynikało to z mniemania, że udzielność państwa tego wy-
maga. Dziś zmieniły się pojęcia. Państwa coraz więcej widzą po-
trzebę stosowania u siebie praw zagranicznych, gdyż zasadą dzi-
siejszego wymiaru sprawiedliwości jest stosować to prawo, które
istocie danego stosunku najwięcej odpowiada. To też w najnowszych
kodeksach i ich projektach spotykamy coraz szersze zastosowanie
praw obcych.
I jeszcze jedno dla prawnych stosunków świata przybyło za-
danie. Nietylko dziś jest powszechnie odczuwaną potrzeba coraz
większej ilości praw, dla ciągle mnożących się stosunków obywateli
państw różnych, ale co więcej potrzeba ujednostajniać te prawa,
gdyż to ułatwia stosunki, nadaje im jednolity charakter w związku
międzynarodowym, i zapobiega sporom państw, wyniknąć mogącym
z niejednakowego traktowania ich obywateli.
Tę jednolitość praw w sferze międzynarodowego prawa pry-
watnego, można osiągnąć, wprowadzając do kodeksów państw ró-
żnych jednolite postanowienia, a jeszcze skuteczniej przez zawie-
ranie konwencyj międzynarodowych.
Z państw, przedewszystkiem Francya weszła na tę drogę,
zawierając w kwestyi spadku konwencyę z Austryą 11 grudnia
1866 r., i takąż konwencyę z Rosyą, 1 kwietnia 1874 r.
Jednak mnożące się nieustannie stosunki międzynarodowe
1 Lainś, Etude sur le projet de la revision du codę civil belge. 1890.
O unii interparlamentamej 27
jednostek, uwydatniały coraz większą potrzebę konwencyj ogarnia-
jących znaczną ilość państw i nie co do pojedynczej kwestyi, ale co
do całej grupy stosunków najczęstszych i najważniejszych.
Wielki zwolennik tej myśli włoski uczony i mąż stanu Man-
cini, w r. 1867 z upoważnienia swego rządu, rozpoczął starania,
aby skłonić Francyę, Belgię i Niemcy do zawarcia z Włochami kon-
wencyi ogarniającej przepisy prawne co do cudzoziemców, ale bez-
skutecznie. W r. 1874 starania w tym duchu podjął rząd holen-
derski, w r. 1881 rząd włoski, również bez rezultatu.
Instytut prawa międzynarodowego wypracował nawet jako
podstawę do umów międzypaństwowych, zestawienie zasad prawnych
odnoszących się do tych kwestyj.
Pierwszą kodyfikacyę głównych zasad międzynarodowego prawa
prywatnego dokonano w południowej Ameryce, na kongresie w Mon-
tevideo w 1889 r. K
W Europie rzeczonej kodyfikacyi dokonano na konferencyach
odbytych w Hadze w r. 1896 i 1902. Uchwała z 14 listopada 1896 r.
jest następstwem obrad dwóch konferencyj, które z inicyatywy rządu
holenderskiego odbyły się w Hadze w 1893 i 1894 r. i zawiera
postanowienia odnoszące się do procedury cywilnej (Communication
d'actes judiciares ou extra-judiciaires. Commissions rogatoires. Cau-
tion »judicatum solvi«. Assistance judiciaire gratuite. Contrainte par
corps), została zaś podpisaną i ratyfikowaną przez: Belgię, Hiszpanię.
Francyę, Włochy, W. X. Luxemburg, Nassau, Holandyę, Portugalię,
Szwajcaryę, Szwecyę i Norwegię, Niemcy, Austryę, Danię. Rumunię,
Rosyę.
Uchwały z 12 czerwca 1902 r. były rezultatem trzeciej konferen-
cyi hagskiej z 29 maja 1900 r., obejmują one 3 konwencye: o mał-
żeństwie, o rozwodach i seperacyi, tudzież o opiece (le mariage. Ie
divorce et la separation de corps, la tutelle des mineurs) i zostały
podpisane przez Niemcy, Austryę, Belgię, Hiszpanię, Francyę, Wło-
chy, W. X. Luxemburg, Nassau, Hollandyę, Portugalię. Rumunię,
Szwecyę, Szwajcaryę2.
1 Kongres ten trwał od 25 sierpnia 1888 r. do 18 lutego 1889 r. Przyjęły
w nim udział: Boliwia, Brazylia, Chili, Paraguay, Peru, Argentyna, 1'ruguay.
Por. Meili, Die Kodifikation des internationalen Civil- u. Handelsrechts. Pradier-
Fodere, Le Congres de droit international sud-americain et les traites de Monte-
video. Revue de dr. intern. 1889 str. 217 i 561.
2 Asser, La codification du droit international privć. R. de dr. intern.
t. 25 str. 521, t. 26 str. 349, t. 28 str. 573. Asser, La convention de la Haye
9g Gustaw Roszkowski
Konwencya co do małżeństwa zawiera postanowienia jedynie
co do ważności małżeństw. Inne kwestye. a przedewszystkiem skutki
małżeństwa względem samych małżonków i ich dzieci, pozostawione
są przyszłej konferencyi.
Uprawnienie do zawierania małżeństw będzie ocenianem po-
dług praw narodowych (loi nationale) x każdego z przyszłych mał-
żonków. Jest rzeczą tych ostatnich udowodnić władzom w państwie,
w którem chcą zawrzeć małżeństwo, iż według oraw państwa do
którego należą, posiadają wszelkie warunki do zawarcia małżeństwa.
Dalsze postanowienia zawierają ograniczenia tej zasady na
korzyść praw państwa, w którem małżeństwo ma być zawartem.
W myśl konwencji co do rozwodów i seperacyj małżonkowie
wtedy tylko mogą wnieść skargę o rozwód lub seperacyę. gdy za-
równo prawo ich państwa (loi nationale), jak i prawo tego państwa
w którem skarga ma być wniesioną, dopuszczają rozwód lub se-
peracyę.
.Jeżeli strony w miejscu zamieszkania nie mogą żądać rozwodu
lub seperacyi, mogą od władz kompetentnych tego państwa żądać
środków prowizorycznych, dla przerwania wspólności ich pożycia.
Konwencya co do opieki stanowi, iż opieka nad małoletnim
ma być urządzoną przez prawo państwa, do którego on należy.
Jeżeli opieka nad małoletnim nie jest zorganizowaną podług
powyższej zasady, ustanawiają ją władze miejsca pobytu małole-
tniego, podług swoich praw.
W myśl ogólnych postanowień wszystkich tych konwencyj zo-
stały one zawarte na lat 5.
du 14 Nov. 1896. Asser. La conyention de la Haye 1901. Meili, Der erste euro-
paische Staatencongress iiber internationales P/ivatrecht Wien. 1894. Meili, Das
internationale Privatrecht und die Staatenkonferenz in Haag. Ziirich 1900. Do-
cuments relatifs a la troisieme Conference de la Haye pour le droit internatio-
nal prive. La Haye 1900. Laine. La conference de Haye rclative au droit inter-
national prive. Journal de droit int. prive. 1894—5. 1901—2. Renault, Les con-
ventions de la Haye (1896 et 1902; sur la droit international prive. Paris 1903.
Renault. Le droit international prive et la Conference de la Haye. Annales de
1'Ecole librę des seiences politiąues, 1894, str. 310. Roszkowski, Ueber die Be-
schlusse der Haager Konferenzen vom 12 Juni 1902. Ztechr. fur Vólkerrecht
u. Bundesstaatsrecht herausg. von Kohler u. Oppenheim Bd. III.
1 Wyraz narodowe wzięty tu jest w znaczeniu politycznem a nie etnogra-
ficznem, i oznacza właściwie państwo, do którego narzeczeni należą.
O unii interparlamentarnej 29
Milcząco zostają one przedłużone na dalszych lat 5, jeżeli nie
zostały wypowiedziane.
Wypowiedzenia mogą nastąpić na 6 mieś. przed upływem lat 5.
Powyższe konwencye mogą być przyjęte tylko przez państwa,
które w konferencyach hagskich brały udział (Conventions fermees).
Przystąpienie państw innych, możliwem jest tylko za zgodą
państw powyższych.
Unia interj parlamentarna żąda. ażeby wszystkie państwa po-
wyższe uchwały wprowadziły u siebie w życie.
Z powyższego przedstawienia okazuje się. iż nie jest to zu-
pełnie łatwe zadanie dla państw, które na trzech konferencyach
hagskich nie były reprezentowane. Jednak, pomijając tę trudność
żądanie powyższe jest słusznem.
Kodyfikacya w tych konwencyach zawarta, aczkolwiek nie
wyczerpuje całego międzynarodowego prawa prywatnego, jednak
ogarnia najważniejsze kwestye i toruje drogę do dalszej kodyfikacyi.
Postanowienia praw w pojedynczych państwach co do cywilnych
stosunków jednostek w związku międzynarodowym, są bardzo roz-
maite, i kodyfikacya dokonana w Hadze ma na celu przedewszyst-
kiem jednolitość prawnych postanowień zaprowadzić w kwestyach
najważniejszych, i. j. w rzeczach małżeństw, rozwodów i seperacyj.
Zasada, na której oparto konwencye jest słuszna. Dotąd ście-
rały się w prawodawstwach: zasada prawa miejsca zamieszkania (loidu
domicil) i prawa państwa, do którego jednostka należy (loi national).
Konwencye przyjęły tę ostatnią. Małżeństwo, we wszelkich z niego
wynikających stosunkach, dotyczących jego ważności lub rozwiąza-
nia, powinno być oparte na jednem tylko prawie, mianowicie na
tem, które jest najbliższem jednostki, które wszelkie jego stosunki
przenika, a więc na prawie państwa, do którego jednostka należy.
Miejsce zamieszkania może ulegać zmianie, ze zmianą stosunków
życiowych, ono więc stałości i niezmienności o którą tu idzie, nie
przedstawia.
Postanowienia konwencyi, choć niewątpliwie liberalnym duchem
przeniKnione. szanują jednak względy religijne, ale ich ważność od-
noszą tylko do państwa, którego prawodawstwo w rzeczach mał-
żeństwa form religijnych wymaga.
Austro-węgierska monarchia konwencye podpisała, przedłożenie
konwencyj z 1902 r. radzie państwa dotąd nie nastąpiło. Stanie się
30 Gustaw Roszkowski
to po przeprowadzeniu pod tym względem porozumienia między
obiema popowami monarchii.
Konwencya z r. 1896 parlamentowi przedłożoną nie będzie,
gdyż odnosi się do form proceduralnych i zasad prawa materyal-
nego nie zawiera.
i. Unie międzynarodowe.
Unie międzynarodowe należą do najnowszych, ale zarazem
i najważniejszych urządzeń w międzynarodowym związku państw.
Ten ostatni, długi czas zajmował się przeważnie politycznemi
sprawami państw. W kolei czasu jednak, sprawy społeczne, eko-
nomiczne i duchowe doszły do tego stopnia rozwoju, iż już nie
wystarczało urządzanie i regulowanie ich przez prawo w granicach
jednego państwa. One zyskiwały coraz więcej charakter międzyna-
rodowy, i okazała się konieczność zapewnienia im opieki międzyna-
rodowego związku państw przez prawo narodów.
Ażeby tej potrzebie zadość uczynić, począwszy od lat sześć-
dziesiątych w. XIX-go, poczęły się tworzyć w obrębie międzynaro-
dowego związku państw, związki kilkunastu lub więcej państw, ma-
jące na celu wspieranie się ich nawzajem w kwestyach społecznych.
Związki te noszą nazwę Unij międzynarodowych.
Znamieniem tej nowej formy połączeń państw jest: 1) że one
służą dla celów nie politycznych, ale społecznych; 2) że one mają
organ zarządzający ich sprawami, t. z. biuro (urząd międzynaro-
dowy), zostający pod kontrolą rządu tego państwa, w którem to
ostatnie ma swoją siedzibę; 3) że co pewien czas odbywają się
międzynarodowe konferencye dla spraw Unii.
Podstawą Unii jest traktat otwarty, t. z., że każdej chwili
państwa do Unii nienależące, mogą do niej przystąpić.
Doniosłe znaczenie tej najnowszej formy międzynarodowych
połączeń państw spoczywa w tern:
1) że one zapewniają opiekę prawa narodów i związku
międzynarodowego dla spraw społecznych, pierwszorzędnego zna-
czenia dla kulturalnego rozwoju narodów; a przez to przynoszą
dowód, iż związek międzynarodowy tak się rozszerza, iż nie tylko
ogarnia sprawy polityczne, ale i wszelkie sprawy i stosunki oświe-
conych narodów.
2) Ze świadczą, iż państwa dzisiejsze wszelkie wzajemne sto-
sunki pragną mieć rządzone przez prawo;
O unii interparlamentarnej 31
3) że one zacieśniając węzły między państwami, stają się no-
wem ogniwem łączącem mocarstwa i utrwalającem pokój;
4) że one ułatwiając państwom urzeczywistnienie zadań spo-
łecznych wielkiej wagi, torują drogę do postępu kultury.
Dziewięć dotychczas istniejących Unij. dają się rozdzielić na 4
grupy, podług natury ich przedmiotu, a mianowicie: 1) Unie doty-
czące środków komunikacyjnych (Unia pocztowa, telegraficzna i Unia
dla transportów kolejowych), 2) Unie dotyczące stosunków ekonomi-
cznych (Unia dla publikacyj traktatów cłowych, tudzież Unia dla
miar i wag); 3) Unie dla celów duchowych (Unia geodety czna, Unia
dla własności literackiej i przemysłowej); 4) Unia dla zniesienia
handlu niewolnikami.
Konferencya bruxelska (1895) uznała wielką użyteczność Unii
i urzędów międzynarodowych (Unions universelles et des offices in-
ternationnaux), i przepowiada ich rozwój. Specyałnie wyraża ona
życzenie, aby wkrótce powstała Unia dla publikacyi traktatów x.
5. Prawa cudzoziemców.
Uchwały Unii interparlamentarnej co do cudzoziemców, zale-
cają przedewszystkiem państwom przyjęcie uchwał powziętych co
do tej kwestyi przez 1'Institut de droit international, a oprócz tego
zawierają szereg postanowień specyalnych.
Postanowienia te obejmują 3 kwestye:
dozwolenie cudzoziemcom wstępu na tery tory um państwa;
prawne stanowisko cudzoziemców;
wydalanie cudzoziemców.
Co do pierwszej kwestyi, tj. co do do£ wolenia cudzoziemcom
wstępu na terytoryum państwa, Unia wyraziła opinię, że:
1) państwa powinny ogłosić warunki pod któremi cudzoziemcy
będą mieli wstęp na ich terytorya.
2) Cudzoziemcom nie powinien być zabroniony wstęp na te-
rytoryum państwa ani stale, ani w sposób ogólny, ani dla ochrony
pracy krajowców. Może zaś być w interesie publicznym i z przyczyn
bardzo ważnych, wstęp cudzoziemców ograniczony, lub czasowro za-
broniony: z powodu wojny, rozruchów wewnętrznych lub epidemii.
Co do prawnego stanowiska cudzoziemców, Unia jest zdania:
1) iż cudzoziemcy powinni używać na równi z krajowcami
Resolutions des confśrences Bruxelles 1911, str. 56.
32 Gustaw Roszkowski
praw cywilnych, mieć prawo prowadzenia handlu i nabywania wła-
sności nieruchomej.
2) Specyalna opieka prawna powinna być rozciągniętą nad
tymi cudzoziemcami, którzy mają w państwie zamieszkanie, lub po-
siadają zakład przemysłowy albo handlowy.
Co do wydalań cudzoziemców, Unia rozróżnia: wydalenia en
masse i wydalenia jednostek.
Wydalania en masse mogą mieć miejsce: na czas wojny, albo
na czas oznaczony (z powodu rozruchów wewnętrznych).
Wydalania indywidualne mogą dotyczyć:
1) tych co żyją z dobroczynności publicznej,
2) tych którzy są winni lub podejrzani o zbrodnię, lub o za-
mach na państwo,
3) tych. którzy się wcisnęli do państwa mimo zakazu.
4) tych, którzy są dotknięci chorobą epidemiczną.
Osoby skazane na wTydąlenie, powinny mieć prawo odwołania
się do sądu wyższego, lub do władzy administracyjnej. Wydalenie
pomimo wniesionego rekursu, powinno być tylko prowizorycznem.
W każdym razie, wydalanie powinno być wykonywanem z wzglę-
dnością, a z wydalań robione być powinny sprawozdania parlamen-
tom, lub przez urzędowe publikacye.
Życzenia Unii interparlamentarnej w pierwszej kwestyi, t. j.
co do dopuszczania cudzoziemców na terytorya państw, odpowiadają
obecnemu prawu, narodów i dzisiejszej praktyce państw, i są z tego
powodu zbyteczne. Ogólne i stałe zabronienie wstępu cudzoziemcom,
byłoby wręcz zasadom, na których się opiera dzisiejszy związek
międzynarodowy państw przeciwnem, i dlatego nie praktykuje się
w obrębie togo związku nigdzie. Czyniły to dawniej niektóre pań-
stwa wschodnie, a przedewszystkiem Chiny i Japonia, ale i dziś one
tego nie robią. Natomiast słusznem jest, że państwa, w wykonaniu
swego zwierzchnictwa terytoryalnego stawiają pewne warunki dla
wstępu cudzoziemców, lub zabraniają go osobom niebezpiecznym dla
porządku i bezpieczeństwa publicznego, jak zbrodniarzom, ubogim,
lub dotkniętym epidemicznemi chorobami. Postanowienia co do tego
są ogłaszane w ustawach krajowych lub w traktatach (Niederlas-
sungs, Freundschafts- u. Niederlassungs, wreszcie Handels-Vertrage).
Równie się rzecz ma i co do prawnego stanowiska cudzo-
ziemców. W państwach cywilizowanych cudzoziemcy mają zape-
O unii interparlamentarnej 33
wnioną zupełną prawną obronę swojej osoby i własności l i w re-
gule zrównani są z krajowcami pod względem praw cywilnych (Cod.
Nap. art. 11. kodeks włoski, art. 3). W jednych państwach równość
ta jest zastrzeżoną pod warunkiem wzajemności, w innych, jak
we Włoszech, w Hiszpanii i w Holandyi, bez tego ograniczenia. Tam
gdzie pod tym względem, w myśl obowiązującego ustawodawstwa,
istnieją pewne ograniczenia cudzoziemców, np. co do prawa wyta-
czania powództwa przed sądy miejscowe w pewnych sprawach,
tam państwo przez traktaty z obcemi państwami niewłaściwość
tę usuwa. Tak n. p. zrobiła Francya. Inne zaś ograniczenia proce-
sowe, jak co do prawa ubóstwa i obowiązek dostarczania kaucyi
w procesie, wynikają z natury stosunków i mają uzasadnienie w usta-
wodawstwie państw pojedynczych.
W pewnych specyalnych stosunkach, n. p. w kwestyi t. z. wła-
sności literackiej i przemysłowej, zrównanie cudzoziemców z kra-
jowcami przeprowadzone jest na podstawie umów międzynarodo-
wych (Union internationale pour la protection des oeuvres litteraires
et artistiąues), Konwencya berneńska z 9 września 1886 r. (Union
internationale pour la protection de la proprietó industrielle). Kon-
wencya paryzka z 20 marca 1883.
Pod względem politycznym, cudzoziemcy są niżej postawieni od
krajowców o tyle, że nie mają tych praw politycznych, które dają
udział krajowcom w wykonywaniu władzy, n. p. praw wyborczych,
natomiast na równi z krajowcami korzystają z prawa stowarzyszeń,
zgromadzali, ochrony mieszkania, wolności prasy, swobody wyznań
i t. d.
Swoboda zajmowania się handlem jest dziś także cudzoziem-
com zapewnioną. Ograniczenia, które pod tym względem w niektó-
rych państwach istniały (Szwecya do r. 1864, Dania do r. 1873 i i.)
w ostatnich czasach zostały zniesione. Istnieją one tylko na Wscho-
dzie (Chiny. Japonia), ale i tam coraz więcej znikają.
Znikły także wszelkie dawne ograniczenia cudzoziemców co
do prawa dziedziczenia, przenoszenia spadku poza granice państwa
i co do swobody wiary. Uprzywilejowane natomiast stanowisko mają
cudzoziemcy przez to, iż nie pełnią powinności wojskowej.
Z zupełną natomiast słusznością Unia domaga się zniesienia
1 Obrona ta ma szczególne znaczenie w państwach wschodnich, jak Persya,
Japonia, Chiny itd.
Roszkowski. 3
34
Gustaw Roszkowski
istniejącego w niektórych państwach (Anglia. Stany Zjednoczone,
Szwecya) ograniczeń cudzoziemców w prawie nabywania własności
nieruchomej. Ukaz rosyjski z 1887 r. stoi w sprzeczności nie tylko
z prawem narodów, ale i wogóle z wymaganiami dzisiejszej cy-
wilizacyi.
Przedewszystkiem zaś wielkiej wagi są uchwały Unii w kwestyi
wydalania cudzoziemców.
Prawnv stan tej kwestyi w związku międzynarodowym jest
obecnie następujący:
W czasie wojny państwa aż do najnowszych czasów wydalały
obywateli państwa nieprzyjacielskiego. W r. 1870 wydalono z Francyi
z górą 100.000 Niemców, a w tern 40.000 z samego Paryża. Ale
ten barbarzyński zwyczaj w paru ostatnich wojnach: rosyjsko-
tu reckiej (1877 r.). chińsko-japońskiej (1894 r.) i hiszpańsko -amery-
kańskiej (1898 r.) został zaniechany. Są nawet umowy międzynaro-
dowe, które zastrzegają niestosowanie wydalania na wypadek wojny,
np. traktat Niemiec z Nicaraguą.
W czasie pokoju państwa mają prawo wydalać cudzoziemców,
a h> państwo do którego oni należą, lub dawniej należeli, ma obo-
wiązek ich przyjąć, nawet choćby oni w niem utracili obywatelstwo,
jeśli nie nabyli innego l. Jednakże wydalanie to odnosi się do jedno-
stek niebezpiecznych dla państwa, i są traktaty, w których wyraźnie
jest zastrzeżonem wydalenie tylko z ważnych przyczyn i za uwia-
domieniem agenta dyplomatycznego. Samowolne wydalanie, jak nie-
mniej wydalanie uwłaczające państwu, do którego wydaleni należą,
jako przeciwne zasadzie związku międzynarodowego (prawo do sza-
cunku i do utrzymywania międzynarodowych stosunków) uprawnia
do skarg w drodze dyplomatycznej i do retorsyi. Masowe wydalanie
tak częste w starożytności, dziś nie powinno mieć zastosowania.
A jednak, w r. 1869 Greków wydalono z Turcyi, a w r. 1886 Po-
laków z Prus i Niemców z Rosyi. To ostatnie było niewątpliwie
aktem prawu narodów i cywilizacyi uwłaczającym, i przez to kwestya
wydalań cudzoziemców weszła na porządek dzienny stosunków mię-
dzynarodowych.
Instytut prawa międzynarodowego proponuje przyjęcie nastę-
pujących zasad:
W zasadzie każde państwo udzielne może zarówno dopuszcza-
1 Zorn, Grundziige des Yólkerrechts. Leipzig 1903. S. 162.
O unii interparlamentarnej 35
nie cudzoziemców na swoje terytoryum, jak i ich wydalanie, urzą-
dzić w sposób który za stosowny uzna. Zasady wykonania tego
prawa powinno państwo ogłosić dla wiadomości osób interesowanych.
Wydalanie możebnem jest z powodu wojny lub rozruchów
wewnętrznych, tudzież w czasach spokoju. Wydalanie w dwóch
pierwszych wypadkach będzie czasowem. Wydalanie w czasie spo-
koju odnosi się do jednostek (l'expulsion ordinaire), i do pewnych
kategoryi jednostek (l'exp. extraordinaire).
W kwestyi wydalania jednostek, należy rozróżnić jednostki
mające zamieszkanie, lub zakład handlowy, od tych które tego nie
mają.
Decyzya co do wydalania z powodami, powinna być przed jej
wykonaniem stronie interesowanej doręczoną.
Wydalanie nadzwyczajne powinno mieć miejsce wskutek spe-
cyalnej ustawy lub przynajmniej rozporządzenia, opublikowanego
na pewien czas (np. na 6 mieś.) x.
Postanowienia te o wiele lepiej normują kwestyę, niżeli uchwały
Unii.
6. Kodyfikacya prawa narodów.
Na konferencyi w Christianii 1899 r. Rada interparlamentarna
została wezwaną o wypracowanie kodeksu prawa międzynarodowego,
określającego prawa i obowiązki państw, i o przedłożenie go do obrad
na jednej z następnych konferencyj interparlamentarnych. (Rezol. 2).
Kwestya kodyfikacyi prawa narodów, którą się Unia interpar-
lamentarna zajmowała, ma swoją historyę.
Oddawna, zarówno w świecie naukowym jak i dyplomatycznym,
uznawaną jest potrzeba skodyfikowania prawa narodów.
Prawo zwyczajowe, mimo wielkich swoich zalet, polegających
głównie na tern, że ono w bezpośrednim zostaje związku z życiem
i pod wpływem jego potrzeb wytwarza się i zmienia, przedstawia
zawsze le niedogodności, że nie jest dokładnie określonem i że
w praktyce pozostawia wiele wątpliwości co do tego, co obowiązuje
a co ulegając zmianom czasu i wypadków, obowiązywać już prze-
stało.
Obok prawa zwyczajowego, istnieje w niezliczonej ilości trak-
tatów mnóstwo reguł, które są prawem dla stron które traktaty za-
warły lub do nich przystąpiły. Liczba umów międzynarodowych
1 Annuaire de Hnstitut. X, str. 245, XII, str. 218.
3*
36 Gustaw Roszkowski
rośnie z postępem czasu, a nadewszystko wzmaga się liczba trakta-
tów ogólnych, obowiązujących w wielkiej ilości państw, a nawet
w całym związku międzynarodowym, co jest zarówno dowodem
ujednostajnienia się potrzeb w całym międzynarodowym związku
pod wpływem ujednostajnienia się cywilizacyi, jak i tego, że pań-
stwa uznają coraz więcej potrzebę uregulowania wzajemnych ich
stosunków przez prawo dokładnie określone i jednolite.
Ale zawsze jeszcze największa ilość jest traktatów, które tylko
do dwu lub więcej państw- się odnoszą. W nich rozprószone są zasady
postępowania bardzo rozmaite. Otóż duchowi nowszego czasu odpo-
wiada coraz więcej ujednostajnienie praw, i stąd dążność do kody-
fikacyi prawa narodów.
Dążność ta przejawiła się po raz pierwszy w końcu XVIII-go
stulecia. Zgromadzenie narodowe we Francyi w d. 28 paździer. 1792
poleciło Abbe St. Gregoire ułożenie zasad prawa narodów. Elaborat jego
wszakże nie został przez konwent przyjęty. W XIX wieku, pierwszy
poruszył tę sprawę J. Bentham i sam projekt prawa narodów uło-
żył. Wstępując w jego ślady, w drugiej połowie z. w. wypracowali
projekty kodeksu prawa narodów: August Parodo, Alfons Domin
de Petrushevecz, Bluntschli i Dawid Dodley-Field. Projekty te są
różnej wartości. Najsłabszy z nich — najpierwszy, gdyż w nim
więcej jest poglądów autora, niżeli zebranych reguł prawa zwycza-
jowego i umownego. Projekt Bluntschlego nie uwydatnia również gra-
nicy między postulatami nauki, a prawem dziś obowiązuj ącem. Naj-
lepsze są projekty Petrushevecza i Fielda. Pierwszy z nich odznacza
się ścisłością prawniczą, ostatni, oparty jest na bogatym materyale
prawa obowiązującego i na praktyce rządu Stanów Zjednoczonych.
Żaden jednak z tych elaboratów nie był przedmiotem obrad repre-
zentantów państw.
Z czasem powstawać zaczęły stowarzyszenia dla sprawy ko-
dyfikacyi: 1'Institut de droit international, Association pour la re-
formę et la codification du droit des gens w r. 1873 (to ostatnie
dziś pod nazwą Association du droit international działające), wre-
szcie w r. 1880 w Petersburgu rosyjskie towarzystwo dla popierania
kodyfikacyi prawa narodów.
Najdonioślejsze rezultaty wydały prace Instytutu, który wy-
pracował duży szereg projektów kodyfikacyi prawa narodów: co do
wydawania przestępców, co do prawa wojny, co do procedury w są-
O unii interparlamentarnej 37
dach polubownych dla sporów państw, co do międzynarodowego
prawa prywatnego, wykonywania wyroków sądów zagranicznych itd-
W pracach tych towarzystw, przyjmują udział najpierwsze
naukowe znakomitości świata.
Nie brak jednak i przeciwników kodyfikacyi, którzy sądzą, że
ona oderwie prawo narodów od związku z życiem, i nie uzyska
nigdy powszechnego przyjęcia w całym związku międzynarodowym
Oba te zarzuty nie są uzasadnione. Każda kodyfikacya jest
skrystalizowaniem prawa, unieruchomieniem go, ale nie rozrywra
w zupełności jego związku z życiem, gdyż pod jego wpływem ro-
dzące się nowe potrzeby, wywołują co pewien czas rewizye praw
skodyfikowanych i ich uzupełnienia.
Niesłuszność drugiego zarzutu wynika z dzisiejszych stosunków
dyplomatycznych. Coraz bardziej wzmaga się ilość umów, mających
moc obowiązującą w całym związku międzynarodowym, jak traktat
pocztowy, telegraficzny, co do własności literackiej i przemysłowej,
jak deklaracya petersburgska, jak konwencya genewska, jak uchwały
konferencyi pokojowej Hagskiej itd.
Słuszność w sporze o kodyfikacyę prawa narodów, spoczywa
w środku, między dwoma krańcowemi zdaniami. Kodyfikacya ta
jest potrzebną i przyniesie światu wielkie korzyści. Przez nią zosta-
nie prawo narodów ściśle określonem, ustali się jego znajomość,
a świat przekona się o użyteczności reguł tego prawa w praktyce,
ujednostajnia się one w całym związku państw, a nadto przeżyte
i duchowi czasu nieodpowiadające jego postanowienia przy kodyfi-
kacyi zostaną usunięte. Jednak kodyfikacya nie może być dokonaną
od razu, a tylko w miarę przygotowania do niej materyałów. Jest
wiele traktatów, zawierających mnóstwo materyałów b. cennych do
przyszłej kodyfikacyi pojedynczych działów prawa narodów. Tu na-
leżą: traktat wiedeński z 1815 i Akwizgrański z 1818 r., paryzki
z 1856, konfer. genewska z 1864 i 1906 r., traktat berliński z 1878,
Uinowy państw będące podstawą Unij międzynarodowych (pocztowej, te-
legraficznej etc.) uchwały konferencyj hagskich (pokojowej i dla miedz.
pr. pry w.). Tu należą także ustawy państw pojedynczych, odnoszą-
cych się do prawa nar., jak deklaracya rządu belgijskiego i francu-
skiego wydana w czasie wojny wschodniej w r. 1856, jak amery-
kańska ustawa o wojnie z 1863 r., ukaz rosyjski z 1877 r.. spe-
cjalnie co do prawa morskiego: zbrojna neutralność i Codę mari-
time z 1782 r. Tożsamo uchwały Instytutu cenny dla kodyfikacyi
38 Gustaw Roszkowski
stanowią materyał. Na tej podstawie mogą być projekta kodyfikacyi
przygotowane, które reprezentanci państw uczynią z czasem osnową
międzynarodowych konwencyj. które, na podobieństwo traktatu po-
cztowego, hagskiego i i. znajdą moc obowiązującą w całym miedz,
związku państw. Z tego wszakże wynika, że przygotowanie proje-
któw do kodyfikacyi nie może być zadaniem Unii interparlamen-
tarnej. Członkowie jej, należący do różnych parlamentów świata,
łączą się w Unii interparlamentarnej dla propagowania idei pokoju,
ale nie mogą się uważać za powołanych do podejmowania pracy,
do należytego wykonania której, potrzeba fachowej wiedzy. Parla-
menty nie składają się z samych znawców prawa narodów, a ci,
którzy nimi nie są, kodyfikować prawa narodów nie mogą. Kodyfi-
kacya nie polega przecież na spisywaniu improwizowanych reguł,
odpowiadających osobistemu zapatrywaniu piszącego. Kodyfikacya
jast zebraniem praw już istniejących i uzupełnieniem ich w duchu
potrzeb życia społecznego. Taka czynność wymaga fachowej wiedzy
prawniczej, której od każdego posła wymagać nie można.
Z tych powodów uchwała Unii skodytikowania prawa narodów
nie była słuszną, i dlatego nie została wykonaną.
7. Kwestya neutralności.
W czasie toczącej się wojny, każdemu państwu służy prawo
brać udział w niej, lub nie. czyli, w tym ostatnim wypadku, ogłosić
swą neutralność.
Neutralność ta jest tylko czasową, trwa bowiem jedynie do
końca wojny, i zupełnie od woli państwa i od spełnienia obowią-
zków z neutralności wynikających zawisłą. Są jednak państwa stale
neutralne1. One w żadnej wojnie udziału brać nie mogą, muszą
więc zachowywać bierną postawę w czasie wojny. Przez to ich sa-
modzielność jest ograniczoną. Za to jednak mają pewne prawa, ale
i im odpowiadające obowiązki. Im nie może być wypowiedzianą
wojna, tery tor yum ich nie może być terenem, na którymby państwa
walczące mogły walkę prowadzić. Obowiązkiem ich natomiast jest:
żadnemu państwu nie wypowiadać wojny i takie tylko zaciągać zo-
bowiązania, które nie prowadzą do wojny i które tylko w czasie
pokoju mogą być wykonane. Z tego wynika, że np. państwa stale
neutralne nie mogą zawierać przymierzy zaczepnych, bo to prowa-
dzi do wojny.
1 Liszt, Das Yolkerrecht. Berlin 1902 str. 45.
O unii interparlamentarnej 39
Dalszym obowiązkiem państw zneutralizowanych jest: nietylko
wykonywać obowiązki w ogóle do neutralności przywiązane, ale
także i wynikające z traktatu gwarantującego ich neutralność. One
nie mogą także dozwolić, aby na ich terytoryum robiono spiski
i przygotowania bądź to do rewolucyi w obcem państwie, bądź to
do wojny z jakiem bądź państwem- One wreszcie muszą wypełniać
obowiązki wynikające z ich udziału w związku międzynarodowym,
a nadto muszą być gotowe bronić swej neutralności.
Neutralizacya państw leży zarówno w ich interesie, jak i w in-
teresie związku międzynarodowego. W ich interesie, bo zapewnia
im stały pokój, w interesie zaś innych państw, gdyż dla mocarstw
sąsiednich daje gwarancyę nietykalności ich granic, dla wszystkich
zaś innych państw, gdyż utrudnia wojenną akcyę państw w ogóle
i toruje drogę do utrzymania pokoju. Dlatego, jeżeli do neutralności
czasowej wystarcza, że ją ogłosi państwo, które chce być neutral-
nem, do stałej neutralności potrzeba zgody na nią związku między-
narodowego, a nadto gwarancyi tej neutralności ze strony państw
paru. Zagwarantowaną neutralność posiadały dawniej Szwaj carya
(trakt. wied. Erklarung z 20 marca 1815 r., trakt, paryzki z 20
Nov. 1815. Helvetische Tagsatzung z 27 marca 1815 r. Wiener
Schlussakt z 9 ozerwca 1815 r. x), Wielkie Księstwo Luxemburskie
(trakt. Londyński z 11 maja)2, Belgia (Prot. z 20 stycznia 1831.
Vertrag d. achtzen Artikel z 24 czerwca 1831. Vertrag d. vierund-
zwanzig Artikel z 15 paźdz. 1831 r.)3.
Wyjątkowe stanowisko zajmuje neutralność państwa Kongo,
która w myśl konfer. berlińskiej z 26 lutego 1885 r. (art. 10 — 12
acte finał) jest tylko ograniczoną, i którą państwa gwarancyjne zobo-
wiązały się tylko szanować, ale nie bronić4.
Możliwą jest także neutralność pewnych części państwa, t. j.
jakiejś prowincyi, rzeki, kanału, cieśniny itd. Tak n. p. neutralność
Sabaudyi (trakt. wied. Acte finał art. 92), wysp Korfu i Paxos (trakt.
z 14 list. 1863 między państwami Pentarchii, i trakt, z 29 marca
1864 r.).
1 Państwa gwarancyjne: Rosya, Prusy i Austrya, Anglia i Portugalia,
Hiszpania i Szwecya.
* Państwa gwarancyjne: Rosya, Prusy, Austrya, Francya, Anglia i Włochy.
' Państwa gwarancyjne : Pentarchia.
4 Pierantoni. II trattato di Berlino del 1885 e lo stato independente del
Congo 1898.
40 Gustaw Roszkowski
W ostatnich czasach Dania oraz Szwecya i Norwegia wyrażały
zamiar uzyskania stałej neutralności \ ale związek międzynarodowy
nic dotąd w tej mierze nie postanowił.
Interparlamentarna konferencya brukselska z 1895 r. wyraziła
życzenie, ażeby, jeśli jakiebądź państwo, w drodze konstytucyjnej
ogłosi swą stałą neutralność, ta ostatnia została przez państwo uznaną.
Czionkowie Unii interpari. niech użyją swego wpływu, ażeby
sprawa ta została postawioną na porządku dziennym, następnej kon-
ferencyi dyplomatycznej. (Rezol. 1).
Na konferencyi interparlamenlarnej w Paryżu 1900 r. poru-
szoną została wielkiej wagi kwesty a neutralności. Żądania pod tym
względem nie zostały dokładnie sformułowane, ale wyrażono tę
myśl, że zachodzi konieczność ścisłego określenia prawnego sto-
sunku państw walczących do niebiorących udziału w walce, aby
usunąć dziś pod tym względem panującą niepewność i samowolę,
wobec których najdziwaczniejsze pretensye są pod tym względem
obecnie dopuszczalne. Konferencya wypowiedziała wreszcie zapatry-
wanie, że stosunek stron walczących do neutralnych, określony być
powinien nie tylko negatywnie, ale i pozytywnie, a wreszcie, że
powinien być opartym na ogólnych zasadach pokoju między pań-
stwami i na zasadzie równej państw udzielności. (Rezol. 1).
Wreszcie na konferencyi w Wiedniu (3 903) delegaci Norwegii
przedstawili usiłowania {odjęte przez państwa skandynawskie, ażeby
uzyskać sta«ą neutralność. Konferencya intei parlamentarna w^raziia
sympatyę dla tych usiłowań.
Z powyższych uwag Y.ynka, że uchwala k( nfer. brukselskiej
z r. 1895. (Rfsc.l 1). >Ze jeśli jakiebądź państwo ogłosi swą ne-
utralność sta<Ią. to państwa powinny ją uznać«. w obecnym stanie
międzynarodowych stosunków nie jest do przeprowadzenia. Dziś
stała neutralność jest instytucyą, którą Związek międzynarodowy
wytwarza w interesie państw wielu. Jeżeli zatem w tym ostatnim
nie leży uznanie stałej neutralności pewnego państwa, albo jeżeli
wprost przeciwnie — w interesie ogółu leży, ażeby pewne państwo
nie było uznanem stale za neutralne, chcćby ono stałej neutralności
dla siebie najbardziej pragnęło, ta ostatnia uznaną nie będzie.
Kiedy życzeniu konferencyi brukselskiej będzie mogło stać się
zadość w zupełności? Wtedy, gdy dążenie do utrzymania pokoju
1 A. Hedin, La neutralite des Etats scandinaves. Stockholm 1899.
O unii interparlamentarnej 41
w świecie stanie się jednym z celów Związku międzynarodowego
w rzeczywistości. Wtedy środkiem do tego celu będzie, ażeby jak
największa ilość państw stałą neutralność uzyskała.
Uchwała zaś konferencyi wiedeńskiej, witająca z uznaniem
starania państw skandynawskich o uzyskanie stałej neutralności,
charakterowi Unii interparlamentarnej odpowiada i jest na miejscu.
8. Agencya pokoju.
Na konfer. paryskiej w r. 19.00 podniesiono myśl stworzenia
dwóch instytucyi dla propagowania idei pokoju: agencyę pokoju
i biuro międzynarodowe dla zbierania i publikowania dokumentów
dyplomatycznych.
W obu tych sprawach niepowzięto uchwały, ale je do zba-
dania odesłano do Rady interparlamentarnej (Conseil interparle-
mentaire. Agencya pokoju (PAgence de la paix) miałaby być biurem
prasowem, przyłączonem do biura interparlamentarnego w Bernie,
i miałaby codziennie wydawać biuletyny o sprawie pokoju i bez-
płatnie je rozsyłać. Pomysł nie praktyczny. Sprawa pokoju nie po-
stępuje tak szybko, ażeby codziennie świat o tych zmianach uwia-
damiać. Natomiast zupełnie wystarczą sprawozdania coroczne biura
berneńskiego. Do codziennych relacyi. wystarczą zwykłe dzienniki.
Natomiast bardzo wielkiej użyteczności byłoby biuro dla zbie-
rania i publikowania dokumentów dyplomatycznych. Te ostatnie
przedstawiają oczywiście nadzwyczaj wielki interes nietylko dla
przyjaciół pokoju, ale dla polityków, historyków i wszystkich zaj-
mujących się politycznymi stosunkami świata. Dokumenta te są
mało dla kogo dostępne i dla tego opublikowanie ich choć w czę-
ści, byioby bardzo pożądanem.
9. Organizacya prasy.
Na konfer. paryskiej w 1900 r. hr. Apponyi, imieniem grupy
posłów węgierskich, postawił wniosek o zorganizowanie prasy w cy-
wilizowanym świecie, dla popierania sprawy pokoju.
Wniosek ten brzmiał (w streszczeniu) : Unia interp. wzywa
swe grupy o zorganizowanie w ich krajach prasy na korzyść idei
pokoju, na wzór dokonanej już podobnej organizacyi na Węgrzech.
Motywy tego wniosku, są jasne i proste. Ażeby z korzyścią
działać na rzecz pokoju, Unia musi pozyskać opinię publiczną dla
Ą_2 Gustaw Roszkowski
swej idei. Z pomiędzy różnych czynników oddziałujących skutecznie
na \vvrobienie opinii publicznej, jednym z najpotężniejszych jest
prasa.
W każdym kraju, mnóstwo jest ludzi którzy myślą myślami
dziennika, który czytają ; ale nawet i dla samodzielnych umysłów,
ciągłe przychylne traktowanie w dziennikach sprawy pokoju, nie
może być obojętnem. Artykuły te utrwalają i rozszerzają przeko-
nania dla idei pokoju korzystne, wyświetlają sprawę wszechstron-
nie, pouczają o jej postępie i o jej cywilizacyjnem znaczeniu, sło-
wem pozyskują umysły.
Wszyscy członkowie Unii uznali oczywiście odrazu wielką użyte-
czność usług prasy dla sprawy pokoju. Wielu mówców wystąpiło z go-
rącem poparciem wniosku hr. Apponyiego, wielu innych postawiło
wnioski uzupełniające. I tak : Beauąuier (franc.) proponował utwo-
rzenie agencyi prasy dla sprawy pokoju, połączonej z biurem
pokoju w Bernie, albo ewentualnie ustanowienie przy istniejących
już dziś znanych agencyach Havasa, Reutera. Wolffa i i. fachowych
referentów dla sprawy pokoju.
Ives Guyot proponował utworzenie biura międzynarodowego
mającego się zająć zbieraniem wszelkich dokumentów dotyczących
stosunków zewnętrznych państw, na podstawie których moźnaby
w prasie wyjaśniać kwestye sporne.
Oba wrnioski, zostały przez Unię przekazane Radzie interpar-
lamentarnej (Conseil. interp.) do zbadania.
Wniosek hr. Apponyiego został jednogłośnie uchwalony.
Wzorem proponowanej Unii prasy światowej miała być Unia
prasy węgierskiej. Statut tej Unii, jest właściwie projektem statutu
Unii prasy całego cywilizowanego świata. Unia ta ogarnia prasę
wszystkich państw, a dziennikarze jednego państwa tworzą grupy
narodowe. Otóż Węgrzy utworzyli pierwszą grupę narodową. Ta
ostatnia opierała się na następujących zasadach:1
Celem Unii jest systematyczne propagowanie idei pokoju i ar-
bitrażu.
Członkowie Unii są dziennikarzami (redaktorowie i współpra-
cownicy), którzy zobowiązują się służyć idei pokoju.
Członkowie Unii z jednego państwa, tworzą grupę narodową.
1 Union interparlamentaire. Compte rencie de la X Confer. Paris 1900
str. 155.
O unii interparlamentarnej 43
Grupy te łączą się w organizacyi międzynarodowej.
Unia prasy wchodzi w stosunki z Unią interparlamentarną,
aby tern skuteczniej razem dożyć do wspólnego celu.
W ramach statutu Unii. grupy narodowe uchwalają sobie re-
gulamin.
Członkowie Unii płacą 5 fr. rocznie, na cele swej grupy i or-
ganizacyi międzynarodowej.
Grupy narodowe raz na rok łączą się w zgromadzenia ogólne.
Dziennikarze z państw w których Unia nieistnieje, mogą być
zaproszeni do obrad, ale bez prawa głosowania.
Organami Unii są : stała Rada i biuro centralne.
Każda grupa wybiera 2 członków Rady. na 3 lata.
Zadaniem Rady jest : przygotowanie obrad zgromadzenia, wy-
konanie jego uchwał (łącznie z biurem), i prawo inicyatywy w spra-
wach Unii.
Biuro zgromadzenia ogólnego jest biurem centralnem, przez
rok, aż do następnego zgromadzenia. Ono załatwia sprawy bieżące
Unii. pośredniczy między grupami Unii i Unią prasy a Unią interp.,
zarządza funduszami Unii.
Myśl, założenia Unii prasy całego świata dla pożytku idei po-
koju, wypowiedziana przez hr. Apponyiego, została jednogłośnie
przez Unię interparl. w Paryżu przyjętą, ale na tem zakończył się
cały dla niej zapał. Naj pierwsze węgry okazały gotowość do pra-
ktycznego urzeczywistnienia tej myśli ; za niemi poszła Szwajcarya
i Portugalia — w innych państwach myśl powyższa nie znalazła
poparcia. Skutkiem tego p. Gobat, na posiedzeniu Unii w Wiedniu
w r. 1903 1 oznajmił: iż zorganizowanie prasy niemoźe być prze-
prowadzonem, co zgromadzenie przyjęło do wiadomości.
Tego postanowienia żałować należy. Zostało ono powziętem
za wcześnie i z wielką szkodą dla sprawy samej.
Idea pokoju, nierozszerzy się należycie w masach, bez gorą-
cego poparcia prasy. Przy tem rozpowszechnieniu czytania dzien-
ników co dziś. systematyczne zalecanie zamiłowania pokoju jest nie-
wątpliwie jednym z najdzielniejszych środków pozyskania dla niej
szerokich warstw społecznych.
Zawcześnie jednak żądano od razu organizacyi prasy całego świata.
Najprzód potrzeba tę ostatnią pozyskać, a potem można mówić ojej
Compte rende de la XI Confer. Yienne 1903 str. 93.
44 Gustaw Roszkowski
organizacyi. Do pozyskania zaś prasy dla idei pokoju, jeszcze bar-
dzo daleko. Namawianie, werbowanie, nie przyda się na nic. Prasa
wpływa na przekonania społeczne, a z drugiej strony jest ich wy-
razem. Utrwalenie się zamiłowania pokoju w szerszych niż to dziś
ma miejsce warstwach społecznych, znajdzie wyraz i w prasie.
Należy więc jednocześnie dbać o jedno i drugie. Reforma nauki hi-
storyi w szkołach, ustanie gloryfikowanie tylko wojen w nauce hi-
storyi, wykazywanie dobrodziejstw płynących dla ludzkości z po-
koju, pozyska młode umysły dla idei pokoju, a za tern pójdzie
z czasem opinia publiczna i prasa, i wtedy będzie pora myśleć o or-
ganizacyi tej prasy. Dziś zwolennicy pokoju powinni się starać po-
zyskiwać jak największe codzienne, dzienniki w każdem państwie.
Za niemi pójdą inne, mniejsze wydawnictwa. Ta zaś prasa ma-
leńka, specyalnie dla sprawy pokoju w różnych państwach obecnie
powstała i jej wyłącznie poświęcona, niewiele zdziała, gdyż jest mało
czytaną, a nadewszystko ona nie reprezentuje opinii mas.
Sprawa więc pozyskiwania prasy, i zużytkowania jej dla pro-
pagowania idei pokoju, nie powinna zejść z porządku dziennego
obrad Unii, powinna być wznowioną, choć załatwienie jej nie może
nastąpić prędko.
10. Kongres międzynarodowy.
Parlament świata.
Projekt grupy amerykańskiej. (Bartholdt).
Unia, na konferencyi w Brukselli (1905) poleciła do przyjęcia
drugiej konferencyi pokojowej w Hadze projekt następujący :
Ustanawia się kongres międzynarodowy, złożony z dwóch Izb:
Senatu i Izby deputowanych.
W Senacie każde państwo ma mieć 2-ch członków, a w Izbie
deputowanych mieć będzie liczbę posłów odpowiednią do jego
handlu międzynarodowego.
Kadencya trwa lat 8.
Większość głosów rozstrzyga.
Konieczną jest zgoda obu Izb.
Każde państwo może się z kongresu usunąć każdej chwili.
Debaty kongresu dotyczą tylko stosunków państw.
Kongres uchwala reguły dla tych stosunków.
Reguły te powinny być uznane za prawo, z wyjątkiem tych, które
dawniej określone już zostały przez parlamenty państw odrzucone.
O unii interparlamentamej 45
Państwa wzajemnie traktować się powinny jako równe sobie.
Każde państwo należąc do kongresu, może się zbroić dowolnie.
Wojna będzie uważaną za akcyę legalną, wyjąwszy, jeżeli
różne państwa zgodziły się zapomocą traktatów na rozstrzygnięcie
sporów przez sąd.
Zbrojne siły państw powinny być do rozporządzenia kongresu,
dla wykonania decyzyi Trybunału w Hadze. 1
Dla rozważenia tego projektu, została przez Unię wybrana
komisya2, która odbyła 3 posiedzenia: 1) 18 i 19 lutego 1905 r.,
2) 19 i 20 kwietnia 1906 r. i 3) 2 czerwca 1906 r.
Zaraz na 1-em posiedzeniu zgłoszone zostały w tej kwestyi
dwa nowe wnioski.
Sam wnioskodawca, mianowicie p. Bartholdt, przyszedłszy do
przekonania, że nie nadeszła jeszcze pora do tworzenia międzyna-
rodowego parlamentu, przedstawił projekt Komitetu, albo Rady
państwa (Comite ou Conseil d'Etat) dla spraw zewnętrznych. Ten
komitet złożony z ludzi bardzo wybitnych, z kwestyami międzyna-
rodowemi bardzo obeznanych, miałby odbywać peryodycznie posie-
dzenia dla międzynarodowych spraw bieżących i dążyć do jedno-
litej akcyi z organami rządów państw pojedynczych.
Pan d' Estaurnelles de Constant zaproponował zaś utworzenie
międzynarodowego Ministerium, w zastępstwie za trudny do utwo-
rzenia parlament międzynarodowy.
Na ostatniem posiedzeniu, w d. 2 czerwca 1906 r. w Brukseli
odbytem, ostatecznie nie uchwalono żadnego z powyżej przytoczo-
nych wniosków, zgodzono się natomiast że:
1) konferencje pokojowe w Hadze powinny się odbywać stale
peryodycznie;
2) państwa powinny upoważnić swych delegatów na drugą konfe-
rencyę hagską, do utworzenia stałej Rady, mającej za zadanie kon-
dyfikacyę i rozwój prawa narodów, oraz doprowadzenie, ile można,
do zgody prawodawstw państw pojedynczych z prawem narodów ;
3) przeprowadzić zmianę statutu Unii i przedłożyć Konferen-
cyi wnioski co do zmiany art. 2, 4, 6 i 8 statutów.
Wszystkie te 3 punkta były pierwotnie tj. na pierwszem po-
siedzeniu, inaczej stylizowane.
1 Rćsolutions des Confćrences. Brukselles 1911 str. 93.
2 Komisya ta, nosiła pierwotnie nazwę: Commission pour le parlement
international, później została nazwaną Commission de reorganisation.
46 Gustaw Roszkowski
W punkcie 2-im miano na myśli, aby w państwach pojedyn-
czych utworzone były Komitety dla spraw zagranicznych, a prócz
tego Rada centralna.
Co do punktu 3-go. radzono zastanowić się. czy Unia inter-
parlamentarna niemogłaby z czasem przeistoczyć się w Kongres
międzynarodowy? B\Tłoby bowiem niewątpliwie pożądanem, ażeby
Unia miała coraz więcej charakter prawdziwej reprezentacyi mię-
dzynarodowej. Innemi słowy : jest pożądanem ażeby Unia była
wiernym wyrazem ciał prawodawczych w pojedynczem państwie.
Do tego, za konieczną uznano reorganizacyę Unii.
Punkt 1-y, na drugiem posiedzeniu miał bardzo dobrą re-
dakcyę : Byłoby korzystnie przekształcić 2-gą konferencyę hagską
na kongres międzynarodowy, zbierający się automatycznie i peiyo-
dycznie.
11. Uchwały dotyczące wyników konferencyi pokojowej w Hadze, z 1899 r.
Konferencya mterparlamentarna w Chnstanii z 1899 r. a) wy-
raziła powinszowania naczelnikom państw i rządom na konferencyi
w Hadze reprezentowanym, z powodu wyników konferencyi hagskiej;
b) wyraziła radość iż uchwały tej ostatniej wypadły w duchu or-
ganizacyi sądów polubownych uchwalonej przez konferencyę inter-
parlamentarną w Brukselli 1896 r., a nadto nadzieję, że dzieło
w Hadze zaczęte, doczeka się w przyszłości dalszego rozwoju i wy-
kończenia. W tym celu. konferencya interparlamentarna ofiarowała
swój współudział. (Rezol. 3).
Z powodu wojny w południowej Afryce, wybuchłej bezpośre-
dnio po ukończeniu konferencyi hagskiej, Rada interparlamentarna,
na posiedzeniu swem odbytem w Brukselli 2 września 1901 r. wy-
stosowała pisma zarówno do Biura międzynarodowego w Hadze
jak i do hollenderskieeo Ministra spraw zagranicznych, jako prezy-
denta międzynarodowej rady administracyjnej, z wyrażeniem ży-
czenia :
a) ażeby knnwencya hagska została ogłoszoną jako otwarta,
ażeby do niej mogły przystąpić państwa, któe wt jej zawarciu
udziału niebrały ;
b) ażeby zasady prawa wojny, były powszechnie ściśle stosowane;
c) ażeby w każdym sporze państw, stosowane były zasady w Ha-
dze przyjęte co do procedury w sądach polubownych.
Konferencya w Chrystianii wyraziła :
O unii interparlamentarnej 47
a) nadzieję, że państwa w razie sporów, będą się stosować do
uchwał hagskich;
b) wyraziła żal, że tego nie uczyniono w sporze Anglii z repu-
blikami południowej Afryki ;
c) wyraziła życzenie, ażeby zbrojna interwencya mocarstw w Chi-
nach, dla ukarania popełnionych tamże okrucieństw, nia miała
za skutek nowych zdobyczy, mogących wywołać wojnę po-
wszechną, ale że przeciwnie ona będzie początkiem zorgani-
zowanej i trwałej Unii państw. (Rezol. 5 i 6).
W sprawie uzupełnienia postanowień konferencyi hagskiej,
konf. interparl. w Christianii wyraziła zdanie :
a) iż jest pożądanem. ażeby zdanie sporu na sąd polubowny
(arbitrage) było obowiązuj ącem, o ile to nie będzie przeciwnem
niepodległości państw ;
b) ażeby wszystkie państwa mogły przystąpić do konwencyj
hagskich;
c) ażeby organizacya trybunału polubownego (art. 20 konw. hag-
skiej o pokojowem załatwianiu sporów państw) zbliżyła się
do organizacyi stałego sądu polubownego. (Rezol. 5).
Z powodu uchwał hagskich, konfer. interparl. w Paryżu,
w 1900 r., poleciła grupom parlamentarnym, ażeby użyły swego
wpływu, aby :
a) państwa, w myśl art. 19 konw. hagskiej zawierały traktaty
specyalne, zapewniające pokojowe załatwianie ich sporów;
b) aby klauzule co do arbitrażu były pomieszczane w traktatach
specyalnych ;
c) ażeby obowiązki wynikające dla państw z art. 17 wspomnia-
nej konwencyi, nie były zaniedbywane (Resol. o);
d) aby posłowie do parlamentów prypominali swym rządom obo-
wiązki, które na nich ciężą, po podpisaniu konferencyi w Ha-
dze. (Rezol. 5).
W myśl zaś uchwał konf. interparl. w Christianii, grupy par-
lamentarne mają nadto obowiązek :
e) starać sie aby do uchwał hagskich przystąpiły te państwa,
które dotąd tego nie uczyniły ;
f) aby ich państwa zawierały traktaty pokojowe (traites d'arbi-
trage) ;
g) mają ułatwiać przyjęcie do konwencyi hagskich państw w Ha-
dze nie reprezentowanych ;
48 Gustaw Roszkowski
h) podawać do wiadomości ziomków uchwały hagskie, z wyja-
śnieniami i oceną tych ostatnich ;
i) zachęcać rządy do dalszego rozwoju uchwał hagskich ;
j) opinie swe co do uchwał hagskich, podawać do wiadomości
Rady interparlamentarnej. (Rezol. 4 i 5).
Na konf. w Wiedniu (1903 r.) uchwalono wreszcie:
a) ażeby państwa które uchwały konf. hagskiej (1899) podpisały,
w razie sporu zwracały się do stałego tryb. w Hadze ;
b) ażeby państwa w wypełnieniu ciążącego na nich obowiązku
z mocy art. 27 uchwał hagskich, porozumiały się między sobą,
celem wspólnego działania, mającego na celu przypomnienie
państwom w sporze będącym: iż stały trybunał polubowny
w Hadze, jest dla nich otwarty (Rezol. 2);
c) że państwa, obowiązki dla nich wynikające z art. 27 uchwał
hagskich, stosować będą nawet względem państw, które
uchwał hagskich nie podpisały (Rezol. 4);
d) ażeby możliwie najprędzej odbyła się nowa konferencya re-
prezentantów państw, dla powzięcia uchwały co do kwestyj,
które przez konferencya hagską przekazane zostały do za-
łatwienia następnej konferencyi międzynarodowej.
Taż sama uchwała powziętą została, na wniosek p. Edmunda
Robertson, specyalnie co do projektu rosyjskiego, dotyczącego rozbro-
jenia na lądzie i morzu, a nadto co do zmniejszenia ciężarów wo-
jennych, obciążających budżety.
Na konf. wiedeńskiej zatwierdzono uchwałę Rady interparla-
mentarnej. która wyraziła życzenie :
a) ażeby konwencya hagska była uznaną za otwartą, tj. ażeby
do niej przystąpić mogły państwa, które w konferencyi hag-
skiej udziału niebrały ;
b) ażeby uchwalone w Hadze prawo wojny, było powszechnie
i ściśle stosowanem ;
c) ażeby we wszelkich sporach państw, stosowane były zasady
proceduralne, uchwalone dla sędziów międzynarodowych.
Sekretarz generalny Unii interparlamentarnej, został zobowią-
zany, o powyższych uchwałach uwiadamiać biuro międzynarodowe
w Hadze i holenderskiego ministra spraw zagranicznych.
Powyższe uchwały w przedmiocie konferencyi hagskiej, należą
do najsłabszych uchwał Unii interparlamentarnej. Należałoby przy-
puszczać, iż Unia przyjmując za punkt wyjścia uchwały hagskie,
O unii interparlamentarnej 49
poweźmie uchwały co do tego jak dalej sprawę pokoju prowadzić
należy, jakie nowe instytucye dające rękojmię trwałości pokoju do
życia powołać należy. To się nie stało, natomiast uchwały Unii
ograaiczają się do zaznaczenia ważności niektórych postanowień
konferencyi hagskiej,1 i wyrażenia nadziei że postanowienia te
w interesie sprawy pokoju, będą przestrzegane. Ani jedna nowa
myśl w sprawie pacyfikacyi świata przez Unią wypowiedziana nie
została, tak że do postępu spraw któremi się konferencya hagska
zajmowała, Unia się nie przyczyniła.
Niektóre postanowienia Unii dotyczą w tych kwestyach rzeczy
drugorzędnych, a nie pierwszorzędnych. Tak np. gdy wybuchła
wojna w południowej Afryce wbrew wyraźnym postanowieniom
Kon w. hagskiej co do środków które zastowane być powinny dla
zapobieżenia wojnie. Unia uchwaliła żądać : ażeby konw-. hagskie
były uznane za otwarte, tak, żeby wszystkie państwa które w ich
zawarciu udziału nie brały, przystąpić do nich mogły, zamiast do-
magać się ażeby, choć państwa południowej Afryki na konferencyi
w Hadze reprezentowane nie były, uchwały hagskie do ich wojny
znalazły zastosowanie. Tego duch tych ostatnich uchwał się doma-
gał, bo przecież one nie w innym celu zostały powzięte, jak tylko
ażeby pokój w całym świecie utrwalić, anie specyalnie między
pewnemi tylko państwami. Z drugiej strony, mamy w praktyce
międzynarodowej przykłady, że pewne reguły niema jące mocy prawa,
są jednak przez państwa ad hoc dla załatwienia pewnej sprawy,
na pewien czas przyjmowane. Deklaracya brukselska z 1874 r.
ogarniająca prawo wojny lądowej, nie miała mocy obowiązującej,
a jednak w późniejszych wojnach bywała przez strony walczące
za modus vivendi przyjmowaną. Błąd swój naprawiła Unia na pó-
źniejseem swem posiedzeniu, wyrażając żal, że w wojuie południowo-
afrykańskiej uchwały hagskie nie znalazły zastosowania.
Żądanie Unii, ażeby organizacya sądu polubownego w myśl
uchwał hagskich (art. 20), zbliżała się do organizacyi stałego sądu
polubownego, jest dowodem nie liczenia się Unii dostatecznie z wa-
runkami bytu międzynarodowego związku państw, w którym stały
trybunał, zorganizowany jak zwykły stały sąd cywilny jest prze
cięż niemożebnym.
1 Fried, Handbuch d. Friedensbewegung, Wien 1905. Dr Kolben, Wahr-
heit u. Klarheit iiber die Hager Friedenskonferenz. Berlin 1900.
Roszkowski i
5Q Gustaw Roszkowski
Najważniejsze uchwały Unii co do konferencyi hagskiej, po-
wzięte zostały na jej posiedzeniach w Paryżu i w Wiedniu. Do-
maganie się Unii. ażeby państwa w myśl art. 17, 19 i 27 konw.
o pok. załatwianiu sporów międzynar. zawierały specyalne tra-
ktaty co do arbitrażu w sporach już wynikłych lub w przyszłości
wyniknąć mogących, ażeby państwa w razie grożącego sporu przy-
pominały stronom interesowanym trybunał polubowny w Hadze,
i dla wspólnej pod tym względem akcyi porozumiewały się z sobą —
to są uchwały bardzo doniosłego znaczenia, trafiają w rdzeń uchwał
hagskich, i jeśli będą wykonane, sprawie pokoju mogą wielkie od-
dać usługi. Wezwanie państw do stosowania uchwał hagskich do
państw w Hadze nie reprezentowanych odpowiada duchowi konfe-
rencyi pokojowej i jest zupełnie słusznem a liberalnem tłomacze-
niem jej postanowień.
Zasługą jest także Unii żądanie nowej konferencyi w Hadze,
a za szczególnie trafne uważać należy na posiedzeniu Unii w Pa-
ryżu zrobione wezwanie posłów, ażeby wpływali na swe rządy,
w celu doprowadzenia do ścisłego wykonywania i dalszego rozwoju
uchwał hagskich.
12. Uchwały konferencyi interparlamentarnej odnoszące się do członków Unii.
Unia interparlamentarna niejednokrotnie wyrażała wezwania
do swych członków, które są ważne dla tego, że określają sposoby
wykonywania uchwał zasadniczych przez Unią powziętych.
Konferencya peszteńska (1896 r.) wzywała posłów aby oni
w parlamencie, na zebraniach publicznych, w publikacyach litera-
ckich i naukowych, oraz w memoryałach wniesionych do rządu,
propagowali uchwały Unii, aby im zapewnić popularność.
Konferencya paryska (1900 r.) wzywała swych członków, 1) żeby
wpływali na rządy aby te zawierały traktaty rozjemcze, a co naj-
mniej, aby w traktatach klauzule rozjemcze zamieszczano, 2) aby przy-
pominali rządom ich obowiązki płynące z uchwał hagskich (1899 r.),
3) aby tworzyli organizacyą prasy w swych krajach, dla sprawy
pokoju, 4) aby członkowie grup byli silnie zorganizowani i przed
uchwaleniem budżetu ministerstwa spraw zagranicznych, odbywali
narady, w sprawie poparcia celów Unii.
Na konferencyi wreszcie w S-t. Louis (1904 r.) zalecano usil-
nie posłom, by jako członkowie Unii postępowali w sprawie po-
koju solidarnie, bez względu na stronnictwa do którego należą.
O unii antiparlamentarnej 51
VIII. Działalność Unii w r. 1910 i 1911.
1. Konferencya brukselska w r. 1910.
Obrady tej konferencyi, trwały od 29 sierpnia do 2 września1.
Najważniejsze przedmioty jej obrad, dotyczyły zmiany statutów
Unii,3 a nadto następujących kwestyi :
1) Unia zajęła przede wszy stkiem stanowisko w sprawie zwo-
łania III konferencyi hagskiej,* uznając zasadniczo wielką donio-
słość prac kodyfikacyjnych co do prawa narodów I i II konferen-
cyi, tudzież konieczność ich dalszego ciągu, Unia przyłączyła się do
ogólnych żądań cywilizowanego świata, ażeby reprezentanci państw
zasiedli po raz 3-ci do pracy wspólnej nad unormowaniem reguł
prawa co do najżywotniejszych kwestyj obecnej chwili. Droga je-
dnak, którą Unia obrała do tego celu, jest niezwykłą. Unii nie szło
o podjęcie inicyatywy w zwołaniu 3-ej konferencyi hagskiej, ale
raczej o przygotowanie i zebranie materyałów do jej obrad. Z tego
powodu Unia wezwała wszystkie rządy, aby każdy z nich utwo-
rzył w swrem państwie komisyę, która w ciągu dwóch lat przed-
stawi swemu parlamentowi sprawozdanie z czynności dokonanych,
tak, aby III konf. hagska w 1815 r. mogła być zwołaną. Członko-
wie zaś Unii zostali wezwani, o uwiadomienie o tej uchwale swój
rząd i parlament i dołożyli starań ażeby zwołanie wymienionej kon-
ferencyi nie uległo zwłoce.
Uchwała ta została powziętą na wniosek posła amerykań-
skiego Richarda Bertholdta.
2) Poseł do niemieckiego Reichstagu Pachnicke uczynił wnio-
sek o uznanie cieśnin morskich za neutralne. Kanały wszakże na
terytoryum jednego państwa położone, np. Kaiser Wilhelm kanał,
nie mają być zneutralizowane.
Dla przestudyowania tej kwestyi, wybrano komisyę. Co zaś
1 Listę uczestników podaje: XVI Conference Interparlementaire. Bru-
xelles 1910.
• Union Interparlementaire. Statuts et reglements. (Revision de 1910).
Bruselles 1910.
3 Union Interparlementaire. Preparation du programme de la 3 Conference
de la Haye 1910.
4*
52 Gustaw Roszkowski
do kanałów w jednem państwie wybudowanych, amerykański je-
nerał Warren Kaifer oświadczył imieniem rządu Sianów Zjedno-
czonych, że kanaf Panama po wykończeniu będzie do międzynaro-
dowego użytku oddany.
3) Naj główniej sza część obrad Unii, była poświęconą prawu
morskiemu. x
Skondyfikowanie prawa morskiego, zrobiło w ostatnich cza-
sach bardzo znaczne postępy.
Już na drugiej konferencyi hagskiej, dla rozstrzygania kwe-
sty] dotyczących zdobyczy na morzu, postanowiono utworzyć sąd
międzynarodowy (Prisengerichthof), mający rozstrzygać w drugiej
instancyi od orzeczeń sądów krajowych, a nadto uchwalono orga-
nizacyę tego sądu i postępowanie (procedurę).
W następnym roku. tj. 1909 zebrała się w Londynie konfe-
rencja dla prawa morskiego.
Wynikiem obrad tej konferencyi była deklaracya z 26 lutego
1909 r. ogarniająca znaczną ilość sKoJyfi kowanych materyj z prawa
morskiego (blokada, kontrabanda i i.).
Ta dekhracya co do prawa morskiego była przedmiotem roz-
praw w Unii interparlamentarnej.
Ostatecznie uchwalono :
1) ażeby na przyszłych konferencyach wprowadzono do prawa
morskiego zasadę zupełnej nietykalności własności prywatnej na
morzu.
2) ażeby deki. londyńska była zmienioną w ten sposób, ażeby
blokada była ograniczoną tylko na porty wojenne,
3) ażeby ze względu na swobodę handlu pojęcie kontrabandy
zostało bardziej ograniczonem.
W związku z deklaracya morską uchwaloną w Londynie, zaj-
mowana się wnio-kie i Knoxa. amerykańskiego sekretarza państwa,
który w piśmie z 18 października 1909 r. proponował, ażeby są-
dowi ustanowionemu na 2 hagskiej konferencyi dla spraw dotyczą-
cych zdobyczy morskiej (Prisengerichtskonf.), przyznane były atry-
bucye sądu polubownego istniejącego w Hadze (Schiedsgerichtshof),
ewentualnie, jeżeli nie dla wszelkich to przynajmniej dla mniej-
1 Documents interparlementaires. Bruxelles 1911 nr. IV. Lange, Notę
sur la Conference navale de Londres. Union Interparlem. F. E. Smith, La ne-
utralisation du Commerce maritime. Bruxelles 1910.
O unii interparlamentarnej 53
szych sporów. Oba te wnioski Knoxa w Unii nie znalazły popar-
cia, i słusznie. Sąd złożony z sędziów mianowanych, nie może być
postawionym na równi z sądami polubownymi, utworzonymi przez
wybór i zaufanie stron; sąd oparty na ustawie, nie może zastąpić
sądu opartego na kompromisie stron.
Ostatecznie tedy Unia uchwaliła zalecić państwom do przyjęcia
uchwały co do sądu międzynarodowego dla zdobyczy morskiej, bez
uzupełniających uwag Knoxa.
4) Ostatnia wreszcie sprawa, nad którą się w Unii zastana-
wiano, była sprawa przemiany Unii. na międzynarodowy parlament
(Intern, parłam.). Miałoby się to stać w ten sposób, żeby w obradach
unii nie brali udziału wszyscy członkowie grup narodowych, ale
tylko przez nich wybrani posłowie.
Wniosek ten nie został ostatecznie w Bruxeli uchwalony, po-
nieważ nie znaleziono klucza, podług którego grupy narodowe wy-
bierałyby do tego międzynarodowego parlamentu.
Uchwały konferencyi bruxelskiej zostały ostatecznie ujęte w VIII
następujących rezolucyj \
I.
Zważywszy, że przez konwencyę zawartą 23 lipca 1881 mię-
dzy rzecząposp. Argentyńską a Chili, neutralność przyznaną została
dla cieśniny Magellońskiej, przez konwencyę zawartą w Konstanty-
nopolu 29 października 1888 ten sam charakter zostać przyznany
dla kanału Suezkiego, a przez anglo-amery kańską konwencyę z 18
listopada 1901 r. dla kanału panamskiego;
Zważywszy dalej, że w interesie utrzymania pokoju i ułatwie-
nia międzynarodowych komunikacyj, byłoby pożądanem zapewnić
powyższe prawa dla wszelkich cieśnin i kanałów łączących oceany,
XVI konferencya interparlamentarna wzywa swą Radę (Conseil) do
utworzenia komisyi, któraby zrobiła studya nad tą kwestyą. Każda
grupa mająca w tej sprawie interes, może być w tej komisyi re-
prezentowaną przez jednego członka.
Komisyą ogłosi drukiem i rozdzieli swe sprawozdanie w czasie
stosownym, przed jedną z przyszłych konferencyj.
1 Union Interparlementaire. 17e Conference. Brux^lles.
54 Gustaw Roszkowski
II.
XVI konferencya interparlamentarna, uznając wielką doniosłość
zebrenia praw i zwyczajów co do wojny morskiej, jak to uczyniono
w deklaracyi londyńskiej z 26 lutego 1909 r. zwłaszcza dla dobrego
funkcyonowania międzynarodowego trybunału pryzowego, przewidzia-
nego przez konwencyę hagską z 18 października 1907 r., poleca
ratyfikacyę deklaracyi londyńskiej i przystąpienie do niej tych państw,
które nie brały udziału w jej ułożeniu.
• ni.
Konferencya zaleca również ratyfikacyę w najkrótszym czasie
konwencyi z 18 października 1907 dla wprowadzenia w życie mię-
dzynarodowego trybunału pryzowego.
IV.
Zgodnie z uchwałami poprzednich konferencyj, XVI konferencya
interparlamentarna wyraża życzenie, ażeby III konferencya hagska
uznała następujące zasady w sprawie wojny morskiej:
a) zniesienie prawa łupu;
b) ograniczenie prawa blokady tylko do portów wojennych lub
miejsc ufortyfikowanych;
c) ograniczenie charakteru kontrabandy wojennej do broni,
amunicyi i innych zapasów wojennych, przeznaczonych dla
jednej ze stron należących;
d) zabronienie niszczenia okrętów, wiozących kontrabandę wo-
jenną, i towarów nie stanowiących kontrabandy.
Konferencya XVI obstaje przedeArszystkiem przy pierwszem
z tych życzeń, i wzywa grupę angielską, francuzką i rosyjską, aby
starały się pozyskać dla tej sprawy swe rządy, konferencya wzywa
nadto radę interparlamentarna (Conseil), ażeby ustanowiła komisyę.
któraby wypracowała projekt międzynarodowej konwencyi, zmienia-
jący w powyższych kwestyach deklaracyę londyńską.
Projekt ten ma być przedstawiony na jednej z najbliższych
konferencyj interparlamentarnych.
O unii interparlamentarnej 55
V.
Zważywszy, że deklaracya morska w Londynie, z 26 lutego
1909 r. została wypracowaną przez ograniczoną ilość państw, które
na tę konferencyę zostały zaproszone;
Zważywszy, że jest rzeczą sprawiedliwą i bardzo doniosłą,
ażeby wszystkie państwa brały przez swych delegatów udział w obra-
dach nad określeniem przepisów prawa narodów, XVI konferencya
interparlamentarna zgodnie z uchwałami poprzednich konferencyj,
wyraża życzenie, ażeby na przyszłość wszystkie państwa cywilizo-
wane były zapraszane na podobne jak londyńska konferencyę mię-
dzynarodowe.
VI.
Zważywszy, że rosnąca ciągle liczba członków Unii, może do-
prowadzić do tego, iż okaże się koniecznem, ażeby w posiedzeniach
Unii brali udział w przyszłości tylko delegaci grup, XVI konferencya
interparlamentarna poleca swej komisyi reorganizacyjnej przygoto-
wanie wniosków w tym duchu. Konferencya poleca jej nadto zba-
danie kwestyi udziału różnych grup parlamentarnych w pracach
Unii.
Wnioski w tych kwestyach będą przedstawione na jednej z na-
stępnych konferencyj.
VII.
XVI konferencya interparlamentarna, zaprasza wszystkie rządy
i parlamenty w Unii reprezentowane, aby przystąpiły do utworzenia
komisyi narodowych, na wzór tej, którą w ostatnich czasach utwo-
rzył kongres Stanów Zjednoczonych. Każda z tych komisyj powinna
przedstawić sprawozdanie swemu parlamentowi w sprawie zebrania
się III międzynarodowej konferencyi w Hadze.
Biuro międzyparlamentarne (t. j. biuro unii interparlamentarnej)
jest obowiązane przedstawić niniejsze życzenie oflcyalnie wszystkim
rządom, a delegaci na konferencyę, tu zebrani, są wezwani, aby zu-
żytkowali ich wpływ osobisty dla skutecznego poparcia tej sprawy.
VIII.
XVI konferencya interparlamentarna wyraża życzenie, aby
biuro hagskie każdego roku publikowało tekst traktatów w sprawie
56 Gustaw Roszkowski
sądów rozjemczych (cTarbitrage), zawartych między państwami, które
obie konwencye z r. 1899 i 1907 podpisały (o pokojowem rozstrzy-
ganiu sporów międzynarodowych) i aby ich rządy zakomunikowały
te traktaty swym parlamentom.
Na posiedzeniu konferencyi bruxelskiej (1910) wygłosiłem (w d.
1 września) następującą mowę: O znaczeniu kongresów dla sprawy
pokoju:
Niedawne to czasy, kiedy rozstrzyganie sporów państw, nie za
pomocą oręża, ale przez sądy, za piuin desiderium uważano.
Instytucya sądów polubownych w sporach państw jest wpra-
wdzie starą prawie jak świat. Spotykamy ją u narodów, które stały
u kolebki cywilizacyi ludzkości. Ludy starożytne, nietylko klasyczne,
t. j. Grecy i Rzymianie, ją znali, ale nawet ludy oryentalne mają
w swej prastarej historyi wspomnienia, że pewne ich spory polity-
czne były przez sądy rozstrzygane.
W wiekach średnich papieże, niekiedy jako mężowie zaufania
świeckich monarchów, najczęściej zaś z mocy swego wysokiego
urzędu kościelnego, jako głowy kościoła, jako reprezentanci władzy
boskiej, stojącej ponad władzą świecką, spory państw rozstrzygali.
W czasach nowszych historya wykazuje nam już od XVII wieku
szereg wypadków, w których sąd w sporach międzynarodowych spra-
wowały zwykłe trybunały, kapituły, fakultety prawne uniwersytetów.
Wszystko to jednak były wypadki odosobnione, to nie był sy-
stem załatwiania sporów państw, a nadewszystko te rozstrzygania
w drodze polubownej nie były instytucya prawną. One nie były
oparte na prawie narodów i nie były uważane za instytucyę, z pra-
wnej istoty międzynarodowego związku państw wynikającą. W da-
nym wypadku chciano wojny uniknąć i oddawano spór sądowi; ale
żadne prawo nie uważało rozprawy sądowej za obowiązek państw,
i nie było przepisów prawnych do działalności tych sądów się od-
noszących. Było pozostawionem cywilizacyi naszej epoki wielkie to
zadanie rozwiązać.
Instytut prawa narodów, który pod powagą najznakomitszych
znawców tego prawa wypracowuje niestrudzenie projekta norm pra-
wnych dla dzisiejszych międzynarodowych stosunków, na posiedze-
niu swem w Hadze w r. 1877 wypracował projekt procedury dla
sądów polubownych, ale projekt ten mocy prawa nie uzyskał.
Dopiero konwencya o polubownem rozstrzyganiu sporów mię-
dzynarodowych na 1-ej konferencyi pokojowej w Hadze uchwalona
O unii interparlamentamej 57
w r. 1899 i prawie przez wszystkie państwa świata przyjęta, stwo-
rzyła instytucyę sądów polubownych w sporach międzynarodowych
jako środek prawny, przez prawo uregulowany i z istoty prawnego
związku państw wynikający.
Druga konferencya pokojowa z r. 1907, wielki gmach tej in-
stytucyi, zapewniającej tryumf prawa nad przemocą oręża, uzupeł-
niła, nie zmieniając jego istoty.
I od tej pory widzimy bardzo interesujące zjawisko: instytucya
ta, którą jeszcze w połowie zeszłego stulecia uważano za marzenie
idealistów, odrazu wżyła się w stosunki świata i stała się istotną
składową częścią międzynarodowego związku państw.
Znać, że była ona xv duchu czasu, że potrzebę jej uznawał
świat cały, skoro odrazu zyskała ona w nim obywatelstwo.
Liczne państwa zawarły traktaty, zapewniające, że wszelkie
między niemi wyniknąć mogące spory, będą tylko drogą polubowną
rozstrzygane. Wiele państwr innych w traktatach zastrzega, że
wszelkie z tych traktatów wynikłe spory b^dą sądom przekazane,
mnóstwo zaś wielkich i pierwszorzędnych mocarstw, bez tych po-
przednich zobowiązań, nowo wybuchłe i dawno się ciągnące spory
sądom przekazuje.
Najlepszym tego dowodem jest niedawno odbyty sąd w Hadze,
dla rozstrzygnięcia sporu Anglii z Stanami Zjednoczonemi północnej
Ameryki, o bardzo ważne prawo rybołóstwa.
Niektóre państwa już cały szereg swych spornych interesów
tą drogą załatwiły. To tylko dowodzi zaufania ich do instytucyi
sądów międzynarodowych. Są wreszcie pewne jednostki, pierwszo-
rzędni specyaliści w prawie narodów, którzy niemal ciągle godność
sędziów międzynarodowych piastują (Lammasch, Beernaert i i.).
Wielki to tryumf dla idei pacyfizmu naszego wieku i wielka
nadzieja na przyszłość, że międzynarodowy związek państw stanie
się związkiem praworządnym, że panowanie samowoli monarchów,
mężów stanu i dyplomatów coraz więcej ustępować będzie przed
prawem i wymiarem sprawiedliwości.
Dla sprawy pacyfizmu nie wystarcza jednak samo funkcyono-
wanie sądów. Należy przyczyny sporów międzynarodowych usunąć.
Przyczyny te są bardzo rozmaite. Wywołują je względy polityczne
dyplomatyczne, rywalizacya monarchów i dyplomatów, interpre-
tacya traktatów i t. d., słowem bieżące sprawy codziennego życia
państw. Ale prócz tego są sprawy różniące państwa, mające obecnie
58 Gustaw Roszkowski
stałą podstawę w ich dzisiejszej konfiguracyi tery tory alnej. Dawne
wojny XVIII i XIX-go stulecia, prowadzone w zaborczych celach,
dowolnie ustalały granice państw, rozdzielając narody na części
i cząsteczki, stąd odwieczne spory, pretensye i antagonizmy państw.
Jeżeli w interesie utrzymania pokoju leży rozstrzyganie sporów drogą
polubowną, to niemniej jest ważnem powody sporów wymienionych
usuwać, bo one grożą ciągle zakłóceniem pokoju, wybuchem waśni,
a przez sądy prawie zawsze załatwić sie one nie dadzą, gdyż tu
jest w grze honor i integralność terytoryum państw.
Do załatwienia takich spraw będących najgroźniejszem zarze-
wiem sporów, najodpowiedniejszym byłby kongres.
Dyplomaci, reprezentanci państw, a nawet monarchowie oso-
biście powinni się zbierać od czasu do czasu, dla rozważenia spraw
bieżącej polityki i załatwienia ich za wspólnem porozumieniem po-
kojowo.
Kongres taki mógłby tworzyć składową część pokojowej kon-
ferencyi w Hadze. Część dyplomatów załatwiałaby to co dotąd —
zadania ciała prawodawczego, które określa normy prawa narodów;
część zaś ukonstytuować by się mogła jako kongres, obradujący
nad sprawami bieżącej polityki.
Ileż szczęścia spłynęłoby z tych urządzeń na ludzkość! Wiel-
kiej wagi sprawa organizacyi międzynarodowego związku państw
zrobiłaby ważny krok naprzód. Kodyfikowanie prawa narodów przez
konferencyę pokojową w Hadze, odpowiada rzeczywistej potrzebie
naszej epoki. Usiłowanie rozwiązania najpilniejszych spraw bieżącej
polityki świata za wspólnem porozumieniem reprezentantów państw
na kongresie lub konferencyi, byłoby usunięciem podstawy do naj-
ważniejszych sporów państw i uwieńczeniem wielkiej akcyi naszego
stulecia dla utrwalenia pokoju na świecie.
Oby najbliższa przyszłość przyniosła nam i tę zmianę w wiel-
kiem społeczeństwie narodów!
2. Konferencya zapowiedziana w Rzymie 1911 r. Wojna włosko-turecka.
Rok 1911 był dla unii interparlamentarnej bardzo niepomyśl-
nym1. Z powodu złego zbiegu okoliczności, Unia nie była w stanie
odbyć dorocznego zgromadzenia wszystkich swych członków (Confe-
1 Fried, Der Weg zum Weltfrieden im J. 1910. Berlin.
O unii interparlamentarnej 59
rence), a wreszcie w jesieni tego roku wybuchła wojna włosko-
turecka.
Postanowieniem Rady Unii (Conseil) z 8 kwietnia 1911 r. po-
wziętem w Bruxeli, konferencya zwołaną została na pierwsze dni
października do Rzymu. Zarząd Unii przywiązywał do tej konferen-
cyi wielką wagę i oczekiwał jej odbycia z niecierpliwością. Na po-
rządku dziennym- tej konferencyi były b. ważne kwestye. Oprócz
drobnej zmiany statutu Unii, kwestya obowiązkowego sądu polubo-
wnego, kwestya organizacyi pośrednictwa między państwami, sprawa
ciężarów militarnych w armiach lądowych i morskich, sprawa uży-
wania balonów i aeroplanów do celów wojennych, sprawa utworze-
nia stałego organu w związku z międzynarodowemi konferencyami
pokoju, kwestya ratyfikacyi uchwał konferencyi hagskich i i.
Zapowiedziana konlerencya w Rzymie, przedstawiała także
wielki interes i z tego powodu, iż była daleko staranniej przygoto-
waną niż konferencye poprzednie. Referaty spraw wymienionych zło-
żone były w ręce: pp. prof. Zorna, d'EstourneIles de Constant, Beer-
naert, Van Houten, Houzeau de Lehaie, Hr. Apponyi. Panowie ci
wcześnie przedstawili swe referaty na piśmie, które członkom Unii
zostały zakomunikowane, można więc było oczekiwać bardzo grun-
townych obrad i uchwał konferencyi.
Z powodu panującej w r. 1911 we Włoszech cholery, konfe-
rencya do Rzymu zwołana musiała być odwołaną. Stało się to cyr-
kularzem prezydyum Unii, w połowie września 1911 r.
Wojna włosko-turecka była przewidywaną. Mówiono i pisano
o niej, jako o rzeczy prawdopodobnej, a podczas okupacyi Bośni
i Herzogowiny mówiono o ponownem porozumieniu Austro-Węgier
z Włochami co do tego, jak się Włochy zachowają podczas oku-
pacyi Bośni, a jak Austrya podczas okupacyi Trypolisu. Tylko nikt
nie przewidywał rozpoczęcia wojny, w chwili gdy to się stało. Było
to zrobione tak nagle, że zrobiło ogólnie wrażenie nie wypowiedzenia
wojny pomiędzy cywilizowanemi państwami, ale raczej brutalnego
napadu Włoch na Turcyę.
Dla unii interparlamentarnej, będącej niewątpliwie najwybitniej-
szą przedstawicielką dzisiejszych tendencyj państw i narodów do
utrzymania pokoju, wybuch wojny i do tego w tej formie jak się
to stało, był rzeczywistym ciosem. Przeciwnicy idei pokoju szyder-
czo głosili zwycięstwo swych opinii, a zwolennicy pokoju musieli
przyznać, że rezultaty przez nich dotąd osiągnięte nie są dostateczne,
60 Gustaw Roszkowski
abv wojnę powstrzymać nawet tam. gdzie ona nie była konieczną,
a nadto że uchwały obu konferencyi hagskich z 1899 i 1907 nie
mają dotąd należytej powagi w Związku międzynarodowym, skoro
nietylko państwa w sporze będące, t. j. Włochy i Turcya, ale nawet
żadne z państw obu półkuli do nich się nie zastosowało.
Poza tein że konferencya unii z powodu cholery we Włoszech,
w Rzunie odbyć się nie mogła, odbycie jej na ziemi włoskiej z po-
wodu wybuchłej wojny, było niepodobieństwem. Czy nie byłoby
najwyższą ironią, ażeby uczeni, mężowie stanu, przedstawiciele eko-
nomicznej pracy radzili nad utrzymaniem pokoju w państwie, które
bez usprawiedliwienia wysyła swą armię, dla wykonania napadu na
Turcyę, która nikomu nie zagraża, przeciwko napaści Włoch bez-
ustannie do opinii publicznej świata apeluje, i żąda przede wszystkiem
aby rzeź obu armii ustała.
Po ustaniu wojny przyjdzie czas, kiedy opina publiczna uzna,
że czyny gwałtu i podeptanie praw, w określeniu których w Hadze
państwo włoskie przez swych przedstawicieli w r. 1899 i 1907
udział brało, nie dowodzi, ażeby idea pokoju, którą chlubi się wiek XX,
nie była słuszną i dla postępu cywilizacyi konieczną, ale dokąd
grają armaty, mówić o utrzymaniu pokoju, nie byłoby rzeczą sto-
sowną.
inne czynności Unii, mimo chwilowego sparaliżowania jej akcyi
przez wojnę, prowadzone były prawidłowo i z wielką usilnością.
Komitet wykonawczy (Comite executif) odbył w ciągu 1911 r. trzy
posiedzenia (4 lut., 8 kwiet. w Bruxeli, 4 paździer. w Paryżu), a Rada
(Conseil) dwa posiedzenia: 8 kwietnia w Bruxeli i 4 października
w Paryżu.
3. Posiedzenia Rady w Bruxeli i w Paryżu.
Zebranie Rady w kwietniu, miało za główne zadanie oznaczyć
czas i miejsce XVII konferencyi, a nadto ustalić porządek dzienny
jej obrad. Oznaczono Rzym.
Gdy w skutek cholery zjazd w Rzymie został odwołany, Rada
zebrana w Paryżu miała zadanie oznaczyć czas i miejsce XVII kon-
ferencyi w 1912 r. Rada jednak przedewszystkiem uznała, że wsku-
tek toczącej się wojny, nie może w sprawie tejże konferencyi
powziąć żadnej uchwały.
Natomiast Rada wypowiedziała swe zdanie o toczącej się
wojnie.
O unii interparlamentarnej 61
Zdanie to brzmi dosłownie:1
»Fidśle aux idćes hautement pacifiąues qui forment le pro-
grame de TUnion, qui sont sa raison d'etre, et dont elle restera
plus que jamais le champion, le Conseil croit devoir exprimer le
vif regret qu'il ait ete" tenu si peu compte de 1'esprit de paix et de
justice qui a anime les deux Conferences de la Haye, et que la dś-
claration de guerre ait ete rapide au point d'ecarter jusqu'a la pos-
sibilite d'une entente ou d'une intervention au sens des articles 3 et
48 de la Conventien du 16 Octobre 1907. Le conseil exprime le
regret que les demarches qui auraient ete" faites par certaines
Puissances, interposant leurs bons offices, aient etć, jusqu'a present,
infructueuses
Inne uchwały powzięte w Paryżu, były administracyjnej i for-
malnej natury.
Uchwalono budżet na r. 1912. a hr. Apponyi zgłosił wniosek
do uchwalenia przez konferencyę: ażeby uchwały obu konferencyj
hagskich (z 1899 i 1907 r.) były przez parlamenty zatwierdzone
i w dziennikach ustaw państwa ogłoszone2.
Powyższa uchwała Rady, kończy się wezwaniem grup Unii,
ażeby użyły całego swego wpływu na rządy, ażeby dołożyły starań
aby obecna włosko-turecka wojna została jak najprędzej zakoń-
czoną. Zadanie to zostało wykonanem w parlamentach: francuzkirn,
węgierskim, tureckim, niemieckim, angielskim, belgijskim i rosyjskim.
Zlecenie to zostało popartem przez odezwę grupy tureckiej, wysto-
sowaną do wszystkich innych grup. depeszami z 18 paźdz. 1911 r.3
Depesze te brzmiały: Confiant dans 1'efficacite des principes de
justice et de paix entre nations qui constituent la base de 1'Union
interparlementaire, le groupe parlementaire ottoman croit de son de-
voir de faire appel aux sentiments humanitaires qui aniraent votre
groupe, vous priant d'interposer vos bons offices aupres de votre
gouvernement vis-a-vis de 1'agression italienne. II fait cette demarche
en conformite de la resolution du Conseil interparlementaire a Paris
et vous remercie d'avance pour toutes les demarches qui seront
faites dans 1'intereH du triomphe du droit sur la force.
Takiej samej treści odezwę p. Bustany wystosował do zarządu
Unii interparlameniarnej, na ręce jej generalnego sekretarza p. Lange.
1 Procćs verbaux du Conseil interparlementaire IV, str. 16.
2 Proces-verbaux du Conseil interparlementaire p. 7.
3 Documents Interparl. Nr. 7 str. 12.
62 Gustaw Roszkowski
4. Starania członków Unii w sprawie zakończenia wojny wJosko-tureckiej.
Rezultat starań uczynionych w tej sprawie przez grupy poje-
dyncze, był następujący:
W drugiej depeszy, wysłanej przez p. Bustany w d. 11 listop.
1911 r. w imieniu grupy parlamentu tureckiego do wszystkich in-
nych grup Unii1, stwierdza on wielkie naruszenia prawa narodów
przez armię włoską. »L'armće italienne. mówi on, se livre en Tri-
politaine, province in:egrante de TEmpire ottoman que 1'Italie a en
vahie contrairement aux traitćs et aux principes du droit internatio-
nal, a des actes incompatibles avec les lois de la civilisation et de
1'humanite; elle retient comme prisonniers de guerre des non-com-
battants et m§me des eleves. Elle massacre et fait passez par les
armes, sans pitie aucune, les defenseurs volontaires du pays qu'elle
considere comme des rebelles a Tencontre des deux conventions de
la Haye, d'apres les dispositions desąuelies les volontaires en armes
devraient, en tant que combattants. jouir des mśmes droits que
les militaires. La vie des femmes, des vieillards, des enfants n'est
egalement pas respectee, et 1'on s'attaque nieme a des particuliers
en priere dans les mosquees, foulant ainsi aux pieds tous sentiments
religieux. En presence de ces faits, le parlement ottoman croit devoir
appeler votre bienveillante et amicale attention sur les actes in-
qualifiables dont ii sagit, et proteste formellement par- devant
FUnivers civilise, vous priant de porter sa protestation a la connais-
sance de 1'honorable assemblee dont vous faites partie.
Imieniem grupy parlamentarnej francuzkiej. jej prezes p. d'E-
stournelles de Constant wystosował 1 października 1911 r. a więc
przed uchwałą Conseil., pismo do ówczesnego prezydenta Rady mi-
nistrów p. Caillaux. w którem, zwracając jego uwagę na to, iż
wojna włosko-turecka, ze wzgiędu na trudności terenu i klimatu,
może mieć dla Włoch rujnujące następstwa, zapytuje, czy rząd
francuzki, nie uchybiając swym dyplomatycznym zobowiązaniom
względem Włoch, i nie schodząc ze stanowiska przyjaźni w sto-
sunku do tego państwa, przeciwnie zarówno w interesie Włoch jak
i Turcyi, a nadto powszechnego pokoju, nie mógłby ofiarować obu
państwom walczącym swych usług przyjacielskich, w duchu kon-
wencyi hagskiej z 18 paźdz. 1907 r. (O pokojowem załatwianiu
1 Documents interp. nr. 7 str. 15.
O unii interparlamentarnej 63
sporów międzynarodowych, Tyt. II O usługach przyjacielskich i po-
średnictwie).
Członkowie ciała prawodawczego i senatu, działając już w myśl
uchwały rady interparlamentarnej, w tym samym duchu ustnie i na
piśmie zwracali się do rządu, ale ze strony gabinetu p. Caillaux
żadnej nie uzyskali odpowiedzi.
Rząd niemiecki odpowiedział prezesowi grupy niemieckiej p.
Eickhoffowi, że on już myślał o tern, ażeby przyczynić się ile mo-
żności do zlokalizowania sporu włosko-tureckiego, a nadto poczynić
starania o prędkie zakończenie konfliktu.
Grupa bdlgijska uchwaliła następującą rezolucyę:
»Konferencya Hagska z 29 lipca 1899 i z 18 paźdz. 1907 r.
nakładają na państwa w sporze będące obowiązek, przed użyciem
broni odwołać się do usług przyjacielskich i pośrednictwa jednego
lub więcej państw zaprzyjaźnionych, a z drugiej strony, te ostatnie
mają prawo interweniowania w tym duchu nawet podczas trwania
kroków nieprzyjacielskich, a tego rodzaju interwencya nie może być
uważaną za akt mało przyjacielski.
Belgijska grupa unii interparlamentarnej ubolewa, że szybkość
z jaką akcya nieprzyjacielska skierowaną została przez rząd włoski
przeciwko Turcyi, uczyniła memożiiwem próbowanie przedtem inter-
wencyi, i wyraża życzenie, ażeby rząd belgijski mógł należeć do
wszelkich zbiorowych pośrednictw, które mogą się wytworzyć, dla
ustalenia pokoju między państwami zwaśnionemi, zgodnie z prawem
i sprawiedliwością. Grupa belgijska ubolewa nad popełnieniem czy-
nów przeciwnych uczuciom ludzkości i konwencyom hagskim.
W końcu grupa belgijska wyraża nadzieję, że rola militarna
awiatyki, na przyszłej konferencyi hagskiej będzie gruntownie zba-
daną, ze stanowiska zasad ludzkości*.
Rezolucya ta została 23 listopada 1911 r. wręczoną prezyden-
towi rządu, baronowi de Broqueville, i ministrowi spraw zagrani-
cznych, p. Davignon.
Rząd zapewnił, że z całą sympatyą i bezstronnością zbada
życzenia powyższe.
Działanie rządu musi być w granicach neutralności państwa.
Belgii najwięcej zależy na poszanowaniu prawa narodów, i powita
ona serdecznie przywrócenie pokoju.
Grupa członków rosyjskiej dumy poleciła swemu prezydyum,
odnieść się do ministra spraw zagranicznych z żądaniem, aby sko-
64 Gustaw Roszkowski
rzystał z pierwszej okazyi sprzyjającej, aby spowodować nowe przy-
jacielskie pośrednictwo państw, aby położyć kres okropnościom wojny
i zabezpieczyć pokój Europy.
W motywach powiedziano, iż członkowie dumy ubolewają, iż
ze strony włoskiej popełniane bywają w obecnej wojnie czyny opła-
kane, mają oni jednak nadzieję, że na przyszłość obie strony postę-
pować będą zgodnie z dzikiej szem prawem narodów. Posłowie ro-
syjscy ubolewają nadto, że dotąd usiłowania podjęte w duchu kon-
wencyi hagskich nie doprowadziły do przywrócenia pokoju. Mają
oni jednak nadzieję, że te usiłowania będą wznowione w warunkach
korzystniejszych.
Najpoważniejsza wymiana zdań w sprawie obecnej wojny, od-
była się w Izbie deputowanych węgierskiej, w d. 11 i 24 paździer-
nika 1911 r., wskutek interpelacyi wniesionej przez hr. Apponyj.
Interpelacya ta odnosi się do dwóch kwrestyj. Ponieważ konw.
hagskie z 1899 i 1907 wymagają, aby przed wojną i w czasie jej
trwania państwa neutralne przez pośrednictwo starały się o przy-
wrócenie pokoju; a nadto ponieważ obecna wojna może naruszyć
w dalszym jej przebiegu interesa naszego państwa, przeto hr. Ap-
ponyi po-tawił do rządu pytanie:
1) Czy przed wybuchem wojny włosko-tu reckiej miało miejsce
pośrednictwo ze strony państw neutralnych, czy Min. Spraw Zagr.
austryacko- węg. monarchii brało w tern udział, i czy zechce kroki
te wznowić obecnie;
2) Czy rząd jest zdania, że wojna obecna interesów naszej
monarchii nie naruszy.
Na oba te pytania prezydent gabinetu hr. Khuen-Hedervary
dał odpowiedź twierdzącą.
Co do 1) Rząd czynił od dawna przedstawienia w Konstanty-
nopolu, aby żądania Wioch co do jego gospodarczych interesów
w Tripolisie ze strony tureckiej nie lekceważono. Gdy jednak tonie
odniosło skutku i Włochy postanowiły użycie siły, okazało się, iż
rząd wioski nie życzy sobie żadnej inter.\encyi. Rząd austro- węgier-
ski czynił starania o zapewnienie pokoju, i uczyni to w chwili gdy
będzie prawdopodobieństwo, iż to odniesie skutek.
Co do 2) iż rząd włoski będzie unikać rozszerzenia wojny na
niekorzyść Austro-Węgier. a to oświadczenie zrobionem zostało w tak
poważnej formie, iż trzeba było nabrać przekonania, iż to jest rze-
czywistem jego postanowieniem.
O unii interparlamentarnej 65
Z powyższego przedstawienia akcyi grup poselskich należących
do unii interparlamentarnej w obec ich rządów, wynika:
1) Ze rządy w wielu parlamentach albo nie dały posłom ża-
dnych odpowiedzi, albo odpowiedzi te, jak w parlamencie węgierskim,
były ogólnikowe, nie stanowcze, właściwie nic nie wyjaśniające. Z od-
powiedzi hr. Khuena nie można się dowiedzieć kiedy i które rządy
czyniły starania o przywrócenie pokoju, i cate twierdzenie premiera
węgierskiego o tych staraniach stoi w sprzeczności z jego własnem
twierdzeniem, iż rząd włoski okazał, iż wszelkiej interwencyi państw
obcych sobie nie życzy.
2) Uchwała Conseil Unii z 4/X 1911 r. jest trafną. Wyraża
ona potępienie tego niezbitego faktu, iż zarówno rząd włoski postą-
pił wbrew uchwałom hagskim, jak i wszystkie państwa, z niewyja-
śnionych dotąd powodów i dyplomatycznych tajnych konspiracyj,
uchwał powyższych nie uszanowały.
3) Skoro tak, to okazuje się koniecznem, ażeby przyszła kon-
ferencya hagska obmyśliła takie urządzenia w związku międzynaro-
dowym, któreby czuwały nad tern, aby niesłychanie w skutkach
swoich ważny obowiązek państw neutralnych interweniowania w spra-
wie utrzymania pokoju, nie był jak dotąd martwą literą.
5. Prace w komisyach.
Choć w r. 1911 nie odbyło się posiedzenie unii interparlamen-
tarnej zapowiedziane w Rzymie, za to pracowały prawie wszystkie
jej komisye.
Komisya dla reorganizacyi unii, została wybraną jeszcze na
sesyi w Bruxeli 1905 r. Komisya ta na posiedzeniu odbytem w d.
4 lutego 1911 r. w Bruxeli, uchwaliła pewne zmiany art. 1 i 3 sta-
tutu, które będą przedmiotem uchwał najbliższej konferencyi unii.
Komisya dla ograniczenia ciężarów wojennych w armii lądo-
wej i morskiej, zebrała się 5 stycznia 1911 r. i uchwaliła wezwać
rządy do studyowania tej kwestyi.
Komisya dla wniosku p. Richarda Bartholdta w Berlinie 1908
odbyła posiedzenie w Paryżu 3 października 1911 r. i uchwałiła
prosić rządy, ażeby:
1) przy zawieraniu w przyszłości traktatów co do arbitrażu
(t. j. co do używania w swych sporach sądów polubownych) ze-
chciały w tych traktatach uznać wzajemnie ich narodową niepodle-
Roszkowski. 5
gg Gustaw Roszkowski
głość, niezależność ich terytoryów i ich absolutną udzielność w spra-
wach wewnętrznych.
2) Aby zechciały delegatom na 3 konferencyę hagską dać po-
lecenie, ażeby domagali się. żeby konferencya wymieniona zbierała
się automatycznie w terminach z góry oznaczonych, tak, żeby nie
było potrzeba troszczyć się o to, który rząd i kiedy zwoła nową
konferencyę.
Komisya dla sprawy neutralizacyi cieśnin i kanałów, odbyła 2
posiedzenia 3 i 4 paździer. 1911 r.
Prace nie zostały ukończone. Postawiono szereg pytań do roz-
wiązania tej kwestyi i ustalono zasady prawnicze do neutralizacyi1.
Z powyższego przeglądu prac komisyjnych okazuje się. że naj-
ważniejsze były wyniki pracy komisyi co do wniosku Bertholdta
w ustanowieniu terminu zebrań pokojowej konferencyi w Hadze.
Konferencya ta stała się międzynarodową komisyą dla kodyfikacyi
prawa narodów. Zadanie to, tak pięknie zaczęte, powinno być pro-
wadzonem dalej. Po dwóch sesyach konferencya ta zyskała ogólną
sympatyę i uznanie, i liczne a poważne dają się słyszeć głosy, ażeby
konferencya wymieniona przekształconą została w stałą instytucyę
związku międzynarodowego. Uchwała komisyi wymienionej zdąża
do tego celu.
Natomiast sprawa zmniejszenia ciężarów na wojsko i uzbro-
jenia, powinna tymczasowo zniknąć z porządku obrad kongresowych,
gdyż nie ma w obecnej chwili żadnych warunków do jej przepro-
wadzenia w praktyce. Obrady 1-ej konferencyi hagskiej udowodniły
to dostatecznie. Ciągłe wznawianie2 tej wielkiej dla cywilizacyi
sprawy, napróżno, tylko znaczenie jej obniża.
1 Rapport du secretaire generał au Conseil Interparlementaire. Bruxelles
1912. Nr. 12.
Annuaire de 1'Union interparlementaire. Bruxelles 1911 str. 31.
2 Na posiedzeniu unii interparlamentarnej skandynawskiej, odbytem w Kry-
styanii 19 i 20 czerwca 1911 r. kwestya ograniczenia ciężarów wojennych na
lądzie i morzu była na porządku dziennym (Nr. 2). Zebranie gorąco się za tem
ograniczeniem oświadczało, w kwestyi zaś sposobu przeprowadzenia tej myśli,
jeden z szwedzkich deputowanych postawił wniosek, aby małe państwa wzięły
inicyatywę w załatwienia tej sprawy. Wniosek ten został odesłany do Rady
(Conseil) unii skandynawskiej. Annuaire str. .143. Rapport du secretaire generał
au Conseil interparlementaire pour 1'annee 1911. Bruxelles 1912 str. 16.
Kwestya ograniczania ciężarów wojennych na lądzie i morzu, stanowi
także punkt 5 porządku dziennego konferencyi interparlamentarnej, która ma się
odbyć w r. b. Sprawozdawcą będzie p. d'Estournelles de Constant.
O unii interparlamentarnej 67
6. Układy członków Unii z rządami, o przygotowanie trzeciej konferencyi po
kojowej w Hadze.
Jedną z najwięcej interesujących stron działania Unii interpar-
lamentarnej w r. 1911 były układy członków unii z rządami, o przy-
gotowanie 3-ej konferencyi pokojowej w Hadze. W staraniach tych
na pierwszy plan wysuwa się kwestya zmniejszenia wydatków na
uzbrojenia, czyli jak niektórzy mówią — choć zupełnie niewłaści-
wie — kwestya rozbrojenia. Traktowanie tej sprawy jest bardzo
ciekawem, ze względu na stanowisko rządów w obec niej *.
W r. 1910 na konferencyi interparlamentarnej w Bruxeli po-
wzięto (7 rezolucya) następującą uchwałę: XVI konferencya inter-
parlamentarna wzywa rządy i parlamenty w unii reprezentowane,
aby przystąpiły do utworzenia komisyj (Commissions nationales), na
podobieństwo komisyi utworzonej przez kongres Stanów Zjednoczo-
nych. Każda komisya ma złożyć sprawozdanie swemu parlamentowi
w kwestyi zebrania się 3-ej konferencyi międzynarodowej w Hadze.
Biuro interparlamentarne jest obowiązanem przedstawić urzę-
downie to życzenie wszystkim rządom, a uczestnicy konferencyi tu
zebrani mają obowiązek zużyć swój wpływ osobisty, aby zapewnić
akcyę szybką i korzystną w tym przedmiocie2.
W wykonaniu uchwały bruxelskiej, w Anglii, we Francyi, w Ho-
landyi, w delegacyach austro-węgierskich i w Szwecyi posłowie in-
terpelowali rządy w kwestyi zebrania się 3-ej konferencyi pokojowej,
w kwestyi przygotowania materyału do jej obrad, a przedewszyst-
kiem co do postawienia na jej porządku dziennym sprawy rozbro-
jenia w powyżej przytoczonem znaczeniu.
Odpowiedzi rządów na te interpelacye były dla sprawy po-
wstrzymania uzbrojeń b. niekorzystne. W zasadzie wszystkie rządy
myśl tę uważały za szlachetną i dla kultury świata bardzo poży-
teczną, ale za niedającą się urzeczywistnić w obecnych czasach.
I tak: w Anglii, która jest tak wielką zwolenniczką traktatów
co do sądów polubownych w sporach państw, w odpowiedzi na in-
terpelacye w izbie gmin odpowiedział rząd: że z myślą rozbrojenia
sympatyzuje, ale żadnych przyrzeczeń uczynić nie może.
1 Documents interparlementaires. Bruxelles 1911 nr. A, 5, 6.
2 Annuaire str. 67.
68 Gustaw Roszkowski
Przyjdzie niewątpliwie dzień, w którym zbrojenia będą ogra-
niczone, ale dziś o tern nie można myśleć. Do ogólnego po-
koju jeszcze bardzo daleko. Stanie się to wtedy, gdy narody
wzniosą się na znacznie wyższy szczebel kultury.
Anglia, mimo swych pomyślnych stosunków z obcymi pań-
stwami, musi utrzymać swą potęgę na morzu i mieć flotę, zdolną
skutecznie stawić opór koalicyi flot państw innych l.
We Francyi minister spraw zagranicznych Pi eh on oświadczył
w Corps legislatiy. że jeżeli sprawa wstrzymania zbrojeń będzie na
porządku 3 konferencyi postawioną, rząd francuski sprzeciwiać się
temu nie będzie. Ale, gdy w czasie debaty budżetowej, posłowie so-
cyaliści postawili wniosek o przeprowadzenie rokowań Francyi z An-
glią i Niemcami w kwestyi rozbrojenia, p. Pichon wniosek ten zwal-
czał, i żądał wielkiego kredytu na budowę dwóch nowych okrętów
wojennych. Akcya skierowana do ograniczenia zbrojeń jest, jego
zdaniem, bez żadnych widoków powodzenia, a dla intere-
sów kraju — niebezpieczną. Francya, zakończył p. Pichon, nie
może się osłabiać, gdy inne państwa się zbroją.
Ciało prawodawcze we Francyi znać zdanie to podziela, skoro
Izba wniosek socyalistów odrzuciła, a przyjęła wniosek rządu2.
W delegacyach austryąckich (25 lutego 1911 r.) wyrażano ży-
czenie, aby rząd użył wszelkich środków dla zapewnienia zmniej-
szenia wydatków na uzbrojenia. Ze strony zaś deputowanych wę-
gierskich (21 lutego — 7 marca 1911 r.) wprost wezwano rząd,
ażeby przez ministerstwo spraw zagranicznych poczynił przygoto-
wania do 3 konferencyi hagskiej, a nadto podjął starania, ażeby na
porządku dziennym tej konferencyi postawioną była kwestya zmniej-
szenia uzbrojeń.
Minister prezydent węgierski oświadczył krótko, że zgadza się
z postawioną rezolucyą, jednak za jej wykonanie nie ręczy, zaś mi-
nister spraw zagranicznych hr. Aerenthal wyraził w delegacyach
wspólnych sympatye dla sprawy ograniczenia zbrojeń, sądził jednak,
iż do tego przyjśćby mogło dopiero wtedy, gdyby wszystkie państwa
zgodziła się na to. Ponieważ horyzont polityczny świata każdej
chwili może się zaciemnić, przeto nasza monarchia potrzebuje armii
i floty gotowych do akcyi. We wszystkich państwach widać brak
1 Annuaire, str. 26. Osseg, Der europaische Militarismus. Amberg 1880.
2 Annuaire, str. 25.
O unii interparlamentarnej 69
wiary w to, ażeby wkrótce mogło przyjść do redukcyi uzbrojeń,
przeciwnie wszędzie widzimy nowe zbrojenia nawet gorączkowo
przedsiębrane. W Anglii żądano olbrzymich kredytów na okręty,
a kongres waszyngtoński uchwalił ufortyfikować kanał Panama ko-
sztem stu milionów dolarów, a odrzucono wniosek o uznanie tego
kanału za neutralny. Widocznem z tego, że kongres waszyngtoński
sam nie wierzy w możność przeprowadzania redukcyi uzbrojeń.
Wielkie mocarstwa podtrzymują zbrojny pokój, bo on jest rę-
kojmią, iż nie będzie wojny, a z żądań rozbrojenia mało kto sobie
coś robi. Te żądania nie prowadzą do niczego. Prawo mocniejszego
ustało dziś wewnątrz państwa. Czas byłby, żeby ustało także w sto-
sunkach państw. Będziemy więc pracować z innemi państwami nad
zmniejszeniem uzbrojeń, o ile to będzie bez szkody dla naszego bez-
pieczeństwa x.
W Holandyi poruszano sprawę zmniejszenia uzbrojeń podczas
debaty budżetowej w r. 1911. Nie wchodzono jednak w meritum
tej sprawy, ograniczono się do przedsięwzięcia przygotowań do 3-ej
konferencyi hagskiej. Rząd oświadczył, że komisyj do tego zadania
niema, ale że zamierza ją utworzyć.
Dyskusya nad sprawą zmniejszenia uzbrojeń w Szwecyi przed-
stawia wiele stron ciekawych. Minister spraw zagranicznych Br. Taube
dawał bardzo otwarte i szczere wyjaśnienia, a nadto tam poruszono
tę myśl, ażeby małe państwa w sprawie rozbrojenia wzięły inicya-
tywę. Br. Taube oświadczył, że badał usposobienie państw wielkich
dla tej sprawy, i przyszedł do tego przekonania, iż niema prawie
żadnej nadziei, ażeby się państwa te na to zgodziły. W obecnej
chwili absolutnie nic w tym celu nie uczyniono, tak, że choć myśl
sama jest piękna, to trzeba ją uważać w obecnych warunkach za
niemożliwą do urzeczywistnienia. Dlatego oświadczył on: ponieważ
przygotowanie do 3 konferencyi hagskiej jest koniecznem, ażeby
uniknąć tych trudności, które się okazały na 2 konferencyi w r.
1907 z powodu nieprzygotowania materyału do obrad, przeto za-
proponuję królowi powołanie do życia komisyi, która z pominięciem
sprawy rozbrojenia, wypracuje inne dla konferencyi projekty.
Co się zaś tyczy żądania, ażeby małe państwa wzięły inicya-
tywę w sprawie rozbrojenia i przeprowadziły je u siebie, a nadto,
ażeby w tej akcyi rząd szwecki stanął na czele, pan Br. Taube
1 Annuaire str. 27.
70 Gustaw Roszkowski
z całą słusznością odpowiedział, że akcya ta nie doprowadziłaby do
żadnego rezultatu. Wielkie mocarstwa mimo to rozbrojenia nie prze-
prowadzą u siebie, a bez tego cel nie zostałby osiągnięty, małe zaś
państwa nie mogą dla własnego bezpieczeństwa osłabiać swej po-
tęgi, gdy wielkie państwa ją wzmacniają1.
Przytoczytem te oświadczenia rządów państw wielkich i ma-
łych, aby wykazać, że sprawa redukcyi uzbrojeń dziś nie jest do
przeprowadzenia. Ona nie da się zadekretować przez żaden akt mię-
dzynarodowy. Rozbrojenie przyjdzie kiedyś do skutku, ale tylko pod
wpływem zmienionych warunków życia państw w związku między-
narodowym. Dziś, gdy dawne antagonizmy dynastyj i rządów istnieją
w całej pełni, choć często są one upozorowane przyjaźnią państw
i formalnie zawartemi przymierzami, dziś gdy stosunki państw, po
szeregu dawnych zaborczych wojen, nie są uregulowane, i gdy
w Europie niema jednego państwa na granicy którego nie byłoby
sporów z sąsiedniemi państwami o posiadanie terytoryalne, albo
o niezależność polityczną ludów, które przez swą kulturę i przeszłość
mają do tego niezaprzeczone prawo. — z tych i z innych powodów
sprawa zredukowania uzbrojeń nie przedstawia żadnych widoków
powodzenia. Można o niej mówić i pisać, jako ó pięknym postulacie
przyszłości, można głosić światu ileby ludzkość pod względem kul-
turalnym zyskała z jej przeprowadzenia, ale jest błędem stawiać
ją na porządku dziennym kongresów, bo pewny jej upadek, obniża
powagę i osłabia kulturalne znaczenie samej idei zmniejszenia cię-
żarów zbrojnego pokoju.
7. Żądania Unii w kwestyi prawa morskiego.
W kwestyi prawa morskiego Unia Interparlamentarna oddawna
liczne proponowała zmiany.
Na konferencyi bruxelskiej uchwalono przedewszystkiem po-
czynić u rządów starania;
a) o zniesienie prawa łupu,
b) o ograniczenie prawa blokady tylko do portów wojennych lub
miejsc ufortyfikowanych,
c) o ograniczenie pojęcia kontrabandy wojennej tylko do broni,
amunicyj i innych zapasów wojennych, przeznaczonych dla
jednej ze stron walczących,
1 Annuaire, str. 23 i 34
O unii interparlamentarnej 71
d) o zabronienie niszczenia okrętów wiozących kontrabandę wo-
jenną, oraz towarów nie stanowiących kontrabandy wojennej.
Szczególną wagę przywiązywała konferencya do zniesienia
prawa łupu. i wezwała posłów angielskich, francuzkich i rosyjskich
o poczynienie starań, aby ich rządy zasadę tę przyjęły.
W ciągu r. 1911 żądaniu temu uczynili zadość posłowie fran-
cuzcy i rosyjscy. Natomiast posłowie angielscy nie byli w stanie nic
uczynić, a to dlatego, że w Anglii była (w 1911 r.) silna opozycya
przeciwko ratyfikowaniu przez króla uchwał konferencyi co do prawa
morskiego odbytej w Londynie. Posłowie angielscy dokładali wszel-
kich starań, aby ratyfikacya nastąpiła, nie mogli więc jednocześnie
robić starań o zmianę ważnego postanowienia uchwał londyńskich.
W francuzkiem ciele prawodawczem, sprawa łupu poruszoną
została podczas debaty budżetowej 16 stycznia 1911 r. przez posła
Maur. Golin.
Minister Spraw Zagranicznych p. Pichon oświadczył zupełną
zgodę z uchwałą unii.
W Dumie petersburskiej, poseł Effremoff domagał się, ażeby
kwestyę prawa łupu postawić na porządku dziennym 3-ej konferencyi
w Hadze.
Odpowiedź rządu w tej sprawie nie jest znaną.
Zakończenie.
W chwili, gdy na wielką skalę prowadzoną jest obecnie akcya
na korzyść pokoju w dziedzinie teoryi, państwa całego cywilizowa-
nego świata wysyłają swych przedstawicieli na konferencyę do Hagi,
dla zawierania konwencyi, mających — w duchu wymagań naszego cza-
su — rozliczne wzajemne ich stosunki oprzeć na prawie. Różne towa-
rzystwa i Ligi pokoju jednoczą w swem gronie zwolenników idei po-
koju. Unia interparlamentarna ogarnia mężów stanu i członków par-
lamentu, których działalność nie jest bez wpływu na uchwały re-
prezentantów rządów na pokojowych konferencyach w Hadze. I tak,
nie trudno jest wykazać związek między uchwaloną na konferencyi
Unii interparlamentarnej w Bruxeli 1895 r. organizacyą sądu polu-
bownego dla sporów państw, a pierwszą konwencyą hagską z 1899 r.
(Convention pour le reglement pacifiąue des conflits internationaux).
Opinia publiczna domagała się zwołania drugiej konferencyi pokojo-
72 Gustaw Roszkowski
wej do Hagi, ale bezpośredniemu wpływowi konferencyi Unii w St.
Louis (1904) na prezydenta Roosevelta, zawdzięcza się jego inicya-
tywa w dojściu w 1907 r. do skutku tej konferencyi. Na konfe-
rencyi w Londynie (1906 r.) uchwalony został projekt Plenera wzo-
rowego traktatu rozjemczego. Projekt ten przedstawiony na drugiej
konferencyi hagskiej nie uzyskał jednomyślnej aprobaty państw, ale
z 44 państw tam reprezentowanych, 32 oświadczyły się za nim.
Przygotowanie materyałów do obrad dla 3-ej konferencyi hag-
skiej, stanowi najważniejszy przedmiot prac unii interparlamentarnej.
Działalność unii zyskuje w coraz wyższym stopniu uznanie
opinii publicznej. Rośnie bezustannie liczba jej członków; mężowie
stanu najgłośniejszego imienia biorą udział w pracach Unii, państwa
wreszcie udzielają subwencye na wydatki Unii. Przez to składają
one dowód, że uznają ważność prac Unii, tak że ona jest dziś już
ważnym organem w ustroju międzynarodowego związku państw.
Jeżeli obecnie jednym rzutem oka zechcemy ogarnąć całą do-
tychczasową działalność unii interparlamentarnej, to przyjdziemy do
przekonania, że ona jest potężnym czynnikiem służącym do propago-
wania idei pokoju.
Ona jest przedewszystkiem jedynem w swoim rodzaju ciałem,
które przeprowadza organizacyą członków ciał prawodawczych
i parlamentów całego świata. Ona gromadzi w swoim składzie mę-
żów stanu, ludzi należących do najrozmaitszych zawodów, ale
zawsze doświadczonych w sprawach publicznych.
W tem właśnie spoczywa charakterystyczne znamię unii inter-
parlamentarnej, w różnicy od zwykłych kongresów pokoju. Na tych
ostatnich znajdują wyraz wszelkie wyobrażenia o sposobach utrwa-
lenia pokoju, Unia — właśnie dlatego, że jej członkowie znają do-
kładnie warunki i potrzeby politycznego życia ludów, wyraża zawsze
projekty utrwalenia pokoju, oparte o rzeczywiste wymagania społe-
cznego i politycznego życia. Wpływ parlamentów na rządy i bezpo-
średni ich z rządami stosunek, daje unii możność szybkiego realizo-
wania swoich wymagań, a ich stosunek do najszerszych wrarstw spo-
łecznych, daje im możność oddziaływania na masy.
Potrzebaby nie znać chyba historyi, ażeby zaprzeczyć, że
wojny były niejednokrotnie ważnym cywilizacyjnym czynnikiem:
wpływały na pomyślny ustrój państw, stawały się powodem ich
ważnych przekształcań, zbliżały do siebie narody, i przenosiły ziarna
cywilizacyi z jego państwa do drugiego. Nie sięgając daleko w prze-
O unii interparlamentarnej 73
szłość, wojna włoska doprowadziła do zjednoczenia Włoch, wojna
1870 r. przyspieszyła Zjednoczenie Niemiec, a choć Francya z niej
z ciężkiemi wyszła ranami, wojna niemiecka odrodziła ją moralnie
materyalnie i pod względem politycznym. Rosya, w japońskiej woj-
nie poniosła klęski prawie nieznane w historyi. a jednak wyszła
ona z tej wojny niewątpliwie z głębokiem przeświadczeniem, że głó-
wną choć pośrednią przyczyną jej klęsk jest obecny system poli-
tyczny państwa, który roztrwonił jej bogactwa, i całe społeczeństwo
rosyjskie do stanu zgnilizny doprowadził.
Nietylko w Mandżuryi padały ofiary w ludziach. Krew Rosyan
lała się i w samej ich ojczyźnie, ale ta straszna walka nietylko na
granicach państwa, ale i w jego wnętrzu, może się stać źródłem
odrodzenia i rzeczywistej potęgi narodu i państwa rosyjskiego.
Dziwnem zrządzeniem losu, korzyści z wojen odnoszą w ten
sposób nieraz nietylko zwycięzcy, ale i zwyciężeni.
A jednak z tego bynajmniej nie wynika, ażeby wojny miały
być koniecznym, niezbędnym czynnikiem cywilizacyjnym świata. Był
czas, gdy siła materyalna wyrażająca się w potędze oręża, jedynie
narody wiodła do postępu, ale dziś jest do tego celu tyle ducho-
wych i moralnych czynników, że rozlew krwi nie jest w największej
liczbie wypadków koniecznym, aby ludzkości torować drogę do szczę-
ścia. Zjednoczenie Włoch i Niemiec byłoby się dokonało bez wojen,
odrodzenie Rosyi mogłoby się stać może później, ale i bez krwi
rozlewu. Historya uczy, że wojny w największej liczbie wypadków
więcej klęsk niż pożytku światu przynoszą, burzą dobytki cywili-
zacyi, najdzielniejszych ludzi wtrącają do grobu, i niezliczony sze-
reg klęsk sprowadzają na ludzkość, a miliardy, które dzisiejszy
zbrojny pokój pochłania, wstrzymają naturalnie postęp kultury.
To też dziś ludzkość pragnie pokoju i stwarza rozliczne w mię-
dzynarodowym związku państw urządzenia, które bez krwi rozlewu
mają zapewnić światu to, co dawniej starano się osiągnąć przez
wojny.
Unia interparlamentarna w tym wielkim cywilizacyjnym ruchu,
może i powinna wielką odegrać rolę, ale stanie się to tylko wtedy,
gdy po pięknych mowach ich członków nastąpią czyny, gdy przez
parlamenty i rządy urzeczywistniać oni będą stopniowo, ale stale
to, czego się geniusz człowieka domaga, — ażeby światu zapewnić
błogosławieństwa pokoju.
T R E S C.
Str.
I. Powstanie Unii Interparlamentarnej 3
II. Organizacya Unii ■ 6
III. Główne postanowienia statutu Unii 7
IV. Budżety Unii 8
V. Unia państw skandynawskich, tudzież Unia holendersko-belgijska . . 9
VI. Spis konferencyj interparlamentarnych 10
VII. Działalność Unii od 1889—1909 r 11
I. Kwestya sądów polubownych w sporach państw 11
1. Uchwały Unii co do sądów polubownych 11
2. Projekty traktatów co do ustanawiania sądów polubownych . 15
a) Projekt bruxelski 15
b) Projekt amerykański (Ryszarda Bartholdta) 17
c) Projekt Ernesta Plenera 18
3. Klauzule kompromisowe 20
II. Kwestye ogólnego znaczenia dla prawa narodów 22
1. Udział państw w kongresach 22
2. Własność prywatna w czasie wojny morskiej 23
3. Międzynarodowe prawo prywatne 25
■4. Unie międzynarodowe 30
5. Prawa cudzoziemców • 31
6. Kodyfikacya prawa narodów 35
7. Kwestya neutralności 38
8. Ageneya pokoju 41
9. Organizacya prasy 41
10. Kongres międzynarodowy. Parlament świata • . 44
11. Uchwały dotyczące wyników pokojowej konferencyi w Hadze
z 1899 r 46
12. Uchwały odnoszące się do członków Unii 50
VIII. Działalność Unii w r. 1910 i 1911 ól
1. Konferencya bruxelska (1910) 51
2. Konferencya zapowiedziana w Rzymie. Wojna włosko-turecka . 58
3. Posiedzenia Rady iConseil) w Bruxeli i w Paryżu (1911) .... 60
Str.
Ł Starania członków Unii w sprawie zakończenia wojny włosko-
tureckiej (we Francyi, w Niemczech, w Belgii, w Rosyi i na
Węgrzech 62
5. Prace w komisyach 65
6. Układy członków Unii z rządami, o przygotowanie 3-ciej konfe-
rencyi pokojowej w Hadze (w Anglii, we Francyi, w Austryi,
w Holandyi i w Szwecyi) 67
7. Żądania Unii w kwestyi prawa morskiego 70
Zakończenie 71
Sprostowanie.
Na str. 5 w wierszu 3 od dołu, zamiast 31 paździer. 1887, ma być:
31 paździer. 1888 r.
RUCH HANDLOWY
W STAROŻYTNEJ BABILONII
(Okres Chammurapiego ± 2060—1760 przed Chr.)
napisał
MOJŻESZ SCHORR
Schorr
W artykule niniejszym zamierzam przedstawić tylko ważniejsze zjawi-
ska z życia gospodarczego w starożytnej Babilonii, jako uzupełnienie wywodów
zawartych w rozprawie mojej : »Państwo i społeczeństwo babilońskie w okresie
t. zw. dynastyi Hamurabiego« (Kwartalnik historyczny 1905, tom XIX, także
w odbitce). W ciągu ubiegłego pięciolecia bowiem materyał dotyczący więcej
niż w trójnasób się pomnożył, tak, że umożliwia nakreślenie pełnego obrazu
życia gospodarczego w rozmaitych jego przejawach. Cały ten materyał jest obe-
cnie w tłómaczeniu zebrany i prawniczo oświetlony w dziele: J. Kohler — A.
Ungnad: HamurabPs Gesetz. Tom III— V. Lipsk 1909—11. Por. recenzyę moją
w Wiener Zeitschrift fur die Kunde des Morgenlandes T. 24 str.
431—461 (skróć. WZKM).
Około połowy III. tysiąclecia przed Chr. zapukały o wały gra-
niczne dolnej doliny nadeufrackiej, a więc właściwej Babilonii, ko-
czownicze hordy Semitów. Ciągnąc stale z zachodu, zrazu sporadycznie,
potem większemi masami, wdzierają się w okolice pograniczne, a stąd
szybko posuwają się w głąb północnej i środkowej części kraju
i zlewają się z ludnością tubylczą. Ich charakter cudzoziemski —
czy kananejski czy arabski, sporną jest dotąd kwestyą — zaznacza
się w licznych imionach własnych jakoteż w kilku nowych, niezna-
nych dotąd bóstwach, któremi wzbogacają rodzimy panteon babi-
loński. I jak nieraz później w historyi bywało, osiągnęli ci najeźdźcy,
obdarzeni niespożytą jeszcze siłą, już po dwóch, trzech wiekach
przewagę polityczną nad dawną osiadłą ludnością, której zdobycze
kulturne sobie szybko przyswoili. U schyłku trzeciego tysiąclecia
przed Chr. zagarnęli rządy i owładnęli tron, zrazu w północnej
Babilonii, gdzie Su mu- ab i poczyna nową dynastyę, t. zw. I. dy-
nastyę Babilonu, która przez trzysta blisko lat panowała i pod-
niosła państwo babilońskie do niezwykłego politycznego i ekonomi-
cznego rozkwitu.
Sumu-abi ogłosił się koło r. 2060 przed Chr. 1 samodzielnym
królem w Babilonie. Terytoryalny zakres jego władzy, jak i najbliż-
szych jego następców, nie mógł być wielkim, skoro przez 150 lat
jeszcze spotykamy w południowej Babilonii, co najmniej na
przemian w dwóch centrach, w Isin i Larsa, królów, którzy się ty-
tułują królami » Sumeru i Akkadu«, t. j. całej Babilonii. Pierwsze
dwa wieki wypełniają też walki między władcami północno- a po-
łudniowo-babilońskimi. Dopiero szósty król tej dynastyi Chammu-
rapi2 zdołał w licznych zwycięskich walkach nietylko utrzymać
1 W kwestyi chronologii tych czasów por. Ed. Meyera: Geschichte des
Altertums II wyd., II tom, str. 332 i nast.
* Podług obliczenia Ed. Meyera 1. c. str. 557 panował od r. 1958 do
r. 1916 przed Chr. Lektura: »Chammnrapi« jest teraz powszechnie przyjęta.
1*
4 Mojżesz Schorr
panowanie w północnej części, w Akkad, ale także i wyrugować
władców południa i w ten sposób połączyć Akkad i Sumer w j e-
dnolite wielkie państwo babilońskie, z rezydencyą w Babilonie,
którego bóg Marduk zajmuje odtąd pierwsze miejsce w bogatym
panteonie. Odtąd koncentrują się także w Babilonie wszelkie nici
politycznego i ekonomicznego życia.
Z dumą przekazał Chammurapi potomności pamięć o swych
walkach zwycięskich: >Jam silny bawół, który ubódł wrogów; bro-
nią potężną, którą bogowie Zamama i Isztar mnie wyposażyli, mą-
drością, której mi bóg Ea użyczył, siłą. którą bóg Marduk mnie ob-
darzył, wytępiłem przeciwników na górze i na dole, walkom kres
położyłem, dobrobyt kraju podniosłem, ludziom bezpieczne miejsca
pobytu stworzyłem* K
»Jam słońce Babilonu, który wysyłam światło na kraj Sumer
i Akkad, jam król, który w karbach trzyma cztery krańce świata« 2.
Poskromiwszy wszystkich swych wrogów, poświęca Chammurapi osta-
tnie lata swego panowania wyłącznie dziełom pokojowym, poszcze-
gólnie wymienionym we wstępie do kodeksu. Na cześć bogów bu-
duje wspaniałe świątynie, na pożytek ludzi odnawia zniszczone
w długoletnich walkach miasta, kopie kanały, które nawadniają
pola i ogrody i ułatwiają zarazem komunikacyę handlową, wpro-
wadza sprężystą administracyę w całem państwie, a rządzi przytem
nie jak tyran, lecz jak »ojciec własny « swymi poddanymi. Dobrobyt
materyalny podnosi się też za jego panowania bardzo wysoko.
W całej pełni odzwierciedla się on w owem słynnem. przed
kilku laty w Suzie wykopanem dziele ustawodawczem, którem król
Chammurapi postawił sobie na wieczne czasy pomnik nad spiż trwal-
szy. W normach tego kodeksu widzimy przedewszystkiem strukturę
społeczeństwa niezmiernie zróżniczkowaną: w grupie ludzi wolnych
(mars awelim), którymi prawo najwięcej się zajmuje, przesuwają
się przed nami rozmaite typy ekonomiczne, począwszy od potężnego
kapitalisty jako właściciela dóbr lub domów, bankiera, kupca, po
przez przedstawicieli wyższych zawodów jak lekarzy, weterynarzy,
architektów, aż do szarego proletaryatu robotników polnych, paste-
rzy i rzemieślników. Organizacyę państwową i religijną reprezentują
1 Epilog do kodeksu Chammurapiego (kol. XXIV, 24—39). Por. także Schorr:
Państwo babilońskie (w odbitce) str. 16.
■ Ibid.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 5
lennicy wojskowi, urzędnicy i kapłani, wszyscy wyposażeni szcze-
gólnymi przywilejami. A całej tej grupie wolnych przeciwstają ol-
brzymie tłumy niewolników, ostro od tamtych odgraniczone i pra-
wnie i społecznie l. Temu to skomplikowanemu uwarstwowaniu
społecznemu odpowiada też obraz życia gospodarczego w roz-
maitych jego przejawach. Podczas gdy jednak normy kodeksu
obraz ten tylko w abstrakcyi, niejako w refleksie okazują, to do-
kumenta praktyki prywatno-prawnej. setkami przechowane w ar-
chiwach świątyń, głównych ognisk handlowych, pozwalają nam bez-
pośrednio śledzić zjawiska ruchu ekonomicznego na poszczególnych,
konkretnych faktach, a zarazem pozwalają nam wyrobić sobie sąd
o tern, o ile życie to wybiegało poza formy prawem tradycyjnie
przekazane, lub też odwrotnie w innych wypadkach szło w tyle
poza teoryą prawa, która te formy przełamała, dostosowawszy się
do nowych warunków społecznych.
Już powierzchowny rzut oka na rozmaite kategorye tych do-
kumentów: akta kupna i sprzedaży, wymiany, darowizny, najmu
i dzierżawy, spółki i ajencyi, pożyczki i depozytu i t. p., może nam
dać wyobrażenie o żywotności i wysokim rozwoju ówczesnego go-
spodarstwa handlowego w Babilonii.
Własność majątkowa ma już w najstarszych aktach tego okresu
charakter na wskroś indywidualny, a jeżeli tu i ówdzie przeziera
jeszcze własność rodowa, to są to przeżytki, które praktyka pra-
wna wprawdzie jeszcze toleruje, teorya jednak wyeliminowała.
Ruch handlowy ma przeważnie charakter wymiany pieniężnej.
Istnieje zupełnie wyrobiony system monetarny, na wadze oparty:
talent, mina, szekel i sze'u (ziarno). Ustawa normuje ceny towarów
taksy rzemieślnicze, czynsze różnego rodzaju w minach i szeklach
srebrnych, i powołuje się na taryfę królewską powszechnie obowią-
zującą. Ogniskiem ruchu handlowego są naturalnie większe miasta,
siedziby głównych bogów, a więc Babilon ze świątynią Marduka,
Sippar ze świątynią Szamasza, Nippur ze świątynią Ellila; Dil-
bat ze świątynią Urasza (Niniba) i inne.
Te świątynie uznanych w całej Babilonii bóstw stanowią nie-
zmiernie ważny czynnik życia gospodarczego i wpływają stanowczo
na intenzywność stosunków handlowych. Każda z tych świątyń jest
1 Por. Schorr: Państwo i społeczeństwo babilońskie (w odbitce), str.
47-50, gdzie stanowisko prawne poszczególnych grup bliżej określone.
6 Mojżesz Schorr
nietylko instytucyą religijną, ale także i finansową. Zarówno z da-
nin obowiązkowych, jak i z dobrowolnych ofiar wzrasta stopniowo
skarbiec świątyni. Z czasem rozporządza ona nietylko wielkim ma-
jątkiem pieniężnym, ale i nieruchomym w gruntach ornych i budo-
wlanych i w trzodach bogatych. Temi wszystkiemi dobrami prowa-
dzi świątynia rozległy handel, pieniądze wypożycza na wysoki pro-
cent, pola i ogrody oddaje w dzierżawę, a nawet i dochody swe
wydzierżawia.
Bardzo żywy udział bierze także w gospodarstwie handlowem
dwór królewski (e kalium). Tak jak na rzecz świątyń, tak i na
rzecz pałacu królewskiego są miasta obowiązane do regularnych
danin, z których wyrasta majątek prywatny króla, również składający
się głównie z dóbr nieruchomych. Tymi dobrami zarządzają osobni
urzędnicy królewscy, którzy z ramienia króla prowadzą rozległy
handel ich dochodami.
0 znaczeniu świątyni i pałacu królewskiego dla życia ekonomi-
cznego świadczy i ten fakt, że miara i waga w nich używTana stanowią
normę, wedle której płaci się w handlu prywatnym. Tak np. w pewnym
kontrakcie dzierżawy waruje sobie właściciel pola: »Trzy kur zboża
ma dzierżawca płacić podług miary świątyni Szamasza. jednego
szekla w srebrze podług kamienia (wagi) Szamasza < K Pewne ślady
wskazują nawet na istnienie urzędu probierczego w świątyni,
bo kilkakrotnie jest wzmianka o srebrze pieczętowanem (kaspum
kankum), co tylko znaczyć może. że urzędowo stwierdzono na
danej monecie jej pełną wartość; toż samo nieobjaśnione dotąd
słowo mesekum, które stale spotykamy tam, gdzie mowa jest
o »mierze Szamasza (Gis. BarnSamas)« jako bliższy określnik,
może naszem zdaniem tylko oznaczać miarę probierczo uznaną2.
Tak więc świątynia i dwór królewski, koncentrując olbrzymi kapitał,
wpływają niezmiernie na energię ruchu handlowego, który zresztą
rozwija się swobodnie na tle stosunków prywatno-majątkowych.
