Skip to main content

Full text of "Pisma. Wyd. kompletne, uzup. pismami pomiertnemi, pod red. Zygmunta Wasilewskiego"

See other formats


'^.  .«Ł.rfEr.* 


Pi 


istna 


€oszczgńskicgoi 


'Com  drugi 


LWó^^—TOWARZYSTWO  WYDAWNICZE—  I90 


$ 


PISMA 

SEWERYNA  GOSZCZYŃSKIEGO 


II 


>"  <f  cl 

PISMA 

SEIERYKIi  GOSZCZYŃSKIEGO 


WYDANIE  KOMPLETNE 
UZUPEŁNIONE   PISIUAMI   POŚMIEETNEMI 

POD  REDAKCJĄ 

ZYGMUNTA  WASILEWSKIEGO 

TOM  n 


,%.  Liowackiegc  io# 


LWÓW-WARSZAWA 

NAKŁADEM    TOWARZYSTWA    WYDAWNICZEGO 
1904 


72523 


KRAKÓW.  —  DRUK  W.  L.  ANCZYCA  I  SPÓŁKI. 


PIEŚNI  OSSJANA 


PRZEDMO^A^A   TŁUMACZA. 


Zarzuceni  tłumaczeniami  Wirgilj uszów,  Horacju- 
szów,  Owidjuszów  i  tym  podobnych  us%óiv  i  nie 
nszóiv,  nie  mogli  Polacy  doczekać  się  w  swoim  ję- 
zyku Ossjana.  Jeżeli  się  co  pokazało,  to  były  raczej 
naśladowania,  i  takie  naśladowania,  że  z  nich  trud- 
no było  powziąć  prawdziwe  wyobrażenie  o  duchu 
tego  poety.  A  przecież  to  poeta  ludu  północnego, 
pokrewnego  nam  z  tylu  względów;  malarz  nieprze- 
wyższony  swojego  narodu,  wieku  i  uczuć  tak  sym- 
patyzujących z  naszemi.  Dzięki  czasowi  i  nowszemu 
pokoleniu,  że  prawą  opinją  powraca  każdemu,  co  mu 
wydarte  lub  zaprzeczone  było.  W  duchu  tej  opinji 
niosę  moim  ziomkom  ofiarę  z  tłumaczenia  poezji  Os- 
sjana. Czy  będzie  ich  godna,  czy  nie,  zostawiam  to 
ich  sądowi.  Starałem  się  przynajmniej  schwycić  duch 
oryginału  i  przelać  go  jak  najwierniej;  dla  tego 
obrałem  prozę,  jak  jest  w  angielskim  przez  Macpher- 
sona  przekładzie. 

Mógłbym  tu  skończyć  przedmowę,  gdybym  nie 
czuł,  że  bez  kilku  objaśnień  wstępnych  czytanie  tych 
poezji  nie  każdemu  byłoby  łatwe  i  zupełnie  zrozu- 
miałe. 

Kaledończycy,    przodkowie  dzisiejszych    Szkotów, 

PISMA   OOSZCZYtiSKIEBO.    IV.  1 


PRZEDMOWA   TŁUMACZA 


ziomkowie  Ossjana,  byli  szczepem  Celtów,  a  z  Galji 
wyszli.  Osiedli  naprzód  brzegi  Brytanji,  sąsiedzkie 
stałemu  lądowi;  zczasem  posunęli  się  do  Szkocji, 
nakoniec  do  Irlandji  się  rozszerzyli.  Sposób  życia, 
klima,  wyobrażenia  religijne,  okoliczności  utworzyły 
z  nich  naród  hartowny,  burzliwy,  wojenny  i  stra- 
szny samym  E-zjonianom,  panującym  w  Brytanji  po- 
mimo murów  Agrykoli. 

Żyli  oni  rozdzieleni  na  pokolenia  (klany),  pod 
teokratycznem  panowaniem  druidów.  Od  druidów  za- 
leżał wybór  wodza  (Fer-Gubreta)  na  przypadek  wojny 
i  władza  jego. 

Nieustanne  wojny  o  ile  powiększały  powagę  wo- 
dzów, o  tyle  pomniejszały  znaczenie  druidów.  Po- 
woli wodzowie  zaczęli  smakować  w  rządach  i  przy- 
właszczać sobie  najwyższą  władzę.  Stąd  urosły  krwawe 
spory  między  niemi  i  druidami,  szkodliwe  zawsze 
tym  drugim,  a  które  się  skończyły  na  zupełnem  ich 
wytępieniu. 

Trenmor,  dziad  sławnego  w  Ossjanowych  pieśniach 
Fingala,  zadał  im  cios  ostatni  i  ogłosił  się  królem. 
Co  zostało  z  druidów,  to  się  kryło  po  skałach  lub 
obwodach  potęgi,  gdzie  guślarskie  obrzędy  podały 
ich  do  reszty  w  obmierzienie  ludu. 

