Skip to main content

Full text of "Ksiga pamiatkowa ku uczczeniu 250-tej rocznicy zaloenia Uniwersytetu Lwowskiego przez Króla Jana Kazimierza r. 1661. Wydana przez czlonków Uniwersytetu"

See other formats


Digitized  by  the  Internet  Archive 

in  2011  with  funding  from 

University  of  Toronto 


http://www.archive.org/details/ksigapamiatkowak02fink 


Mf 

f     ( 


KSIĘGA  PAMIĄTKOWA 
II. 


KSIĘGA 

PAMIĄTKOWA 

KU  UCZCZENIU  250-TEJ  ROCZNICY  ZAŁOŻENIA 

UNIWERSYTETU   LWOWSKIEGO  PRZEZ   KRÓLA 

JANA  KAZIMIERZA  R.  1661 


WYDANA  PRZEZ 

CZŁONKÓW  UNIWERSYTETU 
TOM  II 


LWÓW 

NAKŁADEM  UNIWERSYTETU  LWOWSKIEGO 

1912. 


LF 
iMf 


75~ 

tz 


Kraków  1912.  —  Drukarnia  Uniwersytetu  Jagiell.  pod  zarządem  J.  Filipowskiego. 


SPIS  RZECZY. 

Str. 

Piniriski  Leon,  Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego     .     .     .  1 — 58 

Popielski  Leon.  O  rozpowszechnieniu  wazodilatiny  w  świecie  zwierzęcym  1 — 5 
Porębowicz  Śdouard.  Nouvelle   interprśtation   du   vers   de   la  Divine 

Comedie:  »Quei  due  che  seggon  lassu  piu  felici«.  Par.  XXXII,  118  1—23 
Prus  Jan.  O  pomyślnych  wynikach  zastosowania  mojej    metody   przy- 
wracania życia 1  —  13 

Puzyna  Józef,  Metoda  wyprowadzania  całek  logarytmicznych  równania 

różniczkowego  -^-  —  —    ,  , ,     , 1 — 8 

dx       a'x-}-b'y-|- 

Roszkowski  Gustaw,  O  unii  interparlamentamej 1—75 

Schorr  Mojżesz,  Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  (okres  Cham- 

murapiego  ±  2060-1760  przed  Chr.) 1—21 

Semkowicz  Władysław,  Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  1 — 60 

Sierpiński  Wacław,  Przyczynek  do  teoryi  mnogości 1—3 

Sinko  Tadeusz,  Trzej  poeci  polsko-łacińscy  z  XIX  wieku 1—28 

Smoluchowski  Maryan,    O   pewnem    zagadnieniu   kinetycznej    teoryi 

roztworów 1 — 8 

Stebelski  Piotr,  Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze 1  —  28 

Teisseyre  Wawrzyniec,  Szkic  moich  badań  w  Karpatach,   o  ile  one 

dotyczą  płaszczowin  fliszu 1—22 

Twardowski  Kazimierz,  O  czynnościach   i  wytworach.   Kilka  uwag 

z  pogranicza  psychologii,  gramatyki  i  logiki 1 — 33 

Ks.  Wais  Kazimierz,  Początek  życia 1—53 

Witwicki  Władysław,  W  sprawie  przedmiotu   i   podziału   psychologii  1—16 

Wojciechowski  Konstanty,  Budowa  pierwszych  powieści  polskich     .  1—9 

Ks.  Wysocki  Stanisław,  O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościelnem  1—18 

Zakrzewski  Stanisław,  Bolesław  Szczodry.  Próba  portretu  ....  1—34 
Zuber  Rudolf,  Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  (z  6  illu- 

stracyami) 1 — 22 

Ks.  Żukowski  Jan,  Objawienie  jako  jednolity  system 1—21 


SPROSTOWANIE. 

W  rozprawie  R.  Zubera,  Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki, 
na  str.  19  między  wierszami  12  i  13  od  dołu  po  wyrazie  »konty:ientu«  i  przed 
wyrazem  »Najbliższą«  opuszczono  ustęp  następujący:  Obecność  resztek  starej 
formacyi  czerwonego  piaskowca  o  typie  wybitnie  kontynentalnym  i  pustynio- 
wym w  niektórych  partyach  wybrzeża  gwinejskiego  niewątpliwie  świadczy,  że 
podczas  tworzenia  się  tej  formacyi  (palaeozoicum?)  miejsca  te  były  wnętrzem 
rozległego  kontynentu. 


A  f 


POD  WRAŻENIEM  „ROZMYŚLAŃ 
MARKA  AURELEGO 

napisał 

LEON  PINIŃSKI 


Piniń6ki. 


I.  Znaczenie  i  treść  nauki  Marka  Aurelego. 

Nie  zamierzam  tu  podać  naukowego  studyum  o  > Rozmyśla- 
niach* Marka  Aurelego,  brak  mi  do  tego  należytych  propedeutycznych 
warunków  tak  historycznych  i  filologicznych  jak  i  filozoficznych 
nawet.  Luźne  uwagi,  które  mi  się  nasuwają  pod  pióro,  są  jedynie 
objawem  wrażeń  i  myśli  wywołanych  pod  wpływem  lektury.  Nie 
idzie  mi  wcale  o  rozświecenie  naukowe  pracy  M.  A.,  lecz  tylko 
o  podniesienie  jej  piękności.  Jeżeli  moje  słowa  zachęcą  czytelnika 
do  tego,  by  także  wziął  do  ręki  samo  dzieło  cesarskiego  autora 
i  z  uwagą  je  przeczytał,  to  już  ten  skutek  mnie  zadowolni.  Nie 
wątpię  bowiem,  że  każdy  rozumny  czytelnik  znajdzie  w  niem  wiele 
nauki  a  może  i  pociechy. 

Mało  jest  dzieł  na  świecie  traktujących  o  najgłębszych  proble- 
matach życiowych  ze  stanowiska  oderwanego,  filozoficznego,  które 
tak  silnie  trafiają  do  serca  jak  »rozmyślania«  M.  A.  Tematem  ich  jest 
przedewszystkiem  Etyka  życiowa,  co  myśleć  o  zadaniach  życia 
i  jak  żyć,  jak  wyrabiać  sobie  charakter,  jak  zapatrywać  się  na  sto- 
sunek nasz  do  bliźnich  i  społeczeństwa.  Kwestye  te  bez  względu  na 
epokę,  w  której  żyjemy,  są  w  gruncie  wiecznie  te  same  i  niezmienne. 
Powinny  one  zajmować  ciągle  umysł  każdego,  który  wyszedł  przy- 
najmniej poza  tę  fazę,  że  żyć  nie  wolno  dla  siebie  wyłącznie 
i  dla  chwilowego  egoistycznego  użycia. 

Zaczerpnąć  ze  źródła  takiego,  jak  medytacye  M.  A.  wiadomość, 
jak  jeden  z  najznakomitszych  mężów  dawnego  pogańskiego  świata 
zapatruje  się  na  te  zadania,  może  i  musi  być  po  wszystkie  czasy, 
a  więc  i  w  naszej  epoce  z  pożytkiem.  Nie  potrzeba  do  tego  być 
ani  filozofem  z  zawodu  ani  lingwistą,  by  główny  tok  myśli  M.  A. 
i  podobnych  mu  mistrzów  sztuki  życia  świata  starożytnego  ująć 
i  zrozumieć.  Trudno  zresztą  wymagać,  by  tylko  tym,  co  połknęli 
niemal  całą  literaturę  historyczno-filozoficzną,    wolno   było  zastana- 

1* 


4  Leon  Piniński 

wiać  się  nad  naj prostszeini  regułami  etyki  życiowej,  rozmyślać  nad 
tem,  jak  je  pojmowali  i  na  czem  oparli  wielcy  mężowie  przeszłości 
i  jak  je  dziś  dla  naszego  użytku  uzasadnić  mamy. 

Niestety  o  wiele  za  mało  ludzie  dziś  o  tem  myślą,  co  jest  ich 
regułą  życia,  jakie  jej  źródło  i  jak  mają  prawo  rozgraniczyć 
w  życiu  rozrywkę  i  przyjemność  od  obowiązku.  Domenę  uzasadnie- 
nia kardynalnych  zasad  naszej  praktycznej  etyki  życiowej  nie  mo- 
żemy odstąpić,  tak  jak  >akt«,  do  którego  załatwienia  nie  czujemy 
się  sami  kompetentni,  teologom  lub  filozofom  z  zawodu.  Wolno  nam 
i  powinniśmy  zasięgnąć  u  innych  rad  i  wskazówek,  ale  odpowiedź 
na  życiowy  nasz  problemat  moralny  musimy  znaleźć  w  nas  sa- 
mych, bo  idzie  tu  o  normy,  według  których  my  sami  żyć  mamy, 
a  nie  kto  inny  za  nas. 

A  jednak,  jak  trudno  byłoby  uzyskać  od  każdego  człowieka 
odpowiedź  na  pytanie,  jakie  są  przepisy  jego  egzystencyi  moralnej 
i  skąd  je  czerpie?  Gdyby  umiano  i  chciano  dać  nam  na  to  szczerą 
odpowiedź,  fantastyczne  zaiste  nieraz  uzyskalibyśmy  rezultaty. 

Moralne  reguły  życia  są  u  niektórych,  i  to  powinno  być  nor- 
malnera,  wynikiem  zapatrywań  religijnych.  Lecz  jakąż  jest  ta  reli- 
gia? często  tylko  zbiorem  bałamutnych,  pełnych  sprzeczności  prze- 
sądów i  zabobonów  bez  najmniejszej  znajomości  źródeł,  na  których 
wiara  ma  i  może  się  opierać.  Bezmyślna  praktyka  czczych  cere- 
monii jest  dla  wielu,  rzekomo  religijnie  usposobionych  osób  ważniej- 
szą od  najdonioślejszych  obowiązków  etyki  altruistycznej. 

U  innych  reguły  moralne  życia  opierają  się  już  tylko  na  reszt- 
kach półzapomnianej  religii,  której  ich  uczono  za  młodu  i  na  jakichś 
strzempkach  filozofii  tu  lub  owdzie  pochwyconych  a  zwykle  mylnie 
lub  mętnie  pojętych. 

U  innych  wreszcie  reguły  życia  nie  zasadzają  się  na  żadnej 
podstawie  metafizycznej,  lecz  tylko  na  pewnej  tradycyjnej 
praktyce  otoczenia,  wśród  którego  wzrośli  i  żyją.  Praktyka  zaś 
ta  jest  często  wynikiem  tylko  przesądów  kastowych,  uprzedzeń  kon- 
wencyonalnych  pozbawionych  logiki  i  użyteczności  a  podlegających 
zmiennym  kaprysom  mody,  którym  nie  daje  to  większej  wagi  i  war- 
tości, że  się  je  niekiedy  zwie  pretensyonalnem  mianem  >honoru«. 

Na  takich  to  kruchych  i  zmiennych  podstawach  opiera  się  to 
co  ludzie  w  życiu  uważają  za  »m oralny  obowiązek*.  Czyż 
dziwić  się  możemy,  że  wobec  tego  u  wielu  nie  ma  dostatecznej  siły, 
by  oprzeć  się  rozmaitym  antietycznym  teoryom,  które  bądź  prokla- 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  5 

mują  negacyę  wszelkiej  apriorystycznej  podstawy  moralności  (nagi 
materyalizm),  lub  zwalniają  jednostki  rzekomo  wyższe  od  potrzeby 
oglądania  się  na  konwencyonalne  reguły  etyki  (np.  zapatrywania 
Nitzsche'go),  lub  wreszcie  zniżają  zasady  moralne  do  źródła  utyli- 
taryzmu,  równając  je  tem  samem  np.  z  regułami  higieny,  względami 
praktyczności  gospodarskiej  i  t.  p.,  co  jest  wprawdzie  najłagodniejszą 
formą,  ale  przecież  w  gruncie  zaprzeczeniem  istoty  etyki. 

O  tyle  większą  powinno  mieć  dla  nas  wartość  zastanawianie 
się  nad  myślami  takiemi,  jak  je  nam  dał  w  spuściźnie  M.  A.,  gdzie 
mimo  braku  wszelkiej  podwaliny  w  wierze,  spotykamy  się  z  naj- 
szczytniejszem  podniesieniem  moralnego  poziomu  człowieka  i  pełnem 
przekonania  uzasadnieniem  obowiązków  społecznych. 

Jeszcze  inny  wzgląd  podnosi  niezmiernie  interes,  który  budzą 
myśii  M.  A.,  a  tym  jest  rola,  jaką  odegrał  autor  w  dziejach  świata. 
Uwagi  o  celu  i  zadaniach  życia  pisane  przez  jakiegoś  myśliciela, 
który  przepędził  życie  gdzieś  w  zaciszu  domowem,  lub  którego  bio- 
grafia wogóle  nie  budzi  wybitnego  interesu,  nie  mogą  ani  w  części 
mieć  tego  znaczenia,  co  wyznania  złożone  nam  przez  władcę  świata, 
cesarza  olbrzymiego  państwa  sięgającego  od  Gibraltaru  po  Eufrat 
i  od  gór  Szkocyi  po  puszczę  libijską  a  nadto  panującego,  który 
wspaniale  umiał  spełnić  niezmiernie  trudne  zadanie  przez  los  nań 
włożone.  Co  tego  rodzaju  wielka  postać  historyczna  myśli  o  zada- 
niach życia,  czy  i  o  ile  stara  się  zastosować  swe  teorye  prakty- 
cznie w  ogromie  skomplikowanych  przypadłych  jej  w  udziale  obo- 
wiązków, to  jest  nierównie  ważniejszem  i  bardziej  interesuj ącem, 
niż  uwagi  pierwszego  lepszego  prywatnego  człowieka  ułożone  w  ci- 
chej pracowni,  zdała  od  świata,  jego  walk  i  zawikłań.  Podnieśmy 
tylko  jeden  szczegół:  Jeżeli  np.  lekceważenie  sławy,  potęgi  i  za- 
szczytów wypowiada  ktoś,  co  nawet  nadziei  mieć  nie  mógł,  by  dojść 
do  nich,  to  mniej  nas  to  przejmuje  i  mniej  też  wierzymy  w  szcze- 
rość tych  słów,  niż  jeżeli  to  spotykamy  w  ustach  męża,  przed  któ- 
rym korzył  się  świat  cały.  Tam  jest  to  może  tylko  czczym  fraze- 
sem, tu  imponującym  dowodem  niezwykłej  wyżyny  moralnej. 

Jeden  wreszcie  szczegół  podnosi  niezmiernie  wartość  dzieła. 
M.  A.  pisał  uwagi  swe  li  tylko  jako  notatkę  dla  siebie  samego.  Były 
to  reguły  i  przepisy,  które  układał  w  chwilach  skupienia,  by  go 
krzepiły  i  wzmacniały  na  wypadek  zwątpienia  lub  pokusy.  Przykład 
piękny  i  rzadki,  bo  szczytne  zasady  układa  się  zwykle  dla  in- 
nych, a  nie  dla  siebie  samego. 


g  Leon  Piniński 

Uwag  tych  nie  zamierzał  M.  A.  nigdy  podać  do  wiadomości 
publicznej.  Nie  chciał  niemi  ani  uczyć  innych,  ani  przed  nimi  za- 
błysnąć. To  jedna  więcej  gwarancya  ich  najzupełniej szej  szczerości. 

Marcu s  Aurelius  Antoninus1  był  ostatnim  rzymskim 
cesarzem  z  wielkiej  epoki  Antoninów,  owego  najświetniejszego  okresu 
cesarstwa.  Szereg  znakomitych  mężów  w  czasie  od  r.  96  do  180  po 
Chr.  dzierży  tron  cesarstwa  rzymskiego.  Była  to  epoka  rozkwitu  nauk 
i  sztuk,  wolna  stosunkowo  od  zawikłań  wewnętrznych  i  rewolucyi 
wojskowych  lub  pałacowych.  Via  fadi  wytworzył  się  ten  system  na- 
stępstwa w  rządach,  iż  każdoczesny  cesarz  wybierał  swego  następcę, 
zlewając  nań  przez  akt  adopcyi  swe  prawa  na  wypadek  śmierci. 
System  to  możliwy  jedynie  w  czasie  państwowego  rozkwitu  i  spo- 
koju, mogący  wydać  doskonałe  owoce,  ale  pod  warunkiem,  że  ludzie 
osobiście  wybitni  i  mogący  zrobić  co  do  następstwa  szczęśliwy  wy- 
bór, zasiadają  na  tronie.  Jeden  wybór  chybiony  unicestwia  dodatnie 
skutki  systemu  i  czyni  go  nadal  niemożliwym.  Błąd  ten  popełnił 
właśnie  M.  A.,  kiedy,  uniesiony  zapewne  przywiązaniem  rodzinnem 
naznaczył  niegodnego  swego  syna,  Commodusa  na  następcę,  z  któ- 
rego objęciem  rządów  serya  wielkich  cesarzów  się  kończy. 

M.  A.  sam  został  przeznaczony  i  wybrany  na  następcę  w  rzą- 
dach przez  wuja  swego  Antonina  Piusa  i  to  jeszcze  za  życia 
poprzedniego  władcy  Hadryana.  Wychowanie  M.  A.  było  jak  naj- 
staranniej sze,  w  szczególności  zaś  nauki  filozoficzne  i  surowe  praktyki 
stoickiego  życia  przyczyniły  się  już  za  młodu  do  znakomitego  wy- 
kształcenia umysłu  i  wyrobienia  charakteru  późniejszego  władcy. 
W  pierwszych  rozdziałach  swych  Rozmyślań2  wspomina  , on  z  głę- 
boką, szlachetnie  odczutą  wdzięcznością  o  dobrych  wpływach  od- 
działujących nań  już  od  pierwszej  młodości,  dziękując  równie  gorąco 
swej  rodzinie  jak  i  licznym  nauczycielom  i  mistrzom,  nie  zapomina- 
jąc przy  tern  złożyć  podzięki  i  bogom3,  którzy  wyznaczyli  mu  los 
tak  pomyślny.  Najbardziej  entuzyastyczny  ustęp  poświęca  on  swemu 
bezpośredniemu  poprzednikowi  Antoninowi  Piusowi4,  którego  sławi 
jako  ideał  człowieka  i  panującego. 

Cnoty  M.  A.,  które  poznajemy   z  jego  »myśli«    jak   i  rządów, 

1  1'rodził  się  w  r.  121  po  Chr.;  panował  od  r.  161  do  180.  Przez  pierw- 
szych ośm  lat  dzielił  rządy  z  Luciusem  Verusen. 

2  Tym  uwagom  poświęcona  jest  niemal  cała  pierwsza  księga. 
8  Zob.  szczególnie  I.  17. 

*  I.  16. 


Pod  wrażeniem  >Rozmyślań«  Marka  Aurelego  7 

istotnie  w  znacznej  części  zapewne  wszczepione  mu  zostały  przez 
jego  równie  znakomitego  a  szczęśliwszego,  bo  mniej  zewnętrznemi 
przeciwnościami  nękanego  poprzednika. 

»  Rozmyślania*  M.  A.  są  to  luźne  uwagi  o  porządku  świata 
i  zadaniach  życia.  Pisane  są  w  języku  greckim  i  rozpadają  się  na 
12  ksiąg  czy  też  rozdziałów,  z  których  każdy  zawiera  pewną  ilość 
oderwanych,  nie  powiązanych  ze  sobą  ustępów.  Niektóre  z  nich  są 
dłuższe,  inne  znów  zawierają  krótkie  aforystycznie  sformułowane 
uwagi.  M.  A.  zostawił  pracę  swą  bez  tytułu.  Po  śmierci  jego  do- 
piero dano  jej  tytuł:  Ta  efc  eauróv,  co  można  przełożyć  słowami: 
•  Nad  sobą  samym*. 

Kiedy  myśli  swe  zaczął  spisywać,  to  można  z  pewnem  przy- 
bliżeniem oznaczyć.  W  każdym  razie  dopiero  w  wieku  dojrzałym1 
po  objęciu  rządów.  Z  wzmianek  zawartych  w  pierwszej  i  drugiej 
księdze  widać,  że  je  pisał  w  czasie  wypraw  wojennych  przeciw 
Ouadcm  i  narkomanom  (wr  dzisiejszych  krajach  austryackich  nad 
Dunajem  i  na  północ  od  Dunaju).  Od  tego  czasu,  jak  się  zdaje,  miał 
zwyczaj  notować  swTe  myśli  aż  do  końca  życia,  bo  ustępy  końcowe 
ostatniej  księgi  brzmią  tak,  iż  wysnuć  z  nich  można  przewidywa- 
nie rychłego  skonu. 

Systemu  w  uwagach  M.  A.  nie  ma  zupełnie.  Nie  ma  też  silenia 
się  na  styl  piękny  i  wytworny.  Myśl  przeskakuje  niekiedy  bez  wy- 
pracowanego połączenia  z  jednego  przedmiotu  na  drugi.  Znać  czę- 
sto, że  autorowi  idzie  o  pobieżne  schwycenie  jej  raczej  niż  o  prze- 
prowadzenie logiczne.  Jeżeli  jednak  czytanie  nie  daje  systematy- 
cznego poglądu  na  całość,  to  o  tyle  silniej  zachwycić  nas  musi 
w  szczegółach  sformułowanie  myśli  tu  i  owdzie  niezmiernie  szczę- 
śliwe, ustępy  tchnące  głęboką  szczerością,  liczne  porównania  nader 
trafne  a  często  głębokie  lub  prawdziwie  poetyczne. 

Sprzeczności  w  uwagach  nie  spotykamy,  tylko  tam.  gdzie  autor 
waha  się  między  przyjęciem  dwóch  rozmaitych  alternatyw  jako 
hipotetycznie  możliwych,  myśl  jego  skłania  się  czasem  raz  w  jedną 
stronę  silniej,  raz  w  drugą.  Znamiennem  jest  szczególnie  to,  iż  na- 
tura przyciąga  autora  raczej  ku  pesymistycznemu  sposobowi  myśle- 
nia, podczas  gdy  siłą  woli  stara  on  się  wmówić  w  siebie  pewien 
optymizm. 

Cytaty   z   innych   autorów  spotykamy   dość  często,   z  których 

1  Już  w  II.  2  nazywa  się  sam  »starym«,  czem  jednak  istotnie  nie  był. 


3  Leon  Piniński 

widać  oczytanie  wielkie  w  literaturze  greckiej  poetyckiej  i  filozo- 
ficznej. Z  greckich  dawniejszych  filozofów  przytacza  często  Sokra- 
tesa i  Platona,  z  nowszych  widocznie  najsilniej  na  niego  od- 
działał Epik t et.  Rzymskich  filozofów  nie  uwzględnia  i  nie  cytuje 
nawet  tak  bardzo  zbliżonego  zapatrywaniami,  najznakomitszego  rzym- 
skiego stoika,  Senekę. 

Pomimo  luźnego  zestawienia  tworzą  poglądy  autora  na  świat 
i  życie  pewną  zamkniętą  w  sobie,  logicznie  ściśle  obmyślaną  całość. 
Ażeby  je  bliżej  poznać,  należy  je  więc  zestawić  w  pewien  systema- 
tyczny związek.  Staram  się  to  uczynić  poniżej,  podając  w  jak  naj- 
krótszej formie  ich  streszczenie  systematycznie  ułożone.  Sądzę,  że 
w  tej  formie  występuje  myśl  przewodnia  autora  silniej  i  z  większą 
plastyką. 

Streszczenie  nauki  Marka  Aurelego: 

Człowiek  rodzi  się  z  przeznaczeniem,  by  być  istotą  społeczną, 
pożyteczną  dla  innych.  Obdarzony  umysłem,  ma  w  sobie  coś  z  wyż- 
szej, boskiej  natury  i  ten  przymiot  duchowy  powinien  w  sobie  roz- 
wijać i  kształcić,  za  tym  głosem  szlachetniejszym  w  życiu  iść. 

Ma  tedy  gardzić  zmy słowem  użyciem,  nie  przywiązywać  wagi 
do  dóbr  doczesnych,  wyrabiać  w  sobie  hart  ciała  i  duszy  oraz  samo- 
dzielność. W  stosunku  do  bliźnich  ma  być  sprawiedliwym  i  dobro- 
czynnym a  w  obejściu  się  z  nimi  szczerym,  skromnym  i  uprzejmym. 
Ma  pamiętać  zawsze  o  obowiązkach  wobec  całego  społeczeństwa 
i  na  stanowisku,  na  którem  go  los  postawił,  pracować  pilnie  i  wy- 
trwale, bez  zawiści,  zadowolony  z  roli  przypadłej  mu  w  udziale. 

Niech  pamięta  przytem  zawsze  o  znikomości  życia  a  to  głó- 
wnie w  tym  celu,  by  z  każdej  chwili  korzystać,  jak  gdyby  ona  była 
ostatnią  dla  pożytecznego  działania.  Nagrody  wszakże  za  to  wyma- 
gać nie  powinien  i  nie  ma  prawa,  a  jeżeli  go  spotyka  od  innych 
niewdzięczność,  krzywda  lub  nawet  prześladowanie,  powinien  to 
znosić  ze  spokojem,  pogodą  i  pobłażaniem  dla  tych,  którzy  są  gorsi, 
umysłowo  i  moralnie  od  niego  niżsi. 

Niech  też  nie  uważa  za  nagrodę  godną  wysileń  ani  rozgłosu 
i  poklasku  za  życia,  ani  też  sławy  pośmiertnej,  wszystko  to  bowiem 
jest  bez  wartości.  Nagrodę  jedyną  i  zadowolenie  znajdzie  w  poczu- 
ciu wypełnienia  obowiązku,  w  świadomości  swej  moralnej  wyższości. 

Czy  go  spotka  indywidualnie  nagroda  po  śmierci?  na  to  pyta- 
nie odpowiedzi  brak.  Lecz  jeżeli  jest  istota  wyższa,  rządząca  świa- 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  9 

tem,  dbająca  o  nas  i  zapewniająca  nam  przyszłą  egzyslencyę,  to 
po  takiem  życiu  możemy  być  spokojni  o  przyszłe  nasze  losy.  Jeżeli 
zaś  istoty  takiej  niema  i  niema  też  przyszłego  życia,  to  brak  wszel- 
kiego uczucia  i  senzacyi,  nicość  zupełna  jest  lepszą  niż  życie  na 
świecie,  którym  nie  kieruje  ręka  opatrzności. 

Tak  myśląc  i  czując  będzie  człowiek  spokojnym  i  zadowolo- 
nym z  przeznaczonego  losu  i  nie  potrzebuje  ani  szukać  śmierci,  ani 
też  niema  powodu  jej  się  lękać. 

Oto  mniej  więcej  streszczenie  nauk  moralnych  M.  A.  Główną 
ich  podstawą  jest  filozofia  stoicka,  lecz  obok  zasad  właściwych  i  in- 
nym pisarzom  tego  filozoficznego  kierunku  ma  nauka  M.  A.  silne 
indywidualne  piętno.  Przedewszystkiem  jest  pełną  prostoty,  niezu- 
pełnie wprawdzie  wolną  od  właściwego  stoikom  samochwalstwa, 
lecz  bez  zbytniej  zarozumiałości  i  dumnej  pozy.  Nadto  ujmuje  nas 
tem,  że  wyklucza  o  ile  możności  wszelkie  abstrakcyjne  wywody 
i  polemiki.  Filozofem  w  zwykłem  rozumieniu  jest  M.  A.  jak  naj- 
mniej, dogmatykiem  metafizycznym  wcale  nie,  stara  się  być  przede- 
wszystkiem tylko  sterownikiem  w  praktycznem  moralnem  życiu. 


II.  Stosunek  duszy  naszej  do  porządku  wszechświata. 

Przechodzę  teraz  do  szczegółów  i  pragnę  nieco  dokładniej 
omówić  poszczególne  donioślejsze  kwestye  nauki  moralnej  M.  A.  Nie 
chcąc  przytem  zbyt  wiele  nagromadzać  cytatów  in  exte?iso,  staram 
się  ograniczyć  do  najważniejszych. 

M.  A.  uznaje  w  nas  samych  pewną  wrodzoną  skłonność  do 
moralnego  wyrabiania  się  i  doskonalenia  będącą  własnością  naszej 
duszy.  Dusza  zdolna  do  moralnej  wyższości  jest  darem  nieba  w  nas 
i  powinna  być  nam  w  życiu  gwiazdą  przewodnią,  zasadą  rzą- 
dzącą życiem  nasze m1. 

»Żyj  z  bogami*,  mówi  autor  (V.  27).  »Ten  zaś  żyje  z  bogami, 
co  ciągle  okazuje  im,  że  dusza  jego  zadowolona  jest  z  tego,  co  mu 
jest  przeznaczonem  i  czyni  to  wszystko,  czego  życzy  sobie  nasz 
demon,  którego  Zeus  jako  cząstkę  swej  istoty  dał  każdemu  człowie- 
kowi, by  mu  był  stróżem  i  kierownikiem.  Jest  zaś  nim  każdego 
człowieka  myśl  i  rozum  (voO;  xai  Xóyo;)«. 

1  To  ?iy6ijlov'.-/.óv,  jest  to  wyraz  ulubiony  M.  A.,  którego  używa  bardzo  czę- 
sto, np.  II.  2  i  w  licznych  innych  ustępach. 


10  Leon  Piniński 

Czyż  mamy  na  to  dowody,  że  bogowie  istnieją?  pyta  w  innem 
miejscu  (XII.  28).  Możnaby  powiedzieć,  że  ich  widzimy  niemal  wła- 
snemi  oczyma  codziennie  w  istnieniu  świata.  Lecz,  jeżeli  nawet  przyj- 
miemy, że  ich  nie  dostrzegamy,  toć  wszakżeż  nie  widzimy  i  duszy 
własnej,  a  jednak  cenimy  ją  i  szanujemy.  To  co  czujemy  przez 
ciągłe  doświadczenie  jako  wpływ  boski  na  nas  samych,  to  nam  daje 
możność  poznania  ich  istnienia  i  czczenia  ich. 

Owa  »boska  część«,  która  jest  w  nas1,  jest  tak  silną,  że  mamy 
niekiedy  wrażenie  » nawoływania,  rzecby  można,  wprost  instrukcyi* 
(I.  17)  ze  strony  bogów  w  nas  samych. 

Czując  tedy  w  nas  samych  siłę  moralną,  możność  doskonale- 
nia się  i  ładu,  o  tyle  łatwiej  nam  w  to  wierzyć,  że  wola  rozumna 
kieruje  także  wszechświatem. 

W  rezonowaniu  tern  zdaje  się  być  pewien  circulus  vitiosus. 
Dobra  nasza  strona  moralna  ma  być  darem  rozumnej,  kierującej 
światem  opatrzności  a  zarazem  egzystf-ncya  tej  dobrej  duchownej 
strony  w  człowieku  ma  być  dowodem  a  przynajmniej  podstawą 
prawdopodobieństwa,  że  owa  opatrzność  sama  istnieje. 

Nie  zapominajmy  jednak  o  tem,  że  w  każdem  rozumowaniu, 
nie  opierającem  się  na  objawieniu  z  zewnątrz,  punkt  wyjścia  jest 
z  reguły  czemś  subjektywnem.  Cogito  ergo  sum  mówi  Descartes 
i  uważa  to  za  punkt  wyjścia  poglądu  na  świat.  U  innych  tym  punk- 
tem wyjścia  jest  znów  nasze  subjektywne  uczucie.  Zdaniem  M.  A. 
człowiek  czuje  w  sobie  pierwiastek  dobra,  który  mu  pozwala 
a  nawet  każe  być  dobrym  i  pożytecznym,  a  więc  chce  wierzyć,  że 
jest  zarazem  istota  wyższa,  rozumna  i  dobrotliwa,  która  pierwiastek 
ten  w  nas  wszczepiła. 

Dlatego  mówi  on  (IV.  27):  »Albc  mamy  do  czynienia  z  dobrze 
urządzonym  wszechświatem,  albo  też  wszystko  jest  tylko  chaosem 
przypadkowym...  Ale  czyż  może  w  tobie  samym  istnieć  ład  i  po- 
rządek, a  nieład  we  wszystkiem  zresztą ?« 

0  owej  drugiej  hipotezie  bardziej  pesymistycznej,  iż  opatrzności 
rządzącej  światem  niema  wcale,  mówi  M.  A.  niejednokrotnie.  I  tak 
w  prześlicznym  ustępie: 

II.  11:  »Skoro  to  możliwe,  że  w  każdej  chwili  masz  się  roz- 
stać z  życiem,  urządź  zgodnie  z  tem  każdą  twoją  myśl  i  czyn.  Po- 
rzucić świat  i  ludzi,  jeżeli  są  bogowie,  nie  jest  rzeczą,  której  lękać 

1  Zob.  n.  p.  III.  5  i  6. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  11 

się  miałby ć  powód,  bo  bogowie  nie  mogą  chcieć  twego  nieszczęścia; 
lecz  jeżeli  bogów  niema,  lub  nie  dbają  o  losy  ludzkie,  to  jakąż  to 
może  mieć  wartość  dla  mnie  żyć  w  świecie  pozbawionym  bogów 
i  opatrzności  ?« 

Przeważa  jednak  u  autora  myśl  pierwsza  i  mówi  w  dalszym 
ciągu:  »Lecz  bogowie  w  istocie  istnieją  i  dbają  o  ludzkie  sprawy 
i  dali  nam  siłę  i  potrzebne  środki  dla  uniknięcia  złego*. 

Podobny  tok  myśli  spolykamy  w  VI.  10:  » Wszechświat  jest 
albo  zamieszaniem,  wzajemnem  plątaniem  się  wszystkich  rzeczy 
i  rozpraszaniem;  albo  też  jednością,  porządkiem  i  opatrznością.  Jeżeli 
tedy  pierwsze  ma  miejsce,  dlaczegożbym  miał  życzyć  sobie  pozosta- 
wać dłużej  w  tern  przypadkowem  zmieszaniu  wszystkich  rzeczy 
i  nieporządku?  dlaczegożbym  miał  dbać  o  cokolwiek  innego,  jak 
tylko  o  to,  by  wreszcie  napowrót  w  proch  się  obrócić?  i  dlaczegóż 
mam  się  niepokoić,  skoro  rozprószenie  elementów,  z  których  się  skła- 
dam, nastąpi,  cokolwiekbym  czynił?  Ale  jeżeli  tamta  druga  supo- 
zycya  jest  prawdziwą,  w  takim  razie  jestem  silny,  czczę  tego  co 
rządzi  światem  i  ufam  mu«. 

Przytoczę  jeszcze  jeden  ustęp  wielce  znamienny  dla  sposobu 
myślenia  M.  A.,  gdzie  myśl  o  śmierci  i  hipotezy  co  do  przyszłości 
zagrobowej  łączą  się  z  poczuciem  znikomości  i  pewnem  pesymisty- 
cznem  lekceważeniem  wysileń  ludzkich: 

III.  o:  »Hippocrates  po  wyleczeniu  wielu  chorób  sam  zasłabł 
i  umarł.  Chaldejczycy  przepowiadali  śmierć  wieiu  innym,  aż  nastę- 
pnie sami  ulegli  przeznaczeniu.  Alexander  i  Pompeius  i  Caius  Gaesar, 
którzy  tak  często  wyniszczali  miasta  całe  i  dziesiątki  tysięcy  kon- 
nicy i  piechoty  w  bitwach  dali  wysiec,  sami  wreszcie  rozstali  się 
z  życiem.  Heraclitus  po  tylu  spekulacyach  nad  składem  wszech- 
świata zmarł  rozdęty  wodą  wewnątrz  a  zewnątrz  kałem  zbrukany. 
Wszy  stoczyły  Democrita;  a  ofiarą  innego  rodzaju  wszy  padł  So- 
crates.  Cóż  "to  wszystko  znaczy?  Wsiadłeś  na  okręt,  odbyłeś  podróż, 
przybiłeś  do  celu  —  wysiadaj!  Jeżeli  to  do  innego  życia,  toć  zape- 
wne i  tam  bogów  nie  brak.  Lecz  jeżeli  to  stan  bez  wszelkiej  sen- 
zacyi,  w  takim  razie  przestaniesz  przynajmniej  podlegać  bolom 
i  łaknąć  przyjemności  i  być  niewolnikiem  tego  zewnętrznego  naczy- 
nia (ciała),  które  cię  trzyma«. 

Jak  z  tych  cytatów  widać,  o  rzeczywistej  silnielszej  wierze 
w  istnienie  bóstwa  i  życie  przyszłe  nie  może  tu  być  mowy.  Autor 
chwieje  się  między  dwoma  alternatywami,  światem  przypadkowym, 


12  Leon  Piniński 

będącym  aglomeratem  atomów  i  ślepem  działaniem  sił  przyrody 
a  światem  rządzonym  przez  rozumną  opatrzność.  Ku  tej  drugiej 
alternatywie  ciągnie  go  serce,  a  ponieważ  ją  uważa  za  możliwą 
a  nawet  dość  prawdopodobną,  więc  według  tej  drugiej  alternatywy 
radzi  urządzić  życie,  idąc  za  głosem  szlachetniejszym  naszej  du- 
chowej natury.  Jest  to  więc  sceptycyzm  skłaniający  się  ku 
teizmowi  ogólnemu,  nieokreślonemu  bliżej.  Ten  sceptycyzm  wszakże 
jest  już  dla  autora  wybitną  podporą  jego  nauki  moralności.  Sama 
możność  istnienia  bóstwa,  sama  możność  wyższego  nakazu  jest  mo- 
tywem dostatecznym  dla  pędzenia  życia  dobrego  i  praktykowania  cnoty. 

0  istocie  wyższej  wyraża  się  M.  A.  zwykle  w  liczbie  mnogiej: 
>b  o  go  wie*.  Nie  jest  to  wszakże  wiara  w  rzeczywisty  politeizm 
a  już  najmniej  w  politeizm  oficyalny  ówczesnego  Rzymu1.  Teizm 
jego  nie  jest  określony  bliżej,  bo  niekiedy  mówi  o  Bogu  w  liczbie 
pojedynczej  lub  o  opatrzności  albo  »istocie  boskiej*.  Zeus,  którego 
często  wymienia  i  nazywa  twórcą  świata  lub  społeczeństwa  -  nie  ma 
nic  wspólnego  z  Zeusem  Homerowskich  poezyi  lub  baśni  Metamor- 
foz Owidyusza.  Nie  istnieje  też  dla  niego  Olimp  innych  bogów  i  dei- 
fikowanych  bohaterów  i  władców.  Niema  wszakże  naodwrót  negacyi, 
niema  słowa  krytyki,  ani  oficyalnie  wyznawanej  religii,  ani  też  jakiego- 
kolwiek innego  wyznania. 

Uszanowanie  dla  religijnych  zapatrywań  skłania  M.  A.  do  tego, 
iż  uznaje  ogólnie  bogobojność,  pobożność  i  posłuszeństwo  wobec 
bogów,  jako  sposób  postępowania  dobry  i  chwalebny,  widzi  w  tern 
cnotę,  którą  stawia  na  równi  z  najważniejszemi  cnotami  altruisty- 
cznemi3.  Zarazem  jednak  gani  przesądy  i  zabobonność 4. 

Dawny  konserwatyzm  rzymski  i  względy  narodowe  i  państwowe 
są  zapewne  powodem,  że  nie  występuje  nigdy  przeciw  przyjętym 
zwyczajom  publicznego  kultu,  w  którym  jako  panujący  zawsze  brał 
udział.  Modłów  wszakże  i  ofiar  wyraźnie  nie  zaleca  i,  jak  się  zdaje, 
nie  wierzy  w  ich  skuteczność.  Jeżeli  się  jednak  modlimy,  to  powin- 
niśmy się.  zdaniem  jego,  modlić  z  najwyższą  prostotą5. 

1  Objawiania  się  nam  bogów  w  jakiejkolwiek  formie  nie  przyjmuje  M.  A., 
lecz  w  dwóch  miejscach  spotykamy  przecież  przypuszczenie  możliwości  snów 
proroczych  (I.  17  i  IX.  27). 

8  Np.  IV.  23,  XI.  8. 

s  Zob.  np.  VI.  HO,  XI.  20,  XII.  27. 

4  Np.  I.  16,  VI.  30  cit.  pod  koniec. 

5  Zob.  V.  7. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  13 

0  ile  przypuszcza  istnienie  bóstwa  juko  rzecz  możliwą  i  prawdo- 
podobną, o  tyle  wyobraża  sobie  ową  wyższą  istotę  jako  wyposażoną 
w  najwyższe  przymioty  dodatniej  natury  i  widzi  w  niej  źródło  do- 
brego i  podporę  ludzkiej  etyki.  Przyznaje  więc  bogom  rozum  i  do- 
brotliwość l  i,  co  specyalnie  podnieść  należy,  jako  wyższość  w  sto- 
sunku do  zwykłych  zapatrywań  religijnych,  pogardę  dla  czczych 
hołdów  i  pochlebstw  2. 

Nie  możemy  przypuścić,  mówi  on  (VI.  44),  by  istota  wyższa, 
która  nas  przeznaczyła  na  świat,  pragnęła  naszego  nieszczęścia  i  cier- 
pień, a  nie  możemy  sobie  tej  boskiej  istoty  wyobrazić  nawet  nie 
przewidującej  z  góry  tego,  co  nas  spotyka.  Znośmy  tedy  nasz  los 
i  wierzmy,  że  jest  on  czemś  rozumnem  i  pożytecznem.  Bądźmy 
zrezygnowani,  nie  skarżmy  się  i  nie  sarkajmy,  nie  krytykujmy  też 
bogów,  bo  mianem  >złego«  i  »dobrego«  możemy  nazywać  te  tylko 
rzeczy,  które  są  w  zupełności  dostępne  naszej  myśli  (VI.  41),  a  dzia- 
łanie bogów  takiem  nie  jest. 

M.  A.  nie  zapoznaje,  że  złym  ludziom  jest  na  świecie  często 
nierównie  lepiej  niż  dobrym,  że  szczęście  nieraz  bardziej  sprzyja 
pierwszym,  niż  drugim3.  Sarkać  na  to  byłoby  niebogobojnem.  Spra- 
wiedliwy zresztą  ma  regres  i  pociechę  we  własnem  wewnętrznem  za- 
dowoleniu i  czystem  sumieniu,  które  wyżej  cenić  powinien,  niż  dobra 
zewnętrzne. 

0  indywidualnej  nagrodzie  pośmiertnej  za  życie  dobre, 
pełne  zasług,  chociażby  ono  było  zarazem  pełnem  zaparcia  i  nie- 
szczęśliwem  M.  A.  nie  wspomina.  Rzekłbym  nawet:  nie  żąda  jej. 
Wystarcza  mu  zaspokojenie,  iż  po  takiem  życiu  nic  złego  nam  się 
wydarzyć  nie  powinno.  Zresztą  w  jego  rozumieniu  życie  zacne,  da- 
jące świadomość  spełnionego  obowiązku  i  wyższości  moralnej,  daje 
już  samo  przez  się,  mimo  niepowodzeń  zewnętrznych,  spokój,  zado- 
wolenie, a  nawet  szczęście,  tak  jak  gdybyśmy  byli  »przeniesieni  już 
za  życia  na  wyspy  wybranych*  (X.  8).  na  których  w  poetyckich 
opowiadaniach  wyobrażają  sobie  ludzie  nagrodę  po  śmierci. 

To  niebo  za  życia,  które  ma  zacny  człowiek  w  swem 
sercu  nawet  w  niepowodzeniu,  jest  jedną  z  najwznioślejszych  kon- 
cepcyi,  na  jakie  zdobyła  się  kiedykolwiek  myśl  ludzka. 


■  Np.  V.  34,  X.  1. 

*  Zob.  X.  8  pod  koniec. 

8  Zob.  np.  IX.  1. 


•^4  Leon  Pinhiski 

Lecz  w  innym,  żywo  wzruszającym  ustępie  czuć  nutę  zwąt- 
pienia i  goryczy: 

XII.  5:  > Jakże  to  stać  się  mogło,  że  bogowie  urządziwszy 
wszechświat  mądrze  i  dobrotliwie  dla  ludzkości,  tego  nie  usunęli, 
iż  ludzie  zacni,  tacy  którzy,  rzec  można,  największą  styczność  mają 
z  boskością,  i  wskutek  czcigodnego  i  religijnego  życia  są  sami  do 
boskości  zbliżeni,  skoro  zakończyli  życie,  nigdy  więcej  egzystować 
nie  będą  i  znikną  ze  świata  raz  na  zawsze?* 

W  tych  słowach  czuć  bolesny  wyrzut,  ale  i  tym  razem  zwy- 
cięża rezygnacya,  bo  M.  A.  mówi  dalej: 

>Ale  skoro  tak  jest.  to  bądźmy  przekonani,  że  gdyby  inaczej 
miało  być  lepiej,  bogowieby  tego  uczynić  nie  zaniedbali*. 

Ta  rezygnacya  autorowi  widocznie  nie  przychodzi  zbyt  łatwo 
i  brzmi,  jak  gdyby  wmówiona  w  siebie.  Znamiennem  zaś  jego 
wielkoduszności  jest  to,  iż  krzywdę,  jaką  mu  się  być  zdaje  zejście 
bezpowrotne  i  bez  nagrody  sprawiedliwych  ze  świata,  upatruje  nie 
w  osobie  samego  zgasłego,  lecz  w  stracie,  którą  inni  ludzie  i  społe- 
czeństwo wskutek  tej  straty  ponoszą. 

Jak  widzimy  więc,  elementu  tego,  który  zo wiemy  religijną 
> wiarą*  lub  >przekonaniem«  metafizycznem,  w  zapatrywaniach  M.  A. 
niema  wcale.  Niema  też  naodwrót  chłodnego,  pewnego  siebie  racyo- 
lizmu,  odepchnięcia  możliwości  nadludzkiego  elementu  w  wierze,  po- 
tępienia lub  wyszydzania  tych.  co  taki  element  przyjmują.  Racyo- 
naliści  mogą  w  tem  upatrywać  pewną  słabość  i  chwiej ność  w  de- 
dukcyach  autora1.  Mojem  zdaniem  tak  nie  jest.  Umysł  który  w  swej 
spekulacyi  metafizycznej  nie  wychodzi  poza  granicę  przyjęcia  i  to 
tylko  jako  rzecz  możliwą  hipotezy  teizmu  i  zagrobowego  życia,  nie 
czuje  się  uprawnionym  potępiać  tych,  których  przekonania  religijne 
lub  filozoficzne  są  na  tem  punkcie  bardziej  konkretne. 

Ten  sposób  myślenia  jest  nierównie  szlachetniejszy,  niź  fana- 
tyzm religijny  lub  fanatyzm  niewiary  potępiający  bezwzględnie  jako 
zbrodnię  lub  absurd  każde  wyobrażenie  metafizyczne,  którego  się 
samemu  nie  podziela.  Jest  to  zarazem  sposób  myślenia  głębszy,  niż 
zarozumiałość  nowoczesnych  antiteistów  2,  którzy  negują  możliwość 
rządzącego  światem  Boga  na  podstawie  równie   kruchych  dedukcyi, 


1  Zob.  np.  Renan:  Marc  Aurele  et  la  fin  du  monde  antiąue,  str.  16. 
*  Zob.  np.  Schopenhauer,   szczególnie  w  Neue  Paralipomeua.   Kap.  XIV: 
Ueber  Religion. 


Pod  wrażeniem  » Rozmyślań*  Marka  Aurelego  15 

jak  te,   na   których    się    opierają   najbardziej    naiwne   zapatrywania 
religijne. 

Z  hipotezą  drugą,  iż  boga  i  opatrzności  niema  a  świat  jest 
tylko  chaosem  i  tworem  przypadku,  liczy  się  także  M.  A.  jako  z  rzeczą 
możliwą.  Myśl  ta  mu  jest  przykrą,  bolesną,  lecz  nie  mając  dowodu 
na  to,  że  jest  niedorzeczną,  pyta  się,  cóż  w  takim  razie?  Odpowiedź 
jego  jest,  że  i  w  tym  razie  nic  nas  nie  uprawnia  do  zanegowania 
potrzeby  etyki  i  przejęcia  się  sposobem  myślenia  nizkim  i  czysto 
zmysłowym.  Oto  jego  rezonowanie: 

IX.  28  i.  f.:  »Jednem  słowem,  jeżeli  jest  Bóg,  to  wszystko  jest 
dobrze;  jeżeli  zaś  przypadek  rządzi,  to  przynajmniej  ty  nie  daj  się 
nim  rządzić*. 

XII.  14:  ...» Jeżeli  jest  opatrzność...  stań  się  godnym  pomocy 
boskiej.  Lecz  jeżeli  świat  jest  zamętem  bez  kierownika,  bądź  w  ta- 
kim razie  zadowolonym,  że  w  tej  burzy  masz  przynajmniej  w  sobie 
pewien  ster  we  własnej  inteligencyi...* 

A  wreszcie  VI.  44:  ...» Jeżeli  bogowie  o  niczem,  co  nas  tyczy, 
nie  postanawiają  —  w  co  przykro  wierzyć...  a  w  którym  to  razie 
ani  ofiarować  im,  ani  modlić  się  do  nich,  ani  przysięgać  na  nich 
nie  powinniśmy  —  ...w  takim  razie  jestem  przynajmniej  zdolny  sam 
o  sobie  stanowić  i  ocenić,  co  jest  pożytecznem;  to  zaś  jest  pożyte- 
cznem  każdemu,  co  jest  zgodnem  z  jego  ustrojem  i  naturą.  A  na- 
tura moja  jest  racyonalną  i  socyalną;  mym  miastem  zaś  i  krajem, 
o  iłem  Antoninus,  Rzym,  a  o  iłem  człowiekiem,  świat.  Co  jest  po- 
żyteczne tym  związkom,  to,  i  tylko  to,  jest  pożytecznem  dla  mnie*. 

Co  za  świetny  w  całej  swej  prostocie  hymn  patryotyzmu  i  po- 
czucia przynależności  socyalnej  w  tych  niewielu  słowach!  Więc  na- 
wet jeżeli  mnie  wszystko  zawodzi,  jeżeli  mnie  opanuje  zupełne 
zwątpienie,  co  do  istnienia  opatrzności  i  porządku  w  wszechświecie, 
nie  zwrócę  się  do  sobkostwa  i  materyalizmu,  lecz  zwycięży  we  mnie 
utylitaryzm  społeczny  w  swej  najszlachetniejszej  formie,  oparty  na 
miłości  ojczyzny  i  ludzkości. 


III.  Obowiązki  wobec  bliźnich. 

Nauka  moralna  M.  A.  jest  przesiąknięta  altruizmem 
na  każdym  kroku.  Można  nawet  powiedzieć,  że  obowiązki  wobec 
bliźnich  i  społeczeństwa  wypełniają  ją,  skoro  odrębnych  obowiązków 


ig  Leon  Piniński 

wobec  bóstwa  prawie  niema,  a  obowiązki  wobec  siebie  samego,  dążą 
głównie  do  wyrobienia  w  sobie  właściwości  pożytecznych  dla  życia 
społecznego. 

Altruizm  wszakże  M.  A.  jest  bez  uniesień  i  entuzyazmu,  bez 
skłonności  do  przesadnych  poświęceń,  wolny  od  optymistycznego 
zaufania  w  dobroć  lub  wdzięczność  naszych  bliźnich.  Nie  jest  to 
jednakowoż  naodwrót  altruizm  zimny,  będący  wypływem  tylko  ro- 
zumem pojętego  nakazu  moralnego  w  rodzaju  np.  altruizmu  nauki 
Kanta. 

Podstawą  altruizmu  autora  jest  poczucie  przynależności  spo- 
łecznej. »Nie  gniewajmy  się  na  siebie  nawzajem*,  mówi  on  (II.  2)  »nie 
nienawidźmy  się,  bośmy  wszyscy  wobec  siebie  jak  para  nóg,  rąk  lub 
oczu,  jak  górny  i  dolny  rząd  zębów.  Przeciw  sobie  występować,  na- 
wzajem sobie  szkodzić  jest  przeciwne  naszej  naturze*. 

Nadto  w  altruizmie  jego  odgrywa  rolę  pogarda  dla  dogadzania 
sobie  samemu,  dla  użycia  fizycznego  i  egoizmu. 

Miłość  bliźniego  jako  przykazanie  główne  jest  u  niego,  podo- 
bnie jak  w  Chrześcijaństwie  punktem  wyjścia:  ^słuchaj  Boga,  ko- 
chaj ludzkość!*  (VII.  31).  Lub  w  innem  miejscu  podobnie: 

VI.  30:   » Czcij  bogów,  wspomagaj  lud?:i!« 

Dobrotliwość  wobec  bliźnich,  będąca  wynikiem  tego  przykaza- 
nia miłości  idzie  nawet  bardzo  daleko.  Każe  on.  podobnie  jak  to 
jest  powiedziane  w  Nowym  Testamencie,  kochać  także  tych,  co  nas 
krzywdzą  a  przynajmniej  czynić  im  dobrze  i  nie  mścić  się  za  do- 
znane krzywdy. 

VI.  6:  > Najpiękniejszą  drogą  zemsty  dla  ciebie  jest  nie  być 
takim  samym,  jak  ten  co  cię  krzywdzi*. 

W  innem  zaś  miejscu  (VII.  36)  z  emfazą  cytuje  autor  piękny 
aforyzm  z  Antistenesa  tej  treści:  »Jest  to  po  królewsku  czynić 
dobrze,  gdy  nas  lżą  za  to«. 

Lecz  w  tern  przebaczaniu  krzywd  i  uraz  i  w  odpłacaniu  złego 
dobrem  niema  tej  bezgranicznej  myśli  abnegacyi  i  poświęcenia,  która 
cechuje  wzniosłe  słowa  »Kaz anią  na  górze«,  niema  zapomnienia 
o  wszelkim  interesie  ziemskim  i  własnym,  niema  też  rozmiłowania 
się  w  cierpieniu  i  znoszeniu  prześladowań  dla  uzyskania  doskona- 
łości, której  życzy  sobie  Pan  nasz  w  niebiosach.  Zdania,  jak:  nad- 
staw lewy  policzek,  gdy  cię  uderzono  w  prawy,  a  gdy  ci  wzięto 
wiele  oddaj  resztę,  rozdaj  w  ogóle  wszystko  między  ubogich,  jeżeli 
chcesz  być  doskonałym,  są  obce  etyce  M.  A.  Do  diapazonu  tak  da- 


Pod  wrażeniem  » Rozmyślań «  Marka  Aurelego  17 

leko  posuniętego  ducha,  zaparcia  się  i  poświęcenia  nie  wznosi  on 
się  i  wznieść  nie  usiłuje. 

Dobrotliwość,  którą  zaleca  wobec  bliźnich  nie  jest  ani  bezgra- 
niczną miłością  ludzkości,  ani  egzaltacyą  w  przebaczaniu  krzywd 
ponoszonych  dla  miłości  wiary  i  przekonań.  Ma  ona  granicę  w  spo- 
łecznem  pożytku.  Pobłażliwość  zaś  wobec  krzywd  opiera  się  na  po- 
czuciu moralnej  wyższości,  której  niesprawiedliwość  innych  odebrać 
nam  nie  zdoła. 

Ostatnią  myśl  wypowiada  autor  kilkakrotnie  a  najpiękniej 
w  następującem  prawdziwie  poety cznem  porównaniu: 

VIII.  51:  .. .  »Przyjmij,  że  cię  ludzie  mordują,  ćwiartują  na 
kawały,  lub  że  cię  przeklinają.  Czyż  może  to  wszystko  przeszkodzić 
temu,  by  twa  myśl  pozostała  czystą,  rozumną,  spokojną  i  sprawie- 
dliwą? .leżeli  ktoś  stanie  przy  źródle  przeezysteni  i  lży  je,  źródło 
nie  przestanie  tryskać  przejrzystą  wodą;  a  nawet  jeżeli  wrzuci  w  nie 
nieczystości,  to  zostaną  one  natychmiast  rozprószone  i  zmyte,  źródło 
niemi  się  nie  skazi*. 

Szczególnie  wzniosie  podnosi  M.  A.  bezinteresowność 
w  altruizmie.  Jeżeli  wyrządzamy  innym  dobrodziejstwa,  nie  żądajmy 
żadnej  zato  zapłaty  lub  pochwały,  ani  tu,   ani    w  przyszłem  życiu. 

VII.  73:  » Jeźeliś  spełnił  dobry  uczynek  a  drugi  stąd  odniósł 
korzyść,  dlaczegóż  jeszcze  oglądasz  się  za  czemś  trzeciem  ponadto, 
jak  to  głupcy  czynią,  chcesz  zyskać  rozgłos...,  lub  otrzymać  od- 
wzajemnienie?* 

Albo  w  innem  miejscu:  V.  6:  »Jeden,  jeśli  wyrządził  komuś 
przysługę,  zapisuje  to  na  jego  rachunek...  Drugi  tego  nie  czyni, 
ale  przecież  uważa  tamtego  za  dłużnika  i  pamięta  o  tern.  Trzeci 
zapomina  o  tern,  co  uczynił,  i  jest  jak  winna  latorośl,  która  wy- 
dawszy owoc  raz,  stara  się,  skoro  go  zerwano,  wydać  nowy*. 

Dobroć,  łagodność  i  pobłażanie  M.  A.  mają  swe  granice,  nie 
dochodzą  do  tego,  by  się  dać  poniżać,  wyzyskiwać  lub  dominować 
przez  złych,  niesumiennych  i  niesprawiedliwych.  Altruizm  jego  nie 
jest  abdykacyą  na  korzyść  tych,  co  mają  mniej  względów  od  nas  *. 
W  łagodności  niema  u  niego  słabości.  Tym  co  nas  krzywdzą  bez 
złej  woli,  zaleca  zejść  z  drogi 2.  Zresztą  jednak  należy  tego,  co 
źle  działa,  starać  się  przekonać3,   ale  jeżeli  to  jest  bezskutecznem 

1  Zob.  np.  w  VII.  66  słowa:  >nie  stańmy  się  niewolnikami  cudzej  głupoty*. 

2  Zob.  V.  20. 
•  IX.  11. 

Piniński.  2 


Ig  Leon  Piniński 

a  sprawiedliwość  tego  wymaga,  wystąpić  stanowczo  nawet  w  dro- 
dze przymusu  przeciw  jego  woli  l. 

Pobłażliwość  na  krzywdy  ma  zresztą  u  M.  A.  źródło  także 
w  tern  przekonaniu,  że  ludzie  często  a  nawet  z  reguły  czynią  źle 
nie  tyle  ze  złej  woli.  jak  z  nieświadomości,  braku  wyrobienia  mo- 
ralnego, niższości  umysłowej.  Ten  sposób  pojmowania  złych  uczyn- 
ków jako  wyniku  wad  ludzkich  jest  motywem  ulubionym  u  autora 
i  pojawia  się  często.  Jeden  ustęp  przytaczam: 

VII.  22  »Jest  to  właściwością  ludzką,  że  kochamy  nawet  tych, 
co  źle  czynią.  A  zdarza  się  to  dlatego...  bo  czynią  źle  przez  nie- 
świadomość i  bez  złego  zamiaru 2;  nadto  pamiętajmy,  że  przecież 
mv  i  oni  wkrótce  pomrzemy;  przede wszystkiem  zaś  wpływa  tu  ten 
wzgląd,  iż  ten.  co  mi  źle  czyni,  nie  czyni  mi  ujmy,  nie  może  bo- 
wiem mej   kierującej  własności  zrobić  gorszą  niż  była  dotąd*. 

Głownem  mojem  dobrem  są  przymioty  duszy.  Tych  mi  nikt 
nie  odbierze  i  nie  osłabi,  więc  dotkliwego  złego  wyrządzić  mi  nie 
może. 

Jeżeli  jednak  M.  A.  jest  pobłażliwym  dla  drugich,  to  zarazem 
surowym  dla  siebie  i  karci  tych,  którzy  wymagają  względów  od  in- 
nych a  sami  nie  starają  się  usunąć  własnych  przywar.  Występuje 
tu  żywo  podobny  sposób  myślenia  jak  w  Nowym  Testamencie  w  zna- 
nem  powiedzeniu  o  > źdźble  w  oku  bliźniego*.  Smiesznem  nazywa  tedy 
autor  nasze  rozumowanie  3,  iż  z  własnych  błędów  nie  lecząc  się,  co 
jest  w  naszej  mocy,  chcemy,  ażeby  inni  dla  nas  wyleczyli  się  ze 
swoich,  na  co  wpływu  nie  mamy.  » Bogowie  znoszą  złych  i  niezno- 
śnych ludzi  przez  wieczność,  a  ty  nie  możesz  przez  czas  tak  krótki, 
choć  sam  jesteś  jednym  z  nich«! 

Daleko  jednak  od  tego,  by  dobroć  M.  A.  doprowadzała  go  do 
przeceniania  ludzkości.  Przeciwnie  widzi  on  ją  raczej  pesymistycznie 
i  w  barwach  ujemnych,  czarnych  nawet,  nie  zapoznając  ani  ludz- 
kich słabości  ani  złości.  Jest  on  wyrozumiałym,  lecz  nie  dlatego,  by 
nie  widział  złego,  lecz  z  tego  powodu,  ponieważ  ogromna  większość  lu- 
dzi stoi  za  nizko  pod  względem  umysłowym  i  moralnym,  ażeby  módz 
się  wyrobić  i  poprawić.  Trzeba  ludzi  brać,  jakimi   są,   nauczyć    się 


1  VI.  50. 

3  Zob.    także  II.  13.    Ta  myśl  powtarza  się    zresztą    w   licznych    innych 
ustępach. 

3  VII.  70  i  71. 


Pod  wrażeniem  » Rozmyślań  <t  Marka  Aurelego  19 

znosić  ich1,  nie  dlatego,  żeśmy  z  nich  zadowoleni,  lecz  bo  ich 
niestety  nie  możemy  zmienić. 

Oto  parę  charakterystycznych  przykładów: 

II.  1:  » Rozpoczynaj  dzień  mówiąc  sobie  co  rana:  spotkam 
ludzi  natrętnych,  niewdzięcznych,  aroganckich,  podstępnych,  zazdro- 
snych i  niesocyalnych.  Lecz  te  właściwości  ich  polegają  głównie  na 
niewiadomości,  co  jest  złem  a  co  dobrem...*.  W  innym  niezmiernie 
pięknym,  lecz  przesiąkniętym  już  prawie  mizantropią  dłuższym  ustę- 
pie (IX.  42)  każe  się  liczyć  ze  złością  i  przewrotnością  ludzką,  która 
nie  powinna  nas  nigdy  zadziwiać  ani  być  nam  czemś  niespodzianem. 
Nie  należy  ufać  innym,  a  czyniąc  im  dobrze,  mimo  złego  o  nich 
wyobrażenia,  robić  to  »na  przepadłe*.  Nagrody  za  to  nie  żądajmy, 
bo  naturom  szlachetnym  jest  wrodzonem  robić  dobrze.  »Czyż  oko 
żąda  za  to  zapłaty,  że  patrzy  a  nogi.  że  nas  dźwigają*  ?  Złość, 
przewrotność  i  nieznośność  innych  mają  zresztą  tę  dobrą  stronę,  że 
znosząc  te  przywary  w  innych  ćwiczymy  się  w  naszych  dodatnich 
przymiotach,  które  są  niejako  ^antidotum  wad  cudzych*  jak:  wy- 
rozumiałość, cierpliwość,  bezinteresowność  i  t.  p. 

Myśl  swą  ilustruje  w  innym  ustępie  (V.  28)  następującem  ory- 
ginalnem  porównaniem:  Wszakżeż  nie  mamy  prawa  gniewać  się  na 
kogoś  za  to,  że  ma  oddech  cuchnący  lub  że  pot  jego  czuć.  Przy- 
wary moralne  nie  są  niczem  innem. 

Wyższość  moralna,  którą  w  sobie  czuje,  objawia  się  w  cha- 
rakterystyczny sposób  w  zapatrywaniu,  iż  powinniśmy  się  uczyć  od 
innych,  lecz  przedewszystkiem  uczyć  na  złych  przykładach  2.  Skoro 
widzimy  u  innych  próżność,  niecierpliwość,  gniew,  starajmy  się  w  po- 
dobnej sytuacyi  być  wyższymi  od  nich  i  nie  popadać  w  te  same 
błędy. 

Złe  wyobrażenie  o  ludziach  występuje  u  M.  A.  niekiedy  w  for- 
mie zjadliwej  nawet  krytyki.  Tak,  w  owym  wybornym  aforyzmie, 
którego  słuszność  uderzy  każdego,  co  miał  sposobność  poznać  za- 
kulisowe sprawy  życia  publicznego  i  polityki: 

XI.  14:  > Ludzie  gardząc  sobą  nawzajem  schlebiają  sobie, 
a  chcąc  się  wzbić  jeden  nad  drugiego  wprzód  się  przed  sobą 
płaszczą*. 


1  V.  20. 

=  Zob.  VII.  56. 


2Q  Leon  Piniński 

Niekiedy  żal  do  ludzi  przybiera  formę  bolesną  i  brzmi  jak 
echo  gorzkich  zawodów  szlachetnego,  zbolałego  serca. 

W  IX.  3  mówi  on,  że  jest  to  dla  nas  w  myśli  o  śmierci  pe- 
wną, smutną  pociechą,  iż  nie  spotykamy  w  życiu  ludzi  podzielają- 
cych nasze  uczucia  i  zasady,  do  którychbyśmy  się  mogli  głębiej 
przywiązać. 

Jeszcze  boleśniej  występuje  ton  pesymizmu  w  X.  36:  Rozsta- 
nie się  ze  światem  jest  o  tyle  lżejszem,  że  nawet  najlepszych  z  nas 
prawdziwie  nie  żałują  i  zawsze  ktoś  jest  zabowolony,  iż  mu  się 
ustępujemy. 

Czy  to  jest  pociechą  istotnie?  nie  sądzę.  Myśl  taka,  mojem 
zdaniem,  zatruwa  życie  a  nie  osładza  śmierci. 

Pomimo  jak  najsilniejszego  zaznaczania  socyalnej  natury 
człowieka  pozostaje  przecież  M.  A.  naturą  samotną  w  gruncie.  lnic 
dziwnego,  do  wyżyn  jego  ducha  nie  łatwo  się  mógł  ktoś  zbliżyć. 
Ci,  którzy  nieskończenie  górują  nad  innymi,  tylko  w  samotności  zna- 
leźć mogą  ukojenie  i  ulgę  w  cierpieniach.  Stąd  rada  M.  A.,  by  w  tru- 
dnych chwilach  życia  cofnąć  się  w  głąb  własnej  duszy. 

Szczególnie  pięknie  wypowiada  to  w  IV.  3:  » Ludzie  szukają 
ustronia  na  wsi.  nad  morzem  lub  w  górach.  I  ty  tego  pragniesz . . . 
Lecz  jest  to  także  w  twej  mocy,  gdziekolwiekbądź  przebywasz,  samą 
wolą  twą  cofnąć  się  w  głąb  własnej  duszy...  Czyń  to  często  i  od- 
nawiaj się  w  tem  skupieniu*. 

Filantropia  M.  A.,  jak  z  tych  przykładów  widzimy,  ma  swój 
odrębny  charakter.  Wolna  jest  od  sentymentalizmu  i  wszelkich  ilu- 
zyi.  Jest  to  miłość  ludzkości  szczera  ale  miłość  dla  istot  niższych 
i  słabszych,  miłość  złączona  z  odcieniem  » szlachetnej  pogardy*. 

Złe  wyobrażenie  o  ludziach,  szczególnie  o  tych,  z  którymi  się 
człowiek  bliżej  styka,  to  jest  niestety  vprivilegiwm  odiosum"  każdej 
natury  wyższej,  o  ile  ją  sentymentalne  uniesienie  chwilowo  nie  za- 
ślepia. U  natur  namiętnych,  impulsywnych  objawia  się  to  bolesnym 
wyrzutem,  u  sarkastycznych  szyderstwem.  Znaną  jest  zjadliwa  apo- 
strofa Danta  potępiająca  rodzinną  Florencyę  1,  znane  złośliwe  wy- 
cieczki Schopenhauera  przeciw  Niemcom  i  Ru  skina  surowa 
krytyka  Anglików.  Dalej  jeszcze  idzie  Byron  i  popada  już  prawie 
w  nienawiść  własnego  kraju  i  rodaków. 

Ci,  co  nie  mają  szczęścia  mieć  Toskanę    lub  Anglię  za  ojczy- 

1  La  divina  commedia,  Purgatario,  canto  VI  v.  127  sq. 


Pod  wrażeniem  » Rozmyślań  <;  Marka  Aurelego  21 

znę,  muszą  być  dyskretniejsi,  by  krytyką  zbyt  g<Tośną,  choć  zasłu- 
żoną nie  wyrządzić  szkody  swej  ziemi.  Lecz  gorycz  wewnętrzna 
a  nawet  i  ostre  słowa  krytyki  nie  powinny  wykluczać  przywiąza- 
nia: vIl  faut  se  sacrifier  pour  le  peuple  tont  en  U  meprisant",  wy- 
powiedział świetnie  Mirabeau. 

Trudną  sztukę  zaleconą  w  tej  ostatniej  sentencyi  posiadał  M. 
A.  w  całej  pełni.  Jego  łagodna  natura  nie  pozwala  mu  dojść  do 
mizantropii,  chroni  go  nawet  od  zniechęcenia.  Gardzi  w  gruncie 
ludźmi,  lecz  służy  im  wiernie.  Widząc  marnotę  ludzkości  nie  wierzy 
wprawdzie  ani  w  poprawę  ani  postęp,  lecz  chce  w  orkiestrze,  w  któ- 
rej tylu  gra  źle  i  fałszywie,  sam  przynajmniej  dążyć  do  zespołu 
i  harmonii.  Chce  się  od  otoczenia  wyróżnić,  być  lepszym  od  innych, 
choć  wie,  że  go  ani  nie  uznają,  ani  naśladować  nie  będą. 

Altruizm  M.  A.  ma,  podobnie  jak  u  innych  mędrców  i  mora- 
listów świata  starożytnego,  źródło  swe  w  cnocie  sprawiedliwo- 
ści (otxaioauvrj),  tej  jedynej  z  czterech  »cnót  kardynalnych*  świata 
starożytnego,  która  bezpośrednio  odnosi  się  do  naszego  stosunku  do 
bliźnich.  Zgodnie  z  nauką  stoików  wypowiada  M.  A.  zasadę  (XI.  10), 
iż  » wszystkie  inne  cnoty  w  sprawiedliwości  mają  swą  podstawę*  1. 
Kto  działa  niesprawiedliwie,  ten  nietylko  krzywdzi  innych,  ale  i  sie- 
bie samego,  bo  spadla  swa  własną  naturę  2. 

Każe  nam  wprawdzie  być  łagodnym,  dobrotliwym  i  wspania- 
łomyślnym wobec  innych,  lecz  jego  miłość  bliźniego  mieści  się  za- 
sadniczo w  granicach  sprawiedliwości  i  jest  wynikiem  tej  ostatniej. 
Ta  >caritas«  etyki  stoickiej,  będąca  wypływem  poczucia 
słuszności  i  nie  wychodząca  poza  nie  jest  tedy  różną  co  do  sto- 
pnia od  >caritas«  nauki  eh  rześciańskiej,  która  w  ideale  swym 
nie  ma  granic  i  pociąga  za  sobą  poświęcenie  się  zupełne  z  zapar- 
ciem się  doszczętnem  własnego  interesu.  Jeżeli  jednak  niema  zupeł- 
nego zapomnienia  o  sobie  w  nauce  M.  A.  to  jednak  tkwi  w  niej 
wysoki  stopień  altruizmu,  bo  wspomagać  cierpiących  i  ubogich,  dzie- 
lić się  z  innymi  w  potrzebie  i  inne  akty  miłosierdzia  uważa  już  za 
postulaty  sprawiedliwości.  Znamy  nadto  już  wyrozumiałość  dla  tych 
co  nas  krzywdzą.  I  ich  nie  wyłącza  M.  A.  z  grona  bliźnich,  dla  któ- 
rych mamy  być  dobrotliwymi: 

VI.  47  i.  f.:  »Jedna  rzecz  ma  prawdziwą  wartość:  przepędzić 


*  Zob.  także  np.  VIII.  39,  VII.  66. 
2  IX.  4. 


22  Leon  Piniński 

życie  w  prawdzie  i  sprawiedliwości,  z  dobrotliwem  usposo- 
bieniem wobec  innych,  nie  wyłączając  nawet  tych,  co  sami  kłamią 
i  są  niesprawiedliwi*. 

Pojęciem  sprawiedliwości*  operuje  M.  A.  często  i  śmiało,  nie 
łamiąc  sobie  głowy  nad  tern,  gdzie  sprawiedliwość  się  kończy  i  jak 
ją  w  stosunkach  społecznych  i  kclizyach  obowiązków  bliżej  okre- 
ślić i  stosować.  Nie  ma  on.  jak  się  zdaje,  wielkich  wątpliwości,  co 
w  praktyce  możemy  i  powinniśmy  uznać  za  sprawiedliwe  a  co  nie; 
poczucie  sprawiedliwości  wydaje  mu  się  rzeczą  wrodzoną.  TYszakżeż 
to  jest  zawsze  w  naszej  mocy.  mówi  on  (X.  12),  poznać  lub  do- 
wiedzieć się,  co  jest  naszym  obowiązkiem.  Podobnie  jak  braku  siły 
moralnej  w  wykonaniu  obowiązku  tak  i  braku  zrozumienia 
w  poznaniu  go  nie  przypuszcza  on  prawie,  skoro  mówi  (VIII.  32) 
że  > naszemu  działaniu  według  zasad  sprawiedliwości  nic  nie  może 
stanąć  na  przeszkodzie*  l. 

Podobny  to  sposób  myślenia,  jaki  wogóle  często  spotykamy 
w  starożytności  nietylko  u  filozofów  i  moralistów,  ale  także,  i  to 
przedewszystkiem  u  prawników,  których  zawód  praktyczny  nie  po- 
zwala na  zagłębiania  się  w  subtelności  etyczne.  Operują  oni  poję- 
ciem słuszności  i  sprawiedliwości  nie  zastanawiając  się  nad  tern  bli- 
żej, czy  to  jest  pojęcie  dość  jasne  i  określone.  Ul  pian  wprawdzie 
daje  nam  2  pewien  rodzaj  definicyi  prawa  i  sprawiedliwości  w  1.  10 
pr.  §  1  D.  de  iust.  et  iure  I.  1: 

Justitia  est  constans  et  perpetua  voluntas  ius  suutn  cuigue  tri- 
buendi.  Juris  praecepta  sunt  haec :  honeste  vivere,  alterum  non  laedere, 
suutn  cuiąue  tribuere. 

Któż  jednak  może  o  tern  wątpić,  że  zastosowanie  zasady 
^non  laedereu  i  „suutn  cuigue  tńbuere*  jest  w  praktyce  niezmiernie 
trudne  i  wątpliwe?  Pomimo  tego  rzymscy  juryści  nie  w^ahają  się 
uważać  pojęć  rjustuma  lub  „bonum  et  aequumu  za  takie,  które  nie 
wymagają  bliższego  komentarza  i  są  dostateczną  wskazówką  do 
ocenienia  działania  w  każdym  poszczególnym  wypadku.  I  nie  da  się 
zaprzeczyć,  że  w  kwestyach  specyalnych  i  rozmaitych  subtelnościach 
prawa  prywatnego  ich  pojęciu  sprawiedliwości  i  słuszności  nie 


1  Zob.  także  piękny  ustęp  X.  11  mówiący  nam.  czem  powinna   być  filo- 
zofia zastosowana  w  życiu. 

-  Zob.  także  Inst.  I.  1  pr.  §  3. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań<  Marka  Aurelego  23 

są  w  niczem  różne  od  naszych  a  nawet,  powiedzmy  szczerze,  były 
dla  nas  nauką  i  wzorem. 

Inaczej  co  do  instytucyi  społecznych  i  pra  wno-publi- 
cznych.  Tu  *sprawiedliwość«  jurystów  i  moralistów  świata  staro- 
żytnego zawodzi,  nie  wyłączając  takiego  mistrza  etyki  jakim  był  M.  A. 

Dość  wspomnąć  o  instytucyi  niewolnictwa.  W  zasadzie 
przyznaje  M.  A.  równość  ludzi  i  potrzebę  uznania  tej  równości  wo- 
bec prawa  \  a  jednak  tolerował  on  istnienie  niewolnictwa  będące 
z  tą  zasadą  w  naj skraj  niej  szej  sprzeczności.  O  zniesieniu  niewolni- 
ctwanie  nie  myślał  on  zapewne  ani  na  chwilę  a  w  ustawodawstwie 
swem  zaledwie  tu  i  ówdzie  starał  się  złagodzić  zbyt  nieludzkie  konse- 
kwencyę  istniejącego  stanu  rzeczy  2. 

Jest  to,  mojem  zdaniem,  w  każdym  razie  myśl  piękna  i  zdrowa 
kultury  grecko-rzymskiej,  że  jako  podstawę  uregulowania  stosunków 
społecznych  przez  etykę  i  prawo  uważa  się  ideę  sprawiedliwo- 
ści nie  zaś  li  tylko  ideę  utylitaryzmu  i  dobra  publicznego. 
Wielu  nowoczesnych  pisarzy  wychodząc  z  założenia,  że  pojęcie  spra- 
wiedliwości jest  rzekomo  »nie  dość  określone*,  topi  ideę  sprawiedli- 
wości w  pojęciu  ogólnego  pożytku  osłabiając  przez  to  w  groźny 
sposób  podwaliny  etyki  i  prawa  3. 

Zapewne,  zaprzeczyć  się  nie  da,  że  pojęcie  sprawiedliwości 
podlega  ewolucyi,  ulega  modyfikacyom  i  zmianom  w  różnych  epo- 
kach i  bywa  subjektywnie  pojmowanem  rozmaicie  i  nieraz  w  spo- 
sób mylny  i  niedorzeczny.  Ale  czyż  nie  jest  tak  samo  z  pojęciem 
*pożytku«  lub  » dobra  publicznego «  ? 

Weźmy  tylko  drastyczny  przykład:  Rozpustnica  >z  filantropii «, 
która  stara  się  jak  najwięcej  przysporzyć  rozkoszy  rodowi  męzkiemu, 
fanatyk  religijny,  który  dzieci  innowierców  wykrada  i  po  ochrzcze- 
niu zabija,  ażeby  im  niebo  zapewniać,  oto  osoby,  które  subjekty- 
wnie mogą  się  uważać  za  działające  jak  najskuteczniej  dla  »do- 
bra  ludzkości*.  Czy  znajdziemy  analogię  podobnego  absurdu  w  dzie- 
dzinie mylnego  pojmowania  sprawiedliwości? 

1  Zob.  I.  14. 

-  Dalej  od  niego  idzie  Epik  te  t,  który  zasadniczo  potępia  niewolnictwo, 
podnosząc  duchową  równość  niewolnika  z  wolnym  (zob.  Arrian  I.  13.  5).  Nie 
trzeba  jednak  zapominać,  że  Epiktet  był  sam  wyzwoleńcem  a  więc  w  kwestyi 
tej  do  pewnego  stopnia  osobiście  interesowany. 

3  Zob.  np.  John  Stuart  Mili,  Utilitarianism,  szczególnie  Chapter  V:  Ora 
the  connexion  beheeen  justice  and  utility. 


24  Leon  Piniński 

Z  innych  przymiotów,  którymi  powinno  być  nacechowane  na- 
sze postępowanie  wobec  ludzi  podnosi  M.  A  przedewszystkiem  pra  w- 
domowność,  prostotę  i  skromność1,  która  to  ostatnia  nie 
dochodzi  wszakże  u  niego  do  granic  pokory.  Wstręt  ma  zarówno 
do  dumy  i  arogancyi  jak  do  hipokryzyi  i  wszelkiej  afektacyi  a  w  sub- 
telny sposób  podnosi,  że  popisywanie  się  i  przechwalanie  swą  skrom- 
nością jest  właśnie  rodzajem  zarozumiałości  i  braku  skromności 
najbardziej  antypatycznym  2. 

Przy  całej  otwartości  nie  radzi  wszakże  zbytecznie  narzucać 
się  innym  ze  swem  zdaniem,  tern  bardziej,  że  i  tak  zwykle  innych 
nie  przekonamy  (VIII.  4  i  IX.  11).  W  sądzie  zresztą  o  innych  lu- 
dziach i  ich  opiniach  należy  być  wstrzemięźliwym  pamiętając  o  tem, 
że  bardzo  wiele  musimy  się  najprzód  sami  nauczyć  i  przeżyć,  aże- 
byśmy mogli  sądzić  drugich  (XI.  18).  >W  pisaniu  i  czytaniu  nie  bę- 
dziesz nauczać  innych,  jeśli  sam  reguł  nie  znasz.  O  tyle  bardziej 
powinno  tak  być  w  życiu*   (XI.  29). 

Jeżeli  obok  tego  często  M.  A.  mówi  o  pogodzie  i  wesoło- 
ści w  obchodzeniu  się  z  ludźmi  i  stosunkach  towarzyskich,  to  ma 
się  przecież  wrażenie,  że  to  jest  wesołość  wmówiona.  Jest  on  bo- 
wiem w  gruncie  naturą  smutną  i  melancholijną  a  jeśli  uśmiech 
kiedy  igrał  na  jego  ustach,  to  z  pewnością  nie  bez  odcienia  gory- 
czy. Szczypta  humoru  i  ironii,  wrażliwość  silniejsza  na  śmieszności 
ludzkie,  właściwości,  które  spotykamy  u  niejednego  z  mędrców  sta- 
rożytnych, byłyby  mu  się  przydały  i  ułatwiłyby  mu  zapewne  zna- 
cznie znieść  życie,  które  przecież  musiało  mu  niekiedy  dotkliwie 
ciężyć. 

Przy  jak  najsilniejszem  zaznaczaniu  obowiązków  społecznych 
i  nakazu  miłości  bliźniego  ceni  M.  A.  i  uważa  za  wielkie  szczęście 
niezawisłość  od  innych,  możność  obchodzenia  się  pod  wzglę- 
dem materyalnym  i  moralnym  bez  cudzej  pomocy  (II.  5  i.  f.).  Dzię- 
kuje też  opatrzności  za  niezawisłość  daną  mu  w  udziale  (I.  17). 
Prawdziwie  ubogim  w  jego  oczach  jest  nie  tyle  ten.  co  ma  nie  wiele, 
jak  ten,  co  potrzebuje  pomocy  drugich  i  bez  niej  nie  może  się  obejść 
(IV.  29). 

Resume  wreszcie  niejako  stosunku  naszego  do  bliźnich  polega 
w  zdaniu,  iż   »nie  należy  wobec  innych  ludzi  być  nigdy  ani  tyranem 


1  Zob.  np.  XI.  1  i  15.  IX.  29,  VII.  66,  VIII.  5.  XII.  29  i  inne  ustępy. 

2  XII.  27  i.  f. 


Pod  wrażeniem  »  Rozmyślano  Marka  Aurelego  25 

ani  też  niewolnikiem*  (IV.  31).  Ironia  losu  chciała,  że  ten,  co  to 
wypowiedział,  musiał  przez  ciąg  swoich  rządów  być  właśnie  i  jednym 
i  drugim. 


IV.  Obowiązki  wobec  społeczeństwa  i  państwa. 

Obowiązki  nasze  wobec  ogółu  zaznacza  M.  A.  jeszcze  stanowczej 
niż  prywatny  nasz  stosunek  do  bliźnich.  Jak  wogóle  każdy  Rzymia- 
nin posiada  i  on  w  najwyższym  stopniu  poczucie  niezbędności 
organizacyi  społecznej  i  państwowej  i  nie  umie  sobie  nawet 
rozluźnionego  aglomeratu  ludzi  wyobrazić.  Kładzie  nacisk  na  to,  iż 
nawet  zwierzęta  dla  skutecznego  osiągnięcia  tego.  co  im  jest  potrze- 
bnem,  organizują  się  i  pomagają  sobie  wzajemnie  (V.  1,  IX.  9). 

Socyalną  naturę  człowieka  podnosi  on  tak  silnie,  iż  powiada: 
IX.  23:  » Skoro  wchodzisz  w  skład  społecznego  systemu,  to  niech 
każdy  twój  czyn  będzie  czynnikiem  życia  socyalnego.  Czyn,  który 
bezpośrednio  lub  pośrednio  nie  odnosi  się  do  celów  socyalnych,  od- 
ciąga cię  od  właściwych  zadań  życia «. 

Nie  wolno  nam  się  w  życiu  oddawać  bezczynności  lub  kon- 
templacyi,  winniśmy  ciągle  pracować  i  działać  mając  cele  ogólne  na 
oku  (IX.  16).  Jeżeli  rzecz  jakaś  jest  dla  nas  przykrą  i  nieprzyjemną, 
to  czuć  tego  nawet  nie  powinniśmy,  jeżeli  jest  pożyteczną  dla 
ogółu  (X.  6)  i. 

X.  33...  » Pamiętaj  o  tern,  że  temu,  co  się  czuje  obywatelem, 
żadna  rzecz  nie  dolega,  która  nie  dolega  państwu «... 

A  wreszcie  te  słowa  proste  i  pełne  szlachetnej  godności:  XI. 
4:  >Czy  zdziałałem  coś  dla  ogólnego  pożytku?  Jeśli  tak,  mam  w  tern 
już  nagrodę* ... 

Te  i  tym  podobne  sentencye  powtarzają  się  często  w  myślach 
M.  A.  Mają  one  przeważnie  ten  ogólnikowy  charakter.  Znać  w  nich 
do  egzaltacyi  posunięte  poczucie,  iż  służyć  trzeba  krajowi  i  pań- 
stwu, lecz  trudnoby  poznać,  że  to  mówi  monarcha  a  nie  zwykły 
obywatel.  Niekiedy  występuje  specyalnie  zaakcentowanie  patryotyzmu 
Rzymianina   (II.   5,  VI.  44)  *.    W  jednem    tylko    miejscu    wspomina 


1  Zob.  także  w  VI.  54  aforyzm:    »Co  nie  jest  dobrem  dla    roju    nie    jest 
też  dobrem  dla  pszczoły «. 

2  Zob.  powyżej  str.  15. 


26  Leon  Piniński 

o  sobie  jako  o  panującym  (III.  5).  ale  porównując  się  tylko  do 
żołnierza  na  posterunku.  Obowiązki  społeczne  traktuje  on  wogóle 
tvlko  jako  obowiązki  » obywatela «  widząc  widocznie  także  w  panu- 
jącym nie  więcej,  jak  tylko  sługę  społeczeństwa.  Wynika  to  także 
ze  słów  w  I.  16,  gdzie  sławiąc  przymioty  swego  poprzednika  Anto- 
nina Piusa  podnosi,  iż  nie  uważał  on  się  za  nic  więcej,  jak  tylko 
za  zwykłego  obywatela  państwa. 

Dwa  dłuższe  ustępy  poświęcone  pamięci  Antoninusa  Piusa  \ 
wzruszające  prawdziwie  jako  świadectwo  najwyższej  czci  i  wdzię- 
czności, wskazują  nam  zarazem  pośrednio,  co  uważał  za  wz<> 
i  ideał  panującego  i  jakim  sam  starał  się  być  w  ciągu  swoich  rzą- 
dów. Jako  regułą  bowiem  stawia  sobie:  »Czyń  wszystko  jako  go- 
dny uczeń  Antonina* ! 

Przedewszystkiem  wiec  widzimy,  że  potępia  on  tyranię  (»ce- 
zaryzm«,  jak  się  wyraża),  taką  niezawodnie,  jaka  się  wyrobiła  pod 
imperatorami  poprzedzającymi  dynastyę  Antoninów.  Cnoty,  które  za- 
leca, są  przedewszystkiem  cnotami  pierwszego  obywatela,  świecące;  o 
najlepszym  przykładem. 

Spotykamy  tam  przymioty  specyalnie  u  panujących  tru- 
dne i  rzadkie  jak:  uznanie  dla  otwartości  cudzego  zdauia,  wstręt  do 
pochlebstw  a  nawet  lekceważenie  pochwał  i  pogarda  dla  schlebiania 
tłumom. 

Czy  czasy  Antoninów  były  rzeczywiście  tak  szczęśliwe,  iż 
atmosfera  dokoła  tronu  mogła  być  tak  czystą,  jak  to  nam  przed- 
stawia M.  A.,  czy  też  widzi  on  wszystko  piękniej  przez  pryzmat 
synowskiej  wdzięczności?  Czy  mógł  istotnie  Antoninus  uzyskać 
tak  ogólną  miłość  i  uznanie  » szlachetności*  w  najszerszych  sferach 
nie  używając  »mniej  szlachetnych*  środków  jak  kłamliwej  reklamy, 
opłacania  zauszników  i  agitatorów,  schleb;ania  ludowi  i  t.  d.'?  Jeżeli 
tak,  to  należy  podziwiać  nietylko  ludzi,  ale  i  epokę.  W  dzisiejszych 
czasach  panującym  i  ludziom  stojącym  na  wybitnych  stanowiskach 
politycznych  jest  to,  jak  się  zdaje,  niestety  niemożliwem. 

W  ustępie  I.  14  wspominając  o  wpływach  na  swą  młodość 
i  wychowanie  wypowiada  BI  A.  przekonania  jeszcze  bardziej  > libe- 
ralne*, w  których  znać  nawet  Łradycye  z  czasów  rzeczynospolitej. 
Powołując  się  na  powagi  republikańskie  jak  Catona  i  Brutusa 
mówi  o  polityce  » równości  ustaw  dla  wszystkich*,  adniinistrącyi  za- 

1  I.  16  cit.  i  VI.  30. 


1 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  27 

zapewniającej  »równość  praw  i  równą  wolność  słowa*  o  »rządach 
królewskich,  które  przedewszystkiem  szanują  wolność  rządzonych*. 

Na  podstawie  teoryi  filozoficznych  M.  A.  i  powyżej  przytoczo- 
nych politycznych  jego  zapatrywań  możnaby  się  było  spodziewać 
po  nim  daleko  idących  tendencyi  reformatorskich  na  polu  społecznem 
i  politycznem.  Tymczasem,  jak  wiemy  z  dziejów  jego  życia  i  pano- 
wania, rzecz  się  miała  odmiennie.  Zapewne,  należy  on  do  postępo- 
wych«  i  kulturalnych  monarchów,  ale  śmiałą  naturą  reformatorską 
nie  był  on  przecież  wcale.  Akta  jego  ustawodawczej  i  administracyjnej 
działalności  są  wprawdzie  przesiąknięte  humanitarnemi  dążeniami,  szla- 
chetnością i  łagodnością,  ale  niema  w  nich  nigdzie  śmiałych  pomysłów, 
daleko  idących  tendencyi  reformatorskich,  ulepszeń  na  szerszą  zakro- 
jonych skalę.  Nie  idzie  on  nawet  tak  daleko  w  reformatorskich  za- 
patrywaniach, jak  proponowali  niektórzy  z  jego  współwyznawców 
szkoły  stoickiej  np.  Epiktet  lub  Seneca.  0  ile  przewyższa  innych 
w  zalecaniu  osobistej  łagodności  i  dobrotliwości  wobec  bliźnich, 
o  tyle  jak  najmniej  wysnuwa  z  tego  konsekwencyi  dla  krytyki 
i  zmiany  instytucyi  społecznych  i  państwowych. 

Przyimuje  on  ówczesny  porządek  państwowy  Rzymu  jako  in- 
stytucyę  bez  zarzutu,  mimo  że  stan  ten  według  jego  własnych 
zasad  politycznych  i  moralnych  był  niezawodnie  daleki  od  ideału, 
On.  tak  wybitny  i  natchniony  szermierz  idei  wolności  indywidualnej, 
szczerości  i  niezależności  przekonań  przyjmuje  nieograniczone  samo- 
dzierżstwo  rzymskiego  imperatora  bez  wszelkiej  krytyki  i  wykonuje 
je  nie  modyfikując  samej  instytucyi  w  żadnym  kierunku.  Ogranicza 
się  do  rady,  by  władzę  wykonywać  łagodnie  i  w  sposób  ludzki. 

Niech  nas  to  nie  zadziwia.  M.  A.  był  naturą  na  wskroś  kon- 
serwatywną. Radby  być  reformatorem  myśli  i  uczuć  ale  nie 
instytucyi.  Nie  wierzył  on  też  może  w  skuteczną  reformę  społe- 
czną bez  naprawy  obyczajów  i  w  tern  miał  poniekąd  słuszność. 

Konserwatywny  ten  sposób  myślenia  objawia  się  też  w  jego 
Rozmyślaniach.  Wyraża  się  np.  (IX.  29)  z  lekceważeniem  o  ideal- 
nych mrzonkach  > Republiki  Platona*  mówiąc  natomiast,  że  należy 
być  w  życiu  społecznem  zadowolonym,  »gdy  każda,  choćby  najdro- 
bniejsza rzecz  idzie  dobrze«.  Przytacza  za  to  z  emfazą  słowa  So- 
kratesa z  »Apologii«,  iż  człowiek,  tam  gdzie  go  okoliczności  po- 
stawiły w  przeznaczonem  mu  zadaniu  powinien  wytrwać,  jak  żoł- 
nierz na  posterunku,  gotowy  na  wszystko,  śmierć  nawet,  tylko  nie 
dezercyę  i  zdradę. 


28 


Leon  Piniński 


Nie  pyta  się  tedy  bliżej  M.  A.,  czy  posterunek  przeznaczony 
komuś  w  państwie  i  społeczeństwie  wyznaczono  mu  słusznie,  czy 
nie.  ani  też.  czy  cała  organizacja  jest  dobra  i,  czy  nie  wymaga 
przekształcenia  lub  naprawy. 

Zbyt  dobrze  zresztą  znał  on  ujemne  strony  ogromnej  więk- 
szości rodu  ludzkiego  i  dlatego  nie  wątpił,  że  organizacya  społeczna 
w  związku  państwowem  musi  polegać  na  silnej  władzy,  przy- 
musie i  karze  a  zadawalniał  się  tylko  tem.  że  w  praktyce  spra- 
wiedliwość, łagodność  i  rozumne  zastosowanie  przepisów  szorstkość 
organizacyi  zmodyfikuje. 

Ani  śladu  tedy  u  M.  A.  owej  tendencyi  oparcia  porządku 
świata  i  wzajemnego  stosunku  ludzi  na  zasadach  miłości  wza- 
jemnej i  poświęcenia,  jak  to  głosili  w  dziejach  świata  roz- 
maici apostołowie  religijni  i  społeczni  a  w  nowszych  czasach  np.  Toł- 
stoj. Miłość  społeczna  Tołstoja  jest  elementem  anarchistycznym,  bo 
osłabia  bliższe  związki  społeczne  (jak:  rodzina,  gmina  i  państwo) 
nie  zapewniając  niczem  przeprowadzenia  idei  >miłości  i  poświęcę- 
nia<  w  ludzkości.  Ciemnota  i  złość  olbrzymiej  większości  ludzi  wy- 
klucza wiarę  w  mrzonkę,  że  na  przymiotach,  do  których  zdolne  są 
tylko  natury  wyjątkowe  i  wybrane,  można  oprzeć  organizacyę  spo- 
łeczną. Opierając  ją  na  » poświęceniu*  dalibyśmy  z  góry  przewagę 
tym,  co  poświęcać  się  nie  będą.  przeciwnie  wyzyskają  poświęcenie 
drugich.  Apostołowie  » poświęcenia  bez  granic«  mogli  unieść  i  za- 
chwycić ludzkość  pięknością  słów,  szlachetnością  myśli,  lecz  sto- 
sunki praktyczne  zmusiły  wszędzie  i  zawsze  do  zmodyfikowania  tych 
pięknych  teoryi. 

Podobnie  jak  w  administracyi,  był  też  i  w  polityce  zewnętrz- 
nej M.  A.  wiernym  sługą  państwa  według  surowych  dawnych  tra- 
dycyi.  Wiadomo,  że  znaczną  część  rządów  spędził  on  na  wyprawach 
wojennych  w  obronie  granic  państwa,  zagrożonych  przez  najazdy 
ludów  północnych.  Wojny  przeciw  Markomanom,  Quadom  a  także 
Sarmatom  należały  do  naj przykrzejszych  i  najtrudniejszych  zadań, 
były  połączone  z  najwyższemi  niewygodami,  ofiarami  i  wysileniem. 
Okazał  się  w  nich  M.  A.  nietylko  osobiście  mężnym,  lecz  nadto 
organizatorem  znakomitym  a  wodzem  przezornym.  Wiadomo,  że  mu 
lata  na  tych  bojach  przeszły  i  że  umarł  w  czasie  jednej  z  wypraw 
na  północnych  kiesach  państwa  w  Yindobonie. 

W    dwóch    miejscach    Rozmyślań  jest   wzmianka,    że    pisane 


Pod  wrażeniem  >Rozmyślań«  Marka  Aurelego  29 

są  w  czasie  tych  wypraw  uciążliwych  l.  Być  może,  że  tam  w  życiu 
obozowem,  na  kresach,  najbardziej  czul  się  osamotniony,  najbliższy 
śmierci,  najskłonniejszy  do  medytacyi. 

Jest  coś  wielkiego  i  patetycznego  w  postaci  tego  szlachetnego, 
wysoce  kulturalnego  myśliciela,  który,  ofiara  wspaniałego  lecz  nie- 
szczęsnego dlań  losu,  musi  w  dzikich  okolicach  walczyć  z  barba- 
rzyńcami, sam  jeden  cywilizowany  na  czele  najętych,  krwiożerczych 
i  chciwych  rabunku  legionów.  Na  ogromnym  obszarze  niecywilizo- 
wanych krajów  w  ciągu  długoletniej  tułaczki  wojennej  nie  miał  za- 
pewne ani  jednej  duszy  pokrewnej,  zdolnej  zrozumieć  go.  Jakiż 
rozdźwięk  między  tą  duszą  czystą  i  łagodną  a  twardem  wojennem 
rzemiosłem!  Inny.  mniej  silny,  mniej  przejęty  poczuciem  państwo- 
wego obowiązku,  cisnąłby  był  zapewne  w  tych  warunkach  obmierzłą 
władzę  i  w  jakiemś  spokojnem  ustroniu  szukał  schronienia.  M.  A. 
byłby  to  uważał  za  podłą  dezercyę,  więc  wypił  ten  imperatorski 
kielich  goryczy  aż  do  dna,  choć  władzy  i  sławy  nie  cenił  i  nie  dbał 
o  tryumfy  i  pomniki,  któremi  go  Rzym  darzył. 

Zapiski  jego  nie  przekazały  nam  ani  słowa  skargi  lub  ubole- 
wanie na  ten  los  uciążliwy,  lecz  spotykamy  tam  jeden  ustęp  cha- 
rakterystyczny, śvyiadczący  o  niechęci,  którą  go  napawał  zawód 
wojenny. 

X.  10:  >Pająk  jest  dumny  jak  chwyci  muchę,  ktoś  inny  gdy 
upoluje  zająca  lub  złapie  rybę  w  sieć,  inny  gdy  złowi  dzika  lub 
niedźwiedzia,  inny  wreszcie,  jeśli  pojmie  Sarmatów.  Czyż  to  wszystko 
nie  rozbójnicy,  jeśli  się  przypatrzysz  bliżej  ich  sposobowi  myślenia?« 

Uczuciu  jego  jako  filozofa -moralisty  wojna  przedstawia  się 
więc  jako  rodzaj  rozboju,  lecz  sądzi,  iż  ważniejszym  nakazem  jest 
tu  interes  ojczyzny,  który  mu  ją  prowadzić  nakazuje.  Więc  nawet 
tej  pociechy  nie  miał  M.  A.,  by  widzieć  w  swych  bojach  szczytną 
i  wysoką  misyę.  Była  ona  dlań  przykrym  tylko  ciężarem,  pługiem, 
w  który  go  los  wprzągł.  Ciągnął  go  sumiennie,  lecz  w  całej  swej 
wielkości  i  sławie  czuł  się  przecież  niewolnikiem. 

Widać  to  ze  słów  zawartych  w  III.  3,  kiedy  porównując  życie 
filozofów  i  mocarzy  przyznaje  stanowcze  pierwszeństwo  pierwszym: 

»Aleksander  i  Caius  (Caesar)  i  Pompeius  czemże  byli  w  po- 
równaniu z  Diogenesem,  Heraklitem  i  Sokratesem?  ci  mieli  świado- 

1  Na  końcu  pierwszej  książki  jest  wzmianka:  spomiędzy  Quadami  nad 
Granuą,  a  na  końcu  drugiej  słowa:  »To  jest  Carnuntum«. 


30 


Leon  Piniński 


mość  rzeczy  i  ich  przyczyn,  życie  ich  mogło  odpowiadać  ich  prze- 
wodnim zasadom;  a  tamci  ileż  mieli  trosk,  iluż  spraw  byli  niewol- 
nikami!* 

Aleksander  Wielki,  mimo  że  mu  imponował  Diogenes,  nie  chciał 
na  los  się  z  nim  mieniąc,  M.  A.  byłby  to  chętnie  uczynił,  gdyby 
mógł  sobie  przyznać  prawo  wyzucia  się  z  obowiązków  mocarza 
świata. 

V.  Wyrabianie  własnego  charakteru. 

Najwięcej  stosunkowo  uwag  w  swych  zapiskach  poświęca 
M.  A.  kwestyi,  jakim  człowiek  sam  być  powinien,  jaki  wy- 
robić w  sobie  powinien  charakter  i  sposób  myślenia.  O  tych  właśnie 
kwestyach  mówi  z  najsilniejszem  przekonaniem,  często  z  emfazą, 
zadziwiającą  u  natury  sceptycznej  i  niekiedy  chłodnej.  Jest  on  tu 
entuzyastycznym  zwolennikiem  szkoły  filozoficznej,  do  której  należy, 
wiadomo  bowiem,  że  szkoła  stoików  przedewszystkiem  kładzie  na- 
cisk na  hart  duszy  i  wyrobienie  sobie  niezawisłości  i  nieugiętości 
charakteru. 

Obowiązki  te  względem  własnej  osoby  uważają  mędrcy  i  mo- 
raliści starożytni  za  punkt  wyjścia  w  nauce  etyki  i  sztuki  życia. 
Z  owych  czterech  cnót  kardynalnych  będących,  ich  zdaniem,  pod- 
stawą życia  dobrego  i  pożytecznego  trzy,  mianowicie  f  ortitudo,  pru- 
dentia  i  temperentia  są  regułami  życia  tyczącemi  się  w  pierw- 
szym rzędzie  nas  samych,  a  dopiero  pośrednio  oddziałuj ącemi  na  nasz 
stosunek  do  bliźnich.  Zawierają  one  tedy  w  swej  treści  także  dba- 
nie o  siebie  samego,  o  własne  nasze  dobro  i  to  nietylko  moralne 
i  umysłowe,  ale  nawet  fizyczne  i  materyalne. 

Sposób  pojmowania  moralistów  chrześcijańskich  jest  nieco  od- 
mienny. Nie  zaprzeczają  oni  wartości  owym  »cnotom  kardynal- 
nym*, lecz  widzą  w  nich  nie  wyłącznie  »cnotę<,  lecz  zarazem  roz- 
sądne i  praktyczne  reguły  życia.  Przenoszą  też  nad  nie  wartość 
trzech  cnót  teologicznych.  Nie  zapominajmy  wszakże,  że  pod- 
stawą etyki  chrześcijańskiej  jest  wiara  i  objawienie.  Życie  i  słowa 
Chrystusa  są  owym  objawionym  przykładem  najwyższego  ideału 
życiowego,  wskazującym  nam,  czem  mamy  być  i  jakim  powinien  się 
stać  nasz  charakter  i  sposób  myślenia.  Starożytność  w  swej  >religii« 
nie  znajduje  wzorów  moralności,  bo  nie  są  nią  z  pewnością  bogo- 
wie Olimpu,  ani  też  ów  spuryfikowany  Zeus,  mglisty  nieco  kierów- 


Pod  wrażeniem  » Rozmyślań*  Marka  Aurelego  31 

nik  świata,  o  którym,  podobnie  jak  inni  filozofowie,  wspomina  cza- 
sem M.  A.  Złączenie  więc  ściślejsze  etyki  z  utylitarnemi  regułami 
życia  oraz  kwestyą  kształcenia  siebie  samego  a  nadto  oddanie  tych 
tematów  pod  ogólny  kierunek  filozofii  było  rzeczą  naturalną  u  nich 
i  konieczną. 

Zastanawiając  się  nad  tern,  czemeśmy  być  powinni,  nie  za- 
niedbuje M.  A.  wzmianki  o  obowiązkach  względem  naszego  ciała, 
lecz  zbywa  je  krótko,  napotykając  tylko  mimochodem.  Wspomina 
o  potrzebie  piękności  harmonijnej  w  ciele  i  ruchach1,  ale  zarazem 
usilnie  przestrzega  przed  afektacyą.  Więcej  stosunkowo  nacisku  kła- 
dzie na  odporność  naszej  natury  i  wytrzymałość  fizyczną- 
Sztuka  życia  naszego,  mówi  on  (VII.  61)  »jest  bardziej  zbliżoną  do 
szermierki,  niż  do  kunsztu  tańca  ze  względu  na  to:  iż  często  mu- 
simy odeprzeć  atak  nagły  i  niespodziany «.  Tu  i  owdzie  znajduje  ^ię 
też  wzmianka,  zawsze  rozsądna,  tycząca  się  higieny. 

Fizyczną  stroną  naszego  życia  zajmuje  się  jednak  M.  A.  głó- 
wnie w  tern  z!:ac;:eniu,  iż  jak  najusilniej  nakazuje  pędzić  tryb  życia 
surowy  i  nie  dogadzać  w  niczem  i  nigdy  zmysłowym  przyjemno- 
ściom i  rozkoszom  2.  Wiadomo  też,  że  sam  od  młodości  pędził  życie 
twarde,  ascetycznie  niemal,  nietylko  usuwając  się  od  wszelkiego 
nadmiernego  użycia  zmysłowego,  ale  gardząc  nawet  konfortem 
i  wygodą. 

Niech  nikt,  woła  on  (V.  9)  nie  odwraca  się  od  cnoty  i  obo- 
wiązku refleksyą,  że  coś  innego  jest  dlań  » przyjemniej  szem«.  To  co 
nam  się  zdaje  przyjemnością  i  rozrywką  aż  nadto  często  zawodzi, 
wykonywanie  zaś  tego,  co  uważamy  za  cnotę,  doskonalenie  się 
w  przymiotach  moralnych,  staje  się  nam  z  czasem  przyjemnością, 
tak  jak  i  umysłowa  wyższość,  wiedza  i  zrozumienie  świata  daje 
nam  wewnętrzne  zadowolenie. 

Pogardy  dla  dóbr  doczesnych  nie  spotykamy  wprawdzie  u  niego, 
a  tem  mniej  zalecenia,  abyśmy  się  z  nich  wyzuli  i  zupełnie  nie  dbali 
o  nie.  Nie  powinniśmy  się  tylko  zbyt  do  nich  przywiązywać  a  w  na- 
bywaniu ich  wystrzegać  się  chciwości.  Myślmy  też  raczej  z  zado- 
woleniem o  tem,  co  nam  los  dał,  niż  o  tem,  czego  nam  jeszcze 
brak  (VII.  27). 

Nie  przeceniajmy  jednak  niczego  i  nie  przywiązujmy  się  zbyt 

»  Zob.  VII.  60. 

*  Zob.  np.  V.  5:  VII.  55,  VIII.  10  i  19. 


32  Leon  Piniński 

do  rzeczy,  które  posiadamy  a  możemy  stracie,  ażeby  nam  się  nie 
wydawały  czemś  niezbędnem.  Nie  przywiązujmy  zbyt  wielkiej  wagi 
do  drobiazgów  życia.  Zycie  jest  małostkowe  i  marne.  Bierzmy 
w  niem  udział'  z  usposobieniem  pogodnem  i  bez  dumy,  lecz  pamię- 
tajmy o  tern,  że  każdy  tyle  właśnie  jest  wart,  co  rzeczy,  o  które 
się  troszczy  i  na  których  mu  zależy  (VII.  3). 

Regułę  życia,  iż  po  winniśmy  być  wyżsi  ponad  rozkosze  i  przy- 
jemności świata1  zaleca  M.  A.  niejednokrotnie  i  to  z  największym 
naciskiem.  Surowy  tryb  życia,  panowanie  nad  zmysłami  i  niedoga- 
dzanie  im.  ograniczenie  się  w  rozrywkach  i  przyjemnościach,  wytępie- 
nie w  sobie  słabości  i  nałogów,  to  są  wszystko  warunki  utrzymania 
supremaeyi  ducha  nad  ciałem  i  wyrobienia  sobie  niezawisłości  cha- 
rakteru. Gardzenie  przyjemnościami  fizycznemi  nie  dochodzi  jednak 
u  niego  aż  do  dręczenia  ciała  i  zadawania  sobie  świadomego 
cierpień  i  bólu2,  tak.  jak  to  np.  zalecają  często  surowi  moraliści 
chrześcijańscy. 

Połączenie  ciała  i  duszy  w  naszym  organizmie  pojmuje  M.  A. 
w  podobny  sposób  jak  nauka  chrześcijańska,  z  tą  oczywiście  róż- 
nicą, że  nie  stawia  żadnych  stanowczych  twierdzeń  co  do  losów 
duszy  po  rozstaniu  się  z  ciałem.  Ciało  powinniśmy  zawsze  uważać 
za  niższą,  gorszą  i  podlejszą  stronę  naszego  jestestwa.  Jest  ono 
tylko  nędzną  powłoką  naszej  stokroć  cenniejszej  duchownej  strony3 
i  staje  często  rozwojowi  ducha  na  przeszkodzie,  mąci  go  i  nakłada 
mu  pęta.  Doprowadzenie  do  panowania  ducha  nad  ciałem  przez  gar- 
dzenie przyjemnościami  fizycznemi,  wyrobienie  w  sobie  wytrzyma- 
łości na  niewygody  a  nawet  bole,  choroby  i  katusze,  to  są  główne 
podstawy  wyrobienia  moralnego,  które  zgodnie  z  zasadami  szkoły 
stoickiej  z  głębi  przekonania  zaleca  nam  autor. 

Widoczne  zachodzi  tu  zbliżenie  do  wyobrażeń  moralistów  chrze- 
ścijańskich,  ale  przecież  dostrzegamy  pewną  zasadniczą  różnicę. 
Stoicy  wymagają  panowania  ducha  nad  ciałem,  ujarzmienia  ciała, 
by  było  zawsze  na  posługi  ducha;  chrześcijańscy  moraliści  idą  dalej 
i  chcą  zupełnego  przezwyciężenia,  zgnębienia  natury  cielesnej.  Pierwsi 
chcą  mieć  ciało  silnem,  zahartowanem;  drudzy  w  cielesnej  stronie 
widzą  wogóle  element   wrogi   dla  duszy,  która   pragnie   być  czystą 

1  Zob.  np.  II.  7,  VIII.  8. 

1  Zob.  VIII.  42:    »Niema  powodu,   bym  sobie  zadawał   udręczenia,   skoro 
świadomie  nie  wzrządzałem  ich  nigdy  innym*. 
3  Zob.  np.  XII.  1  i  2. 


Pod  wrażeniem  » Rozmyśla  u «  Marka  Aurelego  33 

i  bez  skazy.  Regułą  życia  pierwszych  wobec  ciała  naszego  jest  su- 
rowo pojęte  »u  miarko  w  anie*  (temperentia);  regułą  drugich 
»umart  wienie*. 

Uwydatni  się  nam  to  najlepiej,  jeżeli  zestawimy  np.  rezono- 
wania  M.  A.  z  wywodami  jednego  z  najświetniejszych  pisarzy  chrze- 
ścijańskich, Tomasza  a  Kem  pis  w  sławnem  »Naśladowaniu 
Chrystusa*.  Wiele  ustępów  o  » ujarzmieniu*  ciała  brzmi  tu  bar- 
dzo podobnie  do  reguł  życia  szkoły  stoickiej.  Ale  przecież  jest  to 
sposób  pojmowania  w  gruncie  wręcz  odmienny.  U  M.  A.  jest  ciało  gor- 
szą naszą  częścią,  ale  może  i  powinno  być  podporą  ducha;  u  autora 
^Naśladowania  Chrystusa*  jest  ono  zawsze  tylko  wrogiem  ducha, 
możliwem  źródłem  upadku  i  grzechu.  M.  A.  każe  nasze  skłonności 
fizyczne  trzymać  na  wodzy,  lecz  żyć  zgodnie  z  naturą;  Tomasz 
a  Kempis  każe  z  cielesną  naturą,  jako  czemś  z  gruntu  złem  wal- 
czyć na  każdym  kroku  \  zgnębienie  jej  zupełne  jest  dopiero  tryum- 
fem chrześcijańskiego  ducha. 

Możność  owładnięcia  wewnętrznem  postanowieniem  woli  na- 
szego całego  sposobu  myślenia  i  nadania  mu  przez  to  pewnego 
z  góry  określonego  kierunku,  a  w  konsekwencyi  możność  opanowa- 
nia naszych  wrażeń  i  uczuć  jest  u  M.  A.  podniesiona  nieledwie  do 
wysokości  dogmatu.  Możnaby  prawie  powiedzieć,  że  ta  »raoc  nad 
sobą  samym*,  to  jedyny  dogmat,  w  który  autor  niezłomnie  wierzy. 
Nikt  może,  nawet  ze  szkoły  stoików,  tak  silnie  nie  zaakcentował 
zdolności  opanowania  myślą  i  postanowieniem  naszych  uczuć.  Jest 
to  niemal  wręcz  zanegowanie  zasady,  że  powstające  w  nas  uczucie 
jest  tylko  czemś  biernem1  »wywołanem«  w  naszej  duszy  zewnętrz- 
nym wpływem. 

M.  A.  utrzymuje,  że  wrażenia  nasze  i  uczucia  są  przede- 
wszystkiem  tylko  »o pinią  naszą«  o  tern,  co  nas  spotyka.  Otóż 
opinia  ta  jest  w  naszej  mocy,  możemy  nad  nią  panować,  a  przez 
to  siłą  woli  uczucia  zmodyfikować,  osłabić,  unicestwić  nawet.  W  licz- 
nych ustępach  i  przykładach  stara  się  nam  to  autor  objaśnić  i  ilu- 
strować. Zasadę  samą  określa  on  w  sposób  następujący: 

VI.  8:  > Nasza  wewnętrzna  przewodnia  siła  taką  się  czyni,  jaką 
chce  być,  a  tem  samem  sprawia,  że  wszystko,  co  się  zdarza,  przed- 
stawia się  nam  tak,  jak  ona  tego  chce*. 

1  Zob.  np.  ks.  IV.  cap.  LIV  wymowny  ustęp  o  przeciwstawieniu  » natury*, 
»łasce«. 
Piniński.  3 


34  Leon  Piniński 

VII.  2...  >0  każdej  rzeczy  mam  moc  mieć  taką  opinię,  jaką 
mieć  powinienem*. 

XII.  22:  -Pamiętaj,  że  wszystko  jest  opinią,  a  ta  jest  w  two- 
jej mocy.  Odrzuć  ją.  skoro  chcesz,  a  tak  jak  żeglarz,  który  opły- 
nął  półwysep  górzysty,  znajdziesz  się  w  spokojnej  przystani*. 

Przyjmuje  więc  M.  A.  w  nas  tak  silny  dar  autosuggestyi  lub, 
mówiąc  trywialnie,  » wmawiania  w  siebie*,  iż  przeeiwwaźy  on  po- 
niekąd działanie  naszych  zmysłów  i  czyni  nas  panami  sytuacyi  na- 
wet w  chwilach  najsilniejszych  ataków  na  zmysłową  stronę  naszej 
natury.  W  ten  sposób  przypisuje  on  nam  nietylko  możność  oparcia 
się  wszelkiej  pokusie,  ale  nadto  przezwyciężenia  i  zniesienia  z  naj- 
większym spokojem  wszelkich  utrapień  tak  fizycznych  jak  i  mo- 
moralnych. 

Gdybym  chciał  cytować  wszystkie  ustępy,  w  których  M.  A. 
mówi  o  potrzebie  wyrobienia  sobie  wytrzymałości  na  cierpienia 
i  wogóle  siły  charakteru,  musiałbym  przytoczyć  prawie  połowę  tek- 
stu jego  Rozmyślań.  Ta  kwestya  jest  jednym  z  głównych  jego  prze- 
wodnich motywów.  Ograniczam  się  tedy  do  kilku  eh  rakterystyczniej- 
szych  ustępów. 

W  V.  8  mówi  on,  że  przeciwności  przeznaczone  nam  przez 
los  trzeba  znosić  tak  jak  przepisane  nam  przez  lekarza  środki  le- 
cznicze, bez  oporu  i  szemrania,  choć  są  nieprzyjemne,  w  przekona- 
niu, że  opatrzność  nam  je  zsyła  dla  dobra  ogólnego  lub  pożytku 
nas  samych. 

VII.  33:  » Cierpienie,  które  jest  nie  do  zniesienia  zabiera  nas; 
każde  inne  choć  długotrwałe  znieść  możemy,  przyczem  dusza  nasza 
zachowuje  spokój  przez  skupienie  się  a  kierująca  nasza  siła  we- 
wnętrzna nie  staje  się  gorszą«. 

X.  3:  ...» Jesteś  przeznaczony  od  natury  do  znoszenia  wszyst- 
kiego i  od  twej  własnej  opinii  zależy  cierpienia  uważać  za  znośne, 
pamiętając  o  tern,  że  to  jest  albo  w  twym  interesie  albo  twoim 
obowiązkiem*. 

VIII.  28.  Cierpienia  tak  fizyczne  jak  i  moralne  nie  powinny 
nam  nigdy  odbierać  pogody  myśli  i  spokoju,  gdyż  zawsze  znaleźć 
w  sobie  należy  tę  siłę.  by  uznać,  że  one  nie  mogą  dotknąć  wyżyn 
naszego  ducha. 

\III.  47:  » Jeżeli  ci  coś  z  zewnątrz  dokucza,  to  nie  tyle  dręczy 
cię  rzecz  sama,  ile  sąd  twój  o  niej.  A  jest  to  w  twej  mocy  sąd  ten 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  35 

zmienić.  Skoro  to  zaś  właściwie  tylko  twa  wewnętrzna  dyspozycya 
ci  dolega,  coź  ci  przeszkadza  zmienić  twe  zapatrywanie?*... 

Wzniosłą  regułę  zawiera  IV.  49:  ...»W  każdej  okoliczności, 
gdyś   skłonny   czemś   się   irytować   zastosuj    tę    zasadę:  myśl  mniej 

0  tem,  że  to  co  cię  spotyka  jest  nieszczęściem,  lecz  raczej  że 
módz  znieść  to  w  sposób  godny  jest  szczęściem*. 

Piękny  też  zwrot  spotykamy  w  X.  35:  Oko  zdrowe  znosi 
każdą  barwę,  nie  wymaga,  tak  jak  chore,  tylko  barwy  zielonej ;  żo- 
łądek zdrowy  trawi  wszelkie  potrawy;  taksamo  charakter  silny  po- 
konuje wszelkie  przeciwności. 

Podobnie  w  X.  31:  Życie  całe  jest  jednem  ciągłem  ćwiczeniem 
dla  naszego  rozumu  i  ducha;  przez  wytrzymałość  pokonujemy 
wszystko,  tak  jak  żołądek  wytrzymały  strawi  nawet  najgorsze  po- 
karmy. 

X.  25:  Obawa,  gniew,  irytacya  wobec  obowiązków  nałożonych 
na  nas  przez  naturę  jest  buntowaniem  się  przeciw  prawu  świata, 
moralną  dezercyą. 

X.  28:  Człowiek  irytujący  się  swym  losem  robi  wrażenie  świni 
kwiczącej  i  wierzgającej,  gdy  ją  prowadzą  na  ofiarę. 

Potrzeba  surowego  panowania  nad  sobą  pociąga  u  M.  A.  na- 
wet tę,  przesadnie  już  ponurą  konsekwencyę.  że  gani  on  wszelką 
myśl  o  szczęściu  i  sny  o  niem  i  radzi  pozbyć  się  z  góry  wszelkiej 
imaginacyi  i  złudzeń  *. 

Piękny,  prawdziwie  bohaterstwem  tchnący  ustęp  o  znoszeniu 
cierpień  zawiera: 

VII.  68:  »Jest  to  w  twej  mocy  utrzymać  swą  swobodę  i  nie- 
zależność myśli  i  spokój  duszy,  choćby  świat  cały  okrzyki  przeciw 
tobie  wznosił  i  choćby  dzikie  zwierzęta  szarpały  członki  tej  nędznej 
powłoki  cielesnej,  które  cię  otacza.  To  wszystko  nie  powinno  ode- 
brać ci  spokoju  i  niezawisłego  sądu«... 

Czy  jest  w  tych  słowach  przesada?  Nie  sądzę.  M.  A.  tak  zu- 
pełnie wolny  zresztą  od  wszelkiej  pozy,  wierzył  z  pewnością  w  szcze- 
rość swych  słów,    w  możność    wzbudzenia  w  sobie    takiego    hartu. 

1  istotnie,  jeżeli  silna  wiara  i  nadzieja  nagrody  pośmiertnej  mogły 
u  męczenników  wywoływać  najwyższą  ekstazę  i  cud  zapomnienia  o  bo- 
lach, dlaczegóżby  kult  moralnej  siły  nie  zdołał  podobny  wywo- 
łać skutek?  Wszakżeź  historya  wskazuje  wspaniałe  przykłady  mę- 

>  Zob.  VII.  17  i  29,  VIII.  29,  IX.  7. 

3* 


36  Leon  Piniński 

czenników  myśli  i  wiedzy.  Nie  są  oni  tak  liczni,  jak  męczennicy 
wiary,  lecz  wielkodusznością  im  nie  ustępują  i  na  nie  mniejszy  za- 
sługują podziw. 

Dzisiejsi  ludzie,  w  olbrzymiej  większości  słabi  i  zdegenerowani, 
nie  są  zapewne  w  stanie  pojąć  sposobu  myślenia  M.  A.  Co  do  mnie 
wyznaję,  że  odnoszę  prawdziwie  orzeźwiające  wrażenie  zestawiając 
tę  potężną  wiarę  we  własne  siły  z  teoryami  nowoczesnych  dekaden- 
tów.  którzy  widzą  w  człowieku  bezmyślną  ofiarę  wrażeń  i  nałogów, 
gardzą  pracą  nad  sobą  i  nie  wierzą  w  samoistną  sprężynę  sarno- 
poznania  i  woli  nadużywając  filozoficznych  teory i  determinizmu, 
aby  napozór  >naukowo«  uzasadnić  lubowanie  się  we  własnem  znie- 
dołężnieniu  i  niechlujstwie  moralnem. 

Na  podstawie  przytoczonych  już  zdań  nie  trudno  jest  odpo- 
wiedzieć na  interesującą  kwestyę,  jak  się  M.  A.  zapatruje  na  pro- 
blemat wolnej  woli?  Wprost  nie  stawia  on  tego  zagadnienia 
w  tej  formie,  jak  to  czynią  późniejsi,  szczególnie  chrześciańscy  mo- 
raliści i  dzisiejsza  nauka.  Spotykamy  u  niego  pewne  ustępy,  które 
nawet  brzmią,  jak  gdyby  teorya  zupełnego  fatalizmu.  Mówi  on  nie- 
jednokrotnie, że  to  co  nas  spotyka  jest  dla  nas  nieodwołalnie  prze- 
znaczone od  wieków  l.  M.  A.  jest  więc  skłonny  przyjąć  pewne 
>przeznaczenie«  co  do  losu,  który  nas  spotyka,  ale  o  tyle  sil- 
niej akcentuje  wolną  wolę  naszą,  co  do  wyrobienia  w  sobie  dyspo- 
zycyi  i  siły  pod  względem  zniesienia  naszego  losu.  Zacho- 
wanie się  zgodne  z  naszą  wyższą  naturą  jest  zdaniem  jego  zawsze 
w  naszej  mocy.  Mamy  tu  tedy  nietylko  afirmacyę  wolnej  woli.  ale 
nawet  sposób  jej  pojmowania  bardzo  szczytny  i  idealny. 

Mówi  on  np.  w  V.  10...  »Jest  to  w  mojej  mocy  nie  działać 
nigdy  w  sprzeczności  z  głosem  owego  boskiego  demona,  który  tkwi 
we  mnie:    żaden  człowiek  nie  jest  w  stanie  do  tego  mnie  zmusić*. 

A  w  V.  29...  > Jestem  wolny,  i  nikt  mi  nie  przeszkodzi  robić 
to,  com  postanowił « ... 

Wreszcie  cytat  z  Epik  t  et  a  XI.  36  »Nikt  nie  jest  w  stanie 
odebrać  mi  mej  wolnej  woli*. 


1  Zob.  X.  5  a  także  V.  8,  IV.  26  i  VII.  46.  W  tym  ostatnim  ustępie  mówi, 
że  »nikt  nie  może  uniknąć  swego  losu«.  Dodaje  jednak,  że  tak  »kobiety  mówią*. 
Ze  słów  tych  możnaby  raczej  sądzić,  że  on  sam  tej  wiary  nie  bierze  bezwzglę- 
dnie na  seryo,  ponieważ  zresztą  niejednokrotnie  wyraża  się  M.  A.  ujemnie 
i  z  lekceważeniem  o  sposobie  myślenia  kobiet. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  37 

Szczytem  wzniosłego  pojmowania  owego  poddania  się  losowi 
z  jednej  strony,  z  drugiej  zaś  dążenia  do  wytworzenia  indywidual- 
nej siły  i  odporności  jest  zadziwiająco  piękny  ustęp,  w  którym  nau- 
cza nas,  jakiemi  powinny  być  nasze  modły  do  bogów. 

Nie  żądajmy  od  bogów,  mówi  on  (IX.  40),  zmiany  ich  posta- 
nowień, nie  módlmy  się  o  to.  by  nam  dali  to.  czego  pragniemy,  lub 
odwrócili  od  nas  to,  czego  sobie  nie  życzymy,  lecz  prośmy,  by  nam 
dozwolili  wytworzyć  w  sobie  potrzebną  siłę,  by  to,  co  nas  spotka, 
znieść  mężnie  i  wytrwale. 

O  ile  nie  idzie  o  modły  o  celach  alttuistycznych,  ten  typ  mo- 
dlitwy M.  A.  jest  niezawodnie  najszczytniejszy. 

Ale  i  w  modłach  altruistycznych  powinniśmy  w  podobny  spo- 
sób prosić  nie  o  odwrócenie  wypadków,  lecz  o  danie  osobom  dro- 
gim nam  siły  do  mężnego  zniesienia  ich. 

Podobnie  jak  inni  mędrcy  starożytni  a  specyalnie  stoicy  łączy 
M.  A.  wydoskonalanie  swej  własnej  natury  przedewszystkiem  z  wy- 
rabianiem w  sobie  cnót.  które  uważano  wówczas  za  podstawowe. 
Są  niemi :  roztropność,  sprawiedliwość,  umiarkowanie 
i  męztwo  (cppóvsaL:,  Siy.aioatw^.  awcppoauv7],  avSpća)  x.  M.  A.  nieraz 
wspomina  o  nich  w  tym  związku  2. 


1  W  powyższych  wyrazach  greckich  używam  ortografii  nowych  wydań 
tekstu  M.  A.  W  klasycznej  epoce  literatury  greckiej  jest  ona  w  pierwszem 
i  czwartem  słowie  nieco  odmienrą. 

2  Zob.  np.  V.  12,  VIII.  1,  III.  6.  W  tłumaczeniu  na  inne  języki  sens  wy- 
razów greckich  oznaczających  pojęcia  cnót  kardynalnych  nie  zawsze  występuje 
trafnie  i  czysto.  Tylko  pojęcie  -sprawiedliwości*  oznaczają  wszystkie  języki  zgo- 
dnie, oddając  wiernie  przymiot,  o  który  tu  idzie.  Inaczej  co  do  innych  cnót. 
Grecki  wyraz  av3p£a  (częściej  av6ps(a)  oznacza  odwagę  ale  zarazem  i  wytrzy- 
małość, przyczem  wykluczona  tu  jest  odwaga  w  obronie  czegoś  nagannego, 
jak  nie  mniej  odwaga  nierozważna,  karkołomna  lub  bezmyślna.  Pojęcia  te  od- 
dają dobrze  tylko  języki  słowiańskie  przez  wyraz  »męztwo«  (podobnie  w  innych 
słowiańskich  językach),  który  nietylko  ma  tę  samą  etymologię,  co  wyraz  grecki, 
ale  i  sens,  jak  sądzę,  identyczny.  Łacińska  »fortitudo«  (włoska  »fortezza«)  jest 
wyrazem  mało  potocznym  i  osłabia  znaczenie  pojęcia  podnosząc  raczej  »siłę« 
niż  >odwagę«.  Natomiast  wyraz  używany  często  w  tłumaczeniu  francuskiem 
i  angielskiem  »courage«  oznacza  jednostronnie  tylko  »odwagę«.  W  niemieckiem 
używają  bądź  wyrazu  > Starkę*  bądź  »Mut«.  Każdy  z  nich  daje  sens  jedno- 
stronny. 

Co  się  tyczy  greckiej  cppóveoic  (częściej  <ppóvYjoic)  jest  to  władza  umysłowa 
wskazująca  nam  to,  co  jest  dla  nas  pożytecznem  a  zarazem  dobrem  ze  stano- 
wiska etycznego,  głos  wewnętrzny  mówiący  nam,    co  się   robić   powinno,  by 


38  Leon  Piniński 

Za  dalekoby  mnie  to  zawiodło,  gdybym  chciał  się  bliżej  nad 
tern  zastanawiać,  czy  to  wszystko,  co  stanowi  treść  owych  trzech 
cnót.  nie  bezpośrednio  altruistyczny~h  (fortitudo.  prudentia.  tempe- 
rantia)  należy  istotnie  do  zakresu  etyki.  Że  w  nich  tkwi  pewien  ele- 

utylitarny  a  nawet  egoistyczny,  to  pewna.  Zasadnicze 
wszakże  podniesienie  wspomnianych  przymiotów  osobistych  ponad 
pojęcie  utylitarne.  >zacuszczenie«  ich.  ż?  się  tak  wyrażę,  elementem 
etycznym  i  wdąenięeie  w  dziedzinę  moralności,  jest  piękna  i  zdro- 
wą  .  ą  świata  starożytnego.  Przez  to  b"wiem  wytwarza  się  niejako 
iwie  dzielnym,  mądrym  i  umiarkowanym  jest  się 
tylk  i  wtedy,  jeżeli  się  te  przyii  i(  ty  ducha  oddaje  na  posługę  chwa- 
lebnych celów.  Zresztą,  pominąwszy  korzyści  płynące  dla  nas  sa- 
.  z  owych  przym  ;  tów,  należą  one  już  dlatego  do  dziedziny 
etyki,  ponieważ  są  niezbędny.;":  warunkiein  skutecznego  i  pożyte- 
cznego wypełnieni  naszych  altruistycznych  ob;  u.ązkow  względem 
drugich. 

Czy  można  być  prawdziwie  pożytecznym  w  sp  leczeństwie  bez 
wytworzenia  w  sobie  należytego  hartu  fizycznego  i  moralnego 
(fi  rl  tndo)? 

żyć  dobrze  i  chwalebnie.  Łaciński  wyraz  » prudentia*.  który  przeszedł  do  now- 
szych języków  romańskich  i  angielskiego,  nie  jest  sympatyczny  i  trąci  pedante- 
ryą.  Jeszcze  bardziej  obniża  pojęcie  wyraz  używany  w  niemieckiem:  >K!ugheit«, 
który  zbliża  się  już  do  ^przebiegłości*.  Z  wielkiego  bogactwa  polskich  wyrazów, 
któreby  można  użyć  jak:  »mądrość«.  »rozum<,  »rozsądek«,  »rozwaga«,  >prze- 
zomośća.  »roztropność«.  żaden  właściwie  nie  oddaje  dobrze  pojęcia.  Zwykle  uży- 
wają wżrazu  »  roztropność^,  która  jednak  oznacza  przymiot  umysłu  dany  przez 
naturę  a  co  najwięcej  wzmocniony  doświadczeniem,  nie  zaś  zarazem  nauką 
i  wiedzą,    inaczej  w  łacinie  np.  w  wyrazie  »juris-prudenlia«  . 

Grecki  wyraz  mxppoo6vi]  tłumaczą  po  łacinie  słowem  >temperantia*  (po- 
dobnie w  językach  romańskich  i  angielskimi  po  memiecku :  »Massigkeit«,  po  pol- 
sku » umiarkowanie*  (mniej  wierny  jest  wyraz  używany  niekiedy:  »wstrzemię- 
źliwosća'.  Wszystkie  te  tłumaczenia  są  o  tyle  osłabieniem  pojęcia,  iż  wyrazy  te 
oznaczają  raczej  fakt  » umiarkowania*  w  praktycznem  życiu,  i  to  głównie  co 
do  fizycznej  strony  naszego  zachowania  się,  a  nie  przyczynę.  Grecki  bowiem 
wyraz  wskazuje  i.a  źródło  psychiczne  t.  j.  na  umysłową  naszą  władzę  na- 
kazującą nam  umiarkowanie  tak  w  użyciach  fizycznych,  jak  i  w  życiu  naszem 
moralnem  i  umysłowem.  Jest  to  tedy  siła  umysłowa  nakładająca  rozumue 
pęta  naszym  skłonnościom  i  'iczr.ciom. 

Widzimy  tedy,  że  tłumaczenia  na  inne  języki  wypaczają  i  krzywią  poję- 
cia greckie  o  cnotach  kardynalnych  i  nie  są  w  stanie  oddać  ich  wiernie  w  pier- 
wotnej czystości.  Czyż  nie  jest  to  dowodem,  że;  stracono  też  i  pojęcie  enót  sa- 
mych w  tej  piękności  i  na  tej  wyżynie,  juk  je  pojmowali  mędrcy  Grecyi? 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań<  Marka  Aurelego  39 

Czy  można  być  prawdziwie  sprawiedliwym  i  z  dobrym  skut- 
kiem dobroczynnym  bez  narażenia  się  na  wyzysk  i  nadużycia,  je- 
żeli się  nie  postępuje  roztropnie  i  z  rozwagą  (prudentia)'? 

A  »temperentia«  ?  Tylko  niepraktycznym  »moralistom-marzy- 
cielom*  może  się  ona  wydać  przymiotem  czysto  utylitarnym,  jakimś 
rodzajem  trzeźwej  tylko  reguły  higienicznej.  W  istocie  jest  » umiar- 
kowanie* czemś  nieskończenie  wyższem,  jeżeli  nie  cnotą  samoistną, 
to  niezbędnym  dodatkiem,  warunkiem  efektywności  każdej 
innej  cnoty.  Każda  bowiem  cnota  bez  umiarkowania  przechodzi 
w  szkodliwą  przesadę.  Weźmy  tylko  np.  dwie  podstawowe,  wrodzone 
i  ogólnie  odczute  altruisty czne  cnoty:  miłość  rodziców  do  dzieci  i  mi- 
łość ojczyzny.  Są  one  niezawodnie  wręcz  podstawą  moralności  społe- 
cznej i  społecznego  ustroju  a  jednak  w  przesadzie  swej  pierwsza 
staje  się  szkodliwą  pobłażliwością,  druga  nagannym  szowinizmem. 
Tu  i  tam  »caritas«  w  nich  zawarta  staje  się  źródłem  szkody  dla 
tych,  których  dotyczy. 

Nacisk,  który  myśliciele  starożytni  kładą  na  przymiot  umiar- 
kowania, jest  jednym  z  przykładów  wyższości  ich  sposobu  myśle- 
nia. Temu  też  zawdzięczają  w  znacznej  części  ową  imponującą  ró- 
wnowagę i  spokój,  która  im  daje  piętno  innej,  wyższej  miary  umy- 
słowej i  moralnej  nad  społeczeństwem  czasów  nowszych  a  przede- 
wszystkiem  dzisiejszej  doby,  w  którem  mamy  prawie  tylko  do  wy- 
boru między  moralnemi  pigmejczykami  a  neurastenikami. 

Surowym  regułom  życia  przykazanym  przez  M.  A.  możnaby 
zarzucić,  że  nie  mogą  się  przyjąć  i  wszczepić  w  społeczeństwo,  bo 
nakładając  pęta  i  nakazując  ofiary  nie  dają  zarazem  dostatecznego 
motywu  do  poniesienia  tych  ofiar.  Zaparcie  się  bezinteresowne?  czyż 
można  się  tego  spodziewać,  już  nie  mówię  od  mas,  ale  choćby  od 
poszczególnych  szlachetniejszą  naturą  obdarzonych  jednostek?  Przy- 
znaję, że  brak  przyrzeczenia  namacalnej  nagrody  odbiera  naukom 
M.  A.  silniejszą  popularną  attrakcyę.  Pomimo  tego  nie  są  one  wrcale 
tyiko  mrzonką  ideologa  i  mogą,  w  części  przynajmniej,  być  zasto- 
sowane w  każdej  epoce. 

Nie  trzeba  bowiem  zapominać,  że  podobnie  jak  >training« 
fizyczny  jest  pierwszym  warunkiem  wyrobienia  w  sobie  hartu 
fizycznego,  podobnie  istnieje  »training«  moralny  wytwarzający 
hart  moralny,  który  następnie  na  podstawie  przyzwyczajenia  i  prak- 
tyki staje  się  » drugą  naturą*.  Dziecko,  w  którem  usiłujemy  wy- 
tworzyć   poczucie    etyczne,    wymaga    pewnych    argumentów,   ażeby 


40  Leon  Piniriski 

wstrzymać  się  od  czegoś,  co  mu  jest  przyjemnem.  lub  wykonać  coś, 
co  mu  jest  przykrem.  Trzeba  tu  apelować  do  innych  jego  uczuć, 
wciągnąć  np.  w  grę  uczucie  obawy,  przywiązanie  do  osób  najbliż- 
szych lub  ambicyę.  »Nie  rób  tego*,  mówi  mu  się,  »bo  się  Bozia 
gniewać  będzie*  albo  »bo  mama  będzie  płakać*  lub  wreszcie  »bo 
się  z  ciebie  inne  dzieci  będą  śmiać*! 

Skoro  jednak  z  czasem  pod  wpływem  dobrego  wychowania 
i  dobrych  przykładów  zakorzeni  się  w  nas  dobra  praktyka  życia, 
tak  pod  względem  fizycznym,  jak  i  moralnym,  to  staje  się  ona  wprost 
potrzebą  naszej  natury  i  nie  pragniemy  wcale  od  niej  odstąpić,  choć 
nas  już  nie  zachęcają  podobnemi  argumentami,  jakiemi  nas  począt- 
kowo na  tę  drogę  wprowadzono.  Dla  małego  dziecka  operacya  my- 
cia uszu  jest  torturą,  dla  dorosłego  cywilizowanego  człowieka  nie 
mniejszą  torturą  jest  nie  módz  być  czystym. 

Podobnie  ma  się  rzecz  ze  stroną  moralną  życia.  Gdyśmy  przy- 
wykli do  dobrotliwości  i  uprzejmości  w  obejściu  lub  też  do  szcze- 
rości i  prawdy,  jest  to  dla  nas  prawie  » fizyczną*  męczarnią  zmu- 
szać się  do  nieuczynności,  brutalności  lub  też  do  obłudy  i  pochlebstw. 
Nie  potrzeba  nam  już  wtedy  ani  nakazu  ani  obietnicy  nagrody,  by 
czynić  dobrze.  Uczu warny  pewną,  że  tak  powiem,  estetyczną  po- 
trzebę czystości  moralnej.  Brud  moralny  napawa  nas  obrzy- 
dzeniem i  wstrętem,  tak  jak  niechlujstwo  fizyczne.  Tego  to  rodzaju 
»Drill«  moralny,  wpojony  w  młodości  przez  wychowanie,  utrwalony 
zaś  w  późniejszym  wieku  przez  rozmyślania  nad  sobą,  nadzorowa- 
nie się  i  częsty  rachunek  sumienia,  ma  na  myśli  M.  A.  mówiąc,  że  przez 
praktykę  samo  wykonywanie  cnoty  staje  się  nam  przyjemnością,  po- 
dobnie jak  kultura  umysłowa  K  Nie  wchodząc  tedy  bliżej  w  kwestyę, 
jakie  się  ma  zapatrywania  religijne  lub  metafizyczne  na  kwestyę 
indywidualnej  nagrody  za  cnotę  w  życiu  zagrobowem,  już  sam  kult 
piękności  i  czystości  duszy  dając  pewne  wewnętrzne  zado- 
wolenie moralne  staje  się  potężną  dźwignią  etyki.  Oczywiście  jednak, 
że  to  nie  wyklucza  znaczenia  religijności,  ani  też  jej  siły  w  zupeł- 
ności zastąpić  nie  zdoła. 


1  Zob.  V.  9  ku  końcowi,  cytowany  powyżej,  str.  31. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślaii«  Marka  Aurelego  41 


VI.  Znikomość  rzeczy  ludzkich,  śmierć,   lekceważenie  sławy. 

Streszczenie  i  objaśnienie  nauk  M.  A.  nie  byłoby  wyczerpują- 
cym, gdybym  szczegółowo  nie  wspomniał  o  jego  licznych  i  głębo- 
kich uwagach  na  temat  znikomości  rzeczy  ludzkich,  śmierci,  która 
zawsze  powinna  nam  zdać  się  blizką  i  lekceważenia  tak  uznania 
ludzkiego  za  życia,  jak  i  pośmiertnej  sławy. 

Głębokie  poczucie,  że  życie  nasze  całe  jest  marne  i  znikome, 
prace  nasze,  namiętności,  uciechy  i  walki  czemś  nikłem  i  małostko- 
wera  przejmuje  do  głębi  cały  sposób  myślenia  M.  A.  Jest  on  w  tym 
względzie  pokrewnym  duchem  autora  księgi  Ekklesiasty,  z  tą 
wszakże  różnicą,  że  nie  dochodzi  do  takiego  stopnia  zniechęcenia 
i  pessymizmu  jak  tamten.  Pomimo  bowiem,  że  duch  jego  gardzi  świa- 
tem, sumienność  każe  mu  być  czynnym,  cierpliwym  i  wyrozumiałym. 

Zgodnie  z  Platonem  podnosi  M.  A.  (VII.  35),  że  człowiek 
o  wzniosłym  umyśle  nie  może  żadną  miarą  uważać  życia  ludzkiego 
na  coś  wielkiego  i  cennego.  Śmierć  więc  nie  może  mu  się  wydawać 
nieszczęściem  i  złem. 

Z  Platona  także  przyjmuje  on  zasadę  (VII.  48),  iż  zastanawia- 
jąc się  nad  kwestyami  tyczącemi  się  życia  i  spraw  ludzkich  trzeba 
na  nie  spoglądać  niejako  z  oddalonego  wzgórza.  Obejmuje  się  przez 
to  szersze  horyzonty  a  zarazem  rzeczy  poszczególne  wydają  się  ni- 
kłe i  małe. 

Myśl  częsta  o  wielkości  i  potędze  wszechświata  czyści  i  oswo- 
badza  poglądy  z  małostek  i  brudów  codziennego  życia  (VII.  47). 

Lekceważenie  naszej  ziemskiej  egzystencyi,  jak  nie  mniej  tak 
bardzo  przez  wielu  cenionej,  potęgi  i  władzy  uwydatnia  się  najsil- 
niej w  następującym  ustępie: 

VI.  36:  »Azya  i  Europa  są  w  wszechświecie  zakątkami  tylko, 
oceany  kroplą  wody.  góra  Athos  skibą  a  cała  nasza  doczesność 
w  zestawieniu  z  wiecznością  jednym,  nikłym  punktem*. 

XII.  32:  Pamiętaj  o  tern,  jak  mała  cząstka  co  do  czasu  i  prze- 
strzeni dostała  ci  się  w  udziale;  jak  > drobna  ta  skiba,  po  której  się 
czołgasz*.  Pamiętając  o  tem  nie  uważaj  żadnej  rzeczy  za  coś  wa- 
żnego i  wielkiego  z  wyjątkiem  życia  według  nakazu  natury  i  zno- 
szenia tego,  co  ci  jest  przeznaczonem. 

Słowa  powyższe  w  ustach  władcy  Europy,  Azyi  i  wszystkich 
mórz  wówczas  znanych,  w  ustach  cesarza    znającego    potęgę    swej 


Ą2  Leon  Piniński 

władzy  i  wpływ  jej  na  tysiące  egzystencyi  ludzkich  stokroć  więcej 
nam  imponują  niż  w  ustach  zwykłego  filozofa,  który  władzy  w  ręku 
nigdy  nie  miał  i  mieć  nie  mógł. 

O  śmierci  każe  nam  M.  A.  myśleć  często  i  uważać  każdy 
dzień  naszego  życia  za  taki.  który  może  być  ostatnim  (VII.  69).  lecz 
tylko  dlatego,  by  korzystać  z  czasu  dla  spełniania  dobrych  uczynków. 

Śmierci  niema  powodu  się  bać;  nie  należy  też  ani  jej  szukać 
ani  od  niej  uciekać  (III.  7)  trzeba  się  z  myślą  o  niej  oswoić  jako 
z  czemś  naturalnem  i  nieuniknionem. 

0  samobójstwie  wspomina  M.  A.  kilkakrotnie.  Wiadomo, 
że  szkoła  stoików  nietylko  uniewinnia  samobójstwo,  ale  w  trudnych 
sytuacyach  życia  je  wprost  zaleca.  Jest  to,  mojem  zdaniem,  ciemny 
punkt  tej  nauki.  Bo  jakkolwiek  Seneca,  Epikteta,  podobnie  jak 
ten  ostatni  także  i  M.  A  zezwalają  na  samobójstwo  tylko  w  sytuacyach 
jakoby  bez  wyjścia  np.  w  razie  choroby  nieuleczalnej  lub  mo- 
ralnych przeszkód  uniemożliwiających  nam  życie  zgodne  z  zasadni- 
czymi podstawami  moralnemi,  to  jednak  subjektywne  uczucie  tu 
często  myli  i  wyłamanie  się  z  pod  wszelkich  obowiązków  unicestwie- 
niem swej  egzystencyi  jest  w  gruncie   często   słabością  i  egoizmem. 

Najbardziej  znamiennym  ustępem  tyczącym  się  problematu 
samobójswa  jest: 

V.  29:  »Jest  to  zawsze  w  twojej  mocy  wieść  życie  takie,  ja- 
kiem pragnąłbyś  je  widzieć  jako  ubiegłe  w  chwili,  gdy  je  będziesz 
opuszczać.  Lecz.  jeżeli  ci  ludzie  w  tem  przeszkadzają  i  nie  dozwa- 
lają, w  takim  razie  opuść  życie  i  to  tak,  jak  gdybyś  wcale  nie  cier- 
piał nad  tem.  Dym  tu.  więc  się  wynoszę  M  Czy  sądzisz,  że  to  tak 
trudno  ?« 

Wielce  to  niebezpieczna  teorya,  którą  tu  wypowiada  autor. 
Chwilowe,  choć  może  szlachetne  zniechęcenie  mogłoby  być  dostate- 
cznym powodem  samobójstwa.  Tak  daleko  wszakże  nie  sięga  dys- 
pensa, którą  M.  A.  wypowiada  dla  osób  rozstających  się  dobrowol- 
nie z  życiem,  gdyż  z  innego  ustępu  (VIII.  47) 2  wynika,  że  tylko 
» ostateczność*  pod  względem  stawianych  nam  przeszkód  moralnych 


1  Ka7rvóg  łtol  oLTzipyopa.'.,  zdanie  to  wypowiada  M.  A  może  pod  wpływem 
Epikteta:  Arrian  (I.  25.  18)  choć  go  tu  nie  wymienia  wyraźnie,  tak  jak  w  in- 
nych miejscach. 

2  O  śmierci  dobrowolnej  jest  jeszcze  mowa  w  innych  ustępach  zob.  np. 
III.  1,  X.  8  i  22. 


Pod  wrażeniem  > Rozmyślań «  Marka  Aurelego  43 

może  ten  krok  wytłumaczyć.  Ale  czyż  i  to  dosyć?  czyż  w  rozdra- 
żnieniu subjektywnem  jest  się  zdolnem  ocenić,  co  jest  »ostatnia  gra- 
nica* naszej  wytrzymałości? 

Liczne  ustępy,  które  M.  A.  poświęca  myśli  o  znikomości  rze- 
czy ludzkich  są  nietylko  głęboko  odczute,  lecz  często  niezmiernie 
pięknie  sformułowane. 

Życie  zniknie  wkrótce  a  z  niem  potem  wszystkie  jego  ślady  złe 
i  dobre.  Naiwnym  jest  lub  szalonym,  kto  się  doń  zbyt  przywiązuje 
i  robi  sobie  iluzyę  co  do  trwałości  tego.  co  tu  możemy  zdziałać. 

Zapewne,  jest  rezygnacya  w  słowach  M.  A.  ale  nie  wolna  od 
boleści  i  żalu;  jest  to  jak  gdyby  westchnienie  natury  wyższej  nad 
doczesne,  ziemskie  życie,  tęskniącej  za  dobrem,  pewniej  szem  i  trwal- 
szem. 

Oto  parę  przy  kładów: 

II.  17:  Wszystko  jest  krótkie  i  znikome — »losy  naszego  ciała 
są  jak  rzeka  ciągle  płynąca,  duch  nasz  jak  mgła  i  opar,  życie  jak 
krótka  wycieczka  w  kraj  obcy  a  to  co  po  nas  zostaje  —  zapom- 
nienie*. 

V.  33:  » Wkrótce,  bardzo  wkrótce  będziesz  już  tylko  szkiele- 
tem lub  popiołem  a  zostanie  po  tobie  tylko  twe  imię  a  i  to  nawet 
nie.  A  cóż  zresztą  jest  imię?  dźwięk  i  echo  tylko*... 

Myśl  o  tych,  mówi  on  w  IV,  33,  co  wielką  rolę  odegrali  w  hi- 
storyi  świata.  Czemże  są  dziś?  opowieścią  tylko,  którą  także  zmaże 
ogólne  zapomnienie.  Ale  gdyoy  nawet  wspomnienie  o  nich  było  wie- 
cznem,  to  cóż  to  znaczy?  I  to  nie  ma  żadnej  wartości1. 

VI.  24:  »Aiexander  Macedoński  i  jego  pachołek  przez  śmierć 
są  zrównani  zupełnie*. 

Rozgłos,  reputacya  za  życia  i  sława  pośmiertna  nie  są  zda- 
niem M.  A.  wcale  wynagrodzeniem  za  znikomość  rzeczy  ludzkich. 
Są  one  bez  wartości  i  człowiek  o  wyższym  umyśle  dbać  o  nie  nie 
powinien.  Wskutek  ludzkich  pochwał  nie  staje  się  bowiem  żadna 
rzecz  ani  lepszą  ani  gorszą  (IV.  20). 

Opinia  ta  należy  niejako  do  credo  autora.  Wypowiada  ją  czę- 
sto a  nie  jest  ona  u  nieyo  wynikiem  skromności  lub  pokory,  raczej 
może  uczucia  wyższości,  objawem  lekceważenia  opinii  i  sądu  innych. 

XII.  4:  »Często  mnie  to  dziwiło,    że  choć  każdy  przenosi  sie- 

1  Podobne  zapatrywania  wypowiada  autor  także  np.  w  IV.  48,  XII.  27, 
II.  12. 


44 


Leon  Piniński 


bie  samego  nad  resztę  ludzi  przecież  mniej  wagi  przywiązuje  do 
w  Ja  sn  ej  opinii  o  sobie  samym  niż  do  opinii  cudzej*. 

W  VIII.  8  mówi  on.  że  trzeba  być  »  wyższym*  ponad  żądzę 
sławy  i  nie  irytować  się  niesprawiedliwym  sądem  głupich  i  nie- 
wdzięcznych. 

IV.  3  »...Amoże  pożądanie  tego,  co  zwą  sławą  cię  dręczy? 
Patrz  jak  szybko  wszystko  jest  zapomniane...  jak  czczą  rzeczą  jest 
poklask,  jak  zmienne  zdania  i  jaki  brak  sądu  u  tych  co  decydują 
o  twej  reputacyi  i  sławie...* 

Podobnie  w  IX.  30.  Jakże  mało  wiedzą  o  tobie  ci,  co  cię  są- 
dzą, jak  szybko  zapomną,  dziś  cię  sławią  a  ganić  i  potępiać  będą 
jutro! 

W  V.  33  mówi  on,  nie  bez  domieszki  goryczy,  iż  nie  warto 
dbać  o  sławę  i  reputacyę  w  tym  nędznym  świecie  i  między  ludźmi, 
wśród  których  żyjemy. 

Sława  pośmiertna  także  niema  większej  wartości  jak  poklask 
i  uznanie  za  życia.  Wyszydza  on  ambicyę  w  tym  kierunku  mówiąc, 
że  nie  może  zrozumieć,  dlaczego  ludziom  na  tern  zależy,  by  ci,  co 
po  nich  przyjdą,  a  więc  ludzie,  których  nie  zobaczą  i  nic  o  nich 
wiedzieć  nie  będą,  sławili  ich.  Dlaczegóż  się  nie  martwią  tern.  że 
ci,  co  dawniej  żyli,  nic  o  nich  nie  wiedzieli  (VI.  18)? 

VIII.  44  »..,Ci,  co  łakną  sławy  pośmiertnej  zapominają  o  tem, 
że  ci  ludzie,  co  po  nas  przyjdą,  będą  taksamo  mało  warci,  jak  nasi 
rówieśnicy,  których  znieść  nie  możemy*. 

Nie  wierzy  on  też  wcale  w  sprawiedliwość  sądu  historyi.  O  wielu 
zasłużonych  zapomina  się  zupełnie;  inni  znów  bez  powodu  stają  się 
» bohaterami  z  bajek*  (VIII.  25). 

VII.  67  »... Można  być  człowiekiem  prawdziwie  boskim  a  je- 
dnak nie  uznanym  przez  nikogo*. 

Sława  pośmietna  nie  jest  niczem  więcej  jak  opinią  nędznych 
ludzkich  istot,  którzy  sami  siebie  nie  znają;  jakżeż  mogą  znać  praw- 
dziwie i  ocenić  kogoś,  który  zmarł  już  dawno  przed  niemi  (El.  10). 

Rozmyślanie  swe  kończy  M.  A.  pięknym  ustępem,  pełnym  re- 
zygnacyi,  który  o  tyle  bardziej  jest  interesującym,  że  prawdopodo- 
bnie był  zanotowany  na  krótki  już  czas  przed  śmiercią. 

XII.  36.  Tak  jak  aktor,  mówi  on,  któremu  każą  zejść  ze  sceny 
po  trzecim  akcie,  nie  może  się  domagać  roli  jeszcze  przez  dwa  na- 
stępne,   skoro    partya    przeznaczona    mu    skończyła   się,    tak   i   my 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań<    Marka  Aurelego  45 

godźmy  się  na  tak  tylko  długą  rolę  w  życiu,  jaką  nam  przeznaczono, 
bo  nie  samiśmy  sobie  dali  życie,  lecz  naturze  je  zawdzięczamy. 

Głęboka  pogarda  M.  A.  dla  rozgłosu  i  sławy,  z  dwojakiego 
powodu  może  się  nam  wydać  rzeczą  zadziwiającą.  Przedewszystkiem 
uderza  ona  u  Rzymianina  wogóle.  Wiadomo  bowiem,  że  Rzymianie 
łaknęli  sławy,  przywiązywali  do  niej  wielką  wagę  i  często  właśnie 
pod  wpływem  tego  bodźca  spełniali  czyny  bohaterskie  i  pełne  po- 
święcenia. 

Nadto  miał  M.  A.  prawo  mniemać,  że  nietylko  czyny  jego  jako 
wielkiego  i  zwycięzkiego  imperatora,  ale  i  słowa  jako  filozofa  będą 
aere  perennlus.  Wszakźeć  sławę  lekceważą  sobie  zwykle  ci,  którzy 
nie  mogą  jej  osiągnąć.  Jeżeli  zatem  on  właśnie  lekceważy  ją  sobie, 
to  dlatego,  iż  nie  wierzy  w  jej  sprawiedliwość  i  szczerość  a  zara- 
zem zaś  zadowolenie  wewnętrzne,  pogodę  myśli  i  szacunek  dla  siebie 
samego  wyżej  ceni,  niż  poklask. 

Sławę  wieczną  zyskał  on  przecież,  choć  nią  gardził.  Lecz  iluż 
mniej  wartych  przewyższa  go  w  sławie.  Iluż  fałszywych  bohaterów 
i  dobrodziejów  ludzkości  się  podziwia,  którzy  nie  warci  mu  rozwią- 
zać rzemyka!  A  iluż  równych  mu  a  może  i  wyższych  spoczywa  w  gro- 
bie w  zupełnem  zapomnieniu! 

M.  A.  ma  słuszność;  sąd  współczesnych  jest  zwykle  niespra- 
wiedliwy, a  przekonanie,  że  go  poprawi  sąd  historyi,  jest  naiwną 
iluzyą.  W  uzyskaniu  popularności  za  życia  reklama  więcej  znaczy 
niż  zasługa,  sława  zaś  pośmiertna  zawisła  często  od  przypadku 
i  najrozmaitszych  celów  ubocznych  tych  ludzi,  co  ją  tworzą.  Dość 
wskazać  tylko,  ilu  » bohaterów  «  i  » zbawców  narodu «  fabrykuje  sąd 
szowinizmu  narodowego  lub  partyjnego  fanatyzmu,  a  ilu  z  drugiej 
strony  niesłusznie  piętnuje  »zdrajców«. 

Jeżeli  jednak  głębokie  i  słuszne  są  uwagi  M.  A.  o  znikomości 
rzeczy  ludzkich  i  nikczemnej  wartości  rozgłosu  i  sławy,  to  jednak 
dla  ogółu  społeczeństwa  byłyby  podobne  przekonania  niebezpieczne 
i  niezdrowe.  I  one,  podobnie  jak  cała  filozofia  M.  A.  są  dla  »elity« 
tylko,  nie  dla  umysłów  i  serc  niższych.  Gonienie  za  reputacyą  i  sławą 
jest  dla  umysłów  pospolitych  przecież  często  źródłem  dobrych  i  po- 
żytecznych uczynków,  obawa  zaś  przed  popsuciem  sobie  reputacyi, 
liczenie  się  z  sądem  świata,  najsilniejszą  stosunkowo  zaporą  prze- 
ciw tendencyom  nieetycznym. 

Wielkoduszny  człowiek  pamiętając  o  znikomości  życia  i  mar- 
ności sławy  zachęcony  będzie  o  tyle  bardziej   do  czynów  mających 


46  Leon  Piniński 

wartość  wewnętrzną,  niezawisłą  od  opinii  i  spełniać  je  będzie 
bez  względu  na  to.  »czy  kto  nań  patrzy*1.  Nieprzejrzane  natomiast 
rzesze  ludzi  pospolitych  jedynie  pragnienie  uznania  i  odegrania  » pię- 
knej rolic  lub  obawa  potępienia  przez  sąd  »opinii  publicznej*  jeszcze 
jako  tako  jest  w  stanie  utrzymać  na  drodze  etyki  i  zasługi  spo- 
łecznej *. 


VII.  Stosunek  Marka  Aurelego  do  chrześcijaństwa. 

Przegląd  nauki  moralnej  M.  A.  wykazuje  nam  w  wielu  punk- 
tach zadziwiające  zbliżenie  do  zasad  i  zapatrywań  chrześcijaństwa. 
Za  czasów  jego  rządów  chrześcijaństwo  było  już  bardzo  rozsze- 
rzone tak.  iż  M.  A.  musiał  z  niem  być  dość  dokładnie  zaznajomio- 
nym. Zadziwić  tedy  może  na  pierwszy  rzut  oka,  że  nie  wytworzyła 
się  w  nim  pewna  sympatya  dla  nauk  chrześcijańskich.  Tymczasem 
było  raczej  wręcz  przeciwnie. 

Jakkolwiek  wielkoduszny  monarcha  nie  należał  pomiędzy  ce- 
sarzami Rzymu  do  najzacietszych  wrogów  chrześcijan,  jakkolwiek 
łagodność  jego  nie  dozwalała  na  krwiożercze  ściganie  i  prześlado- 
wanie takie,  jak  było  za  Nerona  lub  Dorni cy  an  a,  to  jednak  jest 
rzeczą  niezawodną,  że  sympatyi  on  do  chrześcijan  nie  miał  a  nawet 
usposobionym  był  dla  nich  niechętnie  i  wrogo. 

Świadectwo  Tertul liana  wypowiada  wprawdzie  wręcz  inne 
zdanie.  Pisarz  ten  w  swej  »A  połogi  i  chr  ześci  j  aństwa«  utrzy- 
muje, że  prześladowań  doznawali  chrześcijanie  tylko  ze  strony  złych 
i  niegodziwych  imperatorów,  podczas  gdy  szlachetni  mężowie  na  tronie 
Rzymu  odznaczali  się  wobec  nich  toleracyą.  a  znakomity  i  mądry 
Marek  Aureli  był  nawet  ich  protektorem.  Świadectwo  to  wszakże, 
pisane  zresztą  w  celach  czysto  polemicznych  nie  jest  zgodne  z  prawdą. 


1  Zob.  także  IX.  29. 

*  Doskonałą  ilustracyą,  czem  się  staje  lekceważenie  sławy  u  ludzi  o  nizkich 
instynktach  daje  Szekspir  w  pysznym,  pełnym  humoru  ale  i  cynizmu  monologu 
Falstafa  (King  Henry  IV,  First  part,  Act.  V,  Scenę  I  i.  f.)  na  temat  wyśmiewa- 
nia znaczenia  honoru:  »What  is  honour?  a  word.  What  is  that  word,  honour? 
air...  Who  has  it?  he  that  died  o'  Wednesday.  Doth  he  feel  it?  no.  Doth  he 
hear  it?  no.  Is  it  insensible  then?  yea,  to  the  dead.  But  will  it  not  live  with 
the  living?  no.  Why?  detraction  will  not  suffer  it.  Therfore  Pil  nonę  of  it:  ho- 
nour is  a  merę  scutcheon:  —  and  so  ends  my  catechisma. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego.  47 

Być  może  też,  że  Tertullian  w  dobrej  wierze  oparł  się  tu  na  źró- 
dłach nie  autentycznych. 

Ze  znanego  nam  ustawodawstwa  M.  A.  można  tylko  o  tyle 
wysnuć  pewną  pośrednią  korzyść  dla  chrześcijan,  że  wydał  on  su- 
rowe przepisy  przeciw  kłamliwym  denuncyatnrom.  Dekretu  nato- 
miast jakiegoś  wprost  przychylnego  chrześcijanom  M.  A.  nigdy  nie 
wydał  i  nie  zmodyfikował  w  niczem  surowego  przeciwko  nim  skie- 
rowanego ówczesnego  karnego  ustawodawstwa  Rzymu.  Co  więcej, 
dopuścił  nawet  do  krwawych  prześladowań  chrześcijan  w  czasie 
s\voich  rządów,  wprawdzie  nie  w  samym  Rzymie,  ale  w  niektórych 
prowincyach. 

Oczywiście,  że  przy  olbrzymiej  rozciągłości  monarchii,  złej  ko- 
munikacyi,  trudności  znoszenia  się  z  władzą  centralną  i  niedostate- 
cznej kontroli  nad  zarządem  odleglejszych  prowincyi,  trudno  ocenić, 
o  ile  za  te  prześladowania  w  prowincyach  można  winić  samegoż 
cesarza.  Co  się  tyczy  najsroższych  z  tych  prześladowań,  które  miały 
miejsce  pod  koniec  rządów  M.  A.  w  Galii  w  Lugdunie  i  Vienne,  to 
jest  nawet  historycznie  stwierdzonem,  że  wysłano  do  cesarza  do 
Rzymu  sprawozdanie  wraz  z  zapytaniem,  jak  się  zachować  wobec 
chrześcijan,  a  odpowiedź  jego  była  dla  chrześcijan  nieprzychylną. 
Wprawdzie  i  w  tym  wypadku  trudno  stwierdzić  na  pewne,  o  ile  ta 
odpowiedź  wyszła  osobiście  od  M.  A.,  a  już  w  każdym  razie  szczegóły 
owych  okropnych  mąk.  które  wówczas  wycierpieli  chrześcijanie  nie 
można  kłaść  na  rachunek  cesarza.  W  każdym  jednak  razie  ten  fakt 
historyczny  wraz  z  innymi  dowodzi,  że  ze  strony  M.  A.  nietylko  nie 
było  zakazu  prześladowania  ani  jakiegoś  objawu  przychylności,  lecz 
przeciwnie  usposobienie  dla  szerzącej  się  nowej  religii  wręcz  nie- 
chętne. 

Trudno  nie  uznać,  iż  jest  to  plamą  na  pięknej  postaci  M.  A., 
lecz  by  zrozumieć  to  stanowisko  i  choć  w  części  je  uniewinnić,  na- 
leży się  bliżej  nad  tem  zastanowić,  jakie  wogóle  wyobrażenie  miały 
o  chrześcijaństwie  owe  sfery,  do  których  należał  M.  A.  i  co  pogan, 
a  w  szczególności  ludzi  przesiąkniętych  ówczesną  filozofią  oddzielało 
od  chrześcijan. 

Chrześcijaństwo  rozszerzające  się  już  wówczas,  z  gwałtowną 
chyżością  znajdywało  najliczniejszych  prozeiitów,  głównie  między 
niższemi,  ubogiemi,  upośledzonemi  i  skrzywdzonemi  warstwami  spo- 
łeczeństwa, a  więc  także  szczególnie  między  niewolnictwem.  Dalej 
zyskiwało  ono  wskutek  swej  potężnej  struny  uczucia  wielu  zwolen- 


4g  Leon  Piniński 

ników  między  młodzieżą  i  kobietami,  przyczem  rozszerzanie 
nowej  wiary  postępowało  bez  rozgłosu  i  tajemnie,  czyli,  jak  prze- 
ciwnicy zarzucali  » podstępnie*. 

Natomiast  spotykało  się  chrześcijaństwo  z  usposobieniem  wro- 
giem przedewszystkiem  wśród  ciemnych  mas  pospólstwa,  które  na 
podstawie  fantastycznych  baśni  i  potwarzy  przypisywało  nowej,  ta- 
jemniczej sekcie  najpotworniejsze  zbrodnie  i  czyniło  ją  odpowie- 
dzialną za  klęski  elementarne  i  epidemie. 

Dalej  wrogo  dla  chrześcijan  byli  usposobieni  z  powodów  prze- 
ważnie politycznych  i  socyalnych  poważniejsi  i  starsi,  w  przekona- 
niach swych  konserwatywni  obywatele,  szczególnie  dzierżyciele  do- 
stojeństw i  urzędów,  którzy  upatrywali  w  tej  opozycyjnej,  negującej 
podstawy  polityczno- religijnego  ustroju  Rzymu  sekcie  groźne  niebez- 
pieczeństwo. Niechęć  ta  spotęgowana  była  jeszcze  mniemaniem,  że 
chrześcijaństwo  jest  sektą  żydowską,  wiadomo  bowiem,  jak  ogólny 
był  wstręt  Rzymian  do  żydostwa. 

Wreszcie  niechętni  też  byli  chrześcijaństwu  i  filozofowie  i  to 
tak  Epikurejczycy  jak  i  Stoicy,  bo  sposób  myślenia  chrześcijan, 
ich  wiara  w  nadludzkie  objawienia,  ich  ekskluzywność  w  pojęciach, 
przekonaniach  i  obyczajach,  ich  niezłomny  hart,  czyli  jak  zarzucano 
»upór«  doprowadzący  do  rozmiłowania  się  prawie  w  męczeństwie, 
to  wszystko  wydawało  się  sceptykom  ówczesnym  niedorzecznym 
fanatyzmem  i  zaślepieniem. 

Nic  dziwnego,  że  i  M.  A.,  na  którego  rozwój  wpływały  z  je- 
dnej strony  dawne  tradycye  rzymskie,  z  drugiej  zaś  fiilozofia 
a  w  pierwszej  linii  zapatrywania  niechętnego  chrześcijanom  Epik- 
teta1  i  zdeklarowanego  ich  wroga  a  nauczyciela  M.  A.,  Front  ona, 
uprzedził  się  z  góry  do  chrześcijaństwa,  którego  zasad  na  podstawie 
źródeł  nigdy  nawet  nie  miał  sposobności  poznać.  On,  tak  wzniosie 
zalecający  tolerancyę  myśli  i  przekonań,  w  tym  względzie  wskutek 
błędnych  informacyi  sprzeniewierzył  się  swym  zasadom.  Zresztą, 
tak  jak  w  wielu  innych  kwestyach,  poszedł  on  tu  tylko  za  trady- 
cyą  swoich  bezpośrednich  wielkich  poprzedników,  którzy  byli  także 
na  tej  samej  błędnej  drodze 

Prześladowania  za  czasów  Nerona  i  Domicyana  były  spowo- 
dowane w  znacznej  części  osobistą  nienawiścią  tych  władców  do 
chrześcian,  a  w  części   wrodzonem   ich   okrucieństwem.   Inaczej  od 

1  Zob.  Arrian.  Epict.  Dissert.  IV.  7,  6. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  49 

czasu  łagodniejszych  rządów  dynastyi  Antoninów.  W  zasadzie  pa- 
nowała w  tej  epoce  w  Rzymie  tolerancya  zupełna,  tak  pod  wzglę- 
dem obcych  wyznań  religijnych,  jak  i  zapatrywań  filozoficznych  zo- 
stających przeważnie  w  zupełnej  sprzeczności  z  uznaną  religią  pań- 
stwową. 

W  krajach  zdobytych  nie  mieszali  się  z  reguły  Rzymianie  do 
spraw  religii  i  kultu  zostawiając  w  tym  względzie  ludność  miejscową 
w  spokoju  a  nawet  przyznając  jej  pewien  rodzaj  autonomii.  Naj- 
bardziej tolerancki  a  nawet  lubujący  się  w  obczyźnie  cesarz  Ha- 
dryan  sam  w  Egipcie  stawiał  wspaniałe  świątynie  obcym  bogom, 
składał  im  ofiary,  dawał  się  rzeźbić  pod  postacią  Ozirisa  i  przyczy- 
nił się  znacznie  do  tego,  że  wprowadzenie  pewnych  praktyk  kultu 
egipskiego  do  Rzymu  stało  się  wówczas  modą.  Świat  rzymskich  bo- 
gów przyjął  w  gościnę  obce,  importowane  z  dalekich  krain,  egzoty- 
czne bóstwa.  Kult  np.  Izydy,  pochodzący  z  Egiptu,  kult  i  misterya 
Mitry,  importowane  z  Syryi  pojawiają  się  odtąd  coraz  częściej 
w  świątyniach  rzymskich. 

Równocześnie  święci  za  czasów  Antoninów  filozofia  grecka  tryumf 
odrodzenia  i  zdobywa  Rzym.  Otóż  wiadomo  aż  nadto,  że  zapatrywania 
filozofów  były  w  rażącej  sprzeczności  z  zasadami  religii  państwowej, 
posuwały  się  często  zgoła  do  negacyi  istnienia  bogów,  otwartego 
ateizmu.  Tymczasem  nietylko  nie  mamy  w  owym  czasie  ani  jednego 
przykładu  prześladowania  któregokolwiek  z  filozofów  za  jego  prze- 
konania i  naukę,  lecz  przeciwnie  wpływ  ich  i  to  nietylko  kulturalny 
ale  nawet  polityczny  rośnie  z  każdą  chwilą  a  za  M.  A.,  należącego 
całą  siłą  przekonań  do  ich  zawodu,  staje  się  nawet  dominujący. 

0  tyle  bardziej  dziwi  nas  na  pierwszy  rzut  oka,  że  jedynie 
wobec  chrześcijan  ci  cesarze  łagodni  i  kulturalni,  jak  nie  mniej  całe 
ich  otoczenie  zachowują  się  niechętnie  i  wrogo,  jedynie  wobec  nich 
odstępują  od  zasady  uszanowania  obcych  przekonań.  Zrozumieć  to 
wszakże  poniekąd  można  uwzględniając  ducha  i  tendencye  chrze- 
ścijaństwa szczególnie  w  pierwszych  wiekach. 

Dla  wszystkich  bogów  obcych  mogło  się  znaleźć  miejsce  w  Olim- 
pie pogaństwa  ówczesnego,  tylko  nie  dla  Boga  chrześcijan,  tylko  nie 
dla  Boga-człowieka  Chrystusa.  Czuli  to  Rzymianie  ówcześni,  że  ta 
sekta  łagodna  i  w  zachowaniu  się  zewnętrznem  wcale  nie  rewolu- 
cyjna jest  przecież  nieprzejednaną  dla  całego  ustroju  ówczesnego 
religijno-politycznego  i  kopie  dlań  grób  niechybny.  Wiedzieli,  że  ich 
wspaniałe  świątynie  z  przepysznemi    posągami    bogów    rozsypią  się 

Pinińaki.  4 


50  Leon  Piniński 

niechybnie  w  gruzy,  że  wszystkie  ich  tradycye  i  obrzędy,  związane 
tak  ściśle  z  dawną,  pełną  chwały  historyą  Rzymu  i  obecną  jego 
potęgą  pójdą  w  pogardę  i  zapomnienie,  skoro  tylko  ta,  wówczas 
antinarodowa  i  kosmopolityczna  sekta  przyjdzie  do  wpływu  i  władzy. 

W  świecie  ówczesnym  filozofów  i  myślicieli  Rzymu  i  Grecyi 
spotykamy  wprawdzie  ludzi,  a  należeli  do  nich  głównie  stoicy  w  ro- 
dzaju Epikteta  i  M.  A.,  którzy  w  zapatrywaniach  etycznych  zbliżali 
się  do  chrześcijan,  zalecając,  choć  z  mniej szem  niż  chrześcijanie 
ciepłem,  filantropię  i  zaparcie  się  uciech  światowych.  O  ile  jednak 
istniało  między  niektóremi  szkołami  filozoficznemi  a  chrześcijaństwem 
pewne  zbliżenie  co  do  praktycznych  reguł  etyki,  o  tyle  większa  prze- 
paść dzieliła  te  dwa  kierunki  myśli,  co  do  kwestyi  wiary  oraz 
znaczenia  i  wartości,  które  się  jej  przypisuje.  Rozumy  najświetniej- 
szych myślicieli  pogańskich  nie  mogły  się  wmyśleć  w  psychologię 
chrześcijan  i  pogodzić  się  z  ich  sposobem  widzenia  rzeczy.  Nie  poj- 
mowali przedewszystkiem  mędrcy  pogańscy  wiary  chrześcijan  w  obja- 
wienie boskie  zesłane  światu  przez  życie  Boga-człowieka.  uważając 
myśl  tę  za  niezrozum  ały  zabobon.  Nie  rozumieli  też  ekskluzywno- 
ści  nauki  chrześcijan,  odrzucającej  z  pogardą  każdą  inną  naukę  nie 
płynącą  ze  źródła  objawienia  chrześcijańskiego,  nie  wyłączając  na- 
wet filozoficznych  zapatrywań  opartych,  zdaniem  ich,  na  najczyst- 
szych intencyach. 

Najbardziej  wreszcie  obcym  i  niezrozumiałym  był  im  ów  nie- 
przełamany  upór  ze  strony  chrześcijan  w  oddzieleniu  się  od  całego 
zresztą  świata  i  ich  skłonność  do  ponoszenia  nawet  najsroższych 
prześladowań  i  śmierci,  byle  tylko  uniknąć  chociażby  jakiegoś  ze- 
wnętrznego aktu  sprzeciwiającego  się  ich  tajemnym  regułom  i  prze- 
pisom. 

Brak  wiary  chrześcijan  w  istnienie  bóstw  pogańskich  z  pe- 
wnością najmniej  raził  filozofów  a  nawet  wszystkich  innych  oświe- 
conych Rzymian.  Nie  wierzyli  oni  przecież  sami  w  bóstwa  rzymskie 
i  nie  brali  na  seryo  oficyalnego  Olimpu.  W  ofiarach  i  innych  prak- 
tykach religijnych  widzieli  czysto  zewnętrzne  urządzenia  państwowe 
bez  wszelkiego  dogmatyczno  religijnego  znaczenia,  od  których  nie 
należało  się  usuwać  ze  względu  na  dawne  tradycye  oraz  związany 
z  tern  interes  państwa  i  porządku  społecznego.  Tak  myślał  nawet 
tak  głęboki  i  poważny  filozof  jak  Seneca.  Nieprzełamany  więc  wstręt 
Chrześcijan  do  brania  udziału  w  zewnętrznych  objawach  kultu  ofi- 
cyalnego uważały    nawet    najbardziej    oświecone    sfery    ówczesnego 


Pod  wrażeniem  >Rozmyślań«  Marka  Aurolego  51 

świata  pogańskiego  za  małostkowy  i  niezrozumiały  upór  zaślepio- 
nych fanatyków. 

Stosunek  władzy  państwowej  Rzymu  do  chrześcijan  został  za 
czasów  Antoninów  zasadniczo  określony  dekretem  Trajana 
streszczającym  się  w  tern,  że  w  domenę  myśli  i  wiary  władza  pań- 
stwowa się  wprawdzie  nie  wdaje,  wymaga  atoli  od  chrześcijan  nie- 
usuwania  się  od  zewnętrznego,  oficyalnego  kultu.  Żądano  tedy,  by 
chrześcijanie  zewnętrznemi  objawami,  np.  złożeniem  ofiary  bogom 
pogańskim  lub  uczestnictu em  w  publicznych  ceremoniach  religijnych, 
zaparli  się  swego  wyznania  a  na  ten  wypadek  zapewniano  im  bez- 
karność, nie  wdając  się  bliżej  w  kwestye  ich  wiary  i  prywatnych 
praktyk  religijnych.  Tej  samej  reguły  trzymał  się  zasadniczo  także 
M.  A. 

Oczywistą  jest  rzeczą,  że  reguła  ta  wszędzie  tam,  gdzie  ma- 
gistratura  postanowiła  wystawić  ludzi  uważanych  za  chrześcijan  na 
ową  próbę  uczestniczenia  w  pogańskim  kulcie,  musiała  doprowadzić 
do  konfliktu  a  w  następstwie  do  prześladowań.  Reguła  sama  bo- 
wiem była  wobec  chrześcijan  zasadniczym  błędem.  Było  to  postę- 
powanie wręcz  chybione,  świadczące  o  zu;>ełnem  niezrozumieniu 
ducha  chrześcijaństwa  i  właściwej  psychologii  wyznawców  nowej 
religii 

Cesarzom  i  urzędnikom  rzymskim  mogło  się  zdawać,  że  dzia- 
łając w  myśl  reguły  Trajana  postępują  w  sposób  ludzki,  łagodny 
i  polityczny.  Sądzili  oni,  że  wymagając  od  chrześcijan  jedynie  ze- 
wnętrznego objawu  odstępstwa  ze  względu  na  państwowy  cha- 
rakter oficyalnego  kultu  a  zostawiając  im  swobodę  w  dziedzinie  w  e- 
wnętrznych  przekonań  nie  wymagają  od  nich  żadnej  wielkiej 
ofiary.  Wszak żeż  wszyscy  oświeceni  Rzymianie  a  nawet  sami  im- 
peratorowie  składając  ofiary  bogom  uznanym  i  rozmaitym  deifiko- 
wanym  zmarłym  cesarzom  nie  brali  tych  ceremonii  w  gruncie  na 
seryo  i  nie  wierzyli  w  nic  zgoła  z  tego,  co  zewnętrznie  jako  swą 
religię  proklamowali.  Tego,  co  sami  spełniali  niemal  codziennie  i  bez 
wahania,  nie  uważali  więc  za  coś,  coby  mogło  sumienie  obciążać 
i  coby  należało  uznać  za  czyn  haniebny  lub  podły. 

Nie  rozumieli  oni,  czem  była  dla  nowo  budzącej  się  religii 
potęga  wiary  i  siła  przekonań.  Psychologia  tych  ludzi,  którzy  sto- 
kroć razy  przenosili  katusze  i  śmierć  męczeńską  nad  spełnienie  ce- 
remonii zewnętrznej,  będącej  w  oczach  oświeconych  pogan  czczą 
formalnością  wydawała  się  jednym  —  obłąkaniem,  innym  —  zbro- 

4* 


52  Leon  Piniński 

dnia.  A  tymczasem  w  oczach  chrześcijan  publiczne  odstępstwo  od 
wiary  pod  grozą  kar  było  uważane  nietylko  za  objaw  tchórzostwa, 
małoduszności,  lecz  za  grzech  najcięższy  i  haniebną  podłość,  pod- 
czas gdy  śmierć  męczeńska  zapewniała  im,  stosownie  do  ich  nieza- 
chwianej wiary,  natychmiastowe  zbawienie  i  wieczną  szczęśliwość. 
Czyż  mogli  wobec  tego  się  wahać? 

Niezrozumienie  się  wzajemne  tych  dwóch  światów  stało  się 
niestety  powodem  rozlewu  morza  krwi  niewinnej. 

Żaden  dokument  historyczny  nie  charakteryzuje  tak  dosadnie 
zapatrywań  wyższych  kół  rzymskiego  społeczeństwa  na  problemat 
rozwijającego  się  Chrześcijaństwa,  jak  praca  rzymskiego  filozofa 
Celsusa  skierowana  przeciw  chrześcijanom,  napisana  właśnie 
w  czasie  rządów  M.  A.  Nie  znamy  pracy  tej  w  oryginale,  treść  jej 
jednak  i  liczne  z  niej  ustępy  cytowane  in  extenso  podaje  nam  Ori- 
genes  w  polemicznem  swem  piśmie  contra  Celsum.  poświęconem 
odparciu  ataków  autora  na  chrzescian. 

Celsus,  który  obok  gruntownego  wykształcenia  filozoficznego 
zna  też  źródła  religii  żydowskiej  i  chrześcijańskiej  a  więc  tak  księgi 
Starego  jak  i  Nowego  Testamentu,  jest  przeciwnikiem  wymownym, 
ziejącym  złośliwością  i  jadem.  Przyznając  łagodność  obyczajów 
chrześcijan  uważa  ich  mimo  tego  za  element  najniebezpieczniejszy 
w  państwie.  Wielkość  i  potęga  Rzymu  była  zawsze  związana  z  da- 
wną tradycyjną  religią.  Utrzymanie  kultu  jako  instytucji  państwo- 
wej i  narodowej  jest  ze  względu  na  szerokie  warstwy  ludu  dla  po- 
rządku i  spokoju  państwa  niezbędnem.  Tymczasem  te  właśnie  pod- 
waliny chcą  chrześcijanie  obalić.  Starając  się  pozyskać  podstępnie 
dla  swej  wiary  i  praktyki  najniższe  warstwy  społeczne,  młodzież 
niedoświadczoną  i  kobiety  dążą  w  ten  sposób  do  podminowania  pań- 
stwa. Nauki  chrześcijan  są  negacyą  narodowego  poczucia  Rzymian. 

Ci  ostatni  powinni  zawsze  szanować  dawną  swą  religię,  bo  przy- 
czyniła się  ona  potężnie  do  ich  wielkości  i  sławy.  Nie  wymaga  się  od 
chrześcijan  żadnej  podłości  zmuszając  ich  do  zewnętrznego  ugięcia 
się  przed  religią  państwową.  To  nie  pociąga  za  sobą  wyparcia  się 
wewnętrznego  ich  odmiennej  wiary.  Jest  to  więc  niczem  innem  jak 
fanatycznym  i  dezorganizacyjnym  uporem  zasługującym  na  surowe 
kary,  jeżeli  chrześcijanie  nie  chcą  się  nałamać  nawet  do  zewnętrz- 
nego uszanowania  państwowego  kultu. 

Oto  w  streszczeniu  rezonowanie    Celsusa  a  z  nim  przeważnej 


Pod  wrażeniem  » Rozmyślań*  Marka  Aurelego  53 

większości  ówczesnych  konserwatywnych  i  względnie  wykształconych 
sfer  pogańskiego  Rzymu. 

M.  A.  nie  miał  wprawdzie  ani  w  części  tak  silnej  nienawiści 
do  chrześcijan,  jak  Celsus,  niezawodnie  jednak  zapatrywania  jego 
były  zbliżone  do  tego,  co  zawierają  przytoczone  powyżej  zarzuty. 
On  sam  w  jednym  tylko  ustępie  swych  »Rozmyślań«  wspomina 
o  nowej  wierze.  Krótki  ten  ustęp  jest  wskutek  tego  niezmiernie  wa- 
żnym i  interesującym  dokumentem  historycznym.  Wzmianka  choć 
tylko  uboczna  tchnie  widoczną  do  chrześcijan  niechęcią.  Oto  ten 
sławny  fragment  w  dosłownem  brzmieniu: 

XI.  3:  » Jakaż  to  dusza,  która  w  każdej  chwili  przygotowaną 
jest  rozstać  się  z  ciałem,  by  bądź  to  zgasnąć  lub  rozprószyć  się, 
bądź  też  istnieć  nadal!  Lecz  gotowość  ta  powinna  być  wynikiem 
własnego  sądu,  a  nie  samego  tylko  uporu,  jak  to  jest  u  chrześcijan; 
powinna  być  złączona  z  rozwagą  i  godnością,  która  zdoła  przeko- 
nać innych,  bez  dawania  z  siebie  widowiska  tragicznego*  l. 

Wypowiada  tu  M.  A.  podziw  dla  duszy  gotowej  w  każdej 
chwili  pójść  na  śmierć  bez  względu  na  to,  jakie  mogą  być  w  przy- 
szłości jej  losy,  nicość,  czy  też  jakaś  nowa  egzystencya  i  spełniają- 
cej ten  krok  z  przekonania,  ze  spokojem  i  godnością.  Wypowiada 
przy  tern  jednak  ciężki  zarzut  skierowany  przeciw  chrześcijanom, 
iż  oni  idą  na  śmierć  z  samego  uporu,  bez  godności  i  roz- 
wagi robiąc  z  siebie  widowisko  tragiczne  i  że  ten  sposób 
postępowania  nie  może  przekonać  innych. 

Ten  jeden  krótki  ustęp  otwiera  nam  horyzonty  historyczne, 
ilustruje  żywo  rozłam  dwóch  światów,  wykazuje  przepaść  między 
sposobem  myślenia  stoickiego  filozofa  a  uczuciami  męczenników 
chrześcijańskich. 

Wielki  myśliciel  świata  pogańskiego,  jakim  był  M.  A.,  okazuje 
nam  się  w  tych  słowach  nietylko  pozbawionym  współczucia  dla  bo- 
haterstwa męczenników  chrześcijan,  ale  zarazem  ciasnym  i  nieprze- 
widującym  w  swych  sądach.  Nietylko  nie  rozumie  on  poświęcenia 
w  idei  chrześcijaństwa,   ale  nie  ocenia  też  jej  siły.    Przykłady   mę- 


1  M.  A.  używa  tu  z  niezrównaną  zwięzłością,  właściwą  greckiej  mowie 
jednego  tylko  wyrazu:  <rcpaycp5a)£.  Wyraz  ten,  jak  sądzę,  wymaga  dokładniej- 
szego opisu,  takiego  mniej  więcej,  jak  tu  podałem:  >Bez  tragiki*  nie  byłoby 
może  dość  jasnem.  Niechęć  M.  A.  do  wszelkiej  >tragicznej  pozy«  objawia  się 
także  w  innych  ustępach  np.  III.  7,  IX.  29. 


54  Leon  Piniński 

czeństwa  chrześcijan  dały  dowód,  że  >  przekonują  innych «  nieskoń- 
czenie silniej,  aniżeli  rezonowania  najgłębszych  filozofów.  Wspaniały 
świat  myśli,  który  nam  reprezentuje  filozofia  starożytna,  zgasł  i  roz- 
padł się  wobec  płomiennego  entuzyazmu  młodej  wiary. 


VIII.  Nauka  Marka  Aurelego  a  doba  dzisiejsza. 

Księga  Rozmyślań  M.  A.  należy  do  najgłębszych  i  najsympa- 
tyczniejszych tworów  ducha  ludzkiego.  Rędąc  ogólnie  ludzką  pozo- 
stanie ona  aktualną  po  wieczne  czasy.  Warto  jednak  postawić  so- 
bie pytanie,  czy  nauka,  w  niej  zawarta,  mogłaby  tworzyć  dla  szer- 
szych warstw  ludności  podstawę  do  oparcia  na  niej  praktycznych 
reguł  życia  i  zasad  moralnych?  Mojem  zdaniem  odpowiedź  na  to 
musi  być  przecząca.  Nauka  to  zbyt  czysta  i  subtelna  przystępna 
tylko  dla  natur  i  tak  nie  skłonnych  do  lubowania  się  w  użyciach 
zmysłowych,  natur  szlachetnych,  którym  samo  uczucie  dyktuje  po- 
trzebę wspomagania  innych,  kojenia  bólu,  szerzenia  duchownej  kul- 
tury bez  względu  na  nagrodę,  jaka  ich  za  to  czeka. 

Przy  całym  swym  uroku  i  wzniosłości  nie  mogła  nauka  M.  A. 
nigdy  zjednać  sobie  wielu  zwolenników.  Nie  wytrzymuje  ona  współ- 
zawodnictwa ani  z  materyalizmem  i  obojętnością  na  głos  etyki  z  je- 
dnej strony,  ani  też  z  drugiej  strony  z  wyznaniami  opartemi  na 
objawieniu,  które  przyjmują  życie  zagrobowe  jako  pewnik  i  zape- 
wniają po  śmierci  nagrodę  niezawodną  cnocie  a  karę  winie. 

I  nic  w  tem  dziwnego.  Zastanówmy  się  bowiem  nad  sposobem 
rozumowania,  nie  mówię  już  ludzi  o  wręcz  nizkim  sposobie  myśle- 
nia, ale  człowieka  zwykłego,  » przeciętnego*,  jeżeli  się  godzi  użyć 
tego  wyrazu. 

Otóż  jeżeli  od  niego  domagamy  się  w  życiu  bezinteresowności, 
wyrzeczenia  się  uciech  fizycznych,  poświęcania  się  dla  bliźnich,  to 
niezawodnie  spotkamy  się  z  jego  strony  z  zapytaniem,  jaka  go  za 
to  czeka  nagroda  a  względnie,  jakiej  może  za  nieposłuszeństwo 
obawiać  się  kary?  Nauką  religijną  zapewniającą  mu  wieczne  szczę- 
ście w  życiu  zagrobowem  możemy  go  zjednać  dla  abnegacyi,  zagro- 
żeniem zaś  pośmiertnej  kary  odstraszyć  od  występku.  Nie  przekona 
go  natomiast  sceptycyzm  M.  A.,  gdzie  mglisty  obraz  możliwej 
nagrody  jest  zaledwo  słabą  hipotezą,  a  o  karze  nawet  wzmianki 
niema. 


Pod  wrażeniem  »Rozmyślań«  Marka  Aurelego  55 

Prawda,  mówi  nadto  M.  A.  jeszcze  o  szczęściu  wewnętrz- 
nem,  które  daje  już  za  życia  świadomość  cnoty  i  spełnionego  obo- 
wiązku. Ale  czyż  olbrzymia  większość  ludzi  nie  znajdzie  że  »zado- 
wolenie  moralne«  uzyskane  kosztem  abnegacyi  i  poświęcenia  jest 
znacznie  mniej  warte,  niż  zadowolenie  niemoralne,  które  daje 
wesołe  życie  wśród  zmysłowych  rozkoszy  ? 

Dodajmy  do  tego  i  to.  że  sposób  myślenia  M.  A.  w  swych 
przypuszczeniach  co  do  egzystencyi  zagrobowej  jest  zbyt  nieokre- 
ślony, ażeby  mógł  być  popularny.  Niezawodnie,  metafizyczne  opinie 
wielu  systematów  filozoficznych,  są  często  jeszcze  bardziej  mgliste 
a  nawet  wręcz  niezrozumiałe.  Ale  metafizyka  rozmaitych  systematów 
filozoficznych  nie  waży  też  wiele  na  szali  praktycznej  etyki.  Każdy 
filozoficzny  system  etyki  wymaga  zresztą  taksamo  »wiary«,  jak 
religijny;  wierzy  weń  zaś  zwykle  jedynie  sam  autor,  który  go  stwo- 
rzył, a  i  on  zwykle  tylko  *teoretycznie«. 

Umysł  praktycznego  i  czynnego  ale  zarazem  wobec  zagadnień 
transcendentalnych  płytkiego  i  trywialnego  »przeciętnego«  Europej- 
czyka i  wogóle  człowieka  Zachodu  jest  mało  skłonny  do  wyobra- 
żania sobie  rzeczy  innych,  jak  te,  które  widzi  i  wśród  których  się 
obraca.  Hipotezy  jego  transcendentalne  a  ewentualnie  i  obrazy,  które 
mu  wiara  jego  podaje,  są  wskutek  tego  zaczerpnięte  z  wrażeń 
ziemskich. 

Weszła  tu  jeszcze  jako  silny  moment  w  grę  barwna  i  pełna 
zmysłowych  obrazów  wyobraźnia  ludu  włoskiego,  klórego  sposób 
widzenia  rzeczy  oddziałał  stanowczo  na  zapatrywania  innych  naro- 
dów. W  włoskiej  fantazyi  życie  zagrobowe  musiało  przybrać  żywe 
konkretne  formy.  Idea  kary  obwlekła  się  w  obrazy  najstraszniej- 
szych zmysłowych  katuszy,  idea  nagrody  przybrała  postać  powie- 
wną i  świetlaną.  Tu  i  tam  żywe  obrazy  czysto  zmysłowe:  tu  w  głębi 
ziemi  ciemności,  jęk,  płacz,  ogień  i  tortury;  tam  w  przestworzach 
jasne  szaty,  promienie  światła  i  zachwycające  śpiewy.  Dante  nie 
stworzył,  tylko  najświetniej  poetycznie  sformułował  i  odtwo- 
rzył wiarę  ludową  włoską  a  wskutek  tego  jego  Boska  Komedya 
stała  się  jak  gdyby  standard-book  dla  obrazów  zagrobowego  świata. 

Ten  sposób  myślenia  z  czasem  zmodyfikował  się  zapewne  nieco, 
lecz  zasadniczo  się  nie  zmienił,  tak,  że  i  dziś  kontynuacya  życia 
poza  grobem  przybiera  w  wyobrażeniu  wierzących  konkretne  formy 
zaczerpnięte  z  ziemskiego  życia  zmysłowego. 

Pominąwszy  nieliczne  jednostki  opierające    swą  metafizykę  na 


Fjg  Leon  Piniński 

jakimś  abstrakcyjnym  systemie  filozoficznym,  można  pospolite  poję- 
cia ludzi  Zachodu  co  do  kwestyi  problematu  zagrobowego  podzielić 
na  następujące  trzy  kategorye: 

a)  wiara  w  kary  i  nagrody  podobne  do  ziemskich,  kontynua- 
cya  niejako  naszej  ziemskiej  egzystencyi  przy  spotęgowaniu  wrażeń; 

b)  materyalizm,  a  więc  negacya  życia  zagrobowego  i  przyję- 
cie zgaśnięcia  bezpowrotnego  indywidualnej  egzystencyi; 

c)  indyferentyzm,  zamknięcie  sobie  mózgu  na  całą  kwestyę  me- 
tafizyki zagrobowej. 

Wobec  tych  wszystkich  trzech  kierunków  myśli  dla  nauk  w  ro- 
dzaju M.  A.  istotnie  niema  miejsca. 

Lecz  sądzićby  może  można,  że  teorye  opierające  etykę  na 
współczuciu  wobec  bliźnich  i  ludzkości  bez  oglądania  się  na  in- 
dywidualną nagrodę,  jak  to  np.  w  części  pod  wpływem  zapatrywań 
Buddystów  a  w  części  za  przykładem  Rossę  au'a  czyni  Scho- 
penhauer, dałyby  podstawę  do  podobnych  reguł  życia,  jak  je  nam 
podaje  M.  A.  Co  do  mnie  wszakże  nie  mogę  uwierzyć  w  podobne 
ufundowanie  praktycznej  etyki.  Wymagać  od  pospolitych,  normalnie 
czujących  i  myślących  ludzi,  by  pod  wpływem  miłości  bliźniego 
i  ludzkości  uważali  swój  własny  interes  za  identyczny  z  inte- 
resem ogółu  i  rozpływający  się  niejako  w  tamtym,  jest  to  wyma- 
gać czegoś  wręcz  niemożliwego. 

Nie  jest  też  to  prawdą,  że  ten  sposób  myślenia  spotyka  się  u  wy- 
znawców Buddyzmu.  Nie  przeczę,  że  poczucie  indywidualizmu  i  in- 
dywidualnego interesu  jest  w  ich  metafizyce  słabsze  aniżeli  u  naro- 
dów europejskich,  ale  przecież  nie  znika  zupełnie.  Wyobrażenia 
o  metempsychozie,  tkwiące  w  umysłach  ludu,  łączą  się  przecież  z  ideą 
indywidualnego  polepszania  się  lub  pogorszania  naszego  bytu  poza 
grobem.  Nadto  zaś  ich  »Nirvana«,  przynajmniej  w  pojęciu  wyo- 
braźni ludowej,  która  silniejszą  jest  nad  dogmat,  nie  jest  martwą 
nicością,  lecz  raczej  błogim  zupełnym  spokojem  a  więc 
przecież  pewnym  rodzajem  »nieba«. 

Daleki  jestem  od  tego,  by  przeczyć,  ze  altruizm  potężny,  do- 
prowadzający nawet  do  najwyższych  poświęceń  może  istnieć  w  świe- 
cie jako  uczucie  najzupełniej  bezinteresowne,  bez  wszelkiej  pre- 
tensyi  do  jakiejkolwiek  indywidualnej  nagrody. 

Matka  kochająca,  która  z  największem  poświęceniem  pielęgnuje 
swe  chore  dziecię  z  pewnością  nie  czyni  tego  w  zamiarze  uzyskania 
za  to  nagrody  tu  lub  po  śmierci.  Dla  niej  życie  dziecka  więcej  warte. 


Pod  wrażeniem  » Rozmyślań «  Marka  Aurelego  57 

niż  jej  własne;  ból  dziecka  siłą  współczucia  boli  ją  więcej,  niż  ból 
osobisty.  Tego  właśnie  >  bliźniego*  kocha  ona  nietylko  tak  jak  sie- 
bie samą,  lecz  znacznie  wrięcej,  nie  myśląc  wcale  o  wynagrodzeniu 
za  to  uczucie. 

Rozegzaltowany  patryota  ginąc  śmiercią  bohaterską  w  walce 
stoczonej  w  obronie  ojczyzny,  także  może  zupełnie  nie  myśleć  o  na- 
grodzie, która  go  czeka.  Japończycy  przy  oblężeniu  portu  Artura 
nie  byli  mniej  bohaterscy  i  zdeterminowani  na  śmierć,  niż  muzuł- 
manie w  czasie  naj  fanatyczniej  szych  »świętych  wojen  <,  mimo  że 
ci  ostatni  wierzyli  najsilniej  w  natychmiastowe  uzyskanie  »raju«  po 
śmierci,  podczas  gdy  Japończycy  przeważnie  w  życie  zagrobowe  nie 
wierzą. 

Tego  rodzaju  przykłady  zupełnie  bezinteresownego  altruizmu 
i  poświęcenia  są  atoli  właśnie  czemś  wyjątkowem,  wynikiem 
egzaltacyi  spowodowanej  instynktownem,  potężnem  przywiązaniem 
do  pewnej  jednej  tylko  osoby,  lub  entuzyazmem  spowodowanym 
wyjątkowemi  okolicznościami.  Miłość  »bliźniego«  wogóle  a  więc  ka- 
żdego, z  którym  się  stykamy,  miłość  » ludzkości*  a  więc  wszystkich 
ludzi,  u  zwykłych  natur  charakteru  podobnego  absolutnie  nie  może 
przyjąć.  Tam  same  » uczucie «  czy  też  » współczucie <  wrodzonego 
egoizmu  nie  usunie  nigdy  i  nie  przełamie. 

Zresztą  owe  wyjątkowe  uczucia,  namiętne,  nierozumowane 
i  bezinteresowne  często  nietylko  nie  są  ogólną  ^miłością  bliźniego*, 
ale  zostają  z  nią  w  sprzeczności.  Matka  kochająca  namiętnie  swe 
dziecko  bywa  wskutek  tego  właśnie  niesprawiedliwą  wobec  innych, 
często  nawet  krzywdzącą.  Ile  zaś  zbrodni  przeciw  uczuciu  > ludz- 
kości* i  > miłosierdzia «  popełnia  się  wskutek  przesadnego  patryoty- 
zmu  narodowego,  o  tem  świadczy  niemal  każda  karta  dziejów  świata. 

Nie  wierzę  tedy  w  jako  tako  skuteczną  etykę  dla  szerokich 
warstw  ludności  opartą  na  innych  podstawach,  jak  tylko  na  idei 
pośmiertnej  nagrody  i  kary.  Ażeby  zaś  la  idea  była  dość 
silnie  zakorzenioną,  musi  ona  być  wynikiem  przekonania,  »wia- 
ry«.  Przypuszczanie  >możliwości«  tylko,  jak  to  ma  miejsce 
w  sceptycyzmie  M.  A.,  nie  wystarcza. 

Obok  owych,  wyżej  wspomnianych  trzech  kategoryi  ludzi  t.  j. 
naiwnie  wierzących,  materyalistów  i  i  n  d  y  f  e  r  e  n  t  n  y  c  h, 
jest  jednak  przecież  jeszcze  garstka  takich,  co  gardząc  materyali- 
zmem  a  nie  mogąc  się  w  swych  metafizycznych  zapatrywaniach  wzbić 
ponad  sceptycyzm   szukają  przecież  silniejszej   podstawy  dla  do- 


58  Leon  Piniński 

bra  i  etyki,  które  jako  potrzebę  serca  wskazuje  im  ich  szlachetniej- 
sza natura.  Czy  dla  tej  garstki  >Rozniyi]an:a«  M.  A.  nie  mogą  się 
stać  zachętą  na  drodze  bezinteresownej  pracy,  ukojeniem  w  smutku 
i  zwątpieniu  a  tern  samem  być  im.  »nieumiejącym  wierzyć*,  jak 
gdyby  słabym  błędnym  ognikiem  religii? 

Na  to  pytanie  nie  śmiem  odpowiedzieć.  W  każdym  jednak  ra- 
zie widzę  w  księdze  Rozmyślań  M.  A.  jeden  z  najbardziej  wielko- 
dusznych objawów,  na  jaki  zdołała  się  zdobyć  myśl  ludzka.  Za- 
pewne, nie  jest  to  objaw  myśli  narodu,  lecz  wybranej  jednostki. 
Patrząc  jednak  na  ten  przykład  powinno  nas  ogarnąć  uczucie  wstydu. 
Szczyci  się  ludzkość  cywilizacyą,  postępem,  zadziwiającymi  wyna- 
lazkami. Lecz  czy  postąpiła  istotnie  w  tych  18  wiekach,  które  nas 
dzielą  od  M.  A.  na  polu  kultury  ducha  i  serca?  Obawiam  się.  że  nie. 


Treść. 


I.  Znaczenie  i  treść  nauki  Marka  Aurelego i> 

II.  Stosunek  duszy  naszej  do  porządku  wszechświata 9 

III.  Obowiązki  wobec  bliźnich 15 

IV.  Obowiązki  wobec  społeczeństwa  i  państwa 25 

V.  Wyrabianie  własnego  charakteru 30 

VI.  Znikomość  rzeczy  ludzkich,  śmierć,  lekceważenie  sławy      41 

VII.  Stosunek  Marka  Aurelego  do  chrześcijaństwa 46 

VIII.  Nauka  Marka  Aurelego  a  doba  dzisiejsza 54 


O  ROZPOWSZECHNIENIU  WAZODILATYNY 
W  ŚWIECIE  ZWIERZĘCYM 


poda) 

LEON  POPIELSKI. 


Popielaki. 


Ja  i  moi  współpracownicy  wykazaliśmy,  że  wazodilatyna  znaj- 
duje się  we  wszystkich  narządach,  że  jest  normalną  składową  czę- 
ścią każdej  komórki  w  ustroju.  Dla  otrzymania  wazodilatyny  należy 
świeży  narząd  dokładnie  rozetrzeć  i  albo  zagotować  albo  zalać: 
1)  kwasem  jakimkolwiek,  2)  alkoholem.  W  ten  sposób  postępować 
należy  dlatego,  że  wazodilatyna  w  świeżym  narządzie  przy  tempe- 
raturze zwłaszcza  40° — 60°  C  łatwo  się  rozpada.  W  ostatnich  cza- 
sach wykazałem,  że  objawy  identyczne  z  objawami  działania  wa- 
zodilatyny otrzymuje  się  od  najrozmaitszych  ciał.  Dosyć  jest  wpro- 
wadzić do  krwi  atropinę,  morfinę,  urohemolizynę,  aby  otrzymać  ob- 
jawy do  najmniejszych  szczegółów  takie  same,  jakie  otrzymujemy 
przy  bezpośredniem  wprowadzaniu  do  krwi  wazodilatyny.  Wreszcie 
Biedl  i  Kraus  wykazali,  że  przy  wprowadzaniu  do  krwi  ciał  biał- 
kowych, surowicy,  zwierzętom  w  stanie  anafilaksyi,  występują  objawy 
identyczne  z  działaniem  wazodilatyny.  Niedawno  Dale  i  Laidlaw 
znaleźli  ciało  /?-imidazolylethylaminę  (=/?/),  która  wywołuje  objawy 
(oprócz  niekrzepliwości  krwi)  takie  same,  jak  wazodilatyna.  Dale 
i  Laidlaw  sądzą  nawet,  że  (31  jest  częścią  składową  wazodilatyny. 
Wykazałem  jednak  (Erscheinungen  bei  direkter  Einfuhrung  von  che- 
mischen  Kórpern  in  die  Blutbahn,  Centralblatt  fiir  Physiologie,  Bd. 
XXIV,  Nr.  24),  że  /?/  w  skład  wazodilatyny  nie  wchodzi,  i  że  wa- 
zodilatyna jest  ciałem  chemicznie  jednolitem.  Wobec  powyższych 
faktów  należało  w  każdym  poszczególnym  wypadku  przeprowadzić 
dokładną  chemiczną  analizę  na  zawartość  wazodilatyny,  gdyż  same 
objawy  przemawiać  za  obecnością  wazodilatyny  nie  mogą.  Wazo- 
dilatyna, jak  to  niejednokrotnie  podnosiłem,  wywołuje  cały  szereg 
zjawisk,  które  jednak  sprowadzają  się  do  dwóch  elementarnych: 
niekrzepliwości  i  obniżenia  ciśnienia  krwi. 

Wyrazem  dwóch  tych  zjawisk  zasadniczych  jest  pomiędzy 
innemi  także  wydzielanie  soku  trzustkowego.  Niektórzy  z  autorów, 
w  myśl  poglądów   Balylissa   i  Starlinga   uporczywie  utrzymują  (jak 


4  L.  Popielski 

n.  p.  E.  Zuntz),  że  wydzielanie  soku  trzustkowego  1)  występuje  tylko 
w  wyciągu  z  błony  śluzowej  dwunastnicy  i  że  2)  wydzielanie  to  można 
otrzymać  oddzielnie  od  obniżenia  ciśnienia  krwi.  Pogląd  ten  jednak 
jest  zupełnie  niesłuszny  i  całkowicie  sprzeczny  z  faktami.  Prawdopodo- 
bną przyczyną  tego  poglądu  jest  fakt  ustalony  przezemnie,  że  wy- 
ciągi z  narządów  immunizują  zwierzę  względem  następnych  wstrzy- 
kiwań  tychże  albo  innych  wyciągów. 

Oczywiście,  że  autorzy,  wprowadzając  najpierw  wyciąg  z  błony 
śluzowej  dwunastnicy,  nie  otrzymywali  wydzieliny  od  wyciągu  z  błony 
śluzowej  odbytnicy.  W  tym  ostatnim  wypadku  zachodzi  jednak  pewna 
okoliczność,  a  mianowicie,  że  wazodilatyna  rozpada  się  pod  wpływem 
treści  odbytnicy. 

Mając  powyższe  fakty  na  względzie,  wykonałem  badanie  nad 
zawartością  wazodilatyny  z  pijawek,  dżdżownic  i  ślimaków. 

Wyciągi  kwaśne,  przygotowane  z  pijawek,  dżdżownic  i  ślima- 
ków, przy  wprowadzeniu  do  krwi  wywołują  obniżenie  ciśnienia  krwi, 
wydzielanie  soku  trzustkowego,  objawy  podniecenia,  a  następnie  de- 
presyi  w  sposób  zupełnie  taki  sam,  w  jaki  te  zjawiska  występują 
od  wazodilatyny.  Należało  jednak  wykazać,  czy  ze  wspomnianych 
wyciągów  da  się  wyodrębnić  wazodilatynę  o  znanych  chemicznych 
własnościach.  Okazało  się,  że  wazodilatyna  otrzymuje  się  w  stracie 
fosporowolf ramowym,  przechodzi  do  absolutnego  alkoholu,  nie  strąca 
się  chlorkiem  platyny  i  chlorkiem  kadmowym.  Wobec  tego  należało 
wywnioskować,  że  w  pijawkach,  dżdżownicach  i  ślimakach  znajduje 
się  wazodilatyna  z  takiemi  samemi  fizyologicznemi  i  chemicznemi 
własnościami,  jak  i  we  wszystkich  narządach  ustroju  ciepłokrwistych. 
Jednocześnie  stwierdziłem,  że  wazodilatyna  znajduje  się,  jak  w  prze- 
dnich tak  i  w  tylnych  częściach  ciała  pijawek,  co  było  ważnem  ze 
względu  na  znaną  własność  pijawek  utrzymywania  krwi  w  stanie 
niekrzepliwem.  Okazało  się  dalej,  zgodnie  ze  znanemi  własnościami 
wazodilatyny,  że  wyciągi  z  pijawek  wywołują  niekrzepliwość  krwi 
jednocześnie  z  obniżeniem  ciśnienia  krwi.  Fakt  ten  ma  ogromne 
znaczenie  wobec  twierdzenia  niektórych  autorów,  że  wyciągi  z  pija- 
wek wywołują  niekrzepliwość  krwi,  nie  wywołując  wcale  zmian 
w  ciśnieniu  krwi.  Co  się  tyczy  niekrzepliwości  krwi  in  vitro  (w  pro- 
bówce), to  takowa  występuje,  jak  od  wyciągów  z  przedniej,  tak 
i  z  tylnej  części  pijawek.  Wobec  takiego  zachowania  się  wyciągu 
z  pijawek,  ważną  było  rzeczą  stwierdzić,  jaki  wpływ  wywiera  wa- 
zodilatyna na  krzepliwość  krwi  in  vitro  (w  probówce)? 


O  rozpowszechnieniu  wazodilatyny  5 

Okazało  się,  że  wazodilatyna  in  vitro  nie  znosi  krzepliwości 
krwi,  która  krzepnie  w  takim  samym  czasie,  jak  i  bez  wazodilatyny. 
Dla  doświadczeń  tych  był  użyty  rozczyn  wazodilatyny  bardzo  zna- 
czny i  w  ilości  takiej,  że  wprowadzony  do  krwi  psa  wywoływał 
obniżenie  krwi  prawie  do  zera  i  niekrzepliwość  krwi  zupełną.  Stąd 
należy  wnosić,  że  wazodilatyna  w  ustroju  wywołuje  niekrzepliwość 
krwi  przez  to,  że  wytwarza  się  pod  jej  wpływem  specyalne  ciało, 
znoszące  niekrzepliwość  krwi.  Co  się  tyczy  hirudiny,  ciała  otrzyma- 
nego z  przedniej  części  pijawek,  i  wywołującego  niekrzepliwość  krwi 
in  vitro,  to  pod  względem  chemicznym  jest  ona  bardzo  zbliżona  do 
wazodilatyny,  jednak  nie  jest  z  nią  identyczna. 


Piśmiennictwo. 


1.  Popielski:  Ueber  die  physiologische  Wirkung  von  Extrakten  aus  sam- 
tlichen  Teilen  des  Verdauungskanals  (Magen,  Dick-  und  Diinndarm)  sowie  des 
Gehirns,  Pankreas  und  Blutes  und  iiber  die  chemischen  Ligenschaften  der  darin 
wirkenden  Kórper.  Pfluger's  Archiv,  1909,  t.  128,  str.  191—221. 

2.  Popielski:  O  własności  moczu  obniżania  ciśnienia  krwi.  Gazeta  lekar- 
ska, 1910. 

3.  Dale  and  Laidlaw:  The  physiological  action  of  /?-imidazolyethylamin. 
Journal  of  physiology,  XLI,  5  p.  318  (1910). 

4.  Popielski  i  Panek:  Chemische  Untersuchung  liber  das  Vasodilatin. 
Pfluger's  Archiv  (1909),  T.  128,  str.  222-225. 

5.  F.  Czubalski :  Ueber  d.  Einfluss  des  Darmextraktes  auf  die  Blutgerinn- 
barkeit.  Tamże  (1908),  T.  121,  str.  395-404 

6.  J.  Studziński:  W  sprawie  fizyologicznego  działania  wyciągów  z  nadner- 
czy. Lwowski  Tyg.  lekarski,  1910,  Nr.  19-21. 

7.  J.  Studziński:  W  sprawie  fizyologicznego  działania  wyciągu  z  przysadki 
mózgowej  [hypophysis  crebri;.  Przegląd  lekarski,  1911,  Nr.  29—36. 

8.  J.  Studziński:  Ueber  die  giftigen  Eigenschaften  des  Blutes.  Centralblatt 
far  Physiologie,  1909;  Gazeta  lekarska,  1909;  Russkij  Wracz,  1909. 

9.  J.  Modrakowski:  O  fizyologicznych  własnościach  choliny.  Przegląd  le- 
karski, 1908. 

10.  J.  Modrakowski:  Ueber  die  Identitat  des  blutdrucksenkenden  Korpers 
in  d.  glanula  thyreoidea  mit  dem  Vasodilatin.  Pfluger's  Archiv  1910,  T.  133, 
str.  291—304. 


NOWELLE   INTERPRETATION 
DU  VEES  DE  LA  DIVINE  COMEDIE: 

QUEI  DUE  CHE  SEGGON  LASSU  PIU  FELICI 

Par.  XXXII,  118. 

par 
EDOUARD  POREBOWICZ 


Porębowicz. 


I 

La  lutte  pour  la  primautś  entre  le  pouvoir  du  papę  et  celui 
de  1'empereur1,  de  mSme  que  1'attitude  de  Dante  entre  les  partis 
sont  śgalement  bien  connues  aujourd'hui2.  D'un  cole"  Pćcole  guelfe: 
Saint  Thomas  d^ąuin  et  son  plus  celebrę  disciple  Colonna;  de 
1'autre  i'ścole  gibeline  faisant  remonter  son  origine  dans  cette  lutte 
jusqu'a  Pierre  Damiani  (XIes.);  ses  reprćsentants  sont  Dante  et  Mar- 
sile  de  Padoue.  Voici  les  theses  et  arguments  principaux  des  deux 
partis: 

La  thćorie  thomiste  du  pouvoir  se  trouve  dans  le  passage  clas- 
sique  de  l'ouvrage  De  rege  et  regno  (lib.  I.  cap.  1—2);  elle  y  est 
basśe  sur  des  arguments  thćologiąues,  juridiąues  et  historiąues: 
Dans  1'ordre  de  la  naturę  ii  existe  un  pouvoir  universel:  Dieu  et 
un  pouvoir  particulier,  semblable  au  premier,  mais  en  reduction: 
1'homme.  Le  principe  du  gouvernement  terrestre  doit  prendre  sa 
source  dans  les  principes  du  gouvernement  divin;  le  but  du  pouvoir 
terrestre  est  donc  de  conduire  1'humanite-  vers  une  vie  vertueuse  et, 
par  cette  vie  vertueuse,  vers  la  jouissance  de  Dieu.  Mais  puisąue 
1'homme  ne  peut  atteindre  ce  but  que  par  la  force  divine,  ii  s'en- 
suit  que  le  commandement  meme  est  le  devoir  non  du  gouverne- 
ment  humain  mais  divin,  non  des  rois  de  cette  terre,  mais  des  pre- 
tres  et  avant  tout.  du  plus  grand  des  pretre^,  du  successeur  du 
Christ,  du  papę  romain.  auquel  tous   les  rois  chrćtiens  doivent  etre 


1  Rścemment:  Rich.  Scholz,  Die  Publizistik  zur  Zeit  Philipps  des  Scho- 
nen  und  Bonifaz  VIII.  Stuttgart  1903. 

2  Ugo  Chiurlo,  Le  idee  politiche  di  Dante  Alighieri  e  di  Fr.  Petrarca. 
(Giorn.  Dant.  vol.  XVI,  1908);  —  K.  Vossler,  Die  gottliche  Komódie,  I  Bd.  2  T. 
Etisch-Polilische  Entwicklungsgeschichte,  Heidelberg  1907.  —  Boffito,  Dante, 
SantWgostino  ed  Egidio  Colonna  (Romano),  Firenze  1911. 

s  Th.  Aąuinatis  Opera  omnia.  Parisiis  1889,  vol.  27.  opusc.  XVI. 

lł 


4  Edouard  Porębowicz 

soumis  comme  a  N.-S.  Jśsus-Christ  lui-meme.  Suivent  des  preuves 
d'une  pareille  soumission  prises  dans  1'Ancien  Testament  et  dans 
Thistoire  modernę. 

Gilles  Colonna  expose  sa  doctrine  dans  le  traitś  polćtniąue 
De  potestate  ecclesiastica.  si  approchant  du  texte  de  la 
bulle  de  Boniface  VIII:  Unam  sanctam1  (1302)  que  Kraus  sup- 
pose  Egidę  etre  Tauteur  de  cette  bulle;  ąuant  a  Scholz,  ii  pense 
que  le  papę  s'est  servi  de  l'oeuvre  d'Egide  pour  la  redaction  de  la 
bulle2.  Sa  th&se,  c'est  la  suprómatie  absolue  et  m6me  le  domi- 
nium universale  du  papę  en  tant  que  chef  de  la  chrćtientć; 
les  arguments  sont  puisśs  dans  1'Ecriture  Sainte,  dans  la  physiąue, 
dans  la  theologie.  (Par  exemple  dans  la  lettre  de  St.  Paul,  Cor.  II. 
15:  »Mais  1'homrae  spirituel  juge  de  toutes  choses,  et  personne  ne 
peut  juger  de  lui«,  ou  bien  dans  l'evangile  de  saint  Luc.  XXII,  29: 
»C*est  pourąuoi  je  dispose  du  royaume  en  votre  faveur«  et  38:  >Et 
ils  dirent:  Seigneur!  voici  deux  śpśes.  Et  ii  leur  dit:  Cela  suffit*. 
Autre  preuve:  le  corps  et  1'ame  c'est  d'un  cótś  materia  et  po- 
tentia  et  de  1'autre  forma  et  actus:  les  premiers  sont  gouver- 
nes  par  les  derniers. 

En  face  de  cette  thśorie  s'ćlevait  le  vieil  enseignement  de 
Pierre  Damiani  exposś  dans  Disceptatio  synodalis3,  sur  la 
necessite  de  la  pauvrete  du  clerge  (Egidę  la  combattait  de  toules 
ses  forces)  —  et  sur  le  droit  du  pouvoir  temporel  non  seulement 
de  nommer  les  eveques,  mais  aussi  d'employer  les  moyens  necessai- 
res  pour  la  reformę  des  moeurs  ecclesiastiques. 

Dante  partait,  comme  Saint  Thomas  d'Aquin,  du  principe  que 
letat  terrestre  etait  l'oeuv"re  de  Dieu  (contrairement  a  Saint-Augu- 
stin  qui  le  considerait  comme  l'oeuvre  de  Satan),  mais  se  separait 
irremediablement  de  son  maitre  dans  la  question  de  la  primaute; 
voila  sa  tragedie  et  la  sources  des  luttes  interieures  et  des  souffrances 
morales  qui  sont  devenues  le  ferment  du  poeme  divin.  Quoique  la 
Monarchie  semble  6tre  une  utopie  circulant  in  abstractis,  elle 
est  visiblement  dirigee  contrę  les  ecrits  polćmiques  du  jour  et  elle 
est  elle-meme  polemique. 

1  Edit.  G.  U.  Oxilia  e  G.  Boffito.  Firenze  1908. 

1  Ce  qui  est  frappant  c'est  Tidentite  du  fameux  passage:  oportet  autem 
gladium  esse  sub  gladio  et  temporalem  auctoritatem  spirituali  subiici  potestati. 
Cf.  Boffito,  Dante  etc.  p.  23—26. 

8  Mon.  Germ.  hist..  Libelli  de  lite,  vol.  1  p.  76. 


Nouvelle  interprćtation  du  vers  de  la  Divine  ComeMie  5 

Les  idćes  de  Dante  sur  les  rapports  entre  la  papaute"  et  Fem- 
pire  s'elucident  dans  ses  oeuvres;  ces  idees  s'ścartent  progressive- 
raent  des  theories  thoraistes.  Dans  1'Enfer  (II,  20—25)  Romę  et 
imperium...  fur  stabiliti  per  lo  loco  santo 

ITsiede  ii  successor  del  maggior  Piero. 

Dans  le  livre  II  de  la  Monarchie  se  trouve  dśveloppee  et 
ćtayśe  logiąuement  1'idće  de  1'śgalite"  absolue  des  deux  pouvoirs.  De 
meme  dans  la  Lettre  aux  princes  dltalie  (§  5):  »a  quo  (Deo)  velut 
a  puncto  bifurcatur  Petri  Caesarisąue  potestas*.  Le  livre  III  (§  3)  est  di- 
rige"  contrę  les  decrśtalistes  qui  proclamaient  la  suprematie  de  la 
papaute  sur  1'empire.  Pour  les  rapports  entre  ces  deux  pouvoirs  on 
a  trouve"  une  analogie  dans  le  Soleil  et  la  Lunę;  cette  analogie, 
dans  le  Purgatoire  (XVI,  107)  se  transforme  en  analogie  de 
deux  soleils  śgaux  et  au  lieu  de  »deux  śpśes«  ii  ya  »une 
śpćeetune  cross e«  (loc.  cit.  109).  Dans  le  §  4  le  poetę  com- 
bat  la  theorie  d'apres  laąuelle  la  monarchie  dependerait  de  1'Eglise; 
plus  loin  ii  refute  les  diflerents  arguments,  entre  autres  ceux  d'Egide. 
Savoir:  la  preuve  par  analogie  des  fils  de  Jacob:  Levi  et  Juda 
(§  5);  —  la  preuve  tiree  du  pouvoir  de  Samuel  qui  óta  a  Satil  le 
gouvernement  royal  (§  6);  —  la  preuve  tiree  des  mages  qui  rendi- 
rent  hommage  a  Jesus  (§7);  —  la  preuve  tirśe  des  paroles  de 
TEvangile:  »ce  que  vous  liśrez  sur  la  terre*  (§  8);  —  ou  bien  des 
mots  »voici  deux  śpees*  (§  9);  —  la  preuve  tiree  de  Thistoire  de 
Constantin  et  de  sa  donation.  —  Les  deux  pouvoirs,  dans  la  suitę  de 
1'argumentation  sont  rśduits  a  1'unite  qui  est  Dieu  (§  11);  ensuite 
viennent  les  conclusions,  rśsultat  de  la  critiqne  prścćdente:  »prae- 
fatam  auctoritatem  (imperatoris)  immediate  dependere  a  culmine 
totiusentis,  qui  Deus  est«;  1'empire  n'a  pas  obtenu  son  pouvoir  de 
1'Eglise,  puisąu'  ii  existait  avant  la  fondation  de  l'Eglise  (§  12).  II  n'y 
a  pas  śgalement  de  raison  de  penser  que  1'Eglise  possede  le  droit 
de  transmettre  le  pouvoir  temporel  a  1'empereur  (§  13);  enfin  le  pou- 
voir  temporel  de  1'Eglise  serait  en  dśsaccord  avec  son  devoir  morał 
(§  14).  Puis  vient  (§  15)  la  conclusion  connue  qui  s'harmonise  — 
disons-le  —  avec  le  point  de  depart  de  Saint  Thomas  d'Aqnin, 
mais  qui  differe  totalement  de  sa  conclusion:  »Opus  fuit  homini  du- 
plici  directivo.  secundum  duplicem  finem;  scilicet  summo  pontifice. 
qui  secundum  revelata  humanum  genus  perduceret  ad  vitam  aeter- 


6  Edouard  Porębowicz 

nam;    et   imperatora,    qui    secundum    philosophica  documenta  genus 
humanutn  ad  temporalem  felicitatem  dirigeret«. 

On  ne  peut  opposer  a  cette  doctrine  si  explicite  les  passages 
des  oeuvres  de  Dante  ou  le  poetę  marąue  une  certaine  dśference, 
une  soumission  fiiiale  de  1'empereur  a  1'egard  du  chef  le  1'Eglise.  La 
fin  de  la  Monarchie  surtout  est  caracteristicjue:  »Que  ąuidem  ve- 
ritas  ultime  ąuestionis  (c'est  a  dire  le  pouroir  impśrial  venant  de 
Dieu)  non  sic  stricte  reeipienda  est,  ut  romanus  princeps  in  aliguo 
romano  nontifici  non  subiaceat:  cum  mortalis  ista  felicitas  quodam 
modo  ad  immortalem  felicitatem  ordinatur.  Ilia  igitur  reverentia 
Caesar  utatur  ad  Petrum,  qua  primogenitus  filius  debet  uti  ad  pa- 
trem«...  II  va  sans  dire  que  Dante,  dans  le  passage  ci-dessus,  n'en- 
tend  point  aneantir  sa  these  de  »l'egalite  d'S  deux  pouvoirs«;  autre- 
ment  la  Monarchie  n'aurait  pas  de  raison  d'śtre. 

Mais  cette  ćgalite  m6me  ne  semble  pas  aux  jeunes  dantologues 
le  dernier  degre  de  la  pensee  politico-morale  de  Dante.  Et  tandis 
que  K.  Vossler,  dans  son  dernier  livre,  constatant  chez  Dante  la 
conception  de  1'empiie  comme  institut  on  independante  et  de  Dieu 
comme  ultime  »remedium  contra  infirmitatem  peccati* 
hesite  a  admettre  la  consequence  de  Dante  -  polemistę  et  pense  que 
le  poetę  a  fixe  sa  thćorie  par  une  contemplation  mystique  de  la 
puissance  supśrieure  du  papę1,  du  cóte  italien  au  contraire,  com 
mence  agermer  1'idee  que  la  suprematie  du  principe  monarchique  est 
la  derniere  expression  de  la  foi  de  Dante.  M.  Solmi,  dans  sa  criti- 
que  du  livre  de  Vossler2,  dit  que  l'idśal  politique  de  la  monarchie 
universelle  est  nś,  non  seulement  de  la  tradition,  mais  aussi  de  la 
necessite  de  creer  un  pouvoir  directeur  superieur  parmi  les  organi- 
sations  des  groupes  s<  ciaux  et  autonomiques:  communes,  republiques: 
principautes.  royaumes  en  lesquels  se  divise  rinquiete  societe  du 
Moyen  Age.  De  m6me  le  professeur  Parodi,  un  des  commentateurs 
contemporains  les  plus  sagaces,  dit  en  essayant  une  nouvelle  expli- 
cation  de  1'allegorie  du  Chant  XXXII  du  Purgatoire  (Le  Char  de 
1'Eglise  et  TArbre  de  1'Empire):1    »L'allegorie  ne  peut  śtre  appliquće 


1  K.  Vossler,  1.  cit.  p.  430.  M.  Chiurlo  remarąue  avec  raison  que  M. 
Vossler  affaiblit,  sans  fournir  de  preuves  suffisantes.  la  fermete  de  la  thśorie 
dantesąue  (1.  cit.  p.  93). 