Nasuwa się najpierw pytanie: Kto miał prawo zawierania
układu handlowego i w ogóle wykonywania czynności prawnej?
1 Analogię mamy także w biblii, gdzie raz wymieniony jest »szekel świą-
tyni* (szekel hakódesz) Exod. XXX 13, a raz »kamień królewski* (eben hame-
lek) II ks. Sam. XIV 26.
* Por. Schorr: Altbabylonische Rechtsurkunden I str. 12-4 (Sitzungsbe-
richte der Wiener Akademie der Wissenschaften. T. 165).
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 7
Otóż każdy człowiek wolny a pełnoletni ma pełną zdolność do dzia-
łań prawnych. Także kobieta, która ma już w tym okresie pełną oso-
bowość prawną, występuje samodzielnie w rozmaitych akcyach praw-
nych, nawet w stanie zamężnym, staje jako oskarżycielka i jako świadek
w procesach itd. ! Szczególnie kapłanki, a przedewszystkiem zajęte
przy świątyni Szamasza w Sippar, biorą niezwykle żywy udział
we wszelakich dziedzinach handlu. Wedle §§ 178 — 179 kodeksu Cham.
kobieta, poświęcająca się służbie przy świątyni, czyto jako dzie-
wica w klasztorze czyli w domu narzeczonych (bit kallati), czyto
jako zalotnica (k ad i s tum, a w elit zikrum), otrzymuje od ojca
posag, którym rozporządza wedle własnej woli jako majątkiem pry-
watnym. Otóż chcąc ciągnąć zysk z tego kapitału, kapłanka jużto
prowadzi interesy kupieckie, kupuje grunty i sprzedaje, wypożycza
pieniądze na procent, jużto wkłada kapitał swój w grunty, pola
lub domy, które oddaje w dzierżawę, względnie wynajmuje.
W setkach dokumentów cywilno-prawnych niema ani jednego
wypadku 2, w którymby niewolnik występował jako podmiot pra-
wny, choć z § 7-go kodeksu Cham. mogłoby wynikać, że niewolnik
mógł jako pełnomocnik pana swego prowadzić interesa. Ten fakt
uderza tem bardziej, że w okresie nowobabilońskim, w VII. i VI.
wieku przed Chr., niewolnicy często biorą czynny udział w życiu
ekonomicznem, czy to jako plenipotenci, czy to jako ajenci wędrowni,
a nawet jako wspólnicy w przedsiębiorstwach.
Najważniejszy moment, odnoszący się do techniki ruchu
handlowego i gospodarczego w ogóle, jest wyrażony w następującej
zasadzie prawnej:
Bez piśmiennego układu i świadków żadna trans-
akcya niema mocy prawnej3 (§ 7). Tejto ścisłej zasadzie
technicznej, rozciągającej się na wszelkie dziedziny czynności pry-
watno-prawnych, mamy! do zawdzięczenia bogate skarby dokumen-
1 Por. Kohler - Ungnad III Nr. 309, 356, 404, Ml , 500, 528, 694, 710,
704, 717, 910, t. V. 1116, 1123 i t. d.
* Wątpliwość zachodzi przecież w jednym wypadku w akcie procesowym,
jeżeli tam słowo zucharum znaczy »niewolnik< dosl. »mały«. For. Schorr:
Altbabyl. Rechtsurkunden II Nr. 39 i do tego interpretacyę moją obecną w Wie-
ner Zeitschrift fur die Kunde des Morgenlandes T. 24 str. 459 uw. 4.
1 Por. Schorr: Państwo babilońskie str. 81—82.
g Mojżesz Schorr
tów, wykopanych w archiwach głównych świątyń, gdzie je składano
i skrupulatnie przechowywano dla celów kontroli i zabezpieczenia
sobie prawa posiadania.
Dokumenty wszystkie wykazują jedną ogólną znamienną ce-
chę: brzmienie ich nie jest w każdym wypadku dowolne, lecz ujęte
w pewnych poszczególnych kategoryach w ścisły schemat, tak że
do każdej kategoryi istniał osobny stały formularz. Ta okoliczność,
na którą ja pierwszy zwróciłem uwagę 1, ma doniosłe znaczenie dla
interpretacyi dokumentów, ułatwia bowiem w wątpliwych razach
przydzielenie pewnych aktów do pewnej kategoryi i pozwala z wiel-
kiem prawdopodobieństwem uzupełnić luki. gdzie dotyczące tabliczki
przechowały się fragmentarycznie.
Poznawszy te ogólne momenty ruchu handlowego, przejdźmy
teraz do poszczególnych zjawisk, przyczem zajmiemy się bliżej tylko
temi znamionami, które dla dotyczących zjawisk są w świetle now-
szych zwłaszcza zbiorów aktów prawnych szczególnie charaktery-
styczne a.
1. Kupno i sprzedaż.
Przedmiotem kupna są przeważnie grunty, rolne i budowlane,
względnie domy mieszkalne, sklepy, stodoły, dalej niewolnicy i zwie-
rzęta robocze. Za kupioną rzecz płaci się z reguły gotówką całą
cenę (kaspam gamram). Wśród setek dokumentów prawnych
jest ledwie kilka przykładów 3, w których cena kupna ma być pó-
źniej zapłacona, czyli gdzie się kupuje na kredyt. Ale i w tych wy-
padkach nie zachodzi prawnie kupno na kredyt, bo typ kontraktu
jest zupełnie taki sam, jak przy kupnie za gotówkę, zwłaszcza
w formułce stwierdzającej moc dokonanego przeniesienia własno-
ści: »sprawa jest załatwiona, serce jego (sprzedającego) jest zado-
wolone^ Kohler4 słusznie przypuszcza, że wyjście prawne było
takie: Uważano cenę za zapłaconą, a tę fikcyjnie zapłaconą sumę
zwracał kupujący sprzedającemu jako pożyczkę za kwitem. »Kredyt
mógł zatem być udzielony tylko we formie pożyczki obok kupna,
1 Por. Schorr: Altbab. Rechtsurkunden I str. 2.
1 Por. wyżej str. 1 uw. 1.
» Kohler-Ungnad III Nr. 374, 375, 384 427, 438, 439, IV Nr. 949, V 1149.
4 Ibid. t. III. str. 240.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 9
nie zaś w samem kupnie<. Rzecz mogła przejść na własność do-
piero po pełnem uiszczeniu ceny kupna.
Cena gruntów, pól i domów, była bardzo chwiejna, zależnie
od jakości gruntu i jego położenia. Zresztą w kontraktach dawniej-
szych cena wcale nie jest podawana. Odnośna formułka brzmi tylko
ogólnie »w pełnej cenie srebro odważył*. Dopiero od piątego króla
Sin-muballita (Kohler -Ungnad Nr. 259) podaje się w kontraktach
wyraźnie wysokość zapłaconej sumy.
Ciekawy szczegół nastręczają późniejsze kontrakty kupna, od
czasów Abi-esucha począwszy, mianowicie, że nabywca do samej
ceny kupna dodaje jeszcze drobną monetę jako przyczynek (a na
Si. Bi. iśkun)1.
Miii 1 er2 upatruje w nim rodzaj agio, a więc nadwyżkę dla
wyrównania wartości realnej danej monety obiegowej z jej warto-
ścią nominalną. Ale w takim razie musiałby zachodzić regularny
stosunek nadwyżki do wysokości ceny, podczas gdy w rzeczywisto-
ści stosunek ten jest zupełnie chwiejny. Przy tej samej cenie kupna
np. jest agio rozmaite.
Zdaje mi się raczej, że mamy tu zwyczaj o podkładzie ludo-
wym, zabobonnym. Kupujący płaci ponad żądaną cenę, aby sprze-
dający nie urzekł mu nabytej własności. Jako potwierdzenie tej in-
terpretacyi mogłaby posłużyć symboliczna czynność, która stale od
najdawniejszych czasów towarzyszy aktowi kupna każdej nierucho-
mości, tj. wręczenie tak zwanego bukannum. sztaby czy pręta —
podobnie jak w germańskiem prawie — na znak przeniesienia wła-
sności. Kohler3 faktycznie wywodzi ten symbol z motywów magi-
cznych. » Widocznie uchodziły grunty i niewolnicy za res mancipii,
które tylko pod szczególną ochroną sił magicznych można było
przenieść na drugiego*. A jak silną była wiara w zaklęcia magi-
czne, świadczą dwa pierwsze postanowienia kodeksu Charnmurapiego.
Przy kupnie gruntu i niewolnika zastrzega się często nabywca
przeciw rewindykacyi ze strony trzeciej osoby, wobec której odpo-
wiada sprzedający4. Przy kupnie niewolnika ręczy ponadto właści-
1 Kohler-Ungnad III Nr. 366—368, 413, iii, 429, 430, 431, 432, 437.
1 Per. Schorr: Altbab. Rechtsurkunden II str. 66 (ad Nr. 28).
3 L. c. str. 236.
* Por. Kohler-Ungnad III Nr. 244, 290, 274, 275, 279, 280, 283, 297, 300,
304 i t. d. a odnośnie do niewolników 422, 425, 429, 430, 433. V 1:52, 1154.
\0 Mojżesz Schorr
ciel pierwotny na wypadek, jeżeli niewolnik jest zbiegiem. Prawo bo-
wiem nakłada karę śmierci na takiego, który nabył niewolnika zbiega
(§ 16 — 19). Ale poręka ta trwa tylko dzień lub trzy dni, oprócz
tego ręczy na przeciąg miesiąca na wypadek, gdyby choroba bennu
(epilepsya?) nawiedziła niewolnika ł.
Przy kupnie gruntu jest zawsze dokładnie podana wielkość
w mierze ówczesnej; nieraz jednak spotykamy ciekawy dodatek:
»mniej lub więcej « (li tir limti-ma) albo >jeśli grunt jest większy
albo mniejszy (niż w kontrakcie opiewa), to idzie to na rachunek na-
bywcy* 2. Ta klauzula miała obydwie strony chronić przed rekla-
macyą wzajemną z tytułu, że wymiar faktyczny nie odpowiadał
wymiarowi podanemu w kontrakcie. Ale co ciekawsza, z dwóch
procesów, wynikłych z tego właśnie tytułu spornego, widzimy, że
przy archiwum świątyni istniał kataster, w którym przechowy-
wano rysopisy gruntów rolnych i budowlanych celem ewentualnej
kontroli granic posiadania. W jednym z nich 3 sędziowie po poró-
wnaniu aktu kupna z rysopisem katastralnym przekonali się, że
sprzedający ukrócił miarę kontraktowo umówioną i nałożyli nań
karę. W drugim natomiast wykazało się również z badania w aktach
katastralnych, że nabywca dostał więcej, niż w kontrakcie zapi-
sano, skutkiem czego musiał odpowiednią nadwyżkę dopłacić. Ze
względu na rzadkość tego rodzaju dokumentów i na mylną inter-
pretacyę Ungnada i pierwszego wydawcy Gautiera4, nie od rzeczy
będzie cały dokument tutaj przytoczyć:
»Z powodu domu, który Nachilum kupił był od Aw61-matum,
wniósł Awel-matum skargę; do namiestnika Babilonu przybył; tenże
na postępowanie procesowe im zezwolił; rysopisy (świątyni) Urasza
przyniesiono do domu, dom wymierzono. Ponieważ 1 Sar gruntu
było za wiele, zapłacił Nachilum z powodu nadmiaru gruntu budo-
wlanego, oprócz kwoty dawnego kontraktu, cztery szekle srebra Awel-
matumowi. Awel-matum nie naruszając wyroku, w przyszłości skargi
nie wniesie. Na (boga) Urasza i (króla) Apil-Sina złożył przysięgę«.
Następują świadkowie.
1 Nr. 429—4-32. Co do istoty tej choroby por. Sudhoff: Archiv f. Gesch.
d. Medizin t. IV (1910) str. 353 i nast.
■ Kohler-Ungnad III Nr. 295, 297, 300, 513, IV Nr. 937, 977.
3 Kohler-Ungnad III Nr. 700. Por. Schorr: Rechtsurkunden I str. 78.
4 Por. Kohler-Ungnad T. IV Nr. 1058. Cały dokument w należytej trankrypcyi
i tłumaczeniu podałem także we Wiener Zeitschrift f. d. K. d. M. T. 2Ł str. 329.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 11
Co w tych dwóch procesach pośrednio tylko poznajemy,
posiadamy także czarno na białem, a raczej rylcem na glinie.
Scheil, słynny pierwszy wydawca kodeksu Chammurapiego, znalazł
takie mapy katastralne w archiwum świątyni Sippar i podał nam
ich kopie l.
Przy kupnie niewolnika kontrakt dokonywuje się pod tymi sa-
mymi warunkami i przy przestrzeganiu tych samych formalności,
co przy kupnie gruntu; także typ kontraktu jest ten sam2. Tutaj
chciałbym tylko wspomnieć o znamiennem prawie § 280 kodeksu
Cham., które proklamuje niewolnika- krajowca, sprzedanego za gra-
nicę, wolnym w razie dobrowolnego lub poniewolnego powrotu do
kraju3. Prawo to, mające swą analogię w późniejszem prawie ży-
dowskiem, zawiera obok momentu samowiedzy plemiennej czy na-
rodowej także ważny moment gospodarczy. Chciano widocznie za-
pobiec eksportowi sił roboczych za granicę i dlatego unieważniono
z góry ich wartość w razie powrotu do kraju. Bardzo ciekawą illu-
stracyę do tego prawa daje nam jedyny w swym rodzaju dokument,
który tu w dosłownem tłómaczeniu następuje:4
CT VI 29 K
»1 Warad-Bunene, którego Pirchi - iliszu , pan jego, do miasta
Tupliasz (Asz. nun. na)6 za l1^ miny srebra sprzedał, 5 służył jako
niewolnik pięć lat w Tupliasz, a następnie uciekł do Babilonu.
1 Por. Scheil: Une Saison des fouilles a Sippar str. 126, 127, 137 etc.
2 Por. Schorr: Państwo babilońskie str. 84, gdzie odnośne postanowie-
nia kodeksu są obszernie omówione.
s Prawo to przez wszystkich tłómaczy kodeksu mylnie interpretowane
omówiłem obszernie w rozprawce: Die §§ 280—282 des Hamurabi - Gesetzes
(Wiener Zeitschrift f. d. Kunde d. Morgenlandes t. 22 str. 385—392). Por. tamże
także wywody Mullera do tej kwestyi.
4 Kohler-Ungnad III Nr. 740, gdzie jednak tak tlómaczenie, jak i prawna
interpretacya (str. V54) są mylne.
6 Skrócenie oznacza : Cuneiform Texts of the British Museum, tom VI.
p. 29, gdzie powyższy dokument jest wydany.
8 W nawiasie jest podana sumeryjska nazwa. Miasto to leżało na pogra-
niczu między Babilonią a Elamem, po tamtej stronie Tygru, niedaleko Nippuru.
W tym czasie należy ono do państwa elamickiego, a zatem jest miejscowością
zagraniczną.
12 Mojżesz Schorr
Sin-muszalim i Marduk-lamazaszu, strażnicy (?) zawoławszy
Warad-Bunena. 10 tak doń przemówili, jak następuje, oni sami: Jesteś
wolny, twoja oznaka (niewolnicza) została odcięta; pójdź między woj-
skowych.
Tenże Warad-Bunene 15tak odrzekł, jak następuje, on sam:
Między wojskowych nie pójdę, lenno mego domu ojcowskiego obejmę.
20 Lipit - Adad, Adad - lu -zSrurn i lbni-szamasz, bracia jego
złożyli przysięgę na boga Marduka i na króla Ammi-ditana, że nie
wniosą skargi przeciw bratu swemu Warad - bunene 25 z powodu
niewolnictwa (9)1.
Warad-Bunene, jak długo żyć będzie, razem z braćmi swymi,
będzie zarządzał lennem domu ich ojca.
30 Przed (świadkiem) Apil - Adad, sekretarzem boga Amurrum.
Przed (świadkiem) Ilum-pi-sza. synem Sin-idinnama.
Dnia 25. Duzu, roku w którym król Ammi - ditana na mocy
wielkiego wyroku Szamasza i Marduka...2.*
Treść tego niezmiernie ciekawego aktu jest następująca:
Warad - Bunene, niewolnik, rodem Babilończyk został przez
swego pana sprzedany za granicę. Po pięciu latach udało mu się
zbiec i wrócić do Babilonu. Podług prawa przestał być niewolnikiem
z chwilą wstąpienia na tery tory um babilońskie. Tę odzyskaną wol-
ność proklamuje też urząd formułką: »Jesteś wolny, twój a ozna-
ka (niewolnicza) została odcięta*. Urząd proponuje wy-
zwoleńcowi, by się zaciągnął w służbę wojskową. On jednak woli
zarządzać lennem swego ojcowskiego domu razem z braćmi, którzy
przysięgą się obowiązują, że nie wniosą przeciw niemu skargi z po-
wodu dawnego niewolnictwa.
Osobny rodzaj kupna stanowi wy kupno (retrakt). Jestto
prawo znane także w prawie starohebrajskiem (biblijnem) jako
mi szpat ge'ullah, dopuszczające krewnych sprzedającego (brata,
syna, wnuka i t. d.) do wykupienia ojcowskiego mienia: bit abiśu
pata.ru »dom ojca wyzwolić* — jak brzmi termin prawny. Ko-
deks nie wspomina ani słowem o tej transakcyi, bo była niezgodna
z całym ustrojem gospodarczym, opartym na indywidualnej
własności majątkowej. W praktyce natomiast tu i ówdzie jeszcze się
1 W oryginale: ana riśutim. Możliwe także tłómaczenie iz powodu
pierworodztwa«, co jednak nie daje dobrego sensu.
ł Jestto 1 rok tego króla.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 13
utrzymuje l, jako przeżytek dawnego ustroju rodowego, na którym
np. opiera się zasadniczo prawo biblijne. Przeciw tej instylucyi
walczy jednak ustrój gospodarczy, co między innemi w tern się
objawia, że nieraz nabywca w osobnej klauzuli zastrzega się prze-
ciw wzruszeniu kupna ze strony krewnych. » Jeśliby bracia albo
siostry sprzedawcy rewindykowali pole« — tak czytamy w akcie
kupna z czasów króla Zabium — *to sprzedawca jest za to odpo-
wiedzialny* '-.
Obok kupna występuje w aktach jako forma przeniesienia
własności wymiana (puchum), szczególnie wymiana gruntów i nie-
wolników. Ta prymitywna forma ruchu handlowego, pochodząca
z okresu gospodarki naturalnej, przystosowana jest już do ustroju
gospodarki pieniężnej, co się w tern objawia, że nadwyżkę wartości
otrzymanej w zamian rzeczy płaci się w pieniądzach. Istotnym mo-
mentem przy tej transakcyi jest zaznaczenie obopólnej zgody i wza-
jemnej gwarancyi na wypadek rewindykacyi ze strony osoby
trzeciej 3.
2. Najem i dzierżawa.
Oprócz rezultatów, które już z dawniejszych aktów praktyki
prawnej w zakresie tych dwóch instytucyi gospodarczych wysnuć
się dały4, nastręczają nowsze akta jeszcze następujące znamienne
szczegóły :
Przy najmie domu uiszcza nieraz wynajmujący, podobnie jak
przy dzierżawie pól, podarunki pewne na święta na rzecz właści-
ciela, zwłaszcza gdzie właścicielką jest kapłanka Szamasza 5.
Najmu robotników dokonywuje się w trojakiej formie: a) Naj-
muje się niewolnika od właściciela, któremu się też płaci czynsz
« Por. Kohler-Ungnad III Nr. 440 -441; IV 979-980.
2 Kohler-Ungnad III Nr. 386.
3 Por. Kohler-Ungnad III Nr. 451.
4 Por. Schorr: Państwo babilońskie str. 79—81, 87—88, również
Schorr: Kodeks Hamurabiego a ówczesna praktyka prawna (Rozpr. Akad.
krak. T. 50 str. 247—248).
* Por. Kohler-Ungnad III Nr. 499, 502-504 V 1161-1163.
14 Mojżesz Schorr
najemny l. b) Najmuje się robotnika wolnego od przedstawiciela
jego rodziny, ojca. matki lub brata2, c) Wolny robotnik sam
się wynajmuje w służbę; formułka brzmi wtedy: A wynajął B od
niego samego (i na rama ni su)3. Bardzo słusznie powiada Koh-
ler4, że ostatnia forma przeszła wpierw przez stadyum wynaj-
mywania się dłużnika w służbę u swego wierzyciela — stosunek,
który kodeks także normuje (§ 114). Nie mogąc uiścić długu,
udaje się dłużnik dobrowolnie w służbę do wierzyciela, by sumę
dłużną spłacić robotą. Z tego ściśle określonego stosunku roz-
winął się dopiero później wolny kontrakt służbowy, d) Ktoś
otrzymuje pewną kwotę jako płacę najmu z góry wypłaconą
we formie pożyczki. W terminie płatności (czas żniw) nie zwraca
dłużnik pożyczki w pieniądzach, lecz dostarcza robotników, któ-
rych płaca najemna odpowiada wysokości otrzymanej pożyczki. Tak
należy obecnie rozumieć cały szereg odnośnych kontraktów 5 w świetle
trafnej interpretacyi Ungnada i Kohlera6, podczas gdy przedtem
mylnie je wszyscy inaczej tłómaczyli. Zachodzi tutaj — jak Kohler
słusznie przyjmuje — pewien stosunek pośrednictwa pracy.
Ktoś wynajmuje robotników z tein, że w czasie żniw mają się sta-
wić do roboty u dowolnej osoby, którą najemca im wskaże. Wy-
chodzi na tern dobrze i pośrednik i właściciel pola; pierwszy, bo
otrzymuje płacę najmu z góry na kilka miesięcy przedtem i może tą
kwotą dowolnie rozporządzać dla zysku aż do terminu płatności,
drugi, bo nie potrzebuje w czasie żniw troszczyć się o robotników,
wtedy kiedy ich trudno dostać i żądania ich może są wygórowane.
Dla illustracyi przytaczam jeden przykład tej kategoryi:7
»1/i szekla srebra dla żniwiarzy wypożyczył od Lamassi, ka-
płanki Szamasza, córki Gimil-Upi Ibkusza, syn Szamasz - rabi'ego.
i Por. Kohler-Ungnad III Nr. 542, 550; IV Nr. 1001; 1007, 1019.
» Kohler-Ungnad III Nr. 538, 539, 547, 552, 561, 564, 565, 570; t. IV
Nr. 1016, 1018, 1021, V 1172.
s Por. Kohler-Ungnad III Nr. 548, 551, 556, 560, 567, V 1174..
4 L. c. str. 243.
» Kohler-Ungnad III Nr. 541, 555, 559, 563; t. IV Nr. 1002, 1003, 1004,
1010, 1011, 1022, 1023, 1024, V 1173.
8 Por. 1. c. t. IV str. 81 i 96.
7 Kohler-Ungnad IV Nr. 1003. Ten dokument musiał naprowadzić na na-
leżytą interpretacyę wszystkich innych tej samej kategoryi.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 15
W czasie żniw przyjdzie 10 żniwiarzy. Jeżeli nie przyjdą, postąpi
się podług ustaw króla*.
Kilkakrotnie jest wzmianka w kontraktach najmu osobowego
o rękojemcy, który daje gwarancyę za zjawienie się robtnika na
czas1. Termin techniczny brzmi: »A trzyma głowę B (robotnika)*.
Wśród setek dokumentów znajdujemy tylko dwa kontrakty
najmu zwierzęcia2. W drugim wypadku czynsz najmu (trzy kur
zboża rocznie) jest zupełnie zgodny z taryfą ustanowioną przez
ustawę (§ 243).
Drogi handlowe prowadzą w tym czasie juz nietylko lądem,
ale także wodą. Okręty z towarami, zbożem, wełną, oliwą, dakty-
lami i t. d. kursują po Eufracie i Tygrze i po kanałach rzecznych,
które przerzynają cały kraj. Ustawa normuje też w kilku postano-
wieniach (§§ 236, 275 — 277) najem okrętów i żeglarzy. Z praktyki
znamy tylko nieliczne dokumenty tego rodzaju 3. Razem z okrętem
wynajmywano nieraz także żeglarza; najemca obowiązuje się zwró-
cić okręt w dobrym stanie. Wynajmuje się okręt albo na pewien
czas, albo na pewną drogę.
W kraju tak urodzajnym i przez naturę tak błogosławionym,
jak Babilonia, stanowi uprawa pól i ogrodów ważny czynnik
w życiu gospodarczem. Prawo Chammurapiego poświęca też kulturze
rolnej baczną uwagę, z wyraźną tendencyą popierania intenzywnej
kultury ziemi obok obrony osobisto- prawnych interesów agraryuszy4#
W dokumentach jest dzierżawa pól i ogrodów obficie reprezen-
towana. Wydzierżawia się zazwyczaj na rok, rzadko na trzy lata.
Czynsz dzierżawny uiszcza się prawie wyłącznie w naturaliach,
w zbożu, względnie w daktylach przy uprawie ogrodów palmowych,
przyczem z reguły oblicza się czynsz dzierżawny według ilości mor-
gów (G a n). Od każdego G a n płaci się pewną miarę Kur (hebr.
kor), której wysokość zależy od jakości gruntu. Nieraz za normę
opłaty służy czynsz dzierżawny pola sąsiedniego. Podobnie jak przy
najmie domów, uiszcza nieraz dzierżawca część dzierżawnego z góry
w zbożu lub pieniądzach. Za szkody, wynikające z niedbalstwa, po-
• Kohler-Ungnad III Nr. 539, 551, 567; IV 999.
■ Ibid. III Nr. 534; IV Nr. 999.
» Ibid. III Nr. 530, 631, 537, 544.
* Odnośne postanowienia kodeksu są omówione w pracy mej: Państwo
babilońskie str. 79—80.
Ig Mojżesz Schorr
nosi dzierżawca pełną odpowiedzialność, zgodnie z ustawą (§§
42 — 44) l. Jeżeli zaś pole jest kamieniste, to wolno dzierżawcy część
dzierżawnego ściągnąć2. Obok głównej opłaty obowiązuje się dzier-
żawca często do pewnych datków ubocznych, najczęściej tam, gdzie
właścicielką pola jest kapłanka. » Przez trzy następne święta do-
starczy po jednym kawale mięsa, po 10 Ka mąki, 20 Ka wódki*
(lub podobnie) czytamy w aktach dotyczących 3. Bardzo często wy-
dzierżawia się pustkowie celem zamiany na glebę orną, pole lub
ogród. Warunki dzierżawy są wtedy lżejsze; normalny czynsz cięży
na gruncie dopiero od 3 roku, w pierwszych dwu latach płaci
się czynsz mniejszy albo nawet — co częściej bywa — pole jest
w pierwszym roku zupełnie wolne od opłaty. Ponieważ jednak
z dzierżawy samego pustkowia dzierżawca, biedny wieśniak, wyżyć
nie mógł, brał tedy obok pustkowia od tegoż właściciela także grunt
żyzny, za który płaci normalne dzierżawne. Najczęściej też kon-
trakty zawierają tę kombinacyę dzierżawy pustkowia, obok gleby
płododajnej. »Aż nie użyźni pustkowia, wolno mu spożywać z pola
uprawnego 4.
3. Spółka i ajencya.
Znamieniem żywotności ruchu handlowego jest istnienie spółki
handlowej. Dokumenty odnośne są dla nas tern cenniejsze, że ustawa
'Chammurapiego o tej instytucyi wcale nie wspomina. Dwu lub więcej
kontrahentów wkłada wspólnie pewien kapitał w produktach lub w go-
tówce celem wspólnego prowadzenia przedsiębiorstwa handlowego
(charranum). Znamy wszystkie prawne terminy spółki; trans-
akcya sama zwie się tapputum; kapitał wkładowy ummanum,
kapitał obrotowy kisum, zysk nSmelum, wydatki wspólne, ma-
jące się odliczyć przy rozdziale zysku, manachtum5.
Rozwiązanie spółki odbywa się w świątyni przed sędziami. W tym
celu składają tam wspólnicy rachunki, zwracają sobie wzajem kapitał
1 > Jeżeli pola zaniedba, to przecież dzierżawne uiści*. Kohler-Ungnad III
Nr. 578. ^Jeżeli pola nie uprawi, to przecież (właściciel) swą połowę zabierze*.
Ibid. IV Nr. 1027, co jednak Ungnad inaczej tłómaczy.
2 Ibid. III Nr. 591.
3 Zwyczaj ten znamy także z grecko-egipskich papyrusów z czasów rzym-
skich. Por. Waszyński. Die Bodenpacht str. 124.
* Kohler-Ungnad III Nr. 628, 631, 633, 634, 638, 639, 657.
6 Por. Schorr: Altbab. Rechtsurkunden III.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 17
zakładowy, dzielą się w równej mierze zyskiem jak i stratą »z tego,
co w mieście i co w podróży handlowej uzyskali*, poczem stwier-
dzają ugodę przysięgą, obowiązując się jej nie naruszyć. W razie
śmierci jednego spólnika gaśnie tem samem spółką, obrachunek na-
stępuje wtedy ze spadkobiercami również w sądzie1.
Obok spółki handlowej spotykamy także spółkę agrarną, która
się zawiązuje wśród analogicznych warunków jak tamta. Dwu lub
więcej wspólników wydz'erżawia razem pnie. Dzierżawcy ponoszą
wspólnie wydatki uprawy i dz-elą się w równej mierze zbiorami po
ściągnięciu dzierżawnego, w którem również jednakowo uczestniczą.
Ciekawy i skombinowany jest w tej kategoryi wypadek, w którym
sam właściciel pola występuje jako współdzierżawca; 2 wtedy ponosi
część kosztów i wykonywuje część pracy, tożsamo dostaje połowę
zbiorów i połowę dzierżawnego, podczas gdy druga połowa, którą
sam sobie miałby płacić, odpada. Tak interpretuje Kohler8 ten sto-
sunek prawny, który wyrażony jest we formułce: »Pole o X Gan,
własność A wynajęli od A, właściciela, A i B«. Podług Mullera*
natomiast, który rzeczowo tak samo stosunek ten pojmuje, mamy
w tej formułce fikcyę prawniczą celem uproszczenia kontraktu.
Postanowienia ustawy o ajencyi handlowej omówiłem na
innem miejscu 5. Z praktyki prawnej znane nam są tylko dwa przy-
kłady: W jednym z nich mamy pokwitowanie ajenta dane kupcowi
na pewną kwotę, oddaną mu w komis celem zakupienia produktów 6,
w drugim dostają trzej ludzie drogą pożyczki dziesięć szekli do za-
kupienia pierścienia złotego dla świątyni Szamasza. Po miesiącu
mają zwrócić pożyczkę bezprocentowo, zyskiem osiągniętym zaś
dzielić się z wierzycielem. Wierzyciel występuje tu jako kupiec
(tamkarum), dłużnicy jako ajenci 7.
Stosunkiem, pokrewnym ajencyi jest pełnomocnictwo.
1 Por. Kohler- Ungn ad III Nr. 668—670; 672; obrachunki po śmierci je-
dnego wspólnika ibid. Nr. 47, 706; Schorr: Rechtsurkunden II Nr. 11.
» Kohler Ungnad III Nr. 651, 655, 656, 657.
" Ibid. str. 246.
* Schorr: Altbab. Rechtsurkunden I str. 151—152.
5 Schorr: Państwo babilońskie str. 88.
6 Por. Schorr: Kodeks Hamurabiego (Rozpr. Akad. krak. T. 50 str. 232).
7 Schorr: Altbabyl. Rechtsurkunden II Nr. 37.
Schorr.
Ig Mojżesz Schorr
W aktach spotykamy je przy dzierżawie gruntów, przy po-
życzkach, przy kontrakcie ślubnym K
Ł Pożyczka i depozyt.
Ruch handlowy nie byłby osiągnął tej wyżyny, jaka się
i w teoryi i w praktyce prawnej tego okresu odzwierciedla, gdyby
nie istniał był kredyt, bez którego żywszy ruch handlowy nie
może się rozwinąć. W instytucyi pożyczki i jej charakterze uwy-
datnia się też od razu różnica ustroju ekonomicznego w starożytnem
państwie izraelskiem a babilońskiem w czasach Chammurapiego. Tam
widzimy prymitywny ustrój agrarny, prawo zabrania wypożyczania
na procent w ogóle2, tutaj tak ustawa jak i praktyka liczą się
z pożyczką procentową jako zjawiskiem koniecznem, nie czyniąc
żadnej różnicy między krajowcem a cudzoziemcem. Cała troska
ustawodawcy obraca się tylko około tendencyi regulowania ruchu
kredytowego, utrzymania równowagi w stosunkach handlowych, nie-
dopuszczania do lichwy i wyzysku.
W istocie trzeba przyznać, że w tej dziedzinie prawo stoi na
wyżynie socyalno-etycznej, jakiej daremnie szukać będziemy zresztą
w ustawodawstwach starożytnych lub średniowiecznych. Obok posta-
nowień odnośnych kodeksu, już na innem miejscu omówionych 3, za-
sługują na szczególną jeszcze uwagę swą humanitarną tendencyą
§§ 49. i 66., które nie pozwalają wierzycielowi wyzyskać nieko-
rzystnej sytuacyi dłużnika nawet za jego zgodą. Jeżeli wierzyciel —
orzekają te dwie normy — wezwie dłużnika do zwrotu długu, a on
nie ma ani pieniędzy ani zboża, i dobrowolnie zaofiaruje wierzy-
cielowi ustąpienie mu całego zbioru na polu lub w ogrodzie, to
taka umowa nie ma prawnego znaczenia. Wierzyciel może sobie
tylko ściągnąć ekwiwalent pożyczki wraz z odsetkami, reszta jest
własnością dłużnika.
1 Por. Schorr: Kodeks Hamurabiego (Rozpr. Akad. krak. T. 50 str. 246).
* Później dopiero czyni prawo wyłom na rzecz cudzoziemca (V ks. Mojż.
rozdz. XXIII 20—21). Że wszędzie, gdzie prawo Mojżeszowe zawiera zakaz bra-
nia odsetek przy pożyczkach, ma ono na myśli odsetki w ogóle a nie lichwę
w znaczeniu nadmiernych odsetek, wykazał świetnie Muller w Wiener Zeit-
schrift f. d. Kunde d. Morgenl. T. XVIII.
s Por. Schorr: Państwo babilońskie str. 90—91.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 19
A teraz przypatrzmy się, jaki by} ruch kredytowy w praktyce.
Wszelka pożyczka jest z reguły procentową; jeżeli nią nie jest, np.
gdy się ją bierze na kilka dni, to dokument wyraźnie stwierdza
»odsetek niema* (ciptum ul i§u), albo że pożyczka jest udzie-
lona >z grzeczności « (ana tadmiktim), >dla wsparcia* (a na usatim).
Zresztą istnieje normalna stopa procentowa, na którą zazwyczaj
powołuje się kwit dłużny (ciptum kenum)1, a która przy gotówce
wynosiła 20%, przy pożyczce w zbożu SS1/2°/0, jak wynika z tych
dokumentów, gdzie wysokość odsetek wyraźnie jest podana 2. Świą-
tynia Szamasza ma swą własną stopę procentową (cipa t u Sam as),
która zazwyczaj obowiązuje w interesach prowadzonych z kapłan-
kami przy świątyni i ze skarbcem świątyni samej 3
Nieraz określony jest gatunek wypożyczonego zboża lub srebra
(pieniędzy) jako » nieskazitelne i prawdziwe* z tern, że pożyczka ma
być w tym samym dobrym stanie zwrócona4.
Jako termin spłacenia długu najczęściej podany jest czas żniw;
dłużnik zebrawszy zboże z pola, mógł wtedy najwygodniej swe zo-
bowiązania spełnić. Nieraz jednak wymawia sobie wierzyciel, że
dług płatny wtedy, kiedy go zażąda 5. Kilkakrotnie jest wzmianka
o karze umownej na wypadek nieuiszczenia długu w umówio-
nym terminie 6. Za zgodą wierzyciela można było przenieść dług
(asygnować) na inną osobę, tak np. z ojca na syna7. Nieraz jednak
wymawia sobie wierzyciel wyraźnie, że nie wolno dłużnikowi prze-
nieść zobowiązania na osobę trzecią8.
Znajdujemy także pożyczki za poręką trzeciej osoby. Forma
jest ta, że A wystawia kwit dłużny tej treści, że zaciągnął pożyczkę
od B dla C; w dniu uiszczenia długu przez C zostanie jego kwit
zniszczony 9.
1 Kohler- Ungnad III Nr. 156, 170, 173; IV Nr. 848, 862, 864, 879, 896,
897, 903, V 1120, 1122.
2 Por. Kohler-Ungnad III Nr. 148.
3 Kohler-Ungnad III Nr. 150-153, 157; IV Nr. 849, 851, 857—860, 866-
868, 919, V 1115.
* Ibid. ni Nr. 154, 164, 187, 189, 205; IV 878, 1004, V 1118.
■ Ibid. IV Nr. 847, 862, 863, 869, 871.
■ Ibid. III Nr. 184; IV 874, 878.
7 Por. Schorr: Kodeks Hamurabiego 1. c. str. 247; także Kohler-Ungnad
IV Nr. 847, do czego por. Wiener Zeitschrift T. 24 str. 332.
8 Por. Schorr: Altbab. Rechtsurkunden III Nr. 45.
9 Schorr: Altb. Rechtsurkunden I Nr. 58.
2*
20 Mojżesz Schorr
Istnieją też akta stwierdzające, że » ponieważ ręka dłużnika
została cofnięta* (t. j. ogłosił niewypłacalność). >ma rękojeraca za
niego dług uiścić* 1. W innym akcie » wycofuje rękojemca rękę wie-
rzyciela*, to znaczy wstępuje na miejsce dłużnika i uwalnia go od
egzekucyi 2.
Najciekawsze zjawisko w instytucyi pożyczki nastręczają nam
te kwity dłużne, w których znajdujemy stypulacyę: ^okazicielowi
kwitu swego (ana nas kanikiśu) pieniądze zapłaci*3. Widzimy
w aktach tych. jak kredyt wyłamuje się stopniowo — od czasów
Chammurapiego począwszy pojawia się ta klauzula — z pod sto-
sunku osobistego i wiąże się li tylko z dokumentem. A to chyba
jest początek weksla.
Że i w tych czasach można było obejść prawo i mimo suro
wych przepisów jego przeciw lichwie przecież prowadzić interesy
lichwiarskie, świadczą te dokumenty, w których ktoś zaciąga dług
w gotówce, a ma go spłacić w zbożu4. Jak Kohler5 bardzo tra-
fnie wyjaśnia, zachodzi we wszystkich tych wypadkach fikcya
prawna. Wieśniak zaciąga pożyczkę w zbożu na zasiew (ana sip-
kati). której wartość wstawiona jest w dokumencie w pieniądzach
podług ówczesnego kursu. W czasie zbiorów ma wieśniak uiścić
dług w zbożu, ale także podług bieżącego kursu (kima machi-
rati illaku). Ponieważ kurs zboża po żniwach jest o wiele niższy
niż podczas zasiewów, więc wierzyciel dostaje o wiele większą
miarę zboża, aniżeli kwota wypożyczona reprezentowała w dniu za-
ciągnięcia pożyczki. Jestto więc ukryta lichwa, ukryta w różnicy
wartości zboża w różnych porach roku.
Pozostaje nam omówić jeszcze depozyt, który jest pe-
wnego rodzaju pożyczką. Depozyt jest interesem, i dlatego — jak
1 Kohler-Ungnad IH* Nr. 84, 87.
* Kohler-Ungnad IV Nr. 808 i str. 92 ibid. Por. także Schorr: Rechts-
urkunden III (r. 1910) Nr. 44. Co do wyrażenia »rękę wycofać* ikatam nasa-
chu) por. także ciekawe wywody w rozprawie Ed. Cuqa: Le droit babylonien
au temps de la premierę dynastie de Babylone (Nouyelle Revue historiąue de
droit francais et etranger T. XXXIII str. 430). C u q zestawia to wyrażenie z ana-
logicznym zwrotem w prawie rzymskiem manum depellere w przeciwień-
stwie do manus iniectio.
s Por. Kohler-Ungnad Ul Nr. 225-240: IV 919-920; V 1132.
* Ibid. III Nr. 206-216. 235-240; IV 850, 852, 871, 877, 912-913.
5 Ibid. str. 239.
Ruch handlowy w starożytnej Babilonii 21
każdy inny — musi się odbyć przy świadkach i być stwierdzony
układem piśmiennym (§ 122). Depozytaryusz odpowiada za zaginię-
cie depozytu (§ 125) l, a gdy się go wypiera, płaci podwójną war-
tość. Odbierając depozyt, deponent kwituje na piśmie. Najczęściej
deponowano zboże. Nie mając własnego spichlerza, składa je wie-
śniak u sąsiada, płacąc składowe wedle kodeksu 5 Ka za jeden
Kur. Zboże musi być zwrócone podług miary deponenta. Ale od-
daje się także srebro, ołów i inne rzeczy w przechowanie. W je-
dnym akcie depozytaryusz, u którego złożono 8^2 min ołowiu na
15 dni, otrzymuje pozwolenie dalszego rozrządzania ołowiem pod
warunkiem, że od 10 gzekli będzie płacił 1/i szekla procentu. De-
pozyt przechodzi zatem w pożyczkę2.
Tak przedstawia się w ogólnych zarysach ruch handlowy
w swych ważniejszych objawach w Babilonii w okresie dynastyi
Chammurapiego. W tych objawach przebija się wysoki stopień rozwoju
gospodarczego. Co zaś szczególnie zaznaczenia godne, to jedno-
litość ustroju ekonomicznego w całem państwie Sumeru i Akkadu,
oparta na jednolitości politycznej i administracyjnej, genialnie stwo-
rzonej przez największego króla tej dynastyi, Chammurapiego. Od
najdalszych zakątków na południu aż do Babilonu i wyżej na pół-
noc, wszędzie jedna norma, jedno prawo. Następne wieki mało co
nowego stworzyły. Mogły tylko rozwinąć te instytucye ekonomiczne
i prawne, które w tym okresie jeszcze powstały. Nie bez powodu
uchodzi ten okres za złoty w historyi babilońskiej.
* Kohler-Ungnad IV Nr. 842.
2 Kohler-Ungnad III Nr. 171. Inny ciekawy przykład zob. u Schorra
Rechtsurkunden III Nr. 28a~b.
PRZYCZYNKI DYPLOMATYCZNE
Z WIEKÓW ŚREDNICH
napisał
WŁADYSŁAW SEMKOWICZ
Serakowiei.
1. Dokument Maura, biskupa krakowskiego (1109 — 11 18) dla
kościoła w Pacanowie.
W mało znanem u nas piśmie duchownem p. t. Notificationes
e curia Principis Episcopi cracoviensis ad universum ven. clerum,
urzędowym organie konsystorza biskupiego w Krakowie, pojawiały
się przed kilkunastu laty, w dziale » Miscellanea historica*, cenne
notaty i materyały historyczne, które anonimowy wydawca pełną
dłonią czerpał z bogatego a niedostatecznie dotąd zbadanego archi-
wum konsystorza krakowskiego. Nie będziemy już dziś okrywać ta-
jemnicą nazwiska skromnego pracownika, którym był niedoceniony
u nas badacz, podówczas archiwaryusz konsystorski w Krakowie,
ks. dr. Zygmunt Dunin Kozicki.
W nrach 1710 (str. 57) i 1805 (str. 75) wspomnianego pisma
z r. 1894 zamieścił ks. Kozicki szereg dokumentów, odnoszących się
do kościoła parafialnego w Pacanowie, pośród których na pierwszy
plan wysuwa się przywilej biskupa krakowskiego Maura, w przed-
miocie dziesięcin dla tegoż kościoła. Dokument ten, niedatowany,
zawarty jest w transsumpcie biskupa Iwona (Odrowąża) z 15 sier-
pnia r. 1219.
Dokument pacanowski, jeśliby się okazał autentycznym, byłby
jednym z najdawniejszych zabytków dyplomatyki polskiej, wystawca
bowiem jego. biskup Maurus, zasiadał na stolcu krakowskim w latach
1109— 1118 *. Najstarszy znany dokument polski Włodzisława Her-
mana z r. ok. 1085 2, odkryty przez prof. Wojciechowskiego, opiewa
dla obcego odbiorcy, kościoła bamberskiego. Tyniecki zaś do-
kument legata Idziego pochodzi od obcego wystawcy, zre-
sztą, o ile jest autentyczny (na co nie ma w naszej nauce po-
1 Rocznik kapitulny krakowski. Mon. Pol. t. II, str. 797.
' Kwartalnik historyczny, r. 1902, str. 1G9.
1*
4 Władysław Semkowicz
wszechnej zgody), datuje się dopiero z czasu między r. 1119—1124,
jest więc młodszy od dokumentu biskupa Maura l. Faktycznie przeto
byłby przywilej pacanowski najstarszym znanym rdzennie
polskim dokumentem polskiego wystawcy dla pol-
skiego odbiorcy2.
Transsumpt biskupa Iwona, w który powyższy przywilej
Maura jest inserowany, wobec ubóstwa dyplomatyki polskiej z pocz.
XIII w. i nader szczupłej garstki znanych dokumentów tego biskupa,
także ze wszech miar zasługuje na rozpatrzenie.
Mimo to rzeczone dokumenty, z powodu małego rozpowsze-
chnienia >Notificationum« 3, nie zwróciły na się uwagi, na jakąby ze
względu na swą wartość zasługiwały. Wiedziało o nich kilka ledwie
osób ze ścisłego grona naszych mediewistów, nikt jednak nie poku-
sił się dotąd o bliższe zbadanie ich autentyczności i wszechstronne
zużytkowanie zawartych w nich szczegółów historycznych. Jedynie
Dr. Stanisław Zachorowski w cennej rozprawie p. t. Początki pa-
rafii polskich, idąc za wskazówką ś. p. K. Potkańskiego4, powołał
się w kilku kwestyach na dokument Maura, przedrukowując nawet
w notce z »Notificationes« jego tekst, w którym zauważył parę nie-
dokładności. Zapowiedziane jednak przezeń ponowne wydanie i opra-
cowanie tego dokumentu, mimo upływu trzech lat, nie doczekało się
urzeczywistnienia, wobec czego uważałem za stosowne podjąć się
tego zadania. W tym celu sięgnąłem jeszcze raz do źródła, z któ-
rego te dokumenty zaczerpnięto, i wydaję je tu ponownie w popra-
wnym tekście.
Dnia 18 marca 1502 r. 5 zjawił się przed urzędem oficyała
krakowskiego. Maciej Ślimawa, doktor medycyny i pleban w Paca-
1 Data jego 1105 odnosi się do sporządzonego w tym roku spisu wsi
i osadników klasztoru tynieckiego. Por. Papee Fr. Najstarszy dokument polski.
Kraków, 1888 (Odb. z XXIII t. Rozpr. Ak. Urn. Wydz. hist. fil.), oraz Piekosiń-
ski: Jeszcze słowo o dokumencie legata Idziego dla Tyńca (Kwartalnik histor.
z r. 1889, str. 49).
ł O rzekomem nadaniu dziesięcin na rzecz ki. Jędrzejowskiego przez bi-
skupa Maura przechowała się wzmianka w innowacyi przywilejów opactwa, do-
konanej w r. 1210 przez Wincentego Kadłubka, biskupa krakowskiego. Por. Ma-
łecki: W kwestyi fałszerstwa dokumentów. Kwart. hist. r. 190i, str. 8.
s Nie posiada ich żadna z świeckich bibliotek we Lwowie.
4 S. p. Potkański powołał się także na dokument biskupa Maura w nie-
drukowanej dotąd pracy p. t. Ród Nagodziców, którą czytałem w rękopisie.
5 Acta Officialia, vol. 21 (z lat 1499-1508) pag. 174T.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 5
nowie, prosząc o wpis do aktów oficyalatu przywilejów swego ko-
ścioła, z powodu przeszkód, doznawanych ze strony patronów i kol-
latorów kościoła: Jana Wapowskiego, Mikołaja Secygniowskiego i Jana
Pacanowskiego, oraz braci tegoż ostatniego, Piotra, Bieniasza i Mi-
kołaja. Dokumentów tych było sześć, z tych dwa tyczyły się dzie-
sięcin kościoła, tj. przywilej biskupa Maura w transsumpcie biskupa
Iwona z r. 1219, oraz dokument biskupa Jana Muskaty z czasu
między r. 1317 a 1319.
Transsumpt biskupa Iwona, znany nam zatem tylko z powyż-
szej kopii, brzmi jak następuje:
In nomine sancte trinitatis et indiyidue1 amen8. Ego Ivo mise-
racione divina episcopus Cracouiensis universitati fiiiorum matris
ecclesie salutem in domino Ihesu. Gum ea que in tempore geruntur
cum eo transeant et caduce fiant temporum acciones, innotesco fu-
turis et 3 presentibus super dotaliciis ecclesie de Paczanow 4, mihi
oblatum fuisse privilegium domini Mavri, condam episcopi Craco-
uiensis, qui in ordine succes?ive institucionis me antecessit septimus,
quod ob ineruderatam formam privilegiorum simplicis et rustice an-
tiąuitatis, parum aut nihil predicte ecclesie fore vidi profuturum.
Quod tale fuit:
Ego Maurus Cracouiensis episcopus, licet indignus, confero 5 Deo
et beato Martino, in dedicacione eius ecclesie, decimam de villa, in qua
eius ecclesia sita 6 est et de Zabche et de Isgorsko et de Negoslauicha 7 et
de Gurouo et de Goracouo et de Scheglino et in Quassouo sortem
1 W tekście »Notificationes« mylnie przemieniono porządek tych wyrazów:
»sancte et indiuidue Trinitatisa.
2 Brak tego wyrazu w »Notificationes«.
3 Ten wyraz opuszczony w kopii.
4 W oryginale była prawdopodobnie forma >Paczonów« jako dawniejsza
od formy Paczanow.
5 W kopii: conferro.
6 W kopii : sitta.
T Ks. Kozicki w »Notificationes« odczyta? Yegolamcha. Tymczasem pierw-
sza litera, przypominająca istotnie nieco »y« jest raczej >n« z drugim trzonkiem,
przedłużonym pod linię. Między »o« a »1« widzimy w kopii literę »r«, a literę »m«
można równie dobrze czytać jako »ui«. Tak więc wyraz ten czytam w kopii:
»negorlauicha«. Jest to błędna lekcya oryginału, gdzie niewątpliwie było »nego-
slauicha<, jak na to wskazują względy rzeczowe, o których niżej. Paleograficznie
da się taki błąd kopisty łatwo wytłómaczyć.
6 Władysław Semkowicz
Mangoldi. Semianus x autem patronus confert tabernara de eadem
villa, decimum piscem, decimum vitulum, decimum agnellum, deci-
mum porcellum, decimum caseum. Qui hoc immutaverit, anathema sit.
Ego igitur iuris eąuitate et comitis Pacoslai pia in Domino
devocione pensatis, eruderaciori cirographo cum consensu mei capi-
tuli ex ordine reąuisito, vetus novo privilegium innovando, confir-
mavi donacionem domini Mauri episcopi, predicte ecclesie in perpe-
tuum tranąuille possidendum. Hec autem publice acta sunt in capi-
tulo Cracouiensi, ordinato in ministerium Ihesu Christi in eadem
ecclesia. Vissezlao decano, Bogufalo preposito, Andrea archidiacono,
Benedicto scolastico, Laurencio cantore, Pantizlao custode ceterisąue
eiusdem capituli canonicis utpote Woycone. Radulfo, Blasio, Martino,
Ioanne. Domano, Wychardo, Stephano, Troyano, Petro, Gaudencio,
Gregorio, Vito, Nicolao, Gocuino, Zawissa et Roberto. Anno incarna-
cionis dominice M°CC°XIX epacta III, concurrente primo, in die As-
sumpcionis beate Virginis Marie, anno pontificatus mei primo, re-
gnante in Cracouia duce Lestcone2. Ne qua igitur super predictis
imposterum suboriatur calumpnia, meo et capituli mei presentem
paginam sigillis communivi. Si qua ecclesiastica secularisve persona
factum hoc attemptaverit infirmare. sciat se excomunicacionis vin-
culo innodari et cum Pilato in extremis porcionem recepturum.
Dokument biskupa krak. Jana Muskaty w przedmiocie dziesię-
cin dla kościoła w Pacanowie, dotąd nigdzie nie drukowany, jest
niestety znacznie uszkodzony, brakuje bowiem w samym środku
kawałka karty. Niektóre wyrazy, łatwiej dające się domyślić, za-
mieściłem w nawiasach.
1 Ks. Kozicki odczytał Senuarius, ja czytam Semiarius. Początkowe »mi«
składa się z 4 równych trzonków, wprawdzie bez kreski nad ostatnim, ale ze
względu na to, że Długosz w Lib. Ben. podaję lekcyę »Seminianus« (zob. niżej),
nie ulega wątpliwości, że w oryginale było »mi« a nie »nu«. Końcowe >rius«,
jak również porównanie z lekcyą Długosza wskazuje, musiało w oryginale
brzmieć: »nus«. Z »n« kopista XVI w. mógł łatwo zrobić »ri«. Względy rze-
czowe również przemawiają za tem, że mamy tu do czynienia z imieniem »Se-
mianus«, czego się już domyślał ks. Kozicki w objaśnieniach do tekstu tego doku-
mentu iNotificationes, nr. 1710, str. 76).
2 W tekście kopii błędnie: Lesccone, gdzie w miejscu pierwszego »cc
w oryginale było »t«. Paleograficznie omyłka łatwa.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 7
In nomine domini Amen. Nos Joannes Dei gracia Cracoviensis
episcopus, per presentes publice protestamur, quod ecclesiam Sancti
Martini apud Paczanow invenimus in possessione decimarum infra-
scriptarum, videlicet eiusdem Paczanow, Sabcze, Zgorsco, Nyegosla-
uicze, Suthow, Sczeglino, Maraczow et sortis Mangoldi in Quasszow
et etiam in possessione taberne [ibidem, necnon decimi piscis], de-
cimi vituli, decimi agnelli, decimi porcelli, [decimi casei . . . Qu]am
possessionem predictorum gratam et ratam [habentes, auctoritate
nostra] imperpetuum confirmamus. Datum apud Cracoviam [anno
Domini M. CCC...1 Aujgusti. Actum presentibus hiis: domino [3—4
wyrazów brak] 2 Adamo preposito Cracoviensi, domino Jarostio [cu-
stode ibidem, domino Nankero canonico i]bidem et archidiacono
Sandomiriensi et domino Eng[ilberto, canonico Crjacoviensi et pre-
posito Scarbimiriensi et [aliis pluribus fidedignis ad capitulum] specia-
liter vocatis.
Wreszcie dla porównania przytaczam odpowiednie miejsce
z Liber Beneficiorum Długosza3, w którem jest wzmianka o doku-
mencie biskupa Maura dla Pacanowa, widocznie przeto znanym na-
szemu dziej opisowi, choć niewiadomo czy z oryginału, czy też z trans-
sumptu Iwonowego:
»Quam ąuidem ecclesiam ad honorem Beati Martini confessoris,
Maurus Cracoviensis episcopus ad petitionem Seminiani patroni de-
dicavit, et octo decimis manipularibus de mensa episcopali dotavit,
prout in privilegio, cuius exemplar subnectimus, latius continetur 4...
» Datę, której brak w dokumencie z powodu wydarcia w tem miejscu
karty, możemy określić w przybliżeniu. Ze względu na Kraków, jako na miejsce
wystawienia dokumentu, przyjąć trzeba, że akt wydany został między r. 1302
(w którym kustoszem krakowskim był jeszcze Piotr, KKK. nr. 106) a r. 1308,
w którym biskup Jan Muskata z kanonikiem Engelbertem poszli na wygnanie,
albo między r. 1317, kiedy wrócili z wygnania a 1319, w którym Nanker był
już dziekanem krakowskim (Theiner Mon. Vat. I. nr. 148). Ze względu na Nan-
kera, który w charakterze archidyakona sandomierskiego pojawia się dopiero
w r. 1308 (KM. nr. 138), oświadczam się za drugą ewentualnością. Por. Abra-
ham, Sprawa Muskaty, Rozpr. A. U. W. hist. fil. t. XXX. s. 151 i 167.
* Może »Rymboldo, archidiaconoc.
8 Por. wydanie Przeździeckiego, t. II, str. 422.
* Stwierdziłem w autografie Długosza, przechowanym w kapitule krakow-
skiej, że zapowiedzianego tekstu przywileju biskupa Maura nie ma tam ani śladu.
g Władysław Semkowicz
Item de eisdem praediis tenentur heredes dare plebano decimum
caseum, decimum agnellum, decimum porcellum. Item de lacubus
Petri Sancznigyewsky datur plebano decimus piscis etc.«
Zanim przystąpimy do rozbioru dokumentu biskupa Maura,
poddamy zbadaniu autentyczność transsumptu biskupa Iwona z r. 1219.
Badanie to z natury rzeczy ograniczyć się musi do kryteryów we-
wnętrznych, przy pomocy materyału porównawczego, którego dostar-
czą nam nieliczne — co prawda — inne dokumenty Iwona Odrowąża.
Dokumentów tego biskupa znamy wszystkiego siedm (nasz byłby
zatem ósmy), z tych jeden jeszcze z czasów jego kanonikatu i kan-
clerstwa, z d. 24 czerwca 1213 l, przechowany w oryginale, sześć zaś
z czasów biskupstwa, mianowicie: 1) z d. 25 grudnia 1219 dla kla-
sztoru w Mstowie, znany z kopii2; 2) bez daty dnia z r. 1222 dla
klasztoru w Mogile, oryginał3; 3) z d. 6 sierpnia 1223 dla brata
swego Wisława, oryginał*; 4) z d. 28 września 1227 r. dla Do-
minikanów krakowskich, oryginał5; 5) z d. 29 września 1228 r. dla
klasztoru w Dłubni, kopia6; 6) z d. 18 stycznia 1229 dla klasztoru
w Mogile, oryginał 7.
Zarówno styl, jak i formuły dokumentalne transsumptu Iwo-
nowego z r. 1219, nie budzą żadnych podejrzeń, przeciwnie, noszą
one wszelkie cechy dyplomatyczne z pocz. XIII w., w szczególności
właściwe dokumentom biskupa Iwona. Dyktat jego nie razi ża-
dnym anachronizmem, nie zawiera żadnych zwrotów ani wyrażeń
niezgodnych z duchem czasu; zwięzły i prosty styl, znany z innych
dokumentów Iwonowych, stanowi ważne znamię jego autentyczności.
Z ważniejszych formuł, ten typ inwokacyi jest wówczas najczę-
1 Rzyszcz. Muczk. Cod. dipl. Pol. t. III, nr. 7.
* Kod. dypl. Mpol. t. II, nr. 3S5. Wydawca tego kodeksu mylnie przenosi
datę tego dokumentu na r. 1220, wychodząc z fałszywego założenia, że jeden
ze świadków. Pęcław, kustosz krakowski nie mógł jeszcze w r. 1219 sprawować
tej godności kapitulnej, bo w r. 1220 (Kod. mogił. nr. 1) występuje jako kustosz
Herman. Otóż Piekosiński nie zwrócił uwagi na to. że ów Herman był kustoszem
u św. Michała (por. Kmp. I. nr. 9 i 12) a nie katedralnym.
3 Kod. mog. nr. 2.
4 Tamże, nr. 3.
5 Rzyszcz. Muczk. t. I. nr. 18.
6 KKK. t. I. nr. 21.
' Kod. mog. nr. 9.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 9
ściej w użyciu, taki mają też cztery z wyżej wymienionych doku-
mentów Iwona1. Również intytulacya singularna, zaczynająca
się od zaimka »Ego«. jest w tych czasach jeszcze regułą i tylko
dwa dokumenty biskupa Iwona posiadają intytulacyę pluralną2, Jęcz
oba znane są z kopii, w której już późniejszy przepisy wacz mógł
dokonać przemiany wyszłej w jego czasach z użycia formy singu-
larnej na powszechne później »majestaticum«. Salutacya, jakkol-
wiek należy do rzadszych formuł dyplomatycznych, nie obcą jest
jednak dokumentom osób duchownych tych czasów3. Kommina-
cya, zawierająca klątwę, przy końcu transsumptu, stanowi również
cechę współczesnych dokumentów i w zbliżonem brzmieniu wystę-
puje w innych dokumentach biskupa Iwona *.
Szczegóły chronologiczne transsumptu również nie wykazują
żadnej sprzeczności, a rzetelność ich łatwo można sprawdzić. I tak
biskupa Maura trafnie nazywa Iwo siódmym z rzędu swoim po-
przednikiem, licząc wstecz od swego bezpośredniego antecessora 5,
jak to wówczas było w zwyczaju. Podobnie biskup poznański Be-
nedykt (ok. r. 1190) określił Radwana, jako piątego swego poprze-
dnika6. Datacya transsumptu składa się z kilku znamion chronolo-
gicznych na określenie roku, co jest szczególnie charakterystyczną
cechą dokumentów Iwonowych 7. Epakta III i konkurrenta I, zgadzają
i Z lat 1213, 1222, 1227 i 1228.
2 Z lat 1219 i 1228.
8 Por. dok. biskupa krak. Pełki z r. 1192 (KM. I. nr. 3), Wincentego Ka-
dłubka z r. 1210 (Ib. II. nr. 386), biskupa płockiego Guntera z r. 1227 (Ib. II.
nr. 392), arcyb. Pełki z r. 1233 (RM. II1, nr. 15), etc.
* Z lat 1219 i 1229.
5 Okazuje się to z następującego zestawienia:
7) Maurus, 1309—1118.
6) Radost, 1118-1142.
5) Robert, 1142—1144.
4) Mateusz, 1144-1166.
3) Gedko, 1166—1185.
2) Pełka, 1186-1207.
1) Wincenty, 1207—1218.
0) Iwo, 1218-1229.
• Por. moją rozprawę: Nieznane nadania na rzecz opactwa jędrzejow-
skiego z XII w. Kwart. bist. z r. 1910. str. 84.
7 Por. np. dokument biskupa Iwona z r. 1227 (RM. t. I. nr. 18), który
prócz daty »ab incarnationei podaje — podobnie jak nasz transsumpt — epak-
tę, konkurrentę i rok pontyfikatu wystawcy.
10 Władysław Semkowicz
się z rokiem 1219. Jako datę pontyfikatu podaje transsumpt rok
pierwszy. Otóż Katalogi biskupów krakowskich i Rocznik kapitulny
krakowski kładą jego konsekracyę pod rokiem 1218, bez bliższego
jednak określenia pory, w której zasiadł na stolicy biskupiej 1. Po-
nieważ jednak na ten sam rok przypadła rezygnacya poprzednika
jego, Wincentego i Kadłubka, z godności biskupiej, oraz podróż Iwona
do Rzymu2, przeto przyjąć trzeba, że konsekracya jego odbyła się
w drugiej już połowie roku 1218, a w takim razie w dniu wysta-
wienia transsumptu, 15 sierpnia 1219, mógł jeszcze trwać pierwszy
rok pontyfikatu Iwona 3.
Najważniejszym jednak probierzem autentyczności transsumptu
Iwonowego są świadkowie, wszyscy znani ze współcze-
snych dokumentów, choć w żadnym z nich kapituła krakowska
nie występuje w tak pełnym jak tu komplecie: sześciu dygnitarzy
i 17 kanoników bez godności4. Przyjrzyjmy się im bliżej i określmy
na podstawie innych dokumentów ich chronologię w celu stwier-
dzenia ich współczesności.
Z dostojników kapitulnych wymienieni są w transsumpcie Iwo-
no wym w porządku następujące osoby:
1) Wisław występuje jako dziekan już w r. 1206 (RM. I.
nr. 7) i sprawuje tę godność do r. 1229, w którym postąpił na ka-
tedrę biskupią w Krakowie (KMp. I. nr. 12).
2) Bogu fał był proboszczem w latach 1206—1228 (KKK.
I. nr. 11 i 29).
3) Andrzej sprawuje archidyakonat w latach 1206 —
1219 (RM. I. nr. 7. — KM. II. nr. 385).
4) Benedykt był scholastykiem w latach 1206—1224.
(RM. I. nr. 7. — Rocz. kap. krak. MP. t. II. s. 802).
5) Wawrzyniec jako kantor występuje w latach 1206 —
1222 (RM. I. nr. 7. — K. mog. nr. 2).
6) Pęcisław (Pęcław) z godnością kustosza występuje
w latach 1219—1230 (KM. II. nr. 385. — K. mog. nr. 10).
1 Mon. Pol. t. II. str. 802, t. III. str. 329.
2 Por. Długosz, Hist. Pol. t. II. str. 206. Szczegóły wiarygodne z niezna-
nego źródła. Zob. Al. Semkowicz, Krytyczny rozbiór, str. 214.
s Konsekracya jego odbyła się widocznie jeszcze przed 28 września 1218 r.,
gdyż dokument z r. 1227, mający tę datę dzienną, wspomina już o 10 roku pon-
tyfikatu (RM. t. I. nr. 18).
4 Najpełniejszy znany z tych czasów spis kanoników z r. 1222 (K. mog
nr. 2) wylicza tylko 14; kanoników kapitulnych.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 11
Z kanoników, niesprawujących dostojeństw, wymienieni są
w naszym dokumencie:
1) Woj ko, 1212—1219 (KKK. I. nr. 8. — KM. II. nr. 385).
2) Radulf, 1214—1222 (KM. II. nr. 383. — K. mog. nr. 2).
3) Błażej, 1206—1222 (RM. I. nr. 7. — K. mog. nr. 2).
4) Marcin, 1212—1220 (KKK. I. nr. 8. — K. mog. nr. 1).
5) Jan, 1212—1222 (KKK. I. nr. 8. — K. mog. nr. 2).
6) Doman, 1219—1235 (KM. II. nr. 385. — Tamże, nr. 413).
7) Wychardus jako kustosz kielecki występuje w dokum.
z r. 1212 (KM. I. nr. 19); czy jednak w obu wypadkach nie jest
to tylko pomyłka zamiast »Richardus«, który jako kanonik krakow-
ski występuje w latach 1210—1222. (KM. II. nr. 380. — K. mog. nr. 2).
8) Stefan, 1206—1228 (RM. I. nr. 7. — KKK. I. nr. 21).
Tych ośmiu kanoników było prawdopodobnie presbyterami, jak
okazuje porównanie z dokumentem z r. 1222, gdzie niektórzy
z nich są wymienieni wedle stopni święceń K
Następuje czterech kanoników dyakonów:
9) Trojan, 1210—1236 (KM. II. nr. 380. — RM. I. nr. 26).
10) Piotr, 1212—1224 (KKK. I. nr. 8. — Tamże, nr. 13).
11) Gaudenty, 1212-1220 (KM. I. nr. 15. — K. mog. nr. 1).
12) Grzegorz, 1219 — 1235 (jak wyżej, pod nrem 6).
Ostatnich pięciu, to zapewne kanonicy-subdyakonowie:
13) Wit, 1212—1222 (jak wyżej, pod nrem 7).
14) Mikołaj, 1206—1228 (jak wyżej, pod nrem 8).
15) Goc win, 1210—1222 (jak wyżej, pod nrem 7).
16) Zawisza, 1214 (KM. II. nr. 383).
17) Robert, 1220—1222 (K. mog. nr. 1. — Tamże, nr. 2).
Zarówno więc kryterya formalne, jak i świadkowie, znani
z współczesnych dokumentów, stwierdzają autentyczność transsum-
ptu biskupa Iwona.
Nierównie trudniejszą jest ocena autentyczności dokumentu
biskupa Maura, brak nam bowiem zupełnie współczesnego materiału
porównawczego, dlatego wnioski z formalnej jego strony wysnute,
nie mogą być zupełnie pewne i ścisłe.
Dokument ten odznacza się przedewszystkiem nader prostą
budową dyplomatyczną, ubóstwem formuł, z których posiada tylko
intytulacyę i sankcyę. Całą niemal osnowę stanowi tu dyspozycya
1 K. mog. nr. 2. Dokument ten wymienia ich tylko pięciu.
22 "Władysław Semkowicz
odznaczająca się krótkim, lapidarnym stylem, pozbawionym zupełnie
frazesów i wszelkich ozdób retorycznych. Szczególnie charakterysty-
czną i wysoce archaiczną jest króciutka anatema, zjawiająca się
w podobnej formie jeszcze niekiedy w drugiej połowie XE w. l. Tą
formą swą odbiega przywilej pacanowski zarówno od późniejszych
dokumentów polskich, jak i od współczesnych mu okazów nawet
prywatnej dyplomatyki zachodniej, mających w tym czasie już do-
brze rozwinięte formy dyplomatyczne.
Wewnętrznej prostocie tekstu odpowiadała niewątpliwie ze-
wnętrzna forma dokumentu Maura. Konfirmacja Iwona uzasadnia
konieczność jego odnowienia względem na „ineruderatam formom...
simplicis et rustice anHquiłatt8u: przyczem ani stawem nie wspomina
o pieczęci, której też prawdopodobnie nie było wcale.
Wszystkie te kryterya, tak wewnętrzne, jak zewnętrzne, świad-
czą za autentycznością przywileju pacanowskiego, który był typowym
okazem dokumentu prywatnego z epoki jego upadku2, która na Za-
chodzie przypada na wiek X i XI, u nas zaś przetrwała dłużej,
prawie do końca wieku XII. Dyplom formalny stracił w tyra czasie
znaczenie środka prawnie dowodowego, a w ślad za tem zeszedł
do rzędu prostego, nieu wierzy telnionego aktu, którego celem było
jedynie zachowanie danego zdarzenia w pamięci. Ten cel nie wyma-
gał oczywiście form ani zewnętrznych, ani wewnętrznych, nie po-
trzebował też legalizacyi ze strony wystawcy, a cały jego walor
tkwił w końcowej maledykcyi, obowiązującej jedynie w sferze su-
mienia religijnego.
Otóż przypuszczam, że tak było i w naszym wypadku. Przy
poświęceniu kościoła w Pacanowie biskup i patron poczynili nadania
dziesięcinne, które spisano współcześnie na kawałku pergaminu na
wieczną pamiątkę, aby każdoczesny pleban wiedział, co mu się na-
leży ze stołu biskupa i dziedzica, na zabezpieczenie zaś swych praw
miał w zanadrzu na piśmie anatemę biskupią. W zwyczajnych
warunkach mogło to wówczas wystarczyć i niewątpliwie wystarczało,
ale na wypadek procesu, taki akt nieuwierzytelniony, pozbawiony
był zgoła wartości i znaczenia dowodowego, tembardziej, jeśli nie
było w nim wymienionych świadków czynności nadawczej, którzy
w razie potrzeby mogli zaświadczyć jej dojście do skutku.
1 Por. dokument Benedykta, biskupa poznańskiego z ok. r. 1190. KWp. nr. 29.
s Bresslau H.. Urkundenlehre, t. I. str. 500 nast.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 13
Za wzorem Zachodu dokument formalny zaczął sobie u nas
w ciągu XII w. zdobywać uznanie i prawo obywatelstwa, tak, że
w początkach XIII w. już taki akt, pozbawiony form i nieuwierzy-
telniony pieczęcią, odbiorcy nie wystarczał. Wyraźnie podkreśla to
transsumpt biskupa Iwona, że dokument Maura z powodu nieokrze-
sanej formy (ineruderałam formom prwilegiorum) stał się dla ko-
ścioła pacanowskiego nieprzydatny. Dlatego były kanclerz książęcy,
bywalec we Włoszech, ojczyźnie dyplomu, znawca zachodniej dy-
plomatyki, zastąpił stary przywilej nowym, eruderatiori cirographo1,
jak się znamiennie wyraża, a uczynił to w formie transsumptu,
u nas jeszcze podówczas dość rzadkiej.
Do każdego transsumptu zwracamy się zwykle z pewną nie-
ufnością, bo to był istotnie najdogodniejszy i najczęstszy sposób
przemycania falsyfikatów. W naszym jednak wypadku nic nie budzi
podejrzenia, a prostota budowy i lakoniczność stylu, właściwe do-
kumentowi Maura, byłyby już w czasach biskupa Iwona niemożebne.
Rozpatrzmy z kolei materyał faktyczny, zawarty w dokumen-
cie biskupa Maura i starajmy się wyciągnąć zeń wnioski ogólniejszej
natury.
Niektórych kwestyi. zwłaszcza tyczących się stosunków kościel-
nych, dotknął już przedemną znalazca i pierwszy wydawca oma-
wianego dokumentu, ks. dr. Kozicki, oraz dr. Zachorowski w pracy
Początki para/ii polskich. Ten ostatni zwrócił uwagę, że dokument
Maura zawiera jedne z najdawniejszych wzmianek o kościołach
wiejskich w Polsce2. Datę erekcyi kościoła określa ks. Kozicki na
rok 1109 na tej podstawie, że rok ten podają akta wizy tacy i 3. skąd
Sz. autor wnosi, że była ona zapewne wypisana in verso transsumptu
Iwonowego. Otóż nadmienić trzeba, że powołane wizyty określają
rok tylko w przybliżeniu (circa a. 1109); lecz choćby nawet ta data
figurowała in dorso konfirmacyi biskupa Iwona, to przypuścić należy,
że wpisano ją tam nie współcześnie, ale dopiero później, jako znaną
1 Wyraz ten, oznaczający właściwie szczególny rodzaj podwójnych doku-
mentów, ]est tu użyty niewątpliwie w ogólnem znaczeniu >dokumentu«.
ł L. c. str. 13.
s Wizyta Małachowskiego z r. 1699: »ecclesia parochialis circa annum
1109 partim ex lapide, partim ex lateribus edificata, ad petitionem heredis Se-
miniani a Mauro episcopo Crac. consecrata (Acta Visit. t. XIV, p. 196). Wizyta
Poniatowskiego z r. 1783 wspomina o dokumencie Maura z r. 1109, ale powo-
łuje się na obiatę w aktach konsystorza krak. (Acta Visit. t. LVI, p. 4).
|4 Władysław Semkowicz
z roczników początkową datę episkopatu Maura (1109 — 1118). Zre-
sztą dacie 1109 sprzeciwia się ta okoliczność, że dzień konsekracyi
obchodzono w kościele pacanowskim w pierwszą niedzielę po Św.
Bartłomieju1 (24 sierpnia), która przypadała najpóźniej na 30 sier-
pnia, podczas gdy poprzednik biskupa Maura. Baldwin, zmarł dopiero
7 września 1109 2. Konsekracya kościoła pacanowskiego przez bi-
skupa Maura mogła się przeto odbyć najwcześniej z końcem sierpnia
1110 r., gdy zaś biskup Maurus zmarł dnia 5 marca 1118 r. 8. jako
termin ad quem przyjąć zatem należy sierpień r. 1117.
Dr. Zachorowski, powołując się na dokument Maura, zwrócił
uwagę na uwidoczniający się w nim stosunek tery tory uin dziesię-
cinnego do późniejszego terytoryum parafialnego i wysnuł stąd
wniosek o wpływie czynnika czysto kościelnego, dziesięcinnego,
na tworzenie się organizacyi parafialnej w Polsce. Moment własności
prywatnej (rodowej), który autor wykazał w innych wypadkach, tu
zdaje się on wyłączać, w każdym zaś razie przypisuje mu rolę
podrzędną, wysuwając na pierwszy plan czynnik kościelny 4. Sprawa
ta domaga się bliższego rozpatrzenia na tle stosunków rodowo-wła-
snościowych, punktem zaś wyjścia dla tych badań będą wymienione
w dokumencie miejscowości oraz osoba patrona kościoła św. Mar-
cina — Siemiana.
Około tej postaci skupia się głównie nasza uwaga, choćby
z tego względu, że jest to najdawniejszy znany u nas świecki pa-
tron kościelny 5. Że zaś prawo patronatu wyrosło na gruncie wła-
sności prywatnej 6. a ta znów ściśle związana była z stosunkami
rodowymi, więc przedewszystkiem nasuwa się pytanie: kto był ów
Siemian, z jakiego pochodził rodu i w jakim stosunku pozostawał
do wymienionych w dokumencie Maura włości, z których dziesięciny
przeznaczał biskup na rzecz kościoła w Pacanowie? Ciekawość na-
szą w tym względzie potęguje okoliczność, że mamy tu do czynie-
1 Acta Yisit. t. LVI. p. 4.
2 Rocznik i kalendarz krak. Mon. Pol. II. b. 797 i 930.
3 Tamże, str. 797 i 915.
* L. c. str. 22.
5 Pierwszą wyraźną wzmiankę o patronach we wZaściwem znaczeniu
mieliśmy dotąd dopiero w bulli papieża Celestyna III. z r. 1193 dla klasztoru
św. Wincentego we Wrocławiu. Por. Abraham, Początki prawa patronatu w Pol-
sce, Przegl. pr. i adm. z r. 1889, str. 595.
8 Abraham, 1. c. str. 593 nast.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 15
nia z osobą bezwątpienia znaczniejszą, żyjącą w samych początkach
XII w., z których to czasów znanych nam ludzi na palcach mogli-
byśmy policzyć.
Na naszego Siemiana zwrócił już uwagę nieodżałowany nasz
uczony prof. Potkański, w niedrukowanej dotąd pracy p. t. »Ród
Nagodziców«, którą przedstawił na posiedzeniu Wydziału hist. filoz.
Akad. Umiej., d. 18 marca r. 1907, a króciutkie tylko streszczenie
podał w » Sprawozdaniach z posiedzeń*. Mając możność korzystać
z tej niezmiernie ciekawej i ważnej pracy w rękopisie, poczuwam
się do obowiązku uwzględnić te wyniki badań Potkańskiego, które
łączą się z tematem niniejszych rozważań.
Potkański rzucił pomysł, że ów Siemian mógłby być członkiem
rodu Nagodziców-Jelitów, czyli Koźlichrogów. Pomysł taki nasuwają
dwie okoliczności:
1) W księdze konfraterni lubińskiej zapisano przy końcu XII w.
imię Siemiana Dziwiszowica !. Imię Dziwisz, skrócone z Dziwigor, a od-
powiadające kościelnemu imieniu Dyonizy, było rodowem u Nagodzi-
ców, a w innych rodach prawie nieużywanem2. Jeden z tych Dzi-
wiszów, proboszcz szkalmierski, żyjący w pocz. XV w., pisze się
»z Pacanowa« 3. Otóż ów Siemian Dziwiszowic z końca XII w., nie-
wątpliwy Nagodzić, mógłby być wnukiem naszego Siemiana, patrona
pacanowskiego.
2) Pacanów za czasów Długosza należał do Nagodziców4.
Mimo tak ponętnych danych do wysnucia wniosku, że Siemian
z dokumentu biskupa Maura pochodził z rodu Nagodziców, Potkań-
ski, niezmiernie (powiem — nadmiernie nieraz) ostrożny w konstrukcyi
historycznej, odrzucił ten pomysł i wolał »zostawić tych Slemianów
tak jak są, tj. nie łączyć ich z sobą, choć się to może wydać po-
nętnem*. Na uzasadnienie takiej konkluzyi podał Potkański najpierw
ogólną metodyczną wskazówkę, że »nie należy w ogóle zbytnio unie-
1 Mon. Pol. t. V. str. 580. Wydawca tej księgi Wadzie datę 1170. Ponieważ
jednak przed Siemianem zapisany jest Odo (Mieszkowicz) z żoną i synami, któ-
rych miał dwóch, przeto ze względu na datę urodzenia drugiego jego syna Ot-
tona, mianowicie rok 1191 lub 1192 (Balzer, Genealogia Piastów, str. 224) trzeba
przesunąć czas wpisania kommemoracyi na sam koniec XII w.
2 Zwrócił na to uwagę już Piekosiński: Rycerstwo Pol. t. II. str. 248.
Podzielał to zapatrywanie Potkański w cyt. rozprawie.
5 Piekosiński, Zapiski sandomierskie, nr. 76, 162, 315, 1009.
* Długosz, Lib. Beneficiorum, t. II, str. 422.
Ig Władysław Semkowicz
ruchomiać stosunków średniowiecznych; lat trzysta (sic), to zbyt długi
okres, aby módz powiedzieć, że i w pierwszych latach XII w. ci
sami Nagodzice mieszkali w Pacanowie*. Ten negatywny wniosek
autora »Rodu Nagodziców*, opiera się na dwóch przesłankach:
1) Że imię Siemian poza tym jednym przykładem z księgi lu-
bińskiej — o ile można sprawdzić — już więcej w tym rodzie się
nie powtarza.
2) Że w r. 1219, t. j. w czasie wydania transsuraptu Iwono-
wego dziedzicem Pacanowa i patronem kościoła był komes
Pakosław, na którego prośbę biskup Iwo transsumował dokument
Maura. »Jest to — słowa autora — dobrze znany z dokumentów
współczesnych komes Pakosław Stary. Należał on do rodu Habdan-
ków, jak samo imię wskazuje i pieczęć, na której widnieje znak
tego rodu* l. Dodaje w końcu Potkański, że » związać z sobą oba
te rody (Nagodziców i Habdanków) nie jesteśmy w możności, wszel-
kie też kombinacye i domysły w tym względzie na nicby się nie
przydały*.
Tego zapatrywania zasłużonego badacza naszej przeszłości po-
dzielać nie mogę, i uważając naszego Siemiana za Nagodzica, sądzę,
że jest on istotnie protoplastą późniejszych Pacanowskich.
Pr/edewszystkiem imię Siemian było u Nagodziców, przynaj-
mniej do końca XIII w., rodowem, i prócz owego Dziwiszowica z księgi
lubińskiej, dadzą się wykryć inni Nagodzice tegoż imienia. I tak
u schyłku wieku XIII występuje Siemian >de Glow«, który w roku
1279 sprawował urząd podczaszego krakowskiego, a w roku 1290
stolnika krakowskiego2. Otóż »Glo\v« to niewątpliwie osada >Głowo«
w ziemi łęczyckiej, nad rzeką Swonką, w parafii Gieczno3. Leży ona
właśnie na linii rozsiedlenia Nagodziców, między Gajem a Modrze-
wiem, także osadami Nagodziców*. Z tego to Głowa wyszła zape-
wne rodzina Głowów h. Nagody, która w XV w. przeniosła się
1 W notce nadmienia Potkański, że idzie w tym względzie zupełnie za
zdaniem Piekosińskiego, iż »Pakosławy nie są Lisy, lecz Habdanki, a imię Pa-
kosław, stale się w tym rodzie powtarzające, uznać należy za rodowea.
2 Kod. kat. krak. t. I. nr. 82 i Kod. wpoi. t. II. nr. 516. W tym ostatnim
dokumencie występuje on w towarzystwie dwóch Floryanów, także Nagodziców.
Za członka tego rodu uważał go też Piekosiński, 1. c. str. 213.
1 Słownik geograficzny Król. Pol. » Głowo i.
* Paprocki zalicza dziedziców tych wsi do Nagodziców. »Herby ryc. pol.«
str. 267 i 270.
Przyczynki dyplomatyczne ■/. wieków średnich 17
w Pilznieńskie (gdzie założyła osadę Głowów) i dalej na Ruś *. Znamy
nadto kilka wsi o nazwach urobionych z imienia Siemian, które
pozostają niewątpliwie w związku z Nagodzicami. I tak w okolicy
Kutna i Gostynina mamy na przestrzeni około 4 mil dwie wsie
o nazwie >Nagodów«, a w ich sąsiedztwie Siemiany, Siemianów
i Siemianice. Wszystkie te wsie leżą na linii rozsiedlenia Nagodziców,
w pobliżu innych wsi tegoż rodu (Kotowa, Gaju i Dębowej góry)2.
Nadto Potkański zwrócił uwagę, że osada śląska pod Krzyżborkiem,
zwana dziś Ludwigsdorf, zwała się dawniej Nagodowice. Otóż w po-
bliżu niej (ok. 3 mile) leży wieś Siemianice (pod Bolesławcem).
Wszystko to wskazuje na ścisły związek imienia » Siemian*
z rodem Nagodziców i każe uznać to imię u nich za rodowe. Że
i Siemian z dokumentu biskupa Maura był Nagodzicem, przemawia
za tem ta okoliczność, iż był patronem kościoła św. Marcina, a więc
i dziedzicem Pacanowa, w którym w dwa (nie trzy, jak utrzymywał
Potkański) wieki znów spotykamy się z tym rodem. Oto z początkiem
XIV w. żyje Piotr z Mokrska i Pacanowa, kasztelan małogojski
(1306 — 1310), później wiślicki (1315), wreszcie sandomierski (13 17 —
1328), ojciec biskupa Floryana z Mokrska, notorycznego Nagodziea8.
Chodzi o to, czy możemy naszego Siemiana łączyć genealogi-
cznie z tym Piotrem i upatrywać ciągłość w dziedziczeniu Nagodzi-
ców na Pacanowie. Śp. Potkański przestrzega przed unieruchomia-
niem stosunków średniowiecznych — w zasadzie słusznie, choć
z drugiej strony, jeśli chodzi o to, co uważać za regułę w tych
czasach: czy tendencyę do zmiany w stosunkach własności ziem-
skiej, czy przeciwnie dążność do utrzymania ich stałości, to przy-
jąłbym raczej ten drugi pogląd, pomny na siłę średniowiecznych
związków krwi, przywiązanie do ziemi rodowej i prawną jej ochronę
1 Paprocki, 1. c. str. 269 oraz Boniecki, Herbarz szlachty pol. pod dGIo-
wowie«.
2 Na ten szczegół nie zwrócił uwagi Potkański.
3 Zob. o nim Piekosińskiego, Rycerstwo małopolskie, t. I. str. 256. —
For. nadto Kod. małop. t. I. nr. 175, gdzie występuje nasz Piotr w dokumencie,
znanym tylko z dwóch błędnych kopii, z których w jednej podany jest jako
Petrus castellanus »dictus Paczn«, w drugiej »dictus Pacemusa. Podzielam zda-
nie Piekosińskiego (1. c), że tu mowa o Pacanowie, w którym niebawem znów
widzimy notorycznych Nagodziców (od r. 1397 Dziwisz z Pacanowa, prepozyt
szkalmierski. Zap. sandomierskie, nr. 76, 162, 315 etc). — O tem, że Piotr był
ojcem biskupa Floryana, zob. MPol. t. II. str. 912. — O pochodzeniu biskupa
Floryana, zob. MPol. t. III. str. 370.
Semkowicz. 2
Ig Władysław Semkowicz
w postaci prawa bliższości. Mnogie są też przykłady, że własność
ziemska; zwłaszcza u większych rodów, trwała nieraz przez szereg
wieków, a możnaby przytoczyć wiele dowodów na to, że rody, któ-
rych członkowie występują w danych miejscowościach w wieku XII.
trzymają je jeszcze w swem władaniu w XV, ba nawet w XVI
i XVII stuleciu l. W każdym poszczególnym wypadku trzeba przeto
rzecz badać z osobna.
Co do Pacanowa, to pozorną przeszkodę w upatrywaniu cią-
głości dziedziczenia Nagodziców między Siemianem z pocz. XII w.
a Piotrem z pocz. XIV w. stanowi ów Pakosław, na którego prośbę
biskup Iwo transsumował przywilej Maura. Potkański uważał go za
Habdanka i utożsamiał nawet ze znaną postacią współczesną, Pako-
sławem Starym, synem Lasoty. Przyjmując to przypuszczenie, nie
musimy równocześnie uważać Pakosława za dziedzica Pacanowa.
W dokumencie występuje on w roli interwenienta, a wiadomo, że
na interwenientów upraszano zazwyczaj właśnie osoby wpływowe
i znaczne. Jeśli przeto nasz Pakosław jest identyczny z Pakosławem
Starym-Habdankiem 2, to z tej okoliczności, że wstawiał się u biskupa
Iwona za kościołem pacanowskim, nie ma powodu wysnuwać wnio-
sku, że był dziedzicem Pacanowa, a nawet patronem kościoła św.
Marcina. Mógł być zresztą Pakosław-Habdank współpatronem kościoła
i z tego tytułu interwenientem w dokumencie Iwonowym. Pod sa-
mym Pacanowem, w Karsach i Książnicach, spotykamy w połowie
XV w. Habdanków 3. Karsy należą do parafii pacanowskiej, więc
z tego tytułu mogli mieć Habdanki współpatronat kościoła. Lecz oni
są w tych stronach niewątpliwie przybyszami, i to przy żeńcami,
pochodzą bowiem z Sudołu i Budziszowic4 pod Skalbmierzem, gdzie
było główne gniazdo małopolskich Habdanków (Skalbmierz od Skar-
bimirza, imienia Habdanków). Skłaniałbym się nawet do przypuszcze-
nia, że także posiadłości Nagodziców w okolicy Skalbmierza i Dzia-
łoszyc mogły być przez nich nabyte drogą przyżenku. Na związki
rodzinne między Habdankami a Nagodzicami, i to już wczesne, bo
1 Np. Toporczycy w okolicy Tęczyna. Odrowąże w okolicy Końskiego,
Łabędzie — Skrzynna, Pałuki — Łekna, Leszczyce — Łabiszyna i Pakości etc.
2 Zwracam uwagę, że prócz Pakosława Starego żyło współcześnie jeszcze
dwóch innych Habdanków tego imienia: Pakosław Młodszy Wojciechowicz i Pa-
kosław Włostowicz. Zob. o nich artykuł Dra Łodyńskiego w Mieś. herald, z r.
1911 zesz. 5/6,
3 Długosz, Lib. Ben. t. II. str. 421. 422.
4 Długosz, 1. c. i Boniecki pod Książnickimi.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 19
pocz. XIII w. sięgające, wskazywałaby wymiana imion rodowych.
Tak np. Floryan, jedno z najbardziej typowych imion u Nagodziców,
pojawia się w tym czasie także u Habdanków: nosi je brat rodzony
Pakosława Młodszego, a stryjeczny Starego1. ^Naodwrót mogło imię
Pakosław dostać się przez kobiety od Habdanków do Nagodziców,
i Pakosław z dokumentu Iwona mógłby być nawet Nagodzicem,
a niekoniecznie Habdankiem K Nie jest to imię w tym czasie już
wyłącznie Habdankom tylko właściwe, lecz spotykamy je u innych
nadto rodów, na Śląsku3 i na Mazowszu*. Tylko wielkopolskich
Pakosławów uważać trzeba za Habdanków, bo tam w okolicy Lu-
binia było pierwotne ich gniazdo.
Z rozważań tych wynika, że Pakosław z r. 1219 nie powinien
wchodzić w drogę Nagodzicom pacanowskim i nie ma powodu przy-
puszczać, że Pacanów w tym czasie był w ręku Habdanków, prze-
ciwnie, jest wysoce prawdopodcbnem, że między Siemianem z pocz.
XII w.', a Piotrem i jego następcami z XIV i XV w., dziedziczył na
Pacanowie cały łańcuch nieznanych nam bliżej Nagodziców. Z po-
śród licznych Floryanów, których w XIII w. spotykamy w ziemi
krakowskiej i sandomierskiej, zapewne niejeden był także rodem
z Pacanowa. Niestety źródła z tych czasów nie podają nam jeszcze
miejsca pochodzenia osób stanu rycerskiego i stąd pochodzi nasza
niepewność w określaniu rodowem jednostek.
Wykazanie, że Nagodzice dziedziczyli na Pacanowie już co
najmniej od początku XII w, osłabia w znacznej mierze tezę Pot-
kańskiego, upatrującą pierwotne gniazdo tego rodu nie w Małopolsce,
ale w Sieradzkiem, w okolicy Rozprzy. Polemikę z wywodami za-
służonego badacza, zanim praca jego zostanie ogłoszona, uważam za
rzecz niepożądaną - może mi to danem będzie uczynić w innym
czasie i na innem miejscu. Tu tylko ogólnie zauważę na podstawie
własnych badań nad tym rodem, że: 1) w odniesieniu do Rozprzy
ani jedna wzmianka o osiedleniu w tej okolicy Nagodziców nie może
się równać pod względem starożytności z dokumentem Maura, stwier-
1 Kod. nip. t. I. nr. 24 . n
- Przychodź! tu na myśl, co niech rozstrzygną filologowie, że nazwa Pa-
canów, pierwotnie zawsze Paczonów, może pochodzić od Pakosława = Paczona
Zwracam uwagę, że w dokumencie Maura osada ta me ma jeszcze nazwy, która
pojawia się dopiero w dokumencie Iwona z r. P219 wraz z Pakosławem.
» Pakosław Henrykowicz de Slesia. Kod. mog. nr. 12.
• Pakosław z Żyromina. Kod. mazow. nr. 10.
20 Władysław Semkowicz
dzającym ich osadnictwo w Małopolsce już na pocz. XE w., 2) że
gniazdo rozpierskie przedstawia się tylko jako ogniwo w łańcuchu
osadniczym Nagodziców ł, który się ciągnie od Pacanowa (gniazdo)
w kierunku pm. zach. przez Szczaworzysz. Żerniki i Widuchowa do
Mokrska nad Nidą (gniazdo), skąd wysyła gałąź secygniewską na
południe, dalej przez Bizorędę pod Chęcinami i Małogoszczą ku
Węgleszynowi (gniazdo), skąd znów ramię południowe przez Kępie
do Witowie Pieniążków (gniazdo). Dalej przez Mnin, Pilczycę i Czer-
nino, skąd jedna gałąź idzie pod Żarnów (Skórkowice, Dziebałtów),
zmierza ten łańcuch osadniczy Nagodziców do Majkowic pod Przed-
borzem nad Pilicą, gdzie wznoszą się do dziś dnia potężne zwaliska
zamku Floryana Szarego, Surdega. Tu poczyna się obszerniejsze
gniazdo rozpierskie, które otacza ten gród od południa i zachodu,
przechodząc ku północy znów w łańcuch, ciągnący się w tym kie-
runku wzdłuż wschodniej granicy ziemi łęczyckiej aż po Kutno
i Gostynin. Na terytoryum łęczyckiem osadnictwo Nagodziców ma
przeto widocznie charakter »pograniczny«, jak znów ich osadnictwo
pod Rozprzą, Żarnowem i Małogoszczą, zdaje się być w związku
z tymiż grodami 2.
Gniazdo pacanowskie jest w tym osadniczym łańcuchu kori-
cowem ogniwem, wysuniętem najdalej na południe. Czy i najstar-
szem, jakby z chronologii dokumentów wnosić można — tego na
razie nie twierdzę, jakkolwiek wydaje mi się to wcale prawdopo-
dobnem.
Położenie i rozmieszczenie osad w gnieździe pacanowskiem
możemy poznać dopiero na podstawie działów rodzinnych z pocz.
XV w. oraz Długosza Liber Benejiciorum3. Znamy dwa działy ro-
dzinne, jeden z r. 1419, przekazany w Paprockiego >Hsrbach ry-
cerstwa polskiego* 4, drugi z r. 1432, który znalazłem w aktach
wiślickich, przechowanych w Archiwum głównem w Warszawie5.
W pierwszym z tych działów, który czynią synowie Floryana
z Mokrska. Pacanów, Niegosławice, Rataje i Szczucin 6 dostały
się Floryanowi. W drugim dziale, między Floryanem z Mokrska
1 Na to zjawisko nie zwrócił uwagi śp. Potkański w swej pracy.
! Potkański wykazał to tylko w odniesieniu do Rozprzy.
3 Długosz, Lib. Benef. t. II. str. 422—426.
4 Paprocki, Herby ryc. pol. str. 257.
5 Tom VI. pag. 178T.
6 W tekście Paprockiego mylnie Scbuchczyn.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich
21
a Tomaszem i Janem z Secygniewa, pierwszy otrzymał dwór w Pa-
canowie circa templum z przynależnościami i niektóremi częściami
miasta, nadto wsie: Wilkowyje, Górę i Sadowe; dwaj drudzy dostali
niektóre części Pacanowa, Karsy, oraz 1U0 grzywien na Z gors ku.
Wedle Długosza zaś do Floryana i Piotra Pacanowskich, synów
stolnika krakowskiego, należy Pacanów, gdzie pewną część ma nadto
Piotr Secy gniewski, dalej Niegosławice, Szczeglin, Zgórsko, Za-
biec, Słup, Wilkowyje i Czernino (Czyrnin) 1, nadto w Karsach
dziedziczy wspomniany Piotr Secygniewski, a w Świniarach Jan Za-
krzowski, wszyscy Nagodzice.
Zestawmy teraz wsie dziesięcinne kościoła pacanowskiego z do-
kumentu biskupa Maura z temi, które w XV w. wykryliśmy w po-
siadaniu Nagodziców w okolicy Pacanowa.
Dok. Maura.
Dział z r.
1419.
Dział z r. 1432.
Lib. Benef.
1. Pacanów
Pacanów
Pacanów
Pacanów
2. Źabcze
—
—
Zabiec
3. Zgórsko
—
Zgórsko
Zgórsko
4. Niegosławice
Niegosław
ice
—
Niegosławice
5. Górowo
—
Góra
—
6. Gorakowo
—
—
—
7. Szczeglino
—
—
Szczeglin
8. Kwasowo
—
—
—
9. -
Rataje
—
—
10. —
Szczucin
—
Szczucin
11. —
—
Wilkowyje
Wilkowyje
12. —
—
Sadowe
—
13. —
—
Karsy
Karsy
14. —
—
—
Słup
15. —
—
—
Czermno
16. —
—
—
Świniary
Na ośm wsi, płacących w pocz. XII w. dziesięciny kościołowi
w Pacanowie, sześć znaleźliśmy jeszcze w XV w. w rękach Nago-
dziców. Pozostają jeszcze dwie, Kwasowo, nie dające się później
wykryć w ręku tego rodu i Gorakowo, co do której nie mamy pe-
wności, czy nazwa jej później zaginęła, czy też jest ona identyczna
« Lib. Benef. t. II. str. 403.
22 Władysław Semkowicz
z późniejszą Gorzakwią w parafii Gnojno, oddaloną tylko o 3 mile
na płn. od Pacanowa. To ostatnie przypuszczenie jest prawdopodo-
bne, bo wprawdzie w Gorzakwi samej nie znajdujemy później Na-
godziców, ale siedzą oni w sąsiednich wsiach: Podstoli 1 i Jarząb-
kach2, parafia Gnojno zaś, do której te wsie wraz z Gorzakwią
należą, pobiera dziesięcinę z pewnych pól wsi Slup pod Pacanowem,
należącej do Nagodziców 3. Jest przeto rzeczą możliwą, że Gorakowo
z dokumentu Maura — to Gorzakiew pod Gnojnem, która to wTieś —
zdaje się — była także kiedyś w posiadaniu Nagodziców.
Prof. Dr. Wł. x\braham wykazał w swej cennej pracy »0 po-
wstaniu dziesięciny swobodnej « 4, że osady i wsie, z których w XII w.
płacono dziesięciny, należały głównie lub nawet wyłącznie do funda-
tora kościoła. Skoro w naszym wypadku fundatorem-patronem był
Siemian Nagodzić, przyjąć trzeba, że on był właścicielem wymienio-
nych w dokumencie Maura wsi dziesięcinnych, co potwierdza fakt,
że prawie wszystkie pozostały w ręku Nagodziców aż do XV w.
Kościół św. Marcina był tedy kościołem rodowym Nagodziców dla
gniazda pacanowskiego, podobnie jak kościół w Łeknie dla teryto-
ryum Pałuków 5. Terytoryum kościelne, podlegające wówczas dusz-
pasterswu pacanowskiemu, pokrywało się z gniazdem rodowem Na-
godziców. Rozciągało się ono po obu brzegach Wisły, sięgając na
lewym brzegu po Gorzakiew, a na prawym po Zgórsko. Otóż stwier-
dzić trzeba, że jest to obszar, pokrywający się w przybliżeniu
z późniejszym dekanatem pacanowskim, czyli księżnickim. To
samo zjawisko dostrzegliśmy na terytoryum Pałuków, gdzie również
granice dekanatu łekneńskiego pokrywają się z gniazdem rodowem
Pałuków6. Ponieważ zaś późniejsze okręgi dekanalne odpowiadają
jak przypuszczać można, pierwotnym terytoryom parafialnym, wi-
doczna przeto, że w pierwiastkowej organizacyi kościelnej, gniazda
rodowe odegrały niepoślednią rolę. Nie wiemy, czy gniazdu pacanow-
skiemu odpowiadał także jakiś okręg administracyjny, np. ziemia, jak
stwierdziliśmy na terytoryum Pałuków, gdzie gniazdo rodowe pokry-
wało się z ziemią. Obecność książęcego grodu, może nie w Pacano-
1 Piotr de Podstole, Chęcińskie grodzkie, t. I. bez pag.
2 Dziwisz a więc Nagodzić. Długosz, Lib. Ben. t. II. 444.
3 Tamże, str. 444.
* Biblioteka warszawska, r. 1891, t. IV. str. 164.
5 Por. moją pracę »Ród Pałuków«, str. 31.
6 Tamże.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 23
wie, lecz raczej w sąsiednim Słupie (= gród), zdają się stwierdzać
okoliczne osady narokowe: Książnice, Świniary i Rataje. Byłaby
w tern wskazówka, że klucz pacanowski, to nadanie książęce. Są-
siedztwo królewszczyzn (klucz stopnicki, połaniecki i korczyński),
zdaje się ten domysł potwierdzać.
Natomiast późniejsza parafia pacanowska obejmowała tylko
cząstkę obszaru gniazdowego, w najbliższej okolicy Pacanowa, mia-
nowicie prócz Pacanowa wsie: Szczeglin, Kwasów, Niegosławice, Słup,
Karsy, Rataje i Zabiec. Nie sięgała ona już na prawy brzeg Wisły
i nie zawierała trzech wymienionych w dokumencie Maura wsi, bar-
dziej od Pacanowa odległych: Góry, Gorzakwi i Zgórska, pomijając
już inne w tych stronach osady, które z późniejszych źródeł powio-
dło się nam wykryć jako własność (niezawodnie już i dawniejszą)
Nagodziców. Terytoryum parafii św. Marcina z czasów późniejszych,
mogłoby odpowiadać innej jednostce administracyjnej, mianowicie
opolu.
Na związek między parafią a opolem nie zwrócono u nas je-
szcze dostatecznej uwagi i rzecz ta wymagałaby bliższego zbadania.
Tu mimochodem tylko napomknę, że w ziemi lubelskiej, gdzie pó-
źniej niż w innych ziemiach polskich przeprowadzono organizacyę
kościelną, reminiscencye tego związku organizacyi kościelnej z opol-
ną trwają jeszcze do XV w. i przejawiają się na kartach ksiąg są-
dowych. Jakkolwiek rzecz ta odbiega nieco od właściwego tematu,
uważam za stosowne przy sposobności zużytkować w tem miejscu
moje spostrzeżenia.
W Lubelskiem opole (vicinia) ma nieco odmienną nazwę:
»osada«, żywo przypominającą analogiczną nazwę w Czechach, na
oznaczenie tejże jednostki terytoryalnej 1. »Osada« spełnia w Lubel-
skiem tę samą rolę, co w innych stronach Polski opole, więc przede-
wszystkiem świadczy w sporach granicznych, jak wskazują wzmianki:
„habent inducere ossadaa, ^ossadą mayą wywyeszcz inter Wangloioo
et Czczennik". „educit senes alias ossadau 2. Otóż w niektórych za-
piskach tych czytamy: „debet inducere parochiam vulgariter
ossadau*. Wyraźnie tu więc zidentyfikowano parafię z osadą czyli
1 Lippert, Socialgeschichte Bóhmens, t. I. s. 320. Wyraz »osada« w zna-
czeniu »opola« pojawia się sporadycznie w źródłach polskich z innych okolic.
Por. np. dok. z r. 1224: de osada hii fuerunt presentes etc. Kod. kap. krak. nr. 14.
2 Księga lubelska nr. 20696 f. 138r. 205 i Mi (Archiwum centr. w Wilnie).
3 Tamże, pag. 137T.
24 Władysław Semkowicz
opolem, w czeni nowy dowód, że terytoryalna organizacya
Kościoła w Polsce powstawała na zrębie gotowego
już ustroju politycznego.
Dokument pacanowski rzuca także nieco światła na stosunki
gospodarcze klucza pacanowskiego w pocz. XE w. Przede w szystkiem
nader ciekawem zjawiskiem jest postać Mangolda z Kwasowa, któ-
rego imię nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z — pier-
wszym znanym — kolonistą niemieckim w Polsce. Niebawem już,
w bulli gnieźnieńskiej z r. 1136 pojawi się niemieckie imię Lederg1,
a od szóstego dziesiątka XII w. pierwsze wzmianki o > kolonach* 2.
Zwraca dalej naszą uwagę dziesięcina z ryb, cieląt, jagniąt,
prosiąt i serów, którą patron Siemian zobowiązał się płacić na rzecz
kościoła św. Marcina. Taką dań kościelną z płodów gospodarki pa-
sterskiej spotykamy później, w drugiej połowie XII w., w postaci
dziewięciny. Tak np. w uposażeniu klasztoru w Mogilnie z r. 1165
wymieniono między innemi „nonum porcum. nonum poledrum, nonum
piscemu 3 a komes Nikor nadał w r. 1175 klasztorowi w Lubiążu,
prócz pewnej ilości koni, wołów i krów, dziewiątą rybę (de lacu
nonum piscem)4. Taka dziewięcina, względnie — jak w naszym wy-
padku — dziesięcina, świadczy o rozwiniętej gospodarce pasterskiej
w niektórych okolicach Polski, szczególnie zaś w ziemi wiślickiej,
gdzie jej dawne ślady nad średnią i dolną Nidą przechował naj-
starszy dokument poblizkiego klasztoru Johannitów w Zagościu.
2. Dwa przywileje księcia Bolesława Konradowicza z r. 1244
w przedmiocie nadania „prawa rycerskiego".
Dokumenty, które poniżej po raz pierwszy drukujemy i obja-
śniamy, pochodzą z materyałów do > Kodeksu dyplomatycznego Ma-
zowsza «, który wydać zamierza p. Jan K. Kochanowski w Warsza-
wie. Ze względu na szczególną ich wartość historyczną, mianowicie
dla kwesty i osadnictwa szlachty i prawa rycerskiego, p. Kochanowski
1 Jan Rozwadowski, Bulla z r. 1137. Materyały i prace kom. język. t. IV.
str. 454.
* Por. moją pracę: Nieznane nadania na rzecz opactwa jędrzejowskiego
z XII w. Kwart. hist. z r. 1910, str. 72.
3 Kod. wpoi. t. I. nr. 3.
* Busching, Urkb. d. Klosters Leubus nr. 1.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 25
udzielił mi życzliwie ich odpisów, z upoważnieniem naukowego
zużytkowania, za co mu serdeczne składam podziękowanie. Dotych-
czas powoływał się na nie w jednej kwestyi, mianowicie kar są-
dowych, tylko p. M. Handelsman *.
Oba dokumenty znane są tylko z trans^umptów, i to nie w ory-
ginałach przechowanych, ale w oblatach. Z tego względu badanie
ich wymaga zdwojonej ostrożności, a reprodukcya tekstów nie może
się obyć bez oczyszczenia ich z błędów i późniejszych nalotów.
Pierwszy dokument, w przedmiocie nadania Kiełbowa, przecho-
wał się w transsumpcie ks. Janusza II, wydanym w Ciechanowie
d. 21 maja 1487 r. na prośbę szlachetnych: Stanisława i syna jego
Jana; Macieja, Marcina, Jakuba, Piotra i Stefana, synów Ścibora;
Pawła, Antoniego. Andrzeja i Mikołaja, synów Jana; Łukasza, Miko-
łaja i Jakuba, synów Piotra — dziedziców Kiełbowa. oraz Piotra
ze Strożęcina. Transsumpt ten wpisano później do ksiąg metrycznych
(t. VI. f. 202 v.). skąd też tekst inserowanego dokumentu Bolesława
Konradowicza pochodzi2.
Drugi dokument, tyczący się nadania Grochowarska, transsumo-
wał ks. Ziemowit III (IV), dnia 31 grudnia 1379 na prośbę dziedzi-
ców Grochowarska, rycerzy: Gotarda, Jakuba, Dziersława. Jakuba,
Wisława, Jakusza Chamca, Wojciecha, Grzymisława i Henryka
z wszystkimi braćmi ich z Grochowarska. Wpisany jest w akta
płockie ziemskie wieczyste, t. 1 — 2, f. 40 v.
Oto tekst tych dokumentów:
I.
In nomine sancte et individue Trinitatis amen. Dignum est, ut
in se benemeriti et in suis posteris principum beneficiis consolentur.
Ego igitur Boleslaus. dei gratia dux Mazovie, tam presentibus quam
futuris, presentium noticiam potituris, volo esse notum, quod de ma-
turo consilio baronum suscepi meam in terram Mazouiam gratuite
1 W pracy p. t. Kara w najdawniejszem prawie polskiem, str. 166 nast.
2 Za skollacyonowanie tekstów niniejszych składam wyrazy wdzięczności
Prof. Drowi Teodorowi Wierzbowskiemu, Dyrektorowi Archiwum Głównego
w Warszawie
2g Władysław Semkowicz
istos viros: Ratiborium et Albertum, bonos meos1 servitores de terra
Polonie et de genelogia ista dicta Gelitho cum scitu meo bono et
vocitatione Godło Nagody et 2 stabilivi eos in dicta terra mea Mazo-
uia, dedi donavique eis et eorura legitimis successoribus imperpetuum
meam hereditatem vulgariter nuncupatara Kelbowo in territorio Plo-
censi sitam, cum integritate omnium utilitatum. cum campis, agris,
pratis, aąuis. mericis, silvis et cum omni iure militali. sic quod pre-
dictos servitores Ratiborium et Albertum cum eorum posteris facio
liberos et snlutos a citatione iudiciisąue palatinorum et omnium ca-
stellanorum meorum. Do etiam eisdem semtoribus meis cum eorum
posteris ratione servitiorum ipsorum. que mihi ubilibet tam soliciter
quam fideliter exhibere studuerunt. tollere facultatem penam pro
furto et homicidio triginta marcas et a se daturi erunt. Huius rei
hii testes sunt. qui tunc assessores mei fuerunt: primus Petrus the-
saurarius, Albertus subcamerarius. Johannes subiudex. Pribislaus
subagazo. Petrus subpincerna. Climas. Damianus. Woytek Nagorka 3,
Rombel4. Nicclaus filius Zbroslai. Boguslaus Swyanthoslai. Czecho-
slaus. Jacobus capellanus curie mee. Petrus Łopatka, Yitalis clericus.
Hoc actum est et datum in Ploczk in die beati Sigismundi regis et
martiris (2 maja), anno incarnationis Domini Millesimo ducentesimo
quadragesimo quarto.
n.
In nomine patris et filii et spiritus sancti amen. Cognoscat
presens5 etas et sciat postera, quod ego Boleslaus dux Mazouie.
maturo consilio habito baronum nostrorum, advocitavi6 ad meam
terram Mazouie et suscepi 7 gratuite hoc est bonos viros, Henricum,
1 W kopii: m.
- Wyrazy kursywą oznaczone uważam za interpolacyę późniejszą. Zob.
niżej.
* W kopii mylnie : Nagorki.
4 W kopii mylnie : Combel.
5 W kopii »plena«, zdaje się jednak, że w oryginale było >presens«, jako
przeciwstawienie do następnego »postera«.
6 W kopii błędnie »ad noticiam*. paleograficznie łatwo możliwe z »aduo-
citauic.
7 W kopii po »suscepi« wyraz -eos«, którego w oryginale zapewne nie
było.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 27
Martinum et Woynonem de Raygrod et dedi, donavique 1 eis et eo-
rum legitimis natis hereditatem lneam 2 utputa Grochovarsko nun-
cupatam. cum integrilate omnium utilitatura ad eandem hereditatem
spectantium et cum fluvio dieto Squa cum ambobus litoribus. Et
omne ius militale habeant predicti. prout omnes milites . . . 3 penam
seu caput post suum vi)lanum. Et facio4 insuper supradictos milites
meos5, Henricum. Martinum et Woynonem cum eorum posteris so-
lutos et liberos a citatione et iudicio omnium palatinorum et castel-
lanorum meorum. Duxi etiam donandum iamdictis servitoribus meis
in predicta hereditate ipsorum liberam venationem omnium ferarum
et castorum in eodem fluvio eorum. Ceterum hiidem servitores mei
cum suis posteris non habebunt in iudicio solvere istam penam
quinquagintarum zuppaiiis6, nisi unam penam mihi et meis posteris,
liberandum etiam eosdem milites duxi ab ista pena dicta sex mar-
carum zuppariorum nostrorum"1. Ut igitur ista donatio mee8 heredi-
tatis prefatis servitoribus meis et eorum posteris perpetuis tempori-
bus fixa maneat et perseveret. hanc litteram seu privilegium eis re-
scriptum dedi et mei sigilli annulo roboravi. Datum9 est in die
beate Margarethe virginis (17 lipca). Hii sunt testes ad hoc, qui
tunc mei assessores fuerunt in curia mea: primus Petrus thesaura-
rius, Albertus succamerarius. Johannes iudex, Przibislaus subagazo.
Petrus subpincerna, Damianus. Voythko 10 Nagorka. Nicolaus filius
Zbroslai. Hoc actum est tercio Kalendas Julii (29 czerwca), anno in-
carnationis Domini Millesimo ducentesimo quadragesimo quarto.
1 W kopii : donavi.
2 W kopii: >unam«.
3 Oderwane u dołu karty 2—3 wiersze, z których tylko koniec pierwszego
wiersza ... nt 2 in . . . pozostał.
* W kopii: effacio.
s W kopii : »nostros<.
6 Późniejszy wtręt. Zob. niżej.
7 Późniejszy wtręt. Zob. niżej.
8 W kopii: >mea«.
9 W kopii jest »actum«, ze względu jednak na drugie, wcześniejsze chro-
nologicznie »actum« przy końcu dokumentu, przyjąć trzeba, że tu było w ory-
ginale »Datumc.
10 W kopii Yythko.
2g Władysław Semkowicz
Przytoczone dokumenty Bolesława Konradowicza z r. 1244
wykazują na pierwszy rzut oka szereg cech pokrewnych. Przeja-
wiają się one przedewszystkiem w analogicznej treści obu przywi-
lejów, których przedmiotem jest przesiedlenie na Mazowsze zasłu-
żonych rycerzy z obcych stron i obdarzenie ich ziemią oraz pełnem
prawem rycerskiem.
Powtóre styl czyli dyktat dokumentów wykazuje cały szereg
wspólnych zwrotów i wyrażeń, które każą przypisać sporządzenie
obu jednemu i temu samemu dyktatorowi. Oto zestawienie chara-
kterystycznych zwrotów, wspólnych obu dokumentom:
Dokument I. Dokument II.
1) Suscepi meam in terram Mazo- advocitavi ad meam terram Mazo-
uiam gratuite. uiam et suscepi eos gratuite.
2) dedi, donavique eis et eorum le- dedi, donavique eis et eorum legiti-
gitimis successoribus. mis natis.
3) hereditatem... cum integriiate om- hereditatem . . . cum integritate om-
nium utilitatum. nium utilitatum.
4) predictos senritores... cum eorum Et facio insuper supradictos milites
posteris facio liberos et solutos a cita- nostros... cum eorum posteris solutos et
tione iudiciisąue palatinorum et omnium liberos a citatione et iudicio omnium
castellanorum meorum. castellanorum meorum.
5) Huius rei hii testes sunt, qui tunc HU sunt testes ad hoc, qui tunc
assessores mei fuerunt : primus etc. mei assessores fuerunt in curia mea :
primus etc.
Stwierdzenie pokrewieństwa dyktatu w dwóeh lub więcej do-
kumentach jednego wystawcy, dla różnych, niezależnych od siebie
odbiorców, stwarza presumpcyę o powstaniu ich w kancelaryi tegoż
wystawcy1 i prowadzi do wykrycia ich dyktatora, którego szukać
trzeba w dokumentach księcia Bolesława Konradowicza z czasu ok.
r. 1244.
Z tegoż samego roku posiadamy dokument tego księcia, wy-
stawiony d. 15 sierpnia dla Andrzeja, nadwornego kanclerza
księcia i proboszcza płockiego oraz brata jego Hipolita, zawiera-
jący nadanie źrebią we wsi ich Wletropy 2. Otóż niektóre formuły
tego dokumentu prawie dosłownie powtarzają się w naszych dwóch
dokumentach, jak się okazuje z poniższego zestawienia:
1 Bresslau H. Urkundenlehre t. I. str. 587.
' Ulanowski: Dokumenty kuj. mazow. Arch. kom. hist. t. IV, str. 152,
nr. 4.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich
29
Dok. z 15 sierp. Dok. I-szy. Dok. Il-gi.
1) Huius rei hii testes Huius rei hii testes Hii sunt testes ad noc,
sunt barones mei, qui tunc sunt, qui tunc assessores qui tunc mei assessores
temporis mei assessores mei fuerunt. fuerunt in curia mea.
fuerunt...
2) Hoc autem actum est Hoc actum est et da- Hoc actum est... anno
anno incarnationis Domi- tum... anno incarnationis incarnationis Domini.
ni etc. Domini.
Ale co więcej: we wszystkich trzech dokumentach pojawiają
się prawie ci sami świadkowie i to w tym samym dokładnie po-
rządku: Oto ich wykaz:
Dok. z 15 sierp.
Petrus thesaurarius
Albertus subagazo
Petrus subpincerna
Climas
Damianus
Voytech Nagorka
Rambel
Nicolaus f. et Broslaus J
Boguslaus f. Swantoslai
Cechoslaus
Jacobus capellanus
Petrus Łopata
Yitalis, clericus
Dok. I-szy.
Petrus thesaurarius
Albertus subcamerarius
Johannes subiudex
Pribislaus subagazo
Petrus subpincerna
Climas
Damianus
Woytek Nagorka
Rombel
Nicolaus f. Zbroslai
Boguslaus Swyanthoslai
Czechoslaus
Jacobus capellanus
Petrus Łopatka
Yitalis, clericus
Dok. Il-gi.
Petrus thesaurarius
Albertus subcamer.
Johannes iudex
Pribislaus subagazo
Petrus subpincerna
Damianus
Voytho Nagorka
Nicolaus f. Zbroslai
Ta zgodność formuł i porządku świadków uprawnia do przy-
pisania redakcyi wszystkich trzech dokumentów jednej osobie, za-
trudnionej w kancelaryi Bolesława Konradowicza. Niedaleko będziemy
jej szukać: był nią wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sam
kanclerz księcia Bolesława, Andrzej, proboszcz pło-
cki, późniejszy biskup mazowiecki (1254— 1260) 2 czło-
nek rodu Ciołków. On to, jako odbiorca, zredagował zapewne
dla siebie i swego brata Hipolita dokument z 15 sierpnia 1244, on
też — jak porównanie wykazało — był dyktatorem dwóch oma-
wianych przywilejów rycerskich. Gzy był zarazem ich pisarzem,
1 Ma być oczywiście filius Zbroslai.
* DJugosz, Historia Pol. Opera omnia. t. II. str. 343.
30 Władysław Semkowicz
tego w braku oryginałów rozstrzygnąć niepodobna. Raczej przy-
puszczać można, że jako kanclerz redagował tylko koncepty doku-
mentów, czystopisy zaś sporządzał notaryusz, którym był prawdo-
podobnie jeden ze świadków naszych dokumentów, kleryk Witalis,
już w r. 1239 pojawiający się na dokumentach Bolesława Konra-
dowicza z tytułem nołarius l.
Jakkolwiek wykrycie dyktatora oraz — co za tern idzie — kan-
celaryjnego charakteru i pochodzenia dokumentów Bolesława Kon-
radowicza, zawiera w sobie zarazem presumpcyę autentyczności, to
jednak zbadajmy inne jeszcze jej kryterya na podstawie porówna-
nia z dwudziestu kilku dochowanymi dokumentami tego księcia.
Inwokacya I-go dokumentu, wzywająca Trójcę jako jedność2
oraz II-go dokumentu, wzywająca poszczególne osoby boskie 3, poja-
wia się także w znanych dokumentach Bolesława Konradowicza.
Singularna forma w inty tulący i >Ego« występuje w dokumentach
jego4 obok formy pluralnej. Określenie daty dziennej również w dwóch
występuje typach: albo wedle Świętych kalendarza chrześcijańskiego
(jak w dok. Iszym)5, albo wedle kalendarza rzymskiego (jak w dok.
II-im)6. Zwraca naszą uwagę podwójna datacya II-go dokumentu, raz
wedle kalendarza chrześcijańskiego, drugi raz rzymskiego. Otóż
mamy jeszcze inny dokument Bolesława Konradowicza, z r. 1247,
w którym oba te rodzaje określenia daty dziennej obok siebie się
pojawiają7. W naszym dokumencie pierwsza data jako późniejsza
odnosi się niewątpliwie do dokumentacyi, druga zaś do czynności
prawnej nadania.
Co się tyczy świadków, to są oni w przeważnej części ludźmi
dobrze znanymi z innych dokumentów tego czasu. Piotr, jako skar-
bnik, pojawia się w r. 1243 a sprawuje tę godność jeszcze w r.
1247 8. Wojciech był podkomorzym w latach 1244— 1247 9. Jan
1 Ulanowski, 1. c. str. 290, nr. 5.
2 Rzyszcz. Muczk. t. I. nr. 23 i Kod. mazow. nr. 14.
3 Ulanowski, 1. c. str. 290 i str. 292.
4 Kod. małop. t. II, nr. 399 i 403. - Rzyszcz. Muczk. t. I. nr. 27, 28.
Kod. mazow. nr. 14. — Ulanowski, 1. c. str. 152 i 291.
5 Ulanowski, 1. c. str. 153, 155 i 290.
6 Kod. maz. nr. 14 i 15. — Ulanowski, 1. c. str. 153, 290, 293 etc.
7 Kętrzyński W. 30 dokumentów katedry płockiej, nr. 5.
8 Ulanowski, 1. c. str. 293. — Kod. mazow. nr. 16.
9 Ulanowski, 1. c. str. 153. — Kod. maz. nr. 16.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 31
w charakterze podsędka występuje już w r. 1239 i pozostaje na
tym urzędzie widocznie do maja r. 12441, posuwając się w tym
czasie na stanowisko sędziego2. Przybysław sprawuje urząd
podkoniuszego jeszcze w latach 1247 — 1249 3. Piotr był podcza-
szym w latach 1244 — 1247 4. Jakub, jako kapelan nadworny i Wi-
talis, jako kleryk, figurują na dokumentach Bolesława Konradowi-
cza z lat 1239 — 1247 5. Reszta świadków, występująca na dokumen-
tach naszych bez urzędów, znana jest ze wspomnianego przywileju
z r. 1244 dla kanclerza Andrzeja Ciołka, oraz z innych współcze-
snych dokumentów6.
Tak tedy rozbiór kryteryów wewnętrznych naszych dokumen-
tów stwierdził także ich autentyczność. Na tem jednak poprzestać
nam nie wolno, znając bowiem tekst dokumentów jedynie z trans-
sumptów, nie możemy być pewni, czy doszedł on nas w swej pier-
wotnej czystości, czy nie doznał interpolacyi, opuszczeń lub innego
rodzaju pofałszowania. Nic bowiem łatwiejszego, jak przy sposo-
bności transsumowania dokumentu opuścić w nim jakieś niewygodne
dla odbiorcy zdanie, lub dodać coś, co mu nową korzyść przynieść
może.
Ale wykrycie tych zmian natrafia na znaczne trudności, z tego
powodu, że dokumentów pokrewnej treści zachowało się z owych
czasów bardzo niewiele. Przywileje kościołów i klasztorów znalazły
bezpieczne schronienie w ich archiwach, dlatego przechowały się do
naszych czasów w znaczniejszej liczbie, natomiast przywileje ry-
cerskie — niegdyś niewątpliwie również bardzo liczne, zaginęły
w przeważnej części bezpowrotnie, tak, że z czasu do połowy wieku
XIII zachowało się ich zaledwie 6. nie wliczając w to dwóch ni-
niejszych dokumentów 7. Materyał porównawczy, mający nam służyć
przy badaniu, co w nich pochodzi z pierwotnego tekstu, a co może
być późniejszym wtrętem, jest przeto bardzo szczupły.
Nadanie książęce w obu przywilejach z r. 1244 zawiera:
1) darowiznę wsi książęcych z przynależnościami;
1 Ulanowski, 1. c. str. 290 i 294.
2 Jak w Ilim dokumencie.
3 Kod. mazow. nr. 16 i Ulanowski, 1. c. str. 156.
4 Ulanowski, 1. c. str. 153 i Kod. mazow. nr. 16.
5 Ulanowski, 1. c. str. 290 i Kod. maz. nr. 16.
6 Ulanowski, 1. c. str. 153, 290 etc.
1 Piekosiński, Rycerstwo polskie, t. I. s. 211.
32 Władysław Semkowicz
2) nadanie pełnego prawa rycerskiego (omne ius militare), któ-
rego treścią jest:
a) zwolnienie od jurysdykcyi sądów wojewodzińskich i kaszte-
lańskich;
b) prawo pobierania pewnych kar sądowych od swych pod-
danych;
c) zwolnienie od niektórych kar sądowych, opłacanych dotąd
urzędnikom książęcym;
d) wolne prawo polowania w obrębie nadanej posiadłości (tylko
w II-gim przywileju).
Pierwsza część nadania, tj. darowizna ziemi przez księcia, nie
nasuwa żadnych wątpliwości, wobec czego zajmiemy się tylko drugą
jego częścią, zawierającą nadanie prawa rycerskiego.
Określenie »ius militare* zjawia się w omawianych dokumen-
tach po raz pierwszy. Okoliczność ta nie powinna jednak budzić
podejrzenia, ile że już niebawem, bo wr r. 1276 spotykamy się z niem
powtórnie, w dokumencie Leszka, ks. sieradzkiego dla Radawa syna
Doma&ława, który otrzymuje >plenum ius militale* i wieś Dąbrowę
•>cum omni iure militali*. a zatem tak, jak w naszych dokumentach.
Krótki czas dzielący te nadania uzasadnia przypuszczenie, że skoro
pojęcie »ius militare*- było znane w r. 1276, mogło już istnieć trzy
dziesiątki lat przedtem i być użytem w dokumencie z r. 1244.
Jestto tembardziej prawdopodobne, że — jak się okazuje z traktatu
cłowego, zawartego w r. 1252 między Kazimierzem Konradowiczem
bratem Bolesława, wystawcy naszych dokumentów) a Zakonem
krzyżackim — istniało już w tym czasie zróżnicowanie w obrębie
stanu rycerskiego, przejawiające się w różnym wymiarze okupu za
zabójstwo1 dla trzech grup rycerstwa, przyczem ta grupa, której
przysługiwał najwyższy okup (30 grzywien), posiadała oczywiście
pełne prawo rycerskie, w przeciwieństwie do t. zw. *milites sim-
plices i milites Jictaticii*, nie mających pełnego, ale tylko częściowe
prawo rycerskie. Zresztą już sam fakt, że jednobrzmiące wyrażenia
»cum omni iure militalia pojawiają się równocześnie w dwóch do-
kumentach, pochodzących wprawdzie z jednej kancelaryi. ale opie-
wających dla dwóch różnych i niezależnych od siebie odbiorców,
wyłącza myśl, aby one były późniejszą interpolacyą i raczej każe
1 Codex dipl. Pomeraniae. ed. Hasselbach et Kosegarten, t. I. nr. 479
Por. moich »Włodyków na tle porównawczem słowiańskiemc. str. 33.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 33
przypuszczać, że one pochodzą od pierwotnego dyktatora obu do-
kumentów.
Samo zresztą określenie pojęcia prawnego nie odgrywa tu za-
sadniczej roli; nierówni większe dla nas znaczenie będzie miała
wewnętrzna treść jego. Ij. prerogatywy, płynące z pojęcia »ius mi-
Htare*, te zaś znane są z innych współczesnych przywilejów rycer-
skich. Tak np. nadanie Konrada ks. łęczyckiego dla rycerza Gotarda,
pogromcy Jadźwingów, z r. 1241, zawiera przyznanie mu kar sądo-
wych, w szczególności główszczyzny od swych poddanych1 (jak wy-
żej pod 2b), drugie zaś nadanie Konrada dla tegoż Gotarda zawiera
zwolnienie od sądownictwa wojewodzińskiego i kasztelańskiego (jak
wyżej pod 2a) i polowanie w nadanych dobrach (jak pod 2d)2.
Przywilej Bolesława ks. kaliskiego dla komesa Raczona z r. 1252
zwalnia go *a citatione cuiuslibet castri et castellani* (jak pod 2a),
dalej od kary siedmnadziesta (jak 2a) a wreszcie nadaje mu >pe-
nam capitis* od poddanych kmieci (jak 2b)3. Inne przywileje, jak
Bolesława Wstydliwego dla Klemensa z Ruszczy z r. 1252 4 i Bole-
sława kaliskiego dla Janka Wojciechowicza z r. 1257 5, zawierają
nadto inne, jeszcze obszerniejsze prerogatywy, (jus aquae, ferri,
duelli etc), które wszystkie razem wziąwszy składały się na pojęcie
»pełnego prawa rycerskiego«, jakkolwiek tego pojęcia wprost tam
nie wyrażono.
Skoro zatem nietylko określenie »jus militare*, ale i poszcze-
gólne prerogatywy z tego prawa płynące nie są obce współczesnym
dokumentom, przeto mogą być uważane za integralną część pierwo-
tnego tekstu, na co zresztą wskazuje pokrewna stylizacya, pocho-
dząca niewątpliwie od wspólnego dyktatora, zatrudnionego w kan-
celaryi Bolesława Konradowicza.
Ale rzeczone dokumenty przecież nie są wolne zupełnie od
późniejszych naleciałości. Za wtręt uważam przedewszystkiem wy-
razy, służące ku określeniu rodowego pochodzenia odbiorców I-ego
dokumentu: *de genelogia ista dicta Gelitho... et vocitatione godło
1 Rzyszcz. Muczk. t. II1, nr. 28.
2 Tamże, t. I. nr. 32.
3 Kod. Wpoi. t. I. nr. 305.
* Kod. małop. t. II nr. 486.
5 Kod. Wpoi. t. I, nr. 364.
Semkowicz.
34 Władysław Semkowicz
Nagody* l. Wyrazy te nie dadzą się pomyśleć w czasach, z których
pochodzi dokument; co najwcześniej moźnaby je odnieść do pierw-
szej połowy XIV w., kiedy to pojawia się także po raz pierwszy przy-
domek Jelito2. Ale wyrazy powyższe pochodzą prawdopodobnie
z XV w., t. j. z czasu transsumowania przywileju z r. 1244. W" do-
datku trzeba zwrócić uwagę na to, że interpolacyi tej dokonano
niezgrabnie, rozrywając ją na dwie części, po których opuszczeniu
wraca dawny poprawny sens zdania. Łatwo pojąć, że odbiorcom
transsumptu musiało zależeć na tern, by w potwierdzonych przywi-
lejach wyrażona była przynależność ich przodków do rodu, z któ-
rego oni sami pochodzili, tą drogą bowiem uzyskiwali pośrednio do-
wód dziedziczności swych uprawnień, płynących z posiadanych przy-
wilejów.
Natomiast w II- gim dokumencie razić nas może jedynie wyraz
»zupparii« na oznaczenie wyższych urzędników, na rzecz których
szły kary sądowe. Z wyrazem tym spotykamy się w dokumentach
dopiero u schyłku XIII w.3, tak, że przypuszczać należy, iż jest on
tu wtrętem, pochodzącym z czasu transsumowania dokumentu, t. j.
z r. 1379, a raczej zajmuje miejsce innego wyrazu, (officiales, di-
gnitańi etc), którego w poł. XIII w. używano na określenie urzę-
dników książęcych, a który z czasem ustąpił miejsca wyrazowi
>zupparius*. Nie wypływa stąd jednak, abyśmy uważając wyraz ten
za dowolną zmianę, dokonaną przy transsumowaniu, mieli w czem-
kolwiek naruszać związany z nim tekst dokumentu, tyczący się kar
*quinquaginta* i »sex marcarum*. Przeciwnie, ustęp ten ma wszelkie
znamiona autentyczności i współczesności z datą dokumentu, jak
wykazuje porównanie jego z innemi źródłami, odnoszącemi się do
systemu kar pieniężnych na Mazowszu w w. XII i XIII4.
1 Z tych czasów posiadamy jeszcze drugi dokument, gdzie wymieniony
jest ród odbiorcy. Jestto dokument Bolesława Henrykowicza ks. śląskiego dla
Sibotona »de nobili familia Ovium« z r. 1242 (Griinhagen, Regesten z. schles.
Gesch. nr. 591b.). Dokument ten, znany tylko z późniejszych kopii, jeśli nie jest
podrobiony, posiada wtręty, do których zaliczam także i powyższe określenie
rodowe.
2 Petrus dictus Jelito, kasztelan sandomierski, Kod. mpol. t. I. nr. 147.
8 Por. zestawienie w pracy Balzera pt. O zadrudze słowiańskiej. Kwar-
talnik historyczny z r. 1899, str. 219. — W r. 1242 występuje »suppanus« ale
w znaczeniu jakiegoś funkcyonaryusza wiejskiego. Kod. wpoi. nr. 234.
4 Zwrócił na to uwagę M. Handelsman w pracy »Kara w najdawniejszem
prawie polskiem< str. 166 nast. Autor powołuje się na odnośne miejsca naszych
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 35
Poza tymi dwoma wtrętami oba dokumenty z r. 1244 nie za-
wierają zresztą nic takiego, coby tchnęło anachronizmem i było
sprzecznem z faktami lub pojęciami prawnemi epoki, datą ich wska-
zanej. Natomiast przynoszą one nieznane a nader ciekawe szcze-
góły historyczne, dające się djbrze wytłómaczyć na tle współcze-
snych wypadków i rzucają nowe światło na kwestyę osadnictwa
rycerstwa średniowiecznego.
Książę Bolesław nazywa obdarowanych rycerzy »boni vnei ser-
vitores«< -»boni viri«, i wspomina o usługach (servitia) przez nich
mu świadczonych. Że tu mowa o usługach wojennych, nie może
ulegać żadnej wątpliwości, dokumenty bowiem niniejsze są odgło-
sem walk. które toczyli wówczas książęta mazowieccy na południo-
wych i północnych rubieżach swych ziem. Stary Konrad, niezłamany
klęską poniesioną w maju 1243 pod Suchodołem, ponowił w nastę-
pnym roku wyprawę na Kraków i dążył zapamiętale do opanowa-
nia dzielnic Wstydliwego *. Obrawszy sobie za podstawę operacyjną
ziemię łęczycką2, obronę dziedzicznych Kujaw i Mazowsza powie-
rzył synom: Kazimierzowi i Bolesławowi. Bolesław więc od kilku
lat już siedząc na Mazowszu 3, strzegł północnych i wschodnich jego
granic przed groźnymi najazdami Prusaków i ich pogańskich pobra-
tymców 4. Właśnie w początkach lipca, korzystając z zajęcia Kon-
rada na południowym terenie walk, ponowili Prusacy wyprawę łu-
piezką na Mazowsze, lecz w odwrocie ponieśli dotkliwą klęskę pod
Ciechanowem (13 lipca) 6.
Przypatrzmy się w tern oświetleniu szczegółom historycznym
zawartym w naszych dokumentach.
dwóch dokumentów z r. 1244, które znał także z odpisów p. J. Kochanow-
skiego i na tle współczesnych pojęć prawnych wykazuje niezmierną wartość
ich dla polskiego prawa karnego.
1 Por. wiarygodne wiadomości u Długosza, Hist. II. str, 297, poparte za-
piską rocz. kapitulnego pod r. 1244: Kylcia per milites ducis Cunradi devastatur.
2 Konrad tytułuje się też w tym czasie (od bitwy Suchodolskiej) księciem
łęczyckim. Pod. Kod. młpol t. II, str. 77.
3 Ulanowski, 1. c. str. 289—293, oraz 152—155. (Lata 1239-1248).
* Wersya Długoszowa o współudziale Prusaków w wyprawie Konrada
do ziemi sandomierskiej jest co najmniej wątpliwa. Por. Al. Semkowicz, Kry-
tyczny rozbiór Długosza, str. 264.
5 Długosz, 1. c. str. 300. na podstawie nieznanego źródła. Udział Litwi-
nów jest wątpliwy. Por. Semkowicz Al. 1. c.
36
Władysław Semkowicz
1) Książę przyjął na Mazowsze Racibora i Wojciecha z Polski
(suscepi meam in terram Mazouiam B. et A. de łerra Polonie).
2) powołaj i przyjął na Mazowsze Henryka, Marcina i Wojnę
z Rajgrodu (advociiavi ad meam terram Mazoviam et suscepi... H.,
M. et W. de Raygrod).
ad 1) Określenie »de terra Polonie< przeciwstawione pojęciu
»terra 21azovia*. oznacza tu w ogóle ziemie polskie poza Mazowszem,
a zatem może się odnosić zarówno do Wielko- jak i Małopolski,
ziemi sieradzkiej, łęczyckiej etc. Ze względu na teren ówczesnych
walk należałoby tu — zdaniem mojem — wyłączyć z zakresu roz-
ważań właściwą Wielkopolskę, a rycerzy Racibora i Wojciecha po-
szukiwać w Małopolsce lub w sieradzko-łęczyckiej dzielnicy Konrada.
Jedyną wskazówkę posiadamy tylko w imionach obdarzonych
rycerzy, którzy byli zapewne braćmi, a w każdym razie blizkimi
krewnymi, jakkolwiek w dokumencie nie ma o tern wzmianki.
Otóż w pierwszej połowie XIII w. występuje w ziemi krakow-
skiej ród, w którym oba te imiona spotykamy. Oto jego genealogia:
Wojciech
Bernizius de Popen
Krystyn
ż. Matylda
Bogusław Radosław
Racibor Wojciechowicz był dziedzicem wsi Zrazowej pod Mo-
giłą, którą sprzedał tamtejszemu klasztorowi 1. Zmarł między 24
czerwca a 19 grudnia 1230 r., pozostawiając wdowę Matyldę (córkę
Bronisza Wojsławicza) i syna Radosława czyli Racława2. Ten to
Racibor był zapewne założycielem wsi Raciborowice nad Dłubnią,
w blizkiem sąsiedztwie Zrazowej. Wieś ta w r. 1212 nie miała
jeszcze widocznie nazwy patronimicznej, ale inną, od rzeki wziętą,
skoro Racibor pisze się wówczas »de Dlubna*, jako świadek na do-
kumencie krewnego swego Radwana, brata (innego) Racibora. dzie-
dzica Bieżanowa3. Być może, synem tego Racibora z Raciborowic
1 Kod. mogił. nr. 5 i 10.
2 Tamże, nr. 11.
3 Kod. kap. krak. nr. 8.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 37
był Jakub, kasztelan sandomierski, który zginął pod Chmielnikiem
w r. 1241, a który świadkuje na dok. z r. 1239 z synem, także
Raciborem K Ten ostatni, dziedzic wspomnianych Raciborowic, zmarły
przed r. 1273, darował tę wieś kapitule krakowskiej, zastrzegając
żonie dożywotnie jej użytkowanie2.
Czy Racibor i Wojciech z r. 1244 pozostają w związku z wspo-
mnianym dopiero co rodem, niema żadnej pewności, same imiona
bowiem, któremi tu jedynie rozporządzamy, nie mogą stanowić je-
szcze dostatecznego dowodu przynależności rodowej; jest. tylko pra-
wdopodobieństwo, oparte na wspólności dwóch imion: mogliby to
być synowie Racibora Wojciechowicza.