Po  upadku  druidów  wystąpili  uczniowie  ich,  bar- 
dowie. Jako  nadAVorni  poeci  królów  i  znakomitych 
w  pokoleniu  rodzin,  znacznie  się  im  zasługiwali, 
wielbiąc  czyny  to  przodków,  to  ich  własne;  za  to 
też  osoby  bardów  za  święte  poczytywano.  Oni  w  imie- 
niu pana  swojego  w}'powiadali  wojnę,  układali  się 
o  pokój,  zagrzewali  wojsko  do  boju  pieśniami,  przod- 
kowali  przy  sypaniu  pomników  poległym  i  każdą 
ucztę  ożywiali:  nakoniec  przeżyli  swoich  protektorów 
instytucją,  a  jeszcze  dłużej  pieśniami,  Ale  nad  wszy- 
stkich podniósł  się  Ossjan,  syn  Fingala,  króla  Mor- 
wenu.  Jego  śpiewy  trwały  czternaście  wieków  już  to 


PRZEDMOWA   TŁUMACZA 


W  podaniach  ludu  szkockiego,  juz  to  w  starych  rę- 
kopisach, dopóki  Macpherson,  nauczyciel  w  domu 
Grahamów,  nie  zajął  się  ich  zebraniem.  Nie  przesta- 
jąc na  rękopisach,  odbył  w  r.  1760  i  1761  podróż 
do  północnej  Szkocji  oraz  przyległych  wysp  i  ze- 
brane zabytki  poezji  Ossjana  ogłosił  w  prozie  an- 
gielskiej. Dotąd  nie  mamy  dokładniejszego  nad  to 
tłumaczenia. 

Treścią  poematów  Ossjana  jest:  ustanowienie  kró- 
lestwa Kaledońskiego  w  północnej  Szkocji  przez 
Trenmora,  a  w  północnej  Irlandji  przez  jego  syna 
Konara;  osiedlenie  się  Firbolgów,  wychodźców  Bry- 
tanji,  w  południowej  Irlandji;  wojny  Kaledończ3'^ków 
z  Firbolgami,  Skandynawami,  Rzymianami  i  innemi; 
czyny  rodziny  Ossjanowej,  jego  własne,  a  mianowi- 
cie Fingala,  jego  ojca.  Widownią  tych  zdarzeń  są: 
północna  Szkocja  z  przyległemi  wyspami  (dawny  Mor- 
wen),  Irlandja  (dawny  Eryn)  i  półwysep  Jutlandzki 
(Lochlin  podług  Ossjana). 

Mało  nas  doszło  szczegółów  z  życia  kaledońskiego 
poety.  Z  jego  pieśni  przekonywamy  się,  że  żył  w  dru- 
giej połowie  trzeciego  wieku  po  Chrystusie.  Z  po- 
dań i  z  jego  słów  własnych  dowiadujemy  się ,  że 
był  synem  i  następcą  króla  Fingala,  że  na  starość 
wzrok  utracił  i  pędził  życie  tułacze  w  dumaniach 
i  pieśniach  o  przeszłości. 

Przypisy  do  poezji  Ossjana  i  rozważne  czytanie 
samego  tekstu  staną  za  wszystko,  coby  się  dało  i)o- 
wiedzieć  o  charakterze,  religji,  zwyczajach  i  tym 
podobnych  szczegółach  kaledońskiego  ludu.  Nie  wi- 
dzę więc  potrzeby  napychać  tem  przedmowy.  Nie  mam 
także  powodu  wdać  się  w  rozstrzyganie:  czy  był,  lub 
nie  był  Ossjan  na  świecie,  czy  te  poemata  są  jego 
lub  Macphersona  tworem,  i  innych  sprzeczek.  Ja 
przynajmniej  z  dowodów  za  i  przeciw  powziąłem 
przekonanie,  że  nie  można  zaprzeczyć  bytu    Ossjana 

1* 


PRZEDMOWA   TŁUMACZA 


i  starożytności  tych  poematów;  zresztą  wygrana  czy 
przegrana  nie  zmieni  ich  wartości. 

Wielu  zapewne  z  czytających  uderzy  w  tern  tłu- 
maczeniu chropawość  języka,  niezwykłe  wyrażenia, 
jednem  słowem,  styl  nie  wszędzie  nowoczesny,  okrze- 
sany, konwencjonalny;  ale  kto  rozważy,  że  te  poezje 
są  z  wieku  tak  różnego  od  lat  naszych,  że  należą 
do  ludu  tak  dalekiego  od  nas  oświatą  i  językiem, 
ten  mię  usprawiedliwi  i  niejeden  błąd  mniemany  za- 
letą nazwie;  mniemany  błąd  mówię,  bo  nie  chcę 
wszystkich  błędów  ubarwiać  tym  pozorem  i  własne 
grzechy  na  Ossjana  zwalać,  Ale  robiłem,  jak  mogłem, 
nie  jak  chciałem.  Najszczęśliwszy  będę,  jeśli  mię  ktoś 
lepszem  tłumaczeniem  zawstydzi! 


Roku   1832  pisano. 


KATLODA. 


PIESN    PIERWSZA. 