8  Buli.  Soc.  Dant,  XV,  248. 

■  Buli.  Soc.  Dant.,  XVI,  260-85,  p.  270. 


Nouvelle  interpretation  du  vers  de  la  Divine  Comćdie  7 

dans  celle  forme  raide.  On  ne  peut  non  plus  concevoir  »rarbre« 
comme  symbole  des  conceptions:  libre  arbitre,  obeissance,  droit  di- 
vin  ou  droit  eternel,  royaume  divin.  justice,  droit«  \  M.  Parodi 2  ren- 
voie  plutót  a  1'ancienne  interprśtation  de  Dollinger:  »La  dśfense  de 
toucher  a  1'arbre  de  la  science  a  etó  le  commencement  du  droit, 
du  gouvernement,  du  devoir  d'obćissance.  Le  sens  de  cette  idee 
0'etait  la  fondation  du  plus  haut  pouvoir  temporel,  c'est  a  dire.  de 
1'Empire  qui  est  1'origine  de  la  lśgislation  et  le  dśfenseur  du  droit. 
L'arbre  devient  alors  le  symbole  du  pouvoir  imperial,  de  la  monarchie 
romaine*.  II  nie  pourtant  que  la  signification  de  1'allegorie  soit  exclusive- 
ment  morale;  au  contraire,  elle  eststrictementpolitiąue:  »L'arbre,  en  tant 
que  ius  naturale  (c'est-a-dire  humanum),  naturalis  iusti- 
t  i  a  est  identiąue  a  1'empire,  parce  que  la  justice  naturelle.  rćflćtee  dans 
la  conscience  de  chaque  individu,  manifeste  1'unitó  ideale  de  1'empire  un 
et  unique.  L'arbre  du  Paradis  terrestre  explique"  par  Dante  comme 
etant  le  ius  humanum  e?t,  par  suitę,  la  plus  haute  et  la  plus 
forte  expression  de  son  systeme  politico-moral.  En  dćpit  des  tbeo- 
ries  des  theologiens  qui  bouleversent  presque  le  droit  naturel  fonde 
d'apres  eux  sur  le  droit  divin,  Dante  place  justement  ce  droit  na- 
turel a  la  t6te  de  1'ordre  de  l'univers  et  ii  montre  que  le  premier 
droit  divin  impose  le  devoir  d'obćissance  envers  le  droit  humain... 
II  y  a  la  un  ennoblissement  de  la  naturę  humaine;  elle  est  delivrśe 
de  la  malćdiction  des  thóologiens; 3  on  y  voit  aussi  une  nouvelle 
forme  de  Thutnanisme  de  Dante,  une  nouvelle  historiosophie,  la  pro- 
clamation  de  la  suprśmatie  du  peuple  romain.  reprśsentant  de  la 
monarchie,  d'apres  le  droit  naturel  donnę  dans  le  Paradis*.  Le  prof. 
Parodi.  contrairement  aux  opinions  śtablies,  pense  que  1'idśe  monar- 
chique  de  Dante  s'est  dśveloppóe  a  mesure  qu'avancait  la  Divine 
Comedie.  Aux  environs  de  Tan  1300.  Dante,  guelfe,  acceptait  la 
doctrine  thomiste  de  la  suprematie  du  papę;  ensuite  ii  s'unit  aux 
gibelins;  mais  mścontent  de  leurs  thśories  sur  la  suprematie  de 
1'empire    ii    fit    » parte   da   se,«    crea  son  propre   parti  et  sa  propre 


1  Ajoutons  encore  les  autres  explications:  croix,  Romę,  morale,  Eglise  etc. 

*  L.  cit.  p.  271,  notę. 

»  De  Gilles  Colonna,  par  exemple,  pour  qui  le  droit  naturel  est  de  si  peu 
de  poids  que  d'apres  lui:  Dąuilibet  nascitur  natura  filius  irae;...  nullus  princeps 
erit  dignus  et  verus  princeps  nisi  sit  per  Ecclesiam  regeneratus  spiritualiter*. 


g  Edouard  Porębowicz 

theorie  de  l'independance  des  deux  chefs  de  1'humanite.  Le  peche" 
pour  leąuel  Dante-philosophe  est  repris  par  Beatrice  dans  le  Purga- 
toire,  c'est  »d'avoir  meconnu  cette  veritć  que  1'empire  n'a  pas  ćte" 
crće"  pour  1'Eglise  (comme  ii  le  disait  dans  la  Comedie,  Inf.  II,  22), 
mais  qu'il  a  comme  elle  une  source  divine.  De  plus  Dieu  a  fonde" 
1'empire  dans  le  Paradis  terrestre  avant  la  fondation  de  1'Eglise, 
en  crśant  le  premier  homme;  par  la  premierę  de  ses  lois  saintes  et 
irrevocables  ii  a  fait  de  cet  empire  le  but  du  respect  et  de  1'obeis- 
sance  de  tous  les  hommes*.  Cette  idśe  de  Pśminent  dantologue 
semble  trouver  son  appui  dans  un  fait  insuffisamment  apprecie  jus- 
qu'a  prósent,  a  savoir:  la  determination  exacte  de  la  place  d'Adam 
qui  siege  au  premier  rang  dans  la  Rosę  mystique.  Yoila  comment 
se  presente  ce  curieux  et  important  probleme. 


n. 

Dans  1'Empiree,  la  plus  haute  sphere  du  Ciel,  Dante  est  ad- 
mis  a  contempler  la  Rosę  mystique;  Saint  Bernard  lui  montre  les 
ames  bienheureuses  assises  dans  la  gloire  celeste  et  placćes  a  des 
degres  plus  o  u  moins  ślevśs  comme  les  pótales  d'une  fleur.  D'un 
cóte,  a  la  place  la  plus  haute  siege  la  Sainte-Vierge;  en  face  d*elle, 
Saint-Jean  Baptiste;  sur  les  etages  infórieurs:  aux  pieds  de  la  Sainte- 
Yierge  se  trouvent  Saint  Francois,  Saint  Benoit,  Saint  Augustin,  etc. 
Par  ce  demi- cercie  toute  la  Rosę  se  divise  en  deux  moities:  1'une 
est  destinśe  a  1'Ancien  Testament,  Fautre  au  Nouveau  Testament. 
Ainsi  Beatrice  est  assise  du  cóte"  chretien,  au  troisieme  rang;  aux 
cótśs  de  la  Sainte-Vierge  sont  places  Adam  et  Pierre,  aux  cótćs  de 
Saint  Jean  Baptiste  se  trouvent  Sainte  Lucie  et  Sainte  Annę.  Le 
texte  de  la  Divine  Comedie  semble  expressement  indiquer  leur  places: 

Quei  due  che  seggon  lassu  phi  felici, 

Per  esser  propinąuissimi  ad  Augusta. 

Son  d'esta  rosa  quasi  due  radici. 
Colui  che  da  sinistra  le  s^ggiusta, 

E  ii  padre,  per  lo  cui  ardito  gusto 

L'umana  specie  tanto  amaro  gusta. 
Dal  destro  vedi  quel  padre  vetusto 

Di  santa  Chiesa,  cui  Cristo  le  chiavi 

Raccomandó  di  ąuesto  fior  venusto. 
E  quei  che  vide  tutt'  i  tempi  gravi, 


Nouvelle  interprśtation  du  vcrs  de  la  Divine  Comedie  9 

Pria  che  morisse,  delia  bella  sposa 

Che  s'acquistó  eon  la  lancia  e  coi  chiavi, 
Siede  lungh'esso,  e  lungo  1'altro  posa 

Quel  duca,  sotto  cui  visse  di  manna 

La  gente  ingrata,  mobile  e  ritrosa. 
Di  contro  a  Piętro  vedi  seder  Anna, 

Tanto  contenta  di  mirar  sua  figlia, 

Che  non  muove  occhi  per  cantare  Osanna. 
E  contro  al  maggior  padre  di  famiglia 

Siede  Lucia,  che  mosse  la  tua  donna 

Quando  chinavi,  a  ruinar,  le  ciglia. 

En  approfondissant  cette  description  on  s'aperi;.oit  que  1'image 
de  la  Rosę  n'y  apparait  pas  tout  a  fait  clairement.  Au  premier 
abord,  en  depit  de  Fapparente  clarle  du  texte,  on  ne  sait  ou  est  le 
cóte  droit  et  le  cóte"  gauche.  II  va  sans  dire  qu'il  importerait  gran- 
dement  de  dćterminer  1'intention  du  poetę;  cela  indiąuerait  en  effet 
comment  Dante  concevait  le  role  et  la  dignitć  d'Adam  par  rapport 
a  Pierre  et  ąuelle  place  ii  leur  designait  dans  la  Gloire.  La  pre- 
mierę place  est  sans  aucun  doute  a  la  droite  de  la  Sainte-Vierge. 
Pour  dćcouvrir  1'intention  cachee  du  poetę  »sotto  ii  velame  degli 
versi  strani«  on  peut  s'aider:  1°  de  la  lettre  du  texte;  2°  de  la 
glosę  des  commentateurs;  3°  de  1'iconographie;  4°  de  1'attitude  de 
Dante  a  1'egard  des  figures  de  la  Divine  Comedie;  5°  de  sa  manierę 
habituelle  de  compter  le  cole"  droit  et  le  cótć  gauche. 

1°  On  peut  expliquer  le  texte  de  deux  facons:  Colui  che 
da  sinistra  le  s'aggiusta  peut  egalement  signifier  (la  syntaxe 
restant  tout  aussi  correcte  dans  l'un  que  dans  1'autre  cas)  ou  bien: 
celui  qui  du  cóte"  gauche  la  touche,  ou  bien:  celui  du  cóte  gauche 
qui  la  touche;  dans  le  premier  cas  le  cóte"  gauche  se  comptera 
d'apres  les  personnages  et  Adam  sera  a  gauche,  dans  le  second  ii 
se  comptera  d'apres  le  spectateur  et  Adam  sera  a  droite  de  la 
Sainte - Vierge.  A  destra  ou  Dal  destro  vedi:  a  la  droite  ou: 
a  sa  droite;  dans  ce  dernier  cas  Saint  Pierre  oceuperait  une  place 
superieure  a  celle  d'Adam.  Une  chose  est  certaine:  si  Adam  est 
a  la  gauche  de  la  Sainte  Yierge,  Sainte  Lucie,  pour  etre  en  face 
de  lui,  doit  etre  assise  a  gauche  de  Saint -Jean;  autrement  elle  se 
trouverait  dans  la  partie  de  1'ancien  Testament.  Car  on  a  tres  jus- 
tement  dćfini   la   Rosę  mystique  comrae  ćtant  une   sorte   de    »table 


10  Edouard  Porębowicz 

ronde*  i  ou  bien  une  sorte  d'amphitheatre;2  les  convives  ont  leurs 
vis- a- vis  sur  les  points  opposes  du  cercie.  Cest  pourąuoi  ii  est 
impossible  d'admettre  le  commentaire  du  prof.  T.  Gasini  qui;  ayant 
adrais  que  Pierre  est  a  droite  et  Adam  a  gauche  de  la  Sainte- 
Vierge,  continue  ainsi:3  »En  face  de  Saint  Pierre,  a  gauche  de  Saint 
Jean  Baptiste  se  trouve  la  merę  de  la  Sainte-Vierge;  en  face  d'Adam, 
a  droite  de  Jean  se  trouve  Sainte  Lucie*. 

2°.  Parmi  les  plus  anciens  commentateurs.  les  uns  passent  sous 
silence  la  ąuestion  de  la  suprematie  des  Saints.  les  autres  ne  s'ex- 
priment  pas  clairement,  d'autres  enfin,  reconnaissent  la  suprematie 
de  Saint  Pierre.  Le  fils  du  poetę.  Piętro4,  en  ne  commentant  que 
les  passages  essentiels  et  1'allegorie  generale  du  poeme,  gardę  le 
silence  sur  ce  point;  dans  les  Gloses  sur  Dante,  faussement  attri- 
buees  a  Boccace  et  publiees  d'apres  deux  cocles  de  la  bibliotheąue 
Riccardiana5  ii  y  a  une  sorte  d'opinion  śmise  d'apres  laąuelle  Saint- 
Bernard  indiąue  que  les  cótes  se  comptent  d'apres  le  spectateur: 
»E  dicie  laltore  che  comincio  prima  amostrare  alchuno  delvechio 
tesfatnento  dallamano  sinistra  edicie  chel  primo  che  gli  mostro  fu 
Adamo.  E  poi  dicie  che  dal  diritto  lato  gli  mostro  san  Piero*.  Fr. 
da  Buti 6  dit  avec  intention  d'une  facon  generale:  »da  sinistra  Adamo, 
da  destra  Piero*.  Benv.  Rambaldi  da  Imola 7  admet  qu'Adam  et 
les  Juifs  sont  assis  a  gauche  de  la  Sainte  Yierge,  tandis  que  Saint 
Pierre  et  les  Chretiens  sont  assis  a  sa  droite:  »quegli  che  da  sinistra 
b  vicino  a  Maria  e  Adamo,  —  dal  destro  lato  vicino  a  Maria  e  san 
Piero*.  Enfin  TAnonyme  florentin8  comprend  aussi  expressśment:  »or 
guarda  dalia  sinistra  parte  di  Nostra  Donna,  che  quello  che  piu  le 
s'avvicina.  si  e  Adamo...  Dal  lato  destro  di  N.  D.,  si  e  santo  Piero*. 
Les  commentateurs  modernes  ont  etabll  1'opinion  d'apres  laquelle 
Adam    est    assis    a  gauche    et  Saint  -  Pierre    a  droite  de  la  Sainte- 


1  A.  Galassini,  I  cieli  danteschi.  Firenze  1894,  p.  79. 

2  R.  Fornaciari,  Lectura   Dantis.   II   Canto   XXXII   del  Paradiso.   Firenze 
1904,  p.  8. 

3  La  Divina  Commedia.  ed.  Casini,  Comm.  ad  XXXII,  133—136. 

4  Petri  Allegheri  Commentarium.  ed.  Nanucci.  Florentiae  1846. 
*  Chiose  sopra  Dante,  ed.  Vernan.  Firenze  1846,  p.  707. 

8  Fr.  da  Buti,  ed.  Giannini.  Pisa  1862.  t.  III,  p.  846. 

7  B.  R.  da  I.,  Commento  latino  sulla  D.  C,    voltato    in   italiano   dal   av. 
G.  Tamburini.  Imola  1856,  vol.  III,  p.  302. 

8  Anonimo  fiorentino,  ed.  Fanfani.  Bologna  1873,  t.  III,  p.  390—1. 


Nouvelle  interpretation  du  vcrs  de  la  Divine  Comćdie  11 

Vierge;  —  je  ne  connais  pas  d'opinion  contraire1.  Ils  donnent  pour 
raison  que  le  Nouveau  Testament  est  plus  respectable  que  1'Ancien 
(Fraticelli,  Scartazzini).  Ils  ne  prennent  pas  gardę  que  ce  Nouveau 
Testament,  d'apres  leur  propre  manierę  de  eompter  se  trouvera 
a  gauche  de  Saint- Jean  et  que  par  consequent  ii  aura  perdu  la  su- 
prematie  de  ce  cóte.  Au  contraire,  par  cette  ingenieuse  idee  de  la 
>table  ronde*  ou  le  »basbout«  n'existe  pas,  Dante  aurait  voulu 
adoucir  les  differences  hiśrarchiques  entre  les  deux  testaments  tout 
en  conservant  la  hierarchie  des  personnes.  Cest  de  cette  hierarchie 
qu'il  faut  partir  —  comme  nous  le  verrons,  pour  dśterrniner  la  si- 
tuation  d'Adam  et  de  Pierre. 

3°.  L'iconographie  dantesque  n'elucide  rien;  les  miniatures  des 
manuscrits  de  la  Divine  Comśdie  qui  reprćsentent  la  Rosę  mystique 
n'illustrent  pas  a  proprement  parler  le  poeme;  elles  sont  1'image 
soit  du  Couronnement  de  la  Sainte-Vierge,  soit  de  la  Gloire  cćleste 
avec  la  Sainte  -  Trinite  executee  d'apre3  les  formules  consacrćes. 
Aucun  peintre  de  fresques,  aucun  enlumineur  de  manuscrits  n'aurait 
ose  aller  contrę  l'orthodoxie.  Parmi  les  descriptions  faites  par  Volk- 
mann 2  ii  n'y  a  pas  un  seul  exemple  ou  1'on  puisse  reconnaitre  la 
vision  du  poetę.  Ainsi,  dans  le  manuscrit  de  la  bibliotheque  Trivul- 
ziana  a  Milan,  datę  de  1347  (n.  1080)  1'initiale  du  Paradis  represente 
le  Couronnement  de  la  Sainte-Vierge  assise  au  milieu  des  anges. 
Le  ms.  de  la  bibliotheque  Palatina  a  Parmę,  de  la  seconde  moitie 
du  XlVe  siecle  (n.  3285),  reprśsen!e  en  cet  endroit  la  Sainte  Tri- 
nitś  en  mandorle;  au-dessous  d'elle  est  assise  Beatrix;  plus  bas,  a  la 
porte  du  Paradis,  se  1rouvent  Saint  Jean  et  Saint  Pierre;  dans  la 
majorite  des  miniatures,  ce  n'est  pas  la  Sainte-Vierge  qui  est  assise 
au  milieu,  mais  bien  Jesus  Christ  en  mandorle;  ii  a  la  Sainte-Vierge 
a  sa  droite  et  Saint -Jean  Baptiste  a  sa  gauche  (ainsi  dans  le  ms. 
de  la  Bibl.  nat.  a  Paris,  ital.  72,  reproduit  chez  Volkmann,  tabl.  IV). 
Cest  d'ailleurs  la  disposition-type. 

L'iconographie  extra  -  dantesque,  soit  byzantine  sncienne,  soit 
italienne  modernę,  ne  connait  pas  egalement  de  disposition  qui  rap- 
pelle  la  Rosę  mystique.  Les  mosai'ques  chrśtiennes  qui  reprósentent 


1  Ils  considerent  ce  fait  comme  indiscutable.  Cf.  R.  Fornaciari,  l.cit.  p.  24 
et  Parodi,  Fanfulla  delia  Domenica,  a.  XXX,  n.   19  (1908). 

2  Volkmann.  Iconografia  dantesca,  ed.  italiana  a  cura  di  G.    Locella.    Fi- 
renze  1898 


12  Edouard  Porębowicz 

le  Paradis,  et  publiees  par  Ciampini  (t.  I,  pi.  65,  67,  fig.  2;  68;  t.  II, 
pi.  16,  28,  38,  44,  45,  51,  etc.)3  ne  permettent  pas  de  pressentir  la 
conception  de  Dante  qui,  par  suitę,  est  neuve  et  extremement  hardie 
si  1'on  considere  les  traditions  de  la  peinture  religieuse.  Ni  les  mosai- 
ques  byzantines  ni  les  fresąues  italiens  ne  representent  jamais 
la  Sainte-Yierge  avec  Adam  et  Saint-Pierre.  Aucun  des  savants  ne 
cite  rien  de  semblable:  pas  plus  Detzel 2  que  Guenebault8,  Wessely*, 
Kraus 5.  De  mśme,  dans  la  representation  du  Jugement  dernier  le 
scheraa  reste  loin  de  la  vision  dantesąue.  Ainsi  dans  la  mosaiąue 
byzantine  de  Torcello  pres  de  Venise  (Kraus,  II,  p.  375)  Jesus- 
Christ  en  mandorle  a  la  Sainte  -  Vierge  a  sa  droite  et  Saint  -  Jean 
Baptiste  a  sa  gauche.  La  ou  apparait  Adam,  ce  n'est  jamais  comrae 
correspondant  a  Saint-Pierre,  mais  comme  le  doyen  des  personna- 
ges  de  1'Ancien  Testament.  Ainsi  dans  le  fresąue  de  S-ta  Maria  No- 
vel!a  a  Florence  (Kraus.  II,  1,  p.  349 — 50)  Jesus  Christ  est  assis 
entre  Adam  et  Eve;  dans  le  merveilleux  Jugement  dernier  de  Fra 
Angelico  a  FAcademie  de  Florence  on  peut,  a  cause  de  son  air 
venerable  deviner  Adam  dans  le  premier  vieillard  assis  a  la  droite 
de  la  Vierge;  ce  qui  ne  suffit  pas  pour  rapprocher  les  deux  con- 
ceptions.  Si  donc  aucune  lumiere  venue  de  ce  cóte  n'eclaire  1'inten- 
tion  du  poetę,  ii  faut  1'elucider  par  des  apercus  tirćs  du  fond  de  1'oeu- 
vre  meme. 

4.  La  hierarchie  des  personnages  du  poeme  constitue  de  tout 
1'abord  la  clef  de  Tenigme.  Elle  apparait  avec  l'exactitude  propre 
au  Moyen  Age  dans  tous  les  groupes  de  maudits,  de  penitents  et  de 
saints.  Parmi  les  poetes,  le  premier  nomme  est  Homere  (Inf.  IV.  88); 
parmi  les  philosophes  (IV,  181),  Aristote;  dans  la  vallee  fleurie  du 
Purgatoire  (VII),  parmi  les  princes  avides  de  gloire  terrestre,  le  pre- 
mier cite"  est  1'empereur  Rodolphe  (94).  Dans  le  Paradis  la  gradation 
est  scrupuleusement  maintenue.  D'abord  apparaissent  les  esprits  en- 
core  voiles  de  1'ombre  de  leur  faute.  Ensuite  viennent  les  esprits 
bienfaiteurs,  les  esprits  charitables,  les  docteurs  de  1'Eglise,  les  mar- 
tyrs  de  la  foi  et  les  guerriers,  les  princes  justes  et  sages,  les  esprits 
contemplatifs,  les  esprits  triomphants,  Pierre.  Jacąues,  Jean  et  apres 

1  Ciampini  J.,  Vetera  raonimenta.  Romae  1690—99,  2  vol. 

2  Detzel,  Christliche  Ikonographie,  1894. 

s  Guenebault,  Dictionnaire  iconographiąue,  1845. 

*  Wessely,  Ikonographie  Gottes  und  der  Heiligen,  1845. 

s  Kraus,  Geschichte  der  christlichen  Kunst,  1896—1908. 


Nouvelle  interprćtation  du  vers  de  la  Divine  Comedie  13 

eux  Adam,  le  dernier  dans  le  rang  des  hommes;  ensuite  viennent 
les  hierarchies  des  anges,  la  Sainte  -  Vierge,  la  Sainte  Tnnite.  La 
place  si  eminente  occupee  par  Adam  est  motivśe  a)  par  le  poetę 
lui-meme,  b)  par  1'opinion  etablie  soit  des  Peres  de  TEghse  et  des 
theologiens.  soit  de  la  tradition  des  legendes  chretiennes. 

a)  Par  le  poetę  lui-meme.  Adam  »queir  uom  che  non  nacąue* 
(Par.  VII,  26)  est,  a  cóte  de  Jesus-Christ  incarne,  le  plus  sagę  des 
hommes' Si  Saint-Thomas  disait  de  Salomon:  >a  veder  tanto  non 
surse  ii  secondo*  (Par.  X,  114),  ii  rapportait  cette  sagesse  uniąue- 
ment  a  la  dignite  royale;  le  plus  sagę  des  rois,  comme  ii  l'inter- 
prete  plus  loin  (XIII,  31  et  sq.). 

b)  Par  les  Peres  de  1'Eglise,  les  theologiens  et  la  tradition, 
Adam  śtait  le  plus  sagę  des  hommes.  Saint  -  Augustin  dit  que  nos 
esprits  compares  a  celui  d'Adam  »plumbei  iudicantur*  (L.  IV,  c.  LXXV 
P  L.  1.  XLV.  col.  1381).  Saint-Thomas  dit  qu'il  a  ete  du  premier  abord 
cree  parfait  (Ia  q.  XCIV  a3)etqu'il  possedait  toute  science  humaine: 
.omniurn  scientiarum,  in  quibus  homo  natus  est  instruu.  La  theolo- 
gie  nouvelle  enumere  menie  ce  qu'Adam  savait:  »I1  croyait  sans 
aucun  doute  en  Dieu;  ii  connaissait  probablement  le  mystere  de  la 
Sainte-Trinitś  et  meme  le  mystere  de  Tlncarnation  K 

Adam  est  le  representant  de  Fhumanite;  de  plus  ii  est  le  pre- 
mier organisme  d'ou  est  sortie  l'humanite  entiere  qui  y  etait  con- 
tenue  tout  d'abord,  d'apres  les  vieilles  theories  biologiques.  Saint 
Augustin  ścrit:  >Omnes  fuimus  enim  in  illo  uno,  quando  omnes  fui- 
mus  ille  unus  (De  civ.  Dei  L.  XIII  c.  14). 

Adam  est  le  symbole  du  Christ.  Le  Christ  est  un  second  Adam. 
Saint  Paul  dans  une  epitre  aux  Romains  V,  18,  dit:  >Comme  donc 
c'est  par   un   seul   póche   que   la  condamnation   est  venue  sur  tous 
les  hommes,  de  meme  Cest  par  une  seule  justice  que  tous  les  hom- 
mes recevront  la  justification  qui  donnę  la  vie«.  De  meme  dans  son 
Epitre  I-er  aux  Cor.  XV,  21:  »Car  puisque  la  mort  est  venue  par  un 
homme,    la   resurrection    des    morts  est  venue  aussi  par  un  hom- 
me«     Et    XV    45:    »Le    premier   homme,    Adam,    a   śte"    fait   avec 
une'ame  vivante;    mais    le  dernier   Adam  est   un   Esprit  vivifiant«. 
Adam  est  donc    tout    ensemble    1'analogie    et    1'antithese  du  Christ; 
Saint-Augustin  voit   la  l'ordre  de  la  justice:  »El  qualis   forma  nisi  in 
contrari<»?«.  (I,  II  c.  XXVII.  P.  L.  XXIV,  col.  462). 

i  X.  le  Bacbelet,  Dictionnaire  de  thćologie  catholiąue,  I,  col.  374. 


14  Edouard  Porębowicz 

Adam,  le  premier  et  le  plus  śininent  des  hommes  a  etć  aussi 
rachete  le  premier  parmi  les  personnages  de  1'Ancien  Testament. 
Sa  redemption  est  admise  comme  certaine  par  les  Peres  de  1'Eglise: 
Saint  Auguslin  (Ep.  a  Enode.  Epist.  CLXIV  n.  b.  P.  L.  XXXIII,  col. 
711),  Irenśe,  Tertullien,  Origene,  Gregoire  de  Nazianze,  Jśróme. 
D*apres  la  tradition  legendaire  ou  iconographiąue.  ii  a  ete"  le  pre- 
mier tirś  hors  de  1'Enfer.  Nous  lisons  dans  l'evangile  apocryphe  de 
Nicodeme.  c.  25;  »Dominus  autem  tenens  manum  Adae  tradidit 
(eum)  Michaeli  archangelo*.  Cest  d'apres  cette  scenę  populaire  qu'a 
ete  composee  la  mosaiąue  detruite  de  S-ta  Maria  in  Praesepe,  dans 
TEglise  de  Saint-Pierre  (VIII  s.)  et  a  Sainte-Praxede  (IX  s.);  de  m&ne 
sur  le  fresąue  de  Santa  Maria  Novella l. 

5.  La  manierę  constante  de  compter  la  droite  et  la  gauche 
est  le  criterium  le  plus  certain  parmi  tous  ceux  que  Ton  emploie 
pour  resoudre  la  ąnestion.  Dante  compte  toujours  du  point  de  vue 
du  spectateur;  ii  suit  le  sens  de  Toeil  qui  regarde  1'horizon  ou  de 
la  main  qui  ścrit.  La  ou  ii  reprśsente  un  groupe  de  scenes  ou  de 
personnages,  ii  les  nomme  en  commencant  par  la  gauche;  on  peut 
vśrifier  ce  fait  en  examinant  chacun  des  cas. 

Inf.  p.  IX.  Du  haut  de  la  tour  qui  gardę  1'entree  de  la  ville 
de  Dis  trois  furies  se  penchent  vers  les  voyageurs.  Virgile  les  mon- 
tre  a  Dante. 

Guarda...  le  feroci  Erine. 
Quest'e  Megera,  dal  sinistro  canto; 

Quella  che  piange  dal  destro,  e  Aletto; 
Tesifone  e  nel  mezzo  (v.  45—8). 

La  position  des  spectateurs  ainsi  que  la  facon  de  prśsenter 
rappellent  la  scenę  de  la  Rosę  mystiąne;  ici  et  la  on  pourrait  en 
apparence  donner  u ne  double  explication.  Scartazzini  dit  que  canto 
signifie  »le  cóte  de  la  tour*  et  ii  cite  Benrenuto  da  Imola  qui  explique 
que  Megere  est  a  gauche  de  Tisiphone  »quia  est  peior  quantum  ad 
scandalum  in  foro  civili«.  Parmi  les  plus  recents  commentateurs 
L.  Filomusi-Guelfi 2,  en  interpretant  le  symbole  de  Megere,  Alecto 
et  Tisiphone  selon  la    classification    des  peches    d'apres   Saint  Jean 

1  Cf.  Legenda  aurea:  Du  mys  ere  de  la  eroix,  II,  8;   —    Kraus,  1.  cit.  II. 
1,  p.  349— 5U;  —  Detzel,  1.  cit.  I,  p.  463. 
s  Giorn.  dant.  vol.  XVUI,  p.  121. 


NouveIle  interprśtation  du  vers  de  la  Divine  Comćdie  15 

(concupiscenza  delia  carne,  concupiscenza  degli  occhi,  superbia 
delia  vita)  *,  pense  qu'Aleeto  est  a  droite  comme  moins  nuisible  et 
Megere  a  gauche  comme  ćtant  plus  mauvaise;  ii  ne  dit  pourtant 
pas  s'il  compte  la  droite  et  la  gauche  d'apres  les  personnages 
ou  d'apres  les  spectateurs.  L'interprćtation  de  Scartazzini  est  arbi- 
traire;  si  1'on  prend  en  considśration  le  style  du  passage,  ii  est  dif- 
ficile  d'admettre  que  Virgile  veuille  dire  »le  flanc  de  la  tour«;  ii  au- 
rait  dit  la  ou  auparavant  » canto  delia  torre«.  De  plus  le  mot  canto 
chez  Dante  signifie  frćquemment  »cóte«.  Ainsi  dans  Purg.  III,  89: 

La  luce  in  terra  dal  mio  destro  canto. 

II  sera  plus  simple  d'appliquer  tout  le  cours  des  enseignements 
de  Yirgile  au  mot  guarda  et  d'interpreter  qu'il  montre  en  comp- 
tant  de  gauche  a  droite.  Le  criterium  hiśrarchique  mene  ćgalement 
a  cette  conclusion,  mais  dans  le  sens  oppose-  a  celui  de  Benvenuto. 
Puisque  Mśgere  est  en  realitś  la  plus  mauvaise,  elle  doit  se  tenir 
a  droite  de  Tisiphone.  comme  ćtant  plus  haute  dans  la  dignitó  du 
mai;  par  la  se  fortifierait  1'opinion  que  Dante  compte  de  gauche 
a  droite. 

Inf.  C.  XII.  Cercie  des  violents;  ils  nagent  dans  le  sang,  gar- 
dśs  par  les  centaures,  que  Virgile  montre  a  Dante  d'apres  leur  im- 
portance:  »Quegli  a  Nesso,  —  quel  di  mezzo  e'l  gran  Chirone,  — 
Quel'altro  e  Folio «  (v.  67 — 70).  Ils  sont  placśs  en  face;  Nessus,  le 
plus  cćlebre,  est  a  droite  de  Ghiron,  ce  qui  apparalt  dans  les  vers 
suivants: 

Chiron  se  volse  in  su  la  destra  poppa  E  disse  a  Nesso  (v.  97—98). 
Par  consequent  le  poetę  les  regarde  et  les  ónumere  en  comptant 
de  gauche  a  droite. 

Inf.  C.  XVII.  Cercie  des  usuriers.  Les  damnśs  sont  enfouis 
dans  le  sable  brulant  au  bord  d'un  precipice.  Dante  ayant  quitte 
Górion  s'avance  vers  la  droite  (scendemmo  alla  destra  mamella,  v. 
31)  et  śtant  parvenu  jusqu'a  eux,  ii  commence  leur  revue  par  la 
gauche;  Gianfigliazzi,  Ubriacchi,  Scrovigni.  A  cótć  de  Scrovigni  la 
place  est  vide;  elle  est  destinće  a  Vitaliano: 

ii  mio  vicin  Vitaliano 
Sedera  qui  dal  mio  sinistro  fianco  (v.  68—9). 


1  Pour  les   autres   interpretations   vuyez  Flamini  :    I   significati   rcconditi 
delia  Commedia  di  Dante.  Livorno  1904,  t.  II,  p.  50. 


ig  Edouard  Porębowicz 

Inf.  C.  XXXIV.  Dante  decrit  les  trois  visages  de  la  tete  de 
Lucifer.  Le  visage  de  devant  est  pourpre.  celui  de  droite  est  jaune- 
pale.  celui  de  gauche  est  noir. 

E  la  destra  parea  tra  bianca  e  gialla; 
La  sinistra  a  veder  era  tal,  qualł 
Yengon  di  la,  onde  ii  Nilo  s'avvalla  (v.  43—5). 

Par  conseąuent,  la  egalement  le  poetę  corapte  de  gauche  a  droite. 
Purg.  C.  X.  Dante  mesure  des   yeux  la   largeur  de  la  terrasse 
et  par  habitude  ii  tracę  un  arc  dans  la  direction  usuelle. 

E  ąuanto  1'occhio  mio  potea  trar  d'ale 
Or  dal  sinistro  ed  or  dal  destro  flanco, 
Questa  cornice  mi  parea  cotale  (v.  25 — 27). 

De  ra^rae  lorsqu*il  examine  les  scenes  scuiptees  dans  le  socle. 
La  position  des  spectateurs  est  telle  que  Dante  marche  a  gauche 
de  Virgile  (v.  48).  De  son  cóte  ii  voit  la  scenę  de  1'Annonciation 
(v.  34  —  45):  pour  examiner  la  suivante  ii  doit  depasser  son  guide 
et  Dante  decrit  son  inouvement  avec  une  grandę  exactitude  (v. 
49-54). 

Purg.  C.  XXVIII— XXXII.  Dans  1'allśgorie  de  la  procession  mys- 
tiąue,  le  cóte  droit  et  gauche  du  char  jouent  un  role  important; 
d'apres  la  position  de  Dante  et  de  Mathilde  devant  le  Miracle  qui 
passe,  on  peut  conjecturer  dans  quel  ordre  le  poetę  reprśsente  la 
scenę: 

Tre  donnę  in  giro,  dalia  destra  ruota  Venian  danzando  (XXIX. 
121—2)  —  et  plus  loin:...  Dalia  sinistra  quattro  facean  festa  (v.  130). 

De  quel  cóte  du  spectateur  se  trouve  la  roue  droite  et  la  roue 
gauche  du  char?  Nous  le  saurons  d'apres  les  positions  successives 
du  poetę,  decrites  avec  une  grandę  exactitude  intentionnelle:  Dante 
ayant  penetre  dans  le  bois  a  rencontre  d'abord  le  courant  du  Le- 
the  qui  coule  vers  la  gauche.  >inver  sinistra*,  c'est-a-dire  vers  le 
nord  (XXVIII.  26).  Mathilde.  de  Pautre  bord  du  fleuve  lui  parle  des 
merveilles  du  Paradis,  apres  quoi  elle  se  dirige  en  amont  du  fleuve: 
» Al  lor  si  mosse  contra  ii  fiurne«.  et  le  poetę  fait  de  m£me  (XXIX, 
7 — 8);  par  consćquent  ii  avance  vers  la  droite  et  vers  le  midi. 
Cent  pas  plus  loin  la  riviere  se  tourne  vers  1'orient,  c'est-a-dire  vers 
la  gauche:  >per  modo  ch'a  levante  mi  rendei*  (XXIX,  12);  le  poe- 
tę suit  toujours  le  bord  de  Teau.  Sur  1'autre  bord,  le  cortege  mys- 
tique    arrive    de    rorient:    >si    movea   incontro  di  noi«    (XXIX,  59). 


Nouvelle  interprśtation  du  vers  de  la  Divine  Comśdie  17 

Dante  s'arrete;  son  cóte"  gauche  est  tourne  vers  l'eau;  »l'acqua 
splendea  dal  sinistro  fianco«  (XXIX— 67).  Lorsąue  le  char  s'est  ar- 
r6tś,  ii  se  tourne  vers  lui  de  face.  En  enumćrant  les  personnages 
places  pres  de  la  roue  droite,  ii  procede  donc  dans  Fordre  habituel: 
ii  compte  de  gauche  a  droite.  Et  plus  loin:  ąuand  les  trois  vierges 
(les  trois  vertus  thśologales)  1'arrachent  a  la  contemplation  de  Bća- 
trix,  ii  tourne  tout  de  suitę  les  yeux  a  gauche:  »ver  la  sinistra* 
(XXXII,  8—9). 

Parad.  C.  X.  Dans  le  ąuatrieme  ciel  ensoleillś,  une  guirlande 
d'esprits  tourne  autour  de  Dante  et  de  Beatrix.  Elle  s'arrete;  et 
l'un  des  bienheureux,  Saint  Thomas  d'Aquin,  lui  montre  ses  com- 
pagnons.  En  cet  endroit  la  manierę  de  compter  est  differente;  mais 
c'est  une  exception  qui  confirme  la  regle.  Celui  qui  parle  compte 
a  partir  de  la  droite: 

»Questi,  che  m'e  a  destra  piu  vicino,  Frate  e  maestro  fummi...« 
Donc  Albert  de  Cologne,  Gratien,  Piętro  Lombardo,  Salomon,  Denis, 
Paul  Orosius,  Boece,  Isidore  de  Bede,  Richard  de  Saint-Victor  (v. 
97 — 132).  Le  dernier,  Siger,  fermę  le  cercie: 

»Questi  onde  a  me  ritorna  ii  tuo  riguardo«  (v.  133),  et  ii  se  trouve 
a  gauche  de  Saint  Thomas.  La  manierę  de  compter  est  changee 
parce  que  c'est  Saint  -  Thomas  qui  fait  les  honneurs;  la  revue  se 
fait  d'apres  celui  qui  parle  et  non  pas  d'apres  le  spectateur. 

Parad.  C.  XV.  Dans  la  planetę  Mars  apparait  1'image  de  la 
croix  a  bras  ćgaux.  Du  cote  de  l'un  des  bras  se  voit  une  etoile. 
Cest  Cacciaguida,  a'ieul  du  poetę. 

»Tale,  dal  como  che  in  destro  si  stende 

Al  pie  di  ąuella  croce  corse  un  astro*  (v.  19 — 20). 

Scartazzini  entend:  sur  le  bras  droit  de  la  croix;  ce  qui  est 
inadmissible,  si  1'on  remarque  que  le  poetę,  quelle  que  fut  d'ailleurs 
sa  vśnśration  pour  1'ai'eul  de  sa  familie,  ne  pouvait  le  placer  avant 
les  guerriers  cćlebres  que  Cacciaguida  enumere  lui-meme  avec  une 
grandę  connaissance  de  la  hierarchie  et  de  la  chronologie  (XVIII, 
38—48):  Josue,  Macchabee,  Charlemagne,  Roland,  Guillaume,  Renou- 
ard,  Godefroi  de  Bouillon.  La  politesse  exigeait  de  designer  une 
place  plus  modeste  au  chef  de  la  famillle  des  Alighieris;  cette  place 
se  trouve  dans  le  coin,  dans  le  bras  gauche  de  la  croix.  Ce  qui 
fortifierait  encore  1'opinion  que  poetę  compte  destro  et  sinistro 
d'apres  lui-meme. 

Porębowicz.  » 


Ig  Edouard  Porębo wicz 

Parad.  C.  XVIII.  Dans  la  sixieme  sphere,  celle  de  Jupiter,  les 
esprits  enflammes  en  etincelant  tour  a  tour  forment  un  verset:  »Di- 
ligite  iustitiam  qui  iudicatis  terram*,  et  le  poetę,  voulant  nous  ren- 
dre  visible  cette  scenę  de  la  formation  du  vers,  dit  comment  ii  no- 
tait  les  lettres  les  unes  apres  les  autres: 

Mostrarsi  dunąue  in  cinque  volte  sette 
Vocali  e  consonanti ;  ed  io  notai 
Le  parti  si  come  mi  parver  dette  (v.  88—90) 

c'est-a-dire  dans  1'ordre  ou  elles  se  succedaient  de  gauche  a  droite. 

Parad.  C.  XX.  Les  esprits  etincelants  sont  loges  dans  la  tete 
de  1'Aigle.  embleme  de  1'empire  romain.  L'aigle  doit  &tre  tourne 
de  profil  vers  la  gauche,  car  c'est  sa  formę  heraldiąue.  Le  poetę 
nomme  les  esprits  l'un  apres  1'autre:  David  est  loge  dans  la  pru- 
nelle;  parmi  les  cinq  autres,  le  plus  proche  du  bec,  par  conseąuent 
le  plus  a  gauche  est  1'empereur  Trajan;  puis  viennent  Ezechiel, 
l'empereur  Constantin,  Guillaume  II,  Rifee  (v.  37  —  69). 

Parad.  C  XXVII.  Dans  le  ciel  cristallin.  Un  moment  aupara- 
vant  le  pcete  se  trouvait  dans  la  constellation  des  Gemeaux  et  dans 
le  meridien  de  Jerusalem;  puis  ayant  parcouru.  par  suitę  du  mou- 
vement  du  ciel,  90°  vers  Test,  ii  contemple  le  detroit  de  Gibraltar 
et  la  Phenicie.  Puisqu'il  regarde  du  cóte  des  antipodes.  ii  a  Gibral- 
tar a  sa  gauche  et  la  Phenicie,  c'est-a-dire  1'Egypte,  a  sa  droite;  le 
poetę  les  enumere  dans  cet  ordre: 

Si  ch'io  vedea  di  la  da  Gade  ii  varco 
Folie  d'Ulisse,  e  di  qua  presso  ii  lito 
Nel  qual  si  fece  Europa  dolce  carco  (v.  82 — ■£). 

La  manierę  de  compter  de  Dante  ne  semble  donc  pas  6tre 
douteuse  et  si  1'argumentation  ci-dessus  est  stire,  Adam  a  la  place 
la  plus  honorable  a  droite  de  la  Sainte-Vierge.  La  situation  m6me 
exige  une  telle  explication:  Dante  et  Saint-Bernard  se  trouvent  en 
bas,  a  la  section  fictive  du  cóne  ouvert  a  la  partie  supśrieure.  II 
faut  se  representer  le  gęste  indicateur: 

>Dal  destro  vedi  quel  padre  vetusto<,  et  rappeler  le  dramati- 
que  du  style  de  Dante  pour  que  1'hypothese  devienne  certitude. 

II  y  a  encore  d'autres  moyens  de  vśrification.  En  face  d'Adam 
est  assise  Lucie,   en  face  de   Pierre,    Annę.    Mais   de   quel   cótć   de 


Nouvelle  interpretation  du  vers  de  la  Divine  Comśdie  19 

Saint-Jean  Baptiste?  Cela  n'apparait  pas  dans  le  texte;  ii  semblerait 
tout  d'abord  qu'Anne,  ^tant  la  merę  de  la  Sainte-Vierge,  dut  avoir 
la  premierę  place.  Mais  ii  convient  de  remarąuer  qu'a  1'epoąue  de 
Dante  le  culte  officiel  de  Sainte-Anne  n'existait  pas  encore,  au  moins 
dans  1'eglise  romaine;  ii  n'a  ćtć  introduit  qu'en  1378.  D'autre  part, 
quoique  le  nom  de  Sainte-Anne  soit  populaire  grace  aux  evangiles 
apocryphes  tels  que  le  Protoevangile  de  Saint-Jacques  ou  l'evangile  de 
nativitate  Mariae,  elle  n'apparait  pourtant  pas  en  personne  dans  la 
Divine  Comedie;  elle  est  nouimee  ici  ponr  la  premierę  et  la  der- 
niere  fois  et  ce  serait  une  surprise  que  de  lui  donner  la  premierę 
place. 

Par  contrę  Lucie  est  dans  le  poeme  un  personnage  de  pre- 
mierę importance:  messagere  de  la  Sainte  -  Vierge  a  Beatrix  (Inf. 
II,  97),  protectrice  de  Dante  aux  portes  du  Purgatoire  (Purg.  IX, 
55),  symbole  de  la  grace  »sans  laquelle  ii  n'y  a  pas  de  salut*.  que 
ce  soit  la  grace  illuminante  ou  la  grace  justifiante  comme  le  pre- 
tend  M.  Fr.  Flamini l  apres  Jacques  di  Dante.  Enfin  tout  le  voyage 
du  poetę  depuis  les  tśnebres  du  pechć  jusqu'aux  clartes  du  salut 
s'est  accompli  grace  a  trois  Femmes:  ii  a  etś  rendu  possible  par 
la  pitiś  de  la  Donna  gentile,  la  grace  de  Lucie,  1'intelligence  c'est  a 
dire,  1'amour  de  Beatrix.  Le  poetę  ne  pouvait  designer  a  Lucie  qu'une 
des  places  les  plus  importantes,  a  droite  de  Saint-Jean  Baptiste. 
Par  suitę  la  place  d'Adam  se  trouve  delerminee  avec  toute  l'exacti- 
tude  desirable. 

III. 

La  hardiesse  avec  laquelle  Dante  a  donnę  a  Adam  une  place 
si  haute  dans  le  choeur  des  bienheureux  doit  avoir  une  cause  plus 
importante  qu'une  simple  necessite  de  composition,  de  division  de 
la  Rosę  en  deux  parties:  TAncien  et  le  Nouveau  Testament.  L' An- 
cien Testament  commence,  ii  est  vrai,  par  Adam,  mais  le  Nouveau 
ne  commence  pas  par  Saint-Pierre  qui  ne  peut  etre  considśre  comme 
le  »Pere  du  christianisme*.  Dans  la  derniere  vision  de  Dante  se 
cache  un  symbole  gśneral  et  superieur  a  toute  chose  temporelle; 
sa  signification  apparaitra  par  l'exegese  du  texte  et  par  un  adju- 
vant  dont  les  nouveaux  commentateurs  se  servent  volontiers,  a  sa- 

1  Fr.  Flamini,  1.  cit.  t.  II,  p.  156. 


20 


Edouard  Porebowicz 


voir:   les   analogies   des    deux    premieres   parties  du  poeme  qui  est. 
comme  on  sait,  un  chef-d'oeuvre  de  construction  harmonieuse. 

La  preuve  par  analogie  est  tres  importante  pour  l'exegese  dan- 
tesąue  et  bien  souvent  decisive.  La  scenę  finale  de  1'Enfer  et  la  vi- 
sion  finale  du  Purgatoire  annoncent  que  le  probleme  des  rapports 
de  la  papaute  et  de  1'empire  se  trouvera  pose  et  definitivement  re- 
solu  dans  la  Rosę  mystiąue.  Les  trois  visions  finales  des  trois  mon- 
des  de  la  Divine  Comedie  expriment  probablement  la  mSme  idee, 
mais  par  des  moyens  de  plus  en  plus  eleves.  d'apres  la  formule 
thśologiąue  qui  distingue  trois  especes  et  trois  degres  de  visions: 
corporalis,  imagmaria,  intellectualis,  ou  bien  litteralis;  moralis.  ana 
gogica1.  Dans  1'Enfer,  comme  antithese  du  monarąue  et  de  1'empire 
d'institution  divine,  est  placć  Lucifer,  1'Antechrist  qui  devore  les 
traitres  a  1'idee  d'empire  et  le  traitre  a  Tidee  chretienne  qui  doit  etre 
rćalisee  dans  1'Eglise.  Cette  vision  explicite  ne  suggere  pas  de  doutes 
et  n'exige  pas  d'eclaircissements.  La  vision  du  Purgatoire,  plus  com- 
pliquee  et  plus  obscure,  suscite  beaucoup  d'explications  qui  n'ont 
cesse  de  naitre  jusqu'aujourd'hui.  Elle  est  allegorique  dans  toute  l'ac- 
ception  du  mot.  L'arbre  du  Paradis  terrestre  est  le  troisieme  (le 
premier,  Purg.  XXII,  133,  etait  1'arbre  de  vie;  le  second,  Purg.  XXIV, 
103,  śtait  l'arbre  de  la  science);  et  comme  tous  les  Stres  et  les 
symboles  du  Paradis  sont  les  prototypes  des  etres  et  des  conceptions 
terrestres,  par  consequent  ce  troisieme  arbre  est  egalement  1'idee, 
le  symbole  du  droit.  Le  poetę,  par  Torgane  du  Grifion-Christ  l'ap- 
pelle:  »la  semence  de  justice«  »seme  d'ogni  giusto«  (Purg.  XXXII, 
48).  En  m'appuyant  sur  ce  point  acquis  je  vais  essayer  d'expliquer 
1'allćgorie  de  la  facon  suivante:  >Io  sentii  mormorare  a  tutti  » A  da- 
mo* (XXXII,  37)  est  un  reproche  adressś  a  1'ancetre  d'avoir  viole 
le  premier  droit.  L'idee  de  la  plus  haute  justice  et  de  la  legislation 
est  inseparable  chez  Dante  d'avec  1'idśe  de  la  monarchie:  la  juslice 
est  un  attribut  principal  a  cóte  de  1'amour  et  de  la  sagesse  (Conv. 
IV,  17).  »Pianta  despogliata«  (v.  38)  c'est,  par  suitę,  1'empire  dś- 
pouillś  non  de  ses  vertus,  comme  le  veulent  les  commentateurs  (par 
ex.  Scartazzini),  mais  dćpouille  de  ses  droits  de  suprematie.  Le  Grif- 
fon -Christ  est  bśni  parce  qu'il  n'a  jamais  diminue  1'empire  dans  ses 
droits;  au  contraire    ii   a  ordonne  de  rendre  a  Cesar  ce  qui  appar- 


1  Au  sujet  des  trois  degres  de  vision  comparez  :   Enr.   Proto,    La   conce- 
zione  del  Paradiso.  Giorn.  Dant.  XVIII  (1910),  p.  93—6. 


Nouvelle  intcrprćtation  du  vers  de  la  Divine  Comćdie  21 

tenait  a  Cesar.  La  Curie  romaine,  qui  enleve  ses  droits  au  monar- 
que,  se  tord  dans  la  douleur  (la  lecon  torce  et  non  torse  semble 
etre  plus  juste)  et  se  trouve  frappee  d'irapuissance.  Puis  vient  la 
scenę  ou  le  Griffon  attache  le  Char  a  1'Arbre. 

E  vólto  al  terno  ch'egli  avea  tirato, 
Trasselo  al  pie  delia  vedova  frasca1 
E  quel  di  lei  a  lei  lasció  legato  (v.  49—51). 

Les  commentateurs  expliquent  »quel  di  lei«:  »le  timon  du  char, 
en  formę  de  croix«,  avec  une  allusion  a  la  lógende  de  la  croix  du 
Christ  faite  de  la  souche  de  1'arbre  sous  lequel  Adam  avait  pśche. 
Parodi 2  admet  1'allusion  a  la  legendę,  mais  a  1'encontre  de  tous  les 
commentateurs  italiens  et  etrangers  et  pour  des  raisons  de  syntaxe 
ii  propose  l'explication  suivante:  »I1  Grifone  (fa)  di  una  fronda 
delPAlbero  un  vincolo,  che  mette  in  comunicazione  e  lega  insieme 
Albero  e  Carro«.  Mais  puisqu'une  fois  ii  a  fallu  nous  engager 
sur  le  terrain  epineux  de  cette  symbolique  etrange,  remarquons  que 
les  branches  de  l'arbre  etaient  courtes  a  la  base  et  qu'elles  s'elar- 
gissaient  vers  le  haut  en  donnant,  par  ce  moyen,  a  l'arbre  la  formę 
d'un  cóne  renversó  (v.  40);  de  plus,  elles  etaient  seches  comme 
en  hiver,  apres  la  chute  des  feuilles  (v.  52 — 4),  et  par  consequent 
peu  aptes  a  faire  un  noeud.  Pour  le  prof.  Parodi  ii  s'agit  d'obtenir 
le  symbole  suivant:  »le  Griffon  a  attache  le  Char  de  FEglise  a  l'in- 
stitution  de  1'Empire  par  le  droit  naturel  de  la  suprematie  du  pou- 
voir  monarchique«.  On  peut  cependant  arriver  a  ce  mśme  symbole 
au  moyen  d'une  interprótation  plus  simple,  sans  allusion  a  l'arbre 
de  la  croix,  allusion  inattendue,  puisque  Dante  ne  dit  rien  de  la  formę 
du  timon.  »E  quel  di  lei  a  lei  lasció  legato*  s'expliquerait  plutót  ainsi: 
ayant  attache  a  lui  ce  qui  venait  de  lui,  ii  le  lui  laissa.  Le  poetę 
ne  dit  pas  lego,  mais  lasció  legato,  ou  lasció  est  la  fonction 
principale  d'ou  dćrive  1'idće  d'analogie  avec  les  mots  de  l'6vangile: 
Rends  a  Cesar  ce  qui  est  a  Cćsar.  Je  comprends  par  q u  e  1  di  lei 
la  matiere  du  timon  en  bois  terrestre,  tandis  que  le  reste  du  char 
etait  de  naturę  cćleste.  Symboliquement  cela  voudrait  dire:  la  dire- 
ction  temporelle  du  Char  de  1'Eglise  est  un  pouvoir  legitime  consti- 


1  Romę  abandonnee  par  Tempereur  s'appelle  ćgalement  »vedova  Roma< 
(Purg.  VI,  113). 

»  L.  cit.,  p.  271. 


22  Edouard  Porębowicz 

tuć  par  une  partie  du  supremę  pouvoir  monarchiąue  transmise 
a  1'Eglise;  ce  pouvoir  est  acluelhment  rendu  a  1'empire  par  le  gęsie 
du  Griffon-Christ,  selon  le  commendement  de  l'Evangile  et  1'idee  de 
Pierre  Daraiani.  Et  roici  que  1'empire.  monarchie  temporelle,  se 
couvre  a  nouveau  de  verdure  pour  le  bien  de  toute  1'humanitś.  Ici 
commence  pour  lui  un  role  noiweau,  une  nouvelle  epoąue.  Mais 
»pour  l'exemple«,  Beatrix,  par  la  suitę,  etale  devant  le  poetę  le 
tableau  retrospectif  des  destinees  de  1'Eglise  (v.  109— 160) K  L'autre 
etait  la  vision  de  l'avenir  r6vć  et  desirć;  ici,  c'est  la  vision  du  passe 
orageux  et  des  horreurs  du  present;  ces  deux  visions  sont  nettement 
separees  par  l'evanouissement  de  Dante  (v.  64 — 70)  qui  indiąue  tou- 
jours  dans  le  poeme  le  passage  d'un  monde  dans  1'autre  (Inf.  III, 
136;  Purg.  IX,  11.  etc)  II  les  contemple  uniąuement  pour  les  de- 
crire  aux  hommes;  afin  de  les  instruire:  »in  pro  del  mondo  che 
mai  vive«  (V.  103);  ąuand  a  lui,  ii  ne s'attriste  pas,  ii  ne  souffre  pas, 
quoiqu'un  des  episodes  (v.  154 — 5)  soit  justement  sa  propre  histoire. 
Ainsi  eclaircie,  Texegese  du  texte  permet  plus  facilement  de 
trouver  l'idee  vraie.  Le  poetę  dit  qu'Adam  et  Pierre  sont  *les  raci- 
nes  de  la  Rosę  mystique«.  La  Rosę  n'est  pas  la  societe  des  ćlus, 
ce  n'est  pas  »l'Eglise«  dans  le  sens  thomiste,  comme  derniere  formę 
de  la  socićte  des  fideles  apres  Taccompiissement  des  temps  — 
Rifóe  n'apnartient  mśme  pas  a  la  chretiente;  —  c'est  plutot  1'huma- 
nite  sauvóe,  assise  dans  1'eternelle  beatitude.  La  beatitude.  autre- 
ment  dit  le  retour  a  la  premierę  cause  qui  est  Dieu,  c'est  le  but 
finał  de  1'humanite:  »che  ii  sommo  desiderio  di  ciascuna  cosa  e  prima 
dalia  natura  dato,  e  lo  ritornare  al  suo  principio*  (Gonv.  IV,  12). 
La  beatitude  terrestre,  la  paix  universelle  (pax  universalis,  Mon.  I, 
5)  qui  rendaient  possibles  le  perfectionnement  individuel,  1'emploi 
de  la  force  propre  (operationem  propriae  virtutis,  Mon.  III,  15).  pour 
arriver  par  elle  a  jouir  de  la  vue  du  visage  divin  (fruitionem  di- 
vini  aspectus,  1.  c.)2,  telle  etait  la  condition  de  la  beatitude  terre- 
stre.  Et  de  m6me  que  le  papę  etait  le  soleil  qui  indique  la  voie  de 
Dieu,  de  mśme  le  monarque  etait  le  soleil  qui  mene  au  bonheur 
terrestre.  Par  consequent  Adam  et  Pierre  doivent  6tre  ici  les  repre- 
sentants  des  deux  principales   institutions   terrestres.   Cette   explica- 


1  On  trouve  des  rćtrospections  semblables  dans  1'Enfer:  le  recit  de  la 
fondation  de  Mantoue,  patrie  de  Virgile;  dans  le  Paradis  le  rćcit  des  destinees 
de  1'empire  romain  par  PAigle  de  Justinien. 


Nouvelle  interpretation  du  vers  de  la  Divine  Comćdie  23 

tion  est  confirmee  par  des  ćpithetes:  Pun  est  »maggior  padre  di  fa- 
milia*, 1'autre  est  le  »padre  velusto  di  santa  chiesa*;  l'un  est  pere 
et  chef  de  1'humanitć,  1'autre  est  le  chef  de  1'Eglise. 

La  vision  contemplee  dans  1'Empyree  donnę  la  solution  du 
probleme,  raais  transfśre  dans  des  regions  lointaines,  loin  de  la 
rćalitó  et  des  vaines  affaires  temporelles.  Cette  vision  n'est  comprć- 
hensible  entierement  que  pour  les  yeux  qui  ont  deja  secoue"  la 
poussiere  terrestre,  pour  les  esprits  assainis  et  lavśs  dans  la  source 
de  la  science,  —  »inteletti  sani«,  comrae  le  poetę  les  appelle  ail- 
leurs  (Inf.  IX,  61). 

La  Merę  de  Dieu,  dans  la  Rosę  mystiąue,  ce  n'est  plus  la 
» Donna  pietosa«  qui  sauve  le  pecheur;  e'est  la  reine  rev&tue  du 
surnom  d'» Augusta*.  L1Empyree,  c'est  la  Jerusalem  celeste  a  la- 
ąuelle  correspond,  sur  la  terre,  civitas,  equivalent  chez  Dante 
a  c  i  viii  t  as.  Elle  a  ótć  preparee  par  les  deux  chefs  de  la  terre: 
1'empereur  et  le  papę  et  c'est  pour  cela  qu'ils  sont  eclaires  par  les  plus 
lumineux  rayons  de  la  gloire;  ils  sont  d'ailleurs  pris  ici  entierement 
comme  abstractions;  celui  d'entre  eux  qui  des  la  creation  du  monde 
śtait  destine"  a  la  róalisation  de  cette  c  i  v  i  1  i  t  a  s,  le  premier  homme, 
le  premier  chef,  symbole  de  1'humanite  et  symbole  du  droit,  prend 
la  place  privilegiee.  Est-ce  la  »la  verita  ascosa«  de  la  vision  finale? 
Dante  ne  desirait  pas  elre  trop  facilement  compris,  ii  s'en  dćfendait 
meme;  ii  śtait  partisan  de  la  »maniere  obscure*  d'Arnold  Daniel 
et  ii  chassait  avec  mepris  ceux  qui  voulaient  le  suivre  sur  1'ocóan 
»in  piccioletta  barca«.  Les  commentateurs  devront  encore  longtemps 
peiner  avant  de  decouvrir  sa  pensee  entiere;  le  symbole  dantesque, 
comme  tous  les  symboles,  admet  beaucoup  d'explications  et  sera  en- 
core construit  de  plusieurs  facons  bien  diffśrentes;  sans  6tre  neces- 
sairement  le  seul  possible,  le  present  commentaire,  basś  sur  des 
faits  evidents,  nous  semble  avoir  sa  bonne  raison  d'6tre. 


O  POMYŚLNYCH  WYNIKACH 

ZASTOSOWANIA  MOJEJ  METODY 
PRZYWRACANIA  ŻYCIA 


poda/ 

JAN  PRUS 


Prus. 


Gdy  w  roku  1899  na  podstawie  setki  doświadczeń,  wykona- 
nych na  zwierzętach,  wyraziłem  nadzieję,  że  moją  metodę  przywra- 
cania życia  za  pomocą  mięsienia  serca  i  sztucznego  oddychania  mo- 
żna będzie  zastosować  skutecznie  w  przypadkach  nagłej  śmierci 
u  ludzi  *,  nie  mogłem  uwolnić  się  od  niepokojącej  myśli,  czy  nawet 
w  tym  przypadku,  gdyby  powiodło  się  pobudzić  serce  i  rdzeń  prze- 
dłużony do  samoistnej  regularnej  czynności,  odzyska  kora  mózgowa 
swą  prawidłową  pobudliwość;  doświadczenia  bowiem  na  zwierzętach 
wykonane,  wykazywały,  że  w  niektórych  przypadkach  czynność  kory 
mózgowej  jest  jeszcze  przez  pewien  czas,  i  to  nawet  przez  kilka  dni 
upośledzona. 

Pomnąc,  że  kora  mózgowa  człowieka  oddziaływa  już  tak  łatwo 
na  zmniejszenie  dopływu  krwi  zawieszeniem  swej  czynności  (omdle- 
nie, utrata  przytomności),  mogłem  się  obawiać,  że  zupełne  wstrzy- 
manie krążenia  krwi  w  mózgu,  trwające  przez  kilka  lub  kilkadzie- 
siąt minut,  pociągnąć  musi  za  sobą  trwałe  wygaśnięcie  pobudliwości 
kory  mózgowej,  i  że  ludzie,  których  udałoby  się  przywrócić  do  życia 
za  pomocą  mej  metody,  podobnie  zachowywać  się  będą,  jak  ludzie 


1  Prus:  Wykład  w  Tow.  lek.  lwowskiem  dnia  11  listopada  1899. 

Prus:  »0  wskrzeszaniu  w  przypadkach  śmierci  z  uduszenia,  otrucia 
chloroformem  lub  rażenia  prądem  elektrycznymi  (Księga  pamiątkowa,  wydana 
przez  Uniwersytet  lwowski  ku  uczczeniu  50U- letniego  jubileuszu  Uniwersytetu 
krakowskiego.  1900). 

Prus:  »0  wskrzeszaniu  w  przypadkach  śmierci  z  uduszenia,  otrucia  chlo- 
roformem lub  rażenia  prądem  elektrycznym*.  (Przegląd  lekarski  1900). 

Prus:  »Ueher  die  Wiederbelebung  in  Todesfallen  in  Folgie  von  Erstickung, 
Chloroformvergiftung  und  elektrischem  Sehlage«.  (Wiener  klinische  Wochen- 
schrift  1900). 

Prus:  »Sur  les  moyeris  a  employer  contrę  la  mort  due  a  la  suffocation 
a  Tintoxication  chloroformiąue  et  a  la  dćcharge  ćlectrique«.  (Archives  de  mćde- 
cine  experimentale  et  d'anatomie  pathologiąue,  fondes  par  I.  M.  Charcot  N.  3. 
iMai  1901). 

1* 


4.  Jan  Prus 

ze  zniszczoną  korą  mózgową,  jak  n.  p.  ludzie  w  ostatnim  okresie 
rozmiękczenia  mózgu,  lub  nawet  jeszcze  gorzej,  jak  ludzie  nieprzy- 
tomni, n.  p.  w  okresie  śpiączki  (sopor)  lub  zapadu  (coma).  To  też 
z  niezwykłym  niepokojem  wyczekiwałem  pierwszych  sprawozdań 
o  wynikach  zastosowania  mojej  metody. 

W  roku  1901  dnia  24  października  powiodło  się  Maagowi 
w  Danii  (Ma ag:  >Ein  Yersuch  der  Wiederbelebung  [ad  modum 
Prus]  eines  in  Chloroformnarkose  verstorbenen  Mannes«.  Centralblatt 
f.  Chirurgie  1901,  Nr.  1)  za  pomocą  mojej  metody  przywrócić  życie 
mężczyźnie  27- letniemu,  zmarłemu  skutkiem  uśpienia  chloroformem, 
operowanego  z  powodu  rwy  kulszowej.  Gdy  wszystkie  zabiegi  lekar- 
skie, stosowane  przez  ćwierć  godziny,  nie  odniosły  żadnego  skutku, 
wykonał  M  a  a  g  po  15  minutach  tracheotomię  i  otworzył  klatkę  pier- 
siową za  pomocą  resekcyi  trzeciej  i  czwartej  chrząstki  żebrowej. 
Serce  było  zupełnie  wiotkie  i  nie  okazywało  żadnego  śladu  drgań.  Pod 
wpływem  miarowego  uciskania  serca  odsłoniętego  pojawiły  się  wkrótce 
naprzód  słabe  ruchy  serca,  później  zaczęło  serce  stopniowo  bić  co- 
raz silniej  samoistnie.  Pół  godziny  później  pojawił  się  pierwszy  sa- 
moistny oddech,  a  po  dwóch  godzinach  oddechy  były  już  tak  silne, 
że  można  było  wstrzymać  sztuczne  oddechanie  i  zaszyć  ranę,  utwo- 
rzoną na  klatce  piersiowej  i  szyi. 

Po  ośmiu  godzinach  atoli  chory  przestał  żyć  z  powodu  odmy 
piersiowej,  wśród  odsłaniania  bowiem  serca  zraniono  worek  opłu- 
cno wy;  chory  nie  wrócił  do  przytomności. 

Na  pytanie,  dlaczego  przytomność  nie  wróciła,  trudno  odpo- 
wiedzieć. Ani  chloroformu  nie  było  zawiele  (bo  15  gramów  tylko), 
ani  w  ustroju  nie  było  żadnej  choroby  poprzednio,  któraby  mogła 
utratę  przytomności  tłómaczyć.  Może  zatrucie  C02  z  powodu  niedo- 
statecznego oddychania,  wskutek  odmy  piersiowej.  W  każdym  razie 
pobudliwość  kory  mózgowej  była  obniżona,  prawdopodobnie  z  tego 
powodu,  że  przez  pewien  czas  krew  nie  krążyła  w  mózgu. 

Wobec  tego  przypadek  ten  nie  rozwiał  mych  obaw,  lecz  prze- 
ciwnie je  zwiększył.  Wytłómaczenie  śmierci  jest  w  tym  przypadku 
rzeczą  podrzędną.  Czy  to  odma,  czy  krwawienie,  czy  przepełnienie 
jelit  powietrzem,  jest  to  rzecz  mniejszej  wagi,  w  każdym  razie  od- 
dychanie było  niedostateczne. 

Dnia  18  grudnia  1902  doc.  chirurgii  dr.  Sick  w  Kilonii  (Cen- 
tralbl.  f.  Chirurgie  1903)  przywrócił  do  życia  piętnastoletniego  chłopca, 
który  już   więcej    niż  godzinę  nie   okazywał   żadnych  śladów   życia 


O  pomyślnych  wynikach  przywracania  życia  5 

skutkiem  zatrucia  chloroformem.  Z  powodu  puchliny  brzusznej,  na  tle 
gruźliczem  powstałej,  wykonano  u  tego  chłopca  laparotomię  i  wypu- 
szczono litr  płynu  surowiczego  mętnego,  przyczem  stwierdzono,  że 
otrzewna  ścienna  i  trzewiowa  tudzież  krezka  pokryta  była  licznymi 
gruzełkami,  dochodzącymi  do  wielkości  soczewicy,  a  wątroba  i  śle- 
dziona były  powiększone.  Gdy  ranę  zaszywano,  zaczął  chory  silnie 
tłocznię  brzuszną  napinać  i  wymiotować,  dano  choremu  ponownie 
nieco  chloroformu,  by  uzyskać  rychłe  uspokojenie  się  chorego.  Skoro 
tylko  chory  się  uspokoił,  wstrzymano  podawanie  chloroformu,  pomimo 
tego  jednak  po  5 — 10  minutach  pojawiła  się  nagle  sinica,  a  tętno  zni- 
knęło. Oddech  trwał  jeszcze  chwilkę,  poczem  ustał.  Uciskanie  klatki 
piersiowej  według  KOniga  i  Maasa,  oraz  sztuczne  oddychanie,  po- 
czem oddech  samoistny  wrócił  na  jedne  minutę.  Źrenice  rozszerzone 
ad  maximum,  zwęziły  się  znowu,  tętno  niewyczuwalne,  lecz  tony  serca 
słyszalne,  jeżeli  się  nie  łudzono.  Po  chwilce  atoli  ustaje  oddychanie, 
a  w  sercu  nie  można  dosłuchać  się  żadnej  akcyi.  Dalsza  półgo- 
dzinna praca  bez  rezultatu,  wówczas  Sick,  czyniąc  zadość  prośbie 
kolegów,  otworzył  klatkę  piersiową  według  metody  Rottera  i  od- 
słonił serce. 

Przekonano  się,  że  serce  jest  zupełnie  wiotkie  i  bez  śladu  ru- 
chu, zimne.  Pod  wpływem  sztucznego  oddychania  i  miarowego  uci- 
skania serca  (mięsienia),  tudzież  po  zastosowaniu  ciepłych  okładów, 
często  zmienianych,  pojawiły  się  robaczkowe,  nieregularne  skurcze 
serca,  a  po  kilku  minutach  pierwsze  ruchy  serca,  które  można  było 
określić  jako  wyraźny  skurcz  komórek. 

Pół  godziny  później  serce  biło  regularnie  i  oddech  powrócił. 
Źrenice  były  zwężone,  barwa  twarzy  różowa,  tętno  silne.  Ranę  osier- 
dzia zaszyto  katgutem.  W  dwie  godziny  po  operacyi  chory 
powrócił  do  przytomności  i  żalił  się  na  pragnienie 
i  duszność.  Oddech  60.  Tętno  144.  Przez  24  godzin  utrzymywano 
chorego  przy  życiu  przy  pomocy  kamfory.  Wreszcie  powstaje  zapad 
(collapsus),  duszność  się  powiększa  i  chory  traci  przytomność,  w  trzy 
godziny  później  umiera. 

Sekcya  wykazała  bardzo  daleko  posuniętą  gruźlicę  otrzewnej 
i  krezki  i  obustronne  dawne  zapalenie  opłucnej  (gruźlicze,  Pericar- 
ditis  fibrinosa). 

Przypadek  ten  usunął  już  wszystkie  moje  wątpliwości  co  do 
wytrzymałości  kory  mózgowej  na  dłuższe  wstrzymanie  krążenia  krwi 
w  mózgu.  Skoro  bowiem,  pomimo  jednogodzinnego  ustania  krążenia 


g  Jan  Prus 

krwi  z  powodu  zupełnego  porażenia  serca,  kora  mózgowa  powróciła 
do  prawidłowej  czynności,  i  to  po  l1/*  godziny  od  chwili  śmierci 
osobnika  —  nie  może  już  ulegać  najmniejszej  wątpliwości,  że  z  chwilą 
ustania  krążenia  krwi  w  mózgu  nie  nastaje  natychmiast  obumarcie 
komórek  nerwowych,  w  skład  kory  wchodzących.  Przeciwnie,  ko- 
mórki te,  aczkolwiek  dotychczas  określano  je  jako  nadzwyczaj  wra- 
żliwe na  wszelkie  zaburzenia  w  krążeniu,  są  (jak  to  w  tym  przy- 
padku się  okazało),  dość  wytrzymałe  i  znieść  mogą  brak  krążenia 
krwi  co  najmniej  przez  jedne  godzinę,  zanim  ulegną  obumarciu. 
O  tern,  że  żywotność  komórek  nerwowych  kory  mózgowej  i  w  ogóle 
centralnego  układu  nerwowego  jest  mniejsza,  niż  włókien  central- 
nego układu  nerwowego,  wiemy  już  dawno,  a  to  na  podstawie  do- 
świadczeń Ehrlicha  i  Briegera.  Jeżeli  zaciśniemy  tętnicę  główną  brzu- 
szną na  pół  godziny,  a  następnie  usuniemy  zacisk  i  przywrócimy 
krążenie  krwi.  to  zwierzę  dozna  porażenia  tylnych  kończyn,  w  rdze- 
niu zaś  nastąpi  obumarcie  istoty  szarej  w  części  lędźwiowej  rdzenia 
pacierzowego.  Doświadczenia  te  wskazują,  że  w  ogólności  substaneya 
szara  jest  mniej  odporna  na  wstrzymanie  krążenia  krwi.  Na  pyta- 
nie, dlaczego  nastąpiło  stosunkowo  rychło  obumarcie  szarej  substan- 
cyi.  podczas  gdy  z  moich  doświadczeń  nad  wskrzeszeniem  w\nika, 
iż  nawet  szara  substaneya  dość  jest  odporna  —  odpowiem,  że  w  do- 
świadczeniach Briegera  stosunki  krążenia  w  rdzeniu  bardzo  gwałto- 
wnie się  zmieniają,  t.  j.  nagle  krążenie  ustaje  i  nagle  krążenie  po- 
wraca po  zdjęciu  przewiązki  z  aorty,  i  że  wskutek  tego  naczynia 
krwionośne  w  szarej  substancyi  rdzenia  pękają,  powstają  wybro- 
czyny do  rdzenia.  Przypuszczani,  że  gdyby  krążenie  krwi  przywra- 
cano w  szarej  substancyi  rdzenia  powoli,  nie  przyszłoby  do  obu- 
marcia szarej  istoty  rdzenia  nawet  w  tych  przypadkach,  gdyby 
wstrzymanie  krążenia  trwało  dwie  godziny  lub  nawet  dłużej. 

Od  czasu  ogłoszenia  przypadku  Sieka  byłem  już  zupełnie 
spokojny  o  dalszy  los  mojej  metody  i  jak  najgłębiej  przeświadczony, 
że  w  przypadku  odpowiednim  pomyślny  wynik  po  zastosowaniu 
mojej  metody  musi  się  ujawnić.  W  przekonaniu  tern  umocniłem  się 
jeszcze  więcej,  gdy  w  roku  1902  A.  Mer  gar  i  w  pracy  pod  tytu- 
łem: >Contributo  al  massaggio  diretto  del  cuore  (Nuovo  Raccogli- 
tore  Medico  Nr.  4.  Aprile  1902)  ogłosił  przypadek  śmierci  dwule- 
tniego dziecięcia,  które  umarło  skutkiem  dławca  krtani  (croup). 

Gdy  po  trzech  kwadransach,  mimo  sztucznego  oddychania, 
żaden  ślad   życia   się   nie  pojawił,   otworzył  Mer  gar  i  klatkę  pier- 


O  pomyślnych  wynikach  przywracania  życia  7 

siową  przez  resekcyę  czwartej  chrząstki  żebrowej,  a  przekonawszy 
się,  że  serce  nie  okazuje  najmniejszego  ruchu  ani  drgań  włókienko- 
wych,  rozpoczął  mięsienie  serca  przez  rytmiczne  uciskanie  serca  pal- 
cami ręki  prawej.  Po  10  minutach  serce  stało  się  twardsze,  nastę- 
pnie zaczęły  się  drgania  włókienkowe,  a  potem  ślad  skurczu;  później 
serce  funkcyonowało  z  siłą  i  z  pewną  regularnością,  następnie  wró- 
ciły oddechy  samoistne,  twarz  się  zaróżowiła,  a  tętno  powróciło. 
Jeden  zacisk  spłoził  się,  powstało  krwawienie;  naczynia  broczące 
podwiązano.  Serce  jednak  przestało  bić.  Jakkolwiek  ten  przypadek 
również  nie  zakończył  się  pomyślnie,  to  jednak  M  erg  ar  i  przepo- 
wiada  mej   metodzie    powodzenie,   kończąc  swą   pracę   temi  słowy: 

» Certo  si  e  peró,  che  ąuando  qualunqae  altro  mezzo  sia  riuscito 
insufficiente  a  richiamare  in  vita  un  individuo  colto  da  morte  im- 
prowisa,  ogni  chirurgo  e  autorizzato  a  tentare  ii  metodo  del  Prus 
per  attivare  la  funzione  cardiaca  e  respiratoria,  gia  spente;  ed  e  a  spe- 
rare  che  non  sara  lungi  ii  giorno  in  cui  brillera  un  primo  successo, 
seguito  da  molti,  a  ąuesto  audace  e  geniale  tentalivo«. 

I  Przypadek  pomyślnego  zastosowania  mojej  metody.  (Lancet 
22  novemb.  1902)  \ 

W  pół  roku  później,  a  mianowicie  w  listopadzie  1902,  powiodło 
się  Lane'owi  (opis  podał  Starling)  przy  wrócić  do  życia  mężczyznę 
65-letniego,  który  w  czasie  operacyi,  przedsięwziętej  z  powodu  za- 
palenia wyrostka  robaczkowego,  umarł  skutkiem  narkozy  eterem.  Po 
odcięciu  wyrostka  robaczkowego  ustała  powoli  zupełnie  czynność 
serca  i  oddychania.  Gdy  zwykłe  sposoby  ratowania  (sztuczne  oddy- 
chanie i  pociąganie  za  język)  nie  odniosły  skutku,  Lane  wpro- 
wadził rękę  przez  nacięcie  powłok  brzusznych  w  dołku  podserco- 
wym  i  rozpoczął  uciskać  miarowo  serce  przez  nietkniętą  przeponę, 
stosując  równocześnie  sztuczne  oddychanie.  Wkrótce,  bo  po  dwóch 
lub  trzech  uciśnieniach  serca,  zaczęło  się  serce  kurczyć,  tętna  atoli 
nie  można  było  jeszcze  wyczuć.  Po  dalszem  mięsieniu  serca  i  sztu- 
cznem  oddychaniu  pojawił  się  po  12  minutach  pierwszy  samoistny 
oddech  i  można  było  już  wyczuć  tętno  w  tętnicy  sprychowej.  Wów- 
czas dokończono  operacyi  w  okolicy  wyrostka  robaczkowego  już  bez 
użycia  środków  znieczulających  i  obie  rany  zaszyto.  Chory  ten  wy- 
zdrowiał zupełnie.  Jest  to  więc  pierwszy  pomyślny  przypadek  przy- 


1  Według  Lenormant:    »Le  massage  du  coeur  chez  1'homme  en  parti- 
culier  dans  la  syncope  chloroformiąue*  Revue  de  Chirurgie  1906. 


g  Jan  Prus 

wrócenia  człowieka  do  życia  według  mojej  metody,  i  to  pomimo 
tego,  że  u  chorego  była  wada  serca,  objawiająca  się  szmerem  nad 
koniuszkiem  serca.  Przebieg  pooperacyjny  był  prawidłowy,  chory 
odczuwał  tylko  lekki  ból,  w  wysokości  przepony,  przez  pierwsze 
dwa  dni. 

II  Przypadek.  (Cohen.  Journal  of  the  Americ.  medic.  As- 
sociat.  7  novemb.  1903  r.).  (Według  Lenormant). 

Kobieta  32-letnia.  Cystovarium  sinistrum  adhaerens.  Operacya. 
(Ovariotomia). 

Narkoza  chloroformem,  pozycya  Trendelenburga,  Laparotomia. 
W  15  minut  od  chwili  rozpoczęcia  operacyi  nagła  sinica  i  zniknięcie 
tętna,  następnie  zatrzymanie  oddychania.  Sztuczne  oddychanie  przez 
2  minuty  bez  skutku.  Cohen  wprowadził  rękę  lewą  do  brzucha  aż 
do  przepony,  następnie  obrócił  rękę  tak.  że  dłoń  była  zwrócona  ku 
górze,  wyczuł  serce  nieruchome,  wiotkie.  Druga  ręka  na  klatce  pier- 
siowej. Uciskanie  rytmiczne.  Po  40  sekundach  uczuł  Cohen  lekkie 
uderzenie  serca,  potem  coraz  silniejsze,  z  początku  powolne,  później 
szybsze.  Po  minucie  (od  początku  mięsienia)  było  80  uderzeń  na 
minutę,  oddech  samoistny  powrócił,  a  po  dwóch  minutach  stan  nor- 
malny. D. lej  chloroform.  Po  pół  godziny  operacya  ukończona.  Wy- 
zdrowienie. 

III  Przypadek  ogłosił  Igelsrud  1904.  Keen.  Therapeutic- 
Gazette  1904.  (Według  Lenormant). 

Kobieta  43  lat;  cachexia.  carcinoma  uteri  (wycięcie  macicy 
całkowite  przez  powłoki  brzuszne).  Narkoza  chloroformowa.  Zapad 
pod  koniec  operacyi. 

Oddychanie  sztuczne,  faradyzacya  nerwu  przeponowego  przez 
3 — 4  minut  bez  skutku.  Igelsrud  przeciął  4  te  i  5-te  żebro  po 
stronie  lewej,  otworzył  pericardium  i  odsłonił  serce  zupełnie  nieru- 
chome. Początek  mięsienia  serca  3 — 4  minut  po  pojawieniu  się  syn- 
kope.  Po  minucie  uciskania  rytmicznego  serca  powróciły  ruchy  sa- 
moistne, które  stopniowo  się  wzmagały.  Gdy  pojawiło  się  już  tętno, 
znowu  serce  osłabło.  Ponowne  mięsienie  przez  1  minutę,  poczem 
czynność  serca  regularna.  Po  pięciu  tygodniach  wyzdrowienie. 

IT  Przypadek.  Sen  cert,  17  April  1905.  Societe  de  biolo- 
gie 1905.  (Według  Lenormant). 

Mężczyzna  lat  51.  bardzo  wychudzony  i  kachektyczny.  Lapa- 
rotomia  z  powodu  guza  przewodu   żółciowego   i   kamicy  żółciowej. 

Operacya  po  raz  drugi  17/IV  1905.    Chloroform.    Wśród  ope- 


O  pomyślnych  wynikach  przywracania  życia  9 

racyi  kilka  drgań  konwulsyjnych,  poczem  oddech  i  czynność  serca 
nagle  ustaje;  chory  okazuje  wszystkie  oznaki  śmierci.  Twarz  blada, 
trupia,  źrenice  rozszerzone,  tętna  brak.  Zarządzono  sztuczne  oddy- 
chanie i  rytmiczne  pociąganie  języka;  nacieranie  całego  ciała  (flagel- 
latio),  wstrzykiwanie  podskórne  eteru.  Zabiegi  te  przez  7 — 8  minut 
nie  przyniosły  żadnego  rezultatu,  a  ręka,  którą  operator  trzymał 
w  jamie  brzusznej,  nie  wykazywała  tętna  aorty.  Wówczas  skierował 
operator  swą  rękę  ku  przeponie,  tak  że  mógł  przez  nienaruszoną 
przeponę  uciskać  palcami  koniuszek  serca  i  część  komórkową.  Pa- 
lec wielki  spoczywał  z  przodu,  inne  palce  z  tyłu  uciskały  rytmicznie 
serce.  Z  początku  było  serce  wiotkie  i  puste;  przepona  nie  stawiała 
żadnego  oporu.  Po  pięciu  minutach  mięsienia  zauważył,  że  mięsień 
sercowy  jędrnieje,  i  że  serce  zwiększa  swą  pojemność  i  twardość. 
Po  jakimś  czasie  uczuł  pierwszy  samoistny  skurcz  serca,  poczem 
była  krótka  pauza,  a  następnie  rozpoczęły  się  rytmiczne  uderzenia 
serca,  z  początku  słabe,  później  coraz  silniejsze. 

Tętna  nie  można  było  jeszcze  wyczuć  w  tętnicy  sprychowej. 
W  dwie  minuty  później  pojawił  się  pierwszy  samoistny  oddech. 
W  tym  samym  czasie  zaróżowiła  się  twarz,  źrenice  się  zwężyły, 
tętno  powróciło,  i  to  dobrze  napięte.  Już  bez  dalszej  narkozy  do- 
kończono operacyi,  a  chory  zbudził  się  wkrótce.  Wieczorem  i  na- 
stępnych dni  żalił  się  tylko  na  nieznaczne  bóle  międzyżebrowe. 

Wynik:  wyzdrowienie. 

V  Przypadek.  Smith-Daglish,  Novembr.  1905.  British.  medic. 
Journal  1905.  (Według  Lenormant). 

Mężczyzna  63  lat,  lekka  miażdżyca  tętnic,  uśpiony  chlorofor- 
mem celem  zbadania  odbytnicy.  Gdy  nastał  już  głęboki  sen,  zatrzy- 
mał się  nagle  oddech  i  puls.  źrenice  rozszerzyły  się,  a  twarz  zsi- 
niała. Pociąganie  za  język,  sztuczne  oddychanie,  injekcya  strychniny  — 
bez  skutku.  Trzy  minuty  później  (licząc  od  zniknięcia  tętna  i  odde- 
chu) otwarto  bardzo  szybko,  bez  dezinfekcyi  rąk,  brzuch  w  linii 
środkowej,  tuż  pod  wyrostkiem  mieczykowatym.  Zaczęto  uciskać 
serce  zupełnie  wiotkie  przez  nienaruszoną  przeponę  ku  tylnej  ścianie 
żeber  i  mostka  ruchem  >petrissement«.  Komórki,  jakkolwiek  mięk- 
kie, poczęły  okazywać  lekkie  drgnięcia,  w  dalszym  ciągu  mięsienia 
pojawiły  się  słabe  skurcze,  a  w  minutę  później  zaczęło  serce  bić 
regularnie.  Po  kilku  minutach  zaszyto  ranę  brzuszną. 

Wyzdrowienie  zupełne. 


jO  Jan  Prus 

TI  Przypadek.  C  o  n  k  1  i  n  g 1.  New  York  and  Philadelphia  med. 
Journal  1905  -. 

Mężczyzna  —  zranienie  klatki  piersiowej  nożem  w  okolicy 
2- go  i  4 -go  lewego  żebra.  Zranioną  była  opłucna  i  osierdzie.  Opa- 
trywanie rany  w  lekkiej  narkozie  eterowej,  przyczem  nastąpiło  za- 
trzymanie ruchów  serca.  Sztuczne  oddychanie  bez  skutku.  Po  dwóch 
minutach  rytmiczne  uciskanie  serca  jeszcze  odsłoniętego  między  wiel- 
kim palcem  a  palcem  wskazującym.  Wynik  mięsienia:  po  zji  do  1 
minuty  samoistna  czynność  serca.  Tamponada  rany.  Analeptica.  Je- 
szcze przez  całą  noc  wielkie  osłabienie. 

Wynik:  wyzdrowienie. 

YII  Przypadek  Gray  I.  Lancet  1905.  (Według  Cackovica). 

Kobieta  60- letnia.  Synkope  pod  koniec  ovariotomii.  Pacyentka 
staje  się  blada,  nastaje  wstrzymanie  ruchów  serca  i  oddychania. 
Rodzaju  narkozy  nie  podano.  Sztuczne  oddychanie  bez  skutku. 
Wprowadzono  rękę  do  brzucha  i  uciskano  serce  wiotkie  rytmicznie 
(przez  nienaruszoną  przeponę).  Wynik  mięsienia:  po  2 — 3  uciśnię- 
ciach  serce  zaczyna  bić  i  przybiera  rytm  prawidłowy. 

Wynik:  wyleczenie. 

TUI  Przypadek.  Ramsay.  Intercolonial  medical  Journal  of 
Australasia  1906.  (Według  Cackovica). 

Kobieta  lat  27.  Operacya  prolapsus  uteri.  Narkoza:  chloroform 
i  eter;  5  minut  po  skończeniu  usypiania  wymioty  i  tętno  przepu- 
szczające. Po  4  minutach  ustaje  oddech,  pomimo  sztucznego  odde- 
chania.  Mięsienie  serca  podprzeponowe.  Wynik  mięsienia:  po  jednej 
minucie  powraca  pulsacya;  z  początku  słaba,  później  coraz  mocniejsza, 
a  wkrótce  pojawia  się  samoistny  oddech.  W  trzy  godziny  później 
tętno  168.  nieregularne,  przepuszczające.  Oddechów  28  na  minutę. 
Chora  śpi  cztery  godziny,  potem  deliria  (majaczenie).  Następnego 
dnia  stan  jest  o  wiele  lepszy. 

Wynik:  wyzdrowienie. 

IX  Przypadek.  Gross  i  Sen  cert  II  17  Juli  1906.  Archives 
provinciales  de  chirurgie  1906.  (Według  Gacko  vi  ca). 

Mężczyzna  lat  59.  Gastrostomia  z  powodu  carcinoma  oesophagi. 
Narkoza  chloroformowa.     Przy  nacięciu  skórnem  nagle  zatrzymanie 


1  Gross,  Semert,  Mauclaire  i  Zesas  nazywają:  Corning. 

2  Według   Cackovica:    »Ueber   directe   Massage   des  Herzens  ais  Mittel 
zur  Wiederbelebur.gt.  Archiv.  f.  klin.  Chirurgie  1909.  Tom  88. 


O  pomyślnych  wynikach  przywracania  życia  11 

oddychania  i  czynności  serca.  Chory  jest  blady.  Sztuczne  oddychanie, 
pociąganie  języka  i  t.  d.  bez  skutku.  Po  6  —  8  minutach  bezskute- 
cznych usiłowań,  nacięcie  powyżej  pępka.  Ujęto  palcami  serce  przez 
wiotką  przeponę  i  zaczęto  rytmicznie  uciskać.  Wynik  mięsienia:  po 
2  minutach  serce  twardnieje  i  wkrótce  pojawia  się  pierwszy  skurcz. 
Z  początku  są  to  jeszcze  nieregularne  drgnięcia,  lecz  wkrótce  zja- 
wia się  regularne  uderzenie  serca,  chociaż  bardzo  przyspieszone  (120). 
W  minutę  później  pojawia  się  pierwszy  samoistny  oddech.  Szybko 
dokończono  operacyi  bez  znieczulania. 
Wynik:  wyzdrowienie. 

X  Przypadek.  Prof.  dr.  Kader.  Przegląd  lekarski  1910. 
»W  sprawie  cucenia  zapomocą  mięsienia  serca  w  przypadkach  na- 
głej śmierci  w  czasie  operacyi*. 

»Mężczyzna  lat  32.  Rozpoznanie:  Ulcus  ventriculi  occultum, 
stenosis  pylori.  Leczenie:  Gastroenterostomia*. 

»Dnia  30/IX  1908  uśpienie  chloroformowe.  W  chwili  wycią- 
gnięcia żołądka  przez  powłoki  brzuszne  zapad  (syncope).  Brak  zu- 
pełny czynności  serca  i  oddechu,  chory  blady  jak  płótno,  źrenice 
szerokie  bez  odczynu.  Bezzwłocznie  sztuczny  oddech,  w  czasie  któ- 
rego uległa  zabrudzeniu  chusta,  włożona  do  wnętrza  jamy  brzusznej 
powyżej  żołądka.  Przy  wyjmowaniu  jej  wprowadziłem  rękę  pod  prze- 
ponę dla  usunięcia  stamtąd  przypadkowo  jednocześnie  z  chustą  wło- 
żonego małego  kawałka  gazy,  i  w  tej  chwili  uczułem  przez  przeponę 
rui;h,  który  sprawił  na  mnie  wrażenie  skurczu  serca.  Brak  dalszego 
odczynu  ze  strony  serca  naprowadził  mnie  na  myśl  ponownego 
wprowadzenia  ręki  pod  przeponę  i  wykonywania  mięsienia  serca. 
Już  po  kilku  sekundach  zaczęło  serce  bić  wyraźnie,  oddech  powrócił 
i  mogłem  w  parę  minut  potem  przystąpić  do  dokończenia  operacyi 
z  wynikiem  dobrym*. 

Chory  opuścił  łóżko  po  trzech  tygodniach  w  zupełnie  dobrym 
sianie.  Latem  1909  r.  widział  go  prof.  dr.  Kader  po  raz  ostatni 
jako  zupełnie  zdrowego  człowieka. 

XI  Przypadek.  Prof.  dr.  Kader.  Przegląd  lekarski  1910. 
>W  sprawie  cucenia  zapomocą  mięsienia  serca  w  przypadkach  na- 
głej śmierci  w  czasie  operacyi«. 

Kobieta  lat  35.  Rozpoznanie:  Pyosalpinx  ambilateralis.  Myo- 
mata  uteri.  Adipositas  universalis  maioris  gradus.  Leczenie:  Exstir- 
patio  uteri. 

Chorą  tę  operował  prof.  Rosner,  a  prof.  Kader  mu  asystował. 


12 


Jan  Prus 


Chora  podała  w  wywiadach  między  innemi,  że  miewała  częste  na- 
pady osłabienia  serca  i  bóle  w  jego  okolicy.    Jest  bardzo  nerwowa. 

Dnia  21/111  1910  r.  Znieczulenie  lędźwiowe.  Wstrzyknięto  011 
rozczvnu  2%  tropakokainy.  Ułożenie  chorej  na  stole  operacyjnym 
w  położeniu  Trendelenburga  maksymalnem  tak.  że  chora  leżała 
z  głową  prawie  prostopadle  opuszczoną  na  dół.  Od  chwili  przybra- 
nia tego  położenia  silna  sinica  twarzy.  Prof.  Rosner  otwarł  jamę 
brzuszną  cięciem  od  pępka  do  spojenia  łonowego  w  linii  środkowej 
i  zaczął  odłączać  liczne  zrosty  pomiędzy  macicą  a  otaczającymi 
narządami. 

Po  jakichś  5 — 8  minutach  od  rozpoczęcia  operacyi,  t.  j.  mniej 
więcej  w  10  minut  po  wstrzyknięciu  tropakokainy,  zaczęła  chora 
oddychać  coraz  płycej,  tętno  słabło,  szybka  sinica  wzmagała  się, 
wystąpiła  niemota,  chora  mogła  poruszać  tylko  wargami,  a  nie  mogła 
mówić  nawet  szeptem:  na  rozkaz  oddychania  głębszego  otwierała 
tylko  usta  i  nie  mogła  wykonać  ruchów  oddechowych,  a  w  krótką 
chwilę  po  wystąpieniu  tych  objawów  oddech  i  ezvnn^ść  serca  ustały 
zupełnie.  Wystąpiło  zupełne  zwiotczenie  mięśni,  źrenica  była  szeroka, 
nie  oddziaływała  na  światło,  zamgliła  się.  gałki  oczne  straciły  na- 
pięcie, zwiotczały. 

Chorą  ułożono  prawie  poziomo  z  nieznacznie  tylko  obniżoną 
górną  częścią  tułowia  dla  uniknięcia  niedokrwienia  mózgu.  Po  przeko- 
naniu się  o  drożności  dróg  oddechowych  przystąpiono  do  sztucznego 
oddechu,  tlen.  kamfora.  Po  jakich  8 — 10  minutach  od  chwili  ustania 
czynności  serca  postanowił  prof.  dr.  Kader  wobec  zupełnej  bezsku- 
teczności dotychczasowej  akcyi  rUnnkowej,  zastopować  mięsienie 
serca.  Rozszerzył  cięcie  brzuszne  aż  do  mostka,  wprowadził  prawą 
rękę  pod  przeponę,  lewą  położył  w  okolicy  serca  na  klatkę  pier- 
siową i  począł  w  wyżej  opisany  sposób  miesić  serce.  Mimo,  że  chora 
miała  silnie  rozstawione  łuki  żebrowe  i  spłaszczoną  przeponę,  mógł 
wyraźnie  wyczuć  serce  i  poddać  je  dostatecznemu  uciskowi. 

Dopiero  po  3 — 4  minutach,  które  się  wydawały  wiecznością, 
uczuł  pierwszy  bardzo  słaby  skurcz  serca.  Przez  kilka  następnych 
minut  występowały  tylko  pojedyncze,  rzadkie  skurcze.  Stawały  się 
one  coraz  wyraźniejsze,  silniejsze  i  częstsze.  Pierwszych  kilka  skur- 
czów miało  charakter  wyraźnie  falowaty;  przez  cały  ten  czas  sto- 
sowano tlen  i  sztuczny  oddech.  Po  jakichś  12  —  15  minutach  czyn- 
ność serca  stała  się  zupełnie  samoistną  i  praw  idłową,  chora  oddy- 
chała sama,  napięcie  twarzy  i  gałek  ocznych   wróciło,  źrenica  zwę- 


O  pomyślnych  wynikach  przywracania  życia  13 

żyła  się  i  zaczęła  oddziaływać  na  światło,  rogówka  wypukliła  się, 
nabrała  prawidłowego  połysku  i  wilgoci.  Chora  wróciła  do  zupełnej 
przytomności  w  jakieś  20—25  minut  po  rozpoczęciu  mięsienia  serca. 

W  jakieś  pół  godziny  po  przyjściu  do  zupełnej  przytomności 
chorą  zachloroformowano  i  prof.  Rosner  mógł  dokończyć  zabiegu 
wycięcia  macicy.  Operacya  była  bardzo  ciężka  z  powodu  zrostów 
z  narządami  małej  miednicy  i  trwała  długo,  tak,  że  chora  była 
przeszło  godzinę  w  uśpieniu  chloroformowem. 

W  dalszym  przebiegu  chora  była  w  ciągu  pierwszych  dwóch 
dni  po  operacyi  bardzo  silnie  podniecona,  popadała  kilkakrotnie 
w  długotrwały  szał,  była  prawie  stale  na  wpół  przytomną,  mówiła 
bardzo  dużo,  nie  poznawała  otoczenia,  spała  bardzo  niewiele.  Do 
przytomności  i  świadomości  zupełnej  wróciła  dopiero  po  pięciu  dniach. 
Głównemi  jej  skargami  były  wówczas  bóle  prawie  stałe  w  okolicy 
serca.  Pierwsze  dni  po  operacyi  znikły  z  pamięci  chorej  najzupełniej. 

W  lipcu  1910  była  pani  X.  Y.  zupełnie  zdrowa,  stan  nerwowy 
i  umysłowy  zupełnie  prawidłowy,  użalała  się  tylko  od  czasu  do  czasu 
na  nieznaczne  bóle  w  okolicy  serca. 

W  czerwcu  1911  pani  ta  zgłosiła  się  do  mnie,  żaląc  się  na 
bóle  w  okolicy  dołka  podsercowego  i  wymioty,  pojawiające  się  mniej 
więcej  w  odstępach  dwutygodniowych.  Uwzględniając  wynik  badania 
promieniami  Róntgena,  oraz  wszystkie  inne  czynniki  w  grę  wchodzić 
mogące,  rozpoznałem  kamyki  żółciowe  i  poleciłem  chorej  wyjazd  do 
Karlsbadu.  Stan  odżywienia  chorej  znakomity,  czynność  serca  zu- 
pełnie prawidłowa,  układ  nerwowy  nie  okazuje  żadnych  zaburzeń, 
czynności  psychiczne  odbywają  się  zupełnie  prawidłowo. 


Jakkolwiek  przytoczone  przypadki  dowodzą,  że  moja  metoda 
przywracania  życia  jest  wśród  pewnych  warunków  skuteczna,  to  je- 
dnak nie  przestaję  pracować  nad  udoskonaleniem  tej  metody,  a  w  szcze- 
gólności pragnę  rozwiązać  pytanie,  czy  można  wytworzyć  sztuczne 
krążenie  krwi,  bez  uciekania  się  do  zabiegu  chirurgicznego,  t.  j.  bez 
otwierania  klatki  piersiowej  lub  jamy  brzusznej.  Dziś  mogę  już  na 
podstawie  mych  doświadczeń  dać  to  zapewnienie,  że  odpowiedź  na 
powyższe  pytanie  wypadła  twierdząco,  jakkolwiek  nie  udało  mi  się 
jeszcze  ująć  w  ścisłe  prawidła  tych  wszystkich  czynników,  od  któ- 
rych pomyślny  wynik  zależy. 


METODA  WYPROWADZANIA  CAŁEK 

LOGARYTMICZNYCH  RÓWNANIA 

RÓŻNICZKOWEGO 

dy       axĄ-by-\- 


dx       a'x-\-b'y-\- .  . . , 

napisał 

JÓZEF  PUZYNA 


Pazyua 


Briot  i  Bouąuet  uwzględnili  wypadki,  w  których  równanie 

dy       ax  +  by  + 

K]  dx  —  a'x  +  b'y-{- 

daje  się  rozwiązać  przez  całki  y  jednoznaczne  (holomorficzne), 
albo  algebraicznej  lub  przestępnej  natury  w  otoczeniu  miejsca 
(x,y)  =  [0,0)1 

Okazało  się  później 2,  że  przez  rozważania  zaczerpnięte  z  dzie- 
dziny równań  różniczkowych  cząstkowych  i  przedstawienie  całki 
parą  funkcyi  [x  =  cp  (t),  y  =  *t>  fi)]  °  zmiennym  parametrze  t  można 
równanie  (1)  rozwiązać  w  otoczeniu  miejsca  (x, y)  =  (0, 0)  całkiem 
ogólnie  —  w  wypadkach  nieobjętych  poszukiwaniami  Brio  ta  i  Bou- 
qu  et  a  — już  to  przez  całki  zbliżające  się  do  miejsca  (x,y)  =  (0,0) 
spiralnie,  już  to  przez  całki  logarytmiczne. 

W  krótkości  metoda  całkowania  przedstawia  się  w  ten  sposób: 

Równanie  (1)  zastępuje  się  równaniem  cząstkowem 

9(0       ,  ,  N    <o       r\ 

(2)  (a'x  +  b'y  +  ...)-^+(ax  +  by  +  ...)ą-0 

w  któtem  (o(xy)  =  O  ma  być  właśnie  całką  równania  (1)  dla  oto- 
czenia miejsca  (x,y)  =  (0,0) 

Przez  liniowe  podstawienia  sprowadza  się  (2)  do  postaci: 

(3)     [*/!  +  (mx  y*\  +  •  •  -l-jCT  +  ^  + (yi  ^2)'2  +  -]  ^  =  °' 


1  Przez  sprowadzenie  równania  (1)  do  postaci  ł.  ^  =  at  +  /ty  -j-  . . . 

»  Por.  E.  Picard.  «Traite  d'Analyse«.  T.  III  (wydanie  drugie)  Ch.  L, 
a  także  zapiski  źródeł  w  «En  cy  klopaedie  der  mathematischen  Wis- 
senschaften*.  T.  II.  str.  215  i  nast. 


4  Józef  Puzyna 

gdzie  y„  y2  są  nowe  niezależne  zmienne,  (y1}  y„)2,  (yls  y2)'  są  je- 
dnorodnemi  funkcyami  tych  zmiennych  stopnia  2-go  (po  nich  nastę- 
pują takież  funkcye  stopni  3,  4,.. .).  a  k  i  1  są  pierwiastkami  ró- 
wnania stopnia  drugiego: 

A    /IN  I     «' ^5  tt 


o. 


Z  powodu  dowolności  jednego  ze  spółczynników  a,  b,  a',  b' 
przyjąć  można,  że  jeden  pierwiastek  X  jest  =  1. 

W  wypadku  kiedy  drugi  pierwiastek  X  jest  4=  1  • 

1)  nie  jest  całkowity  dodatni, 

2)  nie  jest  =-  -.  v  -*  2,  3,  4, . . . 

3)  nie  jest  odjemny, 
całkujemy  równanie  (3)  w  ten  sposób: 

Połóżmy  dla  krótkości 

yx  +  (yi  y«)s  4-  •  •  •  —  9u  *y»  +  fo  y*)£  +  •  •  •  =  <p* 

i  zamiast  (3)  rozważmy  dwa  równania: 

fa  3ft>        . 

O  tych  równaniach  dowodzi  się,  że  posiadają  jednoznaczne 
całki  co,  o)a  w  otoczeniu  miejsca  (yl5  y2)  =  (050)5  (a  więc  i  miejsca 
(*,y)-(0,0)): 

Napiszmy  (a),  (6)  w  postaciach: 

(a')  *  |-  log  a.*  +  <p,  ±  log  J  -  1 

(b'J  ^  ^  log  «,  +  ^  ^  log  «,,  =  1 

i  odejmijmy  równanie  (6')  od  (a'),  to  dostaniemy: 

i  i 

9         oix  9         o)*-        ~ 

w1  —  log \-  Wii—l^g —  —  O 


Metoda  wyprowadzania  całek  logarytmicznych  5 

a  to  wskazuje,  że 

2 
(O* 

—  =  const. 
co, 

jest  całką  równania  (3).  Za  powrotem  do  zmiennych  (#,  y)  dosta- 
jemy całkę  równania  (l)1. 

Uwzględnijmy  teraz  wykluczone  wartości  1),  2),  3).  W  przero- 
bieniu równania  (1)  na  (3)  zrobiono  użytek  z  obudwu  pierwiastków: 
Z,  1  równania  A(A)  =  0. 

Gdy  się  przy  tern  przerabianiu  zrobi  użytek  tylko  z  jednego 
pierwiastka  ^=J=1>  naówczas  zamiast  równania  (3j  dostaniemy 

(5)  [%i  +  (i/i  2/2)2  +  •  •  Aj-  +  K  Vx  + 1*1  y*  +  •  •  •]  -^  =  4 

gdzie  przytem  j*1}  jt2  s3  dowolne. 

Gdy  równanie  A  (Z)  =  0  ma  powtarzający  się  pierwiastek  X  — 
(obojętnem  jest  na  razie,  czy  go  zakładamy  =  1,  czy  też  ={=  1),  to 
wtedy  zamiast  (5)  mieć  będziemy: 

3(o  3co 

(6)  [%!  +  (yi  y*\  +  •  •]  g-  +  [ih  yx  +  ty,  + . .]  ^-  -  0. 

Właśnie  ten  wypadek  powtarzającego  się  pier- 
wiastka chcę  uwzględnić  i  wyprowadzić  całkę  loga- 
rytmiczną, jaka  się  tu  okazuje,  w  sposób  naturalny2, 
za  użyciem  metody  podobnej  n.  p.  do  tej,  jakiej  się 
używa  w  równaniach  różniczkowych  liniowych  ze 
stałymi  spółczynnikami  w  razie  powtarzających  się 
pierwiastków  równania  charakterystycznego. 

Naznaczmy  pierwiastki  równania  A{X)  =  0  przez  X  i  Aa, 
przyjmując  je  na  razie  jako  różne  od  siebie,  a  spół- 
czynniki  w  równaniu  (5)  nazwijmy  krótko:  X^0,  -5TMl«  ■ 

1  Przez  podstawienie 

col  =  et ,  <a  =  c'  t&  , 

gdzie  *  jest  dowolny  parametr,  dostajemy  z  tych  równań  całkę  równania  (1)  w  po- 
staci pary  funkcyj. 

1  Picard  1.  c.  str.  32,  3H,  przechodząc  do  równań  cząstkowych,  wprowa- 

t*   -  1 
dza  apryocznie  dwie  zmienne  u  =  —  t,  v  =  —. t-.  Z  drugiej    z   nich  (»)  dosta- 
jemy, gdy  Z=\,  v  =  tlogt. 


Józef  Puzyna 


Położymy  więc 


(6) 


X 


Z.  o 


9co 


9(o 


^  ''=  <fy2 


Równanie  to  posiada  jednoznaczną  całkę  a>  dla  otoczenia 
miejsca  [yl:  «/2)  =  (0,0),  a  przy  rekursywnem  obliczaniu 
spółczynników  tej  całki  zbytecznem  jest  wykluczać 
wartości  1).  2),  3),  albo  zakładać,  że  a^a^ 

Zamiast  równania  (6)  zauważmy  równanie 


(«) 


X^°Wi  + 


ć  O) 

^dy~2 


=  X(o. 


Lecz  analogicznie,  gdy  się  przy  przerabianiu  równania  (1)  zrobi 
użytek  tylko  z  drugiego  pierwiastka  Xt  =f=  ^,  dojdziemy  do  równania: 


(?) 


9i 


a  w  miejsce  jego  zauważymy: 


(/?) 


ĆG) 


9co1 


X^°^Z  +  X"1^^Z==/lia>1 


<tyi 


2^y2 


Podzielmy    równanie    (a)  przez  w,    a    równanie   (/?)    przez  wa 
i  odejmijmy  je  potem  od  siebie,  to  dojdziemy  do  związku: 


(8) 


LA0 


9co 
dIl 

(O 


*»      O) 


9(0! 

i 


+ 


9(0 

dy^. 

(O 


X       1£1 Y 


9q)x 

dy2 
»  w, 


Przyjmijmy  teraz  a  =  a2  =  1,  to  otrzymamy 


-1. 


X 


zo 


X)    o   —  Xl  0; 


a  więc  równanie  (8)  przejdzie  na 


(«) 


-^10 
+  *«.! 


log  w  —  log  wx 


^2 


log  co  —  l"g  a>! 


+ 


A—  Ax 


=  1. 


A  =  Xt  -=  l 


Metoda  wprowadzania  całek  logarytmicznych 


Prócz  tego  mamy   równanie   ((i),   które,   gdy   A  =  At  =  1,   ma 
postać: 

Przez  odjęcie  (/?')  od  (a')  dostajemy: 

v        3   ( Rog  w  —  log  (oA  iln 

To  wskazuje,  że  przy  A  =  Ax  =  1  ma  równanie  (6)  całkę: 
log  w  —  lo 


(9)  Q 

Lecz 


[log  w—  logtoJ 

=    ~^ r^ —  —  lo§  wi  =  const- 

L      x  —  xi      ix  =  a,  =  i 


^  =  riog  6>  —  log  (oj         =  o 


bo  w  razie  A  *=  Ax  jest  w^Wj.  A  więc 


N  = 


9(o 

Ja 

O) 


X  -  Xx  -  l 


Połóżmyż 

(10)     a>  =  ctA]^=.1,    a    więc    o)x  =  et,    gdzie   C  jest    stała    dowolna, 
a  ż  parametrem  zmiennym,  to  dalej  mamy: 


9cj 

Ja 

(O 


9(o 

Ta 


X  -  i 


c.  t.^logź  =  et.  logi 

IX  "  i 

=  log  t,       log  Wj  =  log  c  -+■  log  i 


i  widocznie    podstawieniami    (10)   czynimy    zadość   równaniu  całko- 
wemu (9). 


Z  równań 


9(0 
dl 


Józef  Puzyna 


=  d.  log  t     di  Ctx\x  =  !  =  et 


dostajemy  yx,  y2:  a  więc  i  x,  y  wyrażone  w  funkcyach  ilości  et, 
ct\ogt.  Ta  para  funkcyj  daje  całkę  logarytmiczną.  Zjawia  się  ona 
w  wypadku  powtarzającego  się  pierwiastka  X  równania  A(X)=  O, 
bez  różnicy  czy  X  należy  do  wartości  wykluczonych,  czy  nie. 


O  UNII  INTERPARLAMENTARNEJ 


napisał 

GUSTAW  ROSZKOWSKI 


Roszkowski. 


I.  Powstanie  Unii  Jnterparlamen taniej. 

Dawne  marzenia  monarchów  (Henryk  IV),  mężów  Stanu  (min. 
Sully),  uczonych  (Im.  Kant)  i  filantropów  (Abbe  St.  Pierre)  o  wie- 
cznym pokoju l,  skrystalizowały  się  w  XIX  i  bieżącym  stuleciu  w  dą- 
żeniu do  utworzenia  kongresów  dla  spraw  międzynarodowych  i  są- 
dów polubownych,  mających  rozstrzygać  spory  państw.  Kongresy 
były  proponowane  nietylko  przez  polityków  i  uczonych,  ale  nawet 
przez  monarchów.  Napoleon  III  był  wielkim  zwolennikiem  kongre- 
sów dla  sprawr  europejskich.  Toż  samo  Don  Pedro,  cesarz  brazylijski. 
Miały  to  być  ciała  polityczne,  z  delegatów  mocarstw  złożone,  regu- 
lujące stosunki  państw  do  związku  międzynarodowego  należących, 
a  przezto  zapobiegające  wybuchowi  konfliktów  między  mocarstwami 
i  przyczyniające  się  nietylko  do  utrwalenia  dobrych  między  niemi 
stosunków,  ale  co  więcej  —  organizujące  stosunki  państw  zarówno 
na  zasadzie  politycznej  powszechnego  dobra,  jak  i  na  zasadzie  spra- 
wiedliwości i  prawa. 

Zwolennicy  idei  kongresów  różnili  się  tylko  między  sobą  co 
do  tego,  czy  te  kongresy  mają  być  stałe  czy  peryodycznie  zwoły- 
wane. 

Za  pomocą  sądów  polubownych  sądzono,  że  będzie  można 
uniknąć  wybuchu  wojny.  Otuchą  powodzenia  na  tej  drodze  dla 
zwolenników  sądów  polubownych,  była  przedewszystkiem  uchwała 
kongresu  paryzkiego  z  1856  r.,  stanowiąca,  że  w  razie  ponownego 
wybuchu  konfliktu  w  kwestyi  wschodniej,  między  mocarstwami  na 
kongresie  reprezentowanemi,  żadne  z  nich  nie  chwyci  za  oręż  pier- 


1  Ueber  den  ewigen  Frieden.  Munchen  1871.  Wundsam,  Da«  Buch  des 
Friedens.  Bern  1897,  str.  8.  Moch,  Histoire  sommaire  de  Parbitrage  permanent. 
Monaco  1905.  Dr.  Steinbacb.  Die  Friedensbewegung.  Wien  1899.  Dr.  Zimmer- 
mann,  Die  Friedensbewegung.  Luzern  1905. 

1* 


4  Gustaw  Roszkowski 

wej,  aż  się  odwoła  do  usług  przyjacielskich  zaprzyjaźnionego  pań- 
stwa, o  ile  okoliczności  na  to  pozwolą. 

Wrażenie  w  świecie  tej  uchwały,  było  olbrzymie.  Sądzono  po- 
wszechnie, że  w  tem  postanowieniu  kongresu  paryzkiego  tkwi  roz- 
wiązanie jednej  z  najważniejszych  kwestyi  świata  —  usunięcie  wo- 
jen. Powszechnera  było  mniemanie,  że  nawet  najbardziej  zwaśnione 
mocarstwa,  wskutek  usług  przyjacielskich  i  przedstawień  zaprzyja- 
źnionego państwa,  odstąpią  od  zamiaru  prowadzenia  wojny.  Na  za- 
chodzie Europy,  we  Francyi.  a  zwłaszcza  w  Anglii,  rozwinięto  nad- 
zwyczaj energiczną  akcyę  w  tym  celu,  ażeby  tylko  w  mowie  będące 
postanowienie  kongresu  paryskiego  uogólnić  i  pozbawić  ograniczeń 
z  któremi  zostało  powzięte.  Na  zgromadzeniach  publicznych  i  meet- 
tingach  w  Anglii,  uchwalano  adresy  do  królowej  Wiktoryi  z  prośbą, 
aby  poleciła  swemu  reprezentantowi  na  kongresie  paryzkim  uczynić 
starania,  żeby  w  mowie  będąca  uchwała  odnosiła  się  do  wszystkich 
państw  i  wszelkich  sporów.  Starania  te  z  polecenia  królowej  angiel- 
skiej zostały  dokonane,  ale  z  powodu  niezgodzenia  się  Rosy  i,  Prus 
i  Austryi,  sprawa  la  upadła.  Mimo  to.  w  szerokich  warstwach  lu- 
dności, a  nadewszystko  w  kołach  uczonych  utrwaliło  się  to  przeko- 
nanie, że  pokojowe  załatwienie  sporów  państw  jest  możebnem,  i  że 
droga  sądów  polubownych  najwięcej  będzie  odpowiadać  powadze 
i  godności  państw,  i  najpewniej  do  utrwalenia  pokoju  w  świecie 
doprowadzi l. 

Przekonanie  to  utrwaliło  się  jeszcze  więcej,  gdy  blizko  w  dwa- 
dzieścia lat  po  kongresie  paryzkim,  (w  r.  1872)  przyszedł  do 
skutku  sąd  polubowny  w  sprawie  Alabamy.  Okazało  się,  że  wielkie 
i  skomplikowane  sprawy  w  ten  sposób  bardzo  dobrze  rozstrzygnięte 
być  mogą.  Do  tego  przybył  wzgląd  inny,  bardzo  ważny.  Największe 
na  morzu  mocarstwo  —  Anglia,  roszczące  sobie  wówczas  wyłączne 
prawo  do  rozstrzygania  w  kwestyi  prawa  wojny  morskiej,  obwiniona 
o  naruszenie  praw  z  neutralności  wynikających,  poddała  się  sądowi 
i  wyrok    wykonała,    płacąc    wynagrodzenia    15Y2    milionów  dolarów 

1  Annuaire  de  Hnstitut  de  droit  international.  Paris  1904  str.  1S1  i  n. 
Dr  E.  Harmening,  Das  Recht  der  Vólker  auf  Frieden.  Rreslau  1891.  Descamps, 
Die  Organisation  eines  internationalen  Schiedsgerichtes,  tłóm.  Fried.  MUnchen. 
Corsi,  Etude  sur  un  nauveau  traite  ger.eral  d'arbitrage.  Turin  1899.  Clerget,  La 
ąuestion  sociale  et  la  paix.  La  Chaux-de-Fonds.  1903.  Descamps,  Essai  sur  l'ar- 
bitrage  international.  Bruxelles  1895. 


O  unii  interparlamentarnej  5 

w  zlocie.  Przez  to  usuniętą  została  ważna  wątpliwość:  czy  poddanie 
się  sądowi  nie  ubliża  powadze  państwa. 

W  drugiej  połowie  XIX-go  stulecia,  pod  wpływem  tych  wy- 
padków, ruch  na  korzyść  zaprowadzenia  sądów  polubownych  w  spo- 
rach państw  znacznie  się  spotęgował.  Stało  się  to  w  dwóch  kierun- 
kach. Jedni,  idąc  za  wzorem  Manciniego.  żądali  pomieszczania  w  tra- 
ktatach ekonomicznej  treści  zastrzeżenia:  że  wszelkie  spory  z  nich 
wyniknąć  mogące  rozstrzygane  będą  przez  sądy  polubowne,  inni  — 
i  to  jest  stanowisko  w  tej  kwestyi  najnowsze,  żądali  ażeby  państwa 
zawierały  oddzielne  umowy,  zapewniające  przekazanie  sądowi  polu- 
bownemu wszelkich  ich  sporów  w  kwestyach  prawnych,  i  w  takich 
sprawach,  które  bezpieczeństwa  i  honoru  państwa  nie  dotyczą. 

Ruch  ten,  objawiający  się  pierwotnie  w  literaturze  i  na  zgro- 
madzeniach publicznych,  został  przeniesiony  do  parlamentów.  Od 
r.  1873  zacząwszy,  najznakomitsi  parlamentarzyści  w  Anglii,  we 
Francy  i.  w  Holandyi,  w  Danii,  Belgii  i  Szwecyi  przemawiali  o  znacze- 
niu kulturalnem  sądów  polubownych.  Odpowiedzi  rządów  brzmiały 
przeważnie  przychylnie.  Odpowiedź  Gladstowna  była  jedną  z  naj- 
przychylniejszych  w  tej  sprawie.  W  r.  1887  w  londyńskiej  izbie 
gmin,  poseł  William  Randal  Cremer  domagał  się  traktatu  co  do 
sądu  polubownego  pomiędzy  Anglią  i  Stanami  Zjednoczonemi.  Z  winy 
kongresu  amerykańskiego  do  tego  nie  przyszło,  ale  obrady  parlamen- 
tarne nad  tą  sprawą  posunęły  ją  znacznie  naprzód  —  dodały  jej 
znaczenia  i  ważności. 

Opór  w  tej  sprawie  kongresu  amerykańskiego  wywołał  prze- 
świadczenie u  zwolenników  idei  pokoju  i  sądów  polubownych,  że 
należy  zorganizować  posłów  wszystkich  ciał  prawodawczych  dla 
przeprowadzenia  traktatów  co  do  pokojowego  załatwiania  sporów 
państw  drogą  wyrokowania  sądów.  Na  czele  tej  akcyi  stanęli  dwaj 
znani  pacyfiści:  Randal  Cremer  i  Fryderyk  Passy. 

Oni  to  zainicyowali  pierwszy  zjazd  w  tej  sprawie  posłów 
francuzkich  i  angielskich  sprzyjających  tej  myśli,  ażeby  przede- 
wszystkiem  doprowadzić  do  tego  wpływami  ich  na  rządy  i  parla- 
menty, żeby  zawarty  został  traktat  co  do  sądów  polubownych  mię- 
dzy Anglią,  Francyą  i  Stanami  Zjednoczonemi. 

Zjazd  ten  odbył  się  w  Paryżu  31  paździer.  1887  r.  (w  Grand 
hotelu),    przy    współudziale   9  posłów    angielskich    i  25  francuzkich. 

Na  zjeździe  tym   uchwalono  odbyć  w  tej  samej  sprawie  w  r. 


g  Gustaw  Roszkowski 

przyszłym  ponowny  zjazd,  a  nadto  przyjęto  następującą  rezo- 
lucyę: 

Une  reunion  ulterieure,  a  laąuelle  seront  admis  a  prendre  part, 
non  seulement  les  membres  des  trois  parlements  ci-dessus  vises 
(americain,  britanniąue,  francais),  mais  aussi  les  membres  des  autres 
parlements  qui  se  sont  fait  connaitre  par  leur  devouement  aux 
mśmes  idees,  aura  lieu  1'annee  prochaine  pour  complćter  l'oeuvre 
commencee  dans  cette  premierę  conference<. 

Uchwalenie  tej  rezolucyi  było  utworzeniem  unii  interparlamen- 
tarnej  Ł,  t.  j.  związku  parlamentów  dla  sprawy  pokoju,  a  mianowicie 
dla  usuwania  wojen  przez  zobowiązanie  się  państw  do  rozstrzygania 
ich  sporów  bez  rozlewu  krwi,  przez  poddanie  się  sądowi  polubo- 
wnemu. 

Zapowiedziana  w  r.  następnym  konferencya  odbyła  się  również 
w  Paryżu,  w  d.  29  i  30  czerwca  1889.  przy  współudziale:  55  po- 
słów francuzkich,  30  angielskich.  5  włoskich  i  po  jednej  osobie 
z  parlamentu  belgijskiego,  duńskiego,  hiszpańskiego,  Stanów  Zjedno- 
czonych, Węgrów  i  Liberii. 

Na  konferencyi  tej  uchwalono: 

Zebrania  interparlamentarne  odbywać  się  będą  rokrocznie 
w  innem  mieście,  ale  w  krajach,  które  w  Unii  interparlamentarnej 
są  reprezentowane. 


II.  Organizacja  Unii. 

Utworzony  w  powyższy  sposób  związek  parlamentów  dla  sprawy 
pokoju  w  świecie,  nosił  pierwotnie  nazwę:  La  conference  Interpar- 
lementaire  pour  1'arbitrage  internationale.  Od  r.  1899  przyjęto  nazwę 
TUnion  interparlementaire. 

Dziś  Unia  interparlamentarna  ma  swą  organizacyę,  nawet  do- 
syć skomplikowaną 2.  Wyrabiała  się  ona  stopniowo.  Unia  składa  się 

1  L'Union  Interparlementaire.  Son  oeuvre,  son  organisation  actuelle.  Bru- 
xelles  1910.  Annuaire  de  TUnion  Interparlementaire.  Bruxelles  1911. 

d'Estournelles  de  Constant,  Conciliation  Internationale.  L'Organisation  de 
TUnion  Interparlementaire.  Paris  1910.  |Pandolfi]  Resume  de  Thistoire  du  mou- 
vement  interparlementaire,  pour  l'arbitrage  et  la  paix.  Padoue  1892.  Descamps, 
Le  pacigerat.  Bruselles  1898. 

*  Konferencya  hagska  (1894.  Knnf.  w  Christianii  (1899),  w  Berlinie  (1908) 


O  unii  interparlamentarnej  7 

z  grup  parlamentarnych.  Wszyscy  posłowie  z  jednego  parlamentu, 
należący  do  Unii,  tworzą  grupę  parlamentarną.  Grupy  te  nosiły 
pierwotnie  nazwę  Comites  interparlementaires,  dziś  nazywają  się  one 
groupes  nationaux. 

Generalne  zebranie  grup,  tworzy  Conference  interparlementaire. 

Dwóch  członków  każdej  grupy  (przeważnie  prezes  i  wicepre- 
zes) tworzą  Radę  (Conseil).  Prezes  i  czterech  członków,  należących 
do   różnych   grup,  tworzą  komitet  wykonawczy  (Comitć  executif). 

Rada  wybiera  z  swego  grona  prezesa  Unii,  i  mianuje  sekreta 
rza  generalnego.  Na  konferencyi  w  Rzymie  1891  r.  powstała  myśl 
utworzenia  centralnego  urzędu  Unii.  Na  konferencyi  w  Bernie  1892  r. 
urząd  ten  powołano  do  życia,  pod  nazwą  Bureau  interparlementaire. 


III.  Statut  Unii. 

Najważniejsze  postanowienia  statutu  Unii  są  następujące1: 

Celem  unii  jest  połączyć  działalność  członków  wszystkich  par- 
lamentów w  tym  celu,  aby  w  ich  państwach  w  drodze  ustaw  lub 
traktatów  międzynarodowych  została  uznaną  zasada,  że  spory 
państw  będą  poddane  sądowi  polubownemu.  Unia  zajmować  się  ró- 
wnież będzie  innemi  kwestyami  międzynarodowego  prawa  publi- 
cznego. 

Siedzibą  Unii  jest  Bruxella  (aż  do  odwołania). 

Członkami  grup  narodowych  mogą  być: 

a)  Członkowie  parlamentu 

b)  Byli  członkowie  rady  interparlamentarnej  (Conseil.), 

c)  byli  posłowie,  którzy  ze  względu  na  swe  zasługi,   na   wniosek 
grupy  zostali  przez  Radę  przyjęci  do  Unii. 

Obowiązkiem  członków  Unii  jest  podać  uchwały  konferencyj 
interparlamentarnej  do  wiadomości  swych  parlamentów  i  przyczy- 
niać się  do  utrzymania  światowego  pokoju. 

Konferencya  inlerparlamentarna  zbiera  się  rokrocznie.  Przewo- 
dniczy w  niej  prezes  Rady. 

i  w  Brukseli  (1910).  Resolutions  des  Confśrences.  Bruielles  1911  str.  48,  68 
106,  112. 

D'Estournelles  de  Constant,  L'organisation  de  l'Union  Interparlementaire. 
Paris  1910. 

1  Annuaire  de  1'Union  Interparlementaire.  Bruxelles  1911  str.  18. 


g  Gustaw  Roszkowski 

Rada  interparlamentarna  składa  się  z  dwóch  członków  wy- 
branych przez  grupy  narodowe  (zazwyczaj  prezes  i  wiceprezes  grupy)- 

Honorowymi  członkami  rady,  z  głosem  doradczym,  są  członko- 
wie Unii.  którzy  przewodniczyli  konferencyi. 

Członkowie  rady  gromadzą  się  po  1-em  posiedzeniu  konferencyi, 
dla  wyboru  swego  prezesa. 

Do  głównych  atrybucyj  rady  należy: 

zwoływanie  konferencyj  i  uchwalanie  wniosków,  które  mają 
być  jej  przedkładane,  proponowanie  jej  prezesa  i  wiceprezesów, 
układanie   budżetu,  starania  o  wykonanie  celów  Unii. 

Organem  administracyjnym  i  wykonawczym  Unii,  jest  biuro 
interparlamentarne.  W  skład  jego  wchodzi  prezes  rady,  który  jest 
i  biura  prezesem,  sekretarz  generalny  i  5  członków  przez  konfer- 
wybranych  z  łona  rady.  Na  każdej  konferencyi  jeden  z  nich  ustę- 
puje, i  przed  upływem  2  lat  nie  może  być  wybranym. 

Biuro  jest  organem  centralnym  dla  grup,  pośredniczącym  mię- 
dzy niemi,  czuwa  nad  wykonaniem  uchwał  rady  i  konferencyi,  przy- 
gotowuje dla  nich  obu  wnioski,  utrzymuje  archiwum  unii  i  zbiera 
dokumenta  co  do  sądów  polubownych  w  sporach  państw. 

Sprawy  biura  załatwia  sekretarz  generalny. 

Na  początku  r.  1911  unia  obejmowała  2978  posłów  (w  tem 
97  b.  posłów),  reprezentujących  20  parlamentów.  Wynosi  to  mniej 
więcej  1/i  część  wszystkich  posłów.  Jednakże  w  Belgii,  Holandyi, 
we  Francyi,  w  Danii,  w  Szwecyi  i  Norwegii  większość  posłów  na- 
leży do  Unii.  W  tej  ogólnej  cyfrze  uczestników  Unii  są  przeważnie 
posłowie  z  Izby  niższej,  tylko  w  Portugalii  jest  większość  członków 
senatu  w  Unii. 

Dotąd  do  Unii  nie  należą:  posłowie  w  Bułgaryi,  Luxemburgu 
i  Ameryki  łacińskiej l. 


IV.  Budżety  Unii. 

Budżety  Unii  obejmują  już  poważne  kwoty. 
I  tak:  dochody  w  r.  1910  wynosiły     85.465  fr.  23  c. 
wydatki  w  tymże  r.       —  39.009  »    45   * 


1  Rapport  du  secretaire  genćral  au  Conseil   lnterparlementaire.  Bruxelles 
1912.  Str.  5  i  n. 


O  unii  interparlamentarnej  9 

dochody  w  r.  1911    wynosiły  115.757  f.  93  c. 
wydatki     —       —  —  56.000  »  » 

Z  początku  dochody  unii  stanowiły  wkładki  jej  członków. 
Norwegia,  a  za  jej    przykładem   Anglia,  były    pierwszemi  pań- 
stwami, które  przyznały    unii    subwencye.     Obecnie  czynią  to  różne 
inne    państwa,    tak    że    Unia   z    tego    powodu  np.  w  r.  1911  miała 
44.897  K  76  h. 


V.  I  nia  państw  skandynawskich,   tudzież   Unia   holendersko- 

belgijska. 

W  obrębie  unii  interparlamentarnej  powstała  w  r.  1907  unia 
ściślejsza  posłów  należących  do  parlamentów  państw  skandynaw- 
skich (Dania,  Szwecya,  Norwegia). 

Unia  ta  ma  szerszy  zakres  działania  niż  unia  interparlamen- 
tarna,  podczas  bowiem  gdy  ta  ostatnia  istnieje  tylko  dla  sprawy 
pokoju,  a  więc  ma  ona  cele  tylko  należące  do  związku  międzynaro- 
dowego, pierwsza  —  postawiła  sobie  za  zadanie  nietylko  popieranie 
celów  unii  interparlamentarnej.  ale  nadto  zajmowanie  się  kwestyami 
prawa  międzynarodowego,  mającemi  szczególną  ważność  dla  państw 
skandynawskich,  i  utrzymywanie  łączności  między  tymi  pań- 
stwami. 

Druga  cecha  tej  unii  jest  ta,  że  ogólne  jej  zebrania  (Conference) 
są  w  dwojakiej  formie  możebne:  wszystkich  jej  członków,  albo 
tylko  delegatów  3-ech  grup,  po  15  członków  z  każdej.  (Assemblee 
de  delegues).  Przez  to  unia  skandynawska  uprzedziła  unię  interpar- 
lamentarną  w  zaprowadzeniu  u  siebie  tej  formy  posiedzeń,  do  za- 
prowadzenia której  dąży  już  od  pewnego  czasu  unia  inferparlamen- 
tarna.  Ta  forma  zebrań  okazała  się  w  unii  skand,  bardzo  dla  niej 
dogodną,  gdyż  trzy  plenarne  posiedzenia  tej  unii  wt  r.  1907  (w  Ko- 
penhadze), w  1910  (w  Stockholmie)  i  w  1911  (w  Kristianii)  odbyły 
się  tylko  w  formie  zjazdu  delegatów 2. 

W  r.  1907  powstała  również  unia  posłów  holenderskich  i  bel- 
gijskich, p.  n.  Commission  Hollando-Belge.  Unia  ta  jednak  ma  więcej 

1  Annuaire  1911  r.  str.  70. 
'  Annuaire  1911  str.  U3. 


IQ  Gustaw  Roszkowski 

charakter  związku  dwu  parlamentów^  dla  celów  wewnętrznej  poli- 
tyki i  dla  utrzymywania  łączności  obu  państw,  niż  dla  sprawy  świa- 
towego pokoju1. 

VI.  Spis  konferencji  interparlanientarnych. 

Konferencye    interparlamentarne    odbyły    się    w   następującym 
porządku: 

1)  w  Paryżu  1889  r.2 

2)  w  Londynie  1890. 

3)  w  Rzymie  1891 3 

4)  w  Bernie  1892 

5)  w  Hadze  1894 4 

6)  w  Bruxelli  1895 

7)  w  Budapeszcie  1896  5 

8)  w  Bruxelli  1897  6 

9)  w  Christianii  1899 ' 

10)  w  Paryżu  1900 8 

11)  w  Wiedniu  1903  9 

12)  w  St.  Louis  1904  "> 

13)  w  Bruxelli  1905  " 

14)  w  Londynie  1906  12 

15)  w  Berlinie  1908  13 

16)  w  Bruxelli  1910  u. 


1  Anunaire  1911  str.  144. 

*  Fr.  Passy,    Pour  la  paix.   Paris  1909.   Conference  Interparl.  Paris  1889. 

I  Troisieme  Confer.  Interparl.  Romę  1891. 

4  Proces- Verbaux  des  seances  de  la  Confer.  interparl.  La  Haye  1894. 

5  Compte  rendu  de  la  VII  Confer.  lnterp.  Budapest  1897. 

6  Compte  rendu  de  la  VIII  Confer.  Braine-le-Comte  1898. 

•  Compte  rendu  de  la  IX  Confer.  Berne  1900. 

8  Compte  rendu  de  la  X  Conf.  Paris  1900. 

9  Compte  rendu  de  la  XI  Conf.  Vienne  1903. 

t0  Compte  rendu  de  la  XII  Conf.  Washington  1905. 

II  Union  lnterp.  XIIIe  Conf.  Bruxelles  1905. 
1J  Inter-Parliamentary  Union,  Londres  lb07. 
18  lnterp.  Union.  Berlin  1908. 

14  Union  lnterp.  compte  rendu  de  la  XVlc  Conf.  Bruxelles  1910. 


O  unii  interparlamentarnej  11 

Rozbiór  szczegółowy  prac  wszystkich  konferencyj  byłby  bardzo 
interesującym,  przekraczałby  jednak  stanowczo  ramy  niniejszej  pracy. 
Musimy  się  zatem  ograniczyć  do  ogólnego  poglądu  na  wyniki  pierw- 
szych piętnastu  konferencyj  *,  ażeby  nieco  więcej  szczegółowo  roz- 
patrzeć działalność  Unii  Interparlamentarnej  w  najnowszych  cza- 
sach2, tj.  w  2  ostatnich  latach. 


VII.  Działalność  Unii  od  1889—1908  r. 

Działalność   pierwszych    15    konferencyj    interparlamentarnych, 
odnosiła  się: 

I.  Do  kwestyi  sądów  polubownych  w  sporach  państw, 

II.  Do  kwestyi  ogólnego  znaczenia  dla  prawa  narodów. 


I. 
Kwestya  sądów  polubownych  w  sporach  państw. 

Działalność  unii  w  tym  przedmiocie  ogarniała: 

1)  Uchwały  co  do  wprowadzania  w  życie  sądów  wymie- 
nionych, 

2)  Projekty  traktatów  w  tym  przedmiocie, 

3)  Uchwały  Unii  co  do  klauzuli  rozjemczych. 

1.  Uchwały  co  do  wprowadzania  w  życie  sądów  polubownych 
w  sporach  państw. 

Uchwały  konferencyi  co  do  sądów  polubownych,  w  sporach 
państw,  były  dwojakie  : 

Jedne  odnosiły  się  do  utworzenia  i  organizacyi  sądów  polu- 
bownych, drugie  wskazywały  członkom  Unii  sposób  postępowania 
do  osiągnięcia  tego  celu  3. 

Na  konferencyi  paryskiej,  w  r.  1889,  powzięto  w  sprawie  są- 
dów polubownych  główną   zasadniczą  uchwałę: 

1  Lange.  Resolutions  des  Conferences.  Bruxelles  1911. 

2  Rapport  du  secretaire  generał.  Bruxelles  1911—1912. 

8  Uchwały  konferencyj  przedstawiam  nie  w  porządku  chronologicznym 
jak  zostały  powzięte,  ale  podług  związku  ich  treści. 


12  Gustaw  Roszkowski 

Konferencya  zaleca  usilnie  rządom  państw  cywilizowanych, 
zawieranie  traktatów,  przez  które  rządy  nieuchybiając  zasadzie  nie- 
podległości, niedopuszczając  do  mieszania  się  w  jego  ustrój  wewnę- 
trzny, zobowiążą  się  wszelkie  spory  państw  przekazywać  sądom 
polubownym  do  rozstrzygania.  (Rezulucya  1). 

Uchwalę  tę  powtórzono  prawie  dosłownie  na  konferencyi  Lon- 
dyńskiej, w  r.  1890,  z  dodatkiem :  tam  gdzie  zawieranie  powyż- 
szych traktatów  natrafia  na  trudności,  konferencya  usilnie  zaleca, 
oddawać  każdy  pojedynczy  spór  pod  sąd  lub  pośrednictwo,  a  człon- 
ków swych  zobowiązuje  ażeby  cały  swój  wpływ  w  parlamencie 
i  po  zewnątrz  niego  zużyli  na  to,  aby  powyższa  zasada  była  sto- 
sowana w  praktyce.  (Rezol.  2). 

Wreszcie  na  konferencyi  w  Wiedniu  (1903)  uchwalono  :  Wzywa 
się  państwa  które  podpisały  uchwały  konferencyi  w  Hadze  (1899), 
aby  zawierały  między  sobą  ogólne  traktaty  co  do  sądów  polubow- 
nych (Traites  generaux  d'arbitrage).  Wszędzie  gdzie  okoliczności 
sprzyjają  (jak  np.  w  Stanach  Zjednoczonych  z  Francyą,  z  Wło- 
chami. Hiszpanią),  rządy  i  parlamenty  powinny  niezaniechać  ni- 
czego, co  może  doprowadzić  do  zawarcia  traktatów  pokojowych. 

Konferencya  jest  przekonaną,  że  jak  będzie  dany  przykład, 
znajdą  się  i  naśladowcy.  (Konf.  paryska  z  1889  r. 

Stany  Zjednoczone  proponowały  niektórym  państwom  zawar- 
cie traktatu  pokojowego.  Tej  sprawie  konferencya  poświęciła  dwie 
swoje  uchwały. 

Na  posiedzeniu  w  Peszcie  1896  uchwalono : 

Konferencya  dowiaduje  się  z  zadowoleniem  o  układach  mię- 
dzy Stanami  Zjednoczonemi  a  Anglią,  o  traktat  pokojowy  i  utwo- 
rzenie trybunału  pokojowego  (tribunal  pacifiąue).  Konferencya  wy- 
raża nadzieję,  że  układy  prędko  doprowadzą  do  skutku,  i  będzie 
dowód,  że  rozstrzyganie  sporów  państw  przez  sąd  polubowny,  jest 
środkiem  praktycznym.  (Rezol.  3). 

Na  konferencyi  w  Bernie  1892  r.  uchwalono  : 

Ponieważ  Stany  Zjednoczone  proponowały  różnym  państwom 
zawarcie  traktatów  co  do  arbitrażu,  konferencya  poleca  swym  człon- 
kom aby  żądali  od  swych  parlamentów,  ażeby  rządy  ich  państw 
propozycyę  powyższą  przyjęły.  (Rezol.  1). 

Tej  samej  treści,  tylko  w  ogólnej  stylizacyi.  powzięła  konfe- 
rencya w  Brukselli  1897  r.  następującą  uchwałę  : 


O  unii  interparlamentarnej  13 

Konferencya  przypomina,  iż  uważa  za  rzecz  bardzo  doniosłą, 
ażeby  przez  jeden  lub  kilka  rządów,  utworzony  został  stały  sąd 
polubowny.  (Rezol.  1). 

Konferencya  interparlamentarna  w  Hadze,  1894  r.  zwraca  się 
do  prasy  z  wezwaniem,  ażeby  w  razie  grożącego  sporu  państw, 
omawiała  go  w  duchu  pojednawczym  i  łagodzącym.  (Rezol.  6). 

Konferencya  odbyta  w  Peszcie  1895  r.  zobowiązała  Biuro  in- 
terparlamentarne,  do  porozumienia  się  z  paroma  rządami  europej- 
skiemi  w  tym  celu,  aby  skłonić  pewną  liczbę  z  nich  o  przyjęcia 
projektu  traktatu  co  do  sądów  polubownych,  wypracowanego  na 
wzór  przez  konfer.  brukselską.  (Rezol.  2). 

Konferencya  wyraża  życzenie,  ażeby  się  odbył  kongres  mię- 
dzynarodowy, specyalnie  dla  rozważenia  postępowania  (proce- 
dury) przy  pokojowem  załatwieniu  sporów  państw.  (Konf.  interparl. 
w  Hadze  1894  r.  Rezol.  3). 

Traktowaniu  sprawy  pokoju  w  parlamentach,  Konferencya  in- 
terparlamentarna poświęciła  następujące  uchwały  : 

Konferencya  odbyta  w  Londynie,  1890  r.  wyraziła  zadowole- 
nie z  powodu,  1)  iż  obie  Izby  Kongresu  Stanów  Zjednoczonych, 
zajmowały  się  sprawą  arbitrażu,  a  nadto  2)  że  na  kongresie  pana- 
merykańskim,  reprezentanci  państw  Ameryki,  ułożyli  projekt  kon- 
wencyi  co  do  arbitrażu,  który  ma  być  do  ratyfikacyi  przedłożony 
rządom.  Wreszcie  o)  że  w  toku  wówczas  była  kwestya  zawarcia 
traktatu  pokojowego  (traitś  d'arbitrage)  Stanów  Zjednoczonych 
z  Francyą,  i  że  rezolucyą  co  do  arbitrażu  uchwalono  we  Wło- 
szech, w  Norwegii  i  w  Hiszpanii,  zaczem  niewątpliwie  pójdą  inne 
państwa. 

Konferencya  interparlamentarna  na  posiedzeniu  swem  w  Bru- 
kseli 1895  r.  wyraziła  zadowolenie  (Rezol.  3  i  4): 

1)  iż  izba  deputowanych  we  Francyi  jednogłośnie  uchwa- 
liła wezwać  rząd,  aby  Stanom  Zjednoczonym  zaproponował  traktat 
pokojowy  (traite  cfurbitrage.  Angielska  izba  gmin  wyrażała  te  same 
tendencye) ; 

2)  iż  Storting  norwegski  uchwalił  2000  kor.  na  utrzymanie 
biura  Unii  interparlamentarnej,  a  nadto,  aby  dać  dowód  jak  sprzyja 
idei  pokoju,  uchwalił  on  nadto  pokrywać  ze  skarbu  państwa  koszta 
podróży  swych  członków  na  posiedzenia  Unii.  (Konf.  Brukselska 
1895  r.  Rezol.  3  i  4). 


-j^  Gustaw  Roszkowski 

Wreszcie  na  posiedzeniu  w  Brukselli  1897  r.  uchwaliła  Kon- 
ferencya  interparlamentarna  najprzód  żal  z  powodu  iż  Senat  Sta- 
nów Zjednoczonych  odrzucił  Anglo-Amerykański  traktat  pokojowy, 
a  z  drugiej  strony  podziękowanie  dla  rządów  Angielskiego  i  Ame- 
rykańskiego za  inicyatywę  podjętą  w  tej  sprawie  i  dla  tych  mężów 
stanu  w  obu  państwach,  którzy  traktat  wymieniony  popierali.  Kon- 
ferencya  wyraziła  nadto  zadowolenie  z  uchwał  na  korzyść  idei  po- 
koju powziętych  w  parlamentach :  Francuskim.  Austryackim,  Bel- 
gijskim, Duńskim,  Norwegskim.  Szwedzkim.  Angielskim,  w  kongresie 
Amerykańskim  i  Radzie  Narodowej  Szwajcarskiej. 

Konferencya  przyjęła  z  uznaniem  do  wiadomości,  że  z  inicya- 
tywy  prezydenta  Mac-Kinleya  przygotowany  jest  nowy  projekt  tra- 
ktatu pokojowego,  i  wyraziła  nadzieję,  że  państwa  Europy  i  Ame- 
ryki doprowadzą  do  zawarcia  takich  traktatów.  Prezydent  konfe- 
rencyi  został  wezwany  o  zakomunikowanie  powyższych  uchwał 
prezydentowi  Mac-Kinley,  prezydentowi  Senatu  Stanów  Zjednoczo- 
nych Ameryki,  lordowi  Salibury  i  prezydentom  ministrów  innych 
rządów  (Rezol.  2). 

Pragnąc,  ażeby  idea  pokoju  jak  największą  miała  w  parla- 
mentach liczbę  zwolenników,  Konferencya  paryska  z  1889  apeluje 
do  wyborców,  i  wzywa  ich,  ażeby  przez  wybory  kierowali  poli- 
tyką państwa  w  duchu  sprawiedliwości,  prawa  i  braterstwa  ludów. 
(Rezol.  4). 

Na  konferencyi  peszteńskiej  w  r.  1896  wezwano  grupy,  aby 
rozważyły  czy  nie  należałoby  oznaczyć  terminu  w  którym,  każda 
grupa  ma  zażądać  od  swego  rządu  aby  zawarł  ogólny  lub  specy- 
alny  (z  pewnemi  państwami)  traktat  co  do  sądu  polubownego, 
a  nadto  aby  się  przyczynił  do  zwołania  konferencyi  dyplomaty- 
cznej, któraby  na  wzór  projektu  brukselskiego  utworzyła  Cour  per- 
manente  unternationale  d'arbitrage. 

Na  konferencyi  brukselskiej  w  1897  r.  i  w  Christianii  1899  r. 
Unia  wzywała  swych  członków  ażeby  przy  sprzyjających  okoli- 
cznościach popierali  wobec  rządów  sprawę  sądów  polubownych, 
i  zachęcali  rządy  do  zawierania  traktatów  co  do  ich  ustana- 
wiania. 

Dwa  ważne  postanowienia  zostały  powzięte  na  sesyi  bruksel- 
skiej 1897  r.  i  na  sesyi  odbytej  w  Wiedniu  1903  r. 

Pierwsze  z  nich,  nakłada  obowiązek  na  administratora  biura 
inter parlamentarnego,  żeby  w  razie  grożącej  wojny  zwołał  zebrania 


O  unii  interparlamentarnej  15 

delegatów  grupy  jednego  z  państw,  a  ci  po  dokładniejszem  poinfor- 
mowaniu się  u  obu  stron  o  sprawie  spornej,  wydadzą  opinię  co  do 
niej,  która  jak  najwięcej  powinna  być  opublikowaną. 

Taka  opinia  pacyfistów  jest  wielkiej  wagi,  gdyż  łatwo  przejść 
ona  może  do  opinii  publicznej  i  wywierać  nacisk  moralny,  w  dzi- 
siejszych czasach  nie  obojętny  dla  najpotężniejszego  nawet  mo- 
carstwa. 

Uchwała  powzięta  na  konferencyi  wiedeńskiej  1903  r.  doty- 
czy art.  27  konwencyi  o  pokojowem  załatwianiu  sporów  międzynar. 
Unia  Interp.  żąda:  ażeby  art.  ten  był  wykonywany  nawet  wzglę- 
dem państwa  które  do  uchwał  Hagskich  z  1899  r.  nie  przystąpiło, 
a  nadto  ażeby  państwa  wspólnie  działały  w  myśl  tego  art.  ażeby 
zapobiedz  wojnie. 

Myśl  ta  jest  bardzo  szczęśliwą,  bo  może  wspólna  akcya  państw 
neutralnych  zapewni  wykonalność  bardzo  doniosłemu  postanowie- 
niu, które  jest  w  tym  artykule  zawartem. 

2.  Projekty  traktatów  co  do  sądów  polubownych. 

Projektów  traktatów  co  do  ustanowienia  sądów  polubownych, 1 
było  kilka. 

1)  projekt  ułożony  na  konfer.  bruksels.  w  r.  1895. 

2)  projekt  p.  Ryszarda  Bartholdta,  prezesa  grupy  amer. 

3)  projekt  p.  Ernesta  Plenera  prezesa  grupy  austryackiej. 

Projekt  Brukselski. 

Na  konferencyi  interparlamentarnej  w  Brukselli  1895  r.  uchwa- 
lono organizacyą  sądów  polubownych  dla  sporów  państw,  na  na- 
stępujących zasadach  : 

Strony  kontraktujące  ustanawiają  stały  międzynarodowy  sąd 
polubowny  (Cour  permanente  d'arbitrage  international)  dla  rozstrzy- 
gania sporów,  które  im  zostaną  przedłożone  do  decyzyi. 

W  razie  wynikłego  sporu  między  państwami,  strony  kontra- 
ktujące zdecydują,  czy  jest  on  tej  natury  że  ma  być  sądowi  przed- 
stawiony z  zastrzeżeniem  obowiązków  wynikających  z  umów  spe- 
cyalnych. 

1  Annuaire  de  Plnstitut  de  droit  intern.  Brukselles  1904  str.  36  i  n.  Ch. 
Lemonnier,  Formule  d'un  traite  d'arbitrage  permanent  entre  nations.  Paris.  2 
ed,  Traitś  d'arbitrage  permanent  entre  peuples.  Paris  1890. 


16  Gustaw  Roszkowski 

Sąd  ma  siedzibę  w 

Siedziba  sądu  może  być  przeniesioną  gdzieindziej,  przez  uchwałę 
3/4  państw  do  umowy  należących. 

Rząd  państwa  w  którym  sąd  ma  siedzibę,  gwarantuje  jego 
bezpieczeństwo,  równie  jak  wolność  jego  dyskusyi  i  decyzyi. 

Każdy  rząd  podpisujący  umowę,  mianuje  dwóch  członków 
sądu.  Także  dwa  lub  więcej  państw  mogą  wspólnie  zamianować 
dwóch  członków.  Mianowani  są  oni  na  5  lat.  i  mogą  być  miano- 
wani ponownie. 

Wynagrodzenie  członków  sądu.  płaci  państwo  które  ich  mia- 
nuje. 

Koszta  sądu  ponoszą  państwa  należące  do  umowy,  w  równych 
częściach. 

Sąd  wybiera  z  swego  łona  prezydenta  i  wiceprezydenta 
na  rok. 

Prezydent  nie  może  być  wybrany  ponownie  jak  po  5  latach. 

Wiceprezydent  zastępuje  prezydenta  we  wszelkich  wypadkach, 
w  których  on  z  powodu  przeszkody  urzędować  nie  może.  ' 

Sąd  mianuje  sekretarza  i  oznacza  liczbę  urzędników,  według 
swego  uznania. 

Sekretarz  przebywa  w  miejscu  siedziby  sądu.  i  czuwa  nad 
archiwum. 

Strony,  mogą  za  wspólną  zgodą,  oddać  bezpośrednio  spór 
sądowi. 

Strony  uwiadamiają  sekretarza  o  postanowieniu  oddania  sporu 
sądowi. 

Sekretarz  uwiadamia  o  tern  bezpośrednio  prezydenta. 

Jeżeli  strony  niekorzystały  z  możności  oddania  bezpośrednio 
swego  sporu  sądowi,  prezydent  wyznacza  członków  sądu.  którzy 
tworzą  trybunał  wyrokujący  w  pierwszej  instancyi. 

Na  żądanie  jednej  ze  stron,  członków  tego  trybunału  wyzna- 
czy sam  sąd. 

Członkowie  mianowani  przez  państwo  w  sporze  będące,  nie 
mogą  zasiadać  w  trybunale. 

Członkowie  wyznaczeni,  nie  mogą  wyboru  odmówić. 

Kompromis,  zawierają  rządy  w  sporze  będące. 

W  braku  pod  tym  względem  umowy,  punkta  sporne  określa 
trybunał,  lub  sąd. 


O  unii   interparlamenłarnej  17 

Dopuszczalnem  jest  wniesienie  skargi  wzajemnej. 

Wyrok  jest  motywowany,  i  będzie  ogłoszony  w  dwa  miesiące 
po  zamknięciu  obrad.  Stronom  doręcza  go  sekretarz. 

W  ciągu  3  miesięcy  od  doręczenia,  każda  strona  może  wnieść 
odwołanie  (apelacyę). 

Odwołanie  wnosi  się  do  sądu.  Członkowie  mianowani  przez 
państwa  w  sporze  będące  i  członkowie  trybunału,  nie  mogą  zasia- 
dać w  sądzie  wyrokującym  w  2  instancyi. 

Postępowanie  jest  jak  w  pierwszej  instancyi.  Wyrok  sądu 
jest  ostateczny.  Niema  środków  przeciwko  niemu. 

Wykonanie  wyroku  sądu,  pozostawianem  jest  honorowi  i  do- 
brej wierze  państw  będących  w  sporze. 

Sąd  zastosuje  umowę  stron,  które  w  kompromisie  dały  mu 
mu  środki  do  sankcyonowania  w  sposób  pokojowy    swych  decyzyj. 

Mianowanie  sędziów  nastąpi  w  ciągu  6  miesięcy  od  wymiany 
rutyfikacyj  niniejszej  konwencyi. 

Drogą  dyplomatyczną  zostaną  one  podane  do  wiadomości 
państw  które  konwencyę  podpiszą. 

Sąd  zostanie  utworzony  i  zbierze  się  prawomocnie  w  swej 
siedzibie,  w  miesiąc  po  upływie  powyższego  terminu,  jakakolwiek 
będzie  liczba  jego  członków.  Przystąpi  on  do  wyboru  prezydenta, 
wiceprezydenta  i  sekretarza,  oraz  do  wypracowania  regulaminu 
swoich  czynności. 

Strony  kontraktujące  sformułują  regulamin  organizacyjny  sądu. 
Będzie  on  stanowić  część  integralną  konwencyi. 

Państwa  które  nie  zawarły  konwencyi,  mogą  do  niej  przystą- 
pić, w  formach  zwykłych. 

Ich  przystąpienie  będzie  podanem  do  wiadomości  rządu  tego 
państwa,  w  którem  sąd  ma  swoją  siedzibę,  a  ten  ostatni  uwiadomi 
inne  rządy,  które  do  konwencyi  należą. 

Projekt  Amerykański  (Ryszarda  Bartholdtaj. 

1)  Kompetencya  stałego  sądu  polubownego1  (Haga  29  lipca 
1899)  odnosi  się  do  sporów  państw  wynikających  z  powodu  inter- 
pretacyi  albo  wykonania  traktatów,    z    powodu   przywilejów    dyplo- 


1  Rćsolutions   des   conferences   et  decisions   principales   du   conseii.  Bru- 
xelles  1911  str.  89. 


Roszkowski. 


2g  Gustaw  Roszkowski 

matycznych  lub  konsularnych,  oznaczenia  grania  prawa  żeglugi, 
wynagrodzenia  szkód  lub  reklamacyj  pieniężnych,  pogwałcenia  praw 
co  do  osób  i  rzeczy,  a  nadto  pogwałcenia  uznanych  zasad  prawa 
narodów. 

2)  Wszelkie  inne  kwestye,  jakiejbądź  natury,  będą  przeka- 
zane komisyi  śledczej  (Haga,  tyd.  III.  art.  9—14),  lub  sądowi,  usta- 
nowionemu jak  poniżej. 

3)  Od  decyzyi  zapadłej,  istnieje  odwołanie  do  innego  sądu. 

4)  Sąd  1-ej  instancyi,  o  ile  strony  nieod wołają  się  do  sądu 
w  Hadze,  ustanawia  się  w  następujący  sposób. 

Najwyższy  sąd  każdego  z  państw  w  sporze  będących,  mia- 
nuje 2  sędziów  (z  pośród  swych  członków  lub  innych  osób).  Ci 
wybierają  sobie  superarbitra.  albo,  dwaj  z  1°  trybunału  wyznacza 
1°  członka  sądu  Hagskiego,  a  los  rozstrzyga  który  z  nich  będzie 
superarbitrem. 

Odwołanie  może  mieć  miejsce  do  trybunału  Hagskiego,  wy- 
jąwszy, jeżeli  wyrok  zapadł  jednogłośnie,  albo  jeżeli  idzie  o  kwe- 
stye pieniężną,  a  suma  przysądzona  jest  niższą  jak  milion  funtów 
szterl. 

Sąd  ustanawia  procedurę,  czas  i  miejsce  posiedzeń,  mianuje 
funkcyonaryuszy  i  oznacza  ich  zapłatę. 

Jeżeli  zachodzą  trudności  w  utworzeniu  sądu,  pisarz  sądu 
w  Hadze  z  urzędu  wyznaczy  losem  2  sędziów  dla  każdej  strony 
z  pomiędzy  członków  najwyższych  trybunałów  każdego  z  państw 
w  sporze  będących  i  z  pomiędzy  nich  trybunał  będzie  złożony, 
w  sposób  oznaczony  ad  4). 

Projekt  Ernesta  Plenera. 

Na  konferencyi  Londyńskiej  (23 — 25  lipca  1906  r.)  uchwalono, 
podług  referatu  Plenera  wzór  traktatu  w  sprawie  ustanowienia 
sądu  polubownego  w  sporach  państw.  Traktat  ten  ma  zawierać 
następujące  postanowienia : * 

Kompetencyi  sądu  podlegają  spory  państw,  wyjąwszy  tych, 
które  dotyczą  niezależności  państwa,  jego  żywotnych  interesów,  wy- 
konywania udzielności,  oraz  interesów  państw  trzecich. 

Każde  państwo  samo  rozstrzyga,  czy  jego  spór  do  kategoryj 
spraw  wymienionych  należy,  czy  nie. 

1  Resolutions  des  conferences.  Bruielles  1911  str.  99. 


O  unii  interparlamentarnej  19 

Bezwarunkowo  podlegają  kompetencyi  sądu  : 

a)  sprawy  interpretacyi  i  zastosowania,    w  traktacie    wyliczonych 
umów  międzynarodowych, 

b)  sprawy  granic  państwa, 

c)  sprawy  o  pieniężne    wynagrodzenie   szkód,   jeżeli  wynagrodze- 
nie w  zasadzie  przez  państwa  zostały  uznane, 

d)  kwestye  długów. 

Mianowanie  sędziów  i  procedura  będą  podług  uchwał  Hag- 
skich  z  29  lipca  1899  r. 

Wyrok  sądu    określa    czas   w    którym    ma  on  być  wykonany. 

Wymiana  pism  odnoszących  się  do  sporu,  musi  nastąpić  przed 
otwarciem  posiedzeń  sądu. 

Czas  trwania  tego  traktatu  nie  jest  ograniczony.  Każde  pań- 
stwo może  się  wycofać  z  tego  traktatu  na  początku  10  r.,  o  ile 
to  rok  przedtem  zapowie. 

Oprócz  tego,  na  konferencyi  Londyńskiej  uchwalono  następu- 
jącą rezolucyę : 

Jeżeli  między  państwami,  które  traktat  rozjemczy  zawarły, 
powstanie  spór,  który  się  do  sądu  nie  kwalifikuje,  strony  nie  roz- 
poczną kroków  nieprzyjacielskich,  dokąd  obie  lub  jedna,  albo  nie- 
zarządają  komisyi  śledczej  (Commission  international  d'enqu6te) 
albo  nie  odwołają  się  do  pośrednictwa  jednego  lub  więcej  państw 
zaprzyjaźnionych. 

Postępowanie  to  będzie,  w  razie  potrzeby,  przeprowadzonem 
podług  art.  8  (pierwszej)  konwencyi  Hagskiej  z  r.  1899. 

Jest  to  klauzula,  którą  Anglia  i  Stany  Zjednoczone  pomieściły 
w  swym  projekcie  traktatu  z  1897  r. 

Konferencya  londyńska  z  1906  r.  wyraziła  życzenie,  ażeby 
rezolucya  ta  weszła  do  wszystkich  traktatów  rozjemczych. 

Elaborat  ten  p.  Plenera,  uchwalony  na  konferencyi  londyń- 
skiej w  r.  1906,  znalazł  wielkie  uznanie  na  2-ej  konferencyi  poko- 
jowej w  Hadze  w  1907  r.  Reprezentanci  32-ch  państw  oświadczyli 
się  za  nim. 

Wskutek  tego,  berlińska  konferencya  Unii  (1908  r.)  uchwaliła 
następującą  rezolucyę : 

Wyraża  się  życzenie,  aby  wzór  traktatu  rozjemczego,  uchwa- 
lony przez  Unię  w  Londynie  wzięty  był  za  punkt  wyjścia  układów 
między  państwami,  w  sprawie  sądów  polubownych. 

2* 


20  Gustaw  Roszkowski 

Wzywa  się  32  państw,  których  reprezentanci  w  Hadze 
(1907  r.)  za  tym  projektem  się  oświadczyli,  aby  zawarły  podług 
niego  traktat  między  sobą,  wzywa  się  nadto  inne  państwa,  aby  do 
tego  traktatu  przystąpiły.1) 

Z  pomiędzy  tych  trzech  projektów,  pierwszeństwo  należy  się 
niewątpliwie  projektowi  Plenera,  a  to  ze  względu  na  jasne  okre- 
ślenie kompetencyi  sądu,  oznaczenie  czasu  wykonania  wyroku  i  po- 
stanowienia co  do  spraw  które  do  kompetencyi  sądu  nie  należą. 
Utworzenie  sądu  określone  jest  w  związku  z  postanowieniem  kon- 
ferencyi  hagskiej. 

Projekt  brukselski  proponuje  sąd  międzynarodowy  w  formach 
bardzo  zbliżonych  do  zwykłego  sądu  polubownego. 

Najmniej  szczęśliwie  pomyślany  był  projekt  amerykański,  ze 
względu  na  bardzo  skomplikowany  sposób  złożenia  sądu  polu- 
bownego. 

Klauzule  kompromisowe. 

W  wielu  traktatach  spotykamy  postanowienie,  że  wszelkie 
spory  z  nich  wynikające,  będą  przez  sąd  polubowny  rozstrzygane 
(Kompromissarische  klausel.  clauses  d'arbitrage). 

Postanowienia  te,  są  oczywiście  wynikiem  dążności  pokojo- 
wych państw,  które  przynajmniej  w  sporach  z  jednej  umowy  wy- 
niknąć mogących,  tą  drogą  sobie  pokojowe  załatwienie  zapewniają. 
Ze  względu  na  tę  doniosłość  klauzuli  kompromisarskich,  sprawą 
ich  zastosowania  w  traktatach,  oddawna  się  zajmowano  w  parla- 
mentach. 

Po  raz  pierwszy  stało  się  to  w  Anglii.  Jeszcze  w  r.  1849 
Buckingham  i  Cobden  żądali  w  Izbie  gmin  ażeby  klauzule  te 
pomieszczane  były  w  traktatach  angielskich,  ale  wpiosek  ten 
upadł. 

W  r.  1853  podobny  wniosek  przeszedł  w  senacie  Stanów 
Zjednoczonych,  a  w  r.  1874  został  przyjęty  przez  obie  Izby  tam- 
tejsze. 

W  r.  1873  żądanie  to  podniesiono  w  parlamencie  włoskim 
(Mancini),  w  r.  1874  w  Hollandyi,  w  r.  1875  w  Belgii,  w  r.  1893 
w  Rumunii. 

1  Rósolutions  des  conferences.  Bruxelles  1911  str.  103. 


O  unii  interparlamentarnej  21 

Zadania  te  doczekamy  się  już  uwzględnienia  przez  rządy.  Obe- 
cnie spotykamy  te  klauzule  w  wielu  traktatach  dotyczących  handlu, 
żeglugi. 1  poczt, 2  a  nadto  w  umowach  konsularnych  itd.,  ale  prze- 
ważnie w  umowach  ekonomicznej  treści.  Szersze  i  ogólniejsze  za- 
stosowanie znalazło  to  postanowienie  w  traklaeie  Waszyngtońskim 
z  18  kwiet.  1890  r.  między  17  republ.  amer. 

Wiele  państw  europejskich,  a  przedewszystkiem  Włochy  i  Szwaj- 
carya,  w  największej  liczbie  swych  umów  klauzule  kompromisowe 
pomieszczają. 

Nie  ulega  wątpliwości,  że  klauzule  te  nietylko  utrzymają  się 
na  przyszłość,  ale  nawet  znajdować  będą  coraz  szersze  zastosowa- 
nie. Nietylko  traktaty  ekonomicznej  treści,  ale  także  i  umowy 
ekstradycyjne,  umowy  co  do  własności  literackiej  i  artystycznej, 
co  do  wykonywania  wyroków  zagranicznych  i  i.  o  ile  politycznych 
stosunków  państw  nie  dotyczą,  mogą  zupełnie  dobrze  mieścić  klau- 
zule kompromisowe. 

W  art.  4  wspomnianego  traktatu  Waszyngtońskiego  powie  - 
dziano:  iż  obowiązek  poddania  się  sądowi  ustaje,  jeżeli  tylko  jedna 
strona  w  sporze  będąca  sądzi,  iż  przedmiot  sporu  jej  niepodległości 
dotyczy. 

Zastrzeżenie  to,  znaczenie  klauzuli  kompromisowej  osłabia, 
i  dlatego  lepiej  jest  klauzulę  tę  pomieszczać  w  tych  tylko  trakta- 
tach klóre  stosunków  politycznych  państw,  ich  bytu,  niezawisłości 
i  honoru  nie  dotyczą. 

Jest  wielką  zasługą  Manciniego,  iż  nakłonił  rząd  włoski  do 
szerokiego  stosowania  klauzuli  kompromisowej  w  stosunkach  mię- 
dzynarodowych, gdyż  ona  w  wielu  wypadkach  niebezpieczeństwo 
wojny  usuwa,  utrwala  nietylko  w  sferach  rządowych,  ale  i  w  sze- 
rokich warstwach  społecznych  zamiłowanie  pokoju,  a  w  każdym 
razie  duchowi  naszego  czasu  odpowiada  i  świadczy,  iż  w  dzisiej- 
szej epoce  państwa  niezaniedbują  niczego,  ażeby  zapobiedz  wojnie 
i  fakt  gdzie  to  możebnem,  traktaty  zawiera  i  w  takiej  formie,  ażeby 
one  nie  dawały  okazyi  do  rozprawy  orężnej. 

Wobec  takiego  znaczenia  klauzuli  kompromisowych,  uchwały 
Unii  interparlamentarnej,  ażeby  klauzule  te  były  pomieszczane  w  od- 
powiednich do  ich  treści  traktatach,  powzięte  w  Paryżu,  Londynie 
i  Bernie,  są  zupełnie  słuszne  i  powinny  być  przez  rządy  wykonane. 

1  Ullmann,  str.  300. 

2  Trakt,  berneński  z  1874  co  do  Union  postale  Uniyers. 


22  Gustaw  Roszkowski 

Na  konferencyi  wiedeńskiej  (1903  r.)  uchwalono  wzór  klau- 
zuli kompromisowej.  Wzór  ten  brzmi:  Strony  kontraktujące  zga- 
dzają się  poddać  wszelkie  trudności,  które  przy  zastosowaniu  obe- 
cnego traktatu  mogą  wyniknąć,  pod  sąd  polubowny,  stosownie  do 
uchwał  pierwszej  konwencyi  hagskiej  z  1899  r.1) 


II. 

Kwestye  ogólnego  znaczenia  dla  prawa  narodów. 

1.  Udział  państw  w  kongresach. 

2.  Własność  prywatna  w  czasie  wojny  morskiej. 

3.  Międzynarodowe  prawo  prywatne. 

4.  Unie  międzynarodowe. 

5.  Prawa  cudzoziemców. 

6.  Kodyfikacya  prawa  narodów. 

7.  Kwestya  neutralności. 

8.  Agencya  pokoju. 

9.  Organizacya  prasy. 

10.  Kongres  międzynarodowy. 

11.  Uchwały   dotyczące   wyników   konferencyi   pokojowej 
w  Hadze. 

12.  Uchwały  odnoszące  się  do  członków  Unii. 

1.  Udział  państw  w  kongresach. 

Doskonałą  myśl  miała  Unia  interparlamentarna,  poruszając  na 
swej  konferencyi  w  Rzymie  sprawę  udziału  państw  w  kongresach 
i  konferencyach.  Uchwała  pod  tym  względem  powzięta  wymaga, 
ażeby  w  interesie  pokoju  i  sprawiedliwości,  na  przyszłość  wszyst- 
kie państwa  parlamentarne  były  reprezentowane  na  wszystkich  kon- 
gresach państw  europejskich.2)  (Rezol.  1). 

Kongresy  i  konferencye,  między  któremi  ścisłej  granicy  niema, 
są  poświęcone  sprawom  dotyczącym  pewnych  państw,  albo  całego 
Związku  międzynarodowego. 

Go  do  udziału  w  tych  kongresach,  stałej  zasady  dotąd  niema. 


1  Resolutions  des  conferences.  Bruxelles  1911  r.  str.  79. 
*  Resolutions   votees   par  les  huit   premieres   conferences   interparlemen- 
taires.  Berne  1899.  str.  10. 


O  unii  interparlamentarnej  23 

Główną  zasadą  jest,  że  w  obradach  biorą  udział  tylko  pań- 
stwa udzielne.  Jednak  i  pod  tym  względem  był  wyjątek  na  konfe- 
rencyi  pokojowej   w  Hadze,  w  której  brała  udział  i  Bułgarya. 

Co  dalszego  składu  kongresów,  dzieje  się  dotychczas,  że  prze- 
ważnie tylko  wielkie  mocarstwa  (Sexarhia,  tj.  Rosya,  Prusy,  An- 
glia, Francya,  Austrya  i  Włochy)  biorą  w  nich  udział.  One  stoją 
de  facto  na  czele  międzynarodowego  Związku  państw,  i  przyznają 
sobie  prawo  decydowania  o  losie  państw  małych  —  o  nich,  bez 
nich.  Przykładów  tego  jest  wiele. 

Na  konferencyi  paryskiej  w  r.  1869  w  sprawie  Turcyi  i  Gre- 
cyi  (o  wyspę  Kretę),  niezaproszono  Grecy  i  z  głosem  stanowczym. 
Reprezentanta  jej  powołano  tylko  dla  dania  wyjaśnień.  Bardziej 
rażący  wypadek,  zdarzył  się  po  ostatniej  wojnie  Wschodniej.  Na 
konferencyi  odbytej  w  r.  1877  z  inicyatywy  Anglii  w  sprawie  po- 
koju między  Turcyą,  Serbią  i  Czarnogórą,  Turcyi  nie  zaproszono ! 
Toż  samo  na  kongresie  berlińskim  w  r.  1878  niezaproszono  państw 
w  obradach  interesowanych. 

Praktyka  ta,  przeciwna  zasadzie  równości  państw,  i  obowią- 
zkowi szanowania  udzialności  wszystkich  państw  udzielnych  do  mię- 
dzynarodowego Związku  należących,  powinna  ustać,  jak  słusznie 
Unia  orzekła  —  w  imię  pokoju  i  sprawiedliwości. 

Niesłusznie  tylko  Unia  ogranicza  swe  żądanie  do  kongresów 
europejskich,  gdyż  kongresy  nie  tylko  wr  Europie  bywają,  a  nadto 
niesłusznie  do  państw  mających  parlamenty.  Ustrój  państwa  jest 
jego  sprawą  wewnętrzną  i  na  stosunki  jego  międzynarodowe  wpły- 
wać nie  może. 

2.  Własność  prywatna  w  czasie  wojny  morskiej. 

Na  konferencyi  w  Bernie  1892  r.  uchwalono: 
Wzywa  się  członków  Unii,  ażeby  w  swych  parlamentach 
przeprowadzili  wezwanie  do  rządów,  aby  odbyła  się  międzynaro- 
dowa konferencya  państw,  dla  uznania  zasady  prawa  narodów,  że 
własność  prywatna  na  morzu  w  czasie  wojny  jest  nietykalną. 1 
(Rezol.  2). 

Uchwała  ta  została  powtórzoną  na  konf.  interparl.  w  Hadze 
1894  r.  (Rezol.  4)  i  w  Chnstianii    1899  r.2  (Rezol.  6). 

1  Actes  essentiets.  Berne  1902  str.  9. 

3  Resolutions  des  conferences.  Bruxelles  1911  str.  51,  67. 


24  Gustaw  Roszkowski 

Na  tej  ostatniej  konferencyi,  z  zadowoleniem  podniesiono  sa- 
ranią  prezydenta  Stanów  Zjednoczonych  o  uznanie  powyższej  za- 
sady przez  państwa  morskie. 

Prócz  tego,  konferencya  oświadczyła  się  za  zawieraniem  przez 
państwa  traktatu,  na  wzór  umowy  z  1871  r.  między  Włochami 
i  Stanami  Zjednoczonemi,  uznaj ącego  tę  zasadę,  sądząc,  że  traktaty 
te  będą  początkiem  uznania  tej  zasady  przez  wszystkie  państwa. 

Zupełnie  słusznem  było  żądanie  Unii  interparlamentarnej,  ażeby 
przyszła  konferencya  reprezentantów  państw,  uznała  nietykalność 
własności  prywatnej  na  morzu  w  czasie  wojny  morskiej,  tak  jak 
nietykalną  jest  własność  prywatna  w  czasie  wojny  lądowej.  Same 
rządy  postawiły  już  tę  kwestyę  na  porządku  dziennym  swych  przy- 
szłych obrad,  skoro  konferencya  pokojowa  w  Hadze  w  r.  1899 
przekazała  przyszłej  konferencyi  reprezentantów  państw  rozważe- 
nie tej  sprawy. 

Stan  tej  ostatniej   w  obecnej  chwili  jest  następujący  : 

Od  niepamiętnych  czasów,  własność  prywatna  należąca  do 
obywateli  państwa  nieprzyjacielskiego  w  czasie  wojny  morskiej,  ule- 
gała zaborowi  okrętów  wojennych  państwa  w  wojnie  udział  biorą- 
cego lub  statków  korsarskich. 1 

W  myśl  tej  zasady,  okręt  i  towar  na  nim  będący  stanowił 
dobrą  pryzę,  podług  prawa  zaborczego  (Prisenrecht). 2 

Ograniczenia  pod  tym  względem  wprowadziła  deklaracya  pa- 
ryska z  r.  1856.  która  uznała,  źe  nawet  towar  nieprzyjacielski  pod 
flagą  neutralną,  a  tern  bardziej  towar  neutralny  i  pod  flagą  nie- 
przyjacielską zaborowi  nie  ulega.  Wynika  z  tego,  że  towar  nie- 
przyjacielski pod  flagą  nieprzyjacielską  opieki  prawa  narodów  nie 
doznaje,  czyli  może  być  zabranym. 3 

Deklaracya   paryska,    choć   milcząco,    ale   zasadę  tę  uświęciła. 

1  Wyjęte  z  pod  prawa  zaboru  są  jednak:  1)  okręty  odbywające  podróż 
naukową,  2)  statki  rybackie,  3)  statki  nie  służące  do  celów  handlowych,  jak 
statki  obsługujące  latarnie  morskie,  statki  wysiane  do  wykonania  zawartego 
kartelu,  4)  statki  czerwonego  krzyża  (uchwały  z  r.  1868  i  1899),  5)  towary  po- 
chodzące z  rozbitych  okrętów. 

2  Akt  zaboru  nie  może  być  dokonanym  na  wodach  należących  do  pań- 
stwa neutralnego,  Postępowanie  zaborcze  wskazuje  Rivier,  Lehrbuch  str.  430  i  n. 

8  De  Boeck,  De  la  proprióte  privee  ennemie  sous  pavillon  ennemi.  1882. 
Ullmann,  Vólkerrecht.  Freiburg  i.  Br.  1898  str.  342.  Rhrier,  Lehrbuch  d.  Vólkerr. 
Stuttgart  1899  str.  429. 


O  unii  interparlamentarnej  25 

Zasada  ta  jest  duchowi  dzisiejszego  prawa  wojny  przeciwną. 
Najprzód  dla  tego,  że  wojna  ogarnia  tylko  walczące  ze  sobą  armie 
i  tylko  własność  państwa  skutkom  prawa  wojny  ulega.  A  nastę- 
pnie, jest  przecież  dążeniem  całej  dzisiejszej  cywilizacyi,  ażeby  ogra- 
niczyć jak  najbardziej  skutki  wojny,  a  w  każdym  razie  spokojną 
ludność    kraju,  o  ile  można,  od  następstw  wojny  uchronić. 

Nie  szanowanie  własności  prywatnej  na  morzu,  sprowadza 
nieobliczone  straly  najprzód  dla  osób  w  wojnie  udziaiu  niebiorą- 
cych,  a  następnie  rujnuje  handel  nieprzyjacielskiego  państwa  i  przez 
to  staje  się  jego  klęską. 

Walka  przeciwko  tej  zasadzie,  stojącej,  jak  widzimy  w  jaw- 
nej sprzeczności  z  duchem  nowożytnej  cywilizacyi,  datuje  się  od 
końca  18-go  stulecia. 

W  r.  1792  żądano  w  Zgromadzeniu  narodowem  we  Francyi 
przeprowadzenia  tej  zasady,  ażeby  własność  prywatna  na  morzu 
była  szanowaną. 

Niektóre  państwa  zawierały  traktaty  co  do  szanowania  wła- 
sności prywatnej  na  morzu.  Tak  uczyniły  Prusy  z  Stanami  Zjedno- 
czonemi  w  r.  1785.  Były  wypadki,  że  pewne  państwa  same  zrze- 
kały się  prawa  zaboru,  i  to,  albo  wogóle,  pod  warunkiem  wzajem- 
ności, albo  tylko  na  czas  toczącej  się  wojny. 

Instytut  prawa  międzynarodowego,  oświadczył  się  również 
przeciwko  nieszanowaniu  własności  prywatnej  na  morzu.1) 

Załatwienie  więc  tej  sprawy,  leży  w  duchu  czasu.  Wobec 
uchwały  konferencyi  hagskiej,  uchwała  Unii  sprawy  nie  przyspieszy, 
ale  zadaniu  temu  doda  powagi  i  stanowczości,  bo  uchwała  taka 
ze  strony  członków  parlamentów  całego  świata  powzięta,  jest  wy- 
razem opinii  całego  cywilizowanego  świata. 

3.  Międzynarodowe  prawo  prywatne. 

Na  konferencyi  wiedeńskiej  uchwalono  : 

Wzywa  się  grupy  do  Unii  należące,  ażeby  wpływały  na  swoje 
rządy,  aby  te  ostatnie  wprowadziły  w  życie  uchwały  konferencyi 
w  Hadze  co  do  międzynarodowego  prawa  prywatnego,  która,  z  go- 
dnej wszelkiego  uznania  inicyatywy  rządu  holenderskiego  przyszła 
do  skutku. 

Stosunki  zachodzące   między  jednostkami   do  różnych  państw 

«  Posiedzenia  Instytutu  w  r.  1882,  1883  i  1887. 


26  Gustaw  Roszkowski 

należącemi,  rządzone  są  przez  międzynarodowe  prawo  prywatne. 
Ponieważ  stosunki  te  były  od  dawna,  tylko  nie  w  takiej  jak  teraz 
ilości,  przeto  i  postanowienia  prawne  odnoszące  się  do  nich,  mie- 
ściły się  w  ustawach  państw  pojedynczych.  Ale  praw  tych  w  da- 
wnych ustawach,  np.  w  kodeksie  Napoleona  i  innych  z  tej  epoki 
pochodzących  kodeksach,  jest  niewiele.  Nowsze  kodeksy  i  nowsze 
ustawy,  jak  kodeks  cywilny  włoski  z  1865  r..  kod.  cyw.  hiszpański 
1889  r.,  Le  decret  congolais  sur  le  confltt  des  lois  z  20  lutego  1891., 
Loi  federal  suisse  du  25  Juin  1891  sur  le  rapport  de  droit  civil 
des  citoyens  etablis  ou  en  sejour.  nadto  projekt  belgijski  \  reguł 
tych  zawierają  coraz  więcej.  Prócz  tego,  między  no  wszem  a  da- 
wnem  ustawodawstwem  w  tej  kwestyi,  jest  i  pod  względem  treści 
różnica.  Dawne  ustawy  dawały  przewagę  prawu  krajowemu,  w  oce- 
niu  stosunków  cudzoziemców,  nawet  co  do  ich  czynów  dokonanych 
za  granicą  i  co  do  stosunków  przez  nich  zawartych  w  obcem  pań- 
stwie. Wynikało  to  z  mniemania,  że  udzielność  państwa  tego  wy- 
maga. Dziś  zmieniły  się  pojęcia.  Państwa  coraz  więcej  widzą  po- 
trzebę stosowania  u  siebie  praw  zagranicznych,  gdyż  zasadą  dzi- 
siejszego wymiaru  sprawiedliwości  jest  stosować  to  prawo,  które 
istocie  danego  stosunku  najwięcej  odpowiada.  To  też  w  najnowszych 
kodeksach  i  ich  projektach  spotykamy  coraz  szersze  zastosowanie 
praw  obcych. 

I  jeszcze  jedno  dla  prawnych  stosunków  świata  przybyło  za- 
danie. Nietylko  dziś  jest  powszechnie  odczuwaną  potrzeba  coraz 
większej  ilości  praw,  dla  ciągle  mnożących  się  stosunków  obywateli 
państw  różnych,  ale  co  więcej  potrzeba  ujednostajniać  te  prawa, 
gdyż  to  ułatwia  stosunki,  nadaje  im  jednolity  charakter  w  związku 
międzynarodowym,  i  zapobiega  sporom  państw,  wyniknąć  mogącym 
z  niejednakowego  traktowania  ich  obywateli. 

Tę  jednolitość  praw  w  sferze  międzynarodowego  prawa  pry- 
watnego, można  osiągnąć,  wprowadzając  do  kodeksów  państw  ró- 
żnych jednolite  postanowienia,  a  jeszcze  skuteczniej  przez  zawie- 
ranie konwencyj  międzynarodowych. 

Z  państw,  przedewszystkiem  Francya  weszła  na  tę  drogę, 
zawierając  w  kwestyi  spadku  konwencyę  z  Austryą  11  grudnia 
1866  r.,  i  takąż  konwencyę  z  Rosyą,  1   kwietnia  1874  r. 

Jednak    mnożące    się    nieustannie    stosunki    międzynarodowe 

1  Lainś,  Etude  sur  le  projet  de  la  revision  du  codę  civil  belge.  1890. 


O  unii  interparlamentamej  27 

jednostek,  uwydatniały  coraz  większą  potrzebę  konwencyj  ogarnia- 
jących znaczną  ilość  państw  i  nie  co  do  pojedynczej  kwestyi,  ale  co 
do  całej  grupy  stosunków  najczęstszych  i  najważniejszych. 

Wielki  zwolennik  tej  myśli  włoski  uczony  i  mąż  stanu  Man- 
cini,  w  r.  1867  z  upoważnienia  swego  rządu,  rozpoczął  starania, 
aby  skłonić  Francyę,  Belgię  i  Niemcy  do  zawarcia  z  Włochami  kon- 
wencyi  ogarniającej  przepisy  prawne  co  do  cudzoziemców,  ale  bez- 
skutecznie. W  r.  1874  starania  w  tym  duchu  podjął  rząd  holen- 
derski, w  r.  1881  rząd  włoski,  również  bez  rezultatu. 

Instytut  prawa  międzynarodowego  wypracował  nawet  jako 
podstawę  do  umów  międzypaństwowych,  zestawienie  zasad  prawnych 
odnoszących  się  do  tych  kwestyj. 

Pierwszą  kodyfikacyę  głównych  zasad  międzynarodowego  prawa 
prywatnego  dokonano  w  południowej  Ameryce,  na  kongresie  w  Mon- 
tevideo w  1889  r.  K 

W  Europie  rzeczonej  kodyfikacyi  dokonano  na  konferencyach 
odbytych  w  Hadze  w  r.  1896  i  1902.  Uchwała  z  14  listopada  1896  r. 
jest  następstwem  obrad  dwóch  konferencyj,  które  z  inicyatywy  rządu 
holenderskiego  odbyły  się  w  Hadze  w  1893  i  1894  r.  i  zawiera 
postanowienia  odnoszące  się  do  procedury  cywilnej  (Communication 
d'actes  judiciares  ou  extra-judiciaires.  Commissions  rogatoires.  Cau- 
tion  »judicatum  solvi«.  Assistance  judiciaire  gratuite.  Contrainte  par 
corps),  została  zaś  podpisaną  i  ratyfikowaną  przez:  Belgię,  Hiszpanię. 
Francyę,  Włochy,  W.  X.  Luxemburg,  Nassau,  Holandyę,  Portugalię, 
Szwajcaryę,  Szwecyę  i  Norwegię,  Niemcy,  Austryę,  Danię.  Rumunię, 

Rosyę. 

Uchwały  z  12  czerwca  1902  r.  były  rezultatem  trzeciej  konferen- 
cyi  hagskiej  z  29  maja  1900  r.,  obejmują  one  3  konwencye:  o  mał- 
żeństwie, o  rozwodach  i  seperacyi,  tudzież  o  opiece  (le  mariage.  Ie 
divorce  et  la  separation  de  corps,  la  tutelle  des  mineurs)  i  zostały 
podpisane  przez  Niemcy,  Austryę,  Belgię,  Hiszpanię,  Francyę,  Wło- 
chy, W.  X.  Luxemburg,  Nassau,  Hollandyę,  Portugalię.  Rumunię, 
Szwecyę,  Szwajcaryę2. 

1  Kongres  ten  trwał  od  25  sierpnia  1888  r.  do  18  lutego  1889  r.  Przyjęły 
w  nim  udział:  Boliwia,  Brazylia,  Chili,  Paraguay,  Peru,  Argentyna,  1'ruguay. 
Por.  Meili,  Die  Kodifikation  des  internationalen  Civil-  u.  Handelsrechts.  Pradier- 
Fodere,  Le  Congres  de  droit  international  sud-americain  et  les  traites  de  Monte- 
video. Revue  de  dr.  intern.  1889  str.  217  i  561. 

2  Asser,  La  codification  du  droit  international  privć.  R.  de  dr.  intern. 
t.  25  str.  521,  t.  26  str.  349,   t.  28  str.  573.    Asser,   La   convention  de   la   Haye 


9g  Gustaw  Roszkowski 

Konwencya  co  do  małżeństwa  zawiera  postanowienia  jedynie 
co  do  ważności  małżeństw.  Inne  kwestye.  a  przedewszystkiem  skutki 
małżeństwa  względem  samych  małżonków  i  ich  dzieci,  pozostawione 
są  przyszłej  konferencyi. 

Uprawnienie  do  zawierania  małżeństw  będzie  ocenianem  po- 
dług praw  narodowych  (loi  nationale) x  każdego  z  przyszłych  mał- 
żonków. Jest  rzeczą  tych  ostatnich  udowodnić  władzom  w  państwie, 
w  którem  chcą  zawrzeć  małżeństwo,  iż  według  oraw  państwa  do 
którego  należą,  posiadają  wszelkie  warunki  do  zawarcia  małżeństwa. 

Dalsze  postanowienia  zawierają  ograniczenia  tej  zasady  na 
korzyść  praw  państwa,  w  którem  małżeństwo  ma  być  zawartem. 

W  myśl  konwencji  co  do  rozwodów  i  seperacyj  małżonkowie 
wtedy  tylko  mogą  wnieść  skargę  o  rozwód  lub  seperacyę.  gdy  za- 
równo prawo  ich  państwa  (loi  nationale),  jak  i  prawo  tego  państwa 
w  którem  skarga  ma  być  wniesioną,  dopuszczają  rozwód  lub  se- 
peracyę. 

.Jeżeli  strony  w  miejscu  zamieszkania  nie  mogą  żądać  rozwodu 
lub  seperacyi,  mogą  od  władz  kompetentnych  tego  państwa  żądać 
środków  prowizorycznych,   dla    przerwania    wspólności    ich   pożycia. 

Konwencya  co  do  opieki  stanowi,  iż  opieka  nad  małoletnim 
ma  być  urządzoną  przez  prawo  państwa,  do  którego  on  należy. 

Jeżeli  opieka  nad  małoletnim  nie  jest  zorganizowaną  podług 
powyższej  zasady,  ustanawiają  ją  władze  miejsca  pobytu  małole- 
tniego, podług  swoich  praw. 

W  myśl  ogólnych  postanowień  wszystkich  tych  konwencyj  zo- 
stały one  zawarte  na  lat  5. 

du  14  Nov.  1896.  Asser.  La  conyention  de  la  Haye  1901.  Meili,  Der  erste  euro- 
paische  Staatencongress  iiber  internationales  P/ivatrecht  Wien.  1894.  Meili,  Das 
internationale  Privatrecht  und  die  Staatenkonferenz  in  Haag.  Ziirich  1900.  Do- 
cuments  relatifs  a  la  troisieme  Conference  de  la  Haye  pour  le  droit  internatio- 
nal  prive.  La  Haye  1900.  Laine.  La  conference  de  Haye  rclative  au  droit  inter- 
national  prive.  Journal  de  droit  int.  prive.  1894—5.  1901—2.  Renault,  Les  con- 
ventions  de  la  Haye  (1896  et  1902;  sur  la  droit  international  prive.  Paris  1903. 
Renault.  Le  droit  international  prive  et  la  Conference  de  la  Haye.  Annales  de 
1'Ecole  librę  des  seiences  politiąues,  1894,  str.  310.  Roszkowski,  Ueber  die  Be- 
schlusse  der  Haager  Konferenzen  vom  12  Juni  1902.  Ztechr.  fur  Vólkerrecht 
u.  Bundesstaatsrecht  herausg.  von  Kohler  u.  Oppenheim  Bd.  III. 

1  Wyraz  narodowe  wzięty  tu  jest  w  znaczeniu  politycznem  a  nie  etnogra- 
ficznem,  i  oznacza  właściwie  państwo,  do  którego  narzeczeni  należą. 


O  unii  interparlamentarnej  29 

Milcząco  zostają  one  przedłużone  na  dalszych  lat  5,  jeżeli  nie 
zostały  wypowiedziane. 

Wypowiedzenia  mogą  nastąpić  na  6  mieś.  przed  upływem  lat  5. 

Powyższe  konwencye  mogą  być  przyjęte  tylko  przez  państwa, 
które  w  konferencyach    hagskich  brały  udział  (Conventions  fermees). 

Przystąpienie  państw  innych,  możliwem  jest  tylko  za  zgodą 
państw  powyższych. 

Unia  interj parlamentarna  żąda.  ażeby  wszystkie  państwa  po- 
wyższe uchwały  wprowadziły  u  siebie  w  życie. 

Z  powyższego  przedstawienia  okazuje  się.  iż  nie  jest  to  zu- 
pełnie łatwe  zadanie  dla  państw,  które  na  trzech  konferencyach 
hagskich  nie  były  reprezentowane.  Jednak,  pomijając  tę  trudność 
żądanie  powyższe  jest  słusznem. 

Kodyfikacya  w  tych  konwencyach  zawarta,  aczkolwiek  nie 
wyczerpuje  całego  międzynarodowego  prawa  prywatnego,  jednak 
ogarnia  najważniejsze  kwestye  i  toruje  drogę  do  dalszej  kodyfikacyi. 
Postanowienia  praw  w  pojedynczych  państwach  co  do  cywilnych 
stosunków  jednostek  w  związku  międzynarodowym,  są  bardzo  roz- 
maite, i  kodyfikacya  dokonana  w  Hadze  ma  na  celu  przedewszyst- 
kiem  jednolitość  prawnych  postanowień  zaprowadzić  w  kwestyach 
najważniejszych,  i.  j.  w  rzeczach  małżeństw,  rozwodów  i  seperacyj. 

Zasada,  na  której  oparto  konwencye  jest  słuszna.  Dotąd  ście- 
rały się  w  prawodawstwach:  zasada  prawa  miejsca  zamieszkania  (loidu 
domicil)  i  prawa  państwa,  do  którego  jednostka  należy  (loi  national). 
Konwencye  przyjęły  tę  ostatnią.  Małżeństwo,  we  wszelkich  z  niego 
wynikających  stosunkach,  dotyczących  jego  ważności  lub  rozwiąza- 
nia, powinno  być  oparte  na  jednem  tylko  prawie,  mianowicie  na 
tem,  które  jest  najbliższem  jednostki,  które  wszelkie  jego  stosunki 
przenika,  a  więc  na  prawie  państwa,  do  którego  jednostka  należy. 
Miejsce  zamieszkania  może  ulegać  zmianie,  ze  zmianą  stosunków 
życiowych,  ono  więc  stałości  i  niezmienności  o  którą  tu  idzie,  nie 
przedstawia. 

Postanowienia  konwencyi,  choć  niewątpliwie  liberalnym  duchem 
przeniKnione.  szanują  jednak  względy  religijne,  ale  ich  ważność  od- 
noszą tylko  do  państwa,  którego  prawodawstwo  w  rzeczach  mał- 
żeństwa form  religijnych  wymaga. 

Austro-węgierska  monarchia  konwencye  podpisała,  przedłożenie 
konwencyj  z  1902  r.  radzie  państwa  dotąd  nie  nastąpiło.  Stanie  się 


30  Gustaw  Roszkowski 

to  po    przeprowadzeniu    pod    tym    względem    porozumienia    między 
obiema  popowami  monarchii. 

Konwencya  z  r.  1896  parlamentowi  przedłożoną  nie  będzie, 
gdyż  odnosi  się  do  form  proceduralnych  i  zasad  prawa  materyal- 
nego  nie  zawiera. 

i.  Unie  międzynarodowe. 

Unie  międzynarodowe  należą  do  najnowszych,  ale  zarazem 
i  najważniejszych    urządzeń    w  międzynarodowym   związku  państw. 

Ten  ostatni,  długi  czas  zajmował  się  przeważnie  politycznemi 
sprawami  państw.  W  kolei  czasu  jednak,  sprawy  społeczne,  eko- 
nomiczne i  duchowe  doszły  do  tego  stopnia  rozwoju,  iż  już  nie 
wystarczało  urządzanie  i  regulowanie  ich  przez  prawo  w  granicach 
jednego  państwa.  One  zyskiwały  coraz  więcej  charakter  międzyna- 
rodowy, i  okazała  się  konieczność  zapewnienia  im  opieki  międzyna- 
rodowego związku  państw  przez  prawo  narodów. 

Ażeby  tej  potrzebie  zadość  uczynić,  począwszy  od  lat  sześć- 
dziesiątych w.  XIX-go,  poczęły  się  tworzyć  w  obrębie  międzynaro- 
dowego związku  państw,  związki  kilkunastu  lub  więcej  państw,  ma- 
jące na  celu  wspieranie  się  ich  nawzajem  w  kwestyach  społecznych. 
Związki  te  noszą  nazwę  Unij  międzynarodowych. 

Znamieniem  tej  nowej  formy  połączeń  państw  jest:  1)  że  one 
służą  dla  celów  nie  politycznych,  ale  społecznych;  2)  że  one  mają 
organ  zarządzający  ich  sprawami,  t.  z.  biuro  (urząd  międzynaro- 
dowy), zostający  pod  kontrolą  rządu  tego  państwa,  w  którem  to 
ostatnie  ma  swoją  siedzibę;  3)  że  co  pewien  czas  odbywają  się 
międzynarodowe  konferencye  dla  spraw  Unii. 

Podstawą  Unii  jest  traktat  otwarty,  t.  z.,  że  każdej  chwili 
państwa  do  Unii  nienależące,  mogą  do  niej  przystąpić. 

Doniosłe  znaczenie  tej  najnowszej  formy  międzynarodowych 
połączeń   państw  spoczywa    w    tern: 

1)  że  one  zapewniają  opiekę  prawa  narodów  i  związku 
międzynarodowego  dla  spraw  społecznych,  pierwszorzędnego  zna- 
czenia dla  kulturalnego  rozwoju  narodów;  a  przez  to  przynoszą 
dowód,  iż  związek  międzynarodowy  tak  się  rozszerza,  iż  nie  tylko 
ogarnia  sprawy  polityczne,  ale  i  wszelkie  sprawy  i  stosunki  oświe- 
conych narodów. 

2)  Ze  świadczą,  iż  państwa  dzisiejsze  wszelkie  wzajemne  sto- 
sunki pragną  mieć  rządzone  przez  prawo; 


O  unii  interparlamentarnej  31 

3)  że  one  zacieśniając  węzły  między  państwami,  stają  się  no- 
wem  ogniwem  łączącem  mocarstwa  i  utrwalającem  pokój; 

4)  że  one  ułatwiając  państwom  urzeczywistnienie  zadań  spo- 
łecznych wielkiej  wagi,  torują  drogę  do  postępu  kultury. 

Dziewięć  dotychczas  istniejących  Unij.  dają  się  rozdzielić  na  4 
grupy,  podług  natury  ich  przedmiotu,  a  mianowicie:  1)  Unie  doty- 
czące środków  komunikacyjnych  (Unia  pocztowa,  telegraficzna  i  Unia 
dla  transportów  kolejowych),  2)  Unie  dotyczące  stosunków  ekonomi- 
cznych (Unia  dla  publikacyj  traktatów  cłowych,  tudzież  Unia  dla 
miar  i  wag);  3)  Unie  dla  celów  duchowych  (Unia  geodety czna,  Unia 
dla  własności  literackiej  i  przemysłowej);  4)  Unia  dla  zniesienia 
handlu  niewolnikami. 

Konferencya  bruxelska  (1895)  uznała  wielką  użyteczność  Unii 
i  urzędów  międzynarodowych  (Unions  universelles  et  des  offices  in- 
ternationnaux),  i  przepowiada  ich  rozwój.  Specyałnie  wyraża  ona 
życzenie,  aby  wkrótce  powstała  Unia  dla  publikacyi  traktatów  x. 

5.  Prawa  cudzoziemców. 

Uchwały  Unii  interparlamentarnej  co  do  cudzoziemców,  zale- 
cają przedewszystkiem  państwom  przyjęcie  uchwał  powziętych  co 
do  tej  kwestyi  przez  1'Institut  de  droit  international,  a  oprócz  tego 
zawierają  szereg  postanowień  specyalnych. 

Postanowienia  te  obejmują  3  kwestye: 

dozwolenie  cudzoziemcom  wstępu  na  tery  tory  um  państwa; 

prawne  stanowisko  cudzoziemców; 

wydalanie  cudzoziemców. 

Co  do  pierwszej  kwestyi,  tj.  co  do  do£ wolenia  cudzoziemcom 
wstępu  na  terytoryum  państwa,  Unia  wyraziła  opinię,  że: 

1)  państwa  powinny  ogłosić  warunki  pod  któremi  cudzoziemcy 
będą  mieli  wstęp  na  ich  terytorya. 

2)  Cudzoziemcom  nie  powinien  być  zabroniony  wstęp  na  te- 
rytoryum państwa  ani  stale,  ani  w  sposób  ogólny,  ani  dla  ochrony 
pracy  krajowców.  Może  zaś  być  w  interesie  publicznym  i  z  przyczyn 
bardzo  ważnych,  wstęp  cudzoziemców  ograniczony,  lub  czasowro  za- 
broniony: z  powodu  wojny,  rozruchów  wewnętrznych  lub    epidemii. 

Co  do  prawnego   stanowiska  cudzoziemców,   Unia  jest  zdania: 
1)  iż  cudzoziemcy    powinni    używać    na    równi    z  krajowcami 

Resolutions  des  confśrences  Bruxelles  1911,  str.  56. 


32  Gustaw  Roszkowski 

praw  cywilnych,  mieć  prawo  prowadzenia  handlu  i  nabywania  wła- 
sności nieruchomej. 

2)  Specyalna  opieka  prawna  powinna  być  rozciągniętą  nad 
tymi  cudzoziemcami,  którzy  mają  w  państwie  zamieszkanie,  lub  po- 
siadają zakład  przemysłowy  albo  handlowy. 

Co  do  wydalań  cudzoziemców,  Unia  rozróżnia:  wydalenia  en 
masse  i  wydalenia  jednostek. 

Wydalania  en  masse  mogą  mieć  miejsce:  na  czas  wojny,  albo 
na  czas  oznaczony  (z  powodu  rozruchów  wewnętrznych). 

Wydalania  indywidualne  mogą  dotyczyć: 

1)  tych  co  żyją  z  dobroczynności  publicznej, 

2)  tych  którzy  są  winni  lub  podejrzani  o  zbrodnię,   lub  o  za- 
mach na  państwo, 

3)  tych.  którzy  się  wcisnęli  do  państwa  mimo  zakazu. 

4)  tych,  którzy  są  dotknięci  chorobą  epidemiczną. 

Osoby  skazane  na  wTydąlenie,  powinny  mieć  prawo  odwołania 
się  do  sądu  wyższego,  lub  do  władzy  administracyjnej.  Wydalenie 
pomimo  wniesionego  rekursu,  powinno  być  tylko  prowizorycznem. 
W  każdym  razie,  wydalanie  powinno  być  wykonywanem  z  wzglę- 
dnością, a  z  wydalań  robione  być  powinny  sprawozdania  parlamen- 
tom, lub  przez  urzędowe  publikacye. 

Życzenia  Unii  interparlamentarnej  w  pierwszej  kwestyi,  t.  j. 
co  do  dopuszczania  cudzoziemców  na  terytorya  państw,  odpowiadają 
obecnemu  prawu,  narodów  i  dzisiejszej  praktyce  państw,  i  są  z  tego 
powodu  zbyteczne.  Ogólne  i  stałe  zabronienie  wstępu  cudzoziemcom, 
byłoby  wręcz  zasadom,  na  których  się  opiera  dzisiejszy  związek 
międzynarodowy  państw  przeciwnem,  i  dlatego  nie  praktykuje  się 
w  obrębie  togo  związku  nigdzie.  Czyniły  to  dawniej  niektóre  pań- 
stwa wschodnie,  a  przedewszystkiem  Chiny  i  Japonia,  ale  i  dziś  one 
tego  nie  robią.  Natomiast  słusznem  jest,  że  państwa,  w  wykonaniu 
swego  zwierzchnictwa  terytoryalnego  stawiają  pewne  warunki  dla 
wstępu  cudzoziemców,  lub  zabraniają  go  osobom  niebezpiecznym  dla 
porządku  i  bezpieczeństwa  publicznego,  jak  zbrodniarzom,  ubogim, 
lub  dotkniętym  epidemicznemi  chorobami.  Postanowienia  co  do  tego 
są  ogłaszane  w  ustawach  krajowych  lub  w  traktatach  (Niederlas- 
sungs,  Freundschafts-  u.  Niederlassungs,  wreszcie  Handels-Vertrage). 

Równie  się  rzecz  ma  i  co  do  prawnego  stanowiska  cudzo- 
ziemców.    W  państwach   cywilizowanych   cudzoziemcy   mają   zape- 


O  unii  interparlamentarnej  33 

wnioną  zupełną  prawną  obronę  swojej  osoby  i  własności l  i  w  re- 
gule zrównani  są  z  krajowcami  pod  względem  praw  cywilnych  (Cod. 
Nap.  art.  11.  kodeks  włoski,  art.  3).  W  jednych  państwach  równość 
ta  jest  zastrzeżoną  pod  warunkiem  wzajemności,  w  innych,  jak 
we  Włoszech,  w  Hiszpanii  i  w  Holandyi,  bez  tego  ograniczenia.  Tam 
gdzie  pod  tym  względem,  w  myśl  obowiązującego  ustawodawstwa, 
istnieją  pewne  ograniczenia  cudzoziemców,  np.  co  do  prawa  wyta- 
czania powództwa  przed  sądy  miejscowe  w  pewnych  sprawach, 
tam  państwo  przez  traktaty  z  obcemi  państwami  niewłaściwość 
tę  usuwa.  Tak  n.  p.  zrobiła  Francya.  Inne  zaś  ograniczenia  proce- 
sowe, jak  co  do  prawa  ubóstwa  i  obowiązek  dostarczania  kaucyi 
w  procesie,  wynikają  z  natury  stosunków  i  mają  uzasadnienie  w  usta- 
wodawstwie państw  pojedynczych. 

W  pewnych  specyalnych  stosunkach,  n.  p.  w  kwestyi  t.  z.  wła- 
sności literackiej  i  przemysłowej,  zrównanie  cudzoziemców  z  kra- 
jowcami przeprowadzone  jest  na  podstawie  umów  międzynarodo- 
wych (Union  internationale  pour  la  protection  des  oeuvres  litteraires 
et  artistiąues),  Konwencya  berneńska  z  9  września  1886  r.  (Union 
internationale  pour  la  protection  de  la  proprietó  industrielle).  Kon- 
wencya paryzka  z  20  marca  1883. 

Pod  względem  politycznym,  cudzoziemcy  są  niżej  postawieni  od 
krajowców  o  tyle,  że  nie  mają  tych  praw  politycznych,  które  dają 
udział  krajowcom  w  wykonywaniu  władzy,  n.  p.  praw  wyborczych, 
natomiast  na  równi  z  krajowcami  korzystają  z  prawa  stowarzyszeń, 
zgromadzali,  ochrony  mieszkania,  wolności  prasy,  swobody  wyznań 
i  t.  d. 

Swoboda  zajmowania  się  handlem  jest  dziś  także  cudzoziem- 
com zapewnioną.  Ograniczenia,  które  pod  tym  względem  w  niektó- 
rych państwach  istniały  (Szwecya  do  r.  1864,  Dania  do  r.  1873  i  i.) 
w  ostatnich  czasach  zostały  zniesione.  Istnieją  one  tylko  na  Wscho- 
dzie (Chiny.  Japonia),  ale  i  tam  coraz  więcej  znikają. 

Znikły  także  wszelkie  dawne  ograniczenia  cudzoziemców  co 
do  prawa  dziedziczenia,  przenoszenia  spadku  poza  granice  państwa 
i  co  do  swobody  wiary.  Uprzywilejowane  natomiast  stanowisko  mają 
cudzoziemcy  przez  to,  iż  nie  pełnią  powinności  wojskowej. 

Z  zupełną   natomiast   słusznością   Unia   domaga   się  zniesienia 

1  Obrona  ta  ma  szczególne  znaczenie  w  państwach  wschodnich,  jak  Persya, 
Japonia,   Chiny  itd. 
Roszkowski.  3 


34 


Gustaw  Roszkowski 


istniejącego  w  niektórych  państwach  (Anglia.  Stany  Zjednoczone, 
Szwecya)  ograniczeń  cudzoziemców  w  prawie  nabywania  własności 
nieruchomej.  Ukaz  rosyjski  z  1887  r.  stoi  w  sprzeczności  nie  tylko 
z   prawem   narodów,    ale    i   wogóle   z    wymaganiami  dzisiejszej  cy- 

wilizacyi. 

Przedewszystkiem  zaś  wielkiej  wagi  są  uchwały  Unii  w  kwestyi 

wydalania  cudzoziemców. 

Prawnv  stan  tej  kwestyi  w  związku  międzynarodowym  jest 
obecnie  następujący: 

W  czasie  wojny  państwa  aż  do  najnowszych  czasów  wydalały 
obywateli  państwa  nieprzyjacielskiego.  W  r.  1870  wydalono  z  Francyi 
z  górą  100.000  Niemców,  a  w  tern  40.000  z  samego  Paryża.  Ale 
ten  barbarzyński  zwyczaj  w  paru  ostatnich  wojnach:  rosyjsko- 
tu  reckiej  (1877  r.).  chińsko-japońskiej  (1894  r.)  i  hiszpańsko -amery- 
kańskiej (1898  r.)  został  zaniechany.  Są  nawet  umowy  międzynaro- 
dowe, które  zastrzegają  niestosowanie  wydalania  na  wypadek  wojny, 
np.  traktat  Niemiec  z  Nicaraguą. 

W  czasie  pokoju  państwa  mają  prawo  wydalać  cudzoziemców, 
a  h>  państwo  do  którego  oni  należą,  lub  dawniej  należeli,  ma  obo- 
wiązek ich  przyjąć,  nawet  choćby  oni  w  niem  utracili  obywatelstwo, 
jeśli  nie  nabyli  innego  l.  Jednakże  wydalanie  to  odnosi  się  do  jedno- 
stek niebezpiecznych  dla  państwa,  i  są  traktaty,  w  których  wyraźnie 
jest  zastrzeżonem  wydalenie  tylko  z  ważnych  przyczyn  i  za  uwia- 
domieniem agenta  dyplomatycznego.  Samowolne  wydalanie,  jak  nie- 
mniej wydalanie  uwłaczające  państwu,  do  którego  wydaleni  należą, 
jako  przeciwne  zasadzie  związku  międzynarodowego  (prawo  do  sza- 
cunku i  do  utrzymywania  międzynarodowych  stosunków)  uprawnia 
do  skarg  w  drodze  dyplomatycznej  i  do  retorsyi.  Masowe  wydalanie 
tak  częste  w  starożytności,  dziś  nie  powinno  mieć  zastosowania. 
A  jednak,  w  r.  1869  Greków  wydalono  z  Turcyi,  a  w  r.  1886  Po- 
laków z  Prus  i  Niemców  z  Rosyi.  To  ostatnie  było  niewątpliwie 
aktem  prawu  narodów  i  cywilizacyi  uwłaczającym,  i  przez  to  kwestya 
wydalań  cudzoziemców  weszła  na  porządek  dzienny  stosunków  mię- 
dzynarodowych. 

Instytut  prawa  międzynarodowego  proponuje  przyjęcie  nastę- 
pujących zasad: 

W  zasadzie  każde  państwo  udzielne  może  zarówno  dopuszcza- 

1  Zorn,  Grundziige  des  Yólkerrechts.  Leipzig  1903.  S.  162. 


O  unii  interparlamentarnej  35 

nie  cudzoziemców  na  swoje  terytoryum,  jak  i  ich  wydalanie,  urzą- 
dzić w  sposób  który  za  stosowny  uzna.  Zasady  wykonania  tego 
prawa  powinno  państwo  ogłosić  dla  wiadomości  osób  interesowanych. 

Wydalanie  możebnem  jest  z  powodu  wojny  lub  rozruchów 
wewnętrznych,  tudzież  w  czasach  spokoju.  Wydalanie  w  dwóch 
pierwszych  wypadkach  będzie  czasowem.  Wydalanie  w  czasie  spo- 
koju odnosi  się  do  jednostek  (l'expulsion  ordinaire),  i  do  pewnych 
kategoryi  jednostek  (l'exp.  extraordinaire). 

W  kwestyi  wydalania  jednostek,  należy  rozróżnić  jednostki 
mające  zamieszkanie,  lub  zakład  handlowy,  od  tych  które  tego  nie 
mają. 

Decyzya  co  do  wydalania  z  powodami,  powinna  być  przed  jej 
wykonaniem  stronie  interesowanej  doręczoną. 

Wydalanie  nadzwyczajne  powinno  mieć  miejsce  wskutek  spe- 
cyalnej  ustawy  lub  przynajmniej  rozporządzenia,  opublikowanego 
na   pewien  czas  (np.  na  6  mieś.) x. 

Postanowienia  te  o  wiele  lepiej  normują  kwestyę,  niżeli  uchwały 
Unii. 

6.  Kodyfikacya  prawa  narodów. 

Na  konferencyi  w  Christianii  1899  r.  Rada  interparlamentarna 
została  wezwaną  o  wypracowanie  kodeksu  prawa  międzynarodowego, 
określającego  prawa  i  obowiązki  państw,  i  o  przedłożenie  go  do  obrad 
na  jednej  z  następnych  konferencyj  interparlamentarnych.  (Rezol.  2). 

Kwestya  kodyfikacyi  prawa  narodów,  którą  się  Unia  interpar- 
lamentarna zajmowała,  ma  swoją  historyę. 

Oddawna,  zarówno  w  świecie  naukowym  jak  i  dyplomatycznym, 
uznawaną  jest  potrzeba  skodyfikowania  prawa  narodów. 

Prawo  zwyczajowe,  mimo  wielkich  swoich  zalet,  polegających 
głównie  na  tern,  że  ono  w  bezpośrednim  zostaje  związku  z  życiem 
i  pod  wpływem  jego  potrzeb  wytwarza  się  i  zmienia,  przedstawia 
zawsze  le  niedogodności,  że  nie  jest  dokładnie  określonem  i  że 
w  praktyce  pozostawia  wiele  wątpliwości  co  do  tego,  co  obowiązuje 
a  co  ulegając  zmianom  czasu  i  wypadków,  obowiązywać  już  prze- 
stało. 

Obok  prawa  zwyczajowego,  istnieje  w  niezliczonej  ilości  trak- 
tatów mnóstwo  reguł,  które  są  prawem  dla  stron  które  traktaty  za- 
warły   lub    do    nich    przystąpiły.     Liczba  umów   międzynarodowych 

1  Annuaire  de  Hnstitut.  X,  str.  245,  XII,  str.  218. 

3* 


36  Gustaw  Roszkowski 

rośnie  z  postępem  czasu,  a  nadewszystko  wzmaga  się  liczba  trakta- 
tów ogólnych,  obowiązujących  w  wielkiej  ilości  państw,  a  nawet 
w  całym  związku  międzynarodowym,  co  jest  zarówno  dowodem 
ujednostajnienia  się  potrzeb  w  całym  międzynarodowym  związku 
pod  wpływem  ujednostajnienia  się  cywilizacyi,  jak  i  tego,  że  pań- 
stwa uznają  coraz  więcej  potrzebę  uregulowania  wzajemnych  ich 
stosunków  przez  prawo  dokładnie  określone  i  jednolite. 

Ale  zawsze  jeszcze  największa  ilość  jest  traktatów,  które  tylko 
do  dwu  lub  więcej  państw-  się  odnoszą.  W  nich  rozprószone  są  zasady 
postępowania  bardzo  rozmaite.  Otóż  duchowi  nowszego  czasu  odpo- 
wiada coraz  więcej  ujednostajnienie  praw,  i  stąd  dążność  do  kody- 
fikacyi  prawa  narodów. 

Dążność  ta  przejawiła  się  po  raz  pierwszy  w  końcu  XVIII-go 
stulecia.  Zgromadzenie  narodowe  we  Francyi  w  d.  28  paździer.  1792 
poleciło  Abbe  St.  Gregoire  ułożenie  zasad  prawa  narodów.  Elaborat  jego 
wszakże  nie  został  przez  konwent  przyjęty.  W  XIX  wieku,  pierwszy 
poruszył  tę  sprawę  J.  Bentham  i  sam  projekt  prawa  narodów  uło- 
żył. Wstępując  w  jego  ślady,  w  drugiej  połowie  z.  w.  wypracowali 
projekty  kodeksu  prawa  narodów:  August  Parodo,  Alfons  Domin 
de  Petrushevecz,  Bluntschli  i  Dawid  Dodley-Field.  Projekty  te  są 
różnej  wartości.  Najsłabszy  z  nich  —  najpierwszy,  gdyż  w  nim 
więcej  jest  poglądów  autora,  niżeli  zebranych  reguł  prawa  zwycza- 
jowego i  umownego.  Projekt  Bluntschlego  nie  uwydatnia  również  gra- 
nicy między  postulatami  nauki,  a  prawem  dziś  obowiązuj ącem.  Naj- 
lepsze są  projekty  Petrushevecza  i  Fielda.  Pierwszy  z  nich  odznacza 
się  ścisłością  prawniczą,  ostatni,  oparty  jest  na  bogatym  materyale 
prawa  obowiązującego  i  na  praktyce  rządu  Stanów  Zjednoczonych. 
Żaden  jednak  z  tych  elaboratów  nie  był  przedmiotem  obrad  repre- 
zentantów państw. 

Z  czasem  powstawać  zaczęły  stowarzyszenia  dla  sprawy  ko- 
dyfikacyi:  1'Institut  de  droit  international,  Association  pour  la  re- 
formę et  la  codification  du  droit  des  gens  w  r.  1873  (to  ostatnie 
dziś  pod  nazwą  Association  du  droit  international  działające),  wre- 
szcie w  r.  1880  w  Petersburgu  rosyjskie  towarzystwo  dla  popierania 
kodyfikacyi  prawa  narodów. 

Najdonioślejsze  rezultaty  wydały  prace  Instytutu,  który  wy- 
pracował duży  szereg  projektów  kodyfikacyi  prawa  narodów:  co  do 
wydawania  przestępców,  co  do  prawa  wojny,  co  do  procedury  w  są- 


O  unii  interparlamentarnej  37 

dach    polubownych    dla    sporów   państw,    co  do  międzynarodowego 
prawa  prywatnego,  wykonywania  wyroków  sądów  zagranicznych  itd- 

W  pracach  tych  towarzystw,  przyjmują  udział  najpierwsze 
naukowe  znakomitości  świata. 

Nie  brak  jednak  i  przeciwników  kodyfikacyi,  którzy  sądzą,  że 
ona  oderwie  prawo  narodów  od  związku  z  życiem,  i  nie  uzyska 
nigdy  powszechnego  przyjęcia  w  całym  związku  międzynarodowym 

Oba  te  zarzuty  nie  są  uzasadnione.  Każda  kodyfikacya  jest 
skrystalizowaniem  prawa,  unieruchomieniem  go,  ale  nie  rozrywra 
w  zupełności  jego  związku  z  życiem,  gdyż  pod  jego  wpływem  ro- 
dzące się  nowe  potrzeby,  wywołują  co  pewien  czas  rewizye  praw 
skodyfikowanych  i  ich  uzupełnienia. 

Niesłuszność  drugiego  zarzutu  wynika  z  dzisiejszych  stosunków 
dyplomatycznych.  Coraz  bardziej  wzmaga  się  ilość  umów,  mających 
moc  obowiązującą  w  całym  związku  międzynarodowym,  jak  traktat 
pocztowy,  telegraficzny,  co  do  własności  literackiej  i  przemysłowej, 
jak  deklaracya  petersburgska,  jak  konwencya  genewska,  jak  uchwały 
konferencyi  pokojowej  Hagskiej  itd. 

Słuszność  w  sporze  o  kodyfikacyę  prawa  narodów,  spoczywa 
w  środku,  między  dwoma  krańcowemi  zdaniami.  Kodyfikacya  ta 
jest  potrzebną  i  przyniesie  światu  wielkie  korzyści.  Przez  nią  zosta- 
nie prawo  narodów  ściśle  określonem,  ustali  się  jego  znajomość, 
a  świat  przekona  się  o  użyteczności  reguł  tego  prawa  w  praktyce, 
ujednostajnia  się  one  w  całym  związku  państw,  a  nadto  przeżyte 
i  duchowi  czasu  nieodpowiadające  jego  postanowienia  przy  kodyfi- 
kacyi zostaną  usunięte.  Jednak  kodyfikacya  nie  może  być  dokonaną 
od  razu,  a  tylko  w  miarę  przygotowania  do  niej  materyałów.  Jest 
wiele  traktatów,  zawierających  mnóstwo  materyałów  b.  cennych  do 
przyszłej  kodyfikacyi  pojedynczych  działów  prawa  narodów.  Tu  na- 
leżą: traktat  wiedeński  z  1815  i  Akwizgrański  z  1818  r.,  paryzki 
z  1856,  konfer.  genewska  z  1864  i  1906  r.,  traktat  berliński  z  1878, 
Uinowy  państw  będące  podstawą  Unij  międzynarodowych  (pocztowej,  te- 
legraficznej etc.)  uchwały  konferencyj  hagskich  (pokojowej  i  dla  miedz. 
pr.  pry  w.).  Tu  należą  także  ustawy  państw  pojedynczych,  odnoszą- 
cych się  do  prawa  nar.,  jak  deklaracya  rządu  belgijskiego  i  francu- 
skiego wydana  w  czasie  wojny  wschodniej  w  r.  1856,  jak  amery- 
kańska ustawa  o  wojnie  z  1863  r.,  ukaz  rosyjski  z  1877  r..  spe- 
cjalnie co  do  prawa  morskiego:  zbrojna  neutralność  i  Codę  mari- 
time  z  1782  r.     Tożsamo    uchwały  Instytutu  cenny  dla  kodyfikacyi 


38  Gustaw  Roszkowski 

stanowią  materyał.  Na  tej  podstawie  mogą  być  projekta  kodyfikacyi 
przygotowane,  które  reprezentanci  państw  uczynią  z  czasem  osnową 
międzynarodowych  konwencyj.  które,  na  podobieństwo  traktatu  po- 
cztowego, hagskiego  i  i.  znajdą  moc  obowiązującą  w  całym  miedz, 
związku  państw.  Z  tego  wszakże  wynika,  że  przygotowanie  proje- 
któw do  kodyfikacyi  nie  może  być  zadaniem  Unii  interparlamen- 
tarnej.  Członkowie  jej,  należący  do  różnych  parlamentów  świata, 
łączą  się  w  Unii  interparlamentarnej  dla  propagowania  idei  pokoju, 
ale  nie  mogą  się  uważać  za  powołanych  do  podejmowania  pracy, 
do  należytego  wykonania  której,  potrzeba  fachowej  wiedzy.  Parla- 
menty nie  składają  się  z  samych  znawców  prawa  narodów,  a  ci, 
którzy  nimi  nie  są,  kodyfikować  prawa  narodów  nie  mogą.  Kodyfi- 
kacya  nie  polega  przecież  na  spisywaniu  improwizowanych  reguł, 
odpowiadających  osobistemu  zapatrywaniu  piszącego.  Kodyfikacya 
jast  zebraniem  praw  już  istniejących  i  uzupełnieniem  ich  w  duchu 
potrzeb  życia  społecznego.  Taka  czynność  wymaga  fachowej  wiedzy 
prawniczej,  której  od  każdego  posła  wymagać  nie  można. 

Z  tych  powodów  uchwała  Unii  skodytikowania  prawa  narodów 
nie  była  słuszną,  i  dlatego  nie  została  wykonaną. 

7.  Kwestya  neutralności. 

W  czasie  toczącej  się  wojny,  każdemu  państwu  służy  prawo 
brać  udział  w  niej,  lub  nie.  czyli,  w  tym  ostatnim  wypadku,  ogłosić 
swą  neutralność. 

Neutralność  ta  jest  tylko  czasową,  trwa  bowiem  jedynie  do 
końca  wojny,  i  zupełnie  od  woli  państwa  i  od  spełnienia  obowią- 
zków z  neutralności  wynikających  zawisłą.  Są  jednak  państwa  stale 
neutralne1.  One  w  żadnej  wojnie  udziału  brać  nie  mogą,  muszą 
więc  zachowywać  bierną  postawę  w  czasie  wojny.  Przez  to  ich  sa- 
modzielność jest  ograniczoną.  Za  to  jednak  mają  pewne  prawa,  ale 
i  im  odpowiadające  obowiązki.  Im  nie  może  być  wypowiedzianą 
wojna,  tery  tor  yum  ich  nie  może  być  terenem,  na  którymby  państwa 
walczące  mogły  walkę  prowadzić.  Obowiązkiem  ich  natomiast  jest: 
żadnemu  państwu  nie  wypowiadać  wojny  i  takie  tylko  zaciągać  zo- 
bowiązania, które  nie  prowadzą  do  wojny  i  które  tylko  w  czasie 
pokoju  mogą  być  wykonane.  Z  tego  wynika,  że  np.  państwa  stale 
neutralne  nie  mogą  zawierać  przymierzy  zaczepnych,  bo  to  prowa- 
dzi do  wojny. 

1  Liszt,  Das  Yolkerrecht.  Berlin  1902  str.  45. 


O  unii  interparlamentarnej  39 

Dalszym  obowiązkiem  państw  zneutralizowanych  jest:  nietylko 
wykonywać  obowiązki  w  ogóle  do  neutralności  przywiązane,  ale 
także  i  wynikające  z  traktatu  gwarantującego  ich  neutralność.  One 
nie  mogą  także  dozwolić,  aby  na  ich  terytoryum  robiono  spiski 
i  przygotowania  bądź  to  do  rewolucyi  w  obcem  państwie,  bądź  to 
do  wojny  z  jakiem  bądź  państwem-  One  wreszcie  muszą  wypełniać 
obowiązki  wynikające  z  ich  udziału  w  związku  międzynarodowym, 
a  nadto  muszą  być  gotowe  bronić  swej  neutralności. 

Neutralizacya  państw  leży  zarówno  w  ich  interesie,  jak  i  w  in- 
teresie związku  międzynarodowego.  W  ich  interesie,  bo  zapewnia 
im  stały  pokój,  w  interesie  zaś  innych  państw,  gdyż  dla  mocarstw 
sąsiednich  daje  gwarancyę  nietykalności  ich  granic,  dla  wszystkich 
zaś  innych  państw,  gdyż  utrudnia  wojenną  akcyę  państw  w  ogóle 
i  toruje  drogę  do  utrzymania  pokoju.  Dlatego,  jeżeli  do  neutralności 
czasowej  wystarcza,  że  ją  ogłosi  państwo,  które  chce  być  neutral- 
nem,  do  stałej  neutralności  potrzeba  zgody  na  nią  związku  między- 
narodowego, a  nadto  gwarancyi  tej  neutralności  ze  strony  państw 
paru.  Zagwarantowaną  neutralność  posiadały  dawniej  Szwaj carya 
(trakt.  wied.  Erklarung  z  20  marca  1815  r.,  trakt,  paryzki  z  20 
Nov.  1815.  Helvetische  Tagsatzung  z  27  marca  1815  r.  Wiener 
Schlussakt  z  9  ozerwca  1815  r. x),  Wielkie  Księstwo  Luxemburskie 
(trakt.  Londyński  z  11  maja)2,  Belgia  (Prot.  z  20  stycznia  1831. 
Vertrag  d.  achtzen  Artikel  z  24  czerwca  1831.  Vertrag  d.  vierund- 
zwanzig  Artikel  z  15  paźdz.  1831  r.)3. 

Wyjątkowe  stanowisko  zajmuje  neutralność  państwa  Kongo, 
która  w  myśl  konfer.  berlińskiej  z  26  lutego  1885  r.  (art.  10 — 12 
acte  finał)  jest  tylko  ograniczoną,  i  którą  państwa  gwarancyjne  zobo- 
wiązały się  tylko  szanować,  ale  nie  bronić4. 

Możliwą  jest  także  neutralność  pewnych  części  państwa,  t.  j. 
jakiejś  prowincyi,  rzeki,  kanału,  cieśniny  itd.  Tak  n.  p.  neutralność 
Sabaudyi  (trakt.  wied.  Acte  finał  art.  92),  wysp  Korfu  i  Paxos  (trakt. 
z  14  list.  1863  między  państwami  Pentarchii,  i  trakt,  z  29  marca 
1864  r.). 

1  Państwa  gwarancyjne:  Rosya,  Prusy  i  Austrya,  Anglia  i  Portugalia, 
Hiszpania  i  Szwecya. 

*  Państwa  gwarancyjne:  Rosya,  Prusy,  Austrya,  Francya,  Anglia  i  Włochy. 

'  Państwa  gwarancyjne :  Pentarchia. 

4  Pierantoni.  II  trattato  di  Berlino  del  1885  e  lo  stato  independente  del 
Congo  1898. 


40  Gustaw  Roszkowski 

W  ostatnich  czasach  Dania  oraz  Szwecya  i  Norwegia  wyrażały 
zamiar  uzyskania  stałej  neutralności  \  ale  związek  międzynarodowy 
nic  dotąd  w  tej  mierze  nie  postanowił. 