Nie mamy także bezpośredniego dowodu na to, że dwaj nasi
rycerze istotnie byli Nagodzicami. jak głosi wtrącone później do do-
kumentu z r. 1244 zdanie: de genelogia Gelitho et vocitatione godło
Nagody. Imiona Racibor i Wojciech w tym rodzie się nie pojawiają,
co jednak nie wyłącza możliwości sporadycznego ich używania. Na
niektóre szczegóły jednak należy zwrócić uwagę: heraldycy nasi za-
liczają do Nagodziców rodzinę Raciborowskich z Raciborowic8. Wsi
tej nazwy znamy dwie: jedną pod Krakowem, o której wyżej wspo-
mniałem, że w poł. XIII w. przeszła na własność kapituły krakow-
skiej, nie mogła przeto dać początku nazwisku szlacheckiemu,
drugą zaś pod Wolborzem, szlachecką. Otóż ta ostatnia wieś leży
istotnie w sąsiedztwie osad Nagodziców: Romiszowic, Kalina i Źero-
mina, skąd można wnosić, że z niej to właśnie wyszła rodzina Ra-
ciborowskich-Nagodziców. Jest i pod Kutnem w Łęczyckiem miej-
scowość Raciborów, leżąca na linii osiedlenia Nagodziców, między
wsiami Nagodowem (l1/, mili) a Siemianowem (*/« mili) 4. Otóż te okoli-
czności zdają się wskazywać na pewien związek między Raciborami
a rodem Nagodziców, tern samem zaś popierać fakt przynależności
Racibora i Wojciecha z r. 1244 do tegoż rodu.
W zgodzie z tym faktem pozostaje jeszcze jedna okoliczność
niemałej wagi. Oto można wykazać dowodnie, że Nagodzice w isto-
cie należeli do stronników książąt mazowieckich. Na dokumentach
Rolesława Konradowicza, jako księcia sandomierskiego, z lat 1232
1 Kod. mpol. nr. 24.
' Kod. kap. krak. nr. 72.
8 Niesiecki, Herbarz t. VIII. str. 2.
* Por. wyżej, str. 17.
gg Władysław Semkowicz
i 1237 świadkuje Dziwisz1, z imienia sądząc niewątpliwy Nagodzić2.
Rzecz znamienna, że do stronników Konrada i syna jego Bolesława
należał w tych latach także Pakosław Starszy i cały zapewne ród
Habdanków3. których związki powinowactwa z Nagodzicami wyka-
zaliśmy w poprzednim artykule4. Pośród świadków dokumentu Bo-
lesława z r. 1246 spotykamy Jakuba Korytkę 5. Nietylko imię Jakób,
ale przedewszystkiem przydomek Korytko, wskazuje, że to był Na-
godzić. Korytków - Nagodziców znają wszyscy nasi heraldycy, po-
cząwszy od Długosza 6. Główne posiadłości Nagodziców leżały w ziemi
sandomierskiej i sieradzkiej, w tej ostatniej — jak wykazał Pot-
kański7 — skupiały się już w poł. XIII w. około Rozprzy. Rozprza
należała do grodów Konrada, jak świadczy wyraźna wzmianka w ro-
czniku kapituły poznańskiej 8. Otóż kasztelanem Rozprzy, jeszcze za
życia Konrada, a także po jego śmierci był Floryan. po nim zaś
Dziwisz, obaj niewątpliwi Nagodzice9.
Przytoczone szczegóły dowodzą, że Nagodzice należeli istotnie
do adherentów książąt mazowieckich w czasie walk ich z Henrykiem
Brodatym, a potem z Bolesławem Wstydliwym. Kojarząc tę prze-
słankę z faktem wysnutym z naszego dokumentu, o zasługach Ra-
cibora i Wojciecha wobec księcia Bolesława Konradowicza, doj-
dziemy do wniosku, że zaliczeniu ich do rodu Nagodziców nic nie
stoi na przeszkodzie, a gdy w w. XV. dziedzice na Kiełbowie i Stró-
żęcinie (pod Raciążem) w interpolacyi transsumptu przodków swych
Nagodzicami ochrzcili, trzeba przyznać, że jest to wielce prawdopo-
1 Kod. dypl. małop. t. II. nr. 403 i 414.
2 Por. wyżej, str. 15.
8 W r. 1232 w obecności Konrada i synów jego Bolesława i Kazimierza
nadał ki. miechowskiemu wieś Udorz (Kmpol, t. II. nr. 40i). W r. 1237 jako
kasztelan żarnowski świadczy na dok. Bolesława Konradowicza (Rzyszcz. Muczk.
I nr. 27).
4 Por. wyżej, str. 18.
6 Rzyszcz. Muczk. t. I. nr. 33.
a Stanisław i Mikołaj Korytkowie h. Jelita. Lib. Benef. t. I. s. 529, t. II,
s. 365.
7 W cyt. pracy pt. Ród Nagodziców.
8 MPol. t. III, str. 13, r. 1247. Po śmierci Konrada Rozprzę zagarnął Ka-
zimierz kujawski.
9 Potkański, 1. c. Floryan występuje w latach 1246 — 1264, Dziwisz zaś
w latach 1273—4 jako kasztelanowie rozpierscy.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 39
podobne i że tu tradycya rodowa musiała odegrać niepoślednią
rolę l.
ad 2). Rycerze obdarzeni Il-girn przywilejem z r. 1244, Hen-
ryk, Marcin i Wojno, pochodzili z Rajgrodu. Jak Racibor i Woj-
ciech skierowali nasze poszukiwania na teren Małopolski, tak ryce-
rze z Rajgrodu wskazują nam drogę na pogranicze mazowiecko-
podlaskie.
Rajgród leżał na Podlasiu, w miejscu, gdzie się zbiegały dzier-
żawy Mazowszan, Prusaków i Jadźwingów. Gród zbudowany na
ostrowie rozległego jeziora (raj grodzkiego), już z natury samej był
obronny, stanowił przeto ważną placówkę strategiczną. Nazwa Raj-
gród brzmi czysto z polska i nie pozostawia wątpliwości, że zało-
życielami grodu byli Polacy, jakkolwiek wcześnie już zawładnęli
nim Jadźwingowie. Najdawniejszą dotąd znaną wzmiankę o Raj-
grodzie zawiera Latopis hipacki, w opisie wypraw książąt ruskich
Daniela i Lwa na Jadźwingów. przedsięwziętą wespół z Ziemowitem
Konradowiczem ks. mazowieckim w r. 1253 2. Opowiada to źródło,
że Daniel, ścigając wodza Jadźwingów Skomonda, zapuścił się w ich
kraj, gdzie ujrzał na brzegu jeziora gród zwany »Raj«3. Jestto nie-
wątpliwie nasz Rajgród, który, jak z tego się okazuje, leżał w r.
1253 na terytoryum Jadźwingów. Tak też było niewątpliwie i w cza-
sie, z którego pochodzi nasz dokument, zawierający — nawiasem
mówiąc — najdawniejszą wzmiankę o Rajgrodzie. Skoro
dokument wyraźnie mówi o powołaniu rycerzy z Rajgrodu na Ma-
zowsze, wynika stąd, że w r. 1244 gród ów leżał poza obrębem
Mazowsza.
Kto zatem byli rycerze Henryk, Marcin i Wojno, i jaką w Raj-
grodzie odgrywali rolę? Jadźwingami nie byli z pewnością — prze-
1 Boniecki przytacza rodzinę Kiełbowskich z XVI w., ale nie podaje jej
herbu. Herbarz Polski, t. X. str. 22.
s Lietopis po ipatskomu spisku (Izd. archeograf. komiss. str. 549). Zdarze-
nie to zapisuje Latopis pod mylną datą 6763 (1255). Zrektyfikowal chronologię
tego źródła Hruszewskij w pracy ,, Chronologia podij hałyćko-wołyńśkoji lito-
pysy. (Zapysky Tow. Szewcz. t. XLI. str. 38). Por. też Sjórgen A. Uber die Wohn-
sitze u. die Verhaltnisse der Jatwagen, str. 10.
s ...DaniJu że Korolowi iduszczu jemu (Skomondowi) po jezeru i widie
pri berezie boru Krasnu i hrad bywszi na nej preże, imenem Raj.
4Q Władysław Semkowicz
czą temu stanowczo ich imiona1, z których dwa pierwsze są chrze-
ścijańskie i mogły należeć zarówno do Polaków jaki cudzoziemców- za-
chodnich, trzecie zaś jest imieniem słowiańskim, w tym wypadku
niewątpliwie polskiem.
Co się zaś tyczy ich roli w Rajgrodzie, to dokument nasz tylko
ogólnie nazywa ich »servitores* księcia Bolesława mazowieckiego.
Ż określenia tego można jednak wysnuć ciekawy wniosek: Raj-
gród był przed r. 1244 obsadzony rycerstwem mazo-
wieckiem. Czy także i potem, tego nie wiemy.
Nie wiemy także, od jakiego czasu był Rajgród w ręku pol-
skiem, czy od podboju ziem Jadźwingów przez Kazimierza Sprawie-
dliwego2, czy dopiero od wypraw zdobywczych Konrada mazowiec-
kiego. Do jednej z takich wypraw odnosi się zapewne dokument
Konrada mazowieckiego, wydany dla rycerza Gotarda, syna Łukasza,
z r. 1241, w którym książę nagradza go nadaniem wsi za to. że w walce
z Jadźwingami siedmiu ich naczelników pobrał w niewolę, z której
się dopiero po złożeniu wysokiego okupu uwolnili8. W tej akcyi
Konrada około podboju północnej części Podlasia brali prawdopo-
dobnie udział > rycerze Chrystusowi*, których książę ten w r. 1237
osadził w Drohiczynie, nie w innym zapewne celu, jak dla walki
z pogańskimi pobratymcami Prusaków, którym podołać nie mogli4.
Z tych to czasów pochodzić może załoga polska w Rajgrodzie,
do której należeli także trzej odbiorcy przywileju z r. 1244 5. Dla-
czego jednak Bolesław Konradowicz przesiedla ich na Mazowsze?
Czy zmuszeni byli opuścić Rajgród, zdobyty ponownie przez Ja-
dźwingów? Rzecz to prawdopodobna, czas bowiem, z którego pocho-
dzi nasz dokument, stanowił w dziejach Mazowsza chwilę przełomu.
Klęska Konrada pod Suchodolem w maju 1243 była dla półno-
cnych wrogów jego hasłem do stworzenia wielkiej koalicyi przeciw
Konradowi i sprzymierzonemu z nim Zakonowi, której duszą był
1 Imiona Jadźwingów są typu ZotewBkiego: Komat, Stajknit, Skomond,
Mintele.
* Kadłubek obszernie o tem się rozpisuje, nazywając Jadźwingów »Pol-
lexiania. M. Pol. t. II. str. 421 nast.
8 Po 700 grzywien od osoby. Por. Rzyszcz Muczk. t. I. nr. 28.
4 Hasselbach-Kosegarten. Cod. dipl. Pomeranie, t. I. str. 556.
6 Ród naszych rycerzy określić trudno. Dziedziców Grochowarska iw po-
wiecie płońskim), gdzie ich przesiedlił Bolesław Konradowicz. zaliczają jedni
heraldycy do Ślepowronów(Niesieckis inni do Jastrzębców (Boniecki).
Przyczynki dyplomatyczno z wieków średnich 41
Świętopełk pomorski. Z pomocą Prusaków, Litwinów i Jadźwingów ł
uderzył on w w r. 1244 na ziemię chełmińską, a potem na Kujawy,
których bronił syn Konrada, Kazimierz, gdyż sam Konrad zajęty
był w Małopolsce. Bolesławowi przypadła rola obrońcy Mazowsza
przed najazdem pogańskich sąsiadów z północy, którzy równocze-
śnie niemal zapuścili swe zagony aż w głąb Lubelszczyzny 2. Wpraw-
dzie Długosz, jedyne źródło do tych wypadków, ale czerpiące nie-
wątpliwie z jakichś nieznanych nam dziś kronik czy roczników ma-
zowieckich8, wspomina tylko o napadzie Prusaków, domyśleć się je-
dnak można z udziału Jadźwingów w koalicyi Świętopełka jakiejś
akcyi zaczepnej i z ich strony, tern bardziej, że była ona skierowana
na ziemię łukowską i lubelską, sąsiadujące z dzierżawami Jadź-
wingów. Celem tej akcyi musiał być przedewszystkiem pograniczny
Rajgród, który prawdopodobnie został przez Jadźwingów zdobyty,
skoro w r. 1253, w czasie wyprawy Daniela, był już w ich posia-
daniu4. Otóż wydaje mi się rzeczą możliwą, że przesiedlenie Hen-
ryka, Marcina i Wojny na Mazowsze pozostawało w związku z skre-
ślonymi wypadkami, tembardziej, że i chronologia jest tu w zupełnej
zgodzie. Klęskę wracających z łupiezkiej wyprawy Prusaków pod
Ciechanowem zapisuje Długosz pod dniem 13 lipca 1244 5, najazd
więc miał miejsce zapewne z końcem czerwca lub z początkiem
lipca tegoż roku. Powołanie zaś naszych rycerzy z Rajgrodu i ob-
darzenie ich dobrami przypada także na sam koniec (29) czerwca.
Równoczesność tych zdarzeń może mieć tedy powód
w ich wzajemnym związku.
Powołanie rycerzy rajgrodzkich na Mazowsze można jednak
w inny jeszcze sposób wytłómaczyć, niekoniecznie upadkiem Raj-
grodu, ale polityką osadniczą książąt mazowieckich, polegającą na
ściąganiu na Mazowsze rycerstwa z obcych dzielnic. Ten pomysł ma
1 Długosz, Historia Pol , t. II. str. 302. Udział Jadźwingów w tej wypra-
wie stwierdza Jeroschin (Script. rer. Pruss. t. III. str. 40). Wspomniany przez
Długosza udział Litwinów jest wątpliwy.
a Długosz mówi wprawdzie o najeździe Prusaków jako o sprawie wcze-
śniejszej, niż akcya Świętopełka, ale przypuścić trzeba, źe te wypadki zaszły współ-
cześnie i w związku z sobą. Zresztą rocznik kapitulny zapisuje pod r. 1244
kilka napadów pruskich »frequentes insultus«. M. Pol. t. II. str. 838.
8 Semkowicz Al. Krytyczny rozbiór etc. str. 264.
* Zob. wyżej, str. 39.
6 Długosz, 1. c. etr. 300.
42 Władysław Semkowicz
tem większe za sobą prawdopodobieństwo, że i poprzednio omó-
wiony przywilej z tegoż samego roku, tyczy się także przesiedlonych
na Mazowsze rycerzy. W pełnem świetle przedstawi się ta sprawa
dopiero w zestawieniu ze spostrzeżeniami, jakie poczyniłem w pracy
mej p. t. »Włodycy polscy na tle porównawczem słowiańskiem* l.
Zwróciłem tam uwagę na mazowieckie pochodzenie drobnego rycer-
stwa, rozsiedlonego w ziemi krakowskiej dokoła grodów i na po-
graniczu, niemniej też starałem się wykazać związek między tem
osadnictwem a walkami Konrada mazowieckiego z Henrykiem Bro-
datym, a następnie z Bolesławem Wstydliwym o Kraków i dzielnice
małopolskie. Konrad w dzielnicach tych opierał się częścią na od-
danem sobie rycerstwie miejscowem (Nagodzice, Habdanki, Lisy etc),
częścią zaś na rycerstwie sprowadzonem tam z Mazowsza i Kujaw.
Zdaje się, że to samo działo się w innych kierunkach ekspanzyi ma-
zowieckiej, ku wschodowi i północy, a sprzyjało tej akcyi centralne
położenie Mazowsza, jego gęste zaludnienie i wielka siła rozrodcza
ludności, objawy dające się śledzić długo jeszcze później, w czasach
bardziej obfitych w źródła (w. XV i XVI).
Ale równolegle z tym prądem odśrodkowym, który rycerstwo
mazowieckie rozsiewał po ziemiach sąsiednich, szedł prąd tamtemu
przeciwny, dośrodkowy, immigracyjny. W miejsce rycerzy opuszcza-
jących rodzinne siedziby, ściągali książęta mazowieccy
rycerstwo obce, z ziem sąsiednich i dalszych, osiedla-
jąc je w swej dzielnicy. Fakt, że z jednego roku 1244 docho-
wały się aż dwa świadectwa na to samo zjawisko, dowodzi, że nie
była to rzecz przypadku, ale akcya planowa i na szerszą zakrojona
skalę. Rzecz wielce prawdopodobna, że obie te akcye, emigracyjna
i immigracyjna. pozostawały z sobą w związku. Rycerstwo mazo-
wieckie trzymało w podbitych ziemiach ich ludność w uległości, od-
wrotnie zaś rycerstwo z obcych dzielnic, osiedlone na Mazowszu
i obdarowane ziemią, trzymało tam w szachu niezadowolone ży-
wioły miejscowe, jakich tam z pewnością nie brakło, wskutek bez-
względnej srogości Konrada względem swoich poddannych (wojewoda
Krystyn, ksiądz Jan Czapla). Wszak taka polityka wymiany wojska
i wzajemnego utrzymywania w szachu jednych szczepów przez drugie?
była znana jeszcze w starożytności we wszystkich państwach na
1 Kwartalnik historyczny z r. 1908, str. 597 nast.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 43
podboju opartych i stosowana jest przecież gdzieniegdzie po
dziś dzień.
3. Podrobiony dokument Lamberta- Soły, biskupa krakow-
skiego; dla kościoła w Kazimirzy Małej z r. 1063.
Początki dyplomatyki polskiej schodzą się co do czasu z za-
raniem polskiego dziejopisarstwa. Podczas gdy najbliżsi sąsiedzi nasi.
Czesi i Węgrzy, posiadają sporą garść oryginalnych dokumentów
z XI. w., my mamy tylko jeden, Włodzisława Hermana z r. ok.
1085 dla Bamberga. Czyśmy ich nie mieli więcej? Czy brak ich
przypisać należy zatraceniu, czyli też odpowiada on istotnemu sta-
nowi rzeczy? Oto pytania, które nasunąć się muszą dyplomatykowi
polskiemu.
Mimowoli zwracamy się do Długosza, który o połowę bliż-
szy od nas tym zamierzchłym czasom, rozporządzał jeszcze zna-
cznym zasobem zaginionego dziś materyału źródłowego \ celem
stwierdzenia, czy znane mu były dokumenty starsze od tych, które
my posiadamy. Okazuje się, że ojciec dziejopisarstwa polskiego raz
jedynie powołuje się na autopsyę dokumentu z XI w. Mianowicie
wspominając w * Dziejach Polski* o śmierci biskupa krakowskiego
Lamberta-Suły (r. 1071), dodaje, że czytał jego dokument funda-
cyjny dla kościoła w Kazimirzy Małej z r. 1063, w którym jeden
szczegół zwrócił jego uwagę. Oto pośród świadków na pier wszem
miejscu wymieniony był św. Stanisław, podówczas jeszcze kanonik
krakowski. Tę samą wiadomość, z małemi odmianami, powtarza
w > Żywotach biskupów* pod Lambertem -Sułą2.
Przytaczamy poniżej obie wersye Długoszowe w zestawieniu
obok siebie i zaznaczamy kursywą miejsca, w których teksty ich
wzajem się uzupełniają:
Hunc (set. Lampertum) ad devotam Hunc (set. Lampertum) ad imtan-
petilionem Nicolai de Mykolayow filii tiam et petitionem devotam nobilium
Wsczeklicze, cornu pro armis, Stani- Nicolai Wsczeklicze de Mykolayow de
slai et Bogussii de Zemlicze, caput asi- armis in cłipeo unum cornu, Slauissii
ninum, Petri et Jacobi de Sbilutowicze, et Bogussii de Zemlicze de armis Po-
1 Semkowicz Al. Krytyczny rozbiór Dziejów Polskich Jana Długosza,
str. 42 i 47.
2 Opera omnia, t. I. str. 383.
44 Władysław Semkowicz
clypeum in clypeo, Msczugii et Johan- lukosa caput asininum, Petri et Jacobi
nis de Jakusebowicze, babatum cum Sbilutowicze de armis Janina, clipeum
cruce, pro insignibus deferentium, ec- in clipeo, Msczugii et Johannis de Ja-
clesiam parochialem in minori Kazimi- kuschowicze d* armis Jastrzambczi,
rza reperio fundasse et certas decimas babatum cum cruce pro insigni defe-
manipulares ilłi adiunxisse. In funda- rentium, ecclesiam parochialem in mi-
tionis quoque privilegio Anno Domini nori Kazimirza reperio fundasse, et cer-
Millesimo sexagesimo tertio in Dzerza- tas illi decimas manipulares adiunxisse
szna seripto et confecto, cuius memini et in fundationis privilegio, cuius te-
me legisse tenorem, beatum Stanis!aum norem me legisse recolo, beatum Sta-
tunc Cracoviensem canonicum, pro pri- nislaum tunc Cracoviensem canonicum
mo et principali cum aliis Cracoviensi- pro primo et principali, cum aliis Cra-
bus et Wratislaviensibus canonicis te- coviensibus et Wratislaviensibus cano-
stem scripsisse. nicis pro testibus posuisse.
Zasób przywiedzionych w tern streszczeniu szczegółów z do-
kumentu biskupa Lamberta dowodzi, że Długosz nietylko go — jak
zaznacza czytał, ale niewątpliwie sporządził sobie zeń wyciąg,
który spożytkował następnie w obu swych dziełach. Byłby to zatem
jedyny z XI w. do czasów jego dochowany dokument, najdawniej-
szy zarazem okaz dyplomatyki polskiej, gdyby okazał się autenty-
cznym. Niestety, już streszczenie Dfugoszowe nasuwa w tym wzglę-
dzie poważne wątpliwości. Bo jakkolwiek data dokumentu r. 1063
pozostaje w zgodzie z czasem zasiadania Lamberta-Suły na krakow-
skim stolcu biskupim (1061 — 1071). jakkolwiek obecność Stanisława,
kanonika krakowskiego, sama przez się nie budziłaby jeszcze nieu-
fności, to jednak owa szlachta, pisząca się ze swych dóbr dziedzi-
cznych »de Mykolayow«, »de Zemlieze* etc, nastręcza uznaniu do-
kumentu za autentyczny nieprzezwyciężone trudności, chyba że te
przydomki uznałoby się za własne dodatki Długosza, względnie za
interpolacye, które on przejął za pośrednictwem jakichś transsum-
ptów. Najmniej stosunkowo podejrzeń budziłby opis herbów przyto-
czonych rycerzy, który łatwo złożyć było można na karb znanej
skłonności autora »Klejnotów« do heraldyzacyi. Wobec tych jednak
wątpliwości, na podstawie notatki Długosza, nie podobna było wy-
tworzyć sobie o dokumencie biskupa Lamberta należytego wyobra-
żenia, i nie pozostawało nic innego, jak przejść nad nim do porządku
dziennego, gdyby nie odkrycie samego dokumentu w aktach
konsystorza krakowskiego.
Na dokument biskupa Lamberta zwrócił moją uwagę ks. Zy-
gmunt Dunin Kozicki, gruntowny znawca archiwum konsystorskiego
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 45
w Krakowie Kierując się jego wskazówkami, za które mu gorącą
wyrażam podziękę, odnalazłem przy życzliwej pomocy ks. Jana Sy-
gańskiego T. J. rzeczony dokument, inserowany dwukrotnie w aktach
procesowych z r. 1330, które oblatowano w księgi oficyalatu krakow-
skiego z lat 1627/8. (Tom 123, str. 1019—1025 i 1077— 1082) K
Ponieważ sam proces o dziesięciny z r. 1330 nie bez wartości
jest dla prawa kanonicznego, przytaczam go także w całości, wraz
z zawartym w nim dokumentem biskupa Lamberta.
In nomine Domini amen. Anno nativitatis eiusdem millesimo
trecentesimo tricesimo, indictione secunda, decimo octavo calendas
mensis Julii, hora quasi prima in Radiów, venerabili in Christo pa-
tre domino Joannę, divina et apostolicae sedis providentia episcopo
Cracoviensi in palatio suo praesidente, honorabilis vir dominus Ar-
noldus de Kamen, canonicus S. Michaelis in Cracovia, ąuandam sen-
tentiam diffinitivam in praesentia mei, notarii infrascripti testiumąue
subsciptorum, nomine dicti domini episcopi tulit et publicavit, in pa-
pirea charta legendo in haec verba:
In nomine Domini amen. Nos Joannes divina et apostolicae se-
dis providentia episcopus cracoviensis, notum facimus universis, prae-
sentes litteras habituris, quod, cum inter discretos viros Bogdasium,
rectorem ecclesiae de Parva Kazimirza ex una, actorem, et Bosko-
nem plebanum de Zeben 2, Nicolaumąue capellanum nobilis viri To-
meslai (palatini) 3 Sandomiriensis, reos parte ex altera, super decimis
1 Akt ten oblatował Jan Suliński, pleban w Kazimirzy Małej, dnia 2 li-
pca 1628 r.
2 W kopii raz Zelen drugi raz Debini. Takie parafie nie istniały wcale,
natomiast względy rzeczowe, które rozważymy niżej, wskazują na Szebnię, która
występuje w źródłach w pisowni: Seben, Sebin, Czeben (Theiner, Mon. Vat.
t. I. str. 244, 278 oraz KKK. nr. 228. W oryginale mogło być Zeben, co ko-
pista źle odczytawszy, przepisał raz Zelen, drugi raz Debini. Tu błąd paleogra-
ficzny był bardzo łatwy.
3 Tego wyrazu brak w kopii ale następny wyraz »Sandomiriensis« naka-
zuje domyślać się, że przed nim opuszczono jakiś tytuł. Otóż Tomisław był nie-
wątpliwie w roku 1330 wojewodą sandomirskim. Występuje on bowiem w tej
godności w latach 1320—1327 (KMp. I. nr. 163 — KM. II. 593) i sprawował ją
zapewne jeszcze w r. 1H30. W następnym roku 1331 wojewodą sandomierskim
był już Mścigniew Warcisławicz (KM. II. nr. 604).
46 Władysław Semkowicz
in Mikolaiow, Stropeszyn et Zagaiow, corara nobis ąuaestio fuisset
exorta pro parte diet i Bogdasii, rectoris ecclesiae praedictae de Par-
va Kazimirza, libellus existit in haec verba oblatus:
Coram vobis honorabili viro magistro Petro. officiali auditore-
que causarum domini episcopi Cracoviensis, ego Bogdasius, rector
ecclesiae praedictae de Parva Kazimirza contra et adversus Bosko-
nem de Zeben et Nicolaum Thomeslai capellanum in iudicio consti-
tutus conąuerendo propono, ąuod cum decimas post araturas San-
donis militis in Mikolaiow, Stropeszyn et Zagaiow a tempore, cuius
contrarii memoria non existit, praedecessores mei nomine ecclesiae
meae possederunt, perceperunt, ac ego possideram ałiąuibus annis
easdem. idem Bosko et Nicolaus me et ecclesiam meam praedictis
decimis spoliare non desistunt. Quare pęto nomine quo supra per ve-
stram sententiam mihi et ecclesiae meae easdem decimas adiudicari
sine strepitu et figura iudicii. cum fructibus perceptis, vel quae per-
cipi potuerunt. Pęto etiam expensas in lite factas et protestor de fa-
ciendis.
In testimonium vero eiusdem libelli obtulit ecclesiae suae ve-
terissimum (sic) privilegiura vetustate praeventum, ad quod quidem
quinque sigilla yetustissima erant appensa. Descriptiones item sigil-
lorum infra patebant, prout in forma erant et cuius tenor erat et
est talis:
In nomine Domini amen. Noverint universi, praesentes et
futuri. quorum audientiae praesens scriptum fuerit recitatum,
quod in fundatione ecclesiae in Parva Kazimirza coram nobis
Lamperto divina providentia episcopo Craeoviensi, nobiles viri
nostri in praesentia constituti, scilicet Nicolaus de Mikolaiow
filius Wsczeklice, Stanissius et Bogussius Michaelis de Szem-
lice. Sbilutus et Petrus Jacobi de Sbiluthowice, Mscugius Jo-
annis (s.) de Jakuszowice haeredeą sana ac libera voluntate,
post araturas suas decimas, videlicet Nicolaus in Mikolaiow et
Stropeszyn et in Zagaiow, Stanissius et Bogussius in Szemlice,
Osmolice, Gabolthow, Bogumilowice, Sbyluth et Petrus in Zby-
lutowice, Mnogolice, Mscugius in Jakuszowice, nunc vero blisne,
sredne, dalne Jakuszowice nuncupatur. ad honorem et laudem
omnipotentis Dei et ob reverentiam Beatae et gloriosae Dei ge-
nitricis Virginis Mariae et omnium Sanctorum, dictae ecclesiae
in Parva Kazimirza dictas decimas dederunt, contulerunt et
perpetuis temporibus assignaverunt. Quam quidem donationem
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 47
et assignationem considerantes rite et rationabiliter esse fac-
tam, ipsam admittentes, de solita nostra ponlificali dignitate
ratificamus, cum descriptio)ribus sigillorum l approbamus et gra-
tuite confirmamus. In cuius rei testimonium sigillorum nostro-
rum, praemissorumąue nobilium sigilla sunt appensa. Actum
in Dzierzasna, feria sexta ąuatuor temporum autumni, anno
Domini millesimo sexagesimo tertio, praesentibus his: Stanislao
canonico Cracoviensi, Nicolao Vratislaviensi et Godfredo canoni-
cis2, Gamberto de Bithom, Heluigo de Slavvcovia plebanis et
Radomiro noslrae curiae prothonotario et aliis quam plurimis
fidedignis.
Descriptiones sigillorum itaąue veterissimi (sic) privilegii erant
in hanc formam: atąue primum sigillum erat longum, appensum ru-
beo serico, cera ab extra alba, intus vero rubea. in medio erat imago
pontificalis, tenens curvaturam in manu sinistra, cum dextra vero ad
modum benedictionis, verba erant circumferentialiter: Sigillum Lam-
berti episcopi Cracoviensis. Aliud vero erat rotundum, cera ab extra
alba, intus vero viridis, in medio erat clypeus et in medio clypei
cornu cervi, verba erant circumferentialiter: Sigillum Nicolai haere-
dis de Mikolaiow. Tertium erat rotundum, cera extra alba, intus
vero nigra, in medio erat clypeus in clypeo, verba circumferentiali-
ter: Sigillum Petri de Sbyluth. Quartum vero ad modum clypei erat,
cera extra alba, intus vero viridis, in medio erat caput asininum,
verba circumferentialiter: Sigillum Stanislai de Zemlice. Quintum erat
rotundum, cera ab extra alba. intus vero nigra, in medio erat ba-
batum, intus habens crucem, verba circumferentialiter erant: Sigil-
lum Mscugii de Jakuszowice.
Lite igitur et tali privilegio legittime contestata, dieto Boskoni
et Nicolao ad audiendam sententiam definitivam sufficienter citatis,
ipsis tamąuam conlumaciter absentibus, quorum absentiam divina
repleta providentia, deliberatione diligenti super hoc et consilio sa-
pientum habito, Dei nomine invocato. dieto Bogdasio et ecclesiae ip-
sius praedictas decimas in supradictis villis cum perceplis adiudica-
mus, praemissumąue privilegium antiąuitate praeventum, nostris si-
giliis perpetuis temporibus in his scriptis, salvis suis sigillorum de-
scriptionibus ratificando, renovando, roborando confirmamus.
1 To oczywiście wtręt transsumującego notaryusza.
* W kopii brak wyszczególnienia tej ostatniej kanonii.
4g Władysław Semkowicz
Super qua ratificatione. roboratione, sigillorum doscriptione, con-
firmatione et renovatione. locatione, praefatus Bogdasius a me nota-
rio infrascripto sibi petiit fieri publicum instrumentom. Actum anno,
indictione. die, mensę, hora, loco, ąuibus supra. Praesentibus hono-
rabilibus et discretis viris: Bodzanta decano Cracoviensi, Naasan
praeposito. magistro Petro cantore Yisliciensi, Derscone custode S.
Floriani. Ichrico (s.) de Zambocin. Nicolao in Socoliny, Petro de Ga-
bolthow plebanis. et aliis quam pluribus testibus fidedignis, ad prae-
missa vocatis et rogatis.
Et ego Albertus Jasconis l de Opatowiec, clericus Cracoviensis
dioecesis, praesentibus aucthoritate apostolica et imperiali notarius,
supradictae sigillorum descriptioni, renovationi, ratificationi. confirma-
tioni, definitivae sententiae lationi aliisąue omnibus et singulis prae-
missis, dum sic agerentur. una cum testibus praenotatis vocatus et
rogatus, praesens interfui, ipsamąue ad petitionem supradicti Bogdasii
propria manu in hanc publicam formam redegi, meoąue signo et
nomine consuetis consignando in testimonium omnium praemis-
sorum.
Treścią przytoczonego aktu jest proces i wyrek sądu bisku-
piego krakowskiego w sporze o dziesięciny między plebanami ko-
ściołów w Kazimirzy Małej i w Szebni w r. 1330. Prawno - fakty-
czna strona aktu nie budzi żadnych podejrzeń i nie zawiera nic. co-
by z datą wyroku pozostawało w sprzeczności2. Geneza sporu wy-
stąpi jaśniej na tle stosunków rodowych.
1 W kopii »Petrus Basconis* jest błędne. Takiego notaryusza źródła z tych
czasów nie znają, natomiast występuje współcześnie >Albertus Johannis, (Jas-
conis) de Opatowiec «, który w r. 1326 jest wikaryuszem katedralnym krakow-
skim (KM. II. nr. 592), a w r. 1332 jako notaryusz publiczny redaguje inny
wyrok KKK. nr 150), którego styl wielce zbliża się do dyktatu niniejszego aktu.
(Zob. niżej str. 50). Wobec tego nie może być wątpliwości, że tu kopista popeł-
nił błą>!, przekręcając imię notaryusza i jego ojca.
- Zwracam jedynie uwagę na błędną indykcyę; na rok 1330 przypada
indykeya XIII. Błąd ten niekoniecznie kopiście przypisać należy. W tych cza-
skch często błędnie obliczano znamiona chronologiczne i w najautentyczniej-
szych dokumentach zdarzają się omyłki. Por. np. dokument z r. 1333, gdzie po-
dana jest indykeya XVI, jakkolwiek taka indykeya zgoła nie istniała (ostatnia
była XV).
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 49
Kazimirza Mała, leżąca nad Nidzicą w ziemi wiślickiej i szereg
wsi okolicznych, należały w pocz. XV w. do rodu Bibersteinów, który
posiadał nadto w tych czasach drugi klucz dóbr, mianowicie Sze-
bnię w Jasielskiem *. Między kazimirską a szebieńską gałęzią Bi
bersteinów dadzą się wykryć jeszcze w XV w. związki, przejawia-
jące się w dziedziczeniu rodzonych braci na obu kluczach dóbr. Tak
np. w r. 1427 występują bracia rodzeni: Spytek, Henryk i Nawój,
z których pierwszy posiada Mikołajów w kluczu kazimirskim,
a tamci dwaj Moderówkę i Szebnię w kluczu szebieńskim. Wskazuje
to na niedawne stosunkowTo rozczepienie się rodu na obie gałęzie,
nie dalej, jak dwie albo trzy generacye wstecz.
Otóż domysł ten znajduje potwierdzenie w naszym procesie
między plebanem kazimirskim a szebieńskim o dziesięciny „post
araturam Satidonis, militis in Mikolaioio, Stropieszyn et Zagajów".
Wsie te leżą pod Kazimirza Małą, a Mikołajów, jak wspomnieli-
śmy był jeszcze w pocz. XV w. w ręku Spytka Bibersteina, którego
bracia dziedziczyli w Szebni. Rycerz Sąd, dziedziczący w r. 1330
na Mikołajowie, Stropieszynie i Zagajowie, to niewątpliwie także
Biberstein, a przodek wspomnianych braci. Imię Sąd nieobce jest
tej rodzinie, 'i jeszcze w pocz. XV w. nosi je dziedzic Moderówki,
syn wymienionego dopieroco Henryka 2. Otóż jest rzeczą nader pra-
wdopodobną, że ów Sąd z naszego procesu, to nie kto inny, jeno
kasztelan sandomierski z lat 1333 - 1334. którego zachowana pie-
częć z r. 1334 przedstawia właśnie herb Bibersteinów 3. On sam,
czy też może któryś z przodków jego, wydzielił widocznie — jak
to nieraz bywało — z funduszu kościoła kazimirskiego dziesię-
ciny niektórych wsi dla kościoła w dziedzicznej Szebni*. Proboszcz
kazimirski, pokrzywdzony w swych prawach, pozwał wówczas ple-
bana z Szebni przez sąd biskupi. Oprócz plebana szebieńskiego po-
zwał proboszcz kazimirski Mikołaja, kapelana wojewody sandomier-
skiego Tomisława5. Kto był ten Tomisław i z jakiego pochodził rodu,
1 Por. Białkowski L. Ród Bibersteinów, str. 17 i 21.
1 Tamże, str. 25.
8 Piekosiński. Pieczęcie polskie wieków średnich, nr. 372. W ^Rycerstwie
pol. w. śr.« t. III. str. 265 Piekosiński mylnie zalicza go (na podstawie imienia)
do Odrowążów.
* Szebnia istnieje już w r. 1.426. Theiner, t. I. str. 244
5 Że Tomisław był wojewodą sandomierskim, zwróciłem uwagę wyżej na
str. 45 przypisek 3.
Semkowicz. 4
50
Władysław Semkowicz
na to bezpośrednich wskazówek nie posiadamy l. Domyślać się je-
dnak można z toku całej sprawy, że i on pochodził także z rodu
Bibersteinów. Jego to synem lub bratankiem był niewątpliwie To-
misław z Szebni, świadczący na dokumencie z r. 1362 2.
Nietylko względy rzeczowe, zawarte w treści aktu, przema-
wiają za jego autentycznością, ale i kryterya formalne, zwłaszcza
dyktat daje temu wymowne świadectwo. Redaktorem wyroku, który
nadał mu „publicam formamu był Wojciech syn Jaśka z Opatowca,
notaryusz biskupi. Otóż znamy inny wyrok redakcyi tegoż notaryu-
sza, z r. 1332 3, którego porównanie z naszym wyrokiem wykazuje
istotnie ten sam dyktat. Zestawiamy poniżej parę formuł końcowych
obu wyroków:
Wyrok z r. 1330.
Wyrok z r. 1332.
Quod cum... ąuestio fuisset exorta Quibus sic exhibitis demum pro par-
pro parte dicti Bogdassii... libelłus ex- te domini episcopi Cracoviensis libellus
titit in haec verba oblatus: Coram Vo- extitit oblatus sub isto tenore : Coram
bis Honorabili viro... Ego B. rector tobis religioso viro... ego W. plebanus...
ecclesiae... contra et adversus... eon- propono contra... quod cum etc.
ąuerendo propono, quod cum etc.
Et ego Albertus Jasconis de Opato- Et ego Albertus olim Johannis de
wiec, elerieus Cracoiiensis dioecesis, Opatou-ecz elerieus diocesis Cracoiien-
praesentibus auctoritate apostolica et sis, apostolica et imperiali auctoritate
imperiali notarius etc. notarius publicus etc.
... supradictae sententiae lationi...
vocatu8 et rogatus praesens interfui,
ipsamque ad petitionem supradicti B.
propria manu in hanc publicam for-
mom redegi, meoąue signo et nomine
consuetis consignando in testimonium
omnium praemissorum.
... praedictae causae interfui rocatus
et rogattts et eam de mandato et au-
ctoritate praedicti judicis delegati suum
sigillum apponendo sic in publicam
formam redegi, nomine et signo meo
ipsam consignando in testimonium prae-
missorum et perpetuam rei memoriam
habendam.
Wreszcie osoby występujące w procesie są nam w znacznej
części znane ze współczesnych źródeł i również stwierdzają auten-
1 Piekosiński zalicza go dowolnie do rodu Jelitczyków i identyfikuje bez
udowodnienia z Tomislawem z Mokrska.
3 KKK. nr. 228.
s Tamże, nr. 150.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 51
tyczność aktu. Mistrz Piotr, sędzia nadworny biskupa krakowskiego,
zarazem pleban ze Skałki i kantor wiślicki (pośród świadków wyroku)
występuje w tym charakterze w latach 1328 — 1337 ł. Bodzanta jest
dziekanem krakowskim w latach 1320— 1348 2, Nasan proboszczem
wiślickim w latach 1328— 1343 3, Dzierzko kanonikiem u św. Flo-
ryana w r. 1330 *, Piotr, pleban w Gabułtowie występuje w roku
1337 5, wreszcie Wojciech, syn Jana z Opatowca, jako notaryusz bi-
skupi w r. 1332 «.
Wykazawszy tym sposobem autentyczność wyroku w sprawie
dziesięcin kościoła Kazimirzy Małej, przystępujemy obecnie do rozpa-
trzenia dokumentu fundacyjnego tegoż kościoła, przedłożonego w pro-
cesie przez jego proboszcza na dowód praw dziesięcinnych.
Jak zaznaczyliśmy na początku, znał ten dokument Długosz
i podał w »Historyi« i w ^Żywotach biskupów< jego streszczenie.
Z porównania notatki Długoszowej z samym dokumentem, okazuje
się niewątpliwie 1) że nie inny, ale ten właśnie tekst miał Długosz
przed sobą, 2) że streszczenie jego jest wierne i pozbawione wła-
snych dodatków Długosza.
Ale jeśli notatka Długosza budziła tylko podejrzenia co do au-
tentyczności dokumentu, to pełny tekst jego rozprasza w tym kie-
runku wszelkie wątpliwości i okazuje, że mamy do czynienia z wie-
rutnym falsyfikatem.
Więc najpierw — ile chodzi o formułę — inwokacya »In no-
minę domini amen*, niezwykła jeszcze w wieku XII, rozpowszechnia
się dopiero w następnem stuleciu. Rażącym anachronizmem jest
maiestałicus pluralis biskupa wystawcy, rażące nazwy miejscowości
przy imionach rycerzy-dziedziców, wprost niedorzecznością w tym
czasie ich pieczęcie z herbami. Pomijam już styl zawiły, brak for-
muły penalnej i inne właściwości, niedające się wprost pomyśleć, już
nie tylko w XI, ale nawet w XII w.
1 Kod. kat. kr. tom I. nr. 149—161, tom II. nr. 244—250. Kod. mog.
nr. 56.
2 Kod. młp. t. I. nr. 164. W r. 1348 zostaje biskupem krakowskim.
» K. kat. kr. t. I. nr. 144- 147, t. II. nr. 244, 245, Kod. mp. tom III.
nr. 641.
* Kod. mp. II. nr. 602.
t Kod. kat. kr. nr. 161.
« Kod. kat. krak. nr. 150.
*•
52 Władysław Semkowicz
Lecz uznanie dokumentu biskupa Lamberta za falsyfikat nie
zwalnia nas jeszcze od dalszych nad nim badań. Dyplomatyka no-
woczesna jest czemś więcej, niż *arg discemendi diplomata vera ac
falsa* — jak ją dawnemi określano czasy, zadanie jej nie kończy
się przeto na prostem stwierdzeniu fałszerstwa. Wnikając głębiej
w istotę i przyczyny podrobienia dokumentu, dzisiejsza dyplomatyka
bada czas, miejsce, sprawcę fałszerstwa i inne okoliczności mu to-
warzyszące, stara się przy tern dociec, czy i w jakiej mierze fał-
szerz zużytkował wiarygodne wiadomości, zaczerpnięte z autenty-
cznych dokumentów, zapisek lub tradycyi.
Co się tyczy czasu podrobienia dokumentu, to mamy w nim
jeden szczegół, który kwestyę tę odrazu rozwiązuje. Oto pieczęć bi-
skupa Lamberta przywieszona do dokumentu z r. 1063 miała być
wyciśnięta w czerwonym wosku. Aż do Nankera włącznie (t. j. do
r. 1326) używali biskupi krakowscy stale wosku zwykłego — pierw-
szym, który zaczął wyciskać pieczęć w czerwonym wosku, był Jan
Grot1 (1326 — 1347), t. j. ten właśnie biskup, przed którego sądem
toczył się spór o dziesięciny Kazimirzy Małej. Wynika stąd, że fał-
szerstwa dokonano współcześnie t. j. na krótko przed
r. 1330, w którym dokument przedłożono w sądzie biskupim.
Ta ostatnia okoliczność wyjaśnia nam zarazem cel fałszer-
stwa. Nie ulega wątpliwości, że dokument Lamberta podrobiony
został ad hoc, dla zyskania środka dowodowego w procesie o dzie-
sięciny.
Sprawcą fałszerstwa był zapewne sam proboszcz kazimirski,
w każdym zaś razie ktoś niezbyt biegły w sztuce podrabiania da-
wnych dokumentów i nie mający widocznie pod ręką starych wzo-
rów, choćby z XII w. Gdyby bowiem fałszerstwo było dokonane
w kapitule krakowskiej lub w którymkolwiek ze starych klasztorów
ub kollegiat polskich, byłby fałszerz niezawodnie zużytkował za-
chowane tam dawne autentyki, celem nadania swemu falsyfikatowi
pozoru cech archaicznych.
Inna rzecz, czy fałszerz nie znał jakich zapisek, które mogły
mu dostarczyć rzeczowego substratu do podrobienia dokumentu. Te
rzeczowe szczegóły mogły dotyczyć: 1) aktu konsekracyi kościoła
kazimirskiego w r. 1063 przez biskupa Lamberta, ewentualnie także
1 Por. Piekosiński. Pieczęcie pol. w. średn. nr. 326 (Nanker) i 368 (Jan
Grot).
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 53
świadków obecnych przy konsekracyi, 2) nadań dziesięcinnych, po-
czynionych przez okoliczne rycerstwo na rzecz kościoła.
Go do konsekracyi, podnieśliśmy już pierwej jeden moment
niemałej wagi, mianowicie zgodność daty dokumentu z pontyfikatem
Lamberta-Suły, którego chronologię poświadczają najdawniejsze na-
sze roczniki (1061— 1071) l. Przypadkowością tego faktu tłómaczyć
nie wolno, niepodobna zaś przypuszczać, by fałszerz, który grzeszył
zupełną ignorancyą dawnych zasad dyplomatyki i nie troszczył się
o najbardziej zdradliwą w procesie formę dokumentu, dbał o zgo-
dność chronologii dla tak odległej epoki i czynił w tym kierunku
jakieś badania. Możnaby to przyjąć dla dokumentu podrobionego
w kapitule, gdzie były pod ręką roczniki i katalogi biskupów, gdzie
zatem dobór daty nie przedstawiał trudności, ale nie dla falsyfikatu,
który powstał niewątpliwie w prowincyonalnym kościele. Otóż przy-
puszczam, że fałszerz miał w istocie pod ręką zapiskę o konsekra-
cyi kościoła kazimirskiego przez biskupa Lamberta w r. 1063. Za
założyciela Kazimirzy uwaźaćby zatem należało Kazimierza Odno-
wiciela.
Osad o nazwie Kazimierz, Kazimirza, jest kilka na obszarze ziem
polskich; wszystkie one są bardzo stare i z wyjątkiem Kazimierza
krakowskiego i lubelskiego dadzą się związać z imieniem jednego
z dwóch pierwszych Kazimierzów: Odnowiciela lub Sprawiedliwego.
Kazimirza, o której mowa, składała się z dwóch osad, poło-
żonych po obu brzegach Nidzicy. Osada leżąca po stronie krakow-
skiej zwała się Wielką, druga po stronie wiślickiej — Małą. Trudno
dziś dociec, czy od początku były tam dwie osady, czy też może
łączył je stosunek macierzy do córy. W tym ostatnim razie, który
jest prawdopodobniejszy, Kazimirza Mała (Młodsza) byłaby filią
Wielkiej (Starej), co nie wyłącza możliwości powstania obu jeszcze
za Kazimierza Odnowiciela. Jakkolwiekbądź się rzecz miała, faktem
jest, że obie osady posiadały już bardzo dawno kościoły parafialne:
Wielka pod wezwaniem św. Krzyża, Mała pod wezwaniem Wniebo-
wzięcia NMP. Oba kościoły figurują już w najdawniejszych kollekto-
ryach świętopietrza jako siedziby dekanatów2, w szczególności Mała
1 Rocznik kapitulny krak. Mon. Pol. t. II. str. 795.
1 Theiner, Mon. Pol. Vat. t. I. str. 243.
54 Władysław Semkowicz
Kazimirza była nią w latach 1349 — 1357 *. Jestto ważne kryteryum
starożytności kościoła, nie ulega bowiem wątpliwości, że stolice de-
kanatów łączyły się z najstarszemi świątyniami, że wymienię Pran-
docin, Jędrzejów, Sącz, Sławków, Bytom, Korczyn, Kije, które to
kościoły należą niewątpliwie do najdawniej szych, z XI i XII w.
I tytuł kościoła >Assumptionis B. M. V.* należy do bardzo
starych. Matce Bożej dedykowane były prawie wszystkie dawne
kościoły polskie, bądź to samoistnie, bądź obok drugiego wezwa-
nia. Kościoły w Gnieźnie, Mogilnie, Łęczycy, Wiślicy, Kielcach, nale-
żące do najstarszych, miały wezwanie NMPanny. Rozważenie tych
wszystkich okoliczności pozwala odnieść założenie kościoła w Kazi-
mirzy Małej do wieku XI, do czasów biskupa Lamberta.
Z aktem konsekracyi łączy się nadto miejsce wystawienia do-
kumentu fundacyjnego i jego świadkowie. Dzierzążnia, jako miejsce
wystawienia dokumentu jest prowdopodobnie przez fałszerza zmy-
ślona, jako jedna z najbliższych Kazimirzy w XIV w. posiadłości
biskupich. Lecz wątpić należy, czy przynależność jej do stołu bisku-
piego sięga XI w. Najdawniejszą wzmiankę o Dzierzązni znajdujemy
w dokumencie arcybiskupa Jana dla klasztoru w Jędrzejowie z r.
1174/6. Wymieniona jest tam ona między wsiami, które arcybiskup
żaku ił dla tego klasztoru2. Na własność biskupstwa przeszła, zdaje
się, dopiero w r. 1287, kiedy Leszek Czarny nadał Pawłowi z Prze-
mankowa ^illam sucm in Derusnaa 3. Wiadomość Długosza, jakoby
w czasie bitwy nad rzeką Mozga wą w r. 1195 biskup krakowski
Pełka stał w Dzierzązni, polega tylko na kombinacyi, nie popartej
zresztą żadnem dawnem źródłem 4. Z tern wszystkiem do szcze-
gółu tego w naszym dokumencie nie można przywiązywać zby-
tniej wagi.
Co powiedzieć o świadkach, z pośród których kanonik Stani-
sław zwrócił już uwagę Długosza, stanowiąc istotnie najciekawszy
szczegół w naszym dokumencie, bo gdyby się okazał autentycznym,
mielibyśmy cenną zdobycz naukową. Niestety, wykazać tego niepo-
dobna. Jakkolwiek bowiem jest rzeczą prawdopodobną, że Stanisław
1 Korzyst-iłem dzięki uprzejmości Dra J. Ptaśnika z kollektoryów, które
wejść mają do wydawnictwa Monumenta Poloniae Yaticana.
» Kod. mpol. t. II. nr. 374.
3 Kod. kat. krak. nr. 85.
4 Historya Pol. tom II. str. 146. Por. A!. Semkowicz, Krytyczny rozbiór
r. 200.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 55
był w tym czasie kanonikiem krakowskim, a » Żywot mniejszy «,
źródło z pierwszej polowy XIII w., wyraźnie mówi o tem, że biskup
Lambert „fecit eum in ecclcsia Craconiensi fratrem et canonicum" l,
to jednak zarówno la wiadomość, jak i umieszczenie Stanisława,
jako kanonika krakowskiego, na liście świadków dokumentu kazi-
mirskiego może polegać tylko na prostej kombinacyi, że za pontyfi-
katu swego poprzednika Lamberta był Stanisław kanonikiem. Nie
mamy przeto żadnej pewności, że szczegół ten w naszym dokumen-
cie opiera się na jakichkolwiek wiarygodnych danych, mianowicie
na zapisce o konsekracyi kościoła, gdzie mogliby być wymienieni
świadkowie tego aktu, i raczej przypuścić trzeba, że mamy tu do
czynienia z czczym wymysłem, w celu nadania falsyfikatowi większej
powagi i wiarygodności.
Toż samo tyczy się reszty świadków, jakkolwiek i tu nie brak
pozorów wiarygodności. Zwłaszcza dwaj plebani, bytomski i sław-
kowski, mogliby zrazu łudzić, bo Bytom i Sławków to bardzo stare
grody2, gdzie już wcześnie mogły istnieć kościoły grodowe; czy je-
dnak w tym czasie może być mowa o >plebanach«, jest rzeczą
więcej niż wątpliwą. Ostatni ze świadków, pronotaryusz biskupi, jest
już niedorzecznym wymysłem. Tytuł ten, dotąd niewyjaśnionego
(zdaje się bizantyńskiego) pochodzenia, był w XI w. jedynie w uży-
ciu u Normanów Włoch południowych 3. W Europie środkowej,
mianowicie w kancelaryi cesarskiej a w ślad za tem w kancela-
ryach biskupich, zjawia się dopiero w poł. XII w.*, w kuryi papie-
skiej zaś dopiero w XIV w. 5. W Polsce zjawia się protonotaryusz
z końcem XIII w. za rządów czeskich 6. Z tych względów wzmiankę
o pronotaryuszu w naszym dokumencie nie podobna uważać za wia-
rygodną, tembardziej, że o zorganizowanej kancelaryi biskupiej w Pol-
sce tych czasów nie może być w ogóle mowy. Podobnie tedy jak
« Mon. Pol. t. IV. str. 250.
1 Bytom wspomniany już u Galla (Chronicon, str. 66, 87, 88) oraz w bulli
gnieźnieńskiej z roku 1136 (Kwp. nr. 7). Sławków był jedną z najdawniejszych
posiadłości biskupstwa krakowskiego i jeszcze w XIII w. istniał tam gród, jako
centrum » kasztelani sławkowskiej «. Kod. kat. krak. t. I. nr. 88.
3 Por. Erben-Redlich, Urkundenlehre, str. 80.
* Tamże, oraz Bresslau, Urkundenlehre, str. 369.
6 Bresslau, 1. c, str. 233.
8 Henryk Quas, protonotaryusz Wacława czeskiego w r. 1292. Kod. mpol.
t. II. nr. 521 i 522.
56 Władysław Semkowicz
miejsce wystawienia dokumentu i całą grupę świadków uważam za
zmyśloną, włącznie z datą dzienną, wyrażoną w falsyfikacie sposo-
bem niezwykłym i bardzo rzadko w użyciu będącym, wedle suche-
dnich (jesiennych), ąuatuor tempora (autumni).
Przechodzimy wreszcie do nadawców dziesięcin, celem stwier-
dzenia, czy są to postacie rzeczywiste, czy także — jak świadko-
wie — fikcyjne, przez fałszerza zmyślone. Są oni określeni w doku-
mencie wedle imion, dziedzin i rodów. Ten właśnie wzgląd nie do-
zwala ich odnieść do w. XI. gdyż rycerstwo dopiero z początkiem
XIII w. zaczęło przybierać przydomki od swych dziedzicznych dóbr,
który to zwyczaj ustala się w ciągu tego stulecia1. W XI w., jak
i w XII, spodziewalibyśmy się tylko samych imion, co najwyżej z pa-
tronimicum. Nie mogą to być także osoby współczesne pobrobieniu do-
kumentu, a więc żyjące około r. 1330, nie podobna bowiem przy-
puścić, aby w falsyfikacie, mającym służyć za środek dowrodowy
w procesie o dziesięciny, współcześni ludzie figurowali jako nadaw-
cy z w. XI. Pozostają zatem dwTie alternatywy: 1) albo są to
postacie historyczne, znane fałszerzowi z zapisek kościelnych, lecz
zmarłe dawno, jakkolwiek nie przed wiekiem XIII (ze względu na
przydomki); 2) albo też są oni wszyscy zmyśleni wraz z swemi imio-
nami, dziedzinami i herbami.
Aby tę kwestyę rozstrzygnąć, trzeba przejść wszystkich nadaw-
ców po kolei i rozpatrzyć na podstawie źródeł ich stosunek do
dóbr i rodów, do których wedle opisu pieczęci należeli.
1) Mikołaj, syn W ściek li cy z Mikołajowa, z rodu
Bibersteinów, dziedzic Mikołajowa, Stropieszyna i Zagajowa. Już
na początku niniejszej pracy wspomniałem, że Bibersteinowie byli
w XIV i XV w. dziedzicami Kazimirzy Małej i kilku sąsiednich
osad*. Najwcześniejsze ich w tej okolicy ślady sięgają trzeciego dzie-
siątka XIV w, t. j. czasu procesu o dziesięciny (Sąd, kasztelan san-
domirski). Z trzech wsi. wymienionych w dokumencie Lamberta,
z których kościół kazimirski miał pobierać dziesięciny, tylko Miko-
1 W Małopolsce pierwszy raz pojawia się taki sposób określania pocho-
dzenia w Album miechowskiem z r. 1198 (Kod. mp. t. II. nr. 376). W dok. z r.
1224 występuje już cały szereg rycerzy z takimi przydomkami. (KKK. tom I.
nr. 14.).
* Patrz wyżej, str. 49.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 57
łajów należał jeszcze w XV w. do Bibersteinów l. Dwie inne wsi
nie dadzą się na podstawie znanych źródeł wykazać jako własność
tego rodu; w poł. XV w. Stropieszyn należy do Kocińskiego h. Gra-
bią, a Zagajów do Ujejskiego h. Drużyna, ale w najbliższem ich
sąsiedztwie położona wieś Bibersteinów, Sokolina, wskazuje, że i one
były niegdyś zapewne w ich posiadaniu '. Przezwisko Wścieklica nie
obce jest źródłom naszym. Do dokumentu Łokietka dla katedry
krakowskiej z r. 1306 przywiesił swą pieczęć >Nicolaus Fsce-
klicza*3; niestety pieczęć ta zaginęła, tak, zenie wiemy, czy to
był Biberstein. ale identyczne imię i przezwisko wskazują, że nasz
fałszerz nie wyssał ich z palca, czyli innemi słowy: Mikołaj syn
Wścieklicy z Mikołajowa może być postacią rzeczywistą i pochodzić
z rodu Bibersteinów, którzy istotnie na Mikołajowie dziedziczyli. Do
jakiego czasu należy odnieść tego Mikołaja? Bibersteinów ie, ród łu-
życki, pojawiają się w pierwszej połowie XIII w. na Śląsku*, do
Małopolski przybyć zatem mogli z Henrykiem Brodatym, jak tyle
innych rodów, siedzących w tych stronach na pograniczu ziemi kra-
kowskiej 5.
2) Stanisław i Bogusz, synowie Michała z Ziemlic,
h. Połukoza, dziedzice Ziemlic, Osmolić, GabuHowa i Bogumiło wic.
Przedewszystkiem stwierdzić trzeba, że wszystkie te imiona były
rzeczywiście w częstem użyciu w rodzie Połukozów. Imię Bogusz
stało się nawet z czasem przydomkiem odrębnej rodziny h. Połu-
koza, która pisała się stale »de Zemblice*, utrzymując tradycyę
swego pochodzenia6. Otóż w tej rodzinie Boguszów imiona Stani-
sław i Bogusz przetrwały bardzo długo, bo do XVI i XVII stulecia.
Tak samo imię Michał bardzo często w rodzie Połukozów się po-
wtarza, tak. że je Piekosiński słusznie za rodowe ich imię uznał7.
Z czterech wsi, wymienionych jako własność Połukozów, z wyjąt-
* Spytek z Mikołajowa, 1427 (Białkowski, Ród Bibersteinów, str. 26)
Henryk z Bibersteinów poł. XV w. (Liber Benef. t. II. s. 146).
2 Liber Benef. t. II. str. 146, 412.
s Kod. kat. krak. t. I. nr. 114.
* Białkowski, 1. c. str. 7 nast.
s Por. moją pracę : Włodycy polscy na tle porównawczem słowiańskiem,
str. 48.
« Bogusz Adam, Mikołaja Bogusza spadkobiercy. Miesięcznik heraldyczny,
r. 1909. nr. 4.
« Rycerstwo Polskie, t. III, str. 33.
Fjg Władysław Semkowicz
kiem Osmolić, wsi wcześnie już opuszczonej *, trzy pozostałe dadzą
się wykazać w rękach tego rodu. O Ziemlicach mówiliśmy przed
chwilą, że tradycya uważała je za gniazdo Boguszów-Półkoziców 2.
Gabułtów, w sąsiedztwie Ziemlic i Bogumiłowice pod Tarnowem,
jeszcze do XV wieku przetrwały we władaniu Połukozów3. I ten
szczegół zatem w dokumencie Lamberta uważać należy za wiary-
godny, Michała zaś, ojca Stanisława i Bogusza możnaby zidentyfi-
kować z Michałem Piotrkowiczem z rodu Połukozów, kasztelanem
krakowskim (1243— 1255) 4.
3) Zbylut i Piotr, synowie Jakuba ze Zbylutowic
z rodu Janina, dziedzice Zbylutowic i Mnogolic. Rycerze ci źró-
dłom naszym są zgoła nieznani, posiadłości zaś ich zjawiają się do-
piero w XV w., lecz już w ręku innych rodów: w Zbyluto wicach
siedzą Ławszowici i Turzynici5, w Mnogolicach Dębnowie6. W po-
bliżu jednak, w Kęsowie i w Cudzinowicach spotykamy w XV w.
Janinów7. Imię Zbylut właściwe było wielkopolskiemu rodowi Pa-
łuków 8, mamy tu jednak dowód, że pojawiało się ono i u mało-
polskich Janinów. Tern wytłómaczyć można genezę kilku nazw wsi
małopolskich, utworzonych z imienia Zbylut. Janinowie byli też
zapewne założycielami Zbylitowej góry pod Tarnowem, w pobliżu
której posiadali jeszcze w XV w. Chyszów9. Rozważenie powyż-
szych szczegółów dozwala Zbyluta i Piotra ze Zbylutowic uznać za
postaci autentyczne.
4) Mszczuj i Jan z Jakuszowic, z rodu Jastrzęb-
ców, dziedzice Jakuszowic. Związku imion i dóbr ich z Jastrzęb-
cami na podstawie dochowanych źródeł wykryć nie podobna. Ja-
kuszowice należą w XV w. do Turzynitów i Połukoziców 10. Jedynej
1 Za czasów Długosza była już «deserta« Lib. Ben. t. II. s. 418.
1 W XV w. były one już w posiadaniu Gerałtów i Różyców (Lib. Benef-
t. II. str. 67 i 145).
3 Co do Gabułtowa: zob. Lib. Benef. t. II str. 145. Co do Bogumiłowic :
zob. Piekosiński, Heraldyka pol. w. średnich, str. 125, gdzie pieczęć Pawła z Bo-
gumiłowic, sędziego z. krak. oraz Lib. Benef. t. U. str. 494.
4 Piekosiński, Rycerstwo małop. t. III. str: 31—33,
8 Lib. Benef. t. II. str. 146.
• Tamże, str. 146.
» Lib. Ben. t. II. str. 502 i Ulanowski, Inscr. clenod. nr. 338, 471, 481, 572.
8 Por. moją pracę: Ród Pałuków.
9 Piekosiński, Zap. wiślickie, nr. 29, 36.
10 Lib. Ben. t. II. s. 146. oraz Ulanowski, Inscr. clenod. nr. 285, 320 i 477.
Przyczynki dyplomatyczne z wieków średnich 59
wskazówki mogą tu dostarczyć poblizkie osady Jastrzębców, Soko-
lina i Stawiszyce1.
Zbierając wyniki powyższych rozważań, dochodzimy do wnio-
sku, że szczegóły, tyczące się nadań dziesięcinnych na rzecz ko-
ścioła kazimirskiego opierają się prawdopodobnie na wiarygodnym
przekazie miejscowych zapisek, a wymienieni rycerze są postaciami
historycznemi z połowy XIII wieku.
1 Lib. Ben. t. I. str. 416 i t. II. str. 414.
Treść.
str.
1. Dokument Maura, biskupa krakowskiego (1109— 1118), dla kościoła w Pa-
canowie 1
2. Dwa przywileje księcia Bolesława Konradowicza z r. 1244 w przedmiocie
nadania -prawa rycerskiego* 24
3. Podrobiony dokument Lamberta Suły. biskupa krakowskiego dla kościoła
w Kazimirzy małej r. 1063 43
PRZYCZYNEK DO TEOEYI MNOGOŚCI
napisał
WACŁAW SIERPIŃSKI
Sierpiński
W pracy niniejszej podam pewne twierdzenie z teoryi mnogo-
ści punktowych i wyprowadzę z niego kilka wniosków.
Będziemy oznaczali tym samym symbolem liczbę rzeczy-
wistą oraz punkt prostej, będący jej obrazem. Mówić będziemy,
że punkt p należy do przedziału ó = (a,b), jeżeli «^p^&, zaś
że punkt p leży wewnątrz tego przedziału, jeżeli a<Cp<Cb.
Niech P oznacza dany zbiór punktów prostej (ograniczony lub
nie). Dany punkt g prostej nazywamy, jak wiadomo, miejscem
skupienia zbioru P (Cantor), jeżeli przy wszelkiem a<ig oraz
wszelkiem /? > g wewnątrz przedziału (a, /?) zawiera się nieskoń-
czenie wiele punktów zbioru P, oraz miejscem kondensacyi
tego zbioru (Lindelóf), jeżeli wewnątrz każdego takiego przedziału
(a, /?) zawiera się nieprzeliczalna mnogość punktów zbioru P. Jeżeli,
w szczególności przy wszelkich a < g oraz /? > g, mamy nieskoń-
czenie wiele — względnie nieprzeliczalną mnogość — punktów
zbioru P wewnątrz każdego z przedziałów (a, g) oraz (g, /?), to
punkt g nazywać będziemy obustronnem miejscem skupienia —
względnie kondensacyi — zbioru P.
Twierdzenie. Jeżeli każdy punkt zbioru P należy
do jednego przynajmniej z przedziałów, tworzących
zbiór J, tomnogość wszystkichtychpunktów zbioru P,
które nie leżą wewnątrz żadnego z przedziałów zbioru A,
jest co najwyżej przeliczalną.
Dowód. Oznaczmy przez Q zbiór tych wszystkich punktów
zbioru P, które nie leżą wewnątrz żadnego z przedziałów zbioru A;
każdy punkt zbioru Q, jako części zbioru P, należeć będzie, w myśl
założenia, do jednego przynajmniej z przedziałów zbioru A. Oznaczmy
przez An zbiór wszystkich tych przedziałów zbioru A, które są więk-
sze od — , zaś przez QH zbiór wszystkich tych punktów zbioru Q,
4 Wacław Sierpiński
które należą do jednego przynajmniej z przedziałów zbioru An. Bę-
dzie oczywiście
Q = Qi + (ft - Qi) + (Qs - Qt) + (Qi~Qs) + .... (*)
Powiadam, że każdy ze zbiorów Qn jest co najwyżej przeli-
czalnym.
W samej rzeczy, podzielmy prostą na odcinki o długości -:
n
okażemy, że na każdym z nich leżą co najwyżej dwa punkty zbioru
Q„. Załóżmy w tym celu, że na jednym z naszych odcinków leżą
trzy różne punkty qu q2, qs zbioru Qn. Jeżeli qr < q2 < qs, to bę-
dziemy oczywiście mieli q2 — qx < -, oraz q3 — qi < -. Oznaczmy
Tl fi
przez d przedział zbioru Ani do którego należy <?2: skoro j2 należy
do przedziału ó > — , a nie leży wewnątrz tego przedziału, więc musi
być jednym z jego końców. Jeżeli qt jest lewym końcem przedziału d,
to oczywiście q5 leży wewnątrz d, jeżeli zaś prawym, to q1 leży
wewnątrz <5. W obu przypadkach wpadamy w sprzeczność z zało-
żeniem, że punkty qx i <?3 należą do Q.
Dowiedliśmy więc, że podzieliwszy prostą na przeliczalną mno
gość odcinków o długości -, mamy na każdym z nich co najwy-
żej dwa punkty zbioru Qn: zbiór ten jest więc co najwyżej przeli-
czalnym. Wobec wzoru (*) wynika stąd natychmiast, że i zbiór Q
jest co najwyżej przeliczalnym, co było do udowodnienia.
Wniosek 1. Każdy zbiór punktów posiada co naj-
wyżej przeliczalną mnogość miejsc skupienia, które
nie są obustronnemi.
Dowód. Oznaczmy przez Q zbiór wszystkich tych miejsc sku-
pienia danego zbioru P, które nie są obustronnemi. Jeżeli q jest
jednem z nich. to istnieje odpowiedni przedział d, którego (lewym
lub prawym) końcem jest q, i wewnątrz którego niema żadnego
punktu zbioru P. a więc też żadnego miejsca skupienia tego zbioru.
Żaden zatem punkt zbioru Q nie może leżeć wewnątrz przedziału ó.
Możemy więc względem zbioru Q oraz odpowiedniego zbioru A
wszystkich przedziałów <5 zastosować dowiedzione twierdzenie, skąd
wynika, że zbiór Q jest co najwyżej przeliczalnym.
Gdybyśmy powtórzyli powyższy dowód, oznaczając przez Q
Przyczynek do teoryi mnogości 5
zbiór wszystkich punktów zbioru P, które nie są jego obustronnemi
miejscami skupienia, to wnioskowalibyśmy, iż każdy zbiór punktów
zawiera co najwyżej przeliczalną mnogość punktów, które nie są
jego obustronnemi miejscami skupienia. Stąd natychmiast wynika
Wniosek 2. Każdy nieprzeliczalny zbiór punktów
zawiera nieprzeliczalną mnogość punktów, które są
jego obustronnemi miejscami skupienia.
Wniosek 3. Każdy zbiór punktów posiada co naj-
wyżej przeliczalną mnogość miejsc kondensacy i, które
nie są obustronnemi.
Dowód. Dla każdego miejsca kondensacyi q danego zbioru,
które nie jest obustronnem, istnieje przedział 6, którego końcem
jest q i wewnątrz którego zawiera się co najwyżej przeliczalna
mnogość punktów danego zbioru. Żadne zatem miejsce kondensacyi
nie może leżeć wewnątrz ó. Stąd natychmiast słuszność naszego
wniosku.
Wniosek 4. Każdy zbiór liczb rzeczy wistych, który
uporządkowany według wielkości jest dobrze upo-
rządkowanym, musi być co najwyżej przeliczalnym.
Dowód. Gdyby nasz zbiór był nieprzeliczalnym, posiadałby
w myśl wniosku 2-go miejsce obustronnego skupienia. Moźnaby więc
z jego elementów zbudować ciąg nieskończony typu *a>, co przeczy
założeniu, że zbiór jest dobrze uporządkowanym.
Wniosek 5. Wśród każdej nieprzeliczalnej mnogo-
ści miejsc nieciągłości funkcyi f(x) w danym prze-
dziale istnieje nieprzeliczalna mnogość punktów,
w których f(x) posiada z obu stron nieciągłość ro-
dzaju 2-go1.
Dowód. Niech P oznacza nieprzeliczalny zbiór punktów nie-
ciągłości funkcyi f(x). Oznaczmy przez co(x) oscylacyę funkcyi f(x)
w punkcie x 2. Gdyby przy wszelkiem naturalnem n zbiór P„ wszyst-
kich, należących do P rozwiązań nierówności o)(x) ^ - był przeli-
czalnym, to i zbiór P musiałby, wbrew założeniu, być przeliczalnym.
Jest więc przy pewnem n zbiór Pn nieprzeliczalnym. W zbiorze P„
1 Pojęcie dwóch rodzajów nieciągłości wprowadził Di ni. Zob. Grundlagen
fur eine Theorie der Functionen einer veranderlichen reellen Grosse. Leipzig 1892.
2 Definicyę tego pojęcia zob. n. p. u Baire'a: Lecons sur les fonct. dis-
continues. Paris 1905.
g Wacław Sierpiński
istnieje zatem, w myśl wniosku 2-go, nieprzeliczalna mnogość punk-
tów, które są jego obustronnemi miejscami skupienia. Niech p bę-
dzie jednem z nich; z uwagi, że p jest obustronnem miejscem sku-
pienia punktów, dla których co(x) ^ — , wynika w jednej chwili, że
p jest dla f(x) punktem nieciągłości z obu stron 2-go rodzaju.
Wniosek nasz został więc udowodnionym; z niego wynika na-
tychmiast
Wniosek 6. W każdym przedziale istnieje co naj-
wyżej przeliczalna mnogość miejsc, w których funk-
cyajest z jednej strony ciągłą, a z drugiej nieciągłą.
Jeżeli dla danej liczby g istnieje w danym zbiorze P ciąg nie-
skończony, wzrastający, zmierzający do g, to g nazwiemy prawo*
stronnem miejscem skupienia tego zbioru. Zbiór, zawierający
wszystkie swe prawostronne miejsca skupienia, nazwiemy prawo-
stronnie zamkniętym.
Wniosek 7. Zbiór prawostronnie zamknięty różni
się od swojej pochodnej co najwyżej o przeliczalną
mnogość punktów.
Dowód. Niech F oznacza dany zbiór prawostronnie zamknięty.
Połóżmy F = Fi-\-F9, oznaczając przez Ft zbiór wszystkich tych
punktów zbioru F, które nie są jego miejscami skupienia; zbiór Ft
będzie, jak wiemy, co najwyżej przeliczalnym, wszystkie zaś punkty
zbioru Fg będą zarazem elementami zbioru pochodnego F'.
Oznaczmy przez Q zbiór wszystkich tych elementów zbioru F',
które nie są elementami zbioru F. Ponieważ ten ostatni jest za-
mkniętym prawostronnie, więc punkty zbioru Q będą lewostronnemi
tylko miejscami skupienia dla F, i zbiór Q będzie zatem co najwy-
żej przeliczalnym. Mamy też oczywiście F' = F9-\-Q. Jest więc
F+ Q = F, + F
skąd, wobec wniosku o mocy zbiorów Q i Ft wynika słuszność
naszego twierdzenia.
TRZEJ POECI POLSKOŁACINSCY
Z XIX WIEKU.
Napisał
TADEUSZ S1NKO.
Sinko.
Wiersze łacińskie pisano w Polsce tak długo, jak długo »poe-
tyka* stanowiła integralną część wykształcenia. A że to wykształ
cenie spoczywało przeważnie w rękach Jezuitów lub osób (ducho-
wnych czy świeckich), stosujących się do jezuickiej »Ratio studio-
rum«, losy poezyi łacińskiej w Polsce niepodległej związane są z lo-
sami zakonu Jezuitów i ich planami nauk. Kassacyjne breve Kle-
mensa XIV z r. 1773 jest zarazem wyrokiem śmierci na poezyę
łacińską. W zreformowanych szkołach pojezuickich nie było już
miejsca na pisanie wierszy łacińskich. Gdy więc ostatni jezuiccy
nauczyciele poetyki, a zarazem poeci (jak Fr. Dyonizy Kniaźnin,
Michał Korycki, Michał Leśniewski, by wymienić tylko autorów więk-
szych zbiorków z r. 1781, 1817, 1790), zstąpili do grobu, gdy wy-
gasła generacya, wychowana w szkołach jezuickich (czy podobnych
pijarskich, teatyńskich, ew. akademickich), skończył się (razem z nie-
podległą Polską) organiczny rozwój poezyi łacińskiej u nas. To, co
na tern polu wydał wiek XIX, nie łączy się już organicznie z wy-
kształceniem i kulturą narodową, jest egzotyczną osobliwością.
Na progu w. XIX spotykamy dwóch cudzoziemskich księży,
piszących u nas i o naszych osobistościach znaczną liczbę wierszy
łacińskich: Jeden, to Niemiec, Marcin Kuralt, kustosz biblioteki uni-
wersyteckiej we Lwowie, autor wielu ulotnych panegiryków i epi-
gramów; drugi — Włoch, Paweł Tarenghi, sprowadzony z Rzymu na
profesora literatury rzymskiej do Wilna. Jego tomik, wydany w Wil
nie w r. 1805 p. t.: Odarum libri guattuor... Epodon liber, jest
ostatniem echem tej tak bujnej poezyi wileńskiej, której archegetą
był Sarbiewski. Tej importowanej poezyi Kuralta i Tarenghiego nie
potrzebujemy bynajmniej windykować dla literatury polskiej, skoro
nie brak nam w tych czasach i własnych wierszorobów łacińskich.
Siedzibą jednego było wolne miasto Kraków w czasach, w któ-
rych naczelną postacią umysłowości krakowskiej był poliglotta,
niezmordowany tłumacz epiki europejskiej, Jacek Idzi Przybylski
1*
4 Tadeusz Sinko
(1756 — 1819) 1. Pisywał on po łacinie, a czasami i ogłaszał wiersze
okolicznościowe i panegiryki, ale że ich nie zebrał razem, za Mar-
cyalisa czy Stacyusza wolnego miasta Krakowa nie jego uznać nam
wypada, lecz jego przyjaciela i admiratora, Macieja Dubieckiego,
jako autora zbiorku p. t.: Subseciva carmina... Latio numąuam ne-
gligendo sacrata (Cracoviae, Typis Academicis, 1815, stron 96, 8°).
» Mieści się tu 260 epigramatów dłuższych i krótszych, o sprawach
prywatnych i publicznych*, tak opisał zawartość tego tomiku Piotr
Chmielowski w rozprawie p. t: > Ostatni z poetów polsko-łacińskich*
(t. j. Kniaźnin, Eos IX 1903 str. 112). Ponieważ te epigramy po-
zwalają nam odtworzyć obraz umysłowego życia wśród cichego
grodu podwawelskiego w epoce, » kiedy reszta świata we łzach i krwi
tonęła*; ponieważ pozwalają poznać, jakiem echem odbiła się sława
»boga wojny* w arkadyjskim ogródku kanclerza katedry krakow-
skiej (bo tę godność wymienia autor w tytule), warto im poświęcić
chwilę uwagi.
Z » Curriculum vitae Authoris« (epigr. 255) dowiadujemy się,
że Dubiecki pochodził z Wołynia, uczęszczał do szkół (prawdopo-
dobnie jeszcze jezuickich) w Łucku (Luceoria), w Zamościu studyo-
wał prawo i filozofię, w Wilnie osiągnął stopień akademicki (dokto-
rat teologii?), potem zawadził o dwór królewski, następnie zwie-
dził Rzym, a wreszcie osiadł w Krakowie. Tu żył zadowolony
z siebie, boć i szlachetnie się urodził i porządne odebrał wykształ-
cenie i rozkoszując się słodyczą żywota, czekał na słodką śmierć:
>Sat mihi nobiliter naści, recteąue doceri, / vivere dulce fuit,
dulce sit heicce mori«. — Dlaczego osiadł właśnie w Krakowie,
tłumaczy w wierszu p. t.: »Ratio manendi Cracoviae« (epigr. 212):
W mieście Kraka ma kulturne otoczenie. Nie brak tu ani znakomi-
tych poetów, ani wybornych mówców, których imiona wdzięczna
potomność na świeczniku postawi. Ale przede wszy stkiem wiążą go
pamiątki przeszłości. »Heroas veteres animato iniror in aere, / subąue
meum aspectum turba togata venit«. Zaledwie ziemia Romulidów
1 Najważniejsze daty bio- i biblio-graficzne wraz z charakterystyką oso-
bistości i jej zasług u Pawła Czajkowskiego, profesora Akademii krakowskiej,
w pochwale Przybylskiego, umieszczonej w Roczniku Tow. naukowego z uni-
wersytetem krak. połączonego, t. 9(1824), str. 151—214. Wspomnienia o »aniel-
skim* panu Jacku u Ambrożego Grabowskiego (Wspomnienia, wyd. St. Estrei-
cher, Bibl. Krak. t. 40, 41, 1909, II 102—109). Szczegółową ocenę przekładów
Przybylskiego z autorów klasycznych podamy przy innej sposobności.
Trzej poeci polsko-łacińscy z XIX wieku 5
ma tyle starodawnych dziwów; pomniki Wawelu tak mu się podo-
bają, jak niegdyś wszystkim podobał się wyniosły Kapitol. Kraków
zastępuje mu i wymowne Ateny i Rzym. »Heic oculos pasces, heic
mille leporibus aures, / aures grata tenent, mira tenent oculos«.
Niktby w te cudy nie uwierzył, ktoby ich sam nie oglądał. — Wielka
wolna ojczyzna skurczyła się w wolny Kraków. Więc Dubiecki całą
swą miłość na niego przenosi, w nim widzi zgromadzone wszystkie
błogosławieństwa i skarby całego świata (Cracovia vetus et nova,
epigr. 181): Pominąwszy wspomnienia historyczne, związane z gro-
bami bohaterów, Kraków ma wszystko: »Eximiis opulenta viris, sa-
cris sublimior aris, / Slava tribu, studiis orbis, Romana poetis, /
Attica terra sophis, tellus promissa colonis. / Mercibus est Sidon,
fructu insuperabilis ulli: / dives agris, generosa mero, famosa fodinis, /
messę ferax, inoperta rubis, nemorosa viretis, / mira sale, admi-
randa Copernico et alma Vavello, / munda focis, peramoena situ,
tenet omne venustum: / Libera, tuta, potens, Regumąue favoribus
aucta! / 0 utinam superum munere duret opus!*
Ta apoteoza Krakowa z dwóch względów zasługiwała na czę-
ściowe przynajmniej przytoczenie: najpierw jako ostatnie ogniwo
w łańcuchu tych laudes Cracoviae, które począwszy od Stanisława
Ciołka. Konrada Celtisa i Wawrzyńca Korwina przewijają się przez
całe trzy wieki1; a po drugie jako wyraz patryotycznego, a raczej
szowinistycznego zaślepienia w ukochanem mieście, zaślepienia, ja-
kiego przykład odnośnie do całej Polski znajdujemy u Jezuity Fran-
ciszka Michała Leśniewskiego (Lyrica..., Leopoli 1790). Ten (str. 10),
apoteozując panowanie Augusta III, mówi (w r. 1760) przez usta
Polski: »Vivo beatum saeculum Polonia, / mihi invidetote exteri«.
Taką samą prawdę zawierają słowa Dubieckiego o Krakowie z po-
czątku XIX w.: »Libera, tuta, potens, Regumąue favoribus aucta*.
Bo przecież te >regum favores« to »łaski« płynące od trzech mo-
carstw » opiekuńczych*, gwarantujących > wolność* miasta, a zara-
zem jego »bezpieczeństwo« i »potęgę«. Mimo to nie można w epi-
gramie Dubieckiego dopatrywać się jedynie humanistycznego naśla-
downictwa Wergiliuszowskich (Georg. II 136—176) *laudes Italiae*.
Kanclerz kapituły zbyt często odwiedzał groby wodzów i hetmanów
na Wawelu, zbyt często odczytywał z ich napisów dawne dzieje, by
1 Towarzystwo Miłośników Krakowa znalazłoby w nich wdzięczny przed-
miot do wypełnienia jednego tomiku Biblioteki Krakowskiej.
g Tadeusz Sinko
nie ulec illuzyi, że ta cała świetność dawnej Polski nietylko pocho-
wana jest. ale chowa się i żyje w Krakowie1.
Dubiecki, jak współczesny mu Woronicz, zasmakował już
w poezvi grobów. Oto, co opowiada o >Sepulchra regum in Arce
Vavelli incidenda aeri« (epigr. 184): Pod sztandarami tych królów
Polacy stawali do boju, na ich skinienie szli na śmierć, ich rady
zapewniały byt bliskim narodom, a pokój wnętrznościom słodkiej
ojczyzny. Teraz ich potęgę i świetność kryje marmurowa trumna.
Bo taki jest porządek rzeczy, takie prawo zmiennego czasu, że
wszystko, co złośliwy dzień wyżywi, znowu porywa. A po srogiej
stracie, zadanej przez los, może pocieszyć jedynie »gadatliwy napis
na starym marmurze « (littera in antiąuis garrula marmoribus) i mar-
murowa czy bronzowa postać, opowiadająca samym wyglądem przy-
szłym wiekom dawne dzieje. — I tu następuje niespodziewany zwrot.
Patryotyczne rozrzewnienie ustępuje miejsca rozważaniom o potę-
dze — sztuki plastycznej: »Felices Artes! rabiem quae vincitis Orci /
atąue aliąuid fati demitis imperio, / vos ego saepo meis. vos versi-
bus excolo mirans, / et dicam Aoniis cantibus esse pares*. I znów
charakterystyczne umotywowanie takiego oceniania tych rzeźb: Wy-
gładziły je palce polskie tak biegłe, że zaledwie ręce Rzymian mogły
stworzyć coś tak wielkiego.
Łącznikami między pochowaną na Wawelu przeszłością a te-
raźniejszością są dla Dubieckiego mężowie, którzy zasłynąwszy w li-
teraturze, nauce i polityce, jeszcze przed ostatecznym upadkiem Pol-
ski, wrazili się w pamięć młodzieńca niby żywe pomniki niedawnej
świetności. Sławi więc Naruszewicza (epigr. 155), nazywając go:
>Naso Elegis, Lyricis Flaccus, Maro carmine grandi« i wynosząc jego
zasługi na polu historyografii. — W Krasickim (epigr. 44) widzi ge-
niusza, któremu świat nie wystarczał, prawdopodobnie dlatego, że
za mało dostarczał mu przedmiotów poznania: »Quod natura tenet,
quod mos probat, omnia novit, / scriptis aetatis gloria summa suae«.
Muzy auzońskie i greckie mają rozpuścić włosy na znak żałoby po
sławie i chlubie swego chóru, ojczyzna opłakuje w nim nie tyle
dobrego obywatela, ile ojca... Ale na co długo wyliczać jego cnoty?
»Krasickius hic est, / hoc nomen longi carminis instar erit«. —
1 To też przytoczony epigram na Kraków współczesny Dubieckiemu jest
tylko jakby rozprowadzeniem epigramatycznej pochwały Polski z połowy XVI w.,
umieszczonej na jakimś portyku pałacu watykańskiego przez papieża Piusa IV
Medici (epigr. 257).
Trzej poeci polsko-Jacińscy z XIX wieku 7
Innemu uczestnikowi wieczorów czwartkowych, nuncyuszowi Dud-
nieniu, odwdzięcza się za komplement, według którego wygnany mię-
dzy Sarmatów Owidyusz, zobaczywszy Polaków pod rządami Sta-
nisława i samego króla, odmówiłby wezwaniu Augusta do powrotu,
bo: >Roma sit exilium, Patria Varsavia est«, w ten sposób, że przy-
znaje mu potrójny laur i potrójną mitrę za opiewanie króla i na-
rodu polskiego: >Si vates Latii cuperent sibi sciscere regem, / Musa,
cui faveant, Angeliana docet*. — W sposób mniej konwencyonalny
zwraca się do innego przedstawiciela poezyi Stanisławowskiej, do
Franciszka Karpińskiego (epigr. 256): »Candida Musa, fides tibi can-
dida, candida vita est...«, by wnet popaść w hyperbolizm: »Can-
didior Cygno, Philomela suavior, Hybla / dulcior es metris, clare Poeta,
Tuis. — W galeryi postaci Stanisławowskich znajdujemy wreszcie
twórców Konstytucyi 3 maja, Stanisława Małachowskiego (epigr. 26
i 166) i Hugona Kołłątaja (epigr. 248).
Wymienionych poetów i polityków oglądał, a przynajmniej
mógł oglądać Dubiecki jako młodzieniec. W dojrzałym już wieku
patrzył na sławę braci Śniadeckich (epigr. 254), których pochwałę
opatrzył wyciągami z Długosza i Staro wolskiego, zawierającymi »elo-
gia Universitatis Cracoviensis*, a sam roznosił sławę biskupa kra-
kowskiego, Woronicza (epigr. 165 i 185): Jest on dla niego wielkim
mówcą, filozofem, poetą i prawnikiem w jednej osobie: »0! te feli-
cem, tantum quae terra tulisti! / Tu mihi vel magno non minor es
Latio«. — Z jego przybyciem do Krakowa »venit amor recti, venit
et ipsa fides, / venerunt Charites et iuncta Sororibus octo / floribus
instravit Calliopeia viam«. Dom. w którym najpierw spoczął, będzie
miejscem zawsze przez poetę czczonym; ziemia, po której kroczył,
nie powinna być krajana lemieszem; Wisła, po której płynął, po-
winna zawsze mieć czystą wodę... To przedsmak tego panegiry-
cznego hiperbolizmu, z jakim traktuje małe wielkości współczesnego
Krakowa. Kto wie dzisiaj o > znamienitym poecie*, Józefie Lesz-
czyńskim? A przecież zdaniem Dubieckiego (epigr. 167) pięć Muz
pomagało mu przy graniu na lutni, a gdyby czasy były łaskawsze
na jego talenty, to sławą przewyższyłby — Nasona. > Inter Roma-
nos Vates te Sarmata censet, / hoc fatur Flaccus, fatur et ipse
Maro*. Albo kto słyszał o » celującym poecie*, Marcinie Molskim?
Dubiecki dowiedział się o jego poezyach od przyjaciela, który swe
pochwały ukoronował zdaniem: >Opiewa on cesarza Aleksandra,
a jak niema godniejszego przedmiotu pochwał, tak też w godniejszy
g Tadeusz Sinko
sposób niktby go chwalić nie potrafił*. Usłyszawszy to. pragnie
Dubiecki poznać Molskiego i życzy mu przewyższenia poetów »patria
quos, et quos terra Latina tulit* (epigr. 213). Trzecią chlubą kra-
kowskiego Parnasu jest liryk i elegik. a zarazem doktor obojga praw,
Erazm Komar: >Donec Sarmaticis dabitur sua gloria metris, / certa
datur metris gloria Komaricis*. Dubiecki widzi go już w towarzy-
stwie Apollina i dziewięciu Muz i modli się do niego: >Komare, tu
patriae lux ades alma Tuae« (epigr. 195). — Tej samej miary wiel-
kością był kanonik katedralny, »filozof« Andrzej Trzciński, w którego
mózjzu mieszkali (jeśli w ogóle gdzie byli): »Cous, (t. j. Hippokrates)
Aristoteles, Newton, Maro. Tullius, Hermes* (epigr. 162); który znał
wszystkie twory natury, był po trzykroć Arystotelesem, Pliniusem,
Hippokratesem i jak Pallada wyskoczył z głowy Jowisza (epigr. 163j;
który powinien się nazywać nie od trzciny, lecz od wawrzynu (epigr.
164). Drugim Arystotelesem, Celsusem i Galenem był także lekarz Czer-
wiakowski (epigr. 139): podobnie jak Hasselt, który uratował życie
poecie (epigr. 192). — Wincenty Łańcucki (epigr. 216) był >Seneca
ingenio, Maro carmine, Tullius ore«; kaznodzieja Józef Markiewicz,
zwany apostołem, najbardziej zbliżał się do św. Pawła (epigr. 217);
Dominik Markiewicz, doktor teologii i filozofii, celował zarówno mą-
drością, jak wymową i wykształceniem humanistycznem (humanis
studiis nobilis in Latio, epigr. 210).
Za miarę powyższych, dziś nieznanych wielkości może służyć
to, że największą z nich był znany Jacek Idzi Przybylski. Dubiecki
poświęcił mu aż szesnaście epigramów, z których streszczamy naj-
bardziej charakterystyczne: Bardziej od siedmiu cudów świata, bar-
dziej od siedmiu mędrców greckich podziwia poeta męża, u którego
jedna głowa, a ośm — języków (caput unum. / linguae versandis
artibus octo). Ocenić go i opiewać należycie zdołałby tylko sam —
Homer (epigr. 33). Dubiecki nie może się dość nadziwić słodyczy,
delikatności, miękkości wiersza w przekładzie Homera (epigr. 34).
Kongenialność tłumacza z pierwowzorem tern się chyba objaśnia, że
albo Przybylski jest — Homerem, albo Homer był Przybylskim (Tu
vel Homerus es, aut ille Hyacinthus erat, epigr. 46). Nie podobna
rozstrzygnąć, czy większy z niego mówca czy poeta, bo przemawia
jak Cycero, a śpiewa jak Maro. Trudno też orzec, jaki jest jego
język rodzinny: >Philologum relegunt te Laechia, Graecia, Roma, /
Quae Tibi natalis lingua sit? Ipse doce* (epigr. 148). Na grobie jego
Trzej poeci polsko-łacińscy z XIX wieku 9
starczy za wszelkie napisy samo imię, bo pomniki (wyraz stworzony
przez Przybylskiego) jego pracy dość sławić go będą (epigr. 92).
Traduktorska działalność Przybylskiego wystarczała Dubiec-
kiemu, by go uważać za Febusa wśród sarmackich wieszczów: »Aut
vatum Phoebus reliąuorum est hicce fatendus, / aut extra hunc va-
tes nemo vocandus erit« (epigr. 199). To też ucieszył się bardzo,
gdy Przybylski pochwalił jego wiersze i uznał w nim poetę: »Va-
tibus adnumeror? carmen censente Hdicone?/Ex Helicone metrum,
ąuando, Hyacynthe probas* (epigr. 198). Taki sąd Przybylskiego
umieścił na drugiej stronicy swych »Subseciva carmina*. Czy roz-
wesela żywych przyjaciół, czy opłakuje zmarłych, zawsze pieśń jego
przysparza i jednym i drugim zaszczytu. Ze subtelnym sądem łączy
poeta uczucie, z t:. lentem sztukę: »Novit Posteritas te, Vir Vene-
rande Dubeci! / devinxisse homines, et placuisse Diis«. Obok epi-
gramu Przybylskiego umieścił Dubiecki dwa inne, pochodzące od
tych poetów krakowskich, o których pisze w epigramie 212: »Heic
(sc. Cracoviae) mihi nec desunt praestantes arte poetae, / nec ąuibus
a lingua divite venit honos, / ąuorum posteritas, operoso grata la-
bori, / nomina sub longa luce videnda dabit*. Jeden, podpisany ini-
cyałami C. P., sądzi, że Dubiecki, podejmując pisanie wierszy łaciń-
skich, chce, ażeby po śmierci ciał żyły dusze; pragnie, by Sarmacya
nie mogła się wydawać ziemią barbarzyńską, nie nadającą się do
rzymskiej togi. Choćby nawet jaki poeta ojczysty był celniejszy od
niego, to uczeńszy być nie może. A że pierwszy wprowadził Muzy
na zamek krakowski, sława jego będzie nieśmiertelna. — - Drugi,
kryjący się pod opisaniem »Manu notus, corde totus«, sławi Muzę
Dubieckiego zapomocą piętnastu porównań: Jest ona bielsza od liścia
ligustru, kwiecistsza od łąki, wyższa od wysokiego klonu, przejrzyst-
sza od szkła, wspanialsza od purpury, gładsza od muszli startych
falami morza, przyjemniejsza od słońca w zimie, od cienia w lecie.
»Nobilior pomis, plątano conspectior alta, / Lucidior glacie, matura
dulcior uva, / mollior et cygni plumis et lacte coacto, / diceris at-
que vives riguo formosior horto«. — Jeśli istota komizmu leży
w braku proporcyi między ideą a jej zewnętrzną formą, między
celem a środkami, użytymi do jego osiągnięcia, to ten wiersz »Ad
Musam Authoris« musielibyśmy uznać za bardzo komiczny, gdyby
nie rozbrajał swą — naiwnością. Anonim wypisał z jakiegoś »Gra-
dus ad Parnassum* kilkanaście hyperbolicznych porównań z za-
kresu ^niemożliwości*, i bez względu na sens przyczepił je do Muzy
10 Tadeusz Sinko
Dubieckiego, a ten. widząc w epigramie takie same komplementy
humanistyczne, jakiemi on częstował choćby tylko Przybylskiego,
umieścił go dla uprzedzenia czytelnika na czele zbioru. W atmosfe-
rze, przesyconej wonią tak niewybrednych kadzideł, zawracała rnu
się głowa, powtarzał za starożytnymi i humanistami, że poezya
(a swoje wiersze uważał za poezyę) daje nieśmiertelność i powoły-
wał się na świadectwo Owidyusza (Am El 9, 17 u): >Hinc sacri
vates et divum cura vocantur, / atąue fuere sacri, qui numen ha-
bere putabant* (epigr. 179). Dla ludzi, niepodzielających tych poglą-
dów i nieczytających jego łacińskich poezyi, miał znów Owidyusza
słowa (Trist. V 10, 37 n): >Si non intelligor ulli, / derident stolidi
verba Latina Getae« (epigr. 113).
Przytoczyliśmy niektóre akty tego towarzystwa wzajemnej ado-
racyi, które w czasie kongresu wiedeńskiego skupiało w sobie naj-
uczeńsze osobistości wolnego miasta Krakowa, sądząc, że przynoszą
one do charakterystyki ówczesnej umysłowości i towarzyskości ton,
skądinąd (n. p. ze Wspomnień A. Grabowskiego) nieznany. Miej-
scem schadzek tych spóźnionych Arkadyjczyków był może ogród
Dubieckiego, ogród, któremu poświęcił parę epigramów (249, 203,
96, 156). Dla odstraszenia od niego złodziei nie postawił wprawdzie
klasycznego Priapa, ale jak Priap wołał na nich (epigr. 203): »Ne
continge tua, non tua poma manu« i groził: >cum malis nostris ne
mała nostra feras«. W tern zaciszu rozczytywał się w ulubionych
klasykach, nie zaniedbując jednak i ojców Kościoła, jak to widać
z dwuwierszowych epigramów, sławiących i charakteryzujących Ho-
mera (236). Solona (239), Platona (231), i Arystotelesa (232), Eu-
klidesa (238) i Klaudyusza Ptolemeusza (233 i 16), astronomów
Timocharesa (15) i Hipparcha (17), dalej Hippokratesa (241) i Galena
(242), Cycerona (234), Wergiliusza (237) i Senekę filozofa (235), ale
także świętych Ambrożego (247), Hieronima (246), Augustyna (244)
i Grzegorza Wielkiego (245). Na równi z temi wielkościami staro-
żytnemi stawiał staropolskie, przedewszystkiem Kopernika (epigr. 13,
14, 140, 186). dalej Skargę (epigr. 224, 225), Szymonowicza (258)
i Sarbiewskiego (220). Z pośród królów poświęca wspomnienie tylko
Janowi III (epigr. 202). O innych, zdaniem jego, mówiły same na-
grobki wawelskie (epigr. 50).
By w postaci spóźnionego humanisty dojrzeć także człowieka,
posłuchajmy głosów jego serca, szczerych, bo odzywających się nad
grobem rodziców: Więc bogom jest wdzięczny za to, że mu dali
Trzej poeci polsko-łacinscy z XIX wieku 11
największe ze wszystkich dóbr, taką matkę, i jeżeli komu z ludzi
dobrze życzy, życzy mu takiej właśnie matki (epigr. 20). Ile razy
zobaczy grób Zofii (więc takie było imię jego matki), zmywa go
gorącemi łzami i pragnie, by jego popioły spoczęły w tej samej
urnie (ut una duos urna tegat cineres, epigr. 52). Od śmierci matki
żyje wbrew swej woli, światło rodzi mu tylko ciemności, głos tylko
lament (epigr. 53). Oby za każdą łzę syna bogowie dali jedne ra-
dość matce, a płacze on głównie z tego powodu, że nie umarł ra-
zem z nią (quod volui, haud potui, Te moriente mori). Jedyną po-
ciechą dla nieszczęsnego są sny o matce (epigr. 54). Że ta matka
umarła w podeszłym wieku, wnioskować można z epigramu 72. —
Zwracając się z jakiemiś ofiarami do zmarłego ojca, widzi nieró-
wność wzajemnych dobrodziejstw: »Tu mihi das auras, ego Tibi
mortis honores« (epigr. 38). Gdyby mógł swojem życiem okupić ży-
cie ojca, dawnoby to był uczynił. Niestety: >sed mea vita nihil,
potior tua caelica vita!< (epigr. 146). Więc za niezliczone dobro-
dziejstwa daje mu tylko łzy i treny. Gdyby mu wolno było wznieść
marmurowy grobowiec, to postawiłby na grobie własny posąg z pa-
ryjskiego marmuru i kazał wyryć napis: »Jure Dubiecki / condidit
ossa Patris fitąue Patri tumulus* (epigr. 176). I pomysł i pomnik
godne humanisty, który czytał gdzieś (może u Arystof. Aves 471 nn)
o skowronku, grzebiącym zmarłego ojca w własnej głowie (bo ziemi
jeszcze nie było), i według klasycznego wzoru sam chciał być gro-
bem ojca. — Z wielką czułością przemawia też Dubiecki do swego
przyrodniego brata (po matce), Michała Bieńkowskiego: »Te nisi vel
vigil alloąuerer, vel imagine ficta / per somnum socius fallerer. heu!
morerer« (epigr. 55). 0 swem przywiązaniu, któremu nawet śmierć
kresu nie położy, zapewnia go w odzie safickiej (nr. 211), wypeł-
nionej konwencyonalnemi »niemożliwościami« (a$uvaTa): Pierwej świat
pozbawiony będzie słońca, nie będzie znał zimnych obrotów księ-
życa, a gwiazdy opuszczą firmament; pierwej Rak dzień skróci,
a Koziorożec przedłuży; pierwej łódź będzie pływać po ziemi, wóz
jeździć po wodzie, ryba paść się na drzewach, a dzik na dnie mo-
rza, nim... i t. d. — Prócz Michała do najbliższych sercu księdza
kanclerza należał wychowanek jego Karol, którego opiekun uczcił
odą alcejską: Ad amicum meum ex pupillo meo factum (nr. 205):
Kto żyje pogodnie i łagodnie wśród towarzyszów, przejętych tą samą
myślą, oddanych tym samym studyom, ten zawsze i wszędzie szczę-
12 Tadeusz Sinko
śliwy: 0 Carle! Mnsas inter amabiles / interąue iunctas brachia
Gratias. / risus, iocos, lusus alacres / officium Patriae feramus*.
Jakto? Więc humanistyczne estetyzowanie, bawienie się łaciń-
skimi wierszykami, miłe spędzanie czasu było służeniem ojczyźnie
i to w czasach, gdy jej losy spoczywały na ostrzu miecza Napo-
leońskiego? Takiego poglądu nie wolno imputować Dubieckiemu.
W przytoczonej strofie wyraża tylko to, że i między służeniem Mu-
zom i Gracyom. między zabawami i żartami, to znaczy obok tego
wszystkiego trzeba służyć ojczyźnie. Bo ojczyzna, to więcej niż ro-
dzina: »Me mihi carior est mea stirps, mea Patria siirpe* (epigr. 51).
Więc chociaż nad wejściem do swego ogródka napisał: »Civiles cu-
rae procul hinc abite«, to nie dla tego. jakoby przed niemi zamykał
drzwi swego domu. Przeciwnie, civi1es curae były i jego główną
troską. A najbardziej interesujące wiersze jego zbioru dotyczą tych
właśnie trosk publicznych. W jednym, zatytułowanym »Anxia vita«
(epigr. 56) zapytuje się, dlaczego rodzice nazwali go Szczęsnym (było
to widocznie jego drugie imię), skoro życie jego bardziej uciążliwe
niż śmierć, odkąd naród traci grunt pod nogami i wali się w gruzy:
»Nil bene successit. Patrias iam perdimus oras, / gens antiąua ruit,
qui valuere ruunt*. Czy on wobec tego ma zachowywać się jak
starożytny mędrzec, który nawet w kajdanach czuje się wolny?
Owszem, niech na niego, jak na mędrca Horacyuszowskiego (carm. 3, 3)
runie cały świat: »Dummodo patria stet, non ego sorte cado<. Tej
ojczyzny wygląda z utęsknieniem, jak Ulisses dymu z komina swego
domu (epigr. 120) i dla tego tylko nie idzie połączyć się ze zmar-
łym ojcem, by doczekać się lepszych losów ojczyzny (epigr. 48):
»Linquor ego. Patriae si bene, tum redeo*. A odwracając kosmopo-
lityczną zasadę: »Ubi bene, ibi patria*, głosi przeciwnie (epigr. 59):
»Sit bene. sit małe, ego Patriam Patriamąue reposco, / ąuem mała
consternunt, aufugit ex Patria. / Dent alii Patriae nomen, ąuibus est
bene, ab extra, / in Patria bene sum. non małe semper ego«. Bo
ojczyzny jak śmierci wybierać nie można epigr. 121).
Dobrze się działo w ojczyźnie, jak długo dobrego nagroda,
złego spotykała kara. Gdy jednak po szlachetnych ojcach nastała
przewrotna młodzież, naród, źle zabezpieczony, upadł wskutek nie-
zgod: »Eversae Patriae tristes relevate ruinas! ' Armis, consiliis.
moribus. arte, fide« (epigr. 60). Zdawało się. że na razie najprędzej
do celu doprowadzi pierwszy środek, oręż. Bo oto nieba zesłały na
ziemię wielkiego wojownika: >Mittitur de Coelo Bellator summus in
Trzej poeci polsko łacińscy z XIX wieku 13
Chbe«. Ale zaraz budzi się wątpliwość: »Hunc fors ira Dei, gratia
for?que dedit< (epigr. 117). Bo owoce wojny są straszne (epigr. 111):
Quod cessat Phoebaea chelys, quod carmine rupto
Aeoniae siluere Deae, Mars impius egit.
Quod spretis audax Musis petit arma iuventus
Et volucres premere audet equos. Mars impius egit.
Quod cernis nullum deserta per oppida civem
Nec campis errare greges. Mars impius egit.
Quod ligo, quod vomer, quod sarcula, rastra, bidentes
In gladios abiere truces, Mars impius egit.
A gdy wojnie towarzyszą i klęski elementarne, zdaje się, że
to już koniec świata (epigr. 136). Mimo to orły polskie lecą za Na-
poleońskim. Chorąży gardzi ranami, a jeśli nie potrafi zwyciężyć,
zginie za ojczyznę: »Vincere si neąueo. pro Patria peream* (epigr.
42): »Flens fueram nactus vitam puer ominę diro, / flebilis erepta
vita fuit Patria. / Nunc quoque flens morior, ne quid non flebile
restet, / Discite, mortales! quae ratio Patriae*. Ta krew przelana za
ojczyznę zaczęła wydawać owoce, choć Napoleon, odkąd został ce-
sarzem, szkodził tylko narodom (epigr. 205). Na pamiątkę 15 lipca
1809 kazał Dubiecki na swoim domu umieścić tablicę z następują-
cym napisem (str. 82, nota do epigr. 1): Anno Domini 1809 Dies
15 Julii, Urbi Cracoviae faustus ac celeber, quo Duce et Heroe Io-
sepho Principe Poniatowski, Stanislai Augusti Regis Polonorum Ne-
pote, Exercitus Magni Ducatus Varsoviensis Hostiles Cohortes ad
moenia Urbis virtute haud copia adorsus, tran? Yandalum et ultra
deturbavit, Cives Patriae Fratres Fratribus tertio vergente lustro
adunavit. Saecula ne memoria diem felicem deleverint.
Najbliższy wiersz o Napoleonie pisany jest po Berezynie (epigr.
118). Rzeka ta była ostatnią granicą szczęścia Napoleona, dalej mu
iść nie wolno: »Ergo siste gradum, capiat nunc Victor habenas, /
Imperet Augustus, Tu superate, cede«. Ten Augustu?, to cesarz ro-
syjski Aleksander, z którym Dubiecki już dawniej musiał łączyć
nadzieje patryotyczne, skoro od razu po upadku Napoleona powitał
Aleksandra jako zbawcę. Z całej epopei Napoleońskiej jedynie książę
Józef Poniatowski znalazł łaskę w jego oczach: Przyznaje więc, że
z nim zginęły nadzieje ojczyzny (epigr. 36), a tę samą myśl tak
formułuje przy opisie warszawskiego pogrzebu (epigr. 201): »Heu
dux. hoc tumulo solus n>>n conderis atro, / est pariter tecum con-
dita spes Patriae*. — Gdy cudzoziemcy pytali się poety, jak wiel-
14 Tadeusz Sinko
kim bohaterem był Poniatowski, on w odpowiedzi wyrysował obozy
góry, miasta, ogrody, łąki, lasy, łany, jeziora, gwiazdy, słowem cały
świat i ukazując ten obraz, rzekł: »Quantus erat? vultis discere?
Magnus erat* (epigr. 1). — Sam bohater żali się, że zginął w mar-
nej rzece, a sławy pokonania go niema nieprzyjaciel (epigr. 3). To
znów przyznaje, że pokonał go Aleksander: »Victus ab Invicto cecidi
sic Hector Achille, / Victus et Invictus laurea serta capit« (epigr. 2).
Oczy kanclerza katedralnego zwrócone były w stronę Kongresu
wiedeńskiego. Chwilami bał się, by miecz rzucony na wagę Temidy nie
przechylił szali na naszą niekorzyść, ale uspokajała go ufność w Ale-
ksandra: >Pono metum, gladium non Divae dextra movebit, / Divus
Alexander fortiter invigilat« (epigr. 61). I zdawało się, że owa ufność
była zupełnie usprawiedliwiona: Do Krakowa przyszła wieść o od-
budowaniu Królestwa Polskiego: >Salve, festa dies — woła poeta —
meliorąue revertere semper. / Nunc mihi stella micat, sed redeat
Patria!* (epigr. 119).
A im większego dobroczyńcę narodu widział w Aleksandrze,
tem większym szkodnikiem sprawy polskiej wydawał mu się za-
mknięty na Elbie Napoleon. Ile razy pomyśli o Elbie i jej więźniu,
nie może się wstrzymać od urągania pokonanemu: Wobec pokoju
zawartego między Francyą i Rosyą, sęp korsykański, oskubany z pie-
rza i zamknięty, musi milczeć: »Corse, tace, accipiter, / Rossia cum
Sociis prostravit Napoleonem / et deplumatum prociduumque tenet*
(epigr. 47). — Słusznie na obfitującą w stal wyspę dostał się ten,
który sam był z żelaza i wypłoszył z ziemi złoty wiek (epigr. 10).
Dubiecki nazywa go Mulcybrem, królem stali, który sam wyznaje:
»Carcere pro diademate ponto cingor in Ilva, / ne noceam, ut nocui,
nunc luo supplicium* (epigr. 40). — Świat był dla niego za mały,
teraz wystarcza mu mała wyspa i stal (epigr. 49). — Szukając przy-
czyn jego upadku, sądzi, że runął, bo porwał się na rzeczy, prze-
chodzące jego siły (epigr. 103). Synowi Napoleona oznajmia, że berło,
nabyte przez ojca męstwem, a utracone nienawiścią, utrzyma, jeśli
» naprawi sławne imiona* (si reparas, nomina clara, puer, epigr. 45).
Jak straszne było przerażenie Dubieckiego, gdy się dowiedział o wy-
lądowaniu Napoleona w Cannes, widać z fragmentu 215: Poeta wi-
dzi, jak morza znów roją się od wioseł, jak ziemia błyszczy od
oręża, a niebo od płomieni i sądzi, że Furye pozazdrościły ziemi
pokoju, okupionego przecież już krwią. — Ta sama Fortuna, która
z Cezara zrobiła Nic, teraz znów z niczego zrobiła Cezara (epigr.
Trzej poeci polsko-łacińscy z XIX wieku 15
170). — Poetę niecierpliwi bezczynność sprzymierzonych, którzy za-
miast energicznie wystąpić przeciw uzurpatorowi, bawią się wesoło
w Wiedniu (epigr. 115). — Wreszcie 100 dni się skończyło, a Na-
poleon pojechał na wyspę św. Heleny. Dubiecki w przekonaniu, że
teraz karyera jego na zawsze skończona (mimo wątpliwości w epigr.
227), odetchnął, a wyraz nienawiści do więźnia z św. Heleny dał
w epigramie (41): In ąuemdam ut in immane portentum:
Hunc natura semel terris ostendit atrocem,
quo toto in toto non foret orbe quies.
Po ostatecznym upadku Napoleona znękane wojnami narody
wyciągają do zwycięzcy dłonie, błagając o pokój: »Nil opus est bel-
lis, nos otia poscimus omnes, / porrigimus vinctas ad tua iura ma-
nus« (epigr. 83). Szczególnie Polska poleca się jego opiece: >Afflictae
mea fata vides, afflicta sed oro, / Sis memor afflictae, qui mea fata
regis* (epigr. 145). — I nie zawiodła się ani cała Polska, ani uko-
chany przez poetę Kraków: »Cracia pone metus, Tibi sors praeclara
paratur, / Te reges sociant, Cracia pone metus« (epigr. 109). Po
Kraku drugim założycielem miasta jest Aleksander, który dodał mu
nowej świetności, i jeśli dawniej było bogatsze, to teraz bardziej
słynie z sztuk, rządów i Cezara (epigr. 12). To też »Primus Ale-
xander, qui condidit aurea saecla, / gratorum Cracidum vivat in
ore Pater« (epigr. 37). Uczestników tej szczęśliwości wzywa poeta,
by przestrzegali wierności, zgody i sprawiedliwości, pomni na los
ojców (epigr. 65), a sam zabiera się do opiewania Aleksandra, jako
króla polskiego. Bo ustanowienie królestwa kongresowego wydaje się
Dubieckiemu, jak tylu innym, wskrzeszeniem dawnej Polski.
Stwierdzając jej wskrzeszenie (epigr. 159), pisze: »Nil alii no-
bis spem praeter et arma dedere, / unus Aleksander Regna Polona
creat*. To porównanie Aleksandra z Napoleonem szerzej rozprowa-
dza w epigramie 251:
Maior Alexandro sit vis? an Napoleoni?
Ultima bella docent: hic fugit, ille fugat.
Maior Alexandro sit vis? an Napoleoni?
Regna Polona docent : hic nocet, ille iuvat.
Maior Alexandro sit laus? an Napoleoni?
Dicitur a populis hic małe, at ille bene.
A gdy po raz trzeci (epigr. 85) porównywał Napoleona, nie
wymieniając go wyraźnie, z Aleksandrem i wynosił księcia pokoju
nad męża wojny, wtrącił niespodziewanie taki zwrot: »Quid moeres
1Q Tadeusz Sinko
pallesąue audito nomine Gorsi? / Fide Deo. salvo Caesare sospes
eris«. Ogłoszenie się Aleksandra królem Polski uświetnia odą alcej-
ską (nr. 158): Wzywa w niej Muzy do zjawienia się z najpiękniej-
szemi pieśniami, obywateli do porzucenia trosk i radowania się
w chwili, gdy pogromca świata bierze na świętą głowę należącą
mu się koronę. Lepszego władcy świat nie zobaczy, choćby się wró-
cił wiek złoty. — W drugiej odzie, także alcejskiej (nr. 207), poró-
wnuje tęsknotę Lechitów za prawdziwym ojcem ojczyzny z tęsknotą
piskląt, oczekujących przybycia matki z pożywieniem. Przybył na-
reszcie, przyniósł im pokój i jego dobrodziejstwa. — Podobne myśli
wyraża poeta w epigramie 173 i 219. W innych na inne się sili
pomysły. Tak w epigramie (4), umieszczonym niby pod obrazem,
przedstawiającym Aleksandra, podpisującego akta Kongresu wiedeń-
skiego, każe cesarzowi uzasadniać swe pretensye do przydomka
» Wielki* i streszczać je w zdaniu: »Dicor Aiexander factis, cona-
mine Titus, / Numa cohortatu, Romulus auxiliis«. — Wdzięczna
Lechia wznosi mu posąg, przedstawiający go jako ojca. przy którym
stoi ksiądz, mieszczanin, szlachcic i wieśniak: »Exultant omnes, oin-
nes grato ore perorant, / atąue magis gaudent, qui doluere magis*
(epigr. 8). Nie pragnie on królować, lecz królestwom przywracać
prawa (epigr. 5). Największą jego cnotą jest to. że nieszczęśliwym
rozkuł kajdany (epigr. 9).
Gdy Dubiecki pisze o Aleksandrze (epigr. 5): »IUe potens sa-
pienscrae uno minor est Iove« lub (epigr. 85): »In coelis Iupiter, Cae-
sar regit omnia terris, / Caesar Alexander pro Iove regna tenet*, to
nie przemawia jak kanclerz katedralny krakowski o cesarzu rosyj-
skim, lecz jak poeta augustowski (zwłaszcza Horacyusz) o Auguście.
Ale po za naśladownictwem literackiem trzeba uwzględnić i moment
psychologiczny: Po pierwsze Aleksander przez akceptowanie Kon-
gresówki faktycznie więcej zrobił dla Polaków niż Napoleon, którego
nieokreślone obietnice i nieszczere zamiary okupiono tylu ofiarami;
po drugie zwycięzca geniusza wojny, który przez tyle lat krwią zle-
wał Europę, wydawał się wielu, a zwłaszcza ludziom, czującym
awersyę do wojny, zwiastunem tak upragnionego pokoju; po trzecie
cesarz Aleksander, zwłaszcza odkąd został królem polskim, cieszył
się wielkiemi sympatyami w kołach profesorskich, szczególnie kra-
kowskich. Informowano go widocznie o tem. skoro w7 kilka lat potem
obdarzył »Febusa poetów< krakowskich Przybylskiego za przekład
Homera kosztownym pierścieniem. Oto co mówi o tem akademicki
Trzej poeci polsko-łacińscy z XIX wieku 17
chwalca Przybylskiego, Czajkowski (Roczn. Tow. nauk. krak. t. IX
str. 195): »Lecz nie czekał na nią (t. j. sławę) tak długo, bo mu
osłodziła wieczór życia, gdy jej pierwszy zadatek otrzymał w ko-
sztownym darze z rąk N. Aleksandra, Cesarza Rosyi, Króla Pol-
skiego, na którego świat w tęskności wyglądał, a niebo
niczem bardziej, jak jego rządem i opieką pocieszyć
nas nie mogło i który nie ma w sobie ani uczucia ani
życzenia, coby nie mnożyło powodzeń i szczęścia ludz-
kości*.
Dubieckiego poglądy i uczucia patryotyczne wspólne mu są
niewątpliwie z innymi Arkadyjczykami krakowskimi. Pod względem
przekonań religijnych był on, jak Bandtke (por. Epigr. 93), jak Przy-
bylski, mimo' swej duchownej sukienki, przedstawicielem oświece-
nia*, które z wieku XVIII utrzymało się u nas aż do zwycięstwa
romantyzmu. Dlatego, mimo zasady: »Musarum fidibus sociabis reli-
giosa, — Cui sacer est Helicon, perci lit ille Deos« (epigr. 188), nigdy
nie potrąca o strunę pobożności, nigdy w »bogach« nie widzi nic
więcej, jak aktorów losu. Epigram o Kościele, który wyrósł z krwi
Chrystusa, a urósł przez krew męczenników (epigr. 71), i wzmianka
o powrocie do Rzymu Piusa VII, który >non vi, sed precibus Victor
ab hoste redit (epigr. 230), dowodzą tylko, że >oświecenie« jego nie
kłóciło się z uszanowaniem dla Kościoła i jego głowy. Natomiast
epigram na przywrócenie Jezuitów (228) nie jest wolny od dwuzna-
cznej złośliwości: »En Socius Jesu recipit cum nomine vestem, / re
nempe atque animo, quod fuit antę. manet*.
Tak te epigramy spóźnionego humanisty wawelskiego, choć
estetycznie bezwartościowe, zasługują przecież na uwagę jako świa-
dectwa prądów umysłowych i politycznych, panujących w pewnych
kołach w Krakowie między rokiem 1800 a 1815. A że historycy
uwzględniają dziś nietylko świadectwa faktów, ale także świadectwa
nastrojów zbiorowych, dla dziejopisa Krakowa będą one dokumen-
tami historycznymi.
Mniej wartości historycznej, a za to więcej zawartości poety-
cznej mają Carmina, ąuae cecinit Bomana voce Polonus Henricus
L. N. Bando (Varsoviae, 1819, str. 51 [właściwie 35] 8°) Autor
przedstawia się w przedmowie jako młody słuchacz filozofii w uni-
wersytecie warszawskim, uczeń Zmserlinga. Campie'go i Jacoba, a nadto
Szwejkowskiego i Lindego. Płody swej młodzieńczej Muzy publikuje
za radą profesorów w tym celu, by zadać kłam zagranicznej opinii,
Hnko. 2
18 Tadeusz Sinko
według której Polacy zaniedbują studya klasyczne i omal niemi nie
gardzą. — Tego celu prawdopodobnie nie osiągnął, bo zagranica nie
zwróciła uwagi na te szkolne ćwiczenia poetyckie, ale za to swoim
dał dowód, że nietylko umiał składać ładne wiersze łacińskie, ale
także miał w nich coś do powiedzenia.
Bando przystępuje do pisania wierszy z gotowym programem,
ubranym według klasycznych wzorów we formę sennej wizyi (Ele-
gia I): Spoczywając niedawno nad świętem źródłem Muz, widział
poeta pokryte wawrzynem szczyty Olimpu i pragnął się na nie do-
stać, gdy mu drogę zastąpił Apollo z Muzami i tak doń przemówił:
Niech inni opisują w pieśniach wojny i wynoszą pod niebo bohate-
rów, niech malują obyczaje i sławią Wenerę w lirycznych melodyach,
snując poematy z delikatnego wątku; ty stąd nie spodziewaj się na-
leżnej sławy. — Rzekłszy to, ukazał mu kościanym plektrem miej-
sce, na którem widać było rozmaite sceny: Tu człowiek wypędzony
z ojczyzny błądzi po nieznanej ziemi barbarzyńskiej; tu młodzieniec
z płaczem wraca z pogrzebu ojca; tu związani jeńcy oglądają się na
swe gniazda; tu nieszczęśliwi płaczą nad zgliszczami swych domów
i świątyń. — Takie smutne przygody kazał mu Apollo opiewać
w elegiach, obiecując za to sławę.
By ten program i jego wierne, jak zobaczymy, wykonanie nie
wydawał się koncepcyą czysto akademicką, teoretyczną, przypominam
ustęp z »Dziennika wojskowego z r. 1813« Kazimierza Brodzińskiego
(Arch. do dziejów lit. ośw. w Polsce, t. XII, 1910, str. 279). Ciągnąc
z armią księcia Józefa z Krakowa ku Śląskowi, odpoczywał Bro-
dziński 9 maja w jakiejś wiosce za Wadowicami. Na przechadzce
pod lasem przychodzi mu na myśl Wergiliuszowski Melibeusz (Ecl. I):
>My pola, my ojczyste rzucamy zagrody, / my wygnance... A my
pojdziem po Afrów tułać się krainie, / do Scytów lub gdzie Oax
rwie kretejskie skały, / gdzie Brytanów od świata dzielą morskie
wały. / Czy kiedy los dozwoli słodkiej nam pociechy / ujrzeć do-
mów ojczystych darniem kryte strzechy, / widzieć po długich latach
łanów naszych plony? /Srogi żołnierz te gnojne posiędzie zagony,/
pozbiera z naszej pracy żniwa już gotowe... / Gdzie nas przywiodły,
bracie, niezgody domowe!* — Otóż jak Brodziński uczucia i myśli,
wywołane krwawą rzeczywistością Napoleońską, wyraził cytatem
rzymskiego sielankopisa, tak Bando, który w roku 1809 miał może
dziesięć lat, opisywał wrażenia, odniesione pod wpływem tych sa-
Trzej poeci polsko-lacińscy z XIX wieku 19
mych wypadków, barwami, zaczerpniętemi z tej samej eklogi Wer-
giliusza.
Oto (Eleg. 6) człowiek, który wskutek wypadków wojennych
(w. 20) musi na zawsze opuścić ojczyznę i rodzinę i płynąć do Afryki
(w. 28), jak Wergiliuszowski Melibeusz (at nos hinc alii sitientes
ibimus Afros, Ecl. I 65). Odchodząc, a raczej odpływając, zasyła
ostatnie pozdrowienie ojczyźnie i domowi, miasteczku rodzinnemu
i jego otoczeniu. Na górze, wznoszącej się nad miasteczkiem, spo-
strzega biednego rybaka, który w promieniach zachodzącego słońca
suszy swoje sieci, pośpiewując przytem wesoło, uprzytomnia sobie,
jaka radość czeka tego biedaka w domu ze strony dzieci i żony
i z losem jego, zostającego w ojczyźnie i w rodzinie, porównuje los
swój, wygnańca. — I nowa fala wzruszenia zalewa mu duszę, jeszcze
raz wspomina o dzieciach, penatach (ąueis pius heu! frustra thura
precesąue dedi), mieście rodzinnem, wspomina o łąkach i źródłach.
nad któremi się bawił i śpiewał, o gaju, gdzie jako chłopiec zbierał
fiołki i lilie, o wiernych towarzyszach i o żonie, ukochanej przez
wiele lat. — Rzeczom, które musi opuścić, przeciwstawia kraj, do
którego zmierza. Jest to ziemia płoną, nieuprawna, piaszczysta, go-
rąca, pełna dzikich zwierząt. Tam będzie dzień i noc narzekał na
swój los, tam przyjdzie na niego starość, tam rozmyślać będzie o tem,
co stracił: »Dura infelici memoratio prisca bonorum est« l. Oby tylko
śmierć przyszła szybko po niego i wyzwoliła go z cierpień: »In pa-
tria ąuoniam non possura vivere cara. / vivere iam nolo; sit mihi
posse mori«. Najokropniejsze to, że popioły jego spoczną w barba-
rzyńskiej ziemi. — Z ostatniego ustępu dowiadujemy się, że wygna-
niec rozwodził swe żale na pokładzie odpływającego okrętu: Już
zniknęły mu z przed oczu dachy, świątynie i wieże, już ginie brzeg,
a zapłakane oko widzi tylko wodę i niebo.
Wolelibyśmy, by w tej elegii żegnał się z ojczyzną Polak, żoł-
nierz Napoleoński, odpływający do Egiptu lub na St. Domingo, ale
i tak musimy przyznać, że utajone wspomnienie o tych niedawnych,
a tak bliskich autorowi żołnierzach-tułaczach ogrzało nieco sztywny
konwencyonalizm motywów Wergiliusza, Horacyusza i Owidyusza.
Natomiast akademickiem naśladownictwem listów z wygnania Owi-
dyusza jest Elegia 7 (Exul coniugi), zawierająca zapewnienia dozgon-
nej pamięci i miłości; żal z tego powodu, że wygnaniec nie umarł
1 Może echo Dantejskiego: Nessun maggior dolore etc.
2*
20 Tadeusz Sinko
w dniu rozstania się z żoną: Lepiej umrzeć naraz, jak umierać po
trochu. Smutne dni i noce wypełnia wygnaniec rozpamiętywaniem
o żonie, której obraz zawsze unosi się przed jego oczami; słodyczy
chwil wspólnie z nią spędzonych nie zapomni nawet, gdy napije się
z Lete: >Non ego, si immemoris biberemns pocula Lethes, / excidere
haec nostro pectore posse putem* \ Ale szczęście przeminęło, wygna-
niec tuła się po obcych lądach i morzach. Chciałby mieć teraz skrzy-
dlate smoki Medei czy Hekaty, by na nich wznieść się w powietrze
i polecieć do ojczyzny i swoich, a jeśli to niemożliwe, to chciałby,
by straszne jego cierpienia zakończyła śmierć.
Temat przymusowego opuszczenia ojcowizny i ojczyzny opra-
cowuje Bando po raz drugi (Ecloga 1) we formie Weigdiuszowskiej
eklogi: Do Korydona. który stawi człowieka żyjącego zdała od wo-
jen i ich następstw, jak wypędzenie z domu i ojczyzny, przybywa
przyjaciel Tytyrus, opowiada, że i jego nieprzyjaciel wypędził z oj-
cowskiej zagrody i uczynił bezdomnym wygnańcem. Tytyrus resztę
życia pragnie spędzić razem z przyjacielem i dzielić z nim wspólny
los, na co się Korydon zgadza z radością, a równocześnie prosi
o relacyę katastrofy. Tytyrus opowiada więc. jak mu zwycięski wróg
dobytek zrabował, chatę spalił, a jego wypędził: »Iam tacuere ca-
nes, reqniescebanique coloni. nocturnosąue regebat equos Hecate
taciturna«, gdy Tytyrowi udało się przez gęsty las umknąć przed
nieprzyjacielem. — Opowieść przerywa huk bębnów, wrzawa trąbek:
» Tym pana dant strepitum. reboant iam classica rauca, / en ferus
hostis adest altis cum turribus. Eheu!« Przyjaciele uciekają, Kory-
don zasyła ostatnie pozdrowienie polom i łąkom i wybiera się z przy-
jacielem do — Afrów, chytrych Persów lub dalekich Arabów.
W ten sposóo spełnił Bando dwa punkty z programu, poda-
nego mu przez Apollina. Pozostał (El. I w. 21 n.) »...iuvenis, late
raoestis loca ąuestibus implens*. który, »dilecti a patris funere moe-
stus abit*. Ten temat traktuje poeta w elegii trzeciej, poświęconej
►Manibus patris«. Zaczyna od ogólnych refleksyi o nieuniknionej
śmierci, od której nie wybawi ani bogactwo, ani siła, ani geniusz,
ani pobożność: »0mne profanat enim mors yiolenta sacrum. / Ecce
Pater carus. nulli pietate secundus, nunc iacet in tacito, corpus
inane. solo«. Ten fakt wydziera z piersi poety szereg pytań, stre-
1 Bando nie zapomniał Schillerowskich słów żegnającego się z żoną He-
ktora: Hektors Liebe stirbt in Lethe nicht!
Trzej poeci polsko-łacińscy z XIX wieku 21
szczających się w okrzyku: »Nilne igitur nostri post ultima fata peren-
nat? / Annę igitur toti pulvis et umbra sumus?«. — Odpowiedź na
te pytania i ukojenie znajduje w nauce Chrystusa, który dał nam
nadzieję życia pozagrobowego. W niebie poeta zobaczy się znów z oj-
cem, któremu zawdzięcza swój talent i cnoty; dopóki zaś żyje, bę-
dzie zawsze (na wiosnę, w lecie, w jesieni, w zimi-) o nim wspo-
minał, a podziękuje mu aż w n ebie. — Rzecz cała jest tak konwen-
cyonalna, że niepodobna rozstrzygnąć, czy Bando lamentuje po śmierci
własnego ojca, czy też pisze zadanie na temat śmierci jakiegokol-
wiek ojca. Nie potrafi się też zdobyć na szczersze akcenty, gdy opła-
kuje śmierć księcia Józefa Poniatowskiego (El. 2): Po zwykłej inwo-
kacyi do Elegii następuje opis rzeki Sali i przypomnienie tryumfów
Bolesława Chrobrego t;«m odniesiomch. Wzn wił je Poniatowski,
walcząc nad sąsiednią Eisterą i ginąc w niej. Ojciec Ocean powinien
ją za to ukarać, powinny w nit j uróść góry, woda powinna wyschnąć.
Polska opłakuje zmarłego, jak matka syna, i strzeże jego smutnego
grobu. Ale prócz popiołów zo-tała po bohaterze nieśmiertelna sława.
Nad grobem wodza stoją jego żołnierze, rozpamiętują czyny pod nim
dokonane i wyrażają nauzieię, że jeśli w człowieku jest coś więcej,
niż cień i popiół, to Jowisz na czworoprzężnym rydwanie zabierze
sarmackiego Alcydę miedzv błyszczące gwiazdy.
Na szczersze tony zdobywa się Bmdo, gdy własne opowiada
przeżycia. Oto cmentarz wiejski (El. 5, Manibus rusticorum). Raczy
rydwan Febusa zmywa już czerwone nurze, a Słońce zdejmuje z pur-
purowych koni krzywe jarzma; już szybkim biegiem spieszą pod
wiejski dach bydlęta, pasące się w porach i wełnonośne stada: »Iam-
que tenent tacitas sacrata silentia sikas. / omniaąue in campis iam
taciturna silent«. Ciszę przerywa tylko cykanie świerszczy i hukanie
puszczyka. W taki wieczór błądzi poeta po samotnem ustroniu. —
Zachodzi na wiejski cmenUrz, zaro-ly drzewami, otoczony żywym
płotem. Gdy chowano spoczywających tam zmarłych, nie grały im
smutne trąby, nie było żadnych uroczystości, jak na grobie niema
żadnego marmuru. Ale ta ziemia wiejska użycza znużonym człon-
kom świętego spokoju. Nie będzie ich już wzywał do nowej pracy
ptak, który czujnem gaidłem wywołuje dzień; nie będzie ich nękał
przez ociężałe dni niezmierzony szeieg twardych prac; ojciec nie
będzie odbierał pocałunków dzieci, matka nie będzie dzieci nosiła
na kwiecistą łąkę, chłopiec nie będzie śpiewał, tańczył, cieszył się
pawiem piórkiem, dziewczynka nie będzie zbierać do koszyczka
22 Tadeusz Sinko
fiołków i lilij: »Sedibus obscuris iam tempus in omne ąuiescit / turba
colonorum candida (czy condita?) pace sacra «. — Ta wymienia poeta
wiejskie zajęcia i prace, a od nich zwraca się niespodziewanie do
człowieka pysznego z wezwaniem, by przestał naśmiewać się z brze-
mienia ubóstwa, które uciska niezasłużenie ludzi. Śmierć zrówna
bogacza z biedakiem, po żadnym nic nie zostanie. Jedynie pieśni,
jedynie płody talentu unikają śmierci. Może i na cmentarzu wiej-
skim spoczywa niejeden niepoznany geniusz. Gdyby ich za życia
zrównano wobec prawa z innymi, to kraj dziś możeby kwitnął, mo-
rza nie byłyby pełne rozbitków, pola nie byłyby pokryte kośćmi!
Głupiec niech gardzi chłopami, poeta ceni ich cnoty, zapewniające
im zbawienie wieczne. — A może i ja wnet umrę. spocznę pod taką
samą mogiłą, tak samo zgniję i będę zapomniany? zapytuje się poeta.
Może jaki krewny lub przyjaciel przyjdzie nad mój grób, ustroi go
kwiatami, zapłacze i odczyta napis o cnotliwym młodzieńcu, który
wcześnie piął się na Helikon, ale bieda doprowadziła go do bezczyn-
nego (pod względem literackim) życia i pogrążyła w niesławie.
Tak po swojem ubóstwie nie spodziewał się Bando wiele w swej
karyerze literackiej. Zato ubóstwo poprzestających na małem wie-
śniaków wydawało mu się godnem osobnej pochwały (El. 4, Pau-
pertas celebratur). Wieśniak chwali swe skromne stosunki, nazywa
ubóstwo strażnikiem cnót i przyjacielem wstydu, wymienia swe go-
spodarskie zajęcia, urozmaicone służbą Bakchusa i Wenery, sądzi,
że ubóstwo jest bezpieczniejsze niż bogactwo, które narażone jest na
większe zmiany i ciosy losu, a zmarłemu i tak na nic się nie zda.
Opisem przeprawy zmarłych przez Acheront i pośmiertnego sądu
kończy się ta elegia, treścią raczej satyry Persiusa, Juwenalisa i Lu-
kiana przypominająca. Jest ona oczywiście waryacyą na temat Wer-
giliuszowskich Laudes vitae rusticae (Georg. II 458 nn), ale łączy się
także z tą reakcyą uczuciową, która ze wstrętu do ciągłych wojen
i przewrotów wydała u nas idylliczność choćby tylko artylerzystów
Napoleońskich, Reklewskiego i Brodzińskiego. I Brodziński podczas
marszu wojennego popada w > romansowe marzenia* (Archiwum j.
w. str. 281): >0 wy, szczęśliwi wieśniacy! / Gdybym ja miał chatkę
z wami, / Obudzaliby mię ptacy / Chodzić co rano do pracy /
Z wypoczętymi wołkami i t. d.«.
Bando nietylko tęsknił za życiem na wsi, ale prawdopodobnie,
jako syn biednego chłopa, znał je dobrze Ta znajomość połączona
z poczuciem stylu, wykształconem na Wergiliuszu, ale i Gessnerze,
Trzej poeci polsko-Jacińscy z XIX wieku 23
wydała wdzięczny obrazek dramatyczny (Ecloga 2), przypominający
osnową Goethego: Die Launen des Verliebten: 0 wschodzie słońca,
po rosie, spotyka pasterz Melibeusz pasterkę Amaryllis, która zapła-
kana, z obnażoną piersią, z rozpuszczonymi włosami biegnie w stronę
lasu, bije się w piersi i wzywa na pomoc bogów. Zapytana przez
Melibeusza o przyczynę takiego stanu i zachowania się, objaśnia, że
nieuleczalna rana serdeczna pogrąża ją w łzach i smutku. Meli-
beusz sądzi, że smutek nie na czasie, gdy cała wieś przygotowuje
się do radosnego obchodu na cześć opiekuna owiec i owczarków,
Pana, i radby Amaryllidę widzieć w gronie świętujących dziewcząt.
Ale ona nie potrafi udawać wesołości. Tak ciężko ją zasmucił uko-
chany Dafnis, nie przychodząc na umówioną schadzkę wczorajszego
wieczora. Dotychczas nigdy się nawet nie spóźnił. Widocznie albo
zachorował, albo pogonił za wilkiem, który mu porwał jagnię. —
Przypuszczenia te obala Melibeusz doniesieniem, że właśnie wczoraj
wieczór widział Dafnisa, jak wesoło z wiankiem w ręku dokądś
spieszył. — To wystarcza Amaryllidzie, by uwierzyła, że Dafnis ją
porzucił, skoro ani na schadzkę nie przyszedł, ani nie przyniósł jej
wianka. Dawniej, to jej powtarzał: »Tu mihi sola places; praeter
te nulla puella / dulcia vincla mihi inicieU. Teraz ją opuścił, wido-
cznie już mu się nie podoba, widocznie poszukał sobie innej, ła-
dniejszej. Do niej to poszedł wczoraj wieczór, jej zaniósł kwiatki.
Opuszczona życzy sobie, by ją ziemia pochłonęła, by ją piorun za-
bił, bo bez miłości Dafnisa żyć nie potrafi. Ale niechaj równocześnie
bogowie ukarzą wiarołomcę. — Próżno Melibeusz pociesza zrozpa-
czoną, poddając jej myśl, że owe obawy o Dafnisa może bezpod-
stawne. — Ona rozpamiętuje minione szczęście. Spodziewała się
najszczęśliwszego pożycia z Dafnisem, gdy raz widziała pieszczące
się gołąbki. One zdrady nie znają, miłość ich zawsze jest delikatna
i słodka. — I nasza taka zawsze będzie, oświadcza, podejmując
ostatnie posłyszane słowa, nadchodzący Dafnis, i my aż do późnej
starości tak żyć i kochać się będziemy. Oto przynoszę ci wianki
w dowód miłości. Ale co znaczą twe łzy? Twe rozpuszczone wło-
sy? — Amaryllis opowiada, jak przedtem Melibeuszowi, o niedotrzy-
manej schadzce i swych czarnych przypuszczeniach. Ale teraz już
wszystko dobrze, gdy ogląda znów Dafnisa, pamiętającego o niej
i wesołego. — Nowe zapewnienia miłości ze strony Dafnisa i zapro-
szenie ze strony Melibeusza, by pogodzeni kochankowie wzięli udział
w święcie Pana.