Fingal  odwiedzał  raz  w  Inistorze  swojego  przyjaciela 
KatuUę,  króla  tej  wyspy.  W  powrocie  do  Szkocji  zapę- 
dzony został  przez  burzę  ku  brzegom  Skandynawji,  gdzie 
w  zatoce  Utornu,  niedaleko  Gormalu,  stolicy  Starna,  króla 
lochliuskiego,  swojego  dawnego  nieprzyjaciela,  musiał 
zarzucić  kotwicę.  Skoro  Starno  dowiedział  się,  że  cudzo- 
ziemcy wylądowali,  wnet  przyszedł  nad  zatokę  z  oddzia- 
łem wojska.  Reszta  jest  treścią  poematu. 
Starno  wzywa  Fingala  na  ucztę;  Fińgal  odrzuca  we- 
zwanie, bo  nie  wierzy  Starnowi.  Noc.  Dutmaruno  radzi 
dawać  baczno.ść  na  nieprzyjaciela.  Sam  Fingal  idzie  na 
zwiady:  zbliża  się  do  nieprzyjaciela  i  trafem  przychodzi 
do  jaskini  Turtoru,  gdzie  Starno  więził  Konbankarglę, 
córkę  sąsiedzkiego  książecia.  Ten  ustęp  niezupełny,  bo 
ta  część  oryginału  zaginęła.  Fingal  spotyka  Starna  i  Swa- 
rana,  którzy  badali  ducha  Lody.  Walka  ze  Starnem.  Opi- 
sanie chmurnych  sal  Krutlody. 


Powieść    przeszłości. 

Dla  czego,  niewidomy  wędrowcze,  który  toczysz 
oset  po  Lorze,  dla  czego,  wietrzyku  doliny,  odbiegłeś 
mojego  uclia  ?  Nie  słyszę  ani  szumu  dalekiego  stru- 


PIEŚNI  OS8JANA 


mienia,  ani  dźwięku  arfy  od  skały!  Przybądź,  łow- 
czym Luty  *),  wróć  bardowi  jego  duszę! 

Widzę  jeziorzysty  LocMin  i  czarne  skały  zatold 
Utornu,  gdzie  Fingal  z  morza,  ze  szumu  wiatrów  na 
brzeg  wysiadł.  Niewielu  bołiaterów  morweńskicłi 
w  nieznajomym  kraju!  Starno  wysłał  mieszkańca 
Lody  zaprosić  Fingala  na  ucztę.  Ale  król  przypo- 
mniał sobie  przeszłość,  i  zemsta  się  w  nim  ocknęła! 

»Nie  ujrzy  Fingal  ani  omszonych  wieź  Gormalu, 
ani  Starna!  Nad  jego  pyszną  duszą  krąży  śmierć, 
jak  pomrok!  Alboź  to  ja  zapomniałem  o  promieniu 
światła,  białoramiennej  córze  królów?  **)  Odejdź,  synu 
Lody.  Jego  słowa  są  dla  Fingala  wiatrem;  wiatrem 
są,  który  jesienią  toczy  po  dolinie  już  tu,  już  tam 
osty ! « 

»Dutmaruno,  ramię  śmierci,  Krommaglasie  z  że- 
lazną tarczą,  Strutmorze,  mieszkańcze  skrzydeł  boju, 
Kormarze,  którego  okręt  bezpiecznie  się  przemyka, 
jak  szlak  błyskawicy  po  ciemnopłynnych  obłokach! 
Powstańcie,  otoczcie  mię  w  nieznajomym  kraju,  dzieci 
bohaterów!  Niech  każdy  pojrzy  ku  swojej  tarczy, 
jak  Trenmor;  znijdź  do  mnie,  król  tak  mawiał,  ty, 
co  mieszkasz  między  arfami,  odeprzyj  ten  strumień 
albo  zamieszkaj  ze  mną  w  ziemi !« 

I  otoczyli  go  pełni  odwagi.  Żadne  słowo  nie  wy- 
szło; porwali  się  do  oszczepów.  Każda  dusza  w  so- 
bie się  zamknęła.  Nakoniec  znagła  się  podniósł  ło- 
skot ich  tarcz  dźwięcznych.  Każdy  wstąpił  na  pa- 
górek śród  nocy:  stanęli  pojedynczo  i  posępnie.  Cza- 
sami przełamywał  się  dźwięk  ich  pieśni  przez  zabu- 
rzone wiatry.  Nad  niemi  przechodził  pełny  księżyc. 
Przyszedł  wysoki  Dutmaruno  w  zbroi  ze  skalistego 
Kromacharnu,    najzapaleńszy  łowiec  na  dzika.    Prze- 


*)  Mai  wina. 
**)  Agandeka. 


bywał  on  fale  w  czarnej  łodzi,  kiedy  się  ocykały 
lasy  Krumtormu.  Ukazywał  się  między  wrogami  na 
polowaniu.  Dutmaruno,  ty  nie  znasz  co  trwoga! 

»Synu  Komhala!«  mówił  on,  »czy  mam  ja  puścić 
się  naprzód  nocą  ?  Czy  mam  popatrzeć  przez  moją 
tarczę  na  błyszczące  ich  wojsko  ?  Starno,  król  jezior, 
i  Swaran,  nieprzyjaciel  obcych,  są  przede  mną.  Da- 
remne są  ich  słowa  przy  kamieniu  potęgi.  Nie  wróci-li 
Dutmaruno,  to  małżonka  jego  samotna  będzie  w  ro- 
dzinnej ziemi,  na  dolinie  Kratmokraulu,  gdzie  się 
spotykają  dwa  wrzące  strumienie.  Dokoła  są  wzgó- 
rza z  lasami,  a  w  pobliżu  bujający  ocean.  Mój  syn, 
młody  pól  wędrowiec,  przypatruje  się  wrzaskli^yym 
wodnym  ptakom!  Daj  Kandonowi  głowę  dzika  i  opo- 
wiedz mu  radość  ojca,  kiedy  najeżony  siłacz  Itornu 
natknął  się  na  jego  podniesiony  oszczep!  Powdedz 
jemu  o  moich  dziełach  na  wojnie!  Powiedz,  gdzie 
jego  ojciec  poległ !« 

