'^. .«Ł.rfEr.*
Pi
istna
€oszczgńskicgoi
'Com drugi
LWó^^—TOWARZYSTWO WYDAWNICZE— I90
$
PISMA
SEWERYNA GOSZCZYŃSKIEGO
II
>" <f cl
PISMA
SEIERYKIi GOSZCZYŃSKIEGO
WYDANIE KOMPLETNE
UZUPEŁNIONE PISIUAMI POŚMIEETNEMI
POD REDAKCJĄ
ZYGMUNTA WASILEWSKIEGO
TOM n
,%. Liowackiegc io#
LWÓW-WARSZAWA
NAKŁADEM TOWARZYSTWA WYDAWNICZEGO
1904
72523
KRAKÓW. — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.
PIEŚNI OSSJANA
PRZEDMO^A^A TŁUMACZA.
Zarzuceni tłumaczeniami Wirgilj uszów, Horacju-
szów, Owidjuszów i tym podobnych us%óiv i nie
nszóiv, nie mogli Polacy doczekać się w swoim ję-
zyku Ossjana. Jeżeli się co pokazało, to były raczej
naśladowania, i takie naśladowania, że z nich trud-
no było powziąć prawdziwe wyobrażenie o duchu
tego poety. A przecież to poeta ludu północnego,
pokrewnego nam z tylu względów; malarz nieprze-
wyższony swojego narodu, wieku i uczuć tak sym-
patyzujących z naszemi. Dzięki czasowi i nowszemu
pokoleniu, że prawą opinją powraca każdemu, co mu
wydarte lub zaprzeczone było. W duchu tej opinji
niosę moim ziomkom ofiarę z tłumaczenia poezji Os-
sjana. Czy będzie ich godna, czy nie, zostawiam to
ich sądowi. Starałem się przynajmniej schwycić duch
oryginału i przelać go jak najwierniej; dla tego
obrałem prozę, jak jest w angielskim przez Macpher-
sona przekładzie.
Mógłbym tu skończyć przedmowę, gdybym nie
czuł, że bez kilku objaśnień wstępnych czytanie tych
poezji nie każdemu byłoby łatwe i zupełnie zrozu-
miałe.
Kaledończycy, przodkowie dzisiejszych Szkotów,
PISMA OOSZCZYtiSKIEBO. IV. 1
PRZEDMOWA TŁUMACZA
ziomkowie Ossjana, byli szczepem Celtów, a z Galji
wyszli. Osiedli naprzód brzegi Brytanji, sąsiedzkie
stałemu lądowi; zczasem posunęli się do Szkocji,
nakoniec do Irlandji się rozszerzyli. Sposób życia,
klima, wyobrażenia religijne, okoliczności utworzyły
z nich naród hartowny, burzliwy, wojenny i stra-
szny samym E-zjonianom, panującym w Brytanji po-
mimo murów Agrykoli.
Żyli oni rozdzieleni na pokolenia (klany), pod
teokratycznem panowaniem druidów. Od druidów za-
leżał wybór wodza (Fer-Gubreta) na przypadek wojny
i władza jego.
Nieustanne wojny o ile powiększały powagę wo-
dzów, o tyle pomniejszały znaczenie druidów. Po-
woli wodzowie zaczęli smakować w rządach i przy-
właszczać sobie najwyższą władzę. Stąd urosły krwawe
spory między niemi i druidami, szkodliwe zawsze
tym drugim, a które się skończyły na zupełnem ich
wytępieniu.
Trenmor, dziad sławnego w Ossjanowych pieśniach
Fingala, zadał im cios ostatni i ogłosił się królem.
Co zostało z druidów, to się kryło po skałach lub
obwodach potęgi, gdzie guślarskie obrzędy podały
ich do reszty w obmierzienie ludu.
Po upadku druidów wystąpili uczniowie ich, bar-
dowie. Jako nadAVorni poeci królów i znakomitych
w pokoleniu rodzin, znacznie się im zasługiwali,
wielbiąc czyny to przodków, to ich własne; za to
też osoby bardów za święte poczytywano. Oni w imie-
niu pana swojego w}'powiadali wojnę, układali się
o pokój, zagrzewali wojsko do boju pieśniami, przod-
kowali przy sypaniu pomników poległym i każdą
ucztę ożywiali: nakoniec przeżyli swoich protektorów
instytucją, a jeszcze dłużej pieśniami, Ale nad wszy-
stkich podniósł się Ossjan, syn Fingala, króla Mor-
wenu. Jego śpiewy trwały czternaście wieków już to
PRZEDMOWA TŁUMACZA
W podaniach ludu szkockiego, juz to w starych rę-
kopisach, dopóki Macpherson, nauczyciel w domu
Grahamów, nie zajął się ich zebraniem. Nie przesta-
jąc na rękopisach, odbył w r. 1760 i 1761 podróż
do północnej Szkocji oraz przyległych wysp i ze-
brane zabytki poezji Ossjana ogłosił w prozie an-
gielskiej. Dotąd nie mamy dokładniejszego nad to
tłumaczenia.
Treścią poematów Ossjana jest: ustanowienie kró-
lestwa Kaledońskiego w północnej Szkocji przez
Trenmora, a w północnej Irlandji przez jego syna
Konara; osiedlenie się Firbolgów, wychodźców Bry-
tanji, w południowej Irlandji; wojny Kaledończ3'^ków
z Firbolgami, Skandynawami, Rzymianami i innemi;
czyny rodziny Ossjanowej, jego własne, a mianowi-
cie Fingala, jego ojca. Widownią tych zdarzeń są:
północna Szkocja z przyległemi wyspami (dawny Mor-
wen), Irlandja (dawny Eryn) i półwysep Jutlandzki
(Lochlin podług Ossjana).
Mało nas doszło szczegółów z życia kaledońskiego
poety. Z jego pieśni przekonywamy się, że żył w dru-
giej połowie trzeciego wieku po Chrystusie. Z po-
dań i z jego słów własnych dowiadujemy się , że
był synem i następcą króla Fingala, że na starość
wzrok utracił i pędził życie tułacze w dumaniach
i pieśniach o przeszłości.
Przypisy do poezji Ossjana i rozważne czytanie
samego tekstu staną za wszystko, coby się dało i)o-
wiedzieć o charakterze, religji, zwyczajach i tym
podobnych szczegółach kaledońskiego ludu. Nie wi-
dzę więc potrzeby napychać tem przedmowy. Nie mam
także powodu wdać się w rozstrzyganie: czy był, lub
nie był Ossjan na świecie, czy te poemata są jego
lub Macphersona tworem, i innych sprzeczek. Ja
przynajmniej z dowodów za i przeciw powziąłem
przekonanie, że nie można zaprzeczyć bytu Ossjana
1*
PRZEDMOWA TŁUMACZA
i starożytności tych poematów; zresztą wygrana czy
przegrana nie zmieni ich wartości.
Wielu zapewne z czytających uderzy w tern tłu-
maczeniu chropawość języka, niezwykłe wyrażenia,
jednem słowem, styl nie wszędzie nowoczesny, okrze-
sany, konwencjonalny; ale kto rozważy, że te poezje
są z wieku tak różnego od lat naszych, że należą
do ludu tak dalekiego od nas oświatą i językiem,
ten mię usprawiedliwi i niejeden błąd mniemany za-
letą nazwie; mniemany błąd mówię, bo nie chcę
wszystkich błędów ubarwiać tym pozorem i własne
grzechy na Ossjana zwalać, Ale robiłem, jak mogłem,
nie jak chciałem. Najszczęśliwszy będę, jeśli mię ktoś
lepszem tłumaczeniem zawstydzi!
Roku 1832 pisano.
KATLODA.
PIESN PIERWSZA.
Fingal odwiedzał raz w Inistorze swojego przyjaciela
KatuUę, króla tej wyspy. W powrocie do Szkocji zapę-
dzony został przez burzę ku brzegom Skandynawji, gdzie
w zatoce Utornu, niedaleko Gormalu, stolicy Starna, króla
lochliuskiego, swojego dawnego nieprzyjaciela, musiał
zarzucić kotwicę. Skoro Starno dowiedział się, że cudzo-
ziemcy wylądowali, wnet przyszedł nad zatokę z oddzia-
łem wojska. Reszta jest treścią poematu.
Starno wzywa Fingala na ucztę; Fińgal odrzuca we-
zwanie, bo nie wierzy Starnowi. Noc. Dutmaruno radzi
dawać baczno.ść na nieprzyjaciela. Sam Fingal idzie na
zwiady: zbliża się do nieprzyjaciela i trafem przychodzi
do jaskini Turtoru, gdzie Starno więził Konbankarglę,
córkę sąsiedzkiego książecia. Ten ustęp niezupełny, bo
ta część oryginału zaginęła. Fingal spotyka Starna i Swa-
rana, którzy badali ducha Lody. Walka ze Starnem. Opi-
sanie chmurnych sal Krutlody.
Powieść przeszłości.
Dla czego, niewidomy wędrowcze, który toczysz
oset po Lorze, dla czego, wietrzyku doliny, odbiegłeś
mojego uclia ? Nie słyszę ani szumu dalekiego stru-
PIEŚNI OS8JANA
mienia, ani dźwięku arfy od skały! Przybądź, łow-
czym Luty *), wróć bardowi jego duszę!
Widzę jeziorzysty LocMin i czarne skały zatold
Utornu, gdzie Fingal z morza, ze szumu wiatrów na
brzeg wysiadł. Niewielu bołiaterów morweńskicłi
w nieznajomym kraju! Starno wysłał mieszkańca
Lody zaprosić Fingala na ucztę. Ale król przypo-
mniał sobie przeszłość, i zemsta się w nim ocknęła!
»Nie ujrzy Fingal ani omszonych wieź Gormalu,
ani Starna! Nad jego pyszną duszą krąży śmierć,
jak pomrok! Alboź to ja zapomniałem o promieniu
światła, białoramiennej córze królów? **) Odejdź, synu
Lody. Jego słowa są dla Fingala wiatrem; wiatrem
są, który jesienią toczy po dolinie już tu, już tam
osty ! «
»Dutmaruno, ramię śmierci, Krommaglasie z że-
lazną tarczą, Strutmorze, mieszkańcze skrzydeł boju,
Kormarze, którego okręt bezpiecznie się przemyka,
jak szlak błyskawicy po ciemnopłynnych obłokach!
Powstańcie, otoczcie mię w nieznajomym kraju, dzieci
bohaterów! Niech każdy pojrzy ku swojej tarczy,
jak Trenmor; znijdź do mnie, król tak mawiał, ty,
co mieszkasz między arfami, odeprzyj ten strumień
albo zamieszkaj ze mną w ziemi !«
I otoczyli go pełni odwagi. Żadne słowo nie wy-
szło; porwali się do oszczepów. Każda dusza w so-
bie się zamknęła. Nakoniec znagła się podniósł ło-
skot ich tarcz dźwięcznych. Każdy wstąpił na pa-
górek śród nocy: stanęli pojedynczo i posępnie. Cza-
sami przełamywał się dźwięk ich pieśni przez zabu-
rzone wiatry. Nad niemi przechodził pełny księżyc.
Przyszedł wysoki Dutmaruno w zbroi ze skalistego
Kromacharnu, najzapaleńszy łowiec na dzika. Prze-
*) Mai wina.
**) Agandeka.
bywał on fale w czarnej łodzi, kiedy się ocykały
lasy Krumtormu. Ukazywał się między wrogami na
polowaniu. Dutmaruno, ty nie znasz co trwoga!
»Synu Komhala!« mówił on, »czy mam ja puścić
się naprzód nocą ? Czy mam popatrzeć przez moją
tarczę na błyszczące ich wojsko ? Starno, król jezior,
i Swaran, nieprzyjaciel obcych, są przede mną. Da-
remne są ich słowa przy kamieniu potęgi. Nie wróci-li
Dutmaruno, to małżonka jego samotna będzie w ro-
dzinnej ziemi, na dolinie Kratmokraulu, gdzie się
spotykają dwa wrzące strumienie. Dokoła są wzgó-
rza z lasami, a w pobliżu bujający ocean. Mój syn,
młody pól wędrowiec, przypatruje się wrzaskli^yym
wodnym ptakom! Daj Kandonowi głowę dzika i opo-
wiedz mu radość ojca, kiedy najeżony siłacz Itornu
natknął się na jego podniesiony oszczep! Powdedz
jemu o moich dziełach na wojnie! Powiedz, gdzie
jego ojciec poległ !«
» Myśląc o moich ojcach« rzecze Fingal, » prze-
bywałem zawichrzone morze. We dniach przeszłości
był to czas niebezpieczeństwa; a lubo w młodzień-
czych kędziorach, nie ogarniał mię smutkiem widok
wroga. Wodzu Kratmokraulu! dla mnie jest pole nocy!«
Puścił się naprzód we wszystkiej zbroi, przeska-
kując strumień Turtoru, który dymiące się fale roz-
lewał śród nocy po mglistej dolinie Gormalu. Pro-
mień księżyca błyskał na skale, a na niej stała szla-
chetna postać, postać z rozwianemi kędziorami, po-
dobna do białopiersiej dziewicy Lochlinu. Chwiejące
się były i drobne jej kroki; podawała wiatrom pieśń
przytłumioną i machała niekiedy białą ręką; w jej
duszy smutek mieszkał.
»Torkultorno sędziwych kędziorów* mówiła ona,
» gdzież teraz nad Lnianem twoje kroki ? Poległeś
przy czarnym swoim strumieniu, o ojcze Konbankar-
gli! Widzę cię jednak, o wodzu Lulanu, zawieszo-
PIEŚNI OSSJANA
nego przy salach Lody, kiedy noc ciemnoszata roz-
lewa się po niebie !«
» Często swoją tarczą zasłaniasz księżyc; widzę
ją, jak ćmi się na niebie! Ogniem rozżarzasz swoje
kędziory i noc przepływasz! Czemużem zapomniana
w mojej jaskini, królu najeżonego dzika ? Spojrzyj
ze sal Lody na samotną twoją córkę !«
»Kto jesteś, nocny głosie ?« rzecze Fingal. Ona
się odwróciła ze drżeniem. »Kto jesteś w swojem
zasępieniu?* Ona ku jaskini zmierzała. Król zerwał
z rąk jej więzy i o rodzinną ziemię zap}i:ał.
»Torkultorno« mówiła ona, » mieszkał niegdyś
nad pienistym strumieniem Lulanu; mieszkał, ale te-
raz potrząsa w salach Lody dźwięczną konchą. Wal-
czył w boju ze Starnem z Lochlinu, długo się bili
czarnoocy królowie. Nakoniec ojciec mój poległ, błę-
kitnotarczy Torkultorno, we krwi!«
»Przy skale, nad strumieniem Lulanu, przeszyłam
lotną sarnę. Białemi rękami zebrałam w strumieniach
wiatru swoje kędziory; usłj-szałam wrzawę — podnio-
słam oko — mocno uderzj^ła moja pierś łagodna! Po-
śpieszyłam nad Lulan powitać ciebie, Torkultorno ! «
»Był to Starno, król groźny. Ob\;\'iódł Konbar-
karglę pałaj ącem okiem, posępnie zmarszczyło się
jego czoło pod ukośn}Tn uśmiechem. « Gdzie jest móg
ojciec ?« zapytałam, »gdzie mocarz na wojnie ?« —
»Sama zostałaś między wrogami, córko Torkultorna!«
» Porwał mię za rękę, podniósł żagiel; i przy-
wiózł zasmuconą do tej jaskini. Przychodzi czasem,
niby mgła gęsta, i błyska mi tarczą mojego ojca.
Często zdaleka poprzed jaskinię przemyka się pro-
mień młodości *); mieszka on samotnie w duszy córki
Torkultorna!«
*) Swaran, syn Starna, w którym Konbankarglas za-
kochała się podczas swojej niewoli.
» Dziewico Lulanu« rzecze Fingal, »białoramienna
córo smutku! cłimura, poryta ogniopręgami, przeta-
cza się nad twoją duszą — nie poglądaj ku ciemno
odzianemu księżycowi ani ku ogniojawom *) nieba!
Otacza cię moje błyszczące żelazo, postrach nieprzy-
jaciół. Nie stal to słabego, ani takiego, co ma czarną
duszę! Niema zamkniętych dziewic w naszych jaski-
niach nad strumieniami. Nie łamią białych rąk sa-
motnie. Piękne w kędziorach swoich, nachylają się
nad arfami Selmy. Ich śpiew nie rozlega się po dzi-
kiej puszczy. My rozpływamy się w rozkosznych
dźwiękach!*
Fingal posunął swoje kroki jeszcze dalej w łono
nocy, aż tam, gdzie drzewa Lody drżą we wichrach.
Stoją tam trzy kamienie z omszonemi głowami; stru-
mień zapienionego łoza i groźnie ciemnoszkarłatny
obłok Lody roztacza się dokoła. Z jej szczytu duch
poziera, utworzony w połowie z mrocznej pary. Nie-
kiedy między szum strumienia swój głos rozlewa.
Przy nim, klęcząc między zwalonemi drzewy, przyj-
mowali dwaj rycerze jego słowa: Swaran morza
i Starno, wróg obcych. Ponuro wspierali się na tar-
czach, ich oszczepy przewrócone. Podmuch ciemności
przenikliwie gwizdał w rozwianą brodę Starna.
Usłyszeli stąpanie Fingala. Skoczyli wojownicy
do swoich zbroi. »Swaranie!« rzekł Starno w swojej
pysze, »obal przechodnia! Weź ojcowską tarczę. Jest
ona w boju skałą !« Swaran cisnął błyszczącym oszcze-
pem i trafił drzewo Lody. Wystąpiły -wrogi z mie-
czami. Zmieszali cięcia łoskotnej stali. Żelezce Luny
przecięło rzemienie Swaranowej tarczy. Upadła, to-
cząc się po ziemi. Zleciał rozłupany szyszak, a Fin-
gal zatrzymał spadające już żelazo. Rozjadły, roz-
*) Meteor, gwiazda spadająca.
10 PIEŚNI OSSJANA
brojony, stanął Swaran, w milczeniu potoczył okiem
i rzucił miecz o ziemię. Zwolna przeszedł strumień;
gwizdał, kędy odchodził.
Nie był Swaran niep ostrzeżonym od swojego
ojca. Starno odwrócił się z gniewem. Marszczyły się
posępnie jego brwi kosmate nad tłumioną zemstą.
Uderzył oszczepem o drzewo Lody i zabełkotał pie-
śnią; przyszli do loclilińskiego wojska, każdy mro-
czną swoją ścieżką, niby dwa strumienie, okryte
pianą na dźdżącej dolinie!
Fingal powrócił na płaszczyznę Turtoru. Pięknie
obudził się promień poranku i zajaśniał na łupie lo-
clilińskim w ręku króla. Wyszła z jaskini w swojej
krasie córa Torkultorna. Zbierała po wietrze swoje
kędziory. Zanuciła pieśń dziką, pieśń Lnianu, gdzie
niegdyś ojciec jej mieszkał. Postrzegła skrwawioną
tarczę Starna. Ocknęła się radość światłem na jej
obliczu. Postrzegła rozłupany szyszak Swarana. Smu-
tnie cofnęła się od króla. Czy już poległeś przy stu
swoich strumieniach, o kochanie posępnej dziewicy ? *)
Poruszyłaś się, Utorno, nad wodami! Na twoich
poboczach są nocne ognie! Widzę, jak chmurny księ-
życ zapada za szumiące twoje lasy! Na twoim szczy-
cie, domie męskich duchów, mieszka mglisty Loda.
Z głębi chmurnej sali wychyla się Krutloda mieczów.
Jego postać zaledwie dostrzeżona pomiędzy kłębią-
cemi się mgłami. Prawica spoczywa na tarczy, lewa
podnosi wpółdoj rżaną konchę. Dach jego groźnej
sali poryty jest nocnemi ogniami.
Otóż się zbliża ród Krutlody, szereg poczwar-
nych. cieni. Podaje on dźwięczną konchę tym tylko,
*) Tu jest przerwa dla zagubionej tej części poematu,
gdzie, jak się można dorozumiewać z reszt}^ powieści,
było skonanie Konbankargli.
KATLODA 11
którzy w boju zajaśnieli, ale między nim a słabym
stoi ciemną szybą jego tarcza. Dla słabego w zbroi
jest on niszczącym ogniem.
Świetna, jak tęcza nad strumieniem, przybyła
białopiersia dziewica Lulanu.
PIESN DRUGA.
Poranek. Fingal powraca do obozu i zdaje Duttnaru-
nowi dowództwo zacz3mającej się teraz bitwy; Dutma-
runo zwycięża, a Fingal odwołuje' swoicli od ścigania za
nieprzyjacielem. Dutinaruno jednak został śmiertelnie ra-
niony i umiera nazajutrz. Ustęp Kolgorma i Strinadony ;
tutaj również zginęło zakończenie.
» Gdzież jesteś, synu królewski?* rzecze Dutma-
runo czarnokędziory, » gdzież upadłeś, młody promie-
niu Selmy? Nie powraca z łona nocy! Poranek roz-
ciąga się nad Utornem. Nad wzgórzem, we mgłach
jego słońce. Wojownicy, podnieście tarcze w mojem
obliczu. Nie może on upaść, jak ogień z nieba, któ-
rego śladu na ziemi nie widać! — Ale otóż i on
przybywa, jak orzeł z rąbka burzy! W jego ręce
łup z nieprzyjaciela! Królu Selmy! smuciły się na-
sze dusze !«
» Nieprzyjaciel niedaleko, o Dutmaruno. Nadcho-
dzi, jak fale mgliste, kiedy zapienione ich wierzchy
podnoszą się czasem z pod mgły opadającej. Wędro-
wiec cofa się w podróży; nie wie dokąd uciekać.
My nie drżący wędrowcy! — Synowie bohaterów!
Dalej z orężem! Czy Fingal ma swój miecz podnieść,
czy który inny z wojowników będzie dowodził ?«
12 PIEŚNI OS8JANA
» Czyny przeszłości* rzecze Dutmaruno, »są niby
ścieżki dla naszych oczu, o Fingalu! Widzimy jesz-
cze szerokotarczego Trenmora, otoczonego ciemnemi
jego laty. Nie była słaba dusza tego króla, ani żad-
na czarna sprawa nie cięży nad nim w przeszłości!
Z nad setnych swoich strumieni przybyły pokolenia
do zielonej Kolglankrony. Przed niemi szli ich wo-
dzowie, a każdy chciał dowodzić na wojnie. Często
wymykały się do połowy ich miecze i krążyły pała-
jące gniewem oczy. Stanęli rozdzieleni i bełkotali
posępne pieśni. Dla czegóż miał jeden drugiemu
ustąpić? Ich ojcowie równi byli na wojnie !«
»Był tam i Trenmor ze swoim ludem, okazały,
w młodzieńczych kędziorach. Postrzegł nadchodzą-
cego wroga. Ocknął się smutek jego duszy. Prosił
wodzów, aby naprzemian dowodzili wojsku; oni do-
wodzili, ale zostali odparci! Wtedy szerokotarczy
Trenmor zeszedł ze swego wzgórza omszonego, po-
prowadził odparte wojsko do boju, a cudzoziemcy
pierzchnęli! Otoczyli go czarnośniadzi wojownicy
i w tarcze radości uderzyli. Niby przyjazny wietrzyk,
rozeszły się słowa mocy selmskiego króla; ale wodzo-
wie naprzemian rozkazywali na wojnie, dopóki nie
powstało mocne niebezpieczeństwo; wtedy przycho-
dziła kolej na króla zwyciężać w polu bitwy !«
» Znane są« rzecze Krommaglas, » sprawy tarcz
naszych ojców! Któż ma teraz przywodzić wojsku,
dopóki nie wystąpi ród królewski ? Na tych czte-
rech wzgórzach rozpościera się czarny tuman. Niech
na każdym z nich każdy wojownik uderzy w swoją
tarczę. Oby się duchy spuściły ku nam w pomroku
i poradziły nam względem bitwy !«
Rozeszli się, każdy na swój mglisty pagórek.
Bardowie uważali odgłos ich tarcz. Twój obłęk,
Dutmaruno, na j donośniej zabrzmiał. Ty powinieneś
prowadzić do boju!
13
Wnet, jak pomruk bałwanów, nadciągnął ród
Utornu, Starno dowodził bitwą i Swaran burzliwej
wyspy. Wyglądali z poza tarcz żelaznych niby Krut-
loda dzikooki, kiedy wyziera z poza księżyca za-
ćmionego i rozsypuje swoje nocne znaki.
Spotkali nieprzyjaciół przy strumieniu Turtoru.
Potoczyli się jak szeregi bałwanów. Zmieszano dźwię-
czne cięcia. Mroczna śmierć przeleciała nad wojskiem.
Byli oni chmurami gradu z wichrem. Ich grzmoty
razem huczą. Pod niemi wzdyma się ciemno zabu-
rzona głębia.
Pola pochmurnego Utornu, jakże zdołam poli-
czyć wasze rany? Przemykacie się po mojej duszy
z ubiegłemi latami! Daleko naprzód zapędził Starno
szereg swojego wojska, a Swaran czarne swoje skrzj^--
dło; ale miecz Dutmaruna nie jest próżnującym
ogniem! Lochlin odparty został nad swoje strumie-
nie. Gniewni królowie osłonili się dumami. Ciskają
milczącemi oczami na ucieczkę swojego ludu.
Róg Fingala zabrzmiał. Cofnęli się synome lesi-
stego Albionu. Ale niemało leży przy strumieniu Tur-
toru oniemiałych we krwi swojej.
» Wodzu Kratmy« rzecze Pingal, »Dutmaruno,
łowcze dzików! nie próżny powraca mój orzeł z pól
nieprzyjacielskich. Niech się rozpłomieni białopiersia
Lanul przy swoich strumieniach; niech się ucieszy
Kandona, igrając po polach Kratmy.«
»Kolgorm« wódz odpo^viedział, »był pierwszy
z mojego rodu w Albionie, Kolgorm, jeździec oceanu
na swoich wodnych dolinach. Zabił on w Itornie
brata i opuścił ziemię ojców. Skrycie obrał sobie
mieszkanie na skalistym Kratmokraulu. Ród jego
wzrastał z latami; wychodzili na boje i zawsze po-
legli! Rana moich ojców nie jest moją, królu rozgłoś-
nej wyspy !« — Wyciągnął strzałę z boku i upadł
blady, w nieznanej krainie. Dusza jego poszła do
14 PIEŚNI OSSJANA
ojców, do ich burzliwej wyspy. Tam oni polują na
mgliste dziki po wiatrach! Milcząc, stali wokoło wo-
dzowie, jak kamienie Lody na swoich wzgórzach;
widzi je zmrokiem z dalekiej ścieżki wędrowiec i bie-
rze za duchy przeszłości, które o przyszłych bitwach
stanowią. Na Utornę noc się spuściła. Cicho stali
wodzowie strapieni. Wiatr koleją pogwizdywał w ich
kędziorach. Nareszcie Fingal odjął się dumom swo-
jej duszy. Wezwał Ullina arfy i kazał pieśń podnieść.
»Nie spadający ogień, który raz błyśnie i zagasa
w nocy, nie przelotne powietrzne widmo książę Krat-
mokraulu. Równał się on mocnopromiennemu słońcu,
długo jaśniejącemu na swojem wzgórzu. Wezwij
imiona jego ojców ze starych ich mieszkań.* Bard
śpiewał:
» Powstajesz, Itorno *), z mórz zaburzonych. Czemu
głowa twoja tak pochmurna we mgłach oceanu ?
»Z dolin twoich przybył ród niezlękły, jak moc-
noskrzydły orzeł. Ród Kolgorma żelaznej tarczy,
mieszkańca w salach Lody.«
»Na brzmiącej wyspie Tormotu szumi Lurtan,
strumienisty pagórek, i nachyla lesistą głowę nad
milczącą doliną. «
» Tutaj, przy źródle pieniącego się Krurutu, mie-
szka Rurmar, łowiec dzika. Córka jego była piękna,
jak słoneczny promień, białopiersia Strinadona!«
» Niej eden król rycerzów, niejeden bohater żelaz-
nej tarczy, niejeden młodzieniec z gęstemi kędzio-
rami przychodził do brzmiącej sali Rurmara.«
»Przychodzili zalecać się dziewicy, okazałej łoAV-
czyni na zwierzynę Tormotu; ale ty obojętnie pa-
trzysz na wszystkich, wysokołona Strinadono!«
*) Pieśń ta ma być bardzo piękna w oryginale i śpie-
Avana dziką melodją, którą górale zowią Fon Oi-Marra
t. j. pieśń morskich dziewic.
15
»Kiedy szła przez błonia, jej pierś bielała jak
})uch Kany; kiedy szła przy nadbrzeźnycli falach, to
bielsza jak piana fal morskich !«
»Jej oczy były dwoma jasnemi gwiazdami, jej
oblicze jak tęcza niebios w deszczu. «
» Czarny włos opływał ją, jak rozlane obłoki.
Tyś była dusz mieszkanką, białoręka Strinadono!«
» Przybył Kolgormo na okręcie i król konch, Kor-
kulsuran. Bracia z Itornu przybyli zalecać się sło-
necznemu promienio^vi Tormotu.«
»Ujrzała ich we dźwięcznej stali. Dusza jej
przylgnęła do modrookiego Kolgorma. Wyjrzało noc-
ne oko Ullochlinu i mdziało, że Strinadona ręce ła-
mała ! «
»Rozjedli się gniewem bracia. Spotkały się milcz-
kiem pałające ich oczy. Odwrócili się. Uderzj^li po
swoich tarczach!*
»Zadrźały ręce na mieczach. Wstąpili w bój ry-
cerski o długowłosą Strinadonę!«
»Korkulsuran poległ we krwi! Rozgniewał się
jego ojciec na swojej wyspie. Zmusił Kolgorma wę-
drować z Itornu wszystkiemi wiatrami!*
»Na skalistych polach Kratmokraulu osiadł on
przy obcym strumieniu. Ale nie sam król się smucił:
był przy nim promień ŚAviatła,«
» Córka brzmiącego Tormotu, białoramienna Stri-
nadona!*
PIEŚŃ TRZECIA.
Wstęp liryczny. Stanowisko wojska. Rozmowa miedzy
Starnem i Swaranem. Ustęp Kormantrunara i Foinabra-
gali. Starno chce namówić swojego syna, aby zdradzie-
16 PIEŚNI OSSJANA
cko podczas nocy napaść i zamordować Fingala. Swaran
wzbrania się; sam jednak Starno bierze to na siebie, ale
od ostrożnego Fingala zostaje 8chwytan3\ Fingal wy-
rzuca mu jego okrucieństwo i puszcza na wolność.
Skąd przybywa strumień lat ? Dokąd upływa ?
Gdzie strony swoje widobarwe odziewa mgłami ?
Oglądam się na przeszłość, lecz ona ciemno jawi się
oku Ossjana, niby promienie księżyca, odbite w da-
leki em jeziorze! Tutaj wschodzą pałające promienie
wojny; tam mieszka milczący ród słaby! Żadnego
roku czynami nie naznacza, zwolna przemijając!
Ty, co mieszkasz między tarczami, ty, co obu-
dzasz gasnącą duszę, znijdź ze ściany, arfo Kony,
z trzema głosami *). Znijdź z temi, co przeszłość oży-
wiają i budzą znikłe postacie na ich czarnośniadych
latach !
Utorno, wzgórzu burz, widzę ród mój na twoim
wiszarze! Śród nocy nachyla się Fingal nad grobem
Dutmaruna! Przy nim kroki jego rycerzy, łowców
dzika. Przy strumieniu Turtoru, w głębokich cieniach
stoi lochlińskie wojsko. Rozźarci królome stoją na
dwóch wzgórzach i patrzą przez wypukłe tarcze.
Patrzą na nocne g^viazdy, które pałając, wędrują na
zachodzie. Krutloda nach^^la się z góry, jak po-
cz warny w obłoku ogniojaw. Rozsyła on wiatry
i naznacza je. Starno widzi, że król Morwenu nigdy
nie ulegnie w boju!
Dwa razy uderzył z wściekłości drzewo. Odwró-
cił się od syna. Zanucił niezrozumiałą piosnkę i słu-
chał wiatru we włosach! Odwi-óceni od siebie, stali
oba, niby dwa dęby, nachylone przeciwnemi wiatrami;
każdy wisi nad głośnym strumieniem i za pędem bu-
rzy potrząsa gałęziami.
»Annir« rzekł Starno jeziora, »był ogniem, który
*) Widać z tego miejsca, że arfa miała trzy struny.
17
})rzeszłość pożerał. Wylewał z oczu śmierć na pola
walki. Jego radość była w upadku ludzi. Krew była
dla niego letnim strumieniem, który ze skał omszo-
nych niesie pociechę zwiędłym dolinom. Przybył on
nad jezioro Lutkornu bić się z wysokim Korman-
ii-unarem z Urloru strumieni, mieszkańcem skrzydeł
walki,
»Wódz Urloru przypłynął był do Gormalu na
czarnopiersich okrętach. Ujrzał córkę Annira, biało-
ramienną Foinabragal. Ujrzał ją, a nieobojętnie spo-
częło jej oko na jeźdźcu fal burzliwych! Uciekała
zmrokiem na jego okręt, niby promień księżyca przez
ciemną dolinę. Annir gonił ją po głębiach; przyzy-
wał niebieskich wiatrów. Nie sam był Annir: Starno
był przy jego boku. Niby młody orzeł Utornu, zwra-
całem oko swoje na ojca!
» Przybyliśmy do szumiącego Urloru. Naprzeciw
nas wyszedł rosły Kormantrunar ze swoim ludem.
Spotkaliśmy się — ale wróg przemógł. Annir jeziora
stał rozjadły. Ścinał mieczem młode drzewka. Jego
oko pałało z gniewu. Zrozumiałem duszę królewską
i ustąpiłem w cienie. Zdjąłem na poboisku strza-
skany szyszak i przebitą żelazem tarczę; oszczep mo-
jej ręki nie miał ostrza. Tak poszedłem szukać nie-
przjgaciela.
» Rosły Kormantrunar siedział na skale przy pło-
nącym dębie, a obok pod drzewem siedziała głębo-
kołona Foinabragal. Rzuciłem przed niego rozbitą
tarczę. Przemówiłem słowami pokoju: »Annir jeziora
leży na wzburzonych morzach; król został przebity
w boju, a Starno grób mu stawia! Przysyła on mnie,
syna Lody, do białorękiej Foinabragali prosić ją
o jeden kędzior jej wło.sów, aby spoczął z jej ojcem
w grobie! A ty, królu szumiącego Urloru, ucisz bi-
twę, dopóki Annir nie przyjmie konchy ognistookiego
Krutlody!«
PISMA eOSZCZyŃSKIEGO. IV. 2
18 PIEŚNI OSSJANA
» Powstała, łkając łzami, i ucięła kędzior swoich
włosów, kędzior, który pływał po jej bujającycłi
piersiach! Kormantrunar podał konchę i prosił mię,
aby się z nim rozweselić. Spocząłem w cieniach nocy
i głęboko oblicze swoje skryłem pod szyszak. Sen
spadł na nieprzyjaciela. Wstałem, podobny do krą-
żącego ducha. Przebiłem bok Kormantrunara, nie
uszła mi i Foinabragal. We krwi bujało białe jej
łono. Po cóż, o córko rycerzy, obudziłaś moją ze-
mstę ? Ocknął się poranek; nieprzyjaciel pierzchnął,
jak mgła ulatująca. Annir uderzył o wypukłą tar-
czę. Odwołał czarnokędziorego syna. Przybyłem, krwią
obryzgany. Trzy razy król wykrzyknął, jak ryk wi-
chru między chmurami nocy. Trzy dni cieszyliśmy
się nad pobitemi i zwoływaliśmy niebieskie sępy.
Przybyły one od wszystkich wiatrów na ucztę nie-
przyjaciół Annira. S waranie! Fingal sam jest na s wo-
jem nocnem wzgórzu! Przebij skrycie króla swoim
oszczepem! Jak Annir, uraduje się moja dusza !«
»Synu Annira « rzecze S waran, »ja nie będę mor-
dował w ciemnościach! Za światła pójdę naprzód.
Szumią sępy od wszystkich wiatrów. Przywykły one
do śladów mojej drogi, nie próżnują w bitwie !« Obu-
dził się pałający gniew króla. Trzy razy podniósł
błyskotny oszczep. Ale drżąc, oszczędził syna i z po-
śpiechem w noc się zapuścił.
Nad strumieniem Turtoru jest ciemna jaskinia,
mieszkanie Konbankargb. Tam zdjął szyszak królów *)
i zawołał na dziewicę Lulanu; ale ona daleko była
w brzmiących salach Lody.
Wzdęty gniewem, dążył, gdzie Fingal sam spo-
czywał; król leżał na tarczy, na swojem tajemnem
*) I tutaj królewski szyszak, jak między Kaledonami,
musiał się czemś różnić. U ostatnich szyszak króla i jego
synów miał orle skrzydło.
KATLODA 19
wzgórzu. Surowy łowcze najeżonego dzika, nie słaba
to dziewica, ani to chłopiec na łożu z trawy leży
przed tobą nad strumieniem Turtoru! Łoże to moca-
rzy, od którycli powstają dzieła śmierci! Łowcze na-
jeżonego dzika — nie budź straszliwego.
Starno, mrucząc, przyszedł. Fingal porwał się
w zbroi. »Kto jesteś, synu nocy?« Milcząc, cisnął
oszczepem, mieszali przyćmione ciosy. Puklerz Starna
upadł rozbity na ziemię; on sam przywiązany został
u dęba.
Ocknął się promień poranku. Fingal poznał króla
Gormalu. Milcząc, patrzał na niego chwilę. Wspom-
niał sobie na dni inne, kiedy białołona Agandeka
snuła się jak dźwięk pieśni! Zdjął powrozy z rąk
jego. »Odejdź« rzecze, »synu Annira; odejdź napo-
wrót do Gormalu konch! Powraca promień, który był
zaszedł! Wspomniałem na białopiersią twoją córkę!
Precz stąd, straszny królu! Precz stąd do niespokoj-
nego twojego mieszkania, pochmurny wrogu kochan-
ków! Niech cudzoziemiec omija ciebie, zasępieńcze
na swoich salach !«
Powieść przeszłości!
WYPRAWA DO INISTONY.
Annir, król Iiiistony, byl od młodości przyjacielem Fin-
gala. Miał on dwóch synów, Argona i Rura, i jedną córkę.
Kormalo, wódz z nad jeziora Lami, zalecał się dziewicy
i rozkochał ją; ale przez zemstę, że go Argon w jednym
pojedynku zwyciężył, zabił zdradziecko na polowaniu
obu braci, wziął z sobą kocłianl^ę i zagroził Annirowi,
że go z tronu zepchnie i kraj jego opanuje. W takiej
przygodzie posłał Fingal staremu przyjacielowi posiłliowe
wojsko pod przywództwem swojego w nuka Oskara. Oskar
zbił wojsko Kormala, jego samego zabił, a córkę Anni-
rowi wrócił.
Młodość nasza jest jako sen mj^śliwego na pa-
górku błonia. Zasypia przy łagodnym promieniu
słońca, budzi się śród burzy; płyną dokoła czerwone
błyskawice, czoła drzew szumią wiatrem. On z rado-
ścią ogląda się na dzień jasny i na wdzięczny sen
\v}i}chnienia.
Kiedyż poT\T.'óci młodość Ossjana ? Kiedyż się
jego ucho rozweseli szczękiem oręża ? Kiedyż pójdę,
jak Oskar, w blasku stali ? O pagórki Kony, przy-
bądźcie z waszemi strumieniami! posłuchajcie głosu
Ossjana! W duszy budzi się pieśń, jak słońce. Czuję
radość upłyniouych czasów.
Widzę, o Selmo! twoje wieże, twoich cienistych
WYPRAWA DO INISTONY 21
murów dęby. Szum twoich strumieni krąży przy mo-
jem uchu! Zgromadzili się twoi rycerze. Fingal sie-
dzi pośrodku. Opiera się na tarczy Trenmora; oszczep
jego spoczywa przy ścianie, a on słucha pieśni bar-
dów. Śpiewają czyny jego ramienia, bitwy młodości
króla.
Oskar powrócił z łowów i usłyszał pochwalną
pieśń rycerzy. Zdjął ze ściany tarczę Branna. Oko
jego napełniło się łzami. — Zapaliły się jagody mło-
dzieńca. Drżący i przytłumiony głos jego. W jego
dłoni mój oszczep podnosił promienną głowę. Oskar
przemówił do króla Morweuu:
»Fingalu, królu rycerzy, i Ossjanie, najbliższy
jemu w bitwach! wyście przewalczyli waszą młodość,
wasze imiona sł}aią w pieniach, a Oskar podobny
mgle Kony! Pokazałem się i znikam. Bard nie bę-
dzie znać mojego imienia. Myśliwy nie będzie szu-
kał po błoniu mojego grobowca! O rycerze! pozwól-
cie mi walczyć w bitwach Inistony. Daleki jest kraj
mojej walki. Nie będziecie słyszeć o upadku Oskara!
Może mię tam bard znajdzie; może bard imię moje
pieśni poda. Córki cudzoziemca postrzegą mój gro-
bowiec i zapłaczą nad młodzieńcem, co zdaleka przy-
był. Bard powie po uczcie: posłuchajcie pieśni o Oska-
rze z dalekiego kraju. «
» Oskarze,* odpowiedział król Morwenu, »synu
mojej sławy, będziesz walczył. Przygotujcie okręt
czarnopiersi, ażeby mego rycerza do Inistony prze-
prawił. Synu mego syna, zapatruj się na naszą sławę;
ty jesteś z rodu sławy. Niechaj nie mówią dzieci
cudzoziemca: słabi są synowie Morwenu! W bitwie
bądź kipiącą burzą; w pokoju — łagodny, jak wie-
czorne słońce. — Powiedz, Oskarze, królowi Inistony,
że Fingal pamięta jego młodość, kiedyśmy w dniach
Agandeki przeciw sobie walczyli.*
Podniesiono gwiżdżący żagiel. Wiatr zaszeleścił
22 PIEŚNI OSSJANA
banderą; bałwan uderzył o mokre skały. Zahuczała
potęga morza! Mój syn spostrzegł z fali kraj lasów.
Zawinął w szumiącą zatokę Runy i Annirowi oszcze-
pów miecz swój posłał.
Powstał siwokędziory rycerz , skoro postrzegł
miecz Fingala. Oczy jego napełniły się łzami; spo-
mniał na boje młodości. Dwa razy oni ścierali się
mieczami przed lubą Agandeką. Zdaleka stali ryce-
rze, kiedy walczyli ze sobą, jak dwa duchy burzy. —
»Ale dzisiaj « odezwał się król, »stary jestem, miecz
nieużywany leży w mojej sali. Ty, który jesteś z po-
kolenia Morwenu! Widział kiedyś Annir walkę oszcze-
pów, ale dzisiaj zblakły on i z^^dędły, jak dąb Łanu.
Me mam syna, żeby cię powitał z weselem i wpro-
wadził do sali ojca. Argon zbladł w grobie i Ruro
nie żyje. Moja córka w komnatach obcego, pragnie
mój grób oglądać. Mąż jej potrząsa dziesięcią tysią-
cami oszczepów; przybywa chmurą śmierci od Łanu.
Pójdź, synu rozgłośnego Morwenu, zaszczycić ucztę
Annira. «
Trzy dni biesiadowano, czwartego usłyszał Annir
imię Oskara. — Radowano się przy konchach. Ści-
gano dziki Runy.
Tuż pod omszonemi kamieniami spoczęli zdyszani
rycerze. Nagle zaświeciły łzy w oczach Annira, wes-
tchnął. »W mroku tu spoczywają — rzekł rycerz —
dzieci mojej młodości. Ten kamień jest pomnikiem
Rura, owo drzewo szumi nad grobem Argona. Sły-
szycieź głos mój, o synowie moi, z waszego ciasnego
domku ? Może to wy odzywacie się w szumie tego
listka, kiedy się ocknie wiatr pustyni ?«
> Królu Inistony« rzecze Oskar, »jak upadły dzieci
młodości! Dzild wieprz obalił się na ich grobie, je-
dnak nie miesza ich spoczynku! Oni gonią za dzi-
kiem, z chmury utworzonym, i powietrzny łuk na-
ciągają. Oni lubią młodzieńcze zabawy i z radością
WYPRAWA DO INISTONY
wstępują na wiatry. « — »Kormalo,« odpowiedział król,
»jest wodzem dziesięciu tysięcy oszczepów. Mieszka
przy wodach Łanu, gdzie się rozciągają tumany
śmierci. Przybył on do dźwięcznych sal Runy i szu-
kał zaszczytu oszczepów *). Miły to był młodzieniec,
jak pierwszy promień słońca, a mało kto mógł mu
w bitwie dostać. Moi rycerze ulegli Kormalowi; moja
córka uwięzła w jego miłości!
» Argon i Runo powrócili z łowów: oblały ich
łzy dumy. Milczkiem poj rżeli na rycerzów Runy, że
ulegli cudzoziemcowi. Trzy dni biesiadowali z Kor-
malem, czwartego walczył młodzieńczy Argon. Ale
któż z Argonem walczyć zdołał? Kormalo został po-
konany. Wzdęło się jego serce dumą i zgryzotą;
skrycie postanowił zgubę moich synów. Poszli mię-
dzy wzgórza Runy; spłoszyli czaruośniadą łanię.
Strzała Kormala przyleciała zdradziecko, a moje
dzieci we krm upadły. Przyszedł do dziewczęcia
swojej miłości, do długowłosego dziewczęcia Inistony.
Uciekli na puszczę. Annir sam pozostał.
Przyszła noc i dzień zaświtał, a głosu Argona
i Rura nie słychać. Nareszcie ujrzano ich ulubieńca,
szybkiego i skocznego Runara. Wbiegł do sali, wy-
jąc, i zdawał się poglądać ku miejscu ich upadku.
Poszliśmy za nim; tuśmy ich znaleźli i poniżej tego
omszonego strumienia złożyli. Tu jest miejsce spo-
czynku Annira, kiedy się kończą łowy na łanię. Na-
chylam się, jak gałąź starego dębu, łzy moje płyną
ciągle. «
»0 Ronanie!« zawołał Oskar, podnosząc się, » Oga-
rze, królu oszczepów, wezwij do mnie rycerzy, sy-
nów strumienistego Morwenu. Dziś jeszcze idziemy
ku wodom Łanu, gdzie się rozciągają tumany śmierci.
*) Zaszczyt oszczepów — rodzaj gry rycerskiej czyli
turnieju między północnemi narodami.
24 PIEŚNI 088JANA
Kormalo nie będzie się dłużej ciesz}-^!. Śmierć na
ostrzu naszych mieczów często przebywa.*
Pociągnęli puszczami, jak na walne chmury, kiedy
je wiatr po błoniach pędzi; ich krawędzie umalo-
wane błyska\^-icami; szumiące lasy przeczuwają bu-
rzę. Wraz dał się słyszeć wojenny róg Oskara; wzbu-
rzyły się wszystkie fale na Lanie. Dzieci jeziora sku-
piły się przy dźwięcznej tarczy Kormala.
Oskar walczył, jak przywykły do boju. Kormalo
upadł pod jego mieczem. Synome zgubnego Łanu
pokryli się w tajemnych dolinach. Oskar przyprowa-
dził do brzmiącej sali Annira córkę Inistony. Źre-
nice starca zajaśniały weselem, błogosławił króla
mieczów.
Jak wielkie było wesele Ossjana, kiedy zdaleka
postrzegł żagiel swego syna! Podobny on był ja-
snemu obłoko^^i, co się na wschodzie podnosi, kiedy
wędrowiec smuci się w nieznajom\-m kraju, a noc
groźna rozłoży się dokoła z duchami. Wprowadzili-
śmy go na salę Selmy ze śpiewaniem. Fingal naka-
zał ucztę konch. Tysiąc bardów -wielbiło imię Oskara.
Morwen rozlegał się wrzawą. Była tam i córka To-
skara; jej głos był jak arfa, kiedy wieczorem dźwięk
jej rozpływa się na łagodnych powiewach doliny.
O połóż mię, t}', co światło widzisz, przy skale
moich pagórków! Niech mię gęsta mgła otoczy, niech
Y>Tzy mnie dąb szumi! Niech będzie zielone miejsce
mojego spoczynku; niech słyszę brzęk dalekiego po-
toku!
O córko Toskara, podnieś lubą pieśń Selmy, ażeby
sen opanował duszę śród wesela, ażeby mogły po-
wrócić sny młodości i dni potężnego Fingala.
Selmo! widzę twoje wieże, twoje drzewa, twoje
cieniste mury! Widzę rycerzy Morwenu: słucham pie-
śni bardów. Oskar potrząsa mieczem Kormala; tysiąc
młodzieńców" dziwi się jego strojnej zbroi. W zadzi-
WYPRAWA DO INISTONY 25
wieniu poglądają na mego syna; zdumiewają się nad
siłą jego ramienia. Widzą radość w oczach ojca; tę-
sknią do podobnej chwały!
Miejcie waszą sławę, miejcie ją, synowie stru-
mienistego Morwenu! Moja dusza rozjaśnia się czę-
sto przy pieniach; przypominam sobie przyjaciół mło-
dości.
Ale sen w dźwiękach arfy schodzi; budzą się
przyjazne marzenia! Synowie łowów, zatrzymajcie się
zdała, nie kłóćcie mojego spoczynku. Bard innych
czasów rozmawia teraz z ojcami, z wodzami dni sta-
rych. Synowie łowów, zatrzymajcie się wdali, nie
kłóćcie snów Ossjana.«
WOJNA Z KAROSEM.
Oskar, syn Ossjana. potykał się na granicach Kaledonji
z Karosem. Podobna do prawdy, że ten Karos Jest znany
tyran Karausius, który około rolvU 284 opanował Bryta-
nję i dla wstrzymania kaledońskicłi napadów poprawił
mur Agrykoli Ta potyczka i zwycięstwo Oskara stano-
wią osnowę niniejszego poematu.
Przynieś, córko Toskara, przynieś arfę. W duszy
Ossjana budzi się światło pieśni. Podobne ono łanom,
kiedy mrok pokrywa zewsząd pagórki, a na jasnem
błoniu powoli rosną cienie.
Przy omszonych skałach Krony widzę, Malwino,
mojego syna. Jednak to tylko mgła puszczy, ubar-
wiona promieniem zachodu! Miła jest mgła, co mi
postać Oskara maluje! ZwTÓćcie się ku niemu, wiatry,
kiedy na bokach Ardwenu zaszumicie!
Któż się to zbliża do mojego syna z pomrukiem
pieśni ? W ręku ma laskę; siwe kędziory pływają
we metrze. Świeża radość rozjaśnia jego oblicze.
Często ogląda się ua Karosa. To śpiewak Rjuo *);
chodził on, aby się widzieć z nieprzyjacielem. »Cóż
*) Nie potrzeba brać Ryna barda za jedno ze synem
Fingala tegoż imienia.
WOJNA Z KAROSEM 27
tam robi Karos, król okrętów ?« zapytał syn długo
smucącego się Ossjana, »czy rozciąga skrzydła py-
chy *), bardzie przeszłości ?« — )>Rozciąga« bard odpo-
wiedział, »ale za twierdzą. Pogląda z bojaźnią na
swoje kamienie i z przerażeniem upatruje ciebie,
jak ducłia nocy, który do jego okrętu pędzi bał-
wany.*
» Pójdź, pierwszy z moich bardów « rzecze Oskar,
»i weź oszczep Fingala. Przytwierdź do jego ostrza
ogień. Miotaj nim na niebieskie wiatry. Wezwij Ka-
rosa pieśnią, aby się zbliżył, aby zestąpił ze swojej
fali. Powiedz mu, że pragnę walki, bo łuk mój sprzy-
krzył sobie polowania w Konie. Ponaedz mu, że mo-
carza tu niema, że moje ramię jeszcze młodzieńcze !«
Odszedł z dźwiękiem pieśni. Oskar podniósł głos
na wyżynie. Zgromadził on jego rycerzy na Ard we-
nie, podobny dźwiękowi jaskini, kiedy się przewala
koło niej morze Togormy, a drzewa jej urągają szu-
miącym wiatrom. Zgromadzili się wkoło mojego syna,
jak po deszczu strumienie pagórków, toczące się
z dumą w swoich łożach.
Ryno stanął przed potężnym Karosem. Uderzył
rozpłomienionym oszczepem. »Pójdź walczyć z Oska-
rem, ty, co spoczywasz na pieniących się wodach.
Fingal daleko; słucha w Mor wenie pieśni bardów.
W jego kędziory dmucha wiatr jego sali; jego stra-
szliwy oszczep, jego tarcza, podobna zaćmionemu
księżyco\vi, spoczywają przy jego boku. Pójdź wal-
czyć z Oskarem; sam jest rycerz!*
Nie przeszedł strumienistego Karunu, tylko bard
z pieśnią powrócił. Szara noc ściemniła się nad Kroną.
Zastawiono ucztę konch. Sto dębów gorzało śród
wiatru; przytłumione światło rozpływało się po bło-
niach. Na jego promieniach przemykały się duchy
^) Skrzydła rzymskiego orla.
28 PIEŚNI OSSJANA
Ardwenu i objawdały się w mrocznych a dalekich
kształtach. Komala do połowy się pokazywała w ognio-
jawie. Mroczny Hidallan podobny był do księżyca,
kiedy go nocna mgła zasępi.
» Czemu smutny jesteś ?« rzekł Ryno, bo sam
tylko wodza postrzegł, » czemu smutny jesteś, Hidal-
lanie, czy sławy swojej nie osiągnąłeś ? Słychać pie-
śni Ossjana; duch twój jaśnieje śród Aviatru, kiedy
się wychylasz z obłoku, aby posłuchać pieśni mor-
weuskich bardów !«
»Czy oko twoje widzi rycerza, podobnego mro-
cznym ogniojawom nocy ?« zapytał Oskar. » Powiedz,
Ryno, powiedz, jak upadł Hidallan, tak sła^vny za
dni moich ojców ? Imię jego trv.'a na skale Kony.
Często widywałem strumień jego pagórka!*
»Fingal<' odpowiedział bard, »mgnał Hidallana
z pomiędzy swoich wojowników. Królewska dusza
smuciła się po Komali, a oko jego nie mogło patrzeć
na Hidallana. «
Samotny, milczącym krokiem przechodził on łany.
W nieładzie wisiała broń przy jego boku. Spuszczone
oczy łez były pełne, a pierś — tłumionych westchnień.
Trzy dni szedł skrycie i samotnie, aź przyszedł do
gmachów Lamora, do mszystych sal swojego ojca
przy strumieniu Balwy. Tu Lamor siedział samotnie
pod drzewem, bo lud swój wysłał z Hidallanem na
wojnę; przy nogach bieżał strumień, na lasce spo-
czywała siwa głowa. Ciemne miał ocz}-, śpiewał pieśń
przeszłości. Tętent kroków Hidallana obudził jego
ucho, poznał stąpanie swojego syna.
»Czy to syn Lamora po\^TÓcił ? Czy to odgłos
jego ducha ? Czy na brzegach Karunu upadłeś, s}tiu
starego Lamora ? A jeśli kroki Hidallana sł3'szę,
gdzież są potężni w boju ? Gdzie lud mój, Hidalla-
nie, co z dzwoniącemi tarczami zwykł powracać ?
Cz}^ polegli na brzegach Karunu ?«
WOJNA Z KAROSEM 29
»Nie« odpowiedział wzdychający młodzieniec,
»źyją ludy Lamora. Wsławili się w bitwach, mój
ojcze! — Ale Hidallan stracił sławę. — Samotnie
muszę siedzieć na brzegu Balwy, kiedy się zgiełk
bitwy podnosi. «
»Ale ojcowie twoi nigdy samotnie nie siedzieli, «
zawołał Lamor z budzącą się dumą.
» Nigdy sami nie siedzieli na brzegach Balwy,
kiedy się zgiełk bitwy podnosił. Czy ty widzisz ów
grobowiec ? Moje oczy nie poznają go. Tam spoczy-
wał szlachetny Garmallon, który nigdy nie ustąpił
z bitwy. » Przybywaj,* mówi on, »ty wsławiony w bo-
jach, przybywaj do grobu swoich ojców. »Jakze się
wsławiłem, Garmałlonie! Syn mój z boju uciekł !«
»Królu strumienistej Balwy, « rzekł Hidallan
z westchnieniem, po cóż dręczysz duszę moją ? Ja
się nikogo nie zląkłem! Fingal zasmucił się po Ko-
mali i wzbronił Hidallanowi walczyć obok siebie.
Idź do siwych strumieni swojego kraju i próchniej
tam jak dąb bezlistny, co go wiatry nad Balwę na-
chyliły, aby nie zazieleniał więcej !«
»I powinienżem był słyszeć* odpowiedział La-
mor, » samotne kroki Hidallana ? Kiedy tysiące wsła-
wiają się w bojach, on jeden ma siedzieć przy moich
siwych strumieniach? Duchu szlachetnego Garmallona!
Prowadź Lamora na jego miejsce; jego oko ciemne,
jego dusza smutna; syn jego stracił sławę.
» Gdzież mam jej szukać « zapytał młodzieniec,
» ażebym rozradował duszę Lamora? Skądże mam po-
wracać ze sławą, ażeby dźwięk mego oręża pocie-
szył jego ucho ? Jeśli pójdę łanie gonić, moje imię
nie zasłynie. Lamor, rad z mego przyjścia na wzgó-
rek, nie pogłaszcze swojemi rękami psów moich. Nie
będzie rozpytywał o swoich górach, ani o ciemno-
śniadej sarnie swoich pustyń !«
»Muszę upaść, « mówił Lamor, »jak dąb bezlistny,
30 PIEŚNI 08SJANA
który wyrastał na skale, a burza go wyrwała. Będą
widzieć mojego ducha na moim pagórku pełnego
smutku za swoim młodym Hidallanem. Nie skryje-
cież go przed mojem obliczem ? Synu mój, pójdź do
sali Lamora, gdzie wiszą zbroje ojców. Przynieś mi
miecz Garmallona; wziął go on nieprz3'jacielo\vi.«
Poszedł, przyniósł miecz ze wszystkiemi pasami
ugwoźdżonemi. Oddał go ojcu. Siwokędziory rycerz
spróbował ostrza ręką.
» Zaprowadź mnie, synu, do grobu Garmallona;
stoi on pod owem szumiącem drzewem. Wysoka
trawa uwiędła; słyszę gwiżdżący po niej wietrzyk.
W pobliżu szemrze zdrój mały i Bal wie odsyła swoje
nurty. Tam odpocznę. Południe i słońce naszym ła-
nom prz}^ŚA%deca. » Zaprowadził go do grobu Garmal-
lona. Lamor przebił bok syna. Dzisiaj śpią razem.
Walą się stare ich sale. W południe pokazują się
tam duchy; dolina cicha, a lud patrzy na miejsce
spoczynku Lamora. «
» Żałosna jest pomeść twoja,« rzekł Oskar. »Synu
przeszłości, wzdycha moja dusza za Hidallanem, źe
upadł we dniach młodości. Pływa on nad puszczami
i błąka się po obcym kraju! Synowie rozgłośnego
Morwenu! zbliżcie się do nieprz^^jaciół Pingala. Od-
prawcie noc pieśniami i obudźcie potęgę Karosa.
Oskar idzie do ludów przeszłości, do mroków mil-
czącego Ardwenu, gdzie ciemni nasi ojcowie siedzą
na chmurach i widzą przyszłą bitwę. Jesteśźe tam,
Hidallanie, podobny do półzgasłego ogniojawu ?
Przybądź do mnie ze smutkiem, wodzu krętej Bal-
wy!«.
Rycerze odeszli z pieśniami. Oskar zwolna wstę-
pował na pagórek. Widma nocy siedziały przed nim
po błoniu. Daleki potok słabo mruczał. Czasami po
starych murach pogwizd wzdychał. Półjasny księżyc
WOJNA Z KAR08EM 31
mrocznie i krwawo spuszczał się za pagórki. Na bło-
niu słychać przytłumione głosy. Oskar dobył miecza.
» Przybywajcie, duchy ojców!« rzekł rycerz, »wy,
coście walczyli z królem świata. Opowiedzcie mi
sprawy przyszłe i swoje rozmowy na \\yźynach, kiedy
siedzicie społem i widzicie swoje syny na polu wa-
lecznych ! «
Na wezwanie potężnego syna spuścił się Tren-
mor ze swego pagórka. Chmura, jak koń cudzoziem-
ski, niosła jego powietrzne członki. Odzież jego była
z tumanów Łanu, które ludom śmierć niosą. ]\Iiecz
jego wpółzgasły ogni oj aw. Oblicze potworne i czarne.
Trzy razy westchnął nad rycerzem, trzy razy nocny
wiatr zawył dokoła. Wiele było słów jego do Oskara,
ale w połowie t3'lko przeszły do naszych uszu; ciemne
były, jak powieści innych czasów, nim światło pie-
śni weszło. Odpłynął zwolna, jak mgła, co znika na
świtającym pagórku. Od tej to chwili, córko Toskara,
syn mój zaczął być smutny. Przewidział on upadek
swojego rodu; dla tego wydawał się niekiedy zamy-
ślony i posępny, jak słońce, kiedy przed jego obli-
czem chmura przeciąga, a ono ogląda się na pagórki
Kony.
Całą noc przepędził Oskar z ojcem; szary pora-
nek wezwał go nad brzegi Karunu. Zielona dolina
otacza tu grobowiec za dawnych czasów usypany.
Wdali małe wzgórki podnoszą swoje głowy i na-
jeżają ku wiatrom stare drzewa. Tu siedzieli wojow-
nicy Karosa. Nocą przyszli nad strumień i przy
bladem świetle poranku wydawali się jak kłody sta-
rych sosen.
Oskar stanął przy grobie i trzy razy straszliwy
głos podniósł. Zabrzmiały dokoła echem skaliste pa-
górki. Zeskoczyła spłoszona sarna. Drżące duchy
śmierci uleciały na obłokach. Tak straszny był głos
mojego syna, kiedy zwoływał przyjaciół. Tysiąc oszcze-
32 PIEŚNI OSSJANA
pów podniosło się dokoła; ocknął się lud Karosa.
Skądże, o córko Toskara, skądże te łzy ? Syn mój
choć sam, był waleczny. Ró^\aiał się Oskar niebie-
skiemu promieniowi: kędy się z\vi'ócił, ludy padały.
Jego ręka równa ramieniowi ducha, wyciągnionemu
z obłoku; niemdoma jest reszta postaci, ale w do-
linie lud umiera!
Syn mój spostrzegł zbliżającego się nieprzyja-
ciela; stanął milczący w pomroku siły. »Samźe je-
stem* rzekł Oskar, »śród tysiąca nieprzyjaciół ? Nie-
jeden tu oszczep, niejedno posępnie krążące oko.
Mamże się cofnąć ku Ardwenowi ? A moiź ojcowie
cofali się kiedy ? W tysiącu bitew zostawili pamią-
tkę swojego ramienia. Oskar, jak oni, musi słynąć.
Przybądźcie, posępne duchy moich ojców, i przy-
patrzcie się moim sprawom w boju! Może upadnę,
ale będę sławny, jak pokolenie rozgłośnego Mor-
wenu!«
Stanął, rozparty na s wojem miejscu, jak powódź
w ciasnej dolinie. Wszczęła się bitwa; padali nie-
prz3g'aciele; zakrwawił się miecz Oskara. Zgiełk do-
szedł do jego ludu nad Kroną; przybyli ró\vni stu
strumieniom. Wojo\Miicy Karosa pierzchnęli, a Oskar
sam został, równy skale, którą spadające morze od-
stąpiło.
Dumny i ponury Karos przetaczał teraz potęgę
wszystkiemi biegunami. Zabłąkały się strumyki w biegu,
ziemia wokoło się trzęsła. Od skrzydła do skrzydła
rozciągnęła się walka, tysiąc mieczów naraz błysnęło
w powietrzu. Ale jakże Ossjanowi bitwy opiewać?
Stal moja nie zaśwista już nigdy wśród walki. Ze
smutkiem spominam dni młodości i czuję słabość ra-
mienia! Szczęśliwy, kto za młodu upadnie, sławą oto-
czony! Nie widzi on grobów przyjaciół, nie czuje się
słabym naciągnąć łuka siły. SzczęśliN^^yś, Oskarze,
pośrodku szumiącej burzy. Często nawiedzasz te pola
WOJNA Z KAR08EM 33
sławy, gdzie Karos ustąpił przed rozjadłym twoim
mieczem.
Ciemność osłania mi duszę, piękna córko Toskara!
Nie widzę nad Karunem postaci syna! Nie widzę na
Kronie obrazu mojego Oskara! Uniosły go daleko
gwiżdżące wiatry, a serce ojca ciągle zasmucone!
Ale zaprowadź mię, Malwino, w szelest lasu,
w szum potoku. Niech usłyszę łowy na Konie, spomnę
sobie dni innych czasów. Daj mi, dziewico, arfę, abym
jej dotknął, kiedy się w duszy pieśń obudzi. Ale
bądź blizko dla nauczenia się pieśni, a Ossjana przy-
szłe czasy usłyszą. Kiedyś synowie słabych podniosą
głosy na Konie i rzekną, patrząc na skały: Tu Os-
sjan mieszkał! Będą się dziwić wodzom przeszłości,
ale ich pokolenia nie będzie już wted}'. My tymcza-
sem, Malwino, popłyniemy chmurami na skrzydłach
szumiącego wiatru. Czasami głos nasz odezwie się
w puszczy; wiatrem skały zaśpiewamy.
PISMA G03ZCZVŃ3KI£G0.
KATLIN Z KŁUTY.
Wezwanie Malwiny. Poeta opowiada przybycie Katlina
do Selmy z prośbą o pomoc przeciw Dutkarmoi-owi z Kłuty,
któr}^ zabił Katmola za niewy danie córy Lanuli. Fingal
zostawia wodzom swoim wybór tego, kto odbędzie tę
wyprawę: udają się oni każdy na swoje wzgórze du-
chów. Duch Trenniora pokazuje się Ossjanowi i Oska-
rowi; żeglują oni i czwartego dnia wysiadają w Inishu-
nie na dolinach Ratkolu, gdzie Dutkarmor założył swoje
mieszkanie. Ossjan wysyła do Dutkarmora barda zoświad-
czeniem bitwy. Noc. Óssjan zdaje dowództwo Oskarowi,
który podlug-^ zwyczaju Fing-ała udaje się przed bitwą
na wzgórze nocy. Ze dniem zaczyna się* bitwa. Oskar
spot^^ka się z Dutkarmorem. Ostatni zabity. Oskar przy-
nosi Katliuowi puklerz i szyszak Dutkarmora. Katlin
odkrywa się, że jest przebraną córką Katmola.
Przybądź z nocnej straży, samotny promieniu!
Wokrąg zlatują wiatry ze wzgórzów rozgłośnych.
Pałają nad stem strumieni moich rumiane ścieżki
umarłych. Oni się weselą na ^^^chrach w nocnej do-
bie. Czyż niema już radości w pianiach, biała ręko
arf Luty ? Obudź struny; cofnij mi duszę. Jest ona
opadłym strumieniem. Rozlej śpiew, o Malwino!
Słyszę cię z mroku na Selmie, ciebie, co samo-
tnie w nocy czuwasz! Czemuż tak długo odmawia-
łaś pieśni uciśnionej duszy Ossjana ? Gzem jest szum
KATLIN Z KŁUTY 35
wodospadu dla uszu łowca, schodzącego ze wzgór-
ków burzą odzianych — promień słońca płynie roz-
głośnym strumieniem, a on słyszy go i otrząsa zro-
szone kędziory — tem jest głos Luty dla przyja-
ciela rycerskich duchów. Podnosi się moja pierś
wzdęta. Oglądam się na dni minione. Przybądź z noc-
nej straży, samotny promieniu!
W rozgłośnej zatoce Karmony ujrzeliśmy dnia
jednego igrający okręt. U wierzchu wisiała rozbita
tarcza, sączącą się krwią poplamiona *). Z okrętu
wyszedł uzbrojony młodzieniec i niósł przed sobą
tępy oszczep. Na zapłakanych oczach rozsypywały
się długie, bezładne kędziory. Fingal podał mu kon-
chę królewską. Cudzoziemiec przemówił: »Katmol
z Kłuty leżał na swojej sali przy zakrętach ciem-
nego rodzinnego strumienia. Dutkarmor ujrzał biało-
piersią Lanul i przeszył bok jej ojca. W szumiącej
kniei były moje kroki. On uciekł nocą. Pomóż Ka-
tlinowi pomścić ojca. Szukam ciebie, jak promienia
w krainie obłoków. Jak słońce, znany jesteś królu
rozgłośnej Selmy ! «
Król Selmy pojrzał dokoła. Powstaliśmy zbrojno
przed jego obliczem. Ale któż tarczę podniesie ? Bo
każdy wzywał wojny. Noc się spuściła; odeszliśmy
w milczeniu, każdy na wzgórek duchów, gdzie oni
we snach przychodzą naznaczyć miejsce w polu. Ude-
rzyliśmy w tarczę śmierci: podnieśliśmy brzęk śpiewu.
Trzy razy wezwaliśmy duchy ojców. Usnęliśmy. Przed
moje oczy przybył Trenmor, wysoka postać lat in-
nych. Za nim były błękitne jego wojska w półdoj-
rzanych szeregach. Zaledwo widziałem ich mgliste
rzędy; i posuwanie się ich ku śmierci. Słuchałem:
*) Z takiemi znakami przybywał, kto żądał pomocy.
Proszący trzymał w jednej ręce skrwawioną tarcze, w dru-
giej złamany oszczep, pierwsza była godłem śmierci jego
przyjaciół, druga zwątpiałego położenia.
3*
36 PIEŚNI 088JANA
ale żadnego dź\\'ięku. To były kształty marnego
wiatru.
Porwałem się ze snu duchów. Gwiżdżący włos
mój uleciał na nagłym powiewie. Głucho zabrzmią-
na dębie duch ulatujący. Porwałem z gałęzi tarczę
Naraz przybliżył się chrzęst żelaza. To był Oskai
Lęgu *). Ujrzał on swoje ojce.
»Jak przelot wiatru po zbielałych falach, tak
bezpieczny będzie pęd mój przez ocean do siedliska
nieprzyjaciół. Widziałem umarłych, ojcze! Moja du-
sza powstaje. Moja sława jaśnieje, jak smuga świa-
tła na obłokach, kiedy szerokie słońce przechodzi,
rumiany wędrowiec powietrza. «
» Wnuku Branny, « rzekłem »nie sam Oskar spo-
tka się z wi-ogiem. I ja pójdę przez ocean do lesi-
stego siedliska rycerzy. Puszczajmy się, synu, jak
orły ze skały, kiedy rozwiną szerokie skrzydła na
strumieniach wiatru !« Rozpuściliśmy żagle w Kar-
munie. Widać było moją tarczę z trzech okrętów,
kiedy upatrywałem nocnej Tonteny, pałającej chmur
wędro^vnicy. Cztery dni okrążały nas wiatry. Wystą-
pił Lumon we mgle. Wiatr był we stu jego lasach.
Promień słońca rysował niekiedy mroczne jego boki.
Białe, zapienione strumienie spadały z rozgłośnych
skał jego.
Pomiędzy pagórkami ^viła się zielona, cicha łąka
z rodzinnym modrym strumieniem. Tam, śród koły-
szących się dębów było mieszkanie dawnych królów.
Ale milczenie od melu lat ciemn3xh osiadło trawia-
sty Ratkol, bo ród rycerzy poległ na wdzięcznej
dolinie. Był tam Dutkarmor ze swoim ludem, ponury
jeździec fali. Tontena skryła swoją głowę w niebio-
*) Tu Oskar zowie się Oskarem Lęgu, od swojej ma-
tki, córki Branny, który był potężnym wodzem na brze-
gach tego jeziora.
KATLIN Z KŁUTY 37
sach. On zwinął białopiersi żagiel. Jego droga idzie
na wzgórza Ratkolu, do łoża sarn. Przybyliśmy. Wy-
słałem barda z pieśnią, aby wyzwał króla do walki:
Dutkarmor z radością go słuchał. Dusza tego króla
była promieniem ognia, promieniem ognia w łonie
nocy, zadymionym, niespokojnym, zmiennym. Ciemne
były sprawy Dutkarmora, choć ramię jego mocne.
Przyszła noc z chmur nawałą. Siedzieliśmy przy
promieniach dębu. W oddaleniu stał Katlin z Kłuty.
Widziałem zmienną duszę cudzoziemca. Jak cienie
płyną nad trawiastem polem, tak się zmieniały po-
liczki Katlina. Piękny on był w kędziorach, które
Ratkolu wiatr podnosił. Nie wchodziłem z mojemi
słowami do jego dusz3^ Kazałem podnieść pieśni.
» Oskarze Legu« rzekłem, » niech tajemne wzgó-
rze do ciebie przez noc należy. Uderzaj w tarczę,
jak król Morwenu. Z dniem pójdziesz do boju. Ja
ze skały będę patrzał, Oskarze, na ciebie w groźnej
postaci do boju wstępującego, jak zjawisko ducha
między burzami, które podnosi. Na cóż zwracam
oczy na zamierzchłe czasy przeszłości, zaczem pieśń
powstała, jak nagłe porwanie się wiatru ? Ale mi-
nione lata odznaczyły się potężnemi czynami. Jak
nocny szereg bałwanów pogląda ku promiennej Ton-
tenie, tak my obróćmy oczy na Trenmora, ojca kró-
lów!« *)
» Szeroko po rozgłośnych polach Karachy rozlał
Karmal swoje pokolenia. Były one ciemnemi szere-
gami fali. Siwowłosi bardowie szli przed niemi, jak
piana na fal obliczu. Zapłomienionem okiem rozża-
rzali bitwę. Nie sami byli skał mieszkańcy; był tam
*) Cały ten ustęp odnosi sie do wojen Trenmora z drui-
dami i ich upadku. Podług' dawnycli poematów druido-
wie udawali się nieraz o pomoc do królów Skandynawji.
Między posiłkująccmi znajdował się i czarownik, zwany
przez Ossjana synem Lody.
PIEŚNI OSSJANA
syn Lody, głos wywołujący duchów ze wzgórza w ro-
dzinnym ponurym kraju. Mieszkał on w Lochlinie,
na wzgórzach śród bezlistnycli lasów. W pobliżu
wznosiły się głowy pięciu kamieni. Głośno szumiał
gwałtowny jego strumień. Często on podnosił głos
ku wiatrom, kiedy ogniojaw rysował nocne ich skrzy-
dła, kiedy księżyc ciemnoszaty zataczał się za wzgó-
rza. Wysłuchały go duchy! Przybyły ze dźwiękiem
orlich skrzydeł; kierowały przed króla mężów bitwą
na polu.
Ale Trenmor nie zwrócił się od bitwy. Naciskał
ją naprzód. W jego ciemnych szeregach był Tratal
jak wschodzące światło. Zmierzchło; syn Lody wy-
lał na noc swoje hasła. Ale nie słaby przed tobą,
synu innych krain. Wtedy zaczął się spór królów
pod wzgórzem nocy, ale łagodny, jak dwa letnie
wiatry, dmuchające po jeziorze lekkiemi skrzydłami.
Trenmor ustąpił swojemu synowi, bo sł^męła już
królewska sława. Tratal poszedł przed ojcem, a nie-
przyjaciele na rozgłośnej Karasze upadli. Minione
lata, mój synu, odznaczyły się potężnemi czynami. «
Wstało w obłokach światło wschodu. Wyszedł
wróg zbrojny. Zakłóciła się walka na Ratkolu, jak
szum strumienia. Patrz na walczących królów! Spo-
tkali się przy dębie. Zniknęły ciemne postacie w bły-
skach stali; takie jest spotkanie się ogniojawów pod-
czas nocy w dolinie; pryska dokoła czerwone świa-
tło, a ludzie burzę przewidują. Dutkarmor leży we
krwi! Zwyciężył syn Ossjana. Me próżnował on
w boju. Mai wino, ręko arfy!
Nie było w polu kroków Katlina. Cudzoziemiec
stał nad ustronnj^m strumieniem, gdzie piany Ratkolu
okrywały omszone głazy. Nad nim chyliła się gałę-
zista brzoza i sj^aała wiatrom liście. Przewrócony
oszczep Katlina trącał niekiedy strumień. Oskar przy-
niósł puklerz Dutkarmora i jego szyszak z orłem
39
skrzydłem. Położył go przed cudzoziemcem i temi
słowy przemówił: »Polegli nieprzyjaciele twojego
ojca. Leżą na polu duchów. Wróciła sława do Mor-
wenu, jak zrywający się wietrzyk. Czemuźeś posępny,
wodzu Kłuty ? Jestże tutaj przyczyna smutku ? «
»Synu Ossjana arf, moja dusza zamierzchła smu-
tkiem. Widzę zbroje Katmola, które on w boju no-
sił. Weź ten puklerz Katlina, zawieś go na salach
Selmy, ażeby przypominał niepocieszonego w dale-
kiej ziemi. « Zdjęła z białej piersi puklerz. To było
plemię króla; pulchnoręka córa Katmola z nad stru-
mienia Kłuty. Dutkarmor ujrzał jasność jej na sa-
lach i przybył nocą do Kłuty. Spotkał się z nim
Katmol w boju, ale upadł. Trzy dni mieszkał wróg
z dziewicą. Czwartego ona uciekła w zbroi. Przy-
pomniała sobie ród królewski i uczuła rwącą się
duszę.
Na cóż, o dziewico Toskara z Luty, na cóż ci
opowiadać, jak Katlin poległa ? Grób jej na szumią-
cym Lumonie, w dalekiej ziemi. Blizko niego są
kroki Sulmalli, pędzącej dni smutku! Śpiewa ona
córze cudzoziemca i dotyka posępnej arfy!
Przybądź z nocnej straży, Malwino, samotny pro-
KALTON I KOLMAL.
Wstęp tej powieści zwrócony do jakiegoś Chuldaera czyli
pustelnika, w którym Macpherson domyśla się chrześci-
jańskiego misjonarza. Treść jej następująca.
Za czfisów Fingala źylo w ziemi Bretonów dwoje ksią-
żąt: Duntalmo nad Teutą i Ratmor na Kłutą. Ratmor
slynąl przez szlachetność i gościnność, Duntalmo z dumy
i okrucieństwa. Podczas jednej uczty Duntalmo zamor-
dował Ratmora, zagarnął jego posiadłości i wziął na wy-
chowanie dwóch jego synów, Kaltona i Kolmara. Kiedy
ci doszli męskiego wieku, a Duntalmo postrzegł, że mają
zamiar pomścić śmierci swojego ojca, natycłimiast rozka-
zał ich uwięzić w osobnych jaskiniach nad Teutą. Jego
córka Kolmał kochała słirycie Kaltona i umyśliła go oca-
lić. Przyszła do niego nocą, rozwiązała jego kajdany
i uciekła z nim do Fingala. Fingal posłał Ossjana z woj-
skiem na uwolnienie Kolmara, Duntalmo wystąpił i kied.y
Teuta rozdzielała dwa wojska, zabił Kolmara w oczach
brata. Nazajutrz Duntalmo wstąpił do boju i padł pod
mieczem Ossjana. Kalton połączył się z Kolmalą i objął
rządy swojej ojcowizny. Ossjan do Morwenu powrócił.
Wdzięczny jest głos twojej pieśni, samotny skał
mieszkańcze! Przychodzi on z szumem strumienia
wzdłuż ważkiej doliny. Ocuca moją duszę, o cudzo-
ziemcze! śród mojej sali. Wyciągam rękę moją do
oszczepa, jak za dni innych lat. Wyciągam rękę,
lecz ręka słaba, a westchnienia piersi coraz liczniej-
KALTON I KOLMAL 41
sze. Nie chceszźe, synu skał, posłuchać pieśni Os-
sjana ? Dusza moja pełna jest innycłi czasów — po-
wracają uciechy mojej młodości! Tali się pokazuje
słońce na zachodzie, kiedy blask jego kroków długo
się krył za chmurą; zieleniejące wzgórza podnoszą
uroszone głowy; błękitne strumienie igrają po bło-
niu. Sędziwy rycerz objawia się na lasce, a siwe
jego kędziory błyszczą promieniem!
Czy widzisz, synu skał, tarczę na sali Ossjana ?
Poznaczona jest kresami walk, zagasł blask jej
grzbietu. Tarczę tę nosił wielki Duntalmo, wódz stru-
mienistej Teuty. Duntalmo nosił ją do boju, nim po-
legł pod mieczem Ossjana.
Posłuchaj, synu skał, innych lat powieści.
Ratmor był wodzem Kłuty. Słaby mieszkał w jego
salach. Drzwi Ratmora zawsze były otwarte, uczta
zawsze gotowa. Synowie obcych przybywali i błogo-
sławili szlachetnego wodza Kłuty. Bardowie śpiewali
i uderzali w arfy, a radość jaśniała na twarzach za-
sępionych. Przybył w swojej dumie Duntalmo i wy-
zwał Ratmora do walki. Wódz Kłuty zwyciężył:
ocknęła się wściekłość Duntalmy! Nadszedł w nocy
z wojownikami — potężny Ratmor upadł. Upadł na
swoich salach, gdzie tak często zastawiał ucztę dla
obcych !
Kolmar i Kalton, synowie wozokotczego Ratmora,
byli młodzi i przybyli z uciechą młodości do sali
swojego ojca; zobaczyli go we krwi, i łzy puściły
się z ich oczu. Dusza Duntalmy zmiękła na widok
dziatek młodości. Zaprowadził je do murów Aleuty;
tu rośli oni w doraie nieprzyjaciela. Naciągali łuki
w jego obecności i wychodzili z nim do boju. Wi-
dzieli jednak połamane mury swoich ojców i cierń,
zieleniący się na salach. Skrycie łzy ich płynęły, nie-
kiedy zasępiały się ich oblicza. Duntalmo postrzegł
ich smutek, a posępna jego dusza śmierć im zamie-
42 PIEŚNI OSSJANA
rzyła. Zamknął ich we dwóch jaskiniach na rozgłoś-
nym brzegu Teuty. Nie dochodziły tam promienie
słońca ani nocą niebieski księżyc. Syny Ratmora sie-
działy w ciemnościach i widziały śmierć przed sobą.
Milczkiem płakała córka Duntalmy, pięknowłosa, błę-
kitnooka Kolmal. Jej oczy skrycie przypatrywały się
Kaltonowi, a dusza jej miłość ich uczuła. Drżała
o swego rycerza, ale cóż Kolmal może pomóc ? Jej
ramię nie dźwiga oszczepu; miecz nie dla jej boku
zrobiony. Biała pierś nie uderzała nigdy pod pan-
cerzem. Oczy jej nie były nigdy postrachem ryce-
rzy. Cóż ty możesz zrobić, o Kolmalo, dla ginących
książąt ? Chwiały się jej kroki; w nieładzie były
włosy; oczy dziko z poza łez jaśniały.
Poszła nocą do sali i nadobną postać odziała
zbroją, zbroją młodego rycerza, który poległ w pierw-
szej ze swoich bitew. Weszła do jaskini Kaltona
i zdjęła więzy z rąk jego.
» Wstań, synu Ratmora « rzekła, » wstań; noc jest
ciemna. Pozwoli nam uciec do króla Selmy, wodzu
upadłej Kłuty! Jestem synem Lamgala, który mie-
szkał na salach twojego ojca. Posłyszałem o twojem
ciemnem mieszkaniu w jaskini i podniosła się we
mnie dusza. Wstań, sjtiu Ratmora, wstań, noc jest
ciemna!*
» Wdzięczny głosie* wódz odpowiedział, »czy
z chmury przybywasz ? Często w snach Kaltona stają
duchy jego ojców, bo oczom jego odjęte słońce, a do-
koła sama ciemność. Czy jesteś synem Lamgala wo-
dza, którego tak często widywałem w Kłucie ? Ale
ja miałbym uciekać do Fingala, a mój brat Kolmar
ginie tutaj ? Ja do Morwenu miałbj^m uciekać, a noc
ogarnia rycerza ? Nie ! synu Lamgala , daj mi ten
oszczep. Kalton obroni swojego brata !«
» Tysiąc wojo^\'ników« odpowiedziała dziewica,
» otacza swojemi oszczepami wozokotczego Kolmara.
KALTON I KOLMAL 43
Czyż podoła Kalton tak wielkiemu wojsku ? Ucie-
kajmy do króla Morwenu, on z wojną tu przybędzie.
Jego ramię rozciąga się nad nieszczęśliwemi, a blask
jego miecza czuwa nad niemocnym! Wstań, synu
Ratmora, nocne cienie upł3'ną! Duntalmo dostrzeże
twoich kroków na morzu, a ty upadniesz w swojej
młodości ! «
Z westchnieniem powstał rycerz, płyną mu łzy
po Kolmarze. Przybył z dziewicą do sal Selmy; ale
nie "udedział, że to była Kolmal. Szyszak zakrywał
miłe jej oblicze, a jej pierś biła pod stalą. Fingal
powrócił z łowów i zastał nadobnj-ch cudzoziemców.
Na sali konch równi byli dwom promieniom światła.
Król wysłuchał smutnej po\vieści i dokoła wzro-
kiem potoczył. Tysiąc rycerzy powstało przed nim,
żądając wojny z Teutą. Przyszedłem z pagórka
ze swoim oszczepem, radość walki ocknęła się w mo-
jej duszy; przed swoim ludem przemówił król do
Ossjana:
»Synu mojej siły« rzekł on, »weź oszczep Fin-
gala i pójdź nad szumiący strumień Teuty, i wy-
zwól wozokotczego Kolmara. Niech twoja sława pój-
dzie przed tobą, jak łagodny wietrzyk, aby dusza
moja ucieszyła się synem, który sławę naszych oj-
ców odnama! Ossjanie! w bitwie bądź nawałnicą,
ale łagodn\Tn, kiedy się nieprzyjaciel poddaje. Tak
się podniosła moja sława, o mój synu! bądźże jak
wódz Selmy! Kiedy pyszny wchodzi na moje sale,
nie widzi go moje oko, ale moje ramię rozciąga się
nad nieszczęśliwemi. Mój miecz broni słabych !«
Ucieszyły mię słowa królewskie. Wdziałem dźwię-
czną zbroję. Przy moim boku stanął Diaran i Dargo,
król oszczepów, Trz3-stu młodzieńców poszło za nami,
a obok mnie nadobni cudzoziemcy. Duntalmo posły-
szał zgiełk naszego pochodu. Zgromadził potęgę
Teuty. Stanął ze swojem wojskiem na jednym pa-
44 PIEŚNI OSSJANA
górku. Równi oni byli skałom od piorunu skruszo-
nym, kiedy ich drzewa bezlistne i poderwane po-
chylą się, a strumienie zaleją ich doliny.
Przed ponurym nieprzyjacielem wił się w całej
okazałości strumień Teuty. Wysłałem barda do Dun-
talmy, aby mu zapowiedział walkę na błoniu; ale
on uśmiechnął się w ponurej pysze. Niespokojne jego
wojsko mąciło się na wzgórzu, jak chmura gór,
w której łonie burza szaleje, a ciemność każdy jej
bok kędzierzawi. Przynieśli Kolmara nad brzeg Teuty
skrępowanego tysiącem więzów. Wódz był smutny,
jednak okazały. Oko jego było na jego przyjacio-
łach, bośmy w zbrojach stali; ale między nami pły-
nęły fale Teuty. Przyszedł Duntalmo i przeszył oszcze-
pem bok rycerza. Upadł we krwi na brzegu, słysze-
liśmy stek jego przytłumiony.
Kalton rzucił się w strumień; skoczyłem z oszcze-
pem. Pokolenie Teuty upadło przed nami. Spadła
noc. Duntalmo spoczął na skale, śród starego lasu.
W piersi jego gorzała wściekłość ku wozokotczemu *)
Kaltonowi. — Lecz Kalton stał w smutku, i żało-
wał poległego Kolmara, » Kolmara, co upadł w mło-
dości, zanim się podniosła jego sława. Kazałem pod-
nieść pieśni narzekań dla pocieszenia smucącego się
wodza. Ale on stał pod drzewem i często ciskał
swój oszczep na ziemię. Blizko niego wilgotne oczy
Kolmali zachodziły skrytemi łzami: przewidywała, że
Duntalmo, lub walczący wódz Kłuty polec musi.
Noc w połowie upłynęła; milczenie i mrok okry-
wały pole. Sen spoczywał na oczach rycerzy; ucichła
niespokojna dusza w Kaltonie. Przez pół zamknął
*) Jeżdżący wozem. Królowie tylko i wodzowie poko-
leń W3^jeżdżaii w owym czasie do bitwy na wozach; stąd
Ossjan dodaje im często przymiotnik: jeżdżący wozem.
Kotczy jest dawny nasz wyraz; to samo, co powozowy.
Znaleźć go można w Kochanowskim.
KALTON I KOLMAL 45
oko; ale nie ucichł w jego uchu pomruk Teuty.
Blady, i wskazując na swoje rany, przyszedł ducli
Kolmara; nachylił głowę ku rycerzowi i słaby głos
podniósł: »Czy syn Ratmora zasypia, a brat jego
leży ? Czy nie wyruszymy na łowy razem ? Czy nie
pogonim ciemnośniadego jelenia ? Nie był Kolmar
zapomniany, aź poległ — aż śmierć zdrętwiła jego
młodość. Leżę ja blady pod skałami Lony. O Kal-
tonie, wstań! Nadchodzi poranek ze swojemi pro-
mieniami. Duntalmo będzie bezcześcił poległego !«
I zniknął w burzy. Budzący się Kalton ujrzał
kroki jego odchodu. Rzucił się z dźwiękiem swojej
stali i nieszczęśliwą Kolmalę obudził. Szła ona za
swoim rycerzem śród nocy, trzymając oszczep pod-
niesiony. Przybywszy Kalton pod skały Lony, zna-
lazł tam poległego brata. Wściekłość ocknęła się
w jego piersi, rzucił się na nieprzyjaciół. Powstały
jęki śmierci. Otoczono zewsząd wodza. Związano go
i zaniesiono do ponurego Duntalmy. Podniosły się
radosne krzyki, aż zabrzmiały wzgórza nocy.