24 Tadeusz Sinko
I Teokryt i Wergiliusz wypełniają swe idylle i mimy rado-
ściami, a zwłaszcza rozpaczami zakochanych, ale żaden z nich nie
zdobył się na tak dramatyczną akcyę, taką gradacyę uczuć, żaden
z nich nie potrafił w 100 wierszach zamknąć caiej komedyi pastoralnej,
a raczej tego, co Niemcy »Schaferspiel« nazywają. Pastorałka Banda
napisana po polsku, godnieby stanąć mogła obok »Laury i Filona«
Karpińskiego. Łacina jej, jak i innych omówionych utworów, świad-
czy o wielkiem opanowaniu formy u młodego filologa.
Na polu liryki nie kazał Apollo szukać młodemu poecie sławy.
To też zachowane ody (w liczbie siedmiu) i treścią i formą świad-
czą, że powstały wbrew woli Apollina i Muz. Wslępna oda do króla
polskiego, cesarza Aleksandra, ujęta jest w strofy Archilochijskie (t.
zw. pierwsze, jak Hor. carm. IV 7), a zawiera szumną inwokacyę
do Apollina, krótki opis czynów wojennych Aleksandra Macedoń-
skiego, a po przejściu: »Tu maior es illo! / Te meliora iuvant« opi-
sanie błogich skutków pokoju, przyniesionego światu przez cesarza.
Konkluzya: »Gaudeat heroum qui vult cognomine Magni, / Maximus
esto Tibi«. — Odę do ministra oświaty, Stanisława Potockiego, ubiera
w formę strofy archilochijskiej, zwanej drugą (jak Hor. epod. 13)
i opowiada w niej pielgrzymowi, że tu, gdzie dziś błyszczą przy-
bytki Muz, były niedawno zgliszcza i pożogi. Wzniesienie wspania-
łych gmachów i wprowadzenie do nich Muz jest dziełem Potockiego,
którego młodzież powinna wielbić jak Boga (Hunc celtbrate Deum).
Chciał to uczynić i poeta, ale wstrzymał go od tego Apollo »tam
parva ne immensum darem / vela per oceanum*. — W odzie (3) do
profesora łaciny Zinserlinga, pod którego przewodnictwem rzymska
Muza wraca do Polski, parafrazuje w metrum alcejskiem pierwszą
pieśń pierwszej księgi Horacego. — W tern samem metrum sławi
(oda 4) sprawiedliwość sędziego apelacyjnego (a zarazem profesora
uniwersytetu) Urmowskiego, który tak dobrze wpływa na przestęp-
ców, że niedowiarek, oszust, rozbójnik chodzi gorliwie do kościoła
>et mollit aversos penates / thure sacro precibusąue blandis«. Ten
Urmowski był dobroczyńcą poety, jemu też dedykuje swój zbiorek
w bardzo udanej elegii następującej treści: Gdybym był pasterzem,
składałbym ci na ofiarę tłuste sztuki bydła; gdybym był rolnikiem,
ofiarowałbym ci pierwsze plony i kwiaty; gdybym był myśliwym,
przynosiłbym ci ubitą zwierzynę: »Ast ego non habeo errantes in
montibus agnas, / nec largas niesses fert raihi pinguis humus, / nec
mea dextra valet telis nec arundine acuta. / Nilne offerre tibi mens
Trzej poeci polsko-łacińscy z XIX wieku 25
mea grata potest? / Pierios habeo cantus citharamąue sonantem; /
quos cecini versus, Vir venerande feram«. Trudno odmówić wdzięku
tej waryacyi na temat Horacy uszowskiego: Donarem pateras (carm.
IV, 8).
Trzy pozostałe ody zwrócone są do przyjaciół. Aleksandra Ko-
mara prosi w safickich strofach (o. 5), by go z gaju, gdzie zdała od
trosk i hałasów składa wiersze, nie wywoływał na zabawy3; Hen-
rykowi Geysmerowi (o. 6) przypomina w strofach alkmańskich, że
»aufugit irreparabile temj»us«, illustruje to przebiegiem pór roku
i ludzkiego życia i radzi za młodu ćwiczyć się w pisaniu wierszy,
by po śmierci pozostała sława; wreszcie (o. 7) Aleksandrowi Thisemu
dowodzi (w strofie asklep. trzeciej) na przykładach historyczny< h
zmienności losu, której ten tylko uniknie, kto, jak Bias, całe swe
mienie nosi ze sobą.
Ostatni z polsko-łacińskich Horacyańczyków ostatnie też mię-
dzy nimi zajmuje miejsce, nie dorównując nawet Konarskiemu czy
Leśniewskiemu, by nie wspominać o dawniejszych naśladowcach Sar-
biewskiego, jak Inez, Kanon i inni. Ale jako elegik godzien stan;;ć
choćby tylko obok Kniaźnina, godnie zamyka szereg elegików. tak
chlubnie rozpoczęty przez Janickiego.
Przypadek zrządził, że prócz świeckiego księdza (Dubiecki)
i świeckieuo humanisty (Bando) także Jezuici i Pijarzy, którzy
w w. XVIII prym dzierżyli na Parnasie, i w wieku XIX po raz osta-
tni przychodzą do głosu: Poł« cki Jezuita, Nikodem Muśnicki ogło-
sił w Dzienniku połockim (I, 1818): De Christi ab inferis reditu poema,
podejmując temat Pawła z Krosna, traktowany w Sapphicon de in-
ferorum vastatione z r. 1514; a eks-pijar Antoni Moszyński ze-
brał swe panegiryki na cześć biskupa wileńskiego w maleńkim Ma-
nipulus carminum (Wilno, 1853, stron 11). Wreszcie przypadkowy
epilog do całej poezyi pol-ko-łacińskiej stanowią wydane w Tarno-
wie w r. 1868 (Tomus I, str. 71. Impensis auctori>) Carmina [quae]
composuit et permultis versibus celeberrimorum antiquorum poetarum
ornavit Joannes Neniczka, caes. reg. Iudex Districtus Zassovien-
sis. Eoilog to prawie komiczny, jak dramat satyrowy po tragedyi,
nie dlatego, jakoby pan sędzia powiatowy miał choć odrobinę hu-
moru naturalnego (przecież traktuje przedmioty bardzo poważne —
1 Nie notujemy ani tu ani indziej licznych reminiscencyi z Horacyusza,
bo te chyba każdemu filologowi same się nasuną.
26 Tadeusz Sinko
bardzo poważnie), ale przez humor mimowolny. Nazwisko wskazuje
na pochodzenie czeskie i każe się domyślać w Neniczce jednego
z licznych w dobie germanizacyjnej urzędników, importowanych do
Galicyi z Czech. Ponieważ jednak, jak potwierdzają świadkowie,
którzy go pamiętają jeszcze z Tarnowa, Neniczka się zupełnie u nas
zaaklimatyzował i założył polską rodzinę, wolno go zaliczyć między
poetów łacińsko-polskich. Wychował on się widocznie w jakimś kla-
sztorze, gdzie około r. 1830 uczono robić wiersze łacińskie, skoro
jeszcze na starość umiał układać jakie takie heksametry na temat
grzechu pierworodnego (De primis parentibus, 288 hex, podzielonych
na 9 rozdziałów z prologiem i epilogiem), dzieła odkupienia (Zacha-
rias, Crux, 202 hex), pisać elegie o 7 prośbach modlitwy pańskiej
(Oratio Dominica, 7 elegii z prologiem i epilogiem), parafrazować
>Zdrowaś« (Salutatio angelica, 62 hex) i Wierzę (Symbolum aposto-
licum w 12 ustępach heksametrycznych). Opracowanie historyi bi-
blijnej, dokonane w wierszu i frazeologii rzymskich epików, zwła-
szcza Wergiliusza, nie może się wprawdzie równać z metrycznem
przedstawieniem Nowego Testamentu przez Hiszpana Juwenkusa
z czasów cesarza Konstantyna, ale gdyby nie było, jak jest, naszpi-
kowane błędami typograficznemi, nie możnaby mu było odmówić
pewnej potoczystości. Biblii zawdzięcza autor tylko ogólną treść,
szczegóły sam wymyśla, ewentualnie powtarza za apokryfami. Oto.
jak wyglądali pierwsi rodzice (str. 14):
Non roseis venit umbra genis et nulla lanugo.
In blanda facie vernabant dulcia mała,
Et geminum frontis micat ignea lumina sidus.
Oris multus honor, facundia magna, maiestas,
Eximii fuerant generosi corporis arius.
Forma placet niveusque color flavique capilli.
Os humerosąue Deo similis, praeclarus munere formae,
Semper vivax fuerat. nullo periturus in aevo. —
Sponsa fuit compar, similis probitate marito.
Coniunx grata viro. multos dilecta per annos.
Insignis facie. formosis pectore marnmis,
Dedita blanditiis. curandae dedite formae,
Et decus egregiae formae superaverat omnes.
Haec fuit marito ex usu junctissima longo
Mixtaque blanditiis puerilibus oscula iungens.
Nie przytaczamy opisu raju, niby klasycznego Elysium, ani
opisu węża, bo podane wiersze wystarczą jako próbka formy Ne-
niczki, a zarazem dowód, że nie fantazya wyposażała biblijne przed-
Trzej poeci polsko-lacińscy z XIX wieku 27
mioty w szczegóły, lecz pamięć, oblepiająca je klasycznemi fraze-
sami i hemistychiami, nieraz bez względu na treść. Tak n. p. wiersz:
*dedita blanditiis, curandae dedita formae* bardziej licuje z rzym-
ską heterą, niż z matką rodzaju ludzkiego. Czasami jednak zdobywa
się i na inwencyę motywów. Tak wąż kusiciel opowiada, że w ciem-
nej nocy widział, jak złotowłosy Gabryel zrywał słodkie jabłka z za-
kazanego drzewa i zanosił je w fałdach szaty Bogu Ojcu. Albo Ewa,
mając ochotę na owoc zakazany, mówi: »Et rapido stimulor quam
nunąuam corporis oestro. / Deliciae inficiunt animum praecepsąue
cupido . . . / Tuąue et mi consors dubiis ne defice rebus, / Hic atąue
hac poteris mecum reąuiescere nocte, / Basia pressa meo niveo con-
iungere collo...«. Trudno w takich szczegółach nie widzieć braku
wszelkiego smaku i taktu, skoro Neniczka nie miał bynajmniej za-
miaru parodyować historyi biblijnej.
Parafraza modlitw (Preces christianae correctae), napisana we-
dług zapewnienia autora »ante bellum borussiacum et italum 1866*
przypomina poniekąd »Theomusa sive doctrina fidei Christianae <
Stanisława Lubomirskiego, ale przewyższa ją gadatliwością. Tak
modląc się o przyjście królestwa Bożego, woła: >Sperne voluptates,
nocet empta dolore voluptas, / Corporis infamis cernitur atra lues! /
Aspice florentes luxus quas verterat urbes, / Hos tulit fructus per-
dita luxuries...« Podobnie gromi przy sposobności i bez sposobności
inne grzechy, przeplatając swe kazanie sentencyami, głównie z Owi-
dyusza czerpanemi. Jak zaś dumny był z takich centonów, o tern
świadczy umieszczone w tytule zbiorku zdanie, ze pieśni ^permultis
versibus celeberrimorum antiąuorum poetarum ornavit«.
Jako prawy c. k. biurokrata, Neniczka uderza także w strunę
lojalności i nie tylko modli się za cesarza przed wojną pruską i wło-
ską (str. 9). ale także planuje poemat o śmierci cesarza Meksyku,
Maksymiliana. Napisał tylko 16 hexametrów, dalszy ciąg zapowie-
dział w tomie — odrazu trzecim, bo drugi miała wypełnić pieśń
»De Joannę Baptista et Salvatore Magno Jesu Chnsto*. Niestety
>durus labor officiorum / cogit et impellit suaves abrumpere cantus<
(str. 60).
Szkoda, że taki oryginał o sobie samym nie napisał więcej,
jak kilka nic prawie nie mówiących wierszy. Przy objęciu urzędu
sędziowskiego sławi w elegii Sprawiedliwość. Przytem tak określa
sprawiedliwego (str. 34): »Iustus homo est, qui recta colit, sine cri-
mine vivit, / Et paret monitus principis imperio*. Zawód
28 Tadeusz Sinko
sędziowski jednak mu się nie podobał, jak wynika z wiersza p. t.:
»Meum optarium* (str. 7). Wolałby być księdzem, a że to już nie-
możliwe, rolnikiem na ojczystej grzędzie. — W dostatki ziemskie nie
opływał, ale pocieszał się, że bogacz nigdy nie czuje się szczęśliwym
(Dives, str. 11), natomiast ubóstwo jest matką wielu cnót (Paupertas,
str. 5). Ciekawy jest wiersz do jakiegoś nieprzyjaciela (Inimico, str. 70),
który się cieszył z powodu dyscyplinarnego przeniesienia Neniczki
do Zasowa. Pan sędzia twierdzi: »Est mea culpa levis«. zwraca
uwagę na niestałość losu, który łatwo może nieszczęściem dotknąć
i urągającego, i tak kończy: >Posse puta fieri, veniam nuni dante
Ministro. / ut videas vultus tristis ab arte meos«. — W dwóch po-
czątkowych wierszach, zwróconych do czytelnika, daje Neniczka
świadectwo, że poza heksametrem i pentametrem innych form i miar
używać nie umiał i tworzył dziwadła metryczne w rodzaju tym:
>Portat lectori salutem / Aurorae roseis libelius / Ścriptus in undis«.
Takiego »poete« postawił przypadek na końcu szeregu naszych
wierszopisów łacińskich. Po Neniczce notuje bibliografia jeszcze kil-
kunastu autorów wierszy ulotnych, poświęconych z powodu rozmai-
tych jubileuszów, cesarzowi, papieżowi, biskupom i innym dostojni-
kom. Obok konwencyonalnych panegiryków. znajdzie się czasem
i humorystyczny wiersz okolicznościowy, ujęty w średniowieczne
rytmy i rymy. Nawet w XX w. przynosi n. p. » Gazeta Kościelna* od
czasu do czasu łacińską odę czy poemat jakiego księdza. Ale zdaje
się, że niema dziś na ziemiach polskich nikogo, ktoby mógł stanąć
do amsterdamskiego konkursu poetyckiego imienia Hoeuffta, nikogo,
ktoby umiał pisać takie wiersze łacińskie, jak w wieku XIX papież
Leon XIII, lub szwajcarski Jezuita, Piotr Esseiwa. Mamy za to ta-
kiego poetę greckiego, jakim inne kraje (oczywiście po za Grecyą)
pochlubić sie nie mogą.
O PEWNEM ZAGADNIENIU
KINETYCZNEJ TEORYI ROZTWORÓW
napisał
MARYAN SMOLUCHOWSKI.
Smoluchowski.
Jako podstawę teoryi roztworów przyjmujemy dzisiaj powsze-
chnie tę zasadę, że drobiny ciała rozpuszczonego zachowują się
w roztworze zupełnie analogicznie jak drobiny gazu, to jest że po-
siadają tę samą energię kinetyczną, jakąby w tejże temperaturze
musiały posiadać drobiny gazu, a wskutek tego że wywierają —
przynajmniej w roztworach rozrzedzonych — ciśnienie osmotyczne
ściśle zgodne z prawem Boyle Charlesa. charakterystycznym dla ga-
zów. Twierdzenie o tej analogii, o ile ona się wyraża w tej prawi-
dłowości ciśnienia osmotycznego, zostało pierwszy raz jasno sformu
łowane w słynnych pracach Van fHoffa (1885), ale podstawowa
myśl, odnosząca się do energii kinetycznej, jest już implicite zawarta
w dawno wypowiedzianem twierdzeniu Maxwella 1 »o ekwipartycyi
energii* w systemach mechanicznych.
Na tej samej zasadzie oparli Einstein oraz autor niniejszej
pracy teoryę ruchów Browna 2, tłómacząc owe drobne ruchy, wyko-
nywane bezustannie przez mikroskopijnie małe cząstki w cieczach
zawieszone, jako widoczny objaw ruchów » drobinowych «, i wypro-
wadzając na tej podstawie pewne wzory ilościowe, których stwier-
dzenie doświadczalne uważa się dziś za jeden z najwięcej przeko-
nywujących dowodów teoryi kinetycznej.
Dziwna rzecz, że nikt dotychczas nie podniósł przeciwko tym
teoryom pewnego zarzutu, łatwo się nasuwającego każdemu, co się
zajmował hydrodynamiką teoretyczną, mianowicie, że energia kine-
tyczna ciała poruszającego się w środowisku ciekłem zależy nie tylko
od masy tego ciała i jego prędkości, ale także od rodzaju tej cieczy.
Już w r. 1833 Green3 obliczył oddziaływanie ciekłego ośrodka
1 Maxwell, Coli. Works I p. 378, II p. 713.
» Einstein, Ann. d. Phys. 17 p. 549 (1905); 19 p. 371 (1906); Zeitschr.
f. Elektroch. 1908 p. 235. Smoluchowski, Ann. d. Phys. 21 p. 756 (1906); 25
p. 205 (1908).
8 Green, Researches on the Vibrations of Pendulums in Fluid Media Tr.
R. S. Edinb. 1838.
4 Maryan Smoluchowski
na ruch wahadła, później Stokes, Dirichlet, Clebsch * i inni uogólnili te
rozważania dla ciał o różnych postaciach oraz pod założeniem ruchów
dowolnych. Wynika z tych prac, że n. p. kula o objętości co. poru-
szająca się z daną prędkością C. wzbudza w otaczającym ośrodku
(o gęstości ę) prąd, którego energia kinetyczna wynosi — ^— . a jeżeli
ruch kuli jest niejednostajny, ośrodek ciekły oddziaływa na nią w taki
sposób, jak gdyby powiększał jej bezwładność; mianowicie pozorne
powiększenie masy kuli wynosi połowę masy cieczy przez nią wy-
top
partej, t. j. -£.
Dla ciał o innej postaci wynikają wartości odmienne, a w pe-
wnych wypadkach obecność środowiska powoduje także powstanie
momentów obrotowych.
A nawet wydrążenie w środowisku ciekłem będzie się tak po-
ruszać, jak gdyby posiadało masę bezwładną, z czego zrodziła się
jedna z licznych hipotez co do natury atomów, interpretująca je
jako >dziury w eterze*.
Wobec tych, żadnej wątpliwości nie podlegających wyników
hydrodynamiki teoretycznej zdawałoby się. że także wtedy, gdy cho-
dzi o owe ruchy Browna, cząstka zawieszona w cieczy tak się musi
poruszać, jak gdyby posiadała masę pozorną, większą od masy rze-
czywistej, a mianowicie w razie postaci kulistej: większą o połowę
masy cieczy wypartej. Założenie zasadnicze teoryi kinetycznej, że
energia kinetyczna ruchu postępowego takiej cząstki jest proporcyo-
nalna do temperatury bezwzględnej, musiałoby i nadal pozostać
ważnem, ale wynikałaby z niego mniejsza prędkość, niż bez obecności
ciekłego ośrodka, gdyż rozstrzygającą dla energii kinetycznej byłaby
wówczas nie masa rzeczywista cząstki, tylko jej masa pozorna.
Nie chodzi tu o drobne poprawki, tylko o zmiany bardzo zna-
czne. Stosując te rozważania n. p. do emulsyi gumigutty lub mas-
tyksu, którymi Perrin, Dąbrowski, Chaudesaigues posługiwali się
w swych pracach, stwierdzających słuszność kinetycznej teoryi ru-
chów Browna, mamy do czynienia z cząstkami o prawie tej samej
gęstości, co ciecz (woda) otaczająca. Musielibyśmy zatem przyjąć
masę pozorną półtora raza większą, niż masa rzeczywista, z czego
1 Patrz n. p. Lamb, Hydrodynamics p. 116.
O pewnem zagadnieniu kinetycznej teoryi roztworów
n
wynikałaby prędkość postępowa O w stosunku 1/ — = 08165 zmniej-
szona, w porównaniu z wartością, obliczoną bez uwzględnienia wpływu
ośrodka. Podobne wnioski dotyczą roztworów koloidalnych w rodzaju
białka, gumy i t. p., zawierających drobiny o ciężarze drobinowym,
kilka set albo kilka tysięcy razy większym od ciężaru drobinowego wody.
Wątpliwości nasuwają się jednak, czy wolno tę samą argu-
mentacyę w niezmienionej formie przenieść także na wypadek zwy-
kłych roztworów krystaloidalnych, w których drobiny rozpuszczal-
nika i ciała rozpuszczonego są wielkością sobie podobne. Pozorne
powiększenie masy cząstki zanurzonej pochodzi bowiem stąd, że
wywołuje ona w swem otoczeniu ruch wspólny środowiska, którego
bezwładność przy zmianie prędkości łączy się z bezwładnością cząstki
samej. Gdy jednak chodzi o jedne drobinę, poruszającą się między
innemi, mniej więcej tego samego rodzaju, nie można oczywiście
tych ostatnich uważać jako jednorodnego ośrodka ciekłego; ruch owej
drobiny nie wywoła wspólnego prądu całego otoczenia, gdyż ruchy
drobin otaczających będą w znacznej części niezależne.
Zapewne każdy chemik twierdzić będzie, że przedewszystkiem
już same doświadczenia dobrze znane dowodzą mylności tej hipo-
tezy o » pozornej masie hydrodynamicznej « drobin — przynajmniej
co się tyczy roztworów — gdyż ciężary drobinowe substancyi roz-
puszczonych, obliczone na podstawie zjawisk obniżenia temperatury
krzepnięcia i t. p., zgadzają się najzupełniej z liczbami, które innymi
sposobami dla nich znajdujemy i bynajmniej owego pozornego po-
większenia masy nie wykazują. Byłaby to jednak zbyt powierzcho-
wna argumentacya.
Wszystkie owe metody oznaczenia ciężaru drobinowego w roz-
tworach polegają pośrednio na pojęciu ciśnienia osmotycznego, wy-
wieranego przez drobiny substancyi rozpuszczonej. Otóż twierdzę, że
z teoryi kinetycznej musi wyniknąć zupełnie ta sama wartość ciśnie-
nia osmotycznego, niezależnie od tego, czy uznajemy istotnie ową hi-
potezę, czy też nie.
Mianowicie ciśnienie określone jest wzorem: p = -^nMC2, w któ-
rym M oznacza masę drobin substancyi rozpuszczonej, n ich liczbę
w jednostce objętości, a prędkość C wynika z warunku ekwiparty-
cyi energii: MC2 = mc2 = 2ad, w którym 0 oznacza temperaturę
bezwzględną, a spółezynnik a wynosi mniej więcej = 3-6 . 10 16.
g Maryan Smoluchowski
Jeżeli zaś uwzględnimy wpływ pozornej masy hydrodynamicznej, to
w jednem i drugiem równaniu musimy zastąpić rzeczywistą masę
drobin M przez ich pozorną i¥', co nie zmieni wzoru końcowego
dla ciśnienia osmotycznego, wynikającego przez eliminacyę wielkości
MC2 z obu tych równań. Na liczbę gramodrobin uwzględnienie masy
pozornej oczywiście wcale nie wpływa, więc też metody określenia
rzeczywistego ciężaru drobinowego pozostają ważne i uwzględnienie
pozornej masy hydrodynamicznej nic w tem nie zmieni.
W tej dziedzinie zatem doświadczenia nie mogą rozstrzygnąć
wypuszczonego zagadnienia, a co jeszcze ciekawsze, że to samo sto-
suje się rówmież do ruchów Browna i pokrewnych zjawisk. Czy po-
stępujemy drogą argumentacyi Einsteina, opartej na pojęciu ciśnienia
osmotycznego, czy też stosujemy metodę bezpośredniego obliczenia
przezemnie podaną, dochodzimy do tych samych końcowych wzo-
rów dla przesunięcia cząstek, dla rozdziału ich pod wpływem cięż-
kości, oraz dla spółczynnika dyfuzyi, niezależnie od przyjęcia owej
hipotezy. Zauważymy w ogóle, że nie posiadamy dotychczas sposobu
bezpośredniego określenia prędkości drobin w cieczach, a wszystkie
obliczenia polegają jedynie na zasadzie ekwipartycyi energii, dającej
nam wartość iloczynu MC2, ale nie jego pojedynczych czynników.
Nie mogąc zatem na podstawie dotychczasowych doświadczeń
rozstrzygnąć zagadnienia co do słuszności tej hipotezy, musimy się
starać wyrobić sobie sąd drogą teoretycznego rozumowania. W tej
mierze skłaniam się do zdania, że hipoteza > pozornej masy« nie
jest słuszna, i że dotychczasowe teorye są ważne w niezmienionej
formie.
Wywody Maxwella, odnoszące się do ekwipartycyi energii, nie
określają bliżej rodzaju systemów mechanicznych, do których ta
zasada się odnosi, powinny się zatem stosować równie dobrze do
cząstki otoczonej gazem, jak drobinami cieczy, jak nawet tworzącej
część ciała stałego. W każdym wypadku przeciętna energia kinety-
czna, przypadająca na ruch postępowy środka masy owej cząstki,
powinna być równa energii kinetycznej drobiny gazu, posiadającego
tę samą temperaturę, i przy tem wchodzi w rachubę wyłącznie rze-
czywista masa cząstki, bez względu na otoczenie. Gdyby rzeczywi-
ście istniały ciecze takie, jakiem i się zajmuje hydrodynamika teore-
tyczna, któreby się nie składały z oddzielnych drobin, tylko two-
rzyły płyn jednorodny, bezpośrednio przylegający do cząstek w nim
zawieszonych, cała sprawa przedstawiałaby się zupełnie inaczej.
O pewnem zagadnieniu kinetycznej teoryi roztworów 7
Wtedy każde przesunięcie, jakkolwiek małe, owej cząstki byłoby
koniecznie połączone z przesunięciem otaczającej cieczy, tworzącej
wówczas z nią jedne całość pod względem mechanicznym, więc
energia kinetyczna ruchu postępowego cząstki musiałaby też zawie-
rać człon, odnoszący się do »masy pozornej*.
W rzeczywistości zaś istnieje pewna swoboda ruchów wzglę-
dnych cząstki i otaczających drobin; spółrzędne tych drobin oraz
środka masy cząstki są spółrzędnemi niezależnie zmiennemi, mimo
ewentualnego istnienia między niemi sił przyciągających lub odpy-
chających i t. p.; dlatego też w zasadzie ekwipartycyi tylko rzeczy-
wista masa cząstki powinna wchodzić w rachubę.
Wynika z tego następujące, nieco paradoksalne, twierdzenie:
Wyobraźmy sobie dwa roztwory tej samej substancyi w dwóch
naczyniach o tej samej temperaturze; w pierwszem niech rozpu-
szczalnikiem będzie jakaś ciecz rzeczywista, o składzie drobinowym,
w drugiem ciecz » idealna «, tworząca ośrodek ciągły, jednorodny.
W takim razie drobiny owej substancyi w pierwszym roztworze
będą posiadać prędkość wynikającą z wzoru C= 1/ , zupełnie
\ M
niezależną od rodzaju owej cieczy, podczas gdy w drugim będą się
poruszać z prędkością mniejszą, zależną od gęstości cieczy:
'-K<
2ad
Możnaby a priori przypuścić, że ośrodek ciekły, składający się
z drobin oddzielnych, można stopniowo upodobnić coraz więcej do
cieczy idealnej, zmniejszając rozmiary drobin, a powiększając ich
liczbę i prędkość ich ruchów; tymczasem widzimy, że pod powyż-
szym względem zachodzi między nimi różnica zupełnie zasadnicza.
Wiadomo, że także inne paradoksy są związane z ową zasadą
ekwipartycyi energii. Tak n. p. stosunek ciepła właściwego przy sta-
łem ciśnieniu, a przy stałej objętości powinien na mocy tej zasady
wynosić k = lf , jeżeli drobiny gazu są ściśle kuliste, zaś h = lf
lub & = 1£, jeżeli choć najmniejsze istnieje zboczenie od kształtu
idealnie kulistego. Nie można zatem pod tym względem gazu o dro-
binach kulistych uważać za specyalny wypadek gazu o drobinach
elipsoidalnych, w których osi elipsoid są równe.
W podobnych wypadkach — jakich jeszcze niemało dałoby
się przytoczyć — można jednak obejść sprzeczność z zasadą: »na-
g Maryan Smoluchowski
tura non facit saltus« przez wprowadzenie » czasu relaksacyi«, który
w nich będzie wykazywać tylko różnice ilościowe, stopniowe. Para-
doksalność twierdzenia powyższego zaś jest wiele jaskrawsza i sta-
nowi zasadniczą różnicę cieczy > idealnej*, takiej, jaką się zajmuje
hydrodynamika klasyczna, a rzeczywistej cieczy, o składzie atomi-
stycznym.
Wobec tego, że powyższe, paradoksalne rozwiązanie poruszo-
nego tu zagadnienia opiera się wyłącznie na Maxwella wywodach
o ekwipartycyi energii, będących do dziś dnia jeszcze do pewnego
stopnia przedmiotem polemiki naukowej, byłoby oczywiście rzeczą
bardzo pożądaną, żeby można je poprzeć wynikami doświadczalnymi,
ale niestety nie widać na razie drogi, któraby ku temu mogła posłużyć.
SĄDY PRZYSIĘGŁYCH I SĄDY ŁAWNICZE
napisał
PIOTR STEBELSKI.
Stebelski.
I.
Jak wiadomo, Austrya znajduje się w przededniu stworzenia
pomnikowej pracy kodyfikacyjnej. Jeżeli pewne enuncyacye naszej
najwyższej administracyi sądowej można wziąć na seryo, to zdaje
się, że tak dawno wyczekiwana reforma materyalnego ustawodawstwa
karnego przybierze w niedalekiej przyszłości wyraźniejsze kształty,
i może post tot discrimina rerum powitamy ostatecznie dzieło, mające
za sobą, powiedzmy otwarcie, nie bardzo nęcącą i interesującą historyę.
A może i obecny nasz optymizm jest zwodniczy?
Habent sua fata libelli.
Lat pięćdziesiąt mija, odkąd pierwszy projekt, reformujący obe-
cną ustawę karną, ujrzał światło dzienne. Nie jest to wdzięcznem
zadaniem, a powiedzmy wprost jest nużącem, przedstawiać genezę
tych licznych projektów, jakie począwszy od roku 1861 pojawiają
się, będących chyba wymownem świadectwem nieudolności w stwo-
rzeniu nowego dzieła kodyfikacyjnego. Niemal każdy minister spra-
wiedliwości rozpoczynał swe rządy, inaugurując reformę i ambi-
cyonując, aby nazwisko jego znalazło się umieszczone na nowym
projekcie, i z góry, rzec można, przystępował do tego z niewiarą
w powodzenie. Nad każdym nowym projektem zawisł fatalizm, że
stał się przestarzałym, zanim prace, podjęte przez powołane czynniki,
ukończone zostały.
W dobie tych prac rozpoczął się w nauce prawa karnego okres
fermentacyi i przesilenia. Nowe doktryny, zasilone zdobyczami nauk
przyrodniczych i społecznych, wywołały ten prąd ewolucyjny, wobec
którego runąć muszą dawniejsze instytucye prawne. Przyszła spra-
wiedliwość karna postępować ma odmiennemi torami. Wielkie zaga-
dnienia prawa karnego mają być rozwiązywane na innych podsta-
wach, niż je rozwiązuje dzisiejsza apryorystyczna jurysprudencya
klasyczna. A jednem z haseł, wywieszonych na sztandarze tych no-
1*
4 Piotr Stebelski
wych szermierzy, jest celowe zorganizowanie walki z przestępstwem
i obrona społeczeństwa zagrożonego w swych podstawach.
Kodeks obecny, będący poprawną edycyą kodeksu z r. 1803,
a mający za sobą przeszło wiekową tradycyę, hołdujący zasadzie
bezwzględnego odwetu, stał się już dawno anachronizmem. Zaczęto
posiłkować się przeróżnemi nowelami, środkiem, jak wiadomo, z na-
tury swej połowicznym i odbierającym danemu ustawodawstwu
cechę jednolitości.
Wszelka reforma, któraby negowała postulaty nowych kierun-
ków, wprowadzonych gdzieindziej z pomyślnymi wynikami, nie sta-
nęłaby na wysokości swego zadania i staćby się musiała bezcelową.
Rutyna, tradycya ustąpić muszą przed nowymi ożywczymi pier-
wiastkami.
Z tymi prądami liczyć się musieli redaktorowie najnowszego
projektu, porzucając dawne utarte szlaki i wyprowadzając instytu-
cye wypielęgnowane na gruncie nowych idei.
Czy jednak nie ulękli się i nie stanęli na drodze połowicznej,
czy zdołano zwalczyć zakorzenione poglądy i czy stworzono pracę
na wskroś jednolitą?
Na to pytanie odpowiedzieć wypadnie chyba przecząco. Jest
pewna połowiczność i chwiejność, targowanie się o zasady kierujące,
koncesye na każdym kroku, lękliwość przed wszechwładzą sędziow-
ską i obawa, żeby praca ta legislacyjna nie była zbyt postępową. To
też krytyka, która na ogół powitała projekt dosyć przychylnie, niemal
jednogłośnie wyrzekła sąd, że jest to praca, która wzrosła na grun-
cie wzajemnych kompromisów i ustępstw.
I mimowoli zadać sobie należy pytanie, czy doba dzisiejsza
w ewolucyi tych pojęć zasadniczych, zanim ten proces kształtowania
ukończył się, zanim nowe zasady, które wstrząsnęły podwalinami
prawa karnego, staną niewzruszone jak opoka, nadaje się do zapo-
czątkowania tego dzieła, czy chwila szczęśliwie została obraną, czy
nie należałoby raczej zająć wyczekującego stanowiska.
Możliwa, że te wątpliwości wpłynęły na naszą najwyższą ad-
ministracyę sądową, skoro udzielając szczupłemu gronu prawników
projekt najnowszy, będący ostatecznie pracą prywatną, zaznaczyło
wyraźnie, że dopiero w przyszłości zastrzega sobie określić swoje
stanowisko i swój sąd wydać.
Równocześnie z ogłoszeniem projektu, który dla zaakcen-
towania niejako jego prowizorycznego charakteru, otrzymał nazwę
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 5
>Vorent\vurf«, ministerstwo sprawiedliwości podało do wiadomości,
że komisya, której poruczono prace reformujące obecną ustawę, czyli
raczej ściślejszy jej komitet, przygotowuje projekt, zmieniający nie-
które postanowienia obecnego formalnego ustawodawstwa karnego.
Projektem tym objęte być mają te przepisy postępowania karnego,
które wobec nowego kodeksu prawa materyalnego już ostać się nie
mogły, albo które ulec musiały radykalnej zmianie.
Zapowiedź ta doczekała się urzeczywistnienia. W grudniu 1909
opublikowało ministerstwo projekty do ustaw, zmieniających prawo
procesowe karne, a równocześnie ogłoszono sprawozdanie komisyi,
czyli raczej ściślejszego jej komitetu, wraz z szczegółowemi motywami.
I znowu ministerstwo, ogłaszając te projekty przed przedłoże-
niem ich w ciałach parlamentarnych, zaznacza w wstępnych uwa-
gach, że są one owocem prac ściślejszego komitetu, że wprawdzie
na redakcyę niektórych postanowień ministerstwo wpłynęło, zastrzega
sobie jednakże w późniejszym czasie uzasadnić stanowisko, jakie wo-
bec zaproponowanych zmian zająć zamierza.
A zmiany te są wprost pierwszorzędnego znaczenia. W krót-
kiem streszczeniu podaje komisya kierunek i granice swych prac.
Wychodząc z założenia, że reforma materyalnego prawa stała się
naglącą koniecznością i dalej odwlec się nie da, zaznacza komisya. że
nie było jej zamiarem stworzyć nowego prawa procesowego, któreby
dostosowało się do projektowanego prawa materyalnego. Wprowa-
dzenie nowych instytucyj prawnych, obcych dotychczasowemu ustawo-
dawstwu, wymagać musiało z natury swej norm regulujących je,
a lubo postępowanie wstępne, postępowanie na rozprawie głównej
i system środków prawnych pozostały niezmienione, to jednak zmiany
są nader liczne i wprost doniosłej natury.
Co do formy projektu tego spotykamy się poraź pierwszy z pe-
wną innowacyą, obcą niemal dotychczasowej technice kodyfikacyjnej.
Nie było zamiarem kodyfikatorów ująć tych nowych postanowień
z zakresu prawa formalnego w jedne w sobie zamkniętą, tworzącą
jednolitą całość ustawę. Komisya poszła odmienną drogą. Uzupełnia-
jąc, bądź modyfikując istniejące prawo procesowe, wciela te nowe
normy do procedury z r. 1873, starając się zatrzymać i terminolo-
gię i sposób jej wyrażania się. W przyszłości więc według zakre-
ślonego planu całość prawa procesowego obejmie i istniejącą proce-
durę i nowe postanowienia w redakcyi zaproponowanej przez komisyę.
Że dzieło w ten sposób zbudowane nie będzie jednolitem, a na-
6 Piotr Stebelski
wet w praktycznem zastosowaniu nastręczyć musi licznych trudno-
ści, rzecz aż nadto jasna.
Cel wytkniętej reformy i wytyczne jej granice komisy a, jak to
w wstępnych swych uwagach podnosi, ujęła w dwa punkty: 1) do-
stosowanie obowiązującej ustawy o postępowaniu karnem do nowego
materyalnego prawa; 2) zmiana przepisów organizacyjnych o orze-
cznictwie sądów z silniejszym współudziałem elementu obywatel-
skiego.
Zdaje się, że najwyższa administracya sądowa przywiązuje
największą wagę do tego drugiego punktu programowego reformy,
skoro w przedmowie z całą otwartością zaznacza swe stanowisko,
a wypowiadając wotum nieufności pod adresem instytucyi sądów
przysięgłych, domaga się powołania żywiołu obywatelskiego w orzecz-
nictwie w sprawach karnych w szerszym rozmiarze, a to pod formą
sądu ławniczego. Na tę przewodnią ideę reformy ministerstwo kła-
dzie największy nacisk i przytacza na usprawiedliwienie zajętego
stanowiska cały szereg poważnych argumentów, dochodząc do wnio-
sku ostatecznego, że sąd ławniczy jest najdoskonalszą formą, w której
problem współudziału sądu obywatelskiego w tej niemal najwa-
żniejszej funkcyi życia publicznego ma się ucieleśnić.
I nad tern chcielibyśmy zastanowić się obecnie. Pytanie to, jak
wiadomo, już od dawna zaprząta umysły prawników i przyczyniło
się do olbrzymiego wprost wzrostu literatury procesowej. Kwestya
ta po raz pierwszy poruszona przez Schwarzego w roku 1864 (Ge-
schwornengericht und Schoffengericht, ein Beitrag zur Losung der
Schwurgerichtsfrage) nie schodziła dłuższy czas z porządku zjazdów
prawników, odbywających się w Niemczech, i dała powód do pole-
miki i do dyskusyi namiętnie niemal prowadzonej. Antagonizm ten
spowodował, że autorowie o dźwięcznych nazwiskach podzielili się
na dwa wrogie obozy, nawzajem się zwalczające. Po jednej stronie
z całym arsenałem argumentów w obronie sądu przysięgłych wystą-
pili Glaser, Wahlberg, Bar, John, Mayer, a ich przeciwnikami byli
Schwarze, Zachariae, Hugo Meyer, Binder. Spór ten ostatecznie nie
został rozegrany, po walce lat kilkanaście trwającej nastąpiło za-
wieszenie broni i pewne ochłodzenie zapału.
Dziś powrócić musimy do tej kwestyi. Której formie sądu oby-
watelskiego przyznać należy wyższość, i czy droga obrana przez na-
szych kodyfikatorów jest szczęśliwą? Tym pytaniom chcielibyśmy
poświęcić kilka uwag, zaczerpniętych przedewszystkiem z obserwacyi
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 7
dotychczasowej praktyki, z szczególniejszem uwzględnieniem stosun-
ków u nas istniejących.
II.
Sądy przysięgłych, zaprowadzone na kontynencie w czasach
wielkich wstrząśnień politycznych i społecznych, spowodowanych
wielką rewolucyą francuską, wchodziły w program ówczesnych po-
stulatów politycznych i stanowić miały paladyum wolności osobistej
przeciw wszelkim zamachom władzy państwowej, a zarazem służyć
do realizowania celów politycznych. Historya stwierdza też. że od-
dały one niepoślednie usługi i terroryzmowi rewolucyjnemu i despo-
tyzmowi napoleońskiemu. Prawo karne i sprawiedliwość ugiąć się
musiały przed wszechwładzą udzielności ludu, uosobionej w owej
conviction intime przysięgłych, będącej zarazem wyrazem najwyższej
samowoli.
Była to epoka najwyższego zachwytu, porywu i obudzenia
gwałtownego po wiekowym śnie, w której dla refleksyi nie było
miejsca. Napróźno w Niemczech taka powaga naukowa jak Feuer-
bach, a za nim jego adepci jak Mohl, Hepfner, Jagemann, Grohmann,
Vollert i inni, wskazywali na niebezpieczeństwo, jakie zrodzić się mu-
siało z przeniesieniem instytucyi obcej i niewypróbowanej na grunt
nieprzygotowany. Głos ich musiał przebrzmieć niemal niepostrzeże-
nie, a wśród wielkich przesileń politycznych w roku 1848 powitano
przysięgłych jako prawdziwych reprezentantów uciśnionego ludu.
Apoteoza ta w Niemczech dosięgła zenitu, gdy wystąpili autorowie,
starający się nadać sądom przysięgłych podstawy historyczne i na-
rodowe, przedstawiając je jako instytucyę nawskróś rodzimą, znaną
dawnemu prawu niemieckiemu,
Ale już w latach najbliższych po r. 1848 zaczyna budzić się
refleksya. Poznano, że zbyt jednostronne zaakcentowanie pierwiastka
politycznego z zupełnem pominięciem charakteru prawnego jest nie-
bezpieczne, a dla prawnika podobny widnokrąg jest za ciasny i nie-
wystarczający. I zaczęto zadawać sobie pytanie, czy jeżeli ma być
usankcyonowany udział elementu niefachowego w jednej z najwa-
żniejszych funkcyj życia publicznego, ten udział tylko w formie przy-
jętej przez sąd przysięgłych może się dokonać? Zgodzono się w za-
sadzie, że społeczeństwo musi mieć swych reprezentantów w tej
funkcyi, lecz zarazem postawiono kwestyę, czy forma przyjęta w są-
g Piotr Stebelski
dzie przysięgłych jest jedynie uprzywilejowaną, czy też zasada do
puszczenia pierwiastka ludowego może być i w innej formie dają-
cej większe rękojmie dla idei prawa, przeprowadzona. I wówczas
utorowało sobie drogę przekonanie, że w tej epoce gorączkowej za
mało uwagi zwrócono na charakter prawny instytucyi sądów przy-
sięgach, skąd wyrodziło się pytanie, czy rzeczywiście organizacya ich
jest tak doskonałą, iżby ze stanowiska idei prawa i celów sprawie-
dliwości wytrzymać mogła krytykę.
Zarysowuje się więc wyraźnie charakter prawny tej instytucyi
i pod hasłem tern zaczynają ścierać się zdania. Występują do walki
przeciwnicy sądów przysięgłych, jednak nie pod hasłem reakcyjnem
lub antiliberalnem. Najżarliwsi antagoniści bynajmniej nie atakują
idei reprezentacyjnej, ucieleśniającej się w sądzie przysięgłych, nie
przeoczają też wielkich korzyści, jakie przysparza zbliżenie społe-
czeństwa do prawa i tendencya wyrównania tych różnic, jakie uwy-
datniają się między abstrakcyjnem prawem pisanem a stosunkami
życiowemi. Wszak i oni bronią zapatrywania, że sędzia powinien
być tłómaczem prawa na to ustanowionym, by to prawo rozciągał
i prostował dedukcyjnie i kazuistycznie. by analizował objawy życia,
i wreszcie aby nie był to człowiek nieznający tego życia i jego
pulsowań, myślą gdzieś w abstrakcyach krążący. Przeciwnicy ci nie
stoją więc wcale na stanowisku, jakoby tylko władza państwowa
przez swe organy powołana była do realizowania prawa w wypadku
jego naruszenia, i nie bronią zapatrywania owego filozofa niemiec-
kiego, jakoby usunięcie sędziów państwowych było negacyą prawa
i podkopywało byt i istnienie jego; dla nich jedynie forma przyjęta
w sądzie przysięgłych nie jest dla idei prawa idealną i doskonałą.
Nie mamy tu oczywiście na myśli owego antagonizmu kasto-
wego, który początkowo stanął do walki. Był to antagonizm kote-
ryjny, biurokratyczny, formalistyczny, nie mogący pogodzić się z my-
ślą, aby element inny, żyjący w sferze odmiennych pojęć i wyobra-
żeń, mógł przysporzyć jakich korzyści w usługach wymiaru spra-
wiedliwości. W Austryi scholastycyzm ten zapleśniały przyczynił się
w pewnej mierze do upadku sądów przysięgłych, wprowadzonych
po raz pierwszy po wypadkach marcowych. Był to żywioł na wskroś
reakcyjny, wrogi wszelkim liberalnym innowacyom. Antagonizm ten
należy dziś już do historyi, jakkolwiek nie możemy zataić, że nie
wszyscy nasi sędziowie zawodowi są entuzyastycznymi zwolennikami
idei współdziałania czynnika obywatelskiego w orzecznictwie karnem.
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 9
W czasach niemal ostatnich spotykamy się ze znaczącym symp-
tomem. Propagandę przeciw sądom przysięgłych podjęto w obozie
zupełnie innym, bo w najbardziej postępowym.
Włoscy pozytywiści wołają, że musi być to społeczeństwo w pod-
stawach swego bytu zagrożone, skoro werdykty sądów przysięgłych
przyczyniają się do wzrostu ogólnej przestępności, a przysięgli za-
uzurpowali sobie prawo monarsze, bo prawo ułaskawiania. To też
między postulatami szkoły antropologicznej i między punktami pro-
gramowymi zwolenników rozmaitych jej odcieni znajdujemy jako
jeden z najskuteczniejszych środków, torujących przyszłą reformę
społeczną, zniesienie sądów przysięgłych.
Moglibyśmy wymienić cały szereg dźwięcznych nazwisk między
koryfeuszami nowych horyzontów, przepowiadających w niedalekiej
przyszłości upadek tej instytucyi, którą Włosi od pewnego czasu
zaczęli z jawnym przekąsem nazywać barokową. Chcielibyśmy je-
dnak powołać się na zdanie niewątpliwie najznakomitszego współ-
czesnego kryminologa francuskiego Tarde, który podzielając najzupeł-
niej stanowisko, zajęte przez włoskich antropologów, dowodzi, że
dalsze istnienie sądów przysięgłych równa się zastojowi. Bo cóż po-
wołało je do życia — pyta Tarde — czy istotna potrzeba, upatru-
jąca w nich największą rękojmię skutecznego wymiaru sprawiedli-
wości? Była u nas epoka naśladowniczości, wskazywano na Anglię,
urządzającą swe instytucye prawne na szerokich podstawach samo-
rządnych, olśniewał nas liberalizm wiekowy angielski i przenieśliśmy
na grunt nasz instytucye, która w swym zaczątku nosiła już zaród
śmierci. Głosowi Tarda wtóruje cała plejada kryminologów nowych
szkół rozmaitych odcieni, zarówno Włosi, Francuzi, Belgijczycy, Niemcy.
Lecz porzućmy antropologów, nie przyjmujących funkcyi sądze-
nia w obręb swych doktryn, lecz wierzących w klasyfikatorów, za-
stępujących miejsce sędziów, porzućmy tych przyszłych organizatorów
społeczeństwa, których wyznawcy klasycznej jurysprudencyi nazy-
wają utopistami, a ich doktryny paradoksalnemi, i posłuchajmy co
mówią klasycy, nicujący projekty reformatorskie pozytywistów.
W Niemczech propaganda nieprzychylna sądom przysięgłych
znalazła wyraz w rezolucyach, uchwalanych na kilku zjazdach pra-
wników, a były pruski minister sprawiedliwości Leonhardt nosił się
z myślą zastąpienia sądów przysięgłych wielkim sądem ławniczym.
Tak na XVIII zjeździe uchwalono rezolucyę: 1) sądy ławnicze oka-
zały się w praktyce użytecznemi; 2) obecna organizacya sądów przy-
10 Piotr Stebelski
sięglych wymaga gwałtownie reformy. Rezolucya ta jednak uchwa-
lona została po zaciętej szermierce. Niemal wszyscy uczestnicy zja-
zdu oświadczyli się przeciw sądom przysięgłych, których wyroki są
wvmownem świadectwem przeróżnych nieobliczalnych niekonsekwen-
cvj. Całą instytucyę poddano gnębiącej krytyce, rezolucya Olshau-
sena, proponująca votum nieufności, zyskała niemal ogólny poklask,
a w ostatniej chwili ocalił ją Jacąues. Trafiła do przekonania argu-
mentacya, że sprawa jeszcze nie jest dojrzałą, aby ogłaszać światu
bankructwo tak doniosłej instytucyi.
Przypominamy, że i na II zjeździe prawników i ekonomistów
polskich z r. 1889 kwestya ta stanęła również na porządku dziennym.
Opinię ujemną wydał prof. Krzymuski, uznając sąd przysięgłych
za instytucyę nierozumną i w najwyższym stopniu niebezpieczną dla
porządku prawnego.
Referat ten sięgnął do organizacyjnych podstaw tej formy są-
dów, a stawiając pewnik, że o winie kryminalnej, mieszczącej tyle
zawiłości i kwestyi czysto prawnych, orzekać może i powinien tylko
sędzia fachowy, odsądza sędziego obywatelskiego od zdolności oce-
niania faktu prawnego, odsądza go od udziału w orzecznictwie, wi-
dząc w nim dla wymiaru sprawiedliwości karnej czynnik wielce nie-
bezpieczny. W tern ieźy właśnie najsłabsza strona instytucyi sądu
przysięgłych, podkopująca byt jej w najistotniejszych podstawach.
Drugi referat spoczywał w ręku piszącego te słowa, który po-
sługując się dosyć obfitym materyałem statystycznym, nagromadzo-
nym w publikacyach urzędowych centralnej komis yi statystycznej,
i przedstawiając w świetle cyfr działalność sądów tych tak w ogól-
ności, jak i co do poszczególnych przestępstw, na pytanie »czy i o ile
okazały się w Galicyi w praktyce sądy przysięgłych użytecznymi*,
przedstawił tezę »sądy przysięgłych nie odpowiedziały w Galicyi
swemu zadaniu i w praktyce nie okazały się użytecznymi <.
W interesie ścisłości sprawozdawczej podnieść należy, że prze-
ciwny kierunek reprezentowany był na zjeździe w referacie śp. prof.
Ostrożyńskiego.
Sprawozdanie to bynajmniej nie zaprzecza obniżeniu się wartości
werdyktów sędziów przysięgłych i uznaje też zasadność podnoszo-
nych przeciw nim zarzutów. Mimo to ta forma udziału elementy
niefachowego jest zdaniem sprawozdawcy naj idealniej szą, i sto
wyżej od formy sądownictwa mieszanego, w której by sędziowie za-
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 1 1
wodowi już z mocy swego stanowiska musieli mieć przewagę nad
sędziami wyszłymi z ludu.
I jeżeli sędziowie ci nie zawsze stoją na wysokości swego za-
dania, jeżeli ich wyroki spotykają się z zasłużoną, a czasami surową
krytyką, to przyczynę tego stanu upatrywać należy nie w samej
instytucyi, lecz w obecnym jej składzie, a głównie w tej okoliczno-
ści, że obowiązek sprawowania funkcyi sędziego przysięgłego wkłada
obowiązujące prawo na ludzi, którzy inteligencyą swą nie mogą
sprostać zadaniu, do którego spełnienia ich powołano.
Odpowiadając na tezę »w jakim kierunku należałoby przepro-
wadzić reformę sądów przysięgłych, by instytucyę tę uczynić poży-
teczniejszą przy wymiarze karnej sprawiedliwości*, sprawozdanie
przedstawia następujące wnioski:
1) należy sąd przysięgłych nadal zatrzymać przy wymiarze
sprawiedliwości karnej w sprawach o najcięższe przestępstwa i prze-
stępstwa polityczne, pozostawiając im orzekanie w kwestyi czynu;
2) rozszerzyć przyjęty przez obowiązujące prawo szereg przy-
czyn niezdolności do sprawowania urzędu sędziego przysięgłego, wy-
magając większego, aniżeli dotychczas, wykształcenia i nieskazitel-
nego charakteru;
3) odjąć urzędowi temu cechę ciężaru, jaką ma dotychczas,
płacąc sędziom przysięgłym za sprawowanie funkcyi odpowiednie
wynagrodzenie.
III.
W Austryi upływa czwarte dziesięciolecie od czasu wprowadze-
nia sądów przysięgłych. Okres to czasu poważny i dostateczny, aby
bezstronnie i bez uprzedzenia zdać sobie sprawę z działalności tej
instytucyi, którą i u nas powitano jako jedne z największych zdo-
byczy, osiągniętych w zakresie prawa politycznego. Dziś już ten za-
pał ostygł, gorący entuzyazm zniknął, a miejsce jego zajęła refleksya.
Nawet najzagorzalsi zwolennicy zasady reprezentacyjnej w sądo-
wnictwie nie zapatrują się na nią tak różowo, jak z początku, i przy-
znają, że są pewne braki, które wymagają poprawy. W społeczeń-
stwie zdania są podzielone. Werdykt krzywdzący i stojący w sprze-
czności z poczuciem prawnem ogółu, wywołuje okrzyk oburzenia
i wyrazy potępienia. Opinia ta jest zresztą chwiejna, zmienna, a pod
wrażeniem werdyktu jej sympatycznego nuci hymny pochwalne.
|2 Piotr Stebelski
Kreśląc te uwagi zaczerpnięte z życia, mamy oczywiście na
względzie owe normalne warunki, wśród których sąd przysięgłych
funkcyonuje. Miarą naszej oceny nie mogą być owe wyjątkowe sto-
sunki, które w danej chwili społeczeństwem wstrząsają. Rozszalałe
namiętności polityczne, zaślepiony antagonizm narodowościowy i inne
zewnętrzne wpływy podkopać mogą nieraz wiarę w prawidłowe funk-
cyonowanie sądów przysięgłych. Są to jednak zjawiska efemery-
czne, przemijające, które nie mogą być brane za podstawę naszych
rozmyślań.
I najwyższa administracya sądowa już od pewnego czasu nie
występuje z ową bałwochwalczą apoteozą w obronie werdyktu są-
dów przysięgłych, jak to swego czasu czynił Glaser, ów najżarliwszy
propagator idei autonomicznej w orzecznictwie karnem.
Kilka procesów głośnych i mających ogólniejsze znaczenie,
przeprowadzonych w Austryi, komentowanych następnie w ciałach
parlamentarnych i prasie, dały asumpt ministrowi sprawiedliwości do
wydania reskryptu w dniu 3 listopada 1892. Minister daje tu krótki
pogląd na działanie sądów karnych, a przechodząc następnie do sę-
dziów przysięgłych, poddaje ich orzecznictwo ujemnej krytyce i w spo-
sób jasny i niedwuznaczny wypowiada swe niezadowolenie. »Insty-
tucya sądów przysięgłych, żywo atakowana z jednej strony, z dru-
giej uznawana za niezbędną rękojmię urządzeń liberalnych, niezu-
pełnie odpowiedziała daleko posuniętym oczekiwaniom. Walki życia
politycznego nie powinny jej wzruszać, lecz powinna ona pozostać
nietkniętą« — tak przemawia minister pod adresem sędziów przy-
sięgłych.
Zdarzały się u nas wypadki, że przewodniczący rozprawy zwra-
cał się wprost do sędziów przysięgłych, karcąc ich za to, że wydają
werdykty gwałcące poczucie prawa. Także i z trybuny prokurator-
skiej padały słowa zabójczej krytyki na temat zbyt częstych i nie-
uzasadnionych uwolnień. I w jednym i w drugim wypadku postą-
piono nielegalnie, z ujmą niezawisłości sędziów przysięgłych, a je-
dnak nie błahe widocznie musiały zachodzić powody, skoro zdecydo-
wano się na krok tyle niezwykły w rocznikach orzecznictwa karnego.
Sporadyczne to wprawdzie wypadki, nie omylimy się jednak, twier-
dząc, że admonicya udzielona przysięgłym była wyrazem opinii, pa-
nującej w sferach sędziów zawodowych. Trudno ich posądzić o an-
tagonizm kastowy, gdy na widok zdeptanej sprawiedliwości nie mogą
powstrzymać się od głosu słusznego oburzenia.
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 13
Bo też szczególną etyką kierują się przysięgli. Zasiadłszy na
ławie dziwnej ulegają metamorfozie. Znaliśmy mężów surowych za-
sad, a nawet wytrawnych prawników, którzy powołani na stanowi-
sko przysięgłego, posuwali pobłażliwość dla ułomności ludzkich, wcho-
dzących w kolizyę z kodeksem karnym, do naj skraj niejszych granic,
i z punktu widzenia ogólno-ludzkiego starali się ciężkie nawet zbro-
dnie puścić bezkarnie. Mają przysięgli swój odrębny kodeks, nie pa-
ragrafowy wprawdzie, w który ślepo wierzą, pomijając wszelkie
prawo pozytywne. Wyrobiło się przekonanie, niestety na prawdzie
osnute, że pewne kategorye ciężkich przestępstw uchodzą w naszem
społeczeństwie bezkarnie. Nie pamiętamy wypadku, aby dzieciobój-
czyni była potępiona. Nieodgadnione, zmienne, urągające prawu za-
patrywanie podmiotowe zaważą częstokroć na szali sprawiedliwości.
Wszechwładza przysięgłych wyradza się w pewnego rodzaju
cynizm, szydzący z prawa, a nieraz słyszymy głosy chełpienia się,
że mimo przekonywującego materyału dowodowego uwolniono oskar-
żonego. Idea sprawiedliwości cierpi, jeżeli w społeczeństwie pomniej-
sze naruszenia prawa ścigane bywają z bezwzględną surowością,
a cięższe, wstrząsające podwalinami jego bytu, nie doznają represyi.
Najlepiej może pojął i zrozumiał etykę przysięgłych świat
zbrodniczy, który w zamian darzy ich bezgranicznem zaufaniem.
Naj dosadniej jednak występuje cała nieudolność sądu przysię-
głych w procesach o obrazę czci, popełnionych treścią pisma dru-
kowego. Wpływy zewnętrzne, namowa, głos opinii publicznej, często
błędnej, gonienie za popularnością, stronniczość i namiętność o pod-
kładzie narodowościowym, źle pojęty sentymentalizm i karygodne
niemal lekceważenie tego, co jest najdroźszem dla jednostki — to
wszystko składa się na to. że dziś wiara w sprawiedliwość werdyktów,
w tych sprawach wydawanych, zupełnie upadła. A nie są to sprawy
błahe i nieznaczące. Cóż może być boleśniejszego, jak targnięcie się
na cześć; i to właśnie ujść ma bezkarnie, a nawet wyrokiem są-
dowym otrzymać sankcyę.
Zrozumiały to sfery kierujące już dawno, skoro zdecydowały
się ścieśnić kompetencyę sądów przysięgłych, wyjmując te sprawy
z pod ich orzecznictwa i przekazując zwykłym trybunałom. Projekt
odnośny, na pozór reakcyjny, bo przedstawiający się jako zamach
na atrybucye sądów przysięgłych, na ogół został przychylnie powi-
tany, a jedynie prasa, zwłaszcza rewolwerowa, uprawiająca szantaż,
wystąpiła przeciw niemu z całą żarliwością.
14 Piotr Stebelski
Zapy tajmy ż się dalej, w jaki sposób urząd sędziego przysię-
głego bywa w Gaiicyi wykonywany, i oprzyjmy naszą odpowiedź na
obserwacyach, jakie poczyniliśmy, spełniając przez dłuższy czas
obowiązki sędziego zawodowego. Wstrzymujemy się od przesady
wszelkiej i kreślimy te nasze uwagi bez żadnego uprzedzenia. Wyro-
biło się u nas, niestety na prawdzie osnute mniemanie, że cała in-
stytucya w swem praktycznem zastosowaniu, pozostawia wiele do
życzenia. To już oczywiście nie wina organizacyjnych jej podstaw,
lecz wina czynników, biorących udział w procesie, a powołanych
do ich strzeżenia i poszanowania. Czujemy, że podnosimy zbyt ciężki
zarzut, nie wyrażając się tak pochlebnie o instytucyi tyle poważnej,
i może krzywdzimy ją. generalizując nasze zarzuty; a jednak goizkie
te słowa nasuwają się nam mimowoli.
Przypatrzmy się scenom prawdziwie upokarzającym, jakich
widownią jest sala rozpraw sądowych przed rozpoczęciem rozprawy
w czasie tworzenia składu ławy przysięgłych. Widzimy tu obraz nie
licujący ani z powagą miejsca, ani z owym wysławianym libera-
lizmem. Ileż tu próśb, zabiegów, kłamstw, aby tylko uwolnić się
od zasiadania na ławie. Wyszukuje się przeróżne prawdziwe i nie-
prawdziwe przeszkody, apeluje się do znajomości, protekcyi, a jeżeli
wyjątkowo znajdzie się prokurator lub obrońca, głuchy na te prośby
i modły, poddaje się wreszcie przysięgły z nietajoną niechęcią swemu
losowi z tern przekonaniem, że spełnił w usługach społeczeństwa
wielką ofiarę.
I to wszystko odbywa się w obliczu całego zgromadzonego
trybunału, w obecności oskarżonego, który będąc widzem scen gor-
szących, stracić może wiarę i zaufanie do sędziów, w których ręku
spoczęły jego losy.
Podnosimy więc zarzut przeciw prokuratorom i obrońcom, któ-
rzy przy wykonywaniu służącego im prawa wyłączenia nie kierują
się względami rzeczowymi, lecz czy to dla zdobycia sobie popular-
ności, czy też z lekceważenia przyjętych obowiązków, przyczyniają
się pośrednio do demoralizacyi ławy przysięgłych.
Podnosimy wreszcie zarzut przeciw przewodniczącym, którzy
z mocy przysługującej im władzy dyskrecyonalnej winni skarcić po-
dobne, majestatowi sprawiedliwości uwłaczające praktyki.
A nie jest to sprawa błaha i nic nieznacząca, jakby na pier-
wszy rzut oka zdawać się mogło.
W izbie przysięgłych nieraz podnoszą się głosy oburzenia na
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 15
stronnicze postępowanie odnośnych czynników, faworyzujące jednych
kosztem drugich. Element, dający największą rękojmię, że z zrozu-
mieniem spełni swój obowiązek, niemal systematycznie usuwa się.
Fakty to luźne, niestety zbyt często powtarzające się, z których
stworzyć sobie można obraz całości.
Ustawodawstwo obowiązujące oparło zdolność sprawowania
urzędu sędziego przysięgłego na systemie mieszanym, powołując na
ten urząd obywateli, opłacających podatek w pewnej wysokości, lub
bez względu na podatek, -posiadających pewien szczególny stopień
wykształcenia. W tem połączeniu systemu szacunku majątkowego
z systemem zdolności osobistej ustawodawstwo upatrywało jedne
z najistotniejszych gwarancyi sprawiedliwości werdyktów, sądziło
bowiem, że żywioł inteligentny, współdziałając z żywiołem mniej
oświeconym, usunie niejeden brak wynikający z nizkiego poziomu
pewnej części przysięgłych.
Intencya ta ustawodawcy została jednak w praktyce wypa-
czona. Obywatele, w których ręku mógłby z całym spokojem spo-
cząć los sprawy, usuwają się od spełnienia tego obywatelskiego obo-
wiązku, spychając ciężar sądzenia na swych współobywateli, wpraw-
dzie chętnych, lecz najmniej do sądzenia powołanych. Sama zna-
jomość czytania i pisania obok opłacania pewnego podatku nie jest
jeszcze świadectwem kwalifikującem przysięgłego, który w sprawach
zwłaszcza wymagających wytrawniejszego sądu, i nastręczających
pewne trudności nawet dla prawnika zawodowego, nie może spełnić
należycie urzędu nań włożonego. W ogóle to sumienie, to przekonanie
sędziego przysięgłego, mające dla niego powagę najwyższej instancyi,
jest w jego pojmowaniu czemś bardzo elastycznem, wygodnem i sank-
cyonującem najwyższą krzywdę, wyrządzoną idei sprawiedliwości.
Uwagi nasze skierowane są przedewszystkiem pod adresem
sędziów w miastach, zwłaszcza prowincyonalnych. Nizki poziom in-
teligencyi, obniżenie się poczucia prawa i zobojętnienie wobec tych
form bezprawia kryminalnego, które nie naruszają najwyższych dóbr —
to wszystko niewątpliwie przyczynia się do dekadencyi wartości
werdyktów.
Jeżeli do tego dodamy, że przysięgli w przeważnej części za-
ciągają się z ludności niezamożnej, nieraz walczącej z nędzą, dla
której przebywanie w siedzibie trybunału sądu przysięgłych połą-
czone jest z ciężkiemi ofiarami, że zdarzają się wcale nierzadkie
wypadki, iż ogołoceni z naj pierwszych potrzeb, dopraszają się o przy-
IQ Piotr Stebelski
znanie sobie choćby nieznacznego wynagrodzenia, to będziemy mieli
w naj główniej szych konturach obraz tej instytucyi obywatelskiej, jak
ona w świetle praktyki się przedstawia. Stosunki te idą w parze
niestety z ogólnym stanem ekonomicznym; gdzieindziej ukształtowa-
nie tych stosunków jest nierównie korzystniejsze.
Zapytajmyż wreszcie, czy wina tego niewątpliwego obniże-
nia instytucyi leży wyłącznie tylko po stronie sędziów przysięgłych,
czynnie występujących dopiero w ostatnim akcie dramatu, jaki za-
czyna się na rozprawie głównej, czy też tych przyczyn rozkłado-
wych nie należy szukać także i gdzieindziej. Zapytajmy więc, czyli
nasi przewodniczący, obrońcy w granicach ustawą zakreślonych,
wywiązują się należycie ze swego zadania. I przede wszy stkiem od-
powiedzmy na pytanie, czy w świetle krytyki mogą wyjść obronnie
nasi przewodniczący, owi najznakomitsi reprezentanci sądu państwo
wego, w których ręce ustawodawstwo nasze złożyło pełnię atrybu-
cyj wywyższających ich na kierujące stanowisko, a zarazem liczne
i daleko idące obowiązki, zabezpieczające w procesie wykrycie naj-
wyższej prawdy, a w następstwie i należyty wymiar sprawiedli-
wości.
Jak wiadomo, ustawodawstwo austryackie, określając stanowi-
sko przewodniczącego, poszło w ślady prawa francuskiego, i przyznało
mu między wszystkimi czynnikami, biorącymi udział w procesie,
rolę najprzedniejszą i najczynniejszą. Jest on duszą całej rozprawy,
panem wszechwładnym, ograniczonym tylko swym honorem i su-
mieniem, któremu we wszystkich czynnościach przyświecać winna
jako myśl przewodnia idea wykrycia w procesie prawdy materyal-
nej. Stanowisko jego jest potężne, ale zarazem i arcy trudne. Mając
poruczoną sobie na rozprawie instrukcyę sprawy, musi należycie
przygotować się do spełnienia tego obowiązku, musi przestudyować
dokładnie materyał nagromadzony, a zarazem przyswoić sobie ru-
tynę i pewną technikę, któraby ochroniła go przed przeróżnemi nie-
właściwościami.
Najważniejszym jednak bez wątpienia obowiązkiem jego będzie
uniknąć tego wszystkiego, coby ściągnąć na niego mogło zarzut stron-
niczości. A zadanie to nie jest łatwe. Byliśmy świadkami, jak prze-
wodniczący na rozprawie starali się podtrzymać ugruntowane na
aktach śledczych zdanie, i nie uwzględniali wyników rozprawy, za-
dających kłam faktom, uznanym w postępowaniu wstępnem za praw-
dziwe. To apryory styczne przekonanie i oparta na niem tendencyj-
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 17
ność może utrudnić, a niekiedy uniemożliwić przysięgłym spełnienie
zadania, a nawet spowodować niesprawiedliwy wyrok. Oczywiście
zajęcie stanowiska przedmiotowego, uwzględniającego równomier-
nie interes stron walczących, i zachowanie tej miary, któraby utrzy-
mywała osoby występujące w procesie w szrankach ustawą zakre-
ślonych, jest rzeczą indywidualnego taktu, rutyny, temperamentu,
a nawet i pewnej intuicyi.
Francuski kryminalista Berenger żąda od przewodniczącego nie
tyle olśniewającego talentu, jak raczej pewnej roztropności umysłu
i pewności, zimnej krwi, a zarazem łagodności i dobroci serca, spo-
koju, a zarazem szlachetności, a jeden z niemieckich praktyków,
długoletni przewodniczący w sądach przysięgłych, ułożył schemat
obejmujący owe przymioty, które przeciętny prezy dujący posiadać
winien, jeżeli ma sprostać swemu zadaniu. Są one następujące:
a) dar słowa i pewność wyrażania się, b) donośny organ mowy,
c) obznajomienie się z językiem ludu i jego zwyczajami, d) surowe
przestrzeganie karności i porządku, e) unikanie wszelkich namiętnych
wybuchów, f) równość wobec wszystkich uczestników rozprawy,
g) dążenie do wykrycia prawdy i unikanie wszelkiej, choćby najlżej-
szej stronniczości, i) zachowanie powagi bez przesady i pedanteryi,
k) stanowcze wystąpienie przeciw nadużywaniu słowa, bądź w toku
rozprawmy, bądź w wywodach ostatecznych. Mybyśmy dodali jeszcze
dwa inne, które pominął niemiecki rutynista. Mamy na myśli grun-
towne obznajomienie się ze stanem sprawy w sądzie roztrząsanej,
a więc przestudyowanie materyału śledczego, i posiadanie pewnego
encyklopedycznego wykształcenia, któreby go uchroniło od ignorancyi
lub jednostronności.
Takich jednak idealnych przewodniczących nie posiadamy,
a składają się na to rozmaite powody, te jednak nie wchodzą
w ramy niniejszych naszych uwag. Gdzieindziej administracya pań-
stwowa dokłada starań, aby z pośród grona sędziów zawodowych
wychować sobie zastęp dzielnych specyalnych prezy dujący eh, któ-
rzyby mogli w przyszłości sprostać zadaniu. W Galicy i czynniki po-
wołane wobec tych całkiem uzasadnionych postulatów dziwnie apa-
tycznie się zachowują, nie odstępując od tradycyjnych szablonów.
Wcale zresztą do wyjątków nie należy, że przewodniczący dopiero
w ostatniej chwili ma możność dorywczego i powierzchownego za-
znajomienia się z aktami sprawy sądzić się mającej, przez co kie-
rownictwo jego nosić musi piętno pobieżności i niepewności.
Steuelski 2
18 Piotr Stebelski
W wyż powołanym reskrypcie domaga się minister sprawie-
dliwości powierzenia kierownictwa rozpraw tylko takim funkcyona-
ryuszom, po których spodziewać się można, że zdołali należycie
ogarnąć cały materyał nagromadzony, i którzy odznaczają się tym
spokojem i taktem, jakiego wymaga powaga sądu. Reskrypt ten
wskazuje dalej na ten wysoki nimb, jakim otoczeni są sędziowie
angielscy, i zwraca się w końcu przeciw owym przewodniczącym,
którzy obniżając powagę miejsca, z sali sądowej czynią arenę swych
niewłaściwych wycieczek i uwag, drażniących nieraz także uczucia
narodowe.
O kierownictwie rozprawy przez przewodniczących w Galicyi
moglibyśmy w ogólności powiedzieć, że czasami zanadto mało po-
siadają samoistności, a natomiast za wiele oglądają się na proku-
ratorów. Ze faktycznie wytworzył się stosunek pewnej zawisłości od
prokuratorów, to rzecz powszechnie wiadoma, i dopiero w ostatnich
czasach zaczyna się dosyć wyraźnie zarysowywać tendencya wyzwo-
lenia z pod wpływów prokuratorskich. Temu też przypisać należy,
że nieraz przewodniczący zwracają się do prokuratorów, żądając od
nich postawienia wniosków w kwestyach, które przewodniczący z mocy
władzy swej dyskrecyonalnej sami bez udziału stron rozstrzygnąć winni.
Zarzucamy dalej przewodniczącym na rozprawach, że ze zby-
tniej obawy przed zarzutem pobieżności, gubią się w szczegółach
drobnostkowych i utrudniają tym sposobem zadanie przysięgłym,
którzy tracąc wątek całości, nie mogą się wobec ogromu materyału
należycie zoryentować. Wada ta jest u nas dosyć powszechnie za-
korzeniona, a nieraz dają się słyszeć z ławy przysięgłych głosy
niezadowolenia, że przeciąga się rozprawę ponad rzeczywistą potrzebę.
Nie wyczerpalibyśmy tych, w naj główniej szych zarysach skre-
ślonych uwag, gdybyśmy nie dotknęli jednej, nader ważnej atrybucyi
przewodniczącego, będącej tak w literaturze, jak i w pozytywnych
ustawodawstwach przedmiotem ożywionej krytyki. Mamy na myśli
przemówienie jego końcowe, tak jak ono w ustawodawstwie naszem
zostało unormowane.
Geneza powstania przepisu odnoszącego się do resume we-
dług naszego prawa procesowego, wykazuje, że w ciałach prawo-
dawczych podnosiły się głosy za ograniczeniem przewodniczącego
w jego przemówieniu jedynie do kwestyi prawnej, z wykluczeniem
wszelkich wywodów, odnoszących się do kwestyi faktycznej. Głosy
te jednak były w mniejszości, a pod wpływem ówczesnych zapa-
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 19
trywań wyszedł § 325 ust. o post. karn., który objął przepisy za-
czerpnięte i z prawa francuskiego i z prawa angielskiego. I odkąd
instytucya sądów przysięgłych w Austryi została wprowadzona, odtąd
na porządku dziennym stawianą jest kwestya reformy resumć, a § 325
ustawy procesowej wystawiony jest na największe zaczepki.
Nie jest zadaniem naszem podawać historyi owych reforma-
torskich dążeń, odnoszących się do resumć. W krótkości jedynie po-
dajemy, że pierwszy niejako, który w Austryi spopularyzował myśl
zniesienia resume w postaci obecnej, był Jacąues. Myśl tę krzewił
on począwszy od wprowadzenia obecnej procedury, przy każdej
sposobności na zjazdach, w czasopismach fachowych występował
przeciw obecnej stylizacyi § 325, a w końcu na posiedzeniu 259
Rady państwa w r. 1883 postawił wniosek dostatecznie poparty,
o wydanie noweli do postępowania karnego. Wniosek Jacąuesa
zdąża do zmiany obecnego resume w podwójnym kierunku. Pierwsza
część wniosku zwalnia przewodniczącego od resume we właściwem
czyli technicznem tego słowa znaczeniu zwalnia go więc od repro-
dukcyi przebiegu całej przeprowadzonej rozprawy, i stosownie do
postulatów nauki i zdobyczy zebranych na polu praktycznego do-
świadczenia, ma odpaść w przyszłości unaocznienie momentów wa-
żniejszych rozprawy, a przysięgli wiedząc, że powtórne streszczenie
przy końcu rozprawy już nie nastąpi, pobudzeni będą tem samem
do żywszego uczestniczenia, baczniejszej uwagi i zajęcia się rozgry-
wającą się przed nimi akcyą. W ten sposób wyrokować będą na
podstawie swoich, i to bezpośrednio odniesionych wrażeń z rozprawy
głównej, a werdykt ich będzie pełnym i niezamąconym wyrazem
ich wewnętrznego, swobodnego przekonania.
Druga część wniosku dotyczy właściwego pouczenia prawnego.
Istota i zakres tej funkcyi przewodniczącego nie doznaje we wniosku
Jacąuesa najmniejszej zmiany, i w tej mierze wnioskodawca stoi na
stanowisku prawa obowiązującego, które na przewodniczącego na-
kłada obowiązek wyłuszczenia ustawowych znamion czynu karygo-
dnego i znaczenia znajdujących się w pytaniu ustawowych wyrazów.
Zrobiliśmy to spostrzeżenie, że resume nie czyni na przysię-
głych potężnego wrażenia. Zazwyczaj jest ono oschłem, bezbarwnem
i niemal niewolniczem powtórzeniem rozprawy, bez polotu i bez bar-
wności pociągającej i nadającej życie. Brak w niem pewnej siły
argumentacyi, brak krytycznego rozumowania. Temu też przypisać
należy, że zazwyczaj przysięgli obojętnie przysłuchują się wy-
20 Piotr Stebelski
wodom przewodniczącego, a niekiedy i zdradzają pewną niecier-
pliwość.
A już zupełnie odmówić musimy daru udzielania jasnego po-
uczenia prawnego. Zwykle odczytuje przewodniczący odnośny ustęp
z ustawy karnej, objaśniając go mniej lub więcej niezręcznie, a cza-
sami całkiem mylnie. Z takiej lekcyi przysięgli odnoszą nader
wątpliwą korzyść. Niewątpliwie rzecz to niełatwa podać laikom
zawiłe konstrukcye prawne w formie przystępnej. Temu też przypi-
sać należy, że przysięgli, przyszedłszy do izby obrad, kerują się
albo swym instynktem, lub. co częściej bywa. idą za głosem tego
przysięgłego, który im imponuje pewnym zasobem wiedzy prawni-
czej. A wówczas werdykt nie jest wyrazem przekonania całej ławy
przysięgłych, lecz pewnej jednostki, górującej wiedzą i doświad-
czeniem.
Przystępujemy wreszcie do odpowiedzi na pytanie, czy obrońcy
przejęci są szczytnością tego zadania, jakie w usługach sprawiedli-
wości spełnić mają.
Śledząc pilnie wszelkie symptomatyczne objawy, można powie-
dzieć, że od pewnego czasu począł wiać prąd nieprzychylny obrońcom.
Pomijamy pozytywistów, a na ich czele Lombrosa, który utrzy-
muje, iż w zachodniej Europie panuje teraz adwokacka oligarchia,
zupełnie nieprzychylna porządkowi publicznemu i sprawiedliwości,
pomijamy i ten skryty antagonizm, jaki faktycznie wytworzył się
między prokuratorami a obrońcami, mącący harmonijne współ-
działanie tych czynników, pomijamy wreszcie i ową utajoną nie-
chęć naszych sędziów, objawiającą się niekiedy i na zewnątrz, a zwra-
camy się do głośnego w swoim czasie memoryału prezydenta wie-
deńskiego sądu karnego, w którym wypowiada wotum nieufności
całemu stanowi adwokackiemu, a przedewszystkiem obrońcom.
Memoryał ten wywołał głos oburzenia i dał nawet powód
wiedeńskiej izbie adwokatów do założenia formalnego protestu.
W proteście tym zaznaczono, że słowa ujemnej krytyki, wyrzeczone
w memoryale, są wyrazem owej nieżyczliwości i niechęci, panującej
w sferach sędziów zawodowych, która utrudnia obrońcom spełnianie
ich zadania. Stosunek, jaki się faktycznie między trybunałem a ławą
obrońców wytworzył, nacechowany jest wzajemną nieufnością, po-
budzającą niekiedy przewodniczących lub prokuratorów do enuncya-
cyj, podkopujących powagę obrońców. Skutkiem tego obrona stała
się officiam odiosum.
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 21
A jednak słowa te, oparte w pewnej części na słusznych spo-
strzeżeniach, znalazły oddźwięk i u nas.
Obrońców, występujących na rozprawach, dzielimy na trzy ka-
tegorye:
Pierwsza, niestety nieliczna, zwolna znikająca, przejęta szczy-
tnością swego powołania, nie goni za efektami, nie lubuje się w wy-
woływaniu scen dramatycznych i sztucznych, lecz ze spokojem a za-
razem z godnością występuje w sali sądowej w obronie niewinności.
Ci obrońcy nie mogą uskarżać się ani na stronniczość, ani na nie-
przychylność ze strony sądów.
Drugą kategoryę stanowią ci obrońcy, którzy dla reklamy szu-
kając spraw sensacyjnych, gonią za popularnością w szerszych war-
stwach, a dla zdobycia jej nie przebierają w środkach, nieodpowia-
dających ich wysokiemu stanowisku. Tacy obrońcy nie mają zbyt
wielkiego powodzenia u sędziów, natomiast frazesami nietreściwymi
lecz pociągającymi wywołują niekiedy na ławie przysięgłych pewien
efekt. Ci obrońcy jednak znikają jak meteory, ustępują ze swych
stanowisk i robią miejsca nowym gwiazdom.
Trzecia kategorya jest najsmutniejsza. Weterani w służbie są-
dowej, adwokaci bez klienteli, za nędznem wynagrodzeniem zastę-
pują obrońców z urzędu ustanowionych. Jest to wprawdzie element
spokojny, niezapalny, ale zarazem odgrywający rolę niepoczesną
w sali sądowej. Przemówienia ich są zazwyczaj szablonowe, liche,
nie budzące zainteresowania i przemijające bez wpływu na ławę
przysięgłych.
Na tem kończymy nasze spostrzeżenia o sądach przysięgłych
w Galicyi. Dotknęliśmy tylko rzeczy najważniejszych i powszechnie
odczuwanych. Te ulotne jednak uwagi są aż nadto wystarczające,
aby podzielić w tej kwestyi zapatrywanie tak ministerstwa sprawie-
dliwości, jak i komisyi. »Das Geschwornengericht hat die Hoffnungen
nicht erfullt, die man bei seiner Einrichtung hegte. Selbst die un-
bedingten Anhanger der Einrichtung geben zu, dass der Taumel der
Begeisteiung, der die Einfuhrung der Geschwornengerichte forderte,
sehr schnell einer erheblichen Ernuchterung gewichen sei und dass
das Geschwornengericht an schweren Miingeln leide« — czytamy
w motywach komisyjnych i na te słowa piszemy się w zupełności.
22 Piotr Stebelski
IV.
I ministerstwo sprawiedliwości podnosi w swych wstępnych
uwagach, że sąd przysięgłych nie odpowiedział oczekiwaniom. Przy-
czynę upadku tej instytucyi upatruje nasza administracya sądowa
w samej organizacji tych sądów, w których funkcye sędziowskie
rozdzielone są między dwa odrębne ciała. W sądzie przysięgłych
osobno radzą i orzekają najpierw laicy o winie, a następnie sędzio-
wie zawodowi o pytaniu co do kary.
Rozdział tych funkcyj sędziowskich sprowadzić musiał w na-
stępstwie przeróżne ujemne skutki, które dadzą się streścić w na-
stępujących punktach:
a) przysięgli odpowiadają na zadane sobie pytania, sformuło-
wane przez trybunał sądu przysięgłych. Jest to niewątpliwie najtru-
dniejsza kwestya w postępowaniu orzed sądem przysięgłych, będąca
źródłem licznych nipporozumień. i pocią<?aiąca donośne następstwa
w postaci werdyktów, opartych na odpowiedziach błędnie pojętych.
Odczuwano już oddawna te najujeroniejszą stronę instytucyi sądów
przysięgłych, skoro w literaturze spotykamy się z nader licznymi
wnioskami, zdążającymi do reformy tego stadvum postępowania
(Wahlberg. Bar. Heinze, G6tze. Herman). A dodaimv zaraz, że
żaden z tych wniosków nip potrafi złemu zaradzić. Poruszono także
myśl. ażeby przysięgłym dodać w sali narad sedz'eero. któryby kie-
rował ich obradami, nouczał ich o prawie, zwrócił uwagę na to.
ażeby nie wciągano do narad okoliczności obojętnych, czuwał nad
sposobem głosowania i udzielał w tej mierze wskazówek. Nie ulesa
wątpliwości, że wniosek taki jest w wysokim stopniu niebezpieczny,
a przysięgli łatwo modiby ulec przemożnemu wpływowi tego sę-
dziego, werdykt ich nie byłby wyrazem ich przekonania;
b) postępowanie spro=towawoze nie usuwa niejasności, niedo-
kładności i sprzeczności werdyktów, lecz przeciwnie jest źródłem
nowych nieporozumień:
c) zwolnienie przysięgłych od przedstawiania pobudek orzecze-
nia powoduje, że nrzysięgli nie zastanawiając się głębiej nad mo-
tywami, przyswoili sobie faktyczni? prawo ułaskawiania.
Z tych powodów proiekt komisyjny przemawia za wprowa-
dzeniem jednolitpj organizacyi w postaci sądu ławniczego, w któ-
rym owe dwa kollegia prawników i laików, radzące i orzekaiaop
w sądzie przysięgłych z osobna o różnych częściach wyroku, złą-
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 23
czone byłyby w jedno ciało. Tak zorganizowany sąd miałby wyższość
nad sądem przysięgły cii. byłoby to bowiem jedno kollegium, w któ-
rem sędziowie zawodowi i sędziowie wyszli z ludu, spoinie i ró-
wnocześnie orzekaliby i o winie i o karze oskarżonego i wydawali
jednolity, niepodzielony na pytania i odpowiedzi wyrok.
Organizacya sądów orzekających w pierwszej instancyi według
art. VI VIII ustawy wprowadczej w nowej stylizacyi i § 484 ust.
o post. karn. oparta jest na następujących podstawach:
a) do kompetencyi sądów przysięgłych należą zbrodnie i wy-
stępki polityczne, tudzież zbrodnie zagrożone karą śmierci, karą do-
żywotniego więzienia i karą ścieśnienia wolności wyżej lat dziesięciu;
b) wszystkie inne przestępstwa, dotychczas należące do orze-
cznictwa sądów przysięgłych, a mianowicie przestępstwa popełnione
osnową pisma drukowego i przestępstwa zagrożone karą na wolno-
ści wyżej lat pięciu, należą przed trybunały pierwszej instancyi jako
wielkie sądy ławnicze;
c) wszystkie inne przestępstwa, należące dotychczas do orze-
cznictwa trybunałów pierwszej instancyi jako sądów wyrokujących,
przekazane są trybunałom pierwszej instancyi jako małym sądom
ławniczym;
d) do sądów powiatowych należy orzekanie o wszystkich prze-
kroczeniach, przekazanych im do osądzenia ustawą karną.
Według § 13 ust. o post. karn. w nowej stylizacyi wielki sąd
ławniczy składa się z sześciu sędziów, trzech sędziów zawodowych
i trzech ławników, przewodnictwo należy do sędziego zawodowego;
mały sąd ławniczy składa się z dwóch sędziów- i dwóch ławników.
Sędziowie i ławnicy tworzą jednolite ciało i w spólnej nara-
dzie i spólnem głosowaniu orzekają o winie, karze i wszelkich in-
nych pytaniach procesowych, tudzież o prywatno-prawnych roszcze-
niach poszkodowanego i o zastosowaniu środków zabezpieczających.
Z tych postanowień wynika, że projekt nie zrywa zupełnie
z sądem przysięgłych, lecz przeciwnie zatrzymuje go w przestęp-
stwach politycznych i zbrodniach najcięższych.
Motywa, przyznając bezwzględnie wyższość sądowi ławniczemu
i upatrując w nim najdoskonalszą formę sądu obywatelskiego, uspra-
wiedliwiają to połowiczne stanowisko, jakie w tej kwestyi projekt
zajmuje.
Motywa liczą się z tern głęboko zakorzenionem przekonaniem,
że sędzia zawodowy w sądzie ławniczym zawsze zajmować będzie
24
Piotr Stebelski
stanowisko przodownicze i górujące nad ławnikiem, który czując
wyższość sędziego, łatwo ulegnie jego wpływowi. Projekt czyni więc
koncesyę. zatrzymując sąd przysięgłych w przestępstwach politycznych,
przy których, jak to zresztą z ich natury wynika, łatwo sędzia za-
wodowy mógłby z ujmą interesów oskarżonego wyzyskać swoje sta-
nowisko. Ażeby jednakże wobec tak ograniczonego zakresu kompeten-
cyjnego sąd przysięgłych nie stał się sądem wyjątkowym, przekazuje
projekt orzecznictwu tegoż sądu także i zbrodnie, zagrożone karą
więzienia wyżej lat dziesięciu.
Projekt tyra sposobem stwarza niejednolitą organizacyę sądo-
wnictwa karnego, poruczając sprawy najcięższe przysięgłym, średnie
sądom ławniczym, a najlżejsze sędziom samoistnym. Taka dualisty-
czna organizacya w przestępstwach wyższej kategoryi. osnuta na
wręcz odmiennych zasadach, jest niewątpliwie nieracyonalną, a pro;'ekt
w tej mierze jest niekonsekwentny. Z myślą podobnej organizacyi
spotkaliśmy się w literaturze procesowej; Binder, Stenglein i więk-
szość praktyków niemieckich uchwalili na IX i X zjeździe prawni-
ków zasadę, że instytucya sądów ławniczych ma być wprowadzoną
jedynie dla spraw, nieprzekazanych sądom przysięgłych.
Najwyższa adminislracya sądowa zawahała się i stanęła znowu
na drodze połowicznej. Zatrzymuje sąd przysięgłych, lubo w szczu-
plejszym zakresie, a na swoje usprawiedliwienie przytacza: »das Ge-
schworengericht gdt in der Bevolkei ung vielfach noch ais Palladium
der burgerliehen Freiheit. Seine Abschaffung, bevor noch das Schóf-
fengericht gezeigt, dass auch bei ihm die Freiheit des Burgers ge-
sichert sei, wiirde vielleicht das Yertrauen in der Rechtspflege er-
schiittern«. Słowa te wskazywałyby, że ministerstwo w tej sprawie
zajmuje stanowisko wyczekujące, a dopiero w czasie późniejszym,
oparłszy się na wynikach działalności sądu ławniczego, przystąpi do
zniesienia sądu przysięgłych.
Jak wiadomo, przeciwnicy sądu ławników podnoszą cały sze-
reg poważnych z -.rzutów, które dadzą się streścić w punktach na-
stępujących:
a) sąd ławniczy ma tworzyć jednolite ciało sędziowskie, po-
wołane do rozstrzygnięcia pytania co do winy i co do kary. Ciało
więc, składające się z dwóch tak różnorodnych pierwiastków, o od-
miennych pogląd ach i o różnym sposobie myślenia, nie jest zdolne
do harmonijnego współdziałania, przeciwnie spólne działanie i spoina
narada stają się tu niemal niemożliwe;
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 25
b) wyższość sędziów zawodowych nad laikami sprowadzić musi
majoryzowanie tych ostatnich z ujmą owej samodzielności wyroku,
która cechuje orzeczenia przysięgłych. Stosunek podporządkowania
i zależności ławników od sędziów urzędowych stanie się przyczyną,
że ich udział nie będzie ową rękojmią sprawiedliwego wyroku, ja-
kiej po nich się spodziewamy;
c) zarzucają sądowi ławników, że wskutek zaprowadzenia
tej instytucyi orzecznictwo w sprawach karnych stracić musi cechę
popularności, poczucie prawne ogółu nie będzie objawiać się już
samoistnie, i nie znajdzie tak jasnego wyrazu, jak w orzeczeniu
przysięgłych;
d) wobec współudziału sędziów zawodowych odpowiedzialność
ławników za orzeczenia przez nich wydawane zmniejszy się, skutkiem
cz^go ta uszczuplona odpowiedzialność odbije się niekorzystnie na
osądzeniu sprawy im przekazanej;
e) w sądzie ławników odpada publiczne zadawanie pytań i pu-
bliczne pouczenie co do prawa, pouczenie to odbywać się będzie
bez kontroli stron, a więc nie będzie mogło być zaczepione przez
strony.
Takie byłyby w ulotnem streszczeniu najgłówniejsze zarzuty
przeciw sądowi ławniczemu. Nie ze wszystkimi, tylko z dwoma
rozprawiają się motywa projektu, a mianowicie z zarzutem, że ła-
wnicy nie zdołają sprostać zadaniu im przekazanemu, tudzież że
stosunek podporządkowania i zależności, w jaki popadną wobec sę-
dziów zawodowych, oddziałać musi niekorzystnie na ich orzecznictwo.
Zarzut pierwszy odpierają motywa bardzo trafnie, upatrując
w współdziałaniu ławników gwarancyę sprawiedliwego wymiaru spra-
wiedliwości. Sędzia urzędowy, zastanawiając się nad sprawą, zwykł
generalizować, stosować się do przyjętych tradycyj i ustalonej prak-
tyki, laik przeciwnie uwzględnia tylko przypadek indywidualny, sądzi
według osobistości oskarżonego i właściwości sprawy, a znajomość
życia codziennego, ludzi i pewien zasób doświadczenia wskaże mu
w każdym poszczególnym wypadku właściwą drogę. Połączenie dwóch
tych żywiołów, stojących przeważnie na krańcowych stanowiskach,
w jedno kollegium, przyczynić się tylko może do wyrównania zdań
i poglądów, i może tylko zapobiec, aby wyrok nie grzeszył jedno-
stronnością.
Zarzut drugi jest nietrafny. Przeciwnicy sądu ławniczego za-
pominają, że dziś szerokie warstwy ludności stały się już dojrzą-
26 Piotr Stebelski
łemi. Powołanie ich do współdziałania w życiu publicznem, uczest-
niczenie w przeróżnych organizacyach ekonomicznych i społecznych,
wyrobić musiało pewną dojrzałość i przyczyniło się do rozszerzenia
widnokręgu. Płonną więc jest obawa, aby laik uświadomiony ukorzył
się przed powagą sędziego zawodowego, raczej przejęty uczuciem
odpowiedzialności, starać się będzie za warować na każdym kroku
swoje samodzielność.
Zresztą i stanowisko sędziego urzędowego dziś uległo radykal-
nej zmianie. Proces inkwizycyjny ze swoją organizacyą i stosunek
zupełnej zależności sędziego zawodowego wobec władzy państwowej,
stworzyć musiały pewną nieufność do sędziego, mianowanego przez
nieodpowiedzialny rząd. Przywilej nieusuwalności i niezależności,
zapewnionej ustawami zasadniczemi, nadał mu inne stanowisko.
Sędzia dzisiejszy nie może odgraniczyć się od ludności, wśród której
urzęduje, a zadanie jego jest przedewszystkiem społeczne.
W kwestyi organizacyi sądu ławników projekt poszedł od-
mienną drogą, niż to czyniły dotychczasowe ustawodawstwa, które
w Niemczech przyjęły sąd ławników. Naj żarli wszy propagator, rzec
można twórca tej instytucyi. Sch warze (Das deutsche Schwurgericht
und dessen Reform, das Schoffengericht) przemawiał za tem, ażeby
w kolegium sędzio wskiem ławnicy tworzyli większość, mianowicie
w sprawach, przekazanych sądom przysięgłym i sądom kolegialnym,
sąd ławniczy miał składać się z sześciu ławników i z trzech sędziów
urzędowych, w przekroczeniach zaś, przekazanych sądom jednooso-
bowym, sąd ławniczy złożony być miał z dwóch ławników i z je-
dnego sędziego zawodowego. Do uznania winy oskarżonego i do ka-
żdej uchwały dla niego niekorzystnej, wymaganą jest większość dwóch
trzecich głosów.
Wnioski organizacyjne Schwarzego nie zostały przyjęte przez
Zachariae'go (Das modernę Schoffengericht), który projektował od-
mienny skład sądu ławniczego. W sprawach, przekazanych dziś są-
dom przysięgłych, wyrokować ma pięciu sędziów urzędowych i sie-
dmiu ławników, a do wyroku skazującego wymaga się co najmniej
głosów ośmiu. W sprawach, przekazanych sądom kolegialnym bez
udziału przysięgłych, sąd ławniczy składa się z trzech sędziów i z pię-
ciu ławników, do wyroku zaś skazującego wymaga się głosów sześciu.
Projekt staje na stanowisku równorzędności obu tych czynni-
ków. Zasada ta musi się domagać, aby oba te czynniki równorzędnie
w kolegium sędzio wskiem były zastąpione, inaczej utworzyćby się
Sądy przysięgłych i sądy ławnicze 27
musiał pewien antagonizm. Przewaga ławników wskazywałaby, że
ustawodawca uważa czynnik ten za nierównorzędny. Obawa majo-
ryzowania przez takie ukształtowanie sądu ławniczego jest wyklu-
czona; większość i mniejszość składać się zawsze musi z przedsta-
wicieli obu tych czynników.
Projekt porucza ławnikom władzę w całym jej zakresie, i w tej
mierze nie przyjmuje żadnych ograniczeń, jak tego domagają się
przeróżni organizatorowie sądu ławniczego. Becker przemawiał za
poruczeniem ławnikom orzekania o kwestyi winy i o karze, z wy-
łączeniem jednak kwestyi procesualnych, jako wymagających już
pewnego wyższego zasobu wiedzy prawniczej, Schwarze dopuszczał
ławników do orzekania o winie, wyłączył ich jednak od udziału
w uchwałach procesualnych i w wymierzaniu kary, wychodząc z tego
założenia, że ławnicy, nie posiadając potrzebnej rutyny w należytym
wymiarze kary, popadną albo w nadmierną surowość, albo kierując
się zbytnim sentymentalizmem, będą skłonni do nadzwyczajnej ła-
godności.
Stanowisko to jest jednostronne, i raczej przemawialibyśmy za
przyznaniem ławnikom pełni władzy sędziowskiej bez jakiegokolwiek
ograniczania. Jeżeli bowiem mają być ławnicy owym czynnikiem
ożywczym, zrywającym z szablonem i rutyną, jeżeli przeciw sędziom
zawodowym podnosi się całkiem uzasadniony zarzut, że przy wy-
miarze kary zwykli trzymać się pewnej stałej, utartej miary, a ła-
wnicy powołani są właśnie do stworzenia tu pewnej równowagi, od-
biegającej od utartej praktyki a indywidualizującej winę oskarżonego,
dla czegóż uszczuplać ich zakres działania i ściągać ich na stano-
wisko sędziów drugiej klasy?
Kwestye procesualne, wyłaniające się w toku rozprawy głównej,
nie są znowu tak doniosłego znaczenia. Brak pewnych szczegółowych
wiadomości technicznych nie wpłynie tak ujemnie na samo zawy-
rokowanie, a każdy laik. śledząc pilnie wyniki rozprawy, sam bez
wszelkiej pomocy rozstrzygnie pytanie, czy zachodzi potrzeba za-
wezwania nowych świadków, znawców, przedsiębrania oględzin.
Z tych powodów oświadczamy się za projektem, który przyj-
mując zasadę równorzędności, wyposaża ławników w pełnię władzy
sędziowskiej (Yollrichter).
Na tern kończymy nasze uwagi. Dotknęliśmy tylko najważniej-
szych wyłaniających się tu kwestyj. A jeżeli pewne symptomatyczne
objawy nie okażą się zwodniczymi, może w niedaleiuej przyszłości
28 Piotr Stebelski
powitamy sąd ławniczy jako wyraz demokratyzacyi społeczeń-
stwa. Wszak szerokie warstwy, po długotrwałym letargu, przychodzą
do uświadomienia i żądają współudziału w rozwiązywaniu wielkich
zagadnień życia publicznego. A kto wie, czy po latach doświadcze-
nia idea reprezentacyjna pierwiastka ludowego nie zwycięży zupeł-
nie; wówczas sąd przysięgłych należeć już będzie do historyi.
SZKIC MOICH BADAŃ W KARPATACH
O ILE ONE DOTYCZĄ PŁASZOZOWIN FLISZU
napisał
WAWRZYNIEC TEISSEYRE.
Tei sseyr«
Pod nazwą płaszczowi ny Zamury (Vf. Zamura-Leordanu nad
Teleażenem na wschód od Slaniku) wyłączyłem w roku 1908 pewien
pas fliszu, na kilka mil szeroki, który we wschodniej Muntenii prze-
dziela znaną pośrodkową strefę piaskowca Uzu względem skrajnie
zewnętrznej strefy fliszowej piaskowca kliwskiego (Valeni de Munte).
Jakkolwiek szczegół ten, zaczerpnięty w połaci Karpat połu-
dniowych pomiędzy rzekami Dymbovicą a Buzeu, jest na pozór
drobny, mimo to w rzeczywistości, jak się okaże poniżej, ma on
ważne zastosowanie w rekon.trukcyi ustroju tektonicznego pasma
Karpat.
Badania moje, w tej okolicy rozpoczęte w czasie, kiedy pła-
szczowin nie znano, przedstawiały szereg corocznych próbnych zdjęć
teologicznych, wszakże miejscami nawet szczegółowych, o ile że do-
stosowanych do chwilowych potrzeb górnictwa naftowego. Sporzą-
dzone przeżeranie mapy geologiczne (1:50000), zalegające swego
czasu w manuskryptach zrazu w Minislerstwie Domen, obecnie zaś
w Instytucie geologicznym w Bukareszcie, spożytkowane są w do-
tychczasowej literaturze miejscowej 1 o tyle. o ile przedstawiony na
tych, dotąd (1910) jedynych mapach tej okolicy obraz geologii miej-
scowej z natury rzeczy musiał być punktom wyjścia rozpatrywań
tektonicznych. Mapy te tworzą podstawę ula zdjęć szczegółów szych,
które Instytut geologiczny rozpoczyna już w roku bieżącym, obej-
mują zaś one część wschodniej Muntenii. która przypada na strefę
Karpat mioplioceńską, oraz na skrnjną połać strefy fliszu pomiędzy
linią poprzeczną Dymbovicy a rzekami Bozeu i Slanikiem (okręgi
Dymbowica, Prahowa i Buzeu).
Do systematycznego spożytkowania zdęć tych przystąpiłem
niedawno w pracy pod tytułem: »Uber die zonare und transversale
1 Mrazec, Popescu-Yoitesti, Teisseyre.
1*
4 Wawrzyniec Teisseyre
Gliederung der FJysch- und Neogenkarpaten in Ostmunteniac. którą
przedłożyłem Instytutowi geologicznemu w Bukareszcie na wiosnę
w r. 1909. Obecnie jest na ukończeniu druk szczegółowej mapy
geologicznej (Yaleni de Munte 1:50000), która do tej pracy jest
dołączona.
Oprócz tego potrąciłem o niektóre w tej okolicy poczynione
spostrzeżenia tektoniczne w pracy stratygraficznej pod tytułem:
>Uber die maeotische, pontische und dacsche Stufe in den Siid-
karpaten der óstlichen Muntenia* (odbitka z Anuarul Institutului
geologie al Romaniei, II tom, 1908, zeszyt 3. Bukareszt 1909).
Mapka naszkicowana w rozmiarze 1 : 500000, dołączona do
przytoczonej pracy stratygraficznej, przedstawia wierną kopię prze-
ważnej części zaznaczeń moich w rozmiarze 1:50000, obejmujących
obszar Karpat wschodniej Muntenii, jednakowoż z pominięciem
pewnej części zbadanego flyszu. i z pominięciem szczegółów tekto-
nicznych.
Miejscowe stosunki tektoniczne > Karpat plioceńskich wscho-
dniej Muntenii*, mimo to na podstawie tej mapki krótko są obja-
śniane w tekście (str. 319). Nawiązując do tych uwag, a przede-
wszystkiem do moich map, do zaznaczeń granic fliszu na przy-
toczonej mapce i do profilów w zapowiedzianej pracy tektonicznej,
spróbuję poniżej określić sumarycznie stosunek, w jakim zdjęcia
moje pozostają do problemu płaszczowin w tej części Karpat.
Płaszczowina Zamura.
Do szczegółów tektonicznych, których opis w nadmienionej
pracy stratygraficznej zapowiedziałem, należy właśnie płaszczowina
Zamury.
Główny pas fliszu wschodniej Muntenii, oznaczony w pracach
Mrazka, Athanasiu i moich nazwrą płaszczowiny Uzu (Herbich)1,
niewątpliwie łączy się w jedne całość z płaszczowina magórską
Karpat północnych.
Z badań moich wynika, że pas Uzu nie graniczy na zewnątrz
w Muntenii wschodniej bezpośrednio z opisaną poniżej płaszczowina
1 Przechrzczono ją niedawno na płaszczowinę piaskowca Siriu (zamiast
Uzu), sądzę jednak, że nazwa ta wzbogaci niepotrzebnie synonimikę straty-
graficzną.
Szkic badań w Karpatach 5
kliwską z Yaleni de Munte, jak się to dotąd wydawało. Z jednej
strony rozgraniczają się obszary piaskowca Uzu i piaskowca kliw-
skiego, jak już wiadomo, szerokim na kilkanaście do kilkudziesięciu
km. obszarem, na który przypada znana zatoka formacyi solonośnej,
oznaczona nazwą miejscowości Slanik (Prahowa).
Stosunek tego obszaru tej formacyi do płaszczowin fliszu,
dotychczas, jak sądzę, nie jest udowodniony l. Mimo to nie może to
być, jak się okaże poniżej, część składowa płaszczowiny Uzu. ani
też kliwskiej. Z poszukiwań moich (zdjęcia w obrębie obszaru ar-
kusza Yaleni de Munte 1:50000) wynika, że płaszczowina kliwska
ma swoistą formacyę solonośną o odrębnej facyi.
Z drugiej strony także w okolicy pomiędzy rzekami Teleaże-
nem a Buzeu. gdzie zatoka Slaniku w kierunku warstw na pół-
nocno-wschodni wschód zwęża i nareszcie klinem się gubi, płaszczo-
wina z Valeni de Munte bynajmniej nie graniczy bezpośrednio z pła-
szczowina Uzu. Właśnie tutaj udało mi się w roku 1906 rozpoznać
istnienie odrębnej trzeciej płaszczowiny. Występuje ona nad Teleaże-
nem w postaci szerokiego siodła, ku południowo -zachodniemu za-
chodowi nurzającego się pod neogen zatoki Slaniku. Siodło to tworzy
półwysep fliszowy gór Zamura-Leordanu. który wkracza nad Telea-
żenem na południowo południowy zachód na kilkadziesiąt km. sze-
rokim klinem w głąb zatoki Slaniku. i sprawia, że zatoka ta roz-
widla się na dwie pomniejsze zatoki2.
Szereg warstw płaszczowiny Zamura przypomina bardzo oko-
licę Żabiego rozwojem facyj, przedewszystkiem oligoceńskich. Mo-
żliwa jest, że mamy tu do czynienia z jedną wielką płaszczowina
Zamury-Mikuliczyna, której wszakże niepodobna oznaczać nazwą
podbeskidowej. bo jest to niewątpliwie tylko jedna z płaszczowin
obszaru podbeskidowego. Niedawno, zwiedzając okolice Zabiegu.
byłem zdziwiony tożsamością warstw tamtejszych z warstwami
płaszczowiny Zamury.
Poza zewnętrznym brzegiem pfaszczowiny magórskiej, który
tutaj ostro orograficznie zaznacza się, całkiem jak brzeg zewnętrzny
płaszczowiny Uzu w Muntenii wschodniej, wkraczamy w obszar
1 Zatoka Slaniku przedstawia podług interpretacyi Mrazka okno, którem
formacya solna wyziera z pod flyszu. Mrazec, Industrie du petrole en Roumai-
nie, Bucarest 1910.
' Por. mapkę w przytoczonej mojej pracy stratygraficznej.
g Wawrzyniec Teisseyre
warstw ze Żabiego. Jest to osobliwsza, znana poniekąd z prac
Zubera i innych facies piętra menilitowego, przeważnie petrograficznie
zbliżona do formacyi solonośnej, ale bez gipsu i bez typowych
piaskowców kliwskich. Łupki margliste ze Żabiego są zupełnie po-
dobne do moich warstw z Cernesti i Homoriciu nad Doftaną. t. j.
do składników płaszcz .winy Zamury.
Piaskowce, wśród tych łupków marglistych wtrącone, po części
zbliżają się bardzo do kliwskich. po części zaś są najwidoczniej
tożsame z piaskowcem Zamury nad Doftsną i Teleażenem (Fus-
saru- Sandstein Miazka).
Jeżeli istotnie płaszczowina Zamura ciągnie się na Żabie i Mi-
kuliczyn. to nad Czeremoszem i Rybnicą należy do niej flisz ob-
wodowy, poza płaszczowina magórską położony, łącznie z warstwami
dobrotowskiemi, które, jak wynika z różnych tamtejszych spostrzeżeń.
n-leżą jeszcze do szeregu wierzchnich warstw tej płaszczowiny.
W Kosonie odniosłem wrażenie, że tylko warstwy dobro-
towskie, odcinające się nasunięciami od młodszej formacyi solo-
nośnej brzegu karpackiego, mogły być przefałdowane. Istotnie też
warstwy dobrotowskie powtarzają się wtrąceniami jeszcze daleko
na wewnątrz od brzegu gór wśród piętra menilitowego (Horod-Babinj.
Pod płaszczowina Zamury Mikuliczyna. jak nad Teleażenem.
tak i tutaj spodziewać się należy p/aszczowiny kliwskiej. Nie widać
jej jednak na dniu nad Czeremoszem i Rybnicą. Świadczyć to może
o tem. że w tej stronie Karpat, ta samoistna, najniż-za płaszczo-
wina. kliwska, wynurza się tylko sporadycznie (Delatyn ?
Kwesty a co do przefałdowauego albo też tubylczego charakteru
fliszu Zninury (Mikuliczyna) łączy się ściśle z rozpoznaniem prze-
fałdowania strefy kliwskiej (Valeni de Munte). Podług tego bo-
wiem fli>z Zamury ciągnie się szeroką smugą pomiędzy dwiema
niewątpliwemi płaszczowinami (I Uzu i II kliwskąi. i nie może być
tubylczym, jeżeli płaszczowina Yaleni de Munte zapada nod flisz
Zamury. a nie leży na nim. Nad rzeką Buzeu. gdzie flisz Zamury
bezpośrednio dotyka fliszu Yaleni, o ile że tutaj wyklinia się
zatoka solonośna Slaniku. która obie te strefy przegradza (Ogre-
tinu-Chiojdu). flisz Zamury może być powierzchownie przewalony
na flisz Yaleni. a niekoniecznie musi na nim pływać. Ale tak są-
dzić można jedynie z pozorów miejscowych. Podobnie także i fakt.
że płaszczowina Zamury wynurza się w postaci siodła z pod neo-
genu zatoki Slaniku. sam przez się jeszcze nie roastrzyga. czy
Szkic badań w Karpatach 7
leży ona uod płaszczu winą kliwską, czy też na niej z jednej strony,
oraz czy zapada ona pod płaszcz* > winę Uzu i opisaną poniżej pła-
szczowinę Jałomicy z drugiej strony. Oprócz tego jest jeszcze wątpli-
wem, czy płaszczowina Zamura obejmuje wśród swych wierzchnich
składników stratygraficznych także formacyę solonośną »zatoki Sla-
niku*, albo czy formacya ta należy nie do tej, ale do innej płaszczo-
winy (Jałoraicy), albo nakoniec czy » zatoka Slaniku* bierze istotnie
udział w przefałdowaniu płaszczowin flyszu.
Jak wszędzie, tak i tutaj, kwestye tego rodzaju tylko po czę-
ści można objaśnić stosunkami miejscowymi. Zagadki takie od
czasu do czasu rozwiązują się same przez się, w chwili gdy po-
równujemy szereg dosyć dokładnych arkuszy map geologicznych.
Do fliszu Zamury należą wyłączone przezemnie na mapach
(1:50000) »obszary warstw wątpliwych* (1906), które tworzą kilka
wielkich wysp wśród formacyi solonośnej t. zw. zatoki Slaniku1.
Sposób, w jaki na mojej mapce Valeni de Munte 1:50000 roz-
granicza się obszar warstw wątpliwych Gosmina de sus Ltvadea8
względem formacyi solonośnej 3, świadczy sam przez się o tem. że
wchodzi tu w grę ważny moment tektoniczny.
Właśnie do tego rodzaju spostrzeżeń, od szeregu lat drogą
kartograficzną nagromadzonych, nawiązuje moja dotąd nieogłoszona
praca pod tytułem: »Uber die zonare und transversale Gliederung
der Flysch- und Neogenkarpaten von Ostmuntenia*. Zdjęcia te moje
geologiczne poruszają się w okolicach stosunkowo najbogatszych
w naftę; trudny do ogłoszenia w danych warunkach manuskrypt
mój spoczywa pod korceni aż do pojawienia się należących do
niego map, ale do spożytkowania ich pospieszają już obecnie różne
nowe siły.
W przytoczonej stratygraficznej mojej publikacyi (1. c. 1908
str. 319, wiersz 6 od dołu) zaledwie kilku słowy zdołałem zapo-
wiedzieć rozpoznanie płaszczowiny Zamury. Opis tej samej pła-
szczowiny podaje nieco później p. Popeseu-Voitesti. niezależnie może
od mojej tymczasowej o niej wzmiance4, ale spożytkowując w ten
1 Por. mapkę geologiczną w przytoczonej mojej publikacyi stratygraficznej.
2 Na północ od Busztenar położony.
* To jest względem t. zw. >okna« Ogretinu-Chiojdu. Jest to odgałęzie-
nie t. zw. zatoki Slaniku, położone pomiędzy fliszem Zamury a fliszem Valeni.
* W przytoczonej mojej pracy stratygraficznej 1. c. Anuarul II, 1908,
str. 319 wiersz 6 od dołu (»Flyscbdeckenzone«).
g Wawrzyniec Teisseyre
sposób moje mapy. Autor nazywa ją płaszczowiną Fussaru1, zaś
miejscowe nazwy warstw (n. p. piaskowiec Fussaru) zapożycza
z nieogłoszonych i mniejsza o to. że nieprzytoczonych, zdjęć moich.
Owóż co do wieku geologicznego piaskowca Fussaru, to znale-
zione swego czasu przezemnie, a później przez p. Popescu-Voitesti sy-
stematycznie zbierane i oznaczone nummulity świadczą o tern, że
należy on do eocenu średniego i górnego2. Muszę jednak zauważyć,
że piaskowiec ten bardzo trudno petrograficznie odróżnić od młod-
szych na nim leżących pokładów (piaskowiec z Cornu. piaskowiec
z Vf. Rotundu w Doftanie i t. d), które obejmują o wiele większy
okres czasu, aniżeli to sobie p. Popescu-Yoitesti wyobraża. Ku górze
z małymi zmianami sięga ten szereg warstw nie tylko w górny eocen,
ale aż w sarmat, i to prawdopodobnie nie tylko nad Doftaną. ale
także nad Jałomicą. Jakkolwiek typ sarmacki znalezionych przeze-
mnie we Visinesti (w pobliżu Jał.micy) szczątków skamieniałości,
nie da się zaprzeczyć, mimo to są to nieoznaczalne na razie ślady,
znalezione na odłamach piaskowca, do celów technicznych zwiezio-
nych w owym czasie we Visinesti. gdzieś z otoczenia Maluri.
W ogóle trzeba się liczyć poważnie z koniecznością określenia
stosunku, w jakim sarmat pozostaje do tej płaszczów iny, zwłaszcza,
że w północnem otoczeniu Busztenar sarmat zaściela ją wielkim
płatem synklinalnym (Melicesti).
Płaszczowiną Uzu czyli niasórska.
Płaszczowiną ta jest, jak sądzę, naturalną jednostką tektoni-
czną, ale dopiero po wyłączeniu płaszczowiny Zamury.
1 Nummulites Giimbelia) lenticularis Ficht, u. Molt. var. granulata de la
Harpe idet. Zuber).
1 Popescu-Voitesti, Contributiuni la studiul geol. si paleont. al regiunii
Muscelebor, Anuarul Instit. geol. II. zeszyt 3. i tegoż autora: Contributions a
1'śtude stratigraphiąue du Nummulitiąue etc. Annarul etc. tom III, zeszyt 2.
W pracy p. Popescu-Voitesti rozchodzi się o cenne poszukiwania fan-
niczne i stratygraficzne, ale autor łączy je w sztuczną całość ze spekulacyami
tektonicznemu które zapełniają przeważną część jego wywodów. Są to wywody,
niemające związku z własnemi badaniami autora. Są to raczej kompilacye
z literatury tektonicznej iMurgoci) i z poufnie sobie jako materyału dydakty-
cznego udzielonych spostrzeżeń i zdjęć pp. Athanasiu i Mrazka oraz moich.
Jestto poprostu polowanie na pierwszeństwo naukowe co do spostrzeżeń,
o których się poufnie wie, że mają być niebawem ogłoszone, bo wyrażone są
już na mapach, które zalegają w manuskryptach. Cała ta kompilacya jest nie-
zrozumiała dla niewtajemniczonych i zmusza tylko do wyjaśnień.
Szkic badań w Karpatach 9
Teoretycznie pod tym względem zgadzają się z mojemi za-
znaczeniami późniejsze sposoby pojmowania płaszczowiny Zamury
(= Fussaru) Mrazka (w przytoczonej pracy p. Popeseu-Voitesti). Mimo
to jednak nie mogę uznać za trafny podanego tutaj sposobu roz-
graniczania płaszczowiny Zamury i Uzu (p. mapkę w pracy p. Po-
pescu-Yoitesti I. c.).
Tak co do tej, jak i co do innych płaszczowin, na razie kłaść
musimy nacisk na stosunki miejscowe, a z czasem trudność poró-
wnania odległych połaci Karpat północnych sama przez się zniknie.
Bardzo pouczająca jest okolica nad rzekami Doftaną i Pra-
hową. Tutaj płaszczu wina Uzu wyklinia się w kierunku biegu warstw
na południowy wschód. Przekrój tejjo klinu płaszczowiny Uzu przed
Doftaną przedstawiać się zdaje szeroki łęg, ale rozszczepiony na
fałdy pomniejsze czyli drugorzędne. Fałdy te przechodzą w zna-
mienną strukturę łuskową w obrębie zewnętrznego, t. j. południowo-
wschodniego skrzydła synkliny pierwszorzędnej.
Są to owe łuski, przypadające na brzeg zewnętrzny strefy Uzu,
opisane dawniej jako linia nasunięć » wzdłuż krawędzi fliszu « l.
Jeszcze nad Doftaną smuga płaszczowiny Uzu jest szeroka na
kilkanaście do kilkudziesięciu km. Odtąd ku południowemu zacho-
dowi zwęża się cała wstęga płaszczowiny Uzu tak szybko, że przed-
stawia ona na mapie tej okolicy szeroki trójkątny klin, który prawie
że nie dosięga pobliskiej rzeki Prahowy (arkusze Comarnic i Cam-
pina-Bustenari 1 : 50000).
W przeciwnym kierunku, t. j. w stronę linii poprzecznej Pen-
teleu-Rimnic-Sarat2, strefa Uzu znacznie zyskuje na szerokości.
Klinu, którym płaszczowina Uzu dotyka od wschodu rzeki Pra-
howy, w mapce dołączonej do przytoczonej pracy stratygraficznej
nie uwzględniłem.
Klin ten jest zaznaczony natomiast na sporządzonym prze,:e-
mnie arkuszu mapy Campina Bustenari 1:50000, którego południową
1 Linia Besdeadu — Slonu w pracach Mrazka i moich, między innemi
przedewszystkiem w pracy : Allgemeine geologische und tektonische Betrach-
tungen uber die Petroleumlagerstatten in Rumanien, zredagowanej przez Atha-
nasiu, Mrazka i przezemnie (Arbeiten der mit dem Studium der Petroleum-Re-
gionen betrauten Kommission, Bukareszt 1904).
' Por. artykuł: O związku w budowie tektonicznej Karpat i ich przed-
murza — Kosmos XXXII, Lwów 1907, str. 399 (>dys!okacya północnego boku
horstu Dobrodży«J.
2Q Wawrzyniec Teisseyre
część objaśnia publikacja Mrazka i moja o okolicy Campina-Bu-
stenari.
U jądrach siodeł łuskowych, na które rozeznania się połu-
dniowy brzeg plaszczowiny Uzu, występuje wszędzie nad Doftaną
i Slanikiem senon. Jestto zawsze owa charakterystyczna facies
z Breaza, która przypomina od razu margle z Puchowa w Karpatacli
zachodnich.
Na podstawie dotychczasowych swoich poszukiwań nie mógł-
bym obecnie inaczej orzec, jak tylko, że senon ten spoczywa pod
płaszczowiną Uzu, a nie na niej (Popescu-Voitesti), i że należy on do
odrębnej pod nią leżącej płaszczowiny, a mianowicie do opisanej poniżej
plaszczowiny Jałomicy (nie do płaszczowiny Uzu, jak przypuszcza
Mrazec). Podług moich zapisków miejscowych senon ten jawi się na
obszarze- płaszczowiny Uzu w jądrach siodeł za wsze w towarzy-
stw i e składników str a ty graf iczn y eh p ł a s /. c z o w i n y J a-
łomicy. Tak przynajmniej ma się rzecz tam. gdzie, jak przyznaję,
szczupły zresztą skrawek płaszczowiny Uzu wkracza w okolicę
przezemnie zbadana.
W przeciwieństwie do tego ^enonu kreda płaszczowiny Uzu
zuaje się zdradzać całkiem inny typ. Tu panuje ów znany z lite-
ratury piaskowiec z Yf. Tirifoi. w którym przed laty Mrazec zna-
lazł szczątek ammonita1, i który może rięga daleko wstecz
w okres kredouy.
Synklinalna prawdopodobna bodowa klinu płaszczowiny Uzu.
jak i cały nadmieniony profil nad Doftaną, zasługują na uwagę.
gdv chodzi o st>sunek co do wzajemnego po sobie następstwa
płaszczów in fliszu w Karpatach w ogóle.
Z niektórych tymczasowych przekiojów płaszczów in fliszu, które
podaje Mrazec (1. c. Industrie de petrole 1910), zdaje się wynikać.
że płaszczowina Uzu, jako najwyższa, na znacznych "bszarach. za-
słania lub nawet wytłacza płaszczowiny niższe Wogóle będzie trudno
pogodzić ze sobą profile okolic odległych, nie licząc się należycie
z lem, jaką rolę w Karpatach odgrywa flisz Uzu i magórski.
Z przelotnej podróży w poprzek płaszczowiny magórskiej nad
Prutem, kędy dawniej sięgał\ badania Paula, Tietzego. Zubera, Za
pałowicza i innych, odniosłem wrażenie, że najzupełniej zgadza się
1 Das Salzvorkommen in Rumanien. W. Teisseyre und L. Mrazec. Óster.
Zeitschr. f. Berg- und Hiittenw. Wie n LI. 1903.
S/.kic badań w Karpatach 11
ona z przekrojem plaszczowiny Uzu wzdłuż Doftany. Prawdopodo
bnie w obu razach mamy do czynienia z olbrzymią synkłiną, której
skrzydła rozczfaniają się dzisiaj prawie nie do poznania na szereg
drugorzędnych, ku zewnętrznej stronie pa^ma karpackiego przechy-
lonych, lub też ku tej stronie nasuniętych na siebie siodeł i łęgów.
Pasmo Czarnej Hory przedstawia skrzydło południowo-zacho-
dnie, Kostrzyca zaś północno-wschodnie skrzydło wielkiej synkliny.
Na północno-wschodnim skrzydle synkliny. t. j. na przestrzeni By-
strec-Kostrzyea, fałdy drugorzędne przechodzą przeważnie w struk-
turę łuskową.
W literaturze znane są dotąd tylko te drugorzędne siodła i łęgi,
nie zauważono natomiast wcale pierwszorzędnej synklinali, z której
one powstały, a która obejmuje całą niemal szerokość pasu danej
płaszczowiny (Burkut Żabie).
Plaszczowina Yaleni de Jlunte czyli płaszczowina kliwska
Karpat południowych.
Od zewnętrznego brzegu pasu fliszowego Karpat odgałęziają
się charakterystyczne pomniejsze pasma fliszowe, opisane przez ró-
żnych autorów.
W Mołdawii i na Wołoszczyźnie półwyspy te fli-zowe, wkra-
czające nieco skośnie w głąb gór podkarpackich, oraz analogiczne
wyspy fliszu, odcięte zupełnie od głównego pasu fliszowego (n. p.
w okolicy Bakowa), zdradzają rozwój stosunkowo potężny.
Kwestya co do powstania tych półwyspów fliszu łączy się
ściśle z najzawilszemi zagadnieniami tektoniki Karpat. Prawdopo-
dobnie półwyspy zawdzięczają powstanie swe drobnym na pozór
różnicom co do kierunku drugorzędnego fałdowania dwóch na sobie
leżących płaszczowin, albo też różnicom co do fałdów tubylczego
podłoża fliszu względem neogenu. Dokładniejszego zbadania tych
półwyspów spodziewać się należy w niedalekiej przyszłości.
Opisany przezemnie w r. 1900 x półwysep Yaleni de Munte
był później za kilkoma nawrotami przedmiotem studyów Mrazka
i moich ; poniżej spróbuję zaledwie wskazać, jak wieie on jeszcze
1 W zredagowanej przemnie notatce o stratygrafii i tektonice terenów naf-
towych w Rumunii, dołączonej do publikacyi: Contributions a Tetude des pe-
troles roumains par Bourąui, Bukareszt 1900.
^9 Wawrzyniec Teisseyre
nastręcza kwestyj wątpliwych a ważnych ze stanowiska tektoniki
Karpat, a pomimo długoletnich miejscowych studyów różnych auto-
rów do niedawna nawet niespodziewanych1.
Ciągnie się półwysep Yaleni de Munte milami w poprzek ob-
szaru kilku przytykających do siebie arkuszy mapy 1:50000. Jest
to wąska (kilka km.), a długa wstęga fliszu, odgałęziająca się od
głównej strefy fliszu w okolicy rzeki Buzeu. Gubi się ona wśród
Karpat neogeńskich dopiero po zachodniej stronie rzeki Prahowy.
Dawniej nie odróżniano piaskowców kliwskich tego półwyspu
od zaścielających je transgresywnie i niezgodnie warstw mioceńskich
i meotyckich, które wyjątkowo tutaj miejscami petrograficznie
bardzo są podobne do piaskowca kliwskiego, o ile że powstały
w tych miejscach z przelawicenia tego piaskowca.
Później półwysep Valeni de Munte przybierał na mapach moich
zarysy coraz to wierniejsze, i wreszcie nawet w bardzo drobnych
szczegółach zaczął się w nich odzwierciedlać. Jeszcze później szybko
zmieniały się coraz bardziej poglądy na tektonikę całej tej części
Karpat.
Wreszcie na tej podstawie przystąpiłem z kolei, nasamprzód
w r. 1906, do rewizyi swych dawniejszych zaznaczeń i zapisków
miejscowych, jako datujących się z czasów, kiedy jeszcze płaszczo-
win nie znano, i do sporządzenia szczegółowej mapy geologicznej
okolicy Valeni de Munte (1:50000).
Owóż pomiędzy smugami paleogeńskiemi półwysep ten po-
siada tu i ówdzie wklinione wstęgi formacyi solonośnej, którą da
wniej uważałem za miocen. Te kliny młodszych utworów w profilach
były przedstawiane zrazu jako synklinale. Ale już wówczas musia-
łem postawić sobie pytanie, dla czego dziwnym zbiegiem okoliczności
wszystkie te synklinale mają budowę wachlarzową. Później w toku
systematycznych zdjęć mapowych przekonałem się na miejscu, że
nie są to wcale wachlarze synklinalne, ale antiklinale, t. j. że pół-
wysep Yaleni de Munte (eocen i starszy oligocen) spoczywa na for-
macyi solonośnej, która występuje na jaw w antyklinalach2. Wiek
1 Por. n. p. Bergerem. Observations relatives a la structure de la haute
Tallee de la Jalomita (Roumanie), Bul. Soc. geol. de France 4. Ser. t. IV, Paris 1904.
* W przytoczonej pracy, będącej w druku, i zaopatrzonej w arkusz mapy
geologicznej Yaleni de Munte 1:50000.
Szkic badań w Karpatach 13
jej oznaczyłem tym razem w tej okolicy jako młodszą część oligo-
cenu (dolna formacya solonośna)1.
Cały półwysep Valeni de Munte podzielić można podług sfał-
dowania drugorzędnego, które miało miejsce po powstaniu płaszczo-
winy. na dwie wiązki fałdów. Północno zachodnia czyli zewnętrzna
wiązka składa się z kilku smug eocenu (warstwy hieroglifowi) i oii-
gocenu (piaskowiec kliwski i łupki rnenilitowe, z warstwami szypoc-
kiemi zawsze na granicy względem wrarstw hieroglifowych). Ze-
wnętrzna natomiast wiązka fałdów obejmuje wyłącznie smugi oligo-
ceńskie, a mianowicie piaskowce kliwskie i łupki rnenilitowe (niższy
oligocen) w synklinalach, dolną zaś formacyę solonośna (wyższy oli-
gocen) w antiklinach.
Brak eocenu we wiązce fałdów południowej objaśnia się naj-
prawdopodobniej wytłoczeniem.
Na obszarze wiązki południowej w jednem miejscu udało mi
się wykryć gips pod kilkusetmetrowym płatem warstw piaskowca
kliwskiego. wynurzający się w korycie Teleażenu (Valeni de Munte E).
GipS ten należy do dolnej formacyi solonośnej. Młodszych ogniw
formacyi solonośnej nigdzie na obszarze półwyspu Valeni de Munte
nie widać, i w tern leży cała trudność, gdy chodzi o rozstrzygnięcie
kwestyi co do podłoża, na którem ten półwysep pływa.
Rzecz os->bliwsza. że piętro kliwskie łączy się właśnie w tej
okolicy wszędzie powolnemi stratygraficznemi przejściami z dołu-
jącą pod niem naszą dolną formacya solonośna. która, przynajmniej
o ile się odsłania, nie jest utworem tubylczym, ale bierze udział
w przefałdowaniu płaszczowiny. Te powolne przejścia stratygra-
ficzne łącznie z tem następstwem warstw są dowodem, że zewnętrzna
wiązka fałdów półwyspu Valeni de Munte przedstawia szereg warstw
przewróconych. Jest to dolne skrzydło płaszczowiny, w którego dru-
gorzędnych antiklinach nie wynurza się nigdzie podłoże, po którem
ta płaszczowina się sunęła (średnie ogniwo formacyi solonośnej?).
1 Jestto dolna formacya solonośna w myśl mojego miejscowego podziału
formacyi solonośnej Karpat południowych na trzy piętra.
W tem też znaczeniu należy rozumieć wyrażenie »Saliferul inferior al
lui Teisseyre* w pracy Mrazka pod tytułem »Industria petrolului in Romania
ly08, Buucuresli 1909, str. 39. Odnosi się to wyrażenie do podziału formacyi
solonośnej, w owym czasie przedłożonego, należącego do pracy mojej jeszcze nie-
ogłoszonej drukiem, z której wyjątki niniejszem podaję w tym artykule.
]_4 Wawrzyniec Teisseyre
Mamy tu flisz przewrócony, podobnie jak fliszu przewróconego
domyślaj się na obwodzie Karpat północnych Limanowski. W rze-
czywistości wszakże o analogii mowy być nie może, bo flisz obwo-
dowy Karpat północnych (mikuliczyńśki) wcale nie jest przewróco-
nym. W zastosowaniu teoryi płaszczowin zdarza się wprawdzie tu
i ówdzie, że profile geologiczne poczynają rzucać nowe światło na
stosunki miejscowe. Mimo to spostrzeżenia moje miejscowe nad Ry-
bnicą i nad Oporem od razu zgadzają się z dawniejszemi pojęciami
autorów, tak że flisz obwodowy Ka^-at północnych bynajmniej nie
może być przewrócony.
Północną wiązkę fałdów półwyspu Valeni de Munte, składającą
się, jak widzieliśmy, z naprzemianległych smug eocenu i piętra me-
nilitowego, można przez porównanie szeregu profilów poprzecznych
z łatwością sprowadzić do jednej wielkiej synklinali, która dopiero
później rozszczepiła się na pomniejsze fałdy.
Jądro tej synkliny. a zarazem grzbiet płaszczowiny przedstawia
piaskowiec kliwski na szczycie Vf. Per;. Z pośród drugorzędnych fał-
dów na obszarze tej synkliny zasługuje na uwagę skrajne siodło,
które towarzyszy brzegowi wewnętrznemu płaszczowiny (Ar-enesele
koło Valeni). Je^t ono przewrócone i niejako nasunięte w kierunku
ku północnemu zachodowi na formacyę solną t. zw. zatoki Slaniku
(Ogretiun-Chiojdu). Pomiędzy tą formaeyą solną a przewróconym pia-
skowcem kliwskim tego siodła nie ma ani śladu fliszu Zamury, ani
też fliszu Jałomicy. Jeżeli jednak flisz kliwski zapada wz.Jłuż :ej
linii pod t. zw. zatoką Slaniku, a zatem i ood flis i Zamury (za-
miast żeby miał odgałęziać się od fliszu Zamury lub Uzu w posiaci
dygitacyi grzbietnej), to wytłoczenie fliszu Zamury (względnie Uzu
oraz Jałomicy) wzdłuż północno zachodniego brzegu t. zw. półwyspu
Valeni ue Munte jest postulatem logiki w ca^ej tej tektonice.
W kierunku ku południowemu zachodowi płaszczowina Yaleni
zdaje się podnosić coraz to wyżej na obszarze południowej wiązki
fałdów póło. yspu Yaleni. to znaczy, że łęgi, które tworzy płaszczowina
skutkiem fałdowania drugorzędnego ku tej stronie, stają się coraz to
płytsz". Łęgi kliwskie południowej wiązki są to głowy pomniejsze
płaszczowiny. Czoło jej wybiega prawdopodobnie w powietrze. Eocen
mógłby być zatem na obszarze wiązki południowej nie wyłącznie
wytłoczony, ale po części może i zdenudowany.
Niepodobna wątpić o tożsamości płaszczowiny z Yaleni de
Munte z płaszczowina kliwską Karpat północnych.
Szkic badań w Karpatach 1 5
Dotychczas w Karpatach północnych nie ma wprawdzie mowy o lej
płaszczowinie. ale o magórskiej i mikuliczyńskiej (beskidowej i pod-
beskidowej). Sądzę jednak, że tym pojęciom nadano sztucznie i przed-
wcześnie pewne ściśle określone znaczenie teoretyczne, w myśl po-
glądów i hipotez bądź to nieudowodnionych, bądź też mylnych.
Ściśle rzecz biorąc, mówić na razie możemy o płaszczowinie
kliwskiej z Yaleni de Munte (Karpaty południowe) z jednej, i o pła-
szczowinie kliwskiej Karpat półn.-wsch. z drugiej strony (Mołdawia-
Bukowina). Dopiero po zbadaniu całego pasu khwskiego będzie można
dokładniej określić stosunek jego do pozostałego pasu fliszowego Karpat
wschodnich. W każdym razie zbadana przezem nie okolica
n a d T e 1 e a ź e n e m p o z w a 1 a rozpoznać, żepaskliwski nie
ni o że należeć do płaszczów i ny mikuliczyńskiej czyli
podbeski do wej. Tutaj niejako możemy sprawdzić, że na-
zwy stref beskido wej i podbeskidowej są, w uogólnieniu
swem. znane m z literatury, stanowczo przedwczesne-
Żałować tylko należy, że niektórzy au t o r o w i e bez
żadnych zastrzeżeń lub uzasadnień poprzestają je-
szcze i teraz na sz tucznem dostosowywaniu swych
własnych, mimo to przecież z natury zaczerpniętych
profilów i map. do tych przed w cześnieustalonych teo-
retycznych pojęć.
Problem t. zw. zatoki Staniku oraz kwestya co do płaszezo
winy skałek nad Jałomicą.
Swego czasu wyróżniłem nad Jałomicą1 osobną senońsko-pa-
lacogeńską strefę gór, w której panuje szereg warstw, towarzyszą-
cych marglom pstrym z Bredzą (senon). Margle tworzą przeważa-
jący żywioł wśród różnych facyj tamtejszej kredy i trzeciorzędu.
Od północnego zachodu graniczy ta strefa ze znaną strefą
warstw, które oznaczyłem tamże nazwą warstw ze Sinaia, od po-
łudniowego wschodu zaś ze strefą nadmienionych powyżej piaskow-
ców z \ f . Fussatu. których w owym czasie nie odróżniałem od pia-
skowców z Cornu, przedstawiających spód formacyi solonośnej
1 Tektonische Verhaltnisse Subkarp. ani JalomitzaflusB, Bukareszt 1905.
Por. referat, Kosmos, Lwów 1906, str. 25.
16 Wawrzyniec Teisseyre
w t. zw. zatoce Slaniku, t. j. prawdopodobnie górny oligocen. Te trzy
strefy górskie, odgraniczone walnemi liniami nasunięć, stanowią po-
niekąd chwilową zagadkę geologiczną wschodniej Muntenii. Cała
trudność tkwi w pytaniu, jak się zachowują względem siebie te trzy
strefy, ile że one niezawodnie po części przedstawiają płaszczo-
winy. Niedawno pokuszono się o tymczasowe objaśnienie tej zagadki
kiłku śmialemi, a jednak zasługuj ącemi na uwagę hipotezami i kilku
szema tycznymi profilami 1. Co do mnie, sądzę, że połączenie strefy
senoasko-paleogeńskiej z płaszczowiną Uzu (jako jej spód) nie było
trafne. Już z góry należało oczekiwać zwrotu, który w zapatrywa-
niach na tę kwestyę dokonywają się obecnie. W toku wycieczek
miałem wprawdzie sposobność poznać zaledwie pewną część ob-
szaru, o który się tutaj rozchodzi, ale zawsze miałem to wrażenie,
że szereg warstw obszaru »senońsko-pa!acogeńskiego« jest równo-
wiekowy, i tylko co do facyi swej odrębny wTzględem warstw towa-
rzyszących piaskowcowi Uzu. Rozchodzi się tylko o to, jak pojmo-
wać wzajemny stosunek płaszczowiny Jałomicy i Uzu. oraz stosu-
nek pierwszej do t. zw. zatoki Slaniku.
Po z.tchodniej stronie poprzecznej linii, której opis niebawem
podam, a którą nazwać możnaby linią Kempinicy (Campinita), pła-
szczowina Jałomica obejmuje jako właściwy sobie szereg warstw
średnią i górną kredę, we facyi zlepieńca i piaskowca Bucecs oraz
marglu z Breaza (senon) i marglu cementowego, który się^a ku górze
w paleogen i we warstwy nummulitowe. odpowiadające opisanym
przez Mrazka pokładom w Sotrile i wreszcie w oligocen, który
przypomina warstwy z Cerne^ti (flisz Zamury). Oligocen typu ana-
logicznego do płaszczowiny Zamury tworzy nad rzeką Jałomica sze-
roką, może na milę pfaską synklinę. a na przedłużenie jej w kie-
runku warstw w oddaleniu około mili przypada takież płaskie syn-
klinalne zagłębie formacyi solonośnej w Besdeadu, będące bezpośre-
dniem odgałęzieniem t. zw. zatoki Slaniku i dalszym ciągiem półno-
cnej z obu wielkich synklin. na które półwysep fliszu Zamury dzieli
zatokę Slaniku nad Teleażenem 2. Niekoniecznie formacya solonośna
w Besdeadu leżeć musi na oligocenie. Istniejące odkrywki pozwalając
jak sądzę, tak samo domyślać się, że formacya solna leży w tej synklinie
pod oligocenem (względnie pod senonem i oligocenem). Oligocen ten
1 Mrazec I. c. 1910, a takie Mrazec w przytoczonej pracy p. Popescu-Voitesli.
1 Por. mapkę w przytoczonej mojej pracy stratygraficznej.
Szkic badań w Karpatach 17
wraz z senonem i innymi składnikami płaszczowiny Jałomicy pół-
kolem obejmuje od północy, zachodu i południa zagłębie solne w Bes-
deadu. Po południowej stronie synkliny Besdeadu wyklinia się pa-
leogen i senon na wschód wzdłuż linii nasunięć biegnącej w poprzek
doliny Prahowy u stóp Vf. Cornu (wieś Cornu)1.