» Myśląc  o  moich  ojcach«  rzecze  Fingal,  » prze- 
bywałem zawichrzone  morze.  We  dniach  przeszłości 
był  to  czas  niebezpieczeństwa;  a  lubo  w  młodzień- 
czych kędziorach,  nie  ogarniał  mię  smutkiem  widok 
wroga.  Wodzu  Kratmokraulu!  dla  mnie  jest  pole  nocy!« 

Puścił  się  naprzód  we  wszystkiej  zbroi,  przeska- 
kując strumień  Turtoru,  który  dymiące  się  fale  roz- 
lewał śród  nocy  po  mglistej  dolinie  Gormalu.  Pro- 
mień księżyca  błyskał  na  skale,  a  na  niej  stała  szla- 
chetna postać,  postać  z  rozwianemi  kędziorami,  po- 
dobna do  białopiersiej  dziewicy  Lochlinu.  Chwiejące 
się  były  i  drobne  jej  kroki;  podawała  wiatrom  pieśń 
przytłumioną  i  machała  niekiedy  białą  ręką;  w  jej 
duszy  smutek  mieszkał. 

»Torkultorno  sędziwych  kędziorów*  mówiła  ona, 
» gdzież  teraz  nad  Lnianem  twoje  kroki  ?  Poległeś 
przy  czarnym  swoim  strumieniu,  o  ojcze  Konbankar- 
gli!    Widzę    cię  jednak,  o  wodzu   Lulanu,    zawieszo- 


PIEŚNI   OSSJANA 


nego  przy  salach  Lody,  kiedy  noc  ciemnoszata  roz- 
lewa się  po  niebie !« 

» Często  swoją  tarczą  zasłaniasz  księżyc;  widzę 
ją,  jak  ćmi  się  na  niebie!  Ogniem  rozżarzasz  swoje 
kędziory  i  noc  przepływasz!  Czemużem  zapomniana 
w  mojej  jaskini,  królu  najeżonego  dzika  ?  Spojrzyj 
ze  sal  Lody  na  samotną  twoją  córkę !« 

»Kto  jesteś,  nocny  głosie  ?«  rzecze  Fingal.  Ona 
się  odwróciła  ze  drżeniem.  »Kto  jesteś  w  swojem 
zasępieniu?*  Ona  ku  jaskini  zmierzała.  Król  zerwał 
z  rąk  jej  więzy  i  o  rodzinną  ziemię  zap}i:ał. 

»Torkultorno«  mówiła  ona,  » mieszkał  niegdyś 
nad  pienistym  strumieniem  Lulanu;  mieszkał,  ale  te- 
raz potrząsa  w  salach  Lody  dźwięczną  konchą.  Wal- 
czył w  boju  ze  Starnem  z  Lochlinu,  długo  się  bili 
czarnoocy  królowie.  Nakoniec  ojciec  mój  poległ,  błę- 
kitnotarczy  Torkultorno,  we  krwi!« 

»Przy  skale,  nad  strumieniem  Lulanu,  przeszyłam 
lotną  sarnę.  Białemi  rękami  zebrałam  w  strumieniach 
wiatru  swoje  kędziory;  usłj-szałam  wrzawę  —  podnio- 
słam oko  —  mocno  uderzj^ła  moja  pierś  łagodna!  Po- 
śpieszyłam nad  Lulan  powitać  ciebie,    Torkultorno ! « 

»Był  to  Starno,  król  groźny.  Ob\;\'iódł  Konbar- 
karglę  pałaj  ącem  okiem,  posępnie  zmarszczyło  się 
jego  czoło  pod  ukośn}Tn  uśmiechem. «  Gdzie  jest  móg 
ojciec  ?«  zapytałam,  »gdzie  mocarz  na  wojnie  ?«  — 
»Sama  zostałaś  między  wrogami,  córko  Torkultorna!« 

» Porwał  mię  za  rękę,  podniósł  żagiel;  i  przy- 
wiózł zasmuconą  do  tej  jaskini.  Przychodzi  czasem, 
niby  mgła  gęsta,  i  błyska  mi  tarczą  mojego  ojca. 
Często  zdaleka  poprzed  jaskinię  przemyka  się  pro- 
mień młodości  *);  mieszka  on  samotnie  w  duszy  córki 
Torkultorna!« 


*)  Swaran,  syn  Starna,  w  którym   Konbankarglas  za- 
kochała się  podczas  swojej  niewoli. 