Rzuciłem się na ten odgłos i porwałem oszczep
ojców. Przy moim boku stanął Diaran i młodzieńcza
siła Dargi. Brakowało wodza Kłuty. Zasmuciły się
nasze dusze. Zląkłem się utraty swojej sławy. Ocknęła
się we mnie pycha waleczności.
»Syny Morwenu« zawołałem, »nie tak walczyli
nasi ojcowie. Nie spoczęli oni na obcych polach, aż
nieprzyjaciel upadł. Moc ich była jak orzeł niebie-
ski, ich sława żyje w pieśniach. Ale nasz lud upada
powoli. Sława nasza odstępować nas poczyna. Cóż
powie król Morwenu, że Ossjan nie zwycięża w Teu-
cie ? Naprzód, w zbrojach, wojownicy, za dźwiękiem
pieśni Ossjana. Nie powróci on bez sławy do dźwię-
cznych murów Selmy !«
Ocknął się poranek na błękitnych nurtach Teuty.
Kolmal stanęła przede mną we łzach. Opowiedziała
46 PIEŚNI 088JANA
O wodzu Kłuty, a oszczep trzy razy wypadł jej
z ręki. Zapalił się gniew mój liu cudzoziemco^wi, bo
dusza moja drżała za Kaltona.
»S}Tiu słabej ręlii« rzeliłem, »czy wojownicy
Teuty łzami walczą ? Nie otrzymamy pola narzelła-
niem, ani dusza wojownika nie mieszka av westchnie-
niach! Idź na dzika Karunu albo do kochanych trzód
Teuty. Ale zrzuć tę zbroję, synu bojaźni; jaldź wo-
jownik może w niej do boju wj'stąpić ?«
Zerwałem pancerz z jej barków — pokazała się
pierś białośnieżna. Spłonione oblicze ku ziemi się
nachyliło. W milczeniu patrzałem na wodza. Oszczep
wypadł mi z ręki, westchnienie z piersi się wj^do-
było; lecz kiedy imię dziewicy usłyszałem, łzy mi
popłynęły; pobłogosła\^-iłem miły promień młodości
i rozkazałem bitwę zacząć. Na cóż, o synu skał,
opowiadać ma Ossjan, jak pomarli wojownicy Teuty?
Zapomniani są we własnym kraju, niema już ich
grobów na błoniu!
Przychodzą lata ze swojemi burzami, rozsypują
się zazielenione groby; zaledwie pokazują grób Dun-
talmy, a raczej miejsce, gdzie poległ od dzidy Os-
sjana. Może jaki siwy wojowmik, wpółciemny ze sta-
rości, opowiada podczas nocy przy dębie, płomienią-
cym się na sali, 'RTiuko%vi swojemu moje czyny i wy-
padek ponurego Duntalmy. Oblicze młodzieńca po-
chyla się na stronę ku jego głoso\^i. W jego oczach
żarzy się zdumienie i radość! Znalazłem Kaltona
przywiązanego do dębu. Miecz mój rozciął więzy
jego rąk. Oddałem mu białopiersią Kolmal; pozostali
w salach Teuty, a Ossjan do Selmy powrócił.
KARTON.
To poema nosi w oryginale tjtnł: Poema pieśni. Liryczne
jeg^o zakończenie należy do miejsc najwznioślejszych, ja-
kie w dawnych poezjfich napotkać można.
Dla zrozumienia tej powieści musimy dać następne hi-
storyczne objaśnienie. Klessamor, wuj Fingala, był pe-
wnego razu zapędzony przez burzę na rzekę Klutę (Clyde)
i wylądował w Balklucie, grodzie ulsterskim, gdzie go
Eeutamir, tameczny wódz, uprzejmie podejmował. Kles-
samor zakochał się w jedynaczce jego, Moinie, i dostał
ją za żonę. Inny wódz, Reuda, starał się także o Moinę,
posprzeczał się o nią z Klessamorem, zwiódł z nim walkę
i zginął Otoczyli go towarzysze Reudy w tak przema-
gającej sile, że się musiał ocalić ucieczką do rzeki, a po-
tem na swój statek. Napróżno usiłował przez kilka nocy
dostać się do brzegu i zabrać z sobą małżonkę — burza
zapędziła go na głębię. Moina urodziła syna i umarła
ze smutku. Reutarair nazwał dziecię Kartonem i wycho-
wał go na dziedzica po sobie. Karton był jeszcze małym,
kiedy Fingal opanował Balklutę; Reutamir zginął, Kar-
tona uniesiono, a Balkluta zgorzała.
Karton, dorósłszy, poatanoAvił zemścić się na Fingalu
śmierci dziadka i zniszczenia rodzinnego i wysadził na
brzeg Morwenu swoje wojska. To wylądowanie jest przed-
miotem poematu.
Karton, szczęśliwy z początku w bitwie, upadł z ręki
własnego ojca, który dowiedziawszy się z ust Kartona
o imieniu jego matki, skonał z żalu na synowskich
zwłokach.
48 PIESSI OSSJAIfA
Powieść przeszłości! Czyaj z dni lat innych!
Szemranie twego strumienia, o Loro, wraca mi
spomnienie przeszłości. Szum twoich lasów, Garma-
larze, luby jest mojemu uchu! Widzisz ty, Malwino,
tę skałę i jej wierzchołek śród błonia ? Trzy stare
sosny wiszą z jej oblicza; przy jej nogach zieleni
się nizka płaszczyzna. Na niej rosną skalne kwiaty
i powiewają w wietrze białemi główkami. Samotny
oset potrząsa starą bródką. Dwa kamienie, do po-
łowy zapadłe, wji^ykają omszone głow3\ Górny dzik
unika tego miejsca, bo ujrzał siwego ducha, który
tam czuwa. O Mahvino! w tynn nizkim wąwozie mo-
carze leżą!
Powieść przeszłości! Czyny z dni lat innych!
Któż to przybywa z kraju obcych, otoczony ty-
siącami ? Promień słońca rozlewa przed nim pała-
jący strumień; powiew jego pagórków spotyka jego
włosy! Oblicze jego odwrócone od bojów. Spokojny
on jak promień wieczorny, co z zachodniego obłoku
świta nad milczącą doliną Kony! Któż to, jeśli nie
syn Komhala, król potężnych czynów? Patrzy wesoło
na swoje wzgórza i każe się podnieść tysiącom gło-
sów!
» Przypłynęliście na wasze pola, syny dalekiej
ziemi! Król świata siedzi na sali i słyszy o ucieczce
swojego ludu. Podnosi pałające oko dumy i cliwyta
za miecz przodków. Przepłynęliście na wasze pola,
syny dalekiej ziemi !«
Takie były słowa bardów, gdy przybyAvali do sal
Selmy. Tysiączne światła z kraju obcych pałają po-
środku ludu. Dokoła zasta^viono ucztę, noc na ucie-
sze spływała. »Gdzie jest zacny Klessamor ?« pytał
się pięknokędziory Fingal, >> gdzie jest brat Morwy
w godzinie mojej radości ? Żałobne on przeżył i po-
sępne dni na rozgłośnej dolinie Lory. Ale patrz,
schodzi ze wzgórza, podobny do rumaka w całej jego
49
okazałości, który w powiewie szuka swoich towa-
rzyszy i wysoko do wiatru potrząsa dumną grzywą!
Pozdrowienie twojej duszy, Klessamorze! Czy dawno
z Selmy ?«
»Czy śród sławy « rzecze Klessamor, »wódz po-
wraca ? Taką była sława Komliala w bitwach jego
młodości! Często my przez Karun do kraju obcych
przechodzili, a miecze nasze, nasycone kr\vią, powra-
cały. — Król świata nie mógł się cieszyć! Dlacze-
góż spominam czas moich bitew ? Włos mój pomie-
szał się ze siwizną; ręka łuku zapomniała natężać;
lżejszego miecza potrzebuję. O gdybym mógł powró-
cić tę radość, kiedy na pierwszej uczcie ujrzałem
dziewicę, białopiersią córkę cudzoziemca, Moinę z mo-
dremi oczyma !«
» Opowiedz nam« rzecze potężny Fingal, » dzieje
twoich dni młodych. Zgryzota, niby chmura na słońcu,
zasępiła duszę Klessamora; smutne są dumy twoje
i samotne na brzegach szumiącej Lory. Opowiedz
nam zgryzotę młodości, niepokój dni twoich!*
»Było to w dniach pokój u « odpowiedział wielki
Klessamor. »Na lekkim okręcie przybyłem do wie-
żastych murów Balkluty. Za żaglem wyły wiatry,
a fale Kłuty przyjęły okręt czarnopiersi. Trzy dni
bawiłem na salach Reutamira i ujrzałem jego córkę,
jasny promień. Obchodzono uciechę konch, i stary
rycerz oddał mi piękną. Pierś jej była jak piana
na fali, a jej oczy jak światłe gwiazdy. Jej włosy
czarne, jak krucze skrzydła, a dusza szlachetna i ła-
godna. Wielką była moja miłość dla Moiny. Moje
serce rozpływało się w szczęściu.
Przybył syn cudzoziemca, wódz, który kochał
Moinę. Waleczne były jego słowa na sali i często
dobywał w połowie miecza.
» Gdzież jest«, mówił on, » potężny Komhal, nie-
zmordowany wędrowiec dolin ? Czy z wojskiem do
PISMA eOSZCZTŃtKlleO. IV. 4
50 PIEŚNI OSSJANA
Balkluty idzie, źe Klessamor tak śmiały ?« — » Wo-
jowniku* odpowiedziałem, »dusza moja goreje wła-
snym ogniem. Bez trwogi stanę śród tysiąców, clio-
ciaż Komhal daleko! Cudzoziemcze! waleczne twoje
słowa, bo niema nikogo przy Klessamorze; ale miecz
drży przy boku i pragnie w dłoni zaś\vitać. Nie spo-
minaj więcej Komhala, synu wijącej się Kłuty. «
Ocknęła się pycha jego siły — złożyliśmy się —
upadł od mego miecza. Brzegi Kłuty posłyszały jego
upadek; tysiąc oszczepów błysnęło dokoła. Walczy-
łem. Cudzoziemcy przemogli. Wskoczyłem do stru-
mienia Kłuty. Biały mój żagiel podniósł się na fa-
lach; krążyłem po modrem jeziorze. Moina przybyła
do brzeg-u i patrzała ku mnie czerwonemi od łez
oczami! RozjDuszczone jej kędziory pływały z wia-
trem. Zdaleka słyszałem narzekające jej wołanie.
Często zwracałem okręt, ale wiatr wschodni prze-
magał. Nie widziałem już więcej ani Balkluty, ani
ciemnokędziorej Moiny. Umarła w Balklucie. Widzia-
łem jej ducha. Poznałem go, kiedy śród ciemnej
nocy przesuwał się w szemraniu Lory; wyglądała
jak młody księżyc, kiedy patrzy przez mgły natło-
czone, kiedy niebo sieje płatkami śniegu, a świat
milczący i pochmurny.
» Podnieście, bardowie* rzekł potężny Fingal,
» chwałę nieszczęśliwej Moiny! Wezwijcie pieśniami
jej ducha na nasze wzgórki, aby odpoczęła z krasa-
wicami Morwenu, słonecznemi promieńmi dni innych,
weselem rycerzy przyszłych!
Widziałem twoje mury, Balkluto, ale zniszczone
i puste. Ogień szumiał po salach. Nie słychać było
głosów ludu.
Strumienie Kłuty zgubiły pod upadłemi murami
swoje łoże. T^iko tam oset pochylał samotną głowę.
Zburzone mieszkanie Moiny, a milczenie w domie
jej ojców! Podnieście, bardowie, pieśń żałoby nad
51
ziemią obcych! — Wprawdzie przed nami oni upa-
dli — jeden dzień — i my także upaść musimy!
O na cóż budujesz salę, synu dni ulotnych!
Dziś jeszcze poglądasz z wieź twoich, ale — tro-
chę lat — a przyjdzie burza od puszczy i po pró-
żnym podwórcu zawyje, i zagwiżdże na tarczy wpół-
zbutwiałej.
Niech idą burze od puszczy, a nasza sława nie-
chaj za dni naszych wschodzi! — Moje bitwy są
pomnikiem mojego ramienia. W pieśni bardów imię
jest moje!
Podnieście pienia, napełniajcie konchy; niech ra-
dość zabrzmi po sali. Jeśli ty, o słońce niebieskie,
także się zestarzejesz, jeśli także przeminiesz, o świa-
tło potężne, jeśli blask twój tak znikomy, jak Fin-
gal — to nasza sława przetrwa twoje promienie.*
Taka była pieśń Fingala w dniach uciechy! Ty-
siąc bardów pochyliło się na siedzeniach, aby sły-
szeć głos króla. Równał się on dźwiękom arfy przy
lekkim wiosennym poAviewie. Miłe były twoje dumy,
Fingalu! Czemuż Ossjan nie ma mocy twojej duszy?
Ale ty sam, ojcze mój, stoisz, i któż może wyrównać
królowi Selmy? Przesunęła się noc na śpiewach; ra-
nek z radością powrócił. Góry wyjrzały szaremi gło-
wami, uśmiechnęło się błękitne obKcze oceanu. Koło
dalekiej skały widać było kołyszące się białe fale.
Powoli wstawał tuman z jeziora i przesuwał się
w kształcie starca po milczącem błoniu. Ogromne
jego członki nie ruszały się w stąpaniu; duch pły-
nął wdzięcznem powietrzem.
Wszedł na sale Selmy i rozpłynął się krwawj^m
deszczem. Sam król tylko postrzegł widziadło i od-
gadł śmierć ludu. Milcząc, wszedł do sali i wziął
oszczep ojców. Na jego piersi chrzęściał pancerz.
Wokoło skupili się rycerze. W podziwieniu patrzeli
na siebie i śledzili wejrzeń Fingala. Ujrzeli na jego
4*
52 PIEŚNI OSSJANA
obliczu bitwę; na jego oszczepie — śmierć walczą-
cych! Ich barki tysiąc tarcz naraz uchwyciły; tysiąc
mieczów dobyto! Roziskrzyła się sala Selmy — po-
wstał szczęk oręża — szare psy zawyły. Wodzowie
ani jednego słowa nie wymówili; każdy zważał na
oczy króla i w połowie podniósł oszczep.
»Syny Morwenu« zaczął król, »nie czas napeł-
niać konchy. Blizko nas chmurzy się bitwa; nad kra-
jem śmierć wisi. Życzliwy duch ostrzegł Fingala
o nieprzyjacielu. Synowie obcych przybywają od
ciemuonurtego morza. Dlatego z wody powstało ha-
sło posępnych przygód Morwenu. Niech każdy po-
trząśnie ciężką dzidę; niech każdy przypasze miecz
ojców. Niech czarne szyszaki podniosą się na wszy-
stkich głowach; niech pancerze zewsząd zaświecą.
Gromadzi się bitwa, jak burza; wkrótce usłyszymy
ryk śmierci !«
Stąpał bohater przed wojskiem, niby chmura
przed łuną ognia, co się objawia na nocnem niebie,
a żeglarze przewadują nawałnicę. Stanęli na wznio-
słej Kony równinie, widzi ich białopiersia dziewica,
podobnych do boru; przeczuwa zgon swojego mło-
dzieńca; klnąc, poziera na morze — łudzi ją wał
białawy, bierze go za daleki żagiel, i łza na jagody
jej spłynęła. Nad morzem podniosło się słońce, wi-
dzimy oddaloną flotę. Nadchodzi, podobna mgle mor-
skiej, i mlodź swoją na ląd wysadza. Wódz ich był
między niemi, jak jeleń śród trzody. Tarcza jego na-
bita złotem; pyszne było stąpanie króla oszczepów.
Szedł ku Selmie, a jego tysiące szły za nim.
»Ullinie« rzekł Fingal, »idź do króla mieczów
z pieśnią pokoju. Powiedz mu, żeśmy potężni w boju,
że liczne są duchy naszych nieprzyjaciół, ale że sław-
ni są ci, którzy w mojej sali biesiadują, którzy
oglądają zbroję moich ojców; dzi\\aą się jej syny
cudzoziemców i błogosławią przyjaźń z pokoleniem
53
Morwenu; bo daleko słynie imię nasze. Królowie
świata drżą wpośrodku wojsk swoich!*
Odszedł Ullin z pieśnią. Fingal spoczyw^ał na
oszczepie; przypatrywał się potężnemu nieprzyjacie-
lowi w jego zbroi i podziwiał syna obcych: »Jaki
okazały syn morza !« mówił król lesistego Morwenu.
» Miecz twojego biodra jest promieniem ognia. Twój
oszczep jest sosną, co wyzywa burzę. Rosnące obli-
cze księżyca nie szersze od twojej tarczy. Rumiane
są młodzieńcze policzki! miłe kędzior}^ w^łosów! Ale
to drzewo musi upaść i zapomniana będzie jego pa-
mięć. Córka obcych będzie się smucić, pozierając na
zbałwanione morze, bo dzieci będą mówiły: » Wi-
dzimy jakiś okręt! Może to król Balkluty.« Łzy ude-
rzą do oka jego matki. — Ona duma o tem, co już
śpi w Morwenie.«
Takie były słowa królewskie, kiedy Ullin przy-
był do potężnego Kartona. Schylił przed nim trzy
razy oszczep i zanucił pieśń pokoju:
» Pójdź na ucztę Fingala, Kartonie, od bałwanią-
cego się morza; pójdź na ucztę królewską, lub oszczep
wojny podnieś! Liczne są już duchy naszych nie-
przyjaciół, ale słynie przyjaźń Morwenu. Patrz na
to pole, Kartonie; wiele tu zielonych pagórków z om-
szonemi kamieniami, ze szumiącą trawą: to groby
nieprzyjaciół Fingala, s\tiu zbałwanionego morza. «
»Czy to mówisz do niedorostka zbroi « rzekł Kar-
ton, » bardzie lesistego Morwenu ? Czy moje oblicze
blednie z bojaźni, synu spokojnej pieśni ? Skąd ta
myśl, że mi niepokoisz duszę AV}-liczeniem tych, co
polegli ? Moje ramię ścierało się w bitwach; rozlega
się już moja sława. Idź do młokosa w zbroi i nama-
wiaj go, by ustąpił przed Fingalem. Nie jaz to wi-
działem upadłą Balklutę ? I ja miałbym godować ze
synem Komhala ? Komhala, co w salę moich ojców
zapuścił pożar ? Młody jeszcze byłem i nie wiedzia-
54 PIEŚNI 088JANA
łem, dla czego dziewice płakały. Słupy dymu, co
wstawały nad murami, podobały się mojemu oku.
Oglądałem się z radością, kiedy moi przyjaciele po
wzgórkach pierzchali. Ale kiedy wiek dziewiczy prze-
szedł, kiedy ujrzałem mchy powalonych moich mu-
rów, westchnienie moje podnosiło się z porankiem,
łzy sączyły się z nocą. Jażbym nie miał walczyć,
rzekłem do duszy, z dziećmi moich nieprz^^jaciół ?
Będę walczył, o bardzie! Czuję duszę w sile.« —
Zgromadził się koło rycerza lud jego. Dobyto bły-
szczących mieczy. On stał w środku, podobny ogni-
stemu słupo%vi. Łzy napełniały w połowie oko; bo
wspomniał na pustki Balkluty. Tłumiona pycha du-
szy podniosła się. Spojrzał ukosem na wzgórze, gdzie
nasi rycerze zbrojami połyskiwali. Oszczep drżał
w jego ręku; chyląc się naprzód, królowi zdawał się
grozić.
»Mamźe« mówił do swojej duszy Fingal, j> pierw-
szy z młodzieńcem zacząć ? Mamźe go wstrzymać
na połowie drogi, wprzódy nim się jego sława pod-
niesie ? Ale bard późniejszy, ujrzawszy kiedyś grób
Kartona, mógłby powiedzieć: Fingal uz^^ł t3'siąców
do boju, nim szlachetny Karton upadł. Nie, bardzie
przyszłych czasów, nie będziesz mógł ująć sławie
Fingala. Rycerze moi spotkają się z młodzieńcem,
a Fingal będzie się przj^patrywał walce. Pokona ich,
to wystąpię w całej sile, równy szumiącemu stru-
mieniowi Kony. Któryż mój rycerz chce się mierzyć
ze synem" pieniącego się morza ? Liczni są wojownicy
na brzegu; mocny jest jego oszczep sosnowy. «
S}-n potężnego Lormara, Katul, wystąpił naprzód
w całej sile. Trzydziestu młodzieńców z pokolenia
ojczystych strumieni towarzj-szy wodzowi. Słaby jego
oręż przeciw Kartonowi upadł; jego rycerze pierz-
clmęli.
Konnal odnowił bitwę, ale skruszył ciężką dzidę.
55
Pokonany, upadł śród pola, a Karton ścigał lud
jego.
»Klessamorze« odezwał się król Morwenu, » gdzie
oszczep twojej siły ? Czy możesz patrzyć na poko-
nanego Konnala, na przyjaciela od strumienia Lory?
Powstań, przyjacielu Konnala, w blasku stali! Daj
uczuć młodzieńcowi Balkluty siłę morweńskiego po-
kolenia.* Powstał Klessamor w sile stali, otrząsając
siwe kędziory. Przytwierdził tarczę do boku i po-
śpieszył w dumie męstwa.
Karton stał przy skale i patrzał na zbliżającego
się rycerza. Polubił groźną radość jego oblicza i moc
w sędziwych kędziorach. »Mamże« mówił, » podnieść
oszczep, który nie chybił nigdy nieprzyjaciela ? Lub
słowem pokoju oszczędzić wojownika życie ? Jak
okazały krok jego starości, jak miłe jego lat osta-
tki! Może on był oblubieńcem Moiny, ojcem wozo-
kotczego Kartona ? Często słyszałem, że mieszka przy
rozgłośnym strumieniu Lory!«
Te były jego słowa, kiedy Klessamor przybył
i zmierzył się oszczepem. Młodzieniec odparł go tar-
czą i przemówił słowami pokoju: » Rycerzu siwokę-
dziory! niemaź tam żadnego z młodzieży któryby
robił oszczepem, podnosił tarczę ojców i oparł się
ramieniu młodzieńca ? Czy już niema małżonki twego
kochania ? Czy płacze nad grobami swoich synów ?
Jesteśże królem mężów ? Cóżby się stało ze sławą
mojego miecza, gdybyś ty poległ ?«
»Wielkąby ona była, synu pychy !« odpowiedział
Klessamor; » słynąłem ja w bitwach, ale nigdy je-
szcze nie odkryłem nieprzyjacielowi mojego imienia.
Poddaj się, synu fali, a wtedy będziesz wiedział, na
ilu polach stoją pomniki mojego miecza!
»A ja nigdy nie ustąpiłem, królu oszczepów«
rzecze ze szlachetną dumą Karton; » walczyłem w bi-
twach i widziałem przyszłą moją sławę! Nie pogar-
56 PIEŚNI 08SJANA
dzaj tern ramieniem, wodzu mężów! Mocny jest mój
oszczep. Ustąp do przyjaciół; niech młodsi rycerze
walczą. «
»Dlaczego rozraniasz mi duszę ?« rzecze Klessa-
mor ze łzami, » starość nie trzęsie moją ręką; mogę
jeszcze w^Tabiać mieczem. Mamźe ustąpić w oczacłi
Fingala, wobec tego, Iłtórego ukocliałem ? O synu
morza, nigdy nie ustąpię — podnoś ostrą dzidę !«
Starli się równi dwum burzom walczącym, pod
któremi fale powstają. Karton błagał swego oszczepa,
ażeby błądził; zawsze on jeszcze myślał, że ten nie-
przyjaciel jest oblubieńcem Moiny! Skrusz}'ł dre-
wniany oszczep Klessamora; w\Twał mu miecz bły-
szczący. Lecz kiedy Karton pasował się z wodzem,
ten dobywa sztyletu ojca, postrzega odsłoniony bok
nieprzyjaciela i zadaje mu ranę.
Ujrzał Fingal, że Klessamor upada i pośpieszył
z clirzęstem stali. Wojsko stało w milczeniu w jego
obecności, obróciło oczy na bohatera. Przybył podo-
bny nagłemu szumowi burzy, nim się \\datr podnie-
sie; słyszy go w dolinie łoAyiec i chroni się w ska-
listą iDieczarę.
Karton stał w miejscu. Z jego boku krew pły-
nęła. Postrzegł nadchodzącego króla; zbudziła się
w nim nadzieja sławy, ale jagody jego były blade,
włos rozczochrany, chwiał się szyszak. Przeszła moc
Kartona, lecz dusza mocna została. Pingal ujrzał
krew rycerza; zatrzymał wymierzony oszczep. »Pod-
daj się, królu mieczów!* zawołał syn Komhala. » Wi-
dzę krew twoją. Potężny byłeś w boju i sława twoja
nie może się zachmurz}^.*
»Czy ty jesteś tak daleko słynącym królem ?«
zapytał wozokotczy Karton. »Czy ty jesteś błyska-
wicą śmierci, która królów świata przestrasza ? Ale
na cóż Karton ma pytać? Jest on jak strumień swo-
ich wzgórzów; gwałtowny w pędzie, jak rzeka, szybki,
57
jak niebieski orzeł. O gdybym walczył z królem, to
sława moja wielką byłaby w pieśni, to łowiec siad-
szy na moim grobie, mógłby powiedzieć: on walczył
z potężnym Fingalem! Lecz Karton umiera nieznany;
strwonił swoje siły ze słabemi!«
»Nie możesz nieznany umrzeć !« odpowiedział król
lesistego Morwenu. » Dosyć mam bardów, o Kartonie,
a ich pieśni idą w przyszłość. Dzieci lat potomnych
usłyszą sławę Kartona, kiedy obsiędą dąb płonący
i noc starym pieśniom poświęcą. Łowiec, siedzący
na błoniu, usłyszy gwizd powie^vu i podniesie oko
na skały, gdzie Karton upadł. Wtedy obróci się do
swojego syna i pokaże mu miejsce, gdzie walczyli
mocarze: »tu król Balkluty walczył jak potęga ty-
siąca strumieni !«
Obudziła się radość w Kartona obliczu. Podniósł
ciężkie oczy; oddał miecz Fingalowi, aby go złożył
na swojej sali i zachował w Morwenie na pamiątkę
króla Balkluty. Umilkła bitwa na polach. Bardowie
zanucili pieśń pokoju. Wodzowie zebrali się przy
umierającym Kartonie i wzdychając, słuchali słów
jego. W milczeniu podparli się oszczepami. Rycerz
Balkluty mówił. Jego włos wzdychał wiatrem, a głos
jego był smutny i miły.
» Królu Morwenu !« rzecze Karton, » upadam na
połowie drogi! Obcy grób obejmie młodzieńca, osta-
tniego z pokolenia Reutamira. Ciemność zamieszka
w Balklucie, cień smutku na Kratmie. Ale wznieście
mi grobowiec na brzegach Lory, gdzie moi ojcowie
mieszkają. Może oblubieniec Moiny zasmuci się po
upadłym Kartonie !«
Słowa jego trafiły w serce Klessamora; upadł
w milczeniu na syna. Wojsko stoi dokoła w zasępie-
niu; żadnego głosu na błoniach Lory. Nadeszła noc;
od wschodu zajaśniał księżyc nad polem żałoby; —
lecz oni stali, jak las milczący, którego głowa pod-
58 PIEŚNI OSSJANA
nosi się na Gormalu, kiedy szumiące wiatry ucichną
i posępna jesień panuje na płaszczyznach.
Trzy dni żałowano Kartona; czwartego slionał
jego ojciec. Leżą oni na nizkiej płaszczyźnie skał,
a duch posępny czuwa nad ich grobami. Daje się
często tam widzieć i miła Moina, kiedy promień
słońca zaginie na skałach i ciemność wszystko okrąż\\
Pokazuje się ona tam, o Malwino, ale nie podobna
do córek wzgórza. Samotnie się tuła, a jej ubiór
z obcego jest kraju.
Fingal smutny był po Kartonie. Rozkazał bar-
dom uważać dzień, kiedy powraca cienista jesień;
uważano go często i śpiewano chwałę rycerza.
Któż to przybywa tak posępnie od szumiącego
oceanu, jak ciemna chmura w jesieni ? Śmierć drży
w jego ręku — oczy pałaj ąc\Tii są ogniem.
Któż to szumi po cłimurnych błoniach Lory ?
Któż, jeżeli nie Karton, król mieczów? Patrz! lud
tam upada, gdzie on walczy, — równy upartemu
ducho^^i Morwenu. Ale dziś tutaj leży dąb okazały,
wyrwany od gwałtownego wichru. Kiedyż się ockniesz,
wesele Balkluty ? Kiedyż się. Kartonie, ockniesz ?
Któż to przybywa tak posępnie od szumiącego
oceanu, jak ciemna chmura w jesieni ? Te były słowa
bardów w dniach żałoby. Często i Ossjan swój głos
łączył i swoje pieśni przj^dawał. Dusza moja smuciła
się po Kartonie; upadł on w dniach młodości. A ty,
o Klessamorze, gdzież masz pometrzne mieszkanie ?
Zapomniałże młodzieniec swojej rany ? Czy pływa
z tobą na chmurach ?
Malwino! czuję słońce; prowadź mię w moje
ustronie. Może oni przyjdą do snów moich. Zdaje
się, że słyszę głos ich słaby. Cieszy się niebieski
promień, że świeci na grobie Kartona: czuję dokoła
jego ciepło!
O ty, co się toczysz tam w górze,
59
tarcza mojego ojca, o słońce, skąd twoje promienie,
skąd twoje światło nieijokonane ? Przycłiodzisz w bło-
gosławionej krasie; gwiazd}^ kryją się do nieba; księ-
życ, zimny i blady, upada na zacłiodnie fale. Ale ty
samo się błąkasz, i któż może być towarzyszem two-
jej wędrówki ?
Walą się dęby gór; góry z latami przechodzą;
ocean j^odnosi się i opada; księżyc przepada w nie-
bie; tylko ty ciągle to samo i rozweselasz jasnością
swojej drogi. Kiedy ś\\dat zasępi się burzami, kiedy
się potoczą grzmoty i popłyną błyskawice, ty wy-
zierasz z obłoku w całej piękności i uśmiechasz się
do burzy.
Ale daremnie na Ossjana pozierasz, bo już nie
zobaczy on twoich promieni ani złotych kędziorów,
pływających po obłokach wschodu, ani u bram za-
chodu drżących. Może jednak i t}', jak ja, znikome
jesteś i skończj^sz swoje lata. Zaśniesz na obłokach,
nie troszcząc się o głosy poranku. Raduj się więc,
o słońce! w sile młodości. Niemiła jest pochmurna
starość: równa się ona posępnemu światłu księżyca,
kiedy się wymyka przez chmury połamane; na pa-
górkach tuman, na błoniu poświst północny, a wę-
drowca dreszcz bojaźni przejmuje.
KARRIKTURA.
Fingal, powracając z wojennej wyprawy, chce odwiedzić
w Karrikturze swojego przyjaciela Katullę, króla Inistoru.
Już był w podróży, już widział wieże Karriktury i z ognisk
zapalonych domyślił się gwaltov\'nego niebezpieczeństwa
swojego przyjaciela, kiedy nagle wiatr się zmienił i zmu-
sił go zawinąć na chwile do pewnej zatoki. Trotal, król
Sory, obiegł wtedy Karrikturę; ale dnia następnego był
zbity od Fingala i schwytany.
Oto jest osnowa tej powieści. Zacz^^na się w wieczór od-
jazdu Fingala.
Naprzód bard Ullin śpiewa powrót Fingala z wojny, po-
tem Kronan i Minona pieśni Szylryka i Finfeli. Fingal
wysiada na brzeg i wstępując w nocy na jeden pagórek,
spotyka Kiutlodę, straszliwego ducha Lody, bożyszcze
Skandynawów — zapewne Odina, — którj" mu grozi, je-
śli nie odmieni zamiaru swojej podróży. Fingal zwodzi
z nim walkę, a duch pokonany ulatuje.
Po bitwie i pokonaniu Trotała Fingal godzi go ze swoim
przyjacielem Katullą. Następuje uczta i śpiew Karilla,
barda Selmy, o Komalu i Kremorze.
»Toś to juz przebiegł błękitne szranki nieba,
złotokędziory synu powietrza *)? Zacliód otworzył
drzwi; tam jest łoże twego noclegu. Przychodzą
fale oglądać twoją krasę i Avidzą cię mile usypiaj ą-
*) Ossjan zawsze wyobraża słońce jako syna dnia, ^
a księż}^ jako cói'kę nocy. ■
KARKI KTUKA 61
cego, ale je bojaźń zżyma! Spoczywaj, o słońce,
w twojej cienistej jaskini i wracaj do nas wesołe!
Lecz dozwól, by przy dźwięku arf Selmy podnio-
sło się tysiąc promieni, dozwól, by ich światło roz-
promieniło salę.
Król konch powrócił. Powrócił z wyprawy na
Karuna, jak dźmęk, co już był przebrzmiał. Podnie-
ście pienia, o bardy! KjóI ze sławą powrócił !«
Taki był śpiew Ullina, kiedy Fingal wrócił z woj-
ny, kiedy przybywał, zarumieniony młodością z buj-
nemi kędziorami. Błękitna zbroja okrywała bohatera,
jak jasna chmurka słońce, kiedy się z niej w szacie
tumanu wysuwa i strzela półpromieuiem. Za królem
jego rycerze. Zastawiono ucztę konch. Fingal obrócił
się do bardów i rozkazał pieśni podnieść.
»Wy, głosy rozdźwięcznej Kony, śpiewacy innych
czasów, wy, przed których duszą przetaczają się błę-
kitne wozy naszych ojców, uderzcie na mojej sali
po arf ach; niech waszych pieśni posłucham. Słodka
jest radość smutku, podobna wiosennemu deszczowi,
który podnosi zielone główki młodych listeczków.
Śpiewajcie, bardowie! Jutro napniemy żagle. Błękit-
ny mój szlak idzie przez ocean do murów Karrik-
tury, do omszonych murów Sarna, gdzie Komala
mieszka. Tam zacny KatuUa gotuje nam ucztę konch.
W jego lasach wiele jest dzików; zgiełk łowów ma
się tam podnieść, «
»Kronanie, synu pieśni«*) rzecze Ullin, »Mnono,
wdzięczna przy arfie, zacznijcie powieść Szylryka dla
uciechy króla Morwenu. Wywołajcie Finfelę z całą
jej krasą, podobną tęczy, kiedy w blasku chylącego
się słońca podnosi głowę nad jeziorem! O Fingalu,
już przychodzi. Głos jej łagodny, ale smutny. «
*) Zdaje się, że Kronan śpiewał pieśń Szylryka,
Minona pieśń Finfeli.
62 PIEŚNI OSSJANA
FLNFELA
Mój kochanek jest sjmem pagórka. Ściga on ucho-
dzącą sarnę. Jego psy siwe wietrzą dokoła. Jego
cięciwa g^^^źdźe ^viatrem. Czy ty, zdroju skały, spo-
czywasz śród szumu górnego strumienia? Wiatr po-
rusza trzcinę: mgła przepływa pagórek.
Niewidziana, zbliżę się do kochanka, pojrzę na
niego ze skały. Otóż go \\-idzę pod starym dębem
Branny. Powróciłeś więc z połowania, najpiękniejszy
ze swoich przyjaciół!
Jakiż to głos słyszę, głos niby letni wietrzyk?
Nie widzę nic przy chwiejącej się trzcinie; nie sły-
szę zdroju skał. Daleko, Finfelo, daleko idę na wojnę.
Nie wstąpię więcej na pagórek; psy nie będą mi
więcej towarzyszyć. Nie ujrzę cię z wyżyny idącej
nad strumieniem równin, pięknej jak tęcza, jak mie-
siąc na zachodniej fali.
To już odszedłeś, o Sz\4r3'ku? Zostałam sama na
wzgórku! Na urwisku widać sarny; bezpiecznie się
pasą. Nie boją się już ani wiatru, ani skrzj^piącego
drzewa! Daleko, daleko łowiec, na polu mogił. Cu-
dzoziemcze, synu fali, oszczędzaj kochanego mego
Szylryka.
Muszę upaść w polu, Finfelo, a ty grób mi po-
staw! Siwe kamienie i mogiła niech mię naznaczą
dla przyszłych czasów. Kiedyś usiądzie przy nim ło-
wiec, rozłoży południowy swój posiłek i powie: »może
tu jaki wojownik spoczywa*, a moja sława obudzi
się w jego pochwale. Pamiętaj o mnie, Finfelo, kiedy
polegnę !
KARRIKTUEA 63
Tak, będę o tobie pamiętać! Ach! mój Szylryk
polegnie! Cóż ja pocznę, mój kochanku, kiedy odej-
dziesz na zawsze? W południe będę się błąkać po
tym pagórku; będę się błąkać po milczącem błoniu.
Tam będę oglądać miejsce twojego wytchnienia, kie-
dyś powracał z łowów. Ach! mój Szylryk polegnie!
Jednak będę pamiętać o Szylryku!
»I ja pamiętam wodza « rzecze król lesistego Mor-
wenu. »W zapalczywości pożerał on bitwę. Ale te-
raz nie widzi go moje oko. Zeszedłem go raz na
pagórku; blade były jego policzki, zasępione czoło,
pierś pełna westchnień, krok zwrócony ku puszczy.
Lecz dzisiaj już go niema w tłumie wodzów, kiedy
się podnoszą dźwięki mojej tarczy. Czy nie zamie-
szkał wódz wysokiej Karmory w ciasnym domku *)?«
»Kroname«, rzecze Ullin innych czasów, » pod-
nieś pienie Szylryka, kiedy wrócił na swój pagórek
i nie znalazł Finfeli. Oparł się na siwomch3'm ka-
mieniu; dumał o Finfeli żyjącej. Ujrzał ją; szła po-
nętnie płaszczyzną; ale piękna jej postać nie trwała.
Promień słońca przebiegł po łanie, i ona zniknęła.
Posłuchaj pieśni Szylryka; łagodna jest, ale smutna.
Siedzę przy mszystem źródle, na szczycie wietrz-
nego pagórka. Nade mną szumi drzewo. Ciemne fale
toczą się po błoniach. Pode mną burzy się jezioro.
Sarna schodzi z pagórka. Żaden łowiec nie ciągnie
zdaleka. Południe, ale wszystko milczy. Żałosne są
moje dumy samotne.
Czy to ty, kochanko, idziesz błoniem? Za tobą
włosy z wiatrem upływają; twoja pierś unosi się
•) Ciasny dom, ponury dom, wietrzne mieszkanie itd.
są to nazwiska grobu.
64
PIEŚNI 0S8JANA
westchnieniami; twoje oko pełne łez po przyjacielu,
którego mgły pagórka osłaniają! Chciałem cię po-
cieszyć, o miła! zaprowadzić do domu twego ojca. —
Ale onaź to pokazała się tam, jak promień światła
na błoniu? Jasna, jak księżyc w jesieni, jak słońce
śród letniej nawałnicy. Do mnież idziesz, o dziewico,
przez góry i skały? Odezwała się. Ale jak słaby
głos jej! Niby wietrzyk we trzcinach jeziora.
FINFELA
Zdrowoź, mój kochanku, z wojny powróciłeś?
Gdzież są twoi przyjaciele? Posłyszałam z pagórka
o twojej śmierci, posłyszałam i zasmuciłam się po
tobie, Szylryku!
Tak, moja piękna, powracam, ale sam z całego
pokolenia! Już ich więcej nie zobaczysz; na polu bi-
twy groby im posypałem. — Ale ty co robisz na
t}Tn pustym pagórku? Dlaczegoś samotna na tem błoniu?
FINFELA
Samotna jestem, o Szylryku, samotna w domie
wiatrów. Umarłam z żalu po tobie. Blada jestem,
Szylryku, w grobie jestem!
Ona odpływa, ona się rozpływa, jak tuman z -sWa-
trem. Kochanko moja! Finfelo! i tyż się nie zatrzy-
masz? Zatrzymaj się i patrz na łzy moje! Pięknie
się objawiłaś, Finfelo! Pięknaś była i za życia.
Przy omszonym zdroju, na wierzchu wietrznego
pagórka będę ja przesiadywał. Kiedy dokoła umilknie
południe, wtedy, o kochanko, pomów ze mną! Przy-
iDywaj, niech tylko usłyszę głos twój, kiedy w mil-
czące południe będziesz się zbliżać do mnie!
KARRIKTUEA 65
Taka była pieśń Kronana w radosnej nocy na
Selmie. Ale na wschodzie podniósł się ranek; modre
fale zaigrały światłem. Fingal rozkazał podnieść ża-
gle; wiatrj^ przybyły, szumiąc z pagórków. Podniósł
się widok Inistoru i mszystycli wież Karriktury. Ale
na ich wierzchołku ujrzeliśmy hasło potrzeby, straż-
niczy płomień, okrążony dymem. Król Morwenu ude-
rzył się w piersi, razem nasroźył oszczep. Skłonił
ku brzegom zachmurzone czoło, obejrzał się na opie-
szałe wiatry. Włos rozczochrany spływał mu na barki.
Straszliwe było milczenie króla!
Noc opadła na morze; zatoka Roty prz}^jęła okręt.
Skała z głośnemi lasami garbi się wzdłuż brzegu.
Na wierzchołku jest okrąg Lody i omszony kamień
potęgi. U spodu rozciąga się wazka dolina, pokryta
trzciną i staremi drzewy, które wiatr północny po-
zdzierał, szalejąc, ze skał chropawych. Tam błękit-
nieje łoże strumienia i samotny poświst oceanu uga-
nia bródkę ostu.
Podniósł się płomień trzech dębów. Zastawiono
dokoła ucztę, ale królewska dusza była w smutku
nad nieszczęściem wodza Karriktury. Blady, zimny
księżyc podniósł się na wschodzie. Sen opadł na
młodzież. Błękitne szyszaki lśniły się promieńmi księ-
życa; przetlałe ogniska dogasały. Ale na królu sen
nie spoczął: wstał we zbroi, wstąpił zwolna na pa-
górek, aby widzieć płomienie od wieź Sarna.
Płomień był ciemny, daleki; księżyc na wschodzie
zakrył czerwone oblicze. Z gór przyleciał poś\\ist;
na jego skrzydłach duch Lody. Przybywał on ze
swego mieszkania w całej okropności i potrząsał
cłmiurzystym oszczepem. Oczy jego wydawały się na
czarnem obliczu jak płomień; głos równał się odda-
lonemu grzmotowi. Fingal nastawił w ciemności swój
oszczep i donośnie zawołał:
»Synu nocy, oddal się: zwołaj wiatry i uciekaj.
PISMA G0S2C2VŃ8K|EG0. IV. 5
PIEŚNI OSSJAKA
Po CO tu przybywasz w tej zbroi z cienia? Czy mam
się zlęknąć twojej chmurnej postawy, duchu stra-
szliwej Lody? Słaba jest twoja tarcza z chmur, słaby
ten ogni oj a w, twój miecz! Burza to wszystko miesza;
ty sam znikomy jesteś! Uciekaj z przed mego obli-
cza, synu nocy! Zwołaj twoje wiatry i uciekaj!*
»Czy chcesz mię wygnać z mojego przj-bytku?*
odpo^^aedział głos podziemny. » Przede mną ludy klę-
kają. Ja kieruję bitwami w polu walecznych. Spoj-
rzę na uarod}'^, i wnet znikają: mój oddech jest bu-
rzą śmierci. Jeżdżę wiatrami, a nawałnice przed mo-
jem są obliczem. Ale ciche jest moje mieszkanie na
chmurach; wesołe są pola mojego wytchnienia!*
»A ^\dęc na twoich wesołych polach mieszkaj*
zawołał Fiugal. » Zapomnij o synu Komhala. Na
twojeż błonia spokojne zeszły moje kroki ze swoich
pagórków? Napastujęż oszczepem twoje chmury, du-
chu straszliwej Lody? Dlaczegóż mi grozisz? Dlacze-
go twój oszczep podnosisz? Daremnie grozisz! Ża-
dnemu mocarzowi boju nie ustąpiłem, a jednego syna
wiatru miałby się uląc król Morwenu? Nie! Znam
ja niedołężność twojej zbroi!«
»Ustąp do twojej ziemi* odpowiedziała postać.
» Ujmij przyjazne wiatry i ustąp! Wiatry są w mo-
jej garści; odemnie zależy pęd nawałnic. Król Sory
jest moim synem; kłania się kamieniowi mojej po-
tęgi. Opasał Karrikturę zbrój nemi i zwycięży. Ustąp
do swojej ziemi, synu Komhala, albo poznasz mój
gniew płomienisty!*
Wysoko podniósł oszczep chmurzysty. Wychylił
naprzód kibić straszliwą. Fingal przystąpił, dobył
miecza, żelazo czarnobrewego Lum'. Iskrząca smuga
stali przeszyła ducha na wylot. — Rozlał się w po-
wietrzu bezkształtnie, jak słup dymu, rozdmuchniony
pręcikiem chłopięcia, kiedy się wydobywa z pieca
nawpół wygaszonego. Krzyknął duch Lody i zwi-
KAEKIKTURA 67
nąwszy się, popłynął z wiatrem. Na krzyk ten wstrzą-
sła się Tnistore. Usłyszały go w ostatnicli głębinacłi
fale. Z trwogi stanęły w biegu. Porwali się razem
towarzysze Fingala i schwycili ciężkie dzidy. Po-
śpieszyli do króla, unieśli się gniewem; wszystkie
zbroje zadzw^oniły.
Na wschodzie pokazał się księżyc. Król powró-
cił w całym blasku zbroi. Wielka była jego mło-
dzieży radość; ucieszyły się ich dusze, jak morze po
nawałnicy. Ullin podniósł radosne pienie. Zabrzmiały
echem pagórki Inistoru. Płomień dębu na nowo buch-
nął i rycerskie pieśni znowu rozpoczęto.
Ale Trotal, zagniewany król Sory, siedział w ża-
łobie pod drzewem. Jego wojsko otaczało Karrikturę.
Pozierał on zapalczywie na mury, żądał krwi Ka-
tulli, który go raz pokonał we walce. Kiedy Annir
panował w Sorze, ojciec żeglownego Trotala, pod-
niosła się burza na jeziorze i zagnała Trotala do
Inistoru. Trzy dni biesiadował on w salach Sarna
i ujrzał ponętne oczy Komali. Pokochał ją ogniem
młodości i zapalił się do posiadania białoramiennej
dziewicy. Katulla sprzeciwiał się wodzowi; wszczęła
się groźna walka. Trotal został na sali związany;
trzy dni wzdychał samotnie; czwartego odesłał go
Sarno na okręt, ażeby do swojej ziemi powrócił. Ale
zemsta dla zacnego Katulli mieszała jego duszę.
Kiedy się podniósł kamień sławy nad Annirem*), -wtedy
przybył Trotal z potęgą. Zajęła się wojna przy Kar-
rikturze i mszystych murach Sarna.
Ocknął się na Inistorze poranek. Trotal uderzył
w czarnośniadą tarczę. Na dźwięk jej zerwali się
wodzowie Trotala, ale ich oczy ku morzu się kie-
rowały. Postrzegli Fingala idącego w całej potędze,
a zacny Tubar pierwszy przemówił:
•) Jego grobowiec.
68 PJEŚNI OSSJANA
»Któż to idzie, podobny jeleniowi na górach, ma-
jącemu trzodę za sobą? Trotalu, to nieprzyjaciel.
Widzę podniesiony oszczep. Może to król Morwenu
Fingal, pierwszy z ludzi? Dobrze są znane jego czyny
w Lochlinie; na salach Starna jest krew jego nie-
przyjaciół. Mamże od niego żądać pokoju? Miecz
jego jest błyskawicą niebios. «
»Śynu słabej ręki« zawołał Trotal, »mająź dni
moje z niesławą się zacząć? Mamże niepokonany
ustąpić, wodzu strumienistej Tory? Lud Sory po-
wiedziałby: Trotal pokazał się jak ogniojaw, ale go
spotkała ciemna chmura — a sława jego zgasła.
Nie, Tubarze, nie, nie ustąpię. Moja sława musi mię
otoczyć jak światło. Nie, nigdy nie ustąpię, wodzu
strumienistej Tory!«
Przybył on ze strumieniem ludu, ale na skałę
trafił. Fingal stał niewzruszony. Złamani, potoczyli
się napo wrót od jego boków. Ale nie odpłynęli bez-
piecznie. Ścigał ich kroki oszczep króla. Pole okryło
się rycerzami. Wyniosły pagórek zasłonił nieprzyjaciół.
Trotal postrzegł ich ucieczkę. Podniosła się zaja-
dłość w jego piersi. Uderzył wzrokiem o ziemię
i wezwał zacnego Tubara. » Tubarze, mój lud ucieka.
Moja sława przestaje się podnosić. Ja chcę z kró-
lem walczyć. Czuję w duszy ogień. Wyślij barda
z wyzwaniem do bitwy. Niech nic nie wymówi prze-
ciwko słowu Trotala! Ale, Tubarze, ja kocham dzie-
wicę. Mieszka ona przy strumieniu Tory. Jest to
białopiersia córka Hermana, Uta ze słodkiem wejrze-
niem. Lęka się uśpionej Komali *). Jej westchnienie
skrycie się podniosło, kiedym żagiel rozpinał. Po-
wiedz Ucie arfy, że się rozweseliła moja dusza w jej
duszy. « Tak mówił w przedsięwzięciu spotkania się.
Lecz blizkie było lekkie westchnienie Uty. W mę-
I
") Nie wiedziała o jej śmierci.
KARRIKTDRA 69
skiej zbroi towarzyszyła ona rycerzowi. Jej oko czu-
wało z pod stali nad młodzieńcem. Postrzeg-ła, że
bard odchodził; trzy razy upuściła oszczep z ręki.
Włos jej pływał we wietrze. Jej biała pierś wzdy-
mała się westchnieniami; pozierała na króla. Chciała
przemómć — trzy razy moc ją odstąpiła.
Fingal wysłuchał słów barda i przybył w całym
blasku stali. Zmieszali zabójcze oszczepy; błyski mie-
czów podnieśli. Ale miecz Fingala upadł z góry i wj-
trącił Trotalowi tarczę. Odsłonił się piękny bok jego;
ujrzał śmierć przed sobą.
Ciemność osiadła duszę Uty; po jagodach łza
się potoczyła. Skoczyła, aby swoją tarczą zasłonić
wodza; ale dąb zwalony spotkał jej kroki. Upadła
na śnieżne ramiona. Daleko odleciały szyszak i tar-
cza. Białe piersi wznosiły się westchnieniami, ciemne
kędziory okryły ziemię.
Fingal ulitował się białoramiennej dzie^vicy,
wstrzymał miecz wyniesiony. Łzy stały w oczach
króla, kiedy nachyliw^szy się, mó\Adł: » Królu strumie-
nistej Sory, nie bój się Fingalowego miecza; nigdy
się on nie zrmnienił krwią pokonanego, nigdy nie
przeszył upadłego nieprzyjaciela. Niech się cieszy
lud twój przy rodzin|iych strumieniach. Niech się ra-
duje dziewica twojej miłości. Po cóźbyś miał w kwie-
cie młodości ginąć, królu struraienistej Sory?«
Trotal usłuchał słów Fingala i ujrzał podnoszącą
się dziewicę; stanęli milczący w całej krasie, rówoi
dwom śród pola młodym drzewom, kiedy gwiżdżące
wiatry ucichną, a deszcz wdosenny połyska na ich
liściu.
» Córko Hermana « rzecze Trotal, »na tożeś przy-
była z nad strumienia Tory, na tożeś przybyła w two-
jej krasie, abyś widziała, jak twój wojownik uległ ?
Ale, dziemco ponętnych oczu, mocarzowi on uległ.
Nie nikczemnik to pokonał syna wozokotczego Annira.
70 PIEŚNI OSSJANA
Straszliwy jesteś, o królu Morwenu, we walce oszcze-
pów, Ale w pokoju jesteś niby słońce, kiedy prze-
ziera przez cicby deszczyk; kwiatki podnoszą ku nie-
mu piękne główki; wiatry z^^■ijają szumiące skrzy-
dła. O gdybyś wstąpił do Sory, o gdybjnn biesiadą
mógł cię uczcić! Przyszli królome Sory przypatry-
waUb}' się twojej zbroi i cieszyliby się sławą ojca,
który prz}-jmował u siebie potężnego Fingala.* — »Synu
Aimira« król odpowiedział, » niech będzie głośną sława
pokolenia Sory. Kiedy wódz silm* w boju, to odżyje
w pieśni! Niechże miecz jego nad słabym się wyciąg-
nie, niechże się zaczer\^ieni krwią pokonanego, za-
pomni go bard w pieniach i grób jego nieznany bę-
dzie. Przyjdzie obcy, zacznie budować na tern miej-
scu, rozburz}'^ kopiec, znajdzie miecz wjDÓłzardze-
wiały, nachyli się ku niemu i powde: »Ten oręż na-
leży do wodza przeszłości, lecz jego imienia w pie-
śniach niema !« Pójdź, Trotalu, na ucztę Inistoru!
Weźmij ze sobą dziewicę miłości; niech jej oblicze
rozjaśni się weselem !«
Fingal ujął dzidę i stąpał krokami potęgi. Sze-
roko się otwarły bramy Karriktury. Zastawiono ucztę
konch. Podniósł się miły dźvkięk muzyki. Radość
oświecała salę. Dał się słyszeć głos Ullina; uderzono
po arfach Selmy. Cieszyła się \Jta i prosiła o pieśni
smutku: pełne łzy jaśniały na jej oku, kiedy mówiła
Krimora, Krimora, córka Rinfala, który mieszkał nad
szumiąc}an strmnieniem Loty. Powieść była długa,
lecz miła i podobała się zarumienionej Ucie.
Któż to schodzi z pagórka, podobny chmurze,
ubarwionej promieniem zachodu? Czyj to głos donoś-
ny jak wiatry, jednak słodki, jak arfa Karila? To
KiRRlKTURA 71
mój kochanek w blasku stali *). Ale smutne czoło
jego zachmurzone. Czy żyje potężny ród Fingala ?
Co tak zasępia twoją duszę ?
Żyją! Wracają z polowania, jak strumień światła.
Na ich tarczach pała słońce. Jak smugi ognia,
spuszczają się z pagórków. Donośny jest głos mło-
dzieży. Wojna, kochanko moja, zbliża się ku nam.
Jutro wychodzi straszliwy Dargo, doświadczyć
potęgi naszego pokolenia. On gardzi pokoleniem Fin-
gala, pokoleniem walk i zwycięstw.
Konnalu, A\4działam jego żagiel, podobny szarej
mgle na ścienmiałej fali. Zwolna przybijał do brzegu.
Konnalu, liczni są wojownicy Darga.
Przynieś mi tarczę ojca, wypukłą, stalową tarczę
Rinfala, tarczę, podobną do księżyca w pełni, kiedy
przechodzi zachmurzone niebo.
Przjmiosę ci, Konnalu, tarczę. Ona jednak nie
zasłoniła mojego ojca. Zginął od oszczepu Kormara.
I ty także, Konnalu, możesz zginąć.
Mogę zginąć! a ^vtedy, Krimoro, postaw mi gro-
bowiec. Siwe kamienie i kopiec prześlą moje imię
przyszłym czasom. Nachylisz zczerwieniałe oczy ku
mojej mogile, będziesz tłukła żałośnie wzdychające
łono! Kochanko moja, lubo jak światło jesteś pię-
Konnal.
72 PIEŚNI OSSJANA
kną, weselszą niż wietrzyk na wzgórku, jednak nie
mogę zostać. Krimoro, zbudujesz mi grobowiec.
Daj mi więc tę błyszczącą zbroję, ten miecz
i tę dzidę stalową. Obok ciebie będę walczyła z Dar-
giem, będę wspierać mojego Konnala. Zegnam was,
skały Ardwenu! wasze sarny i strumienie waszych
pagórków! Juz tu nie wrócimy. Daleko stąd nasze
groby!
»I nie powrócili ?« zapytała Uta, westchnąwszy.
»Upadłźe mocarz w walce, a Krimora czy żyje ? Sa-
motneź były jej kroki ? Jej dusza czy tęskni po Kon-
nalu ? Byłaż ona młoda i miła, podobna zachodzą-
cemu słońcu ? « Ullin postrzegł łzy dziewicy i trącił
w słodkodźwięczną arfę. Pieśń jego miła, ale smu-
tna, a w Karrikturze milczenie.
W górach mroczy jesień; szara mgła spoczywa
na wzgórzach. Wicher przegania błoniem. Ciemno
toczy się strumień po nizkim łanie. Na pagórku stoi
samotne drzewo i oznacza uśpionego Komiala. Liś-
cie kłębią się wiatrem i zaścielają grób zmarłego.
Czasami duch jego daje się widzieć, kiedy samotnie
dumający łowiec kroczy zwolna po błoniu.
Któż zna, o Konnalu, źródło twojego rodu ? kto
zliczy twoich ojców ? Twoja rodzina wzrastała równo
z dębem gór , którego ^nerzch niebotyczny vxrąga
burzom. Lecz teraz wj^rwano go z ziemi. Któż z nas
Konnala zastąpi ?
Tu był zgiełk oręża, tu były jęki konających!
Krwawe są wojny Fingala! Tu, o Konnalu, poległeś!
Ramię twoje ró\Naiało się burzy; miecz — niebie-
skiemu promienioAAd; twój wzrost — skale śród bło-
nia; twoje oko — naj)alonemu piecowi. Wołanie śród
KARKIKTTJEA 73
orężnej walki było grzmiące jak nawałnica. Padali
wojownicy pod mieczem twoim, jak oset pod pręci-
kiem chłopięcia!
Trzyhjl mocarz Dargo w ponurym gnieme.
Czoło jego zajadłe , pomarszczone. Oczy podobne
dwom w skale jaskiniom. Wywinął na obie strony
blaskiem miecza, a dźwięk jego stali głośno się roz-
legł. Córka Rinfala była blizko; w męskiej zbroi
Krimora jaśniała. Pływały za nią złote kędziory;
w ręku łuk niosła. Szła na bitwę ze swoim młodzień-
cem, z Konnalem kocliamTn. Celowała do Darga, lecz
w obłąkaniu Konuala przeszyła. Upadł, jak dąb na
błoniu, jak skała z cienistego wzgórza! Cóż ty
poczniesz, dziewico niepocieszona? Twój Konnal krwią
opł3'^va — umiera! Całą noc, cały dzień wołała:
»0 Konnalu! mój kochanku! mój przyj acielu!« I ża-
łośnie narzekając, umarła ze smutku.
Tu pokrywa ziemię najmilsza para pagórków.
Trawa rośnie między kamieniami ich grobów. Często
tu siedzę w żałobnym poraroku. Poświst wzdycha
w trawie, a przed moją dus^ą wschodzi spomnienie
umarłych. Śpijcie tu razem nieprzebudzeni! Spoczy-
wajcie samotnie w t3xh grobach śródgórnych.
» Słodki wam spoczynek* rzekła Uta, » niepocie-
szone dzieci strumienistej Loty. Ze łzami będę was
spominała; samotna pieśń moja podniesie się dla was.
Kiedy wiatr w lasach Tory, kiedy strumień blizkiego
lasu zaszumi, wtedy przybywajcie do mojej duszy
z waszym lubym smutldem.« Trzy dni zatrzymał się
król dla uczty, cz^vartego podniosły się białe jego
żagle. Północne wiatry przypędziły okręt Fingala do
lesistej ziemi Morwenu. Ale duch Lody siedział na
chmurze za Trotala okrętem. Wychylał się ze wszyst-
kiemi burzami i dmuchał w białopiersi żagiel. Jesz-
cze nie zapomniał rany, jeszcze się bał ręki króla.
1
KOLNADONA.
Fingal, pobiwszy nieprzyjaciół na brzegach Krony, wy-
słał Toskara z Luty, ojca Malwiny i Ossjana, ażeby w to-
warzystwie bardów wznieśli na polu zwycięstwa lia-
mienn}" pomnilś;. Było to niedalelio grodu IJarula, tame-
cznego książęcia, który wysłanych na ucztę zaprosił.
Wtedy Toslćar zalvOchał się w Kolnadonie, córce Karuła,
i został wzajemnie pokocliany. Nazajutrz oba rycerze
wyszli na łowy; w jednej dolinie spotkał ich uzbrojony
młodzieniec i doniósł Toskarowi, że jakiś rycerz porwał
córkę Karula. Toskar chciał w pierwszym zapale pójść
za niemi w pogoń, a że na łowy nie wziął swojej tarczy,
więc ją wyrwał owemu młodzieńcowi i poznał, odsło-
niwszy go, że to była Kolnadona.
Kolamonie mętnego strumienia, ciemny wędrow-
cze rozległej doliny, widzę twoje łoże pomiędzy drze-
wami, w pobliżu dźwięcznych sal Karula! Mieszkała
tam piękna Kolnadona, córka króla. Oczy jej były
płonącemi gwiazdami; ramiona białe, jak piana stru-
mieni. Pierś podnosiła się do westchnień tak zwolna,
jak wzdymająca się fala oceanu. Jej dusza była stru-
mieniem światła. Któraź z dziewic była jak to ko-
chanie rycerzy ?
Na rozkaz króla pociągnęliśmy do wodnistej Krony,
Toskar zielonej Luty i Ossjan, młodzieniec w polu
KOLN A DON A 75
bitwy. Trzej bardowie towarzyszyli nam z pieśniami.
Niesiono przed nami trzy wypukłe tarcze, bo mieli-
śmy postawić kamień na pamiątkę przeszłości! Fin-
gal rozproszył nieprzyjaciela na mszyst3Tn brzegu
Krony; odparł on cudzoziemców, jak wzburzone mo-
rze. Noc z gór schodziła, kiedyśmy przyszli na miej-
sce sławy. Rozłupałem dębowe drzewo na pagórku,
i płomieniem wysolde ognisko zapałało. Błagałem
ojców, aby z chmurnych sal swoich pojrzeli na nas,
bo na sławę swego pokolenia jaśnieli we wiatrach!
Przy pieśni bardów wyjąłem kamień ze strumie-
nia. Krew nieprzyjaciół Fingala opłynęła mech jego.
Potem układałem, jedna po drugiej, trzy grzbiety
z tarcz nieprzyjacielskich podług tego, jak się pod-
nosiła lub upadała nocna pieśń Ullina. Toskar Avrzu-
cił do ziemi sztylet i pancerz ze dzwoniącej stali.
Obsypaliśmy kamień ziemią i rozkazali jemu przema-
wiać do innych lat.
» Omszony synu strumienia, kamieniu wzniesiony
tutaj, mów kiedyś słabym o upadłem pokoleniu
Selmy. — Położy się kiedyś wędromec przed nocną
burzą na twoim boku; gwiżdżący mech twój zagra
snom jego, wrócą się byłe lata. Powstaną przed nim
bitwy i błękitnotarczy królo^vie w bój wstąpią. Za-
ćmiony księżyc pojrzy z nieba na zmącone bojo^visko.
Porwde się rankiem ze snu i ujrzy dokoła groby
wojowników. Spyta się o ten kamień, a starzec mu
odpowie: »Ten siwy kamień wzniósł Ossjan, wódz
przeszłości!*
Prz^^szedł bard z Kolamonu od Karula, przyja-
ciela cudzoziemców. Zaprosił nas na ucztę do króla,
do mieszkania pięknej Kolnadony. Weszliśmy na salę
arf. Rozjaśnił się Karid pod siwemi kędziorami, kiedy
ujrzał s}Tiy swojego przyjaciela, niby dwie młode
gałązki.
»Syny mocarza* odezwał się, » przynosicie mi
7fi PIEŚNI OS8JANA
owe dni stare, Medy po raz pierwszy zeszedłem z fal
na strumienie doliny Selmy. Ścigałem Dutmokargla,
mieszkańca wiatrów oceanu. Ojcowie nasi byli nie-
przyjaciółmi, a my się spotkali przy krętych wodach
Kłuty. On uciekł na morze, a ja rozpiąłem żagiel
za nim. Na głębi noc mię zmyKła. Przybyłem do
mieszkania królów, do Selmy wysokopiersich dziewic.
Fingal wwszedł z bardami i Konloch, ramię śmierci.
Trzy dni ucztowałem na salach i zobaczyłem błękit-
ne oczy Erynu, Roskranę, córkę rycerza, światło rodu
Kormaka. Nie były zapomniane moje krold rozsta-
nia się; lirólowie dali Karulowi swoje tarcze; wiszą
one wysoko w Kolamonie na pamiątkę przeszłości.
Syny walecznych królów, powracacie mi owe dni
stare !«
Karul rozpalił dąb uczty. Wziął dwie sprząźki od
nasz5'ch tarcz. Złożył je w ziemi pod kamieniem, aby
mó\viły kiedyś o pokoleniu rycerzy. » Gdyby kiedy «
mówił król, » wojna się zerwała, a synowie nasi spo-
tkali się w gniewie, pokolenie moje, wznosząc oszczep,
spojrzy może na ten kamień. — »Czyż ojcowie nasi
nie żyli w zgodzie '?« rzekną i złożą tarcze. «
Noc opadła. Zbliżyła się córka Karula w długich
kędziorach. Z wtórem arfy podniósł się głos biało-
ramiennej Kolnadony. Zasępił się na swojem siedze-
niu Toskar przed miłością rycerzy. Weszła ona do
jego burzliwej duszy, jak promień do czarnonurtego
oceanu, kiedy z chmury się wyłamie i rozjaśni za-
pieniony bok bałwana.
Z porankiem obudziliśmy lasy i tropili sarnj^
Upadły one przy rodzinnych swoich strumieniach.
My wracali doliną Krony. Od lasu Avybiegł młodzie-
niec z tarczą i tęp\TQ oszczepem. » Skądże « zapytał
Toskar Luty, » skądże ten uciekający promień ? Czy
KOLNADONA 77
mieszka pokój przj^ Kolamonie, przy promiennej Kol-
na donie arfy ?«
»Przy strumieniu Kolamony« odpowiedział mło-
dzieniec, » mieszkała promienna KoLnadona. Mieszkała
tam, ale teraz błąka się po puszczy z królewskim
synem, który pochw}'cił miłością jej duszę, kiedy
przechodził przez salę.«
» Cudzoziemcze wieści!* zawołał Toskar, »czy
uważałeś drogę wojo^Miika ? On musi upaść! Daj mi
tę wypukłą tarczę !« Zapalczy^vie porwał tarczę. Pię-
knie wzdymała się za nią biała pierś dziewic}", biała,
jak pierś łabędzia, który się unosi na rozkołysanej
fali. Była to Kolnadona arfy, córka króla. Błękitne
jej oczy padły na Toskara, i miłość w niej się
ocknęła.
KROMA.
Krotar, książę Kromy (w Irlandji), był to starzec zgrzy-
biały i ze starości ociemniał; jego syn Fowargormo nie
miał jeszcze lat zupełnycli i nie sposobny był do oręża.
Ośmielony tem, Rotmar, książę Tromli, wypowiedział mu
wojnę. Krotar posyła do Fingala, l<;róla Morwenu, jako
dawnego swego przyjaciela, z prośbą o wsparcie. Ossjan
z rozkazu Fingala przybywa mu na pomoc; lecz zaczem
zdążył, Rotmar tak się zbliżył do Kromy, że Fowar-
g'ormo musiał mu stawić czoło, został porażony i zginął.
Przybywa Ossjan, wydaje Rotmarowi bitwę, rozgramia
jego wojsko i samego zabija. Krotar cieszy się i obcho-
dzi z Ossjanem ucztę.
Był to głos mojego Iłochanka. Jak rzadko przy-
chodzisz do snów Mai winy! Otwórzcie poAvietrzne
sale, ojcowie Toskara tarcz! Rozemknijcie bramy
chmur waszych; blizkie są kroki Mai winy! We śnie
głos posłyszałam i pódl ot duszy czuję!
Po cóż, o wietrze, przyb\^wasz z oblicza jezior
ciemnonurtych ? Twoje ski-zydło zaszumiało po drze-
wie — a sen Mal^^iny pierzchnął. Ale widziała swo-
jego kochanka, kiedy mglista jego szata z ^-iatrem
ulatywała. Na jej rąbkach był promień słońca; błysz-
czały one jak złoto cudzoziemców.
Był to głos mojego kochanlia. Jak rzadko odwie-
79
dzasz sny moje! Ale w duszy Mai winy ty mieszkasz,
synu potężnego Ossjana! Westclmienia moje podno-
szą się z promieniem wschodu — moje łzy z nocną
rosą opadają. Byłam przed tobą, Oskarze, nadobnem
drzewem, otoczona gałązkami; ale nadeszła śmierć
twoja, niby wicher pustjTii, i strąciła kwitnącą moją
głowę! Powraca ^viosna z deszczem, nie powstanie
mój listek. Dziewice patrzą, ze milczę na sali; brzą-
kają na arfach radości. Łzy na jagodach Mai winy;
dzieA\ace ^\ddzą, żem smutna. » Czemuś tak smutna, «
mówią one, »o pierwsza z dziewic Luty? IMiłyż on
był, jak promień poranku, i okazały w twoich oczach. «
Wdzięczny twój śpiew dla uszu Ossjana, córko
strumienistej Luty! W senman spoczynku słyszałaś
ty pieśni pomarłych bardów, kiedy przy pomruku
Moruty sen opadł na twoje oko.
Kiedyś powi-acała z łowów na dniu pogodnym,
to słuchałaś grania bardów, i twój śpiew miły, miły,
o Malwino, ale duszę roztapia! I w smutku jest ra-
dość, kiedy w piersi strapionego spokojność mieszka!
Ale zgryzota niszczy płaczących, o córko Toskara,
a dni ich są nieliczne! — Usychają oni, jak kwiaty,
na które słońce mocno poziera; rdza je toczy, a główki
gną się pod kroplami nocy! Posłuchaj, o dziemco,
śpiewu Ossjana; duma on o dniach młodości!
Król rozkazał; rozpiąłem żagiel i pośpieszyłem
do zatoki Kromy, w miłym Inisfaile. Wysoko na
brzegach podniosły się wieże Krotara, króla oszcze-
pów, Krotara, sławnego bitwami młodości. Ale dzi-
siaj starość osiadła wodza. Rotmar dobył miecza na
rycerza, a gniew Fingala zajął się. Posłał Ossjana,
aby wj^dał Rotmarowi bitwę, bo wódz Kromy był
druhem jego młodości.
Wysłałem przed sobą barda z pieśniami. Wszed-
łem do sali Krotara. Wódz siedział między zbrojami
ojców. Ale jego wzrok ścienmiał. Siwe kędziory wiły
PIEŚNI OSSJANA
się wkrąg laski, na której wspierał się wojownik.
Nucił solbie po^\deść przeszłości, kiedy cłirzęst zbrój
naszych doszedł jego uclia. Krotar powstał, Avy ciąg-
nął starą rękę i powitał Fingalowego syna: »0s-
sjanie« rzekł bolaater, » zniknęła moc Krotarowego
ramienia. O! gdybym mógł robić mieczem, jak za
dni ow}^ch, kiedy Fingal nad Strutą walczył! Był
on pierwsz\Tn z ludzi, ale i Krotar miał sławę. Chwa-
lił mię król Morwenu; włożył na moje ramię wypu-
kłą tarczę Kattara, który poległ w boju od tego
bohatera. Czy widzisz ją na tej ścianie ? Bo Kro-
tar a oczy ściemniały. Czy twoja siła, Ossjanie, w/-
rÓAvnywa sile twojego ojca ? Niech starzec dotknie
twojej dłoni. «
Podałem dłoń królom. Dotknął jej staremi rę-
kami, Z piersi podniosło się westchnienie i łzy mu
popłynęł3^ » Mocny jesteś, mój syiau.« powiedział, »ale
nie tyle, co król Morwenu, Bo któż z mocarzów boju
■wyró\vna bohaterowi ? Niech zgotują ucztę na mojej
sali; niech moi bardowie pieśń zaczną! Wielki jest,
o synowie dźwięcznej Kromy, ten, który dziś w mo-
ich murach przebywa, «
Zastawiono ucztę; arfy się odezwały, a radość
napełniła salę, ale radość, pokrywająca tylko wes-
tchnienia. Posępność mieszkała w każdej piersi; po-
dobna ona była mdłemu promieniowi księżyca, świe-
cącego na niebieskim obłoku! Nakoniec pieśń ucichła,
a stary król Kromy przemówił. Mówił bez łez, ale
w głosie znać było smutek.
»S3Tiu Fingala, czy widzisz tę poclunurną radość
Krotara ? Moja dusza nie zasępiała się przy uczcie,
kiedy żył mój naród! Weseliłem się w obliczu ob-
cych, kiedy syn mój igrał po sali! Ale, Ossjanie, był
on promieniem, który zagasł. A za nim żadnej jas-
nej smugi! Poległ, o synu Fingala, w bitwach ojca.
Rotmar, wódz zielonej Tromli, posłyszał, że straci-
81
łem oczy; posfyszał, że mój oręż wisi na sali, i duma
jego duszy powstała! Przyszedł pod Kromę, a mój
lud poległ przed nim. — Porwałem w gniewie za
oręż, ale cóż mógł zrobić Krotar bez oczu? Mój
krok był niepe"svny, mój smutek był wielki! Żałowa-
łem dni przeszłych, owych dni, kiedym na polu krwi
zw}Tięźał. Syn mój powrócił z łowów, pięknowłosy
Fowargormo ! Jeszcze on w bitwie nie robił mieczem,
bo za młode było jego ramię — ale w oczach go-
rzał płomień odwagi, a dusza młodzieńca była wielka!
Postrzegł chwiejące się ojcowslde kroki i westchnął:
» Królu Kromy« rzekł mi, »czy dla tego wzdychasz,
że nie masz syna ? że ramię Fowargorma jeszcze
słabe ? Mój ojcze! zaczjaiam już uczuwać siłę! Robi-
łem mieczem młodości; naciągałem łuki. Pozwól mi
spotkać się z Rotmarem; pozwól mi, ojcze, z nim się
spotkać! Czuję, że dusza wre we mnie!«
»I tyż walczyć z nim będziesz, synu Krotara ?«
bez westchnień pomedziałem do niego. »Ale niech
inni idą przed tobą, abym słuchał stąpania twoich
kroków po^Totu, bo oczy moje nie widzą ciebie, pię-
knowłosy Fowargormo !« — Poszedł, spotkał się z nie-
przyjacielem i poległ! Rotmar zbliża się do Kromy.
Ten, który mi syna zabił, zbliża się z naostrzonemi
dzidami!*
»Nie czas napełniać konchy« zawołałem i po-
rwałem oszczep. Mój lud postrzegł ogień moich oczu
i zewsząd się porwał. Całą noc szliśmy błoniami.
Szary poranek ocknął się na wschodzie. Pokazał się
nam zielony, wazki rozdół, a w nim strumień kręty.
Na jego brzegach ujrzeliśmy posępne wojsko Rot-
mara w łyskających zbrojach. Walczjdiśmy wzdłuż
rozdołu. — Ucichli. Rotmar upadł pod moim mie-
czem. Jeszcze się dzień na zachodzie nie spuścił,
kiedy jego zbroję Krotarowi przyniosłem. Dotknął jej
rękami stary bohater, i radość rozjaśniła jego myśli.
PISMA SOSZCZYŃSKIEGO. IV. 6
82 PIEŚNI 0S8JANA
Lud przybył na salę. Konchy uczty zabrzmiały.
Dziesięć arf zadzwoniło; zbliżyło się pięciu bardów
i śpiewało uaprzemian pochwałę Ossjana. Rozlewali
ogień dusz swoich, a ich głosom arfy wtórowały.
Wielka była radość na Kromie, bo do kraju pokój
wrócił. Nadeszła noc z milczeniem, poranek wrócił
z radością. Podczas ciemności nie nadszedł żaden
wróg z błyszczącjTn oszczepem. — Wielka była ra-
dość na Kromie, bo posępny Rotmar poległ!
Podniosłem śpiew dla Fowargorma, kiedy wodza
do ziemi składano. Nadszedł stary Krotar, ale nie
wzdychał. Szukał rany swojego syna i znalazł ją
w piersiach. Ocknęła się radość na obliczu starca.
Zbliżył się do Ossjana i mómł:
» Królu oszczepów! mój syn nie poległ bez sławy.
Młody AvojoA\Tiik nie ustąpił, ale śmierć spotkał, kiedy
szedł naprzód w swojej mocy! Szczęśli\^^^, kto sko-
nał za młodu! Rozlega się jego sława. Nie widzi go
lękliwy w^ jego sali, nie śmieje się z drżących rąk
jego. Jego pamiątkę pieśń uczci; młodzieńcze łzy
dziewic popłyną za nim. Ale starzec powoli więdnie;
sława jego młodości jeszcze za ź^-cia idzie w za-
pomnienie. Upada niepostrzeżony. Nie słychać wes-
tchnień jego syna. Radość otacza grobo^\dec, łza nie
obm}^va kamienia sła\^y. Szczęśliwy, kto skonał za
młodu, kiedy go otacza jego sława !«
OINA - MORUL.
Malorchol, książę Fuerfedy, odmówił swojej córki, Oiny,
książęciu Sardrońli, Tontormodowi, bo się ich rody nie
cierpiały, i miał z tego powodu wojnę z Tontormodem.
Fingal, dawny jeg-o przyjaciel, uwiadomiony o tern, po-
słał mu na pomoc Ossjana z wojskiem, który pokonał
i wziął Tontormoda w niewolę. Malorchol z radości
i przez wdzięczność dał Ossjanowi swoją córkę; lecz Os-
sjan, dowiedziawszy się o tajemnej miłości Oiny dla Ton-
tormoda, pogodził g-o z rozjątrzonym ojcem i połączył
kochanków.
Jak słońce niestałe przepływa nad traAAaastemi
wzgórzami Larmonu, tak podczas nocy stare poAvie-
ści przepływają przez inoją duszę. Kiedy bardowie
ruszają z miejsc swoich, kiedy pozawieszają arfy na
salach Selmy, wtedy przybywa jakiś głos do Ossjana
i budzi jego duszę. Jest to głos lat upłynionych,
które się przesuwają przede mną ze wszystkiemi dzie-
łami swojemi. Chwytam powieści w przelocie i pusz-
czam je w pieniach. Ale nie do mętnego strumienia
podobna jest pieśń króla; jest ona jak podnoszące
się granie strun Luty. O Luto wielostrunna! nie mil-
czą twoje strumieniste opoki, kiedy Mai wina białemi
rękami porusza arfę. Światło mrocznych dumań, co
się krzyżują w mojej duszy, córko hełmonośnego To-
6*
84 PIEŚNI OSSJANA
skara, chceszźe posłuchać mojej pieśni ? Przyzwiemy,
dziewico Luty, dawno uphniione lata!
Działo się to za dni króla. Młodzieńczy jeszcze
był mój kędzior, kiedym z nocnycli fal oceanu ujrzał
w górze Kon-Katlin *). Droga moja szła do ^vyspy
Tuerfedy, lesistej morza mieszkanki. Fingal wysłał
mię z pomocą Malorcholowi, królowi pustej Fuerfedy,
bo go wojna okrążała, a ojcowie nasi społem przy
uczcie siedzieli. W Kulkoiled zwinąłem żagiel i Ma-
lorcłiolom konch miecz swój posłałem. Poznał znak
Albionu i ocknęła się jego radość. Zeszedł ze sal
wysokich i rękę moją smutnie uściskał.
»Jakze przyb^-^ya pokolenie rycerzy do upadają-
cego króla ? Tontormod mnogich oszczepów jest księ-
ciem wodnistej Sardronli, zobaczył i pokochał moją
córkę, białopiersią Oinę-Morul. Odmówiłem dziewicy,
gd3'ź ojcowie nasi byli nieprzyjaciółmi. Teraz przy-
był z wojną do Fuerfedy i lud mój rozproszył. Jakże
przybywa pokolenie rycerzy do upadającego króla ?«
»Nie przybywam* rzekłem, »przypatr\'wać się kłótni,
jak chłopię. Pamięta Fingal Malorchola i jego sale
gościnne. Od swoich fal posyła rycerzy na twoją le-
sistą "wyspę. Nie byłeś dla niego obłudnym; twoja
uczta pieśniami była uŚAvięcona. Dla tego miecz swój
mam podnieść, a może twoje ^rrogi upadną. Nie za-
pominamy nigdy naszych przyjaciół w przygodzie,
jakkoh^iek kraj ich odległy. «
»Potomku śmiałego Trenmora! słowa twoje po-
dobne do głosu Krutlody, silnego mgłów mieszkańca,
kiedy się odz^-wa z poza chmm" swoich. Wielu we-
seliło się na moich biesiadach; lecz wszyscy zapom-
nieli Malorchola. Każdy wiatr spotykałem oczami;
*) Ujrzał w g-órze przyjazną żeglarzom gwiazdę. Gwia-
zda ta zwala się Kon-Katlin,' t. j. mile światło fal. Nie-
wiadomo, która "konstelacja nosiła to nazAvisko.
OINA-MORUL 85
ale żaden się biały żagiel nie pokazał. Dzisiaj stal
tylko dzwoni po moich salach, a nie konchy wesołe.
Pójdź, plemię rycerzy, do mojego mieszkania; blizka
jest noc ciemnoszata. Posłuchasz głosu śpiewających
dzie^vic dzikiej Fuerfedy!«
Poszliśmy. Biała ręka Oiny-Morul ujęła arfę.
Z każdą struną drżącą budziły się jej własne smut-
ne dzieje. Stałem w milczeniu, bo jaśniała córka
wielu wysp w kędziorach swoich. Jej oczy były dwie
gwiazdy z poza deszczu wyzierające; żeglarz widzi
je w górze i błogosławi mił\Tn promieniom.
Rankiem wyciągnęliśmy do bitwy nad brzęczący
strumień Tormula: nieprzyjaciel zebrał się na dźwięk
wypukłej tarczy Tontormoda. Od skrzydła do skrzy-
dła zamieszała się bitwa! Śród walki spotkałem Ton-
tormoda. Daleko odleciała stal jego skruszona. Schwy-
ciłem króla w boju i związanego oddałem Malorcho-
lowi, rozdawcy konch. Ocknęła się radość przy bie-
siadzie Fuerfedy, gdyż nieprzyjaciel został pobity.
Tontormod od\vracał twarz swoją od Oiny-Morul wy-
spy. »Synu Fiiigala« rzecze Malorchol, »nie po\vinie-
neś zapomnieć rozstania się ze mną. Jedno światło
powinno zamieszkać w twoim okręcie: Oina-Morul
z ponętnemi oczami! Ona budzić będzie przyjaźń
w twojej potężnej duszy. Dziewica nie wejdzie nie-
postrzeżona do Selmy, mieszkania królów!*
W nocy leżałem na sali. Oczy przez pół do snu
zamknięte były. Do ucha przyszło wdzięczne granie,
podobne powiewowi, co zrywając się, potrąca w bródkę
ostu. Była to dzieAvica dzikiej Fuerfedy. Podnosiła
śpiew nocny; wiedziała, że moja dusza była strumie-
niem, który się rozpływa we wdzięcznych dźwiękach.
Śpiewała ona:
»Któż to poziera ze skały na gęstą mgłę oceanu ?
Długie jego kędziory, podobne kruczym piórom, wę-
drują z wiatrami. Okazały jego krok smutku. Łzy
86 PIEŚNI OSSJANA
W oku. Męska pierś pracuje nad kruszącą się duszą.
O odejdź! już daleko odjechałam, tułaczka nieznanej
krainy! Wokoło plemię królów; smutna jednak moja
dusza. O dla czegóż ojcowie nasi nieprzyjaciółmi
byli, Tontormodzie , kochanie dzie\^dcy?«
» Słodki głosie strumienistej \\^spy« rzekłem, »dla
czegóż się smucisz po nocy ? Niema w pokoleniu wa-
lecznego Trenmora tak srogiej duszy! Nie będziesz
ty się tułać nad nieznajomemi strumieniami, mo-
drooka Oino-Morul ! W tej piersi jest głos jakiś; nie
dochodzi on do innych uszu, on błaga Ossjana, aby
słuchał niepocieszonych w godzinie strapienia. Wróć
się, miła śpiewaczko nocy.«
Niech Tontormod nie smuci się na skale! Rano
uwolniłem króla i oddałem mu długokędziorą dzie-
"wicę. Malorchol pośrodku sali posłuchał słów moich:
» Królu dzikiej Fuerfedy, dla czegóż Tontormod ma
się smucić ? Jest on z rodu rycerzy, a w bitwie pło-
mieniem. Wasi ojcowie byli sobie wrogami — ale
powietrzne ich duchy radują się po śmierci. Ściskają
sobie mgliste dłonie nad konchą Lody. Zapomnijcie
o ich gnie^yie, rycerze! Był to obłok lat upłynionych!«
Te były Ossjana czyny, kiedy jego kędzior był
jeszcze młodzieńczy, lubo córka Avielu ^yv^sp jaśniała
niby w szacie z promieni. — Przyzywamy, o dzie-
mco Luty, da"v^aio upłynione lata!
KO MAŁA.
Po^A^ieść dramatyczna.
Osoby.
FINGAL
HIDALLAN
KOMALA
MELILKOMA \
DltRSAGRENA /
BARDOWIE.
CÓRKI MOKNIEGO
Fino-al wyciągnął w pole przeciw Knrakulowi. Komala,
jego koclianka, wygląda go niecierpliwie i zaczyna po-
wątpiewać o jego miłości. Hidallan, kochający dawniej
Komale, korzysta z tej chwili i zmyśla przed nią śmierć
Fingala. Boleść bierze górę nad nieszczęsną dziewicą
i kiedy Fingal nagle przybywa, gwałtowna zmiana uczuć
zabija Komale. Fingal wygania na zawsze Hidallana ze
swego wojska.
DERSAGRENA
Łowy przeszły — żadnego dźwięku na Ardwenie,
tylko strumień szumi. Córko Morniego! przyjdź od
brzegu Krony. Połóż łuk, a weź arfę! Niecli noc za-
stanie nas przy pieśni, niecli wielka będzie nasza ra-
dość na Ardwenie.
PIEŚNI OSSJAJJA
MELILKOMA
Otóż, błękitnooka dziewico, noc się zbliża! Szara
noc ciemnieje na błoniach. Nad strumieniem Krony
widziałam jelenia; wj-dawał się w mroku jak brzeg
omszony, ale nagie skrył się. Na gałęzistych rogach
zaigrał ognisty wyziew, a dostojne postacie prze-
szłości -^y^j rżały z obłoków Krony.
DERSAGRENA
To znak śmierci Fingala. Król tarcz upadł; zwy-
ciężył go Karakuł, Podnieś się, Komalo, ze skały,
podnieś się we łzach, córko Sarna. Zginął młodzie-
niec twojej miłości — duch jego jest już na naszych
pagórkach.
MELlLKOilA
Tam siedzi opuszczona Komala; koło niej dwa
siwe psy strzygą szorstkiem uchem i ch-v\'3^tają prze-
lotne powiew5^ Rumiany policzek spoczywa na ra-
mieniu; górski wiatr igra w jej kędziorach. Błękitne
oko zwraca się ku błoniom umowy. Gdzież jesteś,
o Fingalu? Noc się wokoło gromadzi.
O strumienisty Karunie! dla czegóż widzę twoje
wody krwią płynące? Czy zgiełk wojny rozległ się
po twoich brzegach? Czy król Morwenu zasypia?
Wystąp, córko nocy, księżycu! Wyjrzyj z obło-
ków, abym dostrzegła blasku stali na błoniu umowy.
Albo niech przyjdzie ogniojaw różowy, który ojcom
naszym wśród nocy przyświeca, i pokaże mi drogę
do poległego mego rycerza.
Jakże się obronię żalowi? Jak miłości BUdallana?
Długo musi Komala czekać, zanim się Fingal woj-
skiem otoczony pokaże, jasny, jak promień poranku
w rannej dźdżowej chmurce!
KOMA LA 89
HID ALLAN
Roztocz się, mgło posępnej Krony, roztocz się
po ścieżce łowca; zakryj moim oczom ślad jego i wy-
goń ze mnie pamięć przyjaciół. Rozproszyły się tłumy
walczących; nie tłoczą się stąpania za dźwiękiem
jego stali. O Karunie, płyń krwawym strumieniem!
Wódz ludu poległ!
Kto poległ na zielonych brzegach Karunu, synu
chmurnej nocy? By łże on biały, jak śnieg na Ard we-
nie, kwitnący jak tęcza? Byłyż kędziory jego podob-
ne mgle pagórków lekkiej i kłębiącej się śród dnia
promiennego? Byłże on w bitwie, jak niebieski pio-
run? By łże prędki, jak sarna pustyń?
O miałźebym ja widzieć jego kochankę, wdzięcznie
opartą na skale? Zapłomienione oczy we łzach przy-
gasły; rumiane jagody skryły się przez pół w kę-
dziorach. Dmuchnij, miły powiewie, podnieś pełne
kędziory dziewicze, abjTn ujrzał białe jej ramię i za-
smucony, luby policzek!
I syn Komhala poległ, wodzu żałobnej wieści?
Piorun przetacza się nad wzgórzem, błyskawica leci
na ognistych skrzydłach — Komala nie lęka się, bo
jej Fingal poległ! Powiedz, wodzu żałosnej wieści,
czy upadł kruszyciel tarcz?