Interparlamentarna  konferencya  brukselska  z  1895  r.  wyraziła 
życzenie,  ażeby,  jeśli  jakiebądź  państwo,  w  drodze  konstytucyjnej 
ogłosi  swą  stałą  neutralność,  ta  ostatnia  została  przez  państwo  uznaną. 

Czionkowie  Unii  interpari.  niech  użyją  swego  wpływu,  ażeby 
sprawa  ta  została  postawioną  na  porządku  dziennym,  następnej  kon- 
ferencyi dyplomatycznej.  (Rezol.  1). 

Na  konferencyi  interparlamenlarnej  w  Paryżu  1900  r.  poru- 
szoną została  wielkiej  wagi  kwesty  a  neutralności.  Żądania  pod  tym 
względem  nie  zostały  dokładnie  sformułowane,  ale  wyrażono  tę 
myśl,  że  zachodzi  konieczność  ścisłego  określenia  prawnego  sto- 
sunku państw  walczących  do  niebiorących  udziału  w  walce,  aby 
usunąć  dziś  pod  tym  względem  panującą  niepewność  i  samowolę, 
wobec  których  najdziwaczniejsze  pretensye  są  pod  tym  względem 
obecnie  dopuszczalne.  Konferencya  wypowiedziała  wreszcie  zapatry- 
wanie, że  stosunek  stron  walczących  do  neutralnych,  określony  być 
powinien  nie  tylko  negatywnie,  ale  i  pozytywnie,  a  wreszcie,  że 
powinien  być  opartym  na  ogólnych  zasadach  pokoju  między  pań- 
stwami i  na  zasadzie  równej  państw    udzielności.  (Rezol.  1). 

Wreszcie  na  konferencyi  w  Wiedniu  (3  903)  delegaci  Norwegii 
przedstawili  usiłowania  {odjęte  przez  państwa  skandynawskie,  ażeby 
uzyskać  sta«ą  neutralność.  Konferencya  intei  parlamentarna  w^raziia 
sympatyę  dla  tych  usiłowań. 

Z  powyższych  uwag  Y.ynka,  że  uchwala  k(  nfer.  brukselskiej 
z  r.  1895.  (Rfsc.l  1).  >Ze  jeśli  jakiebądź  państwo  ogłosi  swą  ne- 
utralność sta<Ią.  to  państwa  powinny  ją  uznać«.  w  obecnym  stanie 
międzynarodowych  stosunków  nie  jest  do  przeprowadzenia.  Dziś 
stała  neutralność  jest  instytucyą,  którą  Związek  międzynarodowy 
wytwarza  w  interesie  państw  wielu.  Jeżeli  zatem  w  tym  ostatnim 
nie  leży  uznanie  stałej  neutralności  pewnego  państwa,  albo  jeżeli 
wprost  przeciwnie  —  w  interesie  ogółu  leży,  ażeby  pewne  państwo 
nie  było  uznanem  stale  za  neutralne,  chcćby  ono  stałej  neutralności 
dla   siebie  najbardziej    pragnęło,  ta  ostatnia  uznaną  nie  będzie. 

Kiedy  życzeniu  konferencyi  brukselskiej  będzie  mogło  stać  się 
zadość  w  zupełności?    Wtedy,    gdy    dążenie   do  utrzymania   pokoju 

1  A.  Hedin,  La  neutralite  des  Etats  scandinaves.  Stockholm  1899. 


O  unii  interparlamentarnej  41 

w  świecie  stanie  się  jednym  z  celów  Związku  międzynarodowego 
w  rzeczywistości.  Wtedy  środkiem  do  tego  celu  będzie,  ażeby  jak 
największa  ilość  państw  stałą  neutralność  uzyskała. 

Uchwała  zaś  konferencyi  wiedeńskiej,  witająca  z  uznaniem 
starania  państw  skandynawskich  o  uzyskanie  stałej  neutralności, 
charakterowi  Unii  interparlamentarnej  odpowiada  i  jest  na  miejscu. 

8.  Agencya  pokoju. 

Na  konfer.  paryskiej  w  r.  19.00  podniesiono  myśl  stworzenia 
dwóch  instytucyi  dla  propagowania  idei  pokoju:  agencyę  pokoju 
i  biuro  międzynarodowe  dla  zbierania  i  publikowania  dokumentów 
dyplomatycznych. 

W  obu  tych  sprawach  niepowzięto  uchwały,  ale  je  do  zba- 
dania odesłano  do  Rady  interparlamentarnej  (Conseil  interparle- 
mentaire.  Agencya  pokoju  (PAgence  de  la  paix)  miałaby  być  biurem 
prasowem,  przyłączonem  do  biura  interparlamentarnego  w  Bernie, 
i  miałaby  codziennie  wydawać  biuletyny  o  sprawie  pokoju  i  bez- 
płatnie je  rozsyłać.  Pomysł  nie  praktyczny.  Sprawa  pokoju  nie  po- 
stępuje tak  szybko,  ażeby  codziennie  świat  o  tych  zmianach  uwia- 
damiać. Natomiast  zupełnie  wystarczą  sprawozdania  coroczne  biura 
berneńskiego.     Do  codziennych   relacyi.  wystarczą   zwykłe  dzienniki. 

Natomiast  bardzo  wielkiej  użyteczności  byłoby  biuro  dla  zbie- 
rania i  publikowania  dokumentów  dyplomatycznych.  Te  ostatnie 
przedstawiają  oczywiście  nadzwyczaj  wielki  interes  nietylko  dla 
przyjaciół  pokoju,  ale  dla  polityków,  historyków  i  wszystkich  zaj- 
mujących się  politycznymi  stosunkami  świata.  Dokumenta  te  są 
mało  dla  kogo  dostępne  i  dla  tego  opublikowanie  ich  choć  w  czę- 
ści, byioby  bardzo  pożądanem. 

9.  Organizacya  prasy. 

Na  konfer.  paryskiej  w  1900  r.  hr.  Apponyi,  imieniem  grupy 
posłów  węgierskich,  postawił  wniosek  o  zorganizowanie  prasy  w  cy- 
wilizowanym świecie,  dla  popierania  sprawy  pokoju. 

Wniosek  ten  brzmiał  (w  streszczeniu) :  Unia  interp.  wzywa 
swe  grupy  o  zorganizowanie  w  ich  krajach  prasy  na  korzyść  idei 
pokoju,  na  wzór  dokonanej  już  podobnej  organizacyi  na  Węgrzech. 

Motywy  tego  wniosku,  są  jasne  i  proste.  Ażeby  z  korzyścią 
działać  na  rzecz  pokoju,  Unia  musi  pozyskać   opinię    publiczną  dla 


Ą_2  Gustaw  Roszkowski 

swej  idei.  Z  pomiędzy  różnych  czynników  oddziałujących  skutecznie 
na  \vvrobienie  opinii  publicznej,  jednym  z  najpotężniejszych  jest 
prasa. 

W  każdym  kraju,  mnóstwo  jest  ludzi  którzy  myślą  myślami 
dziennika,  który  czytają ;  ale  nawet  i  dla  samodzielnych  umysłów, 
ciągłe  przychylne  traktowanie  w  dziennikach  sprawy  pokoju,  nie 
może  być  obojętnem.  Artykuły  te  utrwalają  i  rozszerzają  przeko- 
nania dla  idei  pokoju  korzystne,  wyświetlają  sprawę  wszechstron- 
nie, pouczają  o  jej  postępie  i  o  jej  cywilizacyjnem  znaczeniu,  sło- 
wem pozyskują  umysły. 

Wszyscy  członkowie  Unii  uznali  oczywiście  odrazu  wielką  użyte- 
czność usług  prasy  dla  sprawy  pokoju.  Wielu  mówców  wystąpiło  z  go- 
rącem poparciem  wniosku  hr.  Apponyiego,  wielu  innych  postawiło 
wnioski  uzupełniające.  I  tak  :  Beauąuier  (franc.)  proponował  utwo- 
rzenie agencyi  prasy  dla  sprawy  pokoju,  połączonej  z  biurem 
pokoju  w  Bernie,  albo  ewentualnie  ustanowienie  przy  istniejących 
już  dziś  znanych  agencyach  Havasa,  Reutera.  Wolffa  i  i.  fachowych 
referentów  dla  sprawy  pokoju. 

Ives  Guyot  proponował  utworzenie  biura  międzynarodowego 
mającego  się  zająć  zbieraniem  wszelkich  dokumentów  dotyczących 
stosunków  zewnętrznych  państw,  na  podstawie  których  moźnaby 
w  prasie  wyjaśniać  kwestye  sporne. 

Oba  wrnioski,  zostały  przez  Unię  przekazane  Radzie  interpar- 
lamentarnej  (Conseil.  interp.)  do  zbadania. 

Wniosek  hr.  Apponyiego  został  jednogłośnie  uchwalony. 

Wzorem  proponowanej  Unii  prasy  światowej  miała  być  Unia 
prasy  węgierskiej.  Statut  tej  Unii,  jest  właściwie  projektem  statutu 
Unii  prasy  całego  cywilizowanego  świata.  Unia  ta  ogarnia  prasę 
wszystkich  państw,  a  dziennikarze  jednego  państwa  tworzą  grupy 
narodowe.  Otóż  Węgrzy  utworzyli  pierwszą  grupę  narodową.  Ta 
ostatnia  opierała  się  na  następujących  zasadach:1 

Celem  Unii  jest  systematyczne  propagowanie  idei  pokoju  i  ar- 
bitrażu. 

Członkowie  Unii  są  dziennikarzami  (redaktorowie  i  współpra- 
cownicy), którzy  zobowiązują  się  służyć  idei  pokoju. 

Członkowie  Unii  z  jednego  państwa,  tworzą  grupę   narodową. 


1  Union    interparlamentaire.    Compte    rencie    de  la  X  Confer.   Paris  1900 
str.  155. 


O  unii  interparlamentarnej  43 

Grupy  te  łączą  się  w  organizacyi  międzynarodowej. 

Unia  prasy  wchodzi  w  stosunki  z  Unią  interparlamentarną, 
aby  tern  skuteczniej  razem  dożyć  do  wspólnego  celu. 

W  ramach  statutu  Unii.  grupy  narodowe  uchwalają  sobie  re- 
gulamin. 

Członkowie  Unii  płacą  5  fr.  rocznie,  na  cele  swej  grupy  i  or- 
ganizacyi międzynarodowej. 

Grupy  narodowe  raz  na  rok  łączą  się  w  zgromadzenia  ogólne. 

Dziennikarze  z  państw  w  których  Unia  nieistnieje,  mogą  być 
zaproszeni  do  obrad,  ale  bez  prawa  głosowania. 

Organami  Unii  są :  stała  Rada  i  biuro  centralne. 

Każda  grupa  wybiera  2  członków  Rady.  na  3  lata. 

Zadaniem  Rady  jest :  przygotowanie  obrad  zgromadzenia,  wy- 
konanie jego  uchwał  (łącznie  z  biurem),  i  prawo  inicyatywy  w  spra- 
wach Unii. 

Biuro  zgromadzenia  ogólnego  jest  biurem  centralnem,  przez 
rok,  aż  do  następnego  zgromadzenia.  Ono  załatwia  sprawy  bieżące 
Unii.  pośredniczy  między  grupami  Unii  i  Unią  prasy  a  Unią  interp., 
zarządza  funduszami  Unii. 

Myśl,  założenia  Unii  prasy  całego  świata  dla  pożytku  idei  po- 
koju, wypowiedziana  przez  hr.  Apponyiego,  została  jednogłośnie 
przez  Unię  interparl.  w  Paryżu  przyjętą,  ale  na  tem  zakończył  się 
cały  dla  niej  zapał.  Naj  pierwsze  węgry  okazały  gotowość  do  pra- 
ktycznego urzeczywistnienia  tej  myśli ;  za  niemi  poszła  Szwajcarya 
i  Portugalia  —  w  innych  państwach  myśl  powyższa  nie  znalazła 
poparcia.  Skutkiem  tego  p.  Gobat,  na  posiedzeniu  Unii  w  Wiedniu 
w  r.  1903 1  oznajmił:  iż  zorganizowanie  prasy  niemoźe  być  prze- 
prowadzonem,  co  zgromadzenie  przyjęło  do  wiadomości. 

Tego  postanowienia  żałować  należy.  Zostało  ono  powziętem 
za  wcześnie  i  z  wielką  szkodą  dla  sprawy  samej. 

Idea  pokoju,  nierozszerzy  się  należycie  w  masach,  bez  gorą- 
cego poparcia  prasy.  Przy  tem  rozpowszechnieniu  czytania  dzien- 
ników co  dziś.  systematyczne  zalecanie  zamiłowania  pokoju  jest  nie- 
wątpliwie jednym  z  najdzielniejszych  środków  pozyskania  dla  niej 
szerokich  warstw  społecznych. 

Zawcześnie  jednak  żądano  od  razu  organizacyi  prasy  całego  świata. 
Najprzód  potrzeba  tę  ostatnią  pozyskać,  a  potem  można  mówić  ojej 

Compte  rende  de  la  XI  Confer.  Yienne  1903  str.  93. 


44  Gustaw  Roszkowski 

organizacyi.  Do  pozyskania  zaś  prasy  dla  idei  pokoju,  jeszcze  bar- 
dzo daleko.  Namawianie,  werbowanie,  nie  przyda  się  na  nic.  Prasa 
wpływa  na  przekonania  społeczne,  a  z  drugiej  strony  jest  ich  wy- 
razem. Utrwalenie  się  zamiłowania  pokoju  w  szerszych  niż  to  dziś 
ma  miejsce  warstwach  społecznych,  znajdzie  wyraz  i  w  prasie. 
Należy  więc  jednocześnie  dbać  o  jedno  i  drugie.  Reforma  nauki  hi- 
storyi  w  szkołach,  ustanie  gloryfikowanie  tylko  wojen  w  nauce  hi- 
storyi,  wykazywanie  dobrodziejstw  płynących  dla  ludzkości  z  po- 
koju, pozyska  młode  umysły  dla  idei  pokoju,  a  za  tern  pójdzie 
z  czasem  opinia  publiczna  i  prasa,  i  wtedy  będzie  pora  myśleć  o  or- 
ganizacyi tej  prasy.  Dziś  zwolennicy  pokoju  powinni  się  starać  po- 
zyskiwać jak  największe  codzienne,  dzienniki  w  każdem  państwie. 
Za  niemi  pójdą  inne,  mniejsze  wydawnictwa.  Ta  zaś  prasa  ma- 
leńka, specyalnie  dla  sprawy  pokoju  w  różnych  państwach  obecnie 
powstała  i  jej  wyłącznie  poświęcona,  niewiele  zdziała,  gdyż  jest  mało 
czytaną,  a  nadewszystko  ona  nie  reprezentuje  opinii  mas. 

Sprawa  więc  pozyskiwania  prasy,  i  zużytkowania  jej  dla  pro- 
pagowania idei  pokoju,  nie  powinna  zejść  z  porządku  dziennego 
obrad  Unii,  powinna  być  wznowioną,  choć  załatwienie  jej  nie  może 
nastąpić  prędko. 

10.  Kongres  międzynarodowy. 

Parlament  świata. 

Projekt  grupy  amerykańskiej.  (Bartholdt). 

Unia,  na  konferencyi  w  Brukselli  (1905)  poleciła  do  przyjęcia 
drugiej  konferencyi  pokojowej  w  Hadze  projekt  następujący  : 

Ustanawia  się  kongres  międzynarodowy,  złożony  z  dwóch  Izb: 
Senatu  i  Izby  deputowanych. 

W  Senacie  każde  państwo  ma  mieć  2-ch  członków,  a  w  Izbie 
deputowanych  mieć  będzie  liczbę  posłów  odpowiednią  do  jego 
handlu  międzynarodowego. 

Kadencya  trwa  lat  8. 

Większość  głosów  rozstrzyga. 

Konieczną  jest  zgoda  obu  Izb. 

Każde  państwo  może  się  z  kongresu  usunąć  każdej  chwili. 

Debaty  kongresu  dotyczą  tylko  stosunków  państw. 

Kongres  uchwala  reguły  dla  tych  stosunków. 

Reguły  te  powinny  być  uznane  za  prawo,  z  wyjątkiem  tych,  które 
dawniej  określone  już  zostały  przez  parlamenty  państw  odrzucone. 


O  unii  interparlamentamej  45 

Państwa  wzajemnie  traktować  się  powinny  jako  równe  sobie. 

Każde  państwo  należąc  do  kongresu,  może  się  zbroić  dowolnie. 

Wojna  będzie  uważaną  za  akcyę  legalną,  wyjąwszy,  jeżeli 
różne  państwa  zgodziły  się  zapomocą  traktatów  na  rozstrzygnięcie 
sporów  przez  sąd. 

Zbrojne  siły  państw  powinny  być  do  rozporządzenia  kongresu, 
dla  wykonania  decyzyi  Trybunału  w  Hadze. 1 

Dla  rozważenia  tego  projektu,  została  przez  Unię  wybrana 
komisya2,  która  odbyła  3  posiedzenia:  1)  18  i  19  lutego  1905  r., 
2)  19  i  20  kwietnia  1906  r.  i  3)  2  czerwca  1906  r. 

Zaraz  na  1-em  posiedzeniu  zgłoszone  zostały  w  tej  kwestyi 
dwa  nowe  wnioski. 

Sam  wnioskodawca,  mianowicie  p.  Bartholdt,  przyszedłszy  do 
przekonania,  że  nie  nadeszła  jeszcze  pora  do  tworzenia  międzyna- 
rodowego parlamentu,  przedstawił  projekt  Komitetu,  albo  Rady 
państwa  (Comite  ou  Conseil  d'Etat)  dla  spraw  zewnętrznych.  Ten 
komitet  złożony  z  ludzi  bardzo  wybitnych,  z  kwestyami  międzyna- 
rodowemi  bardzo  obeznanych,  miałby  odbywać  peryodycznie  posie- 
dzenia dla  międzynarodowych  spraw  bieżących  i  dążyć  do  jedno- 
litej akcyi  z  organami  rządów  państw  pojedynczych. 

Pan  d'  Estaurnelles  de  Constant  zaproponował  zaś  utworzenie 
międzynarodowego  Ministerium,  w  zastępstwie  za  trudny  do  utwo- 
rzenia parlament  międzynarodowy. 

Na  ostatniem  posiedzeniu,  w  d.  2  czerwca  1906  r.  w  Brukseli 
odbytem,  ostatecznie  nie  uchwalono  żadnego  z  powyżej  przytoczo- 
nych wniosków,  zgodzono  się  natomiast  że: 

1)  konferencje  pokojowe  w  Hadze  powinny  się  odbywać  stale 
peryodycznie; 

2)  państwa  powinny  upoważnić  swych  delegatów  na  drugą  konfe- 
rencyę  hagską,  do  utworzenia  stałej  Rady,  mającej  za  zadanie  kon- 
dyfikacyę  i  rozwój  prawa  narodów,  oraz  doprowadzenie,  ile  można, 
do  zgody  prawodawstw  państw    pojedynczych  z   prawem  narodów ; 

3)  przeprowadzić  zmianę  statutu  Unii  i  przedłożyć  Konferen- 
cyi  wnioski  co  do  zmiany  art.  2,  4,  6  i  8  statutów. 

Wszystkie  te  3  punkta  były  pierwotnie  tj.  na  pierwszem  po- 
siedzeniu, inaczej  stylizowane. 

1  Rćsolutions  des  Confćrences.  Brukselles  1911  str.  93. 

2  Komisya  ta,  nosiła  pierwotnie  nazwę:  Commission  pour  le  parlement 
international,  później  została  nazwaną  Commission  de  reorganisation. 


46  Gustaw  Roszkowski 

W  punkcie  2-im  miano  na  myśli,  aby  w  państwach  pojedyn- 
czych utworzone  były  Komitety  dla  spraw  zagranicznych,  a  prócz 
tego  Rada  centralna. 

Co  do  punktu  3-go.  radzono  zastanowić  się.  czy  Unia  inter- 
parlamentarna  niemogłaby  z  czasem  przeistoczyć  się  w  Kongres 
międzynarodowy?  B\Tłoby  bowiem  niewątpliwie  pożądanem,  ażeby 
Unia  miała  coraz  więcej  charakter  prawdziwej  reprezentacyi  mię- 
dzynarodowej. Innemi  słowy :  jest  pożądanem  ażeby  Unia  była 
wiernym  wyrazem  ciał  prawodawczych  w  pojedynczem  państwie. 
Do  tego,  za  konieczną  uznano  reorganizacyę  Unii. 

Punkt  1-y,  na  drugiem  posiedzeniu  miał  bardzo  dobrą  re- 
dakcyę :  Byłoby  korzystnie  przekształcić  2-gą  konferencyę  hagską 
na  kongres  międzynarodowy,  zbierający  się  automatycznie  i  peiyo- 
dycznie. 

11.  Uchwały  dotyczące  wyników  konferencyi  pokojowej  w  Hadze,  z  1899  r. 

Konferencya  mterparlamentarna  w  Chnstanii  z  1899  r.  a)  wy- 
raziła powinszowania  naczelnikom  państw  i  rządom  na  konferencyi 
w  Hadze  reprezentowanym,  z  powodu  wyników  konferencyi  hagskiej; 
b)  wyraziła  radość  iż  uchwały  tej  ostatniej  wypadły  w  duchu  or- 
ganizacyi  sądów  polubownych  uchwalonej  przez  konferencyę  inter- 
parlamentarną  w  Brukselli  1896  r.,  a  nadto  nadzieję,  że  dzieło 
w  Hadze  zaczęte,  doczeka  się  w  przyszłości  dalszego  rozwoju  i  wy- 
kończenia. W  tym  celu.  konferencya  interparlamentarna  ofiarowała 
swój  współudział.  (Rezol.  3). 

Z  powodu  wojny  w  południowej  Afryce,  wybuchłej  bezpośre- 
dnio po  ukończeniu  konferencyi  hagskiej,  Rada  interparlamentarna, 
na  posiedzeniu  swem  odbytem  w  Brukselli  2  września  1901  r.  wy- 
stosowała pisma  zarówno  do  Biura  międzynarodowego  w  Hadze 
jak  i  do  hollenderskieeo  Ministra  spraw  zagranicznych,  jako  prezy- 
denta międzynarodowej  rady  administracyjnej,  z  wyrażeniem  ży- 
czenia : 

a)  ażeby  knnwencya  hagska  została  ogłoszoną  jako  otwarta, 
ażeby  do  niej  mogły  przystąpić  państwa,  któe  wt  jej  zawarciu 
udziału  niebrały  ; 

b)  ażeby  zasady  prawa  wojny,  były  powszechnie  ściśle  stosowane; 

c)  ażeby  w  każdym  sporze  państw,  stosowane  były  zasady  w  Ha- 

dze przyjęte  co  do  procedury  w  sądach  polubownych. 
Konferencya  w  Chrystianii  wyraziła  : 


O  unii  interparlamentarnej  47 

a)  nadzieję,  że  państwa  w  razie  sporów,  będą  się  stosować  do 
uchwał  hagskich; 

b)  wyraziła  żal,  że  tego  nie  uczyniono  w  sporze  Anglii  z  repu- 
blikami południowej  Afryki ; 

c)  wyraziła  życzenie,  ażeby  zbrojna  interwencya  mocarstw  w  Chi- 
nach, dla  ukarania  popełnionych  tamże  okrucieństw,  nia  miała 
za  skutek  nowych  zdobyczy,  mogących  wywołać  wojnę  po- 
wszechną, ale  że  przeciwnie  ona  będzie  początkiem  zorgani- 
zowanej i  trwałej  Unii  państw.  (Rezol.  5  i  6). 

W  sprawie  uzupełnienia  postanowień  konferencyi  hagskiej, 
konf.  interparl.  w  Christianii  wyraziła  zdanie  : 

a)  iż  jest  pożądanem.  ażeby  zdanie  sporu  na  sąd  polubowny 
(arbitrage)  było  obowiązuj ącem,  o  ile  to  nie  będzie  przeciwnem 
niepodległości  państw  ; 

b)  ażeby  wszystkie  państwa  mogły  przystąpić  do  konwencyj 
hagskich; 

c)  ażeby  organizacya  trybunału  polubownego  (art.  20  konw.  hag- 
skiej o  pokojowem  załatwianiu  sporów  państw)  zbliżyła  się 
do  organizacyi  stałego  sądu  polubownego.  (Rezol.  5). 

Z  powodu  uchwał  hagskich,  konfer.  interparl.  w  Paryżu, 
w  1900  r.,  poleciła  grupom  parlamentarnym,  ażeby  użyły  swego 
wpływu,  aby : 

a)  państwa,  w  myśl  art.  19  konw.  hagskiej  zawierały  traktaty 
specyalne,  zapewniające  pokojowe  załatwianie  ich  sporów; 

b)  aby  klauzule  co  do  arbitrażu  były  pomieszczane  w  traktatach 
specyalnych  ; 

c)  ażeby  obowiązki  wynikające  dla  państw  z  art.  17  wspomnia- 
nej konwencyi,  nie  były  zaniedbywane  (Resol.  o); 

d)  aby  posłowie  do  parlamentów  prypominali  swym  rządom  obo- 
wiązki, które  na  nich  ciężą,  po  podpisaniu  konferencyi  w  Ha- 
dze. (Rezol.  5). 

W  myśl  zaś  uchwał  konf.  interparl.  w  Christianii,  grupy  par- 
lamentarne mają  nadto  obowiązek  : 

e)  starać  sie  aby    do  uchwał    hagskich    przystąpiły    te    państwa, 

które  dotąd  tego  nie  uczyniły ; 
f)  aby  ich  państwa  zawierały  traktaty  pokojowe    (traites  d'arbi- 

trage) ; 
g)  mają  ułatwiać  przyjęcie  do  konwencyi  hagskich  państw  w  Ha- 
dze nie  reprezentowanych  ; 


48  Gustaw  Roszkowski 

h)  podawać  do  wiadomości  ziomków  uchwały  hagskie,  z  wyja- 
śnieniami i  oceną  tych  ostatnich ; 

i)  zachęcać  rządy  do  dalszego  rozwoju  uchwał  hagskich  ; 

j)  opinie    swe    co  do  uchwał  hagskich,   podawać  do  wiadomości 
Rady  interparlamentarnej.  (Rezol.  4  i  5). 
Na  konf.  w  Wiedniu  (1903  r.)  uchwalono  wreszcie: 

a)  ażeby  państwa  które  uchwały  konf.  hagskiej  (1899)  podpisały, 
w  razie  sporu  zwracały  się  do  stałego  tryb.  w  Hadze ; 

b)  ażeby  państwa  w  wypełnieniu  ciążącego  na  nich  obowiązku 
z  mocy  art.  27  uchwał  hagskich,  porozumiały  się  między  sobą, 
celem  wspólnego  działania,  mającego  na  celu  przypomnienie 
państwom  w  sporze  będącym:  iż  stały  trybunał  polubowny 
w  Hadze,  jest  dla  nich  otwarty  (Rezol.  2); 

c)  że  państwa,  obowiązki  dla  nich  wynikające  z  art.  27  uchwał 
hagskich,  stosować  będą  nawet  względem  państw,  które 
uchwał  hagskich  nie  podpisały  (Rezol.  4); 

d)  ażeby  możliwie  najprędzej  odbyła  się  nowa  konferencya  re- 
prezentantów państw,  dla  powzięcia  uchwały  co  do  kwestyj, 
które  przez  konferencya  hagską  przekazane  zostały  do  za- 
łatwienia następnej  konferencyi  międzynarodowej. 

Taż  sama  uchwała  powziętą  została,  na  wniosek  p.  Edmunda 
Robertson,  specyalnie  co  do  projektu  rosyjskiego,  dotyczącego  rozbro- 
jenia na  lądzie  i  morzu,  a  nadto  co  do  zmniejszenia  ciężarów  wo- 
jennych, obciążających  budżety. 

Na  konf.  wiedeńskiej  zatwierdzono  uchwałę  Rady  interparla- 
mentarnej. która  wyraziła  życzenie  : 

a)  ażeby  konwencya  hagska  była  uznaną  za  otwartą,  tj.  ażeby 
do  niej  przystąpić  mogły  państwa,  które  w  konferencyi  hag- 
skiej udziału  niebrały ; 

b)  ażeby  uchwalone  w  Hadze  prawo  wojny,  było  powszechnie 
i  ściśle  stosowanem ; 

c)  ażeby  we  wszelkich  sporach   państw,   stosowane   były   zasady 
proceduralne,  uchwalone  dla  sędziów  międzynarodowych. 
Sekretarz  generalny  Unii  interparlamentarnej,   został  zobowią- 
zany, o  powyższych  uchwałach   uwiadamiać  biuro  międzynarodowe 
w  Hadze  i  holenderskiego  ministra  spraw  zagranicznych. 

Powyższe  uchwały  w  przedmiocie  konferencyi  hagskiej,  należą 
do  najsłabszych  uchwał  Unii  interparlamentarnej.  Należałoby  przy- 
puszczać, iż  Unia  przyjmując   za   punkt   wyjścia   uchwały   hagskie, 


O  unii  interparlamentarnej  49 

poweźmie  uchwały  co  do  tego  jak  dalej  sprawę  pokoju  prowadzić 
należy,  jakie  nowe  instytucye  dające  rękojmię  trwałości  pokoju  do 
życia  powołać  należy.  To  się  nie  stało,  natomiast  uchwały  Unii 
ograaiczają  się  do  zaznaczenia  ważności  niektórych  postanowień 
konferencyi  hagskiej,1  i  wyrażenia  nadziei  że  postanowienia  te 
w  interesie  sprawy  pokoju,  będą  przestrzegane.  Ani  jedna  nowa 
myśl  w  sprawie  pacyfikacyi  świata  przez  Unią  wypowiedziana  nie 
została,  tak  że  do  postępu  spraw  któremi  się  konferencya  hagska 
zajmowała,  Unia  się  nie  przyczyniła. 

Niektóre  postanowienia  Unii  dotyczą  w  tych  kwestyach  rzeczy 
drugorzędnych,  a  nie  pierwszorzędnych.  Tak  np.  gdy  wybuchła 
wojna  w  południowej  Afryce  wbrew  wyraźnym  postanowieniom 
Kon  w.  hagskiej  co  do  środków  które  zastowane  być  powinny  dla 
zapobieżenia  wojnie.  Unia  uchwaliła  żądać :  ażeby  konw-.  hagskie 
były  uznane  za  otwarte,  tak,  żeby  wszystkie  państwa  które  w  ich 
zawarciu  udziału  nie  brały,  przystąpić  do  nich  mogły,  zamiast  do- 
magać się  ażeby,  choć  państwa  południowej  Afryki  na  konferencyi 
w  Hadze  reprezentowane  nie  były,  uchwały  hagskie  do  ich  wojny 
znalazły  zastosowanie.  Tego  duch  tych  ostatnich  uchwał  się  doma- 
gał, bo  przecież  one  nie  w  innym  celu  zostały  powzięte,  jak  tylko 
ażeby  pokój  w  całym  świecie  utrwalić,  anie  specyalnie  między 
pewnemi  tylko  państwami.  Z  drugiej  strony,  mamy  w  praktyce 
międzynarodowej  przykłady,  że  pewne  reguły  niema jące  mocy  prawa, 
są  jednak  przez  państwa  ad  hoc  dla  załatwienia  pewnej  sprawy, 
na  pewien  czas  przyjmowane.  Deklaracya  brukselska  z  1874  r. 
ogarniająca  prawo  wojny  lądowej,  nie  miała  mocy  obowiązującej, 
a  jednak  w  późniejszych  wojnach  bywała  przez  strony  walczące 
za  modus  vivendi  przyjmowaną.  Błąd  swój  naprawiła  Unia  na  pó- 
źniejseem  swem  posiedzeniu,  wyrażając  żal,  że  w  wojuie  południowo- 
afrykańskiej uchwały  hagskie  nie  znalazły  zastosowania. 

Żądanie  Unii,  ażeby  organizacya  sądu  polubownego  w  myśl 
uchwał  hagskich  (art.  20),  zbliżała  się  do  organizacyi  stałego  sądu 
polubownego,  jest  dowodem  nie  liczenia  się  Unii  dostatecznie  z  wa- 
runkami bytu  międzynarodowego  związku  państw,  w  którym  stały 
trybunał,  zorganizowany  jak  zwykły  stały  sąd  cywilny  jest  prze 
cięż  niemożebnym. 


1  Fried,    Handbuch  d.  Friedensbewegung,   Wien  1905.   Dr  Kolben,  Wahr- 
heit  u.  Klarheit  iiber  die  Hager  Friedenskonferenz.  Berlin  1900. 
Roszkowski  i 


5Q  Gustaw  Roszkowski 

Najważniejsze  uchwały  Unii  co  do  konferencyi  hagskiej,  po- 
wzięte zostały  na  jej  posiedzeniach  w  Paryżu  i  w  Wiedniu.  Do- 
maganie się  Unii.  ażeby  państwa  w  myśl  art.  17,  19  i  27  konw. 
o  pok.  załatwianiu  sporów  międzynar.  zawierały  specyalne  tra- 
ktaty co  do  arbitrażu  w  sporach  już  wynikłych  lub  w  przyszłości 
wyniknąć  mogących,  ażeby  państwa  w  razie  grożącego  sporu  przy- 
pominały stronom  interesowanym  trybunał  polubowny  w  Hadze, 
i  dla  wspólnej  pod  tym  względem  akcyi  porozumiewały  się  z  sobą  — 
to  są  uchwały  bardzo  doniosłego  znaczenia,  trafiają  w  rdzeń  uchwał 
hagskich,  i  jeśli  będą  wykonane,  sprawie  pokoju  mogą  wielkie  od- 
dać usługi.  Wezwanie  państw  do  stosowania  uchwał  hagskich  do 
państw  w  Hadze  nie  reprezentowanych  odpowiada  duchowi  konfe- 
rencyi pokojowej  i  jest  zupełnie  słusznem  a  liberalnem  tłomacze- 
niem  jej  postanowień. 

Zasługą  jest  także  Unii  żądanie  nowej  konferencyi  w  Hadze, 
a  za  szczególnie  trafne  uważać  należy  na  posiedzeniu  Unii  w  Pa- 
ryżu zrobione  wezwanie  posłów,  ażeby  wpływali  na  swe  rządy, 
w  celu  doprowadzenia  do  ścisłego  wykonywania  i  dalszego  rozwoju 
uchwał  hagskich. 

12.   Uchwały   konferencyi  interparlamentarnej  odnoszące  się  do  członków  Unii. 

Unia  interparlamentarna  niejednokrotnie  wyrażała  wezwania 
do  swych  członków,  które  są  ważne  dla  tego,  że  określają  sposoby 
wykonywania  uchwał  zasadniczych  przez  Unią  powziętych. 

Konferencya  peszteńska  (1896  r.)  wzywała  posłów  aby  oni 
w  parlamencie,  na  zebraniach  publicznych,  w  publikacyach  litera- 
ckich i  naukowych,  oraz  w  memoryałach  wniesionych  do  rządu, 
propagowali  uchwały  Unii,  aby  im  zapewnić  popularność. 

Konferencya  paryska  (1900  r.)  wzywała  swych  członków,  1)  żeby 
wpływali  na  rządy  aby  te  zawierały  traktaty  rozjemcze,  a  co  naj- 
mniej, aby  w  traktatach  klauzule  rozjemcze  zamieszczano,  2)  aby  przy- 
pominali rządom  ich  obowiązki  płynące  z  uchwał  hagskich  (1899  r.), 
3)  aby  tworzyli  organizacyą  prasy  w  swych  krajach,  dla  sprawy 
pokoju,  4)  aby  członkowie  grup  byli  silnie  zorganizowani  i  przed 
uchwaleniem  budżetu  ministerstwa  spraw  zagranicznych,  odbywali 
narady,  w  sprawie  poparcia  celów  Unii. 

Na  konferencyi  wreszcie  w  S-t.  Louis  (1904  r.)  zalecano  usil- 
nie posłom,  by  jako  członkowie  Unii  postępowali  w  sprawie  po- 
koju solidarnie,  bez  względu  na  stronnictwa  do  którego  należą. 


O  unii    antiparlamentarnej  51 


VIII.  Działalność  Unii  w  r.  1910  i  1911. 

1.  Konferencya  brukselska  w  r.  1910. 

Obrady  tej  konferencyi,  trwały  od  29  sierpnia  do  2  września1. 
Najważniejsze  przedmioty  jej  obrad,  dotyczyły  zmiany  statutów 
Unii,3  a  nadto  następujących  kwestyi : 

1)  Unia  zajęła  przede  wszy  stkiem  stanowisko  w  sprawie  zwo- 
łania III  konferencyi  hagskiej,*  uznając  zasadniczo  wielką  donio- 
słość prac  kodyfikacyjnych  co  do  prawa  narodów  I  i  II  konferen- 
cyi, tudzież  konieczność  ich  dalszego  ciągu,  Unia  przyłączyła  się  do 
ogólnych  żądań  cywilizowanego  świata,  ażeby  reprezentanci  państw 
zasiedli  po  raz  3-ci  do  pracy  wspólnej  nad  unormowaniem  reguł 
prawa  co  do  najżywotniejszych  kwestyj  obecnej  chwili.  Droga  je- 
dnak, którą  Unia  obrała  do  tego  celu,  jest  niezwykłą.  Unii  nie  szło 
o  podjęcie  inicyatywy  w  zwołaniu  3-ej  konferencyi  hagskiej,  ale 
raczej  o  przygotowanie  i  zebranie  materyałów  do  jej  obrad.  Z  tego 
powodu  Unia  wezwała  wszystkie  rządy,  aby  każdy  z  nich  utwo- 
rzył w  swrem  państwie  komisyę,  która  w  ciągu  dwóch  lat  przed- 
stawi swemu  parlamentowi  sprawozdanie  z  czynności  dokonanych, 
tak,  aby  III  konf.  hagska  w  1815  r.  mogła  być  zwołaną.  Członko- 
wie zaś  Unii  zostali  wezwani,  o  uwiadomienie  o  tej  uchwale  swój 
rząd  i  parlament  i  dołożyli  starań  ażeby  zwołanie  wymienionej  kon- 
ferencyi nie  uległo  zwłoce. 

Uchwała  ta  została  powziętą  na  wniosek  posła  amerykań- 
skiego Richarda  Bertholdta. 

2)  Poseł  do  niemieckiego  Reichstagu  Pachnicke  uczynił  wnio- 
sek o  uznanie  cieśnin  morskich  za  neutralne.  Kanały  wszakże  na 
terytoryum  jednego  państwa  położone,  np.  Kaiser  Wilhelm  kanał, 
nie  mają  być  zneutralizowane. 

Dla  przestudyowania   tej    kwestyi,    wybrano    komisyę.    Co  zaś 

1  Listę  uczestników  podaje:  XVI  Conference  Interparlementaire.  Bru- 
xelles  1910. 

•  Union  Interparlementaire.  Statuts  et  reglements.  (Revision  de  1910). 
Bruselles  1910. 

3  Union  Interparlementaire.  Preparation  du  programme  de  la  3  Conference 
de  la  Haye  1910. 

4* 


52  Gustaw  Roszkowski 

do  kanałów  w  jednem  państwie  wybudowanych,  amerykański  je- 
nerał Warren  Kaifer  oświadczył  imieniem  rządu  Sianów  Zjedno- 
czonych, że  kanaf  Panama  po  wykończeniu  będzie  do  międzynaro- 
dowego użytku  oddany. 

3)  Naj  główniej  sza  część  obrad  Unii,  była  poświęconą  prawu 
morskiemu. x 

Skondyfikowanie  prawa  morskiego,  zrobiło  w  ostatnich  cza- 
sach bardzo  znaczne  postępy. 

Już  na  drugiej  konferencyi  hagskiej,  dla  rozstrzygania  kwe- 
sty] dotyczących  zdobyczy  na  morzu,  postanowiono  utworzyć  sąd 
międzynarodowy  (Prisengerichthof),  mający  rozstrzygać  w  drugiej 
instancyi  od  orzeczeń  sądów  krajowych,  a  nadto  uchwalono  orga- 
nizacyę  tego  sądu  i  postępowanie  (procedurę). 

W  następnym  roku.  tj.  1909  zebrała  się  w  Londynie  konfe- 
rencja dla  prawa  morskiego. 

Wynikiem  obrad  tej  konferencyi  była  deklaracya  z  26  lutego 
1909  r.  ogarniająca  znaczną  ilość  sKoJyfi kowanych  materyj  z  prawa 
morskiego  (blokada,  kontrabanda  i  i.). 

Ta  dekhracya  co  do  prawa  morskiego  była  przedmiotem  roz- 
praw w  Unii  interparlamentarnej. 

Ostatecznie  uchwalono  : 

1)  ażeby  na  przyszłych  konferencyach  wprowadzono  do  prawa 
morskiego  zasadę  zupełnej  nietykalności  własności  prywatnej  na 
morzu. 

2)  ażeby  deki.  londyńska  była  zmienioną  w  ten  sposób,  ażeby 
blokada  była  ograniczoną  tylko  na  porty  wojenne, 

3)  ażeby  ze  względu  na  swobodę  handlu  pojęcie  kontrabandy 
zostało  bardziej  ograniczonem. 

W  związku  z  deklaracya  morską  uchwaloną  w  Londynie,  zaj- 
mowana się  wnio-kie  i  Knoxa.  amerykańskiego  sekretarza  państwa, 
który  w  piśmie  z  18  października  1909  r.  proponował,  ażeby  są- 
dowi ustanowionemu  na  2  hagskiej  konferencyi  dla  spraw  dotyczą- 
cych zdobyczy  morskiej  (Prisengerichtskonf.),  przyznane  były  atry- 
bucye  sądu  polubownego  istniejącego  w  Hadze  (Schiedsgerichtshof), 
ewentualnie,    jeżeli    nie    dla    wszelkich    to    przynajmniej    dla  mniej- 


1  Documents  interparlementaires.  Bruxelles  1911  nr.  IV.  Lange,  Notę 
sur  la  Conference  navale  de  Londres.  Union  Interparlem.  F.  E.  Smith,  La  ne- 
utralisation  du  Commerce  maritime.  Bruxelles  1910. 


O  unii  interparlamentarnej  53 

szych  sporów.  Oba  te  wnioski  Knoxa  w  Unii  nie  znalazły  popar- 
cia, i  słusznie.  Sąd  złożony  z  sędziów  mianowanych,  nie  może  być 
postawionym  na  równi  z  sądami  polubownymi,  utworzonymi  przez 
wybór  i  zaufanie  stron;  sąd  oparty  na  ustawie,  nie  może  zastąpić 
sądu  opartego  na  kompromisie  stron. 

Ostatecznie  tedy  Unia  uchwaliła  zalecić  państwom  do  przyjęcia 
uchwały  co  do  sądu  międzynarodowego  dla  zdobyczy  morskiej,  bez 
uzupełniających  uwag  Knoxa. 

4)  Ostatnia  wreszcie  sprawa,  nad  którą  się  w  Unii  zastana- 
wiano, była  sprawa  przemiany  Unii.  na  międzynarodowy  parlament 
(Intern,  parłam.).  Miałoby  się  to  stać  w  ten  sposób,  żeby  w  obradach 
unii  nie  brali  udziału  wszyscy  członkowie  grup  narodowych,  ale 
tylko  przez  nich  wybrani  posłowie. 

Wniosek  ten  nie  został  ostatecznie  w  Bruxeli  uchwalony,  po- 
nieważ nie  znaleziono  klucza,  podług  którego  grupy  narodowe  wy- 
bierałyby do  tego  międzynarodowego  parlamentu. 

Uchwały  konferencyi  bruxelskiej  zostały  ostatecznie  ujęte  w  VIII 
następujących  rezolucyj  \ 

I. 

Zważywszy,  że  przez  konwencyę  zawartą  23  lipca  1881  mię- 
dzy rzecząposp.  Argentyńską  a  Chili,  neutralność  przyznaną  została 
dla  cieśniny  Magellońskiej,  przez  konwencyę  zawartą  w  Konstanty- 
nopolu 29  października  1888  ten  sam  charakter  zostać  przyznany 
dla  kanału  Suezkiego,  a  przez  anglo-amery  kańską  konwencyę  z  18 
listopada  1901  r.  dla  kanału  panamskiego; 

Zważywszy  dalej,  że  w  interesie  utrzymania  pokoju  i  ułatwie- 
nia międzynarodowych  komunikacyj,  byłoby  pożądanem  zapewnić 
powyższe  prawa  dla  wszelkich  cieśnin  i  kanałów  łączących  oceany, 
XVI  konferencya  interparlamentarna  wzywa  swą  Radę  (Conseil)  do 
utworzenia  komisyi,  któraby  zrobiła  studya  nad  tą  kwestyą.  Każda 
grupa  mająca  w  tej  sprawie  interes,  może  być  w  tej  komisyi  re- 
prezentowaną przez  jednego  członka. 

Komisyą  ogłosi  drukiem  i  rozdzieli  swe  sprawozdanie  w  czasie 
stosownym,  przed  jedną  z  przyszłych  konferencyj. 

1  Union  Interparlementaire.  17e  Conference.  Brux^lles. 


54  Gustaw  Roszkowski 


II. 

XVI  konferencya  interparlamentarna,  uznając  wielką  doniosłość 
zebrenia  praw  i  zwyczajów  co  do  wojny  morskiej,  jak  to  uczyniono 
w  deklaracyi  londyńskiej  z  26  lutego  1909  r.  zwłaszcza  dla  dobrego 
funkcyonowania  międzynarodowego  trybunału  pryzowego,  przewidzia- 
nego przez  konwencyę  hagską  z  18  października  1907  r.,  poleca 
ratyfikacyę  deklaracyi  londyńskiej  i  przystąpienie  do  niej  tych  państw, 
które  nie  brały  udziału  w  jej  ułożeniu. 


•     ni. 

Konferencya  zaleca  również  ratyfikacyę  w  najkrótszym  czasie 
konwencyi  z  18  października  1907  dla  wprowadzenia  w  życie  mię- 
dzynarodowego trybunału  pryzowego. 

IV. 

Zgodnie  z  uchwałami  poprzednich  konferencyj,  XVI  konferencya 
interparlamentarna  wyraża  życzenie,  ażeby  III  konferencya  hagska 
uznała  następujące  zasady  w  sprawie  wojny  morskiej: 

a)  zniesienie  prawa  łupu; 

b)  ograniczenie  prawa  blokady  tylko  do  portów  wojennych  lub 
miejsc  ufortyfikowanych; 

c)  ograniczenie  charakteru  kontrabandy  wojennej  do  broni, 
amunicyi  i  innych  zapasów  wojennych,  przeznaczonych  dla 
jednej  ze  stron  należących; 

d)  zabronienie  niszczenia  okrętów,  wiozących  kontrabandę  wo- 
jenną, i  towarów  nie  stanowiących  kontrabandy. 

Konferencya  XVI  obstaje  przedeArszystkiem  przy  pierwszem 
z  tych  życzeń,  i  wzywa  grupę  angielską,  francuzką  i  rosyjską,  aby 
starały  się  pozyskać  dla  tej  sprawy  swe  rządy,  konferencya  wzywa 
nadto  radę  interparlamentarna  (Conseil),  ażeby  ustanowiła  komisyę. 
któraby  wypracowała  projekt  międzynarodowej  konwencyi,  zmienia- 
jący w  powyższych  kwestyach  deklaracyę  londyńską. 

Projekt  ten  ma  być  przedstawiony  na  jednej  z  najbliższych 
konferencyj  interparlamentarnych. 


O  unii  interparlamentarnej  55 

V. 

Zważywszy,  że  deklaracya  morska  w  Londynie,  z  26  lutego 
1909  r.  została  wypracowaną  przez  ograniczoną  ilość  państw,  które 
na  tę  konferencyę  zostały  zaproszone; 

Zważywszy,  że  jest  rzeczą  sprawiedliwą  i  bardzo  doniosłą, 
ażeby  wszystkie  państwa  brały  przez  swych  delegatów  udział  w  obra- 
dach nad  określeniem  przepisów  prawa  narodów,  XVI  konferencya 
interparlamentarna  zgodnie  z  uchwałami  poprzednich  konferencyj, 
wyraża  życzenie,  ażeby  na  przyszłość  wszystkie  państwa  cywilizo- 
wane były  zapraszane  na  podobne  jak  londyńska  konferencyę  mię- 
dzynarodowe. 

VI. 

Zważywszy,  że  rosnąca  ciągle  liczba  członków  Unii,  może  do- 
prowadzić do  tego,  iż  okaże  się  koniecznem,  ażeby  w  posiedzeniach 
Unii  brali  udział  w  przyszłości  tylko  delegaci  grup,  XVI  konferencya 
interparlamentarna  poleca  swej  komisyi  reorganizacyjnej  przygoto- 
wanie wniosków  w  tym  duchu.  Konferencya  poleca  jej  nadto  zba- 
danie kwestyi  udziału  różnych  grup  parlamentarnych  w  pracach 
Unii. 

Wnioski  w  tych  kwestyach  będą  przedstawione  na  jednej  z  na- 
stępnych konferencyj. 

VII. 

XVI  konferencya  interparlamentarna,  zaprasza  wszystkie  rządy 
i  parlamenty  w  Unii  reprezentowane,  aby  przystąpiły  do  utworzenia 
komisyi  narodowych,  na  wzór  tej,  którą  w  ostatnich  czasach  utwo- 
rzył kongres  Stanów  Zjednoczonych.  Każda  z  tych  komisyj  powinna 
przedstawić  sprawozdanie  swemu  parlamentowi  w  sprawie  zebrania 
się  III  międzynarodowej  konferencyi  w  Hadze. 

Biuro  międzyparlamentarne  (t.  j.  biuro  unii  interparlamentarnej) 
jest  obowiązane  przedstawić  niniejsze  życzenie  oflcyalnie  wszystkim 
rządom,  a  delegaci  na  konferencyę,  tu  zebrani,  są  wezwani,  aby  zu- 
żytkowali ich  wpływ   osobisty  dla  skutecznego  poparcia  tej  sprawy. 

VIII. 

XVI  konferencya  interparlamentarna  wyraża  życzenie,  aby 
biuro  hagskie  każdego  roku  publikowało  tekst  traktatów  w  sprawie 


56  Gustaw  Roszkowski 

sądów  rozjemczych  (cTarbitrage),  zawartych  między  państwami,  które 
obie  konwencye  z  r.  1899  i  1907  podpisały  (o  pokojowem  rozstrzy- 
ganiu sporów  międzynarodowych)  i  aby  ich  rządy  zakomunikowały 
te  traktaty  swym  parlamentom. 

Na  posiedzeniu  konferencyi  bruxelskiej  (1910)  wygłosiłem  (w  d. 
1  września)  następującą  mowę:  O  znaczeniu  kongresów  dla  sprawy 
pokoju: 

Niedawne  to  czasy,  kiedy  rozstrzyganie  sporów  państw,  nie  za 
pomocą  oręża,  ale  przez  sądy,  za  piuin  desiderium  uważano. 

Instytucya  sądów  polubownych  w  sporach  państw  jest  wpra- 
wdzie starą  prawie  jak  świat.  Spotykamy  ją  u  narodów,  które  stały 
u  kolebki  cywilizacyi  ludzkości.  Ludy  starożytne,  nietylko  klasyczne, 
t.  j.  Grecy  i  Rzymianie,  ją  znali,  ale  nawet  ludy  oryentalne  mają 
w  swej  prastarej  historyi  wspomnienia,  że  pewne  ich  spory  polity- 
czne były  przez  sądy  rozstrzygane. 

W  wiekach  średnich  papieże,  niekiedy  jako  mężowie  zaufania 
świeckich  monarchów,  najczęściej  zaś  z  mocy  swego  wysokiego 
urzędu  kościelnego,  jako  głowy  kościoła,  jako  reprezentanci  władzy 
boskiej,  stojącej  ponad  władzą  świecką,  spory  państw  rozstrzygali. 
W  czasach  nowszych  historya  wykazuje  nam  już  od  XVII  wieku 
szereg  wypadków,  w  których  sąd  w  sporach  międzynarodowych  spra- 
wowały zwykłe  trybunały,  kapituły,  fakultety  prawne  uniwersytetów. 

Wszystko  to  jednak  były  wypadki  odosobnione,  to  nie  był  sy- 
stem załatwiania  sporów  państw,  a  nadewszystko  te  rozstrzygania 
w  drodze  polubownej  nie  były  instytucya  prawną.  One  nie  były 
oparte  na  prawie  narodów  i  nie  były  uważane  za  instytucyę,  z  pra- 
wnej istoty  międzynarodowego  związku  państw  wynikającą.  W  da- 
nym wypadku  chciano  wojny  uniknąć  i  oddawano  spór  sądowi;  ale 
żadne  prawo  nie  uważało  rozprawy  sądowej  za  obowiązek  państw, 
i  nie  było  przepisów  prawnych  do  działalności  tych  sądów  się  od- 
noszących. Było  pozostawionem  cywilizacyi  naszej  epoki  wielkie  to 
zadanie  rozwiązać. 

Instytut  prawa  narodów,  który  pod  powagą  najznakomitszych 
znawców  tego  prawa  wypracowuje  niestrudzenie  projekta  norm  pra- 
wnych dla  dzisiejszych  międzynarodowych  stosunków,  na  posiedze- 
niu swem  w  Hadze  w  r.  1877  wypracował  projekt  procedury  dla 
sądów  polubownych,  ale  projekt  ten  mocy  prawa  nie  uzyskał. 

Dopiero  konwencya  o  polubownem  rozstrzyganiu  sporów  mię- 
dzynarodowych na  1-ej  konferencyi  pokojowej   w  Hadze  uchwalona 


O  unii  interparlamentamej  57 

w  r.  1899  i  prawie  przez  wszystkie  państwa  świata  przyjęta,  stwo- 
rzyła instytucyę  sądów  polubownych  w  sporach  międzynarodowych 
jako  środek  prawny,  przez  prawo  uregulowany  i  z  istoty  prawnego 
związku  państw  wynikający. 

Druga  konferencya  pokojowa  z  r.  1907,  wielki  gmach  tej  in- 
stytucyi,  zapewniającej  tryumf  prawa  nad  przemocą  oręża,  uzupeł- 
niła, nie  zmieniając  jego  istoty. 

I  od  tej  pory  widzimy  bardzo  interesujące  zjawisko:  instytucya 
ta,  którą  jeszcze  w  połowie  zeszłego  stulecia  uważano  za  marzenie 
idealistów,  odrazu  wżyła  się  w  stosunki  świata  i  stała  się  istotną 
składową  częścią  międzynarodowego  związku  państw. 

Znać,  że  była  ona  xv  duchu  czasu,  że  potrzebę  jej  uznawał 
świat  cały,  skoro  odrazu  zyskała  ona  w  nim  obywatelstwo. 

Liczne  państwa  zawarły  traktaty,  zapewniające,  że  wszelkie 
między  niemi  wyniknąć  mogące  spory,  będą  tylko  drogą  polubowną 
rozstrzygane.  Wiele  państwr  innych  w  traktatach  zastrzega,  że 
wszelkie  z  tych  traktatów  wynikłe  spory  b^dą  sądom  przekazane, 
mnóstwo  zaś  wielkich  i  pierwszorzędnych  mocarstw,  bez  tych  po- 
przednich zobowiązań,  nowo  wybuchłe  i  dawno  się  ciągnące  spory 
sądom  przekazuje. 

Najlepszym  tego  dowodem  jest  niedawno  odbyty  sąd  w  Hadze, 
dla  rozstrzygnięcia  sporu  Anglii  z  Stanami  Zjednoczonemi  północnej 
Ameryki,  o  bardzo  ważne  prawo  rybołóstwa. 

Niektóre  państwa  już  cały  szereg  swych  spornych  interesów 
tą  drogą  załatwiły.  To  tylko  dowodzi  zaufania  ich  do  instytucyi 
sądów  międzynarodowych.  Są  wreszcie  pewne  jednostki,  pierwszo- 
rzędni specyaliści  w  prawie  narodów,  którzy  niemal  ciągle  godność 
sędziów  międzynarodowych  piastują  (Lammasch,  Beernaert  i  i.). 

Wielki  to  tryumf  dla  idei  pacyfizmu  naszego  wieku  i  wielka 
nadzieja  na  przyszłość,  że  międzynarodowy  związek  państw  stanie 
się  związkiem  praworządnym,  że  panowanie  samowoli  monarchów, 
mężów  stanu  i  dyplomatów  coraz  więcej  ustępować  będzie  przed 
prawem  i  wymiarem  sprawiedliwości. 

Dla  sprawy  pacyfizmu  nie  wystarcza  jednak  samo  funkcyono- 
wanie  sądów.  Należy  przyczyny  sporów  międzynarodowych  usunąć. 
Przyczyny  te  są  bardzo  rozmaite.  Wywołują  je  względy  polityczne 
dyplomatyczne,  rywalizacya  monarchów  i  dyplomatów,  interpre- 
tacya  traktatów  i  t.  d.,  słowem  bieżące  sprawy  codziennego  życia 
państw.  Ale  prócz  tego  są  sprawy  różniące  państwa,  mające  obecnie 


58  Gustaw  Roszkowski 

stałą  podstawę  w  ich  dzisiejszej  konfiguracyi  tery  tory  alnej.  Dawne 
wojny  XVIII  i  XIX-go  stulecia,  prowadzone  w  zaborczych  celach, 
dowolnie  ustalały  granice  państw,  rozdzielając  narody  na  części 
i  cząsteczki,  stąd  odwieczne  spory,  pretensye  i  antagonizmy  państw. 
Jeżeli  w  interesie  utrzymania  pokoju  leży  rozstrzyganie  sporów  drogą 
polubowną,  to  niemniej  jest  ważnem  powody  sporów  wymienionych 
usuwać,  bo  one  grożą  ciągle  zakłóceniem  pokoju,  wybuchem  waśni, 
a  przez  sądy  prawie  zawsze  załatwić  sie  one  nie  dadzą,  gdyż  tu 
jest  w  grze  honor  i  integralność  terytoryum  państw. 

Do  załatwienia  takich  spraw  będących  najgroźniejszem  zarze- 
wiem sporów,  najodpowiedniejszym  byłby  kongres. 

Dyplomaci,  reprezentanci  państw,  a  nawet  monarchowie  oso- 
biście powinni  się  zbierać  od  czasu  do  czasu,  dla  rozważenia  spraw 
bieżącej  polityki  i  załatwienia  ich  za  wspólnem  porozumieniem  po- 
kojowo. 

Kongres  taki  mógłby  tworzyć  składową  część  pokojowej  kon- 
ferencyi  w  Hadze.  Część  dyplomatów  załatwiałaby  to  co  dotąd  — 
zadania  ciała  prawodawczego,  które  określa  normy  prawa  narodów; 
część  zaś  ukonstytuować  by  się  mogła  jako  kongres,  obradujący 
nad  sprawami  bieżącej  polityki. 

Ileż  szczęścia  spłynęłoby  z  tych  urządzeń  na  ludzkość!  Wiel- 
kiej wagi  sprawa  organizacyi  międzynarodowego  związku  państw 
zrobiłaby  ważny  krok  naprzód.  Kodyfikowanie  prawa  narodów  przez 
konferencyę  pokojową  w  Hadze,  odpowiada  rzeczywistej  potrzebie 
naszej  epoki.  Usiłowanie  rozwiązania  najpilniejszych  spraw  bieżącej 
polityki  świata  za  wspólnem  porozumieniem  reprezentantów  państw 
na  kongresie  lub  konferencyi,  byłoby  usunięciem  podstawy  do  naj- 
ważniejszych sporów  państw  i  uwieńczeniem  wielkiej  akcyi  naszego 
stulecia  dla  utrwalenia  pokoju  na  świecie. 

Oby  najbliższa  przyszłość  przyniosła  nam  i  tę  zmianę  w  wiel- 
kiem  społeczeństwie  narodów! 

2.  Konferencya  zapowiedziana  w  Rzymie  1911  r.  Wojna  włosko-turecka. 

Rok  1911  był  dla  unii  interparlamentarnej  bardzo  niepomyśl- 
nym1. Z  powodu  złego  zbiegu  okoliczności,  Unia  nie  była  w  stanie 
odbyć  dorocznego  zgromadzenia  wszystkich  swych  członków  (Confe- 

1  Fried,  Der  Weg  zum  Weltfrieden  im  J.  1910.  Berlin. 


O  unii  interparlamentarnej  59 

rence),  a  wreszcie  w  jesieni  tego  roku  wybuchła  wojna  włosko- 
turecka. 

Postanowieniem  Rady  Unii  (Conseil)  z  8  kwietnia  1911  r.  po- 
wziętem  w  Bruxeli,  konferencya  zwołaną  została  na  pierwsze  dni 
października  do  Rzymu.  Zarząd  Unii  przywiązywał  do  tej  konferen- 
cyi  wielką  wagę  i  oczekiwał  jej  odbycia  z  niecierpliwością.  Na  po- 
rządku dziennym-  tej  konferencyi  były  b.  ważne  kwestye.  Oprócz 
drobnej  zmiany  statutu  Unii,  kwestya  obowiązkowego  sądu  polubo- 
wnego, kwestya  organizacyi  pośrednictwa  między  państwami,  sprawa 
ciężarów  militarnych  w  armiach  lądowych  i  morskich,  sprawa  uży- 
wania balonów  i  aeroplanów  do  celów  wojennych,  sprawa  utworze- 
nia stałego  organu  w  związku  z  międzynarodowemi  konferencyami 
pokoju,  kwestya  ratyfikacyi  uchwał  konferencyi  hagskich  i  i. 

Zapowiedziana  konlerencya  w  Rzymie,  przedstawiała  także 
wielki  interes  i  z  tego  powodu,  iż  była  daleko  staranniej  przygoto- 
waną niż  konferencye  poprzednie.  Referaty  spraw  wymienionych  zło- 
żone były  w  ręce:  pp.  prof.  Zorna,  d'EstourneIles  de  Constant,  Beer- 
naert,  Van  Houten,  Houzeau  de  Lehaie,  Hr.  Apponyi.  Panowie  ci 
wcześnie  przedstawili  swe  referaty  na  piśmie,  które  członkom  Unii 
zostały  zakomunikowane,  można  więc  było  oczekiwać  bardzo  grun- 
townych obrad  i  uchwał  konferencyi. 

Z  powodu  panującej  w  r.  1911  we  Włoszech  cholery,  konfe- 
rencya do  Rzymu  zwołana  musiała  być  odwołaną.  Stało  się  to  cyr- 
kularzem  prezydyum  Unii,  w  połowie  września  1911  r. 

Wojna  włosko-turecka  była  przewidywaną.  Mówiono  i  pisano 
o  niej,  jako  o  rzeczy  prawdopodobnej,  a  podczas  okupacyi  Bośni 
i  Herzogowiny  mówiono  o  ponownem  porozumieniu  Austro-Węgier 
z  Włochami  co  do  tego,  jak  się  Włochy  zachowają  podczas  oku- 
pacyi Bośni,  a  jak  Austrya  podczas  okupacyi  Trypolisu.  Tylko  nikt 
nie  przewidywał  rozpoczęcia  wojny,  w  chwili  gdy  to  się  stało.  Było 
to  zrobione  tak  nagle,  że  zrobiło  ogólnie  wrażenie  nie  wypowiedzenia 
wojny  pomiędzy  cywilizowanemi  państwami,  ale  raczej  brutalnego 
napadu  Włoch  na  Turcyę. 

Dla  unii  interparlamentarnej,  będącej  niewątpliwie  najwybitniej- 
szą przedstawicielką  dzisiejszych  tendencyj  państw  i  narodów  do 
utrzymania  pokoju,  wybuch  wojny  i  do  tego  w  tej  formie  jak  się 
to  stało,  był  rzeczywistym  ciosem.  Przeciwnicy  idei  pokoju  szyder- 
czo głosili  zwycięstwo  swych  opinii,  a  zwolennicy  pokoju  musieli 
przyznać,  że  rezultaty  przez  nich  dotąd  osiągnięte  nie  są  dostateczne, 


60  Gustaw  Roszkowski 

abv  wojnę  powstrzymać  nawet  tam.  gdzie  ona  nie  była  konieczną, 
a  nadto  że  uchwały  obu  konferencyi  hagskich  z  1899  i  1907  nie 
mają  dotąd  należytej  powagi  w  Związku  międzynarodowym,  skoro 
nietylko  państwa  w  sporze  będące,  t.  j.  Włochy  i  Turcya,  ale  nawet 
żadne  z  państw  obu  półkuli  do  nich  się  nie  zastosowało. 

Poza  tein  że  konferencya  unii  z  powodu  cholery  we  Włoszech, 
w  Rzunie  odbyć  się  nie  mogła,  odbycie  jej  na  ziemi  włoskiej  z  po- 
wodu wybuchłej  wojny,  było  niepodobieństwem.  Czy  nie  byłoby 
najwyższą  ironią,  ażeby  uczeni,  mężowie  stanu,  przedstawiciele  eko- 
nomicznej pracy  radzili  nad  utrzymaniem  pokoju  w  państwie,  które 
bez  usprawiedliwienia  wysyła  swą  armię,  dla  wykonania  napadu  na 
Turcyę,  która  nikomu  nie  zagraża,  przeciwko  napaści  Włoch  bez- 
ustannie do  opinii  publicznej  świata  apeluje,  i  żąda  przede wszystkiem 
aby  rzeź  obu  armii  ustała. 

Po  ustaniu  wojny  przyjdzie  czas,  kiedy  opina  publiczna  uzna, 
że  czyny  gwałtu  i  podeptanie  praw,  w  określeniu  których  w  Hadze 
państwo  włoskie  przez  swych  przedstawicieli  w  r.  1899  i  1907 
udział  brało,  nie  dowodzi,  ażeby  idea  pokoju,  którą  chlubi  się  wiek  XX, 
nie  była  słuszną  i  dla  postępu  cywilizacyi  konieczną,  ale  dokąd 
grają  armaty,  mówić  o  utrzymaniu  pokoju,  nie  byłoby  rzeczą  sto- 
sowną. 

inne  czynności  Unii,  mimo  chwilowego  sparaliżowania  jej  akcyi 
przez  wojnę,  prowadzone  były  prawidłowo  i  z  wielką  usilnością. 
Komitet  wykonawczy  (Comite  executif)  odbył  w  ciągu  1911  r.  trzy 
posiedzenia  (4  lut.,  8  kwiet.  w  Bruxeli,  4  paździer.  w  Paryżu),  a  Rada 
(Conseil)  dwa  posiedzenia:  8  kwietnia  w  Bruxeli  i  4  października 
w  Paryżu. 

3.  Posiedzenia  Rady  w  Bruxeli  i  w  Paryżu. 

Zebranie  Rady  w  kwietniu,  miało  za  główne  zadanie  oznaczyć 
czas  i  miejsce  XVII  konferencyi,  a  nadto  ustalić  porządek  dzienny 
jej  obrad.  Oznaczono  Rzym. 

Gdy  w  skutek  cholery  zjazd  w  Rzymie  został  odwołany,  Rada 
zebrana  w  Paryżu  miała  zadanie  oznaczyć  czas  i  miejsce  XVII  kon- 
ferencyi w  1912  r.  Rada  jednak  przedewszystkiem  uznała,  że  wsku- 
tek toczącej  się  wojny,  nie  może  w  sprawie  tejże  konferencyi 
powziąć  żadnej  uchwały. 

Natomiast  Rada  wypowiedziała  swe  zdanie  o  toczącej  się 
wojnie. 


O  unii  interparlamentarnej  61 

Zdanie  to  brzmi  dosłownie:1 

»Fidśle  aux  idćes  hautement  pacifiąues  qui  forment  le  pro- 
grame  de  TUnion,  qui  sont  sa  raison  d'etre,  et  dont  elle  restera 
plus  que  jamais  le  champion,  le  Conseil  croit  devoir  exprimer  le 
vif  regret  qu'il  ait  ete"  tenu  si  peu  compte  de  1'esprit  de  paix  et  de 
justice  qui  a  anime  les  deux  Conferences  de  la  Haye,  et  que  la  dś- 
claration  de  guerre  ait  ete  rapide  au  point  d'ecarter  jusqu'a  la  pos- 
sibilite  d'une  entente  ou  d'une  intervention  au  sens  des  articles  3  et 
48  de  la  Conventien  du  16  Octobre  1907.  Le  conseil  exprime  le 
regret  que  les  demarches  qui  auraient  ete"  faites  par  certaines 
Puissances,  interposant  leurs  bons  offices,  aient  etć,  jusqu'a  present, 
infructueuses 

Inne  uchwały  powzięte  w  Paryżu,  były  administracyjnej  i  for- 
malnej natury. 

Uchwalono  budżet  na  r.  1912.  a  hr.  Apponyi  zgłosił  wniosek 
do  uchwalenia  przez  konferencyę:  ażeby  uchwały  obu  konferencyj 
hagskich  (z  1899  i  1907  r.)  były  przez  parlamenty  zatwierdzone 
i  w  dziennikach  ustaw  państwa  ogłoszone2. 

Powyższa  uchwała  Rady,  kończy  się  wezwaniem  grup  Unii, 
ażeby  użyły  całego  swego  wpływu  na  rządy,  ażeby  dołożyły  starań 
aby  obecna  włosko-turecka  wojna  została  jak  najprędzej  zakoń- 
czoną. Zadanie  to  zostało  wykonanem  w  parlamentach:  francuzkirn, 
węgierskim,  tureckim,  niemieckim,  angielskim,  belgijskim  i  rosyjskim. 
Zlecenie  to  zostało  popartem  przez  odezwę  grupy  tureckiej,  wysto- 
sowaną do  wszystkich  innych  grup.  depeszami  z  18  paźdz.  1911  r.3 

Depesze  te  brzmiały:  Confiant  dans  1'efficacite  des  principes  de 
justice  et  de  paix  entre  nations  qui  constituent  la  base  de  1'Union 
interparlementaire,  le  groupe  parlementaire  ottoman  croit  de  son  de- 
voir  de  faire  appel  aux  sentiments  humanitaires  qui  aniraent  votre 
groupe,  vous  priant  d'interposer  vos  bons  offices  aupres  de  votre 
gouvernement  vis-a-vis  de  1'agression  italienne.  II  fait  cette  demarche 
en  conformite  de  la  resolution  du  Conseil  interparlementaire  a  Paris 
et  vous  remercie  d'avance  pour  toutes  les  demarches  qui  seront 
faites  dans  1'intereH  du  triomphe  du  droit  sur  la  force. 

Takiej  samej  treści  odezwę  p.  Bustany  wystosował  do  zarządu 
Unii  interparlameniarnej,  na  ręce  jej  generalnego  sekretarza  p.  Lange. 

1  Procćs  verbaux  du  Conseil  interparlementaire  IV,  str.  16. 

2  Proces-verbaux  du  Conseil  interparlementaire  p.  7. 

3  Documents  Interparl.  Nr.  7  str.  12. 


62  Gustaw  Roszkowski 

4.  Starania  członków  Unii  w  sprawie  zakończenia  wojny  wJosko-tureckiej. 

Rezultat  starań  uczynionych  w  tej  sprawie  przez  grupy  poje- 
dyncze, był  następujący: 

W  drugiej  depeszy,  wysłanej  przez  p.  Bustany  w  d.  11  listop. 
1911  r.  w  imieniu  grupy  parlamentu  tureckiego  do  wszystkich  in- 
nych grup  Unii1,  stwierdza  on  wielkie  naruszenia  prawa  narodów 
przez  armię  włoską.  »L'armće  italienne.  mówi  on,  se  livre  en  Tri- 
politaine,  province  in:egrante  de  TEmpire  ottoman  que  1'Italie  a  en 
vahie  contrairement  aux  traitćs  et  aux  principes  du  droit  internatio- 
nal,  a  des  actes  incompatibles  avec  les  lois  de  la  civilisation  et  de 
1'humanite;  elle  retient  comme  prisonniers  de  guerre  des  non-com- 
battants  et  m§me  des  eleves.  Elle  massacre  et  fait  passez  par  les 
armes,  sans  pitie  aucune,  les  defenseurs  volontaires  du  pays  qu'elle 
considere  comme  des  rebelles  a  Tencontre  des  deux  conventions  de 
la  Haye,  d'apres  les  dispositions  desąuelies  les  volontaires  en  armes 
devraient,  en  tant  que  combattants.  jouir  des  mśmes  droits  que 
les  militaires.  La  vie  des  femmes,  des  vieillards,  des  enfants  n'est 
egalement  pas  respectee,  et  1'on  s'attaque  nieme  a  des  particuliers 
en  priere  dans  les  mosquees,  foulant  ainsi  aux  pieds  tous  sentiments 
religieux.  En  presence  de  ces  faits,  le  parlement  ottoman  croit  devoir 
appeler  votre  bienveillante  et  amicale  attention  sur  les  actes  in- 
qualifiables  dont  ii  sagit,  et  proteste  formellement  par-  devant 
FUnivers  civilise,  vous  priant  de  porter  sa  protestation  a  la  connais- 
sance  de  1'honorable  assemblee  dont  vous  faites  partie. 

Imieniem  grupy  parlamentarnej  francuzkiej.  jej  prezes  p.  d'E- 
stournelles  de  Constant  wystosował  1  października  1911  r.  a  więc 
przed  uchwałą  Conseil.,  pismo  do  ówczesnego  prezydenta  Rady  mi- 
nistrów p.  Caillaux.  w  którem,  zwracając  jego  uwagę  na  to,  iż 
wojna  włosko-turecka,  ze  wzgiędu  na  trudności  terenu  i  klimatu, 
może  mieć  dla  Włoch  rujnujące  następstwa,  zapytuje,  czy  rząd 
francuzki,  nie  uchybiając  swym  dyplomatycznym  zobowiązaniom 
względem  Włoch,  i  nie  schodząc  ze  stanowiska  przyjaźni  w  sto- 
sunku do  tego  państwa,  przeciwnie  zarówno  w  interesie  Włoch  jak 
i  Turcyi,  a  nadto  powszechnego  pokoju,  nie  mógłby  ofiarować  obu 
państwom  walczącym  swych  usług  przyjacielskich,  w  duchu  kon- 
wencyi    hagskiej  z  18    paźdz.    1907  r.    (O    pokojowem    załatwianiu 

1  Documents  interp.  nr.  7  str.  15. 


O  unii  interparlamentarnej  63 

sporów  międzynarodowych,  Tyt.  II  O  usługach  przyjacielskich  i  po- 
średnictwie). 

Członkowie  ciała  prawodawczego  i  senatu,  działając  już  w  myśl 
uchwały  rady  interparlamentarnej,  w  tym  samym  duchu  ustnie  i  na 
piśmie  zwracali  się  do  rządu,  ale  ze  strony  gabinetu  p.  Caillaux 
żadnej  nie  uzyskali  odpowiedzi. 

Rząd  niemiecki  odpowiedział  prezesowi  grupy  niemieckiej  p. 
Eickhoffowi,  że  on  już  myślał  o  tern,  ażeby  przyczynić  się  ile  mo- 
żności do  zlokalizowania  sporu  włosko-tureckiego,  a  nadto  poczynić 
starania  o  prędkie  zakończenie  konfliktu. 

Grupa  bdlgijska  uchwaliła  następującą  rezolucyę: 

»Konferencya  Hagska  z  29  lipca  1899  i  z  18  paźdz.  1907  r. 
nakładają  na  państwa  w  sporze  będące  obowiązek,  przed  użyciem 
broni  odwołać  się  do  usług  przyjacielskich  i  pośrednictwa  jednego 
lub  więcej  państw  zaprzyjaźnionych,  a  z  drugiej  strony,  te  ostatnie 
mają  prawo  interweniowania  w  tym  duchu  nawet  podczas  trwania 
kroków  nieprzyjacielskich,  a  tego  rodzaju  interwencya  nie  może  być 
uważaną  za  akt  mało  przyjacielski. 

Belgijska  grupa  unii  interparlamentarnej  ubolewa,  że  szybkość 
z  jaką  akcya  nieprzyjacielska  skierowaną  została  przez  rząd  włoski 
przeciwko  Turcyi,  uczyniła  memożiiwem  próbowanie  przedtem  inter- 
wencyi,  i  wyraża  życzenie,  ażeby  rząd  belgijski  mógł  należeć  do 
wszelkich  zbiorowych  pośrednictw,  które  mogą  się  wytworzyć,  dla 
ustalenia  pokoju  między  państwami  zwaśnionemi,  zgodnie  z  prawem 
i  sprawiedliwością.  Grupa  belgijska  ubolewa  nad  popełnieniem  czy- 
nów przeciwnych  uczuciom  ludzkości  i  konwencyom  hagskim. 

W  końcu  grupa  belgijska  wyraża  nadzieję,  że  rola  militarna 
awiatyki,  na  przyszłej  konferencyi  hagskiej  będzie  gruntownie  zba- 
daną, ze  stanowiska  zasad  ludzkości*. 

Rezolucya  ta  została  23  listopada  1911  r.  wręczoną  prezyden- 
towi rządu,  baronowi  de  Broqueville,  i  ministrowi  spraw  zagrani- 
cznych, p.  Davignon. 

Rząd  zapewnił,  że  z  całą  sympatyą  i  bezstronnością  zbada 
życzenia  powyższe. 

Działanie  rządu  musi  być  w  granicach  neutralności  państwa. 
Belgii  najwięcej  zależy  na  poszanowaniu  prawa  narodów,  i  powita 
ona  serdecznie  przywrócenie  pokoju. 

Grupa  członków  rosyjskiej  dumy  poleciła  swemu  prezydyum, 
odnieść  się  do  ministra  spraw  zagranicznych  z  żądaniem,    aby  sko- 


64  Gustaw  Roszkowski 

rzystał  z  pierwszej  okazyi  sprzyjającej,  aby  spowodować  nowe  przy- 
jacielskie pośrednictwo  państw,  aby  położyć  kres  okropnościom  wojny 
i  zabezpieczyć  pokój  Europy. 

W  motywach  powiedziano,  iż  członkowie  dumy  ubolewają,  iż 
ze  strony  włoskiej  popełniane  bywają  w  obecnej  wojnie  czyny  opła- 
kane, mają  oni  jednak  nadzieję,  że  na  przyszłość  obie  strony  postę- 
pować będą  zgodnie  z  dzikiej szem  prawem  narodów.  Posłowie  ro- 
syjscy ubolewają  nadto,  że  dotąd  usiłowania  podjęte  w  duchu  kon- 
wencyi  hagskich  nie  doprowadziły  do  przywrócenia  pokoju.  Mają 
oni  jednak  nadzieję,  że  te  usiłowania  będą  wznowione  w  warunkach 
korzystniejszych. 

Najpoważniejsza  wymiana  zdań  w  sprawie  obecnej  wojny,  od- 
była się  w  Izbie  deputowanych  węgierskiej,  w  d.  11  i  24  paździer- 
nika 1911  r.,  wskutek  interpelacyi  wniesionej  przez  hr.  Apponyj. 

Interpelacya  ta  odnosi  się  do  dwóch  kwrestyj.  Ponieważ  konw. 
hagskie  z  1899  i  1907  wymagają,  aby  przed  wojną  i  w  czasie  jej 
trwania  państwa  neutralne  przez  pośrednictwo  starały  się  o  przy- 
wrócenie pokoju;  a  nadto  ponieważ  obecna  wojna  może  naruszyć 
w  dalszym  jej  przebiegu  interesa  naszego  państwa,  przeto  hr.  Ap- 
ponyi  po-tawił  do  rządu  pytanie: 

1)  Czy  przed  wybuchem  wojny  włosko-tu reckiej  miało  miejsce 
pośrednictwo  ze  strony  państw  neutralnych,  czy  Min.  Spraw  Zagr. 
austryacko- węg.  monarchii  brało  w  tern  udział,  i  czy  zechce  kroki 
te  wznowić  obecnie; 

2)  Czy  rząd  jest  zdania,  że  wojna  obecna  interesów  naszej 
monarchii  nie  naruszy. 

Na  oba  te  pytania  prezydent  gabinetu  hr.  Khuen-Hedervary 
dał  odpowiedź  twierdzącą. 

Co  do  1)  Rząd  czynił  od  dawna  przedstawienia  w  Konstanty- 
nopolu, aby  żądania  Wioch  co  do  jego  gospodarczych  interesów 
w  Tripolisie  ze  strony  tureckiej  nie  lekceważono.  Gdy  jednak  tonie 
odniosło  skutku  i  Włochy  postanowiły  użycie  siły,  okazało  się,  iż 
rząd  wioski  nie  życzy  sobie  żadnej  inter.\encyi.  Rząd  austro- węgier- 
ski czynił  starania  o  zapewnienie  pokoju,  i  uczyni  to  w  chwili  gdy 
będzie  prawdopodobieństwo,  iż  to  odniesie  skutek. 

Co  do  2)  iż  rząd  włoski  będzie  unikać  rozszerzenia  wojny  na 
niekorzyść  Austro-Węgier.  a  to  oświadczenie  zrobionem  zostało  w  tak 
poważnej  formie,  iż  trzeba  było  nabrać  przekonania,  iż  to  jest  rze- 
czywistem  jego  postanowieniem. 


O  unii  interparlamentarnej  65 

Z  powyższego  przedstawienia  akcyi  grup  poselskich  należących 
do  unii  interparlamentarnej  w  obec  ich  rządów,  wynika: 

1)  Ze  rządy  w  wielu  parlamentach  albo  nie  dały  posłom  ża- 
dnych odpowiedzi,  albo  odpowiedzi  te,  jak  w  parlamencie  węgierskim, 
były  ogólnikowe,  nie  stanowcze,  właściwie  nic  nie  wyjaśniające.  Z  od- 
powiedzi hr.  Khuena  nie  można  się  dowiedzieć  kiedy  i  które  rządy 
czyniły  starania  o  przywrócenie  pokoju,  i  cate  twierdzenie  premiera 
węgierskiego  o  tych  staraniach  stoi  w  sprzeczności  z  jego  własnem 
twierdzeniem,  iż  rząd  włoski  okazał,  iż  wszelkiej  interwencyi  państw 
obcych  sobie  nie  życzy. 

2)  Uchwała  Conseil  Unii  z  4/X  1911  r.  jest  trafną.  Wyraża 
ona  potępienie  tego  niezbitego  faktu,  iż  zarówno  rząd  włoski  postą- 
pił wbrew  uchwałom  hagskim,  jak  i  wszystkie  państwa,  z  niewyja- 
śnionych dotąd  powodów  i  dyplomatycznych  tajnych  konspiracyj, 
uchwał  powyższych  nie  uszanowały. 

3)  Skoro  tak,  to  okazuje  się  koniecznem,  ażeby  przyszła  kon- 
ferencya  hagska  obmyśliła  takie  urządzenia  w  związku  międzynaro- 
dowym, któreby  czuwały  nad  tern,  aby  niesłychanie  w  skutkach 
swoich  ważny  obowiązek  państw  neutralnych  interweniowania  w  spra- 
wie utrzymania  pokoju,  nie  był  jak  dotąd  martwą  literą. 

5.  Prace  w  komisyach. 

Choć  w  r.  1911  nie  odbyło  się  posiedzenie  unii  interparlamen- 
tarnej zapowiedziane  w  Rzymie,  za  to  pracowały  prawie  wszystkie 
jej  komisye. 

Komisya  dla  reorganizacyi  unii,  została  wybraną  jeszcze  na 
sesyi  w  Bruxeli  1905  r.  Komisya  ta  na  posiedzeniu  odbytem  w  d. 
4  lutego  1911  r.  w  Bruxeli,  uchwaliła  pewne  zmiany  art.  1  i  3  sta- 
tutu, które  będą    przedmiotem   uchwał   najbliższej    konferencyi  unii. 

Komisya  dla  ograniczenia  ciężarów  wojennych  w  armii  lądo- 
wej i  morskiej,  zebrała  się  5  stycznia  1911  r.  i  uchwaliła  wezwać 
rządy  do  studyowania  tej  kwestyi. 

Komisya  dla  wniosku  p.  Richarda  Bartholdta  w  Berlinie  1908 
odbyła  posiedzenie  w  Paryżu  3  października  1911  r.  i  uchwałiła 
prosić  rządy,  ażeby: 

1)  przy  zawieraniu  w  przyszłości  traktatów  co  do  arbitrażu 
(t.  j.  co  do  używania  w  swych  sporach  sądów  polubownych)  ze- 
chciały w  tych  traktatach  uznać  wzajemnie  ich  narodową  niepodle- 

Roszkowski.  5 


gg  Gustaw  Roszkowski 

głość,  niezależność  ich  terytoryów  i  ich  absolutną  udzielność  w  spra- 
wach wewnętrznych. 

2)  Aby  zechciały  delegatom  na  3  konferencyę  hagską  dać  po- 
lecenie, ażeby  domagali  się.  żeby  konferencya  wymieniona  zbierała 
się  automatycznie  w  terminach  z  góry  oznaczonych,  tak,  żeby  nie 
było  potrzeba  troszczyć  się  o  to,  który  rząd  i  kiedy  zwoła  nową 
konferencyę. 

Komisya  dla  sprawy  neutralizacyi  cieśnin  i  kanałów,  odbyła  2 
posiedzenia  3  i  4  paździer.  1911  r. 

Prace  nie  zostały  ukończone.  Postawiono  szereg  pytań  do  roz- 
wiązania tej  kwestyi  i  ustalono  zasady  prawnicze  do  neutralizacyi1. 

Z  powyższego  przeglądu  prac  komisyjnych  okazuje  się.  że  naj- 
ważniejsze były  wyniki  pracy  komisyi  co  do  wniosku  Bertholdta 
w  ustanowieniu  terminu  zebrań  pokojowej  konferencyi  w  Hadze. 
Konferencya  ta  stała  się  międzynarodową  komisyą  dla  kodyfikacyi 
prawa  narodów.  Zadanie  to,  tak  pięknie  zaczęte,  powinno  być  pro- 
wadzonem  dalej.  Po  dwóch  sesyach  konferencya  ta  zyskała  ogólną 
sympatyę  i  uznanie,  i  liczne  a  poważne  dają  się  słyszeć  głosy,  ażeby 
konferencya  wymieniona  przekształconą  została  w  stałą  instytucyę 
związku  międzynarodowego.  Uchwała  komisyi  wymienionej  zdąża 
do  tego  celu. 

Natomiast  sprawa  zmniejszenia  ciężarów  na  wojsko  i  uzbro- 
jenia, powinna  tymczasowo  zniknąć  z  porządku  obrad  kongresowych, 
gdyż  nie  ma  w  obecnej  chwili  żadnych  warunków  do  jej  przepro- 
wadzenia w  praktyce.  Obrady  1-ej  konferencyi  hagskiej  udowodniły 
to  dostatecznie.  Ciągłe  wznawianie2  tej  wielkiej  dla  cywilizacyi 
sprawy,  napróżno,  tylko  znaczenie  jej  obniża. 

1  Rapport  du  secretaire  generał  au  Conseil  Interparlementaire.  Bruxelles 
1912.  Nr.  12. 

Annuaire  de  1'Union  interparlementaire.  Bruxelles  1911  str.  31. 

2  Na  posiedzeniu  unii  interparlamentarnej  skandynawskiej,  odbytem  w  Kry- 
styanii  19  i  20  czerwca  1911  r.  kwestya  ograniczenia  ciężarów  wojennych  na 
lądzie  i  morzu  była  na  porządku  dziennym  (Nr.  2).  Zebranie  gorąco  się  za  tem 
ograniczeniem  oświadczało,  w  kwestyi  zaś  sposobu  przeprowadzenia  tej  myśli, 
jeden  z  szwedzkich  deputowanych  postawił  wniosek,  aby  małe  państwa  wzięły 
inicyatywę  w  załatwienia  tej  sprawy.  Wniosek  ten  został  odesłany  do  Rady 
(Conseil)  unii  skandynawskiej.  Annuaire  str.  .143.  Rapport  du  secretaire  generał 
au  Conseil  interparlementaire  pour  1'annee  1911.  Bruxelles  1912  str.  16. 

Kwestya  ograniczania  ciężarów  wojennych  na  lądzie  i  morzu,  stanowi 
także  punkt  5  porządku  dziennego  konferencyi  interparlamentarnej,  która  ma  się 
odbyć  w  r.  b.  Sprawozdawcą  będzie  p.  d'Estournelles  de  Constant. 


O  unii  interparlamentarnej  67 


6.  Układy  członków   Unii    z  rządami,   o  przygotowanie  trzeciej   konferencyi   po 

kojowej  w  Hadze. 

Jedną  z  najwięcej  interesujących  stron  działania  Unii  interpar- 
lamentarnej  w  r.  1911  były  układy  członków  unii  z  rządami,  o  przy- 
gotowanie 3-ej  konferencyi  pokojowej  w  Hadze.  W  staraniach  tych 
na  pierwszy  plan  wysuwa  się  kwestya  zmniejszenia  wydatków  na 
uzbrojenia,  czyli  jak  niektórzy  mówią  —  choć  zupełnie  niewłaści- 
wie —  kwestya  rozbrojenia.  Traktowanie  tej  sprawy  jest  bardzo 
ciekawem,  ze  względu  na  stanowisko  rządów  w  obec  niej  *. 

W  r.  1910  na  konferencyi  interparlamentarnej  w  Bruxeli  po- 
wzięto (7  rezolucya)  następującą  uchwałę:  XVI  konferencya  inter- 
parlamentarna  wzywa  rządy  i  parlamenty  w  unii  reprezentowane, 
aby  przystąpiły  do  utworzenia  komisyj  (Commissions  nationales),  na 
podobieństwo  komisyi  utworzonej  przez  kongres  Stanów  Zjednoczo- 
nych. Każda  komisya  ma  złożyć  sprawozdanie  swemu  parlamentowi 
w  kwestyi  zebrania  się  3-ej  konferencyi  międzynarodowej  w  Hadze. 

Biuro  interparlamentarne  jest  obowiązanem  przedstawić  urzę- 
downie  to  życzenie  wszystkim  rządom,  a  uczestnicy  konferencyi  tu 
zebrani  mają  obowiązek  zużyć  swój  wpływ  osobisty,  aby  zapewnić 
akcyę  szybką  i  korzystną  w  tym  przedmiocie2. 

W  wykonaniu  uchwały  bruxelskiej,  w  Anglii,  we  Francyi,  w  Ho- 
landyi,  w  delegacyach  austro-węgierskich  i  w  Szwecyi  posłowie  in- 
terpelowali rządy  w  kwestyi  zebrania  się  3-ej  konferencyi  pokojowej, 
w  kwestyi  przygotowania  materyału  do  jej  obrad,  a  przedewszyst- 
kiem  co  do  postawienia  na  jej  porządku  dziennym  sprawy  rozbro- 
jenia w  powyżej  przytoczonem  znaczeniu. 

Odpowiedzi  rządów  na  te  interpelacye  były  dla  sprawy  po- 
wstrzymania uzbrojeń  b.  niekorzystne.  W  zasadzie  wszystkie  rządy 
myśl  tę  uważały  za  szlachetną  i  dla  kultury  świata  bardzo  poży- 
teczną, ale  za  niedającą  się  urzeczywistnić  w  obecnych  czasach. 

I  tak:  w  Anglii,  która  jest  tak  wielką  zwolenniczką  traktatów 
co  do  sądów  polubownych  w  sporach  państw,  w  odpowiedzi  na  in- 
terpelacye w  izbie  gmin  odpowiedział  rząd:  że  z  myślą  rozbrojenia 
sympatyzuje,  ale  żadnych  przyrzeczeń  uczynić  nie  może. 


1  Documents  interparlementaires.  Bruxelles  1911  nr.  A,  5,  6. 

2  Annuaire  str.  67. 


68  Gustaw  Roszkowski 

Przyjdzie  niewątpliwie  dzień,  w  którym  zbrojenia  będą  ogra- 
niczone, ale  dziś  o  tern  nie  można  myśleć.  Do  ogólnego  po- 
koju jeszcze  bardzo  daleko.  Stanie  się  to  wtedy,  gdy  narody 
wzniosą  się  na  znacznie  wyższy  szczebel  kultury. 

Anglia,  mimo  swych  pomyślnych  stosunków  z  obcymi  pań- 
stwami, musi  utrzymać  swą  potęgę  na  morzu  i  mieć  flotę,  zdolną 
skutecznie  stawić  opór  koalicyi  flot  państw  innych  l. 

We  Francyi  minister  spraw  zagranicznych  Pi  eh  on  oświadczył 
w  Corps  legislatiy.  że  jeżeli  sprawa  wstrzymania  zbrojeń  będzie  na 
porządku  3  konferencyi  postawioną,  rząd  francuski  sprzeciwiać  się 
temu  nie  będzie.  Ale,  gdy  w  czasie  debaty  budżetowej,  posłowie  so- 
cyaliści  postawili  wniosek  o  przeprowadzenie  rokowań  Francyi  z  An- 
glią i  Niemcami  w  kwestyi  rozbrojenia,  p.  Pichon  wniosek  ten  zwal- 
czał, i  żądał  wielkiego  kredytu  na  budowę  dwóch  nowych  okrętów 
wojennych.  Akcya  skierowana  do  ograniczenia  zbrojeń  jest,  jego 
zdaniem,  bez  żadnych  widoków  powodzenia,  a  dla  intere- 
sów kraju  —  niebezpieczną.  Francya,  zakończył  p.  Pichon,  nie 
może  się  osłabiać,  gdy  inne  państwa  się  zbroją. 

Ciało  prawodawcze  we  Francyi  znać  zdanie  to  podziela,  skoro 
Izba  wniosek  socyalistów  odrzuciła,  a  przyjęła  wniosek  rządu2. 

W  delegacyach  austryąckich  (25  lutego  1911  r.)  wyrażano  ży- 
czenie, aby  rząd  użył  wszelkich  środków  dla  zapewnienia  zmniej- 
szenia wydatków  na  uzbrojenia.  Ze  strony  zaś  deputowanych  wę- 
gierskich (21  lutego  —  7  marca  1911  r.)  wprost  wezwano  rząd, 
ażeby  przez  ministerstwo  spraw  zagranicznych  poczynił  przygoto- 
wania do  3  konferencyi  hagskiej,  a  nadto  podjął  starania,  ażeby  na 
porządku  dziennym  tej  konferencyi  postawioną  była  kwestya  zmniej- 
szenia uzbrojeń. 

Minister  prezydent  węgierski  oświadczył  krótko,  że  zgadza  się 
z  postawioną  rezolucyą,  jednak  za  jej  wykonanie  nie  ręczy,  zaś  mi- 
nister spraw  zagranicznych  hr.  Aerenthal  wyraził  w  delegacyach 
wspólnych  sympatye  dla  sprawy  ograniczenia  zbrojeń,  sądził  jednak, 
iż  do  tego  przyjśćby  mogło  dopiero  wtedy,  gdyby  wszystkie  państwa 
zgodziła  się  na  to.  Ponieważ  horyzont  polityczny  świata  każdej 
chwili  może  się  zaciemnić,  przeto  nasza  monarchia  potrzebuje  armii 
i  floty  gotowych  do  akcyi.     We  wszystkich   państwach   widać  brak 

1  Annuaire,  str.  26.  Osseg,  Der  europaische  Militarismus.  Amberg  1880. 

2  Annuaire,  str.  25. 


O  unii  interparlamentarnej  69 

wiary  w  to,  ażeby  wkrótce  mogło  przyjść  do  redukcyi  uzbrojeń, 
przeciwnie  wszędzie  widzimy  nowe  zbrojenia  nawet  gorączkowo 
przedsiębrane.  W  Anglii  żądano  olbrzymich  kredytów  na  okręty, 
a  kongres  waszyngtoński  uchwalił  ufortyfikować  kanał  Panama  ko- 
sztem stu  milionów  dolarów,  a  odrzucono  wniosek  o  uznanie  tego 
kanału  za  neutralny.  Widocznem  z  tego,  że  kongres  waszyngtoński 
sam  nie  wierzy  w  możność  przeprowadzania  redukcyi  uzbrojeń. 

Wielkie  mocarstwa  podtrzymują  zbrojny  pokój,  bo  on  jest  rę- 
kojmią, iż  nie  będzie  wojny,  a  z  żądań  rozbrojenia  mało  kto  sobie 
coś  robi.  Te  żądania  nie  prowadzą  do  niczego.  Prawo  mocniejszego 
ustało  dziś  wewnątrz  państwa.  Czas  byłby,  żeby  ustało  także  w  sto- 
sunkach państw.  Będziemy  więc  pracować  z  innemi  państwami  nad 
zmniejszeniem  uzbrojeń,  o  ile  to  będzie  bez  szkody  dla  naszego  bez- 
pieczeństwa x. 

W  Holandyi  poruszano  sprawę  zmniejszenia  uzbrojeń  podczas 
debaty  budżetowej  w  r.  1911.  Nie  wchodzono  jednak  w  meritum 
tej  sprawy,  ograniczono  się  do  przedsięwzięcia  przygotowań  do  3-ej 
konferencyi  hagskiej.  Rząd  oświadczył,  że  komisyj  do  tego  zadania 
niema,  ale  że  zamierza  ją  utworzyć. 

Dyskusya  nad  sprawą  zmniejszenia  uzbrojeń  w  Szwecyi  przed- 
stawia wiele  stron  ciekawych.  Minister  spraw  zagranicznych  Br.  Taube 
dawał  bardzo  otwarte  i  szczere  wyjaśnienia,  a  nadto  tam  poruszono 
tę  myśl,  ażeby  małe  państwa  w  sprawie  rozbrojenia  wzięły  inicya- 
tywę.  Br.  Taube  oświadczył,  że  badał  usposobienie  państw  wielkich 
dla  tej  sprawy,  i  przyszedł  do  tego  przekonania,  iż  niema  prawie 
żadnej  nadziei,  ażeby  się  państwa  te  na  to  zgodziły.  W  obecnej 
chwili  absolutnie  nic  w  tym  celu  nie  uczyniono,  tak,  że  choć  myśl 
sama  jest  piękna,  to  trzeba  ją  uważać  w  obecnych  warunkach  za 
niemożliwą  do  urzeczywistnienia.  Dlatego  oświadczył  on:  ponieważ 
przygotowanie  do  3  konferencyi  hagskiej  jest  koniecznem,  ażeby 
uniknąć  tych  trudności,  które  się  okazały  na  2  konferencyi  w  r. 
1907  z  powodu  nieprzygotowania  materyału  do  obrad,  przeto  za- 
proponuję królowi  powołanie  do  życia  komisyi,  która  z  pominięciem 
sprawy  rozbrojenia,  wypracuje  inne  dla  konferencyi  projekty. 

Co  się  zaś  tyczy  żądania,  ażeby  małe  państwa  wzięły  inicya- 
tywę  w  sprawie  rozbrojenia  i  przeprowadziły  je  u  siebie,  a  nadto, 
ażeby    w    tej    akcyi  rząd   szwecki   stanął  na  czele,   pan  Br.  Taube 

1  Annuaire  str.  27. 


70  Gustaw  Roszkowski 

z  całą  słusznością  odpowiedział,  że  akcya  ta  nie  doprowadziłaby  do 
żadnego  rezultatu.  Wielkie  mocarstwa  mimo  to  rozbrojenia  nie  prze- 
prowadzą u  siebie,  a  bez  tego  cel  nie  zostałby  osiągnięty,  małe  zaś 
państwa  nie  mogą  dla  własnego  bezpieczeństwa  osłabiać  swej  po- 
tęgi, gdy  wielkie  państwa  ją  wzmacniają1. 

Przytoczytem  te  oświadczenia  rządów  państw  wielkich  i  ma- 
łych, aby  wykazać,  że  sprawa  redukcyi  uzbrojeń  dziś  nie  jest  do 
przeprowadzenia.  Ona  nie  da  się  zadekretować  przez  żaden  akt  mię- 
dzynarodowy. Rozbrojenie  przyjdzie  kiedyś  do  skutku,  ale  tylko  pod 
wpływem  zmienionych  warunków  życia  państw  w  związku  między- 
narodowym. Dziś,  gdy  dawne  antagonizmy  dynastyj  i  rządów  istnieją 
w  całej  pełni,  choć  często  są  one  upozorowane  przyjaźnią  państw 
i  formalnie  zawartemi  przymierzami,  dziś  gdy  stosunki  państw,  po 
szeregu  dawnych  zaborczych  wojen,  nie  są  uregulowane,  i  gdy 
w  Europie  niema  jednego  państwa  na  granicy  którego  nie  byłoby 
sporów  z  sąsiedniemi  państwami  o  posiadanie  terytoryalne,  albo 
o  niezależność  polityczną  ludów,  które  przez  swą  kulturę  i  przeszłość 
mają  do  tego  niezaprzeczone  prawo.  —  z  tych  i  z  innych  powodów 
sprawa  zredukowania  uzbrojeń  nie  przedstawia  żadnych  widoków 
powodzenia.  Można  o  niej  mówić  i  pisać,  jako  ó  pięknym  postulacie 
przyszłości,  można  głosić  światu  ileby  ludzkość  pod  względem  kul- 
turalnym zyskała  z  jej  przeprowadzenia,  ale  jest  błędem  stawiać 
ją  na  porządku  dziennym  kongresów,  bo  pewny  jej  upadek,  obniża 
powagę  i  osłabia  kulturalne  znaczenie  samej  idei  zmniejszenia  cię- 
żarów zbrojnego  pokoju. 

7.  Żądania  Unii  w  kwestyi  prawa  morskiego. 

W  kwestyi  prawa  morskiego  Unia  Interparlamentarna  oddawna 
liczne  proponowała  zmiany. 

Na  konferencyi  bruxelskiej  uchwalono  przedewszystkiem  po- 
czynić u  rządów  starania; 

a)  o  zniesienie  prawa  łupu, 

b)  o  ograniczenie  prawa  blokady  tylko  do  portów  wojennych  lub 
miejsc  ufortyfikowanych, 

c)  o  ograniczenie  pojęcia  kontrabandy  wojennej  tylko  do  broni, 
amunicyj  i  innych  zapasów  wojennych,  przeznaczonych  dla 
jednej  ze  stron  walczących, 

1  Annuaire,  str.  23  i  34 


O  unii  interparlamentarnej  71 

d)  o  zabronienie  niszczenia  okrętów  wiozących  kontrabandę  wo- 
jenną, oraz  towarów  nie  stanowiących  kontrabandy  wojennej. 
Szczególną    wagę    przywiązywała    konferencya    do    zniesienia 
prawa  łupu.  i  wezwała  posłów  angielskich,  francuzkich  i  rosyjskich 
o  poczynienie  starań,  aby  ich  rządy  zasadę  tę  przyjęły. 

W  ciągu  r.  1911  żądaniu  temu  uczynili  zadość  posłowie  fran- 
cuzcy  i  rosyjscy.  Natomiast  posłowie  angielscy  nie  byli  w  stanie  nic 
uczynić,  a  to  dlatego,  że  w  Anglii  była  (w  1911  r.)  silna  opozycya 
przeciwko  ratyfikowaniu  przez  króla  uchwał  konferencyi  co  do  prawa 
morskiego  odbytej  w  Londynie.  Posłowie  angielscy  dokładali  wszel- 
kich starań,  aby  ratyfikacya  nastąpiła,  nie  mogli  więc  jednocześnie 
robić  starań  o  zmianę  ważnego  postanowienia  uchwał  londyńskich. 
W  francuzkiem  ciele  prawodawczem,  sprawa  łupu  poruszoną 
została  podczas  debaty  budżetowej  16  stycznia  1911  r.  przez  posła 
Maur.  Golin. 

Minister  Spraw  Zagranicznych  p.  Pichon  oświadczył  zupełną 
zgodę  z  uchwałą  unii. 

W  Dumie  petersburskiej,  poseł  Effremoff  domagał  się,  ażeby 
kwestyę  prawa  łupu  postawić  na  porządku  dziennym  3-ej  konferencyi 
w  Hadze. 

Odpowiedź  rządu  w  tej  sprawie  nie  jest  znaną. 


Zakończenie. 

W  chwili,  gdy  na  wielką  skalę  prowadzoną  jest  obecnie  akcya 
na  korzyść  pokoju  w  dziedzinie  teoryi,  państwa  całego  cywilizowa- 
nego świata  wysyłają  swych  przedstawicieli  na  konferencyę  do  Hagi, 
dla  zawierania  konwencyi,  mających  —  w  duchu  wymagań  naszego  cza- 
su —  rozliczne  wzajemne  ich  stosunki  oprzeć  na  prawie.  Różne  towa- 
rzystwa i  Ligi  pokoju  jednoczą  w  swem  gronie  zwolenników  idei  po- 
koju. Unia  interparlamentarna  ogarnia  mężów  stanu  i  członków  par- 
lamentu, których  działalność  nie  jest  bez  wpływu  na  uchwały  re- 
prezentantów rządów  na  pokojowych  konferencyach  w  Hadze.  I  tak, 
nie  trudno  jest  wykazać  związek  między  uchwaloną  na  konferencyi 
Unii  interparlamentarnej  w  Bruxeli  1895  r.  organizacyą  sądu  polu- 
bownego dla  sporów  państw,  a  pierwszą  konwencyą  hagską  z  1899  r. 
(Convention  pour  le  reglement  pacifiąue  des  conflits  internationaux). 
Opinia  publiczna  domagała  się  zwołania  drugiej  konferencyi  pokojo- 


72  Gustaw  Roszkowski 

wej  do  Hagi,  ale  bezpośredniemu  wpływowi  konferencyi  Unii  w  St. 
Louis  (1904)  na  prezydenta  Roosevelta,  zawdzięcza  się  jego  inicya- 
tywa  w  dojściu  w  1907  r.  do  skutku  tej  konferencyi.  Na  konfe- 
rencyi w  Londynie  (1906  r.)  uchwalony  został  projekt  Plenera  wzo- 
rowego traktatu  rozjemczego.  Projekt  ten  przedstawiony  na  drugiej 
konferencyi  hagskiej  nie  uzyskał  jednomyślnej  aprobaty  państw,  ale 
z  44  państw   tam   reprezentowanych,    32    oświadczyły    się    za  nim. 

Przygotowanie  materyałów  do  obrad  dla  3-ej  konferencyi  hag- 
skiej, stanowi  najważniejszy  przedmiot  prac  unii  interparlamentarnej. 

Działalność  unii  zyskuje  w  coraz  wyższym  stopniu  uznanie 
opinii  publicznej.  Rośnie  bezustannie  liczba  jej  członków;  mężowie 
stanu  najgłośniejszego  imienia  biorą  udział  w  pracach  Unii,  państwa 
wreszcie  udzielają  subwencye  na  wydatki  Unii.  Przez  to  składają 
one  dowód,  że  uznają  ważność  prac  Unii,  tak  że  ona  jest  dziś  już 
ważnym  organem  w  ustroju  międzynarodowego  związku  państw. 

Jeżeli  obecnie  jednym  rzutem  oka  zechcemy  ogarnąć  całą  do- 
tychczasową działalność  unii  interparlamentarnej,  to  przyjdziemy  do 
przekonania,  że  ona  jest  potężnym  czynnikiem  służącym  do  propago- 
wania idei  pokoju. 

Ona  jest  przedewszystkiem  jedynem  w  swoim  rodzaju  ciałem, 
które  przeprowadza  organizacyą  członków  ciał  prawodawczych 
i  parlamentów  całego  świata.  Ona  gromadzi  w  swoim  składzie  mę- 
żów stanu,  ludzi  należących  do  najrozmaitszych  zawodów,  ale 
zawsze    doświadczonych  w  sprawach  publicznych. 

W  tem  właśnie  spoczywa  charakterystyczne  znamię  unii  inter- 
parlamentarnej, w  różnicy  od  zwykłych  kongresów  pokoju.  Na  tych 
ostatnich  znajdują  wyraz  wszelkie  wyobrażenia  o  sposobach  utrwa- 
lenia pokoju,  Unia  —  właśnie  dlatego,  że  jej  członkowie  znają  do- 
kładnie warunki  i  potrzeby  politycznego  życia  ludów,  wyraża  zawsze 
projekty  utrwalenia  pokoju,  oparte  o  rzeczywiste  wymagania  społe- 
cznego i  politycznego  życia.  Wpływ  parlamentów  na  rządy  i  bezpo- 
średni ich  z  rządami  stosunek,  daje  unii  możność  szybkiego  realizo- 
wania swoich  wymagań,  a  ich  stosunek  do  najszerszych  wrarstw  spo- 
łecznych, daje  im  możność  oddziaływania  na  masy. 

Potrzebaby  nie  znać  chyba  historyi,  ażeby  zaprzeczyć,  że 
wojny  były  niejednokrotnie  ważnym  cywilizacyjnym  czynnikiem: 
wpływały  na  pomyślny  ustrój  państw,  stawały  się  powodem  ich 
ważnych  przekształcań,  zbliżały  do  siebie  narody,  i  przenosiły  ziarna 
cywilizacyi  z  jego  państwa  do  drugiego.  Nie  sięgając  daleko  w  prze- 


O  unii  interparlamentarnej  73 

szłość,  wojna  włoska  doprowadziła  do  zjednoczenia  Włoch,  wojna 
1870  r.  przyspieszyła  Zjednoczenie  Niemiec,  a  choć  Francya  z  niej 
z  ciężkiemi  wyszła  ranami,  wojna  niemiecka  odrodziła  ją  moralnie 
materyalnie  i  pod  względem  politycznym.  Rosya,  w  japońskiej  woj- 
nie poniosła  klęski  prawie  nieznane  w  historyi.  a  jednak  wyszła 
ona  z  tej  wojny  niewątpliwie  z  głębokiem  przeświadczeniem,  że  głó- 
wną choć  pośrednią  przyczyną  jej  klęsk  jest  obecny  system  poli- 
tyczny państwa,  który  roztrwonił  jej  bogactwa,  i  całe  społeczeństwo 
rosyjskie  do  stanu  zgnilizny  doprowadził. 

Nietylko  w  Mandżuryi  padały  ofiary  w  ludziach.  Krew  Rosyan 
lała  się  i  w  samej  ich  ojczyźnie,  ale  ta  straszna  walka  nietylko  na 
granicach  państwa,  ale  i  w  jego  wnętrzu,  może  się  stać  źródłem 
odrodzenia  i  rzeczywistej  potęgi  narodu  i  państwa  rosyjskiego. 

Dziwnem  zrządzeniem  losu,  korzyści  z  wojen  odnoszą  w  ten 
sposób  nieraz  nietylko  zwycięzcy,  ale  i  zwyciężeni. 

A  jednak  z  tego  bynajmniej  nie  wynika,  ażeby  wojny  miały 
być  koniecznym,  niezbędnym  czynnikiem  cywilizacyjnym  świata.  Był 
czas,  gdy  siła  materyalna  wyrażająca  się  w  potędze  oręża,  jedynie 
narody  wiodła  do  postępu,  ale  dziś  jest  do  tego  celu  tyle  ducho- 
wych i  moralnych  czynników,  że  rozlew  krwi  nie  jest  w  największej 
liczbie  wypadków  koniecznym,  aby  ludzkości  torować  drogę  do  szczę- 
ścia. Zjednoczenie  Włoch  i  Niemiec  byłoby  się  dokonało  bez  wojen, 
odrodzenie  Rosyi  mogłoby  się  stać  może  później,  ale  i  bez  krwi 
rozlewu.  Historya  uczy,  że  wojny  w  największej  liczbie  wypadków 
więcej  klęsk  niż  pożytku  światu  przynoszą,  burzą  dobytki  cywili- 
zacyi,  najdzielniejszych  ludzi  wtrącają  do  grobu,  i  niezliczony  sze- 
reg klęsk  sprowadzają  na  ludzkość,  a  miliardy,  które  dzisiejszy 
zbrojny  pokój  pochłania,  wstrzymają  naturalnie  postęp  kultury. 

To  też  dziś  ludzkość  pragnie  pokoju  i  stwarza  rozliczne  w  mię- 
dzynarodowym związku  państw  urządzenia,  które  bez  krwi  rozlewu 
mają  zapewnić  światu  to,  co  dawniej  starano  się  osiągnąć  przez 
wojny. 

Unia  interparlamentarna  w  tym  wielkim  cywilizacyjnym  ruchu, 
może  i  powinna  wielką  odegrać  rolę,  ale  stanie  się  to  tylko  wtedy, 
gdy  po  pięknych  mowach  ich  członków  nastąpią  czyny,  gdy  przez 
parlamenty  i  rządy  urzeczywistniać  oni  będą  stopniowo,  ale  stale 
to,  czego  się  geniusz  człowieka  domaga,  —  ażeby  światu  zapewnić 
błogosławieństwa  pokoju. 


T  R  E  S  C. 


Str. 

I.  Powstanie  Unii  Interparlamentarnej 3 

II.  Organizacya  Unii ■ 6 

III.  Główne  postanowienia  statutu  Unii 7 

IV.  Budżety  Unii 8 

V.  Unia  państw  skandynawskich,  tudzież  Unia  holendersko-belgijska    .    .  9 

VI.  Spis  konferencyj  interparlamentarnych 10 

VII.  Działalność  Unii  od  1889—1909  r 11 

I.  Kwestya  sądów  polubownych  w  sporach  państw 11 

1.  Uchwały  Unii  co  do  sądów  polubownych 11 

2.  Projekty  traktatów  co  do  ustanawiania  sądów  polubownych  .  15 

a)  Projekt  bruxelski 15 

b)  Projekt  amerykański  (Ryszarda  Bartholdta) 17 

c)  Projekt  Ernesta  Plenera 18 

3.  Klauzule  kompromisowe 20 

II.  Kwestye  ogólnego  znaczenia  dla  prawa  narodów 22 

1.  Udział  państw  w  kongresach 22 

2.  Własność  prywatna  w  czasie  wojny  morskiej 23 

3.  Międzynarodowe  prawo  prywatne 25 

■4.  Unie  międzynarodowe 30 

5.  Prawa  cudzoziemców  • 31 

6.  Kodyfikacya  prawa  narodów 35 

7.  Kwestya  neutralności 38 

8.  Ageneya  pokoju 41 

9.  Organizacya  prasy 41 

10.  Kongres  międzynarodowy.  Parlament  świata •    .  44 

11.  Uchwały  dotyczące   wyników   pokojowej  konferencyi   w  Hadze 

z  1899  r 46 

12.  Uchwały  odnoszące  się  do  członków  Unii 50 

VIII.  Działalność  Unii  w  r.  1910  i  1911 ól 

1.  Konferencya  bruxelska  (1910) 51 

2.  Konferencya  zapowiedziana  w  Rzymie.  Wojna  włosko-turecka     .  58 

3.  Posiedzenia  Rady  iConseil)  w  Bruxeli  i  w  Paryżu  (1911)  ....  60 


Str. 

Ł  Starania  członków  Unii  w  sprawie  zakończenia  wojny  włosko- 
tureckiej  (we  Francyi,  w  Niemczech,  w  Belgii,  w  Rosyi  i  na 
Węgrzech 62 

5.  Prace  w  komisyach 65 

6.  Układy  członków  Unii  z  rządami,  o  przygotowanie  3-ciej  konfe- 
rencyi    pokojowej    w    Hadze   (w   Anglii,    we   Francyi,   w  Austryi, 

w  Holandyi  i  w  Szwecyi)      67 

7.  Żądania  Unii  w  kwestyi  prawa  morskiego 70 

Zakończenie 71 


Sprostowanie. 

Na   str.  5  w  wierszu    3   od  dołu,    zamiast   31   paździer.    1887,    ma   być: 
31  paździer.  1888  r. 


RUCH  HANDLOWY 
W  STAROŻYTNEJ  BABILONII 

(Okres  Chammurapiego  ±  2060—1760  przed  Chr.) 
napisał 

MOJŻESZ  SCHORR 


Schorr 


W  artykule  niniejszym  zamierzam  przedstawić  tylko  ważniejsze  zjawi- 
ska z  życia  gospodarczego  w  starożytnej  Babilonii,  jako  uzupełnienie  wywodów 
zawartych  w  rozprawie  mojej :  »Państwo  i  społeczeństwo  babilońskie  w  okresie 
t.  zw.  dynastyi  Hamurabiego«  (Kwartalnik  historyczny  1905,  tom  XIX,  także 
w  odbitce).  W  ciągu  ubiegłego  pięciolecia  bowiem  materyał  dotyczący  więcej 
niż  w  trójnasób  się  pomnożył,  tak,  że  umożliwia  nakreślenie  pełnego  obrazu 
życia  gospodarczego  w  rozmaitych  jego  przejawach.  Cały  ten  materyał  jest  obe- 
cnie w  tłómaczeniu  zebrany  i  prawniczo  oświetlony  w  dziele:  J.  Kohler  —  A. 
Ungnad:  HamurabPs  Gesetz.  Tom  III— V.  Lipsk  1909—11.  Por.  recenzyę  moją 
w  Wiener  Zeitschrift  fur  die  Kunde  des  Morgenlandes  T.  24  str. 
431—461  (skróć.  WZKM). 


Około  połowy  III.  tysiąclecia  przed  Chr.  zapukały  o  wały  gra- 
niczne dolnej  doliny  nadeufrackiej,  a  więc  właściwej  Babilonii,  ko- 
czownicze hordy  Semitów.  Ciągnąc  stale  z  zachodu,  zrazu  sporadycznie, 
potem  większemi  masami,  wdzierają  się  w  okolice  pograniczne,  a  stąd 
szybko  posuwają  się  w  głąb  północnej  i  środkowej  części  kraju 
i  zlewają  się  z  ludnością  tubylczą.  Ich  charakter  cudzoziemski  — 
czy  kananejski  czy  arabski,  sporną  jest  dotąd  kwestyą  —  zaznacza 
się  w  licznych  imionach  własnych  jakoteż  w  kilku  nowych,  niezna- 
nych dotąd  bóstwach,  któremi  wzbogacają  rodzimy  panteon  babi- 
loński. I  jak  nieraz  później  w  historyi  bywało,  osiągnęli  ci  najeźdźcy, 
obdarzeni  niespożytą  jeszcze  siłą,  już  po  dwóch,  trzech  wiekach 
przewagę  polityczną  nad  dawną  osiadłą  ludnością,  której  zdobycze 
kulturne  sobie  szybko  przyswoili.  U  schyłku  trzeciego  tysiąclecia 
przed  Chr.  zagarnęli  rządy  i  owładnęli  tron,  zrazu  w  północnej 
Babilonii,  gdzie  Su  mu- ab  i  poczyna  nową  dynastyę,  t.  zw.  I.  dy- 
nastyę  Babilonu,  która  przez  trzysta  blisko  lat  panowała  i  pod- 
niosła państwo  babilońskie  do  niezwykłego  politycznego  i  ekonomi- 
cznego rozkwitu. 

Sumu-abi  ogłosił  się  koło  r.  2060  przed  Chr. 1  samodzielnym 
królem  w  Babilonie.  Terytoryalny  zakres  jego  władzy,  jak  i  najbliż- 
szych jego  następców,  nie  mógł  być  wielkim,  skoro  przez  150  lat 
jeszcze  spotykamy  w  południowej  Babilonii,  co  najmniej  na 
przemian  w  dwóch  centrach,  w  Isin  i  Larsa,  królów,  którzy  się  ty- 
tułują królami  » Sumeru  i  Akkadu«,  t.  j.  całej  Babilonii.  Pierwsze 
dwa  wieki  wypełniają  też  walki  między  władcami  północno-  a  po- 
łudniowo-babilońskimi.  Dopiero  szósty  król  tej  dynastyi  Chammu- 
rapi2   zdołał   w   licznych   zwycięskich   walkach  nietylko  utrzymać 

1  W  kwestyi  chronologii  tych  czasów  por.  Ed.  Meyera:  Geschichte  des 
Altertums  II  wyd.,  II  tom,  str.  332  i  nast. 

*  Podług  obliczenia  Ed.  Meyera  1.  c.  str.  557  panował  od  r.  1958  do 
r.  1916  przed  Chr.  Lektura:  »Chammnrapi«  jest  teraz  powszechnie  przyjęta. 

1* 


4  Mojżesz  Schorr 

panowanie  w  północnej  części,  w  Akkad,  ale  także  i  wyrugować 
władców  południa  i  w  ten  sposób  połączyć  Akkad  i  Sumer  w  j  e- 
dnolite  wielkie  państwo  babilońskie,  z  rezydencyą  w  Babilonie, 
którego  bóg  Marduk  zajmuje  odtąd  pierwsze  miejsce  w  bogatym 
panteonie.  Odtąd  koncentrują  się  także  w  Babilonie  wszelkie  nici 
politycznego  i  ekonomicznego  życia. 

Z  dumą  przekazał  Chammurapi  potomności  pamięć  o  swych 
walkach  zwycięskich:  >Jam  silny  bawół,  który  ubódł  wrogów;  bro- 
nią potężną,  którą  bogowie  Zamama  i  Isztar  mnie  wyposażyli,  mą- 
drością, której  mi  bóg  Ea  użyczył,  siłą.  którą  bóg  Marduk  mnie  ob- 
darzył, wytępiłem  przeciwników  na  górze  i  na  dole,  walkom  kres 
położyłem,  dobrobyt  kraju  podniosłem,  ludziom  bezpieczne  miejsca 
pobytu  stworzyłem*  K 

»Jam  słońce  Babilonu,  który  wysyłam  światło  na  kraj  Sumer 
i  Akkad,  jam  król,  który  w  karbach  trzyma  cztery  krańce  świata«  2. 
Poskromiwszy  wszystkich  swych  wrogów,  poświęca  Chammurapi  osta- 
tnie lata  swego  panowania  wyłącznie  dziełom  pokojowym,  poszcze- 
gólnie wymienionym  we  wstępie  do  kodeksu.  Na  cześć  bogów  bu- 
duje wspaniałe  świątynie,  na  pożytek  ludzi  odnawia  zniszczone 
w  długoletnich  walkach  miasta,  kopie  kanały,  które  nawadniają 
pola  i  ogrody  i  ułatwiają  zarazem  komunikacyę  handlową,  wpro- 
wadza sprężystą  administracyę  w  całem  państwie,  a  rządzi  przytem 
nie  jak  tyran,  lecz  jak  »ojciec  własny «  swymi  poddanymi.  Dobrobyt 
materyalny  podnosi  się  też  za  jego  panowania  bardzo  wysoko. 

W  całej  pełni  odzwierciedla  się  on  w  owem  słynnem.  przed 
kilku  laty  w  Suzie  wykopanem  dziele  ustawodawczem,  którem  król 
Chammurapi  postawił  sobie  na  wieczne  czasy  pomnik  nad  spiż  trwal- 
szy. W  normach  tego  kodeksu  widzimy  przedewszystkiem  strukturę 
społeczeństwa  niezmiernie  zróżniczkowaną:  w  grupie  ludzi  wolnych 
(mars  awelim),  którymi  prawo  najwięcej  się  zajmuje,  przesuwają 
się  przed  nami  rozmaite  typy  ekonomiczne,  począwszy  od  potężnego 
kapitalisty  jako  właściciela  dóbr  lub  domów,  bankiera,  kupca,  po 
przez  przedstawicieli  wyższych  zawodów  jak  lekarzy,  weterynarzy, 
architektów,  aż  do  szarego  proletaryatu  robotników  polnych,  paste- 
rzy i  rzemieślników.  Organizacyę  państwową  i  religijną  reprezentują 


1  Epilog  do  kodeksu  Chammurapiego  (kol.  XXIV,  24—39).  Por.  także  Schorr: 
Państwo  babilońskie  (w  odbitce)  str.  16. 
■  Ibid. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  5 

lennicy  wojskowi,  urzędnicy  i  kapłani,  wszyscy  wyposażeni  szcze- 
gólnymi przywilejami.  A  całej  tej  grupie  wolnych  przeciwstają  ol- 
brzymie tłumy  niewolników,  ostro  od  tamtych  odgraniczone  i  pra- 
wnie i  społecznie l.  Temu  to  skomplikowanemu  uwarstwowaniu 
społecznemu  odpowiada  też  obraz  życia  gospodarczego  w  roz- 
maitych jego  przejawach.  Podczas  gdy  jednak  normy  kodeksu 
obraz  ten  tylko  w  abstrakcyi,  niejako  w  refleksie  okazują,  to  do- 
kumenta  praktyki  prywatno-prawnej.  setkami  przechowane  w  ar- 
chiwach świątyń,  głównych  ognisk  handlowych,  pozwalają  nam  bez- 
pośrednio śledzić  zjawiska  ruchu  ekonomicznego  na  poszczególnych, 
konkretnych  faktach,  a  zarazem  pozwalają  nam  wyrobić  sobie  sąd 
o  tern,  o  ile  życie  to  wybiegało  poza  formy  prawem  tradycyjnie 
przekazane,  lub  też  odwrotnie  w  innych  wypadkach  szło  w  tyle 
poza  teoryą  prawa,  która  te  formy  przełamała,  dostosowawszy  się 
do  nowych  warunków  społecznych. 

Już  powierzchowny  rzut  oka  na  rozmaite  kategorye  tych  do- 
kumentów: akta  kupna  i  sprzedaży,  wymiany,  darowizny,  najmu 
i  dzierżawy,  spółki  i  ajencyi,  pożyczki  i  depozytu  i  t.  p.,  może  nam 
dać  wyobrażenie  o  żywotności  i  wysokim  rozwoju  ówczesnego  go- 
spodarstwa handlowego  w  Babilonii. 

Własność  majątkowa  ma  już  w  najstarszych  aktach  tego  okresu 
charakter  na  wskroś  indywidualny,  a  jeżeli  tu  i  ówdzie  przeziera 
jeszcze  własność  rodowa,  to  są  to  przeżytki,  które  praktyka  pra- 
wna wprawdzie  jeszcze  toleruje,  teorya  jednak  wyeliminowała. 
Ruch  handlowy  ma  przeważnie  charakter  wymiany  pieniężnej. 
Istnieje  zupełnie  wyrobiony  system  monetarny,  na  wadze  oparty: 
talent,  mina,  szekel  i  sze'u  (ziarno).  Ustawa  normuje  ceny  towarów 
taksy  rzemieślnicze,  czynsze  różnego  rodzaju  w  minach  i  szeklach 
srebrnych,  i  powołuje  się  na  taryfę  królewską  powszechnie  obowią- 
zującą. Ogniskiem  ruchu  handlowego  są  naturalnie  większe  miasta, 
siedziby  głównych  bogów,  a  więc  Babilon  ze  świątynią  Marduka, 
Sippar  ze  świątynią  Szamasza,  Nippur  ze  świątynią  Ellila;  Dil- 
bat  ze  świątynią  Urasza  (Niniba)  i  inne. 

Te  świątynie  uznanych  w  całej  Babilonii  bóstw  stanowią  nie- 
zmiernie ważny  czynnik  życia  gospodarczego  i  wpływają  stanowczo 
na  intenzywność  stosunków  handlowych.  Każda  z  tych  świątyń  jest 


1  Por.  Schorr:    Państwo  i    społeczeństwo    babilońskie    (w    odbitce),    str. 
47-50,  gdzie  stanowisko  prawne  poszczególnych  grup  bliżej  określone. 


6  Mojżesz  Schorr 

nietylko  instytucyą  religijną,  ale  także  i  finansową.  Zarówno  z  da- 
nin obowiązkowych,  jak  i  z  dobrowolnych  ofiar  wzrasta  stopniowo 
skarbiec  świątyni.  Z  czasem  rozporządza  ona  nietylko  wielkim  ma- 
jątkiem pieniężnym,  ale  i  nieruchomym  w  gruntach  ornych  i  budo- 
wlanych i  w  trzodach  bogatych.  Temi  wszystkiemi  dobrami  prowa- 
dzi świątynia  rozległy  handel,  pieniądze  wypożycza  na  wysoki  pro- 
cent, pola  i  ogrody  oddaje  w  dzierżawę,  a  nawet  i  dochody  swe 
wydzierżawia. 

Bardzo  żywy  udział  bierze  także  w  gospodarstwie  handlowem 
dwór  królewski  (e kalium).  Tak  jak  na  rzecz  świątyń,  tak  i  na 
rzecz  pałacu  królewskiego  są  miasta  obowiązane  do  regularnych 
danin,  z  których  wyrasta  majątek  prywatny  króla,  również  składający 
się  głównie  z  dóbr  nieruchomych.  Tymi  dobrami  zarządzają  osobni 
urzędnicy  królewscy,  którzy  z  ramienia  króla  prowadzą  rozległy 
handel  ich  dochodami. 

0  znaczeniu  świątyni  i  pałacu  królewskiego  dla  życia  ekonomi- 
cznego świadczy  i  ten  fakt,  że  miara  i  waga  w  nich  używTana  stanowią 
normę,  wedle  której  płaci  się  w  handlu  prywatnym.  Tak  np.  w  pewnym 
kontrakcie  dzierżawy  waruje  sobie  właściciel  pola:  »Trzy  kur  zboża 
ma  dzierżawca  płacić  podług  miary  świątyni  Szamasza.  jednego 
szekla  w  srebrze  podług  kamienia  (wagi)  Szamasza  <  K  Pewne  ślady 
wskazują  nawet  na  istnienie  urzędu  probierczego  w  świątyni, 
bo  kilkakrotnie  jest  wzmianka  o  srebrze  pieczętowanem  (kaspum 
kankum),  co  tylko  znaczyć  może.  że  urzędowo  stwierdzono  na 
danej  monecie  jej  pełną  wartość;  toż  samo  nieobjaśnione  dotąd 
słowo  mesekum,  które  stale  spotykamy  tam,  gdzie  mowa  jest 
o  »mierze  Szamasza  (Gis.  BarnSamas)«  jako  bliższy  określnik, 
może  naszem  zdaniem  tylko  oznaczać  miarę  probierczo  uznaną2. 
Tak  więc  świątynia  i  dwór  królewski,  koncentrując  olbrzymi  kapitał, 
wpływają  niezmiernie  na  energię  ruchu  handlowego,  który  zresztą 
rozwija  się  swobodnie  na  tle  stosunków  prywatno-majątkowych. 

Nasuwa  się  najpierw  pytanie:  Kto  miał  prawo  zawierania 
układu  handlowego  i  w  ogóle  wykonywania  czynności  prawnej? 


1  Analogię  mamy  także  w  biblii,  gdzie  raz  wymieniony  jest  »szekel  świą- 
tyni* (szekel  hakódesz)  Exod.  XXX  13,  a  raz  »kamień  królewski*  (eben  hame- 
lek)  II  ks.  Sam.  XIV  26. 

*  Por.  Schorr:  Altbabylonische  Rechtsurkunden  I  str.  12-4  (Sitzungsbe- 
richte  der  Wiener  Akademie  der  Wissenschaften.  T.  165). 


Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  7 

Otóż  każdy  człowiek  wolny  a  pełnoletni  ma  pełną  zdolność  do  dzia- 
łań prawnych.  Także  kobieta,  która  ma  już  w  tym  okresie  pełną  oso- 
bowość prawną,  występuje  samodzielnie  w  rozmaitych  akcyach  praw- 
nych, nawet  w  stanie  zamężnym,  staje  jako  oskarżycielka  i  jako  świadek 
w  procesach  itd.  !  Szczególnie  kapłanki,  a  przedewszystkiem  zajęte 
przy  świątyni  Szamasza  w  Sippar,  biorą  niezwykle  żywy  udział 
we  wszelakich  dziedzinach  handlu.  Wedle  §§  178 — 179  kodeksu  Cham. 
kobieta,  poświęcająca  się  służbie  przy  świątyni,  czyto  jako  dzie- 
wica w  klasztorze  czyli  w  domu  narzeczonych  (bit  kallati),  czyto 
jako  zalotnica  (k  ad  i  s  tum,  a  w  elit  zikrum),  otrzymuje  od  ojca 
posag,  którym  rozporządza  wedle  własnej  woli  jako  majątkiem  pry- 
watnym. Otóż  chcąc  ciągnąć  zysk  z  tego  kapitału,  kapłanka  jużto 
prowadzi  interesy  kupieckie,  kupuje  grunty  i  sprzedaje,  wypożycza 
pieniądze  na  procent,  jużto  wkłada  kapitał  swój  w  grunty,  pola 
lub  domy,  które  oddaje  w  dzierżawę,  względnie  wynajmuje. 

W  setkach  dokumentów  cywilno-prawnych  niema  ani  jednego 
wypadku 2,  w  którymby  niewolnik  występował  jako  podmiot  pra- 
wny, choć  z  §  7-go  kodeksu  Cham.  mogłoby  wynikać,  że  niewolnik 
mógł  jako  pełnomocnik  pana  swego  prowadzić  interesa.  Ten  fakt 
uderza  tem  bardziej,  że  w  okresie  nowobabilońskim,  w  VII.  i  VI. 
wieku  przed  Chr.,  niewolnicy  często  biorą  czynny  udział  w  życiu 
ekonomicznem,  czy  to  jako  plenipotenci,  czy  to  jako  ajenci  wędrowni, 
a  nawet  jako  wspólnicy  w  przedsiębiorstwach. 

Najważniejszy  moment,  odnoszący  się  do  techniki  ruchu 
handlowego  i  gospodarczego  w  ogóle,  jest  wyrażony  w  następującej 
zasadzie  prawnej: 

Bez  piśmiennego  układu  i  świadków  żadna  trans- 
akcya  niema  mocy  prawnej3  (§  7).  Tejto  ścisłej  zasadzie 
technicznej,  rozciągającej  się  na  wszelkie  dziedziny  czynności  pry- 
watno-prawnych,  mamy!  do  zawdzięczenia  bogate  skarby  dokumen- 


1  Por.  Kohler  -  Ungnad  III  Nr.  309,  356,  404,  Ml ,  500,  528,  694,  710, 
704,  717,  910,  t.  V.  1116,  1123  i  t.  d. 

*  Wątpliwość  zachodzi  przecież  w  jednym  wypadku  w  akcie  procesowym, 
jeżeli  tam  słowo  zucharum  znaczy  »niewolnik<  dosl.  »mały«.  For.  Schorr: 
Altbabyl.  Rechtsurkunden  II  Nr.  39  i  do  tego  interpretacyę  moją  obecną  w  Wie- 
ner Zeitschrift  fur  die  Kunde  des  Morgenlandes  T.  24  str.  459  uw.  4. 

1  Por.  Schorr:  Państwo  babilońskie  str.  81—82. 


g  Mojżesz  Schorr 

tów,  wykopanych  w  archiwach  głównych  świątyń,  gdzie  je  składano 
i  skrupulatnie  przechowywano  dla  celów  kontroli  i  zabezpieczenia 
sobie  prawa  posiadania. 

Dokumenty  wszystkie  wykazują  jedną  ogólną  znamienną  ce- 
chę: brzmienie  ich  nie  jest  w  każdym  wypadku  dowolne,  lecz  ujęte 
w  pewnych  poszczególnych  kategoryach  w  ścisły  schemat,  tak  że 
do  każdej  kategoryi  istniał  osobny  stały  formularz.  Ta  okoliczność, 
na  którą  ja  pierwszy  zwróciłem  uwagę  1,  ma  doniosłe  znaczenie  dla 
interpretacyi  dokumentów,  ułatwia  bowiem  w  wątpliwych  razach 
przydzielenie  pewnych  aktów  do  pewnej  kategoryi  i  pozwala  z  wiel- 
kiem  prawdopodobieństwem  uzupełnić  luki.  gdzie  dotyczące  tabliczki 
przechowały  się  fragmentarycznie. 

Poznawszy  te  ogólne  momenty  ruchu  handlowego,  przejdźmy 
teraz  do  poszczególnych  zjawisk,  przyczem  zajmiemy  się  bliżej  tylko 
temi  znamionami,  które  dla  dotyczących  zjawisk  są  w  świetle  now- 
szych zwłaszcza  zbiorów  aktów  prawnych  szczególnie  charaktery- 
styczne a. 


1.  Kupno  i  sprzedaż. 

Przedmiotem  kupna  są  przeważnie  grunty,  rolne  i  budowlane, 
względnie  domy  mieszkalne,  sklepy,  stodoły,  dalej  niewolnicy  i  zwie- 
rzęta robocze.  Za  kupioną  rzecz  płaci  się  z  reguły  gotówką  całą 
cenę  (kaspam  gamram).  Wśród  setek  dokumentów  prawnych 
jest  ledwie  kilka  przykładów  3,  w  których  cena  kupna  ma  być  pó- 
źniej zapłacona,  czyli  gdzie  się  kupuje  na  kredyt.  Ale  i  w  tych  wy- 
padkach nie  zachodzi  prawnie  kupno  na  kredyt,  bo  typ  kontraktu 
jest  zupełnie  taki  sam,  jak  przy  kupnie  za  gotówkę,  zwłaszcza 
w  formułce  stwierdzającej  moc  dokonanego  przeniesienia  własno- 
ści: »sprawa  jest  załatwiona,  serce  jego  (sprzedającego)  jest  zado- 
wolone^ Kohler4  słusznie  przypuszcza,  że  wyjście  prawne  było 
takie:  Uważano  cenę  za  zapłaconą,  a  tę  fikcyjnie  zapłaconą  sumę 
zwracał  kupujący  sprzedającemu  jako  pożyczkę  za  kwitem.  »Kredyt 
mógł   zatem   być   udzielony   tylko  we  formie  pożyczki   obok  kupna, 

1  Por.  Schorr:  Altbab.  Rechtsurkunden  I  str.  2. 

1  Por.  wyżej  str.  1  uw.  1. 

»  Kohler-Ungnad  III  Nr.  374,  375,  384  427,  438,  439,  IV  Nr.  949,  V  1149. 

4  Ibid.  t.  III.  str.  240. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  9 

nie  zaś  w  samem  kupnie<.  Rzecz  mogła  przejść  na  własność  do- 
piero po  pełnem  uiszczeniu  ceny  kupna. 

Cena  gruntów,  pól  i  domów,  była  bardzo  chwiejna,  zależnie 
od  jakości  gruntu  i  jego  położenia.  Zresztą  w  kontraktach  dawniej- 
szych cena  wcale  nie  jest  podawana.  Odnośna  formułka  brzmi  tylko 
ogólnie  »w  pełnej  cenie  srebro  odważył*.  Dopiero  od  piątego  króla 
Sin-muballita  (Kohler -Ungnad  Nr.  259)  podaje  się  w  kontraktach 
wyraźnie  wysokość  zapłaconej   sumy. 

Ciekawy  szczegół  nastręczają  późniejsze  kontrakty  kupna,  od 
czasów  Abi-esucha  począwszy,  mianowicie,  że  nabywca  do  samej 
ceny  kupna  dodaje  jeszcze  drobną  monetę  jako  przyczynek  (a na 
Si.  Bi.  iśkun)1. 

Miii  1  er2  upatruje  w  nim  rodzaj  agio,  a  więc  nadwyżkę  dla 
wyrównania  wartości  realnej  danej  monety  obiegowej  z  jej  warto- 
ścią nominalną.  Ale  w  takim  razie  musiałby  zachodzić  regularny 
stosunek  nadwyżki  do  wysokości  ceny,  podczas  gdy  w  rzeczywisto- 
ści stosunek  ten  jest  zupełnie  chwiejny.  Przy  tej  samej  cenie  kupna 
np.  jest  agio  rozmaite. 

Zdaje  mi  się  raczej,  że  mamy  tu  zwyczaj  o  podkładzie  ludo- 
wym, zabobonnym.  Kupujący  płaci  ponad  żądaną  cenę,  aby  sprze- 
dający nie  urzekł  mu  nabytej  własności.  Jako  potwierdzenie  tej  in- 
terpretacyi  mogłaby  posłużyć  symboliczna  czynność,  która  stale  od 
najdawniejszych  czasów  towarzyszy  aktowi  kupna  każdej  nierucho- 
mości, tj.  wręczenie  tak  zwanego  bukannum.  sztaby  czy  pręta  — 
podobnie  jak  w  germańskiem  prawie  —  na  znak  przeniesienia  wła- 
sności. Kohler3  faktycznie  wywodzi  ten  symbol  z  motywów  magi- 
cznych. » Widocznie  uchodziły  grunty  i  niewolnicy  za  res  mancipii, 
które  tylko  pod  szczególną  ochroną  sił  magicznych  można  było 
przenieść  na  drugiego*.  A  jak  silną  była  wiara  w  zaklęcia  magi- 
czne, świadczą  dwa  pierwsze  postanowienia  kodeksu  Charnmurapiego. 

Przy  kupnie  gruntu  i  niewolnika  zastrzega  się  często  nabywca 
przeciw  rewindykacyi  ze  strony  trzeciej  osoby,  wobec  której  odpo- 
wiada sprzedający4.   Przy  kupnie  niewolnika  ręczy  ponadto  właści- 


1  Kohler-Ungnad  III  Nr.  366—368,  413,  iii,  429,  430,  431,  432,  437. 
1  Per.  Schorr:  Altbab.  Rechtsurkunden  II  str.  66  (ad  Nr.  28). 
3  L.  c.  str.  236. 

*  Por.  Kohler-Ungnad  III  Nr.  244,  290,  274,  275,  279,  280,  283,  297,  300, 
304  i  t.  d.  a  odnośnie  do  niewolników  422,  425,  429,  430,  433.  V    1:52,    1154. 


\0  Mojżesz  Schorr 

ciel  pierwotny  na  wypadek,  jeżeli  niewolnik  jest  zbiegiem.  Prawo  bo- 
wiem nakłada  karę  śmierci  na  takiego,  który  nabył  niewolnika  zbiega 
(§  16 — 19).  Ale  poręka  ta  trwa  tylko  dzień  lub  trzy  dni,  oprócz 
tego  ręczy  na  przeciąg  miesiąca  na  wypadek,  gdyby  choroba  bennu 
(epilepsya?)  nawiedziła  niewolnika  ł. 

Przy  kupnie  gruntu  jest  zawsze  dokładnie  podana  wielkość 
w  mierze  ówczesnej;  nieraz  jednak  spotykamy  ciekawy  dodatek: 
»mniej  lub  więcej «  (li tir  limti-ma)  albo  >jeśli  grunt  jest  większy 
albo  mniejszy  (niż  w  kontrakcie  opiewa),  to  idzie  to  na  rachunek  na- 
bywcy* 2.  Ta  klauzula  miała  obydwie  strony  chronić  przed  rekla- 
macyą  wzajemną  z  tytułu,  że  wymiar  faktyczny  nie  odpowiadał 
wymiarowi  podanemu  w  kontrakcie.  Ale  co  ciekawsza,  z  dwóch 
procesów,  wynikłych  z  tego  właśnie  tytułu  spornego,  widzimy,  że 
przy  archiwum  świątyni  istniał  kataster,  w  którym  przechowy- 
wano rysopisy  gruntów  rolnych  i  budowlanych  celem  ewentualnej 
kontroli  granic  posiadania.  W  jednym  z  nich 3  sędziowie  po  poró- 
wnaniu aktu  kupna  z  rysopisem  katastralnym  przekonali  się,  że 
sprzedający  ukrócił  miarę  kontraktowo  umówioną  i  nałożyli  nań 
karę.  W  drugim  natomiast  wykazało  się  również  z  badania  w  aktach 
katastralnych,  że  nabywca  dostał  więcej,  niż  w  kontrakcie  zapi- 
sano, skutkiem  czego  musiał  odpowiednią  nadwyżkę  dopłacić.  Ze 
względu  na  rzadkość  tego  rodzaju  dokumentów  i  na  mylną  inter- 
pretacyę  Ungnada  i  pierwszego  wydawcy  Gautiera4,  nie  od  rzeczy 
będzie  cały  dokument  tutaj  przytoczyć: 

»Z  powodu  domu,  który  Nachilum  kupił  był  od  Aw61-matum, 
wniósł  Awel-matum  skargę;  do  namiestnika  Babilonu  przybył;  tenże 
na  postępowanie  procesowe  im  zezwolił;  rysopisy  (świątyni)  Urasza 
przyniesiono  do  domu,  dom  wymierzono.  Ponieważ  1  Sar  gruntu 
było  za  wiele,  zapłacił  Nachilum  z  powodu  nadmiaru  gruntu  budo- 
wlanego, oprócz  kwoty  dawnego  kontraktu,  cztery  szekle  srebra  Awel- 
matumowi.  Awel-matum  nie  naruszając  wyroku,  w  przyszłości  skargi 
nie  wniesie.  Na  (boga)  Urasza  i  (króla)  Apil-Sina  złożył  przysięgę«. 
Następują  świadkowie. 

1  Nr.  429—4-32.  Co  do  istoty  tej  choroby  por.  Sudhoff:  Archiv  f.  Gesch. 
d.  Medizin  t.  IV  (1910)  str.  353  i  nast. 

■  Kohler-Ungnad  III  Nr.  295,  297,  300,  513,  IV  Nr.  937,  977. 

3  Kohler-Ungnad  III  Nr.  700.   Por.  Schorr:  Rechtsurkunden  I  str.  78. 

4  Por.  Kohler-Ungnad  T.  IV  Nr.  1058.  Cały  dokument  w  należytej  trankrypcyi 
i  tłumaczeniu  podałem  także  we  Wiener  Zeitschrift  f.  d.  K.  d.  M.  T.  2Ł  str.  329. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  11 

Co  w  tych  dwóch  procesach  pośrednio  tylko  poznajemy, 
posiadamy  także  czarno  na  białem,  a  raczej  rylcem  na  glinie. 
Scheil,  słynny  pierwszy  wydawca  kodeksu  Chammurapiego,  znalazł 
takie  mapy  katastralne  w  archiwum  świątyni  Sippar  i  podał  nam 
ich  kopie  l. 

Przy  kupnie  niewolnika  kontrakt  dokonywuje  się  pod  tymi  sa- 
mymi warunkami  i  przy  przestrzeganiu  tych  samych  formalności, 
co  przy  kupnie  gruntu;  także  typ  kontraktu  jest  ten  sam2.  Tutaj 
chciałbym  tylko  wspomnieć  o  znamiennem  prawie  §  280  kodeksu 
Cham.,  które  proklamuje  niewolnika- krajowca,  sprzedanego  za  gra- 
nicę, wolnym  w  razie  dobrowolnego  lub  poniewolnego  powrotu  do 
kraju3.  Prawo  to,  mające  swą  analogię  w  późniejszem  prawie  ży- 
dowskiem,  zawiera  obok  momentu  samowiedzy  plemiennej  czy  na- 
rodowej także  ważny  moment  gospodarczy.  Chciano  widocznie  za- 
pobiec eksportowi  sił  roboczych  za  granicę  i  dlatego  unieważniono 
z  góry  ich  wartość  w  razie  powrotu  do  kraju.  Bardzo  ciekawą  illu- 
stracyę  do  tego  prawa  daje  nam  jedyny  w  swym  rodzaju  dokument, 
który  tu  w  dosłownem  tłómaczeniu  następuje:4 


CT  VI  29  K 

»1  Warad-Bunene,  którego  Pirchi - iliszu ,  pan  jego,  do  miasta 
Tupliasz  (Asz.  nun.  na)6  za  l1^  miny  srebra  sprzedał,  5 służył  jako 
niewolnik  pięć  lat  w  Tupliasz,  a  następnie  uciekł  do  Babilonu. 


1  Por.  Scheil:   Une   Saison  des  fouilles  a  Sippar  str.  126,  127,  137  etc. 

2  Por.  Schorr:  Państwo  babilońskie  str.  84,  gdzie  odnośne  postanowie- 
nia kodeksu  są  obszernie  omówione. 

s  Prawo  to  przez  wszystkich  tłómaczy  kodeksu  mylnie  interpretowane 
omówiłem  obszernie  w  rozprawce:  Die  §§  280—282  des  Hamurabi  -  Gesetzes 
(Wiener  Zeitschrift  f.  d.  Kunde  d.  Morgenlandes  t.  22  str.  385—392).  Por.  tamże 
także  wywody  Mullera  do  tej  kwestyi. 

4  Kohler-Ungnad  III  Nr.  740,  gdzie  jednak  tak  tlómaczenie,  jak  i  prawna 
interpretacya  (str.  V54)  są  mylne. 

6  Skrócenie  oznacza  :  Cuneiform  Texts  of  the  British  Museum,  tom  VI. 
p.  29,  gdzie  powyższy  dokument  jest  wydany. 

8  W  nawiasie  jest  podana  sumeryjska  nazwa.  Miasto  to  leżało  na  pogra- 
niczu między  Babilonią  a  Elamem,  po  tamtej  stronie  Tygru,  niedaleko  Nippuru. 
W  tym  czasie  należy  ono  do  państwa  elamickiego,  a  zatem  jest  miejscowością 
zagraniczną. 


12  Mojżesz  Schorr 

Sin-muszalim  i  Marduk-lamazaszu,  strażnicy  (?)  zawoławszy 
Warad-Bunena.  10  tak  doń  przemówili,  jak  następuje,  oni  sami:  Jesteś 
wolny,  twoja  oznaka  (niewolnicza)  została  odcięta;  pójdź  między  woj- 
skowych. 

Tenże  Warad-Bunene  15tak  odrzekł,  jak  następuje,  on  sam: 
Między  wojskowych  nie  pójdę,  lenno  mego  domu  ojcowskiego  obejmę. 

20  Lipit  -  Adad,  Adad  -  lu  -zSrurn  i  lbni-szamasz,  bracia  jego 
złożyli  przysięgę  na  boga  Marduka  i  na  króla  Ammi-ditana,  że  nie 
wniosą  skargi  przeciw  bratu  swemu  Warad  -  bunene  25  z  powodu 
niewolnictwa  (9)1. 

Warad-Bunene,  jak  długo  żyć  będzie,  razem  z  braćmi  swymi, 
będzie  zarządzał  lennem  domu  ich  ojca. 

30  Przed  (świadkiem)  Apil  -  Adad,  sekretarzem  boga  Amurrum. 
Przed  (świadkiem)  Ilum-pi-sza.  synem  Sin-idinnama. 

Dnia  25.  Duzu,  roku  w  którym  król  Ammi  -  ditana  na  mocy 
wielkiego  wyroku  Szamasza  i  Marduka...2.* 

Treść  tego  niezmiernie  ciekawego  aktu  jest  następująca: 

Warad  -  Bunene,  niewolnik,  rodem  Babilończyk  został  przez 
swego  pana  sprzedany  za  granicę.  Po  pięciu  latach  udało  mu  się 
zbiec  i  wrócić  do  Babilonu.  Podług  prawa  przestał  być  niewolnikiem 
z  chwilą  wstąpienia  na  tery  tory  um  babilońskie.  Tę  odzyskaną  wol- 
ność proklamuje  też  urząd  formułką:  »Jesteś  wolny,  twój  a  ozna- 
ka (niewolnicza)  została  odcięta*.  Urząd  proponuje  wy- 
zwoleńcowi, by  się  zaciągnął  w  służbę  wojskową.  On  jednak  woli 
zarządzać  lennem  swego  ojcowskiego  domu  razem  z  braćmi,  którzy 
przysięgą  się  obowiązują,  że  nie  wniosą  przeciw  niemu  skargi  z  po- 
wodu dawnego  niewolnictwa. 

Osobny  rodzaj  kupna  stanowi  wy  kupno  (retrakt).  Jestto 
prawo  znane  także  w  prawie  starohebrajskiem  (biblijnem)  jako 
mi  szpat  ge'ullah,  dopuszczające  krewnych  sprzedającego  (brata, 
syna,  wnuka  i  t.  d.)  do  wykupienia  ojcowskiego  mienia:  bit  abiśu 
pata.ru  »dom  ojca  wyzwolić*  —  jak  brzmi  termin  prawny.  Ko- 
deks nie  wspomina  ani  słowem  o  tej  transakcyi,  bo  była  niezgodna 
z  całym  ustrojem  gospodarczym,  opartym  na  indywidualnej 
własności  majątkowej.  W  praktyce  natomiast  tu  i  ówdzie  jeszcze  się 


1  W  oryginale:   ana  riśutim.   Możliwe   także   tłómaczenie    iz    powodu 
pierworodztwa«,  co  jednak  nie  daje  dobrego  sensu. 
ł  Jestto  1  rok  tego  króla. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  13 

utrzymuje  l,  jako  przeżytek  dawnego  ustroju  rodowego,  na  którym 
np.  opiera  się  zasadniczo  prawo  biblijne.  Przeciw  tej  instylucyi 
walczy  jednak  ustrój  gospodarczy,  co  między  innemi  w  tern  się 
objawia,  że  nieraz  nabywca  w  osobnej  klauzuli  zastrzega  się  prze- 
ciw wzruszeniu  kupna  ze  strony  krewnych.  » Jeśliby  bracia  albo 
siostry  sprzedawcy  rewindykowali  pole«  —  tak  czytamy  w  akcie 
kupna  z  czasów  króla  Zabium  —  *to  sprzedawca  jest  za  to  odpo- 
wiedzialny* '-. 

Obok  kupna  występuje  w  aktach  jako  forma  przeniesienia 
własności  wymiana  (puchum),  szczególnie  wymiana  gruntów  i  nie- 
wolników. Ta  prymitywna  forma  ruchu  handlowego,  pochodząca 
z  okresu  gospodarki  naturalnej,  przystosowana  jest  już  do  ustroju 
gospodarki  pieniężnej,  co  się  w  tern  objawia,  że  nadwyżkę  wartości 
otrzymanej  w  zamian  rzeczy  płaci  się  w  pieniądzach.  Istotnym  mo- 
mentem przy  tej  transakcyi  jest  zaznaczenie  obopólnej  zgody  i  wza- 
jemnej gwarancyi  na  wypadek  rewindykacyi  ze  strony  osoby 
trzeciej 3. 


2.  Najem  i  dzierżawa. 

Oprócz  rezultatów,  które  już  z  dawniejszych  aktów  praktyki 
prawnej  w  zakresie  tych  dwóch  instytucyi  gospodarczych  wysnuć 
się  dały4,  nastręczają  nowsze  akta  jeszcze  następujące  znamienne 
szczegóły : 

Przy  najmie  domu  uiszcza  nieraz  wynajmujący,  podobnie  jak 
przy  dzierżawie  pól,  podarunki  pewne  na  święta  na  rzecz  właści- 
ciela, zwłaszcza  gdzie  właścicielką  jest  kapłanka  Szamasza 5. 

Najmu  robotników  dokonywuje  się  w  trojakiej  formie:  a)  Naj- 
muje  się  niewolnika   od   właściciela,    któremu   się    też  płaci  czynsz 


«  Por.  Kohler-Ungnad  III  Nr.  440  -441;  IV  979-980. 

2  Kohler-Ungnad  III  Nr.  386. 

3  Por.  Kohler-Ungnad  III  Nr.  451. 

4  Por.  Schorr:  Państwo  babilońskie  str.  79—81,  87—88,  również 
Schorr:  Kodeks  Hamurabiego  a  ówczesna  praktyka  prawna  (Rozpr.  Akad. 
krak.  T.  50  str.  247—248). 

*  Por.  Kohler-Ungnad  III  Nr.  499,  502-504  V  1161-1163. 


14  Mojżesz  Schorr 

najemny l.  b)  Najmuje  się  robotnika  wolnego  od  przedstawiciela 
jego  rodziny,  ojca.  matki  lub  brata2,  c)  Wolny  robotnik  sam 
się  wynajmuje  w  służbę;  formułka  brzmi  wtedy:  A  wynajął  B  od 
niego  samego  (i  na  rama  ni  su)3.  Bardzo  słusznie  powiada  Koh- 
ler4, że  ostatnia  forma  przeszła  wpierw  przez  stadyum  wynaj- 
mywania  się  dłużnika  w  służbę  u  swego  wierzyciela  —  stosunek, 
który  kodeks  także  normuje  (§  114).  Nie  mogąc  uiścić  długu, 
udaje  się  dłużnik  dobrowolnie  w  służbę  do  wierzyciela,  by  sumę 
dłużną  spłacić  robotą.  Z  tego  ściśle  określonego  stosunku  roz- 
winął się  dopiero  później  wolny  kontrakt  służbowy,  d)  Ktoś 
otrzymuje  pewną  kwotę  jako  płacę  najmu  z  góry  wypłaconą 
we  formie  pożyczki.  W  terminie  płatności  (czas  żniw)  nie  zwraca 
dłużnik  pożyczki  w  pieniądzach,  lecz  dostarcza  robotników,  któ- 
rych płaca  najemna  odpowiada  wysokości  otrzymanej  pożyczki.  Tak 
należy  obecnie  rozumieć  cały  szereg  odnośnych  kontraktów  5  w  świetle 
trafnej  interpretacyi  Ungnada  i  Kohlera6,  podczas  gdy  przedtem 
mylnie  je  wszyscy  inaczej  tłómaczyli.  Zachodzi  tutaj — jak  Kohler 
słusznie  przyjmuje  —  pewien  stosunek  pośrednictwa  pracy. 
Ktoś  wynajmuje  robotników  z  tein,  że  w  czasie  żniw  mają  się  sta- 
wić do  roboty  u  dowolnej  osoby,  którą  najemca  im  wskaże.  Wy- 
chodzi na  tern  dobrze  i  pośrednik  i  właściciel  pola;  pierwszy,  bo 
otrzymuje  płacę  najmu  z  góry  na  kilka  miesięcy  przedtem  i  może  tą 
kwotą  dowolnie  rozporządzać  dla  zysku  aż  do  terminu  płatności, 
drugi,  bo  nie  potrzebuje  w  czasie  żniw  troszczyć  się  o  robotników, 
wtedy  kiedy  ich  trudno  dostać  i  żądania  ich  może  są  wygórowane. 
Dla  illustracyi  przytaczam  jeden  przykład  tej  kategoryi:7 
»1/i  szekla  srebra  dla  żniwiarzy  wypożyczył  od  Lamassi,  ka- 
płanki Szamasza,   córki  Gimil-Upi   Ibkusza,   syn  Szamasz  -  rabi'ego. 


i  Por.  Kohler-Ungnad  III  Nr.  542,  550;  IV  Nr.  1001;  1007,  1019. 

»  Kohler-Ungnad  III  Nr.  538,  539,  547,  552,  561,  564,  565,  570;  t.  IV 
Nr.  1016,  1018,  1021,  V  1172. 

s  Por.  Kohler-Ungnad  III  Nr.  548,  551,  556,  560,  567,  V  1174.. 

4  L.  c.  str.  243. 

»  Kohler-Ungnad  III  Nr.  541,  555,  559,  563;  t.  IV  Nr.  1002,  1003,  1004, 
1010,  1011,  1022,  1023,  1024,  V  1173. 

8  Por.  1.  c.  t.  IV  str.  81  i  96. 

7  Kohler-Ungnad  IV  Nr.  1003.  Ten  dokument  musiał  naprowadzić  na  na- 
leżytą interpretacyę  wszystkich  innych  tej  samej  kategoryi. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej   Babilonii  15 

W  czasie  żniw  przyjdzie  10  żniwiarzy.  Jeżeli  nie  przyjdą,  postąpi 
się  podług  ustaw  króla*. 

Kilkakrotnie  jest  wzmianka  w  kontraktach  najmu  osobowego 
o  rękojemcy,  który  daje  gwarancyę  za  zjawienie  się  robtnika  na 
czas1.   Termin  techniczny  brzmi:    »A  trzyma   głowę  B  (robotnika)*. 

Wśród  setek  dokumentów  znajdujemy  tylko  dwa  kontrakty 
najmu  zwierzęcia2.  W  drugim  wypadku  czynsz  najmu  (trzy  kur 
zboża  rocznie)  jest  zupełnie  zgodny  z  taryfą  ustanowioną  przez 
ustawę  (§  243). 

Drogi  handlowe  prowadzą  w  tym  czasie  juz  nietylko  lądem, 
ale  także  wodą.  Okręty  z  towarami,  zbożem,  wełną,  oliwą,  dakty- 
lami i  t.  d.  kursują  po  Eufracie  i  Tygrze  i  po  kanałach  rzecznych, 
które  przerzynają  cały  kraj.  Ustawa  normuje  też  w  kilku  postano- 
wieniach (§§  236,  275 — 277)  najem  okrętów  i  żeglarzy.  Z  praktyki 
znamy  tylko  nieliczne  dokumenty  tego  rodzaju 3.  Razem  z  okrętem 
wynajmywano  nieraz  także  żeglarza;  najemca  obowiązuje  się  zwró- 
cić okręt  w  dobrym  stanie.  Wynajmuje  się  okręt  albo  na  pewien 
czas,  albo  na  pewną  drogę. 

W  kraju  tak  urodzajnym  i  przez  naturę  tak  błogosławionym, 
jak  Babilonia,  stanowi  uprawa  pól  i  ogrodów  ważny  czynnik 
w  życiu  gospodarczem.  Prawo  Chammurapiego  poświęca  też  kulturze 
rolnej  baczną  uwagę,  z  wyraźną  tendencyą  popierania  intenzywnej 
kultury  ziemi  obok  obrony  osobisto- prawnych  interesów  agraryuszy4# 
W  dokumentach  jest  dzierżawa  pól  i  ogrodów  obficie  reprezen- 
towana. Wydzierżawia  się  zazwyczaj  na  rok,  rzadko  na  trzy  lata. 
Czynsz  dzierżawny  uiszcza  się  prawie  wyłącznie  w  naturaliach, 
w  zbożu,  względnie  w  daktylach  przy  uprawie  ogrodów  palmowych, 
przyczem  z  reguły  oblicza  się  czynsz  dzierżawny  według  ilości  mor- 
gów (G  a  n).  Od  każdego  G  a  n  płaci  się  pewną  miarę  Kur  (hebr. 
kor),  której  wysokość  zależy  od  jakości  gruntu.  Nieraz  za  normę 
opłaty  służy  czynsz  dzierżawny  pola  sąsiedniego.  Podobnie  jak  przy 
najmie  domów,  uiszcza  nieraz  dzierżawca  część  dzierżawnego  z  góry 
w  zbożu  lub  pieniądzach.  Za  szkody,  wynikające  z  niedbalstwa,  po- 


•  Kohler-Ungnad  III  Nr.  539,  551,  567;  IV  999. 
■  Ibid.  III  Nr.  534;  IV  Nr.  999. 

»  Ibid.  III  Nr.  530,  631,  537,  544. 

*  Odnośne  postanowienia  kodeksu  są  omówione   w    pracy  mej:    Państwo 
babilońskie  str.  79—80. 


Ig  Mojżesz  Schorr 

nosi  dzierżawca  pełną  odpowiedzialność,  zgodnie  z  ustawą  (§§ 
42 — 44) l.  Jeżeli  zaś  pole  jest  kamieniste,  to  wolno  dzierżawcy  część 
dzierżawnego  ściągnąć2.  Obok  głównej  opłaty  obowiązuje  się  dzier- 
żawca często  do  pewnych  datków  ubocznych,  najczęściej  tam,  gdzie 
właścicielką  pola  jest  kapłanka.  » Przez  trzy  następne  święta  do- 
starczy po  jednym  kawale  mięsa,  po  10  Ka  mąki,  20  Ka  wódki* 
(lub  podobnie)  czytamy  w  aktach  dotyczących 3.  Bardzo  często  wy- 
dzierżawia się  pustkowie  celem  zamiany  na  glebę  orną,  pole  lub 
ogród.  Warunki  dzierżawy  są  wtedy  lżejsze;  normalny  czynsz  cięży 
na  gruncie  dopiero  od  3  roku,  w  pierwszych  dwu  latach  płaci 
się  czynsz  mniejszy  albo  nawet  —  co  częściej  bywa  —  pole  jest 
w  pierwszym  roku  zupełnie  wolne  od  opłaty.  Ponieważ  jednak 
z  dzierżawy  samego  pustkowia  dzierżawca,  biedny  wieśniak,  wyżyć 
nie  mógł,  brał  tedy  obok  pustkowia  od  tegoż  właściciela  także  grunt 
żyzny,  za  który  płaci  normalne  dzierżawne.  Najczęściej  też  kon- 
trakty zawierają  tę  kombinacyę  dzierżawy  pustkowia,  obok  gleby 
płododajnej.  »Aż  nie  użyźni  pustkowia,  wolno  mu  spożywać  z  pola 
uprawnego  4. 

3.  Spółka  i  ajencya. 

Znamieniem  żywotności  ruchu  handlowego  jest  istnienie  spółki 
handlowej.  Dokumenty  odnośne  są  dla  nas  tern  cenniejsze,  że  ustawa 
'Chammurapiego  o  tej  instytucyi  wcale  nie  wspomina.  Dwu  lub  więcej 
kontrahentów  wkłada  wspólnie  pewien  kapitał  w  produktach  lub  w  go- 
tówce celem  wspólnego  prowadzenia  przedsiębiorstwa  handlowego 
(charranum).  Znamy  wszystkie  prawne  terminy  spółki;  trans- 
akcya  sama  zwie  się  tapputum;  kapitał  wkładowy  ummanum, 
kapitał  obrotowy  kisum,  zysk  nSmelum,  wydatki  wspólne,  ma- 
jące się  odliczyć  przy  rozdziale  zysku,  manachtum5. 

Rozwiązanie  spółki  odbywa  się  w  świątyni  przed  sędziami.  W  tym 
celu  składają  tam  wspólnicy  rachunki,  zwracają  sobie  wzajem  kapitał 

1  > Jeżeli  pola  zaniedba,  to  przecież  dzierżawne  uiści*.  Kohler-Ungnad  III 
Nr.  578.  ^Jeżeli  pola  nie  uprawi,  to  przecież  (właściciel)  swą  połowę  zabierze*. 
Ibid.  IV  Nr.  1027,  co  jednak  Ungnad  inaczej  tłómaczy. 

2  Ibid.  III  Nr.  591. 

3  Zwyczaj  ten  znamy  także  z  grecko-egipskich  papyrusów  z  czasów  rzym- 
skich. Por.  Waszyński.  Die  Bodenpacht  str.  124. 

*  Kohler-Ungnad  III  Nr.  628,  631,  633,  634,  638,  639,  657. 
6  Por.  Schorr:  Altbab.  Rechtsurkunden  III. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  17 

zakładowy,  dzielą  się  w  równej  mierze  zyskiem  jak  i  stratą  »z  tego, 
co  w  mieście  i  co  w  podróży  handlowej  uzyskali*,  poczem  stwier- 
dzają ugodę  przysięgą,  obowiązując  się  jej  nie  naruszyć.  W  razie 
śmierci  jednego  spólnika  gaśnie  tem  samem  spółką,  obrachunek  na- 
stępuje wtedy  ze  spadkobiercami  również  w  sądzie1. 

Obok  spółki  handlowej  spotykamy  także  spółkę  agrarną,  która 
się  zawiązuje  wśród  analogicznych  warunków  jak  tamta.  Dwu  lub 
więcej  wspólników  wydz'erżawia  razem  pnie.  Dzierżawcy  ponoszą 
wspólnie  wydatki  uprawy  i  dz-elą  się  w  równej  mierze  zbiorami  po 
ściągnięciu  dzierżawnego,  w  którem  również  jednakowo  uczestniczą. 
Ciekawy  i  skombinowany  jest  w  tej  kategoryi  wypadek,  w  którym 
sam  właściciel  pola  występuje  jako  współdzierżawca; 2  wtedy  ponosi 
część  kosztów  i  wykonywuje  część  pracy,  tożsamo  dostaje  połowę 
zbiorów  i  połowę  dzierżawnego,  podczas  gdy  druga  połowa,  którą 
sam  sobie  miałby  płacić,  odpada.  Tak  interpretuje  Kohler8  ten  sto- 
sunek prawny,  który  wyrażony  jest  we  formułce:  »Pole  o  X  Gan, 
własność  A  wynajęli  od  A,  właściciela,  A  i  B«.  Podług  Mullera* 
natomiast,  który  rzeczowo  tak  samo  stosunek  ten  pojmuje,  mamy 
w  tej  formułce  fikcyę  prawniczą  celem  uproszczenia  kontraktu. 

Postanowienia  ustawy  o  ajencyi  handlowej  omówiłem  na 
innem  miejscu  5.  Z  praktyki  prawnej  znane  nam  są  tylko  dwa  przy- 
kłady: W  jednym  z  nich  mamy  pokwitowanie  ajenta  dane  kupcowi 
na  pewną  kwotę,  oddaną  mu  w  komis  celem  zakupienia  produktów  6, 
w  drugim  dostają  trzej  ludzie  drogą  pożyczki  dziesięć  szekli  do  za- 
kupienia pierścienia  złotego  dla  świątyni  Szamasza.  Po  miesiącu 
mają  zwrócić  pożyczkę  bezprocentowo,  zyskiem  osiągniętym  zaś 
dzielić  się  z  wierzycielem.  Wierzyciel  występuje  tu  jako  kupiec 
(tamkarum),  dłużnicy  jako  ajenci 7. 

Stosunkiem,    pokrewnym    ajencyi    jest    pełnomocnictwo. 


1  Por.  Kohler- Ungn ad  III  Nr.   668—670;   672;   obrachunki   po   śmierci  je- 
dnego wspólnika  ibid.  Nr.  47,  706;  Schorr:  Rechtsurkunden  II  Nr.  11. 
»  Kohler  Ungnad  III  Nr.  651,  655,  656,  657. 
"  Ibid.  str.  246. 
*  Schorr:  Altbab.  Rechtsurkunden  I  str.  151—152. 

5  Schorr:  Państwo  babilońskie  str.  88. 

6  Por.  Schorr:  Kodeks  Hamurabiego  (Rozpr.  Akad.  krak.  T.  50  str.  232). 

7  Schorr:  Altbabyl.  Rechtsurkunden  II  Nr.  37. 


Schorr. 


Ig  Mojżesz  Schorr 

W   aktach   spotykamy  je   przy    dzierżawie  gruntów,  przy  po- 
życzkach, przy  kontrakcie  ślubnym  K 


Ł  Pożyczka  i  depozyt. 

Ruch  handlowy  nie  byłby  osiągnął  tej  wyżyny,  jaka  się 
i  w  teoryi  i  w  praktyce  prawnej  tego  okresu  odzwierciedla,  gdyby 
nie  istniał  był  kredyt,  bez  którego  żywszy  ruch  handlowy  nie 
może  się  rozwinąć.  W  instytucyi  pożyczki  i  jej  charakterze  uwy- 
datnia się  też  od  razu  różnica  ustroju  ekonomicznego  w  starożytnem 
państwie  izraelskiem  a  babilońskiem  w  czasach  Chammurapiego.  Tam 
widzimy  prymitywny  ustrój  agrarny,  prawo  zabrania  wypożyczania 
na  procent  w  ogóle2,  tutaj  tak  ustawa  jak  i  praktyka  liczą  się 
z  pożyczką  procentową  jako  zjawiskiem  koniecznem,  nie  czyniąc 
żadnej  różnicy  między  krajowcem  a  cudzoziemcem.  Cała  troska 
ustawodawcy  obraca  się  tylko  około  tendencyi  regulowania  ruchu 
kredytowego,  utrzymania  równowagi  w  stosunkach  handlowych,  nie- 
dopuszczania do  lichwy  i  wyzysku. 

W  istocie  trzeba  przyznać,  że  w  tej  dziedzinie  prawo  stoi  na 
wyżynie  socyalno-etycznej,  jakiej  daremnie  szukać  będziemy  zresztą 
w  ustawodawstwach  starożytnych  lub  średniowiecznych.  Obok  posta- 
nowień odnośnych  kodeksu,  już  na  innem  miejscu  omówionych  3,  za- 
sługują na  szczególną  jeszcze  uwagę  swą  humanitarną  tendencyą 
§§  49.  i  66.,  które  nie  pozwalają  wierzycielowi  wyzyskać  nieko- 
rzystnej sytuacyi  dłużnika  nawet  za  jego  zgodą.  Jeżeli  wierzyciel  — 
orzekają  te  dwie  normy  —  wezwie  dłużnika  do  zwrotu  długu,  a  on 
nie  ma  ani  pieniędzy  ani  zboża,  i  dobrowolnie  zaofiaruje  wierzy- 
cielowi ustąpienie  mu  całego  zbioru  na  polu  lub  w  ogrodzie,  to 
taka  umowa  nie  ma  prawnego  znaczenia.  Wierzyciel  może  sobie 
tylko  ściągnąć  ekwiwalent  pożyczki  wraz  z  odsetkami,  reszta  jest 
własnością  dłużnika. 


1  Por.  Schorr:  Kodeks  Hamurabiego  (Rozpr.  Akad.  krak.  T.  50  str.  246). 

*  Później  dopiero  czyni  prawo  wyłom  na  rzecz  cudzoziemca  (V  ks.  Mojż. 
rozdz.  XXIII  20—21).  Że  wszędzie,  gdzie  prawo  Mojżeszowe  zawiera  zakaz  bra- 
nia odsetek  przy  pożyczkach,  ma  ono  na  myśli  odsetki  w  ogóle  a  nie  lichwę 
w  znaczeniu  nadmiernych  odsetek,  wykazał  świetnie  Muller  w  Wiener  Zeit- 
schrift  f.  d.  Kunde  d.  Morgenl.  T.  XVIII. 

s  Por.  Schorr:  Państwo  babilońskie  str.  90—91. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej  Babilonii  19 

A  teraz  przypatrzmy  się,  jaki  by}  ruch  kredytowy  w  praktyce. 
Wszelka  pożyczka  jest  z  reguły  procentową;  jeżeli  nią  nie  jest,  np. 
gdy  się  ją  bierze  na  kilka  dni,  to  dokument  wyraźnie  stwierdza 
»odsetek  niema*  (ciptum  ul  i§u),  albo  że  pożyczka  jest  udzie- 
lona >z  grzeczności «  (ana  tadmiktim),  >dla  wsparcia*  (a na  usatim). 
Zresztą  istnieje  normalna  stopa  procentowa,  na  którą  zazwyczaj 
powołuje  się  kwit  dłużny  (ciptum  kenum)1,  a  która  przy  gotówce 
wynosiła  20%,  przy  pożyczce  w  zbożu  SS1/2°/0,  jak  wynika  z  tych 
dokumentów,  gdzie  wysokość  odsetek  wyraźnie  jest  podana 2.  Świą- 
tynia Szamasza  ma  swą  własną  stopę  procentową  (cipa  t  u  Sam  as), 
która  zazwyczaj  obowiązuje  w  interesach  prowadzonych  z  kapłan- 
kami przy  świątyni  i  ze  skarbcem  świątyni  samej 3 

Nieraz  określony  jest  gatunek  wypożyczonego  zboża  lub  srebra 
(pieniędzy)  jako  » nieskazitelne  i  prawdziwe*  z  tern,  że  pożyczka  ma 
być  w  tym  samym  dobrym  stanie  zwrócona4. 

Jako  termin  spłacenia  długu  najczęściej  podany  jest  czas  żniw; 
dłużnik  zebrawszy  zboże  z  pola,  mógł  wtedy  najwygodniej  swe  zo- 
bowiązania spełnić.  Nieraz  jednak  wymawia  sobie  wierzyciel,  że 
dług  płatny  wtedy,  kiedy  go  zażąda 5.  Kilkakrotnie  jest  wzmianka 
o  karze  umownej  na  wypadek  nieuiszczenia  długu  w  umówio- 
nym terminie 6.  Za  zgodą  wierzyciela  można  było  przenieść  dług 
(asygnować)  na  inną  osobę,  tak  np.  z  ojca  na  syna7.  Nieraz  jednak 
wymawia  sobie  wierzyciel  wyraźnie,  że  nie  wolno  dłużnikowi  prze- 
nieść zobowiązania  na  osobę  trzecią8. 

Znajdujemy  także  pożyczki  za  poręką  trzeciej  osoby.  Forma 
jest  ta,  że  A  wystawia  kwit  dłużny  tej  treści,  że  zaciągnął  pożyczkę 
od  B  dla  C;  w  dniu  uiszczenia  długu  przez  C  zostanie  jego  kwit 
zniszczony  9. 

1  Kohler- Ungnad  III  Nr.  156,  170,  173;  IV  Nr.  848,  862,  864,  879,  896, 
897,  903,  V  1120,  1122. 

2  Por.  Kohler-Ungnad  III  Nr.  148. 

3  Kohler-Ungnad  III  Nr.  150-153,  157;  IV  Nr.  849,  851,  857—860,  866- 
868,  919,  V  1115. 

*  Ibid.  ni  Nr.  154,  164,  187,  189,  205;  IV  878,  1004,  V  1118. 

■  Ibid.  IV  Nr.  847,  862,  863,  869,  871. 

■  Ibid.  III  Nr.  184;  IV  874,  878. 

7  Por.  Schorr:  Kodeks  Hamurabiego  1.  c.  str.  247;  także  Kohler-Ungnad 
IV  Nr.  847,  do  czego  por.  Wiener  Zeitschrift  T.  24  str.  332. 

8  Por.  Schorr:  Altbab.  Rechtsurkunden  III  Nr.  45. 

9  Schorr:  Altb.  Rechtsurkunden  I  Nr.  58. 

2* 


20  Mojżesz  Schorr 

Istnieją  też  akta  stwierdzające,  że  » ponieważ  ręka  dłużnika 
została  cofnięta*  (t.  j.  ogłosił  niewypłacalność).  >ma  rękojeraca  za 
niego  dług  uiścić* 1.  W  innym  akcie  »  wycofuje  rękojemca  rękę  wie- 
rzyciela*, to  znaczy  wstępuje  na  miejsce  dłużnika  i  uwalnia  go  od 
egzekucyi 2. 

Najciekawsze  zjawisko  w  instytucyi  pożyczki  nastręczają  nam 
te  kwity  dłużne,  w  których  znajdujemy  stypulacyę:  ^okazicielowi 
kwitu  swego  (ana  nas  kanikiśu)  pieniądze  zapłaci*3.  Widzimy 
w  aktach  tych.  jak  kredyt  wyłamuje  się  stopniowo  —  od  czasów 
Chammurapiego  począwszy  pojawia  się  ta  klauzula  —  z  pod  sto- 
sunku osobistego  i  wiąże  się  li  tylko  z  dokumentem.  A  to  chyba 
jest  początek  weksla. 

Że  i  w  tych  czasach  można  było  obejść  prawo  i  mimo  suro 
wych  przepisów  jego  przeciw  lichwie  przecież  prowadzić  interesy 
lichwiarskie,  świadczą  te  dokumenty,  w  których  ktoś  zaciąga  dług 
w  gotówce,  a  ma  go  spłacić  w  zbożu4.  Jak  Kohler5  bardzo  tra- 
fnie wyjaśnia,  zachodzi  we  wszystkich  tych  wypadkach  fikcya 
prawna.  Wieśniak  zaciąga  pożyczkę  w  zbożu  na  zasiew  (ana  sip- 
kati).  której  wartość  wstawiona  jest  w  dokumencie  w  pieniądzach 
podług  ówczesnego  kursu.  W  czasie  zbiorów  ma  wieśniak  uiścić 
dług  w  zbożu,  ale  także  podług  bieżącego  kursu  (kima  machi- 
rati  illaku).  Ponieważ  kurs  zboża  po  żniwach  jest  o  wiele  niższy 
niż  podczas  zasiewów,  więc  wierzyciel  dostaje  o  wiele  większą 
miarę  zboża,  aniżeli  kwota  wypożyczona  reprezentowała  w  dniu  za- 
ciągnięcia pożyczki.  Jestto  więc  ukryta  lichwa,  ukryta  w  różnicy 
wartości  zboża  w  różnych  porach  roku. 

Pozostaje   nam    omówić    jeszcze    depozyt,    który    jest    pe- 
wnego rodzaju  pożyczką.  Depozyt  jest  interesem,  i  dlatego    —   jak 


1  Kohler-Ungnad  IH*  Nr.  84,  87. 

*  Kohler-Ungnad  IV  Nr.  808  i  str.  92  ibid.  Por.  także  Schorr:  Rechts- 
urkunden  III  (r.  1910)  Nr.  44.  Co  do  wyrażenia  »rękę  wycofać*  ikatam  nasa- 
chu)  por.  także  ciekawe  wywody  w  rozprawie  Ed.  Cuqa:  Le  droit  babylonien 
au  temps  de  la  premierę  dynastie  de  Babylone  (Nouyelle  Revue  historiąue  de 
droit  francais  et  etranger  T.  XXXIII  str.  430).  C  u  q  zestawia  to  wyrażenie  z  ana- 
logicznym zwrotem  w  prawie  rzymskiem  manum  depellere  w  przeciwień- 
stwie do  manus  iniectio. 

s  Por.  Kohler-Ungnad  Ul  Nr.  225-240:  IV  919-920;  V  1132. 

*  Ibid.  III  Nr.  206-216.  235-240;  IV  850,  852,  871,  877,  912-913. 
5  Ibid.  str.  239. 


Ruch  handlowy  w  starożytnej   Babilonii  21 

każdy  inny  —  musi  się  odbyć  przy  świadkach  i  być  stwierdzony 
układem  piśmiennym  (§  122).  Depozytaryusz  odpowiada  za  zaginię- 
cie depozytu  (§  125) l,  a  gdy  się  go  wypiera,  płaci  podwójną  war- 
tość. Odbierając  depozyt,  deponent  kwituje  na  piśmie.  Najczęściej 
deponowano  zboże.  Nie  mając  własnego  spichlerza,  składa  je  wie- 
śniak u  sąsiada,  płacąc  składowe  wedle  kodeksu  5  Ka  za  jeden 
Kur.  Zboże  musi  być  zwrócone  podług  miary  deponenta.  Ale  od- 
daje się  także  srebro,  ołów  i  inne  rzeczy  w  przechowanie.  W  je- 
dnym akcie  depozytaryusz,  u  którego  złożono  8^2  min  ołowiu  na 
15  dni,  otrzymuje  pozwolenie  dalszego  rozrządzania  ołowiem  pod 
warunkiem,  że  od  10  gzekli  będzie  płacił  1/i  szekla  procentu.  De- 
pozyt przechodzi  zatem  w  pożyczkę2. 

Tak  przedstawia  się  w  ogólnych  zarysach  ruch  handlowy 
w  swych  ważniejszych  objawach  w  Babilonii  w  okresie  dynastyi 
Chammurapiego.  W  tych  objawach  przebija  się  wysoki  stopień  rozwoju 
gospodarczego.  Co  zaś  szczególnie  zaznaczenia  godne,  to  jedno- 
litość ustroju  ekonomicznego  w  całem  państwie  Sumeru  i  Akkadu, 
oparta  na  jednolitości  politycznej  i  administracyjnej,  genialnie  stwo- 
rzonej przez  największego  króla  tej  dynastyi,  Chammurapiego.  Od 
najdalszych  zakątków  na  południu  aż  do  Babilonu  i  wyżej  na  pół- 
noc, wszędzie  jedna  norma,  jedno  prawo.  Następne  wieki  mało  co 
nowego  stworzyły.  Mogły  tylko  rozwinąć  te  instytucye  ekonomiczne 
i  prawne,  które  w  tym  okresie  jeszcze  powstały.  Nie  bez  powodu 
uchodzi  ten  okres  za  złoty  w  historyi  babilońskiej. 

*  Kohler-Ungnad  IV  Nr.  842. 

2  Kohler-Ungnad  III  Nr.  171.  Inny  ciekawy  przykład  zob.  u  Schorra 
Rechtsurkunden  III  Nr.  28a~b. 


PRZYCZYNKI  DYPLOMATYCZNE 
Z  WIEKÓW  ŚREDNICH 

napisał 

WŁADYSŁAW  SEMKOWICZ 


Serakowiei. 


1.  Dokument  Maura,  biskupa  krakowskiego  (1109 — 11 18)  dla 
kościoła  w  Pacanowie. 

W  mało  znanem  u  nas  piśmie  duchownem  p.  t.  Notificationes 
e  curia  Principis  Episcopi  cracoviensis  ad  universum  ven.  clerum, 
urzędowym  organie  konsystorza  biskupiego  w  Krakowie,  pojawiały 
się  przed  kilkunastu  laty,  w  dziale  » Miscellanea  historica*,  cenne 
notaty  i  materyały  historyczne,  które  anonimowy  wydawca  pełną 
dłonią  czerpał  z  bogatego  a  niedostatecznie  dotąd  zbadanego  archi- 
wum konsystorza  krakowskiego.  Nie  będziemy  już  dziś  okrywać  ta- 
jemnicą nazwiska  skromnego  pracownika,  którym  był  niedoceniony 
u  nas  badacz,  podówczas  archiwaryusz  konsystorski  w  Krakowie, 
ks.  dr.  Zygmunt  Dunin  Kozicki. 

W  nrach  1710  (str.  57)  i  1805  (str.  75)  wspomnianego  pisma 
z  r.  1894  zamieścił  ks.  Kozicki  szereg  dokumentów,  odnoszących  się 
do  kościoła  parafialnego  w  Pacanowie,  pośród  których  na  pierwszy 
plan  wysuwa  się  przywilej  biskupa  krakowskiego  Maura,  w  przed- 
miocie dziesięcin  dla  tegoż  kościoła.  Dokument  ten,  niedatowany, 
zawarty  jest  w  transsumpcie  biskupa  Iwona  (Odrowąża)  z  15  sier- 
pnia r.  1219. 

Dokument  pacanowski,  jeśliby  się  okazał  autentycznym,  byłby 
jednym  z  najdawniejszych  zabytków  dyplomatyki  polskiej,  wystawca 
bowiem  jego.  biskup  Maurus,  zasiadał  na  stolcu  krakowskim  w  latach 
1109— 1118  *.  Najstarszy  znany  dokument  polski  Włodzisława  Her- 
mana z  r.  ok.  1085  2,  odkryty  przez  prof.  Wojciechowskiego,  opiewa 
dla  obcego  odbiorcy,  kościoła  bamberskiego.  Tyniecki  zaś  do- 
kument legata  Idziego  pochodzi  od  obcego  wystawcy,  zre- 
sztą,  o  ile  jest  autentyczny  (na   co   nie   ma   w   naszej    nauce   po- 

1  Rocznik  kapitulny  krakowski.  Mon.  Pol.  t.  II,  str.  797. 
'  Kwartalnik  historyczny,  r.  1902,  str.  1G9. 

1* 


4  Władysław  Semkowicz 

wszechnej  zgody),  datuje  się  dopiero  z  czasu  między  r.  1119—1124, 
jest  więc  młodszy  od  dokumentu  biskupa  Maura  l.  Faktycznie  przeto 
byłby  przywilej  pacanowski  najstarszym  znanym  rdzennie 
polskim  dokumentem  polskiego  wystawcy  dla  pol- 
skiego odbiorcy2. 

Transsumpt  biskupa  Iwona,  w  który  powyższy  przywilej 
Maura  jest  inserowany,  wobec  ubóstwa  dyplomatyki  polskiej  z  pocz. 
XIII  w.  i  nader  szczupłej  garstki  znanych  dokumentów  tego  biskupa, 
także  ze  wszech  miar  zasługuje  na  rozpatrzenie. 

Mimo  to  rzeczone  dokumenty,  z  powodu  małego  rozpowsze- 
chnienia >Notificationum« 3,  nie  zwróciły  na  się  uwagi,  na  jakąby  ze 
względu  na  swą  wartość  zasługiwały.  Wiedziało  o  nich  kilka  ledwie 
osób  ze  ścisłego  grona  naszych  mediewistów,  nikt  jednak  nie  poku- 
sił się  dotąd  o  bliższe  zbadanie  ich  autentyczności  i  wszechstronne 
zużytkowanie  zawartych  w  nich  szczegółów  historycznych.  Jedynie 
Dr.  Stanisław  Zachorowski  w  cennej  rozprawie  p.  t.  Początki  pa- 
rafii polskich,  idąc  za  wskazówką  ś.  p.  K.  Potkańskiego4,  powołał 
się  w  kilku  kwestyach  na  dokument  Maura,  przedrukowując  nawet 
w  notce  z  »Notificationes«  jego  tekst,  w  którym  zauważył  parę  nie- 
dokładności. Zapowiedziane  jednak  przezeń  ponowne  wydanie  i  opra- 
cowanie tego  dokumentu,  mimo  upływu  trzech  lat,  nie  doczekało  się 
urzeczywistnienia,  wobec  czego  uważałem  za  stosowne  podjąć  się 
tego  zadania.  W  tym  celu  sięgnąłem  jeszcze  raz  do  źródła,  z  któ- 
rego te  dokumenty  zaczerpnięto,  i  wydaję  je  tu  ponownie  w  popra- 
wnym tekście. 

Dnia  18  marca  1502  r. 5  zjawił  się  przed  urzędem  oficyała 
krakowskiego.  Maciej  Ślimawa,  doktor  medycyny  i  pleban  w  Paca- 

1  Data  jego  1105  odnosi  się  do  sporządzonego  w  tym  roku  spisu  wsi 
i  osadników  klasztoru  tynieckiego.  Por.  Papee  Fr.  Najstarszy  dokument  polski. 
Kraków,  1888  (Odb.  z  XXIII  t.  Rozpr.  Ak.  Urn.  Wydz.  hist.  fil.),  oraz  Piekosiń- 
ski:  Jeszcze  słowo  o  dokumencie  legata  Idziego  dla  Tyńca  (Kwartalnik  histor. 
z  r.  1889,  str.  49). 

ł  O  rzekomem  nadaniu  dziesięcin  na  rzecz  ki.  Jędrzejowskiego  przez  bi- 
skupa Maura  przechowała  się  wzmianka  w  innowacyi  przywilejów  opactwa,  do- 
konanej w  r.  1210  przez  Wincentego  Kadłubka,  biskupa  krakowskiego.  Por.  Ma- 
łecki: W  kwestyi  fałszerstwa  dokumentów.  Kwart.  hist.  r.  190i,  str.  8. 

s  Nie  posiada  ich  żadna  z  świeckich  bibliotek  we  Lwowie. 

4  S.  p.  Potkański  powołał  się  także  na  dokument  biskupa  Maura  w  nie- 
drukowanej  dotąd  pracy  p.  t.  Ród  Nagodziców,  którą  czytałem  w  rękopisie. 

5  Acta  Officialia,  vol.  21  (z  lat  1499-1508)  pag.  174T. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  5 

nowie,  prosząc  o  wpis  do  aktów  oficyalatu  przywilejów  swego  ko- 
ścioła, z  powodu  przeszkód,  doznawanych  ze  strony  patronów  i  kol- 
latorów  kościoła:  Jana  Wapowskiego,  Mikołaja  Secygniowskiego  i  Jana 
Pacanowskiego,  oraz  braci  tegoż  ostatniego,  Piotra,  Bieniasza  i  Mi- 
kołaja. Dokumentów  tych  było  sześć,  z  tych  dwa  tyczyły  się  dzie- 
sięcin kościoła,  tj.  przywilej  biskupa  Maura  w  transsumpcie  biskupa 
Iwona  z  r.  1219,  oraz  dokument  biskupa  Jana  Muskaty  z  czasu 
między  r.  1317  a  1319. 

Transsumpt  biskupa  Iwona,  znany  nam  zatem  tylko  z  powyż- 
szej kopii,  brzmi  jak  następuje: 

In  nomine  sancte  trinitatis  et  indiyidue1  amen8.  Ego  Ivo  mise- 
racione  divina  episcopus  Cracouiensis  universitati  fiiiorum  matris 
ecclesie  salutem  in  domino  Ihesu.  Gum  ea  que  in  tempore  geruntur 
cum  eo  transeant  et  caduce  fiant  temporum  acciones,  innotesco  fu- 
turis  et 3  presentibus  super  dotaliciis  ecclesie  de  Paczanow 4,  mihi 
oblatum  fuisse  privilegium  domini  Mavri,  condam  episcopi  Craco- 
uiensis, qui  in  ordine  succes?ive  institucionis  me  antecessit  septimus, 
quod  ob  ineruderatam  formam  privilegiorum  simplicis  et  rustice  an- 
tiąuitatis,  parum  aut  nihil  predicte  ecclesie  fore  vidi  profuturum. 
Quod  tale  fuit: 

Ego  Maurus  Cracouiensis  episcopus,  licet  indignus,  confero 5  Deo 
et  beato  Martino,  in  dedicacione  eius  ecclesie,  decimam  de  villa,  in  qua 
eius  ecclesia  sita 6  est  et  de  Zabche  et  de  Isgorsko  et  de  Negoslauicha  7  et 
de  Gurouo  et  de  Goracouo  et  de  Scheglino  et   in    Quassouo   sortem 

1  W  tekście  »Notificationes«  mylnie  przemieniono  porządek  tych  wyrazów: 
»sancte  et  indiuidue  Trinitatisa. 

2  Brak  tego  wyrazu  w  »Notificationes«. 

3  Ten  wyraz  opuszczony  w  kopii. 

4  W  oryginale  była  prawdopodobnie  forma  >Paczonów«  jako  dawniejsza 
od  formy  Paczanow. 

5  W  kopii:  conferro. 

6  W  kopii :  sitta. 

T  Ks.  Kozicki  w  »Notificationes«  odczyta?  Yegolamcha.  Tymczasem  pierw- 
sza litera,  przypominająca  istotnie  nieco  »y«  jest  raczej  >n«  z  drugim  trzonkiem, 
przedłużonym  pod  linię.  Między  »o«  a  »1«  widzimy  w  kopii  literę  »r«,  a  literę  »m« 
można  równie  dobrze  czytać  jako  »ui«.  Tak  więc  wyraz  ten  czytam  w  kopii: 
»negorlauicha«.  Jest  to  błędna  lekcya  oryginału,  gdzie  niewątpliwie  było  »nego- 
slauicha<,  jak  na  to  wskazują  względy  rzeczowe,  o  których  niżej.  Paleograficznie 
da  się  taki  błąd  kopisty  łatwo  wytłómaczyć. 


6  Władysław  Semkowicz 

Mangoldi.  Semianus x  autem  patronus  confert  tabernara  de  eadem 
villa,  decimum  piscem,  decimum  vitulum,  decimum  agnellum,  deci- 
mum porcellum,  decimum  caseum.  Qui  hoc  immutaverit,  anathema  sit. 
Ego  igitur  iuris  eąuitate  et  comitis  Pacoslai  pia  in  Domino 
devocione  pensatis,  eruderaciori  cirographo  cum  consensu  mei  capi- 
tuli  ex  ordine  reąuisito,  vetus  novo  privilegium  innovando,  confir- 
mavi  donacionem  domini  Mauri  episcopi,  predicte  ecclesie  in  perpe- 
tuum  tranąuille  possidendum.  Hec  autem  publice  acta  sunt  in  capi- 
tulo  Cracouiensi,  ordinato  in  ministerium  Ihesu  Christi  in  eadem 
ecclesia.  Vissezlao  decano,  Bogufalo  preposito,  Andrea  archidiacono, 
Benedicto  scolastico,  Laurencio  cantore,  Pantizlao  custode  ceterisąue 
eiusdem  capituli  canonicis  utpote  Woycone.  Radulfo,  Blasio,  Martino, 
Ioanne.  Domano,  Wychardo,  Stephano,  Troyano,  Petro,  Gaudencio, 
Gregorio,  Vito,  Nicolao,  Gocuino,  Zawissa  et  Roberto.  Anno  incarna- 
cionis  dominice  M°CC°XIX  epacta  III,  concurrente  primo,  in  die  As- 
sumpcionis  beate  Virginis  Marie,  anno  pontificatus  mei  primo,  re- 
gnante  in  Cracouia  duce  Lestcone2.  Ne  qua  igitur  super  predictis 
imposterum  suboriatur  calumpnia,  meo  et  capituli  mei  presentem 
paginam  sigillis  communivi.  Si  qua  ecclesiastica  secularisve  persona 
factum  hoc  attemptaverit  infirmare.  sciat  se  excomunicacionis  vin- 
culo  innodari  et  cum  Pilato  in  extremis  porcionem  recepturum. 


Dokument  biskupa  krak.  Jana  Muskaty  w  przedmiocie  dziesię- 
cin dla  kościoła  w  Pacanowie,  dotąd  nigdzie  nie  drukowany,  jest 
niestety  znacznie  uszkodzony,  brakuje  bowiem  w  samym  środku 
kawałka  karty.  Niektóre  wyrazy,  łatwiej  dające  się  domyślić,  za- 
mieściłem w  nawiasach. 


1  Ks.  Kozicki  odczytał  Senuarius,  ja  czytam  Semiarius.  Początkowe  »mi« 
składa  się  z  4  równych  trzonków,  wprawdzie  bez  kreski  nad  ostatnim,  ale  ze 
względu  na  to,  że  Długosz  w  Lib.  Ben.  podaję  lekcyę  »Seminianus«  (zob.  niżej), 
nie  ulega  wątpliwości,  że  w  oryginale  było  »mi«  a  nie  »nu«.  Końcowe  >rius«, 
jak  również  porównanie  z  lekcyą  Długosza  wskazuje,  musiało  w  oryginale 
brzmieć:  »nus«.  Z  »n«  kopista  XVI  w.  mógł  łatwo  zrobić  »ri«.  Względy  rze- 
czowe również  przemawiają  za  tem,  że  mamy  tu  do  czynienia  z  imieniem  »Se- 
mianus«,  czego  się  już  domyślał  ks.  Kozicki  w  objaśnieniach  do  tekstu  tego  doku- 
mentu iNotificationes,  nr.  1710,  str.  76). 

2  W  tekście  kopii  błędnie:  Lesccone,  gdzie  w  miejscu  pierwszego  »cc 
w  oryginale  było  »t«.  Paleograficznie  omyłka  łatwa. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  7 

In  nomine  domini  Amen.  Nos  Joannes  Dei  gracia  Cracoviensis 
episcopus,  per  presentes  publice  protestamur,  quod  ecclesiam  Sancti 
Martini  apud  Paczanow  invenimus  in  possessione  decimarum  infra- 
scriptarum,  videlicet  eiusdem  Paczanow,  Sabcze,  Zgorsco,  Nyegosla- 
uicze,  Suthow,  Sczeglino,  Maraczow  et  sortis  Mangoldi  in  Quasszow 
et  etiam  in  possessione  taberne  [ibidem,  necnon  decimi  piscis],  de- 
cimi  vituli,  decimi  agnelli,  decimi  porcelli,  [decimi  casei . . .  Qu]am 
possessionem  predictorum  gratam  et  ratam  [habentes,  auctoritate 
nostra]  imperpetuum  confirmamus.  Datum  apud  Cracoviam  [anno 
Domini  M.  CCC...1  Aujgusti.  Actum  presentibus  hiis:  domino  [3—4 
wyrazów  brak] 2  Adamo  preposito  Cracoviensi,  domino  Jarostio  [cu- 
stode  ibidem,  domino  Nankero  canonico  i]bidem  et  archidiacono 
Sandomiriensi  et  domino  Eng[ilberto,  canonico  Crjacoviensi  et  pre- 
posito Scarbimiriensi  et  [aliis  pluribus  fidedignis  ad  capitulum]  specia- 
liter  vocatis. 

Wreszcie  dla  porównania  przytaczam  odpowiednie  miejsce 
z  Liber  Beneficiorum  Długosza3,  w  którem  jest  wzmianka  o  doku- 
mencie biskupa  Maura  dla  Pacanowa,  widocznie  przeto  znanym  na- 
szemu dziej  opisowi,  choć  niewiadomo  czy  z  oryginału,  czy  też  z  trans- 
sumptu  Iwonowego: 

»Quam  ąuidem  ecclesiam  ad  honorem  Beati  Martini  confessoris, 
Maurus  Cracoviensis  episcopus  ad  petitionem  Seminiani  patroni  de- 
dicavit,  et  octo  decimis  manipularibus  de  mensa  episcopali  dotavit, 
prout  in  privilegio,   cuius  exemplar  subnectimus,  latius  continetur 4... 

»  Datę,  której  brak  w  dokumencie  z  powodu  wydarcia  w  tem  miejscu 
karty,  możemy  określić  w  przybliżeniu.  Ze  względu  na  Kraków,  jako  na  miejsce 
wystawienia  dokumentu,  przyjąć  trzeba,  że  akt  wydany  został  między  r.  1302 
(w  którym  kustoszem  krakowskim  był  jeszcze  Piotr,  KKK.  nr.  106)  a  r.  1308, 
w  którym  biskup  Jan  Muskata  z  kanonikiem  Engelbertem  poszli  na  wygnanie, 
albo  między  r.  1317,  kiedy  wrócili  z  wygnania  a  1319,  w  którym  Nanker  był 
już  dziekanem  krakowskim  (Theiner  Mon.  Vat.  I.  nr.  148).  Ze  względu  na  Nan- 
kera,  który  w  charakterze  archidyakona  sandomierskiego  pojawia  się  dopiero 
w  r.  1308  (KM.  nr.  138),  oświadczam  się  za  drugą  ewentualnością.  Por.  Abra- 
ham, Sprawa  Muskaty,  Rozpr.  A.  U.  W.  hist.  fil.  t.  XXX.  s.  151  i  167. 

*  Może  »Rymboldo,  archidiaconoc. 

8  Por.  wydanie  Przeździeckiego,  t.  II,  str.  422. 

*  Stwierdziłem  w  autografie  Długosza,  przechowanym  w  kapitule  krakow- 
skiej, że  zapowiedzianego  tekstu  przywileju  biskupa  Maura  nie  ma  tam  ani  śladu. 


g  Władysław  Semkowicz 

Item  de  eisdem  praediis  tenentur  heredes  dare  plebano  decimum 
caseum,  decimum  agnellum,  decimum  porcellum.  Item  de  lacubus 
Petri  Sancznigyewsky  datur  plebano  decimus  piscis  etc.« 


Zanim  przystąpimy  do  rozbioru  dokumentu  biskupa  Maura, 
poddamy  zbadaniu  autentyczność  transsumptu  biskupa  Iwona  z  r.  1219. 
Badanie  to  z  natury  rzeczy  ograniczyć  się  musi  do  kryteryów  we- 
wnętrznych, przy  pomocy  materyału  porównawczego,  którego  dostar- 
czą nam  nieliczne  —  co  prawda  —  inne  dokumenty  Iwona  Odrowąża. 

Dokumentów  tego  biskupa  znamy  wszystkiego  siedm  (nasz  byłby 
zatem  ósmy),  z  tych  jeden  jeszcze  z  czasów  jego  kanonikatu  i  kan- 
clerstwa,  z  d.  24  czerwca  1213  l,  przechowany  w  oryginale,  sześć  zaś 
z  czasów  biskupstwa,  mianowicie:  1)  z  d.  25  grudnia  1219  dla  kla- 
sztoru w  Mstowie,  znany  z  kopii2;  2)  bez  daty  dnia  z  r.  1222  dla 
klasztoru  w  Mogile,  oryginał3;  3)  z  d.  6  sierpnia  1223  dla  brata 
swego  Wisława,  oryginał*;  4)  z  d.  28  września  1227  r.  dla  Do- 
minikanów krakowskich,  oryginał5;  5)  z  d.  29  września  1228  r.  dla 
klasztoru  w  Dłubni,  kopia6;  6)  z  d.  18  stycznia  1229  dla  klasztoru 
w  Mogile,  oryginał 7. 

Zarówno  styl,  jak  i  formuły  dokumentalne  transsumptu  Iwo- 
nowego  z  r.  1219,  nie  budzą  żadnych  podejrzeń,  przeciwnie,  noszą 
one  wszelkie  cechy  dyplomatyczne  z  pocz.  XIII  w.,  w  szczególności 
właściwe  dokumentom  biskupa  Iwona.  Dyktat  jego  nie  razi  ża- 
dnym anachronizmem,  nie  zawiera  żadnych  zwrotów  ani  wyrażeń 
niezgodnych  z  duchem  czasu;  zwięzły  i  prosty  styl,  znany  z  innych 
dokumentów  Iwonowych,  stanowi  ważne  znamię  jego  autentyczności. 
Z  ważniejszych  formuł,  ten  typ   inwokacyi  jest  wówczas  najczę- 

1  Rzyszcz.  Muczk.  Cod.  dipl.  Pol.  t.  III,  nr.  7. 

*  Kod.  dypl.  Mpol.  t.  II,  nr.  3S5.  Wydawca  tego  kodeksu  mylnie  przenosi 
datę  tego  dokumentu  na  r.  1220,  wychodząc  z  fałszywego  założenia,  że  jeden 
ze  świadków.  Pęcław,  kustosz  krakowski  nie  mógł  jeszcze  w  r.  1219  sprawować 
tej  godności  kapitulnej,  bo  w  r.  1220  (Kod.  mogił.  nr.  1)  występuje  jako  kustosz 
Herman.  Otóż  Piekosiński  nie  zwrócił  uwagi  na  to.  że  ów  Herman  był  kustoszem 
u  św.  Michała  (por.  Kmp.  I.  nr.  9  i  12)  a  nie  katedralnym. 

3  Kod.  mog.  nr.  2. 

4  Tamże,  nr.  3. 

5  Rzyszcz.  Muczk.  t.  I.  nr.  18. 

6  KKK.  t.  I.  nr.  21. 
'  Kod.  mog.  nr.  9. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  9 

ściej  w  użyciu,  taki  mają  też  cztery  z  wyżej  wymienionych  doku- 
mentów Iwona1.  Również  intytulacya  singularna,  zaczynająca 
się  od  zaimka  »Ego«.  jest  w  tych  czasach  jeszcze  regułą  i  tylko 
dwa  dokumenty  biskupa  Iwona  posiadają  intytulacyę  pluralną2,  Jęcz 
oba  znane  są  z  kopii,  w  której  już  późniejszy  przepisy wacz  mógł 
dokonać  przemiany  wyszłej  w  jego  czasach  z  użycia  formy  singu- 
larnej  na  powszechne  później  »majestaticum«.  Salutacya,  jakkol- 
wiek należy  do  rzadszych  formuł  dyplomatycznych,  nie  obcą  jest 
jednak  dokumentom  osób  duchownych  tych  czasów3.  Kommina- 
cya,  zawierająca  klątwę,  przy  końcu  transsumptu,  stanowi  również 
cechę  współczesnych  dokumentów  i  w  zbliżonem  brzmieniu  wystę- 
puje w  innych  dokumentach  biskupa  Iwona  *. 

Szczegóły  chronologiczne  transsumptu  również  nie  wykazują 
żadnej  sprzeczności,  a  rzetelność  ich  łatwo  można  sprawdzić.  I  tak 
biskupa  Maura  trafnie  nazywa  Iwo  siódmym  z  rzędu  swoim  po- 
przednikiem, licząc  wstecz  od  swego  bezpośredniego  antecessora 5, 
jak  to  wówczas  było  w  zwyczaju.  Podobnie  biskup  poznański  Be- 
nedykt (ok.  r.  1190)  określił  Radwana,  jako  piątego  swego  poprze- 
dnika6. Datacya  transsumptu  składa  się  z  kilku  znamion  chronolo- 
gicznych na  określenie  roku,  co  jest  szczególnie  charakterystyczną 
cechą  dokumentów  Iwonowych  7.  Epakta  III  i  konkurrenta  I,  zgadzają 


i  Z  lat  1213,  1222,  1227  i  1228. 

2  Z  lat  1219  i  1228. 

8  Por.  dok.  biskupa  krak.  Pełki  z  r.  1192  (KM.  I.  nr.  3),  Wincentego  Ka- 
dłubka z  r.  1210  (Ib.  II.  nr.  386),  biskupa  płockiego  Guntera  z  r.  1227  (Ib.  II. 
nr.  392),  arcyb.  Pełki  z  r.  1233  (RM.  II1,  nr.  15),  etc. 

*  Z  lat  1219  i  1229. 

5  Okazuje  się  to  z  następującego  zestawienia: 
7)  Maurus,  1309—1118. 
6)  Radost,  1118-1142. 
5)  Robert,  1142—1144. 
4)  Mateusz,  1144-1166. 
3)  Gedko,  1166—1185. 
2)  Pełka,  1186-1207. 
1)  Wincenty,  1207—1218. 
0)  Iwo,  1218-1229. 

•  Por.  moją  rozprawę:  Nieznane  nadania  na  rzecz  opactwa  jędrzejow- 
skiego z  XII  w.  Kwart.  bist.  z  r.  1910.  str.  84. 

7  Por.  np.  dokument  biskupa  Iwona  z  r.  1227  (RM.  t.  I.  nr.  18),  który 
prócz  daty  »ab  incarnationei  podaje  —  podobnie  jak  nasz  transsumpt  —  epak- 
tę,  konkurrentę  i  rok  pontyfikatu  wystawcy. 


10  Władysław  Semkowicz 

się  z  rokiem  1219.  Jako  datę  pontyfikatu  podaje  transsumpt  rok 
pierwszy.  Otóż  Katalogi  biskupów  krakowskich  i  Rocznik  kapitulny 
krakowski  kładą  jego  konsekracyę  pod  rokiem  1218,  bez  bliższego 
jednak  określenia  pory,  w  której  zasiadł  na  stolicy  biskupiej 1.  Po- 
nieważ jednak  na  ten  sam  rok  przypadła  rezygnacya  poprzednika 
jego,  Wincentego  i  Kadłubka,  z  godności  biskupiej,  oraz  podróż  Iwona 
do  Rzymu2,  przeto  przyjąć  trzeba,  że  konsekracya  jego  odbyła  się 
w  drugiej  już  połowie  roku  1218,  a  w  takim  razie  w  dniu  wysta- 
wienia transsumptu,  15  sierpnia  1219,  mógł  jeszcze  trwać  pierwszy 
rok  pontyfikatu  Iwona 3. 

Najważniejszym  jednak  probierzem  autentyczności  transsumptu 
Iwonowego  są  świadkowie,  wszyscy  znani  ze  współcze- 
snych dokumentów,  choć  w  żadnym  z  nich  kapituła  krakowska 
nie  występuje  w  tak  pełnym  jak  tu  komplecie:  sześciu  dygnitarzy 
i  17  kanoników  bez  godności4.  Przyjrzyjmy  się  im  bliżej  i  określmy 
na  podstawie  innych  dokumentów  ich  chronologię  w  celu  stwier- 
dzenia ich  współczesności. 

Z  dostojników  kapitulnych  wymienieni  są  w  transsumpcie  Iwo- 
no wym  w  porządku  następujące  osoby: 

1)  Wisław  występuje  jako  dziekan  już  w  r.  1206  (RM.  I. 
nr.  7)  i  sprawuje  tę  godność  do  r.  1229,  w  którym  postąpił  na  ka- 
tedrę biskupią  w  Krakowie  (KMp.  I.  nr.  12). 

2)  Bogu  fał  był  proboszczem  w  latach  1206—1228  (KKK. 
I.  nr.  11  i  29). 

3)  Andrzej  sprawuje  archidyakonat  w  latach  1206 — 
1219  (RM.  I.  nr.  7.  —  KM.  II.  nr.  385). 

4)  Benedykt  był  scholastykiem  w  latach  1206—1224. 
(RM.  I.  nr.  7.  —  Rocz.  kap.  krak.  MP.  t.  II.  s.  802). 

5)  Wawrzyniec  jako  kantor  występuje  w  latach  1206 — 
1222  (RM.  I.  nr.  7.  —  K.  mog.  nr.  2). 

6)  Pęcisław  (Pęcław)  z  godnością  kustosza  występuje 
w  latach  1219—1230  (KM.  II.  nr.  385.  —  K.  mog.  nr.  10). 

1  Mon.  Pol.  t.  II.  str.  802,  t.  III.  str.  329. 

2  Por.  Długosz,  Hist.  Pol.  t.  II.  str.  206.  Szczegóły  wiarygodne  z  niezna- 
nego źródła.  Zob.  Al.  Semkowicz,  Krytyczny  rozbiór,  str.  214. 

s  Konsekracya  jego  odbyła  się  widocznie  jeszcze  przed  28  września  1218  r., 
gdyż  dokument  z  r.  1227,  mający  tę  datę  dzienną,  wspomina  już  o  10  roku  pon- 
tyfikatu  (RM.  t.  I.  nr.  18). 

4  Najpełniejszy  znany  z  tych  czasów  spis  kanoników  z  r.  1222  (K.  mog 
nr.  2)  wylicza  tylko  14;  kanoników  kapitulnych. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  11 

Z  kanoników,  niesprawujących  dostojeństw,  wymienieni  są 
w  naszym  dokumencie: 

1)  Woj  ko,  1212—1219  (KKK.  I.  nr.  8.  —  KM.  II.  nr.  385). 

2)  Radulf,   1214—1222  (KM.  II.  nr.  383.  —  K.  mog.  nr.  2). 

3)  Błażej,  1206—1222  (RM.  I.  nr.  7.  —  K.  mog.  nr.  2). 

4)  Marcin,    1212—1220   (KKK.  I.  nr.  8.  —  K.  mog.  nr.  1). 

5)  Jan,  1212—1222  (KKK.  I.  nr.  8.  —  K.  mog.  nr.  2). 

6)  Doman,  1219—1235  (KM.  II.  nr.  385.  —  Tamże,  nr.  413). 

7)  Wychardus  jako  kustosz  kielecki  występuje  w  dokum. 
z  r.  1212  (KM.  I.  nr.  19);  czy  jednak  w  obu  wypadkach  nie  jest 
to  tylko  pomyłka  zamiast  »Richardus«,  który  jako  kanonik  krakow- 
ski występuje  w  latach  1210—1222.  (KM.  II.  nr.  380.  —  K.  mog.  nr.  2). 

8)  Stefan,    1206—1228   (RM.   I.   nr.  7.  —  KKK.  I.  nr.  21). 
Tych  ośmiu  kanoników  było  prawdopodobnie  presbyterami,  jak 

okazuje    porównanie    z    dokumentem    z    r.    1222,   gdzie    niektórzy 
z  nich  są  wymienieni  wedle  stopni  święceń  K 
Następuje  czterech  kanoników  dyakonów: 

9)  Trojan,  1210—1236  (KM.  II.  nr.  380.  —  RM.  I.  nr.  26). 

10)  Piotr,  1212—1224  (KKK.  I.  nr.  8.  —  Tamże,  nr.  13). 

11)  Gaudenty,  1212-1220  (KM.  I.  nr.  15.  —  K.  mog.  nr.  1). 

12)  Grzegorz,  1219  —  1235  (jak  wyżej,  pod  nrem  6). 
Ostatnich  pięciu,  to  zapewne  kanonicy-subdyakonowie: 

13)  Wit,  1212—1222  (jak  wyżej,  pod  nrem  7). 

14)  Mikołaj,  1206—1228  (jak  wyżej,  pod  nrem  8). 

15)  Goc  win,  1210—1222  (jak  wyżej,  pod  nrem  7). 

16)  Zawisza,  1214  (KM.  II.  nr.  383). 

17)  Robert,    1220—1222   (K.  mog.  nr.  1.  —  Tamże,   nr.  2). 
Zarówno   więc    kryterya    formalne,    jak    i    świadkowie,    znani 

z  współczesnych  dokumentów,  stwierdzają  autentyczność  transsum- 
ptu  biskupa  Iwona. 

Nierównie  trudniejszą  jest  ocena  autentyczności  dokumentu 
biskupa  Maura,  brak  nam  bowiem  zupełnie  współczesnego  materiału 
porównawczego,  dlatego  wnioski  z  formalnej  jego  strony  wysnute, 
nie  mogą  być  zupełnie  pewne  i  ścisłe. 

Dokument  ten  odznacza  się  przedewszystkiem  nader  prostą 
budową  dyplomatyczną,  ubóstwem  formuł,  z  których  posiada  tylko 
intytulacyę  i  sankcyę.   Całą    niemal    osnowę  stanowi  tu  dyspozycya 

1  K.  mog.  nr.  2.  Dokument  ten  wymienia  ich  tylko  pięciu. 


22  "Władysław  Semkowicz 

odznaczająca  się  krótkim,  lapidarnym  stylem,  pozbawionym  zupełnie 
frazesów  i  wszelkich  ozdób  retorycznych.  Szczególnie  charakterysty- 
czną i  wysoce  archaiczną  jest  króciutka  anatema,  zjawiająca  się 
w  podobnej  formie  jeszcze  niekiedy  w  drugiej  połowie  XE  w. l.  Tą 
formą  swą  odbiega  przywilej  pacanowski  zarówno  od  późniejszych 
dokumentów  polskich,  jak  i  od  współczesnych  mu  okazów  nawet 
prywatnej  dyplomatyki  zachodniej,  mających  w  tym  czasie  już  do- 
brze rozwinięte  formy  dyplomatyczne. 

Wewnętrznej  prostocie  tekstu  odpowiadała  niewątpliwie  ze- 
wnętrzna forma  dokumentu  Maura.  Konfirmacja  Iwona  uzasadnia 
konieczność  jego  odnowienia  względem  na  „ineruderatam  formom... 
simplicis  et  rustice  anHquiłatt8u:  przyczem  ani  stawem  nie  wspomina 
o  pieczęci,  której  też  prawdopodobnie  nie  było  wcale. 

Wszystkie  te  kryterya,  tak  wewnętrzne,  jak  zewnętrzne,  świad- 
czą za  autentycznością  przywileju  pacanowskiego,  który  był  typowym 
okazem  dokumentu  prywatnego  z  epoki  jego  upadku2,  która  na  Za- 
chodzie przypada  na  wiek  X  i  XI,  u  nas  zaś  przetrwała  dłużej, 
prawie  do  końca  wieku  XII.  Dyplom  formalny  stracił  w  tyra  czasie 
znaczenie  środka  prawnie  dowodowego,  a  w  ślad  za  tem  zeszedł 
do  rzędu  prostego,  nieu wierzy telnionego  aktu,  którego  celem  było 
jedynie  zachowanie  danego  zdarzenia  w  pamięci.  Ten  cel  nie  wyma- 
gał oczywiście  form  ani  zewnętrznych,  ani  wewnętrznych,  nie  po- 
trzebował też  legalizacyi  ze  strony  wystawcy,  a  cały  jego  walor 
tkwił  w  końcowej  maledykcyi,  obowiązującej  jedynie  w  sferze  su- 
mienia religijnego. 

Otóż  przypuszczam,  że  tak  było  i  w  naszym  wypadku.  Przy 
poświęceniu  kościoła  w  Pacanowie  biskup  i  patron  poczynili  nadania 
dziesięcinne,  które  spisano  współcześnie  na  kawałku  pergaminu  na 
wieczną  pamiątkę,  aby  każdoczesny  pleban  wiedział,  co  mu  się  na- 
leży ze  stołu  biskupa  i  dziedzica,  na  zabezpieczenie  zaś  swych  praw 
miał  w  zanadrzu  na  piśmie  anatemę  biskupią.  W  zwyczajnych 
warunkach  mogło  to  wówczas  wystarczyć  i  niewątpliwie  wystarczało, 
ale  na  wypadek  procesu,  taki  akt  nieuwierzytelniony,  pozbawiony 
był  zgoła  wartości  i  znaczenia  dowodowego,  tembardziej,  jeśli  nie 
było  w  nim  wymienionych  świadków  czynności  nadawczej,  którzy 
w  razie  potrzeby  mogli  zaświadczyć  jej  dojście  do  skutku. 


1  Por.  dokument  Benedykta,  biskupa  poznańskiego  z  ok.  r.  1190.  KWp.  nr.  29. 
s  Bresslau  H..  Urkundenlehre,  t.  I.  str.  500  nast. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  13 

Za  wzorem  Zachodu  dokument  formalny  zaczął  sobie  u  nas 
w  ciągu  XII  w.  zdobywać  uznanie  i  prawo  obywatelstwa,  tak,  że 
w  początkach  XIII  w.  już  taki  akt,  pozbawiony  form  i  nieuwierzy- 
telniony  pieczęcią,  odbiorcy  nie  wystarczał.  Wyraźnie  podkreśla  to 
transsumpt  biskupa  Iwona,  że  dokument  Maura  z  powodu  nieokrze- 
sanej formy  (ineruderałam  formom  prwilegiorum)  stał  się  dla  ko- 
ścioła pacanowskiego  nieprzydatny.  Dlatego  były  kanclerz  książęcy, 
bywalec  we  Włoszech,  ojczyźnie  dyplomu,  znawca  zachodniej  dy- 
plomatyki, zastąpił  stary  przywilej  nowym,  eruderatiori  cirographo1, 
jak  się  znamiennie  wyraża,  a  uczynił  to  w  formie  transsumptu, 
u  nas  jeszcze  podówczas  dość  rzadkiej. 

Do  każdego  transsumptu  zwracamy  się  zwykle  z  pewną  nie- 
ufnością, bo  to  był  istotnie  najdogodniejszy  i  najczęstszy  sposób 
przemycania  falsyfikatów.  W  naszym  jednak  wypadku  nic  nie  budzi 
podejrzenia,  a  prostota  budowy  i  lakoniczność  stylu,  właściwe  do- 
kumentowi Maura,  byłyby  już  w  czasach  biskupa  Iwona  niemożebne. 

Rozpatrzmy  z  kolei  materyał  faktyczny,  zawarty  w  dokumen- 
cie biskupa  Maura  i  starajmy  się  wyciągnąć  zeń  wnioski  ogólniejszej 
natury. 

Niektórych  kwestyi.  zwłaszcza  tyczących  się  stosunków  kościel- 
nych, dotknął  już  przedemną  znalazca  i  pierwszy  wydawca  oma- 
wianego dokumentu,  ks.  dr.  Kozicki,  oraz  dr.  Zachorowski  w  pracy 
Początki  para/ii  polskich.  Ten  ostatni  zwrócił  uwagę,  że  dokument 
Maura  zawiera  jedne  z  najdawniejszych  wzmianek  o  kościołach 
wiejskich  w  Polsce2.  Datę  erekcyi  kościoła  określa  ks.  Kozicki  na 
rok  1109  na  tej  podstawie,  że  rok  ten  podają  akta  wizy  tacy  i 3.  skąd 
Sz.  autor  wnosi,  że  była  ona  zapewne  wypisana  in  verso  transsumptu 
Iwonowego.  Otóż  nadmienić  trzeba,  że  powołane  wizyty  określają 
rok  tylko  w  przybliżeniu  (circa  a.  1109);  lecz  choćby  nawet  ta  data 
figurowała  in  dorso  konfirmacyi  biskupa  Iwona,  to  przypuścić  należy, 
że  wpisano  ją  tam  nie  współcześnie,  ale  dopiero  później,  jako  znaną 

1  Wyraz  ten,  oznaczający  właściwie  szczególny  rodzaj  podwójnych  doku- 
mentów, ]est  tu  użyty  niewątpliwie  w  ogólnem  znaczeniu  >dokumentu«. 

ł  L.  c.  str.  13. 

s  Wizyta  Małachowskiego  z  r.  1699:  »ecclesia  parochialis  circa  annum 
1109  partim  ex  lapide,  partim  ex  lateribus  edificata,  ad  petitionem  heredis  Se- 
miniani  a  Mauro  episcopo  Crac.  consecrata  (Acta  Visit.  t.  XIV,  p.  196).  Wizyta 
Poniatowskiego  z  r.  1783  wspomina  o  dokumencie  Maura  z  r.  1109,  ale  powo- 
łuje się  na  obiatę  w  aktach  konsystorza  krak.  (Acta  Visit.  t.  LVI,  p.  4). 


|4  Władysław  Semkowicz 

z  roczników  początkową  datę  episkopatu  Maura  (1109 — 1118).  Zre- 
sztą dacie  1109  sprzeciwia  się  ta  okoliczność,  że  dzień  konsekracyi 
obchodzono  w  kościele  pacanowskim  w  pierwszą  niedzielę  po  Św. 
Bartłomieju1  (24  sierpnia),  która  przypadała  najpóźniej  na  30  sier- 
pnia, podczas  gdy  poprzednik  biskupa  Maura.  Baldwin,  zmarł  dopiero 
7  września  1109 2.  Konsekracya  kościoła  pacanowskiego  przez  bi- 
skupa Maura  mogła  się  przeto  odbyć  najwcześniej  z  końcem  sierpnia 
1110  r.,  gdy  zaś  biskup  Maurus  zmarł  dnia  5  marca  1118  r. 8.  jako 
termin  ad  quem  przyjąć  zatem  należy  sierpień  r.  1117. 

Dr.  Zachorowski,  powołując  się  na  dokument  Maura,  zwrócił 
uwagę  na  uwidoczniający  się  w  nim  stosunek  tery  tory  uin  dziesię- 
cinnego  do  późniejszego  terytoryum  parafialnego  i  wysnuł  stąd 
wniosek  o  wpływie  czynnika  czysto  kościelnego,  dziesięcinnego, 
na  tworzenie  się  organizacyi  parafialnej  w  Polsce.  Moment  własności 
prywatnej  (rodowej),  który  autor  wykazał  w  innych  wypadkach,  tu 
zdaje  się  on  wyłączać,  w  każdym  zaś  razie  przypisuje  mu  rolę 
podrzędną,  wysuwając  na  pierwszy  plan  czynnik  kościelny 4.  Sprawa 
ta  domaga  się  bliższego  rozpatrzenia  na  tle  stosunków  rodowo-wła- 
snościowych,  punktem  zaś  wyjścia  dla  tych  badań  będą  wymienione 
w  dokumencie  miejscowości  oraz  osoba  patrona  kościoła  św.  Mar- 
cina —  Siemiana. 

Około  tej  postaci  skupia  się  głównie  nasza  uwaga,  choćby 
z  tego  względu,  że  jest  to  najdawniejszy  znany  u  nas  świecki  pa- 
tron kościelny 5.  Że  zaś  prawo  patronatu  wyrosło  na  gruncie  wła- 
sności prywatnej 6.  a  ta  znów  ściśle  związana  była  z  stosunkami 
rodowymi,  więc  przedewszystkiem  nasuwa  się  pytanie:  kto  był  ów 
Siemian,  z  jakiego  pochodził  rodu  i  w  jakim  stosunku  pozostawał 
do  wymienionych  w  dokumencie  Maura  włości,  z  których  dziesięciny 
przeznaczał  biskup  na  rzecz  kościoła  w  Pacanowie?  Ciekawość  na- 
szą w  tym  względzie  potęguje  okoliczność,   że  mamy  tu  do  czynie- 


1  Acta  Yisit.  t.  LVI.  p.  4. 

2  Rocznik  i  kalendarz  krak.  Mon.  Pol.  II.  b.  797  i  930. 

3  Tamże,  str.  797  i  915. 
*  L.  c.  str.  22. 

5  Pierwszą  wyraźną  wzmiankę  o  patronach  we  wZaściwem  znaczeniu 
mieliśmy  dotąd  dopiero  w  bulli  papieża  Celestyna  III.  z  r.  1193  dla  klasztoru 
św.  Wincentego  we  Wrocławiu.  Por.  Abraham,  Początki  prawa  patronatu  w  Pol- 
sce, Przegl.  pr.  i  adm.  z  r.  1889,  str.  595. 

8  Abraham,  1.  c.  str.  593  nast. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  15 

nia  z  osobą  bezwątpienia  znaczniejszą,  żyjącą  w  samych  początkach 
XII  w.,  z  których  to  czasów  znanych  nam  ludzi  na  palcach  mogli- 
byśmy policzyć. 

Na  naszego  Siemiana  zwrócił  już  uwagę  nieodżałowany  nasz 
uczony  prof.  Potkański,  w  niedrukowanej  dotąd  pracy  p.  t.  »Ród 
Nagodziców«,  którą  przedstawił  na  posiedzeniu  Wydziału  hist.  filoz. 
Akad.  Umiej.,  d.  18  marca  r.  1907,  a  króciutkie  tylko  streszczenie 
podał  w  » Sprawozdaniach  z  posiedzeń*.  Mając  możność  korzystać 
z  tej  niezmiernie  ciekawej  i  ważnej  pracy  w  rękopisie,  poczuwam 
się  do  obowiązku  uwzględnić  te  wyniki  badań  Potkańskiego,  które 
łączą  się  z  tematem  niniejszych  rozważań. 

Potkański  rzucił  pomysł,  że  ów  Siemian  mógłby  być  członkiem 
rodu  Nagodziców-Jelitów,  czyli  Koźlichrogów.  Pomysł  taki  nasuwają 
dwie  okoliczności: 

1)  W  księdze  konfraterni  lubińskiej  zapisano  przy  końcu  XII  w. 
imię  Siemiana  Dziwiszowica !.  Imię  Dziwisz,  skrócone  z  Dziwigor,  a  od- 
powiadające kościelnemu  imieniu  Dyonizy,  było  rodowem  u  Nagodzi- 
ców,  a  w  innych  rodach  prawie  nieużywanem2.  Jeden  z  tych  Dzi- 
wiszów,  proboszcz  szkalmierski,  żyjący  w  pocz.  XV  w.,  pisze  się 
»z  Pacanowa«  3.  Otóż  ów  Siemian  Dziwiszowic  z  końca  XII  w.,  nie- 
wątpliwy Nagodzić,  mógłby  być  wnukiem  naszego  Siemiana,  patrona 
pacanowskiego. 