» Dziewico  Lulanu«  rzecze  Fingal,  »białoramienna 
córo  smutku!  cłimura,  poryta  ogniopręgami,  przeta- 
cza się  nad  twoją  duszą  —  nie  poglądaj  ku  ciemno 
odzianemu  księżycowi  ani  ku  ogniojawom  *)  nieba! 
Otacza  cię  moje  błyszczące  żelazo,  postrach  nieprzy- 
jaciół. Nie  stal  to  słabego,  ani  takiego,  co  ma  czarną 
duszę!  Niema  zamkniętych  dziewic  w  naszych  jaski- 
niach nad  strumieniami.  Nie  łamią  białych  rąk  sa- 
motnie. Piękne  w  kędziorach  swoich,  nachylają  się 
nad  arfami  Selmy.  Ich  śpiew  nie  rozlega  się  po  dzi- 
kiej puszczy.  My  rozpływamy  się  w  rozkosznych 
dźwiękach!* 

Fingal  posunął  swoje  kroki  jeszcze  dalej  w  łono 
nocy,  aż  tam,  gdzie  drzewa  Lody  drżą  we  wichrach. 
Stoją  tam  trzy  kamienie  z  omszonemi  głowami;  stru- 
mień zapienionego  łoza  i  groźnie  ciemnoszkarłatny 
obłok  Lody  roztacza  się  dokoła.  Z  jej  szczytu  duch 
poziera,  utworzony  w  połowie  z  mrocznej  pary.  Nie- 
kiedy między  szum  strumienia  swój  głos  rozlewa. 
Przy  nim,  klęcząc  między  zwalonemi  drzewy,  przyj- 
mowali dwaj  rycerze  jego  słowa:  Swaran  morza 
i  Starno,  wróg  obcych.  Ponuro  wspierali  się  na  tar- 
czach, ich  oszczepy  przewrócone.  Podmuch  ciemności 
przenikliwie  gwizdał  w  rozwianą  brodę  Starna. 

Usłyszeli  stąpanie  Fingala.  Skoczyli  wojownicy 
do  swoich  zbroi.  »Swaranie!«  rzekł  Starno  w  swojej 
pysze,  »obal  przechodnia!  Weź  ojcowską  tarczę.  Jest 
ona  w  boju  skałą !«  Swaran  cisnął  błyszczącym  oszcze- 
pem i  trafił  drzewo  Lody.  Wystąpiły  -wrogi  z  mie- 
czami. Zmieszali  cięcia  łoskotnej  stali.  Żelezce  Luny 
przecięło  rzemienie  Swaranowej  tarczy.  Upadła,  to- 
cząc się  po  ziemi.  Zleciał  rozłupany  szyszak,  a  Fin- 
gal zatrzymał    spadające  już  żelazo.    Rozjadły,    roz- 


*)  Meteor,  gwiazda  spadająca. 


10  PIEŚNI   OSSJANA 


brojony,  stanął  Swaran,  w  milczeniu  potoczył  okiem 
i  rzucił  miecz  o  ziemię.  Zwolna  przeszedł  strumień; 
gwizdał,  kędy  odchodził. 

Nie  był  Swaran  niep ostrzeżonym  od  swojego 
ojca.  Starno  odwrócił  się  z  gniewem.  Marszczyły  się 
posępnie  jego  brwi  kosmate  nad  tłumioną  zemstą. 
Uderzył  oszczepem  o  drzewo  Lody  i  zabełkotał  pie- 
śnią; przyszli  do  loclilińskiego  wojska,  każdy  mro- 
czną swoją  ścieżką,  niby  dwa  strumienie,  okryte 
pianą  na  dźdżącej  dolinie! 

Fingal  powrócił  na  płaszczyznę  Turtoru.  Pięknie 
obudził  się  promień  poranku  i  zajaśniał  na  łupie  lo- 
clilińskim  w  ręku  króla.  Wyszła  z  jaskini  w  swojej 
krasie  córa  Torkultorna.  Zbierała  po  wietrze  swoje 
kędziory.  Zanuciła  pieśń  dziką,  pieśń  Lnianu,  gdzie 
niegdyś  ojciec  jej  mieszkał.  Postrzegła  skrwawioną 
tarczę  Starna.  Ocknęła  się  radość  światłem  na  jej 
obliczu.  Postrzegła  rozłupany  szyszak  Swarana.  Smu- 
tnie cofnęła  się  od  króla.  Czy  już  poległeś  przy  stu 
swoich  strumieniach,  o  kochanie  posępnej  dziewicy  ?  *) 

Poruszyłaś  się,  Utorno,  nad  wodami!  Na  twoich 
poboczach  są  nocne  ognie!  Widzę,  jak  chmurny  księ- 
życ zapada  za  szumiące  twoje  lasy!  Na  twoim  szczy- 
cie, domie  męskich  duchów,  mieszka  mglisty  Loda. 
Z  głębi  chmurnej  sali  wychyla  się  Krutloda  mieczów. 
Jego  postać  zaledwie  dostrzeżona  pomiędzy  kłębią- 
cemi  się  mgłami.  Prawica  spoczywa  na  tarczy,  lewa 
podnosi  wpółdoj rżaną  konchę.  Dach  jego  groźnej 
sali  poryty  jest  nocnemi  ogniami. 

Otóż  się  zbliża  ród  Krutlody,  szereg  poczwar- 
nych. cieni.    Podaje  on  dźwięczną  konchę  tym  tylko, 


*)  Tu  jest  przerwa  dla  zagubionej  tej  części  poematu, 
gdzie,  jak  się  można  dorozumiewać  z  reszt}^  powieści, 
było  skonanie  Konbankargli. 


KATLODA  11 


którzy  w  boju  zajaśnieli,  ale  między  nim  a  słabym 
stoi  ciemną  szybą  jego  tarcza.  Dla  słabego  w  zbroi 
jest  on  niszczącym  ogniem. 