Rozbiegły się ludy po pagórkach. Nie usłyszą
już więcej głosu króla!
90 PIEŚNI 03SJANA
Niech przestrach ściga ciebie na twoich polach,
niech cię zniszczenie porwie, królu świata! Niech na-
gły będzie krok twój do grobu, niechaj dziewica nad
tobą zawodzi! Niech zostanie podobną Komali — za-
płakaną we dniach młodości!
Na cóźeś mi, Hidallanie, poA\dedział, że mój wo-
jownik poległ? Jeszczebym chwileczkę była w}^glą-
dała jego powrotu; jeszczebym myślała, że go \^ddzę
na dalekiej skale! Drzewo byłoby mię zwodziło jego
postacią; wiatr pagórka brzmiałby dla mojego ucha
dźwiękiem jego rogu! O gdybym była na brzegach
Karunu, ażeby łzy moje gorące obmyły mu jagody!
HIDALLAN
Nie leży on na brzegach Karunu; na Ard wenie
sypią mu r^^cerze grobo^^dec, Popatrz na niego, mie-
siącu, z twojej chmurki; niech twój promień zaświta
na jego piersiach, aby go Komala w blasku zbroi
ujrzała!
KOMALA
Zatrzymajcie się, synowie grobu, aż zobaczę ko-
chanka! Zostawił mię samą na polowaniu. Nie wie-
działam, że na wojnę poszedł. Przyrzekł z nocą po-
wrócić; i — powrócił król Morwenu! Drżący synu
skał, czemużeś mi nie powiedział, że ma polec ? ^)
Widziałeś go we krwi młodości, a nie powiedziałeś
tego Komali!
MELILKOMA
Co za wrzawa na Ardwenie? Któż tam błyszczy
w dolinie? Któż to idzie, podobny silnemu strumie-
niom, kiedy tłumne jego fale pałają księżycem?
1) Zapewne jakiś druid, których jeszcze teraz można
znaleźć, a którym przypisują porozumiewanie się z du-
szami i wyższą wiedzę.
91
Któż, jeżeli nie Komali nieprzyjaciel, syn króla
świata? Duchu Fingala, wymierz łuk do Komali ze
swego obłoku! — Niech padnę, jak jeleń pustyni! —
To Fingal w tłumie duchów! Czegóż idziesz, mój ko-
chanku, straszyć moją duszę i rozradować?
Podnieście, bardowie, pieśń o bitwie strumieni-
stego Karunu! Uciekł Karakuł przed moim orężem
na pola swojej pychy! Siedzi zdaleka, niby ogniojaw,
co skrywa ducha nocy, kiedy wiatry pędzą go nad
błoniem, a dokoła czarny las pała! — Słyszę głos
jakiś. Czy to powiew moich pagórków? Czy to łow-
czym Ardwenu, białoręka córka Sarna? Pojrzyj ze
skały, kochanko moja! Niech usłyszę głos Komali!
KOMALA
Weź mię do pieczary spoczynku, o miły synu
śmierci!
Chodź do pieczary mojego spoczynku! Burza mi-
nęła, po błoniach słońce poziera! Chodź do pieczary
mojego spoczynku, łowczyni brzmiącego Ardwenu!
On ze sławą po^vraca. Dotykam prawej ręki jego
bojów. Ale muszę spocząć na urwisku, póki dusza
moja nie ochłonie z trwogi. Córki Morniego! porusz-
cie arfę, podnieście piosnkę!
DER8AGRRNA
Komala trzy jelenie położyła na Ardwenie; na
skale ognie pałają. Królu lesistego Morwenu, pójdź
na biesiadę Komali!
92 PIESm 088JANA
Śpiewajcie, synowie pieśni, bitwę strumienistego
Karunu, ażeby się ucieszyła białoręka moja dziewica.
Tymczasem, kochanko, zobaczę twoją ucztę.
Płyń, strumienny Karunie, płyń wesoło! Uciekli
synowie walki. Nie widać konia na naszych polach.
Skrzydła ich dumy roztocz;\'ły się ku innej ziemi.
Słońce w pokoju będzie się budzić, a cienie z rado-
ścią opadać będą. Usłysz}Tny głosy łowów; tarcze
na salach za"wiesimy. Będziemy się weselić w bitwach
oceanu, nasze ręce zarumienia się krwią Lochlinu!
Płyń, strumienisty Karunie, płyń wesoło! Uciekli
synowie walki!
melilko:ma
Opadnijcie, jasne mgły wyżyn! Promienie księ-
życa, podnieście jej duszę! Dziewica leży na skale
blada; Komali już niema!
Jak to? Córka Sarna imaarła, białopiersia dziewica
mojej miłości? Przychodź, Komalo, na moje błonia,
kiedy samotnie nad strumieniem pagórków usiądę!
Czy oniemiał głos łowczyni z Ardwenu? O na
cóż zakłóciłem duszę dziewicy? Kiedyż ją ujrzę z ra-
dością na łowach ciemnośniadej łani?
Młodzieńcze posępnego czoła, nie przychodź wię-
cej do mojej sali na ucztę. Nie przychodź więcej na
moje łowy. Niechaj ^vróg mój nie ginie od twojego
miecza!
93
Zaprowadźcie mię na miejsce jej spoczynku, abym
się napatrzył jej krasy. Blada leży na skale; zimne
wiatry włos podnoszą. Cięciwa jej łuku świszczę
wiatrem, strzała skruszyła się w upadku. Wznieście
pochwałę córki Sarna! Podajcie jej imię wiatrom
pagórków!
BARDOWIE
Patrzcie! płomień miga nad dziewicą. Promień
księżyca podnosi jej duszę. Poważne twarze ojców
wj^chylają się z chmur dokoła. Czoło Sarna posępne,
Hidallana oczy zapłomienione. Kiedyż się podniesie
biała twoja ręka? Kiedyż głos twój zabrzmi na na-
szych skałach? Dziewice będą cię szukać po błoniu
i nigdy już nie znajdą. Będziesz do nich czasami
we śnie przychodzić i przynosić pokój ich duszom.
Głos twój będzie się zatrzymywał w ich uchu; z ra-
dością będą wspominały na sny swojego spoczynku.
Patrzcie! płomień krąży nad dziewicą. Promień
księżyca podnosi jej duszę.
FINGAL.
Poema epiczne -w sześciu pieśniach.
Pochód Fingala do północnej Irlandji, aby tam za-
bezpieczyć Kaledońskie państ-no przeciw napaści Swara-
na, króla Jutlandji. jest przedmiotem niniejszego poe-
matu. Kormak, młody Icról Temor^^ blizki pokrewny
Fingala, nie doszedł jeszcze lat zupełnych. Kutullin
przeto, książę wysp}' mgłów (Sky), prowadził rządy. Swa-
ran chciał z tego skorzystać i podbić Irlandję. Wylądo-
wał wprzódy niż Fingal i zbił Kutullina wojsko; wtem
Fingal przybywa. Odnawia się bitwa; Swaran zostaje
zwyciężony i scliwj^tany, ale po zawartym pokoju wypu-
szczony od Fingala na wolność.
FINGAL.
Pieśń pier-wsza.
Swaran ląduje. Kutullin zgromadza wojenną radę. Kon-
nal, król Togormy, jest za pokojem i radzi Kutullinowi
przystać na wszystkie żądania Swaranowe, aż póki Fin-
gal nie przybędzie. Kalmar, pan Lory, głosuje za wojną,
95
Kutullin z nim trzyma. Wojsko występuje przeciw Swa-
ranowi. Kutullin nie znajduje trzech rycerzy — powieść
o nich. Swaran w^ysyła syna Arny l^u nieprzyjacielskie-
mu wojsku na zwiady; Avystany powraca i opisuje wo-
jenny wóz Kutullina. Zaczyna się bitwa, ale ją noc prze-
rywa. Kutullin poleca jednemu z bardów zaprosić Swa-
rana na ucztę, ale ten z pychą odrzuca to wezwanie.
Karril śpiewa' rycerskie pieśni.
Kutullin siedział przy murach Tury, pode drze-
wem szelestnego dźwięku. Jego oszczep oparty o skałę;
tarcza leży na murawie. Dumał o potężnym Kairba-
rze, o rycerzu, którego wódz na wojnie zabił; wtem
przybył strażnik oceanu, Moran, syn Fitila.
»Wstań!« rzekł młodzieniec, »wstań, Kutullinie!
Widziałem okręty północy. Mnodzy są nieprzyjaciele,
wodzu mężów. Mnodzy są rycerze żeglującego Swa-
rana!«
»Moranie« rzekł wódz błękitnooki, »ty zawsze
drżysz, synu Fitila. Twoja bojaźń pomnożyła nie-
przyjaciół. Jest to Fingal, król pustyń, z pomocą
zielonemu Erynowi strumieni !«
» Widziałem ich wodza « mówił Moran; » wysoki,
jak lśniąca skała. Jego oszczep — okrzesana sosna.
Jego tarcza — wschodzący księżyc. Siedział na brzegu,
jak mglisty obłok na cichym pagórku. « — » Wiele « rze-
kłem, » wodzu, rycerzy, wiele mamy rąk do wojny.
Zowią ciebie potężnym mężem; ale i w podniebnych
murach Tury wiele jest dzielnych !«
On głos podniósł, niby wał przy skale: »Któż
mi zrówna w tym liraju? Nie ostoją się przede mną
rycerze, walą się od mojej ręki. Któż zdoła zetrzeć
się ze Swaranem prócz Fingala, króla burzliwej Sel-
my? Jednego razu Avalczyliśmy z sobą na Malmorze.
Lasy zdeptaliśmy piętami; skały wyskoczyły ze swo-
ich miejsc; potoki zapomniały starego łoża i mru-
cząc gdzieindziej uciekły. Przez trzy dni bój pona-
96 PIEŚNI 08SJANA
wialiśmy: rycerze stali zdaleka i drżeli. Czwartego
dnia Fingal zawołał: »Król oceanu upadł !« Ale Swa-
ran odpowiedział: »stoi on! Niech ustąpi posępny
Kutullin temu, który jest mocny, jak potoki Loch-
linu!«
»Nie!« odezwał się wódz błękitnooki, »nie ustą-
pię nigdy śmiertelnemu! Posępny Kutullin będzie
wielki lub zginie. Idź, synu Fitila, weź mój oszczep.
Uderz w dźwięczną tarczę Kabaita. Wisi ona na
skrzypiącej bramie Tury. Dź-^dęk pokoju nie jest jej
odgłosem. Moi rycerze posłyszą ją i usłuchają.* Od-
szedł. Uderzył w tarczę wypukłą. Zabrzmiały wzgó-
rza i opoki. Rozległ się dimęk po lesie; zwierz od
stawu sarny odskoczył.
Porwał się ze brzmiącej opoki Kurach i Konnal
krwawego oszczepu. Wzdęła się wysoko śnieżna pierś
Krugala. Sjoi Pawiego odbiegł ciemnośniadej łani.
»To tarcza wojny « rzekł Ronnar. »To oszczep Kutul-
lina« rzekł Lugar. Synu morza, przywdziej zbroję!
Uchwyć, Kolmarze, stal gwiżdżącą! Wstawaj, Puno,
rycerzu groźny, i Kairbarze od płomieniącego się
drzewa Kromli. Zegnij kolana, o Eto, i znijdź od
strumienia Leny! Kaolcie, co obiegasz g\viżdżące
błonia Mory, A^^^pręż białe członki, członki białe, jak
piana wzburzonego morza, kiedy wiatr nawalny na-
piera je na skalisty Kutton!
Widzę wodzów w chlubie ich czynów dawniej -
szych.Ich dusze goreją w bitwach przeszłości, w spra-
wach lat upłynionych. Ich oczy są płomieniem. Prze-
wracają się, szukając nieprzyjaciela ziemi. Waleczne
ręce na mieczach. Błyskawica leci od stali ich bio-
der. Nadchodzą jak strumienie z gór, każdy rzuca
się szumiąc z -sAwżjTiy. Świetni są wodzowie bitew
we zbrojach ojców. Za niemi ciemni r^^cerze, jak na-
wała chmur dżdżystych za pałaj ącemi niebios ognio-
jawami. Powstaje szczęk oręża. Naprzemiau wyją
97
psy szare. Czasami brzmi pieśń bojowa. Odpowiada
skalista Kromla. Stanęli na zmierzchłych błoniach
Leny, jak tuman, kiedy w jesieni górę omroczy,
kiedy piętrząc się, czarny i połamany pnie ku nie-
biosom głowę.
» Pozdrowienie wam, syny ciasnych dolin !« rzekł
Kutullin. » pozdrowienie wam, łowcy sarn! Inna za-
bawa zbliża się ku nam. Równa się ona powodzi,
wzdymającej się mrocznie przy brzegu. Czy mamy
walczyć, synowie boju? Czy Eryn ma się ugiąć przed
Lochlinem? Mów o Konnalu, pierwszy z mężów, kru-
szycielu tarcz; już nieraz walczyłeś ty z Lochlinem;
chceszże podnieść oszczep ojców?«
»Kutullinie« spokojnie wódz odpowiedział, » ostry
jest oszczep Konnala. Rad on jaśnieć w bitwie, za-
czerwienić się kr^\'ią tysiąców. Jednak choć ręka
przechyla się do boju, serce jest za pokojem dla
Erynu. Pojrzyj, o pierwszy w Kormaka wojnach,
pojrzyj na czarną flotę Swarana! Mnogie są jego
maszty na brzegach, jak trzciny na jeziorze Lęgu.
Jego okręty jak mgłą pokryte lasy, kiedy burza na-
przemian ich drzewa ku sobie przygina. Liczni są
jego wodze do boju. Konnal jest za pokojem. Fingal
nawet unikałby tej walki, pierwszy ze śmiertelnych
mężów, Fingal, który przegania śród walecznych,
jak po błoniu wiatr burzliwy, kiedy przez dźmę-
czną Konę potoki ryczą i noc ze wszystkiemi chmu-
rami rozłoży się na wzgórzu!*
»Ustąp« rzecze Kalmar, »męźu pokoju!« »Ustąp«
rzecze syn Maty, »o Konnalu! Idź w ciche góry,
gdzie nigdy oszczep boju nie błyska! Uganiaj po
Kromli śniade jelenie; przeszywaj strzałą skoczne
sarny Leny. Ale ty, Kutullinie, błękitnooki synu Se-
my, władco bojowiska, ty rozgoń synów Lochlinu!
Złam pyszne ich szeregi! Niech żaden okręt państwa
śniegów nie odpłynie na czarne fale Inistoru. Po-
PISMA GOSZCZYŃSKIEGO. II. 7
98 PIESKI 08SJANA
wstańcie, chmurne wiatry Erynu! Zaszumcie, wichry
od Lary łań! Niech skonam śród burzy, rozszarpany
w obłoku przez gniewne ducliy mężów; niecli Kal-
mar skona śród burzy, jeśli łowy dla niego są za-
bawą tak miłą, jak bitwa puklerzów !«
/)Kalmarze!« zwolna odpowiedział Konnal, »mło-
dy synu Maty, nigdy ja nie ustąpiłem. Skory byłem
z mojemi przyjaciółmi do potyczki; ale — mała jest
sława Konnala. Przed mojem obliczem spowszedniały
bitwy; waleczny zwyciężał. Jednak, synu Semy, po-
słuchaj mojego głosu, spomnij sobie na stary tron
Kormaka! IDaj skarby, daj połowę kraju za pokój,
dopóki Fingal nie przybędzie na nasze brzegi. Wy-
bierzesz-li wojnę, ja pójdę z oszczepem i mieczem.
Będę się radował pośrodku tysiąców; dusza moja
zaświta w pomroku bitwy !«
» Lubię ja wrzawę oręża « odezwie się Kutullin,
»lubię ją, jak grzmot niebios przede dżdźem wioś-
nianym. Ale zgromadź błyszczące pokolenia, abym
się przypatrzył synom wojny. Niech przyjdą błoniem,
świecąc, jak promienie słońca przed burzą, kiedy
wiatr zachodni chmury nagania, a dęby Morwenu
szumią. Ale gdzie są moi towarzysze boju, podpory
mojego ramienia w przygodach? Gdzie jesteś, biało-
piersi Katbo? Gdzie Duchomar, chmura wojny? Czy
odstąpiłeś mię w dzień burzy, o Fergusie, Fergusie,
pierwszy przy uciesze biesiad? Synu Rossy, ramię
śmierci, czy jak sarna z Malmoru, czy jak jeleń
z rozgłośnych wzgórków przybywasz? Pozdrawiam
ciebie, synu Rossy. Cóż to zasępia duszę wojny ?«
» Cztery kamienie* odpowiedział wódz, » sterczą
na grobie Katby. Te ręce złożyły w ziemi Ducho-
mara, ową chmurę wojny. Katbo, synu Tormana, by-
łeś ty promieniem słonecznym Erynu! A ty, waleczny
Duchomarze — mgłą bagnistego Łanu, roztaczającą
się w jesieni po łąkach i niosącą śmierć tysiącom!
99
Morno, najpiękniejsza z dziewic, spokojny twój sen
w jaskini skał! Upadłaś w ciemności zaró^\Tio z gwia-
zdą, co ukośnie zaiskrzy nad pustynią, a wędrowiec
zostaje samotny i żałuje zgasłego promienia. «
» Opowiedz* rzecze błękitnooki syn Semy, » opo-
wiedz, jak upadli wodzowie Erynu. Upadliż oni od
Loclilinu synów, potykając się bojem rycerzy? Czy
co innego zaprowadziło mocarzy we zbrój acli do
ciemnego i ciasnego domu?«
»Katba« odpowiedział rycerz, » poległ od miecza
Ducliomara, przy dębie szumiącego strumienia. Du-
chomar przj^szedł do jaskini Tury i powiedział mi-
łej Mornie: »Morno, najpiękniejsza między kobietami,
miła córko silnorękiego Kormaka, dla czegoś tak sa-
motna w zagrodzie kamieni, w jaskini opok? IMruczy
strumień. Stary dąb skrzypi wiatrem. Przed tobą je-
zioro się burzy; czernieją chmury na niebie. Aleś ty
śniegiem na błoniu; twoje włosy — mgła na Kromli,
kiedy się kędzierzawi koło wzgórza i połyska pro-
mieniem zachodu. Twoje piersi są dwie białe skały,
które widać przy strumienistym Braunie. Twoje ra-
miona podobne do dwóch białych kolumn na sali
wielkiego Fingala.«
»A skądże to idziesz* rzekła mu na to piękno-
włosa dziewica, »skądźe to, Duchomai-ze, najposęp-
niejszy z mężów? Czarne są brwi twoje i straszne.
Czerwone, błąkające się oczy. Czy S waran ukazał się
na morzu? Czy wiesz co o nieprzyjacielu, Duchoma-
rze?« — »Ze wzgórza powracam, o Morno, ze wzgó-
rza śniadej łani. Trzy położyłem z łuka, trzy rącze-
mi psami łowów. Luba córko Kormaka, kocham cie-
bie, jak moją duszę. Dla ciebie położyłem okazałego
jelenia. Wzniosła była gałęzista jego głowa, a noga
prędka, jak wiatr. «
»Duchomarze« odpowiedziała spokojnie dziewica,
»ja nie kocham ciebie, mężu posępny. Twoje serce
7*
100 PIEŚNI OSSJANA
twarde, jak skała; ponure, groźne twoje czoło. Ale
ty, Katbo, młody synu Tormana, ty jesteś Morny
liochankieiu. Ty jesteś słonecznym promieniem na
dniu clnnurnej burzy. Nie widziałżeś na pagórku łani
młodego syna Tormanowego? Morua wygląda jego
powrotu.*
»Długo więc Morna będzie w_yglądać« rzekł Du-
chomar, » długo będzie A\yg]ądać Katby! Widzisz ten
miecz obnażony? Płynie jeszcze po nim krew Katby.
Długo będzie go Morna wyglądać! Upadł przy stru-
mieniu Branny. Na Kronie grób mu postawię, córko
błękitnotarczego Kormaka. Zwróć oko swoje na Du-
cliomara; jego ramię mocne jak burza.« — »Syn Tor-
mana upadł !« oz wał się dziko przytłumiony głos
dziewicy, » upadł na swoich rozgłośnych wzgórzach
młodzieniec ze śnieżną piersią, pierwszy łowiec na
łanie, nieprzyjaciel cudzoziemców oceanu! Czarny mi
jesteś, Duchomarze, i ramię twoje krwawe jest dla
Morny. Daj mi, mój nieprzyjacielu, miecz ten. Lubię
sączącą się krew Katby. «
* Oddał miecz łzom dziewicy. Przebiła jego pierś
męską. Upadł jak brzeg potoku; wyciągnął rękę
i przemówił: » Córko błękitnotarczego Kormaka, za-
biłaś mię w^ niojej młodości. Zimny miecz w mojej
piersi. O Morno, czuję chłód jego. Oddaj mię Moinie,
dziewicy; Duchomar był jej snem podczas nocy. Ona
grób mi postawi, a łowiec uczci mnie. Ale wyciągnij
ten miecz z mojej piersi, o Morno; zimne jest źelazo.«
Zbliżyła się we łzach, zbliŹ3'ła się i wyciągnęła miecz
z piersi. A on przeszył bok jej biały. Rozesłał do-
koła po ziemi piękne jej kędziory i krew kipiąca
wytrysnęła z jej boku. Zaczerwieniło się krwią białe
ramię. Skonała, tarzając się. Jaskinia odbiła jej
westchnienie. «
» Pokój rycerskim duszom !« rzekł posępny Kutul-
lin, » wielkie były ich czyny w boju. Bodajby krą-
101
żyli przy mnie na obłokach, i ukazywali wojenne
swoje postacie! Ducli mój krzepiłby się w przygo-
dzie, a ramię zrównałoby niebieskiemu piorunowi.
Ale ty, Morno, ty na promieniu księżyca spuść się
do okien mego spoczynku, kiedy się myśli uspokoją,
kiedy zgiełk oręża przeminie. «
^Zgromadźcie siły pokoleń! Śpieszcie się na wojnę
Erynu. Trzymajcie się mojego wozu bitew! Rozra-
dujcie się dźwiękiem mojego pędu! Zawieście trzy
oszczepy przy moim boku i pójdźcie za skokiem mo-
jego rumaka! Niech mocny będzie duch mój w moich
przyjaciołach, kiedy bitwa przyćmi dokoła promienie
mojej stali !«
Jak się rzuca strumień piany z czarnocienistych
głębin Kromli, kiedy górą grzmot się przetacza,
a noc brudna siedzi w połowie góry, z przełomów
nawałnicy wyzierają mroczne oblicza duchów; tak
zuchwale, tak szeroko, tak groźnie rzucili się syno-
wie Erynu. Wódz — jak morski wieloryb, co otoczony
falami, popędza naprzód swoją siłę, niby strumień,
przetaczający wzdłuż brzegów swoją potęgę. Posł}''-
szeli synowie Lochlinu wrzawę, podobną do wrzawy
burzliwego wiatru. Swaran uderzył w Avypukłą tar-
czę i zawołał na syna Arny: » Jakiż to pomruli ob-
lata wzgórze, jak rój wieczornych owadów? Czy to
synowie Erynu schodzą, czy wiatr szumiący wyje
w dalekim lesie? Taki bywa gwar na Gormalu, nim
wały moje podniosą białe głowy. Synu Arny, Avejdź
na pagórek i pojrzyj po mrocznem pól obliczu !«
Odszedł i wrócił natychmiast ze drżeniem. Dziko
błąkały się jego oczy. Serce o piersi mocno ude-
rzało. Słowa jego były jąkliwe, stłumione, powolne.
» Wstawajcie, syny oceanu, wstawaj, o Avodzu czarno-
śniadej tarczy! Widzę ponui-y potok bitwy, potęgę
synów Erynu do dna zaburzoną. Wóz, wóz wojny
jedzie, jak płomień śmierci, prędki wóz Kutullina,
102 PIEŚNI OSSJANA
szlachetnego syna Semy. On sam pochyla się naprzód,
równy bałwanowi na skale, równy mgle na błoniu,
kiedy ją słońce popędza. Boki wozu nasadzone ka-
mieńmi, a iskrzy jak morska powódź przy nocnej
łodzi. Dyszel z heblowanego cisu, siedzenie z kości
wygładzonej. Boki jego wypełnione oszczepami; dno
utrzymuje nogi rycerzów. Przed wozem naprawo
widać dyszącego konia: wysokogrzywy, szerokopiersi,
pyszny, dalekoskoczny, mocny syn wzgórza. Głośne
i dźwięczne jego kop3'to; polot grzywy podobny do
strumienia wyzieuai na szczycie opoki. Świecą się
boki rumaka. Jego imię Sulin-Siffada. Przed wozem
nalewo widać dyszącego konia: ciemuogrzywy, wznio-
słog^łowy, mocnokoi^yty, cliyźj', lotny syn wzgórza;
jego imię pomiędzy burzliwemi synami mieczów: Dus-
ronal. Tysiąc pasów trzyma wóz w górze; twarde
jarzmo połyskuje wieńcem piany. Ciemne pasy, bły-
szczące kamieniami, zbiegają się na okazałych kar-
kach rumaków, jak pręgi mgły, przelatującej nad
strumienistą doliną, jak pęd jelenia, jak moc orła,
ciskającego się na swoją zdobycz. Ich tętent równa
się burzliwemu matrowi na wiszarach śnieźnogłowego
Gormalu.
Na wozie widać wodza mocnorękiego, syna mie-
cza; imię rycerza Kutullin, syn Semy, król konch.
Policzki jego podobne do wygładzonego cisu; wiel-
kie jest spojrzenie błękitnego oka pod ciemnym łu-
kiem brwi. Kędziory spływają z głowy jak płomień,
kiedy nachyla się do ciśnienia dzidy. Uciekaj, królu
oceanu, uciekaj! Idzie on, jak burza po strumienistej
dolinie.
» Kiedyż ja uciekałem?* zawołał król, »kied3''ź
uciekał Swaran z walki oszczepów? Kiedj^ż się na-
straszyłem niebezpieczeństwem, wodzu małej duszy?
Spotykam burzę Gormalu, kiedy rozbija piany moich
wałów. Spotykam chmur nawałnicę, a miałbym uciec
103
przed jednym rycerzem? Choćby sam Fingal stanął
przede mną, to mego ducha trwoga nie ogarnie!
Powstańcie, moje tysiące, powstańcie do boju! Oblej-
cie mię, jak szumiące morze! Kupcie się wokrąg
błyskotnej stali waszego króla, mocni, jak opoki mo-
jej ziemi, co z uciechą spotykają burzę i jeżą ku
wiatrom czarne swoje sosny. «
Jak ciemne burze jesienne, pędzące z gór głoś-
nych, zbliżyli się ku sobie rycerze. Jak dwa głębo-
kie potoki, pędzące ze skał wysokich, zetrą się, zmie-
szają i ryczą na równinie, tak głośno, przykro i po-
nuro spotkał się Lochlin i Inisfail. Zamieniali ciosy
wódz z wodzem, mąż z mężem. Stal dzwoniąc za-
grała na stali. Zlatywały pękające szyszaki; pryskała
i sączyła się krew dokoła. Na gładkim cisie brzmią
cięciwy. Powietrzem gwiżdżą strzał}'. Padają oszczepy,
jak kręgi światła, które ozłacają oblicze nocy. Jak
łoskot rozhukanego oceanu, kiedy wszystkie wały
podniesie, jak zgrzytający grzmot niebieski, taki był
łoskot wojny. I choćby do śpiewania tej bitwy było
stu bardów Kormaka, głos stu bardów nie zdołałby
podać przyszłym czasom wszystkich konających. Bo
wielu było poległych rycerzy; daleko rozlała się krew
walecznych !
Jęknijcie, syny pieśni, jęknijcie nad śmiercią szla-
chetnego Sitallina! Niech się podniesie westchnienie
Fiony na samotnej łące ulubionego Ardana! Upadli
oni, podobni dwom łaniom pustyni, z ręki potężnego
Swarana, kiedy ryczał między tysiącami, niby wrzask-
liwy duch burzy, co siedzi na chmurach północy
i cieszy się śmiercią żeglarzy. Nie spała i twoja ręka
przy boku, wodzu mglistej wyspy, synu Semy, Ku-
tuUinie! Wielu poległo od twojego ramienia. Miecz
jego był niebieskim promieniem, kiedy przeszywa sy-
nów dolin, kiedy pobity lud pada, a góry dokoła
goreją. Parska Dusronal na rycerskie zwłoki, kąpie
104 PIEŚNI OSSJANA
Siffada we krwi kopyto. Za niemi układa się bitwa,
jak las połamany w puszczacti Kromli, kiedy nad ła-
nami przepływa burza, obarczona ducłiami nocy.
Zapłacz pod skałą szumiącego wiatru, dziewico
Inistoru. Nachyl piękną głowę ku fali, o ty, milsza
niż duchy pagórka, kiedy w południe przemykają się
słonecznym promieniem ponad milczący Morwen!
Upadł, zginął twój młodzieniec, zbladł pod mieczem
KutuUina. Nie popędzi już odwaga twego kochanka,
aby przelewał krew królów. Trenar, nadobny twój
Trenar skonał, o dziewico Inistoru. Siwe psy wyją
przed domem; widzą one, że się przemyka duch jego.
Odpuszczony łuk leży na sali. Żadnego odgłosu na
pagórku łani. Jak tysiąc bałwanów na skałę się wali,
tak idą tłumy Swarana; jak skała opiera się tysiącu
bałwanów, tak Eryn opiera się Swaranowi oszcze-
pów. Ryczy śmierć dokoła wszelkiemi głosami i mie-
sza się z tarcz łoskotem. Każdy rycerz jest słupem
ciemności, a promieniem ognistym miecz jego ręki.
Grzmi pole od skrzydła do skrzydła, jak gdyby sto
młotów naprzemian podnosiło się i opadało i biło
w czerwone dziecię pałającego pieca.
Któż są ci na błoniu Leny, tak posępni i czarni?
Któż są ci, niby dwie climury, z mieczami nad sobą,
niby z błyskawicami? Drżą dokoła pagórki, wzdry-
gają się omszone skały. Któż oni, jeśli nie syn oceanu
i wozokotczy wódz Erynu? Wiele jest niespokojnych
przyjacielskich ócz, które posępnie zważają ich śród
błonia. — Ale noc osłania wodzów chmurami i koń-
czy straszliwą walkę.
Było to na cienistym wiszarze Kromli, gdzie Dor-
glas przyrządzał zwierzynę, łup rycerzy, nim wzgó-
rza opuścili. Stu młodzieńców zgromadzało gałęzie,
dziesięciu wojowników rozniecało ogień, trzystu to-
czyło gładkie głazy: szeroldm okręgiem dymiła się
uczta. Kutullin, wódz eryuskich wojowników, zanurzył
105
się w potężnej dusz3^ Stał on oparty na dre^vnia-
nym oszczepie i mówił do syna pieśni, do Karilla
z innych czasów, siwowłosego syna Kinfenny: »Sam-
źe odprawię ową ucztę, a król Locłilinu jest na
Erynu brzegach, daleko od lasu swojego wzgórza,
od dźwięcznych sal swojej uczty? Wstań, Karillu,
synu przeszłości, zanieś moje słowa S waranowi. We-
zwij go od łoskotu fal, bo Kutullin ucztę daje. Niech
się tu nasłucha szumu moich lasów, pomiędzy noc-
nemi obłokami. Bo chłodno i mroźnie gwiżdże wiatr
burzliwy nad jego mórz pianą. Niech drżąca arfa
tutaj go uczci, niech rycerskie pienia posłyszy!*
Odszedł stary Karill wez^^ać króla tarcz ciemno-
śniadych prz^gemnym głosem: »Podnieś się ze skór
swoich łowów, Swaranie, królu lasów! Kutullin daje
biesiadę konch. Podziel ucztę z modrookim wodzeni
Erynu !« A on odpowiedział, niby mglisty grzmot
Kromli przed burzą: ^>Inisfailczyku, gdyby wszystkie
twoje córy wyciągnęły śnieżne ramiona, podniosły
wysoko wzdychające piersi i patrzyły mile oczami
miłości — Swaran, twardy, jak tysiąc lochlińskich
opok, zostałby tutaj, aż dopóki ranek młodym pro-
mieniem wschodu nie zaświta jemu nad śmiercią Ku-
tullina. Miłe są mojemu uchu lochlińskie wiatry.
Szumią one nad mojemi morzami, głośno rozmawiają
z mojemi Linami i przynoszą do moich myśli zielone
moje lasy, zielone lasy Gormalu, często odzywające
się wiatrem, kiedy mój oszczep zarumieniał się na
polowaniu dzików. Niech posępny Kutullin ustąpi mi
starego tronu Kormaka, albo potoki Erynu, pędząc
z gór jego, zaczerwienią swoją pianę jego krwią
pyszną !«
» Smutne « mówił Karill przeszłości, » smutne jest
brzmienie Swaranowego głosu !« — » Smutne, ale dla
niego !« rzekł błękitnooki .syn Semy. » Karillu, pod-
nieś głos twój i zaśpiewaj o przeszłych sprawach.
106 PIEŚNI OSSJANA
Odpraw noc pieśniami, a nam daj uciechę smutku;
bo wiele rycerz}^ i dziewic miłości przeminęło w Inis-
faile, i miłe są pieśni narzel^ania, litóre się rozlegają
po skałach Albionu, kiedy wrzawa łowów przejdzie,
a fale Kony odpowiadają na głos Ossjana!« Karill
zaczął:
»We dniach przeszłości szli synowie oceanu ku
Erynowi. Tysiąc okrętów przem3dłało się po falach
na miłe pola Ullinu. Powstali synowie Inisfailu, aby
dać odpór pokoleniu tarcz źelaznj^ch.
Był tam Kairbar, pierwszy z mężów, i Grudar,
okazały młodzieniec. Długo się oni spierali o pstro-
katego byka, który się pasł na brzmiących łąkach
Golbunu. Każdy pragnął go posiadać. Śmierć była
często na ostrzu ich oręźów.
Rycerze walczyli bok przy boku. Cudzoziemcy
morza uciekli. Któreż imiona piękniejsze były na
wzgórzu, jak Kairbar i Grudar?
Ale, ach! dlaczegóż ryknął byk na brzmiących
błoniach Golbunu? Ujrzeli go, kiedy szedł biały jak
śnieg. Nienawiść rycerzy ocknęła się nanowo.
Spotkali się na trawiastych brzegach Lubaru.
Grudar upadł we krwi. Dziki Kairbar przybył na
dolinę, gdzie Brassolis, najpiękniejsza ze sióstr jego,
podnosiła na ustroniu pieśń smutku.
Śpiewała ona czyny Grudara, młodzieńca jej skry-
tej duszy. Smuciła się po nim na polach krwi; ale
jeszcze spodziewała się, źe wróci. Jej pierś biała
wyzierała z pod odzieży, niby księżyc z nocnych
obłoków, kiedy poliazuje oku białą krawędź z ciem-
ności, która osłania jego szj^bę. Wdzięczne, jak
arfa, były jej głosy, kiedy nuciła pieśń smutku. Serce
jej wisiało przy Grudarze; był on tajemnem spoj-
rzeniem jej oka. » Kiedyż powTÓcisz we zbroi, naj-
waleczniejszy na wojnie?*
»'Weź, Brassolis « tak mówił Kairbar, »weź. Bras-
107
solis, tę skrwawioną tarczę, zbroję nieprzyjaciela,
i zawieś ją wysoko na mojej sali.« Łagodne jej serce
uderzyło w piersi, odeszła zmieszana i blada. Znala-
zła swojego młodzieńca we krwi. — Skonała na bło-
niach Kromli. Tutaj, Kutullinie, proch jej spoczywa.
Z ich grobów wyrastają owe samotne cisy i bronią
je od burzy.
Piękna była Brassolis na łące. Okazały był Gru-
dar na błoniu. Bard imiona ich zachowa i prześle je
następnym czasom.
»Miły głos twój, Karillu«, odezwał się błękitno-
oki wódz Erynu, »miłe słowa przeszłości. Są one ci-
chym deszczem wiosennym, kiedy słońce patrz}' na
pola, a jasny obłok nad pagórkiem przepływa. O uderz
w arfę na cześć mojej kochanej Brageli, samotnego
promienia Dunskaichu. Uderz w arfę na cześć Bra-
geli, małżonki syna Semy, którą na mglistej Avyspie
zostawiłem. Czy podnosisz tam piękną głowę ze skały,
upatrując żagli Kutullina ? Wdali burzy się morze;
ty białą pianę bierzesz za mój żagiel. Odejdź, moja
kochanko ! Już noc, a mroczne wiatry gwiżdżą w two-
ich kędziorach. Pójdź do moich sal godowych i dumaj
o upłynionych czasach. Nie wrócą, aż burza wojny
oniemieje. O Konnalu! mów mi o wojnie i o zbro-
jach; wypędź ją z mojej myśli. Miła jest z pływa-
jącemi kędziorami białopiersia córka Targlana.«
Konnal, powolny rozprawiacz, odpowiedział: » Strzeż
się plemienia oceanu! Roześlij dokoła swoje nocne
tłumy, ażeby szpiegowały potęgę Swarana. Kutulli-
nie, ja jestem za pokojem, dopóki nie nadciągnie lud
Selmy, dopóki nie nadciągnie Fingal, pierwszy z mę-
żów, promień, równy słońcu na naszych polach !« Ry-
cerz uderzył w tarczę wezwania; przybyli wojownicy
nocy. Reszta spoczywała na łąkach lasu i zasypiała
pod mglistemi Aviatrami. Dokoła w mętnych obło-
108 PIEŚNI OS8JANA
kach pływały duchy poległych za młodu, a zdała,
w ponurej ciszy Leny słychać było załedwo roze-
znane, prz3'tłumione głos}' śmierci.
PIESN DRUGA.
Konnalowi nkazuj(> się duch Krugala i zwiastuje mu
przegraną Kutullhia. Konnal udziela tej przepoAviedni
Kutulliuowi i radzi pokój; KutuUin przedsiębierze ciąg-
nąć wojnę. Rano Swaran przysyła upokarzające warunlii
pokoju, które KutuUin odrzuca. Rozpoczyna się bitwa
z obu stron zapalczywa, długo niepewna; nakoniec Gru-
mal, wódz irlandzki, pierzclia, wojsko idzie za nim,
a Kutnllin i Konnal zasłaniają odwrót. W tej chwili po-
jawia się przy brzegach Fingalowa flota. KutuUin pod-
czas nocy rozmawia z Konnalem i Karillem, który w ustę-
pie opowiada przygodę Komala i Galwiny.
Konnal leżał przy szumie potoku pod zgrzybia-
łemi drzewami. Omszony kamień podpierał mu głowę.
Słuchał cichych odgłosów nocnych nad błoniami Leny.
Leżał daleko od rycerzy; s\ti miecza nie lękał się
nieprzyjaciela. W odpoczynku ujrzał r3xerza, zlatu-
jącego z pagórka szkarłatnym strumieniem ognia. —
Krugal siedział na tym promieniu, wódz, który po-
legł w bitwie. Poległ on z ręki Swarana, walcząc
rycerską walką. Jego oblicze było niby promień za-
chodzącego księżyca. Z obłoków pagórka była jego
odzież. Ocz}' — przygasły płomień. W piersiach czarna
rana. »Krugalu!« zawołał potężny Konnal, »synu
Dedgala, sławny na wzgórzu łani kruszycielu tarcz,
czemuś tak smutny i blady? Nie bladłeś nigdy z trwogi.
Cóż niepokoi lunarłego Krugala? « Chwiejący się stał
109
on we łzach i \\7ciągnął bladą rękę nad rycerzem.
Zcicha słaby głos podniósł, niby powiew nad trzci-
niastym Lęgu: »Mój duch na moich wzgórzach, Kon-
nalu; moje ciało na eryńskich piaskach! Nie będziesz
już więcej rozmav*'iał z Krugalem, ani na błoniach
spotykał jego samotnych kroków. Lekki jestem, jak
podmuch Kromli; przemykam się jak cień tumanu.
Konnalu, widzę chmurę śmierci; czarno wisi ona nad
polami Leny; synowie zielonego Ery nu muszą upaść...
Ustąp z pola duchów !« Uleciał, niby zaćmiony księ-
życ, w poświście wiatru. »Stój!« zawołał potężny
Konnal, »stój, przyjacielu, coś mi tak ciemno zaja-
śniał! Zaczekaj w niebieskim promieniu, synu wietrz-
nej Kromli! Któraż jaskinia jest twoim samotnym
domem? Któryż pagórek zielonogłowy jest miejscem
twojego spoczynku? Nie usłyszymyż ciebie ani w bu-
rzy, ani w szumie potoku? Kiedyż słabi synowie
wiatru, zaledwo widziani, przemykają się nad pusz-
czą?*
Konnal miłogłosy podniósł się we dźwięcznej
zbroi. Uderzył nad Kutullinem w tarczę i przebudził
syna bitAvy. »Po co« zapytał sternik wozu, »po co
Konnal przychodzi do mnie wśród nocy? Mój oszczep
łatwoby się skierował na odgłos, i Kutullin smuciłby
się po śmierci przyjaciela. Powiedz, Konnalu, po-
wiedz! Twoja rada jest słońcem nieba!« — »Synu
Semy« wódz odpowiedział, »duch Krugala przybył
do mnie ze swojej jaskini; gwiazdy słabo pałały
przez jego postać. Głos jego podobny był do szumu
dalekiego strumienia. — Jest on posłańcem śmierci.
Mówił o ciemnym i wązkim domu. -- Szukaj pokoju,
o wodzu Erynu, albo ustąp na błonia Leny.<'
» Mówił z Konnalem« odpowiedział książę; » cho-
ciaż gwiazdy słabo pałały przez jego postać, synu
Kolgara, to wiatr szemrał przy twoich uszach. —
Albo, jeśli to była postać Krugala, czemuś go nie
110 PIEŚNI OSSJANA
zmusił, aby mnie się pokazał? Wypytałźeś się syna
powietrza o jego jaskinię, o dom jego? To mój miecz
mógłby głos ten znaleźć i wycisnąć z Krugala jego
wiadomość. Ale, Konnalu, mała jest jego mądrość.
Wszak jeszcze wczora był tutaj, jeszcze nie zaszedł
na nasze wzgórza; któżby mógł jemu powiedzieć
o naszej przegranej ?« — »Ducłiy wstępują na obłoki
i jeżdżą wiatrami « — odpowiedział głos mądrości
Konnala — »w swoich jaskiniach społem odpoczywają
i rozmawiają o śmiertelnych mężach !«
»To niech rozmawiają o śmiertelnych mężach,
o każdym — tylko nie o eryńskim wodzu! Niech
mię zapomną w swoich jaskiniach. — Nie ustąpię
Swaranowi! A choćbym miał upaść, mój grób po-
wstanie w słame przyszłych czasów. Łowiec łzą
opłócze mój kamień; żałość osiądzie przy wysoko-
piersiej Brageli. Nie lękam się ja śmierci — ale się
boję uciekać, bo Fingal widział, żem z\\yciężał. Przy-
bądź, słabe widmo pagórków, i mnie samemu pokaż
się. Przybądź na niebieskim promieniu, pokaż w swo-
jej ręce śmierć moją — i wted}' jednak nie ustąpię,
słaby synu wiatrów! Idź, synu Kolgara, i uderz
w tarczę! Wisi ona pomiędzj- oszczepami. Niech na
dźwięk ten powstaną moi wojownicy w pośrodku bi-
tew Erynu. Chociaż Fingal opóźnia przybycie ludu
burzliwej swojej wj-spy, będziemy walczyć, synu Kol-
gara, i pomrzemy av rycerskiej walce !«
Daleko dźwięk się rozległ. Porwali się rycerze,
niby fale błękitnej powodzi. Stanęli na błoniu na-
kształt dębu rozłożystych gałęzi, kiedy odpowiada
zmarzłemu strumieniowi i szumi na wiatr zwiędłym
liściem. Szarzeje chmurna głowa Kromli. Drży pora-
nek na wpółroz^^idnion^-m oceanie. Modry tuman
przepływa zwolna i osłania synów Inisfaila. » Wsta-
waj cie« odezwał się król czarnośniadych tarcz, »wy,
coście przybyli od fal Lochlinu! Ustępują przed na-
111
szj^m orężem Erynu synowie. Pędźcie ich na równi-
nach Leny! Morla! idź do sal Kormaka. Przełóż mu,
aby się poddał Swaranowi, zaczem lud jego w groby
zapadnie i milczenie zalegnie jego wyspę!«
Porwali się z szumem, podobnym do gwaru wod-
nych ptaków, które bałwan płoszy na brzegu. Gwar
ich jak łoskot tysiąca potoków, kiedy po nocnej na-
wałnicy spotkają się w dolinie Kony. Toczą się czarne
wiry przy bladym brzasku zarania.
Jak czarne cienie jesieni płyną nad trawiastem
wzgórzem, tak posępnie, tak czarno przybyli wodzo-
wie rozgłośnych lasów Lochlinu. Wysmukły, jak je-
leń Morwenu, idzie przed niemi król okazały. Przy
jego boku błyska tarcza, niby podczas nocy płomień
na błoniu, kiedy świat ciemny i milczący, a wędro-
wiec widzi ducha, igrającego na promieniu. Słabo
połyskują dokoła góry i ukazują się ledwo dojrzane
dęby.
Powiew kołyszącego się oceanu przepędził mgłę
szeroką. Ukazali się synowie Erynu, niby szereg skał
na brzegu, kiedy żeglarze przy nieznajomym brzegu
drżą pod niestałym wiatrem. »Idź, Morla « rzecze
król Lochlinu, »idź i przełóż im pokój; przełóż, jak
go dajemy królom, kiedy ludy naszym mieczom uleg-
ną, kiedy waleczni polegną w boju, a dziewice pła-
czą na poboisku!«
Odszedł wysoki Morla, syn Swarta, i okazale szedł
młodzieniec. Przemówił do modrookiego wodza ErNiiu
pomiędzy mniejszemi rycerzami.
»Przyjmij pokój od Swarana« mówił on, »pokój,
jaki daje królom, kiedy ludy ulegną jego mieczowi.
Oddaj nam strumieniste ró-wniiny ICrynu, swoją oblu-
bienicę i swego psa łowczego. — Oblubienicę, wy-
sokopiersią piękność, łowczego psa, który wiatry
chwyta — oddaj, na dowód słabości twojego ramie-
nia, i żyj wtedy pod naszą mocą!«
112 PIEŚNI OSSJANA
» Powiedz Swaranowi, sercu pychy, że Kutullin
nigdy nie ulegnie! Dam jemu ciemnozaburzone mo-
rze; dam w Erynie groby jego ludo\^d. Ale nigdy
cudzoziemiec nie jDOsiędzie wdzięcznego promienia mo-
jej miłości. Nie będzie żaden jeleń uciekał po wzgó-
rzach Lochlinu przed moim prędkonogim Luatem!«
» Próżny sterniku wozu« rzekł Morla, »i tyż
chcesz pokonać króla, króla, którego okręty, z wielu
lasów zbudowane, mogłyby prze%vieźć twoją wyspę?
Tak mały jest zielonopagórki twój Eryn dla króla,
który panuje burzliwym falom !«
»Morlo, w słowach niejednemu ustąpię, ale mój
miecz nikomu! Dopóki Konnal i Kutullin żyją, do-
póty Eryn będzie własnością Kormaka!*
»0 Konnalu! pierwszy z potężnych mężów, ty
słyszałeś słowa Morli. Będziemyż jeszcze, ty tarcz
kruszycielu, spokojni, jak radziłeś? Dlaczegóż, duchu
poległego Krugala, grozisz nam śmiercią? Ciasny dom
powita mię otoczonego blaskiem sła^vy. Podnieście,
synowie Einoiu, podnieście oszczepy i łuki naciągnij-
cie! Uderzcie we mroku na wroga, jak duchy burzli-
wej nocy.«
Dziesięć razy okropniej, grzmotniej, dziczej i głę-
biej roztoczył się pomrok boju, jak chmura pędząca
na dolinę, kied}' nieprzyjazne burze zakryją cichy
promień słoneczny, Kutullin we zbroi szedł przodem,
niby gnie'«Tiy duch obłoków, ogniojawem odziany,
z czarną burzą w rękach. Karill daleko zabrzmiał
po błoniach rogiem bitwy. Podniósł głos pieśni i roz-
lał swojego ducha na myśli walecznych. Usta śpie-
waka nuciły:
» Gdzież jest Krugal poległy? Leży na ziemi za-
pomniany. Dźwięki konch oniemiały. Smutna jest oblu-
bienica Krugala, obca na salach swojego smutku !«
»Ale któż jest ta, co jak promień słońca, prze-
113
latuje przed rzędami nieprzyjaciół ? To Degrena,
miła piękność, żona poległego Krugala!«
»Za nią kędziory unoszą się wiatrem; jej oko
zapalone, głos dziki. «
» Blady i marny twój Krugal; postać jego mieszka
w jaskiniach gór. Przychodzi on we śnie do twojego
ucha; podnosi słaby głos, niby brzęk pszczół, niby
gwar meczornych owadów !«
»Ale Degrena upada, niby poranny obłok; miecz
Lochlinu bok jej przeszył. Upadło, o Kairbarze, ma-
rzenie twojej kwitnącej młodości. Upadło, o Kairba-
rze, marzenie twoich młodzieńczych godzin !«
Dziki Kairbar posłyszał dź^^dęk żałobny. Rzucił
się naprzód z łoskotem, jak wieloryb. Ujrzał śmierć
swojej córki i ryknął pomiędzy tysiącami. Oszczep
jego trafił syna Lochlinu, a bitwa leciała od skrzy-
dła do skrzydła. Jak sto burz w lochlińskich lasach,
jak pożar w sosnach stu pagórków, tak zgubnie walą
się szeregi mężów. Kutullin skaszał rycerzy jak
chwast; Swaran Eryn wyludniał. Poległ z jego ręki
Kurach i Kairbar wypukłej tarczy. Na nieprzerwany
spoczynek ułożył się Morglan. Drżał Kaoll, kiedy on
konał. Krwawe pręgi po jego białej piersi; złoty
kędzior rozesłany w pyle rodzinnej ziemi. Często za-
stawiał tam ucztę, gdzie teraz poległ. Często podno-
sił tu głos arfy, kiedy psy wesoło przy nim igrały,
a łowcze chłopcy łuk mu narządzały.
A Swaran jeszcze pędził, jak strumień, co się
wyłamuje z puszczy. Roztacza pagórki w biegu; po
bokach opoki się przewalają. Ale niby wzgórze, które
obłoki nieba rozcina, stanął przed nim Kutullin. Bu-
rze walczą na jego sosno watej głowde, głóg szumi
na skałach, a ono w swojej mocy stale stoi i ocie-
nia cichą dolinę Kony. Tak Kutullin zasłaniał eryń-
skich synów i stał między tysiącami. Płynęła krew,
niby skalne zdroje z umierających rycerzy. Lecz Eryn
PISMA G03ZCZVI<SKIEQ0. II. 8
114 PIEŚNI 08SJANA
topnieje na kaźdem ski'Z3^{ile, niby śnieg w dniu po-
godnym.
» Synowie Erynu!« zawołał ^\'tenczas Grumal,
»Loclilin posiada plac boju. Po cóż mamy walczyć,
jak trzcina z "s^iatrem ? Ustąpmy ku górze czarno-
śniadej łani.« I uciekł, niby jeleń Morwenu; jego
oszczep drgał promieniem ś\%iatła za nim. Niewielu
poszło za Grumalem, za wodzem małej duszy; —
upadli oni w rycerskiej walce na rozgłośnych bło-
niach Leny. Wysoko, na wozie drogich kamieni, stał
wódz Erynu. Dobijał on potężnego sjoia Lochlinu
i prędko mó\\-ił do Konnala: »0 Konnalu, pierwszy
z śmiertelnych mężów, ty wyuczyłeś to ramię śmierci.
Chociaż syno^yie Erynu pierzchnęli, my jeszcze
walczmy z ^^Togiem. Karrilu, synu przeszłości, pro-
wadź moich przyjaciół na krzaczyste wzgórze. A my,
Konnalu, stańmy tu, jak skała, i ratujmy cofających
się prz}'^jaciół!«
Konnal usiadł na wóz kamieni. Zasłonili się tar-
czami, jak zaćmiony księżyc, córka gwiaździstego
nieba, kiedy ciemnym okręgiem przebiega po^-ietrze,
a ludzie oczekują groźnej zmiany. Siffada robi bo-
kami pod wzgórzem i pyszny rimaak, Dusronnal. Jak
wały za ^^ielorybem, tak \xTÓg szumiał za niemi. Na
\\wsokich biodrach Kromli stanęli smutni, nieliczni
synoAvie Erynu, niby las, po któr^nn pożar przeszedł,
stłuczony od wiatrów burzliwej nocy; samotny, z^\dę-
dły i posępny, stoi bez liścia, któryby sziimiał z po-
%viewem.
Kutullin stał przy dębie. W milczeniu powodził
zapłomienionem okiem i słuchał wiatru w gęstych
kędziorach, kiedy nadszedł Moran, sjtii Fitila, stróż
oceanu. Zawołał on: » Okręty, okręty samotnej wyspy!
Fingal przybywa, pierwszy z mężów, kruszyciel tarcz!
Fale pienią się przed ich czarnemi dziobami, a maszty
w żaglach są niby lasy w chmurach!*
115
»Zaclmijcie« rzekł Kutullin, »zadmijcie, wdatry,
które szumicie po mojej wyspy tumanach. Przyby-
waj na śmierć tysiąców, o królu rozgłośnej Selmy!
Twoje żagle, mój przyjacielu, są dla mnie obłokami
poranku; twoje okręty niebieskiem światłem; ty sam
słupem ognia, rozjaśniającjon ś-wiat nocy. O Konnalu,
pierwszy z mężów, jakże są pocieszeni w smutku
nasi prz^-jaciele! Ale dokoła noc się ściemni. Gdzież
są teraz okręty Fingala ? Czuwajmy tu nad godzi-
nami cieimiości i wyglądajmy niebieskiego księżyca!*
Opuściły się burze na lasy. Potoki ze skał za-
szumiały. Deszcz chłosta po głowie Kromli. Zapło-
mienione gwiazdy drżą między przelatuj ącemi chmu-
rami. Smutnie na brzegu strumienia, którego szu-
mem brzmi drzewo, smutnie siedzieli wodzowie Erynu.
Był tam Konnal, syn Kolgara, i Karill, syn przeszło-
ści. » Nieszczęśliwa jest ręka Kutullina« rzekł błękit-
nooki syn Semy, » nieszczęśliwa jest ręka Kutullina
od czasu, jak swego przyjaciela zabił. — Ferdo,
synu Dammana, kochałem ciebie, jak siebie samego !«
» Jakże, Kuttullinie, synu Semy, jakże upadł kru-
szyciel tarcz ? Nieraz ja m3'ślę« rzecze Konnal,
»o synie szlachetnego Dammana. Był on smukły i pię-
kny, jak niebieska tęcza !«
»Z Albionu przybj^ł Ferda, wódz stu wzgórzów.
W salach Muri uczył się on robić mieczem, i zyskał
przyjaźń Kutullina. Poszliśmy razem na łowy i sta-
nęliśmy obozem na błoniu.
»Dengala była małżonką Kairbara, wodza Ullinu
równin. Była ona okryta światłem piękności, ale jej
serce było mieszkaniem pychy. Pokochała promień
młodości, syna szlachetnego Dammana. »Kairbarze,«
rzekła białoramienna Dengala, »daj mi połowę trzody.
Nie chcę być dłużej na twoich salach. Rozdziel
trzodę, posępny Kairbarze!« — Kairbar rzekł: » Ku-
tullin niech podzieli na wzgórzu moją trzodę. Jego
8*
116 PIEŚNI OSSJANA
serce jest stolicą spra^viedliwości. Idź do niego, świa-
tło urody !« Poszedłem i rozdzieliłem trzodę. Pozo-
stał byk białośiiieżny; tego byka dałem Kairbaro^^'i.
Gniew Deugali ocknął się.
»Synu Dammana« mówiła piękność, »Kutullin
zranił moją duszę. Muszę słyszeć o jego śmierci, albo
strumień Lubaru popłynie nade mną. Mój blady duch
będzie przy tobie krążyć i narzekać na ranę mojej
dumy. Albo rozlej krew Kutullina, albo przesz}^ tę
pierś niespokojną !« — »Dengalo,« rzekł młodzieniec
piękuowłosy, »jak zabić syna. Semy, przj^jaciela naj-
skr\i;szycli moich myśU? Jak dobyć miecza na niego ?«
Trzy dni płakała przed wodzem, czwartego przyrzekł,
ze będzie walczył. »Będę walczj^ł z przyjacielem, je-
dnak, Dengalo, — bodajb\Tn upadł od jego miecza!
MógłźebjTn sam po wzgórzu chodzić ? Mógłźeb^in
patrzeć na grób Kutulliua ?« Spotkaliśmy się na
ró\sTiinie Muri. Chroniły się ran nasze miecze; śli-
zgały się po stalowjTn szj^szaku, albo g\%dzdały po
ślizkiej tarczj\ Dengala była blizką i z uśmiechem
rzekła s^oiowi Dammana: » Słabe twoje ramię, pro-
mieniu młodości. Twoje lata nie dojrzały do stali.
Ustąp synowi Semy. Mocny on, jak skała na Mal-
morze. «
Łzy stanęły w oczach młodzieńca. Jąkając się
rzekł do mnie: »Kutullinie, podnieś Avypukłą tarczę.
Broń się ręce przyjaciela. Moja dusza obarczona jest
smutldem, bo muszę zabić wodza mężów !« Jęknąłem,
jak \\-iatr w skalnej szczelinie. Spuściłem ostrze
oręża. Upadł promień boju, pierwszy z przyjaciół
Kutullina. Nieszczęśliwa jest ręka Kutullina od czasu,
jak rycerz przez nią upadł !«
» Smutna jest twoja powieść, synu wrodzą « rzekł
Karill imiych czasów. »Cofa ona mojego ducha ku
dniom innych lat, ku starej przeszłości. Często sły-
szałem ja o Komalu, który lubego przyjaciela zabił;
117
jednak ZT\^^cięstwo towarzyszyło jego żelazu i w jego
obecności wygrywano bitwy.
»Komal był synem Albionu, wodzem stu wzgó-
rzów. Zwierz jego napawał się z tysiąca strumieni.
Tj^siąc skał łajało się ze szczekaniem psów jego.
Oblicze jego było słodyczą młodości; ręka — śmiercią
rycerzy. Jedna była jego miłością, i piękną była ona,
córka potężnego Konlocha, Zdawała się być słonecz-
nym promieniem pomiędzy kobietami. Jej kędziory
niby krucze skrzydła. Jej psy przyuczone do łowów.
Cięciwa łuku g-wizdała z wiatrem, ale serce przy-
kute do Komala. Często spotykały się ich oczy
w miłości. Jedna droga im na łowj^ Szczęśliwe ich
słowa na ustroniu. Ale Grumal pokochał dziewicę,
czarny wódz pochmurnego Ardwenu. Czuwał nad sa-
motnemi jej krokami po błoniu, wróg nieszczęsnego
Komala.
» Jednego dnia, powracając z łowów, kiedy mgła
osłaniała ich przyjaźń, zeszli się w jaskini Ronnana
Komal i córa Konlocha. Jaskinia była zA^ykł}TQ wy-
poczynkiem Komala; ściany ob%vieszane były zbro-
jami. Wisiało tam ze sto tarcz skórzanych i ze sto
szyszaków z dźwięcznej stali. » Odpocznij tu, kochana
Galwino« rzekł on. »Ty światło jaskini Ronnana!
Tam widać jelenia; pójdę na wierzchołek Mory i na-
tj^chmiast powTÓcę!« — » Lękam się mojego nieprzy-
jaciela, ponurego Grumala« odpowiedziała ona, » przy-
chodzi on często do jaskini Ronnana. Położę się mię-
dzy zbrojami; tylko prędko po^vracaj, o mój ko-
chanku!«
»Poszedł za jeleniem na Morę. Córa Konlocha
umyśliła doświadczyć jego miłości. Zawarła piękną
pierś w zbroję i wyszła z jaskini Ronnana. On my-
ślał, że to jego nieprzyjaciel. Mocno uderzyło w nim
serce. Zmienił barwę lica, ciemność osłoniła oko. Na-
piął łuk. Wyleciała strzała. Galwiua upadła we krwi.
118 PIEŚNI OSSJANA
Biegł po swojej ścieżce ze zwierzyną i wołał córy
Konloclia. Żadnej odpowiedzi w samotnej skale!
» Gdzież jesteś, lioclianko moja?« — Nareszcie po-
strzegł jej serce, uderzone pierzastą strzałą! »0 córo
Konloclia, tyż-to ?« — Upadł na jej łono. Łowcy
znaleźli parę nieuratowaną. Błąkał się on potem po
wzgórzu i często w milczeniu okrążał ciemne mie-
szkanie kochanki. Przybyła morska flota. Komal wal-
cz3'ł — cudzoziemcy pierzcMi! Szukał śmierci na
polu bit^v}^; ale któż mógł zabić potężnego Komala ?
Odrzucił czarnośniadą tarczę. Strzała znalazła jego
pierś męską. Śpi on z ukochaną Galwiną przy po-
mruku sączącego się źródła. Widzi żeglarz zielone ich
groby, kiedy się przemyka po falach północy. «
PIESN TRZECL4.
Noc jeszcze. Kutullin uprasza Karrila, ab}' mu zanucił
pieśni o dawnych rycerzach. Ten opowiada przygody
Fiiigala w Jutlandji, kiedy przybył do króla tej ziemi
Starna, Swaranowego ojca, w zamiarze pojęcia za żonę
pięknej Agaudeki, córki Starnowej. Przy końcu pieśni
nadchodzi Kalmar, który byl dla rany pozostał, i donosi
Kutullinowi, że Swaran ma zamiar uderz^^ć na ostatki
irlandzkiego wojska. Stają z Kutullinem w wąwozie
i wstrzymują nieprzyjaciół, dopóki KarriI wojslc nie od-
prowadził. Fing-al wysiada na brzeg. Swaran zwraca
swoje siły na Kaledoiiczyków. Kutullin, zawstydzony
swoją przegraną, chroni się do jaskini Tury.
Fingal uderza na nieprzyjaciół i rozprasza ich, ale noc
odwleka zwycięstwo zupełne. Fingal daje nauki walecz-
nemu sj-nowi Óssjana, Oskarowi, i opoAviada mu prz}^-
gody pięknej Fainasollis. Fiłlan i Oskar zostają wysłani
na nocne zwiady. Gaul domaga się dowództv,'a na na-
stępną bitwę i otrzymuje je.
» Wdzięczne są słowa pieśni, miłe pomeści prze-
szłości« rzekł Kutullin. »Są jak rosa poranku na
119
wzgórzu sarn, kiedy mdłe jeszcze słońce na jego
boku, a jezioro doliny spokojne i modre. O! Karrilu,
podnieś głos znowu i zanuć mi pieśń Selmy, co ją
śpiewano w mych salach uciechy, kiedy był Fingal,
król tarcz, i rozjaśniał się przy czynach swojego
ojca.« Karril zaczął: »Fingalu, mieszkańcze bojowi-
ska, wczesne były sprawy twojego oręża. Trawiłeś
Lochlin w gnieme, kiedy twoja młodość jaśniała
urodą dziewiczą. Uśmiechano się nad pięknie kwitną-
cem licem rycerza, ale w jego rękach śmierć była.«
» Silny był jak powódź Lory. Jego towarzysze —
jak pęd tysiąca strumieni. Sch^\jtali w bitwie króla
Lochliau i odesłali go napowrót na jego okręty. «
» Próżne jego serce nadęło się pj^chą. — W du-
szy czerniła się śmierć młodzieńca. Bo nikt oprócz
Fingala nie pokonał mocy potężnego Stama.«
» Siedział on na sali konch w lesistej krainie
Lochlinu. Wezwał siwowłosego Sniwana, który czę-
sto śpiewywał w okręgu Lody *), kiedy kamień po-
tęgi słuchał jego wezwania i kierował bitwami
w polu walecznych !« ,
»Pójdź, siwy Sniwanie« rzekł Starno »ku śród-
wodnym skałom Ardwenu. Po^\aedz króloA\'i Selmy,
najpiękniejszemu między tysiącami, powiedz, źe mu
dam córkę, najpiękniejszą z dzie^\^c, które wzdychają
śnieźnemi piersiami. Jej ramiona białe sa, jak piana
moich fal; jej dusza szlachetna i łagodna.*
»Niech przyjdzie z n aj dzielniej szem rycerstwem
do tajemnych komnat mojej córki. «
» Poszedł Sniwan do sal Selmy i powrócił z pię-
*) Napomknienie o religii skandynawskiej. Te okręgi
Lody przypominają znajdujące się i dziś jeszcze w nie-
których stronach Niemiec ułożone po górach z wielkich
kamieni koła. Kamień potęgi wewnątrz koła, tak często
od Ossjana spoinłnany, l)yl bez wątpienia ołtarz, na któ-
rym ofiary składano i przy którym nucono bóstwu hymny.
120 PIEŚNI OSSJANA
knokędziorym Fingalem. Wrzące jego serce leciało
ku dziewicy, kiedy się przemakał po falach północy.
» Pożądany! pożądany królu skalistego Morwenu!-
wołał czarnośniady Stamo. » Pożądani jesteście, ry-
cerze potęgi, S3^lowie dalekiej wj^spy! Trzy dni bie-
siadujcie na mojej sali, trzy dni polujcie na moje
dziki, ażeby wasza sława doszła do dziewicy, która
mieszka w tajemnej komnacie. «
» Stamo śmierć ich umyślił. Wydał ucztę konch.
Fingal, niedo^\'ierzając wi-ogo\\d, stanął w żelaznej
zbroi. Syno^vie śmierci zlękli się i poszli z oczu
króla. «
» Podniosły się wnet głos\^ pogodnej radości,
i drżące arfy dzwoniły wesele. Bardo^vie śpiewali
o rycerskich bojach — śpiewali o niespokojnych pier-
siach miłości. «
»Był tam i Ullin, bard Fingala, słodki głos
dźwięcznej Kony. Sła\\ił on córę Lochlinu i \sysoko-
rodego króla Morwenu. «
» Słyszała to córa Lochlinu. Opuściła komnatę ta-
jemnj'ch swoich westchnień. Wyszła w całej krasie,
niby księżyc z wschodniego obłoku. «
» Opływał ją urok, jak światło. Jej stąpanie było
dźwięczeniem pieśni. Postrzegła młodzieńca i poko-
chała. Był on ukradkowem westchnieniem jej duszy.
Ukradkiem pozierało na niego błękitne jej oko. Bło-
gosławiła wod^a rozgłośnego Morwenu. «
» Trzeci dzień wszystkiemi promieniami oś^viecił
las dzików. Wyszedł czarnośniady Stamo i Fingal,
król tarcz. Pół dnia spędzili na łowach; oszczep
Selmy krwią się zaczerwienił.*
»Tak było, kiedy córka Starna, błękitnem okiem
przez łzy pozierając, tak było, kiedy przyszła z gło-
sem miłości i rzekła do króla ]\Iorwenu:
»Fingalu, wodzu wysokorody! nie -wierz pysznemu
sercu Starna. On w lesie ukrył swoje wodze. Strzeż
121
się lasu śmierci. Ale pamiętaj, s}tiu "wyspy, pamiętaj
o Agandece. Ratuj mię od wściekłości mojego ojca,
królu wietrznego Morwenu.«
» Młodzieniec szedł bezpiecznie, a z nim jego ry-
cerze. Synome śmierci upadli z jego ręki, a Gormal
zabrzmiał dokoła. «
» Stanęli synowie łowów przed salami Starna.
Czarne brm króla podobne były do chmur, oczy do
nocnego ognia. » Przyprowadź cie« krzyknął, » przy-
prowadźcie tu Agandekę do kochanego jej króla
Morwenu! Jego ręce zmazały się kr\Naą mojego ludu;
nie poszły darmo jej słowa. «
»Przyszła z oczami od łez czerwonemi. Przj'szła
z pływaj ącemi w nieładzie kędziorami. Wzd^onało
się białe łono tłumionem westchnieniem, niby piana
strumienistego Lubaru. Starno przebił jej pierś że-
lazem. — Upadła, jak płatek śniegu, ślizgający się
po skałach Ronanu, kiedy lasy milczą, a Echo po-
nurzy się w dolinę. «
» Spojrzał Fingal na dzielne swoje wodze, a dzielni
jego wodzowie clu\ycili za oręż. — Ryknął pomruk
bitwy, a Lochlin pierzchnął lub zginął.*
»Zaniósł dziewicę najłagodniejszej duszy, bladą,
na mknący się swój okręt. Grób jej podnosi się
w Ard wenie. Morze szumi przy ciemnem jej mie-
szkaniu.*
» Błogosławiona niech będzie jej dusza !« rzekł
Kutullin, » błogosławione niech będą usta pieśni! Sihaa
była młodość Fingala; silne jest ramię jego starości.
Lochlin jeszcze raz upadnie przed królem brzmią-
cego Morwenu. Wytknij, o księżycu, lice swoje
z obłoku i oświeć białe jego żagle na falach. A je-
śli mocny jaki duch niebieski siedzi w nawisłej chmu-
rze, to odwróć, jeźdźcze burzy, czarne okręty od
skały !«
Takie były słowa Kutullina przy szumie potoku.
122 PIEŚNI OSSJANA
kiedy Kalmar, syn pokonanego Maty, wszedł na
wzgórze. Przyb\"\vał on w kr^\d z poboiska. Podpie-
rał się drewnianjTii oszczepem. Mdłe jest ramię boju,
ale mocna rycerska dusza. » Pożądany sjtiu Maty!«
zawołał Konnal, » pożądany jesteś swoim przyjacio-
łom! Ale dla czegóż tłumione westchnienie -wyrywa
się z piersi tego, który nigdy nie znał trwogi ?«
»I nigdy jej nie poznam, Konnalu, wodzu zaostrzonego
żelaza. Mój duch raduje się w przygodach i orężnym
zgiełku. Jestem z rodu walki. Moi ojcowie nie bali
się nigdy.
»Korman był pierwszy z mojego pokolenia; igrał
on z burzami fal. Czarny jego okręt pląsał po ocea-
nie, wędrował skrzydłami A^aatrów. Eazu jednego
duch noc za"svichrz3'ł. Morze się wzdęło, opoki za-
brzmiały. Wiatr nagnał chmury. Wyleciały błyski na
ognistych skrzydłach. On się idąkł i na brzeg wy-
siadł; ale wstyd mu było, że się uląkł. — Puścił
się znoA^ai na fale, szukał s^na burzy. Trzech mło-
dzieńców popędzało bat chyży, on sam z dobytym
stał mieczem. I oto przesuwa się głęboka chmura;
on porywa za ^\'ichrowatą jej głowę i maca żelazem
w czarmin jej brzuchu. Sj^n burzy A\'A'mknął się po-
wietrzem. Księżyc i gA^azdy znowu po\ATÓciły. Taka
była śmiałość mojego rodu. Kalmar podobny jest do
swoich ojców. Przygoda ucieka od podniesionego
miecza. Szczęście za śmiał3Tn idzie.
»Ale dzisiaj, sjmowde zielonego Erynu, ustąpcie
z krwawego błonia Leny. Zgromadźcie smutne osta-
tki nasz3'ch przyjaciół i trz3'majcie się Fingalowego
miecza. Słyszę chrzęst zbliżających się zbrój Loch-
linu. Kalmar zostanie i będzie walczył. Przyjaciele!
głos mój brzmieć będzie, jak gd3'by za mną b3^ły ty-
siące. — Ale, S3-nu Senw, pamiętaj o mnie. Pamię-
taj o martwem ciele Kalmara. Skoro Fiugal rozbu-
rz}^ bojo%\-isko, to połóż mię prz3' kamieniu sponmie-
123
nia, ażeby przyszłe czasy mogły usłyszeć moją sławę,
ażeby matka Kalmara ucieszyła się jego chwałą !«
»Nie, synu Maty« odpowiedział Kutullin, »nigdy
ja ciebie nie opuszczę! Nieró^vlly bój jest mojem we-
selem; dusza moja rośnie w przygodzie. Konnalu
I i Karrilu przeszłości, uprowadźcie zasmuconych sy-
nów Erynu. Gdy się bój skończy, szukajcie nas na
tej ważkiej drożynie. Blizko tego dęba uleguiem
strumieniowi Avalki tysiąców. O! synu Fitila, puść się
lotnym krokiem na błonia Leny. Powiedz Fingalowi,
że Eryn upada. Proś króla Morwenu, niech prz}^-
bywa. O! niech przyb>^va, jak słońce śród burzy,
rozjaśnić — zbawić tę wyspę !«
Na Kromli szarzeje poranek. Następują synowie
morza. Kalmar stał na przodzie, aby się im opierać
w dumie gorejącej swojej duszy. Blade jednak obli-
cze rycerza. Podpiera się oszczepem ojców, oszcze-
pem, który z Lary przyniósł, kiedy zasmucił duszę
swojej matki, duszę samotnej Alklety, niknącej w lat
zgryzocie. Zwolna jednak upada rycerz, niby drzewo
śród pola. Ponury Kutullin sam stał, niby skała na
piasczystej dolinie. Przypływa morze falami i Avre
przy twardych bokach; głowa jej okrywa się pianą,
a wzgórza dokoła się odzywają.
Z szarej mgły oceanu majaczą białoźagle okręty
Fiugala. Wysoki jest las jego masztów, co na})rze-
mian zbliżają się na potoczystych falach. Ujrzał je
Swaran ze wzgórza. Odwrócił się od synów Erynu.
Jak rozhukane morze wali się przez sto wysp Lii-
storu, tak głośno, tak dziko, tak nieobejrzanie za\tó-
cili się ku królowi synowie Lochlinu. Lecz pochy-
lony, płaczący, smutny i opieszały, wlokąc za sobą
długi oszczep, wchodził Kutullin w lasy Kromli i ża-
łował poległych przyjaciół. Wstydził się on pojrzeć
w oblicze Fingala, który go zwykł pozdrawiać z pola
sła^vy.
124 PIEŚNI OSSJANA
»Jak wielu leży tutaj moich rycerzy, wodzów
er^Tiskiego plemienia, tych, co się tak weselili na
salach, kiedy się dźwięki konch odzy^yały! Nie znajdę
już nigdy ich kroków na błoniach; nigdy już nie
usfyszę na łowach ich głosów. Bladzi i niemi, na
skrwaA^donych łożach leżą ci, którzy mi przyjaciółmi
byli. O! duchy poległych za młodu, spotkajcie Ku-
tullina na jego błoniach. Przemówcie do niego wia-
trem, kiedy skrzĄ-j^iące drzewo ozwie się przy jaskini
Tury. Tam ja będę leżał daleki i nieznany. Żaden
bard nie usłyszy o mnie. Żaden siwy kamień nie
powstanie ku mojej sławie. O! płacz mię z umar-
łemi, Bragelo. Przeszła moja sława !«
Takie były słowa Kutullina , kiedy do lasów
Kromli wchodził.
Fingal, -^ysoki na swoim okręcie, \^yciągnął przed
siebie jaskrawą dzidę. Przerażający jest połysk jego
stali, podobny on do ogniojawu śmierci na błoniach
Malmoru, kiedy wędrowiec samotny stoi, a na niebie
ćmi się księżyc. »Bitwa już minęła !« król rzecze,
» widzę krew moich przyjaciół. Smutne są pola Leny;
dęby Kromli w żałobie. Upadli łowce w swojej sile;
niema już syna Semj^ Hyno i Fillanie, synowie moi,
uderzcie w róg Fingala. Wejdźcie na owo wzgórze
nadbrzeżne i zawołajcie na dzieci wrogów. Zawołaj-
cie na nich z grobu Lamdarga, wodza przeszłości.
Niech głos wasz podobny będzie do głosu waszego
ojca, kiedy rozpoczyna bitwy swojej mocy. Czekam
potężnego cudzoziemca; czekam S warana na brzegu
Leny, Niech przyjdzie z całunu swoim rodem; silni
są przyjaciele poległych !«
Poleciał piękny Ryno, jak błyskawica; posępny
Fillan — jak mrok jesienny. Słychać ich głosy na bło-
niach Leny. S\Tiowie oceanu słyszą róg Fingala; jak
ryczący ^^ir oceanu, odparty od królestwa śniegów.
z taką mocą, tak posępnie, tak nagie przybyli syno-
125
wie Lochlinu. Na ich czele król się pokazał w strasz-
11 ( i p3-sze swego uzbrojenia. Zajadłość wrzała na
( zarnobrewem licu; oczy krążyły w ogniu odwagi.
Fiiigal postrzegł Starnowego syna i spomniał sobie
Aiandekę: bo Swaran młodzieuczemi łzami płakał
]:o białopiersiej siostrze. Wysłał do niego Ullina
]ii'śni, aby go wezwał na ucztę konch; bo spomnie-
11 ii' pierwszej miłości wdzięcznie ^vl•óciło do duszy
Fino-ala.
UUin przyszedł krokami starości i przemómł do
Starnowego syna: »0 ty, który mieszkasz wdali
śi '»d fal, jak skała, przyjdź na ucztę króla i prze-
I)a(lź ten dzień w spoczynku! Jutro, o Swaranie,
sjiotkamy się i będziemy kruszyć dźwięczne tarcze !«
» Dziś jeszcze « rzekł popędliwy syn Starna, » skru-
szamy dźmęczne tarcze! Jutro ja ucztę A^ydam, ale
Fuigal będzie lezał.« — »Niech jutro wydaje ucztę«
rzekł Fingal z uśmiechem; »dziś tedy, o sjoiowie moi,
skruszymy tarcze! Ossjanie, ty stój blizko mojego
ramienia; ty, Gaulu, podnieś twój miecz straszny;
napnij, Fergusie , łuk skrzjnsdony; ciskaj, Fillanie,
dzidą przez poA^aetrze! Podnieście wasze tarcze, niby
chmurne księżyce. Niech wasze oszczepy będą ognio-
jawami śmierci. Idźcie za mną ścieżką sławy; zrów-
najcie mi w sprawach boj owych !«
Jak sto Anatrów morweńskich, jak potoki stu
wzgórzów, jak chmury, lecące po niebie, jak czarny
ocean, sztummjący do brzegów puszczy; — z takim
rykiem, tak ogromnie, tak strasznie spotkały się woj-
ska na brzmiących polach Leny. Jęczenie ludów roz-
legło się nad wzgórza, podobne do nocnego grzmotu,
kiedy chmury zgrzytają na Konie, a tysiąc duchów
zawodzi społem w podziemnej burzy. Pędzi w swo-
jej mocy Fingal, straszlim', jak duch Trenmora,
przybywającego nad Morwen w wichrze zobaczyć
dzieci swojej pychy. Szmnią po górach dęby i skały
126 PIE8NI OSSJANA
przed nim się walą. Ledwo dojrzany, niby nocna bły-
skawica, stąpa szeroko ze wzgórza na wzgórze. Skrwa-
wiona była ręka mojego ojca, kied}'^ mclirzył błyska-
■wicą miecza. Wspomniał na bit\vy młodości. Na jego
drodze usłane pole. Ryno szedł przodem, niby słup
ognia. Ponure było czoło Gaula. Fergus ciskał się
nogami matru; Fillan — jak tuman wzgórza; Ossjan —
jak skała. Radowałem się z mocy króla. Wielu było
pobitych od mego ramienia. Niszczący był blask mo-
jego miecza. Moje kędziory nie były wtedy tak siwe,
ręce nie drżały starością; ciemność oczu nie zamy-
kała; nie u.tykały nogi w biegu!
Któż potrafi zliczyć lud pobity ? Kto sprawy po-
tężnych rycerzy, kiedy gniewny Fingal rozganiał sy-
nów Lochlinu? Wzdymał się jęk ze jęku, z wzgórza
na wzgórze, aż noc wszystko pokryła. Bladzi, od-
parci, jak trzoda jeleni, zebrali się na Lenie syno-
wie Lochlinu.
My usiedli nad miłym strumieniem Lubaru i słu-
chali wesołej arfy. Fingal był najbliżej Avrogów; słu-
chał powieści bardów. Wodzowie innych czasów, spa-
niały ród jego, był w pieśni. Czujny, oparty na tar-
czy, siedział król Morwenu. Wiatr gmzdał po jego
kędziorach; dumy błąkały się międz}^ dniami lat in-
nych. Przy nim, na pochylonym oszczepie stał mój
młody, mój waleczny Oskar. Dziwił się królom Mor-
wenu; podnosiły się jego czyny w duszy Oskara.
»S\Tiu mojego syna!« król zaczął, » Oskarze, dumo
młodości! widziałem połj^sk twojego miecza. Chlubi-
łem się moim rodem. Naśladuj sławę ojców! Bądź
tem, czem oni byli, kiedy żył Trenmor, pierwszy
z mężów, i Trotal, ojciec rycerzy. Odbywali oni boje
w młodości i są w pieśni bardów. O Oskarze, nagi-
naj mocarzów zbroi, ale oszczędzaj rękę słabą. Bądź
strumieniem wielu wód dla nieprzyjaciół twojego
ludu, a powiewem trawy dla tego, kto pomocy błaga.
127
Tak żył Trenmor; takim był Trotal; takim jest Fin-
gal. Moje ramię dźwigało skrz^nydzonj^h ; słaby od-
poczywał za błyskawicą mojego żelaza, «
»Oslvarze, byłem, jak ty, młodzieńcem, kiedy przj^-
była wdzięczna Fainasollis, promień słoneczny, łagod-
ne ś\^iatło miłości, córa króla Krald. PowTacałem
z pól Kony, a mój orszak był mały. Zdaleka poka-
zał się bat białożagli. Postrzegliśmy go, niby mgłę,
która na metrze oceanu przelatuje. Zbliżał się prędko.
Postrzegliśmy krasawicę. Wzdymała się pierś pełna
westchnień, wiatr był w rozpuszczonych czarnych kę-
dziorach; łzy wisiały na różanych jagodach. — »Córo
piękności, « rzekłem spokojnie, »dla czego się w^zdyma
pierś twoja westchnieniami ? Mogęź, o córko morza,
ja, młodzieniec, obronić ciebie ? Mój miecz nie jest
jeszcze potężny w boju, ale moje serce nieulękłe!«
»Do ciebie uciekam* rzekła wzd3'cliając, »o książę
potężnych mężów! Do ciebie uciekam, wodzu konch
szlachetnych, podporo słabej ręki! Król brzmiącej
Kraki nazywa mię słonecznym promieniem swojego
rodu. Wzgórza Kromali słyszały westchnienia miło-
ści dla nieszczęsnej Painasolli. Wódz Sory znalazł
mię piękną i pokochał córę Kraki. Jego miecz jest
promieniem światła przy boku wojo\vnika, ale czoło
niespokojne, a w duszy burze. Uciekłam przed nim
na rozhukane morze; ale król Sory goni za mną.«
» Odpocznij za moją tarczą, « rzekłem, » odpocznij
w pokoju, promieniu śmatła! Jeżeli ramię Fingala
będzie jak jego dusza, to ucieknie wódz Sory. Mógł-
bym cię ukryć w samotnej jaskim, córko morza, ale
Fingal nigdy nie ustępuje. Grożą-li przygody, to się
rozweselam w burzy oszczepów.* Postrzegłem łzy na
jej jagodach. Krasawica Kraki wzbudziła moją litość.
» Wdali , niby wał groźny, pokazał się okręt
burzliwego Borbara. Jego maszty nachylone ku mo-
rzu za śnieźnemi żaglami. Po stronach ubielone od-
128 PIEŚNI 08SJANA
pływały wody. Szumiała moc oceami. »Przybywaj,«
rzekłem, »z szumów oceanu, jeźdźcze burzy. Podziel
biesiadę mojej sali; jest ona mieszkaniem obcych. «
Przy moim boku stała drżąca dziewica. On łuk
napiął — ona upadła. »Niemylna« rzekłem »twoja
ręka, ale przeciwnik słaby. Nie słabo spotkaliśmy się
śmiertelnym bojem. Poległ od mojego miecza. Zło-
żyliśmy w dwa kamienie groby nieporatowanych mło-
dych kochanków. Takim ja byłem za młodu, o Oska-
rze! Zrównaj starości Fingala. Nie szukaj nigdy
boju, ale nie unikaj, kiedy nadejdzie.
Fillanie! Oskarze z czarnośniademi kędziorami!
oba chyży biegacze, lećcie na błonia przed mojem
okiem i zobaczcie synów Lochlinu. Słyszę zdaleka
tętent ich kroków, niby szum odległego lasu. Idźcie,
ażeby się nie wymknęli na fale północy przed moim
mieczem; bo wielu wodzów eryńskich leży tu na
czarnem łożu śmierci. Upadły dzieci boju, S3naowie
rozgłośnej Kromli.«
Polecieli rycerze, niby dwa czarne obłoki, wozy
duchów, któremi przybywają mroczne dzieci powie-
trza straszyć mężów bez ratunku. W tej chmli Gaul
stanął, 3301 Morniego, podobny skale śród nocy. Jego
oszczep rozjaśniał gwiazdy; głos jak mnogie stru-
mienie. »Synu bitwy « zawołał wódz, »Fingalu, królu
konch! niech bardowie mnogich pieśni wezwą przy-
jaciół Erynu na spoczynek. Fingalu, schowaj miecz
śmierci, niech twój lud sam walczy; zwiędniejemy
bez sławy, a nasz król sam tylko jest kruszy cielem
tarcz. Kiedy poranek ocknie się na naszych wzgó-
rzach, to popatrz zdaleka na nasze sprawy. Niech
Lochlin pozna się z mieczem sjma Morniego, aby
bardowie i o mnie zaśpiewali. Tak dawniej bywało
w pokoleniu Fingala, w szlachetnem; tak i ty daw-
niej robiłeś, królu mieczów, w walce oszczepów !« —
» Walcz! synu Morniego* rzekł Fingal, »będę się
129
chlubił twoją sławą. Walcz, ale blizko ciebie będzie
mój oszczep, zasłona w przygodzie.
» Podnieście, podnieście głosy, synowie pieśni,
i do spoczynku mię ukołyszcie! Tutaj położy się Fin-
gal w nocnym Avietrze. Jeśli, o Agandeko, blizko
mnie jesteś pomiędzy dziećmi swojej krainy, jeśli
siedzisz w powiewie między ^yj^sokoźaglemi masztami
Lochlinu; to przyjdź do snu mojego, jedyna moja
piękności, i ukaż memu duchoA^i promienne swoje
lica ! «
Wiele głosów i mele arf podniosło miłobrzmiące
dź\vięki. Śpiewano o szlachetnych sprawach Fingala,
o szlachetnym Fingala rodzie. Niekiedy w miłym
dźwięku ozwało się Ossjana imię. Często walczyłem
i często zwyciężałem w bitwie oszczepów. — Ale
ślepy, płaczący i zgubiony, tułam się dzisiaj z ma-
łemi ludźmi. O Fingalu! nie mdzę już ciebie z twoim
wojennym rodem. Dzikie sarny pasą się na zielon;yTn
grobie potężnego króla Morwenu. Błogosławiona bądź
twoja dusza, królu mieczów, najsław\miejszy na wzgó-
rzach Konv!
PIEŚŃ CZWARTA.
Ossjan opowiada swojo, prz^ygody z kochaną Eweralliną,
matką Oskara, zmarłą przed samym pochodem do Jr-
landji! Ducii jej objawia się jemu śród nocy i wzyw^a g'o,
aby ratował Oskara, l<tóry podsunąwszy się z Fillanem
pod nieprzyjaciela, trafił na znaczną jego siłę i jest
w niebezpieczeństwie. Ossjan przybywa na pomoc, nie-
przyjaciele pierzchają; ale Swaran porusza całe swoje
wojsko. Fingal zgromadza swoje, zdaje Gaulowi dowódz-
two, a sam ustępuje, na górę, skąd może bitwę widzieć.
Oskar dokazuje cudów waleczności, ale Swaran otacza
Gaula i zmusza Avojsko do ustępowania. Fingal schodzi
z góry, każe rozwinąć swoją chorągiew, szykuje wojsko
PISMA GOSZCZyŃSKIEGO. II. 9
130 PIEŚNI OSSJANA
i postępuje naprzód. Swaran cofa się i ui-ządza wojsko
do potyczki. Zaczyna się bitwa, Kutullin i Konnal sły-
szą z jaskini Tury zgiełk bitwy, wychodzą na szczyt
góry i przypatrują się. Kutullin chce pójść do boju, ale
go konnal wstrzymuje, aby przez to nie ujął sławy Fiu-
gąlowi, który sam nieprzyjaciół pokona. Karril wysłany
do ring'ala z życzeniem powodzenia
Któż to schodzi z góry z pieśnią, niby tęcza
dżdżystej Leny ? To dziewica z głosem miłości *),
białoramienna córa Toskara. Często słuchałaś ty mo-
jego śpiewu; często płaciłaś piękności łzami. Czy
idziesz na bojowiska swojego ludu posłyszeć o czy-
nach Oskara? Kiedyż się skończy moja żałoba przy
strumieniacli rozgłośnej Kony ? Moje lata w bitwach
przemiuęł}', a starość smutkiem się zasępia.