2)  Pacanów  za  czasów  Długosza  należał  do  Nagodziców4. 
Mimo  tak  ponętnych  danych  do  wysnucia  wniosku,  że  Siemian 

z  dokumentu  biskupa  Maura  pochodził  z  rodu  Nagodziców,  Potkań- 
ski, niezmiernie  (powiem  —  nadmiernie  nieraz)  ostrożny  w  konstrukcyi 
historycznej,  odrzucił  ten  pomysł  i  wolał  »zostawić  tych  Slemianów 
tak  jak  są,  tj.  nie  łączyć  ich  z  sobą,  choć  się  to  może  wydać  po- 
nętnem*.  Na  uzasadnienie  takiej  konkluzyi  podał  Potkański  najpierw 
ogólną  metodyczną  wskazówkę,  że  »nie  należy  w  ogóle  zbytnio  unie- 


1  Mon.  Pol.  t.  V.  str.  580.  Wydawca  tej  księgi  Wadzie  datę  1170.  Ponieważ 
jednak  przed  Siemianem  zapisany  jest  Odo  (Mieszkowicz)  z  żoną  i  synami,  któ- 
rych miał  dwóch,  przeto  ze  względu  na  datę  urodzenia  drugiego  jego  syna  Ot- 
tona, mianowicie  rok  1191  lub  1192  (Balzer,  Genealogia  Piastów,  str.  224)  trzeba 
przesunąć  czas  wpisania  kommemoracyi  na  sam  koniec  XII  w. 

2  Zwrócił  na  to  uwagę  już  Piekosiński:  Rycerstwo  Pol.  t.  II.  str.  248. 
Podzielał  to  zapatrywanie  Potkański  w  cyt.  rozprawie. 

5  Piekosiński,  Zapiski  sandomierskie,  nr.  76,  162,  315,  1009. 
*  Długosz,  Lib.  Beneficiorum,  t.  II,  str.  422. 


Ig  Władysław  Semkowicz 

ruchomiać  stosunków  średniowiecznych;  lat  trzysta  (sic),  to  zbyt  długi 
okres,  aby  módz  powiedzieć,  że  i  w  pierwszych  latach  XII  w.  ci 
sami  Nagodzice  mieszkali  w  Pacanowie*.  Ten  negatywny  wniosek 
autora  »Rodu  Nagodziców*,  opiera  się  na  dwóch  przesłankach: 

1)  Że  imię  Siemian  poza  tym  jednym  przykładem  z  księgi  lu- 
bińskiej —  o  ile  można  sprawdzić  —  już  więcej  w  tym  rodzie  się 
nie  powtarza. 

2)  Że  w  r.  1219,  t.  j.  w  czasie  wydania  transsuraptu  Iwono- 
wego  dziedzicem  Pacanowa  i  patronem  kościoła  był  komes 
Pakosław,  na  którego  prośbę  biskup  Iwo  transsumował  dokument 
Maura.  »Jest  to  —  słowa  autora  —  dobrze  znany  z  dokumentów 
współczesnych  komes  Pakosław  Stary.  Należał  on  do  rodu  Habdan- 
ków,  jak  samo  imię  wskazuje  i  pieczęć,  na  której  widnieje  znak 
tego  rodu*  l.  Dodaje  w  końcu  Potkański,  że  » związać  z  sobą  oba 
te  rody  (Nagodziców  i  Habdanków)  nie  jesteśmy  w  możności,  wszel- 
kie też  kombinacye  i  domysły  w  tym  względzie  na  nicby  się  nie 
przydały*. 

Tego  zapatrywania  zasłużonego  badacza  naszej  przeszłości  po- 
dzielać nie  mogę,  i  uważając  naszego  Siemiana  za  Nagodzica,  sądzę, 
że  jest  on  istotnie  protoplastą  późniejszych  Pacanowskich. 

Pr/edewszystkiem  imię  Siemian  było  u  Nagodziców,  przynaj- 
mniej do  końca  XIII  w.,  rodowem,  i  prócz  owego  Dziwiszowica  z  księgi 
lubińskiej,  dadzą  się  wykryć  inni  Nagodzice  tegoż  imienia.  I  tak 
u  schyłku  wieku  XIII  występuje  Siemian  >de  Glow«,  który  w  roku 
1279  sprawował  urząd  podczaszego  krakowskiego,  a  w  roku  1290 
stolnika  krakowskiego2.  Otóż  »Glo\v«  to  niewątpliwie  osada  >Głowo« 
w  ziemi  łęczyckiej,  nad  rzeką  Swonką,  w  parafii  Gieczno3.  Leży  ona 
właśnie  na  linii  rozsiedlenia  Nagodziców,  między  Gajem  a  Modrze- 
wiem, także  osadami  Nagodziców*.  Z  tego  to  Głowa  wyszła  zape- 
wne rodzina   Głowów   h.   Nagody,    która   w   XV   w.   przeniosła   się 


1  W  notce  nadmienia  Potkański,  że  idzie  w  tym  względzie  zupełnie  za 
zdaniem  Piekosińskiego,  iż  »Pakosławy  nie  są  Lisy,  lecz  Habdanki,  a  imię  Pa- 
kosław, stale  się  w  tym  rodzie  powtarzające,  uznać  należy  za  rodowea. 

2  Kod.  kat.  krak.  t.  I.  nr.  82  i  Kod.  wpoi.  t.  II.  nr.  516.  W  tym  ostatnim 
dokumencie  występuje  on  w  towarzystwie  dwóch  Floryanów,  także  Nagodziców. 
Za  członka  tego  rodu  uważał  go  też  Piekosiński,  1.  c.  str.  213. 

1  Słownik  geograficzny  Król.  Pol.  » Głowo  i. 

*  Paprocki  zalicza  dziedziców  tych  wsi  do  Nagodziców.  »Herby  ryc.  pol.« 
str.  267  i  270. 


Przyczynki  dyplomatyczne  ■/.  wieków  średnich  17 

w  Pilznieńskie  (gdzie  założyła  osadę  Głowów)  i  dalej  na  Ruś  *.  Znamy 
nadto  kilka  wsi  o  nazwach  urobionych  z  imienia  Siemian,  które 
pozostają  niewątpliwie  w  związku  z  Nagodzicami.  I  tak  w  okolicy 
Kutna  i  Gostynina  mamy  na  przestrzeni  około  4  mil  dwie  wsie 
o  nazwie  >Nagodów«,  a  w  ich  sąsiedztwie  Siemiany,  Siemianów 
i  Siemianice.  Wszystkie  te  wsie  leżą  na  linii  rozsiedlenia  Nagodziców, 
w  pobliżu  innych  wsi  tegoż  rodu  (Kotowa,  Gaju  i  Dębowej  góry)2. 
Nadto  Potkański  zwrócił  uwagę,  że  osada  śląska  pod  Krzyżborkiem, 
zwana  dziś  Ludwigsdorf,  zwała  się  dawniej  Nagodowice.  Otóż  w  po- 
bliżu niej  (ok.  3  mile)  leży  wieś  Siemianice  (pod  Bolesławcem). 

Wszystko  to  wskazuje  na  ścisły  związek  imienia  » Siemian* 
z  rodem  Nagodziców  i  każe  uznać  to  imię  u  nich  za  rodowe.  Że 
i  Siemian  z  dokumentu  biskupa  Maura  był  Nagodzicem,  przemawia 
za  tem  ta  okoliczność,  iż  był  patronem  kościoła  św.  Marcina,  a  więc 
i  dziedzicem  Pacanowa,  w  którym  w  dwa  (nie  trzy,  jak  utrzymywał 
Potkański)  wieki  znów  spotykamy  się  z  tym  rodem.  Oto  z  początkiem 
XIV  w.  żyje  Piotr  z  Mokrska  i  Pacanowa,  kasztelan  małogojski 
(1306 — 1310),  później  wiślicki  (1315),  wreszcie  sandomierski  (13 17  — 
1328),  ojciec  biskupa  Floryana  z  Mokrska,  notorycznego  Nagodziea8. 

Chodzi  o  to,  czy  możemy  naszego  Siemiana  łączyć  genealogi- 
cznie z  tym  Piotrem  i  upatrywać  ciągłość  w  dziedziczeniu  Nagodzi- 
ców na  Pacanowie.  Śp.  Potkański  przestrzega  przed  unieruchomia- 
niem stosunków  średniowiecznych  —  w  zasadzie  słusznie,  choć 
z  drugiej  strony,  jeśli  chodzi  o  to,  co  uważać  za  regułę  w  tych 
czasach:  czy  tendencyę  do  zmiany  w  stosunkach  własności  ziem- 
skiej, czy  przeciwnie  dążność  do  utrzymania  ich  stałości,  to  przy- 
jąłbym raczej  ten  drugi  pogląd,  pomny  na  siłę  średniowiecznych 
związków  krwi,  przywiązanie  do  ziemi  rodowej  i  prawną  jej  ochronę 

1  Paprocki,  1.  c.  str.  269  oraz  Boniecki,  Herbarz  szlachty  pol.  pod  dGIo- 
wowie«. 

2  Na  ten  szczegół  nie  zwrócił  uwagi  Potkański. 

3  Zob.  o  nim  Piekosińskiego,  Rycerstwo  małopolskie,  t.  I.  str.  256.  — 
For.  nadto  Kod.  małop.  t.  I.  nr.  175,  gdzie  występuje  nasz  Piotr  w  dokumencie, 
znanym  tylko  z  dwóch  błędnych  kopii,  z  których  w  jednej  podany  jest  jako 
Petrus  castellanus  »dictus  Paczn«,  w  drugiej  »dictus  Pacemusa.  Podzielam  zda- 
nie Piekosińskiego  (1.  c),  że  tu  mowa  o  Pacanowie,  w  którym  niebawem  znów 
widzimy  notorycznych  Nagodziców  (od  r.  1397  Dziwisz  z  Pacanowa,  prepozyt 
szkalmierski.  Zap.  sandomierskie,  nr.  76,  162,  315  etc).  —  O  tem,  że  Piotr  był 
ojcem  biskupa  Floryana,  zob.  MPol.  t.  II.  str.  912.  —  O  pochodzeniu  biskupa 
Floryana,  zob.  MPol.  t.  III.  str.  370. 

Semkowicz.  2 


Ig  Władysław  Semkowicz 

w  postaci  prawa  bliższości.  Mnogie  są  też  przykłady,  że  własność 
ziemska;  zwłaszcza  u  większych  rodów,  trwała  nieraz  przez  szereg 
wieków,  a  możnaby  przytoczyć  wiele  dowodów  na  to,  że  rody,  któ- 
rych członkowie  występują  w  danych  miejscowościach  w  wieku  XII. 
trzymają  je  jeszcze  w  swem  władaniu  w  XV,  ba  nawet  w  XVI 
i  XVII  stuleciu  l.  W  każdym  poszczególnym  wypadku  trzeba  przeto 
rzecz  badać  z  osobna. 

Co  do  Pacanowa,  to  pozorną  przeszkodę  w  upatrywaniu  cią- 
głości dziedziczenia  Nagodziców  między  Siemianem  z  pocz.  XII  w. 
a  Piotrem  z  pocz.  XIV  w.  stanowi  ów  Pakosław,  na  którego  prośbę 
biskup  Iwo  transsumował  przywilej  Maura.  Potkański  uważał  go  za 
Habdanka  i  utożsamiał  nawet  ze  znaną  postacią  współczesną,  Pako- 
sławem Starym,  synem  Lasoty.  Przyjmując  to  przypuszczenie,  nie 
musimy  równocześnie  uważać  Pakosława  za  dziedzica  Pacanowa. 
W  dokumencie  występuje  on  w  roli  interwenienta,  a  wiadomo,  że 
na  interwenientów  upraszano  zazwyczaj  właśnie  osoby  wpływowe 
i  znaczne.  Jeśli  przeto  nasz  Pakosław  jest  identyczny  z  Pakosławem 
Starym-Habdankiem  2,  to  z  tej  okoliczności,  że  wstawiał  się  u  biskupa 
Iwona  za  kościołem  pacanowskim,  nie  ma  powodu  wysnuwać  wnio- 
sku, że  był  dziedzicem  Pacanowa,  a  nawet  patronem  kościoła  św. 
Marcina.  Mógł  być  zresztą  Pakosław-Habdank  współpatronem  kościoła 
i  z  tego  tytułu  interwenientem  w  dokumencie  Iwonowym.  Pod  sa- 
mym Pacanowem,  w  Karsach  i  Książnicach,  spotykamy  w  połowie 
XV  w.  Habdanków 3.  Karsy  należą  do  parafii  pacanowskiej,  więc 
z  tego  tytułu  mogli  mieć  Habdanki  współpatronat  kościoła.  Lecz  oni 
są  w  tych  stronach  niewątpliwie  przybyszami,  i  to  przy  żeńcami, 
pochodzą  bowiem  z  Sudołu  i  Budziszowic4  pod  Skalbmierzem,  gdzie 
było  główne  gniazdo  małopolskich  Habdanków  (Skalbmierz  od  Skar- 
bimirza,  imienia  Habdanków).  Skłaniałbym  się  nawet  do  przypuszcze- 
nia, że  także  posiadłości  Nagodziców  w  okolicy  Skalbmierza  i  Dzia- 
łoszyc mogły  być  przez  nich  nabyte  drogą  przyżenku.  Na  związki 
rodzinne  między  Habdankami  a  Nagodzicami,  i    to  już   wczesne,  bo 

1  Np.  Toporczycy  w  okolicy  Tęczyna.  Odrowąże  w  okolicy  Końskiego, 
Łabędzie  —  Skrzynna,  Pałuki  —  Łekna,  Leszczyce  —  Łabiszyna  i  Pakości  etc. 

2  Zwracam  uwagę,  że  prócz  Pakosława  Starego  żyło  współcześnie  jeszcze 
dwóch  innych  Habdanków  tego  imienia:  Pakosław  Młodszy  Wojciechowicz  i  Pa- 
kosław Włostowicz.  Zob.  o  nich  artykuł  Dra  Łodyńskiego  w  Mieś.  herald,  z  r. 
1911  zesz.  5/6, 

3  Długosz,  Lib.  Ben.  t.  II.  str.  421.  422. 

4  Długosz,  1.  c.  i  Boniecki  pod  Książnickimi. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  19 

pocz.  XIII  w.  sięgające,  wskazywałaby  wymiana  imion  rodowych. 
Tak  np.  Floryan,  jedno  z  najbardziej  typowych  imion  u  Nagodziców, 
pojawia  się  w  tym  czasie  także  u  Habdanków:  nosi  je  brat  rodzony 
Pakosława  Młodszego,  a  stryjeczny  Starego1.  ^Naodwrót  mogło  imię 
Pakosław  dostać  się  przez  kobiety  od  Habdanków  do  Nagodziców, 
i  Pakosław  z  dokumentu  Iwona  mógłby  być  nawet  Nagodzicem, 
a  niekoniecznie  Habdankiem  K  Nie  jest  to  imię  w  tym  czasie  już 
wyłącznie  Habdankom  tylko  właściwe,  lecz  spotykamy  je  u  innych 
nadto  rodów,  na  Śląsku3  i  na  Mazowszu*.  Tylko  wielkopolskich 
Pakosławów  uważać  trzeba  za  Habdanków,  bo  tam  w  okolicy  Lu- 
binia było  pierwotne  ich  gniazdo. 

Z  rozważań  tych  wynika,  że  Pakosław  z  r.  1219  nie  powinien 
wchodzić  w  drogę  Nagodzicom  pacanowskim  i  nie  ma  powodu  przy- 
puszczać, że  Pacanów  w  tym  czasie  był  w  ręku  Habdanków,  prze- 
ciwnie, jest  wysoce  prawdopodcbnem,  że  między  Siemianem  z  pocz. 
XII  w.',  a  Piotrem  i  jego  następcami  z  XIV  i  XV  w.,  dziedziczył  na 
Pacanowie  cały  łańcuch  nieznanych  nam  bliżej  Nagodziców.  Z  po- 
śród licznych  Floryanów,  których  w  XIII  w.  spotykamy  w  ziemi 
krakowskiej  i  sandomierskiej,  zapewne  niejeden  był  także  rodem 
z  Pacanowa.  Niestety  źródła  z  tych  czasów  nie  podają  nam  jeszcze 
miejsca  pochodzenia  osób  stanu  rycerskiego  i  stąd  pochodzi  nasza 
niepewność  w  określaniu  rodowem  jednostek. 

Wykazanie,  że  Nagodzice  dziedziczyli  na  Pacanowie  już  co 
najmniej  od  początku  XII  w,  osłabia  w  znacznej  mierze  tezę  Pot- 
kańskiego,  upatrującą  pierwotne  gniazdo  tego  rodu  nie  w  Małopolsce, 
ale  w  Sieradzkiem,  w  okolicy  Rozprzy.  Polemikę  z  wywodami  za- 
służonego badacza,  zanim  praca  jego  zostanie  ogłoszona,  uważam  za 
rzecz  niepożądaną  -  może  mi  to  danem  będzie  uczynić  w  innym 
czasie  i  na  innem  miejscu.  Tu  tylko  ogólnie  zauważę  na  podstawie 
własnych  badań  nad  tym  rodem,  że:  1)  w  odniesieniu  do  Rozprzy 
ani  jedna  wzmianka  o  osiedleniu  w  tej  okolicy  Nagodziców  nie  może 
się  równać  pod  względem  starożytności  z  dokumentem  Maura,  stwier- 

1  Kod.  nip.  t.  I.  nr.  24  .  n 

-  Przychodź!  tu  na  myśl,  co  niech  rozstrzygną  filologowie,  że  nazwa  Pa- 
canów, pierwotnie  zawsze  Paczonów,  może  pochodzić  od  Pakosława  =  Paczona 
Zwracam  uwagę,  że  w  dokumencie  Maura  osada  ta  me  ma  jeszcze  nazwy,  która 
pojawia  się  dopiero  w  dokumencie  Iwona  z  r.  P219  wraz  z  Pakosławem. 

»  Pakosław  Henrykowicz  de  Slesia.  Kod.  mog.  nr.  12. 

•  Pakosław  z  Żyromina.  Kod.  mazow.  nr.  10. 


20  Władysław  Semkowicz 

dzającym  ich  osadnictwo  w  Małopolsce  już  na  pocz.  XE  w.,  2)  że 
gniazdo  rozpierskie  przedstawia  się  tylko  jako  ogniwo  w  łańcuchu 
osadniczym  Nagodziców ł,  który  się  ciągnie  od  Pacanowa  (gniazdo) 
w  kierunku  pm.  zach.  przez  Szczaworzysz.  Żerniki  i  Widuchowa  do 
Mokrska  nad  Nidą  (gniazdo),  skąd  wysyła  gałąź  secygniewską  na 
południe,  dalej  przez  Bizorędę  pod  Chęcinami  i  Małogoszczą  ku 
Węgleszynowi  (gniazdo),  skąd  znów  ramię  południowe  przez  Kępie 
do  Witowie  Pieniążków  (gniazdo).  Dalej  przez  Mnin,  Pilczycę  i  Czer- 
nino, skąd  jedna  gałąź  idzie  pod  Żarnów  (Skórkowice,  Dziebałtów), 
zmierza  ten  łańcuch  osadniczy  Nagodziców  do  Majkowic  pod  Przed- 
borzem nad  Pilicą,  gdzie  wznoszą  się  do  dziś  dnia  potężne  zwaliska 
zamku  Floryana  Szarego,  Surdega.  Tu  poczyna  się  obszerniejsze 
gniazdo  rozpierskie,  które  otacza  ten  gród  od  południa  i  zachodu, 
przechodząc  ku  północy  znów  w  łańcuch,  ciągnący  się  w  tym  kie- 
runku wzdłuż  wschodniej  granicy  ziemi  łęczyckiej  aż  po  Kutno 
i  Gostynin.  Na  terytoryum  łęczyckiem  osadnictwo  Nagodziców  ma 
przeto  widocznie  charakter  »pograniczny«,  jak  znów  ich  osadnictwo 
pod  Rozprzą,  Żarnowem  i  Małogoszczą,  zdaje  się  być  w  związku 
z  tymiż  grodami 2. 

Gniazdo  pacanowskie  jest  w  tym  osadniczym  łańcuchu  kori- 
cowem  ogniwem,  wysuniętem  najdalej  na  południe.  Czy  i  najstar- 
szem,  jakby  z  chronologii  dokumentów  wnosić  można  —  tego  na 
razie  nie  twierdzę,  jakkolwiek  wydaje  mi  się  to  wcale  prawdopo- 
dobnem. 

Położenie  i  rozmieszczenie  osad  w  gnieździe  pacanowskiem 
możemy  poznać  dopiero  na  podstawie  działów  rodzinnych  z  pocz. 
XV  w.  oraz  Długosza  Liber  Benejiciorum3.  Znamy  dwa  działy  ro- 
dzinne, jeden  z  r.  1419,  przekazany  w  Paprockiego  >Hsrbach  ry- 
cerstwa polskiego* 4,  drugi  z  r.  1432,  który  znalazłem  w  aktach 
wiślickich,   przechowanych   w   Archiwum   głównem  w    Warszawie5. 

W  pierwszym  z  tych  działów,  który  czynią  synowie  Floryana 
z  Mokrska.  Pacanów,  Niegosławice,  Rataje  i  Szczucin 6  dostały 
się  Floryanowi.    W  drugim    dziale,    między    Floryanem    z    Mokrska 

1  Na  to  zjawisko  nie  zwrócił  uwagi  śp.  Potkański  w  swej  pracy. 
!  Potkański  wykazał  to  tylko  w  odniesieniu  do  Rozprzy. 

3  Długosz,  Lib.  Benef.  t.  II.  str.  422—426. 

4  Paprocki,  Herby  ryc.  pol.  str.  257. 

5  Tom  VI.  pag.  178T. 

6  W  tekście  Paprockiego  mylnie  Scbuchczyn. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich 


21 


a  Tomaszem  i  Janem  z  Secygniewa,  pierwszy  otrzymał  dwór  w  Pa- 
canowie circa  templum  z  przynależnościami  i  niektóremi  częściami 
miasta,  nadto  wsie:  Wilkowyje,  Górę  i  Sadowe;  dwaj  drudzy  dostali 
niektóre  części  Pacanowa,  Karsy,  oraz  1U0  grzywien  na  Z  gors  ku. 
Wedle  Długosza  zaś  do  Floryana  i  Piotra  Pacanowskich,  synów 
stolnika  krakowskiego,  należy  Pacanów,  gdzie  pewną  część  ma  nadto 
Piotr  Secy gniewski,  dalej  Niegosławice,  Szczeglin,  Zgórsko,  Za- 
biec, Słup,  Wilkowyje  i  Czernino  (Czyrnin) 1,  nadto  w  Karsach 
dziedziczy  wspomniany  Piotr  Secygniewski,  a  w  Świniarach  Jan  Za- 
krzowski,  wszyscy  Nagodzice. 

Zestawmy  teraz  wsie  dziesięcinne  kościoła  pacanowskiego  z  do- 
kumentu biskupa  Maura  z  temi,  które  w  XV  w.  wykryliśmy  w  po- 
siadaniu Nagodziców  w  okolicy  Pacanowa. 


Dok.  Maura. 

Dział  z  r. 

1419. 

Dział  z  r.  1432. 

Lib.  Benef. 

1.  Pacanów 

Pacanów 

Pacanów 

Pacanów 

2.  Źabcze 

— 

— 

Zabiec 

3.  Zgórsko 

— 

Zgórsko 

Zgórsko 

4.  Niegosławice 

Niegosław 

ice 

— 

Niegosławice 

5.  Górowo 

— 

Góra 

— 

6.  Gorakowo 

— 

— 

— 

7.  Szczeglino 

— 

— 

Szczeglin 

8.  Kwasowo 

— 

— 

— 

9.         - 

Rataje 

— 

— 

10.        — 

Szczucin 

— 

Szczucin 

11.        — 

— 

Wilkowyje 

Wilkowyje 

12.         — 

— 

Sadowe 

— 

13.        — 

— 

Karsy 

Karsy 

14.         — 

— 

— 

Słup 

15.         — 

— 

— 

Czermno 

16.        — 

— 

— 

Świniary 

Na  ośm  wsi,  płacących  w  pocz.  XII  w.  dziesięciny  kościołowi 
w  Pacanowie,  sześć  znaleźliśmy  jeszcze  w  XV  w.  w  rękach  Nago- 
dziców. Pozostają  jeszcze  dwie,  Kwasowo,  nie  dające  się  później 
wykryć  w  ręku  tego  rodu  i  Gorakowo,  co  do  której  nie  mamy  pe- 
wności, czy  nazwa  jej  później  zaginęła,  czy  też  jest  ona  identyczna 


«  Lib.  Benef.  t.  II.  str.  403. 


22  Władysław  Semkowicz 

z  późniejszą  Gorzakwią  w  parafii  Gnojno,  oddaloną  tylko  o  3  mile 
na  płn.  od  Pacanowa.  To  ostatnie  przypuszczenie  jest  prawdopodo- 
bne, bo  wprawdzie  w  Gorzakwi  samej  nie  znajdujemy  później  Na- 
godziców,  ale  siedzą  oni  w  sąsiednich  wsiach:  Podstoli 1  i  Jarząb- 
kach2, parafia  Gnojno  zaś,  do  której  te  wsie  wraz  z  Gorzakwią 
należą,  pobiera  dziesięcinę  z  pewnych  pól  wsi  Slup  pod  Pacanowem, 
należącej  do  Nagodziców  3.  Jest  przeto  rzeczą  możliwą,  że  Gorakowo 
z  dokumentu  Maura  —  to  Gorzakiew  pod  Gnojnem,  która  to  wTieś  — 
zdaje  się  —  była  także  kiedyś  w  posiadaniu  Nagodziców. 

Prof.  Dr.  Wł.  x\braham  wykazał  w  swej  cennej  pracy  »0  po- 
wstaniu dziesięciny  swobodnej «  4,  że  osady  i  wsie,  z  których  w  XII  w. 
płacono  dziesięciny,  należały  głównie  lub  nawet  wyłącznie  do  funda- 
tora kościoła.  Skoro  w  naszym  wypadku  fundatorem-patronem  był 
Siemian  Nagodzić,  przyjąć  trzeba,  że  on  był  właścicielem  wymienio- 
nych w  dokumencie  Maura  wsi  dziesięcinnych,  co  potwierdza  fakt, 
że  prawie  wszystkie  pozostały  w  ręku  Nagodziców  aż  do  XV  w. 
Kościół  św.  Marcina  był  tedy  kościołem  rodowym  Nagodziców  dla 
gniazda  pacanowskiego,  podobnie  jak  kościół  w  Łeknie  dla  teryto- 
ryum  Pałuków  5.  Terytoryum  kościelne,  podlegające  wówczas  dusz- 
pasterswu  pacanowskiemu,  pokrywało  się  z  gniazdem  rodowem  Na- 
godziców. Rozciągało  się  ono  po  obu  brzegach  Wisły,  sięgając  na 
lewym  brzegu  po  Gorzakiew,  a  na  prawym  po  Zgórsko.  Otóż  stwier- 
dzić trzeba,  że  jest  to  obszar,  pokrywający  się  w  przybliżeniu 
z  późniejszym  dekanatem  pacanowskim,  czyli  księżnickim.  To 
samo  zjawisko  dostrzegliśmy  na  terytoryum  Pałuków,  gdzie  również 
granice  dekanatu  łekneńskiego  pokrywają  się  z  gniazdem  rodowem 
Pałuków6.  Ponieważ  zaś  późniejsze  okręgi  dekanalne  odpowiadają 
jak  przypuszczać  można,  pierwotnym  terytoryom  parafialnym,  wi- 
doczna przeto,  że  w  pierwiastkowej  organizacyi  kościelnej,  gniazda 
rodowe  odegrały  niepoślednią  rolę.  Nie  wiemy,  czy  gniazdu  pacanow- 
skiemu odpowiadał  także  jakiś  okręg  administracyjny,  np.  ziemia,  jak 
stwierdziliśmy  na  terytoryum  Pałuków,  gdzie  gniazdo  rodowe  pokry- 
wało się  z  ziemią.  Obecność  książęcego  grodu,  może  nie  w  Pacano- 

1  Piotr  de  Podstole,  Chęcińskie  grodzkie,  t.  I.  bez  pag. 

2  Dziwisz  a  więc  Nagodzić.  Długosz,  Lib.  Ben.  t.  II.  444. 

3  Tamże,  str.  444. 

*  Biblioteka  warszawska,  r.  1891,  t.  IV.  str.  164. 

5  Por.  moją  pracę  »Ród  Pałuków«,  str.  31. 

6  Tamże. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  23 

wie,  lecz  raczej  w  sąsiednim  Słupie  (=  gród),  zdają  się  stwierdzać 
okoliczne  osady  narokowe:  Książnice,  Świniary  i  Rataje.  Byłaby 
w  tern  wskazówka,  że  klucz  pacanowski,  to  nadanie  książęce.  Są- 
siedztwo królewszczyzn  (klucz  stopnicki,  połaniecki  i  korczyński), 
zdaje  się  ten  domysł  potwierdzać. 

Natomiast  późniejsza  parafia  pacanowska  obejmowała  tylko 
cząstkę  obszaru  gniazdowego,  w  najbliższej  okolicy  Pacanowa,  mia- 
nowicie prócz  Pacanowa  wsie:  Szczeglin,  Kwasów,  Niegosławice,  Słup, 
Karsy,  Rataje  i  Zabiec.  Nie  sięgała  ona  już  na  prawy  brzeg  Wisły 
i  nie  zawierała  trzech  wymienionych  w  dokumencie  Maura  wsi,  bar- 
dziej od  Pacanowa  odległych:  Góry,  Gorzakwi  i  Zgórska,  pomijając 
już  inne  w  tych  stronach  osady,  które  z  późniejszych  źródeł  powio- 
dło się  nam  wykryć  jako  własność  (niezawodnie  już  i  dawniejszą) 
Nagodziców.  Terytoryum  parafii  św.  Marcina  z  czasów  późniejszych, 
mogłoby  odpowiadać  innej  jednostce  administracyjnej,  mianowicie 
opolu. 

Na  związek  między  parafią  a  opolem  nie  zwrócono  u  nas  je- 
szcze dostatecznej  uwagi  i  rzecz  ta  wymagałaby  bliższego  zbadania. 
Tu  mimochodem  tylko  napomknę,  że  w  ziemi  lubelskiej,  gdzie  pó- 
źniej niż  w  innych  ziemiach  polskich  przeprowadzono  organizacyę 
kościelną,  reminiscencye  tego  związku  organizacyi  kościelnej  z  opol- 
ną  trwają  jeszcze  do  XV  w.  i  przejawiają  się  na  kartach  ksiąg  są- 
dowych. Jakkolwiek  rzecz  ta  odbiega  nieco  od  właściwego  tematu, 
uważam  za  stosowne  przy  sposobności  zużytkować  w  tem  miejscu 
moje  spostrzeżenia. 

W  Lubelskiem  opole  (vicinia)  ma  nieco  odmienną  nazwę: 
»osada«,  żywo  przypominającą  analogiczną  nazwę  w  Czechach,  na 
oznaczenie  tejże  jednostki  terytoryalnej 1.  »Osada«  spełnia  w  Lubel- 
skiem tę  samą  rolę,  co  w  innych  stronach  Polski  opole,  więc  przede- 
wszystkiem  świadczy  w  sporach  granicznych,  jak  wskazują  wzmianki: 
„habent  inducere  ossadaa,  ^ossadą  mayą  wywyeszcz  inter  Wangloioo 
et  Czczennik".  „educit  senes  alias  ossadau  2.  Otóż  w  niektórych  za- 
piskach tych  czytamy:  „debet  inducere  parochiam  vulgariter 
ossadau*.  Wyraźnie  tu  więc  zidentyfikowano  parafię  z  osadą  czyli 

1  Lippert,  Socialgeschichte  Bóhmens,  t.  I.  s.  320.  Wyraz  »osada«  w  zna- 
czeniu »opola«  pojawia  się  sporadycznie  w  źródłach  polskich  z  innych  okolic. 
Por.  np.  dok.  z  r.  1224:  de  osada  hii  fuerunt  presentes  etc.  Kod.  kap.  krak.  nr.  14. 

2  Księga  lubelska  nr.  20696  f.  138r.  205  i  Mi  (Archiwum  centr.  w  Wilnie). 

3  Tamże,  pag.  137T. 


24  Władysław  Semkowicz 

opolem,  w  czeni  nowy  dowód,  że  terytoryalna  organizacya 
Kościoła  w  Polsce  powstawała  na  zrębie  gotowego 
już  ustroju  politycznego. 

Dokument  pacanowski  rzuca  także  nieco  światła  na  stosunki 
gospodarcze  klucza  pacanowskiego  w  pocz.  XE  w.  Przede  w  szystkiem 
nader  ciekawem  zjawiskiem  jest  postać  Mangolda  z  Kwasowa,  któ- 
rego imię  nie  pozostawia  wątpliwości,  że  mamy  do  czynienia  z  —  pier- 
wszym znanym  —  kolonistą  niemieckim  w  Polsce.  Niebawem  już, 
w  bulli  gnieźnieńskiej  z  r.  1136  pojawi  się  niemieckie  imię  Lederg1, 
a  od  szóstego  dziesiątka  XII  w.   pierwsze  wzmianki  o  >  kolonach* 2. 

Zwraca  dalej  naszą  uwagę  dziesięcina  z  ryb,  cieląt,  jagniąt, 
prosiąt  i  serów,  którą  patron  Siemian  zobowiązał  się  płacić  na  rzecz 
kościoła  św.  Marcina.  Taką  dań  kościelną  z  płodów  gospodarki  pa- 
sterskiej spotykamy  później,  w  drugiej  połowie  XII  w.,  w  postaci 
dziewięciny.  Tak  np.  w  uposażeniu  klasztoru  w  Mogilnie  z  r.  1165 
wymieniono  między  innemi  „nonum  porcum.  nonum  poledrum,  nonum 
piscemu  3  a  komes  Nikor  nadał  w  r.  1175  klasztorowi  w  Lubiążu, 
prócz  pewnej  ilości  koni,  wołów  i  krów,  dziewiątą  rybę  (de  lacu 
nonum  piscem)4.  Taka  dziewięcina,  względnie  —  jak  w  naszym  wy- 
padku —  dziesięcina,  świadczy  o  rozwiniętej  gospodarce  pasterskiej 
w  niektórych  okolicach  Polski,  szczególnie  zaś  w  ziemi  wiślickiej, 
gdzie  jej  dawne  ślady  nad  średnią  i  dolną  Nidą  przechował  naj- 
starszy dokument  poblizkiego  klasztoru  Johannitów  w  Zagościu. 


2.  Dwa  przywileje  księcia  Bolesława  Konradowicza  z  r.  1244 
w  przedmiocie  nadania  „prawa  rycerskiego". 

Dokumenty,  które  poniżej  po  raz  pierwszy  drukujemy  i  obja- 
śniamy, pochodzą  z  materyałów  do  >  Kodeksu  dyplomatycznego  Ma- 
zowsza «,  który  wydać  zamierza  p.  Jan  K.  Kochanowski  w  Warsza- 
wie. Ze  względu  na  szczególną  ich  wartość  historyczną,  mianowicie 
dla  kwesty  i  osadnictwa  szlachty  i  prawa  rycerskiego,  p.  Kochanowski 

1  Jan  Rozwadowski,  Bulla  z  r.  1137.  Materyały  i  prace  kom.  język.  t.  IV. 
str.  454. 

*  Por.  moją  pracę:  Nieznane  nadania  na  rzecz  opactwa  jędrzejowskiego 
z  XII  w.  Kwart.  hist.  z  r.  1910,  str.  72. 

3  Kod.  wpoi.  t.  I.  nr.  3. 

*  Busching,   Urkb.  d.  Klosters  Leubus  nr.  1. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  25 

udzielił  mi  życzliwie  ich  odpisów,  z  upoważnieniem  naukowego 
zużytkowania,  za  co  mu  serdeczne  składam  podziękowanie.  Dotych- 
czas powoływał  się  na  nie  w  jednej  kwestyi,  mianowicie  kar  są- 
dowych, tylko  p.  M.  Handelsman  *. 

Oba  dokumenty  znane  są  tylko  z  trans^umptów,  i  to  nie  w  ory- 
ginałach przechowanych,  ale  w  oblatach.  Z  tego  względu  badanie 
ich  wymaga  zdwojonej  ostrożności,  a  reprodukcya  tekstów  nie  może 
się   obyć   bez   oczyszczenia  ich   z  błędów  i  późniejszych  nalotów. 

Pierwszy  dokument,  w  przedmiocie  nadania  Kiełbowa,  przecho- 
wał się  w  transsumpcie  ks.  Janusza  II,  wydanym  w  Ciechanowie 
d.  21  maja  1487  r.  na  prośbę  szlachetnych:  Stanisława  i  syna  jego 
Jana;  Macieja,  Marcina,  Jakuba,  Piotra  i  Stefana,  synów  Ścibora; 
Pawła,  Antoniego.  Andrzeja  i  Mikołaja,  synów  Jana;  Łukasza,  Miko- 
łaja i  Jakuba,  synów  Piotra  —  dziedziców  Kiełbowa.  oraz  Piotra 
ze  Strożęcina.  Transsumpt  ten  wpisano  później  do  ksiąg  metrycznych 
(t.  VI.  f.  202  v.).  skąd  też  tekst  inserowanego  dokumentu  Bolesława 
Konradowicza  pochodzi2. 

Drugi  dokument,  tyczący  się  nadania  Grochowarska,  transsumo- 
wał  ks.  Ziemowit  III  (IV),  dnia  31  grudnia  1379  na  prośbę  dziedzi- 
ców Grochowarska,  rycerzy:  Gotarda,  Jakuba,  Dziersława.  Jakuba, 
Wisława,  Jakusza  Chamca,  Wojciecha,  Grzymisława  i  Henryka 
z  wszystkimi  braćmi  ich  z  Grochowarska.  Wpisany  jest  w  akta 
płockie  ziemskie  wieczyste,  t.  1 — 2,  f.  40  v. 

Oto  tekst  tych  dokumentów: 


I. 

In  nomine  sancte  et  individue  Trinitatis  amen.  Dignum  est,  ut 
in  se  benemeriti  et  in  suis  posteris  principum  beneficiis  consolentur. 
Ego  igitur  Boleslaus.  dei  gratia  dux  Mazovie,  tam  presentibus  quam 
futuris,  presentium  noticiam  potituris,  volo  esse  notum,  quod  de  ma- 
turo consilio  baronum  suscepi   meam   in   terram  Mazouiam  gratuite 


1  W  pracy  p.  t.  Kara  w  najdawniejszem  prawie  polskiem,   str.  166  nast. 

2  Za  skollacyonowanie  tekstów  niniejszych  składam  wyrazy  wdzięczności 
Prof.  Drowi  Teodorowi  Wierzbowskiemu,  Dyrektorowi  Archiwum  Głównego 
w  Warszawie 


2g  Władysław  Semkowicz 

istos  viros:  Ratiborium  et  Albertum,  bonos  meos1  servitores  de  terra 
Polonie  et  de  genelogia  ista  dicta  Gelitho  cum  scitu  meo  bono  et 
vocitatione  Godło  Nagody  et 2  stabilivi  eos  in  dicta  terra  mea  Mazo- 
uia,  dedi  donavique  eis  et  eorura  legitimis  successoribus  imperpetuum 
meam  hereditatem  vulgariter  nuncupatara  Kelbowo  in  territorio  Plo- 
censi  sitam,  cum  integritate  omnium  utilitatum.  cum  campis,  agris, 
pratis,  aąuis.  mericis,  silvis  et  cum  omni  iure  militali.  sic  quod  pre- 
dictos  servitores  Ratiborium  et  Albertum  cum  eorum  posteris  facio 
liberos  et  snlutos  a  citatione  iudiciisąue  palatinorum  et  omnium  ca- 
stellanorum  meorum.  Do  etiam  eisdem  semtoribus  meis  cum  eorum 
posteris  ratione  servitiorum  ipsorum.  que  mihi  ubilibet  tam  soliciter 
quam  fideliter  exhibere  studuerunt.  tollere  facultatem  penam  pro 
furto  et  homicidio  triginta  marcas  et  a  se  daturi  erunt.  Huius  rei 
hii  testes  sunt.  qui  tunc  assessores  mei  fuerunt:  primus  Petrus  the- 
saurarius,  Albertus  subcamerarius.  Johannes  subiudex.  Pribislaus 
subagazo.  Petrus  subpincerna.  Climas.  Damianus.  Woytek  Nagorka 3, 
Rombel4.  Nicclaus  filius  Zbroslai.  Boguslaus  Swyanthoslai.  Czecho- 
slaus.  Jacobus  capellanus  curie  mee.  Petrus  Łopatka,  Yitalis  clericus. 
Hoc  actum  est  et  datum  in  Ploczk  in  die  beati  Sigismundi  regis  et 
martiris  (2  maja),  anno  incarnationis  Domini  Millesimo  ducentesimo 
quadragesimo  quarto. 


n. 

In  nomine  patris  et  filii  et  spiritus  sancti  amen.  Cognoscat 
presens5  etas  et  sciat  postera,  quod  ego  Boleslaus  dux  Mazouie. 
maturo  consilio  habito  baronum  nostrorum,  advocitavi6  ad  meam 
terram  Mazouie  et  suscepi 7  gratuite  hoc  est  bonos  viros,  Henricum, 

1  W  kopii:  m. 

-  Wyrazy  kursywą  oznaczone  uważam  za  interpolacyę  późniejszą.  Zob. 
niżej. 

*  W  kopii  mylnie :  Nagorki. 

4  W  kopii  mylnie :  Combel. 

5  W  kopii  »plena«,  zdaje  się  jednak,  że  w  oryginale  było  >presens«,  jako 
przeciwstawienie  do  następnego  »postera«. 

6  W  kopii  błędnie  »ad  noticiam*.  paleograficznie  łatwo  możliwe  z  »aduo- 
citauic. 

7  W  kopii  po  »suscepi«  wyraz  -eos«,  którego  w  oryginale  zapewne  nie 
było. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  27 

Martinum  et  Woynonem  de  Raygrod  et  dedi,  donavique 1  eis  et  eo- 
rum  legitimis  natis  hereditatem  lneam 2  utputa  Grochovarsko  nun- 
cupatam.  cum  integrilate  omnium  utilitatura  ad  eandem  hereditatem 
spectantium  et  cum  fluvio  dieto  Squa  cum  ambobus  litoribus.  Et 
omne  ius  militale  habeant  predicti.  prout  omnes  milites . . . 3  penam 
seu  caput  post  suum  vi)lanum.  Et  facio4  insuper  supradictos  milites 
meos5,  Henricum.  Martinum  et  Woynonem  cum  eorum  posteris  so- 
lutos  et  liberos  a  citatione  et  iudicio  omnium  palatinorum  et  castel- 
lanorum  meorum.  Duxi  etiam  donandum  iamdictis  servitoribus  meis 
in  predicta  hereditate  ipsorum  liberam  venationem  omnium  ferarum 
et  castorum  in  eodem  fluvio  eorum.  Ceterum  hiidem  servitores  mei 
cum  suis  posteris  non  habebunt  in  iudicio  solvere  istam  penam 
quinquagintarum  zuppaiiis6,  nisi  unam  penam  mihi  et  meis  posteris, 
liberandum  etiam  eosdem  milites  duxi  ab  ista  pena  dicta  sex  mar- 
carum  zuppariorum  nostrorum"1.  Ut  igitur  ista  donatio  mee8  heredi- 
tatis  prefatis  servitoribus  meis  et  eorum  posteris  perpetuis  tempori- 
bus  fixa  maneat  et  perseveret.  hanc  litteram  seu  privilegium  eis  re- 
scriptum  dedi  et  mei  sigilli  annulo  roboravi.  Datum9  est  in  die 
beate  Margarethe  virginis  (17  lipca).  Hii  sunt  testes  ad  hoc,  qui 
tunc  mei  assessores  fuerunt  in  curia  mea:  primus  Petrus  thesaura- 
rius,  Albertus  succamerarius.  Johannes  iudex,  Przibislaus  subagazo. 
Petrus  subpincerna,  Damianus.  Voythko 10  Nagorka.  Nicolaus  filius 
Zbroslai.  Hoc  actum  est  tercio  Kalendas  Julii  (29  czerwca),  anno  in- 
carnationis  Domini  Millesimo  ducentesimo  quadragesimo  quarto. 


1  W  kopii :  donavi. 

2  W  kopii:  >unam«. 

3  Oderwane  u  dołu  karty  2—3  wiersze,  z  których  tylko  koniec  pierwszego 
wiersza ...  nt 2  in  . . .  pozostał. 

*  W  kopii:  effacio. 
s  W  kopii :  »nostros<. 

6  Późniejszy  wtręt.  Zob.  niżej. 

7  Późniejszy  wtręt.  Zob.  niżej. 

8  W  kopii:  >mea«. 

9  W  kopii  jest  »actum«,  ze  względu  jednak  na  drugie,  wcześniejsze  chro- 
nologicznie »actum«  przy  końcu  dokumentu,  przyjąć  trzeba,  że  tu  było  w  ory- 
ginale »Datumc. 

10  W  kopii  Yythko. 


2g  Władysław  Semkowicz 

Przytoczone  dokumenty  Bolesława  Konradowicza  z  r.  1244 
wykazują  na  pierwszy  rzut  oka  szereg  cech  pokrewnych.  Przeja- 
wiają się  one  przedewszystkiem  w  analogicznej  treści  obu  przywi- 
lejów, których  przedmiotem  jest  przesiedlenie  na  Mazowsze  zasłu- 
żonych rycerzy  z  obcych  stron  i  obdarzenie  ich  ziemią  oraz  pełnem 
prawem  rycerskiem. 

Powtóre  styl  czyli  dyktat  dokumentów  wykazuje  cały  szereg 
wspólnych  zwrotów  i  wyrażeń,  które  każą  przypisać  sporządzenie 
obu  jednemu  i  temu  samemu  dyktatorowi.  Oto  zestawienie  chara- 
kterystycznych zwrotów,  wspólnych  obu  dokumentom: 

Dokument  I.  Dokument  II. 

1)  Suscepi  meam  in  terram  Mazo-  advocitavi  ad  meam  terram  Mazo- 
uiam  gratuite.  uiam  et  suscepi  eos  gratuite. 

2)  dedi,  donavique  eis  et  eorum  le-  dedi,  donavique  eis  et  eorum  legiti- 
gitimis  successoribus.  mis  natis. 

3)  hereditatem...  cum  integriiate  om-  hereditatem . . .  cum  integritate  om- 
nium  utilitatum.  nium  utilitatum. 

4)  predictos  senritores...  cum  eorum  Et  facio  insuper  supradictos  milites 
posteris  facio  liberos  et  solutos  a  cita-  nostros...  cum  eorum  posteris  solutos  et 
tione  iudiciisąue  palatinorum  et  omnium  liberos  a  citatione  et  iudicio  omnium 
castellanorum  meorum.  castellanorum  meorum. 

5)  Huius  rei  hii  testes  sunt,  qui  tunc  HU  sunt  testes  ad  hoc,  qui  tunc 
assessores  mei  fuerunt :  primus  etc.  mei  assessores  fuerunt   in    curia   mea : 

primus  etc. 

Stwierdzenie  pokrewieństwa  dyktatu  w  dwóeh  lub  więcej  do- 
kumentach jednego  wystawcy,  dla  różnych,  niezależnych  od  siebie 
odbiorców,  stwarza  presumpcyę  o  powstaniu  ich  w  kancelaryi  tegoż 
wystawcy1  i  prowadzi  do  wykrycia  ich  dyktatora,  którego  szukać 
trzeba  w  dokumentach  księcia  Bolesława  Konradowicza  z  czasu  ok. 
r.  1244. 

Z  tegoż  samego  roku  posiadamy  dokument  tego  księcia,  wy- 
stawiony d.  15  sierpnia  dla  Andrzeja,  nadwornego  kanclerza 
księcia  i  proboszcza  płockiego  oraz  brata  jego  Hipolita,  zawiera- 
jący nadanie  źrebią  we  wsi  ich  Wletropy 2.  Otóż  niektóre  formuły 
tego  dokumentu  prawie  dosłownie  powtarzają  się  w  naszych  dwóch 
dokumentach,  jak  się  okazuje  z  poniższego  zestawienia: 

1  Bresslau  H.  Urkundenlehre  t.  I.  str.  587. 

'  Ulanowski:  Dokumenty  kuj.  mazow.  Arch.  kom.  hist.  t.  IV,  str.  152, 
nr.  4. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich 


29 


Dok.  z  15  sierp.                        Dok.  I-szy.  Dok.  Il-gi. 

1)  Huius    rei   hii   testes        Huius    rei     hii    testes  Hii  sunt  testes  ad  noc, 
sunt  barones  mei,  qui  tunc     sunt,  qui  tunc  assessores  qui    tunc   mei   assessores 
temporis    mei    assessores     mei  fuerunt.  fuerunt  in  curia  mea. 
fuerunt... 

2)  Hoc  autem  actum  est        Hoc   actum   est  et  da-  Hoc    actum    est...  anno 
anno  incarnationis  Domi-     tum...  anno  incarnationis  incarnationis  Domini. 

ni  etc.  Domini. 

Ale  co  więcej:  we  wszystkich   trzech  dokumentach   pojawiają 

się  prawie  ci   sami   świadkowie  i  to  w  tym  samym  dokładnie  po- 
rządku: Oto  ich  wykaz: 


Dok.  z  15  sierp. 
Petrus  thesaurarius 
Albertus  subagazo 


Petrus  subpincerna 

Climas 

Damianus 

Voytech  Nagorka 

Rambel 

Nicolaus  f.  et  Broslaus J 

Boguslaus  f.  Swantoslai 

Cechoslaus 

Jacobus  capellanus 

Petrus  Łopata 

Yitalis,  clericus 


Dok.  I-szy. 
Petrus  thesaurarius 
Albertus  subcamerarius 
Johannes  subiudex 
Pribislaus  subagazo 
Petrus  subpincerna 
Climas 
Damianus 
Woytek  Nagorka 
Rombel 

Nicolaus  f.  Zbroslai 
Boguslaus  Swyanthoslai 
Czechoslaus 
Jacobus  capellanus 
Petrus  Łopatka 
Yitalis,  clericus 


Dok.  Il-gi. 
Petrus  thesaurarius 
Albertus  subcamer. 
Johannes  iudex 
Pribislaus  subagazo 
Petrus  subpincerna 

Damianus 
Voytho  Nagorka 

Nicolaus  f.  Zbroslai 


Ta  zgodność  formuł  i  porządku  świadków  uprawnia  do  przy- 
pisania redakcyi  wszystkich  trzech  dokumentów  jednej  osobie,  za- 
trudnionej w  kancelaryi  Bolesława  Konradowicza.  Niedaleko  będziemy 
jej  szukać:  był  nią  wedle  wszelkiego  prawdopodobieństwa  sam 
kanclerz  księcia  Bolesława,  Andrzej,  proboszcz  pło- 
cki, późniejszy  biskup  mazowiecki  (1254— 1260) 2  czło- 
nek rodu  Ciołków.  On  to,  jako  odbiorca,  zredagował  zapewne 
dla  siebie  i  swego  brata  Hipolita  dokument  z  15  sierpnia  1244,  on 
też  —  jak  porównanie  wykazało  —  był  dyktatorem  dwóch  oma- 
wianych   przywilejów    rycerskich.    Gzy   był   zarazem   ich  pisarzem, 


1  Ma  być  oczywiście  filius  Zbroslai. 

*  DJugosz,  Historia  Pol.  Opera  omnia.  t.  II.  str.  343. 


30  Władysław  Semkowicz 

tego  w  braku  oryginałów  rozstrzygnąć  niepodobna.  Raczej  przy- 
puszczać można,  że  jako  kanclerz  redagował  tylko  koncepty  doku- 
mentów, czystopisy  zaś  sporządzał  notaryusz,  którym  był  prawdo- 
podobnie jeden  ze  świadków  naszych  dokumentów,  kleryk  Witalis, 
już  w  r.  1239  pojawiający  się  na  dokumentach  Bolesława  Konra- 
dowicza  z  tytułem  nołarius  l. 

Jakkolwiek  wykrycie  dyktatora  oraz  —  co  za  tern  idzie  —  kan- 
celaryjnego charakteru  i  pochodzenia  dokumentów  Bolesława  Kon- 
radowicza, zawiera  w  sobie  zarazem  presumpcyę  autentyczności,  to 
jednak  zbadajmy  inne  jeszcze  jej  kryterya  na  podstawie  porówna- 
nia z  dwudziestu  kilku  dochowanymi  dokumentami  tego  księcia. 

Inwokacya  I-go  dokumentu,  wzywająca  Trójcę  jako  jedność2 
oraz  II-go  dokumentu,  wzywająca  poszczególne  osoby  boskie 3,  poja- 
wia się  także  w  znanych  dokumentach  Bolesława  Konradowicza. 
Singularna  forma  w  inty  tulący  i  >Ego«  występuje  w  dokumentach 
jego4  obok  formy  pluralnej.  Określenie  daty  dziennej  również  w  dwóch 
występuje  typach:  albo  wedle  Świętych  kalendarza  chrześcijańskiego 
(jak  w  dok.  Iszym)5,  albo  wedle  kalendarza  rzymskiego  (jak  w  dok. 
II-im)6.  Zwraca  naszą  uwagę  podwójna  datacya  II-go  dokumentu,  raz 
wedle  kalendarza  chrześcijańskiego,  drugi  raz  rzymskiego.  Otóż 
mamy  jeszcze  inny  dokument  Bolesława  Konradowicza,  z  r.  1247, 
w  którym  oba  te  rodzaje  określenia  daty  dziennej  obok  siebie  się 
pojawiają7.  W  naszym  dokumencie  pierwsza  data  jako  późniejsza 
odnosi  się  niewątpliwie  do  dokumentacyi,  druga  zaś  do  czynności 
prawnej  nadania. 

Co  się  tyczy  świadków,  to  są  oni  w  przeważnej  części  ludźmi 
dobrze  znanymi  z  innych  dokumentów  tego  czasu.  Piotr,  jako  skar- 
bnik, pojawia  się  w  r.  1243  a  sprawuje  tę  godność  jeszcze  w  r. 
1247  8.  Wojciech  był  podkomorzym  w  latach  1244— 1247  9.  Jan 


1  Ulanowski,  1.  c.  str.  290,  nr.  5. 

2  Rzyszcz.  Muczk.  t.  I.  nr.  23  i  Kod.  mazow.  nr.  14. 

3  Ulanowski,  1.  c.  str.  290  i  str.  292. 

4  Kod.  małop.  t.  II,  nr.  399  i  403.  -  Rzyszcz.  Muczk.  t.  I.  nr.  27,  28. 
Kod.  mazow.  nr.  14.   —  Ulanowski,  1.  c.  str.  152  i  291. 

5  Ulanowski,  1.  c.  str.  153,  155  i  290. 

6  Kod.  maz.  nr.  14  i  15.  —  Ulanowski,  1.  c.  str.  153,  290,  293  etc. 

7  Kętrzyński  W.  30  dokumentów  katedry  płockiej,  nr.  5. 

8  Ulanowski,  1.  c.  str.  293.  —  Kod.  mazow.  nr.  16. 

9  Ulanowski,  1.  c.  str.  153.  —  Kod.  maz.  nr.  16. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  31 

w  charakterze  podsędka  występuje  już  w  r.  1239  i  pozostaje  na 
tym  urzędzie  widocznie  do  maja  r.  12441,  posuwając  się  w  tym 
czasie  na  stanowisko  sędziego2.  Przybysław  sprawuje  urząd 
podkoniuszego  jeszcze  w  latach  1247 — 1249 3.  Piotr  był  podcza- 
szym w  latach  1244 — 1247  4.  Jakub,  jako  kapelan  nadworny  i  Wi- 
talis, jako  kleryk,  figurują  na  dokumentach  Bolesława  Konradowi- 
cza  z  lat  1239 — 1247  5.  Reszta  świadków,  występująca  na  dokumen- 
tach naszych  bez  urzędów,  znana  jest  ze  wspomnianego  przywileju 
z  r.  1244  dla  kanclerza  Andrzeja  Ciołka,  oraz  z  innych  współcze- 
snych dokumentów6. 

Tak  tedy  rozbiór  kryteryów  wewnętrznych  naszych  dokumen- 
tów stwierdził  także  ich  autentyczność.  Na  tem  jednak  poprzestać 
nam  nie  wolno,  znając  bowiem  tekst  dokumentów  jedynie  z  trans- 
sumptów,  nie  możemy  być  pewni,  czy  doszedł  on  nas  w  swej  pier- 
wotnej czystości,  czy  nie  doznał  interpolacyi,  opuszczeń  lub  innego 
rodzaju  pofałszowania.  Nic  bowiem  łatwiejszego,  jak  przy  sposo- 
bności transsumowania  dokumentu  opuścić  w  nim  jakieś  niewygodne 
dla  odbiorcy  zdanie,  lub  dodać  coś,  co  mu  nową  korzyść  przynieść 
może. 

Ale  wykrycie  tych  zmian  natrafia  na  znaczne  trudności,  z  tego 
powodu,  że  dokumentów  pokrewnej  treści  zachowało  się  z  owych 
czasów  bardzo  niewiele.  Przywileje  kościołów  i  klasztorów  znalazły 
bezpieczne  schronienie  w  ich  archiwach,  dlatego  przechowały  się  do 
naszych  czasów  w  znaczniejszej  liczbie,  natomiast  przywileje  ry- 
cerskie —  niegdyś  niewątpliwie  również  bardzo  liczne,  zaginęły 
w  przeważnej  części  bezpowrotnie,  tak,  że  z  czasu  do  połowy  wieku 
XIII  zachowało  się  ich  zaledwie  6.  nie  wliczając  w  to  dwóch  ni- 
niejszych dokumentów  7.  Materyał  porównawczy,  mający  nam  służyć 
przy  badaniu,  co  w  nich  pochodzi  z  pierwotnego  tekstu,  a  co  może 
być  późniejszym  wtrętem,  jest  przeto  bardzo  szczupły. 

Nadanie  książęce  w  obu  przywilejach  z  r.  1244  zawiera: 

1)  darowiznę  wsi  książęcych  z  przynależnościami; 

1  Ulanowski,  1.  c.  str.  290  i  294. 

2  Jak  w  Ilim  dokumencie. 

3  Kod.  mazow.  nr.  16  i  Ulanowski,  1.  c.  str.  156. 

4  Ulanowski,  1.  c.  str.  153  i  Kod.  mazow.  nr.  16. 

5  Ulanowski,  1.  c.  str.  290  i  Kod.  maz.  nr.  16. 

6  Ulanowski,  1.  c.  str.  153,  290  etc. 
1  Piekosiński,  Rycerstwo  polskie,  t.  I.  s.  211. 


32  Władysław  Semkowicz 

2)  nadanie  pełnego  prawa  rycerskiego  (omne  ius  militare),  któ- 
rego treścią  jest: 

a)  zwolnienie  od  jurysdykcyi  sądów  wojewodzińskich  i  kaszte- 
lańskich; 

b)  prawo  pobierania  pewnych  kar  sądowych  od  swych  pod- 
danych; 

c)  zwolnienie  od  niektórych  kar  sądowych,  opłacanych  dotąd 
urzędnikom  książęcym; 

d)  wolne  prawo  polowania  w  obrębie  nadanej  posiadłości  (tylko 
w  II-gim  przywileju). 

Pierwsza  część  nadania,  tj.  darowizna  ziemi  przez  księcia,  nie 
nasuwa  żadnych  wątpliwości,  wobec  czego  zajmiemy  się  tylko  drugą 
jego  częścią,  zawierającą  nadanie  prawa  rycerskiego. 

Określenie  »ius  militare*  zjawia  się  w  omawianych  dokumen- 
tach po  raz  pierwszy.  Okoliczność  ta  nie  powinna  jednak  budzić 
podejrzenia,  ile  że  już  niebawem,  bo  wr  r.  1276  spotykamy  się  z  niem 
powtórnie,  w  dokumencie  Leszka,  ks.  sieradzkiego  dla  Radawa  syna 
Doma&ława,  który  otrzymuje  >plenum  ius  militale*  i  wieś  Dąbrowę 
•>cum  omni  iure  militali*.  a  zatem  tak,  jak  w  naszych  dokumentach. 
Krótki  czas  dzielący  te  nadania  uzasadnia  przypuszczenie,  że  skoro 
pojęcie  »ius  militare*-  było  znane  w  r.  1276,  mogło  już  istnieć  trzy 
dziesiątki  lat  przedtem  i  być  użytem  w  dokumencie  z  r.  1244. 
Jestto  tembardziej  prawdopodobne,  że — jak  się  okazuje  z  traktatu 
cłowego,  zawartego  w  r.  1252  między  Kazimierzem  Konradowiczem 
bratem  Bolesława,  wystawcy  naszych  dokumentów)  a  Zakonem 
krzyżackim  —  istniało  już  w  tym  czasie  zróżnicowanie  w  obrębie 
stanu  rycerskiego,  przejawiające  się  w  różnym  wymiarze  okupu  za 
zabójstwo1  dla  trzech  grup  rycerstwa,  przyczem  ta  grupa,  której 
przysługiwał  najwyższy  okup  (30  grzywien),  posiadała  oczywiście 
pełne  prawo  rycerskie,  w  przeciwieństwie  do  t.  zw.  *milites  sim- 
plices  i  milites  Jictaticii*,  nie  mających  pełnego,  ale  tylko  częściowe 
prawo  rycerskie.  Zresztą  już  sam  fakt,  że  jednobrzmiące  wyrażenia 
»cum  omni  iure  militalia  pojawiają  się  równocześnie  w  dwóch  do- 
kumentach, pochodzących  wprawdzie  z  jednej  kancelaryi.  ale  opie- 
wających dla  dwóch  różnych  i  niezależnych  od  siebie  odbiorców, 
wyłącza  myśl,  aby  one  były  późniejszą   interpolacyą   i    raczej  każe 

1  Codex  dipl.    Pomeraniae.   ed.   Hasselbach    et   Kosegarten,   t.  I.   nr.   479 
Por.  moich  »Włodyków  na  tle  porównawczem  słowiańskiemc.  str.  33. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  33 

przypuszczać,  że  one  pochodzą  od  pierwotnego  dyktatora  obu  do- 
kumentów. 

Samo  zresztą  określenie  pojęcia  prawnego  nie  odgrywa  tu  za- 
sadniczej roli;  nierówni  większe  dla  nas  znaczenie  będzie  miała 
wewnętrzna  treść  jego.  Ij.  prerogatywy,  płynące  z  pojęcia  »ius  mi- 
Htare*,  te  zaś  znane  są  z  innych  współczesnych  przywilejów  rycer- 
skich. Tak  np.  nadanie  Konrada  ks.  łęczyckiego  dla  rycerza  Gotarda, 
pogromcy  Jadźwingów,  z  r.  1241,  zawiera  przyznanie  mu  kar  sądo- 
wych, w  szczególności  główszczyzny  od  swych  poddanych1  (jak  wy- 
żej pod  2b),  drugie  zaś  nadanie  Konrada  dla  tegoż  Gotarda  zawiera 
zwolnienie  od  sądownictwa  wojewodzińskiego  i  kasztelańskiego  (jak 
wyżej  pod  2a)  i  polowanie  w  nadanych  dobrach  (jak  pod  2d)2. 
Przywilej  Bolesława  ks.  kaliskiego  dla  komesa  Raczona  z  r.  1252 
zwalnia  go  *a  citatione  cuiuslibet  castri  et  castellani*  (jak  pod  2a), 
dalej  od  kary  siedmnadziesta  (jak  2a)  a  wreszcie  nadaje  mu  >pe- 
nam  capitis*  od  poddanych  kmieci  (jak  2b)3.  Inne  przywileje,  jak 
Bolesława  Wstydliwego  dla  Klemensa  z  Ruszczy  z  r.  1252 4  i  Bole- 
sława kaliskiego  dla  Janka  Wojciechowicza  z  r.  1257  5,  zawierają 
nadto  inne,  jeszcze  obszerniejsze  prerogatywy,  (jus  aquae,  ferri, 
duelli  etc),  które  wszystkie  razem  wziąwszy  składały  się  na  pojęcie 
»pełnego  prawa  rycerskiego«,  jakkolwiek  tego  pojęcia  wprost  tam 
nie  wyrażono. 

Skoro  zatem  nietylko  określenie  »jus  militare*,  ale  i  poszcze- 
gólne prerogatywy  z  tego  prawa  płynące  nie  są  obce  współczesnym 
dokumentom,  przeto  mogą  być  uważane  za  integralną  część  pierwo- 
tnego tekstu,  na  co  zresztą  wskazuje  pokrewna  stylizacya,  pocho- 
dząca niewątpliwie  od  wspólnego  dyktatora,  zatrudnionego  w  kan- 
celaryi  Bolesława  Konradowicza. 

Ale  rzeczone  dokumenty  przecież  nie  są  wolne  zupełnie  od 
późniejszych  naleciałości.  Za  wtręt  uważam  przedewszystkiem  wy- 
razy, służące  ku  określeniu  rodowego  pochodzenia  odbiorców  I-ego 
dokumentu:    *de  genelogia    ista  dicta  Gelitho...    et  vocitatione  godło 


1  Rzyszcz.  Muczk.  t.  II1,  nr.  28. 

2  Tamże,  t.  I.  nr.  32. 

3  Kod.  Wpoi.  t.  I.  nr.  305. 

*  Kod.  małop.  t.  II  nr.  486. 

5  Kod.  Wpoi.  t.  I,  nr.  364. 


Semkowicz. 


34  Władysław  Semkowicz 

Nagody* l.  Wyrazy  te  nie  dadzą  się  pomyśleć  w  czasach,  z  których 
pochodzi  dokument;  co  najwcześniej  moźnaby  je  odnieść  do  pierw- 
szej połowy  XIV  w.,  kiedy  to  pojawia  się  także  po  raz  pierwszy  przy- 
domek Jelito2.  Ale  wyrazy  powyższe  pochodzą  prawdopodobnie 
z  XV  w.,  t.  j.  z  czasu  transsumowania  przywileju  z  r.  1244.  W"  do- 
datku trzeba  zwrócić  uwagę  na  to,  że  interpolacyi  tej  dokonano 
niezgrabnie,  rozrywając  ją  na  dwie  części,  po  których  opuszczeniu 
wraca  dawny  poprawny  sens  zdania.  Łatwo  pojąć,  że  odbiorcom 
transsumptu  musiało  zależeć  na  tern,  by  w  potwierdzonych  przywi- 
lejach wyrażona  była  przynależność  ich  przodków  do  rodu,  z  któ- 
rego oni  sami  pochodzili,  tą  drogą  bowiem  uzyskiwali  pośrednio  do- 
wód dziedziczności  swych  uprawnień,  płynących  z  posiadanych  przy- 
wilejów. 

Natomiast  w  II-  gim  dokumencie  razić  nas  może  jedynie  wyraz 
»zupparii«  na  oznaczenie  wyższych  urzędników,  na  rzecz  których 
szły  kary  sądowe.  Z  wyrazem  tym  spotykamy  się  w  dokumentach 
dopiero  u  schyłku  XIII  w.3,  tak,  że  przypuszczać  należy,  iż  jest  on 
tu  wtrętem,  pochodzącym  z  czasu  transsumowania  dokumentu,  t.  j. 
z  r.  1379,  a  raczej  zajmuje  miejsce  innego  wyrazu,  (officiales,  di- 
gnitańi  etc),  którego  w  poł.  XIII  w.  używano  na  określenie  urzę- 
dników książęcych,  a  który  z  czasem  ustąpił  miejsca  wyrazowi 
>zupparius*.  Nie  wypływa  stąd  jednak,  abyśmy  uważając  wyraz  ten 
za  dowolną  zmianę,  dokonaną  przy  transsumowaniu,  mieli  w  czem- 
kolwiek  naruszać  związany  z  nim  tekst  dokumentu,  tyczący  się  kar 
*quinquaginta*  i  »sex  marcarum*.  Przeciwnie,  ustęp  ten  ma  wszelkie 
znamiona  autentyczności  i  współczesności  z  datą  dokumentu,  jak 
wykazuje  porównanie  jego  z  innemi  źródłami,  odnoszącemi  się  do 
systemu  kar  pieniężnych  na  Mazowszu  w  w.  XII  i  XIII4. 

1  Z  tych  czasów  posiadamy  jeszcze  drugi  dokument,  gdzie  wymieniony 
jest  ród  odbiorcy.  Jestto  dokument  Bolesława  Henrykowicza  ks.  śląskiego  dla 
Sibotona  »de  nobili  familia  Ovium«  z  r.  1242  (Griinhagen,  Regesten  z.  schles. 
Gesch.  nr.  591b.).  Dokument  ten,  znany  tylko  z  późniejszych  kopii,  jeśli  nie  jest 
podrobiony,  posiada  wtręty,  do  których  zaliczam  także  i  powyższe  określenie 
rodowe. 

2  Petrus  dictus  Jelito,  kasztelan  sandomierski,  Kod.  mpol.  t.  I.  nr.  147. 

8  Por.  zestawienie  w  pracy  Balzera  pt.  O  zadrudze  słowiańskiej.  Kwar- 
talnik historyczny  z  r.  1899,  str.  219.  —  W  r.  1242  występuje  »suppanus«  ale 
w  znaczeniu  jakiegoś  funkcyonaryusza  wiejskiego.  Kod.  wpoi.  nr.  234. 

4  Zwrócił  na  to  uwagę  M.  Handelsman  w  pracy  »Kara  w  najdawniejszem 
prawie  polskiem<    str.  166  nast.  Autor  powołuje  się  na  odnośne  miejsca  naszych 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  35 

Poza  tymi  dwoma  wtrętami  oba  dokumenty  z  r.  1244  nie  za- 
wierają zresztą  nic  takiego,  coby  tchnęło  anachronizmem  i  było 
sprzecznem  z  faktami  lub  pojęciami  prawnemi  epoki,  datą  ich  wska- 
zanej. Natomiast  przynoszą  one  nieznane  a  nader  ciekawe  szcze- 
góły historyczne,  dające  się  djbrze  wytłómaczyć  na  tle  współcze- 
snych wypadków  i  rzucają  nowe  światło  na  kwestyę  osadnictwa 
rycerstwa  średniowiecznego. 

Książę  Bolesław  nazywa  obdarowanych  rycerzy  »boni  vnei  ser- 
vitores«<  -»boni  viri«,  i  wspomina  o  usługach  (servitia)  przez  nich 
mu  świadczonych.  Że  tu  mowa  o  usługach  wojennych,  nie  może 
ulegać  żadnej  wątpliwości,  dokumenty  bowiem  niniejsze  są  odgło- 
sem walk.  które  toczyli  wówczas  książęta  mazowieccy  na  południo- 
wych i  północnych  rubieżach  swych  ziem.  Stary  Konrad,  niezłamany 
klęską  poniesioną  w  maju  1243  pod  Suchodołem,  ponowił  w  nastę- 
pnym roku  wyprawę  na  Kraków  i  dążył  zapamiętale  do  opanowa- 
nia dzielnic  Wstydliwego  *.  Obrawszy  sobie  za  podstawę  operacyjną 
ziemię  łęczycką2,  obronę  dziedzicznych  Kujaw  i  Mazowsza  powie- 
rzył synom:  Kazimierzowi  i  Bolesławowi.  Bolesław  więc  od  kilku 
lat  już  siedząc  na  Mazowszu  3,  strzegł  północnych  i  wschodnich  jego 
granic  przed  groźnymi  najazdami  Prusaków  i  ich  pogańskich  pobra- 
tymców 4.  Właśnie  w  początkach  lipca,  korzystając  z  zajęcia  Kon- 
rada na  południowym  terenie  walk,  ponowili  Prusacy  wyprawę  łu- 
piezką  na  Mazowsze,  lecz  w  odwrocie  ponieśli  dotkliwą  klęskę  pod 
Ciechanowem  (13  lipca) 6. 

Przypatrzmy  się  w  tern  oświetleniu  szczegółom  historycznym 
zawartym  w  naszych  dokumentach. 

dwóch  dokumentów  z  r.  1244,  które  znał  także  z  odpisów  p.  J.  Kochanow- 
skiego i  na  tle  współczesnych  pojęć  prawnych  wykazuje  niezmierną  wartość 
ich  dla  polskiego  prawa  karnego. 

1  Por.  wiarygodne  wiadomości  u  Długosza,  Hist.  II.  str,  297,  poparte  za- 
piską rocz.  kapitulnego  pod  r.  1244:  Kylcia  per  milites  ducis  Cunradi  devastatur. 

2  Konrad  tytułuje  się  też  w  tym  czasie  (od  bitwy  Suchodolskiej)  księciem 
łęczyckim.  Pod.  Kod.  młpol    t.  II,  str.  77. 

3  Ulanowski,  1.  c.  str.  289—293,  oraz  152—155.  (Lata  1239-1248). 

*  Wersya  Długoszowa  o  współudziale  Prusaków  w  wyprawie  Konrada 
do  ziemi  sandomierskiej  jest  co  najmniej  wątpliwa.  Por.  Al.  Semkowicz,  Kry- 
tyczny rozbiór  Długosza,  str.  264. 

5  Długosz,  1.  c.  str.  300.  na  podstawie  nieznanego  źródła.  Udział  Litwi- 
nów jest  wątpliwy.  Por.  Semkowicz  Al.  1.  c. 


36 


Władysław  Semkowicz 


1)  Książę  przyjął  na  Mazowsze  Racibora  i  Wojciecha  z  Polski 
(suscepi  meam  in  terram   Mazouiam  B.  et  A.  de  łerra  Polonie). 

2)  powołaj  i  przyjął  na  Mazowsze  Henryka,  Marcina  i  Wojnę 
z  Rajgrodu  (advociiavi  ad  meam  terram  Mazoviam  et  suscepi...  H., 
M.  et   W.  de  Raygrod). 

ad  1)  Określenie  »de  terra  Polonie<  przeciwstawione  pojęciu 
»terra  21azovia*.  oznacza  tu  w  ogóle  ziemie  polskie  poza  Mazowszem, 
a  zatem  może  się  odnosić  zarówno  do  Wielko-  jak  i  Małopolski, 
ziemi  sieradzkiej,  łęczyckiej  etc.  Ze  względu  na  teren  ówczesnych 
walk  należałoby  tu  —  zdaniem  mojem  —  wyłączyć  z  zakresu  roz- 
ważań właściwą  Wielkopolskę,  a  rycerzy  Racibora  i  Wojciecha  po- 
szukiwać w  Małopolsce  lub  w  sieradzko-łęczyckiej  dzielnicy  Konrada. 

Jedyną  wskazówkę  posiadamy  tylko  w  imionach  obdarzonych 
rycerzy,  którzy  byli  zapewne  braćmi,  a  w  każdym  razie  blizkimi 
krewnymi,  jakkolwiek  w  dokumencie  nie  ma  o  tern  wzmianki. 

Otóż  w  pierwszej  połowie  XIII  w.  występuje  w  ziemi  krakow- 
skiej ród,  w  którym  oba  te  imiona  spotykamy.  Oto  jego  genealogia: 


Wojciech 


Bernizius  de  Popen 


Krystyn 


ż.  Matylda 


Bogusław         Radosław 


Racibor  Wojciechowicz  był  dziedzicem  wsi  Zrazowej  pod  Mo- 
giłą, którą  sprzedał  tamtejszemu  klasztorowi 1.  Zmarł  między  24 
czerwca  a  19  grudnia  1230  r.,  pozostawiając  wdowę  Matyldę  (córkę 
Bronisza  Wojsławicza)  i  syna  Radosława  czyli  Racława2.  Ten  to 
Racibor  był  zapewne  założycielem  wsi  Raciborowice  nad  Dłubnią, 
w  blizkiem  sąsiedztwie  Zrazowej.  Wieś  ta  w  r.  1212  nie  miała 
jeszcze  widocznie  nazwy  patronimicznej,  ale  inną,  od  rzeki  wziętą, 
skoro  Racibor  pisze  się  wówczas  »de  Dlubna*,  jako  świadek  na  do- 
kumencie krewnego  swego  Radwana,  brata  (innego)  Racibora.  dzie- 
dzica Bieżanowa3.   Być  może,   synem  tego   Racibora  z  Raciborowic 


1  Kod.  mogił.  nr.  5  i  10. 

2  Tamże,  nr.  11. 

3  Kod.  kap.  krak.  nr.  8. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  37 

był  Jakub,  kasztelan  sandomierski,  który  zginął  pod  Chmielnikiem 
w  r.  1241,  a  który  świadkuje  na  dok.  z  r.  1239  z  synem,  także 
Raciborem  K  Ten  ostatni,  dziedzic  wspomnianych  Raciborowic,  zmarły 
przed  r.  1273,  darował  tę  wieś  kapitule  krakowskiej,  zastrzegając 
żonie  dożywotnie  jej  użytkowanie2. 

Czy  Racibor  i  Wojciech  z  r.  1244  pozostają  w  związku  z  wspo- 
mnianym dopiero  co  rodem,  niema  żadnej  pewności,  same  imiona 
bowiem,  któremi  tu  jedynie  rozporządzamy,  nie  mogą  stanowić  je- 
szcze dostatecznego  dowodu  przynależności  rodowej;  jest.  tylko  pra- 
wdopodobieństwo, oparte  na  wspólności  dwóch  imion:  mogliby  to 
być  synowie  Racibora  Wojciechowicza. 

Nie  mamy  także  bezpośredniego  dowodu  na  to,  że  dwaj  nasi 
rycerze  istotnie  byli  Nagodzicami.  jak  głosi  wtrącone  później  do  do- 
kumentu z  r.  1244  zdanie:  de  genelogia  Gelitho  et  vocitatione  godło 
Nagody.  Imiona  Racibor  i  Wojciech  w  tym  rodzie  się  nie  pojawiają, 
co  jednak  nie  wyłącza  możliwości  sporadycznego  ich  używania.  Na 
niektóre  szczegóły  jednak  należy  zwrócić  uwagę:  heraldycy  nasi  za- 
liczają do  Nagodziców  rodzinę  Raciborowskich  z  Raciborowic8.  Wsi 
tej  nazwy  znamy  dwie:  jedną  pod  Krakowem,  o  której  wyżej  wspo- 
mniałem, że  w  poł.  XIII  w.  przeszła  na  własność  kapituły  krakow- 
skiej, nie  mogła  przeto  dać  początku  nazwisku  szlacheckiemu, 
drugą  zaś  pod  Wolborzem,  szlachecką.  Otóż  ta  ostatnia  wieś  leży 
istotnie  w  sąsiedztwie  osad  Nagodziców:  Romiszowic,  Kalina  i  Źero- 
mina,  skąd  można  wnosić,  że  z  niej  to  właśnie  wyszła  rodzina  Ra- 
ciborowskich-Nagodziców.  Jest  i  pod  Kutnem  w  Łęczyckiem  miej- 
scowość Raciborów,  leżąca  na  linii  osiedlenia  Nagodziców,  między 
wsiami  Nagodowem  (l1/,  mili)  a  Siemianowem  (*/«  mili) 4.  Otóż  te  okoli- 
czności zdają  się  wskazywać  na  pewien  związek  między  Raciborami 
a  rodem  Nagodziców,  tern  samem  zaś  popierać  fakt  przynależności 
Racibora  i  Wojciecha  z  r.  1244  do  tegoż  rodu. 

W  zgodzie  z  tym  faktem  pozostaje  jeszcze  jedna  okoliczność 
niemałej  wagi.  Oto  można  wykazać  dowodnie,  że  Nagodzice  w  isto- 
cie należeli  do  stronników  książąt  mazowieckich.  Na  dokumentach 
Rolesława   Konradowicza,  jako  księcia   sandomierskiego,    z  lat  1232 


1  Kod.  mpol.  nr.  24. 

'  Kod.  kap.  krak.  nr.  72. 

8  Niesiecki,  Herbarz  t.  VIII.  str.  2. 

*  Por.  wyżej,  str.  17. 


gg  Władysław  Semkowicz 

i  1237  świadkuje  Dziwisz1,  z  imienia  sądząc  niewątpliwy  Nagodzić2. 
Rzecz  znamienna,  że  do  stronników  Konrada  i  syna  jego  Bolesława 
należał  w  tych  latach  także  Pakosław  Starszy  i  cały  zapewne  ród 
Habdanków3.  których  związki  powinowactwa  z  Nagodzicami  wyka- 
zaliśmy w  poprzednim  artykule4.  Pośród  świadków  dokumentu  Bo- 
lesława z  r.  1246  spotykamy  Jakuba  Korytkę 5.  Nietylko  imię  Jakób, 
ale  przedewszystkiem  przydomek  Korytko,  wskazuje,  że  to  był  Na- 
godzić. Korytków  -  Nagodziców  znają  wszyscy  nasi  heraldycy,  po- 
cząwszy od  Długosza 6.  Główne  posiadłości  Nagodziców  leżały  w  ziemi 
sandomierskiej  i  sieradzkiej,  w  tej  ostatniej  —  jak  wykazał  Pot- 
kański7  —  skupiały  się  już  w  poł.  XIII  w.  około  Rozprzy.  Rozprza 
należała  do  grodów  Konrada,  jak  świadczy  wyraźna  wzmianka  w  ro- 
czniku kapituły  poznańskiej 8.  Otóż  kasztelanem  Rozprzy,  jeszcze  za 
życia  Konrada,  a  także  po  jego  śmierci  był  Floryan.  po  nim  zaś 
Dziwisz,  obaj  niewątpliwi  Nagodzice9. 

Przytoczone  szczegóły  dowodzą,  że  Nagodzice  należeli  istotnie 
do  adherentów  książąt  mazowieckich  w  czasie  walk  ich  z  Henrykiem 
Brodatym,  a  potem  z  Bolesławem  Wstydliwym.  Kojarząc  tę  prze- 
słankę z  faktem  wysnutym  z  naszego  dokumentu,  o  zasługach  Ra- 
cibora  i  Wojciecha  wobec  księcia  Bolesława  Konradowicza,  doj- 
dziemy do  wniosku,  że  zaliczeniu  ich  do  rodu  Nagodziców  nic  nie 
stoi  na  przeszkodzie,  a  gdy  w  w.  XV.  dziedzice  na  Kiełbowie  i  Stró- 
żęcinie  (pod  Raciążem)  w  interpolacyi  transsumptu  przodków  swych 
Nagodzicami  ochrzcili,  trzeba  przyznać,  że  jest  to  wielce  prawdopo- 


1  Kod.  dypl.  małop.  t.  II.  nr.  403  i  414. 

2  Por.  wyżej,  str.  15. 

8  W  r.  1232  w  obecności  Konrada  i  synów  jego  Bolesława  i  Kazimierza 
nadał  ki.  miechowskiemu  wieś  Udorz  (Kmpol,  t.  II.  nr.  40i).  W  r.  1237  jako 
kasztelan  żarnowski  świadczy  na  dok.  Bolesława  Konradowicza  (Rzyszcz.  Muczk. 
I  nr.  27). 

4  Por.  wyżej,  str.  18. 

6  Rzyszcz.  Muczk.  t.  I.  nr.  33. 

a  Stanisław  i  Mikołaj  Korytkowie  h.  Jelita.  Lib.  Benef.  t.  I.  s.  529,  t.  II, 
s.  365. 

7  W  cyt.  pracy  pt.  Ród  Nagodziców. 

8  MPol.  t.  III,  str.  13,  r.  1247.  Po  śmierci  Konrada  Rozprzę  zagarnął  Ka- 
zimierz kujawski. 

9  Potkański,  1.  c.  Floryan  występuje  w  latach  1246  —  1264,  Dziwisz  zaś 
w  latach  1273—4  jako  kasztelanowie  rozpierscy. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  39 

podobne  i  że  tu  tradycya  rodowa  musiała  odegrać  niepoślednią 
rolę  l. 

ad  2).  Rycerze  obdarzeni  Il-girn  przywilejem  z  r.  1244,  Hen- 
ryk, Marcin  i  Wojno,  pochodzili  z  Rajgrodu.  Jak  Racibor  i  Woj- 
ciech skierowali  nasze  poszukiwania  na  teren  Małopolski,  tak  ryce- 
rze z  Rajgrodu  wskazują  nam  drogę  na  pogranicze  mazowiecko- 
podlaskie. 

Rajgród  leżał  na  Podlasiu,  w  miejscu,  gdzie  się  zbiegały  dzier- 
żawy Mazowszan,  Prusaków  i  Jadźwingów.  Gród  zbudowany  na 
ostrowie  rozległego  jeziora  (raj grodzkiego),  już  z  natury  samej  był 
obronny,  stanowił  przeto  ważną  placówkę  strategiczną.  Nazwa  Raj- 
gród brzmi  czysto  z  polska  i  nie  pozostawia  wątpliwości,  że  zało- 
życielami grodu  byli  Polacy,  jakkolwiek  wcześnie  już  zawładnęli 
nim  Jadźwingowie.  Najdawniejszą  dotąd  znaną  wzmiankę  o  Raj- 
grodzie zawiera  Latopis  hipacki,  w  opisie  wypraw  książąt  ruskich 
Daniela  i  Lwa  na  Jadźwingów.  przedsięwziętą  wespół  z  Ziemowitem 
Konradowiczem  ks.  mazowieckim  w  r.  1253 2.  Opowiada  to  źródło, 
że  Daniel,  ścigając  wodza  Jadźwingów  Skomonda,  zapuścił  się  w  ich 
kraj,  gdzie  ujrzał  na  brzegu  jeziora  gród  zwany  »Raj«3.  Jestto  nie- 
wątpliwie nasz  Rajgród,  który,  jak  z  tego  się  okazuje,  leżał  w  r. 
1253  na  terytoryum  Jadźwingów.  Tak  też  było  niewątpliwie  i  w  cza- 
sie, z  którego  pochodzi  nasz  dokument,  zawierający  —  nawiasem 
mówiąc  —  najdawniejszą  wzmiankę  o  Rajgrodzie.  Skoro 
dokument  wyraźnie  mówi  o  powołaniu  rycerzy  z  Rajgrodu  na  Ma- 
zowsze, wynika  stąd,  że  w  r.  1244  gród  ów  leżał  poza  obrębem 
Mazowsza. 

Kto  zatem  byli  rycerze  Henryk,  Marcin  i  Wojno,  i  jaką  w  Raj- 
grodzie odgrywali  rolę?  Jadźwingami  nie  byli  z  pewnością  —  prze- 


1  Boniecki  przytacza  rodzinę  Kiełbowskich  z  XVI  w.,  ale  nie  podaje  jej 
herbu.  Herbarz  Polski,  t.  X.  str.  22. 

s  Lietopis  po  ipatskomu  spisku  (Izd.  archeograf.  komiss.  str.  549).  Zdarze- 
nie to  zapisuje  Latopis  pod  mylną  datą  6763  (1255).  Zrektyfikowal  chronologię 
tego  źródła  Hruszewskij  w  pracy  ,, Chronologia  podij  hałyćko-wołyńśkoji  lito- 
pysy.  (Zapysky  Tow.  Szewcz.  t.  XLI.  str.  38).  Por.  też  Sjórgen  A.  Uber  die  Wohn- 
sitze  u.  die  Verhaltnisse  der  Jatwagen,  str.  10. 

s  ...DaniJu  że  Korolowi  iduszczu  jemu  (Skomondowi)  po  jezeru  i  widie 
pri  berezie  boru  Krasnu  i  hrad  bywszi  na  nej  preże,  imenem  Raj. 


4Q  Władysław  Semkowicz 

czą  temu  stanowczo  ich  imiona1,  z  których  dwa  pierwsze  są  chrze- 
ścijańskie i  mogły  należeć  zarówno  do  Polaków  jaki  cudzoziemców- za- 
chodnich, trzecie  zaś  jest  imieniem  słowiańskim,  w  tym  wypadku 
niewątpliwie  polskiem. 

Co  się  zaś  tyczy  ich  roli  w  Rajgrodzie,  to  dokument  nasz  tylko 
ogólnie  nazywa  ich  »servitores*  księcia  Bolesława  mazowieckiego. 
Ż  określenia  tego  można  jednak  wysnuć  ciekawy  wniosek:  Raj- 
gród był  przed  r.  1244  obsadzony  rycerstwem  mazo- 
wieckiem. Czy  także  i  potem,  tego  nie  wiemy. 

Nie  wiemy  także,  od  jakiego  czasu  był  Rajgród  w  ręku  pol- 
skiem, czy  od  podboju  ziem  Jadźwingów  przez  Kazimierza  Sprawie- 
dliwego2, czy  dopiero  od  wypraw  zdobywczych  Konrada  mazowiec- 
kiego. Do  jednej  z  takich  wypraw  odnosi  się  zapewne  dokument 
Konrada  mazowieckiego,  wydany  dla  rycerza  Gotarda,  syna  Łukasza, 
z  r.  1241,  w  którym  książę  nagradza  go  nadaniem  wsi  za  to.  że  w  walce 
z  Jadźwingami  siedmiu  ich  naczelników  pobrał  w  niewolę,  z  której 
się  dopiero  po  złożeniu  wysokiego  okupu  uwolnili8.  W  tej  akcyi 
Konrada  około  podboju  północnej  części  Podlasia  brali  prawdopo- 
dobnie udział  > rycerze  Chrystusowi*,  których  książę  ten  w  r.  1237 
osadził  w  Drohiczynie,  nie  w  innym  zapewne  celu,  jak  dla  walki 
z  pogańskimi  pobratymcami  Prusaków,   którym  podołać  nie  mogli4. 

Z  tych  to  czasów  pochodzić  może  załoga  polska  w  Rajgrodzie, 
do  której  należeli  także  trzej  odbiorcy  przywileju  z  r.  1244 5.  Dla- 
czego jednak  Bolesław  Konradowicz  przesiedla  ich  na  Mazowsze? 
Czy  zmuszeni  byli  opuścić  Rajgród,  zdobyty  ponownie  przez  Ja- 
dźwingów? Rzecz  to  prawdopodobna,  czas  bowiem,  z  którego  pocho- 
dzi nasz  dokument,  stanowił  w  dziejach  Mazowsza  chwilę  przełomu. 
Klęska  Konrada  pod  Suchodolem  w  maju  1243  była  dla  półno- 
cnych wrogów  jego  hasłem  do  stworzenia  wielkiej  koalicyi  przeciw 
Konradowi   i  sprzymierzonemu  z  nim    Zakonowi,    której    duszą   był 

1  Imiona  Jadźwingów  są  typu  ZotewBkiego:  Komat,  Stajknit,  Skomond, 
Mintele. 

*  Kadłubek  obszernie  o  tem  się  rozpisuje,  nazywając  Jadźwingów  »Pol- 
lexiania.  M.  Pol.  t.  II.  str.  421  nast. 

8  Po  700  grzywien  od  osoby.  Por.  Rzyszcz  Muczk.  t.  I.  nr.  28. 

4  Hasselbach-Kosegarten.  Cod.  dipl.  Pomeranie,  t.  I.  str.  556. 

6  Ród  naszych  rycerzy  określić  trudno.  Dziedziców  Grochowarska  iw  po- 
wiecie płońskim),  gdzie  ich  przesiedlił  Bolesław  Konradowicz.  zaliczają  jedni 
heraldycy  do  Ślepowronów(Niesieckis  inni  do  Jastrzębców  (Boniecki). 


Przyczynki  dyplomatyczno  z  wieków  średnich  41 

Świętopełk  pomorski.  Z  pomocą  Prusaków,  Litwinów  i  Jadźwingów  ł 
uderzył  on  w  w  r.  1244  na  ziemię  chełmińską,  a  potem  na  Kujawy, 
których  bronił  syn  Konrada,  Kazimierz,  gdyż  sam  Konrad  zajęty 
był  w  Małopolsce.  Bolesławowi  przypadła  rola  obrońcy  Mazowsza 
przed  najazdem  pogańskich  sąsiadów  z  północy,  którzy  równocze- 
śnie niemal  zapuścili  swe  zagony  aż  w  głąb  Lubelszczyzny  2.  Wpraw- 
dzie Długosz,  jedyne  źródło  do  tych  wypadków,  ale  czerpiące  nie- 
wątpliwie z  jakichś  nieznanych  nam  dziś  kronik  czy  roczników  ma- 
zowieckich8, wspomina  tylko  o  napadzie  Prusaków,  domyśleć  się  je- 
dnak można  z  udziału  Jadźwingów  w  koalicyi  Świętopełka  jakiejś 
akcyi  zaczepnej  i  z  ich  strony,  tern  bardziej,  że  była  ona  skierowana 
na  ziemię  łukowską  i  lubelską,  sąsiadujące  z  dzierżawami  Jadź- 
wingów. Celem  tej  akcyi  musiał  być  przedewszystkiem  pograniczny 
Rajgród,  który  prawdopodobnie  został  przez  Jadźwingów  zdobyty, 
skoro  w  r.  1253,  w  czasie  wyprawy  Daniela,  był  już  w  ich  posia- 
daniu4. Otóż  wydaje  mi  się  rzeczą  możliwą,  że  przesiedlenie  Hen- 
ryka, Marcina  i  Wojny  na  Mazowsze  pozostawało  w  związku  z  skre- 
ślonymi wypadkami,  tembardziej,  że  i  chronologia  jest  tu  w  zupełnej 
zgodzie.  Klęskę  wracających  z  łupiezkiej  wyprawy  Prusaków  pod 
Ciechanowem  zapisuje  Długosz  pod  dniem  13  lipca  1244  5,  najazd 
więc  miał  miejsce  zapewne  z  końcem  czerwca  lub  z  początkiem 
lipca  tegoż  roku.  Powołanie  zaś  naszych  rycerzy  z  Rajgrodu  i  ob- 
darzenie ich  dobrami  przypada  także  na  sam  koniec  (29)  czerwca. 
Równoczesność  tych  zdarzeń  może  mieć  tedy  powód 
w  ich  wzajemnym  związku. 

Powołanie  rycerzy  rajgrodzkich  na  Mazowsze  można  jednak 
w  inny  jeszcze  sposób  wytłómaczyć,  niekoniecznie  upadkiem  Raj- 
grodu, ale  polityką  osadniczą  książąt  mazowieckich,  polegającą  na 
ściąganiu  na  Mazowsze  rycerstwa  z  obcych  dzielnic.  Ten  pomysł  ma 


1  Długosz,  Historia  Pol ,  t.  II.  str.  302.  Udział  Jadźwingów  w  tej  wypra- 
wie stwierdza  Jeroschin  (Script.  rer.  Pruss.  t.  III.  str.  40).  Wspomniany  przez 
Długosza  udział  Litwinów  jest  wątpliwy. 

a  Długosz  mówi  wprawdzie  o  najeździe  Prusaków  jako  o  sprawie  wcze- 
śniejszej, niż  akcya  Świętopełka,  ale  przypuścić  trzeba,  źe  te  wypadki  zaszły  współ- 
cześnie i  w  związku  z  sobą.  Zresztą  rocznik  kapitulny  zapisuje  pod  r.  1244 
kilka  napadów  pruskich  »frequentes  insultus«.  M.  Pol.  t.  II.  str.  838. 

8  Semkowicz  Al.  Krytyczny  rozbiór  etc.  str.  264. 

*  Zob.  wyżej,  str.  39. 

6  Długosz,  1.  c.  etr.  300. 


42  Władysław  Semkowicz 

tem  większe  za  sobą  prawdopodobieństwo,  że  i  poprzednio  omó- 
wiony przywilej  z  tegoż  samego  roku,  tyczy  się  także  przesiedlonych 
na  Mazowsze  rycerzy.  W  pełnem  świetle  przedstawi  się  ta  sprawa 
dopiero  w  zestawieniu  ze  spostrzeżeniami,  jakie  poczyniłem  w  pracy 
mej  p.  t.  »Włodycy  polscy  na  tle  porównawczem  słowiańskiem*  l. 
Zwróciłem  tam  uwagę  na  mazowieckie  pochodzenie  drobnego  rycer- 
stwa, rozsiedlonego  w  ziemi  krakowskiej  dokoła  grodów  i  na  po- 
graniczu, niemniej  też  starałem  się  wykazać  związek  między  tem 
osadnictwem  a  walkami  Konrada  mazowieckiego  z  Henrykiem  Bro- 
datym, a  następnie  z  Bolesławem  Wstydliwym  o  Kraków  i  dzielnice 
małopolskie.  Konrad  w  dzielnicach  tych  opierał  się  częścią  na  od- 
danem  sobie  rycerstwie  miejscowem  (Nagodzice,  Habdanki,  Lisy  etc), 
częścią  zaś  na  rycerstwie  sprowadzonem  tam  z  Mazowsza  i  Kujaw. 
Zdaje  się,  że  to  samo  działo  się  w  innych  kierunkach  ekspanzyi  ma- 
zowieckiej, ku  wschodowi  i  północy,  a  sprzyjało  tej  akcyi  centralne 
położenie  Mazowsza,  jego  gęste  zaludnienie  i  wielka  siła  rozrodcza 
ludności,  objawy  dające  się  śledzić  długo  jeszcze  później,  w  czasach 
bardziej  obfitych  w  źródła  (w.  XV  i  XVI). 

Ale  równolegle  z  tym  prądem  odśrodkowym,  który  rycerstwo 
mazowieckie  rozsiewał  po  ziemiach  sąsiednich,  szedł  prąd  tamtemu 
przeciwny,  dośrodkowy,  immigracyjny.  W  miejsce  rycerzy  opuszcza- 
jących rodzinne  siedziby,  ściągali  książęta  mazowieccy 
rycerstwo  obce,  z  ziem  sąsiednich  i  dalszych,  osiedla- 
jąc je  w  swej  dzielnicy.  Fakt,  że  z  jednego  roku  1244  docho- 
wały się  aż  dwa  świadectwa  na  to  samo  zjawisko,  dowodzi,  że  nie 
była  to  rzecz  przypadku,  ale  akcya  planowa  i  na  szerszą  zakrojona 
skalę.  Rzecz  wielce  prawdopodobna,  że  obie  te  akcye,  emigracyjna 
i  immigracyjna.  pozostawały  z  sobą  w  związku.  Rycerstwo  mazo- 
wieckie trzymało  w  podbitych  ziemiach  ich  ludność  w  uległości,  od- 
wrotnie zaś  rycerstwo  z  obcych  dzielnic,  osiedlone  na  Mazowszu 
i  obdarowane  ziemią,  trzymało  tam  w  szachu  niezadowolone  ży- 
wioły miejscowe,  jakich  tam  z  pewnością  nie  brakło,  wskutek  bez- 
względnej srogości  Konrada  względem  swoich  poddannych  (wojewoda 
Krystyn,  ksiądz  Jan  Czapla).  Wszak  taka  polityka  wymiany  wojska 
i  wzajemnego  utrzymywania  w  szachu  jednych  szczepów  przez  drugie? 
była    znana  jeszcze  w  starożytności   we    wszystkich   państwach   na 


1  Kwartalnik  historyczny  z  r.  1908,  str.  597  nast. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  43 

podboju    opartych    i    stosowana     jest    przecież     gdzieniegdzie     po 
dziś  dzień. 


3.   Podrobiony    dokument   Lamberta- Soły,    biskupa   krakow- 
skiego; dla  kościoła  w  Kazimirzy  Małej  z  r.  1063. 

Początki  dyplomatyki  polskiej  schodzą  się  co  do  czasu  z  za- 
raniem polskiego  dziejopisarstwa.  Podczas  gdy  najbliżsi  sąsiedzi  nasi. 
Czesi  i  Węgrzy,  posiadają  sporą  garść  oryginalnych  dokumentów 
z  XI.  w.,  my  mamy  tylko  jeden,  Włodzisława  Hermana  z  r.  ok. 
1085  dla  Bamberga.  Czyśmy  ich  nie  mieli  więcej?  Czy  brak  ich 
przypisać  należy  zatraceniu,  czyli  też  odpowiada  on  istotnemu  sta- 
nowi rzeczy?  Oto  pytania,  które  nasunąć  się  muszą  dyplomatykowi 
polskiemu. 

Mimowoli  zwracamy  się  do  Długosza,  który  o  połowę  bliż- 
szy od  nas  tym  zamierzchłym  czasom,  rozporządzał  jeszcze  zna- 
cznym zasobem  zaginionego  dziś  materyału  źródłowego  \  celem 
stwierdzenia,  czy  znane  mu  były  dokumenty  starsze  od  tych,  które 
my  posiadamy.  Okazuje  się,  że  ojciec  dziejopisarstwa  polskiego  raz 
jedynie  powołuje  się  na  autopsyę  dokumentu  z  XI  w.  Mianowicie 
wspominając  w  *  Dziejach  Polski*  o  śmierci  biskupa  krakowskiego 
Lamberta-Suły  (r.  1071),  dodaje,  że  czytał  jego  dokument  funda- 
cyjny dla  kościoła  w  Kazimirzy  Małej  z  r.  1063,  w  którym  jeden 
szczegół  zwrócił  jego  uwagę.  Oto  pośród  świadków  na  pier wszem 
miejscu  wymieniony  był  św.  Stanisław,  podówczas  jeszcze  kanonik 
krakowski.  Tę  samą  wiadomość,  z  małemi  odmianami,  powtarza 
w  >  Żywotach  biskupów*   pod  Lambertem -Sułą2. 

Przytaczamy  poniżej  obie  wersye  Długoszowe  w  zestawieniu 
obok  siebie  i  zaznaczamy  kursywą  miejsca,  w  których  teksty  ich 
wzajem  się  uzupełniają: 

Hunc  (set.  Lampertum)  ad  devotam  Hunc  (set.  Lampertum)   ad  imtan- 

petilionem  Nicolai    de  Mykolayow  filii  tiam  et    petitionem    devotam    nobilium 

Wsczeklicze,    cornu    pro    armis,   Stani-  Nicolai    Wsczeklicze    de  Mykolayow  de 

slai  et  Bogussii  de  Zemlicze,  caput  asi-  armis  in  cłipeo  unum  cornu,    Slauissii 

ninum,  Petri  et  Jacobi  de  Sbilutowicze,  et  Bogussii  de    Zemlicze   de   armis  Po- 

1  Semkowicz  Al.  Krytyczny  rozbiór  Dziejów  Polskich  Jana  Długosza, 
str.  42  i  47. 

2  Opera  omnia,  t.  I.  str.  383. 


44  Władysław  Semkowicz 

clypeum  in  clypeo,  Msczugii   et  Johan-  lukosa  caput  asininum,  Petri  et  Jacobi 

nis    de    Jakusebowicze,    babatum    cum  Sbilutowicze  de  armis  Janina,  clipeum 

cruce,    pro  insignibus  deferentium,    ec-  in  clipeo,    Msczugii  et  Johannis  de  Ja- 

clesiam  parochialem  in  minori  Kazimi-  kuschowicze    d*    armis     Jastrzambczi, 

rza  reperio  fundasse  et  certas  decimas  babatum    cum   cruce   pro  insigni  defe- 

manipulares    ilłi  adiunxisse.    In  funda-  rentium,   ecclesiam  parochialem  in  mi- 

tionis  quoque   privilegio   Anno   Domini  nori  Kazimirza  reperio  fundasse,  et  cer- 

Millesimo  sexagesimo  tertio  in  Dzerza-  tas  illi  decimas  manipulares  adiunxisse 

szna  seripto  et  confecto,  cuius  memini  et  in    fundationis   privilegio,    cuius    te- 

me  legisse  tenorem,  beatum  Stanis!aum  norem  me  legisse  recolo,    beatum  Sta- 

tunc  Cracoviensem  canonicum,  pro  pri-  nislaum  tunc  Cracoviensem   canonicum 

mo  et  principali  cum  aliis  Cracoviensi-  pro  primo  et  principali,  cum  aliis  Cra- 

bus  et  Wratislaviensibus    canonicis  te-  coviensibus   et  Wratislaviensibus  cano- 

stem  scripsisse.  nicis  pro  testibus  posuisse. 

Zasób  przywiedzionych  w  tern  streszczeniu  szczegółów  z  do- 
kumentu biskupa  Lamberta  dowodzi,  że  Długosz  nietylko  go  —  jak 
zaznacza  czytał,  ale  niewątpliwie  sporządził  sobie  zeń  wyciąg, 
który  spożytkował  następnie  w  obu  swych  dziełach.  Byłby  to  zatem 
jedyny  z  XI  w.  do  czasów  jego  dochowany  dokument,  najdawniej- 
szy zarazem  okaz  dyplomatyki  polskiej,  gdyby  okazał  się  autenty- 
cznym. Niestety,  już  streszczenie  Dfugoszowe  nasuwa  w  tym  wzglę- 
dzie poważne  wątpliwości.  Bo  jakkolwiek  data  dokumentu  r.  1063 
pozostaje  w  zgodzie  z  czasem  zasiadania  Lamberta-Suły  na  krakow- 
skim stolcu  biskupim  (1061 — 1071).  jakkolwiek  obecność  Stanisława, 
kanonika  krakowskiego,  sama  przez  się  nie  budziłaby  jeszcze  nieu- 
fności, to  jednak  owa  szlachta,  pisząca  się  ze  swych  dóbr  dziedzi- 
cznych »de  Mykolayow«,  »de  Zemlieze*  etc,  nastręcza  uznaniu  do- 
kumentu za  autentyczny  nieprzezwyciężone  trudności,  chyba  że  te 
przydomki  uznałoby  się  za  własne  dodatki  Długosza,  względnie  za 
interpolacye,  które  on  przejął  za  pośrednictwem  jakichś  transsum- 
ptów.  Najmniej  stosunkowo  podejrzeń  budziłby  opis  herbów  przyto- 
czonych rycerzy,  który  łatwo  złożyć  było  można  na  karb  znanej 
skłonności  autora  »Klejnotów«  do  heraldyzacyi.  Wobec  tych  jednak 
wątpliwości,  na  podstawie  notatki  Długosza,  nie  podobna  było  wy- 
tworzyć sobie  o  dokumencie  biskupa  Lamberta  należytego  wyobra- 
żenia, i  nie  pozostawało  nic  innego,  jak  przejść  nad  nim  do  porządku 
dziennego,  gdyby  nie  odkrycie  samego  dokumentu  w  aktach 
konsystorza  krakowskiego. 

Na  dokument  biskupa  Lamberta  zwrócił  moją  uwagę  ks.  Zy- 
gmunt Dunin  Kozicki,  gruntowny  znawca  archiwum  konsystorskiego 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  45 

w  Krakowie  Kierując  się  jego  wskazówkami,  za  które  mu  gorącą 
wyrażam  podziękę,  odnalazłem  przy  życzliwej  pomocy  ks.  Jana  Sy- 
gańskiego  T.  J.  rzeczony  dokument,  inserowany  dwukrotnie  w  aktach 
procesowych  z  r.  1330,  które  oblatowano  w  księgi  oficyalatu  krakow- 
skiego z  lat  1627/8.  (Tom  123,  str.  1019—1025  i  1077— 1082)  K 
Ponieważ  sam  proces  o  dziesięciny  z  r.  1330  nie  bez  wartości 
jest  dla  prawa  kanonicznego,  przytaczam  go  także  w  całości,  wraz 
z  zawartym  w  nim  dokumentem  biskupa  Lamberta. 


In  nomine  Domini  amen.  Anno  nativitatis  eiusdem  millesimo 
trecentesimo  tricesimo,  indictione  secunda,  decimo  octavo  calendas 
mensis  Julii,  hora  quasi  prima  in  Radiów,  venerabili  in  Christo  pa- 
tre  domino  Joannę,  divina  et  apostolicae  sedis  providentia  episcopo 
Cracoviensi  in  palatio  suo  praesidente,  honorabilis  vir  dominus  Ar- 
noldus  de  Kamen,  canonicus  S.  Michaelis  in  Cracovia,  ąuandam  sen- 
tentiam  diffinitivam  in  praesentia  mei,  notarii  infrascripti  testiumąue 
subsciptorum,  nomine  dicti  domini  episcopi  tulit  et  publicavit,  in  pa- 
pirea  charta  legendo  in  haec  verba: 

In  nomine  Domini  amen.  Nos  Joannes  divina  et  apostolicae  se- 
dis providentia  episcopus  cracoviensis,  notum  facimus  universis,  prae- 
sentes  litteras  habituris,  quod,  cum  inter  discretos  viros  Bogdasium, 
rectorem  ecclesiae  de  Parva  Kazimirza  ex  una,  actorem,  et  Bosko- 
nem  plebanum  de  Zeben 2,  Nicolaumąue  capellanum  nobilis  viri  To- 
meslai  (palatini) 3  Sandomiriensis,  reos  parte  ex  altera,  super  decimis 


1  Akt  ten  oblatował  Jan  Suliński,  pleban  w  Kazimirzy  Małej,  dnia  2  li- 
pca 1628  r. 

2  W  kopii  raz  Zelen  drugi  raz  Debini.  Takie  parafie  nie  istniały  wcale, 
natomiast  względy  rzeczowe,  które  rozważymy  niżej,  wskazują  na  Szebnię,  która 
występuje  w  źródłach  w  pisowni:  Seben,  Sebin,  Czeben  (Theiner,  Mon.  Vat. 
t.  I.  str.  244,  278  oraz  KKK.  nr.  228.  W  oryginale  mogło  być  Zeben,  co  ko- 
pista źle  odczytawszy,  przepisał  raz  Zelen,  drugi  raz  Debini.  Tu  błąd  paleogra- 
ficzny  był  bardzo  łatwy. 

3  Tego  wyrazu  brak  w  kopii  ale  następny  wyraz  »Sandomiriensis«  naka- 
zuje domyślać  się,  że  przed  nim  opuszczono  jakiś  tytuł.  Otóż  Tomisław  był  nie- 
wątpliwie w  roku  1330  wojewodą  sandomirskim.  Występuje  on  bowiem  w  tej 
godności  w  latach  1320—1327  (KMp.  I.  nr.  163  —  KM.  II.  593)  i  sprawował  ją 
zapewne  jeszcze  w  r.  1H30.  W  następnym  roku  1331  wojewodą  sandomierskim 
był  już  Mścigniew  Warcisławicz  (KM.  II.  nr.  604). 


46  Władysław  Semkowicz 

in  Mikolaiow,  Stropeszyn  et  Zagaiow,  corara  nobis  ąuaestio  fuisset 
exorta  pro  parte  diet  i  Bogdasii,  rectoris  ecclesiae  praedictae  de  Par- 
va  Kazimirza,  libellus  existit  in  haec  verba  oblatus: 

Coram  vobis  honorabili  viro  magistro  Petro.  officiali  auditore- 
que  causarum  domini  episcopi  Cracoviensis,  ego  Bogdasius,  rector 
ecclesiae  praedictae  de  Parva  Kazimirza  contra  et  adversus  Bosko- 
nem  de  Zeben  et  Nicolaum  Thomeslai  capellanum  in  iudicio  consti- 
tutus  conąuerendo  propono,  ąuod  cum  decimas  post  araturas  San- 
donis  militis  in  Mikolaiow,  Stropeszyn  et  Zagaiow  a  tempore,  cuius 
contrarii  memoria  non  existit,  praedecessores  mei  nomine  ecclesiae 
meae  possederunt,  perceperunt,  ac  ego  possideram  ałiąuibus  annis 
easdem.  idem  Bosko  et  Nicolaus  me  et  ecclesiam  meam  praedictis 
decimis  spoliare  non  desistunt.  Quare  pęto  nomine  quo  supra  per  ve- 
stram  sententiam  mihi  et  ecclesiae  meae  easdem  decimas  adiudicari 
sine  strepitu  et  figura  iudicii.  cum  fructibus  perceptis,  vel  quae  per- 
cipi  potuerunt.  Pęto  etiam  expensas  in  lite  factas  et  protestor  de  fa- 
ciendis. 

In  testimonium  vero  eiusdem  libelli  obtulit  ecclesiae  suae  ve- 
terissimum  (sic)  privilegiura  vetustate  praeventum,  ad  quod  quidem 
quinque  sigilla  yetustissima  erant  appensa.  Descriptiones  item  sigil- 
lorum  infra  patebant,  prout  in  forma  erant  et  cuius  tenor  erat  et 
est  talis: 

In  nomine  Domini  amen.  Noverint  universi,  praesentes  et 
futuri.  quorum  audientiae  praesens  scriptum  fuerit  recitatum, 
quod  in  fundatione  ecclesiae  in  Parva  Kazimirza  coram  nobis 
Lamperto  divina  providentia  episcopo  Craeoviensi,  nobiles  viri 
nostri  in  praesentia  constituti,  scilicet  Nicolaus  de  Mikolaiow 
filius  Wsczeklice,  Stanissius  et  Bogussius  Michaelis  de  Szem- 
lice.  Sbilutus  et  Petrus  Jacobi  de  Sbiluthowice,  Mscugius  Jo- 
annis  (s.)  de  Jakuszowice  haeredeą  sana  ac  libera  voluntate, 
post  araturas  suas  decimas,  videlicet  Nicolaus  in  Mikolaiow  et 
Stropeszyn  et  in  Zagaiow,  Stanissius  et  Bogussius  in  Szemlice, 
Osmolice,  Gabolthow,  Bogumilowice,  Sbyluth  et  Petrus  in  Zby- 
lutowice,  Mnogolice,  Mscugius  in  Jakuszowice,  nunc  vero  blisne, 
sredne,  dalne  Jakuszowice  nuncupatur.  ad  honorem  et  laudem 
omnipotentis  Dei  et  ob  reverentiam  Beatae  et  gloriosae  Dei  ge- 
nitricis  Virginis  Mariae  et  omnium  Sanctorum,  dictae  ecclesiae 
in  Parva  Kazimirza  dictas  decimas  dederunt,  contulerunt  et 
perpetuis  temporibus  assignaverunt.  Quam  quidem  donationem 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  47 

et  assignationem  considerantes  rite  et  rationabiliter  esse  fac- 
tam,  ipsam  admittentes,  de  solita  nostra  ponlificali  dignitate 
ratificamus,  cum  descriptio)ribus  sigillorum  l  approbamus  et  gra- 
tuite  confirmamus.  In  cuius  rei  testimonium  sigillorum  nostro- 
rum,  praemissorumąue  nobilium  sigilla  sunt  appensa.  Actum 
in  Dzierzasna,  feria  sexta  ąuatuor  temporum  autumni,  anno 
Domini  millesimo  sexagesimo  tertio,  praesentibus  his:  Stanislao 
canonico  Cracoviensi,  Nicolao  Vratislaviensi  et  Godfredo  canoni- 
cis2,  Gamberto  de  Bithom,  Heluigo  de  Slavvcovia  plebanis  et 
Radomiro  noslrae  curiae  prothonotario  et  aliis  quam  plurimis 
fidedignis. 

Descriptiones  sigillorum  itaąue  veterissimi  (sic)  privilegii  erant 
in  hanc  formam:  atąue  primum  sigillum  erat  longum,  appensum  ru- 
beo  serico,  cera  ab  extra  alba,  intus  vero  rubea.  in  medio  erat  imago 
pontificalis,  tenens  curvaturam  in  manu  sinistra,  cum  dextra  vero  ad 
modum  benedictionis,  verba  erant  circumferentialiter:  Sigillum  Lam- 
berti  episcopi  Cracoviensis.  Aliud  vero  erat  rotundum,  cera  ab  extra 
alba,  intus  vero  viridis,  in  medio  erat  clypeus  et  in  medio  clypei 
cornu  cervi,  verba  erant  circumferentialiter:  Sigillum  Nicolai  haere- 
dis  de  Mikolaiow.  Tertium  erat  rotundum,  cera  extra  alba,  intus 
vero  nigra,  in  medio  erat  clypeus  in  clypeo,  verba  circumferentiali- 
ter: Sigillum  Petri  de  Sbyluth.  Quartum  vero  ad  modum  clypei  erat, 
cera  extra  alba,  intus  vero  viridis,  in  medio  erat  caput  asininum, 
verba  circumferentialiter:  Sigillum  Stanislai  de  Zemlice.  Quintum  erat 
rotundum,  cera  ab  extra  alba.  intus  vero  nigra,  in  medio  erat  ba- 
batum,  intus  habens  crucem,  verba  circumferentialiter  erant:  Sigil- 
lum Mscugii  de  Jakuszowice. 

Lite  igitur  et  tali  privilegio  legittime  contestata,  dieto  Boskoni 
et  Nicolao  ad  audiendam  sententiam  definitivam  sufficienter  citatis, 
ipsis  tamąuam  conlumaciter  absentibus,  quorum  absentiam  divina 
repleta  providentia,  deliberatione  diligenti  super  hoc  et  consilio  sa- 
pientum  habito,  Dei  nomine  invocato.  dieto  Bogdasio  et  ecclesiae  ip- 
sius  praedictas  decimas  in  supradictis  villis  cum  perceplis  adiudica- 
mus,  praemissumąue  privilegium  antiąuitate  praeventum,  nostris  si- 
giliis  perpetuis  temporibus  in  his  scriptis,  salvis  suis  sigillorum  de- 
scriptionibus  ratificando,  renovando,  roborando  confirmamus. 


1  To  oczywiście  wtręt  transsumującego  notaryusza. 
*  W  kopii  brak  wyszczególnienia  tej  ostatniej  kanonii. 


4g  Władysław  Semkowicz 

Super  qua  ratificatione.  roboratione,  sigillorum  doscriptione,  con- 
firmatione  et  renovatione.  locatione,  praefatus  Bogdasius  a  me  nota- 
rio  infrascripto  sibi  petiit  fieri  publicum  instrumentom.  Actum  anno, 
indictione.  die,  mensę,  hora,  loco,  ąuibus  supra.  Praesentibus  hono- 
rabilibus  et  discretis  viris:  Bodzanta  decano  Cracoviensi,  Naasan 
praeposito.  magistro  Petro  cantore  Yisliciensi,  Derscone  custode  S. 
Floriani.  Ichrico  (s.)  de  Zambocin.  Nicolao  in  Socoliny,  Petro  de  Ga- 
bolthow  plebanis.  et  aliis  quam  pluribus  testibus  fidedignis,  ad  prae- 
missa  vocatis  et  rogatis. 

Et  ego  Albertus  Jasconis  l  de  Opatowiec,  clericus  Cracoviensis 
dioecesis,  praesentibus  aucthoritate  apostolica  et  imperiali  notarius, 
supradictae  sigillorum  descriptioni,  renovationi,  ratificationi.  confirma- 
tioni,  definitivae  sententiae  lationi  aliisąue  omnibus  et  singulis  prae- 
missis,  dum  sic  agerentur.  una  cum  testibus  praenotatis  vocatus  et 
rogatus,  praesens  interfui,  ipsamąue  ad  petitionem  supradicti  Bogdasii 
propria  manu  in  hanc  publicam  formam  redegi,  meoąue  signo  et 
nomine  consuetis  consignando  in  testimonium  omnium  praemis- 
sorum. 


Treścią  przytoczonego  aktu  jest  proces  i  wyrek  sądu  bisku- 
piego krakowskiego  w  sporze  o  dziesięciny  między  plebanami  ko- 
ściołów w  Kazimirzy  Małej  i  w  Szebni  w  r.  1330.  Prawno  -  fakty- 
czna strona  aktu  nie  budzi  żadnych  podejrzeń  i  nie  zawiera  nic.  co- 
by  z  datą  wyroku  pozostawało  w  sprzeczności2.  Geneza  sporu  wy- 
stąpi jaśniej  na  tle  stosunków  rodowych. 


1  W  kopii  »Petrus  Basconis*  jest  błędne.  Takiego  notaryusza  źródła  z  tych 
czasów  nie  znają,  natomiast  występuje  współcześnie  >Albertus  Johannis,  (Jas- 
conis)  de  Opatowiec «,  który  w  r.  1326  jest  wikaryuszem  katedralnym  krakow- 
skim (KM.  II.  nr.  592),  a  w  r.  1332  jako  notaryusz  publiczny  redaguje  inny 
wyrok  KKK.  nr  150),  którego  styl  wielce  zbliża  się  do  dyktatu  niniejszego  aktu. 
(Zob.  niżej  str.  50).  Wobec  tego  nie  może  być  wątpliwości,  że  tu  kopista  popeł- 
nił błą>!,  przekręcając  imię  notaryusza  i  jego  ojca. 

-  Zwracam  jedynie  uwagę  na  błędną  indykcyę;  na  rok  1330  przypada 
indykeya  XIII.  Błąd  ten  niekoniecznie  kopiście  przypisać  należy.  W  tych  cza- 
skch  często  błędnie  obliczano  znamiona  chronologiczne  i  w  najautentyczniej- 
szych  dokumentach  zdarzają  się  omyłki.  Por.  np.  dokument  z  r.  1333,  gdzie  po- 
dana jest  indykeya  XVI,  jakkolwiek  taka  indykeya  zgoła  nie  istniała  (ostatnia 
była  XV). 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  49 

Kazimirza  Mała,  leżąca  nad  Nidzicą  w  ziemi  wiślickiej  i  szereg 
wsi  okolicznych,  należały  w  pocz.  XV  w.  do  rodu  Bibersteinów,  który 
posiadał  nadto  w  tych  czasach  drugi  klucz  dóbr,  mianowicie  Sze- 
bnię  w  Jasielskiem  *.  Między  kazimirską  a  szebieńską  gałęzią  Bi 
bersteinów  dadzą  się  wykryć  jeszcze  w  XV  w.  związki,  przejawia- 
jące się  w  dziedziczeniu  rodzonych  braci  na  obu  kluczach  dóbr.  Tak 
np.  w  r.  1427  występują  bracia  rodzeni:  Spytek,  Henryk  i  Nawój, 
z  których  pierwszy  posiada  Mikołajów  w  kluczu  kazimirskim, 
a  tamci  dwaj  Moderówkę  i  Szebnię  w  kluczu  szebieńskim.  Wskazuje 
to  na  niedawne  stosunkowTo  rozczepienie  się  rodu  na  obie  gałęzie, 
nie  dalej,  jak  dwie  albo  trzy  generacye  wstecz. 

Otóż  domysł  ten  znajduje  potwierdzenie  w  naszym  procesie 
między  plebanem  kazimirskim  a  szebieńskim  o  dziesięciny  „post 
araturam  Satidonis,  militis  in  Mikolaioio,  Stropieszyn  et  Zagajów". 
Wsie  te  leżą  pod  Kazimirza  Małą,  a  Mikołajów,  jak  wspomnieli- 
śmy był  jeszcze  w  pocz.  XV  w.  w  ręku  Spytka  Bibersteina,  którego 
bracia  dziedziczyli  w  Szebni.  Rycerz  Sąd,  dziedziczący  w  r.  1330 
na  Mikołajowie,  Stropieszynie  i  Zagajowie,  to  niewątpliwie  także 
Biberstein,  a  przodek  wspomnianych  braci.  Imię  Sąd  nieobce  jest 
tej  rodzinie, 'i  jeszcze  w  pocz.  XV  w.  nosi  je  dziedzic  Moderówki, 
syn  wymienionego  dopieroco  Henryka 2.  Otóż  jest  rzeczą  nader  pra- 
wdopodobną, że  ów  Sąd  z  naszego  procesu,  to  nie  kto  inny,  jeno 
kasztelan  sandomierski  z  lat  1333  - 1334.  którego  zachowana  pie- 
częć z  r.  1334  przedstawia  właśnie  herb  Bibersteinów 3.  On  sam, 
czy  też  może  któryś  z  przodków  jego,  wydzielił  widocznie  —  jak 
to  nieraz  bywało  —  z  funduszu  kościoła  kazimirskiego  dziesię- 
ciny niektórych  wsi  dla  kościoła  w  dziedzicznej  Szebni*.  Proboszcz 
kazimirski,  pokrzywdzony  w  swych  prawach,  pozwał  wówczas  ple- 
bana z  Szebni  przez  sąd  biskupi.  Oprócz  plebana  szebieńskiego  po- 
zwał proboszcz  kazimirski  Mikołaja,  kapelana  wojewody  sandomier- 
skiego Tomisława5.  Kto  był  ten  Tomisław  i  z  jakiego  pochodził  rodu, 


1  Por.  Białkowski  L.  Ród  Bibersteinów,  str.  17  i  21. 

1  Tamże,  str.  25. 

8  Piekosiński.  Pieczęcie  polskie  wieków  średnich,  nr.  372.  W  ^Rycerstwie 
pol.  w.  śr.«  t.  III.  str.  265  Piekosiński  mylnie  zalicza  go  (na  podstawie  imienia) 
do  Odrowążów. 

*  Szebnia  istnieje  już  w  r.  1.426.  Theiner,  t.  I.  str.  244 

5  Że  Tomisław  był  wojewodą  sandomierskim,  zwróciłem  uwagę  wyżej  na 
str.  45  przypisek  3. 

Semkowicz.  4 


50 


Władysław  Semkowicz 


na  to  bezpośrednich  wskazówek  nie  posiadamy  l.  Domyślać  się  je- 
dnak można  z  toku  całej  sprawy,  że  i  on  pochodził  także  z  rodu 
Bibersteinów.  Jego  to  synem  lub  bratankiem  był  niewątpliwie  To- 
misław  z  Szebni,  świadczący  na  dokumencie  z  r.  1362 2. 

Nietylko  względy  rzeczowe,  zawarte  w  treści  aktu,  przema- 
wiają za  jego  autentycznością,  ale  i  kryterya  formalne,  zwłaszcza 
dyktat  daje  temu  wymowne  świadectwo.  Redaktorem  wyroku,  który 
nadał  mu  „publicam  formamu  był  Wojciech  syn  Jaśka  z  Opatowca, 
notaryusz  biskupi.  Otóż  znamy  inny  wyrok  redakcyi  tegoż  notaryu- 
sza,  z  r.  1332 3,  którego  porównanie  z  naszym  wyrokiem  wykazuje 
istotnie  ten  sam  dyktat.  Zestawiamy  poniżej  parę  formuł  końcowych 
obu  wyroków: 


Wyrok  z  r.  1330. 


Wyrok  z  r.  1332. 


Quod  cum...    ąuestio   fuisset   exorta  Quibus  sic  exhibitis  demum  pro  par- 

pro  parte  dicti   Bogdassii...    libelłus  ex-  te  domini  episcopi  Cracoviensis  libellus 

titit  in  haec  verba  oblatus:  Coram   Vo-  extitit  oblatus  sub  isto  tenore :    Coram 

bis    Honorabili    viro...    Ego    B.     rector  tobis  religioso  viro...  ego  W.  plebanus... 

ecclesiae...    contra    et    adversus...    eon-  propono  contra...  quod  cum  etc. 
ąuerendo  propono,  quod  cum  etc. 

Et  ego  Albertus  Jasconis  de  Opato-  Et  ego   Albertus   olim    Johannis  de 

wiec,     elerieus     Cracoiiensis     dioecesis,  Opatou-ecz   elerieus   diocesis   Cracoiien- 

praesentibus    auctoritate    apostolica    et  sis,  apostolica  et   imperiali    auctoritate 

imperiali  notarius  etc.  notarius   publicus  etc. 


...  supradictae  sententiae  lationi... 
vocatu8  et  rogatus  praesens  interfui, 
ipsamque  ad  petitionem  supradicti  B. 
propria  manu  in  hanc  publicam  for- 
mom redegi,  meoąue  signo  et  nomine 
consuetis  consignando  in  testimonium 
omnium  praemissorum. 


...  praedictae  causae  interfui  rocatus 
et  rogattts  et  eam  de  mandato  et  au- 
ctoritate praedicti  judicis  delegati  suum 
sigillum  apponendo  sic  in  publicam 
formam  redegi,  nomine  et  signo  meo 
ipsam  consignando  in  testimonium  prae- 
missorum et  perpetuam  rei  memoriam 
habendam. 


Wreszcie   osoby  występujące  w  procesie    są   nam  w  znacznej 
części  znane  ze  współczesnych  źródeł  i  również  stwierdzają   auten- 


1  Piekosiński  zalicza  go  dowolnie  do  rodu   Jelitczyków  i  identyfikuje  bez 
udowodnienia  z  Tomislawem  z  Mokrska. 
3  KKK.  nr.  228. 
s  Tamże,  nr.  150. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  51 

tyczność  aktu.  Mistrz  Piotr,  sędzia  nadworny  biskupa  krakowskiego, 
zarazem  pleban  ze  Skałki  i  kantor  wiślicki  (pośród  świadków  wyroku) 
występuje  w  tym  charakterze  w  latach  1328 — 1337  ł.  Bodzanta  jest 
dziekanem  krakowskim  w  latach  1320— 1348 2,  Nasan  proboszczem 
wiślickim  w  latach  1328— 1343  3,  Dzierzko  kanonikiem  u  św.  Flo- 
ryana  w  r.  1330  *,  Piotr,  pleban  w  Gabułtowie  występuje  w  roku 
1337  5,  wreszcie  Wojciech,  syn  Jana  z  Opatowca,  jako  notaryusz  bi- 
skupi w  r.  1332 «. 

Wykazawszy  tym  sposobem  autentyczność  wyroku  w  sprawie 
dziesięcin  kościoła  Kazimirzy  Małej,  przystępujemy  obecnie  do  rozpa- 
trzenia dokumentu  fundacyjnego  tegoż  kościoła,  przedłożonego  w  pro- 
cesie przez  jego  proboszcza  na  dowód  praw  dziesięcinnych. 

Jak  zaznaczyliśmy  na  początku,  znał  ten  dokument  Długosz 
i  podał  w  »Historyi«  i  w  ^Żywotach  biskupów<  jego  streszczenie. 
Z  porównania  notatki  Długoszowej  z  samym  dokumentem,  okazuje 
się  niewątpliwie  1)  że  nie  inny,  ale  ten  właśnie  tekst  miał  Długosz 
przed  sobą,  2)  że  streszczenie  jego  jest  wierne  i  pozbawione  wła- 
snych dodatków  Długosza. 

Ale  jeśli  notatka  Długosza  budziła  tylko  podejrzenia  co  do  au- 
tentyczności dokumentu,  to  pełny  tekst  jego  rozprasza  w  tym  kie- 
runku wszelkie  wątpliwości  i  okazuje,  że  mamy  do  czynienia  z  wie- 
rutnym falsyfikatem. 

Więc  najpierw  —  ile  chodzi  o  formułę  —  inwokacya  »In  no- 
minę  domini  amen*,  niezwykła  jeszcze  w  wieku  XII,  rozpowszechnia 
się  dopiero  w  następnem  stuleciu.  Rażącym  anachronizmem  jest 
maiestałicus  pluralis  biskupa  wystawcy,  rażące  nazwy  miejscowości 
przy  imionach  rycerzy-dziedziców,  wprost  niedorzecznością  w  tym 
czasie  ich  pieczęcie  z  herbami.  Pomijam  już  styl  zawiły,  brak  for- 
muły penalnej  i  inne  właściwości,  niedające  się  wprost  pomyśleć,  już 
nie  tylko  w  XI,  ale  nawet  w  XII  w. 


1  Kod.  kat.   kr.   tom  I.   nr.   149—161,  tom   II.  nr.   244—250.    Kod.    mog. 

nr.  56. 

2  Kod.  młp.  t.  I.  nr.  164.  W  r.  1348  zostaje  biskupem  krakowskim. 

»  K.  kat.  kr.  t.  I.    nr.    144-  147,    t.  II.  nr.  244,  245,    Kod.    mp.    tom  III. 
nr.  641. 

*  Kod.  mp.  II.  nr.  602. 
t  Kod.  kat.  kr.  nr.  161. 
«  Kod.  kat.  krak.  nr.  150. 


*• 


52  Władysław  Semkowicz 

Lecz  uznanie  dokumentu  biskupa  Lamberta  za  falsyfikat  nie 
zwalnia  nas  jeszcze  od  dalszych  nad  nim  badań.  Dyplomatyka  no- 
woczesna jest  czemś  więcej,  niż  *arg  discemendi  diplomata  vera  ac 
falsa*  —  jak  ją  dawnemi  określano  czasy,  zadanie  jej  nie  kończy 
się  przeto  na  prostem  stwierdzeniu  fałszerstwa.  Wnikając  głębiej 
w  istotę  i  przyczyny  podrobienia  dokumentu,  dzisiejsza  dyplomatyka 
bada  czas,  miejsce,  sprawcę  fałszerstwa  i  inne  okoliczności  mu  to- 
warzyszące, stara  się  przy  tern  dociec,  czy  i  w  jakiej  mierze  fał- 
szerz zużytkował  wiarygodne  wiadomości,  zaczerpnięte  z  autenty- 
cznych dokumentów,  zapisek  lub  tradycyi. 

Co  się  tyczy  czasu  podrobienia  dokumentu,  to  mamy  w  nim 
jeden  szczegół,  który  kwestyę  tę  odrazu  rozwiązuje.  Oto  pieczęć  bi- 
skupa Lamberta  przywieszona  do  dokumentu  z  r.  1063  miała  być 
wyciśnięta  w  czerwonym  wosku.  Aż  do  Nankera  włącznie  (t.  j.  do 
r.  1326)  używali  biskupi  krakowscy  stale  wosku  zwykłego  —  pierw- 
szym, który  zaczął  wyciskać  pieczęć  w  czerwonym  wosku,  był  Jan 
Grot1  (1326 — 1347),  t.  j.  ten  właśnie  biskup,  przed  którego  sądem 
toczył  się  spór  o  dziesięciny  Kazimirzy  Małej.  Wynika  stąd,  że  fał- 
szerstwa dokonano  współcześnie  t.  j.  na  krótko  przed 
r.  1330,  w  którym  dokument  przedłożono  w  sądzie  biskupim. 

Ta  ostatnia  okoliczność  wyjaśnia  nam  zarazem  cel  fałszer- 
stwa. Nie  ulega  wątpliwości,  że  dokument  Lamberta  podrobiony 
został  ad  hoc,  dla  zyskania  środka  dowodowego  w  procesie  o  dzie- 
sięciny. 

Sprawcą  fałszerstwa  był  zapewne  sam  proboszcz  kazimirski, 
w  każdym  zaś  razie  ktoś  niezbyt  biegły  w  sztuce  podrabiania  da- 
wnych dokumentów  i  nie  mający  widocznie  pod  ręką  starych  wzo- 
rów, choćby  z  XII  w.  Gdyby  bowiem  fałszerstwo  było  dokonane 
w  kapitule  krakowskiej  lub  w  którymkolwiek  ze  starych  klasztorów 
ub  kollegiat  polskich,  byłby  fałszerz  niezawodnie  zużytkował  za- 
chowane tam  dawne  autentyki,  celem  nadania  swemu  falsyfikatowi 
pozoru  cech  archaicznych. 

Inna  rzecz,  czy  fałszerz  nie  znał  jakich  zapisek,  które  mogły 
mu  dostarczyć  rzeczowego  substratu  do  podrobienia  dokumentu.  Te 
rzeczowe  szczegóły  mogły  dotyczyć:  1)  aktu  konsekracyi  kościoła 
kazimirskiego  w  r.  1063  przez  biskupa  Lamberta,  ewentualnie  także 

1  Por.  Piekosiński.  Pieczęcie  pol.  w.  średn.  nr.  326  (Nanker)  i  368  (Jan 
Grot). 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  53 

świadków  obecnych  przy  konsekracyi,  2)  nadań  dziesięcinnych,  po- 
czynionych przez  okoliczne  rycerstwo  na  rzecz  kościoła. 

Go  do  konsekracyi,  podnieśliśmy  już  pierwej  jeden  moment 
niemałej  wagi,  mianowicie  zgodność  daty  dokumentu  z  pontyfikatem 
Lamberta-Suły,  którego  chronologię  poświadczają  najdawniejsze  na- 
sze roczniki  (1061— 1071) l.  Przypadkowością  tego  faktu  tłómaczyć 
nie  wolno,  niepodobna  zaś  przypuszczać,  by  fałszerz,  który  grzeszył 
zupełną  ignorancyą  dawnych  zasad  dyplomatyki  i  nie  troszczył  się 
o  najbardziej  zdradliwą  w  procesie  formę  dokumentu,  dbał  o  zgo- 
dność chronologii  dla  tak  odległej  epoki  i  czynił  w  tym  kierunku 
jakieś  badania.  Możnaby  to  przyjąć  dla  dokumentu  podrobionego 
w  kapitule,  gdzie  były  pod  ręką  roczniki  i  katalogi  biskupów,  gdzie 
zatem  dobór  daty  nie  przedstawiał  trudności,  ale  nie  dla  falsyfikatu, 
który  powstał  niewątpliwie  w  prowincyonalnym  kościele.  Otóż  przy- 
puszczam, że  fałszerz  miał  w  istocie  pod  ręką  zapiskę  o  konsekra- 
cyi kościoła  kazimirskiego  przez  biskupa  Lamberta  w  r.  1063.  Za 
założyciela  Kazimirzy  uwaźaćby  zatem  należało  Kazimierza  Odno- 
wiciela. 

Osad  o  nazwie  Kazimierz,  Kazimirza,  jest  kilka  na  obszarze  ziem 
polskich;  wszystkie  one  są  bardzo  stare  i  z  wyjątkiem  Kazimierza 
krakowskiego  i  lubelskiego  dadzą  się  związać  z  imieniem  jednego 
z  dwóch  pierwszych  Kazimierzów:  Odnowiciela  lub  Sprawiedliwego. 

Kazimirza,  o  której  mowa,  składała  się  z  dwóch  osad,  poło- 
żonych po  obu  brzegach  Nidzicy.  Osada  leżąca  po  stronie  krakow- 
skiej zwała  się  Wielką,  druga  po  stronie  wiślickiej  —  Małą.  Trudno 
dziś  dociec,  czy  od  początku  były  tam  dwie  osady,  czy  też  może 
łączył  je  stosunek  macierzy  do  córy.  W  tym  ostatnim  razie,  który 
jest  prawdopodobniejszy,  Kazimirza  Mała  (Młodsza)  byłaby  filią 
Wielkiej  (Starej),  co  nie  wyłącza  możliwości  powstania  obu  jeszcze 
za  Kazimierza  Odnowiciela.  Jakkolwiekbądź  się  rzecz  miała,  faktem 
jest,  że  obie  osady  posiadały  już  bardzo  dawno  kościoły  parafialne: 
Wielka  pod  wezwaniem  św.  Krzyża,  Mała  pod  wezwaniem  Wniebo- 
wzięcia NMP.  Oba  kościoły  figurują  już  w  najdawniejszych  kollekto- 
ryach  świętopietrza  jako  siedziby  dekanatów2,  w  szczególności  Mała 


1  Rocznik  kapitulny  krak.  Mon.  Pol.  t.  II.  str.  795. 
1  Theiner,  Mon.  Pol.  Vat.  t.  I.  str.  243. 


54  Władysław  Semkowicz 

Kazimirza  była  nią  w  latach  1349 — 1357  *.  Jestto  ważne  kryteryum 
starożytności  kościoła,  nie  ulega  bowiem  wątpliwości,  że  stolice  de- 
kanatów łączyły  się  z  najstarszemi  świątyniami,  że  wymienię  Pran- 
docin,  Jędrzejów,  Sącz,  Sławków,  Bytom,  Korczyn,  Kije,  które  to 
kościoły  należą  niewątpliwie  do  najdawniej szych,  z  XI  i  XII  w. 

I  tytuł  kościoła  >Assumptionis  B.  M.  V.*  należy  do  bardzo 
starych.  Matce  Bożej  dedykowane  były  prawie  wszystkie  dawne 
kościoły  polskie,  bądź  to  samoistnie,  bądź  obok  drugiego  wezwa- 
nia. Kościoły  w  Gnieźnie,  Mogilnie,  Łęczycy,  Wiślicy,  Kielcach,  nale- 
żące do  najstarszych,  miały  wezwanie  NMPanny.  Rozważenie  tych 
wszystkich  okoliczności  pozwala  odnieść  założenie  kościoła  w  Kazi- 
mirzy  Małej  do  wieku  XI,  do  czasów  biskupa  Lamberta. 

Z  aktem  konsekracyi  łączy  się  nadto  miejsce  wystawienia  do- 
kumentu fundacyjnego  i  jego  świadkowie.  Dzierzążnia,  jako  miejsce 
wystawienia  dokumentu  jest  prowdopodobnie  przez  fałszerza  zmy- 
ślona, jako  jedna  z  najbliższych  Kazimirzy  w  XIV  w.  posiadłości 
biskupich.  Lecz  wątpić  należy,  czy  przynależność  jej  do  stołu  bisku- 
piego sięga  XI  w.  Najdawniejszą  wzmiankę  o  Dzierzązni  znajdujemy 
w  dokumencie  arcybiskupa  Jana  dla  klasztoru  w  Jędrzejowie  z  r. 
1174/6.  Wymieniona  jest  tam  ona  między  wsiami,  które  arcybiskup 
żaku  ił  dla  tego  klasztoru2.  Na  własność  biskupstwa  przeszła,  zdaje 
się,  dopiero  w  r.  1287,  kiedy  Leszek  Czarny  nadał  Pawłowi  z  Prze- 
mankowa  ^illam  sucm  in  Derusnaa  3.  Wiadomość  Długosza,  jakoby 
w  czasie  bitwy  nad  rzeką  Mozga wą  w  r.  1195  biskup  krakowski 
Pełka  stał  w  Dzierzązni,  polega  tylko  na  kombinacyi,  nie  popartej 
zresztą  żadnem  dawnem  źródłem  4.  Z  tern  wszystkiem  do  szcze- 
gółu tego  w  naszym  dokumencie  nie  można  przywiązywać  zby- 
tniej   wagi. 

Co  powiedzieć  o  świadkach,  z  pośród  których  kanonik  Stani- 
sław zwrócił  już  uwagę  Długosza,  stanowiąc  istotnie  najciekawszy 
szczegół  w  naszym  dokumencie,  bo  gdyby  się  okazał  autentycznym, 
mielibyśmy  cenną  zdobycz  naukową.  Niestety,  wykazać  tego  niepo- 
dobna. Jakkolwiek  bowiem  jest  rzeczą  prawdopodobną,  że  Stanisław 

1  Korzyst-iłem   dzięki  uprzejmości  Dra  J.    Ptaśnika  z  kollektoryów,    które 
wejść  mają  do  wydawnictwa  Monumenta  Poloniae  Yaticana. 
»  Kod.  mpol.  t.  II.  nr.  374. 

3  Kod.  kat.  krak.  nr.  85. 

4  Historya  Pol.  tom  II.  str.  146.   Por.  A!.  Semkowicz,  Krytyczny  rozbiór 
r.  200. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  55 

był  w  tym  czasie  kanonikiem  krakowskim,  a  » Żywot  mniejszy «, 
źródło  z  pierwszej  polowy  XIII  w.,  wyraźnie  mówi  o  tem,  że  biskup 
Lambert  „fecit  eum  in  ecclcsia  Craconiensi  fratrem  et  canonicum"  l, 
to  jednak  zarówno  la  wiadomość,  jak  i  umieszczenie  Stanisława, 
jako  kanonika  krakowskiego,  na  liście  świadków  dokumentu  kazi- 
mirskiego  może  polegać  tylko  na  prostej  kombinacyi,  że  za  pontyfi- 
katu swego  poprzednika  Lamberta  był  Stanisław  kanonikiem.  Nie 
mamy  przeto  żadnej  pewności,  że  szczegół  ten  w  naszym  dokumen- 
cie opiera  się  na  jakichkolwiek  wiarygodnych  danych,  mianowicie 
na  zapisce  o  konsekracyi  kościoła,  gdzie  mogliby  być  wymienieni 
świadkowie  tego  aktu,  i  raczej  przypuścić  trzeba,  że  mamy  tu  do 
czynienia  z  czczym  wymysłem,  w  celu  nadania  falsyfikatowi  większej 
powagi  i  wiarygodności. 

Toż  samo  tyczy  się  reszty  świadków,  jakkolwiek  i  tu  nie  brak 
pozorów  wiarygodności.  Zwłaszcza  dwaj  plebani,  bytomski  i  sław- 
kowski, mogliby  zrazu  łudzić,  bo  Bytom  i  Sławków  to  bardzo  stare 
grody2,  gdzie  już  wcześnie  mogły  istnieć  kościoły  grodowe;  czy  je- 
dnak w  tym  czasie  może  być  mowa  o  >plebanach«,  jest  rzeczą 
więcej  niż  wątpliwą.  Ostatni  ze  świadków,  pronotaryusz  biskupi,  jest 
już  niedorzecznym  wymysłem.  Tytuł  ten,  dotąd  niewyjaśnionego 
(zdaje  się  bizantyńskiego)  pochodzenia,  był  w  XI  w.  jedynie  w  uży- 
ciu u  Normanów  Włoch  południowych 3.  W  Europie  środkowej, 
mianowicie  w  kancelaryi  cesarskiej  a  w  ślad  za  tem  w  kancela- 
ryach  biskupich,  zjawia  się  dopiero  w  poł.  XII  w.*,  w  kuryi  papie- 
skiej zaś  dopiero  w  XIV  w. 5.  W  Polsce  zjawia  się  protonotaryusz 
z  końcem  XIII  w.  za  rządów  czeskich  6.  Z  tych  względów  wzmiankę 
o  pronotaryuszu  w  naszym  dokumencie  nie  podobna  uważać  za  wia- 
rygodną, tembardziej,  że  o  zorganizowanej  kancelaryi  biskupiej  w  Pol- 
sce tych  czasów   nie   może   być   w  ogóle   mowy.  Podobnie  tedy  jak 


«  Mon.  Pol.  t.  IV.  str.  250. 

1  Bytom  wspomniany  już  u  Galla  (Chronicon,  str.  66,  87,  88)  oraz  w  bulli 
gnieźnieńskiej  z  roku  1136  (Kwp.  nr.  7).  Sławków  był  jedną  z  najdawniejszych 
posiadłości  biskupstwa  krakowskiego  i  jeszcze  w  XIII  w.  istniał  tam  gród,  jako 
centrum  »  kasztelani  sławkowskiej «.  Kod.   kat.  krak.  t.  I.  nr.  88. 

3  Por.  Erben-Redlich,  Urkundenlehre,  str.  80. 

*  Tamże,  oraz  Bresslau,  Urkundenlehre,  str.  369. 

6  Bresslau,  1.  c,  str.  233. 

8  Henryk  Quas,  protonotaryusz  Wacława  czeskiego  w  r.  1292.  Kod.  mpol. 
t.  II.  nr.  521  i  522. 


56  Władysław  Semkowicz 

miejsce  wystawienia  dokumentu  i  całą  grupę  świadków  uważam  za 
zmyśloną,  włącznie  z  datą  dzienną,  wyrażoną  w  falsyfikacie  sposo- 
bem niezwykłym  i  bardzo  rzadko  w  użyciu  będącym,  wedle  suche- 
dnich  (jesiennych),  ąuatuor  tempora  (autumni). 

Przechodzimy  wreszcie  do  nadawców  dziesięcin,  celem  stwier- 
dzenia, czy  są  to  postacie  rzeczywiste,  czy  także  —  jak  świadko- 
wie —  fikcyjne,  przez  fałszerza  zmyślone.  Są  oni  określeni  w  doku- 
mencie wedle  imion,  dziedzin  i  rodów.  Ten  właśnie  wzgląd  nie  do- 
zwala ich  odnieść  do  w.  XI.  gdyż  rycerstwo  dopiero  z  początkiem 
XIII  w.  zaczęło  przybierać  przydomki  od  swych  dziedzicznych  dóbr, 
który  to  zwyczaj  ustala  się  w  ciągu  tego  stulecia1.  W  XI  w.,  jak 
i  w  XII,  spodziewalibyśmy  się  tylko  samych  imion,  co  najwyżej  z  pa- 
tronimicum.  Nie  mogą  to  być  także  osoby  współczesne  pobrobieniu  do- 
kumentu, a  więc  żyjące  około  r.  1330,  nie  podobna  bowiem  przy- 
puścić, aby  w  falsyfikacie,  mającym  służyć  za  środek  dowrodowy 
w  procesie  o  dziesięciny,  współcześni  ludzie  figurowali  jako  nadaw- 
cy z  w.  XI.  Pozostają  zatem  dwTie  alternatywy:  1)  albo  są  to 
postacie  historyczne,  znane  fałszerzowi  z  zapisek  kościelnych,  lecz 
zmarłe  dawno,  jakkolwiek  nie  przed  wiekiem  XIII  (ze  względu  na 
przydomki);  2)  albo  też  są  oni  wszyscy  zmyśleni  wraz  z  swemi  imio- 
nami, dziedzinami  i  herbami. 

Aby  tę  kwestyę  rozstrzygnąć,  trzeba  przejść  wszystkich  nadaw- 
ców po  kolei  i  rozpatrzyć  na  podstawie  źródeł  ich  stosunek  do 
dóbr  i  rodów,  do  których  wedle  opisu  pieczęci  należeli. 

1)  Mikołaj,  syn  W  ściek  li  cy  z  Mikołajowa,  z  rodu 
Bibersteinów,  dziedzic  Mikołajowa,  Stropieszyna  i  Zagajowa.  Już 
na  początku  niniejszej  pracy  wspomniałem,  że  Bibersteinowie  byli 
w  XIV  i  XV  w.  dziedzicami  Kazimirzy  Małej  i  kilku  sąsiednich 
osad*.  Najwcześniejsze  ich  w  tej  okolicy  ślady  sięgają  trzeciego  dzie- 
siątka XIV  w,  t.  j.  czasu  procesu  o  dziesięciny  (Sąd,  kasztelan  san- 
domirski).  Z  trzech  wsi.  wymienionych  w  dokumencie  Lamberta, 
z  których  kościół  kazimirski   miał  pobierać  dziesięciny,  tylko  Miko- 


1  W  Małopolsce  pierwszy  raz  pojawia  się  taki  sposób  określania  pocho- 
dzenia w  Album  miechowskiem  z  r.  1198  (Kod.  mp.  t.  II.  nr.  376).  W  dok.  z  r. 
1224  występuje  już  cały  szereg  rycerzy  z  takimi  przydomkami.  (KKK.  tom  I. 
nr.  14.). 

*  Patrz  wyżej,  str.  49. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  57 

łajów  należał  jeszcze  w  XV  w.  do  Bibersteinów l.  Dwie  inne  wsi 
nie  dadzą  się  na  podstawie  znanych  źródeł  wykazać  jako  własność 
tego  rodu;  w  poł.  XV  w.  Stropieszyn  należy  do  Kocińskiego  h.  Gra- 
bią, a  Zagajów  do  Ujejskiego  h.  Drużyna,  ale  w  najbliższem  ich 
sąsiedztwie  położona  wieś  Bibersteinów,  Sokolina,  wskazuje,  że  i  one 
były  niegdyś  zapewne  w  ich  posiadaniu '.  Przezwisko  Wścieklica  nie 
obce  jest  źródłom  naszym.  Do  dokumentu  Łokietka  dla  katedry 
krakowskiej  z  r.  1306  przywiesił  swą  pieczęć  >Nicolaus  Fsce- 
klicza*3;  niestety  pieczęć  ta  zaginęła,  tak,  zenie  wiemy,  czy  to 
był  Biberstein.  ale  identyczne  imię  i  przezwisko  wskazują,  że  nasz 
fałszerz  nie  wyssał  ich  z  palca,  czyli  innemi  słowy:  Mikołaj  syn 
Wścieklicy  z  Mikołajowa  może  być  postacią  rzeczywistą  i  pochodzić 
z  rodu  Bibersteinów,  którzy  istotnie  na  Mikołajowie  dziedziczyli.  Do 
jakiego  czasu  należy  odnieść  tego  Mikołaja?  Bibersteinów ie,  ród  łu- 
życki, pojawiają  się  w  pierwszej  połowie  XIII  w.  na  Śląsku*,  do 
Małopolski  przybyć  zatem  mogli  z  Henrykiem  Brodatym,  jak  tyle 
innych  rodów,  siedzących  w  tych  stronach  na  pograniczu  ziemi  kra- 
kowskiej 5. 

2)  Stanisław  i  Bogusz,  synowie  Michała  z  Ziemlic, 
h.  Połukoza,  dziedzice  Ziemlic,  Osmolić,  GabuHowa  i  Bogumiło  wic. 
Przedewszystkiem  stwierdzić  trzeba,  że  wszystkie  te  imiona  były 
rzeczywiście  w  częstem  użyciu  w  rodzie  Połukozów.  Imię  Bogusz 
stało  się  nawet  z  czasem  przydomkiem  odrębnej  rodziny  h.  Połu- 
koza, która  pisała  się  stale  »de  Zemblice*,  utrzymując  tradycyę 
swego  pochodzenia6.  Otóż  w  tej  rodzinie  Boguszów  imiona  Stani- 
sław i  Bogusz  przetrwały  bardzo  długo,  bo  do  XVI  i  XVII  stulecia. 
Tak  samo  imię  Michał  bardzo  często  w  rodzie  Połukozów  się  po- 
wtarza, tak.  że  je  Piekosiński  słusznie  za  rodowe  ich  imię  uznał7. 
Z  czterech  wsi,  wymienionych  jako  własność   Połukozów,   z  wyjąt- 

*  Spytek  z   Mikołajowa,    1427    (Białkowski,    Ród    Bibersteinów,    str.    26) 
Henryk  z  Bibersteinów  poł.  XV  w.  (Liber  Benef.  t.  II.  s.  146). 

2  Liber  Benef.  t.  II.  str.  146,  412. 
s  Kod.  kat.  krak.  t.  I.  nr.  114. 

*  Białkowski,  1.  c.  str.  7  nast. 

s  Por.  moją  pracę :    Włodycy  polscy  na  tle  porównawczem  słowiańskiem, 

str.  48. 

«  Bogusz  Adam,  Mikołaja  Bogusza  spadkobiercy.  Miesięcznik  heraldyczny, 

r.  1909.  nr.  4. 

«  Rycerstwo  Polskie,  t.  III,  str.  33. 


Fjg  Władysław  Semkowicz 

kiem  Osmolić,  wsi  wcześnie  już  opuszczonej  *,  trzy  pozostałe  dadzą 
się  wykazać  w  rękach  tego  rodu.  O  Ziemlicach  mówiliśmy  przed 
chwilą,  że  tradycya  uważała  je  za  gniazdo  Boguszów-Półkoziców 2. 
Gabułtów,  w  sąsiedztwie  Ziemlic  i  Bogumiłowice  pod  Tarnowem, 
jeszcze  do  XV  wieku  przetrwały  we  władaniu  Połukozów3.  I  ten 
szczegół  zatem  w  dokumencie  Lamberta  uważać  należy  za  wiary- 
godny, Michała  zaś,  ojca  Stanisława  i  Bogusza  możnaby  zidentyfi- 
kować z  Michałem  Piotrkowiczem  z  rodu  Połukozów,  kasztelanem 
krakowskim  (1243— 1255) 4. 

3)  Zbylut  i  Piotr,  synowie  Jakuba  ze  Zbylutowic 
z  rodu  Janina,  dziedzice  Zbylutowic  i  Mnogolic.  Rycerze  ci  źró- 
dłom naszym  są  zgoła  nieznani,  posiadłości  zaś  ich  zjawiają  się  do- 
piero w  XV  w.,  lecz  już  w  ręku  innych  rodów:  w  Zbyluto wicach 
siedzą  Ławszowici  i  Turzynici5,  w  Mnogolicach  Dębnowie6.  W  po- 
bliżu jednak,  w  Kęsowie  i  w  Cudzinowicach  spotykamy  w  XV  w. 
Janinów7.  Imię  Zbylut  właściwe  było  wielkopolskiemu  rodowi  Pa- 
łuków  8,  mamy  tu  jednak  dowód,  że  pojawiało  się  ono  i  u  mało- 
polskich Janinów.  Tern  wytłómaczyć  można  genezę  kilku  nazw  wsi 
małopolskich,  utworzonych  z  imienia  Zbylut.  Janinowie  byli  też 
zapewne  założycielami  Zbylitowej  góry  pod  Tarnowem,  w  pobliżu 
której  posiadali  jeszcze  w  XV  w.  Chyszów9.  Rozważenie  powyż- 
szych szczegółów  dozwala  Zbyluta  i  Piotra  ze  Zbylutowic  uznać  za 
postaci  autentyczne. 

4)  Mszczuj  i  Jan  z  Jakuszowic,  z  rodu  Jastrzęb- 
ców, dziedzice  Jakuszowic.  Związku  imion  i  dóbr  ich  z  Jastrzęb- 
cami na  podstawie  dochowanych  źródeł  wykryć  nie  podobna.  Ja- 
kuszowice  należą  w  XV  w.  do  Turzynitów  i  Połukoziców 10.  Jedynej 

1  Za  czasów  Długosza  była  już  «deserta«  Lib.  Ben.  t.  II.  s.  418. 
1  W  XV  w.  były  one  już  w  posiadaniu  Gerałtów  i  Różyców  (Lib.  Benef- 
t.  II.  str.  67  i  145). 

3  Co  do  Gabułtowa:  zob.  Lib.  Benef.  t.  II  str.  145.  Co  do  Bogumiłowic : 
zob.  Piekosiński,  Heraldyka  pol.  w.  średnich,  str.  125,  gdzie  pieczęć  Pawła  z  Bo- 
gumiłowic,  sędziego  z.  krak.  oraz  Lib.  Benef.  t.  U.  str.  494. 

4  Piekosiński,  Rycerstwo  małop.  t.  III.  str:  31—33, 
8  Lib.  Benef.  t.  II.  str.  146. 

•  Tamże,  str.  146. 

»  Lib.  Ben.  t.  II.  str.  502  i  Ulanowski,  Inscr.  clenod.  nr.  338,  471,  481,  572. 

8  Por.  moją  pracę:  Ród  Pałuków. 

9  Piekosiński,  Zap.  wiślickie,  nr.  29,  36. 

10  Lib.  Ben.  t.  II.  s.  146.  oraz  Ulanowski,  Inscr.  clenod.  nr.  285,  320  i  477. 


Przyczynki  dyplomatyczne  z  wieków  średnich  59 

wskazówki  mogą  tu  dostarczyć  poblizkie  osady  Jastrzębców,  Soko- 
lina  i  Stawiszyce1. 

Zbierając  wyniki  powyższych  rozważań,  dochodzimy  do  wnio- 
sku, że  szczegóły,  tyczące  się  nadań  dziesięcinnych  na  rzecz  ko- 
ścioła kazimirskiego  opierają  się  prawdopodobnie  na  wiarygodnym 
przekazie  miejscowych  zapisek,  a  wymienieni  rycerze  są  postaciami 
historycznemi  z  połowy  XIII  wieku. 

1  Lib.  Ben.  t.  I.  str.  416  i  t.  II.  str.  414. 


Treść. 

str. 

1.  Dokument  Maura,  biskupa  krakowskiego  (1109— 1118),  dla  kościoła  w  Pa- 

canowie       1 

2.  Dwa  przywileje  księcia  Bolesława  Konradowicza  z  r.  1244  w  przedmiocie 

nadania  -prawa  rycerskiego* 24 

3.  Podrobiony  dokument  Lamberta  Suły.  biskupa  krakowskiego  dla  kościoła 

w  Kazimirzy  małej  r.  1063 43 


PRZYCZYNEK  DO  TEOEYI  MNOGOŚCI 


napisał 

WACŁAW  SIERPIŃSKI 


Sierpiński 


W  pracy  niniejszej  podam  pewne  twierdzenie  z  teoryi  mnogo- 
ści punktowych  i  wyprowadzę  z  niego  kilka  wniosków. 

Będziemy  oznaczali  tym  samym  symbolem  liczbę  rzeczy- 
wistą oraz  punkt  prostej,  będący  jej  obrazem.  Mówić  będziemy, 
że  punkt  p  należy  do  przedziału  ó  =  (a,b),  jeżeli  «^p^&,  zaś 
że  punkt  p  leży   wewnątrz   tego  przedziału,  jeżeli   a<Cp<Cb. 

Niech  P  oznacza  dany  zbiór  punktów  prostej  (ograniczony  lub 
nie).  Dany  punkt  g  prostej  nazywamy,  jak  wiadomo,  miejscem 
skupienia  zbioru  P  (Cantor),  jeżeli  przy  wszelkiem  a<ig  oraz 
wszelkiem  /?  >  g  wewnątrz  przedziału  (a,  /?)  zawiera  się  nieskoń- 
czenie wiele  punktów  zbioru  P,  oraz  miejscem  kondensacyi 
tego  zbioru  (Lindelóf),  jeżeli  wewnątrz  każdego  takiego  przedziału 
(a,  /?)  zawiera  się  nieprzeliczalna  mnogość  punktów  zbioru  P.  Jeżeli, 
w  szczególności  przy  wszelkich  a  <  g  oraz  /?  >  g,  mamy  nieskoń- 
czenie wiele  —  względnie  nieprzeliczalną  mnogość  —  punktów 
zbioru  P  wewnątrz  każdego  z  przedziałów  (a, g)  oraz  (g, /?),  to 
punkt  g  nazywać  będziemy  obustronnem  miejscem  skupienia  — 
względnie  kondensacyi  —  zbioru  P. 

Twierdzenie.  Jeżeli  każdy  punkt  zbioru  P  należy 
do  jednego  przynajmniej  z  przedziałów,  tworzących 
zbiór  J,  tomnogość  wszystkichtychpunktów  zbioru  P, 
które  nie  leżą  wewnątrz  żadnego  z  przedziałów  zbioru  A, 
jest  co  najwyżej  przeliczalną. 

Dowód.  Oznaczmy  przez  Q  zbiór  tych  wszystkich  punktów 
zbioru  P,  które  nie  leżą  wewnątrz  żadnego  z  przedziałów  zbioru  A; 
każdy  punkt  zbioru  Q,  jako  części  zbioru  P,  należeć  będzie,  w  myśl 
założenia,  do  jednego  przynajmniej  z  przedziałów  zbioru  A.  Oznaczmy 
przez  An  zbiór  wszystkich  tych  przedziałów  zbioru  A,  które  są  więk- 
sze   od   — ,  zaś  przez  QH  zbiór   wszystkich   tych  punktów  zbioru  Q, 


4  Wacław  Sierpiński 

które  należą  do  jednego  przynajmniej  z  przedziałów  zbioru  An.  Bę- 
dzie oczywiście 

Q  =  Qi  +  (ft  -  Qi)  +  (Qs  -  Qt)  +  (Qi~Qs)  +  ....        (*) 

Powiadam,  że  każdy  ze  zbiorów  Qn  jest  co  najwyżej  przeli- 
czalnym. 

W  samej  rzeczy,  podzielmy  prostą   na  odcinki  o   długości  -: 

n 

okażemy,  że  na  każdym  z  nich  leżą  co  najwyżej  dwa  punkty  zbioru 
Q„.  Załóżmy  w  tym  celu,  że  na  jednym  z  naszych  odcinków  leżą 
trzy  różne  punkty  qu  q2,  qs  zbioru  Qn.  Jeżeli  qr  <  q2  <  qs,  to  bę- 
dziemy oczywiście  mieli  q2  —  qx  <  -,   oraz  q3  —  qi  <  -.  Oznaczmy 

Tl  fi 

przez  d  przedział  zbioru  Ani  do  którego  należy  <?2:   skoro  j2  należy 

do  przedziału  ó  >  — ,  a  nie  leży  wewnątrz  tego  przedziału,  więc  musi 

być  jednym  z  jego  końców.  Jeżeli  qt  jest  lewym  końcem  przedziału  d, 
to  oczywiście  q5  leży  wewnątrz  d,  jeżeli  zaś  prawym,  to  q1  leży 
wewnątrz  <5.  W  obu  przypadkach  wpadamy  w  sprzeczność  z  zało- 
żeniem, że  punkty  qx  i  <?3  należą  do  Q. 

Dowiedliśmy  więc,  że  podzieliwszy  prostą  na  przeliczalną  mno 

gość  odcinków  o  długości  -,  mamy  na  każdym  z  nich  co  najwy- 
żej dwa  punkty  zbioru  Qn:  zbiór  ten  jest  więc  co  najwyżej  przeli- 
czalnym. Wobec  wzoru  (*)  wynika  stąd  natychmiast,  że  i  zbiór  Q 
jest  co  najwyżej  przeliczalnym,  co  było  do  udowodnienia. 

Wniosek  1.  Każdy  zbiór  punktów  posiada  co  naj- 
wyżej przeliczalną  mnogość  miejsc  skupienia,  które 
nie  są  obustronnemi. 

Dowód.  Oznaczmy  przez  Q  zbiór  wszystkich  tych  miejsc  sku- 
pienia danego  zbioru  P,  które  nie  są  obustronnemi.  Jeżeli  q  jest 
jednem  z  nich.  to  istnieje  odpowiedni  przedział  d,  którego  (lewym 
lub  prawym)  końcem  jest  q,  i  wewnątrz  którego  niema  żadnego 
punktu  zbioru  P.  a  więc  też  żadnego  miejsca  skupienia  tego  zbioru. 
Żaden  zatem  punkt  zbioru  Q  nie  może  leżeć  wewnątrz  przedziału  ó. 
Możemy  więc  względem  zbioru  Q  oraz  odpowiedniego  zbioru  A 
wszystkich  przedziałów  <5  zastosować  dowiedzione  twierdzenie,  skąd 
wynika,  że  zbiór  Q  jest  co  najwyżej  przeliczalnym. 

Gdybyśmy   powtórzyli   powyższy   dowód,  oznaczając   przez    Q 


Przyczynek  do  teoryi  mnogości  5 

zbiór  wszystkich  punktów  zbioru  P,  które  nie  są  jego  obustronnemi 
miejscami  skupienia,  to  wnioskowalibyśmy,  iż  każdy  zbiór  punktów 
zawiera  co  najwyżej  przeliczalną  mnogość  punktów,  które  nie  są 
jego  obustronnemi  miejscami   skupienia.    Stąd   natychmiast   wynika 

Wniosek  2.  Każdy  nieprzeliczalny  zbiór  punktów 
zawiera  nieprzeliczalną  mnogość  punktów,  które  są 
jego  obustronnemi  miejscami  skupienia. 

Wniosek  3.  Każdy  zbiór  punktów  posiada  co  naj- 
wyżej przeliczalną  mnogość  miejsc  kondensacy  i,  które 
nie  są  obustronnemi. 

Dowód.  Dla  każdego  miejsca  kondensacyi  q  danego  zbioru, 
które  nie  jest  obustronnem,  istnieje  przedział  6,  którego  końcem 
jest  q  i  wewnątrz  którego  zawiera  się  co  najwyżej  przeliczalna 
mnogość  punktów  danego  zbioru.  Żadne  zatem  miejsce  kondensacyi 
nie  może  leżeć  wewnątrz  ó.  Stąd  natychmiast  słuszność  naszego 
wniosku. 

Wniosek  4.  Każdy  zbiór  liczb  rzeczy  wistych,  który 
uporządkowany  według  wielkości  jest  dobrze  upo- 
rządkowanym,  musi   być   co   najwyżej    przeliczalnym. 

Dowód.  Gdyby  nasz  zbiór  był  nieprzeliczalnym,  posiadałby 
w  myśl  wniosku  2-go  miejsce  obustronnego  skupienia.  Moźnaby  więc 
z  jego  elementów  zbudować  ciąg  nieskończony  typu  *a>,  co  przeczy 
założeniu,  że  zbiór  jest  dobrze  uporządkowanym. 

Wniosek  5.  Wśród  każdej  nieprzeliczalnej  mnogo- 
ści miejsc  nieciągłości  funkcyi  f(x)  w  danym  prze- 
dziale istnieje  nieprzeliczalna  mnogość  punktów, 
w  których  f(x)  posiada  z  obu  stron  nieciągłość  ro- 
dzaju 2-go1. 

Dowód.  Niech  P  oznacza  nieprzeliczalny  zbiór  punktów  nie- 
ciągłości funkcyi  f(x).  Oznaczmy  przez  co(x)  oscylacyę  funkcyi  f(x) 
w  punkcie  x 2.  Gdyby  przy  wszelkiem  naturalnem  n  zbiór  P„  wszyst- 
kich, należących  do  P  rozwiązań  nierówności  o)(x)  ^  -  był  przeli- 
czalnym, to  i  zbiór  P  musiałby,  wbrew  założeniu,  być  przeliczalnym. 
Jest  więc  przy  pewnem  n  zbiór  Pn  nieprzeliczalnym.    W  zbiorze  P„ 

1  Pojęcie  dwóch  rodzajów  nieciągłości  wprowadził  Di  ni.  Zob.  Grundlagen 
fur  eine  Theorie  der  Functionen  einer  veranderlichen  reellen  Grosse.  Leipzig  1892. 

2  Definicyę  tego  pojęcia  zob.  n.  p.  u  Baire'a:  Lecons  sur  les  fonct.  dis- 
continues.  Paris  1905. 


g  Wacław  Sierpiński 

istnieje  zatem,  w  myśl  wniosku  2-go,  nieprzeliczalna  mnogość  punk- 
tów, które  są  jego  obustronnemi  miejscami  skupienia.  Niech  p  bę- 
dzie jednem  z  nich;  z  uwagi,  że  p  jest  obustronnem  miejscem  sku- 
pienia punktów,  dla  których  co(x)  ^  — ,  wynika  w  jednej   chwili,  że 

p  jest  dla  f(x)  punktem  nieciągłości  z  obu  stron  2-go  rodzaju. 

Wniosek  nasz  został  więc  udowodnionym;  z  niego  wynika  na- 
tychmiast 

Wniosek  6.  W  każdym  przedziale  istnieje  co  naj- 
wyżej przeliczalna  mnogość  miejsc,  w  których  funk- 
cyajest  z  jednej  strony  ciągłą,  a  z  drugiej  nieciągłą. 

Jeżeli  dla  danej  liczby  g  istnieje  w  danym  zbiorze  P  ciąg  nie- 
skończony, wzrastający,  zmierzający  do  g,  to  g  nazwiemy  prawo* 
stronnem  miejscem  skupienia  tego  zbioru.  Zbiór,  zawierający 
wszystkie  swe  prawostronne  miejsca  skupienia,  nazwiemy  prawo- 
stronnie zamkniętym. 

Wniosek  7.  Zbiór  prawostronnie  zamknięty  różni 
się  od  swojej  pochodnej  co  najwyżej  o  przeliczalną 
mnogość  punktów. 

Dowód.  Niech  F  oznacza  dany  zbiór  prawostronnie  zamknięty. 
Połóżmy  F  =  Fi-\-F9,  oznaczając  przez  Ft  zbiór  wszystkich  tych 
punktów  zbioru  F,  które  nie  są  jego  miejscami  skupienia;  zbiór  Ft 
będzie,  jak  wiemy,  co  najwyżej  przeliczalnym,  wszystkie  zaś  punkty 
zbioru  Fg  będą  zarazem  elementami  zbioru  pochodnego  F'. 

Oznaczmy  przez  Q  zbiór  wszystkich  tych  elementów  zbioru  F', 
które  nie  są  elementami  zbioru  F.  Ponieważ  ten  ostatni  jest  za- 
mkniętym prawostronnie,  więc  punkty  zbioru  Q  będą  lewostronnemi 
tylko  miejscami  skupienia  dla  F,  i  zbiór  Q  będzie  zatem  co  najwy- 
żej przeliczalnym.  Mamy  też  oczywiście  F'  =  F9-\-Q.  Jest  więc 

F+  Q  =  F,  +  F 

skąd,  wobec  wniosku  o  mocy  zbiorów  Q  i  Ft  wynika  słuszność 
naszego  twierdzenia. 


TRZEJ  POECI  POLSKOŁACINSCY 
Z  XIX  WIEKU. 


Napisał 

TADEUSZ  S1NKO. 


Sinko. 


Wiersze  łacińskie  pisano  w  Polsce  tak  długo,  jak  długo  »poe- 
tyka*  stanowiła  integralną  część  wykształcenia.  A  że  to  wykształ 
cenie  spoczywało  przeważnie  w  rękach  Jezuitów  lub  osób  (ducho- 
wnych czy  świeckich),  stosujących  się  do  jezuickiej  »Ratio  studio- 
rum«,  losy  poezyi  łacińskiej  w  Polsce  niepodległej  związane  są  z  lo- 
sami zakonu  Jezuitów  i  ich  planami  nauk.  Kassacyjne  breve  Kle- 
mensa XIV  z  r.  1773  jest  zarazem  wyrokiem  śmierci  na  poezyę 
łacińską.  W  zreformowanych  szkołach  pojezuickich  nie  było  już 
miejsca  na  pisanie  wierszy  łacińskich.  Gdy  więc  ostatni  jezuiccy 
nauczyciele  poetyki,  a  zarazem  poeci  (jak  Fr.  Dyonizy  Kniaźnin, 
Michał  Korycki,  Michał  Leśniewski,  by  wymienić  tylko  autorów  więk- 
szych zbiorków  z  r.  1781,  1817,  1790),  zstąpili  do  grobu,  gdy  wy- 
gasła generacya,  wychowana  w  szkołach  jezuickich  (czy  podobnych 
pijarskich,  teatyńskich,  ew.  akademickich),  skończył  się  (razem  z  nie- 
podległą Polską)  organiczny  rozwój  poezyi  łacińskiej  u  nas.  To,  co 
na  tern  polu  wydał  wiek  XIX,  nie  łączy  się  już  organicznie  z  wy- 
kształceniem i  kulturą  narodową,  jest  egzotyczną  osobliwością. 

Na  progu  w.  XIX  spotykamy  dwóch  cudzoziemskich  księży, 
piszących  u  nas  i  o  naszych  osobistościach  znaczną  liczbę  wierszy 
łacińskich:  Jeden,  to  Niemiec,  Marcin  Kuralt,  kustosz  biblioteki  uni- 
wersyteckiej we  Lwowie,  autor  wielu  ulotnych  panegiryków  i  epi- 
gramów; drugi  —  Włoch,  Paweł  Tarenghi,  sprowadzony  z  Rzymu  na 
profesora  literatury  rzymskiej  do  Wilna.  Jego  tomik,  wydany  w  Wil 
nie  w  r.  1805  p.  t.:  Odarum  libri  guattuor...  Epodon  liber,  jest 
ostatniem  echem  tej  tak  bujnej  poezyi  wileńskiej,  której  archegetą 
był  Sarbiewski.  Tej  importowanej  poezyi  Kuralta  i  Tarenghiego  nie 
potrzebujemy  bynajmniej  windykować  dla  literatury  polskiej,  skoro 
nie  brak  nam  w  tych  czasach  i  własnych  wierszorobów  łacińskich. 

Siedzibą  jednego  było  wolne  miasto  Kraków  w  czasach,  w  któ- 
rych naczelną  postacią  umysłowości  krakowskiej  był  poliglotta, 
niezmordowany    tłumacz   epiki    europejskiej,  Jacek    Idzi    Przybylski 

1* 


4  Tadeusz  Sinko 

(1756 — 1819) 1.  Pisywał  on  po  łacinie,  a  czasami  i  ogłaszał  wiersze 
okolicznościowe  i  panegiryki,  ale  że  ich  nie  zebrał  razem,  za  Mar- 
cyalisa  czy  Stacyusza  wolnego  miasta  Krakowa  nie  jego  uznać  nam 
wypada,  lecz  jego  przyjaciela  i  admiratora,  Macieja  Dubieckiego, 
jako  autora  zbiorku  p.  t.:  Subseciva  carmina...  Latio  numąuam  ne- 
gligendo  sacrata  (Cracoviae,  Typis  Academicis,  1815,  stron  96,  8°). 
» Mieści  się  tu  260  epigramatów  dłuższych  i  krótszych,  o  sprawach 
prywatnych  i  publicznych*,  tak  opisał  zawartość  tego  tomiku  Piotr 
Chmielowski  w  rozprawie  p.  t:  > Ostatni  z  poetów  polsko-łacińskich* 
(t.  j.  Kniaźnin,  Eos  IX  1903  str.  112).  Ponieważ  te  epigramy  po- 
zwalają nam  odtworzyć  obraz  umysłowego  życia  wśród  cichego 
grodu  podwawelskiego  w  epoce,  » kiedy  reszta  świata  we  łzach  i  krwi 
tonęła*;  ponieważ  pozwalają  poznać,  jakiem  echem  odbiła  się  sława 
»boga  wojny*  w  arkadyjskim  ogródku  kanclerza  katedry  krakow- 
skiej (bo  tę  godność  wymienia  autor  w  tytule),  warto  im  poświęcić 
chwilę  uwagi. 

Z  »  Curriculum  vitae  Authoris«  (epigr.  255)  dowiadujemy  się, 
że  Dubiecki  pochodził  z  Wołynia,  uczęszczał  do  szkół  (prawdopo- 
dobnie jeszcze  jezuickich)  w  Łucku  (Luceoria),  w  Zamościu  studyo- 
wał  prawo  i  filozofię,  w  Wilnie  osiągnął  stopień  akademicki  (dokto- 
rat teologii?),  potem  zawadził  o  dwór  królewski,  następnie  zwie- 
dził Rzym,  a  wreszcie  osiadł  w  Krakowie.  Tu  żył  zadowolony 
z  siebie,  boć  i  szlachetnie  się  urodził  i  porządne  odebrał  wykształ- 
cenie i  rozkoszując  się  słodyczą  żywota,  czekał  na  słodką  śmierć: 
>Sat  mihi  nobiliter  naści,  recteąue  doceri,  /  vivere  dulce  fuit, 
dulce  sit  heicce  mori«.  —  Dlaczego  osiadł  właśnie  w  Krakowie, 
tłumaczy  w  wierszu  p.  t.:  »Ratio  manendi  Cracoviae«  (epigr.  212): 
W  mieście  Kraka  ma  kulturne  otoczenie.  Nie  brak  tu  ani  znakomi- 
tych poetów,  ani  wybornych  mówców,  których  imiona  wdzięczna 
potomność  na  świeczniku  postawi.  Ale  przede  wszy  stkiem  wiążą  go 
pamiątki  przeszłości.  »Heroas  veteres  animato  iniror  in  aere,  /  subąue 
meum  aspectum  turba  togata  venit«.     Zaledwie   ziemia  Romulidów 

1  Najważniejsze  daty  bio-  i  biblio-graficzne  wraz  z  charakterystyką  oso- 
bistości i  jej  zasług  u  Pawła  Czajkowskiego,  profesora  Akademii  krakowskiej, 
w  pochwale  Przybylskiego,  umieszczonej  w  Roczniku  Tow.  naukowego  z  uni- 
wersytetem krak.  połączonego,  t.  9(1824),  str.  151—214.  Wspomnienia  o  »aniel- 
skim*  panu  Jacku  u  Ambrożego  Grabowskiego  (Wspomnienia,  wyd.  St.  Estrei- 
cher, Bibl.  Krak.  t.  40,  41,  1909,  II  102—109).  Szczegółową  ocenę  przekładów 
Przybylskiego  z  autorów  klasycznych  podamy  przy  innej  sposobności. 


Trzej  poeci  polsko-łacińscy  z  XIX  wieku  5 

ma  tyle  starodawnych  dziwów;  pomniki  Wawelu  tak  mu  się  podo- 
bają, jak  niegdyś  wszystkim  podobał  się  wyniosły  Kapitol.  Kraków 
zastępuje  mu  i  wymowne  Ateny  i  Rzym.  »Heic  oculos  pasces,  heic 
mille  leporibus  aures,  /  aures  grata  tenent,  mira  tenent  oculos«. 
Niktby  w  te  cudy  nie  uwierzył,  ktoby  ich  sam  nie  oglądał.  —  Wielka 
wolna  ojczyzna  skurczyła  się  w  wolny  Kraków.  Więc  Dubiecki  całą 
swą  miłość  na  niego  przenosi,  w  nim  widzi  zgromadzone  wszystkie 
błogosławieństwa  i  skarby  całego  świata  (Cracovia  vetus  et  nova, 
epigr.  181):  Pominąwszy  wspomnienia  historyczne,  związane  z  gro- 
bami bohaterów,  Kraków  ma  wszystko:  »Eximiis  opulenta  viris,  sa- 
cris  sublimior  aris,  /  Slava  tribu,  studiis  orbis,  Romana  poetis,  / 
Attica  terra  sophis,  tellus  promissa  colonis.  /  Mercibus  est  Sidon, 
fructu  insuperabilis  ulli:  /  dives  agris,  generosa  mero,  famosa  fodinis,  / 
messę  ferax,  inoperta  rubis,  nemorosa  viretis,  /  mira  sale,  admi- 
randa  Copernico  et  alma  Vavello,  /  munda  focis,  peramoena  situ, 
tenet  omne  venustum:  /  Libera,  tuta,  potens,  Regumąue  favoribus 
aucta!  /  0  utinam  superum  munere  duret  opus!* 

Ta  apoteoza  Krakowa  z  dwóch  względów  zasługiwała  na  czę- 
ściowe przynajmniej  przytoczenie:  najpierw  jako  ostatnie  ogniwo 
w  łańcuchu  tych  laudes  Cracoviae,  które  począwszy  od  Stanisława 
Ciołka.  Konrada  Celtisa  i  Wawrzyńca  Korwina  przewijają  się  przez 
całe  trzy  wieki1;  a  po  drugie  jako  wyraz  patryotycznego,  a  raczej 
szowinistycznego  zaślepienia  w  ukochanem  mieście,  zaślepienia,  ja- 
kiego przykład  odnośnie  do  całej  Polski  znajdujemy  u  Jezuity  Fran- 
ciszka Michała  Leśniewskiego  (Lyrica...,  Leopoli  1790).  Ten  (str.  10), 
apoteozując  panowanie  Augusta  III,  mówi  (w  r.  1760)  przez  usta 
Polski:  »Vivo  beatum  saeculum  Polonia,  /  mihi  invidetote  exteri«. 
Taką  samą  prawdę  zawierają  słowa  Dubieckiego  o  Krakowie  z  po- 
czątku XIX  w.:  »Libera,  tuta,  potens,  Regumąue  favoribus  aucta*. 
Bo  przecież  te  >regum  favores«  to  »łaski«  płynące  od  trzech  mo- 
carstw » opiekuńczych*,  gwarantujących  > wolność*  miasta,  a  zara- 
zem jego  »bezpieczeństwo«  i  »potęgę«.  Mimo  to  nie  można  w  epi- 
gramie Dubieckiego  dopatrywać  się  jedynie  humanistycznego  naśla- 
downictwa Wergiliuszowskich  (Georg.  II  136—176)  *laudes  Italiae*. 
Kanclerz  kapituły  zbyt  często  odwiedzał  groby  wodzów  i  hetmanów 
na  Wawelu,  zbyt  często  odczytywał  z  ich  napisów  dawne  dzieje,  by 


1  Towarzystwo  Miłośników  Krakowa  znalazłoby  w  nich  wdzięczny  przed- 
miot do  wypełnienia  jednego  tomiku  Biblioteki  Krakowskiej. 


g  Tadeusz  Sinko 

nie  ulec  illuzyi,  że  ta  cała  świetność  dawnej  Polski  nietylko  pocho- 
wana jest.  ale  chowa  się  i  żyje  w  Krakowie1. 

Dubiecki,  jak  współczesny  mu  Woronicz,  zasmakował  już 
w  poezvi  grobów.  Oto,  co  opowiada  o  >Sepulchra  regum  in  Arce 
Vavelli  incidenda  aeri«  (epigr.  184):  Pod  sztandarami  tych  królów 
Polacy  stawali  do  boju,  na  ich  skinienie  szli  na  śmierć,  ich  rady 
zapewniały  byt  bliskim  narodom,  a  pokój  wnętrznościom  słodkiej 
ojczyzny.  Teraz  ich  potęgę  i  świetność  kryje  marmurowa  trumna. 
Bo  taki  jest  porządek  rzeczy,  takie  prawo  zmiennego  czasu,  że 
wszystko,  co  złośliwy  dzień  wyżywi,  znowu  porywa.  A  po  srogiej 
stracie,  zadanej  przez  los,  może  pocieszyć  jedynie  »gadatliwy  napis 
na  starym  marmurze «  (littera  in  antiąuis  garrula  marmoribus)  i  mar- 
murowa czy  bronzowa  postać,  opowiadająca  samym  wyglądem  przy- 
szłym wiekom  dawne  dzieje.  —  I  tu  następuje  niespodziewany  zwrot. 
Patryotyczne  rozrzewnienie  ustępuje  miejsca  rozważaniom  o  potę- 
dze —  sztuki  plastycznej:  »Felices  Artes!  rabiem  quae  vincitis  Orci  / 
atąue  aliąuid  fati  demitis  imperio,  /  vos  ego  saepo  meis.  vos  versi- 
bus  excolo  mirans,  /  et  dicam  Aoniis  cantibus  esse  pares*.  I  znów 
charakterystyczne  umotywowanie  takiego  oceniania  tych  rzeźb:  Wy- 
gładziły je  palce  polskie  tak  biegłe,  że  zaledwie  ręce  Rzymian  mogły 
stworzyć  coś  tak  wielkiego. 

Łącznikami  między  pochowaną  na  Wawelu  przeszłością  a  te- 
raźniejszością są  dla  Dubieckiego  mężowie,  którzy  zasłynąwszy  w  li- 
teraturze, nauce  i  polityce,  jeszcze  przed  ostatecznym  upadkiem  Pol- 
ski, wrazili  się  w  pamięć  młodzieńca  niby  żywe  pomniki  niedawnej 
świetności.  Sławi  więc  Naruszewicza  (epigr.  155),  nazywając  go: 
>Naso  Elegis,  Lyricis  Flaccus,  Maro  carmine  grandi«  i  wynosząc  jego 
zasługi  na  polu  historyografii.  —  W  Krasickim  (epigr.  44)  widzi  ge- 
niusza, któremu  świat  nie  wystarczał,  prawdopodobnie  dlatego,  że 
za  mało  dostarczał  mu  przedmiotów  poznania:  »Quod  natura  tenet, 
quod  mos  probat,  omnia  novit,  /  scriptis  aetatis  gloria  summa  suae«. 
Muzy  auzońskie  i  greckie  mają  rozpuścić  włosy  na  znak  żałoby  po 
sławie  i  chlubie  swego  chóru,  ojczyzna  opłakuje  w  nim  nie  tyle 
dobrego  obywatela,  ile  ojca...  Ale  na  co  długo  wyliczać  jego  cnoty? 
»Krasickius   hic   est,  /  hoc   nomen   longi   carminis   instar   erit«.   — 

1  To  też  przytoczony   epigram  na  Kraków  współczesny  Dubieckiemu  jest 

tylko  jakby  rozprowadzeniem  epigramatycznej  pochwały  Polski  z  połowy  XVI  w., 

umieszczonej  na  jakimś  portyku  pałacu  watykańskiego  przez  papieża  Piusa  IV 
Medici  (epigr.  257). 


Trzej  poeci  polsko-Jacińscy  z  XIX  wieku  7 

Innemu  uczestnikowi  wieczorów  czwartkowych,  nuncyuszowi  Dud- 
nieniu, odwdzięcza  się  za  komplement,  według  którego  wygnany  mię- 
dzy Sarmatów  Owidyusz,  zobaczywszy  Polaków  pod  rządami  Sta- 
nisława i  samego  króla,  odmówiłby  wezwaniu  Augusta  do  powrotu, 
bo:  >Roma  sit  exilium,  Patria  Varsavia  est«,  w  ten  sposób,  że  przy- 
znaje mu  potrójny  laur  i  potrójną  mitrę  za  opiewanie  króla  i  na- 
rodu polskiego:  >Si  vates  Latii  cuperent  sibi  sciscere  regem,  /  Musa, 
cui  faveant,  Angeliana  docet*.  —  W  sposób  mniej  konwencyonalny 
zwraca  się  do  innego  przedstawiciela  poezyi  Stanisławowskiej,  do 
Franciszka  Karpińskiego  (epigr.  256):  »Candida  Musa,  fides  tibi  can- 
dida,  candida  vita  est...«,  by  wnet  popaść  w  hyperbolizm:  »Can- 
didior  Cygno,  Philomela  suavior,  Hybla  /  dulcior  es  metris,  clare  Poeta, 
Tuis.  —  W  galeryi  postaci  Stanisławowskich  znajdujemy  wreszcie 
twórców  Konstytucyi  3  maja,  Stanisława  Małachowskiego  (epigr.  26 
i  166)  i  Hugona  Kołłątaja  (epigr.  248). 

Wymienionych  poetów  i  polityków  oglądał,  a  przynajmniej 
mógł  oglądać  Dubiecki  jako  młodzieniec.  W  dojrzałym  już  wieku 
patrzył  na  sławę  braci  Śniadeckich  (epigr.  254),  których  pochwałę 
opatrzył  wyciągami  z  Długosza  i  Staro  wolskiego,  zawierającymi  »elo- 
gia  Universitatis  Cracoviensis*,  a  sam  roznosił  sławę  biskupa  kra- 
kowskiego, Woronicza  (epigr.  165  i  185):  Jest  on  dla  niego  wielkim 
mówcą,  filozofem,  poetą  i  prawnikiem  w  jednej  osobie:  »0!  te  feli- 
cem,  tantum  quae  terra  tulisti!  /  Tu  mihi  vel  magno  non  minor  es 
Latio«.  —  Z  jego  przybyciem  do  Krakowa  »venit  amor  recti,  venit 
et  ipsa  fides,  /  venerunt  Charites  et  iuncta  Sororibus  octo  /  floribus 
instravit  Calliopeia  viam«.  Dom.  w  którym  najpierw  spoczął,  będzie 
miejscem  zawsze  przez  poetę  czczonym;  ziemia,  po  której  kroczył, 
nie  powinna  być  krajana  lemieszem;  Wisła,  po  której  płynął,  po- 
winna zawsze  mieć  czystą  wodę...  To  przedsmak  tego  panegiry- 
cznego  hiperbolizmu,  z  jakim  traktuje  małe  wielkości  współczesnego 
Krakowa.  Kto  wie  dzisiaj  o  > znamienitym  poecie*,  Józefie  Lesz- 
czyńskim? A  przecież  zdaniem  Dubieckiego  (epigr.  167)  pięć  Muz 
pomagało  mu  przy  graniu  na  lutni,  a  gdyby  czasy  były  łaskawsze 
na  jego  talenty,  to  sławą  przewyższyłby  —  Nasona.  > Inter  Roma- 
nos  Vates  te  Sarmata  censet,  /  hoc  fatur  Flaccus,  fatur  et  ipse 
Maro*.  Albo  kto  słyszał  o  » celującym  poecie*,  Marcinie  Molskim? 
Dubiecki  dowiedział  się  o  jego  poezyach  od  przyjaciela,  który  swe 
pochwały  ukoronował  zdaniem:  >Opiewa  on  cesarza  Aleksandra, 
a  jak  niema  godniejszego  przedmiotu  pochwał,  tak  też  w  godniejszy 


g  Tadeusz  Sinko 

sposób  niktby  go  chwalić  nie  potrafił*.  Usłyszawszy  to.  pragnie 
Dubiecki  poznać  Molskiego  i  życzy  mu  przewyższenia  poetów  »patria 
quos,  et  quos  terra  Latina  tulit*  (epigr.  213).  Trzecią  chlubą  kra- 
kowskiego Parnasu  jest  liryk  i  elegik.  a  zarazem  doktor  obojga  praw, 
Erazm  Komar:  >Donec  Sarmaticis  dabitur  sua  gloria  metris,  /  certa 
datur  metris  gloria  Komaricis*.  Dubiecki  widzi  go  już  w  towarzy- 
stwie Apollina  i  dziewięciu  Muz  i  modli  się  do  niego:  >Komare,  tu 
patriae  lux  ades  alma  Tuae«  (epigr.  195).  —  Tej  samej  miary  wiel- 
kością był  kanonik  katedralny,  »filozof«  Andrzej  Trzciński,  w  którego 
mózjzu  mieszkali  (jeśli  w  ogóle  gdzie  byli):  »Cous,  (t.  j.  Hippokrates) 
Aristoteles,  Newton,  Maro.  Tullius,  Hermes*  (epigr.  162);  który  znał 
wszystkie  twory  natury,  był  po  trzykroć  Arystotelesem,  Pliniusem, 
Hippokratesem  i  jak  Pallada  wyskoczył  z  głowy  Jowisza  (epigr.  163j; 
który  powinien  się  nazywać  nie  od  trzciny,  lecz  od  wawrzynu  (epigr. 
164).  Drugim  Arystotelesem,  Celsusem  i  Galenem  był  także  lekarz  Czer- 
wiakowski  (epigr.  139):  podobnie  jak  Hasselt,  który  uratował  życie 
poecie  (epigr.  192).  —  Wincenty  Łańcucki  (epigr.  216)  był  >Seneca 
ingenio,  Maro  carmine,  Tullius  ore«;  kaznodzieja  Józef  Markiewicz, 
zwany  apostołem,  najbardziej  zbliżał  się  do  św.  Pawła  (epigr.  217); 
Dominik  Markiewicz,  doktor  teologii  i  filozofii,  celował  zarówno  mą- 
drością, jak  wymową  i  wykształceniem  humanistycznem  (humanis 
studiis  nobilis  in  Latio,  epigr.  210). 

Za  miarę  powyższych,  dziś  nieznanych  wielkości  może  służyć 
to,  że  największą  z  nich  był  znany  Jacek  Idzi  Przybylski.  Dubiecki 
poświęcił  mu  aż  szesnaście  epigramów,  z  których  streszczamy  naj- 
bardziej charakterystyczne:  Bardziej  od  siedmiu  cudów  świata,  bar- 
dziej od  siedmiu  mędrców  greckich  podziwia  poeta  męża,  u  którego 
jedna  głowa,  a  ośm  —  języków  (caput  unum.  /  linguae  versandis 
artibus  octo).  Ocenić  go  i  opiewać  należycie  zdołałby  tylko  sam  — 
Homer  (epigr.  33).  Dubiecki  nie  może  się  dość  nadziwić  słodyczy, 
delikatności,  miękkości  wiersza  w  przekładzie  Homera  (epigr.  34). 
Kongenialność  tłumacza  z  pierwowzorem  tern  się  chyba  objaśnia,  że 
albo  Przybylski  jest  —  Homerem,  albo  Homer  był  Przybylskim  (Tu 
vel  Homerus  es,  aut  ille  Hyacinthus  erat,  epigr.  46).  Nie  podobna 
rozstrzygnąć,  czy  większy  z  niego  mówca  czy  poeta,  bo  przemawia 
jak  Cycero,  a  śpiewa  jak  Maro.  Trudno  też  orzec,  jaki  jest  jego 
język  rodzinny:  >Philologum  relegunt  te  Laechia,  Graecia,  Roma,  / 
Quae  Tibi  natalis  lingua  sit?  Ipse  doce*  (epigr.  148).  Na  grobie  jego 


Trzej  poeci  polsko-łacińscy  z  XIX  wieku  9 

starczy  za  wszelkie  napisy  samo  imię,  bo  pomniki  (wyraz  stworzony 
przez  Przybylskiego)  jego  pracy  dość  sławić  go  będą  (epigr.  92). 
Traduktorska  działalność  Przybylskiego  wystarczała  Dubiec- 
kiemu, by  go  uważać  za  Febusa  wśród  sarmackich  wieszczów:  »Aut 
vatum  Phoebus  reliąuorum  est  hicce  fatendus,  /  aut  extra  hunc  va- 
tes  nemo  vocandus  erit«  (epigr.  199).  To  też  ucieszył  się  bardzo, 
gdy  Przybylski  pochwalił  jego  wiersze  i  uznał  w  nim  poetę:  »Va- 
tibus  adnumeror?  carmen  censente  Hdicone?/Ex  Helicone  metrum, 
ąuando,  Hyacynthe  probas*  (epigr.  198).  Taki  sąd  Przybylskiego 
umieścił  na  drugiej  stronicy  swych  »Subseciva  carmina*.  Czy  roz- 
wesela żywych  przyjaciół,  czy  opłakuje  zmarłych,  zawsze  pieśń  jego 
przysparza  i  jednym  i  drugim  zaszczytu.  Ze  subtelnym  sądem  łączy 
poeta  uczucie,  z  t:. lentem  sztukę:  »Novit  Posteritas  te,  Vir  Vene- 
rande  Dubeci!  /  devinxisse  homines,  et  placuisse  Diis«.  Obok  epi- 
gramu Przybylskiego  umieścił  Dubiecki  dwa  inne,  pochodzące  od 
tych  poetów  krakowskich,  o  których  pisze  w  epigramie  212:  »Heic 
(sc.  Cracoviae)  mihi  nec  desunt  praestantes  arte  poetae,  /  nec  ąuibus 
a  lingua  divite  venit  honos,  /  ąuorum  posteritas,  operoso  grata  la- 
bori,  /  nomina  sub  longa  luce  videnda  dabit*.  Jeden,  podpisany  ini- 
cyałami  C.  P.,  sądzi,  że  Dubiecki,  podejmując  pisanie  wierszy  łaciń- 
skich, chce,  ażeby  po  śmierci  ciał  żyły  dusze;  pragnie,  by  Sarmacya 
nie  mogła  się  wydawać  ziemią  barbarzyńską,  nie  nadającą  się  do 
rzymskiej  togi.  Choćby  nawet  jaki  poeta  ojczysty  był  celniejszy  od 
niego,  to  uczeńszy  być  nie  może.  A  że  pierwszy  wprowadził  Muzy 
na  zamek  krakowski,  sława  jego  będzie  nieśmiertelna.  — -  Drugi, 
kryjący  się  pod  opisaniem  »Manu  notus,  corde  totus«,  sławi  Muzę 
Dubieckiego  zapomocą  piętnastu  porównań:  Jest  ona  bielsza  od  liścia 
ligustru,  kwiecistsza  od  łąki,  wyższa  od  wysokiego  klonu,  przejrzyst- 
sza od  szkła,  wspanialsza  od  purpury,  gładsza  od  muszli  startych 
falami  morza,  przyjemniejsza  od  słońca  w  zimie,  od  cienia  w  lecie. 
»Nobilior  pomis,  plątano  conspectior  alta,  /  Lucidior  glacie,  matura 
dulcior  uva,  /  mollior  et  cygni  plumis  et  lacte  coacto,  /  diceris  at- 
que  vives  riguo  formosior  horto«.  —  Jeśli  istota  komizmu  leży 
w  braku  proporcyi  między  ideą  a  jej  zewnętrzną  formą,  między 
celem  a  środkami,  użytymi  do  jego  osiągnięcia,  to  ten  wiersz  »Ad 
Musam  Authoris«  musielibyśmy  uznać  za  bardzo  komiczny,  gdyby 
nie  rozbrajał  swą  —  naiwnością.  Anonim  wypisał  z  jakiegoś  »Gra- 
dus  ad  Parnassum*  kilkanaście  hyperbolicznych  porównań  z  za- 
kresu ^niemożliwości*,  i  bez  względu  na  sens  przyczepił  je  do  Muzy 


10  Tadeusz  Sinko 

Dubieckiego,  a  ten.  widząc  w  epigramie  takie  same  komplementy 
humanistyczne,  jakiemi  on  częstował  choćby  tylko  Przybylskiego, 
umieścił  go  dla  uprzedzenia  czytelnika  na  czele  zbioru.  W  atmosfe- 
rze, przesyconej  wonią  tak  niewybrednych  kadzideł,  zawracała  rnu 
się  głowa,  powtarzał  za  starożytnymi  i  humanistami,  że  poezya 
(a  swoje  wiersze  uważał  za  poezyę)  daje  nieśmiertelność  i  powoły- 
wał się  na  świadectwo  Owidyusza  (Am  El  9,  17  u):  >Hinc  sacri 
vates  et  divum  cura  vocantur,  /  atąue  fuere  sacri,  qui  numen  ha- 
bere  putabant*  (epigr.  179).  Dla  ludzi,  niepodzielających  tych  poglą- 
dów i  nieczytających  jego  łacińskich  poezyi,  miał  znów  Owidyusza 
słowa  (Trist.  V  10,  37  n):  >Si  non  intelligor  ulli,  /  derident  stolidi 
verba  Latina  Getae«  (epigr.  113). 

Przytoczyliśmy  niektóre  akty  tego  towarzystwa  wzajemnej  ado- 
racyi,  które  w  czasie  kongresu  wiedeńskiego  skupiało  w  sobie  naj- 
uczeńsze  osobistości  wolnego  miasta  Krakowa,  sądząc,  że  przynoszą 
one  do  charakterystyki  ówczesnej  umysłowości  i  towarzyskości  ton, 
skądinąd  (n.  p.  ze  Wspomnień  A.  Grabowskiego)  nieznany.  Miej- 
scem schadzek  tych  spóźnionych  Arkadyjczyków  był  może  ogród 
Dubieckiego,  ogród,  któremu  poświęcił  parę  epigramów  (249,  203, 
96,  156).  Dla  odstraszenia  od  niego  złodziei  nie  postawił  wprawdzie 
klasycznego  Priapa,  ale  jak  Priap  wołał  na  nich  (epigr.  203):  »Ne 
continge  tua,  non  tua  poma  manu«  i  groził:  >cum  malis  nostris  ne 
mała  nostra  feras«.  W  tern  zaciszu  rozczytywał  się  w  ulubionych 
klasykach,  nie  zaniedbując  jednak  i  ojców  Kościoła,  jak  to  widać 
z  dwuwierszowych  epigramów,  sławiących  i  charakteryzujących  Ho- 
mera (236).  Solona  (239),  Platona  (231),  i  Arystotelesa  (232),  Eu- 
klidesa (238)  i  Klaudyusza  Ptolemeusza  (233  i  16),  astronomów 
Timocharesa  (15)  i  Hipparcha  (17),  dalej  Hippokratesa  (241)  i  Galena 
(242),  Cycerona  (234),  Wergiliusza  (237)  i  Senekę  filozofa  (235),  ale 
także  świętych  Ambrożego  (247),  Hieronima  (246),  Augustyna  (244) 
i  Grzegorza  Wielkiego  (245).  Na  równi  z  temi  wielkościami  staro- 
żytnemi  stawiał  staropolskie,  przedewszystkiem  Kopernika  (epigr.  13, 
14,  140,  186).  dalej  Skargę  (epigr.  224,  225),  Szymonowicza  (258) 
i  Sarbiewskiego  (220).  Z  pośród  królów  poświęca  wspomnienie  tylko 
Janowi  III  (epigr.  202).  O  innych,  zdaniem  jego,  mówiły  same  na- 
grobki wawelskie  (epigr.  50). 

By  w  postaci  spóźnionego  humanisty  dojrzeć  także  człowieka, 
posłuchajmy  głosów  jego  serca,  szczerych,  bo  odzywających  się  nad 
grobem  rodziców:    Więc   bogom  jest   wdzięczny    za  to,   że   mu  dali 


Trzej  poeci  polsko-łacinscy  z  XIX  wieku  11 

największe  ze  wszystkich  dóbr,  taką  matkę,  i  jeżeli  komu  z  ludzi 
dobrze  życzy,  życzy  mu  takiej  właśnie  matki  (epigr.  20).  Ile  razy 
zobaczy  grób  Zofii  (więc  takie  było  imię  jego  matki),  zmywa  go 
gorącemi  łzami  i  pragnie,  by  jego  popioły  spoczęły  w  tej  samej 
urnie  (ut  una  duos  urna  tegat  cineres,  epigr.  52).  Od  śmierci  matki 
żyje  wbrew  swej  woli,  światło  rodzi  mu  tylko  ciemności,  głos  tylko 
lament  (epigr.  53).  Oby  za  każdą  łzę  syna  bogowie  dali  jedne  ra- 
dość matce,  a  płacze  on  głównie  z  tego  powodu,  że  nie  umarł  ra- 
zem z  nią  (quod  volui,  haud  potui,  Te  moriente  mori).  Jedyną  po- 
ciechą dla  nieszczęsnego  są  sny  o  matce  (epigr.  54).  Że  ta  matka 
umarła  w  podeszłym  wieku,  wnioskować  można  z  epigramu  72.  — 
Zwracając  się  z  jakiemiś  ofiarami  do  zmarłego  ojca,  widzi  nieró- 
wność wzajemnych  dobrodziejstw:  »Tu  mihi  das  auras,  ego  Tibi 
mortis  honores«  (epigr.  38).  Gdyby  mógł  swojem  życiem  okupić  ży- 
cie ojca,  dawnoby  to  był  uczynił.  Niestety:  >sed  mea  vita  nihil, 
potior  tua  caelica  vita!<  (epigr.  146).  Więc  za  niezliczone  dobro- 
dziejstwa daje  mu  tylko  łzy  i  treny.  Gdyby  mu  wolno  było  wznieść 
marmurowy  grobowiec,  to  postawiłby  na  grobie  własny  posąg  z  pa- 
ryjskiego  marmuru  i  kazał  wyryć  napis:  »Jure  Dubiecki  /  condidit 
ossa  Patris  fitąue  Patri  tumulus*  (epigr.  176).  I  pomysł  i  pomnik 
godne  humanisty,  który  czytał  gdzieś  (może  u  Arystof.  Aves  471  nn) 
o  skowronku,  grzebiącym  zmarłego  ojca  w  własnej  głowie  (bo  ziemi 
jeszcze  nie  było),  i  według  klasycznego  wzoru  sam  chciał  być  gro- 
bem ojca.  —  Z  wielką  czułością  przemawia  też  Dubiecki  do  swego 
przyrodniego  brata  (po  matce),  Michała  Bieńkowskiego:  »Te  nisi  vel 
vigil  alloąuerer,  vel  imagine  ficta  /  per  somnum  socius  fallerer.  heu! 
morerer«  (epigr.  55).  0  swem  przywiązaniu,  któremu  nawet  śmierć 
kresu  nie  położy,  zapewnia  go  w  odzie  safickiej  (nr.  211),  wypeł- 
nionej konwencyonalnemi  »niemożliwościami«  (a$uvaTa):  Pierwej  świat 
pozbawiony  będzie  słońca,  nie  będzie  znał  zimnych  obrotów  księ- 
życa, a  gwiazdy  opuszczą  firmament;  pierwej  Rak  dzień  skróci, 
a  Koziorożec  przedłuży;  pierwej  łódź  będzie  pływać  po  ziemi,  wóz 
jeździć  po  wodzie,  ryba  paść  się  na  drzewach,  a  dzik  na  dnie  mo- 
rza, nim...  i  t.  d.  —  Prócz  Michała  do  najbliższych  sercu  księdza 
kanclerza  należał  wychowanek  jego  Karol,  którego  opiekun  uczcił 
odą  alcejską:  Ad  amicum  meum  ex  pupillo  meo  factum  (nr.  205): 
Kto  żyje  pogodnie  i  łagodnie  wśród  towarzyszów,  przejętych  tą  samą 
myślą,  oddanych  tym  samym  studyom,  ten  zawsze  i  wszędzie  szczę- 


12  Tadeusz  Sinko 

śliwy:  0  Carle!  Mnsas  inter  amabiles  /  interąue  iunctas  brachia 
Gratias.   /  risus,   iocos,   lusus   alacres    /  officium    Patriae  feramus*. 

Jakto?  Więc  humanistyczne  estetyzowanie,  bawienie  się  łaciń- 
skimi  wierszykami,  miłe  spędzanie  czasu  było  służeniem  ojczyźnie 
i  to  w  czasach,  gdy  jej  losy  spoczywały  na  ostrzu  miecza  Napo- 
leońskiego? Takiego  poglądu  nie  wolno  imputować  Dubieckiemu. 
W  przytoczonej  strofie  wyraża  tylko  to,  że  i  między  służeniem  Mu- 
zom i  Gracyom.  między  zabawami  i  żartami,  to  znaczy  obok  tego 
wszystkiego  trzeba  służyć  ojczyźnie.  Bo  ojczyzna,  to  więcej  niż  ro- 
dzina: »Me  mihi  carior  est  mea  stirps,  mea  Patria  siirpe*  (epigr.  51). 
Więc  chociaż  nad  wejściem  do  swego  ogródka  napisał:  »Civiles  cu- 
rae  procul  hinc  abite«,  to  nie  dla  tego.  jakoby  przed  niemi  zamykał 
drzwi  swego  domu.  Przeciwnie,  civi1es  curae  były  i  jego  główną 
troską.  A  najbardziej  interesujące  wiersze  jego  zbioru  dotyczą  tych 
właśnie  trosk  publicznych.  W  jednym,  zatytułowanym  »Anxia  vita« 
(epigr.  56)  zapytuje  się,  dlaczego  rodzice  nazwali  go  Szczęsnym  (było 
to  widocznie  jego  drugie  imię),  skoro  życie  jego  bardziej  uciążliwe 
niż  śmierć,  odkąd  naród  traci  grunt  pod  nogami  i  wali  się  w  gruzy: 
»Nil  bene  successit.  Patrias  iam  perdimus  oras,  /  gens  antiąua  ruit, 
qui  valuere  ruunt*.  Czy  on  wobec  tego  ma  zachowywać  się  jak 
starożytny  mędrzec,  który  nawet  w  kajdanach  czuje  się  wolny? 
Owszem,  niech  na  niego,  jak  na  mędrca  Horacyuszowskiego  (carm.  3,  3) 
runie  cały  świat:  »Dummodo  patria  stet,  non  ego  sorte  cado<.  Tej 
ojczyzny  wygląda  z  utęsknieniem,  jak  Ulisses  dymu  z  komina  swego 
domu  (epigr.  120)  i  dla  tego  tylko  nie  idzie  połączyć  się  ze  zmar- 
łym ojcem,  by  doczekać  się  lepszych  losów  ojczyzny  (epigr.  48): 
»Linquor  ego.  Patriae  si  bene,  tum  redeo*.  A  odwracając  kosmopo- 
lityczną zasadę:  »Ubi  bene,  ibi  patria*,  głosi  przeciwnie  (epigr.  59): 
»Sit  bene.  sit  małe,  ego  Patriam  Patriamąue  reposco,  /  ąuem  mała 
consternunt,  aufugit  ex  Patria.  /  Dent  alii  Patriae  nomen,  ąuibus  est 
bene,  ab  extra,  /  in  Patria  bene  sum.  non  małe  semper  ego«.  Bo 
ojczyzny  jak  śmierci  wybierać  nie  można    epigr.  121). 

Dobrze  się  działo  w  ojczyźnie,  jak  długo  dobrego  nagroda, 
złego  spotykała  kara.  Gdy  jednak  po  szlachetnych  ojcach  nastała 
przewrotna  młodzież,  naród,  źle  zabezpieczony,  upadł  wskutek  nie- 
zgod: »Eversae  Patriae  tristes  relevate  ruinas!  '  Armis,  consiliis. 
moribus.  arte,  fide«  (epigr.  60).  Zdawało  się.  że  na  razie  najprędzej 
do  celu  doprowadzi  pierwszy  środek,  oręż.  Bo  oto  nieba  zesłały  na 
ziemię  wielkiego  wojownika:   >Mittitur  de  Coelo  Bellator  summus  in 


Trzej  poeci  polsko  łacińscy  z  XIX  wieku  13 

Chbe«.  Ale  zaraz  budzi  się  wątpliwość:    »Hunc  fors   ira   Dei,  gratia 
for?que  dedit<  (epigr.  117).  Bo  owoce  wojny  są  straszne  (epigr.  111): 

Quod  cessat  Phoebaea  chelys,  quod  carmine  rupto 

Aeoniae  siluere  Deae,  Mars  impius  egit. 

Quod  spretis  audax  Musis  petit  arma  iuventus 

Et  volucres  premere  audet  equos.  Mars  impius  egit. 

Quod  cernis  nullum  deserta  per  oppida  civem 

Nec  campis  errare  greges.  Mars  impius  egit. 

Quod  ligo,  quod  vomer,  quod  sarcula,  rastra,  bidentes 

In  gladios  abiere  truces,  Mars  impius  egit. 

A  gdy  wojnie  towarzyszą  i  klęski  elementarne,  zdaje  się,  że 
to  już  koniec  świata  (epigr.  136).  Mimo  to  orły  polskie  lecą  za  Na- 
poleońskim. Chorąży  gardzi  ranami,  a  jeśli  nie  potrafi  zwyciężyć, 
zginie  za  ojczyznę:  »Vincere  si  neąueo.  pro  Patria  peream*  (epigr. 
42):  »Flens  fueram  nactus  vitam  puer  ominę  diro,  /  flebilis  erepta 
vita  fuit  Patria.  /  Nunc  quoque  flens  morior,  ne  quid  non  flebile 
restet,  /  Discite,  mortales!  quae  ratio  Patriae*.  Ta  krew  przelana  za 
ojczyznę  zaczęła  wydawać  owoce,  choć  Napoleon,  odkąd  został  ce- 
sarzem, szkodził  tylko  narodom  (epigr.  205).  Na  pamiątkę  15  lipca 
1809  kazał  Dubiecki  na  swoim  domu  umieścić  tablicę  z  następują- 
cym napisem  (str.  82,  nota  do  epigr.  1):  Anno  Domini  1809  Dies 
15  Julii,  Urbi  Cracoviae  faustus  ac  celeber,  quo  Duce  et  Heroe  Io- 
sepho  Principe  Poniatowski,  Stanislai  Augusti  Regis  Polonorum  Ne- 
pote,  Exercitus  Magni  Ducatus  Varsoviensis  Hostiles  Cohortes  ad 
moenia  Urbis  virtute  haud  copia  adorsus,  tran?  Yandalum  et  ultra 
deturbavit,  Cives  Patriae  Fratres  Fratribus  tertio  vergente  lustro 
adunavit.  Saecula  ne  memoria  diem  felicem  deleverint. 

Najbliższy  wiersz  o  Napoleonie  pisany  jest  po  Berezynie  (epigr. 
118).  Rzeka  ta  była  ostatnią  granicą  szczęścia  Napoleona,  dalej  mu 
iść  nie  wolno:  »Ergo  siste  gradum,  capiat  nunc  Victor  habenas,  / 
Imperet  Augustus,  Tu  superate,  cede«.  Ten  Augustu?,  to  cesarz  ro- 
syjski Aleksander,  z  którym  Dubiecki  już  dawniej  musiał  łączyć 
nadzieje  patryotyczne,  skoro  od  razu  po  upadku  Napoleona  powitał 
Aleksandra  jako  zbawcę.  Z  całej  epopei  Napoleońskiej  jedynie  książę 
Józef  Poniatowski  znalazł  łaskę  w  jego  oczach:  Przyznaje  więc,  że 
z  nim  zginęły  nadzieje  ojczyzny  (epigr.  36),  a  tę  samą  myśl  tak 
formułuje  przy  opisie  warszawskiego  pogrzebu  (epigr.  201):  »Heu 
dux.  hoc  tumulo  solus  n>>n  conderis  atro,  /  est  pariter  tecum  con- 
dita  spes  Patriae*.  —  Gdy  cudzoziemcy    pytali  się  poety,  jak  wiel- 


14  Tadeusz  Sinko 

kim  bohaterem  był  Poniatowski,  on  w  odpowiedzi  wyrysował  obozy 
góry,  miasta,  ogrody,  łąki,  lasy,  łany,  jeziora,  gwiazdy,  słowem  cały 
świat  i  ukazując  ten  obraz,  rzekł:  »Quantus  erat?  vultis  discere? 
Magnus  erat*  (epigr.  1).  —  Sam  bohater  żali  się,  że  zginął  w  mar- 
nej rzece,  a  sławy  pokonania  go  niema  nieprzyjaciel  (epigr.  3).  To 
znów  przyznaje,  że  pokonał  go  Aleksander:  »Victus  ab  Invicto  cecidi 
sic  Hector  Achille,  /  Victus  et  Invictus  laurea  serta  capit«  (epigr.  2). 

Oczy  kanclerza  katedralnego  zwrócone  były  w  stronę  Kongresu 
wiedeńskiego.  Chwilami  bał  się,  by  miecz  rzucony  na  wagę  Temidy  nie 
przechylił  szali  na  naszą  niekorzyść,  ale  uspokajała  go  ufność  w  Ale- 
ksandra: >Pono  metum,  gladium  non  Divae  dextra  movebit,  /  Divus 
Alexander  fortiter  invigilat«  (epigr.  61).  I  zdawało  się,  że  owa  ufność 
była  zupełnie  usprawiedliwiona:  Do  Krakowa  przyszła  wieść  o  od- 
budowaniu Królestwa  Polskiego:  >Salve,  festa  dies  —  woła  poeta  — 
meliorąue  revertere  semper.  /  Nunc  mihi  stella  micat,  sed  redeat 
Patria!*  (epigr.  119). 

A  im  większego  dobroczyńcę  narodu  widział  w  Aleksandrze, 
tem  większym  szkodnikiem  sprawy  polskiej  wydawał  mu  się  za- 
mknięty na  Elbie  Napoleon.  Ile  razy  pomyśli  o  Elbie  i  jej  więźniu, 
nie  może  się  wstrzymać  od  urągania  pokonanemu:  Wobec  pokoju 
zawartego  między  Francyą  i  Rosyą,  sęp  korsykański,  oskubany  z  pie- 
rza i  zamknięty,  musi  milczeć:  »Corse,  tace,  accipiter,  /  Rossia  cum 
Sociis  prostravit  Napoleonem  /  et  deplumatum  prociduumque  tenet* 
(epigr.  47).  —  Słusznie  na  obfitującą  w  stal  wyspę  dostał  się  ten, 
który  sam  był  z  żelaza  i  wypłoszył  z  ziemi  złoty  wiek  (epigr.  10). 
Dubiecki  nazywa  go  Mulcybrem,  królem  stali,  który  sam  wyznaje: 
»Carcere  pro  diademate  ponto  cingor  in  Ilva,  /  ne  noceam,  ut  nocui, 
nunc  luo  supplicium*  (epigr.  40).  —  Świat  był  dla  niego  za  mały, 
teraz  wystarcza  mu  mała  wyspa  i  stal  (epigr.  49).  —  Szukając  przy- 
czyn jego  upadku,  sądzi,  że  runął,  bo  porwał  się  na  rzeczy,  prze- 
chodzące jego  siły  (epigr.  103).  Synowi  Napoleona  oznajmia,  że  berło, 
nabyte  przez  ojca  męstwem,  a  utracone  nienawiścią,  utrzyma,  jeśli 
» naprawi  sławne  imiona*  (si  reparas,  nomina  clara,  puer,  epigr.  45). 
Jak  straszne  było  przerażenie  Dubieckiego,  gdy  się  dowiedział  o  wy- 
lądowaniu Napoleona  w  Cannes,  widać  z  fragmentu  215:  Poeta  wi- 
dzi, jak  morza  znów  roją  się  od  wioseł,  jak  ziemia  błyszczy  od 
oręża,  a  niebo  od  płomieni  i  sądzi,  że  Furye  pozazdrościły  ziemi 
pokoju,  okupionego  przecież  już  krwią.  —  Ta  sama  Fortuna,  która 
z  Cezara  zrobiła  Nic,  teraz   znów    z  niczego   zrobiła  Cezara    (epigr. 


Trzej  poeci  polsko-łacińscy  z  XIX  wieku  15 

170).  —  Poetę  niecierpliwi  bezczynność  sprzymierzonych,  którzy  za- 
miast energicznie  wystąpić  przeciw  uzurpatorowi,  bawią  się  wesoło 
w  Wiedniu  (epigr.  115).  —  Wreszcie  100  dni  się  skończyło,  a  Na- 
poleon pojechał  na  wyspę  św.  Heleny.  Dubiecki  w  przekonaniu,  że 
teraz  karyera  jego  na  zawsze  skończona  (mimo  wątpliwości  w  epigr. 
227),  odetchnął,  a  wyraz  nienawiści  do  więźnia  z  św.  Heleny  dał 
w  epigramie  (41):  In  ąuemdam  ut  in  immane  portentum: 

Hunc  natura  semel  terris  ostendit  atrocem, 
quo  toto  in  toto  non  foret  orbe  quies. 

Po  ostatecznym  upadku  Napoleona  znękane  wojnami  narody 
wyciągają  do  zwycięzcy  dłonie,  błagając  o  pokój:  »Nil  opus  est  bel- 
lis,  nos  otia  poscimus  omnes,  /  porrigimus  vinctas  ad  tua  iura  ma- 
nus«  (epigr.  83).  Szczególnie  Polska  poleca  się  jego  opiece:  >Afflictae 
mea  fata  vides,  afflicta  sed  oro,  /  Sis  memor  afflictae,  qui  mea  fata 
regis*  (epigr.  145).  —  I  nie  zawiodła  się  ani  cała  Polska,  ani  uko- 
chany przez  poetę  Kraków:  »Cracia  pone  metus,  Tibi  sors  praeclara 
paratur,  /  Te  reges  sociant,  Cracia  pone  metus«  (epigr.  109).  Po 
Kraku  drugim  założycielem  miasta  jest  Aleksander,  który  dodał  mu 
nowej  świetności,  i  jeśli  dawniej  było  bogatsze,  to  teraz  bardziej 
słynie  z  sztuk,  rządów  i  Cezara  (epigr.  12).  To  też  »Primus  Ale- 
xander,  qui  condidit  aurea  saecla,  /  gratorum  Cracidum  vivat  in 
ore  Pater«  (epigr.  37).  Uczestników  tej  szczęśliwości  wzywa  poeta, 
by  przestrzegali  wierności,  zgody  i  sprawiedliwości,  pomni  na  los 
ojców  (epigr.  65),  a  sam  zabiera  się  do  opiewania  Aleksandra,  jako 
króla  polskiego.  Bo  ustanowienie  królestwa  kongresowego  wydaje  się 
Dubieckiemu,  jak  tylu  innym,  wskrzeszeniem  dawnej  Polski. 

Stwierdzając  jej  wskrzeszenie  (epigr.  159),  pisze:  »Nil  alii  no- 
bis  spem  praeter  et  arma  dedere,  /  unus  Aleksander  Regna  Polona 
creat*.  To  porównanie  Aleksandra  z  Napoleonem  szerzej  rozprowa- 
dza w  epigramie  251: 

Maior  Alexandro  sit  vis?  an  Napoleoni? 
Ultima  bella  docent:  hic  fugit,  ille  fugat. 
Maior  Alexandro  sit  vis?  an  Napoleoni? 
Regna  Polona  docent :  hic  nocet,  ille  iuvat. 
Maior  Alexandro  sit  laus?  an  Napoleoni? 
Dicitur  a  populis  hic  małe,  at  ille  bene. 

A  gdy  po  raz  trzeci  (epigr.  85)  porównywał  Napoleona,  nie 
wymieniając  go  wyraźnie,  z  Aleksandrem  i  wynosił  księcia  pokoju 
nad  męża  wojny,  wtrącił  niespodziewanie  taki  zwrot:  »Quid  moeres 


1Q  Tadeusz  Sinko 

pallesąue  audito  nomine  Gorsi?  /  Fide  Deo.  salvo  Caesare  sospes 
eris«.  Ogłoszenie  się  Aleksandra  królem  Polski  uświetnia  odą  alcej- 
ską  (nr.  158):  Wzywa  w  niej  Muzy  do  zjawienia  się  z  najpiękniej- 
szemi  pieśniami,  obywateli  do  porzucenia  trosk  i  radowania  się 
w  chwili,  gdy  pogromca  świata  bierze  na  świętą  głowę  należącą 
mu  się  koronę.  Lepszego  władcy  świat  nie  zobaczy,  choćby  się  wró- 
cił wiek  złoty.  —  W  drugiej  odzie,  także  alcejskiej  (nr.  207),  poró- 
wnuje tęsknotę  Lechitów  za  prawdziwym  ojcem  ojczyzny  z  tęsknotą 
piskląt,  oczekujących  przybycia  matki  z  pożywieniem.  Przybył  na- 
reszcie, przyniósł  im  pokój  i  jego  dobrodziejstwa.  —  Podobne  myśli 
wyraża  poeta  w  epigramie  173  i  219.  W  innych  na  inne  się  sili 
pomysły.  Tak  w  epigramie  (4),  umieszczonym  niby  pod  obrazem, 
przedstawiającym  Aleksandra,  podpisującego  akta  Kongresu  wiedeń- 
skiego, każe  cesarzowi  uzasadniać  swe  pretensye  do  przydomka 
» Wielki*  i  streszczać  je  w  zdaniu:  »Dicor  Aiexander  factis,  cona- 
mine  Titus,  /  Numa  cohortatu,  Romulus  auxiliis«.  —  Wdzięczna 
Lechia  wznosi  mu  posąg,  przedstawiający  go  jako  ojca.  przy  którym 
stoi  ksiądz,  mieszczanin,  szlachcic  i  wieśniak:  »Exultant  omnes,  oin- 
nes  grato  ore  perorant,  /  atąue  magis  gaudent,  qui  doluere  magis* 
(epigr.  8).  Nie  pragnie  on  królować,  lecz  królestwom  przywracać 
prawa  (epigr.  5).  Największą  jego  cnotą  jest  to.  że  nieszczęśliwym 
rozkuł  kajdany  (epigr.  9). 

Gdy  Dubiecki  pisze  o  Aleksandrze  (epigr.  5):  »IUe  potens  sa- 
pienscrae  uno  minor  est  Iove«  lub  (epigr.  85):  »In  coelis  Iupiter,  Cae- 
sar  regit  omnia  terris,  /  Caesar  Alexander  pro  Iove  regna  tenet*,  to 
nie  przemawia  jak  kanclerz  katedralny  krakowski  o  cesarzu  rosyj- 
skim, lecz  jak  poeta  augustowski  (zwłaszcza  Horacyusz)  o  Auguście. 
Ale  po  za  naśladownictwem  literackiem  trzeba  uwzględnić  i  moment 
psychologiczny:  Po  pierwsze  Aleksander  przez  akceptowanie  Kon- 
gresówki faktycznie  więcej  zrobił  dla  Polaków  niż  Napoleon,  którego 
nieokreślone  obietnice  i  nieszczere  zamiary  okupiono  tylu  ofiarami; 
po  drugie  zwycięzca  geniusza  wojny,  który  przez  tyle  lat  krwią  zle- 
wał Europę,  wydawał  się  wielu,  a  zwłaszcza  ludziom,  czującym 
awersyę  do  wojny,  zwiastunem  tak  upragnionego  pokoju;  po  trzecie 
cesarz  Aleksander,  zwłaszcza  odkąd  został  królem  polskim,  cieszył 
się  wielkiemi  sympatyami  w  kołach  profesorskich,  szczególnie  kra- 
kowskich. Informowano  go  widocznie  o  tem.  skoro  w7  kilka  lat  potem 
obdarzył  »Febusa  poetów<  krakowskich  Przybylskiego  za  przekład 
Homera  kosztownym  pierścieniem.    Oto  co  mówi  o  tem  akademicki 


Trzej  poeci  polsko-łacińscy  z  XIX  wieku  17 

chwalca  Przybylskiego,  Czajkowski  (Roczn.  Tow.  nauk.  krak.  t.  IX 
str.  195):  »Lecz  nie  czekał  na  nią  (t.  j.  sławę)  tak  długo,  bo  mu 
osłodziła  wieczór  życia,  gdy  jej  pierwszy  zadatek  otrzymał  w  ko- 
sztownym darze  z  rąk  N.  Aleksandra,  Cesarza  Rosyi,  Króla  Pol- 
skiego, na  którego  świat  w  tęskności  wyglądał,  a  niebo 
niczem  bardziej,  jak  jego  rządem  i  opieką  pocieszyć 
nas  nie  mogło  i  który  nie  ma  w  sobie  ani  uczucia  ani 
życzenia,  coby  nie  mnożyło  powodzeń  i  szczęścia  ludz- 
kości*. 