Po wschodniej stronie linii poprzecznej Kempinicy, a wzdłuż
linii nasunięć Cornu, nie ma już ani śladu senonu.
Po przeciwnym północnym brzegu zatoki Slaniku mamy długi
a wąski (kilka kilometrów) rąbek warstw płaszczowiny Jałomicy, który
wyziera, jak sądzę, z pod płaszczowiny Uzu, wzdłuż jej krawędzi
zewnętrznej, piętrzącej się wysoko ponad zatoką Slaniku. Rąbek ten
senoński wyklinia się ku wschodowi ostatecznie dopiero nad Telea-
żenem (Maneciu).
Postępując wreszcie odtąd wzdłuż rzeki Teleażenu na południe,
wkraczamy wkrótce w półwysep fliszu Zamury, i tutaj widzimy, że
formacya solonośna zatoki Slaniku spoczywa bezpośrednio na fliszu
Zamury.
Znany zlepieniec z Cornu, analogiczny względem zlepieńca ze
Słobody Rungurskiej, przedstawia najniższą część formacyi solonośnej
w zatoce Slaniku, i należy, jak świadczą spostrzeżone raz przeżeranie
ślady drobnych nummulitów, prawdopodobnie do górnego oligocenu
(Val. Praja dolna formacya solonośna podług mojego podziału miej-
scowego) koło Slaniku.
Oprócz zlepieńca tego wyjątkowo miejscami jawi się w za-
toce Slaniku brekcya tektoniczna tego samego składu petrografi-
cznego, o szybko w danem miejscu rosnącej olbrzymiej miąższości
(n. p. Podu Ursului). Sądzę, że mamy tu do czynienia z brekcyą
tektoniczną, powstałą w toku przefałdowania ze zlepieńca Bucecs, i to
w tej okolicy jako składnika płaszczowiny Jałomicy, która wido-
cznie albo pływała na t. zw. zatoce Slaniku, albo ją podściela.
Mianowicie poza południowym brzegiem zatoki solnej Besdeadu
i poza południową krawędzią fliszu Uzu dzisiaj niema już tej pła-
szczowiny w przyległej t. zw. zatoce Slaniku. Są jednak ślady jej,
jako to porwaki, luźne głazy, skałki bez korzenia brekcyi wapiennej
lub zlepieńca typu Bucecs, także ślady senonu wątpliwego, zaliczane
dotąd do pstrej formacyi solnej, a jednak wątpliwe i czekające
1 Jest to znana linia Cornu, o której znaczeniu dla miejscowej tekto-
niki mowa jest zresztą w przytoczonej mojej pracy statygraficznej.
Teisseyre. 2
13 Wawrzyniec Teisseyre
dopiero na zbadanie, jak n. p. na stoku zachodnim Vi Puciosa koło
stacyi tejże nazwy1 i t d.
(hvoż przedstawiony na mapach moich ogólny obraz stosunków
miejscowych możnaby na pozór jednakowo dobrze pogodzić z kilku
wręcz odrębnemi przypuszczeniami.
Najłatwiejszy może sposób objaśnienia tych stosunków pole-
gałby na tern. że formacya solonośna należy jako wierzch do pła-
szczowiny Jałomicy, pod którą leżałby flisz Zamury, ale na zna-
cznym obszarze, skutkiem wytłoczenia fliszu płaszczowiny Jałomicy,
formacya jej solna legła bezpośrednio na fliszu Zamury. Inny spo-
sób pojmowania tej okolicy możnaby wysnuć z hipotezy, może nie-
mniej zasługującej na uwagę, a mianowicie że t. zw. zatoka solo-
nośna Besdeadu-Slaniku należy jako wierzch raczej do płaszczowiny
Zamury (a nie do Jałomicy), i że w okolicy Prahowy pływa na niej
dzisiaj wysepkami, to senon, to cenoman. Ten wtóry sposób obja-
śnienia rzeczy zgadza się z tern, że ku zachodowi w kierunku
warstw pochylają się tutejsze Karpaty (pas fliszu i neogenu) pod
wielkie zapadlisko zachodniej Muntenii. Podług tego zatoka solonośna
Besdeadu zapadałaby w tym kierunku pod płaszczowinę Jałomicy.
Istotnie też, jeżeli się sprawdzą moje, dotychczas tylko do-
rywcze spostrzeżenia co do zwartego półkola, którem płaszczowina
Jałomicy otacza od zachodu (w kierunku warstw) t. zw. zatokę
solną Besdeadu, to będzie tern samem udowodnione, że wszędzie
tutaj cecoman, senon, względnie oligocen pływa na formacyi solnej.
Badania moje. przeprowadzone w tej okolicy przed kilku laty,
nie liczyły się jeszcze krytycznie z temi różnemi możliwościami,
i wymagają z tej przyczyny rewizyi stosunków miejscowych celem
rozstrzygnięcia tych wątpliwości.
Ze swej strony rozpatrywał p. Mrazec hipotezę, że zatoka Sla-
niku jest oknem formacyi solnej, na której pływa płaszczowina Za-
mury-Uzu (dołująca niby pod kliwską). Ja jednak sądzę, że tego
objaśnienia nie można brać w rachubę bez różnych zastrzeżeń. Oto
flisz Zamury wynurza się w postaci siodła z pod formacyi solnej
zatoki Slaniku, formacya ta tworzy zaś dwa wielkie łęgi po Obu
stronach tego siodła, przyczem pod zewnętrzny łęg formacyi solnej
zdaje się zapadać przyległa Od południa płaszczowina fliszu Yaleni.
1 Niektóre szczegóły co do tego wątpliwego senonu i wątpliwej formacyi
solnej w pracy mojej 1. c. 1905.
Szkic badań w Karpatach 19
Albo przeto formacya solna zatoki Slaniku. jako utwór młodszy, w ogó-
le wcale nie bierze udziału w przefałdowaniu fliszu, albo też tworzy
ona sam wierzch jednej z płaszczowin fliszu, po którym może su-
nęły się płaszczowiny wyższe, ale w każdym razie nie wyziera ona
z pod nich w postaci okna. jeno w postaci schodu w znaczeniu fałdo-
wania drugorzędnego. Okno musiałoby być dokoła Otoczone fliszem
jednej płaszczowiny.
Analogiczny wierzch formacyi solnej u innych płyszczowin fliszu
nie jest znany (wytłoczenia, zmycia?). Jednak tutaj znowu wcho-
dziłaby w rachubę nadmieniona dopiero co okoliczno-ć, że południowe
Karpaty fliszowe i neogenowe w kierunku warstw za nadają powol1
ku linii poprzecznej Dymbowicy pod neocen wielkiego zapadliska goc-
kiego, i o tych zjawiskach najlepiej będą mogły pouczyć stosunki
półwyspu Valeni de Munte *.
Jeżeli pewna dolna część neogenu w Karpatach połud. ma
udział w przefałdowaniu płaszczowin fliszu, to na grzbiecie fliszu
musiała ona ulec denudacyi wszędzie, z wyjątkiem okolic w pobliżu
zapadliska gockiego położonych, gdzie flisz zanada zrazu pod neogen,
a wreszcie pod pliocen w kierunku swych warstw '. Podobnie też,
jeżeli istotnie płaszczowina Jałomicy zamyka półkolem zatokę
solną Besdeadu w kierunku warstw od zachodu, to formacya solna
zapada tutaj pod tę płaszczowinę.
Brzegi zewnętrzne płaszczowin fliszu.
Brzegi te występują w pojęciach dotychczasowych bez wyjątku
jako linie denudacyjne. Nasamprzód wypowiedział to zapatrywanie
Limanowski, któremu zawdzięczamy pierwszą próbkę profilu pła-
szczowin fliszu w Karpatach północnych (płaszczowina magórska
i mikuliczyńska). Później przyłączył się do tego zapatrywania Uhli?.
W ogóle jednak nie zastanawiano się jeszcze nad tern, że brzegi
zewnętrzne płaszczowin fliszowych niekoniecznie muszą być za-
wsze i wszędzie denudacyjne.
Kładę nacisk na to, że całokształt tektoniczny, który płaszczo-
wina z Valeni de Munte przybiera skutkiem późniejszego fałdowania
1 Por. pracę moją o Karpatach nad Jałomicą 1. c. 1905.
* Mrazec i Teisseyre, Struktura geol. okolicy Campina-Busztenari (po ru-
muńsku). Acad. Romana Analele. Ser. II. t. XXVIII, Bukareszt 1906.
2*
20 Wawrzyniec Teisseyre
miejscowego, wyraża się w syn klin al i — że tak powiem — scho-
dowej, t. j. płaszczowina zachowała się jako synklina, ograniczo-
na dyslokacyami podłużnemi, a rozszczepiana miejscami nie
dó poznania, na późniejsze pomniejsze fałdy.
Synklina płaszczowiny magórskiej należy także do typu syn-
klin schodowych, t. j. obejmujących wszerz cały niemal jeden wielki
pros schodowy gór. Linie podłużne, ograniczające taki schód, nieko-
niecznie muszą być uskokami. Przeważnie są to raczej schody, wyni-
kłe z nasunięć. ale mogą one przechodzić tu i ówdzie w schody z usko-
ków i nasunięć powstałe, i przytem niekoniecznie skrzydło zapadłe
danej linii schodowej musi leżeć po stronie jej zewnętrznej w sto-
sunku do łuku pasma Karpat.
Różne mamy w Muntenii wschodniej przykłady, jak wielkie
pierwszorzędne łęgi schodowe gubią się w kierunku biesu warstw
przez rozszczepienie się na liczne pomniejsze antykliny i synkliny,
i jak dalece skrzydło zewnętrzne synkliny pierwszorzędnej zdradza
w toku fałdowania drugorzędnego wszędzie stałą dążność do wytwo-
rzenia t. zw. struktury łuskowej. Tu należą wielki łęg po-
między kopalnią nafty Draganiasa a Vf. Sultanu i synklina Meli-
cesci - Maces na północ od Busztenar, następnie przekrój fliszu
Valeni. przekrój fliszu Uzu i t. d.).
Drugorzędne, na południowem skrzydle pierwotnej synkliny po-
wstałe siodła, nasuwają się wzajemnie na siebie skutkiem oporu
od strony sąsiadującego w kierunku na zewnątrz na-
stępnego progu schodowego Karpat, który zwykle
znowu ze swej strony, w wielu miejscach, zbliża się
przekrojem swym najbardziej do typu synkliny scho-
dowej.
W ten sposób we wschodniej Muntenii. nomiędzy linią po-
przeczną Dymbowicy a rzeką Buzeu. brzegi przednie płaszczowin
zazwyczaj przypadają na podłużne linie schodowe, po części już
dawniej opisane f»Staffellinien«)1, ale schody po sobie nastę-
pujące nie zawsze wkraczają w różne płaszczowiny, bo jedna i ta
sama płaszczowina — jak się zresztą rozumie — może roz-
człaniać ^ i p na kilka schodów.
Zazwyczaj zewnętrzne skrzydła linii schodowych zapadają, we-
1 Por. co do bliższych szczegółów referat pracy mojej, dotyczącej Karpat
nad rzeką Jałomicą, w Kosmosie. 1. c.
Szkic badań w Karpatach 21
wnętrzne zaś zostają na nie nasunięte, ale miejscami mamy, jak
sądzę, zadziwiające wyjątki od tej reguły, i rozpoznanie ich jest
poniekąd warunkiem zrozumienia przekroju płaszczowin.
Zasługuje na uwagę fakt, że po pierwsze : poszczególne strefy
Karpat fliszowych i neogeńskich nad Jałomicą, Prahową i Teleażenem
są zbudowane z coraz to młodszych warstw, w miarę jak postępu-
jemy ku stronie zewnętrznej łuku gór karpackich. Przyczyna tego
porządku musi się jasno wyrażać zarówno w profilu płaszczowin,
jak i w profilu samychże schodów, idących w parze z późniejszem
fałdowaniem drugorzędnem.
Powtóre widzieliśmy, że wszystkie te schody pochylają się ła-
godnie w kierunku biegu warstw na zachód ku linii poprzecznej
Dymbowicy, i nurzają się ku tej stronie stopniowo coraz to głębiej
pod transgresywny neogen. Wiadomo, że w ten sposób cały ten
schodowy skrawek gór (Buzeu-Dymbowica) w kierunku biegu warstw
na zachód powoli nurza się pod sąsiednie wielkie zapadlisko za-
chodniej Muntenii.
Poprzeczne rozczłonienie obszaru płaszczowin
jest, jak już z Alp wiadomo, zjawiskiem, którego rozpoznanie w wielu
razach jest pierwszym krokiem na drodze do przekonania się
o istnieniu płaszczowin.
W zbadanej przezemnie części wschodniej Muntenii uderza
wprawdzie w pierwszym rzędzie rozczłonienie płaszczowin na schody
podłużne, które są warunkiem zachowania się płaszczowin w da-
nych granicach, i to płaszczowin coraz to niższych na ob-
szarze schodów, następujących po sobie w kierunku
ku stronie zewnętrznej Karpat. Ale oprócz tego spróbuję
udowodnić, że panuje tutaj także fałdowanie poprzeczne. Jest to zja-
wisko w ogóle bardzo mało dotychczas w Karpatach znane. W Mun-
tenii wschodniej wpływ tego czynnika jest tego rodzaju, że nie-
uwzględniając go, niepodobna trafnie pojąć poszczególnych profilów,
a tyczy się to przedewszystkiem profilów płaszczowin (n. p. linia po-
przeczna Kempinicy, linia poprzeczna Ocnita-Fieni, synklina poprze-
czna Filipesci de padure — Colibasi i t. d.).
Niestety muszę tutaj poprzestać na tej ogólnikowej wzmiance,
gdyż obawiam się, że niektóre moje spostrzeżenia miejscowe zbyt wiele
22 Wawrzyniec Teisseyre
straciłyby na tem. że szkic ten nie jest zaopatrzony w objaśniające
mapy i profile.
Niektóre spostrzeżenia o fałdach i dyslokacyach poprzecznych
tymczasowo krótko podałem w przytoczonej pracy stratygraficznej,
i na tem też i tutaj muszę z konieczności poprzestać.
Wnioski.
Możnaby przypuszczać, że w Karpatach południowych płaszczo-
wina Uzu (magórska) spoczywa na płaszczowirre skałek Jałomicy,
ta zaś na fliszu Zamury (mikuliczyńskim), podścielonym ze swej
strony płaszczowiną kliwTską — od tego fliszu odrębną.
Słabą stronę dotychczasowych prób zestawienia
przekroju poprzecznego płaszczów in fliszu jest, po-
wtarzam, zapoznanie zarówno poprzecznej, jak i podłu-
żnej schodowej 1 budowy gór, dzięki której w wielu oko-
lica eh brzegi zewnętrzne płaszczowin nie są erozyjne,
jak to z góry przyjmują autorowie za regułę bez wy-
jątków.
Z pewnością nie wszędzie panują stosunki jednakowe. Wia-
domo, jak dalece przeprowadzenie rewizyi dotychczasowych profilów
w toku badań do tego celu zastosowanych jest koniecznem. Nawet
szybka dorywcza rewizya przekrojów przestarzałych prowadzi do
wyników ważnych, jeżeli się opieramy na doświadczeniu już raz
nabyfeni w okolicach pokrewnych, w których płaszczowiny udało
sie rozwikłać.
1 Rozumie się. że nazwa schodów nie zawsze jest odpowiednią w dosło-
wnem znaczeniu, ale to już jest właściwością wyrazów technicznych w ogólności.
O CZYNNOŚCIACH I WYTWORACH
KILKA UWAG Z POGRANICZA PSYCHOLOGII, GRAMATYKI I LOGIKI
napisał
KAZIMIERZ TWARDOWSKI
Twardowski.
§ 1. Z dwu wyrazów, zestawionych w takich parach jak: cho-
dzić — chód, biegać — bie?. skakać — skok, krzyczeć — krzyk,
śpiewać — śpiew, mówić — mowa, myśleć — myśl, Wadzić — błąd,
sądzić — sąd, zwracać — zwrot — z dwu takich wyrazów pier-
wszy oznacza jakąś czynność; rozpatrzenie znaczenia drugiego wy-
razu w stosunku do znaczenia wyrazu pierwszego jest zadaniem
niniejszych wywodów.
§ 2. Możnaby zrazu przypuścić, że różność J takich dwu wy-
razów jest tylko gramatyczna, a nie logiczna, t. j., że dotyczy je-
dynie ich formy, a nie ich znaczenia. Więc wyrazy bieg, skok i t. d.
miałyby oznaczać tak samo czynność, jak oznaczają ją wyrazy bie-
gać, skakać i t. d. I w samej rzeczy można bieg lub skok nazwać
czynnością, ale zarazem niepodobna zaprzeczyć, że rzeczowniki te
— właśnie dlatego, że są rzeczownikami — nie uwydatniają mo-
mentu czynnościowego tak wyraźnie, jak czasowniki biegać, skakać,
że natomiast wysuwają moment inny, któryby można nazwać zja-
wiskowym, zdarzeniowym. Mówiąc o biegu, o skoku, mamy na my-
śli może nie tyle wykonywaną przez kogoś czynność, ile raczej ja-
kiś fakt, jakieś zjawisko, coś. co się dzieje lub zdarza. Mówimy np.,
że się na wyścigach odbywa bieg koni chowu krajowego, a w zwro-
cie tym jasno występuje wspomniany moment zjawiskowy, zdarze-
niowy; gdy natomiast chodzi nam o uwydatnienie momentu czynno-
ściowego, używamy raczej rzeczowników słownych (substantiva ver-
balia); mówimy np., że chodzenie po górach sprawia nam przy-
jemność.
§ 3. Zaznaczony tutaj stosunek czasownika i odpowiedniego
1 Używam wyrazu różność, a nie różnica, gdyż w ścisłem tego słowa
znaczeniu różnica oznacza wielkość, o którą jedna wielkość jest większa lub
mniejsza od drugiej, gdy tymczasem różność oznacza stosunek, zachodzący po-
między dwoma przedmiotami nierównymi właśnie dzięki temu, że nie są równe.
Por. Ho Her, Psychologie, 1897, str. 224 i nast.
4 Kazimierz Twardowski
rzeczownika występuje wyraźniej w przykładach innych, np. w pa-
rze: krzyczeć — krzyk. O ile krzyczenie nazwiemy bez wahania
czynnością, o tyle trudno czynnością nazwrać krzyk. Krzyk, to ja-
kieś zjawisko akustyczne, o którera powiadamia nas słuch; a cho-
ciaż wiemy, że bez czynności, zwanej krzyczeniem, nie byłoby
krzyku, przecież, mówiąc o krzyku, czynność ową pomijamy, trak-
tując krzyk jako zjawisko akustyczne na równi z hukiem, szme-
rem i t. p.
§ 4. Podobnie ma się rzecz z resztą przytoczonych par wy-
razów i w wszystkich tego rodzaju przypadkach. W niektórych mniej,
w niektórych bardziej dobitnie występuje wspomniana różność zna-
czeń, polegająca na tem, że czasownik uwydatnia przedewszystkiem
moment czynnościowy, rzeczownik moment zjawiskowy. Gdzie ró-
żność ta jest mniej wyraźna, oba wyrazy przedstawiają się niemal
tylko jako dwa sposoby ujęcia tej samej rzeczy, raz bardziej z je-
dnej, raz bardziej z drugiej strony. Taki stosunek zachodzi np. mię-
dzy czasownikiem walczyć a rzeczownikiem walka, albowiem rze-
czownik walka obok momentu zjawiskowego zawiera w sobie je-
szcze wiele z owego momentu czynnościowego, który wyczerpuje
znaczenie czasownika walczyć. Jeżeli się natomiast porówna wyrazy
takie jak błądzić — błąd, zwracać — zwrot, można zauważyć, że
tutaj różność między znaczeniem czasownika a rzeczownika jest
bardzo znaczna, gdyż rzeczowniki te są zupełnie wolne od momentu
czynnościowego. Między tymi krańcowymi przypadkami, jakie zacho-
dzić mogą w ustosunkowaniu znaczeń rzeczowników i czasowników
jednej takiej pary, istnieją oczywiście liczne przypadki przejściowe.
§. 5. Gramatycy od dawien dawna zwrócili uwagę na stosunek
wzajemny takich wyrazów, mówiąc o t. zw. figurze etymologicznej.
Rozumieją przez nią konstrukcyę, w której rzeczownik, utworzony
z tego samego tematu, co czasownik, odgrywa względem niego rolę
dopełnienia 1 (przedmiotu), zwanego w takich razach dopełnieniem
(przedmiotem) wrewnętrznem. Dopełnienie to może występywać w bier-
niku, np. tańczyć taniec, zadać zadanie, albo też w innym przy-
padku, np. żyć życiem (gorączkowem). krzyczeć krzykiem (wielkim)
i t. p. Wiadomo też. że taki stosunek czasownika i rzeczownika nie
1 Według terminologii, użytej w >Gramatyce jeżyka polskiego* Steina
i Zawili ńskieg o, Kraków- Warszawa, 1907, §§ 13, 14 i nast, którzy nazy-
wają dopełnieniem to, co się zwykle w gramatyce nazywa przedmiotem.
O czynnościach i wytworach 5
jest ograniczony do figury etymologicznej, a wtedy stosunek między
czasownikiem a rzeczownikiem, tworzącym jego dopełnienie wewnę-
trzne, może być dwojaki: Czasownik może wymieniać w sposób zu-
pełnie ogólnikowy czynność, nie wskazując swem znaczeniem wcale
rodzaju dopełnienia. Taki czasownik, jak np. wykonać, może się
wskutek tego łączyć z dopełnieniami o znaczeniach bardzo różnych.
Wykonać można śpiew, skok, zwrot i t. p. Inne czasowniki znacze-
niem swem wskazują już pewien rodzaj dopełnienia. I tak czaso-
wnik popełnić wymaga dopełnienia, które oznacza coś ujemnego:
popełnić błąd, kłamstwo i t. p.; czasownik wygłaszać wymaga do-
pełnienia, które oznacza jakieś zjawisko akustyczne: wygłaszać mowę,
wiersz i t. p. Figurę etymologiczną można uważać za krańcowy
przypadek tego stosunku, gdyż w tej konstrukcyi czasownik sam
niejako wprost wyznacza sobie dopełnienie wewnętrzne 1.
§ 6. »Wewnętrzność« takiego dopełnienia — jeżeli wolno tak
powiedzieć — wyraża się między innemi bądź w figurze etymolo-
gicznej, polegającej na tożsamości tematu czasownika i jego dopeł-
nienia, bądź też w tej okoliczności, że zamiast zwrotu, złożonego
z czasownika i oznaczającego jego dopełnienie rzeczownika, można
użyć wprost odpowiedniego czasownika, nie dodając mu dopełnienia.
Więc zamiast wykonać skok: skoczyć; zamiast popełnić kłamstwo:
skłamać, zamiast udzielić rady: radzić; zamiast wydawać sąd: sądzić.
§ 7. To, cośmy powiedzieli na wstępie o stosunku znaczeń
czasowników i rzeczowników, zestawionych w przytoczonych i tym
podobnych parach wyrazów, dotyczy zatem czasowników z dopeł-
nieniem (przedmiotem) wewnętrznem. Na tej podstawie możemy so-
bie też zdać sprawę ze znaczenia dopełnienia wewnętrznego. Zau-
ważyliśmy bowiem, że rzeczownik taki jak bieg uwydatnia bardziej
zjawiskowy moment na niekorzyść czynnościowego momentu, uwy-
datnionego w czasowniku biegać; ale zjawisko, zwane biegiem, zja-
wia się właśnie dzięki czynności biegania, a może jest nawet z nią
identyczne, tylko, że mówiąc o bieganiu, kładziemy nacisk na mo-
ment czynnościowy, a mówiąc o biegu: na moment zdarzeniowy.
Jakkolwiekbądź rzecz się ma, można powiedzieć, że bieg jest zda-
rzeniem, zjawiskiem, które powstaje dzięki czynności biegania.
1 Wiadomo też, że niektóre czasowniki mogą, wzięte w pewnem znacze-
niu, łączyć się z dopełnieniem wewnętrznem, a wzięte w innem znaczeniu, z do-
pełnieniem zewnętrznem: wydawać rozkazy — wydawać obiady.
g Kazimierz Twardowski
W miarę, jak moment czynnościowy i zjawiskowy bardziej się roz-
stępują, mniej też sztucznym przedstawia się zwrot, orzekający, że
dzięki czynności, wymienionej w czasowniku, powstaje to, co wy-
mienia rzeczownik. Istotnie niema nic w tern sztucznego, gdy mó-
wimy, że wskutek krzyczenia powstaje krzyk, dzięki Wadzeniu po-
wstają błędy i t. p.
§ 8. Ogólnie można tedy powiedzieć, że w stosunku czaso-
wnika do odpowiadającego mu jako dopełnienie wewnętrzne rzeczo-
wnika wyraża się stosunek jakiejś czynności do tego, co dzięki,
wskutek tej czynności, przez tę czynność powstaje. Gdy walczymy,
powstaje walka, gdy myślimy, powstają myśli, gdy rozkazujemy, po-
wstaje rozkaz, gdy śpiewamy, powstaje śpiew i t. p.
§ 9. To, co dzięki, wskutek jakiejś czynności czyli przez tę
czynność powstaje, nazwać można wytworem tej czynności. Można
więc powiedzieć, że skok jest wytworem skakania, śpiew wytworem
śpiewania, błąd wytworem błądzenia i t. p., przyczem zachodzi, jak
wiemy, stopniowanie od przypadków, w których wytwór niemal się
zlewa z wytwarzającą go czynnością, aż do przypadków, w któ-
rych czynność i jej wytwór coraz wyraźniej się rozstępują l.
§ 10. Przykłady, na których wyjaśnialiśmy pojęcie wytworu,
dotyczyły czynności i wytworów różnych rodzajów, które można
sprowadzić do dwóch zasadniczych, do czynności i wytworów fizy-
cznych, i do czynności i wytworów psychicznych. Do pierw-
szego rodzaju należą chodzić — chód, biegać — bieg, skakać —
skok; do drugiego należą myśleć — myśl, sądzić — sąd, zamierzać —
zamiar 2. Wśród czynności i wytworów fizycznych należy wyróżnić
1 Znaczenie wyrazów wytwarzać i wytwór, w powyższy sposób określo-
nych, nie zawiera w sobie cechy twórczości w tern znaczeniu, w jakiem prze-
ciwstawiamy ją czynności odtwarzającej. To też zarówno to, co powstaje dzięki
czynności odtwarzającej, jak też to, co powstaje dzięki czynności twórczej w zwy-
kłem znaczeniu, więc dzięki twórczości oryginalnej, jest wytworem w znaczeniu
tutaj określonem. O tern trzeba pamiętać ze względu na różność odtwarzającej
czynności pamięci i wytwórczej czynności fantazyi. (Zob. moją rozprawę p. t.
Wyobrażenia i Pojęcia. Lwów. 1898, str. 25 >. Obie te czynności są czynnościami
wytwarzającemi w znaczeniu tutaj przyjętem, czynnościami, dzięki którym po-
wstają pewne wytwory.
2 Ponieważ mowa ludzka posiada w wielu przypadkach osobne wyrazy
na oznaczenie czynności i wytworów nie tylko fizycznych, lecz także psychi-
cznych, przeto logicy zwłaszcza od dawien dawna operują wytworami psychi-
cznymi jako czemś od czynności rożnem, chociaż może nie zawsze zdawali so-
O czynnościach i wytworach 7
odrębny gatunek czynności i wytworów psychofizycznych. Psychofi-
zyczną jest czynność fizyczna, jeżeli towarzyszy jej czynność psy-
chiczna, wywierająca jakiś wpływ na przebieg czynności fizycznej
a tem samem na powstający dzięki niej wytwór; powstający zaś
w ten sposób wytwór nazywa się także psychofizycznym. Należą tu
czynności i wytwory, oznaczone wyrazami krzyczeć — krzyk, śpie-
wać — śpiew, mówić — mowa, kłamać — kłamstwo i t. p. *.
§ 11. Granica między wyrazami, które wymieniają czynności
i wytwory fizyczne a wyrazami, które wymieniają czynności i wy-
twory psychofizyczne, jest dość płynna, gdyż często te same wyrazy
służą obu celom. Krzyczenie bywa na ogół czynnością psychofizy-
czną, gdyż towarzyszy mu zwykle czynność psychiczna, wywiera-
jąca wpływ na krzyczenie; można jednak także krzyczeć odruchowo,
a wtedy czynność może być czysto fizyczna.
§ 12. Istnieją też przykłady wyrazów, które mogą oznaczać
bie jasno sprawę z tego rozróżnienia. Bolzano, który je sobie uświadamia
(Bei den Worten : ein Urteil, ...eine Behauptung stellen wir uns sicher nichts
anderes vor, ais etwas, das durcb Urteilen... und Behaupten hervorgebracht ist.
Wissenschaftslehre, I. 1837, str. 82), przytacza cały szereg ustępów z dzieł da-
wniejszych i współczesnych, które dowodzą, że to rozróżnienie mniej lub wię-
cej świadomie przeprowadzono. Po Bolzanie rozróżnia wytwór od czynności bar-
dzo stanowczo Bergman n, nazywając myśl, pojęcie, sąd już wprost wytworem
(Erzeugnis, Werk, Gebilde) dotyczących czynności. (Reine Logik, Berlin, 1879,
str. 2 — 3, 10 — 12, 88 — 39). O wytworach psychicznych wogóle mówi Stumpf
(Erscheinungen und psychische Funktionen, Abhandlungen der kgl. preuss. Aka-
demie der Wissenschaften vom Jahre 1906, w odbitce Berlin, 1907, str. 28—33,
oraz Zur Einteilung der Wissenschaften, tamże, w odbitce Berlin, 1907, str. 32
i nasi.), posługując się wyrazem Gebilde psychischer Funktionen. Zdaje się je-
dnak, że pojęcie wytworu psychicznego, którem operuje Stumpf, nie pod ka-
żdym względem schodzi się z pojęciem tutaj rozwiniętem, przynajmniej o ile
chodzi o wytwór czynności sądzenia; sprawa ta wymaga jednak osobnego roz-
patrzenia, gdyż łączy się m. i. ze stosunkiem pojęcia wytworu sądzenia do tego ,
co Meinong (Ueber Annahmen. 2. wyd. 1910) nazywa obiektywem. Najpełniej
rozwinął pojęcie wytworów psychicznych i konsekwentnie przeprowadził w swej
psychologii Witasek (Grundlinien der Psychologie, Leipzig, 1908, zob. zwłaszcza
I. Teil, 4. Kapitel). Przeciwstawia on psychiczne wytwory (do których zalicza
np. Vorstellung, Empfindung, Urteil, Gedanke, Gefiihl, Hoffnung, Sehnsucht, Be-
gehrung) procesom psychicznym (Vorstellen, Empfinden, Urteilen, Denken, Fiih-
len, Hoffen, Sehnen, Begehren).
1 W innem znaczeniu należałoby uważać za psychofizyczne wszystkie
wogóle czynności psychiczne, o ile towarzyszą im czynności fizyczne w ustroju,
wywierające na nie wpływ. Możemy jednak tutaj znaczenie to pominąć.
8
Kazimierz Twardowski
bądź czynności i wytwory psychofizyczne a nawet fizyczne, bądź czyn-
ności i wytwory psychiczne. Takie trojakie znaczenie ma wyraz
ujęcie, dwojakie wyraz zdanie. Albowiem przez zdanie można ro-
zumieć bądź wytwór psychiczny, który oznaczamy też wyrazami
przekonanie, pogląd, zapatrywanie, albo też wytwór psychofizyczny,
gdy używamy wyrazu zdanie w znaczeniu gramatycznem. Podobnie
wyrazy twierdzić i przeczyć oznaczają bądź określoną co do jako-
ści czynność psychiczną sądzenia, bądź też psychofizyczną czynność
wygłaszania sądu twierdzącego lub przeczącego. Ale obok tych wy-
razów istnieją liczne inne, które bądź należą wyłącznie do zakresu
czynności i wytworów psychicznych (np. myśleć — myśl), bądź też
zyskały sobie w tym zakresie pełne prawo obywatelskie, chociaż
niekiedy dotyczą także czynności i wytworów psychofizycznych (np.
sądzić — sąd, pojmować — pojęcie, zamierzać — zamiar, czuć —
wrażenie, odczuwać — uczucie i t. p.) l.
§ 13. Przytoczone przykłady dotyczą wieloznaczności, polega-
jącej na tern, że te same wyrazy mogą oznaczać wytwory i czyn-
ności różnych rodzajów. Istnieje jednak jeszcze inna wieloznaczność,
występująca w zakresie tego samego rodzaju czynności i wytworów,
a wieloznaczność ta przez długi czas utrudniała i poniekąd jeszcze
dzisiaj utrudnia uchwycenie różności, zachodzącej między czynnością
a jej wytworem.
§ 14. Mówiąc o czynnościach i ich wytworach, przeciwstawia-
liśmy jedne drugim przy pomocy czasowników i odpowiednich rze-
1 Mogłaby powstać wątpliwość, czy rozróżnienie czynności i wytworów
psychicznych da się też stosować w ten sposób, by nazywać czucie czyli do-
znawanie wrażeń czynnością, a wrażenie wytworem tej czynności, a dalej od-
czuwanie czyli doznawanie uczuć czynnością, a uczucie (więc i przyjemność
i przykrość) wytworem tej czynności. Wątpliwość ta mogłaby wyniknąć stąd, że
wszelkie doznawanie jest raczej jakimś stanem biernym, a nie czynnym, że więc
trudno nazwać czucie i odczuwanie czynnościami. Jeżeli się jednak zważy, że
wyrazu czynność używa się bardzo często nie w przeciwstawieniu do stanów
biernych, lecz w znaczeniu ogólniejszem, w którem można go też zastąpić wy-
razem funkcya, wątpliwość ustąpi. Na innych opierając się założeniach, Dr. WJ.
Witwicki pod względem, o który tutaj chodzi, także stawia sąd i przekonanie
zupełnie na równi z bólem i rozkoszą, mówiąc nawet nie tylko o doznawaniu
bólu i rozkoszy, lecz także o doznawaniu przekonania. (Zob. rzecz p. t. »W spra-
wie przedmiotu i podziału psychologii* w niniejszej Księdze pamiątkowej str. 10).
Witasek celem uwydatnienia różności funkcyi o charakterze bardziej czynnym
od funkcyi o charakterze bardziej biernym dzieli procesy psychiczne (zob. pow.
str. 7 uw.) na Thatigkeiten i Yorgange (1. c. str. 84 i nast).
O czynnościach i wytworach 9
czowników. przyjmując, że tak, jak czasowo;1: oznacza zawsze czyn-
ność, odpowiedni rzeczownik oznacza zawsze wytwór tej czynności.
Nie ulega jednak wątpliwości, że często posługujemy się także rze-
czownikiem, by oznaczyć czynność, dzięki czemu rzeczowniki te
stają się dwuznacznymi, mogąc oznaczać na przemian czynności
i ich wytwory. W zwrocie »udzielić komuś rady« wyraz rada ozna-
cza wytwór czynności radzenia, ale gdy powiadamy: >tu trudna
rada*, chcemy wyrazić przekonanie, że czynność znalezienia lub
udzielenia rady natrafia na trudności. Podobna różność zachodzi
w zwrotach > przedłożyć komuś prośbę* i » zacząć od prośby*. Gdy
dalej mówimy: »tego błędu nigdy ci nie przebaczę*, chodzi o czyn-
ność Wadzenia, więc grozimy, że nie przebaczymy popełnienia błędu;
ale gdy o błędzie powiadamy, że jest łatwy do wykrycia, bynajmniej
nie mamy na myśli czynności błądzenia, lecz jej wytwór. Taksamo
ma się rzecz z rzeczownikiem sąd, który również po dziś dzień
służy obu tym znaczeniom, raz dotycząc wytworu, raz czynności,
dzięki której wytwór powstaje. W pierwszem znaczeniu mówi się
np., że pewne sądy są następstwem logicznem sądów innych; w dru-
giem znaczeniu mówi się o sądach jako funkcyach psychicznych,
nazywając sąd np. czynnością poznawczą i t. p. Dla odróżnienia
obu tych znaczeń wyrazu sąd używa się niekiedy określeń: sąd
w znaczeniu psychologicznem t. j. czynność, i sąd w znaczeniu lo-
gicznem, t. j. wytwór. Lepiej jednak zastrzedz wyrazowi sąd tylko
jedno z tych dwu znaczeń, mianowicie znaczenie wytworu, a tam,
gdzie chodzi o czynność, mówić o sądzeniu czyli wydawaniu sądów l.
§. 15. Lecz na tern się nie kończy wieloznaczność wyrazów
takich jak sąd. Niekiedy bowiem nie używamy go ani w znaczeniu
czynności wydawania sądów, ani w znaczeniu wytworów tej czyn-
ności czyli sądów, lecz w znaczeniu trzeciem, mianowicie, w zna-
1 Należy się mieć na baczności, by czasownika wydawać w tym zwrocie
stosowanego nie brać w znaczeniu jakiejś czynności uzewnętrzniającej, tem
bardziej, że czasownik wydawać w połączeniu z innemi dopełnieniami wewnę-
trznemi i zewnętrznemi (por. str. 5 uw.) może mieć takie znaczenie, np. w zwro-
cie wydawać komuś rozkazy. Otóż zwrot wydawać sądy nie znaczy bynajmniej
tyle co wygłaszać sądy, wypowiadać sądy, oznajmiać sądy, wyrażać sądy, lecz
znaczy poprostu tyle, co dokonywać w umyśle czynności sądzenia czyli sądzić
(niemieckie Urteil fallen tyle co urteilen, francuskie porter un jugement tyle co
juger). Wydawanie sądów tak samo nie ma nic wspólnego z ich uzewnętrznia-
niem, jak niesienie pomocy albo przytoczone właśnie francuskie porter un ju-
gement nie ma nic wspólnego z noszeniem.
10 Kazimierz Twardowski
czeniu dyspozycji 1 do wydawania sądów, czyli sądzenia. I tak np.
mówimy >człowiek ten ma trafny sąd o rzeczach*. Tu rzeczywiście
chodzi o zdolność wydawania trafnych sądów, a dyspozycyjny cha-
rakter sądu w tern znaczeniu wziętego występuje w tern, że ten
>trafny sąd* o rzeczach jest względnie stałą właściwością danego
osobnika, gdy tymczasem czynność trafnego sądzenia jest w każdym
przypadku czemś chwilowem. W znaczeniu dyspozycyjnem bierzemy
także wyraz sąd, mówiąc np. że nauka ma kształcić nie tylko pa-
mięć, lecz także sąd 2. Podobnie ma się rzecz z wyrazem wiara.
W zwrocie > wiara cię uzdrowiła* chodzi niewątpliwie o czynność
wierzenia (»akt wiary*); gdy mowa o różnych wiarach, które ludz-
kość wyznaje, chodzi o wytwory, a gdy powiadamy o kimś. że wiarę
stracił, stwierdzamy, że stracił zdolność do wierzenia w pewne rze-
czy czyli do wzbudzania w sobie pewnych aktów wiary, więc czyn-
ności psychicznych. Analog. czne przykłady znajdujemy też w zakre-
sie czynności i wytworów psychofizycznych. Jeżeli powiadamy, że
mowa3 czyjaś trwała godzinę, mamy na myśli czynność mówienia,
wygłaszania mowy; w zwrocie >mowa twoja niech będzie tak i nie*
chodzi o wytwór mówienia, a gdy powiada się. że komuś przera-
żenie odjęło mow-ę, chodzi o zdolność mówienia. Tak samo dyspo-
zycyę do pewnej czynności a nie tylko jej wytwór może oznaczać
wyraz dowcip (człowiek posiadający dowcip) a nawet wyraz chód
(ten człowiek ma lekki chód).
§ 16. Z natury rzeczy niebezpieczeństwo pomieszania czynności
i jej wytworu jest na ogół większe, aniżeli niebezpieczeństwo pomiesza-
nia wytworu lub czynności z odpowiednią dyspozycyą. Dalszem zaś
utrudnieniem odróżnienia czynności od wytworu jest częsty brak oso-
bnego rzeczownika na oznaczanie wytworu i — wobec tego — ko-
1 Wyrazu dyspozycyą używam w znaczeniu, sformułowanem przez Hóf-
lera; Psychologie, 1897, § 12. który też (tamże §6) zwraca uwagę na wyrazy,
oznaczające promiscue czynności (wytwory) i dyspozycye.
1 U niektórych pisarzy wyraz sąd występuje w czwartem jeszcze znacze-
niu, oznaczając to, co się zwykle nazywa enuntiatio, propositio, Aussage a co
po polsku zaproponowałem nazwać powiedzeniem (por. moją rozprawę O t. zw.
prawdach względnych, odbitka z Księgi pamiątkowej, wydanej przez Uniwersytet
lwowski ku uczczeniu 500-letniej rocznicy odnowienia Uniwersytetu krakow-
skiego, Lwów, 1900). W tern czwartem wiec znaczeniu wyraz sąd oznacza pe-
wien wytwór psychofizyczny. Zob. o tern poniżej str. 28, uwaga.
8 W zwrotach tych mowa jest wzięta wszędzie w znaczeniu łacińskiego
sermo, nie oratio.
O czynnościach i wytworach 11
nieczność posługiwania się rzeczownikiem słownym. Gdzie bowiem
istnieje rzeczownik niesłowny na oznaczenie wytworu czynności, tam
rzeczownik słowny zachowuje zwykle znaczenie czynnościowe: pro-
sić" — proszenie — prośba, radzić — radzenie — rada, mówić —
mówienie — mowa. rozkazać — rozkazanie — rozkaz, zakazać —
zakazanie — zakaz *. Tam zaś, gdzie brak innego aniżeli słownego
rzeczownika, rzeczownik taki przybiera czasem obok swego znacze-
nia czynnościowego także znaczenie wytworu. Ponieważ np. nie uży-
wamy od czasownika przykazać rzeczownika >przykaz«, analogi-
cznego do » rozkaz* i > zakaz*, przeto rzeczownik słowny przyka-
zanie przybrał znaczenie wytworu, i to tak dalece, że to znaczenie
właściwie przytłumia znaczenie czynnościowe. W innych jednak przy-
padkach oba znaczenia istnieją obok siebie, np. w wyrazie »pyta-
nie«, który w zwrocie »mam dość tego pytania« oznaczać może
czynność zapytywania lub wypytywania, a w zwrocie »pytanie to
nie da się rozwiązać* oznacza widocznie nie czynność, lecz wytwór.
Należą tu dalej wyrazy poznanie, przekonanie, zapatrywanie, wie-
rzenie, mniemanie, postanowienie, pragnienie, przedstawienie, wyo-
brażenie, czucie, przeżycie, ujęcie, pojęcie, spostrzeżenie, przypomnie-
nie, rozumowanie, porównanie, żądanie, doświadczenie, doznanie i t. p.
§ 17. Dwuznaczność tych wyrazów stwierdzono oddawna; wia-
domo też, że podobnie jak w języku polskim te rzeczowniki słowne,
okazują ją w łacińskim języku utworzone z czasowników wyrazy
na io, w języku niemieckim utworzone w podobny sposób rzeczo-
wniki na ung 2. O ile te rzeczowniki łacińskie stosujemy w języku
polskim, zbliżamy je ich znaczeniem raczej do wytworów, zacho-
wując dla oznaczania czynności zwykle słowną formę rzeczownika:
abstrahowanie — abstrakcya, kombinowanie — kombinacya, kon-
struowanie — konstrukcya i t. p.
§ 18. Chcąc w tych przypadkach w języku polskim oznaczyć
czynność w odróżnieniu od wytworu, uciekamy się zwykle — gdzie
to możebne — do rzeczownika słownego, utworzonego od formy
częstotliwej czasownika. Gdy więc mówimy o poznawaniu, postana-
wianiu, przedstawianiu, wyobrażaniu, przeżywaniu, ujmowaniu, poj-
1 W niektórych przypadkach wyraźna dwuznaczność czasownika słownego
istnieje, chociaż posiadamy osobny rzeczownik niesłowny do oznaczenia wytworu;
np. opowiadać — opowiadanie — opowieść.
ł Analogicznie polskie rzeczowniki na unek (ratunek) i na itwa (modlitwa).
22 Kazimierz Twardowski
mowaniu, spostrzeganiu, przypominaniu, porównywaniu, doświadcza-
niu, doznawaniu i t. p., każdy widzi, że mówimy o czynnościach,
a nie o ich wytworach, których wobec tego naturalnym wyrazem
staje się rzeczownik słowny, utworzony od nieczęstotliwej formy
czasownika, więc w brzmieniu poprzednio w § 16 przytoczonem K
Gdzie niepodobna użyć tego sposobu, rzeczownik słowny pozostaje
dwuznacznym, jak to widać w przykładach wierzenie, mniemanie,
zapatrywanie, pragnienie, rozumowanie, żądanie, o ile zwyczaj nie
wysuwa naprzód bardziej jednego niż drugiego znaczenia, jak to
zachodzi przy wyrazie przekonanie, oznaczającym raczej wytwór,
aniżeli czynność, albo o ile nie posiadamy innego sposobu odróżnie-
nia obu znaczeń, jak np. wtedy, gdy dla uwydatnienia momentu
czynnościowego mówimy o zapatrywaniu się, rozumiejąc przez za-
patrywanie raczej wytwór 2.
§ 19. Ale ograniczając znaczenie wyrazów takich jak zapa-
trywanie, pojęcie, przekonanie i t. p. do wytworów, nie usuwamy
innej dwuznaczności, dzięki której mogą podobnie jak rzeczowniki
sąd. wiara i t. p. obok wytworów oznaczać także dyspozycye do
czynności, dzięki którym takie wytwory powstają. Gdy np. o kimś
powiadamy, że posiada wyrobione przekonania, przypisujemy mu
wyrobione dyspozycye do wydawania sądów. W dyspozycyjnym cha-
rakterze używamy także wyrazu przekonanie, gdy mówimy o prze-
konaniach niezłomnych, stałych i t. p. tak, jak w innych razach
1 Nie jest więc tem samem teorya poznawania i teorya poznania, iecz
zachodzi tu taka sama różność, jak między teorya sądzenia a teorya sądu ; pier-
wsza jest teorya psychologiczną pewnych czynności umysłowych, druga jest teo-
rya powstających dzięki tym czynnościom wytworów.
2 W języku niemieckim, posiadającym rodzajnik, rozgraniczeniu czynno-
ści i wytworu służyć może doskonale konsekwentne używanie bezokolicznika
w znaczeniu czynności, a odpowiedniego rzeczownika w znaczeniu wytworu
(np. Bolzano w zdaniu przytoczonem w uw. na str. 7 iw wielu innych miejscach
swego dzieła). Więc Urteilen — Urteil, Yorstellen — Yorstellung, Behaupten —
Behauptung, Aussagen — Aussage i I. p. W rozprawie swej Zur Lehre vom
Inhalt und Gegenstand der Vorstellungen (Wien 1894) nazwałem czynność przed-
stawiania aktem, a wytwór przedstawiania treścią przedstawienia (Vorstellungs-
akt. A"orstellungsinhalt). Terminologię tę m. i. przyjął i konsekwentnie przepro-
wadził Kreibig w dziele Die intellektuellen Funktionen, Wien und Leipzig, 1909.
To więc, co w owej rozprawie nazwałem treścią przedstawienia, najdokładniej
odpowiada temu, co tutaj występuje jako wytwór przedstawiania. (Gramatycy
nazywają niekiedy biernik dopełnienia wewnętrznego, odpowiadającego wytwo-
rowi, biernikiem treści).
O czynnościach i wytworach 13
przypisujemy niezłomność, stałość czyjejś woli, t. j. dyspozycyi do
postanawiania w pewien sposób l. I znowu to dyspozycyjne znacze-
nie wyrazów przekonanie, zapatrywanie, pojęcie i t. p. występuje
najjaśniej w zwrotach, w których o przekonaniu, o pojęciu i t. p.
mówimy jako o czemś trwałem (por. § 15), więc w zwrotach ta-
kich jak żywić przekonanie, posiadać pojęcie i t. p. 2.
§ 20. I ażeby dopełnić wielorodności znaczeń, jakie mogą się
sączyć z omawianymi wyrazami, używamy niekiedy zwrotów takich
jak >energia jest jednem z zasadniczych pojęć współczesnej fizyki*.
Oczywiście są to zwroty skrócone, gdyż energia nie jest pojęciem,
lecz przedmiotem pojęcia. Ale zwroty takie dowodzą, że mieszamy
też pojęcie z jego przedmiotem3. Czy Schopenhauer, pisząc
o świecie jako woli i przedstawieniu, zdawał sobie sprawę z tego,
w jakiem znaczeniu używa wyrazu przedstawienie? Zdaje się, że
ścisłe rozgraniczenie tych różnych znaczeń, które mogą się z tego
rodzaju wyrazami łączyć, wyszłoby bardzo na korzyść różnym teo-
ryom epistemologicznym i metafizycznym.
§ 21. O tern, żć należy odróżniać znaczenie, w którem tego
rodzaju wyrazy dotyczą dyspozycyi, od znaczenia, w którem doty-
czą czynności, i od znaczenia, w którem dotyczą przedmiotów, nikt
chyba nie wątpi. Natomiast mogą się zjawić wątpliwości, czy isto-
tnie znaczenie, w którem tego rodzaju wyrazy dotyczą wytworów
czynności, należy odróżniać od znaczenia, w którem dotyczą czyn-
ności. Mogłoby się nasunąć przypuszczenie, że różność jest tylko
pozorna, że pochodzi z różnych sposobów, w jakie możemy wyrażać
tę samą myśl, że się sprowadza do tego, co Marty nazwał kapry-
sami mowy. Wątpliwości te muszą jednak ustąpić wobec pewnego
faktu, który świadczy o konieczności tego rozróżnienia. Dotknęliśmy
go już w poprzednich rozważaniach.
§ 22. Fakt ten polega na tern, że o wytworach orzekamy nie-
1 Por. Marty, Ueber Annahmen, Zeitschrift fur Psychologie, 40 (1906)
str. 11.
» O dyspozycyjnem znaczeniu wyrazu pojęcie zob. moją rozprawę Wyo-
brażenia i Pojęcia, Lwów, 1898, str. 144 i nast. oraz Ueber begriffliche Vorstel-
lungen w Wissenschaftliche Beilage zum Jahresbericht der Philosophischen Ge-
sellschaft an der k. k. Universitat zu Wien, Leipzig, 1903, str. 25 i nast.
8 Ten przedmiot pojęcia, a więc wytworu, jest zarazem zewnętrznym
przedmiotem czynności, której przedmiotem wewnętrznym jest wytwór. Por.
uw. 2, str. 15.
14 Kazimierz Twardowski
jedno, czego nie powiadamy o dotyczących czynnościach. Mówimy
np. o określaniu pojęć, przyczem nie chodzi nam wcale o określanie
pojmowania; pewne pytania nazywamy niezrozumiałemi, nie chcąc
tern samem twierdzić, jakoby stawianie pytań było czynnością nie-
zrozumiałą; charakteryzujemy niekiedy jakieś zadanie jako nieroz-
wiązanie, co się oczywiście nie może tyczyć czynności zadawania;
zarzucamy komuś, że przeoczył błąd, co wcale nie ma znaczyć, że
przeoczył czynność błądzenia; mówimy o niespełnionych marzeniach,
o postanowieniach, k:óre nie zostały wprowadzone w czyn, a nie
wyrażamy się w ten sposób o czynności marzenia albo o czynności
postanawiania; mówimy o » złotych myślach* znakomitego pisarza,
ale nie nazwiemy złotem jego myślenia K Widocznie więc chodzi
nam o coś inego, gdy mówimy o wytworach, a o coś innego, gdy
mówimy o dotyczących czynnościach, wobec czego rozróżnienie czyn-
ności i wytworów jest rzeczą zupełnie uzasadnioną.
§ 23. 0 ile jednak rozróżnienie czynności i wytworu wymaga
osobnego uzasadnienia w przypadkach dotąd przytaczanych, w in-
nych samo się ono narzuca. Dotąd przytaczane wytwory możnaby
nazwać wytworami nietrwałymi, t. j. wytworami, które istnieją tylko
tak długo, jak długo istnieje czynność, dzięki której powstają. Krzyk
istnieje, póki trwa czynność krzyczenia, śpiew, póki trwa czynność
śpiewania, myśl, jak długo ktoś myśli, sąd istnieje wtedy, gdy ktoś
sądzi2. Mówimy wprawdzie także o pewnych przekonaniach, że utrzy-
mują się przez długie wieki, mówimy też o myślach mędrca, że go
przetrwać mogą, ale nie chodzi tu o niezależne od czynności trwałe
aktualne istnienie wytworów, lecz o powtarzanie się przez szereg
pokoleń czynności i wytworów podobnych do tych, które zachodziły
w pokoleniach poprzednich lub w owym mędrcu. Analogicznie mó-
wimy, że są w nas pojęcia, przekonania, pragnienia, chociaż w da-
1 Mogłoby się niekiedy wydawać, jakoby było rzeczą dowolną, czy cechę
pewną przypisujemy za pomocą przymiotnika wytworowi, czy też za pomocą
przysłówka czynności. Mówimy bowiem równie dobrze, że ktoś wydał przera-
źliwy okrzyk, jak też. że przeraźliwie krzyknął. Widoczną jest jednak rzeczą, że
ściśle mówiąc, cecha przeraźliwości przysługuje okrzykowi jako zjawisku aku-
stycznemu, a nie czynności krzyczenia, gdyż nie wydanie okrzyku jest przera-
źliwe, lecz sam okrzyk. Nie przeszkadza to oczywiście temu. że w innych przy-
padkach przypisujemy pewną cechę w właściwem znaczeniu samej czynności.
* Por. Bergmann 1. c. str. 38: Das Urteil ist das mit dem Urteilen zu-
gleich auftretende und wieder verschwindende Erzeugnis desselben.
O czynnościach i wytworach 15
nej chwili nie odbywają się w nas odpowiednie czynności. Znaczy
to — jak wiadomo — tylko, że są w nas dyspozycye, dzięki któ-
rym w przyszłości mogą powstawać w nas wytwory takie same jak
poprzednie. Gdy zatem mówimy o trwałem istnieniu wytworów tego
rodzaju, chodzi bądź o powtarzanie się jednakowych czynności i wy-
tworów, bądź o ich istnienie potencyalne l. Dlatego też wytwory te
można nazwać nietrwałymi, mianowicie w tern znaczeniu, że
aktualnie nie trwają dłużej aniżeli czynność, dzięki której powstają.
§ 24. Ale obok nich istnieje rodzaj wytworów, które mogą
trwać i zwykle trwają dłużej, aniżeli czynność, dzięki której po-
wstają. Przykładami takich czynności i wytworów są: kreślić —
kreska, splatać — splot, odciskać — odcisk, rysować — rysunek,
pisać — pismo, drukować — druk, malować — malowidło, rzeźbić —
rzeźba, budować — budynek i t. p. Rzeczownik, złączony w każdej
parze wyrazów z odpowiednim czasownikiem, może pod względem
gramatycznym spełniać względem niego rolę dopełnienia czyli przed-
miotu wewnętrznego. Mówi się, stosując figurę etymologiczną, o kre-
śleniu kresek, rysowaniu rysunku, drukowaniu druków, o budowaniu
budynków, a bez niej o modelowaniu rzeźby, o stawianiu budyn-
ków i t. p. I nie tylko możność stosowania figury etymologicznej
dowodzi, że mamy tutaj do czynienia z przedmiotem wewnętrznym,
lecz także fakt, że rzeczownik oznacza coś, co powstaje dopiero dzięki
czyli wskutek odpowiedniej czynności, przez tę czynność, tak jak
w poprzednio przytoczonych przypadkach skakać — skok, pojmo-
wać — pojęcie, sądzić — sąd i t. p. Niepodobna też mówić tutaj
o przedmiocie zewnętrznym, albowiem czynność, oznaczona czaso-
wnikiem, nie przechodzi na to, co oznacza rzeczownik, chociaż cza-
sowniki te miewają przy sobie także przedmioty zewnętrzne, np.
gdy powiadamy splatać włosy i t. p. 2.
1 Potencyalność tę można pojmować w sposób chociażby najbardziej da-
leko idący, gdy np. mówi się o »istnieniu« prawd, których jeszcze nikt nie zna,
t. j. o »istnieniu« prawdziwych sądów, których jeszcze nigdy nikt nie wydał.
Chodzi tu oczywiście o możność wydania tych sądów, a tern, co istnieje, nie są
sądy, lecz jest niem możność ich wydania.
* Tak samo ma się rzecz, jak wspomnieliśmy w uw. 3. str. 13, z czasowni-
kami poprzednio omawianymi. Sąd jest przedmiotem wewnętrznym sądzenia, ale
to, o czem sądzę, jest zewnętrznym przedmiotem sądzenia. Pojęcie jest wewnę-
trznym przedmiotem pojmowania, ale mówiąc »ja nie pojmuję jego postępowa-
nia*, przytaczam w wyrazie »jego postępowanie* przedmiot zewnętrzny czyn-
15 Kazimierz Twardowski
§ 25. Jest więc kreska, rysunek itd. przedmiotem wewnętrznym
a tem samem wytworem kreślenia, rysowania i t. p. Ale między wy-
mienionymi właśnie przedmiotami a poprzednio omawianymi zacho-
dzi przecież ta ważna, powyżej zaznaczona różność, że przedmioty
wewnętrzne czyli wytwory czynności takich jak kreślenie, rysowa-
nie mogą trwać i zwykle trwają dłużej aniżeli same czynności, czyli
że są trwałe. Gramatycy dlatego właśnie odróżniają je czasem od
nietrwałych przedmiotów wewnętrznych i tworzą z nich odrębny
rodzaj przedmiotów, także różny od przedmiotów zewnętrznych.
A ponieważ wytwory trwałe tak samo jak nietrwałe są wytworami,
t. j. czemś, co dopiero dzięki jakiejś czynności powstaje \ przeto
należy je na równi przeciwstawiać przedmiotom zewnętrznym, t. j.
czemuś, co już istnieje, zanim przechodząca na nie czynność się
rozpoczęła. Dlatego też koordynujemy przedmioty wewnętrzne i ze-
wnętrzne, czyli przedmioty, które są wytworami pewnych czynności
i przedmioty, które nie są ich wytworami, a przedmioty, które
są wytworami, dzielimy na dwie współrzędne grupy, na przedmioty
nietrwałe i trwałe 2.
§ 26. Możność trwania pewnych wytworów po dokonaniu czyn-
ności pojmowania. Rozróżnieniu wewnętrznego i zewnętrznego przedmiotu przed-
stawiania poświęcona jest moja rozprawa Zur Lehre vom Inhalt und Gegenstand
der Vorstellungen, Wien 1894. Łączy się z tem kwestya. które z czynności mu-
szą mieć przedmiot zewnętrzny obok wewnętrznego, a które mogą się ograni-
czać do przedmiotu wewnętrznego. Kwestya ta jest aktualna w psychologii, gdy
np. stawia się pytanie, czy uczucie może występywać tylko w połączeniu z przed-
stawieniem czy tez bez przedstawienia. Sąd bowiem zawsze się musi łączyć
z przedstawieniem, które uprzytomnia sądzącemu przedmiot (zewnętrzny) sądze-
nia; otóż, czy doznając uczucia, musimy też mieć zawsze przedstawienie (cho-
ciażby wrażenie zmysłowe) przedmiotu (zewnętrznego), którego się to uczucie
tyczy?
1 W tem znaczeniu mówi Brugmann o Akkusativ des Inhalts i Akkusatiy
des Resultats. które dopełniają czasowniki, oznaczające jakieś wytwarzanie (Verba
des Hervorbringens). Por. jego Griechische Grammatik w Mullera Handbuch der
klassischen Altertumswissenschaft, II. I. Miinchen, 1900, § 439, 2.
s Ze względu na to, że trwałość przedmiotów trwałych może przybierać
różne rozmiary, między wytworami trwałymi i nietrwałymi niema ścisłej gra-
nicy. I tak krzyk, odbity echem, trwa dłużej aniżeli czynność krzyczenia, cho-
ciaż przecież na ogół wziąwszy należy go uważać za wytwór nietrwały; kreśle-
nie natomiast, chociaż wytwór jego uważamy na ogół za wytwór trwały, może
nie pozostawić po sobie żadnych chociażby chwilowych śladów, więc nie dać
początku wytworowi trwałemu.
O czynnościach i wytworach 17
ności, dzięki której powstają, polega na tern, że czynności te prze-
chodzą na coś czyli dokonywują się na czemś, co istnieje już przed
rozpoczęciem czynności i istnieje też dalej po dokonaniu czynności,
a co można najogólniej nazwać materyałem czynności. Splatając
czyli robiąc splot, robimy splot z czegoś (splatamy coś), odciskając
czyli robiąc odcisk, robimy go w czemś i t. p. Sama zaś czynność,
dzięki której powstaje wytwór trwały, polega na przekształcaniu,
przeobrażaniu materyału; czynność ta zmienia ukłai jego cząstek
lub innej dokonywa w nim zmiany. Wytwarzając stopą odcisk w pia-
sku, zmieniamy układ ziarnek piasku, a chociaż czynność wyciśnię-
cia odcisku już została dokonana i przestała istnieć, zmieniony układ
ziarnek piasku trwa, będąc tym sposobem trwałym wytworem doko-
nanej czynności. Ściśle więc rzecz biorąc, wytworem czynności jest
tylko nowy układ, przeobrażenie, przekształcenie 1 materyału, gdyż
materyał istniał już przed czynnością; to też nazywając rysunek
wytworem rysowania, nie chcemy przez to powiedzieć, jakoby cząstki
grafitu i papier były wytworem rysowania, gdyż wytworem tym jest
tylko ten właśnie układ cząstek grafitu na papierze. Tak samo nie
farby i płótno są wytworem malowania (dziełem malarza), lecz wy-
tworem jego jest pewne rozmieszczenie farb na płótnie; nie bryja
gliny lub marmuru jest wytworem rzeźbienia, lecz pewna postać
nadana bryle gliny lub marmuru. Ale ponieważ układ, rozmieszcze-
nie, postać i t. p. istnieją tylko w pewnym materyale, przeto, wyra-
żając się nieściśle, nazywamy konkretną całość, więc ułożone w pe-
wien sposób cząstki grafitu czyli kreski, rozmieszczone w pewien
sposób na płótnie iaroy, posiadającą pewną postać bryłę gliny lub
marmuru rysunkiem, malowidłem, rzeźbą.
§ 27. W zakresie czynności, dzięki którym powstają wytwory
trwałe, rozróżnienie wytworów od czynności nie nasuwa żadnych
wątpliwości. Wszak tutaj rozróżnienie samo się narzuca wobec tego,
że wytwór trwa także po dokonanej juz czynności. I jeżeli powie-
dzieliśmy, odróżniając wytwory nietrwałe od odpowiednich czynno-
ści, że wyrazy, oznaczające czynności, uwydatniają moment czyn-
nościowy, a wyrazy oznaczające wytwory ich, moment bardziej zja-
wiskowy, zdarzeniowy. tutaj, gdzie chodzi o wytwory trwale, po-
1 Wyrazy te wzięte są tutaj, rzecz jasna, w znaczeniu wytworu, a nie
w znaczeniu czynności przeobrażania, przekształcania.
Twardowski. 2
Ig Kazimierz Twardowski
wiedzieć można, że się one przedstawiają nietyle jako zjawiska lub
zdarzenia, lecz jako rzeczy 1.
§ 28. Czynności, dzięki którym powstają wytwory nietrwałe,
jakoteż same wytwory nietrwałe podzieliliśmy na fizyczne i psychi-
czne, wyróżniając wśród fizycznych jako osobny gatunek czynności
i wytwory psychofizyczne. Otóż w zakresie wytworów trwałych
niema miejsca na wytwory psychiczne. Wprawdzie mógłby się ktoś
powołać na to. że pewne czynności psychiczne dokonywują się
przecież na pewnym »materyale«. I tak tworząc fantastyczne wyo-
brażenia operujemy materyałem wyobrażeń, dostarczonych nam
przez pamięć; tworząc łańcusznik, układamy w pewien sposób
sądy. służące za >materyał« do niego. Ale ktoby w ten sposób
chciał dowodzić trwałości pewnych przynajmniej wytworów psychi-
cznych, zapomniałby, że musiałby też dowieść, iż owe inne wytwory
psychiczne, które odgrywają rolę >materyału«, są wytworami trwa-
łymi.
§ 29. W zakresie czynności i wytworów trwałych można tedy
mówić tylko o wytworach fizycznych, wyróżniając wśród nich jako
osobny gatunek wytwory psychofizyczne. Trwałym wytworem fizy-
cznym takiej że czynności jest np. odcisk stopy w piasku, jeżeli od-
cisk ten powstał bez udziału świadomości kroczącego po piasku
człowieka; trwałym wytworem psychofizycznym takiejże czynności
będzie odcisk stopy, zrobiony w piasku świadomie i z zamiarem.
Psychofizycznymi wytworami są malowidło, rzeźba i t. p., a to dla-
tego, że wytwory te powitają dzięki czynności psychofizycznej, t. j.
dzięki takiej czynności fizycznej, której towarzyszy czynność psychi-
czna, wywierająca wpływ na przebieg czynności fizycznej i tern sa-
mem na powstający dzięki tej czynności wytwór.
§ 30. Ze względu na ten związek, zachodzący w takich razach
między podpadającym pod zmysły wytworem psychofizycznym a nie
podpadającym pod zmysły wytworem psychicznym, wytwór psycho-
fizyczny staje się zewnętrznym wyrazem wytworu psychicznego.
Stosunek ten zachodzi zarówno w nietrwałych, jak w trwałych wy-
tworach psychofizycznych. I tak krzyk może być wyrazem bólu,
1 Wytwory nietrwałe nie istnieją w znaczeniu aktualnem oddzielnie od
odpowiednich czynności, lecz tylko w połączeniu z niemi; możemy je tylko od-
dzielnie od owych czynności rozważać. Wytwory trwałe natomiast mogą istnieć
i istnieją w znaczeniu aktualnem oddzielnie od czynności, dzięki którym po-
wstają.
O czynnościach i wytworach 19
pewien ruch głowy wyrazem sądu twierdzącego, pewien skok wy-
razem przerażenia. Tak samo odcisk może być wyrazem chęci opar-
cia się, rysunek wyrazem pomysłu rysownika, cięcie komuś zadane
wyrazem złości, którą odczuwał raniący do ranionego K We wszyst-
kich tych przypadkach wytwór psychiczny wyraża się na zewnątrz
w odpowiednim wytworze psychofizycznym, a to dzięki temu, że wy-
twór psychofizyczny powstaje nie wskutek czysto fizycznej, lecz
wskutek psychofizycznej czynności 2. Twierdzenie zatem, że w jakimś
wytworze psychofizycznym wyraża się jakiś wytwór psychiczny,
czyli że jakiś wytwór psychiczny znajduje swój wyraz w wytworze
psychofizycznym, sprowadza się do dwóch momentów7: po pierwsze,
że wytwór psychiczny (wTraz z odpowiadającą mu czynnością psy-
chiczną) jest częściową przyczyną powstania wytworu psychofizy-
cznego, a po drugie, że ów wytwór psychiczny, tak jak odpowiada-
jąca mu czynność psychiczna, pod zmysły nie podpada, gdy tymcza-
sem wytwór psychofizyczny pod zmysły podpada3.
§ 31. 0 wytworze psychicznym, który się wyraża w wrytworze
1 Analogiczny stosunek do tego, który zachodzi tutaj między wytworami,
zachodzi też między czynnościami. W czynności psychofizycznej wyraża się od-
powiednia czynność psychiczna: w krzyczeniu doznawanie bólu, w rysowaniu
pomyślenie sobie pewnego rysunku i t. p.
2 Ponieważ jakiś wytwór psychofizyczny może powstać wskutek nie je-
dnej, lecz kilku czynności psychofizycznych, przeto mogą się w nim wyrażać
różne wytwory psychiczne. I tak w rysunku wyrazić się może wyobrażenie ry-
sunku, które rysownik ma, kreśląc rysunek, dalej pojęcie, które rysownik pra-
gnie swym rysunkiem uzmysłowić, pragnienie uzmysłowienia pojęcia i t. p.
W ten sposób wytwór psychofizyczny wyraża pewne wytwory psychiczne bez-
pośrednio, inne pośrednio w różnych stopniach pośredniości. Analogiczne usto-
pniowanie zachoazi wtedy między odpowiedniemi czynnościami, przyczem jedne
z nich służą niekiedy za środki do dokonywania czynności innych, których
wytwory znajdują następnie pośredni wyraz w wytworze psychofizycznym. Te
czynności i wytwory pomocnicze są tern, co się nazywa w ścisłem tego słowa
znaczeniu »techniką«.
s Fakt, że o wyrażaniu się częściowej przyczyny w wytworze dzięki niej
powstającym mówimy także tam, gdzie brak drugiego powyżej przytoczonego
momentu (np. powiększenie ciężaru wyraziło się w szybszym obrocie koła), nie
wchodzi w grę tutaj, gdzie mowa o wytworach psychofizycznych. Tak samo mo-
żemy tu pominąć wspomniany pow. w uw. 1 fakt, że także czynność psychiczna,
będąc wraz z swym wytworem częściową przyczyną powstania wytworu psycho-
fizycznego, w nim się obok wytworu swego wyraża. Zajmujemy się tu bowiem
przedewszystkiem wytworami, a czynnościami odpowiedniemi tylko o tyle, o ile
tego rozważanie wzajemnego stosunku różnych wytworów wymaga.
2*
20 Kazimierz Twardowski
psychofizycznym czyli którego wyrazem jest wytwór psychofizyczny,
mówimy niekiedy, że ten wytwór psychofizyczny go wyraża, czyli
że wytwór psychiczny jest przez wytwór psychofizyczny wyrażony.
Ale mówimy tak tylko pod pewnym warunkiem, mianowicie wtedy,
jeżeli wytwór psychofizyczny, w którym się wyraża jakiś wytwór
psychiczny, sam może się stać częściową przyczyną powstania ta-
kiego samego lub podobnego wytworu psychicznego 1, a to tym spo-
sobem, że wywołuje czynność psychiczną taką samą jak ta, dzięki
której sam powstał albo przynajmniej do niej podobną. Tak np.
okrz\k, w którym się wyraża przerażenie, tylko wtedy sam będzie
to przerażenie wyrażał, jeżeli w słyszącym go osobniku również po-
wstanie przerażenie2. Tak samo rysunek, w którym się wyraża myśl
rysownika, tylko wtedy myśl tę naprawdę wyraża, jeżeli w ogląda-
jącym ry-unek osobniku powstaje myśl, odpowiadająca tej, którą
miał rysownik, kreśląc swój rysunek. Jeżeli rysunek jest tego ro-
dzaju, że w oglądającym go osobmku innym a może nawet w sa-
mym rysowniku po niejakim czasie nie powstaje na jego widok
myśl. odpowiadająca tej, którą rysownik miał, gdy go rysował,
wtedy rysunek jest » niezrozumiały « i tej myśli nie wyraża, chociaż
znalazła ona w nim swój — w tym przypadku bardzo nieudolny —
wyraz 3. Jakie zaś składają się na to okoliczności, że pewne wy-
twory psychofizyczne wyrażają jakieś wytwory psychiczne, gdy tym-
czasem inne są tylko ich wyrazem, jest rzeczą dla samego faktu
1 Pozostałe części przyczyny leżą w oddziaływaniu wytworu psychofizy-
cznego na obdarzonego odpowiedniemi dyspozycyami osobnika.
1 Zamiast samego przerażenia, więc w /tworu podobnego do tego, który
w krzyku się wyraża, może w osobniku, słyszącym krzyk, powstać też samo
tylko przedstawienie przerażenia; wtedy przedstawienie przerażenia występuje
niejako w zastępstwie samego przerażenia i ze względu na to jest wytworem
zastępczym. O wytworach zastępczych będzie mowa poniżej w §§ 42 — 44.
3 Należy zatem ściśle odróżniać zwrot: » wytwór psychofizyczny (podmiot)
wyraża wytwór psychiczny (przedmiot)c od następujących między sobą synoni-
micznych zwrotów: swytwór psychiczny wyraża się czyli znajduje swój
wyraz w wytworze psychofizycznym^ »wytwór psychofizyczny jest wyra-
zem wytworu psychicznego«. Rozróżnienie to pozwala usunąć różne nieporo-
zumienia. I tak np. może się ono przyczynić do wyjaśnienia tak bardzo spor-
nej kwestyi stosunku muzyki do uczuć. Jeżeli się bowiem wszyscy godzą na
to, że w utworze muzycznym mogą się wyrażać uczucia (a także myśli), któ-
rych doznaje kompozytor, utwór ten tworząc, nie wynika z tego bynajmniej, by
utwór ten owe uczucia wyrażał. Por. Hans li ck, Yom Musikalisch-Schónen
i Hausegger, Die Musik ais Ausdruck (Wien 1885 .
O czynnościach i wytworach 2t
wyrażania obojętną. Działa tu skojarzenie, bądź na podstawie po-
dobieństwa, bądź na podstawie umowy i t. p.
§ 32. Wytwory psychofizyczne, które wyrażają jakieś wytwory
psychiczne, nazywają się też znakami tych wytworów psychi-
cznych, a same te wytwory psychiczne ich znaczeniem1. Zna-
czeniem jest tedy każdy wytwór psychiczny, który pozostaje do wy-
tworu psychofizycznego w tym stosunku, że go wytwór psychofizy-
czny wyraża. Mówimy tedy o znaczeniu krzyku, znaczeniu rysunku,
znaczeniu ruchu, znaczeniu rumieńca i t. p. A » wyrazy* mowy są
także wytworami psychofizycznymi, w których znajdują swój wyraz
pewne wytwory psychiczne, myśli, sądy i t. p„; zarazem wyrazy
mowy wyrażają na ogół dokładniej aniżeli inne wytwory psychofi-
zyczne te wytwory psychiczne, które są ich znaczeniem, a których
one same są znakami. Co zaś chcemy powiedzieć, jeżeli jakiś znak
nazywamy wieloznacznym, wynika bezpośrednio z powyższych wy-
wodów, przyezem jasną też jest rzeczą, że wieloznaczność, przekra-
czająca pewną granicę, staje się niezrozumiałością. Tak więc i tutaj
les extrem.es se touchent, skoro wytwór psychofizyczny, obdarzony
zbyt wielu znaczeniami, staje się właściwie wytworem psychofizy-
cznym bez znaczenia 2.
1 Szczegółową teoryę znaków i znaczenia rozwija Martinak w pracy
p. t. Psychologische Untersuchungen zur Bedeutungslehre, Leipzig 1901.
* Co do terminologii należy zauważyć, że wyraz »znaczyć« sam nie jest
jednoznaczny. Jeżeli mówimy, że jakiś wyraz coś znaczy, chcemy przez to po-
wiedzieć, ze ma on jakieś znaczenie. Tak rozumiany wyraz znaczyć odpowiada
łacińskiemu significare, niemieckiemu bedeuten. Zamiast powiedzieć, że jakiś wy-
raz lub wogóle jakiś wytwór psychofizyczny coś znaczy, możemy nie tylko po-
wiedzieć, że on ma jakieś znaczenie, lecz także, że on zawiera jakieś znaczenie,
że się z nim łączy jakieś znaczenie, że w nim tkwi jakieś znaczenie, że on wy-
raża jakieś znaczenie. Coś innego natomiast mamy na myśli, gdy używamy
zwrotu : znaczyć drzewa, owce i t. p. Wyrazowi znaczyć tak użytemu odpo-
wiada łacińskie denotare, niemieckie bezeichnen. Chodzi tu o zaopatrywanie
przedmiotów cechami, odróżniającemi je od innych przedmiotów, a cechy te
także nazywają się znakami. Rzeczownik słowny »znaczenie« może zgodnie
z tern, cośmy powiedzieli o rzeczownikach słownych wogóle, dotyczyć bądź wy-
tworu psychicznego, wyrażonego przez pewien wytwór psychofizyczny, bądź
czynności zaopatrywania czegoś znakami. Czynność zaopatrywania czegoś zna-
kami nazywamy też oznaczaniem. Przenośnie mówimy także, że same wytwory
psychofizyczne coś oznaczają, mianowicie oznaczają one zewnętrzne przedmioty
czynności, dzięki którym powstają owe wytwory psychofizyczne. Tak więc mó-
wimy o wyrazach mowy, że one nie tylko coś znaczą, lecz że także coś ozna-
22 Kazimierz Twardowski
§ 33. W chwili, gdy się dokonywa czynność psychofizyczna,
dzięki której jakiś wytwór psychiczny wyraża się czyli znajduje
swój wyraz w odpowiednim wytworze psychofizycznym (np. prze-
rażenie w okrzyku w chwili krzyczenia, myśl w rysunku w chwili
rysowania), istnieją aktualnie równocześnie i wytwór psychiczny
i wytwór psychofizyczny. M<>żna bowiem bez popełnienia zbyt ja-
skrawej niedokładności powiedzieć, że krzyczący z przerażenia do-
znaje przerażenia równocześnie z wydawaniem krzyku, albo że ry-
sujący uprzytomnia sobie myśl pewną równocześnie z rysowaniem
rysunku, w którym chce ją wyrazić. Tam, gdzie wytwory psychofi-
zyczne są nietrwałe, wraz z wytworem psychicznym mniej więcej
równocześnie znika wytwór psychofizyczny, a nawet wytwór psy-
chiczny może przetrwać odpowiedni wytwór psychofizyczny, ale nie
naodwrót. W chwili więc, w której wytwór psychofizyczny przestaje
istnieć, wytwór psychiczny przestaje też się wyrażać- Gdy ustaje
jęk, jeż się cierpienie nie wyraża, chociaż może istnieć dalej. Tam
zaś. gdzie wytwór psychofizyczny jest trwały, sprawa ma się od-
wrotnie: chociaż już rozwiała się myśl w głowie rysownika, istnieje
przecież rysunek, w której ją wyraził, i w której ona znajduje swój
wyraz tak długo, jak długo rysunek istnieje. Zatem w aktualnie
istniejącym wytworze psychofizycznym znajduje swój wyraz wytwór
psychiczny, który już nie istnieje. Znajdując zaś wyraz swój w wy-
tworze trwałym, wytwór nietrwały »żyjąc w nim dalej « sam nabiera
pozoru jakiejś trwałości, non omnis mortuus est, skoro istnieje na-
dal wytwór psychofizyczny, do którego powstania wytwór psychi-
czny się przyczynił.
§ 34. Coś podobnego dzieje się też wtedy, gdy wytwór psychiczny
jest znaczeniem wytworu psychofizycznego, gdy więc ten wytwór
psychofizyczny go wyraża, jest jego znakiem. Wytwór psychofizy-
czny nazywamy znakiem wytworu psychicznego, a wytwór psychi-
czają. Pewne wyrazy mowy bowiem powstają przez nadawanie przedmiotom
nazw. Więc wytworem psychofizycznym tej czynności jest nazwa, imię, t. j. wy-
raz mowy, którego znaczeniem jest przedstawienie danego przedmiotu. A zara-
zem imię, nazwa, wyraz mowy oznacza, czyli — jak się też mówi — wymienia
ów przedmiot. I tak wyraz Syn Sofroniska wyraża pewne pojęcie, które jest jego
znaczeniem, a zarazem wymienia pewną osobę. Podobnie wyraz trójkąt wyraża
pewne pojęcie, które jest jego znaczeniem, a oznacza czyli wymienia wszystkie
przedmioty, które pod to pojęcie podpadają. Por. moją rozprawę Zur Lehre vom
Inhalt and Gegenstand der Yorstellungen, § 3.
O czynnościach i wytworach 23
ezny znaczeniem wytworu psychofizycznego, jeżeli, jak powiedzie-
liśmy, wytwór psychofizyczny, w którym się wyraża wytwór psy-
chiczny, może się stać częściową przyczyną powstania tak;ego sa-
mego lub podobnego wytworu psychicznego. Otóż, o ile znak jest
wytworem trwałym, istnieje — jak długo znak istnieje — trwała
częściowa przyczyna powstania wytworu psychicznego nietrwałego.
Tak więc w naszym przykładzie rysunek jest tą trwałą częściową
przyczyną myśli, która, gdy przyczyna będzie dopełniona, powstanie
jako wytwór psychiczny w oglądającym rysunek osobniku. Ten wy-
twór psychiczny sam nie jest trwały; istnieje tylko tak długo, jak
długo istnieje wytwarzająca go czynność psychiczna; może taki wy-
twór psychiczny powstawać kilkakrotnie, ale zawsze będzie on wy-
tworem nietrwałym. Ale i w tym czasie, gdy wytwór psychiczny
nie istnieje, t. j. wtedy, gdy w nikim nie odbywa się czynność psy-
chiczna, dająca początek wytworowi psychicznemu, istnieje przecież
jedna z częściowych przyczyn, dzięki którym w danej chwili może
powstać ów wytwór nietrwały, mianowicie trwały wytwór psychofi-
zyczny, będący znakiem wytworu psychicznego. Otóż podobnie, jak
o przyczynie mówimy, że » istnieje* dalej w skutku, tak też mówimy
o skutku, że istnieje potencyalnie już w przyczynie chociażby czę-
ściowej. Mówimy więc także, że wytwór psychiczny, będący znacze-
niem odpowiedniego wytworu psychofizycznego czyli odpowiedniego
znaku, istnieje potencyalnie w owym wytworze psychofizycznym,
w owym znaku. Ów wytwór psychiczny, owo znaczenie, owa treść
i t. p., pozostająca w określonym tutaj stosunku do wytworu psy-
chofizycznego, przybiera pozory, jakoby w tym wytworze psychofi-
zycznym tkwiła, w nim była zawarta, jakoby była weń zaklęta lub
wcielona, a wszystkie te wyrażenia nie znaczą oczywiście nic innego,
jak to, że ów wytwór psychofizyczny jest jedną z częściowych przy-
czyn powstania wytworu psychicznego, że więc wytwór psychiczny
istnieje potencyalnie (a bynajmniej naprawdę i aktualnie) w wytwo-
rze psychofizycznym l. Wiadomo jednak, jak dalece w mowie poto-
1 Wskutek takiego stanu rzeczy wyraz »znaczenie« przybiera jeszcze trze-
cie (okok przytoczonych na str. 21) znaczenie, mianowicie znaczenie zdolno-
ści wywoływania (oczywiście przy pomocy jeszcze innych częściowych przyczyn)
wytworu psychicznego w osobniku, na który wytwór psychofizyczny jako znak
owego wytworu psychicznego oddziaływa, czyli, króciej, zdolności uprzytomnie-
nia odpowiedniego wytworu psychicznego. J»st to przesunięcie znaczenia ana-
logiczne do tego, o którem już była mowa, a na mocy którego »sąd« oznaczać
24 Kazimierz Twardowski
cznej a niekiedy nawet w terminologii naukowej potencyalne i aktu-
alne znaczenie wyrazu » istnieć* nie bywa dość skrupulatnie rozró-
żniane, wskutek czego zatraca się świadomość potencyalności istnie-
nia, jakie przypisujemy wytworowi psychicznemu w wytworze psy-
chofizycznym, a dalszem tego następstwem jest to, że wytwór psy-
chiczny, ^istniejąc* w ten sposób w trwałym wytworze psychofizy-
cznym, także z tej strony przybiera pozory wytworu trwałego, cho-
ciaż z natury swej jest przecież wytworem nietrwałym.
§ 35. Tak więc trwałe wytwory psychofizyczne nadają nie-
trwałym wytworom psychicznym pozory trwałości jako ich trwałe
skutki i jako ich trwałe częściowe przyczyny. To też wytwory psy-
chiczne, złączone powyżej określonym stosunkiem z trwałymi wy-
tworami psychofizycznymi, można nazwać wytworami utrwalo-
nymi, i zgodnie z tem można mówić o utrwalaniu wytworów nie-
trwałych. Utrwalanie to nie jest ograniczone do wytworów psychi-
cznych, lecz może też dotyczyć nietrwałych wytworów fizycznych
i psychofizycznych. Zawsze będzie ono polegało na takiem ustosun-
kowaniu nietrwałego wytworu do wytworu trwałego, by wytwór
trwały, będąc skutkiem wytworu nietrwałego, stał się częściową przy-
czyną, która w połączeniu z resztą częściowych przyczyn da począ-
tek powstaniu takiego samego lub podobnego wytworu nietrwałego.
Utrwalając np. okrzyk na płycie fonograficznej, każemy czynności
krzyczenia, wytwarzającej okrzyk, więc wytwór nietrwały, równo-
cześnie pośrednio wytwarzać wyżłobienia na płycie, więc wytwory
trwałe. Te wytwory trwałe stają się tem samem przyczyną częściową,
dzięki której może powstać wytwór nietrwały, podobny do poprze-
dniego, t. j. okrzyk oddany gramofonem, a tym sposobem okrzyk
ów utrwalają.
§ 36. W przytoczonym przykładzie ta sama czynność, która
wytwarza wytwór nietrwały (okrzyk), wwtwarza też pośrednio wy-
twory trwałe (wyżłobienia na płycie). Ale celem utrwalenia wytwo-
rów nietrwałych można się posługiwać wytworami trwałymi, do wy-
tworzenia których trzeba czynności odrębnej. Czynność koncypowa-
moze obok wytworu sądzenia także zdolność sądzenia. Przy tej sposobności na-
leży może zwrócić uwagę na to, że istnieje jeszcze czwarte znaczenie wyrazu
znaczenie, w którem mówimy np. że wypadek jakiś jest bez znaczenia. Że to
czwarte znaczenie nie jest bez związku ze znaczeniem wyrazu znaczenie, w któ-
rem dotyczy on wytworu psychicznego, na to wskazuje chociażby zwrot łaciń-
ski : idem significare et tantumdem valere.
O czynnościach i wytworach 25
nia pewnego układu kresek czyli wyobrażania sobie tego układu,
więc czynność wytwarzająca wyobrażenie tego układu, sama z siebie
nie jest zdolna tego wyobrażenia utrwalić. Trzeba na to czynności
odrębnej, mianowicie kreślenia rysunku, więc czynności » technicznej*,
i dopiero ona wytworzy wytwór trwały, mianowicie pewien układ
kresek na papierze, w którym się wyobrażenie rysownika wyrazi.
§ 37. Jeszcze bardziej złożony jest proces utrwalania wytwo-
rów psychicznych, myśli, uczuć, pragnień, postanowień i t. p. w pi-
śmie, druku i t. p. Albowiem tutaj nie utrwalamy wprost nietrwa-
łego wytworu psychicznego przy pomocy trwałego wytworu psycho-
fizycznego, jak to ma miejsce w powyższym przykładzie z rysun-
kiem, lecz utrwalamy nietrwałe wytwory psychofizyczne, które wy-
rażają nietrwale wytwory psychiczne. Obok jednego szeregu wytwo-
rów nietrwałych psychicznych mamy tutaj dwa szeregi wytworów
psychofizycznych, z któryeh jeden obejmuje wytwrry nietrwałe, drugi
wytwory trwałe. Myśląc, dokonywamy czynności psychicznych, któ-
rych wytworami są nasze myśli. Są to nietrwałe wytwory psychi-
czne. Równocześnie dokonywamy czynności mówienia, dzięki której
powstają nietrwałe wytwory psychofizyczne, wygłaszane przez nas
wyrazy mowy, zdania i t. p. I dopiero te wytwory nietrwałe psy-
chofizyczne utrwalamy za pomocą czynności, przez którą powstają
trwałe wytwory psychofizyczne, znaki pisarskie w najogólniejszem
tego słowa znaczeniu l.
§ 38. Dzięki utrwaleniu wytwory nietrwałe nabierają nietylko
pozoru wytworów trwałych, lecz także pozoru wytworów poniekąd
od wytwarzających je czynności niezależnych, upodobniając się i pod
tym względem w naszej nie zawsze zupełnie jasnej świadomości do
wytworów trwałych, w których zostają utrwalone. Wszak wytwory
trwałe istnieją istotnie niezależnie od wytwarzających je czynności
o tyle, że istnieją dalej, chociaż owe czynności już istnieć przestały.
A tę pozorną niezależność wytworu nietrwałego od wytwarzającej
go czynności potęgoją jeszcze dwie inne okoliczności.
§ 39. Jeżeli wytwór trwały psychofizyczny wywołuje kolejno
w tym samym osobniku albo kolejno lub równocześnie w różnych
osobnikach wyrażony w nim wytwór psychiczny, wywołuje on oczy-
1 Wskutek zmechanizowania czynności może z biegiem czasu środkowy
szereg czynności i wytworów odpaść, ale nie zmienia to faktu, że w ten wła-
śnie sposób powstają znaki pisarskie.
26 Kazimierz Twardowski
wiście nie jeden tylko wytwór, lecz tyle wytworów, ile jest czynno-
ści, wytwarzających wytwory. A te wytwory nie będą sobie zupeł-
nie równe, lecz będą się między sobą mniej lub więcej różnić. Wy-
starczy przypomnieć sobie, jak różne wytwory psychiczne powstają
w różnych osobnikach, na które działa np. ten sam obraz, to samo
zdanie l. Jak długo jednak mamy ów wytwór psychofizyczny uwa-
żać za wytwór, wyrażający jakiś wytwór psychiczny, różność po-
między wytworami psychicznymi, przezeń wywołanymi, nie śmie iść
za daleko, musi istnieć w tych poszczególnych wytworach psychi-
cznych szereg cech wspólnych 2. I właśnie te cechy wspólne, to,
w czem się owe poszczególne wytwory psychiczne zgadzają, uwa-
żamy zwykle za znaczenie wytworu psychofizycznego, za zawarła
w nim treść, pod warunkiem oczywiście, ze odpowiadają one za-
miarowi, w którym ów wytwór psychofizyczny został jako znak
użyty. Dlatego mówimy też. że jakieś zdanie budzi w różnych oso-
bach myśl >tę samą*, gdy tymczasem, ściśle rzecz biorąc, budzi ono
tyle myśli, ile jest osobników, przyczem myśli te nie są sobie na-
wet równe. Ale abstrahujemy od tego, czem się te myśli różnią, i za
myśl, która jeot znaczeniem zdania, uważamy tylko te jej składniki,
które się zgadzają ze sobą i z odpowiednimi składnikami myśli oso-
bnika, posługującego się owem zdaniem. Mówimy więc tylko o je-
dnem znaczeniu znaku — pominąwszy przypadki wieloznaczności —
a nie o tylu znaczeniach, ile wytworów psychicznych ów znak bu-
dzi lub może budzić w osobnikach, na kióre działa. W ten zaś spo-
sób pojęte znaczenie nie jest już konkretnym wytworem psychicznym.
lecz czemś, do czego dochodzimy drogą abstrahowania, dokonanego
na konkretnych wytworach 3. Jest to skrawa analogiczna zupełnie
do postępowania naszego, gdy mówimy, że pewnej osobie zdarzyło
się to samo. co osobie innej. Wszak »to samo« nie mogło się zda-
1 Ta różność wytworów psychicznych zaznacza się oczywiście także wo-
bec nietrwałych wytworów psychofizycznych : uczucia, które budzi ten sam
okrzyk, słyszany przez kilka osób, z pewnością nie jest jednakowe w każdej
z nich. Pomijam tu kwestyę, czy wogóle okrzyk jest dla każdej osoby, która go
słyszy, »ten sam« albo przynajmniej »taki sam* ; jeżeli ktoś woli przyjąć, że nie,
wyjdzie to tylko na korzyść naszych wywodów.
1 W tern znaczeniu mówi Stumpf o »inwaryantach« wytworów. Por.
Erscheinungen und psychische Funktionen, str. 33. Uwaga.
3 Sprawą tą zajmuje się szczegółowo Husserl w swych Logische Unter-
suchungen, tom II. (Halle, 1901), str. 97 i następne, mówiąc o »ideale Bedeutunga.
O czynnościach i wytworach 27
rzyć dwa razy, ale mówimy tak, gdyż w danym przypadku chodzi
nam o cechy wspólne obu zdarzeń.
§ 40. Otóż ponieważ w używaniu wytworów psychofizycznych
celem wzbudzania w innych osobnikach odpowiednich wytworów
psychicznych chodzi nam właśnie o to, by le różne wytwory psy-
chiczne, w różnych osobnikach powstające, posiadały pewne cechy
wspólne, ponieważ wskutek tego pomijamy zupełnie ile możności
osobnicze cechy tych wytworów psychicznych, a pomijając je, wy-
rażamy się tak, jak gdyby tylko te wspólne cechy wytworów istniały,
jak gdyby więc we wszystkich osobnikach istniał jeden i ten sam
wytwór, przeto, zatracając znowu świadomość właściwego znaczenia
takiego sposobu wyrażania się, odnosimy wrażenie, jakoby szereg
różnych czynności psychicznych wytwarzał jeden i ten sam wytwór
psychiczny. A działa przytem i tutaj pewne upodobnienie wytworu
psychicznego do psychofizycznego, skoro przecież tern, co na różne
osobniki działa, jest często jeden i ten sam wytwór psychofizyczny.
Dzięki tym okolicznościom wytwór psychiczny, powtarzający się nie-
jako w sposób identyczny w osobnikach różnych, nabiera wybitnego
charakteru czegoś od owych czynności niezależnego.
§ 41. Druga, wspomniana powyżej okoliczność, potęgująca po-
zory niezależności wytworów psychicznych od wytwarzających je
czynności psychicznych, polega na tern, że stosujemy bardzo często
wyrazy, oznaczające wytwory, do czegoś, co nie jest wytworem
czynności. Mówimy np. o rysunku, »utworzonym« przez pewien układ
żyłek na powierzchni liścia, mówimy o splocie włókien, mówimy
o kreskach, występujących na powierzchni szlifowanej kamienia,
chociaż wiemy, że nie było tu żadnej czynności rysowania, splata-
nia, kreślenia. Więc mamy tu pewne »niby-wytwory«, które powstały
nie dzięki czynnościom wytwarzającym je, lecz w inny sposób. Trak-
tujemy zaś te »niby-wyt.vory< — przynajmniej pod względem ję-
zykowym — tak, jak gdyby były istotnie wytworami, nazywamy je
rysunkiem, splotem, kreskami; więc i tym sposobem uczymy się
istotne wytwory bez trudności wszelkiej rozważać całkiem niezale-
żnie od czynności, dzięki którym jedynie mogą powstać.
§ 42. Łączy się z tem pewien fakt. godny uwagi. Obok »niby-
wytworów<, powstających nie dzięki jakiejś czynności, lecz w spo-
sób inny. istnieją wytwory, które powstają wprawdzie dzięki jakiejś
czynności, ale tak, że naśladują lub zastępują wytwory inne, po-
wstające dzięki czynnościom innym. Można je nazwać wytworami
23 Kazimierz Twardowski
sztucznymi albo zastępczymi. Odcisk stopy w glinie może być zro-
biony sztucznie, więc może powstać nie wskutek odciśnięcia stopy
w ginie, lecz wskutek odpowiedniego wyżłobienia gliny ręką. Nie
będzie to więc rzeczywisty odcisk stopy, lecz wytwór, powstały
wskutek czynności odmiennej, co nie przeszkadza, że dla pewnych
celów ten sztuczny wytwór będzie mógł oddawać takie same usługi
jak rzeczyw'sty odcisk stopy. Jeżeli możnaby wytwory nietrwałe,
utrwalone przy pomccy wytworów trwałych, nazwać petrefaktami,
to takim wytworom zastępczym, sztucznym, możnaby nadać nazwę
artefaktów.
§ 43. Takie artefakty zdarzają się często w zakresie wytworów
psychofizycznych. Obfity z nich użytek czyni np. aktor, przyjmując
postawę, w której ma się wyrażać jakieś uczucie. W istocie jednak
aktor uczucie to zwykle sobie tylko przedstawia, tak iż postawa
owa, ów wytwór psychofizyczny, nie powstaje dzięki rzeczywistemu
uczuciu, które się w takiej postawie zwykle wyraża, lecz dzięki
przedstawieniu uczucia czyli uczuciu przedstawionemu. Więc tak,
jak owo uczucie tylko przedstawione jest wytworem, zastępującym
uczucie rzeczywiste, tak też i owa postawa jest wytworem sztu-
cznym, gdyż nie jest ona rzeczywistym wyrazem uczucia, lecz tylko
jego wyrazem udanym, przybranym.
§ 44. Innego przykładu stosowania artefaktów dostarcza logika.
Sąd jako wytwór czynności sądzenia czyli wydawania sądów wy-
raża się w powiedzeniach, t. j. w wytwTorach psychofizycznych, które
powstają dzięki czynności psychofizycznej wypowiadania czyli wy-
głaszania powiedzeń. Takie powiedzenia wyrażają tedy sądy czyli
znaczeniem takich powiedzeń są sądy *. Można jednak tworzyć po-
1 Powyżej wspomnieliśmy, że niektórzy nazywają sądem właśnie to,
co tutaj występuje pod nazwą powiedzenia. Czyni tak m. i. Prof. Dr. Łukasie-
wicz, określając sąd jako »szereg słów albo innych znaków, orzekających, że
jakiś przedmiot posiada pewną cechę albo jej nie posiada« (O zasadzie sprze-
czności u Arystotelesa, Kraków, 1910, str. 12). Traktując jednak sąd jako szereg
słów albo innych znaków, musi Dr. Łukasiewicz od tego szeregu słów albo
innych znaków odróżniać to, co jest jego znaczeniem. W samej rzeczy mówi też
Dr. Łukasiewicz o »sądach równoznacznych«, określając je jako takie, które
»wyrażają w różnych słowach myśl tę samą« (tamże str. 15). Otóż ta myśl, wy-
rażona w słowach, nie jest oczywiście niczem innem, jak sądem w znaczeniu
wytworu czynności sądzenia; gdyby więc wyraz sąd miał służyć do oznaczania
^szeregu słów albo innych znaków«, które tego rodzaju myśl wyrażają, zabra-
kłoby wyrazu na oznaczanie takiej myśli.
O czynnościach i wytworach 29
wiedzenia sztuczne, zastępcze, które nie będą wyrazem sądów wy-
danych, lecz wyrazem wytworów sztucznych, zastępujących sądy
wydane, mianowicie sądów tylko przedstawionych. Więc i znacze-
niem tych sztucznych powiedzeń nie będą sądy wydane czyli sądy
rzeczywiste, lecz sądy tylko przedstawione czyli przedstawienia są-
dów 1. Takiemi sztucznemi powiedzeniami są nie tylko owe symbole,
których logika używa, jak np. SaP, a < b. lecz także stosowane
w niej powiedzenia, złożone z wyrazów mowy. Albowiem logik
(a podobnie gramatyk i t. p.), który wygłasza lub wypisuje powie-
dzenia dla przykładu, zwykle nie wydaje wcale sądów, które są
znaczeniem tych powiedzeń. Często nawet nie mógłby ich wcale
wydawać, gdyby nawet chciał 2. Jeżeli np. celem przytoczenia przy-
kładu wnioskowania pod względem formalnym prawidłowego, cho-
ciaż operującego samymi materyalnie fałszywymi sądami, wygłasza
lub wypisuje powiedzenia:
Wszystkie trójkąty są kwadratami,
Wszystkie kwadraty są kołami,
Wszystkie trójkąty są kołami,
powiedzenia jego nie są wytworami psychofizycznymi, któreby wyra-
żały sądy rzeczywiste czyli wydane. Wyrażają one sądy przedsta-
wione tylko3, a te sądy przedstawione tylko zastępują sądy wydane
1 Doniosłość, jaką posiadają w naszem życiu psychicznem sądy przedsta-
wione tylko, wynika m. i. z faktu, że wchodzą one w skład wszystkich naszych
pojęć (Por. moją rozprawę p. t. Wyobrażenia i pojęcia, Lwów, 1898, zwłaszcza
§ ii)-
- Używamy niekiedy zwrotu: istnieją sądy, których nikt nigdy wydać nie
może. Znaczy to, że można sobie pomyśleć czyli przedstawić takie sądy; nada-
jemy więc tutaj wyrazowi »istnieć« znowu znaczenie niewłaściwe. Por. powyżej
str. 15 uw. 1.
8 Powiedzeniami, które nie wyrażają sądów rzeczywistych, lecz sądy
przedstawione tylko, zajmuje się m. i. A. Marty (Untersuchungen zur Grund-
legung der allgemeinen Grammatik und Sprachphilosophie, Halle 1908, § 115).
Nazywa on takie powiedzenia fikcyjnemi i zalicza je konsekwentnie wraz z na-
zwami (imionami), które są oddawna znanymi znakami słownymi przedstawień,
do jednej grupy znaków słownych, mianowicie do tak przez niego zwanych Vor-
stellungssuggestive. Tym powiedzeniom fikcyjnym, należącym do Vorstellungs-
suggestive, przeciwstawia powiedzenia rzeczywiste czyli t. zw. Urteilssuggestive.
Powiedzenia, należące do Vorstellungssuggestive (czyli do — jak możnaby ten
wyraz przetłumaczyć — przedstawników), możnaby nazwać powiedzeniami w zna-
30 Kazimierz Twardowski
czyli rzeczywiste tak saino. jak owe powiedzenia zastępują powie-
dzenia rzeczywiste, t. j. wyrażające sądy rzeczywiste. Artefakt psy-
chofizyczny wyraża tu artefakt psychiczny K
§ 45. Tego rodzaju utrwalone wytwory zastępcze przedstawiają
najskrajniejszy przypadek uniezależnienia wytworów psychicznych
od czynności, dzięki którym jedynie istnieć mogą naprawdę czyli
aktualnie. Operując takimi wytworami zastępczymi i w nauce i w ży-
ciu potocznem, nie odczuwamy też żadnej trudności w operowaniu
niezastęnczymi wytworami niezależnie od wytwarzających je czyn-
ności, tern bardziej, że niezmiernie często wytwory rzeczywiste i za-
stępcze zjawiają się naprzemian, np. gdy wydajemy sąd, który przy-
jęliśmy zrazu z niedowierzaniem 2. To też nie można się temu dzi-
wić, że utrwalone w wytworach psychofizycznych wytwory psychi-
czne traktujemy niemal jako coś objektywnego. czyniąc z nich przed-
miot naszych dociekań życiowych i naukowych. Nasuwa się możność
wyróżnienia w całokształcie badań naukowych pewnej grupy nauk
w ten właśnie sposób, że się za ich wyłączny lub słowny przedmiot
uzna w^ytwory psychiczne. Pojęciu tych nauk odpowiadałaby może
czeniu szerszem. zaś powiedzenia, należące do Urteilssuggestive, powiedzeniami
w znaczeniu ściślejszem.
1 Pierwszym, który taki pogląd na przedmiot logiki szczegółowo uzasadnił,
był Bernard Bo Iz ano. Sądy w powyżej określony sposób uniezależnione od
czynności sądzenia nazwał >Satze an sich«. Obok >Satze an sich« zna Bol-
zano także »Vorstellungen an sich«. t. j. przedstawienia w takiż sposób unieza-
leżnione od czynności przedstawiania iWissenschaftslehre 1837, tom I. §§ 19 —
23 oraz 48—53, gdzie też przytoczone są liczne cytaty z dzieł autorów dawniej-
szych, którzy już mniej lub więcej zbliżali się do uchwycenia tych pojęć). (Dla
uniknięcia nieporozumień zauważyć trzeba, że czynnością zastępczą, dzięki któ-
rej powstają przedstawienia zastępcze, jest także przedstawianie, ale przedsta-
wianie inne, aniżeli to, którego wytworem byłoby odpowiednie przedstawienie
rzeczywiste). Wyłuszczeniem i zastosowaniem pojęć >Satze an sichn i »Vorstel-
lungen an sich« wyprzedził Bolzano znacznie współczesnych mu logików,
podobnie jak wprowadzeniem pojęcia zmiennych logicznych i (pod nazwą Giiltig-
keit) pojęcia wartości logicznych, odgrywających tak wielką rolę w dzisiejszej logice
symbolicznej. Bolzano posługuje się m. i. temi pojęciami w celach systema-
tyki stosunków logicznych i dla określenia pojęcia prawdopodobieństwa (1. c.
tom. II. §§ 147, 154—161).
s Ilekrotnie uprzytomniamy sobie wytwór psychiczny, nie istniejący w da-
nej chwili aktualnie w naszym umyśle, czynimy to przy pomocy wytworu za-
stępczego, t. j. przy pomocy przedstawienia owego wytworu, które to przedsta-
wienie odbywa się nadto zwykle drogą symbolicznego myślenia (Por. moją roz-
prawę p. t. Wyobrażenia i Pojęcia, str. 89 — 95 .
O czynnościach i wytworach 31
najlepiej nazwa nauk humanistycznych l. Idąc w fym kierunku dalej,
możnaby usiłować znaleźć określenie psychologii, nauki bądź co bądź
w zakresie wszystkich nauk humanistycznych podstawowej. W okre-
śleniu tern rozróżnienie wytworów i czynności psychicznych jako-
też rozróżnienie różnych rodzajów wytworów psychicznych może
oddać niemałą usługę. Podobne względy mogą się przyczynić do
wyjaśnienia wzajemnego stosunku poszczególnych nauk humanisty-
cznych wogóle. I tak ścisłe odgraniczenie wytworów od czynności
przyczyniło się już w sposób decydujący do uwolnienia logiki od
naleciałości psychologicznych. Może taki sam sposób postępowania,
okazawszy się tak płodnym dla logiki, dałby się zastosować do
nauk. zajmujących się innymi wytworami psychicznymi? Po roz-
patrzeniu różnych rodzajów wytworów psychicznych i psychofizy-
cznych oraz stosunku jednych do drugich możnaby sie też spodzie-
wać niejednego wyjaśnienia w sprawie zadań i przedmiotu każdej
nauki humanistycznej z osobna. Wszak charakter danej nauki hu-
manistycznej w znacznej mierze zależy też od tego, czy operuje
tylko zastępczymi, czy też rzeczywistymi wytworami psychicznymi,
oraz od tego; jak dalece w rozważaniu wytworów psychicznych
abstrahuje od ich cech osobniczych (por. powyżej § 39 — 40). Nie-
mniej ważną rolę odgrywa wzgląd na znaczenie, jakie dla pewnej
nauki posiada sposób utrwalania wytworów psychicznych, więc
wzgląd na rodzaj dotyczących wytworów psychofizycznych i na ich
stosunek do wytworów psychicznych. Tak więc odróżnienie wytwo-
rów od czynności psychicznych nie tylko rodzi szereg zagadnień,
lecz może się także przyczynić do ich wyświetlenia. Dlatego syste-
matyczne badanie wytworów, rozważanych dotąd, stosownie do po-
1Stumpf, który dla nauk, zajmujących się wytworami psychicznymi,
proponuje nazwę eidologii, ogranicza te nauki do trzech, mianowicie do logiki,
etyki i estetyki, uważając za przedmiot nauk humanistycznycn (nauki o pań-
stwie i społeczeństwie, językoznawstwa, teoryi religii, teoryi sztuki i t. p.) zło-
żone funkcye psychiczne, gdy tymczasem psychologia zajmuje się według niego
elementarnemi funkcyami psychicznemi (por. Zur Einteilung der Wissenschaften,
Berlin 1907, str. 21, 32, 37). Sądzę, że naturalniejsze jest pojęcie nauk humani-
stycznych, upatrujące wspólną ich cechę w tern, że się zajmują wytworami psy-
chicznemi ; w ten sposób logika, etyka i estetyka nie znajdują się poza obrębem
nauk humanistycznych, lecz należą do nich razem z innemi naukami, zajmują-
cemi się wytworami psychicznemi. Trudno bowiem zgodzić się ze Stumpfem,
gdy twierdzi, że nauki humanistyczne zajmują się funkcyami psychicznemi.
32 Kazimierz Twardowski
trzeb różnych nauk, tylko z pewnych szczegółowych punktów wi-
dzenia, nie jest może rzeczą bezużyteczną; przeprowadzone zaś
w odpowiedni sposób, tworzyłoby teoryę wytworów.
TRESC.
Str.
§ 1. Zadanie rozprawy 3
§ 2. Moment czynnościowy i zjawiskowy 3
§ 3. Przykład 3
§ 4. Rozmaite stopnie różności znaczeń czasownika i odpowiedniego rze-
czownika 4
§ 5. Figura etymologiczna. Dopełnienie wewnętrzne (przedmiot wewnętrzny) 4
§ 6. Kryteryum wewnętrzności dopełnienia (przedmiotu) 5
§ 7. Zjawiska, powstające dzięki czynnościom 5
§ 8. Stosunek tych zjawisk do dopełnienia (przedmiotu) wewnętrznego . . 6
§ 9. Pojęcie wytworu 6
§ 10. Rodzaje czynności i wytworów 6
§ 11. Wyrazy, dotyczące czynności i wytworów fizycznych i psychofizy-
cznych 7
§ 12. Wyrazy, dotyczące czynności i wytworów psychofizycznych i psychi-
cznych 7
§ 13. Dwojaka wieloznaczność tych wyrazów 8
§ 14. Rzeczowniki, oznaczające obok wytworów także czynności 8
§ 15. Rzeczowniki, oznaczające obok wytworów i czynności także dyspozycye 9
§ 16. Rola rzeczowników słownych • 10
§ 17. Analogie w innych językach 11
§ 18. Sposób uzyskania osobnych wyrazów na oznaczanie czynności i wy-
tworów 11
§ 19. Sposób ten nie dotyczy znaczenia dyspozycyjnego tych wyrazów . . 12
§ 20. Wytwór czynności a przedmiot wytworu 13
§ 21. Czy rozróżnienie czynności i wytworu jest usasadnione? 13
§ 22. Fakt, który za tem przemawia 13
§ 23. Wytwory, znikające wraz z czynnością; ich istnienie aktualne i po-
tencyalne 14
§ 24. Wytwory, trwające aktualnie dłużej od czynności 15
§ 'Ib. Podział wytworów na nietrwałe i trwałe 16
§ 26. Co umożliwia trwałość wytworów? 16
§ 27. Charakter rzeczowy wytworów trwałych 17
§ 28. Wytwory psychiczne nie są wytworami trwałymi 18
§ 29. Wytworami trwałymi mogą być zarówno wytwory fizyczne jak psy-
chofizyczne 18
O czynnościach i wytworach 33
§ 30. W wytworach psychofizycznych wyrażają się (znajdują swój wyraz)
wytwory psychiczne 18
§ 31. Niekiedy nadto wytwory psychofizyczne wyrażają wytwory psychiczne 19
§ 32. Wytwór psychiczny jako znaczenie 21
§ 33. Wytwory psychiczne, wyrażające się w trwałych wytworach psycho-
fizycznych 22
§ 34. Potencyalne istnienie wytworów psychicznych w wytworach psycho-
fizycznych 22
§ 35. Utrwalanie wytworów nietrwałych 24
§ 36. Różne sposohy utrwalania wytworów nietrwałych 24
§ 37. Pismo jako sposób utrwalania wytworów psychicznych 25
§ 38. Pozorna niezależność wytworów utrwalonych od wytwarzających je
czynności 25
§ 39. Identyfikacya wytworów 25
§ 40. Jest ona także jedną z przyczyn pozornej niezależności wytworów
nietrwałych 27
§ 41. Dalszej takiej przyczyny dostarczają »niby-wytwory« 2T
§ 42. Wytwory zastępcze 27
§ 43. Psychofizyczne wytwory zastępcze 28
§ 44. Rola wytworów zastępczych w logice 28
§ 45. Zakończenie 30
Twardowski.
POCZĄTEK ŻYCIA
napisał
Ks. KAZIMIERZ WAIS
Was.
Z wielką ciekawością śledzi dzisiejszy filozof przyrody budzącą
się i rozpowszechniającą coraz bardziej reakcyę w dziedzinie bio-
logii. Biolog z przed trzydziestu lat, jeśli nie chciał stawać pod
sztandarem Du Bois Reymonda i wołać razem z nim: Ignoramus et
ignorabimus. upatrywał za Lotzem i Moleschottem jedyny klucz do
rozwiązania zagadki życia w siłach fizycznych i chemicznych. Nie ma —
powtarzano wówczas w kołach uczonych, należących do tego kie-
runku, zwanego mechanizmem — nie ma przepaści między światem
nieorganicznym a organicznym, nie ma istotnej różnicy między czyn-
nością jestestw żyjących a działaniem materyi martwej. Wszystko,
co istnieje, należy uważać za ruch materyi, ułożonej w pewien spo-
sób. Ustrój jest machiną, utworzoną przez stosowne połączenie czą-
steczek chemicznych w komórki; z komórek powstają tkanki, z tka-
nek narządy, z narządów ciało żywe.
Zdawało się, że mechanizm, popierany gorliwie z jednej strony
przez darwinizm, a z drugiej przez materyalistyczno-monistyczną
filozofię Buchnera, Vogta i Haeckia, zawładnie na zawsze biologią,
że natomiast pogląd przeciwny, czyli witalizm, którego w pierwszej
połowie XIX. wieku bronili J. Muller i Liebig. jest pogrzebany na
zawsze. > Około 70-go i 80-go roku — pisze witalista E. von Hart-
mann 1 — uchodził oparty o darwinizm mechaniczny pogląd na
świat za niewzruszony dogmat, a wszelka teleologiczna i witalistyczna
myśl za kacerstwo*. Jedna tylko, rzec można, filozofia scholastyczna
nie wyparła się witalizmu, uważając go, zgodnie z swą przeszłością
i tradycyą, za jeden z najcenniejszych klejnotów, otrzymanych w spu-
ściźnie po genialnym myślicielu Hellady, Arystotelesie2.
Tymczasem w dwóch ostatnich dziesięcioleciach zjawił się nie-
spodzianie, prawie nagle, silny prąd, skierowany przeciw rozpano-
1 Das Problem des Lebens, Bad Sachsa 1906, str. 99.
2 Zob. F. Bouillier, Le principe vitale, wyd. 2, Paryż 1873.
1*
Ą. Kazimierz Wais
szonemu mechanizmowi. Samodzielniejsi i odwaźniejsi uczeni, wi-
dząc doskonale słabe strony systemu, w którym się wychowali, za-
częli tu i ówdzie, niekiedy nieśmiało i ostrożnie, zrywać jego kaj-
dany i nawracać się do zarzuconego witalizmu. Przykład dał w r.
1886 G. von Bunge, za którym poszło wielu badaczy, najpierw
w Niemczech, a potem w innych krajach. Dziś poczet poważnych
neowitalistów jest dość długi; należą do niego: O. Hamann, Rind-
fleisch, H. Driesch, Gurwitsch, Fr. Ehrhardt, G. Wolff, Jan i Fryde-
ryk Reinke, K. C. Schneider. R. Neumeister, Dennert. Herbst. G. Ja-
ger. Pauly, France, Vignon. Gregoir, lord Kebin (Thomson), Hal-
dane, Wilson, B. Moore, Windle, Grassi. Wasmann, Muckermann.
Gemelli i wielu innych1. Są między nimi znaczne różnice w szcze-
gółach, ale wszyscy zgadzają sie na to, że objawy życiowe nie da-
dzą się wytłómaczyć mechanicznie. Niektórzy, jak Driesch. wyłu-
szczając swe myśli, przemawiają niemal językiem Stagiryty i scho-
lastyków. Wszystko najlepsze i najcenniejsze — uczy od r. 1896
embryolog heidelberski 2 — co wiemy o życiu, przeczuł wielki Grek
w książce: >0 duszy «. Zycie polega na współdziałaniu czynnika ce-
lowego, entelechii arystotelesowskiej, z siłami nieorganicznemu Ente-
lechia (6 zyzi sv escjtco to teXoc) nie posiada żadnych części roz-
ciągłych, ale jest jakościową zasadą czynności i indywidualności
ustrojów.
Nowa szkoła ściągnęła na siebie, co łatwo można było prze-
widzieć, oburzenie i gromy ze strony mechanistów. Do dnia dzisiej-
szego stara się wielu zwolenników starego kierunku ośmieszyć,
a przez to stłumić i zabić witalizm. W tym celu zarzuca się neo-
witalistom mistycyzm, albo piętnuje się ich naukę jako » zaśniedziały
przesąd*, będący objawem >owej słusznie znienawidzonej metody
1 Do tego kierunku zbliża się znakomity biolog berliński, O. Hertwig, Der
Kampf um Kernfragen der Entwicklungs- und Yererbungslehre, Jena 1909,
str. 55-81.
2 Die Maschinentheorie des Lebens (Biol. Zentralblatt, 1896); Studien tiber
das Regulationsyermógen der Organismen (Archiv fur Entwickelungsmechanik,
1899 — 1902); Die Lokalisation morphogenetischer Vorgange. Lipsk 1899; Die
organischen Regulationen, tamże 1901; Kritisches und Polemisches (Biol. Zen-
tralbl., 1902) ; Zwei Beweise fur die Autonomie von Lebensvorgangen, Jena 1902 ;
Die »Seele« ais elementarer Naturfaktor, Lipsk 1903; Naturbegriffe und Natur-
teile, tamże 1904; Der Vitalismus ais Geschichte und ais Lehre, tamże 1905 ; Phi-
losophie des Organischen, tamże 1909.
Początek życia 5
ogłupiania, która w mroku średniowiecznym nosiła otwartą nazwę
scholastyki* 1.
Umysł nieuprzedzony przyzna, że taka taktyka, acz bardzo
łatwa i wygodna, zaostrza chyba spory, lecz nie prowadzi do roz-
wiązania zagadki życiowej. Tylko spokojna i rozważna analiza fak-
tów, poznanych drogą już to pospolitego doświadczenia, już to ściśle
naukowego badania, może rozstrzygać, po czyjej stronie jest słu-
szność: mechanizmu, czy witalizmu.
Sądzę, że fakta przemawiają stanowczo na korzyść tego dru-
giego systemu. Nie mam zamiaru, jak świadczy napis niniejszej roz-
prawki, dowodzić szczegółowo słuszności witalizmu. Nie mogę je-
dnak pominąć najgłówniejszych powodów, dla których przyjmuję tę
teoryę, a odrzucam mechanizm; inaczej rozpatrywanie rozmaitych
poglądów na początek życia byłoby pozbawione należytej podstawy.
W rzeczy sam;j. kto chce znaleść zadowalniającą odpowiedź na py-
tanie, skąd się wzięło życie, musi wpierw poznać stosunek, zacho-
dzący między jestestwami żyjącemi a nieżyjącemi.
Mechanizm biologiczny daje się należycie zrozumieć i ocenić
w związku z innymi systemem, z mechanizmem atomicznym, noszą-
cym zwyczajnie nazwę atomizmu mechanicznego. Oba te systemy
tłómaczą świat, jak wskazuje ich nazwa, mechanicznie, z tą tylko
różnicą, ze pierwszy zajmuje się światem organicznym, a drugi nie-
organicznym; stąd pierwszy jest dalszym ciągiem drugiego. Mecha-
nizm atomiczny widzi w świecie nieorganicznym tylko masę i prze-
noszący się z ciała na ciało ruch, a odmawia mu wszelkich sił
i wszelkich w ogóle jakości, albo sprowadza je do ruchu. Materya
jest według niego wszędzie jednorodna; rozmaitość ciał powstaje
dzięki rozmaitym ruchom atomów.
W.-zakźe tezy te nie dają Się pogodzić z wielu faktami. Jeżeli
materya wszystkich ciał jest jednorodna, to jak wytłumaczyć n. p.
zjawisko, że każdy pierwiastek chemiczny zachowuje zawsze, choć
wchodzi w skład najrozmaitszych związków, właściwy sobie ciężar
atomowy, albo że okazuje stale dążność do łączenia się tylko z pe-
wnymi pierwiastkami? Ten drugi fakt chcą mechaniści wyjaśnić do-
datkową hipotezą, według której dwa ciała pozostają do siebie
w stosunku powinowactwa chemicznego wówczas, gdy ruchy ich
1 W7. M. Kozłowski, Przyrodoznawstwo i filozofia, Warszawa 1909, str.
109 i nn.
g Kazimierz Wais
atomów są do i tgo stopnia zgodne, iż mogą w końcu przejść w stan
równowagi stałej. Niestety, nasuwają się tutaj niepokonalne trudno-
ści. Wszak w myśl teoryi ruch pochodzi tylko z zewnątrz: każdy
mianowicie atom o tyle jest w ruchu, o ile go pcha w pewnym kie
runku inny atom. Lecz łatwo zrozumieć, że pod wpływem ciepła,
elektryczności lub innych czynników pchnięcia i kierunki ruchów
mogą się u atomów zmieniać w nieskończoność. Gdyby tedy dodat-
kowa hipoteza była prawdziwa, musiałyby się także zmieniać po-
winowactwa chemiczne. Tymczasem pewne pierwiastki łączą się wy-
łącznie z pewnymi pierwiastkami. Dodajmy, że z filozoficznego punktu
widzenia przenoszenie się ruchu z jednego atomu na drugi jest bez-
warunkowo wykluczone, gdyż ruch, jak każda inna przypadłość, tkwi
z istoty swej tylko w jakiejś rzeczy jako w swym podmiocie, i dla
tego nie może ani od niej oderwać się, ani z niej na inną rzecz
przenieść.
Dla tych i podobnych powodów wielu filozofów słusznie twier-
dzi, że, chcąc wytłómaczyć wszystkie zjawiska, spotykane w ciele,
należy za przykładem Arystotelesa przyjąć w niem dwie ostateczne
zasady: jedną z siebie nieoznaczoną i wspólną wszystkim ciałom,
drugą zaś rozstrzygającą o tern, że pewne ciało jest tern, a nie innem
ciałem, że posiada te. a nie inne przymioty, siły, dążności i sposoby
działania, że podlega tym. a nie innym prawom. Tamta zasada,
z istoty swej bierna, zowie się pramateryą; ta. czynna i celowa, en-
telechią albo — jak zwyczajnie mówią scholastycy — formą sub-
stancyalną l.
Według tego systemu ciała żyjące składają się również z pra-
materyi i formy substancyalnej, a są odgraniczone od ciał martwych
tern, że posiadają entelechię istotnie różną, wyższą i doskonalszą,
która, dając bytom życie, zwie się ich duszą. Owszem, enteleehia
ta stanowi trzy istotnie różne stopnie życia: roślinnego, zwierzęcego
i ludzkiego; stąd rozróżniamy duszę roślinną, zwierzęcą i ludzką.
Z tego wynika, że animizm, czyli witalizm Arystotelesa, zwany
umiarkowanym, różni się zasadniczo od skrajnego witalizmu n. p.
1 Zoh. Dr: A. Michelitsch, Atomismus, Hylemorphismus und Naturwissen-
schaft, Grac 1897; P. Mielle, De substantiae corporalis vi et ratione, Lingonis
1894; F. Million, La clef de la philosophie scolastiąue, Paryż 1896; A. Farges,
Matiere et formę. wyd. 5, Paryż 1900; D. Nys, Cosmologie ou Ćtude philoso-
phiąue du monde inorganiąue, wyd. 2, Lowaniura 1906.
Początek życia 7
Paracelsusa (1493 — 1541), van Helmonta (1577 — 1644), Stahla
(1660 — 1734), sławnej szkoły medycznej z Montpellier (wiek XVIII.),
tudzież niektórych pozornych przeciwników mechanizmu biologi-
cznego, żyjących w naszych czasach. Paracelsus tłómaczył celowe
czynności ustrojów cząstką ducha bożego, a van Helmont odwoływa
się do rządzącego organizmem archeusza, któremu podlegają archeu-
sze niższe, kierujące czynnościami narządów. Stahl sądził, że pod-
stawą każdego życia roślinnego jest dusza rozumna, gdyż tylko od
takiej duszy może pochodzić celowość ustrojów. Lekarze z Mont-
pellier przyjmowali w człowieku obok duszy rozumnej niezależną
od niej siłę życiową, która kształtuje ciało. Pozorni witaliści dzi-
siejsi, mówiąc o sile życiowej, rozumieją przez nią jakąś nieznaną
siłę materyalną1.
Według Stagiryty i jego zwolenników entelechia ciał żyjących,
czyli dusza, nie stanowi siły w z wy czaj nem tego słowa znaczeniu;
jest ona zasadą życiową sui generis, skojarzoną z pramateryą w jedną
substancyę organizmu, dającą mu ściśle oznaczoną naturę, two-
rzącą podstawę wszystkich jego uzdolnień i czynności. W ten spo-
sób należy rozumieć arystotelesowską definicyę duszy: Aió tj <\>ujji
Łaxiv eyTe^e^eta tj TtpcÓTi] cwy-aTo; <puctx.o0 §'jva|j.ei '(o>7]v zyovzoc. Toiouto
Sś, 6 av yj, ópyavixóv 2. W ten też sposób trzeba tłómaczyć znaczenie
wyrazów, którymi posługują się umiarkowani witaliści, zowiąc za-
sadę życiową pierwiastkiem życiowym, siłą lub energią życiową.
Już to, co się rzekło wyżej o wadach atomizmu mechanicznego,
przemawia przeciw mechanizmowi biologicznemu. Jeżeli objawów
materyi nieorganicznej nie można wytłómaczyć czysto mechanicznym
sposobem, to tem bardziej należy to powiedzieć o zjawiskach, spoty-
kanych w jestestwach żyjących, Co więcej, te ostatnie zjawiska do-
magają się koniecznie entelechii nie tylko wyższej, ale istotnie różnej
od entelechii utworów martwych. Między światem bowiem nieorga-
nicznym, czyli mineralnym, a organicznym, t. j. żyjącym, zachodzi
różnica istotna.
Łatwo ją zauważyć już na pierwszy rzut oka.
Jestestwo żyjące jest substancyą, złożoną z części różnoro-
dnych, czyli narządów o rozmaitym kształcie zewnętrznym i rozmaitej
1 Zob. Farges, La vie et l'evolution des especes, wyd. 2, Paryż 18'J2,
str. 61 i nn.
2 De anima, II, 1.
g Kazimierz Wais
budowie wewnętrznej, stosownie do rozmaitych celów, które mają
spełnić narządy. W roślinie n. p. inaczej wygląda korzeń, inaczej pień,
inaczej liść, inaczej kwiat lub owoc. Podobnie części składowe na-
rządów różnią się, jak uczy histologia, między sobą pod względem
morfologicznym. Najniższe organizmy jednokomórkowe przedstawiają
się wprawdzie jako bryłki materyi niezorganizowanej, ale tylko po-
zornie. W rzeczywistości bowiem każda komórka posiada bardzo
bogatą organizacyę. Natomiast minerał nie ma żadnych narządów;
wszystkie jego części są jednakowe, morfologicznie jednorodne.
Ustroje odżywiają się i rosną. Odżywianie się polega na tern,
że jestestwo żywe przyjmuje w siebie materye, znajdujące się w śro-
dowisku, przetrawia je, i odrzuciwszy niepotrzebne resztki, przy-
swaja, t. j. przemienia w swą własną substancyę. Każdy narząd
i każda jego część odbierają stosowną ilość pokarmu, który się
w nie wciela i ustawicznie je odświeża, zastępując dawne składniki
nowymi. Stąd dopełnieniem odżywiania się jest wydzielanie, czyli roz-
kład zorganizowanych składników na różne utwory; utwory te albo
bywają wydalane na zewnątrz, albo, łącząc się z pokarmem, służą
dalej do odnawiania komórek. Żaden zaś narząd, żadna jego część
nie przyjmuje pożywienia w sposób samoistny; przeciwnie, wszystkie
biorą go od całości, działając razem podług jednego planu organi-
zacyi i zmierzając do jednego wspólnego celu. Tymczasem minerał
ani nie przerabia innego ciała, ani go nie przyswaja wewnętrznie,
ani nie rośnie w ścisłem znaczeniu; może się powiększać tylko przez
to, że na jego powierzchni osiadają nowe cząsteczki materyi, przy-
legając szczelnie do dawnych. Nadto, gdy organizm rośnie dopóty,
dopóki nie osiągnie właściwej swej naturze wielkości, to powiększanie
się ciał nieorganicznych może się odbywać bez końca.
Ustroje rozmnażają się, czyli rodzą inne podobne do siebie
ustroje. Wprawdzie ta czynność rozrodcza odbywa się w rozmaity
sposób, bo albo przez prosty podział jestestwa żyjącego, albo przez
tworzenie pączków, które po oderwaniu się od organizmu macierzy-
stego prowadzą później życie samodzielne, albo przez rozwój jaja
niezapłodnionego, albo wreszcie przez płciowe połączenie rodziców:
zawsze atoli początek jednego ustroju należy odnieść do ustroju
innego, przyczem oba posiadają jednakową naturę, czyli należą do
tego samego gatunku. Substancyę świata nieorganicznego nie rodzą
się w ścisłem znaczeniu, lecz zawdzięczają swe powstanie przyczy-
nom gatunkowo od siebie różnym. Co innego n. p. woda, a co
Początek życia 9
innego tlen i wodór, które się na nią składają w związku che-
micznym.
Procesy odżywiania i rozmnażania się tworzą t. zw. cykle ży-
ciowe. Zycie osobnika i gatunku toczy się istotnie kołem. Przyswa-
janie, które pod względem chemicznym jest syntezą, i wydzielanie,
będące naodwrót analizą, następują po sobie w odżywianiu na
przemiany. Podobnie gdy ustrój dojdzie do należytego rozwoju,
natenczas pewna jego część oddziela się i daje początek nowemu
osobnikowi, który w swoim czasie znowu rodzi inny osobnik, poczem
ten sam proces powtarza się dalej. Takich cyklów szukalibyśmy
napróżno w królestwie nieorganicznem.
Tak więc życie jest ruchem. Vita est in motu — mówili starzy.
Ale ten ruch życiowy posiada własności, wyróżniające go zasadniczo
od ruchu, spotykanego w materyi martwej. Ruch życiowy jest ciągły
i immanentny, czyli wsobny.
0 jego ciągłości świadczą dostatecznie wspomniane przed
chwilą cykle życiowe. W przeciwieństwie do rzeczy nieżywych, które
zmierzają zawsze do stałej równowagi, substancya żyjąca zmienia
się bez przerwy; koniec zmian jest końcem życia, czyli śmiercią.
Wsobność znowu ruchu życiowego polega na tern, że n. p. ko-
mórka porusza siebie, działa na siebie, odżywia siebie, rozwija siebie.
Jeżeli dwa pierwiastki, n. p. wodór i chlor, połączą się w związek
chemiczny, powstaje trzecie ciało, zwane zwyczajnie solą kuchenną
(chlorek sodowy), która nie jest ani chlorem, ani wodorem. W ko-
mórce dzieje się inaczej. Służące jej za pokarm materyały nie two-
rzą z nią trzeciego ciała, ale, jak widzieliśmy, zamieniają się w jej
własną substancyę. Nie chcemy przez to powiedzieć, jakoby żywa
komórka nie spełniała żadnych czynności, zwanych przechodniemi;
może ona działać ró.vnież poza siebie, i działa rzeczy wiście tak
samo, jak to czynią rzeczy martwe. Nie twierdzimy nawet, żeby
wszystkie zjawiska mechaniczne lub fizyczno-chemiczne, odbywające
się w jej wnętrzu, a rozpatrywane z osobna, należały do immanen-
tnych. Czynność w ścislem słowa znaczeniu wsobna jest właściwie
jedna: przyswajanie, czyli wewnętrzne wstawianie różnorodnych sul>-
stancyi przerobionego pokarmu w ustrój komórkowy. »Ale ponie-
waż — zauważył trafnie Mercier 1 — oddziaływania chemiczne, przy-
gotowujące przyswajanie i kończące się w niem naturalnie, tworzą
1 Psychologia (tlóm. pol. Krasnowolskiego), Warszawa 1902, str. 53.
10 Kazimierz Wais
z samem przyswajaniem ruch ciągły, jedną całość, byłoby więc
sprzecznem z naturą rzeczy wyosabniać je od ostatecznego ich celu;
zatem słusznie można powiedzieć sposobem ogólnym, że ruch odży-
wiania, a przeto i ruch wzrostu i rozwoju jestestwa żyjącego, sta-
nowi ruch iramanentny«. Dobrze tedy mówią scholastycy: Ywum
est. quod se ipsum movet.
Czy więc organizm jest. jak utrzymują mechaniści, tylko sztu-
cznie zbudowaną machiną? Machina — woła Max Verworn * — po-
siada tak samo organy, jak ustrój. Choćbyśmy — odpowiemy na
to — rozmaite części składowe machiny nazwali w przenośnem zna-
czeniu organami, każdy widzi przepaść między żywym ustrojem
a machiną. Żadna na świecie maszyna nie odżywia się. nie rośnie,
nie rodzi innych maszyn; żadna też nie porusza siebie samej.
Jeszcze lepiej, jeśli być może, uwydatniają tę zasadniczą ró-
żnicę między ustrojem a machiną zjawiska regeneracyi i t. zw. re-
gulacyjnej zdolności, które spotykamy w niektórych organizmach.
Driesch2 dzieli ciało zwierzątka, znanego pod nazwą Clavel-
lina lepadiformis, na dwie połowy, a już po trzech lub czterech
dniach uzupełnia się każda połowa w ten sposób, że zamiast je-
dnego, mamy dwa dobrze rozwinięte ustroje. Często odcięta część
traci z początku organizacyę i przedstawia się przez parę miesięcy
jako kulista masa jednorodna, lecz potem zaczyna się kształtować,
tworząc po paru dniach nowy, choć mniejszy od dawnego, ustrój.
Zjawiska regeneracyi zdarzają się nawet u organizmów doskonal-
szych. Wiadomo, że n. p. rakom odrastają odcięte nożyce i nogi.
G. Wolff, powtarzając dawniejsze doświadczenia Bonneta i Coluc-
ci'ego, wycina soczewki oczne traszkom {Triton taeniatus). Po upływie
jednego lub dwóch dni zjawia się na wewnętrznym brzegu tęczówki
mnóstwo leukocytów (białe ciałka krwi), które pożerają jej czarny
barwik. Później w pewnym punkcie tęczówki, wybranym tak pra-
ktycznie, że rozum ludzki nie mógłby wybrać lepszego, zaczynają się
rozmnażać komórki, skutkiem czego po wewnętrznej stronie oka
powstaje woreczek, przybierający z czasem postać soczewki. So-
czewka tworzy się tutaj w ogólności tak samo, jak w zarodku, z tą
tylko różnicą, że soczewka zarodka rychło się odrywa od punktu.
1 Allgemeine Physiologie, wyd. 5, Jena 1909, str. 143.
2 Studien uber das Regulationsvermogen der Organismen (Archiv fur Ent-
wicklungsmechanik, 1902, str. 247 i nn.).
Początek życia 11
z którego wyrasta, gdy odradzająca się soczewka traszki dorosłej
odrywa się bardzo późno. Lecz właśnie ta różnica — zauważa
Wolff — świadczy o niezwykłej celowości. Pierwsza bowiem so-
czewka powstaje pośród tkanek stałych, a druga pośród tkanek wo-
dnistych; gdyby tedy odrastająca soczewka oderwała się w tym sa-
mym czasie, co soczewka zarodkowa, natenczas wpadłaby niezawo-
dnie w jamę oczną.
Czy te fakty nie są dowodami, że ustrój jest czemś więcej,
aniżeli machiną? Czy w machinach spotykamy kiedy zjawiska, po-
dobne do przytoczonych? Czy istnieje gdzie machina, która na-
prawia sama swe uszkodzone części lub daje się dzielić na części,
zamieniające się znowu w całe machiny?
Z kolei przytoczę podobne zjawiska, dotyczące rozwijających
się komórek. Komórka jajowa dzieli się po zapłodnieniu według po-
stępu geometrycznego na coraz mniejsze komórki, zwane przewężnemi
lub blastomerami. Dwie pierwsze blastomery jaja żabiego tworzą
z czasem dwie symetryczne połowy żaby; gdy jednak blastomery
r złączymy, natenczas każda z nich rozwija się w cały zarodek żabi.
Ta — jak ją nazwano — regulacyjna zdolność komórek przewę-
żnych występuje u niektórych gatunków w bardzo wysokim stopniu.
Jaja jeżowców okazują ją jeszcze w postaci blastuli, która według
dokładnych obliczeń Driescha składa się z 808 komórek. Można po-
krajać blastulę na wiele części, a każda wyrasta w całą blastulę.
Czy ten fakt da się wytłómaczyć w hipotezie mechanistów? » Wyo-
braźmy sobie machinę — pisze W^asmann l — która składa się
z 808 części; rozbijmy tę machinę na kawałki i patrzmy, czy każdy
kawałek potrafi się znowu rozwinąć w całą machinę przez czynniki
fizyczno-cheuiiczne! Lecz bezwarunkowo nie można sobie przedsta-
wić maszyny, któraby temu sprostała«.
Czy więc najnowsze badania przyrodnicze zacierają różnicę
między światem nieorganicznym a organicznym, jak twierdził w r.
1872 Spencer, i jak dziś jeszcze powtarzają niektórzy? »Mnie się
je — odpowiada na to Bunge2 — że historya fizyologii uczy
wręcz przeciwnie. Ja twierdze odwrotnie! Im lepiej, wszechstronniej
gruntowniej silimy się poznać objawy życiowe, tern bardziej przycho-
1 Die modernę Biologie und die Entwicklungstheorie, wyd. 3, Fryburg
1906, str. 249.
2 Lehrbuch der Physiologie des Menschen, Lipsk 1901, t. II, str. 3.
22 Kazimierz Wais
dzimv do przekonania, że zjawiska, które uważaliśmy już za wy-
jaśnione fizycznie i chemicznie, mają naturę więcej za wikłaną i urą-
gają wszelkiemu mechanicznemu tłómaczeniu«. >Badanie komórki —
twierdzi stanowczo jeden z najlepszych biologów. Amerykanin E. B.
Wilson1 — raczej rozszerzyło, aniżeli zmniejszyło niezmierny prze-
dział, który odgranicza od świata nieorganicznego nawet najniższe
postaci życia*. Hartog nie waha się utrzymywać, że gdyby około
r. 1870 znana była rola, którą w komórkach zarodkowych odgry-
wają ciałka, zwane chromosomami, nie byłoby wcale szkoły anty-
witalistycznej w drugiej połowie XIX wieku 2.
Sądzę, że przedstawione powyżej uwagi, jakkolwiek dotyczą tylko
części faktów, na które się powołują witaliści, wystarczą do
stwierdzenia istotnej różnicy pomiędzy jestestwem żyjącem a wszelką
materyą martwą, choćby ona tworzyła nawet naj sztuczniej złożoną
maszynę. Z różnicy zaś tej wynika, że ustroje spełniają właści.e
sobie czynności dzięki zasadzie życiowej, różnej od sil mechanicznych,
fizycznych i chemicznych. Istotnie bowiem różne skutki każą konie-
cznie wnosić o istotnie różnych przyczynach. Jeśli tedy objawy, spo-
tykane w żyjącej matervi. różnią się istotnie od objawów materyi
martwej, jasną jest rzeczą, iż pierwsze nie mogą pochodzić od tej samej
przyczyny, od której pochodzą drugie. Innemi Ssowy, życie nie daje
się zrozumieć bez zasady życiowej, która razem z materyą tworzy
jedną substancyalną caiość, jedno działające celowo jestestwo żywe.