Córo śnieżnoręka! nie byłem ja taki ślepy i za-
smucony. Nie byłem ja tułaczem i posępnym, kiedy
mię Ewerallin kochała, Ewerallin z czaruośniademi
kędziorami, białopiersia córa Branny. Tysiąc rycerzy
szukało dzie^^icy, odrzuciła miłość tysiąca. Wzgar-
dzeni zostali synowie miecza, bo miłym był Ossjan
w jej oczach. Poszedłem zażądać dzie^\^icy ku pias-
czystym zdrojom Lęgu. Dwunastu sjaiów strumieni-
stego Morwenu z mojego ludu szło ze mną. Przy-
szliśmy do Branny, przyjaciela obcych, do Branny
z dźwięcznym pancerzem. »Skądże« p3^tał się on, »te
stalowe zbroje ? Niełatwo będzie dla dzicA^dcy odpra-
wić modrookich synów Erynu. Ale bądź pozdrowiony,
synu Fingala! Szczęśliwa dziemca, która ciebie wy-
gląda! I bodajbym miał dwanaście córek piękności,
abyś wybrał pomiędzy niemi, synu słaA^y!«
Otworzył salę dzie\vicy, ciemnokędziorej Eweral-
liny. Radość spłonęła w naszych męskich piersiach.
Pozdrowiliśnw dziewicę Branny. Ale na górze nad
^) Malwina.
131
nami pokazał się lud okazałego Kormaka. Ośmiu
było rycerzy tego wodza. Daleko od ich zbroi pa-
łało pole. Był tam Kolia i Durranan, potężny To-
skar i Tago, i Frestal zwycięski, i Dairo szczęśli-
wych cz3'nów, i Dala, tama bitwy na w^ązkiej dro-
ź}iiie. W ręce Kormaka miecz pałał. Wdzięczne spoj-
rzenie rycerza. Ośmiu było r^^cerzy Ossjana: Ullin,
burzliwy s}Ti walki, Mullo zacnych czynów, szlache-
tny, nadobny Sulacha, Oglan i popędliw;y' Cerdal,
czoło śmierci Dumarikanow^e, i ty! dla czegóż osta-
tni? Ogarze, tak daleko sławmy na górach Ardw^enu!
Ogar spotkał Dale siłacza twarzą w tw^arz na
rycerskiem polu. Walka wodzów równała się burzy
na zapienionych w^ałach oceanu. Ogar przypomniał
sobie sztylet, broń, którą lubił, i dziemęć razy wTa-
ził ją w bok Dali. Zawichrzyła burzliwa walka. Trzy
razy skruszyłem oszczep na tarczy Kormaka; trzy
razy jego oszczep skruszyłem. Ale — nieszczęsny
młodzieńcze miłości! uciąłem mu głowię. Pięć razy
jDotrząsłem jej liędziorami. Przyjaciele Kormaka ucie-
kli. Któżby, kochana dziewdco, kiedym szedł do walki,
któżby mi był wtedy powiedział, że opuszczony, ślepy,
i błądzący, będę się smucił ])0 nocach. Mocny byćby
musiał jego pancerz i niepokonane w boju ramię.
Skonały dźwięczne głosy na zamroczonych bło-
niach Len}^ Przykro dął wiatr niestały. Wysokie
dęby potrząsały dokoła liściem. Moje dimiania były
przy Ewerallinie, kiedy przyszła w całem świetle
swojej krasy. Błękitne jej oko przez łzy patrzało.
Stanęła na obłoku przed mojem spojrzeniem i prze-
mówiła słabym głosem: » Wstań, Ossjanie, wstań
i wybaw mojego syna; wybaw Oskara, książęcia mę-
żó^\. Przy płonących dębach nad strumieniem Lu-
baru w^alczy on z Lochlinu .synami. « Zagasła w obłoku.
Okryłem się stalą. Oszczep kroki ])odi)ierał; cln-zęsz-
cząca zbroja dzwoniła. Zaśpiewałem, podług mego
132 PIEŚNI OSSJANA
zwyczaju, pieśń o rycerzach przeszłości. Niby grzmot
daleki, posłyszał ją Locłilin. Pierzclinęli; mój syn
gonił icli.
Zawołałem na niego, nib}^ oddalony strumień.
» Oskarze « wołałem, »wtóć na Lenę. Nie goń dalej
v\TOga, chociaż Ossjan jest za tobą!« Przj-szedł i miły
był mojemu uchu dź\^'ięk Oskarowej stali. »Dla czego
zatrz}inałeś moją rękę,« mó\^-ił on, »nim śmiercią wszyst-
kich okiyła ? Czarni i groźni spotkali oni przy stru-
mieniu Fillana i twego syna. Czuwali nad nocnym
postrachem. Nasze miecze zwyciężały; ale jak nocne
burze rozlewają ocean po białych piaskach Mory
tak mrocznie zbliżają się s3Tiowie Lochlinu na szu-
miące błonia Leny. Wdali wyją duchy nocy. Po-
strzegłem ^\-idma śmierci. Obudzę ja króla Morwenu,
który się uśmiecha Vv- przygodach. Jest on niebie-
skiem słońcem, wychodzącem z burzy. «
Skoczył Fiiigal ze snu i wsparł się na tarczę
Tremnora, na czarnośniadą tarczę ojców, której oni
w bitwach przedwiecznych uźj-wali. Bohater Avidział
we śnie smutną postać Agandeki. Przybyła szlakiem
od oceanu. Zwolna i samotnie przesuwała się po Le-
nie. Blade było jej oblicze, jak mgła na Kromli.
Łzy jagód mętne. Często v\'ysuwała rękę, led^\-ie doj-
rzaną z pod szaty; szata urobiona z chmur puszczy;
wyciągnęła rękę nad Fingalem i od^\TÓciła milczące
oczy. »Dla czego córka Starna płacze ?« zapytał Fin-
gal z westchnieniem. » Czego oblicze twoje tak blade,
piękna clmiiu' wędro^iMiico ?« Umknęła się ua ma-
trach Leny. Zosta^\"iła go śród nocy. Żałowała ona
s^^nów swojego ludu, którz}' mieli upaść z ręki Fin-
gala.
Skoczył bohater ze snu. Trzjinał ją jeszcze
w swoim duchu. Zbliżył się odgłos kroków Oskara.
Ujrzał król siwą jego tarczę, bo słabe promienie po-
ranku przepramały się juz przez wody UUinu. »Cóź
133
tam wi'óg- robi w swojej bojaźni ?« zapytał, podno-
sząc się, król Morwenu, »czy ucieka przez piaiiy mo-
rza, czy pragnie boju stali ? Ale — po cóź ma Fin-
gal pytać ? Słyszę głos ich w południowym wietrze.
Leć, Oskarze, przez błonia Leny, i budź przyj aciół!«
Król stanął przy kamieniu Lubaru. Trzy razy
podniósł głos straszliw. Porwał się zwderz przy
zdrojach Kromli. Na wszystkich wzgórzach zadrżały
opoki. Jak szum stu potoków, kiedy sic z góry ła-
mią, ryczą i pienią, jako chmury, kiedy gromadzą się
do burzy na błękitnem obliczu nieba; tak spotkał
wszędzie synów puszczy straszliwy głos Fingala.
Przyjemny był głos króla dla wojo%vników jego krainy.
Często on prowadził ich do bit\\w; często zwracał
z nieprzyjacielskiemi łupami.
»Przybywajcie do boju« król wołał, » dzieci brzmią-
cej Selmy! Przybywajcie na śmierć tysiąców! Syn
Komhali będzie się przypatrywał bitme. Na owej
górze ma się kołysać miecz mój, zasłona mojego ludu
w walce. Nie będziecie go potrzebować, wojo^\^lic3^,
bo walczy syn Morniego, wódz i)otężnych mężów.
On was poprowadzi do boju, ażeby jego sława pod-
niosła się w pieśni. O! duchy poległych rycerzy,
jeźdźcy nawałnic Kromli, przyjmujcie wesoło mój lud
padający i wprowadzajcie go na wasze wzgórza. Bo-
dajby wietrzyki Leny przeniosły ich ])rzez moje mo-
rze, ażeby mogli przychodzić do moich snów cichych
i w drzemaniu rozweselać moją duszę. Oskarze z czar-
nośniademi kędziorami, Fillanie, piękny Ryno z ostrem
żelazem, idźcie do bitwy śmiało. Zapatrujcie się na
syna Morniego. Niech wasze miecze zró^vnają w walce
jego mieczowi. Zapatrujcie się na dzieła jego ręki.
Zasłaniajcie przyjacioły waszych ojców. Pamiętajcie
na wodzów przeszłości. Zobacz3'my się jeszcze, moje
dzieci, choćbyście upadli w Erynie. Nasze zimne
134 PIEŚNI OSSJANA
i blade duchy spotkają się prędko w obłoku na
wichrach Kony.«
Wnet, niby czarna i nawalna chmura, rozdymana
błyskami niebios, ulatująca na zachód przed promie-
niami poranku, ustąpił król Sehny. Groźny jest po-
łysk jego zbroi. Dwa oszczepy w jego ręku. Siwy
kędzior pływa z A\iatrem, a sam często się ogląda
na bojomsko. Trzech bardów towarzyszy synowi
sławy, aby słowa jego wodzom odnosić. Wysoko
usiadł na wiszarze Kromli i kołysał błyska^yicą mie-
cza; a gdy on kołysał, my się naprzód posunęli.
Ocknęła się radość w obliczu Oskara; jagody
spłonęły, oko łez pełne, a miecz w ręku jak pro-
mień ognia. Uśmiechając się, przemómł do Ossjana:
»Sterniku bojów stali, ojcze mój, posłuchaj syna!
Zostań z potężmon królem Morwenu i zdaj na mnie
sławę Ossjana. Gdybym tu upadł, o wodzu, pamiętaj
o samotuĄan promieniu mojej miłości, o śnieżnopier-
siej, białoramiennej córce Toskara. Bo jagodami za-
płoni onemi nachyla się ona ze skały nad strumień;
jej włos piękny pływa po piersi, kiedy za Oskarem
wzdycha. Po^\iedz jej, źem został na moich wzgó-
rzach przelotmTu s^Tiem pometrza. Po^dedz jej, że
w obłoku po^^dtam kochaną dziewicę Toskara.* —
»Lepiej mnie, Oskarze, postaw grobomec. Nie zdam
na ciebie boju. Najpierwsze i najkrwawsze w po-
tyczce, moje ramię powinno twoje przyuczać do wal-
czenia. Ale pamiętaj, mój synu, włożyć ten miecz,
ten łuk, ten róg mojego jelenia w ciemne i ciasne
mieszkanie, kamieniem naznaczone. Oskarze, nie mam
kochanki, którąbym polecił staraniu mojego sjoia, bo
Eweralliu, miła córa Branny, juz nie źyje.«
Takie b}'ły nasze słowa, kiedy donośny głos Gaula
zabrzmiał na wiatrach. Wysoko on bujał mieczem
ojca. Poszliśmy na rany i śmierć. Jak białe fale wrą
na głębi, wzdymają się i szumią, jak brzegi opierają
135
się wrzącym falom; tak nas nieprzyjaciel ogarnął
i walczył. Mąż z mężem, stal ze stalą się spotkała.
Zadzwoniły tarcze; wojoAvnicy padają. Jak sto mło-
tów nad rozpalonym synem pieca, tak się podnoszą,
tak huczą miecze.
Gaul na przodzie, jak T\dcher Ardwenu. Zagłada
bohaterów na jego mieczu. Swaran jak ogień pusz-
czy na brzmiących łąkach Gormalu. Jakżebym zdołał
podać pieśni śmierć tjdu oszczepów ? Mój miecz wy-
soko się podnosił i pałał śród krwawej potyczki.
Straszliwy byłeś, Oskarze, mój najlepszy, mój naj-
większy synu! Cieszyłem się we ^\aaętrzu duszy, kiedy
miecz jego palił się nad pobitemi. Prędko pierzchnęli
przez błonia Leny; my ścigali i bili. Jako głazy, ze
skał na skały skaczące, jak topory w brzmiących
lasach, jak gromy, toczące się z góry na górę
w kruszących, zgubnych uderzeniach; tak szły cięcia
na cięcia i śmierć na śmierć z ręki Oskara i mojej.
Wszakże Swaran obiegł S3^na Morniego, jak siła Ini-
storskiej powodzi. Na ten ^\adok podniósł się król
w połowie na swojej górze. W poło"\vie podniósł
oszczep. »Idź, Ullinie, idź, stary mój bardzie* zaczął
król Morwenu; » przypomnij potężnemu Gaul owi bi-
twę. Przypomnij mu jego ojców. Wes}}rzyj śpiewem
słabnące wojsko, bo pieśni bój oź}'^viają.«
Poszedł Ullin krokami starości i przemówił do
króla mieczów:
»Synu wodza, jeźdźca na szlachetnym rumaku,
szerokokroki królu oszczepów, silne ramię we wszel-
kiej przygodzie, twarde serce, nigdy nie mięknące,
wodzu ostrego oręża śmierci, bij v\Toga! Niech ża-
den biały żagiel nie igra koło chmurnego Inistoru!
Niech twoje ramię będzie piorunem, oko ogniem,
serce twardą skałą! Wywijaj mieczem, jak ognioja-
wem; — podnoś tarczę, jak płomień śmierci! Synu
wodza, jeźdźca na szlachetnjTn rumaku, druzgotaj.
136 PIEŚNI OSSJANA
krusz ^\Toga!« Mocno uderzyło bohaterskie serce;
ale Swaran przybył z walką i rozbił na dwoje tar-
czę Gaida. — SynoA\ie Selmy uciekli.
Fingal po^^'stał w zbroi. Trzy razy zabrzmiał jego
głos przeraźliwy. Kromla zewsząd odpowiedziała. Sta-
nęli cicho s}Tiowie puszczy. Spuścili ku ziemi zapło-
nione lica, zawstydzeni obecnością króla. On przybył
jak dżdżysta chmura, kiedy na dniu pogodnym zwolna
ze wzgórza się spuszcza, a deszcz ogarnia pola. Mil-
czenie pilnuje leniwego pochodu, ale w królu nawał-
nica się ocknie. Postrzegł Swaran strasznego króla
Morwenu. Stanął w połowie pędu. Niespokojnie pod-
parł się oszczepem; krążyło rozpalone oko. Wysoki
i milcząc}^, wydawał się bj^ć dębem na brzegach Lu-
baru, którego gałęzie opaliła kiedyś niebios błyska-
A\'ica; pochylił się nad strumieniem; gwiżdże wiatrem
si^^w mech jego. Tak król stanął. Potem odciągnął
powoli ku brzmiącjTn błoniom Leny. Opłynęły boha-
tera jego tysiące, a pomrok rozłożył się na wzgórzu.
Fingal, jak niebieski promień, jaśnieje śród swo-
jego ludu. Kupią się przy nim r^^erze. Zabrzmiał
głosem potęgi: » Podnieście w górę moje sztandary,
rozpuśćcie je wiatrom Leny, niby płomienie stu wzgó-
rzów! Mech szumią watrami Erynu, a nas napowrót
do bit-wj^ modą. Synowie szumiących strumieni, które
z tysiąca gór spadają, bądźcie blizko króla Morwenu
i zważajcie na słowa jego potęgi! Gaulu, potężne
ramię śmierci, Oskarze przyszłych bojów, Konnalu,
s}Tiu błękitnych tarcz Sory, Dermidzie czamośuia-
dego włosa, Ossjanie, królu mnogich pieśni, ty bądź
blizko ojcowskiego ramienia !« Zajaśniało w górze
słońce boju, królewski sztandar; a każdy bohater
rozradował się pełnem weselem, kiedy A\wsoko buja-
jąc, rozpłynął się z matrami. Z merzchu nabity był
złotem, jak szerokie, modre sklepienie nocnych nie-
137
bios. Każdy bohater miał własnego chorążego i l^a-
źcly miał własnych ponurych mężów.
» Patrzcie « rzecze król konch, »jak Lochlin roz-
dziela się na Lenie. Stoją, jak podarte chmury na
wzgórzu, albo jak gaj dębo^w przez pół zwalony;
Avidzimy niebo przez jego gałęzie i przemykające się
za nim ogniojawy. Niech każdy wódz, przyjazny Fin-
galowi, wybierze sobie między temi czarnemi tłu-
mami jednego z tych, którzy nam tak donośnie grożą;
nie dozwólcie żadnemu syno^\'i głośnych lasów imiknąć
na fale do Inistoru.«
»Mojemi są« rzecze Gaul, »siedm wodzów, któ-
rzy przybywają od jeziora Lany.« — »Król chmur-
nego Inistoru« zawołał Oskar, » niech przyjdzie na
miecz Ossjanowego syna!« — »Dla mnie król Ini-
storu« rzecze Konnal, »to stalowe serce. « — »Wódz
Mudanu lub ja« zawołał czarnowłosy Dermid, » po-
winien usnąć na chłoduopyłej ziemi. « — Mój wybór,
chociaż dzisiaj tak słaby i ciemny jestem, padł na
bitnego króla Termanu: przyrzekłem położyć swoją
ręką bohatera ciemnośniadej tarczy. » Niech będą bło-
gosławieni i zwycięscy moi wodzo^\'ie!« rzecze Fin-
gal z wdzięcznem spojrzeniem. »Swaranie, królu fal
szumiących, ty dla Fingala zostajesz. «
W tejże chwili, jak sto wiatrów odmiennych, po-
sunęli się synowie Selmy ciemni i rozdzielni. Kromla
wokrąg zabrzmiała !
Jakżebym zdołał wyśpiewać pobitych, kiedyśmy
się stłocz3di na bojowisku! O! córko Toskara, skrwa-
wione były nasze ręce. — Ciemne szyki Lochlinu
upadły, jak brzegi wrzącej Kony. Nasze zbroje wzięły
górę na Lenie, każdy wódz dopełnił swojej obietnicy.
Często siedziałaś, o dziewico, przy pomruku stru-
mienia; często się podnosiło białe twoje łono, niby
pierze łabędzia, kiedy poważnie płynie jeziorem, a wia-
try podnoszą ukośnie jego skrzydła. Patrzałaś, jak
138 PIEŚNI OSSJANA
słońce zapłonione i ociężałe upadało za obłoki, a po
góracli noc się rozkładała, — tjTuczasem w ciasnej
dolinie wyje burza. Nakoniec silny deszcz uderza —
toczą się gTomy, bł3'ska^Wce rozlewają się po ska-
łach, duchy pędzą na ognistych promieniach, ze wzgó-
rza ciska się potęga potoku. Taki był łoskot boju,
o dziewico śnieźnoręka ! Skądże te łzy, córko Toskara ?
Dziewice Lochlinu mają przyczynę płakać — lud ich
krainy poległ. Skrwawione były błękitne miecze mo-
jego rodu, moich rycerzy. Ale smutny jestem, błędny
i ślepy; już nie towarzysz bohaterów. Daj mi, ko-
chana dziewico, daj mi łzy swoje. Widziałem groby
wszystkich moich przj^jaciół.
Wtedy to było, ze z ręki Fingala poległ jeden
bohater na jego smutek. Siwowłosy tarzał się po
ziemi. Wzniósł na króla słabe oko. »Tyź to ode mnie
poległeś « zawoła syn Komhala, » przyjacielu Agan-
deki ? Widziałem łzj' twoje za dziewicą mojej miło-
ści na salach krwawego Starna. Ty byłeś A^TOgiem
wroga mojej kochanki, a z mojej ręki poległeś. Wy-
syp, UUinie, grób Matonowi i podaj jego imię pie-
śni o Agandece. — Drogą byłaś dla mojej dusz}',
ciemnomieszkająca dziewico Ardwenu.«
Kutullin słuchał w podziemiu KromH zgiełku za-
jadłej bitwy. Wezwał Konnala, wodza mieczów, i Kar-
rila przeszłości. Usłuchali go rycerze siwowłosi. Wzięli
ostre oszczepy. Poszli i widzieli powódź bitwy jak
wirowate wały oceanu, kiedy mroczna burza pląsa
po głębiach i wj^tacza bałwany na piasczyste doliny.
Na ten mdok zawrzał KutulHn. Ciemność roze-
szła się po czole. Ręka na mieczu ojców, zapalne
oko błyska na \vroga. Trzy razy usiłował rzucić się
do walki; trzy razy wstrz^nnał go Konnal: » Wodzu
mglistej Avyspy!< mówił mu, »Fiugal dokonywa ^\TOga.
Nie chciej rozdzielać sławy króla, — rÓA\Tia się on
burzy. «
.139
»Idź >AT.ęc, Karrilu« oclpo^^aedział wódz, »idi i po-
zdrów króla Morwenu! A kiedy Lochlin opadnie, jak
potok po deszczu, kiedy wrzawa boju przemiaie, to
niech głos twój będzie słodki dla jego ucha i uczci
króla Selmy. Daj mu potem miecz Kaitbata. Kutul-
lin niegodzien nosić zbroi ojców. «
Przybądźcie, o ducby odludnej Kromli, duchy wo-
dzów, których już niema; bądźcie blizko w pobliżu
Kutullina kroków; rozmawiajcie z nim w jaskini jego
smutku. Nigdy się juz nie wsławię pomiędzy moca-
rzami tej ziemi. Jestem promieniem, który prześwie-
cił, mgłą, która chyżo uleciała, skoro przyszło tchnie-
nie poranku i rozjaśniło mroczne pobocza góry. Kon-
nalu, nie mów ze mną więcej o zbroi — minęła moja
sława. Moje westchnienia będą obciążać wiatry Kromli,
dopóki mój ślad nie przestanie być widomym. I ty,
Bragelo białopiersia, zasmuć się z upadku mojej
sławy! Pokonany, nie wrócę już do ciebie, słoneczny
promieniu mojej duszy !«
PIESN PIĄTA.
KutuUin i Koniial przypatrują się bitwie. Fingai i Swa-
raii schodzą sie śród walki. Opisanie ich spotkania. Swa-
ran zostaje pokonany, schwytany i oddany pod straż
Gaulowi i Ossjaiiowi. Fingal ściga nie])rzyjaciól; spotyka
ranionego Orle, który go zmusza do walczenia z sobą.
Ryno, syn Fing-ala, znaleziony bez życia na bojowisku.
Zal Fingala po nim. Historya Lanidcrga, jego walka
z Ullinem o piękną Gelszossc. Tymczasem przychodzi
do Ossjana Karril. Rozmowa dwóch bardów zamyka tę
pieśń i sprawy czwjirtego dnia.
Na rozgłośnem i)oboczu Kromli mówił Konnal do
wodza szlachetnego wozu: » Czemuś tak posępny,
synu Semy ? Przyjaciele nasi potężni są w boju.
140 PIEŚNI OSSJANA
Sławny jesteś, o wojo^vBiku! Wielu pomarło od two-
jego żelaza. Często pozierała na ciebie Bragela błę-
kitnem, wesołem okiem; często wychodziła naprzeciw
swojego rycerza, kiedy powracał śród walecznych,
kiedy miecz jego rumiany był z bitwy, a na polu
grobów 'wróg niemy. Przyjemni byli dla jej ucha
twoi bardowie, kiedy śpiew ich głosił twoje czyny.
Ale, patrz tam! na króla Morwenu; postępuje,
niby słup ognia. Siła jego jak strumień Lubaru, albo
burza na głośnej Kromli, kiedy nocą gałęziste lasy
walą się ze wszystkich opok. Szczęśliwy twój lud,
o Fingalu! Twoje ramię zakończy jego wojny. Pierw-
szym jesteś w jego przygodach, najmędrszy w dniach
pokoju. Odezwiesz się — a tysiące słuchają ciebie.
Wojska drżą na dźwięk twojego żelaza. Szczęśliwy
twój lud, o Fingalu, królu rozgłośnej Selmy! —
Któż to tak posępnie i groźnie przybywa grzmotem
pędu ? Któż, jeśli nie syn Starna, aby się spotkać
z królem Morwenu ? Patrzaj na walkę wodzów. Jest
ona burzą oceanu, kiedy dwa duchy zdaleka się
zejdą i walczą o huczące bałwany. Łowiec przy
wzgórzu słyszy ich łoskot; — widzi zbliżające się
wysokie wały ku brzegom Ardwenu.«
Takie były słowa Konnala, kiedy bohaterowie
bojem się spotkali. Powstał szczęk oręża, a każde
cięcie rozlegało się jak sto młotów kowalskich.
Straszny był bój królów; przerażające spojrzenie ich
oczu. Popękały czarnośniade tarcze. Odleciały mie-
cze, skruszone o szyszaki. Cisnęli rękojeści. — Każdy
śpieszył sch^v}^cić swojego bohatera. Związały się
żylaste ramiona; przechylają się z boku na bok, wy-
prężają i rozciągają mocne członki. Ale kiedy się
podniosła pycha ich siły, zadrżało wzgórze pod ich
nogami. Opoki z wyżyn runęły i pokruszyły się zie-
lone krzewy. Nakoniec uległa moc Swarana; król la-
sów został skrępowany. To ja kiedyś widziałem na
141
Konie — ale już dzisiaj Kony nie widzę; dwa
czarne wzgórza ruszyły się z miejsca przed mocą
wrzącego strumienia; chwiały się w upadku z boku
na boli. Tłukły się społem wysolde dęby; runęły po-
tem ze wszystkiemi opokami i drzewami. U ich bo-
ków rozdzielił się strumień. Zdaleka wddać opalone
gruzy.
»Syny dalekiego Morwenu!« rzekł Fingal, » pil-
nujcie króla Lochlinu! Sihiy on jak tysiąc wałów.
Jego ramię doświadczone w boju. Jego ród dawny.
Gaulu, pierwszy z moich bohaterów, i Ossjanie, królu
pieśni, pilnujcie jego! Jest on przyjacielem Agan-
deki. — Cieszcie jego strapienie! Ale wy, Oskarze,
Fillanie i Ryno, A^y dzieci rodu, ścigajcie Lochlin
po Lenie, ażeby żaden olo-ęt nie mógł się A\ymknąć
na czarne fale Inistoru!«
Błyskiem polecieli po błoniu. On szedł zwolna,
jak chmura gromowa, kiedy jasne letne pola ćmią
się i milczą. Przed nim kołysał się miecz jego, sło-
neczny promień, straszny, jak lejący się ogni oj aw
nocy. Napotkał jednego z wodzów lochlińsldch i ode-
zwał się do syna fali: »Któż to posępny i smutny
czuwa przy skale wTzącego strumienia ? Nie może
strumienia przeskoczyć. Jak wódz okazały! Przy boku
wypukła tarcza, oszczep ró^yna się drzewu puszczy.
Młodzieńcze ciemnoczerwonych włosów, czy ty nale-
żysz do wrogów Fingala ?« — » Jestem syn Lochlinu «
zawołał, » silne moje ramię w boju. Moja oblubienica
płacze na ustroniu, bo Orla nigdy nie powróci!* —
» Czy bohater podda się, czy chce walczyć ? « za])y-
tał Fingal szlachetnych czynów. » Nieprzyjaciele nie
zwyciężają przed mojem obliczem, ale słaAvni są przy-
jaciele na mojej sali. Synu fali, pójdź i podziel ucztę
moich konch. Poluj na zwierza moich ])ustyń i bądź
przyjacielem Fingala !« — »Nie« odpowiedział ry-
cerz, »ja słabego wspieram, do niego tylko należy
142 PIEŚNI OSSJANA
moja siła. Mój miecz nie bj^ł nigdy pokonany. O wo-
jowniku, niech się ki-ól Morwenu podda !« — » Nigdy.
Orlo, nigdy się ja nie poddam! Nikomu jeszcze nie
poddawał się Fiugal! Dobądź miecza i poszukaj sb-
bie nieprzyjaciela; liczni są moi rycerze.* — »A król
odmawia mi walki?* rzekł Orla czamośniadej tar-
czy. »Fingal jest przeciwnikiem dla Orli, on sam
z całego swojego rodu! Wszakże, królu Monvenu,
gdybym upadł — każdy wojownik musi kiedyś um-
rzeć — us}'p mi grobowiec pośrodku Leny i niech
nad wszystkie będzie Avyźszy. Poślij przez czarno-
błękitne fale ten miecz żonie Orli, aby ze łzami po-
kazała go synowi i zapaliła jego duszę do walki. « —
»SjTiu smutnej mo^y^-* rzekł Fingal, »po co budzisz
łzy moje ? Kiedyś każdy wojowTiik upaść musi,
a dzieci poglądać będą w^ sali na zbroję nieuży-
teczną. Ale, Orla, twój gTÓb wĄ'soki będzie, a t\voja
żona białopiersia zapłacze nad twoim mieczem!*
Starli się na błoniu Leny. Mdłe było ramię Orli.
]\Iiecz Fiugala rozbił jego tarczę. Padła na ziemię,
iskrząc się, jak miesiąc na marszczkach strumienia.
» Królu Morwenu !« rzekł rycerz, » podnieś twój miecz
i pierś mi przeszyj. Ranionego w boju i osłabłego
zostawili mnie tutaj przyjaciele. Smutna powieść doj-
dzie mojej ukochanej na brzegach strumienistej Loty,
kiedy sama będzie w lesie, a wietrzyk w liściacli
zaszumi.*
»Nie, Orlo« rzecze król MorAvenu, »ja cię nie
zranię! Ujrzy ona ciebie na brzegach Loty, wycią-
gającego ręce do walki! Niech twój ojciec siwo-
włosy — może już ślepy ze starości — usłyszy
dźwięk twojego głosu i ucieszy się na swojej sali!
Niech bohater z radością powstanie i poszuka rę-
kami swojego syna.* — » Nigdy on go nie znajdzie,
Fingalu!* rzekł młodzieniec strumienistej Lot}^, »na
błoniach Leny ja lunrę; obcy bardowie powiedzą
143
o mnie. Mój pas szeroki zakr3'wa ranę śmierci. Oto
A\'iatrom go oddaję !«
Ciemna krew trysnęła z boku, a on, blady, upadł
na polach Leny. Scliylił się nad nim Fingal, Idedy
skonał, i wezwał młodsze swoje wodze: » Oskarze
i Fillanie, synoAvie moi, wystawcie Orli Ts-ysoki pom-
nik. Niecił tutaj spocznie rycerz czarnowłosy zdaleka
od zony swojej miłości! Niech tutaj spocznie w cia-
snym domku, zdaleka od szumu Loty. Słaby znajdzie
w rodzinnej stronie łuk jego, ale nie potrafi go na-
ciągnąć! Jego psy wierne wyją na górach; radują
się dziki, na które polował. Upadło ramię walki,
niema już mocarza między walecznemi! Podnieście
głos; zabrzmijcie w róg, S3Tiowie króla Morwenu!
Powróćmy do Swarana i spędźmy noc na pieniach.
Fillanie, Oskarze i Ryno, lećcie przez błonia Leny.
Ale Ryno, gdzież jesteś, młody synu sła-w}' ? Nie
z^vykłeś być ostatnim na zawołanie ojca.«
»Ryno« rzekł pierwszy z bardów, »jest już przy
sędzi^vych postaciach swoich ojców, przy Trotalu,
królu tarcz , przy Trenmorze potężnych czynów.
Niema już młodzieńca! Młodzieniec zbladł — i leży
na błoniu Leny!« — >/ Upadł najskorszy w biegu «
zawołał król, »najpierwszy w naciąganiu łuka ? Po
cóźeś, zaledwo mi znany, upadł, o młody Ryno ? Ale
śpij mile na Lenie. Wkrótce Fingal zobaczy się z tobą!
Wkrótce nie będzie słychać mojego głosu, nie bę-
dzie widać moich śladów! Bardowie będą śjjiewać
imię Fingala, kamienie będą o mnie mówić. Ty jed-
nak, o Ryno, upadłeś, nie zyskałeś sobie sławy! Ul-
linie, porusz arfę dla R}Tia i powiedz, czemby wódz
był kiedyś. Bądź zdrów, pierwszy na każdem ])olu!
Nie będę Adęcej kierował twoją dzidą. Ty tak piękny
byłeś. Nie zobaczę już ciebie więcej. Bądź zdrów !<'
Łzy popłynęły po jagodach króla, bo straszny był
w boju syn jego. Podobny do ognistego promienia
144 PIEŚNI OSSJANA
W nocy na Avzgórzu, kiedy w przelocie lasy obala —
drży wędroAA-iec przed jego grzmotem. Ale burze za-
pędzają go za skały; znika z oczu, i ciemność bie-
rze górę.«
»Czyjąż sławę opo-^iada ten grób ciemnozielony?*
zaczął ki-ól szlachetnych konch. »wStoją tu cztery ka-
mienie z omszonemi głowami. Pokazują ciasny dom
śmierci. Złóżcie przy nich mojego R^Tia. Niech tutaj
leży sąsiadem walecznego. Może wódz sławy będzie
stąd z moim synem wstępował na obłoki. Podnieś,
Ullinie, pieśń przeszłości. Obudź pamiątkę ich gro-
bów. Jeśli nigdy z pola nie ustąpili, mój syn może
przy nich spocząć. Niech spocznie zdała od Morwenu,
na rozgłośnych błoniach Leny.«
Bard pieśni zaczął:
»Spoczy^va tu pierwszy z bohaterów. Na tych
brzegach ucichł Lamderg i Ullin oniemiał, król mie-
czów. «
»Któż się to mile uśmiecha i pokazuje mi z obłoku
wdzięczne oblicze ? Dla czego, o córko, dla czegoś
tak blada, pierwsza z dzie\^'ic Kromli ? I tyż tu za-
s\ińasz przy wrogach bitwy, białopiersia córo Tua-
tala ? Ty byłaś kochaniem tysiąców, ale twojem ko-
chaniem był Lamderg. Przyszedł on do mszystych
wież Tury i uderzając w czarną tarczę, powiedział,
» Gdzie jest Gelszosa, moja kochanka, córka szlache-
tnego Tuatala?«
»Zosta-ndłem ją w salach Tury, kiedym walczył
z wielkim Ulfadą. O Lamdergu, — mó^^iła — po-
A\Tacaj do mnie prędko, bo w żalu będę tu sie-
dzieć!«
« Białe jej łono westchnienia podnosiły, łza ob-
mywała jagody; przecie nie widzę, ażeby wyszła na-
przeciw pokrzepić po bitwach moją duszę. «
» Niema jest sala mojej pociechy. Nie słyszę głosu
bardów. Nie bije przy bramie ogonem Bran, ucie-
145
szony z powrotu Lamderga. Gdzie jest Gelszosa,
moja kochanka, córka szlachetnego Tuatala?«
»Lamdergu« rzekł Ferchios, syn Aidona, » Gel-
szosa przy Kromli chodzi okazale; ona i dziewice
łuku gonią pierzchającą zwierzynę !«
»Wódz Kromli odpowiedział: »Nie, Ferchiosie,
żaden okrzyk ło^^decki nie spotkał się z uchem Lam-
derga; żadnego di%vięku w lasach Leny! Żaden z^derz
pierzchający, ścigany od psów chyżych, nie A^^sko-
czył.«
»Nie widziałem Gelszosy, mojej kochanki, pięk-
nej, jako księżyc pełny, kiedy za wzgórza zapada !«
»Idź, Ferchiosie, idź do syna skały, do siwowło-
sego Allada *). Jego mieszkanie w obwodzie kamieni.
Może on wie co o promiennej Gelszosie.«
»Syn Aidona poszedł i powiedział w ucho starca:
»Alladzie, mieszkańcze skał, ty, co drżysz odludnie,
co widzi twoje oko starości ?«
» Widziałem « odpowiedział stary Allad, »Ullina,
syna Kairbarowego. Szedł mrokiem z Kromli i nucił
pieśń zuchwałą, podobną do burzy w bezlistnym le-
sie. Poszedł do sal Tury.«
»Lamdergu,« wołał on, » najgroźniejszy z mężów,
bij się, albo ustąp Ullinowi!« » Niema tu« odpowie-
działa Gelszosa, » Lamderga, syna bitwy. Walczy on
z Ulfadą, z potężman wodzem! Niema go tu, pierw-
szy z mężów — Lamderg jednak nigdy nie ustę-
puje. Będzie się bił z synem Kairbara!«
» Straszny Ullin odpowiedział: Miła jesteś córko
szlachetnego Tuatala! Zajrrowadzę ciebie do sal Kair-
bara! Naj waleczniej szy powinien Gelszosę posiadać.
Trzy dni będę czekał przy Kromli Lamderga, spia
*) Ten Allad wystawiony tu widocznie jako druid;
i-ównic każdego, mianowanego synem skały samotnym,
za druida mieć potrzeba.
PISMA Q03ZCZVŃSKIEQQ. II 10
146 PIEŚNI OSSJANA
bitwy; czwartego Gelszosa moja, bo potężny Lam-
derg ustąpił. «
»Allad.zie, » rzekł wódz Kromli,« pokój twoim snom
w jaskini! Fercliiosie, zabrzmij w róg Lamderga;
niech go na swoicli salacli Ullin posł3^szy.«
»Lamderg ustąpił na wzgórze Tury, niby ^vi'ząca
burza, a idąc, śpiewał pieśń dmnną, niby szum spa-
dającego strumienia. Stanął posępnie na Avzgórzu,
niby obłok, litórego postać wiatr przemienia. Zrzucił
Iłamień, liasło wojny. I posłyszał Ullin w salach Kair-
bara; z radością posłyszał bohatera, swojego wroga. «
» Wziął oszczep ojców. Uśmiech rozjaśniał czar-
nośniade policzki , Idedy do boku miecz zakładał.
W ręku iskrzy się sztylet, i poszedł, gwiżdżąc*
» Gelszosa postrzegła milczącego wodza, wstępu-
jącego na wzgórze, jak smuga tumanu. Uderzyła się
w białe, bujające piersi. Milcząca i zapłakana, boi
się o Lamderga. «
»Siwy wodzu konch, Kairbarze!« mówiła pulchnej
ręki dziewica, » muszę ja na Kromli łuk naciągnąć;
widzę czarnośniadą łanię! Pośpiesza na wzgórze.
Darmo! Posępni rycerze walczyli. «
»Po cóż mówić królowi Selmy, jak walczyli gniew-
ni rycerze. Dziki Ullin ijoległ. Młodzieńczy Lam-
derg przybył, blady, do córki szlachetnego Tuatala.«
»Co za krew, mój kochanku — z -drżeniem za-
pytała — co za krew sączy się z boku mojego wo-
jownika ?« — » Piękniej sza od śniegu, « wódz odpo-
wiedział; »to krew Ullina! Dozwól mi, Gelszoso, spo-
cząć tu trochę. « — Potężny Lamderg skonał. »I także
to prędko śpisz na ziemi, wodzu cienistej Tury ?«
Trzy dni narzekała po kochanku — łowcy znaleźli
ją zastygłą. Wznieśli te groby nad trzema. — Twój
syn, o królu, może spocząć przy rycerzach !«
»Tak,« rzekł Fingal, »mój syn powinien tu spo-
cząć. Odgłos ich sławy doszedł mojego ucha. Filia-
147
nie i Fergusie, przynieście tu Orlę, bladego mło-
dzieńca z nad strumienia Loty. Nie będzie Ryno le-
żał v/ ziemi przy niegodnjau — Orla przy nim bę-
dzie! Płaczcie, dziewice strumienistej Loty! Upadli
oni jak dęby na puszczy, kiedy wiszą nad strumie-
niem i więdną w wietrze. Oskarze, wodzu młodości,
widziałeś, jak upadli — bądźźe im podobny, sław-
nym na ziemi i pieśnią bardów. Straszne były ich
posta^yy w bitwie; ale Ryno cichy był w dniach po-
koju, jak tęcza na dżdżystym obłoku, którą zdała
\^ddać przy strumieniu, kiedy nad Morą słońce się
spuszcza, a milczenie przebywa na lesistem wzgórzu.
Spoczjwaj, najmłodszy z moich synów, o Ryno, spo-
czywaj na Lenie! Kiedyś i nas także nie będzie —
bo przyjdzie na wojownika dzień ten, że musi upaść. «
Taki był żal twój, królu mieczów, kiedy Ryno
ziemię zaległ. Jakiż być musiał żal Ossjana, kiedy
ciebie samego nie stało! Nie słyszę więcej dalekiego
głosu twojego na Konie; moje oko nie postrzega cie-
bie. Często siedzę zadumany na twoim grobie i do-
tykam go rękami. Wtedy zdaje mi się, że głos twój
słyszę, ale to powiew przelotny. Dawno już Fingal,
sternik bitew, dawno już w sen zapadł!
Gaul i Ossjan siedzieli przy S waranie, na mięk-
kich, zielonych brzegach Lubaru. Trącałem arfę dla
rozweselenia króla. Ale czoło jego pochmurne było.
Poglądał na Lenę pałającem okiem. — Żałował król
swojego wojska. Zwróciłem spojrzenie ku wierzchoud
Kromli i postrzegłem syna szlachetnego Semy. Smu-
tnie i powoli schodził ze wzgórza ku odludnej pie-
czarze Tury. Ujrzał Fingala zwycięskim i przymie-
szał pociechy do swego smutku. Słońce jaśniało na
jego zbroi; Konnal zwolna szedł za nim. Spadli za
wzgórze, niby dwa ogniosłui)y nocne, kiedy nad gó-
rami uganiają się burze i odpowiadają im pałające
błonia.
10*
148 PIEŚNI OSSJANA
Nad potokiem wTzącej piany jest jego jaskinia
w skale. Nad nią ^^-isi drzewo. Szumiące wdatry
brzmią po ścianach. Tutaj spoczął książę Erjoiu, syn
szlachetnego Semy. Dumał o straconej bitwie. Łzy
miał na jagodach. Żałował sławy minionej, jak mgła
Kony. O Bragelo, za daleko jesteś, abyś pokrzepiła
duszę bohatera. Pokaż mu jednak w duchu swoją
postać promienną, ażeby dumy jego A\TÓciły się do
samotnego promienia jego miłości.
Któż to przyb3^a ze spojrzeniem starości ? To
syn pieśni! » Pozdrowienie Karrilowi przeszłości! Głos
twój podobny do arfy w salach Tury! Twoje słowa
są wdzięczne, jak dźdźowe chmui"ki nad jasnem po-
lem! Karrilu, wyrodzony z dawTiych czasów, z czem
przychodzisz od s}Tia szlachetnego Semy ?«
»Ossjanie, królu mieczów« bard odpo^\iedział,
»ty potrafisz najlepiej pieśń podnieść! Da^yno już
znany jesteś Karrilowi, sterniku bitww! Często potrą-
całem ja arfę u nadobnej Ewiraliny. Ty sam często
wtórzyłeś mojemu głosowi w sali Branna szlachetnych
konch. Często śród naszych głosów łagodna Ewira-
lina słyszeć się dawała. Raz nuciła upadek Kormaka,
młodzieńca, który umarł dla jej miłości. Widziałem
łzy na jej jagodach i na twoich także, wodzu mę-
żów! Wzruszyła się jej dusza nad młodzieńcem nie-
szczęsmTn, chociaż go nie kochała. Jakże piękną
była między tysiącem dziemc córka szlachetnego
Branny !«
»Nie przywracaj, o Karrilu !« odpowiedziałem,
»nie przj^wracaj tego spomnienia mojemu duchowi!
Przy jej pamiątce musi topnieć moja dusza, a oko
łzami się napełniać! Blada leży w ziemi, wdzięcznie
zapłoniona krasawica mojej miłości. — Ale, o bar-
dzie, przysiądź tu na błoniu i daj nam swój głos
usłyszeć. Mły on, jak wiosenny powiew, który wżdy-
149
cha przy uchu łowca, kiedy się ocknie ze snu we-
sołego i słyszy w nim melodję górskicli ducliów.«
PIESN SZÓSTA.
Noc. Fing-al wydaje swoim rycerzom ucztę, gdzie się
i Swaran znajduje. Ullin powinien śpiewać pieśń, pokoju,
Ictóra podług' zwyczajów owoczesnych ma wojnę zalioń-
czyć. Ullin śpiewa prz^^gody Trenmora, Fingalowego
dziadn, w Jutlandji i jego wesele z królewską siostrą,
Inibaką. Fingal i Swaran są przez to krewnemi. Król
powraca schwytanemu królowi wolność i pozwala mu
z ostatkiem wojska wrócić do swojej ziemi. Noc prze-
chodzi na wesołej uczcie; rankiem Swaran odpływa. Fin-
gal idzie ze swojem rycerstAvem na poloAvanie; odwiedza
Kutullina, pociesza go z jego przegranej, obchodzi z nim
ucztę i nazajutrz odpływa do Szkocji.
Stoczyły się nocne obłoki. Ciemność spoczęła na
szczytach Kromli. Nad powodzią erjoiskich wałów
zeszły północne g^^•iazdy i ^^7tykały ogniste głowy
przez płynącą mgłę niebios. W dalekim lesie wiatr
szumiał. Ciche i czarne było pole śmierci. Zcicha na
mrocznej Lenie dochodził głos Karrila do mojego
ucha. Śpiewał przyjaciół naszej młodości, dni lat
dawniejszych , kiedyśmy się spotkali na brzegach
Lęgu, kiedyśmy się obsyłali weselem konch. Kromla
na głos jego odpowiadała. Duchy tych, których śpie-
wał, przybyły na szumiących wiatrach. Widziano, ze
radośnie nachylały się do dź\\ięków pochwały.
Błogosławiona niech będzie twoja dusza, o Karrilu,
wśród twoich wichrów! O gdybyś przybył na moją
salę, kiedy w nocy samotny siedzę! Często ja słyszę
na mojej arfie lekką twoją rękę, kiedy ona wisi na
oddalonej ścianie i słabym dźwdękiem potrąca mię
w ucho. Czemu nie pomówisz ze mną w moim żalu
150 PIEŚNI OSSJANA
i nie obwieścisz, kiedy znowu przyjaciół zobaczę ?
Ale ty przemykasz się w szemrzącym powiewie; wiatr
gwiżdże po siwych włosach Ossjana!
Otóż na poboczu Mory zgromadzili się rycerze
do uczt}^ Tysiąc starych dębów pałało we -\\aetrze.
Moc konch krążyła. Dusze wojoA\-ników promieniły
się radością. Ale król Lochlinu był niemy. Zal za-
czerwieniał dumne jego oko. Często się zv,Tacał ku
Lenie i dumał o swoim upadku. Fingal oparty na
tarczy ojców; siwe jego włosy zwolna bujały na
wietrze, igrały w promieniach nocy. Postrzegł żałość
Swarana i po^viedział pierwszemu z bardów:
»Podnieś, Ullinie, pieśń pokoju. Utul mi duszę
po walce. Niech przy tym dźwięku zapomni moje
ucho chropawego zgiełku oręźy. Niech się zbliży sto
arf dla rozweselenia króla Lochlinu. Musi on z nami
wesoło się rozstać. Nikt jeszcze nie odszedł smutny
od Fingala. Oskar, błyskamca mojego miecza, jest
przeciwko mocnym w boju. Ale spokojnie leży na
stronie, bo wojo^\Tucy ustąpili z bojowiska.« Usta
śpiewaków zaczęły:
»Trenmor żył w latach przeszłości. Przemykał
się — jak towarzysz burzy — po falach północy,
W3'sokie skały lochlińskiej krain}^, jej lasy szumią-
cego liścia ukazały się przez mgłę bohaterowi: on
napiął swój żagiel białopiersi.
»Trenmor ścigał dzika, który hukał w lasach
Gormalu. Wielu już przed nim uciekło, ale zwinął
się śmiercią na oszczepie Trenmora.
» Trzej rycerze widzieli tę sprawę i gadali o sil-
njTn cudzoziemcu. Mówili oni, że stał jak ogniosłup
w połysku oręża swojej sił}^
»Król Lochlinu zgotował ucztę i zaprosił kwitną-
cego Trenmora. Trzy dni biesiadował on we wznio-
słych A^deżach Gormalu; potem dano mu wybór walki.
Lochlin jednak nie miał bohatera, któryby Tremno-
151
ro-\vi nie ustąpił w boju. Koncha radości krążyła
z pieśniami na cześć króla Morwenu, tego, który
przebył fale, i najj^ierwszego z potężnych mężów.
»Ale kiedy się ocknął czwartego dnia poranek,
wtedy bohater jiodniósł kotwicę. Błąkał się przy
milczącym brzegu i wzywał szumiącego ■\\aatru, bo
słyszał zdaleka a głośno mruczącą za lasami burzę.
»Owóź ^-tedy przybył s}ti lesistego Gormalu,
okryty stalową zbroją. Jego policzki były rumiane,
włosy piękne, ciało niby śnieg na Morwenie. Mile
pozierało błękitne, śmiejące się oko, kiedy mówił do
króla mieczów:
»Zaczekaj, Trenmorze, zaczekaj; nie pokonałeś
jeszcze Lonwalowego syaal Miecz mój często się
mierzył z walecznemi. Świadomy unika mocy mojego
łuka.
»Pięknowłosy młodzieńcze* odpowiedział Tren-
mor, »ja nie chcę walczyć z Lonwala synem! Twoje
ramię słabe, słoneczny promieniu młodości! Idź, udaj
się na czarnośniade łanie Gormalu!
» Dobrze « odpo^^'iedział młodzieniec, » pójdę, ale
z mieczem Trenmora — wj^skakując w dźwięku swo-
jej sławy. Dziewczęta, uśmiechając się, zbiorą się koło
mnie, koło tego, który z\\yciężył potężnego Tren-
mora. Będą one wzdychać westchnieniami miłości;
będą się dziwić ostrzu twojego oszczepu, kiedy go
zaniosę między tysiące i będę wywijać ku słońcu
błyskającem żelezcem.«
»Nie uniesiesz mojego oszczepu « rzecze król roz-
gniewany; »bladego, na brzegu znajdzie ciebie twoja
matka i przez modre fale będzie pozierać ku żaglom
tego, kt()ry jej syna zabił. «
»Ja nie podniosę oszczepu* odpo^^'iedział mło-
dzieniec, »moje ramię nie jest jeszcze mocne w la-
tach. Alem się uczył upierzonjTu grotem zdaleka
przebijać wroga. Zrzuć ze siebie ciężki stalowy ">an-
152 PIEŚNI OSSJANA
cerz. Trenmor odział się przed śmiercią. Ja pierw-
sza cisnę mój pancerz na ziemię. Rzucaj grot, królu
Morwenu!«
»W tej chwili postrzegł bujające łono; była to
siostra lirólewska. Postrzegła go na sali i zakochała
się w obliczu młodzieńca. Z ręki Trenmora wypadł
oszczep — schylił ku ziemi spłonione policzki. Była
ona jemu promieniem ś^datła, który się spotyka ze
synem jaskini , kiedy ten wyjdzie na jasne pole
i schyla olśnione oczy.
» Wodzu wzniosłego Morwenu« zaczęła śnieżno-
ramienna dziewica, » dozwól mi spocząć w chyżym
swoim okręcie, zdała od miłości Korli. Bo, jak pio-
run puszcz}'^, straszny on dla Inibaki. Kocha mię
w pochmurnej swojej pysze, a dziesięcią tysiącami
dzid wstrząsa!*
» Spoczywaj w pokoju* rzekł Trenmor, » spoczy-
waj pod tarczą moich ojców! Ja nie ustąpię wodzowi,
lubo on dziesięcią tysiącami dzid wstrząsa !« Trzy
dni czekał u brzegu i dokoła róg swój posyłał, aby
wywołać Korlę do walki z jego brzmiącego wzgó-
rza. Korla jednak nie stanął do walki. Wtedy wy-
szedł król Loclilinu ze swojej sali i dał ucztę na
szumiącym brzegu, i dał dziewicę Trenmorowi.
» Królu Lochlinu« rzekł Fingal, » twój a krew pł}^-
nie w żyłach twojego wToga. Ojcowie nasi spotkali
się w boju, bo lubili bój oszczepów. Ale też nieraz
i w salacli biesiadowali i puszczali w kolej uciechę
konch. Dozwól swojemu licu pogodniej zajaśnieć,
a uchu rozweselić się arfą. Groźnie, jak burza two-
jego oceanu, roztoczyłeś swoją potęgę. Twój głos
ró"wnał się głosom tysiąca w bojowym zgiełku. Ju-
tro rozepnij wiatrom biały żagiel — bracie Agan-
deki! Jasna, jali promień południa, zbliżyła się ona
do zasmuconej mojej duszy. Widziałem twoje łzy
po jedynej piękności i oszczędziłem ciebie na salach
153
Starna, kiedy się miecz mój w bitwie zarumienił,
a oko pełne łez było po dziewicy. Może walkę Avy-
bierzesz ? Walka, którą twoi ojcowie Trenmorowi
wydali, jest twoją, ażebyś się rozstał w sławie, niby
słońce opadające na zachodzie.*
»Królu morweńskiego rodu« rzecze król brzmią-
cego Lochlinu, »nigdy już Swaran nie będzie avojo-
wał z tobą, pierwszy z tysiąca bohaterów. Widzia-
łem ciebie w salach Starna; mało co więcej było
twoich lat od moich. Mówiłem sam do siebie: kie-
dyż będę robił oszczepem, jak szlachetny Fingal ?
Dawniej, o wojowTiiku, walczjdiśmy na Aviszarze mrocz-
nego Malmoru; poczem moje fale zaniosły mię do
sal twoich i uczta z tysiąca konch została sporzą-
dzona. Niech bardowie poślą przyszłym latom imię
tego, który zwj^ciężył, bo szlachetny był bój na Mal-
morze. Ale wiele okrętów lochlińskich straciło swoją
młodzież na Lenie. Weź je, królu Morwenu, i bądź
przyjacielem Swarana. Kiedy synowie twoi do Gor-
malu przyjdą, zastawię im ucztę i wydam im walkę
w dolinie !«
»Ani okrętów « odpowiedział król, »nie weźmie
ringal, ani kraju mnogich pagórków. Dosyć mi wła-
snej puszczy z jej zwierzyną i lasami. Odjeżdżaj fa-
lami, szlachetny przyjacielu Agandeki! Przy promie-
niach poranku rozepnij biały żagiel i powracaj na
brzmiące wzgórza Gormalu!« — » Błogosławiona niech
będzie twoja dusza, o królu !« odpowiedział Swaran
czarnośniadej tarczy; »w pokoju jesteś wiosennym
powiewem, ale w boju burzą górską. Weź moją rękę
na znak przyjaźni, królu brzmiącej Selmy! Niech
twoi bardowie opłaczą wszystkich, którzy upadli;
niech Eryn synów Lochlinu ziemi odda. Niech wy-
soko wzniosą omszone kamienie ich sławy, ażeby
dzieci północy widziały kiedyś te pola, gdzie ich oj-
cowie walczyli. Łowiec powie, usiadszy kiedyś na
154 PIEŚNI OSSJANA
omszonym grobie: Tu walczyli Fingal i S waran, bo-
haterowie innych lat. Tak on kiedyś będzie mówił,
a nasza sława na zawsze zostanie. «
»Swaranie« rzecze król wzgórzów, »nasza sława
dziś jest najwyżej — przeminiemy, jak sen, żaden
dźwięk nie zostanie na poboisku. Nasze grobowce
zaginą na błoniach. Łowiec nie pozna miejsca na-
szego spoczynku. Na cóż się przyda słyszeć w pie-
śniach nasze imiona, kiedy siła zniknęła ?
»0 Ossjanie, Karrilu i Ullinie, wy znacie boha-
terów, których niema; dajcież nam pieśni przeszło-
ści! Niechaj przy dźwiękach noc przemija, a ranek
z weselem powróci. «
Daliśmy królowi pieśni. Sto arf przeplatało śpiew
nasz swojemi dźwiękami. Promieniło się oblicze Swa-
rana, niby pełny księżyc na niebie, kiedy chmury
przelecą i zostawią go śród nieba spokojnym i wy-
jaśnionym.
» Gdzie jest, Karrilu przeszłości « zapytał wielki
Fingal, »syn Semy, król mglistej wyspy ? Czy po-
wrócił, podobny do ogniojawa śmierci, pod zamierz-
chłą jaskinię Tury ?« — »Kutullin« rzekł Karril
przeszłości, »leży w zamierzchłej jaskini Tury. Jego
ręka na mieczu jego siły: duma on o straconej bi-
twie. Smutny jest król oszczepów, ten, którego do-
tąd nikt nie pokonał. Odsyła swój miecz, aby spo-
czął przy boku Fingala, bo jak burza puszczy, roz-
pędziłeś wrogów. Weź, Fingalu, miecz bohatera.
Jego sława przeszła niby mgła, która po jasnej do-
linie umknęła przed szumiącym wiatrem. «
»Nie« odpo^viedział król, » nigdy Fingal nie weź-
mie jego miecza. Jego ramię potężne jest w boju:
sława jego nigdy nie przeminie. Wielu zostało po-
konanemi w bitwie, a sława ich po upadku wzrosła.
O Swaranie, królu głośnych lasów, przepędź wszyst-
Ide twoje smutki. Pokonani, byli dzielni, będą zaw-
155
sze słynąć. Są oni słońcem śród obłoków, które o po-
łudniu twarz im zasłaniają; ale wkrótce zajaśnieje
po wzgórzach i trawach.
»Grumal był wodzem Kony. Zwodził walki na
wszystkich brzegach. Radował się krwią duch jego,
a ucho łoskotem zbroi. Wysadził swoich wojo^^Tii-
ków na Krakę. Król Kraki wyszedł naprzeciw niemu
z gaju, gdzie w obwodzie Brumy rozmawiał z ka-
mieniem potęgi. Dziki był bój bohaterów o dziewicę
ze śnieżną piersią. Sława Krakowej córy doszła Gru-
mala przy strumieniach Kony, i umyślił on albo po-
siąść białopiersią dziewicę, albo umrzeć na rozgłoś-
nej Krace. Trzy dni walczyli, czwartego skrępowano
Grumala. Zdała od przyjaciół zaprowadzony został
do straszliwego obwodu Brumy, gdzie często, jak
powiadano, wjgą duchy śmierci przy kamieniu zgrozy.
Ale on znowu zajaśniał, niby słup światła na nie-
bie; upadli z jego Avalecznej ręki, a Grmnal osiągnął
sławę. «
Wielki Fingal mówił dalej: » Podnieście, bardo-
wie przeszłości, podnieście pochwałę bohaterów, ażeby
moja dusza pokrzepiła się ich sławą, a duch S wa-
rana smutku poprzestał. « Leżeli oni na błoniach
Mory. Mroczne wiatry szumiały nad wodzami. Sto
głosów razem zaczęło i sto arf zabrzmiało. Śpie-
wano stare czasy, wodze lat upłynionych! Kiedyż ja
znowu usłyszę bardów? Kiedyż się rozraduje sława
ojców ? Nie brzmią na Morwenie arfy. ]\Iilczą w Ko-
nie dźwięczne głosy. Śmierć z mocarzami i bardami.
Niema więcej sławy w pustyniach.
Zadrżał poranek w^ promieniach wschodu; spło-
nął na wiszarze Kromli. Nad Leną dał się słyszeć
róg Swarana. Zebrali się synowie oceanu. Smutni
a milczący wstąpili na fale. W ich żaglach wiatr
z Erynu. Białe, jak mgły na Morwenie, popłynęły
morzem.
156 PIEŚNI OSSJANA
» Zawołajcie* rzekł Fingal, » zawołajcie psy moje,
dalekoskoczue syny polowania! Zawołajcie białopier-
siego Brana, mocnego i chyżego Luata. Fillanie
i Ryno — ale jego tu niema. Syn mój spoczywa na
łożu śmierci. Fillanie i Fergusie, uderzcie w róg,
ażeby się podniosła radość łowów, ażeby usłyszał go
jeleń na Kromli i odskocz^^ł od jeziora Sarny. «
Donośny rozdźwięk przeniknął lasy. Porwali się
synowie błoniastej Kromli. Tysiąc psów odrazu wy-
leciało siwych, przeskakujących błonie. Każdy pies
położył jednego jelenia, ale Bran białopiersi trzech.
W pogoni napędzał je do Fingala, ażeby wielka
była królewska radość. Przy grobie Ryna upadł je-
den jeleń i rozbudził boleść Fingalową. Patrzał się
on, ze tak spokojnie leżał kamień na nim, — na
pierwszym niedawno między łowcami! »Nie obudzisz
się więcej, o mój sjtiu; nie podzielisz biesiady na
Kromli. Wkrótce pokryje się grób twój, i poplątane
zielsko obrośnie jamę twoją. Będą przechodzić syno-
wie niedołężnych i widzieć nie będą, gdzie mocarz
leżał.
»Ossjanie i Fillanie, sjTiowie mojej siły, Gaulu,
wodzu błękitnej stali bojów, zejdźmy ze wzgórza
w jaskinię Tury; poszukajmy wodza eryńskich bi-
tew. Czy to ściany Tury, co się tak szaro i samot-
nie podnoszą na błoniu ? Smutny jest wódz konch,
a sale bezludne i milczące. Wstańmy, poszukajmy
KutuUina podzielić z nim nasze uciechy. Ale o Fil-
lanie, czy to Kutullin, czy słup dymu na błoniu ?
Wiatr Kromli mroczy mi oko. Nie poznaję przy-
jaciela,*
»To syn Semy« rzecze młodzieniec, » Pochmurny
i smutny jest bohater; ręka na mieczu. « — » Pozdro-
wienie synowi boju, kruszycielowi tarcz !« — » Po-
zdrowienie tobie, « odpowiedział Kutullin, » pozdro-
wienie wszystkim synom Morwenu! Pocieszająca jest
157
obecność twoja, o Fingalu, niby słońce na Kromli,
kiedy na długo odstąpi łowca i znowu z pomiędzy
climur wyjrzy. Synowie twoi, do gwiazd podobni,
towarzyszą twojej drodze i noc rozwidniają. Nie ta-
kim widziałeś mię, Fingalu, kied\an powracał z two-
jej krainy bitew, kiedy królowie świata pierzchnęli,
a radość powróciła na v/zgórza łani!«
»Kutullinie, mnogie są twoje słowa« rzecze Kon-
nan, który się mało wsławił; » mnogie są twoje słowa,
synu Semy, ale gdzież są twoje czjTiy w zbroi ? Dla
czegóż p7'zebyliśmy ocean pomagać słabemu two-
jemu mieczowi ? Ustąpiłeś do jaskini smutku, a Kon-
nan walczy w twoich bitwach. Odstąp mi tę jasną
zbroję, ustąp mi, wodzu Er>Tiu!«
»Nie, wojowniku,* odpowiedział wódz, »nikt jesz-
cze nie żądał zbroi Kutullina, a choćby jej tysiąc
bohaterów żądało, to napróźno, pochmurny młodzień-
cze! Nie wprzódy ustąpiłem do jaskini smutku, aż
Eryn poległ przy swoich strumieniach !«
»Młodzieńcze słabego ramienia, Konnanie« zawo-
łał Fingal, » przestań tej mowy. Kutullin sławny
jest w boju, groźny po świecie. Nieraz juź słysza-
łem o twojej sławie, burzliwy wodzu Inisfalu! Ro-
zepnij biały swój żagiel i płyń do wyspy tumanów.
Zobacz Bragelę, opartą o skałę. Łagodne jej oczy
we łzach, i wiatr zwiewa jej włos długi z bujają-
cej piersi. Podsłuchiwa ona powiew nocny, aby za-
słyszeć głos twojego wioślarza, aby zasłyszeć śpiew
morza, dźwięk dalekiej twojej arfy.« *)
» Długo będzie daremnie podsłuchiwać. Kutullin
nigdy nie wróci! Jak ja mogę widzieć się z Bra-
gelą, ażeby obudzić westchnienia jej łona ? O Fin-
*) Między Szkotami ijólnocnych brzegów dotąd pozo-
stały podobne śpiewy żeglarskie i nucone są od wio-
ślarzy.
158 PIEŚNI OSSJANA
galu, jeszcze ja z\vy ciężę w bitwie innych oszcze-
pów.« — »I zwyciężysz jeszcze, « odpowiedział Fin-
gal szlachetnych konch, » sława Kutullina będzie
wzrastać, niby gałęziste drzewo Kromli. Mnogie jesz-
cze bitwy czekają cię, o wodzu; mnogie będą rany
twojej ręki, Oskarze, przynieś tu zwierzynę. Urządź
ucztę konch. Niech nasze dusze pokrzepią się po nie-
bezpieczeństwach; niech przyjaciele radują się w na-
szej obecności.*
Siedzieliśmy, biesiadowaliśmy, nuciliśmy. Ocknęła
się dusza Kutullina. Powi-óciła moc jego ramienia.
Pogoda rozpi-omieniła jego oblicze. UUin dał pieśni,
Karril głos podniósł. Ja także przyłączyłem się do
bardów i śpiewałem boje oszczepów, boje, w których
często walcz3'^łem. — Dzisiaj już nie walczę. Onie-
miała sława dawniejszych moich czynów. Zapom-
niany, siedzę na grobach prz^gaciół.
Tak przeszła noc na pieśniach. Przyjęliśmy ra-
dośnie poranek. Fingal wstał z błonia, potrząsł ja-
skraw}^m oszczepem i odszedł, pierwszy z mężów, ku
polom Leny. Poszliśmy za nim w całem swojem
uzbrojeniu.
»Podnieście żagiel « król zawołał, »i schwyćcie
wiatr}^, które z Leny płyną !« Z liieśniami wstąpi-
liśmy na fale i polecieliśmy z szumem po pianach
głębi.
BITV\^A LORY.
Fingal, powracając z wyprawy do Irlandji przeciw Sv.'a-
ranowi, daje swojemu rycerstwu wielka ucztę. Zapom-
niano wezwać do niej Morannana i Aide; obrażeni tern,
udają się w sluźbę Erragona, króla Sory w Skandyna-
wji. Aldo uwodzi żonę królewską, Lormę, i ucieka z nią
do Selmy. Erragon ściga ich z wojskiem. Fingal podaje
mu warunki zgody, na które Erragon nie przyst;ije. Za-
czyna się walka. Aldo ginie w pojedynku z Erragoncm,
a Errtigon z ręki Gaula. Lorma umiera wkrótce ze smutku.
Ta powieść zowie się w oryginale: Duan a Culdich to
jest: powieść Chuldura czyli pustelnika, o którym we
wstępie jest mowa Że on był chrześcijaninem, to tylko
domysł Macphersona.
Synu dalekiej krainy, mieszkańcze ustronnej kom-
naty, czy to ja szura twojego gaju, czy głos twoich
śpiewów słyszę ? Głośno szumi potok w mojera uchu,
ale słyszę głos dźwięczny. Czy ty sławisz wodzów
twojej krainy, czy duchy wiatru ? Ale spojrzyj, sa-
motny skał mieszkańcze, na równiny błonia. Ujrzysz
tam zielone groby z wy sokiem, wijącem się zielem
i kamienie ich głów omszonych. Synu skał, ty je
widzisz, ale oczy Ossjana oślepły.
U spodu szumi potok i okrąża nurtem swoim
zielone wzgórze. Cztery omszone kamienie opierają
160 PIEŚNI 08SJANA
na wierzchołku swoje głowy, zA^iędłem zielem oto-
czone. Dwa drzewa, nagięte od burzy, rozciągają do-
koła gwiżdżące konary. Twoje to mieszkanie, Errago-
nie, twój to dom ciasny. Zapomniano w Sorze twoich
konch brzęku, zczerniała na sali twoja tarcza. Erra-
gonie, królu okrętów, wodzu dalekiej Sory! czy ty
poległeś na naszych górach ? Czy mocarz nie żyje ?
Synu ustronnej komnaty, czy ty lubisz pieśni ?
Posłuchaj o bitwie Lory. Dawno przeleciał łoskot
ich oręży. Tak na chmurnem wzgórzu piorun zary-
czy, i już go niema. Powraca słońce z cichemi pro-
mieniami, rozjaśniają się skały i śmieją się zielone
gór głowy.
Zatoka Kony przyjęła nasz okręt z potoczystych
fal Erynu. Białe żagle obwisły spokojnie na masztach.
Popędliwe wiatry szmnią za lasami Morwenu.
Zagrzmiał róg króla; jelenie ze skał wyskoczyły.
Przeleciały po lasach strzały. Na wzgórzu zastawiono
ucztę. Wielka była radość na naszych skałach, bo
upadł straszny Swaran.
O dwóch rycerzach zapomniano przy uczcie. Gniew
rozgorzał w ich piersiach. W skrytości zataczali pa-
łaj ącemi oczami. Z piersi westchnienia się dobywały.
Widziano ich, że szli razem i ciskali oszczepy na
ziemię. Byli oni dwoma czarnemi chmurami śród na-
szej uciechy, dwoma mgłosłupami na uspokój onem
morzu. Jaśnieją one słońcem, ale żeglarze lękają się
burzy.
» Podnieście biały mój żagiel « zawołał Morannan,
» podnieście go na A\-iatr zachodni. Śpieszmy, o Aldo,
przez piany północnych wałów. Zapomniani jesteśmy
przy uczcie, lubo nasze zbroje krwią się czerwienią.
Opuśćmy wzgórze Fingala, a służmy królowi Sory.
Dzikie jego oblicze. Wojna zasępia się dokoła jego
oszczepu. Wsławiajmy się, o Aldo, w bojach innych
krain. «
BITWA LOBY 161
Zabrali miecze i skórzane tarcze i pośpieszyli do
głośnej zatoki Lumaru. Przybyli do pysznego króla
Sory, do wodza skocznych rumaków. Erragon powró-
cił; był krwią zrumieniony. Schylał ku ziemi czarne
oblicze i gwizdał idąc. Wezwał cudzoziemców na
ucztę; a oni walczyli i zwyciężali w jego bojach.
Aldo powracał ze sławą do wzniosłych murów
Sory. Z jej wieź wyziera zwilżone, śledzące oko
Lormy, małżonki Erragoua. Płowe włosy ulatywały
z wiatrem oceanu. Białe łono wzdymało się jak śnieg
na błoniu, kiedy lekkie wietrzyki po wioną, a on buja
zwolna w świetle. Ujrzała ona młodzieńczego Aldę,
niby promień zachodzącego słońca na Sorze. Wes-
tchnęło tkliwe jej serce. Łzy napełniły oko, biała
ręka głowę podparła.
Trzy dni siedziała smutna na sali i wesołością
pokrywała smutek; czwartego uciekła z rycerzem na
wzburzone morze. Przybyli do mszystych wieź Kony,
do Pingala, króla oszczepów.
»Aldo, serce pychy « rzekł Fingal, w gniew się
podnosząc, »jaż cię mam zasłaniać przed zapalczy-
wością obrażonego króla Sory ? Któż przyjmie lud
mój do sal swoich, kto obcych na ucztę zaprosi od
czasu, jak Aldo małej duszy zniesławił w Sorze moje
imię ? Pójdź, słaba ręko, na swoje wzgórza i tam
się w jaskiniach ukryj. Smutna będzie walka, którą
z posępnym królem Sory zwieść musimy. Duchu szla-
chetnego Trenmora, kiedyż Fingal przestanie wal-
czyć ? Urodziłem się śród bojów *), i moje kroki do
grobu po krwi się przemykają. Ale ta ręka nie
skrzywdziła nigdy słabego — żelazo zbroi nie do-
tknęło się lękliwego. Widzę, o Morwenie, burze, które
będą pustoszyć moje sale, kiedy dzieci poginą mi
*) Fingal narodził się tego samego dnia, kiedy ojciec
jego w bitwie zginął.
PISMA OOSZCZYASKIEeO. II. 11
162 PIEŚNI OSSJANA
W boju, a nikt nie zostanie, żeby Selmę zamieszkał.
Wtedy przyjdą słabi, ale nie poznają mojego grobu.
Moja sława będzie w pieśniach. Spra-w^y moje snem
będą dla przyszłych czasów. «
Przy Erragonie lud się zgromadził, jak burza
przy duchu nocy, kiedy ją zwoływa ze szczytów
morweńskich i rozsyła na obce krainy. Przybił on
do brzegów Kony. Wysłał barda do króla, żądając
albo walki tysiąców, albo kraju mnogich wzgórzów.
Fingal siedział na sali, a wokrąg niego towa-
rzysze młodości. Młodzi rycerze byli na łowach, da-
leko, w puszczy. Siwi wodzowie rozmawiali o innych
czasach i sprawach młodości, kiedy przybył letni
Nartmor, wódz strumienistej Lory. Książę ten zaczął:
»Nie pora słuchać śpiewów o innych latach! Er-
ragon grozi przy brzegach i podnosi dziesięć tysięcy
mieczów. Posępny jest król między wodzami, niby
zaćmiony księżyc pomiędzy ogniojawami nocy,«
» Przyjdź ze sali« rzecze Fingal, » córko mojej
miłości, przyjdź ze sali, Bosmino, dziewico strumie-
nistego Morwenu! Nartmorze, weź rumaka cudzo-
ziemskiego i towarzysz córce Fingala. Wezwie ona
króla Sory na ucztę do mrocznych murów Sebny.
Daj mu, o Bosmino, pokój rycerzy i skarby zacnego
Aldj. Nasi młodzieńce są daleko. W naszych drżą-
cych rękach starość. «
Przybyła do wojsk Erragona, jak promień świa-
tła do chmury. W praAvej ręce dymiąca się koncha:
w lewej złota strzała. Pierwsza — wesoły znak po-
koju, druga — znak wojny! Rozjaśnił się Erragonj
w jej przytomności, jak skała niespodzianym sło-
necznym promieniem, który spada przez połamany]
obłok, kiedy go niespokojny wiatr rozerwie.
Wdzięcznie płonąca dziewica zaczęła:
»Synu dalekiej Sory, pójdź na ucztę króla Mori]
wenu, do mrocznych murów Selmy. Przyjmij wojow| j^
BITWA LORY 163
niku, pokój rycerzy. Zostaw w spoczynku czarny
miecz swojego boku. Jeżeli obierzesz skarby królew-
skie, to posłuchaj słów zacnego Aldy. Daje on Er-
ragonowi sto rumaków, dzieci zębów, sto dziewic
z dalekiej krainy i sto sokołów z trzepiocącemi
skrzydłami, które się krz^^źują pod niebem. Daje on
tobie sto pasów *) do przepasywania wysokołonych
dziewic, przyj acioły urodzin wiejskich, a uzdrowie-
nie synów bólu.
»Dziesięć konch, osadzonych w drogi kamień,, ma
zabłyszczeć w Sory wieżach. Na ich gwiazdach drży
błękitna woda i dymiące się wino iskrzy. Niegdyś
rozweselały one królów świata w ich hucznych sa-
lach. Ma to być twojem, o bohaterze; albo twoja
żona, białopiersia Lorma, znowu pojrzy jaśniejącem
okiem po twoich salach, jakkolwiek Fingal kocha
szlachetnego Aldę, Fingal, który nigdy nie krzywdzi
rycerza, chociaż jego ramię mocne jest w zbroi. «
»Wdzięczny głosie Kony!« król odpowiedział,
»powiedz Fingalowi, że napróźno ucztę przyrządza.
Niech mi odda swoje zdobycze. Niech sam ulegnie
mojej mocy. Niech mi odda miecze swoich ojców
i tarcze przeszłości, ażeby moje dzieci widziały je
na salach i mówiły: to zbroje Fingala!«
»Nigdy dzieci nie ujrzą ich na twoich salach «
rzekła obudzona pycha dziewicy; »są one w ręku
potężnego bohatera, który nigdy w boju nie uległ.
Królu głośnej Sory! na naszych pagórkach zgroma-
dza się burza. Synu dalekiej ziemi, nie przewidu-
jeszże upadku swojego ludu?«
Powróciła do milczących sal Selmy. Postrzegł
*) Przesąd, że pas, ozdobiony podobnie mistycznenii
znakami, ujmuje cierpień położnicom, zachował się w pół-
nocnej Szkocji do naszycli prawie czasów. Zawiązywano
je z dziwnemi szeptami i obrzędami, co zdradza pocho-
dzenie ich od druidów.
11*
164 PIEŚNI 088JANA
król spuszczone jej oczy. Powstał w swojej sile
i otrząsł sędziwe kędziory. Wziął grzmiący pancerz
Trenmora i czarnośniadą tarczę swoich ojców. Ciem-
ność napełniła sale Selmy, kiedy wyciągnął rękę do
oszczepa. Otoczyły go duchy tysiąców i przejrzały
śmierć ludu. Groźna radość ocknęła się na licach sę-
dziwych rycerzy; pośpieszj-li na spotkanie wroga.
W ich myślach były cz}Tiy innych lat i sława grobu,
wschodząca ze śmierci.
Otóż przy grobie Tratala ukazały się i psy łow-
ców. Fingal wiedział, że za niemi idą młodzi ry-
cerze.
Zatrzymał się w pochodzie. Oskar naprzód się
zjaA^dł; potem syn Morniego, z Nemiego rodu. Potem
Ferhut ukazał posępną postać. Czarne kędziory Der-
mida pływały na wietrze. Ossjan przybył naostatku.
Śpiewałem pieśń z innych czasów; oszczep przenosił
moje kroki przez małe strumienie. Dumałem o po-
tężnych mężach. Fingal uderzył w wypukłą tarczę
i dał straszny znak wojny. Tysiąc mieczów razem
dobytych zaiskrzyło na wzburzonych błoniach. Trzej
synowie pieśni siwokędziorzy podnieśli dźwięczne,
żałobne głosy. Z wysoka i posępnie pośpieszaliśmy
grzmiącemi krokami w ciemnych szeregach, jak deszcz
nawalny, który się rozszerza po ważkiej dolinie.
Król Morwenu usiadł na wzgórzu. Słoneczny pro-
mień bitwy pły\s^ał w 's\'ietrze. Z bujaj ącemi kędzio-
rami starości otaczali króla towarzysze jego młodo-
ści. Radość budziła się w oczach rycerzy, kiedy pa-
trzali na syny swoje w boju, otoczone błyskawicami
mieczów i ojcowskich dzieł pamiętne. Nadszedł Er-
ragon w swojej sile, niby szum zimowego potoku.
Koło jego kroków opadała bitwa i śmierć mrocznie
się sunęła przy jego boku.
»Któż to nadchodzi « rzecze Fingal, 'iiiby polotna
sarna, niby jeleń rozgłośnej Kony ? Przy boku bły-
BITWA LORY 165
ska tarcza. Dźwaęk jego zbroi żałobny. Któż to sta-
wia Erragonowi czoło w boju? Otóż bitwa wodzów!
Równają się oni duchom, walczącym w posępnej na-
wałnicy, — Ale, synu wzgórza, ty upadłeś, twojeżto
białe łono krwią opłynęło ? — Płacz, Lormo nieszczę-
śliwa! Niema już Aldy!« Król pochwycił oszczep
swojej siły, bo się zasmucił upadkiem Aldy. Cisnął
na nieprzyjaciela zabój czem okiem, ale króla Sory
Gaul spotkał. Któż potrafi opisać walkę wodzów ?
Potężny cudzoziemiec poległ.
» Synowie Kony« głośno zawołał Fingal, » wstrzy-
majcie rękę śmierci! Mocarz to był, który teraz po-
legł. Mocno będzie żałowany w Sorze. Cudzoziemiec
przyjdzie do sal jego i będzie się dzi^^dł, że tak ci-
cho. Poległ król, o cudzoziemcze, i uciecha jego domu
oniemiała. Będzie się przysłuchiwał szumoA\a lasów;
może w ich pomruku duch jego. Ale on daleko na
Morwenie, pod mieczem obcego nieprzyjaciela.*
Te były słowa Fingalowe, kiedy bard podniósł pieśń
pokoju. Zatrzymaliśmy wyniesione miecze. Oszczę-
dziliśmy słabego nieprzyjaciela. Erragona złożyli-
śmy w grobie, a ja pieśń smutku podniosłem. Kłę-
biąc się, opadły nocne obłoki, a niektórj^m objawił
się duch Erragona. Jego oblicze było chmurne,
i ciemne, a z piersi dobywał}^ się półwestchnienia.
Błogosławiona bądź twoja dusza, o królu Sory!
Twoje ramię straszliwe było na wojnie.
Lorma siedziała w sali Aldy. Siedziała przy
świetle pałającego dębu. Nadeszła noc; Aldo nie
powracał. Smutna była dusza Lormy. »Cóź cię za-
trzymuje , o łowcze Kony ? Przyrzekłeś po\\TÓcić.
Czy zwierzyna była tak daleko ? Czy czarne wiatry
wzdychają koło ciebie na błoniu ? Jestem w krainie
cudzoziemców; któż mój przyjaciel , oprócz Aldy ?
Przybywaj ze brzmiących pagórków, mój najmilszy
kochanku!*
166 PIEŚNI 069JANA
Jej oczy ku bramie były zwrócone. Podsłuchi-
wała szum matru. Myślała, ze to stąpanie Aida. Ra-
dość budziła się na jej obliczu, ale powracała tro-
ska, jak chmura na księżyc. »Czy nie powracasz,
mój kochanku? Niechże ujrzę oblicze twoje na wzgó-
rzu. Na wschodzie księżyc. Łono jeziora spokojne
i jasne. Kiedyż ujrzę psy jego, wracające z łowów?
Kiedyż głos twój donośny i daleki usłyszę na wie-
trze ? Przybywaj z szumiących pagórków, łowcze le-
sistej Kony!«
Ponury duch jego objawił się na skale, niby
wilgotny promień mdłego światełka, kiedy się księ-
życ z chmur wj^łamuje, a na polach stoją północne
deszcze. Poszła przez błonia za czczą postacią. Do-
myśliła się, że jej rycerz poległ. Słyszałem we wie-
trze jej szlochanie coraz bliższe, niby narzekający
głos wietrzyka, który wzdycha w trawie jaskini.
Przyszła, znalazła swego rycerza. Już więcej nie
słyszano jej głosu. W milczeniu potoczyła okiem.
Była blada i w dzikim smutku.
Krótkie były jej dni w Konie; zapadła do grobu.
Fiugal rozkazał swoim bardom opiąć śmierć Lormy.
Córki Morwenu smuciły się po niej jeden dzień
w roku *), kiedy \vracały ponure wiatry jesienne.
Synu dalekiej krainy, ty na polach sławy miesz-
kasz. Podnieś niekiedy śpiew na pochwałę tych, któ-
rzy polegli, ażeby mgliste ich duchy poigrały przy
tobie, ażeby, kiedy spoczniesz, a księżyc do jaskini
twojej zajrzy, pokazała się tobie na jego promieniu
Lorma. Wtedy zobaczysz nadobną — ale na jej po-
liczkach jeszcze łza stoi.
*) Zdaje się, że ten dzień, poświęcony pamiątce ryce-
rzy poległych, obchodzono w jesieni, ponieważ Ossjan
zawsze go w tej porze roku kładzie.
LATMON.
Kied}-^ Fing'al zajęty był wyprawą do Irlandji, Latmon,
jeden z książąt brytańskich, Avpadł do Morwenu. Już się
zbliżał do Selmj^ mieszkania królów. Nag-le przybywa
Fingal. Latmon cofa się z wojskiem na wzgórza. Pod-
czas przygotowań Fingala, Morni przyprowadza mu swo-
jego syna Gaula, aby po raz pierwszy spróbował się
z nieprzyjacielem. Fingal daje Gaulowi Ossjana za to-
warzysza i oba dostają zlecenie szpiegować nieprzyja-
ciela przez noc. Oni posuwają się aż do obozu Latmona
i znaczną klęsko im zadają. Rano w3'zyAva Latmon Os-
sjana na pojedynek; Ossjan pokonywa Latmona, ale Gaul
zasłania go swoją tarczą przed śmiertelnym ciosem. Lat-
mon poddaj(! się i zostaje od Fingala na wolno.ść pusz-
czony.
Ciche, o Selmo, są twoje sale. Nic nie brzmi
w lasach Morwenu! Samotnie toczy się fala przy
brzegach, a na polach milczący promień słońca. Prze-
chodzą dziewice Morwenu, do tęcz podobne; poglą-
dają ku zielonemu Erynowi, za białemi żaglami króla.
Obiecał powrócić, ale północne wiatry wieją.
Cóż się to rozpływa ze wschodniego wzgórza,
niby strumień ciemności ? To wojsko Latmona. Po-
słyszał on, że Fingala niema. ZAvierzył się ^viatrom
północy. Dusza jego zajaśniała weselem. Po cóż przy-
bywasz, o Latmonie ? Mocarza niema w Selmie. Po
168 PIEŚNI 08SJANA
CO prz3'b}'wasz z nasrożonemi oszczepami ? Czy chcesz
zwalczyć córki Morwenu ? Ale się zatrzymaj w pę-
dzie, potężny strumieniu. Czy nie \Addzisz, Latmonie,
owego żagla ? Czemużeś umknął, Latmonie, jak mgła
jeziora ? Ale za tobą mchrząca burza; twoje kroki
Fingal ściga.
Król Morwenu zerwał się ze snu, kiedy nas opły-
wały czarnomodre fale. Wyciągnął rękę do oszczepa,
a jego rycerze zewsząd powstali. Domyśliliśmy się,
że mdział ojców. Często oni schodzili do snów jego,
kiedy miecz nieprzj^jaciela podnosił się nad krajem,
a przed nami mroczyła się bitwa. » Gdzież uleciałeś,
o wietrze ?« rzekł król Morwenu. »Czy ty gwiżdżesz
po komnatach południa, czy uganiasz dźdźe w in-
nych krainach ? Czemu nie przyb\^vasz do moich
żaglów, na błękitne oblicze mojego morza ? Nieprzy-
jaciel w ziemiach Morwenu, a król daleko. Każdy
jednak niech prz)i:wierdzi pancerz i weźmie tarczę.
Niech każdy podniesie oszczep nad fale, niech każdy
miecza dobędzie. Latmon ze swojem wojskiem jest
przed nami: ten, który uciekł przed Fingalem na
równinach Lory. Ale powraca, jak nadęty strumień,
a szum jego między naszemi wzgórzami.*
Te były słowa Fingalowe. Udaliśmy się do zatoki
Karmony. Ossjan wj^szedł na wzgórze; trzy razy ude-
rzył w wj^ukłą tarczę. Skały Morwenu odpo^^de-
działy; uciekły chyże sarny. Zmieszał się nieprzyja-
ciel w mojej prz}i:onmości; zgromadził ciemne woj-
sko. Stałem, niby chmura na wzgórzu, i radowałem
się w młodzieńczej zbroi.
Morni siedział pod drzewem przy szumiących
nurtach Strumonu. Siwe były stare kędziory; pod-
pierał się kijem. Młody Gaul był przy rycerzu i słu-
chał o bitwach jego młodości. Często się por\^'ał
w ogniu duszy na potężne cz\Tiy Morniego.
Starzec usłyszał dź^ńęk Oss janowej tarczy: poznał
169
hasło boju. Zerwał się z miejsca. Siwe kędziory roz-
płynęły się po barkach. Wspomniał na czyny lat in-
nych. »Synu mój!« rzekł pięknowłosemu Gaulom,
» słyszę dźwięk boju. Król Morwenu po^TÓcił, roz-
syła hasło wiatrami. Idź do sal Strumonu; przynieś
Morniemu zbroję. Przynieś tarczę, którą ojcowie moi
na starość nosili, gdyż ramię moje zaczyna słabnąć.
Weź także dla siebie, o Gaulu, oręż i śpiesz na
pierwszą ze swoich bitew. Niech ramię twoje dosięg-
nie sławy ojców. Niech będzie twój bieg na bojo-
msku, jak lot orła. Czegóż, mój s\tiu, masz się lę-
kać śmierci ? Waleczny z częścią upada. Tarcza jego
od\\Taca mroczny strumień niebezpieczeństw; na si-
I wych kędziorach sława mieszka. Czyż nie widzisz,
o Gaulu, jak czczone są kroki mojego wieku ? Morni
przychodzi — a młodzieniec w uniżeniu go ^^ita
^i z milczącą radością obraca oczy na jego drogę.
Ale ja, mój synu, nie unikałem nigdy niebezpieczeństw.
Jaśniał miecz mój przez pomrokę bitwy. Cudzozie-
miec tajał przede mną; mocarze w mojej obecności
\\datrem byli.« Gaul przyniósł Morniemu zlDroję; stary
wojownik okrył się żelazem. Do ręki wziął oszczep,
który często się zarumieniał krwią walecznych. Szedł
do ringala, a syn towarzyszył jego krokom. S}ni
Komhala powstał wesoło, gdy przybył av kędziorach
starości.
» Wodzu szumiącego Strumonu « odezwała się ura-
dowana dusza Fingala, » widzę cię Ave zbroi, choć
już twoja moc przemija, Często Morni jaśniał w bi-
twach, jak promień wschodzącego słońca, kiedy roz-
pędzi nawałnicę na wzgórzu i ŚAvitającym polom spo-
kój niesie. Ale czemu nie spoczywasz na starość ?
Twoja sława jest już w i)ieśniach. Lud Avidzi ciebie
i błogosławi skonowi potężnego Morniego. Czemu
nie odpoczywasz na starość ? Nieprzyjaciel zniknie
przed Fingalem,«
I
170 PIEŚNI OSSJANA
»Synu Komhala« wódz odpowiedział, » straciło ra-
mię Morniego swoją siłę. Siliłem się dobyć miecza
młodości, ale pozostał w pocłiwie. Cisnąłem oszczep ---
i nie dosiągł celu. Czuję ciężar tarczy. Wiedniem}^,
jak trawa pagórków; moc nasza nie powraca. Ale
mam syna, Fingalu. Jego dusza rozpływa się nad
czynami Morniego; ale jego miecz nie był jeszcze
dobyty na wroga, nie zaczęła się jeszcze jego sława.