Dubieckiego  poglądy  i  uczucia  patryotyczne  wspólne  mu  są 
niewątpliwie  z  innymi  Arkadyjczykami  krakowskimi.  Pod  względem 
przekonań  religijnych  był  on,  jak  Bandtke  (por.  Epigr.  93),  jak  Przy- 
bylski, mimo'  swej  duchownej  sukienki,  przedstawicielem  oświece- 
nia*, które  z  wieku  XVIII  utrzymało  się  u  nas  aż  do  zwycięstwa 
romantyzmu.  Dlatego,  mimo  zasady:  »Musarum  fidibus  sociabis  reli- 
giosa,  —  Cui  sacer  est  Helicon,  perci  lit  ille  Deos«  (epigr.  188),  nigdy 
nie  potrąca  o  strunę  pobożności,  nigdy  w  »bogach«  nie  widzi  nic 
więcej,  jak  aktorów  losu.  Epigram  o  Kościele,  który  wyrósł  z  krwi 
Chrystusa,  a  urósł  przez  krew  męczenników  (epigr.  71),  i  wzmianka 
o  powrocie  do  Rzymu  Piusa  VII,  który  >non  vi,  sed  precibus  Victor 
ab  hoste  redit  (epigr.  230),  dowodzą  tylko,  że  >oświecenie«  jego  nie 
kłóciło  się  z  uszanowaniem  dla  Kościoła  i  jego  głowy.  Natomiast 
epigram  na  przywrócenie  Jezuitów  (228)  nie  jest  wolny  od  dwuzna- 
cznej złośliwości:  »En  Socius  Jesu  recipit  cum  nomine  vestem,  /  re 
nempe  atque  animo,  quod  fuit  antę.  manet*. 

Tak  te  epigramy  spóźnionego  humanisty  wawelskiego,  choć 
estetycznie  bezwartościowe,  zasługują  przecież  na  uwagę  jako  świa- 
dectwa prądów  umysłowych  i  politycznych,  panujących  w  pewnych 
kołach  w  Krakowie  między  rokiem  1800  a  1815.  A  że  historycy 
uwzględniają  dziś  nietylko  świadectwa  faktów,  ale  także  świadectwa 
nastrojów  zbiorowych,  dla  dziejopisa  Krakowa  będą  one  dokumen- 
tami historycznymi. 

Mniej  wartości  historycznej,  a  za  to  więcej  zawartości  poety- 
cznej mają  Carmina,  ąuae  cecinit  Bomana  voce  Polonus  Henricus 
L.  N.  Bando  (Varsoviae,  1819,  str.  51  [właściwie  35]  8°)  Autor 
przedstawia  się  w  przedmowie  jako  młody  słuchacz  filozofii  w  uni- 
wersytecie warszawskim,  uczeń  Zmserlinga.  Campie'go  i  Jacoba,  a  nadto 
Szwejkowskiego  i  Lindego.  Płody  swej  młodzieńczej  Muzy  publikuje 
za  radą  profesorów  w  tym  celu,  by  zadać  kłam  zagranicznej  opinii, 

Hnko.  2 


18  Tadeusz  Sinko 

według  której  Polacy  zaniedbują  studya  klasyczne  i  omal  niemi  nie 
gardzą.  —  Tego  celu  prawdopodobnie  nie  osiągnął,  bo  zagranica  nie 
zwróciła  uwagi  na  te  szkolne  ćwiczenia  poetyckie,  ale  za  to  swoim 
dał  dowód,  że  nietylko  umiał  składać  ładne  wiersze  łacińskie,  ale 
także  miał  w  nich  coś  do  powiedzenia. 

Bando  przystępuje  do  pisania  wierszy  z  gotowym  programem, 
ubranym  według  klasycznych  wzorów  we  formę  sennej  wizyi  (Ele- 
gia I):  Spoczywając  niedawno  nad  świętem  źródłem  Muz,  widział 
poeta  pokryte  wawrzynem  szczyty  Olimpu  i  pragnął  się  na  nie  do- 
stać, gdy  mu  drogę  zastąpił  Apollo  z  Muzami  i  tak  doń  przemówił: 
Niech  inni  opisują  w  pieśniach  wojny  i  wynoszą  pod  niebo  bohate- 
rów, niech  malują  obyczaje  i  sławią  Wenerę  w  lirycznych  melodyach, 
snując  poematy  z  delikatnego  wątku;  ty  stąd  nie  spodziewaj  się  na- 
leżnej sławy.  —  Rzekłszy  to,  ukazał  mu  kościanym  plektrem  miej- 
sce, na  którem  widać  było  rozmaite  sceny:  Tu  człowiek  wypędzony 
z  ojczyzny  błądzi  po  nieznanej  ziemi  barbarzyńskiej;  tu  młodzieniec 
z  płaczem  wraca  z  pogrzebu  ojca;  tu  związani  jeńcy  oglądają  się  na 
swe  gniazda;  tu  nieszczęśliwi  płaczą  nad  zgliszczami  swych  domów 
i  świątyń.  —  Takie  smutne  przygody  kazał  mu  Apollo  opiewać 
w  elegiach,  obiecując  za  to  sławę. 

By  ten  program  i  jego  wierne,  jak  zobaczymy,  wykonanie  nie 
wydawał  się  koncepcyą  czysto  akademicką,  teoretyczną,  przypominam 
ustęp  z  »Dziennika  wojskowego  z  r.  1813«  Kazimierza  Brodzińskiego 
(Arch.  do  dziejów  lit.  ośw.  w  Polsce,  t.  XII,  1910,  str.  279).  Ciągnąc 
z  armią  księcia  Józefa  z  Krakowa  ku  Śląskowi,  odpoczywał  Bro- 
dziński 9  maja  w  jakiejś  wiosce  za  Wadowicami.  Na  przechadzce 
pod  lasem  przychodzi  mu  na  myśl  Wergiliuszowski  Melibeusz  (Ecl.  I): 
>My  pola,  my  ojczyste  rzucamy  zagrody,  /  my  wygnance...  A  my 
pojdziem  po  Afrów  tułać  się  krainie,  /  do  Scytów  lub  gdzie  Oax 
rwie  kretejskie  skały,  /  gdzie  Brytanów  od  świata  dzielą  morskie 
wały.  /  Czy  kiedy  los  dozwoli  słodkiej  nam  pociechy  /  ujrzeć  do- 
mów ojczystych  darniem  kryte  strzechy,  /  widzieć  po  długich  latach 
łanów  naszych  plony?  /Srogi  żołnierz  te  gnojne  posiędzie  zagony,/ 
pozbiera  z  naszej  pracy  żniwa  już  gotowe...  /  Gdzie  nas  przywiodły, 
bracie,  niezgody  domowe!*  —  Otóż  jak  Brodziński  uczucia  i  myśli, 
wywołane  krwawą  rzeczywistością  Napoleońską,  wyraził  cytatem 
rzymskiego  sielankopisa,  tak  Bando,  który  w  roku  1809  miał  może 
dziesięć  lat,  opisywał  wrażenia,  odniesione   pod   wpływem   tych  sa- 


Trzej  poeci  polsko-lacińscy  z  XIX  wieku  19 

mych  wypadków,  barwami,  zaczerpniętemi  z  tej  samej  eklogi  Wer- 
giliusza. 

Oto  (Eleg.  6)  człowiek,  który  wskutek  wypadków  wojennych 
(w.  20)  musi  na  zawsze  opuścić  ojczyznę  i  rodzinę  i  płynąć  do  Afryki 
(w.  28),  jak  Wergiliuszowski  Melibeusz  (at  nos  hinc  alii  sitientes 
ibimus  Afros,  Ecl.  I  65).  Odchodząc,  a  raczej  odpływając,  zasyła 
ostatnie  pozdrowienie  ojczyźnie  i  domowi,  miasteczku  rodzinnemu 
i  jego  otoczeniu.  Na  górze,  wznoszącej  się  nad  miasteczkiem,  spo- 
strzega biednego  rybaka,  który  w  promieniach  zachodzącego  słońca 
suszy  swoje  sieci,  pośpiewując  przytem  wesoło,  uprzytomnia  sobie, 
jaka  radość  czeka  tego  biedaka  w  domu  ze  strony  dzieci  i  żony 
i  z  losem  jego,  zostającego  w  ojczyźnie  i  w  rodzinie,  porównuje  los 
swój,  wygnańca.  —  I  nowa  fala  wzruszenia  zalewa  mu  duszę,  jeszcze 
raz  wspomina  o  dzieciach,  penatach  (ąueis  pius  heu!  frustra  thura 
precesąue  dedi),  mieście  rodzinnem,  wspomina  o  łąkach  i  źródłach. 
nad  któremi  się  bawił  i  śpiewał,  o  gaju,  gdzie  jako  chłopiec  zbierał 
fiołki  i  lilie,  o  wiernych  towarzyszach  i  o  żonie,  ukochanej  przez 
wiele  lat.  —  Rzeczom,  które  musi  opuścić,  przeciwstawia  kraj,  do 
którego  zmierza.  Jest  to  ziemia  płoną,  nieuprawna,  piaszczysta,  go- 
rąca, pełna  dzikich  zwierząt.  Tam  będzie  dzień  i  noc  narzekał  na 
swój  los,  tam  przyjdzie  na  niego  starość,  tam  rozmyślać  będzie  o  tem, 
co  stracił:  »Dura  infelici  memoratio  prisca  bonorum  est«  l.  Oby  tylko 
śmierć  przyszła  szybko  po  niego  i  wyzwoliła  go  z  cierpień:  »In  pa- 
tria  ąuoniam  non  possura  vivere  cara.  /  vivere  iam  nolo;  sit  mihi 
posse  mori«.  Najokropniejsze  to,  że  popioły  jego  spoczną  w  barba- 
rzyńskiej ziemi.  —  Z  ostatniego  ustępu  dowiadujemy  się,  że  wygna- 
niec rozwodził  swe  żale  na  pokładzie  odpływającego  okrętu:  Już 
zniknęły  mu  z  przed  oczu  dachy,  świątynie  i  wieże,  już  ginie  brzeg, 
a  zapłakane  oko  widzi  tylko  wodę  i  niebo. 

Wolelibyśmy,  by  w  tej  elegii  żegnał  się  z  ojczyzną  Polak,  żoł- 
nierz Napoleoński,  odpływający  do  Egiptu  lub  na  St.  Domingo,  ale 
i  tak  musimy  przyznać,  że  utajone  wspomnienie  o  tych  niedawnych, 
a  tak  bliskich  autorowi  żołnierzach-tułaczach  ogrzało  nieco  sztywny 
konwencyonalizm  motywów  Wergiliusza,  Horacyusza  i  Owidyusza. 
Natomiast  akademickiem  naśladownictwem  listów  z  wygnania  Owi- 
dyusza jest  Elegia  7  (Exul  coniugi),  zawierająca  zapewnienia  dozgon- 
nej pamięci  i  miłości;  żal    z  tego   powodu,  że  wygnaniec  nie  umarł 

1  Może  echo  Dantejskiego:  Nessun  maggior  dolore  etc. 

2* 


20  Tadeusz  Sinko 

w  dniu  rozstania  się  z  żoną:  Lepiej  umrzeć  naraz,  jak  umierać  po 
trochu.  Smutne  dni  i  noce  wypełnia  wygnaniec  rozpamiętywaniem 
o  żonie,  której  obraz  zawsze  unosi  się  przed  jego  oczami;  słodyczy 
chwil  wspólnie  z  nią  spędzonych  nie  zapomni  nawet,  gdy  napije  się 
z  Lete:  >Non  ego,  si  immemoris  biberemns  pocula  Lethes,  /  excidere 
haec  nostro  pectore  posse  putem*  \  Ale  szczęście  przeminęło,  wygna- 
niec tuła  się  po  obcych  lądach  i  morzach.  Chciałby  mieć  teraz  skrzy- 
dlate smoki  Medei  czy  Hekaty,  by  na  nich  wznieść  się  w  powietrze 
i  polecieć  do  ojczyzny  i  swoich,  a  jeśli  to  niemożliwe,  to  chciałby, 
by  straszne  jego  cierpienia  zakończyła  śmierć. 

Temat  przymusowego  opuszczenia  ojcowizny  i  ojczyzny  opra- 
cowuje Bando  po  raz  drugi  (Ecloga  1)  we  formie  Weigdiuszowskiej 
eklogi:  Do  Korydona.  który  stawi  człowieka  żyjącego  zdała  od  wo- 
jen i  ich  następstw,  jak  wypędzenie  z  domu  i  ojczyzny,  przybywa 
przyjaciel  Tytyrus,  opowiada,  że  i  jego  nieprzyjaciel  wypędził  z  oj- 
cowskiej zagrody  i  uczynił  bezdomnym  wygnańcem.  Tytyrus  resztę 
życia  pragnie  spędzić  razem  z  przyjacielem  i  dzielić  z  nim  wspólny 
los,  na  co  się  Korydon  zgadza  z  radością,  a  równocześnie  prosi 
o  relacyę  katastrofy.  Tytyrus  opowiada  więc.  jak  mu  zwycięski  wróg 
dobytek  zrabował,  chatę  spalił,  a  jego  wypędził:  »Iam  tacuere  ca- 
nes,  reqniescebanique  coloni.  nocturnosąue  regebat  equos  Hecate 
taciturna«,  gdy  Tytyrowi  udało  się  przez  gęsty  las  umknąć  przed 
nieprzyjacielem.  —  Opowieść  przerywa  huk  bębnów,  wrzawa  trąbek: 
» Tym  pana  dant  strepitum.  reboant  iam  classica  rauca,  /  en  ferus 
hostis  adest  altis  cum  turribus.  Eheu!«  Przyjaciele  uciekają,  Kory- 
don zasyła  ostatnie  pozdrowienie  polom  i  łąkom  i  wybiera  się  z  przy- 
jacielem do  —  Afrów,  chytrych  Persów  lub  dalekich  Arabów. 

W  ten  sposóo  spełnił  Bando  dwa  punkty  z  programu,  poda- 
nego mu  przez  Apollina.  Pozostał  (El.  I  w.  21  n.)  »...iuvenis,  late 
raoestis  loca  ąuestibus  implens*.  który,  »dilecti  a  patris  funere  moe- 
stus  abit*.  Ten  temat  traktuje  poeta  w  elegii  trzeciej,  poświęconej 
►Manibus  patris«.  Zaczyna  od  ogólnych  refleksyi  o  nieuniknionej 
śmierci,  od  której  nie  wybawi  ani  bogactwo,  ani  siła,  ani  geniusz, 
ani  pobożność:  »0mne  profanat  enim  mors  yiolenta  sacrum.  /  Ecce 
Pater  carus.  nulli  pietate  secundus,  nunc  iacet  in  tacito,  corpus 
inane.  solo«.    Ten  fakt  wydziera   z  piersi   poety   szereg  pytań,   stre- 


1  Bando  nie  zapomniał  Schillerowskich  słów  żegnającego  się  z  żoną  He- 
ktora: Hektors  Liebe  stirbt  in  Lethe  nicht! 


Trzej  poeci  polsko-łacińscy  z  XIX  wieku  21 

szczających  się  w  okrzyku:  »Nilne  igitur  nostri  post  ultima  fata  peren- 
nat?  /  Annę  igitur  toti  pulvis  et  umbra  sumus?«.  — Odpowiedź  na 
te  pytania  i  ukojenie  znajduje  w  nauce  Chrystusa,  który  dał  nam 
nadzieję  życia  pozagrobowego.  W  niebie  poeta  zobaczy  się  znów  z  oj- 
cem, któremu  zawdzięcza  swój  talent  i  cnoty;  dopóki  zaś  żyje,  bę- 
dzie zawsze  (na  wiosnę,  w  lecie,  w  jesieni,  w  zimi-)  o  nim  wspo- 
minał, a  podziękuje  mu  aż  w  n  ebie.  —  Rzecz  cała  jest  tak  konwen- 
cyonalna,  że  niepodobna  rozstrzygnąć,  czy  Bando  lamentuje  po  śmierci 
własnego  ojca,  czy  też  pisze  zadanie  na  temat  śmierci  jakiegokol- 
wiek ojca.  Nie  potrafi  się  też  zdobyć  na  szczersze  akcenty,  gdy  opła- 
kuje śmierć  księcia  Józefa  Poniatowskiego  (El.  2):  Po  zwykłej  inwo- 
kacyi  do  Elegii  następuje  opis  rzeki  Sali  i  przypomnienie  tryumfów 
Bolesława  Chrobrego  t;«m  odniesiomch.  Wzn  wił  je  Poniatowski, 
walcząc  nad  sąsiednią  Eisterą  i  ginąc  w  niej.  Ojciec  Ocean  powinien 
ją  za  to  ukarać,  powinny  w  nit  j  uróść  góry,  woda  powinna  wyschnąć. 
Polska  opłakuje  zmarłego,  jak  matka  syna,  i  strzeże  jego  smutnego 
grobu.  Ale  prócz  popiołów  zo-tała  po  bohaterze  nieśmiertelna  sława. 
Nad  grobem  wodza  stoją  jego  żołnierze,  rozpamiętują  czyny  pod  nim 
dokonane  i  wyrażają  nauzieię,  że  jeśli  w  człowieku  jest  coś  więcej, 
niż  cień  i  popiół,  to  Jowisz  na  czworoprzężnym  rydwanie  zabierze 
sarmackiego  Alcydę  miedzv  błyszczące  gwiazdy. 

Na  szczersze  tony  zdobywa  się  Bmdo,  gdy  własne  opowiada 
przeżycia.  Oto  cmentarz  wiejski  (El.  5,  Manibus  rusticorum).  Raczy 
rydwan  Febusa  zmywa  już  czerwone  nurze,  a  Słońce  zdejmuje  z  pur- 
purowych koni  krzywe  jarzma;  już  szybkim  biegiem  spieszą  pod 
wiejski  dach  bydlęta,  pasące  się  w  porach  i  wełnonośne  stada:  »Iam- 
que  tenent  tacitas  sacrata  silentia  sikas.  /  omniaąue  in  campis  iam 
taciturna  silent«.  Ciszę  przerywa  tylko  cykanie  świerszczy  i  hukanie 
puszczyka.  W  taki  wieczór  błądzi  poeta  po  samotnem  ustroniu.  — 
Zachodzi  na  wiejski  cmenUrz,  zaro-ly  drzewami,  otoczony  żywym 
płotem.  Gdy  chowano  spoczywających  tam  zmarłych,  nie  grały  im 
smutne  trąby,  nie  było  żadnych  uroczystości,  jak  na  grobie  niema 
żadnego  marmuru.  Ale  ta  ziemia  wiejska  użycza  znużonym  człon- 
kom świętego  spokoju.  Nie  będzie  ich  już  wzywał  do  nowej  pracy 
ptak,  który  czujnem  gaidłem  wywołuje  dzień;  nie  będzie  ich  nękał 
przez  ociężałe  dni  niezmierzony  szeieg  twardych  prac;  ojciec  nie 
będzie  odbierał  pocałunków  dzieci,  matka  nie  będzie  dzieci  nosiła 
na  kwiecistą  łąkę,  chłopiec  nie  będzie  śpiewał,  tańczył,  cieszył  się 
pawiem    piórkiem,    dziewczynka    nie   będzie    zbierać    do   koszyczka 


22  Tadeusz  Sinko 

fiołków  i  lilij:  »Sedibus  obscuris  iam  tempus  in  omne  ąuiescit  /  turba 
colonorum  candida  (czy  condita?)  pace  sacra «.  —  Ta  wymienia  poeta 
wiejskie  zajęcia  i  prace,  a  od  nich  zwraca  się  niespodziewanie  do 
człowieka  pysznego  z  wezwaniem,  by  przestał  naśmiewać  się  z  brze- 
mienia ubóstwa,  które  uciska  niezasłużenie  ludzi.  Śmierć  zrówna 
bogacza  z  biedakiem,  po  żadnym  nic  nie  zostanie.  Jedynie  pieśni, 
jedynie  płody  talentu  unikają  śmierci.  Może  i  na  cmentarzu  wiej- 
skim spoczywa  niejeden  niepoznany  geniusz.  Gdyby  ich  za  życia 
zrównano  wobec  prawa  z  innymi,  to  kraj  dziś  możeby  kwitnął,  mo- 
rza nie  byłyby  pełne  rozbitków,  pola  nie  byłyby  pokryte  kośćmi! 
Głupiec  niech  gardzi  chłopami,  poeta  ceni  ich  cnoty,  zapewniające 
im  zbawienie  wieczne.  —  A  może  i  ja  wnet  umrę.  spocznę  pod  taką 
samą  mogiłą,  tak  samo  zgniję  i  będę  zapomniany?  zapytuje  się  poeta. 
Może  jaki  krewny  lub  przyjaciel  przyjdzie  nad  mój  grób,  ustroi  go 
kwiatami,  zapłacze  i  odczyta  napis  o  cnotliwym  młodzieńcu,  który 
wcześnie  piął  się  na  Helikon,  ale  bieda  doprowadziła  go  do  bezczyn- 
nego (pod  względem  literackim)  życia  i  pogrążyła  w  niesławie. 

Tak  po  swojem  ubóstwie  nie  spodziewał  się  Bando  wiele  w  swej 
karyerze  literackiej.  Zato  ubóstwo  poprzestających  na  małem  wie- 
śniaków wydawało  mu  się  godnem  osobnej  pochwały  (El.  4,  Pau- 
pertas  celebratur).  Wieśniak  chwali  swe  skromne  stosunki,  nazywa 
ubóstwo  strażnikiem  cnót  i  przyjacielem  wstydu,  wymienia  swe  go- 
spodarskie zajęcia,  urozmaicone  służbą  Bakchusa  i  Wenery,  sądzi, 
że  ubóstwo  jest  bezpieczniejsze  niż  bogactwo,  które  narażone  jest  na 
większe  zmiany  i  ciosy  losu,  a  zmarłemu  i  tak  na  nic  się  nie  zda. 
Opisem  przeprawy  zmarłych  przez  Acheront  i  pośmiertnego  sądu 
kończy  się  ta  elegia,  treścią  raczej  satyry  Persiusa,  Juwenalisa  i  Lu- 
kiana  przypominająca.  Jest  ona  oczywiście  waryacyą  na  temat  Wer- 
giliuszowskich  Laudes  vitae  rusticae  (Georg.  II  458  nn),  ale  łączy  się 
także  z  tą  reakcyą  uczuciową,  która  ze  wstrętu  do  ciągłych  wojen 
i  przewrotów  wydała  u  nas  idylliczność  choćby  tylko  artylerzystów 
Napoleońskich,  Reklewskiego  i  Brodzińskiego.  I  Brodziński  podczas 
marszu  wojennego  popada  w  > romansowe  marzenia*  (Archiwum  j. 
w.  str.  281):  >0  wy,  szczęśliwi  wieśniacy!  /  Gdybym  ja  miał  chatkę 
z  wami,  /  Obudzaliby  mię  ptacy  /  Chodzić  co  rano  do  pracy  / 
Z  wypoczętymi  wołkami  i  t.  d.«. 

Bando  nietylko  tęsknił  za  życiem  na  wsi,  ale  prawdopodobnie, 
jako  syn  biednego  chłopa,  znał  je  dobrze  Ta  znajomość  połączona 
z  poczuciem  stylu,  wykształconem  na  Wergiliuszu,  ale   i   Gessnerze, 


Trzej  poeci  polsko-Jacińscy  z  XIX  wieku  23 

wydała  wdzięczny  obrazek  dramatyczny  (Ecloga  2),  przypominający 
osnową  Goethego:  Die  Launen  des  Verliebten:  0  wschodzie  słońca, 
po  rosie,  spotyka  pasterz  Melibeusz  pasterkę  Amaryllis,  która  zapła- 
kana, z  obnażoną  piersią,  z  rozpuszczonymi  włosami  biegnie  w  stronę 
lasu,  bije  się  w  piersi  i  wzywa  na  pomoc  bogów.  Zapytana  przez 
Melibeusza  o  przyczynę  takiego  stanu  i  zachowania  się,  objaśnia,  że 
nieuleczalna  rana  serdeczna  pogrąża  ją  w  łzach  i  smutku.  Meli- 
beusz sądzi,  że  smutek  nie  na  czasie,  gdy  cała  wieś  przygotowuje 
się  do  radosnego  obchodu  na  cześć  opiekuna  owiec  i  owczarków, 
Pana,  i  radby  Amaryllidę  widzieć  w  gronie  świętujących  dziewcząt. 
Ale  ona  nie  potrafi  udawać  wesołości.  Tak  ciężko  ją  zasmucił  uko- 
chany Dafnis,  nie  przychodząc  na  umówioną  schadzkę  wczorajszego 
wieczora.  Dotychczas  nigdy  się  nawet  nie  spóźnił.  Widocznie  albo 
zachorował,  albo  pogonił  za  wilkiem,  który  mu  porwał  jagnię.  — 
Przypuszczenia  te  obala  Melibeusz  doniesieniem,  że  właśnie  wczoraj 
wieczór  widział  Dafnisa,  jak  wesoło  z  wiankiem  w  ręku  dokądś 
spieszył.  —  To  wystarcza  Amaryllidzie,  by  uwierzyła,  że  Dafnis  ją 
porzucił,  skoro  ani  na  schadzkę  nie  przyszedł,  ani  nie  przyniósł  jej 
wianka.  Dawniej,  to  jej  powtarzał:  »Tu  mihi  sola  places;  praeter 
te  nulla  puella  /  dulcia  vincla  mihi  inicieU.  Teraz  ją  opuścił,  wido- 
cznie już  mu  się  nie  podoba,  widocznie  poszukał  sobie  innej,  ła- 
dniejszej. Do  niej  to  poszedł  wczoraj  wieczór,  jej  zaniósł  kwiatki. 
Opuszczona  życzy  sobie,  by  ją  ziemia  pochłonęła,  by  ją  piorun  za- 
bił, bo  bez  miłości  Dafnisa  żyć  nie  potrafi.  Ale  niechaj  równocześnie 
bogowie  ukarzą  wiarołomcę.  —  Próżno  Melibeusz  pociesza  zrozpa- 
czoną, poddając  jej  myśl,  że  owe  obawy  o  Dafnisa  może  bezpod- 
stawne. —  Ona  rozpamiętuje  minione  szczęście.  Spodziewała  się 
najszczęśliwszego  pożycia  z  Dafnisem,  gdy  raz  widziała  pieszczące 
się  gołąbki.  One  zdrady  nie  znają,  miłość  ich  zawsze  jest  delikatna 
i  słodka.  —  I  nasza  taka  zawsze  będzie,  oświadcza,  podejmując 
ostatnie  posłyszane  słowa,  nadchodzący  Dafnis,  i  my  aż  do  późnej 
starości  tak  żyć  i  kochać  się  będziemy.  Oto  przynoszę  ci  wianki 
w  dowód  miłości.  Ale  co  znaczą  twe  łzy?  Twe  rozpuszczone  wło- 
sy? —  Amaryllis  opowiada,  jak  przedtem  Melibeuszowi,  o  niedotrzy- 
manej schadzce  i  swych  czarnych  przypuszczeniach.  Ale  teraz  już 
wszystko  dobrze,  gdy  ogląda  znów  Dafnisa,  pamiętającego  o  niej 
i  wesołego.  —  Nowe  zapewnienia  miłości  ze  strony  Dafnisa  i  zapro- 
szenie ze  strony  Melibeusza,  by  pogodzeni  kochankowie  wzięli  udział 
w  święcie  Pana. 


24  Tadeusz  Sinko 

I  Teokryt  i  Wergiliusz  wypełniają  swe  idylle  i  mimy  rado- 
ściami, a  zwłaszcza  rozpaczami  zakochanych,  ale  żaden  z  nich  nie 
zdobył  się  na  tak  dramatyczną  akcyę,  taką  gradacyę  uczuć,  żaden 
z  nich  nie  potrafił  w  100  wierszach  zamknąć  caiej  komedyi  pastoralnej, 
a  raczej  tego,  co  Niemcy  »Schaferspiel«  nazywają.  Pastorałka  Banda 
napisana  po  polsku,  godnieby  stanąć  mogła  obok  »Laury  i  Filona« 
Karpińskiego.  Łacina  jej,  jak  i  innych  omówionych  utworów,  świad- 
czy o  wielkiem  opanowaniu  formy  u  młodego  filologa. 

Na  polu  liryki  nie  kazał  Apollo  szukać  młodemu  poecie  sławy. 
To  też  zachowane  ody  (w  liczbie  siedmiu)  i  treścią  i  formą  świad- 
czą, że  powstały  wbrew  woli  Apollina  i  Muz.  Wslępna  oda  do  króla 
polskiego,  cesarza  Aleksandra,  ujęta  jest  w  strofy  Archilochijskie  (t. 
zw.  pierwsze,  jak  Hor.  carm.  IV  7),  a  zawiera  szumną  inwokacyę 
do  Apollina,  krótki  opis  czynów  wojennych  Aleksandra  Macedoń- 
skiego, a  po  przejściu:  »Tu  maior  es  illo!  /  Te  meliora  iuvant«  opi- 
sanie błogich  skutków  pokoju,  przyniesionego  światu  przez  cesarza. 
Konkluzya:  »Gaudeat  heroum  qui  vult  cognomine  Magni,  /  Maximus 
esto  Tibi«.  —  Odę  do  ministra  oświaty,  Stanisława  Potockiego,  ubiera 
w  formę  strofy  archilochijskiej,  zwanej  drugą  (jak  Hor.  epod.  13) 
i  opowiada  w  niej  pielgrzymowi,  że  tu,  gdzie  dziś  błyszczą  przy- 
bytki Muz,  były  niedawno  zgliszcza  i  pożogi.  Wzniesienie  wspania- 
łych gmachów  i  wprowadzenie  do  nich  Muz  jest  dziełem  Potockiego, 
którego  młodzież  powinna  wielbić  jak  Boga  (Hunc  celtbrate  Deum). 
Chciał  to  uczynić  i  poeta,  ale  wstrzymał  go  od  tego  Apollo  »tam 
parva  ne  immensum  darem  /  vela  per  oceanum*.  —  W  odzie  (3)  do 
profesora  łaciny  Zinserlinga,  pod  którego  przewodnictwem  rzymska 
Muza  wraca  do  Polski,  parafrazuje  w  metrum  alcejskiem  pierwszą 
pieśń  pierwszej  księgi  Horacego.  —  W  tern  samem  metrum  sławi 
(oda  4)  sprawiedliwość  sędziego  apelacyjnego  (a  zarazem  profesora 
uniwersytetu)  Urmowskiego,  który  tak  dobrze  wpływa  na  przestęp- 
ców, że  niedowiarek,  oszust,  rozbójnik  chodzi  gorliwie  do  kościoła 
>et  mollit  aversos  penates  /  thure  sacro  precibusąue  blandis«.  Ten 
Urmowski  był  dobroczyńcą  poety,  jemu  też  dedykuje  swój  zbiorek 
w  bardzo  udanej  elegii  następującej  treści:  Gdybym  był  pasterzem, 
składałbym  ci  na  ofiarę  tłuste  sztuki  bydła;  gdybym  był  rolnikiem, 
ofiarowałbym  ci  pierwsze  plony  i  kwiaty;  gdybym  był  myśliwym, 
przynosiłbym  ci  ubitą  zwierzynę:  »Ast  ego  non  habeo  errantes  in 
montibus  agnas,  /  nec  largas  niesses  fert  raihi  pinguis  humus,  /  nec 
mea  dextra  valet  telis  nec  arundine  acuta.  /  Nilne  offerre  tibi  mens 


Trzej  poeci  polsko-łacińscy  z  XIX  wieku  25 

mea  grata  potest?  /  Pierios  habeo  cantus  citharamąue  sonantem;  / 
quos  cecini  versus,  Vir  venerande  feram«.  Trudno  odmówić  wdzięku 
tej  waryacyi  na  temat  Horacy uszowskiego:  Donarem  pateras  (carm. 
IV,  8). 

Trzy  pozostałe  ody  zwrócone  są  do  przyjaciół.  Aleksandra  Ko- 
mara prosi  w  safickich  strofach  (o.  5),  by  go  z  gaju,  gdzie  zdała  od 
trosk  i  hałasów  składa  wiersze,  nie  wywoływał  na  zabawy3;  Hen- 
rykowi Geysmerowi  (o.  6)  przypomina  w  strofach  alkmańskich,  że 
»aufugit  irreparabile  temj»us«,  illustruje  to  przebiegiem  pór  roku 
i  ludzkiego  życia  i  radzi  za  młodu  ćwiczyć  się  w  pisaniu  wierszy, 
by  po  śmierci  pozostała  sława;  wreszcie  (o.  7)  Aleksandrowi  Thisemu 
dowodzi  (w  strofie  asklep.  trzeciej)  na  przykładach  historyczny<  h 
zmienności  losu,  której  ten  tylko  uniknie,  kto,  jak  Bias,  całe  swe 
mienie  nosi  ze  sobą. 

Ostatni  z  polsko-łacińskich  Horacyańczyków  ostatnie  też  mię- 
dzy nimi  zajmuje  miejsce,  nie  dorównując  nawet  Konarskiemu  czy 
Leśniewskiemu,  by  nie  wspominać  o  dawniejszych  naśladowcach  Sar- 
biewskiego,  jak  Inez,  Kanon  i  inni.  Ale  jako  elegik  godzien  stan;;ć 
choćby  tylko  obok  Kniaźnina,  godnie  zamyka  szereg  elegików.  tak 
chlubnie  rozpoczęty  przez  Janickiego. 

Przypadek  zrządził,  że  prócz  świeckiego  księdza  (Dubiecki) 
i  świeckieuo  humanisty  (Bando)  także  Jezuici  i  Pijarzy,  którzy 
w  w.  XVIII  prym  dzierżyli  na  Parnasie,  i  w  wieku  XIX  po  raz  osta- 
tni przychodzą  do  głosu:  Poł«  cki  Jezuita,  Nikodem  Muśnicki  ogło- 
sił w  Dzienniku  połockim  (I,  1818):  De  Christi  ab  inferis  reditu  poema, 
podejmując  temat  Pawła  z  Krosna,  traktowany  w  Sapphicon  de  in- 
ferorum  vastatione  z  r.  1514;  a  eks-pijar  Antoni  Moszyński  ze- 
brał swe  panegiryki  na  cześć  biskupa  wileńskiego  w  maleńkim  Ma- 
nipulus  carminum  (Wilno,  1853,  stron  11).  Wreszcie  przypadkowy 
epilog  do  całej  poezyi  pol-ko-łacińskiej  stanowią  wydane  w  Tarno- 
wie w  r.  1868  (Tomus  I,  str.  71.  Impensis  auctori>)  Carmina  [quae] 
composuit  et  permultis  versibus  celeberrimorum  antiquorum  poetarum 
ornavit  Joannes  Neniczka,  caes.  reg.  Iudex  Districtus  Zassovien- 
sis.  Eoilog  to  prawie  komiczny,  jak  dramat  satyrowy  po  tragedyi, 
nie  dlatego,  jakoby  pan  sędzia  powiatowy  miał  choć  odrobinę  hu- 
moru naturalnego  (przecież  traktuje  przedmioty  bardzo  poważne  — 


1  Nie  notujemy  ani    tu   ani   indziej  licznych  reminiscencyi  z  Horacyusza, 
bo  te  chyba  każdemu  filologowi  same  się  nasuną. 


26  Tadeusz  Sinko 

bardzo  poważnie),  ale  przez  humor  mimowolny.  Nazwisko  wskazuje 
na  pochodzenie  czeskie  i  każe  się  domyślać  w  Neniczce  jednego 
z  licznych  w  dobie  germanizacyjnej  urzędników,  importowanych  do 
Galicyi  z  Czech.  Ponieważ  jednak,  jak  potwierdzają  świadkowie, 
którzy  go  pamiętają  jeszcze  z  Tarnowa,  Neniczka  się  zupełnie  u  nas 
zaaklimatyzował  i  założył  polską  rodzinę,  wolno  go  zaliczyć  między 
poetów  łacińsko-polskich.  Wychował  on  się  widocznie  w  jakimś  kla- 
sztorze, gdzie  około  r.  1830  uczono  robić  wiersze  łacińskie,  skoro 
jeszcze  na  starość  umiał  układać  jakie  takie  heksametry  na  temat 
grzechu  pierworodnego  (De  primis  parentibus,  288  hex,  podzielonych 
na  9  rozdziałów  z  prologiem  i  epilogiem),  dzieła  odkupienia  (Zacha- 
rias,  Crux,  202  hex),  pisać  elegie  o  7  prośbach  modlitwy  pańskiej 
(Oratio  Dominica,  7  elegii  z  prologiem  i  epilogiem),  parafrazować 
>Zdrowaś«  (Salutatio  angelica,  62  hex)  i  Wierzę  (Symbolum  aposto- 
licum  w  12  ustępach  heksametrycznych).  Opracowanie  historyi  bi- 
blijnej, dokonane  w  wierszu  i  frazeologii  rzymskich  epików,  zwła- 
szcza Wergiliusza,  nie  może  się  wprawdzie  równać  z  metrycznem 
przedstawieniem  Nowego  Testamentu  przez  Hiszpana  Juwenkusa 
z  czasów  cesarza  Konstantyna,  ale  gdyby  nie  było,  jak  jest,  naszpi- 
kowane błędami  typograficznemi,  nie  możnaby  mu  było  odmówić 
pewnej  potoczystości.  Biblii  zawdzięcza  autor  tylko  ogólną  treść, 
szczegóły  sam  wymyśla,  ewentualnie  powtarza  za  apokryfami.  Oto. 
jak  wyglądali  pierwsi  rodzice  (str.  14): 

Non  roseis  venit  umbra  genis  et  nulla  lanugo. 

In  blanda  facie  vernabant  dulcia  mała, 

Et  geminum  frontis  micat  ignea  lumina  sidus. 

Oris  multus  honor,  facundia  magna,  maiestas, 

Eximii  fuerant  generosi  corporis  arius. 

Forma  placet  niveusque  color  flavique  capilli. 

Os  humerosąue  Deo  similis,  praeclarus  munere  formae, 

Semper  vivax  fuerat.  nullo  periturus  in  aevo.  — 

Sponsa  fuit  compar,  similis  probitate  marito. 

Coniunx  grata  viro.  multos  dilecta  per  annos. 

Insignis  facie.  formosis  pectore  marnmis, 

Dedita  blanditiis.  curandae  dedite  formae, 

Et  decus  egregiae  formae  superaverat  omnes. 

Haec  fuit  marito  ex  usu  junctissima  longo 

Mixtaque  blanditiis  puerilibus  oscula  iungens. 

Nie  przytaczamy  opisu  raju,  niby  klasycznego  Elysium,  ani 
opisu  węża,  bo  podane  wiersze  wystarczą  jako  próbka  formy  Ne- 
niczki,  a  zarazem  dowód,  że  nie  fantazya  wyposażała  biblijne  przed- 


Trzej  poeci  polsko-lacińscy  z  XIX  wieku  27 

mioty  w  szczegóły,  lecz  pamięć,  oblepiająca  je  klasycznemi  fraze- 
sami i  hemistychiami,  nieraz  bez  względu  na  treść.  Tak  n.  p.  wiersz: 
*dedita  blanditiis,  curandae  dedita  formae*  bardziej  licuje  z  rzym- 
ską heterą,  niż  z  matką  rodzaju  ludzkiego.  Czasami  jednak  zdobywa 
się  i  na  inwencyę  motywów.  Tak  wąż  kusiciel  opowiada,  że  w  ciem- 
nej nocy  widział,  jak  złotowłosy  Gabryel  zrywał  słodkie  jabłka  z  za- 
kazanego drzewa  i  zanosił  je  w  fałdach  szaty  Bogu  Ojcu.  Albo  Ewa, 
mając  ochotę  na  owoc  zakazany,  mówi:  »Et  rapido  stimulor  quam 
nunąuam  corporis  oestro.  /  Deliciae  inficiunt  animum  praecepsąue 
cupido . . .  /  Tuąue  et  mi  consors  dubiis  ne  defice  rebus,  /  Hic  atąue 
hac  poteris  mecum  reąuiescere  nocte,  /  Basia  pressa  meo  niveo  con- 
iungere  collo...«.  Trudno  w  takich  szczegółach  nie  widzieć  braku 
wszelkiego  smaku  i  taktu,  skoro  Neniczka  nie  miał  bynajmniej  za- 
miaru parodyować  historyi  biblijnej. 

Parafraza  modlitw  (Preces  christianae  correctae),  napisana  we- 
dług zapewnienia  autora  »ante  bellum  borussiacum  et  italum  1866* 
przypomina  poniekąd  »Theomusa  sive  doctrina  fidei  Christianae  < 
Stanisława  Lubomirskiego,  ale  przewyższa  ją  gadatliwością.  Tak 
modląc  się  o  przyjście  królestwa  Bożego,  woła:  >Sperne  voluptates, 
nocet  empta  dolore  voluptas,  /  Corporis  infamis  cernitur  atra  lues!  / 
Aspice  florentes  luxus  quas  verterat  urbes,  /  Hos  tulit  fructus  per- 
dita  luxuries...«  Podobnie  gromi  przy  sposobności  i  bez  sposobności 
inne  grzechy,  przeplatając  swe  kazanie  sentencyami,  głównie  z  Owi- 
dyusza  czerpanemi.  Jak  zaś  dumny  był  z  takich  centonów,  o  tern 
świadczy  umieszczone  w  tytule  zbiorku  zdanie,  ze  pieśni  ^permultis 
versibus  celeberrimorum  antiąuorum  poetarum  ornavit«. 

Jako  prawy  c.  k.  biurokrata,  Neniczka  uderza  także  w  strunę 
lojalności  i  nie  tylko  modli  się  za  cesarza  przed  wojną  pruską  i  wło- 
ską (str.  9).  ale  także  planuje  poemat  o  śmierci  cesarza  Meksyku, 
Maksymiliana.  Napisał  tylko  16  hexametrów,  dalszy  ciąg  zapowie- 
dział w  tomie  —  odrazu  trzecim,  bo  drugi  miała  wypełnić  pieśń 
»De  Joannę  Baptista  et  Salvatore  Magno  Jesu  Chnsto*.  Niestety 
>durus  labor  officiorum  /  cogit  et  impellit  suaves  abrumpere  cantus< 
(str.  60). 

Szkoda,  że  taki  oryginał  o  sobie  samym  nie  napisał  więcej, 
jak  kilka  nic  prawie  nie  mówiących  wierszy.  Przy  objęciu  urzędu 
sędziowskiego  sławi  w  elegii  Sprawiedliwość.  Przytem  tak  określa 
sprawiedliwego  (str.  34):  »Iustus  homo  est,  qui  recta  colit,  sine  cri- 
mine  vivit,  /  Et  paret  monitus  principis  imperio*.    Zawód 


28  Tadeusz  Sinko 

sędziowski  jednak  mu  się  nie  podobał,  jak  wynika  z  wiersza  p.  t.: 
»Meum  optarium*  (str.  7).  Wolałby  być  księdzem,  a  że  to  już  nie- 
możliwe, rolnikiem  na  ojczystej  grzędzie.  —  W  dostatki  ziemskie  nie 
opływał,  ale  pocieszał  się,  że  bogacz  nigdy  nie  czuje  się  szczęśliwym 
(Dives,  str.  11),  natomiast  ubóstwo  jest  matką  wielu  cnót  (Paupertas, 
str.  5).  Ciekawy  jest  wiersz  do  jakiegoś  nieprzyjaciela  (Inimico,  str.  70), 
który  się  cieszył  z  powodu  dyscyplinarnego  przeniesienia  Neniczki 
do  Zasowa.  Pan  sędzia  twierdzi:  »Est  mea  culpa  levis«.  zwraca 
uwagę  na  niestałość  losu,  który  łatwo  może  nieszczęściem  dotknąć 
i  urągającego,  i  tak  kończy:  >Posse  puta  fieri,  veniam  nuni  dante 
Ministro.  /  ut  videas  vultus  tristis  ab  arte  meos«.  —  W  dwóch  po- 
czątkowych wierszach,  zwróconych  do  czytelnika,  daje  Neniczka 
świadectwo,  że  poza  heksametrem  i  pentametrem  innych  form  i  miar 
używać  nie  umiał  i  tworzył  dziwadła  metryczne  w  rodzaju  tym: 
>Portat  lectori  salutem  /  Aurorae  roseis  libelius  /  Ścriptus  in  undis«. 
Takiego  »poete«  postawił  przypadek  na  końcu  szeregu  naszych 
wierszopisów  łacińskich.  Po  Neniczce  notuje  bibliografia  jeszcze  kil- 
kunastu autorów  wierszy  ulotnych,  poświęconych  z  powodu  rozmai- 
tych jubileuszów,  cesarzowi,  papieżowi,  biskupom  i  innym  dostojni- 
kom. Obok  konwencyonalnych  panegiryków.  znajdzie  się  czasem 
i  humorystyczny  wiersz  okolicznościowy,  ujęty  w  średniowieczne 
rytmy  i  rymy.  Nawet  w  XX  w.  przynosi  n.  p.  » Gazeta  Kościelna*  od 
czasu  do  czasu  łacińską  odę  czy  poemat  jakiego  księdza.  Ale  zdaje 
się,  że  niema  dziś  na  ziemiach  polskich  nikogo,  ktoby  mógł  stanąć 
do  amsterdamskiego  konkursu  poetyckiego  imienia  Hoeuffta,  nikogo, 
ktoby  umiał  pisać  takie  wiersze  łacińskie,  jak  w  wieku  XIX  papież 
Leon  XIII,  lub  szwajcarski  Jezuita,  Piotr  Esseiwa.  Mamy  za  to  ta- 
kiego poetę  greckiego,  jakim  inne  kraje  (oczywiście  po  za  Grecyą) 
pochlubić  sie  nie  mogą. 


O  PEWNEM  ZAGADNIENIU 
KINETYCZNEJ  TEORYI  ROZTWORÓW 


napisał 

MARYAN  SMOLUCHOWSKI. 


Smoluchowski. 


Jako  podstawę  teoryi  roztworów  przyjmujemy  dzisiaj  powsze- 
chnie tę  zasadę,  że  drobiny  ciała  rozpuszczonego  zachowują  się 
w  roztworze  zupełnie  analogicznie  jak  drobiny  gazu,  to  jest  że  po- 
siadają tę  samą  energię  kinetyczną,  jakąby  w  tejże  temperaturze 
musiały  posiadać  drobiny  gazu,  a  wskutek  tego  że  wywierają  — 
przynajmniej  w  roztworach  rozrzedzonych  —  ciśnienie  osmotyczne 
ściśle  zgodne  z  prawem  Boyle  Charlesa.  charakterystycznym  dla  ga- 
zów. Twierdzenie  o  tej  analogii,  o  ile  ona  się  wyraża  w  tej  prawi- 
dłowości ciśnienia  osmotycznego,  zostało  pierwszy  raz  jasno  sformu 
łowane  w  słynnych  pracach  Van  fHoffa  (1885),  ale  podstawowa 
myśl,  odnosząca  się  do  energii  kinetycznej,  jest  już  implicite  zawarta 
w  dawno  wypowiedzianem  twierdzeniu  Maxwella 1  »o  ekwipartycyi 
energii*  w  systemach  mechanicznych. 

Na  tej  samej  zasadzie  oparli  Einstein  oraz  autor  niniejszej 
pracy  teoryę  ruchów  Browna 2,  tłómacząc  owe  drobne  ruchy,  wyko- 
nywane bezustannie  przez  mikroskopijnie  małe  cząstki  w  cieczach 
zawieszone,  jako  widoczny  objaw  ruchów  » drobinowych «,  i  wypro- 
wadzając na  tej  podstawie  pewne  wzory  ilościowe,  których  stwier- 
dzenie doświadczalne  uważa  się  dziś  za  jeden  z  najwięcej  przeko- 
nywujących dowodów  teoryi  kinetycznej. 

Dziwna  rzecz,  że  nikt  dotychczas  nie  podniósł  przeciwko  tym 
teoryom  pewnego  zarzutu,  łatwo  się  nasuwającego  każdemu,  co  się 
zajmował  hydrodynamiką  teoretyczną,  mianowicie,  że  energia  kine- 
tyczna ciała  poruszającego  się  w  środowisku  ciekłem  zależy  nie  tylko 
od  masy  tego  ciała  i  jego  prędkości,  ale  także  od  rodzaju  tej  cieczy. 

Już  w  r.  1833  Green3  obliczył  oddziaływanie  ciekłego  ośrodka 

1  Maxwell,  Coli.  Works  I  p.  378,  II  p.  713. 

»  Einstein,  Ann.  d.  Phys.  17  p.  549  (1905);  19  p.  371  (1906);  Zeitschr. 
f.  Elektroch.  1908  p.  235.  Smoluchowski,  Ann.  d.  Phys.  21  p.  756  (1906);  25 
p.  205  (1908). 

8  Green,  Researches  on  the  Vibrations  of  Pendulums  in  Fluid  Media  Tr. 
R.  S.  Edinb.  1838. 


4  Maryan  Smoluchowski 

na  ruch  wahadła,  później  Stokes,  Dirichlet,  Clebsch  *  i  inni  uogólnili  te 
rozważania  dla  ciał  o  różnych  postaciach  oraz  pod  założeniem  ruchów 
dowolnych.  Wynika  z  tych  prac,  że  n.  p.  kula  o  objętości  co.  poru- 
szająca się  z  daną  prędkością  C.  wzbudza   w  otaczającym  ośrodku 

(o  gęstości  ę)  prąd,  którego  energia  kinetyczna  wynosi  — ^— .  a  jeżeli 

ruch  kuli  jest  niejednostajny,  ośrodek  ciekły  oddziaływa  na  nią  w  taki 
sposób,  jak  gdyby  powiększał  jej  bezwładność;  mianowicie   pozorne 
powiększenie  masy  kuli  wynosi  połowę   masy   cieczy  przez  nią  wy- 
top 
partej,  t.  j.  -£. 

Dla  ciał  o  innej  postaci  wynikają  wartości  odmienne,  a  w  pe- 
wnych wypadkach  obecność  środowiska  powoduje  także  powstanie 
momentów  obrotowych. 

A  nawet  wydrążenie  w  środowisku  ciekłem  będzie  się  tak  po- 
ruszać, jak  gdyby  posiadało  masę  bezwładną,  z  czego  zrodziła  się 
jedna  z  licznych  hipotez  co  do  natury  atomów,  interpretująca  je 
jako  >dziury  w  eterze*. 

Wobec  tych,  żadnej  wątpliwości  nie  podlegających  wyników 
hydrodynamiki  teoretycznej  zdawałoby  się.  że  także  wtedy,  gdy  cho- 
dzi o  owe  ruchy  Browna,  cząstka  zawieszona  w  cieczy  tak  się  musi 
poruszać,  jak  gdyby  posiadała  masę  pozorną,  większą  od  masy  rze- 
czywistej, a  mianowicie  w  razie  postaci  kulistej:  większą  o  połowę 
masy  cieczy  wypartej.  Założenie  zasadnicze  teoryi  kinetycznej,  że 
energia  kinetyczna  ruchu  postępowego  takiej  cząstki  jest  proporcyo- 
nalna  do  temperatury  bezwzględnej,  musiałoby  i  nadal  pozostać 
ważnem,  ale  wynikałaby  z  niego  mniejsza  prędkość,  niż  bez  obecności 
ciekłego  ośrodka,  gdyż  rozstrzygającą  dla  energii  kinetycznej  byłaby 
wówczas  nie  masa  rzeczywista  cząstki,  tylko  jej  masa  pozorna. 

Nie  chodzi  tu  o  drobne  poprawki,  tylko  o  zmiany  bardzo  zna- 
czne. Stosując  te  rozważania  n.  p.  do  emulsyi  gumigutty  lub  mas- 
tyksu, którymi  Perrin,  Dąbrowski,  Chaudesaigues  posługiwali  się 
w  swych  pracach,  stwierdzających  słuszność  kinetycznej  teoryi  ru- 
chów Browna,  mamy  do  czynienia  z  cząstkami  o  prawie  tej  samej 
gęstości,  co  ciecz  (woda)  otaczająca.  Musielibyśmy  zatem  przyjąć 
masę  pozorną  półtora  raza  większą,  niż  masa  rzeczywista,  z  czego 

1  Patrz  n.  p.  Lamb,  Hydrodynamics  p.  116. 


O  pewnem  zagadnieniu  kinetycznej  teoryi  roztworów 


n 


wynikałaby  prędkość  postępowa  O  w  stosunku  1/  —  =  08165  zmniej- 
szona, w  porównaniu  z  wartością,  obliczoną  bez  uwzględnienia  wpływu 
ośrodka.  Podobne  wnioski  dotyczą  roztworów  koloidalnych  w  rodzaju 
białka,  gumy  i  t.  p.,  zawierających  drobiny  o  ciężarze  drobinowym, 
kilka  set  albo  kilka  tysięcy  razy  większym  od  ciężaru  drobinowego  wody. 

Wątpliwości  nasuwają  się  jednak,  czy  wolno  tę  samą  argu- 
mentacyę  w  niezmienionej  formie  przenieść  także  na  wypadek  zwy- 
kłych roztworów  krystaloidalnych,  w  których  drobiny  rozpuszczal- 
nika i  ciała  rozpuszczonego  są  wielkością  sobie  podobne.  Pozorne 
powiększenie  masy  cząstki  zanurzonej  pochodzi  bowiem  stąd,  że 
wywołuje  ona  w  swem  otoczeniu  ruch  wspólny  środowiska,  którego 
bezwładność  przy  zmianie  prędkości  łączy  się  z  bezwładnością  cząstki 
samej.  Gdy  jednak  chodzi  o  jedne  drobinę,  poruszającą  się  między 
innemi,  mniej  więcej  tego  samego  rodzaju,  nie  można  oczywiście 
tych  ostatnich  uważać  jako  jednorodnego  ośrodka  ciekłego;  ruch  owej 
drobiny  nie  wywoła  wspólnego  prądu  całego  otoczenia,  gdyż  ruchy 
drobin  otaczających  będą  w  znacznej  części  niezależne. 

Zapewne  każdy  chemik  twierdzić  będzie,  że  przedewszystkiem 
już  same  doświadczenia  dobrze  znane  dowodzą  mylności  tej  hipo- 
tezy o  » pozornej  masie  hydrodynamicznej «  drobin  —  przynajmniej 
co  się  tyczy  roztworów  —  gdyż  ciężary  drobinowe  substancyi  roz- 
puszczonych, obliczone  na  podstawie  zjawisk  obniżenia  temperatury 
krzepnięcia  i  t.  p.,  zgadzają  się  najzupełniej  z  liczbami,  które  innymi 
sposobami  dla  nich  znajdujemy  i  bynajmniej  owego  pozornego  po- 
większenia masy  nie  wykazują.  Byłaby  to  jednak  zbyt  powierzcho- 
wna argumentacya. 

Wszystkie  owe  metody  oznaczenia  ciężaru  drobinowego  w  roz- 
tworach polegają  pośrednio  na  pojęciu  ciśnienia  osmotycznego,  wy- 
wieranego przez  drobiny  substancyi  rozpuszczonej.  Otóż  twierdzę,  że 
z  teoryi  kinetycznej  musi  wyniknąć  zupełnie  ta  sama  wartość  ciśnie- 
nia osmotycznego,  niezależnie  od  tego,  czy  uznajemy  istotnie  ową  hi- 
potezę, czy  też  nie. 

Mianowicie  ciśnienie  określone  jest  wzorem:  p  =  -^nMC2,  w  któ- 
rym M  oznacza  masę  drobin  substancyi  rozpuszczonej,  n  ich  liczbę 
w  jednostce  objętości,  a  prędkość  C  wynika  z  warunku  ekwiparty- 
cyi  energii:  MC2  =  mc2  =  2ad,  w  którym  0  oznacza  temperaturę 
bezwzględną,    a    spółezynnik    a    wynosi   mniej   więcej    =  3-6  .  10  16. 


g  Maryan  Smoluchowski 

Jeżeli  zaś  uwzględnimy  wpływ  pozornej  masy  hydrodynamicznej,  to 
w  jednem  i  drugiem  równaniu  musimy  zastąpić  rzeczywistą  masę 
drobin  M  przez  ich  pozorną  i¥',  co  nie  zmieni  wzoru  końcowego 
dla  ciśnienia  osmotycznego,  wynikającego  przez  eliminacyę  wielkości 
MC2  z  obu  tych  równań.  Na  liczbę  gramodrobin  uwzględnienie  masy 
pozornej  oczywiście  wcale  nie  wpływa,  więc  też  metody  określenia 
rzeczywistego  ciężaru  drobinowego  pozostają  ważne  i  uwzględnienie 
pozornej  masy  hydrodynamicznej  nic  w  tem  nie  zmieni. 

W  tej  dziedzinie  zatem  doświadczenia  nie  mogą  rozstrzygnąć 
wypuszczonego  zagadnienia,  a  co  jeszcze  ciekawsze,  że  to  samo  sto- 
suje się  rówmież  do  ruchów  Browna  i  pokrewnych  zjawisk.  Czy  po- 
stępujemy drogą  argumentacyi  Einsteina,  opartej  na  pojęciu  ciśnienia 
osmotycznego,  czy  też  stosujemy  metodę  bezpośredniego  obliczenia 
przezemnie  podaną,  dochodzimy  do  tych  samych  końcowych  wzo- 
rów dla  przesunięcia  cząstek,  dla  rozdziału  ich  pod  wpływem  cięż- 
kości, oraz  dla  spółczynnika  dyfuzyi,  niezależnie  od  przyjęcia  owej 
hipotezy.  Zauważymy  w  ogóle,  że  nie  posiadamy  dotychczas  sposobu 
bezpośredniego  określenia  prędkości  drobin  w  cieczach,  a  wszystkie 
obliczenia  polegają  jedynie  na  zasadzie  ekwipartycyi  energii,  dającej 
nam  wartość  iloczynu  MC2,  ale    nie   jego    pojedynczych  czynników. 

Nie  mogąc  zatem  na  podstawie  dotychczasowych  doświadczeń 
rozstrzygnąć  zagadnienia  co  do  słuszności  tej  hipotezy,  musimy  się 
starać  wyrobić  sobie  sąd  drogą  teoretycznego  rozumowania.  W  tej 
mierze  skłaniam  się  do  zdania,  że  hipoteza  > pozornej  masy«  nie 
jest  słuszna,  i  że  dotychczasowe  teorye  są  ważne  w  niezmienionej 
formie. 

Wywody  Maxwella,  odnoszące  się  do  ekwipartycyi  energii,  nie 
określają  bliżej  rodzaju  systemów  mechanicznych,  do  których  ta 
zasada  się  odnosi,  powinny  się  zatem  stosować  równie  dobrze  do 
cząstki  otoczonej  gazem,  jak  drobinami  cieczy,  jak  nawet  tworzącej 
część  ciała  stałego.  W  każdym  wypadku  przeciętna  energia  kinety- 
czna, przypadająca  na  ruch  postępowy  środka  masy  owej  cząstki, 
powinna  być  równa  energii  kinetycznej  drobiny  gazu,  posiadającego 
tę  samą  temperaturę,  i  przy  tem  wchodzi  w  rachubę  wyłącznie  rze- 
czywista masa  cząstki,  bez  względu  na  otoczenie.  Gdyby  rzeczywi- 
ście istniały  ciecze  takie,  jakiem  i  się  zajmuje  hydrodynamika  teore- 
tyczna, któreby  się  nie  składały  z  oddzielnych  drobin,  tylko  two- 
rzyły płyn  jednorodny,  bezpośrednio  przylegający  do  cząstek  w  nim 
zawieszonych,    cała    sprawa    przedstawiałaby    się   zupełnie    inaczej. 


O  pewnem  zagadnieniu  kinetycznej  teoryi  roztworów  7 

Wtedy  każde  przesunięcie,  jakkolwiek  małe,  owej  cząstki  byłoby 
koniecznie  połączone  z  przesunięciem  otaczającej  cieczy,  tworzącej 
wówczas  z  nią  jedne  całość  pod  względem  mechanicznym,  więc 
energia  kinetyczna  ruchu  postępowego  cząstki  musiałaby  też  zawie- 
rać człon,  odnoszący  się  do  »masy  pozornej*. 

W  rzeczywistości  zaś  istnieje  pewna  swoboda  ruchów  wzglę- 
dnych cząstki  i  otaczających  drobin;  spółrzędne  tych  drobin  oraz 
środka  masy  cząstki  są  spółrzędnemi  niezależnie  zmiennemi,  mimo 
ewentualnego  istnienia  między  niemi  sił  przyciągających  lub  odpy- 
chających i  t.  p.;  dlatego  też  w  zasadzie  ekwipartycyi  tylko  rzeczy- 
wista masa  cząstki  powinna  wchodzić  w  rachubę. 

Wynika  z  tego  następujące,  nieco  paradoksalne,  twierdzenie: 
Wyobraźmy  sobie  dwa  roztwory  tej  samej  substancyi  w  dwóch 
naczyniach  o  tej  samej  temperaturze;  w  pierwszem  niech  rozpu- 
szczalnikiem będzie  jakaś  ciecz  rzeczywista,  o  składzie  drobinowym, 
w  drugiem  ciecz  » idealna «,  tworząca  ośrodek  ciągły,  jednorodny. 
W  takim   razie   drobiny   owej    substancyi   w   pierwszym   roztworze 

będą  posiadać  prędkość  wynikającą  z  wzoru  C=  1/        ,    zupełnie 

\    M 
niezależną  od  rodzaju  owej  cieczy,  podczas  gdy  w  drugim  będą  się 
poruszać  z  prędkością  mniejszą,  zależną  od  gęstości  cieczy: 


'-K< 


2ad 


Możnaby  a  priori  przypuścić,  że  ośrodek  ciekły,  składający  się 
z  drobin  oddzielnych,  można  stopniowo  upodobnić  coraz  więcej  do 
cieczy  idealnej,  zmniejszając  rozmiary  drobin,  a  powiększając  ich 
liczbę  i  prędkość  ich  ruchów;  tymczasem  widzimy,  że  pod  powyż- 
szym względem  zachodzi   między   nimi  różnica  zupełnie  zasadnicza. 

Wiadomo,  że  także  inne  paradoksy  są  związane  z  ową  zasadą 
ekwipartycyi  energii.  Tak  n.  p.  stosunek  ciepła  właściwego  przy  sta- 
łem ciśnieniu,  a  przy  stałej  objętości  powinien  na  mocy  tej  zasady 
wynosić  k  =  lf ,  jeżeli  drobiny  gazu  są  ściśle  kuliste,  zaś  h  =  lf 
lub  &  =  1£,  jeżeli  choć  najmniejsze  istnieje  zboczenie  od  kształtu 
idealnie  kulistego.  Nie  można  zatem  pod  tym  względem  gazu  o  dro- 
binach kulistych  uważać  za  specyalny  wypadek  gazu  o  drobinach 
elipsoidalnych,  w  których  osi  elipsoid  są  równe. 

W  podobnych  wypadkach  —  jakich  jeszcze  niemało  dałoby 
się  przytoczyć  —  można  jednak  obejść  sprzeczność  z  zasadą:  »na- 


g  Maryan  Smoluchowski 

tura  non  facit  saltus«  przez  wprowadzenie  » czasu  relaksacyi«,  który 
w  nich  będzie  wykazywać  tylko  różnice  ilościowe,  stopniowe.  Para- 
doksalność  twierdzenia  powyższego  zaś  jest  wiele  jaskrawsza  i  sta- 
nowi zasadniczą  różnicę  cieczy  >  idealnej*,  takiej,  jaką  się  zajmuje 
hydrodynamika  klasyczna,  a  rzeczywistej  cieczy,  o  składzie  atomi- 
stycznym. 

Wobec  tego,  że  powyższe,  paradoksalne  rozwiązanie  poruszo- 
nego tu  zagadnienia  opiera  się  wyłącznie  na  Maxwella  wywodach 
o  ekwipartycyi  energii,  będących  do  dziś  dnia  jeszcze  do  pewnego 
stopnia  przedmiotem  polemiki  naukowej,  byłoby  oczywiście  rzeczą 
bardzo  pożądaną,  żeby  można  je  poprzeć  wynikami  doświadczalnymi, 
ale  niestety  nie  widać  na  razie  drogi,  któraby  ku  temu  mogła  posłużyć. 


SĄDY  PRZYSIĘGŁYCH  I  SĄDY  ŁAWNICZE 


napisał 

PIOTR  STEBELSKI. 


Stebelski. 


I. 

Jak  wiadomo,  Austrya  znajduje  się  w  przededniu  stworzenia 
pomnikowej  pracy  kodyfikacyjnej.  Jeżeli  pewne  enuncyacye  naszej 
najwyższej  administracyi  sądowej  można  wziąć  na  seryo,  to  zdaje 
się,  że  tak  dawno  wyczekiwana  reforma  materyalnego  ustawodawstwa 
karnego  przybierze  w  niedalekiej  przyszłości  wyraźniejsze  kształty, 
i  może  post  tot  discrimina  rerum  powitamy  ostatecznie  dzieło,  mające 
za  sobą,  powiedzmy  otwarcie,  nie  bardzo  nęcącą  i  interesującą  historyę. 

A  może  i  obecny  nasz  optymizm  jest  zwodniczy? 

Habent  sua  fata  libelli. 

Lat  pięćdziesiąt  mija,  odkąd  pierwszy  projekt,  reformujący  obe- 
cną ustawę  karną,  ujrzał  światło  dzienne.  Nie  jest  to  wdzięcznem 
zadaniem,  a  powiedzmy  wprost  jest  nużącem,  przedstawiać  genezę 
tych  licznych  projektów,  jakie  począwszy  od  roku  1861  pojawiają 
się,  będących  chyba  wymownem  świadectwem  nieudolności  w  stwo- 
rzeniu nowego  dzieła  kodyfikacyjnego.  Niemal  każdy  minister  spra- 
wiedliwości rozpoczynał  swe  rządy,  inaugurując  reformę  i  ambi- 
cyonując,  aby  nazwisko  jego  znalazło  się  umieszczone  na  nowym 
projekcie,  i  z  góry,  rzec  można,  przystępował  do  tego  z  niewiarą 
w  powodzenie.  Nad  każdym  nowym  projektem  zawisł  fatalizm,  że 
stał  się  przestarzałym,  zanim  prace,  podjęte  przez  powołane  czynniki, 
ukończone  zostały. 

W  dobie  tych  prac  rozpoczął  się  w  nauce  prawa  karnego  okres 
fermentacyi  i  przesilenia.  Nowe  doktryny,  zasilone  zdobyczami  nauk 
przyrodniczych  i  społecznych,  wywołały  ten  prąd  ewolucyjny,  wobec 
którego  runąć  muszą  dawniejsze  instytucye  prawne.  Przyszła  spra- 
wiedliwość karna  postępować  ma  odmiennemi  torami.  Wielkie  zaga- 
dnienia prawa  karnego  mają  być  rozwiązywane  na  innych  podsta- 
wach, niż  je  rozwiązuje  dzisiejsza  apryorystyczna  jurysprudencya 
klasyczna.   A  jednem  z  haseł,  wywieszonych  na  sztandarze  tych  no- 

1* 


4  Piotr  Stebelski 

wych  szermierzy,  jest  celowe  zorganizowanie  walki  z  przestępstwem 
i  obrona  społeczeństwa  zagrożonego  w  swych  podstawach. 

Kodeks  obecny,  będący  poprawną  edycyą  kodeksu  z  r.  1803, 
a  mający  za  sobą  przeszło  wiekową  tradycyę,  hołdujący  zasadzie 
bezwzględnego  odwetu,  stał  się  już  dawno  anachronizmem.  Zaczęto 
posiłkować  się  przeróżnemi  nowelami,  środkiem,  jak  wiadomo,  z  na- 
tury swej  połowicznym  i  odbierającym  danemu  ustawodawstwu 
cechę  jednolitości. 

Wszelka  reforma,  któraby  negowała  postulaty  nowych  kierun- 
ków, wprowadzonych  gdzieindziej  z  pomyślnymi  wynikami,  nie  sta- 
nęłaby na  wysokości  swego  zadania  i  staćby  się  musiała  bezcelową. 
Rutyna,  tradycya  ustąpić  muszą  przed  nowymi  ożywczymi  pier- 
wiastkami. 

Z  tymi  prądami  liczyć  się  musieli  redaktorowie  najnowszego 
projektu,  porzucając  dawne  utarte  szlaki  i  wyprowadzając  instytu- 
cye  wypielęgnowane  na  gruncie  nowych  idei. 

Czy  jednak  nie  ulękli  się  i  nie  stanęli  na  drodze  połowicznej, 
czy  zdołano  zwalczyć  zakorzenione  poglądy  i  czy  stworzono  pracę 
na  wskroś  jednolitą? 

Na  to  pytanie  odpowiedzieć  wypadnie  chyba  przecząco.  Jest 
pewna  połowiczność  i  chwiejność,  targowanie  się  o  zasady  kierujące, 
koncesye  na  każdym  kroku,  lękliwość  przed  wszechwładzą  sędziow- 
ską i  obawa,  żeby  praca  ta  legislacyjna  nie  była  zbyt  postępową.  To 
też  krytyka,  która  na  ogół  powitała  projekt  dosyć  przychylnie,  niemal 
jednogłośnie  wyrzekła  sąd,  że  jest  to  praca,  która  wzrosła  na  grun- 
cie wzajemnych  kompromisów  i  ustępstw. 

I  mimowoli  zadać  sobie  należy  pytanie,  czy  doba  dzisiejsza 
w  ewolucyi  tych  pojęć  zasadniczych,  zanim  ten  proces  kształtowania 
ukończył  się,  zanim  nowe  zasady,  które  wstrząsnęły  podwalinami 
prawa  karnego,  staną  niewzruszone  jak  opoka,  nadaje  się  do  zapo- 
czątkowania tego  dzieła,  czy  chwila  szczęśliwie  została  obraną,  czy 
nie  należałoby  raczej  zająć  wyczekującego  stanowiska. 

Możliwa,  że  te  wątpliwości  wpłynęły  na  naszą  najwyższą  ad- 
ministracyę  sądową,  skoro  udzielając  szczupłemu  gronu  prawników 
projekt  najnowszy,  będący  ostatecznie  pracą  prywatną,  zaznaczyło 
wyraźnie,  że  dopiero  w  przyszłości  zastrzega  sobie  określić  swoje 
stanowisko  i  swój  sąd  wydać. 

Równocześnie  z  ogłoszeniem  projektu,  który  dla  zaakcen- 
towania niejako  jego   prowizorycznego   charakteru,  otrzymał  nazwę 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  5 

>Vorent\vurf«,  ministerstwo  sprawiedliwości  podało  do  wiadomości, 
że  komisya,  której  poruczono  prace  reformujące  obecną  ustawę,  czyli 
raczej  ściślejszy  jej  komitet,  przygotowuje  projekt,  zmieniający  nie- 
które postanowienia  obecnego  formalnego  ustawodawstwa  karnego. 
Projektem  tym  objęte  być  mają  te  przepisy  postępowania  karnego, 
które  wobec  nowego  kodeksu  prawa  materyalnego  już  ostać  się  nie 
mogły,  albo  które  ulec  musiały  radykalnej  zmianie. 

Zapowiedź  ta  doczekała  się  urzeczywistnienia.  W  grudniu  1909 
opublikowało  ministerstwo  projekty  do  ustaw,  zmieniających  prawo 
procesowe  karne,  a  równocześnie  ogłoszono  sprawozdanie  komisyi, 
czyli  raczej  ściślejszego  jej  komitetu,  wraz  z  szczegółowemi  motywami. 

I  znowu  ministerstwo,  ogłaszając  te  projekty  przed  przedłoże- 
niem ich  w  ciałach  parlamentarnych,  zaznacza  w  wstępnych  uwa- 
gach, że  są  one  owocem  prac  ściślejszego  komitetu,  że  wprawdzie 
na  redakcyę  niektórych  postanowień  ministerstwo  wpłynęło,  zastrzega 
sobie  jednakże  w  późniejszym  czasie  uzasadnić  stanowisko,  jakie  wo- 
bec zaproponowanych  zmian  zająć  zamierza. 

A  zmiany  te  są  wprost  pierwszorzędnego  znaczenia.  W  krót- 
kiem  streszczeniu  podaje  komisya  kierunek  i  granice  swych  prac. 
Wychodząc  z  założenia,  że  reforma  materyalnego  prawa  stała  się 
naglącą  koniecznością  i  dalej  odwlec  się  nie  da,  zaznacza  komisya.  że 
nie  było  jej  zamiarem  stworzyć  nowego  prawa  procesowego,  któreby 
dostosowało  się  do  projektowanego  prawa  materyalnego.  Wprowa- 
dzenie nowych  instytucyj  prawnych,  obcych  dotychczasowemu  ustawo- 
dawstwu, wymagać  musiało  z  natury  swej  norm  regulujących  je, 
a  lubo  postępowanie  wstępne,  postępowanie  na  rozprawie  głównej 
i  system  środków  prawnych  pozostały  niezmienione,  to  jednak  zmiany 
są  nader  liczne  i  wprost  doniosłej  natury. 

Co  do  formy  projektu  tego  spotykamy  się  poraź  pierwszy  z  pe- 
wną innowacyą,  obcą  niemal  dotychczasowej  technice  kodyfikacyjnej. 

Nie  było  zamiarem  kodyfikatorów  ująć  tych  nowych  postanowień 
z  zakresu  prawa  formalnego  w  jedne  w  sobie  zamkniętą,  tworzącą 
jednolitą  całość  ustawę.  Komisya  poszła  odmienną  drogą.  Uzupełnia- 
jąc, bądź  modyfikując  istniejące  prawo  procesowe,  wciela  te  nowe 
normy  do  procedury  z  r.  1873,  starając  się  zatrzymać  i  terminolo- 
gię i  sposób  jej  wyrażania  się.  W  przyszłości  więc  według  zakre- 
ślonego planu  całość  prawa  procesowego  obejmie  i  istniejącą  proce- 
durę i  nowe  postanowienia  w  redakcyi  zaproponowanej  przez  komisyę. 

Że  dzieło  w  ten  sposób  zbudowane  nie  będzie  jednolitem,  a  na- 


6  Piotr  Stebelski 

wet  w  praktycznem  zastosowaniu  nastręczyć  musi  licznych  trudno- 
ści, rzecz  aż  nadto  jasna. 

Cel  wytkniętej  reformy  i  wytyczne  jej  granice  komisy  a,  jak  to 
w  wstępnych  swych  uwagach  podnosi,  ujęła  w  dwa  punkty:  1)  do- 
stosowanie obowiązującej  ustawy  o  postępowaniu  karnem  do  nowego 
materyalnego  prawa;  2)  zmiana  przepisów  organizacyjnych  o  orze- 
cznictwie sądów  z  silniejszym  współudziałem  elementu  obywatel- 
skiego. 

Zdaje  się,  że  najwyższa  administracya  sądowa  przywiązuje 
największą  wagę  do  tego  drugiego  punktu  programowego  reformy, 
skoro  w  przedmowie  z  całą  otwartością  zaznacza  swe  stanowisko, 
a  wypowiadając  wotum  nieufności  pod  adresem  instytucyi  sądów 
przysięgłych,  domaga  się  powołania  żywiołu  obywatelskiego  w  orzecz- 
nictwie w  sprawach  karnych  w  szerszym  rozmiarze,  a  to  pod  formą 
sądu  ławniczego.  Na  tę  przewodnią  ideę  reformy  ministerstwo  kła- 
dzie największy  nacisk  i  przytacza  na  usprawiedliwienie  zajętego 
stanowiska  cały  szereg  poważnych  argumentów,  dochodząc  do  wnio- 
sku ostatecznego,  że  sąd  ławniczy  jest  najdoskonalszą  formą,  w  której 
problem  współudziału  sądu  obywatelskiego  w  tej  niemal  najwa- 
żniejszej funkcyi  życia  publicznego  ma  się  ucieleśnić. 

I  nad  tern  chcielibyśmy  zastanowić  się  obecnie.  Pytanie  to,  jak 
wiadomo,  już  od  dawna  zaprząta  umysły  prawników  i  przyczyniło 
się  do  olbrzymiego  wprost  wzrostu  literatury  procesowej.  Kwestya 
ta  po  raz  pierwszy  poruszona  przez  Schwarzego  w  roku  1864  (Ge- 
schwornengericht  und  Schoffengericht,  ein  Beitrag  zur  Losung  der 
Schwurgerichtsfrage)  nie  schodziła  dłuższy  czas  z  porządku  zjazdów 
prawników,  odbywających  się  w  Niemczech,  i  dała  powód  do  pole- 
miki i  do  dyskusyi  namiętnie  niemal  prowadzonej.  Antagonizm  ten 
spowodował,  że  autorowie  o  dźwięcznych  nazwiskach  podzielili  się 
na  dwa  wrogie  obozy,  nawzajem  się  zwalczające.  Po  jednej  stronie 
z  całym  arsenałem  argumentów  w  obronie  sądu  przysięgłych  wystą- 
pili Glaser,  Wahlberg,  Bar,  John,  Mayer,  a  ich  przeciwnikami  byli 
Schwarze,  Zachariae,  Hugo  Meyer,  Binder.  Spór  ten  ostatecznie  nie 
został  rozegrany,  po  walce  lat  kilkanaście  trwającej  nastąpiło  za- 
wieszenie broni  i  pewne  ochłodzenie  zapału. 

Dziś  powrócić  musimy  do  tej  kwestyi.  Której  formie  sądu  oby- 
watelskiego przyznać  należy  wyższość,  i  czy  droga  obrana  przez  na- 
szych kodyfikatorów  jest  szczęśliwą?  Tym  pytaniom  chcielibyśmy 
poświęcić  kilka  uwag,  zaczerpniętych  przedewszystkiem  z  obserwacyi 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  7 

dotychczasowej  praktyki,  z  szczególniejszem  uwzględnieniem  stosun- 
ków u  nas  istniejących. 

II. 

Sądy  przysięgłych,  zaprowadzone  na  kontynencie  w  czasach 
wielkich  wstrząśnień  politycznych  i  społecznych,  spowodowanych 
wielką  rewolucyą  francuską,  wchodziły  w  program  ówczesnych  po- 
stulatów politycznych  i  stanowić  miały  paladyum  wolności  osobistej 
przeciw  wszelkim  zamachom  władzy  państwowej,  a  zarazem  służyć 
do  realizowania  celów  politycznych.  Historya  stwierdza  też.  że  od- 
dały one  niepoślednie  usługi  i  terroryzmowi  rewolucyjnemu  i  despo- 
tyzmowi napoleońskiemu.  Prawo  karne  i  sprawiedliwość  ugiąć  się 
musiały  przed  wszechwładzą  udzielności  ludu,  uosobionej  w  owej 
conviction  intime  przysięgłych,  będącej  zarazem  wyrazem  najwyższej 
samowoli. 

Była  to  epoka  najwyższego  zachwytu,  porywu  i  obudzenia 
gwałtownego  po  wiekowym  śnie,  w  której  dla  refleksyi  nie  było 
miejsca.  Napróźno  w  Niemczech  taka  powaga  naukowa  jak  Feuer- 
bach, a  za  nim  jego  adepci  jak  Mohl,  Hepfner,  Jagemann,  Grohmann, 
Vollert  i  inni,  wskazywali  na  niebezpieczeństwo,  jakie  zrodzić  się  mu- 
siało z  przeniesieniem  instytucyi  obcej  i  niewypróbowanej  na  grunt 
nieprzygotowany.  Głos  ich  musiał  przebrzmieć  niemal  niepostrzeże- 
nie, a  wśród  wielkich  przesileń  politycznych  w  roku  1848  powitano 
przysięgłych  jako  prawdziwych  reprezentantów  uciśnionego  ludu. 
Apoteoza  ta  w  Niemczech  dosięgła  zenitu,  gdy  wystąpili  autorowie, 
starający  się  nadać  sądom  przysięgłych  podstawy  historyczne  i  na- 
rodowe, przedstawiając  je  jako  instytucyę  nawskróś  rodzimą,  znaną 
dawnemu  prawu  niemieckiemu, 

Ale  już  w  latach  najbliższych  po  r.  1848  zaczyna  budzić  się 
refleksya.  Poznano,  że  zbyt  jednostronne  zaakcentowanie  pierwiastka 
politycznego  z  zupełnem  pominięciem  charakteru  prawnego  jest  nie- 
bezpieczne, a  dla  prawnika  podobny  widnokrąg  jest  za  ciasny  i  nie- 
wystarczający. I  zaczęto  zadawać  sobie  pytanie,  czy  jeżeli  ma  być 
usankcyonowany  udział  elementu  niefachowego  w  jednej  z  najwa- 
żniejszych funkcyj  życia  publicznego,  ten  udział  tylko  w  formie  przy- 
jętej przez  sąd  przysięgłych  może  się  dokonać?  Zgodzono  się  w  za- 
sadzie, że  społeczeństwo  musi  mieć  swych  reprezentantów  w  tej 
funkcyi,  lecz  zarazem  postawiono  kwestyę,  czy  forma  przyjęta  w  są- 


g  Piotr  Stebelski 

dzie  przysięgłych  jest  jedynie  uprzywilejowaną,  czy  też  zasada  do 
puszczenia  pierwiastka  ludowego  może  być  i  w  innej  formie  dają- 
cej większe  rękojmie  dla  idei  prawa,  przeprowadzona.  I  wówczas 
utorowało  sobie  drogę  przekonanie,  że  w  tej  epoce  gorączkowej  za 
mało  uwagi  zwrócono  na  charakter  prawny  instytucyi  sądów  przy- 
sięgach, skąd  wyrodziło  się  pytanie,  czy  rzeczywiście  organizacya  ich 
jest  tak  doskonałą,  iżby  ze  stanowiska  idei  prawa  i  celów  sprawie- 
dliwości wytrzymać  mogła  krytykę. 

Zarysowuje  się  więc  wyraźnie  charakter  prawny  tej  instytucyi 
i  pod  hasłem  tern  zaczynają  ścierać  się  zdania.  Występują  do  walki 
przeciwnicy  sądów  przysięgłych,  jednak  nie  pod  hasłem  reakcyjnem 
lub  antiliberalnem.  Najżarliwsi  antagoniści  bynajmniej  nie  atakują 
idei  reprezentacyjnej,  ucieleśniającej  się  w  sądzie  przysięgłych,  nie 
przeoczają  też  wielkich  korzyści,  jakie  przysparza  zbliżenie  społe- 
czeństwa do  prawa  i  tendencya  wyrównania  tych  różnic,  jakie  uwy- 
datniają się  między  abstrakcyjnem  prawem  pisanem  a  stosunkami 
życiowemi.  Wszak  i  oni  bronią  zapatrywania,  że  sędzia  powinien 
być  tłómaczem  prawa  na  to  ustanowionym,  by  to  prawo  rozciągał 
i  prostował  dedukcyjnie  i  kazuistycznie.  by  analizował  objawy  życia, 
i  wreszcie  aby  nie  był  to  człowiek  nieznający  tego  życia  i  jego 
pulsowań,  myślą  gdzieś  w  abstrakcyach  krążący.  Przeciwnicy  ci  nie 
stoją  więc  wcale  na  stanowisku,  jakoby  tylko  władza  państwowa 
przez  swe  organy  powołana  była  do  realizowania  prawa  w  wypadku 
jego  naruszenia,  i  nie  bronią  zapatrywania  owego  filozofa  niemiec- 
kiego, jakoby  usunięcie  sędziów  państwowych  było  negacyą  prawa 
i  podkopywało  byt  i  istnienie  jego;  dla  nich  jedynie  forma  przyjęta 
w  sądzie  przysięgłych  nie  jest  dla   idei    prawa  idealną  i  doskonałą. 

Nie  mamy  tu  oczywiście  na  myśli  owego  antagonizmu  kasto- 
wego, który  początkowo  stanął  do  walki.  Był  to  antagonizm  kote- 
ryjny,  biurokratyczny,  formalistyczny,  nie  mogący  pogodzić  się  z  my- 
ślą, aby  element  inny,  żyjący  w  sferze  odmiennych  pojęć  i  wyobra- 
żeń, mógł  przysporzyć  jakich  korzyści  w  usługach  wymiaru  spra- 
wiedliwości. W  Austryi  scholastycyzm  ten  zapleśniały  przyczynił  się 
w  pewnej  mierze  do  upadku  sądów  przysięgłych,  wprowadzonych 
po  raz  pierwszy  po  wypadkach  marcowych.  Był  to  żywioł  na  wskroś 
reakcyjny,  wrogi  wszelkim  liberalnym  innowacyom.  Antagonizm  ten 
należy  dziś  już  do  historyi,  jakkolwiek  nie  możemy  zataić,  że  nie 
wszyscy  nasi  sędziowie  zawodowi  są  entuzyastycznymi  zwolennikami 
idei  współdziałania  czynnika  obywatelskiego  w  orzecznictwie  karnem. 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  9 

W  czasach  niemal  ostatnich  spotykamy  się  ze  znaczącym  symp- 
tomem. Propagandę  przeciw  sądom  przysięgłych  podjęto  w  obozie 
zupełnie  innym,  bo  w  najbardziej  postępowym. 

Włoscy  pozytywiści  wołają,  że  musi  być  to  społeczeństwo  w  pod- 
stawach swego  bytu  zagrożone,  skoro  werdykty  sądów  przysięgłych 
przyczyniają  się  do  wzrostu  ogólnej  przestępności,  a  przysięgli  za- 
uzurpowali  sobie  prawo  monarsze,  bo  prawo  ułaskawiania.  To  też 
między  postulatami  szkoły  antropologicznej  i  między  punktami  pro- 
gramowymi zwolenników  rozmaitych  jej  odcieni  znajdujemy  jako 
jeden  z  najskuteczniejszych  środków,  torujących  przyszłą  reformę 
społeczną,  zniesienie  sądów  przysięgłych. 

Moglibyśmy  wymienić  cały  szereg  dźwięcznych  nazwisk  między 
koryfeuszami  nowych  horyzontów,  przepowiadających  w  niedalekiej 
przyszłości  upadek  tej  instytucyi,  którą  Włosi  od  pewnego  czasu 
zaczęli  z  jawnym  przekąsem  nazywać  barokową.  Chcielibyśmy  je- 
dnak powołać  się  na  zdanie  niewątpliwie  najznakomitszego  współ- 
czesnego kryminologa  francuskiego  Tarde,  który  podzielając  najzupeł- 
niej stanowisko,  zajęte  przez  włoskich  antropologów,  dowodzi,  że 
dalsze  istnienie  sądów  przysięgłych  równa  się  zastojowi.  Bo  cóż  po- 
wołało je  do  życia  —  pyta  Tarde  —  czy  istotna  potrzeba,  upatru- 
jąca w  nich  największą  rękojmię  skutecznego  wymiaru  sprawiedli- 
wości? Była  u  nas  epoka  naśladowniczości,  wskazywano  na  Anglię, 
urządzającą  swe  instytucye  prawne  na  szerokich  podstawach  samo- 
rządnych, olśniewał  nas  liberalizm  wiekowy  angielski  i  przenieśliśmy 
na  grunt  nasz  instytucye,  która  w  swym  zaczątku  nosiła  już  zaród 
śmierci.  Głosowi  Tarda  wtóruje  cała  plejada  kryminologów  nowych 
szkół  rozmaitych  odcieni,  zarówno  Włosi,  Francuzi,  Belgijczycy,  Niemcy. 

Lecz  porzućmy  antropologów,  nie  przyjmujących  funkcyi  sądze- 
nia w  obręb  swych  doktryn,  lecz  wierzących  w  klasyfikatorów,  za- 
stępujących miejsce  sędziów,  porzućmy  tych  przyszłych  organizatorów 
społeczeństwa,  których  wyznawcy  klasycznej  jurysprudencyi  nazy- 
wają utopistami,  a  ich  doktryny  paradoksalnemi,  i  posłuchajmy  co 
mówią  klasycy,  nicujący  projekty  reformatorskie  pozytywistów. 

W  Niemczech  propaganda  nieprzychylna  sądom  przysięgłych 
znalazła  wyraz  w  rezolucyach,  uchwalanych  na  kilku  zjazdach  pra- 
wników, a  były  pruski  minister  sprawiedliwości  Leonhardt  nosił  się 
z  myślą  zastąpienia  sądów  przysięgłych  wielkim  sądem  ławniczym. 
Tak  na  XVIII  zjeździe  uchwalono  rezolucyę:  1)  sądy  ławnicze  oka- 
zały się  w  praktyce  użytecznemi;  2)  obecna  organizacya  sądów  przy- 


10  Piotr  Stebelski 

sięglych  wymaga  gwałtownie  reformy.  Rezolucya  ta  jednak  uchwa- 
lona została  po  zaciętej  szermierce.  Niemal  wszyscy  uczestnicy  zja- 
zdu oświadczyli  się  przeciw  sądom  przysięgłych,  których  wyroki  są 
wvmownem  świadectwem  przeróżnych  nieobliczalnych  niekonsekwen- 
cvj.  Całą  instytucyę  poddano  gnębiącej  krytyce,  rezolucya  Olshau- 
sena,  proponująca  votum  nieufności,  zyskała  niemal  ogólny  poklask, 
a  w  ostatniej  chwili  ocalił  ją  Jacąues.  Trafiła  do  przekonania  argu- 
mentacya,  że  sprawa  jeszcze  nie  jest  dojrzałą,  aby  ogłaszać  światu 
bankructwo  tak  doniosłej  instytucyi. 

Przypominamy,  że  i  na  II  zjeździe  prawników  i  ekonomistów 
polskich  z  r.  1889  kwestya  ta  stanęła  również  na  porządku  dziennym. 

Opinię  ujemną  wydał  prof.  Krzymuski,  uznając  sąd  przysięgłych 
za  instytucyę  nierozumną  i  w  najwyższym  stopniu  niebezpieczną  dla 
porządku  prawnego. 

Referat  ten  sięgnął  do  organizacyjnych  podstaw  tej  formy  są- 
dów, a  stawiając  pewnik,  że  o  winie  kryminalnej,  mieszczącej  tyle 
zawiłości  i  kwestyi  czysto  prawnych,  orzekać  może  i  powinien  tylko 
sędzia  fachowy,  odsądza  sędziego  obywatelskiego  od  zdolności  oce- 
niania faktu  prawnego,  odsądza  go  od  udziału  w  orzecznictwie,  wi- 
dząc w  nim  dla  wymiaru  sprawiedliwości  karnej  czynnik  wielce  nie- 
bezpieczny. W  tern  ieźy  właśnie  najsłabsza  strona  instytucyi  sądu 
przysięgłych,   podkopująca   byt  jej    w  najistotniejszych    podstawach. 

Drugi  referat  spoczywał  w  ręku  piszącego  te  słowa,  który  po- 
sługując się  dosyć  obfitym  materyałem  statystycznym,  nagromadzo- 
nym w  publikacyach  urzędowych  centralnej  komis yi  statystycznej, 
i  przedstawiając  w  świetle  cyfr  działalność  sądów  tych  tak  w  ogól- 
ności, jak  i  co  do  poszczególnych  przestępstw,  na  pytanie  »czy  i  o  ile 
okazały  się  w  Galicyi  w  praktyce  sądy  przysięgłych  użytecznymi*, 
przedstawił  tezę  »sądy  przysięgłych  nie  odpowiedziały  w  Galicyi 
swemu  zadaniu  i  w  praktyce  nie  okazały  się  użytecznymi <. 

W  interesie  ścisłości  sprawozdawczej  podnieść  należy,  że  prze- 
ciwny kierunek  reprezentowany  był  na  zjeździe  w  referacie  śp.  prof. 
Ostrożyńskiego. 

Sprawozdanie  to  bynajmniej  nie  zaprzecza  obniżeniu  się  wartości 
werdyktów  sędziów  przysięgłych    i    uznaje   też  zasadność  podnoszo- 
nych przeciw  nim  zarzutów.     Mimo   to   ta   forma   udziału  elementy 
niefachowego    jest    zdaniem    sprawozdawcy    naj idealniej szą,    i    sto 
wyżej  od  formy  sądownictwa  mieszanego,  w  której  by  sędziowie  za- 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  1 1 

wodowi  już  z  mocy  swego  stanowiska  musieli  mieć  przewagę  nad 
sędziami  wyszłymi  z  ludu. 

I  jeżeli  sędziowie  ci  nie  zawsze  stoją  na  wysokości  swego  za- 
dania, jeżeli  ich  wyroki  spotykają  się  z  zasłużoną,  a  czasami  surową 
krytyką,  to  przyczynę  tego  stanu  upatrywać  należy  nie  w  samej 
instytucyi,  lecz  w  obecnym  jej  składzie,  a  głównie  w  tej  okoliczno- 
ści, że  obowiązek  sprawowania  funkcyi  sędziego  przysięgłego  wkłada 
obowiązujące  prawo  na  ludzi,  którzy  inteligencyą  swą  nie  mogą 
sprostać  zadaniu,  do  którego  spełnienia  ich  powołano. 

Odpowiadając  na  tezę  »w  jakim  kierunku  należałoby  przepro- 
wadzić reformę  sądów  przysięgłych,  by  instytucyę  tę  uczynić  poży- 
teczniejszą przy  wymiarze  karnej  sprawiedliwości*,  sprawozdanie 
przedstawia  następujące  wnioski: 

1)  należy  sąd  przysięgłych  nadal  zatrzymać  przy  wymiarze 
sprawiedliwości  karnej  w  sprawach  o  najcięższe  przestępstwa  i  prze- 
stępstwa polityczne,  pozostawiając   im   orzekanie   w  kwestyi   czynu; 

2)  rozszerzyć  przyjęty  przez  obowiązujące  prawo  szereg  przy- 
czyn niezdolności  do  sprawowania  urzędu  sędziego  przysięgłego,  wy- 
magając większego,  aniżeli  dotychczas,  wykształcenia  i  nieskazitel- 
nego charakteru; 

3)  odjąć  urzędowi  temu  cechę  ciężaru,  jaką  ma  dotychczas, 
płacąc  sędziom  przysięgłym  za  sprawowanie  funkcyi  odpowiednie 
wynagrodzenie. 

III. 

W  Austryi  upływa  czwarte  dziesięciolecie  od  czasu  wprowadze- 
nia sądów  przysięgłych.  Okres  to  czasu  poważny  i  dostateczny,  aby 
bezstronnie  i  bez  uprzedzenia  zdać  sobie  sprawę  z  działalności  tej 
instytucyi,  którą  i  u  nas  powitano  jako  jedne  z  największych  zdo- 
byczy, osiągniętych  w  zakresie  prawa  politycznego.  Dziś  już  ten  za- 
pał ostygł,  gorący  entuzyazm  zniknął,  a  miejsce  jego  zajęła  refleksya. 
Nawet  najzagorzalsi  zwolennicy  zasady  reprezentacyjnej  w  sądo- 
wnictwie nie  zapatrują  się  na  nią  tak  różowo,  jak  z  początku,  i  przy- 
znają, że  są  pewne  braki,  które  wymagają  poprawy.  W  społeczeń- 
stwie zdania  są  podzielone.  Werdykt  krzywdzący  i  stojący  w  sprze- 
czności z  poczuciem  prawnem  ogółu,  wywołuje  okrzyk  oburzenia 
i  wyrazy  potępienia.  Opinia  ta  jest  zresztą  chwiejna,  zmienna,  a  pod 
wrażeniem  werdyktu  jej  sympatycznego  nuci  hymny  pochwalne. 


|2  Piotr  Stebelski 

Kreśląc  te  uwagi  zaczerpnięte  z  życia,  mamy  oczywiście  na 
względzie  owe  normalne  warunki,  wśród  których  sąd  przysięgłych 
funkcyonuje.  Miarą  naszej  oceny  nie  mogą  być  owe  wyjątkowe  sto- 
sunki, które  w  danej  chwili  społeczeństwem  wstrząsają.  Rozszalałe 
namiętności  polityczne,  zaślepiony  antagonizm  narodowościowy  i  inne 
zewnętrzne  wpływy  podkopać  mogą  nieraz  wiarę  w  prawidłowe  funk- 
cyonowanie  sądów  przysięgłych.  Są  to  jednak  zjawiska  efemery- 
czne, przemijające,  które  nie  mogą  być  brane  za  podstawę  naszych 
rozmyślań. 

I  najwyższa  administracya  sądowa  już  od  pewnego  czasu  nie 
występuje  z  ową  bałwochwalczą  apoteozą  w  obronie  werdyktu  są- 
dów przysięgłych,  jak  to  swego  czasu  czynił  Glaser,  ów  najżarliwszy 
propagator  idei  autonomicznej  w  orzecznictwie  karnem. 

Kilka  procesów  głośnych  i  mających  ogólniejsze  znaczenie, 
przeprowadzonych  w  Austryi,  komentowanych  następnie  w  ciałach 
parlamentarnych  i  prasie,  dały  asumpt  ministrowi  sprawiedliwości  do 
wydania  reskryptu  w  dniu  3  listopada  1892.  Minister  daje  tu  krótki 
pogląd  na  działanie  sądów  karnych,  a  przechodząc  następnie  do  sę- 
dziów przysięgłych,  poddaje  ich  orzecznictwo  ujemnej  krytyce  i  w  spo- 
sób jasny  i  niedwuznaczny  wypowiada  swe  niezadowolenie.  »Insty- 
tucya  sądów  przysięgłych,  żywo  atakowana  z  jednej  strony,  z  dru- 
giej uznawana  za  niezbędną  rękojmię  urządzeń  liberalnych,  niezu- 
pełnie odpowiedziała  daleko  posuniętym  oczekiwaniom.  Walki  życia 
politycznego  nie  powinny  jej  wzruszać,  lecz  powinna  ona  pozostać 
nietkniętą«  —  tak  przemawia  minister  pod  adresem  sędziów  przy- 
sięgłych. 

Zdarzały  się  u  nas  wypadki,  że  przewodniczący  rozprawy  zwra- 
cał się  wprost  do  sędziów  przysięgłych,  karcąc  ich  za  to,  że  wydają 
werdykty  gwałcące  poczucie  prawa.  Także  i  z  trybuny  prokurator- 
skiej padały  słowa  zabójczej  krytyki  na  temat  zbyt  częstych  i  nie- 
uzasadnionych uwolnień.  I  w  jednym  i  w  drugim  wypadku  postą- 
piono nielegalnie,  z  ujmą  niezawisłości  sędziów  przysięgłych,  a  je- 
dnak nie  błahe  widocznie  musiały  zachodzić  powody,  skoro  zdecydo- 
wano się  na  krok  tyle  niezwykły  w  rocznikach  orzecznictwa  karnego. 
Sporadyczne  to  wprawdzie  wypadki,  nie  omylimy  się  jednak,  twier- 
dząc, że  admonicya  udzielona  przysięgłym  była  wyrazem  opinii,  pa- 
nującej w  sferach  sędziów  zawodowych.  Trudno  ich  posądzić  o  an- 
tagonizm kastowy,  gdy  na  widok  zdeptanej  sprawiedliwości  nie  mogą 
powstrzymać  się  od  głosu  słusznego  oburzenia. 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  13 

Bo  też  szczególną  etyką  kierują  się  przysięgli.  Zasiadłszy  na 
ławie  dziwnej  ulegają  metamorfozie.  Znaliśmy  mężów  surowych  za- 
sad, a  nawet  wytrawnych  prawników,  którzy  powołani  na  stanowi- 
sko przysięgłego,  posuwali  pobłażliwość  dla  ułomności  ludzkich,  wcho- 
dzących w  kolizyę  z  kodeksem  karnym,  do  naj skraj niejszych  granic, 
i  z  punktu  widzenia  ogólno-ludzkiego  starali  się  ciężkie  nawet  zbro- 
dnie puścić  bezkarnie.  Mają  przysięgli  swój  odrębny  kodeks,  nie  pa- 
ragrafowy wprawdzie,  w  który  ślepo  wierzą,  pomijając  wszelkie 
prawo  pozytywne.  Wyrobiło  się  przekonanie,  niestety  na  prawdzie 
osnute,  że  pewne  kategorye  ciężkich  przestępstw  uchodzą  w  naszem 
społeczeństwie  bezkarnie.  Nie  pamiętamy  wypadku,  aby  dzieciobój- 
czyni była  potępiona.  Nieodgadnione,  zmienne,  urągające  prawu  za- 
patrywanie podmiotowe  zaważą  częstokroć  na  szali  sprawiedliwości. 

Wszechwładza  przysięgłych  wyradza  się  w  pewnego  rodzaju 
cynizm,  szydzący  z  prawa,  a  nieraz  słyszymy  głosy  chełpienia  się, 
że  mimo  przekonywującego  materyału  dowodowego  uwolniono  oskar- 
żonego. Idea  sprawiedliwości  cierpi,  jeżeli  w  społeczeństwie  pomniej- 
sze naruszenia  prawa  ścigane  bywają  z  bezwzględną  surowością, 
a  cięższe,  wstrząsające  podwalinami  jego  bytu,  nie  doznają  represyi. 

Najlepiej  może  pojął  i  zrozumiał  etykę  przysięgłych  świat 
zbrodniczy,   który    w  zamian    darzy    ich    bezgranicznem    zaufaniem. 

Naj dosadniej  jednak  występuje  cała  nieudolność  sądu  przysię- 
głych w  procesach  o  obrazę  czci,  popełnionych  treścią  pisma  dru- 
kowego. Wpływy  zewnętrzne,  namowa,  głos  opinii  publicznej,  często 
błędnej,  gonienie  za  popularnością,  stronniczość  i  namiętność  o  pod- 
kładzie narodowościowym,  źle  pojęty  sentymentalizm  i  karygodne 
niemal  lekceważenie  tego,  co  jest  najdroźszem  dla  jednostki  —  to 
wszystko  składa  się  na  to.  że  dziś  wiara  w  sprawiedliwość  werdyktów, 
w  tych  sprawach  wydawanych,  zupełnie  upadła.  A  nie  są  to  sprawy 
błahe  i  nieznaczące.  Cóż  może  być  boleśniejszego,  jak  targnięcie  się 
na  cześć;  i  to  właśnie  ujść  ma  bezkarnie,  a  nawet  wyrokiem  są- 
dowym otrzymać  sankcyę. 

Zrozumiały  to  sfery  kierujące  już  dawno,  skoro  zdecydowały 
się  ścieśnić  kompetencyę  sądów  przysięgłych,  wyjmując  te  sprawy 
z  pod  ich  orzecznictwa  i  przekazując  zwykłym  trybunałom.  Projekt 
odnośny,  na  pozór  reakcyjny,  bo  przedstawiający  się  jako  zamach 
na  atrybucye  sądów  przysięgłych,  na  ogół  został  przychylnie  powi- 
tany, a  jedynie  prasa,  zwłaszcza  rewolwerowa,  uprawiająca  szantaż, 
wystąpiła  przeciw  niemu  z  całą  żarliwością. 


14  Piotr  Stebelski 

Zapy tajmy ż  się  dalej,  w  jaki  sposób  urząd  sędziego  przysię- 
głego bywa  w  Gaiicyi  wykonywany,  i  oprzyjmy  naszą  odpowiedź  na 
obserwacyach,  jakie  poczyniliśmy,  spełniając  przez  dłuższy  czas 
obowiązki  sędziego  zawodowego.  Wstrzymujemy  się  od  przesady 
wszelkiej  i  kreślimy  te  nasze  uwagi  bez  żadnego  uprzedzenia.  Wyro- 
biło się  u  nas,  niestety  na  prawdzie  osnute  mniemanie,  że  cała  in- 
stytucya  w  swem  praktycznem  zastosowaniu,  pozostawia  wiele  do 
życzenia.  To  już  oczywiście  nie  wina  organizacyjnych  jej  podstaw, 
lecz  wina  czynników,  biorących  udział  w  procesie,  a  powołanych 
do  ich  strzeżenia  i  poszanowania.  Czujemy,  że  podnosimy  zbyt  ciężki 
zarzut,  nie  wyrażając  się  tak  pochlebnie  o  instytucyi  tyle  poważnej, 
i  może  krzywdzimy  ją.  generalizując  nasze  zarzuty;  a  jednak  goizkie 
te  słowa  nasuwają  się  nam  mimowoli. 

Przypatrzmy  się  scenom  prawdziwie  upokarzającym,  jakich 
widownią  jest  sala  rozpraw  sądowych  przed  rozpoczęciem  rozprawy 
w  czasie  tworzenia  składu  ławy  przysięgłych.  Widzimy  tu  obraz  nie 
licujący  ani  z  powagą  miejsca,  ani  z  owym  wysławianym  libera- 
lizmem. Ileż  tu  próśb,  zabiegów,  kłamstw,  aby  tylko  uwolnić  się 
od  zasiadania  na  ławie.  Wyszukuje  się  przeróżne  prawdziwe  i  nie- 
prawdziwe przeszkody,  apeluje  się  do  znajomości,  protekcyi,  a  jeżeli 
wyjątkowo  znajdzie  się  prokurator  lub  obrońca,  głuchy  na  te  prośby 
i  modły,  poddaje  się  wreszcie  przysięgły  z  nietajoną  niechęcią  swemu 
losowi  z  tern  przekonaniem,  że  spełnił  w  usługach  społeczeństwa 
wielką  ofiarę. 

I  to  wszystko  odbywa  się  w  obliczu  całego  zgromadzonego 
trybunału,  w  obecności  oskarżonego,  który  będąc  widzem  scen  gor- 
szących, stracić  może  wiarę  i  zaufanie  do  sędziów,  w  których  ręku 
spoczęły  jego  losy. 

Podnosimy  więc  zarzut  przeciw  prokuratorom  i  obrońcom,  któ- 
rzy przy  wykonywaniu  służącego  im  prawa  wyłączenia  nie  kierują 
się  względami  rzeczowymi,  lecz  czy  to  dla  zdobycia  sobie  popular- 
ności, czy  też  z  lekceważenia  przyjętych  obowiązków,  przyczyniają 
się  pośrednio  do  demoralizacyi  ławy  przysięgłych. 

Podnosimy  wreszcie  zarzut  przeciw  przewodniczącym,  którzy 
z  mocy  przysługującej  im  władzy  dyskrecyonalnej  winni  skarcić  po- 
dobne, majestatowi  sprawiedliwości  uwłaczające  praktyki. 

A  nie  jest  to  sprawa  błaha  i  nic  nieznacząca,  jakby  na  pier- 
wszy rzut  oka  zdawać  się  mogło. 

W  izbie   przysięgłych   nieraz  podnoszą  się  głosy  oburzenia  na 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  15 

stronnicze  postępowanie  odnośnych  czynników,  faworyzujące  jednych 
kosztem  drugich.  Element,  dający  największą  rękojmię,  że  z  zrozu- 
mieniem spełni  swój  obowiązek,  niemal  systematycznie  usuwa  się. 
Fakty  to  luźne,  niestety  zbyt  często  powtarzające  się,  z  których 
stworzyć  sobie  można  obraz  całości. 

Ustawodawstwo  obowiązujące  oparło  zdolność  sprawowania 
urzędu  sędziego  przysięgłego  na  systemie  mieszanym,  powołując  na 
ten  urząd  obywateli,  opłacających  podatek  w  pewnej  wysokości,  lub 
bez  względu  na  podatek, -posiadających  pewien  szczególny  stopień 
wykształcenia.  W  tem  połączeniu  systemu  szacunku  majątkowego 
z  systemem  zdolności  osobistej  ustawodawstwo  upatrywało  jedne 
z  najistotniejszych  gwarancyi  sprawiedliwości  werdyktów,  sądziło 
bowiem,  że  żywioł  inteligentny,  współdziałając  z  żywiołem  mniej 
oświeconym,  usunie  niejeden  brak  wynikający  z  nizkiego  poziomu 
pewnej  części  przysięgłych. 

Intencya  ta  ustawodawcy  została  jednak  w  praktyce  wypa- 
czona. Obywatele,  w  których  ręku  mógłby  z  całym  spokojem  spo- 
cząć los  sprawy,  usuwają  się  od  spełnienia  tego  obywatelskiego  obo- 
wiązku, spychając  ciężar  sądzenia  na  swych  współobywateli,  wpraw- 
dzie chętnych,  lecz  najmniej  do  sądzenia  powołanych.  Sama  zna- 
jomość czytania  i  pisania  obok  opłacania  pewnego  podatku  nie  jest 
jeszcze  świadectwem  kwalifikującem  przysięgłego,  który  w  sprawach 
zwłaszcza  wymagających  wytrawniejszego  sądu,  i  nastręczających 
pewne  trudności  nawet  dla  prawnika  zawodowego,  nie  może  spełnić 
należycie  urzędu  nań  włożonego.  W  ogóle  to  sumienie,  to  przekonanie 
sędziego  przysięgłego,  mające  dla  niego  powagę  najwyższej  instancyi, 
jest  w  jego  pojmowaniu  czemś  bardzo  elastycznem,  wygodnem  i  sank- 
cyonującem   najwyższą   krzywdę,    wyrządzoną   idei   sprawiedliwości. 

Uwagi  nasze  skierowane  są  przedewszystkiem  pod  adresem 
sędziów  w  miastach,  zwłaszcza  prowincyonalnych.  Nizki  poziom  in- 
teligencyi,  obniżenie  się  poczucia  prawa  i  zobojętnienie  wobec  tych 
form  bezprawia  kryminalnego,  które  nie  naruszają  najwyższych  dóbr  — 
to  wszystko  niewątpliwie  przyczynia  się  do  dekadencyi  wartości 
werdyktów. 

Jeżeli  do  tego  dodamy,  że  przysięgli  w  przeważnej  części  za- 
ciągają się  z  ludności  niezamożnej,  nieraz  walczącej  z  nędzą,  dla 
której  przebywanie  w  siedzibie  trybunału  sądu  przysięgłych  połą- 
czone jest  z  ciężkiemi  ofiarami,  że  zdarzają  się  wcale  nierzadkie 
wypadki,  iż  ogołoceni  z  naj pierwszych  potrzeb,  dopraszają  się  o  przy- 


IQ  Piotr  Stebelski 

znanie  sobie  choćby  nieznacznego  wynagrodzenia,  to  będziemy  mieli 
w  naj  główniej  szych  konturach  obraz  tej  instytucyi  obywatelskiej,  jak 
ona  w  świetle  praktyki  się  przedstawia.  Stosunki  te  idą  w  parze 
niestety  z  ogólnym  stanem  ekonomicznym;  gdzieindziej  ukształtowa- 
nie tych  stosunków  jest  nierównie  korzystniejsze. 

Zapytajmyż  wreszcie,  czy  wina  tego  niewątpliwego  obniże- 
nia instytucyi  leży  wyłącznie  tylko  po  stronie  sędziów  przysięgłych, 
czynnie  występujących  dopiero  w  ostatnim  akcie  dramatu,  jaki  za- 
czyna się  na  rozprawie  głównej,  czy  też  tych  przyczyn  rozkłado- 
wych nie  należy  szukać  także  i  gdzieindziej.  Zapytajmy  więc,  czyli 
nasi  przewodniczący,  obrońcy  w  granicach  ustawą  zakreślonych, 
wywiązują  się  należycie  ze  swego  zadania.  I  przede  wszy  stkiem  od- 
powiedzmy na  pytanie,  czy  w  świetle  krytyki  mogą  wyjść  obronnie 
nasi  przewodniczący,  owi  najznakomitsi  reprezentanci  sądu  państwo 
wego,  w  których  ręce  ustawodawstwo  nasze  złożyło  pełnię  atrybu- 
cyj  wywyższających  ich  na  kierujące  stanowisko,  a  zarazem  liczne 
i  daleko  idące  obowiązki,  zabezpieczające  w  procesie  wykrycie  naj- 
wyższej prawdy,  a  w  następstwie  i  należyty  wymiar  sprawiedli- 
wości. 

Jak  wiadomo,  ustawodawstwo  austryackie,  określając  stanowi- 
sko przewodniczącego,  poszło  w  ślady  prawa  francuskiego,  i  przyznało 
mu  między  wszystkimi  czynnikami,  biorącymi  udział  w  procesie, 
rolę  najprzedniejszą  i  najczynniejszą.  Jest  on  duszą  całej  rozprawy, 
panem  wszechwładnym,  ograniczonym  tylko  swym  honorem  i  su- 
mieniem, któremu  we  wszystkich  czynnościach  przyświecać  winna 
jako  myśl  przewodnia  idea  wykrycia  w  procesie  prawdy  materyal- 
nej.  Stanowisko  jego  jest  potężne,  ale  zarazem  i  arcy trudne.  Mając 
poruczoną  sobie  na  rozprawie  instrukcyę  sprawy,  musi  należycie 
przygotować  się  do  spełnienia  tego  obowiązku,  musi  przestudyować 
dokładnie  materyał  nagromadzony,  a  zarazem  przyswoić  sobie  ru- 
tynę i  pewną  technikę,  któraby  ochroniła  go  przed  przeróżnemi  nie- 
właściwościami. 

Najważniejszym  jednak  bez  wątpienia  obowiązkiem  jego  będzie 
uniknąć  tego  wszystkiego,  coby  ściągnąć  na  niego  mogło  zarzut  stron- 
niczości. A  zadanie  to  nie  jest  łatwe.  Byliśmy  świadkami,  jak  prze- 
wodniczący na  rozprawie  starali  się  podtrzymać  ugruntowane  na 
aktach  śledczych  zdanie,  i  nie  uwzględniali  wyników  rozprawy,  za- 
dających kłam  faktom,  uznanym  w  postępowaniu  wstępnem  za  praw- 
dziwe. To  apryory styczne  przekonanie   i  oparta  na  niem  tendencyj- 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  17 

ność  może  utrudnić,  a  niekiedy  uniemożliwić  przysięgłym  spełnienie 
zadania,  a  nawet  spowodować  niesprawiedliwy  wyrok.  Oczywiście 
zajęcie  stanowiska  przedmiotowego,  uwzględniającego  równomier- 
nie interes  stron  walczących,  i  zachowanie  tej  miary,  któraby  utrzy- 
mywała osoby  występujące  w  procesie  w  szrankach  ustawą  zakre- 
ślonych, jest  rzeczą  indywidualnego  taktu,  rutyny,  temperamentu, 
a  nawet  i  pewnej  intuicyi. 

Francuski  kryminalista  Berenger  żąda  od  przewodniczącego  nie 
tyle  olśniewającego  talentu,  jak  raczej  pewnej  roztropności  umysłu 
i  pewności,  zimnej  krwi,  a  zarazem  łagodności  i  dobroci  serca,  spo- 
koju, a  zarazem  szlachetności,  a  jeden  z  niemieckich  praktyków, 
długoletni  przewodniczący  w  sądach  przysięgłych,  ułożył  schemat 
obejmujący  owe  przymioty,  które  przeciętny  prezy dujący  posiadać 
winien,  jeżeli  ma  sprostać  swemu  zadaniu.  Są  one  następujące: 
a)  dar  słowa  i  pewność  wyrażania  się,  b)  donośny  organ  mowy, 
c)  obznajomienie  się  z  językiem  ludu  i  jego  zwyczajami,  d)  surowe 
przestrzeganie  karności  i  porządku,  e)  unikanie  wszelkich  namiętnych 
wybuchów,  f)  równość  wobec  wszystkich  uczestników  rozprawy, 
g)  dążenie  do  wykrycia  prawdy  i  unikanie  wszelkiej,  choćby  najlżej- 
szej stronniczości,  i)  zachowanie  powagi  bez  przesady  i  pedanteryi, 
k)  stanowcze  wystąpienie  przeciw  nadużywaniu  słowa,  bądź  w  toku 
rozprawmy,  bądź  w  wywodach  ostatecznych.  Mybyśmy  dodali  jeszcze 
dwa  inne,  które  pominął  niemiecki  rutynista.  Mamy  na  myśli  grun- 
towne obznajomienie  się  ze  stanem  sprawy  w  sądzie  roztrząsanej, 
a  więc  przestudyowanie  materyału  śledczego,  i  posiadanie  pewnego 
encyklopedycznego  wykształcenia,  któreby  go  uchroniło  od  ignorancyi 
lub  jednostronności. 

Takich  jednak  idealnych  przewodniczących  nie  posiadamy, 
a  składają  się  na  to  rozmaite  powody,  te  jednak  nie  wchodzą 
w  ramy  niniejszych  naszych  uwag.  Gdzieindziej  administracya  pań- 
stwowa dokłada  starań,  aby  z  pośród  grona  sędziów  zawodowych 
wychować  sobie  zastęp  dzielnych  specyalnych  prezy  dujący  eh,  któ- 
rzyby  mogli  w  przyszłości  sprostać  zadaniu.  W  Galicy  i  czynniki  po- 
wołane wobec  tych  całkiem  uzasadnionych  postulatów  dziwnie  apa- 
tycznie się  zachowują,  nie  odstępując  od  tradycyjnych  szablonów. 
Wcale  zresztą  do  wyjątków  nie  należy,  że  przewodniczący  dopiero 
w  ostatniej  chwili  ma  możność  dorywczego  i  powierzchownego  za- 
znajomienia się  z  aktami  sprawy  sądzić  się  mającej,  przez  co  kie- 
rownictwo jego  nosić  musi  piętno  pobieżności  i  niepewności. 

Steuelski  2 


18  Piotr  Stebelski 

W  wyż  powołanym  reskrypcie  domaga  się  minister  sprawie- 
dliwości powierzenia  kierownictwa  rozpraw  tylko  takim  funkcyona- 
ryuszom,  po  których  spodziewać  się  można,  że  zdołali  należycie 
ogarnąć  cały  materyał  nagromadzony,  i  którzy  odznaczają  się  tym 
spokojem  i  taktem,  jakiego  wymaga  powaga  sądu.  Reskrypt  ten 
wskazuje  dalej  na  ten  wysoki  nimb,  jakim  otoczeni  są  sędziowie 
angielscy,  i  zwraca  się  w  końcu  przeciw  owym  przewodniczącym, 
którzy  obniżając  powagę  miejsca,  z  sali  sądowej  czynią  arenę  swych 
niewłaściwych  wycieczek  i  uwag,  drażniących  nieraz  także  uczucia 
narodowe. 

O  kierownictwie  rozprawy  przez  przewodniczących  w  Galicyi 
moglibyśmy  w  ogólności  powiedzieć,  że  czasami  zanadto  mało  po- 
siadają samoistności,  a  natomiast  za  wiele  oglądają  się  na  proku- 
ratorów. Ze  faktycznie  wytworzył  się  stosunek  pewnej  zawisłości  od 
prokuratorów,  to  rzecz  powszechnie  wiadoma,  i  dopiero  w  ostatnich 
czasach  zaczyna  się  dosyć  wyraźnie  zarysowywać  tendencya  wyzwo- 
lenia z  pod  wpływów  prokuratorskich.  Temu  też  przypisać  należy, 
że  nieraz  przewodniczący  zwracają  się  do  prokuratorów,  żądając  od 
nich  postawienia  wniosków  w  kwestyach,  które  przewodniczący  z  mocy 
władzy  swej  dyskrecyonalnej  sami  bez  udziału  stron  rozstrzygnąć  winni. 

Zarzucamy  dalej  przewodniczącym  na  rozprawach,  że  ze  zby- 
tniej obawy  przed  zarzutem  pobieżności,  gubią  się  w  szczegółach 
drobnostkowych  i  utrudniają  tym  sposobem  zadanie  przysięgłym, 
którzy  tracąc  wątek  całości,  nie  mogą  się  wobec  ogromu  materyału 
należycie  zoryentować.  Wada  ta  jest  u  nas  dosyć  powszechnie  za- 
korzeniona, a  nieraz  dają  się  słyszeć  z  ławy  przysięgłych  głosy 
niezadowolenia,  że  przeciąga  się  rozprawę  ponad  rzeczywistą  potrzebę. 

Nie  wyczerpalibyśmy  tych,  w  naj  główniej  szych  zarysach  skre- 
ślonych uwag,  gdybyśmy  nie  dotknęli  jednej,  nader  ważnej  atrybucyi 
przewodniczącego,  będącej  tak  w  literaturze,  jak  i  w  pozytywnych 
ustawodawstwach  przedmiotem  ożywionej  krytyki.  Mamy  na  myśli 
przemówienie  jego  końcowe,  tak  jak  ono  w  ustawodawstwie  naszem 
zostało  unormowane. 

Geneza  powstania  przepisu  odnoszącego  się  do  resume  we- 
dług naszego  prawa  procesowego,  wykazuje,  że  w  ciałach  prawo- 
dawczych podnosiły  się  głosy  za  ograniczeniem  przewodniczącego 
w  jego  przemówieniu  jedynie  do  kwestyi  prawnej,  z  wykluczeniem 
wszelkich  wywodów,  odnoszących  się  do  kwestyi  faktycznej.  Głosy 
te  jednak   były   w  mniejszości,   a  pod  wpływem   ówczesnych  zapa- 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  19 

trywań  wyszedł  §  325  ust.  o  post.  karn.,  który  objął  przepisy  za- 
czerpnięte i  z  prawa  francuskiego  i  z  prawa  angielskiego.  I  odkąd 
instytucya  sądów  przysięgłych  w  Austryi  została  wprowadzona,  odtąd 
na  porządku  dziennym  stawianą  jest  kwestya  reformy  resumć,  a  §  325 
ustawy  procesowej  wystawiony  jest  na  największe  zaczepki. 

Nie  jest  zadaniem  naszem  podawać  historyi  owych  reforma- 
torskich dążeń,  odnoszących  się  do  resumć.  W  krótkości  jedynie  po- 
dajemy, że  pierwszy  niejako,  który  w  Austryi  spopularyzował  myśl 
zniesienia  resume  w  postaci  obecnej,  był  Jacąues.  Myśl  tę  krzewił 
on  począwszy  od  wprowadzenia  obecnej  procedury,  przy  każdej 
sposobności  na  zjazdach,  w  czasopismach  fachowych  występował 
przeciw  obecnej  stylizacyi  §  325,  a  w  końcu  na  posiedzeniu  259 
Rady  państwa  w  r.  1883  postawił  wniosek  dostatecznie  poparty, 
o  wydanie  noweli  do  postępowania  karnego.  Wniosek  Jacąuesa 
zdąża  do  zmiany  obecnego  resume  w  podwójnym  kierunku.  Pierwsza 
część  wniosku  zwalnia  przewodniczącego  od  resume  we  właściwem 
czyli  technicznem  tego  słowa  znaczeniu  zwalnia  go  więc  od  repro- 
dukcyi  przebiegu  całej  przeprowadzonej  rozprawy,  i  stosownie  do 
postulatów  nauki  i  zdobyczy  zebranych  na  polu  praktycznego  do- 
świadczenia, ma  odpaść  w  przyszłości  unaocznienie  momentów  wa- 
żniejszych rozprawy,  a  przysięgli  wiedząc,  że  powtórne  streszczenie 
przy  końcu  rozprawy  już  nie  nastąpi,  pobudzeni  będą  tem  samem 
do  żywszego  uczestniczenia,  baczniejszej  uwagi  i  zajęcia  się  rozgry- 
wającą się  przed  nimi  akcyą.  W  ten  sposób  wyrokować  będą  na 
podstawie  swoich,  i  to  bezpośrednio  odniesionych  wrażeń  z  rozprawy 
głównej,  a  werdykt  ich  będzie  pełnym  i  niezamąconym  wyrazem 
ich  wewnętrznego,  swobodnego  przekonania. 

Druga  część  wniosku  dotyczy  właściwego  pouczenia  prawnego. 
Istota  i  zakres  tej  funkcyi  przewodniczącego  nie  doznaje  we  wniosku 
Jacąuesa  najmniejszej  zmiany,  i  w  tej  mierze  wnioskodawca  stoi  na 
stanowisku  prawa  obowiązującego,  które  na  przewodniczącego  na- 
kłada obowiązek  wyłuszczenia  ustawowych  znamion  czynu  karygo- 
dnego i  znaczenia  znajdujących  się  w  pytaniu  ustawowych  wyrazów. 

Zrobiliśmy  to  spostrzeżenie,  że  resume  nie  czyni  na  przysię- 
głych potężnego  wrażenia.  Zazwyczaj  jest  ono  oschłem,  bezbarwnem 
i  niemal  niewolniczem  powtórzeniem  rozprawy,  bez  polotu  i  bez  bar- 
wności pociągającej  i  nadającej  życie.  Brak  w  niem  pewnej  siły 
argumentacyi,  brak  krytycznego  rozumowania.  Temu  też  przypisać 
należy,    że    zazwyczaj    przysięgli    obojętnie    przysłuchują    się    wy- 


20  Piotr  Stebelski 

wodom  przewodniczącego,  a  niekiedy  i  zdradzają  pewną  niecier- 
pliwość. 

A  już  zupełnie  odmówić  musimy  daru  udzielania  jasnego  po- 
uczenia prawnego.  Zwykle  odczytuje  przewodniczący  odnośny  ustęp 
z  ustawy  karnej,  objaśniając  go  mniej  lub  więcej  niezręcznie,  a  cza- 
sami całkiem  mylnie.  Z  takiej  lekcyi  przysięgli  odnoszą  nader 
wątpliwą  korzyść.  Niewątpliwie  rzecz  to  niełatwa  podać  laikom 
zawiłe  konstrukcye  prawne  w  formie  przystępnej.  Temu  też  przypi- 
sać należy,  że  przysięgli,  przyszedłszy  do  izby  obrad,  kerują  się 
albo  swym  instynktem,  lub.  co  częściej  bywa.  idą  za  głosem  tego 
przysięgłego,  który  im  imponuje  pewnym  zasobem  wiedzy  prawni- 
czej. A  wówczas  werdykt  nie  jest  wyrazem  przekonania  całej  ławy 
przysięgłych,  lecz  pewnej  jednostki,  górującej  wiedzą  i  doświad- 
czeniem. 

Przystępujemy  wreszcie  do  odpowiedzi  na  pytanie,  czy  obrońcy 
przejęci  są  szczytnością  tego  zadania,  jakie  w  usługach  sprawiedli- 
wości spełnić  mają. 

Śledząc  pilnie  wszelkie  symptomatyczne  objawy,  można  powie- 
dzieć, że  od  pewnego  czasu  począł  wiać  prąd  nieprzychylny  obrońcom. 

Pomijamy  pozytywistów,  a  na  ich  czele  Lombrosa,  który  utrzy- 
muje, iż  w  zachodniej  Europie  panuje  teraz  adwokacka  oligarchia, 
zupełnie  nieprzychylna  porządkowi  publicznemu  i  sprawiedliwości, 
pomijamy  i  ten  skryty  antagonizm,  jaki  faktycznie  wytworzył  się 
między  prokuratorami  a  obrońcami,  mącący  harmonijne  współ- 
działanie tych  czynników,  pomijamy  wreszcie  i  ową  utajoną  nie- 
chęć naszych  sędziów,  objawiającą  się  niekiedy  i  na  zewnątrz,  a  zwra- 
camy się  do  głośnego  w  swoim  czasie  memoryału  prezydenta  wie- 
deńskiego sądu  karnego,  w  którym  wypowiada  wotum  nieufności 
całemu  stanowi  adwokackiemu,  a  przedewszystkiem  obrońcom. 

Memoryał  ten  wywołał  głos  oburzenia  i  dał  nawet  powód 
wiedeńskiej  izbie  adwokatów  do  założenia  formalnego  protestu. 
W  proteście  tym  zaznaczono,  że  słowa  ujemnej  krytyki,  wyrzeczone 
w  memoryale,  są  wyrazem  owej  nieżyczliwości  i  niechęci,  panującej 
w  sferach  sędziów  zawodowych,  która  utrudnia  obrońcom  spełnianie 
ich  zadania.  Stosunek,  jaki  się  faktycznie  między  trybunałem  a  ławą 
obrońców  wytworzył,  nacechowany  jest  wzajemną  nieufnością,  po- 
budzającą niekiedy  przewodniczących  lub  prokuratorów  do  enuncya- 
cyj,  podkopujących  powagę  obrońców.  Skutkiem  tego  obrona  stała 
się  officiam  odiosum. 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  21 

A  jednak  słowa  te,  oparte  w  pewnej  części  na  słusznych  spo- 
strzeżeniach, znalazły  oddźwięk  i  u  nas. 

Obrońców,  występujących  na  rozprawach,  dzielimy  na  trzy  ka- 
tegorye: 

Pierwsza,  niestety  nieliczna,  zwolna  znikająca,  przejęta  szczy- 
tnością  swego  powołania,  nie  goni  za  efektami,  nie  lubuje  się  w  wy- 
woływaniu scen  dramatycznych  i  sztucznych,  lecz  ze  spokojem  a  za- 
razem z  godnością  występuje  w  sali  sądowej  w  obronie  niewinności. 
Ci  obrońcy  nie  mogą  uskarżać  się  ani  na  stronniczość,  ani  na  nie- 
przychylność  ze  strony  sądów. 

Drugą  kategoryę  stanowią  ci  obrońcy,  którzy  dla  reklamy  szu- 
kając spraw  sensacyjnych,  gonią  za  popularnością  w  szerszych  war- 
stwach, a  dla  zdobycia  jej  nie  przebierają  w  środkach,  nieodpowia- 
dających  ich  wysokiemu  stanowisku.  Tacy  obrońcy  nie  mają  zbyt 
wielkiego  powodzenia  u  sędziów,  natomiast  frazesami  nietreściwymi 
lecz  pociągającymi  wywołują  niekiedy  na  ławie  przysięgłych  pewien 
efekt.  Ci  obrońcy  jednak  znikają  jak  meteory,  ustępują  ze  swych 
stanowisk  i  robią  miejsca  nowym  gwiazdom. 

Trzecia  kategorya  jest  najsmutniejsza.  Weterani  w  służbie  są- 
dowej, adwokaci  bez  klienteli,  za  nędznem  wynagrodzeniem  zastę- 
pują obrońców  z  urzędu  ustanowionych.  Jest  to  wprawdzie  element 
spokojny,  niezapalny,  ale  zarazem  odgrywający  rolę  niepoczesną 
w  sali  sądowej.  Przemówienia  ich  są  zazwyczaj  szablonowe,  liche, 
nie  budzące  zainteresowania  i  przemijające  bez  wpływu  na  ławę 
przysięgłych. 

Na  tem  kończymy  nasze  spostrzeżenia  o  sądach  przysięgłych 
w  Galicyi.  Dotknęliśmy  tylko  rzeczy  najważniejszych  i  powszechnie 
odczuwanych.  Te  ulotne  jednak  uwagi  są  aż  nadto  wystarczające, 
aby  podzielić  w  tej  kwestyi  zapatrywanie  tak  ministerstwa  sprawie- 
dliwości, jak  i  komisyi.  »Das  Geschwornengericht  hat  die  Hoffnungen 
nicht  erfullt,  die  man  bei  seiner  Einrichtung  hegte.  Selbst  die  un- 
bedingten  Anhanger  der  Einrichtung  geben  zu,  dass  der  Taumel  der 
Begeisteiung,  der  die  Einfuhrung  der  Geschwornengerichte  forderte, 
sehr  schnell  einer  erheblichen  Ernuchterung  gewichen  sei  und  dass 
das  Geschwornengericht  an  schweren  Miingeln  leide«  —  czytamy 
w  motywach  komisyjnych  i  na  te  słowa  piszemy  się    w  zupełności. 


22  Piotr  Stebelski 


IV. 


I  ministerstwo  sprawiedliwości  podnosi  w  swych  wstępnych 
uwagach,  że  sąd  przysięgłych  nie  odpowiedział  oczekiwaniom.  Przy- 
czynę upadku  tej  instytucyi  upatruje  nasza  administracya  sądowa 
w  samej  organizacji  tych  sądów,  w  których  funkcye  sędziowskie 
rozdzielone  są  między  dwa  odrębne  ciała.  W  sądzie  przysięgłych 
osobno  radzą  i  orzekają  najpierw  laicy  o  winie,  a  następnie  sędzio- 
wie zawodowi  o  pytaniu  co  do  kary. 

Rozdział  tych  funkcyj  sędziowskich  sprowadzić  musiał  w  na- 
stępstwie przeróżne  ujemne  skutki,  które  dadzą  się  streścić  w  na- 
stępujących punktach: 

a)  przysięgli  odpowiadają  na  zadane  sobie  pytania,  sformuło- 
wane przez  trybunał  sądu  przysięgłych.  Jest  to  niewątpliwie  najtru- 
dniejsza kwestya  w  postępowaniu  orzed  sądem  przysięgłych,  będąca 
źródłem  licznych  nipporozumień.  i  pocią<?aiąca  donośne  następstwa 
w  postaci  werdyktów,  opartych  na  odpowiedziach  błędnie  pojętych. 
Odczuwano  już  oddawna  te  najujeroniejszą  stronę  instytucyi  sądów 
przysięgłych,  skoro  w  literaturze  spotykamy  się  z  nader  licznymi 
wnioskami,  zdążającymi  do  reformy  tego  stadvum  postępowania 
(Wahlberg.  Bar.  Heinze,  G6tze.  Herman).  A  dodaimv  zaraz,  że 
żaden  z  tych  wniosków  nip  potrafi  złemu  zaradzić.  Poruszono  także 
myśl.  ażeby  przysięgłym  dodać  w  sali  narad  sedz'eero.  któryby  kie- 
rował ich  obradami,  nouczał  ich  o  prawie,  zwrócił  uwagę  na  to. 
ażeby  nie  wciągano  do  narad  okoliczności  obojętnych,  czuwał  nad 
sposobem  głosowania  i  udzielał  w  tej  mierze  wskazówek.  Nie  ulesa 
wątpliwości,  że  wniosek  taki  jest  w  wysokim  stopniu  niebezpieczny, 
a  przysięgli  łatwo  modiby  ulec  przemożnemu  wpływowi  tego  sę- 
dziego, werdykt  ich  nie  byłby  wyrazem  ich  przekonania; 

b)  postępowanie  spro=towawoze  nie  usuwa  niejasności,  niedo- 
kładności i  sprzeczności  werdyktów,  lecz  przeciwnie  jest  źródłem 
nowych  nieporozumień: 

c)  zwolnienie  przysięgłych  od  przedstawiania  pobudek  orzecze- 
nia powoduje,  że  nrzysięgli  nie  zastanawiając  się  głębiej  nad  mo- 
tywami, przyswoili  sobie  faktyczni?  prawo  ułaskawiania. 

Z  tych  powodów  proiekt  komisyjny  przemawia  za  wprowa- 
dzeniem jednolitpj  organizacyi  w  postaci  sądu  ławniczego,  w  któ- 
rym owe  dwa  kollegia  prawników  i  laików,  radzące  i  orzekaiaop 
w  sądzie  przysięgłych   z  osobna   o   różnych  częściach  wyroku,  złą- 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  23 

czone  byłyby  w  jedno  ciało.  Tak  zorganizowany  sąd  miałby  wyższość 
nad  sądem  przysięgły  cii.  byłoby  to  bowiem  jedno  kollegium,  w  któ- 
rem  sędziowie  zawodowi  i  sędziowie  wyszli  z  ludu,  spoinie  i  ró- 
wnocześnie orzekaliby  i  o  winie  i  o  karze  oskarżonego  i  wydawali 
jednolity,  niepodzielony  na  pytania  i  odpowiedzi  wyrok. 

Organizacya  sądów  orzekających  w  pierwszej  instancyi  według 
art.  VI  VIII  ustawy  wprowadczej  w  nowej  stylizacyi  i  §  484  ust. 
o  post.  karn.  oparta  jest  na  następujących  podstawach: 

a)  do  kompetencyi  sądów  przysięgłych  należą  zbrodnie  i  wy- 
stępki polityczne,  tudzież  zbrodnie  zagrożone  karą  śmierci,  karą  do- 
żywotniego więzienia  i  karą  ścieśnienia  wolności  wyżej  lat  dziesięciu; 

b)  wszystkie  inne  przestępstwa,  dotychczas  należące  do  orze- 
cznictwa sądów  przysięgłych,  a  mianowicie  przestępstwa  popełnione 
osnową  pisma  drukowego  i  przestępstwa  zagrożone  karą  na  wolno- 
ści wyżej  lat  pięciu,  należą  przed  trybunały  pierwszej  instancyi  jako 
wielkie  sądy  ławnicze; 

c)  wszystkie  inne  przestępstwa,  należące  dotychczas  do  orze- 
cznictwa trybunałów  pierwszej  instancyi  jako  sądów  wyrokujących, 
przekazane  są  trybunałom  pierwszej  instancyi  jako  małym  sądom 
ławniczym; 

d)  do  sądów  powiatowych  należy  orzekanie  o  wszystkich  prze- 
kroczeniach, przekazanych  im  do  osądzenia  ustawą  karną. 

Według  §  13  ust.  o  post.  karn.  w  nowej  stylizacyi  wielki  sąd 
ławniczy  składa  się  z  sześciu  sędziów,  trzech  sędziów  zawodowych 
i  trzech  ławników,  przewodnictwo  należy  do  sędziego  zawodowego; 
mały  sąd  ławniczy  składa  się  z  dwóch  sędziów-  i  dwóch  ławników. 

Sędziowie  i  ławnicy  tworzą  jednolite  ciało  i  w  spólnej  nara- 
dzie i  spólnem  głosowaniu  orzekają  o  winie,  karze  i  wszelkich  in- 
nych pytaniach  procesowych,  tudzież  o  prywatno-prawnych  roszcze- 
niach poszkodowanego  i  o  zastosowaniu  środków  zabezpieczających. 

Z  tych  postanowień  wynika,  że  projekt  nie  zrywa  zupełnie 
z  sądem  przysięgłych,  lecz  przeciwnie  zatrzymuje  go  w  przestęp- 
stwach politycznych  i  zbrodniach  najcięższych. 

Motywa,  przyznając  bezwzględnie  wyższość  sądowi  ławniczemu 
i  upatrując  w  nim  najdoskonalszą  formę  sądu  obywatelskiego,  uspra- 
wiedliwiają to  połowiczne  stanowisko,  jakie  w  tej  kwestyi  projekt 
zajmuje. 

Motywa  liczą  się  z  tern  głęboko  zakorzenionem  przekonaniem, 
że  sędzia  zawodowy  w  sądzie  ławniczym  zawsze  zajmować  będzie 


24 


Piotr  Stebelski 


stanowisko  przodownicze  i  górujące  nad  ławnikiem,  który  czując 
wyższość  sędziego,  łatwo  ulegnie  jego  wpływowi.  Projekt  czyni  więc 
koncesyę.  zatrzymując  sąd  przysięgłych  w  przestępstwach  politycznych, 
przy  których,  jak  to  zresztą  z  ich  natury  wynika,  łatwo  sędzia  za- 
wodowy mógłby  z  ujmą  interesów  oskarżonego  wyzyskać  swoje  sta- 
nowisko. Ażeby  jednakże  wobec  tak  ograniczonego  zakresu  kompeten- 
cyjnego sąd  przysięgłych  nie  stał  się  sądem  wyjątkowym,  przekazuje 
projekt  orzecznictwu  tegoż  sądu  także  i  zbrodnie,  zagrożone  karą 
więzienia  wyżej  lat  dziesięciu. 

Projekt  tyra  sposobem  stwarza  niejednolitą  organizacyę  sądo- 
wnictwa karnego,  poruczając  sprawy  najcięższe  przysięgłym,  średnie 
sądom  ławniczym,  a  najlżejsze  sędziom  samoistnym.  Taka  dualisty- 
czna organizacya  w  przestępstwach  wyższej  kategoryi.  osnuta  na 
wręcz  odmiennych  zasadach,  jest  niewątpliwie  nieracyonalną,  a  pro;'ekt 
w  tej  mierze  jest  niekonsekwentny.  Z  myślą  podobnej  organizacyi 
spotkaliśmy  się  w  literaturze  procesowej;  Binder,  Stenglein  i  więk- 
szość praktyków  niemieckich  uchwalili  na  IX  i  X  zjeździe  prawni- 
ków zasadę,  że  instytucya  sądów  ławniczych  ma  być  wprowadzoną 
jedynie  dla  spraw,  nieprzekazanych  sądom  przysięgłych. 

Najwyższa  adminislracya  sądowa  zawahała  się  i  stanęła  znowu 
na  drodze  połowicznej.  Zatrzymuje  sąd  przysięgłych,  lubo  w  szczu- 
plejszym zakresie,  a  na  swoje  usprawiedliwienie  przytacza:  »das  Ge- 
schworengericht  gdt  in  der  Bevolkei  ung  vielfach  noch  ais  Palladium 
der  burgerliehen  Freiheit.  Seine  Abschaffung,  bevor  noch  das  Schóf- 
fengericht  gezeigt,  dass  auch  bei  ihm  die  Freiheit  des  Burgers  ge- 
sichert  sei,  wiirde  vielleicht  das  Yertrauen  in  der  Rechtspflege  er- 
schiittern«.  Słowa  te  wskazywałyby,  że  ministerstwo  w  tej  sprawie 
zajmuje  stanowisko  wyczekujące,  a  dopiero  w  czasie  późniejszym, 
oparłszy  się  na  wynikach  działalności  sądu  ławniczego,  przystąpi  do 
zniesienia  sądu  przysięgłych. 

Jak  wiadomo,  przeciwnicy  sądu  ławników  podnoszą  cały  sze- 
reg poważnych  z -.rzutów,  które  dadzą  się  streścić  w  punktach  na- 
stępujących: 

a)  sąd  ławniczy  ma  tworzyć  jednolite  ciało  sędziowskie,  po- 
wołane do  rozstrzygnięcia  pytania  co  do  winy  i  co  do  kary.  Ciało 
więc,  składające  się  z  dwóch  tak  różnorodnych  pierwiastków,  o  od- 
miennych pogląd  ach  i  o  różnym  sposobie  myślenia,  nie  jest  zdolne 
do  harmonijnego  współdziałania,  przeciwnie  spólne  działanie  i  spoina 
narada  stają  się  tu  niemal  niemożliwe; 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  25 

b)  wyższość  sędziów  zawodowych  nad  laikami  sprowadzić  musi 
majoryzowanie  tych  ostatnich  z  ujmą  owej  samodzielności  wyroku, 
która  cechuje  orzeczenia  przysięgłych.  Stosunek  podporządkowania 
i  zależności  ławników  od  sędziów  urzędowych  stanie  się  przyczyną, 
że  ich  udział  nie  będzie  ową  rękojmią  sprawiedliwego  wyroku,  ja- 
kiej po  nich  się  spodziewamy; 

c)  zarzucają  sądowi  ławników,  że  wskutek  zaprowadzenia 
tej  instytucyi  orzecznictwo  w  sprawach  karnych  stracić  musi  cechę 
popularności,  poczucie  prawne  ogółu  nie  będzie  objawiać  się  już 
samoistnie,  i  nie  znajdzie  tak  jasnego  wyrazu,  jak  w  orzeczeniu 
przysięgłych; 

d)  wobec  współudziału  sędziów  zawodowych  odpowiedzialność 
ławników  za  orzeczenia  przez  nich  wydawane  zmniejszy  się,  skutkiem 
cz^go  ta  uszczuplona  odpowiedzialność  odbije  się  niekorzystnie  na 
osądzeniu  sprawy  im  przekazanej; 

e)  w  sądzie  ławników  odpada  publiczne  zadawanie  pytań  i  pu- 
bliczne pouczenie  co  do  prawa,  pouczenie  to  odbywać  się  będzie 
bez  kontroli  stron,  a  więc  nie  będzie  mogło  być  zaczepione  przez 
strony. 

Takie  byłyby  w  ulotnem  streszczeniu  najgłówniejsze  zarzuty 
przeciw  sądowi  ławniczemu.  Nie  ze  wszystkimi,  tylko  z  dwoma 
rozprawiają  się  motywa  projektu,  a  mianowicie  z  zarzutem,  że  ła- 
wnicy nie  zdołają  sprostać  zadaniu  im  przekazanemu,  tudzież  że 
stosunek  podporządkowania  i  zależności,  w  jaki  popadną  wobec  sę- 
dziów zawodowych,  oddziałać  musi  niekorzystnie  na  ich  orzecznictwo. 

Zarzut  pierwszy  odpierają  motywa  bardzo  trafnie,  upatrując 
w  współdziałaniu  ławników  gwarancyę  sprawiedliwego  wymiaru  spra- 
wiedliwości. Sędzia  urzędowy,  zastanawiając  się  nad  sprawą,  zwykł 
generalizować,  stosować  się  do  przyjętych  tradycyj  i  ustalonej  prak- 
tyki, laik  przeciwnie  uwzględnia  tylko  przypadek  indywidualny,  sądzi 
według  osobistości  oskarżonego  i  właściwości  sprawy,  a  znajomość 
życia  codziennego,  ludzi  i  pewien  zasób  doświadczenia  wskaże  mu 
w  każdym  poszczególnym  wypadku  właściwą  drogę.  Połączenie  dwóch 
tych  żywiołów,  stojących  przeważnie  na  krańcowych  stanowiskach, 
w  jedno  kollegium,  przyczynić  się  tylko  może  do  wyrównania  zdań 
i  poglądów,  i  może  tylko  zapobiec,  aby  wyrok  nie  grzeszył  jedno- 
stronnością. 

Zarzut  drugi  jest  nietrafny.  Przeciwnicy  sądu  ławniczego  za- 
pominają, że  dziś  szerokie  warstwy   ludności   stały   się  już   dojrzą- 


26  Piotr  Stebelski 

łemi.  Powołanie  ich  do  współdziałania  w  życiu  publicznem,  uczest- 
niczenie w  przeróżnych  organizacyach  ekonomicznych  i  społecznych, 
wyrobić  musiało  pewną  dojrzałość  i  przyczyniło  się  do  rozszerzenia 
widnokręgu.  Płonną  więc  jest  obawa,  aby  laik  uświadomiony  ukorzył 
się  przed  powagą  sędziego  zawodowego,  raczej  przejęty  uczuciem 
odpowiedzialności,  starać  się  będzie  za  warować  na  każdym  kroku 
swoje  samodzielność. 

Zresztą  i  stanowisko  sędziego  urzędowego  dziś  uległo  radykal- 
nej zmianie.  Proces  inkwizycyjny  ze  swoją  organizacyą  i  stosunek 
zupełnej  zależności  sędziego  zawodowego  wobec  władzy  państwowej, 
stworzyć  musiały  pewną  nieufność  do  sędziego,  mianowanego  przez 
nieodpowiedzialny  rząd.  Przywilej  nieusuwalności  i  niezależności, 
zapewnionej  ustawami  zasadniczemi,  nadał  mu  inne  stanowisko. 
Sędzia  dzisiejszy  nie  może  odgraniczyć  się  od  ludności,  wśród  której 
urzęduje,  a  zadanie  jego  jest  przedewszystkiem  społeczne. 

W  kwestyi  organizacyi  sądu  ławników  projekt  poszedł  od- 
mienną drogą,  niż  to  czyniły  dotychczasowe  ustawodawstwa,  które 
w  Niemczech  przyjęły  sąd  ławników.  Naj  żarli  wszy  propagator,  rzec 
można  twórca  tej  instytucyi.  Sch warze  (Das  deutsche  Schwurgericht 
und  dessen  Reform,  das  Schoffengericht)  przemawiał  za  tem,  ażeby 
w  kolegium  sędzio wskiem  ławnicy  tworzyli  większość,  mianowicie 
w  sprawach,  przekazanych  sądom  przysięgłym  i  sądom  kolegialnym, 
sąd  ławniczy  miał  składać  się  z  sześciu  ławników  i  z  trzech  sędziów 
urzędowych,  w  przekroczeniach  zaś,  przekazanych  sądom  jednooso- 
bowym, sąd  ławniczy  złożony  być  miał  z  dwóch  ławników  i  z  je- 
dnego sędziego  zawodowego.  Do  uznania  winy  oskarżonego  i  do  ka- 
żdej uchwały  dla  niego  niekorzystnej,  wymaganą  jest  większość  dwóch 
trzecich  głosów. 

Wnioski  organizacyjne  Schwarzego  nie  zostały  przyjęte  przez 
Zachariae'go  (Das  modernę  Schoffengericht),  który  projektował  od- 
mienny skład  sądu  ławniczego.  W  sprawach,  przekazanych  dziś  są- 
dom przysięgłych,  wyrokować  ma  pięciu  sędziów  urzędowych  i  sie- 
dmiu ławników,  a  do  wyroku  skazującego  wymaga  się  co  najmniej 
głosów  ośmiu.  W  sprawach,  przekazanych  sądom  kolegialnym  bez 
udziału  przysięgłych,  sąd  ławniczy  składa  się  z  trzech  sędziów  i  z  pię- 
ciu ławników,  do  wyroku  zaś  skazującego  wymaga  się  głosów  sześciu. 

Projekt  staje  na  stanowisku  równorzędności  obu  tych  czynni- 
ków. Zasada  ta  musi  się  domagać,  aby  oba  te  czynniki  równorzędnie 
w  kolegium   sędzio  wskiem   były    zastąpione,  inaczej    utworzyćby  się 


Sądy  przysięgłych  i  sądy  ławnicze  27 

musiał  pewien  antagonizm.  Przewaga  ławników  wskazywałaby,  że 
ustawodawca  uważa  czynnik  ten  za  nierównorzędny.  Obawa  majo- 
ryzowania  przez  takie  ukształtowanie  sądu  ławniczego  jest  wyklu- 
czona; większość  i  mniejszość  składać  się  zawsze  musi  z  przedsta- 
wicieli obu  tych  czynników. 

Projekt  porucza  ławnikom  władzę  w  całym  jej  zakresie,  i  w  tej 
mierze  nie  przyjmuje  żadnych  ograniczeń,  jak  tego  domagają  się 
przeróżni  organizatorowie  sądu  ławniczego.  Becker  przemawiał  za 
poruczeniem  ławnikom  orzekania  o  kwestyi  winy  i  o  karze,  z  wy- 
łączeniem jednak  kwestyi  procesualnych,  jako  wymagających  już 
pewnego  wyższego  zasobu  wiedzy  prawniczej,  Schwarze  dopuszczał 
ławników  do  orzekania  o  winie,  wyłączył  ich  jednak  od  udziału 
w  uchwałach  procesualnych  i  w  wymierzaniu  kary,  wychodząc  z  tego 
założenia,  że  ławnicy,  nie  posiadając  potrzebnej  rutyny  w  należytym 
wymiarze  kary,  popadną  albo  w  nadmierną  surowość,  albo  kierując 
się  zbytnim  sentymentalizmem,  będą  skłonni  do  nadzwyczajnej  ła- 
godności. 

Stanowisko  to  jest  jednostronne,  i  raczej  przemawialibyśmy  za 
przyznaniem  ławnikom  pełni  władzy  sędziowskiej  bez  jakiegokolwiek 
ograniczania.  Jeżeli  bowiem  mają  być  ławnicy  owym  czynnikiem 
ożywczym,  zrywającym  z  szablonem  i  rutyną,  jeżeli  przeciw  sędziom 
zawodowym  podnosi  się  całkiem  uzasadniony  zarzut,  że  przy  wy- 
miarze kary  zwykli  trzymać  się  pewnej  stałej,  utartej  miary,  a  ła- 
wnicy powołani  są  właśnie  do  stworzenia  tu  pewnej  równowagi,  od- 
biegającej od  utartej  praktyki  a  indywidualizującej  winę  oskarżonego, 
dla  czegóż  uszczuplać  ich  zakres  działania  i  ściągać  ich  na  stano- 
wisko sędziów  drugiej  klasy? 

Kwestye  procesualne,  wyłaniające  się  w  toku  rozprawy  głównej, 
nie  są  znowu  tak  doniosłego  znaczenia.  Brak  pewnych  szczegółowych 
wiadomości  technicznych  nie  wpłynie  tak  ujemnie  na  samo  zawy- 
rokowanie, a  każdy  laik.  śledząc  pilnie  wyniki  rozprawy,  sam  bez 
wszelkiej  pomocy  rozstrzygnie  pytanie,  czy  zachodzi  potrzeba  za- 
wezwania nowych  świadków,  znawców,  przedsiębrania  oględzin. 

Z  tych  powodów  oświadczamy  się  za  projektem,  który  przyj- 
mując zasadę  równorzędności,  wyposaża  ławników  w  pełnię  władzy 
sędziowskiej  (Yollrichter). 

Na  tern  kończymy  nasze  uwagi.  Dotknęliśmy  tylko  najważniej- 
szych wyłaniających  się  tu  kwestyj.  A  jeżeli  pewne  symptomatyczne 
objawy  nie  okażą  się  zwodniczymi,  może   w  niedaleiuej   przyszłości 


28  Piotr  Stebelski 

powitamy  sąd  ławniczy  jako  wyraz  demokratyzacyi  społeczeń- 
stwa. Wszak  szerokie  warstwy,  po  długotrwałym  letargu,  przychodzą 
do  uświadomienia  i  żądają  współudziału  w  rozwiązywaniu  wielkich 
zagadnień  życia  publicznego.  A  kto  wie,  czy  po  latach  doświadcze- 
nia idea  reprezentacyjna  pierwiastka  ludowego  nie  zwycięży  zupeł- 
nie; wówczas  sąd  przysięgłych  należeć  już  będzie  do  historyi. 


SZKIC  MOICH  BADAŃ  W  KARPATACH 

O  ILE  ONE  DOTYCZĄ  PŁASZOZOWIN  FLISZU 


napisał 
WAWRZYNIEC  TEISSEYRE. 


Tei  sseyr« 


Pod  nazwą  płaszczowi ny  Zamury  (Vf.  Zamura-Leordanu  nad 
Teleażenem  na  wschód  od  Slaniku)  wyłączyłem  w  roku  1908  pewien 
pas  fliszu,  na  kilka  mil  szeroki,  który  we  wschodniej  Muntenii  prze- 
dziela znaną  pośrodkową  strefę  piaskowca  Uzu  względem  skrajnie 
zewnętrznej  strefy  fliszowej  piaskowca  kliwskiego  (Valeni  de  Munte). 

Jakkolwiek  szczegół  ten,  zaczerpnięty  w  połaci  Karpat  połu- 
dniowych pomiędzy  rzekami  Dymbovicą  a  Buzeu,  jest  na  pozór 
drobny,  mimo  to  w  rzeczywistości,  jak  się  okaże  poniżej,  ma  on 
ważne  zastosowanie  w  rekon.trukcyi  ustroju  tektonicznego  pasma 
Karpat. 

Badania  moje,  w  tej  okolicy  rozpoczęte  w  czasie,  kiedy  pła- 
szczowin  nie  znano,  przedstawiały  szereg  corocznych  próbnych  zdjęć 
teologicznych,  wszakże  miejscami  nawet  szczegółowych,  o  ile  że  do- 
stosowanych do  chwilowych  potrzeb  górnictwa  naftowego.  Sporzą- 
dzone przeżeranie  mapy  geologiczne  (1:50000),  zalegające  swego 
czasu  w  manuskryptach  zrazu  w  Minislerstwie  Domen,  obecnie  zaś 
w  Instytucie  geologicznym  w  Bukareszcie,  spożytkowane  są  w  do- 
tychczasowej literaturze  miejscowej  1  o  tyle.  o  ile  przedstawiony  na 
tych,  dotąd  (1910)  jedynych  mapach  tej  okolicy  obraz  geologii  miej- 
scowej z  natury  rzeczy  musiał  być  punktom  wyjścia  rozpatrywań 
tektonicznych.  Mapy  te  tworzą  podstawę  ula  zdjęć  szczegółów  szych, 
które  Instytut  geologiczny  rozpoczyna  już  w  roku  bieżącym,  obej- 
mują zaś  one  część  wschodniej  Muntenii.  która  przypada  na  strefę 
Karpat  mioplioceńską,  oraz  na  skrnjną  połać  strefy  fliszu  pomiędzy 
linią  poprzeczną  Dymbovicy  a  rzekami  Bozeu  i  Slanikiem  (okręgi 
Dymbowica,  Prahowa  i  Buzeu). 

Do  systematycznego  spożytkowania  zdęć  tych  przystąpiłem 
niedawno  w  pracy  pod  tytułem:   »Uber  die  zonare  und  transversale 

1  Mrazec,  Popescu-Yoitesti,  Teisseyre. 

1* 


4  Wawrzyniec  Teisseyre 

Gliederung  der  FJysch-  und  Neogenkarpaten  in  Ostmunteniac.  którą 
przedłożyłem  Instytutowi  geologicznemu  w  Bukareszcie  na  wiosnę 
w  r.  1909.  Obecnie  jest  na  ukończeniu  druk  szczegółowej  mapy 
geologicznej  (Yaleni  de  Munte  1:50000),  która  do  tej  pracy  jest 
dołączona. 

Oprócz  tego  potrąciłem  o  niektóre  w  tej  okolicy  poczynione 
spostrzeżenia  tektoniczne  w  pracy  stratygraficznej  pod  tytułem: 
>Uber  die  maeotische,  pontische  und  dacsche  Stufe  in  den  Siid- 
karpaten  der  óstlichen  Muntenia*  (odbitka  z  Anuarul  Institutului 
geologie  al  Romaniei,  II  tom,  1908,  zeszyt  3.  Bukareszt  1909). 

Mapka  naszkicowana  w  rozmiarze  1 :  500000,  dołączona  do 
przytoczonej  pracy  stratygraficznej,  przedstawia  wierną  kopię  prze- 
ważnej części  zaznaczeń  moich  w  rozmiarze  1:50000,  obejmujących 
obszar  Karpat  wschodniej  Muntenii,  jednakowoż  z  pominięciem 
pewnej  części  zbadanego  flyszu.  i  z  pominięciem  szczegółów  tekto- 
nicznych. 

Miejscowe  stosunki  tektoniczne  >  Karpat  plioceńskich  wscho- 
dniej Muntenii*,  mimo  to  na  podstawie  tej  mapki  krótko  są  obja- 
śniane w  tekście  (str.  319).  Nawiązując  do  tych  uwag,  a  przede- 
wszystkiem  do  moich  map,  do  zaznaczeń  granic  fliszu  na  przy- 
toczonej mapce  i  do  profilów  w  zapowiedzianej  pracy  tektonicznej, 
spróbuję  poniżej  określić  sumarycznie  stosunek,  w  jakim  zdjęcia 
moje  pozostają  do  problemu  płaszczowin  w  tej  części  Karpat. 

Płaszczowina  Zamura. 

Do  szczegółów  tektonicznych,  których  opis  w  nadmienionej 
pracy  stratygraficznej  zapowiedziałem,  należy  właśnie  płaszczowina 
Zamury. 

Główny  pas  fliszu  wschodniej  Muntenii,  oznaczony  w  pracach 
Mrazka,  Athanasiu  i  moich  nazwrą  płaszczowiny  Uzu  (Herbich)1, 
niewątpliwie  łączy  się  w  jedne  całość  z  płaszczowina  magórską 
Karpat  północnych. 

Z  badań  moich  wynika,  że  pas  Uzu  nie  graniczy  na  zewnątrz 
w  Muntenii  wschodniej  bezpośrednio  z  opisaną  poniżej  płaszczowina 

1  Przechrzczono  ją  niedawno  na  płaszczowinę  piaskowca  Siriu  (zamiast 
Uzu),  sądzę  jednak,  że  nazwa  ta  wzbogaci  niepotrzebnie  synonimikę  straty- 
graficzną. 


Szkic  badań  w  Karpatach  5 

kliwską  z  Yaleni  de  Munte,  jak  się  to  dotąd  wydawało.  Z  jednej 
strony  rozgraniczają  się  obszary  piaskowca  Uzu  i  piaskowca  kliw- 
skiego,  jak  już  wiadomo,  szerokim  na  kilkanaście  do  kilkudziesięciu 
km.  obszarem,  na  który  przypada  znana  zatoka  formacyi  solonośnej, 
oznaczona  nazwą  miejscowości  Slanik  (Prahowa). 

Stosunek  tego  obszaru  tej  formacyi  do  płaszczowin  fliszu, 
dotychczas,  jak  sądzę,  nie  jest  udowodniony  l.  Mimo  to  nie  może  to 
być,  jak  się  okaże  poniżej,  część  składowa  płaszczowiny  Uzu.  ani 
też  kliwskiej.  Z  poszukiwań  moich  (zdjęcia  w  obrębie  obszaru  ar- 
kusza Yaleni  de  Munte  1:50000)  wynika,  że  płaszczowina  kliwska 
ma  swoistą  formacyę  solonośną  o  odrębnej  facyi. 

Z  drugiej  strony  także  w  okolicy  pomiędzy  rzekami  Teleaże- 
nem  a  Buzeu.  gdzie  zatoka  Slaniku  w  kierunku  warstw  na  pół- 
nocno-wschodni wschód  zwęża  i  nareszcie  klinem  się  gubi,  płaszczo- 
wina z  Valeni  de  Munte  bynajmniej  nie  graniczy  bezpośrednio  z  pła- 
szczowina Uzu.  Właśnie  tutaj  udało  mi  się  w  roku  1906  rozpoznać 
istnienie  odrębnej  trzeciej  płaszczowiny.  Występuje  ona  nad  Teleaże- 
nem  w  postaci  szerokiego  siodła,  ku  południowo -zachodniemu  za- 
chodowi nurzającego  się  pod  neogen  zatoki  Slaniku.  Siodło  to  tworzy 
półwysep  fliszowy  gór  Zamura-Leordanu.  który  wkracza  nad  Telea- 
żenem  na  południowo  południowy  zachód  na  kilkadziesiąt  km.  sze- 
rokim klinem  w  głąb  zatoki  Slaniku.  i  sprawia,  że  zatoka  ta  roz- 
widla się  na  dwie  pomniejsze  zatoki2. 

Szereg  warstw  płaszczowiny  Zamura  przypomina  bardzo  oko- 
licę Żabiego  rozwojem  facyj,  przedewszystkiem  oligoceńskich.  Mo- 
żliwa jest,  że  mamy  tu  do  czynienia  z  jedną  wielką  płaszczowina 
Zamury-Mikuliczyna,  której  wszakże  niepodobna  oznaczać  nazwą 
podbeskidowej.  bo  jest  to  niewątpliwie  tylko  jedna  z  płaszczowin 
obszaru  podbeskidowego.  Niedawno,  zwiedzając  okolice  Zabiegu. 
byłem  zdziwiony  tożsamością  warstw  tamtejszych  z  warstwami 
płaszczowiny  Zamury. 

Poza  zewnętrznym  brzegiem  pfaszczowiny  magórskiej,  który 
tutaj  ostro  orograficznie  zaznacza  się,  całkiem  jak  brzeg  zewnętrzny 
płaszczowiny    Uzu    w    Muntenii    wschodniej,    wkraczamy    w    obszar 


1  Zatoka  Slaniku  przedstawia  podług  interpretacyi  Mrazka  okno,  którem 
formacya  solna  wyziera  z  pod  flyszu.  Mrazec,  Industrie  du  petrole  en  Roumai- 
nie,  Bucarest  1910. 

'  Por.  mapkę   w  przytoczonej  mojej  pracy  stratygraficznej. 


g  Wawrzyniec  Teisseyre 

warstw  ze  Żabiego.  Jest  to  osobliwsza,  znana  poniekąd  z  prac 
Zubera  i  innych  facies  piętra  menilitowego,  przeważnie  petrograficznie 
zbliżona  do  formacyi  solonośnej,  ale  bez  gipsu  i  bez  typowych 
piaskowców  kliwskich.  Łupki  margliste  ze  Żabiego  są  zupełnie  po- 
dobne do  moich  warstw  z  Cernesti  i  Homoriciu  nad  Doftaną.  t.  j. 
do  składników  płaszcz  .winy  Zamury. 

Piaskowce,  wśród  tych  łupków  marglistych  wtrącone,  po  części 
zbliżają  się  bardzo  do  kliwskich.  po  części  zaś  są  najwidoczniej 
tożsame  z  piaskowcem  Zamury  nad  Doftsną  i  Teleażenem  (Fus- 
saru-  Sandstein  Miazka). 

Jeżeli  istotnie  płaszczowina  Zamura  ciągnie  się  na  Żabie  i  Mi- 
kuliczyn.  to  nad  Czeremoszem  i  Rybnicą  należy  do  niej  flisz  ob- 
wodowy, poza  płaszczowina  magórską  położony,  łącznie  z  warstwami 
dobrotowskiemi,  które,  jak  wynika  z  różnych  tamtejszych  spostrzeżeń. 
n-leżą  jeszcze  do  szeregu  wierzchnich  warstw  tej  płaszczowiny. 

W  Kosonie  odniosłem  wrażenie,  że  tylko  warstwy  dobro- 
towskie,  odcinające  się  nasunięciami  od  młodszej  formacyi  solo- 
nośnej brzegu  karpackiego,  mogły  być  przefałdowane.  Istotnie  też 
warstwy  dobrotowskie  powtarzają  się  wtrąceniami  jeszcze  daleko 
na  wewnątrz  od  brzegu  gór  wśród  piętra  menilitowego  (Horod-Babinj. 

Pod  płaszczowina  Zamury  Mikuliczyna.  jak  nad  Teleażenem. 
tak  i  tutaj  spodziewać  się  należy  p/aszczowiny  kliwskiej.  Nie  widać 
jej  jednak  na  dniu  nad  Czeremoszem  i  Rybnicą.  Świadczyć  to  może 
o  tem.  że  w  tej  stronie  Karpat,  ta  samoistna,  najniż-za  płaszczo- 
wina. kliwska,  wynurza  się  tylko  sporadycznie  (Delatyn  ? 

Kwesty  a  co  do  przefałdowauego  albo  też  tubylczego  charakteru 
fliszu  Zninury  (Mikuliczyna)  łączy  się  ściśle  z  rozpoznaniem  prze- 
fałdowania  strefy  kliwskiej  (Valeni  de  Munte).  Podług  tego  bo- 
wiem fli>z  Zamury  ciągnie  się  szeroką  smugą  pomiędzy  dwiema 
niewątpliwemi  płaszczowinami  (I  Uzu  i  II  kliwskąi.  i  nie  może  być 
tubylczym,  jeżeli  płaszczowina  Yaleni  de  Munte  zapada  nod  flisz 
Zamury.  a  nie  leży  na  nim.  Nad  rzeką  Buzeu.  gdzie  flisz  Zamury 
bezpośrednio  dotyka  fliszu  Yaleni,  o  ile  że  tutaj  wyklinia  się 
zatoka  solonośna  Slaniku.  która  obie  te  strefy  przegradza  (Ogre- 
tinu-Chiojdu).  flisz  Zamury  może  być  powierzchownie  przewalony 
na  flisz  Yaleni.  a  niekoniecznie  musi  na  nim  pływać.  Ale  tak  są- 
dzić można  jedynie  z  pozorów  miejscowych.  Podobnie  także  i  fakt. 
że  płaszczowina  Zamury  wynurza  się  w  postaci  siodła  z  pod  neo- 
genu    zatoki   Slaniku.    sam    przez   się   jeszcze   nie    roastrzyga.   czy 


Szkic  badań  w  Karpatach  7 

leży  ona  uod  płaszczu  winą  kliwską,  czy  też  na  niej  z  jednej  strony, 
oraz  czy  zapada  ona  pod  płaszcz* > winę  Uzu  i  opisaną  poniżej  pła- 
szczowinę  Jałomicy  z  drugiej  strony.  Oprócz  tego  jest  jeszcze  wątpli- 
wem,  czy  płaszczowina  Zamura  obejmuje  wśród  swych  wierzchnich 
składników  stratygraficznych  także  formacyę  solonośną  »zatoki  Sla- 
niku*, albo  czy  formacya  ta  należy  nie  do  tej,  ale  do  innej  płaszczo- 
winy  (Jałoraicy),  albo  nakoniec  czy  » zatoka  Slaniku*  bierze  istotnie 
udział  w  przefałdowaniu  płaszczowin  flyszu. 

Jak  wszędzie,  tak  i  tutaj,  kwestye  tego  rodzaju  tylko  po  czę- 
ści można  objaśnić  stosunkami  miejscowymi.  Zagadki  takie  od 
czasu  do  czasu  rozwiązują  się  same  przez  się,  w  chwili  gdy  po- 
równujemy szereg  dosyć  dokładnych  arkuszy  map  geologicznych. 

Do  fliszu  Zamury  należą  wyłączone  przezemnie  na  mapach 
(1:50000)  »obszary  warstw  wątpliwych*  (1906),  które  tworzą  kilka 
wielkich    wysp    wśród   formacyi    solonośnej    t.  zw.  zatoki   Slaniku1. 

Sposób,  w  jaki  na  mojej  mapce  Valeni  de  Munte  1:50000  roz- 
granicza się  obszar  warstw  wątpliwych  Gosmina  de  sus  Ltvadea8 
względem  formacyi  solonośnej 3,  świadczy  sam  przez  się  o  tem.  że 
wchodzi  tu  w  grę  ważny  moment  tektoniczny. 

Właśnie  do  tego  rodzaju  spostrzeżeń,  od  szeregu  lat  drogą 
kartograficzną  nagromadzonych,  nawiązuje  moja  dotąd  nieogłoszona 
praca  pod  tytułem:  »Uber  die  zonare  und  transversale  Gliederung 
der  Flysch-  und  Neogenkarpaten  von  Ostmuntenia*.  Zdjęcia  te  moje 
geologiczne  poruszają  się  w  okolicach  stosunkowo  najbogatszych 
w  naftę;  trudny  do  ogłoszenia  w  danych  warunkach  manuskrypt 
mój  spoczywa  pod  korceni  aż  do  pojawienia  się  należących  do 
niego  map,  ale  do  spożytkowania  ich  pospieszają  już  obecnie  różne 
nowe  siły. 

W  przytoczonej  stratygraficznej  mojej  publikacyi  (1.  c.  1908 
str.  319,  wiersz  6  od  dołu)  zaledwie  kilku  słowy  zdołałem  zapo- 
wiedzieć rozpoznanie  płaszczowiny  Zamury.  Opis  tej  samej  pła- 
szczowiny  podaje  nieco  później  p.  Popeseu-Voitesti.  niezależnie  może 
od  mojej  tymczasowej  o  niej  wzmiance4,  ale  spożytkowując  w  ten 

1  Por.  mapkę  geologiczną  w  przytoczonej  mojej  publikacyi  stratygraficznej. 

2  Na  północ  od  Busztenar  położony. 

*  To  jest  względem  t.  zw.  >okna«  Ogretinu-Chiojdu.  Jest  to  odgałęzie- 
nie t.  zw.  zatoki  Slaniku,  położone  pomiędzy    fliszem  Zamury  a  fliszem  Valeni. 

*  W  przytoczonej  mojej  pracy  stratygraficznej  1.  c.  Anuarul  II,  1908, 
str.  319  wiersz  6  od  dołu  (»Flyscbdeckenzone«). 


g  Wawrzyniec  Teisseyre 

sposób  moje  mapy.  Autor  nazywa  ją  płaszczowiną  Fussaru1,  zaś 
miejscowe  nazwy  warstw  (n.  p.  piaskowiec  Fussaru)  zapożycza 
z  nieogłoszonych  i  mniejsza  o  to.  że  nieprzytoczonych,  zdjęć  moich. 

Owóż  co  do  wieku  geologicznego  piaskowca  Fussaru,  to  znale- 
zione swego  czasu  przezemnie,  a  później  przez  p.  Popescu-Voitesti  sy- 
stematycznie zbierane  i  oznaczone  nummulity  świadczą  o  tern,  że 
należy  on  do  eocenu  średniego  i  górnego2.  Muszę  jednak  zauważyć, 
że  piaskowiec  ten  bardzo  trudno  petrograficznie  odróżnić  od  młod- 
szych na  nim  leżących  pokładów  (piaskowiec  z  Cornu.  piaskowiec 
z  Vf.  Rotundu  w  Doftanie  i  t.  d),  które  obejmują  o  wiele  większy 
okres  czasu,  aniżeli  to  sobie  p.  Popescu-Yoitesti  wyobraża.  Ku  górze 
z  małymi  zmianami  sięga  ten  szereg  warstw  nie  tylko  w  górny  eocen, 
ale  aż  w  sarmat,  i  to  prawdopodobnie  nie  tylko  nad  Doftaną.  ale 
także  nad  Jałomicą.  Jakkolwiek  typ  sarmacki  znalezionych  przeze- 
mnie we  Visinesti  (w  pobliżu  Jał.micy)  szczątków  skamieniałości, 
nie  da  się  zaprzeczyć,  mimo  to  są  to  nieoznaczalne  na  razie  ślady, 
znalezione  na  odłamach  piaskowca,  do  celów  technicznych  zwiezio- 
nych w  owym  czasie  we  Visinesti.  gdzieś  z  otoczenia  Maluri. 

W  ogóle  trzeba  się  liczyć  poważnie  z  koniecznością  określenia 
stosunku,  w  jakim  sarmat  pozostaje  do  tej  płaszczów iny,  zwłaszcza, 
że  w  północnem  otoczeniu  Busztenar  sarmat  zaściela  ją  wielkim 
płatem  synklinalnym  (Melicesti). 

Płaszczowiną  Uzu    czyli  niasórska. 

Płaszczowiną  ta  jest,  jak  sądzę,  naturalną  jednostką  tektoni- 
czną, ale  dopiero  po  wyłączeniu  płaszczowiny  Zamury. 

1  Nummulites  Giimbelia)  lenticularis  Ficht,  u.  Molt.  var.  granulata  de  la 
Harpe  idet.  Zuber). 

1  Popescu-Voitesti,  Contributiuni  la  studiul  geol.  si  paleont.  al  regiunii 
Muscelebor,  Anuarul  Instit.  geol.  II.  zeszyt  3.  i  tegoż  autora:  Contributions  a 
1'śtude  stratigraphiąue  du  Nummulitiąue  etc.  Annarul  etc.  tom  III,  zeszyt  2. 

W  pracy  p.  Popescu-Voitesti  rozchodzi  się  o  cenne  poszukiwania  fan- 
niczne  i  stratygraficzne,  ale  autor  łączy  je  w  sztuczną  całość  ze  spekulacyami 
tektonicznemu  które  zapełniają  przeważną  część  jego  wywodów.  Są  to  wywody, 
niemające  związku  z  własnemi  badaniami  autora.  Są  to  raczej  kompilacye 
z  literatury  tektonicznej  iMurgoci)  i  z  poufnie  sobie  jako  materyału  dydakty- 
cznego udzielonych    spostrzeżeń    i    zdjęć    pp.    Athanasiu    i    Mrazka   oraz  moich. 

Jestto  poprostu  polowanie  na  pierwszeństwo  naukowe  co  do  spostrzeżeń, 
o  których  się  poufnie  wie,  że  mają  być  niebawem  ogłoszone,  bo  wyrażone  są 
już  na  mapach,  które  zalegają  w  manuskryptach.  Cała  ta  kompilacya  jest  nie- 
zrozumiała dla  niewtajemniczonych  i  zmusza  tylko  do  wyjaśnień. 


Szkic  badań  w  Karpatach  9 

Teoretycznie  pod  tym  względem  zgadzają  się  z  mojemi  za- 
znaczeniami późniejsze  sposoby  pojmowania  płaszczowiny  Zamury 
(=  Fussaru)  Mrazka  (w  przytoczonej  pracy  p.  Popeseu-Voitesti).  Mimo 
to  jednak  nie  mogę  uznać  za  trafny  podanego  tutaj  sposobu  roz- 
graniczania płaszczowiny  Zamury  i  Uzu  (p.  mapkę  w  pracy  p.  Po- 
pescu-Yoitesti  I.  c.). 

Tak  co  do  tej,  jak  i  co  do  innych  płaszczowin,  na  razie  kłaść 
musimy  nacisk  na  stosunki  miejscowe,  a  z  czasem  trudność  poró- 
wnania odległych  połaci  Karpat  północnych  sama  przez  się  zniknie. 

Bardzo  pouczająca  jest  okolica  nad  rzekami  Doftaną  i  Pra- 
hową.  Tutaj  płaszczu  wina  Uzu  wyklinia  się  w  kierunku  biegu  warstw 
na  południowy  wschód.  Przekrój  tejjo  klinu  płaszczowiny  Uzu  przed 
Doftaną  przedstawiać  się  zdaje  szeroki  łęg,  ale  rozszczepiony  na 
fałdy  pomniejsze  czyli  drugorzędne.  Fałdy  te  przechodzą  w  zna- 
mienną strukturę  łuskową  w  obrębie  zewnętrznego,  t.  j.  południowo- 
wschodniego  skrzydła    synkliny  pierwszorzędnej. 

Są  to  owe  łuski,  przypadające  na  brzeg  zewnętrzny  strefy  Uzu, 
opisane  dawniej  jako  linia  nasunięć  » wzdłuż  krawędzi  fliszu «  l. 

Jeszcze  nad  Doftaną  smuga  płaszczowiny  Uzu  jest  szeroka  na 
kilkanaście  do  kilkudziesięciu  km.  Odtąd  ku  południowemu  zacho- 
dowi zwęża  się  cała  wstęga  płaszczowiny  Uzu  tak  szybko,  że  przed- 
stawia ona  na  mapie  tej  okolicy  szeroki  trójkątny  klin,  który  prawie 
że  nie  dosięga  pobliskiej  rzeki  Prahowy  (arkusze  Comarnic  i  Cam- 
pina-Bustenari  1  :  50000). 

W  przeciwnym  kierunku,  t.  j.  w  stronę  linii  poprzecznej  Pen- 
teleu-Rimnic-Sarat2,  strefa  Uzu  znacznie  zyskuje  na  szerokości. 

Klinu,  którym  płaszczowina  Uzu  dotyka  od  wschodu  rzeki  Pra- 
howy, w  mapce  dołączonej  do  przytoczonej  pracy  stratygraficznej 
nie  uwzględniłem. 

Klin  ten  jest  zaznaczony  natomiast  na  sporządzonym  prze,:e- 
mnie  arkuszu  mapy  Campina  Bustenari  1:50000,  którego  południową 


1  Linia  Besdeadu  —  Slonu  w  pracach  Mrazka  i  moich,  między  innemi 
przedewszystkiem  w  pracy :  Allgemeine  geologische  und  tektonische  Betrach- 
tungen  uber  die  Petroleumlagerstatten  in  Rumanien,  zredagowanej  przez  Atha- 
nasiu,  Mrazka  i  przezemnie  (Arbeiten  der  mit  dem  Studium  der  Petroleum-Re- 
gionen  betrauten  Kommission,  Bukareszt  1904). 

'  Por.  artykuł:  O  związku  w  budowie  tektonicznej  Karpat  i  ich  przed- 
murza —  Kosmos  XXXII,  Lwów  1907,  str.  399  (>dys!okacya  północnego  boku 
horstu  Dobrodży«J. 


2Q  Wawrzyniec  Teisseyre 

część   objaśnia    publikacja    Mrazka    i   moja  o  okolicy  Campina-Bu- 
stenari. 

U  jądrach  siodeł  łuskowych,  na  które  rozeznania  się  połu- 
dniowy brzeg  plaszczowiny  Uzu,  występuje  wszędzie  nad  Doftaną 
i  Slanikiem  senon.  Jestto  zawsze  owa  charakterystyczna  facies 
z  Breaza,  która  przypomina  od  razu  margle  z  Puchowa  w  Karpatacli 
zachodnich. 

Na  podstawie  dotychczasowych  swoich  poszukiwań  nie  mógł- 
bym obecnie  inaczej  orzec,  jak  tylko,  że  senon  ten  spoczywa  pod 
płaszczowiną  Uzu,  a  nie  na  niej  (Popescu-Voitesti),  i  że  należy  on  do 
odrębnej  pod  nią  leżącej  płaszczowiny,  a  mianowicie  do  opisanej  poniżej 
plaszczowiny  Jałomicy  (nie  do  płaszczowiny  Uzu,  jak  przypuszcza 
Mrazec).  Podług  moich  zapisków  miejscowych  senon  ten  jawi  się  na 
obszarze-  płaszczowiny  Uzu  w  jądrach  siodeł  za  wsze  w  towarzy- 
stw i  e  składników  str  a  ty  graf  iczn  y  eh  p  ł  a  s  /.  c  z  o  w  i  n  y  J  a- 
łomicy.  Tak  przynajmniej  ma  się  rzecz  tam.  gdzie,  jak  przyznaję, 
szczupły  zresztą  skrawek  płaszczowiny  Uzu  wkracza  w  okolicę 
przezemnie  zbadana. 

W  przeciwieństwie  do  tego  ^enonu  kreda  płaszczowiny  Uzu 
zuaje  się  zdradzać  całkiem  inny  typ.  Tu  panuje  ów  znany  z  lite- 
ratury piaskowiec  z  Yf.  Tirifoi.  w  którym  przed  laty  Mrazec  zna- 
lazł szczątek  ammonita1,  i  który  może  rięga  daleko  wstecz 
w  okres  kredouy. 

Synklinalna  prawdopodobna  bodowa  klinu  płaszczowiny  Uzu. 
jak  i  cały  nadmieniony  profil  nad  Doftaną,  zasługują  na  uwagę. 
gdv  chodzi  o  st>sunek  co  do  wzajemnego  po  sobie  następstwa 
płaszczów  in  fliszu  w  Karpatach  w  ogóle. 

Z  niektórych  tymczasowych  przekiojów  płaszczów  in  fliszu,  które 
podaje  Mrazec  (1.  c.  Industrie  de  petrole  1910),  zdaje  się  wynikać. 
że  płaszczowina  Uzu,  jako  najwyższa,  na  znacznych  "bszarach.  za- 
słania lub  nawet  wytłacza  płaszczowiny  niższe  Wogóle  będzie  trudno 
pogodzić  ze  sobą  profile  okolic  odległych,  nie  licząc  się  należycie 
z  lem,  jaką  rolę  w  Karpatach  odgrywa  flisz  Uzu  i  magórski. 

Z  przelotnej   podróży  w  poprzek   płaszczowiny  magórskiej  nad 
Prutem,  kędy  dawniej  sięgał\    badania  Paula,  Tietzego.  Zubera,    Za 
pałowicza   i  innych,  odniosłem  wrażenie,  że  najzupełniej  zgadza  się 


1  Das  Salzvorkommen  in  Rumanien.  W.  Teisseyre  und  L.  Mrazec.  Óster. 
Zeitschr.  f.  Berg-  und  Hiittenw.  Wie n  LI.  1903. 


S/.kic  badań  w  Karpatach  11 

ona  z  przekrojem  plaszczowiny  Uzu  wzdłuż  Doftany.  Prawdopodo 
bnie  w  obu  razach  mamy  do  czynienia  z  olbrzymią  synkłiną,  której 
skrzydła  rozczfaniają  się  dzisiaj  prawie  nie  do  poznania  na  szereg 
drugorzędnych,  ku  zewnętrznej  stronie  pa^ma  karpackiego  przechy- 
lonych, lub  też  ku  tej  stronie  nasuniętych  na  siebie   siodeł  i  łęgów. 

Pasmo  Czarnej  Hory  przedstawia  skrzydło  południowo-zacho- 
dnie,  Kostrzyca  zaś  północno-wschodnie  skrzydło  wielkiej  synkliny. 
Na  północno-wschodnim  skrzydle  synkliny.  t.  j.  na  przestrzeni  By- 
strec-Kostrzyea,  fałdy  drugorzędne  przechodzą  przeważnie  w  struk- 
turę łuskową. 

W  literaturze  znane  są  dotąd  tylko  te  drugorzędne  siodła  i  łęgi, 
nie  zauważono  natomiast  wcale  pierwszorzędnej  synklinali,  z  której 
one  powstały,  a  która  obejmuje  całą  niemal  szerokość  pasu  danej 
płaszczowiny  (Burkut  Żabie). 


Plaszczowina  Yaleni    de    Jlunte    czyli    płaszczowina    kliwska 
Karpat  południowych. 

Od  zewnętrznego  brzegu  pasu  fliszowego  Karpat  odgałęziają 
się  charakterystyczne  pomniejsze  pasma  fliszowe,  opisane  przez  ró- 
żnych autorów. 

W  Mołdawii  i  na  Wołoszczyźnie  półwyspy  te  fli-zowe,  wkra- 
czające nieco  skośnie  w  głąb  gór  podkarpackich,  oraz  analogiczne 
wyspy  fliszu,  odcięte  zupełnie  od  głównego  pasu  fliszowego  (n.  p. 
w  okolicy  Bakowa),  zdradzają  rozwój  stosunkowo  potężny. 

Kwestya  co  do  powstania  tych  półwyspów  fliszu  łączy  się 
ściśle  z  najzawilszemi  zagadnieniami  tektoniki  Karpat.  Prawdopo- 
dobnie półwyspy  zawdzięczają  powstanie  swe  drobnym  na  pozór 
różnicom  co  do  kierunku  drugorzędnego  fałdowania  dwóch  na  sobie 
leżących  płaszczowin,  albo  też  różnicom  co  do  fałdów  tubylczego 
podłoża  fliszu  względem  neogenu.  Dokładniejszego  zbadania  tych 
półwyspów  spodziewać  się  należy  w  niedalekiej    przyszłości. 

Opisany  przezemnie  w  r.  1900 x  półwysep  Yaleni  de  Munte 
był  później  za  kilkoma  nawrotami  przedmiotem  studyów  Mrazka 
i  moich  ;    poniżej    spróbuję  zaledwie  wskazać,  jak  wieie  on  jeszcze 

1  W  zredagowanej  przemnie  notatce  o  stratygrafii  i  tektonice  terenów  naf- 
towych w  Rumunii,  dołączonej  do  publikacyi:  Contributions  a  Tetude  des  pe- 
troles  roumains  par  Bourąui,  Bukareszt  1900. 


^9  Wawrzyniec  Teisseyre 

nastręcza  kwestyj  wątpliwych  a  ważnych  ze  stanowiska  tektoniki 
Karpat,  a  pomimo  długoletnich  miejscowych  studyów  różnych  auto- 
rów do  niedawna  nawet  niespodziewanych1. 

Ciągnie  się  półwysep  Yaleni  de  Munte  milami  w  poprzek  ob- 
szaru kilku  przytykających  do  siebie  arkuszy  mapy  1:50000.  Jest 
to  wąska  (kilka  km.),  a  długa  wstęga  fliszu,  odgałęziająca  się  od 
głównej  strefy  fliszu  w  okolicy  rzeki  Buzeu.  Gubi  się  ona  wśród 
Karpat    neogeńskich    dopiero    po    zachodniej  stronie  rzeki  Prahowy. 

Dawniej  nie  odróżniano  piaskowców  kliwskich  tego  półwyspu 
od  zaścielających  je  transgresywnie  i  niezgodnie  warstw  mioceńskich 
i  meotyckich,  które  wyjątkowo  tutaj  miejscami  petrograficznie 
bardzo  są  podobne  do  piaskowca  kliwskiego,  o  ile  że  powstały 
w  tych  miejscach  z  przelawicenia  tego  piaskowca. 

Później  półwysep  Valeni  de  Munte  przybierał  na  mapach  moich 
zarysy  coraz  to  wierniejsze,  i  wreszcie  nawet  w  bardzo  drobnych 
szczegółach  zaczął  się  w  nich  odzwierciedlać.  Jeszcze  później  szybko 
zmieniały  się  coraz  bardziej  poglądy  na  tektonikę  całej  tej  części 
Karpat. 

Wreszcie  na  tej  podstawie  przystąpiłem  z  kolei,  nasamprzód 
w  r.  1906,  do  rewizyi  swych  dawniejszych  zaznaczeń  i  zapisków 
miejscowych,  jako  datujących  się  z  czasów,  kiedy  jeszcze  płaszczo- 
win  nie  znano,  i  do  sporządzenia  szczegółowej  mapy  geologicznej 
okolicy  Valeni  de  Munte  (1:50000). 

Owóż  pomiędzy  smugami  paleogeńskiemi  półwysep  ten  po- 
siada tu  i  ówdzie  wklinione  wstęgi  formacyi  solonośnej,  którą  da 
wniej  uważałem  za  miocen.  Te  kliny  młodszych  utworów  w  profilach 
były  przedstawiane  zrazu  jako  synklinale.  Ale  już  wówczas  musia- 
łem postawić  sobie  pytanie,  dla  czego  dziwnym  zbiegiem  okoliczności 
wszystkie  te  synklinale  mają  budowę  wachlarzową.  Później  w  toku 
systematycznych  zdjęć  mapowych  przekonałem  się  na  miejscu,  że 
nie  są  to  wcale  wachlarze  synklinalne,  ale  antiklinale,  t.  j.  że  pół- 
wysep Yaleni  de  Munte  (eocen  i  starszy  oligocen)  spoczywa  na  for- 
macyi solonośnej,  która  występuje  na  jaw  w    antyklinalach2.    Wiek 


1  Por.  n.  p.  Bergerem.  Observations  relatives  a  la  structure  de  la  haute 
Tallee  de  la  Jalomita  (Roumanie),  Bul.  Soc.  geol.  de  France  4.  Ser.  t.  IV,  Paris  1904. 

*  W  przytoczonej  pracy,  będącej  w  druku,  i  zaopatrzonej  w  arkusz  mapy 
geologicznej  Yaleni  de  Munte  1:50000. 


Szkic  badań  w  Karpatach  13 

jej  oznaczyłem  tym  razem  w  tej  okolicy  jako  młodszą  część  oligo- 
cenu  (dolna  formacya  solonośna)1. 

Cały  półwysep  Valeni  de  Munte  podzielić  można  podług  sfał- 
dowania  drugorzędnego,  które  miało  miejsce  po  powstaniu  płaszczo- 
winy. na  dwie  wiązki  fałdów.  Północno  zachodnia  czyli  zewnętrzna 
wiązka  składa  się  z  kilku  smug  eocenu  (warstwy  hieroglifowi)  i  oii- 
gocenu  (piaskowiec  kliwski  i  łupki  rnenilitowe,  z  warstwami  szypoc- 
kiemi  zawsze  na  granicy  względem  wrarstw  hieroglifowych).  Ze- 
wnętrzna natomiast  wiązka  fałdów  obejmuje  wyłącznie  smugi  oligo- 
ceńskie, a  mianowicie  piaskowce  kliwskie  i  łupki  rnenilitowe  (niższy 
oligocen)  w  synklinalach,  dolną  zaś  formacyę  solonośna  (wyższy  oli- 
gocen)  w  antiklinach. 

Brak  eocenu  we  wiązce  fałdów  południowej  objaśnia  się  naj- 
prawdopodobniej  wytłoczeniem. 

Na  obszarze  wiązki  południowej  w  jednem  miejscu  udało  mi 
się  wykryć  gips  pod  kilkusetmetrowym  płatem  warstw  piaskowca 
kliwskiego.  wynurzający  się  w  korycie  Teleażenu  (Valeni  de  Munte  E). 
GipS  ten  należy  do  dolnej  formacyi  solonośnej.  Młodszych  ogniw 
formacyi  solonośnej  nigdzie  na  obszarze  półwyspu  Valeni  de  Munte 
nie  widać,  i  w  tern  leży  cała  trudność,  gdy  chodzi  o  rozstrzygnięcie 
kwestyi  co  do  podłoża,  na  którem  ten  półwysep  pływa. 

Rzecz  os->bliwsza.  że  piętro  kliwskie  łączy  się  właśnie  w  tej 
okolicy  wszędzie  powolnemi  stratygraficznemi  przejściami  z  dołu- 
jącą pod  niem  naszą  dolną  formacya  solonośna.  która,  przynajmniej 
o  ile  się  odsłania,  nie  jest  utworem  tubylczym,  ale  bierze  udział 
w  przefałdowaniu  płaszczowiny.  Te  powolne  przejścia  stratygra- 
ficzne łącznie  z  tem  następstwem  warstw  są  dowodem,  że  zewnętrzna 
wiązka  fałdów  półwyspu  Valeni  de  Munte  przedstawia  szereg  warstw 
przewróconych.  Jest  to  dolne  skrzydło  płaszczowiny,  w  którego  dru- 
gorzędnych antiklinach  nie  wynurza  się  nigdzie  podłoże,  po  którem 
ta    płaszczowina  się   sunęła   (średnie  ogniwo  formacyi  solonośnej?). 


1  Jestto  dolna  formacya  solonośna  w  myśl  mojego  miejscowego  podziału 
formacyi  solonośnej  Karpat  południowych  na  trzy  piętra. 

W  tem  też  znaczeniu  należy  rozumieć  wyrażenie  »Saliferul  inferior  al 
lui  Teisseyre*  w  pracy  Mrazka  pod  tytułem  »Industria  petrolului  in  Romania 
ly08,  Buucuresli  1909,  str.  39.  Odnosi  się  to  wyrażenie  do  podziału  formacyi 
solonośnej,  w  owym  czasie  przedłożonego,  należącego  do  pracy  mojej  jeszcze  nie- 
ogłoszonej  drukiem,  z  której  wyjątki  niniejszem  podaję  w  tym  artykule. 


]_4  Wawrzyniec  Teisseyre 

Mamy  tu  flisz  przewrócony,  podobnie  jak  fliszu  przewróconego 
domyślaj  się  na  obwodzie  Karpat  północnych  Limanowski.  W  rze- 
czywistości wszakże  o  analogii  mowy  być  nie  może,  bo  flisz  obwo- 
dowy Karpat  północnych  (mikuliczyńśki)  wcale  nie  jest  przewróco- 
nym. W  zastosowaniu  teoryi  płaszczowin  zdarza  się  wprawdzie  tu 
i  ówdzie,  że  profile  geologiczne  poczynają  rzucać  nowe  światło  na 
stosunki  miejscowe.  Mimo  to  spostrzeżenia  moje  miejscowe  nad  Ry- 
bnicą  i  nad  Oporem  od  razu  zgadzają  się  z  dawniejszemi  pojęciami 
autorów,  tak  że  flisz  obwodowy  Ka^-at  północnych  bynajmniej  nie 
może  być  przewrócony. 

Północną  wiązkę  fałdów  półwyspu  Valeni  de  Munte,  składającą 
się,  jak  widzieliśmy,  z  naprzemianległych  smug  eocenu  i  piętra  me- 
nilitowego,  można  przez  porównanie  szeregu  profilów  poprzecznych 
z  łatwością  sprowadzić  do  jednej  wielkiej  synklinali,  która  dopiero 
później  rozszczepiła  się  na  pomniejsze  fałdy. 

Jądro  tej  synkliny.  a  zarazem  grzbiet  płaszczowiny  przedstawia 
piaskowiec  kliwski  na  szczycie  Vf.  Per;.  Z  pośród  drugorzędnych  fał- 
dów na  obszarze  tej  synkliny  zasługuje  na  uwagę  skrajne  siodło, 
które  towarzyszy  brzegowi  wewnętrznemu  płaszczowiny  (Ar-enesele 
koło  Valeni).  Je^t  ono  przewrócone  i  niejako  nasunięte  w  kierunku 
ku  północnemu  zachodowi  na  formacyę  solną  t.  zw.  zatoki  Slaniku 
(Ogretiun-Chiojdu).  Pomiędzy  tą  formaeyą  solną  a  przewróconym  pia- 
skowcem kliwskim  tego  siodła  nie  ma  ani  śladu  fliszu  Zamury,  ani 
też  fliszu  Jałomicy.  Jeżeli  jednak  flisz  kliwski  zapada  wz.Jłuż  :ej 
linii  pod  t.  zw.  zatoką  Slaniku,  a  zatem  i  ood  flis  i  Zamury  (za- 
miast żeby  miał  odgałęziać  się  od  fliszu  Zamury  lub  Uzu  w  posiaci 
dygitacyi  grzbietnej),  to  wytłoczenie  fliszu  Zamury  (względnie  Uzu 
oraz  Jałomicy)  wzdłuż  północno  zachodniego  brzegu  t.  zw.  półwyspu 
Valeni  ue  Munte  jest  postulatem  logiki  w  ca^ej  tej  tektonice. 

W  kierunku  ku  południowemu  zachodowi  płaszczowina  Yaleni 
zdaje  się  podnosić  coraz  to  wyżej  na  obszarze  południowej  wiązki 
fałdów  póło.  yspu  Yaleni.  to  znaczy,  że  łęgi,  które  tworzy  płaszczowina 
skutkiem  fałdowania  drugorzędnego  ku  tej  stronie,  stają  się  coraz  to 
płytsz".  Łęgi  kliwskie  południowej  wiązki  są  to  głowy  pomniejsze 
płaszczowiny.  Czoło  jej  wybiega  prawdopodobnie  w  powietrze.  Eocen 
mógłby  być  zatem  na  obszarze  wiązki  południowej  nie  wyłącznie 
wytłoczony,  ale  po  części  może  i  zdenudowany. 

Niepodobna  wątpić  o  tożsamości  płaszczowiny  z  Yaleni  de 
Munte    z     płaszczowina     kliwską     Karpat     północnych. 


Szkic  badań  w  Karpatach  1  5 

Dotychczas  w  Karpatach  północnych  nie  ma  wprawdzie  mowy  o  lej 
płaszczowinie.  ale  o  magórskiej  i  mikuliczyńskiej  (beskidowej  i  pod- 
beskidowej).  Sądzę  jednak,  że  tym  pojęciom  nadano  sztucznie  i  przed- 
wcześnie pewne  ściśle  określone  znaczenie  teoretyczne,  w  myśl  po- 
glądów i  hipotez  bądź  to  nieudowodnionych,  bądź  też  mylnych. 

Ściśle  rzecz  biorąc,  mówić  na  razie  możemy  o  płaszczowinie 
kliwskiej  z  Yaleni  de  Munte  (Karpaty  południowe)  z  jednej,  i  o  pła- 
szczowinie kliwskiej  Karpat  półn.-wsch.  z  drugiej  strony  (Mołdawia- 
Bukowina).  Dopiero  po  zbadaniu  całego  pasu  khwskiego  będzie  można 
dokładniej  określić  stosunek  jego  do  pozostałego  pasu  fliszowego  Karpat 
wschodnich.  W  każdym  razie  zbadana  przezem  nie  okolica 
n  a  d  T  e  1  e  a  ź  e  n  e  m  p  o  z  w  a  1  a  rozpoznać,  żepaskliwski  nie 
ni  o  że  należeć  do  płaszczów  i  ny  mikuliczyńskiej  czyli 
podbeski  do  wej.  Tutaj  niejako  możemy  sprawdzić,  że  na- 
zwy stref  beskido  wej  i  podbeskidowej  są,  w  uogólnieniu 
swem.  znane m  z  literatury,  stanowczo  przedwczesne- 
Żałować  tylko  należy,  że  niektórzy  au  t  o  r  o  w  i  e  bez 
żadnych  zastrzeżeń  lub  uzasadnień  poprzestają  je- 
szcze i  teraz  na  sz tucznem  dostosowywaniu  swych 
własnych,  mimo  to  przecież  z  natury  zaczerpniętych 
profilów  i  map.  do  tych  przed  w  cześnieustalonych  teo- 
retycznych pojęć. 


Problem  t.  zw.  zatoki  Staniku  oraz  kwestya   co  do   płaszezo 
winy  skałek  nad  Jałomicą. 

Swego  czasu  wyróżniłem  nad  Jałomicą1  osobną  senońsko-pa- 
lacogeńską  strefę  gór,  w  której  panuje  szereg  warstw,  towarzyszą- 
cych marglom  pstrym  z  Bredzą  (senon).  Margle  tworzą  przeważa- 
jący żywioł  wśród  różnych  facyj  tamtejszej  kredy  i  trzeciorzędu. 

Od  północnego  zachodu  graniczy  ta  strefa  ze  znaną  strefą 
warstw,  które  oznaczyłem  tamże  nazwą  warstw  ze  Sinaia,  od  po- 
łudniowego wschodu  zaś  ze  strefą  nadmienionych  powyżej  piaskow- 
ców z  \  f .  Fussatu.  których  w  owym  czasie  nie  odróżniałem  od  pia- 
skowców   z    Cornu,    przedstawiających    spód    formacyi    solonośnej 

1  Tektonische  Verhaltnisse  Subkarp.  ani  JalomitzaflusB,  Bukareszt  1905. 
Por.  referat,  Kosmos,  Lwów  1906,  str.  25. 


16  Wawrzyniec  Teisseyre 

w  t.  zw.  zatoce  Slaniku,  t.  j.  prawdopodobnie  górny  oligocen.  Te  trzy 
strefy  górskie,  odgraniczone  walnemi  liniami  nasunięć,  stanowią  po- 
niekąd chwilową  zagadkę  geologiczną  wschodniej  Muntenii.  Cała 
trudność  tkwi  w  pytaniu,  jak  się  zachowują  względem  siebie  te  trzy 
strefy,  ile  że  one  niezawodnie  po  części  przedstawiają  płaszczo- 
winy.  Niedawno  pokuszono  się  o  tymczasowe  objaśnienie  tej  zagadki 
kiłku  śmialemi,  a  jednak  zasługuj ącemi  na  uwagę  hipotezami  i  kilku 
szema tycznymi  profilami 1.  Co  do  mnie,  sądzę,  że  połączenie  strefy 
senoasko-paleogeńskiej  z  płaszczowiną  Uzu  (jako  jej  spód)  nie  było 
trafne.  Już  z  góry  należało  oczekiwać  zwrotu,  który  w  zapatrywa- 
niach na  tę  kwestyę  dokonywają  się  obecnie.  W  toku  wycieczek 
miałem  wprawdzie  sposobność  poznać  zaledwie  pewną  część  ob- 
szaru, o  który  się  tutaj  rozchodzi,  ale  zawsze  miałem  to  wrażenie, 
że  szereg  warstw  obszaru  »senońsko-pa!acogeńskiego«  jest  równo- 
wiekowy,  i  tylko  co  do  facyi  swej  odrębny  wTzględem  warstw  towa- 
rzyszących piaskowcowi  Uzu.  Rozchodzi  się  tylko  o  to,  jak  pojmo- 
wać wzajemny  stosunek  płaszczowiny  Jałomicy  i  Uzu.  oraz  stosu- 
nek pierwszej  do  t.  zw.  zatoki  Slaniku. 

Po  z.tchodniej  stronie  poprzecznej  linii,  której  opis  niebawem 
podam,  a  którą  nazwać  możnaby  linią  Kempinicy  (Campinita),  pła- 
szczowina  Jałomica  obejmuje  jako  właściwy  sobie  szereg  warstw 
średnią  i  górną  kredę,  we  facyi  zlepieńca  i  piaskowca  Bucecs  oraz 
marglu  z  Breaza  (senon)  i  marglu  cementowego,  który  się^a  ku  górze 
w  paleogen  i  we  warstwy  nummulitowe.  odpowiadające  opisanym 
przez  Mrazka  pokładom  w  Sotrile  i  wreszcie  w  oligocen,  który 
przypomina  warstwy  z  Cerne^ti  (flisz  Zamury).  Oligocen  typu  ana- 
logicznego do  płaszczowiny  Zamury  tworzy  nad  rzeką  Jałomica  sze- 
roką, może  na  milę  pfaską  synklinę.  a  na  przedłużenie  jej  w  kie- 
runku warstw  w  oddaleniu  około  mili  przypada  takież  płaskie  syn- 
klinalne  zagłębie  formacyi  solonośnej  w  Besdeadu,  będące  bezpośre- 
dniem  odgałęzieniem  t.  zw.  zatoki  Slaniku  i  dalszym  ciągiem  półno- 
cnej z  obu  wielkich  synklin.  na  które  półwysep  fliszu  Zamury  dzieli 
zatokę  Slaniku  nad  Teleażenem  2.  Niekoniecznie  formacya  solonośna 
w  Besdeadu  leżeć  musi  na  oligocenie.  Istniejące  odkrywki  pozwalając 
jak  sądzę,  tak  samo  domyślać  się,  że  formacya  solna  leży  w  tej  synklinie 
pod  oligocenem  (względnie  pod  senonem  i  oligocenem).  Oligocen  ten 


1  Mrazec  I.  c.  1910,  a  takie  Mrazec  w  przytoczonej  pracy  p.  Popescu-Voitesli. 
1  Por.  mapkę  w  przytoczonej  mojej  pracy  stratygraficznej. 


Szkic  badań  w  Karpatach  17 

wraz  z  senonem  i  innymi  składnikami  płaszczowiny  Jałomicy  pół- 
kolem obejmuje  od  północy,  zachodu  i  południa  zagłębie  solne  w  Bes- 
deadu.  Po  południowej  stronie  synkliny  Besdeadu  wyklinia  się  pa- 
leogen  i  senon  na  wschód  wzdłuż  linii  nasunięć  biegnącej  w  poprzek 
doliny  Prahowy  u  stóp  Vf.  Cornu  (wieś  Cornu)1. 

Po  wschodniej  stronie  linii  poprzecznej  Kempinicy,  a  wzdłuż 
linii  nasunięć  Cornu,  nie  ma  już  ani  śladu  senonu. 

Po  przeciwnym  północnym  brzegu  zatoki  Slaniku  mamy  długi 
a  wąski  (kilka  kilometrów)  rąbek  warstw  płaszczowiny  Jałomicy,  który 
wyziera,  jak  sądzę,  z  pod  płaszczowiny  Uzu,  wzdłuż  jej  krawędzi 
zewnętrznej,  piętrzącej  się  wysoko  ponad  zatoką  Slaniku.  Rąbek  ten 
senoński  wyklinia  się  ku  wschodowi  ostatecznie  dopiero  nad  Telea- 
żenem  (Maneciu). 

Postępując  wreszcie  odtąd  wzdłuż  rzeki  Teleażenu  na  południe, 
wkraczamy  wkrótce  w  półwysep  fliszu  Zamury,  i  tutaj  widzimy,  że 
formacya  solonośna  zatoki  Slaniku  spoczywa  bezpośrednio  na  fliszu 
Zamury. 

Znany  zlepieniec  z  Cornu,  analogiczny  względem  zlepieńca  ze 
Słobody  Rungurskiej,  przedstawia  najniższą  część  formacyi  solonośnej 
w  zatoce  Slaniku,  i  należy,  jak  świadczą  spostrzeżone  raz  przeżeranie 
ślady  drobnych  nummulitów,  prawdopodobnie  do  górnego  oligocenu 
(Val.  Praja  dolna  formacya  solonośna  podług  mojego  podziału  miej- 
scowego) koło  Slaniku. 

Oprócz  zlepieńca  tego  wyjątkowo  miejscami  jawi  się  w  za- 
toce Slaniku  brekcya  tektoniczna  tego  samego  składu  petrografi- 
cznego, o  szybko  w  danem  miejscu  rosnącej  olbrzymiej  miąższości 
(n.  p.  Podu  Ursului).  Sądzę,  że  mamy  tu  do  czynienia  z  brekcyą 
tektoniczną,  powstałą  w  toku  przefałdowania  ze  zlepieńca  Bucecs,  i  to 
w  tej  okolicy  jako  składnika  płaszczowiny  Jałomicy,  która  wido- 
cznie albo  pływała  na  t.  zw.  zatoce  Slaniku,  albo  ją  podściela. 

Mianowicie  poza  południowym  brzegiem  zatoki  solnej  Besdeadu 
i  poza  południową  krawędzią  fliszu  Uzu  dzisiaj  niema  już  tej  pła- 
szczowiny w  przyległej  t.  zw.  zatoce  Slaniku.  Są  jednak  ślady  jej, 
jako  to  porwaki,  luźne  głazy,  skałki  bez  korzenia  brekcyi  wapiennej 
lub  zlepieńca  typu  Bucecs,  także  ślady  senonu  wątpliwego,  zaliczane 
dotąd  do   pstrej    formacyi    solnej,   a  jednak   wątpliwe   i   czekające 

1  Jest   to    znana    linia   Cornu,    o   której  znaczeniu  dla  miejscowej  tekto- 
niki mowa  jest  zresztą  w  przytoczonej  mojej  pracy  statygraficznej. 
Teisseyre.  2 


13  Wawrzyniec  Teisseyre 

dopiero  na  zbadanie,  jak  n.  p.  na  stoku  zachodnim  Vi  Puciosa  koło 
stacyi  tejże  nazwy1  i  t  d. 

(hvoż  przedstawiony  na  mapach  moich  ogólny  obraz  stosunków 
miejscowych  możnaby  na  pozór  jednakowo  dobrze  pogodzić  z  kilku 
wręcz  odrębnemi  przypuszczeniami. 

Najłatwiejszy  może  sposób  objaśnienia  tych  stosunków  pole- 
gałby na  tern.  że  formacya  solonośna  należy  jako  wierzch  do  pła- 
szczowiny  Jałomicy,  pod  którą  leżałby  flisz  Zamury,  ale  na  zna- 
cznym obszarze,  skutkiem  wytłoczenia  fliszu  płaszczowiny  Jałomicy, 
formacya  jej  solna  legła  bezpośrednio  na  fliszu  Zamury.  Inny  spo- 
sób pojmowania  tej  okolicy  możnaby  wysnuć  z  hipotezy,  może  nie- 
mniej zasługującej  na  uwagę,  a  mianowicie  że  t.  zw.  zatoka  solo- 
nośna Besdeadu-Slaniku  należy  jako  wierzch  raczej  do  płaszczowiny 
Zamury  (a  nie  do  Jałomicy),  i  że  w  okolicy  Prahowy  pływa  na  niej 
dzisiaj  wysepkami,  to  senon,  to  cenoman.  Ten  wtóry  sposób  obja- 
śnienia rzeczy  zgadza  się  z  tern,  że  ku  zachodowi  w  kierunku 
warstw  pochylają  się  tutejsze  Karpaty  (pas  fliszu  i  neogenu)  pod 
wielkie  zapadlisko  zachodniej  Muntenii.  Podług  tego  zatoka  solonośna 
Besdeadu   zapadałaby  w  tym  kierunku   pod    płaszczowinę  Jałomicy. 

Istotnie  też,  jeżeli  się  sprawdzą  moje,  dotychczas  tylko  do- 
rywcze spostrzeżenia  co  do  zwartego  półkola,  którem  płaszczowina 
Jałomicy  otacza  od  zachodu  (w  kierunku  warstw)  t.  zw.  zatokę 
solną  Besdeadu,  to  będzie  tern  samem  udowodnione,  że  wszędzie 
tutaj  cecoman,  senon,  względnie  oligocen  pływa  na  formacyi  solnej. 

Badania  moje.  przeprowadzone  w  tej  okolicy  przed  kilku  laty, 
nie  liczyły  się  jeszcze  krytycznie  z  temi  różnemi  możliwościami, 
i  wymagają  z  tej  przyczyny  rewizyi  stosunków  miejscowych  celem 
rozstrzygnięcia  tych  wątpliwości. 

Ze  swej  strony  rozpatrywał  p.  Mrazec  hipotezę,  że  zatoka  Sla- 
niku  jest  oknem  formacyi  solnej,  na  której  pływa  płaszczowina  Za- 
mury-Uzu  (dołująca  niby  pod  kliwską).  Ja  jednak  sądzę,  że  tego 
objaśnienia  nie  można  brać  w  rachubę  bez  różnych  zastrzeżeń.  Oto 
flisz  Zamury  wynurza  się  w  postaci  siodła  z  pod  formacyi  solnej 
zatoki  Slaniku,  formacya  ta  tworzy  zaś  dwa  wielkie  łęgi  po  Obu 
stronach  tego  siodła,  przyczem  pod  zewnętrzny  łęg  formacyi  solnej 
zdaje  się  zapadać  przyległa  Od  południa  płaszczowina  fliszu  Yaleni. 

1  Niektóre  szczegóły  co  do  tego  wątpliwego  senonu  i  wątpliwej  formacyi 
solnej  w  pracy  mojej  1.  c.  1905. 


Szkic  badań  w  Karpatach  19 

Albo  przeto  formacya  solna  zatoki  Slaniku.  jako  utwór  młodszy,  w  ogó- 
le wcale  nie  bierze  udziału  w  przefałdowaniu  fliszu,  albo  też  tworzy 
ona  sam  wierzch  jednej  z  płaszczowin  fliszu,  po  którym  może  su- 
nęły się  płaszczowiny  wyższe,  ale  w  każdym  razie  nie  wyziera  ona 
z  pod  nich  w  postaci  okna.  jeno  w  postaci  schodu  w  znaczeniu  fałdo- 
wania drugorzędnego.  Okno  musiałoby  być  dokoła  Otoczone  fliszem 
jednej  płaszczowiny. 

Analogiczny  wierzch  formacyi  solnej  u  innych  płyszczowin  fliszu 
nie  jest  znany  (wytłoczenia,  zmycia?).  Jednak  tutaj  znowu  wcho- 
dziłaby w  rachubę  nadmieniona  dopiero  co  okoliczno-ć,  że  południowe 
Karpaty  fliszowe  i  neogenowe  w  kierunku  warstw  za  nadają  powol1 
ku  linii  poprzecznej  Dymbowicy  pod  neocen  wielkiego  zapadliska  goc- 
kiego,  i  o  tych  zjawiskach  najlepiej  będą  mogły  pouczyć  stosunki 
półwyspu  Valeni  de  Munte  *. 

Jeżeli  pewna  dolna  część  neogenu  w  Karpatach  połud.  ma 
udział  w  przefałdowaniu  płaszczowin  fliszu,  to  na  grzbiecie  fliszu 
musiała  ona  ulec  denudacyi  wszędzie,  z  wyjątkiem  okolic  w  pobliżu 
zapadliska  gockiego  położonych,  gdzie  flisz  zanada  zrazu  pod  neogen, 
a  wreszcie  pod  pliocen  w  kierunku  swych  warstw  '.  Podobnie  też, 
jeżeli  istotnie  płaszczowina  Jałomicy  zamyka  półkolem  zatokę 
solną  Besdeadu  w  kierunku  warstw  od  zachodu,  to  formacya  solna 
zapada  tutaj  pod  tę  płaszczowinę. 


Brzegi  zewnętrzne  płaszczowin  fliszu. 

Brzegi  te  występują  w  pojęciach  dotychczasowych  bez  wyjątku 
jako  linie  denudacyjne.  Nasamprzód  wypowiedział  to  zapatrywanie 
Limanowski,  któremu  zawdzięczamy  pierwszą  próbkę  profilu  pła- 
szczowin fliszu  w  Karpatach  północnych  (płaszczowina  magórska 
i  mikuliczyńska).  Później  przyłączył  się  do  tego  zapatrywania  Uhli?. 
W  ogóle  jednak  nie  zastanawiano  się  jeszcze  nad  tern,  że  brzegi 
zewnętrzne  płaszczowin  fliszowych  niekoniecznie  muszą  być  za- 
wsze i  wszędzie  denudacyjne. 

Kładę  nacisk  na  to,  że  całokształt  tektoniczny,  który  płaszczo- 
wina z  Valeni  de  Munte  przybiera  skutkiem  późniejszego  fałdowania 

1  Por.  pracę  moją  o  Karpatach  nad  Jałomicą  1.  c.  1905. 
*  Mrazec  i  Teisseyre,    Struktura  geol.  okolicy  Campina-Busztenari  (po  ru- 
muńsku). Acad.  Romana  Analele.  Ser.  II.  t.  XXVIII,  Bukareszt  1906. 

2* 


20  Wawrzyniec  Teisseyre 

miejscowego,  wyraża  się  w  syn  klin  al  i  —  że  tak  powiem  —  scho- 
dowej, t.  j.  płaszczowina  zachowała  się  jako  synklina,  ograniczo- 
na dyslokacyami  podłużnemi,  a  rozszczepiana  miejscami  nie 
dó  poznania,  na  późniejsze  pomniejsze  fałdy. 

Synklina  płaszczowiny  magórskiej  należy  także  do  typu  syn- 
klin  schodowych,  t.  j.  obejmujących  wszerz  cały  niemal  jeden  wielki 
pros  schodowy  gór.  Linie  podłużne,  ograniczające  taki  schód,  nieko- 
niecznie muszą  być  uskokami.  Przeważnie  są  to  raczej  schody,  wyni- 
kłe z  nasunięć.  ale  mogą  one  przechodzić  tu  i  ówdzie  w  schody  z  usko- 
ków i  nasunięć  powstałe,  i  przytem  niekoniecznie  skrzydło  zapadłe 
danej  linii  schodowej  musi  leżeć  po  stronie  jej  zewnętrznej  w  sto- 
sunku do  łuku  pasma  Karpat. 

Różne  mamy  w  Muntenii  wschodniej  przykłady,  jak  wielkie 
pierwszorzędne  łęgi  schodowe  gubią  się  w  kierunku  biesu  warstw 
przez  rozszczepienie  się  na  liczne  pomniejsze  antykliny  i  synkliny, 
i  jak  dalece  skrzydło  zewnętrzne  synkliny  pierwszorzędnej  zdradza 
w  toku  fałdowania  drugorzędnego  wszędzie  stałą  dążność  do  wytwo- 
rzenia t.  zw.  struktury  łuskowej.  Tu  należą  wielki  łęg  po- 
między kopalnią  nafty  Draganiasa  a  Vf.  Sultanu  i  synklina  Meli- 
cesci  -  Maces  na  północ  od  Busztenar,  następnie  przekrój  fliszu 
Valeni.  przekrój  fliszu  Uzu  i  t.  d.). 

Drugorzędne,  na  południowem  skrzydle  pierwotnej  synkliny  po- 
wstałe siodła,  nasuwają  się  wzajemnie  na  siebie  skutkiem  oporu 
od  strony  sąsiadującego  w  kierunku  na  zewnątrz  na- 
stępnego progu  schodowego  Karpat,  który  zwykle 
znowu  ze  swej  strony,  w  wielu  miejscach,  zbliża  się 
przekrojem  swym  najbardziej  do  typu  synkliny  scho- 
dowej. 

W  ten  sposób  we  wschodniej  Muntenii.  nomiędzy  linią  po- 
przeczną Dymbowicy  a  rzeką  Buzeu.  brzegi  przednie  płaszczowin 
zazwyczaj  przypadają  na  podłużne  linie  schodowe,  po  części  już 
dawniej  opisane  f»Staffellinien«)1,  ale  schody  po  sobie  nastę- 
pujące nie  zawsze  wkraczają  w  różne  płaszczowiny,  bo  jedna  i  ta 
sama  płaszczowina  —  jak  się  zresztą  rozumie  —  może  roz- 
człaniać  ^  i  p  na  kilka  schodów. 

Zazwyczaj  zewnętrzne  skrzydła  linii  schodowych  zapadają,  we- 

1  Por.  co  do  bliższych  szczegółów  referat  pracy  mojej,  dotyczącej  Karpat 
nad  rzeką  Jałomicą,  w  Kosmosie.  1.  c. 


Szkic  badań  w  Karpatach  21 

wnętrzne  zaś  zostają  na  nie  nasunięte,  ale  miejscami  mamy,  jak 
sądzę,  zadziwiające  wyjątki  od  tej  reguły,  i  rozpoznanie  ich  jest 
poniekąd  warunkiem  zrozumienia  przekroju  płaszczowin. 

Zasługuje  na  uwagę  fakt,  że  po  pierwsze :  poszczególne  strefy 
Karpat  fliszowych  i  neogeńskich  nad  Jałomicą,  Prahową  i  Teleażenem 
są  zbudowane  z  coraz  to  młodszych  warstw,  w  miarę  jak  postępu- 
jemy ku  stronie  zewnętrznej  łuku  gór  karpackich.  Przyczyna  tego 
porządku  musi  się  jasno  wyrażać  zarówno  w  profilu  płaszczowin, 
jak  i  w  profilu  samychże  schodów,  idących  w  parze  z  późniejszem 
fałdowaniem  drugorzędnem. 

Powtóre  widzieliśmy,  że  wszystkie  te  schody  pochylają  się  ła- 
godnie w  kierunku  biegu  warstw  na  zachód  ku  linii  poprzecznej 
Dymbowicy,  i  nurzają  się  ku  tej  stronie  stopniowo  coraz  to  głębiej 
pod  transgresywny  neogen.  Wiadomo,  że  w  ten  sposób  cały  ten 
schodowy  skrawek  gór  (Buzeu-Dymbowica)  w  kierunku  biegu  warstw 
na  zachód  powoli  nurza  się  pod  sąsiednie  wielkie  zapadlisko  za- 
chodniej Muntenii. 


Poprzeczne  rozczłonienie  obszaru  płaszczowin 

jest,  jak  już  z  Alp  wiadomo,  zjawiskiem,  którego  rozpoznanie  w  wielu 
razach  jest  pierwszym  krokiem  na  drodze  do  przekonania  się 
o  istnieniu  płaszczowin. 

W  zbadanej  przezemnie  części  wschodniej  Muntenii  uderza 
wprawdzie  w  pierwszym  rzędzie  rozczłonienie  płaszczowin  na  schody 
podłużne,  które  są  warunkiem  zachowania  się  płaszczowin  w  da- 
nych granicach,  i  to  płaszczowin  coraz  to  niższych  na  ob- 
szarze schodów,  następujących  po  sobie  w  kierunku 
ku  stronie  zewnętrznej  Karpat.  Ale  oprócz  tego  spróbuję 
udowodnić,  że  panuje  tutaj  także  fałdowanie  poprzeczne.  Jest  to  zja- 
wisko w  ogóle  bardzo  mało  dotychczas  w  Karpatach  znane.  W  Mun- 
tenii wschodniej  wpływ  tego  czynnika  jest  tego  rodzaju,  że  nie- 
uwzględniając  go,  niepodobna  trafnie  pojąć  poszczególnych  profilów, 
a  tyczy  się  to  przedewszystkiem  profilów  płaszczowin  (n.  p.  linia  po- 
przeczna Kempinicy,  linia  poprzeczna  Ocnita-Fieni,  synklina  poprze- 
czna Filipesci  de  padure  —  Colibasi  i  t.  d.). 

Niestety  muszę  tutaj  poprzestać  na  tej  ogólnikowej  wzmiance, 
gdyż  obawiam  się,  że  niektóre  moje  spostrzeżenia  miejscowe  zbyt  wiele 


22  Wawrzyniec  Teisseyre 

straciłyby  na  tem.  że  szkic  ten  nie  jest  zaopatrzony  w  objaśniające 
mapy  i  profile. 

Niektóre  spostrzeżenia  o  fałdach  i  dyslokacyach  poprzecznych 
tymczasowo  krótko  podałem  w  przytoczonej  pracy  stratygraficznej, 
i  na  tem  też  i  tutaj  muszę  z  konieczności  poprzestać. 


Wnioski. 

Możnaby  przypuszczać,  że  w  Karpatach  południowych  płaszczo- 
wina  Uzu  (magórska)  spoczywa  na  płaszczowirre  skałek  Jałomicy, 
ta  zaś  na  fliszu  Zamury  (mikuliczyńskim),  podścielonym  ze  swej 
strony  płaszczowiną  kliwTską  —  od  tego  fliszu   odrębną. 

Słabą  stronę  dotychczasowych  prób  zestawienia 
przekroju  poprzecznego  płaszczów  in  fliszu  jest,  po- 
wtarzam, zapoznanie  zarówno  poprzecznej,  jak  i  podłu- 
żnej schodowej 1  budowy  gór,  dzięki  której  w  wielu  oko- 
lica eh  brzegi  zewnętrzne  płaszczowin  nie  są  erozyjne, 
jak  to  z  góry  przyjmują  autorowie  za  regułę  bez  wy- 
jątków. 

Z  pewnością  nie  wszędzie  panują  stosunki  jednakowe.  Wia- 
domo, jak  dalece  przeprowadzenie  rewizyi  dotychczasowych  profilów 
w  toku  badań  do  tego  celu  zastosowanych  jest  koniecznem.  Nawet 
szybka  dorywcza  rewizya  przekrojów  przestarzałych  prowadzi  do 
wyników  ważnych,  jeżeli  się  opieramy  na  doświadczeniu  już  raz 
nabyfeni  w  okolicach  pokrewnych,  w  których  płaszczowiny  udało 
sie  rozwikłać. 


1  Rozumie  się.  że  nazwa  schodów  nie  zawsze  jest  odpowiednią  w  dosło- 
wnem  znaczeniu,  ale  to  już  jest  właściwością  wyrazów  technicznych  w  ogólności. 


O  CZYNNOŚCIACH  I  WYTWORACH 

KILKA  UWAG  Z  POGRANICZA  PSYCHOLOGII,  GRAMATYKI  I  LOGIKI 

napisał 

KAZIMIERZ  TWARDOWSKI 


Twardowski. 


§  1.  Z  dwu  wyrazów,  zestawionych  w  takich  parach  jak:  cho- 
dzić —  chód,  biegać  —  bie?.  skakać  —  skok,  krzyczeć  —  krzyk, 
śpiewać  —  śpiew,  mówić  —  mowa,  myśleć  —  myśl,  Wadzić  —  błąd, 
sądzić  —  sąd,  zwracać  —  zwrot  —  z  dwu  takich  wyrazów  pier- 
wszy oznacza  jakąś  czynność;  rozpatrzenie  znaczenia  drugiego  wy- 
razu w  stosunku  do  znaczenia  wyrazu  pierwszego  jest  zadaniem 
niniejszych  wywodów. 

§  2.  Możnaby  zrazu  przypuścić,  że  różność  J  takich  dwu  wy- 
razów jest  tylko  gramatyczna,  a  nie  logiczna,  t.  j.,  że  dotyczy  je- 
dynie ich  formy,  a  nie  ich  znaczenia.  Więc  wyrazy  bieg,  skok  i  t.  d. 
miałyby  oznaczać  tak  samo  czynność,  jak  oznaczają  ją  wyrazy  bie- 
gać, skakać  i  t.  d.  I  w  samej  rzeczy  można  bieg  lub  skok  nazwać 
czynnością,  ale  zarazem  niepodobna  zaprzeczyć,  że  rzeczowniki  te 
—  właśnie  dlatego,  że  są  rzeczownikami  —  nie  uwydatniają  mo- 
mentu czynnościowego  tak  wyraźnie,  jak  czasowniki  biegać,  skakać, 
że  natomiast  wysuwają  moment  inny,  któryby  można  nazwać  zja- 
wiskowym, zdarzeniowym.  Mówiąc  o  biegu,  o  skoku,  mamy  na  my- 
śli może  nie  tyle  wykonywaną  przez  kogoś  czynność,  ile  raczej  ja- 
kiś fakt,  jakieś  zjawisko,  coś.  co  się  dzieje  lub  zdarza.  Mówimy  np., 
że  się  na  wyścigach  odbywa  bieg  koni  chowu  krajowego,  a  w  zwro- 
cie tym  jasno  występuje  wspomniany  moment  zjawiskowy,  zdarze- 
niowy;  gdy  natomiast  chodzi  nam  o  uwydatnienie  momentu  czynno- 
ściowego, używamy  raczej  rzeczowników  słownych  (substantiva  ver- 
balia);  mówimy  np.,  że  chodzenie  po  górach  sprawia  nam  przy- 
jemność. 

§  3.  Zaznaczony  tutaj    stosunek  czasownika    i   odpowiedniego 

1  Używam  wyrazu  różność,  a  nie  różnica,  gdyż  w  ścisłem  tego  słowa 
znaczeniu  różnica  oznacza  wielkość,  o  którą  jedna  wielkość  jest  większa  lub 
mniejsza  od  drugiej,  gdy  tymczasem  różność  oznacza  stosunek,  zachodzący  po- 
między dwoma  przedmiotami  nierównymi  właśnie  dzięki  temu,  że  nie  są  równe. 
Por.  Ho  Her,  Psychologie,  1897,  str.  224  i  nast. 


4  Kazimierz  Twardowski 

rzeczownika  występuje  wyraźniej  w  przykładach  innych,  np.  w  pa- 
rze: krzyczeć  —  krzyk.  O  ile  krzyczenie  nazwiemy  bez  wahania 
czynnością,  o  tyle  trudno  czynnością  nazwrać  krzyk.  Krzyk,  to  ja- 
kieś zjawisko  akustyczne,  o  którera  powiadamia  nas  słuch;  a  cho- 
ciaż wiemy,  że  bez  czynności,  zwanej  krzyczeniem,  nie  byłoby 
krzyku,  przecież,  mówiąc  o  krzyku,  czynność  ową  pomijamy,  trak- 
tując krzyk  jako  zjawisko  akustyczne  na  równi  z  hukiem,  szme- 
rem i  t.  p. 