Więc nie wystarczy powiedzieć, że życie tkwi w misternej bu-
dowie zarcdzi, albo w pewnych właściwych jestestwom żyjącym
już to urządzeniach wewnętrznych, już to procesach fizyczno-chemi-
cznych, już to skupieniach atomów. Zaraz bowiem nasuwają się lo-
gicznie pytania dalsze: skąd powstaje ta misterna budowa proto-
piazmy, co jest przyczyną owych urządzeń, procesów i skupień, wła-
ściwych żyjącym ustrojom? Czemu misterna budowa, swoiste sku-
pienia, procesy i urządzenia nie przysługują wszystkim bytom ma-
teryalnym? Słusznie tedy powie Iziano. że mechanizm uważa za
przyczynę życia to, co jest jego skutkiem.
'Czterdzieści lat temu — tak pisał w r. 1903 lordKelvin3 —
pytałem Liebiega, przechadzając się z nim na polu. czy by sądził, że
1 The celi in derelopment and inheritance, Nowy Jork 1897. str. 330.
s Gemelli, Darwinisme et vitalisme (Revue de philosophie, 1910, str. 233).
8 Ninetheenth Century, t. I. str. 1069.
Początek życia 13
zioła i kwiaty, które widzieliśmy około siebie, rosną mocą samych
sił chemicznych. Odpowiedział mi: Nie, tak samo, jak nie mogę
uwierzyć, żeby jakiś traktat botaniczny, który je opisuje, mógł być
uczyniony przez te siły*. Godne zaiste słowa wielkiego chemika. Tak
jest, niesłychanie złożona budowa każdego ustroju i budząca naj-
wyższy podziw zgodność funkcyj, spełnianych przez najrozmaitsze
jego narządy w tym celu, aby go zachować, nie mogą być dziełem
ślepych sił materyalnych, ale muszą pochodzić od substancyalnej za-
sady celowej, która rzeczonym siłom przewodniczy i nad niemi pa-
nuje. Tylko takie tłómaczenie życia uważam za zgodne z rozumem.
Czy jednak zasada życiowa nie sprzeciwia się przyjętej po-
wszechnie w nauce zasadzie zachowania energii? Ktoby ją o to po-
dejrzy wał. dowiódłby zarazem, iż nie zrozumiał witalizmu umiarko-
wanego. Zasada bowiem życiowa nie wnosi w ustrój żadnej nowej
Siły, żadnej nowej energii materyalnej. Jestestwo żyjące czerpie
wszelką energię ze środowiska, które je otacza, w postaci energii
bądź kinetycznej, czyli aktualnej (ruch, ciepło, elektryczność), bądź
potencyalnej, t. j. utajonej w powietrzu i pokarmie. Zjawiska życiowe
są tylko przemianami energii, odbywaj ącemi się pod kierownictwem
zasady życiowej.
Zająwszy w sprawie istoty życia takie stanowisko, możemy bez-
piecznie przystąpić do rozpatrzenia i ocenienia rozmaitych teoryj
o początku życia. Teorye te są koniecznemi następstwami dwóch ró-
żnych filozoficznych poglądów na życie: z jednej strony mechanizmu,
z drugiej witalizmu.
Mechanizm uczy, że życie powstało na świecie samorzutnie,
przez samorodztwo {generatio aequivoca, spo?itanea), zwane także he-
terogenezą, autogenezą lub abiogenezą. Niegdyś, gdy ziemia znajdo-
wała się w stanie ognisto-płynnym, nie było na niej żadnego życia,
żadnych ustrojów; skoro wszakże nastały korzystne warunki fizy-
czno-chemiczne, wówczas materya nieorganiczna wydała pierwszą
plazmę. Oto zasadnicza teza wszystkich niemal materyalistów i mo-
nistów. >Był czas — czytamy u Buchnera1 — w którym ziemia,
jako rozpalona kula ognista, nie tylko nie posiadała zdolności do wy-
dawania żywych jestestw, lecz nawet musiała być wprost wrogą dla
wszelkiego istnienia roślinnych lub zwierzęcych ustrojów w najbliź-
szem otoczeniu swej powierzchni... Skoro zjawiła się woda, i skoro
Kraft und Stoff, wyd. 10, Lipsk 1869, str. 66.
14 Kazimierz Wais
tylko pozwoliła ciepłota, rozwinęło się życie organiczne*. Haeckel 1
woła do swych słuchaczy: » Jeśli nie przyjmiecie hipotezy samo-
rodztwa, musicie w tym jednym punkcie teoryi rozwoju uciec się do
cudu nadprzyrodzonego stworzenia«. »Nie znamy wprawdzie — są
znowu słowa Virchowa2, wyjęte z jego sławnej mowy na zjeździe
przyrodników w Monachium 1877 r. — ani jednego faktu pozyty-
wnego, któryby świadczył, że kiedykolwiek odbyła się jakaś gene-
ratio aeauwoca, że kiedykolwiek nastąpiło jakieś samorodztwo w ten
sposób, iż nieorganiczne masy, więc może Towarzystwo węgla i spółki,
rozwinęły się dowolnie w masy organiczne. Przyznaję jednak, że
jeżeli chcemy sobie przedstawić, jak mogło powstać z siebie takie
pierwsze jestestwo, nie pozostaje nam nic innego, jak uciec się do
samorodztwa. To jest jasne! Jeśli nie chcę przyjąć teoryi stworzenia,
jeśli nie chcę wierzyć, iż był jakiś osobny Stwórca, który wziął
grudkę ziemi i tchnął w nią dech żywota, jeśli chcę sobie zrobić
jeden wiersz na swój sposób, to muszę go zrobić w myśl sarao-
rodztwa — tertium non datur. Nie pozostaje nic innego; jeśli się raz
powie: nie przyjmuję stworzenia, ale chcę mieć jakieś wyjaśnienie —
jeśli taka jest pierwsza teza, tedy muszę przystąpić do tezy dru-
giej i powiedzieć: zatem przyjmuję samorodztwo. Lecz nie mamy na
to żadnego faktycznego dowodu. Żaden człowiek nie widział, żeby
się gdzieś rzeczywiście odbyła generatio aequivoca, każdego zaś, który
twierdził, iż ją widział, zbili przyrodnicy, a nie teologowie«. Nie
inne byio zapatrywanie Virchowa na tę sprawę w dziesięć lat pó-
źniej. » Ludzie — pisał sławny antropolog3 w r. 1887 — wierzą nie
bez dobrej podsiawy, że był czas, w którym jeszcze nie istniało
żadne jestestwo żyjące, a chcą wiedzieć, gdzie należy szukać po-
czątku życia, i jak się zaczęło życie w świecie martwym. Kto się
nie może oprzeć tej pokusie, dla tego pozostaje ostatecznie tylko
wybór między dogmatem stworzenia a dogmatem samorodztwa...
Generatio aequivoca przedstawia się jako postulat filozofii przyrody*.
»Nie widzę żadnej możliwości — przytaczam jeszcze znanego darwi-
nistę Weismanna 4 — żeby się uwolnić od przyjęcia samorodztwa;
jest ono dla nas logiczną koniecznością*.
1 Natiirliche Schópfungsgeschichte, wyd. 2, Berlin 1870, str. 809 i n.
2 Die Freiheit der Wissenschaft im modernen Staat, Berlin 1877, str. 2o_
8 Biolog. Centralblatt, 1887, str. 553 i n.
4 Yortrage iiber Deszendenztheorie, 2 t., Jena 1904, t. II, str. 306.
Początek życia 15
Podobnym językiem, choć niezawsze tak szczerze, jak Virchow,
przemawia długi szereg przyrodników, stojących mniej lub więcej
otwarcie na gruncie materyalizmu i monizmu. Tutaj należą np. Pflii-
ger, Zóllner, M. Verworn, Kólliker, von Nageli, R. Hertwig, Allen,
K. Gunther, Huxley, Tyndall, Soury, Cattaneo.
Przystępując do krytyki powyższej hipotezy, rozpoczniemy od
pytania, czy generatio aequivoca istnieje w obecnych warunkach. Py-
tanie mogłoby się wydawać zgoła zbytecznem wobec wyraźnego
oświadczenia Virchowa, że sami przyrodnicy nie uznają samorodztwa.
Ogólnie rzec-: biorąc, oświadczenie to jest i dzisiaj zgodne z rzeczy-
wistością, atoli należy pamiętać, że między przyrodnikami znajdo-
wali się nie tak dawno temu, a nawet znajdują się dotychczas tacy,
którzy inaczej zapatrują się na sprawę. Wyjątki zaś te mogą na-
suwać podejrzenie, jakoby nauka nie wydała dotychczas rozstrzyga-
jącego i stanowczego wyroku o samorodztwie.
W starożytności panowało powszechnie przekonanie, że nie-
które mniejsze ustroje mogą powstawać i powstają rzeczywiście bez
rodziców, t. j. z materyi martwej. Nawet Arystoteles, acz przyznaje,
iż ustroje doskonalsze, a mianowicie mające krew ciepłą, rodzą się
z nasienia, rozprawia jednak o samorodztwie owadów, mięczaków
i ryb, zwłaszcza węgorzów: owady wywodzą się z materyi gnijącej,
niektóre ryby z piasku mięczaki i węgorze z błota l. Przekonania te
podzielają późniejsi filozofowie, przyrodnicy i poeci, tak greccy, jak
rzymscy. Georgica2 Wergilego pouczają n. p., jak z wnętrza zabitych
wołów wychodzą roje pszczół, a Metamorfozy3 Owidyusza opiewają
samorodne powstanie pszczół, szerszeni, skorpionów, żab i wężów.
Diodor Sycylijski4 pisze, że w żyznej dolinie Nilu rodzi się mnóstwo
zwierząt z mułu, ogrzanego życiodajnymi promieniami słońca. Pli-
niusz 5 opowiada o znalezionym w Tebaidzie szczurze, który miał
przednią część ciała doskonale rozwiniętą, a tylną jeszcze kamienną.
Lukrecyusz6 zauważa, że ziemia zowie się słusznie matką, bo dała
niegdyś początek wszystkim jestestwom; owszem, nawet dzisiaj rodzi
się z niej wiele zwierząt dzięki deszczom i ciepłu słonecznemu.
« ITspl C<pci)v lazopia, ks. V, rr. 1, 19 i 32; ks. VI, rr. 15 i 16.
2 L. IV, v. 280 et seqq.
3 L. XVI, v. 361 et seqq.
4 Bibliotheca, V, 10.
5 Histor. mundi, 1. XI, § 23.
6 De rerum natura, 1. V, v. 793 et seqq.
^g Kazimierz Wais
Uczeni średniowiecza przyjmowali także w pewnym zakresie abio-
genezę; mniemali jednakowoż zwyczajnie, że jeśli materya wytwarza
życie, to nie czyni tego o własnych siłach, lecz pod wpływem ciał
niebieskich. Pośród późniejszych przytoczony już lekarz belgijski,
van Helmont, pisał nawet recepty, z pomocą których można bez ro-
dziców otrzymać niedźwiadki, myszy, żaby i pijawki. »Zrób dziurę
w cegle — oto jedna z takich recept — włóż w nią ziela bazyliszko-
wego, przykryj tę cegłę drugą cegłą, wystaw obie cegły na słońce,
a po upływie kilku dni ziele zamieni się w prawdziwe niedźwiadki*.
Podobne przepisy podawał młodszy nieco od van Helmonta O. Ata-
n- zy Kircher1. Kto chce otrzymać — uczył sławny Jezuita — żywe
węże, niech posieje w żyznej ziemi posiekane na drobne kawałeczki
ciało upieczonych wążóvr. a potem zlewa ją codziennie wodą;
po ośmiu dniach zjawią się robaki, które należy odżywiać rozwo-
dniunem mlekiem, póki nie osiągną wielkości doskonałych wężów.
Atoli już w drugiej połowie XVII stulecia zaczęto tu i ówdzie
wystęDOwać przeciw istnieniu heterogenezy. Franciszek Redi (1626 —
1698), nadworny lekarz wielkich książąt toskańskich, choć wierzył
w samorodztwo pasożytów2, wykazvw,id3. że tworzące się w gniją-
cem mięsie robaki są gąsienicami pewnych much, które w mięsie
złożyły jaja, że jeśli muchom uniemożliwimy przystęp do mięsa,
wówczas napróżno szukalibyśmy w niem robaków. Zrazu nikt nie
chciał dać wiary temu twierdzeniu uczonego Włocha: wyszukiwano
najrozmaitsze zarzuty, a nawet powoływano się na Pismo Św., z któ-
rego przytaczano miejsca, przemawiające rzekomo za samorodztwem.
P źniej poszli za Redim Yallisneri, Swammerdam, Leeuwenhoek,
Malpighi i Reaumur*. Kiedy jednak poznano bliżej drobnoustrojowe
1 Mundus subterraneus, Amsterdam 1665, lib. XII.
2 Mowa tu o pasożytach, zwanych wnętrzniakami, t. j. przebywających
w trzewiach zwierząt i człowieka. Przekonanie o samorodztwie pasożytów prze-
trwało aż do XIX. wieku.
3 Experimenta circa generationem inseetorum, Leyda 1739, str. 32 i nast.
4 Ze względów filozoficznych występował wówczas przeciw samorodztwu
w ogóle scholastyk Ludwik Lossada (Cursus philosophicus, Salmanticae 1724-1735.
t. III, Tractatus: De gener. et corrupt., c. 2, n. 26, 27). »Mihi ąuidem — czytamy
tamże — necessaria videtur virtus seminis pro cuiuslibet generatione viventis>
non quod improbem recursum ad causas universales, etiam ad primam, pro in-
fluxu principali praestando; sed quia universalis causa supponit exigentiam
causae particularis materiam disponentis aut determinantis, et haec neguit esse
alia quam virtus seminalis«.
Początek życia 17
żyjątka, zwane wymoczkami, które odkrył Leeuvenhoek, a których
rozmnażanie się było z początku tajemnicą, zaczęto znowu mówić
o samorodztwie. Najgłośniejszym jego obrońcą był w połowie XVIII
wieku ksiądz irlandzki, Needham, który miał się przekonać naocznie.
że w wywarze materyi organicznych okazały się później wymoczki,
choć zawierające wywar naczynie było szczelnie zamknięte. Nato-
miast Tabbe Spallanzani \ ponawiając doświadczenia Needhama, do-
szedł w r. 1765 do wprost przeciwnego wyniku, przyczem twierdził,
że jeżeli Needham odkrył po pewnym czasie w nalewce wymoczki,
to pochodziło to z niedostatecznego jej przegotowania; według Spal-
kinzaniego należy gotować nalewkę przynajmniej przez trzy kwa-
dranse. Ta sprzeczność wyników wywołała między Needhamem
a Spallanzanim spór, który jednak za ich życia nie został rozstrzy-
gnięty. Przez długie lata najznakomitsi przedstawiciele nauk przy-
rodniczych, a mianowicie Buffon. Oken. Treviranus, Wrisberg, stali
po stronie Needhama; za Spallanzanim poszło zaledwie kilku uczo-
nych, jak np. K. Bonnet i M. Terechowsky. Z czasem wszakże,
dzięki ustawicznym pracom długiego szeregu badaczy, obóz drugi
wzmógł się kosztem pierwszego: w polowie XIX stulecia hipoteza
smiorodztwa prawie nie miała obrońców. Przyczynili się do tego
przedewszystkiem M. Schultze. Schwann, Milne-Edwards, KI. Bernard,
Balbiani, Kiichenmeister, Schroeder, Dusch, von Siebold, Leuckart, van
Beneden, Ehrenberg i de Bary. Jedni z nich badali wymoczki, drudzy
pasożyty, inni najmniejsze z wszystkich ustroje jednokomórkowe
tj. bakterye. Nasz Libelt2, śledząc pilnie wyniki ich prac, pisał:
»Z tego wszystkiego pokazuje się, że tak nazwana generatio aequi-
voca, czyli rozwijanie się gatunków bez poprzedniego zapłodu, jako
tuka nigdzie miejsca nie ma,... ale że wszystko, co żyje i wegetuje,
z rodziców bierze początek «.
Niestety, eksperymenty przeciwników samorodztwa niezawsze
się udawały. Pewne substancye, jak n. p. mleko, chociaż były dobrze
przegotowane i przystępne tylko dla wyjałowionego powietrza, za-
ludniały się z czasem mikrobami. To ośmieliło akademika pary-
skiego, F. Poucheta3 do podjęcia w r. 1858 na nowo obrony hete-
rogenii. Pouchet napełniał wrząca nalewką naczynie, a potem, za-
1 Saggio di osservazioni microscopiche concernenti ii systema delia ge-
ncrazione de'signori Needham e Buffon, Modena 1765.
ł Filozofia i krytyka, Poznań 1845—1850, t. IV. str. 118 i n.
s L'heterogenie, Traite de la generation spontanee, Paryż 1859.
Wais.
18
Kazimierz Wais
tkawszy je szczelnie i odwróciwszy, zanurza? jego szyję w rtęci.
Kiedy nalewka ostygła, otwierał naczynie i wprowadzał do niego
tlen albo powietrze, wyjałowione za pomocą gorąca. Po kilku dniach
spostrzegał w naczyniu liczne drobnoustroje, z czego wnosił, że
mogły one powstać wyłącznie przez samorodztwo.
Wnet wystąpił przeciw niemu, obok innych uczonych, znako-
mity fizyk i fizyolog. L. Pasteur1. Silnie przekonany, dzięki swym
badaniom nad fermentacyą, o istnieniu rozmaitych zarodków, żyją-
cych w atmosferze, Pasteur spostrzegł od razu, że mikroby, przypi-
sywane przez Poucheta samorodztwu, pochodziły z rtęci, przez którą
przepuszczano tlen lub powietrze wyjałowione. Następnie udowodnił
za pomocą własnych doświadczeń dwa następujące fakty: 1) pozba-
wione zarodków powietrze nie wywołuje fermentu w płynie, podle-
gającym wprawdzie zepsuciu, lecz wyjałowionym; 2) powietrze natu-
ralne nie sprawia koniecznie gnicia płynu wyjałowionego, albowiem
ilość znajdujących się w niem zarodków niezawsze jest dostateczna
do wywołania fermentu. Dla objaśnienia pierwszego faktu dodamy.
że wyjałowienia płynów, n. p. różnego rodzaju nalewek, krwi i mleka,
dokonywał Pasteur za pomocą gotowania, często przy 100°, oraz że,
chcąc oczyścić z wszelkich zarodków powietrze, przepuszczał je przez
platynową rurkę, rozgrzaną do czerwoności, lub przez wyjałowioną
watę. Przy drugim fakcie warto nadmienić, iż w naczyniach, napeł-
nionych płynem, zdolnym do fermentacyi, a stykającym się z czy-
stem powietrzem Gór Jurajskich lub góry Mont Blanc, nie było czę-
sto żadnej zmiany nawet po paru latach; skoro wszakże w jednem
z naczyń uczyniono otwór, przez który weszło do jego wnęirza po-
wietrze pracowni, wnet okazała się pleśń na powierzchni płynu.
Doświadczenia Pasteura, choć nie przekonały Poucheta i jego
zwolenników (Joly i Musset), przekonały paryską Akademię nauk.
której walczące strony powierzyły rozstrzygnięcie sporu. Wybrana
przez Akademię komisya, sprawdziwszy doświadczenia Pasteura,
przyznała mu w r. 1862 słuszność wraz z nagrodą 2500 franków.
1 Experiences relatives aux generations dites spontanees (Comptes rendus
de 1'Acad. des sciences, 1860, t. 50, str. 303 i nn.); De 1'origine des ferments,
Nouvelles experiences relatives aux generations dites spontanees (tamże, str. 849
i nast.) ; Memoire sur les corpuscules organises qui existent dans 1'atmosphere,
et examen de la doctrine des generations spontanees (Ann. des sciences nat.,
4-e serie, 1861, t. 16. str. 5 i nast.); Notę en reponse des observations critiąues
(Compt. r. de 1'Acad. d. sc, 1863, t. 57, str. 724 i nn.).
Początek życia 19
Mimo zwycięstwa Pasteura, w dziesięć lat później, chemik pa-
ryski, Fremy, wskrzesił hipotezę samorodztwa pod inną postacią. Spo-
sobność do tego nastręczyła teorya fermentacyi, którą Pasteur przed-
stawił' Akademii w r. 1872. Pasteur wykazał, że ferment, jak już
około r. 1835 uczyli Cagniard, Latour i Schwann, pochodzi od mi-
kroskopijnych komórek atmosferycznych, a mianowicie od grzybków
drożdżowych. Grzybki osiadają w lecie n. p. na winogronach, a w je-
sieni dostają się do wyciśniętego z jagód soku, gdzie, rozmnażając
się szybko przez pączkowanie, sprawiają fermentacyę. Istota jej po-
lega na tern, że grzybki, zabierając cukrowi gronowemu tlen, roz-
kładają go na alkohol i dwutlenek węgla. Otóż przeciw tej teoryi
wystąpił Fremy, a za nim inni, twierdząc, że żyjące komórki, które
widać podczas fermentacyi wina. pochodzą od napół zorganizowanej
materyi soku winogronowego. Uogólniając to zdanie, powiedzieli ci
uczeni, że między przyrodą organiczną a nieorganiczną istnieją ciała
w części zorganizowane, które organizują się całkowicie same z siebie.
Nowym przeciwnikom odpowiedział Pasteur nowymi dowo-
dami; przytoczymy z nich jeden. W winnicy swej kazał zbudować
szklarnię, w której rosło kilka winnych szczepów. Wiedząc, że ko-
mórki drożdżowe nie osiadają na szczepach przed lipcem, poobwijał
pod koniec czerwca wszystkie grona watą. Jagody mimo to dojrzały,
a grzybki drożdżowe zatrzymały się na wacie. Z nadejściem jesieni
przewieziono winogrona do Paryża i zdjęto z nich zasłony wobec
osobnej komisy i; w wyciśniętym z winogron soku nie powstała fer-
mentacya. Wniosek z tego oczywisty, że moszcz nie może sam przez
się fermentować, że grzybki drożdżowe, umożliwiające fermentacyę,
nie pochodzą z moszczu, lecz dostają się do niego z powietrza.
Jeszcze z jednym zwolennikiem samorodztwa musiał się roz-
prawić Pasteur, z poważanym profesorem wydziału lekarskiego w Lon-
dynie, dr. Charltonem Bastianem, który wystąpił z oświadczeniem,
że odkrył fizyczno - chemiczne warunki powstającego samorzutnie
życia. Po długiej polemice, która się toczyła do r. 1877, Bastian
zamilkł, a postawiona przez Pasteura »teorya zarodków* nabrała
tern większego znaczenia w świecie naukowym, że jego doświad-
czenia sprawdzili Tyndall l, P. Bert, Berthelot, Schiitzenberger i wielu
innych. Owszem, cały świat przyrodniczy oświadczył się za t. zw.
1 Fragmente aus den Naturwissenschaften, 2 t. (tJóm. niem. Helmholtza
i Du Bois-Reymonda), Brunświk 1899, t. II, str. 340-388.
2*
20 Kazimierz Wais
panspermizraem, twierdząc, że atmosfera jest przepełniona jajkami
i zarodkami, pochodzącymi od jestestw żyjących. Wprowadzone
przez Pasteura pojęcia dały początek nowożytnej bakteryologii,
a nadto wywołały przewrót w medycynie, chirurgii, hygienie, prze-
myśle i agronomii.
Dopiero po blizko trzydziestu latach milczenia Bastian za-
brał ponownie głos w obronie samorodztwa, popierając swą ulu-
bioną tezę doświadczeniami, zebranemi przez ten długi przeciąg
czasu. Mam tu na myśli dwa jego dzieła: The naturę and origin
of Uoing matter, i The evolution of life\ obie książki wyszły
w Londynie, pierwsza w r. 1905 1. druga w 1907. Bastian przypo-
mina swoje dawniejsze doświadczenia, znane z czasów sporu, który
prowadził z Pasteurem i Tyndallem. a potem przytacza nowe, czy-
nione na rozmaitych płynach organicznych.
Pierwsze doświadczenia osądził już w swoim czasie Pasteur.
Gdy Bastian wrzucił do przegotowanej uryny pewną ilość potasu,
uryna zaroiła się od nasion; mniemał tedy, że przez dodanie potasu
wywołał fizyczno-chemiczne warunki samorodztwa. Pasteur odpo-
wiedział, że jeżeli w przegotowanej urynie pokazały się później na-
siona, to albo pozostały jeszcze w niedostatecznie przegotowanej
urynie, albo weszły do niej wraz z potasem, albo znajdowały się
na ścianach naczynia w stanie połowicznego wyschnięcia i dlatego
oparły się ciepłocie wrzenia. Czynione próby wykazały, że słuszność
była po stronie genialnego Francuza.
Podobne błędy widać także w nowych doświadczeniach Ba-
stiana. Niezawsze n. p. — o czem zdaje się zapominać Bastian —
ogrzanie płynów organicznych przez kilka lub kilkadziesiąt minut
do 110° zabija istniejące w nich zarodki. Dziś wiadomo, że t. zw.
śmiertelna temperatura jest dla rozmaitych drobnoustrojów rozmaita.
1 Trzydziestego czerwca tegoż roku rozeszła się po świecie budząca po-
dziw wiadomość, że dr. John Butler Burkę odkrył samorodne powstanie życia
pod wpływem radu. Młody ten uczony angielski przyrządził odwar mięsny (spe-
ptonizowany bulion wołowy z żelatyną), i wyjałowiwszy go należycie, dodał do
niego pewną ilość sproszkowanego bromku radowego. Po upływie kilku dni że-
latyna przybrała wygląd, przypominający zwyczajne hodowle bakteryi. Sztuczne
te hodowle nazwał Burkę radiobami. Wnet jednak uśmiercił radioby W. Ram-
say, znany z swoich prac nad radem. Ramsay wykazał, że radioby były bań-
kami, utworzonemi ze skrzepłego białka, a wypełnionemi gazem. Zob. Gaea,
1906. str. 34 i nn.
Początek życia 21
Christen wykazał, że, aby zniszczyć na pewno niektóre bakterye,
potrzeba gotować nalewki przeszło szesnaście godzin, a nadto pod-
nieść ich ciepłotę na kilka minut do 130°. Według H. Muckermanna 1
• zarodniki bakteryi znoszą gorąco aż do 150° C.<
Jeszcze inne doświadczenia badacza angielskiego mają niezbi-
cie wykazywać samorodztwo. Oto Bastian stwarza życie nie tylko
w środowisku organicznem, lecz także nieorganicznem ! Wystarczy
rozczyn solny (krzemian sodowy, fosforan amonowy, kwas fosforowy,
woda destylowana) wlać do gorącej probówki, zatkać go podczas
wrzenia, ogrzać przez 10 lub 20 minut do 115 albo 130 stopni,
a potem umieścić w zwyczajnej ciepłocie; po pewnym czasie
okaże się na dnie probówki osad, w którym pod mikroskopem mo-
żna zobaczyć bakterye. Wszakże krytycy Bastiana zaręczają, że
albo rozczyn nie był należycie wyjałowiony, albo zarodki dostały
się do niego później, albo wreszcie zauważone drobnoustroje, choć
pod względem formy przypominały drobnoustroje, nie były nimi
w istocie -. Laboratorya bowiem bakteryologiczne nie znają takich
faktów, o jakich opowiada Bastian.
Nadto Bastian zdradza się ustawicznie z swem zapatrywaniem
apriorycznem: musi istnieć dzisiaj generatio aequivoca, bo według
powszechnego zdania przyrodników pierwsze ustroje zjawiły się na
ziemi samorodnie, skoro tylko ostygła do pewnego stopnia jej po-
wierzchnia. Zobaczymy poniżej, co należy sądzić o takiem rozu-
mowaniu.
Tymczasem wspomniemy o zarzucie, podniesionym przeciw do-
świadczeniom Pasteura przez T. Newesta. W książce, wydanej p. t.:
Vom Zweck zum Ursprung des organischen Lebens (Wiedeń 1908),
Newest (właściwie Hans Goldzier) twierdzi, że choć eksperymenty
Pasteura są niewątpliwe, to jednak wysnuwane z nich zwyczajnie
Wnioski mogą być mylne. Jeżeli bowiem w wyjałowionych i dobrze
przed wpływem powietrza zabezpieczonych nalewkach nie widać
żyjątek, nie wynika z tego na pewno, że powietrze zawiera w so-
bie zarodki, które czekają tylko na korzystne warunki, aby się
rozwinąć; można także przypuścić, że nalewki stały się skutkiem
gotowania niezdolnemi do wydawania jestestw żyjących.
1 Grundriss der Biologie, cz. I, Fryburg 1909, str. 44.
2 »J'ai cherche en vain — powiada fizyolog paryski, A. Briot (Le pro-
bleme de la vie, Bevue de philosophie, 1910, str. 266) — datis l'expos6 de
Bastian une preuve de leur vitalite«.
22 Kazimierz Wais
Doświadczenia Pasteura — oto nasza odpowiedź — wykazują
przedewszystkiem, iż wyjałowione płyny pozostają wolne od wszel-
kich żyjątek, jeżeli nie dopuścimy do nich zarodków z powietrza;
że zaś w powietrzu zarodki istnieją, świadczy fakt, który .łatwo
można sprawdzić. Gdy przez watę przepuścimy zwyczajne powie-
trze, mikroskop pokaże nam w osiadłym na niej pyle niezliczone
ciapka zorganizowane, które nie różnią się niczem od zarodków naj-
niższych ustrojów. Skoro tedy w wyjałowionym płynie tworzą się
potem żyjątka, wnosimy słusznie, że nie powstają one samorodnie,
lecz rozwijają się z zarodkówT pyłu powietrznego. Przypuszczenie.
że wyjałowienie zniszczyło w nalewkach jakąś wewnętrzną ich siłę
czy zdolność rodzenia, jest zgoła bezpodstawne; trzebaby wpierw
udowodnić, że taka zdolność samorodcza przed wyjałowieniem
w nich istniała. Gdyby zresztą sterylizacya zabijała dzisiaj w pły-
nach siłę samorodztwa, uczyń laby to samo wówczas, gdy ziemia
znajdowała się w stanie ognisto-płynnym. Jeżeli zaś ziemia nie
miała tej siły w owym czasie, zachodzi pytanie, skąd się na niej
wzięło życie — pytanie, na które Newest nie potrafi dać odpowie-
dzi. Wszak na to widocznie wymyślił swą hipotezę, by przez sa-
morodztwo wytłómaczyć pierwsze powstanie życia.
Sądzę, że to wszystko, co powiedziałem o badaniach nad sa-
morodztwem. wykazuje dostatecznie, iż ono nie istnieje. Słusznie
tedy ogół biologów^ przyjmuje bez zastrzeżeń zasadę W". Harveya
(1578 — 1657): Omne vivum ex ovo1, nadając jej poprawniejsze i do-
kładniejsze znaczenie w formułach: omnis celi ula ex cellula (Yir-
chow), omnis nucleus ex nucleo (Walter Flemming), omne chromosoma
e chromosomałe (Boveri). Zasada ta wyraża prawo przyrody. Prawom
zaś przyrody przysługuje, jak świadczy nauka, stałość. Przyrodnicy
są o tej stałości tak przekonani, że niektórzy z nich wiążą ją, jak-
kolwiek niesłusznie, z bezwzględną koniecznością. »Prawa — powiada
n. p. Buchner 2 — kierujące dziełami przyrody,... są wieczne i nie-
odwołalne... Tutaj niema ani wyjątku, ani ograniczenia, i żadna
potęga, którą można pomyśleć, nie potrafi przełamać tej konieczności*.
1 Według Huxleya (Revue scientifiąue. 1 lipca 1871, str. 3) Harvey ucho-
dzi mylnie za twórcę tej zasady. W każdym razie uznawał on samorodztwo
pewnych zarodków (primordia oviformia). Zob. Bellynck, Cours de zoologie, Na-
mur 1864, str. 73 i n.; por. W. Preyer, Biologische Zeitfragen, wyd. 2, Berlin
1889, str. 225 i nn.
! Dz. przyt.. str. 36.
Początek życia 23
Zdawałoby się tedy, że jeżeli kto na podstawie faktów od-
rzuca heterogenezę w dzisiejszym świecie, to, uznając stałość praw
przyrody, odrzuci ją także w każdym okresie geologicznym. W istocie
zdrowy rozsądek tylko na to następstwo może się zgodzić. Tymcza-
sem, jak widzieliśmy wyżej, mechaniści, chociaż przyznają, iż obe-
cnie samorodztwo nie istnieje, przyjmują je na początku. Czy to
nie jest wywrócenie doszczętnie najgłówniejszych zasad myślenia ?
Jak można z tych dwóch przesłanek: prawa przyrody są stałe,
dziś samorodztwa nie ma — wysnuć wniosek: zatem samorodztwo
istniało niegdyś? Czy rzeczone przesłanki nie prowadzą koniecznie
do wprost przeciwnego wyniku, który leży jak na dłoni?
Jakkolwiek jednak postawiona przez mechanizm hipoteza sa-
morodztwa urąga zasadniczym prawidłom logicznym, ma ona za sobą
pewną filozofię, która się jej domaga. W rzeczy samej zagadnienie
o początku życia jest przedewszystkiem filozoficzne, czyli — choć
mechaniści nie lubią tego wyrazu — metafizyczne. Wszak nikt z lu-
dzi nie był obecny przy powstaniu pierwszych ustrojów; sprawę tę
można rozstrzygnąć tylko przy pomocy pewnego rozumowania, opar-
tego na faktach. Wie o tem dobrze Virchow i dla tego nazywa he-
terogenezę > postulatem filozofii przyrody «. Z czegóż wynika ten
postulat ?
Przeciwnicy, chcąc dojść do niego, rozpoczynają zwyczajnie od
dylematu. Albo hipoteza samorodztwa — słyszeliśmy z ust Haeckla —
albo cud nadprzyrodzony. Albo teorya stworzenia — mówił nam
Virchow — albo samorodztwo; tertium non datur.
Rozważmy pierwszy dylemat! Osobny wpływ Stwórcy przy
pierwszem powstaniu życia nie jest właściwie cudem, a chociażby
nim był, to Haeckel miaiby prawo do wyboru pierwszego członu
dylematu jedynie wtedy, gdyby wykazał, że cud jest niemożliwy.
Atoli możliwość cudu uznaje nie tylko ludzkość w ogóle, nie tylko
teolog lub filozof chrześcijański, lecz także wielu przyrodników no-
wożytnych, którzy przyjmują Boga osobowego1. W każdym razie
żądamy od Haeckla dowodu na to, że drugi człon jego dylematu
jest wykluczony 2.
Podobna uwaga dotyczy dylematu Virchowa. Sławny antro-
1 Zob. moją Kosmologię, cz. I, Warszawa 1907, str. 241 i nn.
2 A. Dippe (Naturphilosophie, Monachium 1907, str. 188) zwraca słusznie
uwagę na to, że generaiio aeąuiroca, której r.ie można poprzeć ani jednym
faktem, byłaby również cudem.
94 Kazimierz Wais
polog odrzuca teorye stworzenia, ale dla czego? » Jeśli nie chcę —
przypominam jego słowa — przyjąć teoryi stworzenia, jeśli nie
chcę wierzyć, iż był jakiś osobny Stwórca.... to muszę* przyjąć
samorodztwo. Więc wszystko, gdy chodzi o Boga. zależy od chce-
nia: ani czyn stwórczy, ani istnienie Stwórcy nie dadzą się uzasa-
dnić; można je uznać lub nie uznać według upodobania. Przypuśćmy
na chwilę, że te twierdzenia są słuszne. Co się stanie z całem ro-
zumowaniem, gdy ktoś, w przeciwieństwie do Virchowa, zechce
przyjąć Stwórcę? Nie podlega wątpliwości, że cały wywód zwróci
się przeciw Yirchowowi. Więc inaczej powinien był autor rozwinąć
swój dylemat. Należało powiedzieć: Albo czyn stwórczy Boga albo
samorodztwo. Ponieważ jednak nie ma Boga, a tern samem nie ma
także czynu stwórczego, przeto pozostaje jedynie generatio aequi-
voca. Tak też w istocie rozumują konsekwentni zwolennicy mecha-
nicznego monizmu. Nie z powodu faktów, ale dzięki systemowi filo-
zoficznemu, postawionemu a priori, tłómaczą początek życia przez
samorodztwo. Zycie musiało powstać tą drogą, bo tego domaga się
koniecznie monizm, według którego istnieje tylko odwieczna mate-
rya i ruch odwieczny. Z materyi jednorodnej wyłoniły się osobne
pierwiastki chemiczne, a później wyszły wszystkie ustroje od naj-
prostszego żyjątka jednokomórkowego aż do człowieka.
Zrozumiemy teraz, dla czego sam Virchow nazwał później sa-
morodztwo postulatem filozofii przyrody, albo dla czego dziś Weis-
mann widzi w niem »logiczną konieczność*. Bez samorodztwa nie
ostałby się system monistycznej filozofii, nie ostałby się wyklucza-
jący Boga darwinizm. >Sprzeciwia się — woła Tyndall — duchowi
i metodzie przyrodnictwa przyjmować antropomoificznego Stwórcę1.
Pierwotna mgławica i układ słoneczny wraz z życiem mają się tak
do siebie, jak się ma zarodek do gotowego ustroju2. Nauka o sa-
morodztwie — wyznaje bez ogródek Huxley 3 — »jest koniecznem
następstwem, wysnutem w sposób prawidłowy z idei Darwina*. To
samo powtarza od lat kilkudziesięciu, we wszystkich swych książ-
kach, giówny twórca monizmu ewolucyjnego. Haeckel.
Łatwo się domyśleć, pod jakimi warunkami moglibyśmy uznać
1 Fragmente aus den Naturwissenschaften (tióm. niem. Helmholtza i Du
Bois-Reymonda1, 2 L, wyd. 2, Brunświk 1899, t. II, str. 479.
2 Tamie, str. 250.
s Cytat według Gerarda, L'antico enigma, tłóm. wl. A. Gemellego, Flo-
rencva 1906. str. 52.
Początek życia 25
samorodztwo za konieczność logiczną lub postulat filozoficzny. Prze-
ciwnicy musieliby przedtem wykazać, że rzeczywiście nie ma Stwórcy,
że materya i ruch istnieją nie tylko odwiecznie, ale także z siebie,
że ślepy rozwój mechaniczny dał początek wszystkim pierwiastkom
ustrojom, że panujący w przyrodzie ład jest dziełem przypadku.
Są to jednak tezy, których nikt nie potrafi uzasadnić. Im większe
są wysiłki monistów, im dłużej pracują nad budową swego systemu,
tern bardziej rozpadają się jego ściany i fundamenty, tem jaskrawiej
uwydatniają się jego sprzeczności. Na odwrót zwalczane przez mo-
nizm prawdy, jak istnienie Najwyższej Przyczyny, która powołała
do bytu materyę i dała jej ruch, która przez swe prawa kierowała
rozwojem świata nieorganicznego i organicznego, są wobec nieuprze-
dzonego umysłu wyższe ponad wszelką wątpliwość.
Zresztą sami moniści nie tylko czują dobrze, że ich hipoteza
samorodnego powstania ustrojów opiera się na kruchych pi /ustawach,
lecz także wypowiadają to nieraz bez dwuznaczników. Huxiey 1 n. p.
zowie swe przekonanie o ewolucyi żywej protoplazmy z materyi
martwej »aktem wiary filozoficznej «. Jest to, sądzę, mimowolne uzna-
nie bankructwa monistycznego systemu. W rzeczy samej, co może
on wartać, jeśli zamiast oprzeć swe twierdzenia na faktach, odwo-
łuje się do jakiejś filozoficznej wiary, która prócz szumnej nazwy
nie ma żadnego znaczenia? Dodajmy, że do wiary ucieka się tutaj
ten sam Huxley, który w innem miejscu 2 uważa akt wiary za błąd
nie do darowania.
Inni przyrodnicy, jakkolwiek nie przyznają się do monizmu,
mówią, iż » musimy « przyjąć w dalekiej przeszłości samorodztwo,
»jeżeli chcemy w sposób przyrodniczy wytłómaczyć początek życia«.
Nie rozumiem tego rozumowania. Jak może przyrodniczy spo-
sób tłómaczenia życia domagać się samorodztwa, skoro samorodz-
two sprzeciwia się właśnie faktom przyrodniczym? Czy tedy przy-
jęcie samorodztwa nie jest tłómaczeniem, że tak powiem, antyprzy-
rodniczem? Dziwna, doprawdy, metoda. Przyrodnicy powtarzają usta-
wicznie z dumą, że opierają się tylko na faktach; lecz gdy chodzi
o początek życia, natenczas wielu z nich ucieka się, wbrew wszel-
kim faktom, do samorodztwa. Powiesz, że wolno im sięgać poza fak-
ty przy pomocy hipotezy. Prawda, atoli dodać należy, że hipoteza,
1 Critiąues and addresses, 1873, str. 238 i n.
* Lay sermons, 1870, str. 18.
26 Kazimierz Wais
która się sprzeciwia faktom, jest czystą fikcyą. Hypotheses non jin-
go — powiedział wielki Newton. Z drugiej strony przypominam, że
nauka przyrodnicza nie jest jedyną umiejętnością, która ma prawo
zająć się zagadnieniem o początku życia. Owszem, zagadnienie to,
jak zaznaczyłem przed chwilą, należy głównie do umiejętności wyż-
szej, a mianowicid do filozofii. » Przyrodnik — powiada słusznie J.
Ude x — ma w swych badaniach przedmiot gotowy. Są nim rzeczy
natury, świat i jego zjawiska, o ile stanowią przedmiot zmysłowego
doświadczenia, oraz podlegają eksperymentowi i obserwacyi. Opisać
przedmioty przyrody, wykryć ich przyczynowy związek, sprawdzić
prawidłowość rozwoju świata, tudzież przedstawić formuły tej rzą-
dzącej kosmosem prawidłowości i celowości — to, nie mniej i nie
więcej, jest zadaniem nauki przyrodniczej... Gdzie zaś badacz natury
odkłada na bok sondę, retortę, mikroskop i t. d., tam rozpoczyna
się praca filozofa «. Czy więc przyrodnik nie może rozprawiać o po-
czątku życia? Nikt mu tego prawa nie odmawia. Problem, o któ-
rym mowa, nasuwa się nie tylko badaczowi natury, ale każdemu
w ogóle należycie rozwiniętemu człowiekowi, bo tego rodzaju zaga-
dnienia wynikają z przyrodzonych potrzeb naszego umysłu. Stąd
nikt nie może być obojętny na pytanie, skąd się wzięło życie, tak
samo, jak każdy z nas pyta, skąd świat, skąd rozmaitość jego mar-
twych i żyjących tworów, skąd człowiek? Przy tem wszystkiem je-
dnak należy zawsze pamiętać, że, zajmując się takiemi kwestyami,
wkraczamy w dziedzinę metafizyczną. Więc nie wszystko daje się
tłómaczyć sposobem przyrodniczym; nauka przyrodnicza, jak każda
specyalna, ma ściśle oznaczony zakres, poza którym kończy się jej
panowanie. Jak tedy w błędzie byłby historyk, który zagadnienia
matematyki lub fizyki chciałby rozwiązywać sposobem historycznym,
tak samo myli się przyrodnik, jeżeli patrzy na wszystko przez pry-
zmat nauk przyrodniczych.
Nie ma więc żadnej podstawy do przypuszczenia, jakoby pierw-
sze życie powstało przez heterogenezę. Przeciwnie, skoro ona dziś nie
istnieje, należy wnosić, że nie było jej nigdy, bo prawa przyrody są
stałe. Ale tutaj zebiegają mi drogę mechaniści, powołując się na to,
że dawniej istniały na ziemi korzystniejsze warunki do samorzu-
tnego powstania życia, tudzież że pierwsze ustroje posiadały budowę
znacznie prostszą, aniżeli dziś nam znane ustroje o najniższej orga-
1 Materie und Leben, Monachium 1909, str. 84 i n.
Początek życia 27
nizacyi. » Biologowie — pisze H. Spencer l — zgadzają się w ogóle
w twierdzeniu, iż w obecnym stanie świata z materyi nieżyjącej nie
powstają nigdy jestestwa żyjące. Nie przeczą jednak, że w pewnym
okresie odległego czasu, kiedy ciepłota powierzchni ziemi znacznie
przewyższała dzisiejszą, i kiedy fizyczne warunki były różne od
tych, które znamy, materya nieorganiczna dała początek materyi or-
ganicznej za pomocą następujących po sobie kombinacyi*. » Należa-
łoby mniemać — są znowu słowa K. Gunthera 2 — że, im mniejsze
są zwierzęta, tern prostszą posiadają również budowę, jak już bak-
terye okazują znacznie prostsze stosunki w komórkach, aniżeli wła-
ściwe zwierzęta komórkowe. Ostatecznie możemy sobie pomyśleć
także takie niewidzialne zwierzęta, których małość nie przypuszcza
już żadnego zróżnicowania. W każdym razie jest usprawiedliwione
przypuszczenie, że w czasie powstania życia na ziemi istniały takie
jestestwa, i że dopiero zwolna rozwinęły się z nich ustroje komór-
kowe. Według bowiem teoryi descendencyi złożone rozwinęło się
z prostego. Najprostsze zaś, co jest w organizmach, to grudka ró-
wnobarwnej substancyi żywej; należałoby tedy sądzić, że zrazu po-
wstała żywa substancya, zanim mogło się rozpocząć jej zróżnico-
wanie*.
Czy warunki powstania życia były w najdawniejszych okre-
sach korzystniejsze, aniżeli są dzisiaj? Nie mamy, sądzę, najmniej-
szej podstawy do twierdzenia, żeby tak było. Doświadczenie uczy
nas raczej, że zmiana warunków obecnych osłabia czynności życio-
we, a jeżeli jest wielka, sprowadza nawet śmierć ustrojów3. Zresztą
fizyk i chemik potrafią w naszych czasach zmieniać przypuszczalne
1 Nineteenth Century, 1886, marzec, str. 769.
2 Vom Urtier zum Menschen, 2 t., Stuttgart 1909, t. I, str. 42.
3 »Znamy — powiada znakomity badacz przyrody, J. Henie (Anthropolo-
gische Vortrage, 2 zesz., Brunświk 1880, zesz. II, str. 73) — zachowanie się
organicznej materyi wobec temperatury, ciśnienia, elektryczności i t. d. Za pomocą
stopni zimna i ciepła, zgęszczenia i rozrzedzenia powietrza, które mamy pod
ręką, sprawiamy skrzepnięcie białka, oraz niszczymy roślinną i zwierzęcą bu-
dowę. Ale nikt nie będzie chciał mówić, że siły, które dzisiaj zabijają życie, da-
wniej, gdy były potężniejsze, służyły do tego, aby je budzić. Gdyby zaś wolno
było botanikowi lub zoologowi przyjąć jakiś okres, w którym chemiczne po-
winowactwa pierwiastków różniły się od dzisiejszych, to kto zabroni wówczas
geologowi wymyśleć okres całkiem innych ciężarów gatunkowych, w którym
granitowe bryły unosiły się na wodzie ?«
28 Kazimierz Wais
warunki życiowe w nieskończoność, a jednak żaden z nich nie za-
uważył nigdy śladów samorodztwa. Odwoływanie się znowu Giin-
thera do niewidzialnych żyjątek, które tak są małe, iż nie posiadają
żadnej organizacyi, stoi w rażącej sprzeczności z nauką. Nowożytna
biologia nie zna żadnego jestestwa żyjącego, które posiadałoby bu-
dowę prostszą od komórki. Nadto, skoro owe niewidzialne żyjątka
istotnie żyją i dają początek zróżniczkowanym ustrojom, to muszą
posiadać pewną organizacyę. Bez organizacyi bowiem nie ma w przy-
rodzie ani odżywiania się, ani rozmnażania: wszelka komórka po-
wstaje tylko przez podział komórki już istniejącej; podobnie każde
jądro komórkowe i każdy chromosom zawdzięczają swój początek
w obręcie komórki innemu jądru i innemu chromosomowi. Rozpra-
wianie przeto o zwierzętach, będących tylko grudką równobarwnej
substancyi, jest czystą spekulacyą, godną bujającego w obłokach
fantasty, ale nie trzeźwego przyrodnika. Co więcej, gdyby nawet
taka substancya istniała, należałoby dać odpowiedź na najważniej-
sze pytanie, skąd się wzięło jej życie. To jest nerous rei, o który
chodzi przedewszystkiem. Czy hipoteza Gunthera wyświetla tę taje-
mnicę ?J Powołuje się jedynie na teoryę descendencyi, według któ-
rej » złożone rozwinęło się z prostego«. Jednakowoż każdy widzi, że
to tłómaczenie samorzutnego powstawania pierwszych jestestw żyją-
cych jest znowu wplecione w teoryę descendencyi nieograniczonej,
która nie da się poprzeć żadnymi faktami. Jakkolwiek bowiem w pe-
wnym zakresie rozwój jednych gatunków systematycznych z drugich
jest prawdopodobny, to jednak powszechna ewolucya królestwa zwie-
rzęcego z roślinnego, a roślinnego z mineralnego jest tylko pobożnem
życzeniem skrajnego darwinizmu.
Ale hipotezie pierwotnego samorodztwa nie tylko brakuje wszel-
kiej podstawy naukowej; jest ona jeszcze wprost niedopuszczalna
z innych, a mianowicie pozytywnych względów. Jeżeli, jak się oka-
zało wyżej, istnieje różnica istotna między materyą żyjącą a mar-
twą, to samorzutnie powstanie pierwszej z drugiej jest bezwarun-
kowo niemożliwe. Bo niepodobna przyjąć, żeby większe rozwinęło
się samo z mniejszego, złożone z prostego, doskonalsze z mniej do-
skonałego, chyba że się odrzuci zasadę przyczynowości, która żąda
dla każdego skutku nie tylko jakiejkolwiek przyczyny, ale przyczyny,
odpowiadającej skutkowi. Choćby tedy istniały najkorzystniejsze wa-
runki zewnętrzne dla zjawisk życiowych, nigdy rzecz martwa nie
zdołałaby się ożywić o własnych siłach; w przeciwnym razie dawa-
Początek życia 29
łaby sobie to, czego zgolą nie posiada. Słusznie tedy pyta E. Va-
cherot1: »Jak mogła ewolucya uczynić, żeby z materyi powstały je-
stestwa, mające przymioty zupełnie różne od przymiotów materyi?
Jak mogła zdziałać te cuda skutków bez przyczyn? Jak, żeby mó-
wić językiem Arystotelesa, może lepsze wyjść z gorszego?*
Zarzuci kto, że dawna filozofia scholastyczna, chociaż prze-
strzegała pilnie zasady przyczynowości, nie uważała heterogenezy
za rzecz niemożliwą Wszak nawet najsławniejszy scholastyk, św.
Tomasz z Akwinu, utrzymywał, iż najniższe zwierzęta rodzą się
z ciał gnijących.
To wszystko jest prawdą. Ale nie wolno przemilczeć, że sta-
rzy scholastycy pojmowali heterogenezę zupełnie inaczej, aniżeli dzi-
siejsi moniści. Tomasz z Akwinu wręcz odrzuca zdanie arabskiego
filozofa, Avicenny, jakoby zwierzęta mogły powstać bez nasienia
przez samo »pomięszanie pierwiastków*. Jestestwa, rodzące się, jak
zwyczajnie bywa, z nasienia, rodzą się dla tego, że w nasieniu tkwi
siła kształtująca (virtus formativa); » zamiast tej siły istnieje w by-
tach, rodzących się ze zgnilizny, siła ciała niebieskiego* 2. Tak więc
niższe ustroje powstają z gnijącej materyi pod wpływem ciał nie-
bieskich, którym ówczesna fizyka przypisywała naturę szlachetniej-
szą, niż substancyom ziemskim. Owszem, ciała niebieskie odgrywały
w tym wypadku tylko rolę narzędzi, działających pod wpływem
duchów, które poruszały gwiazdy8. Były to niewątpliwie domysły
które dzisiejszy uczony nazwie słusznie naiwnymi4, ale każdy mus
przyznać że pojęta w ten sposób heterogeneza nie zawierała w so-
bie wewnętrznej sprzeczności, bo tłómaczyła powstanie życia tam
gdzie ono było nieznane, działaniem jestestw wyższych. Innemi sło-
wy, generatio aequivoca średniowiecznych scholastyków różniła się
zasadniczo od samorodztwa właściwego, w którem, jak nazwa wska-
zuje, życie ma powstawać samorzutnie w materyi martwej.
1 Revue des deux mondes, 1878, t. 30, str. 834.
2 Summa theologica, I, q. 71, a. unicus, ad 1.
* Tamże, q. 70, a. 3, ad 3.
4 Że co do tych domysłów nasuwały się św. Tomaszowi poważne wąt-
pliwości, pokazują następujące jego słowa: « Licet enim talibus suppositionibus
factis apparentia salvarentur, non tamen oportet dicere has suppositiones esse
veras, quia forte secundum aliquem alium modum nondum ab hominibus com-
prehensum apparentia circa stellas sahrantur (In lib. II de coelo et mundo,
lect. 17).
30 Kazimierz Wais
Jest tedv pewne, że taka generatio aequivoca, jaką przypu-
szczają nasi przeciwnicy, nie daje się pogodzić z zasadą przyczyno-
wości.
Znany nam profesor botaniki w Kielu, J. Reinke \ wykazuje
fizyczną niemożliwość samorodztwa w następujący sposób:
Sprawa samorodztwa obejmuje dwa zagadnienia, a mianowicie
pochodzenie materyałów, wchodzących w skład komórki, tudzież
utworzenie z nich komórki.
Każda komórka składa się z wielu związków organicznych, do
których należą ciała białkowate, węglowodany i tłuszcze. Oto naj-
ważniejsze materyały komórki. Aby uprościć zagadnienie, zajmiemy
się tvlko białkiem i węglowodanami. W skład białka wchodzą prze-
dewszystkiem węgiel, wodór, tlen. azot i siarka. W chwili, kiedy kula
ziemska oziębiła się do tego stopnia, że mogła nastąpić synteza wy-
mienionych pierwiastków, węg;el istniał tylko jako bezwodnik wę-
glowy, wodór w wodzie, tlen w wodzie i powietrzu, azot jako kwas
azotowy i składnik powietrza, wreszcie siarka jako siarczany. Są to
te same substancye łub związki, które i dziś służą za pokarm ro-
ślinom. Niema bowiem żadnej podstawy do przypuszczenia, jakoby
po oziębieniu się ziemi wymienione pierwiastki występowały w in-
nych związkach. Aby jednak mogło się utworzyć pierwsze białko,
musiały bezwodnik węgla, kwas azotowy i siarkowy ulec wpierw
redukcyi. t. j. musiały stracić pewną część tlenu. Takiej redukcyi do-
konywują codziennie dzisiejsze rośliny przy pomocy swego chlorofilu
i promieniującej energii słońca. Prócz roślin przeprowadza podobny
proces tylko chemik, wystawiając rzeczone związki na działanie
ciał, które posiadają większe powinowactwo z tlenem, aniżeli wę-
giel, azot i siarka. Samorzutna tedy redukcya związków jest przy
początku życia wykluczona. Lecz przypuśćmy nawet, że nastąpiła
ona przypadkiem wskutek jakiejś niepojętej katastrofy chemicznej.
Jeszcze dziwniejsza katastrofa byłaby potrzebna, aby z ułożenia ato-
mów, sprawionego redukcya, utworzył się najprostszy węglowodan.
Aby uzyskać atomy węgla, nieodzowne do powstania jednej cząstecz-
ki najniższego węglowodanu, potrzeba rozbić sześć cząsteczek bez-
wodnika węglowego. Otóż do tego nie było sił w przyrodzie mar-
twej; według prawa chemicznego wszystkie postaci energii muszą
1 Die Welt ais Tat, wyd. 2, Berlin 1901, str. 312 i nn; zob. także jego
Philosophie der Botanik, Lipsk 1905 rozdz. 12).
Początek życia 31
przechodzić z układów o wyższem napięciu do układów o napięciu
niższem. Tem mniej mogły powstać bardzo złożone substancye biał-
kowate. Innemi słowy, mielibyśmy przed sobą niepojęty przypadek,
tak nieprawdopodobny, że z pewnością każdy chemik nazwie go
niemożliwym.
Chociażby jednak składające się na komórkę materyały powstały
same przez się, sprawa samorodztwa nie wieleby na tem zyskała.
• Wtenczas bowiem — ciągnie dalej sławny botanik — stoimy przed
nierównie trudniejszem pytaniem, jak z tych materyałów budulco-
wych powstała komórka żywa... Zadanie to, mniemam, należy uwa-
żać za trudniejsze dla tego. że ludziom udała się wprawdzie syn-
teza organicznych związków, ale nie udała się budowa komórki
z tychże związków. Pierwsza komórka musiała od początku swego
istnienia być wykończoną i celowo działającą maszyną, nakręconym
automatem; jako taka musiała się wznieść ponad mieszaninę i nie-
ład związków chemicznych. Zycie jej polegało wówczas, jak proces
życiowy każdego ustroju, głównie na wydawaniu energii. Dla po-
krycia tej straty, musiała pierwsza komórka nabyć jak najrychlej
prawdziwą zdolność zamieniania promienistej energii słońca w ener-
gię chemiczną, t. j. w odnawiający się zapas związków węglowych,
które jako materyał palny równoważyłyby jej oddychanie. Do tego
potrzeba było wytworzenia chlorofilu. I chociażbyśmy przyznali, iż
w pierwszych komórkach jądro i barwik nie mogły jeszcze być wy-
różniczkowane w plazmie tak doskonale, jak to dziś widzimy w pra-
widłowej komórce, jednakowoż w każdym razie musiał w pierwszej
komórce powstać razem z nią narząd do przemiany energii promie-
niującej w chemiczną, narząd, który okazał się wrażliwym na
wpływy zewnętrzne i posiadał zdolność rozmnażania się przez po-
dział.
»Do utworzenia takiego narządu nie wystarczy nawet chemi-
czna katastrofa, którą przypuściliśmy poprzednio w charakterze po-
mocniczej hipotezy. Bo chociażbyśmy przyjęli materyał chemiczny
już jako gotowy, to przecie nie można z niego wyprowadzić ko-
mórki, która byłaby wynikiem chemicznych energii... Przypuśćmy,
że chemiczny materyał budulcowy istniał w całości na miejscu, i że
na zewnątrz panowały korzystne warunki fizyczne, zawsze jednak
prócz tego trzeba było przedziwnie celowego kierunku energii, aby
komórkę powołać do bytu. Ten zaś kierunek musiał być niesłycha-
nie złożony, albo raczej był wielkim szeregiem harmonijnych kie-
32 Kazimierz Wais
runków. Do spełnienia takich zadań pozostaje w hipotezie samo-
rodztwa znowu tylko przypadek jako przyczyna.
» Wyobraźmy sobie, iż starto na proch zegarek kieszonkowy!
Czy znajdzie się śmiałek, któryby przypuścił jako rzecz bodaj tylko
możliwą, że te części pod wpływem energii mechanicznej złączą się
znowu w zegarek szczęśliwym trafem? Jeżeli zaś materyały, z któ-
rych się składał zegarek, nie posiadają żadnej skłonności do tego, aby
go utworzyć, to to samo stosuje się do komórki i do tworzących
ją materyałów. W białku jako takiem nie ma wcale przyczyny do
utworzenia komórki...
> Mieszaninę związków, n. p. soli kuchennej i asparaginy, mogę
rozetrzeć i rozpuścić w wodzie: składniki mieszaniny krystalizują
zawsze w postaci znamiennej. Materye białkowate i węglowodany
przybierają także, skoro okoliczności są korzystne, formę kryszta-
łów. Ale rnaterye, będące podścieliskiem życia, nie są nigdy skrysta-
lizowane; krystalizacya oznacza zawsze stan martwy, nawet w białku.
To też siły chemiczne, działające w najkorzystniejszej mieszaninie
materyi. nie utworzą tego, coby można uważać choćby za pierwszy
krok w kierunku utworzenia komórki. Zgodnie z doświadczeniem
znamy tylko jedno pochodzenie komórki, t. j. jej powstanie przez
czynność rozrodczą*.
Na podstawie takich rozważań dochodzi Reinke do wyniku,
wyrażonego w innem dziele1 słowami. »że przyjęcie samorodztwa
przed dawnemi laty odpowiada tak mało naszym pojęciom o przy-
czynowości, jak gdyby kto chciał postawić hipotezę, iż przed milio-
nem lat woda sama przez się płynęła do góry«.
Chociaż jednak samorodztwo sprzeciwia się i doświadczeniu
i rozumowi, obrońcy jego używają różnych wybiegów, aby dowieść,
że ono musiało istnieć na progu ewolucyi. Przypatrzmy się bliżej
tym pomysłom.
Najpierw spotykamy tu i ówdzie usiłowania, zmierzające do
tego, aby wykazać w przyrodzie jakieś najprostsze podścieliska ży-
ciowe. Sądzono bowiem, że w ten sposób łatwo można pojąć samo-
rzutne powstanie życia w materyi nieorganicznej.
Niezrównanym mistrzem jest tutaj Haeckel. Już Oken, jego
poprzednik na katedrze w Jenie, przypuszczał galaretowaty praszlara,
1 Einleitung in die theoretische Biologie, Berlin 1901. str. 558.
Początek życia 33
t. j. pierwotną materyę organiczną, która, powstawszy samodzielnie
w oceanie, wydała »pęcherzyki«, będące składnikami ustrojów. Ta
> wielka myśl* podobała się Haecklowi. Według niemieckiego Dar-
wina pierwszem jestestwem żyjącem był archiplasson, czyli pierwo-
tna zarodź, utworzona przez wewnętrzne siły materyi; archiplasson
dał początek bioplassonoui, z którego powstała wszelka materya
zorganizowana. W ten sposób zjawiło się na świecie pierwsze ży-
jątko o postaci określonej, czyli monera, która, choć spełniała zasa-
dnicze funkcye życiowe, była bryłką zarodzi bez wewnętrznej struk-
tury i narządów. Dopiero później w jednorodnej plazmie moner
wyróżniczkowało się jądro, wskutek czego przyszła na świat pierw-
sza komórka1. Nadto twierdził Haeckel, że takie ogniwo pośrednie
między światem martwym a żywym musi dzisiaj jeszcze istnieć. Był
też czas. choć krótki, w którym sądzono, że odkryto praszlam orga-
niczny, przedstawiający życie w najprostszej postaci. Oto w r. 1868
znaleziono (Thomson i Carpenter) na dnie morskiem masę galareto-
watą, mającą być owym długo poszukiwanym praszlamem. Kilka
przechowanych w alkoholu próbek tejże masy zbadał później Hux-
ley; przekonawszy się, że ona zawiera w sobie zarodź, ochrzcił ją
na cześć proroka jenajskiego Bathybius Haeckelii. Przez jakiś czas
uchodził Bathybius za » jeden — jak się wyraził uradowany odkry-
ciem Haeckel — z głównych filarów nowożytnej teoryi rozwoju*,
za samorodne przejście z królestwa nieorganicznego do organicznego.
Niestety, okazało się niebawem, że sławny Bathybius jest tylko osa-
dem gipsowym, albo, jak twierdzi Milne-Edwards, »klejowatą masą,
którą wydają z siebie gąbki i pewne zwierzokrzewy, gdy narzędzia
rybaków przygniotą ich tkanki*. Stąd Huxley i Haeckel odwołali po
kilku latach swe twierdzenia2. Nie lepsze były losy Protobathybiusa,
1 Haeckel, Generelle Morphologie der Organismen, 2 t., Berlin 1866, t. I,
str. 167—190. To samo powtarzają dotychczas uczniowie Haeckla. H. Schmidt
n. p. opisuje historyczny rozwój moner. Najpierw z prostych związków nieorga-
nicznych utworzyły się bogate w azot związki węglowe, które przybrały później
postać ciał białkowatych (albuminy). Potem cząsteczki albuminów związały się
w grupy, zwane micellami; dalej powstały plasonelle, a w końcu monery.
Schmidt, Die Urzeugung und Professor Reinke, Jena (Gemeinverstandl. Darwini-
stische Vortrage u. Abhandlungen, zesz. 8).
■ Tylko profesor padewski, Maggi, wierzył - jak poświadcza Ballenni,
11 principio di causalita, wyd. 2, Florencya 1908, str. 198 - aź do końca
swego życia (1906 r), że Bathybius Haeckelii jest dowodem samorodztwa.
Wais.
34 Kazimierz Wais
odkrytego w czasie wyprawy do bieguna północnego przez E. Bes-
selsa. Pouczony smutnem doświadczeniem Haeckel nie przyznał się
do tego noworodka, o którym Wasmann x pisze, że w najlepszym
razie jest on osadem, powstałym na dnie morskiem z resztek pe-
wnych ustrojów2.
Mimo to wszystko, Haeckel utrzymuje do dnia dzisiejszego, że
tak wolno żyjące monery (najniższe żyjątka typu pierwotniaków
i bakterye), jak wchodzące w skład tkanek cytody, zawierają tylko
zarodź pierwotną bez jądra3.
Atoli nauka obecna nie zna żyjątek, o których możnaby po-
wiedzieć na pewno, iż nie mają jądra. Owszem, im bardziej dosko-
nalą się przyrządy i metody badania, tem więcej rozpowszechnia się
wprost przeciwne zapatrywanie. »Stąd —jak powiada R. Hertwig4 —
jest rzeczą prawdopodobną, że u niewielu postaci, które jeszcze
uchodzą za monery, dotychczas tylko przeoczono jądra«. Stosuje się
to także do najmniejszych przedstawicieli świata roślinnego, do bak-
teryi, zaliczonych przez Haeckla do moner; mają one — jak świad-
czą najnowsze prace R. Raymanna i R. Kruisa, F. Vejdowskiego
i A. Meyera5 — przynajmniej substancyę jądrową, rozdzieloną na
maleńkie ziarna chromatyny. Nic też nie wiadomo dzisiejszej biolo-
gii o haecklowskicii cytodach w wielokomórkowych ustrojach. Wpra-
wdzie ciałka czerwone, znajdujące się w krwi niektórych zwierząt,
są pozbawione jądra, atoli młode komórki tychże ciałek mają je
niewątpliwie; nadto ciałka czerwone rozmnażają się przez podział
jąder. Stąd stare ciałka czerwone bez jąder uchodzą za komórki
zużyte i zmarniałe; jako resztki dawniejszych komórek żywych stają
się one niebawem łupem białych ciałek krwi, czyli leukocytów 6.
»Zdaje się — przytaczam słowa Verworna7 — według obe-
cnego stanu naszych wiadomości, że pośród żyjących dzisiaj na zie-
mi ustrojów nie ma w ogóle komórek, w których nie byłoby rozdziału
1 Die modernę Biologie und die Entwicklungstheorie, wyd. 3, Fryburg
1906, str. 184.
* Zob. M. Gander, Der erste Organismus, Einsiedeln 1904, str. 6 i n.
3 Die Weltrathsel, wyd. 7, Bonn 1901, str. 427.
* Lehrbuch der Zoologie, wyd. 8, 1907, str. 164.
5 Dr>r Zellkern der Bakterien, Flora, t. 98, zesz. 3.
8 Wasmann, dz. przyt, str. 188.
7 Allgemeine Physiologie, wyd. 5, str. 78.
Początek życia 35
między dwiema różnemi substancyami. że tedy każda komórka prócz
protoplazmy posiada także jądro*. W każdym razie zwolennicy sa-
morodztwa nie mają żadnego prawa powoływać się na monery i cy-
tody, jako najprostsze jestestwa żyjące o jednorodnej zarodzi bez
jąder.
Jeśli monery i cytody nie podpierają samorodztwa, to tem
mniej mogą to czynić jeszcze prostsze składniki komórki, podawane
przez wielu za samodzielne jednostki biologiczne. Jak mianowicie fi-
zycy i chemicy, dla wytłómaczenia zjawisk fizycznych i chemicznych,
uciekają się do atomizmu, tak wielu biologów, chcąc wyjaśnić pe-
wne zjawiska życiowe, zwłaszcza dziedziczność, przypuszcza, że za-
rodź składa się z elementarnych osobników zorganizowanych, któ-
rych nie można zobaczyć przez najlepszy mikroskop. Tak powstał
cały szereg hipotez, rozpoczęty przez fizyologa wiedeńskiego, Ernesta
Bruckego, i Herberta Spencera, według którego każda komórka jest
zrzeszeniem niewidzialnych jednostek fizyologicznych (physiological
uniłs). Za nimi poszli inni. Darwin przyjął w swej słynnej teoryi
pangenezy t. zw. gemmule (gemmules), Erlsberg, Haeckel, Maggi i Co-
pe plastydule, Naegeli micelle, de Vries pangeny, Verworn biogeny,
W. Roux cząstki metastrukturalne (Metastrukturteilchen), Wiesner
plasomy, W. Haacke gemmy, L. Zehnder fistelle, Simroth biokry-
ształy, O. Hertwig idioblasty, Weismann biofory. Co więcej, niektó-
rzy mniemają, że jednostki życiowe tworzą coraz bardziej złożone
jednostki wyższego rzędu. Tak n. p. według Weismanna przez sku-
pienie bioforów powstają determinanty; determinanty składają się
znowu na idy. a idy na idanty. Idy i idanty są widzialne pod mi-
kroskopem; jako te ostatnie chromosomy, zawarte w jądrze komórek,
tamtej ako wchodzące w skład chromosomów mikrosomy. Wreszcie
Altmann upatruje ostateczne elementy życiowe w granulach lub bio-
blastach. Nazywa je granulami, o ile dadzą się widzieć pod mikro-
skopem w postaci drobniutkich ziarnek, a bioblastami, o ile tworzą
przypuszczalne osobniki drugiego rzędu, czyli wchodzące w skład
komórki ustroje elementarne.
Yves Delage1 sądzi, że teorya Altmanna jest >znacznie mniej
hipotetyczna, aniżeli wszystkie poprzednie*. W rzeczy samej biopla-
sty istnieją jako ziarnka w cytoplazmie komórki. Atoli bezpodstawne
1 L'hśrćdite et les grands problemes de la biologie generale, wyd. 2, Pa-
ryż 1903, str. 532.
3*
36 Kazimierz Wais
jest zgolą twierdzenie, jakoby były niezależnymi ustrojami; należałoby
wpierw wykazać, że one mogą poza komórką spełniać jakiekolwiek
czynności życiowe. To samo stosuje się do id i idant Weismanna,
jeżeli te wyrazy znaczą to samo, co mikrosomy i chromosomy. Na-
wet te ostatnie nie posiadają indywidualności życiowej, bo żaden
chromosom nie może istnieć bez protoplazmy. Co do determinant,
bioforów, idioblastów i t.d., to nawet nie wiemy, czy one istnieją; zby-
teczna tedy rozprawiać o nich jako jednostkach życiowych. Według
dzisiejszych badań biologicznych należy uważać za taką jednostkę
komórkę, a nie żadną z jej części. Jakoż tylko komórka jest tą czę-
ścią złożonego morfologicznie ustroju, która może, przynajmniej w pe-
wnych warunkach, samoistnie żyć, czyli spełniać czynności życiowe,
wspólne wszystkim ustrojom1. Jeżeli zaś komórka jest najniższą je-
dnostką życiową, to z biologicznego punktu widzenia nie ulega wąt-
pliwości, że i pierwszy ustrój, w którym zabłysło życie, był przy-
najmniej komórką. Zresztą, choćby w komórce istniały jakieś nie-
słychanie małe osobniki żyjące, nic na tern nie zyskaliby obrońcy
samorodztwa. Zagadnienie życia nie byłoby jeszcze przez to rozwią-
zane, ale tylko przesunięte do owych tajemniczych jednostek. > W tych
niewidzialnych czynnikach życia — powiada za Raffaelem Gemeli2 —
czy one się nazywają bioforami. bioblastami, micellami, gemmulami
lub inaczej, czy one są utworzone w ten lub inny sposób, czy mają
te lub owe cechy, które im przypisuje wyobraźnia, albo których się
domagają potrzeby tej lub innej hipotezy, możemy znaleść tylko to,
co w nie wkładamy; znajdujemy tedy niezmienione zagadnienie ży-
cia tak samo, jak je znajdujemy w wielkiem lub małem zwierzęciu,
w roślinie lub nasieniu, w człowieku lub amebie, w układzie wielu
komórek lub w każdej komórce z osobna*. Co więcej, im mniejsze
będą przypuszczalne jednostki życiowe, tern trudniej rozwiązać za-
gadkę życia, jeśli się zważy, że z takiej jednostki ma się z czasem
rozwinąć sztucznie zbudowany ustrój.
Przejdźmy do innej próby genezy życia z pomocą samo-
rodztwa. Dotyczy ona pewnych sztucznych utworów, mających stać
na granicy świata nieorganicznego i organicznego, a tern samem po-
średniczyć między nimi.
1 Zob. Verworn, Allgemeine Physiologie, str. 69 i n.
' L'enigma delia vita, str. 265.
Początek życia 37
Mniemano niegdyś, że związki organiczne, czyli węglowe mogą
się tworzyć tylko w żywym ustroju. Tymczasem w r. 1828 Wohler
i Liebig dokonali syntezy chemicznej mocznika, ciała, tworzącego się
w organizmie zwierząt i ludzi, a wchodząceao w skład ich moczu.
Za tą syntezą przyszły niebawem inne; dzisiaj znamy długi szereg ta-
kich związków, otrzymanych w laboratoryach, jak n. p. kwas moczo-
wy, ksantynę, hipoksantvnę, adeninę, guaninę, kafeine, teobrominę
i t. d. Biochemicy żvwią nadzieję, że prędzej czy później uda im się
dokonać także tych syntez organicznych, które dotychczas nie dały
się osiągnąć; chodzi tu przedewszystkiem o utworzenie białka. Nie-
ma żadnej podstawy do twierdzenia, jakoby te nadzieje chemików
były płonne; przeciwnie jest rzeczą bardzo prawdopodobną, iż one
się ziszczą.
Niespodziewane wyniki chemii organicznej nasunęły myśl, że ja-
kieś początkowe życie można wytworzyć sztucznie. Powstała nawet
osobna nauka, zwana plazmogenią lub nlazmologią, która bada fizy-
czne warunki powstawania objawów życiowych w sub=tancvach nie-
organicznych, a od czasu do czasu dają się słyszeć głosy, że te wa-
runki, przynajmniej w części, są już znane. >Liczni badacze — ni-
sze Fabian1 — między nimi Hanstein w Bonn. Traube we Wrocła-
wiu i Hartig w Utrechcie, doszli nie tylko do wytworzenia sztu-
cznych krystaloidów, lecz do powstania sztucznych komórek... Trau-
bemu wreszcie udało się wywołać nawet wzrost sztucznych komó-
rek, sporządzonych z mieszaniny kleju i garbnika, wskutek wessania
materyału odżywczego przez dziurkowatą ściankę, zupełnie tak sa-
mo, jak się to dzieje w komórce żywej*. Po Traubem (r. 1865)
zajmowało się sztucznemi komórkami wielu innych badaczy; z naj-
nowszych godni są wspomnienia przedewszystkiem profesor meksy-
kański, A. L. Herrera, i profesor z Nantes, S. Leduc, których prace,
podjęte w ostatniem dziesięcioleciu, zaciekawiły nie tylko zawodowych
uczonych, lecz także szerszą publiczność.
Herrera,2 przypuściwszy, że krzem, pierwiastek najbardziej po
tlenie rozpowszechniony, tworzy istotny składnik żywej proto plazmy,
próbował za pomocą pewnych rozczynów kwasów krzemowych wy-
tworzyć sztuczne komórki. W rzeczy samej otrzymał on tą drogą
1 Z nauki o życiu, Warszawa 1901, str. 85.
1 Notions gśnśrales de biologie et de plasmogćnie comparees, tłóm. franc.
Renaudefa, Berlin 1906.
38
Kazimierz Wais
bardzo wiele najrozmaitszych (przeszło 500) postaci, przypomina-
jących komórki tkanek. Leduc ' wyrabia obok tego sztuczne rośliny.
W tym celu przygotowuje z mieszaniny cukru i siarczanu miedzi
t. zw. nasienie i kładzie je do ciepłego (40° C) rozczynu żelatyny.
soli kuchennej i żółtego żelażosinku potasowego. Wnet tworzy się
na powierzchni nasienia półprzenikliwa błona z żelażosinku mie-
dziowego, przepuszczająca wodę. a nie przepuszczająca cukru. W na-
sieniu powstaje skutkiem tego silne ciśnienie osmotyczne, które roz-
rywa błonę w pewnem miejscu ; w miejscu tem tworzy się nowa
błona z żelażosinku miedziowego. Ponieważ ten proces (przepuszcza-
nie wody, rozrywanie i naprawa błony) powtarza się raz po
raz. póki starczy rozczynu. przeto w przeciągu niewielu godzin wy-
rastają rośliny o licznych gałązkach. Nasienie o średnicy jednego
milimetra wypuszcza niekiedy 15 do 20 gałązek, których wysokość
wynosi czasem 30 cm. Bywa, że gałązki mają z boku liście lub
kolce, a na końcach górnych narządy w postaci pałeczek, kapeluszy
i t. p. Leduc mniema, że jego sztuczne rośliny rozwiązują zagadkę
życia czysto fizycznym sposobem ; spełniają bowiem czynności,
w których upatrywano zawsze istotę życia: odżywiają się i organi-
zują, tudzież goją swe rany i — co jest jedną z najbardziej cha-
rakterystycznych znamion życiowych — rosną przez t. zw. intus-
suscepcyę.
Cóż powiemy o tych faktach? Zacznijmy od krystaloidów,
o których wspomina Fabian. Nazwę tę nadał Nageli mikroskopijnie
małym kryształom białka, odkrytym w wielu komórkach roślinnych
i zwierzęcych przed r. 1850: później zaczęli je fizyologowie wyra-
biać sztucznie. Tak naturalne, jak sztuczne krystaloidy posiadają
w wysokim stopniu zdolność do chłonięcia otaczającej ich cieczy.
Zanurzone w niej pęcznieją, wyginają swą powierzchnię i dzielą się
wewnątrz na dość liczne warstwy: gdy krystaloid wyschnie, uwar-
stwienie znika. Z tych wszakże faktów nie można jeszcze wnosić,
jakoby krystaloid białka był równocześnie kryształem i organizmem
lub jakoby organizm nie różnił się od kryształu. Owszem, między
krystalizacyą a organizacyą zachodzi przeciwieństwo, wskutek któ-
rego jed.ia wyklucza drugą. Nadto krystalizacyą białka nie jest
wcale nadzwyczajną rzeczą; skoro krystalizują inne związki orga-
niczne, jak n. p. cukier, dla czego nie mogłoby krystalizować białko?
1 Les lois de biogenese (Reyue scientifigue, 1906, t. I. str. 225 i nn.).
Początek iycia 39
Pęcznienie znowu krystaloidu świadczy jedynie o tem, źe cząsteczki
układają się w nim nie tylko według zasad krystalizacyi, lecz także
w inny sposób, tudzież że ten swoisty sposób ułożenia cząsteczek
nie stanowi wyłącznego przywileju ustrojów.
Co do sztucznych komórek, to trzeba być bardzo naiwnym
lub zaślepionym, żeby je stawiać na równi z żywemi. Jakkolwiek
mają one rodzaj błonki i jądra, jednak naśladują prawdziwe ko-
mórki tylko zewnętrznym wyglądem, i to bardzo powierzchownie.
Jądro n. p. komórek żywych posiada nie tylko strukturę, lecz także
właściwy sobie skład chemiczny i właściwe funkcye; tworzące jądro
ciała białkowate różnią się od ciał białkowatych zarodzi. Tego
wszystkiego nie znajdziemy w komórkach Herrery lub Leduc'a.
Prace tych badaczy mają znaczenie chyba o tyle. o ile rzucają pe-
wne światło na działanie sił fizyczno- chemicznych w komórkach
żywych. W każdvm razie między komórkami sztucznemi a żywemi
istnieje tylko bardzo daleka analosia.
To samo trzeba powiedzieć o sztucznych roślinach. Wbrew
temu, co twierdzi Leduc. hodowle jego ani nie mają organizacyi,
ani się nie odżywiają, ani nie rosną we właściwem znaczeniu.
Najpierw nie mają organizacyi. W komórkach ustrojów pra-
wdziwych widać rozmaite ukształtowanie stosownie do tkanek,
w skład których wchodzą komórki, i do czynności, które one speł-
niają. Tymczasem w roślinach Leduc'a spostrzegamy wprawdzie
utwory, przypominające łodygę, korzenie i liście roślin prawdziwych,
atoli wszystkie te utwory cechuie budowa jednostajna; nie ma w nich
żadnych komórek, żadnych zróżniczkowanych tkanek, ani narządów,
przeznaczonych do rozmaitych funkcyi.
Nie można też mówić, żebv się sztuczne rośliny odżywiały.
Istota bowiem odżywiania się polega, jak zauważyliśmy w innem
miejscu, na tem, że naiprostsza jednostka życiowa, t. j. komórka,
wchłania w siebie ze środowiska, w którem się znajduje, pewne
substaneye, przerabia je, bierze z nich pewne części i zamienia we
własne ciało (assvmilacya), a inne dzięki dyssymilacyi odrzuca. Nato-
miast rośliny Leduc'a. lubo wchłaniają wodę, nie dokony wuią ani assy-
milacyi, ani dyssymilacyi. Stąd jeżeli je zważymy w chwili, gdy róść
przestały, przekonamy się. że ich ciężar równa się, jak wykazali Charrin
i Goupil. najdokładniej ciężarowi nasienia i rozczynu; nie ma tutaj ża-
dnego ubytku miedzi, sodu, chloru, żelazosinku miedziowego, cukru,
żelatyny, a nawet wody, jeśli się przeszkodziło jej parowaniu. Dodajmy,
40 Kazimierz Wais
że gdy u roślin prawdziwych odżywianie się jest połączone z oddy-
chaniem i krążeniem materyi, to roślinom sztucznym brak jednego
i drugiego. Wprawdzie profesor z Nantes, chcąc dowieść odbywają-
cego się w nich krążenia, powołuje się na to, że cukier i ciecz,
z której powstaje błonka. przesuwają się w wąziutkich kanalikach
jego roślin, ale taka cyrkulacya odbywa się w każdym osmometrze.
Czy jednak sztuczne rośliny nie rosną? Rosną albo raczej po-
większają swą objętość przez dodawanie nowych cząsteczek do da-
wnych, ale nie przez intussuscepcyę, która cechuje ustroje żyjące,
a polega na tem, że cząsteczki nowe wchodzą w cząteczki już
istniejące. »Badając rozwój roślin chemicznych — powiada za
d'Alluinem Gemelli * — widzi się z całą pewnością, iż przyczyną
wzrostu jest tutaj zewnętrzne ułożenie nowych części błon, powsta-
jące około kropli, wychodzących kolejno z powiększającego się ziarna*.
Inni uczeni chcą widzieć początki życia w tworzących się kry-
ształach. Naczelne miejsce należy się tutaj profesorowi uniwersytetu
neapolitańskiego, von Schronowi. Rozpoczął on badania na tem polu
w r. 1883. gdy zauważył, że w wydzielinach bakteryi znajdują się
ciała białkowate w postaci maleńkich kryształów. Sprawdziwszy
rzekomo, iż te kryształy posiadają cechy jestestw żyjących, zajął
się uczony neapolitański badaniem kryształów nieorganicznych
i doszedł do następująsych wyników: Na samym początku krysta-
lizacyi oddzielają się od rozczynu kuleczki, które we wnętrzu przed-
stawiają siatkę »petroplazmatyczną«, podobną do siatki komórek
roślinnych. Potem zjawiają się w siatce punkciki, czyli petroblasty.
utworzone wewnątrz z materyi ciemnej (deuterolitoplazma), a po
stronie zewnętrznej z materyi jaśniejszej (protolitoplazma). Pomiędzy
temi dwiema materyami. nadającemi kształt kryształowi, wywiązuje
się walka, wskutek której każda kuleczka zmienia postać. Wnet
tworzy się naroże główne, nadające kierunek przyszłemu kryszta-
łowi, poczem naprzeciw tego naroża powstaje drugie; przecięcie się
krawędzi daje początek narożom drugorzędnym. Oś kryształu, uwa-
żana dotychczas za idealną, istnieje rzeczywiście: tworzy ją nieznana
dotąd substancya. Wobec tego wszystkiego młody kryształ odżywia
się, rośnie, a nawet wykonywa ruchy; można też wykazać za pomocą
stosownych doświadczeń, iż się rozmnaża. Tylko stare kryształy są
1 L'enigma delia vita, Florencya 1910, str.^294.
Początek życia 41
martwe. Tak tedy towarzyszące krystalizacyi zjawiska są według
Schróna dowodem samorodztwa l.
Jeszcze inni moniści, choć nie przyznają żadnego życia kry-
ształom zwyczajnym, sądzą, że za formy pośrednie między tymi
kryształami a żywą protoplazmą należy uważać t. zw. płynne kry-
ształy. Pierwszy przykład tych kryształów podał w r. 1877 O. Leh-
mann, wykazując, że jodek srebra, przedstawiający się przy 146°
jako lepka ciecz, składa się z bardzo miękkich kryształów. Dziś
znamy wiele takich okazów. Według Lehmanna 2. za którym poszedł
docent uniwersytetu wiedeńskiego, Hans Przibram, widać w kryszta-
łach płynnych mnóstwo zjawisk, które każą im przyznać najniższy
stopień życia. Jeżeli się ściśnie taki kryształ, traci on swoją postać,
lecz wnet ją odzyskuje sam z siebie, skoro tylko działanie mecha-
niczne ustanie. Gdy kryształ przetniemy, zaraz zaczynają się zmie-
niać obie ściany przecięcia w ten sposób, iż każda część przybiera
postać pierwotnego kryształu; otrzymujemy tedy dwa kryształy,
które tern tylko się różnią od dawnego, że są krótsze. Tak więc
kryształy płynne posiadają według Lehmanna i Przibrama taką samą
zdolność regeneracyjną, jaka przysługuje jestestwom żyjącym. Co
więcej, obaj uczeni sądzą, że kryształy te mogą się łączyć płciowo;
jeżeli należą do dwóch różnych gatunków, natenczas dają istnienie
prawdziwym bastardom czyli mieszańcom.
Jak osadzić te fakty, przytoczone na poparcie samorodztwa
przez Schróna, Lehmanna i Przibrama?
Cokolwiek krystalografowie powiedzą o realnej osi kryształów
i utworach, którym Schron nadał nazwy siatki petroplazmatycznej,
protolitoplazmy. deuterolitoplazmy i petroblastów, pewne jest, że
kryształy, młode, czy stare, nie żyją. I tak jedynie w przenośnem
znaczeniu można powiększanie się kryształów nazwać odżywianiem
się i wzrostem. Kryształy powiększają się w ten sposób, że naokoło
t. zw. zarodkowego kryształu osadzają się skutkiem siły spójności
coraz nowsze cząsteczki jednorodne, które jednak ani nie wchodzą
do wnętrza, ani nie usuwają cząsteczek dawniejszych. Kryształ jest
tylko skupieniem jednorodnych cząsteczek krystalicznych, pozostają-
1 Secolo XX, czerwiec 1903, str. 492.
* Fltłssige Kristalle sowie Plastizitat von Kristallen im Allgemeinen, Lipsk
1904; Flttssige Kristalle, ihre Entstehung, Bedeutung und Aehnlichkeit mit Le-
bewesen, Frankfurt 1908.
42 Kazimierz Wais
cych w stanie równowagi stałej. Stąd też nie ma w krysztale ża-
dnego ruchu, pochodzącego z jego wnętrza. Rozmnażanie się zaś
kryształów, o którem mówi profesor neapolitański, polega na tern,
iż z części krvształu tworzy się przez zewnętrzne dodawanie nowych
cząsteczek cały kryształ. Źe nie jest to rozmnażanie się w ścisłem
znaczeniu, pokazuje się nadto stąd, iż kryształ powstaje także wte-
dy, gdy rozczyn nie zawiera wcale krystalicznego zarodka; nato-
tomiast w świecie jestestw żyjących żaden ustrój nie rodzi się bez
zarodkowej komórki l.
Podobne uwagi stosują się również do płynnych kryształów.
Kryształy te, tak samo, jak zwyczajne, okazują w każdej swej
części budowę jednorodną i zmierzają do stałej równowagi. To, co
Lehmann i Przibram opowiadają o ich zdolności odradzania się i ko-
pulacyi, jest tylko daleką analogią zjawisk, spotykanych w organi-
zmach. Kryształ nie tylko płynny, ale i zwyczajny > odradza* uszko-
dzoną krawędź lub odbite naroże, atoli to odradzanie przedstawia
się w kryształach zupełnie inaczej, aniżeli w ustrojach. Regeneracya
odciętych narządów u roślin lub zwierząt jest owocem odżywiania
się, assymilacyi i wzrostu w ścisłem słowa znaczeniu; stąd proces
regeneracyjny odbywa się z wewnątrz na zewnątrz przy współu-
dziale wszystkich komórek organizmu. Natomiast kryształ odnawia
straconą część przez zewnętrzne dokładanie nowych cząsteczek czy-
sto mechanicznym sposobem. Każda cząsteczka kryształu posiada
ściśle oznaczony kształt, gdyż atomy jej, dążąc do równowagi, ukła-
dają się symetrycznie; symetrya zaś jest nieodzownym warunkiem
stałości. Dla tego jeśli równowaga cząsteczki została gdzieś naruszo-
na, natenczas naruszenie to musi być usunięte przez stosowne do-
danie lub ujęcie materyi po przeciwnej stronie; inaczej rozpadłaby
się cząsteczka. To samo należy powiedzieć o całym krysztale, który
jest tylko symetrycznem zrzeszeniem cząsteczek. Skoro tedy uszko-
dzenie krawędzi czy naroża psuje w nim równowagę, przeto, dzięki
sile przyciągania, cząsteczki rozczynu skupiają się i osadzają w uszko-
dzonem miejscu.
Słusznie więc ogół przyrodników odrzuca mniemanie Lehmanna
i Przibrama, jakoby płynne kryształy były pomostem między przy-
rodą nieorganiczną a organiczną. > Jeżeli płynne kryształy Lehmanna —
1 Zob. Ortolan, Vie et matiere en prśsence de la cristallogśnie, wyd. 3,
Paryż 1900.
Początek życia 43
pisze Max Ver\vorn x — wykazują nam pewne momenty, których
dotychczas u kryształów nie znaliśmy..., nie wolno nam jeszcze
z tej racyi twierdzić, żeśmy już wykazali przejście między martwym
a żywym światem, i że tem samem obaliliśmy istniejący między nimi
mur graniczny... Wszystkie te sztuczne naśladownictwa objawów życia
są tylko analogiami poszczególnych częściowych procesów ogólnego
procesu życia. Lecz gdybyśmy nawet za pomocą materyału martwego
mogli doskonale naśladować owe procesy częściowe oddzielnie, byli-
byśmy przecież dalecy od wytworzenia tą drogą żywych lub choćby
tylko napół żywych ciał. Moment charakterystyczny życia nie na
tem polega, że żywy organizm wykazuje ten lub inny szczególny
proces życiowy, ale istota jego polega zawsze i tylko na specyficznej
kombinacyi wszystkich procesów oddzielnych* 2.
Gutberlet 3 dodaje, że jeżeli jakie utwory mogłyby uchodzić za
pomost między światem nieorganicznym a organicznym, to »raczej
galaretowate koloidy, których przedstawicielem jest klej*. Takie też
zapatrywanie wyrazili rzeczywiście Zsigmondy i Pauli na 78. zjeździe
niemieckich przyrodników i lekarzy, odbytym w Stuttgarcie 1906 r.,
powołując się na to, że koloidy są istotnymi składnikami każdego
ustroju i każdej żywej substancyi, tudzież że spotykane w koloidach
zjawiska przypominają życiowe objawy komórek. Lecz to wszyst-
ko — odpowiadamy — świadczy tylko o tem, że do życia potrzeba
czegoś więcej, aniżeli bardzo skomplikowanego układu cząsteczek
materyi. Choćby biochemikom udało się kiedyś, jak ufa Zsigrnondy,
otrzymać drogą syntetyczą wszystkie koloidy organiczne, a miano-
wicie proteinę, która dotychczas powstaje tylko w ustrojach, to
i w tym razie pozostałaby nadal przepaść między światem nieor-
ganicznym a or-janicznym. bo ta proteina różniłaby się od komórki
czy zarodzi żyjącej tak, jak się różni śmierć od życia.
Pozostaje jeszcze jedna deska ratunku, której się chwytają
zwolennicy pierwotnego samorodztwa. Deską tą jest hylozoizm albo
1 Zbadanie życia (tJórn. polsk.). Wszechświat. 1908, str. 458.
2 Zresztą sam Lehmann wyznaje, że płynne kryształy nie żyją. »Man
hat meine Ansfiihrungen haufig dahin missverstanden. ich ware der Meinung,
es handle sich bei den scheinbar lebenden Kristallen urn wirkliche Lebewesen,
obschon ich bereits frUher ausdriicklich bemerkt batte: Selbstverstandlich sind
dieselben nicht ais wirkliche Lebewesen aufzufassen« (Scheinbar lobende Kri-
stalle, Biolog. Centralblatt, 1908, str. 485).
3 Der Kosmos, Paderborn 1908, str. 3(Ji.
44 Kazim;erz Wais
panpsychizm. przyznający duszę nie tylko ustrojom, ale wszystkim
w ogóle ciałom; według tej nauki każdy kamień, każdy nawet atom
źvje. Stąd przejście z materyi nieorganicznej do organ:cznej jest
zupełnie zrozumiałe. »Skąd przyszło — pyta zmarły przed kilku
latv filozof berliński, Fr. Panlsen1 — pierwsze życie w ogóle?...
Czy pierwsze poruszenie uczucia (sic) w pierwszej bryłce proto-
plazmy jest czemś bezwzględnie nowem, co dotąd w żaden snosób
nie istniało rzeczywiście, czego nic zdała nie zaoowiadało? Byłaby
to naprawdę absolutna zagadka świata; byłoby jakieś powstanie
z nicości, mogące istotnip wprawić badacza przyrody w najwyż-
sze zdumienie, nie mniejsze od tego, którego doznawałby, gdyby
był zmuszony myśleć, że sama grudka zarodzi powstała także z ni-
czego*. Należy tedy przyjąć żyjące atomy, które w świecie nieor-
ganicznym nie posiadają jeszcze świadomości; zająwszy takie sta-
nowisko, można należycie zrozumieć tak dzisiejsze rozmnażanie się
ustrojów, jak początek życia w ogóle dr^gą samorodztwa >W rzeczy
samej, hylozoizm jest pojęciem, któremu prawie nie może się oprzeć
nowa biologia*. Po tern wszystkiem wylicza Paulsen cały szereg
hylozoistów: Spinozę, Leibniza. Fechnera, Lotzegn, Buchnera. Haeckla,
Yon Nazelego. Fr. Zollnera. Moglibyśmy znacznie rozszerzyć tę lita-
nię. Niektórzy, zwłaszcza pośród nowszych przyrodników, przypisują
wszelkiej materyi nie tylko życie niższe, lecz także rozum 8.
Nie mara zamiaru rozprawiać się długo z hylozoizmem: byłoby
to zresztą zbyteczne. Niedorzeczność tej hipotezy wynika w sposób
oczywisty już z tego, co się powiedziało wyżej o różnicy między
światem organicznym a nieorganicznym. Skoro życie jest zdolnością
do spełniania czynności wsobnych, a w ciałach nieorganicznych nie
widać żadnych oznak tychże czynności, to jasne jest. iż nie ma ża-
dnej podstawy do twierdzenia, jakoby w przyrodzie wszystko żyło.
Jakoż nikt z nas nie poznaje bezpośrednio cudzych czynności ży-
ciowych; o życiu innych jestestw możemy wnosić jodynie wtedy,
gdy spostrzegamy w nich zjawiska, podobne do tych. przez które
się ujawniają zewnętrznie nasze własne czynności psychiczne. Na
tej i tylko na tej podstawie przyznajemy innym ludziom rozum,
1 Einleitung in die Philosophie. wyd. 7, Berlin 1901, str. 114 i n.
* Zjd. H. Spitzer. Ub^r Ursprung und Bedeutung des Hylozoismus, Gradec
18^4: zob. także F. Klimke, Der Monismus und seine philosophischen Grund-
lagen, Fryburg 1911, str. 108 i nn.
1
Początek życia 45
zwierzętom czucie, a roślinom najniższy stopień życia. Skoro jednak
przejdziemy do królestwa nieorganicznego, natenczas ustaje wszelka
analogia między objawami życia naszego a zjawiskami, spotykanemi
w temże królestwie. Toż prości ludzie rozróżniają między ciałami
żyjącemi i nieżyjącemi, a to samo czynią wykształceni wraz z przy-
rodnikami i filozofami, którzy nie wzięli rozbratu ze zdrowym roz-
sądkiem. Max Kassowitz1 wypowiada o hylozoizmie następujące zda-
nie: »Owa filozoficzna nauka, która... chciałaby przyznać życie
całemu światu i wszystkim jego częściom składowym, nie da się
żadną miarą pogodzić z naszemi obecnemi wiadomościami o życiu
i dlatego należałoby ją już raz zarzucić*. W. Wundt2 zowie hylozoizm
>snem fantastycznym*.
Atoli Paulsen umieszcza nazwisko Wundta na liście hylozoi-
stów. I nie bez powodu. Znakomity filozof lipski, jakkolwiek na wielu
miejscach gromi hylozoizm. przyjmuje go sam w nieco zmienionej
postaci. Podobnie jak Paulsen, uważa on samorodztwo za jedyną
hipotezę, która może wytłómaczyć pierwsze zjawienie się życia na
ziemi: zjawiło się ono zwolna w pewnym okresie przejściowym
i wyjątkowym. Ponieważ jednak życie nie daje się wytłómaczyć
za pomocą fizyczno- chemicznych własności materyi, przeto należy
zdaniem Wundta przypuścić, że już w pierwotnych jej składnikach
istniało jakieś usposobienie do czynności psychicznych, chociaż nie
istniało, jak chcą hylozoiści, związane z ustrojem życie aktualne;
»nie życie duchowe jest płodem fizycznej organizacyi, ale ta orga-
nizacya jest we wszystkiem... płodem duchowym*3.
Tak więc według Wundta życie kryło się pod jakąś najprostszą
postacią w pierwiastkach materyi od początku, gdyż inaczej nie
mogłoby powstać. Czy jednak to przypuszczenie nie jest w swej
istocie hipotezą hylozoizmu, przeciw której profesor lipski energicznie
występuje? Przyznaje on nieraz razem z nami, że rzeczom należy
przypisywać tylko te zdolności, bez których nie można wytłómaczyć
istniejących faktów; dla czego tedy przypisuje wszelkiej materyi ży-
cie? Jakież fakty dowodzą, że wszystkie cząsteczki, wszystkie atomy
posiadają usposobienie do czynności psychicznych? Dlaczego te uspo-
1 Welt, Leben, Seele, Ein System der Naturphilosopie, Wiedeń 1908,
str. 30.
' System der Philosophie, wyd. 2, Lipsk 1897, str. 605.
8 Logik, wyd. 2, Stuttgart 1894—1895, t. II, cz. I, str. 680.
46 Kazimierz Wais
sobienia zmierzają w materyi nieorganicznej do stałej równowagi,
a w organicznej starają się zachować równowagę jak najbardziej
chwiejną? W rzeczy samej nie badanie, oparte na faktach, ale wy-
stawiony a prioń system filozoficzny popycha Wundta do paradoksalnej
doktryny o początku życia. Ten zaś system streszcza się w tezie, że
ciało i duch nie są różnymi bytami, ale dwiema stronami tej samej
rzeczy. Owszem, zdaniem Wundta wszechświat jest całością, złożoną
z jednostek woli; najpierw istniał czynnik duchowy, i dopiero przez
jego >zmechanizowanie< powstała materya. Czy jednak ten system,
którego niczem nie można usprawiedliwić, nie zasługuje na nazwę
snu fantastycznego, daną słusznie przez myśliciela lipskiego hylozo-
izmowi? Wundt powołuje się wprawdzie na to, iż czynności psy-
chiczne, spełniane z początku pod wpływem woli, stają się z czasem
wskutek ćwiczenia automatycznemi i mechanicznemi. Ale doświad-
czenie codzienne poucza, że ćwiczenie nie zmienia istoty rzeczonych
czynności, że nie naruszając ich naturyr, raczej je udoskonala, ani-
żeli zniża do zjawisk materyalnych.
Co chwila tedy dochodzimy do wniosku: życie nie powstało
samorodnie. Lecz skąd się wzięło? Posłuchajmy jeszcze paru cie-
kawych hipotez.
W. Preyer i G. T. Fechner. wskrzeszając myśl Schellinga,
utrzymują, że najpierw istniała materya żyjąca, a potem dopiero
wyłoniły się z niej ciała nieorganiczne, martwe. Preyer1, odrzuci-
wszy samorodztwo, wystąpił po raz pierwszy z tą hipotezą na
zjeździe niemieckich przyrodników w Lipsku 1872 r. Odbywający
się we wszechświecie ruch — powiada Preyer — jest życiem; jak
zaś świat nie miał początku, i końca mieć nie będzie, tak i życie.
Ognista niegdyś kula ziemska była jednym olbrzymim ustrojem,
który ruchem dawał znać o swem życiu. Jej oddechem była może
świecąca para żelazna, jej krwią metal płynny, jej pokarmem me-
teoryty. Kiedy niektóre części kuli, n. p. ciężkie metale, skutkiem jej
ostygnięcia na powierzchni, nie mogły już uczestniczyć w ruchu,
wtedy straciły życie i zamieniły się w ciała martwe, zwane dziś nie-
organicznemi. Dzięki coraz większemu oziębianiu się ziemi, pier-
wiastki, znajdujące się dotąd w stanie gazowym i płynnym, utwo-
rzyły zwolna zarodź, będącą warunkiem i podstawą życia za na-
szych czasów; w ogólności wszakże jest rzeczą nieuzasadnioną przy-
1 Naturwissenschaftliche Thatsachen und Probleme. Berlin 1880.
Początek życia 47
wiązywać życie do protoplazmy, albowiem między ruchami organicznymi
a nieorganicznymi zachodzi jedynie stopniowa różnica. W miarę obniża-
nia się ciepłoty powstawały coraz bardziej złożone związki chemiczne,
a tern samem coraz doskonalsze ustroje roślinne i zwierzęce.
Fechner1 uczy, że wszechświat stanowi jeden ożywiony świadomo-
ścią bożą organizm, z którego wyłoniły się jako drugorzędne oso-
bniki słońce i ziemia, a w końcu ludzie i zwierzęta; w ich świa-
domości zróżniczkowała się praświadomość kosmiczna. Zresztą utwory
organiczne różnią się od nieorganicznych jedynie formą swych ru-
chów. W ruchach nieorganicznych zmieniają masy lub ich cząstki
tylko miejsce, w organicznych prócz miejsca — porządek.
Z Preyerem i Fechnerem godzą się co do przewodniej myśli
Kerner von Marilaun, O. Schmitz-Dumont i W. H. Preuss. >Moje
wyznanie wiary — powiada Kerner2 — streszcza się w tein, że
materya i siła są wieczne, i że także ta siła, która się okazuje
w materyi jako życie, jest wieczna*. >Budowa materyi — pisze
Schmitz 3 — która dziś istnieje i przedstawia się jako żyjąca, do-
maga się według zasady przyczy nowości szeregu takich samych
ustrojów dla całego czasu przeszłego... Na rozpalonej ziemi życie
było zawsze*. Pierwotny świat — utrzymuje Preuss4 — składał się
z bardzo drobniutkich ustrojów kosmicznych, które, łącząc się ra-
zem, dały nasamprzód początek człowiekowi. Królestwo zwierzęce
zjawiło się wtedy, gdy kosmiczna płodność nie mogła się już zdo-
być na zarodki ludzkie. Skoro znowu organiczna materya wydzie-
liła z siebie różne zarodki zwierzęce, wówczas ukazały się na
świecie rośliny. Wreszcie ciaJa nieorganiczne powstały z materyi
organicznej skutkiem zupełnego wyczerpania się energii życiodajnej;
ruchy ich można sprowadzić do ciążenia i kosmicznego biegu gwiazd.
Dr. H. E. Richter5, lekarz drezdeński, odnawiając naukę de
Maillet'a z r. 1748, przyjął, że wszędzie w przestrzeni krążą cząstki
substancyj stałych, odrywające się ustawicznie od ciał niebieskich
skutkiem ich szybkich ruchów. Do tych cząstek przyczepiają się
» ^ ~^^-^~^-~ -
1 Einige Ideen zur Schópfungs- und Entwickelungsgeschichte der Or-
ganismen, Lipsk 1873.
ł Pflaruenleben, 2 t., Lipsk 1888-1891, t. II, str. 584 i n.
s Naturphilosophie ais esakte Wissenschaft, Lipsk 1895, str. 311.
* Geist und Stoff, Oedenburg 18^3.
s Zur Darwin'schen Lehre (Schmidfs Jahrb. fiir die gesam. Medizin,
1865 i 1870).
48 Kazimierz Wais
nasionka. pochodzące z ciał, na których jest życie, i przenoszą się
z niemi na inne ciała, a w szczególności na ziemię. Gdy na ziemi
zjawiły się warunki korzystne, natenczas nasionka. które w ten
sposób dostały się na nią z innych światów, zaczęły się rozwijać.
Stąd zdaniem Richtera życie jest pod postacią komórek równie wie-
czne, jak materya nieorganiczna. Omne vivum ab aeterniłate e cellula —
powiada Richter. Niezależnie od niego hipotezę tę głosili parę lat
później dwaj wielcy fizycy, W. Thomson i Helmholtz: zarodki pier-
wszych ustrojów mogły się dostać na ziemię za pośrednictwem spa-
dających meteorytów. >Kto umie powiedzieć — pyta Helmholtz1 —
czy te ciała, od których roi się wszędzie w przestrzeni, nie rozsiewają
także zarodków życiowych, ilekroć jakieś ciało niebieskie stało się
zdolnem do tego, by dać mieszkanie stworzeniom organicznym?*
Dr. O. Hahn wykazywał nawet za pomocą rysunków i fotografii, że
badane przezeń meteoryty zawierają istotnie resztki ustrojów2,
a Weinland widział pośród tychże resztek wyraźne utwory koralowe
o niezwykle małej wielkości, które na cześć Hahna otrzymały na-
zwę Hahnia meteoritica.
Hipoteza Richtera, zwana hipotezą panspermii lub kosmozoów
(Kosmozoentheorie), znalazła wielu zwolenników między tymi, którzy
uznają niemożliwość samorodztwa. Do niej uciekł się w końcu du
Bois Reymond, a w ostatnich latach znany uczony szwedzki, Svante
Arrhenius3. Według Arrheniusa przenoszenie zarodków przez me-
teoryty jest wykluczone. Istniejące odwiecznie w świecie zarodki
odbywają wędrówki z jednych ciał do drugich w ten sposób, że
najpierw wznoszą się dzięki prądom powietrza do górnej atmosfery,
potem oddalają się coraz bardziej skutkiem jej sił elektrycznych,
a w końcu dostają się do sfery, w której działa ciśnienie promieni
świetlnych. Ciśnienie to jest dla ciałek o średnicy 000016 mm.
znacznie większe, aniżeli grawitacya, i dla tego takie ciałko może
być uniesione w kierunku, przeciwnym sile ciążenia. Lecz na świe-
1 Populare wissenschaftliche Vortrage, t. 3, Brunświk 1865—1876, t. III,
str. 135.
J Opowiada Gander, dz. przyt, str. 74, że Hahn jeździł z swem odkry-
ciem do Darwina; Darwin, zobaczywszy oryginalne okazy roślinne i zwierzęce,
zerwał się pełen zachwytu na równe nogi i zawołał: » Wszechmocny Boże! Ja-
kież cudowne odkrycie! Teraz życie jest zrozumiałe*.
1 Das Werden der Welten, tłóm. z szwedzk. Bamberga, Lipsk 1908,
rozdz. VIII.
Początek życia 49
cie istnieją żyjątka, dorównywaj ące owym ciałkom. Wprawdzie nie
są one przystępne dla ludzkiego oka, ale dają nam znać o sobie
przez rozmaite choroby, n. p. żółtą febrę, wodowstręt i t. p. >Dla tego
według wielkiego prawdopodobieństwa... ciśnienie promieni słone-
cznych mogłoby je wyrzucić w przestrzeń, gdzie na płanetach, któ-
reby im dały korzystne miejsce do rozwoju, zdołałyby wzniecić
życie < *.
Oto cały szereg kłócących się z sobą hipotez. Szkoda tylko,
4e żadna z nich nie może zadowolić krytyka. Pomijam wiele twier-
dzeń niedorzecznych lub bezpodstawnych, jak n. p. powtarzające się
często zdanie o wieczności materyi; poprzestaję na uwagach, odno-
szących się wprost do naszego zagadnienia.
Hipoteza Preyera przypuszcza życie, wbrew zdrowemu roz-
sądkowi, w ognisto -płynnej kuli ziemskiej. Czyżby jednak ta kula
żyła dla tego. że ją trawił ogień? Lecz w takim razie musielibyśmy
powiedzieć to samo o każdej ognistej masie2. Tak tedy Preyer obala
przyjęte powszechnie pojęcie życia3. Nadto, jeżeli ustroje wyszły
ongi z ognia, czemu wydobywająca się z wnętrza ziemi lawa nie
wydaje ich dzisiaj, lecz przeciwnie niesie śmierć wszelkiemu życiu?
Przy Fech nerze przypominam, że należy on do głównych wo-
dzów hylozoizmu o którym mówiliśmy wyżej. Tu wystarczy zazna-
czyć, że ani żadne ciało niebieskie, ani nawet, wszechświat nie może
uchodzić za żywy organizm. W tę bajkę platońską uwierzą chvba małe
dzieci. Wszechświat składa się wprawdzie z wielu części, działających
na siebie, atoli to samo należy powiedzieć o każdej maszynie, w której
jedno koło porusza drugie. Skoro zaś nikt nie przypisuje życia ma-
szynie, przeto nie można go także przypisywać światu.
Kernerowi i Schmitzowi odpowiemy, że życie ustrojów, jak
poucza codzienne doświadczenie, nie idzie w parze z ogniem. Toż
według powszechnego przekonania żaden organizm nie mógł istnieć
na ziemi wówczas, gdy ona znajdowała się w stanie rozżarzonym*.
1 Dz. przyt, str. 199.
' W rzeczy samej Preyer sili się na uzasadnienie twierdzenia, że płomień
świecy jest jestestwem żyjącem, które się odżywia, oddycha i wydaje z siebie
przez podział nowe osobniki żyjące.
* Por. Verworn, Allgemeine Physiologie, str. 371 i n.
* Stąd pomijam milczeniem hipotezę fizyologa z Bonn, Edw. Pflugera,
który upatruje początek życia w pewnycb związkach cyanu (CNl, tworzących
się tylko w temperaturze białości.
Wais. 4
50 Kazimierz Wais
Odwoływanie się Schmitza do zasady przyczynowości chybia tutaj
celu. Zasada ta nie domaga się koniecznie dla całego czasu prze-
szłego takich samych ustrojów, jakie dzisiaj istnieją; wystarczy
przyjąć przyczynę, która miała dość mocy, by w stosownej chwili
powołać do bvtu pierwsze organizmy. Co do wywodów Preussa, to
urąsają one zasadniczym wiadomościom geologii i paleontologii. Nau-
ki te wskazują, że człowiek ukazał się na ziemi dopiero po rośli-
nach i zwierzętach.
Pogląd Richtera jest błędny nasamprzód dla tego, że przyjmuje
odwiecznie żyjące zarodki: skoro każde ciało niebieskie przechodziło
lub przechodzi przez stan ognisty, jasne jest. że zarodki musiały
powstać w czasie. Po drugie doświadczenie nie popiera wcale twier-
dzenia, jakoby dziś jeszcze zarodki spadały na ziemię z przestrzeni
kosmicznej. W powietrzu, otaczaj ącem wysokie góry, nie ma żadnych
nasion; tak samo zupełnie czyste jest powietrze na morzu w miej-
scach, bardzo odległych od lądu. Hartmann x dodaje słusznie, że
spadające na ziemię zarodki spaliłyby się skutkiem tarcia już
w górnych warstwach atmosfery ziemskiej. Wreszcie niepodobna
przypuścić, żeby zarodki mogły przez długi czas przebywać w bar-
dzo zimnej przestrzeni, nie tracąc życia.
Podobne u waci stosują się również do teoryi Thomsona i Helm-
holtza. Wszak zimno kosmicznej przestrzeni, wśród której błądzą
meteoryty, wynosi — 273° C; otóż nie ulega chyba wątpliwości, iż
w tak nizkiej temperaturze, zwanej jej zerem bezwzględnem. musi
zginąć wszelki ustrój. Wprawdzie według doświadczeń Picteta
i Younga niektóre bakterye znoszą zimno do — 130° C. wprawdzie
Brown i Escombe przekonali się. że pewne nasiona nie giną, chociaż
przez sto godzin pozostają w atmosferze o 190° poniżej zera2,
wprawdzie nie brak autorów, którzy opowiadają, że można ciepłotę
zarodników bakteryi obniżyć, bez nadwerężenia ich życia, nawet do
— 25403: atoli najpierw liczby te. jeśli są prawdziwe, różnią się
o kilkadziesiąt stopni od bezwzględnego stopnia zimna ( — 273),
a powtóre bakterye. nasiona i zarodniki, o których mowa, były
wystawione na zimno zaledwie przez kilka godzin, dni lub miesięcy,
gdy meteoryty błąkają się długo w przestrzeni światowej. Z drugiej
1 Dz. przyt., str. 186.
1 H. De Varigny, La naturę et la vie, Paryż 1905, str. 10.
3 Arrhenius, dz. przyt., str. 201.
Początek życia 51
strony przyczepione do meteorytów zarodki musiałyby zginąć z po-
wodu gorąca, powstającego na powierzchni meteorytów w chwili,
gdy one, biegnąc z szybkością 40 do 60 kim. na sekundę, wkra-
czają w obręb gęstej atmosfery ziemskiej. W istocie ciepłotę roz-
palonego w ten sposób meteorytu podają na 4.000. a nawet 6.000
stopni. Tymczasem wszelkie nasiona giną niezawodnie już przy
150° lub 200° l. Nie koniec na tem. Chociażby kiedyś wykazano,
że ani zimno, ani gorąco, o których była mowa, nie potrafią zabić
zarodków, hipoteza nie wiele zyskałaby na tem, gdyż każdy widzi,
że ona nie rozwiązuje zagadnienia, ale je tylko przesuwa. Jeśli
ustroje przedostałyby się na ziemię za pośrednictwem meteorów
z innych ciał niebieskich, zachodzi pytanie, kiedy i w jaki sposób
powstały na owych ciałach? Bo jeżeli wszystkie ciała niebieskie
podlegają tym samym prawom, jeżeli każde z nich przechodziło
lub przechodzi przez stan ognisty, to — powtarzamy raz jeszcze —
zarodki nie mogą być wieczne.
Powyższa krytyka zwalnia nas od osobnej oceny teoryi Arrhe-
niusa, tem bardziej, że składa się na nią wiele pomocniczych hi-
potez, które nic nie mają za sobą prócz możliwości.
Przeszliśmy tedy przez długi labirynt rozmaitych poglądów
o początku życia. Poddając je bezstronnej ocenie, poznaliśmy, że
życie nie mogło powstać samorzutnie, albowiem samorodztwo w o-
góle nie istnieje, a pojęte w znaczeniu mechanicznego monizmu mieści
w sobie sprzeczność, tudzież że próby przeciwników, chcących za
wszelką cenę zatrzeć różnicę między światem żywym a martwym,
aby w ten sposób usprawiedliwić samorodztwo na początku, są pło-
dem poronionym. Przekonaliśmy się nadto, że hipotezy, przyjmujące
pierwszeństwo materyi żyjącej przed martwą, lub wieczność jednej
i drugiej, są niedorzeczne albo przynajmniej zgoła bezpodstawne
i pozbawione celu.
Wobec tego łatwo nam wyzyskać dylemmat Virchowa: albo
samorodztwo albo czyn Stwórcy; tertium non datur. Po wykluczeniu
członu pierwszego, pozostaje tylko drugi. W rzeczy samej przyjęcie
wpływu bożego przy kolebce życia jest jedynie rozumnem rozwią-
zaniem naszego zagadnienia. Ten wpływ, a nie samorodztwo, jak
sądzi Virchow, jest postulatem filozoficznym, do którego nas pro-
1 Por. Koken, Die Vorwelt und ihre Entwickelungsgeschichte, Lipsk 1893,
str. 74.
52 Kazimierz Wais
wadzą same nauki przyrodnicze. Skoro fakty biologiczne wykazują
niemożliwość autogenezy, przeto zasada przyczynowości każe nam
przypisać początek życia wyższej przyczynie. Toż tylko wtedy wy-
rzeklibyśmy się rzeczonego postulatu, gdyby ktoś wykazał istnienie
samorodztwa.
Takie też jest przekonanie wielu filozofów i przyrodników.
»Jesteśmy zmuszeni — wyznaje Dippe J — przyjąć nie tylko stwo-
rzenie fizycznego atomu, lecz także stworzenie jakiegoś elementar-
nego ustroju lub stworzenie samej komórki <. Lord Kelvin, mimo swej
hipotezy o przeniesieniu życia na ziemię przez meteoryty, powiedział
przed kilku laty po konferencyi Henslowa: » Jestem zupełnie w zgo-
dzie z prof. Henslowem co do głównych części jego konferencyi,
ale nie mogę przyjąć, jakoby w sprawie początku życia nauka ani
nie stwierdzała mocy Stwórcy, ani jej nie przeczyła. Nauka stwier-
dza w sposób pozytywny moc Stwórcy «. » Wszelkie doświadcze-
nie — powiada J. Reinke2 — uczy zgodnie, że z wilgotnej ziemi
nigdy nie powstaje żyjąca komórka sama. t. j. przez istniejące
w glinie siły. Tak samo było przed milionami lat, bo niezmienność
praw przyrody jest niewzruszonym pewnikiem nauki. Jeśli tedy
przed bardzo długim czasem pierwotne komórki wyłoniły się ze
składników ziemi, to można to tylko przypisać niezbadanej sile.
która stoi za przyrodą... Tą niezbadaną siłę twórczą zowie i no-
wożytny przyrodnik Bóstwem*. » Pierwszy praustrój — są wreszcie
słowa zoologa wiedeńskiego. K. C. Schneidra s — mógł być powo-
łany do bvtu jedynie przez stwórczą siłę Boga*.
Wszakże ten osobny wpływ Boży przy powstaniu pierwszego
życia nie był czvnem stwórczym we właściwem słowa znaczeniu,
bo Bóg powołał do bytu jestestwa żyjące nie z nicości, lecz ze
stworzonej p zedtem materyi nieorganicznej. W jaki jednak sposób
Stwórca działał na tę materyę. aby się stała żywym ustrojem, bez-
pośrednio, czy pośrednio, o tem oczywiście nic na pewno nie wie-
my. Można przypuścić z św. Augustynem4, że Bóg, stwarzając na
początku materyę, włożył w pewne jej cząstki zdolność czyli za-
1 Naturphilosóphie, Monachium 1907, str. 398.
9 Naturwissenschaft und Religion, Monachium 1907. str. 11.
* Die Grundgesetze der Deszendenztheorie, Fryburg 1910, str. 48; zob.
taW,p str. Ifi9 i n.
4 De Genesi ad Iiteram, 1. i, c. 23.
Początek życia 53
sadę życiową, która ujawniła się dopiero wtedy, gdy w środowisku
nastały potrzebne do tego warunki. Hipoteza ta nie narusza wcale
zasady przyczynowości: życie nie powstałoby samo przez się z ma-
teryi martwej, bo rzeczone jej cząstki zawierałyby je in potejitia
tak samo, jak w duszy ludzkiej tkwią poteneyalnie od pierwszej
chwili jej istnienia zdolności umysłowe, chociaż okazują się zna-
cznie później.
W SPRAWIE PRZEDMIOTU I PODZIAŁU
PSYCHOLOGII
napisał
WŁADYSŁAW W1TWICKI
Witwicki.
Rzecz czytana na posiedzeniu sekcyi filozoficznej XI-go Zjazdu lekarzy i przy-
rodników polskich w Krakowie w r. 1911.
I. Przedmiot psychologii.
1. Co innego psychologowie obiecują, a co innego
robią.
W poglądach na przedmiot psychologii nie spotykamy zasa-
dniczej sprzeczności u różnych badaczy; owszem, zgadzają się psy-
chologowie na to, że przedmiot ich badań stanowią zjawiska lub
procesy duchowe, fakty psychiczne, lub fakty świadomości, podczas
gdy zjawiska fizyczne stanowią same przez się przedmiot wszelkich
innych nauk poza psychologią. Jednakże, kiedy porównywamy okre-
ślenie zjawisk duchowych, jakie spotykamy u niektórych psycholo-
gów na początku książki, z treścią książki samej, widzimy, że okre-
ślenie przedmiotu psychologii, podane na początku podręcznika, nie
zgadza sie z rzeczywistym przedmiotem pracy.
Tak n. p. Hofler zapowiada z góry, że mówić będzie o zja-
wiskach duchowych, a zjawiska duchowe określa jako przedmioty
bezprzestrzenne; w toku książki mówi jednak szeroko, podobnie jak
i wszyscy inni psychologowie, o barwach, które przecież posiadają
cechy przestrzenne. We wstępie twierdzi, że dźwięki są zjawiskami
fizycznemi, w toku książki mówi o ich cechach, rodzajach, stosun-
kach, i nie może o nich nie mówić, bo robi to każda inna psycho-
logia podobnie, mimo, że i inni psychologowie gotowi się zgodzić, że
dźwięki są zjawiskami fizycznemi; zaczem nie powinny stanowić
przedmiotu psychologii.
Jeżeli taki zachodzi rozdźwięk pomiędzy tern, czem się psy-
chologia zajmuje naprawdę, a tern, co za jej przedmiot uważa wielu
psychologów, widocznie, określenie jej przedmiotu jest pod jakimś
względem niedostateczne, i należy je skontrolować. Należy się zasta-
nowić nad tern, co nazywać mamy zjawiskiem psychicznem, a 'co
fizycznem, które zjawiska zaliczyć do grupy pierwszej, a które do
drugiej, i w ten sposób ustalić pogląd na przedmiot psychologii. Roz-
1*
4 Władysław Witwicki
waźania te wymagają wiele czasu i miejsca. Tutaj ograniczymy się
tylko do zaznaczenia najważniejszych punktów.
2. Jedna z charakterystyk zjawisk duchowych
i jej geneza.
W zwyczajnym podziale zjawisk na fizyczne i psychiczne prze
bija się dualizm kartezyuszowski, przedział świata na dwie równo-
rzędne polowy, toto genere różne: świat rzeczy rozciągłych i świat
myśli, czyli świat zjawisk duchowych. Do zjawisk duchowych liczy
się takie zjawiska, jak radość, smutek, pragnienie, postanowienie,
wiarę, wątpliwość; do drugiego szeregu, do zjawisk fizycznych, na-
leżą takie, jak barwa, ton, skurcz mięśnia i t. d. Różnice pomiędzy
członami jednego z tych szeregów mają być mniejsze, niż różnice
między którymkolwiek członem jednego szeregu, a którymkolwiek
członem drugiego. Prócz tego, wszystkie człony jednego szeregu mają
mieć cechy wspólne, których brak jakiemukolwiek członowi szeregu
drugiego. Zjawiska psychiczne mają mieć takich pięć cech wspól-
nych, których nie posiada żadne zjawisko niepsychiczne. Te cechy
wspólne stanowią istotę zjawisk duchowych. Takiemi zjawiskami
zajmuje się psychologia. Cechy te są następujące:
1) zjawiska duchowe są bezprzestrzenne;
2) zjawiska duchowe są albo przedstawieniami, albo są na
nich oparte;
3) zjawiska duchowe są dane w doświadczeniu wewnętrznem;
4) zjawiska duchowe są związane w każdym momencie w je-
dność jakiejś poszczególnej świadomości: mojej, twojej, jego i t. d.;
5) w każdem zjawisku duchowem rozróżnić można akt, przed-
miot i treść natury psychicznej lub fizycznej.
Tak n. p. kto jest świadkiem wybuchu wulkanu, ten posiada
zjawiska psychiczne: widzenia światła, słyszenia huku, afektu
strachu i t. d., przyczem światło i huk są fizycznymi przedmiotami,
a równocześnie treściami psychicznych aktów widzenia, słysze-
nia i t. d. Psychologia zajmuje się bezpośrednio aktami zjawisk
duchowych, a nie ich przedmiotami, zatem w tym wypadku i w wy-
padkach jakichkolwiek świadomych przeżyć człowieka, zajmuje się
psychologia widzeniem, słyszeniem, czuciem, afektem, są-
dzeniem, postanawianiem i t. d., podczas gdy barwy, dźwięki
i inne przedmioty doznawane stanowią przedmiot innych nauk. Psy-
chologii przedmiot stanowi doznawanie samo, czyli akt zjawiska
duchowego.
W sprawie przedmiotu i podziału psychologii 5
3. Wady tej charakterystyki.
a) Przeciwko temu określeniu zjawisk psychicznych i odróżnie-
niu ich od innych nasuwają się pewne zarzuty. I tak, co się tyczy
beznrzestrzenności. Są rzeczy bezprzestrzenne, których wyznawcy
takiego podziału zjawisk nie nazwą psychicznemi zjawiskami, i są
z drugiej strony niewątpliwe zjawiska duchowe, którym nawet i zwo-
lennicy tej tezy przyznać muszą pewne cechy przestrzenne. A więc
n. p. podobieństwo, równość, sprzeczność, albo liczba urojona, to sta-
nowczo rzeczy nierozciągłe, a mimo to nie są to zjawiska psychiczne.
Z drugiej strony ból, rozkosz, to niewątpliwe zjawiska psychiczne
i niewątpliwe przedmioty psychologii, a mimo to każdy potrafi sobie
przypomnieć niejeden ból i niejedne rozkosz, która najwyraźniej
bvła zlokalizowana, miała niewątpliwe i wyraźne cechy przestrzenne.
Jeżeli tak, to nie można cechy bezprzestrzenności uważać za istotne
znamię zjawisk duchowych. Uzyskane z pomocą tego znamienia
określenie pierwiastka psychicznego nie będzie bowiem żadną miarą
odwracalne.
b) Drugie określenie zjawisk duchowych mało rzecz wyjaśnia.
Mówi bowiem, że zjawiska duchowe są albo przedstawieniami, albo
są na przedstawieniach oparte. Otóż przedstawienia są same pe-
v/nemi zjawiskami duchowemi, i niepodobna ich inaczej określić, jak
tylko z pomocą pojęcia ^zjawiska duchowego*. Nie można się więc
w określeniu >zjawiska duchowego* posługiwać pojęciem »przedsta-
wienia*, bo wówczas określamy idem per idem: zjawisko duchowe
w ogóle przez pewne zjawisko duchowe. Podobnie, jak gdybyśmy mó-
wili, że jarzyna jest to albo marchew, albo coś innego. Albo, jak
gdybyśmy mówili, że tkankowce są to zawsze albo jamochłony, albo
coś, co od jamochłonów pochodzi.
4. Dodatnie strony tej charakterystyki, oraz ich
interpretacya.
a) Zjawiska dachowe.
Trzecie i czwarte znamię słusznie określa zjawiska duchowe,
to znaczy, wedle tych znamion należy dzielić przedmioty składające
wszechświat, bo tak przeprowadzony podział jest nam koniecznie
potrzebny w nauce i w życiu. A mianowicie: Zjawiska duchowe
dane są w doświadczeniu wewnętrznem i związane w każdym mo-
mencie w jakąś jedność świadomości mojej lub cudzej. Znaczy to
innemi słowy: Są pewne zjawiska, które dane są tylko mnie sa-
memu, lub jakiemukolwiek innemu podmiotowi poznającemu, zja-
g Władysław Witwicki
wiska, które powstają, zmieniają się, giną i istnieją o tyle tylko,
o ile są koranś dane; inaczej: Są pewne zjawiska o charakterze
subjektYwnym, i te zjawiska, czy przedmioty subjektywne, są powią-
zane w grupy poszczególnych świadomości ludzkich i zwierzęcych.
Poza niemi przyjmujemy w nauce i w życiu zjawiska dane nie tylko
mnie, lub komuś tylko jednemu, ale zjawiska, które dane być mogą
wielkiej ilości podmiotów poznających równocześnie, które istnieć,
ginąć, zmieniać się mogą, choćby nawet nikt nie stwierdzaj, nie do-
znawaj ich istnienia, zguby, zmiany, czyli przedmioty i procesy o cha-
rakterze objektywnym. Tak więc subjektywny charakter, czyli du-
chowy, posiada ogół barw, z których zbudowany jest świat wzro-
kowy, jaki przeżywam naprawdę, ogół dźwięków, woni, temperatur,
a nawet oporów cech przestrzennych i czasowych, których doznaję,
a tak samo przyjemności i przykrości, które czuję, przekonań, które
żywię, słowem ten świat cały, który mi jest bezpośrednio dany. Cały
ten świat dany jest tylko mnie w mojem własnem poznaniu, i nie
jest dostępny nikomu pozatem, a nawet mnie samemu w następnej
chwili życia.
Ani tego samego widoku bali wykładowej, który ja mam w tej
chwili wraz z jego barwami, wymiarami, formami, które zależą od
mego punktu widzenia i mojej indywidualnej wprawy w ocenianiu
barw, wymiarów i form, nie może mieć. nie ma i nie będzie miał
nikt inny poza mną, ani ja sam tego samego widoku nigdy już
nie odzyskam, skoro raz istnieć przestanie po skończeniu wykładu,
ani tego mego ogółu dźwiękowego, w którym obecnie własny mój
głos dominuje na tle innych, dalszych szmerów, ani ogółu sądów,
które w tej chwili mniej lub więcej świadomie ja przeżywam, nikt
inny prócz mnie nie ma i mieć nie może. ani ja sam nawet nie od-
zyskam tego samego momentu z upływającego wciąż strumienia
mego świata wewnętrznego. Świat ten istnieje, o ile ja istnieję i czu-
wam, ginie w nocy, kiedy śpię, i powstaje znowu, kiedy oczy otwie-
ram. Każdy z nas, każdy podmiot poznający świat taki w sobie
i swoje ciało empiryczne w nim nosi i tyle takich światów jest. ile
jest podmiotów poznających. W tern znaczeniu nie dusza nasza
mieszka w ciele, a ciało w świecie zewnętrznym, ale na odwrót:
subjektywny nasz świat zewnętrzny i nasze ciało empiryczne z nim
razem istnieje w świadomości, czyli w duszy naszej.
Jako wielką grupę składową tego świata subjektywnego wy-
różnić możemy jakości zmysłowe, więc to wszysko, co przeżywamy
W sprawie przedmiotu i podziału psychologii 7
oczyma, uszami, nosem, skórą, ruchem członków, oraz cechy cza-
sowe zjawisk. Wszystko to ma charakter subiektywny, dane jest
w doświadczeniu wewnętrznem, stanowi część świata duchowego.
Zatem zjawiskami duchowemi są nie tylko nasze uczucia, przekona-
nia i postanowienia, ale równie dobrze bezpośrednio doznawane
chwile, rozmiary, opory, barwy, dźwięki, wonie, temperatury.
b) Zjawiska fizyczne.
Dla zoryentowania się we własnych i cudzych, minionych i przy-
szłych momentach świata psychicznego, dla porozumienia się z dru-
gimi potrzebna nam jest jakaś wspólna podziałka, jakiś miernik
objektywny. Jako taką wspólną podziałkę przyjmujemy, poza świa-
tem psychicznym, który każdy z nas zna bezpośrednio, i z którego
wyskoczyć, jak ze skóry własnej, nie może, jeszcze i świat inny,
świat objektywny, świat przedmiotów, procesów i stosunków, nieza-
leżnych od podmiotu poznającego, świat t. zw. rzeczywisty, mimo,
że go nikt bezpośrednio nie przeżywa, tylko każdy istnienie jego in-
stynktownie przyjmuje. A więc przyjmujemy, obok i poza subjekty-
wną przestrzenią i czasem, objektywny, rzeczywisty czas i objekty-
wną rzeczywistą przestrzeń, przyjmujemy nawet, że mur jest biały,
a trawa zielona, mimo noc lub zmrok, że niebo jest błękitne, choć
je chmury, lub powieki nasze zakryją, gmach na tyle i tyle metrów
wysoki, mimo że się cały zmieści wzrokowo w ramach okna lub
w otworze lornetki, dzień i godzina ta, którą kalendarz i zegar
wskazuje, temperatura, którą termometr określa, a nie ręka roz-
grzana lub wyziębiona i t. d., przyjmujemy przedmioty rzeczywiste,
wyposażone na stałe pewnemi cechami, które obowiązują w postę-
powaniu wszystkich i każdego z osobna, cechami objektywnemi.
Skłania nas do tego widoczna prawidłowość naszych światów sub-
jektywnych, fakt, że w podobnych warunkach dotykowomięśniowych
zwykliśmy podobne przeżywać zjawiska wzrokowe, fakt, że się
w pewnych warunkach zwykły niejako powtarzać nasze cząstki
świata wewnętrznego, fakt, że nie możemy dowoli rządzić elemen-
tami naszego świata wewnętrznego, zależnie od pragnień lub niechęci,
fakt, że się nam pewne przedmioty narzucają jako istniejące, i za-
przeczyć ich istnienia nie możemy, choćbyśmy chcieli.
Ogół tych przedmiotów, procesów i stosunków stanowi świat
objektywny. Od szeregu wieków fizyka buduje część tego świata
objektywnego z cech geometryczno-mechanicznych, znanych nam je-
dnak również tylko z doświadczenia wewnętrznego, z cech, które
g Władysław Witwieki
mają pierwotnie charakter tak samo subjektywny, jak cechy wzro-
kowe, słuchowe, roskosze i bóle. W ostatnich czasach i fizyka po-
zwala te przedmiot v objektywne pojmować ogólniej, jako dające się
ilościowo porównać, i oznaczyć warunki powstawania takich lub innych
ewentualnych przedstawień, traktuje cechy i zjawiska geometryczno-
mechaniczne, z pomocą których wyobrażać nam sobie pozwala świat
objektywny tylko jako środek, który ułatwia obliczenia, wiąże fakty
z pozoru niepodobne, ułatwia pracę rozumowi i wyobraźni, ale nie
jako realne, rzeczywiste składniki świata. Łańcuchy benzolowe i fi-
gurki stereochemiczne są tylko środkiem pomocniczym dla przewi-
dywania nowych zjawisk i pomocą dla grupowania zjawisk znanych,
ale nie muszą istnieć na prawdę, nie mają niez wałczonej pretensyi
do realnego bytu objektywnego.
Jakkolwiek jest, znamy bezpośrednio świat przedmiotów i zja-
wisk subjektywnych. i ten stanowi przedmiot psychologii. Odróżniamy
od niego jako konstrukcyę pomocniczą świat przedmiotów i zjawisk
objektywnych; ten jest polem wszelkich innych nauk poza psycho-
logią. Przez zjawiska i przedmioty subjektywne czyli duchowe ro-
zumiemy zjawiska i przedmioty dane nam bezpośrednio, przeżywane
na prawdę, dane w doświadczeniu wewnetrznem, istniejące zależnie,
powiązane w grupy poszczególnych świadomości: mojej, twojej,
jego i t. d.
c) Dwuznaczność niektórych zwrotów.
Jeżeli tak, to może psychologia mówić o przedmiotach, wypo-
sażonych cechami przestrzennemi. bo cechy przestrzenne, a nawet
cała przestrzeń, którą znamy poza geometryą, to składnik naszego
świata subjektywnego; może mówić o barwach i dźwiękach, bo
barwy i dźwięki, to przedmioty subjektywne, czyli zjawiska duchowe.
Wyraz »czerwień« jest dwuznaczny. Raz oznacza to coś jaskrawego,
co tylko oczyma własnemi każdy z osobna przeżyć może, to, co
widzę, kiedy patrzę na rozżarzone żelazo, i to jest zjawisko duchowe;
drugi raz wyraz » czerwień* oznacza pewną ilość fal eteru w sekun-
dzie, czyli barwę objektywną w znaczeniu fizycznem — ta » czer-
wień* jest czemś objektywnem. a nie tylko nikt jej nigdy nie wi-
dział, ani jej nigdy zobaczyć nie potrafi, ale, prócz tego, ta objek-
tywną, fizyczna »czerwień« nie jest zgoła czerwona. Podobnie zwrot
>widzę kolor czerwony* jest dwuznaczny. Albo znaczy: »doznaję
barwy czerwonej* (przedmiotu subjektywnego), albo też znaczy:
»działają na mnie. na moją świadomość, fale eteru o długości tylu
W sprawie przedmiotu i podziału psychologii 9
i tylu mikronów (przedmioty objektywne). Podobnie dwuznaczne są
zwroty: »to, co widzę*, »to, co słyszę* i t. p. Zawsze w nich wy-
raz »to« oznacza albo przedmiot subjektywny, znany bezpośrednio
i przeżywany naprawdę, albo przedmiot objektywny, którego się pod
zmysłową powierzchnią domyślam, ale go bezpośrednio nie znam.
Wraz z barwami i dźwiękami stanowi wobec tego przedmiot psy-
chologii cały świat zewnętrzny, o ile mamy na myśli świat ze-
wnętrzny subjektywny, znany bezpośrednio, o ile nie bierzemy słowa
>zewnętrzny< w znaczeniu »objektywny«. Te dwa znaczenia posiada
wyraz »zewnętrzny«, podobnie jak wyraz »przestrzeń«, albo wyraz
>czas«. Nie jest więc paradoksem, że cały widnokrąg, jaki w danej
chwili obejmuję, cały doznawany w jakiejś chwili świat zewnętrzny,
jest we mnie, stanowi coś wewnętrznego, subjektywnego, podczas
gdy nawet lewa komora mego serca lub wodociąg mego mózgu sta-
nowi coś zewnętrznego, coś fizycznego, o ile mam na myśli nie wi-
doki, więc barwy, formy, opory lub wonie, którebym mógł mieć
w świadomości, roztworzywszy sobie samemu serce lub mózg, albo
któreby raczej mieć mógł badacz, dokonywujący sekcyi na mojem ciele,
ale jeśli mam na myśli rzeczywiste, nikomu bezpośrednio nie dane
przedmioty, któreby mogły być domyślnymi warunkami tych anato-
micznych widoków, oporów, form i zapachów.
5. Czy psychologia może i powinna zajmować się
>aktami« zjawisk duchowych?