Z nimto przychodzę ja na bitwę. Chcę prowadzić
jego ramię. Jego sława będzie dla mojej duszy słoń-
cem w czarnej godzinie mojego skonu. O! bodaj lud
nie zapomniał imienia Morniego! bodaj rycerz kiedyś
powiedział: oto ojciec Gaula!«
» Królu Strumonu« odpowiedział Tingal, » niech
Gaul robi mieczem w bitme. Ale niech blizko Fin-
gala robi; moje ramię będzie zasłaniało jego mło-
dość. A ty odpoczywaj w salach Selmy i słuchaj
o naszej słaAvie. Niech uderzą w arfy i głosy bar-
dów niech się podniosą, ażeby ci, którzy polegną,
ucieszyli się swoją sławą i żeby dusza Morniego za-
jaśniała wesołością! Ossjanie, ty już walczyłeś w bi-
twach; krew cudzoziemców jest już na twoim oszcze-
pie: niechże w potyczce droga twoja będzie przy
Gaulu, ale nie odłączaj się od boku Fingala. Nie-
przyjaciel mógłby was samych znaleźć i sława wa-
sza zginąćby mogła. «
Ujrzałem Gaula we zbroi. Moja dusza i jego
były jedną. W jego oku był ogień boju; z radością
})Oglądał na nieprz3gaciela. Zcicha AV}^mÓAviliśmy słowa
przyjaźni; razem się rozlały błyskamce naszych mie-
czów. Dobyliśmy je za lasem i doświadczaliśmy na
próżnem powietrzu siły naszych ramion.
Noc opadła na Morwen. Fingal siedział przy pro-
mieniach dębu. Przy jego boku siedział Morni w si-
wych, pływających kędziorach. Rozmowa ich była
o przeszłości i o dziełach ich ojców. Trzech bardów
171
trącało kolejno w arfy; Ullin z pieśnią był przy
królu. Śpiewał o potężnym Komhalu; ale na czole
Morniego zbierał się pomrok *). Cisnął zapłomienionem
okiem na Ullina; śpiew barda oniemiał. Fingal zwa-
żał starego rycerza i rzekł łagodnie:
» Wodzu Strumonu, skąd to zasępienie ? Zapom-
nijmy o dniacli przeszłości! Nasi ojcowie walczyli
w bitwach, a my przy uczcie siedzimy. Nasze mie-
cze zrwrócone na wroga naszej ziemi; niknie on przed
nami w polu bitwy. Zapomnijmy o dniach naszych
ojców, rycerzu mszystego Strmnonu!«
» Królu Morwenu« wódz odpowiedział, *z radością
spominam twojego ojca. Był on straszliAvy w boju;
gniew wodza był zabójczy. Moje oczy pełne łez były,
kiedy król rycerzy poległ, o Fingalu; waleczny upada,
a słaby zostaje na wzgórzach. Iluż rycerzy przemi-
nęło za dni Morniego! A ja jednak nie unikam walki;
nie ustąpiłem nigdy z rozprawy walecznych.*
» Teraz niech spoczną przyjaciele Fingala, bo noc
dokoła, ażeby się zbudzili z mocą do bitAvy przeciw
wozokotczemu Latmonowi. Słyszę zgiełk jego woj-
ska, niby grzmot na dalekiem błoniu. Ossjanie i pięk-
nowłosy Gaulu, jesteście młodzi i skorzy w pokole-
niu; zważajcie nieprzyjaciół z owego lesistego wzgó-
rza. Jednak nie zbliżajcie się do niego, bo wasi oj-
cowie nie będą blizko, aby wam pomogli. Niech wa-
sza sława nie upada na ])oczątku. Odwaga młodości
może zawieść.*
Wysłuchaliśmy z radością słów wodza. Odeszliśmy
we dźwięku zbroi. Nasze kroki dążyły ku lesistemu
wzgórzu. Niebo gorzało wszystkiemi gwiazdami.
Ogniojawy śmierci ulatywały nad i)olem. Daleki gwar
*) Morni obawiał się, ażeby pieśń ])ar(la nie wzno-
wiła w pamięci Fingala nieprzyjaźui, jal<a trwała mię-
dzy Fingala ojcem a Mornim.
172 PIEŚNI 08SJANA
nieprzyjaciela dosięgał naszego ucha. Wtedy Gaul
odezwał się w swojej waleczności, a jego ręka miecz
obnażała:
»Synu Fingala« mómł, » czemuż wre Gaulowa
dusza ? Moje serce mocno uderza. Moje kroki plączą
się; ręka drży na mieczu. Kiedy spojrzę na nieprzy-
jaciela, moja dusza przede mną jaśnieje. Widzę jego
wojsko śpiące. Czy tak drżą dusze walecznych w bi-
tme oszczepów ? Jakżeby się podniosła dusza Mor-
niego, gdybyśmy się rzucili na nieprzyjaciela! Nasza
sława zaświtałaby w pieśniach. Nasze kroki byłyby
okazałe w oczach walecznego. «
»Synu Morniego« odpowiedziałem, »bój rozwesela
moją duszę. Miło mi zajaśnieć samemu w bitwie
i swoje imię podać bardom. Ale gdyby nas teraz
nieprzyjaciel pokonał ? Mógłżebym ujrzeć oczy kró-
lewskie ? Straszne są one, kiedy się rozgniewają,
podobne do płomienia śmierci. Ale nie ujrzę ich za-
palczywości. Ossjan zAvycięźy albo polegnie. Ale czy
sława pokonanych powstanie ? Nikną oni, jak cień;
ale powstanie sława Ossjana. Jego czyny zrównają
czynom ojców. Śpieszmy, synu Morniego, w naszych
zbrojach; śpieszmy do walki. Gaulu, jeżeli powrócisz,
pójdź do wzniosłych sal Selmy. Pomedz Eweralinie,
że ze sławą poległem; zanieś ten miecz córce Branna.
Niech go da Oskarowi, kiedy przyjdą jego lata mło-
dzieńcze. <'
»Synu Fingala* odpowiedział Gaul z westchnie-
niem, » jaz bym powrócił, kiedy Ossjan zginie? Coby
powiedział mój ojciec, co Fingal, król mężów ? Lęk-
liwi zwróciliby na mnie oczy i mówiliby: Oto Gaul,
który zostawił swego przyjaciela we krwi. Nie uj-
rzycie mię, lękliwi, chyba sławą otoczonego. Ossja-
nie, słyszałem od mojego ojca o mocarskich dziełach
rycerzy, o ich mocarskich dziełach, kiedy sami byli;
bo w niebezpieczeństwie podnosi się dusza. «
173
»Synu Morniego« odpowiedziałem, i szedłem przo-
dem po błoniu, »nasi ojcowie ocenią naszą odwagę,
kiedy z upadku smucić się będą. Promień radości
ocknie się w ich duszach, kiedy oczy napełnią się
łzami. Powiedzą oni: sjmome nasi nie upadli nie-
znani; śmierć wokrąg rozpostarli. Ale dla czego myś-
leć o ciasnym domie ? Miecz broni walecznego; ale
śmierć ściga ucieczkę lękliwych, a o jego sławie nikt
nie usłyszy. «
Pośpieszyliśmy śród nocy; przyszliśmy nad szum
strumienia, który błękitne łoże wokrąg nieprzyja-
ciela zataczał, przez drzewa, które brzmiały jego
szumem. Przyszliśmy nad brzeg tego strimiienia i uj-
rzeliśmy śpiące wojsko. Pogasły ich ogniska na rów-
ninie; samotne kroki warty daleko były. Wyciągną-
łem przed siebie oszczep, ażeby strumień przesadzić,
ale Gaul porwał mię za rękę i rzekł słowami wa-
lecznego :
»Maź syn Fingala rzucić się na śpiące wojsko ?
Maż przyjść jak wicher nocny, kiedy niewidomie
wywraca młode drzewa ? Nie tak Fingal pozyskał
sławę; nie za takie spraA^y cześć mieszka przy si-
wych włosach Morniego. Uderz, Ossjanie, uderz w tar-
czę bitwy; niech się ockną tysiące. Dozwól Gaulowi
w jego pierwszej bitwie walczyć, ażeby doświadczył
siły swojego ramienia.*
Ucieszyła się moja dusza wojownikiem i łzy mi
trysnęły. » Nieprzyjaciel ma się z Gaulem zmierzyć «
rzekłem; » sława sjTia Morniego ma się podnieść. Jed-
nak, mój rycerzu, nie puszczaj się za daleko, niech
twoje żelazo iskrzy się blizko Ossjana. Połączmy na-
sze ręce. Gaulu, czy ^vidzisz owę skałę ? Siwy jej
wiszar połyska we świetle gwiazd. Gdyby nieprzyja-
ciel przemagał, oprzemy o nią nasze plecy. Wtedy
będą się bali zbliżyć do naszych oszczepów, bo w na-
szych rękach śmierć będzie. «
174 PIEŚNI 0S8JANA
Uderzj^łem trz}^ razy we dźmęczną tarczę; po-
rwał się zbudzony nieprzyjaciel. Puściliśmy się we
dź^^^ęku zbrój naszych. Zmieszane ich kroki umknęły
na błonia. Myśleli, że tam był potężny Fingal. Moc
ich ramion opadła. Zgiełk ich ucieczki podobny był
do trzasku ognia, który szumi w zawichrzonych la-
sach.
Wtedy wyleciał oszczep Gaula we swojej sile
i miecz się jego podniósł. Poległ Kremor i Let po-
tężny. Duntarmo rzuca się we krwi. Wierci żelazo
w boku Kro ty, kiedy z łoża na oszczepie wstawał;
czarny strumień prysnął z rany i zaskmerczał na
AviDÓłprzygasłym dębie. Katmin ujrzał za sobą kroki
rycerza, lezie na opalone drzewo; ale oszczep z tyłu
go przebił. Spadł, krzycząc i charcząc. Mech i uschłe
konary zleciały za nim i okryły błękitną zbroję
Gaula.
Te były sprawy syna Morniego w jego pierwszej
bit\\de. I przy twoim boku miecz nie spał, ostatni
z rodu Fingala! Ossjan pędził naprzód we swojej
sile, padał lud przed nim, jak trawa przed prętem
chłopca, kied}^ gwiżdże wzdłuż łanów i ścina siwe
bródki ostu. Bezpiecznie przechodzi młodzieniec,
a kroki jego ku puszczy zmierzają.
Ocknął się wkoło nas szary poranek i kręty stru-
mień zajaśniał wzdłuż błonia. Nieprzyjaciel skupił
się na wzgórzu, a gniew Latmona zawrzał. Pełen
wściekłości, spuścił na dół pałające oko i milczał we
wschodzącej zgryzocie. Często po ^yypukłej tarczy
uderzał, a kroki jego po błoniu błędne były. Ujrza-
łem dalekie zasępienie rycerza i rzekłem do syna
Morniego :
»Wozokotczy wodzu Strumonu, czy widzisz nie-
przyjaciela ? Zgromadza się on rozjadły na wzgórzu.
Wróćmy się do króla. Powstanie on we swojej mocy
i zniszczy wojsko Latmona. Wojo-s\aiiku, otoczyła nas
175
sława. Rozradują się oczy starców. Ale ustąpmy,
synu Morniego, Latnion schodzi ua wzgórza.*
» Niech więc nasze kroki będą powolne « odpo-
wiedział Gaul pięknowłosy, » ażeby wi-ogi nie powie-
działy z uśmiechem: patrzajcie wojowników nocy.
Są oni, jak duchy, straszni w ciemnościach; znikają
przed promieniami poranku. Ossjanie, weź tarczę
Gormara, który poległ od twojego oszczepa. Niech
się ucieszą starzy bohaterowie, ujrzawszy sprawy swoich
synów. « Gdyśmy to mówili, na błoniu do Latmona wo-
zokotczego przybył Sulmat, Sulmat, wódz Duty, nad
czarnonurt3'^m strumieniem Duwranny. » Czemu, synu
Nuata, nie idziesz naprzód z tysiącem swoich ryce-
rzy ? Czemu nie schodzisz z wojskiem, zanim avojow-
nicy ustąpią ? Błękitne ich zbroje promienia budzą-
cem się światłem, a ich kroki przed nami są na bło-
niu.*
»Synu słabej ręki« rzecze Latmon, »jakźe ma zejść
moje wojsko ? Oni we dwóch tylko, synu Duty, a ty-
siąc miałoby wznieść swoje miecze ? Smuciłby się
Nuat w swojej sali, że tak sławę stracił. Jego oko
odwTÓciłoby się od Latmona, gdyby się zbliżało stą-
panie nóg jego. Idź do tych rycerzy, wodzu Duty,
bo widzę szlachetny krok Ossjana. Jego sława godna
mojej stali. Wyzmj go do walki z Latmonem.«
Przybył szlachetny Sulmat. Ucieszyłem się sło-
wami króla. Podniosłem tarczę na ramię, a Gaul dał
w moją rękę miecz Morniego. Wróciliśmy nad szem-
rzący strumień; Latmon w swojej sile przyszedł. Za
nim płynęło, jak obłok, jego wojsko; ale syn Nuata
stalą jaśniał.
»Synu Fingala« rzecze rycerz, » sława twoja roś-
nie na naszym upadku. Wielu z mojego ludu po-
legło od twojej ręki, królu mężó\\'! Ciśnij że teraz
swój oszczep na Latmona i obal Nuatowego syna.
Obal go przed jego ludem, albo sam polec musisz.
176 PIEŚNI 0S8JANA
Nigdy nie powiedzą na moich salach, że moi wojow-
nicy polegli przed mojem obliczem, że polegli przed
obliczem Latmona, podczas gdy miecz spoczywał przy
jego boku. Błękitne oczy Kuty z poza łezby patrzały,
a jej kroki byłyby samotne na dolinach Dunlatmonu,«
» Nigdy nie powinni mó^\'ić« odpowiedziałem, »źe
S}Ti Fingala ustąpił. Chociażby ciemność osłoniła jego
kroki, Ossjan jednak nigdy nie ustąpi! Jego dusza
mówiłaby jemu: czyż bard Selmy lęka się nieprzy-
jaciela ? — Nie, on się nie boi nieprzyjaciela. Cie-
szy go walka. «
Latmon przybył z oszczepem i przeszył tarczę
Ossjana. Uczułem w boku zimne żelazo. Dobyłem
miecza Morniego; przeciąłem oszcze]). Jasne ostrze
upadło, połyskując, na ziemię. Syn Nuata rozgorzał
gniewem. Wzniósł do góry dźwięczną tarczę. Czarne
jego oczy pałały nad nią, kiedy się pochylał, i jaś-
niały, jak miedziana brama. Ale oszczep Ossjana
przeszył blask obłęku i utkwił w drzewie, które za
nim stało. Tarcza zawisła na drżącej dzidzie; Lat-
mon jednak się zbliżał. Gaul przewid\^wał upadek
wodza. Zastawił go tarczą, zaczem miecz mój, pro-
mień światła, spadł na króla Dunlatmonu.
Latmon ujrzał syna Morniego. Łza puściła się
z jego oka. Cisnął miecz ojców na ziemię i przemó-
■s^ił słowami walecznego: »Na cóżby Latmon miał
walczyć przeciw pierwsz\nn ze śmiertelnych ludzi ?
Wasze dusze są promieńmi nieba; wasze miecze —
płomieniami śmierci. Któż potrafi zrównać sławie ry-
cerzy, których młodzieńcze dzieła są tak wielkie ?
O gdybyście byli w salach Nuata, w zielonem miesz-
kaniu Latmona, — ^vtenczas mój ojciec powiedziałby,
że syn jego nie przed słabemi ustąpił. Ale któż to
idzie potężnjTn strumieniem po brzmiącem błoniu ?
Małe wzgórza drżą przed nim; tysiączne duchy na
IJromieniach jego stali, duchy tych, którzy polegli
177
z ręki króla rozgłośnego Morwenu. Szczęśliwy jesteś,
o Fingalu! Twoi synowie będą walczyli w twoich
bitwach. Idą przed tobą i powracają krokami sławy. «
Fingal przybył w swojej łagodności, ciesząc się
skrycie ze spraw swojego syna. Wesoło jaśniały lica
Morniego; stare oko słabo pozierało z poza łez uciechy!
Przybyliśmy do sal Selmy. Obsiedliśmy ucztę konch.
Przyszły do nas dziewice pieśni i w^dzięcznie zapło-
niona Eweralin. Czarny włos opłj-wał śnieżne jej
plecy, a oko ukradkiem poglądało na Ossjana. Po-
trąciła dźwięczną arf ę, a my błogosła^vili córce Branna.
Fingal powstał z miejsca i przemówił do Lat-
mona, króla oszczepów. Drżał przy jego boku miecz
Trenmora , kiedy podnosił potężne ramię, »Synu
Nuata,« mówił, »dla czego w Morwenie szukasz sławy?
My nie należymy do rodu lękliwych, ani nasz miecz
nie błyska nad słabemi. Kiedyż przj'chodziliśmy do
Dunlatmonu z wojenną wrzawą ? Fingala nie cieszy
bitwa, chociaż jego ramię jest mocne. Moja sława
^vyrasta z upadku pysznego. BłyskaA\ica mojej stali
goni śmiałka we zbroi. Poczyna się bitwa — i wstają
groby walecznych, groby mojego ludu powstają.
O moi ojcowie, a w końcu ja sam jeszcze pozostać
muszę. Ale sła\\Tiym pozostanę, a odejście mojej du-
szy powinno być strumieniem ś\viatła! Latmonie, wra-
caj do swojego siedliska. Na inne krainy skieruj
swoje bitw}'. Ród JMorwenu jest sławny; jego wrogi
są synami nieszczęścia!*
PISMA OOSZCZYNSKIEGO. II.
12
ŚMIERĆ KUTULINA.
Następna powieść ma w oryginale tytuł: Duan loch Leigo
t. j. powieść Lęgu, bo na brzegach tego jeziora odb^-Ia
się śpiewana tu bitwa.
Kutulin był opiekunem młodego Kormałia, liróla Te-
mory w północnej Irłandji. Torlat, jeden z wodzów Ir-
landji południowej z plemienia Firbolgów czyli brytań-
skich Bolgów, napadł Kormaka. Wyciągnął przeciw niemu
Kutulin z wojskiem, wydał mu bitwę nad Lęgiem, po-
bił jego wojsko i samego Torlata na miejscu położył, ale
za gwałtowny w ściganiu, został raniony strzałą i naza-
jutrz umarł.
Wiatrźe to na tarczy Fiugala ? Czy na mojej
sali głos upłynionych czasów ? Śpiewaj, słodki gło-
sie, bo wdzięczny jesteś. Ty noc moją w radości
unosisz. Śpiewaj, o Bragelo, córko wozokotczego Sor-
glana !
»To nie żagiel Kutulina; to biała fala pod skałą.
Często za żagiel kochanka biorę tuman, kiedy się
wokrąg ducha podnosi i na wdatr szare kłęby roz-
wija. Czemuż się ociągasz z przybyciem, synu szla-
chetnego Semy ? Czwarty raz po-^^Taca już jesień
z wiatrami i podnosi morze Togormy od czasu, jak
przebywasz we wrzawie bitew i zdała od Brageli.
O wzgórza mglistej wyspy! kiedyż się odezwiecie
ŚMIERĆ KITTULINA 179
szczekaniem psów jego? Ale ^vy zachmurzone. Smut-
na Bragela daremnie woła. Noc się stoczyła. Opa-
dło oblicze morza. Dzika kaczka skryła głowę pod
skrzydło. Zasypia łania z jeleniem puszczy. Ockną
się one rannem światłem i nad mszystym strumie-
niem paść się będą. A moje łzy ze słońcem wracają,
a westchnienia z nocą. Kiedyż przybędziesz we zbroi,
o wodzu omszonej Tury ?«
Wdzięczny głos twój w Ossjana uchu, córko wo-
zokotczego Sorglana! Ale powróć do sali konch, do
płomienia żarzącego się dębu. Słyszysz ten łoskot
morza ? Burzy się przy murach Dunskaju; niech
sen spadnie na twoje błękitne oczy. Niech rycerz
do snów twoich przybędzie.
Kutulin siedział przy jeziorze Lęgu, przy ciem-
nofalich wodach. Noc otacza rycerza. Jego tysiące
rozsypane po błoniu. W ich pośrodku sto dębów go-
reje. Szeroko uczta konch dymi. Karril uderza w arfę
pod drzewem. Siwe jego kędziory lśnią się łuną
ogniska. Świst nocnego wietrzyka rozwiewał sędziwe
włosy.
Pieśń jego z błękitnej Togormy o przyjacielu
wodza jego Kutulina:
» Czemuż cię niema, Konnalu, we dniach chmu-
rzącej się burzy ? Wodzowie południa zmówili się
na wozokotczego Kormaka. W żaglach trzymasz wia-
try. Opływają cię modre twoje wody. Ale Kormak
nie sam. Syn Semy walczy w jego bitwach. Syn
Semy, postrach cudzoziemców, walczy w jego bi-
twach. Jest on jak wyziew śmierci, płynący zwolna
na spiekłych wiatrach. Słońce krwawi się przed nim,
ludy wokrąg upadają. «
Taka była pieśń Karrila, kiedy się ukazał syn
nieprzyjaciela. Trzy razy schylił tępy swój oszczep
i oddał słowo od Torlata, wodza rycerzy z nad pias-
czystych zdrojów Lęgu. Przyprowadził on tysiące do
12*
180 PIEŚNI OSSJANA
walki z wozokotczym Kormakiem, Kormakiem, który
daleko w rozgłośnych salach Temory przebywał.
Uczył się tam naciągać łuk ojców i oszczepem ro-
bić. Niedługo robiłeś oszczepem, miły promieniu mło-
dości! Śmierć ponura stała za tobą, podobna zaćmio-
nej połome księżyca za rosnącem ś\\aatłem.
Kutulin powstał przed barda, którego prz}'słał
szlachetny Torlat. Podał mu konchę uciechy. Uczcił
syna pieśni. »Łagodny głosie Legu!« rzekł, » jakież
są słowa Torlata ? Czy na ucztę naszą, czy do walki
przychodzi wozokotczy syn Kanteli ?«
»Do walki przychodzi « bard odpowiedział, »na
brzmiące spotkanie oszczepów. Skoro poranek zasza-
rzeje nad Lęgiem, Torlat rozpocznie bitwę w doli-
nie. Chceszźe przeciw niemu stanąć z orężem, królu
mglistej wyspy ? Straszny jest oszczep Torlata; jest
on ogniojawem nocnjTn. Podniesie go, a ludy padają.
Śmierć siedzi w błyskawicy jego miecza. «
»A jaź lękam się oszczepa wozokotczego Tor-
lata ? Waleczny on, jak tysiąc rycerzy, ale i moją
duszę wojna rozwesela. Nie spocz\"wa miecz przy
Kutulina boku. Śpiewaku przeszłości, poranek spotka
się ze mną w dolinie i zaświta na błękitnej zbroi
syna Semy. Ale ty, o bardzie, usiądź na błoniu i daj
nam swój głos usłyszeć. Podziel z nami konch ucie-
chę i śpiewów Temory posłuchaj!*
»Nie pora« bard odpo^\iedział, »słuchać pieśni
uciech, kiedy mocarze gotują się do walki jak po-
tęga bałwanów Legu.«
» Czemuś tak zachmurzona, Slimoro, lasami mil-
czącemi ? Żadna gwiazda nie drży na twoim A\derz-
chołku. Żadnego promyka od księżyca na twoim boku.
Ale są tam ogniojawy śmierci, szare, wilgotne po-
stacie duchów. Czemuźeś tak zachmurzona, Slimoro,
lasami milczącemi ?«
Odszedł przy dź^Węku swojej pieśni. Karril towa-
ŚMIERĆ KUTULINA 181
rzyszył jego głosowi. Granie ich podobne było spom-
nieniom ubiegłych uciech, miłjan dla duszy i smut-
nym. Duchy pomarłych bardów przysłuchiwały się
im ze stoków Slimory. Łagodne dźwięki rozchodziły
się po lesie. Radowały się milczące, ciemne doliny.
Tak kiedy Ossjan podczas dnia cichego siedzi w do-
linie świeżego powiewu, przychodzi do jego ucha
brzęk leśnej pszczoły; nieraz unosi go wietrzyk
w swoim locie, ale brzęk wdzięczny znowu powraca.
Słońce patrzało jeszcze na pola, cień pagórków przy-
rastał.
» Podnieście* rzekł Kutulin do stu swoich bar-
dów, » pieśń szlachetnego Fingala, pieśń, której słu-
chał podczas nocy, kiedy łzy spocz^Tiek jego mie-
szały, kiedy oddaleni bardowie w arfy uderzali,
a słabe światło na murach Selmy błyszczało. Albo
niech się smutek Lory odezwie i westchnienie matki
Kalmara, kied}^ go daremnie szukała na jego pagór-
kach, kiedy na sali jego łuk postrzegła! Karrilu!
oprzyj tarczę Kaitbata o tę gałąź, postaw bHzko
dzidę Kutulina, aby zgiełk walki rozpoczął się ze
szarym promieniem wschodu. « Rycerz wsparł się na
tarczy ojców; zaczęto pieśń Lory. Stu bardów sie-
działo wdali. Karril tylko był przy wodzu. Jego
były słowa pieśni; dźwięki jego arfy pełne żałoby.
»Alkleto siwowłosa, matko wozokotczego Kal-
mara, dla czegóż poglądasz ku puszczy, upatrując
powrotu syna ? Czerniejący tam na błoniu to nie
jego rycerze. Nie głos to Kalmara. To las daleki,
Alkleto, to szum górskiego wiatru*. Któż się to na-
chyla nad strumieniem Lory, siostro szlachetnego
Kalmara ? Czy Alkleta oszczep jego widzi ? Ale jej
wzrok słaby. Nie synże to Maty, córko mojej mi-
łości ?«
»To dąb stary, Alkleto « odpoAviedziała mile pła-
cząca Al ona; »to tylko dąb, Alkleto, nachyla się nad
182 PIEŚNI 088JANA
strumień Lon*. Ale któż to idzie doliną ? W jego
krokach smutek. Trzcina do góry dzidę Kalmara, —
Alkleto! na niej krew.«
»Ale krew nieprzyjaciela, siostro wozokotczego
Kalmara! Nigdy nie po^\Tacał jego oszczep krwią
zbr^zgany, ani łuk jego z walki mocarzów. Kończy
się w jego obliczu bitwa. On jest płomieniem śmierci.*
» Młodzieńcze smutnych kroków, gdzie jest syn
Alklety ? Powracaź on ze sławą pośrodku dźwięcz-
nych tarcz swoich ? Posępny jesteś i milczysz. Więc
Kalmar już nie żyje. Nie mów mi, wojo^^aiiku, jak
poległ. Nie mogę słyszeć o jego ranach! Czegóż
poglądasz ku puszczy, matko wozokotczego Kal-
mara ?«
Taka była pieśń Karrila, kiedy Kutulin leżał na
swojej tarczy. Spoczęli bardowie na arfach. Opadł
sen łagodny. Tjdko s\ti Semy czuwał. Dusza jego
zajmowała się wojną. Płonące dęby zaczęły gasnąć.
Mdły blask czerwona\^y strzelał dokoła. Słaby głos
dał się słyszeć; duch Kalmara przybył. Chwiał się
posępnie na promieniu. W boku czerniła się rana.
W nieładzie był jego włos nastroszony. W obliczu
blada radość. Zdawało się, że wabił Kutulina do
swojej pieczary.
»Synu chmm-nej nocy« rzekł, podnosząc się, wódz
ErjTiu, » duchu wozokotczego Kalmara, czemu skła-
niasz ku mnie czai*ne oczy ? Czy chcesz mię odstra-
sz}^ć, o synu Maty, od bitew Kormaka ? Ręka twoja
nie była słabą na wojnie, ani twój głos dla pokoju.
Jakże się zmieniłeś, wodzu Lory, jeśli mię do cof-
nięcia się namamasz! Ale ja, Kalmarze, ja nigdy
nie uciekam. Nigdy się nie lękam duchów nocy. Mała
ich wiadomość, słaba ręka, a mieszkanie na wiatrach.
Ale dusza moja rośnie w przygodzie i raduje się ło-
skotem stali. Ustąp do swojej pieczary. Nie jesteś
ŚMIERĆ KUTULINA 183
ty duchem Kalmara. Jego cieszyły bitwy, jego ra-
mię równało się piorunowi niebios.*
Oddalił się na wiatrach z radością, bo usłyszał
głos swojej sła^v}^ Ocknął się mdły promień poranku.
Rozległ się dźwięk tarczy Kaitbata. Zeszli się wo-
jownicy zielonego Erynu, jak szum wielu strumieni.
Wojenny róg zagrał nad Lęgiem; potężny Torlat
przybył. »Po co przechodzisz z tysiącami, Kutulinie?«
odezwał się wódz Lęgu. »Znam siłę twojego ramie-
nia. Dusza twoja jest płomień nieugaszony. Dla cze-
góż sami nie walczymy w dolinie i nie pozwalamy
rycerzom przypatrywać się naszym sprawom ? Niech
patrzą na nas, jak na ryczące bałwany, co do skały
szturmują. Żeglarz wstecz ucieka i z bojaźnią po-
gląda na tę walkę. «
» Wschodzisz ty jak słońce w mojej duszy « od-
powiedział syn Semy. » Potężne jest ramię twoje,
o Torlacie, i godne mojego gniewu. Odstąpcie, mę-
żowie Erynu! na mroczne stoki Slimory. Patrzcie na
wodza ErjTiu w dniu jego sła^vy. Karrilu, powiedz
potężnemu Konnalowi, jeśli Kutulin upadnie; powiedz
mu, że narzekałem na wiatry, które szumią po fa-
lach Togormy. Nigdy się on nie oddalał od bitwy,
kiedy się walka mojej sławy podnosiła; niech miecz
jego, jak niebieski promień, podniesie się dla Kor-
maka; niech na dniu przygody rady jego zabrzmią
w Temorze.«
Rzucił się z łoskotem zbroi, jak straszliwy duch
Lody, kiedy nadchodzi w szumie tysiąca nawałnic
i bitwy ze swego oka wytrząsa. Siedzi na chmurze
nad morzem Lochlinu. Jego potężna ręka na mieczu.
Wiatr unosi płomienne kędziory. Jego mroczne obli-
cze jak półświatło ubywającego księżyca. Rysy twa-
rzy mieszają się w ciemności. Tak straszny był Ku-
tulin w dniu swojej sławy. Poległ Torlat z jego
ręki. Jęknęli rycerze Lęgu. Otoczyli wodza, niby
184 PIEŚNI OSSJANA
chmury pustĄ-ni. Tysiąc mieczów naraz dobyto, ty-
siąc strzał wyleciało; ale on stoi, niby skała w środku
ryczącego morza. Padli dokoła; ou odszedł we krwi
cały.
Zabrzmiała echem czarna Slimora. Przybyli sy-
nowie Erynu. Rozwinęła się bitwa nad Lęgiem. Wódz
Erynu zwyciężył. Powrócił ze sławą polem bitwy.
Ale powrócił blady. Posępna radość jego oblicza.
Milcząc, wodził oczami. Miecz obnażony Avisiał w ręku.
Za kaźd}Tn krokiem podpierał się oszczepem.
»Karrilu!« rzekł król na stronie, » przeszła moc
Kutulina! Dni moje należą już do lat upłynionych.
Poranek już mię nie przebudzi. Będą mię szukać
w Temorze i nie znajdą. Kormak zapłacze na sali
i spyta: gdzie jest wódz Erynu? Ale wsławione moje
imię, moja sława u bardów. Młodzieniec będzie mó-
wił do siebie: obym umarł jak Kutulin! Cześć ota-
cza go, jak szata. Wielki blask jego sławy. — Wy-
ciągnij strzałę z mojego boku i złóż mię pod owym
dębem. Zostaw tu także tarczę Kaitbata, aby mię
widziano pośród zbroi ojców. «
» Także to ginie syn Semy ?« rzekł Karril, wzdy-
chając. » Smutne są teraz ściany Tuiy. Żal mieszka
przy Dunskaju. Samotna za młodu twoja żona. Sa-
motny syn twojej miłości. Przyjdzie on do Brageli
i spyta się jej, czego płacze. Podniesie oko na ścianę
i ujrzy miecz ojca. Czyj to miecz ? zapyta i zasmuci
duszę matki. Któż to podobny jeleniom puszczy tę-
tentem swojego pędu ? Oko jego dziko błyska do-
koła; szuka przyjaciela. Konnalu, synu Kolgara, gdzież
byłeś, kiedy mocarz upadł ? Czy cię morza Tegormy
zalały ? Czy południowe wiatry były w twoich żag-
lach ? Mocarz upadł w bitwie, a ty tam nie byłeś.
Nie mów tego w Selmie, nie mów tego w lesistej
ziemi Morweuu. Smuciłby się Fingal; narzekaliby sy-
nowie puszczy.
ŚMIERĆ KUTUŁINA 185
Przy błękitnonurtym Lęgu usypano grób rycerza.
Luat, towarzysz łowów Kutulina, spoczął obok niego.
Pieśń bardów podniosła się nad umarłym: »Cześć
twojej duszy, synu .Semy! Potężny byłeś w boju.
Moc twoja niby moc potoku, twój pęd jak polot orła.
Straszna była ścieżka twoja w bit\\de. Za mieczem
szły kroki śmierci. Cześć tv,'ojej duszy, synu Semy,
wozokotczy wodzu Dunskaju! Nie ległeś ty pod mie-
czem mocarza. Oszczep walecznego nie zarumienił
się krwią tAvoją. Z wiatrem przyszła strzała, jak
żądło śmierci. «
»Nie można się ustrzec słabej ręki, co łuk na-
ciąga. Pokój twojej duszy w twojem podziemiu, wo-
dzu mglistej wyspy !«
» Rozproszeni mocarze Temory; niema nikogo w sa-
lach Kormaka. Narzeka król młody. Nie widzi cie-
bie, jak powracasz! Oniemiał dźwięk twojej tarczy;
otoczyli go nieprzyjaciele. Spoczywaj mile w podzie-
miu, wodzu wojowników Er3'nu!«
»Bragela nie doczeka się twojego powrotu, nie
ujrzy twojego żagla na morskiej pianie. Nie błąka
się po brzegu, nie śledzi głosu twoich wioślarzy !«
» Siedzi na sali konch. Patrzy na zbroję tego,
którego już niema. Pełne łez twoje oczy, córko wo-
zokotczego Sorglana! Cześć pośmiertna twojej duszy,
wodzu mrocznej Tury!«
DARTULA.
Natos, Altos i Ardan, trzej bracia, synowie Usnota, wo-
dza Ety i Slissamy, córki Semosa a siostry Kutulina,
byli wyprawieni przez swojego ojca do Irlandji, ażeby
pod okiem wuja zaprawiali się do oręża. Wysiadających
na brzeg' Irlandji doszła wiadomość o śmierci Kutulina.
Natos ważne czynił przysługi młodemu Kormakowi, i Ka-
irbara. który na czele Firbolgów wciąż walczył z Kale-
donami, pokonał w niejednej bitwie. Nakoniec Kairbar
napadł Temorę i Kormaka zamordował. Natos umyślił
powrócić z braćmi do Ety. Wprzódy jeszcze poznał był
w grodzie Selamy kochankę Kairbara, Dartulę, córkę
Kolasa, zakochał się w niej i miał wzajemność. Dartula
wsiadła z Natosem na okręt, ale nocna burza wyrzuciła
ich na brzeg irlandzki, właśnie blizko obozu Kairbara.
Zaczęła się nierówna walka. Trzej bracia, otoczeni ze-
wsząd, polegli od strzał. Dartula, trafiona także strzałą,
skonała na kochanka zwłokach.
Piękna jesteś, córo nieba, wdzięczne jest milcze-
nie twojego oblicza! Przechadzasz się w krasie.
Gwiazdy służą ci na wschodzie po modrym twoim
szlaku. Chmur}', o księżycu, radują się w twojej
obecności, rozjaśniają ciemnośniade swoje krawędzie.
187
Któż jest, jako ty na niebie, o światło milczącej
nocy ? Przed tobą gwiazdy się płonią; odwracają
zaiskrzone oczy. Gdzież schodzisz ze ścieżki, kiedy
wzrasta cień twojego oblicza ? Czy i ty masz salę,
jak Ossjan ? Czy i ty mieszkasz w cieniach smutku ?
Czy twoje siostry upadły z nieba ? Czy niema już
tych, które się z tobą w nocy radowały ? Tak, upa-
dły one, o piękne światło! a ty często do smutku
powracasz! Ale i ty może przepadniesz kiedyś dla
nocy i opuścisz modrą na niebiosach dziedzinę. Wtedy
gwiazdy podniosą głowy swoje, i te, co się dzisiaj
płonią, radować się będą. Jeszcześ osłoniona jasno-
ścią! Wyjrzyj że z bram powietrznych. Rozpędź chmury,
o wietrze, ażeby córka nocy wyjrzała, ażeby mroczne
góry zaświtały, a ocean potoczył w blasku białe
bałwany !
Natos jest na głębinie i Altos, promień mło-
dości. Ardan przy swoich braciach. Płynęli w mroku
żeglugi. Synowie Usnota odpływali w cieniach przed
gniewem Kairbara Erynu. Któż to majaczy przy ich
boku ? Noc pokryła jej krasę. Wiatrem oceanu wzdy-
cha kędzior. Jej odzież spływa w ciemnych fałdach.
Wygląda jak piękny duch nieba av mrocznym tu-
manie. Któż to, jeśli nie Dartula, pierwsza z dziewic
Erynu ? Ucieka przed miłością Kairbara z błękitno-
tarczym Natosem. Ale wiatry zawodzą ciebie, Dar-
tulo! Zaprzeczają twoim żaglom lesistej Ety. Nie są
to góry Natosa, ani szum kłębiących się jego wałów.
Blizkie są Kairbara sale; wieże nieprzyjaciela podno-
szą swoje głowy. Eryn wyciągnął zieloną głowę nad
morze. Zatoka Tury przyjęła okręt. Gdzieżeście były,
południowe wiatry, kiedy się omylili synowie mojej
miłości ? Igrałyście wtedy po dolinach, goniłyście
bródkę ostu. O gdybyście zagwizdały w żagiel, ażby
się podniosły pagórki Ety, ażby się w chmurach
swoich podniosły i ujrzały wracających wodzów!
188 PIEŚNI OS8JANA
Długo, O Natosie, nieobecny byłeś: dzień twego po-
wrotu już minął! *)
Ale w kraju cudzoziemców miłym się wydałeś, mi-
łym w oczach Dartuli. Oblicze twoje było jak blask
poranny. Twój włos jak krucze skrzydła. Twoja du-
sza szlachetna i łagodna, jak chwila zachodzącego
słońca. Twoje słowa były szelestem trzciny, szeple-
niącym strumieniem Lory. Lecz kiedy zajadłość walki
powstała , wted}" byłeś jak morze w nawałnicy;
straszny był twojej zbroi łoskot; przy grzmocie two-
jego pędu wojska znikały. Takim widziała ciebie
Dartiila z \vierzchołka mszystej wieży, z Avieży nad
Selamą, gdzie jej ojco\We mieszkali.
»Miły jesteś, o cudzoziemcze!* mówiła ona, bo
się ocknęła drżąca jej dusza; » piękny jesteś w bi-
twach, przyjacielu upadłego Kormaka! Po co ciśniesz
się naprzód w swojej odwadze, młodzieńcze surowego
spojrzenia ? Mało jest rąk twoich do bitwy z ciem-
noczołym Kairbarem. O gdybym mogła uwolnić się
od jego miłości i radować się przy Natosie! Szczę-
śliwe skały Ety! One będą widziały polujący krok
jego, będą widziały jego pierś białą, kiedy wiatr
podniesie pływające włosy. «
Takie były twoje słowa, Dartulo, w omszonych
\Ndeźach Selamy. Teraz noc ciebie otacza. Wiatry
oszukały twój żagiel, Dartulo. Dzwoni w górze ich
g-^'izdanie. Umilknij na chwilkę, o wietrze północny!
Niech usłyszę głos kochanków. Miły jest głos twój,
Dartulo, między wyjącym wichrem.
»Czy to skały Natosa ? Czy to szum górskich
jego potoków ? Czy ten promień ś^viatła przybywa
z nocnej sali Usnota ? Mgły ciągną zewsząd; pro-
*) Wiara av przeznaczenie. Natos miał tylko dzień je-
den, w którym przeznaczono mu było wrócić do Ety,
a ten dzień właśnie upłynął.
189
mień słaby i daleki! Ale światło dla duszy Dartuli
mieszka w wodzu Ety. Synu szlachetnego Usnota,
skąd to nagłe westchnienie ? Czy my w kraju ob-
cych, AYodzu rozgłośnej Ety ? «
»Nie są to skały Natosa« odpowiedział, »ani szum
jego potoków. Nie dochodzą tu światła sal Ety, bo
są daleko. Jesteśmy w kraju obcych, w kraju okrut-
nego Kairbara. Oszukały nas wiatry, Dartulo. Tu
Eryn podnosi swoje wzgórki. Idź, Altosie, ku pół-
nocy. Ardanie, weźmij się brzegiem, ażeby nieprzy-
jaciel nie podszedł nas w ciemności i nie zniszczył
naszej nadziei do Ety. Ja pójdę ku owym wieżom
omszonym zobaczyć, kto przy tem świetle mieszka.
Dartulo! ty zostań przy brzegu i bądź spokojną,
luby mój promieniu! Miecz Natosa otacza ciebie, jak
błyskawdca niebios ! «
Odszedł. Sama usiadła i przysłuchiwała się ry-
czącym wałom. Pełne łzy stoją jej w oku. Wygląda
■wTacającego Natosa. Dusza jej lęka się wichru. Nad-
stawiała ucho ku stąpaniu jego kroków. Nie słyszy
stąpania. » Gdzież jesteś, synu mojej miłości? Ryk bu-
rzy mnie okrąża, czerni się noc chmurna, a Natos
nie powraca! Cóż cię zatrzymuje, wodzu Ety? Czy
nieprzyjaciele zastąpili rycerza w nocnym pochodzie ?«
Powrócił, ale posępne było jego oblicze. Widział
umarłego przyjaciela. Były to gmachy Tury. Duch
Kutulina błąkał się przy nich. Częste było wzdy-
chanie jego piersi, a straszny, A\-półprzy gasły pło-
mień jego oka. Oszczep jego był słupem tumanu.
Gwiazdy słabo przez postać świeciły. Głos — jak pod-
ziemny wiatr jaskini, oczy — jak dalekie światła.
Gadał po%Weść smutku. Zasępiła się dusza Natosa,
jak słońce na dniu mglistym, kiedy jego oblicze wil-
gotne jest i przyćmione. »Dla czegoś, Natosie, tak
smutny ?« zapytała miła córa Kolii; »ty dla Dartuli
słupem światła. Wódz Ety jest radością jej oczu.
190 P1E8N1 OSSJANA
Któż mój przyjaciel oprócz Natosa ? Mój ojciec, moi
bracia polegli. Milczenie mieszka w Selamie. Mo-
dremi strumieniami mojego ki-aju płynie żałoba. Przy-
jaciele polegli z Kormakiem. Mocarz zginął w bitwie
Erynu. Posłuchaj, synu Usnota, posłuchaj, Natosie,
powieści smutku!
»Na dolinie zmierzchał się meczór. Modre stru-
mienie ginęły z przed oczu. Błędny wiatr szumiał
po wierzchołkach selamskich lasów. Siedziałam pod
drzewem, na wałach mojego ojca. Koło duszy prze-
mknął się Trutil, brat mojej miłości; co się oddalił
na "wojnę z dunmym Kairbarem. Przybył siwokędziory
Kolia, sparty na oszczepie. Posępne było schylone
jego oblicze; zgryzota osiadła w jego duszy. Mecz
hyl przy boku rycerza, na głowie szyszak ojców.
W piersiach wschodziła bitwa; siUł się ukryć łzy
swoje. «
»Dartido« rzekł, » córko moja! ostatnią jesteś
z rodu Kolii. Trutil poległ w bitwie. Wodza Selamy
juz niema. Kairbar idzie z tysiącami ku selamskim
wałom. Kolia stawi czoło jego dumie, pomści syna.
Ale gdzież dla ciebie przytułek, Dartulo ciemnokę-
dziora ? Mła jesteś, jak promień niebieskiego słońca,
a twoi prz3'jaciele polegli!*
»To syn boju poległ ?< rzekłam z przytłumionym
westchnieniem, »to szlachetna dusza Trutila już nie
jaśnieje na polach? Kolio, mój przytułek w t}Tn łuku.
Nauczyłam się przebijać dziki, — a Kairbar nie po-
dobnj-ź do jelenia puszczy, ojcze potężnego Trutila ?«
Oblicze starca zajaśniało weselem. Łzy, w oku ze-
brane, spłynęły na dół. Zadrżały wargi Kolii. Siwa
broda gwiadała wiatrem. » Jesteś* rzekł, » siostrą
Trutila; ty gorejesz ogniem jego duszy. Weź, Dar-
tulo! weź ten oszczep, tę tarczę, ten szyszak lśniący;
są to łupy wojownika, syna czerstwej młodości. Skoro
się nad Sełamą obudzi światło, wydamy bitwę wo-
191
zokotczemu Kairbarowi. Ale trzymaj się ramienia
Kolii, cienia mojej tarczy. Twój ojciec, Dartulo, po-
trafi jeszcze ciebie zasłonić, chociaż w jego rękach
drży starość. Przepadła moc jego ramienia. Smutek
duszę zasępił !«
»Niespokojnie noc nam przeszła. Ocknął się po-
ranek. Wystąpiłam w zbroi. Przede mną szedł siwo-
włosy rycerz. Synowie Selamy zebrali się przy jego
dźwięcznej tarczy. Ale mało ich było na dolinie;
a ich włosy siwe. Młodzież poległa z Trutilem w bi-
twie wozokotczego Kormaka.
» Przyjaciele młodości!* rzekł Kolia, » nigdy jesz-
cze nie widzieliście mnie tak uzbrojonego. Nie by-
łem w bitwie od czasu, jak wielld Konfadan poległ.
I was także smutek obciąża. Ciemność lat przycho-
dzi jak mgła pustyni. Tarczę moją zużyły lata, miecz
wisi już na swojem miejscu *). Mómłem do duszy:
spokojny będzie twój wieczór; twój skon jak zga-
szone światło. Ale burza wróciła; nachylam się jak
dąb stary. Moje latorośle poległy na Selamie, a ja
drżę w miejscu. Gdzież jesteś z poległemi rycerzami,
o mój luby Trutilu ? Nie odpowiadasz mi ze szu-
miącego wichru. Dusza ojcowska w żałobie. Ale nie
będę dłużej się smucił. Kairbar albo Kolia musi
upaść! Czuję w sobie powrót siły. Serce moje rwie
się za wrzawą boju.«
» Rycerz dobył miecza. Podniosły się iskrzące
oręże jego ludu. Szli płaszczyzną. Siwe ich kędziory
pływały wiatrem. Kairbar siedział przy uczcie na
milczącej dolinie Lory. Ujrzał poczet rycerzy, —
wezwał wodzów do boju. Na cóż mam opowiadać,
Natosie, jak bitwa powstała ? Widziałam cię opasa-
*) U starych rycerzy był zwyczaj zawieszać na pa-
miątkę swój oi-ęż, skoro już dla wieku nosić go nie
mogli.
192 PIEŚNI OSSJANA
nego tysiącami, podobnego promieniowi niebieskiego
ognia. Piękny on, ale straszny, a na czerwonym jego
szlaku ludy padają. Latał oszczep Kolii. Przypom-
niał sobie boje młodości. Świszcząc, przyleciała strzała.
Przeszyła bok starca; upadł na dź^^^lęczną tarczę.
Dusza moja zdrętwiała z bojaźni. Zakryłam go tar-
czą, ale się pokazała robiąca pierś moja. Kairbar
nadbiegł z oszczepem. Ujrzał dziewicę Selamy. Na
czarnośniadem obliczu ocknęła się radość. Zatrzymał
wyniesione żelazo. Usypał grób Kolii. Zaniósł mię
płaczącą do Selmy. Gadał słowami miłości, ale du-
sza moja była w żałobie. Ujrzałam tarczę ojca, miecz
wozokotczego Trutila. Ujrzałam zbroję poległych;
łzy ^\dsiały na moich jagodach.
» Natenczas przybyłeś, o Natosie, a ponury Kair-
bar ustąpił, jak duch pustyni przed porannym pro-
mieniem. Wojska jego były daleko, a ramię słabe
przeciwko twojej stali. »Czemużeś smutny, o Nato-
sie ?« rzekła miła dziewica Kolii. »Za młodu « rzekł
rycerz, » staczałem bitwy. Jeszcze ramię nie umiało
w\Tabiać oszczepem, kiedy pierwsze niebezpieczeń-
stwo powstało. Ale dusza jaśniała na mdok bitwy,
jak zielony wąwóz, po którym słońce rozlewa stru-
mienisty swój promień, nim głowę w burzy ukryje.
Samotny węclro^\iec czuje posępną radość. Widzi on,
że ciemność powoli nadchodzi. Jaśniała w przygo-
dach dusza, pokąd nie ujrzałem krasawicy Selamy,
pokąd jej nie ujrzałem, niby gwiazdę, która śród
nocy nad wzgórkiem świta; podsuwa się chmura
i zagraża miłemu światłu!
» Jesteśmy w kraju nieprzyjaciela, Dartulo. Wia-
try nas oszukały! Daleko jest potęga naszych przy-
jaciół, daleko są góry Ety. Gdzież ja dla ciebie spo-
kojność znajdę, córko potężnego Kolii ? Bracia Na-
tosa są waleczni, i jego własny miecz w bojach po-
łyskał. Ale czernie są synowie Usnota przeciwko
193
wojsku czarnolicego Kairbara ? O gdyby wiatry
przygnały twój żagiel, Oskarze, królu mężów! Obie-
całeś przybyć na boje poległego Kormaka. Wtedy
moja ręka byłaby jak płomieniste ramię śmierci.
Zadrżałby Kairbar w swoich salach i pokój by za-
mieszkał przy miłej Dartuli! Ale, duszo moja, dla cze-
góż upadasz ? Synowie Usnota mogą jeszcze zwycię-
źyć!« — »I zwyciężą, Natosie!« rzekła podnosząca się
dusza dziewicy. »Nigdy Dartula nie ujrzy sal ponu-
rego Kairbara. Daj mi zbroję miedzianą, co się iskrzy
1 przelotnym ogniojawem. Widzę ją na czarnopiersim
\ okręcie. Dartula wejdzie w bój orężów. Duchu szla-
chetnego Kolii, ciebież ja widzę na tym obłoku ?
Któż to majaczy obok ciebie ? To wozokotczy Tru-
til. Zobaczęż ja salę tego, który pobił wodzów Se-
lamy ? Nie, nie zobaczę ich, duchy mojej miłości!*
W obliczu Natosa budziła się radość, kiedy słu-
chał białopiersiej dziewicy. » Córko Selamy! ty roz-
jaśniasz moją duszę. PrzybyAvaj, Kairbarze, z tysią-
cami! Powróciła moc Natosa. A ty, stary Usnocie,
ty nie usłyszysz, że syn twój ustąpił! Pamiętam
twoje słowa na Ecie, kiedy się mój żagiel podnosił,
kiedym się spuszczał ku Erynowi, ku mszystym oko-
pani Tury: »Idziesz« mówił, »o Natosie, do króla tarcz.
Idziesz do Kutulina, wodza mężów, który w przygo-
I dzie nigdy nie ustąpił. Niechże ramię twoje nie słab-
nie! Nie myśl nigdy o ucieczce; niech nigdy s\Tiowie
Semy nie po"\viedzą, że trwożliwe jest pokolenie Ety.
Słowa ich mogłyby dojść Usnota, a jego dusza za-
smuciłaby się w sali.« Łzy miał na twarzy... dał mi ten
miecz błyszczący. Przybyłem do zatoki Tury; lecz
sale Tury oniemiały. Pojrzałem dokoła, ale nie było
nikogo, coby mi dał wiadomość o synu szlachetnego
Semy. Wszedłem do sali konch, gdzie jego ojca
zbroje wiszą. Ale zbroi nie było, a stary Lamhor
we łzach siedział. » Skądże te zbroje stalowe?* rzekł
PISMA GOSZCZyilSK EGO. II. 1 3
194 PIEŚNI 08SJANA
Lamhor, podnosząc się. »Blask oszczepów tak dawno
już oddalił się od ciemnych murów Tury. Czy z bał-
wanistego morza, czy z posępnych sal Temory przy-
bywasz ?« — »0d morza przybywamy « rzekłem, »od
wysokich wież Usnota. Jesteśmy synowie Slissamy,
córki wozokotczego Semy. Gdzie jest wódz Tury,
syn tej milczącej sali ? Ale po cóż się Natos pyta ?
Widzę łzy twoje. Jakże upadł mocarz, syn samotnej
Tury ?«
»Nie upadł on« odpowiedział Lamhor, »jak mil-
cząca gwiazda nocy, co przepłjmie mrokiem i już
jej niema, ale jak ogniojaw, co w oddalonej ziemi
zapada. Śmierć towarzyszy czerwonemu jego szla-
kowi. Jest on przepowiednią wojny. Posępne są brzegi
Lęgu i szimi strumienistej Lory. Tam, synu szla-
chetnego Usnota, tam upadł rycerz !« — »To rycerz
upadł śród boju« rzekłem z przytłumionem westchnie-
niem. »Jego ręka mocna była. Mroczna śmierć sie-
działa na mieczu !« Przybyliśmy nad brzmiące brzegi
Lęgu. Znaleźliśmy wysoki grobowiec. Byli tam jego
towarzysze boju i bardowie mnogich pieśni. Trzy
dni płakaliśmy rycerza; czwartego uderzyłem w tar-
czę Kairbara. Zebrali się rycerze z radością i wstrzęśli
drewniane oszczepy. Korlat, przyjaciel wozokotczego
Kairbara, blizko był z wojskiem. Przybyliśmy pod-
czas nocy, rÓA^Tii strumienio^vi. Jego rycerze polegli;
kiedy się lud doliny ocknął, ujrzał krew ich przy
świetle poranku. My jednak śpieszyli, jak smugi tu-
manu, do dziedzicznych sal Kormaka. Podniosły się
nasze miecze w obronie króla, ale sale Temory były
puste. Kormak poległ w swojej młodości! Nie było
już króla Er\am.
» Smutek objął synów Erynu. Powoli i smutnie
ciągnęli napowrót, jak obłoki, co długo deszczem
grożąc, giną za wzgórzem. Synowie Usnota udali się
w smutku ku szumiącej zatoce Tury. Przeszliśmy Se-
195
lamę, a Kairbar umknął, jak mgła Lami, Idedy ją
wiatry ścigają.
» Wtedy to ujrzałem ciebie, o dziewico, jak świa-
tło słońca Ety. Miły jest ten promień, rzekłem. Za-
mknięte westchnienia ocknęły się w mojej piersi. Wtedy
przyszłaś w krasie, Dartulo! do smutnego wodza
Ety. — Ale wiatry nam skłamały, córo Kolii; nie-
przyjaciel jest blizko!« — »Tak! nieprzyjaciel jest
blizko!« rzekła nadchodząca moc Altosa. Usłyszałem
na brzegu szczęk ich oręża. Widziałem ciemne pręgi
sztandarów Erynu. Poznałem głos Kairbara, donośny,
jak spadający strumień Kromlahu. Widział on na
morzu czarny okręt, nim posępna noc opadła. Na
dolinach Leny czuwa lud jego i dobywa tj-siąc mie-
czów. — » Choćby ich dziesięć tysięcy dobyto* rzekł
Natos z uśmiechem, » synowie wozokotczego Usnota
nie zadrżą w przygodzie. Czegóż się poruszasz ze
wszystkiemi pianami, mOrze Erynu ? Czegóż warczy-
cie na czarnych skrzydłach, szumiące burze ? Czy
myślicie, burze, że to wy zatrzymujecie Natosa na
brzegu? Nie, dzieci nocy! Tylko jego dusza zatrzy-
muje go tutaj. Altosie! przynieś mi zbroję ojców,
Widzisz ją? Iskrzy się blaskiem gwiazd. Przynieś
oszczep Semy; stoi on na czarnopiersim okręcie.*
Altos przyniósł zbroję. Natos odział calem przej-
rzy stem uzbrojeniem swoje członki. Nadobne było
stąpanie wodza. Straszna jego oczu radość. Patrzał
ku nadchodzącemu Kairbarowi. We włosach wiatr
gwizdał. Dartula stała cicho przy jego boku. Spoj-
rzenia jej przykute do wodza. Walczyła z wydzie-
raj ącem się westchnieniem. Dwie łzy nabrzmiewały
w promiennych oczach.
» Altosie !« rzekł wódz Ety, »w owej skale widzę
jaskinię. Zaprowadź tam Dartulę. Mocne niech bę-
dzie twoje ramię. My, Ardanie, spotkamy się z wro-
13*
196 PIEŚNI OSSJANA
giem; wyzwiemy posępnego Kairbara do Avalki.
O! gdyby AYj^szedł we dźwięczącem żelazie naprze-
ciw synów Usnota! Dartulo, jeśli się ocalisz, nie pa-
trzaj na poległego Natosa. Napnij, o Altosie, żagiel
ku brzmiącym gajom Ety. Powiedz wodzowi, że syn
jego ze sławą poległ, że mój miecz nie zląkł się bi-
tw}\ Powiedz mu, że upadłem pośrodku tysiąców. —
Niech wielka będzie pociecha jego smutku. Córo
Kolii! zawołaj dziewicę do dźwięcznych sal Ety.
Kiedy mroczna jesień powróci, każ zanucić pieśni
o Natosie. O gdyby głos Kony, gdyby Ossjan mógł
się odezwać na cześć moją, wtedy rozradowałby się
duch mój śród szumiących wiatrów !«
I mój głos powinien cię sławić, Natosie, wodzu
lesistej Ety. Głos Ossjana powinien się odezwać na
cześć twoją, synu wielkomyślnego Usnota! Czemuż
nie byłem na Lenie, kiedy bitwa powstała ? Wtedy
miecz Ossjana byłby ciebie obronił, albo on sam
byłby poległ.
Siedzieliśmy w nocy na Selmie, wokrąg potężnej
konchy. Wiatr gwizdał po dębach. Szumiał duch
góry. Wicher oblatał salę i trącał zlekka moją arfę.
Dźwięk był smutny i luby, jak pieśń grobu. Fingal
naprzód go usłyszał. Ściśnione westchnienie podnio-
sło się w jego piersi. » Jeden z moich rycerzy po-
legł!« rzekł siwowłosy król Morwenu; » słyszę dźwięk
śmierci na arfie. Ossjanie! porusz dźwięczne struny.
Niechaj się smutek obudzi, ażeby duch jego z ra-
dością wpłynął na lesiste wzgórza Morwenu. « —
Trąciłem arfę przed królem; dż\\aęk jej był smutny
i luby — zaśpiewałem.
» Wychylcie się z obłoków, duchy moich ojców,
wychylcie się! Okryjcie się zgrozą pałającego wa-
szego lotu. Przyjmijcie poległego wodza, który przy-
bywa z dalekiego kraju, albo od pienistego morza.
197
Wdziejcie na niego szatę z tumanu: utwórzcie mu
dzidę z chmury; przypaszcie do jego boku wpół-
zgasły ogniojaw kształtu rycerskiego miecza. A niech
miłe będzie jego oblicze, ażeby przyjaciele radowali
się w jego obecności. Wychylcie się z obłoków, du-
chy moich ojców, wychylcie się!«
Taka była pieśń moja na Selmie do lekkodrźącej
arfy. Ale Natos był na brzegach Erynu nocą opa-
sany. Słyszał głosy nieprzyjaciół przez łoskot tłu-
czących się wałów. W milczeniu słuchał ich głosów
i spoczywał na oszczepie.
Ocknął się poranek w promieniach. Ukazali się
synowie Erynu, podobni siwym skałom z drzevv'ami;
rozciągnęli się wzdłuż brzegów. Pomiędzy niemi stał
Kairbar. Dziko się uśmiechnął, kiedy nieprzyjaciela
postrzegł. Natos wystąpił naprzód w swojej mocy.
Dartula nie mogła się zostać; szła z rycerzem i po-
trząsała błyszczący oszczep. A któż są ci we zbroi,
w chlubie młodości ? SjTiowie Usnota, Altos i ciem-
nowłosy Ardan!
» Wystąp « odezwał się Natos, » wystąp, wodzu
wysokiej Temory! Spotkamy się na brzegu o biało-
piersią dziewicę. Natos nie ma przy sobie swojego
ludu; został on za pienistem morzem. Dla czegóż
prowadzisz tysiące na wodza Ety ? Uciekłbyś przed
nim w spotkaniu, gdyby przyjaciele zebrali się przy
jego oszczepie. «
»Młodzieńcze pysznego serca! król Erynu miałby
się potykać z tobą ? Twoi ojcowie nie są pomiędzy
wsławionemi, nie są królami mężów. Mająż na swo-
ich salach zbroje nieprzyjaciół lub tarcze z daw-
nych czasów ? Kairbar wsławił się w Temorze, nie
może walczyć ze słabemi mężami. « Łzy się rzuciły
wozokotczemu Natosowi. Z\wócił oczy ku braciom.
Naraz wyleciały trzy ich oszczepy. Trzech rycerzy
upadło na ziemię. Wtedy zaiskrzył się blask ich
198 PIEŚNI OSSJANA
mieczów. Cofnęły się szeregi Erynu, jak czarne
chmury przed wiatrów oddechem.
Wtedy Kairbar dał rozkaz ludowi. Naprężono ty-
siąc łuków, tysiąc strzał wyleciało. Synowie Usnota
upadli we krwi. Upadli, jak trzy młode dęby, co sa-
motnie na brzegu stały. Wędrowiec patrzy na miłe
drzewa i dziwi się, że tak samotnie rosły; wicher
pustyni przyszedł nocą i obalił zielone ich głowy;
dniem później wracał wędrowiec, ale drzewa już
zwiędły, a łan pusty został.
Dartula stała w niemym smutku i patrzała na
ich upadek. Spojrzenie jej dziko-smutne, blade ja-
gody; drżące usta zdrętwiały na półsłowie. Czarny
włos po wietrze pływał. Nadszedł posępny Kairbar.
» Gdzież teraz twój kochanek, wozokotczy wódz Ety?
Widziałażeś sale Usnota lub ciemne pagórki Finga-
lowe ? Moja bitwa byłaby w Morwenie zabrzmiała,
Dartulo! Wiatry ci nie usłużyły. Sam Fingal byłby
poległ, a na Selmie osiadłaby żałoba. «
Spadła tarcza z ramienia Dartuli. Odkryła się
pierś śnieżna — odkryła się krwią zaczerwieniona!
W boku tkwiła strzała. Upadła na poległego Na-
tosa, jak płatek śniegu. Włos rozsypał się po twa-
rzy. Krew się ich pomieszała. Stu bardów Kairbara
zaśpiewało:
»Upadłaś, córo Kolii! Milczenie przy błękitnym
strumieniu Selamy. Zagasł ród Trutila!«
» Kiedyż się obudzisz w krasie, pierwsza z dzie-
wic Erynu ? Długi sen twój w grobie. Poranek
się oddalił. Słońce nie przyjdzie do twojego łoża,
nie powie: obudź się, Dartulo, obudź, pierwsza
z niewiast !«
» Szumią wiosenne powiewy, kwdaty na zielonych
wzgórzach główkami chwieją, lasy kołyszą liść zie-
leniejący. Ustąp, o słońce! Córa Kolii usnęła. Nie
DABTTJLA 199
przyjdzie już w krasie. — Nie będzie już stawiać
miłych kroków !«
Taka była pieśń bardów, kiedy grób sypali. I ja
śpiewałem na icłi grobie, kiedy król Morwenu przy-
był, kiedy przybył do zielonego Erynu, aby się spot-
kać z wozokotczym Kairbarem.
TEMORA.
Poema -w ośmiu pieśniach.
PRZEDMOWA.
Południowa Irlandja zamieszkana była przez Bolgów
czyli Firbolgów, którzy tu z południowej Anglji przyszli;
północna zaś przez Kaelów, Kaledończylców, wycliodźców
Szkocji. Bolgowie rozdzieleni pomiędzy wielu wodzów,
Kaledończ^kowic, zdaje się, że pod władzą jedneg'o zo-
stawali. Nakoniec Krotar zaprowadził w Acie osadę Bol-
gów i złączył wiele pokoleń w jedno państwo; cała Al-
nekma (Connaught) była mu podległą. W Ul linie, w pół-
nocnej Irlandji panował wtedy Katmin, także wódz bol-
gijski, którego córkę Konlamę Krotar za żonę pojął. Stąd
zajęła się wojna z Turlocliem, wodzem innego pokolenia,
kochającym także Konlamę; do tej wojny wwikłali się
powoli inni wodzowie, w końcu naród cały.
Konar, syn Trenmora, pierwszy król Selmy w Szkocji,
korzystał z tycłi niezgod, zawinął do Irlandji z mocną
osadą, połączył się z ziomkami już tam dawno przyby-
łemi, zabił Krotara w boju i ustanowił Irlandzko-kale-
dońskie królestwo. Od tego czasu wyspa ta rozdzieliła
się na dwie części: na południe było państwo Bolgów
pod królami Aty, na północy Kaledońskie pod królami
Temory. Oba w ciągłej wojnie.
Północne państwo, zdaje się, że było słabsze i nieraz
blizkie upadku, gdyby nie pomoc królów Selmy. Osta-
tnia krwawa walka dwócłi królów jest przedmiotem ni-
niejszego poematu. W Katmorze, który podczas tej wojny
i
201
zginął od Fingala, zagasł w Acie ród Krotara, a Fingal
wprowadził na tron Temory Feradarte, prawnulia Kona-
rowego.
PIESN PIERWSZA.
Kairbar, król Aty, zamordował Kormalia, liróla Temoiy,
w jego własnym pałacu i zagarnął pod moc swoją Ka-
ledońskie państwo. Oburzony tern Fingal, król Selmy,
postanowił udać się z wojskiem do Irlandji, ukarać Kair-
bara i rodowi Konara tron przywrócić. Kairbar, dowie-
dziawszy się o tem, poszedł do Ulsteru i tam zgroma-
dził wodzów ludu. Katmor, brat jego, przyprowadził mu
swoje wojsko w pomoc.
Powieść zaczyna się rano. Fingal wysiada na brzeg.
Kairbar w naradzie' ze swojemi wodzami postanawia
wezwać na ucztę Oskara, Ossjanowego syna a Fingalo-
wego wnuka, i zamordować go zdradziecko. Zaproszony
Oskar przybywa ze trzystem młodzieży. Kairbar podnosi
sprzeczkę; zaczyna się walka. Oskar jest walecznym, ale
Kairbar ugadza go z poza skały oszczepem. Oskar upada,
ale upadając, rozwala mieczem głowę Kairbara. Pow-
szechna walka. Fingal przybywa z wojskiem i zwycięża
nieprzyjaciół, którzy się cofają ku nadchodzącemu woj-
sku Katmora. Fingal poleca bardowi Ullinowi odwieźć
ciało Oskara do Selmy. Bard Altan opowiada Fingalowi
straszliwe zabójstwo Kormaka, młodego króla Temory,
przez Kairbara dokonane. Fingal poleca synowi swojemu
Fillanowi mieć oko na ruchy Katmora, i na tem kończy
się dzień pierwszy. Scena działania w pobliżu góry Mory,
na błoniach Moileny w Ulsterze.
Błękitne fale Erynu toczą się w świetle. Dzień
opływa góry. Oddech wiatru potrząsa cienistemi
drzew głowami. Wzdymają się szumiące nurty si-
wych potoków. Dwa zielone wzgórza ze staremi dę-
bami ściskają wazką dolinę. Błękitnieje w niej łoże
strumienia. Nad brzegiem stoi Kairbar z Aty. Opiera
202 PIEŚNI OSSJANA
się na oszczepie; posępne jest, zapłomienione jego
oko trwogi. W duszy króla podniósł się Kormak
z zakrwawionemi swojemi ranami. Szara postać mło-
dzieńca objawia się we mroku. Krew strumieni się
z boku przezroczystego. Trzy razy cisnął Kairbar
oszczep na ziemię. Trzy razy brodę szarpnął. Krok
jego krótki. Często się zatrzymuje. Macliał żylastem
ramieniem. Jest on jak obłok pustyni, który za każ-
dym powiewem kształt przemienia. Dokoła zasępiają
się doliny i mienią się w obawie burzy. Upamiętał
się król nakoniec. Podniósł -s^yostrzony oszczep. Zwró-
cił oczy ku Moilenie. Nadeszli strażnicy błękitnego
oceanu. Szli krokiem bojaźni i często się oglądali.
Kairbar poznał, że mocarz był blizko. Zwołał ponure
swoje wodze. Zbliżyły się dźwięczne kroki jego wo-
jo\vników. Dobyli mieczów jak jeden. Stał tu Mor-
lat z poczerniałem obliczem. Długie włosy Hidali
wzdychały wiatrem. Czerwonokędziory Kormar opie-
rał się na oszczepie i zataczał wkoło zezowatem
okiem. Dzikie jest wejrzenie Maltosa z pod brwi
zamroczonych. Foldat stoi jak skała nadwodna, któ-
rej czarne boki okrywa piana. Oszczep jego jak
sosna Slimory, walcząca z niebieskim wiatrem. Tar-
cza poryta kresami bojów. Oko zapalone urąga nie-
bezpieczeństwom. Ci i tysiąc innych wodzów otaczali
króla Ery nu, kiedy przybył stróż oceanu, Moranual
od strumienistej Moileny. Oczy na twarz mu wyszły;
drżały pobladłe wargi.
» Wodzowie ErjTiu stoją spokojnie* zawołał, »niby
gaj wieczorem. Stoją niby las milczący, a Fingal
jest na brzegu! Fingal, straszliwy w bitwach król
strumienistego Morwenu!« — »Widziałżeś wojow-
nika ?« zapytał Kairbar z westchnieniem. »Czy liczni
są jego rycerze na brzegu ? Czy podnosi oszczep bi-
twy, czy w pokoju król przychodzi ?« — » Królu
Erynu! nie w pokoju on przychodzi. Podniesiony
oszczep widziałem *). Jest on ogniojawem śmierci.
Krew tysiąca na jego stali. Pierwszy na brzeg- wy-
skoczył, silny w siwych włosach starości. Sprężyście
robiły jego członki, kiedy w całym pędzie wj^skaki-
wał. Przy jego boku ten miecz wisi, co drugiej rany
nigdy nie zadaje. Jego tarcza straszna, jak zakrwa-
wiony miesiąc, idący śród burzy. Potem wystąpił Os-
sjan, król pieśni. Potem syn Morniego, pierwszy z mę-
żów. Konnal wyskoczył na oszczepie. Za nim roz-
wiały się czarne kędziory Dermida. Fillan, młody ło-
wiec strumienistego Morutu, łuk naciąga. Ale, któż to
przed nim, niby groźne łoże strumienia ? To syn Os-
sjana, piękny w swoich kędziorach. W tył powiewa
długi włos jego. Stal zakrywa do połowy brwi czarne.
Wolno wisi miecz przy jego boku. Kiedy w}xliodził,
błysnął oszczepem. — O królu wyniosłej Temory,
uciekłem przed strasznemi jego oczami !«
»Uciekaj więc, słaby człowieku!* zawołał w po-
nurym gniewie Foldat, » uciekaj ku siwym strumie-
niom swojego kraju, synu małej duszy! I ja także
widziałem tego Oskara. Widziałem go w bitwie. Nie-
bezpieczno mu z mocarzami — a tu są tacy, którzy
umieją robić oszczepem — królu lesistej Temory.
Eryn ma tylu walecznych synów. Pozwól Foldatowi,
aby się im oparł swoją siłą; pozwól mi zatamować
ten potężny strumień. Mój oszczep jest krwią okryty.
Moja tarcza rówoia się murom Tury!«
»Czyż tylko sam Foldat ma się potykać z nie-
przjgacielem?« odezwał się ciemnoczoły Maltos. »Nie
podobniż oni na nasz^^m brzegu wodom wielu stru-
mieni ? Nie sąż to ci sami wodzowie, którzy pokonali
Swarana, kiedy synome zielonego I]rynu pierzchnęli ?
*) Podniesiony albo podany naprzód oszczep, równie
jak podniesiona tarcza, były znakiem wojny; oszczep
zniżony lub w tył obrócony ostrzem — znakiem pokoju.
204 PIEŚia OSSJANA
Czyż Foldat oprze się naj waleczniej szym z ich ryce-
rzy ? Foldacie ze sercem dumy, weź moc ludu i do-
zwól iść Maltosowi. Mój miecz rumieni się bitwami,
ale któż moje słowa słyszał ?«
»Syno-wie zielonego Erynu,« rzekł Hidala, »nie
powinien Fingal waszych rozmów słyszeć; mógłby
się nieprzyjaciel ucieszyć i wzmocnić swoje ramię
nad krajem. Waleczni jesteście, o rycerze. W bitwach
jesteście nawałnicą. Jesteście jak burza, która bez
trwogi rzuca się na skały i niszczy lasy. Ale wy-
chodźmy w całej sile, zamknięci, jak gęste chmury.
Wtedy zadrży mocarz; upadnie oszczep z ręki wa-
lecznego. Widzimy obłok śmierci; po^-iedzą, po któ-
rego obliczu cienie przelatują. Zasępi się Fingal na
starość. Zobaczy ginącą swoją sławę! Ślady jego w-o-
dzów zaginą w Morwenie. Mech lat porośnie na
Selmie!*
W milczeniu słuchał tej mowy Kairbar, jak
chmura dżdźowa, co się czarno rozkłada po Kromli,
dopóki błyskawica nie złamie jej krawędzi. Spłonie
dolina ogniem nieba; zawyją duchy burzy. Tak stał
milczący król Temory; nakoniec głos podniósł:
»Zastawcie ucztę na Moilenie! Wezwijcie stu mo-
ich bardów! Ty, rudowłosy Olla, weź królewską arfę.
Idź do Oskara, wrodzą mieczów, i wezwij go na na-
szą uciechę! Dzisiaj biesiadujemy i słuchamy pieśni;
jutro skruszymy oszczepy. Powiedz mu, że -^Ay stawi-
łem Katolo^^d grobowiec, ze bardome podali wia-
trom jego przĄgaciela. Powiedz mu, że Kairbar sły-
szał o jego sławie przy strumieniach głośnego Ka-
runu. Katmora, mego brata, niema. Jeszcze go niema
z jego tysiącami, a nasze ramiona są słabe. Katmor
jest nieprzyjacielem walczenia przy uczcie. Jego du-
sza jasna, jak słońce. Ale Kairbar musi spotkać się
z Oskarem, o wodzowie lesistej Temory! Wiele było
jego słów o Katola; gniew Kairbara goreje. On
205
musi upaść na Moilenie. Moja sława ze krwi musi
powstać. «
Rozpromieniły się radością wszystkie twarze. Roz-
łożyli się na Moilenie. Przyrządzono ucztę konch.
Zabrzmiały pieśni bardów.
Wodzowie Selmy posłyszeli ich radość. Myśle-
liśmy, że potężny Katmor przybył, Katmor, przyja-
ciel obcych, brat rudowłosego Kairbara. Dusze ich
nie były sobie w niczem podobne. Niebieskie światło
jaśniało w piersi Katmora. Nad brzegiem Aty stał
gród jego; siedra ścieżek prowadziło do jego sal.
Siedmiu wodzów stało, na każdej ścieżce jeden, i wzy-
wali obcych na ucztę. Lecz Katmor mieszka w lesie
i wstydzi się głosu pochwały.
Olla przybył z pieśniami. Oskar poszedł na ucztę
Kairbara. Trzystu wojowników udało się na strumie-
nistą Moilenę. Szare psy wietrzyły po błoniu. Ich
łajanie daleko się rozlegało. Fingal postrzegł odcho-
dzącego rycerza. Zasępiła się dusza jego. Bał się
on ponurych myśli Kairbara nawet podczas uczty
konch.
Syn mój wysoko niósł dzidę Kormaka. Stu bar-
dów powitało go pieśniami. Kairbar pokrył uśmie-
chem śmierć, która się czerniła w jego dusz}^ Za-
częto ucztę. Zadzwoniły konchy. Radość opromieniła
twarze wojska, ale radość podobna do rozdzielonych
promieni słońca, kiedy głowa zakrwawiona obwija
się nawałnicą.
Wstał Kairbar we zbroi. Pomrok skupił się na
czoło. Sto arf umilkło, jak jedna. Rozległ się dźwięk
tarczy. Wdali na błoniu Olla })odniósł pieśń narze-
kania. Syn mój poznał hasło śmierci; skoczył i uchwy-
cił oszczep. » Oskarze !« zawołał rudowłosy Kairbar,
»to, widzę, oszczep Erynu! Oszczep Temory błyska
w twoim ręku, synu lesistego Morwenu. Był on
chlubą stu królów, śmiercią dla rycerzów przeszłości.
PIEŚm OSSJANA
Oddaj go, synu Ossjaua, oddaj wozokotczemu Kair-
barowi!«
»Ja ci mam oddać « odpowiedział Oskar, »dar
skrzj-wdzonego króla Erynu, dar pięknowłosego Kor-
maka, za rozproszenie jego nieprzyjaciół ? Przyszed-
łem do radosnycłi sal Kormaka, kiedy Swaran przed
Fingalem pierzchnął. Pogoda ocknęła się na obliczu
młodzieńca. Darował mi ten oszczep. Nie darował
go bezsilnemu ani lękliwej duszy. Ciemność twojej
twarzy nie jest dla mnie burzą, ani twoje oko pło-
mieniem śmierci. Czy zląkłem się dzwoniącej tar-
czy ? Czy zadrżałem na pieśń Olli ? Nie, Kairbarze;
słabych przestraszaj. Oskar jest skałą !«
»Nie chcesz więc oddać mi oszczepu?* rzekł
Kairbar w budzącej się dumie. »Czy twoje słowa
dla tego tak śmiałe, ze Fingal blizko, Fingal ze
staremi kędziorami od Morwenu stuleśnego ? On
z małemi tylko mężami walczył. Ale musi zniknąć
przed Kairbarem, jak ulotny słup dymu przed wia-
trami Aty.«
»Byłżeby ten, co z małemi tylko mężami wal-
czył, zbliżył się do popędliwego wodza Aty, a wódz
Aty byłżeby mu zostawił Eryn zielony, uciekając
przed jego gniewem ? Nie mów mi, Kairbarze, na
mocarza. Wymierz swój miecz ku mnie, bo siły na-
sze są równe; ale sławny jest Fingal, pierwszy ze
śmiertelnych ludzi !«
Ludy postrzegły swoich wodzów w gniewie. Za-
tętniły dokoła tłoczące się kroki. Oczy ich krążą
w ogniu. Tysiąc mieczów do pół dobyto. Rudowłosy
Olla podniósł pieśń boju. W duszy Oskara ocknął
się dreszcz radości, radości rodzimej w jego duszy,
skoro usłyszał róg Fingala. Czarne, jak bałwany
oceanu, wzdymające się na blizką burzę, kiedy swoje
głoAvy na brzeg wychylą, przybyło wojsko Kairbara.
Skąd te łzy, córko Toskara ? Jeszcze on nie
207
upadł! Wielu umarło pod jego ramieniem, zanim ry-
cerz mój upadł! Oto walą się przed moim synem,
jak las pustyni, kiedy gniewny duch ryczy śród nocy
i chwyta ręką zielone jego głowy. Morlat poległ,
Morannan kona. Drga we krwi Konnachar. Kairbar
drży przed mieczem Oskara i kryje się w mroku
kamienia. Skrycie wypuszcza oszczep i przeszywa
bok mojego Oskara! Upada na tarczę... kolana utrzy-
mują wodza. Trzyma jeszcze oszczep. Patrz! zwalił
się ponury Kairbar! Stal przeszyła jego czoło, roz-
dzielając z tyłu czerwony kędzior. Zwalił się jak
strzaskana opoka, którą Kromla strząśnie ze swoich
mrocznych boków, kiedy zielonołąki Eryn zżyma od
morza do morza swoje góry!
Lecz Oskar nigdy już nie powstanie. Opiera się
na wypukłej tarcz3^ W straszliwej ręce trzyma jesz-
cze oszczep. Synowie Ery nu stoją zdaleka i ponuro.
Wrzasnęli, jak zawichrzony strumień. Szeroko za-
brzmiały echa Moileny.
Fingal usłyszał tę wrzawę. Porwał oszczep Selmy.
Stanął przed nami na błoniu. Przemówił słowami
narzekania: » Słyszę zgiełk bitwy. Sam poszedł młody
Oskar. Wstańcie, syny Morwenu! Połączcie się z mie-
czem rycerza
Ossjan rzucił się błoniem. Fillan skoczył na Moi-
lenę. Fingal dążył w całej sile. Straszli\\y był blask
jego tarczy. Ujrzeli go zdaleka synowie Erynu. Za-
drżały w nich dusze. Wiedzieli, że obudzili gniew
króla, i śmierć ich stanęła przed niemi.
Pierwsi przybyliśmy. Natarliśmy — oparli się
wodzowie Erynu naszej wściekłości. Lecz kiedy król
z dźwiękiem swojego pędu przybył, jakież stalowe
serce mogło się ostać ? Pierzchał jeleń po Moilenie.
Śmierć ścigała ucieczkę. Postrzegliśmy Oskara na
tarczy. Postrzegliśmy dokoła krew jego. Ściemniło
się milczeniem wszelkie oblicze. Każdy odwrócił się
208 PIEŚNI OSSJANA
i płakał. Król silił się łzy ukryć. Gwizdała wiatrem
siwa jego broda. Nachylił głowę nad wodzem. Słowa
jego pomieszane były z westchnieniami. »Upadłeś
więc, o Oskarze* mówił, »w połowie swojej drogi!
Uderza po tobie serce starca. Widzi on przyszłe
twoje bitwy, Avidzi wojny, co nadejść muszą, ode-
rwane dzisiaj od twojej sławy. Kiedyż zamieszka
w Selmie radość ? Kiedyż się smutek rozstanie z Mor-
wenem ? Upadają po jednemu synowie moi; Fingal
już ostatni w swoim rodzie! Moja sława zaczyna
przemijać. Moja starość bez przyjaciół będzie. Usiądę
na sali, jak siwa chmura. Nie usłyszę powrotu syna
we dźwięcznej zbroi. Płaczcie, rycerze Morwenu,
Nigdy już Oskar nie powstanie !«
I płaczą. O Fingalu, drogim był ten rycerz dla
ich duszy. Wyszedł do bitwy, a nieprzyjaciele zni-
kali. Wracał w pokoju, cieszyli się wszyscy. Ojciec
nie narzekał nad synem poległym za młodu, brat
nad bratem swojej miłości; bez łez upadli — bo
wódz ludów poległ. Bran wyje przy jego nogach;
Luat się zasępia, bo często prowadził je na łowy,
na lękliwe sarny pustyń.
Jak tylko Oskar ujrzał koło siebie przyjaciół,
podniosła się ciężko pierś jego i przemówił: »Jęki
starych wodzów, psa mojego wycie, nagły dźwięk
pieśni smutku zmiękczyły duszę Oskara, duszę, któ-
rej wprzódy nic nie miękczyło. Równała się ona
stali mojego miecza. Zaprowadź mię, Ossjanie, na
moje wzgórza. Postaw mi kamień sławy. Połóż przy
mnie róg jelenia i miecz mój. Może kiedyś potok
rozgrzebie ziemię; łowiec znajdzie stal moją i po-
wie: byłto miecz Oskara, chluby innych lat!«
Tak upadłeś, synu mojej sławy; nie ujrzę już
ciebie, Oskarze. Kiedy inni będą słyszeć o swoich
synach, ja o tobie nigdy już nie posłyszę. Na two-
ich czterech kamieniach siwy mech rośnie i wietrzyk
209
smutno zawodzi. Bez ciebie walki stoczymy. Nie bę-
dziesz ścigać ciemnej łani. Powróci wojownilł z ^^y-
prawy, będzie mómł, opowiadając o innych krajach:
» Widziałem nad szumiącjon strumieniem grobo-sWec,
mroczne mieszkanie jakiegoś wodza. Poległ on z ręki
wozokotczego Oskara, pierwszego ze śmiertelnych.
Może usłyszę głos jego, a promień pociechy ocknie
się w mojej duszy. « Noc byłaby zapadła, byłby po-
ranek w cieniach smutku powrócił; zostaliby nasi
rycerze, staliby, jak sączące się chłodno skały Moi-
leny, i zapoimiieliby o wojnie, gdyby król, żal swój
miarkując, nie był podniósł potężnego głosu. Wo-
dzowie, jak ze snu ocknieni, podnieśli głowy swoje.
»Długoź mamy płakać na Moilenie ? Długo mamy
na Erynie łzy wylewać ? Mocarz przecie nie po-
wróci. Nie powstanie Oskar we swojej sile! Każdy
waleczny w swoim dniu upaść musi i zostać zapom-
nianym na swoich wzgórzach. Gdzież są nasi ojco-
wie, o wojownicy, wodzome przeszłości! Zaszli, jak
gwiazdy, co niegdyś jaśniały. Słyszymy tylko odgłos
ich pochwał, ale sławni byli w swoich latach; po-
strach przeszłości. Kiedyś i my tak przeminiemy we
dniu naszego upadku. Zarabiajmy więc na sławę,
póki możemy, ażeby została po nas, jak ostatni pro-
mień słońca, kiedy się czerwona jego głowa na za-
chodzie skrĄ-je. Zasępia się wędrowiec, spominając
na ogień jego promieni. Ullinie, stary mój bardzie,
weź królewski okręt i zawieź Oskara do Selmy arf!
Niech córy Morwenu płaczą. My musimy walczyć
w Erynie za plemię poległego Kormaka. Dni lat mo-
ich zaczynają przemijać. Czuję niemoc w ramieniu,
ijcowie wychylają się z obłoków na przyjęcie siwo-
łosego syna. Lecz nim stąd odejdę, podniesie się
romień mojej sławy. Dni moje skończą się, jak się
aczęły moje lata — we sławie! Niech życie moje
ędzie strumieniem światła dla bardów przyszłego
PISMA Q0S2CZVŃ3KIEG0 II. 14
210 PIEŚNI OS8JANA
czasu. « Ullin podniósł biały żagiel. Zerwał się wiatr
południowy. Pomknęli falami ku Selmie. Zostałem
w smutku, ale nikt nie słyszał moich wyrzekań. Dano
na Moilenie ucztę. Stu rycerzy sypało groboAviec
Kairbara. Nie podniosła się żadna pieśń nad wo-
dzem. Krwawa była i czarna jego dusza. Bardowie
myśleli o duszy Kormaka — cóż mogli na pochwałę
Kairbara powiedzieć ?
Noc się roztoczyła. Podniosła się jasność stu dę-
bów. Fingal siedział pod drzewem. Siwy Altan stał
w środku, opowiadał o śmierci Kormaka, Altan, syn
Konachara, przyjaciel wozokotczego Kutulina. Miesz-
kał on z Kormakiem we wzniosłej Temorze, kiedy
syn Semy nad strumieniem Lęgu upadł. Smutna była
powieść Altana. Łzy miał w oku, kiedy mówił.
» Zachodzące słońce złociło się na Dorze « tak on
mówił, » zaczynał się szary wieczór. Wstrząsły się
lasy Temory pod nieustałych wiatrów powiewem. Na
zachodzie zbierała się climura. Przez jej krawędź
wj'zierała płomieniąca się gwiazda. Samotny stałem
w lesie. Ujrzałem ducha w przymierzchłem pome-
trzu. Spiesznie stąpał ze wzgórka na wzgórek. Przy
jego boku wisiała ciemna tarcza. Był to syn Semy.
Poznałem twarz wojownika. Ale przeleciał z wia-
trem, i wszystko dokoła zamierzchło. Zasmuciła się
moja dusza. Przyszedłem do sali konch. Tysiąc świa-
teł gorzało. Stu bardów poruszało arfy. W ich po-
środku stał Kormak, podobny rannej zorzy, kiedy się
weseli na wschodnim pagórku i kąpie młode pro-
myki we świeżej rosie. Cicho i jasno postępuje ona;
ale blizko jest chmura, co ją osłoni. W ręce króla
był miecz Arty *). Wesoło poglądał na błyszczącą
jego rękojeść. Trzy razy usiłował go dobyć, ale na-
próżno. Złote jego kędziory spływały po barkach;
') Jego Ojca
i
211
rumiane były jagody młodzieńca. Zasępiłem się nad
promieniem młodości — wkrótce miał zagasnąć.
» Altanie « rzekł do mnie z uśmiechem, »czy ty
widziałeś mojego ojca ? Ciężki jest miecz króla; za-
pewne jego ramię silne było. O gd3^bym zrównał mu
w bitwach, kiedy się budził zapęd jego gnie^vu!
Wtedy bylibyśmy razem walczyli z Kutullinem, wo-
zokotcz3^m synem Kanteli. Ale, o Altanie, przyjdą
lata i wzmocni się moje ramię. Czy nie słyszałeś co
o synie Semy, władcy wysokiej Temory ? O gdyby
ze sławą powrócił! — Obiecał być tu z nocą. Moi
bardowie czekają go z pieśniami. Uczta stoi na sali
króla. «
Słuchałem Konnaka w milczeniu. Łzy zaczęły mi
płynąć. Zakryłem je staremi kędziorami. Król po-
strzegł mój smutek. « — »Synu Konachara« zawołał,
»czy S3'n Semy poległ? Czego wzdychasz ukradkiem?
Czego ci łzy płyną ? Czy wozokotczy Torlat przy-
bywa ? Czy wrzawa rudowłosego Kairbara ? Przy-
chodzą — bo widzę twój smutek! Wódz mszystej
Tury poległ *). A jaź nie pośpieszę do bitwy ? Ale —
nie mogę robić oszczepem. O gdyby moje ramię miało
siłę KutuUina, prędkoby Kairbar uciekł! Odnowiłaby
się sława moich ojców i sprawy przeszłości.*
Porwał się do łuka. Łzy spadły z błyszczących
jego oczu. Smutek wszystkich objął. Bardowie oparli
się na arfach. Wietrzyk potrącał drżące struny.