§  4.  Podobnie  ma  się  rzecz  z  resztą  przytoczonych  par  wy- 
razów i  w  wszystkich  tego  rodzaju  przypadkach.  W  niektórych  mniej, 
w  niektórych  bardziej  dobitnie  występuje  wspomniana  różność  zna- 
czeń, polegająca  na  tem,  że  czasownik  uwydatnia  przedewszystkiem 
moment  czynnościowy,  rzeczownik  moment  zjawiskowy.  Gdzie  ró- 
żność ta  jest  mniej  wyraźna,  oba  wyrazy  przedstawiają  się  niemal 
tylko  jako  dwa  sposoby  ujęcia  tej  samej  rzeczy,  raz  bardziej  z  je- 
dnej, raz  bardziej  z  drugiej  strony.  Taki  stosunek  zachodzi  np.  mię- 
dzy czasownikiem  walczyć  a  rzeczownikiem  walka,  albowiem  rze- 
czownik walka  obok  momentu  zjawiskowego  zawiera  w  sobie  je- 
szcze wiele  z  owego  momentu  czynnościowego,  który  wyczerpuje 
znaczenie  czasownika  walczyć.  Jeżeli  się  natomiast  porówna  wyrazy 
takie  jak  błądzić  —  błąd,  zwracać  —  zwrot,  można  zauważyć,  że 
tutaj  różność  między  znaczeniem  czasownika  a  rzeczownika  jest 
bardzo  znaczna,  gdyż  rzeczowniki  te  są  zupełnie  wolne  od  momentu 
czynnościowego.  Między  tymi  krańcowymi  przypadkami,  jakie  zacho- 
dzić mogą  w  ustosunkowaniu  znaczeń  rzeczowników  i  czasowników 
jednej  takiej  pary,  istnieją  oczywiście  liczne  przypadki  przejściowe. 

§.  5.  Gramatycy  od  dawien  dawna  zwrócili  uwagę  na  stosunek 
wzajemny  takich  wyrazów,  mówiąc  o  t.  zw.  figurze  etymologicznej. 
Rozumieją  przez  nią  konstrukcyę,  w  której  rzeczownik,  utworzony 
z  tego  samego  tematu,  co  czasownik,  odgrywa  względem  niego  rolę 
dopełnienia  1  (przedmiotu),  zwanego  w  takich  razach  dopełnieniem 
(przedmiotem)  wrewnętrznem.  Dopełnienie  to  może  występywać  w  bier- 
niku, np.  tańczyć  taniec,  zadać  zadanie,  albo  też  w  innym  przy- 
padku, np.  żyć  życiem  (gorączkowem).  krzyczeć  krzykiem  (wielkim) 
i  t.  p.  Wiadomo  też.  że  taki  stosunek  czasownika  i  rzeczownika  nie 


1  Według  terminologii,  użytej  w  >Gramatyce  jeżyka  polskiego*  Steina 
i  Zawili ńskieg o,  Kraków- Warszawa,  1907,  §§  13,  14  i  nast,  którzy  nazy- 
wają dopełnieniem  to,  co  się  zwykle  w  gramatyce  nazywa  przedmiotem. 


O  czynnościach  i  wytworach  5 

jest  ograniczony  do  figury  etymologicznej,  a  wtedy  stosunek  między 
czasownikiem  a  rzeczownikiem,  tworzącym  jego  dopełnienie  wewnę- 
trzne, może  być  dwojaki:  Czasownik  może  wymieniać  w  sposób  zu- 
pełnie ogólnikowy  czynność,  nie  wskazując  swem  znaczeniem  wcale 
rodzaju  dopełnienia.  Taki  czasownik,  jak  np.  wykonać,  może  się 
wskutek  tego  łączyć  z  dopełnieniami  o  znaczeniach  bardzo  różnych. 
Wykonać  można  śpiew,  skok,  zwrot  i  t.  p.  Inne  czasowniki  znacze- 
niem swem  wskazują  już  pewien  rodzaj  dopełnienia.  I  tak  czaso- 
wnik popełnić  wymaga  dopełnienia,  które  oznacza  coś  ujemnego: 
popełnić  błąd,  kłamstwo  i  t.  p.;  czasownik  wygłaszać  wymaga  do- 
pełnienia, które  oznacza  jakieś  zjawisko  akustyczne:  wygłaszać  mowę, 
wiersz  i  t.  p.  Figurę  etymologiczną  można  uważać  za  krańcowy 
przypadek  tego  stosunku,  gdyż  w  tej  konstrukcyi  czasownik  sam 
niejako  wprost  wyznacza  sobie  dopełnienie  wewnętrzne  1. 

§  6.  »Wewnętrzność«  takiego  dopełnienia  —  jeżeli  wolno  tak 
powiedzieć  —  wyraża  się  między  innemi  bądź  w  figurze  etymolo- 
gicznej, polegającej  na  tożsamości  tematu  czasownika  i  jego  dopeł- 
nienia, bądź  też  w  tej  okoliczności,  że  zamiast  zwrotu,  złożonego 
z  czasownika  i  oznaczającego  jego  dopełnienie  rzeczownika,  można 
użyć  wprost  odpowiedniego  czasownika,  nie  dodając  mu  dopełnienia. 
Więc  zamiast  wykonać  skok:  skoczyć;  zamiast  popełnić  kłamstwo: 
skłamać,  zamiast  udzielić  rady:  radzić;  zamiast  wydawać  sąd:  sądzić. 

§  7.  To,  cośmy  powiedzieli  na  wstępie  o  stosunku  znaczeń 
czasowników  i  rzeczowników,  zestawionych  w  przytoczonych  i  tym 
podobnych  parach  wyrazów,  dotyczy  zatem  czasowników  z  dopeł- 
nieniem (przedmiotem)  wewnętrznem.  Na  tej  podstawie  możemy  so- 
bie też  zdać  sprawę  ze  znaczenia  dopełnienia  wewnętrznego.  Zau- 
ważyliśmy bowiem,  że  rzeczownik  taki  jak  bieg  uwydatnia  bardziej 
zjawiskowy  moment  na  niekorzyść  czynnościowego  momentu,  uwy- 
datnionego w  czasowniku  biegać;  ale  zjawisko,  zwane  biegiem,  zja- 
wia się  właśnie  dzięki  czynności  biegania,  a  może  jest  nawet  z  nią 
identyczne,  tylko,  że  mówiąc  o  bieganiu,  kładziemy  nacisk  na  mo- 
ment czynnościowy,  a  mówiąc  o  biegu:  na  moment  zdarzeniowy. 
Jakkolwiekbądź  rzecz  się  ma,  można  powiedzieć,  że  bieg  jest  zda- 
rzeniem,   zjawiskiem,    które    powstaje    dzięki    czynności    biegania. 


1  Wiadomo  też,  że  niektóre  czasowniki  mogą,  wzięte  w  pewnem  znacze- 
niu, łączyć  się  z  dopełnieniem  wewnętrznem,  a  wzięte  w  innem  znaczeniu,  z  do- 
pełnieniem zewnętrznem:  wydawać  rozkazy  —  wydawać  obiady. 


g  Kazimierz  Twardowski 

W  miarę,  jak  moment  czynnościowy  i  zjawiskowy  bardziej  się  roz- 
stępują,  mniej  też  sztucznym  przedstawia  się  zwrot,  orzekający,  że 
dzięki  czynności,  wymienionej  w  czasowniku,  powstaje  to,  co  wy- 
mienia rzeczownik.  Istotnie  niema  nic  w  tern  sztucznego,  gdy  mó- 
wimy, że  wskutek  krzyczenia  powstaje  krzyk,  dzięki  Wadzeniu  po- 
wstają błędy  i  t.  p. 

§  8.  Ogólnie  można  tedy  powiedzieć,  że  w  stosunku  czaso- 
wnika do  odpowiadającego  mu  jako  dopełnienie  wewnętrzne  rzeczo- 
wnika wyraża  się  stosunek  jakiejś  czynności  do  tego,  co  dzięki, 
wskutek  tej  czynności,  przez  tę  czynność  powstaje.  Gdy  walczymy, 
powstaje  walka,  gdy  myślimy,  powstają  myśli,  gdy  rozkazujemy,  po- 
wstaje rozkaz,  gdy  śpiewamy,  powstaje  śpiew  i  t.  p. 

§  9.  To,  co  dzięki,  wskutek  jakiejś  czynności  czyli  przez  tę 
czynność  powstaje,  nazwać  można  wytworem  tej  czynności.  Można 
więc  powiedzieć,  że  skok  jest  wytworem  skakania,  śpiew  wytworem 
śpiewania,  błąd  wytworem  błądzenia  i  t.  p.,  przyczem  zachodzi,  jak 
wiemy,  stopniowanie  od  przypadków,  w  których  wytwór  niemal  się 
zlewa  z  wytwarzającą  go  czynnością,  aż  do  przypadków,  w  któ- 
rych czynność  i  jej  wytwór  coraz  wyraźniej  się  rozstępują  l. 

§  10.  Przykłady,  na  których  wyjaśnialiśmy  pojęcie  wytworu, 
dotyczyły  czynności  i  wytworów  różnych  rodzajów,  które  można 
sprowadzić  do  dwóch  zasadniczych,  do  czynności  i  wytworów  fizy- 
cznych, i  do  czynności  i  wytworów  psychicznych.  Do  pierw- 
szego rodzaju  należą  chodzić  —  chód,  biegać  —  bieg,  skakać  — 
skok;  do  drugiego  należą  myśleć  —  myśl,  sądzić  —  sąd,  zamierzać  — 
zamiar  2.  Wśród  czynności  i  wytworów    fizycznych  należy  wyróżnić 

1  Znaczenie  wyrazów  wytwarzać  i  wytwór,  w  powyższy  sposób  określo- 
nych, nie  zawiera  w  sobie  cechy  twórczości  w  tern  znaczeniu,  w  jakiem  prze- 
ciwstawiamy ją  czynności  odtwarzającej.  To  też  zarówno  to,  co  powstaje  dzięki 
czynności  odtwarzającej,  jak  też  to,  co  powstaje  dzięki  czynności  twórczej  w  zwy- 
kłem znaczeniu,  więc  dzięki  twórczości  oryginalnej,  jest  wytworem  w  znaczeniu 
tutaj  określonem.  O  tern  trzeba  pamiętać  ze  względu  na  różność  odtwarzającej 
czynności  pamięci  i  wytwórczej  czynności  fantazyi.  (Zob.  moją  rozprawę  p.  t. 
Wyobrażenia  i  Pojęcia.  Lwów.  1898,  str.  25 >.  Obie  te  czynności  są  czynnościami 
wytwarzającemi  w  znaczeniu  tutaj  przyjętem,  czynnościami,  dzięki  którym  po- 
wstają pewne  wytwory. 

2  Ponieważ  mowa  ludzka  posiada  w  wielu  przypadkach  osobne  wyrazy 
na  oznaczenie  czynności  i  wytworów  nie  tylko  fizycznych,  lecz  także  psychi- 
cznych, przeto  logicy  zwłaszcza  od  dawien  dawna  operują  wytworami  psychi- 
cznymi jako  czemś  od  czynności  rożnem,  chociaż  może  nie  zawsze  zdawali  so- 


O  czynnościach  i  wytworach  7 

odrębny  gatunek  czynności  i  wytworów  psychofizycznych.  Psychofi- 
zyczną jest  czynność  fizyczna,  jeżeli  towarzyszy  jej  czynność  psy- 
chiczna, wywierająca  jakiś  wpływ  na  przebieg  czynności  fizycznej 
a  tem  samem  na  powstający  dzięki  niej  wytwór;  powstający  zaś 
w  ten  sposób  wytwór  nazywa  się  także  psychofizycznym.  Należą  tu 
czynności  i  wytwory,  oznaczone  wyrazami  krzyczeć  —  krzyk,  śpie- 
wać —  śpiew,  mówić  —  mowa,  kłamać  —  kłamstwo  i  t.  p.  *. 

§  11.  Granica  między  wyrazami,  które  wymieniają  czynności 
i  wytwory  fizyczne  a  wyrazami,  które  wymieniają  czynności  i  wy- 
twory psychofizyczne,  jest  dość  płynna,  gdyż  często  te  same  wyrazy 
służą  obu  celom.  Krzyczenie  bywa  na  ogół  czynnością  psychofizy- 
czną, gdyż  towarzyszy  mu  zwykle  czynność  psychiczna,  wywiera- 
jąca wpływ  na  krzyczenie;  można  jednak  także  krzyczeć  odruchowo, 
a  wtedy  czynność  może  być  czysto  fizyczna. 

§  12.  Istnieją    też  przykłady  wyrazów,   które   mogą   oznaczać 


bie  jasno  sprawę  z  tego  rozróżnienia.  Bolzano,  który  je  sobie  uświadamia 
(Bei  den  Worten :  ein  Urteil,  ...eine  Behauptung  stellen  wir  uns  sicher  nichts 
anderes  vor,  ais  etwas,  das  durcb  Urteilen...  und  Behaupten  hervorgebracht  ist. 
Wissenschaftslehre,  I.  1837,  str.  82),  przytacza  cały  szereg  ustępów  z  dzieł  da- 
wniejszych i  współczesnych,  które  dowodzą,  że  to  rozróżnienie  mniej  lub  wię- 
cej świadomie  przeprowadzono.  Po  Bolzanie  rozróżnia  wytwór  od  czynności  bar- 
dzo stanowczo  Bergman n,  nazywając  myśl,  pojęcie,  sąd  już  wprost  wytworem 
(Erzeugnis,  Werk,  Gebilde)  dotyczących  czynności.  (Reine  Logik,  Berlin,  1879, 
str.  2 — 3,  10 — 12,  88 — 39).  O  wytworach  psychicznych  wogóle  mówi  Stumpf 
(Erscheinungen  und  psychische  Funktionen,  Abhandlungen  der  kgl.  preuss.  Aka- 
demie der  Wissenschaften  vom  Jahre  1906,  w  odbitce  Berlin,  1907,  str.  28—33, 
oraz  Zur  Einteilung  der  Wissenschaften,  tamże,  w  odbitce  Berlin,  1907,  str.  32 
i  nasi.),  posługując  się  wyrazem  Gebilde  psychischer  Funktionen.  Zdaje  się  je- 
dnak, że  pojęcie  wytworu  psychicznego,  którem  operuje  Stumpf,  nie  pod  ka- 
żdym względem  schodzi  się  z  pojęciem  tutaj  rozwiniętem,  przynajmniej  o  ile 
chodzi  o  wytwór  czynności  sądzenia;  sprawa  ta  wymaga  jednak  osobnego  roz- 
patrzenia, gdyż  łączy  się  m.  i.  ze  stosunkiem  pojęcia  wytworu  sądzenia  do  tego , 
co  Meinong  (Ueber  Annahmen.  2.  wyd.  1910)  nazywa  obiektywem.  Najpełniej 
rozwinął  pojęcie  wytworów  psychicznych  i  konsekwentnie  przeprowadził  w  swej 
psychologii  Witasek  (Grundlinien  der  Psychologie,  Leipzig,  1908,  zob.  zwłaszcza 
I.  Teil,  4.  Kapitel).  Przeciwstawia  on  psychiczne  wytwory  (do  których  zalicza 
np.  Vorstellung,  Empfindung,  Urteil,  Gedanke,  Gefiihl,  Hoffnung,  Sehnsucht,  Be- 
gehrung)  procesom  psychicznym  (Vorstellen,  Empfinden,  Urteilen,  Denken,  Fiih- 
len,  Hoffen,  Sehnen,  Begehren). 

1  W  innem  znaczeniu  należałoby  uważać  za  psychofizyczne  wszystkie 
wogóle  czynności  psychiczne,  o  ile  towarzyszą  im  czynności  fizyczne  w  ustroju, 
wywierające  na  nie  wpływ.  Możemy  jednak  tutaj  znaczenie  to  pominąć. 


8 


Kazimierz  Twardowski 


bądź  czynności  i  wytwory  psychofizyczne  a  nawet  fizyczne,  bądź  czyn- 
ności i  wytwory  psychiczne.  Takie  trojakie  znaczenie  ma  wyraz 
ujęcie,  dwojakie  wyraz  zdanie.  Albowiem  przez  zdanie  można  ro- 
zumieć bądź  wytwór  psychiczny,  który  oznaczamy  też  wyrazami 
przekonanie,  pogląd,  zapatrywanie,  albo  też  wytwór  psychofizyczny, 
gdy  używamy  wyrazu  zdanie  w  znaczeniu  gramatycznem.  Podobnie 
wyrazy  twierdzić  i  przeczyć  oznaczają  bądź  określoną  co  do  jako- 
ści czynność  psychiczną  sądzenia,  bądź  też  psychofizyczną  czynność 
wygłaszania  sądu  twierdzącego  lub  przeczącego.  Ale  obok  tych  wy- 
razów istnieją  liczne  inne,  które  bądź  należą  wyłącznie  do  zakresu 
czynności  i  wytworów  psychicznych  (np.  myśleć  —  myśl),  bądź  też 
zyskały  sobie  w  tym  zakresie  pełne  prawo  obywatelskie,  chociaż 
niekiedy  dotyczą  także  czynności  i  wytworów  psychofizycznych  (np. 
sądzić  —  sąd,  pojmować  —  pojęcie,  zamierzać  —  zamiar,  czuć  — 
wrażenie,  odczuwać  —  uczucie  i  t.  p.) l. 

§  13.  Przytoczone  przykłady  dotyczą  wieloznaczności,  polega- 
jącej na  tern,  że  te  same  wyrazy  mogą  oznaczać  wytwory  i  czyn- 
ności różnych  rodzajów.  Istnieje  jednak  jeszcze  inna  wieloznaczność, 
występująca  w  zakresie  tego  samego  rodzaju  czynności  i  wytworów, 
a  wieloznaczność  ta  przez  długi  czas  utrudniała  i  poniekąd  jeszcze 
dzisiaj  utrudnia  uchwycenie  różności,  zachodzącej  między  czynnością 
a  jej  wytworem. 

§  14.  Mówiąc  o  czynnościach  i  ich  wytworach,  przeciwstawia- 
liśmy jedne  drugim  przy  pomocy  czasowników  i  odpowiednich  rze- 

1  Mogłaby  powstać  wątpliwość,  czy  rozróżnienie  czynności  i  wytworów 
psychicznych  da  się  też  stosować  w  ten  sposób,  by  nazywać  czucie  czyli  do- 
znawanie wrażeń  czynnością,  a  wrażenie  wytworem  tej  czynności,  a  dalej  od- 
czuwanie czyli  doznawanie  uczuć  czynnością,  a  uczucie  (więc  i  przyjemność 
i  przykrość)  wytworem  tej  czynności.  Wątpliwość  ta  mogłaby  wyniknąć  stąd,  że 
wszelkie  doznawanie  jest  raczej  jakimś  stanem  biernym,  a  nie  czynnym,  że  więc 
trudno  nazwać  czucie  i  odczuwanie  czynnościami.  Jeżeli  się  jednak  zważy,  że 
wyrazu  czynność  używa  się  bardzo  często  nie  w  przeciwstawieniu  do  stanów 
biernych,  lecz  w  znaczeniu  ogólniejszem,  w  którem  można  go  też  zastąpić  wy- 
razem funkcya,  wątpliwość  ustąpi.  Na  innych  opierając  się  założeniach,  Dr.  WJ. 
Witwicki  pod  względem,  o  który  tutaj  chodzi,  także  stawia  sąd  i  przekonanie 
zupełnie  na  równi  z  bólem  i  rozkoszą,  mówiąc  nawet  nie  tylko  o  doznawaniu 
bólu  i  rozkoszy,  lecz  także  o  doznawaniu  przekonania.  (Zob.  rzecz  p.  t.  »W  spra- 
wie przedmiotu  i  podziału  psychologii*  w  niniejszej  Księdze  pamiątkowej  str.  10). 
Witasek  celem  uwydatnienia  różności  funkcyi  o  charakterze  bardziej  czynnym 
od  funkcyi  o  charakterze  bardziej  biernym  dzieli  procesy  psychiczne  (zob.  pow. 
str.  7  uw.)  na  Thatigkeiten  i  Yorgange  (1.  c.  str.  84  i  nast). 


O  czynnościach  i  wytworach  9 

czowników.  przyjmując,  że  tak,  jak  czasowo;1:  oznacza  zawsze  czyn- 
ność, odpowiedni  rzeczownik  oznacza  zawsze  wytwór  tej  czynności. 
Nie  ulega  jednak  wątpliwości,  że  często  posługujemy  się  także  rze- 
czownikiem, by  oznaczyć  czynność,  dzięki  czemu  rzeczowniki  te 
stają  się  dwuznacznymi,  mogąc  oznaczać  na  przemian  czynności 
i  ich  wytwory.  W  zwrocie  »udzielić  komuś  rady«  wyraz  rada  ozna- 
cza wytwór  czynności  radzenia,  ale  gdy  powiadamy:  >tu  trudna 
rada*,  chcemy  wyrazić  przekonanie,  że  czynność  znalezienia  lub 
udzielenia  rady  natrafia  na  trudności.  Podobna  różność  zachodzi 
w  zwrotach  > przedłożyć  komuś  prośbę*  i  » zacząć  od  prośby*.  Gdy 
dalej  mówimy:  »tego  błędu  nigdy  ci  nie  przebaczę*,  chodzi  o  czyn- 
ność Wadzenia,  więc  grozimy,  że  nie  przebaczymy  popełnienia  błędu; 
ale  gdy  o  błędzie  powiadamy,  że  jest  łatwy  do  wykrycia,  bynajmniej 
nie  mamy  na  myśli  czynności  błądzenia,  lecz  jej  wytwór.  Taksamo 
ma  się  rzecz  z  rzeczownikiem  sąd,  który  również  po  dziś  dzień 
służy  obu  tym  znaczeniom,  raz  dotycząc  wytworu,  raz  czynności, 
dzięki  której  wytwór  powstaje.  W  pierwszem  znaczeniu  mówi  się 
np.,  że  pewne  sądy  są  następstwem  logicznem  sądów  innych;  w  dru- 
giem  znaczeniu  mówi  się  o  sądach  jako  funkcyach  psychicznych, 
nazywając  sąd  np.  czynnością  poznawczą  i  t.  p.  Dla  odróżnienia 
obu  tych  znaczeń  wyrazu  sąd  używa  się  niekiedy  określeń:  sąd 
w  znaczeniu  psychologicznem  t.  j.  czynność,  i  sąd  w  znaczeniu  lo- 
gicznem, t.  j.  wytwór.  Lepiej  jednak  zastrzedz  wyrazowi  sąd  tylko 
jedno  z  tych  dwu  znaczeń,  mianowicie  znaczenie  wytworu,  a  tam, 
gdzie  chodzi  o  czynność,  mówić  o  sądzeniu  czyli  wydawaniu  sądów  l. 
§.  15.  Lecz  na  tern  się  nie  kończy  wieloznaczność  wyrazów 
takich  jak  sąd.  Niekiedy  bowiem  nie  używamy  go  ani  w  znaczeniu 
czynności  wydawania  sądów,  ani  w  znaczeniu  wytworów  tej  czyn- 
ności czyli  sądów,  lecz  w  znaczeniu    trzeciem,   mianowicie,   w   zna- 

1  Należy  się  mieć  na  baczności,  by  czasownika  wydawać  w  tym  zwrocie 
stosowanego  nie  brać  w  znaczeniu  jakiejś  czynności  uzewnętrzniającej,  tem 
bardziej,  że  czasownik  wydawać  w  połączeniu  z  innemi  dopełnieniami  wewnę- 
trznemi  i  zewnętrznemi  (por.  str.  5  uw.)  może  mieć  takie  znaczenie,  np.  w  zwro- 
cie wydawać  komuś  rozkazy.  Otóż  zwrot  wydawać  sądy  nie  znaczy  bynajmniej 
tyle  co  wygłaszać  sądy,  wypowiadać  sądy,  oznajmiać  sądy,  wyrażać  sądy,  lecz 
znaczy  poprostu  tyle,  co  dokonywać  w  umyśle  czynności  sądzenia  czyli  sądzić 
(niemieckie  Urteil  fallen  tyle  co  urteilen,  francuskie  porter  un  jugement  tyle  co 
juger).  Wydawanie  sądów  tak  samo  nie  ma  nic  wspólnego  z  ich  uzewnętrznia- 
niem, jak  niesienie  pomocy  albo  przytoczone  właśnie  francuskie  porter  un  ju- 
gement nie  ma  nic  wspólnego  z  noszeniem. 


10  Kazimierz  Twardowski 

czeniu  dyspozycji 1  do  wydawania  sądów,  czyli  sądzenia.  I  tak  np. 
mówimy  >człowiek  ten  ma  trafny  sąd  o  rzeczach*.  Tu  rzeczywiście 
chodzi  o  zdolność  wydawania  trafnych  sądów,  a  dyspozycyjny  cha- 
rakter sądu  w  tern  znaczeniu  wziętego  występuje  w  tern,  że  ten 
>trafny  sąd*  o  rzeczach  jest  względnie  stałą  właściwością  danego 
osobnika,  gdy  tymczasem  czynność  trafnego  sądzenia  jest  w  każdym 
przypadku  czemś  chwilowem.  W  znaczeniu  dyspozycyjnem  bierzemy 
także  wyraz  sąd,  mówiąc  np.  że  nauka  ma  kształcić  nie  tylko  pa- 
mięć, lecz  także  sąd 2.  Podobnie  ma  się  rzecz  z  wyrazem  wiara. 
W  zwrocie  > wiara  cię  uzdrowiła*  chodzi  niewątpliwie  o  czynność 
wierzenia  (»akt  wiary*);  gdy  mowa  o  różnych  wiarach,  które  ludz- 
kość wyznaje,  chodzi  o  wytwory,  a  gdy  powiadamy  o  kimś.  że  wiarę 
stracił,  stwierdzamy,  że  stracił  zdolność  do  wierzenia  w  pewne  rze- 
czy czyli  do  wzbudzania  w  sobie  pewnych  aktów  wiary,  więc  czyn- 
ności psychicznych.  Analog. czne  przykłady  znajdujemy  też  w  zakre- 
sie czynności  i  wytworów  psychofizycznych.  Jeżeli  powiadamy,  że 
mowa3  czyjaś  trwała  godzinę,  mamy  na  myśli  czynność  mówienia, 
wygłaszania  mowy;  w  zwrocie  >mowa  twoja  niech  będzie  tak  i  nie* 
chodzi  o  wytwór  mówienia,  a  gdy  powiada  się.  że  komuś  przera- 
żenie odjęło  mow-ę,  chodzi  o  zdolność  mówienia.  Tak  samo  dyspo- 
zycyę  do  pewnej  czynności  a  nie  tylko  jej  wytwór  może  oznaczać 
wyraz  dowcip  (człowiek  posiadający  dowcip)  a  nawet  wyraz  chód 
(ten  człowiek  ma  lekki  chód). 

§  16.  Z  natury  rzeczy  niebezpieczeństwo  pomieszania  czynności 
i  jej  wytworu  jest  na  ogół  większe,  aniżeli  niebezpieczeństwo  pomiesza- 
nia wytworu  lub  czynności  z  odpowiednią  dyspozycyą.  Dalszem  zaś 
utrudnieniem  odróżnienia  czynności  od  wytworu  jest  częsty  brak  oso- 
bnego rzeczownika  na  oznaczanie  wytworu  i  —  wobec  tego  —  ko- 

1  Wyrazu  dyspozycyą  używam  w  znaczeniu,  sformułowanem  przez  Hóf- 
lera;  Psychologie,  1897,  §  12.  który  też  (tamże  §6)  zwraca  uwagę  na  wyrazy, 
oznaczające  promiscue  czynności  (wytwory)  i  dyspozycye. 

1  U  niektórych  pisarzy  wyraz  sąd  występuje  w  czwartem  jeszcze  znacze- 
niu, oznaczając  to,  co  się  zwykle  nazywa  enuntiatio,  propositio,  Aussage  a  co 
po  polsku  zaproponowałem  nazwać  powiedzeniem  (por.  moją  rozprawę  O  t.  zw. 
prawdach  względnych,  odbitka  z  Księgi  pamiątkowej,  wydanej  przez  Uniwersytet 
lwowski  ku  uczczeniu  500-letniej  rocznicy  odnowienia  Uniwersytetu  krakow- 
skiego, Lwów,  1900).  W  tern  czwartem  wiec  znaczeniu  wyraz  sąd  oznacza  pe- 
wien wytwór  psychofizyczny.  Zob.  o  tern  poniżej  str.  28,  uwaga. 

8  W  zwrotach  tych  mowa  jest  wzięta  wszędzie  w  znaczeniu  łacińskiego 
sermo,  nie  oratio. 


O  czynnościach  i  wytworach  11 

nieczność  posługiwania  się  rzeczownikiem  słownym.  Gdzie  bowiem 
istnieje  rzeczownik  niesłowny  na  oznaczenie  wytworu  czynności,  tam 
rzeczownik  słowny  zachowuje  zwykle  znaczenie  czynnościowe:  pro- 
sić" —  proszenie  —  prośba,  radzić  —  radzenie  —  rada,  mówić  — 
mówienie  —  mowa.  rozkazać  —  rozkazanie  —  rozkaz,  zakazać  — 
zakazanie  —  zakaz  *.  Tam  zaś,  gdzie  brak  innego  aniżeli  słownego 
rzeczownika,  rzeczownik  taki  przybiera  czasem  obok  swego  znacze- 
nia czynnościowego  także  znaczenie  wytworu.  Ponieważ  np.  nie  uży- 
wamy od  czasownika  przykazać  rzeczownika  >przykaz«,  analogi- 
cznego do  » rozkaz*  i  > zakaz*,  przeto  rzeczownik  słowny  przyka- 
zanie przybrał  znaczenie  wytworu,  i  to  tak  dalece,  że  to  znaczenie 
właściwie  przytłumia  znaczenie  czynnościowe.  W  innych  jednak  przy- 
padkach oba  znaczenia  istnieją  obok  siebie,  np.  w  wyrazie  »pyta- 
nie«,  który  w  zwrocie  »mam  dość  tego  pytania«  oznaczać  może 
czynność  zapytywania  lub  wypytywania,  a  w  zwrocie  »pytanie  to 
nie  da  się  rozwiązać*  oznacza  widocznie  nie  czynność,  lecz  wytwór. 
Należą  tu  dalej  wyrazy  poznanie,  przekonanie,  zapatrywanie,  wie- 
rzenie, mniemanie,  postanowienie,  pragnienie,  przedstawienie,  wyo- 
brażenie, czucie,  przeżycie,  ujęcie,  pojęcie,  spostrzeżenie,  przypomnie- 
nie, rozumowanie,  porównanie,  żądanie,  doświadczenie,  doznanie  i  t.  p. 

§  17.  Dwuznaczność  tych  wyrazów  stwierdzono  oddawna;  wia- 
domo też,  że  podobnie  jak  w  języku  polskim  te  rzeczowniki  słowne, 
okazują  ją  w  łacińskim  języku  utworzone  z  czasowników  wyrazy 
na  io,  w  języku  niemieckim  utworzone  w  podobny  sposób  rzeczo- 
wniki na  ung  2.  O  ile  te  rzeczowniki  łacińskie  stosujemy  w  języku 
polskim,  zbliżamy  je  ich  znaczeniem  raczej  do  wytworów,  zacho- 
wując dla  oznaczania  czynności  zwykle  słowną  formę  rzeczownika: 
abstrahowanie  —  abstrakcya,  kombinowanie  —  kombinacya,  kon- 
struowanie —  konstrukcya  i  t.  p. 

§  18.  Chcąc  w  tych  przypadkach  w  języku  polskim  oznaczyć 
czynność  w  odróżnieniu  od  wytworu,  uciekamy  się  zwykle  —  gdzie 
to  możebne  —  do  rzeczownika  słownego,  utworzonego  od  formy 
częstotliwej  czasownika.  Gdy  więc  mówimy  o  poznawaniu,  postana- 
wianiu, przedstawianiu,  wyobrażaniu,  przeżywaniu,  ujmowaniu,  poj- 


1  W  niektórych  przypadkach  wyraźna  dwuznaczność  czasownika  słownego 
istnieje,  chociaż  posiadamy  osobny  rzeczownik  niesłowny  do  oznaczenia  wytworu; 
np.  opowiadać  —  opowiadanie  —  opowieść. 

ł  Analogicznie  polskie  rzeczowniki  na  unek  (ratunek)  i  na  itwa  (modlitwa). 


22  Kazimierz  Twardowski 

mowaniu,  spostrzeganiu,  przypominaniu,  porównywaniu,  doświadcza- 
niu, doznawaniu  i  t.  p.,  każdy  widzi,  że  mówimy  o  czynnościach, 
a  nie  o  ich  wytworach,  których  wobec  tego  naturalnym  wyrazem 
staje  się  rzeczownik  słowny,  utworzony  od  nieczęstotliwej  formy 
czasownika,  więc  w  brzmieniu  poprzednio  w  §  16  przytoczonem  K 
Gdzie  niepodobna  użyć  tego  sposobu,  rzeczownik  słowny  pozostaje 
dwuznacznym,  jak  to  widać  w  przykładach  wierzenie,  mniemanie, 
zapatrywanie,  pragnienie,  rozumowanie,  żądanie,  o  ile  zwyczaj  nie 
wysuwa  naprzód  bardziej  jednego  niż  drugiego  znaczenia,  jak  to 
zachodzi  przy  wyrazie  przekonanie,  oznaczającym  raczej  wytwór, 
aniżeli  czynność,  albo  o  ile  nie  posiadamy  innego  sposobu  odróżnie- 
nia obu  znaczeń,  jak  np.  wtedy,  gdy  dla  uwydatnienia  momentu 
czynnościowego  mówimy  o  zapatrywaniu  się,  rozumiejąc  przez  za- 
patrywanie raczej  wytwór  2. 

§  19.  Ale  ograniczając  znaczenie  wyrazów  takich  jak  zapa- 
trywanie, pojęcie,  przekonanie  i  t.  p.  do  wytworów,  nie  usuwamy 
innej  dwuznaczności,  dzięki  której  mogą  podobnie  jak  rzeczowniki 
sąd.  wiara  i  t.  p.  obok  wytworów  oznaczać  także  dyspozycye  do 
czynności,  dzięki  którym  takie  wytwory  powstają.  Gdy  np.  o  kimś 
powiadamy,  że  posiada  wyrobione  przekonania,  przypisujemy  mu 
wyrobione  dyspozycye  do  wydawania  sądów.  W  dyspozycyjnym  cha- 
rakterze używamy  także  wyrazu  przekonanie,  gdy  mówimy  o  prze- 
konaniach   niezłomnych,    stałych  i  t.  p.    tak,    jak  w  innych   razach 

1  Nie  jest  więc  tem  samem  teorya  poznawania  i  teorya  poznania,  iecz 
zachodzi  tu  taka  sama  różność,  jak  między  teorya  sądzenia  a  teorya  sądu ;  pier- 
wsza jest  teorya  psychologiczną  pewnych  czynności  umysłowych,  druga  jest  teo- 
rya powstających  dzięki  tym  czynnościom  wytworów. 

2  W  języku  niemieckim,  posiadającym  rodzajnik,  rozgraniczeniu  czynno- 
ści i  wytworu  służyć  może  doskonale  konsekwentne  używanie  bezokolicznika 
w  znaczeniu  czynności,  a  odpowiedniego  rzeczownika  w  znaczeniu  wytworu 
(np.  Bolzano  w  zdaniu  przytoczonem  w  uw.  na  str.  7  iw  wielu  innych  miejscach 
swego  dzieła).  Więc  Urteilen  —  Urteil,  Yorstellen  —  Yorstellung,  Behaupten  — 
Behauptung,  Aussagen  —  Aussage  i  I.  p.  W  rozprawie  swej  Zur  Lehre  vom 
Inhalt  und  Gegenstand  der  Vorstellungen  (Wien  1894)  nazwałem  czynność  przed- 
stawiania aktem,  a  wytwór  przedstawiania  treścią  przedstawienia  (Vorstellungs- 
akt.  A"orstellungsinhalt).  Terminologię  tę  m.  i.  przyjął  i  konsekwentnie  przepro- 
wadził Kreibig  w  dziele  Die  intellektuellen  Funktionen,  Wien  und  Leipzig,  1909. 
To  więc,  co  w  owej  rozprawie  nazwałem  treścią  przedstawienia,  najdokładniej 
odpowiada  temu,  co  tutaj  występuje  jako  wytwór  przedstawiania.  (Gramatycy 
nazywają  niekiedy  biernik  dopełnienia  wewnętrznego,  odpowiadającego  wytwo- 
rowi, biernikiem  treści). 


O  czynnościach  i  wytworach  13 

przypisujemy  niezłomność,  stałość  czyjejś  woli,  t.  j.  dyspozycyi  do 
postanawiania  w  pewien  sposób  l.  I  znowu  to  dyspozycyjne  znacze- 
nie wyrazów  przekonanie,  zapatrywanie,  pojęcie  i  t.  p.  występuje 
najjaśniej  w  zwrotach,  w  których  o  przekonaniu,  o  pojęciu  i  t.  p. 
mówimy  jako  o  czemś  trwałem  (por.  §  15),  więc  w  zwrotach  ta- 
kich jak  żywić  przekonanie,  posiadać  pojęcie  i  t.  p. 2. 

§  20.  I  ażeby  dopełnić  wielorodności  znaczeń,  jakie  mogą  się 
sączyć  z  omawianymi  wyrazami,  używamy  niekiedy  zwrotów  takich 
jak  >energia  jest  jednem  z  zasadniczych  pojęć  współczesnej  fizyki*. 
Oczywiście  są  to  zwroty  skrócone,  gdyż  energia  nie  jest  pojęciem, 
lecz  przedmiotem  pojęcia.  Ale  zwroty  takie  dowodzą,  że  mieszamy 
też  pojęcie  z  jego  przedmiotem3.  Czy  Schopenhauer,  pisząc 
o  świecie  jako  woli  i  przedstawieniu,  zdawał  sobie  sprawę  z  tego, 
w  jakiem  znaczeniu  używa  wyrazu  przedstawienie?  Zdaje  się,  że 
ścisłe  rozgraniczenie  tych  różnych  znaczeń,  które  mogą  się  z  tego 
rodzaju  wyrazami  łączyć,  wyszłoby  bardzo  na  korzyść  różnym  teo- 
ryom  epistemologicznym  i  metafizycznym. 

§  21.  O  tern,  żć  należy  odróżniać  znaczenie,  w  którem  tego 
rodzaju  wyrazy  dotyczą  dyspozycyi,  od  znaczenia,  w  którem  doty- 
czą czynności,  i  od  znaczenia,  w  którem  dotyczą  przedmiotów,  nikt 
chyba  nie  wątpi.  Natomiast  mogą  się  zjawić  wątpliwości,  czy  isto- 
tnie znaczenie,  w  którem  tego  rodzaju  wyrazy  dotyczą  wytworów 
czynności,  należy  odróżniać  od  znaczenia,  w  którem  dotyczą  czyn- 
ności. Mogłoby  się  nasunąć  przypuszczenie,  że  różność  jest  tylko 
pozorna,  że  pochodzi  z  różnych  sposobów,  w  jakie  możemy  wyrażać 
tę  samą  myśl,  że  się  sprowadza  do  tego,  co  Marty  nazwał  kapry- 
sami mowy.  Wątpliwości  te  muszą  jednak  ustąpić  wobec  pewnego 
faktu,  który  świadczy  o  konieczności  tego  rozróżnienia.  Dotknęliśmy 
go  już  w  poprzednich  rozważaniach. 

§  22.  Fakt  ten  polega  na  tern,  że  o  wytworach  orzekamy  nie- 


1  Por.  Marty,  Ueber  Annahmen,  Zeitschrift  fur  Psychologie,  40  (1906) 
str.  11. 

»  O  dyspozycyjnem  znaczeniu  wyrazu  pojęcie  zob.  moją  rozprawę  Wyo- 
brażenia i  Pojęcia,  Lwów,  1898,  str.  144  i  nast.  oraz  Ueber  begriffliche  Vorstel- 
lungen  w  Wissenschaftliche  Beilage  zum  Jahresbericht  der  Philosophischen  Ge- 
sellschaft  an  der  k.  k.  Universitat  zu  Wien,  Leipzig,  1903,  str.  25  i  nast. 

8  Ten  przedmiot  pojęcia,  a  więc  wytworu,  jest  zarazem  zewnętrznym 
przedmiotem  czynności,  której  przedmiotem  wewnętrznym  jest  wytwór.  Por. 
uw.  2,  str.  15. 


14  Kazimierz  Twardowski 

jedno,  czego  nie  powiadamy  o  dotyczących  czynnościach.  Mówimy 
np.  o  określaniu  pojęć,  przyczem  nie  chodzi  nam  wcale  o  określanie 
pojmowania;  pewne  pytania  nazywamy  niezrozumiałemi,  nie  chcąc 
tern  samem  twierdzić,  jakoby  stawianie  pytań  było  czynnością  nie- 
zrozumiałą; charakteryzujemy  niekiedy  jakieś  zadanie  jako  nieroz- 
wiązanie, co  się  oczywiście  nie  może  tyczyć  czynności  zadawania; 
zarzucamy  komuś,  że  przeoczył  błąd,  co  wcale  nie  ma  znaczyć,  że 
przeoczył  czynność  błądzenia;  mówimy  o  niespełnionych  marzeniach, 
o  postanowieniach,  k:óre  nie  zostały  wprowadzone  w  czyn,  a  nie 
wyrażamy  się  w  ten  sposób  o  czynności  marzenia  albo  o  czynności 
postanawiania;  mówimy  o  » złotych  myślach*  znakomitego  pisarza, 
ale  nie  nazwiemy  złotem  jego  myślenia  K  Widocznie  więc  chodzi 
nam  o  coś  inego,  gdy  mówimy  o  wytworach,  a  o  coś  innego,  gdy 
mówimy  o  dotyczących  czynnościach,  wobec  czego  rozróżnienie  czyn- 
ności i  wytworów  jest  rzeczą  zupełnie  uzasadnioną. 

§  23.  0  ile  jednak  rozróżnienie  czynności  i  wytworu  wymaga 
osobnego  uzasadnienia  w  przypadkach  dotąd  przytaczanych,  w  in- 
nych samo  się  ono  narzuca.  Dotąd  przytaczane  wytwory  możnaby 
nazwać  wytworami  nietrwałymi,  t.  j.  wytworami,  które  istnieją  tylko 
tak  długo,  jak  długo  istnieje  czynność,  dzięki  której  powstają.  Krzyk 
istnieje,  póki  trwa  czynność  krzyczenia,  śpiew,  póki  trwa  czynność 
śpiewania,  myśl,  jak  długo  ktoś  myśli,  sąd  istnieje  wtedy,  gdy  ktoś 
sądzi2.  Mówimy  wprawdzie  także  o  pewnych  przekonaniach,  że  utrzy- 
mują się  przez  długie  wieki,  mówimy  też  o  myślach  mędrca,  że  go 
przetrwać  mogą,  ale  nie  chodzi  tu  o  niezależne  od  czynności  trwałe 
aktualne  istnienie  wytworów,  lecz  o  powtarzanie  się  przez  szereg 
pokoleń  czynności  i  wytworów  podobnych  do  tych,  które  zachodziły 
w  pokoleniach  poprzednich  lub  w  owym  mędrcu.  Analogicznie  mó- 
wimy, że  są  w  nas  pojęcia,  przekonania,  pragnienia,  chociaż  w  da- 


1  Mogłoby  się  niekiedy  wydawać,  jakoby  było  rzeczą  dowolną,  czy  cechę 
pewną  przypisujemy  za  pomocą  przymiotnika  wytworowi,  czy  też  za  pomocą 
przysłówka  czynności.  Mówimy  bowiem  równie  dobrze,  że  ktoś  wydał  przera- 
źliwy okrzyk,  jak  też.  że  przeraźliwie  krzyknął.  Widoczną  jest  jednak  rzeczą,  że 
ściśle  mówiąc,  cecha  przeraźliwości  przysługuje  okrzykowi  jako  zjawisku  aku- 
stycznemu, a  nie  czynności  krzyczenia,  gdyż  nie  wydanie  okrzyku  jest  przera- 
źliwe, lecz  sam  okrzyk.  Nie  przeszkadza  to  oczywiście  temu.  że  w  innych  przy- 
padkach przypisujemy  pewną   cechę  w  właściwem   znaczeniu    samej   czynności. 

*  Por.  Bergmann  1.  c.  str.  38:  Das  Urteil  ist  das  mit  dem  Urteilen  zu- 
gleich  auftretende  und  wieder  verschwindende  Erzeugnis  desselben. 


O  czynnościach  i  wytworach  15 

nej  chwili  nie  odbywają  się  w  nas  odpowiednie  czynności.  Znaczy 
to  —  jak  wiadomo  —  tylko,  że  są  w  nas  dyspozycye,  dzięki  któ- 
rym w  przyszłości  mogą  powstawać  w  nas  wytwory  takie  same  jak 
poprzednie.  Gdy  zatem  mówimy  o  trwałem  istnieniu  wytworów  tego 
rodzaju,  chodzi  bądź  o  powtarzanie  się  jednakowych  czynności  i  wy- 
tworów, bądź  o  ich  istnienie  potencyalne l.  Dlatego  też  wytwory  te 
można  nazwać  nietrwałymi,  mianowicie  w  tern  znaczeniu,  że 
aktualnie  nie  trwają  dłużej  aniżeli  czynność,  dzięki  której  powstają. 
§  24.  Ale  obok  nich  istnieje  rodzaj  wytworów,  które  mogą 
trwać  i  zwykle  trwają  dłużej,  aniżeli  czynność,  dzięki  której  po- 
wstają. Przykładami  takich  czynności  i  wytworów  są:  kreślić  — 
kreska,  splatać  —  splot,  odciskać  —  odcisk,  rysować  —  rysunek, 
pisać  —  pismo,  drukować  —  druk,  malować  —  malowidło,  rzeźbić  — 
rzeźba,  budować  —  budynek  i  t.  p.  Rzeczownik,  złączony  w  każdej 
parze  wyrazów  z  odpowiednim  czasownikiem,  może  pod  względem 
gramatycznym  spełniać  względem  niego  rolę  dopełnienia  czyli  przed- 
miotu wewnętrznego.  Mówi  się,  stosując  figurę  etymologiczną,  o  kre- 
śleniu kresek,  rysowaniu  rysunku,  drukowaniu  druków,  o  budowaniu 
budynków,  a  bez  niej  o  modelowaniu  rzeźby,  o  stawianiu  budyn- 
ków i  t.  p.  I  nie  tylko  możność  stosowania  figury  etymologicznej 
dowodzi,  że  mamy  tutaj  do  czynienia  z  przedmiotem  wewnętrznym, 
lecz  także  fakt,  że  rzeczownik  oznacza  coś,  co  powstaje  dopiero  dzięki 
czyli  wskutek  odpowiedniej  czynności,  przez  tę  czynność,  tak  jak 
w  poprzednio  przytoczonych  przypadkach  skakać  —  skok,  pojmo- 
wać —  pojęcie,  sądzić  —  sąd  i  t.  p.  Niepodobna  też  mówić  tutaj 
o  przedmiocie  zewnętrznym,  albowiem  czynność,  oznaczona  czaso- 
wnikiem, nie  przechodzi  na  to,  co  oznacza  rzeczownik,  chociaż  cza- 
sowniki te  miewają  przy  sobie  także  przedmioty  zewnętrzne,  np. 
gdy  powiadamy  splatać  włosy  i  t.  p. 2. 


1  Potencyalność  tę  można  pojmować  w  sposób  chociażby  najbardziej  da- 
leko idący,  gdy  np.  mówi  się  o  »istnieniu«  prawd,  których  jeszcze  nikt  nie  zna, 
t.  j.  o  »istnieniu«  prawdziwych  sądów,  których  jeszcze  nigdy  nikt  nie  wydał. 
Chodzi  tu  oczywiście  o  możność  wydania  tych  sądów,  a  tern,  co  istnieje,  nie  są 
sądy,  lecz  jest  niem  możność  ich  wydania. 

*  Tak  samo  ma  się  rzecz,  jak  wspomnieliśmy  w  uw.  3.  str.  13,  z  czasowni- 
kami poprzednio  omawianymi.  Sąd  jest  przedmiotem  wewnętrznym  sądzenia,  ale 
to,  o  czem  sądzę,  jest  zewnętrznym  przedmiotem  sądzenia.  Pojęcie  jest  wewnę- 
trznym przedmiotem  pojmowania,  ale  mówiąc  »ja  nie  pojmuję  jego  postępowa- 
nia*, przytaczam  w  wyrazie  »jego    postępowanie*    przedmiot    zewnętrzny  czyn- 


15  Kazimierz  Twardowski 

§  25.  Jest  więc  kreska,  rysunek  itd.  przedmiotem  wewnętrznym 
a  tem  samem  wytworem  kreślenia,  rysowania  i  t.  p.  Ale  między  wy- 
mienionymi właśnie  przedmiotami  a  poprzednio  omawianymi  zacho- 
dzi przecież  ta  ważna,  powyżej  zaznaczona  różność,  że  przedmioty 
wewnętrzne  czyli  wytwory  czynności  takich  jak  kreślenie,  rysowa- 
nie mogą  trwać  i  zwykle  trwają  dłużej  aniżeli  same  czynności,  czyli 
że  są  trwałe.  Gramatycy  dlatego  właśnie  odróżniają  je  czasem  od 
nietrwałych  przedmiotów  wewnętrznych  i  tworzą  z  nich  odrębny 
rodzaj  przedmiotów,  także  różny  od  przedmiotów  zewnętrznych. 
A  ponieważ  wytwory  trwałe  tak  samo  jak  nietrwałe  są  wytworami, 
t.  j.  czemś,  co  dopiero  dzięki  jakiejś  czynności  powstaje  \  przeto 
należy  je  na  równi  przeciwstawiać  przedmiotom  zewnętrznym,  t.  j. 
czemuś,  co  już  istnieje,  zanim  przechodząca  na  nie  czynność  się 
rozpoczęła.  Dlatego  też  koordynujemy  przedmioty  wewnętrzne  i  ze- 
wnętrzne, czyli  przedmioty,  które  są  wytworami  pewnych  czynności 
i  przedmioty,  które  nie  są  ich  wytworami,  a  przedmioty,  które 
są  wytworami,  dzielimy  na  dwie  współrzędne  grupy,  na  przedmioty 
nietrwałe  i  trwałe  2. 

§  26.  Możność  trwania  pewnych  wytworów  po  dokonaniu  czyn- 


ności pojmowania.  Rozróżnieniu  wewnętrznego  i  zewnętrznego  przedmiotu  przed- 
stawiania poświęcona  jest  moja  rozprawa  Zur  Lehre  vom  Inhalt  und  Gegenstand 
der  Vorstellungen,  Wien  1894.  Łączy  się  z  tem  kwestya.  które  z  czynności  mu- 
szą mieć  przedmiot  zewnętrzny  obok  wewnętrznego,  a  które  mogą  się  ograni- 
czać do  przedmiotu  wewnętrznego.  Kwestya  ta  jest  aktualna  w  psychologii,  gdy 
np.  stawia  się  pytanie,  czy  uczucie  może  występywać  tylko  w  połączeniu  z  przed- 
stawieniem czy  tez  bez  przedstawienia.  Sąd  bowiem  zawsze  się  musi  łączyć 
z  przedstawieniem,  które  uprzytomnia  sądzącemu  przedmiot  (zewnętrzny)  sądze- 
nia; otóż,  czy  doznając  uczucia,  musimy  też  mieć  zawsze  przedstawienie  (cho- 
ciażby wrażenie  zmysłowe)  przedmiotu  (zewnętrznego),  którego  się  to  uczucie 
tyczy? 

1  W  tem  znaczeniu  mówi  Brugmann  o  Akkusativ  des  Inhalts  i  Akkusatiy 
des  Resultats.  które  dopełniają  czasowniki,  oznaczające  jakieś  wytwarzanie  (Verba 
des  Hervorbringens).  Por.  jego  Griechische  Grammatik  w  Mullera  Handbuch  der 
klassischen  Altertumswissenschaft,  II.  I.  Miinchen,  1900,  §  439,  2. 

s  Ze  względu  na  to,  że  trwałość  przedmiotów  trwałych  może  przybierać 
różne  rozmiary,  między  wytworami  trwałymi  i  nietrwałymi  niema  ścisłej  gra- 
nicy. I  tak  krzyk,  odbity  echem,  trwa  dłużej  aniżeli  czynność  krzyczenia,  cho- 
ciaż przecież  na  ogół  wziąwszy  należy  go  uważać  za  wytwór  nietrwały;  kreśle- 
nie natomiast,  chociaż  wytwór  jego  uważamy  na  ogół  za  wytwór  trwały,  może 
nie  pozostawić  po  sobie  żadnych  chociażby  chwilowych  śladów,  więc  nie  dać 
początku  wytworowi  trwałemu. 


O  czynnościach  i  wytworach  17 

ności,  dzięki  której  powstają,  polega  na  tern,  że  czynności  te  prze- 
chodzą na  coś  czyli  dokonywują  się  na  czemś,  co  istnieje  już  przed 
rozpoczęciem  czynności  i  istnieje  też  dalej  po  dokonaniu  czynności, 
a  co  można  najogólniej  nazwać  materyałem  czynności.  Splatając 
czyli  robiąc  splot,  robimy  splot  z  czegoś  (splatamy  coś),  odciskając 
czyli  robiąc  odcisk,  robimy  go  w  czemś  i  t.  p.  Sama  zaś  czynność, 
dzięki  której  powstaje  wytwór  trwały,  polega  na  przekształcaniu, 
przeobrażaniu  materyału;  czynność  ta  zmienia  ukłai  jego  cząstek 
lub  innej  dokonywa  w  nim  zmiany.  Wytwarzając  stopą  odcisk  w  pia- 
sku, zmieniamy  układ  ziarnek  piasku,  a  chociaż  czynność  wyciśnię- 
cia odcisku  już  została  dokonana  i  przestała  istnieć,  zmieniony  układ 
ziarnek  piasku  trwa,  będąc  tym  sposobem  trwałym  wytworem  doko- 
nanej czynności.  Ściśle  więc  rzecz  biorąc,  wytworem  czynności  jest 
tylko  nowy  układ,  przeobrażenie,  przekształcenie  1  materyału,  gdyż 
materyał  istniał  już  przed  czynnością;  to  też  nazywając  rysunek 
wytworem  rysowania,  nie  chcemy  przez  to  powiedzieć,  jakoby  cząstki 
grafitu  i  papier  były  wytworem  rysowania,  gdyż  wytworem  tym  jest 
tylko  ten  właśnie  układ  cząstek  grafitu  na  papierze.  Tak  samo  nie 
farby  i  płótno  są  wytworem  malowania  (dziełem  malarza),  lecz  wy- 
tworem jego  jest  pewne  rozmieszczenie  farb  na  płótnie;  nie  bryja 
gliny  lub  marmuru  jest  wytworem  rzeźbienia,  lecz  pewna  postać 
nadana  bryle  gliny  lub  marmuru.  Ale  ponieważ  układ,  rozmieszcze- 
nie, postać  i  t.  p.  istnieją  tylko  w  pewnym  materyale,  przeto,  wyra- 
żając się  nieściśle,  nazywamy  konkretną  całość,  więc  ułożone  w  pe- 
wien sposób  cząstki  grafitu  czyli  kreski,  rozmieszczone  w  pewien 
sposób  na  płótnie  iaroy,  posiadającą  pewną  postać  bryłę  gliny  lub 
marmuru  rysunkiem,  malowidłem,  rzeźbą. 

§  27.  W  zakresie  czynności,  dzięki  którym  powstają  wytwory 
trwałe,  rozróżnienie  wytworów  od  czynności  nie  nasuwa  żadnych 
wątpliwości.  Wszak  tutaj  rozróżnienie  samo  się  narzuca  wobec  tego, 
że  wytwór  trwa  także  po  dokonanej  juz  czynności.  I  jeżeli  powie- 
dzieliśmy, odróżniając  wytwory  nietrwałe  od  odpowiednich  czynno- 
ści, że  wyrazy,  oznaczające  czynności,  uwydatniają  moment  czyn- 
nościowy, a  wyrazy  oznaczające  wytwory  ich,  moment  bardziej  zja- 
wiskowy, zdarzeniowy.  tutaj,   gdzie   chodzi    o   wytwory   trwale,    po- 

1  Wyrazy  te  wzięte  są    tutaj,   rzecz   jasna,  w  znaczeniu    wytworu,  a  nie 
w  znaczeniu  czynności  przeobrażania,  przekształcania. 
Twardowski.  2 


Ig  Kazimierz  Twardowski 

wiedzieć  można,  że  się  one  przedstawiają  nietyle  jako  zjawiska  lub 
zdarzenia,  lecz  jako  rzeczy  1. 

§  28.  Czynności,  dzięki  którym  powstają  wytwory  nietrwałe, 
jakoteż  same  wytwory  nietrwałe  podzieliliśmy  na  fizyczne  i  psychi- 
czne, wyróżniając  wśród  fizycznych  jako  osobny  gatunek  czynności 
i  wytwory  psychofizyczne.  Otóż  w  zakresie  wytworów  trwałych 
niema  miejsca  na  wytwory  psychiczne.  Wprawdzie  mógłby  się  ktoś 
powołać  na  to.  że  pewne  czynności  psychiczne  dokonywują  się 
przecież  na  pewnym  »materyale«.  I  tak  tworząc  fantastyczne  wyo- 
brażenia operujemy  materyałem  wyobrażeń,  dostarczonych  nam 
przez  pamięć;  tworząc  łańcusznik,  układamy  w  pewien  sposób 
sądy.  służące  za  >materyał«  do  niego.  Ale  ktoby  w  ten  sposób 
chciał  dowodzić  trwałości  pewnych  przynajmniej  wytworów  psychi- 
cznych, zapomniałby,  że  musiałby  też  dowieść,  iż  owe  inne  wytwory 
psychiczne,  które  odgrywają  rolę  >materyału«,  są  wytworami  trwa- 
łymi. 

§  29.  W  zakresie  czynności  i  wytworów  trwałych  można  tedy 
mówić  tylko  o  wytworach  fizycznych,  wyróżniając  wśród  nich  jako 
osobny  gatunek  wytwory  psychofizyczne.  Trwałym  wytworem  fizy- 
cznym takiej  że  czynności  jest  np.  odcisk  stopy  w  piasku,  jeżeli  od- 
cisk ten  powstał  bez  udziału  świadomości  kroczącego  po  piasku 
człowieka;  trwałym  wytworem  psychofizycznym  takiejże  czynności 
będzie  odcisk  stopy,  zrobiony  w  piasku  świadomie  i  z  zamiarem. 
Psychofizycznymi  wytworami  są  malowidło,  rzeźba  i  t.  p.,  a  to  dla- 
tego, że  wytwory  te  powitają  dzięki  czynności  psychofizycznej,  t.  j. 
dzięki  takiej  czynności  fizycznej,  której  towarzyszy  czynność  psychi- 
czna, wywierająca  wpływ  na  przebieg  czynności  fizycznej  i  tern  sa- 
mem na  powstający  dzięki  tej  czynności  wytwór. 

§  30.  Ze  względu  na  ten  związek,  zachodzący  w  takich  razach 
między  podpadającym  pod  zmysły  wytworem  psychofizycznym  a  nie 
podpadającym  pod  zmysły  wytworem  psychicznym,  wytwór  psycho- 
fizyczny staje  się  zewnętrznym  wyrazem  wytworu  psychicznego. 
Stosunek  ten  zachodzi  zarówno  w  nietrwałych,  jak  w  trwałych  wy- 
tworach psychofizycznych.    I  tak  krzyk    może   być    wyrazem    bólu, 

1  Wytwory  nietrwałe  nie  istnieją  w  znaczeniu  aktualnem  oddzielnie  od 
odpowiednich  czynności,  lecz  tylko  w  połączeniu  z  niemi;  możemy  je  tylko  od- 
dzielnie od  owych  czynności  rozważać.  Wytwory  trwałe  natomiast  mogą  istnieć 
i  istnieją  w  znaczeniu  aktualnem  oddzielnie  od  czynności,  dzięki  którym  po- 
wstają. 


O  czynnościach  i  wytworach  19 

pewien  ruch  głowy  wyrazem  sądu  twierdzącego,  pewien  skok  wy- 
razem przerażenia.  Tak  samo  odcisk  może  być  wyrazem  chęci  opar- 
cia się,  rysunek  wyrazem  pomysłu  rysownika,  cięcie  komuś  zadane 
wyrazem  złości,  którą  odczuwał  raniący  do  ranionego  K  We  wszyst- 
kich tych  przypadkach  wytwór  psychiczny  wyraża  się  na  zewnątrz 
w  odpowiednim  wytworze  psychofizycznym,  a  to  dzięki  temu,  że  wy- 
twór psychofizyczny  powstaje  nie  wskutek  czysto  fizycznej,  lecz 
wskutek  psychofizycznej  czynności  2.  Twierdzenie  zatem,  że  w  jakimś 
wytworze  psychofizycznym  wyraża  się  jakiś  wytwór  psychiczny, 
czyli  że  jakiś  wytwór  psychiczny  znajduje  swój  wyraz  w  wytworze 
psychofizycznym,  sprowadza  się  do  dwóch  momentów7:  po  pierwsze, 
że  wytwór  psychiczny  (wTraz  z  odpowiadającą  mu  czynnością  psy- 
chiczną) jest  częściową  przyczyną  powstania  wytworu  psychofizy- 
cznego, a  po  drugie,  że  ów  wytwór  psychiczny,  tak  jak  odpowiada- 
jąca mu  czynność  psychiczna,  pod  zmysły  nie  podpada,  gdy  tymcza- 
sem wytwór  psychofizyczny  pod  zmysły  podpada3. 

§  31.  0  wytworze  psychicznym,  który  się  wyraża  w  wrytworze 

1  Analogiczny  stosunek  do  tego,  który  zachodzi  tutaj  między  wytworami, 
zachodzi  też  między  czynnościami.  W  czynności  psychofizycznej  wyraża  się  od- 
powiednia czynność  psychiczna:  w  krzyczeniu  doznawanie  bólu,  w  rysowaniu 
pomyślenie  sobie  pewnego  rysunku  i  t.  p. 

2  Ponieważ  jakiś  wytwór  psychofizyczny  może  powstać  wskutek  nie  je- 
dnej, lecz  kilku  czynności  psychofizycznych,  przeto  mogą  się  w  nim  wyrażać 
różne  wytwory  psychiczne.  I  tak  w  rysunku  wyrazić  się  może  wyobrażenie  ry- 
sunku, które  rysownik  ma,  kreśląc  rysunek,  dalej  pojęcie,  które  rysownik  pra- 
gnie swym  rysunkiem  uzmysłowić,  pragnienie  uzmysłowienia  pojęcia  i  t.  p. 
W  ten  sposób  wytwór  psychofizyczny  wyraża  pewne  wytwory  psychiczne  bez- 
pośrednio, inne  pośrednio  w  różnych  stopniach  pośredniości.  Analogiczne  usto- 
pniowanie  zachoazi  wtedy  między  odpowiedniemi  czynnościami,  przyczem  jedne 
z  nich  służą  niekiedy  za  środki  do  dokonywania  czynności  innych,  których 
wytwory  znajdują  następnie  pośredni  wyraz  w  wytworze  psychofizycznym.  Te 
czynności  i  wytwory  pomocnicze  są  tern,  co  się  nazywa  w  ścisłem  tego  słowa 
znaczeniu  »techniką«. 

s  Fakt,  że  o  wyrażaniu  się  częściowej  przyczyny  w  wytworze  dzięki  niej 
powstającym  mówimy  także  tam,  gdzie  brak  drugiego  powyżej  przytoczonego 
momentu  (np.  powiększenie  ciężaru  wyraziło  się  w  szybszym  obrocie  koła),  nie 
wchodzi  w  grę  tutaj,  gdzie  mowa  o  wytworach  psychofizycznych.  Tak  samo  mo- 
żemy tu  pominąć  wspomniany  pow.  w  uw.  1  fakt,  że  także  czynność  psychiczna, 
będąc  wraz  z  swym  wytworem  częściową  przyczyną  powstania  wytworu  psycho- 
fizycznego, w  nim  się  obok  wytworu  swego  wyraża.  Zajmujemy  się  tu  bowiem 
przedewszystkiem  wytworami,  a  czynnościami  odpowiedniemi  tylko  o  tyle,  o  ile 
tego  rozważanie  wzajemnego  stosunku  różnych  wytworów  wymaga. 

2* 


20  Kazimierz  Twardowski 

psychofizycznym  czyli  którego  wyrazem  jest  wytwór  psychofizyczny, 
mówimy  niekiedy,  że  ten  wytwór  psychofizyczny  go  wyraża,  czyli 
że  wytwór  psychiczny  jest  przez  wytwór  psychofizyczny  wyrażony. 
Ale  mówimy  tak  tylko  pod  pewnym  warunkiem,  mianowicie  wtedy, 
jeżeli  wytwór  psychofizyczny,  w  którym  się  wyraża  jakiś  wytwór 
psychiczny,  sam  może  się  stać  częściową  przyczyną  powstania  ta- 
kiego samego  lub  podobnego  wytworu  psychicznego  1,  a  to  tym  spo- 
sobem, że  wywołuje  czynność  psychiczną  taką  samą  jak  ta,  dzięki 
której  sam  powstał  albo  przynajmniej  do  niej  podobną.  Tak  np. 
okrz\k,  w  którym  się  wyraża  przerażenie,  tylko  wtedy  sam  będzie 
to  przerażenie  wyrażał,  jeżeli  w  słyszącym  go  osobniku  również  po- 
wstanie przerażenie2.  Tak  samo  rysunek,  w  którym  się  wyraża  myśl 
rysownika,  tylko  wtedy  myśl  tę  naprawdę  wyraża,  jeżeli  w  ogląda- 
jącym ry-unek  osobniku  powstaje  myśl,  odpowiadająca  tej,  którą 
miał  rysownik,  kreśląc  swój  rysunek.  Jeżeli  rysunek  jest  tego  ro- 
dzaju, że  w  oglądającym  go  osobmku  innym  a  może  nawet  w  sa- 
mym rysowniku  po  niejakim  czasie  nie  powstaje  na  jego  widok 
myśl.  odpowiadająca  tej,  którą  rysownik  miał,  gdy  go  rysował, 
wtedy  rysunek  jest  » niezrozumiały «  i  tej  myśli  nie  wyraża,  chociaż 
znalazła  ona  w  nim  swój  —  w  tym  przypadku  bardzo  nieudolny  — 
wyraz  3.  Jakie  zaś  składają  się  na  to  okoliczności,  że  pewne  wy- 
twory psychofizyczne  wyrażają  jakieś  wytwory  psychiczne,  gdy  tym- 
czasem inne  są  tylko   ich  wyrazem,   jest  rzeczą    dla    samego    faktu 

1  Pozostałe  części  przyczyny  leżą  w  oddziaływaniu  wytworu  psychofizy- 
cznego na  obdarzonego  odpowiedniemi  dyspozycyami  osobnika. 

1  Zamiast  samego  przerażenia,  więc  w /tworu  podobnego  do  tego,  który 
w  krzyku  się  wyraża,  może  w  osobniku,  słyszącym  krzyk,  powstać  też  samo 
tylko  przedstawienie  przerażenia;  wtedy  przedstawienie  przerażenia  występuje 
niejako  w  zastępstwie  samego  przerażenia  i  ze  względu  na  to  jest  wytworem 
zastępczym.  O  wytworach  zastępczych  będzie  mowa  poniżej  w  §§  42 — 44. 

3  Należy  zatem  ściśle  odróżniać  zwrot:  » wytwór  psychofizyczny  (podmiot) 
wyraża  wytwór  psychiczny  (przedmiot)c  od  następujących  między  sobą  synoni- 
micznych  zwrotów:  swytwór  psychiczny  wyraża  się  czyli  znajduje  swój 
wyraz  w  wytworze  psychofizycznym^  »wytwór  psychofizyczny  jest  wyra- 
zem wytworu  psychicznego«.  Rozróżnienie  to  pozwala  usunąć  różne  nieporo- 
zumienia. I  tak  np.  może  się  ono  przyczynić  do  wyjaśnienia  tak  bardzo  spor- 
nej kwestyi  stosunku  muzyki  do  uczuć.  Jeżeli  się  bowiem  wszyscy  godzą  na 
to,  że  w  utworze  muzycznym  mogą  się  wyrażać  uczucia  (a  także  myśli),  któ- 
rych doznaje  kompozytor,  utwór  ten  tworząc,  nie  wynika  z  tego  bynajmniej,  by 
utwór  ten  owe  uczucia  wyrażał.  Por.  Hans  li ck,  Yom  Musikalisch-Schónen 
i  Hausegger,  Die  Musik  ais  Ausdruck  (Wien  1885  . 


O  czynnościach  i  wytworach  2t 

wyrażania  obojętną.  Działa  tu  skojarzenie,    bądź  na    podstawie  po- 
dobieństwa, bądź  na  podstawie  umowy  i  t.  p. 

§  32.  Wytwory  psychofizyczne,  które  wyrażają  jakieś  wytwory 
psychiczne,  nazywają  się  też  znakami  tych  wytworów  psychi- 
cznych, a  same  te  wytwory  psychiczne  ich  znaczeniem1.  Zna- 
czeniem jest  tedy  każdy  wytwór  psychiczny,  który  pozostaje  do  wy- 
tworu psychofizycznego  w  tym  stosunku,  że  go  wytwór  psychofizy- 
czny wyraża.  Mówimy  tedy  o  znaczeniu  krzyku,  znaczeniu  rysunku, 
znaczeniu  ruchu,  znaczeniu  rumieńca  i  t.  p.  A  » wyrazy*  mowy  są 
także  wytworami  psychofizycznymi,  w  których  znajdują  swój  wyraz 
pewne  wytwory  psychiczne,  myśli,  sądy  i  t.  p„;  zarazem  wyrazy 
mowy  wyrażają  na  ogół  dokładniej  aniżeli  inne  wytwory  psychofi- 
zyczne te  wytwory  psychiczne,  które  są  ich  znaczeniem,  a  których 
one  same  są  znakami.  Co  zaś  chcemy  powiedzieć,  jeżeli  jakiś  znak 
nazywamy  wieloznacznym,  wynika  bezpośrednio  z  powyższych  wy- 
wodów, przyezem  jasną  też  jest  rzeczą,  że  wieloznaczność,  przekra- 
czająca pewną  granicę,  staje  się  niezrozumiałością.  Tak  więc  i  tutaj 
les  extrem.es  se  touchent,  skoro  wytwór  psychofizyczny,  obdarzony 
zbyt  wielu  znaczeniami,  staje  się  właściwie  wytworem  psychofizy- 
cznym bez  znaczenia  2. 


1  Szczegółową  teoryę  znaków  i  znaczenia  rozwija  Martinak  w  pracy 
p.  t.  Psychologische  Untersuchungen  zur  Bedeutungslehre,  Leipzig  1901. 

*  Co  do  terminologii  należy  zauważyć,  że  wyraz  »znaczyć«  sam  nie  jest 
jednoznaczny.  Jeżeli  mówimy,  że  jakiś  wyraz  coś  znaczy,  chcemy  przez  to  po- 
wiedzieć, ze  ma  on  jakieś  znaczenie.  Tak  rozumiany  wyraz  znaczyć  odpowiada 
łacińskiemu  significare,  niemieckiemu  bedeuten.  Zamiast  powiedzieć,  że  jakiś  wy- 
raz lub  wogóle  jakiś  wytwór  psychofizyczny  coś  znaczy,  możemy  nie  tylko  po- 
wiedzieć, że  on  ma  jakieś  znaczenie,  lecz  także,  że  on  zawiera  jakieś  znaczenie, 
że  się  z  nim  łączy  jakieś  znaczenie,  że  w  nim  tkwi  jakieś  znaczenie,  że  on  wy- 
raża jakieś  znaczenie.  Coś  innego  natomiast  mamy  na  myśli,  gdy  używamy 
zwrotu :  znaczyć  drzewa,  owce  i  t.  p.  Wyrazowi  znaczyć  tak  użytemu  odpo- 
wiada łacińskie  denotare,  niemieckie  bezeichnen.  Chodzi  tu  o  zaopatrywanie 
przedmiotów  cechami,  odróżniającemi  je  od  innych  przedmiotów,  a  cechy  te 
także  nazywają  się  znakami.  Rzeczownik  słowny  »znaczenie«  może  zgodnie 
z  tern,  cośmy  powiedzieli  o  rzeczownikach  słownych  wogóle,  dotyczyć  bądź  wy- 
tworu psychicznego,  wyrażonego  przez  pewien  wytwór  psychofizyczny,  bądź 
czynności  zaopatrywania  czegoś  znakami.  Czynność  zaopatrywania  czegoś  zna- 
kami nazywamy  też  oznaczaniem.  Przenośnie  mówimy  także,  że  same  wytwory 
psychofizyczne  coś  oznaczają,  mianowicie  oznaczają  one  zewnętrzne  przedmioty 
czynności,  dzięki  którym  powstają  owe  wytwory  psychofizyczne.  Tak  więc  mó- 
wimy o  wyrazach  mowy,  że  one  nie  tylko  coś  znaczą,  lecz  że  także  coś  ozna- 


22  Kazimierz  Twardowski 

§  33.  W  chwili,  gdy  się  dokonywa  czynność  psychofizyczna, 
dzięki  której  jakiś  wytwór  psychiczny  wyraża  się  czyli  znajduje 
swój  wyraz  w  odpowiednim  wytworze  psychofizycznym  (np.  prze- 
rażenie w  okrzyku  w  chwili  krzyczenia,  myśl  w  rysunku  w  chwili 
rysowania),  istnieją  aktualnie  równocześnie  i  wytwór  psychiczny 
i  wytwór  psychofizyczny.  M<>żna  bowiem  bez  popełnienia  zbyt  ja- 
skrawej niedokładności  powiedzieć,  że  krzyczący  z  przerażenia  do- 
znaje przerażenia  równocześnie  z  wydawaniem  krzyku,  albo  że  ry- 
sujący uprzytomnia  sobie  myśl  pewną  równocześnie  z  rysowaniem 
rysunku,  w  którym  chce  ją  wyrazić.  Tam,  gdzie  wytwory  psychofi- 
zyczne są  nietrwałe,  wraz  z  wytworem  psychicznym  mniej  więcej 
równocześnie  znika  wytwór  psychofizyczny,  a  nawet  wytwór  psy- 
chiczny może  przetrwać  odpowiedni  wytwór  psychofizyczny,  ale  nie 
naodwrót.  W  chwili  więc,  w  której  wytwór  psychofizyczny  przestaje 
istnieć,  wytwór  psychiczny  przestaje  też  się  wyrażać-  Gdy  ustaje 
jęk,  jeż  się  cierpienie  nie  wyraża,  chociaż  może  istnieć  dalej.  Tam 
zaś.  gdzie  wytwór  psychofizyczny  jest  trwały,  sprawa  ma  się  od- 
wrotnie: chociaż  już  rozwiała  się  myśl  w  głowie  rysownika,  istnieje 
przecież  rysunek,  w  której  ją  wyraził,  i  w  której  ona  znajduje  swój 
wyraz  tak  długo,  jak  długo  rysunek  istnieje.  Zatem  w  aktualnie 
istniejącym  wytworze  psychofizycznym  znajduje  swój  wyraz  wytwór 
psychiczny,  który  już  nie  istnieje.  Znajdując  zaś  wyraz  swój  w  wy- 
tworze trwałym,  wytwór  nietrwały  »żyjąc  w  nim  dalej «  sam  nabiera 
pozoru  jakiejś  trwałości,  non  omnis  mortuus  est,  skoro  istnieje  na- 
dal wytwór  psychofizyczny,  do  którego  powstania  wytwór  psychi- 
czny się  przyczynił. 

§  34.  Coś  podobnego  dzieje  się  też  wtedy,  gdy  wytwór  psychiczny 
jest  znaczeniem  wytworu  psychofizycznego,  gdy  więc  ten  wytwór 
psychofizyczny  go  wyraża,  jest  jego  znakiem.  Wytwór  psychofizy- 
czny nazywamy  znakiem  wytworu   psychicznego,  a  wytwór  psychi- 


czają.  Pewne  wyrazy  mowy  bowiem  powstają  przez  nadawanie  przedmiotom 
nazw.  Więc  wytworem  psychofizycznym  tej  czynności  jest  nazwa,  imię,  t.  j.  wy- 
raz mowy,  którego  znaczeniem  jest  przedstawienie  danego  przedmiotu.  A  zara- 
zem imię,  nazwa,  wyraz  mowy  oznacza,  czyli  —  jak  się  też  mówi  —  wymienia 
ów  przedmiot.  I  tak  wyraz  Syn  Sofroniska  wyraża  pewne  pojęcie,  które  jest  jego 
znaczeniem,  a  zarazem  wymienia  pewną  osobę.  Podobnie  wyraz  trójkąt  wyraża 
pewne  pojęcie,  które  jest  jego  znaczeniem,  a  oznacza  czyli  wymienia  wszystkie 
przedmioty,  które  pod  to  pojęcie  podpadają.  Por.  moją  rozprawę  Zur  Lehre  vom 
Inhalt  and  Gegenstand  der  Yorstellungen,  §  3. 


O  czynnościach  i  wytworach  23 

ezny  znaczeniem  wytworu  psychofizycznego,  jeżeli,  jak  powiedzie- 
liśmy, wytwór  psychofizyczny,  w  którym  się  wyraża  wytwór  psy- 
chiczny, może  się  stać  częściową  przyczyną  powstania  tak;ego  sa- 
mego lub  podobnego  wytworu  psychicznego.  Otóż,  o  ile  znak  jest 
wytworem  trwałym,  istnieje  —  jak  długo  znak  istnieje  —  trwała 
częściowa  przyczyna  powstania  wytworu  psychicznego  nietrwałego. 
Tak  więc  w  naszym  przykładzie  rysunek  jest  tą  trwałą  częściową 
przyczyną  myśli,  która,  gdy  przyczyna  będzie  dopełniona,  powstanie 
jako  wytwór  psychiczny  w  oglądającym  rysunek  osobniku.  Ten  wy- 
twór psychiczny  sam  nie  jest  trwały;  istnieje  tylko  tak  długo,  jak 
długo  istnieje  wytwarzająca  go  czynność  psychiczna;  może  taki  wy- 
twór psychiczny  powstawać  kilkakrotnie,  ale  zawsze  będzie  on  wy- 
tworem nietrwałym.  Ale  i  w  tym  czasie,  gdy  wytwór  psychiczny 
nie  istnieje,  t.  j.  wtedy,  gdy  w  nikim  nie  odbywa  się  czynność  psy- 
chiczna, dająca  początek  wytworowi  psychicznemu,  istnieje  przecież 
jedna  z  częściowych  przyczyn,  dzięki  którym  w  danej  chwili  może 
powstać  ów  wytwór  nietrwały,  mianowicie  trwały  wytwór  psychofi- 
zyczny, będący  znakiem  wytworu  psychicznego.  Otóż  podobnie,  jak 
o  przyczynie  mówimy,  że  » istnieje*  dalej  w  skutku,  tak  też  mówimy 
o  skutku,  że  istnieje  potencyalnie  już  w  przyczynie  chociażby  czę- 
ściowej. Mówimy  więc  także,  że  wytwór  psychiczny,  będący  znacze- 
niem odpowiedniego  wytworu  psychofizycznego  czyli  odpowiedniego 
znaku,  istnieje  potencyalnie  w  owym  wytworze  psychofizycznym, 
w  owym  znaku.  Ów  wytwór  psychiczny,  owo  znaczenie,  owa  treść 
i  t.  p.,  pozostająca  w  określonym  tutaj  stosunku  do  wytworu  psy- 
chofizycznego, przybiera  pozory,  jakoby  w  tym  wytworze  psychofi- 
zycznym tkwiła,  w  nim  była  zawarta,  jakoby  była  weń  zaklęta  lub 
wcielona,  a  wszystkie  te  wyrażenia  nie  znaczą  oczywiście  nic  innego, 
jak  to,  że  ów  wytwór  psychofizyczny  jest  jedną  z  częściowych  przy- 
czyn powstania  wytworu  psychicznego,  że  więc  wytwór  psychiczny 
istnieje  potencyalnie  (a  bynajmniej  naprawdę  i  aktualnie)  w  wytwo- 
rze psychofizycznym  l.  Wiadomo  jednak,  jak  dalece  w  mowie  poto- 

1  Wskutek  takiego  stanu  rzeczy  wyraz  »znaczenie«  przybiera  jeszcze  trze- 
cie (okok  przytoczonych  na  str.  21)  znaczenie,  mianowicie  znaczenie  zdolno- 
ści wywoływania  (oczywiście  przy  pomocy  jeszcze  innych  częściowych  przyczyn) 
wytworu  psychicznego  w  osobniku,  na  który  wytwór  psychofizyczny  jako  znak 
owego  wytworu  psychicznego  oddziaływa,  czyli,  króciej,  zdolności  uprzytomnie- 
nia odpowiedniego  wytworu  psychicznego.  J»st  to  przesunięcie  znaczenia  ana- 
logiczne do  tego,  o  którem  już  była  mowa,  a  na  mocy  którego  »sąd«  oznaczać 


24  Kazimierz  Twardowski 

cznej  a  niekiedy  nawet  w  terminologii  naukowej  potencyalne  i  aktu- 
alne znaczenie  wyrazu  » istnieć*  nie  bywa  dość  skrupulatnie  rozró- 
żniane, wskutek  czego  zatraca  się  świadomość  potencyalności  istnie- 
nia, jakie  przypisujemy  wytworowi  psychicznemu  w  wytworze  psy- 
chofizycznym, a  dalszem  tego  następstwem  jest  to,  że  wytwór  psy- 
chiczny, ^istniejąc*  w  ten  sposób  w  trwałym  wytworze  psychofizy- 
cznym, także  z  tej  strony  przybiera  pozory  wytworu  trwałego,  cho- 
ciaż z  natury  swej  jest  przecież  wytworem  nietrwałym. 

§  35.  Tak  więc  trwałe  wytwory  psychofizyczne  nadają  nie- 
trwałym wytworom  psychicznym  pozory  trwałości  jako  ich  trwałe 
skutki  i  jako  ich  trwałe  częściowe  przyczyny.  To  też  wytwory  psy- 
chiczne, złączone  powyżej  określonym  stosunkiem  z  trwałymi  wy- 
tworami psychofizycznymi,  można  nazwać  wytworami  utrwalo- 
nymi, i  zgodnie  z  tem  można  mówić  o  utrwalaniu  wytworów  nie- 
trwałych. Utrwalanie  to  nie  jest  ograniczone  do  wytworów  psychi- 
cznych, lecz  może  też  dotyczyć  nietrwałych  wytworów  fizycznych 
i  psychofizycznych.  Zawsze  będzie  ono  polegało  na  takiem  ustosun- 
kowaniu nietrwałego  wytworu  do  wytworu  trwałego,  by  wytwór 
trwały,  będąc  skutkiem  wytworu  nietrwałego,  stał  się  częściową  przy- 
czyną, która  w  połączeniu  z  resztą  częściowych  przyczyn  da  począ- 
tek powstaniu  takiego  samego  lub  podobnego  wytworu  nietrwałego. 
Utrwalając  np.  okrzyk  na  płycie  fonograficznej,  każemy  czynności 
krzyczenia,  wytwarzającej  okrzyk,  więc  wytwór  nietrwały,  równo- 
cześnie pośrednio  wytwarzać  wyżłobienia  na  płycie,  więc  wytwory 
trwałe.  Te  wytwory  trwałe  stają  się  tem  samem  przyczyną  częściową, 
dzięki  której  może  powstać  wytwór  nietrwały,  podobny  do  poprze- 
dniego, t.  j.  okrzyk  oddany  gramofonem,  a  tym  sposobem  okrzyk 
ów  utrwalają. 

§  36.  W  przytoczonym  przykładzie  ta  sama  czynność,  która 
wytwarza  wytwór  nietrwały  (okrzyk),  wwtwarza  też  pośrednio  wy- 
twory trwałe  (wyżłobienia  na  płycie).  Ale  celem  utrwalenia  wytwo- 
rów nietrwałych  można  się  posługiwać  wytworami  trwałymi,  do  wy- 
tworzenia których  trzeba  czynności  odrębnej.  Czynność  koncypowa- 

moze  obok  wytworu  sądzenia  także  zdolność  sądzenia.  Przy  tej  sposobności  na- 
leży może  zwrócić  uwagę  na  to,  że  istnieje  jeszcze  czwarte  znaczenie  wyrazu 
znaczenie,  w  którem  mówimy  np.  że  wypadek  jakiś  jest  bez  znaczenia.  Że  to 
czwarte  znaczenie  nie  jest  bez  związku  ze  znaczeniem  wyrazu  znaczenie,  w  któ- 
rem dotyczy  on  wytworu  psychicznego,  na  to  wskazuje  chociażby  zwrot  łaciń- 
ski :  idem  significare  et  tantumdem  valere. 


O  czynnościach  i  wytworach  25 

nia  pewnego  układu  kresek  czyli  wyobrażania  sobie  tego  układu, 
więc  czynność  wytwarzająca  wyobrażenie  tego  układu,  sama  z  siebie 
nie  jest  zdolna  tego  wyobrażenia  utrwalić.  Trzeba  na  to  czynności 
odrębnej,  mianowicie  kreślenia  rysunku,  więc  czynności  » technicznej*, 
i  dopiero  ona  wytworzy  wytwór  trwały,  mianowicie  pewien  układ 
kresek  na  papierze,  w  którym   się    wyobrażenie   rysownika    wyrazi. 

§  37.  Jeszcze  bardziej  złożony  jest  proces  utrwalania  wytwo- 
rów psychicznych,  myśli,  uczuć,  pragnień,  postanowień  i  t.  p.  w  pi- 
śmie, druku  i  t.  p.  Albowiem  tutaj  nie  utrwalamy  wprost  nietrwa- 
łego wytworu  psychicznego  przy  pomocy  trwałego  wytworu  psycho- 
fizycznego, jak  to  ma  miejsce  w  powyższym  przykładzie  z  rysun- 
kiem, lecz  utrwalamy  nietrwałe  wytwory  psychofizyczne,  które  wy- 
rażają nietrwale  wytwory  psychiczne.  Obok  jednego  szeregu  wytwo- 
rów nietrwałych  psychicznych  mamy  tutaj  dwa  szeregi  wytworów 
psychofizycznych,  z  któryeh  jeden  obejmuje  wytwrry  nietrwałe,  drugi 
wytwory  trwałe.  Myśląc,  dokonywamy  czynności  psychicznych,  któ- 
rych wytworami  są  nasze  myśli.  Są  to  nietrwałe  wytwory  psychi- 
czne. Równocześnie  dokonywamy  czynności  mówienia,  dzięki  której 
powstają  nietrwałe  wytwory  psychofizyczne,  wygłaszane  przez  nas 
wyrazy  mowy,  zdania  i  t.  p.  I  dopiero  te  wytwory  nietrwałe  psy- 
chofizyczne utrwalamy  za  pomocą  czynności,  przez  którą  powstają 
trwałe  wytwory  psychofizyczne,  znaki  pisarskie  w  najogólniejszem 
tego  słowa  znaczeniu  l. 

§  38.  Dzięki  utrwaleniu  wytwory  nietrwałe  nabierają  nietylko 
pozoru  wytworów  trwałych,  lecz  także  pozoru  wytworów  poniekąd 
od  wytwarzających  je  czynności  niezależnych,  upodobniając  się  i  pod 
tym  względem  w  naszej  nie  zawsze  zupełnie  jasnej  świadomości  do 
wytworów  trwałych,  w  których  zostają  utrwalone.  Wszak  wytwory 
trwałe  istnieją  istotnie  niezależnie  od  wytwarzających  je  czynności 
o  tyle,  że  istnieją  dalej,  chociaż  owe  czynności  już  istnieć  przestały. 
A  tę  pozorną  niezależność  wytworu  nietrwałego  od  wytwarzającej 
go  czynności  potęgoją  jeszcze  dwie  inne  okoliczności. 

§  39.  Jeżeli  wytwór  trwały  psychofizyczny  wywołuje  kolejno 
w  tym  samym  osobniku  albo  kolejno  lub  równocześnie  w  różnych 
osobnikach  wyrażony  w  nim  wytwór  psychiczny,  wywołuje  on  oczy- 


1  Wskutek  zmechanizowania  czynności  może  z  biegiem  czasu  środkowy 
szereg  czynności  i  wytworów  odpaść,  ale  nie  zmienia  to  faktu,  że  w  ten  wła- 
śnie sposób  powstają  znaki  pisarskie. 


26  Kazimierz  Twardowski 

wiście  nie  jeden  tylko  wytwór,  lecz  tyle  wytworów,  ile  jest  czynno- 
ści, wytwarzających  wytwory.  A  te  wytwory  nie  będą  sobie  zupeł- 
nie równe,  lecz  będą  się  między  sobą  mniej  lub  więcej  różnić.  Wy- 
starczy przypomnieć  sobie,  jak  różne  wytwory  psychiczne  powstają 
w  różnych  osobnikach,  na  które  działa  np.  ten  sam  obraz,  to  samo 
zdanie  l.  Jak  długo  jednak  mamy  ów  wytwór  psychofizyczny  uwa- 
żać za  wytwór,  wyrażający  jakiś  wytwór  psychiczny,  różność  po- 
między wytworami  psychicznymi,  przezeń  wywołanymi,  nie  śmie  iść 
za  daleko,  musi  istnieć  w  tych  poszczególnych  wytworach  psychi- 
cznych szereg  cech  wspólnych 2.  I  właśnie  te  cechy  wspólne,  to, 
w  czem  się  owe  poszczególne  wytwory  psychiczne  zgadzają,  uwa- 
żamy zwykle  za  znaczenie  wytworu  psychofizycznego,  za  zawarła 
w  nim  treść,  pod  warunkiem  oczywiście,  ze  odpowiadają  one  za- 
miarowi, w  którym  ów  wytwór  psychofizyczny  został  jako  znak 
użyty.  Dlatego  mówimy  też.  że  jakieś  zdanie  budzi  w  różnych  oso- 
bach myśl  >tę  samą*,  gdy  tymczasem,  ściśle  rzecz  biorąc,  budzi  ono 
tyle  myśli,  ile  jest  osobników,  przyczem  myśli  te  nie  są  sobie  na- 
wet równe.  Ale  abstrahujemy  od  tego,  czem  się  te  myśli  różnią,  i  za 
myśl,  która  jeot  znaczeniem  zdania,  uważamy  tylko  te  jej  składniki, 
które  się  zgadzają  ze  sobą  i  z  odpowiednimi  składnikami  myśli  oso- 
bnika, posługującego  się  owem  zdaniem.  Mówimy  więc  tylko  o  je- 
dnem  znaczeniu  znaku  —  pominąwszy  przypadki  wieloznaczności  — 
a  nie  o  tylu  znaczeniach,  ile  wytworów  psychicznych  ów  znak  bu- 
dzi lub  może  budzić  w  osobnikach,  na  kióre  działa.  W  ten  zaś  spo- 
sób pojęte  znaczenie  nie  jest  już  konkretnym  wytworem  psychicznym. 
lecz  czemś,  do  czego  dochodzimy  drogą  abstrahowania,  dokonanego 
na  konkretnych  wytworach  3.  Jest  to  skrawa  analogiczna  zupełnie 
do  postępowania  naszego,  gdy  mówimy,  że  pewnej  osobie  zdarzyło 
się  to  samo.  co  osobie  innej.  Wszak   »to  samo«  nie  mogło  się  zda- 


1  Ta  różność  wytworów  psychicznych  zaznacza  się  oczywiście  także  wo- 
bec nietrwałych  wytworów  psychofizycznych :  uczucia,  które  budzi  ten  sam 
okrzyk,  słyszany  przez  kilka  osób,  z  pewnością  nie  jest  jednakowe  w  każdej 
z  nich.  Pomijam  tu  kwestyę,  czy  wogóle  okrzyk  jest  dla  każdej  osoby,  która  go 
słyszy,  »ten  sam«  albo  przynajmniej  »taki  sam* ;  jeżeli  ktoś  woli  przyjąć,  że  nie, 
wyjdzie  to  tylko  na  korzyść  naszych  wywodów. 

1  W  tern  znaczeniu  mówi  Stumpf  o  »inwaryantach«  wytworów.  Por. 
Erscheinungen  und  psychische  Funktionen,  str.  33.  Uwaga. 

3  Sprawą  tą  zajmuje  się  szczegółowo  Husserl  w  swych  Logische  Unter- 
suchungen,  tom  II.  (Halle,  1901),  str.  97  i  następne,  mówiąc  o  »ideale  Bedeutunga. 


O  czynnościach  i  wytworach  27 

rzyć  dwa  razy,  ale  mówimy  tak,  gdyż  w  danym  przypadku  chodzi 
nam  o  cechy  wspólne  obu  zdarzeń. 

§  40.  Otóż  ponieważ  w  używaniu  wytworów  psychofizycznych 
celem  wzbudzania  w  innych  osobnikach  odpowiednich  wytworów 
psychicznych  chodzi  nam  właśnie  o  to,  by  le  różne  wytwory  psy- 
chiczne, w  różnych  osobnikach  powstające,  posiadały  pewne  cechy 
wspólne,  ponieważ  wskutek  tego  pomijamy  zupełnie  ile  możności 
osobnicze  cechy  tych  wytworów  psychicznych,  a  pomijając  je,  wy- 
rażamy się  tak,  jak  gdyby  tylko  te  wspólne  cechy  wytworów  istniały, 
jak  gdyby  więc  we  wszystkich  osobnikach  istniał  jeden  i  ten  sam 
wytwór,  przeto,  zatracając  znowu  świadomość  właściwego  znaczenia 
takiego  sposobu  wyrażania  się,  odnosimy  wrażenie,  jakoby  szereg 
różnych  czynności  psychicznych  wytwarzał  jeden  i  ten  sam  wytwór 
psychiczny.  A  działa  przytem  i  tutaj  pewne  upodobnienie  wytworu 
psychicznego  do  psychofizycznego,  skoro  przecież  tern,  co  na  różne 
osobniki  działa,  jest  często  jeden  i  ten  sam  wytwór  psychofizyczny. 
Dzięki  tym  okolicznościom  wytwór  psychiczny,  powtarzający  się  nie- 
jako w  sposób  identyczny  w  osobnikach  różnych,  nabiera  wybitnego 
charakteru  czegoś  od  owych  czynności  niezależnego. 

§  41.  Druga,  wspomniana  powyżej  okoliczność,  potęgująca  po- 
zory niezależności  wytworów  psychicznych  od  wytwarzających  je 
czynności  psychicznych,  polega  na  tern,  że  stosujemy  bardzo  często 
wyrazy,  oznaczające  wytwory,  do  czegoś,  co  nie  jest  wytworem 
czynności.  Mówimy  np.  o  rysunku,  »utworzonym«  przez  pewien  układ 
żyłek  na  powierzchni  liścia,  mówimy  o  splocie  włókien,  mówimy 
o  kreskach,  występujących  na  powierzchni  szlifowanej  kamienia, 
chociaż  wiemy,  że  nie  było  tu  żadnej  czynności  rysowania,  splata- 
nia, kreślenia.  Więc  mamy  tu  pewne  »niby-wytwory«,  które  powstały 
nie  dzięki  czynnościom  wytwarzającym  je,  lecz  w  inny  sposób.  Trak- 
tujemy zaś  te  »niby-wyt.vory<  —  przynajmniej  pod  względem  ję- 
zykowym —  tak,  jak  gdyby  były  istotnie  wytworami,  nazywamy  je 
rysunkiem,  splotem,  kreskami;  więc  i  tym  sposobem  uczymy  się 
istotne  wytwory  bez  trudności  wszelkiej  rozważać  całkiem  niezale- 
żnie od  czynności,  dzięki  którym  jedynie  mogą  powstać. 

§  42.  Łączy  się  z  tem  pewien  fakt.  godny  uwagi.  Obok  »niby- 
wytworów<,  powstających  nie  dzięki  jakiejś  czynności,  lecz  w  spo- 
sób inny.  istnieją  wytwory,  które  powstają  wprawdzie  dzięki  jakiejś 
czynności,  ale  tak,  że  naśladują  lub  zastępują  wytwory  inne,  po- 
wstające dzięki  czynnościom  innym.    Można   je  nazwać  wytworami 


23  Kazimierz  Twardowski 

sztucznymi  albo  zastępczymi.  Odcisk  stopy  w  glinie  może  być  zro- 
biony sztucznie,  więc  może  powstać  nie  wskutek  odciśnięcia  stopy 
w  ginie,  lecz  wskutek  odpowiedniego  wyżłobienia  gliny  ręką.  Nie 
będzie  to  więc  rzeczywisty  odcisk  stopy,  lecz  wytwór,  powstały 
wskutek  czynności  odmiennej,  co  nie  przeszkadza,  że  dla  pewnych 
celów  ten  sztuczny  wytwór  będzie  mógł  oddawać  takie  same  usługi 
jak  rzeczyw'sty  odcisk  stopy.  Jeżeli  możnaby  wytwory  nietrwałe, 
utrwalone  przy  pomccy  wytworów  trwałych,  nazwać  petrefaktami, 
to  takim  wytworom  zastępczym,  sztucznym,  możnaby  nadać  nazwę 
artefaktów. 

§  43.  Takie  artefakty  zdarzają  się  często  w  zakresie  wytworów 
psychofizycznych.  Obfity  z  nich  użytek  czyni  np.  aktor,  przyjmując 
postawę,  w  której  ma  się  wyrażać  jakieś  uczucie.  W  istocie  jednak 
aktor  uczucie  to  zwykle  sobie  tylko  przedstawia,  tak  iż  postawa 
owa,  ów  wytwór  psychofizyczny,  nie  powstaje  dzięki  rzeczywistemu 
uczuciu,  które  się  w  takiej  postawie  zwykle  wyraża,  lecz  dzięki 
przedstawieniu  uczucia  czyli  uczuciu  przedstawionemu.  Więc  tak, 
jak  owo  uczucie  tylko  przedstawione  jest  wytworem,  zastępującym 
uczucie  rzeczywiste,  tak  też  i  owa  postawa  jest  wytworem  sztu- 
cznym, gdyż  nie  jest  ona  rzeczywistym  wyrazem  uczucia,  lecz  tylko 
jego  wyrazem  udanym,  przybranym. 

§  44.  Innego  przykładu  stosowania  artefaktów  dostarcza  logika. 
Sąd  jako  wytwór  czynności  sądzenia  czyli  wydawania  sądów  wy- 
raża się  w  powiedzeniach,  t.  j.  w  wytwTorach  psychofizycznych,  które 
powstają  dzięki  czynności  psychofizycznej  wypowiadania  czyli  wy- 
głaszania powiedzeń.  Takie  powiedzenia  wyrażają  tedy  sądy  czyli 
znaczeniem  takich  powiedzeń  są  sądy  *.  Można  jednak  tworzyć  po- 

1  Powyżej  wspomnieliśmy,  że  niektórzy  nazywają  sądem  właśnie  to, 
co  tutaj  występuje  pod  nazwą  powiedzenia.  Czyni  tak  m.  i.  Prof.  Dr.  Łukasie- 
wicz, określając  sąd  jako  »szereg  słów  albo  innych  znaków,  orzekających,  że 
jakiś  przedmiot  posiada  pewną  cechę  albo  jej  nie  posiada«  (O  zasadzie  sprze- 
czności u  Arystotelesa,  Kraków,  1910,  str.  12).  Traktując  jednak  sąd  jako  szereg 
słów  albo  innych  znaków,  musi  Dr.  Łukasiewicz  od  tego  szeregu  słów  albo 
innych  znaków  odróżniać  to,  co  jest  jego  znaczeniem.  W  samej  rzeczy  mówi  też 
Dr.  Łukasiewicz  o  »sądach  równoznacznych«,  określając  je  jako  takie,  które 
»wyrażają  w  różnych  słowach  myśl  tę  samą«  (tamże  str.  15).  Otóż  ta  myśl,  wy- 
rażona w  słowach,  nie  jest  oczywiście  niczem  innem,  jak  sądem  w  znaczeniu 
wytworu  czynności  sądzenia;  gdyby  więc  wyraz  sąd  miał  służyć  do  oznaczania 
^szeregu  słów  albo  innych  znaków«,  które  tego  rodzaju  myśl  wyrażają,  zabra- 
kłoby wyrazu  na  oznaczanie  takiej  myśli. 


O  czynnościach  i  wytworach  29 

wiedzenia  sztuczne,  zastępcze,  które  nie  będą  wyrazem  sądów  wy- 
danych, lecz  wyrazem  wytworów  sztucznych,  zastępujących  sądy 
wydane,  mianowicie  sądów  tylko  przedstawionych.  Więc  i  znacze- 
niem tych  sztucznych  powiedzeń  nie  będą  sądy  wydane  czyli  sądy 
rzeczywiste,  lecz  sądy  tylko  przedstawione  czyli  przedstawienia  są- 
dów 1.  Takiemi  sztucznemi  powiedzeniami  są  nie  tylko  owe  symbole, 
których  logika  używa,  jak  np.  SaP,  a  <  b.  lecz  także  stosowane 
w  niej  powiedzenia,  złożone  z  wyrazów  mowy.  Albowiem  logik 
(a  podobnie  gramatyk  i  t.  p.),  który  wygłasza  lub  wypisuje  powie- 
dzenia dla  przykładu,  zwykle  nie  wydaje  wcale  sądów,  które  są 
znaczeniem  tych  powiedzeń.  Często  nawet  nie  mógłby  ich  wcale 
wydawać,  gdyby  nawet  chciał 2.  Jeżeli  np.  celem  przytoczenia  przy- 
kładu wnioskowania  pod  względem  formalnym  prawidłowego,  cho- 
ciaż operującego  samymi  materyalnie  fałszywymi  sądami,  wygłasza 
lub  wypisuje  powiedzenia: 

Wszystkie  trójkąty  są  kwadratami, 
Wszystkie  kwadraty  są  kołami, 


Wszystkie  trójkąty  są  kołami, 

powiedzenia  jego  nie  są  wytworami  psychofizycznymi,  któreby  wyra- 
żały sądy  rzeczywiste  czyli  wydane.  Wyrażają  one  sądy  przedsta- 
wione tylko3,  a  te  sądy  przedstawione  tylko  zastępują  sądy  wydane 


1  Doniosłość,  jaką  posiadają  w  naszem  życiu  psychicznem  sądy  przedsta- 
wione tylko,  wynika  m.  i.  z  faktu,  że  wchodzą  one  w  skład  wszystkich  naszych 
pojęć  (Por.  moją  rozprawę  p.  t.  Wyobrażenia  i  pojęcia,   Lwów,  1898,  zwłaszcza 

§  ii)- 

-  Używamy  niekiedy  zwrotu:  istnieją  sądy,  których  nikt  nigdy  wydać  nie 
może.  Znaczy  to,  że  można  sobie  pomyśleć  czyli  przedstawić  takie  sądy;  nada- 
jemy więc  tutaj  wyrazowi  »istnieć«  znowu  znaczenie  niewłaściwe.  Por.  powyżej 
str.  15  uw.  1. 

8  Powiedzeniami,  które  nie  wyrażają  sądów  rzeczywistych,  lecz  sądy 
przedstawione  tylko,  zajmuje  się  m.  i.  A.  Marty  (Untersuchungen  zur  Grund- 
legung  der  allgemeinen  Grammatik  und  Sprachphilosophie,  Halle  1908,  §  115). 
Nazywa  on  takie  powiedzenia  fikcyjnemi  i  zalicza  je  konsekwentnie  wraz  z  na- 
zwami (imionami),  które  są  oddawna  znanymi  znakami  słownymi  przedstawień, 
do  jednej  grupy  znaków  słownych,  mianowicie  do  tak  przez  niego  zwanych  Vor- 
stellungssuggestive.  Tym  powiedzeniom  fikcyjnym,  należącym  do  Vorstellungs- 
suggestive,  przeciwstawia  powiedzenia  rzeczywiste  czyli  t.  zw.  Urteilssuggestive. 
Powiedzenia,  należące  do  Vorstellungssuggestive  (czyli  do  —  jak  możnaby  ten 
wyraz  przetłumaczyć  —  przedstawników),  możnaby  nazwać  powiedzeniami  w  zna- 


30  Kazimierz  Twardowski 

czyli  rzeczywiste  tak  saino.  jak  owe  powiedzenia  zastępują  powie- 
dzenia rzeczywiste,  t.  j.  wyrażające  sądy  rzeczywiste.  Artefakt  psy- 
chofizyczny wyraża  tu  artefakt  psychiczny  K 

§  45.  Tego  rodzaju  utrwalone  wytwory  zastępcze  przedstawiają 
najskrajniejszy  przypadek  uniezależnienia  wytworów  psychicznych 
od  czynności,  dzięki  którym  jedynie  istnieć  mogą  naprawdę  czyli 
aktualnie.  Operując  takimi  wytworami  zastępczymi  i  w  nauce  i  w  ży- 
ciu potocznem,  nie  odczuwamy  też  żadnej  trudności  w  operowaniu 
niezastęnczymi  wytworami  niezależnie  od  wytwarzających  je  czyn- 
ności, tern  bardziej,  że  niezmiernie  często  wytwory  rzeczywiste  i  za- 
stępcze zjawiają  się  naprzemian,  np.  gdy  wydajemy  sąd,  który  przy- 
jęliśmy zrazu  z  niedowierzaniem  2.  To  też  nie  można  się  temu  dzi- 
wić, że  utrwalone  w  wytworach  psychofizycznych  wytwory  psychi- 
czne traktujemy  niemal  jako  coś  objektywnego.  czyniąc  z  nich  przed- 
miot naszych  dociekań  życiowych  i  naukowych.  Nasuwa  się  możność 
wyróżnienia  w  całokształcie  badań  naukowych  pewnej  grupy  nauk 
w  ten  właśnie  sposób,  że  się  za  ich  wyłączny  lub  słowny  przedmiot 
uzna  w^ytwory  psychiczne.    Pojęciu    tych  nauk  odpowiadałaby  może 

czeniu  szerszem.  zaś  powiedzenia,  należące  do  Urteilssuggestive,  powiedzeniami 
w  znaczeniu  ściślejszem. 

1  Pierwszym,  który  taki  pogląd  na  przedmiot  logiki  szczegółowo  uzasadnił, 
był  Bernard  Bo  Iz  ano.  Sądy  w  powyżej  określony  sposób  uniezależnione  od 
czynności  sądzenia  nazwał  >Satze  an  sich«.  Obok  >Satze  an  sich«  zna  Bol- 
zano  także  »Vorstellungen  an  sich«.  t.  j.  przedstawienia  w  takiż  sposób  unieza- 
leżnione od  czynności  przedstawiania  iWissenschaftslehre  1837,  tom  I.  §§  19 — 
23  oraz  48—53,  gdzie  też  przytoczone  są  liczne  cytaty  z  dzieł  autorów  dawniej- 
szych, którzy  już  mniej  lub  więcej  zbliżali  się  do  uchwycenia  tych  pojęć).  (Dla 
uniknięcia  nieporozumień  zauważyć  trzeba,  że  czynnością  zastępczą,  dzięki  któ- 
rej powstają  przedstawienia  zastępcze,  jest  także  przedstawianie,  ale  przedsta- 
wianie inne,  aniżeli  to,  którego  wytworem  byłoby  odpowiednie  przedstawienie 
rzeczywiste).  Wyłuszczeniem  i  zastosowaniem  pojęć  >Satze  an  sichn  i  »Vorstel- 
lungen  an  sich«  wyprzedził  Bolzano  znacznie  współczesnych  mu  logików, 
podobnie  jak  wprowadzeniem  pojęcia  zmiennych  logicznych  i  (pod  nazwą  Giiltig- 
keit)  pojęcia  wartości  logicznych,  odgrywających  tak  wielką  rolę  w  dzisiejszej  logice 
symbolicznej.  Bolzano  posługuje  się  m.  i.  temi  pojęciami  w  celach  systema- 
tyki stosunków  logicznych  i  dla  określenia  pojęcia  prawdopodobieństwa  (1.  c. 
tom.  II.  §§  147,  154—161). 

s  Ilekrotnie  uprzytomniamy  sobie  wytwór  psychiczny,  nie  istniejący  w  da- 
nej chwili  aktualnie  w  naszym  umyśle,  czynimy  to  przy  pomocy  wytworu  za- 
stępczego, t.  j.  przy  pomocy  przedstawienia  owego  wytworu,  które  to  przedsta- 
wienie odbywa  się  nadto  zwykle  drogą  symbolicznego  myślenia  (Por.  moją  roz- 
prawę p.  t.  Wyobrażenia  i  Pojęcia,  str.  89 — 95  . 


O  czynnościach  i  wytworach  31 

najlepiej  nazwa  nauk  humanistycznych  l.  Idąc  w  fym  kierunku  dalej, 
możnaby  usiłować  znaleźć  określenie  psychologii,  nauki  bądź  co  bądź 
w  zakresie  wszystkich  nauk  humanistycznych  podstawowej.  W  okre- 
śleniu tern  rozróżnienie  wytworów  i  czynności  psychicznych  jako- 
też  rozróżnienie  różnych  rodzajów  wytworów  psychicznych  może 
oddać  niemałą  usługę.  Podobne  względy  mogą  się  przyczynić  do 
wyjaśnienia  wzajemnego  stosunku  poszczególnych  nauk  humanisty- 
cznych wogóle.  I  tak  ścisłe  odgraniczenie  wytworów  od  czynności 
przyczyniło  się  już  w  sposób  decydujący  do  uwolnienia  logiki  od 
naleciałości  psychologicznych.  Może  taki  sam  sposób  postępowania, 
okazawszy  się  tak  płodnym  dla  logiki,  dałby  się  zastosować  do 
nauk.  zajmujących  się  innymi  wytworami  psychicznymi?  Po  roz- 
patrzeniu różnych  rodzajów  wytworów  psychicznych  i  psychofizy- 
cznych oraz  stosunku  jednych  do  drugich  możnaby  sie  też  spodzie- 
wać niejednego  wyjaśnienia  w  sprawie  zadań  i  przedmiotu  każdej 
nauki  humanistycznej  z  osobna.  Wszak  charakter  danej  nauki  hu- 
manistycznej w  znacznej  mierze  zależy  też  od  tego,  czy  operuje 
tylko  zastępczymi,  czy  też  rzeczywistymi  wytworami  psychicznymi, 
oraz  od  tego;  jak  dalece  w  rozważaniu  wytworów  psychicznych 
abstrahuje  od  ich  cech  osobniczych  (por.  powyżej  §  39 — 40).  Nie- 
mniej ważną  rolę  odgrywa  wzgląd  na  znaczenie,  jakie  dla  pewnej 
nauki  posiada  sposób  utrwalania  wytworów  psychicznych,  więc 
wzgląd  na  rodzaj  dotyczących  wytworów  psychofizycznych  i  na  ich 
stosunek  do  wytworów  psychicznych.  Tak  więc  odróżnienie  wytwo- 
rów od  czynności  psychicznych  nie  tylko  rodzi  szereg  zagadnień, 
lecz  może  się  także  przyczynić  do  ich  wyświetlenia.  Dlatego  syste- 
matyczne badanie  wytworów,  rozważanych  dotąd,  stosownie  do  po- 


1Stumpf,  który  dla  nauk,  zajmujących  się  wytworami  psychicznymi, 
proponuje  nazwę  eidologii,  ogranicza  te  nauki  do  trzech,  mianowicie  do  logiki, 
etyki  i  estetyki,  uważając  za  przedmiot  nauk  humanistycznycn  (nauki  o  pań- 
stwie i  społeczeństwie,  językoznawstwa,  teoryi  religii,  teoryi  sztuki  i  t.  p.)  zło- 
żone funkcye  psychiczne,  gdy  tymczasem  psychologia  zajmuje  się  według  niego 
elementarnemi  funkcyami  psychicznemi  (por.  Zur  Einteilung  der  Wissenschaften, 
Berlin  1907,  str.  21,  32,  37).  Sądzę,  że  naturalniejsze  jest  pojęcie  nauk  humani- 
stycznych, upatrujące  wspólną  ich  cechę  w  tern,  że  się  zajmują  wytworami  psy- 
chicznemi ;  w  ten  sposób  logika,  etyka  i  estetyka  nie  znajdują  się  poza  obrębem 
nauk  humanistycznych,  lecz  należą  do  nich  razem  z  innemi  naukami,  zajmują- 
cemi  się  wytworami  psychicznemi.  Trudno  bowiem  zgodzić  się  ze  Stumpfem, 
gdy  twierdzi,  że  nauki  humanistyczne  zajmują  się  funkcyami  psychicznemi. 


32  Kazimierz  Twardowski 

trzeb  różnych  nauk,  tylko  z  pewnych  szczegółowych  punktów  wi- 
dzenia, nie  jest  może  rzeczą  bezużyteczną;  przeprowadzone  zaś 
w  odpowiedni  sposób,  tworzyłoby  teoryę  wytworów. 


TRESC. 


Str. 

§  1.  Zadanie  rozprawy 3 

§  2.  Moment  czynnościowy  i  zjawiskowy 3 

§  3.  Przykład 3 

§  4.  Rozmaite  stopnie  różności   znaczeń   czasownika  i  odpowiedniego  rze- 
czownika      4 

§  5.  Figura  etymologiczna.  Dopełnienie  wewnętrzne  (przedmiot  wewnętrzny)  4 

§  6.  Kryteryum  wewnętrzności  dopełnienia  (przedmiotu) 5 

§  7.  Zjawiska,  powstające  dzięki  czynnościom 5 

§  8.  Stosunek  tych  zjawisk  do  dopełnienia  (przedmiotu)  wewnętrznego  .    .  6 

§  9.  Pojęcie  wytworu 6 

§  10.  Rodzaje  czynności  i  wytworów 6 

§  11.  Wyrazy,  dotyczące  czynności    i   wytworów    fizycznych    i    psychofizy- 
cznych       7 

§  12.  Wyrazy,  dotyczące  czynności  i  wytworów  psychofizycznych  i  psychi- 
cznych       7 

§  13.  Dwojaka  wieloznaczność  tych  wyrazów 8 

§  14.  Rzeczowniki,  oznaczające  obok  wytworów  także  czynności 8 

§  15.  Rzeczowniki,  oznaczające  obok  wytworów  i  czynności  także  dyspozycye  9 

§  16.  Rola  rzeczowników  słownych • 10 

§  17.  Analogie  w  innych  językach 11 

§  18.  Sposób  uzyskania  osobnych  wyrazów  na  oznaczanie  czynności  i  wy- 
tworów      11 

§  19.  Sposób  ten  nie  dotyczy  znaczenia  dyspozycyjnego  tych  wyrazów   .    .  12 

§  20.  Wytwór  czynności  a  przedmiot  wytworu 13 

§  21.  Czy  rozróżnienie  czynności  i  wytworu  jest  usasadnione? 13 

§  22.  Fakt,  który  za  tem  przemawia 13 

§  23.  Wytwory,  znikające  wraz  z  czynnością;    ich   istnienie    aktualne  i  po- 

tencyalne 14 

§  24.  Wytwory,  trwające  aktualnie  dłużej  od  czynności 15 

§  'Ib.  Podział  wytworów  na  nietrwałe  i  trwałe 16 

§  26.  Co  umożliwia  trwałość  wytworów? 16 

§  27.  Charakter  rzeczowy  wytworów  trwałych 17 

§  28.  Wytwory  psychiczne  nie  są  wytworami  trwałymi 18 

§  29.  Wytworami  trwałymi  mogą  być  zarówno  wytwory  fizyczne  jak   psy- 
chofizyczne       18 


O  czynnościach  i  wytworach  33 

§  30.  W  wytworach  psychofizycznych  wyrażają   się   (znajdują   swój  wyraz) 

wytwory  psychiczne 18 

§  31.  Niekiedy  nadto  wytwory  psychofizyczne  wyrażają  wytwory  psychiczne  19 

§  32.  Wytwór  psychiczny  jako  znaczenie 21 

§  33.  Wytwory  psychiczne,  wyrażające  się  w  trwałych  wytworach  psycho- 
fizycznych    22 

§  34.  Potencyalne  istnienie  wytworów   psychicznych  w  wytworach  psycho- 
fizycznych         22 

§  35.  Utrwalanie  wytworów  nietrwałych 24 

§  36.  Różne  sposohy  utrwalania  wytworów  nietrwałych 24 

§  37.  Pismo  jako  sposób  utrwalania  wytworów  psychicznych 25 

§  38.  Pozorna  niezależność  wytworów   utrwalonych   od   wytwarzających  je 

czynności       25 

§  39.  Identyfikacya  wytworów 25 

§  40.  Jest  ona   także   jedną  z  przyczyn    pozornej    niezależności   wytworów 

nietrwałych 27 

§  41.  Dalszej  takiej  przyczyny  dostarczają  »niby-wytwory« 2T 

§  42.  Wytwory  zastępcze 27 

§  43.  Psychofizyczne  wytwory  zastępcze 28 

§  44.  Rola  wytworów  zastępczych  w  logice 28 

§  45.  Zakończenie 30 


Twardowski. 


POCZĄTEK  ŻYCIA 

napisał 

Ks.  KAZIMIERZ  WAIS 


Was. 


Z  wielką  ciekawością  śledzi  dzisiejszy  filozof  przyrody  budzącą 
się  i  rozpowszechniającą  coraz  bardziej  reakcyę  w  dziedzinie  bio- 
logii. Biolog  z  przed  trzydziestu  lat,  jeśli  nie  chciał  stawać  pod 
sztandarem  Du  Bois  Reymonda  i  wołać  razem  z  nim:  Ignoramus  et 
ignorabimus.  upatrywał  za  Lotzem  i  Moleschottem  jedyny  klucz  do 
rozwiązania  zagadki  życia  w  siłach  fizycznych  i  chemicznych.  Nie  ma — 
powtarzano  wówczas  w  kołach  uczonych,  należących  do  tego  kie- 
runku, zwanego  mechanizmem  —  nie  ma  przepaści  między  światem 
nieorganicznym  a  organicznym,  nie  ma  istotnej  różnicy  między  czyn- 
nością jestestw  żyjących  a  działaniem  materyi  martwej.  Wszystko, 
co  istnieje,  należy  uważać  za  ruch  materyi,  ułożonej  w  pewien  spo- 
sób. Ustrój  jest  machiną,  utworzoną  przez  stosowne  połączenie  czą- 
steczek chemicznych  w  komórki;  z  komórek  powstają  tkanki,  z  tka- 
nek narządy,  z  narządów  ciało  żywe. 

Zdawało  się,  że  mechanizm,  popierany  gorliwie  z  jednej  strony 
przez  darwinizm,  a  z  drugiej  przez  materyalistyczno-monistyczną 
filozofię  Buchnera,  Vogta  i  Haeckia,  zawładnie  na  zawsze  biologią, 
że  natomiast  pogląd  przeciwny,  czyli  witalizm,  którego  w  pierwszej 
połowie  XIX.  wieku  bronili  J.  Muller  i  Liebig.  jest  pogrzebany  na 
zawsze.  >  Około  70-go  i  80-go  roku  —  pisze  witalista  E.  von  Hart- 
mann 1  —  uchodził  oparty  o  darwinizm  mechaniczny  pogląd  na 
świat  za  niewzruszony  dogmat,  a  wszelka  teleologiczna  i  witalistyczna 
myśl  za  kacerstwo*.  Jedna  tylko,  rzec  można,  filozofia  scholastyczna 
nie  wyparła  się  witalizmu,  uważając  go,  zgodnie  z  swą  przeszłością 
i  tradycyą,  za  jeden  z  najcenniejszych  klejnotów,  otrzymanych  w  spu- 
ściźnie  po  genialnym  myślicielu  Hellady,  Arystotelesie2. 

Tymczasem  w  dwóch  ostatnich  dziesięcioleciach  zjawił  się  nie- 
spodzianie, prawie   nagle,  silny   prąd,   skierowany    przeciw  rozpano- 

1  Das  Problem  des  Lebens,  Bad  Sachsa  1906,  str.  99. 

2  Zob.  F.  Bouillier,  Le  principe  vitale,  wyd.  2,  Paryż  1873. 

1* 


Ą.  Kazimierz  Wais 

szonemu  mechanizmowi.  Samodzielniejsi  i  odwaźniejsi  uczeni,  wi- 
dząc doskonale  słabe  strony  systemu,  w  którym  się  wychowali,  za- 
częli tu  i  ówdzie,  niekiedy  nieśmiało  i  ostrożnie,  zrywać  jego  kaj- 
dany i  nawracać  się  do  zarzuconego  witalizmu.  Przykład  dał  w  r. 
1886  G.  von  Bunge,  za  którym  poszło  wielu  badaczy,  najpierw 
w  Niemczech,  a  potem  w  innych  krajach.  Dziś  poczet  poważnych 
neowitalistów  jest  dość  długi;  należą  do  niego:  O.  Hamann,  Rind- 
fleisch,  H.  Driesch,  Gurwitsch,  Fr.  Ehrhardt,  G.  Wolff,  Jan  i  Fryde- 
ryk Reinke,  K.  C.  Schneider.  R.  Neumeister,  Dennert.  Herbst.  G.  Ja- 
ger.  Pauly,  France,  Vignon.  Gregoir,  lord  Kebin  (Thomson),  Hal- 
dane,  Wilson,  B.  Moore,  Windle,  Grassi.  Wasmann,  Muckermann. 
Gemelli  i  wielu  innych1.  Są  między  nimi  znaczne  różnice  w  szcze- 
gółach, ale  wszyscy  zgadzają  sie  na  to,  że  objawy  życiowe  nie  da- 
dzą się  wytłómaczyć  mechanicznie.  Niektórzy,  jak  Driesch.  wyłu- 
szczając  swe  myśli,  przemawiają  niemal  językiem  Stagiryty  i  scho- 
lastyków. Wszystko  najlepsze  i  najcenniejsze  —  uczy  od  r.  1896 
embryolog  heidelberski 2  —  co  wiemy  o  życiu,  przeczuł  wielki  Grek 
w  książce:  >0  duszy «.  Zycie  polega  na  współdziałaniu  czynnika  ce- 
lowego, entelechii  arystotelesowskiej,  z  siłami  nieorganicznemu  Ente- 
lechia  (6  zyzi  sv  escjtco  to  teXoc)  nie  posiada  żadnych  części  roz- 
ciągłych, ale  jest  jakościową  zasadą  czynności  i  indywidualności 
ustrojów. 

Nowa  szkoła  ściągnęła  na  siebie,  co  łatwo  można  było  prze- 
widzieć, oburzenie  i  gromy  ze  strony  mechanistów.  Do  dnia  dzisiej- 
szego stara  się  wielu  zwolenników  starego  kierunku  ośmieszyć, 
a  przez  to  stłumić  i  zabić  witalizm.  W  tym  celu  zarzuca  się  neo- 
witalistom  mistycyzm,  albo  piętnuje  się  ich  naukę  jako  » zaśniedziały 
przesąd*,   będący   objawem    >owej    słusznie  znienawidzonej  metody 


1  Do  tego  kierunku  zbliża  się  znakomity  biolog  berliński,  O.  Hertwig,  Der 
Kampf  um  Kernfragen  der  Entwicklungs-  und  Yererbungslehre,  Jena  1909, 
str.  55-81. 

2  Die  Maschinentheorie  des  Lebens  (Biol.  Zentralblatt,  1896);  Studien  tiber 
das  Regulationsyermógen  der  Organismen  (Archiv  fur  Entwickelungsmechanik, 
1899 — 1902);  Die  Lokalisation  morphogenetischer  Vorgange.  Lipsk  1899;  Die 
organischen  Regulationen,  tamże  1901;  Kritisches  und  Polemisches  (Biol.  Zen- 
tralbl.,  1902) ;  Zwei  Beweise  fur  die  Autonomie  von  Lebensvorgangen,  Jena  1902 ; 
Die  »Seele«  ais  elementarer  Naturfaktor,  Lipsk  1903;  Naturbegriffe  und  Natur- 
teile,  tamże  1904;  Der  Vitalismus  ais  Geschichte  und  ais  Lehre,  tamże  1905 ;  Phi- 
losophie  des  Organischen,  tamże  1909. 


Początek  życia  5 

ogłupiania,  która  w  mroku  średniowiecznym  nosiła  otwartą  nazwę 
scholastyki*  1. 

Umysł  nieuprzedzony  przyzna,  że  taka  taktyka,  acz  bardzo 
łatwa  i  wygodna,  zaostrza  chyba  spory,  lecz  nie  prowadzi  do  roz- 
wiązania zagadki  życiowej.  Tylko  spokojna  i  rozważna  analiza  fak- 
tów, poznanych  drogą  już  to  pospolitego  doświadczenia,  już  to  ściśle 
naukowego  badania,  może  rozstrzygać,  po  czyjej  stronie  jest  słu- 
szność: mechanizmu,  czy  witalizmu. 

Sądzę,  że  fakta  przemawiają  stanowczo  na  korzyść  tego  dru- 
giego systemu.  Nie  mam  zamiaru,  jak  świadczy  napis  niniejszej  roz- 
prawki, dowodzić  szczegółowo  słuszności  witalizmu.  Nie  mogę  je- 
dnak pominąć  najgłówniejszych  powodów,  dla  których  przyjmuję  tę 
teoryę,  a  odrzucam  mechanizm;  inaczej  rozpatrywanie  rozmaitych 
poglądów  na  początek  życia  byłoby  pozbawione  należytej  podstawy. 
W  rzeczy  sam;j.  kto  chce  znaleść  zadowalniającą  odpowiedź  na  py- 
tanie, skąd  się  wzięło  życie,  musi  wpierw  poznać  stosunek,  zacho- 
dzący między  jestestwami  żyjącemi  a  nieżyjącemi. 

Mechanizm  biologiczny  daje  się  należycie  zrozumieć  i  ocenić 
w  związku  z  innymi  systemem,  z  mechanizmem  atomicznym,  noszą- 
cym zwyczajnie  nazwę  atomizmu  mechanicznego.  Oba  te  systemy 
tłómaczą  świat,  jak  wskazuje  ich  nazwa,  mechanicznie,  z  tą  tylko 
różnicą,  ze  pierwszy  zajmuje  się  światem  organicznym,  a  drugi  nie- 
organicznym; stąd  pierwszy  jest  dalszym  ciągiem  drugiego.  Mecha- 
nizm atomiczny  widzi  w  świecie  nieorganicznym  tylko  masę  i  prze- 
noszący się  z  ciała  na  ciało  ruch,  a  odmawia  mu  wszelkich  sił 
i  wszelkich  w  ogóle  jakości,  albo  sprowadza  je  do  ruchu.  Materya 
jest  według  niego  wszędzie  jednorodna;  rozmaitość  ciał  powstaje 
dzięki  rozmaitym  ruchom  atomów. 

W.-zakźe  tezy  te  nie  dają  Się  pogodzić  z  wielu  faktami.  Jeżeli 
materya  wszystkich  ciał  jest  jednorodna,  to  jak  wytłumaczyć  n.  p. 
zjawisko,  że  każdy  pierwiastek  chemiczny  zachowuje  zawsze,  choć 
wchodzi  w  skład  najrozmaitszych  związków,  właściwy  sobie  ciężar 
atomowy,  albo  że  okazuje  stale  dążność  do  łączenia  się  tylko  z  pe- 
wnymi pierwiastkami?  Ten  drugi  fakt  chcą  mechaniści  wyjaśnić  do- 
datkową hipotezą,  według  której  dwa  ciała  pozostają  do  siebie 
w  stosunku    powinowactwa    chemicznego    wówczas,    gdy    ruchy  ich 

1  W7.  M.  Kozłowski,  Przyrodoznawstwo  i  filozofia,  Warszawa  1909,  str. 
109  i  nn. 


g  Kazimierz  Wais 

atomów  są  do  i  tgo  stopnia  zgodne,  iż  mogą  w  końcu  przejść  w  stan 
równowagi  stałej.  Niestety,  nasuwają  się  tutaj  niepokonalne  trudno- 
ści. Wszak  w  myśl  teoryi  ruch  pochodzi  tylko  z  zewnątrz:  każdy 
mianowicie  atom  o  tyle  jest  w  ruchu,  o  ile  go  pcha  w  pewnym  kie 
runku  inny  atom.  Lecz  łatwo  zrozumieć,  że  pod  wpływem  ciepła, 
elektryczności  lub  innych  czynników  pchnięcia  i  kierunki  ruchów 
mogą  się  u  atomów  zmieniać  w  nieskończoność.  Gdyby  tedy  dodat- 
kowa hipoteza  była  prawdziwa,  musiałyby  się  także  zmieniać  po- 
winowactwa chemiczne.  Tymczasem  pewne  pierwiastki  łączą  się  wy- 
łącznie z  pewnymi  pierwiastkami.  Dodajmy,  że  z  filozoficznego  punktu 
widzenia  przenoszenie  się  ruchu  z  jednego  atomu  na  drugi  jest  bez- 
warunkowo wykluczone,  gdyż  ruch,  jak  każda  inna  przypadłość,  tkwi 
z  istoty  swej  tylko  w  jakiejś  rzeczy  jako  w  swym  podmiocie,  i  dla 
tego  nie  może  ani  od  niej  oderwać  się,  ani  z  niej  na  inną  rzecz 
przenieść. 

Dla  tych  i  podobnych  powodów  wielu  filozofów  słusznie  twier- 
dzi, że,  chcąc  wytłómaczyć  wszystkie  zjawiska,  spotykane  w  ciele, 
należy  za  przykładem  Arystotelesa  przyjąć  w  niem  dwie  ostateczne 
zasady:  jedną  z  siebie  nieoznaczoną  i  wspólną  wszystkim  ciałom, 
drugą  zaś  rozstrzygającą  o  tern,  że  pewne  ciało  jest  tern,  a  nie  innem 
ciałem,  że  posiada  te.  a  nie  inne  przymioty,  siły,  dążności  i  sposoby 
działania,  że  podlega  tym.  a  nie  innym  prawom.  Tamta  zasada, 
z  istoty  swej  bierna,  zowie  się  pramateryą;  ta.  czynna  i  celowa,  en- 
telechią  albo  —  jak  zwyczajnie  mówią  scholastycy  —  formą  sub- 
stancyalną l. 

Według  tego  systemu  ciała  żyjące  składają  się  również  z  pra- 
materyi  i  formy  substancyalnej,  a  są  odgraniczone  od  ciał  martwych 
tern,  że  posiadają  entelechię  istotnie  różną,  wyższą  i  doskonalszą, 
która,  dając  bytom  życie,  zwie  się  ich  duszą.  Owszem,  enteleehia 
ta  stanowi  trzy  istotnie  różne  stopnie  życia:  roślinnego,  zwierzęcego 
i  ludzkiego;  stąd  rozróżniamy  duszę  roślinną,  zwierzęcą  i  ludzką. 

Z  tego  wynika,  że  animizm,  czyli  witalizm  Arystotelesa,  zwany 
umiarkowanym,  różni    się   zasadniczo  od  skrajnego  witalizmu   n.  p. 


1  Zoh.  Dr:  A.  Michelitsch,  Atomismus,  Hylemorphismus  und  Naturwissen- 
schaft,  Grac  1897;  P.  Mielle,  De  substantiae  corporalis  vi  et  ratione,  Lingonis 
1894;  F.  Million,  La  clef  de  la  philosophie  scolastiąue,  Paryż  1896;  A.  Farges, 
Matiere  et  formę.  wyd.  5,  Paryż  1900;  D.  Nys,  Cosmologie  ou  Ćtude  philoso- 
phiąue  du  monde  inorganiąue,  wyd.  2,  Lowaniura  1906. 


Początek  życia  7 

Paracelsusa  (1493  —  1541),  van  Helmonta  (1577  —  1644),  Stahla 
(1660 — 1734),  sławnej  szkoły  medycznej  z  Montpellier  (wiek  XVIII.), 
tudzież  niektórych  pozornych  przeciwników  mechanizmu  biologi- 
cznego, żyjących  w  naszych  czasach.  Paracelsus  tłómaczył  celowe 
czynności  ustrojów  cząstką  ducha  bożego,  a  van  Helmont  odwoływa 
się  do  rządzącego  organizmem  archeusza,  któremu  podlegają  archeu- 
sze  niższe,  kierujące  czynnościami  narządów.  Stahl  sądził,  że  pod- 
stawą każdego  życia  roślinnego  jest  dusza  rozumna,  gdyż  tylko  od 
takiej  duszy  może  pochodzić  celowość  ustrojów.  Lekarze  z  Mont- 
pellier przyjmowali  w  człowieku  obok  duszy  rozumnej  niezależną 
od  niej  siłę  życiową,  która  kształtuje  ciało.  Pozorni  witaliści  dzi- 
siejsi, mówiąc  o  sile  życiowej,  rozumieją  przez  nią  jakąś  nieznaną 
siłę  materyalną1. 

Według  Stagiryty  i  jego  zwolenników  entelechia  ciał  żyjących, 
czyli  dusza,  nie  stanowi  siły  w  z  wy  czaj  nem  tego  słowa  znaczeniu; 
jest  ona  zasadą  życiową  sui  generis,  skojarzoną  z  pramateryą  w  jedną 
substancyę  organizmu,  dającą  mu  ściśle  oznaczoną  naturę,  two- 
rzącą podstawę  wszystkich  jego  uzdolnień  i  czynności.  W  ten  spo- 
sób należy  rozumieć  arystotelesowską  definicyę  duszy:  Aió  tj  <\>ujji 
Łaxiv  eyTe^e^eta  tj  TtpcÓTi]  cwy-aTo;  <puctx.o0  §'jva|j.ei  '(o>7]v  zyovzoc.  Toiouto 
Sś,  6  av  yj,  ópyavixóv 2.  W  ten  też  sposób  trzeba  tłómaczyć  znaczenie 
wyrazów,  którymi  posługują  się  umiarkowani  witaliści,  zowiąc  za- 
sadę życiową  pierwiastkiem  życiowym,  siłą  lub  energią  życiową. 

Już  to,  co  się  rzekło  wyżej  o  wadach  atomizmu  mechanicznego, 
przemawia  przeciw  mechanizmowi  biologicznemu.  Jeżeli  objawów 
materyi  nieorganicznej  nie  można  wytłómaczyć  czysto  mechanicznym 
sposobem,  to  tem  bardziej  należy  to  powiedzieć  o  zjawiskach,  spoty- 
kanych w  jestestwach  żyjących,  Co  więcej,  te  ostatnie  zjawiska  do- 
magają się  koniecznie  entelechii  nie  tylko  wyższej,  ale  istotnie  różnej 
od  entelechii  utworów  martwych.  Między  światem  bowiem  nieorga- 
nicznym, czyli  mineralnym,  a  organicznym,  t.  j.  żyjącym,  zachodzi 
różnica  istotna. 

Łatwo  ją  zauważyć  już  na  pierwszy  rzut  oka. 

Jestestwo  żyjące  jest  substancyą,  złożoną  z  części  różnoro- 
dnych, czyli  narządów  o  rozmaitym  kształcie  zewnętrznym  i  rozmaitej 


1  Zob.    Farges,    La   vie   et  l'evolution    des  especes,   wyd.  2,  Paryż    18'J2, 
str.  61  i  nn. 

2  De  anima,  II,  1. 


g  Kazimierz  Wais 

budowie  wewnętrznej,  stosownie  do  rozmaitych  celów,  które  mają 
spełnić  narządy.  W  roślinie  n.  p.  inaczej  wygląda  korzeń,  inaczej  pień, 
inaczej  liść,  inaczej  kwiat  lub  owoc.  Podobnie  części  składowe  na- 
rządów różnią  się,  jak  uczy  histologia,  między  sobą  pod  względem 
morfologicznym.  Najniższe  organizmy  jednokomórkowe  przedstawiają 
się  wprawdzie  jako  bryłki  materyi  niezorganizowanej,  ale  tylko  po- 
zornie. W  rzeczywistości  bowiem  każda  komórka  posiada  bardzo 
bogatą  organizacyę.  Natomiast  minerał  nie  ma  żadnych  narządów; 
wszystkie  jego  części  są  jednakowe,  morfologicznie  jednorodne. 

Ustroje  odżywiają  się  i  rosną.  Odżywianie  się  polega  na  tern, 
że  jestestwo  żywe  przyjmuje  w  siebie  materye,  znajdujące  się  w  śro- 
dowisku, przetrawia  je,  i  odrzuciwszy  niepotrzebne  resztki,  przy- 
swaja, t.  j.  przemienia  w  swą  własną  substancyę.  Każdy  narząd 
i  każda  jego  część  odbierają  stosowną  ilość  pokarmu,  który  się 
w  nie  wciela  i  ustawicznie  je  odświeża,  zastępując  dawne  składniki 
nowymi.  Stąd  dopełnieniem  odżywiania  się  jest  wydzielanie,  czyli  roz- 
kład zorganizowanych  składników  na  różne  utwory;  utwory  te  albo 
bywają  wydalane  na  zewnątrz,  albo,  łącząc  się  z  pokarmem,  służą 
dalej  do  odnawiania  komórek.  Żaden  zaś  narząd,  żadna  jego  część 
nie  przyjmuje  pożywienia  w  sposób  samoistny;  przeciwnie,  wszystkie 
biorą  go  od  całości,  działając  razem  podług  jednego  planu  organi- 
zacyi  i  zmierzając  do  jednego  wspólnego  celu.  Tymczasem  minerał 
ani  nie  przerabia  innego  ciała,  ani  go  nie  przyswaja  wewnętrznie, 
ani  nie  rośnie  w  ścisłem  znaczeniu;  może  się  powiększać  tylko  przez 
to,  że  na  jego  powierzchni  osiadają  nowe  cząsteczki  materyi,  przy- 
legając szczelnie  do  dawnych.  Nadto,  gdy  organizm  rośnie  dopóty, 
dopóki  nie  osiągnie  właściwej  swej  naturze  wielkości,  to  powiększanie 
się  ciał  nieorganicznych  może  się  odbywać  bez  końca. 

Ustroje  rozmnażają  się,  czyli  rodzą  inne  podobne  do  siebie 
ustroje.  Wprawdzie  ta  czynność  rozrodcza  odbywa  się  w  rozmaity 
sposób,  bo  albo  przez  prosty  podział  jestestwa  żyjącego,  albo  przez 
tworzenie  pączków,  które  po  oderwaniu  się  od  organizmu  macierzy- 
stego prowadzą  później  życie  samodzielne,  albo  przez  rozwój  jaja 
niezapłodnionego,  albo  wreszcie  przez  płciowe  połączenie  rodziców: 
zawsze  atoli  początek  jednego  ustroju  należy  odnieść  do  ustroju 
innego,  przyczem  oba  posiadają  jednakową  naturę,  czyli  należą  do 
tego  samego  gatunku.  Substancyę  świata  nieorganicznego  nie  rodzą 
się  w  ścisłem  znaczeniu,  lecz  zawdzięczają  swe  powstanie  przyczy- 
nom   gatunkowo    od    siebie    różnym.    Co    innego  n.  p.   woda,  a    co 


Początek  życia  9 

innego  tlen  i  wodór,  które  się  na  nią  składają  w  związku  che- 
micznym. 

Procesy  odżywiania  i  rozmnażania  się  tworzą  t.  zw.  cykle  ży- 
ciowe. Zycie  osobnika  i  gatunku  toczy  się  istotnie  kołem.  Przyswa- 
janie, które  pod  względem  chemicznym  jest  syntezą,  i  wydzielanie, 
będące  naodwrót  analizą,  następują  po  sobie  w  odżywianiu  na 
przemiany.  Podobnie  gdy  ustrój  dojdzie  do  należytego  rozwoju, 
natenczas  pewna  jego  część  oddziela  się  i  daje  początek  nowemu 
osobnikowi,  który  w  swoim  czasie  znowu  rodzi  inny  osobnik,  poczem 
ten  sam  proces  powtarza  się  dalej.  Takich  cyklów  szukalibyśmy 
napróżno  w  królestwie  nieorganicznem. 

Tak  więc  życie  jest  ruchem.  Vita  est  in  motu  —  mówili  starzy. 
Ale  ten  ruch  życiowy  posiada  własności,  wyróżniające  go  zasadniczo 
od  ruchu,  spotykanego  w  materyi  martwej.  Ruch  życiowy  jest  ciągły 
i  immanentny,  czyli  wsobny. 

0  jego  ciągłości  świadczą  dostatecznie  wspomniane  przed 
chwilą  cykle  życiowe.  W  przeciwieństwie  do  rzeczy  nieżywych,  które 
zmierzają  zawsze  do  stałej  równowagi,  substancya  żyjąca  zmienia 
się  bez  przerwy;  koniec  zmian  jest  końcem  życia,  czyli  śmiercią. 

Wsobność  znowu  ruchu  życiowego  polega  na  tern,  że  n.  p.  ko- 
mórka porusza  siebie,  działa  na  siebie,  odżywia  siebie,  rozwija  siebie. 
Jeżeli  dwa  pierwiastki,  n.  p.  wodór  i  chlor,  połączą  się  w  związek 
chemiczny,  powstaje  trzecie  ciało,  zwane  zwyczajnie  solą  kuchenną 
(chlorek  sodowy),  która  nie  jest  ani  chlorem,  ani  wodorem.  W  ko- 
mórce dzieje  się  inaczej.  Służące  jej  za  pokarm  materyały  nie  two- 
rzą z  nią  trzeciego  ciała,  ale,  jak  widzieliśmy,  zamieniają  się  w  jej 
własną  substancyę.  Nie  chcemy  przez  to  powiedzieć,  jakoby  żywa 
komórka  nie  spełniała  żadnych  czynności,  zwanych  przechodniemi; 
może  ona  działać  ró.vnież  poza  siebie,  i  działa  rzeczy  wiście  tak 
samo,  jak  to  czynią  rzeczy  martwe.  Nie  twierdzimy  nawet,  żeby 
wszystkie  zjawiska  mechaniczne  lub  fizyczno-chemiczne,  odbywające 
się  w  jej  wnętrzu,  a  rozpatrywane  z  osobna,  należały  do  immanen- 
tnych.  Czynność  w  ścislem  słowa  znaczeniu  wsobna  jest  właściwie 
jedna:  przyswajanie,  czyli  wewnętrzne  wstawianie  różnorodnych  sul>- 
stancyi  przerobionego  pokarmu  w  ustrój  komórkowy.  »Ale  ponie- 
waż —  zauważył  trafnie  Mercier 1  —  oddziaływania  chemiczne,  przy- 
gotowujące przyswajanie  i  kończące  się  w  niem  naturalnie,    tworzą 

1  Psychologia  (tlóm.  pol.  Krasnowolskiego),  Warszawa  1902,  str.  53. 


10  Kazimierz  Wais 

z  samem  przyswajaniem  ruch  ciągły,  jedną  całość,  byłoby  więc 
sprzecznem  z  naturą  rzeczy  wyosabniać  je  od  ostatecznego  ich  celu; 
zatem  słusznie  można  powiedzieć  sposobem  ogólnym,  że  ruch  odży- 
wiania, a  przeto  i  ruch  wzrostu  i  rozwoju  jestestwa  żyjącego,  sta- 
nowi ruch  iramanentny«.  Dobrze  tedy  mówią  scholastycy:  Ywum 
est.  quod  se  ipsum  movet. 

Czy  więc  organizm  jest.  jak  utrzymują  mechaniści,  tylko  sztu- 
cznie zbudowaną  machiną?  Machina  —  woła  Max  Verworn  *  — po- 
siada tak  samo  organy,  jak  ustrój.  Choćbyśmy  —  odpowiemy  na 
to  —  rozmaite  części  składowe  machiny  nazwali  w  przenośnem  zna- 
czeniu organami,  każdy  widzi  przepaść  między  żywym  ustrojem 
a  machiną.  Żadna  na  świecie  maszyna  nie  odżywia  się.  nie  rośnie, 
nie  rodzi  innych  maszyn;  żadna  też  nie  porusza  siebie  samej. 

Jeszcze  lepiej,  jeśli  być  może,  uwydatniają  tę  zasadniczą  ró- 
żnicę między  ustrojem  a  machiną  zjawiska  regeneracyi  i  t.  zw.  re- 
gulacyjnej zdolności,  które  spotykamy  w  niektórych  organizmach. 

Driesch2  dzieli  ciało  zwierzątka,  znanego  pod  nazwą  Clavel- 
lina  lepadiformis,  na  dwie  połowy,  a  już  po  trzech  lub  czterech 
dniach  uzupełnia  się  każda  połowa  w  ten  sposób,  że  zamiast  je- 
dnego, mamy  dwa  dobrze  rozwinięte  ustroje.  Często  odcięta  część 
traci  z  początku  organizacyę  i  przedstawia  się  przez  parę  miesięcy 
jako  kulista  masa  jednorodna,  lecz  potem  zaczyna  się  kształtować, 
tworząc  po  paru  dniach  nowy,  choć  mniejszy  od  dawnego,  ustrój. 
Zjawiska  regeneracyi  zdarzają  się  nawet  u  organizmów  doskonal- 
szych. Wiadomo,  że  n.  p.  rakom  odrastają  odcięte  nożyce  i  nogi. 
G.  Wolff,  powtarzając  dawniejsze  doświadczenia  Bonneta  i  Coluc- 
ci'ego,  wycina  soczewki  oczne  traszkom  {Triton  taeniatus).  Po  upływie 
jednego  lub  dwóch  dni  zjawia  się  na  wewnętrznym  brzegu  tęczówki 
mnóstwo  leukocytów  (białe  ciałka  krwi),  które  pożerają  jej  czarny 
barwik.  Później  w  pewnym  punkcie  tęczówki,  wybranym  tak  pra- 
ktycznie, że  rozum  ludzki  nie  mógłby  wybrać  lepszego,  zaczynają  się 
rozmnażać  komórki,  skutkiem  czego  po  wewnętrznej  stronie  oka 
powstaje  woreczek,  przybierający  z  czasem  postać  soczewki.  So- 
czewka tworzy  się  tutaj  w  ogólności  tak  samo,  jak  w  zarodku,  z  tą 
tylko  różnicą,   że   soczewka   zarodka  rychło  się  odrywa  od  punktu. 


1  Allgemeine  Physiologie,  wyd.  5,  Jena  1909,  str.  143. 

2  Studien  uber  das  Regulationsvermogen  der  Organismen  (Archiv  fur  Ent- 
wicklungsmechanik,  1902,  str.  247  i  nn.). 


Początek  życia  11 

z  którego  wyrasta,  gdy  odradzająca  się  soczewka  traszki  dorosłej 
odrywa  się  bardzo  późno.  Lecz  właśnie  ta  różnica  —  zauważa 
Wolff  —  świadczy  o  niezwykłej  celowości.  Pierwsza  bowiem  so- 
czewka powstaje  pośród  tkanek  stałych,  a  druga  pośród  tkanek  wo- 
dnistych; gdyby  tedy  odrastająca  soczewka  oderwała  się  w  tym  sa- 
mym czasie,  co  soczewka  zarodkowa,  natenczas  wpadłaby  niezawo- 
dnie w  jamę  oczną. 

Czy  te  fakty  nie  są  dowodami,  że  ustrój  jest  czemś  więcej, 
aniżeli  machiną?  Czy  w  machinach  spotykamy  kiedy  zjawiska,  po- 
dobne do  przytoczonych?  Czy  istnieje  gdzie  machina,  która  na- 
prawia sama  swe  uszkodzone  części  lub  daje  się  dzielić  na  części, 
zamieniające  się  znowu  w  całe  machiny? 

Z  kolei  przytoczę  podobne  zjawiska,  dotyczące  rozwijających 
się  komórek.  Komórka  jajowa  dzieli  się  po  zapłodnieniu  według  po- 
stępu geometrycznego  na  coraz  mniejsze  komórki,  zwane  przewężnemi 
lub  blastomerami.  Dwie  pierwsze  blastomery  jaja  żabiego  tworzą 
z  czasem  dwie  symetryczne  połowy  żaby;  gdy  jednak  blastomery 
r  złączymy,  natenczas  każda  z  nich  rozwija  się  w  cały  zarodek  żabi. 
Ta  —  jak  ją  nazwano  —  regulacyjna  zdolność  komórek  przewę- 
żnych  występuje  u  niektórych  gatunków  w  bardzo  wysokim  stopniu. 
Jaja  jeżowców  okazują  ją  jeszcze  w  postaci  blastuli,  która  według 
dokładnych  obliczeń  Driescha  składa  się  z  808  komórek.  Można  po- 
krajać blastulę  na  wiele  części,  a  każda  wyrasta  w  całą  blastulę. 
Czy  ten  fakt  da  się  wytłómaczyć  w  hipotezie  mechanistów?  » Wyo- 
braźmy sobie  machinę  —  pisze  W^asmann l  —  która  składa  się 
z  808  części;  rozbijmy  tę  machinę  na  kawałki  i  patrzmy,  czy  każdy 
kawałek  potrafi  się  znowu  rozwinąć  w  całą  machinę  przez  czynniki 
fizyczno-cheuiiczne!  Lecz  bezwarunkowo  nie  można  sobie  przedsta- 
wić maszyny,  któraby  temu  sprostała«. 

Czy  więc  najnowsze  badania  przyrodnicze  zacierają  różnicę 
między  światem  nieorganicznym  a  organicznym,  jak  twierdził  w  r. 
1872  Spencer,  i  jak  dziś  jeszcze  powtarzają  niektórzy?  »Mnie  się 
je  —  odpowiada  na  to  Bunge2  —  że  historya  fizyologii  uczy 
wręcz  przeciwnie.  Ja  twierdze  odwrotnie!  Im  lepiej,  wszechstronniej 
gruntowniej  silimy  się  poznać  objawy  życiowe,  tern  bardziej  przycho- 


1  Die    modernę    Biologie    und    die    Entwicklungstheorie,  wyd.  3,  Fryburg 
1906,  str.  249. 

2  Lehrbuch  der  Physiologie  des  Menschen,  Lipsk  1901,  t.  II,  str.  3. 


22  Kazimierz  Wais 

dzimv  do  przekonania,  że  zjawiska,  które  uważaliśmy  już  za  wy- 
jaśnione fizycznie  i  chemicznie,  mają  naturę  więcej  za  wikłaną  i  urą- 
gają wszelkiemu  mechanicznemu  tłómaczeniu«.  >Badanie  komórki  — 
twierdzi  stanowczo  jeden  z  najlepszych  biologów.  Amerykanin  E.  B. 
Wilson1  —  raczej  rozszerzyło,  aniżeli  zmniejszyło  niezmierny  prze- 
dział, który  odgranicza  od  świata  nieorganicznego  nawet  najniższe 
postaci  życia*.  Hartog  nie  waha  się  utrzymywać,  że  gdyby  około 
r.  1870  znana  była  rola,  którą  w  komórkach  zarodkowych  odgry- 
wają ciałka,  zwane  chromosomami,  nie  byłoby  wcale  szkoły  anty- 
witalistycznej  w  drugiej  połowie  XIX    wieku 2. 

Sądzę,  że  przedstawione  powyżej  uwagi,  jakkolwiek  dotyczą  tylko 
części  faktów,  na  które  się  powołują  witaliści,  wystarczą  do 
stwierdzenia  istotnej  różnicy  pomiędzy  jestestwem  żyjącem  a  wszelką 
materyą  martwą,  choćby  ona  tworzyła  nawet  naj sztuczniej  złożoną 
maszynę.  Z  różnicy  zaś  tej  wynika,  że  ustroje  spełniają  właści.e 
sobie  czynności  dzięki  zasadzie  życiowej,  różnej  od  sil  mechanicznych, 
fizycznych  i  chemicznych.  Istotnie  bowiem  różne  skutki  każą  konie- 
cznie wnosić  o  istotnie  różnych  przyczynach.  Jeśli  tedy  objawy,  spo- 
tykane w  żyjącej  matervi.  różnią  się  istotnie  od  objawów  materyi 
martwej,  jasną  jest  rzeczą,  iż  pierwsze  nie  mogą  pochodzić  od  tej  samej 
przyczyny,  od  której  pochodzą  drugie.  Innemi  Ssowy,  życie  nie  daje 
się  zrozumieć  bez  zasady  życiowej,  która  razem  z  materyą  tworzy 
jedną  substancyalną  caiość,  jedno  działające  celowo  jestestwo  żywe. 

Więc  nie  wystarczy  powiedzieć,  że  życie  tkwi  w  misternej  bu- 
dowie zarcdzi,  albo  w  pewnych  właściwych  jestestwom  żyjącym 
już  to  urządzeniach  wewnętrznych,  już  to  procesach  fizyczno-chemi- 
cznych,  już  to  skupieniach  atomów.  Zaraz  bowiem  nasuwają  się  lo- 
gicznie pytania  dalsze:  skąd  powstaje  ta  misterna  budowa  proto- 
piazmy,  co  jest  przyczyną  owych  urządzeń,  procesów  i  skupień,  wła- 
ściwych żyjącym  ustrojom?  Czemu  misterna  budowa,  swoiste  sku- 
pienia, procesy  i  urządzenia  nie  przysługują  wszystkim  bytom  ma- 
teryalnym?  Słusznie  tedy  powie  Iziano.  że  mechanizm  uważa  za 
przyczynę  życia  to,  co  jest  jego  skutkiem. 

'Czterdzieści  lat  temu  —  tak  pisał  w  r.  1903  lordKelvin3  — 
pytałem  Liebiega,  przechadzając  się  z  nim  na  polu.  czy  by  sądził,  że 

1  The  celi  in  derelopment  and  inheritance,  Nowy  Jork    1897.  str.  330. 
s  Gemelli,  Darwinisme  et  vitalisme  (Revue  de  philosophie,  1910,  str.  233). 
8  Ninetheenth  Century,  t.  I.  str.  1069. 


Początek  życia  13 

zioła  i  kwiaty,  które  widzieliśmy  około  siebie,  rosną  mocą  samych 
sił  chemicznych.  Odpowiedział  mi:  Nie,  tak  samo,  jak  nie  mogę 
uwierzyć,  żeby  jakiś  traktat  botaniczny,  który  je  opisuje,  mógł  być 
uczyniony  przez  te  siły*.  Godne  zaiste  słowa  wielkiego  chemika.  Tak 
jest,  niesłychanie  złożona  budowa  każdego  ustroju  i  budząca  naj- 
wyższy podziw  zgodność  funkcyj,  spełnianych  przez  najrozmaitsze 
jego  narządy  w  tym  celu,  aby  go  zachować,  nie  mogą  być  dziełem 
ślepych  sił  materyalnych,  ale  muszą  pochodzić  od  substancyalnej  za- 
sady celowej,  która  rzeczonym  siłom  przewodniczy  i  nad  niemi  pa- 
nuje. Tylko  takie  tłómaczenie  życia  uważam  za  zgodne  z  rozumem. 

Czy  jednak  zasada  życiowa  nie  sprzeciwia  się  przyjętej  po- 
wszechnie w  nauce  zasadzie  zachowania  energii?  Ktoby  ją  o  to  po- 
dejrzy wał.  dowiódłby  zarazem,  iż  nie  zrozumiał  witalizmu  umiarko- 
wanego. Zasada  bowiem  życiowa  nie  wnosi  w  ustrój  żadnej  nowej 
Siły,  żadnej  nowej  energii  materyalnej.  Jestestwo  żyjące  czerpie 
wszelką  energię  ze  środowiska,  które  je  otacza,  w  postaci  energii 
bądź  kinetycznej,  czyli  aktualnej  (ruch,  ciepło,  elektryczność),  bądź 
potencyalnej,  t.  j.  utajonej  w  powietrzu  i  pokarmie.  Zjawiska  życiowe 
są  tylko  przemianami  energii,  odbywaj  ącemi  się  pod  kierownictwem 
zasady  życiowej. 

Zająwszy  w  sprawie  istoty  życia  takie  stanowisko,  możemy  bez- 
piecznie przystąpić  do  rozpatrzenia  i  ocenienia  rozmaitych  teoryj 
o  początku  życia.  Teorye  te  są  koniecznemi  następstwami  dwóch  ró- 
żnych filozoficznych  poglądów  na  życie:  z  jednej  strony  mechanizmu, 
z  drugiej  witalizmu. 

Mechanizm  uczy,  że  życie  powstało  na  świecie  samorzutnie, 
przez  samorodztwo  {generatio  aequivoca,  spo?itanea),  zwane  także  he- 
terogenezą,  autogenezą  lub  abiogenezą.  Niegdyś,  gdy  ziemia  znajdo- 
wała się  w  stanie  ognisto-płynnym,  nie  było  na  niej  żadnego  życia, 
żadnych  ustrojów;  skoro  wszakże  nastały  korzystne  warunki  fizy- 
czno-chemiczne,  wówczas  materya  nieorganiczna  wydała  pierwszą 
plazmę.  Oto  zasadnicza  teza  wszystkich  niemal  materyalistów  i  mo- 
nistów.  >Był  czas  —  czytamy  u  Buchnera1  —  w  którym  ziemia, 
jako  rozpalona  kula  ognista,  nie  tylko  nie  posiadała  zdolności  do  wy- 
dawania żywych  jestestw,  lecz  nawet  musiała  być  wprost  wrogą  dla 
wszelkiego  istnienia  roślinnych  lub  zwierzęcych  ustrojów  w  najbliź- 
szem  otoczeniu  swej  powierzchni...   Skoro  zjawiła  się  woda,  i  skoro 

Kraft  und  Stoff,  wyd.  10,  Lipsk  1869,  str.  66. 


14  Kazimierz  Wais 

tylko  pozwoliła  ciepłota,  rozwinęło  się  życie  organiczne*.  Haeckel 1 
woła  do  swych  słuchaczy:  » Jeśli  nie  przyjmiecie  hipotezy  samo- 
rodztwa, musicie  w  tym  jednym  punkcie  teoryi  rozwoju  uciec  się  do 
cudu  nadprzyrodzonego  stworzenia«.  »Nie  znamy  wprawdzie  —  są 
znowu  słowa  Virchowa2,  wyjęte  z  jego  sławnej  mowy  na  zjeździe 
przyrodników  w  Monachium  1877  r.  —  ani  jednego  faktu  pozyty- 
wnego, któryby  świadczył,  że  kiedykolwiek  odbyła  się  jakaś  gene- 
ratio aeauwoca,  że  kiedykolwiek  nastąpiło  jakieś  samorodztwo  w  ten 
sposób,  iż  nieorganiczne  masy,  więc  może  Towarzystwo  węgla  i  spółki, 
rozwinęły  się  dowolnie  w  masy  organiczne.  Przyznaję  jednak,  że 
jeżeli  chcemy  sobie  przedstawić,  jak  mogło  powstać  z  siebie  takie 
pierwsze  jestestwo,  nie  pozostaje  nam  nic  innego,  jak  uciec  się  do 
samorodztwa.  To  jest  jasne!  Jeśli  nie  chcę  przyjąć  teoryi  stworzenia, 
jeśli  nie  chcę  wierzyć,  iż  był  jakiś  osobny  Stwórca,  który  wziął 
grudkę  ziemi  i  tchnął  w  nią  dech  żywota,  jeśli  chcę  sobie  zrobić 
jeden  wiersz  na  swój  sposób,  to  muszę  go  zrobić  w  myśl  sarao- 
rodztwa  —  tertium  non  datur.  Nie  pozostaje  nic  innego;  jeśli  się  raz 
powie:  nie  przyjmuję  stworzenia,  ale  chcę  mieć  jakieś  wyjaśnienie  — 
jeśli  taka  jest  pierwsza  teza,  tedy  muszę  przystąpić  do  tezy  dru- 
giej i  powiedzieć:  zatem  przyjmuję  samorodztwo.  Lecz  nie  mamy  na 
to  żadnego  faktycznego  dowodu.  Żaden  człowiek  nie  widział,  żeby 
się  gdzieś  rzeczywiście  odbyła  generatio  aequivoca,  każdego  zaś,  który 
twierdził,  iż  ją  widział,  zbili  przyrodnicy,  a  nie  teologowie«.  Nie 
inne  byio  zapatrywanie  Virchowa  na  tę  sprawę  w  dziesięć  lat  pó- 
źniej. » Ludzie  —  pisał  sławny  antropolog3  w  r.  1887  —  wierzą  nie 
bez  dobrej  podsiawy,  że  był  czas,  w  którym  jeszcze  nie  istniało 
żadne  jestestwo  żyjące,  a  chcą  wiedzieć,  gdzie  należy  szukać  po- 
czątku życia,  i  jak  się  zaczęło  życie  w  świecie  martwym.  Kto  się 
nie  może  oprzeć  tej  pokusie,  dla  tego  pozostaje  ostatecznie  tylko 
wybór  między  dogmatem  stworzenia  a  dogmatem  samorodztwa... 
Generatio  aequivoca  przedstawia  się  jako  postulat  filozofii  przyrody*. 
»Nie  widzę  żadnej  możliwości  —  przytaczam  jeszcze  znanego  darwi- 
nistę Weismanna 4  —  żeby  się  uwolnić  od  przyjęcia  samorodztwa; 
jest  ono  dla  nas  logiczną  koniecznością*. 


1  Natiirliche  Schópfungsgeschichte,  wyd.  2,  Berlin  1870,  str.  809  i  n. 

2  Die  Freiheit   der  Wissenschaft  im  modernen  Staat,  Berlin  1877,  str.  2o_ 
8  Biolog.  Centralblatt,  1887,  str.  553  i  n. 

4  Yortrage  iiber  Deszendenztheorie,  2  t.,  Jena  1904,   t.  II,  str.  306. 


Początek  życia  15 

Podobnym  językiem,  choć  niezawsze  tak  szczerze,  jak  Virchow, 
przemawia  długi  szereg  przyrodników,  stojących  mniej  lub  więcej 
otwarcie  na  gruncie  materyalizmu  i  monizmu.  Tutaj  należą  np.  Pflii- 
ger,  Zóllner,  M.  Verworn,  Kólliker,  von  Nageli,  R.  Hertwig,  Allen, 
K.  Gunther,  Huxley,  Tyndall,  Soury,  Cattaneo. 

Przystępując  do  krytyki  powyższej  hipotezy,  rozpoczniemy  od 
pytania,  czy  generatio  aequivoca  istnieje  w  obecnych  warunkach.  Py- 
tanie mogłoby  się  wydawać  zgoła  zbytecznem  wobec  wyraźnego 
oświadczenia  Virchowa,  że  sami  przyrodnicy  nie  uznają  samorodztwa. 
Ogólnie  rzec-:  biorąc,  oświadczenie  to  jest  i  dzisiaj  zgodne  z  rzeczy- 
wistością, atoli  należy  pamiętać,  że  między  przyrodnikami  znajdo- 
wali się  nie  tak  dawno  temu,  a  nawet  znajdują  się  dotychczas  tacy, 
którzy  inaczej  zapatrują  się  na  sprawę.  Wyjątki  zaś  te  mogą  na- 
suwać podejrzenie,  jakoby  nauka  nie  wydała  dotychczas  rozstrzyga- 
jącego i  stanowczego  wyroku  o  samorodztwie. 

W  starożytności  panowało  powszechnie  przekonanie,  że  nie- 
które mniejsze  ustroje  mogą  powstawać  i  powstają  rzeczywiście  bez 
rodziców,  t.  j.  z  materyi  martwej.  Nawet  Arystoteles,  acz  przyznaje, 
iż  ustroje  doskonalsze,  a  mianowicie  mające  krew  ciepłą,  rodzą  się 
z  nasienia,  rozprawia  jednak  o  samorodztwie  owadów,  mięczaków 
i  ryb,  zwłaszcza  węgorzów:  owady  wywodzą  się  z  materyi  gnijącej, 
niektóre  ryby  z  piasku  mięczaki  i  węgorze  z  błota  l.  Przekonania  te 
podzielają  późniejsi  filozofowie,  przyrodnicy  i  poeci,  tak  greccy,  jak 
rzymscy.  Georgica2  Wergilego  pouczają  n.  p.,  jak  z  wnętrza  zabitych 
wołów  wychodzą  roje  pszczół,  a  Metamorfozy3  Owidyusza  opiewają 
samorodne  powstanie  pszczół,  szerszeni,  skorpionów,  żab  i  wężów. 
Diodor  Sycylijski4  pisze,  że  w  żyznej  dolinie  Nilu  rodzi  się  mnóstwo 
zwierząt  z  mułu,  ogrzanego  życiodajnymi  promieniami  słońca.  Pli- 
niusz 5  opowiada  o  znalezionym  w  Tebaidzie  szczurze,  który  miał 
przednią  część  ciała  doskonale  rozwiniętą,  a  tylną  jeszcze  kamienną. 
Lukrecyusz6  zauważa,  że  ziemia  zowie  się  słusznie  matką,  bo  dała 
niegdyś  początek  wszystkim  jestestwom;  owszem,  nawet  dzisiaj  rodzi 
się  z  niej    wiele    zwierząt    dzięki    deszczom    i    ciepłu    słonecznemu. 

«  ITspl  C<pci)v  lazopia,  ks.  V,  rr.  1,   19  i  32;  ks.  VI,  rr.  15  i  16. 

2  L.  IV,  v.  280  et  seqq. 

3  L.  XVI,  v.  361  et  seqq. 

4  Bibliotheca,  V,  10. 

5  Histor.  mundi,  1.  XI,  §  23. 

6  De    rerum  natura,  1.  V,  v.  793  et  seqq. 


^g  Kazimierz  Wais 

Uczeni  średniowiecza  przyjmowali  także  w  pewnym  zakresie  abio- 
genezę;  mniemali  jednakowoż  zwyczajnie,  że  jeśli  materya  wytwarza 
życie,  to  nie  czyni  tego  o  własnych  siłach,  lecz  pod  wpływem  ciał 
niebieskich.  Pośród  późniejszych  przytoczony  już  lekarz  belgijski, 
van  Helmont,  pisał  nawet  recepty,  z  pomocą  których  można  bez  ro- 
dziców otrzymać  niedźwiadki,  myszy,  żaby  i  pijawki.  »Zrób  dziurę 
w  cegle  —  oto  jedna  z  takich  recept  —  włóż  w  nią  ziela  bazyliszko- 
wego, przykryj  tę  cegłę  drugą  cegłą,  wystaw  obie  cegły  na  słońce, 
a  po  upływie  kilku  dni  ziele  zamieni  się  w  prawdziwe  niedźwiadki*. 
Podobne  przepisy  podawał  młodszy  nieco  od  van  Helmonta  O.  Ata- 
n-  zy  Kircher1.  Kto  chce  otrzymać  —  uczył  sławny  Jezuita  —  żywe 
węże,  niech  posieje  w  żyznej  ziemi  posiekane  na  drobne  kawałeczki 
ciało  upieczonych  wążóvr.  a  potem  zlewa  ją  codziennie  wodą; 
po  ośmiu  dniach  zjawią  się  robaki,  które  należy  odżywiać  rozwo- 
dniunem  mlekiem,  póki  nie  osiągną  wielkości  doskonałych  wężów. 
Atoli  już  w  drugiej  połowie  XVII  stulecia  zaczęto  tu  i  ówdzie 
wystęDOwać  przeciw  istnieniu  heterogenezy.  Franciszek  Redi  (1626 — 
1698),  nadworny  lekarz  wielkich  książąt  toskańskich,  choć  wierzył 
w  samorodztwo  pasożytów2,  wykazvw,id3.  że  tworzące  się  w  gniją- 
cem  mięsie  robaki  są  gąsienicami  pewnych  much,  które  w  mięsie 
złożyły  jaja,  że  jeśli  muchom  uniemożliwimy  przystęp  do  mięsa, 
wówczas  napróżno  szukalibyśmy  w  niem  robaków.  Zrazu  nikt  nie 
chciał  dać  wiary  temu  twierdzeniu  uczonego  Włocha:  wyszukiwano 
najrozmaitsze  zarzuty,  a  nawet  powoływano  się  na  Pismo  Św.,  z  któ- 
rego przytaczano  miejsca,  przemawiające  rzekomo  za  samorodztwem. 
P  źniej  poszli  za  Redim  Yallisneri,  Swammerdam,  Leeuwenhoek, 
Malpighi  i  Reaumur*.  Kiedy  jednak  poznano  bliżej  drobnoustrojowe 

1  Mundus  subterraneus,  Amsterdam  1665,    lib.  XII. 

2  Mowa  tu  o  pasożytach,  zwanych  wnętrzniakami,  t.  j.  przebywających 
w  trzewiach  zwierząt  i  człowieka.  Przekonanie  o  samorodztwie  pasożytów  prze- 
trwało aż  do  XIX.  wieku. 

3  Experimenta  circa  generationem  inseetorum,  Leyda  1739,  str.  32  i  nast. 

4  Ze  względów  filozoficznych  występował  wówczas  przeciw  samorodztwu 
w  ogóle  scholastyk  Ludwik  Lossada  (Cursus  philosophicus,  Salmanticae  1724-1735. 
t.  III,  Tractatus:  De  gener.  et  corrupt.,  c.  2,  n.  26,  27).  »Mihi  ąuidem  —  czytamy 
tamże  —  necessaria  videtur  virtus  seminis  pro  cuiuslibet  generatione  viventis> 
non  quod  improbem  recursum  ad  causas  universales,  etiam  ad  primam,  pro  in- 
fluxu  principali  praestando;  sed  quia  universalis  causa  supponit  exigentiam 
causae  particularis  materiam  disponentis  aut  determinantis,  et  haec  neguit  esse 
alia  quam  virtus  seminalis«. 


Początek  życia  17 

żyjątka,  zwane  wymoczkami,  które  odkrył  Leeuvenhoek,  a  których 
rozmnażanie  się  było  z  początku  tajemnicą,  zaczęto  znowu  mówić 
o  samorodztwie.  Najgłośniejszym  jego  obrońcą  był  w  połowie  XVIII 
wieku  ksiądz  irlandzki,  Needham,  który  miał  się  przekonać  naocznie. 
że  w  wywarze  materyi  organicznych  okazały  się  później  wymoczki, 
choć  zawierające  wywar  naczynie  było  szczelnie  zamknięte.  Nato- 
miast Tabbe  Spallanzani  \  ponawiając  doświadczenia  Needhama,  do- 
szedł w  r.  1765  do  wprost  przeciwnego  wyniku,  przyczem  twierdził, 
że  jeżeli  Needham  odkrył  po  pewnym  czasie  w  nalewce  wymoczki, 
to  pochodziło  to  z  niedostatecznego  jej  przegotowania;  według  Spal- 
kinzaniego  należy  gotować  nalewkę  przynajmniej  przez  trzy  kwa- 
dranse. Ta  sprzeczność  wyników  wywołała  między  Needhamem 
a  Spallanzanim  spór,  który  jednak  za  ich  życia  nie  został  rozstrzy- 
gnięty. Przez  długie  lata  najznakomitsi  przedstawiciele  nauk  przy- 
rodniczych, a  mianowicie  Buffon.  Oken.  Treviranus,  Wrisberg,  stali 
po  stronie  Needhama;  za  Spallanzanim  poszło  zaledwie  kilku  uczo- 
nych, jak  np.  K.  Bonnet  i  M.  Terechowsky.  Z  czasem  wszakże, 
dzięki  ustawicznym  pracom  długiego  szeregu  badaczy,  obóz  drugi 
wzmógł  się  kosztem  pierwszego:  w  polowie  XIX  stulecia  hipoteza 
smiorodztwa  prawie  nie  miała  obrońców.  Przyczynili  się  do  tego 
przedewszystkiem  M.  Schultze.  Schwann,  Milne-Edwards,  KI.  Bernard, 
Balbiani,  Kiichenmeister,  Schroeder,  Dusch,  von  Siebold,  Leuckart,  van 
Beneden,  Ehrenberg  i  de  Bary.  Jedni  z  nich  badali  wymoczki,  drudzy 
pasożyty,  inni  najmniejsze  z  wszystkich  ustroje  jednokomórkowe 
tj.  bakterye.  Nasz  Libelt2,  śledząc  pilnie  wyniki  ich  prac,  pisał: 
»Z  tego  wszystkiego  pokazuje  się,  że  tak  nazwana  generatio  aequi- 
voca,  czyli  rozwijanie  się  gatunków  bez  poprzedniego  zapłodu,  jako 
tuka  nigdzie  miejsca  nie  ma,...  ale  że  wszystko,  co  żyje  i  wegetuje, 
z  rodziców  bierze  początek «. 

Niestety,  eksperymenty  przeciwników  samorodztwa  niezawsze 
się  udawały.  Pewne  substancye,  jak  n.  p.  mleko,  chociaż  były  dobrze 
przegotowane  i  przystępne  tylko  dla  wyjałowionego  powietrza,  za- 
ludniały się  z  czasem  mikrobami.  To  ośmieliło  akademika  pary- 
skiego, F.  Poucheta3  do  podjęcia  w  r.  1858  na  nowo  obrony  hete- 
rogenii.  Pouchet    napełniał   wrząca    nalewką  naczynie,   a  potem,  za- 

1  Saggio  di  osservazioni  microscopiche  concernenti  ii  systema  delia  ge- 
ncrazione  de'signori  Needham  e  Buffon,  Modena  1765. 

ł  Filozofia  i  krytyka,  Poznań  1845—1850,  t.  IV.  str.  118  i  n. 

s  L'heterogenie,  Traite  de  la  generation  spontanee,    Paryż  1859. 
Wais. 


18 


Kazimierz  Wais 


tkawszy  je  szczelnie  i  odwróciwszy,  zanurza?  jego  szyję  w  rtęci. 
Kiedy  nalewka  ostygła,  otwierał  naczynie  i  wprowadzał  do  niego 
tlen  albo  powietrze,  wyjałowione  za  pomocą  gorąca.  Po  kilku  dniach 
spostrzegał  w  naczyniu  liczne  drobnoustroje,  z  czego  wnosił,  że 
mogły  one  powstać  wyłącznie  przez  samorodztwo. 

Wnet  wystąpił  przeciw  niemu,  obok  innych  uczonych,  znako- 
mity fizyk  i  fizyolog.  L.  Pasteur1.  Silnie  przekonany,  dzięki  swym 
badaniom  nad  fermentacyą,  o  istnieniu  rozmaitych  zarodków,  żyją- 
cych w  atmosferze,  Pasteur  spostrzegł  od  razu,  że  mikroby,  przypi- 
sywane przez  Poucheta  samorodztwu,  pochodziły  z  rtęci,  przez  którą 
przepuszczano  tlen  lub  powietrze  wyjałowione.  Następnie  udowodnił 
za  pomocą  własnych  doświadczeń  dwa  następujące  fakty:  1)  pozba- 
wione zarodków  powietrze  nie  wywołuje  fermentu  w  płynie,  podle- 
gającym wprawdzie  zepsuciu,  lecz  wyjałowionym;  2)  powietrze  natu- 
ralne nie  sprawia  koniecznie  gnicia  płynu  wyjałowionego,  albowiem 
ilość  znajdujących  się  w  niem  zarodków  niezawsze  jest  dostateczna 
do  wywołania  fermentu.  Dla  objaśnienia  pierwszego  faktu  dodamy. 
że  wyjałowienia  płynów,  n.  p.  różnego  rodzaju  nalewek,  krwi  i  mleka, 
dokonywał  Pasteur  za  pomocą  gotowania,  często  przy  100°,  oraz  że, 
chcąc  oczyścić  z  wszelkich  zarodków  powietrze,  przepuszczał  je  przez 
platynową  rurkę,  rozgrzaną  do  czerwoności,  lub  przez  wyjałowioną 
watę.  Przy  drugim  fakcie  warto  nadmienić,  iż  w  naczyniach,  napeł- 
nionych płynem,  zdolnym  do  fermentacyi,  a  stykającym  się  z  czy- 
stem  powietrzem  Gór  Jurajskich  lub  góry  Mont  Blanc,  nie  było  czę- 
sto żadnej  zmiany  nawet  po  paru  latach;  skoro  wszakże  w  jednem 
z  naczyń  uczyniono  otwór,  przez  który  weszło  do  jego  wnęirza  po- 
wietrze pracowni,  wnet  okazała  się  pleśń  na  powierzchni  płynu. 

Doświadczenia  Pasteura,  choć  nie  przekonały  Poucheta  i  jego 
zwolenników  (Joly  i  Musset),  przekonały  paryską  Akademię  nauk. 
której  walczące  strony  powierzyły  rozstrzygnięcie  sporu.  Wybrana 
przez  Akademię  komisya,  sprawdziwszy  doświadczenia  Pasteura, 
przyznała  mu  w  r.  1862   słuszność  wraz  z  nagrodą  2500  franków. 

1  Experiences  relatives  aux  generations  dites  spontanees  (Comptes  rendus 
de  1'Acad.  des  sciences,  1860,  t.  50,  str.  303  i  nn.);  De  1'origine  des  ferments, 
Nouvelles  experiences  relatives  aux  generations  dites  spontanees  (tamże,  str.  849 
i  nast.) ;  Memoire  sur  les  corpuscules  organises  qui  existent  dans  1'atmosphere, 
et  examen  de  la  doctrine  des  generations  spontanees  (Ann.  des  sciences  nat., 
4-e  serie,  1861,  t.  16.  str.  5  i  nast.);  Notę  en  reponse  des  observations  critiąues 
(Compt.  r.  de  1'Acad.  d.  sc,  1863,  t.  57,  str.  724  i  nn.). 


Początek  życia  19 

Mimo  zwycięstwa  Pasteura,  w  dziesięć  lat  później,  chemik  pa- 
ryski, Fremy,  wskrzesił  hipotezę  samorodztwa  pod  inną  postacią.  Spo- 
sobność do  tego  nastręczyła  teorya  fermentacyi,  którą  Pasteur  przed- 
stawił' Akademii  w  r.  1872.  Pasteur  wykazał,  że  ferment,  jak  już 
około  r.  1835  uczyli  Cagniard,  Latour  i  Schwann,  pochodzi  od  mi- 
kroskopijnych komórek  atmosferycznych,  a  mianowicie  od  grzybków 
drożdżowych.  Grzybki  osiadają  w  lecie  n.  p.  na  winogronach,  a  w  je- 
sieni dostają  się  do  wyciśniętego  z  jagód  soku,  gdzie,  rozmnażając 
się  szybko  przez  pączkowanie,  sprawiają  fermentacyę.  Istota  jej  po- 
lega na  tern,  że  grzybki,  zabierając  cukrowi  gronowemu  tlen,  roz- 
kładają go  na  alkohol  i  dwutlenek  węgla.  Otóż  przeciw  tej  teoryi 
wystąpił  Fremy,  a  za  nim  inni,  twierdząc,  że  żyjące  komórki,  które 
widać  podczas  fermentacyi  wina.  pochodzą  od  napół  zorganizowanej 
materyi  soku  winogronowego.  Uogólniając  to  zdanie,  powiedzieli  ci 
uczeni,  że  między  przyrodą  organiczną  a  nieorganiczną  istnieją  ciała 
w  części  zorganizowane,  które  organizują  się  całkowicie  same  z  siebie. 

Nowym  przeciwnikom  odpowiedział  Pasteur  nowymi  dowo- 
dami; przytoczymy  z  nich  jeden.  W  winnicy  swej  kazał  zbudować 
szklarnię,  w  której  rosło  kilka  winnych  szczepów.  Wiedząc,  że  ko- 
mórki drożdżowe  nie  osiadają  na  szczepach  przed  lipcem,  poobwijał 
pod  koniec  czerwca  wszystkie  grona  watą.  Jagody  mimo  to  dojrzały, 
a  grzybki  drożdżowe  zatrzymały  się  na  wacie.  Z  nadejściem  jesieni 
przewieziono  winogrona  do  Paryża  i  zdjęto  z  nich  zasłony  wobec 
osobnej  komisy  i;  w  wyciśniętym  z  winogron  soku  nie  powstała  fer- 
mentacya.  Wniosek  z  tego  oczywisty,  że  moszcz  nie  może  sam  przez 
się  fermentować,  że  grzybki  drożdżowe,  umożliwiające  fermentacyę, 
nie  pochodzą  z  moszczu,  lecz  dostają  się  do  niego  z  powietrza. 

Jeszcze  z  jednym  zwolennikiem  samorodztwa  musiał  się  roz- 
prawić Pasteur,  z  poważanym  profesorem  wydziału  lekarskiego  w  Lon- 
dynie, dr.  Charltonem  Bastianem,  który  wystąpił  z  oświadczeniem, 
że  odkrył  fizyczno  -  chemiczne  warunki  powstającego  samorzutnie 
życia.  Po  długiej  polemice,  która  się  toczyła  do  r.  1877,  Bastian 
zamilkł,  a  postawiona  przez  Pasteura  »teorya  zarodków*  nabrała 
tern  większego  znaczenia  w  świecie  naukowym,  że  jego  doświad- 
czenia sprawdzili  Tyndall l,  P.  Bert,  Berthelot,  Schiitzenberger  i  wielu 
innych.  Owszem,   cały    świat   przyrodniczy  oświadczył  się  za  t.  zw. 

1  Fragmente  aus  den  Naturwissenschaften,  2  t.  (tJóm.  niem.  Helmholtza 
i  Du  Bois-Reymonda),  Brunświk  1899,  t.  II,  str.  340-388. 

2* 


20  Kazimierz  Wais 

panspermizraem,  twierdząc,  że  atmosfera  jest  przepełniona  jajkami 
i  zarodkami,  pochodzącymi  od  jestestw  żyjących.  Wprowadzone 
przez  Pasteura  pojęcia  dały  początek  nowożytnej  bakteryologii, 
a  nadto  wywołały  przewrót  w  medycynie,  chirurgii,  hygienie,  prze- 
myśle i  agronomii. 

Dopiero  po  blizko  trzydziestu  latach  milczenia  Bastian  za- 
brał ponownie  głos  w  obronie  samorodztwa,  popierając  swą  ulu- 
bioną tezę  doświadczeniami,  zebranemi  przez  ten  długi  przeciąg 
czasu.  Mam  tu  na  myśli  dwa  jego  dzieła:  The  naturę  and  origin 
of  Uoing  matter,  i  The  evolution  of  life\  obie  książki  wyszły 
w  Londynie,  pierwsza  w  r.  1905  1.  druga  w  1907.  Bastian  przypo- 
mina swoje  dawniejsze  doświadczenia,  znane  z  czasów  sporu,  który 
prowadził  z  Pasteurem  i  Tyndallem.  a  potem  przytacza  nowe,  czy- 
nione na  rozmaitych  płynach  organicznych. 

Pierwsze  doświadczenia  osądził  już  w  swoim  czasie  Pasteur. 
Gdy  Bastian  wrzucił  do  przegotowanej  uryny  pewną  ilość  potasu, 
uryna  zaroiła  się  od  nasion;  mniemał  tedy,  że  przez  dodanie  potasu 
wywołał  fizyczno-chemiczne  warunki  samorodztwa.  Pasteur  odpo- 
wiedział, że  jeżeli  w  przegotowanej  urynie  pokazały  się  później  na- 
siona, to  albo  pozostały  jeszcze  w  niedostatecznie  przegotowanej 
urynie,  albo  weszły  do  niej  wraz  z  potasem,  albo  znajdowały  się 
na  ścianach  naczynia  w  stanie  połowicznego  wyschnięcia  i  dlatego 
oparły  się  ciepłocie  wrzenia.  Czynione  próby  wykazały,  że  słuszność 
była  po  stronie  genialnego  Francuza. 

Podobne  błędy  widać  także  w  nowych  doświadczeniach  Ba- 
stiana.  Niezawsze  n.  p.  —  o  czem  zdaje  się  zapominać  Bastian  — 
ogrzanie  płynów  organicznych  przez  kilka  lub  kilkadziesiąt  minut 
do  110°  zabija  istniejące  w  nich  zarodki.  Dziś  wiadomo,  że  t.  zw. 
śmiertelna  temperatura  jest  dla  rozmaitych  drobnoustrojów  rozmaita. 


1  Trzydziestego  czerwca  tegoż  roku  rozeszła  się  po  świecie  budząca  po- 
dziw wiadomość,  że  dr.  John  Butler  Burkę  odkrył  samorodne  powstanie  życia 
pod  wpływem  radu.  Młody  ten  uczony  angielski  przyrządził  odwar  mięsny  (spe- 
ptonizowany  bulion  wołowy  z  żelatyną),  i  wyjałowiwszy  go  należycie,  dodał  do 
niego  pewną  ilość  sproszkowanego  bromku  radowego.  Po  upływie  kilku  dni  że- 
latyna przybrała  wygląd,  przypominający  zwyczajne  hodowle  bakteryi.  Sztuczne 
te  hodowle  nazwał  Burkę  radiobami.  Wnet  jednak  uśmiercił  radioby  W.  Ram- 
say, znany  z  swoich  prac  nad  radem.  Ramsay  wykazał,  że  radioby  były  bań- 
kami, utworzonemi  ze  skrzepłego  białka,  a  wypełnionemi  gazem.  Zob.  Gaea, 
1906.  str.  34  i  nn. 


Początek  życia  21 

Christen  wykazał,  że,  aby  zniszczyć  na  pewno  niektóre  bakterye, 
potrzeba  gotować  nalewki  przeszło  szesnaście  godzin,  a  nadto  pod- 
nieść ich  ciepłotę  na  kilka  minut  do  130°.  Według  H.  Muckermanna  1 
•  zarodniki  bakteryi  znoszą  gorąco  aż  do  150° C.< 

Jeszcze  inne  doświadczenia  badacza  angielskiego  mają  niezbi- 
cie wykazywać  samorodztwo.  Oto  Bastian  stwarza  życie  nie  tylko 
w  środowisku  organicznem,  lecz  także  nieorganicznem !  Wystarczy 
rozczyn  solny  (krzemian  sodowy,  fosforan  amonowy,  kwas  fosforowy, 
woda  destylowana)  wlać  do  gorącej  probówki,  zatkać  go  podczas 
wrzenia,  ogrzać  przez  10  lub  20  minut  do  115  albo  130  stopni, 
a  potem  umieścić  w  zwyczajnej  ciepłocie;  po  pewnym  czasie 
okaże  się  na  dnie  probówki  osad,  w  którym  pod  mikroskopem  mo- 
żna zobaczyć  bakterye.  Wszakże  krytycy  Bastiana  zaręczają,  że 
albo  rozczyn  nie  był  należycie  wyjałowiony,  albo  zarodki  dostały 
się  do  niego  później,  albo  wreszcie  zauważone  drobnoustroje,  choć 
pod  względem  formy  przypominały  drobnoustroje,  nie  były  nimi 
w  istocie  -.  Laboratorya  bowiem  bakteryologiczne  nie  znają  takich 
faktów,  o  jakich  opowiada  Bastian. 

Nadto  Bastian  zdradza  się  ustawicznie  z  swem  zapatrywaniem 
apriorycznem:  musi  istnieć  dzisiaj  generatio  aequivoca,  bo  według 
powszechnego  zdania  przyrodników  pierwsze  ustroje  zjawiły  się  na 
ziemi  samorodnie,  skoro  tylko  ostygła  do  pewnego  stopnia  jej  po- 
wierzchnia. Zobaczymy  poniżej,  co  należy  sądzić  o  takiem  rozu- 
mowaniu. 

Tymczasem  wspomniemy  o  zarzucie,  podniesionym  przeciw  do- 
świadczeniom Pasteura  przez  T.  Newesta.  W  książce,  wydanej  p.  t.: 
Vom  Zweck  zum  Ursprung  des  organischen  Lebens  (Wiedeń  1908), 
Newest  (właściwie  Hans  Goldzier)  twierdzi,  że  choć  eksperymenty 
Pasteura  są  niewątpliwe,  to  jednak  wysnuwane  z  nich  zwyczajnie 
Wnioski  mogą  być  mylne.  Jeżeli  bowiem  w  wyjałowionych  i  dobrze 
przed  wpływem  powietrza  zabezpieczonych  nalewkach  nie  widać 
żyjątek,  nie  wynika  z  tego  na  pewno,  że  powietrze  zawiera  w  so- 
bie zarodki,  które  czekają  tylko  na  korzystne  warunki,  aby  się 
rozwinąć;  można  także  przypuścić,  że  nalewki  stały  się  skutkiem 
gotowania  niezdolnemi  do  wydawania  jestestw  żyjących. 

1  Grundriss  der  Biologie,  cz.  I,  Fryburg  1909,  str.  44. 

2  »J'ai  cherche  en  vain  —  powiada  fizyolog  paryski,  A.  Briot  (Le  pro- 
bleme  de  la  vie,  Bevue  de  philosophie,  1910,  str.  266)  —  datis  l'expos6  de 
Bastian  une  preuve  de  leur  vitalite«. 


22  Kazimierz  Wais 

Doświadczenia  Pasteura  —  oto  nasza  odpowiedź  —  wykazują 
przedewszystkiem,  iż  wyjałowione  płyny  pozostają  wolne  od  wszel- 
kich żyjątek,  jeżeli  nie  dopuścimy  do  nich  zarodków  z  powietrza; 
że  zaś  w  powietrzu  zarodki  istnieją,  świadczy  fakt,  który  .łatwo 
można  sprawdzić.  Gdy  przez  watę  przepuścimy  zwyczajne  powie- 
trze, mikroskop  pokaże  nam  w  osiadłym  na  niej  pyle  niezliczone 
ciapka  zorganizowane,  które  nie  różnią  się  niczem  od  zarodków  naj- 
niższych ustrojów.  Skoro  tedy  w  wyjałowionym  płynie  tworzą  się 
potem  żyjątka,  wnosimy  słusznie,  że  nie  powstają  one  samorodnie, 
lecz  rozwijają  się  z  zarodkówT  pyłu  powietrznego.  Przypuszczenie. 
że  wyjałowienie  zniszczyło  w  nalewkach  jakąś  wewnętrzną  ich  siłę 
czy  zdolność  rodzenia,  jest  zgoła  bezpodstawne;  trzebaby  wpierw 
udowodnić,  że  taka  zdolność  samorodcza  przed  wyjałowieniem 
w  nich  istniała.  Gdyby  zresztą  sterylizacya  zabijała  dzisiaj  w  pły- 
nach siłę  samorodztwa,  uczyń  laby  to  samo  wówczas,  gdy  ziemia 
znajdowała  się  w  stanie  ognisto-płynnym.  Jeżeli  zaś  ziemia  nie 
miała  tej  siły  w  owym  czasie,  zachodzi  pytanie,  skąd  się  na  niej 
wzięło  życie  —  pytanie,  na  które  Newest  nie  potrafi  dać  odpowie- 
dzi. Wszak  na  to  widocznie  wymyślił  swą  hipotezę,  by  przez  sa- 
morodztwo  wytłómaczyć  pierwsze  powstanie  życia. 

Sądzę,  że  to  wszystko,  co  powiedziałem  o  badaniach  nad  sa- 
morodztwem.  wykazuje  dostatecznie,  iż  ono  nie  istnieje.  Słusznie 
tedy  ogół  biologów^  przyjmuje  bez  zastrzeżeń  zasadę  W".  Harveya 
(1578 — 1657):  Omne  vivum  ex  ovo1,  nadając  jej  poprawniejsze  i  do- 
kładniejsze znaczenie  w  formułach:  omnis  celi  ula  ex  cellula  (Yir- 
chow),  omnis  nucleus  ex  nucleo  (Walter  Flemming),  omne  chromosoma 
e  chromosomałe  (Boveri).  Zasada  ta  wyraża  prawo  przyrody.  Prawom 
zaś  przyrody  przysługuje,  jak  świadczy  nauka,  stałość.  Przyrodnicy 
są  o  tej  stałości  tak  przekonani,  że  niektórzy  z  nich  wiążą  ją,  jak- 
kolwiek niesłusznie,  z  bezwzględną  koniecznością.  »Prawa —  powiada 
n.  p.  Buchner 2  —  kierujące  dziełami  przyrody,...  są  wieczne  i  nie- 
odwołalne... Tutaj  niema  ani  wyjątku,  ani  ograniczenia,  i  żadna 
potęga,  którą  można  pomyśleć,  nie  potrafi  przełamać  tej  konieczności*. 

1  Według  Huxleya  (Revue  scientifiąue.  1  lipca  1871,  str.  3)  Harvey  ucho- 
dzi mylnie  za  twórcę  tej  zasady.  W  każdym  razie  uznawał  on  samorodztwo 
pewnych  zarodków  (primordia  oviformia).  Zob.  Bellynck,  Cours  de  zoologie,  Na- 
mur  1864,  str.  73  i  n.;  por.  W.  Preyer,  Biologische  Zeitfragen,  wyd.  2,  Berlin 
1889,  str.  225  i  nn. 

!  Dz.  przyt..  str.  36. 


Początek  życia  23 

Zdawałoby  się  tedy,  że  jeżeli  kto  na  podstawie  faktów  od- 
rzuca heterogenezę  w  dzisiejszym  świecie,  to,  uznając  stałość  praw 
przyrody,  odrzuci  ją  także  w  każdym  okresie  geologicznym.  W  istocie 
zdrowy  rozsądek  tylko  na  to  następstwo  może  się  zgodzić.  Tymcza- 
sem, jak  widzieliśmy  wyżej,  mechaniści,  chociaż  przyznają,  iż  obe- 
cnie samorodztwo  nie  istnieje,  przyjmują  je  na  początku.  Czy  to 
nie  jest  wywrócenie  doszczętnie  najgłówniejszych  zasad  myślenia  ? 
Jak  można  z  tych  dwóch  przesłanek:  prawa  przyrody  są  stałe, 
dziś  samorodztwa  nie  ma  —  wysnuć  wniosek:  zatem  samorodztwo 
istniało  niegdyś?  Czy  rzeczone  przesłanki  nie  prowadzą  koniecznie 
do  wprost  przeciwnego  wyniku,  który  leży  jak  na  dłoni? 

Jakkolwiek  jednak  postawiona  przez  mechanizm  hipoteza  sa- 
morodztwa urąga  zasadniczym  prawidłom  logicznym,  ma  ona  za  sobą 
pewną  filozofię,  która  się  jej  domaga.  W  rzeczy  samej  zagadnienie 
o  początku  życia  jest  przedewszystkiem  filozoficzne,  czyli  —  choć 
mechaniści  nie  lubią  tego  wyrazu  —  metafizyczne.  Wszak  nikt  z  lu- 
dzi nie  był  obecny  przy  powstaniu  pierwszych  ustrojów;  sprawę  tę 
można  rozstrzygnąć  tylko  przy  pomocy  pewnego  rozumowania,  opar- 
tego na  faktach.  Wie  o  tem  dobrze  Virchow  i  dla  tego  nazywa  he- 
terogenezę >  postulatem  filozofii  przyrody «.  Z  czegóż  wynika  ten 
postulat  ? 

Przeciwnicy,  chcąc  dojść  do  niego,  rozpoczynają  zwyczajnie  od 
dylematu.  Albo  hipoteza  samorodztwa  —  słyszeliśmy  z  ust  Haeckla  — 
albo  cud  nadprzyrodzony.  Albo  teorya  stworzenia  —  mówił  nam 
Virchow  —  albo  samorodztwo;  tertium  non  datur. 

Rozważmy  pierwszy  dylemat!  Osobny  wpływ  Stwórcy  przy 
pierwszem  powstaniu  życia  nie  jest  właściwie  cudem,  a  chociażby 
nim  był,  to  Haeckel  miaiby  prawo  do  wyboru  pierwszego  członu 
dylematu  jedynie  wtedy,  gdyby  wykazał,  że  cud  jest  niemożliwy. 
Atoli  możliwość  cudu  uznaje  nie  tylko  ludzkość  w  ogóle,  nie  tylko 
teolog  lub  filozof  chrześcijański,  lecz  także  wielu  przyrodników  no- 
wożytnych, którzy  przyjmują  Boga  osobowego1.  W  każdym  razie 
żądamy  od  Haeckla  dowodu  na  to,  że  drugi  człon  jego  dylematu 
jest  wykluczony  2. 

Podobna  uwaga   dotyczy   dylematu  Virchowa.     Sławny  antro- 

1  Zob.  moją  Kosmologię,  cz.  I,  Warszawa  1907,  str.  241  i  nn. 

2  A.  Dippe  (Naturphilosophie,  Monachium  1907,  str.  188)  zwraca  słusznie 
uwagę  na  to,  że  generaiio  aeąuiroca,  której  r.ie  można  poprzeć  ani  jednym 
faktem,  byłaby  również  cudem. 


94  Kazimierz  Wais 

polog  odrzuca  teorye  stworzenia,  ale  dla  czego?  » Jeśli  nie  chcę  — 
przypominam  jego  słowa  —  przyjąć  teoryi  stworzenia,  jeśli  nie 
chcę  wierzyć,  iż  był  jakiś  osobny  Stwórca....  to  muszę*  przyjąć 
samorodztwo.  Więc  wszystko,  gdy  chodzi  o  Boga.  zależy  od  chce- 
nia: ani  czyn  stwórczy,  ani  istnienie  Stwórcy  nie  dadzą  się  uzasa- 
dnić; można  je  uznać  lub  nie  uznać  według  upodobania.  Przypuśćmy 
na  chwilę,  że  te  twierdzenia  są  słuszne.  Co  się  stanie  z  całem  ro- 
zumowaniem, gdy  ktoś,  w  przeciwieństwie  do  Virchowa,  zechce 
przyjąć  Stwórcę?  Nie  podlega  wątpliwości,  że  cały  wywód  zwróci 
się  przeciw  Yirchowowi.  Więc  inaczej  powinien  był  autor  rozwinąć 
swój  dylemat.  Należało  powiedzieć:  Albo  czyn  stwórczy  Boga  albo 
samorodztwo.  Ponieważ  jednak  nie  ma  Boga,  a  tern  samem  nie  ma 
także  czynu  stwórczego,  przeto  pozostaje  jedynie  generatio  aequi- 
voca.  Tak  też  w  istocie  rozumują  konsekwentni  zwolennicy  mecha- 
nicznego monizmu.  Nie  z  powodu  faktów,  ale  dzięki  systemowi  filo- 
zoficznemu, postawionemu  a  priori,  tłómaczą  początek  życia  przez 
samorodztwo.  Zycie  musiało  powstać  tą  drogą,  bo  tego  domaga  się 
koniecznie  monizm,  według  którego  istnieje  tylko  odwieczna  mate- 
rya  i  ruch  odwieczny.  Z  materyi  jednorodnej  wyłoniły  się  osobne 
pierwiastki  chemiczne,  a  później  wyszły  wszystkie  ustroje  od  naj- 
prostszego żyjątka  jednokomórkowego  aż  do  człowieka. 

Zrozumiemy  teraz,  dla  czego  sam  Virchow  nazwał  później  sa- 
morodztwo postulatem  filozofii  przyrody,  albo  dla  czego  dziś  Weis- 
mann  widzi  w  niem  »logiczną  konieczność*.  Bez  samorodztwa  nie 
ostałby  się  system  monistycznej  filozofii,  nie  ostałby  się  wyklucza- 
jący Boga  darwinizm.  >Sprzeciwia  się  —  woła  Tyndall  —  duchowi 
i  metodzie  przyrodnictwa  przyjmować  antropomoificznego  Stwórcę1. 
Pierwotna  mgławica  i  układ  słoneczny  wraz  z  życiem  mają  się  tak 
do  siebie,  jak  się  ma  zarodek  do  gotowego  ustroju2.  Nauka  o  sa- 
morodztwie  —  wyznaje  bez  ogródek  Huxley  3  —  »jest  koniecznem 
następstwem,  wysnutem  w  sposób  prawidłowy  z  idei  Darwina*.  To 
samo  powtarza  od  lat  kilkudziesięciu,  we  wszystkich  swych  książ- 
kach, giówny  twórca  monizmu  ewolucyjnego.  Haeckel. 

Łatwo  się  domyśleć,  pod  jakimi  warunkami  moglibyśmy  uznać 

1  Fragmente  aus  den  Naturwissenschaften  (tióm.  niem.  Helmholtza  i  Du 
Bois-Reymonda1,  2  L,  wyd.  2,  Brunświk  1899,  t.  II,  str.  479. 

2  Tamie,  str.  250. 

s  Cytat  według  Gerarda,  L'antico  enigma,  tłóm.  wl.  A.  Gemellego,  Flo- 
rencva  1906.  str.  52. 


Początek  życia  25 

samorodztwo  za  konieczność  logiczną  lub  postulat  filozoficzny.  Prze- 
ciwnicy musieliby  przedtem  wykazać,  że  rzeczywiście  nie  ma  Stwórcy, 
że  materya  i  ruch  istnieją  nie  tylko  odwiecznie,  ale  także  z  siebie, 
że  ślepy  rozwój  mechaniczny  dał  początek  wszystkim  pierwiastkom 
ustrojom,  że  panujący  w  przyrodzie  ład  jest  dziełem  przypadku. 
Są  to  jednak  tezy,  których  nikt  nie  potrafi  uzasadnić.  Im  większe 
są  wysiłki  monistów,  im  dłużej  pracują  nad  budową  swego  systemu, 
tern  bardziej  rozpadają  się  jego  ściany  i  fundamenty,  tem  jaskrawiej 
uwydatniają  się  jego  sprzeczności.  Na  odwrót  zwalczane  przez  mo- 
nizm  prawdy,  jak  istnienie  Najwyższej  Przyczyny,  która  powołała 
do  bytu  materyę  i  dała  jej  ruch,  która  przez  swe  prawa  kierowała 
rozwojem  świata  nieorganicznego  i  organicznego,  są  wobec  nieuprze- 
dzonego  umysłu  wyższe  ponad  wszelką  wątpliwość. 

Zresztą  sami  moniści  nie  tylko  czują  dobrze,  że  ich  hipoteza 
samorodnego  powstania  ustrojów  opiera  się  na  kruchych  pi /ustawach, 
lecz  także  wypowiadają  to  nieraz  bez  dwuznaczników.  Huxiey  1  n.  p. 
zowie  swe  przekonanie  o  ewolucyi  żywej  protoplazmy  z  materyi 
martwej  »aktem  wiary  filozoficznej «.  Jest  to,  sądzę,  mimowolne  uzna- 
nie bankructwa  monistycznego  systemu.  W  rzeczy  samej,  co  może 
on  wartać,  jeśli  zamiast  oprzeć  swe  twierdzenia  na  faktach,  odwo- 
łuje się  do  jakiejś  filozoficznej  wiary,  która  prócz  szumnej  nazwy 
nie  ma  żadnego  znaczenia?  Dodajmy,  że  do  wiary  ucieka  się  tutaj 
ten  sam  Huxley,  który  w  innem  miejscu 2  uważa  akt  wiary  za  błąd 
nie  do  darowania. 

Inni  przyrodnicy,  jakkolwiek  nie  przyznają  się  do  monizmu, 
mówią,  iż  » musimy  «  przyjąć  w  dalekiej  przeszłości  samorodztwo, 
»jeżeli  chcemy  w  sposób  przyrodniczy  wytłómaczyć  początek  życia«. 

Nie  rozumiem  tego  rozumowania.  Jak  może  przyrodniczy  spo- 
sób tłómaczenia  życia  domagać  się  samorodztwa,  skoro  samorodz- 
two sprzeciwia  się  właśnie  faktom  przyrodniczym?  Czy  tedy  przy- 
jęcie samorodztwa  nie  jest  tłómaczeniem,  że  tak  powiem,  antyprzy- 
rodniczem?  Dziwna,  doprawdy,  metoda.  Przyrodnicy  powtarzają  usta- 
wicznie z  dumą,  że  opierają  się  tylko  na  faktach;  lecz  gdy  chodzi 
o  początek  życia,  natenczas  wielu  z  nich  ucieka  się,  wbrew  wszel- 
kim faktom,  do  samorodztwa.  Powiesz,  że  wolno  im  sięgać  poza  fak- 
ty przy  pomocy  hipotezy.    Prawda,  atoli  dodać  należy,  że  hipoteza, 


1  Critiąues  and  addresses,  1873,  str.  238  i  n. 
*  Lay  sermons,  1870,  str.  18. 


26  Kazimierz  Wais 

która  się  sprzeciwia  faktom,  jest  czystą  fikcyą.  Hypotheses  non  jin- 
go  —  powiedział  wielki  Newton.  Z  drugiej  strony  przypominam,  że 
nauka  przyrodnicza  nie  jest  jedyną  umiejętnością,  która  ma  prawo 
zająć  się  zagadnieniem  o  początku  życia.  Owszem,  zagadnienie  to, 
jak  zaznaczyłem  przed  chwilą,  należy  głównie  do  umiejętności  wyż- 
szej, a  mianowicid  do  filozofii.  »  Przyrodnik  —  powiada  słusznie  J. 
Ude x  —  ma  w  swych  badaniach  przedmiot  gotowy.  Są  nim  rzeczy 
natury,  świat  i  jego  zjawiska,  o  ile  stanowią  przedmiot  zmysłowego 
doświadczenia,  oraz  podlegają  eksperymentowi  i  obserwacyi.  Opisać 
przedmioty  przyrody,  wykryć  ich  przyczynowy  związek,  sprawdzić 
prawidłowość  rozwoju  świata,  tudzież  przedstawić  formuły  tej  rzą- 
dzącej kosmosem  prawidłowości  i  celowości  —  to,  nie  mniej  i  nie 
więcej,  jest  zadaniem  nauki  przyrodniczej...  Gdzie  zaś  badacz  natury 
odkłada  na  bok  sondę,  retortę,  mikroskop  i  t.  d.,  tam  rozpoczyna 
się  praca  filozofa «.  Czy  więc  przyrodnik  nie  może  rozprawiać  o  po- 
czątku życia?  Nikt  mu  tego  prawa  nie  odmawia.  Problem,  o  któ- 
rym mowa,  nasuwa  się  nie  tylko  badaczowi  natury,  ale  każdemu 
w  ogóle  należycie  rozwiniętemu  człowiekowi,  bo  tego  rodzaju  zaga- 
dnienia wynikają  z  przyrodzonych  potrzeb  naszego  umysłu.  Stąd 
nikt  nie  może  być  obojętny  na  pytanie,  skąd  się  wzięło  życie,  tak 
samo,  jak  każdy  z  nas  pyta,  skąd  świat,  skąd  rozmaitość  jego  mar- 
twych i  żyjących  tworów,  skąd  człowiek?  Przy  tem  wszystkiem  je- 
dnak należy  zawsze  pamiętać,  że,  zajmując  się  takiemi  kwestyami, 
wkraczamy  w  dziedzinę  metafizyczną.  Więc  nie  wszystko  daje  się 
tłómaczyć  sposobem  przyrodniczym;  nauka  przyrodnicza,  jak  każda 
specyalna,  ma  ściśle  oznaczony  zakres,  poza  którym  kończy  się  jej 
panowanie.  Jak  tedy  w  błędzie  byłby  historyk,  który  zagadnienia 
matematyki  lub  fizyki  chciałby  rozwiązywać  sposobem  historycznym, 
tak  samo  myli  się  przyrodnik,  jeżeli  patrzy  na  wszystko  przez  pry- 
zmat nauk  przyrodniczych. 

Nie  ma  więc  żadnej  podstawy  do  przypuszczenia,  jakoby  pierw- 
sze życie  powstało  przez  heterogenezę.  Przeciwnie,  skoro  ona  dziś  nie 
istnieje,  należy  wnosić,  że  nie  było  jej  nigdy,  bo  prawa  przyrody  są 
stałe.  Ale  tutaj  zebiegają  mi  drogę  mechaniści,  powołując  się  na  to, 
że  dawniej  istniały  na  ziemi  korzystniejsze  warunki  do  samorzu- 
tnego powstania  życia,  tudzież  że  pierwsze  ustroje  posiadały  budowę 
znacznie  prostszą,  aniżeli  dziś  nam  znane  ustroje  o  najniższej  orga- 

1  Materie  und  Leben,  Monachium  1909,  str.  84  i  n. 


Początek  życia  27 

nizacyi.  » Biologowie  —  pisze  H.  Spencer  l  —  zgadzają  się  w  ogóle 
w  twierdzeniu,  iż  w  obecnym  stanie  świata  z  materyi  nieżyjącej  nie 
powstają  nigdy  jestestwa  żyjące.  Nie  przeczą  jednak,  że  w  pewnym 
okresie  odległego  czasu,  kiedy  ciepłota  powierzchni  ziemi  znacznie 
przewyższała  dzisiejszą,  i  kiedy  fizyczne  warunki  były  różne  od 
tych,  które  znamy,  materya  nieorganiczna  dała  początek  materyi  or- 
ganicznej za  pomocą  następujących  po  sobie  kombinacyi*.  » Należa- 
łoby mniemać  —  są  znowu  słowa  K.  Gunthera 2  —  że,  im  mniejsze 
są  zwierzęta,  tern  prostszą  posiadają  również  budowę,  jak  już  bak- 
terye  okazują  znacznie  prostsze  stosunki  w  komórkach,  aniżeli  wła- 
ściwe zwierzęta  komórkowe.  Ostatecznie  możemy  sobie  pomyśleć 
także  takie  niewidzialne  zwierzęta,  których  małość  nie  przypuszcza 
już  żadnego  zróżnicowania.  W  każdym  razie  jest  usprawiedliwione 
przypuszczenie,  że  w  czasie  powstania  życia  na  ziemi  istniały  takie 
jestestwa,  i  że  dopiero  zwolna  rozwinęły  się  z  nich  ustroje  komór- 
kowe. Według  bowiem  teoryi  descendencyi  złożone  rozwinęło  się 
z  prostego.  Najprostsze  zaś,  co  jest  w  organizmach,  to  grudka  ró- 
wnobarwnej  substancyi  żywej;  należałoby  tedy  sądzić,  że  zrazu  po- 
wstała żywa  substancya,  zanim  mogło  się  rozpocząć  jej  zróżnico- 
wanie*. 

Czy  warunki  powstania  życia  były  w  najdawniejszych  okre- 
sach korzystniejsze,  aniżeli  są  dzisiaj?  Nie  mamy,  sądzę,  najmniej- 
szej podstawy  do  twierdzenia,  żeby  tak  było.  Doświadczenie  uczy 
nas  raczej,  że  zmiana  warunków  obecnych  osłabia  czynności  życio- 
we, a  jeżeli  jest  wielka,  sprowadza  nawet  śmierć  ustrojów3.  Zresztą 
fizyk  i  chemik  potrafią  w  naszych  czasach  zmieniać  przypuszczalne 


1  Nineteenth  Century,  1886,  marzec,  str.  769. 

2  Vom  Urtier  zum  Menschen,  2  t.,  Stuttgart  1909,  t.  I,  str.  42. 

3  »Znamy  —  powiada  znakomity  badacz  przyrody,  J.  Henie  (Anthropolo- 
gische  Vortrage,  2  zesz.,  Brunświk  1880,  zesz.  II,  str.  73)  —  zachowanie  się 
organicznej  materyi  wobec  temperatury,  ciśnienia,  elektryczności  i  t.  d.  Za  pomocą 
stopni  zimna  i  ciepła,  zgęszczenia  i  rozrzedzenia  powietrza,  które  mamy  pod 
ręką,  sprawiamy  skrzepnięcie  białka,  oraz  niszczymy  roślinną  i  zwierzęcą  bu- 
dowę. Ale  nikt  nie  będzie  chciał  mówić,  że  siły,  które  dzisiaj  zabijają  życie,  da- 
wniej, gdy  były  potężniejsze,  służyły  do  tego,  aby  je  budzić.  Gdyby  zaś  wolno 
było  botanikowi  lub  zoologowi  przyjąć  jakiś  okres,  w  którym  chemiczne  po- 
winowactwa pierwiastków  różniły  się  od  dzisiejszych,  to  kto  zabroni  wówczas 
geologowi  wymyśleć  okres  całkiem  innych  ciężarów  gatunkowych,  w  którym 
granitowe  bryły  unosiły  się  na  wodzie ?« 


28  Kazimierz  Wais 

warunki  życiowe  w  nieskończoność,  a  jednak  żaden  z  nich  nie  za- 
uważył nigdy  śladów  samorodztwa.  Odwoływanie  się  znowu  Giin- 
thera  do  niewidzialnych  żyjątek,  które  tak  są  małe,  iż  nie  posiadają 
żadnej  organizacyi,  stoi  w  rażącej  sprzeczności  z  nauką.  Nowożytna 
biologia  nie  zna  żadnego  jestestwa  żyjącego,  które  posiadałoby  bu- 
dowę prostszą  od  komórki.  Nadto,  skoro  owe  niewidzialne  żyjątka 
istotnie  żyją  i  dają  początek  zróżniczkowanym  ustrojom,  to  muszą 
posiadać  pewną  organizacyę.  Bez  organizacyi  bowiem  nie  ma  w  przy- 
rodzie ani  odżywiania  się,  ani  rozmnażania:  wszelka  komórka  po- 
wstaje tylko  przez  podział  komórki  już  istniejącej;  podobnie  każde 
jądro  komórkowe  i  każdy  chromosom  zawdzięczają  swój  początek 
w  obręcie  komórki  innemu  jądru  i  innemu  chromosomowi.  Rozpra- 
wianie przeto  o  zwierzętach,  będących  tylko  grudką  równobarwnej 
substancyi,  jest  czystą  spekulacyą,  godną  bujającego  w  obłokach 
fantasty,  ale  nie  trzeźwego  przyrodnika.  Co  więcej,  gdyby  nawet 
taka  substancya  istniała,  należałoby  dać  odpowiedź  na  najważniej- 
sze pytanie,  skąd  się  wzięło  jej  życie.  To  jest  nerous  rei,  o  który 
chodzi  przedewszystkiem.  Czy  hipoteza  Gunthera  wyświetla  tę  taje- 
mnicę ?J  Powołuje  się  jedynie  na  teoryę  descendencyi,  według  któ- 
rej »  złożone  rozwinęło  się  z  prostego«.  Jednakowoż  każdy  widzi,  że 
to  tłómaczenie  samorzutnego  powstawania  pierwszych  jestestw  żyją- 
cych jest  znowu  wplecione  w  teoryę  descendencyi  nieograniczonej, 
która  nie  da  się  poprzeć  żadnymi  faktami.  Jakkolwiek  bowiem  w  pe- 
wnym zakresie  rozwój  jednych  gatunków  systematycznych  z  drugich 
jest  prawdopodobny,  to  jednak  powszechna  ewolucya  królestwa  zwie- 
rzęcego z  roślinnego,  a  roślinnego  z  mineralnego  jest  tylko  pobożnem 
życzeniem  skrajnego  darwinizmu. 

Ale  hipotezie  pierwotnego  samorodztwa  nie  tylko  brakuje  wszel- 
kiej podstawy  naukowej;  jest  ona  jeszcze  wprost  niedopuszczalna 
z  innych,  a  mianowicie  pozytywnych  względów.  Jeżeli,  jak  się  oka- 
zało wyżej,  istnieje  różnica  istotna  między  materyą  żyjącą  a  mar- 
twą, to  samorzutnie  powstanie  pierwszej  z  drugiej  jest  bezwarun- 
kowo niemożliwe.  Bo  niepodobna  przyjąć,  żeby  większe  rozwinęło 
się  samo  z  mniejszego,  złożone  z  prostego,  doskonalsze  z  mniej  do- 
skonałego, chyba  że  się  odrzuci  zasadę  przyczynowości,  która  żąda 
dla  każdego  skutku  nie  tylko  jakiejkolwiek  przyczyny,  ale  przyczyny, 
odpowiadającej  skutkowi.  Choćby  tedy  istniały  najkorzystniejsze  wa- 
runki zewnętrzne  dla  zjawisk  życiowych,  nigdy  rzecz  martwa  nie 
zdołałaby  się  ożywić  o  własnych  siłach;  w  przeciwnym  razie  dawa- 


Początek  życia  29 

łaby  sobie  to,  czego  zgolą  nie  posiada.  Słusznie  tedy  pyta  E.  Va- 
cherot1:  »Jak  mogła  ewolucya  uczynić,  żeby  z  materyi  powstały  je- 
stestwa, mające  przymioty  zupełnie  różne  od  przymiotów  materyi? 
Jak  mogła  zdziałać  te  cuda  skutków  bez  przyczyn?  Jak,  żeby  mó- 
wić językiem  Arystotelesa,  może  lepsze  wyjść  z  gorszego?* 

Zarzuci  kto,  że  dawna  filozofia  scholastyczna,  chociaż  prze- 
strzegała pilnie  zasady  przyczynowości,  nie  uważała  heterogenezy 
za  rzecz  niemożliwą  Wszak  nawet  najsławniejszy  scholastyk,  św. 
Tomasz  z  Akwinu,  utrzymywał,  iż  najniższe  zwierzęta  rodzą  się 
z  ciał  gnijących. 

To  wszystko  jest  prawdą.  Ale  nie  wolno  przemilczeć,  że  sta- 
rzy scholastycy  pojmowali  heterogenezę  zupełnie  inaczej,  aniżeli  dzi- 
siejsi moniści.  Tomasz  z  Akwinu  wręcz  odrzuca  zdanie  arabskiego 
filozofa,  Avicenny,  jakoby  zwierzęta  mogły  powstać  bez  nasienia 
przez  samo  »pomięszanie  pierwiastków*.  Jestestwa,  rodzące  się,  jak 
zwyczajnie  bywa,  z  nasienia,  rodzą  się  dla  tego,  że  w  nasieniu  tkwi 
siła  kształtująca  (virtus  formativa);  » zamiast  tej  siły  istnieje  w  by- 
tach, rodzących  się  ze  zgnilizny,  siła  ciała  niebieskiego* 2.  Tak  więc 
niższe  ustroje  powstają  z  gnijącej  materyi  pod  wpływem  ciał  nie- 
bieskich, którym  ówczesna  fizyka  przypisywała  naturę  szlachetniej- 
szą, niż  substancyom  ziemskim.  Owszem,  ciała  niebieskie  odgrywały 
w  tym  wypadku  tylko  rolę  narzędzi,  działających  pod  wpływem 
duchów,  które  poruszały  gwiazdy8.  Były  to  niewątpliwie  domysły 
które  dzisiejszy  uczony  nazwie  słusznie  naiwnymi4,  ale  każdy  mus 
przyznać  że  pojęta  w  ten  sposób  heterogeneza  nie  zawierała  w  so- 
bie wewnętrznej  sprzeczności,  bo  tłómaczyła  powstanie  życia  tam 
gdzie  ono  było  nieznane,  działaniem  jestestw  wyższych.  Innemi  sło- 
wy, generatio  aequivoca  średniowiecznych  scholastyków  różniła  się 
zasadniczo  od  samorodztwa  właściwego,  w  którem,  jak  nazwa  wska- 
zuje, życie  ma  powstawać  samorzutnie  w  materyi  martwej. 


1  Revue  des  deux  mondes,  1878,  t.  30,  str.  834. 

2  Summa  theologica,  I,  q.  71,  a.  unicus,  ad  1. 
*  Tamże,  q.  70,  a.  3,  ad  3. 

4  Że  co  do  tych  domysłów  nasuwały  się  św.  Tomaszowi  poważne  wąt- 
pliwości, pokazują  następujące  jego  słowa:  « Licet  enim  talibus  suppositionibus 
factis  apparentia  salvarentur,  non  tamen  oportet  dicere  has  suppositiones  esse 
veras,  quia  forte  secundum  aliquem  alium  modum  nondum  ab  hominibus  com- 
prehensum  apparentia  circa  stellas  sahrantur  (In  lib.  II  de  coelo  et  mundo, 
lect.  17). 


30  Kazimierz  Wais 

Jest  tedv  pewne,  że  taka  generatio  aequivoca,  jaką  przypu- 
szczają nasi  przeciwnicy,  nie  daje  się  pogodzić  z  zasadą  przyczyno- 

wości. 

Znany  nam  profesor  botaniki  w  Kielu,  J.  Reinke  \  wykazuje 
fizyczną  niemożliwość  samorodztwa  w  następujący  sposób: 

Sprawa  samorodztwa  obejmuje  dwa  zagadnienia,  a  mianowicie 
pochodzenie  materyałów,  wchodzących  w  skład  komórki,  tudzież 
utworzenie  z  nich  komórki. 

Każda  komórka  składa  się  z  wielu  związków  organicznych,  do 
których  należą  ciała  białkowate,  węglowodany  i  tłuszcze.  Oto  naj- 
ważniejsze materyały  komórki.  Aby  uprościć  zagadnienie,  zajmiemy 
się  tvlko  białkiem  i  węglowodanami.  W  skład  białka  wchodzą  prze- 
dewszystkiem  węgiel,  wodór,  tlen.  azot  i  siarka.  W  chwili,  kiedy  kula 
ziemska  oziębiła  się  do  tego  stopnia,  że  mogła  nastąpić  synteza  wy- 
mienionych pierwiastków,  węg;el  istniał  tylko  jako  bezwodnik  wę- 
glowy, wodór  w  wodzie,  tlen  w  wodzie  i  powietrzu,  azot  jako  kwas 
azotowy  i  składnik  powietrza,  wreszcie  siarka  jako  siarczany.  Są  to 
te  same  substancye  łub  związki,  które  i  dziś  służą  za  pokarm  ro- 
ślinom. Niema  bowiem  żadnej  podstawy  do  przypuszczenia,  jakoby 
po  oziębieniu  się  ziemi  wymienione  pierwiastki  występowały  w  in- 
nych związkach.  Aby  jednak  mogło  się  utworzyć  pierwsze  białko, 
musiały  bezwodnik  węgla,  kwas  azotowy  i  siarkowy  ulec  wpierw 
redukcyi.  t.  j.  musiały  stracić  pewną  część  tlenu.  Takiej  redukcyi  do- 
konywują  codziennie  dzisiejsze  rośliny  przy  pomocy  swego  chlorofilu 
i  promieniującej  energii  słońca.  Prócz  roślin  przeprowadza  podobny 
proces  tylko  chemik,  wystawiając  rzeczone  związki  na  działanie 
ciał,  które  posiadają  większe  powinowactwo  z  tlenem,  aniżeli  wę- 
giel, azot  i  siarka.  Samorzutna  tedy  redukcya  związków  jest  przy 
początku  życia  wykluczona.  Lecz  przypuśćmy  nawet,  że  nastąpiła 
ona  przypadkiem  wskutek  jakiejś  niepojętej  katastrofy  chemicznej. 
Jeszcze  dziwniejsza  katastrofa  byłaby  potrzebna,  aby  z  ułożenia  ato- 
mów, sprawionego  redukcya,  utworzył  się  najprostszy  węglowodan. 
Aby  uzyskać  atomy  węgla,  nieodzowne  do  powstania  jednej  cząstecz- 
ki najniższego  węglowodanu,  potrzeba  rozbić  sześć  cząsteczek  bez- 
wodnika węglowego.  Otóż  do  tego  nie  było  sił  w  przyrodzie  mar- 
twej;   według  prawa    chemicznego   wszystkie  postaci    energii  muszą 

1  Die  Welt  ais  Tat,  wyd.  2,  Berlin  1901,  str.  312  i  nn;  zob.  także  jego 
Philosophie  der  Botanik,  Lipsk  1905    rozdz.  12). 


Początek  życia  31 

przechodzić  z  układów  o  wyższem  napięciu  do  układów  o  napięciu 
niższem.  Tem  mniej  mogły  powstać  bardzo  złożone  substancye  biał- 
kowate. Innemi  słowy,  mielibyśmy  przed  sobą  niepojęty  przypadek, 
tak  nieprawdopodobny,  że  z  pewnością  każdy  chemik  nazwie  go 
niemożliwym. 

Chociażby  jednak  składające  się  na  komórkę  materyały  powstały 
same  przez  się,  sprawa  samorodztwa  nie  wieleby  na  tem  zyskała. 
•  Wtenczas  bowiem  —  ciągnie  dalej  sławny  botanik  —  stoimy  przed 
nierównie  trudniejszem  pytaniem,  jak  z  tych  materyałów  budulco- 
wych powstała  komórka  żywa...  Zadanie  to,  mniemam,  należy  uwa- 
żać za  trudniejsze  dla  tego.  że  ludziom  udała  się  wprawdzie  syn- 
teza organicznych  związków,  ale  nie  udała  się  budowa  komórki 
z  tychże  związków.  Pierwsza  komórka  musiała  od  początku  swego 
istnienia  być  wykończoną  i  celowo  działającą  maszyną,  nakręconym 
automatem;  jako  taka  musiała  się  wznieść  ponad  mieszaninę  i  nie- 
ład związków  chemicznych.  Zycie  jej  polegało  wówczas,  jak  proces 
życiowy  każdego  ustroju,  głównie  na  wydawaniu  energii.  Dla  po- 
krycia tej  straty,  musiała  pierwsza  komórka  nabyć  jak  najrychlej 
prawdziwą  zdolność  zamieniania  promienistej  energii  słońca  w  ener- 
gię chemiczną,  t.  j.  w  odnawiający  się  zapas  związków  węglowych, 
które  jako  materyał  palny  równoważyłyby  jej  oddychanie.  Do  tego 
potrzeba  było  wytworzenia  chlorofilu.  I  chociażbyśmy  przyznali,  iż 
w  pierwszych  komórkach  jądro  i  barwik  nie  mogły  jeszcze  być  wy- 
różniczkowane  w  plazmie  tak  doskonale,  jak  to  dziś  widzimy  w  pra- 
widłowej komórce,  jednakowoż  w  każdym  razie  musiał  w  pierwszej 
komórce  powstać  razem  z  nią  narząd  do  przemiany  energii  promie- 
niującej w  chemiczną,  narząd,  który  okazał  się  wrażliwym  na 
wpływy  zewnętrzne  i  posiadał  zdolność  rozmnażania  się  przez  po- 
dział. 

»Do  utworzenia  takiego  narządu  nie  wystarczy  nawet  chemi- 
czna katastrofa,  którą  przypuściliśmy  poprzednio  w  charakterze  po- 
mocniczej hipotezy.  Bo  chociażbyśmy  przyjęli  materyał  chemiczny 
już  jako  gotowy,  to  przecie  nie  można  z  niego  wyprowadzić  ko- 
mórki, która  byłaby  wynikiem  chemicznych  energii...  Przypuśćmy, 
że  chemiczny  materyał  budulcowy  istniał  w  całości  na  miejscu,  i  że 
na  zewnątrz  panowały  korzystne  warunki  fizyczne,  zawsze  jednak 
prócz  tego  trzeba  było  przedziwnie  celowego  kierunku  energii,  aby 
komórkę  powołać  do  bytu.  Ten  zaś  kierunek  musiał  być  niesłycha- 
nie złożony,    albo  raczej    był    wielkim  szeregiem  harmonijnych  kie- 


32  Kazimierz  Wais 

runków.  Do  spełnienia  takich  zadań  pozostaje  w  hipotezie  samo- 
rodztwa  znowu  tylko  przypadek  jako  przyczyna. 

» Wyobraźmy  sobie,  iż  starto  na  proch  zegarek  kieszonkowy! 
Czy  znajdzie  się  śmiałek,  któryby  przypuścił  jako  rzecz  bodaj  tylko 
możliwą,  że  te  części  pod  wpływem  energii  mechanicznej  złączą  się 
znowu  w  zegarek  szczęśliwym  trafem?  Jeżeli  zaś  materyały,  z  któ- 
rych się  składał  zegarek,  nie  posiadają  żadnej  skłonności  do  tego,  aby 
go  utworzyć,  to  to  samo  stosuje  się  do  komórki  i  do  tworzących 
ją  materyałów.  W  białku  jako  takiem  nie  ma  wcale  przyczyny  do 
utworzenia  komórki... 

> Mieszaninę  związków,  n.  p.  soli  kuchennej  i  asparaginy,  mogę 
rozetrzeć  i  rozpuścić  w  wodzie:  składniki  mieszaniny  krystalizują 
zawsze  w  postaci  znamiennej.  Materye  białkowate  i  węglowodany 
przybierają  także,  skoro  okoliczności  są  korzystne,  formę  kryszta- 
łów. Ale  rnaterye,  będące  podścieliskiem  życia,  nie  są  nigdy  skrysta- 
lizowane; krystalizacya  oznacza  zawsze  stan  martwy,  nawet  w  białku. 
To  też  siły  chemiczne,  działające  w  najkorzystniejszej  mieszaninie 
materyi.  nie  utworzą  tego,  coby  można  uważać  choćby  za  pierwszy 
krok  w  kierunku  utworzenia  komórki.  Zgodnie  z  doświadczeniem 
znamy  tylko  jedno  pochodzenie  komórki,  t.  j.  jej  powstanie  przez 
czynność  rozrodczą*. 

Na  podstawie  takich  rozważań  dochodzi  Reinke  do  wyniku, 
wyrażonego  w  innem  dziele1  słowami.  »że  przyjęcie  samorodztwa 
przed  dawnemi  laty  odpowiada  tak  mało  naszym  pojęciom  o  przy- 
czynowości,  jak  gdyby  kto  chciał  postawić  hipotezę,  iż  przed  milio- 
nem lat  woda  sama  przez  się  płynęła  do  góry«. 