Wobec tego, że za przedmiot psychologii, czyli za zjawiska
duchowe, uważamy przedmioty o charakterze subjektywnym, nie mo-
żemy się zgodzić na tezę, zawartą w piatem z przytoczonych na
początku określeń, a mianowicie na to, żeby się psychologia zajmo-
wała samymi tylko » aktami < zjawisk duchowych, samem widzeniem,
słyszeniem, czuciem, sądzeniem, postanawieniem i t. d., podczas gdy
przedmioty odnośnych aktów miałyby stanowić przedmiot nauk in-
nych. Widzenie, słyszenie, czucie i f. d. czyli akty psychiczne, są to
abstrakcye, dokonane na przeżywanych naprawdę stanach wewnętrz-
nych; dadzą się zastąpić jednym wspólnym wyrazem » doznawanie*,
a nie oznaczają nic więcej, jak tylko fo. że pewne przedmioty są
komuś dane, są czyjeś, należą do kogoś, są moje, twoje, jego, mają
byt zależny. Takie tylko znaczenie można przywiązywać do wyrazu
>widzenie«, >słyszenie«, a ogólnie do terminu »akt« zjawiska du-
chowego. Ta cecha, którą w pojęciu >aktu« psychicznego ujmujemy,
wspólna jest wszystkim przedmiotom subjektywnym; równie dobrze
10 Władysław Wit wieki
doznajemy barwy, jak doznajemy bólu, rozkoszy, lub przekonania,
że coś nastąpi, albo coś innego istnieć przestało. Nie możemy po-
wiedzieć, czy sam »akt« słyszenia różni się czemkolwiek od »aktu«
widzenia, mimo, że barwy różnią się od dźwięków bardzo; nie mo-
żemy powiedzieć, czy, kiedy widzę więcej przedmiotów, mam wtedy
aktów widzenia więcej, a kiedy się przedmiot widziany na części
rozpada, nie umiemy powiedzieć, czy się wtedy i akt widzenia roz-
pada; nie możemy więc mówić w psychologii o »aktach« zjawisk
duchowych, i nie mówimy też o nich poza jej pierwszym rozdziałem,
który omawia wspólne cechy wszystkich zjawisk duchowych; mó-
wimy natomiast o przedmiotach subiektywnych. Akt, to ens rationis,
to cecha wspólna wszystkim zjawiskom psychicznym, oderwana od
konkretnych stanów wewnętrznych, przeżywanych na prawdę.
Zbierając razem to, cośmy dotychczas powiedzieli, powtarzamy
krótko: Przedmiotu psychologii nie stanowią akty zjawisk ducho-
wych, które byłyby równorzędnym ze zjawiskami fizycznemi mate-
ryałem doświadczenia, tylko przedmiot psychologii stanowi ogół
przedmiotów, procesów i stosunków subjektywnych, które są mate-
ryałem doświadczenia bezpośredniego. Świat objektywny obchodzi
psychologa pośrednio, jako ogół warunków, od których zależy prze-
bieg świata subjektywnego.
6. Czy świat subjektywnyjest dany bezpośrednio?
Mógłby ktoś jako zarzut przeciwko temu poglądowi podnieść,
że dziecko i człowiek naiwny nie wie nic o subiektywnym charakterze
świata, który przeżywa. Człowiek naiwny wierzy, że czerwień, którą
w danej chwili widzi, istnieje niezależnie poza nim, że ona jest
czemś, na co on tylko oczy obraca, to znaczy: patrzy i widzi. Gdyby
nawet oczy zamknął, i gdyby żadne w ogóle oczy nie patrzyły, czer-
wień, zdaniem jego, żarzyćby się nie przestała, podobnie jak n. p.
woda w kotle ciepło swoje posiada, mimo, że niczyjej skóry w da-
nej chwili nie parzy. I to ciepło nie jako formę energii, ale ciepło
znane z chwil oparzenia, ciepło gorące, żywe, znane bezpośrednio.
Na to jednak odpowiedzieć należy najpierw, że i naiwny czło-
wiek odróżnia przedmioty objektywne i subjektywne. mimo. że się
tymi wyrazami nie posługuje. Robi to zawsze, ile razy stwierdza
fakt jakiegokolwiek złudzenia, mylnej oceny za pomocą zmysłów,
ile razy się przekonywa, że jemu samemu lub komuś innemu coś
wydaje się tylko takiem, co jest na prawdę inne. ile razy spotyka
W sprawie przedmiotu i podziału psychologii 1 1
między ludźmi przeciwne lub sprzeczne, a równie szczere sądy o je-
dnej i tej samej rzeczy.
Po drugie, człowiek naiwny może się mało zastanawiać nad
subjektywnym lub objektywnym charakterem składników świata
i mało o tern wiedzieć. Z tego jednak, że on nie wie lub nie pa-
mięta o subjektywnym charakterze tego, co bezpośrednio przeżywa,
nie wynika, żeby to, co on bezpośrednio przeżywa, tego charakteru
nie posiadało. Podobnie jak z tego. że naiwny człowiek nic nie wie
o swych wiązadłach międzykręgowych, nie wynika, żeby on tych
wiązadeł nie posiadał.
Przypisujemy przedmiotom bezpośrednio danym charakter sub-
jektywny nie dla tego, żeby ten charakter spostrzegał człowiek nai-
wny, tylko dlatego, że nam dc świadczenie pokazuje zależność mię-
dzy jakością przedmiotów danych bezpośrednio, a stanem naszego
systemu nerwowego, i dla tego, że chcąc przypisywać objektywmy byt
przedmiotom danym bezpośrednio, nie potrafimy uniknąć sprzeczności.
A mianowicie, kto wierzy, że istnieje objektywnie wszystko, co
poznają zmysły, musi wierzyć, że ta sama góra jest równocześnie
wielka i mała, jeżeli ją dwóch ludzi z różnych punktów ogląda, że
ta sama woda jest równocześnie gorąca i niegorąca, jeżeli jej ciepła
doznaję z pomocą dwóch różnie przygotowanych rąk i t. d.
Umysł naiwny często takich sprzeczności nie napotyka, albo
je popełnia bez wyrzutu. Umysł, który pragnie świat widzieć bez
sprzeczności, musi przyjąć rozróżnienie, któreśmy przyjęli: świata
subjektywnego i świata objektywnego.
Z tego stanowiska sprzeczności nie ma. Świat objektywny jest
jeden i jest określony jednoznacznie. Do niego odnoszą się jednak
niezliczone, bardzo różne, często niepodobne do siebie światy sub-
jektywne. Sprzeczność nie zachodzi, bo wyrazy mowy oznaczają
raz przedmioty subjektywne. a raz objektywne. Dwa różne przed-
mioty subjektywne mogą doskonale posiadać cechy, które wzajem
się wykluczają i mogą nosić tę samą nazwę, ale nie może takich
cech żadną miarą posiadać przedmiot objektywny jeden i ten sam,
który również tą samą nazwą oznaczamy.
II. Podział psychologii.
1. Ile jest różnych rodzajów zjawisk psychicznych?
Kiedy mówię o podziale psychologii, nie mam na myśli dokła-
dnego spisu rzeczy, jaki powinien na końcu zawierać, i wedle któ-
^2 Władysław Witwicki
rego powinien być ułożony podręcznik tej umiejętności — chodzi mi
tylko o podział przedmiotu psychologii, t. zn. o podział zjawisk du-
chowych na wielkie, zgoła różne grupy. W paru słowach radbym
zastanowić się nad tern, czy skłonni będziemy uznawać cztery ro-
dzaje zjawisk zgoła różnych od siebie, z których żaden nie da się
sprowadzić do drugiego, a mianowicie przedstawienia, sądy, uczucia
i objawy woli, czy też znajdziemy pomiędzy zjawiskanr, zalicza-
nemi do tych czterech grup. podobieństwa tak wielkie, że wystarczy
przyjąć mniej tych zgoła różnych rodzajów zjawisk duchowych.
Taka redukcya w klasyfikacyi psychologicznej nie przeszkadza
zupełnie posługiwaniu się odnośnemi nazwami w razie potrzeby
w mowie potocznej, lub w nauce, podobnie jak nie przeszkadza
przyrodnikowi jego nauka odróżniać siwków, gniadoszów i bułanków,
mimo że je wszystkie sprowadza do jednego rodzaju zwierząt, je-
dnego gatunku, a nawet nieraz jednej rasy.
2. Postanowienia a sądy; pragnienia a kompleksy
uczuć.
W pracy pod tyt. » Analiza psychologiczna objawów woli*
starałem się wykazać, że nie zachodzi zasadnicza różnica miedzy
postanowieniami i pragnieniami z jednej strony, a zjawiskami du-
chowemi, które noszą inne nazwy, z drugiej, że pragnienia, to stany
złożone, w których wyróżnić można przedstawione sądy i uczucia
różnej jakości, i że obserwacya nie pokazuje w nich żadnego ele-
mentu poza tymi, które są znane i ponazywane już poza sferą pragnień.
Starałem się również wykazać, że to, co nazywamy w nauce
i w życiu postanowieniem, nie różni się niczem od tych momentów,
w których jakikolwiek przedmiot staje się dla mojej świadomości
rzeczywistym, lub nierzeczywistym w przyszłości, a że te momenty
liczenia się z bytem lub niebytem przedmiotów nazywamy w psy-
chologii sądami (zaznaczam, że nie mam tu na myśli tych abstrak-
cyj, któremi się posługujemy w logice, i także je tam nazywamy są-
dami, tylko mówię o sądach w wyżej podanem znaczeniu psycho-
logicznem), przeto postanowienia są tylko sądami o naszem własnem
przyszłem działaniu; nie stanowią osobnej, zgoła różnej od innych
gmpy zjawisk duchowych, tylko dadzą się sprowadzić do sądów.
Jeżeli je od nich psychologowie odróżniają zasadniczo — to odró-
żnienie to wynika z pobudek praktycznych, wynika ze znaczenia
życiowego tych sądów, które odnoszą się do naszych własnych przy-
W sprawie przedmiotu i podziału psychologii 13
szłych działań. .ale nie jest wyrazem danych doświadczenia wewnętrz-
nego, które w tej mierze przedewszystkiem rozstrzygać powinny.
Jeżeli tak, to w psychologii powinienby wystarczyć podział
zjawisk duchowych na trzy tylko, zgoła różne grupy, a mianowicie:
przedstawienia, sądy i uczucia. To zupełnie nie przeszkadza badaniu
pragnień i postanowień, i nie wyklucza tych pojęć ze słownika
nauki, tylko wskazuje na ich rdzenne pokrewieństwo z innymi sta-
nami naszej świadomości.
3. Jak odróżniają uczucia od przedstawień?
Uczucia uważa się często za stany, zgoła różne od przedsta-
wień i przekonań, stany, które łączą się tylko z przedstawieniami
i przekonaniami, ale do nich sprowadzić się nie dają. Uczucia sta-
nowią subjektywną grupę zjawisk duchowych, podczas gdy przed-
stawienia stanowią ich grupę objektywną. To ostatnie twierdzenie
ilustrują takie zwroty mowy naszej, w których przedmiotom ze-
wnętrznym przypisujemy cechy, dane nam w przedstawieniach, pod-
czas gdy cechy z dziedziny życia uczuciowego przypisujemy sobie
samym, a nie przedmiotom poza nami. Mówimy więc, że zielone
jest drzewo, a wesoły jestem ja; ciemny jest krajobraz, a smutny
jest człowiek, który na krajobraz patrzy. Stąd przedstawienie jest
objektywnym składnikiem życia duchowego, a uczucie subjektywnym.
Przypominam odnośne ustępy n. p. u Wundta i u Lippsa.
4. Uczucia a przedstawienia.
Ten przedział między przedstawieniami i przekonaniami z je-
dnej strony, a uczuciami z drugiej, staje się mniej wyraźny przy
bliższej analizie doświadczenia wewnętrznego.
Bo uczucia są albo proste, albo złożone. Przez uczucia proste
rozumiem to, co się po niemiecku nazywa: der Gefuhlston einer Vor-
stellung, tę przyjemność lub przykrość, której doznajemy n. p. przy
wrażeniach zmysłowych, zabarwionych dodatnio lub ujemnie; przez
uczucia złożone zaś to, co przeżywamy w przystępie gniewu, na tle
zazdrości lub przyjaźni, w źywem obcowaniu z dziełami sztuki,
w chwili radości lub w godzinie smutku, słowem, przyjemność lub
przykrość, związaną nie z prostym, ale z bogatszym stanem intel-
ektualnym, w którym wyróżnić potrafimy liczne i rozmaite przed-
stawienia i przekonania.
Otóż co do uczuć prostych, to trudno jest pojąć, co je ma
różnić od przedstawień tak zasadniczo, co właściwie cechuje ból
lub rozkosz tak wybitnie, żeby nie można było ich zestawić w je-
14 Władysław Witwicki
den szereg z naciskiem lub temperaturą, barwą lub tonem. Rozpa-
trując przyjemności i przykrości proste o małym stopniu, znajdujemy
zawsze jakieś wrażenie zmysłowe, zabarwione dodatnio lub ujemnie;
rozpatrując przykrości i przyjemności silniejsze, znajdujemy wraże-
nia ustrojowe, zabarwione przyjemnie lub przykro. W obu razach
przyjemność lub przykrość jest tak samo cechą wrażeń, t. j. stanów
intelektualnych, jak jest nią nasycenie lub jasność u barw, wysokość
lub barwa u dźwięków.
I podobnie objektywizujemy uczucia, jak objekty wizujemy
przedstawienia, t. zn. przypisujemy przedmiotom, a nie nam samym
znamiona, dane nam w stanach uczuciowych. Mówimy n. p., że le-
tni dzień jest jasny i miły, a jesienna noc ciemna, przykra i stra-
szna, że widmo słoneczne jest bardzo miłe i przyjemna jest woń
goździków, przyjemny jest głos fletu, a przykry jest amoniak, wstrę-
tny siarkowodór, przykry głos rozbitego dzwonu.
W tych zwrotach tak samo przedmioty zyskują cechy, dane
nam wT uczuciach, jak zawsze otrzymują cechy, dane nam w przed-
stawieniach.
Nie widzę, dlaczego miałbym uważać uczucia w przeciwsta-
wieniu do innych jakości przedmiotów za szczególnie subjektywny
składnik mego życia duchowego, skoro 1) istnienie ich jest równie
mojem istnieniem i czuwaniem uwarunkowane, jak istnienie wszel-
kich w ogóle jakości zmysłowych, skoro 2) równie dobrze lokalizuję
uczucia proste, jak lokalizuję wrażenia inne, i równie trudno mi je
w innych wypadkach lokalizować, jak mi trudno lokalizować nie-
które wrażenia inne, skoro 3) nic mnie w obserwacyi psychologi-
cznej nie powinien obchodzić przyjęty sposób mówienia, który każe
przedmiotom mieć cechy zmysłowe, a m n i e każe doznawać uczuć.
Ja bowiem równie dobrze doznaję jakości zmysłowych, jak
doznaję uczuć, a z drugiej strony żelazo rozpalone, w zetknięciu
ze skórą, równie dobrze jest czerwone i piekące, jak jest przykre.
Czerwień, którą to żelazo wywołuje w mojej świadomości za pośre-
dnictwem oczu, nie jest ani o włos bardziej objektywna, niż ból,
który to samo żelazo we mnie wywołuje za pośrednictwem skóry.
Jak dla czerwieni dotwarza mi teorya pewne objektywne sto-
sunki i zależności między ilością fal eteru a stanem mojej substan-
cyi wzrokowej w organizmie, tak i dla uczucia przykrego stara się
szereg teoryj teleologicznych dotworzyć pewne objektywne warunki,
w których ono powstawać zwykło.
W sprawie przedmiotu i podziału psychologii 15
Różnica więc między uczuciem prostem a wrażeniem przestaje
być zasadniczą. Pewną prostą jakość przedmiotów, inaczej : pewną
prostą cechę naszych przedstawień, nazywamy przykrością i przy-
jemnością.
Podobnie jak nasycenie nie dołącza się do barwy jakiejś lub
do zestawienia barwnego, kiedy je powoli wyprowadzamy z neu-
tralnego tonu. tylko nieznacznie powstaje wraz z tworzącą się jako-
ścią barwy w znaczeniu ściślejszem, podobnie barwa ta lub zesta-
wienie barwne nie zaczyna się łączyć, w miarę większej jasności
i nasycenia, z przyjemnością, niby z elementem sobie równorzędnym,
a zgoła różnym, tylko po prostu zaczyna być to wrażenie barwne
coraz bardziej przyjemne, zyskuje cechę, która się modyfikować
może w obrębie dwóch kontrastów, może schodzić do zera, może
towarzyszyć stanom najrozmaitszym, zarówno prostym, jak i złożo-
nym. Jeżeli psychologia cechy uczuciowe uważa za szczególnie sub-
iektywne składniki naszego życia psychicznego, i dla tego je przeciw-
stawia jako współrzędną grupę wyobrażeniom, to uwzględnia tylko
ten fakt, że w naszej naukowej konstrukcyi świata objektywnego
nie mają przedmioty tych znamion, które my znamy z naszego ży-
cia uczuciowego; ale podobnie przecież przedmioty, z pomocą których
fizyk konstruuje świat objektywny, pozbawione są barw i dźwię-
ków. Świat subjektywny ma równie dobrze znamiona przestrzenne,
wzrokowe, słuchowe, smakowe, jak ma i znamiona uczuciowe.
Zatem uczucia proste nie są to zjawiska równorzędne z przed-
stawieniami, a zgoła od nich różne, tylko są to proste cechy wrażeń,
a w szczególności cechy wrażeń ustrojowych. W mowie potocznej
i w nauce używany wyraz »uczucie« oznacza zazwyczaj nie samą
cechę przedstawienia w oderwaniu, tylko przedstawienie dane wraz
z tą cechą.
5. Uczucia złożone.
Jeszcze trudniej jest pojąć samodzielne, równorzędne z przed-
stawieniami stanowisko uczuć złożonych. Analiza pokazuje w nich
zawsze kompleksy licznych, mniej lub więcej uświadomionych przed-
stawień i przekonań, zabarwionych przyjemnie lub przykro. Uczucia
te, mówimy, zwykły się łączyć z przedstawieniami lub przekona-
niami; analiza ich wykazuje, że stosunek ich do przedstawień i prze-
konań, które stanowią ich podstawę psychologiczną, jest taki sam,
jak stosunek grupy tonów górnych do tonu zasadniczego w dźwięku.
Podobnie jak w dźwięku, dołącza się do tonu zasadniczego, który wy-
Ig Władysław Witwicki
raźnie występuje w świadomości, kompleks tonów górnych, które nie
występują wyraźnie w świadomości z osobna, ale uświadamiają się
jako całość i stanowią to, co nazywamy barwą dźwięku, podobnie
z przedstawieniami i przekonaniami, które wyraźnie w świadomości
występują, łączą się grupy mało uświadomionych, niejasnych, zatar-
tych, trudnych na pierwszy rzut oka do wyróżnienia skojarzeń, t. zn.
grupy przedstawień i przekonań przygasłych, a zabarwionych przy-
jemnie lub przykro; do tego dołączają się wrażenia ustrojowe przy-
jemne lub przykre, i stanowią wraz z poprzednimi elementami jako
całość to, co nazywamy uczuciem złożonem.
Zatem uczucia złożone, to również nic innego, tylko pewne
kompleksy intellektualne; zaczem i one nie muszą stanowić osobnej,
zgoła różnej klasy zjawisk duchowych. Mogą ją stanowić ze wzglę-
dów metodycznych, jako zjawiska ważne ze względu na swą nieja-
sność i doniosłe ze względu na swój stosunek do postanowień, a przez
to wpływ na postępowanie nasze, ale nie mogą ze względu na rze-
komo istotną różność od przedstawień.
Zostają zatem w psychologii dwie grupy różne: przedstawienia
i przekonania. Uczucia, pragnienia i postanowienia okazują się tylko
ich modyfikacyami. Przedstawieniem nazywamy stan wewnętrzny,
o ile w nim nie uwzględniamy rzeczywistości lub nierzeczywistości
danego nam przedmiotu, przekonaniem nazywamy stan wewnętrzny,
o ile się w nim liczymy z istnieniem danego przedmiotu. Nie chcę
przesądzać, czy nie uda się dokonać redukcyi i w obrębie tych dwóch
grup zjawisk duchowych, t. zn. czy nie uda się wykazać, że i t. zw.
sądy są pewną modyfikacyą przedstawień w myśl pomysłów Hume'a,
i czy wtedy nie urzeczywistni się myśl Herbarta, a mianowicie: spro-
wadzenia do jedności różnych rodzajów zjawisk psychicznych.
Nie chodzi na razie o rozwinięcie tej myśli; chodzi tylko
o wskazanie kierunku.
BUDOWA
PIERWSZYCH POWIEŚCI POLSKICH
napisał
KONSTANTY WOJCIECHOWSKI.
Wojciechowski
W szkicu niniejszym daję fragment badań, które przedsięwzią-
łem nad budową powieści polskiej. Uwzględniam jedynie powieści
oryginalne, a wychodzę od Krasickiego » Mikołaj a Doświadczyńskiego
Przypadków* (1776). Przez powieści oryginalne rozumiem dzieła nie
tłumaczone z obcych języków, bo o oryginalności w ściślejszem zna-
czeniu tego wyrazu w owych czasach niema mowy. Wyrazem »bu-
dowa* określam jedynie układ części wątku i stosunek wątku głó-
wnego do epizodów. W szczegóły kompozycyi tu nie wchodzę.
Budową najzupełniej mechaniczną odznaczają się wspomniane
♦ Przypadki*. Wypływa to z ich genezy. Ksiądz biskup, pisząc Do-
świadczyńskiego, pragnął przeszczepić i przeszczepił istotnie trzy
typy romansu zachodniego: romans obyczajowo-domowy, utopię
i » przygody* (aventures), ale trzech tych typów nie zlał w jednolitą
kompozycyę artystyczną, przeciwnie, ustawił księgi obok siebie, przy-
czem każda zachowała odrębny charakter. Związek między niemi polega
na tern, że druga jest dalszym ciągiem pierwszej, a trzecia drugiej,
każda z nich jednak tworzy dla siebie całość. Mamy więc schemat
bardzo prosty:
I
+
II
+
III
Wzoru autor mieć nie mógł, bo taką a nie inną kompozycyę
należy przypisać faktowi, że autor wpatrywał się w różne wzory,
tworząc każdą z poszczególnych części. Natomiast sam wywo-
łał naśladownictwo. Ks. Michał Krajewski w romansie p. t. » Woj-
ciech Zdarzyński życie i przypadki swoje opisujący* (1785) przejął
od Krasickiego nietylko pomysł, ale i schemat, część pierwsza bo-
wiem powieści to romans obyczajowy (wadliwe wychowanie, długi,
ucieczka), część druga — to utopia (idealny lud Sielan), część trze-
cia: przygody i powrót. Kopia zatem zupełnie wierna, jakkolwiek
kopista w szczegółach zasilał się u obcych.
Konstanty Wojciechowski
Tvp ten, powcłany do życia potrzebami nie artystycznemi,
zamiera.
Nie wywoła również naśladownictw kompozycya > Polaka w Pa-
ryżu* (»Polak w Paryżu, albo dwutygodniowa w temże mieście by-
tność hrabiego ***«, 1787). Autor romansu tego nieznany, nie znamy
też dotychczas wzoru, w który się nasz anonim wpatrywał. Dzieło
samo jest unikatem u nas w XVIII wieku i przez fabułę i dzięki
sposobowi przedstawienia rzeczy, natomiast kompozycya utworu jest
zupełnie luźna. Piętnaście dni pobytu w Paryżu przedstawia autor
w piętnastu rozdziałach, przygody tedy każdego dnia są treścią ka-
żdego z rozdziałów. Treść podana w nagłówkach. Graficznie:
1
_i_
1
2
+
3
+
4
+
5
+
+
15
Rozdział na dwa tomy spowodowany nie względami kompo-
zycyjnymi, lecz poprostu troską o wygodę czytelnika. Chodziło o to,
by nie musiał trzymać w ręku książki zbyt grubej.
Nie dbał o kompozycyę Krasicki w »Panu Podstolim*. Problem
ten dla autora nie istniał. Zapewne dlatego, że nie chodziło mu
o stworzenie dzieła sztuki. To samo da się powiedzieć o ks. bisku-
pie Kossakowskim, autorze » Księdza Plebana* i » Obywatela*.
Natomiast naśladowca Krasickiego, ks. Krajewski, autor Zda-
rzyńskiego, pokusiwszy się o stworzenie pendant do Podstolego, dał
się unieść ambicyi i postanowił ująć materyał, z natury rzeczy nie-
poetyczny, w ramy kompozycyi artystycznej. Plan ów powziął do-
piero po wydaniu > Przypadków*, zrazu bowiem, jak poucza nas
przedmowa, zamiarem autora było opisać jedynie »dom, gospodar-
stwo i zabawy Pani Podczaszyny*. Porzuciwszy pomysł pierwotny,
postanowił opis >domu, gospodarstwa* i t. d. wpleść w osnowę fa-
buły powieściowej. Dodajmy, że fabułę przejął dość niewolniczo
z Nowej Heloizy.
Rozsnuwa tedy ks. Krajewski w >Pani Podczaszynie* (1786)
wątek powieściowy: młodość i cierpienia miłosne bohaterki aż do
śmierci Podczaszego i powrotu brata wdowy, Wojciecha Zdarzyń-
skiego, poczem umieszcza nad miarę obszerną część dydaktyczną
(z okazyi oprowadzania brata przez siostrę po gospodarstwie), po-
czem dosnuwa wątku (powrót kochanka młodości, ślub kochanka
z córką ukochanej zmarłej). Nietrudno poznać, że autor przejął od
Rousseau'a nietylko osnowę, ale i plan budowy powieści. Podzielił
Budowa pierwszych powieści polskich
romans, jak Rousseau, na część erotyczną i dydaktyczną: część
pierwsza to miłość, rozpacz i łzy, druga — to wzory godne naśla-
dowania i moralizujące dysputy. (Na logiczną kompozycyę Nowej
Heloizy zwrócił uwagę Erich Schmidt w znanej pracy >Richardson,
Rousseau u. Goethe, Jena 1875). Uzmysłowić da się kompozycya
>Pani Podczaszy ny« w sposób następujący:
Romans
Część
dydaktyczna
C
s
o
Pomijam broszury polityczne ks. Jezierskiego (»Goworek«,
»Rzepicha«), a przechodzę do powieści Gypryana Godebkiego »Gre-
nadyer-filozof* (1805). Autor nazwał ją » powieścią prawdziwą, wy-
jętą z dziennika podróży roku 1799*. Treść ujął w 8 rozdziałów.
Są to losy legionisty polskiego od klęski Francuzów nad Trebią aż
do przybycia jego do Lugdunu i opowieść o pewnym dziwnym gre-
nadyerze, z którym legionista zawarł znajomość. W on »dziennik
legionisty t wplecione, oprócz dziejów Henryego (grenadyera), opo-
wiadanie oberżysty o swoich losach, a w to » powieść* Sadego
o królu perskim i jego ministrze. Jeśli dziennik legionisty nazwiemy
A, opowieść oberżysty B, powieść Sadego C, a dzieje Henryego D,
w takim razie schemat budowy przedstawi nam się tak:
A
A
B
A
D
G
B
Wstawki B i C nie dadzą się uzasadnić motywami kompozy-
cyjnymi, natomiast wplecenie D w wątek A jest wynikiem rozmysłu
i pierwszą próbą utrzymywania ciekawości czytelnika przez zakrycie
przed nim pewnych antecendencyi i osnowy i pewnych faktów, które
zdarzyły się już podczas rozwoju wątku.
Metodą przejętą z »Schauerromane« posługuje się Mostowska
w romansie swym »Matylda i Daniło* (1806). Snuje wątek powieściowy
aż do chwili, kiedy Klara słyszy tajemniczy szept » uciekaj, Klaro,
jeśli zginąć nie chcesz*, poczem przerywa wątek, by rozwinąć ob-
5 Konstanty Wojciechowski
szerne opowiadanie Gryzaldy, wyjaśniające genezę tajemniczego
szeptu. Z tą tajemnicą łączy się tragedya rodu, klątwa, ciążąca na
rodzie. Opowiadanie Gryzaldy słyszy Daniło, ale na nie nie zważa,
czego następstwem jest katastrofa. Opowieść Gryzaldy rozsadziła
wątek osnowy i wybiła się na plan pierwszy. Wynikało to z intencyi
autorki, która w tej właśnie opowieści chciała skupić wszystkie
motywy, zdolne wstrząsnąć czytelnikami. Wątek główny (A) znika
niemal przy wstawce (B), wyjaśniającej pewne momenty wątku.
Więc budowa:
O wiele bardziej skomplikowaną budowę posiada romans tej
samej autorki p. t. » Zamek Koniecpolskich* (1806). Przyznać jednak
trzeba, że to skomplikowanie jest wynikiem dobrze obmyślanego
planu całości, z wyjątkiem jednego epizodu.
Rozpoczyna się wątek powieści: Zelisława czeka na męża
swego Bretysława, burza, jęk ducha. Ostatni fakt tajemniczy spo-
wodowuje opowiadanie Kasyldy, które jednak urywa się na wyjeździe
Bohdana (ojca Bretysława) do Palestyny. Powraca bowiem Brety-
sław. Radość Zelisławy, turnieje, uczty. Ale ciekawość Zelisławy nie-
zaspokojona, więc Kasylda podejmuje swą opowieść i doprowadza
ją do chwili znalezienia szabli (pozostawionej przez ducha) przez
Bretysława. Poczem wątek snuje się w dalszym ciągu: jesteśmy
świadkami wędrówki Bretysława do Włoch, śmierci Zelisławy, wy-
jazd a do Palestyny, miłości Adelajdy i Adolfa. Tu przerywa wątek
niewiążące się ściśle z całością opowiadanie Meynharda. Nawiąza-
nie do przerwanej tym epizodem osnowy: przybycie do Palestyny
i dalsze wypadki aż do odkrycia tajemnicy, że raniony przez Bre-
tysława starzec jest jego ojcem. Teraz wprowadza autorka opowia-
danie Bohdana o tem, co się stało od chwili spełnienia przez niego
zbrodni aż do czasu, w którym otrzymał ranę od własnego syna.
Następuje epilog powieści.
Jeśli wątek oznaczymy za pomocą A, opowieść Kasyldy za
pomocą B, wyznania Bohdana nazwiemy C. a opowiadanie Meyn-
Budowa pierwszych powieści polskich 7
harda X, w takim razie schemat budowy romansu zarysuje się przed
nami w sposób następujący:
A
A
A
A
A
B,
B2
X
C
Antecedencye rozłamane bardzo zręcznie na trzy części. Au-
torka osiąga tem silne naprężenie uwagi czytelnika.
O artyzm w kompozycyi troszczy się pierwsza Marya ks. Wir-
temberska i osiąga wyniki niepoślednie. Jej »Malwina czyli domyśl-
ność serca* jest nietylko pierwszą polską powieścią psychologiczną,
ale i pierwszym romansem o misternej budowie. Znakomicie prze-
prowadzona ekspozycya: w rozdziale pierwszym wprowadzenie bo-
hatera i bohaterki, w rozdziale drugim wskazana najbliższa prze
szłość bohatera, w trzecim — bohaterki, rozdział czwarty charakte-
ryzuje bohatera, piąty — bohaterkę, oboje na tle ich wzajemnych
uczuć. Rozdziały IV — XXVI zawierają rozwój intrygi zewnętrznej
i wewnętrznej i rozwiązanie tajemnicy. W to wplecione trzy wstawki
z antecedencyami: w rozdz. XV historya matki Ludomira, w r. XXV
dzieje Ludomira od dzieciństwa do wstąpienia do wojska, w rozdz.
XXVI dzieje Ludomira od jego urodzin do zamieszkania w Karpa-
tach. Rozdziały XXVII — XXVIII tworzą epilog: dwie pary małżeńskie.
Kompozycya obmyślana doskonale w najdrobniejszych szczegółach,
przejrzysta, symetryczna, zgodna z rozwojem akcyi, a służąca wy-
bornie efektom, które autorka pragnęła wywołać. Graficznie:
>
>
>
X
X
>
>
X
>
03 £
—
CG
K
CC
af
rt
8s
>
X
X
Ekspozycya
Rozwój intrygi i rozwiązanie tajemnicy
Epilog
8
Konstanty Wojciechowski
przyczem za pomocą A C B oznaczamy wstawki: A historya matki
Ludomira. B dzieje Ludomira od jego urodzin, C dzieje L. do wstą-
pienia w szeregi wojskowe.
Wzoru bezpośredniego dla tej kompozycyi nie miała autorka.
Wraz z > Nierozsądnymi Ślubami* Bernatowicza (1820) roz-
poczyna się nowy rodzaj romansu w Polsce, t. zw. romans senty-
mentalny, jakkolwiek początki jego są już w >Pani Podczaszynie*
Krajewskiego i w »Mal winie*. Romans Bernatowicza wyrósł jednak —
odmiennie niż tamte — z zespolenia się wpływów lektury Wertera
i Nowej Heloizy i dzięki temu przybrał specyalny kształt. Niezale-
żnie od formy listowej, przeprowadzonej konsekwentnie, co jest re-
fleksem »Lettres de deux amours*, z Wertera wzięty jest prolog: sie-
lanka i epilog: śmierć. W tych ramach romans russowski. Owo ze-
spolenie mechaniczne zaznacza się arcy wyraziście przy analizie utworu.
Ale Bernatowicz nie poprzestał na tych pierwiastkach składowych —
przeciwnie, do romansu wprowadził szereg epizodów-, które na ja-
sności i przejrzystości akcyi wewnętrznej odbiły się najfatalniej.
Epizody te gmatwają osnowę i odrywają uwagę od zasadniczego
problemu (jak epizod ze Smorogiem i Hanką). Oznaczmy prolog
przez P, romans przez R, epilog przez E, a epizody przez Q, a sche-
mat budowy przedstawi nam się tak:
Wprowadzenie epizodów jest własnością Bernatowicza.
Podobny typ, ale znacznie prostszy, znachodzimy w Kropiń-
skiego » Julii i Adolfie* (1824) i we wcześniejszym romansie Rauten-
strauchowej »Emmelina i Arnolf* (1821). U p. Rautenstrauchowej
w prologu poznajemy bohatera jako Lowelasa, poczem po przełomie
snuje się romans, a kończy powieść epilog od autorki (bo cała po-
wieść w listach). W » Julii i Adolfie* również jądrem jest romans
russowski; poprzedza go wstęp od autora, a zamyka całość epilog
w guście Wertera, jako dodatek. Więc:
Budowa pierwszych powieści polskich
bez psujących kompozycyę epizodów.
Jest to budowa najprostsza i najbardziej nadająca się do snu-
cia problemów psychologicznych.
Wniosków z nawiedzionych uwag nie wysnuwam, ponieważ
przedstawiłem tu materyał stosunkowo niewielki. Wszelako na pierw-
szy rzut oka widoczny jest fakt jeden: wiek XVIII o kompozycyę
się nie troszczy, bo względy artystyczne przytłacza utylitaryzm;
w wieku XIX, na samym progu, wita nas romans operujący tajem-
niczością i do tego naginający budowę (» Zamek Koniecpolskich«,
»Malwina«) — nawet sztuczną; natomiast romans sentymentalny
uderza czytelnika prostotą kompozycyi. Wpływ to arcydzieła Goethego.
O SĘDZIACH POLUBOWNYCH
W PRAWIE KOŚCIELNEM
napisał
Ks. STANISŁAW WYSOCKI
Wysocki.
Źródła :
C. I. Civ.: D. IV 8. — C. II. 56 K — C. I. Can. : c. 36, 36, 37. C. 11 q. 1 (po-
mieszczone tez w c. 13 x. II 1). — Tit. XLIII, X, I. — Tit. XXII, I in 6. —
Conc. Trid. Sess. 14 c. 6 de Ref. — Acta SS. t. VII (r. 1872) str. 393-398.
Literatura :
Wszyscy komentatorowie C. I. Can. omawiają także sprawę sądów polubownych.
Wymieniamy najważniejszych: Fagnani in c. 2, 5, 8, 10, tit. XLIII, X, 1. —
Pirhing — Reiffenstuel — Schmalzgrueber.
Z nowszych porównaj : Praelectiones iuris canonici ad methodum decretalium
Gregorii IX exactae, quas in scholis pontificiis seminarii Romani tradebat Phi-
lippus canonicus de Angelis. T. I, P. II. Romae-Parisiis 1877 (od str. 411—427). —
Praelectiones in textum iuris canonici : De iudiciis ecclesiasticis in scholis pont.
sem. Rom. habitae a Michaele Lega Sac. De iudiciis ecclesiasticis civilibus. Lib.
I Vol. I. Romae 1896 (str. 44-63).
Wstęp.
Prowadzenie procesów połączone zawsze (nawet w sądach ko-
ścielnych) i z kosztami i ze stratą czasu, przyczem roznamiętnia
i zaognia wzajemne niechęci. Stąd też Kościół od samego początku
swojego istnienia zachęcał wiernych, by spory swe załatwiali polu-
bownie, oddając je pod rozsądzenie ludzi godnych zaufania i wiary2.
W czasach prześladowań do powodów wyżej wymienionych przy-
czyniał się i ten, że niegodnem było chrześcijanina prawować się
przed sędzią niewiernym. Chrześcijańscy cesarze rzymscy zatwier-
1 Prawo rzymskie stanowi także źródło prawa kanonicznego, nie tylko wtedy,
kiedy to ostatnie ustawę jakąś kodeksu świeckiego wyraźnie pomieszcza między
kanonami (kanonizacya), ale i w sprawach — przez Kościół nieokreślonych,
niesprzecznych z jego duchem — a zajmujących się rzeczami, podległemi z na-
tury swej jurysdykcyi duchownej. (Por. ks. Michała Legi Praelectiones de iudi-
ciis ecclesiasticis: de iudiciis ecclesiasticis civilibus. Lib. i, Vol. I, str. 14—15).
1 Ep. I. ad Cor. cap. VI.
1*
4 Stanisław Wysocki
dzili stary zwyczaj kościelny załatwiania polubownie sporów między
wiernymi, jak tego dowodzi n. p. konstytucya Konstantyna W., po-
mieszczona w kodeksie Teodozyusza \ lub dekret z kodeksu cesa-
rza Justyniana2. Kościół korzystał z tej wolności, a biskupi niemało
czasu poświęcać musieli sądom rozjemczym3.
Wprawdzie sprawy cywilne można załatwiać także prywatnym
układem (transactio), ale bardziej odpowiada naturze ludzkiej odda-
nie sporu pod sąd osoby nieinteresowanej, a cieszącej się zaufa-
niem obydwóch przeciwników, stąd i instytut sądów polubownych
częściej bywał w praktyce. Przepisy prawne, normujące tę instytu-
cyę, przejął Kościół z prawa rzymskiego rozszerzając je w miarę
potrzeby, zmieniając i stosując do swych potrzeb.
§. 1. Sędziowie polubowni przez prawo wymagani (artotri
necessarii).
Sędzia polubowny — w ścisłem tego słowa znaczeniu — jest
to osoba godna zaufania, wybrana czy to z nakazu prawa, czy też
z umowy stron, spór wiodących, dla rozstrzygnięcia i zakończenia
tegoż. Z tej definicyi wynika, że niekiedy samo prawo nakazuje
sprawy niektóre załatwiać polubownie I w tym wypadku rozjemców
z zasady wybierają sami przeciwnicy, a nie sędzia zwyczajny, chyba
że on sam zaplątany w spór, kiedy n. p. prawujący się zarzucają
mu stronniczość4. Atoli zwyczajnie w sprawach, wymagających roz-
jemców już z ustawy samej, sędzia publiczny wybrać ich mus;, je-
żeli obydwaj przeciwnicy zaniedbają się w tym obowiązku, albo je-
den ociąga się z jego spełnieniem, drugi zaś nastaje na przyspiesze-
nie sprawy.
Rozjemcy ci zajmują pośrednie miejsce między właściwymi
sędziami a sędziami polubownymi w ścisłem znaczeniu tego słowa.
Owi quasi- arbitrzy mają rzeczywistą (quasi ordinaria) jurys-
dykcyę, stąd też mogą urzędownie powoływać przed się strony, ba-
dać świadków, nakładać nawet kary, słowem robić wszystko, co
konieczne i potrzebne do wyświetlenia i rozsądzenia sporu 5. W czyn-
1 Przepisana w dekrecie Gracyana c. 35, 36, 37. C. XI q. 1 i w c. 13 x. II, 1.
1 L. 8, G. I, Ł
s Por. Lega: Op. cit. str. 23—24
4 c. 39 2. 1, 29.
5 c. 39 x. I XXIX i Glossa ad V. ad quos omnia.
O sędziach polubownych w prawie kościelnem 5
nościach swych trzymać się muszą przepisów prawa procesowego,
gdyż zastępują sędziów rzeczywistych, i dlatego też, nawet wbrew
woli, przyjmować muszą ten obowiązek1. Ponieważ zaś w tych wy-
padkach, w których prawo żąda rozjemców, spierający się odwołują
się do nich z konieczności (bo w razie zaniedbania tego wyznaczy
rozjemców sędzia), przeto słuszna, że od wyroku quasi- arbitra do-
zwolone jest odwołanie się do wyższej instancyi2.
Prawo dokładnie określa, kiedy spór iść musi pod sąd roz-
jemców. Nie wszystkie wypadki, wymieniane w kodeksach, mają
i obecnie jeszcze praktyczne zastosowanie, ale nie można twierdzić,
że wszystkie straciły już znaczenie. W następujących razach musi
się wzywać quasi arbitrów: 1) jeżeli chodzi o zbadanie, czy sądzeni
słusznie oskarżają sędziego o stronniczość3; 2) z analogicznych po-
wodów nakazują kanony rozstrzygać sędziom polubownym spory
między biskupem a podwładnymi mu klerykami4; 3) niemniej z prawa
rozsądzać winni arbitrzy pytanie, kto jest sędzią właściwym w spra-
wie powierzanej kolejno różnym osobom, a nie jest widoczna, czy
reskrypt późniejszy jest zarazem odwołaniem pierwszego 5; 4) sobór
trydencki wreszcie stanowi 6, że w sporach, w których oskarżony
wybiera konserwatora, a strona skarżąca odrzuca go jako podej-
rzanego sobie, jnkoteż i w razie, kiedy sprawa toczy się o kompe-
tencyę między sędzią delegowanym (konserwatorem) a ordynariu-
szem, osądzić wpierw muszą sędziowie polubowni słuszność skargi
o stronniczość, względnie ocenić, kto ma prawo spór przeprowadzić,
a dopiero wtedy można prowadzić dalej dochodzenia procesowe.
Spory o kompetencyę między trybunałami rzymskimi rozstrzyga
obecnie kongregacya konsystoryalna 7.
Rozjemcy ci — z prawa wymagani — różnią się przecież od
sędziów rzeczywistych, gdyż wybór ich z zasady należy do samych
stron; ponieważ jednak posiadają istotnie jurysdykcyę, mogą więc
1 Por. Schmalzgrueber in h. t. n. 3 (1).
» c. 11 I tit. XIV in VI
* c. 39 x. I XXIX. c. 4 i 11 I 14 in VI. Acta Apostolicae Sedis annus II
Vol. II n. 19 (10 Oct. 1910) str. 751.
4 c. 46 C. XI q. 1; por. Lega op. cit. str. 50, uwaga.
5 c. 14 x. I tit. III. O dwóch innych wypadkach, w których prawo do-
magało się koniecznie sędziów polubownych, obecnie niepraktycznych, por.
Schmalzgrueber in h. t. n. 5 (4 i 5).
6 Cap. 5 sess. XIV de Ref.
» Acta Apost. Sedis annus I Vol. I. (15 Jannuar 1909) n. 1 str 10.
g Stanisław Wysocki
sądzić nie tylko o sprawie głównej, ale i o wszystkich innych z nią
połączonych.
§, 2. Właściwi sędziowie polubowni.
Poza wypadkami wymienionymi prawo nie zmusza nikogo do
zawierania kompromisu na sędziów polubownych (aczkolwiek — jak
nadmieniliśmy — sprzyja bardzo załatwianiu sporów w ten sposób) \
zmuszenie zaś kogoś do wyboru arbitrów robi ten wybór nieważnym.
Mogą takie układy zawierać wszyscy, którzy mogą zupełnie
swobodnie rozrządzać rzeczami, czy to swojemi, czy też cudzemi,
którzy mogą zawierać układy o nie, pozbywać się ich nawet2. Je-
żeli bowiem ktoś niema prawa wyzbywać się jakiejś rzeczy (chyba
z zachowaniem prawnych formalności), nie może też układać się
o nią, ani oddawać rozjemcom do rozstrzygnięcia sporów, jej się
tyczących, ponieważ układy takie prowadzić mogą do niedozwolo-
nego zrzeczenia się jakiegoś prawa, czy rzeczy3. Dozwolony nato-
miast kompromis, jeżeli samej rzeczy nie grozi niebezpieczeństwo,
bo w układzie zastrzeżono, że przegrywający zatrzyma ją w każdym
razie, wynagradzając tylko wygrywającego4.
Nie mogą więc godzić się na sędziów polubownych prałaci
kościelni, proboszczowie i inni beneficyaci, kiedy w grę wchodzą
rzeczy i prawa kościelne, których nie można pozbywać się bez prze-
pisanych formalności prawnych. Prócz tego nie wolno zawierać kom-
promisu szaleńcom (z prawa naturalnego), rozrzutnikom, zostającym
pod kuratelą5, pupilom bez upoważnienia opiekuna, ponieważ ci
ostatni — w razie przegranej — nie mogą uiścić kary, chyba że
dali poręczyciela, od którego zażądać można jej zapłacenia6; ani
małoletnim, mającym opiekuna bez jego zezwolenia i dekretu sę-
dziego 7, kiedy chodzi o posiadłości ziemskie, lub przedmioty wielkiej
1 Wyjątki od tej zasady, podyktowane niekiedy koniecznością, zob. u Schmalz-
gruebera in h. t. n. 10 v. Excipitur.
» c. 3, 5, x. I, tit. XLIII.
* Reg. Jur. 84 in VI zob. Reiffenstuel in h. t. n. 32 sqq. Schmalzgrueber
n. 6 sqq. Lega str. 50 i 51.
4 Schmalzgrueber cit. n. 6. Reiffenstuel n. 35.
6 D. 1. 27 §. coram IV, 8.
• D. 1. 35 IV 8.
7 D. 1. 3, IV 8 cum glossa ad v. Commissae.
O sędziach polubownych w prawie kościelnem 7
wartości; synom za życia ojca w sprawach dochodów, wydzielanych
im przez tegoż, czy dziedzicznych1, nie zaś, kiedy idzie o majątek
osobiście zarobiony 2. Z drugiej strony nie wolno zdawać sprawy na
arbitrów opiekunom, bez zezwolenia sędziego, w rzeczach nierucho-
mych, lub ruchomych wartościowych3, jako też prokuratorom — chyba,
że mają na to osobne upoważnienie4. A wreszcie nie może obierać
rozjemców zakonnik, któremu zlecono nawet administrącyę, jedynie
za zgodą przełożonego; kobiety w cudzem imieniu5 i niewolnicy6.
Wszystkie wymienione przepisy obowiązują — oczywiście — o ile
pochodzą z prawa kościelnego. Rozporządzenia prawa rzymskiego,
oparte na stosunkach owoczesnych, nawet w trybunałach kościelnych
nie mogą być stosowane bezwzględnie.
Dotychczas mówiliśmy o osobistej niejako niezdolności ukła-
dania się w sprawach wątpliwych a spornych za pomocą sędziów
polubownych. Zachodzi pytanie, czy osoby, którym wolno zawierać
kompromhy. mogą to robić w każdym razie. Ogólna odpowiedź
brzmi, że w myśl ustaw kościelnych wszelkie sprawy można zała-
twiać w ten sposób, o ile prawo wyraźnie tego nie broni, żądając
sędziów i sądów formalnych. Takie zastrzeżone sprawy są większej
wagi, i dlatego to Kościół usuwa je z pod roztrząsania prywatnego,
tern bardziej, że, jak zobaczymy, od wyroku sędziów polubownych
apelacyi niema, a i być nie może.
Kompromisowo nie można załatwić: 1) spraw karnych, kiedy
chodzi o ukaranie występku (actio criminaliter prosecuta) 7, gdyż
zbrodnie winno państwo samo karać, a nie może dozwolić, iżby je
sobie prywatnie przebaczano; 2) niedopuszczalny też kompromis
w sprawach małżeńskich, o ile chodzi o ważność, względnie niewa-
żność związku, lub też o separacyę8; 3) zakazane też jest odwoły-
1 Peculium profectitium, adventitium.
* Peculium castrense, quasi-castrense ; por. Schmalzgrueber in h. t. n. 7 (6).
s Schmalzgrueber ibid.
* c. 9 x. XLIII, I.
5 D. 1. 32, IV, 8.
8 D. 1. 32, §. Si servus IV, 8.
» c. 9, x. XLI, I. — D. 1. 32. §. Julianus IV, 8. W sprawach tego ro-
dzaju dozwolony kompromis, jeżeli chodzi o skutki zbrodni natury czysto pry-
watnej, n. p. o naprawienie szkody, które można i polubownie usuwać (por.
Lega op. cit. str. 36).
8 c. 9 x. XLI I. — c. 12 x. XXXI, V. (Rezerwuje biskupom sprawy
małżeńskie). Instrukcya Rauschera §. 200. — Tu należą t. zw. causae liberales
g Stanisław Wysocki
wać się do arbitrów w sprawach beneficyalnych (o nadanie bene-
ficyum), chyba że godzi się na to władza kościelna, albo że na sę-
dziego polubownego wybrano samego ordynaryusza \ a to z powodu,
ażeby nie otwierać drogi do beneficyów wbrew przepisom prawa,
domagającym się instytucyi kanonicznej 2. Sądy polubowne wyłączone
są też, jeżeli z tego może wyniknąć uszczerbek jaki dla stolicy apo-
stolskiej. Dlatego więc nie można powoływać arbitrów w wątpliwo-
ści, czy ktoś podlega władzy ordynaryusza, czy też nie (causae
exemptionis)3. Jeżeli też sprawa toczy się o t. zw. »restitutio in in-
tegrum<, sądzić musi trybunał zwyczajny, a nie rozjemczy, gdyż
rzecz ta należy do ważniejszych. Wyjątkowo tylko, kiedy arbitrzy
rozpatrują już jakąś sprawę, a wyłoni się przytem i kwestya o »re
stitutio in integrum«, mogą ją załatwić, ażeby nie przerywać toku
głównej rozprawy4. Od wyroku wydanego prawnie i mającego już
moc prawną (res iudicata) niema także rekursu do sędziów polubo-
wnych, oni bowiem winni rozstrzygać sprawy wątpliwe, czego nie-
masz w danym wypadku 5.
W ogóle wszystkich rzeczy, o które nie wolno układać się pry-
watnie (transigere), nie wolno też poddawać pod rozpatrzenie ar-
bitrów 6.
Sędzią polubownym może być każdy (czy to człowiek prywa-
tny, czy też piastujący urząd jaki publiczny), jeżeli prawo nie wy-
klucza wyraźnie kogoś od przyjmowania tego obowiązku.
A więc może być n. p. powołany na rozjemcę i sędzia (tak
zwyczajny, jak i delegowany), do którego z urzędu należało proces
przeprowadzić, byle sam nie narzucił się stronom jako arbiter 7.
(c. 9 x. XLI, I i D. 1. 32 h. t. §. De liberali), w których rozstrzygano o stanie
wolnym, czy niewolnym danej jednostki. Obecnie bez znaczenia.
1 c. 10, x. XLIII, I.
* Reg. iur. I, in VI.
■ c. 5, x. XLIII, I.
* c. 9, x. XLI, I.
5 c. 11 x. XLIII, I i glossa ad v. cum parte altera compromisit; — por.
Reifenstuel in h. t. n. 79, 80, 81.
6 Schmalzgrueber in tit. cit. n. 16 (9). Lega op. cit str. 32 sqq.
ł c. 8, x. VI, I, c. 5 (iuncta glossa ad v. Magdeburgensis), c. 7 (kompro-
mis na sędziów delegowanych), c. 10, x. XLIII, I. Byłoby to poprawienie czy
rozszerzenie prawa rzymskiego, jeśli rzeczywiście myśl D. 1. 9 § 2 IV 8 jest ta,
że sędziom nie wolno przyjmować obowiązku rozjemców. Prawo to usiłuje po-
godzić z postanowieniami kanonów, Reifenstuel in h. t. n. 48 i Schmalzgrueber
in h. t. n. 15; por. też D. 1. 3 § fin. i, IV, 8.
O sędziach polubownych w prawie kościolnem 9
I syn może być sędzią polubownym w sprawie spornej ojca \
jakoteż i ojciec w sprawie syna.
Nie mogą natomiast przyjmować na się urzędu rozjemców
dzieci, niemi, głusi, szaleńcy, czego im zresztą broni samo prawo
naturalne 2. Z tegoż powodu nie może nikt być arbitrem we własnej
swej sprawie 3.
Z prawa nadanego nie mogą być sędziami polubownymi ludzie
świeccy w sprawach duchownych (chociażby tylko rozstrzygać mieli
w kwestyi ubocznej, związanej ze sprawą główną), ponieważ nie
wypada, ażeby sąd swój wypowiadali w tego rodzaju rzeczach*,
chyba, że taki świecki arbiter wykaże się osobnym przywilejem
apostolskim, lub też razem ze świeckim powołano do sądu rozjem-
czego i kleryka, za zgodą — oczywiście — władzy duchownej. Wa-
żny jest nawet kompromis, jeżeli strony wybrały jednego kleryka,
a więcej ludzi świeckich 5. Świecki natomiast może być arbitrem
w rzeczach Kościoła czysto doczesnych i bez współudziału kleryka,
gdyż można przypuszczać, że w tego rodzaju sprawach jest dosta-
tecznie biegły i doświadczony 6.
Prawo rzymskie bez wyjątku nie pozwalało kob;etom przyjmo-
wać obowiązku sędziów polubownych, a ich wyrokom odmawiało
zgoła ważności 7. Względniejsze okazuje się dla nich prawo kościelne,
bo zezwala na takie rozjemstwo. jeżeli sprawują jurysdykcyę, czy
to z prawa lub przywileju, czy też ze zwyczaju, albo wreszcie na
podstawie zajmowanego przez nie stanowiska 8.
Zakonnik nie może zostać arbitrem, chociażby nawet rozcho-
dziło się o korzyść jego klasztoru, jeśli nie otrzyma pozwolenia
przełożonych 9. Nie może być rozjemcą niemający lat dwudziestu 10,
a wreszcie wyklęty i wyłączony zupełnie ze społeczności wiernych
1 D. 1. 5 i 6 , IV, 8.
1 D. 1. 9, h. t. W prawie rzymskiem niewolnik nie mógł być sędzią po-
lubownym. D. 1. 7, h. t.
* D. 1. 51, h. t. z glossą ad v. »imperare«.
* c. 8 x. XLIII, I.
6 c. 9 h. t.
8 Por. Fagnani in c. 8, h. t. n. 1—12.
' C. 1. 6, II, 56.
■ c. 4 x. XLIII, I.
* Zob. Schmalzgrueber in h. t. n. 12 (6), Reifenstuel in h. t. n. 40.
10 D. 1. 41, IV 8, por. jednak Reifrnstuel in h. t. n. 39 i Lega op. cit.
str. 53.
10 Stanisław Wysocki
(excommunicatus vitandus) \ aczkolwiek jeżeli podjął się tego obo-
wiązku i rozsądził spór, wyrok prawdopodobnie jest ważny, gdyż
arbiter nie spełnia aktu jurysdykcyi, a jedynie dla jej braku wyrok
sędziego wyklętego niema znaczenia2.
Od stron układających się o rozjemców zależy, ilu ich wybrać.
Mogą więc sprawę powierzyć do rozstrzygnięcia jednemu3, ten zaś
albo sam spór załatwi, albo przyzwie sobie kogoś do pomocy, lub
zastąpi się kim innym, jeżeli — jak jasna jest — otrzymał na to
osobne upoważnienie4. Gdy atoli przeciwnicy wybierają więcej sę-
dziów polubownych, to lepiej jeśli zgodzą się na liczbę nieparzystą,
bo łatwiej wtedy uzyskać większość potrzebną do zakończenia sprawy,
aczkolwiek i kompromis na parzystą liczbę rozjemców jest ważny 5.
Nieważny natomiast jest układ na arbitrów, zrobiony z tern
zastrzeżeniem, że jeżeli nie będą mogli się zgodzić, a nie będzie
większości, mają dobrać sobie kogoś przez się upatrzonego, gdyż
możliwa, że i w tern byliby niezgodni i spór przeciągałby się bez
końca. Rzecz inna, jeżeli już z góry określono w kompromisie osobę
tego, kogo mają w razie braku większości powołać do pomocy sę-
dziowie polubowni 6.
O sądach i sędziach polubownych nie może być mowy, gdy
w tym kierunku nie zawarto formalnego układu, chociażby i jedna
ze stron wyraziła chęć poddania sprawy pod sąd rozjemczy danej
osoby, i druga na tej podstawie wytoczyła przed nią swą skargę 7.
Poza tern jednak sama forma układu jest obojętna. Można więc
układać się ustnie czy listownie, lub przez trzecią osobę; można
nie dołączać żadnych zastrzeżeń (stipulatio), albo też obwarować
niemi kompromis; można postanowić karę konwencyonalną na nie-
2 Zob. Schmalzgrueber in tit. XLIII, I, n. 12 (4).
3 c. 1, XLIII, I.
4 c. 13, h. t.
5 Cit. c. 1 h. t. O dwóch kompromisarzach mowa n. p. w c. 2 h. t.
* D, 1. 17 § »Si in duos« IV, 8. — c. 12 h. t. Temu zdaniu nie sprze-
ciwia się c. 61, x. XXVIII, II, ani też c. 2 II, 15 in VI, bo tam niema mowy
o kompromisie zawartym z klauzulą, jaką widzieliśmy w c. 12 X, XLIII, I, a je-
dynie zastrzeżono, że kompromisarze bezwzględnie obrani, mogą w czasie roz-
patrywania sprawy, kiedy ich zdania są niezgodne, wezwać jeszcze kogoś do
pomocy, jeżeli na to godzą się strony, albo tak nakaże władza. D. 1. 17 § »prin-
cipąlitero IV, 8 i glossa ad cit. cap. 61, x. XXVIII, II v. »tertium«. Por. też
Reifenstuel in h. t. n. 54 — 58 i Lega op. cit. str, 54, n. 26 i nota.
7 Acta S. Sedis t. VII, str. 394, 396, 398 n. III.
O sędziach polubownych w prawie kościelnem 1 1
poddających się bez słusznej przyczyny wyrokowi rozjemców, a także
wolno zawarty układ zaprzysiąc i karę wyznaczyć, albo tylko samą
przysięgą stwierdzić dobrą swą wolę dotrzymania ugody.
Ponieważ atoli strony mogą w układzie kompromisowym robić
rozmaite zastrzeżenia i stawiać różne warunki (byle te nie niszczyły
samej istoty kompromisu), bezpieczniej jest całą umowę spisać, ażeby
później nie powstały wątpliwości, czy rozjemcy nie przekroczyli gra-
nic władzy sobie zwierzonej K
Jak nikogo nie można zmuszać, by spór swój oddawał do
rozstrzygnięcia sądowi polubownemu, tak też z zasady prawo nikogo
nie niewoli do przyjmowania tego obowiązku. Skoro jednak ktoś raz
już przyjął ten urząd, spełnić go musi, chyba że tłómaczy go słu-
szna przyczyna2. Ponieważ sędziów polubownych wybierają same
strony, ażeby spór ich rozstrzygnęli, oni to zrobić mogą i powinni,
ale z powodu braku jurysdykcyi (której nadać im nie mogą osoby
prywatne) 3, nie są w możności zmuszenia ani przeciwników, ani
świadków do stawienia się przed nimi, winni ich jedynie wezwać
na podstawie zawartego kompromisu.
Słowem, rozjemcy wyrokować mogą jedynie o tych rzeczach,
które im w kompromisie powierzono do rozwiązania, jeżeli zaś prze-
kroczą granice sobie nakreślone, wyrok ich jest nieważny4. Prócz
sprawy głównej mogą więc rozpatrywać li tylko te sprawy uboczne,
które są z nią nierozdzielnie związane, i bez których uprzedniego
załatwienia nie można dalej sądu prowadzić 5.
Sędziowie polubowni muszą zachować (o ile możliwa) formy
procesu cywilnego (chociażby o tern nie było wzmianki w kompro-
misie) 6, przestrzegając przytem warunków postawionych w układzie.
1 Cf. Lega op. cit str. 55—56 nota 1.
* D. 1. 3 §. Tametsi IV, 8. Przyczyny zwalniające kogoś od przeprowa-
dzenia przyjętego na się sądu rozjemczego zob. u Schmalzgruebera in h. t. n. 33.
■ C. 1. 3, III, 13.
* Id venit in compromissum, de quo actum est, ut veniret. D. 1. 21 §.
Plenum IV, 8, c. 6, x, XLIII, I cum glossa ad v. »nisi de his«.
* Zob. notę uprzednią i Schmalzgruebpra in li. t. n. 18, gdzie wyliczone
takie causae incidentes, ze sprawą główną koniecznie złączone. O takich tylko
może wyrokować sędzia polubowny. Por. też Fagnani in c. 5 h. t. n. 16 — 18,
gdzie mówi o układach, zajmujących się kilku naraz sprawami, i zastanawia się,
o ile i kiedy wyrok rozjemców może być ważny w jednej z nich, a nieważny
w drugiej.
8 D. 1. 1, IV, 8. Różnice niejakie muszą zachodzić z samej natury rzeczy,
12 Stanisław Wysocki
Rozjemca trzymać się musi ściśle wyznaczonego sobie terminu
wydania wyroku (jeżeli w kompromisie nie otrzyma} władzy do
przełożenia dnia),1 inaczej bowiem orzeczenie jego jest nieważne2.
Jeżeli dnia nie oznaczono, rozjemca w porozumieniu ze stronami
winien to uczynić, w przeciwnym bowiem razie można go prawnie
zmusić, by w dogodnym czasie sprawę przeprowadził3. Nie wolno
atoli sprawować sądów rozjemczych w dni świąteczne (tempus fe-
riatum). i to pod nieważnością rozjemstwa, z wyjątkiem, jeżeli za-
chodzi konieczna potrzeba, albo wymaga tego n. p. miłosierdzie
chrześcijańskie4. W dniach jednakowoż, w których nie odprawia się
sądów jedynie dla wygody ludności (feriae legałeś), n. p. w czasie
żniw, aczkolwiek z zasady jest wolny, może rozjemca na prośbę
stron spełnić przyjęty obowiązek: zmusić go nawet do tego może
sędzia zwyczajny w razie słusznej przyczyny, n. p. ponieważ upływa
już termin kompromisu, a spór nie dałby się zakończyć, gdyby do
rozpatrzenia sprawy nie użyto także dni wolnych 5.
Spór rozpatrywać należy w miejscu umówionem w układzie.
Jeżeli jednakowoż nie określono tej okoliczności, przypuszcza się, że
wyrok ma być wydany w miejscu zawartego kompromisu, byle ono
było przyzwoite ze względu na obie strony 6.
jak n. p. w sposobie wzywania stron i świadków, w niemożności egzekwowania
wyroku, w wykluczeniu apelacyi. W sądach tych niema t. z. rekonwencyi (c. 6
h. t.), prokurator nie potrzebuje zaręczać przed arbitrem za przyjęcie wyroku,
gdyż dozwolone jest uiszczenie kary w razie niepoddania się orzeczeniu roz-
jemcy (D. 1. 32 §. Arbitri IV, 8>. Niejakie zamieszanie panuje u autorów oma-
wiających naszą kwestyę, gdyż nie rozróżniając dokładnie między arbitrem a ar-
bitratorem, raz twierdzą, że w sądach polubownych należy zachowywać formy
procesowe, raz znowu utrzymują, iż zależy to od uznania i woli przeciwników.
1 D. 1. 25, IV, 8.
1 D. 1. 33, h. t. C. 1. 1, II, 56.
s D. 1. 14, h. t.
* D. 1. 13 §. Ult. h. t. C. 1. 3. III, 12, c. 5 X, II. 9 cum glossa ad v. >ne-
cessitas-pietas«.
6 Cit. c. 5, X, II, 9. Por. tez Schmalzgrueber in h. t. n. 28. Mimo, że ar-
bitrzy nie są sędziami, nie mogą naruszać feryj, gdyż w nich w ogóle zakazane
sprawy sądowe, a nie tylko akty jurysdykcyjne.
6 L). 1. 21 §. Si arbiter iussit IV, 8. W wypadku nieokreślenia miejsca
sądu, kiedy arbiter wezwał strony nie tam, gdzie zawarto układ, ale gdzieś w oko-
licę na pytanie »quid tamen, si eo loco, qui sit circa urbem adesse iusserit (ar-
biter) ? Pegasus admittit yalere iussum, quod puto ita verum esse, si et eius
auctoritatis sit arbiter, ut in secessibus (cf. glossam) soleat agere et litigatores
facile eo Loco convenire possinU.
O sędziach polubownych w prawie kościelnem 13
Kościoła nie wolno wybierać za teren sądów rozjemczych l.
Jeżeli jest kilku rozjemców, przeważa zdanie większości, jeżeli
nie zaznaczono w umowie, że wymagana jest ich jednomyślność2.
W razie równej liczby głosów po obu stronach sędzia zwyczajny
winien skłonić arbitrów, ażeby dobrali sobie jeszcze kogoś, wzglę-
dnie, iżby przyjęli tego, kogo wybiorą przeciwnicy, a ten spór roz-
strzyga3. Na wypadek zupełnej rozbieżności głosów mogą strony
dobrać jeszcze jednego rozjemcę, albo oddać sprawę sądowi zwy-
czajnemu, lub też powołać nowych arbitrów.
Jeżeli wprawdzie niema zgody między rozjemcami, ale zdanie
jednego mieści się w zdaniu drugiego, jeżeli n. p. jeden skazuje
stronę na 15 k., drugi na 10, trzeci na 5 — utrzymać należy wy-
rok na sumę najmniejszą, co do której wszyscy są zgodni, w na-
szym przykładzie na 5*, z tern jednakowoż zastrzeżeniem, że suma
ta jest jeszcze w granicach słuszności i sprawiedliwości, i że głosu-
jący za większą kwotą przypuszczalnie nie ma dostatecznego po-
wodu do sprzeciwu tej ocenie 5.
Prawo kościelne stanowi, że w razie wyboru kilku rozjemców,
jeżeli większość ich stawiła się na sąd, reszta zaś, mimo wezwania
bez uzasadnionej przyczyny nie przybyła, obecni mogą i bez nich
ważnie sprawę zakończyć 6. Oczywiście, postanowienie to nie ma za-
stosowania, jeżeli wybrano tylko dwóch arbitrów, bo w razie nie-
obecności jednego nie może być mowy o większości obecnych, ani
też wtedy, kiedy nieobecni dostatecznie wytłómaczyli powód swTego
niestawienia się 7.
Zadanie sędziego polubownego polega na rozpatrzeniu przedło-
żonego sobie sporu i wydaniu o nim wyroku. Kiedy więc już to
spełnił i rozstrzygnął stanowczo, uczynił całkowicie zadość swemu
obowiązkowi. Nie może zatem wyroku swego zmieniać czy popra-
wiać, chociażby i zbłądził; nie może go odwoływać, ponieważ prze-
1 c. 2, XXIII, 1U in VI.
• D. 1. 17 §. fin. IV, 8. D. 1. 27 §. Si plures h. t. c. 1, XXII, I in VI.
8 D. 1. 17 §. Principaliter IV, 8.
* D. 1. 27 §. »si plures* cit. c. 1, XXII, I in VI.
5 Por. Schmalzgrueber in h. t. n. 30.
8 c. 2, XXII, I in VI. I. civ. D. 1. 17 §. fin. IV, 8 i 1. 18 ibid. przeciwnie
żądają do ważności wyroku obecności wszystkich wybranych arbitrów. Wyjątek
zachodzi, jeżeli w kompromisie zastrzeżono, że niekonieczna obecność wszyst-
kich rozjemców przy rozpatrywaniu sprawy. D. 1. 32 §. »cum in plures* IV, 8.
7 De Angelis op. cit. str. 419.
14 Stanisław Wysocki
stał być arbitrem *. Musi jednakowoż wyrok być stanowczy, i o całej
sprawie spornej, orzeczenia bowiem w kwestyach ubocznych, acz-
kolwiek związanych nierozdzielnie ze sprawą główną (sententia in-
terlocutoria), można zmieniać i poprawiać2. Wykonanie wyroku po-
lubownego (arbitrium-laudum) nie należy do arbitra, gdyż on nie ma
jurysdykcyi. ale do sędziego zwyczajnego strony obżałowanej 3.
Z samej natury sądów rozjemczych wynika, że od ich wyroku
nie może być apelacyi. Tu bowiem strony dobrowolnie sprawę pod-
dają do rozstrzygnięcia rozjemcom, a nie sądom zwyczajnym, przez
co wyrażają pierwszym peme swe zaufanie; same więc przypisać
sobie muszą winę w razie doznania jakiejś szkody czy niesprawie-
dliwości. Prawo wyklucza również wyraźnie apelacyę od orzeczenia
sędziów polubownych4, nie pozostawia jednakowoż spierających się
przed arbitrami bez środków zaradczych przeciwko możliwej krzy-
wdzie, chociaż na nią dobrowolnie się narazili, a robi to tern skwa-
pliwiej, że żarliwie popiera prywatne załatwianie sporów, jako prędsze
i łatwiejsze.
Zasada jest. że strony poddać się winny wyrokowi sędziego
polubownego, czy słusznemu, czy też nawet niezupełnie słusznemu 5,
jeżeli nie zachodzą przyczyny zwalniające je od tego6. Dlatego też
zostawiono przeciwnikom dziesięć dni, w ciągu których mogą się
zastanowić, czy obowiązuje ich wyrok polubowny, czy też nie7. Po
upływie tego terminu, chociażby wyraźnie się za tern nie opowie-
dzieli, w7yrok uchodzi za przyjęty8.
Jeżeli jedna strona, bez słusznej przyczyny, nie chce poddać
się orzeczeniu arbitra, może to na nią ściągnąć skutki rozmaite,
stosownie do formy układu na sąd rozjemczy. Kiedy w pakcie przy-
rzeczono jedynie trzymanie się zdania obranego sędziego, a nie za-
warowano kary za niespełnienie tej obietnicy, strona łamiąca umowę
1 D. 1. 19 IV, 8 cum glossa ad v. »a tota« i 1. 20 ibid.
2 Cit. D. I. 19 h. t. confer Reiffenstuel in h. t. n. 100—102. — O innych
sposobach ustania władzy rozjemców por. Lega op. cit. str. 61 — 62 n. 34.
3 C. 1. o II. 56.
* C. 1. 1 II, 56. D. 1. 32 §. »cum quidam« IV, 8 can. 33. C. II. q. 6 glossa
ad v. »appellandum« in c. 11, XIV, I in VI.
6 D. 1. 27 §. »stari autemt IV, 8.
6 Por. niżej.
7 C. 1. 5, II 56.
8 Laudum homologatum; wyrok odrzucony = laudum non homologatum.
C. 1. 4 §. fin. II, 56.
O sędziach polubownych w prawie kościelnem 15
powinna drugiej wynagrodzić szkody przez to dla niej wynikłe1.
W kompromisie może być jednakowoż wyznaczona także kara na
nieposłusznego sądowi rozjemców. W tym wypadku uchylający się od
dopełnienia wyroku, po zapłaceniu kary, do niczego więcej nie obo-
wiązany2, chyba że w umowie zastrzeżono, iż orzeczenie sędziego
polubownego utrzymać się winno mimo złożenia kary, gdyż wtedy
niezachowujący bez powodu wyroku, nietylko ma ponieść karę,
ale nadto pokryć szkodę, poniesioną przez stronę drugą3.
Dla dodania większej siły paktowi kompromisowemu można
doń dołączyć nietylko karę na nieposłusznych, ale nadto stwierdzić
go przysięgą. Ponieważ atoli przysięgę rozumieć należy stosownie do
natury aktu, dla którego wzmocnienia ją złożono, a widzieliśmy, iż
kompromis obostrzony grzywną obowiązuje albo do poniesienia tejże,
albo do poddania się wyrokowi rozjemców, śmiało możemy wnio-
skować, że wolny jest od dopełnienia arbitrium ten, kto karę wy-
płacił, chyba że przeciwnicy chcieli się inaczej zobowiązać, co prze-
cież musi być zupełnie pewne i wyraźne4. Jeżeli wreszcie (bez na-
kładania kary na niezachowujący eh wyroku polubownego) zaprzy-
sięgły strony, że zastosują się do orzeczenia rozjemcy, przysięga ta
sama przez się wiąże ich i obowiązuje tak, iż można ich zmusić
do poddania się wydanemu wyrokowi5.
Zaznaczyliśmy powyżej, że strona nieprzyjmująca orzeczenia
rozjemcy winna wynagrodzić przeciwnikowi stratę, wynikłą z jej
oporu, a w razie zastrzeżenia poddać się karze określonej, jeżeli do
tego postąpienia nie skłoniła jej żadna słuszna i prawnie uznana
przyczyna.
Przedewszystkiem zastrzec należy, że jeśli laudum wydane
1 »Interesse« c. 9 x. XLIII, I i glossa ad v. »ratum haberi debet*, por.
też Reiffenstuel in h. t. n. 82—85.
2 Cit. c. 9 h. t. i cit. glossa.
s Zob. De Angelis str. 421, gdzie słusznie podnosi, że łamiący laudum,
obostrzone karą i klauzulą: »rato manente paito«, ma uiścić karę i »interesse«
(inaczej Schmalzgrueber in h. t. n. 23 v. »excipitur« 2), gdyż klauzula powyższa
nie może strony, żądającej dotrzymania wyroku, upoważnić do niczego więcej
(prócz podjęcia umówionej kary), jak laudum nieobwarowane grzywną, o któ-
rem wyżej.
4 Tak Schmalzgrueber in h. t. n. 24 i inni. Przeciwnie n. p. Reiffenstuel
in h. t. n. 89 i 90 twierdzi, że przysięga dodana do kompromisu, zaostrzonego
karą, ma znaczenie klauzuli »rato manente pacto*.
6 c. 2 x. XLIII, I i glossa ad v. sacramentum.
Ig Stanisław Wysocki
w dobrej wierze wyrządziło jednej stronie krzywdę, nawet i ciężką,
nie można go przecież zrywać l, ale wolno odwołać się — przed
upływem dni dziesięciu — do właściwego sędziego, ażeby wyrównał
wyrządzoną niesprawiedliwość. Za sędziego właściwego uważa się
tego, który miałby prawo spór rozstrzygać, gdyby strony nie wy-
brały rozjemców2. Od wyroku poprawiającego arbitrium wolno już
formalnie apelować do instancyi wyższej 3. Staranie się zaś to o po-
prawienie orzeczenia rozjemców nie jest właściwą apelacyą, bo ta
przypuszcza uprzedni wyrok sądowy.
Są przecież przyczyny, zwalniające od przyjęcia orzeczenia ar-
bitrów. I tak, jeżeli rozjemcy nie zachowali formy kompromisu,
przekraczając jego granice, wyrok ich jest z prawa samego nie-
ważny4.
Niemniej nieważne jest orzeczenie sądu polubownego, jeżeli
jest sprzeczne z prawem bożem, naturalnem czy kościelnem5. Od
przyjęcia wyroku rozjemców uwalnia także podstęp strony przeci-
wnej, n. p. przekupienie kompromisarzy albo wymuszenie, jako też
wyraźna ich stronniczość 6. Kiedy wyrok arbitrów notorycznie jest
niesłuszny, można go odrzucić, gdyż w takich razach na dobrej
podstawie wolno przypuszczać, że działali oni w złej wierze i pod-
stępnie. Z tejże przyczyny uwalnia od uznania laudum fakt, że przez
nie jedna strona doznała krzywdy nadzwyczaj wielkiej (laesio enor-
missima) 7.
W tych wszystkich wypadkach strona pokrzywdzona, kiedy
przeciwna nastaje na dopełnienie wyroku, odwołać się winna do
właściwego sędziego, żądając odeń czy to deklaracyi, że orzeczenie
rozjemców jest z istoty swej nieważne, czy też unieważnienia roz-
jemstwa z tytułu podstępu, przekupstwa i t. p. powodów.
Jeżeli obiedwie strony przyjęły już wyrok arbitrów, a nastę-
1 D. 1. 27 §. »stari« IV, 8 cum glossa ad v. «sive iniqua«.
* Confer Schmalzgrueber in h. t. n. 35—38. De Angelis str 424.
s Schmalzgrueber n. 39 in h. t.
* c. 6 x. XLIII, I.
s c. 2 x. h. t. zob. Fagnani in c. 2 b. t. n. 1—8. c. 11 x. h. t.
8 D. 1. 3!, IV 8. D. 1. 32 §. »Cum quidam« IV, 8. C. 1. 3, II 56. W tych
wypadkach strona pokrzywdzona może się zasłonić przed żądaniem przeciwnika
o wypełnienie układu przez t. zw. »exceptio doli«, i to nawet po upływie dni
dziesięciu, t. j. zawsze, ilekroć strona działająca podstępnie zażąda przeprowa-
dzenia laudum; por. Reiffenstuel in h. t. n. 98.
' Zob. Schmalzgrueber in h. t. 34 (4 i 5).
O sędziach polubownych w prawie kościelnem 17
pnie pokrzywdzona ucieka się do sędziego o pomoc i wykaże, że
laudum z samej swej istoty nieważne (n. p. z powodu symonii)1,
sędzia winien tylko stwierdzić autentycznie, że jest ono rzeczywiście
żadne; nie może zaś unieważniać przyjętego arbitrium, chociaż skar-
żący udowodni, że zachodziła jaka przyczyna, dopuszczająca jego
nieprzyjęcia i że doznał wskutek tego ciężkiej szkody. Rzecz inna,
jeżeli krzywda, wskutek wyroku polubownego doznana, jest nadzwy-
czaj wielka (enormissima), wtedy bowiem należy go znieść i unie-
ważnić2.
§. 3. Pośrednicy (arMtratores).
Na zakończenie słów parę dorzucić musimy o t. zw. arbitra-
torach, czyli pośrednikach. Pośrednikiem nazywamy tutaj człowieka
uczciwego i rozumnego, którego strony wybrały nie dla rozstrzy-
gnięcia jakiegoś sporu na sposób sądowy, ale jedynie w tym celu,
żeby bez zachowywania formy procesowej, po przyjacielsku rozwią-
zał jakąś wątpliwość, n. p. co do przeprowadzenia kontraktu, oce-
nienia wartości rzeczy jakiejś i t. d. Jeżeli nawet chodzi o zała-
twienie sporu, arbitrator wypowiada li tylko prywatnie, co uważa
w danej sprawie za słuszne i sprawiedliwe. To jego orzeczenie na-
zywa się arbitramentum. Ponieważ przy wyborze pośrednika chodzi
spierającym się o rozwikłanie jakiejś wątpliwości, stąd też, jeżeli
jego orzeczenie krzywdzi ciężko jedne stronę (co ta gotowa jest
udowodnić), a zatem wątpliwości nie rozwiązuje, można zawsze
w takich razach odwołać się o sprostowanie i naprawienie niesłu-
sznego zawyrokowania 3.
Na pośredników można obierać także osoby, którym prawa bronią
przyjmowania urzędu sędziów polubownych, skrępowanych formą
postępowania procesowego. A więc arbitratorami mogą być też ludzie
świeccy w rzeczach nawet ściśle duchownych (o ile się na nich
znają)4 i kobiety. Co więcej, można być arbitratorem we własnej
1 »Nullum est arbitrium continens peccatum per partes non remissibile*
(rubryka c. 2 x. h. t.).
2 Por. Lega op. cit. str. 60—61 n. 38 i uwagi.
8 D. 1. 76 §. »arbitrorum« 17, 2. c. 16 x. XXIV, II glossa ad v. »mandato«.
4 Tak siusznie z wielu innymi twierdzi Schmalzgrueber in h. t. n. 13 i 14.
Przeciwnie utrzymuje De Angelis op. cit. str. 414—415 n. 3.
Wysocki. ^
13 Stanisław Wysocki
sprawie, co zakazane sędziom właściwym i polubownym l. Pośrednik
może wywiązać się ze swego zadania także w kościele 2, i nie wiążą
go dni. w których odbywanie sądów wzbronione, jakkolwiek nie wy-
pada, ażeby bez słusznej przyczyny pośredniczył w takich właśnie
dniach3. Powód jasny, gdyż pośrednik nie wykonywuje żadnego aktu
sądowego, takie zaś tylko czynności zakazane w święta i w ko-
ściołach.
Tak w najogólniejszych zarysach przedstawia się instytut są-
dów polubownych, jak go określa prawo kościelne. Nie można za-
przeczyć, że ma on wielkie znaczenie, i powinien znaleść szerokie
zastosowanie w kuryach biskupich, tam zwłaszcza, gdzie z jakiego-
bądź powodu nie da się prowadzić sądów formalnych, a przepro-
wadzany rozumnie i ściśle, odda napewno nieocenione usługi dyecezyom.
1 C. 1. 3, 5, 11 ; zob. Reiffenstuel in h. t. n. 11 i Schmalzgrueber in h. t.
n. 4 (5).
» Schmalzgrueber in h. t. n. 27 (2).
* Ibid. n. 28.
BOLESŁAW SZCZODEY
Próba portretu
napisał
STANISŁAW ZAKRZEWSKI.
Zakrzewski.
Próbą tylko może pozostać wizerunek królewskiej postaci z od-
ległych wieków; pozostało po niej źródłowe wspomnienie zaledwie
kilku rysów i kilkudziesięciu wydarzeń. A i ten szczupły zasób wia-
domości przeważnie nie został spisany przez współczesnych świadków.
Trochę suchych i krótkich wzmianek w niemieckich rocznikach,
wśród których na pierwszy plan wybija się notatka Lamberta Hers-
feldzkiego. pośrednia wzmianka w Fundatio klasztoru brunwiler-
skiego; przedewszystkiem zaś list Grzegorza VII do Bolesława.
Główny i jedyny prawie zrąb tradycyi został spisany z górą
trzydzieści lat po wypadkach — przez pierwszego kronikarza Mar-
cina Galla; nieco faktów przydaje współczesny mu najdawniejszy
ruski latopis. Pobieżny rzut oka na opowiadanie Galla poucza, że
mamy do czynienia nie z systematyczną, choćby bardzo skróconą
opowieścią o przebiegu wydarzeń za panowania Bolesława, lecz
właśnie z charakterystyką króla. Kronika Galla jest więc dla
naszego tematu źródłem klasycznem, niewyzyskanem dotąd w tern
pojęciu systematycznie przez polską naukę.
Kronika Mistrza Wincentego, czyli poprostu biskupa Kadłubka —
to świadectwo znacznie późniejsze, najprawdopodobniej z początku
XIII w. Pogląd na króla został ujęty w obraz już pod silnym wpły-
wem kultu, jaki się utworzył z biegiem czasu dookoła osoby nieka-
nonizowanego jeszcze biskupa Stanisława. Fakty, zestawione przez
Galla, zostały przez niego w całości przejęte, nawet pochlebne sądy
o królu: cechuje Kadłubka tendeneya do przesady; w zakresie fa-
któw, wziętych z Galla, nie dadzą się zauważyć u Kadłubka szcze-
góły bezwzględnie zmyślone. Trzeba nawet przyznać, że Kadłubek
przekazał parę nowych i ciekawych faktów i przydał kilka rysów.
częściowo już przyjętych przez naukę, a częściowo oczekujących
opracowania.
1*
4 Stanisław Zakrzewski
Nie można, także pogardzać Żywotami św. Stanisława, ale
przedewszystkiem należy raz jeszcze zastanowić się nad Długoszem,
przynoszącym podania, których poprzednie nie zapisywały wieki,
a i poza Długoszem znajdzie się coś niecoś z XV a nawet XVI w.,
co zresztą w niniejszym szkicu przeważnie zostaje pominięte. Wi-
dzimy więc, że kształtowanie się piśmiennej tradycji o Bolesławie
trwało od XI aż do XVI w., a więc blisko przez sześć stuleci. Ileż
to wiadomości mogło zaginąć, ile uległo przemianie, a nawet wy-
paczeniu.
Czasy Bolesława pociągały i nie przestają pociągać badaczy.
Główną tego przyczyną jest dramat pomiędzy królem a biskupem,
ale niemniej ważną także brak źródeł, pozwalające na snucie w nie-
skończoność coraz to nowych kombinacyj, których głównem popar-
ciem fantazya.
Trudno także ustrzec się przed wrażeniem przy rozpatry-
waniu mnogości pomysłów i poświęconego na to czasu i wysiłku,
że czasy Bolesława są przecenione, właśnie przedewszystkiem dla
tej półtajemnicy, która je osłania. Odkrycie nowych źródeł odsłoni-
łoby zapewnie powszednie karty wieków średnich, ciekawe niewąt-
pliwie, jako wypływ i przyczyna pewnego łańcucha wydarzeń, ale
niemniej przeto, nie mogące oderwać się zupełnie od tego, co przed-
tem i potem działo się w Polsce, a także zagranicą.
Nie łudzimy się jednak, by zainteresowanie czasami Bolesława
przeminęło. Ze stanowiska metodycznego jest ono dość pożądane:
Na przykładzie literatury Bolesławowskiej można doskonale obser-
wować przemiany naszej metody i krytyki historycznej i, co naj-
bardziej pożądane, postęp duży środków badania.
Ale nietylko ten interes ściśle badawczy rzuca się w oczy.
Problematy czasów Bolesławowskich są zasadniczym składnikiem
nie tylko dalekiej przeszłości, ale i kultury polskiej w ogólności. Jako
takie zaciekawiają i pobudzają do twórczości nie tylko historyków,
ale i poetów, i pobudzać będą.
W ostatnich latach nauka może poszczycić się pięknemi zdo-
byczami w oświetlaniu mroków czasów Bolesławowskich. Na czele
stoi dzieło prof. Wojciechowskiego, t. j. »Szkice historyczne* z XI w.<,
których lwią część wypełnia badanie tradycyi Bolesława \ Bardzo
1 W »Szkicach< prof. Wojciechowskiego jest podana ogólna charaktery-
styka, ustalająca harmonijnie światła i cienie, a oparta na Gallu (str. 284-285).
Wnioski nasze, oparte na Gallu, są po części rozwinięciem tej charakterystyki.
Bolesław Szczodry 5
poważną i informacyjną jest praca dyrektora Krotoskiego, stano-
wiąca próbę ciągłego przedstawienia wydarzeń. Z badań tych wy-
nika niezbicie, że czasy Bolesława to nietylko sprawa z biskupem,
ale szereg bardzo ważnych wydarzeń. Z powodu tych dwóch dzieł
na szpaltach »Przeglądu powszechnego* rozwinęła się ciekawa po-
lemika, ogniskująca się w kwestyi pojmowania św. Stanisława z na-
der cennymi heurystycznymi przyczynkami. Różnice poglądów w lwiej
mierze sprowadzają się do odmiennego pojmowania stosunku, jaki
zachodzi pomiędzy kronikarzem Gallem, a jego następcą, Kadłubkiem.
Naszem zdaniem mowa być może o różnicy pomiędzy subjek-
tywnem stanowiskiem Kadłubka, a takiemże Galla, co najwyżej.
W grubszym i zasadniczym zarysie nawet i takiej różnicy nie wi-
dać. Co zaś do strony objektywnej można wyrazić twierdzenie, że
strona faktyczna Galla została cała przejęta przez Kadłubka z paru
pomniejszemi zmianami i szeregiem uzupełnień.
Na oświetlenie tych kwestyj nie może nie wywrzeć wpływu
próba wizerunku króla, tem bardziej, że stosunkowo obfity zapas
informacyj każe z góry trzymać się litery źródeł, i nie dając zbyt
dotkliwych luk, nie pozwala wypełniać ich wyłącznie hypotezą.
Zanim przejdziemy do postaci Bolesława, poznajmy z grubsza
warunki, wśród których żyje rodzina pierwszych Piastów. Luki ma-
teryału są olbrzymie, w każdym jednak wypadku próba skupienia
tych cech w jednym obrazie może służyć do zrozumienia oddziel-
nych rysów. Zdajemy zaś sobie w pełni sprawę, że zebranie cech
rodzinnych na przestrzeni stu lat samo dla siebie nie wiele znaczy
i niema absolutnej wagi. Otóż, pierwsze wrażenie, wynikające z roz-
glądu w Piastach, jest, że zużywają się szybko.
Ogrom zadań, streszczający się w męczącej walce o byt,
o utrzymanie się przy władzy i stanowisku, wyczerpuje szybko siły
potomków Chrobrego. Trzej, względnie czterej, kolejno po nim pa-
nujący, odchodzą w przeszłość w sile wieku, lub młodzieńcami.
Mieszek II zaledwie przekracza czterdziestkę l, to samo i syn 2 i wnuk,
1 Według ^Genealogii Piastów« liczyłby, umierając, lat 44. Data urodzin
prawdopodobnie r. 990.
2 Data urodzin Kazimierza jest zupełnie pewną; ur. się w r. 1016, umarł
w 1058 (Szczegóły w >Genealogii«).
6 Stanisław Zakrzewski
t. j. Szczodry, żył lat najwyżej czterdzieści l. » Zapomniany* Bole-
sław 2 żył lat dwadzieścia kilka. Herman wprawdzie żyje dłużej,
dociąga sześćdziesiątki, ale przez szereg lat był niedołężny. Piastowie
XII w. żyją dłużej, ale z wyjątkiem Mieszka Starego i potomków
Władysława II nie przekraczają lat sześćdziesięciu. Tu i ówdzie zda-
rzają się wyjątki, nie mogą one jednak zmienić ogólnego obrazu.
Podobnie rzecz się ma z większością potomków Karola Wielkiego,
a zwłaszcza Ottona I. Warunki życia były twarde, w znaczeniu na-
wet czysto technicznem, cóż dopiero nerwowem! Lada rycerz mógł
sobie pozwolić na dłuższy wypoczynek, książę nie mógł. Z za węgła
prawie czyhał wróg, rywal; lada chwila groziło wygnanie, oślepienie
lub śmierć.
Ale nawet wre względnie spokojnych warunkach, gdy książę
trzymał się na stanowisku, wyczerpywał się szybko: zawiązki pań-
stwa jeszcze bardzo słabe, elementy ich spojone bardzo mechani-
cznie, i zakres środków władzy bardzo prosty i pierwotny, więcej
fizyczny niż moralny; obracamy się w czasach rzekomo ślepego po-
słuszeństwa wobec władzy książęcej, tego posłuszeństwa, tyle chwa-
lonego przez historyków, patrzących na X — XI w. wyłącznie przez
pryzmat późniejszych czasów, a nie zdających sobie sprawy z tego,
że krok tvlko jeden był od ślepego posłuszeństwa — do
buntu. Mamy do czynienia z posłuszeństwem poddanych prawie
zwierzęcein, z ludźmi, którzy się prawie nie ośmielają szeptać w obe-
cności książąt, ale równocześnie gotowi są rzucić się na nich każdej
chwili, zamordować jawnie czy podstępnie. W takich warunkach
posłuszeństwo osiągnąć można było tylko niesłychanem napięciem
woli, ciągłem natężaniem siły rozkazu. Nic więc dziwnego, że psyche
tych rozkazodawców nie dała się utrzymać w spokojnej i wyrozu-
miałej na przekroczenia równowadze. To ciągłe napięcie nerwTów,
w razie najmniejszych uchybień, nieposłuszeństwa, lub nawet bła-
hych podejrzeń, przechodziło w gniew. Tomy całe można spisać
1 Data urodzin Bolesława da się jedynie wykombinować. Prof. Balzer
przyjmuje przekaz Rocznika Małopolskiego i Krasińskich i ustala ją na r. 1039,
datę zaś zgonu na r. 1081. Powyższe oznaczenie dnia urodzin Bolesława Szczo-
drego wzbudza pewne wątpliwości, głównie ze względu na daty, zawarte w Po-
czątkowym ruskim latopisie, choć te nie są zupełnie pewne. Prawdopodobniejszem
wydaje się nam. że data urodzin jest późniejszą i przypada na rok 1041 lub 1042.
Prof. Wojciechowski ustala ją na r. 1044 (Szkice histor. str. 158. nota 1).
1 Balzer, Genealogia Piastów.
Bolesław Szczodry 7
o przejawach gniewu, gniewu władców, przechodzącego miarę dzi-
siejszych wyobrażeń.
Stan duchowy królów i książąt był zatem nieustanną gorączką
czynu i życia, niszczącą organizm i duszę tych ludzi. Nie można
bowiem dostać się za darmo na wyżyny drabiny społecznej, nie-
dostępne dla świata rycerzy i poddanych. Budowniczowie państwa
polskiego okupywali wiekopomne dzieło podatkiem własnej krwi
i własnego jestestwa. Inaczej zresztą nic wielkiego nie daje się prze-
prowadzić w dziejach.
Stąd już wynika, że miara tych ludzi nie może być, i rzeczy-
wiście nie była ani codzienna, ani powszednia. Stanowili oni typ
społeczny odrębny, w przeciwstawieniu do reszty społeczeństwa; na-
tomiast w jednostkach tego typu pewne cechy dość często się po-
jawiają. Władca zatem w okresie formacyi państwa polskiego ma
odrębną fizyonomię psychiczną. Ujemne nawet cechy, w znaczeniu
czy osobistem, czy potocznem, mogą być ze stanowiska budowanej
potęgi pożyteczne, a nawet konieczne. Często bardzo okrutnicy, lu-
dzie siejący postrach — mieli długie lata panowania i spokojnie
umierali. Z drugiej strony, władca w działaniu publicznem mógł
być bezwzględny i surowy, jako człowiek w życiu domowem mógł
być nawet łagodny. Pod tym ostatnim względem nie znamy prawie
zupełnie naszych pierwotnych Piastów.
Jednego zatem zawsze musimy wystrzegać się błędu. Jeśli
przypadkowo, dzięki dochowanym źródłom, poznajemy kogoś do-
kładniej, nie wolno nam bez krytyki kłaść wszystkich poznanych
rysów na karb danej indywidualności. Bolesław Szczodry, jako czło-
wiek, jest znany ze źródeł, których nie mają w tej obfitości da-
wniejsi polscy monarchowie, pomimo to nie jest on tylko indywi-
duum, ale jest i typem długiego szeregu ludzi, dla których może
najodpowiedniejszą nazwą byłyby króle-duchy, według słów poety
Najwyżej stoją książęta, o których typie jesteśmy najmniej
poinformowani: Mieszek I i Chrobry. Cechę rysów tego ostatniego
zwłaszcza stanowi pełnia sił życiowych i talentu prawie w każdym
kierunku, oparte na silnej, bezwzględnej woli i równowadze ducha.
Namiętności umieją, a zwłaszcza znowu Chrobry, trzymać na wodzy,
nienawiść głęboko ukryć. Dytmar merseburski znakomicie ujął ten
zasadniczy rys talentu Chrobrego, gdy napisał, że dla Niemców
przyjaźń z władcami polskiemi więcej przynosi złego, niż otwarta
walka. Był to więc prawdziwy talent polityczny. Skąpe wiadomości
8 Stanisław Zakrzewski
o Kazimierzu każą przypuszczać, że i jemu nie zbywało na wytra-
wności, choć warunki działania były cięższe, ale rezultat pracy
ogromny. Łatwiej bowiem w pomyślnych okolicznościach coś z wiel-
kim rozmachem postawić, niż w trudnych warunkach to samo wy-
rwać z toni i ocalić na przyszłość. Do ich rzędu można zaliczyć
Krzywoustego. Wielkie były charaktery i talenty niektórych księżen
polskich z tego okresu. Na pochwały kronikarzy zasługują Dą-
brówka1, Emnilda. Pracom restauracyjnym Kazimierza niewątpliwie
wiele pomogła matka, Rycheza, o której mówimy jeszcze niżej.
Moglibyśmy powiedzieć, że Piastowie w porównaniu z wieloma
innemi dynastycznemi rodzinami — byli na ogół dzielni i pełni energii.
Mieszek I i Bolesław Chrobry, Mieszek II i Bolesław Śmiały, byli
fizycznie zupełnie zdrowymi. Mieszek I w późniejszym wieku żeni
się po raz drugi, i z tego małżeństwa, nie mówiąc o córkach, zo-
stawia trzech synów. Energia fizyczna Chrobrego mogła przejść
w przysłowie. Obydwaj książęta obdarzeni byli wielką przenikliwo-
ścią, sprytem i przebiegłością.
O Chrobrym wiemy nadto, że był niezmiernie wylanym dla
rycerstwa i prawdziwie szczodrym, będąc, nie tylko zresztą pod tym
względem, bardzo podobnym do Włodzimierza Wielkiego. Chrobry,
to jedyny wśród całego szeregu pierwotnych Piastów, znany jako
człowiek zmysłowy. Dytmar nie pozostawia na tym punkcie żadnej
wątpliwości. O innych tego nie wiemy; możemy tylko mieć pewne
wątpliwości co do Mieszka II, ale odnośne fakty można także ina-
czej wytłómaczyć.
Z natury rzeczy wszyscy książęta byli usposobienia wojowni-
czego, ale są różnice; jedni byli z urodzenia rycerzami, stworzonymi
do wojaczki, takimi byli i Mieszek i Chrobry, ale już nie Mieszek II:
ten był wprawdzie dzielnym rycerzem, nie był jednak naturą agre-
sywną — i jego wojowanie jest przeważnie wywołane zewnętrzną
koniecznością 2; podobnym do ojca był prawdopodobnie Kazimierz
Odnowiciel, a rys ten odradza się we Władysławie Hermanie i pó-
źniej we Władysławie II. Łączy się bezpośrednio z rysem dzielności
rycerskiej kwestya zdolności do ruchów, ćwiczeń i pracy fizycznej
1 Świadectwo Dytmara o Odzie, drugiej żonie Mieszka, jest pochlebne, ale
odnosi się tylko do zasług koło rozszerzania chrześcijaństwa.
1 Idę za charakterystyką Wincentego, która dość przystaje do przebiegu wy-
darzeń za panowania Mieszka
Bolesław Szczodry 9
w ogóle. Gdybyśmy chcieli korzystać z wnioskowania wstecznego
i użyć stosunkowo bogatego materyału o Bolesławie Krzywoustym,
mógłby wypaść obraz dość żywy. Nie uczynimy tego, gdyż łatwo
bardzo o błędy. Należy się przeto zadowolnić stwierdzeniem faktu,
że mamy dwa typy książąt, jeden z góry przeznaczonych do pano-
wania, a więc rozwijanych przedewszystkiem fizycznie; drugi bar-
dziej książkowy, książąt, niemających widoków na tron i przezna-
czonych do stanu duchownego: takim był Kazimierz Odnowiciel,
Zbigniew, typ zupełnie nierycerski. Mieszek II przedstawia typ
pośredni.
Z drugiej jednak strony należy zauważyć, że książęta, nieprze-
znaczeni do panowania, pod wielu względami przewyższają swych
szczęśliwszych krewnych. Nie będąc zbyt troskliwie chowani, nie
będąc zanadto odcięci od świata — stanowią często typy dzielniejsze
i zdrowsze zarówno fizycznie, jak psychicznie.
O dwóch jeszcze szczegółach, uwierzytelnionych przez źródła,
należy wspomnieć. Z hojnością Chrobrego łączy się wystawność
dworu; jest ona wprawdzie w tradycyi ubraną w ramy czysto le-
gendarne, ale jest. Jest to duży zbytek, pierwotny, barbarzyński. Za-
znaczyć przytem irzeba, że w gwarnem i hucznem życiu Chrobrego
kobieta odgrywała dużą rolę, czysto towarzyską; do uczt zasiadano
wspólnie *.
Obok wojaczki, polowania, uczta wypełnia znaczną część
życia tych ludzi. Rozumie się, że trunek odgrywał podczas uczt
główną rolę, a więcej niż prawdopodobne, że go sobie nie żałowano.
Wiele wypadków i szczegółów średniowiecznej dworskiej polityki
staje się jasnymi, gdy unaocznimy sobie, że dzieją się one podczas
rozgwaru uczty, wśród ludzi, choć siedzących na ławie, lecz zmo-
rzonych trunkiem, a po uczcie śpiących zapamiętale, jak kamień.
Ileż to nieobliczonych i niezrozumiałych na pierwszy rzut oka wy-
darzeń, nieskoordynowanych czynów, zwłaszcza w zakresie stosun-
ków osobistych, z tej przyczyny mogło wypłynąć i wypływało2.
1 Galii Chronicon in us. sehol. Liber I, capita 12 i 13.
! Mieszek, syn Szczodrego, został otruty podczas uczty. Galii Chr. caput
29, p. 38: »quosdam vero, qui cum eo biberunt, vix mortis periculum eva-
sisse. W podobnych okolicznościach umarł Kazimierz Sprawiedliwy (Mon. Pol.
Hist. II, p. 424, podczas uczty: ...permodico hausto poculo, humi prolabitur et
exspirat; morbo, incertum est, exstinctus an veneno.
1Q Stanisław Zakrzewski
Te polityczne cechy krzyżują się jednak z całym szeregiem
innych osobistych rysów, które, zależnie od okoliczności, czasem mo-
gły bvć dodatnimi, przeważnie jednak były ujemne.
Zapalczywość, gwałtowność usposobienia cechują znakomitą
większość pierwszych Piastów. N. p. siostra Mieszka I. Adelajda, » Pię-
kna księźna«, wydana za Gejzę I. słynęła z temperamentu nacecho-
wanego dzikością. Lubi zaglądać do czaszy ponad miarę, a w porywie
gniewu, z konia porwie się, by uśmiercić rycerza 1. Zmienne losy jej
siostrzenicy, dumnej Sygrydy, żony kolejno trzech mężów, trzech
króli, tworzą doskonałe pendant do życia jej rycerskiej ciotki. Oby-
dwie wykraczały daleko poza miarę nawet ówczesnych stosunków.
Nawet książęta wielkiego umysłu i talentu, osiągający ze
względną łatwością polityczne cele, bywali, a nawet musieli być
okrutni, zarówno dla swoich, jak obcych.
Okrucieństwa znaczyły tryumfalną drogę życia Chrobrego, gdy
ślepił bez litości najbliższych krewnych 2, z pogwałceniem praw
gościnności, a nawet prawa nietykalności, pod którego gwarancyą
odbywały się zjazdy książęce. Bezlitośnie ten sam Chrobry obchodzi
się z córką Włodzimierza Wielkiego, prawdopodobnie z zemsty za
los córki własnej, więzionej przez Jarosława Mądrego 3. Czujnym
niezwykle musiał być sam Chrobry, by ujść tysiąca zasadzek, które
nań zastawiali wrogowie, nawet sam Henryk II *, i nic dziwnego, że
0 Władysławie II cf. Latopis hypacki. wyd. petersburskie z r. 1871, pod
r. 1143.
1 Thietmari Chronicon. in usum schol. Ed. II. Te gwałtowne rysy były
w niewątpliwej zgodzie z pochwałą, jaką ją darzy kronika węgiersko polska
(Mon. Pol. Hist. 1 p. 498—499).
1 Jednym z pierwszych czynów Chrobrego było według Dytmara ośle-
pienie Przybywoja i Odylena, których kronikarz nazywa >familiares< Bole-
sława. Prof. Balzer nie jest skłonnym uważać ich za Piastów, z czem jednak
trudno się zgodzić. Sam Czcigodny Autor przytacza przykład, że Dytmar w in-
nym, jednym wprawdzie określonym wypadku używa tego wyrazu w zna-
czeniu krewny.
Imię zaś Odylen, niewątpliwie chrześcijańskie, małą daje szansę przypu-
szczenia, by można je uważać za osobę nieksiążęcą.
Drugi przykład oślepienia stanowi wypadek z Bolesławem III czeskim.
5 Faktem jest bowiem, że Bolesław żądał przedtem od Jarosława wy-
dania mu własnej córki, zamężnej za Świętopełkiem, ale bezskutecznie.
* Mówimy o zjeździe w Merseburgu w r. 1002. Prawda, że Dytmar stara
się usprawiedliwić Henryka II z takiego zarzutu.
Bolesław Szczodry 11
ta czujność oparła się na przebiegłości i chytrości, zdumiewającej
nawet saskich prałatów, mających także nienajgorszą szkolę.
Okrutnym był Krzywousty, gdy oślepić kazał przyrodniego
brata. Ten sani Krzywousty nie waha się buntować przeciw rodzo-
nemu ojcu i nagradza zdradzieckie postępowanie Piotra Własta, nie-
wahającego się nadużyć prawa gościnności obcego księcia, czyn.
którego mu kościół nie wybaczył l.
Z umysłu nie przytaczamy szczegółów postępowania wobec
poddanych, rysy obyczajowe najlepiej bowiem śledzić na wzajem-
nych stosunkach członków rodziny książęcej, która przecie znajdo-
wała się pod najsilniejszem, łagodzącem promieniowaniem nauki ko-
ścielnej.
Tamte rysy tyczyły się książąt, wyjątkowo silnych, jako jednostki,
książąt, którym z reguły prawie towarzyszy powodzenie. Cóż mówić
o tych książętach, których stanowisko stawało się trudnem i śli-
skiem: tylko morzem krwi i pożóg, wzbudzaniem bezgranicznego
strachu mogli się utrzymać przy władzy — stąd już krok do tyra-
nii. A gdy i to zawodziło, sytuacya stawała się trudną — wtedy
wyglądała rozpacz i zwątpienie, prowadzące razem do szaleństwa-
Przedstawicielem tych książąt jest przyrodni dziad Bolesława, Bez-
prym, koronę ojca odsyłający Niemcom 2. Tyranem okrutnym był
stryj naszego Bolesława, ów zapomniany przez źródła Bolesław, ura-
towany dla historyi przez kronikę Wielkopolską 3.
Ale popatrzmy się na chwilę na rodzonego dziadka Bolesława,
na Mieszka II. Miarą obyczaju nie dorasta do Chrobrego, a gwał-
towne przejścia, z żoną ciężko zawisły nad jego całą karyerą. Ten
ukochany syn Chrobrego, chwalony za wiedzę i pobożność przez
dalekie niemieckie księżniczki — w źródłach niemieckich wyrasta
na straszliwego boga wojny i. I on umie pozbywać się niedogodnych
1 Bartoszewicz w swej Historyi daje najpełniejszą w naszej literaturze
próbę portretu Krzywoustego; zdaniem naszem za surową.
* Mon. Pol. Hist. II. sub a 1032: Hoc anno Bezpriem ob immanissimam
tirannidis suae sevitiam a suis, et etiam non sine fratrum snorum mach;natione,
interfectus est.
s Mon. Pol. Hist. II. p. 484. Boleslaus autem propter saevitiam et imma-
nitatem scelerum vitam małe terminavit. Kętrzyński Stanisław w rozprawie
o Kazimierzu Odnowicielu odrzuca fakt egzystencyi tego Bolesława, twierdząc,
że powyższa charakterystyka jest wziętą ze słów Annales Hildesheimenses o Bez-
prymie. W zdaniu naszem idziemy za wywodami prof. Balzera w Genealogii.
4 Według Annales Hiluesheimenses.
12 Stanisław Zakrzewski
braci 1. A gdy niepowodzenia doprowadzają go do rozpaczy, dzielny,
mądry zresztą książę przedwcześnie kończy.
W tej gorącej zatem krwi, którą Bolesław odziedziczył po
przodkach po mieczu, tkwił niejeden rys. który musiał przechodzić
na potomków; mógł, rozumie się, występować słabiej, ale mógł także
być zabarwiony silniej. W warunkach normalnych był często miar-
kowany innymi wpływami, n. p. porywczość Chrobrego i jego skłon-
ność do natychmiastowego karania winnych pod wpływem pier-
wszego wrażenia była łagodzoną przez dobroć i słodycz jego żony
Emnildy; w warunkach jednak podatnych podkreślony rys rozwijał
się, potęgował i mógł ulegać zwyrodnieniu.
Na urabianie się typu fizycznego i psychicznego Piastów
w ciągu pierwszych ośmdziesięciu lat naszej historyi wpłynęły nie-
wątpliwie dwa fakty odrębnej kategoryi. Znani przodkowie Bole-
sława żenili się mianowicie dwa razy z osobami od siebie starszemi.
Fakt ten tyczy przede wszystkiem Mieszka I. Zona jego, czeska Dą-
brówka, wediug zupełnie w tym wypadku wiarygodnej tradycyi Kos-
masa. w chwili zamążpójścia byja już w wieku podeszłym. Histo-
rycy nasi nie są skłonni przyjmować tego przekazu czeskiego kroni-
karza; gdy jednak przekaz ten jest poparty pośrednio przez inne
wiadomości o rodzeństwie Bolesława Chrobrego, przyjąć go trzeba -.
Małżeństwo Mieszka z Rychezą pod tym względem było zu-
pełnie normalne 3, nie można jednak tego samego powiedzieć o ro-
1 Vide powyższy cytat o Bezprymie.
= Fontes Rerum Bohemicarurn, II. p. 40: Obiit Dubrauca, quae quia nimis
improba fuit, iam mulier provectae aetatis. cum nupsisset Poloniensi duci, peplum
capitis sui deposuit. et puellarum coronam sibi imposuit: quod erat magna de-
mentia mulieris.
Z opowiadania Kosmasa wynika, że Dąbrówka już przedtem była zamę-
żną, że za Mieszka wyszła w wieku późnym. Prawda, że charakterystyka Dy-
tmara jest korzystną dla Dąbrówki, daje się jednak zupełnie pogodzić z rysami,
przekazanymi przez Kosmasa. Dytmar bowiem nazywa ją rzeczywiście dobrą
i podnosi starania i przykrości, jakie musiała znosić, by męża skłonić do przy-
jęcia chrześcijaństwa.
8 Według »Genealogii Piastów* Rycheza prawdopodobnie była najstarszą
córką swych rodziców. Przypuszczalna data urodzin Rychezy, podana w Genea-
logii za historykiem niemieckim z XVII w., r. 989, jest stanowczo za wczesną.
Druga córka Ottona II i Teofano, Zofia, urodziła się prawdopodobnie w r. 978,
a Matylda, żona Ezzona, matka Rychezy, była przypuszczalnie od Zofii młodszą.
W każdym razie data urodzin Rychezy musi być o dobrych kilka lat posuniętą
naprzód. Cf. Uhlirz: Jahrbiicher d. deutschen Reiches unter Otto II u. Otto III,
Bolesław Szczodry 13
dzicach Bolesława Szczodrego. Wprawdzie nie znamy ich bliżej pod
względem fizycznym. O Dobrogniewie można tylko z dużem praw-
dopodobieństwem przypuszczać, że była zupełnie zdrową: miała dość
liczne potomstwo i żyła długo, umarła bowiem dopiero w r. 1087.
Od Kazimierza była przecież starszą. Małżeństwo było zawarte
z rachuby politycznej, w ciężkiej chwili, w jakiej znajdowała się
ówczesna Polska. Tem tylko można wytłómaczyć, że Kazimierz, uro-
dzony w r. 1016, zdecydował się na ożenek z córką Włodzimierza
Wielkiego, zmarłego jeszcze w r. 1015. Nie wiemy jednak dokła-
dnie, jak znaczną była ta różnica. Dytmar, mówiąc o uprowadzeniu
do Polski dziewięciu córek Włodzimierza w r. 1018, milczy o ich
wieku. Ponieważ matka Dobrogniewy, Anna, urodziła się w r. 963,
umarła już w r. 1011, przeto Dobrogniewa prawdopodobnie była
starszą od Kazimierza conaj mniej kilka lat, koło dziesięciu mniej
więcej. Takie małżeństwa, czysto polityczne, były zawierane i pó-
źniej. Judyta, siostra Henryka IV, wychodząc za mąż za Władysława
Hermana, znajdowała się w pełni lat czterdziestu l.
Zastanówmy się nad dziadkami Szczodrego. Jest między Mieszkiem
II a wnukiem niejedna analogia. Dzielność rycerska wyraźnie zaświad-
czona zarówno przez współczesne źródła niemieckie, jak przez
Galla, a nadto honorowe i rycerskie usposobienie, połączone ze zdol-
nością do przyjaźni. Duże zasługi około podniesienia kościoła, na tle
dość wysokiej kultury umysłowej, obcej czy Mieszkowi I, czy Chro-
bremu. Skronie tego monarchy wieńczy korona królewska, a u jego
boku wnuczka Ottona II. Wszystko to razem zapewnia Mieszkowi
wysokie stanowisko w hierarchii Piastów. Od tego krok tylko do
katastrofy, wywołanej nie tyle przez groźne niebezpieczeństwa ze
strony Niemiec, ile przez kryzys nieznany, jaki przeszedł sam Mie-
szek: nieumiejętność opanowania stosunków rodzinnych, zatargi
z żoną, okropny wypadek, jakiemu z zemsty uległ w Czechach.
Przepaść, dzieląca pierwsze lata od późniejszych doświadczeń, wstrzą-
snęła całym organizmem Mieszka.
I, str. 111—112, uwaga 21, a także Hirsch : Heinrich II, I Band Exkurs IV.
Pfalzgraf Ezzo, str. 446, n. 2.
1 Ibidem: data urodzin r. 1047, zaślubin 1088. Z małżeństwa tego były
trzy córki według kroniki Galla.
14 Stanisław Zakrzewski
Jak matka Mieszka Emnilda, była dobrym duchem Chrobrego,
tak Rycheza na życie męża wywarła wpływ może jeszcze silniejszy,
ale fatalny. Wpływ ten wart jest osobnej wzmianki, tern bardziej, że
chodzi o osoby i wydarzenia przeważnie obce, mało znane w pol-
skiej historiografii.
Z miłości małżeństwo to nie było zawarte. Przyjście jego do
skutku było następstwem pokoju w Merseburgu w r. 1013, a Hen-
ryk II sam był dziewosłębem. Wzmianki źródłowe są nieco mętne,
ale wolno przypuszczać, że ze strony Henryka był pewien nacisk l.
Nie dla tego nacisk ten był potrzebny, by małżeństwo córki z Mie-
szkiem rodzice uważali za mezalians; przecież dumny Dytmar nie
wahał się podnieść, mimo nienawiści do Chrobrego, że jego czwarta
żona, Oda, nie warta była tak wielkiej karyery 2. Rodzice wydawali
Rychezę niechętnie, o Słowianach kursowały nad Renem wiadomości
takie, jak o Węgrach, lub później o Tatarach. — a i wzgląd na
odległość miał pewne znaczenie.
O samej Rychezie polskie podania są sprzeczne — tak, że
trudno o jej jednolity portret. Chwali ją nasz najstarszy kronikarz8,
ale już Wincenty wyczytał w jakiemś nieznanem źródle wersyę, we-
dług której miała być gwałtownego usposobienia 4. Atmosfera pa-
nująca na dworze męża, fakt, że Mieszek przed małżeństwem z nią
miał już inny stosunek, czy żonę, którą mu dla Rychezy kazano opuścić,
a której Mieszko zachował wierną pamięć, rozwinęły w Rychezie
surowe usposobienie i bezwzględność w stosunku do męża, bezwzglę-
dność, która doszła do nienawiści.
Obok tych cech należy postawić duszę. Była ona zarozumiała
ze względu na wysokie pochodzenie, jak na stanowisko. Do tytułu
królowej przywiązywała wagę, do końca życia stale go używając.
1 Pertz SS. XIV, p. 132. c. 12 Fundatio monasterii Brunwilarensis: »Nam
eodem tempore Poliniorum rex nomine Misecho. etc... per prefati regna-
toris interventum, filiae eius... Richezae petit consortium.
2 Thietmari Chr. in us. schol. ed. II, VII c. 1.... admodum digna tanto
foedere.
' Galii Chr. in us. schol. Lib. I, c. 18. Quae... pro modo femineo regnum
honorifice gubernaret, traditores eam de regno propter invidiam eiecerunt...
4 Wincenty, Mon. Pol. Hist. II, p. 283: Quae quia aequo violentior visa
est, immo quia patriae indigentibus, ąuamlibet primis, ąuoslibet inąuilinos et
suorum lixas Teutonum praeponere coepit, a civibus profligata in exsilio
consenuit.
Bolesław Szczodry 15
Nie można wątpić, że duma jej przeszła w spadku na syna, pozwa-
lając późniejszym Piastom ze stanowiska towarzyskiego patrzeć co-
najmniej z poczuciem równości na monarchów zachodnio-europejskich.
Rycheza żyła długo i przepędziła resztę życia po śmierci męża
i wygnaniu z kraju — w Niemczech. Była bardzo przy wiązaną do
swej rodziny, wśród której miała ukochanego brata Ottona. Gdy
ten umarł w r. 1047, Rycheza odsunęła się od świata i pozostałe
lata przepędziła na dewocyi.
Ta jej bezwzględność i gwałtowność usposobienia w każdym
razie zasługują na baczną uwagę. Prócz warunków życiowych rysy
te znajdują uzasadnienie w atmosferze rodziny, z której Rycheza
wyszła.
Znana to i świetna rodzina t. zw. Ezzonidów. Rycheza była
rodzoną siostrzenicą Ottona III, córką niezmiernie stanowczej Ma-
tyldy, a więc wnuczką Ottona II. Matylda była w swoim czasie
pierwszą partyą w Europie zachodniej; umiała jednak kochać silnie
i namiętnie, gdy nie zawahała się popełnić grubego mezaliansu, wycho-
dząc za trzeciorzędnego grafa z Lotaryngii, Ezzona, inaczej zwanego
Ehrenfried. Ezzo miał brata imieniem Ezzelina — obydwaj są wła-
śnie założycielami rodu Ezzonidów, przetrwałego po mieczu tylko do
trzeciej generacyi. W Matyldzie, niewątpliwie tak samo, jak w jej
bracie Ottonie III, grały rozmaite niezestrojone kierunki i prądy
Może się nie omylimy, twierdząc, że na obojgu ciążyło dziedzictwo
rodziców różnych ras i kultur: czystej krwi germańsko- anglosaskiej
Ottona II i greckiej Teofano. Małżeństwo Matyldy z Ezzonem było
bardzo szczęśliwe, pobłogosławione dziewięciorgiem potomstwa.
Sióstr było sześć, z których najstarszą nasza właśnie Rycheza.
Nie śmiemy przesądzać; wydaje nam się jednak, iż fakt, że wszyst-
kie pięć sióstr Rychezy wstąpiły do klasztoru, nie był przypadko-
wym, i nie wypłynął jedynie z wyrachowania, by braciom przyspo-
rzyć majątku i samym znaleść sowite uposażenie. Wnuczki Ottona II
mogły łatwo znaleść mężów. Przypuszczamy zatem, że w pewnej
mierze należy liczyć śię z inną ewentualnością, a mianowicie, że
w większości wypadków zachodziła niezdolność do zamążpójścia.
Braci Rycheza miała trzech czy czterech, a to Hermana, arcy-
biskupa Kolonii, Ludolfa i Ottona, zmarłego bezpotomnie w r. 1049.
Ludolf umarł bardzo młodo, w r. 1031 l i zostawił dwóch synów —
1 Fundatio mnrii Brunvilarensis (Pertz, Scriptores XIV p. 129) nazywa go:
\Q Stanisław Zakrzewski
Henryka zmarłego przedwcześnie i Konrada księcia Bawaryi. Ten
zatem Konrad był siostrzeńcem babki Bolesława. Konrad miał życie
burzliwe; bezwzględny wobec poddanych, zbuntował się przeciw Hen-
rykowi III. Kilka ostatnich lat życia spędził na najazdach na Niemcy
do spółki z Węgrami i skończył w tajemniczych okolicznościach
nagłą śmiercią, czy to wskutek trucizny, czy zarazy. Ostatni to po-
tomek po mieczu Ezzona, z charakteru zewnętrznie przypomina nieco
naszego Bolesława.
Galerya krewnych Rychezy jest jednak bogatsza. Konrad bo-
wiem bawarski nie był odosobnionym.
Jeśli pokolenie Ezzona w tak krótkim czasie zupełnie wymiera,
to w znacznej mierze fakt ten należy przypisać nie przypadkowym
okolicznościom, lecz słabości rodu — czego barwny przykład sta-
nowią synowie stryja Rychezy, młodszego brata Ezzona, Henryk
i Konrad.
Henryk odziedziczył po krewnych wysokie dostojeństwo Ezzona,
palatynat lotaryński; w r. 1045, gdy Henryk III był złożony ciężką
chorobą, była o nim mowa, jako o kandydacie do korony. Gdy umarł
Herman Ezzonida, arcybiskup koloński, Henryk został opiekunem
Rychezy \ rozpoczęły się ciągłe niesnaski, wynikające ze wzajemnych
pretensyj majątkowych pomiędzy Henrykiem a następcą Hermana,
Annonem. Henryk nie znał umiarkowania i srodze dawał się we
znaki arcybiskupowi. Równowagi jednak w tym człowieku nie było.
Niespodziewanie obudziła się w nim gwałtowna skrucha z powodu
szeregu popełnionych występków. Żonaty był z piękną Matyldą,
córką księcia Lotaryngii, i miał dzieci. Mimo tego. pod wpływem
szybkiego postanowienia, gdy arcybiskup obłożył go klątwą, Henryk
upokorzył się tak dalece, że nie tylko hojnie wynagrodził kościół ko-
loński za wyrządzone mu krzywdy, ale pod wpływem skruchy...
opuścił rodzinę i wstąpił do klasztoru, składając nawet śluby
zakonne.
Krok ten Henryka był jednak czysto odruchowym, i takim sa-
mym szybkim odruchem było niespodziewane opuszczenie klasztoru,
złamanie złożonych ślubów, powrót do żony i do zajmowanego
Ludolphus autem maior natu, quod erat animo acerrimus et corpore robustis-
simus militarique prorsus virtuti aptissimus....
1 Fundatio mnrii Brunvilarensis SS. XIV. p. 138 i 140: Quod sentiens
Richeza regina — per manum mundiburdis sui Henrici comitis palatini . . .
dedit traditione (w r. 1056).
Bolesław Szczodry 17
przedtem stanowiska. Legenda klasztorna powiada, że stało się to
na tie zmysłowego pociągu. Z powrotem Henryka rozpoczęły się
znowu wojny z arcybiskupem. Kolonia i Hanno byli w niebezpie-
czeństwie. Zwłaszcza jedna grożąca wyprawa była na dużą skalę
przez Henryka przygotowaną. Kolonia cała była na murach: ocze-
kiwano napadu.
W niedaleko położonym zamku palatyna Henryk w pełnem uzbro-
jeniu żegnał się z żoną, a orszak zbrojnych czekał nań na zamko-
wym dziedzińcu... Palatyn podczas pożegnania dobył topora i znie-
nacka odciął żonie głowę, poczem wybuchnął śmiechem, zeszedł do
oczekującego go rycerstwa i tu śmiejąc się i klaszcząc w ręce, opowie-
dział o spełnionym fakcie. Dopiero po dłuższej chwili ludzie się zo-
ryentowali, że mają do czynienia z szaleńcem. Teraz go zamknięto
w klasztorze i tam skończył, żyjąc jeszcze dość długo, człowiek,
który o mało co nie został cesarzem *. A więc obłąkanym był Hen-
ryk, a zarodki obłąkania przejawiały się oddawna. rozumie się, nie-
zrozumiałe i należycie nieoceniane.
Jak mało je rozumiano, możnaby przytoczyć przykłady z historyi
rodu Karolingów, gdzie objawy epilepsyi lub szaleństwa brano za opęta-
nie przez złego ducha, a dotkniętych niemi często zamykano w klasztorze.
Rodzony brat tegoż Henryka został księciem Karyntyi w pier-
wszych latach Henryka IV. Był to jednak człowiek nieudolny, który
nie umiał opanować własnego księstwa. Skończył podobnie jak brat,
w szaleństwie, bezpotomnie 2.
Kiedy w r. 1063 umierała dumna Rycheza, z całego świetnego
rodu Ezzonidów, spadkobierców rodzinnych tradycyj Ottona II i III,
żyły tylko jej własne wnuki, Kazimierzowicze; zresztą ród wygasł
1 Meyer v. Knonau, Jahrbucher d. deutschen Reiches unter Heinrich IV
u. Heinrich V. I, str. 163-164 i 199—200.
Szczegółowy opis wypadku, wzmiankowanego także i przez inne źródła,
daje »Vita Annonis* (Pertz SS).
Henryk opuścił żonę w r. 1059, wybuch szaleństwa zaś nastąpił w roku
następnym.
3 Zmarł w r. 1060 czy 1061. O nim Thiofridus abbas z Epternachu (Pertz
SS. XXIII, p. 26): DeterLori (od Henryka) frater eius Cuono usus fortuna, pro-
pria diffamatus est laniasse membra per amentiam et sic opimam orci victi-
mam erhalasse animam. Cf. Meyer v. Knonau, op. cit. str. 198- 199 i 208—^09.
Nie jest zrozumiałem, dlaczego Meyer sądzi, że powyższy przekaz Thiofrieda po-
lega na pomieszaniu losów Konrada z losami Henryka. Rozróżnienie jest bardzo
wyraźne.
Zakrtewski. 2
19 Stanisław Zakrzewski
doszczętnie, zarówno po mieczu, jak kądzieli. Bardzo zaś jest pro-
blematycznem, choć niektórzy uczeni przyjmują to za pewnik, że
szaleniec Henryk zostawił potomków, z których wyszedł jeden znany
ród lotaryński.
0 Ezzonidach można powiedzieć z całą słusznością, że kto raz
otarł się z bliska o blask koron cesarskich, ten nie mógł być bez-
karnie wtłoczony z powrotem w ramy powszednich stosunków, za
ciasno mu było na stanowisku książęcem.
Może tych rysów dziedzicznych przy głębszem badaniu dałoby
się zgromadzić więcej, ale sądzimy, że i tych dosyć, zwłaszcza, że
większa ich część jest dostatecznie uwierzytelnioną — by wyjaśnić
i wytłómaczyć sprzeczności w cechach charakteru króla, któremu
z kolei mamy się przypatrzeć.
O rodzicach Bolesława Śmiałego wiemy bardzo mało. O ró-
żnicy wieku mówiliśmy wyżej. Tu pragniemy zwrócić uwagę na nie-
znany fakt pokrewieństwa i te same wpływy greckie, które działały
już przez Rychezę. Przyczyny wczesnej śmierci Kazimierza nie są
znane. Ojciec Dobrogniewy, Włodzimierz Wielki, był typem wszech-
stronnie rozwiniętego mężczyzny. Kiedy jednak na świat miała przyjść
Dobrogniewa, Włodzimierz był już w wieku podeszłym, do Nowo-
grodu poszedł bowiem na księcia jeszcze w r. 970. Nie znamy nie-
stety dokładnie matki Dobrogniewy. Jest tylko duże prawdopodo-
bieństwo x, że matką jej była cesarzówna Anna, urodzona w r. 963,
która była siostrzenicą żony Ottona II, Teofano. Teofano zatem, pra-
babka Kazimierza, byłaby ciotką Dobrogniewy, a pokrewieństwo mię-
1 Prof. Balzer w Genealogii, popierając przypuszczenie, że Dobrogniewa
była córką cesarzównej Anny. twierdzi, że Anna była ostatnią żoną Włodzimierza.
Przeczy temu wyraźne świadectwo Dytmara, opowiadającego, że w r. 918 Bo-
lesław Chrobry uprowadził do Polski macochę Jarosława z dziewięcioma córkami.
Oświadczając się mimo to za tern, że Anna rzeczywiście była matką Do-
brogniewy, czynimy to na podstawie cytowanego przez prof. Balzera przekazu
Kroniki Wielkopolski, mianowicie, że Dobrogniewa była córką Romana Odowicza
księcia Rusi, z tą poprawką, że chodzi tu nie o ojca, lecz o dziadka. Ojcem
bowiem cesarzównej Anny był Roman II, cesarz bizantyński, syn Konstantyna
Porfirogenety.
Teofano była starsza o kilka lat od Anny i już w r. 972 wyszła za mąż
ra Ottona II. Najstarsze dziecko miała dopiero w r. 977. Cf. Schlumberger,
Un empereur byzantin: str. 256; i Uhlirz w Jahrbiicher d. deutschen Reiches
itr. 24, nota 40; obydwaj przyjmują, że Teofano i Anna były rodzonemi
■ioitrami.
Bolesław Szczodry 19
dzy nimi zachodziłoby w trzecim, względnie czwartym stopniu; by-
łoby więc bardzo bliskie, tak dalece, że zachodziłaby przeszkoda
według prawa kanonicznego. Z takich małżeństw nie rodzi się zbyt
silne potomstwo, tembardziej że Dobrogniewa była starszą od Kazi-
mierza. Nie można tego powiedzieć o Bolesławie Szczodrym, ale
trzej bracia jego potwierdzają słuszność wypowiedzianego zdania. Odo
zmarł bardzo wcześnie, Mieszek w r. 1065, Władysław zaś Herman
notorycznie był upośledzonym, i to nietylko fizycznie, ale i du-
chowo.
Podnieść warto, że i Władysław II w niejednym wypadku
przypomina Hermana, a i on pochodzi z małżeństwa, do którego
zawarcia należało usunąć przeszkody kanoniczne, co się stało za
zezwoleniem Rzymu. Natomiast przyrodni bracia Władysława II,
z matki Salomei, wszyscy przedstawiają tęgie i zdrowe fizycznie i du-
chowo typy. Małżeństwo zatem Kazimierza z Dobrogniewa, prócz
różnicy wieku na niekorzyść Kazimierza, było oparte na dość Mi-
śkiem pokrewieństwie. Korzystne politycznie, a może i materyalnie,
nie rokowało dobrych wyników dla ewentualnego potomstwa. Wy-
powiadamy to w formie ewentualności, jakie mogły zajść w przy-
szłości.
Zanim w porządku scharakteryzujemy Bolesława Szczodrego,
naprzód na podstawie Galla, -a potem Kadłubka, zastanowimy się
nad kilku jego osobistymi rysami, znanymi z postronnych źródeł.
Tron po ojcu dostał się Bolesławowi wraz z braćmi w bardzo
młodym wieku. Wśród pięciu pokoleń przychodzących do władzy
Piastów, Bolesław był najmłodszym x i najwyżej mógł liczyć lat
ośmnaście; chociaż trafniejszem wydaje nam się przypuszczenie, że
w rzeczywistości był nieco młodszym. Rządy przeto sprawowała
przez parę lat matka, Dobrogniewa. Nie miał on zatem tej szkoły,
jaką Chrobry przeszedł za Mieszka I, czy Mieszek II zwłaszcza za
1 Chrobry doszedł do rządów w wieku lat 24; Mieszko II koło trzydziestu
pięciu; Bolesław hypotetyczny koło 20; Kazimierz Odnowiciel w latach 22—24.
Z późniejszych Krzywousty miał lat siedmnaście, należy jednak zauważyć, że
nie był zwierzchnikiem całej Polski, względnie swego brata; byli sobie równi.
Jedynie Bolesław Szczodry w tym wieku był zwierzchnikiem braci. Nie da się
jednak zaprzeczyć, że Krzywousty talentem politycznym przewyższa Szczodrego.
20 Stanisław Zakrzewski
Chrobrego, a nadewszystko tej twardej szkoły wygnania, jaka była
udziałem Kazimierza Odnowiciela.
Ku stopom młodziutkiego księcia- władcy chylili się wszyscy,
na kogo spojrzał, czy byli to rodzeni jego bracia, drżący o życie,
czy poddani. A szczęście w dodatku gęsto sprzyjało młodemu panu
i oddawało w jego ręce losy królewskich wygnańców z Węgier,
książąt z Rusi i czeskich. W tych warunkach mógł róść w ambi-
cyę, a nawet zarozumiałość i pychę.
Uderza fakt, że Bolesław pozostawił braci całych na majątku
i zdrowiu, może na podstawie rozporządzeń podziałowych Kazimierza,
opartych na senioracie *. Brat jego Mieszko umiera w r. 1065, prawdo-
podobnie w kraju. Herman przetrwał rządy i doczekał się swoich cza-
sów. Jest to niezaprzeczenie pewien rys humanitarny, jasno oświetla-
jący postać Bolesława. Wpływ matki był tym zapewne, który łagodził
i nie dopuścił, by książę tak się rozprawił z braćmi, jak Mieszek, czy
jego bratanek Krzywousty2. Zresztą nie należy wpływu kobiet przece-
niać. Córka Dobrogniewy, czeska Swatawa. t. j. Świętosława, w sia-
bym tylko stopniu była w stanie zapobiec krwawym rozprawom
wśród swych własnych synów. Tem większa była więc zasługa sa-
mego Bolesława. Zastrzec się przecie trzeba, że tylko prawdopodo-
bieństwo tego rysu zachodzi, nic więcej.
Obok tego rysu są drugie, twarde i bezwzględne — jak ten,
gdy Izasław, szwagier Bolesława, szuka w Polsce gościnności, tułacz
na wygnaniu — i traci tutaj w Polsce skarby, wywiezione z Ki-
jowa; a między wierszami źródeł czytać można zarzut, wyraźną
wskazówkę, że sprawcą grabieży, czy jej protektorem był Bolesław
we własnej osobie 3.
1 Idę za przypuszczeniem prof. Wojciechowskiego, wypowiedzianem w Szki-
cach Historycznych (str. 157).
1 Przypuszczenie o regencyi Dobrogniewy zostało passim wypowiedziane
przez prof. Wojciechowskiego w Szkicach. Jest ono popartem przez Kronikę Wę-
giersko-polską, która zna postać Dobrogniewy pod imieniem Dąbrówki. Samo-
dzielność jej roli można sobie wytłómaczyć tylko faktem, że przez pewien czas
sprawowała regencyę.
1 Latopis hypacki w cytowanem wydaniu, pod r. 1073: »Iziasław że idie
w Liachy so imienjem mnogim i s żenoju. upowaja bogatstwom mnogym. gła-
gola* : >jako sim naliezu woja* ; >jeże wziasza u niego Liachowie, poka-
zasza jemu put1 ot siebie*.
Grzegorz zaś VII w znanym liście do Bolesława powiada: »...inter omnia
senranda vobis est caritas. quam, quod inviti dicimus, in pecunia quam regi
Russorum abstulistis. violasse videminit (Kod. Wielkopolski. I nr. 4).
Bolesław Szczodry 21
Tą dziwną mieszaninę złych i dobrych pierwiastków spr, tkamy
w portretach, jakie zostawili o królu dwaj kronikarze, Gall i Ka-
dłubek. Przyczem należy podkreślić, że obydwa wizerunki są ana-
logiczne, a zwłaszcza, że obydwa są dla króla na ogół niekorzystne,
zarówno wizerunek Galla, jak w wyższym jeszcze stopniu, Kadłubka.
Są jednak i zasadnicze różnice miedzy portretami. Gall ze-
stawia kilka epizodów o charakterze mniej więcej anegdotycznym,
które to anegdoty mają mniej więcej w jego przedstawieniu równe
znaczenie — jako źródło do charakterystyki króla. Kadłubek nato-
miast patrzy na Bolesława wyłącznie prawie przez pryzmat krwa-
wego dramatu, obracającego się koło osoby Św. Stanisława.
Natomiast niezupełnie uzasadnionym wyduje nam się pogląd,
jakoby Gall był na tyle wyłącznie dworakiem, że te dworskie
względy i oglądanie się na łaskę książęcą mogły go hamować w opi-
sie zajścia króla z biskupem. Od tego zarzutu mógłby Gall być
wolnym. On poprostu nie chciał się zanadto rozpisywać o Bolesławie
Szczodrym, bo mu było spieszno do czasów Krzywoustego. Już
o Mieszku II Gall pisze aż zanadto zwięźle. Czasy Kazimierza także
są traktowane, wprawdzie szerzej, ale często epizodycznie. Przecież
Gall umie podawać bez zbyt wielkich obsłonek rzeczy daleko dra-
żliwsze nie tylko dla Krzywoustego, ale nawet dla możnych panów,
którzy jeszcze bardziej od księcia mogli być dla obcego niebezpieczni
i niewygodni.
Gall nie waha się przytaczać wieści, jakie kursowały o zgonie
Mieszka Bolesławowica. zgładzonego trucizną, i wskazać prawie palcem
sprawców zbrodni, sprawców także wygnania ojca *. A co zwłaszcza
wysoko każe stawiać zamiłowanie prawdy w Kronice GaJla, to
sposób, w jaki mówi o losach Zbigniewa, a więc wypadkach tych
czasów, kiedy był zajęty redakcyą Kroniki. To przecież były sprawy
najdrażliwsze, w których kamaryla dworska, że użyjemy tego wy-
rażenia, cała była zainteresowana, a wśród niej żył i obracał się
Gall. Tymczasem stanowisko Galla jest zupełnie bezstronne. W je-
dnem miejscu, mówiąc o sprawie Zbigniewa, używa po prostu prawie
tych samych wyrazów, które wyżej przytoczył o Bolesławie i św.
1 Galii Cbr. Lib. I, c. 29: Aiunt enim, ąuosdam aemulos timentes, ne
patris iniuriam Yindicaret, veneno puerum bonae indolis peremisse.
22 Stanisław Zakrzewski
Stanisławie ł. Nawet dobre rysy Zbigniewa umie przytoczyć w ujęciu,
że by/ to człowiek prostoduszny i w gruncie rzeczy dobry. Winę
Krzywoustego Gall stwierdza wyraźnie, stara się tylko wytłómaczyć,
w jaki sposób mogło dojść do tego. że Krzywousty mógł kazać
oślepić Zbigniewa — i wskazuje znowu wyraźnie na interesowane
podszepty dworaków.
A zatem kronikarz, taką surową miarą mierzący czyny opie-
wanego przez się władcy, nie może być posądzony o to, by wywyż-
szał lub poniżał innych z myślą o przypodobaniu się swemu boha-
terowi. Bardzo jest prawdopodobnem. że Krzywousty nie był przy-
wiązany do pamięci stryja. Salomeą, żona jego, miała przecie wy-
rzuty, że on nic nie zdziałał dla opactwa w Mogilnie, zawożonego
przez Bolesława. Z drugiej jednak strony Krzywousty sam nie miał
żadnego realnego interesu w zwalczaniu tradycyi o Bolesławie Szczo-
drym. Z tej strony nic mu już nie groziło — a o to tylko dbali
i zabiegali średniowieczni władcy.
Jeśli więc mamy mówić o wizerunku Szczodrego według Galla,
musimy pamiętać, że to właśnie tradycya dworska, a prawdopodo-
bnie tradycya rodzinna Piastów mówi przez jego usta, oddana mo-
żliwie objektywnie. Podnieśliśmy zaś już wyżej, że wizerunek Galla
nie jest dla Bolesława pochlebny. Rysy dodatnie krzyżują się z ujem-
nymi, i te właśnie przeważają.
Nie tyle Śmiałym, ile Szczodrym za prof. Balzerem powinien być
stale zwany Bolesław, taki bowiem przydomek daje mu Gall. a tak samo
Kadłubek. Prawda, że Gall już nazywa go także wojowniczym, rys ten
nie ma jednak w jego kronice charakteru przydomka. Przezwisko
Śmiały nie ma zatem należytego źródłowego uzasadnienia, ponieważ
występuje vr źródłach podrzędnych, w późnem dopiero średniowieczu*.
1 Znany ustęp o św. Ustęp o Zbigniewie:
Stanisławie: Quid ergo? Accusamus Zbigneyum et
neque enim traditorem episcopum ex- excusamus Boleslavum? Nequaquam.
cusamus, neque regem vindicantem (Cytowane wydanie, Lib. III. c. 25).
■ic se turpiter commendamus (Liber
I, c. 27).