Dźwięk stłumiony był i żałobny. Wdali dał się sły-
szeć odgłos, jakby głos strapienia. Karril, śpiewak
przeszłości, przybywał z posępnej Slimory. Opowie-
dział upadek Kutullina i potężne jego sprawy. Lud
rozpierzchł się przy jego grobie. Ich zbroje po ziemi
leżą. Zapomnieli o wojnie, bo im zagasł ich ogień.
»Ale któż są ci,« rzekł Karril łagodnym głosem,
*) KutuUin, tak mianowany od grodu Tury.
14*
212 PIEŚNI 088JANA
» którzy nakształt igrających sarn przybywają ? Ki-
bić ich równa się młodym drzewkom doliny, zrosłym
pod -sA-iosennemi deszczami. Miłe i rumiane ich ja-
gody, ismiała dusza wyziera z oczu. To są sjTiome
Usnota *), wodza strumienistej Ety. Z każdej strony
lud się podnosi, mocny, jak ogień przygasły, kiedy
nagle wiatry pustyni dmuchną szumiącemi skrzydłami.
Zarumienia się ciemne czoło góry i mknący okręt
leniów ej e na swoich ^\'iatrach.
Dał się słyszeć dźwięk tarczy Kairbara. Wojow-
nicy w Natosie postrzegli Kutullina. Tak się toczyło
iskrzące jego oko, taki był krok jego na błoniach!
Stoczono przy Lęgu bitwę. Miecz Natosa przemógł.
Wkrótce ujrzysz go w swoich salach, królu lesistej
Temory !
»Obym jak najprędzej mógł ujrzeć wodza !« za-
wołał król błękitnooki. »Ale dusza moja smuci się
po Kutulliuie. Luby dla mojego ucha był głos jego.
Często my razem chodzili na Dorę ścigać ciemne
łanie. Niechybny był jego łuk na górach. Często
on mi gadał o potężnych mężach; gadał mi o spra-
wach moich ojców. Czuję budzącą się radość moją.
Ale zasiądź, Karrilu, do uczty. Już nieraz głos twój
słyszałem. Zanuć pochwałę Kutulina. Zanuć o Nato-
sie z Ety!«
Na Temorze ocknął się dzień ze wszystkiemi pro-
mieniami wschodu. Do sali wszedł Kratin, syn sta-
rego Gellamy. » Widziałem* rzekł, » chmurę w pusz-
czy, królu Erynu! Naprzód pokazała się chmura, po-
tem tłumy mężów. Jeden prowadził je w całej swo-
jej sile. Czerwony jego włos pływa z wiatrem. Tar-
cza błyska promieniem wschodu. W ręku ma oszczep. «
» Wezwij go na ucztę Temory « odpowiedział król
uradowany. »Moja sala jest mieszkaniem obcego,
*) Natos, Altos i Arclau.
213
S3T1U szlachetnego Gellamy. Może to książę Ety przy-
bywa, sławą otoczony. Pozdrowienie tobie, możny cu-
dzoziemcze! Czy należysz ty do przyjaciół Kormaka?
Ale, Karrilu, niemiły on i ponury. Dobj^wa miecza.
Bardzie przeszłości, jestże to syn Usnota ?«
»To nie syn Usnota« rzecze Karil, »to Kairbar,
twój nieprzyjaciel. Po co przybywasz we zbroi, wo-
dzu ponurego czoła ? Nie podnoś miecza przeciw
Kormakowi. Skądże idziesz ?« On przeszedł ponuro.
Skrępował ręce króla, Kormak ujrzał śmierć przed
sobą, wściekłość ocknęła się w jego oku. — » Ustąp,
wodzu Aty!« zawołał on. »Natos przybywa z wojną.
Śmiały jesteś w sali Kormaka, ponieAvaż jego ramię
słabe !« — Wpadł miecz do boku króla, a on poległ
na sali ojców. Piękny jego kędzior legł w pyle, krew
wokoło się zad\Tniła.
»Upadłeś w swojej sali« mówił Karril, »o! synu
szlachetnego Arty! Daleko była tarcza Kutullina
i oszczep twoich ojców! Smucą się teraz góry Erynu,
bo niema wodza ludów! Błogosławiona bądź twoja
dusza, o Kormaku. Zagasłeś w młodości !«
Słowa jego doszły uszu Kairbara. Zamknął nas
w ciemności *), lękając się dobywać miecza na bar-
dów, chociaż jego dusza była czarna. Długo cierpie-
liśmy samotnie. Nakoniec przybył szlachetny Katmor.
Usłyszał głosy w jaskini. Zwrócił gniewne oko na
Kairbara.
»Bracie Katmora« rzekł do niego, »dopókiź bę-
dziesz dręczył moją duszę ? Opoką jest serce twoje.
Twoje myśli są krwawe i czarne! Jednak jesteś bra-
tem Katmora, i Katmor ma jaśnieć w twoich woj-
nach. Ale moja dusza nie podobna do twojej, słaba
ręka w spotkaniu ! Twoje czyny plamią jasność moich.
*) Osoby bardów byiy święte; dla togo Kairbar lękał
ich pomordować.
214 PIEŚNI OSSJANA
Bardowie nie będą śpiewać mojej sławy. Powiedzą
oni: Katmor był śmiały, ale walczył za ponurego
Kairbara. Milcząc przejdą koło mojego grobu. Sława
moja nigd}' się nie rozgłosi. Kairbarze, uwolnij bar-
dów. Oni są synami przyszłego czasu. Głos ich ode-
zwie się w innych latach, kiedy króloA\de Temory
przeminą. Za słowem wodza zostaliśmy uwolnieni.
Widziałem go w całej mocy jego. Był on, Fingalu,
takim, jakim ty byłeś w młodości, kiedyś po raz
pierwszy dzidą w3'A\-ijał. Lice jego jak pole w po-
godzie. Żaden cień nie przemykał się po czole. Ale
przybył z tysiącami do rudowłosego Kairbara. Teraz
przychodzi pomścić się jego śmierci, królu lesistego
Morwenu!«
» Niech przyjdzie Katmor « król odpoA%iedział. » Lu-
bię ja nieprzyjaciela, jak on, -wielkiego. Jego dusza
pogodna, ramię silne, jego bitwy sławne. Ale mała
dusza jest parą, która się rozpościera po bagnistem
jeziorze. Nigdy ona nie wstąpi na zielone wzgórze,
by ją wiatry spotkały. Jej mieszkanie w jaskini,
skąd śmiertelne strzały rozsyła. Nasi młodzi rycerze,
o wojoA\-niku! dochodzą sławy naszych ojców. Wal-
czą w młodości, a imiona ich zostają w pieśniach.
Fingala otaczają ciemne jego lata. Ale nie upadnie,
jak dąb stary nad oddalonym strumieniem. Przecho-
dzi łowiec, kiedy go wiatr obalił. Jak upadło to
drzewo ? mówi do siebie i gwizdając idzie dalej.
Podnieście, bardy Morwenu, pieśń radości. Niech du-
sze nasze zapomną juz o tern, czego niema! Zapło-
nione gwiazdy poglądają na nas przez chmury i za-
chodzą w milczeniu.
Wkrótce wejdzie szary promień poranku i po-
każe nam nieprzyjaciół Kormaka. S}tiu mój, Filla-
nie, weź królewski oszczep. Wyjdź na czarny wiszar
Mory. Zwróć oczy na błonia. Dawaj baczność na nie-
prz};jaciół Fingala; śledź ruchy szlachetnego Kat-
215
mora. Słyszę daleki łoskot, jak gdyby waliła się
skała pustyni. Uderzaj niekiedy w tarczę, ażeby nie
podeszli nas nocą, ażeby nie zginęła sława Morwenu.
Sam prawdę jestem, mój synu, i lękam się upadku
swojej chwały !«
Podniosły się głosy bardów. Król wsparł się na
tarczę Trenmora. Spuścił się sen na jego oczy. Przy-
szłe bit-wy w}'stąpiły przed sny jego. Wojsko do-
koła spało. Ciemnowłosy Fillan szpiegował nieprzy-
jaciela. Na dalekiem wzgórzu było jego stąpanie.
Czasem słyszeliśmy dzwoniącą tarczę.
PIEŚŃ DRUGA.
Noc. Ossjan opłakuje w monologu syna swojego Oskara.
Słyszy tętent nadcliodzacycti wojsk Katmora i idzie zna-
leźć brata Fillana, który był na zwiadach. Powieść Ko-
nara, syna Trenmorowego, pierwszego króla Kaledończy-
ków w Irlandji, wyjaśnia początek wojen między Kae-
lami i Firbolgami. Ossjan rozpala ognisko, a Katnior,
poznając z tfgo czujność Fingalowego wojska, zatrzy-
muje się, składa wojenną radę i cofa się. Bard Fonar
opowiada przygody Krotara, pierwszego króla Aty. Woj-
sko udaje się na spoczynek; sam Katmor straż trzyma,
obcliodzi obóz i spotyka Ossjana. Rozmowa dwóch iwce-
rzy. Ossjan przyrzelca Katmorowi, że bardowie będą śpie-
wać nad grobem Kairljara, bo bez tego ducli jego nie
może unieść się do wiatrów, tylko, gęstemi mgłami
okryty, musi po bagnach się tułać. Nadchodzi poranek;
rycerze rozstają się w przyjaźni Ossjan, wracając do
obozu, spotyka barda Karrila i zaleca mu odprawie śpie-
wanie nad grobem Kairbara.
Ojcze rycerzy, Trenmorze! wzniosły mieszkańcze
wichrzących wiatrów, gdzie ciemnoczerwony piorun
rysuje kołyszące się chmury, otwórz burzliwe swoje
sale. Niech się zbliżą bardowie przeszłości. Niech się
216 PIEŚNI 088JANA
zbliżą z pieśniami i arfami napółwidzialnemi. Nie
przychodzi tu mieszkaniec mglistej doliny, ani ło-
wiec własnym strumieniom nieznany; to wozokotczy
Oskar przybywa. Przybywa z pola bitwy. Nie tak
szedłeś, mój synu, kiedyś był na Moilenie. Burza
osłania ciebie swoją szatą i ryczy przez powietrza.
Nie mdziszże swojego ojca nad strumieniem nocy ?
Daleko śpią wodzowie Morwenu, Oni nie potracili
synów. Aleście stracili rycerza, wodza rozgłośnego
Morwenu. Któż zrÓT\Tiał jego sile, kiedy się bitwa
toczyła na niego, jak pomruk szalejącej wody ?
Skądże ta chmura na duszy Ossjana ? Ona powinna
się zapalić w niebezpieczeństwie. Er^Ti ze swojem
wojskiem blizko, a król Morwenu sam tylko. Nie po-
winieneś sam b_yć, mój ojcze, dopóki ja oszczep
dźwigam.
Powstałem we zbroi. Powstałem i badałem wia-
trów. Nie słychać było tarczy Fillana. Zadrżałem
o Fingalowego syna. Jak to? Miałżeby nieprzyjaciel
podejść nocą? Czarnowłosy młodzieniec miałby upaść?
Nagle powstał daleki łoskot, jak łoskot Lęgu, kiedy
wodj^ jego zdręt^\ieją we dniach mrozu i lód pęka-
jący dokoła zagrzmi. Lud Lary pogląda na niebo
i przepowiada burzę. Udałem się na błonia. W mo-
jej ręce był oszczep Oskara, Zapłomienione g^\dazdy
poglądały z góry. Błyszczałem śród nocy. Ujrzałem
przed sobą Fillana; wj^chylał się nad skałą Mory.
Słuchał krzyku nieprzyjaciół. Radość ocknęła się
w jego duszy. Słuchał głośnego mego stąpania i pod-
niesiony oszczep wymierzył ku mnie.
»Cz3^ w pokoju przychodzisz, sjnn nocy, czy
chcesz się spotkać z moim gniewem? Nieprzyjaciele
Fingala są mojemi. Mów, albo lękaj się mojej stali!
Nie napróżno stoję,« wołał, »z tarczą pokolenia Mor-
wenu.* — »Obyś nigdy napróżno nie stał, sjtiu błę-
kitnookiej Klaty !« rzekłem; »Fingal zaczyna być sa-
217
motny. Ciemność pokrywa jego dni ostatnie. Ale ma
jeszcze dwóch s}tiów *), którzy będą jaśnieli w bo-
jach. Będą jaśnieli, jak dwa promienie śmatła przy
jego zachodzie. « — »Synu Fingala« odpowiedział
młodzieniec, »nie dawno robię oszczepem. Mało jest
blizn mojego miecza. Ale dusza Fillana jest ogniem.
Wodzowie Bolgi kupią się przy tarczy szlachetnego
Katmora. Zgromadzają się na błoniu. Mamźe się
zbliżyć do ich wojska ? Oskarowi tylko musiałem
ustąpić w bieganiu do mety na konie. «
»Fillanie, ty nie powinieneś zbliżać się do woj-
ska ani upadać, aż się sława twoja podniesie. Imię
moje słynie w pieśniach; ja idę naprzód, kiedy, tego
potrzeba. Będę widział przez zasłonę nocy jaśniejące
ich pokolenia. Dla czegóż obudzasz moje westchnie-
nia ? Muszę zapomnieć wojownika, aż burza minie.
Smutek nie zamieszka w niebezpieczeństwach, ani
łza w oku wojny. Nasi ojcome zapominali poległych
synów, dopóki trwała wrzawa bitwy. Później żal
wracał do grobu i zaczynały się pieśni bardów. Pa-
mięć poległego pośpieszała za odejściem boju; kiedy
zgiełk bitwy przeminął, wi;edy dusza rozpływała się
w milczeniu nad umarłemi.
» Konar, pierwszy ze śmiertelnych ludzi był bra-
tem Tratala. Jego bitwy odbywały się na wszyst-
kich brzegach. Tysiąc strumieni unosiło krew jego
niepi'Z}gaciół. Zielony Eryn napełnił się jego sławą,
niby przyjaznym wietrzykiem. Ludy zbierały się
w Ullinie i błogosławiły króla, króla z rodu ich oj-
ców, z kraju Selmy.
» Wodze południowi zebrali się we mroku swojej
pychy. W okropnej pieczarze Momy zamieniali skryte
słowa. Przybywały tam często, mówili oni, duchy
*) Dwóch synów, ma się rozumieć w Irlaudji: Ossjan
Fillan. Trzeci, Fergus, był nieobecny.
218 PIEŚNI 08SJANA
ojców i szczelinami skał pokazywały blade swoje
kształty, przypominając cześć Bolgi. Mówili oni: Dla
czegóż panować ma Konar, syn rozgłośnego Mor-
wenu ? Wyszli stamtąd, niby strumienie puszczy, ze
Avrzawą stu pokoleń. Oparł się im Konar, jak skała;
złamani, odbili się od jego boków. Ale często wra-
cali, a synowie Selmy padali. Król wtedy stanął po-
między grobami wojowTiików. Lice jego zasmucone
posępnie opadło. Dusza zanurzyła się w samej sobie.
Oznaczył juz miejsce, gdzie miał polec, kiedy Tratal,
brat jego, przybył w całej sile z chmurzystego Mor-
wenu. Nie sam też przj^był. Przy jego boku był
Kolgar, Kolgar, syn króla i białopiersiej Solin-Kormy.
»Jak Trenmor, otoczony burzami, schodzi ze sali
piorunów i dmucha mroczną nawałnicą na huczące
morze, tak Kolgar wstąpił do walki, pustosząc zgiełk-
liwe pole. Cieszył się r^^cerzem ojciec jego; lecz
przyszła strzała... Bez łez grób mu postawiono! Król
pomścił s\Tia. Zajaśniał w bitwie i zagnał Bolgę aż
do jej strumieni.
» Kiedy pokój do kraju wrócił, kiedy błękitne
fale przyniosły króla do Morwenu, wtedy spomniał
na syna i nieme łzy wylał. Trzy razy wezwali bar-
dowie duszę Kolgara do jaskini Furmona. Wezwali
go na rodzinne wzgórza. Sł^^szał on ich we mgle
swojej. Tratal złożył w jaskini miecz jego, aby się
duch sj-na ucieszył. «
»Kolgarze, s\tiu Tratala,« rzekł Fillan, » sławny
ty byłeś za młodu; ale król nie dostrzegł jeszcze,
żeby miecz mój w boju ś-\viecił. W tłumie tłoczę się
naprzód, i bez swojej sławy powracam. Ale nieprzy-
jaciel, Ossjanie, zbliża się. Słj^szę szmer na błoniu.
Odgłos jego stąpania podobny jest do grzmotu w ło-
nie ziemi, kiedy skaliste wzgórza wieją lasami, a ża-
den wicher zamroczonem powietrzem nie nadchodzi.*
Szybko zwTÓcił się Ossjan na oszczepie. Obudził
219
na wyŹ3mie płomień dębu. Szeroko rozdmuchałem go
na wiatr Mory. Katmor wstrzymał swój pochód.
Stał on błyszczący, jak sikała, po której bokach
przemykają się burze, ściskają szumiące jej strumie-
nie i lodem je nad\-raają. Tak stał przyjaciel obcych.
Wiatr podnosił pełne jego kędziory. Ty jesteś naj-
wyższy w rodzie Erynu, królu strumienistej Aty!
»Fonarze, pierwszy z bardów, « rzekł Katmor,
» zwołaj wodzów Erynu. Wezwij rudowłosego Kor-
mara, Maltosa czarnobrewego i zezowatego, posęp-
nego Morannana. Niech się też pokaże pycha Fol-
data i zapłomienione oko Turlota! Nie zapomnij
i Hidalli. Głos jego w niebezpieczeństme równa się
szumoT.vi deszczu, co pada na wietrznej dolinie przy
spadającym strumieniu Aty. Miły ten szum na polu,
kiedy gwałtowny piorun przemknie się powietrzem. «
Przybyli we dźwięcznych zbrojach i nakłonili
ucha na głos jego, jak gdyby duch ojców przema-
Aviał z nocnego obłoku. Grożnem światłem błyszczeli,
jak wodospad strumienia Brumy, kiedy błyska^\dca
rozjaśnia go przed nocmm wędrowcem. Staje on
drżąc na swojej drodze i wygląda porannych pro-
mieni.
»Dla czego, « król rzecze, »lubi Foldat rozlewać
krew nieprzyjacielską po nocy ? Czy zawodzi go ra-
mię w bitwie przy dziennych promieniach ? Mało
mamy przed sobą nieprzyjaciół; dla czegóż osłaniać
się cieniami ? Waleczny lubi jaśnieć w bitwie swo-
jego kraju. Daremna była, wodzu Momy, twoja rada.
Oczy Morwenu nie śpią; czujne są, jak orzeł na
mszystej skale! Niech każdy za swoją chmurą zgro-
madzi siły własnego pokolenia. Jutro po dniu pój-
dziem spotkać nieprzyjaciół Bolgi. Potężny to był,
co przeminął, ród Bai'bar-Dutula!«
»Pokolenie t\voje« odpowiedział Foldat, »ani bę-
dzie zważać na moje kroki. W dzień potykałem się
220 PIEŚNI 088JANA
Z wrogami Kairbara; król wysławiał moje czyny.
Jednak bez łez jDowstał jego kamień. Żaden bard
nie zaśpiewał nad królem Erynu. Maź się nieprzy-
jaciel weselić na omszonych górach ? Nie, nie będą
się weselić. On był przyjacielem Foldata. Już w mil-
czącej pieczarze Momy zamienialiśmy skrycie nasze
słowa, kiedy ty, chłopczyk jeszcze, uganiałeś po polu
bródkę ostu. Rzucę się z synami Momy i znajdę nie-
przyjaciela na omroczonych górach. Pingal, siwo-
włosy król Selm}^, musi upaść bez pieśni!*
»I ty myślisz, słaby czło\\deku,« odporne Katmor
wpółgniewny, »i ty myślisz, że Fingal może upaść
w Erynie bez sławy ? Mogliżby bardowie milczeć
przy grobie króla Selmy ? Skrycie przynieśliby mu
pieśni i duch króla byłby zadowolony. Gdybyś ty
upadł, to bard zapomniałby o pieśni. Ponur}' jesteś,
wodzu Momy, chociaż ramię twoje burzą jest w bi-
twie. Zapominamże króla Erynu w jego ciasnym
domu ? Dla Kairbara, dla brata mojej miłości, nie
stra\^Tia moja dusza. — Widziałem jasny promień
radości przemykający się po jego myślach, kiedym
poAvi'acał ze sławą do strumienistej Aty.«
Odeszli po słowach króla, każdy do własnego
mrocznego pokolenia, które się snuły po błoniach,
brzęcząc i blaskiem g^^dazd słabo połyskując, po-
dobni falom w skalistej zatoce, kiedy je nocu}' wiatr
podnosi.
Wódz Aty położył się pod dębem. Wysoko, jak
ciemny cel, wisiała jego tarcza. Niedaleko opierał
się o skałę *) piękny cudzoziemiec z Inishuny; pro-
mień światła z pływającym kędziorem z Lumonu
sarn. Zdała podnosił się głos Fonara ze sprawami
przeszłości. Niekiedy pieśń ginęła w rosnącym szu-
mie Lubaru. Bard zaczął:
*■) Sulmala.
221
> Pierwszy Krotar zamieszkał przy omszonym stru-
ip.i niu Aty. Z tysiąca górnych dębów zbudował on
dźwięczne sale.
Zbierał się tam lud na biesiady błękitnookiego
króla; ale któryż z wodzów wyrówiia okazałemu Kro-
tarowi ?
Na jeg^o wejrzenie rozpromieniali się wojownicy
i budziły się tajemne westchnienia dziewic.
Czczono wojownika w Alnekmie, pierwszego z po-
kolenia Bolgi. W Ullinie . na mszystych dolinach
Drumardy, zabamał się on łowami.
Ujrzała go z lasu córka Katmina, błękitne oko
Konlamy. Skrycie podniosły się jej westchnienia.
Skłoniła głowę w rozpuszczone kędzior3^
W nocy pojrzał miesiąc i widział załamane jej
białe ramiona, bo potężny Krotar był jej myślą pod-
czas uśnienia.
Trzy dni ucztował Krotar z Katminem. Czwar-
tego obudzili łanie.
Konlama poszła miłym krokiem na łowy.
Na ważkiej drożynie spotkała Krotara, i razem
łuk wypadł z jej ręki.
Odwróciła oblicze przez pół kędziorami zakryte.
Ocknęła się miłość Krotara. Zaprowadził biało-
piersią dziewicę do Aty; bardowie zanucili przed
niemi. Radość zamieszkała przy górze Katmina. Za-
palił się gniew Turlocha, młodzieńca, który kochał
Konlamę białoręką.
Przyszedł z bitwą do Alnekmy, do Aty sarn.
Pośpieszył Kormul, brat Krotara wozokotczego,
ku walce.
Przyszedł i upadł. Podniosły się westchnienia
ludu jego.
W milczeniu i spiesznie przeszła strumień rozją-
trzona moc Krotara.
Wygnał nieprzyjaciół z Alnekmy i powrócił na
222 PIEŚNI OSSJANA
pociechę Konlamy. Bitwa po bitwie następowała.
Krew ki-wią się obmywała. Podnosiły się obłoki
Erynu nawisłe duchami.
Wodzome południa zgromadzili się przy tarczy
Krotara. Poszedł ze śmiercią w ślad nieprzyjaciół.
Zapłakały dziewice nad strumieniami Ullinu. Pozie-
rały ku mgłom góry — żaden ło^\iec nie spuszczał
się ze zdobyczą.
Milczenie zasępiło się nad krajem. Samotny me-
trzyk jęczał po zielonych grobach.
Az przybył jak podniebny orzeł, kiedy na szu-
miących skrzydłach wesoło doświadcza wiatru, syn
Trenmora, ramię śmierci. Konar od lesistego Mor-
wenu.
Rozciągnął potęgę swoje nad zielonym Erjaiem.
Śmierć stąpała ponuro za jego mieczem.
Uciekli z jego drogi synome Bolgi, jak przed
strumieniem, który wypada z burzliwej pustyni, za-
lewając razem pola i szumiące ich lasy.
Krotar stanął do boju; wszakże pierzchnęli wo-
jownicy Alnekmy. Król Aty we smutku duszy odciąg-
nął zwolna.
Raz jeszcze zajaśniał na południu, ale słabo, jak
jesienne słońce, kiedy od\^dedza we mglistej szacie
ponury strumień Lory. Zwiędłą trawę pokrywa rosa;
pole, choć błyszczy, ale posępne. «
»Na co, bardzie, « rzekł Katmor, »obudzasz mi
pamięć tych, którzy uciekli ? Może duch jaki szepce
z ponurego obłoku w twoje ucho, aby tą po^\^eścią
przeszłości odstraszyć Katmora od pola bitwy ? Mie-
szkańcy rąbków nocy, głos wasz jest dla mnie po-
wiewem, który strąca główkę siwego ostu i jego
bródkę po strumieniu rozprasza. W mojem łonie jest
głos jeden. Nikt go oprócz mnie nie słyszy. Dusza
króla Erynu zabrania mu chronić się bitwy. » Zawsty-
dzony bard przepadł w nocy; odszedł pochylony nad
strumień. Dumał o dniach Aty, kiedy Katmor z ra-
dością jego pieśń przyjmował. Łzy mu popłynęły.
Wiatr podnosił jego brodę.
Dokoła spał Eryn. Na oczach Katmora snu nie
było. Ciemno, w duszy widział ducha zmarłego Kair-
bara. Widział, jak nieośpiewanym pomiatał nocny
wiater. Porwał się. Okrążył wielkim krokiem swoje
wojska; czasem uderzył wypukłą tarczę. Ten dź^vięk
doszedł uszu Ossjana, na omszonej wyżynie Mory.
»Fillanie,« rzekłem, » nieprzyjaciele podchodzą.
Słyszę tarczę wojny. Stań tu na tej ważkiej ścieżce.
Ja będę drogę ich szpiegował. Gdyby ich wojsko
spotkało się ze nmą, to uderzę w twoją tarczę. Obudź
króla na błoniu, ażeby jego sława nie przepadła. «
Poszedłem w dźwięczącej zbroi; dalej nieco przesko-
czyłem strumień, który przed królem Aty wił się
mrocznie po łąkach. Król zielonej Aty zaszedł mi
drogę z podniesionym oszczepem. Juz mieliśmy się
zmierzyć w straszliwej walce, podobni dwom walczą-
cym duchom, co wychyleni z obłoków, posyłają ku
sobie ryczące burze, gdyby Ossjan nie dostrzegł
w górze szyszaku er^Tiskiego króla. Orle skrzydło,
szumiąc z wiatrem, pływało po nim. Zapłomienione
gwiazdy patrzały przez pióra. Cofnąłem podniesiony
oszczep.
» Królewski szyszak przede mną! Kto jesteś, synu
nocy ? Czy wsławi się oszczep Ossjana, jeśli ciebie
obali ?« On zatrzymał nagle błyszczący oszczep. Po-
stać jego zdaw^ała się podrastać. Wyciągnął w noc
rękę i przemówił słowami króla:
»Przyjacielu rycerskich duchów, trzebaż mi było
spotkać ciebie w takich cieniach ? Często życzyłem
sobie widzieć ciebie na Acie we dniach radości. Dla
czegóż dzisiaj mam podnosić oszczep? Ossjanie, słońce
powinno patrzeć, kiedy jaśni spotkamy się bojem!
Potomni wojownicy będą uważać to miejsce i dumać
224 PIEŚNI OSSJANA
ze drżeniem o starych latach. Będą je uważać jak
siedlisko ducha, miłego i groźnego duszy !«
»Powinnoż się zapomnieć* rzekłem, »to miejsce,
gdzie się w pokoju spotykam}^ ? Czyż tylko spom-
nienie bitew przyjemne jest dla duszy ? Nie -widzi-
myź z pociechą tego miejsca, gdzie nasi ojcowie
ucztowali ? Jednak łzy napełniają nam oczy na po-
lach ich bitew.
Te omszone kamienie pomnny się podnieść i przy-
szłym latom mómć: tu się spotkali Katmor i Os-
sjan; w pokoju spotkali się wojo^^aiicy. Kiedy już
znikniesz, o kamieniu, kiedy strumień Lubaru precz
stąd odpł3aiie, wtedy jaki wędrowdec przyjdzie tu
może odpocząć. Kiedy zachmurzony księżyc roztoczy
się nad jego głową, te nasze mroczne postacie wmie-
szają się we sny jego i będą mu to miejsce przy-
pominać. Ale dlaczegóż, synu Barbar-Dutula, odcho-
dzisz posępny ?«
» Niezapomniani, synu Fingala, wstąpimy kiedyś
na wiatry. Nasze czyny są strumieniem ŚAviatła dla
oka bardów. Ale ciemność przetacza się po Acie —
król umarł bez pieśni. Z jego burzliwej duszy upadł
na Katmora promień, podobny księżycom we chmu-
rze, wpośrodku pałających piorunowych ścieżek !«
»S3mu Erynu,« odpomedziałem, » gniew mój nie
mieszka w jego ziemi! Nienawiść moja odpływa or-
lim lotem od nieprzyjaciela, który upadł. Usłyszy on
pieśń bardów. Kairbar rozraduje się na \^datrach.«
Podniosła się \^Tząca dusza w Katmorze. Wziął
od swego boku puginał i błyskający złożył w moje
ręce. Złożył go w moje ręce z westchnieniem i od-
szedł w milczeniu. Oko moje odprowadzało odcho-
dzącego. Bł^^skał posępnie, jak postać ducha, który
na czarnoosłonionem błoniu spotyka w nocy wę-
drowca. Słowa jego są ciemne, jak pieśń przeszłości,
a rano znika niewyraźnym cieniem.
I
225
Któż to -wjTliodzi z doliny Lubani, z krawędzi
nigłów rannycli ? Na jego gło\vie błyszczą niebieskie
krople. Jego krold na ścieżce smutku. To Karril
przeszłości. Wychodzi z milczącej pieczary Tury.
Widziałem, jak czerniła się w skale przez mgłów
zasłonę. Może tam siedzi Kutullin w burzy, która
nagina drzewa ? Miłe jest ranne pienie barda Erynu!
Karril zaczął:
» Ukołysały się fale, ukołysały się trwogą; słyszą
one, o słońce! dźwięk twojego Avschodu. Synu nieba!
straszliwa jest twoja krasa, kiedy na twoich kędzio-
rach śmierć się spuszcza, kiedy wytaczasz przed
sobą tumany na pokonane wojska!
Ale miły twój promień dla łowca, siedzącego
śród burzy na skale, kiedy pokazujesz się jemu z pod
zasłony chmur i promienisz na zroszonych kędzio-
rach. Spojrzał na strumienistą dolinę i postrzegł
nadchodzącą sarnę.
Jakże długo wschodzić będziesz nad bojami i prze-
chodzić niebiosa, niby krwawa tarcza ? Widzę, że
-śmierć rycerzy przemyka się ciemno po twojem obli-
czu.«
» Skąd te skłopotane słowa Karrila ? Czy syn
nieba zasępia się ?« rzekłem. »Jest on bez plamki
w swoim obiegu i zawsze rad ze swego ognia.
Tocz się, tocz, beztroskie światło! I ty jednak
możesz kiedyś upaść. I ciebie może ogarnąć czarna
twoja godzina, kiedy nastrzępiony, przepływać bę-
dziesz niebiosa!
Jednak miły jest głos barda i pożądany dla du-
szy Ossjana. Jest on jak poranek na szumiącej do-
linie, na którą słońce przez mgły poziera, kiedy na
skały występuje.
Ale teraz nie czas, o bardzie, dosiadywać w szran-
kach pieśni! Na dolinie Fingal we zbroi. Patrz na
płomieniącą się tarczę króla! Zasępia się jego obli-
PliMA 60SZ«irŃSKIEG0. I' 15
226 PIEŚNI OS?JANA
cze między kędziorami. Przypatruje się szerokiej po-
wodzi Erynu. Czy widzisz, Karrilu, ów grobowiec
przy brzegu szumiącego strumienia ? Trzy kamienie
najeżają szare głowy pod nagiętym dębem. Król tam
pogrzebiony. Oddaj wiatrom jego duszę. Jest on bra-
tem Katmora. Otwórz mu po^vietrzną salę. Niech
pieśń twoja będzie strumieniem wesela dla ponurej
duszy Kairbara!«
PIESN TRZECIA.
Poranek. Fing-al zdaje dowództwo wojska na Gaula, syna
Morniego, a sam odchodzi z Ossjanem na górę Kormul,
skąd bitwie przypatrywać się można. Bardowip zaczy-
nają pieśń boju. Obraz bitwy. Czyny Gaula i Foldata.
Foldat prz3' wodzi wojsku Katmora, który równie jak
Fing-al, siedzi spokojnie na wzgórzu. Gaul i Foldat chcą
się osobiście spotkać, ale strzała kaleczy rękę Gaulowi.
Fillan, syn Fingala, przybywa mu na pomoc. Nadchodzi
noc; oba wojska rozłączają się.
Podczas uczty Fingal nie znajduje między swojemi wo-
dzami Konnala, przyjaciela swojej młodości; zabił go
w boju Foldat. Ustęp o młodzieiiczych przygodach Kon-
nala. Bard Karril posłany dla postawienia grobu K onna-
lowd. Ta pieśń obejmuje sprawy drugiego dnia.
Któż to przy błękitnym Lubaru strumieniu na
spadzistym sarn pagórku ? Wysoki, opiera się na dę-
bie, który nocna burza u szczytu obszarpała. Któż,
jeśli nie s^ti Komhala, jaśniejący w ostatniej swojej
bitwie ? Wietrzyk podnosi sędziwe kędziory. Miecz
Luna do połowy obnażony. Oko jego zwrócone ku
Moilenie, na ciemne ruchy nieprzyjaciół. Czy nie sły-
szysz głosu króla ? Ryczy on, jak strumień pustyni,
kiedy się wwłamuje z pomiędzy rozgłośm'ch opok na
szumiące łany słońca.
227
Nadchodzi szeroko rozwinięty nieprzyjaciel. » Wsta-
wajcie, syny lesistej Selmy! — Bądźcie jak skały
waszej krainy, o których ciemne boki rozbija się
powódź strumieni. Promień radości pada na moją
duszę. Potężnego widzę przed sobą nieprzyjaciela.
Tylko kiedy on słaby, to Fingal w^zdycha; bo śmierć
jego niesławna być może i mrok zamieszka przy
jego grobie. Któż będzie dow^odził w bitwie z woj-
skiem Aluekmy ? Mój miecz wtedy tylko błyska,
kiedy niebezpieczeństw-o w-zrasta. Taki był już daw-
niej zwyczaj Trenmora, władcy wiatrów. Tak szedł
do w'alki błękitnotarcz}' Tratal.«
Książęta pokłonili się królowi; każdyby chciał
rozkazy W' ać w boju. Opowiadają w półsłowach prze-
ważne swoje cz}Tiy. ŹwTacają oczy na Eryn. Ale
wdali od wszystkich stał syn Morniego, stał w mil-
czeniu; bo któżby nie słyszał o bitwach Gaula ? Pod-
niosły się one w jego duszy. Skrycie pochwycił miecz,
miecz, który wyniósł ze Strumonu *), kiedy potęga
Morniego zgasła.
Oparty na oszczepie, stał Fillan Selmy w pły-
wających kędziorach. Trzy razy podniósł oko na Fin-
gala; trzy razy zabrakło mu głosu do przemówienia.
Brat mój nie mógł pochlubić się bitwami; odszedł
nagle. Schylił się nad oddalon3Tn strumieniem; łzy
wisiały w oczach. Czasami zbijał przewróconym oszcze-
*) Strumon, to jest sti-umień wzgórza, byl fjfniazdem
rodziny Gaula w 8{jsiedztvv ie Selmy. Podczas pochodu
Gaula do Tromatonu zmarł mu ojciec, jak sic to w Oito-
nie opowiada. Morni zalecił, ażeby iniccz Strumonu,
który się zachowywał w icłi rodzinie jalc świętość od
czasów Kulgacha, najsławniejszego z przodków, złożono
przy nim \\' grobie^ i żeby syn go nie dobywał, chyba
w nadzv. yczajncm niH)('zpłeczpństv,'ie. Wkrótce potem
zabito Gaulowi w boju dwóch braci, a on dostał miecza
z grobu. iMacphcrson przywodzi wiersz, któr}' opiewa
cala tę czynność Gaula.
15*
228 PIEŚNI 088JANA
pem główki ostu. Postrzegł to Fingal. Spojrzał uko-
sem na syua. Patrzał na niego z tłumioną radością
i odwrócił się z pełną duszą. W milczeniu z^\TÓcił
się król ku lesistej Morze, zakr^n^'ając kędziorami
łzy pełne. Nalioniec odezwał się:
» Pierwszy między synami Morniego, ty skało,
która burzom urąga, ty przewodź bitme za ród po-
ległego Kormaka!
Twój oszczep nie jest laską chłopięcia, ani twój
miecz marm^n promieniem śmatła. Synu Morniego,
spojrzyj na wroga i rozprosz go! Fillanie, uważaj
wodza! On nie spoczywa w potyczce; jednak w boju
nie zapala się bezprz\i:omnie. Synu mój, zapatruj się
na wodza. Mocny on, jak strumień Lubaru, nigdy się
jednak nie pieni, nie ryczy. Z wysoka, z chmurzy stej
Mory będzie Fingal przypatrywał się bitwie. Ossja-
nie *), staniesz przy twoim ojcu, gdzie strumień spada.
Podnieście głos, o bardy, a Selma pod tym dźwię-
kiem niech naprzód postępuje. Ostatnie to jest moje
pole bitwj^; opromieńcież je ś^^^atłem!«
Jak przebudzenie się gwałtownych wiatrów, jak
dalekie przewalanie się zburzonego morza, kiedy duch
ponury ze wściekłości napiętrza bałwany nad wyspą,
nad siedliskiem tiunanów na głębi; tak straszliwy
był zgiełk Avojska, szeroko ruszającego w pole. Ro-
sły Gani przed wszystkiemi. Pod jego krokami iskrzyły
się strumienie. Obok bardowie śpiewali. On tymcza-
sem uderzał w tarczę, a dźwięczne odgłosy unosiły
się na skrzydłach wiatrów.
Bardowie śpiewali:
»Na Kronie szumi po nocy strumień. Nadjina się
w mrocznym korycie aż do wczesnego promienia
*) Kiedy Ullin, pierwszy bard Fingala, posiany był
z ciałem Oskara do Morwenu, wtedy, zdaje się, Ossjan
zastępował jogo miejsce.
229
j)oranku. Wtedy spuszcza się biało ze wzgórza z gła-
;^ami i setnemi lasy. Niech krok mój daleki będzie
od Krony. Tam śmierć się kołysze. Bądźcie strumie-
niem Mory, sjTi}^ chmurnego Morwenu!
»Któź to stoi na wozie, na Kłucie ? *) Wzgórza
drżą przed królem. Ponure lasy brzmią dokoła, oświe-
cone jego stalą. Widzicie go, jak okrążony wrogami,
równa się zręcznemu duchowa Kolgacha, kiedj' roz-
joędza chmury i harcuje na wichrach! To skoczny
biegun Morniego. Wyrównaj twojemu ojcu, o Gaulu!
» Szeroko otmera się Selma. Bardo^vie ujmują
drżące ariy. Dziesięciu młodzieńców niesie dąb uczty.
Słoneczny promień pokazuje wzgórza dalekie. Ponure
fale burzy pł\Tią po trawiastych łanach. Czemuś tak
cicha, o Selmo ? Król powraca z całą sławą! Czyż
nie ryczy bitwa ? Jednak jego czoło spokojne. Bi-
twa ryczy, a Fingal zwyciężył. — Bądź podobny
swojemu ojcu, o Fillanie!«
Poszli za pieśnią. Wysoko mieszały się oszczepy,
jak błonia, trzciną porosłe, pod jesiennemi wiatrami.
Na Morze stał król we zbroi. Mgła opływała sze-
roką jego tarczę, co na omszonej skale Konnula wy-
soko na gałęzi wisi. Cicho stałem przy Fingalu
z okiem obróconem na lasy Kromli, abym nie patrzał
na wojsko i nie leciał naprzód we wTzącej duszy.
Noga moja wystąpiła na błonie. Wysoko połyskiwa-
łem w stali, podobny spadkom strumienia Tromy,
kiedy nocne wiatry skrępują go lodem. Widzi go
chłopiec, jak połyska w górze rannym promieniem,
nadstawia ku niemu ucho i dziwi się, że taki mil-
czący.
I Katmor też nie siedział przy strumieniu, jak
młodzieniec na spokój nem polu. Szeroko popychał on
*) Pochód Morniego do Kłuty, o którym tu wzmiankc
zachował się w podaniu.
230 PIEŚNI OSPJANA
bitwę, równą czarnym, zmąconym falom. Lecz kiedy
ujrzał Fingala na Morze, ocknęła się w nim szla-
chetna duma. »Miałżeby wódz Aty walczyć, a króla
w polu niema ? Foldacie, przy wódź mojemu ludowi.
Ty jesteś promieniem ognia !«
Wystąpił Foldat z Moray, jak chmura, co ducha
odziewa. Wziął od boku swój miecz, jak płomień,
i poprowadził wojenne szeregi naprzód. Pokolenia,
jak wirowate fale, rozlały dokoła ponure swoje siły.
Dumny przed niemi krok jego. Zapłomienione oko
ciska gniewem. Wezwał Kormula, wodza Dunraty,
i tak się odezwał:
»Kormulu, widzisz ową drożynę, co zielono skręca
się za nieprzyjaciela ? Postaw tam lud swój, żeby
Selma nie w^anknęła się przed moim mieczem. Bar-
dowie zielonych dolin Erynu, niech się żadnego głos
nie podniesie! Bez pieśni powinni upaść syny Mor-
wenu. Są oni nieprzyjaciółmi Kairbara. Spotka kie-
d3'^ś wędrowiec na Lenie czarną, gęstą mgłę, co bę-
dzie snuć się z ich duchami po brzegu zarosłych
baguisk. Nigdy się oni nie wzniosą bez pieśni do
mieszkania wiatrów. «
Kormul zachmurzył się, kiedy odchodził. Ruszyło
za nim jego pokolenie. Przepadli między skałami. Oko
Gaula śledziło czarnookiego wodza Dunraty. Rzekł
on do Fillana Selmy: »Czy widzisz kroki Kormula?
Niech mocne będą twoje ramiona; kiedy upadnę,
spomnij sobie Gaula w bitwie. Teraz rzucam się do
walki między szeregi tarcz !« Podniosło się hasło
śmierci, groźny dźwięk tarczy Morniego, i niekiedy
głos Gaula. Na Morze powstał Fingal i widział od
skrzydła do skrzydła, jak wszystko razem tłoczyło
się do bitwy.
Katmor strumienistej Aty stał, połyskując, na
mrocznem swojem wzgórzu. Równali się dwaj królo-
wie dwom niebieskim duchom na mrocznych obło-
231
kach, kiedy rozpuszczają wiatry i wzdymają rozhu-
kane morze. Przewalają się pod niemi błękitne fale,
prute ścieżką wieloryba. Oni sami spokojni są i ja-
śnieją, a powiew zlekka unosi mgliste ich kędziory.
Jakiż to promień zawisł wysoko w powietrzu ?
Ten promień to straszny miecz Morniego! Jego śla-
dem śmierć się ciśnie. O Gaulu, to ty ciskasz nim
w gniewie! Upadł Turlaton, jak młody dąbczak ze
swojemi latoroślami. Wysokołona jego oblubienica
wyciąga przez sen białe ramiona ku powracającemu
wodzowi, przez sen z jDod rozpłynionych kędziorów
przy kipiącym Morwie. Oichomo, to duch jego! Wódz
poległ. Nie śledź na wiatrach Turlatonu dzwoniącej
jego tarczy. Przeszyto ją przy jej strumieniach.
Dźwięk jej przeminął.
I ręka też Foldata nie była spokojna. Nurtuje
we kr^\d jej droga. Konnal spotkał się z nim w^e
walce. Zamienili dzwoniące stale. Dla czegóż oko
moje musiało na to patrzeć ? Konnalu, siwe są tw^oje
kędziory. Byłeś ty przyjacielem cudzoziemców na
omszonych skałach Dunloru. Kiedy się chmury mą-
ciły, wtedy u ciebie sporządzono ucztę. Obcy słyszał
burze na dworze i radował się przy gorejącym dę-
bie. Po cóżeś, synu Dutkarona, poległ we krwi ? Wpół-
spróchniałe drzewo nagina się nad tobą. Przy tobie
leży złamana tarcza. Krew twoja spłpva do stru-
mienia, o ty tarcz kruszycielu!
Ze wściekłością porwał Ossjan swój oszczep —
ale Gaul rzucił się na Foldata, pominął słabych,
a na wodza Momy gniew swój obrócił. Mieli już
podnieść straszliwe dzidy, kiedy przypadła niewi-
doma strzała i przeszyła rękę Gaula. Stal jego,
gwiżdżąc, upadła na ziemię. Przybył Fillan młody
z tarczą Kormula i zastawił nią wodza. Donośnie
huknął Foldat i w szerokim okręgu rozżarzył pole
232 PIEŚNI OSSJANA
bitwy, podobny do burzy, która prowadzi szeroko-
ski'zydły płomień na rozgłośne lasy Lumonu.
»Synu błękitnookiej Klaty, rillanie!« przemówił
Gaul, »ty jesteś niebieskim promieniem, który pada-
jąc na rozhukaną głębię, krępuje skrzydła nawal-
nych wiatrów. Kormul przez ciebie upadł — rano
ty dościgniesz sław}^ swojego ojca! Ale nie zapędzaj
się zb^^t daleko, mój rycerzu! Nie mogę ci pomóc
oszczepem. Spokojnie będę stał śród walki; — wszakże
głos mój daleko się rozlegnie. Posłyszą go s^Tiowie
Selmy i spomną sobie wcześniejsze moje czyny. «
Podniósł się na wietrze głos straszliwy; wojsko
poszło do walki. Słyszeli go często nad Strumonem,
kiedy obwoływał polowania łani. Wznosił się on śród
walki, jak śród burzy, która na wyŻ3'^nie to mgłą się
odziewa, to wytyka szeroko plN-^rającą głowę. Zamy-
ślony ło^%dec z błonia, zarosłego trzciną, podnosi ku
niemu oczy.
Dusza moja, o Fillanie, śledzi ciebie na ścieżce
sławy! Pędzisz przed sobą nieprz^^jaciela. Może te-
raz i Foldat pierzchnie... Ale noc z obłokami przj--
chodzi. Z wyżyny dał się słyszeć róg Katmora. Sy-
nowie Selmy posłyszeli głos Fingala z gęstego tu-
manu Mory, Bardowie rozleli pieśni, jak rosę, na
^\Tacające wojsko.
Śpiewali oni:
»Któż to idzie od Strumonu w pł^nyających kę-
dziorach ? Chód jej smutny, błękitne jej oko z^\tó-
cone ku Erynowi.«
»Dla czegoś tak smutna, Ewrichomo ? Któż tak
sławTiy jak twój wódz ? Groźnie wstąpił do bitwy;
powrócił jak ś^viatło zza chmury. Podniósł miecz
swój w gniewie — ulękli się błękitnotarczego Gaula.«
» Wpadła radość, jak szumiący poicie w, do kró-
lewskiej duszy. Spomniał na bitwy przeszłości, na
dni, kiedy ojcowde walczyli. Dni przeszłości wróciły
233
do myśli Fingala, kiedy zobaczył sławę swojego syna.
Jak się cieszy słońce na obłoliu z drzewa, podnie-
sionego swoim promieniem, Idedy samotna jego głowa
wstrząsa się na błoniu, tak się cieszył król z Fillana.*
Jak toczące się po wzgórzach grzmoty, kiedy
! i Lary pochmurne są i ciche, tak są wdzięczne,
l. Jv są groźne kroki Selmy. Po^Tacają w dźwięku,
1 ik orły do swoich skał czarnobrunatnych, kiedy
l)Qdą na błoniach słabe dzieci polotnej łani. Cie-
się wami ojcowie na swoich obłokach, syny stru-
i : 1 1 -iiistego Morwenu ! «
Taki był na Morze łan nocny głos bardów. Na
.-.:( życie Kormula, od burz podart\Tn, wzniósł się pło-
mień stu dębów. Przyrządzono ucztę, a błyskotni wo-
dzowie zasiedli kołem. Był tam Fingal w całej swo-
jej mocy; szumiało na jego szyszaku orle skrzydło.
Mruczący wiatr zachodu przewiewał czasami. Długo
poglądał król dokoła; nakoniec ^wmówił te słowa:
»Moja dusza czuje brak śród naszej radości. Nie
dostrzegam jednego z moich prz^^jaciół. Spadł wierz-
chołek drzewa. . Burzliwy wdcher trafił na Sehnę.
Gdzie jest wódz Dunlory ? Moźnaż przy uczcie za-
pomnieć Konnala, tego, któr}^ na dźwięcznej swojej
sali nie zapomniał nigdy o cudzoziemcu ? Milczycie
w rnojej obecności ? A \%dęc Konnala już niema! Niech
radość, o wojowTiiku, spotka ciebie, jak strumień
światła! Niech szybki będzie na szumiących wiatrach
twój przechód do twoich ojców! Ossjanie, twoja du-
sza jest ogniem; rozpłomień pamięć króla! Obudź
bitwy Konnala, kiedy po raz pierwszy zajaśniał na
wojnie! Kędziory Konnala były siwe *), a dni jego
młodości były też i mojemi. Jednego dnia naciągnął
*) Po śmierci Komaln, Dutkaron, ojciec Konnaht, wy
chowy waJ Fingala; stąd ich przyjaźń.
234 PIEŚNI OSSJANA
Dutkaron po raz pierwszy nasze łuki ku sarnom
Dunlory.«
Ja zaśpiewałem:
»Wiele jest ścieżek do naszych bitew na zielo-
ny cli dolinach Erynu. Często podnosił się żagiel na
modrych, rucha wych falach. Ciągnęliśmy kiedyś, we
dniach innych, na pomoc pokoleniu Konara. Wrzała
walka w Alnekmie, przy pienist_'/m stnunieniu Du-
tuli. Z Kormakiem poszedł do bitwy Dutkaron od
chmurzystej Selmy. Nie sam Dutkaron poszedł; jego
syn szedł przy jego boku; młodzieńczy Konnal z dłu-
giem! kędziorami po raz pierwszy ujął tu swoją
dzidę. Wysłałeś ich, o Fingalu, na pomoc królowi
Erynu. Równa potędze wrzącego oceanu, rzuciła się
Bolga do walki. Na czele szedł dmmiy Kalkula, wódz
modrostrumienistej Aty. Zaczęła się bitwa. Kormak
jaśniał w boju, jak postacie jego ojców. Ale nad
wszystkich skarał Dutkaron nieprzyjaciół. I twoje,
o Konnalu, ramię nie spało pod ojcowskim bokiem.
Kalkida przemógł; jak mgły rozpędzane, tak pierz-
chnęły lud}^ Kormaka. Wtedy podniósł się miecz
Dutkarona i żelazo szerokotarczego Konnala. Zasła-
niali pierzchających przyjaciół, jak dwie skały z sos-
no wemi wierzchołkami. Noc spadła na Dutulę; niemo
stali wodzo-rtde śród pola. Potok szumiał ^ypoprzek
drogi; Dutkaron nie mógł go przebyć.
» Czego stoisz, mój ojcze ?« rzekł Konnal. » Słyszę
wrzawę nieprzyj aciół ! «
»Uciekaj, Konnalu, uciekaj !« zawołał głośno. »Gi-
nie już siła twojego ojca! Raniony, powracam z bi-
twy. Tu na noc zostanę. «
»Ale nie sam tu zostaniesz!* przemówił Konnal
z głębokiem westchnieniem.
»Moja tarcza, jak orle skrzydło, zasłoni króla
Dunlory.« I usiadł smutny przy ojcu — potężny
Dutkaron skonał. Dzień się ocknął, noc powi*óciła.
235
Nie pokazał się żaden bard, dumający samotnie na
błoniu. Mógłże Konnal odstąjDić grobu ojca, zaczemby
ten odebrał swoją cześć? Naprężył łuk na sarnę;
urządził samotną ucztę. Siedm nocy spoczywała jego
głowa na ojcowskim grobie. I zawsze widywał ojca
we śnie. Wid}"^vał ponurego we mglistej odzieży,
podobnego ^vĄ"ziewom zarosłego Lęgu. Nakoniec uj-
rzał Kalgana, barda wysokiej Temory. Wtedy Dut-
karon odebrał cześć swoją i wstąpił na wiatry. «
»Miła jest ucłiu,« rzekł Fingal, »poc}iwała króla
mężów, kiedy łuk jego silny był w boju, kiedy wy-
pogadzało się przy nim lice zasmuconego. Oby i moje
imię było tak wsławione, kiedy bardo^\ie przyświecą
podnoszącej się mojej duszy! Karrilu, sjaiu Kinteny,
weź bardów i postaw grobowiec. Niech jeszcze tej
nocy zamieszka Konnal ciasny swój domek. Niech
dusza walecznego nie błąka się po wiatrach. Słabo
świeci księżyc na Moilenie przez szerokowierzche
lasy wzgórza; przy jego promieniach postawcie ka-
mienie wszystkim, którzy w tej bitwie upadli. Cho-
ciaż nie byli wodzami, jednak ramiona ich silne były
śród boju. Byli oni moją skałą w przygodzie, górą,
z której spuszczało się moje orle skrzydło. Przez
nich sławnym zostałem. — O Karrilu, nie zapomi-
naj pobitych!*
Głośno, odrazu podniosła się pieśń grobowa stu
bardów. Karril przodkował; poszli za nim, jak szmer
za strumieniem. Milczenie przebywa na dolinach Moi-
leny; każda z ciemnym sti'umieniem skręcała się po-
między górami. Słyszałem głos bardów, cichszy i cich-
szy, im dalej odchodzili. Wsparłem się na tarczę
i uczułem, że się rozpromienia moja dusza. W pół-
utworzonych słowach rozleciała się moja pieśń na
wiatry. Tak słychać Aviosenny głos drzewa na doli-
nie. Słońce zielony liść skubie, a ono potrząsa sa-
236 PIEŚNI OSSJANA
motną głową. Okrąża go pszczół brzęczenie. Z ra-
dością pogląda ku niemu łowiec gwarnego błonia.
Zdała stał młodzieńczy Fillan. Błyskotny jego
szyszali leżał na ziemi. Czarny włos spływał z wia-
trem. Promieniem śmatła jest syn Klat^^ Słucliał
z radością słów królewskicli. Wspierał się na oszczep.
Wozokotczy Fingal mówił:
»Synu mój, widziałem tAvoje czyn}!-, i radowała
się we mnie dusza. Sława naszych ojców, mówiłem,
przełamuje się przez to gęste climurzysko. Waleczny
jesteś, synu Klaty, ale za porywczy w boju. Nie rzu-
cał się tak Fingal, chociaż nie lękał się nieprzyja-
ciela. Niech za tobą będzie twój lud w szeregach;
tam jest potęga w polu! Wtedy długo będziesz sław-
ny i zobaczysz groby stare. Po\\Taca do mnie du-
manie o przeszłości, o cz^Tiach dni innych, kiedy po
raz pierwszy wj^szedłem z oceanu na "^wspę zielo-
nych dolin. « Nakłoniliśmy się ku głosowi króla. Księ-
życ wjgrzał w pełni ze swojego obłoku. Zbliżyły się
mgły szarobokie, mieszkania duchów.
PIESN CZWARTA.
Po mowie Fingala, w której opisuje swoje wesele z Ro-
skraną, córką Kormaka, króla Temory, zwraca się poeta
ku wojsku Bolg-ów i kreśli położenie Katmora i Sulmali.
Sulmala, kochanka króla, córka Konmora, króla Inishuuy,
przebrana za rycerza, towarzyszmy tajemnie KatmoroAvi.
Kłótnia Foldata i IMaltosa, którą kończy -s^ danie się Kat-
mora; poczem oddala się król na spoczynek. Duch Kair-
bara przepowiada mu śmiei'ć blizlvą. Katmor poznaje
śpiąca Sulmalę. Poranek. Monolog Sulmali.
» Siedziałem pod dębem, na strumienistej opoce
Selmy, « mÓT^dł król, » kiedy przyszedł od morza Kon-
237
nal ze złaraamTn oszczepem Dutkarona. Młodzieniec
stał w oddaleniu i od^^Tacał ocz}". Dumał o l^rokach
ojca na jego zielonych wzgórzach. Zachmurzyłem się
na siedzeniu. Ponure dumy nawisły nad moją duszą.
Królowie Erynu wystąpili przede mnie. Wychwyci-
łem miecz do połowy. Powoli zbliżyli się wodzome
i wznieśli ku mnie milczące ocz}'^, głosu mojego cze-
kając; stali jak szereg obłoków; głos mój był dla
nich wiatrem nieba, który mgłę przepędza.
» Kazałem rozpiąć biały mój żagiel przed szimiera
wiatrów Kony. Trz^-stu młodzieńców patrzało z fal
swoich na w^^^ukłą tarczę Fingala. Wisiała wysoko
na maszcie, jak hasło na modrem morzu, ale kiedy
noc opadła, uderzałem niekiedy w czuwającą tarczę;
uderzałem i patrzałem w górę na ogniokędziory Ule-
rin. Pokazała się gwiazda nieba. Zapłomieniona, wę-
drowała pomiędzy obłokami. Płynąłem za przyjaznym
promieniem po słabołyskającej głębi. Rano podniósł
się Eryn we mgle. Przybyliśmy do zatoki Moileny,
gdzie modre fale kołyszą się w łonie rozgłośnych
lasów. Tu w skrytych salach uniknął Kormak potęgi
Kolkula. Nie sam uniknął nieprzyjaciela: było tu mo-
dre oko Roskrany, Roskrany, córy króla, dziewicy
białorękiej.
»Siwy, na stępionym oszczepie, w}'szedł Kormak
zgrzybiałym krokiem. Uśmiechnął się w pływających
kędziorach, ale w jego duszy była zgryzota. Przej-
rzał małą naszych liczbę i westchnienie jego podnio-
sło się. — » Widzę zbroję Trenmora,« rzekł; »ten
chód jest królewski. Fingalu, ty jesteś promieniem
światła dla zachmurzonej duszy Kormaka! Wcześnie,
synu mój, podniosła się twoja sława; ale mocni są
nieprzyjaciele Erjoiu. O synu wozokotczego Komhala,
są oni jak nurty strumienistego kraju !« — » Jed-
nak,« mówiłem ze wznoszącą się duszą, » możemy ich
odpędzić. Nie z rodu słabych jesteśmy, królu błękit-
PIEŚNI OSSJANA
notarczego wojska! Czyż wchodzi między nas bojaźń,
kiedy się w polu nieprzyjaciel pomnaża ? Nie rozto-
czy się pomrok, królu eryński, ua tę młodzież boju!
» Puściły się łzy królowi; w milczeniu ścisnął mię
za rękę. »Latorośli wspaniałego Trenmora,« rzekł
nakoniec, »nie napędzam na ciebie żadnej chmury.
Ty gorejesz ogniem swoich ojców. Widzę twoją
sławę. Odznacza ona twoją drogę śród bitew, jak
strumień światła. Ale zaczekaj na prz^^bycie Kair-
bara *); mój syn połącz}' miecz swój z twoim. Zwo-
łuje on synów Erj-nu z nad ich strumieni dalekich.
» Przyszliśmy do sali króla, opasanej skałami, na
których innym boku dawny strumień ślad zostawił.
Gałęziste we mchu dęby nachylały się dokoła moc-
na brzoza kołysała się w pobliżu. Skryta przez
pół w cienist^Tn gaju, podniosła pieśń Roskrana;
brząkała po arfie białemi rękami. Postrzegłem błę-
kitne jej oko. Zdawała się być niebieskim duchem,
odziamon do połowy w rąbek chmury.
»Trzy dni ucztowaliśmy na Moilenie. Jaśniejąc,
podniosła się ona we wzruszonej mojej duszy. Kor-
mak zobaczył moje zasępienie i dał mi białopiersią
dzie\\icę. Prz3szła ze spuszczonem okiem, okryta peł-
nemi kędziorami. Przyszła — nagle zawrzała bitwa.
Kolkula się pokazał. Pochwyciłem oszczep. Mój miecz
z moim ludem poleciał ku szeregom nieprzyjaciół.
Alnekma pierzchła, Kolkula upadł, a Fingal ze sławą
po-^TÓcił.
» Wsławia się ten, o Fillanie, kto walczy mocą
swojego wojska. Bard stąpa jego śladem przez kraj
nieprzyjaciela. Ale kto sam walcz;\^ — z tego czy-
nów mało przejdzie do potomności. Dziś jaśnieje,
*) Kairbar, syn Kormaka, został po niui królem, ale
krótko panował. Nastąpił po nim jego syn Areto, ojciec
Kormaka, którego zamordował Kairłjar, król Aty.
239
jak potężne światło — jutro juz go niema. Jedna
pieśń objęła jego sławę; na jednem ciemnem polu
jest jego imię! Zapomniany tam, gdzie się nie roz-
rasta gęsta murawa jego grobu !«
Te były słowa Fingala na Morze sarn. Trzech
bardów ze skały Kormula zlało śpiew miły. Sen spu-
ścił się z dźwiękami na daleko rozłożone wojsko.
Karril powTÓcił z bardami od grobu wodza Dunlory.
Głos poranny nie dojdzie już do ciemnego łoża Dut-
karona. Nie usłyszy więcej biegu sarn przy sw-ojem
wązkiem mieszkaniu!
Jak skłócone chmury tłoczą się do ogniojawa
nocy, kiedy światło jego błyska nad burzącem się
morzem, tak tłoczył się Eryn do pałającej postaci
Katmora. Wyniosły, w ich pośrodku podnosił on cza-
sem niedbale oszczep, jak się podnosił i opadał
dźwięk dalekiej arfy Fonara.
Blizko niego opierała się o skałę błękitnooka
Sulmala, białopiersia córa Konmora, króla Inishuny.
Błękitnotarczy Katmor przyszedł mu na pomoc i zbił
nieprzyjaciela. Sulmala widziała go okazał^TU na bie-
siadnej sali. Ale oczy Katmora obojętnie patrzały
na dziewicę długowłosą.
Trzeci dzień następował , kiedy przybył Fitil
z Erynu strumieni. On opowiedział o podniesieniu
tarcz na Selmie, niebezpieczeństwa Kairbara. Katmor
podniósł żagiel na Kłucie, ale wiatry zaba\\dły się
w innych ziemiach. Trzy dni czekał na brzegu i zAvra-
cał oko na sale Konmora. Myślał o córce obcego,
a westchnienie jego podniosło się. Wiatry obudziły
już falę, kiedy przybył z pagórka młodzieniec we
zbroi, aby przy Katmorze zażył swojego miecza na
głośnych jego polach. Była to białoramienna Sul-
mala. Skrycie przebywała pod szyszakiem; kroki jej
pilnowały króla; z radością patrzała na niego błę-
kitnem okiem, kiedy leżał przy szumiącym strumie-
240 PIEŚNI OSSJANA
niu. Ale Katmor myślał, że ona sarny ściga na Lu-
monie. Myślał, źe piękna wyciąga ze skały białą rękę
na wietrzyk, aby czuć lot jego do Er^oiu, do zielo-
nego mieszkania jej kochanka. Przyrzekł jej poAvró-
cić białopiersim żaglem. O Katmorze! dziewica przy
tobie, oparta o skałę.
AVysokie postacie wodzów stały dokoła; brako-
wało czarnobrewego Foldata. A on, oparty na odda-
lonem drzewie, zanurzył się w dumnej duszy. Gęsty
włos jego gwizdał wiatrem. Niekiedy pieśń mruczał.
Nakoniec uderzył w gniewie drzewo i udał się do
króla. Spokojna i szlachetna, podniosła się przy świe-
tle dębu postać młodego Hidali. Spły^^ał mu włos
po rumian3'ch jagodach smugami płynącego światła.
Słodki był głos jego w Klorze, w dolinie ojców.
Słodki był głos jego, kiedy trącał arfę na sali, w po-
bliżu szumiących swoich strumieni.
»Królu Er3'nu,« rzekł Hidala, »teraz właśnie czas
uczty. Rozkaż, aby się podniosły głosy bardów, aby
odśpiewały noc uchodzącą. Dusza groźniej powraca
od pieśni do walki. Ciemność spocz^nya na Er3aue.
Rąbek obłoku ze wzgórka na wzgórek spada. Da-
leko i mrocznie ^vidać na błoniach groźny przechód
duchów. Duchy upadłych nachylają się ku pieśniom.
Rozkaż, o Katmorze, trącić arfy, aby pocieszyć umar-
łych na ich wędrownych wiatrach!*
» Zapomnienie wszystkim umarłym!* rzekł Foldat
z Avybuchającym gniewem. »Nie musiałżera ustąpić
z placu bitwy? I jeszcze miałbym pieśni słuchać?
Jednak nie próżnowałem w boju. Strumieniła się
krew po moich śladach. — Ale — niedołężni byli
za mną. Nieprzj^jaciel umknął przed moim mieczem.
Na dolinie Klonny potrącaj arfę. Dura niech odpo-
wiada głosom Hidali. Za twoim długim, złotym kę-
dziorem wj^gląda dziewica z lasu. Ustąp na głośne
łąki Lubaru. Tutaj pole rycerzy!*
241
» Królu Erynu,« rzekł Maltos, »ty sam nami do-
wodź! Ty jesteś dla naszych oczu ogniem na mgii-
stoczarnych polach. Przechodzisz wojsko jak burza
i w krew je ciskasz. Ale kiedy powTacasz z bitwy,
któż twoje słowa słyszy ? Okrutnik bawi się śmier-
cią. Pamięć jego odpoczywa na ranach od jego
oszczepa. Bój wre w jego myślach; jego słowa nieu-
staimie słychać. Twój pęd, wodzu Momy, rówaiał się
mętnemu strumieniowa. Śmierć biegła za twoim śla-
dem. Ale i inni robili oszczepami. Nie było za tobą
niedołężnych, tylko że nieprzyjaciel był silny. «
Widzi Katmor, że wściekłość rośnie, że każdy
■występuje naprzód. Już miecze były ^yjDÓłdobyte, już
w milczeniu zataczali oczami. Wraz byliby się zmie-
rzyli strasznem spotkaniem, gdyby gniew Katmora
nie był wybuchnął. Dobył on miecza, że aż błysnął
śród nocy od wysoko pałającego dębu. » Synowie py-
chy!« zawołał król, »poskromcie w^zburzone dusze!
Precz w ciemność! Na cóż mam rozżarzać swoją
wściekłość? Mamźe was obu orężem ugłaskać? Nie
jest tu pora do kłótni. Odstąpcie, chmury, od mojej
uczty! Nie budźcie wdęcej mojej duszy !«
Przepadli oczom króla każdy w swojej stronie,
jak dwa bałwany mgły porannej, kiedy na jaśnieją-
cej skale słońce pomiędzy niemi się wzniesie. Czarne,
rozpływają się na strony każda do swego zarosłego
bagna.
W milczeniu siedzieli wodzo%vie przy uczcie. Po-
zierali czasem na króla Aty, który się przechadzał
po skale dla uspokojenia duszy. Wojsko leżało na
polu. Sen spadł na Moilenę. Głos tylko Fonara od-
zywał się pod drzewem oddalonem. Brzmiał on na
cześć Katmora, Lartonowego syna z Lumonu. Ale
Katmor nie słuchał swojej pochwały. Układł się przy
szumie strumienia. Szepcący podmuch nocy pływał
po gwiżdżących jego kędziorach.
PISMA GOSZCZłfi3KlE00. II. 16
242 PIEŚNI OSSJANA
Brat, napółwidomy, zeszedł z nizkozawieszonej
chmury do snów jego. Radość świtała na jego obli-
czu; wysłuchał on pieśni Karrila, Burza niosła ciem-
nolirawędzią chmurę, którą z łona nocy porwał, wstę-
pując ze sławą do powietrznej sali ojców. Zabrzmiał
słabemi słow}' •\vi3Ółzmieszanemi ze szumem strumienia.
»Niech radość spotka duszę Katmora! Głos jego
dał się słyszeć na Moilenie. Bard Kairbarowi dał
pieśń swoją. Już on wędruje na wiatrach. Moja po-
stać na sali ojców - jak jiołysk groźnego śwdatła,
które śród burzliwej nocy przebiega pustynie, Kiedy
upadniesz, nie będzie przy twoim grobie brakowało
barda. Synowie pieśni kochają walecznych. Katmo-
rze, imię twoje jest wdzięcznym powiewem! Powstaje
dźwięk żałoby. Tam, na łonach Lubaru głos jakiś!
Jeszcze głośniej, o mroczne duchy! Zmarli są sławoii!
Wyraźnie wzd}Tna się dźwdęk słaby. Słychać jedynie
chrypiącą burzę. Ach! wkrótce Katmor polegnie!*
Zmnięty w samego siebie, odpłynął duch na łono
burzy; stare dęby uczuły jego i^rzelot i wstrząsły
szumiącemi głowami. Katmor skoczył z ustronia od-
poczynku. Ujął groźny oszczep. Pojrzał dokoła i nic
nie widział, jak noc czarnoszatą.
»Był to głos króla, « rzekł on, »ale postać jego
zniknęła. Dzieci nocy, nie dostrzec waszego śladu
w powietrzu! Często ^vidać was w dzikiej puszczy,
jak odbity promień, ale kryjecie się w burzy, nim
się nasze kroki zbliżą. Odejdź ^^ięc, słaby rodzie!
Niczem jest wasza madomość! Wasza radość zni-
koma, jak sny naszego odpoczynku albo jak prze-
lotne po naszej duszy marzenia! Prędko więc spo-
cząć ma Katmor ciemno nakryty w ciasnym domku,
gdzie nie dochodzi poranek z półotwartemi oczami.
Precz, cieniu! Moja jest walka! Precz podobne my-
śli! Pójdę na orlich skrzydłach ogarnąć promień
sławy! W samotnej dolinie strumienia przebj^ya po-
243
zioma dusza. Upływają lata, wieki powracają, a ona
nieznana. W burzy przychodzi śmierć climurzysta
i powala siwą głową. Duch jego odziewa się wyzie-
wami bagnistego błonia. Nie ustępuje on nigdy na
wzgórza; zawsze on w omszonych, wietrznych doli-
nach. Nie, Katmor nie tak umrze! Nie był on chłop-
cem w polu, który tylko szuka łoża spocz3aiku sarn
na rozgłośnem wzgórzu. Z królmi ja szedłem; groźne
pole walki było dla mnie weselem, to pole, gdzie
się wojska łamały, jak morze przed burzą. «
Takrozma\\'iał król Alnekmy, rozpromieniony w pod-
niosłej duszy. Męstwo, jak miły płomień, zajaśniało
w jego piersi. Okazale szedł błoniem; ramiy ' pro-
mień rozlewał się wokrąg. Zobaczył szare wojsko na
polach, rozciągające się długiemi szeregami w świe-
tle. Uradował się, jak duch niebieski, który przemy-
kając morzem, widzi je w spokoju i wszystkie ma-
try uciszone. Lecz wkrótce obudzi on te wały i po-
toczy je daleko na rozgłośne brzegi.
Na zarosłym brzegu strumienia spała córa Inis-
huny. Szyszak zleciał z jej głowy. Sen jej był w krai-
nie ojców. Tam poranek na polach. Siwe strumienie
igrają po skałach. Wietrzyk w cieniowanych falach
przepływa zarosłe pola. Tam dźwięk, który wzywa
na łowy, tam stąpanie wojowników ze sal. Ale wy-
żej wszystkich widać rycerza strumienistej Aty. Prze-
chodząc okazale, rzuca na Sulmalę spojrzenie pełne
miłości. Ona odwraca lice z dumą i obojętnie łuk
naciąga.
Te hyly sny dziewicy, kiedy Katmor z Aty nad-
szedł. Postrzegł piękne oblicze, opłynione rozwianemi
kędziorami. Poznał dziewicę Lumonu. Cóż miał Kat-
mor począć? Podniosło się jego westchnienie; łzy się
polały. Ale nagle się odwrócił. Nie czas, o królu
Aty, rozbudzać tajemną duszę! Przed tobą krąży bi-
twa, jak wzbierający strumień.
244 PIEŚNI OSSJANA
Uderzył ostrzegającą tarczę *), w której mieszkały
głosy wojny. Porwał się dokoła Eryn, jak szum or-
licli skrzydeł. Rzuciła .się Sulmala ze snu z rozczocli-
ranemi kędziorami. Podjęła z ziemi szyszak i zadrżała
na swojem siedzeniu. Na cóż mieliby poznać w Ery-
nie córę Inisliimy? Spomniała na ród królewski.
Wstała duma jej duszy. Poszła między skały nad
snujący się błękitnie strumień doliny, gdzie, nim
wojna powstała, mieszkały brunatne łanie. Tu głos
Katmora dochodził czasem do uszu Sulmali. Dusza
jej zasępiona. Te słowa na wiatr wylała:
» Odeszły sny Inishuny, pierzchły od mojej du-
szy. Nie słyszę polowania w mojej krainie: okrytam
szatą wojny. Wyzieram z obłoku. Żaden promień nie
przybywa rozjaśnić mojej ścieżki. Widzę, że mój wo-
jownik upada, bo blizko jest król szerokotarczy, Fin-
gal ze Selmy oszczepów. Duchu zmarłego Konmora,
twojeż to stąpanie w łonie tej burzy? Czy j^rzy cho-
dzisz ty kiedy do imiych krain, ojcze żałosnej Sul-
mali? Przychodzisz; słyszę głos twój śród nocy, kiedy
się podnoszą fale strumienistego Erynu. Powiadają,
że duchy ojców przywołują duszę swojego rodu, kiedy
je ujrzą samotne i w biedzie. Przywołaj mię, ojcze!
Kiedy Katmor polęże, wtedy Sulmala będzie sa-
motna i w biedzie !«
*) Owa tarcza opisana jest w siódmej pieśni. Miała
ona siedm obłęków ; każdy kr uderzeniem wydawał dźwięk
inny, a każdy dźwięk osobne miał znaczenie.
245
PEEŚN PIĄTA.
Wezwanie arfy. Opisanie szj^ku obu wojsk na brzegach
Lubaru. Fingal zdaje Fillanowi najwyższe dowództwo.
Foldat na czele FirbolpÓAY. Obraz spotkania się; wielkie
dzieła Fillana. Zabija Rotmara i Kulmina. Jego skrzydło
zw3xieża , ale na drugieni skrzydle przemaga Foldat
i rani Derniida. Dermid wyzywa Foldata na pojedynczą
Avalkę. Na spotkaniu się dwóch książąt przybywa Fillan,
a Foldat upada pod jego mieczem. Fillan odpędza całe
wojsko Firbolgów.
Ty, co mieszkasz między tarczami, zawieszona
wysoko na sali Ossjana, znijdź, o arfo! i daj mi swój
głos usłyszeć! Sjoiu Alpina, trąć struny. Ty musisz
obudzić duszę barda! Pomruk strumienia Lory napę-
dza powieść. Stoję w chmurze lat. Małe jej szcze-
liny ku przeszłości — a choć przyjdzie zjawisko, to
ciemne i słabe. Słyszę ciebie, arfo Selmy! Moja du-
sza powraca jak powiew, który słoiice odnosi na do-
linę, gdzie mieszka leni^^^ tuman.
Przede nuią połyska Lubar na wijącej się doli-
nie. Na wzgórzach, po każdej stronie stają wyniosłe
postacie królów. Wokrąg nich lud się strumieni, na-
kłaniając się ku ich słowom, jak żeby ojcowie prze-
mawiali, schodząc z wiatrów. Pośrodku królowie,
równi dwom skałom; głowa każdej obrosła sosnami
i "wyziera z pustyni na pł^^nące spodem tumany. Wy-
soko na ich obliczu są strumienie, które pryskają
pianą śród burz}'-.
Na głos Katmora rozlał się Eryn, jak szum pło-
mienia. Szeroko szli nad Lubar. Przewodził im Fol-
dat. Katmor powrócił na górę pod dąb na niej za-
czepiony. Niedaleko króla huczący strumień. Czasami
podnosi on błyskotny oszczep. Jest to i)łomień walki
dla jego ludzi. Niedaleko stała córa Konmora, oparta
o skałę. Nie cieszyła się ona walką. Jej duszy krew
246 PIEŚNI OSSJANA
nie weseliła. Pod górą zielona dolina z trzema mo-
dremi strumieniami. Jasno tu i cicho. Tu schodzi
z góry chyża sarna; tam Sulmala, zbłąkana w du-
mach, obraca swoje oko.
Fingal widzi na wyżynie Katmora, syna Barbar-
Dutula, widzi na mrocznem błoniu głęboką powódź
ErjTiu. Uderza w ostrzegającą tarczę, której słuchać
rozkazał ludowi, kiedy wodze swoje wysyła na pole
sławy. Szeroko poruszyły się oszczepy do słońca. Ze-
wsząd odpowiedziały dźwięczne tarcze. Nie obwiała
wojska bojaźń, jak wyziew, bo on, bo król był blizko,
ta potęga strumienistej Selmy. W oddaleniu promie-
nił się rycerz. Usłyszeliśmy z radością jego słowo:
»Do szumu wiatrów podobny zgiełk synów Mor-
wenu. Są oni wodą gór, obrzeżoną w swoim biegu;
dla tego Fingal jest sławny, dla tego imię jego jest
w innych ziemiach. W przygodzie nie był on sa-
motmon promieniem, bo ich kroki zawsze koło niego.
Ale w ich obliczu nie był nigdy Fingal straszliwym,
zaślepionym od gniewu! Głos mój nie grzmiał nigdy
dla ich ucha; moje oko nigdy nie rozsyłało śmierci.
Jeśli się pyszny pokazał, nie widziałem go. Zapom-
niano o nim na mojej uczcie. Jak mgła stajał! Młody
promyk idzie przed niemi. Nieliczne są jego ścieżki
do bojów, nieliczne, — ale on dzielny. Brońcie mi
czarnowłosego syna. Wróćcie mi Fillana z radością!
Później on sam potrafi stanąć. Postać jego jak po-
stać ojców. Jego dusza — jak płomień ich ognia.
Synu Morniego, towarzysz młodzieńcowi. Ze zgiełku
bitw}- dosięgaj swoim głosem jego ucha. Niech nie-
postrzeźony, pobudza przed tobą bitwę, tarcz kru-
szy ci elu ! «
Odszedł król na wzniosłą Kormula skałę. Czasem
błysnęło światło tarczy, kiedy szedł król rycerzy.
Z ukosa przebiegał okiem błonia, gdzie się tworzyły
szeregi i naprzód postępowały. Wdzięcznie rozpły-
247
wał się półsiwy kędzior po królewskiej skroni, ja-
śniejącej groźną radością. Szedłem za nim zwolna
i posępnie. Rączo śpieszyła naprzód moc Gaula. Tar-
cza próżnująca wisiała na jego barkach. Przemówił
do Ossjana z pośpiechem: »Uwiąź, synu Fingala, tę
tarczę, uwiąż ją wysoko przy boku Gaula. Zobaczy
ją nieprzyjaciel i pomyśli, że robię oszczepem *).
Jeśli upadnę, niech grób mój ukryty będzie w polu,
bo muszę upaść bez sławy. Moje ramię nie może stali
podnieść. Niech Ewrichoma nie słyszy o tern; zapło-
niłaby się między kędziorami. Fillanie, mocarz pa-
trzy na nas. Nie zapominajmy się w walce! Po cóżby
miał schodzić ze wzgórza w pomoc ustępującjTn na-
szym krokom ?«
Poleciał naprzód ze dźwiękiem tarczy. Goniłem
go głosem: mógłźeby syn Morniego upaść na Ery-
nie bez sła^VJ^ ? Ale mocarze tylko nie pomną na swoje
czyny. Obojętnie idę na pole sławy. Ich słów nikt
nie słyszy! Rozpływałem się nad krokami wodza.
Wyszedłem na skałę króla, gdzie już siedział w gór-
nym wietrze z pływaj ącemi kędziorami.
We dwóch czarnych rzędach podały się ku so-
bie wojska nad Lubarem. Tam podnosi się Foldat,
jak słup zmierzchu; tu jaśnieje młodość Fillana.
Każdy z oszczepem w strumieniu zabrzmi głosem
wojny. Gaul uderzył w tarczę Selmy. Rzucili się do
boju. Bł3"ska stal na stali. Tak rozjaśnia pole spa-
dek strumieni, kiedy ich piany wzajemnie się rozbi-
jają, ze dwóch czarnych opok. Patrzcie, przybywa
syn sławy, lud obala! Wokrąg niego polegli siedzą
na burzach. Wojownicy, o Fillanie, zalegają twoje
ścieżki !
Rotmar , tarcza wojowników, stanął pomiędzy
dwiema zębatemi skałami. Dwa dęby, nagięte wia-
*) Pamiętajmy, że Gaul ranny.
248 PIEŚNJ OSSJANA
trem z wyżyny, rozpuściły na wszystkie strony swoje
gałęzie. Rzuca on posępne oko na Fillana i milcząc,
zasłania swoich przyjaciół. — Fingal postrzegł blizką
walkę. Podniosła się w nim dusza. Ale jak upada
kamień Lody, oderwany gwałtownie od skalistego
Drumanardu, kiedy duch gniewny wstrząsa ziemię,
tak upadł błękitnotarczy Rotmar. Blizko niego był
krok Kulmina. Nadbiegł młodzieniec, łzy lejąc. Za-
jadle uderzał w powietrze, kiedy zmieszał swoje ciosy
z Fillanem. Po raz pierwszy naciągał on łuk z Rot-
marem na skale rodzinnego błękitnego strumienia.
Tam oni tropili gniazdo sarn, skoro promień słońca
rozpłynął się nad kniejami. Na cóż ci, o synie Ku-
lalina, na cóż ci, Kulminie, rzucać się na ten pro-
mień śwdatła? Jest on trawiącjon ogniem. Ustąp,
synu Kulalina! Ojcowie wasi nie byli sobie równi
w błyskotnych sprzeczkach boju. Matka Kulmina
została na sali i poziera na modrofalą Strute. Wstaje
mcher na strumieniu, czarno pryskając przy duchu
jej s^ma. Wielkie psy zawyły *). Zakrwawiła się jego
tarcza na sali. — »Upadłźeś,« zawołała ona, » w niszczą-
cej wojnie Erynu, synu mój pięknowłosy!«
Jak sarna, skrycie przeszyta, leży, ciężko oddy-
chając, przy rodzinnym strumieniu, łowiec poziera
na wdatrolotne jej nogi i myśli, że niedaAvno oka-
zale się pomykały; tak leżał syn Kulalina przed
okiem Fillana. W strumyku pływał włos jego. Po
tarczy krew się snuła. Jeszcze trzymał w ręku miecz,
który go odstąpił w przygodzie. » Upadłeś,* rzekł
Fillan, »AV2)rzódy, nim usłyszano o twojej sławie. Po-
słał cię ojciec na wojnę i spodziewał się usłyszeć
o twoich czynach. — Może on, osiwiały nad swoim
*) Wierzono wtedy, jak to i dzisiaj po części lud wie-
rzy, że psy mogą widzieć duchy umarłych, których na-
wet ludzie nie widzą, a zbroje zostawione w domu krwa-
wiły sie.
249
strumieniem, zwraca ku Moilenie oczy... Ty jednak
nie powrócisz, obciążony łupami poległych nieprzy-
jaciół!«
Naciskał przed sobą Fillan powódź Erynu przez
rozgłośne błonia. Jednak upadał w Morwenie mąż
na męża od ciemnopałającego gniewu Foldata, bo
daleki od pola, rozlał on A\Tzawę połowy swoich po-
koleń. Stanął przed nim rozjadły Dermid, otoczony
synami Selmy, ale Foldat rozwalił mu tarczę, a lud
jego uciekł błoniem.
Rzekł więc nieprzyjaciel w swojej pysze: » Ucie-
kli! Moja sława zaczyna się! Już, Maltosie, idź do
Katmora; niech czuwa nad czarnym oceanem, aby
Fingal nie umknął przed moim mieczem! Tutaj musi
być grób jego; bez pieśni musi powstać. Duch jego
powinien we mgle zawisnąć nad zarosłą kałużą !«
Słyszał to Maltos z posępnem wątpieniem. Znał
pychę Foldata i milczkiem wokrąg pozierał. Zoba-
czył Fingala na górze, odwTÓcił się, zatopiony w nie-
pewności, i miecz swój w bitwie zanurzył.
Na ważkiej dolinie Klona nachyliły się dwa drzewa
nad strumień. Tam stał, ponury w swoim żalu, mil-
czący syn Dutmosa; krew płynęła z boku Demiida.
Rozbita tarcza leżała przed nim. Jego oszczep stał
wsparty o skałę. Czemuś tak smutny, Dermidzie?
» Słyszę zgiełk bitwy. Mój lud sam pozostał. Po-
wolny mój krok na błoniu. Mojej tarczy niema. Maź
on zwjTiężyć? Tylko wtedy, kiedy Dermid polegnie.
Wyzwę ciebie, Foldacie, i spotkam cię w boju!«
Wziął oszczep z groźną radością. Nadszedł syn
Morniego. »Stój, synu Dutny! Wstrzymaj ten po-
śpiech. Krew znaczy twoje kroki. Przy twoim boku
niema wypukłej tarczy. Dla czego chcesz polec
nieuzbrojony?* — »Synu Morniego, daj mi swoją tar-
czę! Często przeganiała ona bitwę. Zatrz\Tnam wo-
dza w pędzie. Synu Morniego, widzisz ten kamień?
250 PIEŚNI OSSJANA
Wytyka z trawy szarą głowę... Tam mieszka wódz
z rodu Dermida... tam złóż mię w nocy!«
Powoli wstąpił na wzgórek i patrzał na zakłó-
cone pole bitwy, na błyszczące szeregi boju, rozsy-
pane i połamane. Jak śród nocy daleki ogień na bło-
niu to znika w ciemności, to rumiane strumienie do
wzgórka posyła, podług tego, jak się wiatr zer\s-ie
lub spocz3'wa, — tak się w^'dawała zmienna bitwa
oku szerokotarczego Dermida. Przerzynał się przez
wojska Foldat, jak czarny okręt po falach, kiedy się
wysuwa z pomiędzy skał, aby poigrać na głośnym
oceanie.
Dermid ze wściekłością widział bieg jego. Usiło-
wał iść dalej, lecz upadł w połowie drogi i łzy mu
się polały. Zadzwonił w róg ojców. Trzy razy ude-
rzył w tarczę ^yypukłą. Trzy razy wywołał Foldata
po imieniu z rozjuszonych jego pokoleń. Foldat po-
strzegł z radością wodza. Wzniósł wysoko krwawy
swój oszczep. Podobny skale zmoczonej strumieniem,
kiedy ją burza obala, tak ponury wódz Momy krwią
był opryskany. Na obie strony cofnęło się wojsko
od spotykających się królów. Razem podnieśli pała-
jące ostrze. Hucząc, wjDadł Fillan ze Selmy. Trzy
kroki ustąpił Foldat, oślepiono' promieniem światła,
który strzelił, niby z chmury, na ratunek rannego
wodza. Stanął, rosnąc we swojej pysze, i przyzwał
wszystką stal swoją.
Jako dwa orły szerokoskrzydłe spotykają się
w gwiźdźąc}Tn polocie na wiatrach, tak dwaj wo-
dzowie rzucili się razem do ponurej walki na Moi-
lenie.
Kroki królów *) postąpiły naprzód na ich wznio-
słych skałach, bo zdawało się teraz, ze ciemna bi-
twa oprze się na ich mieczach. Katmor na omszonym
*) Fingala i Katmora.
251
wzgórku uczuł radość wojownika, tajemniczą radość,
kiedy nadchodzi niebezpieczeństwo godne jego du-
szy. Oko jego nie z^Taca się na Lubar, ale na groź-
nego króla Selmy; postrzegł, że na Morze podnosi
się w zbroi.
Foldat upadł na swoją tarczę; oszczep Fillana
przeszył króla. Młodzieniec ani spojrzał na poległego,
tylko dalej bitwę popędził. Sto głosów śmierci ocknęło
się. »Stój, synu Fingala, wstrz\Tnaj ten pośpiech!
Czy nie widzisz tej pałającej postaci, straszliwego
znamienia śmierci? Nie budź króla Erynu! O! po-
\^TÓć, synu błękitnookiej Klaty !«
Maltos postrzegł, źe Foldat upadł; stanął po-
sępny nad wodzem. Zniknęła z jego duszy nienawiść.
Podobny był skale na puszczy, przy której ciemnych
bokach sączą się wody, kied}' ją odstąpią mgły niz-
kopł;^Tiące, a wiatr drzewa rozburzy. Mówił z umiera-
jącym r^^cerzem o jego ciasnym domku. » Gdzież ma
się podnieść szary twój kamień, czy w Ullinie, czy
w lesistym kraju Momy, gdzie słońce skrj-cie pogląda
na błękitne strumienie Dalruty? Tam są kroki two-
jej córki, błękitnookiej Darduleny!« *)
»Ty myślisz o niej,« rzekł Foldat, »źe nie mam
żadnego syna, żadnego młodzieńca, ażeby potoczył
przed sobą bitwę i pomścił się za mnie? Maltosie,
ja jestem pomszczony! Nie spoczyAvałem w polu. Po-
staw groby tych, których pobiłem, przy moim ciasnym
domku. Często porzucę ja burzę, aby się uradować
na ich grobach, skoro je ujrzę w długiej, gwiżdżącej
trawie. «
Dusza jego odpłynęła na dolinę Momy, ku snom
*) Dardulona znaczy ciemny las na Moilenie. Za-
pewne Foldat (lal to iiiiie swojej córc' przez dumę, jak
Macpherson mniema — ponieważ dawniej otrzymał w tern
miejscu zwycięstwo nad Kaledończykami.