Chociaż  jednak  samorodztwo  sprzeciwia  się  i  doświadczeniu 
i  rozumowi,  obrońcy  jego  używają  różnych  wybiegów,  aby  dowieść, 
że  ono  musiało  istnieć  na  progu  ewolucyi.  Przypatrzmy  się  bliżej 
tym  pomysłom. 

Najpierw  spotykamy  tu  i  ówdzie  usiłowania,  zmierzające  do 
tego,  aby  wykazać  w  przyrodzie  jakieś  najprostsze  podścieliska  ży- 
ciowe. Sądzono  bowiem,  że  w  ten  sposób  łatwo  można  pojąć  samo- 
rzutne powstanie  życia  w  materyi  nieorganicznej. 

Niezrównanym  mistrzem  jest  tutaj  Haeckel.  Już  Oken,  jego 
poprzednik  na  katedrze  w  Jenie,  przypuszczał  galaretowaty  praszlara, 


1  Einleitung  in  die  theoretische  Biologie,  Berlin  1901.  str.  558. 


Początek  życia  33 

t.  j.  pierwotną  materyę  organiczną,  która,  powstawszy  samodzielnie 
w  oceanie,  wydała  »pęcherzyki«,  będące  składnikami  ustrojów.  Ta 
>  wielka  myśl*  podobała  się  Haecklowi.  Według  niemieckiego  Dar- 
wina pierwszem  jestestwem  żyjącem  był  archiplasson,  czyli  pierwo- 
tna zarodź,  utworzona  przez  wewnętrzne  siły  materyi;  archiplasson 
dał  początek  bioplassonoui,  z  którego  powstała  wszelka  materya 
zorganizowana.  W  ten  sposób  zjawiło  się  na  świecie  pierwsze  ży- 
jątko o  postaci  określonej,  czyli  monera,  która,  choć  spełniała  zasa- 
dnicze funkcye  życiowe,  była  bryłką  zarodzi  bez  wewnętrznej  struk- 
tury i  narządów.  Dopiero  później  w  jednorodnej  plazmie  moner 
wyróżniczkowało  się  jądro,  wskutek  czego  przyszła  na  świat  pierw- 
sza komórka1.  Nadto  twierdził  Haeckel,  że  takie  ogniwo  pośrednie 
między  światem  martwym  a  żywym  musi  dzisiaj  jeszcze  istnieć.  Był 
też  czas.  choć  krótki,  w  którym  sądzono,  że  odkryto  praszlam  orga- 
niczny, przedstawiający  życie  w  najprostszej  postaci.  Oto  w  r.  1868 
znaleziono  (Thomson  i  Carpenter)  na  dnie  morskiem  masę  galareto- 
watą, mającą  być  owym  długo  poszukiwanym  praszlamem.  Kilka 
przechowanych  w  alkoholu  próbek  tejże  masy  zbadał  później  Hux- 
ley;  przekonawszy  się,  że  ona  zawiera  w  sobie  zarodź,  ochrzcił  ją 
na  cześć  proroka  jenajskiego  Bathybius  Haeckelii.  Przez  jakiś  czas 
uchodził  Bathybius  za  » jeden  —  jak  się  wyraził  uradowany  odkry- 
ciem Haeckel  —  z  głównych  filarów  nowożytnej  teoryi  rozwoju*, 
za  samorodne  przejście  z  królestwa  nieorganicznego  do  organicznego. 
Niestety,  okazało  się  niebawem,  że  sławny  Bathybius  jest  tylko  osa- 
dem gipsowym,  albo,  jak  twierdzi  Milne-Edwards,  »klejowatą  masą, 
którą  wydają  z  siebie  gąbki  i  pewne  zwierzokrzewy,  gdy  narzędzia 
rybaków  przygniotą  ich  tkanki*.  Stąd  Huxley  i  Haeckel  odwołali  po 
kilku  latach  swe  twierdzenia2.  Nie  lepsze  były  losy  Protobathybiusa, 

1  Haeckel,  Generelle  Morphologie  der  Organismen,  2  t.,  Berlin  1866,  t.  I, 
str.  167—190.  To  samo  powtarzają  dotychczas  uczniowie  Haeckla.  H.  Schmidt 
n.  p.  opisuje  historyczny  rozwój  moner.  Najpierw  z  prostych  związków  nieorga- 
nicznych utworzyły  się  bogate  w  azot  związki  węglowe,  które  przybrały  później 
postać  ciał  białkowatych  (albuminy).  Potem  cząsteczki  albuminów  związały  się 
w  grupy,  zwane  micellami;  dalej  powstały  plasonelle,  a  w  końcu  monery. 
Schmidt,  Die  Urzeugung  und  Professor  Reinke,  Jena  (Gemeinverstandl.  Darwini- 
stische  Vortrage  u.  Abhandlungen,  zesz.  8). 

■  Tylko   profesor    padewski,    Maggi,  wierzył  -  jak   poświadcza  Ballenni, 
11  principio  di  causalita,    wyd.    2,    Florencya  1908,    str.    198    -    aź    do   końca 
swego  życia  (1906  r),  że  Bathybius  Haeckelii  jest  dowodem  samorodztwa. 
Wais. 


34  Kazimierz  Wais 

odkrytego  w  czasie  wyprawy  do  bieguna  północnego  przez  E.  Bes- 
selsa.  Pouczony  smutnem  doświadczeniem  Haeckel  nie  przyznał  się 
do  tego  noworodka,  o  którym  Wasmann  x  pisze,  że  w  najlepszym 
razie  jest  on  osadem,  powstałym  na  dnie  morskiem  z  resztek  pe- 
wnych ustrojów2. 

Mimo  to  wszystko,  Haeckel  utrzymuje  do  dnia  dzisiejszego,  że 
tak  wolno  żyjące  monery  (najniższe  żyjątka  typu  pierwotniaków 
i  bakterye),  jak  wchodzące  w  skład  tkanek  cytody,  zawierają  tylko 
zarodź  pierwotną  bez  jądra3. 

Atoli  nauka  obecna  nie  zna  żyjątek,  o  których  możnaby  po- 
wiedzieć na  pewno,  iż  nie  mają  jądra.  Owszem,  im  bardziej  dosko- 
nalą się  przyrządy  i  metody  badania,  tem  więcej  rozpowszechnia  się 
wprost  przeciwne  zapatrywanie.  »Stąd  —jak  powiada  R.  Hertwig4  — 
jest  rzeczą  prawdopodobną,  że  u  niewielu  postaci,  które  jeszcze 
uchodzą  za  monery,  dotychczas  tylko  przeoczono  jądra«.  Stosuje  się 
to  także  do  najmniejszych  przedstawicieli  świata  roślinnego,  do  bak- 
teryi,  zaliczonych  przez  Haeckla  do  moner;  mają  one  —  jak  świad- 
czą najnowsze  prace  R.  Raymanna  i  R.  Kruisa,  F.  Vejdowskiego 
i  A.  Meyera5  —  przynajmniej  substancyę  jądrową,  rozdzieloną  na 
maleńkie  ziarna  chromatyny.  Nic  też  nie  wiadomo  dzisiejszej  biolo- 
gii o  haecklowskicii  cytodach  w  wielokomórkowych  ustrojach.  Wpra- 
wdzie ciałka  czerwone,  znajdujące  się  w  krwi  niektórych  zwierząt, 
są  pozbawione  jądra,  atoli  młode  komórki  tychże  ciałek  mają  je 
niewątpliwie;  nadto  ciałka  czerwone  rozmnażają  się  przez  podział 
jąder.  Stąd  stare  ciałka  czerwone  bez  jąder  uchodzą  za  komórki 
zużyte  i  zmarniałe;  jako  resztki  dawniejszych  komórek  żywych  stają 
się  one  niebawem  łupem  białych  ciałek  krwi,  czyli  leukocytów  6. 

»Zdaje  się  —  przytaczam  słowa  Verworna7  —  według  obe- 
cnego stanu  naszych  wiadomości,  że  pośród  żyjących  dzisiaj  na  zie- 
mi ustrojów  nie  ma  w  ogóle  komórek,  w  których  nie  byłoby  rozdziału 


1  Die  modernę  Biologie    und    die    Entwicklungstheorie,    wyd.  3,    Fryburg 
1906,  str.  184. 

*  Zob.  M.  Gander,  Der  erste  Organismus,  Einsiedeln  1904,  str.  6  i  n. 
3  Die  Weltrathsel,  wyd.  7,  Bonn  1901,  str.  427. 

*  Lehrbuch  der  Zoologie,  wyd.  8,  1907,  str.  164. 

5  Dr>r  Zellkern  der  Bakterien,  Flora,  t.  98,  zesz.  3. 

8  Wasmann,  dz.  przyt,  str.  188. 

7  Allgemeine  Physiologie,  wyd.  5,  str.  78. 


Początek  życia  35 

między  dwiema  różnemi  substancyami.  że  tedy  każda  komórka  prócz 
protoplazmy  posiada  także  jądro*.  W  każdym  razie  zwolennicy  sa- 
morodztwa  nie  mają  żadnego  prawa  powoływać  się  na  monery  i  cy- 
tody,  jako  najprostsze  jestestwa  żyjące  o  jednorodnej  zarodzi  bez 
jąder. 

Jeśli  monery  i  cytody  nie  podpierają  samorodztwa,  to  tem 
mniej  mogą  to  czynić  jeszcze  prostsze  składniki  komórki,  podawane 
przez  wielu  za  samodzielne  jednostki  biologiczne.  Jak  mianowicie  fi- 
zycy i  chemicy,  dla  wytłómaczenia  zjawisk  fizycznych  i  chemicznych, 
uciekają  się  do  atomizmu,  tak  wielu  biologów,  chcąc  wyjaśnić  pe- 
wne zjawiska  życiowe,  zwłaszcza  dziedziczność,  przypuszcza,  że  za- 
rodź  składa  się  z  elementarnych  osobników  zorganizowanych,  któ- 
rych nie  można  zobaczyć  przez  najlepszy  mikroskop.  Tak  powstał 
cały  szereg  hipotez,  rozpoczęty  przez  fizyologa  wiedeńskiego,  Ernesta 
Bruckego,  i  Herberta  Spencera,  według  którego  każda  komórka  jest 
zrzeszeniem  niewidzialnych  jednostek  fizyologicznych  (physiological 
uniłs).  Za  nimi  poszli  inni.  Darwin  przyjął  w  swej  słynnej  teoryi 
pangenezy  t.  zw.  gemmule  (gemmules),  Erlsberg,  Haeckel,  Maggi  i  Co- 
pe  plastydule,  Naegeli  micelle,  de  Vries  pangeny,  Verworn  biogeny, 
W.  Roux  cząstki  metastrukturalne  (Metastrukturteilchen),  Wiesner 
plasomy,  W.  Haacke  gemmy,  L.  Zehnder  fistelle,  Simroth  biokry- 
ształy,  O.  Hertwig  idioblasty,  Weismann  biofory.  Co  więcej,  niektó- 
rzy mniemają,  że  jednostki  życiowe  tworzą  coraz  bardziej  złożone 
jednostki  wyższego  rzędu.  Tak  n.  p.  według  Weismanna  przez  sku- 
pienie bioforów  powstają  determinanty;  determinanty  składają  się 
znowu  na  idy.  a  idy  na  idanty.  Idy  i  idanty  są  widzialne  pod  mi- 
kroskopem; jako  te  ostatnie  chromosomy,  zawarte  w  jądrze  komórek, 
tamtej  ako  wchodzące  w  skład  chromosomów  mikrosomy.  Wreszcie 
Altmann  upatruje  ostateczne  elementy  życiowe  w  granulach  lub  bio- 
blastach.  Nazywa  je  granulami,  o  ile  dadzą  się  widzieć  pod  mikro- 
skopem w  postaci  drobniutkich  ziarnek,  a  bioblastami,  o  ile  tworzą 
przypuszczalne  osobniki  drugiego  rzędu,  czyli  wchodzące  w  skład 
komórki  ustroje  elementarne. 

Yves  Delage1  sądzi,  że  teorya  Altmanna  jest  >znacznie  mniej 
hipotetyczna,  aniżeli  wszystkie  poprzednie*.  W  rzeczy  samej  biopla- 
sty  istnieją  jako  ziarnka  w  cytoplazmie  komórki.  Atoli  bezpodstawne 

1  L'hśrćdite  et  les  grands  problemes  de  la  biologie  generale,  wyd.  2,  Pa- 
ryż 1903,  str.  532. 

3* 


36  Kazimierz  Wais 

jest  zgolą  twierdzenie,  jakoby  były  niezależnymi  ustrojami;  należałoby 
wpierw  wykazać,  że  one  mogą  poza  komórką  spełniać  jakiekolwiek 
czynności  życiowe.    To  samo  stosuje    się  do    id  i  idant  Weismanna, 
jeżeli  te  wyrazy  znaczą  to  samo,  co  mikrosomy  i  chromosomy.  Na- 
wet te   ostatnie    nie    posiadają    indywidualności  życiowej,    bo  żaden 
chromosom  nie  może  istnieć   bez    protoplazmy.    Co  do  determinant, 
bioforów,  idioblastów  i  t.d.,  to  nawet  nie  wiemy,  czy  one  istnieją;  zby- 
teczna tedy  rozprawiać  o  nich  jako  jednostkach  życiowych.  Według 
dzisiejszych  badań  biologicznych  należy    uważać   za    taką  jednostkę 
komórkę,  a  nie  żadną  z  jej  części.  Jakoż  tylko  komórka  jest  tą  czę- 
ścią złożonego  morfologicznie  ustroju,  która  może,  przynajmniej  w  pe- 
wnych warunkach,  samoistnie  żyć,  czyli  spełniać  czynności  życiowe, 
wspólne  wszystkim  ustrojom1.  Jeżeli  zaś  komórka  jest  najniższą  je- 
dnostką życiową,  to  z  biologicznego  punktu  widzenia  nie  ulega  wąt- 
pliwości,   że  i  pierwszy  ustrój,  w  którym  zabłysło  życie,    był  przy- 
najmniej komórką.    Zresztą,    choćby  w  komórce  istniały  jakieś  nie- 
słychanie małe  osobniki  żyjące,    nic  na   tern   nie   zyskaliby  obrońcy 
samorodztwa.  Zagadnienie  życia  nie  byłoby  jeszcze  przez  to  rozwią- 
zane, ale  tylko  przesunięte  do  owych  tajemniczych  jednostek.  >  W  tych 
niewidzialnych  czynnikach  życia  —  powiada  za  Raffaelem  Gemeli2  — 
czy  one  się  nazywają  bioforami.  bioblastami,  micellami,  gemmulami 
lub  inaczej,  czy  one  są  utworzone  w  ten  lub  inny  sposób,  czy  mają 
te  lub  owe  cechy,  które  im  przypisuje  wyobraźnia,  albo  których  się 
domagają  potrzeby  tej  lub  innej  hipotezy,  możemy  znaleść  tylko  to, 
co  w  nie  wkładamy;  znajdujemy  tedy  niezmienione  zagadnienie  ży- 
cia tak  samo,  jak  je  znajdujemy  w  wielkiem  lub  małem  zwierzęciu, 
w  roślinie  lub  nasieniu,  w  człowieku  lub  amebie,   w  układzie  wielu 
komórek  lub  w  każdej  komórce  z  osobna*.  Co  więcej,  im  mniejsze 
będą  przypuszczalne  jednostki  życiowe,   tern  trudniej  rozwiązać  za- 
gadkę życia,  jeśli  się  zważy,  że  z  takiej  jednostki  ma  się  z  czasem 
rozwinąć  sztucznie  zbudowany  ustrój. 

Przejdźmy  do  innej  próby  genezy  życia  z  pomocą  samo- 
rodztwa. Dotyczy  ona  pewnych  sztucznych  utworów,  mających  stać 
na  granicy  świata  nieorganicznego  i  organicznego,  a  tern  samem  po- 
średniczyć między  nimi. 


1  Zob.  Verworn,  Allgemeine  Physiologie,  str.  69  i  n. 
'  L'enigma  delia  vita,  str.  265. 


Początek  życia  37 

Mniemano  niegdyś,  że  związki  organiczne,  czyli  węglowe  mogą 
się  tworzyć  tylko  w  żywym  ustroju.  Tymczasem  w  r.  1828  Wohler 
i  Liebig  dokonali  syntezy  chemicznej  mocznika,  ciała,  tworzącego  się 
w  organizmie  zwierząt  i  ludzi,  a  wchodząceao  w  skład  ich  moczu. 
Za  tą  syntezą  przyszły  niebawem  inne;  dzisiaj  znamy  długi  szereg  ta- 
kich związków,  otrzymanych  w  laboratoryach,  jak  n.  p.  kwas  moczo- 
wy, ksantynę,  hipoksantvnę,  adeninę,  guaninę,  kafeine,  teobrominę 
i  t.  d.  Biochemicy  żvwią  nadzieję,  że  prędzej  czy  później  uda  im  się 
dokonać  także  tych  syntez  organicznych,  które  dotychczas  nie  dały 
się  osiągnąć;  chodzi  tu  przedewszystkiem  o  utworzenie  białka.  Nie- 
ma żadnej  podstawy  do  twierdzenia,  jakoby  te  nadzieje  chemików 
były  płonne;  przeciwnie  jest  rzeczą  bardzo  prawdopodobną,  iż  one 
się  ziszczą. 

Niespodziewane  wyniki  chemii  organicznej  nasunęły  myśl,  że  ja- 
kieś początkowe  życie  można  wytworzyć  sztucznie.  Powstała  nawet 
osobna  nauka,  zwana  plazmogenią  lub  nlazmologią,  która  bada  fizy- 
czne warunki  powstawania  objawów  życiowych  w  sub=tancvach  nie- 
organicznych, a  od  czasu  do  czasu  dają  się  słyszeć  głosy,  że  te  wa- 
runki, przynajmniej  w  części,  są  już  znane.  >Liczni  badacze  —  ni- 
sze Fabian1  —  między  nimi  Hanstein  w  Bonn.  Traube  we  Wrocła- 
wiu i  Hartig  w  Utrechcie,  doszli  nie  tylko  do  wytworzenia  sztu- 
cznych krystaloidów,  lecz  do  powstania  sztucznych  komórek...  Trau- 
bemu  wreszcie  udało  się  wywołać  nawet  wzrost  sztucznych  komó- 
rek, sporządzonych  z  mieszaniny  kleju  i  garbnika,  wskutek  wessania 
materyału  odżywczego  przez  dziurkowatą  ściankę,  zupełnie  tak  sa- 
mo, jak  się  to  dzieje  w  komórce  żywej*.  Po  Traubem  (r.  1865) 
zajmowało  się  sztucznemi  komórkami  wielu  innych  badaczy;  z  naj- 
nowszych godni  są  wspomnienia  przedewszystkiem  profesor  meksy- 
kański, A.  L.  Herrera,  i  profesor  z  Nantes,  S.  Leduc,  których  prace, 
podjęte  w  ostatniem  dziesięcioleciu,  zaciekawiły  nie  tylko  zawodowych 
uczonych,  lecz  także  szerszą  publiczność. 

Herrera,2  przypuściwszy,  że  krzem,  pierwiastek  najbardziej  po 
tlenie  rozpowszechniony,  tworzy  istotny  składnik  żywej  proto plazmy, 
próbował  za  pomocą  pewnych  rozczynów  kwasów  krzemowych  wy- 
tworzyć sztuczne  komórki.    W  rzeczy   samej  otrzymał  on  tą  drogą 

1  Z  nauki  o  życiu,  Warszawa  1901,  str.  85. 

1  Notions  gśnśrales  de  biologie  et  de  plasmogćnie  comparees,  tłóm.  franc. 
Renaudefa,  Berlin  1906. 


38 


Kazimierz  Wais 


bardzo  wiele  najrozmaitszych  (przeszło  500)  postaci,  przypomina- 
jących  komórki  tkanek.  Leduc  '  wyrabia  obok  tego  sztuczne  rośliny. 
W  tym  celu  przygotowuje  z  mieszaniny  cukru  i  siarczanu  miedzi 
t.  zw.  nasienie  i  kładzie  je  do  ciepłego  (40°  C)  rozczynu  żelatyny. 
soli  kuchennej  i  żółtego  żelażosinku  potasowego.  Wnet  tworzy  się 
na  powierzchni  nasienia  półprzenikliwa  błona  z  żelażosinku  mie- 
dziowego, przepuszczająca  wodę.  a  nie  przepuszczająca  cukru.  W  na- 
sieniu powstaje  skutkiem  tego  silne  ciśnienie  osmotyczne,  które  roz- 
rywa błonę  w  pewnem  miejscu  ;  w  miejscu  tem  tworzy  się  nowa 
błona  z  żelażosinku  miedziowego.  Ponieważ  ten  proces  (przepuszcza- 
nie wody,  rozrywanie  i  naprawa  błony)  powtarza  się  raz  po 
raz.  póki  starczy  rozczynu.  przeto  w  przeciągu  niewielu  godzin  wy- 
rastają rośliny  o  licznych  gałązkach.  Nasienie  o  średnicy  jednego 
milimetra  wypuszcza  niekiedy  15  do  20  gałązek,  których  wysokość 
wynosi  czasem  30  cm.  Bywa,  że  gałązki  mają  z  boku  liście  lub 
kolce,  a  na  końcach  górnych  narządy  w  postaci  pałeczek,  kapeluszy 
i  t.  p.  Leduc  mniema,  że  jego  sztuczne  rośliny  rozwiązują  zagadkę 
życia  czysto  fizycznym  sposobem ;  spełniają  bowiem  czynności, 
w  których  upatrywano  zawsze  istotę  życia:  odżywiają  się  i  organi- 
zują, tudzież  goją  swe  rany  i  —  co  jest  jedną  z  najbardziej  cha- 
rakterystycznych znamion  życiowych  —  rosną  przez  t.  zw.  intus- 
suscepcyę. 

Cóż  powiemy  o  tych  faktach?  Zacznijmy  od  krystaloidów, 
o  których  wspomina  Fabian.  Nazwę  tę  nadał  Nageli  mikroskopijnie 
małym  kryształom  białka,  odkrytym  w  wielu  komórkach  roślinnych 
i  zwierzęcych  przed  r.  1850:  później  zaczęli  je  fizyologowie  wyra- 
biać sztucznie.  Tak  naturalne,  jak  sztuczne  krystaloidy  posiadają 
w  wysokim  stopniu  zdolność  do  chłonięcia  otaczającej  ich  cieczy. 
Zanurzone  w  niej  pęcznieją,  wyginają  swą  powierzchnię  i  dzielą  się 
wewnątrz  na  dość  liczne  warstwy:  gdy  krystaloid  wyschnie,  uwar- 
stwienie znika.  Z  tych  wszakże  faktów  nie  można  jeszcze  wnosić, 
jakoby  krystaloid  białka  był  równocześnie  kryształem  i  organizmem 
lub  jakoby  organizm  nie  różnił  się  od  kryształu.  Owszem,  między 
krystalizacyą  a  organizacyą  zachodzi  przeciwieństwo,  wskutek  któ- 
rego jed.ia  wyklucza  drugą.  Nadto  krystalizacyą  białka  nie  jest 
wcale  nadzwyczajną  rzeczą;  skoro  krystalizują  inne  związki  orga- 
niczne, jak  n.  p.  cukier,  dla  czego  nie  mogłoby  krystalizować  białko? 


1  Les  lois  de  biogenese  (Reyue  scientifigue,  1906,  t.  I.  str.  225  i  nn.). 


Początek  iycia  39 

Pęcznienie  znowu  krystaloidu  świadczy  jedynie  o  tem,  źe  cząsteczki 
układają  się  w  nim  nie  tylko  według  zasad  krystalizacyi,  lecz  także 
w  inny  sposób,  tudzież  że  ten  swoisty  sposób  ułożenia  cząsteczek 
nie  stanowi  wyłącznego  przywileju  ustrojów. 

Co  do  sztucznych  komórek,  to  trzeba  być  bardzo  naiwnym 
lub  zaślepionym,  żeby  je  stawiać  na  równi  z  żywemi.  Jakkolwiek 
mają  one  rodzaj  błonki  i  jądra,  jednak  naśladują  prawdziwe  ko- 
mórki tylko  zewnętrznym  wyglądem,  i  to  bardzo  powierzchownie. 
Jądro  n.  p.  komórek  żywych  posiada  nie  tylko  strukturę,  lecz  także 
właściwy  sobie  skład  chemiczny  i  właściwe  funkcye;  tworzące  jądro 
ciała  białkowate  różnią  się  od  ciał  białkowatych  zarodzi.  Tego 
wszystkiego  nie  znajdziemy  w  komórkach  Herrery  lub  Leduc'a. 
Prace  tych  badaczy  mają  znaczenie  chyba  o  tyle.  o  ile  rzucają  pe- 
wne światło  na  działanie  sił  fizyczno- chemicznych  w  komórkach 
żywych.  W  każdvm  razie  między  komórkami  sztucznemi  a  żywemi 
istnieje  tylko  bardzo  daleka  analosia. 

To  samo  trzeba  powiedzieć  o  sztucznych  roślinach.  Wbrew 
temu,  co  twierdzi  Leduc.  hodowle  jego  ani  nie  mają  organizacyi, 
ani  się  nie  odżywiają,  ani  nie  rosną  we  właściwem  znaczeniu. 

Najpierw  nie  mają  organizacyi.  W  komórkach  ustrojów  pra- 
wdziwych widać  rozmaite  ukształtowanie  stosownie  do  tkanek, 
w  skład  których  wchodzą  komórki,  i  do  czynności,  które  one  speł- 
niają. Tymczasem  w  roślinach  Leduc'a  spostrzegamy  wprawdzie 
utwory,  przypominające  łodygę,  korzenie  i  liście  roślin  prawdziwych, 
atoli  wszystkie  te  utwory  cechuie  budowa  jednostajna;  nie  ma  w  nich 
żadnych  komórek,  żadnych  zróżniczkowanych  tkanek,  ani  narządów, 
przeznaczonych  do  rozmaitych  funkcyi. 

Nie  można  też  mówić,  żebv  się  sztuczne  rośliny  odżywiały. 
Istota  bowiem  odżywiania  się  polega,  jak  zauważyliśmy  w  innem 
miejscu,  na  tem,  że  naiprostsza  jednostka  życiowa,  t.  j.  komórka, 
wchłania  w  siebie  ze  środowiska,  w  którem  się  znajduje,  pewne 
substaneye,  przerabia  je,  bierze  z  nich  pewne  części  i  zamienia  we 
własne  ciało  (assvmilacya),  a  inne  dzięki  dyssymilacyi  odrzuca.  Nato- 
miast rośliny  Leduc'a.  lubo  wchłaniają  wodę,  nie  dokony  wuią  ani  assy- 
milacyi,  ani  dyssymilacyi.  Stąd  jeżeli  je  zważymy  w  chwili,  gdy  róść 
przestały,  przekonamy  się.  że  ich  ciężar  równa  się,  jak  wykazali  Charrin 
i  Goupil.  najdokładniej  ciężarowi  nasienia  i  rozczynu;  nie  ma  tutaj  ża- 
dnego ubytku  miedzi,  sodu,  chloru,  żelazosinku  miedziowego,  cukru, 
żelatyny,  a  nawet  wody,  jeśli  się  przeszkodziło  jej  parowaniu.  Dodajmy, 


40  Kazimierz  Wais 

że  gdy  u  roślin  prawdziwych  odżywianie  się  jest  połączone  z  oddy- 
chaniem i  krążeniem  materyi,  to  roślinom  sztucznym  brak  jednego 
i  drugiego.  Wprawdzie  profesor  z  Nantes,  chcąc  dowieść  odbywają- 
cego się  w  nich  krążenia,  powołuje  się  na  to,  że  cukier  i  ciecz, 
z  której  powstaje  błonka.  przesuwają  się  w  wąziutkich  kanalikach 
jego  roślin,  ale  taka  cyrkulacya  odbywa  się  w  każdym  osmometrze. 

Czy  jednak  sztuczne  rośliny  nie  rosną?  Rosną  albo  raczej  po- 
większają swą  objętość  przez  dodawanie  nowych  cząsteczek  do  da- 
wnych, ale  nie  przez  intussuscepcyę,  która  cechuje  ustroje  żyjące, 
a  polega  na  tem,  że  cząsteczki  nowe  wchodzą  w  cząteczki  już 
istniejące.  »Badając  rozwój  roślin  chemicznych  —  powiada  za 
d'Alluinem  Gemelli *  —  widzi  się  z  całą  pewnością,  iż  przyczyną 
wzrostu  jest  tutaj  zewnętrzne  ułożenie  nowych  części  błon,  powsta- 
jące około  kropli,  wychodzących  kolejno  z  powiększającego  się  ziarna*. 

Inni  uczeni  chcą  widzieć  początki  życia  w  tworzących  się  kry- 
ształach. Naczelne  miejsce  należy  się  tutaj  profesorowi  uniwersytetu 
neapolitańskiego,  von  Schronowi.  Rozpoczął  on  badania  na  tem  polu 
w  r.  1883.  gdy  zauważył,  że  w  wydzielinach  bakteryi  znajdują  się 
ciała  białkowate  w  postaci  maleńkich  kryształów.  Sprawdziwszy 
rzekomo,  iż  te  kryształy  posiadają  cechy  jestestw  żyjących,  zajął 
się  uczony  neapolitański  badaniem  kryształów  nieorganicznych 
i  doszedł  do  następująsych  wyników:  Na  samym  początku  krysta- 
lizacyi  oddzielają  się  od  rozczynu  kuleczki,  które  we  wnętrzu  przed- 
stawiają siatkę  »petroplazmatyczną«,  podobną  do  siatki  komórek 
roślinnych.  Potem  zjawiają  się  w  siatce  punkciki,  czyli  petroblasty. 
utworzone  wewnątrz  z  materyi  ciemnej  (deuterolitoplazma),  a  po 
stronie  zewnętrznej  z  materyi  jaśniejszej  (protolitoplazma).  Pomiędzy 
temi  dwiema  materyami.  nadającemi  kształt  kryształowi,  wywiązuje 
się  walka,  wskutek  której  każda  kuleczka  zmienia  postać.  Wnet 
tworzy  się  naroże  główne,  nadające  kierunek  przyszłemu  kryszta- 
łowi, poczem  naprzeciw  tego  naroża  powstaje  drugie;  przecięcie  się 
krawędzi  daje  początek  narożom  drugorzędnym.  Oś  kryształu,  uwa- 
żana dotychczas  za  idealną,  istnieje  rzeczywiście:  tworzy  ją  nieznana 
dotąd  substancya.  Wobec  tego  wszystkiego  młody  kryształ  odżywia 
się,  rośnie,  a  nawet  wykonywa  ruchy;  można  też  wykazać  za  pomocą 
stosownych  doświadczeń,  iż  się  rozmnaża.  Tylko  stare  kryształy  są 


1  L'enigma  delia  vita,  Florencya  1910,  str.^294. 


Początek  życia  41 

martwe.  Tak  tedy  towarzyszące  krystalizacyi  zjawiska  są  według 
Schróna  dowodem  samorodztwa  l. 

Jeszcze  inni  moniści,  choć  nie  przyznają  żadnego  życia  kry- 
ształom zwyczajnym,  sądzą,  że  za  formy  pośrednie  między  tymi 
kryształami  a  żywą  protoplazmą  należy  uważać  t.  zw.  płynne  kry- 
ształy. Pierwszy  przykład  tych  kryształów  podał  w  r.  1877  O.  Leh- 
mann, wykazując,  że  jodek  srebra,  przedstawiający  się  przy  146° 
jako  lepka  ciecz,  składa  się  z  bardzo  miękkich  kryształów.  Dziś 
znamy  wiele  takich  okazów.  Według  Lehmanna 2.  za  którym  poszedł 
docent  uniwersytetu  wiedeńskiego,  Hans  Przibram,  widać  w  kryszta- 
łach płynnych  mnóstwo  zjawisk,  które  każą  im  przyznać  najniższy 
stopień  życia.  Jeżeli  się  ściśnie  taki  kryształ,  traci  on  swoją  postać, 
lecz  wnet  ją  odzyskuje  sam  z  siebie,  skoro  tylko  działanie  mecha- 
niczne ustanie.  Gdy  kryształ  przetniemy,  zaraz  zaczynają  się  zmie- 
niać obie  ściany  przecięcia  w  ten  sposób,  iż  każda  część  przybiera 
postać  pierwotnego  kryształu;  otrzymujemy  tedy  dwa  kryształy, 
które  tern  tylko  się  różnią  od  dawnego,  że  są  krótsze.  Tak  więc 
kryształy  płynne  posiadają  według  Lehmanna  i  Przibrama  taką  samą 
zdolność  regeneracyjną,  jaka  przysługuje  jestestwom  żyjącym.  Co 
więcej,  obaj  uczeni  sądzą,  że  kryształy  te  mogą  się  łączyć  płciowo; 
jeżeli  należą  do  dwóch  różnych  gatunków,  natenczas  dają  istnienie 
prawdziwym  bastardom  czyli  mieszańcom. 

Jak  osadzić  te  fakty,  przytoczone  na  poparcie  samorodztwa 
przez  Schróna,  Lehmanna  i  Przibrama? 

Cokolwiek  krystalografowie  powiedzą  o  realnej  osi  kryształów 
i  utworach,  którym  Schron  nadał  nazwy  siatki  petroplazmatycznej, 
protolitoplazmy.  deuterolitoplazmy  i  petroblastów,  pewne  jest,  że 
kryształy,  młode,  czy  stare,  nie  żyją.  I  tak  jedynie  w  przenośnem 
znaczeniu  można  powiększanie  się  kryształów  nazwać  odżywianiem 
się  i  wzrostem.  Kryształy  powiększają  się  w  ten  sposób,  że  naokoło 
t.  zw.  zarodkowego  kryształu  osadzają  się  skutkiem  siły  spójności 
coraz  nowsze  cząsteczki  jednorodne,  które  jednak  ani  nie  wchodzą 
do  wnętrza,  ani  nie  usuwają  cząsteczek  dawniejszych.  Kryształ  jest 
tylko  skupieniem  jednorodnych  cząsteczek  krystalicznych,  pozostają- 


1  Secolo  XX,  czerwiec  1903,  str.  492. 

*  Fltłssige  Kristalle  sowie  Plastizitat  von  Kristallen  im  Allgemeinen,  Lipsk 
1904;  Flttssige  Kristalle,  ihre  Entstehung,  Bedeutung  und  Aehnlichkeit  mit  Le- 
bewesen,  Frankfurt  1908. 


42  Kazimierz  Wais 

cych  w  stanie  równowagi  stałej.  Stąd  też  nie  ma  w  krysztale  ża- 
dnego ruchu,  pochodzącego  z  jego  wnętrza.  Rozmnażanie  się  zaś 
kryształów,  o  którem  mówi  profesor  neapolitański,  polega  na  tern, 
iż  z  części  krvształu  tworzy  się  przez  zewnętrzne  dodawanie  nowych 
cząsteczek  cały  kryształ.  Źe  nie  jest  to  rozmnażanie  się  w  ścisłem 
znaczeniu,  pokazuje  się  nadto  stąd,  iż  kryształ  powstaje  także  wte- 
dy, gdy  rozczyn  nie  zawiera  wcale  krystalicznego  zarodka;  nato- 
tomiast  w  świecie  jestestw  żyjących  żaden  ustrój  nie  rodzi  się  bez 
zarodkowej  komórki l. 

Podobne  uwagi  stosują  się  również  do  płynnych  kryształów. 
Kryształy  te,  tak  samo,  jak  zwyczajne,  okazują  w  każdej  swej 
części  budowę  jednorodną  i  zmierzają  do  stałej  równowagi.  To,  co 
Lehmann  i  Przibram  opowiadają  o  ich  zdolności  odradzania  się  i  ko- 
pulacyi,  jest  tylko  daleką  analogią  zjawisk,  spotykanych  w  organi- 
zmach. Kryształ  nie  tylko  płynny,  ale  i  zwyczajny  > odradza*  uszko- 
dzoną krawędź  lub  odbite  naroże,  atoli  to  odradzanie  przedstawia 
się  w  kryształach  zupełnie  inaczej,  aniżeli  w  ustrojach.  Regeneracya 
odciętych  narządów  u  roślin  lub  zwierząt  jest  owocem  odżywiania 
się,  assymilacyi  i  wzrostu  w  ścisłem  słowa  znaczeniu;  stąd  proces 
regeneracyjny  odbywa  się  z  wewnątrz  na  zewnątrz  przy  współu- 
dziale wszystkich  komórek  organizmu.  Natomiast  kryształ  odnawia 
straconą  część  przez  zewnętrzne  dokładanie  nowych  cząsteczek  czy- 
sto mechanicznym  sposobem.  Każda  cząsteczka  kryształu  posiada 
ściśle  oznaczony  kształt,  gdyż  atomy  jej,  dążąc  do  równowagi,  ukła- 
dają się  symetrycznie;  symetrya  zaś  jest  nieodzownym  warunkiem 
stałości.  Dla  tego  jeśli  równowaga  cząsteczki  została  gdzieś  naruszo- 
na, natenczas  naruszenie  to  musi  być  usunięte  przez  stosowne  do- 
danie lub  ujęcie  materyi  po  przeciwnej  stronie;  inaczej  rozpadłaby 
się  cząsteczka.  To  samo  należy  powiedzieć  o  całym  krysztale,  który 
jest  tylko  symetrycznem  zrzeszeniem  cząsteczek.  Skoro  tedy  uszko- 
dzenie krawędzi  czy  naroża  psuje  w  nim  równowagę,  przeto,  dzięki 
sile  przyciągania,  cząsteczki  rozczynu  skupiają  się  i  osadzają  w  uszko- 
dzonem  miejscu. 

Słusznie  więc  ogół  przyrodników  odrzuca  mniemanie  Lehmanna 
i  Przibrama,  jakoby  płynne  kryształy  były  pomostem  między  przy- 
rodą nieorganiczną  a  organiczną.  >  Jeżeli  płynne  kryształy  Lehmanna — 


1  Zob.  Ortolan,  Vie  et  matiere  en  prśsence  de  la  cristallogśnie,    wyd.  3, 
Paryż  1900. 


Początek  życia  43 

pisze  Max  Ver\vorn x  —  wykazują  nam  pewne  momenty,  których 
dotychczas  u  kryształów  nie  znaliśmy...,  nie  wolno  nam  jeszcze 
z  tej  racyi  twierdzić,  żeśmy  już  wykazali  przejście  między  martwym 
a  żywym  światem,  i  że  tem  samem  obaliliśmy  istniejący  między  nimi 
mur  graniczny...  Wszystkie  te  sztuczne  naśladownictwa  objawów  życia 
są  tylko  analogiami  poszczególnych  częściowych  procesów  ogólnego 
procesu  życia.  Lecz  gdybyśmy  nawet  za  pomocą  materyału  martwego 
mogli  doskonale  naśladować  owe  procesy  częściowe  oddzielnie,  byli- 
byśmy przecież  dalecy  od  wytworzenia  tą  drogą  żywych  lub  choćby 
tylko  napół  żywych  ciał.  Moment  charakterystyczny  życia  nie  na 
tem  polega,  że  żywy  organizm  wykazuje  ten  lub  inny  szczególny 
proces  życiowy,  ale  istota  jego  polega  zawsze  i  tylko  na  specyficznej 
kombinacyi  wszystkich  procesów  oddzielnych*  2. 

Gutberlet 3  dodaje,  że  jeżeli  jakie  utwory  mogłyby  uchodzić  za 
pomost  między  światem  nieorganicznym  a  organicznym,  to  »raczej 
galaretowate  koloidy,  których  przedstawicielem  jest  klej*.  Takie  też 
zapatrywanie  wyrazili  rzeczywiście  Zsigmondy  i  Pauli  na  78.  zjeździe 
niemieckich  przyrodników  i  lekarzy,  odbytym  w  Stuttgarcie  1906  r., 
powołując  się  na  to,  że  koloidy  są  istotnymi  składnikami  każdego 
ustroju  i  każdej  żywej  substancyi,  tudzież  że  spotykane  w  koloidach 
zjawiska  przypominają  życiowe  objawy  komórek.  Lecz  to  wszyst- 
ko —  odpowiadamy  —  świadczy  tylko  o  tem,  że  do  życia  potrzeba 
czegoś  więcej,  aniżeli  bardzo  skomplikowanego  układu  cząsteczek 
materyi.  Choćby  biochemikom  udało  się  kiedyś,  jak  ufa  Zsigrnondy, 
otrzymać  drogą  syntetyczą  wszystkie  koloidy  organiczne,  a  miano- 
wicie proteinę,  która  dotychczas  powstaje  tylko  w  ustrojach,  to 
i  w  tym  razie  pozostałaby  nadal  przepaść  między  światem  nieor- 
ganicznym a  or-janicznym.  bo  ta  proteina  różniłaby  się  od  komórki 
czy  zarodzi  żyjącej  tak,  jak  się  różni  śmierć  od  życia. 

Pozostaje  jeszcze  jedna  deska  ratunku,  której  się  chwytają 
zwolennicy  pierwotnego  samorodztwa.  Deską  tą  jest  hylozoizm  albo 

1  Zbadanie  życia  (tJórn.  polsk.).  Wszechświat.  1908,  str.  458. 

2  Zresztą  sam  Lehmann  wyznaje,  że  płynne  kryształy  nie  żyją.  »Man 
hat  meine  Ansfiihrungen  haufig  dahin  missverstanden.  ich  ware  der  Meinung, 
es  handle  sich  bei  den  scheinbar  lebenden  Kristallen  urn  wirkliche  Lebewesen, 
obschon  ich  bereits  frUher  ausdriicklich  bemerkt  batte:  Selbstverstandlich  sind 
dieselben  nicht  ais  wirkliche  Lebewesen  aufzufassen«  (Scheinbar  lobende  Kri- 
stalle,  Biolog.  Centralblatt,  1908,  str.  485). 

3  Der  Kosmos,  Paderborn   1908,  str.  3(Ji. 


44  Kazim;erz  Wais 

panpsychizm.  przyznający  duszę  nie  tylko  ustrojom,  ale  wszystkim 
w  ogóle  ciałom;  według  tej  nauki  każdy  kamień,  każdy  nawet  atom 
źvje.  Stąd  przejście  z  materyi  nieorganicznej  do  organ:cznej  jest 
zupełnie  zrozumiałe.  »Skąd  przyszło  —  pyta  zmarły  przed  kilku 
latv  filozof  berliński,  Fr.  Panlsen1  —  pierwsze  życie  w  ogóle?... 
Czy  pierwsze  poruszenie  uczucia  (sic)  w  pierwszej  bryłce  proto- 
plazmy  jest  czemś  bezwzględnie  nowem,  co  dotąd  w  żaden  snosób 
nie  istniało  rzeczywiście,  czego  nic  zdała  nie  zaoowiadało?  Byłaby 
to  naprawdę  absolutna  zagadka  świata;  byłoby  jakieś  powstanie 
z  nicości,  mogące  istotnip  wprawić  badacza  przyrody  w  najwyż- 
sze zdumienie,  nie  mniejsze  od  tego,  którego  doznawałby,  gdyby 
był  zmuszony  myśleć,  że  sama  grudka  zarodzi  powstała  także  z  ni- 
czego*. Należy  tedy  przyjąć  żyjące  atomy,  które  w  świecie  nieor- 
ganicznym nie  posiadają  jeszcze  świadomości;  zająwszy  takie  sta- 
nowisko, można  należycie  zrozumieć  tak  dzisiejsze  rozmnażanie  się 
ustrojów,  jak  początek  życia  w  ogóle  dr^gą  samorodztwa  >W  rzeczy 
samej,  hylozoizm  jest  pojęciem,  któremu  prawie  nie  może  się  oprzeć 
nowa  biologia*.  Po  tern  wszystkiem  wylicza  Paulsen  cały  szereg 
hylozoistów:  Spinozę,  Leibniza.  Fechnera,  Lotzegn,  Buchnera.  Haeckla, 
Yon  Nazelego.  Fr.  Zollnera.  Moglibyśmy  znacznie  rozszerzyć  tę  lita- 
nię. Niektórzy,  zwłaszcza  pośród  nowszych  przyrodników,  przypisują 
wszelkiej  materyi  nie  tylko  życie  niższe,  lecz  także  rozum  8. 

Nie  mara  zamiaru  rozprawiać  się  długo  z  hylozoizmem:  byłoby 
to  zresztą  zbyteczne.  Niedorzeczność  tej  hipotezy  wynika  w  sposób 
oczywisty  już  z  tego,  co  się  powiedziało  wyżej  o  różnicy  między 
światem  organicznym  a  nieorganicznym.  Skoro  życie  jest  zdolnością 
do  spełniania  czynności  wsobnych,  a  w  ciałach  nieorganicznych  nie 
widać  żadnych  oznak  tychże  czynności,  to  jasne  jest.  iż  nie  ma  ża- 
dnej podstawy  do  twierdzenia,  jakoby  w  przyrodzie  wszystko  żyło. 
Jakoż  nikt  z  nas  nie  poznaje  bezpośrednio  cudzych  czynności  ży- 
ciowych; o  życiu  innych  jestestw  możemy  wnosić  jodynie  wtedy, 
gdy  spostrzegamy  w  nich  zjawiska,  podobne  do  tych.  przez  które 
się  ujawniają  zewnętrznie  nasze  własne  czynności  psychiczne.  Na 
tej  i  tylko    na   tej    podstawie   przyznajemy   innym   ludziom   rozum, 


1  Einleitung  in  die  Philosophie.  wyd.  7,  Berlin  1901,  str.  114  i  n. 

*  Zjd.  H.  Spitzer.  Ub^r  Ursprung  und  Bedeutung  des  Hylozoismus,  Gradec 
18^4:  zob.  także  F.  Klimke,  Der  Monismus  und  seine  philosophischen  Grund- 
lagen,  Fryburg  1911,  str.  108  i  nn. 


1 


Początek  życia  45 

zwierzętom  czucie,  a  roślinom  najniższy  stopień  życia.  Skoro  jednak 
przejdziemy  do  królestwa  nieorganicznego,  natenczas  ustaje  wszelka 
analogia  między  objawami  życia  naszego  a  zjawiskami,  spotykanemi 
w  temże  królestwie.  Toż  prości  ludzie  rozróżniają  między  ciałami 
żyjącemi  i  nieżyjącemi,  a  to  samo  czynią  wykształceni  wraz  z  przy- 
rodnikami i  filozofami,  którzy  nie  wzięli  rozbratu  ze  zdrowym  roz- 
sądkiem. Max  Kassowitz1  wypowiada  o  hylozoizmie  następujące  zda- 
nie: »Owa  filozoficzna  nauka,  która...  chciałaby  przyznać  życie 
całemu  światu  i  wszystkim  jego  częściom  składowym,  nie  da  się 
żadną  miarą  pogodzić  z  naszemi  obecnemi  wiadomościami  o  życiu 
i  dlatego  należałoby  ją  już  raz  zarzucić*.  W.  Wundt2  zowie  hylozoizm 
>snem  fantastycznym*. 

Atoli  Paulsen  umieszcza  nazwisko  Wundta  na  liście  hylozoi- 
stów.  I  nie  bez  powodu.  Znakomity  filozof  lipski,  jakkolwiek  na  wielu 
miejscach  gromi  hylozoizm.  przyjmuje  go  sam  w  nieco  zmienionej 
postaci.  Podobnie  jak  Paulsen,  uważa  on  samorodztwo  za  jedyną 
hipotezę,  która  może  wytłómaczyć  pierwsze  zjawienie  się  życia  na 
ziemi:  zjawiło  się  ono  zwolna  w  pewnym  okresie  przejściowym 
i  wyjątkowym.  Ponieważ  jednak  życie  nie  daje  się  wytłómaczyć 
za  pomocą  fizyczno- chemicznych  własności  materyi,  przeto  należy 
zdaniem  Wundta  przypuścić,  że  już  w  pierwotnych  jej  składnikach 
istniało  jakieś  usposobienie  do  czynności  psychicznych,  chociaż  nie 
istniało,  jak  chcą  hylozoiści,  związane  z  ustrojem  życie  aktualne; 
»nie  życie  duchowe  jest  płodem  fizycznej  organizacyi,  ale  ta  orga- 
nizacya  jest  we  wszystkiem...  płodem  duchowym*3. 

Tak  więc  według  Wundta  życie  kryło  się  pod  jakąś  najprostszą 
postacią  w  pierwiastkach  materyi  od  początku,  gdyż  inaczej  nie 
mogłoby  powstać.  Czy  jednak  to  przypuszczenie  nie  jest  w  swej 
istocie  hipotezą  hylozoizmu,  przeciw  której  profesor  lipski  energicznie 
występuje?  Przyznaje  on  nieraz  razem  z  nami,  że  rzeczom  należy 
przypisywać  tylko  te  zdolności,  bez  których  nie  można  wytłómaczyć 
istniejących  faktów;  dla  czego  tedy  przypisuje  wszelkiej  materyi  ży- 
cie? Jakież  fakty  dowodzą,  że  wszystkie  cząsteczki,  wszystkie  atomy 
posiadają  usposobienie  do  czynności  psychicznych?  Dlaczego  te  uspo- 


1  Welt,   Leben,   Seele,    Ein    System   der  Naturphilosopie,    Wiedeń    1908, 
str.  30. 

'  System  der  Philosophie,  wyd.  2,  Lipsk  1897,  str.  605. 
8  Logik,  wyd.  2,  Stuttgart  1894—1895,  t.  II,  cz.  I,  str.  680. 


46  Kazimierz  Wais 

sobienia  zmierzają  w  materyi  nieorganicznej  do  stałej  równowagi, 
a  w  organicznej  starają  się  zachować  równowagę  jak  najbardziej 
chwiejną?  W  rzeczy  samej  nie  badanie,  oparte  na  faktach,  ale  wy- 
stawiony a  prioń  system  filozoficzny  popycha  Wundta  do  paradoksalnej 
doktryny  o  początku  życia.  Ten  zaś  system  streszcza  się  w  tezie,  że 
ciało  i  duch  nie  są  różnymi  bytami,  ale  dwiema  stronami  tej  samej 
rzeczy.  Owszem,  zdaniem  Wundta  wszechświat  jest  całością,  złożoną 
z  jednostek  woli;  najpierw  istniał  czynnik  duchowy,  i  dopiero  przez 
jego  >zmechanizowanie<  powstała  materya.  Czy  jednak  ten  system, 
którego  niczem  nie  można  usprawiedliwić,  nie  zasługuje  na  nazwę 
snu  fantastycznego,  daną  słusznie  przez  myśliciela  lipskiego  hylozo- 
izmowi?  Wundt  powołuje  się  wprawdzie  na  to,  iż  czynności  psy- 
chiczne, spełniane  z  początku  pod  wpływem  woli,  stają  się  z  czasem 
wskutek  ćwiczenia  automatycznemi  i  mechanicznemi.  Ale  doświad- 
czenie codzienne  poucza,  że  ćwiczenie  nie  zmienia  istoty  rzeczonych 
czynności,  że  nie  naruszając  ich  naturyr,  raczej  je  udoskonala,  ani- 
żeli zniża  do  zjawisk  materyalnych. 

Co  chwila  tedy  dochodzimy  do  wniosku:  życie  nie  powstało 
samorodnie.  Lecz  skąd  się  wzięło?  Posłuchajmy  jeszcze  paru  cie- 
kawych hipotez. 

W.  Preyer  i  G.  T.  Fechner.  wskrzeszając  myśl  Schellinga, 
utrzymują,  że  najpierw  istniała  materya  żyjąca,  a  potem  dopiero 
wyłoniły  się  z  niej  ciała  nieorganiczne,  martwe.  Preyer1,  odrzuci- 
wszy samorodztwo,  wystąpił  po  raz  pierwszy  z  tą  hipotezą  na 
zjeździe  niemieckich  przyrodników  w  Lipsku  1872  r.  Odbywający 
się  we  wszechświecie  ruch  —  powiada  Preyer  —  jest  życiem;  jak 
zaś  świat  nie  miał  początku,  i  końca  mieć  nie  będzie,  tak  i  życie. 
Ognista  niegdyś  kula  ziemska  była  jednym  olbrzymim  ustrojem, 
który  ruchem  dawał  znać  o  swem  życiu.  Jej  oddechem  była  może 
świecąca  para  żelazna,  jej  krwią  metal  płynny,  jej  pokarmem  me- 
teoryty. Kiedy  niektóre  części  kuli,  n.  p.  ciężkie  metale,  skutkiem  jej 
ostygnięcia  na  powierzchni,  nie  mogły  już  uczestniczyć  w  ruchu, 
wtedy  straciły  życie  i  zamieniły  się  w  ciała  martwe,  zwane  dziś  nie- 
organicznemi.  Dzięki  coraz  większemu  oziębianiu  się  ziemi,  pier- 
wiastki, znajdujące  się  dotąd  w  stanie  gazowym  i  płynnym,  utwo- 
rzyły zwolna  zarodź,  będącą  warunkiem  i  podstawą  życia  za  na- 
szych czasów;  w  ogólności  wszakże  jest  rzeczą  nieuzasadnioną  przy- 

1  Naturwissenschaftliche  Thatsachen  und  Probleme.  Berlin  1880. 


Początek  życia  47 

wiązywać  życie  do  protoplazmy,  albowiem  między  ruchami  organicznymi 
a  nieorganicznymi  zachodzi  jedynie  stopniowa  różnica.  W  miarę  obniża- 
nia się  ciepłoty  powstawały  coraz  bardziej  złożone  związki  chemiczne, 
a  tern  samem  coraz  doskonalsze  ustroje  roślinne  i  zwierzęce. 
Fechner1  uczy,  że  wszechświat  stanowi  jeden  ożywiony  świadomo- 
ścią bożą  organizm,  z  którego  wyłoniły  się  jako  drugorzędne  oso- 
bniki słońce  i  ziemia,  a  w  końcu  ludzie  i  zwierzęta;  w  ich  świa- 
domości zróżniczkowała  się  praświadomość  kosmiczna.  Zresztą  utwory 
organiczne  różnią  się  od  nieorganicznych  jedynie  formą  swych  ru- 
chów. W  ruchach  nieorganicznych  zmieniają  masy  lub  ich  cząstki 
tylko  miejsce,  w  organicznych  prócz  miejsca  —  porządek. 

Z  Preyerem  i  Fechnerem  godzą  się  co  do  przewodniej  myśli 
Kerner  von  Marilaun,  O.  Schmitz-Dumont  i  W.  H.  Preuss.  >Moje 
wyznanie  wiary  —  powiada  Kerner2  —  streszcza  się  w  tein,  że 
materya  i  siła  są  wieczne,  i  że  także  ta  siła,  która  się  okazuje 
w  materyi  jako  życie,  jest  wieczna*.  >Budowa  materyi  —  pisze 
Schmitz  3  —  która  dziś  istnieje  i  przedstawia  się  jako  żyjąca,  do- 
maga się  według  zasady  przyczy nowości  szeregu  takich  samych 
ustrojów  dla  całego  czasu  przeszłego...  Na  rozpalonej  ziemi  życie 
było  zawsze*.  Pierwotny  świat  —  utrzymuje  Preuss4  —  składał  się 
z  bardzo  drobniutkich  ustrojów  kosmicznych,  które,  łącząc  się  ra- 
zem, dały  nasamprzód  początek  człowiekowi.  Królestwo  zwierzęce 
zjawiło  się  wtedy,  gdy  kosmiczna  płodność  nie  mogła  się  już  zdo- 
być na  zarodki  ludzkie.  Skoro  znowu  organiczna  materya  wydzie- 
liła z  siebie  różne  zarodki  zwierzęce,  wówczas  ukazały  się  na 
świecie  rośliny.  Wreszcie  ciaJa  nieorganiczne  powstały  z  materyi 
organicznej  skutkiem  zupełnego  wyczerpania  się  energii  życiodajnej; 
ruchy  ich  można  sprowadzić  do  ciążenia  i  kosmicznego  biegu  gwiazd. 

Dr.  H.  E.  Richter5,    lekarz   drezdeński,    odnawiając   naukę   de 

Maillet'a  z  r.  1748,  przyjął,  że  wszędzie  w  przestrzeni  krążą  cząstki 

substancyj    stałych,   odrywające   się    ustawicznie  od  ciał  niebieskich 

skutkiem   ich    szybkich   ruchów.   Do  tych   cząstek   przyczepiają   się 

»  ^ ~^^-^~^-~ - 

1  Einige  Ideen  zur  Schópfungs-  und  Entwickelungsgeschichte  der  Or- 
ganismen,  Lipsk  1873. 

ł  Pflaruenleben,  2  t.,  Lipsk  1888-1891,  t.  II,  str.  584  i  n. 

s  Naturphilosophie  ais  esakte  Wissenschaft,  Lipsk  1895,  str.  311. 

*  Geist  und  Stoff,  Oedenburg  18^3. 

s  Zur  Darwin'schen  Lehre  (Schmidfs  Jahrb.  fiir  die  gesam.  Medizin, 
1865  i  1870). 


48  Kazimierz  Wais 

nasionka.  pochodzące  z  ciał,  na  których  jest  życie,  i  przenoszą  się 
z  niemi  na  inne  ciała,  a  w  szczególności  na  ziemię.  Gdy  na  ziemi 
zjawiły  się  warunki  korzystne,  natenczas  nasionka.  które  w  ten 
sposób  dostały  się  na  nią  z  innych  światów,  zaczęły  się  rozwijać. 
Stąd  zdaniem  Richtera  życie  jest  pod  postacią  komórek  równie  wie- 
czne, jak  materya  nieorganiczna.  Omne  vivum  ab  aeterniłate  e  cellula  — 
powiada  Richter.  Niezależnie  od  niego  hipotezę  tę  głosili  parę  lat 
później  dwaj  wielcy  fizycy,  W.  Thomson  i  Helmholtz:  zarodki  pier- 
wszych ustrojów  mogły  się  dostać  na  ziemię  za  pośrednictwem  spa- 
dających meteorytów.  >Kto  umie  powiedzieć  —  pyta  Helmholtz1  — 
czy  te  ciała,  od  których  roi  się  wszędzie  w  przestrzeni,  nie  rozsiewają 
także  zarodków  życiowych,  ilekroć  jakieś  ciało  niebieskie  stało  się 
zdolnem  do  tego,  by  dać  mieszkanie  stworzeniom  organicznym?* 
Dr.  O.  Hahn  wykazywał  nawet  za  pomocą  rysunków  i  fotografii,  że 
badane  przezeń  meteoryty  zawierają  istotnie  resztki  ustrojów2, 
a  Weinland  widział  pośród  tychże  resztek  wyraźne  utwory  koralowe 
o  niezwykle  małej  wielkości,  które  na  cześć  Hahna  otrzymały  na- 
zwę Hahnia  meteoritica. 

Hipoteza  Richtera,  zwana  hipotezą  panspermii  lub  kosmozoów 
(Kosmozoentheorie),  znalazła  wielu  zwolenników  między  tymi,  którzy 
uznają  niemożliwość  samorodztwa.  Do  niej  uciekł  się  w  końcu  du 
Bois  Reymond,  a  w  ostatnich  latach  znany  uczony  szwedzki,  Svante 
Arrhenius3.  Według  Arrheniusa  przenoszenie  zarodków  przez  me- 
teoryty jest  wykluczone.  Istniejące  odwiecznie  w  świecie  zarodki 
odbywają  wędrówki  z  jednych  ciał  do  drugich  w  ten  sposób,  że 
najpierw  wznoszą  się  dzięki  prądom  powietrza  do  górnej  atmosfery, 
potem  oddalają  się  coraz  bardziej  skutkiem  jej  sił  elektrycznych, 
a  w  końcu  dostają  się  do  sfery,  w  której  działa  ciśnienie  promieni 
świetlnych.  Ciśnienie  to  jest  dla  ciałek  o  średnicy  000016  mm. 
znacznie  większe,  aniżeli  grawitacya,  i  dla  tego  takie  ciałko  może 
być  uniesione  w  kierunku,  przeciwnym  sile  ciążenia.  Lecz  na  świe- 


1  Populare  wissenschaftliche  Vortrage,  t.  3,  Brunświk  1865—1876,  t.  III, 
str.  135. 

J  Opowiada  Gander,  dz.  przyt,  str.  74,  że  Hahn  jeździł  z  swem  odkry- 
ciem do  Darwina;  Darwin,  zobaczywszy  oryginalne  okazy  roślinne  i  zwierzęce, 
zerwał  się  pełen  zachwytu  na  równe  nogi  i  zawołał:  »  Wszechmocny  Boże!  Ja- 
kież cudowne  odkrycie!  Teraz  życie  jest  zrozumiałe*. 

1  Das  Werden  der  Welten,  tłóm.  z  szwedzk.  Bamberga,  Lipsk  1908, 
rozdz.  VIII. 


Początek  życia  49 

cie  istnieją  żyjątka,  dorównywaj ące  owym  ciałkom.  Wprawdzie  nie 
są  one  przystępne  dla  ludzkiego  oka,  ale  dają  nam  znać  o  sobie 
przez  rozmaite  choroby,  n.  p.  żółtą  febrę,  wodowstręt  i  t.  p.  >Dla  tego 
według  wielkiego  prawdopodobieństwa...  ciśnienie  promieni  słone- 
cznych mogłoby  je  wyrzucić  w  przestrzeń,  gdzie  na  płanetach,  któ- 
reby  im  dały  korzystne  miejsce  do  rozwoju,  zdołałyby  wzniecić 
życie  <  *. 

Oto  cały  szereg  kłócących  się  z  sobą  hipotez.  Szkoda  tylko, 
4e  żadna  z  nich  nie  może  zadowolić  krytyka.  Pomijam  wiele  twier- 
dzeń niedorzecznych  lub  bezpodstawnych,  jak  n.  p.  powtarzające  się 
często  zdanie  o  wieczności  materyi;  poprzestaję  na  uwagach,  odno- 
szących się  wprost  do  naszego  zagadnienia. 

Hipoteza  Preyera  przypuszcza  życie,  wbrew  zdrowemu  roz- 
sądkowi, w  ognisto -płynnej  kuli  ziemskiej.  Czyżby  jednak  ta  kula 
żyła  dla  tego.  że  ją  trawił  ogień?  Lecz  w  takim  razie  musielibyśmy 
powiedzieć  to  samo  o  każdej  ognistej  masie2.  Tak  tedy  Preyer  obala 
przyjęte  powszechnie  pojęcie  życia3.  Nadto,  jeżeli  ustroje  wyszły 
ongi  z  ognia,  czemu  wydobywająca  się  z  wnętrza  ziemi  lawa  nie 
wydaje  ich  dzisiaj,  lecz  przeciwnie  niesie  śmierć  wszelkiemu  życiu? 

Przy  Fech nerze  przypominam,  że  należy  on  do  głównych  wo- 
dzów hylozoizmu  o  którym  mówiliśmy  wyżej.  Tu  wystarczy  zazna- 
czyć, że  ani  żadne  ciało  niebieskie,  ani  nawet,  wszechświat  nie  może 
uchodzić  za  żywy  organizm.  W  tę  bajkę  platońską  uwierzą  chvba  małe 
dzieci.  Wszechświat  składa  się  wprawdzie  z  wielu  części,  działających 
na  siebie,  atoli  to  samo  należy  powiedzieć  o  każdej  maszynie,  w  której 
jedno  koło  porusza  drugie.  Skoro  zaś  nikt  nie  przypisuje  życia  ma- 
szynie, przeto  nie  można  go  także  przypisywać  światu. 

Kernerowi  i  Schmitzowi  odpowiemy,  że  życie  ustrojów,  jak 
poucza  codzienne  doświadczenie,  nie  idzie  w  parze  z  ogniem.  Toż 
według  powszechnego  przekonania  żaden  organizm  nie  mógł  istnieć 
na  ziemi  wówczas,  gdy  ona  znajdowała  się  w  stanie  rozżarzonym*. 

1  Dz.  przyt,  str.  199. 

'  W  rzeczy  samej  Preyer  sili  się  na  uzasadnienie  twierdzenia,  że  płomień 
świecy  jest  jestestwem  żyjącem,  które  się  odżywia,  oddycha  i  wydaje  z  siebie 
przez  podział  nowe  osobniki  żyjące. 

*  Por.  Verworn,  Allgemeine  Physiologie,  str.  371  i  n. 

*  Stąd  pomijam  milczeniem  hipotezę  fizyologa  z  Bonn,  Edw.  Pflugera, 
który  upatruje  początek  życia  w  pewnycb  związkach  cyanu  (CNl,  tworzących 
się  tylko  w  temperaturze  białości. 

Wais.  4 


50  Kazimierz  Wais 

Odwoływanie  się  Schmitza  do  zasady  przyczynowości  chybia  tutaj 
celu.  Zasada  ta  nie  domaga  się  koniecznie  dla  całego  czasu  prze- 
szłego takich  samych  ustrojów,  jakie  dzisiaj  istnieją;  wystarczy 
przyjąć  przyczynę,  która  miała  dość  mocy,  by  w  stosownej  chwili 
powołać  do  bvtu  pierwsze  organizmy.  Co  do  wywodów  Preussa,  to 
urąsają  one  zasadniczym  wiadomościom  geologii  i  paleontologii.  Nau- 
ki te  wskazują,  że  człowiek  ukazał  się  na  ziemi  dopiero  po  rośli- 
nach i  zwierzętach. 

Pogląd  Richtera  jest  błędny  nasamprzód  dla  tego,  że  przyjmuje 
odwiecznie  żyjące  zarodki:  skoro  każde  ciało  niebieskie  przechodziło 
lub  przechodzi  przez  stan  ognisty,  jasne  jest.  że  zarodki  musiały 
powstać  w  czasie.  Po  drugie  doświadczenie  nie  popiera  wcale  twier- 
dzenia, jakoby  dziś  jeszcze  zarodki  spadały  na  ziemię  z  przestrzeni 
kosmicznej.  W  powietrzu,  otaczaj ącem  wysokie  góry,  nie  ma  żadnych 
nasion;  tak  samo  zupełnie  czyste  jest  powietrze  na  morzu  w  miej- 
scach, bardzo  odległych  od  lądu.  Hartmann x  dodaje  słusznie,  że 
spadające  na  ziemię  zarodki  spaliłyby  się  skutkiem  tarcia  już 
w  górnych  warstwach  atmosfery  ziemskiej.  Wreszcie  niepodobna 
przypuścić,  żeby  zarodki  mogły  przez  długi  czas  przebywać  w  bar- 
dzo zimnej  przestrzeni,  nie  tracąc  życia. 

Podobne  u  waci  stosują  się  również  do  teoryi  Thomsona  i  Helm- 
holtza.  Wszak  zimno  kosmicznej  przestrzeni,  wśród  której  błądzą 
meteoryty,  wynosi  — 273°  C;  otóż  nie  ulega  chyba  wątpliwości,  iż 
w  tak  nizkiej  temperaturze,  zwanej  jej  zerem  bezwzględnem.  musi 
zginąć  wszelki  ustrój.  Wprawdzie  według  doświadczeń  Picteta 
i  Younga  niektóre  bakterye  znoszą  zimno  do  — 130°  C.  wprawdzie 
Brown  i  Escombe  przekonali  się.  że  pewne  nasiona  nie  giną,  chociaż 
przez  sto  godzin  pozostają  w  atmosferze  o  190°  poniżej  zera2, 
wprawdzie  nie  brak  autorów,  którzy  opowiadają,  że  można  ciepłotę 
zarodników  bakteryi  obniżyć,  bez  nadwerężenia  ich  życia,  nawet  do 
— 25403:  atoli  najpierw  liczby  te.  jeśli  są  prawdziwe,  różnią  się 
o  kilkadziesiąt  stopni  od  bezwzględnego  stopnia  zimna  ( — 273), 
a  powtóre  bakterye.  nasiona  i  zarodniki,  o  których  mowa,  były 
wystawione  na  zimno  zaledwie  przez  kilka  godzin,  dni  lub  miesięcy, 
gdy  meteoryty  błąkają  się  długo  w  przestrzeni  światowej.  Z  drugiej 


1  Dz.  przyt.,  str.  186. 

1  H.  De  Varigny,  La  naturę  et  la  vie,  Paryż  1905,  str.  10. 

3  Arrhenius,  dz.  przyt.,  str.  201. 


Początek  życia  51 

strony  przyczepione  do  meteorytów  zarodki  musiałyby  zginąć  z  po- 
wodu gorąca,  powstającego  na  powierzchni  meteorytów  w  chwili, 
gdy  one,  biegnąc  z  szybkością  40  do  60  kim.  na  sekundę,  wkra- 
czają w  obręb  gęstej  atmosfery  ziemskiej.  W  istocie  ciepłotę  roz- 
palonego w  ten  sposób  meteorytu  podają  na  4.000.  a  nawet  6.000 
stopni.  Tymczasem  wszelkie  nasiona  giną  niezawodnie  już  przy 
150°  lub  200° l.  Nie  koniec  na  tem.  Chociażby  kiedyś  wykazano, 
że  ani  zimno,  ani  gorąco,  o  których  była  mowa,  nie  potrafią  zabić 
zarodków,  hipoteza  nie  wiele  zyskałaby  na  tem,  gdyż  każdy  widzi, 
że  ona  nie  rozwiązuje  zagadnienia,  ale  je  tylko  przesuwa.  Jeśli 
ustroje  przedostałyby  się  na  ziemię  za  pośrednictwem  meteorów 
z  innych  ciał  niebieskich,  zachodzi  pytanie,  kiedy  i  w  jaki  sposób 
powstały  na  owych  ciałach?  Bo  jeżeli  wszystkie  ciała  niebieskie 
podlegają  tym  samym  prawom,  jeżeli  każde  z  nich  przechodziło 
lub  przechodzi  przez  stan  ognisty,  to  —  powtarzamy  raz  jeszcze  — 
zarodki  nie  mogą  być  wieczne. 

Powyższa  krytyka  zwalnia  nas  od  osobnej  oceny  teoryi  Arrhe- 
niusa,  tem  bardziej,  że  składa  się  na  nią  wiele  pomocniczych  hi- 
potez, które  nic  nie  mają  za  sobą  prócz  możliwości. 

Przeszliśmy  tedy  przez  długi  labirynt  rozmaitych  poglądów 
o  początku  życia.  Poddając  je  bezstronnej  ocenie,  poznaliśmy,  że 
życie  nie  mogło  powstać  samorzutnie,  albowiem  samorodztwo  w  o- 
góle  nie  istnieje,  a  pojęte  w  znaczeniu  mechanicznego  monizmu  mieści 
w  sobie  sprzeczność,  tudzież  że  próby  przeciwników,  chcących  za 
wszelką  cenę  zatrzeć  różnicę  między  światem  żywym  a  martwym, 
aby  w  ten  sposób  usprawiedliwić  samorodztwo  na  początku,  są  pło- 
dem poronionym.  Przekonaliśmy  się  nadto,  że  hipotezy,  przyjmujące 
pierwszeństwo  materyi  żyjącej  przed  martwą,  lub  wieczność  jednej 
i  drugiej,  są  niedorzeczne  albo  przynajmniej  zgoła  bezpodstawne 
i  pozbawione  celu. 

Wobec  tego  łatwo  nam  wyzyskać  dylemmat  Virchowa:  albo 
samorodztwo  albo  czyn  Stwórcy;  tertium  non  datur.  Po  wykluczeniu 
członu  pierwszego,  pozostaje  tylko  drugi.  W  rzeczy  samej  przyjęcie 
wpływu  bożego  przy  kolebce  życia  jest  jedynie  rozumnem  rozwią- 
zaniem naszego  zagadnienia.  Ten  wpływ,  a  nie  samorodztwo,  jak 
sądzi  Virchow,   jest   postulatem   filozoficznym,   do   którego  nas  pro- 


1  Por.  Koken,  Die  Vorwelt  und  ihre  Entwickelungsgeschichte,  Lipsk  1893, 
str.  74. 


52  Kazimierz  Wais 

wadzą  same  nauki  przyrodnicze.  Skoro  fakty  biologiczne  wykazują 
niemożliwość  autogenezy,  przeto  zasada  przyczynowości  każe  nam 
przypisać  początek  życia  wyższej  przyczynie.  Toż  tylko  wtedy  wy- 
rzeklibyśmy się  rzeczonego  postulatu,  gdyby  ktoś  wykazał  istnienie 
samorodztwa. 

Takie  też  jest  przekonanie  wielu  filozofów  i  przyrodników. 
»Jesteśmy  zmuszeni  —  wyznaje  Dippe  J  —  przyjąć  nie  tylko  stwo- 
rzenie fizycznego  atomu,  lecz  także  stworzenie  jakiegoś  elementar- 
nego ustroju  lub  stworzenie  samej  komórki  <.  Lord  Kelvin,  mimo  swej 
hipotezy  o  przeniesieniu  życia  na  ziemię  przez  meteoryty,  powiedział 
przed  kilku  laty  po  konferencyi  Henslowa:  » Jestem  zupełnie  w  zgo- 
dzie z  prof.  Henslowem  co  do  głównych  części  jego  konferencyi, 
ale  nie  mogę  przyjąć,  jakoby  w  sprawie  początku  życia  nauka  ani 
nie  stwierdzała  mocy  Stwórcy,  ani  jej  nie  przeczyła.  Nauka  stwier- 
dza w  sposób  pozytywny  moc  Stwórcy «.  » Wszelkie  doświadcze- 
nie —  powiada  J.  Reinke2  —  uczy  zgodnie,  że  z  wilgotnej  ziemi 
nigdy  nie  powstaje  żyjąca  komórka  sama.  t.  j.  przez  istniejące 
w  glinie  siły.  Tak  samo  było  przed  milionami  lat,  bo  niezmienność 
praw  przyrody  jest  niewzruszonym  pewnikiem  nauki.  Jeśli  tedy 
przed  bardzo  długim  czasem  pierwotne  komórki  wyłoniły  się  ze 
składników  ziemi,  to  można  to  tylko  przypisać  niezbadanej  sile. 
która  stoi  za  przyrodą...  Tą  niezbadaną  siłę  twórczą  zowie  i  no- 
wożytny przyrodnik  Bóstwem*.  » Pierwszy  praustrój  —  są  wreszcie 
słowa  zoologa  wiedeńskiego.  K.  C.  Schneidra s  —  mógł  być  powo- 
łany do  bvtu  jedynie  przez  stwórczą  siłę  Boga*. 

Wszakże  ten  osobny  wpływ  Boży  przy  powstaniu  pierwszego 
życia  nie  był  czvnem  stwórczym  we  właściwem  słowa  znaczeniu, 
bo  Bóg  powołał  do  bytu  jestestwa  żyjące  nie  z  nicości,  lecz  ze 
stworzonej  p  zedtem  materyi  nieorganicznej.  W  jaki  jednak  sposób 
Stwórca  działał  na  tę  materyę.  aby  się  stała  żywym  ustrojem,  bez- 
pośrednio, czy  pośrednio,  o  tem  oczywiście  nic  na  pewno  nie  wie- 
my. Można  przypuścić  z  św.  Augustynem4,  że  Bóg,  stwarzając  na 
początku   materyę,   włożył   w    pewne  jej  cząstki  zdolność   czyli  za- 


1  Naturphilosóphie,  Monachium  1907,  str.  398. 
9  Naturwissenschaft  und  Religion,  Monachium  1907.  str.  11. 
*  Die  Grundgesetze   der   Deszendenztheorie,    Fryburg  1910,    str.  48;   zob. 
taW,p  str.   Ifi9  i  n. 

4  De  Genesi  ad  Iiteram,  1.  i,  c.  23. 


Początek  życia  53 

sadę  życiową,  która  ujawniła  się  dopiero  wtedy,  gdy  w  środowisku 
nastały  potrzebne  do  tego  warunki.  Hipoteza  ta  nie  narusza  wcale 
zasady  przyczynowości:  życie  nie  powstałoby  samo  przez  się  z  ma- 
teryi  martwej,  bo  rzeczone  jej  cząstki  zawierałyby  je  in  potejitia 
tak  samo,  jak  w  duszy  ludzkiej  tkwią  poteneyalnie  od  pierwszej 
chwili  jej  istnienia  zdolności  umysłowe,  chociaż  okazują  się  zna- 
cznie później. 


W  SPRAWIE  PRZEDMIOTU  I  PODZIAŁU 
PSYCHOLOGII 


napisał 

WŁADYSŁAW  W1TWICKI 


Witwicki. 


Rzecz  czytana  na  posiedzeniu   sekcyi   filozoficznej  XI-go  Zjazdu  lekarzy  i  przy- 
rodników polskich  w  Krakowie  w  r.  1911. 


I.  Przedmiot  psychologii. 

1.  Co  innego  psychologowie  obiecują,  a  co  innego 
robią. 

W  poglądach  na  przedmiot  psychologii  nie  spotykamy  zasa- 
dniczej sprzeczności  u  różnych  badaczy;  owszem,  zgadzają  się  psy- 
chologowie na  to,  że  przedmiot  ich  badań  stanowią  zjawiska  lub 
procesy  duchowe,  fakty  psychiczne,  lub  fakty  świadomości,  podczas 
gdy  zjawiska  fizyczne  stanowią  same  przez  się  przedmiot  wszelkich 
innych  nauk  poza  psychologią.  Jednakże,  kiedy  porównywamy  okre- 
ślenie zjawisk  duchowych,  jakie  spotykamy  u  niektórych  psycholo- 
gów na  początku  książki,  z  treścią  książki  samej,  widzimy,  że  okre- 
ślenie przedmiotu  psychologii,  podane  na  początku  podręcznika,  nie 
zgadza  sie  z  rzeczywistym  przedmiotem  pracy. 

Tak  n.  p.  Hofler  zapowiada  z  góry,  że  mówić  będzie  o  zja- 
wiskach duchowych,  a  zjawiska  duchowe  określa  jako  przedmioty 
bezprzestrzenne;  w  toku  książki  mówi  jednak  szeroko,  podobnie  jak 
i  wszyscy  inni  psychologowie,  o  barwach,  które  przecież  posiadają 
cechy  przestrzenne.  We  wstępie  twierdzi,  że  dźwięki  są  zjawiskami 
fizycznemi,  w  toku  książki  mówi  o  ich  cechach,  rodzajach,  stosun- 
kach, i  nie  może  o  nich  nie  mówić,  bo  robi  to  każda  inna  psycho- 
logia podobnie,  mimo,  że  i  inni  psychologowie  gotowi  się  zgodzić,  że 
dźwięki  są  zjawiskami  fizycznemi;  zaczem  nie  powinny  stanowić 
przedmiotu  psychologii. 

Jeżeli  taki  zachodzi  rozdźwięk  pomiędzy  tern,  czem  się  psy- 
chologia zajmuje  naprawdę,  a  tern,  co  za  jej  przedmiot  uważa  wielu 
psychologów,  widocznie,  określenie  jej  przedmiotu  jest  pod  jakimś 
względem  niedostateczne,  i  należy  je  skontrolować.  Należy  się  zasta- 
nowić nad  tern,  co  nazywać  mamy  zjawiskiem  psychicznem,  a  'co 
fizycznem,  które  zjawiska  zaliczyć  do  grupy  pierwszej,  a  które  do 
drugiej,  i  w  ten  sposób  ustalić  pogląd  na  przedmiot  psychologii.  Roz- 

1* 


4  Władysław  Witwicki 

waźania  te  wymagają  wiele  czasu  i  miejsca.  Tutaj  ograniczymy  się 
tylko  do  zaznaczenia  najważniejszych  punktów. 

2.  Jedna  z  charakterystyk  zjawisk  duchowych 
i  jej  geneza. 

W  zwyczajnym  podziale  zjawisk  na  fizyczne  i  psychiczne  prze 
bija  się  dualizm  kartezyuszowski,  przedział  świata  na  dwie  równo- 
rzędne polowy,  toto  genere  różne:  świat  rzeczy  rozciągłych  i  świat 
myśli,  czyli  świat  zjawisk  duchowych.  Do  zjawisk  duchowych  liczy 
się  takie  zjawiska,  jak  radość,  smutek,  pragnienie,  postanowienie, 
wiarę,  wątpliwość;  do  drugiego  szeregu,  do  zjawisk  fizycznych,  na- 
leżą takie,  jak  barwa,  ton,  skurcz  mięśnia  i  t.  d.  Różnice  pomiędzy 
członami  jednego  z  tych  szeregów  mają  być  mniejsze,  niż  różnice 
między  którymkolwiek  członem  jednego  szeregu,  a  którymkolwiek 
członem  drugiego.  Prócz  tego,  wszystkie  człony  jednego  szeregu  mają 
mieć  cechy  wspólne,  których  brak  jakiemukolwiek  członowi  szeregu 
drugiego.  Zjawiska  psychiczne  mają  mieć  takich  pięć  cech  wspól- 
nych, których  nie  posiada  żadne  zjawisko  niepsychiczne.  Te  cechy 
wspólne  stanowią  istotę  zjawisk  duchowych.  Takiemi  zjawiskami 
zajmuje  się  psychologia.  Cechy  te  są  następujące: 

1)  zjawiska  duchowe  są  bezprzestrzenne; 

2)  zjawiska  duchowe  są  albo  przedstawieniami,  albo  są  na 
nich  oparte; 

3)  zjawiska  duchowe  są  dane  w  doświadczeniu  wewnętrznem; 

4)  zjawiska  duchowe  są  związane  w  każdym  momencie  w  je- 
dność jakiejś  poszczególnej  świadomości:  mojej,  twojej,  jego  i  t.  d.; 

5)  w  każdem  zjawisku  duchowem  rozróżnić  można  akt,  przed- 
miot i  treść  natury  psychicznej  lub  fizycznej. 

Tak  n.  p.  kto  jest  świadkiem  wybuchu  wulkanu,  ten  posiada 
zjawiska  psychiczne:  widzenia  światła,  słyszenia  huku,  afektu 
strachu  i  t.  d.,  przyczem  światło  i  huk  są  fizycznymi  przedmiotami, 
a  równocześnie  treściami  psychicznych  aktów  widzenia,  słysze- 
nia i  t.  d.  Psychologia  zajmuje  się  bezpośrednio  aktami  zjawisk 
duchowych,  a  nie  ich  przedmiotami,  zatem  w  tym  wypadku  i  w  wy- 
padkach jakichkolwiek  świadomych  przeżyć  człowieka,  zajmuje  się 
psychologia  widzeniem,  słyszeniem,  czuciem,  afektem,  są- 
dzeniem, postanawianiem  i  t.  d.,  podczas  gdy  barwy,  dźwięki 
i  inne  przedmioty  doznawane  stanowią  przedmiot  innych  nauk.  Psy- 
chologii przedmiot  stanowi  doznawanie  samo,  czyli  akt  zjawiska 
duchowego. 


W  sprawie  przedmiotu  i  podziału  psychologii  5 

3.  Wady  tej  charakterystyki. 

a)  Przeciwko  temu  określeniu  zjawisk  psychicznych  i  odróżnie- 
niu ich  od  innych  nasuwają  się  pewne  zarzuty.  I  tak,  co  się  tyczy 
beznrzestrzenności.  Są  rzeczy  bezprzestrzenne,  których  wyznawcy 
takiego  podziału  zjawisk  nie  nazwą  psychicznemi  zjawiskami,  i  są 
z  drugiej  strony  niewątpliwe  zjawiska  duchowe,  którym  nawet  i  zwo- 
lennicy tej  tezy  przyznać  muszą  pewne  cechy  przestrzenne.  A  więc 
n.  p.  podobieństwo,  równość,  sprzeczność,  albo  liczba  urojona,  to  sta- 
nowczo rzeczy  nierozciągłe,  a  mimo  to  nie  są  to  zjawiska  psychiczne. 
Z  drugiej  strony  ból,  rozkosz,  to  niewątpliwe  zjawiska  psychiczne 
i  niewątpliwe  przedmioty  psychologii,  a  mimo  to  każdy  potrafi  sobie 
przypomnieć  niejeden  ból  i  niejedne  rozkosz,  która  najwyraźniej 
bvła  zlokalizowana,  miała  niewątpliwe  i  wyraźne  cechy  przestrzenne. 
Jeżeli  tak,  to  nie  można  cechy  bezprzestrzenności  uważać  za  istotne 
znamię  zjawisk  duchowych.  Uzyskane  z  pomocą  tego  znamienia 
określenie  pierwiastka  psychicznego  nie  będzie  bowiem  żadną  miarą 
odwracalne. 

b)  Drugie  określenie  zjawisk  duchowych  mało  rzecz  wyjaśnia. 
Mówi  bowiem,  że  zjawiska  duchowe  są  albo  przedstawieniami,  albo 
są  na  przedstawieniach  oparte.  Otóż  przedstawienia  są  same  pe- 
v/nemi  zjawiskami  duchowemi,  i  niepodobna  ich  inaczej  określić,  jak 
tylko  z  pomocą  pojęcia  ^zjawiska  duchowego*.  Nie  można  się  więc 
w  określeniu  >zjawiska  duchowego*  posługiwać  pojęciem  »przedsta- 
wienia*,  bo  wówczas  określamy  idem  per  idem:  zjawisko  duchowe 
w  ogóle  przez  pewne  zjawisko  duchowe.  Podobnie,  jak  gdybyśmy  mó- 
wili, że  jarzyna  jest  to  albo  marchew,  albo  coś  innego.  Albo,  jak 
gdybyśmy  mówili,  że  tkankowce  są  to  zawsze  albo  jamochłony,  albo 
coś,  co  od  jamochłonów  pochodzi. 

4.  Dodatnie  strony  tej  charakterystyki,  oraz  ich 
interpretacya. 

a)  Zjawiska  dachowe. 

Trzecie  i  czwarte  znamię  słusznie  określa  zjawiska  duchowe, 
to  znaczy,  wedle  tych  znamion  należy  dzielić  przedmioty  składające 
wszechświat,  bo  tak  przeprowadzony  podział  jest  nam  koniecznie 
potrzebny  w  nauce  i  w  życiu.  A  mianowicie:  Zjawiska  duchowe 
dane  są  w  doświadczeniu  wewnętrznem  i  związane  w  każdym  mo- 
mencie w  jakąś  jedność  świadomości  mojej  lub  cudzej.  Znaczy  to 
innemi  słowy:  Są  pewne  zjawiska,  które  dane  są  tylko  mnie  sa- 
memu,  lub  jakiemukolwiek   innemu   podmiotowi    poznającemu,  zja- 


g  Władysław  Witwicki 

wiska,  które  powstają,  zmieniają  się,  giną  i  istnieją  o  tyle  tylko, 
o  ile  są  koranś  dane;  inaczej:  Są  pewne  zjawiska  o  charakterze 
subjektYwnym,  i  te  zjawiska,  czy  przedmioty  subjektywne,  są  powią- 
zane w  grupy  poszczególnych  świadomości  ludzkich  i  zwierzęcych. 
Poza  niemi  przyjmujemy  w  nauce  i  w  życiu  zjawiska  dane  nie  tylko 
mnie,  lub  komuś  tylko  jednemu,  ale  zjawiska,  które  dane  być  mogą 
wielkiej  ilości  podmiotów  poznających  równocześnie,  które  istnieć, 
ginąć,  zmieniać  się  mogą,  choćby  nawet  nikt  nie  stwierdzaj,  nie  do- 
znawaj ich  istnienia,  zguby,  zmiany,  czyli  przedmioty  i  procesy  o  cha- 
rakterze objektywnym.  Tak  więc  subjektywny  charakter,  czyli  du- 
chowy, posiada  ogół  barw,  z  których  zbudowany  jest  świat  wzro- 
kowy, jaki  przeżywam  naprawdę,  ogół  dźwięków,  woni,  temperatur, 
a  nawet  oporów  cech  przestrzennych  i  czasowych,  których  doznaję, 
a  tak  samo  przyjemności  i  przykrości,  które  czuję,  przekonań,  które 
żywię,  słowem  ten  świat  cały,  który  mi  jest  bezpośrednio  dany.  Cały 
ten  świat  dany  jest  tylko  mnie  w  mojem  własnem  poznaniu,  i  nie 
jest  dostępny  nikomu  pozatem,  a  nawet  mnie  samemu  w  następnej 
chwili  życia. 

Ani  tego  samego  widoku  bali  wykładowej,  który  ja  mam  w  tej 
chwili  wraz  z  jego  barwami,  wymiarami,  formami,  które  zależą  od 
mego  punktu  widzenia  i  mojej  indywidualnej  wprawy  w  ocenianiu 
barw,  wymiarów  i  form,  nie  może  mieć.  nie  ma  i  nie  będzie  miał 
nikt  inny  poza  mną,  ani  ja  sam  tego  samego  widoku  nigdy  już 
nie  odzyskam,  skoro  raz  istnieć  przestanie  po  skończeniu  wykładu, 
ani  tego  mego  ogółu  dźwiękowego,  w  którym  obecnie  własny  mój 
głos  dominuje  na  tle  innych,  dalszych  szmerów,  ani  ogółu  sądów, 
które  w  tej  chwili  mniej  lub  więcej  świadomie  ja  przeżywam,  nikt 
inny  prócz  mnie  nie  ma  i  mieć  nie  może.  ani  ja  sam  nawet  nie  od- 
zyskam tego  samego  momentu  z  upływającego  wciąż  strumienia 
mego  świata  wewnętrznego.  Świat  ten  istnieje,  o  ile  ja  istnieję  i  czu- 
wam, ginie  w  nocy,  kiedy  śpię,  i  powstaje  znowu,  kiedy  oczy  otwie- 
ram. Każdy  z  nas,  każdy  podmiot  poznający  świat  taki  w  sobie 
i  swoje  ciało  empiryczne  w  nim  nosi  i  tyle  takich  światów  jest.  ile 
jest  podmiotów  poznających.  W  tern  znaczeniu  nie  dusza  nasza 
mieszka  w  ciele,  a  ciało  w  świecie  zewnętrznym,  ale  na  odwrót: 
subjektywny  nasz  świat  zewnętrzny  i  nasze  ciało  empiryczne  z  nim 
razem  istnieje  w  świadomości,  czyli  w  duszy  naszej. 

Jako  wielką  grupę  składową  tego  świata  subjektywnego  wy- 
różnić możemy  jakości  zmysłowe,  więc  to  wszysko,  co  przeżywamy 


W  sprawie  przedmiotu  i  podziału  psychologii  7 

oczyma,  uszami,  nosem,  skórą,  ruchem  członków,  oraz  cechy  cza- 
sowe zjawisk.  Wszystko  to  ma  charakter  subiektywny,  dane  jest 
w  doświadczeniu  wewnętrznem,  stanowi  część  świata  duchowego. 
Zatem  zjawiskami  duchowemi  są  nie  tylko  nasze  uczucia,  przekona- 
nia i  postanowienia,  ale  równie  dobrze  bezpośrednio  doznawane 
chwile,  rozmiary,  opory,  barwy,  dźwięki,  wonie,  temperatury. 

b)  Zjawiska  fizyczne. 

Dla  zoryentowania  się  we  własnych  i  cudzych,  minionych  i  przy- 
szłych momentach  świata  psychicznego,  dla  porozumienia  się  z  dru- 
gimi potrzebna  nam  jest  jakaś  wspólna  podziałka,  jakiś  miernik 
objektywny.  Jako  taką  wspólną  podziałkę  przyjmujemy,  poza  świa- 
tem psychicznym,  który  każdy  z  nas  zna  bezpośrednio,  i  z  którego 
wyskoczyć,  jak  ze  skóry  własnej,  nie  może,  jeszcze  i  świat  inny, 
świat  objektywny,  świat  przedmiotów,  procesów  i  stosunków,  nieza- 
leżnych od  podmiotu  poznającego,  świat  t.  zw.  rzeczywisty,  mimo, 
że  go  nikt  bezpośrednio  nie  przeżywa,  tylko  każdy  istnienie  jego  in- 
stynktownie przyjmuje.  A  więc  przyjmujemy,  obok  i  poza  subjekty- 
wną  przestrzenią  i  czasem,  objektywny,  rzeczywisty  czas  i  objekty- 
wną  rzeczywistą  przestrzeń,  przyjmujemy  nawet,  że  mur  jest  biały, 
a  trawa  zielona,  mimo  noc  lub  zmrok,  że  niebo  jest  błękitne,  choć 
je  chmury,  lub  powieki  nasze  zakryją,  gmach  na  tyle  i  tyle  metrów 
wysoki,  mimo  że  się  cały  zmieści  wzrokowo  w  ramach  okna  lub 
w  otworze  lornetki,  dzień  i  godzina  ta,  którą  kalendarz  i  zegar 
wskazuje,  temperatura,  którą  termometr  określa,  a  nie  ręka  roz- 
grzana lub  wyziębiona  i  t.  d.,  przyjmujemy  przedmioty  rzeczywiste, 
wyposażone  na  stałe  pewnemi  cechami,  które  obowiązują  w  postę- 
powaniu wszystkich  i  każdego  z  osobna,  cechami  objektywnemi. 
Skłania  nas  do  tego  widoczna  prawidłowość  naszych  światów  sub- 
jektywnych,  fakt,  że  w  podobnych  warunkach  dotykowomięśniowych 
zwykliśmy  podobne  przeżywać  zjawiska  wzrokowe,  fakt,  że  się 
w  pewnych  warunkach  zwykły  niejako  powtarzać  nasze  cząstki 
świata  wewnętrznego,  fakt,  że  nie  możemy  dowoli  rządzić  elemen- 
tami naszego  świata  wewnętrznego,  zależnie  od  pragnień  lub  niechęci, 
fakt,  że  się  nam  pewne  przedmioty  narzucają  jako  istniejące,  i  za- 
przeczyć ich  istnienia  nie  możemy,  choćbyśmy  chcieli. 

Ogół  tych  przedmiotów,  procesów  i  stosunków  stanowi  świat 
objektywny.  Od  szeregu  wieków  fizyka  buduje  część  tego  świata 
objektywnego  z  cech  geometryczno-mechanicznych,  znanych  nam  je- 
dnak  również   tylko   z  doświadczenia    wewnętrznego,   z  cech,  które 


g  Władysław  Witwieki 

mają  pierwotnie  charakter  tak  samo  subjektywny,  jak  cechy  wzro- 
kowe, słuchowe,  roskosze  i  bóle.  W  ostatnich  czasach  i  fizyka  po- 
zwala te  przedmiot v  objektywne  pojmować  ogólniej,  jako  dające  się 
ilościowo  porównać,  i  oznaczyć  warunki  powstawania  takich  lub  innych 
ewentualnych  przedstawień,  traktuje  cechy  i  zjawiska  geometryczno- 
mechaniczne,  z  pomocą  których  wyobrażać  nam  sobie  pozwala  świat 
objektywny  tylko  jako  środek,  który  ułatwia  obliczenia,  wiąże  fakty 
z  pozoru  niepodobne,  ułatwia  pracę  rozumowi  i  wyobraźni,  ale  nie 
jako  realne,  rzeczywiste  składniki  świata.  Łańcuchy  benzolowe  i  fi- 
gurki stereochemiczne  są  tylko  środkiem  pomocniczym  dla  przewi- 
dywania nowych  zjawisk  i  pomocą  dla  grupowania  zjawisk  znanych, 
ale  nie  muszą  istnieć  na  prawdę,  nie  mają  niez wałczonej  pretensyi 
do  realnego  bytu  objektywnego. 

Jakkolwiek  jest,  znamy  bezpośrednio  świat  przedmiotów  i  zja- 
wisk subjektywnych.  i  ten  stanowi  przedmiot  psychologii.  Odróżniamy 
od  niego  jako  konstrukcyę  pomocniczą  świat  przedmiotów  i  zjawisk 
objektywnych;  ten  jest  polem  wszelkich  innych  nauk  poza  psycho- 
logią. Przez  zjawiska  i  przedmioty  subjektywne  czyli  duchowe  ro- 
zumiemy zjawiska  i  przedmioty  dane  nam  bezpośrednio,  przeżywane 
na  prawdę,  dane  w  doświadczeniu  wewnetrznem,  istniejące  zależnie, 
powiązane  w  grupy  poszczególnych  świadomości:  mojej,  twojej, 
jego  i  t.  d. 

c)  Dwuznaczność  niektórych  zwrotów. 

Jeżeli  tak,  to  może  psychologia  mówić  o  przedmiotach,  wypo- 
sażonych cechami  przestrzennemi.  bo  cechy  przestrzenne,  a  nawet 
cała  przestrzeń,  którą  znamy  poza  geometryą,  to  składnik  naszego 
świata  subjektywnego;  może  mówić  o  barwach  i  dźwiękach,  bo 
barwy  i  dźwięki,  to  przedmioty  subjektywne,  czyli  zjawiska  duchowe. 
Wyraz  »czerwień«  jest  dwuznaczny.  Raz  oznacza  to  coś  jaskrawego, 
co  tylko  oczyma  własnemi  każdy  z  osobna  przeżyć  może,  to,  co 
widzę,  kiedy  patrzę  na  rozżarzone  żelazo,  i  to  jest  zjawisko  duchowe; 
drugi  raz  wyraz  » czerwień*  oznacza  pewną  ilość  fal  eteru  w  sekun- 
dzie, czyli  barwę  objektywną  w  znaczeniu  fizycznem  —  ta  » czer- 
wień* jest  czemś  objektywnem.  a  nie  tylko  nikt  jej  nigdy  nie  wi- 
dział, ani  jej  nigdy  zobaczyć  nie  potrafi,  ale,  prócz  tego,  ta  objek- 
tywną, fizyczna  »czerwień«  nie  jest  zgoła  czerwona.  Podobnie  zwrot 
>widzę  kolor  czerwony*  jest  dwuznaczny.  Albo  znaczy:  »doznaję 
barwy  czerwonej*  (przedmiotu  subjektywnego),  albo  też  znaczy: 
»działają  na  mnie.  na  moją  świadomość,  fale  eteru   o  długości  tylu 


W  sprawie  przedmiotu  i  podziału  psychologii  9 

i  tylu  mikronów  (przedmioty  objektywne).  Podobnie  dwuznaczne  są 
zwroty:  »to,  co  widzę*,  »to,  co  słyszę*  i  t.  p.  Zawsze  w  nich  wy- 
raz »to«  oznacza  albo  przedmiot  subjektywny,  znany  bezpośrednio 
i  przeżywany  naprawdę,  albo  przedmiot  objektywny,  którego  się  pod 
zmysłową  powierzchnią  domyślam,  ale  go  bezpośrednio  nie  znam. 
Wraz  z  barwami  i  dźwiękami  stanowi  wobec  tego  przedmiot  psy- 
chologii cały  świat  zewnętrzny,  o  ile  mamy  na  myśli  świat  ze- 
wnętrzny subjektywny,  znany  bezpośrednio,  o  ile  nie  bierzemy  słowa 
>zewnętrzny<  w  znaczeniu  »objektywny«.  Te  dwa  znaczenia  posiada 
wyraz  »zewnętrzny«,  podobnie  jak  wyraz  »przestrzeń«,  albo  wyraz 
>czas«.  Nie  jest  więc  paradoksem,  że  cały  widnokrąg,  jaki  w  danej 
chwili  obejmuję,  cały  doznawany  w  jakiejś  chwili  świat  zewnętrzny, 
jest  we  mnie,  stanowi  coś  wewnętrznego,  subjektywnego,  podczas 
gdy  nawet  lewa  komora  mego  serca  lub  wodociąg  mego  mózgu  sta- 
nowi coś  zewnętrznego,  coś  fizycznego,  o  ile  mam  na  myśli  nie  wi- 
doki, więc  barwy,  formy,  opory  lub  wonie,  którebym  mógł  mieć 
w  świadomości,  roztworzywszy  sobie  samemu  serce  lub  mózg,  albo 
któreby  raczej  mieć  mógł  badacz,  dokonywujący  sekcyi  na  mojem  ciele, 
ale  jeśli  mam  na  myśli  rzeczywiste,  nikomu  bezpośrednio  nie  dane 
przedmioty,  któreby  mogły  być  domyślnymi  warunkami  tych  anato- 
micznych widoków,  oporów,  form  i  zapachów. 

5.  Czy  psychologia  może  i  powinna  zajmować  się 
>aktami«  zjawisk  duchowych? 

Wobec  tego,  że  za  przedmiot  psychologii,  czyli  za  zjawiska 
duchowe,  uważamy  przedmioty  o  charakterze  subjektywnym,  nie  mo- 
żemy się  zgodzić  na  tezę,  zawartą  w  piatem  z  przytoczonych  na 
początku  określeń,  a  mianowicie  na  to,  żeby  się  psychologia  zajmo- 
wała samymi  tylko  » aktami <  zjawisk  duchowych,  samem  widzeniem, 
słyszeniem,  czuciem,  sądzeniem,  postanawieniem  i  t.  d.,  podczas  gdy 
przedmioty  odnośnych  aktów  miałyby  stanowić  przedmiot  nauk  in- 
nych. Widzenie,  słyszenie,  czucie  i  f.  d.  czyli  akty  psychiczne,  są  to 
abstrakcye,  dokonane  na  przeżywanych  naprawdę  stanach  wewnętrz- 
nych; dadzą  się  zastąpić  jednym  wspólnym  wyrazem  » doznawanie*, 
a  nie  oznaczają  nic  więcej,  jak  tylko  fo.  że  pewne  przedmioty  są 
komuś  dane,  są  czyjeś,  należą  do  kogoś,  są  moje,  twoje,  jego,  mają 
byt  zależny.  Takie  tylko  znaczenie  można  przywiązywać  do  wyrazu 
>widzenie«,  >słyszenie«,  a  ogólnie  do  terminu  »akt«  zjawiska  du- 
chowego. Ta  cecha,  którą  w  pojęciu  >aktu«  psychicznego  ujmujemy, 
wspólna  jest  wszystkim  przedmiotom  subjektywnym;  równie  dobrze 


10  Władysław  Wit  wieki 

doznajemy  barwy,  jak  doznajemy  bólu,  rozkoszy,  lub  przekonania, 
że  coś  nastąpi,  albo  coś  innego  istnieć  przestało.  Nie  możemy  po- 
wiedzieć, czy  sam  »akt«  słyszenia  różni  się  czemkolwiek  od  »aktu« 
widzenia,  mimo,  że  barwy  różnią  się  od  dźwięków  bardzo;  nie  mo- 
żemy powiedzieć,  czy,  kiedy  widzę  więcej  przedmiotów,  mam  wtedy 
aktów  widzenia  więcej,  a  kiedy  się  przedmiot  widziany  na  części 
rozpada,  nie  umiemy  powiedzieć,  czy  się  wtedy  i  akt  widzenia  roz- 
pada; nie  możemy  więc  mówić  w  psychologii  o  »aktach«  zjawisk 
duchowych,  i  nie  mówimy  też  o  nich  poza  jej  pierwszym  rozdziałem, 
który  omawia  wspólne  cechy  wszystkich  zjawisk  duchowych;  mó- 
wimy natomiast  o  przedmiotach  subiektywnych.  Akt,  to  ens  rationis, 
to  cecha  wspólna  wszystkim  zjawiskom  psychicznym,  oderwana  od 
konkretnych  stanów  wewnętrznych,  przeżywanych  na  prawdę. 

Zbierając  razem  to,  cośmy  dotychczas  powiedzieli,  powtarzamy 
krótko:  Przedmiotu  psychologii  nie  stanowią  akty  zjawisk  ducho- 
wych, które  byłyby  równorzędnym  ze  zjawiskami  fizycznemi  mate- 
ryałem  doświadczenia,  tylko  przedmiot  psychologii  stanowi  ogół 
przedmiotów,  procesów  i  stosunków  subjektywnych,  które  są  mate- 
ryałem  doświadczenia  bezpośredniego.  Świat  objektywny  obchodzi 
psychologa  pośrednio,  jako  ogół  warunków,  od  których  zależy  prze- 
bieg świata  subjektywnego. 

6.  Czy  świat  subjektywnyjest  dany  bezpośrednio? 

Mógłby  ktoś  jako  zarzut  przeciwko  temu  poglądowi  podnieść, 
że  dziecko  i  człowiek  naiwny  nie  wie  nic  o  subiektywnym  charakterze 
świata,  który  przeżywa.  Człowiek  naiwny  wierzy,  że  czerwień,  którą 
w  danej  chwili  widzi,  istnieje  niezależnie  poza  nim,  że  ona  jest 
czemś,  na  co  on  tylko  oczy  obraca,  to  znaczy:  patrzy  i  widzi.  Gdyby 
nawet  oczy  zamknął,  i  gdyby  żadne  w  ogóle  oczy  nie  patrzyły,  czer- 
wień, zdaniem  jego,  żarzyćby  się  nie  przestała,  podobnie  jak  n.  p. 
woda  w  kotle  ciepło  swoje  posiada,  mimo,  że  niczyjej  skóry  w  da- 
nej chwili  nie  parzy.  I  to  ciepło  nie  jako  formę  energii,  ale  ciepło 
znane  z  chwil  oparzenia,  ciepło  gorące,   żywe,   znane   bezpośrednio. 

Na  to  jednak  odpowiedzieć  należy  najpierw,  że  i  naiwny  czło- 
wiek odróżnia  przedmioty  objektywne  i  subjektywne.  mimo.  że  się 
tymi  wyrazami  nie  posługuje.  Robi  to  zawsze,  ile  razy  stwierdza 
fakt  jakiegokolwiek  złudzenia,  mylnej  oceny  za  pomocą  zmysłów, 
ile  razy  się  przekonywa,  że  jemu  samemu  lub  komuś  innemu  coś 
wydaje   się  tylko  takiem,  co  jest  na  prawdę    inne.  ile  razy  spotyka 


W  sprawie  przedmiotu  i  podziału  psychologii  1 1 

między  ludźmi  przeciwne  lub  sprzeczne,  a  równie  szczere  sądy  o  je- 
dnej i  tej  samej  rzeczy. 

Po  drugie,  człowiek  naiwny  może  się  mało  zastanawiać  nad 
subjektywnym  lub  objektywnym  charakterem  składników  świata 
i  mało  o  tern  wiedzieć.  Z  tego  jednak,  że  on  nie  wie  lub  nie  pa- 
mięta o  subjektywnym  charakterze  tego,  co  bezpośrednio  przeżywa, 
nie  wynika,  żeby  to,  co  on  bezpośrednio  przeżywa,  tego  charakteru 
nie  posiadało.  Podobnie  jak  z  tego.  że  naiwny  człowiek  nic  nie  wie 
o  swych  wiązadłach  międzykręgowych,  nie  wynika,  żeby  on  tych 
wiązadeł  nie  posiadał. 

Przypisujemy  przedmiotom  bezpośrednio  danym  charakter  sub- 
jektywny  nie  dla  tego,  żeby  ten  charakter  spostrzegał  człowiek  nai- 
wny, tylko  dlatego,  że  nam  dc  świadczenie  pokazuje  zależność  mię- 
dzy jakością  przedmiotów  danych  bezpośrednio,  a  stanem  naszego 
systemu  nerwowego,  i  dla  tego,  że  chcąc  przypisywać  objektywmy  byt 
przedmiotom  danym  bezpośrednio,  nie  potrafimy  uniknąć  sprzeczności. 

A  mianowicie,  kto  wierzy,  że  istnieje  objektywnie  wszystko,  co 
poznają  zmysły,  musi  wierzyć,  że  ta  sama  góra  jest  równocześnie 
wielka  i  mała,  jeżeli  ją  dwóch  ludzi  z  różnych  punktów  ogląda,  że 
ta  sama  woda  jest  równocześnie  gorąca  i  niegorąca,  jeżeli  jej  ciepła 
doznaję  z  pomocą  dwóch  różnie  przygotowanych  rąk  i  t.  d. 

Umysł  naiwny  często  takich  sprzeczności  nie  napotyka,  albo 
je  popełnia  bez  wyrzutu.  Umysł,  który  pragnie  świat  widzieć  bez 
sprzeczności,  musi  przyjąć  rozróżnienie,  któreśmy  przyjęli:  świata 
subjektywnego  i  świata  objektywnego. 

Z  tego  stanowiska  sprzeczności  nie  ma.  Świat  objektywny  jest 
jeden  i  jest  określony  jednoznacznie.  Do  niego  odnoszą  się  jednak 
niezliczone,  bardzo  różne,  często  niepodobne  do  siebie  światy  sub- 
jektywne.  Sprzeczność  nie  zachodzi,  bo  wyrazy  mowy  oznaczają 
raz  przedmioty  subjektywne.  a  raz  objektywne.  Dwa  różne  przed- 
mioty subjektywne  mogą  doskonale  posiadać  cechy,  które  wzajem 
się  wykluczają  i  mogą  nosić  tę  samą  nazwę,  ale  nie  może  takich 
cech  żadną  miarą  posiadać  przedmiot  objektywny  jeden  i  ten  sam, 
który  również  tą  samą  nazwą  oznaczamy. 

II.  Podział  psychologii. 

1.  Ile  jest  różnych  rodzajów  zjawisk  psychicznych? 
Kiedy  mówię  o  podziale  psychologii,  nie  mam  na  myśli  dokła- 
dnego spisu  rzeczy,  jaki  powinien  na  końcu  zawierać,  i  wedle  któ- 


^2  Władysław  Witwicki 

rego  powinien  być  ułożony  podręcznik  tej  umiejętności  —  chodzi  mi 
tylko  o  podział  przedmiotu  psychologii,  t.  zn.  o  podział  zjawisk  du- 
chowych na  wielkie,  zgoła  różne  grupy.  W  paru  słowach  radbym 
zastanowić  się  nad  tern,  czy  skłonni  będziemy  uznawać  cztery  ro- 
dzaje zjawisk  zgoła  różnych  od  siebie,  z  których  żaden  nie  da  się 
sprowadzić  do  drugiego,  a  mianowicie  przedstawienia,  sądy,  uczucia 
i  objawy  woli,  czy  też  znajdziemy  pomiędzy  zjawiskanr,  zalicza- 
nemi  do  tych  czterech  grup.  podobieństwa  tak  wielkie,  że  wystarczy 
przyjąć  mniej  tych  zgoła  różnych  rodzajów  zjawisk  duchowych. 
Taka  redukcya  w  klasyfikacyi  psychologicznej  nie  przeszkadza 
zupełnie  posługiwaniu  się  odnośnemi  nazwami  w  razie  potrzeby 
w  mowie  potocznej,  lub  w  nauce,  podobnie  jak  nie  przeszkadza 
przyrodnikowi  jego  nauka  odróżniać  siwków,  gniadoszów  i  bułanków, 
mimo  że  je  wszystkie  sprowadza  do  jednego  rodzaju  zwierząt,  je- 
dnego gatunku,  a  nawet  nieraz  jednej  rasy. 

2.  Postanowienia  a  sądy;  pragnienia  a  kompleksy 
uczuć. 

W  pracy  pod  tyt.  » Analiza  psychologiczna  objawów  woli* 
starałem  się  wykazać,  że  nie  zachodzi  zasadnicza  różnica  miedzy 
postanowieniami  i  pragnieniami  z  jednej  strony,  a  zjawiskami  du- 
chowemi,  które  noszą  inne  nazwy,  z  drugiej,  że  pragnienia,  to  stany 
złożone,  w  których  wyróżnić  można  przedstawione  sądy  i  uczucia 
różnej  jakości,  i  że  obserwacya  nie  pokazuje  w  nich  żadnego  ele- 
mentu poza  tymi,  które  są  znane  i  ponazywane  już  poza  sferą  pragnień. 

Starałem  się  również  wykazać,  że  to,  co  nazywamy  w  nauce 
i  w  życiu  postanowieniem,  nie  różni  się  niczem  od  tych  momentów, 
w  których  jakikolwiek  przedmiot  staje  się  dla  mojej  świadomości 
rzeczywistym,  lub  nierzeczywistym  w  przyszłości,  a  że  te  momenty 
liczenia  się  z  bytem  lub  niebytem  przedmiotów  nazywamy  w  psy- 
chologii sądami  (zaznaczam,  że  nie  mam  tu  na  myśli  tych  abstrak- 
cyj,  któremi  się  posługujemy  w  logice,  i  także  je  tam  nazywamy  są- 
dami, tylko  mówię  o  sądach  w  wyżej  podanem  znaczeniu  psycho- 
logicznem),  przeto  postanowienia  są  tylko  sądami  o  naszem  własnem 
przyszłem  działaniu;  nie  stanowią  osobnej,  zgoła  różnej  od  innych 
gmpy  zjawisk  duchowych,  tylko  dadzą  się  sprowadzić  do  sądów. 
Jeżeli  je  od  nich  psychologowie  odróżniają  zasadniczo  —  to  odró- 
żnienie to  wynika  z  pobudek  praktycznych,  wynika  ze  znaczenia 
życiowego  tych  sądów,  które  odnoszą  się  do  naszych  własnych  przy- 


W  sprawie  przedmiotu  i  podziału  psychologii  13 

szłych  działań. .ale  nie  jest  wyrazem  danych  doświadczenia  wewnętrz- 
nego, które  w  tej  mierze  przedewszystkiem  rozstrzygać  powinny. 

Jeżeli  tak,  to  w  psychologii  powinienby  wystarczyć  podział 
zjawisk  duchowych  na  trzy  tylko,  zgoła  różne  grupy,  a  mianowicie: 
przedstawienia,  sądy  i  uczucia.  To  zupełnie  nie  przeszkadza  badaniu 
pragnień  i  postanowień,  i  nie  wyklucza  tych  pojęć  ze  słownika 
nauki,  tylko  wskazuje  na  ich  rdzenne  pokrewieństwo  z  innymi  sta- 
nami naszej  świadomości. 

3.  Jak  odróżniają  uczucia  od  przedstawień? 

Uczucia  uważa  się  często  za  stany,  zgoła  różne  od  przedsta- 
wień i  przekonań,  stany,  które  łączą  się  tylko  z  przedstawieniami 
i  przekonaniami,  ale  do  nich  sprowadzić  się  nie  dają.  Uczucia  sta- 
nowią subjektywną  grupę  zjawisk  duchowych,  podczas  gdy  przed- 
stawienia stanowią  ich  grupę  objektywną.  To  ostatnie  twierdzenie 
ilustrują  takie  zwroty  mowy  naszej,  w  których  przedmiotom  ze- 
wnętrznym przypisujemy  cechy,  dane  nam  w  przedstawieniach,  pod- 
czas gdy  cechy  z  dziedziny  życia  uczuciowego  przypisujemy  sobie 
samym,  a  nie  przedmiotom  poza  nami.  Mówimy  więc,  że  zielone 
jest  drzewo,  a  wesoły  jestem  ja;  ciemny  jest  krajobraz,  a  smutny 
jest  człowiek,  który  na  krajobraz  patrzy.  Stąd  przedstawienie  jest 
objektywnym  składnikiem  życia  duchowego,  a  uczucie  subjektywnym. 
Przypominam  odnośne  ustępy  n.  p.  u  Wundta  i  u  Lippsa. 

4.  Uczucia  a  przedstawienia. 

Ten  przedział  między  przedstawieniami  i  przekonaniami  z  je- 
dnej strony,  a  uczuciami  z  drugiej,  staje  się  mniej  wyraźny  przy 
bliższej  analizie  doświadczenia  wewnętrznego. 

Bo  uczucia  są  albo  proste,  albo  złożone.  Przez  uczucia  proste 
rozumiem  to,  co  się  po  niemiecku  nazywa:  der  Gefuhlston  einer  Vor- 
stellung,  tę  przyjemność  lub  przykrość,  której  doznajemy  n.  p.  przy 
wrażeniach  zmysłowych,  zabarwionych  dodatnio  lub  ujemnie;  przez 
uczucia  złożone  zaś  to,  co  przeżywamy  w  przystępie  gniewu,  na  tle 
zazdrości  lub  przyjaźni,  w  źywem  obcowaniu  z  dziełami  sztuki, 
w  chwili  radości  lub  w  godzinie  smutku,  słowem,  przyjemność  lub 
przykrość,  związaną  nie  z  prostym,  ale  z  bogatszym  stanem  intel- 
ektualnym, w  którym  wyróżnić  potrafimy  liczne  i  rozmaite  przed- 
stawienia i  przekonania. 

Otóż  co  do  uczuć  prostych,  to  trudno  jest  pojąć,  co  je  ma 
różnić  od  przedstawień  tak  zasadniczo,  co  właściwie  cechuje  ból 
lub  rozkosz  tak  wybitnie,  żeby  nie  można  było  ich  zestawić   w  je- 


14  Władysław  Witwicki 

den  szereg  z  naciskiem  lub  temperaturą,  barwą  lub  tonem.  Rozpa- 
trując przyjemności  i  przykrości  proste  o  małym  stopniu,  znajdujemy 
zawsze  jakieś  wrażenie  zmysłowe,  zabarwione  dodatnio  lub  ujemnie; 
rozpatrując  przykrości  i  przyjemności  silniejsze,  znajdujemy  wraże- 
nia ustrojowe,  zabarwione  przyjemnie  lub  przykro.  W  obu  razach 
przyjemność  lub  przykrość  jest  tak  samo  cechą  wrażeń,  t.  j.  stanów 
intelektualnych,  jak  jest  nią  nasycenie  lub  jasność  u  barw,  wysokość 
lub  barwa  u  dźwięków. 

I  podobnie  objektywizujemy  uczucia,  jak  objekty wizujemy 
przedstawienia,  t.  zn.  przypisujemy  przedmiotom,  a  nie  nam  samym 
znamiona,  dane  nam  w  stanach  uczuciowych.  Mówimy  n.  p.,  że  le- 
tni dzień  jest  jasny  i  miły,  a  jesienna  noc  ciemna,  przykra  i  stra- 
szna, że  widmo  słoneczne  jest  bardzo  miłe  i  przyjemna  jest  woń 
goździków,  przyjemny  jest  głos  fletu,  a  przykry  jest  amoniak,  wstrę- 
tny siarkowodór,  przykry  głos  rozbitego  dzwonu. 

W  tych  zwrotach  tak  samo  przedmioty  zyskują  cechy,  dane 
nam  wT  uczuciach,  jak  zawsze  otrzymują  cechy,  dane  nam  w  przed- 
stawieniach. 

Nie  widzę,  dlaczego  miałbym  uważać  uczucia  w  przeciwsta- 
wieniu do  innych  jakości  przedmiotów  za  szczególnie  subjektywny 
składnik  mego  życia  duchowego,  skoro  1)  istnienie  ich  jest  równie 
mojem  istnieniem  i  czuwaniem  uwarunkowane,  jak  istnienie  wszel- 
kich w  ogóle  jakości  zmysłowych,  skoro  2)  równie  dobrze  lokalizuję 
uczucia  proste,  jak  lokalizuję  wrażenia  inne,  i  równie  trudno  mi  je 
w  innych  wypadkach  lokalizować,  jak  mi  trudno  lokalizować  nie- 
które wrażenia  inne,  skoro  3)  nic  mnie  w  obserwacyi  psychologi- 
cznej nie  powinien  obchodzić  przyjęty  sposób  mówienia,  który  każe 
przedmiotom  mieć  cechy  zmysłowe,  a  m  n  i  e  każe  doznawać  uczuć. 

Ja  bowiem  równie  dobrze  doznaję  jakości  zmysłowych,  jak 
doznaję  uczuć,  a  z  drugiej  strony  żelazo  rozpalone,  w  zetknięciu 
ze  skórą,  równie  dobrze  jest  czerwone  i  piekące,  jak  jest  przykre. 
Czerwień,  którą  to  żelazo  wywołuje  w  mojej  świadomości  za  pośre- 
dnictwem oczu,  nie  jest  ani  o  włos  bardziej  objektywna,  niż  ból, 
który  to  samo  żelazo  we  mnie   wywołuje   za  pośrednictwem  skóry. 

Jak  dla  czerwieni  dotwarza  mi  teorya  pewne  objektywne  sto- 
sunki i  zależności  między  ilością  fal  eteru  a  stanem  mojej  substan- 
cyi  wzrokowej  w  organizmie,  tak  i  dla  uczucia  przykrego  stara  się 
szereg  teoryj  teleologicznych  dotworzyć  pewne  objektywne  warunki, 
w  których  ono  powstawać  zwykło. 


W  sprawie  przedmiotu  i  podziału  psychologii  15 

Różnica  więc  między  uczuciem  prostem  a  wrażeniem  przestaje 
być  zasadniczą.  Pewną  prostą  jakość  przedmiotów,  inaczej :  pewną 
prostą  cechę  naszych  przedstawień,  nazywamy  przykrością  i  przy- 
jemnością. 

Podobnie  jak  nasycenie  nie  dołącza  się  do  barwy  jakiejś  lub 
do  zestawienia  barwnego,  kiedy  je  powoli  wyprowadzamy  z  neu- 
tralnego tonu.  tylko  nieznacznie  powstaje  wraz  z  tworzącą  się  jako- 
ścią barwy  w  znaczeniu  ściślejszem,  podobnie  barwa  ta  lub  zesta- 
wienie barwne  nie  zaczyna  się  łączyć,  w  miarę  większej  jasności 
i  nasycenia,  z  przyjemnością,  niby  z  elementem  sobie  równorzędnym, 
a  zgoła  różnym,  tylko  po  prostu  zaczyna  być  to  wrażenie  barwne 
coraz  bardziej  przyjemne,  zyskuje  cechę,  która  się  modyfikować 
może  w  obrębie  dwóch  kontrastów,  może  schodzić  do  zera,  może 
towarzyszyć  stanom  najrozmaitszym,  zarówno  prostym,  jak  i  złożo- 
nym. Jeżeli  psychologia  cechy  uczuciowe  uważa  za  szczególnie  sub- 
iektywne składniki  naszego  życia  psychicznego,  i  dla  tego  je  przeciw- 
stawia jako  współrzędną  grupę  wyobrażeniom,  to  uwzględnia  tylko 
ten  fakt,  że  w  naszej  naukowej  konstrukcyi  świata  objektywnego 
nie  mają  przedmioty  tych  znamion,  które  my  znamy  z  naszego  ży- 
cia uczuciowego;  ale  podobnie  przecież  przedmioty,  z  pomocą  których 
fizyk  konstruuje  świat  objektywny,  pozbawione  są  barw  i  dźwię- 
ków. Świat  subjektywny  ma  równie  dobrze  znamiona  przestrzenne, 
wzrokowe,  słuchowe,  smakowe,  jak  ma  i  znamiona  uczuciowe. 

Zatem  uczucia  proste  nie  są  to  zjawiska  równorzędne  z  przed- 
stawieniami, a  zgoła  od  nich  różne,  tylko  są  to  proste  cechy  wrażeń, 
a  w  szczególności  cechy  wrażeń  ustrojowych.  W  mowie  potocznej 
i  w  nauce  używany  wyraz  »uczucie«  oznacza  zazwyczaj  nie  samą 
cechę  przedstawienia  w  oderwaniu,  tylko  przedstawienie  dane  wraz 
z  tą  cechą. 

5.  Uczucia  złożone. 

Jeszcze  trudniej  jest  pojąć  samodzielne,  równorzędne  z  przed- 
stawieniami stanowisko  uczuć  złożonych.  Analiza  pokazuje  w  nich 
zawsze  kompleksy  licznych,  mniej  lub  więcej  uświadomionych  przed- 
stawień i  przekonań,  zabarwionych  przyjemnie  lub  przykro.  Uczucia 
te,  mówimy,  zwykły  się  łączyć  z  przedstawieniami  lub  przekona- 
niami; analiza  ich  wykazuje,  że  stosunek  ich  do  przedstawień  i  prze- 
konań, które  stanowią  ich  podstawę  psychologiczną,  jest  taki  sam, 
jak  stosunek  grupy  tonów  górnych  do  tonu  zasadniczego  w  dźwięku. 
Podobnie  jak  w  dźwięku,  dołącza  się  do  tonu  zasadniczego,  który  wy- 


Ig  Władysław  Witwicki 

raźnie  występuje  w  świadomości,  kompleks  tonów  górnych,  które  nie 
występują  wyraźnie  w  świadomości  z  osobna,  ale  uświadamiają  się 
jako  całość  i  stanowią  to,  co  nazywamy  barwą  dźwięku,  podobnie 
z  przedstawieniami  i  przekonaniami,  które  wyraźnie  w  świadomości 
występują,  łączą  się  grupy  mało  uświadomionych,  niejasnych,  zatar- 
tych, trudnych  na  pierwszy  rzut  oka  do  wyróżnienia  skojarzeń,  t.  zn. 
grupy  przedstawień  i  przekonań  przygasłych,  a  zabarwionych  przy- 
jemnie lub  przykro;  do  tego  dołączają  się  wrażenia  ustrojowe  przy- 
jemne lub  przykre,  i  stanowią  wraz  z  poprzednimi  elementami  jako 
całość  to,  co  nazywamy  uczuciem  złożonem. 

Zatem  uczucia  złożone,  to  również  nic  innego,  tylko  pewne 
kompleksy  intellektualne;  zaczem  i  one  nie  muszą  stanowić  osobnej, 
zgoła  różnej  klasy  zjawisk  duchowych.  Mogą  ją  stanowić  ze  wzglę- 
dów metodycznych,  jako  zjawiska  ważne  ze  względu  na  swą  nieja- 
sność i  doniosłe  ze  względu  na  swój  stosunek  do  postanowień,  a  przez 
to  wpływ  na  postępowanie  nasze,  ale  nie  mogą  ze  względu  na  rze- 
komo istotną  różność  od  przedstawień. 

Zostają  zatem  w  psychologii  dwie  grupy  różne:  przedstawienia 
i  przekonania.  Uczucia,  pragnienia  i  postanowienia  okazują  się  tylko 
ich  modyfikacyami.  Przedstawieniem  nazywamy  stan  wewnętrzny, 
o  ile  w  nim  nie  uwzględniamy  rzeczywistości  lub  nierzeczywistości 
danego  nam  przedmiotu,  przekonaniem  nazywamy  stan  wewnętrzny, 
o  ile  się  w  nim  liczymy  z  istnieniem  danego  przedmiotu.  Nie  chcę 
przesądzać,  czy  nie  uda  się  dokonać  redukcyi  i  w  obrębie  tych  dwóch 
grup  zjawisk  duchowych,  t.  zn.  czy  nie  uda  się  wykazać,  że  i  t.  zw. 
sądy  są  pewną  modyfikacyą  przedstawień  w  myśl  pomysłów  Hume'a, 
i  czy  wtedy  nie  urzeczywistni  się  myśl  Herbarta,  a  mianowicie:  spro- 
wadzenia do  jedności  różnych  rodzajów  zjawisk  psychicznych. 

Nie  chodzi  na  razie  o  rozwinięcie  tej  myśli;  chodzi  tylko 
o  wskazanie  kierunku. 


BUDOWA 
PIERWSZYCH  POWIEŚCI  POLSKICH 

napisał 

KONSTANTY  WOJCIECHOWSKI. 


Wojciechowski 


W  szkicu  niniejszym  daję  fragment  badań,  które  przedsięwzią- 
łem nad  budową  powieści  polskiej.  Uwzględniam  jedynie  powieści 
oryginalne,  a  wychodzę  od  Krasickiego  » Mikołaj  a  Doświadczyńskiego 
Przypadków*  (1776).  Przez  powieści  oryginalne  rozumiem  dzieła  nie 
tłumaczone  z  obcych  języków,  bo  o  oryginalności  w  ściślejszem  zna- 
czeniu tego  wyrazu  w  owych  czasach  niema  mowy.  Wyrazem  »bu- 
dowa*  określam  jedynie  układ  części  wątku  i  stosunek  wątku  głó- 
wnego do  epizodów.  W  szczegóły  kompozycyi  tu  nie  wchodzę. 

Budową  najzupełniej  mechaniczną  odznaczają  się  wspomniane 
♦  Przypadki*.  Wypływa  to  z  ich  genezy.  Ksiądz  biskup,  pisząc  Do- 
świadczyńskiego, pragnął  przeszczepić  i  przeszczepił  istotnie  trzy 
typy  romansu  zachodniego:  romans  obyczajowo-domowy,  utopię 
i  » przygody*  (aventures),  ale  trzech  tych  typów  nie  zlał  w  jednolitą 
kompozycyę  artystyczną,  przeciwnie,  ustawił  księgi  obok  siebie,  przy- 
czem  każda  zachowała  odrębny  charakter.  Związek  między  niemi  polega 
na  tern,  że  druga  jest  dalszym  ciągiem  pierwszej,  a  trzecia  drugiej, 
każda  z  nich  jednak  tworzy  dla  siebie  całość.  Mamy  więc  schemat 
bardzo  prosty: 


I 

+ 

II 

+ 

III 

Wzoru  autor  mieć  nie  mógł,  bo  taką  a  nie  inną  kompozycyę 
należy  przypisać  faktowi,  że  autor  wpatrywał  się  w  różne  wzory, 
tworząc  każdą  z  poszczególnych  części.  Natomiast  sam  wywo- 
łał naśladownictwo.  Ks.  Michał  Krajewski  w  romansie  p.  t.  » Woj- 
ciech Zdarzyński  życie  i  przypadki  swoje  opisujący*  (1785)  przejął 
od  Krasickiego  nietylko  pomysł,  ale  i  schemat,  część  pierwsza  bo- 
wiem powieści  to  romans  obyczajowy  (wadliwe  wychowanie,  długi, 
ucieczka),  część  druga  —  to  utopia  (idealny  lud  Sielan),  część  trze- 
cia: przygody  i  powrót.  Kopia  zatem  zupełnie  wierna,  jakkolwiek 
kopista  w  szczegółach  zasilał  się  u  obcych. 


Konstanty  Wojciechowski 


Tvp  ten,  powcłany  do  życia  potrzebami  nie  artystycznemi, 
zamiera. 

Nie  wywoła  również  naśladownictw  kompozycya  > Polaka  w  Pa- 
ryżu* (»Polak  w  Paryżu,  albo  dwutygodniowa  w  temże  mieście  by- 
tność hrabiego  ***«,  1787).  Autor  romansu  tego  nieznany,  nie  znamy 
też  dotychczas  wzoru,  w  który  się  nasz  anonim  wpatrywał.  Dzieło 
samo  jest  unikatem  u  nas  w  XVIII  wieku  i  przez  fabułę  i  dzięki 
sposobowi  przedstawienia  rzeczy,  natomiast  kompozycya  utworu  jest 
zupełnie  luźna.  Piętnaście  dni  pobytu  w  Paryżu  przedstawia  autor 
w  piętnastu  rozdziałach,  przygody  tedy  każdego  dnia  są  treścią  ka- 
żdego z  rozdziałów.  Treść  podana  w  nagłówkach.  Graficznie: 


1 

_i_ 

1 

2 

+ 

3 

+ 

4 

+ 

5 

+ 


+ 


15 


Rozdział  na  dwa  tomy  spowodowany  nie  względami  kompo- 
zycyjnymi, lecz  poprostu  troską  o  wygodę  czytelnika.  Chodziło  o  to, 
by  nie  musiał  trzymać  w  ręku  książki  zbyt  grubej. 

Nie  dbał  o  kompozycyę  Krasicki  w  »Panu  Podstolim*.  Problem 
ten  dla  autora  nie  istniał.  Zapewne  dlatego,  że  nie  chodziło  mu 
o  stworzenie  dzieła  sztuki.  To  samo  da  się  powiedzieć  o  ks.  bisku- 
pie Kossakowskim,  autorze  »  Księdza  Plebana*  i  » Obywatela*. 

Natomiast  naśladowca  Krasickiego,  ks.  Krajewski,  autor  Zda- 
rzyńskiego,  pokusiwszy  się  o  stworzenie  pendant  do  Podstolego,  dał 
się  unieść  ambicyi  i  postanowił  ująć  materyał,  z  natury  rzeczy  nie- 
poetyczny,  w  ramy  kompozycyi  artystycznej.  Plan  ów  powziął  do- 
piero po  wydaniu  > Przypadków*,  zrazu  bowiem,  jak  poucza  nas 
przedmowa,  zamiarem  autora  było  opisać  jedynie  »dom,  gospodar- 
stwo i  zabawy  Pani  Podczaszyny*.  Porzuciwszy  pomysł  pierwotny, 
postanowił  opis  >domu,  gospodarstwa*  i  t.  d.  wpleść  w  osnowę  fa- 
buły powieściowej.  Dodajmy,  że  fabułę  przejął  dość  niewolniczo 
z  Nowej  Heloizy. 

Rozsnuwa  tedy  ks.  Krajewski  w  >Pani  Podczaszynie*  (1786) 
wątek  powieściowy:  młodość  i  cierpienia  miłosne  bohaterki  aż  do 
śmierci  Podczaszego  i  powrotu  brata  wdowy,  Wojciecha  Zdarzyń- 
skiego,  poczem  umieszcza  nad  miarę  obszerną  część  dydaktyczną 
(z  okazyi  oprowadzania  brata  przez  siostrę  po  gospodarstwie),  po- 
czem dosnuwa  wątku  (powrót  kochanka  młodości,  ślub  kochanka 
z  córką  ukochanej  zmarłej).  Nietrudno  poznać,  że  autor  przejął  od 
Rousseau'a  nietylko  osnowę,  ale  i  plan  budowy   powieści.    Podzielił 


Budowa  pierwszych  powieści  polskich 


romans,  jak  Rousseau,  na  część  erotyczną  i  dydaktyczną:  część 
pierwsza  to  miłość,  rozpacz  i  łzy,  druga  —  to  wzory  godne  naśla- 
dowania i  moralizujące  dysputy.  (Na  logiczną  kompozycyę  Nowej 
Heloizy  zwrócił  uwagę  Erich  Schmidt  w  znanej  pracy  >Richardson, 
Rousseau  u.  Goethe,  Jena  1875).  Uzmysłowić  da  się  kompozycya 
>Pani  Podczaszy ny«  w  sposób  następujący: 


Romans 

Część 
dydaktyczna 

C 

s 

o 

Pomijam  broszury  polityczne  ks.  Jezierskiego  (»Goworek«, 
»Rzepicha«),  a  przechodzę  do  powieści  Gypryana  Godebkiego  »Gre- 
nadyer-filozof*  (1805).  Autor  nazwał  ją  » powieścią  prawdziwą,  wy- 
jętą z  dziennika  podróży  roku  1799*.  Treść  ujął  w  8  rozdziałów. 
Są  to  losy  legionisty  polskiego  od  klęski  Francuzów  nad  Trebią  aż 
do  przybycia  jego  do  Lugdunu  i  opowieść  o  pewnym  dziwnym  gre- 
nadyerze,  z  którym  legionista  zawarł  znajomość.  W  on  »dziennik 
legionisty t  wplecione,  oprócz  dziejów  Henryego  (grenadyera),  opo- 
wiadanie oberżysty  o  swoich  losach,  a  w  to  » powieść*  Sadego 
o  królu  perskim  i  jego  ministrze.  Jeśli  dziennik  legionisty  nazwiemy 
A,  opowieść  oberżysty  B,  powieść  Sadego  C,  a  dzieje  Henryego  D, 
w  takim  razie  schemat  budowy  przedstawi  nam  się  tak: 


A 

A 

B 

A 

D 

G 

B 

Wstawki  B  i  C  nie  dadzą  się  uzasadnić  motywami  kompozy- 
cyjnymi, natomiast  wplecenie  D  w  wątek  A  jest  wynikiem  rozmysłu 
i  pierwszą  próbą  utrzymywania  ciekawości  czytelnika  przez  zakrycie 
przed  nim  pewnych  antecendencyi  i  osnowy  i  pewnych  faktów,  które 
zdarzyły  się  już  podczas  rozwoju  wątku. 

Metodą  przejętą  z  »Schauerromane«  posługuje  się  Mostowska 
w  romansie  swym  »Matylda  i  Daniło*  (1806).  Snuje  wątek  powieściowy 
aż  do  chwili,  kiedy  Klara  słyszy  tajemniczy  szept  » uciekaj,  Klaro, 
jeśli  zginąć  nie  chcesz*,  poczem   przerywa  wątek,  by  rozwinąć  ob- 


5  Konstanty  Wojciechowski 

szerne  opowiadanie  Gryzaldy,  wyjaśniające  genezę  tajemniczego 
szeptu.  Z  tą  tajemnicą  łączy  się  tragedya  rodu,  klątwa,  ciążąca  na 
rodzie.  Opowiadanie  Gryzaldy  słyszy  Daniło,  ale  na  nie  nie  zważa, 
czego  następstwem  jest  katastrofa.  Opowieść  Gryzaldy  rozsadziła 
wątek  osnowy  i  wybiła  się  na  plan  pierwszy.  Wynikało  to  z  intencyi 
autorki,  która  w  tej  właśnie  opowieści  chciała  skupić  wszystkie 
motywy,  zdolne  wstrząsnąć  czytelnikami.  Wątek  główny  (A)  znika 
niemal  przy  wstawce  (B),  wyjaśniającej  pewne  momenty  wątku. 
Więc  budowa: 


O  wiele  bardziej  skomplikowaną  budowę  posiada  romans  tej 
samej  autorki  p.  t.  » Zamek  Koniecpolskich*  (1806).  Przyznać  jednak 
trzeba,  że  to  skomplikowanie  jest  wynikiem  dobrze  obmyślanego 
planu  całości,  z  wyjątkiem  jednego  epizodu. 

Rozpoczyna  się  wątek  powieści:  Zelisława  czeka  na  męża 
swego  Bretysława,  burza,  jęk  ducha.  Ostatni  fakt  tajemniczy  spo- 
wodowuje  opowiadanie  Kasyldy,  które  jednak  urywa  się  na  wyjeździe 
Bohdana  (ojca  Bretysława)  do  Palestyny.  Powraca  bowiem  Brety- 
sław.  Radość  Zelisławy,  turnieje,  uczty.  Ale  ciekawość  Zelisławy  nie- 
zaspokojona, więc  Kasylda  podejmuje  swą  opowieść  i  doprowadza 
ją  do  chwili  znalezienia  szabli  (pozostawionej  przez  ducha)  przez 
Bretysława.  Poczem  wątek  snuje  się  w  dalszym  ciągu:  jesteśmy 
świadkami  wędrówki  Bretysława  do  Włoch,  śmierci  Zelisławy,  wy- 
jazd a  do  Palestyny,  miłości  Adelajdy  i  Adolfa.  Tu  przerywa  wątek 
niewiążące  się  ściśle  z  całością  opowiadanie  Meynharda.  Nawiąza- 
nie do  przerwanej  tym  epizodem  osnowy:  przybycie  do  Palestyny 
i  dalsze  wypadki  aż  do  odkrycia  tajemnicy,  że  raniony  przez  Bre- 
tysława starzec  jest  jego  ojcem.  Teraz  wprowadza  autorka  opowia- 
danie Bohdana  o  tem,  co  się  stało  od  chwili  spełnienia  przez  niego 
zbrodni  aż  do  czasu,  w  którym  otrzymał  ranę  od  własnego  syna. 
Następuje  epilog  powieści. 

Jeśli  wątek  oznaczymy  za  pomocą  A,  opowieść  Kasyldy  za 
pomocą  B,  wyznania   Bohdana   nazwiemy  C.  a   opowiadanie   Meyn- 


Budowa  pierwszych  powieści  polskich  7 

harda  X,  w  takim  razie  schemat  budowy  romansu  zarysuje  się  przed 
nami  w  sposób  następujący: 


A 

A 

A 

A 

A 

B, 

B2 

X 

C 

Antecedencye  rozłamane  bardzo   zręcznie  na  trzy  części.    Au- 
torka osiąga  tem  silne  naprężenie  uwagi  czytelnika. 

O  artyzm  w  kompozycyi  troszczy  się  pierwsza  Marya  ks.  Wir- 
temberska  i  osiąga  wyniki  niepoślednie.  Jej  »Malwina  czyli  domyśl- 
ność serca*  jest  nietylko  pierwszą  polską  powieścią  psychologiczną, 
ale  i  pierwszym  romansem  o  misternej  budowie.  Znakomicie  prze- 
prowadzona ekspozycya:  w  rozdziale  pierwszym  wprowadzenie  bo- 
hatera i  bohaterki,  w  rozdziale  drugim  wskazana  najbliższa  prze 
szłość  bohatera,  w  trzecim  —  bohaterki,  rozdział  czwarty  charakte- 
ryzuje bohatera,  piąty  —  bohaterkę,  oboje  na  tle  ich  wzajemnych 
uczuć.  Rozdziały  IV — XXVI  zawierają  rozwój  intrygi  zewnętrznej 
i  wewnętrznej  i  rozwiązanie  tajemnicy.  W  to  wplecione  trzy  wstawki 
z  antecedencyami:  w  rozdz.  XV  historya  matki  Ludomira,  w  r.  XXV 
dzieje  Ludomira  od  dzieciństwa  do  wstąpienia  do  wojska,  w  rozdz. 
XXVI  dzieje  Ludomira  od  jego  urodzin  do  zamieszkania  w  Karpa- 
tach. Rozdziały  XXVII — XXVIII  tworzą  epilog:  dwie  pary  małżeńskie. 
Kompozycya  obmyślana  doskonale  w  najdrobniejszych  szczegółach, 
przejrzysta,  symetryczna,  zgodna  z  rozwojem  akcyi,  a  służąca  wy- 
bornie efektom,  które  autorka  pragnęła  wywołać.  Graficznie: 


> 

> 

> 

X 
X 

> 

> 
X 

> 
03  £ 

— 

CG 

K 

CC 

af 

rt 

8s 

> 
X 
X 

Ekspozycya 


Rozwój  intrygi  i  rozwiązanie  tajemnicy 


Epilog 


8 


Konstanty  Wojciechowski 


przyczem  za  pomocą  A  C  B  oznaczamy  wstawki:  A  historya  matki 
Ludomira.  B  dzieje  Ludomira  od  jego  urodzin,  C  dzieje  L.  do  wstą- 
pienia w  szeregi  wojskowe. 

Wzoru  bezpośredniego   dla  tej  kompozycyi  nie  miała  autorka. 

Wraz  z  > Nierozsądnymi  Ślubami*  Bernatowicza  (1820)  roz- 
poczyna się  nowy  rodzaj  romansu  w  Polsce,  t.  zw.  romans  senty- 
mentalny, jakkolwiek  początki  jego  są  już  w  >Pani  Podczaszynie* 
Krajewskiego  i  w  »Mal  winie*.  Romans  Bernatowicza  wyrósł  jednak  — 
odmiennie  niż  tamte  —  z  zespolenia  się  wpływów  lektury  Wertera 
i  Nowej  Heloizy  i  dzięki  temu  przybrał  specyalny  kształt.  Niezale- 
żnie od  formy  listowej,  przeprowadzonej  konsekwentnie,  co  jest  re- 
fleksem »Lettres  de  deux  amours*,  z  Wertera  wzięty  jest  prolog:  sie- 
lanka i  epilog:  śmierć.  W  tych  ramach  romans  russowski.  Owo  ze- 
spolenie mechaniczne  zaznacza  się  arcy  wyraziście  przy  analizie  utworu. 
Ale  Bernatowicz  nie  poprzestał  na  tych  pierwiastkach  składowych  — 
przeciwnie,  do  romansu  wprowadził  szereg  epizodów-,  które  na  ja- 
sności i  przejrzystości  akcyi  wewnętrznej  odbiły  się  najfatalniej. 
Epizody  te  gmatwają  osnowę  i  odrywają  uwagę  od  zasadniczego 
problemu  (jak  epizod  ze  Smorogiem  i  Hanką).  Oznaczmy  prolog 
przez  P,  romans  przez  R,  epilog  przez  E,  a  epizody  przez  Q,  a  sche- 
mat budowy  przedstawi  nam  się  tak: 


Wprowadzenie  epizodów  jest  własnością  Bernatowicza. 

Podobny  typ,  ale  znacznie  prostszy,  znachodzimy  w  Kropiń- 
skiego  » Julii  i  Adolfie*  (1824)  i  we  wcześniejszym  romansie  Rauten- 
strauchowej  »Emmelina  i  Arnolf*  (1821).  U  p.  Rautenstrauchowej 
w  prologu  poznajemy  bohatera  jako  Lowelasa,  poczem  po  przełomie 
snuje  się  romans,  a  kończy  powieść  epilog  od  autorki  (bo  cała  po- 
wieść w  listach).  W  » Julii  i  Adolfie*  również  jądrem  jest  romans 
russowski;  poprzedza  go  wstęp  od  autora,  a  zamyka  całość  epilog 
w  guście  Wertera,  jako  dodatek.  Więc: 


Budowa  pierwszych  powieści  polskich 


bez  psujących  kompozycyę  epizodów. 

Jest  to  budowa  najprostsza  i  najbardziej  nadająca  się  do  snu- 
cia problemów  psychologicznych. 

Wniosków  z  nawiedzionych  uwag  nie  wysnuwam,  ponieważ 
przedstawiłem  tu  materyał  stosunkowo  niewielki.  Wszelako  na  pierw- 
szy rzut  oka  widoczny  jest  fakt  jeden:  wiek  XVIII  o  kompozycyę 
się  nie  troszczy,  bo  względy  artystyczne  przytłacza  utylitaryzm; 
w  wieku  XIX,  na  samym  progu,  wita  nas  romans  operujący  tajem- 
niczością i  do  tego  naginający  budowę  (» Zamek  Koniecpolskich«, 
»Malwina«)  —  nawet  sztuczną;  natomiast  romans  sentymentalny 
uderza  czytelnika  prostotą  kompozycyi.  Wpływ  to  arcydzieła  Goethego. 


O  SĘDZIACH  POLUBOWNYCH 
W  PRAWIE  KOŚCIELNEM 

napisał 

Ks.  STANISŁAW  WYSOCKI 


Wysocki. 


Źródła : 

C.  I.  Civ.:  D.  IV  8.  —  C.  II.  56  K  —  C.  I.  Can. :  c.  36,  36,  37.  C.  11  q.  1  (po- 
mieszczone tez  w  c.  13  x.  II  1).  —  Tit.  XLIII,  X,  I.  —  Tit.  XXII,  I  in  6.  — 
Conc.  Trid.  Sess.  14  c.  6   de   Ref.    —  Acta  SS.   t.  VII   (r.  1872)   str.  393-398. 

Literatura : 

Wszyscy  komentatorowie  C.  I.  Can.  omawiają  także  sprawę  sądów  polubownych. 
Wymieniamy   najważniejszych:   Fagnani   in    c.    2,  5,  8,  10,  tit.    XLIII,  X,  1.  — 

Pirhing  —  Reiffenstuel  —  Schmalzgrueber. 
Z  nowszych  porównaj :  Praelectiones  iuris  canonici  ad  methodum  decretalium 
Gregorii  IX  exactae,  quas  in  scholis  pontificiis  seminarii  Romani  tradebat  Phi- 
lippus  canonicus  de  Angelis.  T.  I,  P.  II.  Romae-Parisiis  1877  (od  str.  411—427).  — 
Praelectiones  in  textum  iuris  canonici :  De  iudiciis  ecclesiasticis  in  scholis  pont. 
sem.  Rom.  habitae  a  Michaele  Lega  Sac.  De  iudiciis  ecclesiasticis  civilibus.  Lib. 
I  Vol.  I.  Romae  1896  (str.  44-63). 


Wstęp. 

Prowadzenie  procesów  połączone  zawsze  (nawet  w  sądach  ko- 
ścielnych) i  z  kosztami  i  ze  stratą  czasu,  przyczem  roznamiętnia 
i  zaognia  wzajemne  niechęci.  Stąd  też  Kościół  od  samego  początku 
swojego  istnienia  zachęcał  wiernych,  by  spory  swe  załatwiali  polu- 
bownie, oddając  je  pod  rozsądzenie  ludzi  godnych  zaufania  i  wiary2. 
W  czasach  prześladowań  do  powodów  wyżej  wymienionych  przy- 
czyniał się  i  ten,  że  niegodnem  było  chrześcijanina  prawować  się 
przed   sędzią   niewiernym.  Chrześcijańscy   cesarze  rzymscy   zatwier- 

1  Prawo  rzymskie  stanowi  także  źródło  prawa  kanonicznego,  nie  tylko  wtedy, 
kiedy  to  ostatnie  ustawę  jakąś  kodeksu  świeckiego  wyraźnie  pomieszcza  między 
kanonami  (kanonizacya),  ale  i  w  sprawach  —  przez  Kościół  nieokreślonych, 
niesprzecznych  z  jego  duchem  —  a  zajmujących  się  rzeczami,  podległemi  z  na- 
tury swej  jurysdykcyi  duchownej.  (Por.  ks.  Michała  Legi  Praelectiones  de  iudi- 
ciis ecclesiasticis:   de  iudiciis  ecclesiasticis  civilibus.  Lib.  i,  Vol.  I,  str.  14—15). 

1  Ep.  I.  ad  Cor.  cap.  VI. 

1* 


4  Stanisław  Wysocki 

dzili  stary  zwyczaj  kościelny  załatwiania  polubownie  sporów  między 
wiernymi,  jak  tego  dowodzi  n.  p.  konstytucya  Konstantyna  W.,  po- 
mieszczona w  kodeksie  Teodozyusza  \  lub  dekret  z  kodeksu  cesa- 
rza Justyniana2.  Kościół  korzystał  z  tej  wolności,  a  biskupi  niemało 
czasu  poświęcać  musieli  sądom  rozjemczym3. 

Wprawdzie  sprawy  cywilne  można  załatwiać  także  prywatnym 
układem  (transactio),  ale  bardziej  odpowiada  naturze  ludzkiej  odda- 
nie sporu  pod  sąd  osoby  nieinteresowanej,  a  cieszącej  się  zaufa- 
niem obydwóch  przeciwników,  stąd  i  instytut  sądów  polubownych 
częściej  bywał  w  praktyce.  Przepisy  prawne,  normujące  tę  instytu- 
cyę,  przejął  Kościół  z  prawa  rzymskiego  rozszerzając  je  w  miarę 
potrzeby,  zmieniając  i  stosując  do  swych  potrzeb. 

§.    1.   Sędziowie  polubowni  przez  prawo  wymagani  (artotri 

necessarii). 

Sędzia  polubowny  —  w  ścisłem  tego  słowa  znaczeniu  —  jest 
to  osoba  godna  zaufania,  wybrana  czy  to  z  nakazu  prawa,  czy  też 
z  umowy  stron,  spór  wiodących,  dla  rozstrzygnięcia  i  zakończenia 
tegoż.  Z  tej  definicyi  wynika,  że  niekiedy  samo  prawo  nakazuje 
sprawy  niektóre  załatwiać  polubownie  I  w  tym  wypadku  rozjemców 
z  zasady  wybierają  sami  przeciwnicy,  a  nie  sędzia  zwyczajny,  chyba 
że  on  sam  zaplątany  w  spór,  kiedy  n.  p.  prawujący  się  zarzucają 
mu  stronniczość4.  Atoli  zwyczajnie  w  sprawach,  wymagających  roz- 
jemców już  z  ustawy  samej,  sędzia  publiczny  wybrać  ich  mus;,  je- 
żeli obydwaj  przeciwnicy  zaniedbają  się  w  tym  obowiązku,  albo  je- 
den ociąga  się  z  jego  spełnieniem,  drugi  zaś  nastaje  na  przyspiesze- 
nie sprawy. 

Rozjemcy  ci  zajmują  pośrednie  miejsce  między  właściwymi 
sędziami  a  sędziami  polubownymi  w  ścisłem  znaczeniu  tego  słowa. 

Owi  quasi- arbitrzy  mają  rzeczywistą  (quasi  ordinaria)  jurys- 
dykcyę,  stąd  też  mogą  urzędownie  powoływać  przed  się  strony,  ba- 
dać świadków,  nakładać  nawet  kary,  słowem  robić  wszystko,  co 
konieczne  i  potrzebne  do  wyświetlenia  i  rozsądzenia  sporu 5.  W  czyn- 

1  Przepisana  w  dekrecie  Gracyana  c.  35,  36,  37.  C.  XI  q.  1  i  w  c.  13  x.  II,  1. 

1  L.  8,  G.  I,  Ł 

s  Por.  Lega:  Op.  cit.  str.  23—24 

4  c.  39  2.  1,  29. 

5  c.  39  x.  I  XXIX  i  Glossa  ad  V.  ad  quos  omnia. 


O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościelnem  5 

nościach  swych  trzymać  się  muszą  przepisów  prawa  procesowego, 
gdyż  zastępują  sędziów  rzeczywistych,  i  dlatego  też,  nawet  wbrew 
woli,  przyjmować  muszą  ten  obowiązek1.  Ponieważ  zaś  w  tych  wy- 
padkach, w  których  prawo  żąda  rozjemców,  spierający  się  odwołują 
się  do  nich  z  konieczności  (bo  w  razie  zaniedbania  tego  wyznaczy 
rozjemców  sędzia),  przeto  słuszna,  że  od  wyroku  quasi- arbitra  do- 
zwolone jest  odwołanie  się  do  wyższej  instancyi2. 

Prawo  dokładnie  określa,  kiedy  spór  iść  musi  pod  sąd  roz- 
jemców. Nie  wszystkie  wypadki,  wymieniane  w  kodeksach,  mają 
i  obecnie  jeszcze  praktyczne  zastosowanie,  ale  nie  można  twierdzić, 
że  wszystkie  straciły  już  znaczenie.  W  następujących  razach  musi 
się  wzywać  quasi  arbitrów:  1)  jeżeli  chodzi  o  zbadanie,  czy  sądzeni 
słusznie  oskarżają  sędziego  o  stronniczość3;  2)  z  analogicznych  po- 
wodów nakazują  kanony  rozstrzygać  sędziom  polubownym  spory 
między  biskupem  a  podwładnymi  mu  klerykami4;  3)  niemniej  z  prawa 
rozsądzać  winni  arbitrzy  pytanie,  kto  jest  sędzią  właściwym  w  spra- 
wie powierzanej  kolejno  różnym  osobom,  a  nie  jest  widoczna,  czy 
reskrypt  późniejszy  jest  zarazem  odwołaniem  pierwszego 5;  4)  sobór 
trydencki  wreszcie  stanowi 6,  że  w  sporach,  w  których  oskarżony 
wybiera  konserwatora,  a  strona  skarżąca  odrzuca  go  jako  podej- 
rzanego sobie,  jnkoteż  i  w  razie,  kiedy  sprawa  toczy  się  o  kompe- 
tencyę  między  sędzią  delegowanym  (konserwatorem)  a  ordynariu- 
szem, osądzić  wpierw  muszą  sędziowie  polubowni  słuszność  skargi 
o  stronniczość,  względnie  ocenić,  kto  ma  prawo  spór  przeprowadzić, 
a  dopiero  wtedy  można  prowadzić  dalej  dochodzenia  procesowe. 

Spory  o  kompetencyę  między  trybunałami  rzymskimi  rozstrzyga 
obecnie  kongregacya  konsystoryalna 7. 

Rozjemcy  ci  —  z  prawa  wymagani  —  różnią  się  przecież  od 
sędziów  rzeczywistych,  gdyż  wybór  ich  z  zasady  należy  do  samych 
stron;   ponieważ   jednak   posiadają  istotnie  jurysdykcyę,   mogą  więc 

1  Por.  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  3  (1). 
»  c.  11  I  tit.  XIV  in  VI 

*  c.  39  x.  I  XXIX.  c.  4  i  11  I  14  in  VI.  Acta  Apostolicae  Sedis  annus  II 
Vol.  II  n.  19  (10  Oct.  1910)  str.  751. 

4  c.  46  C.  XI  q.  1;  por.  Lega  op.  cit.  str.  50,  uwaga. 

5  c.  14  x.  I  tit.  III.  O  dwóch  innych  wypadkach,  w  których  prawo  do- 
magało się  koniecznie  sędziów  polubownych,  obecnie  niepraktycznych,  por. 
Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  5  (4  i  5). 

6  Cap.  5  sess.  XIV  de  Ref. 

»  Acta  Apost.  Sedis  annus  I  Vol.  I.  (15  Jannuar  1909)  n.  1  str  10. 


g  Stanisław  Wysocki 

sądzić  nie  tylko  o  sprawie  głównej,  ale  i  o  wszystkich  innych  z  nią 
połączonych. 

§,  2.  Właściwi  sędziowie  polubowni. 

Poza  wypadkami  wymienionymi  prawo  nie  zmusza  nikogo  do 
zawierania  kompromisu  na  sędziów  polubownych  (aczkolwiek  —  jak 
nadmieniliśmy  —  sprzyja  bardzo  załatwianiu  sporów  w  ten  sposób)  \ 
zmuszenie  zaś  kogoś  do  wyboru  arbitrów  robi  ten  wybór  nieważnym. 

Mogą  takie  układy  zawierać  wszyscy,  którzy  mogą  zupełnie 
swobodnie  rozrządzać  rzeczami,  czy  to  swojemi,  czy  też  cudzemi, 
którzy  mogą  zawierać  układy  o  nie,  pozbywać  się  ich  nawet2.  Je- 
żeli bowiem  ktoś  niema  prawa  wyzbywać  się  jakiejś  rzeczy  (chyba 
z  zachowaniem  prawnych  formalności),  nie  może  też  układać  się 
o  nią,  ani  oddawać  rozjemcom  do  rozstrzygnięcia  sporów,  jej  się 
tyczących,  ponieważ  układy  takie  prowadzić  mogą  do  niedozwolo- 
nego zrzeczenia  się  jakiegoś  prawa,  czy  rzeczy3.  Dozwolony  nato- 
miast kompromis,  jeżeli  samej  rzeczy  nie  grozi  niebezpieczeństwo, 
bo  w  układzie  zastrzeżono,  że  przegrywający  zatrzyma  ją  w  każdym 
razie,  wynagradzając  tylko  wygrywającego4. 

Nie  mogą  więc  godzić  się  na  sędziów  polubownych  prałaci 
kościelni,  proboszczowie  i  inni  beneficyaci,  kiedy  w  grę  wchodzą 
rzeczy  i  prawa  kościelne,  których  nie  można  pozbywać  się  bez  prze- 
pisanych formalności  prawnych.  Prócz  tego  nie  wolno  zawierać  kom- 
promisu szaleńcom  (z  prawa  naturalnego),  rozrzutnikom,  zostającym 
pod  kuratelą5,  pupilom  bez  upoważnienia  opiekuna,  ponieważ  ci 
ostatni  —  w  razie  przegranej  —  nie  mogą  uiścić  kary,  chyba  że 
dali  poręczyciela,  od  którego  zażądać  można  jej  zapłacenia6;  ani 
małoletnim,  mającym  opiekuna  bez  jego  zezwolenia  i  dekretu  sę- 
dziego 7,  kiedy  chodzi  o  posiadłości  ziemskie,  lub  przedmioty  wielkiej 


1  Wyjątki  od  tej  zasady,  podyktowane  niekiedy  koniecznością,  zob.  u  Schmalz- 
gruebera  in  h.  t.  n.  10  v.  Excipitur. 
»  c.  3,  5,  x.  I,  tit.  XLIII. 

*  Reg.  Jur.  84  in  VI  zob.  Reiffenstuel  in  h.  t.  n.  32  sqq.  Schmalzgrueber 
n.  6  sqq.  Lega  str.  50  i  51. 

4  Schmalzgrueber  cit.  n.  6.  Reiffenstuel  n.  35. 

6  D.  1.  27  §.  coram  IV,  8. 

•  D.  1.  35  IV  8. 

7  D.  1.  3,  IV  8  cum  glossa  ad  v.  Commissae. 


O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościelnem  7 

wartości;  synom  za  życia  ojca  w  sprawach  dochodów,  wydzielanych 
im  przez  tegoż,  czy  dziedzicznych1,  nie  zaś,  kiedy  idzie  o  majątek 
osobiście  zarobiony 2.  Z  drugiej  strony  nie  wolno  zdawać  sprawy  na 
arbitrów  opiekunom,  bez  zezwolenia  sędziego,  w  rzeczach  nierucho- 
mych, lub  ruchomych  wartościowych3,  jako  też  prokuratorom  —  chyba, 
że  mają  na  to  osobne  upoważnienie4.  A  wreszcie  nie  może  obierać 
rozjemców  zakonnik,  któremu  zlecono  nawet  administrącyę,  jedynie 
za  zgodą  przełożonego;  kobiety  w  cudzem  imieniu5  i  niewolnicy6. 
Wszystkie  wymienione  przepisy  obowiązują  —  oczywiście  —  o  ile 
pochodzą  z  prawa  kościelnego.  Rozporządzenia  prawa  rzymskiego, 
oparte  na  stosunkach  owoczesnych,  nawet  w  trybunałach  kościelnych 
nie  mogą  być  stosowane  bezwzględnie. 

Dotychczas  mówiliśmy  o  osobistej  niejako  niezdolności  ukła- 
dania się  w  sprawach  wątpliwych  a  spornych  za  pomocą  sędziów 
polubownych.  Zachodzi  pytanie,  czy  osoby,  którym  wolno  zawierać 
kompromhy.  mogą  to  robić  w  każdym  razie.  Ogólna  odpowiedź 
brzmi,  że  w  myśl  ustaw  kościelnych  wszelkie  sprawy  można  zała- 
twiać w  ten  sposób,  o  ile  prawo  wyraźnie  tego  nie  broni,  żądając 
sędziów  i  sądów  formalnych.  Takie  zastrzeżone  sprawy  są  większej 
wagi,  i  dlatego  to  Kościół  usuwa  je  z  pod  roztrząsania  prywatnego, 
tern  bardziej,  że,  jak  zobaczymy,  od  wyroku  sędziów  polubownych 
apelacyi  niema,  a  i  być  nie  może. 

Kompromisowo  nie  można  załatwić:  1)  spraw  karnych,  kiedy 
chodzi  o  ukaranie  występku  (actio  criminaliter  prosecuta) 7,  gdyż 
zbrodnie  winno  państwo  samo  karać,  a  nie  może  dozwolić,  iżby  je 
sobie  prywatnie  przebaczano;  2)  niedopuszczalny  też  kompromis 
w  sprawach  małżeńskich,  o  ile  chodzi  o  ważność,  względnie  niewa- 
żność związku,  lub  też  o  separacyę8;  3)  zakazane  też  jest  odwoły- 

1  Peculium  profectitium,  adventitium. 

*  Peculium  castrense,  quasi-castrense ;  por.  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  7  (6). 
s  Schmalzgrueber  ibid. 

*  c.  9  x.  XLIII,  I. 
5  D.  1.  32,  IV,  8. 

8  D.  1.  32,  §.  Si  servus  IV,  8. 

»  c.  9,  x.  XLI,  I.  —  D.  1.  32.  §.  Julianus  IV,  8.  W  sprawach  tego  ro- 
dzaju dozwolony  kompromis,  jeżeli  chodzi  o  skutki  zbrodni  natury  czysto  pry- 
watnej, n.  p.  o  naprawienie  szkody,  które  można  i  polubownie  usuwać  (por. 
Lega  op.  cit.  str.  36). 

8  c.  9  x.  XLI  I.  —  c.  12  x.  XXXI,  V.  (Rezerwuje  biskupom  sprawy 
małżeńskie).  Instrukcya  Rauschera  §.  200.  —  Tu  należą  t.  zw.  causae  liberales 


g  Stanisław  Wysocki 

wać  się  do  arbitrów  w  sprawach  beneficyalnych  (o  nadanie  bene- 
ficyum),  chyba  że  godzi  się  na  to  władza  kościelna,  albo  że  na  sę- 
dziego polubownego  wybrano  samego  ordynaryusza  \  a  to  z  powodu, 
ażeby  nie  otwierać  drogi  do  beneficyów  wbrew  przepisom  prawa, 
domagającym  się  instytucyi  kanonicznej  2.  Sądy  polubowne  wyłączone 
są  też,  jeżeli  z  tego  może  wyniknąć  uszczerbek  jaki  dla  stolicy  apo- 
stolskiej. Dlatego  więc  nie  można  powoływać  arbitrów  w  wątpliwo- 
ści, czy  ktoś  podlega  władzy  ordynaryusza,  czy  też  nie  (causae 
exemptionis)3.  Jeżeli  też  sprawa  toczy  się  o  t.  zw.  »restitutio  in  in- 
tegrum<,  sądzić  musi  trybunał  zwyczajny,  a  nie  rozjemczy,  gdyż 
rzecz  ta  należy  do  ważniejszych.  Wyjątkowo  tylko,  kiedy  arbitrzy 
rozpatrują  już  jakąś  sprawę,  a  wyłoni  się  przytem  i  kwestya  o  »re 
stitutio  in  integrum«,  mogą  ją  załatwić,  ażeby  nie  przerywać  toku 
głównej  rozprawy4.  Od  wyroku  wydanego  prawnie  i  mającego  już 
moc  prawną  (res  iudicata)  niema  także  rekursu  do  sędziów  polubo- 
wnych, oni  bowiem  winni  rozstrzygać  sprawy  wątpliwe,  czego  nie- 
masz  w  danym  wypadku  5. 

W  ogóle  wszystkich  rzeczy,  o  które  nie  wolno  układać  się  pry- 
watnie (transigere),  nie  wolno  też  poddawać  pod  rozpatrzenie  ar- 
bitrów 6. 

Sędzią  polubownym  może  być  każdy  (czy  to  człowiek  prywa- 
tny, czy  też  piastujący  urząd  jaki  publiczny),  jeżeli  prawo  nie  wy- 
klucza wyraźnie  kogoś  od  przyjmowania  tego  obowiązku. 

A  więc  może  być  n.  p.  powołany  na  rozjemcę  i  sędzia  (tak 
zwyczajny,  jak  i  delegowany),  do  którego  z  urzędu  należało  proces 
przeprowadzić,  byle  sam  nie  narzucił  się  stronom  jako  arbiter  7. 

(c.  9  x.  XLI,  I  i  D.  1.  32  h.  t.  §.  De  liberali),  w  których   rozstrzygano  o  stanie 
wolnym,  czy  niewolnym  danej  jednostki.  Obecnie  bez  znaczenia. 
1  c.  10,  x.  XLIII,  I. 

*  Reg.  iur.  I,  in  VI. 
■  c.  5,  x.  XLIII,  I. 

*  c.  9,  x.  XLI,  I. 

5  c.  11  x.  XLIII,  I  i  glossa  ad  v.  cum  parte  altera  compromisit;  —  por. 
Reifenstuel  in  h.  t.  n.  79,  80,  81. 

6  Schmalzgrueber  in  tit.  cit.  n.  16  (9).  Lega  op.  cit    str.  32  sqq. 

ł  c.  8,  x.  VI,  I,  c.  5  (iuncta  glossa  ad  v.  Magdeburgensis),  c.  7  (kompro- 
mis na  sędziów  delegowanych),  c.  10,  x.  XLIII,  I.  Byłoby  to  poprawienie  czy 
rozszerzenie  prawa  rzymskiego,  jeśli  rzeczywiście  myśl  D.  1.  9  §  2  IV  8  jest  ta, 
że  sędziom  nie  wolno  przyjmować  obowiązku  rozjemców.  Prawo  to  usiłuje  po- 
godzić z  postanowieniami  kanonów,  Reifenstuel  in  h.  t.  n.  48  i  Schmalzgrueber 
in  h.  t.  n.  15;  por.  też  D.  1.  3  §  fin.  i,  IV,  8. 


O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościolnem  9 

I  syn  może  być  sędzią  polubownym  w  sprawie  spornej  ojca  \ 
jakoteż  i  ojciec  w  sprawie  syna. 

Nie  mogą  natomiast  przyjmować  na  się  urzędu  rozjemców 
dzieci,  niemi,  głusi,  szaleńcy,  czego  im  zresztą  broni  samo  prawo 
naturalne 2.  Z  tegoż  powodu  nie  może  nikt  być  arbitrem  we  własnej 
swej  sprawie 3. 

Z  prawa  nadanego  nie  mogą  być  sędziami  polubownymi  ludzie 
świeccy  w  sprawach  duchownych  (chociażby  tylko  rozstrzygać  mieli 
w  kwestyi  ubocznej,  związanej  ze  sprawą  główną),  ponieważ  nie 
wypada,  ażeby  sąd  swój  wypowiadali  w  tego  rodzaju  rzeczach*, 
chyba,  że  taki  świecki  arbiter  wykaże  się  osobnym  przywilejem 
apostolskim,  lub  też  razem  ze  świeckim  powołano  do  sądu  rozjem- 
czego i  kleryka,  za  zgodą  —  oczywiście  —  władzy  duchownej.  Wa- 
żny jest  nawet  kompromis,  jeżeli  strony  wybrały  jednego  kleryka, 
a  więcej  ludzi  świeckich 5.  Świecki  natomiast  może  być  arbitrem 
w  rzeczach  Kościoła  czysto  doczesnych  i  bez  współudziału  kleryka, 
gdyż  można  przypuszczać,  że  w  tego  rodzaju  sprawach  jest  dosta- 
tecznie biegły  i  doświadczony  6. 

Prawo  rzymskie  bez  wyjątku  nie  pozwalało  kob;etom  przyjmo- 
wać obowiązku  sędziów  polubownych,  a  ich  wyrokom  odmawiało 
zgoła  ważności 7.  Względniejsze  okazuje  się  dla  nich  prawo  kościelne, 
bo  zezwala  na  takie  rozjemstwo.  jeżeli  sprawują  jurysdykcyę,  czy 
to  z  prawa  lub  przywileju,  czy  też  ze  zwyczaju,  albo  wreszcie  na 
podstawie  zajmowanego  przez  nie  stanowiska 8. 

Zakonnik  nie  może  zostać  arbitrem,  chociażby  nawet  rozcho- 
dziło się  o  korzyść  jego  klasztoru,  jeśli  nie  otrzyma  pozwolenia 
przełożonych 9.  Nie  może  być  rozjemcą  niemający  lat  dwudziestu 10, 
a  wreszcie  wyklęty   i   wyłączony  zupełnie  ze  społeczności  wiernych 

1  D.  1.  5  i  6  ,  IV,  8. 

1  D.  1.  9,  h.  t.  W  prawie  rzymskiem  niewolnik  nie  mógł  być  sędzią  po- 
lubownym. D.  1.  7,  h.  t. 

*  D.  1.  51,  h.  t.  z  glossą  ad  v.  »imperare«. 

*  c.  8  x.  XLIII,  I. 
6  c.  9  h.  t. 

8  Por.  Fagnani  in  c.  8,  h.  t.  n.  1—12. 

'  C.  1.  6,  II,  56. 

■  c.  4  x.  XLIII,  I. 

*  Zob.  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  12  (6),  Reifenstuel  in  h.  t.  n.  40. 

10  D.  1.  41,  IV  8,  por.  jednak  Reifrnstuel  in  h.  t.  n.  39  i  Lega  op.  cit. 
str.  53. 


10  Stanisław  Wysocki 

(excommunicatus  vitandus)  \  aczkolwiek  jeżeli  podjął  się  tego  obo- 
wiązku i  rozsądził  spór,  wyrok  prawdopodobnie  jest  ważny,  gdyż 
arbiter  nie  spełnia  aktu  jurysdykcyi,  a  jedynie  dla  jej  braku  wyrok 
sędziego  wyklętego  niema  znaczenia2. 

Od  stron  układających  się  o  rozjemców  zależy,  ilu  ich  wybrać. 
Mogą  więc  sprawę  powierzyć  do  rozstrzygnięcia  jednemu3,  ten  zaś 
albo  sam  spór  załatwi,  albo  przyzwie  sobie  kogoś  do  pomocy,  lub 
zastąpi  się  kim  innym,  jeżeli  —  jak  jasna  jest  —  otrzymał  na  to 
osobne  upoważnienie4.  Gdy  atoli  przeciwnicy  wybierają  więcej  sę- 
dziów polubownych,  to  lepiej  jeśli  zgodzą  się  na  liczbę  nieparzystą, 
bo  łatwiej  wtedy  uzyskać  większość  potrzebną  do  zakończenia  sprawy, 
aczkolwiek  i  kompromis  na  parzystą  liczbę  rozjemców  jest  ważny 5. 

Nieważny  natomiast  jest  układ  na  arbitrów,  zrobiony  z  tern 
zastrzeżeniem,  że  jeżeli  nie  będą  mogli  się  zgodzić,  a  nie  będzie 
większości,  mają  dobrać  sobie  kogoś  przez  się  upatrzonego,  gdyż 
możliwa,  że  i  w  tern  byliby  niezgodni  i  spór  przeciągałby  się  bez 
końca.  Rzecz  inna,  jeżeli  już  z  góry  określono  w  kompromisie  osobę 
tego,  kogo  mają  w  razie  braku  większości  powołać  do  pomocy  sę- 
dziowie polubowni 6. 

O  sądach  i  sędziach  polubownych  nie  może  być  mowy,  gdy 
w  tym  kierunku  nie  zawarto  formalnego  układu,  chociażby  i  jedna 
ze  stron  wyraziła  chęć  poddania  sprawy  pod  sąd  rozjemczy  danej 
osoby,  i  druga  na  tej  podstawie  wytoczyła  przed  nią  swą  skargę  7. 
Poza  tern  jednak  sama  forma  układu  jest  obojętna.  Można  więc 
układać  się  ustnie  czy  listownie,  lub  przez  trzecią  osobę;  można 
nie  dołączać  żadnych  zastrzeżeń  (stipulatio),  albo  też  obwarować 
niemi  kompromis;  można  postanowić   karę  konwencyonalną  na  nie- 

2  Zob.  Schmalzgrueber  in  tit.  XLIII,  I,  n.  12  (4). 

3  c.  1,  XLIII,  I. 

4  c.  13,  h.  t. 

5  Cit.  c.  1  h.  t.  O  dwóch  kompromisarzach  mowa  n.  p.  w  c.  2  h.  t. 

*  D,  1.  17  §  »Si  in  duos«  IV,  8.  —  c.  12  h.  t.  Temu  zdaniu  nie  sprze- 
ciwia się  c.  61,  x.  XXVIII,  II,  ani  też  c.  2  II,  15  in  VI,  bo  tam  niema  mowy 
o  kompromisie  zawartym  z  klauzulą,  jaką  widzieliśmy  w  c.  12  X,  XLIII,  I,  a  je- 
dynie zastrzeżono,  że  kompromisarze  bezwzględnie  obrani,  mogą  w  czasie  roz- 
patrywania sprawy,  kiedy  ich  zdania  są  niezgodne,  wezwać  jeszcze  kogoś  do 
pomocy,  jeżeli  na  to  godzą  się  strony,  albo  tak  nakaże  władza.  D.  1.  17  §  »prin- 
cipąlitero  IV,  8  i  glossa  ad  cit.  cap.  61,  x.  XXVIII,  II  v.  »tertium«.  Por.  też 
Reifenstuel  in  h.  t.  n.  54 — 58  i  Lega  op.  cit.  str,  54,  n.  26  i  nota. 

7  Acta  S.  Sedis  t.  VII,  str.  394,  396,  398  n.  III. 


O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościelnem  1 1 

poddających  się  bez  słusznej  przyczyny  wyrokowi  rozjemców,  a  także 
wolno  zawarty  układ  zaprzysiąc  i  karę  wyznaczyć,  albo  tylko  samą 
przysięgą  stwierdzić  dobrą  swą  wolę  dotrzymania  ugody. 

Ponieważ  atoli  strony  mogą  w  układzie  kompromisowym  robić 
rozmaite  zastrzeżenia  i  stawiać  różne  warunki  (byle  te  nie  niszczyły 
samej  istoty  kompromisu),  bezpieczniej  jest  całą  umowę  spisać,  ażeby 
później  nie  powstały  wątpliwości,  czy  rozjemcy  nie  przekroczyli  gra- 
nic władzy  sobie  zwierzonej  K 

Jak  nikogo  nie  można  zmuszać,  by  spór  swój  oddawał  do 
rozstrzygnięcia  sądowi  polubownemu,  tak  też  z  zasady  prawo  nikogo 
nie  niewoli  do  przyjmowania  tego  obowiązku.  Skoro  jednak  ktoś  raz 
już  przyjął  ten  urząd,  spełnić  go  musi,  chyba  że  tłómaczy  go  słu- 
szna przyczyna2.  Ponieważ  sędziów  polubownych  wybierają  same 
strony,  ażeby  spór  ich  rozstrzygnęli,  oni  to  zrobić  mogą  i  powinni, 
ale  z  powodu  braku  jurysdykcyi  (której  nadać  im  nie  mogą  osoby 
prywatne) 3,  nie  są  w  możności  zmuszenia  ani  przeciwników,  ani 
świadków  do  stawienia  się  przed  nimi,  winni  ich  jedynie  wezwać 
na  podstawie  zawartego  kompromisu. 

Słowem,  rozjemcy  wyrokować  mogą  jedynie  o  tych  rzeczach, 
które  im  w  kompromisie  powierzono  do  rozwiązania,  jeżeli  zaś  prze- 
kroczą granice  sobie  nakreślone,  wyrok  ich  jest  nieważny4.  Prócz 
sprawy  głównej  mogą  więc  rozpatrywać  li  tylko  te  sprawy  uboczne, 
które  są  z  nią  nierozdzielnie  związane,  i  bez  których  uprzedniego 
załatwienia  nie  można  dalej  sądu  prowadzić 5. 

Sędziowie  polubowni  muszą  zachować  (o  ile  możliwa)  formy 
procesu  cywilnego  (chociażby  o  tern  nie  było  wzmianki  w  kompro- 
misie) 6,  przestrzegając  przytem  warunków  postawionych  w  układzie. 

1  Cf.  Lega  op.  cit   str.  55—56  nota  1. 

*  D.  1.  3  §.  Tametsi  IV,  8.  Przyczyny  zwalniające  kogoś  od  przeprowa- 
dzenia przyjętego  na  się  sądu  rozjemczego  zob.  u  Schmalzgruebera  in  h.  t.  n.  33. 

■  C.  1.  3,  III,  13. 

*  Id  venit  in  compromissum,  de  quo  actum  est,  ut  veniret.  D.  1.  21  §. 
Plenum  IV,  8,  c.  6,  x,  XLIII,  I  cum  glossa  ad  v.  »nisi  de  his«. 

*  Zob.  notę  uprzednią  i  Schmalzgruebpra  in  li.  t.  n.  18,  gdzie  wyliczone 
takie  causae  incidentes,  ze  sprawą  główną  koniecznie  złączone.  O  takich  tylko 
może  wyrokować  sędzia  polubowny.  Por.  też  Fagnani  in  c.  5  h.  t.  n.  16  —  18, 
gdzie  mówi  o  układach,  zajmujących  się  kilku  naraz  sprawami,  i  zastanawia  się, 
o  ile  i  kiedy  wyrok  rozjemców  może  być  ważny  w  jednej  z  nich,  a  nieważny 
w  drugiej. 

8  D.  1.  1,  IV,  8.  Różnice  niejakie  muszą  zachodzić  z  samej  natury  rzeczy, 


12  Stanisław  Wysocki 

Rozjemca  trzymać  się  musi  ściśle  wyznaczonego  sobie  terminu 
wydania  wyroku  (jeżeli  w  kompromisie  nie  otrzyma}  władzy  do 
przełożenia  dnia),1  inaczej  bowiem  orzeczenie  jego  jest  nieważne2. 
Jeżeli  dnia  nie  oznaczono,  rozjemca  w  porozumieniu  ze  stronami 
winien  to  uczynić,  w  przeciwnym  bowiem  razie  można  go  prawnie 
zmusić,  by  w  dogodnym  czasie  sprawę  przeprowadził3.  Nie  wolno 
atoli  sprawować  sądów  rozjemczych  w  dni  świąteczne  (tempus  fe- 
riatum).  i  to  pod  nieważnością  rozjemstwa,  z  wyjątkiem,  jeżeli  za- 
chodzi konieczna  potrzeba,  albo  wymaga  tego  n.  p.  miłosierdzie 
chrześcijańskie4.  W  dniach  jednakowoż,  w  których  nie  odprawia  się 
sądów  jedynie  dla  wygody  ludności  (feriae  legałeś),  n.  p.  w  czasie 
żniw,  aczkolwiek  z  zasady  jest  wolny,  może  rozjemca  na  prośbę 
stron  spełnić  przyjęty  obowiązek:  zmusić  go  nawet  do  tego  może 
sędzia  zwyczajny  w  razie  słusznej  przyczyny,  n.  p.  ponieważ  upływa 
już  termin  kompromisu,  a  spór  nie  dałby  się  zakończyć,  gdyby  do 
rozpatrzenia  sprawy  nie  użyto  także  dni  wolnych 5. 

Spór  rozpatrywać  należy  w  miejscu  umówionem  w  układzie. 
Jeżeli  jednakowoż  nie  określono  tej  okoliczności,  przypuszcza  się,  że 
wyrok  ma  być  wydany  w  miejscu  zawartego  kompromisu,  byle  ono 
było  przyzwoite  ze  względu  na   obie   strony 6. 

jak  n.  p.  w  sposobie  wzywania  stron  i  świadków,  w  niemożności  egzekwowania 
wyroku,  w  wykluczeniu  apelacyi.  W  sądach  tych  niema  t.  z.  rekonwencyi  (c.  6 
h.  t.),  prokurator  nie  potrzebuje  zaręczać  przed  arbitrem  za  przyjęcie  wyroku, 
gdyż  dozwolone  jest  uiszczenie  kary  w  razie  niepoddania  się  orzeczeniu  roz- 
jemcy (D.  1.  32  §.  Arbitri  IV,  8>.  Niejakie  zamieszanie  panuje  u  autorów  oma- 
wiających naszą  kwestyę,  gdyż  nie  rozróżniając  dokładnie  między  arbitrem  a  ar- 
bitratorem,  raz  twierdzą,  że  w  sądach  polubownych  należy  zachowywać  formy 
procesowe,  raz  znowu  utrzymują,  iż  zależy  to  od  uznania  i  woli  przeciwników. 

1  D.  1.  25,  IV,  8. 

1  D.  1.  33,  h.  t.  C.  1.  1,  II,  56. 

s  D.  1.  14,  h.  t. 

*  D.  1.  13  §.  Ult.  h.  t.  C.  1.  3.  III,  12,  c.  5  X,  II.  9  cum  glossa  ad  v.  >ne- 
cessitas-pietas«. 

6  Cit.  c.  5,  X,  II,  9.  Por.  tez  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  28.  Mimo,  że  ar- 
bitrzy nie  są  sędziami,  nie  mogą  naruszać  feryj,  gdyż  w  nich  w  ogóle  zakazane 
sprawy  sądowe,  a  nie  tylko  akty  jurysdykcyjne. 

6  L).  1.  21  §.  Si  arbiter  iussit  IV,  8.  W  wypadku  nieokreślenia  miejsca 
sądu,  kiedy  arbiter  wezwał  strony  nie  tam,  gdzie  zawarto  układ,  ale  gdzieś  w  oko- 
licę na  pytanie  »quid  tamen,  si  eo  loco,  qui  sit  circa  urbem  adesse  iusserit  (ar- 
biter) ?  Pegasus  admittit  yalere  iussum,  quod  puto  ita  verum  esse,  si  et  eius 
auctoritatis  sit  arbiter,  ut  in  secessibus  (cf.  glossam)  soleat  agere  et  litigatores 
facile  eo  Loco  convenire  possinU. 


O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościelnem  13 

Kościoła   nie    wolno  wybierać   za   teren   sądów  rozjemczych l. 

Jeżeli  jest  kilku  rozjemców,  przeważa  zdanie  większości,  jeżeli 
nie  zaznaczono  w  umowie,  że  wymagana  jest  ich  jednomyślność2. 
W  razie  równej  liczby  głosów  po  obu  stronach  sędzia  zwyczajny 
winien  skłonić  arbitrów,  ażeby  dobrali  sobie  jeszcze  kogoś,  wzglę- 
dnie, iżby  przyjęli  tego,  kogo  wybiorą  przeciwnicy,  a  ten  spór  roz- 
strzyga3. Na  wypadek  zupełnej  rozbieżności  głosów  mogą  strony 
dobrać  jeszcze  jednego  rozjemcę,  albo  oddać  sprawę  sądowi  zwy- 
czajnemu, lub  też  powołać  nowych  arbitrów. 

Jeżeli  wprawdzie  niema  zgody  między  rozjemcami,  ale  zdanie 
jednego  mieści  się  w  zdaniu  drugiego,  jeżeli  n.  p.  jeden  skazuje 
stronę  na  15  k.,  drugi  na  10,  trzeci  na  5  —  utrzymać  należy  wy- 
rok na  sumę  najmniejszą,  co  do  której  wszyscy  są  zgodni,  w  na- 
szym przykładzie  na  5*,  z  tern  jednakowoż  zastrzeżeniem,  że  suma 
ta  jest  jeszcze  w  granicach  słuszności  i  sprawiedliwości,  i  że  głosu- 
jący za  większą  kwotą  przypuszczalnie  nie  ma  dostatecznego  po- 
wodu do  sprzeciwu  tej  ocenie 5. 

Prawo  kościelne  stanowi,  że  w  razie  wyboru  kilku  rozjemców, 
jeżeli  większość  ich  stawiła  się  na  sąd,  reszta  zaś,  mimo  wezwania 
bez  uzasadnionej  przyczyny  nie  przybyła,  obecni  mogą  i  bez  nich 
ważnie  sprawę  zakończyć  6.  Oczywiście,  postanowienie  to  nie  ma  za- 
stosowania, jeżeli  wybrano  tylko  dwóch  arbitrów,  bo  w  razie  nie- 
obecności jednego  nie  może  być  mowy  o  większości  obecnych,  ani 
też  wtedy,  kiedy  nieobecni  dostatecznie  wytłómaczyli  powód  swTego 
niestawienia  się  7. 

Zadanie  sędziego  polubownego  polega  na  rozpatrzeniu  przedło- 
żonego sobie  sporu  i  wydaniu  o  nim  wyroku.  Kiedy  więc  już  to 
spełnił  i  rozstrzygnął  stanowczo,  uczynił  całkowicie  zadość  swemu 
obowiązkowi.  Nie  może  zatem  wyroku  swego  zmieniać  czy  popra- 
wiać, chociażby  i  zbłądził;  nie  może  go  odwoływać,  ponieważ  prze- 

1  c.  2,  XXIII,  1U  in  VI. 

•  D.  1.  17  §.  fin.  IV,   8.   D.  1.  27  §.   Si  plures   h.   t.   c.  1,  XXII,  I  in  VI. 
8  D.  1.  17  §.  Principaliter  IV,  8. 

*  D.  1.  27  §.  »si  plures*  cit.  c.  1,  XXII,  I  in  VI. 
5  Por.  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  30. 

8  c.  2,  XXII,  I  in  VI.  I.  civ.  D.  1.  17  §.  fin.  IV,  8  i  1.  18  ibid.  przeciwnie 
żądają  do  ważności  wyroku  obecności  wszystkich  wybranych  arbitrów.  Wyjątek 
zachodzi,  jeżeli  w  kompromisie  zastrzeżono,  że  niekonieczna  obecność  wszyst- 
kich rozjemców  przy  rozpatrywaniu  sprawy.  D.  1.  32  §.  »cum  in  plures*  IV,  8. 

7  De  Angelis  op.  cit.  str.  419. 


14  Stanisław  Wysocki 

stał  być  arbitrem  *.  Musi  jednakowoż  wyrok  być  stanowczy,  i  o  całej 
sprawie  spornej,  orzeczenia  bowiem  w  kwestyach  ubocznych,  acz- 
kolwiek związanych  nierozdzielnie  ze  sprawą  główną  (sententia  in- 
terlocutoria),  można  zmieniać  i  poprawiać2.  Wykonanie  wyroku  po- 
lubownego (arbitrium-laudum)  nie  należy  do  arbitra,  gdyż  on  nie  ma 
jurysdykcyi.  ale  do  sędziego  zwyczajnego  strony  obżałowanej 3. 

Z  samej  natury  sądów  rozjemczych  wynika,  że  od  ich  wyroku 
nie  może  być  apelacyi.  Tu  bowiem  strony  dobrowolnie  sprawę  pod- 
dają do  rozstrzygnięcia  rozjemcom,  a  nie  sądom  zwyczajnym,  przez 
co  wyrażają  pierwszym  peme  swe  zaufanie;  same  więc  przypisać 
sobie  muszą  winę  w  razie  doznania  jakiejś  szkody  czy  niesprawie- 
dliwości. Prawo  wyklucza  również  wyraźnie  apelacyę  od  orzeczenia 
sędziów  polubownych4,  nie  pozostawia  jednakowoż  spierających  się 
przed  arbitrami  bez  środków  zaradczych  przeciwko  możliwej  krzy- 
wdzie, chociaż  na  nią  dobrowolnie  się  narazili,  a  robi  to  tern  skwa- 
pliwiej, że  żarliwie  popiera  prywatne  załatwianie  sporów,  jako  prędsze 
i  łatwiejsze. 

Zasada  jest.  że  strony  poddać  się  winny  wyrokowi  sędziego 
polubownego,  czy  słusznemu,  czy  też  nawet  niezupełnie  słusznemu 5, 
jeżeli  nie  zachodzą  przyczyny  zwalniające  je  od  tego6.  Dlatego  też 
zostawiono  przeciwnikom  dziesięć  dni,  w  ciągu  których  mogą  się 
zastanowić,  czy  obowiązuje  ich  wyrok  polubowny,  czy  też  nie7.  Po 
upływie  tego  terminu,  chociażby  wyraźnie  się  za  tern  nie  opowie- 
dzieli, w7yrok  uchodzi  za  przyjęty8. 

Jeżeli  jedna  strona,  bez  słusznej  przyczyny,  nie  chce  poddać 
się  orzeczeniu  arbitra,  może  to  na  nią  ściągnąć  skutki  rozmaite, 
stosownie  do  formy  układu  na  sąd  rozjemczy.  Kiedy  w  pakcie  przy- 
rzeczono  jedynie  trzymanie  się  zdania  obranego  sędziego,  a  nie  za- 
warowano  kary  za  niespełnienie  tej  obietnicy,  strona  łamiąca  umowę 

1  D.  1.  19  IV,  8  cum  glossa  ad  v.  »a  tota«  i  1.  20  ibid. 

2  Cit.  D.  I.  19  h.  t.  confer  Reiffenstuel  in  h.  t.  n.  100—102.  —  O  innych 
sposobach  ustania  władzy  rozjemców  por.  Lega  op.  cit.  str.  61  —  62  n.  34. 

3  C.  1.  o  II.  56. 

*  C.  1.  1  II,  56.  D.  1.  32  §.  »cum  quidam«  IV,  8  can.  33.  C.  II.  q.  6  glossa 
ad  v.  »appellandum«  in  c.  11,  XIV,  I  in  VI. 
6  D.  1.  27  §.  »stari  autemt  IV,  8. 

6  Por.  niżej. 

7  C.  1.  5,  II  56. 

8  Laudum  homologatum;  wyrok  odrzucony  =  laudum  non  homologatum. 
C.  1.  4  §.  fin.  II,  56. 


O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościelnem  15 

powinna  drugiej  wynagrodzić  szkody  przez  to  dla  niej  wynikłe1. 
W  kompromisie  może  być  jednakowoż  wyznaczona  także  kara  na 
nieposłusznego  sądowi  rozjemców.  W  tym  wypadku  uchylający  się  od 
dopełnienia  wyroku,  po  zapłaceniu  kary,  do  niczego  więcej  nie  obo- 
wiązany2, chyba  że  w  umowie  zastrzeżono,  iż  orzeczenie  sędziego 
polubownego  utrzymać  się  winno  mimo  złożenia  kary,  gdyż  wtedy 
niezachowujący  bez  powodu  wyroku,  nietylko  ma  ponieść  karę, 
ale  nadto  pokryć  szkodę,  poniesioną  przez  stronę  drugą3. 

Dla  dodania  większej  siły  paktowi  kompromisowemu  można 
doń  dołączyć  nietylko  karę  na  nieposłusznych,  ale  nadto  stwierdzić 
go  przysięgą.  Ponieważ  atoli  przysięgę  rozumieć  należy  stosownie  do 
natury  aktu,  dla  którego  wzmocnienia  ją  złożono,  a  widzieliśmy,  iż 
kompromis  obostrzony  grzywną  obowiązuje  albo  do  poniesienia  tejże, 
albo  do  poddania  się  wyrokowi  rozjemców,  śmiało  możemy  wnio- 
skować, że  wolny  jest  od  dopełnienia  arbitrium  ten,  kto  karę  wy- 
płacił, chyba  że  przeciwnicy  chcieli  się  inaczej  zobowiązać,  co  prze- 
cież musi  być  zupełnie  pewne  i  wyraźne4.  Jeżeli  wreszcie  (bez  na- 
kładania kary  na  niezachowujący  eh  wyroku  polubownego)  zaprzy- 
sięgły strony,  że  zastosują  się  do  orzeczenia  rozjemcy,  przysięga  ta 
sama  przez  się  wiąże  ich  i  obowiązuje  tak,  iż  można  ich  zmusić 
do  poddania  się  wydanemu  wyrokowi5. 

Zaznaczyliśmy  powyżej,  że  strona  nieprzyjmująca  orzeczenia 
rozjemcy  winna  wynagrodzić  przeciwnikowi  stratę,  wynikłą  z  jej 
oporu,  a  w  razie  zastrzeżenia  poddać  się  karze  określonej,  jeżeli  do 
tego  postąpienia  nie  skłoniła  jej  żadna  słuszna  i  prawnie  uznana 
przyczyna. 

Przedewszystkiem  zastrzec   należy,   że   jeśli    laudum    wydane 

1  »Interesse«  c.  9  x.  XLIII,  I  i  glossa  ad  v.  »ratum  haberi  debet*,  por. 
też  Reiffenstuel  in  h.  t.  n.  82—85. 

2  Cit.  c.  9  h.  t.  i  cit.  glossa. 

s  Zob.  De  Angelis  str.  421,  gdzie  słusznie  podnosi,  że  łamiący  laudum, 
obostrzone  karą  i  klauzulą:  »rato  manente  paito«,  ma  uiścić  karę  i  »interesse« 
(inaczej  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  23  v.  »excipitur«  2),  gdyż  klauzula  powyższa 
nie  może  strony,  żądającej  dotrzymania  wyroku,  upoważnić  do  niczego  więcej 
(prócz  podjęcia  umówionej  kary),  jak  laudum  nieobwarowane  grzywną,  o  któ- 
rem  wyżej. 

4  Tak  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  24  i  inni.  Przeciwnie  n.  p.  Reiffenstuel 
in  h.  t.  n.  89  i  90  twierdzi,  że  przysięga  dodana  do  kompromisu,  zaostrzonego 
karą,  ma  znaczenie  klauzuli  »rato  manente  pacto*. 

6  c.   2  x.  XLIII,  I  i  glossa  ad  v.  sacramentum. 


Ig  Stanisław  Wysocki 

w  dobrej  wierze  wyrządziło  jednej  stronie  krzywdę,  nawet  i  ciężką, 
nie  można  go  przecież  zrywać l,  ale  wolno  odwołać  się  —  przed 
upływem  dni  dziesięciu  —  do  właściwego  sędziego,  ażeby  wyrównał 
wyrządzoną  niesprawiedliwość.  Za  sędziego  właściwego  uważa  się 
tego,  który  miałby  prawo  spór  rozstrzygać,  gdyby  strony  nie  wy- 
brały rozjemców2.  Od  wyroku  poprawiającego  arbitrium  wolno  już 
formalnie  apelować  do  instancyi  wyższej 3.  Staranie  się  zaś  to  o  po- 
prawienie orzeczenia  rozjemców  nie  jest  właściwą  apelacyą,  bo  ta 
przypuszcza  uprzedni  wyrok  sądowy. 

Są  przecież  przyczyny,  zwalniające  od  przyjęcia  orzeczenia  ar- 
bitrów. I  tak,  jeżeli  rozjemcy  nie  zachowali  formy  kompromisu, 
przekraczając  jego  granice,  wyrok  ich  jest  z  prawa  samego  nie- 
ważny4. 

Niemniej  nieważne  jest  orzeczenie  sądu  polubownego,  jeżeli 
jest  sprzeczne  z  prawem  bożem,  naturalnem  czy  kościelnem5.  Od 
przyjęcia  wyroku  rozjemców  uwalnia  także  podstęp  strony  przeci- 
wnej, n.  p.  przekupienie  kompromisarzy  albo  wymuszenie,  jako  też 
wyraźna  ich  stronniczość  6.  Kiedy  wyrok  arbitrów  notorycznie  jest 
niesłuszny,  można  go  odrzucić,  gdyż  w  takich  razach  na  dobrej 
podstawie  wolno  przypuszczać,  że  działali  oni  w  złej  wierze  i  pod- 
stępnie. Z  tejże  przyczyny  uwalnia  od  uznania  laudum  fakt,  że  przez 
nie  jedna  strona  doznała  krzywdy  nadzwyczaj  wielkiej  (laesio  enor- 
missima) 7. 

W  tych  wszystkich  wypadkach  strona  pokrzywdzona,  kiedy 
przeciwna  nastaje  na  dopełnienie  wyroku,  odwołać  się  winna  do 
właściwego  sędziego,  żądając  odeń  czy  to  deklaracyi,  że  orzeczenie 
rozjemców  jest  z  istoty  swej  nieważne,  czy  też  unieważnienia  roz- 
jemstwa  z  tytułu  podstępu,  przekupstwa  i  t.  p.  powodów. 

Jeżeli  obiedwie  strony  przyjęły  już  wyrok  arbitrów,  a  nastę- 

1  D.  1.  27  §.  »stari«  IV,  8  cum  glossa  ad  v.  «sive  iniqua«. 

*  Confer  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  35—38.  De  Angelis  str  424. 
s  Schmalzgrueber  n.  39  in  h.  t. 

*  c.  6  x.  XLIII,  I. 

s  c.  2  x.  h.  t.  zob.  Fagnani  in  c.  2  b.  t.  n.  1—8.  c.  11  x.  h.  t. 

8  D.  1.  3!,  IV  8.  D.  1.  32  §.  »Cum  quidam«  IV,  8.  C.  1.  3,  II  56.  W  tych 
wypadkach  strona  pokrzywdzona  może  się  zasłonić  przed  żądaniem  przeciwnika 
o  wypełnienie  układu  przez  t.  zw.  »exceptio  doli«,  i  to  nawet  po  upływie  dni 
dziesięciu,  t.  j.  zawsze,  ilekroć  strona  działająca  podstępnie  zażąda  przeprowa- 
dzenia laudum;  por.  Reiffenstuel  in  h.  t.  n.  98. 

'  Zob.  Schmalzgrueber  in  h.  t.  34  (4  i  5). 


O  sędziach  polubownych  w  prawie  kościelnem  17 

pnie  pokrzywdzona  ucieka  się  do  sędziego  o  pomoc  i  wykaże,  że 
laudum  z  samej  swej  istoty  nieważne  (n.  p.  z  powodu  symonii)1, 
sędzia  winien  tylko  stwierdzić  autentycznie,  że  jest  ono  rzeczywiście 
żadne;  nie  może  zaś  unieważniać  przyjętego  arbitrium,  chociaż  skar- 
żący udowodni,  że  zachodziła  jaka  przyczyna,  dopuszczająca  jego 
nieprzyjęcia  i  że  doznał  wskutek  tego  ciężkiej  szkody.  Rzecz  inna, 
jeżeli  krzywda,  wskutek  wyroku  polubownego  doznana,  jest  nadzwy- 
czaj wielka  (enormissima),  wtedy  bowiem  należy  go  znieść  i  unie- 
ważnić2. 

§.  3.  Pośrednicy  (arMtratores). 

Na  zakończenie  słów  parę  dorzucić  musimy  o  t.  zw.  arbitra- 
torach,  czyli  pośrednikach.  Pośrednikiem  nazywamy  tutaj  człowieka 
uczciwego  i  rozumnego,  którego  strony  wybrały  nie  dla  rozstrzy- 
gnięcia jakiegoś  sporu  na  sposób  sądowy,  ale  jedynie  w  tym  celu, 
żeby  bez  zachowywania  formy  procesowej,  po  przyjacielsku  rozwią- 
zał jakąś  wątpliwość,  n.  p.  co  do  przeprowadzenia  kontraktu,  oce- 
nienia wartości  rzeczy  jakiejś  i  t.  d.  Jeżeli  nawet  chodzi  o  zała- 
twienie sporu,  arbitrator  wypowiada  li  tylko  prywatnie,  co  uważa 
w  danej  sprawie  za  słuszne  i  sprawiedliwe.  To  jego  orzeczenie  na- 
zywa się  arbitramentum.  Ponieważ  przy  wyborze  pośrednika  chodzi 
spierającym  się  o  rozwikłanie  jakiejś  wątpliwości,  stąd  też,  jeżeli 
jego  orzeczenie  krzywdzi  ciężko  jedne  stronę  (co  ta  gotowa  jest 
udowodnić),  a  zatem  wątpliwości  nie  rozwiązuje,  można  zawsze 
w  takich  razach  odwołać  się  o  sprostowanie  i  naprawienie  niesłu- 
sznego zawyrokowania 3. 

Na  pośredników  można  obierać  także  osoby,  którym  prawa  bronią 
przyjmowania  urzędu  sędziów  polubownych,  skrępowanych  formą 
postępowania  procesowego.  A  więc  arbitratorami  mogą  być  też  ludzie 
świeccy  w  rzeczach  nawet  ściśle  duchownych  (o  ile  się  na  nich 
znają)4  i  kobiety.     Co  więcej,  można  być  arbitratorem  we  własnej 

1  »Nullum  est  arbitrium  continens  peccatum  per  partes  non  remissibile* 
(rubryka  c.  2  x.  h.  t.). 

2  Por.  Lega  op.  cit.  str.  60—61   n.  38  i  uwagi. 

8  D.  1.  76  §.  »arbitrorum«  17,  2.  c.  16  x.  XXIV,  II  glossa  ad  v.  »mandato«. 

4  Tak  siusznie  z  wielu  innymi  twierdzi  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  13  i  14. 
Przeciwnie  utrzymuje  De  Angelis  op.  cit.  str.  414—415  n.  3. 
Wysocki.  ^ 


13  Stanisław  Wysocki 

sprawie,  co  zakazane  sędziom  właściwym  i  polubownym l.  Pośrednik 
może  wywiązać  się  ze  swego  zadania  także  w  kościele 2,  i  nie  wiążą 
go  dni.  w  których  odbywanie  sądów  wzbronione,  jakkolwiek  nie  wy- 
pada, ażeby  bez  słusznej  przyczyny  pośredniczył  w  takich  właśnie 
dniach3.  Powód  jasny,  gdyż  pośrednik  nie  wykonywuje  żadnego  aktu 
sądowego,  takie  zaś  tylko  czynności  zakazane  w  święta  i  w  ko- 
ściołach. 

Tak  w  najogólniejszych  zarysach  przedstawia  się  instytut  są- 
dów polubownych,  jak  go  określa  prawo  kościelne.  Nie  można  za- 
przeczyć, że  ma  on  wielkie  znaczenie,  i  powinien  znaleść  szerokie 
zastosowanie  w  kuryach  biskupich,  tam  zwłaszcza,  gdzie  z  jakiego- 
bądź  powodu  nie  da  się  prowadzić  sądów  formalnych,  a  przepro- 
wadzany rozumnie  i  ściśle,  odda  napewno  nieocenione  usługi  dyecezyom. 

1  C.  1.  3,  5,  11 ;  zob.  Reiffenstuel  in  h.  t.  n.  11  i  Schmalzgrueber  in  h.  t. 
n.  4  (5). 

»  Schmalzgrueber  in  h.  t.  n.  27  (2). 
*  Ibid.  n.  28. 


BOLESŁAW  SZCZODEY 

Próba  portretu 

napisał 
STANISŁAW  ZAKRZEWSKI. 


Zakrzewski. 


Próbą  tylko  może  pozostać  wizerunek  królewskiej  postaci  z  od- 
ległych wieków;  pozostało  po  niej  źródłowe  wspomnienie  zaledwie 
kilku  rysów  i  kilkudziesięciu  wydarzeń.  A  i  ten  szczupły  zasób  wia- 
domości przeważnie  nie  został  spisany  przez  współczesnych  świadków. 
Trochę  suchych  i  krótkich  wzmianek  w  niemieckich  rocznikach, 
wśród  których  na  pierwszy  plan  wybija  się  notatka  Lamberta  Hers- 
feldzkiego.  pośrednia  wzmianka  w  Fundatio  klasztoru  brunwiler- 
skiego;  przedewszystkiem  zaś  list  Grzegorza  VII  do  Bolesława. 

Główny  i  jedyny  prawie  zrąb  tradycyi  został  spisany  z  górą 
trzydzieści  lat  po  wypadkach  —  przez  pierwszego  kronikarza  Mar- 
cina Galla;  nieco  faktów  przydaje  współczesny  mu  najdawniejszy 
ruski  latopis.  Pobieżny  rzut  oka  na  opowiadanie  Galla  poucza,  że 
mamy  do  czynienia  nie  z  systematyczną,  choćby  bardzo  skróconą 
opowieścią  o  przebiegu  wydarzeń  za  panowania  Bolesława,  lecz 
właśnie  z  charakterystyką  króla.  Kronika  Galla  jest  więc  dla 
naszego  tematu  źródłem  klasycznem,  niewyzyskanem  dotąd  w  tern 
pojęciu  systematycznie  przez  polską  naukę. 

Kronika  Mistrza  Wincentego,  czyli  poprostu  biskupa  Kadłubka  — 
to  świadectwo  znacznie  późniejsze,  najprawdopodobniej  z  początku 
XIII  w.  Pogląd  na  króla  został  ujęty  w  obraz  już  pod  silnym  wpły- 
wem kultu,  jaki  się  utworzył  z  biegiem  czasu  dookoła  osoby  nieka- 
nonizowanego  jeszcze  biskupa  Stanisława.  Fakty,  zestawione  przez 
Galla,  zostały  przez  niego  w  całości  przejęte,  nawet  pochlebne  sądy 
o  królu:  cechuje  Kadłubka  tendeneya  do  przesady;  w  zakresie  fa- 
któw, wziętych  z  Galla,  nie  dadzą  się  zauważyć  u  Kadłubka  szcze- 
góły bezwzględnie  zmyślone.  Trzeba  nawet  przyznać,  że  Kadłubek 
przekazał  parę  nowych  i  ciekawych  faktów  i  przydał  kilka  rysów. 
częściowo  już  przyjętych  przez  naukę,  a  częściowo  oczekujących 
opracowania. 

1* 


4  Stanisław  Zakrzewski 

Nie  można,  także  pogardzać  Żywotami  św.  Stanisława,  ale 
przedewszystkiem  należy  raz  jeszcze  zastanowić  się  nad  Długoszem, 
przynoszącym  podania,  których  poprzednie  nie  zapisywały  wieki, 
a  i  poza  Długoszem  znajdzie  się  coś  niecoś  z  XV  a  nawet  XVI  w., 
co  zresztą  w  niniejszym  szkicu  przeważnie  zostaje  pominięte.  Wi- 
dzimy więc,  że  kształtowanie  się  piśmiennej  tradycji  o  Bolesławie 
trwało  od  XI  aż  do  XVI  w.,  a  więc  blisko  przez  sześć  stuleci.  Ileż 
to  wiadomości  mogło  zaginąć,  ile  uległo  przemianie,  a  nawet  wy- 
paczeniu. 

Czasy  Bolesława  pociągały  i  nie  przestają  pociągać  badaczy. 
Główną  tego  przyczyną  jest  dramat  pomiędzy  królem  a  biskupem, 
ale  niemniej  ważną  także  brak  źródeł,  pozwalające  na  snucie  w  nie- 
skończoność coraz  to  nowych  kombinacyj,  których  głównem  popar- 
ciem fantazya. 

Trudno  także  ustrzec  się  przed  wrażeniem  przy  rozpatry- 
waniu mnogości  pomysłów  i  poświęconego  na  to  czasu  i  wysiłku, 
że  czasy  Bolesława  są  przecenione,  właśnie  przedewszystkiem  dla 
tej  półtajemnicy,  która  je  osłania.  Odkrycie  nowych  źródeł  odsłoni- 
łoby zapewnie  powszednie  karty  wieków  średnich,  ciekawe  niewąt- 
pliwie, jako  wypływ  i  przyczyna  pewnego  łańcucha  wydarzeń,  ale 
niemniej  przeto,  nie  mogące  oderwać  się  zupełnie  od  tego,  co  przed- 
tem i  potem  działo  się  w  Polsce,  a  także  zagranicą. 

Nie  łudzimy  się  jednak,  by  zainteresowanie  czasami  Bolesława 
przeminęło.  Ze  stanowiska  metodycznego  jest  ono  dość  pożądane: 
Na  przykładzie  literatury  Bolesławowskiej  można  doskonale  obser- 
wować przemiany  naszej  metody  i  krytyki  historycznej  i,  co  naj- 
bardziej pożądane,  postęp  duży  środków  badania. 

Ale  nietylko  ten  interes  ściśle  badawczy  rzuca  się  w  oczy. 
Problematy  czasów  Bolesławowskich  są  zasadniczym  składnikiem 
nie  tylko  dalekiej  przeszłości,  ale  i  kultury  polskiej  w  ogólności.  Jako 
takie  zaciekawiają  i  pobudzają  do  twórczości  nie  tylko  historyków, 
ale  i  poetów,  i  pobudzać  będą. 

W  ostatnich  latach  nauka  może  poszczycić  się  pięknemi  zdo- 
byczami w  oświetlaniu  mroków  czasów  Bolesławowskich.  Na  czele 
stoi  dzieło  prof.  Wojciechowskiego,  t.  j.  »Szkice  historyczne*  z  XI  w.<, 
których  lwią   część   wypełnia   badanie  tradycyi  Bolesława  \  Bardzo 

1  W  »Szkicach<  prof.  Wojciechowskiego  jest  podana  ogólna  charaktery- 
styka, ustalająca  harmonijnie  światła  i  cienie,  a  oparta  na  Gallu  (str.  284-285). 
Wnioski  nasze,  oparte  na  Gallu,   są  po  części  rozwinięciem   tej    charakterystyki. 


Bolesław  Szczodry  5 

poważną  i  informacyjną  jest  praca  dyrektora  Krotoskiego,  stano- 
wiąca próbę  ciągłego  przedstawienia  wydarzeń.  Z  badań  tych  wy- 
nika niezbicie,  że  czasy  Bolesława  to  nietylko  sprawa  z  biskupem, 
ale  szereg  bardzo  ważnych  wydarzeń.  Z  powodu  tych  dwóch  dzieł 
na  szpaltach  »Przeglądu  powszechnego*  rozwinęła  się  ciekawa  po- 
lemika, ogniskująca  się  w  kwestyi  pojmowania  św.  Stanisława  z  na- 
der cennymi  heurystycznymi  przyczynkami.  Różnice  poglądów  w  lwiej 
mierze  sprowadzają  się  do  odmiennego  pojmowania  stosunku,  jaki 
zachodzi  pomiędzy  kronikarzem  Gallem,  a  jego  następcą,  Kadłubkiem. 

Naszem  zdaniem  mowa  być  może  o  różnicy  pomiędzy  subjek- 
tywnem  stanowiskiem  Kadłubka,  a  takiemże  Galla,  co  najwyżej. 
W  grubszym  i  zasadniczym  zarysie  nawet  i  takiej  różnicy  nie  wi- 
dać. Co  zaś  do  strony  objektywnej  można  wyrazić  twierdzenie,  że 
strona  faktyczna  Galla  została  cała  przejęta  przez  Kadłubka  z  paru 
pomniejszemi  zmianami  i  szeregiem  uzupełnień. 

Na  oświetlenie  tych  kwestyj  nie  może  nie  wywrzeć  wpływu 
próba  wizerunku  króla,  tem  bardziej,  że  stosunkowo  obfity  zapas 
informacyj  każe  z  góry  trzymać  się  litery  źródeł,  i  nie  dając  zbyt 
dotkliwych  luk,  nie  pozwala  wypełniać  ich  wyłącznie  hypotezą. 


Zanim  przejdziemy  do  postaci  Bolesława,  poznajmy  z  grubsza 
warunki,  wśród  których  żyje  rodzina  pierwszych  Piastów.  Luki  ma- 
teryału  są  olbrzymie,  w  każdym  jednak  wypadku  próba  skupienia 
tych  cech  w  jednym  obrazie  może  służyć  do  zrozumienia  oddziel- 
nych rysów.  Zdajemy  zaś  sobie  w  pełni  sprawę,  że  zebranie  cech 
rodzinnych  na  przestrzeni  stu  lat  samo  dla  siebie  nie  wiele  znaczy 
i  niema  absolutnej  wagi.  Otóż,  pierwsze  wrażenie,  wynikające  z  roz- 
glądu  w  Piastach,  jest,  że  zużywają  się  szybko. 

Ogrom  zadań,  streszczający  się  w  męczącej  walce  o  byt, 
o  utrzymanie  się  przy  władzy  i  stanowisku,  wyczerpuje  szybko  siły 
potomków  Chrobrego.  Trzej,  względnie  czterej,  kolejno  po  nim  pa- 
nujący, odchodzą  w  przeszłość  w  sile  wieku,  lub  młodzieńcami. 
Mieszek  II  zaledwie  przekracza  czterdziestkę  l,  to  samo  i  syn  2  i  wnuk, 

1  Według  ^Genealogii  Piastów«  liczyłby,  umierając,  lat  44.  Data  urodzin 
prawdopodobnie  r.  990. 

2  Data  urodzin  Kazimierza  jest  zupełnie  pewną;  ur.  się  w  r.  1016,  umarł 
w  1058  (Szczegóły  w  >Genealogii«). 


6  Stanisław  Zakrzewski 

t.  j.  Szczodry,  żył  lat  najwyżej  czterdzieści l.  » Zapomniany*  Bole- 
sław 2  żył  lat  dwadzieścia  kilka.  Herman  wprawdzie  żyje  dłużej, 
dociąga  sześćdziesiątki,  ale  przez  szereg  lat  był  niedołężny.  Piastowie 
XII  w.  żyją  dłużej,  ale  z  wyjątkiem  Mieszka  Starego  i  potomków 
Władysława  II  nie  przekraczają  lat  sześćdziesięciu.  Tu  i  ówdzie  zda- 
rzają się  wyjątki,  nie  mogą  one  jednak  zmienić  ogólnego  obrazu. 
Podobnie  rzecz  się  ma  z  większością  potomków  Karola  Wielkiego, 
a  zwłaszcza  Ottona  I.  Warunki  życia  były  twarde,  w  znaczeniu  na- 
wet czysto  technicznem,  cóż  dopiero  nerwowem!  Lada  rycerz  mógł 
sobie  pozwolić  na  dłuższy  wypoczynek,  książę  nie  mógł.  Z  za  węgła 
prawie  czyhał  wróg,  rywal;  lada  chwila  groziło  wygnanie,  oślepienie 
lub  śmierć. 

Ale  nawet  wre  względnie  spokojnych  warunkach,  gdy  książę 
trzymał  się  na  stanowisku,  wyczerpywał  się  szybko:  zawiązki  pań- 
stwa jeszcze  bardzo  słabe,  elementy  ich  spojone  bardzo  mechani- 
cznie, i  zakres  środków  władzy  bardzo  prosty  i  pierwotny,  więcej 
fizyczny  niż  moralny;  obracamy  się  w  czasach  rzekomo  ślepego  po- 
słuszeństwa wobec  władzy  książęcej,  tego  posłuszeństwa,  tyle  chwa- 
lonego przez  historyków,  patrzących  na  X — XI  w.  wyłącznie  przez 
pryzmat  późniejszych  czasów,  a  nie  zdających  sobie  sprawy  z  tego, 
że  krok  tvlko  jeden  był  od  ślepego  posłuszeństwa  —  do 
buntu.  Mamy  do  czynienia  z  posłuszeństwem  poddanych  prawie 
zwierzęcein,  z  ludźmi,  którzy  się  prawie  nie  ośmielają  szeptać  w  obe- 
cności książąt,  ale  równocześnie  gotowi  są  rzucić  się  na  nich  każdej 
chwili,  zamordować  jawnie  czy  podstępnie.  W  takich  warunkach 
posłuszeństwo  osiągnąć  można  było  tylko  niesłychanem  napięciem 
woli,  ciągłem  natężaniem  siły  rozkazu.  Nic  więc  dziwnego,  że  psyche 
tych  rozkazodawców  nie  dała  się  utrzymać  w  spokojnej  i  wyrozu- 
miałej na  przekroczenia  równowadze.  To  ciągłe  napięcie  nerwTów, 
w  razie  najmniejszych  uchybień,  nieposłuszeństwa,  lub  nawet  bła- 
hych podejrzeń,    przechodziło    w    gniew.    Tomy    całe  można  spisać 


1  Data  urodzin  Bolesława  da  się  jedynie  wykombinować.  Prof.  Balzer 
przyjmuje  przekaz  Rocznika  Małopolskiego  i  Krasińskich  i  ustala  ją  na  r.  1039, 
datę  zaś  zgonu  na  r.  1081.  Powyższe  oznaczenie  dnia  urodzin  Bolesława  Szczo- 
drego wzbudza  pewne  wątpliwości,  głównie  ze  względu  na  daty,  zawarte  w  Po- 
czątkowym ruskim  latopisie,  choć  te  nie  są  zupełnie  pewne.  Prawdopodobniejszem 
wydaje  się  nam.  że  data  urodzin  jest  późniejszą  i  przypada  na  rok  1041  lub  1042. 
Prof.  Wojciechowski  ustala  ją  na  r.  1044  (Szkice  histor.  str.  158.  nota  1). 

1  Balzer,  Genealogia  Piastów. 


Bolesław  Szczodry  7 

o  przejawach  gniewu,  gniewu  władców,  przechodzącego  miarę  dzi- 
siejszych wyobrażeń. 

Stan  duchowy  królów  i  książąt  był  zatem  nieustanną  gorączką 
czynu  i  życia,  niszczącą  organizm  i  duszę  tych  ludzi.  Nie  można 
bowiem  dostać  się  za  darmo  na  wyżyny  drabiny  społecznej,  nie- 
dostępne dla  świata  rycerzy  i  poddanych.  Budowniczowie  państwa 
polskiego  okupywali  wiekopomne  dzieło  podatkiem  własnej  krwi 
i  własnego  jestestwa.  Inaczej  zresztą  nic  wielkiego  nie  daje  się  prze- 
prowadzić w  dziejach. 

Stąd  już  wynika,  że  miara  tych  ludzi  nie  może  być,  i  rzeczy- 
wiście nie  była  ani  codzienna,  ani  powszednia.  Stanowili  oni  typ 
społeczny  odrębny,  w  przeciwstawieniu  do  reszty  społeczeństwa;  na- 
tomiast w  jednostkach  tego  typu  pewne  cechy  dość  często  się  po- 
jawiają. Władca  zatem  w  okresie  formacyi  państwa  polskiego  ma 
odrębną  fizyonomię  psychiczną.  Ujemne  nawet  cechy,  w  znaczeniu 
czy  osobistem,  czy  potocznem,  mogą  być  ze  stanowiska  budowanej 
potęgi  pożyteczne,  a  nawet  konieczne.  Często  bardzo  okrutnicy,  lu- 
dzie siejący  postrach  —  mieli  długie  lata  panowania  i  spokojnie 
umierali.  Z  drugiej  strony,  władca  w  działaniu  publicznem  mógł 
być  bezwzględny  i  surowy,  jako  człowiek  w  życiu  domowem  mógł 
być  nawet  łagodny.  Pod  tym  ostatnim  względem  nie  znamy  prawie 
zupełnie  naszych  pierwotnych  Piastów. 

Jednego  zatem  zawsze  musimy  wystrzegać  się  błędu.  Jeśli 
przypadkowo,  dzięki  dochowanym  źródłom,  poznajemy  kogoś  do- 
kładniej, nie  wolno  nam  bez  krytyki  kłaść  wszystkich  poznanych 
rysów  na  karb  danej  indywidualności.  Bolesław  Szczodry,  jako  czło- 
wiek, jest  znany  ze  źródeł,  których  nie  mają  w  tej  obfitości  da- 
wniejsi polscy  monarchowie,  pomimo  to  nie  jest  on  tylko  indywi- 
duum, ale  jest  i  typem  długiego  szeregu  ludzi,  dla  których  może 
najodpowiedniejszą  nazwą  byłyby  króle-duchy,    według  słów   poety 

Najwyżej  stoją  książęta,  o  których  typie  jesteśmy  najmniej 
poinformowani:  Mieszek  I  i  Chrobry.  Cechę  rysów  tego  ostatniego 
zwłaszcza  stanowi  pełnia  sił  życiowych  i  talentu  prawie  w  każdym 
kierunku,  oparte  na  silnej,  bezwzględnej  woli  i  równowadze  ducha. 
Namiętności  umieją,  a  zwłaszcza  znowu  Chrobry,  trzymać  na  wodzy, 
nienawiść  głęboko  ukryć.  Dytmar  merseburski  znakomicie  ujął  ten 
zasadniczy  rys  talentu  Chrobrego,  gdy  napisał,  że  dla  Niemców 
przyjaźń  z  władcami  polskiemi  więcej  przynosi  złego,  niż  otwarta 
walka.  Był  to  więc  prawdziwy  talent  polityczny.  Skąpe  wiadomości 


8  Stanisław  Zakrzewski 

o  Kazimierzu  każą  przypuszczać,  że  i  jemu  nie  zbywało  na  wytra- 
wności,  choć  warunki  działania  były  cięższe,  ale  rezultat  pracy 
ogromny.  Łatwiej  bowiem  w  pomyślnych  okolicznościach  coś  z  wiel- 
kim rozmachem  postawić,  niż  w  trudnych  warunkach  to  samo  wy- 
rwać z  toni  i  ocalić  na  przyszłość.  Do  ich  rzędu  można  zaliczyć 
Krzywoustego.  Wielkie  były  charaktery  i  talenty  niektórych  księżen 
polskich  z  tego  okresu.  Na  pochwały  kronikarzy  zasługują  Dą- 
brówka1, Emnilda.  Pracom  restauracyjnym  Kazimierza  niewątpliwie 
wiele  pomogła  matka,  Rycheza,  o  której  mówimy  jeszcze  niżej. 

Moglibyśmy  powiedzieć,  że  Piastowie  w  porównaniu  z  wieloma 
innemi  dynastycznemi  rodzinami  —  byli  na  ogół  dzielni  i  pełni  energii. 
Mieszek  I  i  Bolesław  Chrobry,  Mieszek  II  i  Bolesław  Śmiały,  byli 
fizycznie  zupełnie  zdrowymi.  Mieszek  I  w  późniejszym  wieku  żeni 
się  po  raz  drugi,  i  z  tego  małżeństwa,  nie  mówiąc  o  córkach,  zo- 
stawia trzech  synów.  Energia  fizyczna  Chrobrego  mogła  przejść 
w  przysłowie.  Obydwaj  książęta  obdarzeni  byli  wielką  przenikliwo- 
ścią, sprytem  i  przebiegłością. 

O  Chrobrym  wiemy  nadto,  że  był  niezmiernie  wylanym  dla 
rycerstwa  i  prawdziwie  szczodrym,  będąc,  nie  tylko  zresztą  pod  tym 
względem,  bardzo  podobnym  do  Włodzimierza  Wielkiego.  Chrobry, 
to  jedyny  wśród  całego  szeregu  pierwotnych  Piastów,  znany  jako 
człowiek  zmysłowy.  Dytmar  nie  pozostawia  na  tym  punkcie  żadnej 
wątpliwości.  O  innych  tego  nie  wiemy;  możemy  tylko  mieć  pewne 
wątpliwości  co  do  Mieszka  II,  ale  odnośne  fakty  można  także  ina- 
czej  wytłómaczyć. 

Z  natury  rzeczy  wszyscy  książęta  byli  usposobienia  wojowni- 
czego, ale  są  różnice;  jedni  byli  z  urodzenia  rycerzami,  stworzonymi 
do  wojaczki,  takimi  byli  i  Mieszek  i  Chrobry,  ale  już  nie  Mieszek  II: 
ten  był  wprawdzie  dzielnym  rycerzem,  nie  był  jednak  naturą  agre- 
sywną —  i  jego  wojowanie  jest  przeważnie  wywołane  zewnętrzną 
koniecznością  2;  podobnym  do  ojca  był  prawdopodobnie  Kazimierz 
Odnowiciel,  a  rys  ten  odradza  się  we  Władysławie  Hermanie  i  pó- 
źniej we  Władysławie  II.  Łączy  się  bezpośrednio  z  rysem  dzielności 
rycerskiej    kwestya    zdolności  do  ruchów,  ćwiczeń  i  pracy  fizycznej 


1  Świadectwo  Dytmara  o  Odzie,  drugiej  żonie  Mieszka,  jest  pochlebne,  ale 
odnosi  się  tylko  do  zasług  koło  rozszerzania  chrześcijaństwa. 

1  Idę  za  charakterystyką  Wincentego,  która  dość  przystaje  do  przebiegu  wy- 
darzeń za  panowania  Mieszka 


Bolesław  Szczodry  9 

w  ogóle.  Gdybyśmy  chcieli  korzystać  z  wnioskowania  wstecznego 
i  użyć  stosunkowo  bogatego  materyału  o  Bolesławie  Krzywoustym, 
mógłby  wypaść  obraz  dość  żywy.  Nie  uczynimy  tego,  gdyż  łatwo 
bardzo  o  błędy.  Należy  się  przeto  zadowolnić  stwierdzeniem  faktu, 
że  mamy  dwa  typy  książąt,  jeden  z  góry  przeznaczonych  do  pano- 
wania, a  więc  rozwijanych  przedewszystkiem  fizycznie;  drugi  bar- 
dziej książkowy,  książąt,  niemających  widoków  na  tron  i  przezna- 
czonych do  stanu  duchownego:  takim  był  Kazimierz  Odnowiciel, 
Zbigniew,  typ  zupełnie  nierycerski.  Mieszek  II  przedstawia  typ 
pośredni. 

Z  drugiej  jednak  strony  należy  zauważyć,  że  książęta,  nieprze- 
znaczeni  do  panowania,  pod  wielu  względami  przewyższają  swych 
szczęśliwszych  krewnych.  Nie  będąc  zbyt  troskliwie  chowani,  nie 
będąc  zanadto  odcięci  od  świata  —  stanowią  często  typy  dzielniejsze 
i  zdrowsze  zarówno  fizycznie,  jak  psychicznie. 

O  dwóch  jeszcze  szczegółach,  uwierzytelnionych  przez  źródła, 
należy  wspomnieć.  Z  hojnością  Chrobrego  łączy  się  wystawność 
dworu;  jest  ona  wprawdzie  w  tradycyi  ubraną  w  ramy  czysto  le- 
gendarne, ale  jest.  Jest  to  duży  zbytek,  pierwotny,  barbarzyński.  Za- 
znaczyć przytem  irzeba,  że  w  gwarnem  i  hucznem  życiu  Chrobrego 
kobieta  odgrywała  dużą  rolę,  czysto  towarzyską;  do  uczt  zasiadano 
wspólnie  *. 

Obok  wojaczki,  polowania,  uczta  wypełnia  znaczną  część 
życia  tych  ludzi.  Rozumie  się,  że  trunek  odgrywał  podczas  uczt 
główną  rolę,  a  więcej  niż  prawdopodobne,  że  go  sobie  nie  żałowano. 
Wiele  wypadków  i  szczegółów  średniowiecznej  dworskiej  polityki 
staje  się  jasnymi,  gdy  unaocznimy  sobie,  że  dzieją  się  one  podczas 
rozgwaru  uczty,  wśród  ludzi,  choć  siedzących  na  ławie,  lecz  zmo- 
rzonych trunkiem,  a  po  uczcie  śpiących  zapamiętale,  jak  kamień. 
Ileż  to  nieobliczonych  i  niezrozumiałych  na  pierwszy  rzut  oka  wy- 
darzeń, nieskoordynowanych  czynów,  zwłaszcza  w  zakresie  stosun- 
ków osobistych,  z  tej   przyczyny  mogło  wypłynąć  i  wypływało2. 