Świetna,    jak    tęcza    nad    strumieniem,    przybyła 
białopiersia  dziewica  Lulanu. 


PIESN    DRUGA. 

Poranek.  Fingal  powraca  do  obozu  i  zdaje  Duttnaru- 
nowi  dowództwo  zacz3mającej  się  teraz  bitwy;  Dutma- 
runo  zwycięża,  a  Fingal  odwołuje'  swoicli  od  ścigania  za 
nieprzyjacielem.  Dutinaruno  jednak  został  śmiertelnie  ra- 
niony i  umiera  nazajutrz.  Ustęp  Kolgorma  i  Strinadony ; 
tutaj  również  zginęło  zakończenie. 

» Gdzież  jesteś,  synu  królewski?*  rzecze  Dutma- 
runo  czarnokędziory,  » gdzież  upadłeś,  młody  promie- 
niu Selmy?  Nie  powraca  z  łona  nocy!  Poranek  roz- 
ciąga się  nad  Utornem.  Nad  wzgórzem,  we  mgłach 
jego  słońce.  Wojownicy,  podnieście  tarcze  w  mojem 
obliczu.  Nie  może  on  upaść,  jak  ogień  z  nieba,  któ- 
rego śladu  na  ziemi  nie  widać!  —  Ale  otóż  i  on 
przybywa,  jak  orzeł  z  rąbka  burzy!  W  jego  ręce 
łup  z  nieprzyjaciela!  Królu  Selmy!  smuciły  się  na- 
sze dusze !« 

» Nieprzyjaciel  niedaleko,  o  Dutmaruno.  Nadcho- 
dzi, jak  fale  mgliste,  kiedy  zapienione  ich  wierzchy 
podnoszą  się  czasem  z  pod  mgły  opadającej.  Wędro- 
wiec cofa  się  w  podróży;  nie  wie  dokąd  uciekać. 
My  nie  drżący  wędrowcy!  —  Synowie  bohaterów! 
Dalej  z  orężem!  Czy  Fingal  ma  swój  miecz  podnieść, 
czy  który  inny  z  wojowników  będzie  dowodził  ?« 


12  PIEŚNI  OS8JANA 


» Czyny  przeszłości*  rzecze  Dutmaruno,  »są  niby 
ścieżki  dla  naszych  oczu,  o  Fingalu!  Widzimy  jesz- 
cze szerokotarczego  Trenmora,  otoczonego  ciemnemi 
jego  laty.  Nie  była  słaba  dusza  tego  króla,  ani  żad- 
na czarna  sprawa  nie  cięży  nad  nim  w  przeszłości! 
Z  nad  setnych  swoich  strumieni  przybyły  pokolenia 
do  zielonej  Kolglankrony.  Przed  niemi  szli  ich  wo- 
dzowie, a  każdy  chciał  dowodzić  na  wojnie.  Często 
wymykały  się  do  połowy  ich  miecze  i  krążyły  pała- 
jące gniewem  oczy.  Stanęli  rozdzieleni  i  bełkotali 
posępne  pieśni.  Dla  czegóż  miał  jeden  drugiemu 
ustąpić?  Ich  ojcowie  równi  byli  na  wojnie !« 

»Był  tam  i  Trenmor  ze  swoim  ludem,  okazały, 
w  młodzieńczych  kędziorach.  Postrzegł  nadchodzą- 
cego wroga.  Ocknął  się  smutek  jego  duszy.  Prosił 
wodzów,  aby  naprzemian  dowodzili  wojsku;  oni  do- 
wodzili, ale  zostali  odparci!  Wtedy  szerokotarczy 
Trenmor  zeszedł  ze  swego  wzgórza  omszonego,  po- 
prowadził odparte  wojsko  do  boju,  a  cudzoziemcy 
pierzchnęli!  Otoczyli  go  czarnośniadzi  wojownicy 
i  w  tarcze  radości  uderzyli.  Niby  przyjazny  wietrzyk, 
rozeszły  się  słowa  mocy  selmskiego  króla;  ale  wodzo- 
wie naprzemian  rozkazywali  na  wojnie,  dopóki  nie 
powstało  mocne  niebezpieczeństwo;  wtedy  przycho- 
dziła kolej  na  króla  zwyciężać  w  polu  bitwy !« 

» Znane  są«  rzecze  Krommaglas,  » sprawy  tarcz 
naszych  ojców!  Któż  ma  teraz  przywodzić  wojsku, 
dopóki  nie  wystąpi  ród  królewski  ?  Na  tych  czte- 
rech wzgórzach  rozpościera  się  czarny  tuman.  Niech 
na  każdym  z  nich  każdy  wojownik  uderzy  w  swoją 
tarczę.  Oby  się  duchy  spuściły  ku  nam  w  pomroku 
i  poradziły  nam  względem  bitwy !« 

Rozeszli  się,  każdy  na  swój  mglisty  pagórek. 
Bardowie  uważali  odgłos  ich  tarcz.  Twój  obłęk, 
Dutmaruno,  na j donośniej  zabrzmiał.  Ty  powinieneś 
prowadzić  do  boju! 