252 PIEŚNI 08SJANA
Darduleny, która spała przy strumieniu Dalruty, po-
Avracając z łowów łani. Luli odpuszczony leżał przy
niej.
Wietrzyk pierścienił po jej łonie długie kędziory.
Leżała miłość rycerzy, odziana krasą młodości. Mroczny,
wychylony z rąbka lasów, stanął przed nią ranami
okryty ojciec, to widomie, to mgłami odziany. Po-
rwała się we łzach. Domyśliła się, że wódz poległ,
że padł na nią promieniem duszy, kiedy się burzą
odziewał. Byłaś ostatnią z jego rodu, błękitnooka
Darduileno !
Daleko za głośny Lubar zagnano powódź Bolgi.
Fillan wisiał przy ich krokach, zaścielając błonia
umarłemi! Fingal cieszył się synem. Błękitnotarczy
Katmor powstał.
»Synu Alpina, przj^nieś arfę; podaj wiatrom po-
chwałę Fillana! Wysław go wysoko przed mojem
uchem, bo jeszcze jaśnieje w boju.«
» Opuść, błękitnooka Klato, opuść swoją salę.
Spojrzyj na ranny swój promień! Wojsko więdnie
w swoim biegu. Dalej nie patrz — dalej ciemno.
Uderzcie, dziemce, uderzcie w dźwięki lekkodrżą-
cej arfy! Nie schodzi on łowcem z uroszonego gnia-
zda lotnej sarny. Nie naciąga łuka na wiatry, nie
wysyła szaropierzatej strzały.
Głęboko zapędził się w krwawą walkę. Patrzcie,
jak bitwa wre przy jego bokach! Przebiegając
środkiem zamchrzonych szeregów, rozlewa śmierć na
tysiące. Fillan równy jest niebieskiemu duchowi,
który "wychodzi z rąbka burzy. Rozhukany ocean
czuje jego stąpanie, kiedy z fali na falę przechodzi.
Za nim wre jego ścieżka. Wyspy potrząsają gło-
wami nad wzburzonera morzem. Opuść, błękitnooka
Klato, opuść swoje sale!«
TEMORA 253
PIESN SZÓSTA.
Monolog; Fing-ala widzącego, jak Katmor pośpiesza wes-
przeć pierzchające wojsko. Fingal posyJa Ossjaiia Filla-
nowi w pomoc i kryje się za skałą, aby nie widzieć
wall<i Fillana z i\almorem. Katmor wznawia bitwę, i spo-
tyka tio z Fillanem; przyb.ycie Ossjana przei-ywa ich
walkę. Óssjan i Katmor gotują się do spotkania, ale noc
rozdziela walczące wojska.
Ossjan udaje się na miejsce, gdzie Katmor walczył z Fil-
lanem, i znajduje Fillana śmiertelnie rannego, którego,
gdy skonał, składa w jednej jaskini nad Lubarem Fin-
gal dowiaduje się o śmierci swojego syna, umyślą sam
nazajutrz walczyć i powraca na Kormul. Katmor postrzeg-
szy odwrót Kałedończyków, posuwa się z wojskiem na-
przód i przychodzi do jaskini, gdzie były zwlołii Fillana.
Bran, pies Fillana, postrzegszy, że pana niema, wyszu-
kał go, położył się przed jaskinią i pilnował jego ciała.
Ten widok obudzą posępne myśli w Katmorze, odchodzi
i każe rozłożyć się wojsku. Pieśń samotnej Sulmali za-
mj^ka tę pieśń poematu w połowie trzeciej nocy od za-
częcia poematu.
» Wstał Katmor na swojem wzgórzu! Maź Fingal
wziąć się do miecza Luny? Ale cóźby się stało
z twoją sławą, syiin białoj^iersiej Klaty ? Nie zwra-
caj oka twego ku Fingalo\\d, piękna córo Inistory!
Nie zgaszę rannego twojego promyka. Jaśnieje on
w mojej duszy! Podnieś się, Moro, przepasana lasera,
pomiędzy nmą a bojem! Jakżeby mógł Fingal pa-
trzeć na walkę, gdyby mój wojownik ciemnowłosy
upadł? Rozlej, o Karrilu, śród śpiewu dź\vięki drżą-
cej arfy! Tu głosy skał *), tam wody, kołysząc się,
połyskują. Ojcze Oskara, podnieś oszczep i czuwaj
nad młodzieńcem. Ukryj twe kroki przed Fillanem.
Nie powinien widzieć, że wątpię o jego stali. Nie
^) Głosy skał — echo.
254 PIEŚNI OSSJANA
chcę napędzać chmury na ogień twojej duszy, mój
synu!«
Zapadł za skałę przy dź^^dęku Karrilowej pieśni.
Rozjaśniony w rosnącej duszy, pocliwyciłem wesoło
oszczep Temory. Ujrzałem na Moilenie dziką, powódź
bitTsy, rozprawę śmierci, rozerwaną i połamaną w błysz-
czących szeregach, Fillan jest promieniem ognia. Po-
śpiesza ze skrzydła na skrzydło niszczącym pędem.
Topnieją przed nim szeregi boju. Toczą się w pyle
z poboislia.
Teraz przybył Katmor w królewsłdej zbroi. Czarno
kołysze się orle skrzydło na szyszaku z ognia. Spo-
kojne jego kroki, jak gdyby w Acie szedł na łowJ^
Czasem straszli^w głos podniesie. Gromadzi się przy
nim zapłoniony Eryn. PowTacają ich dusze, jak stru-
mień. Dziwią się krokom swojej trwogi. Przybył, jak
płomień poranku, na niespokojne błonia; spuszczonem
oldem patrzy wędrowiec po polach za groźnemi
kształtami. Niespodzianie nadeszły ze skał Moileny
drżące kroki Sulmali. Wyrwane drzewo oszczepu jej
ręki. Niedbale trz^-ma wpółnachyloną dzidę. Ale na
królu jej oczy pomiędzy rozpłj-nionemi kędziorami.
Niema przed nią przyjaznego orszaku ani lekkiego
spółza wodnika łuku, jak gdyby młodzież Inishuny
ćwiczyła się pod okiem Koimiora.
Jak skała Runy, którą płynące chmury obejmą,
zdaje się Avzrastać śród zgęszczonego mroku nad stru-
mienistem błoniem, tak się zdawał być wj-źszym
wódz Aty, kiedy lud przy nim się zgromadził. Jak
rozliczne ^Adatry płyną po morzu każdy za swoim
czarnomodr}in bałwanem, tak słowo Katmora rozpro-
szyło we wszystkie strony wojo^Miików. Nie umilkł
i Fillan na swoim pagórku. Mieszał słowa ze dżwią-
kiem tarcz}^ Zdawał się być orłem ze szumiącemi
skrzydłami, który A%idzi sarnę biegnącą })o zarosłem
błoniu Luty i przy woły wa wiatry na swoją opokę.
255
Wraz porwali się do boju. Zagrzmiało sto gło-
sów śmierci. Królome obu stron wydawali się ogniem
w duszach wojsk swoich. Ossjan pośpieszał bokiem.
Wysokie skały i drzewa podnosiły się między mną
a bitwą. Słyszałem jednak łoskot stali między mo-
jego oręża dźwiękiem. Błyszcząc, wyszedłem na pa-
górek i ujrzałem ustępujące kroki wojsk, ujrzałem
ustępujące ze stron obu i dziko błyskające oczy. Wo-
dzo\vie spotkali się groźmon bojem, dwaj błękitno-
tarczy królowie! Wj^soko i mrocznie widać było przez
płomienie stali walczących rycerzy. Rzuciłem się na-
przód. Trwoga o Fillana przepłynęła warem przez
moją duszę!
Przybyłem. Katmor nie ustępował i nie napierał.
Odszedł bokiem. Zdawał się być lodowatą skałą,
zimną i wysoką. Przywołałem wszystką stal moją.
Po obu brzegach szumiącego strumienia szliśmy milcz-
kiem; ^vtedy, z^\Tacając się nagle, podnieśliśmy nagle
kończate dzidy. Podnieśliśmy nasze dzidy — ale noc
opadła. Ściemniło się i ucichło dokoła; tylko dalekie
wojsk stąpanie brzmiało na błoniach.
Przybiegłem na miejsce, gdzie Fillan walczył.
Żadnego dźwięku, żadnego tam głosu! Złamany, le-
żał na ziemi szyszak i rozłupana tarcza. Gdzie je-
steś, Fillanie, gdzie jesteś, młody wodzu głośnego
Morwenu? Usłyszał mię, oparty o skałę, która szarą
głowę pochylała nad strumień. Usłyszał mię, ale stał
smutny i milczący. Nareszcie ujrzałem rycerza.
»Dla czegóż stoisz odziany mrokiem, synu lesi-
stej Selmy? Świetna twoja ścieżka, mój bracie, na
zmroczonych polach! Twoja bitwa długo trwała. Te-
raz słychać róg Fingala. Pójdź do chmury ojca na
pagórek uczty! Siedzi on we mgle wieczornej i słu-
cha dźwięku Karrilowej arfy. Nieś radość osiwia-
łemu, młody tarcz kruszycielu!«
»Moźeż pokonany nieść radość? Ossjanie, już ja
256 PIEŚNI OSSJANA
nie mam tarczy; leży rozbita na polu! Zdarte z szy-
szaka moje orle skrzydło. Ojcowie radują się nad
synem, kiedy mu nieprz^^jaciel ustąpi. Ale skrycie
podnoszą się ich westclmienia, kiedy młodzi ich wo-
jownicy ulegają. Nie, Fillan nie powinien widzieć
króla! Po cóźby miał zasmucać rycerza ?«
»S}Tiu błękituookiej Klaty, Fillanie, nie rozbu-
dzaj mojej duszy! Nie b^łźeś przed nim żarzącym
się ogniem, a onby nie miał się cieszyć? Ossjan nie
ma podobnej sławy, król jednak jest słońcem dla
mnie, Z radością widzi moje kroki. Na jego obliczu
niema nigdy cienia. Wejdź, o Fillanie, na Morę! Tam,
pod zasłoną mgłów ucztę przyrządzono.*
»Daj mi, Ossjanie, złamaną tarczę i to pióro,
tarzające się z wdatrem. Połóż je blizko Fillana,
ażeby jego sława nie zaginęła, Ossjanie! zaczynam
słabnąć. Złóż mię w podziemnej skale. Nie stawiaj
żadnego kamienia, ażeby nie zap\i;ano o moją sławę.
Upadłem bez sławy, upadłem na polu pierwszej swo-
jej bitw;}^ Jedynie głos twój niech przyśle radość
odlatującej duszy! Po cóż bard ma \\-iedzieć, gdzie
mieszka ostatni promień Klaty ?«
»Czy duch twój na wichrach, Fillanie, młody
tarcz kruszycielu? Rycerzu mój, niech ci radość to-
warzj'szy przez chmurne zasłony! Postacie ojców na-
chylają się, o Fillanie, by S}Tia przyjąć. Widzę na
Morze wichi-zące ich ognie, modre wały ich tuma-
nów. Niech radość spotka ciebie, mój bracie! Jednak
smutni jesteśmy i ponm-zy. Widzę sędziwego króla
otoczonego wTogami, Widzę upadek jego sławy,.. Sam
zostaniesz na placu bitAW, siwokędziory królu Selmy!*
Złożyłem go w podziemnych skałach przy szu-
mie nocnego strumienia. Poglądała na rycerza pała-
jąca gwiazda, Z jego kędziorami wiatr igrał. Pod-
słuchiwałem — żadnego głosu. Usnął wojownik...
Jak błyska^\•ica przez chmurę, przeleciała myśl przez
257
duszę. Oko moje potoczyło się w ogniu, krok mój
był we dź^vięku stali. Znajdę ciebie, królu Erynu,
znajdę ciebie we środku twoich tysiąców! Miałyżby
umknąć chmury, co zagasiły nasz ranny promień?
Rozpłomieńcie wasze ogniojawy na waszych wzgó-
rzach, ojcowie moi! Oświećcie mój krok burzliwy.
Będę pożerać w gniewie. A jeśli nie powrócę, król
zostanie bez s\Tia, siwowłosy śród nieprzyjaciół. Jego
ramię już nie to, co przed laty. Sława jego ciem-
nieje w Erynie. O! bodajbym go nie widział obalo-
nego na ostatniej bitwy polu! Ale jak powrócić do
króla? Nie spytaż się o syna: »Powinieneś był czu-
Avać nad młodym Fillanem?« Ossjan spotka się z nie-
przyjacielem. Zielony ErjTiie, twoje głośne stąpanie
miłe jest mojemu uchu! Rzucę się na szeregi wojsk
twoich, abym rozjaśnił oczy Fingala! Na mglistem
wzgórzu Mor}' słyszę głos króla. Woła obudwóch
synów. Idę, mój ojcze, idę w smutku. Idę, jak orzeł,
którego nocne płomienie spotkały w pustyni i z po-
łowy skrzydeł obdarły.
Zdała wokoło króla płjnięły po Morze złamane
szeregi Morwenu. Odwracali oczj^; każdy nachylał
się posępnie na olszow;\'m swoim oszczepie.
Milczący król stał pomiędzy niemi. Duma po du-
mie przepływała jego duszę, jak wały na skrytem
śród gór jeziorze z pieniącemi się grzbietami. Spo-
zierał dokoła — nie widać żadnego s>Tia z wysoko
podniesionym oszczepem; z duszy jego cisnęły się
westchnienia; ukrywał jednak smutek. Nareszcie sta-
nąłem przy dębie, ale nie odzywałem się. Cóż mia-
łem powiedzieć Fingalo\\d w godzinie jego klęski?
Nakoniec podniósł mowę. Odstąpił lud, kiedy prze-
mówił.
» Gdzie jest snti Selmy, który prowadził bitwę?
Nie widzę między ludem jego kroków, po\\Tacają-
cych z pola walki. Czy upadło to młode, chyże sar-
PI8WA GOSZCZyŃSKIEGO. II 17
258 PIEŚNI OSSJANA
nię, tak okazałe na moich wzgórzach ? On upadł —
boście oniemieli! Rozłupana tarcza wojoA\Tiika! —
Prz}Tiieście Fingalowi zbroję i miecz smagłego Luny.
Zbudzono mię na wzgórzach; jutro "wi^stąpię do bi-
twj-!«
Wysoko na skale Kormula zapałał dąb śród wia-
trów. Siwe mgłów zasłony roz^^inęły się wkoło. Tam
odszedł król w gniewie *). Zawsze zdaleka od woj-
ska leżał, kiedy w jego duszy ^yi-zała bitwa. Wysoko
na dwóch oszczepach -s^asiała jego tarcza, pałające
znamię śmierci, tarcza, w którą uderzał nocą, nim
się do boju rzucił. Po tern poznawali rycerze, że
król będzie bitwę prowadził, bo nigdy nie słyszano
tarczy, aż kiedy się ocknął gniew Fingala. Niejed-
nakowy był krok jego na wj'ź\Tiie przy promieniach
pałającego dębu. Groźny był, jak postać ducha noc-
nego, kiedy na wzgórzach mgłą się odziewa, scho-
dzi na fale naAvałnicy i ocean wzburza.
Nie uspokoiło się po burzy eroiskie morze bi-
twy. Połyskiwali w księżycu i snuli się na poboisku,
zcicha brzęcząc. Samotne były kroki Katmora na
błoniu. Wisiał on zdaleka w zbroi nad ustępuj ącem
wojskiem Morwenu. Teraz prz^-był do omszonej ja-
skini, gdzie leżał Fillan śród nocy. Drzewo gięło się
pod strumieniem, co wyłyskiwał ze skałj^ Tam,
w świetle księżyca migała rozłupana tarcza Fillana;
przy niej leżał w trawie Bran szorstkonogi. Nie do-
strzegł wodza na Morze i szukał go za wiatrem.
Zdawało mu się teraz, że łomec błękitnooki zasy-
pia, i położył się na jego tarczo'. Żaden powiew nie
przeleciał nad błoniem, żeby go nie poczuł Bran chyży.
*) Zwyczaj ustępowania w nocy przed bitwą na Jaką
g-órę zachowany był od wszystkich kaledouskicii królów.
W poezjach Ossjana wymieniony jest Trenmor, który
najpierwszy ten zwyczaj zaprowadził, cłiociaż późniejsi
bardowie przypisują to Fergusowi, synowi Arkata.
259
Katmor postrzegł psa białopiersiego, postrzegł
rozbitą tarczę, i posępność weszła do jego duszy.
Dumał o upadłych ludu: ;'>Napływają strumieniem,
odpływają... za niemi inny ród nadcłiodzi! Ale nie-
którzy znaczą własnemi, potęźnemi imiony pola bi-
tew. Im należy błonie w ciemnj^ch, dalekich mękach.
Dla ich sławy przemyka się błękitny strumień. Oby
wódz Aty do nich należał, kiedy ziemię zalegnie!
Oby często głos przyszłych ^^ieków witał Katmora
w powietrzu, kiedy będzie przechodził z ^^datrów na
wiatr, albo odziewał się skrzydłami burzy !«
Zielony Eryn skupił się przy królu dla słucha-
nia słów jego potęgi. Niespokojni \^ystamali , ra-
dosne oblicza przy śmetle dębu. Straszliwi zostali
odparci, a Lubar znowu -udł się między ich woj-
skiem *). Katmor był niebieskim promieniem, który
wtenczas błysnął, kiedy zamierzchał lud jego. Został
A^ysła-^dony w ich pośrodku. Podniosły się dusze za-
pałem. Sam król nie pokazywał radości, a wojna
jemu nie obca.
» Czemu król tak smutny? rzekł orlooki Maltos.
»Zostaliź jeszcze przed Lubarem nieprzyjaciele? Ży-
jeż tu z pomiędzy nich aby jeden, któryby mógł ro-
bić oszczepem? Nie był tak spokojny twój ojciec,
Barbar-Dutul, król oszczepów. Gniew jego był ogniem,
który ciągle gorzał, a jego radość nad upadłym nie-
przyjacielem wielka była. Trzy dni biesiadował ry-
cerz siwowłosy, kiedy posłyszał, że upadł Kalmar
z nad strumienia Lory, który pomagał pokoleniu Ul-
linu. Często dotykał rękami stali, o której powie-
dziano, że nieprzyjaciela przeszyła. Dotykał jej rę-
*) W początku walki wojska tak stah', że Lubar je
rozdzielał. Po' śmierci Foldata Fillan przef>-Tia} AA-ojsko
Katmora, a wtedy Lubar w tyle Kaiedoiiczyków plyiiąl.
Teraz Katmor odpędził Kaledouczyków po upadku Fił-
lana i przeszedł Lubar.
17*
260 PIEŚNI Oi?SJANA
kami, bo ciemne było oko Barbar-Dutula ! Ale sło-
necznym promieniem był król dla przyjaciół, wie-
trzykiem, podejmującym wkoło ich latorośle. Radość
otaczała go w salach; kochał sjtiów Bolgi. Lnie jego
trwa w Acie, jak uwielbiona pamiątka duchÓAV, któ-
rych obecność przeraża, ale odpędzają burzę. Teraz,
głosy Erynu *), podnieście królewską duszę! Jaśniał,
kiedy się bitwa chmurzyła, i obalał mocarzy! Fona-
rze, rozlej ze siwego skał szczytu pieśń przeszłości!
Rozlej ją nad Erynem, aby się daleko wokrąg roz-
płynęła!*
»Nie podnoście dla mnie pieśni !« rzekł Katmor.
» Niech Fonar siedzi na skałach Lubaru. Tu moca-
rze padali. Daj pokój śpieszącym ich duchom! Od-
dal, Maltosie, oddal dźwięk eryńskiej pieśni ! Nie cie-
szę się nad nieprzyjacielem, skoro przestał robić
oszczepem. Jutro moc nasza dalej się rozleje. Fingal
ocknął się na swojem głośnem łoźu!«
Jak fale, odepchnięte gwałto\\Tiym ^^•iat^em, tak
Er}^! ustąpił przed głosem króla. Głęboko zanurzone
w polach nocy, rozbiegły się gAvarne pokolenia. Tu
i owdzie pod drzewem siedział bard z arfą **). Pod-
nosili pieśni, trącali struny, każdy dla wodza, któ-
rego lubił.
Przy gorejącym dębie trącała niekiedy arfę Sul-
mala. Trącała arfę i podsłuchiwała pogwizdu wło-
sów. Niedaleko, w pomroku pod staremi drzewami
leżał król Aty. Promień dębu odwrócił się od niego;
widział dziewicę, ale nie był Avidziany. Rozpływała
=•) Bardowie Erynu.
**) Każdy udzielny książę miał swego barda, który
mu na wojnach towarzyszył pod rozkazami arcybarda,
który był przy osobie króla. Przy uroczystych obrzędach
łączyli się bardowie pod swoim naczelnikiem i chór two-
rzyli. Działo sic to przy uroczystych, tryumfalnych śpie-
wach albo przy pieśniach nad poległemi.
261
się skrycie jego dusza, kiedy widział niespokojne jej
oko. Ale przed tobą bitwa, synu Barbar-Dutula!
Ona brząkała; czasem słucłiała, czy wojownik
usnął. Wezbrała jej dusza; pragnęła rozlać tajem-
nie smutną pieśń rodzinną. Umilkły pola. Uleciały
nocne wiatry na swoich skrzydłach. Bardowie onie-
mieli. Ogniojawy snuły się krwawo z duchami. Niebo
było mroczne; postacie zmarłych wisiały po chmu-
rach. A córka Konmora nachyliła się niedbale nad
konający płomień. Tylko ty byłeś w jej duszy, wo-
zokotczy wodzu Aty! Podniosła głos pieśni, brząka-
jąc na arfie:
» Przybyła Klungala, nie znalazła dziewicy. Pro-
mieniu światła, gdzie jesteś?
Czy nie -widzieliście na mszystych skałach, o ! łowcy,
mojej modrookiej krasawicy?
Czy kroki jej na trawiastym Lumonie, przy łożu
sarny? Biada mnie! Widzę łuk jej na sali! Promie-
niu światła, gdzież jesteś?
Cicho, kochanko Konmora, cicho! Nie słyszę cie-
bie na chropawem błoniu, Moje oko przykute do
króla, którego ścieżka w bitwie okropna. Pełna jest
jego moja dusza podczas mego spoczj^nku. Głęboko
zatopiony w bitwie, stoi on i nie wddzi mnie ze swo-
jej chmury!
Dla czego, o! słońce Sulmali, dla czego nie poj-
rzysz tutaj ? Tu we mroku ja mieszkam. Nade mną
płyną mgły ciemne. Nasiąkły rosą moje kędziory.
O! pojrzyj ze swojej chmury, ty słońce duszy Sul-
mali ! «
PIEŚŃ SIÓDMA.
Opisanie mgły, która powstaje z Lęgu, a w którą odzie-
wają się duchy, zaczem otrzymają od bardów pir'.-:'i po-
262 PLEŚNI GSSJANA
grzebową. Duch Fillana siedzi na skale, nad jaskinią,
g-dzie jego ciało leży; głos jego docliodzi Fingala na
Kormulu. Zrywa się król i uderza w tarczę, co było
pewnym znakiem, że on sam następującą bitwą będzie
kierować.
Sulmala porywa się ze snu i niespokojna o Katmora,
bieży do niego i budzi go niechcący. Ich rozmowa. Kat-
mor poznaje Sulmalę i posyła ją na dolinę Lony, do
mieszkania starego druida. Uderzeniem tarczy rozbudza
swoje wojsko. Opisanie tej tarczy. Bard Fonar opowiada
pierwsze wylądowanie ^Bolgów do Irlandji pod wodzem
Lartonem. Poranek. Śpiew Ossjana pieśń tę kończy.
Z wód Lęgu, opasanych lasami, powstają czasem
szarołone tumany, kiedy nad orłem okiem słońca
zamkną się bramj^ zachodu. Szeroko nad strumieniem
Lor}" roztacza się wyziew mroczny i głęboki. Przez
jego zasłony płynie księżyc, jak zamroczona tarcza.
Nim to odziewają duclij- przeszłości na ^^datrach dzi-
kie swoje postacie, kiedy wędrują z burzy na burzę
pomroldem nocy. Często mgły te wietrzyłdem kłębią
się przy grobie wojo\^Tiika, prz\' siwem pomieszkaniu
jego duclia, dopółd się pieśni nie podniosą.
Przyleciał dźwięk z pustj-ni; był to Fonar, król
Liisfailu. Wylał mgłę swoją na grób Fillana przy
modrokrętym Lubarze *). Smutnie i ponuro siedział
duch w szarej smudze wyziewu. Niekiedy ulatywał
z wiatrem, ale znowu T\Tacał. Wracał ze spuszczo-
nemi oczami i ciemnokrętemi, mglistemi kędziorami.
Ciemno było. Śpiące wojsko milkło w zasłonach
nocy. Konał płomień na pagórku Fingala. Król sa-
motnie leżał na tarczy; sen mu zamykał pół oka.
*) Dopóki nad grobem poległego nie dał się słyszeć
uroczysty śpiew pogrzebowy, dopóty duch jego nie śmiał
wstąpić na wiatry i wejść do powietrznej sali swoich
ojców. Duch tego. który go poprzedził, przytacza z po-
blizkiego jeziora albo bagna gęstą mgłę na grób, w którą
się on tymczasem odziewa. Tutaj Konar, syn Trenmora,
przynosi FillauoAvi mgłę jego.
263
Przyleciał głos Fillana: »Czy śpi małżonek Klaty?
Czy spocz>^va ojciec poległego? A ja, mi"okiem
odziany, zapomniany jestem; sam jestem śród nocy.«
»Po co przyb3'\vasz,« król się odezwał, »ze snami
swojego ojca? Mogęź, mój s\tiu, zapomnieć ciebie
albo twoją ognistą ścieżkę na polach boju? Nie prze-
chodzą tak czyny walecznych w duszy Fingala! Nie
są tam one promieniem błyskawicy, który się pokaże
i zgaśnie. Pamiętam o twoich, Fillanie, sprawach,
i gniew mój budzić się poczyna!*
Pochw;yxił król groźny oszczep i uderzył w głę-
bokobrzmiącą tarczę, tarczę, która wysoko wisiała
śród nocy — okropne hasło boju, Pierzchnęły duchy
na wsz}'stkie strony i potoczj^ły po wiatrach ści-
śnione postaci. Trzy razy podniósł się odgłos śmierci
z krętej doliny. Zabrzmiały nieruszane arfy posęp-
nym dźwiękiem nad pagórkami.
On znowu uderzj^ł. Wystąpiły bit^yy we snach
wojska. Szeroko wzburzone poboisko błysnęło nad
ich duszami. Błękitnotarczy królo^de w bój wstąpili.
Oglądając się, płyną wojska, i potężne czyny odziały
się przez pół pogodnym błyskiem stali.
Ale kiedy się trzeci dźwięk podniósł, wyskoczyły
jelenie ze skalnych rozpadlin. Po puszczy rozległ się
okrzyk ptaków; spłoszone, pierzchnęły każdy na swoim
wietrze. Synowie Selmy pół powstali, pół podnieśli
oszczepy. Ale milczenie spadło znowu na wojsko;
poznali tarczę króla; do oczu sen powrócił; pole za-
sępiło się i ucichło.
Nie było snu we mroku dla ciebie, błękitnooka
córo Konmora. Sulmala posłyszała groźną tarczę
i rzuciła się śród nocy. Krok jej zwrócił się do
króla Aty. Mogąż niebezpieczeństwa zachwiać mężną
jego duszę? Stanęła w niepewności ze spuszczonemi
oczami. Niebo gorzało wszystkiemi gwdazdami.
Tarcza znowu zabrzmiała. Ona pośpieszyła i —
264 PIEŚNI OSSJANA
stanęła. Podniosła połowę głosu — i oniemiała. Po-
strzegła go we zbroi, świecącego niebieskim ogniem.
Postrzegła omroczonego liędziorami, Iłtóre się noc-
nym wiatrem podnosiły. Z bojaźnią cofnęła lirol^i.
»Po cóż mam budzić liróla Erynu? Nie jesteś ty sy-
nem dla jego spocz}Tiku, córo Inisliuny!«
Jeszcze okropniej brzmi tarcza; Sulmala rzuca
się. Spada jej szyszak; z głośnem echem toczy się
stal po głazach Lubaru.
Wybity ze snów nocnycli, podniósł się w poło-
wie Katmor pod drzewem. Ujrzał na skale, nad
sobą, postać dziewicy. Rmniana gwiazda pozierała
przygasłym promieniem przez rozwiane jej kędziory.
»Któź to przychodzi do Katmora nocą, w ciem-
nej snów porze? Czy przynosisz ^dadomość o woj-
nie? Kto jesteś, synu nocy? Czy stoisz przede mną
postacią przeszłości, głosem z odzienia obłoków, aby
mię ostrzec o niebezpieczeństwie Erynu?
Czy słyszysz ten odgłos? Nie słaby ten, królu
Aty, co wylewa na noc to hasło !«
» Niech wojowTiik Avylewa,« odpo^oiedział, » swoje
hasła! Są one dla Katmora dź^Wękiem arfy. Wielka
jest moja radość, o głosie nocy! Rozżarza ona nad
wszystko moje myśli! Jest to granie dla królów na
samotmon pagórku nocy, Idedy synowie dzieł potęż-
nych rozpłomieniają mężne swoje dusze. Słaby mie-
szka samotnie w dolinie \N'ietrzyka, gdzie mgła pod-
nosi ranną swoją szatę z modrokrętych strumieni.*
»Nie byli słabi, królu mężów, ojcowie mojego
rodu! Mieszkali oni w oponach bitwy, w dalekich
swoich ziemiach. Ale hasło śmierci nie rozwesela
mojej duszy. Występuje ten, który się nigdy nie
cofnął *). O! wj^-ślij bardów pokoju !«
*) Saga twierdzi o Fingalu, że nigdy nie b}'! poko-
nany. Stąd w jednym poemacie otrzymał przydomek
Zwycięzcy.
265
Podobny do sączącej się skały pust\^i, stanął
Katmor we łzach. Głos jej wleciał wietrzykiem do
jego duszy i obudził spomnienia tej krainy, gdzie
mieszkała przy spokojnych strumieniach, zanim przy-
była na w^ojnę Katmora.
» Córko obcego !« rzekł — a ta cofnęła się ze
drżeniem — »daAvno ja dostrzegłem w mojej stali
młodą sosnę Inishuny, ale mówiłem: dusza moja
odziana jest burzą! Na cóż ma mi zaświtać ten pro-
mień wprzódy, nim kroki moje w pokoju wrócą?
Zbladłemźe przed tobą, że mię błagasz obawiać się
króla? Chwila niebezpieczeństwa, o! dziewico, jest
wiekiem dla mojej duszy, bo ona wzd\Tna się wtedy
potężnym strumieniem i pędzi mię ku nieprzyjacie-
lowi.
Między omszonemi skałami Lony, w pobliżu
głośnego strumienia , mieszka w siwych kędziorach
starości Klonmal, król arf. Nad nim jest skrzypiące
drzewo i lotnie zmykająca sarna. Zgiełk naszego
boju dosięga jego uszu, kiedy się ponurza w dumy
lat upłynionych. Tam, Sulmalo, niech będzie twoje
spocznienie, aż nasze bitwy przeminą, aż powrócę
w zbroi z rąbka mgły wieczornej, która wstaje na
Łonie przy mieszkaniu mojej kochanki. «
Upadło światło na duszę dziewicy; rozgorzała
przed królem. Zwróciła na Katmora oblicze, obwiane
pływaj ącemi kędziorami. » Prędzej niebieski orzeł
zwróci się od strumienia szumiącego wiatru, kiedy
widzi przed sobą łatwą zdobycz , dziecię lotnej
sarny — jak ty, o! Katmorze, od pochodu sławy!
Bodajbym , wojowniku , mogła cię prędko widzieć
w rąbku mgły wieczornej, kiedy się nad strumie-
niami Lony wokrąg mnie rozpłynie! Lecz jeśli się
oddalisz, uderz, Katmorze, uderz w tarczę, ażeby ra-
dość powróciła do smucącej się duszy, kiedy się we-
sprę na omszonych skałach! Ty jednak upadniesz —
266 PIEŚNI OSSJANA
ja jestem w kraju obcj^ch — o! ześlij, Katmorze,
głos twój z obłoku dla dziewicy Inishuny!«
»Dla czego, młoda latorośli zielonowierzcłiego
Lumouu, dla czego drżysz w burzy? Często już Kat-
mor powracał z ciemnoburzącycli się bitew! Groty
śmierci są dla mnie kolcem głogu; odskakują stę-
pione od mojej tarczy. Często A\7chodziłem z bitwy
jaśniejszej, jak ogni oj a w z na walnej chmury. Nie
■vvi'acaj, piękny promieniu, ze swojej doliny, kiedy
ryk bitwy powstanie! Mógłby mi wtedy umknąć nie-
przyjaciel, jak niegdyś moim ojcom!«
» Powiedziano Sonmorowi, że Kormak zabił Klu-
nara w boju. Trzy dni smucił się Somnor z upadku
swojego brata. Jego kochanka widziała go milczą-
cego i przeczuła jego kroki ku bitwie. Tajemnie łuk
sobie sporządziła, aby towarzyszyć błękitnotarczemu
rycerzo\vi. Żałoba osiadła w Acie, że jej tam nie
było. Nadeszli nocą od stu strumieni synowie Al-
nekmy. Posłyszeli tarczę króla, i zemsta się w nich
ocknęła. W dźwięczących zbrojach poszli ku Uli-
uo\\T. lasów. Sonmor uderzał czasem >v tarczę, ska-
zówkę bitew. «
» Daleko za nim postępowała Sulallin po strumie-
nistem wzgórzu. Była światłem na górach, kiedy
wojownicy spuszczali się na dolinę. Szlachetny był
chód jej w dolinie, kiedy oni ustępowali na omszone
pagórki. Bała się zbliżać do króla, który ją w głoś-
nej Acie zostawił. Ale kiedy powstał zgiełk bitwy,
kiedy się wojsko do wojska porwało, kiedy Soumor
pałał jak niebieski ogień w chmurach — wtedy
przybiegła Sulallin z rozwianemi włosami, bo drżała
o swojego króla! Wstrz^nnał on rozżarzony pochód,
aby ratować kochanie rycerzy. Nieprzyjaciel nocą
uszedł, a Klunar zasnął bez krwi jego, bez kr\\d,
która na grobie wojownika pł.^Tiąć powinna była.«
»Nie podniosła się więcej zemsta Sonmora, ale
267
dni jego były posępne i ciche. Przy siwych swoich
strumieniach błąkała się Sulallin z zapłalianemi oczami.
Często pozierała na rycerza, kiedy się obwinął w du-
mania. — Ale drżała przed jego oczami i odwra-
cała krok samotny. Nadeszły bitwy, jak nawałnice,
i zegnały mgłę z jego duszy. Ujrzał znowu z ra-
dością Ijrok jej na sali i białe jej ręce na arfie.«
We zbroi poszedł wódz Aty ku swojej tarczy,
która wysoko śród nocy wisiała na mszystej gałęzi
nad strumienistym szumem Lubaru. Siedm wypu-
kłości miała ta tarcza, siedm głosów króla , które
jego wojo^^^licy odbierali przez ^^datry i wszystkie
pokolenia znały. Jedna gwiazda ozdabiała każdą wy-
pukłość: Kanmaton z trefionemi promieniami; Kol-
derna, wstająca z obłoków; Uloicho, mgłą odziany,
i miły promień Katlinu, połyskujący nad skałą. Uśmie-
chająca się na rodzinnej modrej fali, mroczy się po-
łową Reldurat zachodni em światłem. Pałające oko
Berthina pogląda przez gaj na łowca, który nocą
wraca do domu, zdobywszy skoczną sarnę. We środku
a szeroko rozchodzi niezachmurzony promień Ton-
teny, Tonteny, która w nocy pogląda na pęd Lar-
tona żeglującego, Lartona, pierwszego w pokoleniu
Bolgi, który wiatrami jeździł. Płynie białopiersi ża-
giel króla do strumienistego Inisfailu; posępnie prze-
myka się noc przed nim z mglistemi zasłonami; wia-
try niejednakowo wieją i ciskają nim z fali na falę.
Tu występuje Tontena ogniowłosa , uśmiecha się
z rozdzielonej chmury, a Larton błogosławi znanemu
promieniowi, źe słabo oświeca głębię.
Pod oszczepem Katmora ocknęły się głosy, które
bardów zbudziły. Zeszli się, majacząc, z każdej strony
każdy ze dźwiękiem arfy. Przed niemi król się ra-
dował, podobny do wędrowca na dniu jasnym, kiedy
usłyszy płynący zdaleka pomruk mszystych strumieni,
strumieni, które na puszczy ze skal sarny spadają.
268 PIEŚNI OSSJANA
»Dla czego słyszymy, « zapytał Fonar, »głos króla
w porze jego spoczynku? Cz\' mroczne postacie oj-
ców przychodzą do snów twoicli ? Może one są w owej
cłimurze i czekają pieśni Fouara? Często one scho-
dzą na poboisko, gdzie ich syno^vie ciskają oszcze-
pami. Albo może nasza pieśń dla tego ma się pod-
nieść, który już więcej nie ciśnie oszczepem lesistej
Momy, dla tego, który usłał pole bitwy ?«
» Niezapomniana jest, bardzie przeszłości, ta chmura
boju! Wysoko na Moilenie powstanie jego grobowiec,
mieszkanie sławy! Ale teraz odeślij moją duszę
w czasy ojców, w te lata, kiedy po raz pierwszy
przebyli fale Inishuny! Nie sam Katmor rozraduje
się na spomnienie skrytego lasem Limionu, Lumonu
strumieni, mieszkania białopiersiej dziewicy !«
»Lumonie strumieni, wchodzisz oto do duszy Fo-
nara! Twoim bokiem wędruje słońce po skałach ob-
\\'ieszonych drzewami! Chyża sarna przesadza krzewy;
jeleń podnosi gałęzistą głowę — bo \^idzi czasem psa
na ^3)ółokrytem błoniu. Tam, po dolinie dążą zwolna
kroki dziewic, białoramiennych córek łuka. Podnoszą
na pagórek błękitne oczy, osłoni one pł\^vającemi kę-
dziorami.
Nie dla nich pochód Lartona, wodza Inishuny.
Na rodzinnym, czarnym dębie puścił się on na fale
w skalistej zatoce Kluby, na dębie, co go obalił na
Lumonie, aby nim przesadzić morze. Dzie\s'ice od-
wracają oczy — król może upaść — bo nigdy nie wi-
działy okrętu, czarnego jeźdźca fali.
Teraz ośmiela się on wezwać wiatry i zmieszać
się ze mgłą oceanu. Modry Inisfail powstał w tu-
manie, ale noc ciemnoszata zapadła. Wtedy weszła
ogniokędziora Tontena *), i zatoka Kulbinu przyjęła
okręt na łono rozgłośnych lasów.
*) Ta saga o Lartonie głosi to, co wyżej było powie-
269
Tu ryczał strumień z okropnego podziemia Dun-
teny, gdzie czasem świeciła postać ducha wpół-
utworzona.
Zeszły sny na Lartona; ujrzał siedmiu ducłiów
swoicłi ojców. Słuchał słów ich półmówionych i pa-
trzał na rozjaśnione czas}' przyszłości. Widział liró-
lów Aty, synów dni przyszłych. Prowadzili wojslło
polem bitwy — niby szeregi tumanów, które w je-
sieni przepływają wiatrem nad lasami Aty.
Zbudował tedy Larton przy dźwiękach arfy sale
Samli *). Poszedł na sarny Erynu, nad rodzinne ich
strumienie. Jednak nie zapomniał zielonowierzchego
Lumonu; często przemykał się morzem tam, gdzie
białoręka Flatal ze wzgórka sarn poglądała. Wcho-
dzisz do duszy Fonara, Limionie pieniących się stru-
mieni!*
Rozlał się od wschodu poranek. Wyjrzały mgli-
ste gór wierzchołki. W dolinach pokazały się szero-
kokręte strumienie. Porwało tarczę wojsko Katmora
i razem powstało, jak bałwaniste morze, które po
raz pierwszy czuje skrzydła burzy. Wały nie wie-
dzą jeszcze, gdzie się potoczą, a wznoszą do góry
niespokojne głowy.
Zwolna i smutnie szła Sulmala ku Łonie stru-
mieni. Szła i często się obracała; błękitne jej oko
przez łz}' patrzało. Lecz kiedy doszła do skały, która
zakrywa posępną dolinę Lony, jeszcze raz obejrzała
dziane o tym bohaterze i gwieździe Tonteny przy opi-
saniu tarczy Katmora.
*) Samhi znaczy zjawisko. Larton nazwał tę salę, ro-
dzaj świątyni, jak' się zdaje, salą zjawisk, tutrij albowiem
objawiły się jemu duchy przodków i jego przyszłość na
oko pokaznły. Przytein wypad.i uważać, ze liczba .sicdni
w osobliwszcm byhi znaczeniu pomiędzy Bolg-ami Siedm
duchów objawiło się Lartonowi, siedm gwiazd było na
tarczy Katmora itp.'
270 PIEŚNI nSSJANA
się na króla ze skruszoną duszą i razem przepadła
za nią.
Synu Alpina! potrać struny! A jeśli znajdzie się
jeszcze w arfie cokolwiek pociechy, to ją wylej na
duszę Ossjana; mgły ją obwiały! O! bardzie, słyszę
ciebie w mojej nocy! Ale przygłusz ten dźwięk lek-
kodrżący! Radość smutku pożądana Ossjanowi av jego
czarnych latach.
Głogu, zieleniejący na pagórku duchów, co w noc-
nych wiatrach potrząsasz główką — nie słyszę w to-
bie gwizdania! Żadnego ducha powietrzna odzież
nie zaszeleści po twoim listku. Częste są kroki umar-
łych we mroku wichrzącej burzy, kiedy księżyc, jak
ciemna tarcza, przetacza się od wschodu po niebie.
Ullinie, Karrilu i Ryno, głosy przeszłości, oz wij-
cie się do mnie, bo noc jest; ocućcie moją duszę
i pocieszcie ją! Nie słyszę was, sjniowie pieśni! W ja-
kiejźe sali obłoków spoczywacie? Czy odziani mgłą
poranną, potrącacie arfy cienia tam, gdzie słońce
wychodzi z fal zielonowierzchych ?
PIESN ÓSMA.
Świt czwartego poranku. Fingal schodzi z Kormula
i wysyła na dolinę Kluny Gaula, Dermida i barda Kar-
rila^ ażeby przyprowadzili do wojska Feradartę, Kairba-
roAvego syna, który był jedynym potomkiem Konara,
pierwszego kaledońsldeg'o króla w Irlandji. Sam Fingal
obejmuje do^^•ództwo wojska i urządza bitwę. Postępu-
jąc, przychodzi do jaskini, gdzie były zwłoki Fillana
i 'gdzie wierny Bran leżał na straży. Boleść Fingala.
Wojsko BolgÓAA' prowadzi Katnior. Sprawcy Fingala i Kat-
mora. Powstaje gwałtowna burza. Firbolgowie uciekają.
Fingal i Katmor schodzą się i walczą we mgłach. Kat-
mor poległ. Fingal ustępuje Trenmorowego oszczepa
Osśjanowi.
271
Duch Katmoia pokazuje się w dolinie Leny Sulmali,
Jej smutek. Wieczór. Fingal nakazuje ucztę i zleca Os-
sjanowi wprowadzić Fei-adartę na tron jego przodków.
Jako gdy zimowe wiatry obwiały falę górnego
jeziora i podczas burzliwej nocy lodem je pociąg-
nęły, ranne oko łowca widzi je w bieli, wały zdają
się płynąć, on posyła ucho za szumem każdej chro-
pawej brózdy, ale każda jest niema i, połyskując,
jerzy się gałęźmi i krzaczystą trawą, które drżą
i gwiżdżą wiatrem na siwych włościach mrozu; tak
milczącemi ^wdały się rano szeregi morweńskiego
wojska, kiedy każdy wojo-s\Tiik poglądał z pod szy-
szaka na wzgórze króla , na ochmurzone wzgórze
Fingala, gdzie się przechadza we mgłów odzieży.
Niekiedy widać rycerza, wielkiego i posępnego w ca-
lem uzbrojeniu. Z myśli na myśl przetaczała się bi-
twa w jego potężnej duszy.
Teraz dąży król ku nam. Najpierwej pokazał się
miecz Luny; oszczep w połowie z chmury w}'zierał,
tarcza jeszcze mgłą zasępiona. Ale kiedy król scho-
dził ze zroszonemi siwemi kędziorami we metrze,
powstał okrzyk wojska w każdem ruszaj ącem się
pokoleniu. Jaśniejąc, gromadzą się zewsząd z dzwo-
niącemi tarczami. Tak powstają zielone morza wo-
krąg ducha, który schodzi z wichrzącej burzy. Wę-
dro\viec słyszy zdaleka wrzawę i podnosi głowę nad
skały; poziera na zhukaną potokę i mniema dostrze-
gać mroczną postać. Niezmierzone fale igrają dokoła
pieniącemi się grzbietami.
Zdała stał syn Morniego, latorośl Dutn}', i bard
Kony. Zdała staliśmy każdy pod swojem drzewem.
Wstydziliśmy się oczu króla; nie zwyciężyliśmy w polu.
Przy moich nogach sączył się mały strumień; poru-
szałem oszczepem lekkie wały, poruszałem je oszcze-
pem... ale gdzie była dusza Ossjana? Posępnie prze-
272 PIEŚNI OSSJANA
my kała się z dumy na dumę — i rozsyłała wokrąg
westctmienia.
»S}Tiu Morniego,« rzekł król, »Dermidzie, łowcze
sam, czemuście tak mroczni, jak dwie skały ze są-
czącemi się po nicli wodami? W duszy Fingala niema
żadnej urazy ku wodzom mężów! Wy jesteście w bi-
twie moją siłą, av pokoju — iskrą mojej radości.
Dawniej głos mój był dla waszego ucha przyjaznym
powiewem, kiedy jeszcze Fillan łuk naciągał! Niema
już Fingalowego syna; niema go na łowach skocznej
samy! Dla czegóżby jednak kruszyciele tarcz stali
tak daleko i smutnie ? «
Oni poszli ku królowi w górę i ujrzeli odwraca-
jącego się ku wiatrom Mory. Łzy pł\Tięły jemu po
błękitnookim synie, po tym, który spał w pieczarze
strumienia. Jednak wypogodził się i przemó\vił do
szerokotarczych królów:
»Kromnal z lesistą skałą z omglonym szczytem,
bojowisko wiatrów, wylewa na światło strumienm''
szum błękitnego Lubaru. Za nim, w cichej dolinie
jeleni , pł^-nie kręto przejrzysty Lawat. Jest tam
w skale ciemna jaskinia; nad nią mieszkają mocno-
skrzydłe orły; przed nią szeleszczą w lesie Kluny
szerokogałęzie dęby. Jest tam Feradarto w kędzio-
rach młodości, król błękitnooki, syn szerokotarczego
Kairbara z Ullinu sarn. Słucha głosu Kondana, kiedy
ten, siwy, spuszcza się w slabem świetle. A on słu-
cha — bo nieprzyjaciele mieszkają w dźmęcznych
salach Temory. Czasem krąży we mgłów odzieży
i przeszywa skoczne samy. Lecz skoro słońce błyśnie
na polach, jego niema ani przy skale, ani nad stru-
mieniem. Wstydzi się rodu Bolgi, że zamieszkał jego
ojców sale. PoAviedzcie jemu, że Fingal podniósł
oszczep, że nieprzyjaciel może upaść! Podnieś, o Gaulu,
przed nim tarczę; ty, Dermidzie, Avstrząśnij dzidą
Temory! Twój głos, Karrilu, niech czynami ojców
273
dosięźe jego ucha. Sprowadźcie go na zieloną Moi-
lenę, na posępne pola duchów! Ja tutaj rzucę się
na bojowisko ze zgiełkiem bit^vy. Nim noc zapadnie,
wejdźcie na Avysoki szczj^t Dunmory i patrzajcie
przez szare mgłów zasłony na strumienistą Lonę!
Jeśli moje znamię rozpłynie się z ^\datrem nad błysz-
czącym strumieniem Lubaru, to Fingal nie upadł
w ostatniej swojej bitwie !«
Takie były jego słowa. Nie ociągając się, odeszli
królowie w milczeniu. Poglądali z ukosa na wojsko
Erynu i zasępili się, kiedy odchodzili. Nigdy jeszcze
nie odstąpili króla na burzliwem polu bitwy. Siwo-
kędziory Karril szedł za niemi i ruszał niekiedy arfę.
Przewidywał upadek ludu, a dźwięk był żałobny.
Był on jak pogwizd, co przylata od zarosłego jeziora
Lęgu, kiedy półsen spuszcza się na łowca w omszonej
pieczarze.
» Czego bard Kony schyla się,« rzekł Fingal,
»nad ustronnym strumieniem? Jestźe to pora do
smutku, ojcze poległego Oskara? O wojownikach
duma się w pokoju, kiedy tarcze przedzwonią! Wtedy
nachyl się w smutku nad falą, kędy górny \vietrzyk
oddycha. Wtedy pozAvól modrookiemu mieszkańcom
grobu nawiedzić duszę! Ale Eryn ciśnie się do boju,
daleko rozkołysany, zgiełkliwy i ponury. — Podnieś,
Ossjanie, podnieś tarcze; synu mój, sam jestem !«
Jak nagły szum wiatrów przybywa do spokojnego
okrętu Inishuny i czarnego jeźdźca wałów daleko
na głębię zapędza, tak daleko głos Fingala zepchnął
Ossjana z góry na błonia. Podniósł on tarczę, błysz-
czącą w ciemnem skrzydle bitwy, jak pełny księżyc
w odzieniu obłoków, zaczem się burza zerwie.
Głośno od omszonej Mory rozlała się razem sze-
rokoskrzydła bitwa. Fingal, król strumienistego Mor-
wenu, lud swój prowadził. Wysoko powiewało orle
skrzydło. Siwe kędziory spływały z barków szero-
PISMA GOSZCZYŃSKIEGO. II. 18
274 PIEŚNI OSSJANA
kich. Grzmiał krok jego potężny. Często stawał,
często oglądał się na daleko błyszczącą powódź
orężną. Wydawał się skałą, pokrytą lodem a siwą;
wysoko są jej lasy we wietrze; z jej głowy rzucają
się błyszczące strumienie i pryskają na wiatr pia-
nami.
Teraz przybył do jaskini Lubaru, gdzie spał Fil-
lan omroczony. Na rozłupanej tarczy Bran jeszcze
leżał; A\datry oskubały orle skrzydło. Błyskając z pod
suchych powojów, wyzierał oszczep rycerza. Smutek
objął duszę króla, jak wdcher zwierciadło jeziora.
Nagle odwrócił kroki i wsparł się na zgiętym oszczepie.
Radośnie przybiegł Bran białopiersi na znane
stąpanie Fingala. Przybiegł i wskaz}Tvał spojrzeniem
na jaskinię, gdzie spał modrooki łoAviec, bo przy-
zwj^czajony był \\ychodzić rano do zroszonego lego-
wiska sarny. Dopiero polały się łzy królowi i zaćmiła
się cała jego dusza. Ale jak \viatr zbudzony prze-
gania nawalne deszcze i białe strumienie i wysokie
góry z trawiastemi szczytami słońcu powraca — tak
wracająca bitwa rozjaśniła umysł Fingala. Przesko-
czył na oszczepie Lubar i uderzył rozgłośną tarczę.
Razem posunęło się uszykowane wojsko z ostrym
orężem.
Nie z trwogą słuchał Eryn tego dźwięku; szli
oni szeroko rozlani. Ponury Maltos wyzierał z pod
brwi zamierzchłych na skrzydle bit\vy. Blizko niego
podnosił się promień światła, Hidalla; tuż zezooki,
niespokojny Morannan. Klonar błękitnotarczy potrzą-
sał oszczepem; Kormar gęste kędziory we wietrze
otrząsał. Zwolna za skałami podnosiła się błyszcząca
postać Aty. Naprzód pokazały się dwa kończate
oszczepy; potem pół tarczy przezroczystej, podobnej
do nocnego ognia, Avschodzącego nad doliną duchów.
Kiedy się cały pokazał, wtedy rzuciły się wojska do
walki. Pałające fale oręża polały się z każdej strony.
275
Jak dwa rozhukane morza spotykają się z całą
bałwanów powodzią, kiedy się ich dotkną skrzydła
nawałnic, walczących przy skalistym brzegu Lumonu,
posępnie przebiegają duchy po rozgłośnych wzgó-
rzach, wyrwane od burzy, padają na głębinę lasy,
na zapienioną ścieżkę wieloryba; tak się zmieszały
dwa wojska... Tu Fingal, tu Katmor krąży. Mrocznie
ulatuje śmierć przed niemi. Blask pryskającej stali
ślady ich obsypuje, kiedy szerokokroczący króloAvie
szeregi tarcz skaszają!
Od Fingala upadł Morannan, szeroko wpoprzek
strumienia. Przy jego bokach bałwani się woda i za-
lewa wypukłą tarczę. Klonar został przeszyty, od
Katmora. Wódz jednak nie upadł na ziemię. Dąb
uchwycił go w upadku za włosy. Szyszak potoczył
się po ziemi. Na pasie wisi szeroko tarcza, a po
niej krew się strumieni. Będzie płakała na sali Tla-
min, będzie biła pierś stękającą!
Nie zapomniał też i Ossjan oszczepa na skrz}'dle
swojej bitwy. Zasłał pole umarłemi. Przybył mło-
dzieńczy Hidalla. »Miły głosie strumienistej Klory,
na cóż ty stalą robisz? Obyśmy się spotkali byli
Ave szrankach pieśni na twojej rodzinnej, zarosłej
dolinie !« — Postrzegł go Maltos, jak upadał, i po-
nury, rzucił się ku mnie. Ze dwóch brzegów stru-
mienia przeginaliśmy się do dźwdęcznej walki. Wraz
nadeszło wzburzone niebo; zawrzały głosy wichrzą-
cych nawałnic; ogień co chwila pokrywał wzgórza.
Grzmot przetaczał się po mglistych pasmach. Zadrżał
we mroku nieprzyjaciel; stanęli wojownicy Morwenu!
A ja nachylałem się jeszcze w gwiżdżących kędzio-
rach nad strumień.
Wtem podniósł się głos Fingala i wrzask wstę-
pujących nieprzyjaciół. Czasem widziałem króla przy
błyskawicach, mrocznie kroczącego w całej potędze.
Uderzałem w dźwięczną arfę i za^^dsłem przy kro-
18*
276 PIEŚNI 0S8JANA
kach Alnekmy. Nieprzyjaciel został odpędzony, jak
pręga d^Tiiu.
Słońce W3'j rżało z obłoków. Na Moilenie zajaś-
niało sto strumieni. Zwolna podniosły się modre
kłęby tumanu ku połyskującym wzgórzom. Gdzież
są potężni królowie? *) Niema ich nad strumieniem,
niema pod lasem. Słyszę dźwięk oręża. Ich walka
we mgłów łonie. Taka jest walka duchów w nocnej
chmurze, kiedy się potykają o wietrzne skrzydła bu-
rzy i powódź zapienionych wałów.
Puściłem się naprzód. Podniosła się mgła szara.
Wysocy i błyszczący stali oni nad Lubarem. Katmor
opierał się o skałę. Wpółupadła tarcza leżała w stru-
mieniu, który po mchach bieżał. Dochodził go Fin-
gal i ujrzał krew rycerza. Zwolna opadł miecz przy
jego boku, a on przemó^vił z posępną radością:
»Czy ustępuje pokolenie Barbar-Dutula ? Czy jesz-
cze robi oszczepem? Znane jest imię twoje w Acie,
w zielonem mieszkaniu obcych. Przychodziło ono do
uszu Fingala, jak powiew jego pustyni. Pójdź na
warowne moje wzgórza; czasem i mocarz upada! Nie
jestem ja ogniem dla upadłego nieprz\-jaciela; nie
raduję się z upadku walecznego. Moją rzeczą leczyć
także rany. Znałem rośliny wzgórzów **). Zrywałem
na wyżynach piękne ich główki, kiedy się chwieją
nad samotnym strumieniem. Smutny jesteś i mil-
czący, królu gościnnej Aty!«
»Przy strumieniach Aty,« odpowiedział Katmor,
»podnosi się mszysta skała. Gałęzie obwiewają jej
głowę pod pędem wiatrów. Jest na jej obliczu po-
nura jaskinia z rodzinmTn, głośn\Tn potokiem. Tam
ja słuchałem stąpania cudzoziemców, przychodzących
*) Fingal i Katmor.
*) Fingal słynął bardzo w sagach z wielkiej biegłości
sztuce leczenia.
277
Ido mojej sali konch. W duszy mojej obudzała się
równa płomieniowi radość; błogosławiłem rozgłośną
skałę. Tam niech zamieszkam we mroku, na mojej
trawiastej dolinie. Stamtąd wstąpię na powiew, który
ugina bródkę mojego ostu; tam ze mgły tułającej
się będę poglądał na błękitnie snującą się Atę!«
»Dla czego król o grobie móv/i?... Ossjanie,
wojownik poległ!... Niech radość spotka twoją
duszę, Katmorze, przyjacielu obcych !«
»Synu mój, słyszę wołanie lat, odpływając; za-
bierają mi mój oszczep! »Dla czego, « zdają się mó-
wić, »nie spoczywa Fingal w swojej sali? Czyż
ciągle będzie się lubował we krwi, we łzach zasmu-
conego? Me, o lata mrocznie płj^nące, Fingala krew
nie cieszy! Łzy są strumieniami zimy, które pustoszą
jego duszę! Lecz skoro legnę do spoczynku, przy-
bywa potężny głos wojny! Budzi mnie w mojej sali
i wyzywa stal moją! Już jej odtąd nie wyzwie. Os-
sjanie, weź ten oszczep ojców. Noś go w boju, kiedy
się pycha podniesie!
» Ossjanie! ojcowie wiodą moje kroki; moje czyny
wzrok ich rozweselają. Gdzie tylko N\TJdę do boju,
kłęby ich mgliste podnoszą się na bojowisku, Ale
moje ramię wspierało ciągle słabych, a gniew mój
był ogniem dla pysznego tylko. Nigdy moje oko nie
rozjaśniło się nad poległym. Dla tego spotkają mię
ojcowie w bramach sal po\vietrznych, wysoko, w sza-
tach ze światła, łagodnie pałaj ącemi oczami. Ale
pysznemu we zbroi są oni zaćmion\Tn księżycem nieba
i posyłają mu nocny ogień, pałający na ich obliczu.
» Ojcze rycerzy, Trenmorze , mieszkańcze burz
wichrzących, oddaję twój oszczep Ossjanowi! Niech
się rozraduje oko twoje. Czasami A^ddv"vvałem ciebie,
jaśniejącego w obłokach; tak się objaw i mojemu
synowi, skoro w}'^\Ninie twoim oszczepem! Sponmi on
278 PIEŚNI (jSSJANA
wtedy na potężne twoje czyny, choć teraz wdatrem
tylko jesteś !«
Oddał w moje ręce oszczep i razem podniósł Ica-
mień *), ażeby gadał do lat przyszłych szarzejącą
mchem głową. Pod nim złożył w ziemi miecz swój
i jasny obłęk swojej tarczy. Posępnie zapadł w dumy,
stał chwilę pochylon}-; potem ozwał się temi słowy:
»Kied3-, o kamieniu, w pył zapadniesz i we mchu
lat zginiesz, wtedy nadejdzie wędro^\iec i przejdzie,
gwiżdżąc. Słaby człowieku, ty nie wiesz, że tu sława
kiedyś jaśniała! Tu Fingal zrzekł się oszczepa na
ostatniem swojem bojowisku! Rozejdź się, marny cie-
niu! W twoim głosie niema sławy! Ty mieszkasz przy
cichym strumieniu, ale trochę lat, a i ty przeminiesz!
Nikt nie pomyśli o tobie, gęstej mgły mieszkańcze!
Ale Fingal, odziany sławą, będzie promieniem świa-
tła dla potomnych czasów, bo skory był we dźwię-
czącej stali ratować słabych oręża !«
Jaśniejący sławą, odszedł król ku brzmiąc}Tn dę-
bom Lubaru, co nawisły z opok nad kołyszący się
jasno strumień. Pod niemi wazka łąka i szum skal-
nego zdroju. Tu rozpuścił na matr znamię Mor-
wenu, aby wskazać Feradartowd drogę z jego tajem-
nej dolin3^ Jaśniejąc na zachodzie rozstania się, i)o-
zierało dokoła słońce nieba. Rycerz ujrzał lud swój
i posłyszał okrzyk jego radości. Wkoło, połamanym
szeregiem błyskali oni w promieniach. Ucieszył się
król, jak ło^^'iec na rodzinnej, zielonej dolinie, kiedy
po przejściu burzy postrzeże opromieniony bok skały.
*) Macphersou upewnia, że i dziś jeszcze znajdują się
w północnej Irlandji takie kamienie, które mają bN-ć pom-
nikami podobnych czynności. Pospolicie znajdują pod
niemi zbroje i kawał drzewa wpółpizppalouego. To' osta-
tnie jest może znakiem uroczystej biesiady, jaką przy
takich obrzędach wyprawiano.
279
Na jej obliczu głóg- zielony kołysze główką, a sarna
pogląda na dół z wierzchołka.
We mszystej pieczarze siedziała szarozgrzybiała
postać Klonmala. Ciemne były oczy barda. Wspierał
się na kiju. Jasna w swoich kędziorach, siedziała
przed nim Sulmala i słuchała powieści, powieści
królach Aty we dniach przeszłości. Zgiełk bitwy
lustał do jego ucha, zatriymał się... wyrwało się
skryte westchnienie. Mówią, że duchy poległych czę-
sto oświecały jego duszę. Ujrzał on króla Aty, upa-
dającego pod jego nawisłem drzewem.
»Czemuś tak posępny ?« rzekła dziewica. » Walka
oręźy przeminęła. Wkrótce przyjdzie on do twojej
jaskini, nad twoje kręte strumienie. Słońce pogląda
ze skał zachodu. Mgły jeziora występują. Szaro
chwieje się na pagórku trzciniaste mieszkanie sarny.
Mój król we mgle się pokaże. Otóż i on przybywa
we zbroi! Przybywaj, najmilszy, do jaskini Klonmala !«
Był to duch Katmora łagodnej, ogromnej, jasnej
postaci. Zapadł przy podziemnym strumieniu pomię-
dzy dwa wzgórza szumiące. »Był to tylko łowiec, «
rzekła, »który szuka łoża sarny. Nie do bitwy szedł
krok jego; żona wygląda go na noc. Gwiżdżąc, po-
wróci do niej ze zdobytą śniadą łanią. «
Jej oko zwrócone było ku wzgórzu; okazała po-
stać znowu zeszła. Skoczyła dziewica z radością.
On znowu we mgłę się cofnął. Powoli rozpływały
się członki z tumanu i zmieszały się z wiatrem góry.
Dopiero poznała, że poległ: » Królu Erynu! ty poleg-
łeś!« Ossjanie, zapomnij o jej żalu; niszczy on du-
szę starości... *)
Wieczór spadł na Moilenę. Szaro płynęły stru-
*) Według podania av dzień po bitwie Ossjan odwie-
dził Sulmnlę. Jego przemówienie do Sulmali zatrzymało
się i znajduje się pomiędzy ułamkami przyłaczonemi do
poezji Ossjann.
280 PIEŚNI OSSJANA
mienie kraju. Donośnie ozwał się głos Fingala; pod-
niósł się promień dębu. Z radością rozłożył się lud
dolioła, z radością, zamierzcliłą cieniami. Pozierali
na króla ukosem i nie ^Wdzieli zupełnego wesela.
W porę przybył drogą puszczy głos pieśni. Zrazu
zdawał się być szumem strumienia dalekiej skały.
Zwolna spływał ze wzgórza, jak szemrzące skrzydło
powiewu, kiedy go schwyci gęsta broda skały w ci-
chej, nocnej dobie. Był to głos Kondana, wi:órzony
drżącą arfą Karrila. Przybywali do strumienistej Mory
z modrookim Feradartem.
Nagle podniosła się na Łonie pieśń naszych bar-
dów. Wojsko śród grania uderzało w tarczę. Na
królu jaśniała pogoda, jak promień po dniu pochmur-
nym, kiedy poziera na zielone pagórki przed szu-
mem A^ńatru. Uderzył w wypukłą, królewską tarczę,
i wszystko dokoła ucichło. Lud zwiesił się na oszcze-
pach ku głosom swojej ziemi:
»Syny Morwenu, przyrządźcie ucztę! Spędźcie noc
na pieśniach! Jaśnieliście przy mnie; minęła ponura
burza. Lud mój był podniebną skałą, z której roz-
winąłem moje orle skrzydło, kiedym się puścił za
sławą i schwytał ją na bojowisku! Ossjanie! ty masz
oszczep Fingala! Nie jest on laską chłopca, młodego
pól wędrowca, któr}' nią bródki ostu ścina. Nie; jestto
dzida mocarzy, którą oni rękę do śmierci zaprawiali.
Zapatruj się, mój synu, na swoich ojców; są oni zba-
wiennjTn promieniem! Jutro zaprowadzisz Feradarta
do dźwięcznych sal Temory. Przypomnij mu królów
Erynu, okazałe postacie przeszłości! Nie zapomnij
też i o poległych, którzy byli potężnemi w boju.
Niech Karril pieśń podniesie, ażeby króloAvie pocie-
szyli się we mgle swojej! Jutro napnę swój żagiel
ku mrocznym Selmy murom, gdzie się strumienista
Dutula przez łożyska sarn snuje.
SULMALA Z LUMONU.
Ossjan, powracając z doliny Natkol ze zwycięstwa nad
! Dutkarmorem , spotyka na polowaniu Sulmale, córkę
króla Inishuny, i zostaje spoinie z Oskarem zaproszony
od niej na ucztę do grodu ojca, który się na wojnę był
oddalił. Podczas uczty wprowadzają się powieści w ustę-
pach; jednak ta powieść nie jest zupełna, gdyż jej cześć
zaiłiueła.
Któż to idzie nad Lumonem tak okazale przy
szumie wód zapienionych ? AVłos opada na pierś pły-
wającą. Białe jej ramię, kiedy zwolna łuk napręża.
Czegóż to się tułasz po pustyni, jak światło po
chmurnem polu? Młode sarny dyszą przy ustronnych
skałach. Wróć się, córko królów; pochmurna noc już
blizko.
Była to młoda latorośl zielonej Inishuny, Sul-
mala błękitnych oczu. Wysłała ze skał jednego barda,
aby nas wezwał na ucztę. Śród pieśni siedzieliśmy
na dźwięcznych salach Kluby. Biało przepły^vały ręce
Sulmali po drżących strunach. Między dźwiękami
przez pół słychać było imię króla Aty, który daleko
za rodzinny, zielony kraj walczył. Ale nie był da-
leko od jej duszy! Przybywał nocą do jej dumań.
282 PIEŚNI OSSJANA
Tontena zairzała z nieba w jej komnatę i widziała
załamane jej ręce.
Ucichły dźwięki konch; powstała Sulmala w dłu-
gich kędziorach. Stanęła ze spuszczonemi oczami
i pytała o naszej podróży przez morza: »Wy nale-
życie do króla mężów, rośli jeźdźcy fal!« — »Znani
są« rzekłem, »przy twoich strumieniach ojcowie na-
szego rodu. Słyszano o Fingalu w Klubie, modrooka
córo królów! I nie przy Kony tylko strumieniach
znajomi są Ossjan i Oskar. Drżeli i w innych zie-
miach nieprzyjaciele przed naszym głosem i pierz-
chali.*
»Uwaźała Sulmala« rzekła dziewica, »tarczę króla
Morwenu. Wisi ona wysoko w sali ojca na pamiątkę
przeszłości, kiedy Fingal przybył do Kluby w^e dniach
innych lat. Głośno ryczał dzik Kuldarnu śród skał
i lasów. Inishuna wysłała młodzieńce, ale upadli,
a dziewice płakały przy grobach. Z zimną krwią po-
szedł Fingal do Kuldarnu; na jego oszczepie pomy-
kała się siła lasów; jaśniał, po\%iadano, w kędzio-
rach pierwszy ze śmiertelnych ludzi. Ale przy uczcie
nie słyszano słów jego. Jego czyny przemakały się
po duszy z ognia, jak obłoki po obliczu wędrują-
cego słońca. Nie obojętnie patrzały błękitne oczy
Kluby na jego chód okazały. W białych piersiach
śród nocnych dumań budził się król Selmy. Ale wia-
try zaniosły cudzoziemca na głośne doliny jego sarn.
Ale nie zginął dla innych krain, jak ogni oj a w, kiedy
w chmury upadnie. Czasami przybyw^ał w sw^oim bla-
sku do dalekiego siedliska swoich nieprzyjaciół. Jak
szum wiatru, zalat^^wała jego sława na lesistą do-
linę Kluby.
»Mrok osiada w Klubie arf; daleko jest ród kró-
lów; na wojnie są mój ojciec Konmor i mój brat
Lormar, król strumieni. Ale nie sami są daleko; jest
z niemi promień innych krain, przyjaciel obcych
SULMALA Z LUMONTJ 283
W Acie, niszczyciel bojowisk. Z wysoka, z mglistych
pagórków patrzą za nim błękitne oczy Erynu, bo
daleko poszedł młody ich dusz mieszkaniec. Me pró-
żnuje on, o białe ręce Er^oiu! Jest on w pierwszym
szeregu w bituie. Dziesięć tysięcy pędzi przed sobą
na dalekich polach.*
» Widział Ossjan« rzekłem, »jak pośpieszał Kat-
mor od swoich strumieni, jak roztaczał potęgę na
Itornie, wyspie mnogich bałwanów. Na Itornie zeszło
się dwóch królów, Kulgorm i Surandronlo; każdy
z nich, zapalony łowiec na dziki, przybył z rozgłoś-
nej swojej wyspy. Znaleźli dzika przy pieniącym się
strumieniu i każdy przeszył go oszczepem. Skłócili
się o cześć czjmi, a stąd powstała zacięta walka.
Od W3'spy do wyspy rozesłali skruszone i zakrwa-
wione oszczepy, wzywając przj^jacieli swoich ojców
we dźwięcznych zbrojach. Katmor przybył z Erynu
do Kolgorma, ognistookiego króla; ja wspierałem Su-
randronla w krainie dzików. Pośpiesz}iiśmy dwoma
brzegami strumienia, który szumiał po jałowem bło-
niu. Dokoła były wysokie, pokruszone skały z wi-
szącemi drzewami. W blizkości były dwa okręgi
Lody z kamieniami potęgi, gdzie duchy w szkarła-
tnych strumieniach ognia nocą schodziły. Tu, pomie-
szane ze szemraniem fali, podniosły się głosy sta-
rych mężów; wzywały one nocnych postaci, aby im
na wojnie pomagały.
» Spokojnie stanąłem ze swoim ludem, gdzie pie-
niący się strumień ze skały spadał. Zapłomieniony,
wyszedł z gór księżyc. Moja pieśń podnosiła się cza-
sami. Młodzieńczy Katmor, oćmiony na drugim brzegu,
słuchał mojego głosu, bo leżał pod dębem w błysz-
czącej zbroi. Nadszedł poranek, a my pośpieszyli do
walki; od skrzydła do skrzydła zamąciło się bojo-
wisko.
» Padali jak główki ostu pod jesiennym wiatrem.
284 PIEŚNI OSSJANA
Nadeszła we zbroi postać okazała: starłem się z kró-
lem. Przeszyliśmy tarcze jeden drugiemu; głośno za-
dzwoniły stalowe pancerze. Rozłupany jego upadł
na ziemię. Nieprzyjaciel pokazał się jasno; jego oczy,
dwa płomienie przyjazne, poglądały między pływają-
cemi kędziorami. Poznałem Katmora Aty i rzuciłem
oszczep o ziemię. Posępnie od%\TÓciliśmy się i po-
szliśmy w milczeniu na innych przeciwników. Nie
tak się rozeszli pokłóceni królowie. Zetknęli się
w gwarnym boju, równi dwom duchom, potykającym
się na czarnych skrzydłach burzy. Przez pierś każ-
dego przeleciał oszczep, ale jeszcze nie upadli na
ziemię; skała zatrzymała ich upadek, i wpółoparci,
pokładli się na śmierć. Każdy z nich uch^yycił prze-
ciwnika za kędziory; ich oczy zdawały się dziko
przewracać. Strumień skały bił w ich tarcze i ze
krwią się mieszał.
» Ucichła bitwa na Itornie. W pokoju spotkali
się cudzoziemcy: Katmor strumienistej Aty i Ossjan,
król arf. Oddaliśmy umarłych ziemi. Kroki nasze
pośpieszyły do zatoki Rumaru. Zdała, z lotnym ba-
tem przybliżył się szereg fal. Czarny był jeździec
morza, ale na nim był promień światła, podobny pro-
mieniowi słońca w kłębiących się wyziewach Stromli.
Była to córka Surandronli, dzika w promiennem wej-
rzeniu. Jej oczy były płomieniem, błąkającym się
między rozrzuconemi kędziorami. Białe jej ramię na-
przód wychylało oszczep; widać było jej pierś wy-
soko podniesioną, białą jak piana wałów, które się
między skałami jeden po drugim kołyszą.*
» Przybądźcie* rzekła ona, » mieszkańcy Lody,
przybądźcie! Karcharze, blady śród chmur! Slutmorze,
co wprowadzasz do sal powietrznych! Korchturze,
okropny w burzach! Przyjmcie nieprzyjaciół Suran-
dronli od oszczepa jego córki.
»Nie było żadnego cienia przy szumiącym stru-
ł
SULMALA Z LUMONU 285
mieniu, żadnej postaci, jaśniejącej mile. Kiedy on
podniósł oszczep, sępy trzepotały skrzydłami; krew
zalewała zewsząd twoje ślady, czarnooki Surandronlo!
» Oświecił mię nie czczym promieniem, abym
błysnęła przy jego strmnieniach. Błyszcząca byłam
jak ogniojaw, alem rozproszyła wrogów Surandronli ! «
Nie bez wzruszenia słuchała Sulmala pochwały
Katmora tarcz. Był on dla jej duszy ogniem ustron-
nego błonia, który się budzi na głos wiatru i pro-
mienie wokrąg rozsyła. Śród pieśni odprowadziłem
córkę królów, podobną tchnieniu letniego wietrzyka,
który kwiatom główki podnosi i marszczy jeziora
i strumienie. W nocy przyszedł sen na Ossjana; bez-
kształtny cień Trenmora stanął przed nim. Zdawało
się, ze uderzał w ciemną tarczę na strumienistych
skałach Selmy. Porwałem się we dzwoniącej stali;
poznałem, że się wojna zbliża RozpięKśray żagiel na
■wiatry, skoro Lumon swoje strumienie porankowi
ukazał.
Przybądź z czat nocnych, Malwino, samotny pro-
OITONA.
Oitona bvła narzeczoną Gania, jednego z najznakomit-
szych rycerzy Fingala. Przed ich połączeniem się od-
biera Gaul od Fingala rozkaz znajdowania się na pewnej
Tvyprav,'ie. Kochanka zostnje w Dnnlatmonie, grodzie
swojego ojca. Nu^t, ojciec Oitony, i Latmon, brat, wyszli
równie na wojnę i Oitonę samą porzucili, Dunromat,
książę Kutalu (zdaje się. ze to jedna z wysp Orkadzkich),
którego miłość odrzuciła dawniej Oitona, korzysta z pory,
napada gród bezbronny i porywa Oitonę. Zawozi ją do
Tromatonu, pustej wysepki, i tam zam.yka w jnskini i co-
dzieu odwiedza Po skończonej wypranie wraca Gaul do
Dunlatmonu , zastaje gród zburzony i dowiaduje się
o porwaniu kochanki. Wyśledziwszy miejsce jej więzie-
nia, śpiesz}" do Tromatonu i kiedy znajduje Oitonę, v>-j'-
siada na brzeg Dunromat. Gaul błaga Oitonę, aby przez
ciąg bitwy siedziała w jaskini, ale ta, uzbr-oiwszy się.
zostaje między walcząc-^mi i szuka śmierci. Dunromat
zostaje zabity; Oitona jednak, śmiertelnie raniona strzałą,
umiera.
»Pomrok mieszka koło Dunlatmonu, chociaż księ-
życ ukazuje na wzgórzu swoje półoblicze. Córa nocy
odwróciła oczy; widzi nadchodzący smutek.
»S3'n Morniego jest na rÓAvninie, ale żadnego
dźwięku na sali; żaden strumienny promień dalekiego
287
światła nie przepływa, drżąc mrokiem. Nie słycliać
głosu Oitony w szumie strumienia Duwranny.
»Dokądżeś odeszła w swojej krasie, czarnokę-
dziora córo Nuata? Latmon jest na polu waleczny cli;
ale ty obiecałaś na sali zostać; obiecałaś zostać, do-
póki nie wróci syn Morniego, dopóki, dziewico jego
miłości, nie wróci ze Strumonu! Łza była przy roz-
staniu się na twoich policzkach, a westchnienie skry-
cie pierś ci podnosiło. A nie w>'chodzisz naprzeciw
niego z pieśniami, z dźwiękami arfy lekkodrźącemi.«
Te były Gaulowe słowa, kiedy przybywał do
wieź Dunlatmonu. Bramy były otwarte i mroczne.
Po salach wiatry gwizdały. Drzewa zaścielały liściem
progi, a wokrąg gwar nocy. Smutny i milczący,
usiadł syn Morniego na skale; dusza jego drżała
o dziewicę, ale nie wiedział, dokąd obrócić drogę.
Zdała od niego stał syn Leta *) i słuchał wiatru
w gęstych swoich włosach, ale nie podnosił głosu,
bo widział strapienie Gaula.
Spuścił się sen na wodzów. Wstały nocne vn-
dziadła. Oitona stanęła przed oczami syna Morniego
we śnie. Czarny jej włos rozpływał się w nieładzie,
miłe oko przez łzy poglądało. Krew plamiła śnieżne
ramię. Ranę w piersi zasłaniała do połowy odzież.
Stanęła nad wodzem, a on słaby głos jej usłyszał:
»Czy śpi syn Morniego, ten, który był miły
w oczach Oitony? Czy śpi Gaul na dalekiej skale,
a córa Nuata w strapieniu? Burzy się morze przy
pochmurnej wyspie Tromatonu. Ja we łzach w ja-
skini siedzę. Nie sama siedzę, o Gaulu! Jest tu czarny
wódz Kutalu. Jest tu w zapale miłości. Cóż ma po-
cząć Oitona ?«
Przykry wiatr zaszumiał w dębie. Pierzchnął sen
nocy. Gaul porwał osikowy oszczep. Powstał w szale
*■) ^Torlo, jeden z nąjsławnifjszych rycerz}- Fingala.
288 PIEŚNI 06SJANA
duszy. Często zwracał oczy ku wschodowi. Żalił się
na opieszałe śmatło. Nareszcie ocknął się poranek;
rycerz podniósł swój żagiel. Szumiąc, przybyły wia-
try ze wzgórza, a on przemykał się po wałach głębi
Trzeciego dnia pokazał się, opasany morzeni, Tro-
maton, niby błękitna tarcza. Białe fale hukały przy
jego skałach, a na brzegu siedziała smutna Oitona.
Pogiądała na rozhukane wały, a łzy jej płynęły.
Lecz skoro ujrzała Gaula we zbroi, zerwała się i od-
wróciła oczy. Twarz jej nadobna — schylona i pała-
jąca; białe ramiona drżały zwisłe u boków. Trzy
razy siliła się uciec z przed jego oblicza — trzy razy
padła, odchodząc.
»Córo Nuata,« rzekł rj^cerz, »dla czego uciekasz
przed Gaidem? Czy z mojego oka płomień śmierci
■wygląda, czy nienawiść zaciemnia moją duszę? Ty
jesteś dla mnie promieniem poranku, który wschodzi
w nieznajomej krainie. Ale, córo wozokotczego Nuata,
twoje oblicze zgryzota pokrywa. Czy wróg Oitony
blizko? Wre moja dusza, aby się z nim spotkać.
Drży miecz przy boku Gaula i pragnie zabł3^snąć
w jego ręku. Mów, córo Nuata, czy nie widzisz łez
moich ?«
»Młody wodzu Strumonu,« odpowiedziała dzie-
wica wzdychając, »po co przebyłeś czarnomodre fale
dla strapionej córy Nuata? Czemu skrycie nie zwię-
dłam, jak skalny kwiatek, który niepostrzeżenie pod-
nosi piękną głowę i usycha w listkach, rozwianych
od wiatru? Po co przybywasz, o Gaulu, słyszeć że-
gnające moje westchnienia? Znikam w młodości; nie
będzie słychać o mojem imieniu, albo je ze smutkiem
usłyszą, a łzy Nuata będą płynęły. Będziesz żałował,
synu Morniego, po upadłej sławie Oitony! Ale ona
spać będzie w ciasnym grobie, zdaleka od głosu ża-
łującego. Po cóźeś przybył, o wodzu Strumonu, do
skał Tromatonu morzem tłuczonych?*
289
»Córo wozokotczego Nuata, przybyłem znaleźć
twojego wroga! Zamroczy się przede mną śmierć
wodza Kutalu, albo syn Morniego polegnie, Oitono!
gdyby Gaul poległ, wznieś mu grobowiec na skale
tych moczar. Kiedy będzie przepływał mglistolotny
okręt, to zawołaj na synów morza; zawołaj na nich
i ten miecz im oddaj, aby go zawdeźli do sal Mor-
niego. Niech wódz siwowłosy przestanie wyglądać
od puszczy powrotu swojego syna!«
»A mogłaźby źyć córa Nuata, « odpowiedziała
z tłumionem westchnieniem, »mogłażbym ja źyć
w Tromatonie, gdyby syn Morniego zginął? Nie
z tej skały moje serce, ani moja dusza tak obojętna,
jak to morze, co swoje wały do każdego wiatru
podnosi i wzdyma się pod burzą. Wicher, który cie-
bie obali, rzuci na ziemię i latorośl Oitony! Razem
zwiędniemy, o synu Morniego! Pożądany mi dom
ciasny i cztery kamienie śmierci, bo nigdy ja nie
porzucę skał twoich śródwodnych, Tromatonie!
»Noc się spuściła ze swojemi obłokami po od-
jeździe Latmona, który pociągnął na wojnę swojego
ojca ku mszystym skałom Dutormotu. Noc nadeszła.
Siedziałam na sali przy promieniach dębu. Wiatr
szumiał w drzewach. Posłyszałam łoskot zbroi; ra-
dość W5'stąpiła na moje lice. Pomyślałam o twoim
powrocie. Był to wódz Kutalu, siła rudowłosego
Dunromata. Jego oko płomień roztaczało; krew mo-
jego ludu miecz mu rumieniła. Ci, którzy strzegli
Oitony, polegli od ponurego wodza! Cóż mogłam
zrobić? Moje ramię było słabe; nie umiałam robić
oszczepem! Porwał mię w mojem strapieniu, z mo-
jemi łzami i swój żagiel podniósł. Bał się powraca-
jącego Latmona, brata nieszczęśliwej Oitony. — Ale
otóż i on ze swoim ludem nadchodzi. Rozbiegają się
przed nim czarne wał3^ Dokądże, synu Morniego,
PISM* GOSrCZYŃSKEGO. 11. 19
290 PIEŚNI 088JANA
odAvi'ócisz swoje kroki? Liczni są wojownicy two-
jego wroga !«
»Moje kroki nigdy się nie odwracają od bit^vy,«
odpowiedział bohater i dobył miecza; »a teraz, 01-
tono, miałbym się lękać, kiedy się pokazali twoi
nieprzyjaciele? Odejdź, moja kochanko, do swojej ja-
skini, póki nasz bój nie przeminie. Synu Leta, przy-
nieś łuk naszych ojców i dźwaęczny kołczan Mor-
niego. Niech nasi trzej wojo\^Tiicy łuk naciągają;
my sami oszczepem będziemy ciskać. Są oni woj-
skiem na skale, mocne są nasze dusze w boju!«
Córa Nuata odeszła do jaskini. Niespokojna ra-
dość budziła się w jej duchu, niby płomienisty szlak
bł3'sku na chmurze nawaluej. Zawarła się jej dusza;
łzy oschły na oku dziko pozieraj ącem. Zwolna zbli-
żał się Dunromat. Postrzegł Morniego syna. Pogarda
zmarszczyła mu oblicze; na ciemnośniadych policz-
kach był uśmiech, a rozpalone oko, wpółprzywarte,
krążj^ło pod mrocznemi brwiami.
»Skąd, synowie morza ?« zaczął ponurj^ książę.
»Czy was wiatry zapędziły na skały Tromatonu ?
Czy białorękiej dziemcy szukacie? Słabi mężowie,
s3^nowie nieszczęścia wpadają w ręce Dunromata.
Jego oko nie oszczędza słabego, on się cieszy krwią
cudzoziemców. Oitona jest promieniem światła, a wódz
Kutalu skrycie z nią igra. Czy chciałbyś mi zasło-
nić jej powaby, s\tiu słabej ręki, niby chmura? Mo-
głeś przybyć, ale nie powrócisz do sali swoich oj-
ców!«
»Czy nie znasz mię,« Gaul rzecze, »rudokędziory
wodzu Kutalu? Prędkie były twoje nogi na bło-
niach, w bit^^^e wozokotczego Latmona, kiedy miecz
syna Morniego ścigał twoje wojsko po lesistej krai-
nie Morwenu. Dunromacie! waleczne twoje słowa,
bo twoi wojownicy zebrani są za tobą. Ale czy się
ich lękam, synu pychy? Nie jestem ja z rodu trwoź-
291
liwych!« Wysunął się Gaul we zbroi, Dunromat za
swój lud uciekł. Ale oszczep Gaula przeszył ponu-
rego wodza, a gdy się pod śmiercią tarzał, miecz
Gaula głowę mu uciął. S}ti Morniego trzy raz\' ją
potrząsł za kędziory. Wojownicy Dunromata ucie-
kali; goniły ich strzały morweńskie, a oni padali po
omszonych skałach. Pozostali rozpięli żagle i wy-
mknęli się na wzburzone głębie.
Gaul zbliżył się ku jaskini Oitony i postrzegł
młodzieńca opartego o skałę. Strzała bok mu prze-
szyła, a oko omdlałe spozierało z pod szyszaka. Za-
smuciła się dusza syna Morniego, zbliżył się i prze-
mówił słowa pokoju:
»Czy ręka Gaula może cię ulecz^^ć, młodzieńcze
strapionego czoła? Szukałem ziół po górach; zbie-
rałem je nad strumieniami ustronnych brzegów. Moja
ręka goiła rany walecznych, a ich oczy błogosła-
wiły synowi Morniego. Wojowniku, gdzie twoi ojco-
wie mieszkają? Czy są oni synami mocarzów? Ża-
łoba, jak noc, opadnie na ojczyste twoje strumienie.
Za młodo giniesz!*
»Moi ojcowie, « odpowiedział cudzoziemiec, »są
z rodu mocarzy! Ale nie będą mnie żałować, bo
moja sława, jak mgła poranku, przeszła! Wysokie
mury podnoszą się nad brzegami Dm^Tanny; widzą
one w strumieniu omszone swoje wieże; za niemi
wyziera skała z nawisłemi sosnami. Możesz ją zda-
leka widzieć. Tam brat mój mieszka. Sławny on
w bitwach. Oddaj mu ten błyszczący szyszak !«
Szyszak wypadł z rąk Gaula. Była to ranna
Oitona! Uzbroiła się w jaskini i wj^szła śmierci szu-
kać. Czarne jej oko zawarte było do połowy; krew
się lała z pracujących jej boków.
»Synu Morniego !« rzekła, » przyrządź mi grób
ciasny. Sen, jak ciemność, cięży na mojej duszy! Ga-
śnie oko Oitony! O gdybym mogła była mieszkać
SSyiJ PIEŚNI OSSJANA
w Duwrannie, w jaśniejącym promieniu swojej sławy!
Wówczas moje lata wesołoby przechodziły; dziewice
błogosławiłyby moim krokom. Ale, synu Morniego,
za młodu upadam; mój ojciec będzie się płonił na
swojej sali.«
Upadła, blednąc, na skałę Tromatonu. Zasmucony
rycerz grób jej postawił. Powrócił do Morwenu, ale
w jego duszy widzieliśmy strapienie. Ossjan ujął
arfę na cześć Oitony, a radość wróciła na lice Gaula.
Często jednak śród przyjaciół podnosiło się jego
westchnienie, niby powiew, który trzepoce niestałem
skrzydłem, kiedy burzliwe wiatry oniemieją.
KONLAT I KUTONA.
Konlat, najmłodszy syn Mornieg'o a brat sławnego Gauła,
załiochał się w Kutonie, córce Rumara. Toslcar, syn Kin-
fenny, wylądował l^iedyś w Morze, paiistwie Konlata,
i trzy dni był od niego podejmowany. Czwartego odpły-
nął dalej, a płj^nąc koło Inistonj^ ujrzał na jej brzegu
polującą Kutonę, zaliochał się w niej i porwał ją prze-
mocą na swój oliręt. Burza zmusiła go wysiąść na jedną
pustą wyspę. Konlat, dowiedziawszy się o porwaniu ko-
cłianki, puścił się w pogoń i dognał Toskara. Zaczęła się
walka, w której wodzowie i cały icli orszalc wzajemnie
się pozabijali. We trzy dni potem umarła ze smutl^u Ku-
lona. Fingal, posłyszawszy o tej bitwie, wysłał Stormała,
Moranowego syna, pogrześć poległycłi, ale zapomniał
o bardzie, któryby im ostatnią pieśń sławy zaśpiewał.