1  Galii  Chronicon  in  us.  sehol.  Liber  I,  capita  12  i  13. 

!  Mieszek,  syn  Szczodrego,  został  otruty  podczas  uczty.  Galii  Chr.  caput 
29,  p.  38:  »quosdam  vero,  qui  cum  eo  biberunt,  vix  mortis  periculum  eva- 
sisse.  W  podobnych  okolicznościach  umarł  Kazimierz  Sprawiedliwy  (Mon.  Pol. 
Hist.  II,  p.  424,  podczas  uczty:  ...permodico  hausto  poculo,  humi  prolabitur  et 
exspirat;  morbo,  incertum  est,  exstinctus  an  veneno. 


1Q  Stanisław  Zakrzewski 

Te  polityczne  cechy  krzyżują  się  jednak  z  całym  szeregiem 
innych  osobistych  rysów,  które,  zależnie  od  okoliczności,  czasem  mo- 
gły bvć  dodatnimi,  przeważnie  jednak  były  ujemne. 

Zapalczywość,  gwałtowność  usposobienia  cechują  znakomitą 
większość  pierwszych  Piastów.  N.  p.  siostra  Mieszka  I.  Adelajda,  » Pię- 
kna księźna«,  wydana  za  Gejzę  I.  słynęła  z  temperamentu  nacecho- 
wanego dzikością.  Lubi  zaglądać  do  czaszy  ponad  miarę,  a  w  porywie 
gniewu,  z  konia  porwie  się,  by  uśmiercić  rycerza  1.  Zmienne  losy  jej 
siostrzenicy,  dumnej  Sygrydy,  żony  kolejno  trzech  mężów,  trzech 
króli,  tworzą  doskonałe  pendant  do  życia  jej  rycerskiej  ciotki.  Oby- 
dwie wykraczały  daleko    poza    miarę  nawet  ówczesnych  stosunków. 

Nawet  książęta  wielkiego  umysłu  i  talentu,  osiągający  ze 
względną  łatwością  polityczne  cele,  bywali,  a  nawet  musieli  być 
okrutni,  zarówno  dla  swoich,  jak  obcych. 

Okrucieństwa  znaczyły  tryumfalną  drogę  życia  Chrobrego,  gdy 
ślepił  bez  litości  najbliższych  krewnych 2,  z  pogwałceniem  praw 
gościnności,  a  nawet  prawa  nietykalności,  pod  którego  gwarancyą 
odbywały  się  zjazdy  książęce.  Bezlitośnie  ten  sam  Chrobry  obchodzi 
się  z  córką  Włodzimierza  Wielkiego,  prawdopodobnie  z  zemsty  za 
los  córki  własnej,  więzionej  przez  Jarosława  Mądrego 3.  Czujnym 
niezwykle  musiał  być  sam  Chrobry,  by  ujść  tysiąca  zasadzek,  które 
nań  zastawiali  wrogowie,  nawet  sam  Henryk  II  *,  i  nic  dziwnego,  że 

0  Władysławie  II  cf.  Latopis  hypacki.  wyd.  petersburskie  z  r.  1871,  pod 
r.  1143. 

1  Thietmari  Chronicon.  in  usum  schol.  Ed.  II.  Te  gwałtowne  rysy  były 
w  niewątpliwej  zgodzie  z  pochwałą,  jaką  ją  darzy  kronika  węgiersko  polska 
(Mon.  Pol.  Hist.  1  p.  498—499). 

1  Jednym  z  pierwszych  czynów  Chrobrego  było  według  Dytmara  ośle- 
pienie Przybywoja  i  Odylena,  których  kronikarz  nazywa  >familiares<  Bole- 
sława. Prof.  Balzer  nie  jest  skłonnym  uważać  ich  za  Piastów,  z  czem  jednak 
trudno  się  zgodzić.  Sam  Czcigodny  Autor  przytacza  przykład,  że  Dytmar  w  in- 
nym, jednym  wprawdzie  określonym  wypadku  używa  tego  wyrazu  w  zna- 
czeniu krewny. 

Imię  zaś  Odylen,  niewątpliwie  chrześcijańskie,  małą  daje  szansę  przypu- 
szczenia, by  można  je  uważać  za  osobę  nieksiążęcą. 

Drugi  przykład  oślepienia  stanowi  wypadek  z  Bolesławem  III  czeskim. 

5  Faktem  jest  bowiem,  że  Bolesław  żądał  przedtem  od  Jarosława  wy- 
dania mu  własnej  córki,  zamężnej  za  Świętopełkiem,  ale  bezskutecznie. 

*  Mówimy  o  zjeździe  w  Merseburgu  w  r.  1002.  Prawda,  że  Dytmar  stara 
się  usprawiedliwić  Henryka  II  z  takiego  zarzutu. 


Bolesław  Szczodry  11 

ta  czujność  oparła  się  na  przebiegłości  i  chytrości,  zdumiewającej 
nawet  saskich  prałatów,  mających  także  nienajgorszą  szkolę. 

Okrutnym  był  Krzywousty,  gdy  oślepić  kazał  przyrodniego 
brata.  Ten  sani  Krzywousty  nie  waha  się  buntować  przeciw  rodzo- 
nemu ojcu  i  nagradza  zdradzieckie  postępowanie  Piotra  Własta,  nie- 
wahającego  się  nadużyć  prawa  gościnności  obcego  księcia,  czyn. 
którego  mu  kościół  nie  wybaczył l. 

Z  umysłu  nie  przytaczamy  szczegółów  postępowania  wobec 
poddanych,  rysy  obyczajowe  najlepiej  bowiem  śledzić  na  wzajem- 
nych stosunkach  członków  rodziny  książęcej,  która  przecie  znajdo- 
wała się  pod  najsilniejszem,  łagodzącem  promieniowaniem  nauki  ko- 
ścielnej. 

Tamte  rysy  tyczyły  się  książąt,  wyjątkowo  silnych,  jako  jednostki, 
książąt,  którym  z  reguły  prawie  towarzyszy  powodzenie.  Cóż  mówić 
o  tych  książętach,  których  stanowisko  stawało  się  trudnem  i  śli- 
skiem:  tylko  morzem  krwi  i  pożóg,  wzbudzaniem  bezgranicznego 
strachu  mogli  się  utrzymać  przy  władzy  —  stąd  już  krok  do  tyra- 
nii. A  gdy  i  to  zawodziło,  sytuacya  stawała  się  trudną  —  wtedy 
wyglądała  rozpacz  i  zwątpienie,  prowadzące  razem  do  szaleństwa- 
Przedstawicielem  tych  książąt  jest  przyrodni  dziad  Bolesława,  Bez- 
prym,  koronę  ojca  odsyłający  Niemcom  2.  Tyranem  okrutnym  był 
stryj  naszego  Bolesława,  ów  zapomniany  przez  źródła  Bolesław,  ura- 
towany dla  historyi  przez  kronikę  Wielkopolską  3. 

Ale  popatrzmy  się  na  chwilę  na  rodzonego  dziadka  Bolesława, 
na  Mieszka  II.  Miarą  obyczaju  nie  dorasta  do  Chrobrego,  a  gwał- 
towne przejścia,  z  żoną  ciężko  zawisły  nad  jego  całą  karyerą.  Ten 
ukochany  syn  Chrobrego,  chwalony  za  wiedzę  i  pobożność  przez 
dalekie  niemieckie  księżniczki  —  w  źródłach  niemieckich  wyrasta 
na  straszliwego  boga  wojny  i.  I  on  umie  pozbywać  się  niedogodnych 

1  Bartoszewicz  w  swej  Historyi  daje  najpełniejszą  w  naszej  literaturze 
próbę  portretu  Krzywoustego;  zdaniem  naszem  za  surową. 

*  Mon.  Pol.  Hist.  II.  sub  a  1032:  Hoc  anno  Bezpriem  ob  immanissimam 
tirannidis  suae  sevitiam  a  suis,  et  etiam  non  sine  fratrum  snorum  mach;natione, 
interfectus  est. 

s  Mon.  Pol.  Hist.  II.  p.  484.  Boleslaus  autem  propter  saevitiam  et  imma- 

nitatem  scelerum vitam  małe  terminavit.  Kętrzyński  Stanisław  w   rozprawie 

o  Kazimierzu  Odnowicielu  odrzuca  fakt  egzystencyi  tego  Bolesława,  twierdząc, 
że  powyższa  charakterystyka  jest  wziętą  ze  słów  Annales  Hildesheimenses  o  Bez- 
prymie.  W  zdaniu  naszem  idziemy  za  wywodami  prof.  Balzera  w  Genealogii. 

4  Według  Annales  Hiluesheimenses. 


12  Stanisław  Zakrzewski 

braci 1.  A  gdy  niepowodzenia  doprowadzają  go  do  rozpaczy,  dzielny, 
mądry  zresztą  książę  przedwcześnie  kończy. 

W  tej  gorącej  zatem  krwi,  którą  Bolesław  odziedziczył  po 
przodkach  po  mieczu,  tkwił  niejeden  rys.  który  musiał  przechodzić 
na  potomków;  mógł,  rozumie  się,  występować  słabiej,  ale  mógł  także 
być  zabarwiony  silniej.  W  warunkach  normalnych  był  często  miar- 
kowany innymi  wpływami,  n.  p.  porywczość  Chrobrego  i  jego  skłon- 
ność do  natychmiastowego  karania  winnych  pod  wpływem  pier- 
wszego wrażenia  była  łagodzoną  przez  dobroć  i  słodycz  jego  żony 
Emnildy;  w  warunkach  jednak  podatnych  podkreślony  rys  rozwijał 
się,  potęgował  i  mógł  ulegać  zwyrodnieniu. 

Na  urabianie  się  typu  fizycznego  i  psychicznego  Piastów 
w  ciągu  pierwszych  ośmdziesięciu  lat  naszej  historyi  wpłynęły  nie- 
wątpliwie dwa  fakty  odrębnej  kategoryi.  Znani  przodkowie  Bole- 
sława żenili  się  mianowicie  dwa  razy  z  osobami  od  siebie  starszemi. 
Fakt  ten  tyczy  przede wszystkiem  Mieszka  I.  Zona  jego,  czeska  Dą- 
brówka, wediug  zupełnie  w  tym  wypadku  wiarygodnej  tradycyi  Kos- 
masa.  w  chwili  zamążpójścia  byja  już  w  wieku  podeszłym.  Histo- 
rycy nasi  nie  są  skłonni  przyjmować  tego  przekazu  czeskiego  kroni- 
karza; gdy  jednak  przekaz  ten  jest  poparty  pośrednio  przez  inne 
wiadomości  o  rodzeństwie  Bolesława  Chrobrego,  przyjąć  go  trzeba  -. 

Małżeństwo  Mieszka  z  Rychezą  pod  tym  względem  było  zu- 
pełnie normalne  3,  nie  można  jednak  tego   samego  powiedzieć  o  ro- 

1  Vide  powyższy  cytat  o  Bezprymie. 

=  Fontes  Rerum  Bohemicarurn,  II.  p.  40:  Obiit  Dubrauca,  quae  quia  nimis 
improba  fuit,  iam  mulier  provectae  aetatis.  cum  nupsisset  Poloniensi  duci,  peplum 
capitis  sui  deposuit.  et  puellarum  coronam  sibi  imposuit:  quod  erat  magna  de- 
mentia  mulieris. 

Z  opowiadania  Kosmasa  wynika,  że  Dąbrówka  już  przedtem  była  zamę- 
żną, że  za  Mieszka  wyszła  w  wieku  późnym.  Prawda,  że  charakterystyka  Dy- 
tmara  jest  korzystną  dla  Dąbrówki,  daje  się  jednak  zupełnie  pogodzić  z  rysami, 
przekazanymi  przez  Kosmasa.  Dytmar  bowiem  nazywa  ją  rzeczywiście  dobrą 
i  podnosi  starania  i  przykrości,  jakie  musiała  znosić,  by  męża  skłonić  do  przy- 
jęcia chrześcijaństwa. 

8  Według  »Genealogii  Piastów*  Rycheza  prawdopodobnie  była  najstarszą 
córką  swych  rodziców.  Przypuszczalna  data  urodzin  Rychezy,  podana  w  Genea- 
logii za  historykiem  niemieckim  z  XVII  w.,  r.  989,  jest  stanowczo  za  wczesną. 
Druga  córka  Ottona  II  i  Teofano,  Zofia,  urodziła  się  prawdopodobnie  w  r.  978, 
a  Matylda,  żona  Ezzona,  matka  Rychezy,  była  przypuszczalnie  od  Zofii  młodszą. 
W  każdym  razie  data  urodzin  Rychezy  musi  być  o  dobrych  kilka  lat  posuniętą 
naprzód.  Cf.  Uhlirz:  Jahrbiicher  d.  deutschen  Reiches  unter  Otto  II  u.  Otto  III, 


Bolesław  Szczodry  13 

dzicach  Bolesława  Szczodrego.  Wprawdzie  nie  znamy  ich  bliżej  pod 
względem  fizycznym.  O  Dobrogniewie  można  tylko  z  dużem  praw- 
dopodobieństwem przypuszczać,  że  była  zupełnie  zdrową:  miała  dość 
liczne  potomstwo  i  żyła  długo,  umarła  bowiem  dopiero  w  r.  1087. 
Od  Kazimierza  była  przecież  starszą.  Małżeństwo  było  zawarte 
z  rachuby  politycznej,  w  ciężkiej  chwili,  w  jakiej  znajdowała  się 
ówczesna  Polska.  Tem  tylko  można  wytłómaczyć,  że  Kazimierz,  uro- 
dzony w  r.  1016,  zdecydował  się  na  ożenek  z  córką  Włodzimierza 
Wielkiego,  zmarłego  jeszcze  w  r.  1015.  Nie  wiemy  jednak  dokła- 
dnie, jak  znaczną  była  ta  różnica.  Dytmar,  mówiąc  o  uprowadzeniu 
do  Polski  dziewięciu  córek  Włodzimierza  w  r.  1018,  milczy  o  ich 
wieku.  Ponieważ  matka  Dobrogniewy,  Anna,  urodziła  się  w  r.  963, 
umarła  już  w  r.  1011,  przeto  Dobrogniewa  prawdopodobnie  była 
starszą  od  Kazimierza  conaj  mniej  kilka  lat,  koło  dziesięciu  mniej 
więcej.  Takie  małżeństwa,  czysto  polityczne,  były  zawierane  i  pó- 
źniej. Judyta,  siostra  Henryka  IV,  wychodząc  za  mąż  za  Władysława 
Hermana,  znajdowała  się  w  pełni  lat  czterdziestu  l. 


Zastanówmy  się  nad  dziadkami  Szczodrego.  Jest  między  Mieszkiem 
II  a  wnukiem  niejedna  analogia.  Dzielność  rycerska  wyraźnie  zaświad- 
czona zarówno  przez  współczesne  źródła  niemieckie,  jak  przez 
Galla,  a  nadto  honorowe  i  rycerskie  usposobienie,  połączone  ze  zdol- 
nością do  przyjaźni.  Duże  zasługi  około  podniesienia  kościoła,  na  tle 
dość  wysokiej  kultury  umysłowej,  obcej  czy  Mieszkowi  I,  czy  Chro- 
bremu. Skronie  tego  monarchy  wieńczy  korona  królewska,  a  u  jego 
boku  wnuczka  Ottona  II.  Wszystko  to  razem  zapewnia  Mieszkowi 
wysokie  stanowisko  w  hierarchii  Piastów.  Od  tego  krok  tylko  do 
katastrofy,  wywołanej  nie  tyle  przez  groźne  niebezpieczeństwa  ze 
strony  Niemiec,  ile  przez  kryzys  nieznany,  jaki  przeszedł  sam  Mie- 
szek: nieumiejętność  opanowania  stosunków  rodzinnych,  zatargi 
z  żoną,  okropny  wypadek,  jakiemu  z  zemsty  uległ  w  Czechach. 
Przepaść,  dzieląca  pierwsze  lata  od  późniejszych  doświadczeń,  wstrzą- 
snęła całym  organizmem  Mieszka. 


I,  str.  111—112,    uwaga   21,    a  także   Hirsch :    Heinrich  II,    I  Band  Exkurs  IV. 
Pfalzgraf  Ezzo,  str.  446,  n.  2. 

1  Ibidem:    data    urodzin    r.  1047,  zaślubin  1088.  Z  małżeństwa  tego  były 
trzy  córki  według  kroniki  Galla. 


14  Stanisław  Zakrzewski 

Jak  matka  Mieszka  Emnilda,  była  dobrym  duchem  Chrobrego, 
tak  Rycheza  na  życie  męża  wywarła  wpływ  może  jeszcze  silniejszy, 
ale  fatalny.  Wpływ  ten  wart  jest  osobnej  wzmianki,  tern  bardziej,  że 
chodzi  o  osoby  i  wydarzenia  przeważnie  obce,  mało  znane  w  pol- 
skiej historiografii. 

Z  miłości  małżeństwo  to  nie  było  zawarte.  Przyjście  jego  do 
skutku  było  następstwem  pokoju  w  Merseburgu  w  r.  1013,  a  Hen- 
ryk II  sam  był  dziewosłębem.  Wzmianki  źródłowe  są  nieco  mętne, 
ale  wolno  przypuszczać,  że  ze  strony  Henryka  był  pewien  nacisk  l. 
Nie  dla  tego  nacisk  ten  był  potrzebny,  by  małżeństwo  córki  z  Mie- 
szkiem rodzice  uważali  za  mezalians;  przecież  dumny  Dytmar  nie 
wahał  się  podnieść,  mimo  nienawiści  do  Chrobrego,  że  jego  czwarta 
żona,  Oda,  nie  warta  była  tak  wielkiej  karyery  2.  Rodzice  wydawali 
Rychezę  niechętnie,  o  Słowianach  kursowały  nad  Renem  wiadomości 
takie,  jak  o  Węgrach,  lub  później  o  Tatarach.  —  a  i  wzgląd  na 
odległość  miał  pewne  znaczenie. 

O  samej  Rychezie  polskie  podania  są  sprzeczne  —  tak,  że 
trudno  o  jej  jednolity  portret.  Chwali  ją  nasz  najstarszy  kronikarz8, 
ale  już  Wincenty  wyczytał  w  jakiemś  nieznanem  źródle  wersyę,  we- 
dług której  miała  być  gwałtownego  usposobienia  4.  Atmosfera  pa- 
nująca na  dworze  męża,  fakt,  że  Mieszek  przed  małżeństwem  z  nią 
miał  już  inny  stosunek,  czy  żonę,  którą  mu  dla  Rychezy  kazano  opuścić, 
a  której  Mieszko  zachował  wierną  pamięć,  rozwinęły  w  Rychezie 
surowe  usposobienie  i  bezwzględność  w  stosunku  do  męża,  bezwzglę- 
dność, która  doszła  do  nienawiści. 

Obok  tych  cech  należy  postawić  duszę.  Była  ona  zarozumiała 
ze  względu  na  wysokie  pochodzenie,  jak  na  stanowisko.  Do  tytułu 
królowej  przywiązywała    wagę,   do   końca   życia  stale  go  używając. 


1  Pertz  SS.  XIV,  p.  132.  c.  12  Fundatio  monasterii  Brunwilarensis:  »Nam 
eodem  tempore  Poliniorum  rex  nomine  Misecho.  etc...  per  prefati  regna- 
toris  interventum,  filiae  eius...  Richezae  petit  consortium. 

2  Thietmari  Chr.  in  us.  schol.  ed.  II,  VII  c.  1....  admodum  digna  tanto 
foedere. 

'  Galii  Chr.  in  us.  schol.  Lib.  I,  c.  18.  Quae...  pro  modo  femineo  regnum 
honorifice  gubernaret,  traditores  eam  de  regno  propter  invidiam  eiecerunt... 

4  Wincenty,  Mon.  Pol.  Hist.  II,  p.  283:  Quae  quia  aequo  violentior  visa 
est,  immo  quia  patriae  indigentibus,  ąuamlibet  primis,  ąuoslibet  inąuilinos  et 
suorum  lixas  Teutonum  praeponere  coepit,  a  civibus  profligata  in  exsilio 
consenuit. 


Bolesław  Szczodry  15 

Nie  można  wątpić,  że  duma  jej  przeszła  w  spadku  na  syna,  pozwa- 
lając późniejszym  Piastom  ze  stanowiska  towarzyskiego  patrzeć  co- 
najmniej  z  poczuciem  równości  na  monarchów  zachodnio-europejskich. 

Rycheza  żyła  długo  i  przepędziła  resztę  życia  po  śmierci  męża 
i  wygnaniu  z  kraju  —  w  Niemczech.  Była  bardzo  przy  wiązaną  do 
swej  rodziny,  wśród  której  miała  ukochanego  brata  Ottona.  Gdy 
ten  umarł  w  r.  1047,  Rycheza  odsunęła  się  od  świata  i  pozostałe 
lata  przepędziła  na  dewocyi. 

Ta  jej  bezwzględność  i  gwałtowność  usposobienia  w  każdym 
razie  zasługują  na  baczną  uwagę.  Prócz  warunków  życiowych  rysy 
te  znajdują  uzasadnienie  w  atmosferze  rodziny,  z  której  Rycheza 
wyszła. 

Znana  to  i  świetna  rodzina  t.  zw.  Ezzonidów.  Rycheza  była 
rodzoną  siostrzenicą  Ottona  III,  córką  niezmiernie  stanowczej  Ma- 
tyldy, a  więc  wnuczką  Ottona  II.  Matylda  była  w  swoim  czasie 
pierwszą  partyą  w  Europie  zachodniej;  umiała  jednak  kochać  silnie 
i  namiętnie,  gdy  nie  zawahała  się  popełnić  grubego  mezaliansu,  wycho- 
dząc za  trzeciorzędnego  grafa  z  Lotaryngii,  Ezzona,  inaczej  zwanego 
Ehrenfried.  Ezzo  miał  brata  imieniem  Ezzelina  —  obydwaj  są  wła- 
śnie założycielami  rodu  Ezzonidów,  przetrwałego  po  mieczu  tylko  do 
trzeciej  generacyi.  W  Matyldzie,  niewątpliwie  tak  samo,  jak  w  jej 
bracie  Ottonie  III,  grały  rozmaite  niezestrojone  kierunki  i  prądy 
Może  się  nie  omylimy,  twierdząc,  że  na  obojgu  ciążyło  dziedzictwo 
rodziców  różnych  ras  i  kultur:  czystej  krwi  germańsko- anglosaskiej 
Ottona  II  i  greckiej  Teofano.  Małżeństwo  Matyldy  z  Ezzonem  było 
bardzo  szczęśliwe,  pobłogosławione  dziewięciorgiem  potomstwa. 

Sióstr  było  sześć,  z  których  najstarszą  nasza  właśnie  Rycheza. 
Nie  śmiemy  przesądzać;  wydaje  nam  się  jednak,  iż  fakt,  że  wszyst- 
kie pięć  sióstr  Rychezy  wstąpiły  do  klasztoru,  nie  był  przypadko- 
wym, i  nie  wypłynął  jedynie  z  wyrachowania,  by  braciom  przyspo- 
rzyć majątku  i  samym  znaleść  sowite  uposażenie.  Wnuczki  Ottona  II 
mogły  łatwo  znaleść  mężów.  Przypuszczamy  zatem,  że  w  pewnej 
mierze  należy  liczyć  śię  z  inną  ewentualnością,  a  mianowicie,  że 
w  większości  wypadków  zachodziła  niezdolność  do  zamążpójścia. 

Braci  Rycheza  miała  trzech  czy  czterech,  a  to  Hermana,  arcy- 
biskupa Kolonii,  Ludolfa  i  Ottona,  zmarłego  bezpotomnie  w  r.  1049. 
Ludolf  umarł  bardzo  młodo,  w  r.  1031  l  i  zostawił  dwóch  synów  — 

1  Fundatio  mnrii  Brunvilarensis  (Pertz,  Scriptores  XIV  p.  129)  nazywa  go: 


\Q  Stanisław  Zakrzewski 

Henryka  zmarłego  przedwcześnie  i  Konrada  księcia  Bawaryi.  Ten 
zatem  Konrad  był  siostrzeńcem  babki  Bolesława.  Konrad  miał  życie 
burzliwe;  bezwzględny  wobec  poddanych,  zbuntował  się  przeciw  Hen- 
rykowi III.  Kilka  ostatnich  lat  życia  spędził  na  najazdach  na  Niemcy 
do  spółki  z  Węgrami  i  skończył  w  tajemniczych  okolicznościach 
nagłą  śmiercią,  czy  to  wskutek  trucizny,  czy  zarazy.  Ostatni  to  po- 
tomek po  mieczu  Ezzona,  z  charakteru  zewnętrznie  przypomina  nieco 
naszego  Bolesława. 

Galerya  krewnych  Rychezy  jest  jednak  bogatsza.  Konrad  bo- 
wiem bawarski  nie  był  odosobnionym. 

Jeśli  pokolenie  Ezzona  w  tak  krótkim  czasie  zupełnie  wymiera, 
to  w  znacznej  mierze  fakt  ten  należy  przypisać  nie  przypadkowym 
okolicznościom,  lecz  słabości  rodu  —  czego  barwny  przykład  sta- 
nowią synowie  stryja  Rychezy,  młodszego  brata  Ezzona,  Henryk 
i  Konrad. 

Henryk  odziedziczył  po  krewnych  wysokie  dostojeństwo  Ezzona, 
palatynat  lotaryński;  w  r.  1045,  gdy  Henryk  III  był  złożony  ciężką 
chorobą,  była  o  nim  mowa,  jako  o  kandydacie  do  korony.  Gdy  umarł 
Herman  Ezzonida,  arcybiskup  koloński,  Henryk  został  opiekunem 
Rychezy  \  rozpoczęły  się  ciągłe  niesnaski,  wynikające  ze  wzajemnych 
pretensyj  majątkowych  pomiędzy  Henrykiem  a  następcą  Hermana, 
Annonem.  Henryk  nie  znał  umiarkowania  i  srodze  dawał  się  we 
znaki  arcybiskupowi.  Równowagi  jednak  w  tym  człowieku  nie  było. 
Niespodziewanie  obudziła  się  w  nim  gwałtowna  skrucha  z  powodu 
szeregu  popełnionych  występków.  Żonaty  był  z  piękną  Matyldą, 
córką  księcia  Lotaryngii,  i  miał  dzieci.  Mimo  tego.  pod  wpływem 
szybkiego  postanowienia,  gdy  arcybiskup  obłożył  go  klątwą,  Henryk 
upokorzył  się  tak  dalece,  że  nie  tylko  hojnie  wynagrodził  kościół  ko- 
loński za  wyrządzone  mu  krzywdy,  ale  pod  wpływem  skruchy... 
opuścił  rodzinę  i  wstąpił  do  klasztoru,  składając  nawet  śluby 
zakonne. 

Krok  ten  Henryka  był  jednak  czysto  odruchowym,  i  takim  sa- 
mym szybkim  odruchem  było  niespodziewane  opuszczenie  klasztoru, 
złamanie   złożonych   ślubów,    powrót   do   żony    i    do    zajmowanego 

Ludolphus  autem  maior  natu,  quod  erat  animo  acerrimus  et  corpore  robustis- 
simus  militarique  prorsus  virtuti  aptissimus.... 

1  Fundatio  mnrii  Brunvilarensis  SS.  XIV.  p.  138  i  140:  Quod  sentiens 
Richeza  regina —  per  manum  mundiburdis  sui  Henrici  comitis  palatini . . . 
dedit  traditione  (w  r.  1056). 


Bolesław  Szczodry  17 

przedtem  stanowiska.  Legenda  klasztorna  powiada,  że  stało  się  to 
na  tie  zmysłowego  pociągu.  Z  powrotem  Henryka  rozpoczęły  się 
znowu  wojny  z  arcybiskupem.  Kolonia  i  Hanno  byli  w  niebezpie- 
czeństwie. Zwłaszcza  jedna  grożąca  wyprawa  była  na  dużą  skalę 
przez  Henryka  przygotowaną.  Kolonia  cała  była  na  murach:  ocze- 
kiwano napadu. 

W  niedaleko  położonym  zamku  palatyna  Henryk  w  pełnem  uzbro- 
jeniu żegnał  się  z  żoną,  a  orszak  zbrojnych  czekał  nań  na  zamko- 
wym dziedzińcu...  Palatyn  podczas  pożegnania  dobył  topora  i  znie- 
nacka odciął  żonie  głowę,  poczem  wybuchnął  śmiechem,  zeszedł  do 
oczekującego  go  rycerstwa  i  tu  śmiejąc  się  i  klaszcząc  w  ręce,  opowie- 
dział o  spełnionym  fakcie.  Dopiero  po  dłuższej  chwili  ludzie  się  zo- 
ryentowali,  że  mają  do  czynienia  z  szaleńcem.  Teraz  go  zamknięto 
w  klasztorze  i  tam  skończył,  żyjąc  jeszcze  dość  długo,  człowiek, 
który  o  mało  co  nie  został  cesarzem  *.  A  więc  obłąkanym  był  Hen- 
ryk, a  zarodki  obłąkania  przejawiały  się  oddawna.  rozumie  się,  nie- 
zrozumiałe i  należycie  nieoceniane. 

Jak  mało  je  rozumiano,  możnaby  przytoczyć  przykłady  z  historyi 
rodu  Karolingów,  gdzie  objawy  epilepsyi  lub  szaleństwa  brano  za  opęta- 
nie przez  złego  ducha,  a  dotkniętych  niemi  często  zamykano  w  klasztorze. 

Rodzony  brat  tegoż  Henryka  został  księciem  Karyntyi  w  pier- 
wszych latach  Henryka  IV.  Był  to  jednak  człowiek  nieudolny,  który 
nie  umiał  opanować  własnego  księstwa.  Skończył  podobnie  jak  brat, 
w  szaleństwie,  bezpotomnie  2. 

Kiedy  w  r.  1063  umierała  dumna  Rycheza,  z  całego  świetnego 
rodu  Ezzonidów,  spadkobierców  rodzinnych  tradycyj  Ottona  II  i  III, 
żyły  tylko  jej  własne  wnuki,  Kazimierzowicze;   zresztą    ród    wygasł 

1  Meyer  v.  Knonau,  Jahrbucher  d.  deutschen  Reiches  unter  Heinrich  IV 
u.  Heinrich  V.  I,  str.  163-164  i  199—200. 

Szczegółowy  opis  wypadku,  wzmiankowanego  także  i  przez  inne  źródła, 
daje  »Vita  Annonis*  (Pertz  SS). 

Henryk  opuścił  żonę  w  r.  1059,  wybuch  szaleństwa  zaś  nastąpił  w  roku 
następnym. 

3  Zmarł  w  r.  1060  czy  1061.  O  nim  Thiofridus  abbas  z  Epternachu  (Pertz 
SS.  XXIII,  p.  26):  DeterLori  (od  Henryka)  frater  eius  Cuono  usus  fortuna,  pro- 
pria  diffamatus  est  laniasse  membra  per  amentiam  et  sic  opimam  orci  victi- 
mam  erhalasse  animam.  Cf.  Meyer  v.  Knonau,  op.  cit.  str.  198- 199  i  208—^09. 
Nie  jest  zrozumiałem,  dlaczego  Meyer  sądzi,  że  powyższy  przekaz  Thiofrieda  po- 
lega na  pomieszaniu  losów  Konrada  z  losami  Henryka.  Rozróżnienie  jest  bardzo 
wyraźne. 
Zakrtewski.  2 


19  Stanisław  Zakrzewski 

doszczętnie,  zarówno  po  mieczu,  jak  kądzieli.  Bardzo  zaś  jest  pro- 
blematycznem,  choć  niektórzy  uczeni  przyjmują  to  za  pewnik,  że 
szaleniec  Henryk  zostawił  potomków,  z  których  wyszedł  jeden  znany 
ród  lotaryński. 

0  Ezzonidach  można  powiedzieć  z  całą  słusznością,  że  kto  raz 
otarł  się  z  bliska  o  blask  koron  cesarskich,  ten  nie  mógł  być  bez- 
karnie wtłoczony  z  powrotem  w  ramy  powszednich  stosunków,  za 
ciasno  mu  było  na  stanowisku  książęcem. 

Może  tych  rysów  dziedzicznych  przy  głębszem  badaniu  dałoby 
się  zgromadzić  więcej,  ale  sądzimy,  że  i  tych  dosyć,  zwłaszcza,  że 
większa  ich  część  jest  dostatecznie  uwierzytelnioną  —  by  wyjaśnić 
i  wytłómaczyć  sprzeczności  w  cechach  charakteru  króla,  któremu 
z  kolei  mamy  się  przypatrzeć. 

O  rodzicach  Bolesława  Śmiałego  wiemy  bardzo  mało.  O  ró- 
żnicy wieku  mówiliśmy  wyżej.  Tu  pragniemy  zwrócić  uwagę  na  nie- 
znany fakt  pokrewieństwa  i  te  same  wpływy  greckie,  które  działały 
już  przez  Rychezę.  Przyczyny  wczesnej  śmierci  Kazimierza  nie  są 
znane.  Ojciec  Dobrogniewy,  Włodzimierz  Wielki,  był  typem  wszech- 
stronnie rozwiniętego  mężczyzny.  Kiedy  jednak  na  świat  miała  przyjść 
Dobrogniewa,  Włodzimierz  był  już  w  wieku  podeszłym,  do  Nowo- 
grodu poszedł  bowiem  na  księcia  jeszcze  w  r.  970.  Nie  znamy  nie- 
stety dokładnie  matki  Dobrogniewy.  Jest  tylko  duże  prawdopodo- 
bieństwo x,  że  matką  jej  była  cesarzówna  Anna,  urodzona  w  r.  963, 
która  była  siostrzenicą  żony  Ottona  II,  Teofano.  Teofano  zatem,  pra- 
babka Kazimierza,  byłaby  ciotką  Dobrogniewy,  a  pokrewieństwo  mię- 


1  Prof.  Balzer  w  Genealogii,  popierając  przypuszczenie,  że  Dobrogniewa 
była  córką  cesarzównej  Anny.  twierdzi,  że  Anna  była  ostatnią  żoną  Włodzimierza. 
Przeczy  temu  wyraźne  świadectwo  Dytmara,  opowiadającego,  że  w  r.  918  Bo- 
lesław Chrobry  uprowadził  do  Polski  macochę  Jarosława  z  dziewięcioma  córkami. 

Oświadczając  się  mimo  to  za  tern,  że  Anna  rzeczywiście  była  matką  Do- 
brogniewy, czynimy  to  na  podstawie  cytowanego  przez  prof.  Balzera  przekazu 
Kroniki  Wielkopolski,  mianowicie,  że  Dobrogniewa  była  córką  Romana  Odowicza 
księcia  Rusi,  z  tą  poprawką,  że  chodzi  tu  nie  o  ojca,  lecz  o  dziadka.  Ojcem 
bowiem  cesarzównej  Anny  był  Roman  II,  cesarz  bizantyński,  syn  Konstantyna 
Porfirogenety. 

Teofano  była  starsza  o  kilka  lat  od  Anny  i  już  w  r.  972  wyszła  za  mąż 
ra  Ottona  II.  Najstarsze  dziecko  miała  dopiero  w  r.  977.  Cf.  Schlumberger, 
Un  empereur  byzantin:  str.  256;  i  Uhlirz  w  Jahrbiicher  d.  deutschen  Reiches 
itr.  24,  nota  40;  obydwaj  przyjmują,  że  Teofano  i  Anna  były  rodzonemi 
■ioitrami. 


Bolesław  Szczodry  19 

dzy  nimi  zachodziłoby  w  trzecim,  względnie  czwartym  stopniu;  by- 
łoby więc  bardzo  bliskie,  tak  dalece,  że  zachodziłaby  przeszkoda 
według  prawa  kanonicznego.  Z  takich  małżeństw  nie  rodzi  się  zbyt 
silne  potomstwo,  tembardziej  że  Dobrogniewa  była  starszą  od  Kazi- 
mierza. Nie  można  tego  powiedzieć  o  Bolesławie  Szczodrym,  ale 
trzej  bracia  jego  potwierdzają  słuszność  wypowiedzianego  zdania.  Odo 
zmarł  bardzo  wcześnie,  Mieszek  w  r.  1065,  Władysław  zaś  Herman 
notorycznie  był  upośledzonym,  i  to  nietylko  fizycznie,  ale  i  du- 
chowo. 

Podnieść  warto,  że  i  Władysław  II  w  niejednym  wypadku 
przypomina  Hermana,  a  i  on  pochodzi  z  małżeństwa,  do  którego 
zawarcia  należało  usunąć  przeszkody  kanoniczne,  co  się  stało  za 
zezwoleniem  Rzymu.  Natomiast  przyrodni  bracia  Władysława  II, 
z  matki  Salomei,  wszyscy  przedstawiają  tęgie  i  zdrowe  fizycznie  i  du- 
chowo typy.  Małżeństwo  zatem  Kazimierza  z  Dobrogniewa,  prócz 
różnicy  wieku  na  niekorzyść  Kazimierza,  było  oparte  na  dość  Mi- 
śkiem pokrewieństwie.  Korzystne  politycznie,  a  może  i  materyalnie, 
nie  rokowało  dobrych  wyników  dla  ewentualnego  potomstwa.  Wy- 
powiadamy to  w  formie  ewentualności,  jakie  mogły  zajść  w  przy- 
szłości. 


Zanim  w  porządku  scharakteryzujemy  Bolesława  Szczodrego, 
naprzód  na  podstawie  Galla,  -a  potem  Kadłubka,  zastanowimy  się 
nad  kilku  jego  osobistymi  rysami,  znanymi  z  postronnych  źródeł. 

Tron  po  ojcu  dostał  się  Bolesławowi  wraz  z  braćmi  w  bardzo 
młodym  wieku.  Wśród  pięciu  pokoleń  przychodzących  do  władzy 
Piastów,  Bolesław  był  najmłodszym x  i  najwyżej  mógł  liczyć  lat 
ośmnaście;  chociaż  trafniejszem  wydaje  nam  się  przypuszczenie,  że 
w  rzeczywistości  był  nieco  młodszym.  Rządy  przeto  sprawowała 
przez  parę  lat  matka,  Dobrogniewa.  Nie  miał  on  zatem  tej  szkoły, 
jaką  Chrobry  przeszedł  za  Mieszka  I,    czy  Mieszek  II  zwłaszcza  za 

1  Chrobry  doszedł  do  rządów  w  wieku  lat  24;  Mieszko  II  koło  trzydziestu 
pięciu;  Bolesław  hypotetyczny  koło  20;  Kazimierz  Odnowiciel  w  latach  22—24. 
Z  późniejszych  Krzywousty  miał  lat  siedmnaście,  należy  jednak  zauważyć,  że 
nie  był  zwierzchnikiem  całej  Polski,  względnie  swego  brata;  byli  sobie  równi. 
Jedynie  Bolesław  Szczodry  w  tym  wieku  był  zwierzchnikiem  braci.  Nie  da  się 
jednak  zaprzeczyć,  że  Krzywousty  talentem  politycznym  przewyższa  Szczodrego. 


20  Stanisław  Zakrzewski 

Chrobrego,  a  nadewszystko  tej  twardej  szkoły  wygnania,  jaka  była 
udziałem  Kazimierza  Odnowiciela. 

Ku  stopom  młodziutkiego  księcia- władcy  chylili  się  wszyscy, 
na  kogo  spojrzał,  czy  byli  to  rodzeni  jego  bracia,  drżący  o  życie, 
czy  poddani.  A  szczęście  w  dodatku  gęsto  sprzyjało  młodemu  panu 
i  oddawało  w  jego  ręce  losy  królewskich  wygnańców  z  Węgier, 
książąt  z  Rusi  i  czeskich.  W  tych  warunkach  mógł  róść  w  ambi- 
cyę,  a  nawet  zarozumiałość  i  pychę. 

Uderza  fakt,  że  Bolesław  pozostawił  braci  całych  na  majątku 
i  zdrowiu,  może  na  podstawie  rozporządzeń  podziałowych  Kazimierza, 
opartych  na  senioracie  *.  Brat  jego  Mieszko  umiera  w  r.  1065,  prawdo- 
podobnie w  kraju.  Herman  przetrwał  rządy  i  doczekał  się  swoich  cza- 
sów. Jest  to  niezaprzeczenie  pewien  rys  humanitarny,  jasno  oświetla- 
jący postać  Bolesława.  Wpływ  matki  był  tym  zapewne,  który  łagodził 
i  nie  dopuścił,  by  książę  tak  się  rozprawił  z  braćmi,  jak  Mieszek,  czy 
jego  bratanek  Krzywousty2.  Zresztą  nie  należy  wpływu  kobiet  przece- 
niać. Córka  Dobrogniewy,  czeska  Swatawa.  t.  j.  Świętosława,  w  sia- 
bym  tylko  stopniu  była  w  stanie  zapobiec  krwawym  rozprawom 
wśród  swych  własnych  synów.  Tem  większa  była  więc  zasługa  sa- 
mego Bolesława.  Zastrzec  się  przecie  trzeba,  że  tylko  prawdopodo- 
bieństwo tego  rysu  zachodzi,  nic  więcej. 

Obok  tego  rysu  są  drugie,  twarde  i  bezwzględne  —  jak  ten, 
gdy  Izasław,  szwagier  Bolesława,  szuka  w  Polsce  gościnności,  tułacz 
na  wygnaniu  —  i  traci  tutaj  w  Polsce  skarby,  wywiezione  z  Ki- 
jowa; a  między  wierszami  źródeł  czytać  można  zarzut,  wyraźną 
wskazówkę,  że  sprawcą  grabieży,  czy  jej  protektorem  był  Bolesław 
we  własnej  osobie  3. 

1  Idę  za  przypuszczeniem  prof.  Wojciechowskiego,  wypowiedzianem  w  Szki- 
cach Historycznych  (str.  157). 

1  Przypuszczenie  o  regencyi  Dobrogniewy  zostało  passim  wypowiedziane 
przez  prof.  Wojciechowskiego  w  Szkicach.  Jest  ono  popartem  przez  Kronikę  Wę- 
giersko-polską, która  zna  postać  Dobrogniewy  pod  imieniem  Dąbrówki.  Samo- 
dzielność jej  roli  można  sobie  wytłómaczyć  tylko  faktem,  że  przez  pewien  czas 
sprawowała  regencyę. 

1  Latopis  hypacki  w  cytowanem  wydaniu,  pod  r.  1073:  »Iziasław  że  idie 
w  Liachy  so  imienjem  mnogim  i  s  żenoju.  upowaja  bogatstwom  mnogym.  gła- 
gola*  :  >jako  sim  naliezu  woja*  ;  >jeże  wziasza  u  niego  Liachowie,  poka- 
zasza  jemu  put1  ot  siebie*. 

Grzegorz  zaś  VII  w  znanym  liście  do  Bolesława  powiada:  »...inter  omnia 
senranda  vobis  est  caritas.  quam,  quod  inviti  dicimus,  in  pecunia  quam  regi 
Russorum  abstulistis.  violasse  videminit  (Kod.  Wielkopolski.  I  nr.  4). 


Bolesław  Szczodry  21 

Tą  dziwną  mieszaninę  złych  i  dobrych  pierwiastków  spr, tkamy 
w  portretach,  jakie  zostawili  o  królu  dwaj  kronikarze,  Gall  i  Ka- 
dłubek. Przyczem  należy  podkreślić,  że  obydwa  wizerunki  są  ana- 
logiczne, a  zwłaszcza,  że  obydwa  są  dla  króla  na  ogół  niekorzystne, 
zarówno  wizerunek  Galla,  jak  w  wyższym  jeszcze  stopniu,  Kadłubka. 

Są  jednak  i  zasadnicze  różnice  miedzy  portretami.  Gall  ze- 
stawia kilka  epizodów  o  charakterze  mniej  więcej  anegdotycznym, 
które  to  anegdoty  mają  mniej  więcej  w  jego  przedstawieniu  równe 
znaczenie  —  jako  źródło  do  charakterystyki  króla.  Kadłubek  nato- 
miast patrzy  na  Bolesława  wyłącznie  prawie  przez  pryzmat  krwa- 
wego dramatu,  obracającego  się  koło  osoby  Św.  Stanisława. 

Natomiast  niezupełnie  uzasadnionym  wyduje  nam  się  pogląd, 
jakoby  Gall  był  na  tyle  wyłącznie  dworakiem,  że  te  dworskie 
względy  i  oglądanie  się  na  łaskę  książęcą  mogły  go  hamować  w  opi- 
sie zajścia  króla  z  biskupem.  Od  tego  zarzutu  mógłby  Gall  być 
wolnym.  On  poprostu  nie  chciał  się  zanadto  rozpisywać  o  Bolesławie 
Szczodrym,  bo  mu  było  spieszno  do  czasów  Krzywoustego.  Już 
o  Mieszku  II  Gall  pisze  aż  zanadto  zwięźle.  Czasy  Kazimierza  także 
są  traktowane,  wprawdzie  szerzej,  ale  często  epizodycznie.  Przecież 
Gall  umie  podawać  bez  zbyt  wielkich  obsłonek  rzeczy  daleko  dra- 
żliwsze nie  tylko  dla  Krzywoustego,  ale  nawet  dla  możnych  panów, 
którzy  jeszcze  bardziej  od  księcia  mogli  być  dla  obcego  niebezpieczni 
i  niewygodni. 

Gall  nie  waha  się  przytaczać  wieści,  jakie  kursowały  o  zgonie 
Mieszka  Bolesławowica.  zgładzonego  trucizną,  i  wskazać  prawie  palcem 
sprawców  zbrodni,  sprawców  także  wygnania  ojca  *.  A  co  zwłaszcza 
wysoko  każe  stawiać  zamiłowanie  prawdy  w  Kronice  GaJla,  to 
sposób,  w  jaki  mówi  o  losach  Zbigniewa,  a  więc  wypadkach  tych 
czasów,  kiedy  był  zajęty  redakcyą  Kroniki.  To  przecież  były  sprawy 
najdrażliwsze,  w  których  kamaryla  dworska,  że  użyjemy  tego  wy- 
rażenia, cała  była  zainteresowana,  a  wśród  niej  żył  i  obracał  się 
Gall.  Tymczasem  stanowisko  Galla  jest  zupełnie  bezstronne.  W  je- 
dnem  miejscu,  mówiąc  o  sprawie  Zbigniewa,  używa  po  prostu  prawie 
tych  samych    wyrazów,   które   wyżej    przytoczył  o  Bolesławie  i  św. 


1  Galii    Cbr.    Lib.  I,  c.  29:    Aiunt    enim,    ąuosdam  aemulos  timentes,   ne 
patris  iniuriam  Yindicaret,  veneno  puerum  bonae  indolis  peremisse. 


22  Stanisław  Zakrzewski 

Stanisławie  ł.  Nawet  dobre  rysy  Zbigniewa  umie  przytoczyć  w  ujęciu, 
że  by/  to  człowiek  prostoduszny  i  w  gruncie  rzeczy  dobry.  Winę 
Krzywoustego  Gall  stwierdza  wyraźnie,  stara  się  tylko  wytłómaczyć, 
w  jaki  sposób  mogło  dojść  do  tego.  że  Krzywousty  mógł  kazać 
oślepić  Zbigniewa  —  i  wskazuje  znowu  wyraźnie  na  interesowane 
podszepty  dworaków. 

A  zatem  kronikarz,  taką  surową  miarą  mierzący  czyny  opie- 
wanego przez  się  władcy,  nie  może  być  posądzony  o  to,  by  wywyż- 
szał lub  poniżał  innych  z  myślą  o  przypodobaniu  się  swemu  boha- 
terowi. Bardzo  jest  prawdopodobnem.  że  Krzywousty  nie  był  przy- 
wiązany do  pamięci  stryja.  Salomeą,  żona  jego,  miała  przecie  wy- 
rzuty, że  on  nic  nie  zdziałał  dla  opactwa  w  Mogilnie,  zawożonego 
przez  Bolesława.  Z  drugiej  jednak  strony  Krzywousty  sam  nie  miał 
żadnego  realnego  interesu  w  zwalczaniu  tradycyi  o  Bolesławie  Szczo- 
drym. Z  tej  strony  nic  mu  już  nie  groziło  —  a  o  to  tylko  dbali 
i  zabiegali  średniowieczni  władcy. 

Jeśli  więc  mamy  mówić  o  wizerunku  Szczodrego  według  Galla, 
musimy  pamiętać,  że  to  właśnie  tradycya  dworska,  a  prawdopodo- 
bnie tradycya  rodzinna  Piastów  mówi  przez  jego  usta,  oddana  mo- 
żliwie objektywnie.  Podnieśliśmy  zaś  już  wyżej,  że  wizerunek  Galla 
nie  jest  dla  Bolesława  pochlebny.  Rysy  dodatnie  krzyżują  się  z  ujem- 
nymi, i  te  właśnie  przeważają. 

Nie  tyle  Śmiałym,  ile  Szczodrym  za  prof.  Balzerem  powinien  być 
stale  zwany  Bolesław,  taki  bowiem  przydomek  daje  mu  Gall.  a  tak  samo 
Kadłubek.  Prawda,  że  Gall  już  nazywa  go  także  wojowniczym,  rys  ten 
nie  ma  jednak  w  jego  kronice  charakteru  przydomka.  Przezwisko 
Śmiały  nie  ma  zatem  należytego  źródłowego  uzasadnienia,  ponieważ 
występuje  vr  źródłach  podrzędnych,  w  późnem  dopiero  średniowieczu*. 


1  Znany    ustęp    o    św.  Ustęp  o  Zbigniewie: 

Stanisławie:  Quid  ergo?  Accusamus  Zbigneyum  et 

neque  enim  traditorem  episcopum  ex-  excusamus  Boleslavum?  Nequaquam. 

cusamus,    neque   regem    vindicantem  (Cytowane  wydanie,    Lib.  III.  c.  25). 
■ic  se  turpiter  commendamus   (Liber 
I,  c.  27). 

1  Gall  in  us.  schol.  p.  32  c.  22:  vir  largus  et  bellicosus;  ibidem  c.  23 
audax  fuit  rniles  et  strenuus  hospitum  susceptor  benignus  datorque  largorum 
largisaimus,  cztery  razy  wprost  daje  mu  ten  przydomek:  Bolesłavus  Largus 
(capi  ta  23  i  26); 

Kadłubek.  M.  Pol.  Hist.  II.  str.  289:    cui   largi  tati  s  cognomen  an- 


Bolesław  Szczodry  23 

Natomiast  przydomek  Szczodry  należy  uważać  za  dość  zna- 
mienny. Kronikarz  wyraźnie  podnosi  gościnność  i  upodobanie  w  hoj- 
nem  rozdawnictwie  darów.  Wprawdzie  Gall  przytacza  epizod  tej 
szczodrości  dość  ograniczony  i  banalny.  Musimy  sobie  jednak  uzmy- 
słowić, że  tego  rodzaju  szczodrość  nie  wykształciłaby  tytułu  do 
utworzenia  przydomka.  Natomiast  uwzględnić  należy,  że  hojność 
monarsza  miała  w  wiekach  średnich  o  wiele  szerszy  teren,  niż  pó- 
źniej, obok  bowiem  darów  w  potocznem  znaczeniu  obejmowała 
ziemię  —  i  to  w  rozległości  ogromnej.  Wolno  więc  wyrazić  przy- 
puszczenie, że  Szczodry  hojnie  ziemią  szafował,  a  w  takim  razie  pa- 
nowanie jego  mogło  wiele  znaczyć  w  historyi  tworzenia  się  naszej 
rycerskiej  własności.  Poza  gołe  przypuszczenie  wyjść  przecie  niepo- 
dobna. Jego  poparciem  jest  jedynie  nadanie  grodu  rycerzowi,  który 
uratował  życie  Kazimierza.  Nadanie  grodu  przytem,  co  należy  pod- 
kreślić, nie  było  równoznaczne  z  nadaniem  godności;  co  rozróżnia 
Gall,  a  zatem  było  zdziałanem  z  mocą  dziedziczenia  przez  spadko- 
bierców obdarowanego. 

Szczodrość  króla  była  w  całej  pełni  uzasadniona.  Przecież 
i  Chrobry  tą  drogą  skarbił  sobie  wierną  i  oddaną  służbę  rycerstwa. 
Inaczej  nie  można  było  utrzymać  rycerstwa  przy  sobie  i  prowadzić 
je  na  nieskończone  wyprawy.  Poza  przykładem  Chrobrego  i  Szczo- 
drego istnieją  wyraźne  świadectwa  najstarszego  latopisu  ruskiego, 
stwierdzające  taki  właśnie  stosunek  księcia  do  drużyny.  Także  w  ru- 
skich źródłach  znajdujemy  ślady  od  najwcześniejszych  czasów,  że 
książę  zasłużonym  drużynnikom  nadaje  ziemię.  Jeśli  zaś  książę  choć 
na  chwilę  ustaje  w  rozdawnictwie  łask  i  darów  —  drużyna  zaczyna 
szemrać.  To  samo  było  u  nas. 

Jakkolwiek  zatem  rys  szczodrości  był  usprawiedliwiony  konie- 

tonomasica  privilegiatum  est  excellencia;  str.  294:  fuit  hic  belhgerendi  tam  stu- 
diosus; 

Żywot  św.  Stanisława  Mniejszy:  (M.  Pol.  Hist.  IV,  str  272):  Hic 
est  Boleslaus,  qui  propter  excellenciam  largitatis  anthonomasice  dictus  est  largus, 
ob  insignem  audaciam  virtutis  appellatus  est  bellicosus;  określenie  to  przejmuj* 
żywot  większy; 

Kronika  Polska  (Mon.  Pol.  III.  p  623):  vivente  adhuc  patre  probuB 
ac  liberalis,  powtórzone  przez  Kronikę  Książąt  polskich,  która  nadto  dodaje 
str.  450:  Quamvis  enim  iste  rex  in  armis  fuit  strenuus,  munificencia  largus,  ho- 
spitum  susceptor  benignus,  militibus  et  nobilibus  propicius; 

Kronika  Wielkopolska  (Mon.  Pol.  II.)  tytulik:  De  Boleslao  Effero; 
w  tekście:  Boleslaus  largus  et  efferus;  liberalissimus. 


24  Stanisław  Zakrzewski 

cznością  —  to  mimo  to  trudno  zaprzeczyć,  że  u  Galla  występuje 
ona  z  pe*vną  cecha  lekkomyślności,  a  także  pewnego  lekceważenia 
i  rz^z  króla  osoby  obdarowanego.  Może  to  tylko  nasze  przypuszcze- 
nie, Gall  bowiem  odnośny  postępek  Bolesława  poleca  jako  wzór  do  na- 
śladowania. Pod  ciężarem  srebra  i  złota,  którem  kleryk  napełnił 
swój  płaszcz  —  ten  rwie  się  i  wtedy  król  ze  swych  ramion  zrzuca 
własny  płaszcz  i  dotąd  napełnia  go  kruszcem,  że  aż  kleryk  wy- 
krzyknął, że  nie  dźwignie  więcej  ciężaru.  Opowieść  ta  prawdopodo- 
bnie jest  stylizowaną  na  innych  wzorach  literackich  —  na  tyle  je- 
dnak musi  być  prawdziwą,  żeby  uznać,  że  Bolesław  cel  osiągnął, 
a  kleryk  rzetelnie  wywdzięczył  się  za  dobrodziejstwo  i  chwałę  króla 
rozgłaszał. 

To  szukanie  chwały  i  sławy  jest  niewątpliwie  drugiem  źródłem, 
skąd  płynie  hojność  monarchów  średniowiecznych.  W  parze  z  wro- 
dzoną dzielnością  osobistą  kierowała  ona  kroki  Bolesława  ku  na- 
śladowaniu czynów  sławnych  przodków.  Rys  ten  trafnie 
podchwytuje  Żywot  św.  Stanisława1  i  niewątpliwie  był  on  jednym  z  głó- 
wnych rysów  postaci  króla.  Trudno  jednak  orzec,  co  w  tej  dążności 
było  własną  pracą  Bolesława,  a  co  dziełem  doradców  i  otoczenia, 
których  mieć  musiał.  W  każdym  razie  z  tego  źródła  wypłynęła  wię- 
kszość wybitnych  czynów  politycznych  króla,  a  wśród  nich  koro- 
nacya.  Za  mało  jednak  w  ogóle  o  niej  wiemy,  by  możoa  na  niej 
opierać  i  gruntować  zanadto  dodatnie  wyobrażenie  o  charakterze 
króla.  Nie  wiemy,  wt  jakim  stopniu  była  ona  analogiczną  do  koro- 
nacyi  Chrobrego,  zresztą  i  tę  ostatnią  mniej  znamy,  tylko  się  jej  cha- 
rakteru domyślamy.  Koronacya  jest  dziełem  olśniewającem,  ile  zaś 
w  niej  było  śmiałego  porywu,  a  ile  politycznej  rachuby  —  powie- 
działyby źródła,  gdyby  istniały.  Tych  nie  ma. 

Charakterystyka  Galla  mówi  nam,  że  ambicya  króla  nie  była 
podporządkowana  logicznemu  łańcuchowi  politycznych  wskazań;  prze- 
ciwnie nawet,  ambicya  kierowała  jego  polityką.  Był  w  nim  nadmiar 
ambicyi  i  próżności 2. 

1  Mniejszy  (M.  Pol.  Hist.  IV  str.  274— 275):  Iste  Boleslaus  proavi  sui  raagni 
regis  Boleslai  audaciam  emulatus,  prout  erat  vir  belligerendi  studiosus,  terminos, 
quos  ami6erant  patres  sui,  volens  recuperare  et  ad  suum  dominium  reducere; 
Rys  ten  przejmuje  Kronika  Wielkopolska. 

1  Galii  Chr.  in  us.  schol.  I.  c.  22:  Qui  sua  satis  gęsta  gestis  praedeces- 
lorum  coaequavit,   nisi    quod  ąuaedam    eum   ambitiouis  vel  vanitatis  su- 


Bolesław  Szczodry  25 

Próżność  Bolesława  przechodziła  w  uczucie  niesłychanej  dumy 
i  pychy;  były  one  dość  ugruntowane  na  szeregu  powodzeń  —  ale 
na  tyle  silne  i  szczere,  że  objawiały  się  nawet  wśiód  niepowodzeń  — 
mogły  przeto  graniczyć  z  uporem,  poświęcającym  dla  pozorów  ży- 
wotne polityczne  interesy.  Cechy  te  posiadają  doskonałą  illustracyę 
w  dwóch  ustępach  Gallowej  opowieści:  jednym  o  spotkaniu  ze  szwa- 
grem Izasławem,  drugim  o  zjeździe  z  Władysławem  węgierskim. 

Po  wprowadzeniu  Izasława  na  Kijów,  przyszło  do  spotkania 
książąt  i  do  uświęcenia  zawartego  przymierza  pocałunkiem  pokoju. 
Bolesław  nie  chciał  zsiąść  z  konia,  Izasław  podszedł  pieszo.  Bolesław, 
całując  go,  pozwolił  sobie  na  gruby  żart  i  wytargał  szwagra  za 
brodę  l.  Był  to  żart  obraźliwy,  z  którego  tchnęła  pogarda,  gdyż  broda 
była  rzeczą,  otoczoną  poszanowaniem,  zaszczytnym  przywilejem,  który 
nie  był  udziałem  każdego;  na  brodę  się  przysięgano,  tkwił  w  n.ej 
pewien  symbol. 

Drugi  epizod  jest  jeszcze  bardziej  charakterystyczny.  W  pier- 
wszym bowiem  wypadku  Bolesław  stał  u  szczytu  świetności,  w  dru- 
gim —  na  wygnaniu.  W  roli  wygnańca,  na  węgierskiej  ziemi,  szu- 
kając przytułku  i  pomocy,  nie  chciał  znowu  zsiąść  z  konia,  by  po- 
witać pospieszającego  doń  pieszo  z  powitaniem  króla  Władysława ». 
Wychował  go  bowiem  Bolesław  w  Polsce,  gdzie  Władysław  siedział 
przedtem  na  łaskawym  chlebie,  uważał  go  więc  Bolesław  ciągle  za 
swego  pupila.  Tak  przynajmniej  tłómaczy  rzecz  kronikarz. 

Obydwa  zajścia  mają  niejedno  w  ceremoniale  spotkań  monar- 
szych, co  można  przytoczyć  na  usprawiedliwienie  Bolesława.  Forma- 
listyka  tych  spotkań  do  najmniejszego  szczegółu  przywiązywała 
wielkie  znaczenie,  a  każdy  szczegół  ceremoniału  miał  odpowiadać 
ściśle  realnym  stosunkom,  jakie  zachodziły  pomiędzy  zjeżdżającymi 
się  władcami.   Mimo   to    forma    wystąpień  Bolesława  była  tak  silna 


perfluitas  agitavit.  Zarzut  próżności  powraca  w  c.  28:  In  Bolezlavo  tamen 
unum  ascribendum  est  vanitati,  quod  eius  pristinae  multum  obfuit  probitati. 

1  Galii  etc.  1,  c.  23:  Nec  tamen  equo  descendens  sed  barbam  eius  aubri- 
dendo  divellens,  osculum  ei  satis  pretiosum    exhibuit. 

*  Ibidem  c.  28:  ...obviam  ire  Bolezlavo  Wladislavus,  ut  vir  humilis,  pro- 
perabat,  eurnąue  propinąuantem  eminus  equo  descendens  ob  reverentiam  eispe- 
ctabat.  At  contra  Bolezlavus  humilitatem  regis  mansueti  non  respexit,  sed  in  pe- 
stiferae  fastum  superbiae  cor  erexit.  >Hunc«  inąuit,  lalumnum  in  Polonia  edu- 
cavi,  hunc  regem  in  Ungaria  eollocavi.  Non  decet  eum  me  ut  aeąualem  vene- 
rari,  sed  equo  sedentem  ut  quemlibet  de  principibuB  osculari*. 


26  Stanisław  Zakrzewski 

i  niezwykła,  że  wzbudzała  sensacyę,  szkodziła  mu,  i  w  takiem  wła- 
śnie ujemnem  oświetleniu  przeszła  do  tradycyi. 

Wolno  przeto  wątpić,  czy  scharakteryzowane  przed  chwilą  za- 
chowanie się  Bolesława  płynęło  z  uporu,  opartego  na  chłodnem  rozu- 
mowaniu. Na  podstawie  źródeł  można  stwierdzić,  ze  czyny  królew- 
skie często  wynikały  z  porywczości,  nieznającej  wędzidła.  Gall  na- 
zywa go  gorącą  głową  l.  Rys  ten  pokrewny  podkreślonej  wyżej  lek- 
komyślności prowadził  króla  na  manowce.  Zaraz  w  początkach  pa- 
nowania zaledwie  uniknął  zasadzki  Czechów,  a  nawet  stracił  pano- 
wanie nad  Pomorzanami  tylko  z  powodu  zaniedbania2.  A  i  później, 
choć  przybyło  doświadczenia,  nie  przybyło  statku.  Na  każdą  wy- 
prawę rzucał  się  nagle,  na  oślep,  bez  należytego  przygotowania.  Przy- 
miot taki  był  dobry  dla  rycerza,  mógł  jeszcze  magnatowi  wystar- 
czyć, od  książąt  wymagano  więcej. 

Przytoczona  już  raz  przez  nas  scena  obdarowania  ubogiego 
kleryka  zawiera  parę  szczegółów  odrębne;  kategoryi. 

Kleryk,  widząc  zebrane  skarby,  zwiezione  na  gród  krakowski 
z  Rusi  i  skądinąd  —  westchnął  głośno,  co  rozgniewało  Bolesława. 
W  tym  ustępie  lakoniczny  kronikarz  wtrąca  dwa  wyrazy,  które 
znakomicie  uzupełniają  charakterystykę  króla.  Napomyka  bowiem 
jako  o  rzeczy  potocznej,  że  król  był  dziki3.  Więcej  szczegółów 
nie  podaje,  łagodzi  nawet  ich  wrażenie,  gdyż  opowiadanie  o  danym 
fakcie  nie  tylko  słów  tych  nie  usprawiedliwia,  ale  wprost  im  za- 
przecza. Przerażenie  kleryka  było  zupełnie  nie  na   miejscu,    król  go 


1  Ibidem  c.  25:  Qui  cupiens  animo  ferventi  de  manu  gentilium  pa- 
triam  liberare,  collecto  nondum  exercitu.  debuit  antecedens  inconsulte  ni- 
mi um  properare. 

*  Ibidem  c.  22:  suae  contumaciae  neglegentia  non  solum  castrum  non 
habuit,  verum  etiam  Bohemorum  insidias  vix  evasit,  ac  Pomoranorum  dominium 
sic  amisit. 

Gall  dodaje  do  tycb  słów  następujące:  »Sed  non  est  mirum  aliąuantulum 
per  ignorantiam  oberrare,  si  contigerit  postea  per  sapient  am,  quae  neglecta  fue- 
rint,  emendarec.  Nie  daje  jednak  Gall  następnie  przykładu  i  nie  przytacza  epi- 
zodu, z  ktoregoby    wynikało,    że  Bolesław  później  wyzbył  się  lekkomyślności. 

5  Na  słowa  te  za  mało  dotąd  zwracano  uwagi;  Gall  c.  c.  26:  Bolezlarus 
autem  rex,  ut  erat  ferus,  audiens  hominem  miserabiliter  gemuisse,  et  existi- 
mans  aliąuem  camerarios  percussisse,  iratus  sciscitatur.  qui  fuerit  ausus  sic 
gemere,  yel  quis  praesumpserit  ibi  ąuempiam  yerberare.  Tunc  ille  miser  clericus 
tremefactus.  maluisset  nunąuam  pecuniam  se  yidisse,  quam  ea  de  causa  regis 
curiam  inrroi9ie. 


Bolesław  Szczodry  27 

bowiem  hojnie  obdarzyć  Jako  przypuszczalny  powód  gniewu  podaje 
nawet  Gall.  że  król  mógł  sądzić,  że  komornicy  kogoś  obijają.  Mimo 
to  waga  tego  jednego  wyrażenia  o  dzikości  króla  jest  wielką  i  bez- 
względną. Bolesław  był  dziki.  Musiał  zatem  istnieć  szereg  nieznanych 
na  podstawie  Galla  faktów,  które  usprawiedliwiały  ten  epitet.  Do- 
myślać się  tylko  można,  że  kronikarz  do  tej  kategoryi  jego  czynów 
odnosił  postępek  ze  św.  Stanisławem,  inaczej  nie  nazwałby  czynu 
króla  hańbiącym,  stwierdzając  ponadto,  że  Bolesław  dopuścił  się 
grzechu. 

Na  zaznaczonych  momentach  urywa  się  materyał  Galla.  Obraz 
króla  jest  skreślony  z  pewną  sympatyą;  treść  jednak  jest  nieko- 
rzystna: król  był  porywczy  i  dziki,  cechował  go  nadmiar  pychy 
i  próżności.  W  ramach  tych  doskonale  mogą  się  zmieścić  zalety  Bo- 
lesława: szczodrość,  odwaga,  dzielność  rycerska  i  ambicya. 

Sam  Gall  podkreśli?,  że  długo  byłoby  opowiadać  o  przyczynach 
wygnania  króla  l.  Tern  samem  kronikarz  stwierdza,  że  był  jeszcze 
szereg  wydarzeń,  o  których  pamięć,  choć  może  niejasna,  jeszcze  za 
jego  czasów  się  przechowała.  Ślady  tej  tradycyi,  nieuwzględnionej 
przez  Galla,  dadzą  się  odnaleść  po  kolei  w  Kadłubku,  Żywocie  św. 
Stanisława,  Kronice  Wielkopolskiej  i  jeszcze  w  Długoszu.  W  trady- 
cyi tej,  choć  z  trudnością  i  hypotetycznie,  dadzą  się  odnaleść  rysy, 
wchodzące  w  ramy  wizerunku  Gallowego. 

W  ramy  te  wchodzi  przedewszystkiem  surowość,  z  jaką  Bole- 
sław karał  najwybitniejszych  panów,  którzy  go  na  wyprawie  opu- 
ścili, a  także  przeniewierstwa  małżeńskie  tych  pań  rycerskich,  dla 
których  zbyt  długiem  było  czekanie  na  powrót  mężów,  towarzyszą- 
cych królowi  w  dalekich  wyprawach. 

Koloryt  tych  wydarzeń,  przekazanych  przez  Wincentego,  opu- 
ściliśmy już  bowiem  pewny  grunt  Gallowy  —  przystaje  do  czasów 
Bolesława  Szczodrego.  Wiemy  o  tern,  że  rycerstwo  polskie  skłonne 
było  wrcześniej  znacznie  opuszczać  wyprawę,  bez  wiedzy  króla  czy 
księcia.  Działo  się  to  już  za  Bolesława  Chrobrego.  Wprawdzie,  jak 
słusznie  zwrócił  uwagę  Lelewel,  miało  to  miejsce  podczas  powrotu 
z  pomyślnej  wyprawy  2.  Tem  może  tłómaczy  się  fakt,  że  Bolesław 
Chrobry  faktu  opuszczenia  nie   ukarał.   Mógł   się   jednak   ślad  kary 

1  Ibidem  c.  27:  Qualiter  autem  rex  Bolezlavus  de  Polonia  sit  eiectus, 
longum  exsistit  enarrare... 

1  Polska  wieków  średnich  II.  str.  251. 


2g  Stanisław  Zakrzewski 

nie  przechować  w  tradycyi,  która  pozatem  wie,  że  Chrobry  karać 
umiał.  Bez  względu  jednak  na  łagodzące  okoliczności,  opuszczanie 
króla  podczas  wyprawy  było  zbrodnią  i  mogło  być  traktowane  jako 
zdrada.  Krzywousty  karze  śmiercią  za  opuszczenie  pola  bitwy:  mia- 
nowicie posyła  winowajcy  stryczek.  Gdy  Głogowianie  własne  dzieci 
dali  Henrykowi  w  zakład,  ten  sam  Krzywousty  pod  karą  krzyża  za- 
brania im  wydać  miasto  cesarzowi 1  —  chociaż  bezwzględnie,  nawet 
w  ówczesnem  pojęciu,  Głogowianie,  nie  słuchając  rozkazu,  mieliby 
na  swe  usprawiedliwienie  łagodzące  okoliczności. 

Bezwzględność  przeto,  z  jaką  w  tym  wypadku  postępuje  Bo- 
lesław Szczodry,  odpowiada  zupełnie  charakterystyce  Galla;  więcej 
nawet,  ze  stanowiska  formalnego  prawa  i  wyobrażeń,  które  pano- 
wały nawet  w  Polsce  za  czasów  Kadłubkowych.  król  był  w  prawie 
tak  postąpić.  A  jednak  zwyczaj  późniejszy,  wchodzący  w  życie  już 
od  XII  w,  że  rycerstwo  do  wojny  zagranicznej  było  obowiązane 
w  zamian  za  specyalne  świadczenia  ze  strony  władcy,  stwierdza,  że 
takie  konflikty  istniały  wcześniej,  i  takim  był  konflikt  za  Szczodrego. 

Drugi  fakt,  prowadzący  do  konfliktu,  to  kary,  które  spadły  na 
kobiety  i  przystawianie  im  do  piersi  szczeniąt.  Geneza  konfliktu 
o  tyle  interesująca,  że  król  występuje  u  Kadłubka  jako  stróż  spra- 
wiedliwości i  czystości,  natomiast  biskup  ujmuje  się  za  kobietami, 
występując  przeciw  zbyt  surowemu  wymiarowi  kary,  prawda,  że 
także  przeciw  bezwzględnemu  postąpieniu  z  dziećmi.  Ten  ostatni 
szczegół  jest  bardzo  ważny.  Nie  można  bowiem  przypuszczać,  żeby 
zdrada  i  wiarołomstwo  miały  masowe  objawy.  Podnieść  jednak 
trzeba,  że  mogło  się  obejść  bez  wiarołomstwa  żon,  a  kary  podobne 
spaść  mogły.  Za  winy  wybitnych  członków  rodu  odpowiadał  cały 
ród:  kobiety  i  dzieci.  Przykładów  cała  masa:  los  Sławnikowiców, 
Werszowców,  jeszcze  na  początku  XII  w.,  lub  rodu  Felicyana  na 
Węgrzech  w  XIV  w.,  co  jest  złączone  z  pobytem  Kazimierza  Wiel- 
kiego na  dworze  węgierskim. 

A  więc  i  w  tym  wypadku,  nawet  na  podstawie  opowieści  Ka- 
dłubka, król  mógł  być  w  prawie. 

Nie  tylko  jednak  treść  wydarzenia,  ale  forma,  w  jakiej  ją  nam 
przekazał  Kadłubek,  jest  wiarygodną.  Szczegół  o  szczeniętach  jest 
bowiem  niezmiernie  charakterystyczny,  i  dodajmy,  historyczny.  Sto- 
pień zaś  kary,  wymierzonej  przez  króla,  świadczy  niewątpliwie  o  ła- 


"  Galii  Chr.  in  us.  ach.,  str.  90—91,  capita  6,  7  i  8. 


Bolesław  Szczodry  29 

godnieniu  w  Polsce  obyczajów,  świadczy  więc  na  korzyść  króla,  jak 
trafnie  zauważył  już  Lelewel,  a  mimo  to  dał  powód  do  konfliktu. 

Symbolika  średniowieczna  lubowała  się  we  wzmacnianiu  wra- 
żenia kar  zapomocą  zmuszania  winnych  do  ukazywania  się  publi- 
cznego w  poniżającej  formie  ze  zwierzętami.  W  Rzymie,  jeszcze 
w  końcu  X  w,  podobne  kary  były  w  pospolitem  użyciu,  spotykały 
nawet  strącanych  z  tronu  papieży,  a  w  Niemczech  znacznie  później 
jeszcze  buntowniczy  książęta  musieli  po  obozie  cesarskim  lub  w  da- 
nem  mieście  paradować,  obnosząc  psy.  To  samo  miało  miejsce  w  Cze- 
chach, czego  klasyczny  przykład  podaje  Kosmas  l.  Jeśli  więc  Kadłu- 
bek taki  rys  przytacza,  to  nie  możemy  wątpić,  że  pod  tem  kryje 
się  fakt  historyczny. 

Lelewel  zwrócił  uwagę  na  to,  że  wiarołomstwo  żon  było  ka- 
rane w  Polsce  za  czasów  Chrobrego  niezwykle  surowo,  okaleczano 
winne2.  W  Czechach  milkła  nawet  jurysdykcya  męża  wobec  wia- 
rołomnej żony,  gdyż  hańba  spadała  na  cały  ród.  Typowym  jest 
przykład  konfliktu,  w  jakim  znalazł  się  nikt  inny,  jak  św.  Wojciech, 
udzielający  azylu  winnej,  czem  ściągnął  na  siebie  zarzut  popierania 
przeniewierstw  małżeńskich.  Sądzimy,  że  coś  podobnego  miało  miej- 
sce w  wypadku  św.  Stanisława.  I  on  ściągnął  później  na  siebie  za- 
rzut ze  strony  Bolesława,  że  popierał  przekroczenia  ze  strony 
niewiast. 

Obyczaje  zatem  i  wymiar  kar  w  Polsce  łagodnieją  na  prze- 
strzeni czasu  od  Chrobrego,  do  Szczodrego.  Kościół  konsekwentnie 
stoi  na  stanowisku,  że  za  takie  winy  on  jest  przedewszystkiem  po- 
wołany do  wykonywania  jurysdykcyi.  Król  tymczasem  strzeże  prawa 
swojego...  w  czem  tkwi  jedna  z  przyczyn  konfliktu. 

Czy  konflikty  mogły  mieć  jeszcze  inne  źródło?  Czy  prawdą 
jest,  że  król  w  ostatnich  latach  życia  nurzał  się  w  rozkoszach  zmy- 

«  Rzecz  dzieje  się  za  czasów  Władysława  I,  koło  roku  1110:  Privitan 
quoque  similiter  in  eadem  comprehensus  seditione,  qui  videbatur  senior  esse  in 
urb^Praga,  cuius  super  humeros  alligato  maximo  cane  scabioso 
et  hesterno  iure  crapulato,  raptus  per  barbam  ter  circa  forum 
ductus  est,  cane  reboante  et  suum  demordante  baiulurn,  et  prae- 
cone  acclamante:  Talem  honorem  portat,  qui  Wladislai  duci  promissam  fidem 
derogat.  Atque  omni  foro  spectante  praecisa  super  tabulam  eius 
barba  relegatus  est  versus  Poloniam    in    exilium.    Fontes    Rerum    Bohem. 

II,  str.  169. 

*  Polska  w.  średnich  II.  8tr.  252. 


30  Stanisław  Zakrzewski 

słowych,  jak  chce  Żywot  św.  Stanisława  Mniejszy.  Wprawdzie  za 
tego  rodzaju  przewinienia  królowie  nie  bywali  strącani  z  tronu, 
a  i  kościół  po  większej  części  patrzył  przez  palce.  Przekaz  jednak 
Źywotu  św.  Stanisława  nie  da  się  poprzeć  innemi  źródłami  i  musi 
być  uważany  za  niedostatecznie  uwierzytelniony.  Nie  wyklucza  to 
prawdopodobieństwa,  że  Bolesław  poza  małżeństwem  umiał  sobie 
także  urządzać  życie. 

Nie  mówiąc  o  Chrobrym,  Mieszek  II  miał  miłośnicę,  miał  ją 
Władysław  Herman.  Zresztą  w  ogóle  warunki  życia  były  swobodne. 
W  tych  warunkach  przekaz  Długosza,  którego  nie  ma  we  wcześniej- 
szych źródłach,  zasługuje  na  baczną  uwagę.  Długosz  wyraźnie  mówi, 
że  król  wziął  siłą  na  dwór  żonę  rycerza  Mścisława,  Krystynę.  Nie 
wiem,  czy  są  jakieś  ustępy  w  Długoszu,  gdzieby  były  wprost  zmy- 
ślone osoby.  Trzeba  więc  przyjąć,  iż  zaczerpnął  je  z  nieznanego 
źródła,  tak  samo,  jak  opowieść  o  Małgorzacie  z  Zębocina.  Wiado- 
mości tego  źródła  są  poparte  przez  przekaz  Rocznika  kapitulnego  l, 
zapisującego  pod  r.  1076  urodziny  nieznanego  bliżej  Krystyna,  któ- 
rym nie  może  być  żaden  ze  znanych  książąt.  Należy  mu  się  więc 
osobne  miejsce  w  Genealogii  Piastów,  którego  dotąd  nie  ma.  Jest  więc 
prawdopodobieństwem,  że  Krystyn  wziął  imię  po  matce,  że  był  sy- 
nem Bolesława  Śmiałego. 

Urodziny  Krystyna  przypadają  na  r.  1076,  a  więc  i  pod  tym 
względem  popierają  legendę,  że  przypadają  na  końcowe  lata  rządów 
Bolesława. 

Wątpliwem  wydaje  się,  by  miłość  do  Krystyny  sama  przez  się 
wywołała  konflikt.  Natomiast  mogły  zachodzić  specyalne  okoliczno- 
ści, w  których  gorliwszy  prałat  mógł  mieć  powód  do  interwencyi, 
jeżeli  prawowita  żona  była  odtrącona  i  sama  szukała  pomocy  ko- 
ścioła, bądź  też  mąż  królewskiej  kochanki,  a  zwłaszcza  jeżeli  sto- 
sunek miał  miejsce  w  sferze  książęcej,  na  którą  przedewszystkiem 
kościół  miał  wpływ  w  XI  w. 

Imiona  Mścisława  i  Krystyny  są  jedynym  materyałem;  nie  są  to 
imiona  rycerskie,  przynajmniej  na  pierwszy  rzut  oka,  a  raczej  ksią- 
żęce i  to  znane  na  Rusi.  Czy  na  tem  można  coś  budować,  jak  to 
próbowaliśmy  przed  dziesięciu  laty?  Zapewne,  że  można,  ale  do  pe- 

1  M.  Pol.  Hist.  II.  sub  a  1076:  Cristinus  natus  est.  Kronika  Wielko- 
polska także  powiada  (M.  P.  H.  II.  str.  489),  że  Bolesław  »iura  quoque  thori 
violari«.  Jest  to  bardzo  poważne  poparcie  przekazu  Długosza. 


Bolesław  Szczodry  31 

wnych  wniosków  dojść  trudno.  Zanotować  tylko  z  obowiązku  kroni- 
karskiego należy,  że  książę  Mścisław,  najstarszy  syn  Izasława, 
zmarły  po  r.  1069  na  księstwie  połockiem,  bywa!  w  Polsce,  a  wdowa 
po  nim  mogła  tu  zostać  podczas  powtórnego  wygnania  Izasława, 
które  właśnie  przypada  na  lata  1074—1076. 

Kimkolwiek  była  Krystyna  i  Mścisław,  należy  przypuszczać, 
że  i  w  tym  wypadku  Bolesław  postępował  w  sposób  wyzywający 
i  drażniący. 

Trudno  orzec,  na  jakiem  tle  źródłowem  rozwinęła  się  legenda 
o  wykroczeniach  zmysłowych  Bolesława.  Faktem  jest,  że  już  Żywot 
św.  Stanisława  formułuje  ciężkie  oskarżenie,  że  działał  przeciw  na- 
turze, co  jeszcze  dosadniej  wyraża  Kronika  Polska  l.  Gdybyśmy 
mieli  tylko  te  teksty,  moglibyśmy  przypuszczać,  że  rozwinęły  się  one 
na  tie  niezrozumienia  lub  amplifikacyi  tekstu  Kadłubka.  Zdaje  nam 
się  jednak,  że  fundament  tych  zarzutów  nie  przedstawia  się  tak 
s'rasznie,  w  tej  formie,  jak  tradycya  jest  podana  w  Kronice  Wiel- 
kopolskiej. 

Według  tej  kroniki  Bolesław  wiódł  ze  sobą,  gdziekolwiek  się 
udawał,  konia  (tak  tłómaczymy  iumentum),  nakrytego  purpurą  i  ko- 
sztowną tkaniną.  To  jest  rdzeń  faktu,  do  którego  przyrosły  różne 
plotki  i  opowieści 2.  Obowiązkiem  historyka  jest  postawić  zapytanie, 
czy  nie  mamy  przed  sobą  faktu  historycznego;  sądzimy,  że  tak  jest, 


1  Żywot  św.  Stanisława  (M.  P.  H.  IV.  str.  278):  Bolezlaus  etenim 
intermisso  studio  virtutum  sentina  factus  est  omnium  viciorum  et  carnis  sue 
seąuens  luxuriam,  gloriam  suam  in  ignominiam  et  naturalem  usum  mutavit  in 
eum  usum,  qui  est  contra  naturam. 

Kronika  Polska  (M.  P.  H.  III.  str.  624):  et  flagiciosus  cum  egua  contra 
naturam  effectus... 

Kadłubek  mówi  tylko:  (M.  P.  H.  II.  p.  296):  versus  in  arcum  pravum..., 
str.  298:  flagitiosissimus  in  utroąue,  str.  299:  Nam  quod  strenuitatis  in  illo 
fuit,  profundo  flagitiorum  involvitur,  ale  zupełnie  przy  innej  sposobności.  Być 
może,  że  jest  to  odwrócenie  znanego  zarzutu,  stawianego  przez  Bolesława  św. 
Stanisławowi,  że  był  »renum  scortatorc 

»  Oto  tekst  kroniki  Wielkopolskiej  (M.  P.  H.  II.  str.  488):  In  tantumąue 
cultum  detestabatur  faemineum,  quod,  loco  uxoris,  iumentum  purpura  et 
bysso  decoratum,  ad  omne  iter  quo  ibat,  secum  duci  faciebat. 
Aiunt  quoqe  quidum,  quod  versus  in  sensum  reprobum  abutebatur  eodem. 

Quaedam  autem  scripturae,  quibus  standum  est,  yerius  aa- 
serunt,  quod  non;  sed  in  detestationem  sceleris,  per  mulieres  nobiles,  in 
suorum  maritorum  absentia,  perpetrati,  hoc  se  facere  demonstrabat. 


32  Stanisław  Zakrzewski 

tylko  należy  rzucić  go  na  tło  historyi  ceremoniału.  W  tern  świetle 
nie  ma  on  nic  niewiarygodnego;  wiadomo,  że  zwyczaj  ten,  występu- 
jący zresztą  w  różnych  formach  —  należał  do  symbolów 
władzy,  i  to  w  znaczeniu  podwójnem.  Bądź  był  to  koń.  stanowiący 
bezpośrednią  własność  tryumfatora,  i  był  prowadzony  w  pochodzie 
tryumfalnym;  bądź  też  należał  do  zwykłych  momentów  ceremoniału. 
Nie  tylko  konie  były  w  takiem  użyciu,  do  dziś  dnia  jeszcze  w  po- 
dobnej formie  są  używane  słonie. 

Mógł  być  to  zwyczaj,  i  był  takim  według  wszelkiego  prawdo- 
podobieństwa —  obcy;  zapożyczony  z  Zachodu,  czy  z  Węgier,  Rus; 
lub  Byzancyum  l.  Był  obcym,  bo  raził  i  wywoływał  plotki,  i  do  dziś 
dnia  służyć  może  jako  jeden  dowód  więcej,  że  Bolesław,  podobnie 
jak  jego  naddziady,  nie  liczył  się  z  głosem  opinii  i  łamał  obyczaje. 

Łamał  zatem  obyczaje,  a  wprowadzał  obce.  Kościołowi  zaś 
obyczaj  taki  wydać  się  mógł  podejrzanym,  gdyż  zalatywał  pogań- 
stwem. Nie  dla  tego  żeby  kościół  nie  odróżniał  symbolu  władzy  od 
przedmiotu  kultu,  ale  dla  tego,  że  lud  szerszy  tak  mógł  rozumieć 
i  pojmować.  Jeśli  więc  Bolesław  taki  zwyczaj  wprowadzał,  to  mógł 
w  kościele  wywoływać  zgorszenie,  gdyż  konie  były  przedmiolf-m 
kultu  pogańskich  Słowian,  z  którymi  Polska  wówczas  pozostawała 
jeszcze  w  żywym  kontakcie. 

Nie  ulega  wątpliwości,  że  śmierć  Bolesława  w  pełni  sił,  w  wieku 
37 — 42  lat  najwyżej,  była  przedwczesna  To  jasno  daje  się  wyczy- 
tać w  Gallu  2,  i  na  tym  przekazie  można  oprzeć  przypuszczenie,  dość 
uzasadnione,  że  śmierć  była  gwałtowna.  Gall  niedwuznacznie  wska- 
zuje na  Węgrów,  jako  na  sprawców  śmierci. 

Kadłubek  zapisuje  wersyę,   że   pod  wpływem  ciężkiej  choroby 


Iumentum,  według  Forcelliniego:  Interdum  i  u  men  tum  sic  usurpatur 
ut  equos.  asinos.  mulosve  significat,  boves  non  significat.  Co  też  wynika  z  cyta- 
tów zestawionych  w  poprzednim  przypisku. 

Byssus,  według  Forcelliniego:  Genus  lini  subtilissimi  et  delicatis- 
«imi...  adeoąue  pretiosi.  ut  auro  contra  aestimatum  est,  habitumąue  in  deliciis 
feminarum. 

1  Szereg  ciekawych  przykładów  zestawia  Ducange.  Z  tych  najciekawsze 
pod  equi  albi  i  vestiti.  Pod  alb  i  bardzo  ciekawy  przykład  francuski  z  XIV 
w.,  z  którego  wynika,  że  i  koń  był  symbolem  władzy. 

8  Gallus  in  us.  sch.  c.  28.  str.  37:  unde  magnam  sibi  Ungarorum  invi- 
diam  cumulavit,  indeque  citius  extrema  dies  eum,  ut  aiunt,  occupavit. 


Bolesław  Szczodry  33 

sam  targnął  się  na  swe  życie  l.  Na  tej  tradycyi,  a  zwłaszcza  Galla, 
musi  coś  być. 

Nie  ma  zasadniczej  sprzeczności  pomiędzy  tą  tradycyą,  a  tra- 
dycyą  benedyktyńską  o  pokucie  Bolesława.  Faktem  niezbitym  pozo- 
staje, że  Bolesław  od  wczesnych  czasów  miał  kommemoracyę  w  kla- 
sztorach benedyktyńskich  w  Polsce  i  to  jako  »conversus«.  Tego  ro- 
dzaju kommemoracyę  nie  dostawały  się  do  Libri  Fraternitatis  czy 
Libri  mortuorum  drogą  literacką,  a  tylko  z  tych  źródeł  wzmianka 
o  »królu  Bolesławie  konwersie«  mogła  się  dostać  do  kalendarza  be- 
nedyktyńskiego. 

Hojny  fundator  opactwa  w  Mogilnie,  zapomnianego  przez  Krzy- 
woustego, co  przyczyniało  zgryzot  Salomei  po  śmierci  męża,  do  tej 
kommemoracyi  miał  prawo. 

Od  początku  XV  w.  jest  już  w  Polsce,  w  szeregu  rękopisów, 
a  więc  u  Jana  Dąbrówki 2,  a  nadto  w  rozmaitych  rękopisach  tak 
zwanego  Rocznika  świętokrzyskiego  nowszego  3,  wzmianka  o  tem,  że 
Bolesław  przebywał  w  klasztorze.  Są  to  źródła  lokalne,  niezależne 
od  zagranicznych,  tyczących  się  już  miejsca  pokuty. 

Potwierdzają  się  one  wzajemnie  i  upoważniają  do  wniosku, 
że  Bolesław  zmarł  nagłą  śmiercią,  podczas  pobytu  w  klasztorze. 
Do  rysów  jego  charakteru,  podkreślonych  przeciwieństw  postaci 
i  losu.  przybywa  zatem  rys  ostatni. 

W  ramy  niniejszego  odczytu  nie  wchodzi  badanie  dramatu  po- 
między królem  a  św.  Stanisławem.  Nie  zużytkowywujemy  więc  tu 
tych  śladów  odmiennej  tradycyi  i  podań,  które  przechował  Kadłu- 
bek, przytaczając  cały  szereg  oskarżeń  króla,  skierowanych  przeciw 

1  Inaudito  correptus  languore,  Boleslaus  sibi  mortem  conscivit;  Kronika 
zaś  Wielkopolska:  tactus  pessimo  ulcere  in  amentiam  cecidit. 

1  Na  co  zwrócił  uwagę  prof.  Balzer  w  Genealogii.  Trudno  jednak  zgodzić 
się  z  przypuszczeniem,  jakoby  wiadomość  Jana  Dąbrówki  o  pobycie  króla  w  kla- 
sztorze była  w  ogóle  najwcześniejszą.  Cf.  przypisek  następny. 

*  Tradycyą  tego  rocznika  robi  wrażenie  bardzo  poważne;  jest  ona  za- 
wartą w  ośmiu  jego  rękopisach:  ipse  vero  periculum  mortis  timens  fugam  de- 
dit  ad  Hungariam,  et  ibi  circa  ąuoddam  claustrum  mansit,  tanquam  conversus 
et  penitenciam  strictam  peragens,  vitam  post  decem  annos  finivit,  et  ibidem  se- 
pultus  est. 

Jest  to  wiadomość,  bardziej  nieokreślona,  niż  Dąbrówki.  Tradycyą  zaś 
ossyacka  piśmienna  powstała  nie  w  XVI  w.  ale  jeszcze  na  początku  XV  w., 
jeśli  nie  w  końcu  XIV  w.  (jak  starałem  się  wykazać  w  rozprawie:  Ana- 
lecta  Cisterciensia,    R.  W.  Hist.  Fil.  Ak.  Urn.  tom  49,  str.  48). 

Zakrzewski.  3 


34  Stanisław  Zakrzewski 

pamięci  biskupa,  w  których  król  występuje  jako  »sacerrimus  sacri- 
legiorum  ultor«. 

W  tradycyi  tej  niestety  brak  materyału  do  osobistej  chara- 
kterystyki króla,  tak,  że  to,  co  się  przechowało,  i  na  czem  oparliśmy 
powyższy  portret,  nosi  na  sobie  charakter  relacyj  nieprzyjaznych 
pamięci  króla;  tyczy  się  to  zarówno  Galla,  jak  Kadłubka. 

Na  tem  zamykamy  niniejsze  uwagi,  w  nadziei,  że  garść  tych 
szczegółów  może  służyć  jako  przyczynek  do  interpretacyi  podań 
Galla  i  Kadłubka  K 

1  Fragmentaryczny  sposób  traktowania  tego  szkicu  wyjaśnia  okoliczność, 
ze  powstaZ  on  z  racyi  odczytu,  wygłoszonego  w  październiku  r.  1911  w  Związku 
Naukowo  Literackim  we  Lwowie. 


SPOSTRZEŻENIA  GEOLOGICZNE 
Z  ZACHODNIEJ  AFRYKI 

(z  6  illustracyami) 
napisał 

RUDOLF  ZUBER. 


Zuber. 


Wezwany  przez  kompanię  angielską  odbyłem  w  ciągu  lata 
r.  1910  podróż  do  zachodniej  Afryki. 

Wyjechałem  z  Liverpoolu  w  połowie  czerwca,  wróciłem  zaś 
do  Plymouth  we  wrześniu.  W  ciągu  lipca  i  sierpnia  zwiedziłem  zna- 
czniejsze partye  kolonij  angielskich  Nigeryi  i  Złotego  Wybrzeża 
(Southern  Nigeria,  Gold  Coast  Colony)  oraz  kolonii  francuskiej  Wy- 
brzeża Kości  Słoniowej  (Cóte  d'Ivoire),  przyczem  głównymi  punktami 
wyjścia  były  miasta  i  miejscowości  wybrzeżne  Lagos,  Accra,  Se- 
condi,  Axim  i  Bonyere. 

W  głąb  lądu  dotarłem  tylko  niedaleko  (około  100  kilomelrów), 
ograniczając  swe  badania  głównie  tylko  do  utworów  występujących 
przy  wybrzeżu,  a  głów  nem  mem  zadaniem  było  zbadanie  pojawia- 
jących się  tam  w  kilku  miejscach  pokładów  naftonośnych  i  bitu- 
micznych. 

Badania  geologiczne  i  w  ogóle  podróżowanie  w  tamtych  stro- 
nach są  bardzo  utrudnione.  Okolica  przeważnie  pokryta  gęstym  la- 
sem lub  moczarami,  klimat  w  najwyższym  stopniu  niezdrowy  (ma- 
larya,  żółta  febra,  śpiączka,  elenhantiasis,  robak  gwinejski  i  t.  p.), 
komunikacya  tylko  na  większych  rzekach  i  lagunach  łatwiejsza  za 
pomocą  łodzi  i  małych  parowców,  zresztą  tylko  pieszo  lub  w  ha- 
maku noszonym  przez  krajowców.  Podczas  mego  pobytu  właśnie 
była  pora  deszczowa,  która  wprawdzie  nieco  łagodziła  nadmiar  go- 
rąca, ale  z  drugiej  strony  przez  częste  ulewy  i  powodzie  niezmiernie 
utrudniała   dalsze   wycieczki,  a   czasem  je  zupełnie  uniemożliwiała. 

Rozleglej  szych  badań  geologicznych  w  tych  okolicach  dotąd  nie 
przedsiębrano.  T}  lko  nieliczne  drobniejsze  spostrzeżenia  różnych  po- 
dróżników o  charakterze  przeważnie  bardzo  lokalnym  rozrzucone  są 
tu  i  owdzie  w  literaturze  geologicznej.  I  moje  badania  miały  taki 
charakter  lokalny,  bez  możności  ogólniejszego  opracowania  karto- 
graficznego    W  następstwie   podam   ważniejsze   z  tych   spostrzeżeń. 

1* 


Rudolf  Zuber 


I.  Pokłady  bitumiczne  w  południowej  Nigeryi 

Około  90  kilometrów  na  wschód  od  miasta  Lagos  wpada  do 
obszernej  i  płytkiej  laguny  Leckie  z  północy  rzeka  Oni,  nad  której 
dopływem  Sasa  około  15  kim.  dalej  w  górę  (ku  północy)  pojawiają 
się  na  powierzchni  warstwy  piasku  i  piaskowca,  przesiąknięte  czarną 
masą  smołowatą  (asfaltem).  Wystąpienia  takie  same  okazują  się 
jeszcze  dalej  ku  wschodowi  w  kilku  innych  dolinach  równoległych 
na  długości  około  75  kim. 

Te  wystąpienia  bitumiczne  dały  powód  do  wykonania  szeregu 
wierceń  w  celu  poszukiwania  nafty,  dotąd  bez  pomyślnych  rezultatów. 

Posuwając  się  od  bardzo  prostego  i  równego  wybrzeża  mor- 
skiego ku  północy,  widzimy  tu  najpierw  płaskie  piaszczyste  wybrzeże, 
przerywane  tylko  nielicznemi  ujściami  rzek  i  potoków,  ustawicznie 
tamowanemi  przez  wały  piasku,  wyrzucanego  fatami  morskiemi.  po- 
tem rozległe  moczary  gęsto  zarośnięte  mangrowami,  pandanami  i  pal- 
mami, poczem  ciągnie  się  długi  łańcuch  płytkich  lagun,  w  znacznej 
części  już  wysłodzonycb,  energicznie  zamulanych  przez  wpadające 
do  nich  rzeki  i  zarastanych  przez  nader  bujną  wegetacyę  podzwro- 
tnikową. 

Za  temi  lagunami  kraj  staje  się  bardziej  pagórkowatym  i  jest 
wszędzie  gęsto  zalesiony  (najcenniejszem  jest  tam  drzewo  mahoniowe). 

Dopiero  około  80  —  100  kim.  na  północ  od  wrybrzeża  wznoszą 
się  wyższe  łańcuchy  górskie,  złożone  z  najstarszych  skał  tej  części 
kontynentu  afrykańskiego,  to  jest  głównie  z  gneisu  poprzecinanego 
przez  liczne  żyły  kwarcytu.  Najlepiej  występuje  ten  gneis  koło  mia- 
sta Abeokuta  i  zaznacza  swój  południowy  brzeg  także  dalej  ku 
wschodowi  we  wszystkich  z  północy  na  południe  spływających  rze- 
kach, tworząc  na  nich  progi  i  wodospady. 

Ten  brzeg  gneisowy  jest  niewątpliwie  dawniejszym  brzegiem 
morskim,  do  którego  przypiera  od  południa  bezpośrednio  owa  for- 
macya  bitumiczna,  złożona  z  potężnej  seryi  warstw  piasków,  pia- 
skowców, zlepieńców  naprzemian  z  iłami. 

Wszystko  zaś  pokryte  jest  niezgodnie  przez  silnie  rozwiniętą 
formacyę  laterytową  (czerwona  piaszczysta  glina  dyluwialna),  albo 
przez  nowoczesne  piaski  i  moczary. 

Zupełny  prawie  brak  odkrywek  powierzchownych  nie  pozwala 
na  dokładniejsze  zbadanie  formacyi  bitumicznej.  Możliwem  było  to 
tylko  na  podstawie  wykonanych  w  tym  obszarze  wierceń. 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  5 

Ze  starannego  porównania  rezultatów  tych  wierceń  okazało  się, 
że  warstwy  tej  formacyi  ułożone  są  bardzo  płasko,  z  kierunkiem 
zachodnio  wschodnim,  i  nachylają  się  słabo  ku  południowi,  t.  j.  od 
owego  starego  brzegu  gneisowego  ku  dzisiejszemu  wybrzeżu  morskiemu. 

Od  góry  do  dołu  można  tam  wyróżnić  następujące  kompleksy 
warstw : 

1.  Piaski  morskie  naprzemian  z  pstrymi  (czerwone,  szare,  czarne 
etc.)  iłami. 

2.  Pokład  czarnego,  szarego  i  brunatnego  iłu  (40—60  mtr.) 
z  bryłami  skał  starszych,  z  licznemi  konkrecyami  pirytu,  zwęglo- 
nymi kawałkami  drzewa,  rzadkiemi  drobnemi  skorupkami,  zębami 
i  łuskami  ryb  i  t.  p. 

3.  Gruby  piasek  i  piaskowiec  z  bituminem.  Występuje  na  po- 
wierzchni, jak  wyżej  wspomniano,  niedaleko  brzegu  gneisowego, 
a  w  wierceniach  natrafiany  ku  południowi  coraz  głębiej.  Bitumen 
ten  nie  jest  zgęstniałym  olejem  skalnym,  lecz  albo  zupełnie  stałym 
asfaltem  (bardzo  podobnym  do  asfaltu  z  Trinidad),  albo  nader  gę- 
stym, na  pół  stałym  bituminem,  o  słabym  zapachu  i  w  towarzystwie 
bardzo  tylko  słabych  gazów. 

4.  Bardzo  grube  pokłady  piasków,  piaskowców  i  zlepieńców, 
tylko  rzadko  przerywane  wąskiemi  warstewkami  iłu  i  zawierające 
ku  dołowi  coraz  częstsze  i  większe  bryły  skał  starszych,  między 
któremi  bardzo  przeważa  gneis,  tworzący  niewątpliwie  podkład  tej 
całej  formacyi.  Te  piaski  zawierają  bardzo  wiele  wody,  często  cie- 
płej i  dochodzącej  do  temperatury  40°  C,  z  palnymi,  lecz  bezwon- 
nymi  gazami.  Woda  ta  nie  jest  słona,  lecz  nieco  siarczana,  i  wynosi 
z  sobą  płaty  na  pół  stałego  bituminu. 

Wiek  geologiczny  tej  formacyi  bitumicznej  zdołał  określić 
w  przybliżeniu  już  przedemną  p.  Parkinson  \  który  badał  te  utwory 
dalej  na  wschód  od  Agbabu  nad  rzeką  Oluwa  i  zebrał  tam  liczne 
i  dobrze  zachowane  skamieniałości.  Przytaczam  w  następstwie  do- 
słownie uwagi  tego  autora  w  tej  sprawie: 

»Mr.  R.  Bullen  Newton,  of  the  Natural  History  Museum,  kindly 
looked  through  the  specimens  and  found  that  Pholas,  the  well  known 
boring  mollusk,  and  Cardium,  the  cockle,  were  the  commonest  forms. 
He  identified  besides  examples  of  Arca,  (?)  Scrobicularia,  Pteria  (?) 

1  The  Age  of  the  bitumen  bearing  beds  of  Southern  Nigeria.  By  John 
Parkinson,  M.  A.,  F.  G.  S.  —  The  Petroleum  World.  London.  June  1910.  str.  322. 


g  Rudolf  Zuber 

Gari.  a  Cuspidaria,  and  a  Dentalium.  The  only  gasteropod  mentio- 
ned  was  a  smali  fusoid  looking  shell;  lamellibranches.  therefore, 
greatly  predominated,  the  fauna  being  rich  in  individuals,  and  on 
the  whole  rather  poor  in  species,  though  it  should  be  remembered 
that  but  a  limited  area  was  examined.  Mr.  Newton  thinks  the  beds 
are  probably  of  Pliocene  Age. 

There  can  be  but  little  doubt  of  the  essential  identity  of  these 
deposits  —  clays  and  sandy  clays  —  with  those  to  the  westward 
in  the  country  now  being  worked  under  the  license  of  the  Nigeria 
Bitunien  Corporation;  the  great  extent  of  the  beds  indicating  that 
the  coast  linę  of  this  part  of  Southern  Nigeria,  viz.,  the  Lagos  Pro- 
vince,  lay,  at  a  period  whicb,  geologically  speaking,  is  comparatrvely 
recent,  sorae  fifty  miles  to  the  north  of  the  present  position. 

These  Pliocene  beds  were  doubtless  deposited  in  shallow  wa- 
ter.  The  discovery  ot  shales,  containing  many  impressions  of  leaves, 
not  far  of  Epe,  some  sixty  miles  to  the  west  of  Agbabu,  the  rapid 
alternation  of  arenaceous  and  argillaceous  beds  of  lenticular  charac- 
ter,  and  also  the  types  of  fossils  found,  strongly  suggest  that  land 
was  not  far  off<. 

Sam  tych  warstw  ze  skamieniałościami  na  powierzchni  nie 
znalazłem.  Tylko  z  kilku  wierceń  posiadam  nieliczne  skorupki  o  bar- 
dzo młodem  wejrzeniu.  Zresztą  mogę  tylko  potwierdzić  wszystkie 
powyższe  uwagi  Parkinsona. 

Mamy  tu  więc  na  podkładzie  gneisowym  bardzo  młodą  (praw- 
dopodobnie plioceńską)  formacyę  wybrzeżną  o  charakterze  wybi- 
tnie fliszowym,  jeszcze  tektonicznie  nie  zaburzoną,  tylko  słabo  ku 
południowi  nachyloną.  Formacya  ta  zawiera  w  pewnych  partyach 
znaczniejsze  ilości  smołowatego  bituminu. 

Dawniejsze  moje  badania,  wykonane  głównie  w  środkowej 
i  południowej  Ameryce,  doprowadzają  mnie  do  wniosku  (który  przy 
innej  sposobności  bliżej  uzasadnię),  że  takie  młode  pokłady  asfaltu 
i  bituminu,  jak  powyżej  opisane,  i  w  takich  warunkach  występujące, 
nie  są  wyparowanym  olejem  skalnym  (naftą),  od  którego  zresztą 
wybitnie  się  różnią,  lecz  raczej  jeszcze  niezupełnie  przeobrażonym 
materyałem  organicznym,  który  dopiero  pod  górotwórczem  i  fałdu- 
jącem  ciśnieniem  mógłby  się  rozszczepić  na  prawdziwą  płynną  naftę 
i  na  gazy  naftowe.  Przez  dalej  postępujące  fałdowanie  warstw  więk- 
sze ilości  tak  utworzonej    nafty   i    gazów   mogą   być   nagromadzone 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  7 

głównie  na  grzbietach  antiklinal,  co  potwierdzają  prawie  wszystkie 
ważniejsze  dotąd  poznane  obszary  naftonośne. 

Z  drugiej  strony  olej.  nagromadzony  w  takich  warstwach,  może 
być  w  znacznej  mierze  lub  zupełnie  wypartym  przez  wkraczającą 
tam  wodę,  jeżeli  temu  nie  przeszkodzi  odpowiednie  fałdowanie  warstw 
lub  izolacya  za  pomocą  znaczniejszych  pokładów  nieprzepuszczalnych. 

Z  powyższych  rozważań  wynika,  że  nawet  znaczne  powierz- 
chowne występowania  asfaltu  i  bituminu  jeszcze  wcale  nie  są.  do- 
wodem, że  w  pobliżu,  albo  głębiej,  muszą  się  znajdować  większe 
ilości  oleju  skalnego. 

Powyżej  przedstawione  stosunki  w  południowej  Nigeryi  zdają 
się  potwierdzać  te  poglądy. 

Dodać  tu  należy,  że  najgłębsze,  dotąd  tam  wykonane  wiercenia 
Nr.  6  w  Abuliyagba  do  650  mtr.  i  Nr.  9  w  Idakun  do  725  mtr. 
jeszcze  tej  formacyi  w  całości  nie  przebiły.  Wnosząc  jednak  z  co- 
raz większej  ilości  egzotycznych  brył  gneisu,  napotykanych  w  tych 
wierceniach,  przypuścić  należy,  że  podstawa,  złożona  z  gneisu,  już 
nie  będzie  bardzo  głęboko. 

II.  Secondi,  Axiin,  Beyin. 

Proste,  równe  i  płaskie  wybrzeże,  ciągnące  się  od  Nigeryi  ku 
zachodowi  przez  Dahomey  i  Togo  do  Wybrzeża  Złotego,  występu- 
jące ku  południowi  wybitniej  tylko  przy  delcie  rzeki  Volta,  urozmaica 
się  nieco  i  staje  skalistem  w  okolicach  przylądka  Cape  Three  Points 
między  Secondi  a  Axim. 

Strome  i  urwiste  ściany,  pojawiające  się  koło  Secondi  (takie 
same  utwory  występują  także  koło  Accra  i  Cape  Coast),  składają  się 
przeważnie  z  charakterystycznej  formacyi  piaskowcowej. 

Najlepsze  odsłonięcia,  rozszerzone  wkopem  kolejowym  (z  Se- 
condi prowadzi  kolej  żelazna  na  północ  do  Tarąuah  i  Kumasi,  ra- 
zem około  200  kim.),  znajdują  się  na  zachodnim  stoku  wzgórza,  na 
którem  wznosi  się  fort  w  Secondi. 

Są  to  prawie  poziomo  ułożone  grube  ławice  piaskowca  czer- 
wonego z  partyami  i  warstewkami  szaremi,  zielonawemi,  żółtawemi, 
z  wtrąceniami  ilastemi,  z  partyami,  przechodzącemi  w  grube  zle- 
pieńce. Po  części  są  one  kruche,  po  części  zwięźlejsze.  W  swej  ma- 
sie okazują  często  warstwowanie  transwersalne,  a  na  powierzchni 
warstw  rozmaite  nierówności.  Jednem  słowem  jest  to  typowy  utwór 


3  Rudolf  Zuber 

pustyniowy,  i  nie  różni  się  nawet  w  najdrobniejszych  szczegółach  od 
naszego  dewońskiego  Old  Redu.  Czy  jednak  można  mu  przypisać 
wiek  dewoński,  czy  też  inny,  tego  oczywiście  rozstrzygać  nie  można, 
dopóki  nie  znajdą  się  w  tym  utworze  charakterystyczne  skamienia- 
łości. W  każdym  razie  nie  jest  to  formacya  młoda,  i  najprawdopo- 
dobniej trzeba  ją  będzie  uważać  za  paleozoiczną. 

W  kilku  miejscach  na  wschód  od  Secondi  leżą  na  tym  pia- 
skowcu transgresywnie  czerwone  i  szare  iły  łupkowe  i  margle  z  war- 
stewkami jasnych  piasków  i  żwirów.  Śą  to  utwory  niezawodnie 
młode,  może  trzeciorzędne. 

Wszystko  pokrywa  znów  silnie  rozwinięta  dyluwialna  tormacya 
laterytowa. 

Dalej  ku  zachodowi  coraz  więcej  występuje  skalistych  przy- 
lądków, wysepek  i  raf  podwodnych,  bardzo  niebezpiecznych  dla  że- 
glugi, spowodowanych  przez  występowanie  od  lądu  ku  morzu  li- 
cznych i  znacznych  intruzyj  (dykes)  starych  skał  wybuchowych. 

O  skałach  tych  z  okolicy  Axim  podali  już  kilka  wiadomości 
Giimbel1  i  Gurich3. 

Przeważa  między  temi  skałami  ciemna,  zbita,  brylasto  dzieląca 
się  skała  typu  diabazowego. 

Starożytny  fort  w  Axim  zbudowany  jest  na  takiej  skale  dia- 
bazowej. 

W  innej  skale  na  wschodniej  stronie  tej  miejscowości  wystę- 
pują wąskie  żyły  białego  kwarcytu,  czerwonawej  skały  granitowej 
oraz  liczne  wydzielenia  pirytu. 

Przywiezione  stamtąd  okazy  wymagają  jeszcze  dokładniejszego 
zbadania  petrograficznego. 

Zachodnie  wzgórze  Aximu  urywa  się  stromo  po  stronie  morza 
i  okazuje,  podobnie  jak  w  Secondi,  na  samym  dole  czerwone,  zape- 
wne stare  piaskowce,  wyżej  młodsze  pstre  iły  łupkowe,  bardzo  tylko 
słabo  odsłonięte,  lecz  widocznie  zaburzone,  a  wszystko  pokryte  bar- 
dzo silnie  rozwiniętym  laterytem. 

Mała  zatoka,  która  się  tu  wcina  dość  głęboko,  jest  prawie  za- 
wsze mocno  czenvono  zabarwiona  mętem,  pochodzącym  z  rozmycia 


1  C.  W.  Giimbel,  Beitrage  zur  Geologie  der  Goldktiste  in  Afrika.  Si- 
tzungsber.  math.-physik.  Cl.  d.  k.  b.  Akad.  d.  Wiss.  Milnchen.  XII,  1882,  S.  190. 

'  G.  Gurich,  Beitrage  zur  Geologie  von  Westafrica.  Ztschr.  deut.  geol.  Ges. 
XXXIX,  1887,  S.   112-116. 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  9 

tej  gliny  laterytowej,  i  fale  morskie  jeszcze  dość  daleko  od  brzegu 
unoszą  i  osadzają  potem  ten  czerwony  osad. 

Na  zachód  od  Axim  prowadzi  dość  dobra  droga  aż  do  rzeki 
Ankobra,  przekraczając  jeszcze  kilka  pagórków,  zakończonych  w  mo- 
rzu skalistymi  przylądkami,  złożonymi  ze  skał  typu  diabazowego. 
Nad  Ankobrą  w  pobliżu  jej  ujścia  do  morza  (około  5  kim.  na  za- 
chód od  Axim)  kończą  się  te  i  inne  skały  krystaliczne,  między  któ- 
remi  zwracają  uwagę. mocno  powyżerane.  popękane  żelaziste  kwarce, 
po  części  złotonośne.  Alluwia  rzeki  Ankobry,  zwłaszcza  wyżej,  mają 
zawierać  dość  znaczną  ilość  złota. 

Od  ujścia  Ankobry  ku  zachodowi  ciągnie  się  płaskie  wybrzeże, 
przeważnie  piaszczyste,  bez  jakichkolwiek  starszych  v.  ypiętrzeń  skal- 
nych. Dopiero  o  40  kim.  dalej  w  miejscowości  Beyin  wpada  w  oczy, 
że  ruiny  tamtejszego  starożytnego  fortu  złożone  są  prawie  wyłącznie 
z  szarego  wapienia,  przepełnionego  skorupami  małży. 

Ponieważ  materyał,  użyty  do  budowy  tego  fortu,  nie  mógł  po- 
chodzić z  wielkiej  odległości,  więc  usiłowałem  dowiedzieć  się,  gdzie 
w  tych  okolicach  takie  wapienie  występują.  Dowiedziałem  się  tylko, 
że  kamieniołomy,  z  których  ten  materyał  pochodził,  znajdowały  się 
jeszcze  o  kilka  kilometrów  daiej  ku  zachodowi  koio  miejscowości 
Kangan,  ale  mimo  licznych  starań  o  protekeyę  czarnego  » króla* 
z  Beyin,  nie  dopuszczono  nas  do  tych  miejsc,  ukrytych  w  gęstych 
lasach  i  moczarach. 

Szczęściem  jednak,  nad  samem  morzem  koło  Kangan  udało  mi 
się  przy  pomocy  zaufanego  murzyna  odgrzebać  z  piasku  małą  od- 
krywkę, gdzie  wapień  ten  pojawia  się  na  powierzchni,  i  stąd  zebra- 
łem nieco  materyału  do  dalszych  badań.  Nadto  występuje  ten  sam 
wapień  jako  materyał  egzotyczny  miejscami  bardzo  obficie  i  dalej 
ku  zachodowi  w  młodszych  piaskach  i  iłach,  skąd,  jak  również 
i  z  ruin  zamku  w  Beyin,  jeszcze  więcej  tego  materyału  wydobyłem. 

P.  dr.  Wojciech  Rogala  zajął  się  na  mą  prośbę  bliższem  opra- 
cowaniem tego  zbioru.  Główne  dotychczasowe  wyniki  tych  badań 
podane  będą  na  końcu  tej  rozprawy. 

III.  Występowanie  nafty  na  Zlotem  Wybrzeżu. 

W  zachodniej  części  Złotego  Wybrzeża,  na  przestrzeni  między 
Half  Assinee,  Beyin  i  rzeką  Tano,  znanych  jest  kilka  punktów,  gdzie 
występują  wycieki  nafty  oraz  gazv  palne.  Najważniejsze  z  tych  wy- 
stąpień są  następujące: 


10  Rudolf  Zuber 

1.  Między  Stoepville  (Topo)  i  Takinta  kilka  naturalnych  doł- 
ków z  olejem  skalnym  i  słabymi  gazami.  Dawniejsze  wiercenia  zna- 
lazły tu  także  i  głębiej  naftę  (koło  Takinta  stare  wiercenie  Nr.  1 
kilkakrotnie  natrafiało  na  ślady  nafty  aż  do  głębokości  około  250  mtr.). 

2.  Między  Takinta  i  rzeką  Tano. 

3.  Dokoła  laguny  Domini  między  Bokakreh  i  Bonyere  znajdują 
się  rozległe  liczne  wycieki  nafty  w  towarzystwie  gazów.  W  studni 
Nr.  1  w  Bokakreh  natrafiono  w  głębokości  około  20  mtr.  na  zna- 
czniejszą ilość  płynnego,  dość  gęstego,  słabo  fluoryzującego  oleju 
skalnego  o  charakterystycznym  zapachu  z  gazami. 

4.  Na  północny  wschód  od  Tikwabo  wycieki  gęstego  oleju 
z  gazami. 

Formacya  naftonośna.  o  ile  ją  można  rozpoznać  z  nielicznych 
odkrywek  naturalnych  i  sztucznych,  oraz  z  wykonanych  dotychczas 
wierceń,  pokryta  jest  w  wyższych  częściach  terenu  (lasem  pokryte 
pagórki  wznoszą  się  tu  do  60 — 80  mtr.  nad  poziom  morza)  grubą 
powłoką  formacyi  laterytowej,  pod  którą  zdołałem  wyróżnić  od  góry 
do  dołu  następujące  serye  warstw: 

1.  Pstre  iły  (czerwone,  sine,  szare,  czarne  i  białe)  8 — 10  mtr. 

2.  Przeważnie  piaski  i  kruche  piaskowce  miejscami  z  ropą  naf- 
tową, zwykle  zalane  słodką  wodą,  około  30  mtr. 

3.  Ciemny  (czarny  lub  szary)  ił  z  partyami  piaszczystemi,  z  bar- 
dzo licznemi  małemi  i  dużemi  bryłami  twardego  szarego  wapienia, 
przepełnionego  skorupami  (jest  to  ten  sam  wapień  kredowy,  który 
widzieliśmy  koło  Beyin),  z  konkrecyami  pirytu,  szczątkami  zwęglo- 
nych roślin  i  t.  p.  Razem  około  25—30  mtr. 

4  Naprzemianległe  znaczne  pokłady  piasku,  piaskowca  i  cie- 
mnych iłów,  dotychczas  nie  przebito. 

Charakterystycznych  skamieniałości,  pozwalających  na  dokła- 
dniejsze określenie  wieku  tej  formacyi,  niestety  nigdzie  nie  znalazłem. 
Musi  ona  jednak  być  znacznie  młodszą  od  najwyższej  kredy,  do 
której  należą  wyżej  wspomniane  wapienie,  występujące  w  tej  for- 
macyi naftonośnej  pod  postacią  licznych  brył  egzotycznych,  a  nadto 
całe  wejrzenie  tych  utworów  przemawia  za  ich  wiekiem,  prawdo- 
podobnie młodo  trzeciorzędnym,  t.  j.  mioceńskim,  albo  nawet  plio- 
ceńskim. 

Warstwy  tej  formacyi  są  w  ogóle  bardzo  płasko  ułożone,  lecz 
okazują  przecież  wyraźne  słabe  nachylenie  ku  południowemu  zacho- 
dowi, a  nadto  nie  jest  wykluczonem,  że   istnieją   w  niej    także   po- 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  ]  1 

czątki  fałdowań,  ponieważ  cała  ta  formacya  wydaje  się  jakoby 
wgnieciona  pomiędzy  skały  znacznie  starsze.  I  tak  znajdujemy  nad 
rzeką  Tano  około  6  kim.  na  północ  od  przystani  Alenda  Wharf 
mocno  zaburzone  i  stromo  wzniesione  łupki  krystaliczne  (fyllity) 
i  kwarcyty,  tworzące  niewątpliwie  północny  brzeg  formacyi  naftono- 
śnej;  koło  Kangan  (na  wschód  od  Bonyere,  a  na  zachód  od  Beyin), 
na  samym  brzegu  morskim,  a  więc  po  południowej  stronie  formacyi 
naftonośnej,  owe  wyżej  omówione  zbite  wapienie  kredowe,  dalej  zaś 
na  wschodzie  koło  Ankobry  i  Axim  również  już  wspomniane  stare 
skały    krystaliczne   i  jakoby   przyciśnięte   do  nich  młode,  pstre  iły. 

Jest  więc  bardzo  prawdopodobnein,  że  warstwy  formacyi  naf- 
tonośnej, ułożone  nad  i  pomiędzy  temi  staremi  skalami,  jak  gdyby 
pomiędzy  klinami,  uległy  już  częściowo  fałdowaniom,  i  wskutek  tego 
mogą  zawierać  jeszcze  partye,  w  których  zebrały  się  znaczniejsze 
ilości  oleju  skalnego  i  gazów,  ochronione  przeciw  wyparciu  przez  wodę. 

Dalsze  racyonalnie  założone  i  prowadzone  wiercenia  w  obrębie 
tego  obszaru  zdołają  zapewne  rozstrzygnąć  tę  tak  dla  nauki,  jak  i  dla 
praktyki  doniosłą  kwestyę. 

IV.  Pokłady  bitumiczne  koło  Eboiiidy. 

Także  w  kolonii  francuskiej  Wybrzeża  Kości  Słoniowej  (Cóte 
dTvoire)  występują  w  pobliżu  miejscowości  Eboinda  na  północnej 
stronie  laguny  Tendo  w  kilku  miejscach  skały  bitumiczne,  na  któ- 
rych podstawie  wykonano  i  tutaj  kilka  szybów  i  wierceń  w  celu 
poszukiwania   nafty,   dotychczas   jednak    bez  pomyślnego  rezultatu. 

Nieco  ku  wschodowi  od  wsi  Eboinda,  tuż  przy  brzegu  laguny, 
pojawia  się  bezpośrednio  pod  grubą  powłoką  dyluwialnego  laterytu 
piaskowiec  zupełnie  przepojony  brunatnym  bituminem.  Piaskowiec 
ten  okazuje  niewyraźne  warstwowanie  ze  słabem  nachyleniem  ku 
połudn.-zachodowi. 

Dalej  ku  północy,  w  kopanych  szybach  próbnych  Nr.  5  i  7,  taki 
sam  piasek  i  piaskowiec,  przesiąknięty  bituminem,  został  przebity 
w  głębokości  między  15  i  27  mtr.,  pod  czem  nastąoił  pokład  twar- 
dego, gruzłowatego  wapienia  żelazistego.  marglowatego  lub  krzemie- 
nistego,  oraz  twarde  iły  piaszczyste  z  nader  licznemi  skorupkami 
i  innymi  szczątkami  organicznymi.  I  ten  pokład  przepojony  jest  smo- 
łowatym  bituminem.  Dotychczasowe  badania,  wykonane  przez  Dra 
Rogale,  wykazały  wiek  górno  kredowy  tego  utworu.  Nigdzie  indziej 


12  Rudolf  Zuber 

w  okolicy  tych  warstw  nie  znaleziono.  Przebite  w  innych  szybach 
piaski,  iły  i  piaskowce  są  różne  i  wyglądają  młodziej  (może  miocen 
lub  jeszcze  młodsze).  Kreda  zdaje  się  tworzyć  tu  małą  wysepkę, 
otoczoną  młodszym  trzeciorzędem. 

Także  na  zachód  od  szybu  Nr.  5  w  sąsiednim  wąwozie  poja- 
wia się  zwięzły  piaskowiec,  przesiąknięty  stałym  bituminem. 

Wiercenia  Nr.  I,  IV  i  VIII  przebijały  naprzemian  pokłady  ja- 
snych piasków  i  piaskowców  z  szarymi,  niebieskimi,  czerwonymi 
i  białymi  iłami,  najczęściej  z  wielkimi  przypływami  wody.  i  tylko 
w  wierceniu  Nr.  IV  (na  pagórku  na  zachód  od  wsi)  natrafiono  rze- 
komo w  głębokości  395  mtr.  na  ślad  nafty  (»oil  show«). 

Nigdzie  tu  nie  znalazłem  prawdziwego  płynnego  oleju  skalnego, 
i  nie  sądzę,  ażeby  występujący  tu  asfaltowaty  bitumen  był  wyparowaną 
naftą,  lecz,  podobnie  jak  w  Nigeryi,  uważam  tę  smołowatą  masę 
raczej  za  młodą  materyę  bitumiczną,  która  jeszcze  nie  zdołała  się 
przeobrazić  w  węglowodory  lżejsze,  płynne  i  gazowe. 

T.  Sedyinentaeya  na  wybrzeżach. 

W  r.  1900  miałem  sposobność  studyowania  warunków  sedy- 
mentacyi  na  płaskich  wybrzeżach  okolic  podzwrotnikowych,  głównie 
w  delcie  rzeki  Orinoco  i  na  wyspie  Trinidad  (południowa  Ameryka). 
Rezultatem  tych  badań  była  rozprawa  »o  pochodzeniu  fliszu*  l. 

Usiłowałem  wówczas  wykazać,  że  róźnowiekowe  formacye  fa- 
ciesu  fliszowego  są  utworami  właśnie  takiej  sedymentacyi  przy  pła- 
skich wybrzeżach  morskich  w  wilgotnym  klimacie  podzwrotnikowym, 
przy  współdziałaniu  wpadających  tam  rzek  o  zmiennym  stanie  wody 
i  bujnej  wegetacyi  wybrzeżnej.  Takiemi  dawniej szemi  formacyami 
fliszowemi  są.  jak  wiadomo,  między  innemu  flisz  alpejski,  piaskowiec 
wiedeński,  piaskowiec  karpacki,  macigno  apeniński  i  t.  p. 

Obecnie  zdołałem  znacznie  rozszerzyć  zakres  analogicznych 
obserwacyj  na  wybrzeżu  gwinejskiem  w  Afryce,  i  w  dalszym  ciągu 
pozwolę  sobie  zauważone  tam  objawy  bliżej  opisać. 

Prawie  całe  wybrzeże  gwinejskie  od  Sierra  Leone,  przez  Liberyę, 
Wybrz.  Kości  Słoniowej,  Złote,  Togo,  Dahomey,  Nigeryę  do  Kamerunu, 

1  Kosmos  XXVI,  Lwów  1901,  str.  232  i  nast.  Także  po  niemiecku:  »Ueber 
die  Entstehung  des  Flysch«  w  Ztschr.  f.  prakt.  Geol.  Berlin  1901,  August  — 
i  późniejszy  dodatek  >Zur  Flyschentstehungsfrage*  w  Yerh.  geol.  Reiehs-Anst. 
Wien  1904,  Nr.  8. 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  13 

t.  j.  na  długości  około  2500  kim.,  jest  bardzo  równe  i  płaskie.  Z  tego 
prawie  prostolinijnego  wybrzeża  występuje  ku  morzu  tylko  wielka 
i  płaska  delta  rzeki  Niger,  potem  bardzo  jeszcze  nieznaczna  delta 
rzeki  Yolta,  kilka  skalistych  przylądków,  złożonych  ze  skał  krysta- 
licznych, jak  Cape  Three  Pointa,  Cape  Palmas  i  koło  Sierra  Leone, 
a  wreszcie  kilka  małych  partyj  piaskowcowych  (Accra,  Cape,  Coast. 
Secondi).  Poza  tymi  nielicznymi  punktami  widzimy  tu  wszędzie  tylko 
zupełnie,  płasko  ułożone  piaski  wybrzeżne,  z  domieszkami  namułu, 
przerywane  od  czasu  do  czasu  większemi  i  mniej szemi  rzekami  i  po- 
tokami, odprowadzaj ącemi  wody  lądowe  do  morza  (Ancobra,  Twin 
river  i  inne). 

Tylko  w  pobliżu  owych  skalistych  partyj  gromadzą  się,  pod 
wpływem  fal  morskich,  znaczniejsze  masy  grubszych  i  drobniejszych 
żwirowisk  litoralnych,  a  poza  tern  mamy  wszędzie  i  na  olbrzymich 
przestrzeniach  tylko  piaski  i  namuły. 

Na  całem  tem  długiem  wybrzeżu  gwinejskiem  niema  ani  je- 
dnego, dobrego,  naturalnego  i  odpowiednio  głębokiego  oraz  chronio- 
nego portu. 

Wszędzie  błotne  i  piaszczyste  mielizny  sięgają  daleko  w  mo- 
rze, i  okręty  muszą  stawać  na  przystaniach  na  kilka  do  kilkunastu 
kilometrów  daleko  od  brzegu,  znajdując  dopiero  w  tej  odległości 
głębie  około  20—30  metrów. 

Te  stosunki  litoralne  są  tylko  wynikiem  skombinowanej  czyn- 
ności akkumulacyjnej  morza  i  wpadających  do  niego  rzek,  w  związku 
z  budową  geologiczną  i  stosunkami  klimatycznymi. 

Objawy  te  zasługują  na  bliższe  rozpatrzenie. 

Jak  wiadomo  z  prac  dawniejszych,  i  jak  zauważono  już  po 
części  powyżej,  główną  podstawę  tej  części  kontynentu  afrykańskiego 
tworzą  skały  starokrystaliczne,  jak  fyllity,  kwarcyty,  gnejsy,  oraz 
stare  skały  wybuchowe  (diabazy  i  t.  p.). 

Południowy  brzeg  tej  starej  masy  kontynentalnej  pojawia  się 
na  zachodzie  nad  morzem  koło  Freetown  (Sierra  Leone)  i  daje  się 
śledzić  ku  wschodowi  aż  do  Kamerunu1  w  zmiennej  odległości 
30—100  kim.  na  północ  od  dzisiejszego  wybrzeża  morskiego,  wysy- 
łając jednak  miejscami  skaliste  wypustki  aż  do  samego  morza,  jak 
to  widzieliśmy  w  ujściu  Ankobry,  koło  Axim  i  t.  d. 

1  Por.  Guillemain,  Beitrage  zur  Geologie  von  Kamerun.  Abh.  preuss.  Geol. 
Landesanst.  Berlin,  1909. 


|4  Rudolf  Zuber 

Na  południe  od  tej,  także  orograficznie  wyraźnie  występującej 
krawędzi,  mamy  tylko  jeszcze  kilka  pomniejszych  starszych  wystą- 
pień, jak  wspomniane  poprzednio  czerwone  piaskowce  (dewon  ?)  kolo 
Accra  i  Sekondi.  oraz  wapienie  kredowe  koło  Beyin. 

Całą  resztę  wybrzeża  zajmują  od  owej  krawędzi  skał  krysta- 
licznych na  południe  płasko  ułożone  i  przeważnie  słabo  ku  połu- 
dniowi nachylone,  do  kilkuset  metrów  miąższości  dochodzące  młode 
pokłady  piasków,  piaskowców,  zlepieńców  i  pstrych  iłów,  po  części 
z  zawartością  nafty  i  bituminu,  wieku  zapewne  mioceńskiego 
i  młodszego. 

Wszystko  to  pokrywa  w  partyach  wyżej  położonych  i  pagór- 
kowatych potężna  formacya  laterytowa  (dyluwium),  w  niskich  zaś 
częściach  przybrzeżnych  sedyrnentacya  rzeczna,  lagunowa  i  morska 
dzisiejsza. 

Klimat  tego  wybrzeża  (między  4  i  6  stopniem  półn.  szerokości) 
jest  typowo  podzwrotnikowym.  Pora  deszczowa  trwa  tam  średnio 
od  kwietnia  do  listopada,  z  małą  zwykle  przerwą  w  sierpniu.  W  tym 
czasie  panują  tam  obok  nader  gwałtownych  ulew  i  nawałnic  także 
długotrwałe  mgły  i  deszcze,  powodujące  bardzo  znaczne  wezbrania 
i  wylewy  rzek.  Od  grudnia  do  marca  trwa  pora  względnie  sucha, 
ale  i  wtedy  deszcze  i  mgły  nie  są  bardzo  rzadkie,  a  atmosfera  jest 
zawsze  przesycona  wilgocią. 

Pierwszym  skutkiem  takiego  klimatu  jest  niezmiernie  bujna 
wegetacya,  oraz  nader  intenzywne  wietrzenie  i  rozluźnianie  skał.  Tak 
n.  p.  nad  rzeką  Tano  w  dość  znacznych  urwiskach  brzeżnych,  zło- 
żonych z  fy Hitów  tak  były  te  skały  zwietrzałe  i  >zgniłe«,  że  zale- 
dwie z  trudnością  udało  mi  się  wydobyć  kilka  okazów  możliwych 
do  przechowania. 

Z  owej  wyżyny  centralnej  poprzednio  wspomnianej  spływa  ku 
morzu,  t.  j.  ku  południowi,  gęsta  sieć  większych  i  mniejszych  rzek 
i  potoków.  Łatwo  sobie  wyobrazić,  jak  wygląda  woda  tych  rzek 
w^śród  takich  stosunków  klimatycznych.  Jest  ona  zawrsze  mętna 
i  unosi  wprost  olbrzymie  masy  namułu  mineralnego  oraz  substancyj 
organicznych,  przeważnie  pochodzenia  roślinnego.  Kolor  mętu  i  wody 
jest  zwykle  brunatny  z  powodu  znacznej  domieszki  rozkładających 
się  substancyj  organicznych.  Po  nagłych  jednak  i  obfitych  ulewach 
występuje  lokalnie  często  zabarwienie  intenzywnie  czerwone,  pocho- 
dzące od  rozmytego  i  spłukanego  laterytu,  tego  specyalnie  podzwro- 
tnikowego produktu  wietrzenia. 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  15 

Całą  tę  olbrzymią  masę  osadów  wnoszą  te  rzeki  i  potoki  do 
morza,  i  tu  rozpoczyna  się  ich  akkumulacya  znów  w  warunkach 
osobliwych. 

Fale  morskie,  stale  bijące  ku  lądowi,  a  więc  w  naszym  wy- 
padku ku  pomocy,  zatrzymują  w  najwyższym  pasie  wybrzeżnym 
materyały  skalne  grubsze  i  cięższe,  jak  żwiry  i  piaski  wnoszone 
przez  rzeki  i  odbijane  od  skał  litoralnych,  i  tworzą  z  nich  znane 
i  równe  wały  wybrzeżne.  Te  wały  wybrzeżne  tamują  coraz  bardziej 
odpływ  rzek  do  morza  i  powodują  albo  powstawanie  u  większych 
rzek  często  bardzo  skomplikowanych  delt,  albo  też  tworzenie  rozle- 
głych i  płytkich  lagun  litoralnych,  mających  tylko  utrudnioną  komu- 
nikacyę  z  morzem. 

Jeden  taki  łańcuch  lagun  ciągnie  się  od  delty  Nigru  ku  zacho- 
dowi aż  poza   miasto   Lagos   na   długości  przeszło  200  kilometrów. 

Inny  szereg  lagun  towarzyszy  tworzącej  się  delcie  Volty  i  roz- 
ciąga się  wzdłuż  wybrzeża  na  długości  prawie  100  kim. 

Obok  wielu  mniejszych  występuje  wreszcie  największa  na  tem 
wybrzeżu  serya  lagun,  zaczynająca  sie  przy  zachodniej  granicy  Wy- 
brzeża Złotego  i  sięgająca  wzdłuż  Wybrzeża  Kości  Słoniowej  na 
długości  prawie  300  kim.  Laguny  te  obejmują  ujścia  rzek  Tano,  Bia, 
Komoe,  Bandama  i  wielu  innych  pomniejszych. 

Woda  tych  lagun  jest  już  w  znacznej  mierze  wysłodzona. 
Tylko  tam  jeszcze,  dokąd  dochodzi  przypływ  morza  (różnica  stanu 
wody  między  przypływem  i  odpływem  morza  dochodzi  w  tych  stro- 
nach mniej  więcej  do  2  metrów)  i  podczas  pory  suchej,  gdy  rzeki 
nieco  mniej  wody  słodkiej  do  morza  przynoszą,  zawartość  soli  w  la- 
gunach nieco  się  podnosi  i  dalej  w  górę  sięga. 

Brzegi  tych  lagun  zdobywa  zaraz  nader  bujna  wegetacya,  a  jej 
dno  akkumulacya  rzeczna.  Najbliżej  morza,  i  tam,  dokąd  dochodzi 
jeszcze  wpływ  wody  słonej,  rozrastają  się  nader  szybko  na  pia- 
skach palmy  kokosowe,  a  w  namule  mangrowy  i  pandany,  poza 
granicą  zaś  wody  morskiej  niezmiernie  urozmaicona  wegetacya  słod- 
kowodna i  lądowa. 

Rzeki,  jak  już  wyżej  wspomniano,  wnoszą  tu  mnóstwo  osadu 
mineralnego,  tworząc  najpierw  bezpośrednio  przy  ujściu,  a  potem 
i  dalej  rozległe  mielizny  piaszczyste  lub  błotniste,  których  najpierw 
czepiają  się  bujne  trawy  i  szuwary,  później  małe  krzaki,  wreszcie 
wielkie  drzewa,  zamieniając  mieliznę  w  moczarowatą  wyspę  lub 
przylądek,  a  wreszcie  w  ląd  gęstym  lasem  pokryty. 


16  Rudolf  Zuber 

Laguna,  początkowo  stale  wodą  wypełniona,  z  czasem  staje  się 
zarośniętym  moczarem  podczas  suchej  pory  roku  i  napełnia  się  wodą 
tylko  podczas  wylewów  pory  deszczowej,  a  wreszcie,  gdy  nie  zmie- 
nią się  stosunki  linii  wybrzeżnej,  zupełnie  zniknie  i  zamieni  się  w  stały 
ląd.  Rzeki,  które  ją  w  powyższy  sposób  zamuliły,  muszą  sobie  zna- 
leść  nowy  odpływ  do  morza  i  rozpoczynają  nowy  cykl  czynności, 
zdążających  do  ponownego  zdobycia  dalszego  obszaru  na  rzecz  lądu. 

Są  to  wprawdzie  zjawiska  znane  i  już  nieraz  opisywane,  lecz 
mało  gdzie  występują  one  tak  wybitnie  we  wszystkich  stadyach 
rozwoju  i  na  tak  rozległym  obszarze,  jak  na  wrybrzeżu  gwinejskiem. 
Trzeba  je  na  miejscu  widzieć  i  badać,  ażeby  należycie  ocenić  ich 
wielką  doniosłość  geologiczną. 

Dłuższy  czas  przebywałem  w  pobliżu  małej,  ale  charaktery- 
stycznej laguny  Domini  w  zachodniej  części  Wybrzeża  Złotego  mię- 
dzy wioskami  murzyńskiemi  Bonyere  i  Bokakreh.  Od  północy  ota- 
czają ją  pagórki  do  60  mtr.  wysokie,  złożone  w  głębszej  części  z  iłów, 
piaskowców  i  piasków  zapewne  młodo  trzeciorzędnych  (formacya 
naftonośna),  a  w  wyższej  z  grubej  pokrywy  laterytowej,  porośnięte 
gęstym  lasem. 

Od  strony  morza  (południe)  zamyka  ją  piaszczysty  wał  wy- 
brzeżny. 

Do  laguny  tej  wpada  kilka  mniejszych  rzeczek  i  potoków,  wno- 
szących tam  zwłaszcza  podczas  ulewnych  deszczów  znaczną  ilość 
namułu.  oraz  zawsze  bardzo  wiele  rozkładającej  się  substancyi  or- 
ganicznej. Odpływ  wody  do  morza  jest  bardzo  utrudniony  przez 
ów  wał  wybrzeżny,  a  czasem  nawet  zupełnie  zamknięty.  Za  czasu 
mego  pobytu  ułatwiono  po  części  komumkacyę  laguny  z  morzem 
przez  przekopanie  wału.  Każdy  przypływ7  morza  wrzuca  do  laguny 
nieco  słonej  wody.  która  się  podczas  następnego  odpływu  znów  po 
części  wysładza.  Obecnie  woda  laguny  jest  jeszcze  wyraźnie  słona, 
ale  wysłodzenie  jej  przez  dopływające  potoki  postępuje. 

Głębokość  wody  w  lagunie  jest  nader  mała  i  chyba  nigdzie 
nie  przekracza  1  metra.  W  wielu  miejscach  jest  tak  płytka,  że  na- 
wet bardzo  lekkie  i  płaskie  małe  łodzie  murzyńskie  ocierają  się 
o  dno  lub  osiadają  na  mieliznach. 

W  stronie  bliższej  morza  i  wału  brzeżnego  na  dnie  przeważa 
piasek,  podczas  gdy  dalej  od  morza  osadza  się  tylko  gęsty  czarny 
namuł,  wydzielający  obficie  siarkowodór,  gniją  tam  bowiem  liczne 
resztki  organizmów7   tak   zwierzęcych,   jak   roślinnych.    Ławice  pia- 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  17 

szczyste  bliżej  morza  pokrywają  jeszcze  liczne  kolonie  dużych  ostryg 
ale  już  tylko  skorup,  ponieważ  same  zwierzęta  już  tam  żyć  nie  mogą. 

W  namule  znajdują  się  także  dość  licznie  małe  skorupy  śli- 
maków morskich  (Turritelle  i  inne),  ale  zwierzęcia  w  nich  nie  zna- 
chodziłem.  Są  to  zabytki  fauny  morskiej  z  czasu,  gdy  tu  jeszcze  była 
lepsza  komunikacya  z  otwartem  morzem. 

Brzegi  oraz  liczne  kępy  i  wysepki  zarastają  obficie  mangrowy 
oraz  pandany,  i  one  to  niewątpliwie  dostarczają  osadom  największej 
ilości  rozkładającej  się  substancyi  organicznej. 

Woda  odpływająca  do  morza  jest  ciemno  brunatna  i  cuchnąca, 
i  jeszcze  daleko  na  morzu  widzieć  można  to  brunatne  zabarwienie, 
oraz  gęstą  żółtą  pianę,  roznoszoną  od  ujść  tej  i  innych  lagun  na 
falach  morskich  i  wyrzucaną  znów  w  innych  miejscach  na  płaskiem 
wybrzeżu. 

Oczywiście,  w  innych  większych  lagunach,  pokrywających  setki 
i  tysiące  kilometrów  kwadratowych,  okazują  się  te  same  stosunki 
sedymentacyjne  w  znacznie  większych  rozmiarach. 

Przypatrzmy  się  teraz  samemu  brzegowi  morskiemu. 

Jak  wynika  z  przedstawienia  poprzedniego,  morze  przy  całem 
tern  wybrzeżu  jest  aż  do  znacznej  odległości  bardzo  płytkie.  Izobata 
stumetrowa  oddalona  jest  od  dzisiejszego  brzegu  wszędzie  na  50  do 
100,  a  nawet  więcej  kilometrów,  co  daje  średnie  nachylenie  dna 
morskiego  przy  brzegu  1 — 2  mtr.  na  kilometr.  Z  tego  też  wynika, 
że  sama  różnica  poziomu  wody  między  przypływem  i  odpływem 
morza,  która,  jak  wyżej  wspomniałem,  wynosi  tu  około  dwa  metry, 
sprawia,  że  podczas  odpływu  morze  cofa  się  od  brzegu  o  kilkaset, 
a  miejscami  prawie  o  2000  mtr. 

Tylko  w  pobliżu  skalistych  przylądków,  których  jest  bardzo 
mało,  istnieją  zatoki  nieco  głębsze,  zasypywane  zwolna  przez  grubsze 
żwiry  i  otoczyska,  odbijane  od  skał  wybrzeźnych  i  obrabiane  przez 
fale  morskie.  Na  żwirach  tych  porastają  w  niektórych  miejscach 
(n.  p.  koło  Axim)  dość  obficie  gronkowate  różnobarwne  algi  wa- 
pienne, głównie  Lithotamnia. 

Bardzo  przeważającą  część  tych  wybrzeży,  często  na  100  kim. 
i  więcej  bez  zmiany,  tworzą  grubsze  i  drobniejsze  piaski  morskie. 
Te  partye  piaszczyste  wybrzeża  tworzą  podczas  odpływu  morza 
najwygodniejszy  szlak  komunikacyjny  tych  okolic. 

Stosownie  do  bliższego  lub  dalszego  otoczenia  (n.  p.  skał  wy- 

Zuber.  2 


18  Rudolf  Zuber 

brzeżnych,  ujścia  rzek  i  t.  p.)  okazuje  się  i  tutaj  pewne  urozmaice- 
nie w  sedymentacyi. 

I  tak  znajdujemy  n.  p.  w  pobliżu  skał  piaskowcowych  koło 
Accra  i  Secondi  prawie  tylko  czysty,  dość  gruby  piasek.  Fale  mor- 
skie wyrzucają  tu  stosunkowo  tylko  niezbyt  wiele  skorup  małży 
i  ślimaków,  czasem  tarcze  sepii  i  nieco  wodorostów.  Skorupy  w  in- 
nych miejscach  liczniej  nagromadzone  ulegają  szybko  rozdrobnieniu 
i  roztarciu,  tak,  że  lokalnie  tworzy  się  lumachela,  z  okruchów  tych 
skorup  i  piasku  złożona. 

Nieco  odmiennie  przedstawia  się  sedymentacya  na  wybrzeżu 
od  ujścia  Ankobry  ku  zachodowi  do  Beyin,  t.  j.  na  długości  około 
40  kim. 

Na  całej  tej  przestrzeni  mamy  brzeg  bardzo  płaski  i  bardzo 
prosty.  Odpływ  morza  odsłania  pas  litoralny  szerokości  1  kim., 
a  miejscami  i  szerszy.  Rzeki  Ankobra,  Twin  river  i  liczne  potoki 
pomniejsze  wnoszą  tu  dość  wiele  mętu  i  bardzo  wiele  substancyi 
organicznej,  zabarwiającej  brunatno  fale  morskie  i  roznoszonej  po- 
tem i  wyrzucanej    wraz   z  piaskiem   i   namułem   wzdłuż  wybrzeża. 

W  najwyższej  części  wybrzeża  osadza  się  tu  prawie  czysty, 
drobny  piasek,  niżej  jednak  coraz  więcej  jest  ciemnej  lub  prawie 
czarnej  roztartej  masy  mulistej  oraz  mnóstwo  drobnego  miału  ro- 
ślinnego, powodujących  w  piasku  wąskie  warstewkowanie  lub  wstę- 
gowanie.  Podczas  odpływu  widzieć  tu  można  powierzchnię  na  wiel- 
kich przestrzeniach  pokrytą  szerszemi  i  węższemi  pręgami  falistemi 
(ripple  marks),  śladami  robaków,  krabów  i  innych  ryjących  i  pełza- 
jących organizmów.  Wyrzucanych  skorup  ślimaków,  ostryg,  sercó- 
wek, przegrzebków  i  innych  małży  jest  tu  stosunkowo  niewiele. 
Rzadko  znajdują  się  tu  wyrzucone  gwiazdy  morskie  i  płaskie  je- 
żowce, częściej  wielkie  meduzy  i  holoturye,  które  niebawem  giną 
i  zasychają,  pozostawiając  na  powierzchni  namułu  i  piasku  jakieś 
problematyczne  odciski  przy  ponownem  pokryciu  przez  osady,  przy- 
niesione na  tę  nieco  obeschłą  powierzchnię  przez  powracającą  falę 
przypływu  morskiego. 

Jeszcze  na  jeden  szczegół  należy  tu  zwrócić  uwagę. 

Ujścia  niektórych  rzeczek  do  morza  okazują  bardzo  wyraźne 
cechy  odmładzania  się,  t.  j.  wcinają  się  pionowo  w  bardzo  młode 
osady  morskie  na  metr  i  więcej  głębokości.  Powstają  tak  małe  te- 
rasy, leżące  dziś  ponad  najwyższym  poziomem  morza,  a  jednak 
złożone  z   zupełnie  poziomo   warstwowanych    i   zupełnie  świeżych 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  19 

osadów  (przeważnie  piasków)  tego  samego  morza  i  z  takimi  samymi 
szczątkami  organizmów,  jak  dziś  osadzane  w  najbliższem  sąsiedz- 
twie, tylko  nieco  niżej.  Są  to  niewątpliwe  cechy  powolnego  podno- 
szenia się  wybrzeża. 

Bardzo  młode  (czwartorzędne)  podniesione  terasy  wybrzeźne 
zauważył  także  Chautard1  dalej  na  półn.  zachodzie  w  okolicach 
przylądka  Zielonego  (Senegal).  Terasy  te  znajdują  się  tam  na  wy- 
sokościach około  5,  15,  25,  a  nawet  45  metrów  nad  dzisiej-zym 
poziomem  morza. 

Z  drugiej  strony  widzieliśmy  poprzednio,  że  wiercenia,  wyko- 
nane w  Nigeryi  i  na  wybrzeżach  Złotem  i  Kości  Słoniowej,  przebi- 
jały do  kilkuset  metrów  pokłady  także  stosunkowo  młode  (nie  star- 
sze od  miocenu),  złożone  z  piasków,  piaskowców,  zlepieńców  i  iłów, 
osadzonych  niewątpliwie  w  takich  samych  warunkach,  jak  sedymen- 
tacya  dzisiejsza  tych  samych  wybrzeży. 

Wszystko  to  razem  dowodzi  niezbicie,  że  już  w  najmłodszych 
okresach  geologicznych,  t.  j.  od  młodszego  trzeciorzędu  począwszy, 
odbywają  się  w  tych  stronach  bardzo  znaczne  oscylacye  linii  wy- 
brzeżnej,  i  to  tak  w  kierunku  dodatnim,  jak  i  ujemnym. 

VI.  Historya  geologiczna  zachodniej  Gwinei. 

Stara  masa  kontynentalna  Indoafryki  czyli  Gondwany  Suessa 
niewątpliwie  rozciągała  się  bardzo  daleko  na  zachód  i  południe  od 
dzisiejszej  Gwinei,  tak,  że  występujące  tam  dziś  skały  starokrysta- 
liczne  są  tylko  małą,  jeszcze  nie  zapadniętą  resztą  tego  rozległego 
kontynentu. 

Najbliższą  wiekiem  formacyą  są  na  wybrzeżu  wapienie  górno- 
kredowe  z  okolic  Beyin  oraz  z  Eboindy.  Są  to,  jak  widzieliśmy  wy- 
żej, wapienie  oraz  margle  i  iły  z  fauną  czysto  morską  o  charakte- 
rze wyraźnym  kredy  indyjskiej. 

Obecność  tych  utworów  kredowych  dowodzi,  że  zapadnięcie 
zatoki  gwinejskiej  musiało  nastąpić  albo  w  czasie  przedkredowym, 
albo  z  początkiem  tego  okresu,  charakter  zaś  indyjski  znalezionej 
tu  fauny  kredowej  wskazuje  na  związek  morza  górno-kredowego 
Gwinei  z  wielką  i  rozległą  transgresyą  kredową  indo-medyterrańską. 

1  Jean  ChautarH,  La  faunę  de  quelques  plages  soulevćes  des  cótes  du  Se- 
negal et  de  la  Mauritanie.  Buli.  Soc.  geol.  de  France,  IV,  Ser.  T.  IX,  1909, 
p.  392-394. 


2Q  Rudolf  Zuber 

W  okresie  trzeciorzędnym,  i  to  prawdopodobnie  dopiero  w  jego 
późniejszej  części  (miocen-pliocen)  rozpoczyna  się  przy  tem  wybrzeżu 
sedymentacya  płaskiego  wybrzeża  z  częstemi  oscylacyarai,  z  two- 
rzeniem delt  i  lagun,  i  prawdopodobnie  ponownymi  zalewami 
morskimi. 

Sedymentacya  ta  o  charakterze  wybitnie  fliszowym  trwa  do 
chwili  obecnej. 

Powstawanie  lokalne  bituminów  i  oleju  skalnego  jest  niewąt- 
pliwie w  związku  z  tymi  utworami  fliszowymi,  i  jest  prawdopodo- 
bnie produktem  przeobrażania  się  powolnego  i  stopniowego  substan- 
cyi  organicznej  przeważnie  pochodzenia  roślinnego,  gromadzącej  się 
w  tych  sedymentach. 

Obecnie  wybrzeże  gwinejskie  zdaje  się  być  w  stadyum  sto- 
pniowego dalszego  podnoszenia  się. 

Nie  mogę  się  oprzeć  wrażeniu,  że  takie  same  warunki  klima- 
tyczne i  sedymentacyjne,  jakie  dziś  panują  na  wybrzeżu  gwinejskiem, 
musiały  panować  w  czasie  epok  kredowej  i  dolno  trzeciorzędnej 
wzdłuż  północnego  brzegu  geosynklinali  alpejsko-karpackiej,  gdzie 
powstały  wtedy  potężne  pokłady  fliszowe,  z  lokalnemi  nagromadze- 
niami oleju  skalnego. 

Dokładniejsze  opracowanie  zebranych  materyałów  oraz  niektó- 
rych poruszonych  powyżej  problemów  zachowuję  sobie  do  prac 
późniejszych. 

Dodatek. 

P.  dr.  Wojciech  Rogala  podaje  następujące  wyniki  badań,  wy- 
konanych nad  moim  materyałem  paleontologicznym,  zebranym  koło 
Beyin.  Kangan,  Bonyere  i  Bokakreh  na  Wybrzeża  Złotem  i  koło 
Eboindy  na  Wybrzeżu  Kości  Słoniowej: 

>Poruczone  mi  do  bliższego  rozpatrzenia  materyały  paleonto- 
logiczne nie  mogły  być  jeszcze  wyczerpująco  opracowane.  Jednak 
kilka  form,  które  poniżej  podaję,  dzięki  dobremu  ich  zachowaniu, 
mogłem  ściśle  oznaczyć,  i  te  świadczą  dowodnie,  że  skały  zawiera- 
jące je  są  górnokredowego  wieku  —  Maestrichtien. 

Zbite,  jasno-  lub  ciemno-szare,  niekiedy  brunatne  wapienie 
z  Kangan  i  Beyin,  zawierające  tu  i  ówdzie  drobne  wrostki  pirytu 
lub  limonitu,  przepełnione  są  skorupami  małży: 

Plicatula  instabilis  Stoi., 


Spostrzeżenia  geologiczne  z  zachodniej  Afryki  21 

Roudairia  auressensis  Coqn 

Cytherea  Rohlfsi  Cuaas., 

Cardita  Beaumonti  d'Arch.  (==  C.  libyca  Zitt.). 

Dwie  ostatnie  występują  masowo,  aczkolwiek  i  dwie  pierwsze 
nie  są  wcale  rzadkie. 

Skały  w  Bokakreh  i  Bonyere  różnią  się  od  poprzednich,  są  to 
bowiem  wapniste  piaskowce  lub  iły,  przepełnione  również  skamieli- 
nami, ale  już  gorzej  zachowanemi.  Ze  skał  tych,  poddając  je  roz- 
marzaniu i  kilkakrotnemu  wygotowaniu  w  zwykłej  wodzie,  otrzy- 
małem między  innymi 

Roudaitia  auressenńs  Coq., 

Cytherea  Rohlfsi  Quaas.,  ta  ostatnia  tworzy  główną  masę 
skamieniałości. 

Z  Bokakreh  pochodzi  również  okaz  takiego  samego  kamienia 
jak  w  Kangan  i  w  nim  znajduje  się: 

Plicałula  instabilis  Stoi.,  obok  innych,  na  razie  nieoznaczonych 
gatunków. 

Występujące  w  Eboinda  utwory  ze  skamielinami  przedstawiają 
piaszczyste  iły,  żelaziste  i  przepojone  asfaltem.  Niektóre  partye  są 
wapienne,  a  wtedy  są  zbite.  Z  powodu  zawartości  asfaltu  nastrę- 
czają one  wiele  trudności  w  wydobyciu  ich  skamielin,  zachowanych 
przeważnie  jako  ośrodki  jednego  tylko  gatunku:  Cardita  Beaumonti 
d'Arch. 

Nie  można  już  obecnie  zużytkować  pod  każdym  względem 
znalezienia  się  tych  form,  ale  świadczą  one  w  każdym  razie  o  ana- 
logii zawierających  je  utworów  z  równowiekowymi  utworami  pół- 
nocnej Afryki. 

Szczegółowy  opis  paleontologiczny  znalezionych  przez  prof. 
Zubera  materyałów,  jak  i  stratygraficzne  wnioski  z  nich  wysnute, 
będą  w  osobnej  rozprawie  pomieszczone*. 


Objaśnienie  illnstracyi. 


I.  Sposób  podróżowania  w  Gwinei  za  pomocą  hamaku,  niesionego  przez  czte- 
rech murzynów. 

II.  Część  wybrzeża  i  fort  w  Axim  na  przylądku,  złożonym  ze  skały  diabazowej. 
Wdali  widać  jeszcze  kilka  podobnych  skalistych  przylądków  i  raf  przybrzeżnych. 


22  Rudolf  Zuber 

III.  Mangrowy  (Rhizopbora)  zarastające  lagunę  Domini  koło  Bokakreh  (Wybrzeże 
Złote  l . 

IV.  Pandany  na  brzegu  laguny  Domini  koło  Bokakreb  (Wybrzeże  Złote). 

V.  Skały  czerwonego  piaskowca   i   piaszczyste  wybrzeże  na  zachód  od  Secondi 

(Wybrzeże  Złote). 
VI.  Bardzo   płaskie  wybrzeże   piaszczysto-muliste    (typ   fliszowy)  na  wscbód  od 
Beyin  ^Wybrzeże  Złote). 


Zuber  1{. :  Spostrzeżenia  geologiczne. 
Tabl.  1. 


Rys.  1 


fjRP    rl 


MŃi 


Rys.  2. 


Zuber  li.:  Spostrzeżenia  geologiczne. 
Tabl.  11. 


Rys.  3. 


Rys.  4  (w  pozycyi  leżącej). 


Zuber  R  . :  Spostrzeżenia  geologiczne. 

Tal. I     111. 


Rys.  5. 


' 


Rys.  6. 


OBJAWIENIE  JAKO  JEDNOLITY  SYSTEM 


napisał 

Ks.  JAN  ŻUKOWSKI 


Żakowski 


Niniejszą  pracę,  wręczoną  Komitetowi  redakcyjnemu  przez  autora  na 
krótko  przed  zgonem,  z  wyraźnie  odjawionem  życzeniem,  żeby  się  ukazała 
w  >Księdze  pamiątkowej*,  zamieszczamy  tu,  stosując  się  do  woli  Zmarłego, 
w  całości  i  bez  zmiany. 

Komitet  redakcyjny. 


I. 

Objawienie  boże  nadprzyrodzone,  czyli  wiara  w  znaczeniu 
przedmiotowem  i  służąca  tejże  wierze  umiejętność  teologii,  nie  są 
nagromadzeniem,  lub  zlepkiem  luźnych  wiadomości,  ale  stanowią 
silnie  spojoną,  organiczną  całość,  przedstawiającą  jednolity  system. 
Cóż  to  oznacza  ten  wyraz?  Systemem  nazywamy  zestawienie 
większej  ilości  środków  w  ten  sposób,  by  przez  nie  jakiś  cel  mógł 
być  osiągnięty.  Tak  n.  p.  maszyna  parowa,  strzelba,  zegar  tworzą 
całość  systematyczną.  W  porządku  logicznym,  czyli  w  dziedzinie 
prawdy,  a  zwłaszcza  w  umiejętności,  gdzie  chodzi  o  doskonałe  po- 
znanie jakiegoś  przedmiotu,  nazwiemy  systemem  ugrupowanie  czyli 
układ  wiadomości  szczegółowych,  który  daje  doskonałe  poznanie 
przedmiotu.  Umiejętność  to  nie  zbiór  luźnych  twierdzeń,  ale  złącze- 
nie zewsząd  zebranego  materyału,  dotyczącego  wspólnego  jakiegoś 
przedmiotu,  w  jednolitą  budowę,  w  jeden  system. 

Taką  jednolitą  budowę  tworzy  Objawienie,  a  jeszcze  bar- 
dziej służąca  jego  uprawie  teologia.  Kto  zwrócił  baczną  uwagę 
na  poszczególne  składniki  tej  budowy,  kto  zrozumiał  wzajemny  ich 
związek  i  racyę  ich  ugrupowania,  kto  dopatrzył  się  natury  ich  kon- 
strukcyi,  ten  z  łatwością  zrozumie  i  przyzna,  że  poszczególne  cząstki 
tak  się  tu  splatają  ze  sobą,  tak  są  powiązane,  iż  ani  jednej  odrzu- 
cić nie  można,  nie  obalając  temsamem  całości.  Pozycye  pierwsze 
kryją  jakoby  w  zarodku  naslępne,  są  ich  źródłem,  podstawą,  zasadą; 
konkluzye  dalsze  aż  do  ostatnich  opierają  się  na  założeniach  pier- 
wszych i  poprzednich,  jako  na  swoich  przesłankach.  Jeżeli  gdzie,  to 
tu  przedewszystkiem  należy  zastosować  wyrażenie  przysłowiowe,  że 
kto  powiedział  a,  musi  powiedzieć  także  b,  kto  uznał  jedną  prawdę, 
powinien  siłą  logiki  dać  się  pobudzić  do  uznania  następnych,  z  nią 
jako  ze  swoją  przyczyną  związanych.  I  jak  w  łańcuchu  nie  wolno 
naruszyć   żadnego   ogniwa,   nie  naruszając  tem  samem  dalszego  ich 

1* 


4  Jan  Żukowski 

szeregu,  tak  też  i  we  wierze,  oraz  służącej  jej  umiejętności  żadnemu 
twierdzeniu  przeczyć  nie  wolno  bez  narażenia  się  na  niepożądane 
zapewne  posuwanie  coraz  dalsze  na  drodze  przeczenia. 

W  całokształcie  prawd  objawionych  jedne  przedstawiają  się 
jako  źródło  i  założenie  drugich;  stąd  rozróżnienie  teologii  ogólnej 
czyli  podstawowej,  fundamentalnej,  i  teologii  szczegółowej.  Pierwsza 
zakłada  fundament,  na  którym  wznosi  się  gmach  drugiej.  Albo :  przy 
pomocy  pierwszej — jeżeli  użyjemy  trafnego  porównania  z  gmachem 
wspaniałym  —  przechodzień  spotyka  gmach  przed  sobą,  ona  wska- 
zuje mu  wejście  i  poucza,  jak  się  doń  dostać;  specyalna  zaś  teolo- 
gia  oprowadza   po   wnętrzu   i    pokazuje   poszczególne   apartamenty. 

Dobrze  powiedział  gdzieś  Kraszewski,  że  »wiara  jest  jak  skle- 
pienie., które,  jeżeli  zeń  cegiełkę  wyjmiesz,  runie  wszystko*.  Wiara 
jest  jak  dzwon,  który  choć  w  jednym  punkcie  zarysowany,  głos  ma 
rozbity;  jak  system  planetarny,  w  którego  prawach,  normujących 
odległości,  kierunek  i  chyżość,  nic  zmienić  nie  można. 

Wyrazem  zewnętrznym  tej  jedności,  to  ów  formularz  wiary, 
zwany  symbolem  czyli  składem  apostolskim,  składający  się 
z  dwunastu  cząstek  czyli  artykułów.  Wyraz  symbol  już  etymo- 
logicznie oznacza  coś  zebranego,  zestawionego,  złożonego;  artykuł 
zaś  oznacza  cząstkę,  wchodzącą  w  skład  całości  organicznej,  n.  p. 
części  palca,  mowy  zowiemy  artykułami,  a  według  św.  Tomasza 
oznacza  ten  wyraz  »cooptationem  partium  distinctarum«  (Summa 
theol.  2,  2  q.  1,  a.  6).  Dwanaście  części  składu  apostolskiego  two- 
rzy całość,  zjednoczoną  w  wyznaniu  Boga,  Ojca  wszechmogącego 
i  Syna  Jego  jedynego,  i  Ducha  świętego.  Każda  cząstka  jest  jak 
nasienie,  kryjące  w  zarodku  wielokształtny  organizm,  jest  jak  kłos 
pełny  ziarna  karmiącego  duszę,  jest  ogniskiem,  w  k torem  się  scho- 
dzą promienie  oświecających  umysł  prawd  szczegółowych.  Skład 
wiary,  to  najkrótsze  jej  kompendyum,  to  wiaia  skondenzowana,  i  dla 
tego  to  do  dziś  dnia  stanowi  on  tło  wykładu  nauki  chrześcijańskiej, 
substrat  komentarzy  katechizmowych. 

Zapewne,  że  każda  umiejętność  jest,  a  przynajmniej  po- 
winna być  systemem,  bo  bez  przymiotu  systematyczności  nie  mo- 
głaby mieć  pretensyi  do  nazwy  prawdziwej  umiejętności;  ale  z  wy- 
jątkiem matematyki  i  filozofii  nie  posiadają  inne  umiejętności  tego 
przymiotu  w  takim  stopniu,  jak  nauka  Objawienia,  systematyczność 
nie  rozciąga  się  tam  na  wszystkie  szczegóły,  w  objawieniu  zaś 
wszystkie  elementy  przenikają  się  wzajemnie,  zlewają  się  ze  sobą 


Objawienie  jako  jednolity  system  5 

i  tworzą  budowę,  która  w  konsekwencyi,  sile,  jedności,  przewyższa 
wszystko,  cokolwiek  było  przedmiotem  uprawy  ze  strony  ducha. 
Jeżeli  zresztą  i  inne  umiejętności  w  tym  punkcie  do  wiary  są 
podobne,  to  wynika  stąd  tylko,  że  także  w  ich  obrębie  naruszenie 
części  grozi  całości,  że  niekonsekwencya  mści  się  srodze  i  wiedzie 
umysł  tam,  dokąd  on  z  początku  wcale  nie  zmierzał.  Nad  tem 
właśnie  chcemy  w  niniejszym  szkicu  odnośnie  do  objawienia  się  za- 
stanowić. 

Mając  mianowicie  przed  oczyma  wymieniony  charakter  wiary  — 
później  będziemy  mówili  o  umiejętności  wiary  czyli  o  teologii  — 
otrzymujemy  ogólny,  zwięzły  dowód  jej  prawdziwości,  rozciągają- 
cej się  na  wszystkie  części,  któremu  to  dowodowi  możemy  nadać 
następującą  formę:  Chrystyanizm  (łącznie  z  prawdami  religii  natu- 
ralnej, czyli  przez  sam  rozum  poznanej,  która  w  części  logicznie  go 
poprzedza,  w  części  w  skład  jego  wchodzi),  tworzy  jednolitą  całość, 
tak  silnie  spojoną,  że  zaprzeczenie  choć  jednej  istotnej  cząstce  tej 
całości  wiedzie  z  nieubłaganą  konsekwencyą  do  negacyi  wszelkiej 
religii,  wszelkiej  etyki,  porządku  i  prawa.  Na  taki  atoli  wynik  nikt 
się  zgodzić  nie  może,  chyba  najskrajniejszy  wywrotowiec.  A  zatem 
należy  ową  całość  bez  jakichkolwiek  zastrzeżeń  przyjąć  za  prawdę. 

Celem  uzasadnienia  przesłanki  pierwszej  tego  syllogizmu 
weźmy  najpierw  ogólnie  na  uwragę  jakikolwiek  dziś  zwalczany  szcze- 
gół wiary.  Oto  n.  p.  ktoś  nie  uznaje  konieczności  spowiedzi.  Chcąc 
być  konsekwentnym,  powinien  on  zaprzeczyć  po  kolei  następującym 
twierdzeniom:  nieomylności  nauki  Kościoła  i  Chrystusa,  boskiemu 
pochodzeniu  ehrystyanizmu,  Opatrzności  bożej,  istnieniu  Boga,  istnie- 
niu prawa  i  obowiązku.  Albo  inny  przeczy  możliwości  cudu;  kon- 
sekwentnie musi  zwątpić  o  możliwości  pewnego  poznania  Objawienia 
bożego,  musi  zwątpić  o  całej  jego  treści  i  t.  d.  Między  możliwością 
znów  proroctwa,  a  istnieniem  Boja,  zachodzi  taka  łączność,  że  Au- 
gustyn nie  waha  się  twierdzić:  »Confiteri  esse  Deum  et  negare  prae- 
scium  futurorum.  apertissima  insania  est«.  (De  Civ.  Dei  1.  5  c.  9), 
a  już  Cicero  mówił.:  »Ista  reciprocantur,  ut  si  divinatis  sit  et  dii  sint, 
si  Dei  sint,  sit  et  divinatis«.  (De  divinat.  I,  5).  Inny  znowu  wzbrania 
się  uznać  boskie  ustanowienie  hierarchii  kościelnej,  albo  nieomylność 
papieską;  będzie  to  punktem  wyjścia  całego  szeregu  coraz  dalszych, 
coraz  ogólniejszych  przeczeń.  Inny,  zgorszony,  i  to  słusznie,  jakimś 
niecnym  postępkiem  członka  zgromadzenia  zakonnego,  nastaje  na 
stan  zakonnej  doskonałości  w  ogóle,   popełniając  oczywiście   w  tem 


g  Jan  Żukowski 

uogólnianiu  przeskok  sofistyczny;  chcąc  być  konsekwentnym,  nie 
może  on  uznać  nieomylności  Kościoła,  potwierdzającego  zakony  jako 
środek  do  osiągnięcia  doskonałości,  ani  nie  może  uznać  nieomylności 
Chrystusa,  który  sam  podał  to.  co  stanowi  istotną  treść  życia  za- 
konnego, to  jest  tak  zwane  trzy  rady  ewangeliczne,  upada  zatem 
w  dalszym  ciągu  i  prawdziwość  chrystyanizmu,  upada  przekonanie 
o  świętości  bożej,  z  którą  się  nie  zgadza  dopuszczenie  tak  szeroko 
rozgałęzionego  błędu,  jakim  w  tem  przypuszczeniu  byłaby  wiara; 
upada  Opatrzność,  pozbawiająca  ludzi  możliwości  poznania  prawdy 
i  woli  bożej;  stąd  krok  tylko  do  zwątpienia  o  istnieniu  Boga,  o  ist- 
nieniu autorytetu  czy  to  bożego,  czy  ludzkiego,  o  istnieniu  obowiązku 
i  prawa. 

Przypatrzmy  się  jednak  rzeczy  dokładniej.  Uwydatniając  wza- 
jemną łączność  między  częściami,  z  jakich  się  budowa  wiary  składa, 
nie  mamy  na  myśli  tak  zwanych  opinii  teologicznych,  czyli  zapa- 
trywań teologów  na  kwestye,  z  Objawieniem  w  bliższym  lub  dal- 
szym związku  będących,  więcej  lub  mniej  prawdopodobnych;  chodzi 
nam  raczej  o  prawdy  objawione,  lub  z  objawieniem  w  ścisłym  i  nie- 
wątpliwym związku  pozostające,  o  prawdy,  w  których  katolikowi 
wątpić  nie  wolno.  Otóż  prawdy  te  dadzą  się  zestawić  w  szeregu, 
który  nazywa  się  łańcusznikiem,  >  wnioskiem  łańcuchowym <  (Kremer, 
Początki  logiki.  Kraków  1876  str.  175),  po  łacinie  »sorites«,  gdzie  za- 
warty jest  szereg  zdań  tak  ze  sobą  powiązanych,  iż  jedno  pojęcie 
pierwszego  staje  się  materyą  wszystkiego,  tak  że  przez  cały  szereg 
pojęć  pośrednich  dochodzi  się  do  ostatecznej  konkluzyi.  Łańcusznik 
da  się  też  rozwinąć  na  cały  szereg  syllogizmów,  tak  że  wniosek 
poprzedzającego  staje  się  przesłanką  następnego;  złożone  w  ten 
sposób  z  kilku  syllogizmów  wnioskowanie  nazywa  Kremer  łańcu- 
chem wniosków*,  ogólnie  zowią  je  polisyllogizmem;  sorites  zatem 
jest  tylko  jego  formą  skróconą.  Przykłady  rzecz   tę  zaraz   objaśnią. 

Otóż  zgodnie  z  warunkami  logiki  można  celem  unaocznienia 
konsekwencyi  prawd  wiary,  oraz  ich  antytezy,  sporządzić  z  nich 
szeregi  niedługie,  przejrzyste,  a  dla  umysłu  bardzo  cenne.  Można 
przytem  użyć  formy  kategorycznej,  czyli  orzekającej,  albo  warunku- 
jącej, albo  też  tak  zwanego  epicherematu,  gdzie  się  do  przesłanek 
dołącza  dowód  w  formie  skróconej.  Objaśnimy  rzecz  przykładem. 
Forma  łańcusznika  będzie  kategoryczna,  gdy  powiem:  ułomność 
człowieka  sprawia  mu  trudności  w  poznaniu  prawdy  religijnej,  w  dą- 
żeniu woli;  ułomny  potrzebuje  pomocy,  pomocy   zaś   tu  wymaganej 


Objawienie  jako  jednolity  system  7 

człowiek  nie  znajduje  w  obrębie  natury;  potrzeba  zatem  człowie- 
kowi pomocy  bożej,  a  że  tą  pomocą  w  obecnym  porządku  jest  ła- 
ska, więc  potrzeba  człowiekowi  łaski  oświecającej  rozum,  pobudza- 
jącej wolę;  środkiem  do  nabycia  łaski  są  sakramenty,  modlitwa  i  t.  d. 
Użyję  formy  warunkowej,  jeżeli  powiem:  gdyby  kary  piekła  nie  były 
wieczne,  nie  miałoby  prawo  moralne  dostatecznej  sankcyi;  w  takim 
jednak  razie  nie  byłoby  skutecznego  hamulca  przeciw  występkom, 
więc  i  t.  d.  Jeżeli  wreszcie  wnioskuję:  rzecz,  posiadająca  wewnętrzną 
od  ciała  niezależność,  nie  ginie  razem  z  ciałem,  bo  w  swem  byto- 
waniu i  działaniu  od  materyi  nie  zawisła;  dusza  zaś  ludzka  jest 
niezależną  od  ciała,  bo  w  czynnościach  swych  wznosi  się  ponad 
materyę,  a  z  natury  czynności  wnosić  należy  o  naturze  samego  ich 
pierwiastka;  a  zatem  dusza  nie  niszczeje  i  t.  d.  Nie  chcąc  jednak 
nużyć  czytelnika,  niesympatyzującego  może  z  ścisłą  formą  syllogi- 
styczną,  chociaż  posiada  ona  cenne  zalety,  gdyż  uczy  zachowania 
w  myśleniu  i  mówieniu  ładu,  jasności,  zwięzłości,  pozostaniemy  przy 
formie  swobodniejszej. 

a)  Nieuznając  którejś  z  prawd  wiary,  zaprzecza  się  przede- 
wszystkiem  nieomylności  Kościoła,  który  jest  normą  czyli 
prawidłem  wierzenia,  on  nas  bowiem  upewnia  o  tem,  co  się  zawiera 
w  treści  Objawienia.  Tem  samem  jednak  otwiera  się  drogę  do  zwąt- 
pienia o  fakcie  objawienia  każdego  szczegółu  tej  treści. 
Nie  można  nieomylności  Kościoła  bezkarnie  naruszyć,  trzeba  albo 
całą  przyjąć,  albo  całą  odrzucić,  własnowolnych  zastrzeżeń  tu  nie  ma, 
bo  jeżeli  się  nam  podoba  coś  odrzucić  rzekomo  dla  tego,  że  się  Ko- 
ściół w  tym  wypadku  pomylił,  to  gdzież  znajdziemy  nieomylną  normę, 
według  której  możliwem  byłoby  odróżnić  to,  w  czem  się  Kościół  nie 
myli,  od  tego,  co  może  być  przezeń  błędnie  podane.  Ma  się  tu  rzecz 
podobnie,  jak  z  powagą  prawa.  »Ktobykolwiek  zachował  wszystek 
zakon,  a  w  jednymby  upadł,  stał  się  winien  wszystkiego.  Bo  który 
rzekł:  Nie  cudzołóż,  rzekłci  też:  Nie  zabijaj*.  (Jak.  2,  10,  11).  Za 
każdem  przykazaniem  stoi  powaga  tego  samego  prawodawcy,  gwał- 
cąc więc  choćby  jedno  tylko,  tem  samem  lekceważy  się  powagę  pra- 
wodawcy odnośnie  do  wszystkich  innych.  Podobnie  jak  na  przyka- 
zaniu miłości  ^wszystek  zakon  zawisł*  (Mat.  22,  40),  jak  >wszystek 
zakon  w  jednej  się  mowie  wypełnia:  Rędziesz  miłował*  (Gal.  5,  14), 
» miłość  bliźniego  złego  nie  czyni.  Wypełnienie  tedy  zakonu  jest 
miłość«  (Rzym  13,  10),  tak  na  nieomylności  cały  zawisł  przedmiot 
Objawienia.    Dowodem   faktycznym:   rozkład  w  obecnym  protestan- 


9  Jan  Żukowski 

tyzmie,    zrodzonym    z    subjektywizmu,    odrzucającego    nauczycielski 
autorytet  Kościoła. 

b)  Ma  jednak  błąd  swoją  konsekwencyę,  jak  ją  ma  prawda. 
Nie  uznając  nieomylności  w  Kościele,  nie  można  równocześnie  uzna- 
wać bezbłędności  i  natchnienia  Pisma  Św.,  ono  bowiem 
najwyraźniej  podaje,  że  wierna  straż  całego  Objawienia  i  wykład 
jego  powierzono  Kościołowi.  »filarowi  i  utwierdzeniu  prawdy»  (1  Tym. 
3,  15).  I  nie  tylko  narusza  się  przez  to  te  lub  owe  miejsca  Pisma  Św., 
ale  podkopuje  się  jego  powagę  w  całej  rozciągłości;  na  dowolny 
wybór  (atplarstę)  nie  ma  tu  miejsca  choćby  z  tego  względu,  że  wobec 
braku  normy,  któraby  pozwoliła  na  pewno  odróżnić  teksty  błędne 
od  bezbłędnych,  natchnione  od  nienatchnionych,  powaga  całego  Pisma 
świętego  byłaby  naruszoną.  Ponadto  jeżeli  nie  ma  w  Kościele  nieo- 
mylnej straży  Objawienia,  zwątpić  należałoby  o  mądrości,  przezor- 
ności i  mocy  Chrystusa  Pana,  którego  dzieło  byłoby  wtedy  czemś 
niezupełnem,  celu  by  nie  osiągło.  Bo  jak  stworzenie  świata  byłoby 
dziełem  niezupełnem  i  nie  ostałoby  się.  gdyby  Bóg  świata  także  nie 
utrzymywał  i  nim  nie  rządził,  tak  i  Objawienie  domaga  się  konie- 
cznie jakiegoś  środka,  któryby  je  dla  wszystkich  pokoleń  zachował, 
jego  jedności  ustrzegł,  trwałość  mu  zapewnił;  na  to  bowiem  było 
dane.  Tym  środkiem  nie  jest,  względnie  nie  może  być  nic  innego, 
jak  tylko  urząd  nauczycielski  nieomylny. 

c)  Stąd  posuńmy  się  o  krok  dalej.  Powagę  i  natchnienie  Pi- 
sma św.  uznaje  sam  Chrystus.  Zwątpiwszy  w  Pismo  Św.,  czy  można 
konsekwentnie  uznać  nadludzką  mądrość,  wszechwiedzę,  bóstwo 
Chrystusa?  A  także  czy  można,  odrzuciwszy  Pismo  Św..  uznać 
jakiekolwiek  inne  dokumenty  historyczne  i  na  nich  się  opierającą 
historyę?  Tak  zapytuje  św.  Augustyn:  »Quae  umąuam  litterae  ullum 
habebunt  pondus  auctoritatis,  si  evangelicae,  si  apostolicae  non  ha- 
bebunt?  De  quo  libro  certum  erit,  cuius  sit,  si  litterae,  quas  apo- 
stolorum  dicit  et  tenet  Ecclesia  ab  ipsis  apostolis  propagata  et  per 
omnes  gentes  tanta  eminentia  declarata,  utrum  apostolorum  sint,  in- 
certum  est?<  (Contra  Faustum  1.  33  c.  6.),  a  gdzieindziej  (De  mo- 
rib.  Eccl.  1.  1  c.  29  n.  60)  tenże  z  oburzeniem  woła:  »Consequetur 
naraque  omnium  litterarum  summa  perversis  et  omnium,  qui  memo- 
riae  mandati  sunt,  librorum  abolitio,  si  quod  tanta  populorum  reli- 
gione  roboratum  est,  tanta  hominum  et  temporum  consensione  fir- 
matum,  in  hanc  dubitationem  adducitur*. 

d)  Z  bóstwem  Chrystusa  upada  naturalne  boskie  pochodzenie 


Objawienie  jako  jednolity  system  9 

i  prawdziwość   objawienia   chrześcijańskiego;  a  jeżeli  nie  ma 
Objawienia,  to 

e)  nie  ma  i  Opatrzności  bożej.  Tyle  bowiem  wieków  wiara 
chrześcijańska  istnieje,  tyle  pokoleń  uważało  ją  za  skarb  najdroższy, 
w  niej  pokładało  swoje  nadzieje  i  do  jej  wymagań  stosowało  swe 
życie,  sześćset  milionów  chrześcijan  obecnie  ją  wyznaje;  jeżeli  ta 
wiara  jest  błędem,  to  czyż  można  mówić  jeszcze  o  czuwającej  nad 
ludzkością  Opatrzności?  Nie  troszczy  się  chyba  Bóg  o  losy  ludzko- 
ści, jeżeli  na  tak  zwycięski  pochód  błędu  zezwala.  Gdyby  religia 
chrześcijańska  nie  była  od  Boga  objawioną,  to  wynikałoby  stąd  da- 
lej, że  Bóg  pozostawił  ludzi  bez  pomocy  w  sprawie  najważniejszej. 
Bo  taka  już  jest  nędza  ludzkości,  że  bez  pomocy  Bożej  na  dostateczne, 
bezbłędne  i  pewne  poznanie  prawdy  religijnej,  o  własnych  siłach 
zdobyć  się  nie  mogła.  Jakaś  zatem  pomoc  boża  pod  tym  względem 
była  moralnie  konieczną;  stwarzając  człowieka  z  ową  stworzoną  mu 
nieudolnością,  zobowiązał  się  Bóg  niejako  do  wspierania  go  swoją 
ingerencyą  i  tego  wsparcia  nie  mógł  mu  odmówić,  jak  nie  mógł 
stworzyć  go  bez  dostarczenia  mu  powietrza  i  pożywienia.  Pomoc  ta 
i  ingerencyą  boża  mogła  być  rozmaita,  badania  zaś  historyczno- 
krytyczne  ukazują  nam  ją  konkretnie  w  Objawieniu.  Jeśli  jednak 
kto  Objawienia  nie  uznaje,  musi  zgodzić  się  na  stwierdzenie,  że 
Opatrzność  odmówiła  człowiekowi  środków  niezbędnych  do  osią- 
gnięcia jego  celu,  czyli  że  Opatrzność  nie  istnieje. 

f)  Na  tym  punkcie  jednak  zalrzymać  się  nie  wolno,  stanowisko 
to  byłoby  połowiczne  i  niekonsekwentne.  Jeżeli  Bóg  istnieje  i  jeżeli 
On  człowieka  stworzył,  to  musiał  mu  umożliwić  i  ułatwić  poznanie 
siebie  jako  celu  człowieka.  Bo  kto  pożąda  celu,  ten  musi  użyć  środ- 
ków doń  prowadzących;  jeżeli  więc  Bóg  istnieje,  to  musiał  dać  się 
poznać,  kto  zatem  utrzymuje,  że  w  poznaniu  Boga  jesteśmy  w  błę- 
dzie, a  utrzymuje  to  ten,  kto  nie  uznaje  Objawienia  Chrystusowego, 
ten  musi  jednocześnie  zaprzeczyć  istnieniu  Stwórcy  i  Boga. 
Wniosek  ten  wyprowadza  Laktancyusz,  mówiąc:  »Qui  providentiam 
sustulit,  etiam  Deum  negavit  esse«  (L.  de  ira  D.  c.  9).  Gdyby  bo- 
wiem Bóg  istniał,  dobroć  Jego  musiałaby  Go  skłonić  do  zajęcia  się 
człowiekiem,  mądrość  poddałaby  sposoby,  wszechmoc  przezwycięży- 
łaby wszelkie  trudności.  Z  zaprzeczenia  Opatrzności  wynika  konie- 
czność nieuznania  choć  jednego  z  tych  przymiotów  bożych,  a  więc 
Boga  samego. 

g)  Sam  ateizm  jest  jeszcze  stanowiskiem  połowicznem  i  tylko 


JO  Jan  Żukowski 

umysł  powierzchowny  nie  potrafi  wyciągnąć  stąd  wszystkich  konse- 
kwencyi.  Pomijamy  już  to,  że,  jeżeli  nie  istnieje  Bóg,  dobro  nieskoń- 
czone, wtedy  życie  nie  ma  żadnego  sensu  wobec  braku  widoków 
szczęścia  prawdziwego  i  trwałego.  Niemniej  zgubną  konsekwencyą 
będzie  usunięcie  różnicy  między  dobrem  i  złem  moralnem,  cnotą 
i  występkiem,  prawem  i  obowiązkiem.  Porządek  etyczny,  na 
tych  pojęciach  oparty,  domaga  się  bowiem  koniecznie  normy  moral- 
ności, a  ponieważ  jest  absolutnym,  niezmiennym,  koniecznym,  więc 
i  norma  jego  taką  być  musi;  poza  Bogiem  zaś  jej  nie  ma.  Wszelkie 
prawo  natury  nie  ostoi  się  w  swej  niezaprzeczonej  niezmienno- 
ści, odwieczności,  absolutnej  konieczności,  jeżeli  usuniemy  takiegoż 
prawodawcę  jako  jego  przyczynę  sprawrczą.  Porządek  etyczny  do- 
maga się  sankcyi:  tylko  Bóg,  który  wie  o  wszystkich  dobrych  i  złych 
czynach,  sprawiedliwie  zdoła  je  ocenić  i  ma  możność  zapłaty  za 
nie,  on  jeden  może  być  dostateczną  sankcyą. 

h)  Bądźmy  jednak  nadal  konsekwentni.  Oto  widzimy,  że  istnieje 
porządek  prawny  w  rodzinie,  w  różnych  związkach  ludzkich, 
w  społeczeństwie  i  państwie.  Na  każdy  porządek  prawny  składają 
się  wzajemne  obowiązki  i  prawa.  Bez  obowiązku  zaś  nie  ma  prawa, 
bo  tylko  wtedy  mam  prawo  do  własności,  czci,  zdrowia,  życia,  je- 
żeli wszyscy  inni  mają  obowiązek  nienaruszenia  tego  swego  prawa. 
Widzieliśmy  jednak,  że  bez  Boga  nie  ma  mowy  o  prawdziwym  obo- 
wiązku; a  zatem  ustaje  i  wszelkie  prawo. 

Jeżeli  więc  przekonanie  o  istnieniu  Boga  jest  urojeniem,  ustaje 
wszelka  władza  bo-ka  i  ludzka;  zrzucić  ją,  to  będzie  tylko  wycią- 
gnięciem koniecznego  wniosku  z  owego  założenia,  bo  bez  Boga  nie 
może  być  mowy  o  jakiejkolwiek  władzy,  czyli  o  prawie  rozkazy- 
wania, któremu  to  prawu  odpowiada  ścisły  obowiązek  posłuszeń- 
stwa. Nie  można  uważać  państwa  za  ostateczne  i  najwyższe  źró- 
dło prawa.  Przypuśćmy  bowiem,  że  sprytne  jednostki,  przeprowa- 
dziwszy, przy  pomocy  k^rupcyi,  wybory,  lub  też  w  inny  sposób 
zdobywszy  większość  w  ciałach  prawodawczych,  uchwraliły  prawa 
przeciwme  przekonaniom,  woli  i  dobru  ogółu.  Nikt  przecież  nie  uzna 
takiego  prawa  za  sprawiedliwe  i  słuszne.  Więc  nie  jest  wola  pań- 
stwa jedynem.  właściwem  źródłem  prawa.  Czy  może  uciekniemy  się. 
celem  rozstrzygnięcia  sporu  o  słuszność  prawa,  do  ogólnego  po- 
czucia słuszności,  jako  do  normy  wyższej,  do  ostatniego  źró- 
dła prawa?  Ależ  i  tu  ta  sama  kolizya  interesów  jest  możliwą  i  zda- 
rzyć się  może  absurd,  że  coś  będzie  sprawiedliwem,   bo  odpowiada 


Objawienie  jako  jednolity  system  11 

przeświadczeniu  jednych,  a  równocześnie  będzie  niesprawiedliwem, 
bo  uważane  za  krzyczącą  niesprawiedliwość  przez  drugich. 

Kto  przypuszcza,  że  jestem  obowiązany  stosować  się  do  woli 
państwa  lub  do  ogólnego  przeświadczenia  ludu,  powinien  wytłóma- 
czyć,  kto  zobowiązuje  mię  do  tego  posłuszeństwa.  Czy  może  pań- 
stwo? Ależ  i  państwo  musi  wylegitymować  sw..ją  kompetencyę  do 
rozkazywania  mi;  sam  nakaz  tego  nie  uskuteczni,  bo  zanim  państwo 
wydaje  pierwszy  nakaz,  już  poddani  mają  obowiązek  słuchania  go 
i  muszą  być  z  góry  przeświadczeni  o  tym  swym  obowiązku.  Może 
wybrniemy  z  trudności,  odwołując  się  do  zdrowego  rozsądku,  naka- 
zującego postępować  rozumnie?  Wtedy  wraca  pytanie,  dla  czego  mu- 
szę postępować  rozumnie,  i  dla  czego  nie  mógłbym  czasem  postąpić 
nierozumnie,  skoro  mi  się  tak  podoba  ?  Może  dla  tego,  że  rozum 
człowieka  jest  sam  dla  siebie  prawem,  sam  siebie  zobowiązuje,  i  to 
w  sposób  kategoryczny,  nakazujący?  Ale  jakiem  prawem  mój  rozum 
może  mnie  ściśle  zobowiązać,  dla  czego  muszę  się  wbrew  woli  sto- 
sować do  jakiegoś,  od  rozumu  pochodzącego,  niewytłómaczonego 
przymusu,  to  będzie  zagadką  nierozwiązaną. 

Nie  można  też  za  ostatnie  źródło  prawa  uważać  jakiejś  umów  y, 
na  mocy  której  tworzono  niegdyś  państwo,  przy  której  to  umowie 
każdy  członek  przelał  swą  część  władzy  na  pańslwo.  Bo  wychodząc 
z  ateistycznego  punktu,  pierwsi  założyciele  państwa  nie  mogli  oddać 
władzy  nad  sobą.  to  znaczy  zobowiązać  się  do  posłuszeństwa,  bo 
takiem  samem  prawem,  jakiem  posłuszeństwo  obiecali,  mogą  obie- 
tnicę cofnąć,  skoro  tego  zechcą.  Tem  mniej  mogli  drugimi,  czyli 
przyszłemi  pokoleniami  rozporządzać,  narzucając  im  obowiązek  wzglę- 
dem utworzonego  przez  siebie  państwa;  bo  jeżeli  stoimy  na  stano- 
wisku ateistycznem.  musimy  uznać,  że  każdy  jest  panem  dla  siebie, 
może  więc  robić,  co  mu  się  podoba;  wzgląd  na  dobro  państwa  lub 
ogółu  może  mną  powodować,  ale  nie  zobowiąże  mię  do  przedkłada- 
nia go  nad  dobro  własne.  A  zatem  »nie  masz  zwierzchności,  jedno 
od  Bosa*  (Rzvm  13,  1),  nie  jest.  więc  konsekwentnym,  kto  przeczy 
istnieniu  Boga,  a  mówi  jeszcze  o  władzy  i  obowiązku  sumienia. 

i)  Konsekwentnym  będzie  raczej  skrajny  socyalizm,  który  przez 
usta  swych  wodzów  odrzuca  wszelką  władzę  zarówno  boską  i  ludzką. 

h)  Ale  i  ideał  socyalistyczny  nie  może  być  jeszcze  ostatnią 
przystanią  konsekwentnie  przeczącego  umysłu.  I  tu  bowiem  powstaje 
pytanie  o  władzy  w  przyszłem  państwie,  bez  której  przecież  ideał 
socyalistyczny,  a  więc  celowa  organizacya  produkcyi  i  sprawiedliwy 


\2  Jan  Żukowski 

podział  zysków,  urzeczywistnić  się  nie  da.  Nie  dokona  tego  powaga 
dobrowolnie  obrana,  bo  w  razie  różnicy  zdań  nikt  nie  jest  w  stanie 
przekonać  mniejszości  o  obowiązku  poddania  się  większości.  Przy- 
znają też  socyaliści,  że  przynajmniej  z  początku  będzie  potrzebna 
dla  zmuszenia  opornych  do  nowego  porządku  bezwzględna  dyktatura. 
Ale  wtedy  mielibyśmy  znowu  władzę,  i  to  w  najostrzejszej  formie. 
Pokazuje  się  więc,  że  daleko  logiczniejszym  będzie  anarchizm, 
w  którym  absolutna  autonomia  jednostki  jest  aż  do  ostatnich  kon- 
sekwencyi  przeprowadzona:  człowiek  jest  sam  sobie  panem,  nikt  nie 
ma  prawa  pociągać  go  do  odpowiedzialności,  dobro  i  zło  nie  ma 
dlań  żadnego  znaczenia,  może  on  iść  za  swymi  popędami,  jak  mu 
się  podoba. 

Pochód  ten  umysłu,  co  zwątpił  o  istnieniu  Boga,  przedstawił 
jasno  w  szkicu,  wziętym  z  życia,  W.  Cathrein:  »Durch  Atheismus  zum 
Anarchismus,  Ein  lehrreiches  Bild  aus  dem  Universitatsleben  der  Ge- 
genwart*  (Freiburg,  Herder;  w  tłóm.  polsk.  » Dlaczego  stałem  się  anar- 
chistą?* Warszawa  1909.  Szczepkowski).  W  historyi  zaś  znaleść 
można  niejeden  przykład  skrajnej  anarchii,  w  której  znalazło  się 
społeczeństwo,  jeśli  w  niem  poczęła  zanikać  religia;  historya  stwier- 
dza, 3e  tam,  gdzie  burzą  ołtarze  i  krzyże,  traci  koronę  władza.  Bo 
wpływ  bezbożności  podobny  do  najsroższej  zarazy,  co  niczem  nie 
powstrzymywana,  coraz  dalej  posuwa  dzieło  zniszczenia. 

Moźnaby  jeszcze  ten  destrukcyjny  wpływ  śledzić  w  kierunku 
poznania,  uwydatniając  związek,  jaki  zachodzi  między  prawdą  w  ogóle, 
a  Bogiem.  Istnieją  prawdy  konieczne,  odwieczne,  niezmienne,  prawdy, 
których  twórcą  i  źródłem  nie  jest  nasze  poznanie,  lecz  tylko  ich 
narzędziem,  prawdy,  które  wywierają  wpływ  bezwzględny  na  nasz 
umysł,  są  mu  normą  myślenia,  do  której  stosować  się  bezwarunkowo 
musi.  Źródłem  więc  prawdy  może  być  tylko  umysł,  równie  jak  ona 
odwieczny,  i  takiż  byt.  co  jej  jest  pierwowzorem.  Odrzucając  więc 
Boga,  nie  jesteśmy  w  stanie  wytłómaczyć  istnienia  prawdy  objekty- 
wnej,  o  wszystkiem  zwątpić  wolno,  sceptycyzm  będzie  ostatniem 
ogniwem  w  tym  szeregu  negacyj. 

Oto  burzenie  gruntowne,  przeprowadzone  konsekwentnie  aż  do 
samych  najgłębszych  podstaw  myślenia  i  bytu! 

Jeżeli  zechcemy  posuwać  się  drogą  odwrotną,  otrzymamy 
inny  szereg,  równie  przejrzyście  ujawniający  ową  systematyczność, 
o  której  tu  mówimy.  Wybierając  niektóre  tylko,  ważniejsze  człony 
z  tego   szeregu,  możemy  wnioskować   w  następujący  sposób:    Życie 


Objawienie  jako  jednolity  system  13 

ludzkie  byłoby  nieznośnem  i  wręcz  niemożliwym  bez  prawnego  po- 
rządku, a  nie  miałoby  sensu  bez  możliwości  szczęścia  trwałego. 
Istnieje  zatem  Bóg,  najwyższy  prawodawca  i  dobro  nieskończone. 
Jeżeli  Bóg  istnieje,  to  musiał  nadać  możliwość  poznania  prawdy,  bo 
bez  tej  możliwości  stworzyć  nas  nie  mógł.  Możliwość  ta  musi  od- 
nosić się  w  pierwszym  rzędzie  do  prawdy  religijnej,  jako  tej,  od 
której  osiągnięcie  celu  ostatecznego  zależy;  tu  przedewszystkiem  Bóg 
nie  mógł  pozostawić  człowieka  bez  pomocy.  A  że  w  przyrodzonych 
siłach  swego  umysłu  człowiek  nie  posiada  możliwości  łatwego,  pe- 
wnego i  bezbłędnego  poznania  prawd  religijnych  i  obyczajowych, 
więc  z  góry  przypuścić  należy,  że  Bóg  mu  inny  na  to  środek  przy- 
gotował. Takiego  środka  nie  widać  poza  Objawieniem,  które  w  wie- 
loraki sposób  znamionuje  swe  boskie  pochodzenie.  Mogło  Objawienie 
być  dane  stopniowo,  i  rzeczywiście  » rozmaicie  i  wielą  sposobów 
mówiwszy  dawno  Bóg  ojcom  przez  proroki,  na  ostatek  mówił  do  nas 
przez  Syna*  (Żyd  1,  1,  2),  ale  jedno  tylko  prawdziwe  Objawienie 
jest  możliwe,  bo  twierdzenie  przeciwne  i  sprzeczne,  n.  p.  monoteizm 
i  politeizm,  nie  mogą  od  jednego  i  tego  samego  Boga  pochodzić. 
Punktem  kulminacyjnym  tego  Objawienia  jest  wcielenie  Syna  Bożego 
i  Jego  dzieło.  Doświadczenie  dalej  uczy,  że  nie  dostaje  się  nauka 
Chrystusa  do  wiadomiści  każdej  jednostki  przez  bezpośrednio  jej 
dane  Objawienie,  a  zatem  musiał  je  Chrystus  złożyć  w  jakichś 
źródłach.  Nie  jest  takiem  źródłem  samo  Pismo  Św.,  choćby  dla  tego 
tylko,  że,  będąc  księgą  martwą,  domaga  się  tłómacza,  tak  jak  w  pań- 
stwie obok  kodeksu  praw  istnieją  trybunały  sędziowskie.  Takim 
tłómaczem  jest  Kościół  katolicki,  względnie  nadany  mu  obok  sza- 
farstwa  środków  zbawienia  i  rządów  nad  wiernymi  urząd  nauczy- 
cielski. W  wykonywaniu  tego  urzędu  Kościół  mylić  się  nie  może, 
bo  w  takim  razie  Chrystus  nie  osiągnąłby  przezeń  tego  celu,  który 
zamierzał,  to  jest  ustrzeżenia  depozytu  swej  prawdy  dla  jak  najdal- 
szych pokoleń.  Z  tego  powodu  musi  też  nieomylność  rozciągać  się 
na  straż  i  wykład  wszelkich  prawd  objawionych  i  z  niemi  w  związku 
zozostających,  bez  żadnego  wyjątku.  Tak  dochodzimy  do  affirmacyi 
wszystkich  prawd  wiary  i  obyczajów,  życia  religijnego  i  kościelnego. 
Powyższe  szeregi  można  było  tu  tylko  z  lekka  naszkicować, 
bo  wszechstronne  ich  rozpatrywanie  i  ujęcie  wszystkich  wiążących 
je  nici  wymagałoby  tomów,  i  jest  właśnie  przedmiotem  rozmaitych 
gałęzi  umiejętności  teologicznych  i  filozoficznych.  Teolog  powinien 
w  tern  poznaniu  być  biegłym,  ale  i  nietoolog  może  się  w  niem  wpra- 


14  Jan  Żukowski 

wić,  a  w  miarę  swej  inteligencyi  oraz  narażenia  na  wątpliwości  prze- 
ciwko wierze  ma  także  obowiązek  starania  się  o  to. 

Z  łańcucha,  który  rozwinęliśmy,  widać  naocznie,  że  wszystkie 
formy  pośrednie  między  wiarą  zupełną  a  najskrajniejszem  wątpie- 
niem są  niekonsekwentne,  bo  zatrzymują  się  w  połowie  drogi,  tak 
w  kierunku  twierdzenia,  jakoteż  i  w  kierunku  przeczenia,  co  może 
być  wygodnem,  ale  nie  jest  logicznem;  są  więc  wszystkie  fałszywe. 
Prawdą  może  być  tylko  albo  całość,  albo  konsekwentnie  aż  do  naj- 
dalszych granic  posunięte  odrzucenie.  Widzimy  też  stąd,  że  ma  się 
tu  rzecz  podobnie,  jak  we  filozofii  odnośnie  do  pierwszych  pewników, 
gdzie  błąd  popełniony  (-;wtov  il/sOrta:)  podobny  jest  do  zatrutego  źró- 
dła, z  którego  jad  rozszerza  się  na  wszystkie  odpływy;  słusznie  też 
powiada  Arystoteles:  tg  Iv  ópj^j  [uxpov  ev  tyj  tzIpjtą  yiveTat  -ay.uśyz&zc 
(Ifepl  O!jpy.vo0  I,  5),  czyli  że  błąd  na  pozór  nieznaczny,  popełniony 
w  założeniu  badania,  rośnie  stopniowo  do  coraz  większych  rozmiarów. 

Stąd  dalej  widać,  że  aby  dowód,  który  tu  rozwijamy,  całą 
swą  siłę  na  umysł  wywarł  i  do  niego  potężnie  przemówił,  trzebaby 
koniecznie  >intus  legere«  czyli  »intelligere«,  trzebaby  rozumieć  dobrze 
całą  tę  spójnię,  zachodzącą  między  poszczególnemi  prawdami,  wzno- 
sząc się  albo  od  ostatecznych  podstaw  do  najdalszych  konkluzyj 
(synteza),  albo  też  leniej,  idąc  drogą  odwrotną  od  jakiegokolwiek 
twierdzenia  względnie  przeczenia  symbolu  katolickiego  aż  do  osta- 
tecznych zasad  (analiza).  Pierwszą  drogę  przebyli  na  dłuższą  lub 
krótszą  przestrzeń  konwertyci,  drugą  drogę  unaoczniają  apostazye. 
Znając  zaś  upór,  z  jakim  umysł  trwa  przy  raz  powziętych  mnie- 
maniach, można  wobec  braku  widoków  na  wiarę  zupełną  za  szczę- 
ście to  uważać,  że  w  odstępstwie  od  wiary  przeważnie  nie  śledzi 
się  tych  konsekwencyi.  bo  tak  staje  się  rzeczą  możliwą,  że  ktoś 
w  dobrej  wierze  trwa  w  błędzie,  nie  przedstawiającym  mu  się  tak 
bardzo  rażąco,  oraz  że  choć  w  części  uratuje  okruchy  prawdy,  tak 
potrzebne  dla  spełnienia  zadań  życiowych. 

Nasuwa  się  tu  przecież  zarzut,  że  takie  liczne  masy  ludzi  nie 
widzą  niekonsekwencyi  swego  błędu,  więc  chyba  te  niekonsekwencye 
nie  istnieją?  Tyle  herezyi,  wieloraka  schizma,  czyż  to  wszystko  śle- 
potą dotknięte?  Najlepszą  na  ten  zarzut  odpowiedź  daje  czas  i  do- 
konywaj ąca  się  w  nim  ewolucya  wierzeń  ludzkich.  Czas  to  bowiem 
powoli  wiedzie  do  konsekwencyi :  widzimy,  że  w  takich  pośre- 
dnich błędach  idą  najpierw  jednostki  przez  nawrócenia  ku  wyżynom 
wiary,  a  przez   coraz   dalszą   apostazye  do  nihilizmu;   to   samo  zaś 


Objawienie  jako  jednolity  system  15 

dokonuje  się  powoli  ze  społecznościami  religijnemi,  już  dziś  bowiem 
dość  widoczną  jest  rzeczą,  ze  w  przyszłości  staną  do  walki  ze  sobą 
tylko  dwa  obozy:  katolicyzm  i  zupełne  bankructwo,  anarchia. 

W  drugiej  przesłance  dowodu,  postawionego  na  czele 
tego  przedstawienia  rzeczy  twierdziliśmy,  że  na  wynik,  do  którego 
wykazana  konsekwencya  przeczenia  prawd  religijnych  dochodzi,  nikt 
się  zgodzić  nie  może,  chyba  naj  skraj  niej  szy  wywrotowiec.  Twierdze- 
nie to  tak  oczywiste,  że  się  bez  dowodu  obyć  może.  Bo  też  isto- 
tnie zgodzenie  się  na  taki  wynik  wiedzie  do  niesłychanych  konse- 
kwencyj:  nie  mam  żadnych  obowiązków  względem  kogokolwiek, 
względem  ojczyzny,  państwa,  rodziny,  bliźnich;  ale  też  nie  mam 
żadnych  praw,  nie  mam  prawa  własności,  zdrowia,  dobrego  imienia, 
życia,  bo  pojęcie  prawa  i  obowiązku,  to  pojęcie  współwzględne,  czyli 
skojarzone  parą  jako  członki  tej  samej  religii,  tak  że  jedno  bez 
drugiego  nie  da  się  pomyśleć.  Wszystko  wobec  tego  mnie  wolno, 
wszystkim  też  wszystko  wolno  względem  mnie! 

Zmuszeni  do  cofnięcia  się  od  przepastnej  otchłani  błędu,  zwra- 
camy się  ku  pogodnym  wyżynom  prawdy  i  dochodzimy  do  nastę- 
pującego wniosku:  całokształt  religii  Chrystusowej,  tak  jak  ją  po- 
daje Kościół  katolicki,  jest  prawdziwy.  >I  będzie  w  ostateczne  dni 
przygotowana  góra  domu  Pańskiego  na  wierzchu  gór  i  wywyższy 
się  nad  pagórki,  a  popłyną  do  niej  wszyscy  narodowie.  Pójdą  też 
wiele  ludzi  i  rzekną:  Chodźcie,  a  wstąpmy  na  górę  Pańską  i  do  domu 
Boga  Jakubowego,  a  nauczy  nas  dróg  swoich  i  będziemy  chodzić 
ścieżkami  jego,  bo  z  Syonu  wynijdzie  zakon,  a  słowo  Pańskie  z  Je- 
ruzalem*. (Izaj.  2,  2,  3:  por.  rozdz.  60).  Religia  Chrystusowa,  o  ile 
jest  inkorporowaną  w  Kościele  katolickim,  stanowi  całość  silnie  spo- 
joną, organizm  logiczny.  Dlatego  określano  zawsze,  jak  to  już  czyni 
Pismo  Św.,  Objawienie  jako  jedną  i  niepodzielną  całość,  jako  prawdę, 
Y)  d^O-eta,  to  s'jayy£>.iov.  I  poznacie  prawdę,  a  prawda  was  wyswo- 
bodzi*. (Jan.  8,  32).  Bóg  chce,  »aby  wszyscy  ludzie  byli  zbawieni 
i  przyszli  ku  uznaniu  prawdy «  (1  Tym.  2,  4),  Kościół  zaś  »Boga 
żywego,  filar  i  utwierdzenie  prawdy*  (ib.  3,  15). 

Pogląd,  ukazujący  Objawienie  jako  jednolity  system,  zawiera 
w  sobie  doniosłe  korzyści.  Tak  n.  p.  w  walkach  wewnętrznych, 
kiedy  to  rozum,  powodowany  namiętnością,  żąda  wyswobodzenia  od 
krępujących  swawolę  więzów  etycznych,  i  jak  dziki  zwierz  w  klatce 
szuka  rozmaitych  możliwych  dróg,  by  zrzucić  z  siebie  znienawidzone 
pęta,  zagłuszyć  sumienie,  obronić   się  przed  jego   forum   od   dotkli- 


16  Jan  Żukowski 

wego  zarzutu  winy,  wtedy  zwrócenie  uwagi  na  to,  dokąd  poddanie 
się  wątpliwościom  zaprowadzić  może,  będzie  zbawczym  hamulcem. 
W  wątpliwościach  i  dysputach,  czy  to  z  samym  sobą,  czy 
z  drugimi,  przedstawia  naszkicowany  przez  nas  dowód  broń  pośre- 
dnią wprawdzie,  lecz  bardzo  silną,  bo  jest  na  każdy  zarzut  odpo- 
wiedzię  przynajmniej  uboczną. 

Ale  na  jedno  głównie  nacisk  kładziemy.  Oto  ze  spoistości  i  sy- 
stematyczności wiary  chrześcijańskiej  wynika,  że  do  obalenia  chry- 
styanizmu  wystarczyłoby  wykazać  fałszywość  choćby  jednego  tylko 
istotnego  punktu  w  jego  systemie.  Każdy  taki  dowód  byłby  podobny 
do  miny  założonej  w  miejscu  trafnie  obranem,  której  wybuch  poło- 
żyłby cały  gmach  w  gruzach.  Mimo  to  jednak,  że  od  tylu  wieków 
takiego  dowodu  szukano,  mimo  to,  że  piętrzące  się  stosy  dzieł  peł- 
nych zarzutów  spisano,  nie  odkryto  takiej  słabej  strony,  nie  odkryto 
pięty  Achillesowej,  nie  wynaleziono  na  ciele  bohaterskiego  Zygfryda 
takiego  miejsca,  w  któremby  mu  śmiertelna  rana  zadaną  być  mogła. 
Systemowi  prawd  wiary  przeciwstawiono  co  najwyżej  hypotezy,  ale 
takie,  których  logika  nie  dopuszcza,  warunkiem  bowiem  prawidłowej 
i  prawdopodobnej  hypotezy  jest  pewna  łatwość  w  wytłómaczeniu 
faktów,  o  które  chodzi,  analogia  z  prawdami  już  znanemi,  a  prze- 
de wszystkiem  możliwość:  hyputeza  nie  powinna  zawierać  wewnętrz- 
nej sprzeczności,  ani  też  sprzeciwiać  się  faktom  najpewniejszym. 
Tym  warunkom  nie  czynią  zadość  hypotezy  o  przypadkowem  po- 
wstaniu świata  i  jego  tworów  z  niestworzonych  atomów,  o  natural- 
nym porządku  chrystyanizmu  i  t.  p.  Do  dziś  dnia  nie  uniemożli- 
wiono wierze  jej  obrony;  wszystkie  owe  długotrwałe  i  namiętne 
napaści  nie  usunęły  żadnego  dowodu,  nie  obaliły  choćby  jednej  po- 
zycyi,  pole  walki  pozostaje  ciągle  takie  same,  olbrzym  ani  na  krok 
nie  ustąpił,  budowy  nie  zachwiano.  Tak  zwycięską  może  być  tylko 
prawda,  błąd  takiem  powodzeniem  się  nie  szczyci. 


U. 

Dotąd  mówiliśmy  w  pierwszym  rzędzie  o  wierze.  Od  wiary 
różni  się  umiejętność,  zwana  teologią.  Już  Augustyn  (De  Trinit. 
1.  14  c.  1)  określił  teologię  jako  umiejętność  wiary;  i  słusznie,  bo 
jej  przedmiotem  jest  wiara  czyli  Objawienie  boże  nadprzyrodzone. 
Między  wiarą  a  teologią  taki  zachodzi  stosunek,  że  to,  w  co  wierni 
wierzą,  teologia  poddaje  procesowi  umiejętnego  badania.    Czyni  zaś 


Objawienie  jako  jednolity  system  17 

to  w  ten  sposób,  że  dowodzi  samych  podstaw  wiary,  ustala  prawdy 
wiary  na  podstawie  źródeł  Objawienia,  pogłębia  ich  zrozumienie, 
broni  od  zarzutów,  wyprowadza  konkluzye,  systematycznie  porządkuje. 

Jeżeli  w  zakres  teologii  wchodzi  całe  Objawienie,  a  ono,  jak  to 
poznaliśmy,  jest  jednolitym  systemem,  to  i  o  teologii  to  samo  po- 
wtórzyć należy.  Systematyczność  jednak  przysługuje  teologii  w  da- 
leko wyższym  stopniu  jeszcze  z  wielu  innych  względów.  Znane  jest 
porównanie  teologii,  zwłaszcza  jak  ją  uprawiała  scholastyka  XlII-go 
wieku,  z  gotyką;  ma  teologia  rzeczywiście  uderzające  podobieństwo 
do  wspaniałych  katedr  gotyckich,  gdzie  nad  wszystkiem  góruje  je- 
dna mvśl,  rozwijająca  się  systematycznie  w  bogatą  rozmaitość. 

Jedność  teologii  wynika  z  jej  głównego  przedmiotu,  czyli  z  jej 
podmiotu,  którym,  jak  już  sama  nazwa  wskazuje,  jest  Bóg. 
Wskazuje  na  to  i  treść  teologii,  bo  chociaż  w  zakres  jej  badań 
wchodzą  i  człowiek  i  świat  cały,  nie  rozprawia  ona  o  tych  przed- 
miotach tak,  jak  antropologia  lub  kosmologia,  ale  z  uwzględnieniem 
ich  stosunku  do  Boga  jako  ich  początku  i  końca.  Ma  także  teologia 
jeden  przedmiot  formalny,  czyli  jeden  kąt  widzenia,  bo  bada 
swój  przedmiot  matervalny  w  świetle  Objawienia,  to  jest  o  ile  on 
z  Objawienia  poznanym  być  może  I  tak,  jak  różni  się  logika  for- 
malna od  teoryi  poznania  tem.  że  jedna  bada  prawidłowość,  druga 
prawdziwość  myślenia,  jak  różni  się  fizvologia  od  patologii  w  tem, 
że  pierwsza  rozważa  funkcye  życiowe  w  ich  stanie  normalnym,  druga 
w  stanie  chorobliwym,  tak  różni  się  teologia  swym  przedmiotem 
formalnym  od  każdej  innej  umiejętności,  zwłaszcza  od  najbardziej 
do  niej  zbliżonej  gałęzi  nauk  filozoficznych,  zwanej  teologią  natu- 
ralną, czyli  teodyceą. 

Organiczna  jedność  uwydatnia  się  głównie  w  systemie  nauk 
teologicznych.  Jak  każda  umiejętność,  tak  i  teologia,  oniera  się 
na  pewnikach,  to  jest  prawdach  nie  ulegających  wątpliwości.  Są 
nimi  prawdy  objawiona  one  bowiem  stanowią  albo  punkt  wyjścia, 
albo  normę  przewodnią  dla  badań  teologicznych.  Nie  przyjmuje  ich 
teologia  na  ślepo,  bo  fakt  Objawienia,  z  którem  są  dane.  stanowi 
przedmiot  skrzętnego  badania;  także  istnienie  Boga  r  nieomylność 
powagi  Jego,  prawdy,  o  których  wiedzieć  muszę,  bym  mógł  wierzyć, 
podlegają  ścisłemu  badaniu.  Na  tej  podstawie  wznoszą  się  poszcze- 
gólne działy  teologii.  Jedne  z  nich  są  umiejętnościami  pomocniczemi, 
inne  zajmują  się  samem  Objawieniem,  tak  jego  częścią  teoretyczną, 
jak  praktyczną,  śledzą   je   aż    do   najdalszych    wyników,  stosują  do 

Żakowski.  2 


18  Jan  Żukowski 

praktyki  życiowej.  Wszystkiem  kieruje  jedno  dążenie:  wszechstronne 
poznanie  Boga  w  sobie  i  w  wszechświecie;  i  jak  w  budowie  goty- 
ckiej wszystko  strzela  w  górę.  tak  też  jedna  myśl  przenika  teologię, 
Bóg,  który  będąc  jej  początkiem  i  przedmiotem,  jest  także  jej  celem. 

Mówi  się  nieraz  o  zasadzie  m  a  t  e  r  v  a  1  n  e  j  w  różnych  umie- 
jętnościach. Należy  przez  to  rozumieć  ideę  centralną,  albo  jakieś 
twierdzenie  fundamentalne,  które  zawiera  i  streszcza  w  sobie  liczne 
albo  i  wszystkie  konkluzye  danej  umiejętności.  Za  przykład  niech 
służy  zasada  ewolucyi.  umiejętnie  w  różnych  naukach  stosowana. 
Nie  każda  umiejętność  da  się  w  jednej  skoncentrować  idei;  gdzie  to 
jednak  możliwe,  tam  uskutecznia  się  to  z  wielką  dla  poznania  ko- 
rzyścią. umvsł  bowiem  nasz.  żądny  jedności,  która  mu  ułatwia  po- 
znanie, chętnie  taką  syntezę  przyjmuje.  I  teologia  posiada  taką  ideę 
centralną,  skąd  znów  sie  ukazuje  jej  systematyczna  jedność.  Tą  ideą 
jest  pojęcie  Boga.  nie  w  ten  snosób,  jak  to  rozumie  panteizm,  który 
z  idei  Boga  a  priori  wszystko  wyprowadza,  lecz  raczej  dla  tego,  bo 
z  idei  Bożej,  nabytej  z  Objawienia,  nabywa  się  lepszego  poznania  całego 
przedmiotu  materyalnego  teologii,  poznaje  go  bowiem  w  stosunku 
do  Boga  jako  początku  i  końca. 

Zwięźle  da  się  to  wszystko,  cośmy  o  systematycznej  jedności 
teologii  powiedzieli,  wypowiedzieć  w  zdaniu:  teologia  jest  to  umieję- 
tność: de  Deo.  a  Deo.  ad  Deum. 

Jakież  wnioski  nasuwa  to  rozpatrywanie?  Podobne  do  tych, 
jakie  wysnuliśmy  z  rozważania  systematyczności  wiary.  W  szczegól- 
ności wypływa  stąd  poważne  memento  dla  teologa:  skoro  porzuci 
prosta  drogę,  którą  kroczyć  nakazuje  mu  drogowskaz  Kościoła, 
a  zstąpi  na  pochyłą  ścieżkę  zwątpienia,  nieubłagana  konsekwencya 
sprawi,  że  zacznie  mu  się  coraz  bardziej  usuwać  grunt  pod  no- 
gami, i  on.  który  z  początku  wcale  nie  zamyślał  może  stanąć  w  opo- 
zvcvi  do  Kościoła,  łatwo  znajdzie  się  w  jednym  szeregu  z  otwartymi 
jego  wrogami.  Historya  dogmatów,  herezyi  i  Kościoła  w  ogóle  stwier- 
dziła ten  smutny  fakt  niejednym  przykładem.  Najnowszym  zaś,  to 
przykład  modernizmu,  o  którego  zwolennikach  pisze  Pius  X,  że  »se- 
curim  non  ad  ramos  surculosąue  ponunt,  se  ad  radicem  ipsam,  fidem 
nimirum  fideigue  fibras  ultissimas.  Ista  autem  radice  hac  immorta- 
litatis.  viriis  ner  omnem  arborem  sic  propagare  pergunt,  ut  catholicae 
veritatis  nulla  sit  pars,  unde  manus  abstineant.  nulla  quam  corrum- 
pere  non  elabrrent*.  Zgubny  ten  wpływ  pochodzi  głównie  od  źle 
stosowanej  zasady  ewolucyi,  która  jest  »in  eorum  doctrinis  fere  ca- 


Objawienie  jako  jednolity  system  19 

put«.  System  ten  wskutek  tego  jest  »omnium  haereseon  collectus«. 
i  wiedzie  do  zagłady  wszelkiej  religii,  bo  widoc2nem  jest,  »quam 
multiplici  itinere  doctrina  modernistarum  ad  atheismum  trahet  et  ad 
oranem  religionem  abolendam.  Eąuidem  protestantium  error  primus 
hac  via  gradum  iecit;  seąuitur  modernistarum  error;  prozime  atheis- 
mus  ingredietur*.  (Encycl.  »Pascendi«  7  Sept.  1907.  §.  2,  9,  17,  27). 

Jeśli  teologia  stanowi  systematyczną  całość,  to  wynika  stąd 
także,  że  jest  ona  prawdziwą  umiejętnością.  Czegóżby  jej 
bowiem  do  tej  nazwy  miało  niedostawać?  Umiejętność  powstaje, 
jeżeli  się  materyał  zewsząd  zebrany  układa  w  jednolitą  budowę; 
wszyscy  rozumieją  przez  umiejętność  zbiór  wiadomości,  dotyczących 
wspólnego  przedmiotu,  należycie  uzasadnionych,  w  system  ułożonych. 
Tym  warunkom  odpowiada  teologia  w  zupełności,  jest  ona  bowiem 
systematycznym  kompleksem  prawd,  z  stwierdzonych  źródeł  Obja- 
wienia należycie  udowodnionych.  W  szczególności  posiada  teologia 
wykazaną  poprzednio  systematyczność. 

Temu  nie  stoi  na  przeszkodzie,  że  teologia  jest  umiejętno- 
ścią wiary*,  a  wiara  od  wiedzy  się  różni.  Bo  aczkolwiek  teologia 
opiera  się  na  wierze,  posuwa  się  ona  dalej,  poddając  wiarę  meto- 
dycznym operacyom,  jak  dowodzeniu,  dedukcyi,  systemizacyi. 

Ani  nie  stanowi  przeszkody  to,  że  głównym  przedmiotem  teo- 
logii są  tajemnice,  bo  i  w  innych  umiejętnościach  nie  ma  się  do 
czynienia  z  samemi  tylko  oczywistemi  prawdami,  prócz  tego  i  ta- 
jemnice mogą  być  przedmiotem  umiejętnego  badania  przez  to,  że  się 
ich  istnienia  dowodzi,  wedle  możności  wyjaśnia,  związek  ich  wza- 
jemny i  z  prawdami  naturalnemi  odkrywa  i  t.  p. 

Nie  można  także  odmawiać  teologii  prawa  do  nazwy  prawdzi- 
wej umiejętności  dlatego,  że  nie  opiera  się  na  pew  nikach  oczy- 
wistych. Prawda,  że  każda  umiejętność  wymaga  niezaprzeczonych 
założeń,  na  których  się  buduje,  tak  jak  budynek  wymaga  funda- 
mentów, drabina  oparcia,  wiszący  łańcuch  pierwszego  gdzieś  przy- 
mocowanego ogniwa.  Konieczność  takich  pewnych  założeń  stąd  po- 
chodzi, że  wiedza  nie  jest  bezpodstawnem,  ślepem  uznaniem  czegoś 
za  prawdę.  Ten  cel  może  być  jednak  osiągnięty  w  inny  sposób, 
mianowicie  przez  pewniki  skądinąd  przyjęte,  i  to  właśnie  ma  miej- 
sce w  teologii,  której  założenia  wzięte  są  z  nieomylnej  wiedzy  Boga 
samego.  Pod  tym  względem  zresztą  nie  jest  teologia  odosobnioną, 
bo  i  inne  umiejętności  nie  zawsze  dowodzą  swych  założeń  wprost 
i  bezpośrednio,  ale  przyjmują  je,  oczywiście  nie  bez  racyi,  skądinąd. 


20  Jan  Żukowski 

I  tak  posługuje  się  astronomia  zasadami  mechaniki,  etyka  przyjmuje 
swe  założenia  z  filozofii,  historya  z  krytyki,  muzyka  z  akustyki,  ka- 
żda zaś  bez  wyjątku  wiedza  supponuje  logikę.  Czyż  wobec  tego 
weźmiemy  za  złe  teologii,  że  opiera  się  na  Objawieniu,  nie  bezpod- 
stawnie, ani  drogą  ślepego  uczucia,  ale  za  pomocą  ścisłego  history- 
czno-kry tycznego  badania  za  prawdziwe  uznanem?  Św.  Tomasz  po- 
wiada, że  istnieją  umiejętności,  które  wychodzą  z  założeń  poznanych 
skądinąd;  »sicut  perspectiva  procedit  ex  principiis  notificatis  per 
geometriam  et  rausica  ex  principiis  per  arithmeticam  notis.  Et  hoc 
modo  sacra  doctrina  (=  theologia)  est  scientia,  quia  procedit  ex 
principiis  notis  lumine  superioris  scientiae,  quae  scilicet  est  scientia 
Dei  et  beatorum,  unde  sicut  musica  credit  principia  tradita  sibi  ab 
arithmetica.  ita  doctrina  sacra  credit  principia  revelata  sibi  a  Deo«. 
(Summa  theol.  1,  q.  1.  a.  2). 

Żadnego  zresztą  innego  poważnego  i  szczerego  zarzutu  przeciw 
uważaniu  teologii  za  umiejętność  podnieść  nie  można,  jak  to  obszer- 
niej wykazali:  Donat  (Die  Freiheit  der  Wissenschaft,  Innsbruck,  Rauch, 
1910.  S.  455—472),  Schanz  (Ist  die  Theologie  eine  Wissenschaft? 
Stuttgart  und  Wien  1900),  Haring  (Einfuhrung  in  das  Studium  der 
Theologie  Graz,  Moser),  Kihn  (Encyklopadie  und  Methodologie  der 
Theologie.  Freiburg.  Herder,  1892,  §  6),  Krieg  (Encyklopadie  der  theol. 
Wissenschaften.   Freiburg.   Herder  1899,   S.   42,  ff.)   i    wielu  innych. 

W  szczególności  niesłusznym  jest  zarzut,  jakoby  teologia  dla 
tego,  że  jest  »zakutą  w  okowy  dramatyzmu*  i  skrępowaną  coraz  to 
nowemi  orzeczeniami  Kościoła,  nie  posiadała  uprawnionej  wolności 
badania.  I  o  tern  pisali  Niedziałkowski  (Snopek  kąkolu  str.  50—67: 
»Okowy  dogmatyzmu  —  wolność  czystej  nauki*,  Warszawa  1903 
Gebethner),  Sieniatycki  (»Wolność  badania  i  nauczania«  Gaz.  kość. 
1910  str.  502  ss.  »Czy  teologia  jest  umiejętnością?*  Przegl.  powsz. 
1910,  grudzień)  i  inni. 

Wobec  tego  nic  naturalniejszego  nad  wniosek,  na  który  każdy 
nieuprzedzony  się  zgodzi,  że  teologia  godna  jest  tego  zaszczytu,  by 
stanęła  obok  innych  umiejętności  w  instytueyi.  zwanej  universitas 
scientiarum,  w  uniwersytecie  (por.  Schindler,  Die  Stellung  der 
theologischen  Facultat  im  Organismus  der  Universitat,  Wien  1904. 
Donat,  1.  c.  S.  472  ff.i.  Jej  przede  wszy  stkiem  tam  miejsce 
przysługuje  nietylko  z  prawa  historycznego,  ale  ze  względów  zasa- 
dniczych. Można  pierwszeństwo  jakiejś  umiejętności  z  rozmai- 
tego punktu  widzenia  osądzać,   można   wziąć    na  uwagę  przedmiot, 


Objawienie  jako  jednolity  system  21 

albo  cel,  albo  pewność.  Pod  względem  przedmiotu  wyżej  stoi 
n.  p.  historya  od  archeologii,  pod  względem  celu  wyżej  farmaceu- 
tyka od  medycyny,  pod  względem  pewności  i  formy  każda  umie- 
jętność podporządkowaną  jest  logice.  Teologia  ma  za  przedmiot 
nie  szczerby  wykopalisk,  skamieliny  skorup  ziemskich,  zwierzę  lub 
człowieka,  ale  Boga  samego;  jej  celem  nie  zdrowie  człowieka  lub 
służba  państwowa,  ale  sam  Bóg;  jej  źródłem  zaś  nie  poznanie 
omylnego  rozumu,  ale  wiedza  Boga  nieomylnego.  Dla  tego  już  Ary- 
stoteles zauważył:  »Nec  aliam  quam  huiuscemodi  decet  honorabilio- 
rem  putare«  (Metaph.  1.  1  c.  2),  nazywając  ją  najczcigodniejszą 
i  najbardziej  boską,  8-stoTcmj  xai  S-ijiojtźttj. 


o 


BINDfr^G  SECT.  MAR  1  4 1973 


PLEASE  DO  NOT  REMOVE 
CARDS  OR  SLIPS  FROM  THIS  POCKET 

UNIYERSITY  OF  TORONTO  LIBRARY 


LF  Księga  pamiątkowa  ku  uczczeniu 
144.9  <:50-tej   rocznicy  zaiożenia 

.5  Uniwersytetu  Lwowskiego 

K75  przez  Króla  Jana  Kazimierza 

t.2  r.   1661