13 


Wnet,  jak  pomruk  bałwanów,  nadciągnął  ród 
Utornu,  Starno  dowodził  bitwą  i  Swaran  burzliwej 
wyspy.  Wyglądali  z  poza  tarcz  żelaznych  niby  Krut- 
loda  dzikooki,  kiedy  wyziera  z  poza  księżyca  za- 
ćmionego i  rozsypuje  swoje  nocne  znaki. 

Spotkali  nieprzyjaciół  przy  strumieniu  Turtoru. 
Potoczyli  się  jak  szeregi  bałwanów.  Zmieszano  dźwię- 
czne cięcia.  Mroczna  śmierć  przeleciała  nad  wojskiem. 
Byli  oni  chmurami  gradu  z  wichrem.  Ich  grzmoty 
razem  huczą.  Pod  niemi  wzdyma  się  ciemno  zabu- 
rzona głębia. 

Pola  pochmurnego  Utornu,  jakże  zdołam  poli- 
czyć wasze  rany?  Przemykacie  się  po  mojej  duszy 
z  ubiegłemi  latami!  Daleko  naprzód  zapędził  Starno 
szereg  swojego  wojska,  a  Swaran  czarne  swoje  skrzj^-- 
dło;  ale  miecz  Dutmaruna  nie  jest  próżnującym 
ogniem!  Lochlin  odparty  został  nad  swoje  strumie- 
nie. Gniewni  królowie  osłonili  się  dumami.  Ciskają 
milczącemi  oczami  na  ucieczkę  swojego  ludu. 

Róg  Fingala  zabrzmiał.  Cofnęli  się  synome  lesi- 
stego Albionu.  Ale  niemało  leży  przy  strumieniu  Tur- 
toru oniemiałych  we  krwi  swojej. 

» Wodzu  Kratmy«  rzecze  Pingal,  »Dutmaruno, 
łowcze  dzików!  nie  próżny  powraca  mój  orzeł  z  pól 
nieprzyjacielskich.  Niech  się  rozpłomieni  białopiersia 
Lanul  przy  swoich  strumieniach;  niech  się  ucieszy 
Kandona,  igrając  po  polach  Kratmy.« 

»Kolgorm«  wódz  odpo^viedział,  »był  pierwszy 
z  mojego  rodu  w  Albionie,  Kolgorm,  jeździec  oceanu 
na  swoich  wodnych  dolinach.  Zabił  on  w  Itornie 
brata  i  opuścił  ziemię  ojców.  Skrycie  obrał  sobie 
mieszkanie  na  skalistym  Kratmokraulu.  Ród  jego 
wzrastał  z  latami;  wychodzili  na  boje  i  zawsze  po- 
legli! Rana  moich  ojców  nie  jest  moją,  królu  rozgłoś- 
nej wyspy !«  —  Wyciągnął  strzałę  z  boku  i  upadł 
blady,  w  nieznanej    krainie.    Dusza   jego    poszła  do 


14  PIEŚNI  OSSJANA 


ojców,  do  ich  burzliwej  wyspy.  Tam  oni  polują  na 
mgliste  dziki  po  wiatrach!  Milcząc,  stali  wokoło  wo- 
dzowie, jak  kamienie  Lody  na  swoich  wzgórzach; 
widzi  je  zmrokiem  z  dalekiej  ścieżki  wędrowiec  i  bie- 
rze za  duchy  przeszłości,  które  o  przyszłych  bitwach 
stanowią.  Na  Utornę  noc  się  spuściła.  Cicho  stali 
wodzowie  strapieni.  Wiatr  koleją  pogwizdywał  w  ich 
kędziorach.  Nareszcie  Fingal  odjął  się  dumom  swo- 
jej duszy.  Wezwał  Ullina  arfy  i  kazał  pieśń  podnieść. 
»Nie  spadający  ogień,  który  raz  błyśnie  i  zagasa 
w  nocy,  nie  przelotne  powietrzne  widmo  książę  Krat- 
mokraulu.  Równał  się  on  mocnopromiennemu  słońcu, 
długo  jaśniejącemu  na  swojem  wzgórzu.  Wezwij 
imiona  jego  ojców  ze  starych  ich  mieszkań.*  Bard 
śpiewał: 

» Powstajesz,  Itorno  *),  z  mórz  zaburzonych.  Czemu 
głowa  twoja  tak  pochmurna  we  mgłach  oceanu  ? 

»Z  dolin  twoich  przybył  ród  niezlękły,  jak  moc- 
noskrzydły  orzeł.  Ród  Kolgorma  żelaznej  tarczy, 
mieszkańca  w  salach  Lody.« 

»Na  brzmiącej  wyspie  Tormotu  szumi  Lurtan, 
strumienisty  pagórek,  i  nachyla  lesistą  głowę  nad 
milczącą  doliną. « 

» Tutaj,  przy  źródle  pieniącego  się  Krurutu,  mie- 
szka Rurmar,  łowiec  dzika.  Córka  jego  była  piękna, 
jak  słoneczny  promień,  białopiersia  Strinadona!« 

» Niej  eden  król  rycerzów,  niejeden  bohater  żelaz- 
nej tarczy,  niejeden  młodzieniec  z  gęstemi  kędzio- 
rami przychodził  do  brzmiącej  sali  Rurmara.« 

»Przychodzili  zalecać  się  dziewicy,  okazałej  łoAV- 
czyni  na  zwierzynę  Tormotu;  ale  ty  obojętnie  pa- 
trzysz na  wszystkich,  wysokołona  Strinadono!« 


*)  Pieśń  ta  ma  być  bardzo  piękna  w  oryginale  i  śpie- 
Avana  dziką  melodją,  którą  górale  zowią  Fon  Oi-Marra 
t.  j.  pieśń  morskich  dziewic. 