Dla tego później objawił się Óssjanowi duch Konlata,
ażeby jego i Kutony sławę podał potomności w pieśniach.
Czy Ossjan głos jaki słyszy, czy to dźwięk dni,
co przeszły? Częste spomnienie ranniejszych czasów,
podobne wieczornemu słońcu, przycliodzi do mojej
duszy... Odnawia się zgiełk łowów... W dumach wy-
wijam oszczepem... Ale Ossjan słyszy głos jakiś. Kto
jesteś, synu nocy? Śpią dzieci słabych. Na mojej
sali wiatr północny. — Może to wietrzyk dzwoni
w tarczę Fingala... Wisi ona w sali Ossjaua. Często
jej dotykam rękami.
294 PIEŚNI OSSJANA
Tak! słyszę ciebie, mój przyjacielu! Jakże dawTio
byłeś w mojem uchu! Cóż cię przyprowadza na t}Tii
obłoku do Ossjana, synu szlachetnego Morniego?
Czy przyjaciele starca są przy tobie? Gdzież Oskar,
syn sław}'? Często, o Konlacie, byliście ze sobą, kiedy
powstawał zgiełk boju!
DUCH KONLATA
Czy słodki głos Kony śpi na dźv.ięcznej sali?
Czy Ossjan śpi na sali, a jego przyjaciele bez sławy?
Morze opływa ponurą Itonę. Naszych grobów nie
widać na naszej "wj-spie. Długoż jeszcze nie będzie
słychać o naszej sławie, s}tiu brzmiącej Selmy?
O gdyby oczy moje mogły cię dostrzec, jak świe-
cący, siedzisz na swoim obłoku! Czy jesteś jak mgła
Leny, czy jak półzgasły ogniojaw? Z czego twój
łuk powietrzny? Przybył on na \^detrze, jak cień
wędro^vnej chmury. Znijdi ze ściany, arfo, i zabrzmij !
Niech światło spomnień zaświta nad Itoną! Niech
jeszcze ujrzę przyjaciół! I oto widzi Ossjan swoich
przyjaciół na modrej wj-spie. Jaskinia Tony objawia
mi się z omszonemi skałami, z nau-isłemi drzewa-.
Przy jej ustach szumi potok. Nad jego łożem nachy-
lony Toskar. Obok niego smutny Ferkut. Dalej sie-
dzi Kutona i płacze *). Czy mię zwodzisz, morski
wietrze ? Czy mówiących słyszę ?
Noc była burzliwa. Skrzypiące dęby pochylały
się z pagórków. Posępnie wzdymało się morze pod
burzą. Częsta błyskawica odsłaniała wichrzące za-
rośla. Ryczące bałwany rozbijały się przy opokach.
*) Kutona, którą Toskar porwał.
KONLAT I KUTONA 295
Ferkucie! postrzegłem ducha nocy, gdzie noc naj-
gęstsza. Milcząc, stał na brzegu. Mglista jego odzież
pływała z wiatrem. Mogłem łzy jego widzieć. Zda-
wał mi się być starym i zatopionym w myślach.
Był to twój ojciec, Toskarze! Przewidywał on
śmierć w swojem pokoleniu. Tak się objawił na
Kromli, zanim wielki Morannan poległ. Erynie tra-
wiastych wzgórzów, jakże wdzięczne twoje doliny!
Przy twoich błękitnych strumieniach milczenie. Na
twoich polach słońce! Miły jest dźwięk twojej se-
lamskiej arfy, luby — zgiełk łowów na Kromli. Ale
na ponurej Itonie jesteśmy burzą otoczeni. Bałwany
wznoszą ponad skały białe głowy, a my drżymy śród
nocy!
TOSKAR
Ferkucie! czy z kędziorami starości odbiegła cię
dusza boju? Widziałem cię niezlękłego w przygo-
dzie; w bitwach oko twoje gorzało weselem. Gdzież
uciekła dusza boju? Nasi ojcowie nigdy się nie
bali! Pójdź! oto morze spokojne, nawalne wiatry
ucichły. Na głębi drżą fale; zdają się lękać burzy.
Pójdź, oto morze spokojne! Na naszych skałach sza-
rzeje poranek. Wkrótce wyjrzy słońce Avschodu w prze-
pychu światła. Z radością podniosłem żagiel przed
palami szlachetnego Konlata. Droga moja szła pod
pustą wyspę, gdzie Kutona ścigała sarny. Ujrzałem
ją, podobną do słonecznego promienia, kiedy się wy-
snuwa z chmury. Kędziory jej były na wyniosłej
piersi. Podała się naprzód i łuk naciągnęła. Przed
nią jaśniała ręka, jak śnieg na Kromli. Pójdź do
mojej duszy, zawołałem, o łowczyni pustyń! Lecz
ona we łzach czas przepędza. Duma o szlachetnym
Konlacie. Gdzież ci znajdę uspokojenie, Kutono, naj-
milsza dziewico?
PIEŚNI OSSJANA
Daleki wiszar chyli się nad morzem ze staremi
drzewami i opokami mszystemi. Bałwany tłuką się
przy jego stopach. W poboczu mieszka sarna. Lud
zowie go Morą. Tam się wznoszą wieże mojego ko-
chanka, tam Konlat upatruje po morzu jedynej swo-
jej kochanki. Powracają córki łowów. Widzi ich oczy
spuszczone: » Gdzie jest córka Rumara?« Lecz one
nie odpowiadają. S^^nu dalekiej ziemi, na Morze mie-
szka moje uspokojenie.
Kutona powróci do spokojności, do wież szla-
chetnego Konlata. Jest on przyjacielem Toskara.
Biesiadowałem w jego salach. Ocknijcie się, łagodne
powiewj' Er^-nu! NajDędźcie mój żagiel ku Morze!
Odpocznie tam Kutona, lecz smutne będą dni To-
skara. Na opromienionych polach będę siedział w ja-
skini. Po drzewach wicher zaszumi; ja będę myślał,
że to głos Kutony. Lecz ona daleko, w salach po-
tężnego Konlata!
KUTONA
Ha! jakiż to obłok? On niesie duchy moich oj-
ców! Widzę ich odzież ulatującą, jak mgły szare
i wilgotne. Kiedyż umrę o Rumarze? Smutna Ku-
tona wddzi śmierć swoją! Nie ujrzyż mię Konlat
wprzódy, nim wstąpię do ciasnego domku?
Ujrzy cię, o dziewico! Przebywa już wzdęte mo-
rze. Czerni się jego oszczep śmiercią Toskara. W boku
ma ranę. Blady, leży w pieczarze Tony. Pokazuje
krwawiącą się ranę. Gdzież jesteś, Kutono ze łzami?
Wódz Mory umarł!
KONLAT I KUTONA 297
Znikły widzenia z jDrzed mojego ducha. Nie wi-
dzę już wodzów. Lecz wy, bardowie przyszłości, opo-
wiedzcie ze łzami śmierć Konlata. Za wcześnie upadł.
Żałoba zasępiła jego sale. Matlja postrzegła na ścia-
nie tarczę — skrwa^\aona była. Domyśliła się, że
rycerz poległ. Narzekanie jej rozległo się po Morze.
I ty, Kutono, blada jesteś pod skałą, przy po-
ległych wodzach. Przyszła noc, po^vrócił dzień, a nikt
się nie pokazał, aby im grób usypać. Ty odganiasz
kraczące ptaki. Łzy ciągle płyną! Blada jesteś, jak
wilgotny obłok, co się z jeziora podnosi!
Nadeszli synowie Selmy *). Znaleźli Kutonę zimną.
Wysypali grobowiec nad rycerzami, a ona spoczęła
przy boku Konlata.
Nie przychodź do snów moich, Konlacie, bo już
cześć odebrałeś. Niech głos twój zdała będzie od
mojej sali, ażeby w nocy sen się ku mnie spuścił.
O! gdybym potrafił zapomnieć moich przyjaciół,
aż póki mojego śladu nikt \s'ięcej nie ujrzy, póki
z radością nie pójdę do nich, póki stare moje członki
nie układa się w ciasnym domku!
*) Stormal, wysłany od Fingala.
PIEŚNI SELMY.
Za dawnych czasów panował w Szkocji i Irlandji zwy-
czaj, że na dworach książąt obchodzono doroczne święta,
podczas których bardowie śpiewali swoje pieśni; z tych
niektóre, uznane za lepsze, wybierano i uczono młodzież
na pamięć, ażeby tym sposobem przechodziły do potom-
ności. Taki obchód jest osnową niniejszeg"o poematu.
Działo się w Selmie. Naprzód śpiewa Minona żal Kolmy
po kochanku i bracie, którzy w pojedynku od siebie zgi-
nęli; potem bard Alpin żałuje poległego rycerza Morara;
nakoniec Armin opłakuje smutny los i lvomec dwojga
swoich dzieci, Arindala i Daury.
Gwiazdo zapadającej nocy, j^iękne jest twoje
światło na zachodzie! Wytykasz kędzierzawą głowę
z obłoku; twoje kroki okazałe są na twoich wjży-
nach. Czegóż poglądasz po równinie? Burzliwe wia-
try ucichły, szmer potoku przybywa zdaleka. Szu-
miące wały czołgają się przy oddalonej skale. Wie-
czorny owad brzęczy przez błonia nidłem skrzydeł-
kiem. Czego poglądasz, piękne światło ? Ale ty uśmie-
chasz się i uchodzisz. Wesoło bujają przy tobie fale,
kąpią włos twój luby. Bądź zdrów, milczący promie-
niu! Wejdź, światło, w duszy Ossjana!
I weszło w swojej sile; postrzegam pomarły eh
PIEŚNI SELMY 299
moich przyjaciół. Zgromadzili się na Lorze, jak za
dni innych czasów. Przybywa Fingal, jak wilgotny
słup tumanu; dokoła rycerze; otóż i bardowie pieśni:
siwokędziory Ullin, okazały Ryno, Alpin z donośnym
głosem i wdzięczny źal Minony! Jakżeście się zmie-
nili, moi przyjaciele, po dniach biesiad na Selmie,
gdzieśmy igrali, jak wietrzyki wiosenne, które prze-
latują wzdłuż pagórka i nachylają po kolei głucho-
gwiżdźące trawy!
Minona wystąpiła w swojej krasie, ze smutnem
wejrzeniem i zapłakanem okiem. Jej włos ciężko
pływał wiatrem, który niestale wiał ze wzgórza.
Zasmuciły się dusze rycerzy, kiedy dźwięczny głos
podniosła. Często widywali oni grób Salgara i po-
nure mieszkanie białołonej Kolmy. Kolma, zostawiona
sama na wzgórzu, pełnym głosem śpiewa. Salgar
obiecał przybyć, ale wokoło noc się spuściła. Słu-
chajcie głosu Kolmy, kiedy sama na wzgórzu sie-
działa.
Noc już, a ja sama, porzucona na wzgórku bu-
rz3^ W górach wiatr szumi. Ze skały spada potok.
Chatka nie zasłania mię przed deszczem porzuconą
na wzgórku wiatrów.
Wyjdź, księżycu, z obłoku; gwiazdo nocy, wstań!
Prowadź mię, błędne ś\viatło, do tego miejsca, gdzie
mój kochanek samotnie po łowach spoczywa; przy
nim łuk odpuszczony, moręgie psy koło niego. Ale
sama muszę tu siedzieć przy skale omszonego po-
toku. Potok i wiatr głośno szumią. Nie mogę sły-
szeć głosu mojego kochanka. Czemuż się ociąga mój
Salgar? Na cóż obiecywałeś, wodzu wzgórza? Tutaj
jest skała, tutaj drzewo; tu jest szumiący potok!
Obiecałeś być tutaj z nocą. Ach! gdzież poszedł mój
Salgar? Z tobą chciałam uciec od mojego ojca, z tobą
300 PIEŚNI 0S8JANA
od mojego brata pysznego! Nasze rody długo były
sobie nieprzyjazne, ale my nie jesteśmy nieprzyja-
ciółmi, o Salgarze!
Zamilknij na chwilkę, o wietrze! Potoku, ucichnij
na chwilkę! Niech głos mój zawoła, niech mię mój
wędrowiec usłyszy! Salgarze, to Kolma, co woła.
Tutai jest drzewo i skała, Salgarze! mój kochanku!
Ja tu jestem. Dla czego nie przybywasz? Patrz, ci-
chy księżyc schodzi, na dolinie błyszczy powódź. Tam
na obliczu wzgórza majaczą skały. Nie -widzę go na
■wierzchołku; psy nie oznajmiają, ze się zbliża... Sama
muszę tu siedzieć...
Któż to leży pode mną na błoniu? Byłżeby to
mój kochanek i mój brat? Przemówcie do mnie,
o moi przyjaciele! Nie odpowiadają Kolmie! Prze-
mówcie do mnie, jestem sama. Obawa dręczj' moją
duszę! Ach, oni umarli! Ich miecze zaczerwieniły się
od boju. O mój bracie, mój bracie! na cóźeś zabił
mojego Salgara? Na cóż, o Salgarze, zabiłeś mojego
brata? Obydwa byliście mi drodzy. Cóż mam powie-
dzieć na cześć waszą? Ty byłeś najpiękniejszy na
wzgórzu między tysiącami, on był straszliwy w boju.
Przemówcie do mnie, usłuchajcie mojego głosu, usłu-
chajcie mnie, syny mojej miłości! Oni zamilkli, za-
milkli na zawsze! Zimne, zimne są piersi prochów!
Och! ze skały wzgórza, ze szczytu wietrznej gór}'
przemówcie, duchy umarł3-ch, przemówcie! Ja się nie
zlęknę. W której jaskini wzgórza mam szukać zmar-
łych? Żadnego słabego głosu we wietrze, żadnej od-
powiedzi wpół^^iejącej śród burzy!
Siedzę w strapieniu... Czekam poranku we łzach...
Wznoście gi'obowiec, przyjaciele umarłych. Nie za-
mykajcie go, aż Kolma przybędzie. Moje życie ule-
ciało, jak sen; jakżebym dłużej została? Tu ja
spocznę z mojemi przyjaciółmi, przy potoku brzmią-
cej skały; kiedy noc nadejdzie ze wzgórza, kiedy
PIEŚNI SELMY 301
głośne wiatry powstaną, niechaj duch mój stoi w bu-
rzy i smuci się śmiercią moich przyjaciół! Niech ło-
wiec słyszy go w swoim szałasie i boi się lubego
jemu mojego głosu! Mile głos mój będzie jęczał po
przyjaciołach; drodzy byli Kolmie jej przyjaciele.
Taka była twoja pieśń, Minono, wdzięcznie za-
rumieniona córko Tormana. Łzy nam płynęły za
Kolmą, a dusze się zasmuciły. Ullin przybył z arfą
i dał nam pieśń Alpina. Głos Alpina był wdzięczny;
dusza Ryny była iDromieniem ognia. Ale spoczęK
w ciasnym domie, ich głosy ustały na Selmie. Kie-
dyś powracał Ullin z łowów, nim jeszcze rycerze
polegli. Słyszał na wzgórzu ich pożegnanie; ich pieśń
była wdzięczna, ale smutna. Narzekali po upadku
Morara, pierwszego ze śmiertelnych mężów. Jego du-
sza była jak dusza Fingalowa, jego miecz — jak miecz
Oskarów. Ale poległ, a jego ojciec narzekał, a oczy
jego siostry pełne łez były. Pełne łez były oczy Mi-
nony, siostry wozojezdnego Morara. Ustąpiła ona
przed pieśnią Ullina, niby księżyc na zachodzie,
kiedy niepogody przewiduje i skrywa piękną głowę
w obłoku. Uderzyłem arfę z Ullinem; pieśń narze-
kania powstała.
Wiatr i deszcz przeszły; ciche jest południe. Po
-liebie obłoki się rozchodzą. Nad zielonem wzgórzem
przepływa niestateczne słońce. Rumiano po kamieni-
stej dolinie przebiega strumień wzgórza. Wdzięczne
twoje szemranie, o strumieniu, ale ja słyszę wdzięcz-
niejsze głosy. To głos Alpina, syna pieśni, narzeka-
jący nad umarłemi. Pochylona jego głowa starości;
czerwienią się zapłakane oczy, Alpinie, synu pieśni,
dla czego sam jesteś na milczącem wzgórzu? Dla
czego się skarżysz, jak wietrzyk w lesie, jak fala
na odludnym brzegu?
302 PIEŚNI OSSJANA
Moje Izj, o Ryno, płyną po umarłych; mój głos
brzmi nad temi, co przeszli. Smukły jesteś na wzgó-
rzu, piękny między synami doliny. Ale upadniesz,
jak Morar; narzekający usiądzie na twoim grobie.
Wzgórze nie będzie znało ciebie; łuk twój odpusz-
czony będzie na sali.
Chyży byłeś, o Morarze, jak sarna puszczy; stra-
szliwy — jak ogniojaw! Gniew twój był jak burza;
twój miecz w bitwie — jak błyskawica na polach.
Twój głos był potokiem po deszczu, niby grzmot na
dalekiem wzgórzu. Wielu poległo z twojej ręki; stra-
wieni zostali płomieniem twojego gniewu. Lecz kiedy
z wojny powracałeś, jakże spokojne były twoje oczy!
Twarz twoja była jak słońce po deszczu, jak księ-
życ w nocnej ciszy, cicha, jak łono jeziora, kiedy
głośne wiatry oniemieją,
Nizkie teraz twoje mieszkanie, ponure miejsce
twojego spoczynku. Trzema krokami grób twój ob-
chodzę, grób tego, który przedtem tak był ^\ielki.
Cztery kamienie z omszonemi głowami są jedyn^an
twoim pomnikiem. Drzewo rzadkiego liścia, wysoka,
gwiżdżąca, wiatrem trawa pokazują oku łowcy grób
potężnego Morara. Morarze, nizko jesteś, a nie masz
matki, któraby narzekała po tobie, ani dziewicy ze
łzami miłości! Umarła ta, co ciebie rodziła. Upadła
córka Morglanda.
Któż to na kiju? Któż ten jest z głową, białą
ze starości, którego oczy łzami się czerwienią, który
drży w każdem stąpieniu? To twój ojciec, o Mora-
rze! ojciec, ale bez syna, bez ciebie. Słyszał on
o twojej sławie na wojnach, słyszał o rozproszonych
nieprzyjaciołach. Słyszał o sławie Morara; czemuż
o jego ranach nie słyszał? Płacz, ojcze Morara!
płacz; twój syn nie słyszy ciebie. Głęboki jest sen
PIEŚNI SELMY
umartych, nizkie ich wezgłowie z pyłu. Już on nie
usłyszy twojego głosu, nie obudzi się na twoje wo-
łanie... Kiedyż zadnieje w grobie i śpiący obudzi się?
Bądź zdrów, najwaleczniejszy z ludzi, zwycięzco bo-
jowisk! Ale nigdy już nie ujrzą ciebie pola, ani
ciemny las nie zajaśnieje blaskiem twojej stali. Nie
zostawiłeś żadnego syna. Pieśń zachowała twoje imię.
Przyszłe czasy będą słyszeć o tobie, będą słyszeć
o poległym Morarze.
Ocknął się smutek wszystkich, a najbardziej przy-
tłumione westchnienia Armina. Spomniał sobie śmierć
swojego syna, który poległ we dniach młodoici. Kar-
mor, książę brzmiącego Galmala, był blizko rycerza.
»Dla czego westchnienie przemaga ciebie, Arminie?*
rzekł on. »Czy tutaj jest przycz3'na twojego smu-
tku? Pieśń przybywa ze dźwiękami zmiękczyć i po-
cieszyć duszę! Jest ona jak łagodny tuman, który
powstając z jeziora, rozpływa się po milczącej doli-
nie; zielone kwiaty napełniają się rosą, ale sionce
powraca w swojej sile, a mgła znika. Czemuś tak
smutny, o Arminie, książę śródmorzej Gormy?«
» Smutny, tak, smutny jestem, i niemała przy-
czyna mojego smutku. Karmorze, ty nie straciłeś
syna, ty nie straciłeś córki wdzięków. Żyje waleczny
Kolgar i Annira, najpiękniejsza dziewica. Gałąź two-
jego rodu kwitnie, o Karmorze! ale Armin ostatni
ze swojego rodu. Ponure twoje łoże, o Dauro *), głę-
*) John Smith w rozprawie swojej o poezjach Ossjnna
dowodzi, że miejsca, wymieniane w tym ustępie, znaj-
dują się istotnie w Szkocji, w niedostępnym prawie za-
kątku Aroyleshiru. Wysepka, na która Erat zawiózł
Daurę, dziś jeszcze zowie się Inis-Erat, wysepka Erata.
Na przeciwnym brzeyu znajduje się struniici'), zwany
Dura-im, strumień Daury. W tejże okolicy więcej miejsc
wywodzi nazAvy swoje od rycerzy Ossjana, n. p. Kon-
nala i innych.
304 PIEŚNI OSSJANA
boki sen twój w grobie! Kiedyż się obudzisz ze swo-
jemi pieśniami, ze swoim głosem grającym?
Powstańcie, wiatry jesienne, powstańcie; powiej-
cie błoniem! Potolii górsliie, zaszumcie! Zaryczcie,
burze, po lasacłi moich dębów! Pójdź przez poła-
mane cłimury, o lisięźycu! Pokazuj mi czasem bladą
twarz swoją! Powróć mojemu duchowi tę noc, łiiedy
moje dzieci zginęły, liiedy Arindal potężny poległ,
kiedy kochana Daura skonała! Dauro, córko moja!
ty byłaś piękna, piękna, jak księżyc na Furze, biała,
jak śnieg spadły, miła, jak dyszący wiosenny po-
wiew! Arindal u, twój łuk był mocny. Twój oszczep
trafny był w polu. Twoje spojrzenie — jak mgła
na wodach; twoja tarcza — jak czerwony obłok
w huTzy. Armar, sławny na wojnach, starał się o mi-
łość Daury, Nie długo była mu wzbronną. Piękna
była nadzieja naszj^ch przyjaciół.
Erat, syn Odgala, rozgniewał się; brat jego zgi-
nął od Armara. Przybył ubrany jak syn morza;
piękny był jego okręt na falach, bielały się kędziory
wieku, spokojne jego pogodne czoło. »Najpiękniej-
sza z kobiet, « mówił on, »luba córko Armina, nie-
daleko na morzu jest rafa, na boku ma drzewo; zda-
leka czerwieni się jego owoc. Tam Armar czeka na
Daurę. Przybywam odweźć mu jego kochankę. «
Poszła , wołała na Armara. Nikt nie odpowiadał
oprócz syna skały *). »Armarze! mój kochanku! mój
kochanku! dla czego dręczysz mię bojaźnią? Słuchaj,
synu Ardnata, słuchaj. To Daura woła ciebie !« Erat
zdrajca, śmiejąc się, odpływał do lądu. Ona głos
podnosiła; wołała brata i ojca: Arindal! Armin! nikt
nie ratuje Daury !«
*) Echo. Dawni wierzyli, że w skałach mieszkały du-
chy i powtarzały głos ludzki. Zwano ich Mac-Salla, syn
8kałv.
PIEŚNI SELMY 305
Jej głos przebył morze. Arindal, mój syn, scho-
dził ze wzgórza, obciążony zdobyczą łowów. Strzały
chrzęściły przy jego boku, łuk był w jego ręce.
Pięć psów moręgich biegło za jego krokami. Ujrzał
dzikiego Erata przy brzegu, scliwytał go i przywią-
zał do dębu. Tęgie rzemienie ścisnęły skórę wokoło
jego członków; obciążył on wiatry jękami. Arindal
spuścił się na fale w jego łodzi, aby Daurę do lądu
przywieźć. Armar przybył w gniewie i wypuścił grot
siwopierzasty. Wpadł on, wpadł w twoje serce, o Arin-
dalu, mój synu! Umarłeś za Erata zdrajcę. Nagle
zatrzymało się wiosło... on upadł przy skale i sko-
nał. Jakaż była twoja żałość, o Dauro, kiedy koło
nóg twoich rozlała się krew brata! Łódź tłukła się
po falach. Armar skoczył w morze, aby ocalić swoją
Daurę lub zginąć. Nagle mcher ze wzgórza uderzył
na morze. On zniknął w falach i nie pokazał się
więcej.
Samą, na śródmorzej skale, słychać było narze-
kającą moją córkę. Długie i głośne było jej woła-
nie. Cóż ojciec miał począć? Całą noc stałem na
brzegu i patrzałem na nią przy bladym promieniu
księżyca. Całą noc słuchałem jej narzekania. Wiatr
był głośny; deszcz twardo bił wzgórze. Zaczem się
poranek ukazał, głos jej omdlał. Skonała, jak wie-
czorny powiew między skalną trawą. Skonała, wysi-
liwszy się na smutek, i zostawiła ciebie, Arminie,
samego! Zniknęła moja siła w boju, upadła moja
chluba między niewiastami! Kiedy w górach powstaje
burza, kiedy północ nadyma fale, siadam na brzmią-
cym brzegu i patrzę na nieszczęsną skałę. Często
przy zachodzącym księżycu widzę duchy moich dzieci.
Półwidome, idą w smutnej rozmowie razem. Zadneż
z was nie odezwie się do mnie przez litość? Nie
patrzą na swojego ojca! Smutny jestem, o Karmo-
rze, i niemała jest przyczyna mojej żałoby !«
PISMA GOSZCZYŃSKIEGO. II. 20
306 PIEŚNI OSSJANA
Takie były słowa bardów za dni pieśni, kiedy
król słuchał dźwięku arf i powieści innych czasów.
Zbierali się książęta ze wszystkich swoich wzgórzów,
aby słuchać lubego dźwięku. Sławili głos Kony *),
pierwszego między tysiącem bardów. Ale starość krę-
puje dzisiaj mój język, moja dusza bezsilna... Słyszę
czasem duchy bardów i uczę się ich pieśni upadłej.
Ale pamięć mojego ducha słabnie. Słyszę wołanie
lat... Mówią one, ulatując: »Dla czego Ossjan jeszcze
śpiewa? Wkrótce spocznie w ciasnym domie, a ża-
den bard nie podniesie jego części !« Toczcie się,
ponure lata; nie przynosicie radości wasz3^m biegiem.
Niech się otworzy grób Ossjana, bo jego moc upa-
dła. Synowie pieśni odeszli na spoczynek. Tylko mój
głos pozostał, jak wietrzyk, który samotnie gwiżdże
na śródmorzej skale, kiedy wiatry oniemieją. Czarny
mech szepleni... Daleki żeglarz mdzi kołyszące się
drzewa...
^) Ossjan często się tak nazywa.
BERRATON.
Lartmor, książę na Berratonie, jednej z Avy8p Skandy-
nawskich, podejmował kiedyś gościnnie Fingala i tern
zyskał jego przyjaźń. Gdy się podstarzał i osłabł, jego
syn Utai powstał przeciw niemu, odebrał mu rządy, do
więzienia zamlś;nął. Skoro Fing^al dowiedział się o nie-
szczęściu przyjaciela, posiał natychmiast syna swojego
Ossjana i Toskara z potężnem wojskiem, aby wyzwolili
Lartmora, a zuchwałość Utala skarali.
Rycerze w żegludze swojej kolo jednej pustej wysepki,
znaleźli na niej piękną Niuatonę, córkę księcia Tortomy,
która zakochawszy się w Utalu, skrycie z nim od ojca
uciekła i zdradziecko na tej wyspie została porzucona.
Ossjan wziął ją na okręt i wkrótce przybił do brzegów
Berratonu. Utai wyszedł na spotkanie z wojskiem, został
pokonany i zginął. Ninatona umarła na widok zabitego
kochanka; sam stary Lartmor, dowiedziawszy się o śmierci
syna, gorzko narzekał.
Wij się, o strumieniu, błękitnem łożem po waż-
kiej równinie Luty! Niech zielone lasy zwieszają się
nad nią z pagórków! Niech w południe słońce na
nie poziera!
Jest tu na skale oset i chwieje bródką we wie-
trze. Kwiaty zwieszają ciężką główkę, bujając cza-
sem w powiewie. Dla czego zdaje się on mówić: bu-
dzisz mię, wietrzyku? Pokryty jestem kroplami nieba.
20*
308 PIEŚNI OSSJANA
Blizki jest czas mojego opadnienia, blizka burza,
która moje listki rozwieje. Jutro przyjdzie wędro-
wiec; przyjdzie ten, który mię widział w mojej kra-
sie, przepatrzy okiem pola — a nigdzie mię nie
znajdzie! — Tak napróżno będą szukać głosu Kony,
kiedy oniemieje na polach. Przyjdzie ranliiem łowiec
i nie usłyszy głosu mojej arfy! Gdzież jest s}ti wo-
zokotczego Fingala? Łzy będą na jego policzkach!
Natenczas przybądź, o Mahvino, ze wszystkiemi
swojemi dźwiękami! Złóż Ossjana na równinie Luty;
niech na łubem polu grób się jego podniesie! Gdzież
jesteś, o Malwino, z pieśniami twojemi, z łagodnym
szelestem twojego chodu? Synu Alpina, czy blizko
jesteś? Gdzież jest córka Toskara?
» Przechodziłem, o synu Fingala, koło omszonych
murów Farluty. Dymy ich sal uleciały. Milczenie
między drzewami wzgórza. Na wzgórzach okrzj^ki
łowów. Ujrzałem dziewice łuka. Zapytałem o Mal-
winę, ale nie odpowiadały! Odwróciły lica; zasępie-
nie okryło ich krasę. Podobne były gwiazdom, które
podczas nocy słabo z poza mgły świecą dżdżystemu
wzgórzu.
Słodki tobie spoczynek, o luby promieniu! Wcześ-
nieś odeszła z naszj^ch wzgórzów. Okazałe było stą-
panie twojego odejścia, jak księżj^c na drżących,
błękitnych falach. Ale nas w ciemności zostawiłaś,
o pierwsza z dziewic Luty! Siedzimy na skale —
i żadnego głosu, żadnego światła, chyba ogniojaw.
Za wcześnie odeszłaś, Malwino, córko szlachetnego
Toskara. Ale jak promień poranku, wschodzisz mię-
dzy duchami swoich przyjaciół, kędy one siedzą
w burzliwych salach, w komnatach piorunu. Nad
Kona wisi obłok. Wysoko są modre, nastrzępione
jego boki. Pod nim wiatry ze skrzydłami, a w nim
mieszkanie Fingala. Siedzi tam bohater w pomroce,
powietrzny oszczep w ręku. Tarcza, ochmurzona do
BER RA TON
połowy, wygląda jak gasnący księżyc, gdy jedną po-
łowę kryje w falacłi, a drugą, bladą, poziera na
pola. Około króla siedzą na mgłach jego przyjaciele.
Słuchają pieśni Ullina: uderza on po arfie półwido-
mej i cichy głos podnosi. Mniejsi rycerze oświecają
tysiącem ogniojawów powietrzną salę. Między niemi
staje Malwina z zapłomienionemi jagodami. Postrzega
nieznajome oblicza swoich ojców i zwTaca na stronę
łzawe oczy.«
»Takźeto wcześnie przybywasz* rzecze Fingal,
» córko szlachetnego Toskara? Teraz to żałoba mie-
szka w salach Kony... Zasmucony mój syn zgrzy-
biały... Słyszę powiew Kony, który, bywało, igrał
z pełnemi twojemi kędziorami. Przybywa do sali —
ciebie tam niema! Żałobny głos jego między zbro-
jami twoich ojców. Leć, wietrzyku; gwiźdżącem
skrzydłem wzdychaj nad grobem Malwiny! Tam, przy
błękitnym strumieniu Luty, wznosi się on pod skałą.
Dziewice powróciły do swoich mieszkań *), a ty,
wietrzyku, sam się smucisz! Ale któż to przybywa
od pałającego zachodu, chmurą niesiony? Uśmiech
rozjaśnia szare, mgliste oblicze; kędziory z tumanu
na wietrze pływają. Pochyla się na powietrznym
oszczepie. To, Malwino, twój ojciec. »0! dla czegóż
tak rychło stajesz na naszych obłokach, « mówi on,
» wdzięczne światło Luty? Ale smutno ci było, moja
córko, bo odeszli ciebie twoi przyjaciele. Na salach
byli synowie małych ludzi. Nie został żaden z ryce-
rzy oprócz Ossjana, króla oszczepów !«
I jeszczeż s2)ominasz Ossjana, wozokotczy Toska-
rze, synu Konlocha? Mnogie były boje naszej mło-
dości. Nasze miecze razem się w polu dobywały.
Widziano nas idących, niby dwie padające skały.
*) Dziewczęta, które podług zwyczaju śpiewały na
grobach.
310 PIEŚNI 0S8JANA
Synowie cudzoziemców uciekali. »Tam idą wojownicy
Kony,« mówili oni. »Ich kroki trzymają się ścieżki
zwycięzców!*
Przybliż się, synu Alpina, ku pieśniom starca.
W mojej duszy są spraw}^ innych czasów. Moja pa-
mięć jaśnieje na dniach, które przeminęły, na dniach
potężnego Toskara, kiedy na głębiach była nasza
droga. Przybliż się, S}tiu Alpina, ku ostatnim dźwię-
kom głosu Kony!
Król Morwenu rozkazał. Rozpiąłem żagiel na
wiatry. Toskar, książę Luty, stał przy moim boku.
Wstąpiłem na czarnomodre fale. Pęd mój był do
śródmorzego Berratonu, wyspy burz mnogich. Mie-
szkała tam w kędziorach starości czcigodna moc
Lartmora, który dawał ucztę potężnemu synowi Ko-
mala, kiedy ten za dni Agandeki dążył do sal Starna.
Ale kiedy się wódz zestarzał, podniosła się py-
cha jego syna, pycha pięknowłosego Utala, miłości
tysiąca dziewic. Związał zgrzybiałego Lartmora i za-
mieszkał w jego dźwięcznych salach.
Długo cierpiał król w jaskini nad brzegiem bu-
jającego morza. Dzień nigdy nie dochodził do jego
mieszkania, ani nocą dąb gorejący. Tylko wiatry
oceanu tam były i gasnący promień księżyca. Pała-
jąca gwiazda pozierała na króla, drżąc na zachod-
niej fali.
Do sal Selmy przybył Snito, Snito, towarzysz
młodości Lartmora. On opowiedział o królu Berra-
tonu. Podniósł się gniew Fingala. Trzy razy porwał
oszczep w zamiarze wyciągnienia ręki na Utala, ale
wystąpiła przed niego pamięć na jego dzieła. Wy-
słał swojego syna i Toskara.
Nasza radość wielka była na bujającem mo-
rzu. Często obnażaliśmy do połowy nasze miecze.
311
Bo jeszcze dotąd nie walczyliśmy sami w bitwach
oszczepów.
Na ocean noc spadła. Wiatry pierzchnęły na
skrzydłach, księżyc był zimny i blady. Pałające
gwiazdy podniosły głowy. Nasza droga brzegami
Berratonu. Białe bałwany huczały przy skałach.
»Jaki to głos,« rzekł Toskar, » dzwoni śród szumu
bałwanów? Tkliwy on, ale smutny, niby głos zmar-
łych bardów. Ale postrzegam dziewicę *). Sama sie-
dzi na skale. Jej głowa opada na ramię ze śniegu.
Ciemny włos po wiatrach pływa. Słuchaj, synu Fin-
gala, jej śpiewu; przyjemny on, jak sączący się stru-
mień!« Przybyliśmy do milczącej zatoki i słuchali
nocnej dziewicy:
» Dopóki będziecie mię opływać, modre, kołyszące
się fale oceanu? Nie zawsze moje mieszkanie było
w jaskini, ani pod gwiźdźącem drzewem. Zasta\viano
uczty w salach Tortomy. Moja pieśń rozweselała
ojca. Młodzieńcy patrzeli na moje kroki nadobne.
Błogosławili ciemnowłosą Ninatonę. Było to wówczas,
kiedy ty, o Utalu, przybyłeś, podobny do słońca nie-
bios! Dusze dziewic są twoje, o synu szlachetnego
Lartmora. «
»Ale dla czegoś mię porzucił samą śród huczą-
cej powodzi? Czy moja dusza czerniała myślą o two-
jej śmierci? Czy białą ręką miecz podniosłam? Dla
czegóż, o królu wysokiego Fintormu **), dla czegóźeś
mię porzucił ?«
Łzy się puściły z mojego oka, skórom zrozumiał
głos dziewicy. Stanąłem przed nią we zbroi i prze-
mówiłem słowami pokoju: » Czego wzdychasz, na-
dobna mieszkanko pustyni? Maż Ossjan dobyć w two-
jem obliczu miecza śmierci twoich nieprzyjaciół ?
*) Ninatonę, cói-ke Tortomy.
*•) Gród Utala. '
312 PIEŚNI OSSJANA
Wstań, córko Tortomy! Słyszałem słowa twojego
strapienia. Przy tobie jest ród Morwenu, który nigdy
słaby cłi nie dręczy. Jasna, jak zacłiodzący księżyc,
pójdź na nasz okręt czarnopiersi! Nasz bieg zwraca
się do skalistego Berratonu, do rozgłośnych murów
Fintormu.«
Przjbyła w swojej krasie; przybyła wdzięcznemi
krokami, a milcząca radość rozjaśniała jej oblicze,
jaku kiedy mroki pierzchają z pól wiosny, błękitny
strumień wytacza się w blasku, a nad nim wiszą
zielone krzewy.
Ocknął się poranek ze swojemi promieniami. We-
szliśmy w zatokę Rotmy. Z lasu dzik wypadł; mój
oszczep bok mu przeszył. Radowałem się ze kr^vi.
Przewidywałem wzrastającą moją sławę.
Ale w tej chwili przyb}^! z wysokiego Fintormu
zgiełk orszaku Utala. Gotowano się po błoniu na
łowy dzika. Otóż i on sam przybył w pysze swej
mocy. Wybijał dwiema kouczatemi dzidami; przy
jego boku miecz rycerski. Trzech młodzieńców niosło
ociosane jego łuki. Poskoki pięciu psów były przed
nim. Jego wojowTiicy szli zdaleka, podziwiając chód
królewski. Okazały był syn Lartmora, ale jego du-
sza ciemna, jak pochmurne oblicze księżyca, kiedy
burzę zapo\\-iada.
Wyszliśmy na błonia przeciwko królowi. Zatrzy-
mał się w połowie drogi. Wokrąg niego skupili się
jego wojo^^^licy. Si\\w bard przyszedł od nich: »Skąd,
sj-no^^de cudzoziemców?* Bard zagaił: » Tylko dzieci
nieszczęścia zachodzą od Berratonu pod miecz wozo-
kotczego Utala. Nie daje on uczt w swoich salach.
KreAv cudzoziemców rumieni jego strumienie. Jeżeli
przychodzicie z murów Selmy, z omszonych Pingala
murów, to wybierzcie trzech młodzieńców, aby poszli
do waszego władcy i oznajmili jemu upadek jego
ludu. Może naówczas przj^będzie bohater i krwią
313
swoją opryska miecz Utala. Wówczas pozostanie sława
Fiutormu, niby rosnące drzewo doliny. «
»Nigdy ona nie powstanie, o bardzie !« rzekłem
■V pysze gniewii. — » Przelękłaby się obecności Fin-
Liala, którego oczy są płomieniem śmierci. Pokaże
się syn Kombala, a królowie znikają z przed jego
-^'blicza. Nikną, niby mgła przed oddechem jego
L!;nie\\Ti. Trzech młodzieńców ma Fingalowi oznajmić,
że jego lud upadł? Tak, o bardzie, mogą to oznaj-
mić, ale ze sławą jego lud upadnie !«
Stanąłem w pomroku siły. Przy moim boku To-
skar dobył miecza. Nieprzyjaciel nadszedł, niby stru-
mień. Powstała druzgocąca ■\\Tzawa śmierci. Mąż
męża spotkał, tarcza tarczę, stal ze stalą zamieniali
.swoje promienie. Strzały gwiżdżą w powietrzu. Na
pancerzach dzwonią oszczepy. Skaczą miecze i)0 pę-
kających tarczach. Jak łoskot starego lasu śród nocy
pod ryczącą burzą, kiedy tysiąc duchów łamie drzewa,
taki był łoskot oręża. Ale Utai pod moim legł mie-
czem. Synowie Berratonu pierzchnęli. Ujrzałem go
w jego krasie; łza obwisła na mojem oku.
»Upadłoś, młode drzewko !« tak mówiłem, »z całą,
wokrąg siebie pięknością swoją! Upadłoś na swoich
łąkach, i puste są pola! Przychodzi wiatr pustyni...
żadnego szelestu w twoich liściach. Jeszcze i po
śmierci wdzięczny jesteś, o synu wozokotczego Lart-
mora ! «
Ninatona siedziała na brzegu i słuchała zgiełku
bitw}'. Zwróciła pałające oko do Letmala, siwowło-
sego barda Selmy. Zostawiliśmy go na brzegu z córką
Tortomy. Mówiła ona: »Synu przeszłości! słyszę zgiełk
śmierci! Twoi przyjaciele spotkali się z Utalem,
a wódz poległ. O bodajbym została była na skale,
opasanej bujającemi falami! Smuciłaby się tam du-
sza moja, ale jego śmierć nie doszłaby ucha. Czyś
poległ na błoniach, synu w^i^sokiego Fintormu? Po-
314 PIEŚNI OSSJANA
rzuciłeś mię na skale; pełna jednak była ciebie moja
dusza! Synu wysokiego Fintormu, czyś poległ na
błoniach ?«
Podniosła się blada, we łzach. Ujrzała skrwa-
wioną Utala tarczę. Ujrzała ją w rękach Ossjana.
Plątały się jej kroki po błoniu... pobiegła — zna-
lazła go — upadła. Jej dusza z westchnieniem pierz-
chnęła. Włosy twarz osłoniły. Mnie łzy popłynę!} .
Postawiono grobowiec nad nieszczęśliwemi. Mój śpiew
narzekania dał się słyszeć:
»SpoczyAvajcie, nieszczęsne dzieci młodości, przy
szumie omszonego strumienia! Dzie\^'ice ujrzą na ło-
wach wasz grobowiec i oduTÓcą zapłakane oko. Wa-
sza sława będzie w pieśniach, uczci was głos arfy,
usłyszą go córki Selmy! W obcych krainach będzie
wasza sława! Spoczywajcie, dzieci młodości, przy
szumie omszonego strumienia !«
Dwa dni jeszcze zatrzymaliśmy się na \\ybrzezu.
Rycerze Berratonu zebrali się. Y/prowadziliśmy Lart-
mora na jego sale. Zastawiono ucztę konch. Wielka
była radość starca. Pogiądał na zbroje ojców, na
zbroje, których używał, nim się podniosła pycha
Utala. Czczono nas przed Lartmorem. Błogosławił
on wodzów Morwenu, ale nie wiedział o tem, ze syn
jego poległ, okazała moc Utalowa. Mówiono jemu,
że ze łzami smutku uciekł w lasy. Tak jemu mó-
wiono, a on był oniemiały w grobie na błoniach
Rotmy.
Czwartego dnia w szumie północnego wiatru roz-
pięliśmy swoje żagle. Lartmor przybył na wybrzeże.
Jego bardowie pieśń podjęli. Wielka była radość
króla; pozierał po ciemnych błoniach Rotnw ~ uj-
rzał grób syna. Ocknęło się w nim spomnienie Utala.
»Któż tu leży z moich mocarzów?« zapytał. »Zdaje
się, że był królem mężów. Czy sła%vny on był na
moich salach, zaczem się Utalowa pycha podniosła ?
315
Milczycie, synowie Berratonu! Czy to król rycerzy
poległ? Moje serce rozpływa się po tobie, o Utalu,
chociaż twoje ramię podniosło się na ojca. O! bo-
(lajbym został był w jaskini, a mój syn panował we
Fintormie! Słyszałbym może stąpanie nóg jego, kiedy
wychodził na łowy dzika. Słyszałbym głos jego we
wietrze jaskini. Moja dusza byłaby się cieszyła, a te-
raz posępność na moich salach zamieszka.*
Takie były moje dzieła, sjmi Alpina, kiedy mło-
dzieńcze ramię było jeszcze silne. Takie były czyny
Toskara, syna wozokotczego Konlocha. Ale Toskar
na przelotnym swoim obłoku, a ja sam w Lucie zo-
stałem. Mój głos podobny ostatniemu szelestowi wia-
tru, kiedy lasy opuszcza. Ale nie długo Ossjanowi
być samotnym. Widzi on mgłę, która kiedyś jego
szatą zostanie, kiedy się tam, na wzgórzach ukaże.
Ujrzą go synowie małych ludzi i dziwiąc się postaci
rycerza starych czasów, schronią się do jaskini, z bo-
jaźnią będą poglądać na niebo. Bo krok mój będzie
szedł po chmurach, a ciemność będzie się kłębić przy
moich bokach.
O synu Alpina, prowadź starca w jego lasy! Wia-
try powstają, burzą się czarne fale jeziora. — Czy
tu jakie drzewo nachyla się z Mory z nagiemi ko-
narami ? — To ono się nachyla, synu Alpina, w gwiż-
dżącym powiewie. Moja arfa wisi na nagiej gałęzi.
Dźwięk jej strun posępny. Czy to \vietrzyk dotyka
ciebie, o arfo, czy duch przelatujący? To ręka Mal-
winy! Przynieś mi arfę, synu Alpina. Niech się inna
pieśń podniesie! Niech duch mój z dźwiękami odej-
dzie! Niech ojcowie moi usłyszą je w powietrznych
salach! Niech pałające oblicza zwieszą w radości ze
swoich obłoków, a ręce ich niech przyjmą syna!
Stary dąb zwiesza się nad strumieniem *). Gwiżdże
*) Ta część w oryginale j(.'8t właściwie liryczną i ma
316 PIESKI OSSJANA
on wszystkiemi mchami. Szeleści u\viędły powój i pły-
wając, plącze się we włosach Ossjaua.
Uderz w arfę i śpiew podnieś. Przybywajcie,
wiatry, wszystkiemi skrzydłami! Zanieście żałobne
dźwięki do powietrznej sali Fingala! Zanieście je do
sali Fingala , ażeby słyszał głos syna, głos tego,
któr}' waelbi mocarzów!
Wiatr północny otwiera twoje bramy, o lirólu!
Widzę ciebie, jak na mgle siedzisz i świtasz ciemno
we wszystkiej zbroi! Twoja postać nie jest już po-
strachem walecznych. Podobna ona do mglistej clunury,
przez którą gwiazdy płaczącem okiem wyzierają.
Twoja tarcza podobna do zgrzybiałego księżyca, twój
miecz — do wyziewu wpółpałającego. Posępny jest
wódz; słaby ten, co niegdyś w blasku się przecha-
dzał. Ale twoje kroki są na wiatrach pustyni.
W twoim ręku burze się zasęjjiają. Porywasz słońce
w gniewie i odziewasz je obłokiem. Drżą synowie
małych ludzi. Tysiąc deszczów spada. Ale kiedy ła-
godnie przybędziesz, wietrzyk poranku dmucha na
twój polot. Słońce uśmiecha się błękitnym polom.
Szary strumień snuje się po dolinie. Zielone głowy
krzaków pływają wiatrem. Sarny igrają po kniejach.
Tam, na błoniu coś szemrze; opadły burzliwe
wiatr}^ Słyszę głos Fingala! Długo brakował on mo-
jemu uchu. Przyb\'^vaj, Ossjanie, przybywaj, mówi
on. Fingal otrz^Toał swoją sławę. Przeszliśmy, jak
płomienie, które tylko jakiś czas świecą. Ale nasze
odejście było pełne sła\vy. Podobne ono do naszych
pobojoT^risk, ciemnych i milczących; nasza sława we
czterech kamieniach. Przesłuchano głosu Ossjana,
przegrane na arfach Selmy. Przybywaj, Ossjanie,
przybywaj! mówi on. PrzybyAvaj i pływaj z ojcami
swoją muzykę; jeszcze dotąd nucą ją m' północnej Szko-
cji. Macpherson.
317
po obłokach! — Przybędę, przybędę, królu mężów!
Ossjana życie gaśnie. Poczynam znikać w Konie.
Nie ^\ddać już moich śladów po Selmie. Zasnę ja
przy kamieniach Mory. Nie zbudzi mię świst wiatrów
w siw;yxh moich kędziorach. Odlatuj, wietrze, na
swoich skrzydłach, nie potrafisz zakłócić spoczynku
barda. Noc długa, ale jego oko ciężkie. Odlatuj,
pierzchliwy wietrze!
Ale czemuś tak smutny, synu Fingala ? Dla czego
powiększa się chmura twojej duszy? Przeszli wo-
dzowie dawnych czasów, przeszli bez sławy! Przejdą
synowie lat przyszłych. Inny ród powstanie. Ludy
są jak fale oceanu, jak liście morweńskich lasów:
ulatują one z przechodzącą burzą, a inne listki pod-
noszą zielone swoje głowy.
Czyż przetrwała twoja piękność, o Ryno, czy
oparła się twoja siła, wozojezdny Oskarze? Sam Fin-
gal przeminął. Sale ojców zapomniały jego śladów.
Miałżebyś tylko ty pozostać, stary bardzie, kiedy
mocarze upadli? Ale moja sława pozostać musi
i wzrastać jak dąb Morwenu, który potężną głowę
nadstawia burzom i raduje się w pędzie wiatrów!
UŁAMKI,
które Macpherson przywodzi jako pozostałki
"Większych poemató^A^ Ossjana.
MALWINA.
"W większym poemacie śpiewał Ossjan, jak Malwina wi-
dzi okręt przybywający z ciałem Oskara do Morwenu
i jak wyciąga z Ullinu powieść o śmii>rci swojego ko-
clianka. "^Pozostał z tego jedynie monolog- Malwiny, kiedy
siedzi w dolinie Moiluty i postrzega daleki okręt.
Mah\ina podobna do tęczy dżdzowej na ustron-
nej dolinie strumieni. Jaśnieje ona, ale niebieskie
krople toczą się po prz}xmionem jej świetle! Po-
wiadają, że piękna jestem w moich kędziorach, ale
po mojej urodzie łzy sphnvają, Pomrok rozpływa
się nad duszą, jak cienista fala wietrzyka nad trawą
Luty. Nie zbywa mi jednak na sarnach, kiedy pójdę
między pagórki. Dź^rięk arfy wdzięcznie budzi się
pod moją białą ręką. Cóż więc, o córko Luty, snuje
się po twojej duszy, niby groźny szlak ducha po
nocnym promieniu? Miałźeby młody rycerz upaść
319
w zgiełku bojowiska? Powstańcie, dziewice Luty!
Przywołajcie zbłąkane dumania Mai winy! Obudźcie
głos arfy na mojej rozgłośnej dolinie! Wtedy pod-
niesie się moja dusza, jak światło w bramie poranku,
kiedy obłoki z połamanemi krawędziami kłębią się
dokoła!
Mieszkańcze moich dumań nocnych, którego po-
stać poszła na niespokojne pola, daleki synu kró-
lewski, dla czego trapisz moją duszę? Okrętźe to
mojego kochanka? Jegoż to pęd mroczny przez fale
oceanu ? Czemuż tak nagle powracasz, Oskarze, z bło-
nia tarcz?
ZAL MmWANY PO RYNIE.
Minwana, córka Morniego ą siostra Gaula, była kochanką
Ryna, syna Fingalowego. Śmierć Ryna opowiada Ossjan
w Fingalu, a żal niniejszy przywodzi Macphersou w no-
cie do poematu Berraton, jak ułamek większego poe-
matu Ossjana.
Zapłoniona i smutna, nachyla się ona ze skał
Morwenu nad posępnie wzburzone morze. Postrzega
młodzież w całem uzbrojeniu.
> Gdzież jesteś, Ryno, gdzież jesteś?
Wasze pochmurne wejrzenia mówią, że on po-
legł, że blady, uleciał na chmury, że w trawie pa-
górków morweńskich słychać we wietrze jego głos
słaby...
Poległźe syn Fingala na mszystych płaszczyznach
Ullinu? Mocne było ramię, co go pokonało. Biada
mi! Sama zostałam!
320 PIEŚNI OSSJANA
Nie będę sama, o wiatry, co mój włos ciemny
podnosicie! Nie długo westclmienie moje będzie się
mieszać z waszym strumieniem, bo ja z R3Tiem usnąć
muszę!
Nie widzę ciebie po^^Tacająceg•o z łowów kro-
kami urody! Noc objęła koclianie Minwany. Mroczna
cisza mieszka prz}^ Rynie!
Gdzie są psy twoje? Gdzie łuk twój, twoja tar-
cza tak mocna, twój miecz, jak ogień, spadający
z nieba ? Gdzie twój krwawy oszczep, o Ryno ?
Widzę je pomieszane w twoim głębokim okręcie,
widzę je krwią umalowane, W twojej ciasnej sali
niema żadnego oręża, o Ryno, mieszkańcze mroku!
Kiedyś przyjdzie poranek i pome: wstań, królu
oszczepów, wstań! Łowy dokoła, łanie, o Ryno, blizko
ciebie !
Ustąp, pięknowłosy poranku, ustąp! Nie słyszy
ciebie król drzemający. Łanie skaczą po jego cia-
snym grobie, bo śmierć mieszka przy młodzieńczym
Rynie. Zcicha ja przystąpię, mój królu, zcicłia się
skradnę do łoża spoczynku twojego. Milczkiem po-
łoży się Minwana przy drzemiącym swoim R^nie.
Dziewice będą mię szukać, ale nie znajdą. Pie-
śniami będą żegnać moje rozstanie się, — ale nie
usłyszę Avas, o dziewice! Z moim Rynem pięknowło-
sym będę ja spała!
3.
OSSJAN DO SUŁMALI.
Ossjan prędko ucina historje Sulmali w ósmej pieśni Te-
mory po śmierci Katmora, Saga opowiada, że w dzień
po tej bitwie odwiedził ją Oasjan, pocieszał, a Sulmala
321
powróciła do ojczyzny; Ossjan opial to w większym poe-
macie, z którego Macpherson następujące tylko wiersze
wynalazł.
Przybądź, córko Konmora, z odzianych krzewami
jaskiń Lony! Obudź się, promieniu na pustyni! Wo-
jo\viiicy muszą raz upaść. Pędzą jak błyskawice
groźne, ale blizko jest ich obłok. Zejdź na strumie-
niste doliny, do błąkających się trzód Lumonu. Tam,
we mgle bagien mieszkają męźe dni mnogich. Ale
nieznani są oni, Sulmalo, jak osty na skałach sarny;
chwieją we wietrze siwemi głowami i opadają nie-
postrzeźeni od żadnego oka. Nie tacy są królome
mężów! Odchodzą, jak ogniste widma, co strumienia
pałającą ścieżką z pustyni na łono nocy.
Połączył się on z wojownikami przeszłości, z ognia-
mi, które im gło^vy osłaniają. Czasem prz3gdą oni
w pieśni, bo wojownik niezapomniany upadł! Nie
widział on, Sulmalo, zmierzchu własnego promienia
ani pięknowłosego syna we krwi, młodego burz}--
ciela bojowisk! Ja to samotny jestem, o młoda ga-
łązko Lumonu! Ja mogę słyszeć głos słabych, kiedy
moc moja z latami uwiędnie, bo oniemiał na swojej
tarczy młodzieńczy Oskar!
4.
MIECZ MORNIEGO.
Morni, ojciec Gaula, rozporządził przy swojej śmierci,
ażeby miecz jeg-o, który po ojcach, a mianowicie po sła-
wnym Kolg-achu dziedziczył, położono przy nim w gro-
bie, i przykazał synowi Gaulowi, aby go nie wprzód wy-
dobył, aż się ujrzy w wielkiej przygodzie. Niedługo po-
PISMA GOSZCZYŃSKIEGO. II. 21
322 PIESI,'! OSSJANA
tern dwaj bracia jego z Koldoramanu, książęta Kłuty,
zginęli w bitwie ; Gaul więc przychodzi do' g'robu ojca
po sławny miecz jego. Ossjan śpiewał to w osobnym poe-
macie, z litórego następne tyllło pozostały wiersze.
GAUL
Kruszycielu tarcz dźwięcznych, którego głowa
głęboko w cieniacli spoczywa, słucliaj mię z mroku
Klery, o synu Kolgacha, słuchaj!
Żaden szum prócz orlego skrzydła nie przelata
nad łożem moich strumieni. Głucho w łonie tuma-
nów pustyni; o królu Strumonu, słuchaj mię!
Czj ty mieszkasz w cienistym powiewie, który
mroczne swoje fale po trawach strumieni ? Przestań
zrywać bródki ostu, o wodzu Klory, słuchaj mnie!
Czy ty przejeżdżasz się na promieniu pomiędzy
ciemnemi chmur wałami? Czy \v3lewasz głośne wia-
trj" na Morze, aby modre fale na ^vJ^spę ^'ytoczyć?
Słuchaj mię, ojcze Graula, wpośrodku swojej zgrozy,
słuchaj mię! Słyszę szumiącego orła. Na pagórku
zaszeleścił głową dąb mruczący. Groźne i pociesza-
jące twoje zbliżenie się, przyjacielu rj^cerskich mie-
szkań.
MORNI
Kto mnie budzi śród obłoku, gdzie moje mgliste
kędziory we wietrze pływają? Dla czego ze szumem
strumieni swój głos, o Gaulu, mieszasz?
Morni! otaczają mię nieprzyjaciele! Przyślizgały
się falami czarne ich okręty. Daj mi miecz Stru-
monu, który w swojej nocy schowałeś.
Weź miecz głośnego Strumonu. Ja, mój synu,
będę patrzał na twoje bit-«w; będę patrzał posęp-
323
nym ogniem z mojego obłoku. Zw}'cięźaj, błękitno-
tarczy Gaulu!
5.
ŚMIERĆ FILLANA.
Ossjan z tej okoliczności, którą opowiedział w Temorze,
wygotował osobne poema, ale została z niego tylko na-
stępująca rozmowa pomiędzy Klatą, matką Fillana, a Bo-
sminą, jego siostrą.
Wstań, córko Fingala, światło pomiędzy kędzio-
rami! Podnieś ze snu piękną głowę, mile błyszczący
promieniu Selmy! Widziałem białe twoje ręce sple-
cione na łonie pod pływaj ącemi kędziorami, kiedy
brzęczący powiew poranku przyleciał od strumienia
pustyni. Czy ojcowie zeszli do snów twoich? Czy
widziałaś ich, Bosmino? Wstań, córko Klaty. Może
troska mieszka w twojej duszy.
Jakaś ciemna postać przeszła przede mną, ga-
snąc, kiedy odchodziła, jak cieniste wały wietrzyka
na trawiastej łące. Znijdź ze ściany, o arfo, i przy-
wołaj duszę Bosminy! Przepłynęła ona jak stru-
mień. — Słyszę ciebie, arfo, i głos mój wznieść się
powinien.
Jakże często będziecie śpieszyć do bitwy, mie-
szkance mojej duszy? Dalekie są wasze ślady, królo-
wie mężów, przy modrych strumieniach Erynu! Pod-
nieś swoje skrzydło, południo\\'y wietrzyku, z mierz-
21*
324 piEŚJn ossjANA
chnących pól Klony! Przyprowadź żagiel Fingala do
brzegów jego ziemi!
Ale któż to jest we swojej sile, posępny w obli-
czu bitwy? Jego ramię ku wrogom wyciągnione, jak
promień zasłabłego słońca, kiedy mrok ogarnia jego
boki, a ono śpieszy przez niebo w groźnym zawo-
dzie. Któż on, jeśli nie ojciec Bosminy? Miałżeby
powracać, zaczem niebezpieczeństwo minęło?
Fillanie, ty jesteś promieniem przy jego boku;
piękne, ale straszne twoje światło. Twój miecz przed
tobą jest błękitn_yTn ogniem nocy. Kiedyż powrócisz
na twoje sarny do strumieni pól zarosłych? Kaedyż
postrzegę ciebie od Mory w twoich długich kędzio-
rach przez wiatry po mchu rozrzuconych? Ale czyż
powinien wTÓcić młody orzeł z pola, na którem ry-
cerze padają?
KLATO
Łagodny jest, jak pieśń Lody, głos dziewicy ze
Selmy. Miłe jest uchu Klaty imię kruszyciela tarcz!
Patrzaj! z oceanu król przybywa. Bardowie niosą
tarcze Morwenu. Nieprzyjaciel uciekł przed nim, jak
mgła znikoma! Ale nie słyszę szumiących skrzydeł
mojego orła, śpieszącego syna Klaty. Fingalu, zasę-
piony jesteś; nigdyż wojownik nie wróci?
6.
IMIŁOŚĆ KLONARA I TLA^ANY.
W ósmej pieśni Temory opowiedziana jest śmierć mło-
dego rycerza, Klonara, którego Katmor zabił. Namienia
tam Ossjan o Tlaminie, jego kochance. Miłość tej pary
sławna była pomiędzy bardami, a Macpherson wynalazł
następujący ułamek z poematu w tym przedmiocie i przy^
pisuje go Ossjanowi.
Klonarze, synu Konglasa z Imoru, młody łowcze
chyżej sarny, gdzież ty leżysz we trzcinie pod prze-
lotnem skrzydłem wietrzyka? Mój kochanku, widzę
ciebie na łące twoich rodzinnych, mrocznych stini-
mieni. Głóg pływa we wietrze i skrzypi po tarczy.
On leży jasny w swoich kędziorach, a dumy snów
jego przepływają mrocznie przez jego oblicze! Ty
dumasz o bitwach Ossjana, młody synu rozgłośnej
wyspy!
Półskryta, usiadam w lesie. — Odpłyńcie, mgły
pagórka! Dla czego chcecie przed okiem Tlaminy
arf schować jej kochanka?
Jak duch, widziany we śnie, ucieka przed otwar-
tem okiem, a my mniemamy widzieć ślad jego mię-
dzy oddalonemi pagórkami, tak uciekła córa Klun-
gala przed spojrzeniem Klonara tarcz! Wynijdź z pod
drzew gęstych, błękitnooka Tlamino, wynijdź!
Odwracam się od jego kroków. Jakże się dowie
o mojej miłości? Białe moje łono spływa westchnie-
niami, jak piana po czarnych strumieniach, ale on
odchodzi we zbroi. O synu Konglas, smutna jest
moja dusza!
KLONAR
Była to tarcza Fingala, odgłos króla Selmy arf.
Moja droga do zielonego Erynu. Wstań ze swojego
cienia, piękne światło! Wznijdź na polach mojej du-
szy; tam się wojska rozwijają. Wznijdź w zaburzonej
duszy Klonara, młoda córko szerokotarczego Klungala!
326 PIEŚNI OSSJANA
OSSJAN DO KONGALA,
syna Fergusowego.
Te wiersze, przyznawane Ossjanowi, zdają się być wstę-
pem do zagubionego poematu, poświęconego Kongalowi.
Późniejsi bardowie umieścili je w poemacie: Katlin z Kłuty,
z którym jednak w żadnym nie zostają związku.
Kongalu , synu Fergusa z Duratu , ty, światło
pomiędzy twojemi kędziorami, znijdź ze skał Selmy
pod dąb kruszyciela tarcz! Pojrzyj na łono nocy;
posmagane ono zapłomienionemi ścieżkami umarłych!
Pojrzyj na noc ducliów, Kongalu, i zapal swoją du-
szę! Nie bądź podobny do księżyca na strumieniu
samotnego, otoczonego chmurami. Ciemność go za-
myka — niknie jego promień! Nie znikaj, synu Fer-
gusa, póki swoim mieczem bojowiska nie naznaczysz.
Znijdź ze skał Selmy pod dąb kruszyciela tarcz!
SŁOWNICZEK OBJAŚNIElv[.
Ag-andeka — córka Starna, króla Lochlinu, zabita od
ojca, że wydała Fingalowi spisek na jego życie.
Aleuta , raczej Bal-Teuta — miasto Tweed , stolica
Duntalmy.
Alkleta, w języku galickim Ald-cla-ta — zwiędła
piękność.
Alnekma, cz^^li Alnekmacht — dawniejsze nazwisko
prowincji Connaught.
Alona, w gal. Aluina — wybrana piękność; imię ko-
biety.
Altan — pierwszy bard Arty, króla Temory. Po jego
śmierci był przy Kormaku; kiedy Kairbar zamordował
Kormaka, Altan opuścił Temorę i udał się do Fingala.
Altos, w gal Ailtas — bardzo piękny; imię rycerza,
syna Usnotowego,
Ardan, w gal. dumny — imię rycerza, syna Usno-
towego.
Armin — rycerz , pan Gormy, jednej z wysp He-
brydzkich.
Art, czyli Arto — ojciec Kormaka, króla Irlandji.
Ata —"sucha rzeka; nazwisko grodu króla Bolgów
w Irlandji.
Balkluta — miasto Clyde.
Balwa — cichy strumień; może to być mały potok,
który i dzisiaj pod tem imieniem przepływa w hrab-
stwie Stielingu romantyczną dolinę Glentiwaru.
328 PIKŚNl OSSJANA
Barbar-Dutul — ponury wojownik z czarnemi brwiami;
ojciec Kairbara i Katmora, królów Aty.
Berraton — przedgórza śród fali; wyspa.
Bertin — ogień gór; jedna z siedmiu gwiazd na tar-
czy Katmora.
Bolga, bolg — sajdak; stąd Fir-bolg — człowiek łuka,
łucznik. Południowa część Irlandji zwała się Bolga od
osady Bolgów brytauskich,
Bosmina, w gal. Bos-młiina — przyjemna, pulchna
ręka; córka Fingala, najmłodsza z jego dzieci.
Bran — leśny strumień; nazwisko psa Oskarowego,
dotąd w Szkocji używane.
Branno — potok', rzeka. W południoM^ej Szkocji znaj-
duje się dotąd wiele rzek podobnego imienia; między
temi wpada jedna przy Dunkeld do Taju.
Branno — ojciec Ewerraliny, żony Ossjana; pan brze-
gów Lęgu.
Brassolis — kobieta z białą piersią.
Brumo — miejsce czci boskiej, bardzo szanowane na
Krace, jednej z wysp Szkockich.
Dalruto, w gal. Dal-rueth — piasczyste pole.
Dartula , w gal. Dartleile — kobieta pięknooka —
kochanka Natosa.
Degrana, w gal. Deo-grena — słoneczny promień;
imię kobiety.
Dersagrena — połysk słonecznego promienia; córka
Morniego.
Diaran — ojciec Komali, kochanki Fingala.
Dora, w gal. Doira — lesisty bok góry; góra przy
Temorze.
Drumanard albo Drumardo — wysoki szereg; góra
w Ułlinie.
Duchomar, w gal. Dubchomar — czarny, kształtuj-^
mężczyzna; imię rycerza.
Dunlora — góra szumiącego strumienia.
Dunrato — góra z polaną na szczycie.
Dusronnal — nazwisko konia.
Dutcaron — mąż czarnobrewy; nazwisko rycerza.,
Dutmaruno — bardzo sławne imię w podaniach. Żył,
jak się zdaje, w północnej Szkocji naprzeciw wysp Ork-
nejskićh. Dutmaruno, Krommaglas, Strutmor i Kormar
SŁOWNICZEK OBJAŚNIEŃ 329
spomnieni są w jednym dawnym poemacie dotąd zacho-
wanym, jako towarzysze Komhala w jego ostatniej bi-
twie z pokoleniem Morniego.
Dutula — ponuro szumiąca woda ; rzeka w Connaught.
Duwranna, w gal. Dubh-bhranna — posępny potok,
nazwisko jednej z rzek szkockich, zwanej dotąd Duwran.
Erragon — wściekłość walów; król Sory. W sagach
zowie się Annir. Zdaje się, że Ossjan dowolnie nadał mu
pierwsze imię.
Eryn — nazwisko Irlandji. Składa się z Ear (zacho-
dni) i In (kraj).
Ewerallin — żona Ossjana.
Ewirchoma, w gal. Ewir-choama — łagodna, okazała
dziewica; córa Kardu-Konglassa, wodza Idronli, jednej
z wysp Hcbrjdzkich, a żona Gaula.
Fiona — piękna dziewica.
Fitil albo Fili — bard podwładny.
Flatal — niebiańsko-piękny; imię kobiety.
Foldat — spaniały; był głową jednego z najznako-
mitszych firbolskłch pokoleń i pierAvszym powiernikiem
Kairbara z Aty.
Fonar — mąż pieśni; imię barda. W przedchrześci-
jańskich Szkocji wiekach nie miał nikt własnego nazwi-
ska, kto się nie wsławił czomkolwiek. Zwał się od ry-
sów oblicza, jak większa część kobiet.
Fowargormo, w gal. Faobhar-garmo — błękitne ostrze
żelaza; imię rycerza.
Fuerfed — jedna z wysp Skandynawskich.
Feradarto znaczy: na miejscu Arty. Jego ojciec Kair-
bar miał syna Arto; gdy ten podrósł, umarła mu matka,
a Kairbar pojął drugą żonę. Arto schwytany był na wy-
prawie przeciw Bolgom, a wieść fałszyAva rozniosła, że
zginął. Kairbar narodzonemu wtedy synowi dal imię
Ferad-Arto.
Ferchios — zwycięzca mężów; imię rycerza.
Fergus, w gal. Foar-guth* — mąż 'słowa, albo wódz
wojska; syn Fingala.
Ferkut, w gal. Fear-cut — to samo co Fergus.
330 PIEŚNI 088JANA
Fura, w gal. Fuar-a — zimna wyspa; nazwisko pu-
stej wysepki.
G.
Gaul — syn Mornieg-o, sławny w wojnach Fingala.
Gellama, w gal. Geal-lama — białoręka; imię kobiety.
Gelszosa — bialonoga; imię kobiety.
Gollun, w gal. Golb-bhean — skaliste wzgórze; na-
zwisko wzgórza.
Gorma — błękitna wyspa ; jedna z wysp Hebrydzkich.
Gormal — gród królewski w Lochlinie.
Gormuił — błekitnooka dziewczyna.
H.
Hidalla — wdzięcznie patrzący rycerz; wódz Klonry,
małego okręgu na brzegach Lęgu.
Hidallan' — jeden z rycerzy Fingala; posłany, aby
uwiadomił Komalę o Fingala powi-ocie, przez zemstę za
wzgardzoną miłość zmyślił przed nią śmierć Fingala.
Komala umarła ze wzruszenia, a rozgniewany Fingal
wygnał Hidalłana z Avojsk swoich.
Inisfail — Irlandja.
Inishuna — zielona wyspa; część południowej Bryta-
nji naprzeciw irlandzkich brzegÓAv.
Iniskon — jedna z wysp Szkockich.
Inistona — wyspa wałów; jedna z wysp Hebrydzkich.
Inistore — jedna z wysp Orkadzkich. Właściwie: wy-
spa wielorybów.
Irin — to samo co Eryn.
Itona, w gal. Itonn — wyspa bałwanów; jedna z pu-
stych zachodnich wysp.
Itorno — jedna "z wysp Skandynawskich.
Kairbar, w gal. Kairbre — mąż silny. Kairbar, syn
Barbar- Dutula, potomek Lartona, ' wodza Firbolgów, co
pierwszy osiadł av południowej Irlandji. Kaelowie posia-
dali północną stronę tej wyspy i pierwsi monarcho \vie
SŁOWNICZEK OBJAŚNIEŃ 331
Irlandji byli z ich rodu. Stąd ciągłe wojny między temi
narodami aż do zabicia Kormaka, króla Temory, przez
Kairbara. Kairbar był także krół Temory.
Kalmar, w gal. Kalm-er — mąż silny; syn Maty,
udzielny wódz JFirbolgów. Walczył z Kaledończykami
przeciw Swaranowi. Mieszkał nad Lorą niedaleko Lęgu.
Kamienie potęgi hyly obrazami bóstw skandynaw-
skich.
Kammaton, w g-al. Ecan-maton — głowa niedźwie-
dzia. Jedna z siedmiu g^wiazd na tarczy Katmora.
Kana — g^atunek rośliny, której pełno po mokrych
łąkach północnej Szkocji. Jej łodyga trzciniasta, a puch
do bawełny podobny.
Karmona — zatoka śniadego wzgórza; nazwisko od-
nogi w pobliżu Selmy.
Karmor, w gal. Cear-mor — wysoki, ponury mąż;
imię rycerza.
Karmora, w gal. Carn-mor — wysoka, skalista góra;
nazwisko miejsca.
Karos — Kiirauzyusz, który pod Djoklecjanem i Ma-
ksyminianem dowodził rzymską flotą przeciw korsarzom
galickim i saksońskim; ale około 288 roku opanował
Brytanję , ogłosił się cesarzem i utrzymywał się , aż
w 295 zamordowany został.
Karril — jasna harmonja; imię barda.
Karton — szemranie fali; imię rycerza.
Karul, w gal. Car-ul — ponurooki. Karakalla, syn
Sewei'a, cesarza rzymskiego.
Karunalbo Karon — kręta rzeka; odgraniczała w An-
glji rzymskie zabory od niepodległej Szkocji. Jeszcze
nosi to imię i wpada do Forth, mila od Falkrilu.
Katlin — promień wałów; jedna z gwiazd na tarczy
Katmora.
Katmin — spokojny w bitwie; imię rycerza.
Katmon, w g-al. Cat-amon — wazki strumień.
Katmor — wielki w bitwie; syn Barbar-Dutula, jeden
z najznakomitszych rycerzy w poezjach Ossjana. Przed
powstaniem Firbolgów przeciw królowi Temory poszedł
do Inituny wspierać tamecznego króla i powrócił na
wezwanie brata swojego Kairbara.
Katol — syn Maronnana, przyjaciel Oskara, zabity od
Kairbara za wierne przywiązanie do Kormaka, króla Te-
mory. Oskar posłał Kairbarowi wyzwanie do boju, które
Kairbar odrzucił, ale odtąd nienawidził Oskara, aż go
zabił w bitwie, gdzie i sam od niego poległ.
PIKSNI 088JANA
Katul, W gal. Cath-huil — oko bitwy; imię rycerza.
Kinfona, w gal. Cean-feana — głowa ludu;' imię ry-
cerza.
Klato — córka Kutulli, króla Inistoru. Fingal na je-
dnej ze swoich wypraw do tej wyspy, rozkochał się
w Klacie i pojął ją po śmierci Roskrauy. Klato była
matka Ryny, Fillana i Bosminy.
Klessamor, w gal. Clessamh-or — potężne czyny; wuj
Fingala.
Klona — nazwisko doliny od Klony, syna Letmalo-
wego, jednego z przodków Dermida. Klono był zabity
od Firbolgów i pochowany w tej dolinie.
Klonmal, w gal. Claon-mal — brwi zatoczone: imię
rycerza; Klonmal, według podania, arcydruid, najstarszy
syn Tratala; Komal, Fingala ojciec, był daleko młodszy.
Klonra, w gal. Claon-rat — jałowe pole.
Kluba — zatoka w Inishunie.
Klunar, w gal. Cluan-er — mąż bojowisk; imię ry-
cerza.
Klungal — wódz Imoru, jednej z w^^sp Hebrydzkich.
Klungallo — matka Sulmali.
Kłuta, albo Kliet — kretv; galickie nazwisko rzeki
Clyde.
Kolamon, w gal. Col-amon — nizka, cienista rzeka;
nazwisko rzeki i leżącego przy niej grodu Karula nie-
daleko murów Agrykoli.
Kolderna — skwarny promień; jedna z gwiazd na
tarczy Katmora.
Kolgach — łagodnie patrzący; imię rycerza.
Kolgan, syn Katmula, był pierwszym bardem Kor-
maka, króla Irlandji.
Kolgar, w gal. Colg-er, wojownik dzikiego spojrze-
nia. Imię rycerza.
Kolkulla — pewne spojrzenie w boju; imię rycerza.
Kolma, w gal. Cul-mat — pięknokędziora.
Kolmal, w gal. Caol-mal — wązkobrewa.
Kolnadona — miłość rycerzy; imię kobiety.
Komal — ojciec Fingala,
Komala — dziewica wdzięcznego czoła; kochanka
Fingala.
Kona — rzeczka w Argyleshire, płynąca przez Glanko.
Jeden z pagórków, otaczających tę romantyczną dolinę,
zowie się Skornafena, to jest wzgórze Fingalowego ludu.
K-ona była także dolina przy Selmie, ulubiona Ossja-
nowi, a od której on sam często się nazywa głosem Kony.
SŁOWNICZEK OBJAŚNIEŃ 333
Konar — pierwszy król Irlandji, syn Trenmora, pra-
dziada Fingalowego, a przodek królów Temory. To po-
krewieństwo było powodem licznych wojen Fingala z nie-
przyjaciółmi rodu Konara.
lionkatlin — wdzięczny promień wałów; gwiazda.
Konlama, w gal. Con-lama — wdzięczna ręka; imię
kobiety.
Konmor, w gal. Caoii-mor — łagodny i rosły; imię
rycerza. Konmor był ojcem Sulmali, zginął w bitwie, na
którą przybył posiłkujący mu Katmor.
Konnan — rycerz z pokolenia Momiiego, we wszyst-
kich pieśniach Óssjana niezaszczytnie wspominany.
Konnal — syn Diaran;i, jeden z najsławniejszych ry-
cerzy Ossjana. Poległ w bitwie przeciw Dargowi. Kon-
nal był przyjacielem i nauczycielem Kutulina.
Kormar — bywały na morzu; imię rycerza.
Kormak — syn Konara, drugiego króla Irlandji z po-
kolenia kaledońskiego. Kormak, zabity od Kairbara, był
synem Arty.
Kormul — błękitne oko; imię rycerza.
Kraka — zdaje się, że jedna z wysp Szkockich.
Krimora — kobieta wielkiej duszy.
Kromla, w gal. Crom-leach — święte miejsce drui-
dów; nazwisko góry na brzeg"ach Ulstoru.
Krona — szemrzący; nazwisko miejsca.
Kronnan — dźwięk żałobny; imię barda.
Kulalin, w gal. Cul-allin — pięknokędziora; imię ko-
biety.
Król świata — rzymski cesarz.
Krugal, w gal. Crut-geal — pięknie zbudowanj' ; imię
rycerza.
Kulmin — miękkowłosy; imię rycerza.
Kurach, w gal. Cu-raoch — bicz Ijoju: imię rycerza.
Kutona — żałobny dźwięk fali; córka Rumara, którą
Oskar gwałtem porwał.
Kutulin — głos Ullinu; syn Selmy, króla wyspy Sky,
i opiekun małoletniego króla Temory, Kormaka. Lubo
zginął w dwudziestym siódmym roku życia, tyle się je-
dnak wsławił, że jego siła i waleczność w przysłowie
poszły. W Dunskaju, na wyspie Sky, jeszcze dotąd po-
kazują gruzy jego pałacu.
Krotar — pierwszy z przodków Katmora , którzy
w Acie osiedli. Za jego czasów zaczęły się wojny mię-
dzy Kaelami i Firbolgami.
334 PIEŚNI OSSJANA
Lamderg', w gal. Lamh-dhearg — krwawa ręka; imię
rycerza.
Lamor, w gal. Lamh-mhor — potężna ręka; imię ry-
cerza.
Lano — bagniste jezioro w Skandynawji, słynące za
dni Ossjana z jesiennych zaraźliwych wyziewów.
Lauul — wielkooka; małżonka Dutmaruny.
Larton, w gal. Lear-thon — morska fala; przodek
królów Aty.
Lochlin — attyckie nazwisko Skandynawji, w określ-
nem znaczeniu — półwysep Jutlandzki.
Loda — to samo co później Walhalla; święty przed-
miot u Skandynawów. Obwód Lody — ołtarz.' "
Łona — bagnista płaszczyzna; nazwisko miejsca.
Lora — rzeka w okolicach Selmy.
Lota — jeden z największych strumieni w północnej
Szkocji.
Luat — ulubiony pies Kutulina, pochowany z nim
podług ówczesnego zwyczaju. W Dunskaju pokazują do-
tąd kamień, do którego Kutuliu zwykł był Luata przy-
wiązywać. Ten kamień i dziś jeszcze nosi jego nazwisko.
Lubar — gwarny, głośny; rzeka w Ulsterze.
Lumon — przykre wzgórze; góra w Inishunie, naj-
dawniejsze siedlisko Firbolgów.
Luno — kowal, który ukuł sławny miecz Fingala,
używany przez niego w wielkich tylko niebezpieczeń-
stwach. Pierwsze jego cięcie śmierć zadawało.
Luta — prędki strumień, rzeka Morwenu. Dziś nie-
wiadomo, gdzie się znajdowała. Zwala się też Luta do-
lina w Morwenie, gdzie mieszkał Toskar, ojciec Malwiny.
synowej Ossjana, zwanej stąd dziewicą Luty.
Malmor — wielka góra, nazwisko jednej z gór szkoc-
kich.
Maltos — powolny w mówieniu; imię rycerza.
Malwina — córka" Toskara, wdowa po Oskarze, synu
Ossjana, jego towarzyszka w starości. Do niej odnosi się
Ossjan we wszystkich prawie swoich pieśniach.
Maroman — brat Toskara.
Melilkoma — oko mile patrzące; córka Morniego.
SŁOWNICZEK OBJAŚNIEŃ 335
Miliona — łagodna melodja; imię kobiety.
Moina — wdzięczna, pulchna ręka; matka Kartona.
Moma — państwo w południowym Connaughcie, sie-
dlisko arcydruida. Stąd jaskinia Mom}- spominana jako
miejsce, gdzie się radzą dusz umarłycti. Niesie podanie,
że Foldat, idąc do Ullińu, zapytywał tu ducłia swojego
ojca o skutku wyprawy, ale został zwiedziony dwu-
znaczną odpowiedzią.
Mora — góra w Szkocji.
Moran — mnogi; imię rycerza.
Morannan — mocny oddech; imię rycerza.
Morar, w g-al. Mor-er — wielki mąż; imię rycerza.
Morlat — wielki w dniu bitwy; imię rycerza.
Morna, w gał. Muirna — kochana od wszystkich; imię
kobiety.
Morni — głowa jednego z morweńskich pokoleń; wal-
czył długo o niepodległość z ojcem Fingala, Komhalem,
i zabił go; dopiero Fingalowi dobrowolnie się poddał.
Gaul był jego synem.
Mo rut — wielka rzeka; nazwisko rzeki.
Morwen — szereg- wysokich gór; nazwisko północnej
Szkocji.
Muri — miejsce w Ulsterze , gdzie młodzi rycerze
ćwiczyli się z bronią.
Nartmor, w gal. Nearth-mor — wielka siła; imię ry-
cerza.
Natos — młodzieńczy; syn Usnota.
Oitona — dziewica wałów; imię wałów.
Oichaoma — wdzięczna dziewica; imię kobiety.
Ratkol — lesiste pole; nazwisko miejsca.
Reldurat, w gal. Reul-durath — gwiazda zmierzchu;
jedna z siedmiu gwiazd na tarczy Katmora.
Roskrana — promień wschodzącego słońca; matka
Ossjana.
Rotmar — szum morza przed burzą; imię rycerza.
33t) PIEŚNI OSSJANA
S.
Salgar w gal. Sealg-er — łowiec.
Sarno — ojciec Komali, kochanki Fingala.
Selama, w gal. Sela-math — piękny widok; stolica
Toskara w Ulsterze pod Kromlachem.
Selma — mieszkanie króla w Morweńskich górach.
Sifadda, w gal. Sith-fadda — wielki krok; nazwisko
Fingalowego konia.
Sitallin — zręczny mąż; imię rycerza.
Slimora, w gal. Sli-amor — wielka góra; nazwisko
góry.
Slissama, w gal. Slis-seamha — wdzięczne łono; żona
Usnota, córka Semy, króla Sky.
Sonmor — mąż rosły, smukły; ojciec Barbar-Dutula,
dziad Katmora.
Sora — państwo w Danji.
Starno — król Lochliuu, ojciec Swarana i Ag"andeki.
Strumon — strumień wzgórza; nazwisko grodu w po-
koleniu morweńskiem; takoż potok niedaleko Selmy.
Struta — strumienna rzeką; nazv>"isko strumienia.
Sulallin, w gal. Suil-alłuin - piękna; imię kobiety.
Sulinkorma — błękitne oko; imię kobiety.
Sulmala — oko łagodnie patrzące; córka Konmora,
króla Inishuny.
Temora, w gal. Ti-mori — dom wielkiego króla; sto-
lica ostatnich królów irlandzkich.
Teuta — rzeka; Tweed dzisiejszy.
Togorma — wyspa fal modrych, jedna z wysp He-
brydzkich; należała do Konnala, Kutulinowego przy-
jaciela.
Tonman — grzmot; imię rycerza.
Tontena — światło fal; jedna z gwiazd na tarczy
Katmora.
Torkultorno — podług sagi był on królem Kratki
nue, w Szwecji nad rzeką Luląmm. Jego nieprzyjażń z(
Starnem stąd się zaczęła: Torkultorno zaprosił Starn
na polowanie i sam zabił pierwszego dzika; Starno źl
to przyjął, pokłócili się, a Torkultorno życie strącił.
Trenmor — dziad Fingala; jeden z najsławniejszycl
rycerzy w szkockiej starożytności.
SŁOWNICZEK OBJAŚNIEŃ 337
Tromaton — g-łucho brzmiąca fala; nazwisko miejsca.
Trutill — głowa rodu Dartuli.
Tuatal — zuchwały; imię rycerza.
Tura — gród na brzegach Ulsteru. Mieszlvanie Kutu-
lina, ile razy pod małoletniość Kormaka trudnił się spra-
wami Irlandji.
Turlaton — mocny pień; imię rycerza.
Turloch — maź kołczana; imię rycerza.
U.
Ulerin — przewodnik Erynu. Gwiazda, znajoma pod
tem nazwiskiem za dni Ossjana , służyła żeglującym
z Hebrydów lub Kaledonji do Ulsteru za skazówkę'. '
Ulfada — długa broda; imię rycerza.
Ullin — jeszcze i dzisiaj irlandzka nazwa Ulsteru.
Ullochio — władca nocy; jedna z gwiazd na tarczy
Katmora.
Ullochlin — opiekuńcza gwiazda Lochlinu. Każdy
kraj miał taką gwiazdę. Ossjan przyzywa zazwyczaj Ul-
loclilinu na świadka skrytej dziewic miłości.
Usnot — wódz Ety, na zachodnim brzegu Szkocji.
Miał trzech synów: Natosa, Altosa i Ardana, ze Slissamy,
siostry Kutulina, których wysłał do wuja dla ćwiczenia
się w broni. Przybyli oni do Ulsteru wtedy właśnie, kiedy
Kutulin zginął, Natos, najstarszy z braci, objął doAvódz-
two nad wojskiem Kutulina przeciw Kairbarowi, królowi
Aty; tymczasem Kairbar zamordował Kormaka, króla
Temory, wojsko Natosa pierzchnęło, a bracia przymu-
szeni byli wrócić do Ety. Keszta ich przygód opowie-
dziana w Dartuli.
PISMA G08ZCZVŃSKIEQ0
PRZYPISEK WYDAWCY.
Przekładu Ossjana Goszczyński dokonał na wiosnę
r. 1832 w Mikolajowicacła pod Tarnowem w domu pp.
Tetmajerów. Tlumaczvł z tekstu angielskiego, posiłkując
się przytem niemieclcim przekładem Ossjana, ogłoszo-
nym przez Eołide'go, oraz słownikiem angiełsko-nie-
niieckim. Pomagali mu w pracy Józef Tetmajer i Szu-
miński, wołynianin, umiejący po angielsku a mieszka-
jący wówczas w Tarnowie.' (Por. listy Augusta Bielo-
wskiego w książce Władysława Zawadzkiego »Ludwik
Nabielak. Opowieść liistoryczna*. L^tów 1886, str. 46—48).
Wydanie niniejsze dokonane zostało ściśle według edy-
cyi lwowskiej z r. 1838 (u Pillera) z modyfikacjami ko-
rektowemi i z poprawkami, zaznaczonemi własnoręcznie
przez Goszczyńskiego na egzemplarzu (ze zbiorów Aga-
tona Gillera), znajdującym się obecnie w bibliotece rap-
perswylskiej.
SPIS RZECZY.
Str.
Przedmowa tłumacza . 1
Katloda. Pieśń pierwsza 5
» » druga 11
» » trzecia 15
Wyprawa do Inistony 20
Wojna z Karosem 26
Katlin z Kłuty 34
Kalton i Kolmal 40
Karton 47
Karriktura 60
Kolnadona 74
Kroma 78
Oina-Morul 83
Komala 87
Fingal. Pieśń pierwsza 94
» » druga 108
» » trzecia 118
» > czwarta 129
» piata 139
» » szósta 149
Bitwa Lory 159
Latmon 167
Śmierć Kutulina 178
Dąrtula 186
Temora. Pieśń pierwsza 200
» » druga 215
» trzecia 226
» » czwarta 236
340 PIEŚNI OSSJANA
Temora. Pieśń piąta 245
» > szósta 253
» » siódma 261
» » ósma 270
Sulmala z Lumonu 281
Oitona • . . . 28«
Konlat i Kutona 293
Pieśni Selmy 298
Berraton . • ..... 308
Ułamki. 1. Malwina 318
2. Żal Minwany po Rvnie 319
3. Ossjan do Sulmali " 320
4. Miecz Morniego 321
5. Śmierć Fillana • ... 323
6. Miłość Klonara i Tlaminy 324
7. Ossjan do liongala • ■ • 326
Słowniczek objaśnień 327
Przypisek wydawc}"^ 338
PG Goszczyński, Seweryn
715B Pisma
G7 t. 2
1904
t.2
PLEASE DO NOT REMOYE
CARDS OR SLIPS FROM THIS POCKET
UNIYERSITY OF TORONTO LIBRARY