1 Gall in us. schol. p. 32 c. 22: vir largus et bellicosus; ibidem c. 23
audax fuit rniles et strenuus hospitum susceptor benignus datorque largorum
largisaimus, cztery razy wprost daje mu ten przydomek: Bolesłavus Largus
(capi ta 23 i 26);
Kadłubek. M. Pol. Hist. II. str. 289: cui largi tati s cognomen an-
Bolesław Szczodry 23
Natomiast przydomek Szczodry należy uważać za dość zna-
mienny. Kronikarz wyraźnie podnosi gościnność i upodobanie w hoj-
nem rozdawnictwie darów. Wprawdzie Gall przytacza epizod tej
szczodrości dość ograniczony i banalny. Musimy sobie jednak uzmy-
słowić, że tego rodzaju szczodrość nie wykształciłaby tytułu do
utworzenia przydomka. Natomiast uwzględnić należy, że hojność
monarsza miała w wiekach średnich o wiele szerszy teren, niż pó-
źniej, obok bowiem darów w potocznem znaczeniu obejmowała
ziemię — i to w rozległości ogromnej. Wolno więc wyrazić przy-
puszczenie, że Szczodry hojnie ziemią szafował, a w takim razie pa-
nowanie jego mogło wiele znaczyć w historyi tworzenia się naszej
rycerskiej własności. Poza gołe przypuszczenie wyjść przecie niepo-
dobna. Jego poparciem jest jedynie nadanie grodu rycerzowi, który
uratował życie Kazimierza. Nadanie grodu przytem, co należy pod-
kreślić, nie było równoznaczne z nadaniem godności; co rozróżnia
Gall, a zatem było zdziałanem z mocą dziedziczenia przez spadko-
bierców obdarowanego.
Szczodrość króla była w całej pełni uzasadniona. Przecież
i Chrobry tą drogą skarbił sobie wierną i oddaną służbę rycerstwa.
Inaczej nie można było utrzymać rycerstwa przy sobie i prowadzić
je na nieskończone wyprawy. Poza przykładem Chrobrego i Szczo-
drego istnieją wyraźne świadectwa najstarszego latopisu ruskiego,
stwierdzające taki właśnie stosunek księcia do drużyny. Także w ru-
skich źródłach znajdujemy ślady od najwcześniejszych czasów, że
książę zasłużonym drużynnikom nadaje ziemię. Jeśli zaś książę choć
na chwilę ustaje w rozdawnictwie łask i darów — drużyna zaczyna
szemrać. To samo było u nas.
Jakkolwiek zatem rys szczodrości był usprawiedliwiony konie-
tonomasica privilegiatum est excellencia; str. 294: fuit hic belhgerendi tam stu-
diosus;
Żywot św. Stanisława Mniejszy: (M. Pol. Hist. IV, str 272): Hic
est Boleslaus, qui propter excellenciam largitatis anthonomasice dictus est largus,
ob insignem audaciam virtutis appellatus est bellicosus; określenie to przejmuj*
żywot większy;
Kronika Polska (Mon. Pol. III. p 623): vivente adhuc patre probuB
ac liberalis, powtórzone przez Kronikę Książąt polskich, która nadto dodaje
str. 450: Quamvis enim iste rex in armis fuit strenuus, munificencia largus, ho-
spitum susceptor benignus, militibus et nobilibus propicius;
Kronika Wielkopolska (Mon. Pol. II.) tytulik: De Boleslao Effero;
w tekście: Boleslaus largus et efferus; liberalissimus.
24 Stanisław Zakrzewski
cznością — to mimo to trudno zaprzeczyć, że u Galla występuje
ona z pe*vną cecha lekkomyślności, a także pewnego lekceważenia
i rz^z króla osoby obdarowanego. Może to tylko nasze przypuszcze-
nie, Gall bowiem odnośny postępek Bolesława poleca jako wzór do na-
śladowania. Pod ciężarem srebra i złota, którem kleryk napełnił
swój płaszcz — ten rwie się i wtedy król ze swych ramion zrzuca
własny płaszcz i dotąd napełnia go kruszcem, że aż kleryk wy-
krzyknął, że nie dźwignie więcej ciężaru. Opowieść ta prawdopodo-
bnie jest stylizowaną na innych wzorach literackich — na tyle je-
dnak musi być prawdziwą, żeby uznać, że Bolesław cel osiągnął,
a kleryk rzetelnie wywdzięczył się za dobrodziejstwo i chwałę króla
rozgłaszał.
To szukanie chwały i sławy jest niewątpliwie drugiem źródłem,
skąd płynie hojność monarchów średniowiecznych. W parze z wro-
dzoną dzielnością osobistą kierowała ona kroki Bolesława ku na-
śladowaniu czynów sławnych przodków. Rys ten trafnie
podchwytuje Żywot św. Stanisława1 i niewątpliwie był on jednym z głó-
wnych rysów postaci króla. Trudno jednak orzec, co w tej dążności
było własną pracą Bolesława, a co dziełem doradców i otoczenia,
których mieć musiał. W każdym razie z tego źródła wypłynęła wię-
kszość wybitnych czynów politycznych króla, a wśród nich koro-
nacya. Za mało jednak w ogóle o niej wiemy, by możoa na niej
opierać i gruntować zanadto dodatnie wyobrażenie o charakterze
króla. Nie wiemy, wt jakim stopniu była ona analogiczną do koro-
nacyi Chrobrego, zresztą i tę ostatnią mniej znamy, tylko się jej cha-
rakteru domyślamy. Koronacya jest dziełem olśniewającem, ile zaś
w niej było śmiałego porywu, a ile politycznej rachuby — powie-
działyby źródła, gdyby istniały. Tych nie ma.
Charakterystyka Galla mówi nam, że ambicya króla nie była
podporządkowana logicznemu łańcuchowi politycznych wskazań; prze-
ciwnie nawet, ambicya kierowała jego polityką. Był w nim nadmiar
ambicyi i próżności 2.
1 Mniejszy (M. Pol. Hist. IV str. 274— 275): Iste Boleslaus proavi sui raagni
regis Boleslai audaciam emulatus, prout erat vir belligerendi studiosus, terminos,
quos ami6erant patres sui, volens recuperare et ad suum dominium reducere;
Rys ten przejmuje Kronika Wielkopolska.
1 Galii Chr. in us. schol. I. c. 22: Qui sua satis gęsta gestis praedeces-
lorum coaequavit, nisi quod ąuaedam eum ambitiouis vel vanitatis su-
Bolesław Szczodry 25
Próżność Bolesława przechodziła w uczucie niesłychanej dumy
i pychy; były one dość ugruntowane na szeregu powodzeń — ale
na tyle silne i szczere, że objawiały się nawet wśiód niepowodzeń —
mogły przeto graniczyć z uporem, poświęcającym dla pozorów ży-
wotne polityczne interesy. Cechy te posiadają doskonałą illustracyę
w dwóch ustępach Gallowej opowieści: jednym o spotkaniu ze szwa-
grem Izasławem, drugim o zjeździe z Władysławem węgierskim.
Po wprowadzeniu Izasława na Kijów, przyszło do spotkania
książąt i do uświęcenia zawartego przymierza pocałunkiem pokoju.
Bolesław nie chciał zsiąść z konia, Izasław podszedł pieszo. Bolesław,
całując go, pozwolił sobie na gruby żart i wytargał szwagra za
brodę l. Był to żart obraźliwy, z którego tchnęła pogarda, gdyż broda
była rzeczą, otoczoną poszanowaniem, zaszczytnym przywilejem, który
nie był udziałem każdego; na brodę się przysięgano, tkwił w n.ej
pewien symbol.
Drugi epizod jest jeszcze bardziej charakterystyczny. W pier-
wszym bowiem wypadku Bolesław stał u szczytu świetności, w dru-
gim — na wygnaniu. W roli wygnańca, na węgierskiej ziemi, szu-
kając przytułku i pomocy, nie chciał znowu zsiąść z konia, by po-
witać pospieszającego doń pieszo z powitaniem króla Władysława ».
Wychował go bowiem Bolesław w Polsce, gdzie Władysław siedział
przedtem na łaskawym chlebie, uważał go więc Bolesław ciągle za
swego pupila. Tak przynajmniej tłómaczy rzecz kronikarz.
Obydwa zajścia mają niejedno w ceremoniale spotkań monar-
szych, co można przytoczyć na usprawiedliwienie Bolesława. Forma-
listyka tych spotkań do najmniejszego szczegółu przywiązywała
wielkie znaczenie, a każdy szczegół ceremoniału miał odpowiadać
ściśle realnym stosunkom, jakie zachodziły pomiędzy zjeżdżającymi
się władcami. Mimo to forma wystąpień Bolesława była tak silna
perfluitas agitavit. Zarzut próżności powraca w c. 28: In Bolezlavo tamen
unum ascribendum est vanitati, quod eius pristinae multum obfuit probitati.
1 Galii etc. 1, c. 23: Nec tamen equo descendens sed barbam eius aubri-
dendo divellens, osculum ei satis pretiosum exhibuit.
* Ibidem c. 28: ...obviam ire Bolezlavo Wladislavus, ut vir humilis, pro-
perabat, eurnąue propinąuantem eminus equo descendens ob reverentiam eispe-
ctabat. At contra Bolezlavus humilitatem regis mansueti non respexit, sed in pe-
stiferae fastum superbiae cor erexit. >Hunc« inąuit, lalumnum in Polonia edu-
cavi, hunc regem in Ungaria eollocavi. Non decet eum me ut aeąualem vene-
rari, sed equo sedentem ut quemlibet de principibuB osculari*.
26 Stanisław Zakrzewski
i niezwykła, że wzbudzała sensacyę, szkodziła mu, i w takiem wła-
śnie ujemnem oświetleniu przeszła do tradycyi.
Wolno przeto wątpić, czy scharakteryzowane przed chwilą za-
chowanie się Bolesława płynęło z uporu, opartego na chłodnem rozu-
mowaniu. Na podstawie źródeł można stwierdzić, ze czyny królew-
skie często wynikały z porywczości, nieznającej wędzidła. Gall na-
zywa go gorącą głową l. Rys ten pokrewny podkreślonej wyżej lek-
komyślności prowadził króla na manowce. Zaraz w początkach pa-
nowania zaledwie uniknął zasadzki Czechów, a nawet stracił pano-
wanie nad Pomorzanami tylko z powodu zaniedbania2. A i później,
choć przybyło doświadczenia, nie przybyło statku. Na każdą wy-
prawę rzucał się nagle, na oślep, bez należytego przygotowania. Przy-
miot taki był dobry dla rycerza, mógł jeszcze magnatowi wystar-
czyć, od książąt wymagano więcej.
Przytoczona już raz przez nas scena obdarowania ubogiego
kleryka zawiera parę szczegółów odrębne; kategoryi.
Kleryk, widząc zebrane skarby, zwiezione na gród krakowski
z Rusi i skądinąd — westchnął głośno, co rozgniewało Bolesława.
W tym ustępie lakoniczny kronikarz wtrąca dwa wyrazy, które
znakomicie uzupełniają charakterystykę króla. Napomyka bowiem
jako o rzeczy potocznej, że król był dziki3. Więcej szczegółów
nie podaje, łagodzi nawet ich wrażenie, gdyż opowiadanie o danym
fakcie nie tylko słów tych nie usprawiedliwia, ale wprost im za-
przecza. Przerażenie kleryka było zupełnie nie na miejscu, król go
1 Ibidem c. 25: Qui cupiens animo ferventi de manu gentilium pa-
triam liberare, collecto nondum exercitu. debuit antecedens inconsulte ni-
mi um properare.
* Ibidem c. 22: suae contumaciae neglegentia non solum castrum non
habuit, verum etiam Bohemorum insidias vix evasit, ac Pomoranorum dominium
sic amisit.
Gall dodaje do tycb słów następujące: »Sed non est mirum aliąuantulum
per ignorantiam oberrare, si contigerit postea per sapient am, quae neglecta fue-
rint, emendarec. Nie daje jednak Gall następnie przykładu i nie przytacza epi-
zodu, z ktoregoby wynikało, że Bolesław później wyzbył się lekkomyślności.
5 Na słowa te za mało dotąd zwracano uwagi; Gall c. c. 26: Bolezlarus
autem rex, ut erat ferus, audiens hominem miserabiliter gemuisse, et existi-
mans aliąuem camerarios percussisse, iratus sciscitatur. qui fuerit ausus sic
gemere, yel quis praesumpserit ibi ąuempiam yerberare. Tunc ille miser clericus
tremefactus. maluisset nunąuam pecuniam se yidisse, quam ea de causa regis
curiam inrroi9ie.
Bolesław Szczodry 27
bowiem hojnie obdarzyć Jako przypuszczalny powód gniewu podaje
nawet Gall. że król mógł sądzić, że komornicy kogoś obijają. Mimo
to waga tego jednego wyrażenia o dzikości króla jest wielką i bez-
względną. Bolesław był dziki. Musiał zatem istnieć szereg nieznanych
na podstawie Galla faktów, które usprawiedliwiały ten epitet. Do-
myślać się tylko można, że kronikarz do tej kategoryi jego czynów
odnosił postępek ze św. Stanisławem, inaczej nie nazwałby czynu
króla hańbiącym, stwierdzając ponadto, że Bolesław dopuścił się
grzechu.
Na zaznaczonych momentach urywa się materyał Galla. Obraz
króla jest skreślony z pewną sympatyą; treść jednak jest nieko-
rzystna: król był porywczy i dziki, cechował go nadmiar pychy
i próżności. W ramach tych doskonale mogą się zmieścić zalety Bo-
lesława: szczodrość, odwaga, dzielność rycerska i ambicya.
Sam Gall podkreśli?, że długo byłoby opowiadać o przyczynach
wygnania króla l. Tern samem kronikarz stwierdza, że był jeszcze
szereg wydarzeń, o których pamięć, choć może niejasna, jeszcze za
jego czasów się przechowała. Ślady tej tradycyi, nieuwzględnionej
przez Galla, dadzą się odnaleść po kolei w Kadłubku, Żywocie św.
Stanisława, Kronice Wielkopolskiej i jeszcze w Długoszu. W trady-
cyi tej, choć z trudnością i hypotetycznie, dadzą się odnaleść rysy,
wchodzące w ramy wizerunku Gallowego.
W ramy te wchodzi przedewszystkiem surowość, z jaką Bole-
sław karał najwybitniejszych panów, którzy go na wyprawie opu-
ścili, a także przeniewierstwa małżeńskie tych pań rycerskich, dla
których zbyt długiem było czekanie na powrót mężów, towarzyszą-
cych królowi w dalekich wyprawach.
Koloryt tych wydarzeń, przekazanych przez Wincentego, opu-
ściliśmy już bowiem pewny grunt Gallowy — przystaje do czasów
Bolesława Szczodrego. Wiemy o tern, że rycerstwo polskie skłonne
było wrcześniej znacznie opuszczać wyprawę, bez wiedzy króla czy
księcia. Działo się to już za Bolesława Chrobrego. Wprawdzie, jak
słusznie zwrócił uwagę Lelewel, miało to miejsce podczas powrotu
z pomyślnej wyprawy 2. Tem może tłómaczy się fakt, że Bolesław
Chrobry faktu opuszczenia nie ukarał. Mógł się jednak ślad kary
1 Ibidem c. 27: Qualiter autem rex Bolezlavus de Polonia sit eiectus,
longum exsistit enarrare...
1 Polska wieków średnich II. str. 251.
2g Stanisław Zakrzewski
nie przechować w tradycyi, która pozatem wie, że Chrobry karać
umiał. Bez względu jednak na łagodzące okoliczności, opuszczanie
króla podczas wyprawy było zbrodnią i mogło być traktowane jako
zdrada. Krzywousty karze śmiercią za opuszczenie pola bitwy: mia-
nowicie posyła winowajcy stryczek. Gdy Głogowianie własne dzieci
dali Henrykowi w zakład, ten sam Krzywousty pod karą krzyża za-
brania im wydać miasto cesarzowi 1 — chociaż bezwzględnie, nawet
w ówczesnem pojęciu, Głogowianie, nie słuchając rozkazu, mieliby
na swe usprawiedliwienie łagodzące okoliczności.
Bezwzględność przeto, z jaką w tym wypadku postępuje Bo-
lesław Szczodry, odpowiada zupełnie charakterystyce Galla; więcej
nawet, ze stanowiska formalnego prawa i wyobrażeń, które pano-
wały nawet w Polsce za czasów Kadłubkowych. król był w prawie
tak postąpić. A jednak zwyczaj późniejszy, wchodzący w życie już
od XII w, że rycerstwo do wojny zagranicznej było obowiązane
w zamian za specyalne świadczenia ze strony władcy, stwierdza, że
takie konflikty istniały wcześniej, i takim był konflikt za Szczodrego.
Drugi fakt, prowadzący do konfliktu, to kary, które spadły na
kobiety i przystawianie im do piersi szczeniąt. Geneza konfliktu
o tyle interesująca, że król występuje u Kadłubka jako stróż spra-
wiedliwości i czystości, natomiast biskup ujmuje się za kobietami,
występując przeciw zbyt surowemu wymiarowi kary, prawda, że
także przeciw bezwzględnemu postąpieniu z dziećmi. Ten ostatni
szczegół jest bardzo ważny. Nie można bowiem przypuszczać, żeby
zdrada i wiarołomstwo miały masowe objawy. Podnieść jednak
trzeba, że mogło się obejść bez wiarołomstwa żon, a kary podobne
spaść mogły. Za winy wybitnych członków rodu odpowiadał cały
ród: kobiety i dzieci. Przykładów cała masa: los Sławnikowiców,
Werszowców, jeszcze na początku XII w., lub rodu Felicyana na
Węgrzech w XIV w., co jest złączone z pobytem Kazimierza Wiel-
kiego na dworze węgierskim.
A więc i w tym wypadku, nawet na podstawie opowieści Ka-
dłubka, król mógł być w prawie.
Nie tylko jednak treść wydarzenia, ale forma, w jakiej ją nam
przekazał Kadłubek, jest wiarygodną. Szczegół o szczeniętach jest
bowiem niezmiernie charakterystyczny, i dodajmy, historyczny. Sto-
pień zaś kary, wymierzonej przez króla, świadczy niewątpliwie o ła-
" Galii Chr. in us. ach., str. 90—91, capita 6, 7 i 8.
Bolesław Szczodry 29
godnieniu w Polsce obyczajów, świadczy więc na korzyść króla, jak
trafnie zauważył już Lelewel, a mimo to dał powód do konfliktu.
Symbolika średniowieczna lubowała się we wzmacnianiu wra-
żenia kar zapomocą zmuszania winnych do ukazywania się publi-
cznego w poniżającej formie ze zwierzętami. W Rzymie, jeszcze
w końcu X w, podobne kary były w pospolitem użyciu, spotykały
nawet strącanych z tronu papieży, a w Niemczech znacznie później
jeszcze buntowniczy książęta musieli po obozie cesarskim lub w da-
nem mieście paradować, obnosząc psy. To samo miało miejsce w Cze-
chach, czego klasyczny przykład podaje Kosmas l. Jeśli więc Kadłu-
bek taki rys przytacza, to nie możemy wątpić, że pod tem kryje
się fakt historyczny.
Lelewel zwrócił uwagę na to, że wiarołomstwo żon było ka-
rane w Polsce za czasów Chrobrego niezwykle surowo, okaleczano
winne2. W Czechach milkła nawet jurysdykcya męża wobec wia-
rołomnej żony, gdyż hańba spadała na cały ród. Typowym jest
przykład konfliktu, w jakim znalazł się nikt inny, jak św. Wojciech,
udzielający azylu winnej, czem ściągnął na siebie zarzut popierania
przeniewierstw małżeńskich. Sądzimy, że coś podobnego miało miej-
sce w wypadku św. Stanisława. I on ściągnął później na siebie za-
rzut ze strony Bolesława, że popierał przekroczenia ze strony
niewiast.
Obyczaje zatem i wymiar kar w Polsce łagodnieją na prze-
strzeni czasu od Chrobrego, do Szczodrego. Kościół konsekwentnie
stoi na stanowisku, że za takie winy on jest przedewszystkiem po-
wołany do wykonywania jurysdykcyi. Król tymczasem strzeże prawa
swojego... w czem tkwi jedna z przyczyn konfliktu.
Czy konflikty mogły mieć jeszcze inne źródło? Czy prawdą
jest, że król w ostatnich latach życia nurzał się w rozkoszach zmy-
« Rzecz dzieje się za czasów Władysława I, koło roku 1110: Privitan
quoque similiter in eadem comprehensus seditione, qui videbatur senior esse in
urb^Praga, cuius super humeros alligato maximo cane scabioso
et hesterno iure crapulato, raptus per barbam ter circa forum
ductus est, cane reboante et suum demordante baiulurn, et prae-
cone acclamante: Talem honorem portat, qui Wladislai duci promissam fidem
derogat. Atque omni foro spectante praecisa super tabulam eius
barba relegatus est versus Poloniam in exilium. Fontes Rerum Bohem.
II, str. 169.
* Polska w. średnich II. 8tr. 252.
30 Stanisław Zakrzewski
słowych, jak chce Żywot św. Stanisława Mniejszy. Wprawdzie za
tego rodzaju przewinienia królowie nie bywali strącani z tronu,
a i kościół po większej części patrzył przez palce. Przekaz jednak
Źywotu św. Stanisława nie da się poprzeć innemi źródłami i musi
być uważany za niedostatecznie uwierzytelniony. Nie wyklucza to
prawdopodobieństwa, że Bolesław poza małżeństwem umiał sobie
także urządzać życie.
Nie mówiąc o Chrobrym, Mieszek II miał miłośnicę, miał ją
Władysław Herman. Zresztą w ogóle warunki życia były swobodne.
W tych warunkach przekaz Długosza, którego nie ma we wcześniej-
szych źródłach, zasługuje na baczną uwagę. Długosz wyraźnie mówi,
że król wziął siłą na dwór żonę rycerza Mścisława, Krystynę. Nie
wiem, czy są jakieś ustępy w Długoszu, gdzieby były wprost zmy-
ślone osoby. Trzeba więc przyjąć, iż zaczerpnął je z nieznanego
źródła, tak samo, jak opowieść o Małgorzacie z Zębocina. Wiado-
mości tego źródła są poparte przez przekaz Rocznika kapitulnego l,
zapisującego pod r. 1076 urodziny nieznanego bliżej Krystyna, któ-
rym nie może być żaden ze znanych książąt. Należy mu się więc
osobne miejsce w Genealogii Piastów, którego dotąd nie ma. Jest więc
prawdopodobieństwem, że Krystyn wziął imię po matce, że był sy-
nem Bolesława Śmiałego.
Urodziny Krystyna przypadają na r. 1076, a więc i pod tym
względem popierają legendę, że przypadają na końcowe lata rządów
Bolesława.
Wątpliwem wydaje się, by miłość do Krystyny sama przez się
wywołała konflikt. Natomiast mogły zachodzić specyalne okoliczno-
ści, w których gorliwszy prałat mógł mieć powód do interwencyi,
jeżeli prawowita żona była odtrącona i sama szukała pomocy ko-
ścioła, bądź też mąż królewskiej kochanki, a zwłaszcza jeżeli sto-
sunek miał miejsce w sferze książęcej, na którą przedewszystkiem
kościół miał wpływ w XI w.
Imiona Mścisława i Krystyny są jedynym materyałem; nie są to
imiona rycerskie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, a raczej ksią-
żęce i to znane na Rusi. Czy na tem można coś budować, jak to
próbowaliśmy przed dziesięciu laty? Zapewne, że można, ale do pe-
1 M. Pol. Hist. II. sub a 1076: Cristinus natus est. Kronika Wielko-
polska także powiada (M. P. H. II. str. 489), że Bolesław »iura quoque thori
violari«. Jest to bardzo poważne poparcie przekazu Długosza.
Bolesław Szczodry 31
wnych wniosków dojść trudno. Zanotować tylko z obowiązku kroni-
karskiego należy, że książę Mścisław, najstarszy syn Izasława,
zmarły po r. 1069 na księstwie połockiem, bywa! w Polsce, a wdowa
po nim mogła tu zostać podczas powtórnego wygnania Izasława,
które właśnie przypada na lata 1074—1076.
Kimkolwiek była Krystyna i Mścisław, należy przypuszczać,
że i w tym wypadku Bolesław postępował w sposób wyzywający
i drażniący.
Trudno orzec, na jakiem tle źródłowem rozwinęła się legenda
o wykroczeniach zmysłowych Bolesława. Faktem jest, że już Żywot
św. Stanisława formułuje ciężkie oskarżenie, że działał przeciw na-
turze, co jeszcze dosadniej wyraża Kronika Polska l. Gdybyśmy
mieli tylko te teksty, moglibyśmy przypuszczać, że rozwinęły się one
na tie niezrozumienia lub amplifikacyi tekstu Kadłubka. Zdaje nam
się jednak, że fundament tych zarzutów nie przedstawia się tak
s'rasznie, w tej formie, jak tradycya jest podana w Kronice Wiel-
kopolskiej.
Według tej kroniki Bolesław wiódł ze sobą, gdziekolwiek się
udawał, konia (tak tłómaczymy iumentum), nakrytego purpurą i ko-
sztowną tkaniną. To jest rdzeń faktu, do którego przyrosły różne
plotki i opowieści 2. Obowiązkiem historyka jest postawić zapytanie,
czy nie mamy przed sobą faktu historycznego; sądzimy, że tak jest,
1 Żywot św. Stanisława (M. P. H. IV. str. 278): Bolezlaus etenim
intermisso studio virtutum sentina factus est omnium viciorum et carnis sue
seąuens luxuriam, gloriam suam in ignominiam et naturalem usum mutavit in
eum usum, qui est contra naturam.
Kronika Polska (M. P. H. III. str. 624): et flagiciosus cum egua contra
naturam effectus...
Kadłubek mówi tylko: (M. P. H. II. p. 296): versus in arcum pravum...,
str. 298: flagitiosissimus in utroąue, str. 299: Nam quod strenuitatis in illo
fuit, profundo flagitiorum involvitur, ale zupełnie przy innej sposobności. Być
może, że jest to odwrócenie znanego zarzutu, stawianego przez Bolesława św.
Stanisławowi, że był »renum scortatorc
» Oto tekst kroniki Wielkopolskiej (M. P. H. II. str. 488): In tantumąue
cultum detestabatur faemineum, quod, loco uxoris, iumentum purpura et
bysso decoratum, ad omne iter quo ibat, secum duci faciebat.
Aiunt quoqe quidum, quod versus in sensum reprobum abutebatur eodem.
Quaedam autem scripturae, quibus standum est, yerius aa-
serunt, quod non; sed in detestationem sceleris, per mulieres nobiles, in
suorum maritorum absentia, perpetrati, hoc se facere demonstrabat.
32 Stanisław Zakrzewski
tylko należy rzucić go na tło historyi ceremoniału. W tern świetle
nie ma on nic niewiarygodnego; wiadomo, że zwyczaj ten, występu-
jący zresztą w różnych formach — należał do symbolów
władzy, i to w znaczeniu podwójnem. Bądź był to koń. stanowiący
bezpośrednią własność tryumfatora, i był prowadzony w pochodzie
tryumfalnym; bądź też należał do zwykłych momentów ceremoniału.
Nie tylko konie były w takiem użyciu, do dziś dnia jeszcze w po-
dobnej formie są używane słonie.
Mógł być to zwyczaj, i był takim według wszelkiego prawdo-
podobieństwa — obcy; zapożyczony z Zachodu, czy z Węgier, Rus;
lub Byzancyum l. Był obcym, bo raził i wywoływał plotki, i do dziś
dnia służyć może jako jeden dowód więcej, że Bolesław, podobnie
jak jego naddziady, nie liczył się z głosem opinii i łamał obyczaje.
Łamał zatem obyczaje, a wprowadzał obce. Kościołowi zaś
obyczaj taki wydać się mógł podejrzanym, gdyż zalatywał pogań-
stwem. Nie dla tego żeby kościół nie odróżniał symbolu władzy od
przedmiotu kultu, ale dla tego, że lud szerszy tak mógł rozumieć
i pojmować. Jeśli więc Bolesław taki zwyczaj wprowadzał, to mógł
w kościele wywoływać zgorszenie, gdyż konie były przedmiolf-m
kultu pogańskich Słowian, z którymi Polska wówczas pozostawała
jeszcze w żywym kontakcie.
Nie ulega wątpliwości, że śmierć Bolesława w pełni sił, w wieku
37 — 42 lat najwyżej, była przedwczesna To jasno daje się wyczy-
tać w Gallu 2, i na tym przekazie można oprzeć przypuszczenie, dość
uzasadnione, że śmierć była gwałtowna. Gall niedwuznacznie wska-
zuje na Węgrów, jako na sprawców śmierci.
Kadłubek zapisuje wersyę, że pod wpływem ciężkiej choroby
Iumentum, według Forcelliniego: Interdum i u men tum sic usurpatur
ut equos. asinos. mulosve significat, boves non significat. Co też wynika z cyta-
tów zestawionych w poprzednim przypisku.
Byssus, według Forcelliniego: Genus lini subtilissimi et delicatis-
«imi... adeoąue pretiosi. ut auro contra aestimatum est, habitumąue in deliciis
feminarum.
1 Szereg ciekawych przykładów zestawia Ducange. Z tych najciekawsze
pod equi albi i vestiti. Pod alb i bardzo ciekawy przykład francuski z XIV
w., z którego wynika, że i koń był symbolem władzy.
8 Gallus in us. sch. c. 28. str. 37: unde magnam sibi Ungarorum invi-
diam cumulavit, indeque citius extrema dies eum, ut aiunt, occupavit.
Bolesław Szczodry 33
sam targnął się na swe życie l. Na tej tradycyi, a zwłaszcza Galla,
musi coś być.
Nie ma zasadniczej sprzeczności pomiędzy tą tradycyą, a tra-
dycyą benedyktyńską o pokucie Bolesława. Faktem niezbitym pozo-
staje, że Bolesław od wczesnych czasów miał kommemoracyę w kla-
sztorach benedyktyńskich w Polsce i to jako »conversus«. Tego ro-
dzaju kommemoracyę nie dostawały się do Libri Fraternitatis czy
Libri mortuorum drogą literacką, a tylko z tych źródeł wzmianka
o »królu Bolesławie konwersie« mogła się dostać do kalendarza be-
nedyktyńskiego.
Hojny fundator opactwa w Mogilnie, zapomnianego przez Krzy-
woustego, co przyczyniało zgryzot Salomei po śmierci męża, do tej
kommemoracyi miał prawo.
Od początku XV w. jest już w Polsce, w szeregu rękopisów,
a więc u Jana Dąbrówki 2, a nadto w rozmaitych rękopisach tak
zwanego Rocznika świętokrzyskiego nowszego 3, wzmianka o tem, że
Bolesław przebywał w klasztorze. Są to źródła lokalne, niezależne
od zagranicznych, tyczących się już miejsca pokuty.
Potwierdzają się one wzajemnie i upoważniają do wniosku,
że Bolesław zmarł nagłą śmiercią, podczas pobytu w klasztorze.
Do rysów jego charakteru, podkreślonych przeciwieństw postaci
i losu. przybywa zatem rys ostatni.
W ramy niniejszego odczytu nie wchodzi badanie dramatu po-
między królem a św. Stanisławem. Nie zużytkowywujemy więc tu
tych śladów odmiennej tradycyi i podań, które przechował Kadłu-
bek, przytaczając cały szereg oskarżeń króla, skierowanych przeciw
1 Inaudito correptus languore, Boleslaus sibi mortem conscivit; Kronika
zaś Wielkopolska: tactus pessimo ulcere in amentiam cecidit.
1 Na co zwrócił uwagę prof. Balzer w Genealogii. Trudno jednak zgodzić
się z przypuszczeniem, jakoby wiadomość Jana Dąbrówki o pobycie króla w kla-
sztorze była w ogóle najwcześniejszą. Cf. przypisek następny.
* Tradycyą tego rocznika robi wrażenie bardzo poważne; jest ona za-
wartą w ośmiu jego rękopisach: ipse vero periculum mortis timens fugam de-
dit ad Hungariam, et ibi circa ąuoddam claustrum mansit, tanquam conversus
et penitenciam strictam peragens, vitam post decem annos finivit, et ibidem se-
pultus est.
Jest to wiadomość, bardziej nieokreślona, niż Dąbrówki. Tradycyą zaś
ossyacka piśmienna powstała nie w XVI w. ale jeszcze na początku XV w.,
jeśli nie w końcu XIV w. (jak starałem się wykazać w rozprawie: Ana-
lecta Cisterciensia, R. W. Hist. Fil. Ak. Urn. tom 49, str. 48).
Zakrzewski. 3
34 Stanisław Zakrzewski
pamięci biskupa, w których król występuje jako »sacerrimus sacri-
legiorum ultor«.
W tradycyi tej niestety brak materyału do osobistej chara-
kterystyki króla, tak, że to, co się przechowało, i na czem oparliśmy
powyższy portret, nosi na sobie charakter relacyj nieprzyjaznych
pamięci króla; tyczy się to zarówno Galla, jak Kadłubka.
Na tem zamykamy niniejsze uwagi, w nadziei, że garść tych
szczegółów może służyć jako przyczynek do interpretacyi podań
Galla i Kadłubka K
1 Fragmentaryczny sposób traktowania tego szkicu wyjaśnia okoliczność,
ze powstaZ on z racyi odczytu, wygłoszonego w październiku r. 1911 w Związku
Naukowo Literackim we Lwowie.
SPOSTRZEŻENIA GEOLOGICZNE
Z ZACHODNIEJ AFRYKI
(z 6 illustracyami)
napisał
RUDOLF ZUBER.
Zuber.
Wezwany przez kompanię angielską odbyłem w ciągu lata
r. 1910 podróż do zachodniej Afryki.
Wyjechałem z Liverpoolu w połowie czerwca, wróciłem zaś
do Plymouth we wrześniu. W ciągu lipca i sierpnia zwiedziłem zna-
czniejsze partye kolonij angielskich Nigeryi i Złotego Wybrzeża
(Southern Nigeria, Gold Coast Colony) oraz kolonii francuskiej Wy-
brzeża Kości Słoniowej (Cóte d'Ivoire), przyczem głównymi punktami
wyjścia były miasta i miejscowości wybrzeżne Lagos, Accra, Se-
condi, Axim i Bonyere.
W głąb lądu dotarłem tylko niedaleko (około 100 kilomelrów),
ograniczając swe badania głównie tylko do utworów występujących
przy wybrzeżu, a głów nem mem zadaniem było zbadanie pojawia-
jących się tam w kilku miejscach pokładów naftonośnych i bitu-
micznych.
Badania geologiczne i w ogóle podróżowanie w tamtych stro-
nach są bardzo utrudnione. Okolica przeważnie pokryta gęstym la-
sem lub moczarami, klimat w najwyższym stopniu niezdrowy (ma-
larya, żółta febra, śpiączka, elenhantiasis, robak gwinejski i t. p.),
komunikacya tylko na większych rzekach i lagunach łatwiejsza za
pomocą łodzi i małych parowców, zresztą tylko pieszo lub w ha-
maku noszonym przez krajowców. Podczas mego pobytu właśnie
była pora deszczowa, która wprawdzie nieco łagodziła nadmiar go-
rąca, ale z drugiej strony przez częste ulewy i powodzie niezmiernie
utrudniała dalsze wycieczki, a czasem je zupełnie uniemożliwiała.
Rozleglej szych badań geologicznych w tych okolicach dotąd nie
przedsiębrano. T} lko nieliczne drobniejsze spostrzeżenia różnych po-
dróżników o charakterze przeważnie bardzo lokalnym rozrzucone są
tu i owdzie w literaturze geologicznej. I moje badania miały taki
charakter lokalny, bez możności ogólniejszego opracowania karto-
graficznego W następstwie podam ważniejsze z tych spostrzeżeń.
1*
Rudolf Zuber
I. Pokłady bitumiczne w południowej Nigeryi
Około 90 kilometrów na wschód od miasta Lagos wpada do
obszernej i płytkiej laguny Leckie z północy rzeka Oni, nad której
dopływem Sasa około 15 kim. dalej w górę (ku północy) pojawiają
się na powierzchni warstwy piasku i piaskowca, przesiąknięte czarną
masą smołowatą (asfaltem). Wystąpienia takie same okazują się
jeszcze dalej ku wschodowi w kilku innych dolinach równoległych
na długości około 75 kim.
Te wystąpienia bitumiczne dały powód do wykonania szeregu
wierceń w celu poszukiwania nafty, dotąd bez pomyślnych rezultatów.
Posuwając się od bardzo prostego i równego wybrzeża mor-
skiego ku północy, widzimy tu najpierw płaskie piaszczyste wybrzeże,
przerywane tylko nielicznemi ujściami rzek i potoków, ustawicznie
tamowanemi przez wały piasku, wyrzucanego fatami morskiemi. po-
tem rozległe moczary gęsto zarośnięte mangrowami, pandanami i pal-
mami, poczem ciągnie się długi łańcuch płytkich lagun, w znacznej
części już wysłodzonycb, energicznie zamulanych przez wpadające
do nich rzeki i zarastanych przez nader bujną wegetacyę podzwro-
tnikową.
Za temi lagunami kraj staje się bardziej pagórkowatym i jest
wszędzie gęsto zalesiony (najcenniejszem jest tam drzewo mahoniowe).
Dopiero około 80 — 100 kim. na północ od wrybrzeża wznoszą
się wyższe łańcuchy górskie, złożone z najstarszych skał tej części
kontynentu afrykańskiego, to jest głównie z gneisu poprzecinanego
przez liczne żyły kwarcytu. Najlepiej występuje ten gneis koło mia-
sta Abeokuta i zaznacza swój południowy brzeg także dalej ku
wschodowi we wszystkich z północy na południe spływających rze-
kach, tworząc na nich progi i wodospady.
Ten brzeg gneisowy jest niewątpliwie dawniejszym brzegiem
morskim, do którego przypiera od południa bezpośrednio owa for-
macya bitumiczna, złożona z potężnej seryi warstw piasków, pia-
skowców, zlepieńców naprzemian z iłami.
Wszystko zaś pokryte jest niezgodnie przez silnie rozwiniętą
formacyę laterytową (czerwona piaszczysta glina dyluwialna), albo
przez nowoczesne piaski i moczary.
Zupełny prawie brak odkrywek powierzchownych nie pozwala
na dokładniejsze zbadanie formacyi bitumicznej. Możliwem było to
tylko na podstawie wykonanych w tym obszarze wierceń.
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 5
Ze starannego porównania rezultatów tych wierceń okazało się,
że warstwy tej formacyi ułożone są bardzo płasko, z kierunkiem
zachodnio wschodnim, i nachylają się słabo ku południowi, t. j. od
owego starego brzegu gneisowego ku dzisiejszemu wybrzeżu morskiemu.
Od góry do dołu można tam wyróżnić następujące kompleksy
warstw :
1. Piaski morskie naprzemian z pstrymi (czerwone, szare, czarne
etc.) iłami.
2. Pokład czarnego, szarego i brunatnego iłu (40—60 mtr.)
z bryłami skał starszych, z licznemi konkrecyami pirytu, zwęglo-
nymi kawałkami drzewa, rzadkiemi drobnemi skorupkami, zębami
i łuskami ryb i t. p.
3. Gruby piasek i piaskowiec z bituminem. Występuje na po-
wierzchni, jak wyżej wspomniano, niedaleko brzegu gneisowego,
a w wierceniach natrafiany ku południowi coraz głębiej. Bitumen
ten nie jest zgęstniałym olejem skalnym, lecz albo zupełnie stałym
asfaltem (bardzo podobnym do asfaltu z Trinidad), albo nader gę-
stym, na pół stałym bituminem, o słabym zapachu i w towarzystwie
bardzo tylko słabych gazów.
4. Bardzo grube pokłady piasków, piaskowców i zlepieńców,
tylko rzadko przerywane wąskiemi warstewkami iłu i zawierające
ku dołowi coraz częstsze i większe bryły skał starszych, między
któremi bardzo przeważa gneis, tworzący niewątpliwie podkład tej
całej formacyi. Te piaski zawierają bardzo wiele wody, często cie-
płej i dochodzącej do temperatury 40° C, z palnymi, lecz bezwon-
nymi gazami. Woda ta nie jest słona, lecz nieco siarczana, i wynosi
z sobą płaty na pół stałego bituminu.
Wiek geologiczny tej formacyi bitumicznej zdołał określić
w przybliżeniu już przedemną p. Parkinson \ który badał te utwory
dalej na wschód od Agbabu nad rzeką Oluwa i zebrał tam liczne
i dobrze zachowane skamieniałości. Przytaczam w następstwie do-
słownie uwagi tego autora w tej sprawie:
»Mr. R. Bullen Newton, of the Natural History Museum, kindly
looked through the specimens and found that Pholas, the well known
boring mollusk, and Cardium, the cockle, were the commonest forms.
He identified besides examples of Arca, (?) Scrobicularia, Pteria (?)
1 The Age of the bitumen bearing beds of Southern Nigeria. By John
Parkinson, M. A., F. G. S. — The Petroleum World. London. June 1910. str. 322.
g Rudolf Zuber
Gari. a Cuspidaria, and a Dentalium. The only gasteropod mentio-
ned was a smali fusoid looking shell; lamellibranches. therefore,
greatly predominated, the fauna being rich in individuals, and on
the whole rather poor in species, though it should be remembered
that but a limited area was examined. Mr. Newton thinks the beds
are probably of Pliocene Age.
There can be but little doubt of the essential identity of these
deposits — clays and sandy clays — with those to the westward
in the country now being worked under the license of the Nigeria
Bitunien Corporation; the great extent of the beds indicating that
the coast linę of this part of Southern Nigeria, viz., the Lagos Pro-
vince, lay, at a period whicb, geologically speaking, is comparatrvely
recent, sorae fifty miles to the north of the present position.
These Pliocene beds were doubtless deposited in shallow wa-
ter. The discovery ot shales, containing many impressions of leaves,
not far of Epe, some sixty miles to the west of Agbabu, the rapid
alternation of arenaceous and argillaceous beds of lenticular charac-
ter, and also the types of fossils found, strongly suggest that land
was not far off<.
Sam tych warstw ze skamieniałościami na powierzchni nie
znalazłem. Tylko z kilku wierceń posiadam nieliczne skorupki o bar-
dzo młodem wejrzeniu. Zresztą mogę tylko potwierdzić wszystkie
powyższe uwagi Parkinsona.
Mamy tu więc na podkładzie gneisowym bardzo młodą (praw-
dopodobnie plioceńską) formacyę wybrzeżną o charakterze wybi-
tnie fliszowym, jeszcze tektonicznie nie zaburzoną, tylko słabo ku
południowi nachyloną. Formacya ta zawiera w pewnych partyach
znaczniejsze ilości smołowatego bituminu.
Dawniejsze moje badania, wykonane głównie w środkowej
i południowej Ameryce, doprowadzają mnie do wniosku (który przy
innej sposobności bliżej uzasadnię), że takie młode pokłady asfaltu
i bituminu, jak powyżej opisane, i w takich warunkach występujące,
nie są wyparowanym olejem skalnym (naftą), od którego zresztą
wybitnie się różnią, lecz raczej jeszcze niezupełnie przeobrażonym
materyałem organicznym, który dopiero pod górotwórczem i fałdu-
jącem ciśnieniem mógłby się rozszczepić na prawdziwą płynną naftę
i na gazy naftowe. Przez dalej postępujące fałdowanie warstw więk-
sze ilości tak utworzonej nafty i gazów mogą być nagromadzone
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 7
głównie na grzbietach antiklinal, co potwierdzają prawie wszystkie
ważniejsze dotąd poznane obszary naftonośne.
Z drugiej strony olej. nagromadzony w takich warstwach, może
być w znacznej mierze lub zupełnie wypartym przez wkraczającą
tam wodę, jeżeli temu nie przeszkodzi odpowiednie fałdowanie warstw
lub izolacya za pomocą znaczniejszych pokładów nieprzepuszczalnych.
Z powyższych rozważań wynika, że nawet znaczne powierz-
chowne występowania asfaltu i bituminu jeszcze wcale nie są. do-
wodem, że w pobliżu, albo głębiej, muszą się znajdować większe
ilości oleju skalnego.
Powyżej przedstawione stosunki w południowej Nigeryi zdają
się potwierdzać te poglądy.
Dodać tu należy, że najgłębsze, dotąd tam wykonane wiercenia
Nr. 6 w Abuliyagba do 650 mtr. i Nr. 9 w Idakun do 725 mtr.
jeszcze tej formacyi w całości nie przebiły. Wnosząc jednak z co-
raz większej ilości egzotycznych brył gneisu, napotykanych w tych
wierceniach, przypuścić należy, że podstawa, złożona z gneisu, już
nie będzie bardzo głęboko.
II. Secondi, Axiin, Beyin.
Proste, równe i płaskie wybrzeże, ciągnące się od Nigeryi ku
zachodowi przez Dahomey i Togo do Wybrzeża Złotego, występu-
jące ku południowi wybitniej tylko przy delcie rzeki Volta, urozmaica
się nieco i staje skalistem w okolicach przylądka Cape Three Points
między Secondi a Axim.
Strome i urwiste ściany, pojawiające się koło Secondi (takie
same utwory występują także koło Accra i Cape Coast), składają się
przeważnie z charakterystycznej formacyi piaskowcowej.
Najlepsze odsłonięcia, rozszerzone wkopem kolejowym (z Se-
condi prowadzi kolej żelazna na północ do Tarąuah i Kumasi, ra-
zem około 200 kim.), znajdują się na zachodnim stoku wzgórza, na
którem wznosi się fort w Secondi.
Są to prawie poziomo ułożone grube ławice piaskowca czer-
wonego z partyami i warstewkami szaremi, zielonawemi, żółtawemi,
z wtrąceniami ilastemi, z partyami, przechodzącemi w grube zle-
pieńce. Po części są one kruche, po części zwięźlejsze. W swej ma-
sie okazują często warstwowanie transwersalne, a na powierzchni
warstw rozmaite nierówności. Jednem słowem jest to typowy utwór
3 Rudolf Zuber
pustyniowy, i nie różni się nawet w najdrobniejszych szczegółach od
naszego dewońskiego Old Redu. Czy jednak można mu przypisać
wiek dewoński, czy też inny, tego oczywiście rozstrzygać nie można,
dopóki nie znajdą się w tym utworze charakterystyczne skamienia-
łości. W każdym razie nie jest to formacya młoda, i najprawdopo-
dobniej trzeba ją będzie uważać za paleozoiczną.
W kilku miejscach na wschód od Secondi leżą na tym pia-
skowcu transgresywnie czerwone i szare iły łupkowe i margle z war-
stewkami jasnych piasków i żwirów. Śą to utwory niezawodnie
młode, może trzeciorzędne.
Wszystko pokrywa znów silnie rozwinięta dyluwialna tormacya
laterytowa.
Dalej ku zachodowi coraz więcej występuje skalistych przy-
lądków, wysepek i raf podwodnych, bardzo niebezpiecznych dla że-
glugi, spowodowanych przez występowanie od lądu ku morzu li-
cznych i znacznych intruzyj (dykes) starych skał wybuchowych.
O skałach tych z okolicy Axim podali już kilka wiadomości
Giimbel1 i Gurich3.
Przeważa między temi skałami ciemna, zbita, brylasto dzieląca
się skała typu diabazowego.
Starożytny fort w Axim zbudowany jest na takiej skale dia-
bazowej.
W innej skale na wschodniej stronie tej miejscowości wystę-
pują wąskie żyły białego kwarcytu, czerwonawej skały granitowej
oraz liczne wydzielenia pirytu.
Przywiezione stamtąd okazy wymagają jeszcze dokładniejszego
zbadania petrograficznego.
Zachodnie wzgórze Aximu urywa się stromo po stronie morza
i okazuje, podobnie jak w Secondi, na samym dole czerwone, zape-
wne stare piaskowce, wyżej młodsze pstre iły łupkowe, bardzo tylko
słabo odsłonięte, lecz widocznie zaburzone, a wszystko pokryte bar-
dzo silnie rozwiniętym laterytem.
Mała zatoka, która się tu wcina dość głęboko, jest prawie za-
wsze mocno czenvono zabarwiona mętem, pochodzącym z rozmycia
1 C. W. Giimbel, Beitrage zur Geologie der Goldktiste in Afrika. Si-
tzungsber. math.-physik. Cl. d. k. b. Akad. d. Wiss. Milnchen. XII, 1882, S. 190.
' G. Gurich, Beitrage zur Geologie von Westafrica. Ztschr. deut. geol. Ges.
XXXIX, 1887, S. 112-116.
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 9
tej gliny laterytowej, i fale morskie jeszcze dość daleko od brzegu
unoszą i osadzają potem ten czerwony osad.
Na zachód od Axim prowadzi dość dobra droga aż do rzeki
Ankobra, przekraczając jeszcze kilka pagórków, zakończonych w mo-
rzu skalistymi przylądkami, złożonymi ze skał typu diabazowego.
Nad Ankobrą w pobliżu jej ujścia do morza (około 5 kim. na za-
chód od Axim) kończą się te i inne skały krystaliczne, między któ-
remi zwracają uwagę. mocno powyżerane. popękane żelaziste kwarce,
po części złotonośne. Alluwia rzeki Ankobry, zwłaszcza wyżej, mają
zawierać dość znaczną ilość złota.
Od ujścia Ankobry ku zachodowi ciągnie się płaskie wybrzeże,
przeważnie piaszczyste, bez jakichkolwiek starszych v. ypiętrzeń skal-
nych. Dopiero o 40 kim. dalej w miejscowości Beyin wpada w oczy,
że ruiny tamtejszego starożytnego fortu złożone są prawie wyłącznie
z szarego wapienia, przepełnionego skorupami małży.
Ponieważ materyał, użyty do budowy tego fortu, nie mógł po-
chodzić z wielkiej odległości, więc usiłowałem dowiedzieć się, gdzie
w tych okolicach takie wapienie występują. Dowiedziałem się tylko,
że kamieniołomy, z których ten materyał pochodził, znajdowały się
jeszcze o kilka kilometrów daiej ku zachodowi koio miejscowości
Kangan, ale mimo licznych starań o protekeyę czarnego » króla*
z Beyin, nie dopuszczono nas do tych miejsc, ukrytych w gęstych
lasach i moczarach.
Szczęściem jednak, nad samem morzem koło Kangan udało mi
się przy pomocy zaufanego murzyna odgrzebać z piasku małą od-
krywkę, gdzie wapień ten pojawia się na powierzchni, i stąd zebra-
łem nieco materyału do dalszych badań. Nadto występuje ten sam
wapień jako materyał egzotyczny miejscami bardzo obficie i dalej
ku zachodowi w młodszych piaskach i iłach, skąd, jak również
i z ruin zamku w Beyin, jeszcze więcej tego materyału wydobyłem.
P. dr. Wojciech Rogala zajął się na mą prośbę bliższem opra-
cowaniem tego zbioru. Główne dotychczasowe wyniki tych badań
podane będą na końcu tej rozprawy.
III. Występowanie nafty na Zlotem Wybrzeżu.
W zachodniej części Złotego Wybrzeża, na przestrzeni między
Half Assinee, Beyin i rzeką Tano, znanych jest kilka punktów, gdzie
występują wycieki nafty oraz gazv palne. Najważniejsze z tych wy-
stąpień są następujące:
10 Rudolf Zuber
1. Między Stoepville (Topo) i Takinta kilka naturalnych doł-
ków z olejem skalnym i słabymi gazami. Dawniejsze wiercenia zna-
lazły tu także i głębiej naftę (koło Takinta stare wiercenie Nr. 1
kilkakrotnie natrafiało na ślady nafty aż do głębokości około 250 mtr.).
2. Między Takinta i rzeką Tano.
3. Dokoła laguny Domini między Bokakreh i Bonyere znajdują
się rozległe liczne wycieki nafty w towarzystwie gazów. W studni
Nr. 1 w Bokakreh natrafiono w głębokości około 20 mtr. na zna-
czniejszą ilość płynnego, dość gęstego, słabo fluoryzującego oleju
skalnego o charakterystycznym zapachu z gazami.
4. Na północny wschód od Tikwabo wycieki gęstego oleju
z gazami.
Formacya naftonośna. o ile ją można rozpoznać z nielicznych
odkrywek naturalnych i sztucznych, oraz z wykonanych dotychczas
wierceń, pokryta jest w wyższych częściach terenu (lasem pokryte
pagórki wznoszą się tu do 60 — 80 mtr. nad poziom morza) grubą
powłoką formacyi laterytowej, pod którą zdołałem wyróżnić od góry
do dołu następujące serye warstw:
1. Pstre iły (czerwone, sine, szare, czarne i białe) 8 — 10 mtr.
2. Przeważnie piaski i kruche piaskowce miejscami z ropą naf-
tową, zwykle zalane słodką wodą, około 30 mtr.
3. Ciemny (czarny lub szary) ił z partyami piaszczystemi, z bar-
dzo licznemi małemi i dużemi bryłami twardego szarego wapienia,
przepełnionego skorupami (jest to ten sam wapień kredowy, który
widzieliśmy koło Beyin), z konkrecyami pirytu, szczątkami zwęglo-
nych roślin i t. p. Razem około 25—30 mtr.
4 Naprzemianległe znaczne pokłady piasku, piaskowca i cie-
mnych iłów, dotychczas nie przebito.
Charakterystycznych skamieniałości, pozwalających na dokła-
dniejsze określenie wieku tej formacyi, niestety nigdzie nie znalazłem.
Musi ona jednak być znacznie młodszą od najwyższej kredy, do
której należą wyżej wspomniane wapienie, występujące w tej for-
macyi naftonośnej pod postacią licznych brył egzotycznych, a nadto
całe wejrzenie tych utworów przemawia za ich wiekiem, prawdo-
podobnie młodo trzeciorzędnym, t. j. mioceńskim, albo nawet plio-
ceńskim.
Warstwy tej formacyi są w ogóle bardzo płasko ułożone, lecz
okazują przecież wyraźne słabe nachylenie ku południowemu zacho-
dowi, a nadto nie jest wykluczonem, że istnieją w niej także po-
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki ] 1
czątki fałdowań, ponieważ cała ta formacya wydaje się jakoby
wgnieciona pomiędzy skały znacznie starsze. I tak znajdujemy nad
rzeką Tano około 6 kim. na północ od przystani Alenda Wharf
mocno zaburzone i stromo wzniesione łupki krystaliczne (fyllity)
i kwarcyty, tworzące niewątpliwie północny brzeg formacyi naftono-
śnej; koło Kangan (na wschód od Bonyere, a na zachód od Beyin),
na samym brzegu morskim, a więc po południowej stronie formacyi
naftonośnej, owe wyżej omówione zbite wapienie kredowe, dalej zaś
na wschodzie koło Ankobry i Axim również już wspomniane stare
skały krystaliczne i jakoby przyciśnięte do nich młode, pstre iły.
Jest więc bardzo prawdopodobnein, że warstwy formacyi naf-
tonośnej, ułożone nad i pomiędzy temi staremi skalami, jak gdyby
pomiędzy klinami, uległy już częściowo fałdowaniom, i wskutek tego
mogą zawierać jeszcze partye, w których zebrały się znaczniejsze
ilości oleju skalnego i gazów, ochronione przeciw wyparciu przez wodę.
Dalsze racyonalnie założone i prowadzone wiercenia w obrębie
tego obszaru zdołają zapewne rozstrzygnąć tę tak dla nauki, jak i dla
praktyki doniosłą kwestyę.
IV. Pokłady bitumiczne koło Eboiiidy.
Także w kolonii francuskiej Wybrzeża Kości Słoniowej (Cóte
dTvoire) występują w pobliżu miejscowości Eboinda na północnej
stronie laguny Tendo w kilku miejscach skały bitumiczne, na któ-
rych podstawie wykonano i tutaj kilka szybów i wierceń w celu
poszukiwania nafty, dotychczas jednak bez pomyślnego rezultatu.
Nieco ku wschodowi od wsi Eboinda, tuż przy brzegu laguny,
pojawia się bezpośrednio pod grubą powłoką dyluwialnego laterytu
piaskowiec zupełnie przepojony brunatnym bituminem. Piaskowiec
ten okazuje niewyraźne warstwowanie ze słabem nachyleniem ku
połudn.-zachodowi.
Dalej ku północy, w kopanych szybach próbnych Nr. 5 i 7, taki
sam piasek i piaskowiec, przesiąknięty bituminem, został przebity
w głębokości między 15 i 27 mtr., pod czem nastąoił pokład twar-
dego, gruzłowatego wapienia żelazistego. marglowatego lub krzemie-
nistego, oraz twarde iły piaszczyste z nader licznemi skorupkami
i innymi szczątkami organicznymi. I ten pokład przepojony jest smo-
łowatym bituminem. Dotychczasowe badania, wykonane przez Dra
Rogale, wykazały wiek górno kredowy tego utworu. Nigdzie indziej
12 Rudolf Zuber
w okolicy tych warstw nie znaleziono. Przebite w innych szybach
piaski, iły i piaskowce są różne i wyglądają młodziej (może miocen
lub jeszcze młodsze). Kreda zdaje się tworzyć tu małą wysepkę,
otoczoną młodszym trzeciorzędem.
Także na zachód od szybu Nr. 5 w sąsiednim wąwozie poja-
wia się zwięzły piaskowiec, przesiąknięty stałym bituminem.
Wiercenia Nr. I, IV i VIII przebijały naprzemian pokłady ja-
snych piasków i piaskowców z szarymi, niebieskimi, czerwonymi
i białymi iłami, najczęściej z wielkimi przypływami wody. i tylko
w wierceniu Nr. IV (na pagórku na zachód od wsi) natrafiono rze-
komo w głębokości 395 mtr. na ślad nafty (»oil show«).
Nigdzie tu nie znalazłem prawdziwego płynnego oleju skalnego,
i nie sądzę, ażeby występujący tu asfaltowaty bitumen był wyparowaną
naftą, lecz, podobnie jak w Nigeryi, uważam tę smołowatą masę
raczej za młodą materyę bitumiczną, która jeszcze nie zdołała się
przeobrazić w węglowodory lżejsze, płynne i gazowe.
T. Sedyinentaeya na wybrzeżach.
W r. 1900 miałem sposobność studyowania warunków sedy-
mentacyi na płaskich wybrzeżach okolic podzwrotnikowych, głównie
w delcie rzeki Orinoco i na wyspie Trinidad (południowa Ameryka).
Rezultatem tych badań była rozprawa »o pochodzeniu fliszu* l.
Usiłowałem wówczas wykazać, że róźnowiekowe formacye fa-
ciesu fliszowego są utworami właśnie takiej sedymentacyi przy pła-
skich wybrzeżach morskich w wilgotnym klimacie podzwrotnikowym,
przy współdziałaniu wpadających tam rzek o zmiennym stanie wody
i bujnej wegetacyi wybrzeżnej. Takiemi dawniej szemi formacyami
fliszowemi są. jak wiadomo, między innemu flisz alpejski, piaskowiec
wiedeński, piaskowiec karpacki, macigno apeniński i t. p.
Obecnie zdołałem znacznie rozszerzyć zakres analogicznych
obserwacyj na wybrzeżu gwinejskiem w Afryce, i w dalszym ciągu
pozwolę sobie zauważone tam objawy bliżej opisać.
Prawie całe wybrzeże gwinejskie od Sierra Leone, przez Liberyę,
Wybrz. Kości Słoniowej, Złote, Togo, Dahomey, Nigeryę do Kamerunu,
1 Kosmos XXVI, Lwów 1901, str. 232 i nast. Także po niemiecku: »Ueber
die Entstehung des Flysch« w Ztschr. f. prakt. Geol. Berlin 1901, August —
i późniejszy dodatek >Zur Flyschentstehungsfrage* w Yerh. geol. Reiehs-Anst.
Wien 1904, Nr. 8.
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 13
t. j. na długości około 2500 kim., jest bardzo równe i płaskie. Z tego
prawie prostolinijnego wybrzeża występuje ku morzu tylko wielka
i płaska delta rzeki Niger, potem bardzo jeszcze nieznaczna delta
rzeki Yolta, kilka skalistych przylądków, złożonych ze skał krysta-
licznych, jak Cape Three Pointa, Cape Palmas i koło Sierra Leone,
a wreszcie kilka małych partyj piaskowcowych (Accra, Cape, Coast.
Secondi). Poza tymi nielicznymi punktami widzimy tu wszędzie tylko
zupełnie, płasko ułożone piaski wybrzeżne, z domieszkami namułu,
przerywane od czasu do czasu większemi i mniej szemi rzekami i po-
tokami, odprowadzaj ącemi wody lądowe do morza (Ancobra, Twin
river i inne).
Tylko w pobliżu owych skalistych partyj gromadzą się, pod
wpływem fal morskich, znaczniejsze masy grubszych i drobniejszych
żwirowisk litoralnych, a poza tern mamy wszędzie i na olbrzymich
przestrzeniach tylko piaski i namuły.
Na całem tem długiem wybrzeżu gwinejskiem niema ani je-
dnego, dobrego, naturalnego i odpowiednio głębokiego oraz chronio-
nego portu.
Wszędzie błotne i piaszczyste mielizny sięgają daleko w mo-
rze, i okręty muszą stawać na przystaniach na kilka do kilkunastu
kilometrów daleko od brzegu, znajdując dopiero w tej odległości
głębie około 20—30 metrów.
Te stosunki litoralne są tylko wynikiem skombinowanej czyn-
ności akkumulacyjnej morza i wpadających do niego rzek, w związku
z budową geologiczną i stosunkami klimatycznymi.
Objawy te zasługują na bliższe rozpatrzenie.
Jak wiadomo z prac dawniejszych, i jak zauważono już po
części powyżej, główną podstawę tej części kontynentu afrykańskiego
tworzą skały starokrystaliczne, jak fyllity, kwarcyty, gnejsy, oraz
stare skały wybuchowe (diabazy i t. p.).
Południowy brzeg tej starej masy kontynentalnej pojawia się
na zachodzie nad morzem koło Freetown (Sierra Leone) i daje się
śledzić ku wschodowi aż do Kamerunu1 w zmiennej odległości
30—100 kim. na północ od dzisiejszego wybrzeża morskiego, wysy-
łając jednak miejscami skaliste wypustki aż do samego morza, jak
to widzieliśmy w ujściu Ankobry, koło Axim i t. d.
1 Por. Guillemain, Beitrage zur Geologie von Kamerun. Abh. preuss. Geol.
Landesanst. Berlin, 1909.
|4 Rudolf Zuber
Na południe od tej, także orograficznie wyraźnie występującej
krawędzi, mamy tylko jeszcze kilka pomniejszych starszych wystą-
pień, jak wspomniane poprzednio czerwone piaskowce (dewon ?) kolo
Accra i Sekondi. oraz wapienie kredowe koło Beyin.
Całą resztę wybrzeża zajmują od owej krawędzi skał krysta-
licznych na południe płasko ułożone i przeważnie słabo ku połu-
dniowi nachylone, do kilkuset metrów miąższości dochodzące młode
pokłady piasków, piaskowców, zlepieńców i pstrych iłów, po części
z zawartością nafty i bituminu, wieku zapewne mioceńskiego
i młodszego.
Wszystko to pokrywa w partyach wyżej położonych i pagór-
kowatych potężna formacya laterytowa (dyluwium), w niskich zaś
częściach przybrzeżnych sedyrnentacya rzeczna, lagunowa i morska
dzisiejsza.
Klimat tego wybrzeża (między 4 i 6 stopniem półn. szerokości)
jest typowo podzwrotnikowym. Pora deszczowa trwa tam średnio
od kwietnia do listopada, z małą zwykle przerwą w sierpniu. W tym
czasie panują tam obok nader gwałtownych ulew i nawałnic także
długotrwałe mgły i deszcze, powodujące bardzo znaczne wezbrania
i wylewy rzek. Od grudnia do marca trwa pora względnie sucha,
ale i wtedy deszcze i mgły nie są bardzo rzadkie, a atmosfera jest
zawsze przesycona wilgocią.
Pierwszym skutkiem takiego klimatu jest niezmiernie bujna
wegetacya, oraz nader intenzywne wietrzenie i rozluźnianie skał. Tak
n. p. nad rzeką Tano w dość znacznych urwiskach brzeżnych, zło-
żonych z fy Hitów tak były te skały zwietrzałe i >zgniłe«, że zale-
dwie z trudnością udało mi się wydobyć kilka okazów możliwych
do przechowania.
Z owej wyżyny centralnej poprzednio wspomnianej spływa ku
morzu, t. j. ku południowi, gęsta sieć większych i mniejszych rzek
i potoków. Łatwo sobie wyobrazić, jak wygląda woda tych rzek
w^śród takich stosunków klimatycznych. Jest ona zawrsze mętna
i unosi wprost olbrzymie masy namułu mineralnego oraz substancyj
organicznych, przeważnie pochodzenia roślinnego. Kolor mętu i wody
jest zwykle brunatny z powodu znacznej domieszki rozkładających
się substancyj organicznych. Po nagłych jednak i obfitych ulewach
występuje lokalnie często zabarwienie intenzywnie czerwone, pocho-
dzące od rozmytego i spłukanego laterytu, tego specyalnie podzwro-
tnikowego produktu wietrzenia.
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 15
Całą tę olbrzymią masę osadów wnoszą te rzeki i potoki do
morza, i tu rozpoczyna się ich akkumulacya znów w warunkach
osobliwych.
Fale morskie, stale bijące ku lądowi, a więc w naszym wy-
padku ku pomocy, zatrzymują w najwyższym pasie wybrzeżnym
materyały skalne grubsze i cięższe, jak żwiry i piaski wnoszone
przez rzeki i odbijane od skał litoralnych, i tworzą z nich znane
i równe wały wybrzeżne. Te wały wybrzeżne tamują coraz bardziej
odpływ rzek do morza i powodują albo powstawanie u większych
rzek często bardzo skomplikowanych delt, albo też tworzenie rozle-
głych i płytkich lagun litoralnych, mających tylko utrudnioną komu-
nikacyę z morzem.
Jeden taki łańcuch lagun ciągnie się od delty Nigru ku zacho-
dowi aż poza miasto Lagos na długości przeszło 200 kilometrów.
Inny szereg lagun towarzyszy tworzącej się delcie Volty i roz-
ciąga się wzdłuż wybrzeża na długości prawie 100 kim.
Obok wielu mniejszych występuje wreszcie największa na tem
wybrzeżu serya lagun, zaczynająca sie przy zachodniej granicy Wy-
brzeża Złotego i sięgająca wzdłuż Wybrzeża Kości Słoniowej na
długości prawie 300 kim. Laguny te obejmują ujścia rzek Tano, Bia,
Komoe, Bandama i wielu innych pomniejszych.
Woda tych lagun jest już w znacznej mierze wysłodzona.
Tylko tam jeszcze, dokąd dochodzi przypływ morza (różnica stanu
wody między przypływem i odpływem morza dochodzi w tych stro-
nach mniej więcej do 2 metrów) i podczas pory suchej, gdy rzeki
nieco mniej wody słodkiej do morza przynoszą, zawartość soli w la-
gunach nieco się podnosi i dalej w górę sięga.
Brzegi tych lagun zdobywa zaraz nader bujna wegetacya, a jej
dno akkumulacya rzeczna. Najbliżej morza, i tam, dokąd dochodzi
jeszcze wpływ wody słonej, rozrastają się nader szybko na pia-
skach palmy kokosowe, a w namule mangrowy i pandany, poza
granicą zaś wody morskiej niezmiernie urozmaicona wegetacya słod-
kowodna i lądowa.
Rzeki, jak już wyżej wspomniano, wnoszą tu mnóstwo osadu
mineralnego, tworząc najpierw bezpośrednio przy ujściu, a potem
i dalej rozległe mielizny piaszczyste lub błotniste, których najpierw
czepiają się bujne trawy i szuwary, później małe krzaki, wreszcie
wielkie drzewa, zamieniając mieliznę w moczarowatą wyspę lub
przylądek, a wreszcie w ląd gęstym lasem pokryty.
16 Rudolf Zuber
Laguna, początkowo stale wodą wypełniona, z czasem staje się
zarośniętym moczarem podczas suchej pory roku i napełnia się wodą
tylko podczas wylewów pory deszczowej, a wreszcie, gdy nie zmie-
nią się stosunki linii wybrzeżnej, zupełnie zniknie i zamieni się w stały
ląd. Rzeki, które ją w powyższy sposób zamuliły, muszą sobie zna-
leść nowy odpływ do morza i rozpoczynają nowy cykl czynności,
zdążających do ponownego zdobycia dalszego obszaru na rzecz lądu.
Są to wprawdzie zjawiska znane i już nieraz opisywane, lecz
mało gdzie występują one tak wybitnie we wszystkich stadyach
rozwoju i na tak rozległym obszarze, jak na wrybrzeżu gwinejskiem.
Trzeba je na miejscu widzieć i badać, ażeby należycie ocenić ich
wielką doniosłość geologiczną.
Dłuższy czas przebywałem w pobliżu małej, ale charaktery-
stycznej laguny Domini w zachodniej części Wybrzeża Złotego mię-
dzy wioskami murzyńskiemi Bonyere i Bokakreh. Od północy ota-
czają ją pagórki do 60 mtr. wysokie, złożone w głębszej części z iłów,
piaskowców i piasków zapewne młodo trzeciorzędnych (formacya
naftonośna), a w wyższej z grubej pokrywy laterytowej, porośnięte
gęstym lasem.
Od strony morza (południe) zamyka ją piaszczysty wał wy-
brzeżny.
Do laguny tej wpada kilka mniejszych rzeczek i potoków, wno-
szących tam zwłaszcza podczas ulewnych deszczów znaczną ilość
namułu. oraz zawsze bardzo wiele rozkładającej się substancyi or-
ganicznej. Odpływ wody do morza jest bardzo utrudniony przez
ów wał wybrzeżny, a czasem nawet zupełnie zamknięty. Za czasu
mego pobytu ułatwiono po części komumkacyę laguny z morzem
przez przekopanie wału. Każdy przypływ7 morza wrzuca do laguny
nieco słonej wody. która się podczas następnego odpływu znów po
części wysładza. Obecnie woda laguny jest jeszcze wyraźnie słona,
ale wysłodzenie jej przez dopływające potoki postępuje.
Głębokość wody w lagunie jest nader mała i chyba nigdzie
nie przekracza 1 metra. W wielu miejscach jest tak płytka, że na-
wet bardzo lekkie i płaskie małe łodzie murzyńskie ocierają się
o dno lub osiadają na mieliznach.
W stronie bliższej morza i wału brzeżnego na dnie przeważa
piasek, podczas gdy dalej od morza osadza się tylko gęsty czarny
namuł, wydzielający obficie siarkowodór, gniją tam bowiem liczne
resztki organizmów7 tak zwierzęcych, jak roślinnych. Ławice pia-
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 17
szczyste bliżej morza pokrywają jeszcze liczne kolonie dużych ostryg
ale już tylko skorup, ponieważ same zwierzęta już tam żyć nie mogą.
W namule znajdują się także dość licznie małe skorupy śli-
maków morskich (Turritelle i inne), ale zwierzęcia w nich nie zna-
chodziłem. Są to zabytki fauny morskiej z czasu, gdy tu jeszcze była
lepsza komunikacya z otwartem morzem.
Brzegi oraz liczne kępy i wysepki zarastają obficie mangrowy
oraz pandany, i one to niewątpliwie dostarczają osadom największej
ilości rozkładającej się substancyi organicznej.
Woda odpływająca do morza jest ciemno brunatna i cuchnąca,
i jeszcze daleko na morzu widzieć można to brunatne zabarwienie,
oraz gęstą żółtą pianę, roznoszoną od ujść tej i innych lagun na
falach morskich i wyrzucaną znów w innych miejscach na płaskiem
wybrzeżu.
Oczywiście, w innych większych lagunach, pokrywających setki
i tysiące kilometrów kwadratowych, okazują się te same stosunki
sedymentacyjne w znacznie większych rozmiarach.
Przypatrzmy się teraz samemu brzegowi morskiemu.
Jak wynika z przedstawienia poprzedniego, morze przy całem
tern wybrzeżu jest aż do znacznej odległości bardzo płytkie. Izobata
stumetrowa oddalona jest od dzisiejszego brzegu wszędzie na 50 do
100, a nawet więcej kilometrów, co daje średnie nachylenie dna
morskiego przy brzegu 1 — 2 mtr. na kilometr. Z tego też wynika,
że sama różnica poziomu wody między przypływem i odpływem
morza, która, jak wyżej wspomniałem, wynosi tu około dwa metry,
sprawia, że podczas odpływu morze cofa się od brzegu o kilkaset,
a miejscami prawie o 2000 mtr.
Tylko w pobliżu skalistych przylądków, których jest bardzo
mało, istnieją zatoki nieco głębsze, zasypywane zwolna przez grubsze
żwiry i otoczyska, odbijane od skał wybrzeźnych i obrabiane przez
fale morskie. Na żwirach tych porastają w niektórych miejscach
(n. p. koło Axim) dość obficie gronkowate różnobarwne algi wa-
pienne, głównie Lithotamnia.
Bardzo przeważającą część tych wybrzeży, często na 100 kim.
i więcej bez zmiany, tworzą grubsze i drobniejsze piaski morskie.
Te partye piaszczyste wybrzeża tworzą podczas odpływu morza
najwygodniejszy szlak komunikacyjny tych okolic.
Stosownie do bliższego lub dalszego otoczenia (n. p. skał wy-
Zuber. 2
18 Rudolf Zuber
brzeżnych, ujścia rzek i t. p.) okazuje się i tutaj pewne urozmaice-
nie w sedymentacyi.
I tak znajdujemy n. p. w pobliżu skał piaskowcowych koło
Accra i Secondi prawie tylko czysty, dość gruby piasek. Fale mor-
skie wyrzucają tu stosunkowo tylko niezbyt wiele skorup małży
i ślimaków, czasem tarcze sepii i nieco wodorostów. Skorupy w in-
nych miejscach liczniej nagromadzone ulegają szybko rozdrobnieniu
i roztarciu, tak, że lokalnie tworzy się lumachela, z okruchów tych
skorup i piasku złożona.
Nieco odmiennie przedstawia się sedymentacya na wybrzeżu
od ujścia Ankobry ku zachodowi do Beyin, t. j. na długości około
40 kim.
Na całej tej przestrzeni mamy brzeg bardzo płaski i bardzo
prosty. Odpływ morza odsłania pas litoralny szerokości 1 kim.,
a miejscami i szerszy. Rzeki Ankobra, Twin river i liczne potoki
pomniejsze wnoszą tu dość wiele mętu i bardzo wiele substancyi
organicznej, zabarwiającej brunatno fale morskie i roznoszonej po-
tem i wyrzucanej wraz z piaskiem i namułem wzdłuż wybrzeża.
W najwyższej części wybrzeża osadza się tu prawie czysty,
drobny piasek, niżej jednak coraz więcej jest ciemnej lub prawie
czarnej roztartej masy mulistej oraz mnóstwo drobnego miału ro-
ślinnego, powodujących w piasku wąskie warstewkowanie lub wstę-
gowanie. Podczas odpływu widzieć tu można powierzchnię na wiel-
kich przestrzeniach pokrytą szerszemi i węższemi pręgami falistemi
(ripple marks), śladami robaków, krabów i innych ryjących i pełza-
jących organizmów. Wyrzucanych skorup ślimaków, ostryg, sercó-
wek, przegrzebków i innych małży jest tu stosunkowo niewiele.
Rzadko znajdują się tu wyrzucone gwiazdy morskie i płaskie je-
żowce, częściej wielkie meduzy i holoturye, które niebawem giną
i zasychają, pozostawiając na powierzchni namułu i piasku jakieś
problematyczne odciski przy ponownem pokryciu przez osady, przy-
niesione na tę nieco obeschłą powierzchnię przez powracającą falę
przypływu morskiego.
Jeszcze na jeden szczegół należy tu zwrócić uwagę.
Ujścia niektórych rzeczek do morza okazują bardzo wyraźne
cechy odmładzania się, t. j. wcinają się pionowo w bardzo młode
osady morskie na metr i więcej głębokości. Powstają tak małe te-
rasy, leżące dziś ponad najwyższym poziomem morza, a jednak
złożone z zupełnie poziomo warstwowanych i zupełnie świeżych
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 19
osadów (przeważnie piasków) tego samego morza i z takimi samymi
szczątkami organizmów, jak dziś osadzane w najbliższem sąsiedz-
twie, tylko nieco niżej. Są to niewątpliwe cechy powolnego podno-
szenia się wybrzeża.
Bardzo młode (czwartorzędne) podniesione terasy wybrzeźne
zauważył także Chautard1 dalej na półn. zachodzie w okolicach
przylądka Zielonego (Senegal). Terasy te znajdują się tam na wy-
sokościach około 5, 15, 25, a nawet 45 metrów nad dzisiej-zym
poziomem morza.
Z drugiej strony widzieliśmy poprzednio, że wiercenia, wyko-
nane w Nigeryi i na wybrzeżach Złotem i Kości Słoniowej, przebi-
jały do kilkuset metrów pokłady także stosunkowo młode (nie star-
sze od miocenu), złożone z piasków, piaskowców, zlepieńców i iłów,
osadzonych niewątpliwie w takich samych warunkach, jak sedymen-
tacya dzisiejsza tych samych wybrzeży.
Wszystko to razem dowodzi niezbicie, że już w najmłodszych
okresach geologicznych, t. j. od młodszego trzeciorzędu począwszy,
odbywają się w tych stronach bardzo znaczne oscylacye linii wy-
brzeżnej, i to tak w kierunku dodatnim, jak i ujemnym.
VI. Historya geologiczna zachodniej Gwinei.
Stara masa kontynentalna Indoafryki czyli Gondwany Suessa
niewątpliwie rozciągała się bardzo daleko na zachód i południe od
dzisiejszej Gwinei, tak, że występujące tam dziś skały starokrysta-
liczne są tylko małą, jeszcze nie zapadniętą resztą tego rozległego
kontynentu.
Najbliższą wiekiem formacyą są na wybrzeżu wapienie górno-
kredowe z okolic Beyin oraz z Eboindy. Są to, jak widzieliśmy wy-
żej, wapienie oraz margle i iły z fauną czysto morską o charakte-
rze wyraźnym kredy indyjskiej.
Obecność tych utworów kredowych dowodzi, że zapadnięcie
zatoki gwinejskiej musiało nastąpić albo w czasie przedkredowym,
albo z początkiem tego okresu, charakter zaś indyjski znalezionej
tu fauny kredowej wskazuje na związek morza górno-kredowego
Gwinei z wielką i rozległą transgresyą kredową indo-medyterrańską.
1 Jean ChautarH, La faunę de quelques plages soulevćes des cótes du Se-
negal et de la Mauritanie. Buli. Soc. geol. de France, IV, Ser. T. IX, 1909,
p. 392-394.
2Q Rudolf Zuber
W okresie trzeciorzędnym, i to prawdopodobnie dopiero w jego
późniejszej części (miocen-pliocen) rozpoczyna się przy tem wybrzeżu
sedymentacya płaskiego wybrzeża z częstemi oscylacyarai, z two-
rzeniem delt i lagun, i prawdopodobnie ponownymi zalewami
morskimi.
Sedymentacya ta o charakterze wybitnie fliszowym trwa do
chwili obecnej.
Powstawanie lokalne bituminów i oleju skalnego jest niewąt-
pliwie w związku z tymi utworami fliszowymi, i jest prawdopodo-
bnie produktem przeobrażania się powolnego i stopniowego substan-
cyi organicznej przeważnie pochodzenia roślinnego, gromadzącej się
w tych sedymentach.
Obecnie wybrzeże gwinejskie zdaje się być w stadyum sto-
pniowego dalszego podnoszenia się.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takie same warunki klima-
tyczne i sedymentacyjne, jakie dziś panują na wybrzeżu gwinejskiem,
musiały panować w czasie epok kredowej i dolno trzeciorzędnej
wzdłuż północnego brzegu geosynklinali alpejsko-karpackiej, gdzie
powstały wtedy potężne pokłady fliszowe, z lokalnemi nagromadze-
niami oleju skalnego.
Dokładniejsze opracowanie zebranych materyałów oraz niektó-
rych poruszonych powyżej problemów zachowuję sobie do prac
późniejszych.
Dodatek.
P. dr. Wojciech Rogala podaje następujące wyniki badań, wy-
konanych nad moim materyałem paleontologicznym, zebranym koło
Beyin. Kangan, Bonyere i Bokakreh na Wybrzeża Złotem i koło
Eboindy na Wybrzeżu Kości Słoniowej:
>Poruczone mi do bliższego rozpatrzenia materyały paleonto-
logiczne nie mogły być jeszcze wyczerpująco opracowane. Jednak
kilka form, które poniżej podaję, dzięki dobremu ich zachowaniu,
mogłem ściśle oznaczyć, i te świadczą dowodnie, że skały zawiera-
jące je są górnokredowego wieku — Maestrichtien.
Zbite, jasno- lub ciemno-szare, niekiedy brunatne wapienie
z Kangan i Beyin, zawierające tu i ówdzie drobne wrostki pirytu
lub limonitu, przepełnione są skorupami małży:
Plicatula instabilis Stoi.,
Spostrzeżenia geologiczne z zachodniej Afryki 21
Roudairia auressensis Coqn
Cytherea Rohlfsi Cuaas.,
Cardita Beaumonti d'Arch. (== C. libyca Zitt.).
Dwie ostatnie występują masowo, aczkolwiek i dwie pierwsze
nie są wcale rzadkie.
Skały w Bokakreh i Bonyere różnią się od poprzednich, są to
bowiem wapniste piaskowce lub iły, przepełnione również skamieli-
nami, ale już gorzej zachowanemi. Ze skał tych, poddając je roz-
marzaniu i kilkakrotnemu wygotowaniu w zwykłej wodzie, otrzy-
małem między innymi
Roudaitia auressenńs Coq.,
Cytherea Rohlfsi Quaas., ta ostatnia tworzy główną masę
skamieniałości.
Z Bokakreh pochodzi również okaz takiego samego kamienia
jak w Kangan i w nim znajduje się:
Plicałula instabilis Stoi., obok innych, na razie nieoznaczonych
gatunków.
Występujące w Eboinda utwory ze skamielinami przedstawiają
piaszczyste iły, żelaziste i przepojone asfaltem. Niektóre partye są
wapienne, a wtedy są zbite. Z powodu zawartości asfaltu nastrę-
czają one wiele trudności w wydobyciu ich skamielin, zachowanych
przeważnie jako ośrodki jednego tylko gatunku: Cardita Beaumonti
d'Arch.
Nie można już obecnie zużytkować pod każdym względem
znalezienia się tych form, ale świadczą one w każdym razie o ana-
logii zawierających je utworów z równowiekowymi utworami pół-
nocnej Afryki.
Szczegółowy opis paleontologiczny znalezionych przez prof.
Zubera materyałów, jak i stratygraficzne wnioski z nich wysnute,
będą w osobnej rozprawie pomieszczone*.
Objaśnienie illnstracyi.
I. Sposób podróżowania w Gwinei za pomocą hamaku, niesionego przez czte-
rech murzynów.
II. Część wybrzeża i fort w Axim na przylądku, złożonym ze skały diabazowej.
Wdali widać jeszcze kilka podobnych skalistych przylądków i raf przybrzeżnych.
22 Rudolf Zuber
III. Mangrowy (Rhizopbora) zarastające lagunę Domini koło Bokakreh (Wybrzeże
Złote l .
IV. Pandany na brzegu laguny Domini koło Bokakreb (Wybrzeże Złote).
V. Skały czerwonego piaskowca i piaszczyste wybrzeże na zachód od Secondi
(Wybrzeże Złote).
VI. Bardzo płaskie wybrzeże piaszczysto-muliste (typ fliszowy) na wscbód od
Beyin ^Wybrzeże Złote).
Zuber 1{. : Spostrzeżenia geologiczne.
Tabl. 1.
Rys. 1
fjRP rl
MŃi
Rys. 2.
Zuber li.: Spostrzeżenia geologiczne.
Tabl. 11.
Rys. 3.
Rys. 4 (w pozycyi leżącej).
Zuber R . : Spostrzeżenia geologiczne.
Tal. I 111.
Rys. 5.
'
Rys. 6.
OBJAWIENIE JAKO JEDNOLITY SYSTEM
napisał
Ks. JAN ŻUKOWSKI
Żakowski
Niniejszą pracę, wręczoną Komitetowi redakcyjnemu przez autora na
krótko przed zgonem, z wyraźnie odjawionem życzeniem, żeby się ukazała
w >Księdze pamiątkowej*, zamieszczamy tu, stosując się do woli Zmarłego,
w całości i bez zmiany.
Komitet redakcyjny.
I.
Objawienie boże nadprzyrodzone, czyli wiara w znaczeniu
przedmiotowem i służąca tejże wierze umiejętność teologii, nie są
nagromadzeniem, lub zlepkiem luźnych wiadomości, ale stanowią
silnie spojoną, organiczną całość, przedstawiającą jednolity system.
Cóż to oznacza ten wyraz? Systemem nazywamy zestawienie
większej ilości środków w ten sposób, by przez nie jakiś cel mógł
być osiągnięty. Tak n. p. maszyna parowa, strzelba, zegar tworzą
całość systematyczną. W porządku logicznym, czyli w dziedzinie
prawdy, a zwłaszcza w umiejętności, gdzie chodzi o doskonałe po-
znanie jakiegoś przedmiotu, nazwiemy systemem ugrupowanie czyli
układ wiadomości szczegółowych, który daje doskonałe poznanie
przedmiotu. Umiejętność to nie zbiór luźnych twierdzeń, ale złącze-
nie zewsząd zebranego materyału, dotyczącego wspólnego jakiegoś
przedmiotu, w jednolitą budowę, w jeden system.
Taką jednolitą budowę tworzy Objawienie, a jeszcze bar-
dziej służąca jego uprawie teologia. Kto zwrócił baczną uwagę
na poszczególne składniki tej budowy, kto zrozumiał wzajemny ich
związek i racyę ich ugrupowania, kto dopatrzył się natury ich kon-
strukcyi, ten z łatwością zrozumie i przyzna, że poszczególne cząstki
tak się tu splatają ze sobą, tak są powiązane, iż ani jednej odrzu-
cić nie można, nie obalając temsamem całości. Pozycye pierwsze
kryją jakoby w zarodku naslępne, są ich źródłem, podstawą, zasadą;
konkluzye dalsze aż do ostatnich opierają się na założeniach pier-
wszych i poprzednich, jako na swoich przesłankach. Jeżeli gdzie, to
tu przedewszystkiem należy zastosować wyrażenie przysłowiowe, że
kto powiedział a, musi powiedzieć także b, kto uznał jedną prawdę,
powinien siłą logiki dać się pobudzić do uznania następnych, z nią
jako ze swoją przyczyną związanych. I jak w łańcuchu nie wolno
naruszyć żadnego ogniwa, nie naruszając tem samem dalszego ich
1*
4 Jan Żukowski
szeregu, tak też i we wierze, oraz służącej jej umiejętności żadnemu
twierdzeniu przeczyć nie wolno bez narażenia się na niepożądane
zapewne posuwanie coraz dalsze na drodze przeczenia.
W całokształcie prawd objawionych jedne przedstawiają się
jako źródło i założenie drugich; stąd rozróżnienie teologii ogólnej
czyli podstawowej, fundamentalnej, i teologii szczegółowej. Pierwsza
zakłada fundament, na którym wznosi się gmach drugiej. Albo : przy
pomocy pierwszej — jeżeli użyjemy trafnego porównania z gmachem
wspaniałym — przechodzień spotyka gmach przed sobą, ona wska-
zuje mu wejście i poucza, jak się doń dostać; specyalna zaś teolo-
gia oprowadza po wnętrzu i pokazuje poszczególne apartamenty.
Dobrze powiedział gdzieś Kraszewski, że »wiara jest jak skle-
pienie., które, jeżeli zeń cegiełkę wyjmiesz, runie wszystko*. Wiara
jest jak dzwon, który choć w jednym punkcie zarysowany, głos ma
rozbity; jak system planetarny, w którego prawach, normujących
odległości, kierunek i chyżość, nic zmienić nie można.
Wyrazem zewnętrznym tej jedności, to ów formularz wiary,
zwany symbolem czyli składem apostolskim, składający się
z dwunastu cząstek czyli artykułów. Wyraz symbol już etymo-
logicznie oznacza coś zebranego, zestawionego, złożonego; artykuł
zaś oznacza cząstkę, wchodzącą w skład całości organicznej, n. p.
części palca, mowy zowiemy artykułami, a według św. Tomasza
oznacza ten wyraz »cooptationem partium distinctarum« (Summa
theol. 2, 2 q. 1, a. 6). Dwanaście części składu apostolskiego two-
rzy całość, zjednoczoną w wyznaniu Boga, Ojca wszechmogącego
i Syna Jego jedynego, i Ducha świętego. Każda cząstka jest jak
nasienie, kryjące w zarodku wielokształtny organizm, jest jak kłos
pełny ziarna karmiącego duszę, jest ogniskiem, w k torem się scho-
dzą promienie oświecających umysł prawd szczegółowych. Skład
wiary, to najkrótsze jej kompendyum, to wiaia skondenzowana, i dla
tego to do dziś dnia stanowi on tło wykładu nauki chrześcijańskiej,
substrat komentarzy katechizmowych.
Zapewne, że każda umiejętność jest, a przynajmniej po-
winna być systemem, bo bez przymiotu systematyczności nie mo-
głaby mieć pretensyi do nazwy prawdziwej umiejętności; ale z wy-
jątkiem matematyki i filozofii nie posiadają inne umiejętności tego
przymiotu w takim stopniu, jak nauka Objawienia, systematyczność
nie rozciąga się tam na wszystkie szczegóły, w objawieniu zaś
wszystkie elementy przenikają się wzajemnie, zlewają się ze sobą
Objawienie jako jednolity system 5
i tworzą budowę, która w konsekwencyi, sile, jedności, przewyższa
wszystko, cokolwiek było przedmiotem uprawy ze strony ducha.
Jeżeli zresztą i inne umiejętności w tym punkcie do wiary są
podobne, to wynika stąd tylko, że także w ich obrębie naruszenie
części grozi całości, że niekonsekwencya mści się srodze i wiedzie
umysł tam, dokąd on z początku wcale nie zmierzał. Nad tem
właśnie chcemy w niniejszym szkicu odnośnie do objawienia się za-
stanowić.
Mając mianowicie przed oczyma wymieniony charakter wiary —
później będziemy mówili o umiejętności wiary czyli o teologii —
otrzymujemy ogólny, zwięzły dowód jej prawdziwości, rozciągają-
cej się na wszystkie części, któremu to dowodowi możemy nadać
następującą formę: Chrystyanizm (łącznie z prawdami religii natu-
ralnej, czyli przez sam rozum poznanej, która w części logicznie go
poprzedza, w części w skład jego wchodzi), tworzy jednolitą całość,
tak silnie spojoną, że zaprzeczenie choć jednej istotnej cząstce tej
całości wiedzie z nieubłaganą konsekwencyą do negacyi wszelkiej
religii, wszelkiej etyki, porządku i prawa. Na taki atoli wynik nikt
się zgodzić nie może, chyba najskrajniejszy wywrotowiec. A zatem
należy ową całość bez jakichkolwiek zastrzeżeń przyjąć za prawdę.
Celem uzasadnienia przesłanki pierwszej tego syllogizmu
weźmy najpierw ogólnie na uwragę jakikolwiek dziś zwalczany szcze-
gół wiary. Oto n. p. ktoś nie uznaje konieczności spowiedzi. Chcąc
być konsekwentnym, powinien on zaprzeczyć po kolei następującym
twierdzeniom: nieomylności nauki Kościoła i Chrystusa, boskiemu
pochodzeniu ehrystyanizmu, Opatrzności bożej, istnieniu Boga, istnie-
niu prawa i obowiązku. Albo inny przeczy możliwości cudu; kon-
sekwentnie musi zwątpić o możliwości pewnego poznania Objawienia
bożego, musi zwątpić o całej jego treści i t. d. Między możliwością
znów proroctwa, a istnieniem Boja, zachodzi taka łączność, że Au-
gustyn nie waha się twierdzić: »Confiteri esse Deum et negare prae-
scium futurorum. apertissima insania est«. (De Civ. Dei 1. 5 c. 9),
a już Cicero mówił.: »Ista reciprocantur, ut si divinatis sit et dii sint,
si Dei sint, sit et divinatis«. (De divinat. I, 5). Inny znowu wzbrania
się uznać boskie ustanowienie hierarchii kościelnej, albo nieomylność
papieską; będzie to punktem wyjścia całego szeregu coraz dalszych,
coraz ogólniejszych przeczeń. Inny, zgorszony, i to słusznie, jakimś
niecnym postępkiem członka zgromadzenia zakonnego, nastaje na
stan zakonnej doskonałości w ogóle, popełniając oczywiście w tem
g Jan Żukowski
uogólnianiu przeskok sofistyczny; chcąc być konsekwentnym, nie
może on uznać nieomylności Kościoła, potwierdzającego zakony jako
środek do osiągnięcia doskonałości, ani nie może uznać nieomylności
Chrystusa, który sam podał to. co stanowi istotną treść życia za-
konnego, to jest tak zwane trzy rady ewangeliczne, upada zatem
w dalszym ciągu i prawdziwość chrystyanizmu, upada przekonanie
o świętości bożej, z którą się nie zgadza dopuszczenie tak szeroko
rozgałęzionego błędu, jakim w tem przypuszczeniu byłaby wiara;
upada Opatrzność, pozbawiająca ludzi możliwości poznania prawdy
i woli bożej; stąd krok tylko do zwątpienia o istnieniu Boga, o ist-
nieniu autorytetu czy to bożego, czy ludzkiego, o istnieniu obowiązku
i prawa.
Przypatrzmy się jednak rzeczy dokładniej. Uwydatniając wza-
jemną łączność między częściami, z jakich się budowa wiary składa,
nie mamy na myśli tak zwanych opinii teologicznych, czyli zapa-
trywań teologów na kwestye, z Objawieniem w bliższym lub dal-
szym związku będących, więcej lub mniej prawdopodobnych; chodzi
nam raczej o prawdy objawione, lub z objawieniem w ścisłym i nie-
wątpliwym związku pozostające, o prawdy, w których katolikowi
wątpić nie wolno. Otóż prawdy te dadzą się zestawić w szeregu,
który nazywa się łańcusznikiem, > wnioskiem łańcuchowym < (Kremer,
Początki logiki. Kraków 1876 str. 175), po łacinie »sorites«, gdzie za-
warty jest szereg zdań tak ze sobą powiązanych, iż jedno pojęcie
pierwszego staje się materyą wszystkiego, tak że przez cały szereg
pojęć pośrednich dochodzi się do ostatecznej konkluzyi. Łańcusznik
da się też rozwinąć na cały szereg syllogizmów, tak że wniosek
poprzedzającego staje się przesłanką następnego; złożone w ten
sposób z kilku syllogizmów wnioskowanie nazywa Kremer łańcu-
chem wniosków*, ogólnie zowią je polisyllogizmem; sorites zatem
jest tylko jego formą skróconą. Przykłady rzecz tę zaraz objaśnią.
Otóż zgodnie z warunkami logiki można celem unaocznienia
konsekwencyi prawd wiary, oraz ich antytezy, sporządzić z nich
szeregi niedługie, przejrzyste, a dla umysłu bardzo cenne. Można
przytem użyć formy kategorycznej, czyli orzekającej, albo warunku-
jącej, albo też tak zwanego epicherematu, gdzie się do przesłanek
dołącza dowód w formie skróconej. Objaśnimy rzecz przykładem.
Forma łańcusznika będzie kategoryczna, gdy powiem: ułomność
człowieka sprawia mu trudności w poznaniu prawdy religijnej, w dą-
żeniu woli; ułomny potrzebuje pomocy, pomocy zaś tu wymaganej
Objawienie jako jednolity system 7
człowiek nie znajduje w obrębie natury; potrzeba zatem człowie-
kowi pomocy bożej, a że tą pomocą w obecnym porządku jest ła-
ska, więc potrzeba człowiekowi łaski oświecającej rozum, pobudza-
jącej wolę; środkiem do nabycia łaski są sakramenty, modlitwa i t. d.
Użyję formy warunkowej, jeżeli powiem: gdyby kary piekła nie były
wieczne, nie miałoby prawo moralne dostatecznej sankcyi; w takim
jednak razie nie byłoby skutecznego hamulca przeciw występkom,
więc i t. d. Jeżeli wreszcie wnioskuję: rzecz, posiadająca wewnętrzną
od ciała niezależność, nie ginie razem z ciałem, bo w swem byto-
waniu i działaniu od materyi nie zawisła; dusza zaś ludzka jest
niezależną od ciała, bo w czynnościach swych wznosi się ponad
materyę, a z natury czynności wnosić należy o naturze samego ich
pierwiastka; a zatem dusza nie niszczeje i t. d. Nie chcąc jednak
nużyć czytelnika, niesympatyzującego może z ścisłą formą syllogi-
styczną, chociaż posiada ona cenne zalety, gdyż uczy zachowania
w myśleniu i mówieniu ładu, jasności, zwięzłości, pozostaniemy przy
formie swobodniejszej.
a) Nieuznając którejś z prawd wiary, zaprzecza się przede-
wszystkiem nieomylności Kościoła, który jest normą czyli
prawidłem wierzenia, on nas bowiem upewnia o tem, co się zawiera
w treści Objawienia. Tem samem jednak otwiera się drogę do zwąt-
pienia o fakcie objawienia każdego szczegółu tej treści.
Nie można nieomylności Kościoła bezkarnie naruszyć, trzeba albo
całą przyjąć, albo całą odrzucić, własnowolnych zastrzeżeń tu nie ma,
bo jeżeli się nam podoba coś odrzucić rzekomo dla tego, że się Ko-
ściół w tym wypadku pomylił, to gdzież znajdziemy nieomylną normę,
według której możliwem byłoby odróżnić to, w czem się Kościół nie
myli, od tego, co może być przezeń błędnie podane. Ma się tu rzecz
podobnie, jak z powagą prawa. »Ktobykolwiek zachował wszystek
zakon, a w jednymby upadł, stał się winien wszystkiego. Bo który
rzekł: Nie cudzołóż, rzekłci też: Nie zabijaj*. (Jak. 2, 10, 11). Za
każdem przykazaniem stoi powaga tego samego prawodawcy, gwał-
cąc więc choćby jedno tylko, tem samem lekceważy się powagę pra-
wodawcy odnośnie do wszystkich innych. Podobnie jak na przyka-
zaniu miłości ^wszystek zakon zawisł* (Mat. 22, 40), jak >wszystek
zakon w jednej się mowie wypełnia: Rędziesz miłował* (Gal. 5, 14),
» miłość bliźniego złego nie czyni. Wypełnienie tedy zakonu jest
miłość« (Rzym 13, 10), tak na nieomylności cały zawisł przedmiot
Objawienia. Dowodem faktycznym: rozkład w obecnym protestan-
9 Jan Żukowski
tyzmie, zrodzonym z subjektywizmu, odrzucającego nauczycielski
autorytet Kościoła.
b) Ma jednak błąd swoją konsekwencyę, jak ją ma prawda.
Nie uznając nieomylności w Kościele, nie można równocześnie uzna-
wać bezbłędności i natchnienia Pisma Św., ono bowiem
najwyraźniej podaje, że wierna straż całego Objawienia i wykład
jego powierzono Kościołowi. »filarowi i utwierdzeniu prawdy» (1 Tym.
3, 15). I nie tylko narusza się przez to te lub owe miejsca Pisma Św.,
ale podkopuje się jego powagę w całej rozciągłości; na dowolny
wybór (atplarstę) nie ma tu miejsca choćby z tego względu, że wobec
braku normy, któraby pozwoliła na pewno odróżnić teksty błędne
od bezbłędnych, natchnione od nienatchnionych, powaga całego Pisma
świętego byłaby naruszoną. Ponadto jeżeli nie ma w Kościele nieo-
mylnej straży Objawienia, zwątpić należałoby o mądrości, przezor-
ności i mocy Chrystusa Pana, którego dzieło byłoby wtedy czemś
niezupełnem, celu by nie osiągło. Bo jak stworzenie świata byłoby
dziełem niezupełnem i nie ostałoby się. gdyby Bóg świata także nie
utrzymywał i nim nie rządził, tak i Objawienie domaga się konie-
cznie jakiegoś środka, któryby je dla wszystkich pokoleń zachował,
jego jedności ustrzegł, trwałość mu zapewnił; na to bowiem było
dane. Tym środkiem nie jest, względnie nie może być nic innego,
jak tylko urząd nauczycielski nieomylny.
c) Stąd posuńmy się o krok dalej. Powagę i natchnienie Pi-
sma św. uznaje sam Chrystus. Zwątpiwszy w Pismo Św., czy można
konsekwentnie uznać nadludzką mądrość, wszechwiedzę, bóstwo
Chrystusa? A także czy można, odrzuciwszy Pismo Św.. uznać
jakiekolwiek inne dokumenty historyczne i na nich się opierającą
historyę? Tak zapytuje św. Augustyn: »Quae umąuam litterae ullum
habebunt pondus auctoritatis, si evangelicae, si apostolicae non ha-
bebunt? De quo libro certum erit, cuius sit, si litterae, quas apo-
stolorum dicit et tenet Ecclesia ab ipsis apostolis propagata et per
omnes gentes tanta eminentia declarata, utrum apostolorum sint, in-
certum est?< (Contra Faustum 1. 33 c. 6.), a gdzieindziej (De mo-
rib. Eccl. 1. 1 c. 29 n. 60) tenże z oburzeniem woła: »Consequetur
naraque omnium litterarum summa perversis et omnium, qui memo-
riae mandati sunt, librorum abolitio, si quod tanta populorum reli-
gione roboratum est, tanta hominum et temporum consensione fir-
matum, in hanc dubitationem adducitur*.
d) Z bóstwem Chrystusa upada naturalne boskie pochodzenie
Objawienie jako jednolity system 9
i prawdziwość objawienia chrześcijańskiego; a jeżeli nie ma
Objawienia, to
e) nie ma i Opatrzności bożej. Tyle bowiem wieków wiara
chrześcijańska istnieje, tyle pokoleń uważało ją za skarb najdroższy,
w niej pokładało swoje nadzieje i do jej wymagań stosowało swe
życie, sześćset milionów chrześcijan obecnie ją wyznaje; jeżeli ta
wiara jest błędem, to czyż można mówić jeszcze o czuwającej nad
ludzkością Opatrzności? Nie troszczy się chyba Bóg o losy ludzko-
ści, jeżeli na tak zwycięski pochód błędu zezwala. Gdyby religia
chrześcijańska nie była od Boga objawioną, to wynikałoby stąd da-
lej, że Bóg pozostawił ludzi bez pomocy w sprawie najważniejszej.
Bo taka już jest nędza ludzkości, że bez pomocy Bożej na dostateczne,
bezbłędne i pewne poznanie prawdy religijnej, o własnych siłach
zdobyć się nie mogła. Jakaś zatem pomoc boża pod tym względem
była moralnie konieczną; stwarzając człowieka z ową stworzoną mu
nieudolnością, zobowiązał się Bóg niejako do wspierania go swoją
ingerencyą i tego wsparcia nie mógł mu odmówić, jak nie mógł
stworzyć go bez dostarczenia mu powietrza i pożywienia. Pomoc ta
i ingerencyą boża mogła być rozmaita, badania zaś historyczno-
krytyczne ukazują nam ją konkretnie w Objawieniu. Jeśli jednak
kto Objawienia nie uznaje, musi zgodzić się na stwierdzenie, że
Opatrzność odmówiła człowiekowi środków niezbędnych do osią-
gnięcia jego celu, czyli że Opatrzność nie istnieje.
f) Na tym punkcie jednak zalrzymać się nie wolno, stanowisko
to byłoby połowiczne i niekonsekwentne. Jeżeli Bóg istnieje i jeżeli
On człowieka stworzył, to musiał mu umożliwić i ułatwić poznanie
siebie jako celu człowieka. Bo kto pożąda celu, ten musi użyć środ-
ków doń prowadzących; jeżeli więc Bóg istnieje, to musiał dać się
poznać, kto zatem utrzymuje, że w poznaniu Boga jesteśmy w błę-
dzie, a utrzymuje to ten, kto nie uznaje Objawienia Chrystusowego,
ten musi jednocześnie zaprzeczyć istnieniu Stwórcy i Boga.
Wniosek ten wyprowadza Laktancyusz, mówiąc: »Qui providentiam
sustulit, etiam Deum negavit esse« (L. de ira D. c. 9). Gdyby bo-
wiem Bóg istniał, dobroć Jego musiałaby Go skłonić do zajęcia się
człowiekiem, mądrość poddałaby sposoby, wszechmoc przezwycięży-
łaby wszelkie trudności. Z zaprzeczenia Opatrzności wynika konie-
czność nieuznania choć jednego z tych przymiotów bożych, a więc
Boga samego.
g) Sam ateizm jest jeszcze stanowiskiem połowicznem i tylko
JO Jan Żukowski
umysł powierzchowny nie potrafi wyciągnąć stąd wszystkich konse-
kwencyi. Pomijamy już to, że, jeżeli nie istnieje Bóg, dobro nieskoń-
czone, wtedy życie nie ma żadnego sensu wobec braku widoków
szczęścia prawdziwego i trwałego. Niemniej zgubną konsekwencyą
będzie usunięcie różnicy między dobrem i złem moralnem, cnotą
i występkiem, prawem i obowiązkiem. Porządek etyczny, na
tych pojęciach oparty, domaga się bowiem koniecznie normy moral-
ności, a ponieważ jest absolutnym, niezmiennym, koniecznym, więc
i norma jego taką być musi; poza Bogiem zaś jej nie ma. Wszelkie
prawo natury nie ostoi się w swej niezaprzeczonej niezmienno-
ści, odwieczności, absolutnej konieczności, jeżeli usuniemy takiegoż
prawodawcę jako jego przyczynę sprawrczą. Porządek etyczny do-
maga się sankcyi: tylko Bóg, który wie o wszystkich dobrych i złych
czynach, sprawiedliwie zdoła je ocenić i ma możność zapłaty za
nie, on jeden może być dostateczną sankcyą.
h) Bądźmy jednak nadal konsekwentni. Oto widzimy, że istnieje
porządek prawny w rodzinie, w różnych związkach ludzkich,
w społeczeństwie i państwie. Na każdy porządek prawny składają
się wzajemne obowiązki i prawa. Bez obowiązku zaś nie ma prawa,
bo tylko wtedy mam prawo do własności, czci, zdrowia, życia, je-
żeli wszyscy inni mają obowiązek nienaruszenia tego swego prawa.
Widzieliśmy jednak, że bez Boga nie ma mowy o prawdziwym obo-
wiązku; a zatem ustaje i wszelkie prawo.
Jeżeli więc przekonanie o istnieniu Boga jest urojeniem, ustaje
wszelka władza bo-ka i ludzka; zrzucić ją, to będzie tylko wycią-
gnięciem koniecznego wniosku z owego założenia, bo bez Boga nie
może być mowy o jakiejkolwiek władzy, czyli o prawie rozkazy-
wania, któremu to prawu odpowiada ścisły obowiązek posłuszeń-
stwa. Nie można uważać państwa za ostateczne i najwyższe źró-
dło prawa. Przypuśćmy bowiem, że sprytne jednostki, przeprowa-
dziwszy, przy pomocy k^rupcyi, wybory, lub też w inny sposób
zdobywszy większość w ciałach prawodawczych, uchwraliły prawa
przeciwme przekonaniom, woli i dobru ogółu. Nikt przecież nie uzna
takiego prawa za sprawiedliwe i słuszne. Więc nie jest wola pań-
stwa jedynem. właściwem źródłem prawa. Czy może uciekniemy się.
celem rozstrzygnięcia sporu o słuszność prawa, do ogólnego po-
czucia słuszności, jako do normy wyższej, do ostatniego źró-
dła prawa? Ależ i tu ta sama kolizya interesów jest możliwą i zda-
rzyć się może absurd, że coś będzie sprawiedliwem, bo odpowiada
Objawienie jako jednolity system 11
przeświadczeniu jednych, a równocześnie będzie niesprawiedliwem,
bo uważane za krzyczącą niesprawiedliwość przez drugich.
Kto przypuszcza, że jestem obowiązany stosować się do woli
państwa lub do ogólnego przeświadczenia ludu, powinien wytłóma-
czyć, kto zobowiązuje mię do tego posłuszeństwa. Czy może pań-
stwo? Ależ i państwo musi wylegitymować sw..ją kompetencyę do
rozkazywania mi; sam nakaz tego nie uskuteczni, bo zanim państwo
wydaje pierwszy nakaz, już poddani mają obowiązek słuchania go
i muszą być z góry przeświadczeni o tym swym obowiązku. Może
wybrniemy z trudności, odwołując się do zdrowego rozsądku, naka-
zującego postępować rozumnie? Wtedy wraca pytanie, dla czego mu-
szę postępować rozumnie, i dla czego nie mógłbym czasem postąpić
nierozumnie, skoro mi się tak podoba ? Może dla tego, że rozum
człowieka jest sam dla siebie prawem, sam siebie zobowiązuje, i to
w sposób kategoryczny, nakazujący? Ale jakiem prawem mój rozum
może mnie ściśle zobowiązać, dla czego muszę się wbrew woli sto-
sować do jakiegoś, od rozumu pochodzącego, niewytłómaczonego
przymusu, to będzie zagadką nierozwiązaną.
Nie można też za ostatnie źródło prawa uważać jakiejś umów y,
na mocy której tworzono niegdyś państwo, przy której to umowie
każdy członek przelał swą część władzy na pańslwo. Bo wychodząc
z ateistycznego punktu, pierwsi założyciele państwa nie mogli oddać
władzy nad sobą. to znaczy zobowiązać się do posłuszeństwa, bo
takiem samem prawem, jakiem posłuszeństwo obiecali, mogą obie-
tnicę cofnąć, skoro tego zechcą. Tem mniej mogli drugimi, czyli
przyszłemi pokoleniami rozporządzać, narzucając im obowiązek wzglę-
dem utworzonego przez siebie państwa; bo jeżeli stoimy na stano-
wisku ateistycznem. musimy uznać, że każdy jest panem dla siebie,
może więc robić, co mu się podoba; wzgląd na dobro państwa lub
ogółu może mną powodować, ale nie zobowiąże mię do przedkłada-
nia go nad dobro własne. A zatem »nie masz zwierzchności, jedno
od Bosa* (Rzvm 13, 1), nie jest. więc konsekwentnym, kto przeczy
istnieniu Boga, a mówi jeszcze o władzy i obowiązku sumienia.
i) Konsekwentnym będzie raczej skrajny socyalizm, który przez
usta swych wodzów odrzuca wszelką władzę zarówno boską i ludzką.
h) Ale i ideał socyalistyczny nie może być jeszcze ostatnią
przystanią konsekwentnie przeczącego umysłu. I tu bowiem powstaje
pytanie o władzy w przyszłem państwie, bez której przecież ideał
socyalistyczny, a więc celowa organizacya produkcyi i sprawiedliwy
\2 Jan Żukowski
podział zysków, urzeczywistnić się nie da. Nie dokona tego powaga
dobrowolnie obrana, bo w razie różnicy zdań nikt nie jest w stanie
przekonać mniejszości o obowiązku poddania się większości. Przy-
znają też socyaliści, że przynajmniej z początku będzie potrzebna
dla zmuszenia opornych do nowego porządku bezwzględna dyktatura.
Ale wtedy mielibyśmy znowu władzę, i to w najostrzejszej formie.
Pokazuje się więc, że daleko logiczniejszym będzie anarchizm,
w którym absolutna autonomia jednostki jest aż do ostatnich kon-
sekwencyi przeprowadzona: człowiek jest sam sobie panem, nikt nie
ma prawa pociągać go do odpowiedzialności, dobro i zło nie ma
dlań żadnego znaczenia, może on iść za swymi popędami, jak mu
się podoba.
Pochód ten umysłu, co zwątpił o istnieniu Boga, przedstawił
jasno w szkicu, wziętym z życia, W. Cathrein: »Durch Atheismus zum
Anarchismus, Ein lehrreiches Bild aus dem Universitatsleben der Ge-
genwart* (Freiburg, Herder; w tłóm. polsk. » Dlaczego stałem się anar-
chistą?* Warszawa 1909. Szczepkowski). W historyi zaś znaleść
można niejeden przykład skrajnej anarchii, w której znalazło się
społeczeństwo, jeśli w niem poczęła zanikać religia; historya stwier-
dza, 3e tam, gdzie burzą ołtarze i krzyże, traci koronę władza. Bo
wpływ bezbożności podobny do najsroższej zarazy, co niczem nie
powstrzymywana, coraz dalej posuwa dzieło zniszczenia.
Moźnaby jeszcze ten destrukcyjny wpływ śledzić w kierunku
poznania, uwydatniając związek, jaki zachodzi między prawdą w ogóle,
a Bogiem. Istnieją prawdy konieczne, odwieczne, niezmienne, prawdy,
których twórcą i źródłem nie jest nasze poznanie, lecz tylko ich
narzędziem, prawdy, które wywierają wpływ bezwzględny na nasz
umysł, są mu normą myślenia, do której stosować się bezwarunkowo
musi. Źródłem więc prawdy może być tylko umysł, równie jak ona
odwieczny, i takiż byt. co jej jest pierwowzorem. Odrzucając więc
Boga, nie jesteśmy w stanie wytłómaczyć istnienia prawdy objekty-
wnej, o wszystkiem zwątpić wolno, sceptycyzm będzie ostatniem
ogniwem w tym szeregu negacyj.
Oto burzenie gruntowne, przeprowadzone konsekwentnie aż do
samych najgłębszych podstaw myślenia i bytu!
Jeżeli zechcemy posuwać się drogą odwrotną, otrzymamy
inny szereg, równie przejrzyście ujawniający ową systematyczność,
o której tu mówimy. Wybierając niektóre tylko, ważniejsze człony
z tego szeregu, możemy wnioskować w następujący sposób: Życie
Objawienie jako jednolity system 13
ludzkie byłoby nieznośnem i wręcz niemożliwym bez prawnego po-
rządku, a nie miałoby sensu bez możliwości szczęścia trwałego.
Istnieje zatem Bóg, najwyższy prawodawca i dobro nieskończone.
Jeżeli Bóg istnieje, to musiał nadać możliwość poznania prawdy, bo
bez tej możliwości stworzyć nas nie mógł. Możliwość ta musi od-
nosić się w pierwszym rzędzie do prawdy religijnej, jako tej, od
której osiągnięcie celu ostatecznego zależy; tu przedewszystkiem Bóg
nie mógł pozostawić człowieka bez pomocy. A że w przyrodzonych
siłach swego umysłu człowiek nie posiada możliwości łatwego, pe-
wnego i bezbłędnego poznania prawd religijnych i obyczajowych,
więc z góry przypuścić należy, że Bóg mu inny na to środek przy-
gotował. Takiego środka nie widać poza Objawieniem, które w wie-
loraki sposób znamionuje swe boskie pochodzenie. Mogło Objawienie
być dane stopniowo, i rzeczywiście » rozmaicie i wielą sposobów
mówiwszy dawno Bóg ojcom przez proroki, na ostatek mówił do nas
przez Syna* (Żyd 1, 1, 2), ale jedno tylko prawdziwe Objawienie
jest możliwe, bo twierdzenie przeciwne i sprzeczne, n. p. monoteizm
i politeizm, nie mogą od jednego i tego samego Boga pochodzić.
Punktem kulminacyjnym tego Objawienia jest wcielenie Syna Bożego
i Jego dzieło. Doświadczenie dalej uczy, że nie dostaje się nauka
Chrystusa do wiadomiści każdej jednostki przez bezpośrednio jej
dane Objawienie, a zatem musiał je Chrystus złożyć w jakichś
źródłach. Nie jest takiem źródłem samo Pismo Św., choćby dla tego
tylko, że, będąc księgą martwą, domaga się tłómacza, tak jak w pań-
stwie obok kodeksu praw istnieją trybunały sędziowskie. Takim
tłómaczem jest Kościół katolicki, względnie nadany mu obok sza-
farstwa środków zbawienia i rządów nad wiernymi urząd nauczy-
cielski. W wykonywaniu tego urzędu Kościół mylić się nie może,
bo w takim razie Chrystus nie osiągnąłby przezeń tego celu, który
zamierzał, to jest ustrzeżenia depozytu swej prawdy dla jak najdal-
szych pokoleń. Z tego powodu musi też nieomylność rozciągać się
na straż i wykład wszelkich prawd objawionych i z niemi w związku
zozostających, bez żadnego wyjątku. Tak dochodzimy do affirmacyi
wszystkich prawd wiary i obyczajów, życia religijnego i kościelnego.
Powyższe szeregi można było tu tylko z lekka naszkicować,
bo wszechstronne ich rozpatrywanie i ujęcie wszystkich wiążących
je nici wymagałoby tomów, i jest właśnie przedmiotem rozmaitych
gałęzi umiejętności teologicznych i filozoficznych. Teolog powinien
w tern poznaniu być biegłym, ale i nietoolog może się w niem wpra-
14 Jan Żukowski
wić, a w miarę swej inteligencyi oraz narażenia na wątpliwości prze-
ciwko wierze ma także obowiązek starania się o to.
Z łańcucha, który rozwinęliśmy, widać naocznie, że wszystkie
formy pośrednie między wiarą zupełną a najskrajniejszem wątpie-
niem są niekonsekwentne, bo zatrzymują się w połowie drogi, tak
w kierunku twierdzenia, jakoteż i w kierunku przeczenia, co może
być wygodnem, ale nie jest logicznem; są więc wszystkie fałszywe.
Prawdą może być tylko albo całość, albo konsekwentnie aż do naj-
dalszych granic posunięte odrzucenie. Widzimy też stąd, że ma się
tu rzecz podobnie, jak we filozofii odnośnie do pierwszych pewników,
gdzie błąd popełniony (-;wtov il/sOrta:) podobny jest do zatrutego źró-
dła, z którego jad rozszerza się na wszystkie odpływy; słusznie też
powiada Arystoteles: tg Iv ópj^j [uxpov ev tyj tzIpjtą yiveTat -ay.uśyz&zc
(Ifepl O!jpy.vo0 I, 5), czyli że błąd na pozór nieznaczny, popełniony
w założeniu badania, rośnie stopniowo do coraz większych rozmiarów.
Stąd dalej widać, że aby dowód, który tu rozwijamy, całą
swą siłę na umysł wywarł i do niego potężnie przemówił, trzebaby
koniecznie >intus legere« czyli »intelligere«, trzebaby rozumieć dobrze
całą tę spójnię, zachodzącą między poszczególnemi prawdami, wzno-
sząc się albo od ostatecznych podstaw do najdalszych konkluzyj
(synteza), albo też leniej, idąc drogą odwrotną od jakiegokolwiek
twierdzenia względnie przeczenia symbolu katolickiego aż do osta-
tecznych zasad (analiza). Pierwszą drogę przebyli na dłuższą lub
krótszą przestrzeń konwertyci, drugą drogę unaoczniają apostazye.
Znając zaś upór, z jakim umysł trwa przy raz powziętych mnie-
maniach, można wobec braku widoków na wiarę zupełną za szczę-
ście to uważać, że w odstępstwie od wiary przeważnie nie śledzi
się tych konsekwencyi. bo tak staje się rzeczą możliwą, że ktoś
w dobrej wierze trwa w błędzie, nie przedstawiającym mu się tak
bardzo rażąco, oraz że choć w części uratuje okruchy prawdy, tak
potrzebne dla spełnienia zadań życiowych.
Nasuwa się tu przecież zarzut, że takie liczne masy ludzi nie
widzą niekonsekwencyi swego błędu, więc chyba te niekonsekwencye
nie istnieją? Tyle herezyi, wieloraka schizma, czyż to wszystko śle-
potą dotknięte? Najlepszą na ten zarzut odpowiedź daje czas i do-
konywaj ąca się w nim ewolucya wierzeń ludzkich. Czas to bowiem
powoli wiedzie do konsekwencyi : widzimy, że w takich pośre-
dnich błędach idą najpierw jednostki przez nawrócenia ku wyżynom
wiary, a przez coraz dalszą apostazye do nihilizmu; to samo zaś
Objawienie jako jednolity system 15
dokonuje się powoli ze społecznościami religijnemi, już dziś bowiem
dość widoczną jest rzeczą, ze w przyszłości staną do walki ze sobą
tylko dwa obozy: katolicyzm i zupełne bankructwo, anarchia.
W drugiej przesłance dowodu, postawionego na czele
tego przedstawienia rzeczy twierdziliśmy, że na wynik, do którego
wykazana konsekwencya przeczenia prawd religijnych dochodzi, nikt
się zgodzić nie może, chyba naj skraj niej szy wywrotowiec. Twierdze-
nie to tak oczywiste, że się bez dowodu obyć może. Bo też isto-
tnie zgodzenie się na taki wynik wiedzie do niesłychanych konse-
kwencyj: nie mam żadnych obowiązków względem kogokolwiek,
względem ojczyzny, państwa, rodziny, bliźnich; ale też nie mam
żadnych praw, nie mam prawa własności, zdrowia, dobrego imienia,
życia, bo pojęcie prawa i obowiązku, to pojęcie współwzględne, czyli
skojarzone parą jako członki tej samej religii, tak że jedno bez
drugiego nie da się pomyśleć. Wszystko wobec tego mnie wolno,
wszystkim też wszystko wolno względem mnie!
Zmuszeni do cofnięcia się od przepastnej otchłani błędu, zwra-
camy się ku pogodnym wyżynom prawdy i dochodzimy do nastę-
pującego wniosku: całokształt religii Chrystusowej, tak jak ją po-
daje Kościół katolicki, jest prawdziwy. >I będzie w ostateczne dni
przygotowana góra domu Pańskiego na wierzchu gór i wywyższy
się nad pagórki, a popłyną do niej wszyscy narodowie. Pójdą też
wiele ludzi i rzekną: Chodźcie, a wstąpmy na górę Pańską i do domu
Boga Jakubowego, a nauczy nas dróg swoich i będziemy chodzić
ścieżkami jego, bo z Syonu wynijdzie zakon, a słowo Pańskie z Je-
ruzalem*. (Izaj. 2, 2, 3: por. rozdz. 60). Religia Chrystusowa, o ile
jest inkorporowaną w Kościele katolickim, stanowi całość silnie spo-
joną, organizm logiczny. Dlatego określano zawsze, jak to już czyni
Pismo Św., Objawienie jako jedną i niepodzielną całość, jako prawdę,
Y) d^O-eta, to s'jayy£>.iov. I poznacie prawdę, a prawda was wyswo-
bodzi*. (Jan. 8, 32). Bóg chce, »aby wszyscy ludzie byli zbawieni
i przyszli ku uznaniu prawdy « (1 Tym. 2, 4), Kościół zaś »Boga
żywego, filar i utwierdzenie prawdy* (ib. 3, 15).
Pogląd, ukazujący Objawienie jako jednolity system, zawiera
w sobie doniosłe korzyści. Tak n. p. w walkach wewnętrznych,
kiedy to rozum, powodowany namiętnością, żąda wyswobodzenia od
krępujących swawolę więzów etycznych, i jak dziki zwierz w klatce
szuka rozmaitych możliwych dróg, by zrzucić z siebie znienawidzone
pęta, zagłuszyć sumienie, obronić się przed jego forum od dotkli-
16 Jan Żukowski
wego zarzutu winy, wtedy zwrócenie uwagi na to, dokąd poddanie
się wątpliwościom zaprowadzić może, będzie zbawczym hamulcem.
W wątpliwościach i dysputach, czy to z samym sobą, czy
z drugimi, przedstawia naszkicowany przez nas dowód broń pośre-
dnią wprawdzie, lecz bardzo silną, bo jest na każdy zarzut odpo-
wiedzię przynajmniej uboczną.
Ale na jedno głównie nacisk kładziemy. Oto ze spoistości i sy-
stematyczności wiary chrześcijańskiej wynika, że do obalenia chry-
styanizmu wystarczyłoby wykazać fałszywość choćby jednego tylko
istotnego punktu w jego systemie. Każdy taki dowód byłby podobny
do miny założonej w miejscu trafnie obranem, której wybuch poło-
żyłby cały gmach w gruzach. Mimo to jednak, że od tylu wieków
takiego dowodu szukano, mimo to, że piętrzące się stosy dzieł peł-
nych zarzutów spisano, nie odkryto takiej słabej strony, nie odkryto
pięty Achillesowej, nie wynaleziono na ciele bohaterskiego Zygfryda
takiego miejsca, w któremby mu śmiertelna rana zadaną być mogła.
Systemowi prawd wiary przeciwstawiono co najwyżej hypotezy, ale
takie, których logika nie dopuszcza, warunkiem bowiem prawidłowej
i prawdopodobnej hypotezy jest pewna łatwość w wytłómaczeniu
faktów, o które chodzi, analogia z prawdami już znanemi, a prze-
de wszystkiem możliwość: hyputeza nie powinna zawierać wewnętrz-
nej sprzeczności, ani też sprzeciwiać się faktom najpewniejszym.
Tym warunkom nie czynią zadość hypotezy o przypadkowem po-
wstaniu świata i jego tworów z niestworzonych atomów, o natural-
nym porządku chrystyanizmu i t. p. Do dziś dnia nie uniemożli-
wiono wierze jej obrony; wszystkie owe długotrwałe i namiętne
napaści nie usunęły żadnego dowodu, nie obaliły choćby jednej po-
zycyi, pole walki pozostaje ciągle takie same, olbrzym ani na krok
nie ustąpił, budowy nie zachwiano. Tak zwycięską może być tylko
prawda, błąd takiem powodzeniem się nie szczyci.
U.
Dotąd mówiliśmy w pierwszym rzędzie o wierze. Od wiary
różni się umiejętność, zwana teologią. Już Augustyn (De Trinit.
1. 14 c. 1) określił teologię jako umiejętność wiary; i słusznie, bo
jej przedmiotem jest wiara czyli Objawienie boże nadprzyrodzone.
Między wiarą a teologią taki zachodzi stosunek, że to, w co wierni
wierzą, teologia poddaje procesowi umiejętnego badania. Czyni zaś
Objawienie jako jednolity system 17
to w ten sposób, że dowodzi samych podstaw wiary, ustala prawdy
wiary na podstawie źródeł Objawienia, pogłębia ich zrozumienie,
broni od zarzutów, wyprowadza konkluzye, systematycznie porządkuje.
Jeżeli w zakres teologii wchodzi całe Objawienie, a ono, jak to
poznaliśmy, jest jednolitym systemem, to i o teologii to samo po-
wtórzyć należy. Systematyczność jednak przysługuje teologii w da-
leko wyższym stopniu jeszcze z wielu innych względów. Znane jest
porównanie teologii, zwłaszcza jak ją uprawiała scholastyka XlII-go
wieku, z gotyką; ma teologia rzeczywiście uderzające podobieństwo
do wspaniałych katedr gotyckich, gdzie nad wszystkiem góruje je-
dna mvśl, rozwijająca się systematycznie w bogatą rozmaitość.
Jedność teologii wynika z jej głównego przedmiotu, czyli z jej
podmiotu, którym, jak już sama nazwa wskazuje, jest Bóg.
Wskazuje na to i treść teologii, bo chociaż w zakres jej badań
wchodzą i człowiek i świat cały, nie rozprawia ona o tych przed-
miotach tak, jak antropologia lub kosmologia, ale z uwzględnieniem
ich stosunku do Boga jako ich początku i końca. Ma także teologia
jeden przedmiot formalny, czyli jeden kąt widzenia, bo bada
swój przedmiot matervalny w świetle Objawienia, to jest o ile on
z Objawienia poznanym być może I tak, jak różni się logika for-
malna od teoryi poznania tem. że jedna bada prawidłowość, druga
prawdziwość myślenia, jak różni się fizvologia od patologii w tem,
że pierwsza rozważa funkcye życiowe w ich stanie normalnym, druga
w stanie chorobliwym, tak różni się teologia swym przedmiotem
formalnym od każdej innej umiejętności, zwłaszcza od najbardziej
do niej zbliżonej gałęzi nauk filozoficznych, zwanej teologią natu-
ralną, czyli teodyceą.
Organiczna jedność uwydatnia się głównie w systemie nauk
teologicznych. Jak każda umiejętność, tak i teologia, oniera się
na pewnikach, to jest prawdach nie ulegających wątpliwości. Są
nimi prawdy objawiona one bowiem stanowią albo punkt wyjścia,
albo normę przewodnią dla badań teologicznych. Nie przyjmuje ich
teologia na ślepo, bo fakt Objawienia, z którem są dane. stanowi
przedmiot skrzętnego badania; także istnienie Boga r nieomylność
powagi Jego, prawdy, o których wiedzieć muszę, bym mógł wierzyć,
podlegają ścisłemu badaniu. Na tej podstawie wznoszą się poszcze-
gólne działy teologii. Jedne z nich są umiejętnościami pomocniczemi,
inne zajmują się samem Objawieniem, tak jego częścią teoretyczną,
jak praktyczną, śledzą je aż do najdalszych wyników, stosują do
Żakowski. 2
18 Jan Żukowski
praktyki życiowej. Wszystkiem kieruje jedno dążenie: wszechstronne
poznanie Boga w sobie i w wszechświecie; i jak w budowie goty-
ckiej wszystko strzela w górę. tak też jedna myśl przenika teologię,
Bóg, który będąc jej początkiem i przedmiotem, jest także jej celem.
Mówi się nieraz o zasadzie m a t e r v a 1 n e j w różnych umie-
jętnościach. Należy przez to rozumieć ideę centralną, albo jakieś
twierdzenie fundamentalne, które zawiera i streszcza w sobie liczne
albo i wszystkie konkluzye danej umiejętności. Za przykład niech
służy zasada ewolucyi. umiejętnie w różnych naukach stosowana.
Nie każda umiejętność da się w jednej skoncentrować idei; gdzie to
jednak możliwe, tam uskutecznia się to z wielką dla poznania ko-
rzyścią. umvsł bowiem nasz. żądny jedności, która mu ułatwia po-
znanie, chętnie taką syntezę przyjmuje. I teologia posiada taką ideę
centralną, skąd znów sie ukazuje jej systematyczna jedność. Tą ideą
jest pojęcie Boga. nie w ten snosób, jak to rozumie panteizm, który
z idei Boga a priori wszystko wyprowadza, lecz raczej dla tego, bo
z idei Bożej, nabytej z Objawienia, nabywa się lepszego poznania całego
przedmiotu materyalnego teologii, poznaje go bowiem w stosunku
do Boga jako początku i końca.
Zwięźle da się to wszystko, cośmy o systematycznej jedności
teologii powiedzieli, wypowiedzieć w zdaniu: teologia jest to umieję-
tność: de Deo. a Deo. ad Deum.
Jakież wnioski nasuwa to rozpatrywanie? Podobne do tych,
jakie wysnuliśmy z rozważania systematyczności wiary. W szczegól-
ności wypływa stąd poważne memento dla teologa: skoro porzuci
prosta drogę, którą kroczyć nakazuje mu drogowskaz Kościoła,
a zstąpi na pochyłą ścieżkę zwątpienia, nieubłagana konsekwencya
sprawi, że zacznie mu się coraz bardziej usuwać grunt pod no-
gami, i on. który z początku wcale nie zamyślał może stanąć w opo-
zvcvi do Kościoła, łatwo znajdzie się w jednym szeregu z otwartymi
jego wrogami. Historya dogmatów, herezyi i Kościoła w ogóle stwier-
dziła ten smutny fakt niejednym przykładem. Najnowszym zaś, to
przykład modernizmu, o którego zwolennikach pisze Pius X, że »se-
curim non ad ramos surculosąue ponunt, se ad radicem ipsam, fidem
nimirum fideigue fibras ultissimas. Ista autem radice hac immorta-
litatis. viriis ner omnem arborem sic propagare pergunt, ut catholicae
veritatis nulla sit pars, unde manus abstineant. nulla quam corrum-
pere non elabrrent*. Zgubny ten wpływ pochodzi głównie od źle
stosowanej zasady ewolucyi, która jest »in eorum doctrinis fere ca-
Objawienie jako jednolity system 19
put«. System ten wskutek tego jest »omnium haereseon collectus«.
i wiedzie do zagłady wszelkiej religii, bo widoc2nem jest, »quam
multiplici itinere doctrina modernistarum ad atheismum trahet et ad
oranem religionem abolendam. Eąuidem protestantium error primus
hac via gradum iecit; seąuitur modernistarum error; prozime atheis-
mus ingredietur*. (Encycl. »Pascendi« 7 Sept. 1907. §. 2, 9, 17, 27).
Jeśli teologia stanowi systematyczną całość, to wynika stąd
także, że jest ona prawdziwą umiejętnością. Czegóżby jej
bowiem do tej nazwy miało niedostawać? Umiejętność powstaje,
jeżeli się materyał zewsząd zebrany układa w jednolitą budowę;
wszyscy rozumieją przez umiejętność zbiór wiadomości, dotyczących
wspólnego przedmiotu, należycie uzasadnionych, w system ułożonych.
Tym warunkom odpowiada teologia w zupełności, jest ona bowiem
systematycznym kompleksem prawd, z stwierdzonych źródeł Obja-
wienia należycie udowodnionych. W szczególności posiada teologia
wykazaną poprzednio systematyczność.
Temu nie stoi na przeszkodzie, że teologia jest umiejętno-
ścią wiary*, a wiara od wiedzy się różni. Bo aczkolwiek teologia
opiera się na wierze, posuwa się ona dalej, poddając wiarę meto-
dycznym operacyom, jak dowodzeniu, dedukcyi, systemizacyi.
Ani nie stanowi przeszkody to, że głównym przedmiotem teo-
logii są tajemnice, bo i w innych umiejętnościach nie ma się do
czynienia z samemi tylko oczywistemi prawdami, prócz tego i ta-
jemnice mogą być przedmiotem umiejętnego badania przez to, że się
ich istnienia dowodzi, wedle możności wyjaśnia, związek ich wza-
jemny i z prawdami naturalnemi odkrywa i t. p.
Nie można także odmawiać teologii prawa do nazwy prawdzi-
wej umiejętności dlatego, że nie opiera się na pew nikach oczy-
wistych. Prawda, że każda umiejętność wymaga niezaprzeczonych
założeń, na których się buduje, tak jak budynek wymaga funda-
mentów, drabina oparcia, wiszący łańcuch pierwszego gdzieś przy-
mocowanego ogniwa. Konieczność takich pewnych założeń stąd po-
chodzi, że wiedza nie jest bezpodstawnem, ślepem uznaniem czegoś
za prawdę. Ten cel może być jednak osiągnięty w inny sposób,
mianowicie przez pewniki skądinąd przyjęte, i to właśnie ma miej-
sce w teologii, której założenia wzięte są z nieomylnej wiedzy Boga
samego. Pod tym względem zresztą nie jest teologia odosobnioną,
bo i inne umiejętności nie zawsze dowodzą swych założeń wprost
i bezpośrednio, ale przyjmują je, oczywiście nie bez racyi, skądinąd.
20 Jan Żukowski
I tak posługuje się astronomia zasadami mechaniki, etyka przyjmuje
swe założenia z filozofii, historya z krytyki, muzyka z akustyki, ka-
żda zaś bez wyjątku wiedza supponuje logikę. Czyż wobec tego
weźmiemy za złe teologii, że opiera się na Objawieniu, nie bezpod-
stawnie, ani drogą ślepego uczucia, ale za pomocą ścisłego history-
czno-kry tycznego badania za prawdziwe uznanem? Św. Tomasz po-
wiada, że istnieją umiejętności, które wychodzą z założeń poznanych
skądinąd; »sicut perspectiva procedit ex principiis notificatis per
geometriam et rausica ex principiis per arithmeticam notis. Et hoc
modo sacra doctrina (= theologia) est scientia, quia procedit ex
principiis notis lumine superioris scientiae, quae scilicet est scientia
Dei et beatorum, unde sicut musica credit principia tradita sibi ab
arithmetica. ita doctrina sacra credit principia revelata sibi a Deo«.
(Summa theol. 1, q. 1. a. 2).
Żadnego zresztą innego poważnego i szczerego zarzutu przeciw
uważaniu teologii za umiejętność podnieść nie można, jak to obszer-
niej wykazali: Donat (Die Freiheit der Wissenschaft, Innsbruck, Rauch,
1910. S. 455—472), Schanz (Ist die Theologie eine Wissenschaft?
Stuttgart und Wien 1900), Haring (Einfuhrung in das Studium der
Theologie Graz, Moser), Kihn (Encyklopadie und Methodologie der
Theologie. Freiburg. Herder, 1892, § 6), Krieg (Encyklopadie der theol.
Wissenschaften. Freiburg. Herder 1899, S. 42, ff.) i wielu innych.
W szczególności niesłusznym jest zarzut, jakoby teologia dla
tego, że jest »zakutą w okowy dramatyzmu* i skrępowaną coraz to
nowemi orzeczeniami Kościoła, nie posiadała uprawnionej wolności
badania. I o tern pisali Niedziałkowski (Snopek kąkolu str. 50—67:
»Okowy dogmatyzmu — wolność czystej nauki*, Warszawa 1903
Gebethner), Sieniatycki (»Wolność badania i nauczania« Gaz. kość.
1910 str. 502 ss. »Czy teologia jest umiejętnością?* Przegl. powsz.
1910, grudzień) i inni.
Wobec tego nic naturalniejszego nad wniosek, na który każdy
nieuprzedzony się zgodzi, że teologia godna jest tego zaszczytu, by
stanęła obok innych umiejętności w instytueyi. zwanej universitas
scientiarum, w uniwersytecie (por. Schindler, Die Stellung der
theologischen Facultat im Organismus der Universitat, Wien 1904.
Donat, 1. c. S. 472 ff.i. Jej przede wszy stkiem tam miejsce
przysługuje nietylko z prawa historycznego, ale ze względów zasa-
dniczych. Można pierwszeństwo jakiejś umiejętności z rozmai-
tego punktu widzenia osądzać, można wziąć na uwagę przedmiot,
Objawienie jako jednolity system 21
albo cel, albo pewność. Pod względem przedmiotu wyżej stoi
n. p. historya od archeologii, pod względem celu wyżej farmaceu-
tyka od medycyny, pod względem pewności i formy każda umie-
jętność podporządkowaną jest logice. Teologia ma za przedmiot
nie szczerby wykopalisk, skamieliny skorup ziemskich, zwierzę lub
człowieka, ale Boga samego; jej celem nie zdrowie człowieka lub
służba państwowa, ale sam Bóg; jej źródłem zaś nie poznanie
omylnego rozumu, ale wiedza Boga nieomylnego. Dla tego już Ary-
stoteles zauważył: »Nec aliam quam huiuscemodi decet honorabilio-
rem putare« (Metaph. 1. 1 c. 2), nazywając ją najczcigodniejszą
i najbardziej boską, 8-stoTcmj xai S-ijiojtźttj.
o
BINDfr^G SECT. MAR 1 4 1973
PLEASE DO NOT REMOVE
CARDS OR SLIPS FROM THIS POCKET
UNIYERSITY OF TORONTO LIBRARY
LF Księga pamiątkowa ku uczczeniu
144.9 <:50-tej rocznicy zaiożenia
.5 Uniwersytetu Lwowskiego
K75 przez Króla Jana Kazimierza
t.2 r. 1661