15 


»Kiedy  szła  przez  błonia,  jej  pierś  bielała  jak 
})uch  Kany;  kiedy  szła  przy  nadbrzeźnycli  falach,  to 
bielsza  jak  piana  fal  morskich !« 

»Jej  oczy  były  dwoma  jasnemi  gwiazdami,  jej 
oblicze  jak  tęcza  niebios  w  deszczu. « 

» Czarny  włos  opływał  ją,  jak  rozlane  obłoki. 
Tyś  była    dusz    mieszkanką,    białoręka    Strinadono!« 

» Przybył  Kolgormo  na  okręcie  i  król  konch,  Kor- 
kulsuran.  Bracia  z  Itornu  przybyli  zalecać  się  sło- 
necznemu promienio^vi  Tormotu.« 

»Ujrzała  ich  we  dźwięcznej  stali.  Dusza  jej 
przylgnęła  do  modrookiego  Kolgorma.  Wyjrzało  noc- 
ne oko  Ullochlinu  i  mdziało,  że  Strinadona  ręce  ła- 
mała ! « 

»Rozjedli  się  gniewem  bracia.  Spotkały  się  milcz- 
kiem  pałające  ich  oczy.  Odwrócili  się.  Uderzj^li  po 
swoich  tarczach!* 

»Zadrźały  ręce  na  mieczach.  Wstąpili  w  bój  ry- 
cerski o  długowłosą  Strinadonę!« 

»Korkulsuran  poległ  we  krwi!  Rozgniewał  się 
jego  ojciec  na  swojej  wyspie.  Zmusił  Kolgorma  wę- 
drować z  Itornu  wszystkiemi  wiatrami!* 

»Na  skalistych  polach  Kratmokraulu  osiadł  on 
przy  obcym  strumieniu.  Ale  nie  sam  król  się  smucił: 
był  przy  nim  promień  ŚAviatła,« 

» Córka  brzmiącego  Tormotu,  białoramienna  Stri- 
nadona!* 


PIEŚŃ    TRZECIA. 

Wstęp  liryczny.  Stanowisko  wojska.  Rozmowa  miedzy 
Starnem  i  Swaranem.  Ustęp  Kormantrunara  i  Foinabra- 
gali.  Starno  chce  namówić  swojego  syna,    aby  zdradzie- 


16  PIEŚNI  OSSJANA 


cko  podczas  nocy  napaść  i  zamordować  Fingala.  Swaran 
wzbrania  się;  sam  jednak  Starno  bierze  to  na  siebie,  ale 
od  ostrożnego    Fingala    zostaje    8chwytan3\    Fingal  wy- 
rzuca mu  jego  okrucieństwo  i  puszcza  na  wolność. 

Skąd  przybywa  strumień  lat  ?  Dokąd  upływa  ? 
Gdzie  strony  swoje  widobarwe  odziewa  mgłami  ? 
Oglądam  się  na  przeszłość,  lecz  ona  ciemno  jawi  się 
oku  Ossjana,  niby  promienie  księżyca,  odbite  w  da- 
leki em  jeziorze!  Tutaj  wschodzą  pałające  promienie 
wojny;  tam  mieszka  milczący  ród  słaby!  Żadnego 
roku  czynami  nie  naznacza,  zwolna  przemijając! 

Ty,  co  mieszkasz  między  tarczami,  ty,  co  obu- 
dzasz  gasnącą  duszę,  znijdź  ze  ściany,  arfo  Kony, 
z  trzema  głosami  *).  Znijdź  z  temi,  co  przeszłość  oży- 
wiają i  budzą  znikłe  postacie  na  ich  czarnośniadych 
latach ! 

Utorno,  wzgórzu  burz,  widzę  ród  mój  na  twoim 
wiszarze!  Śród  nocy  nachyla  się  Fingal  nad  grobem 
Dutmaruna!  Przy  nim  kroki  jego  rycerzy,  łowców 
dzika.  Przy  strumieniu  Turtoru,  w  głębokich  cieniach 
stoi  lochlińskie  wojsko.  Rozźarci  królome  stoją  na 
dwóch  wzgórzach  i  patrzą  przez  wypukłe  tarcze. 
Patrzą  na  nocne  g^viazdy,  które  pałając,  wędrują  na 
zachodzie.  Krutloda  nach^^la  się  z  góry,  jak  po- 
cz warny  w  obłoku  ogniojaw.  Rozsyła  on  wiatry 
i  naznacza  je.  Starno  widzi,  że  król  Morwenu  nigdy 
nie  ulegnie  w  boju! 

Dwa  razy  uderzył  z  wściekłości  drzewo.  Odwró- 
cił się  od  syna.  Zanucił  niezrozumiałą  piosnkę  i  słu- 
chał wiatru  we  włosach!  Odwi-óceni  od  siebie,  stali 
oba,  niby  dwa  dęby,  nachylone  przeciwnemi  wiatrami; 
każdy  wisi  nad  głośnym  strumieniem  i  za  pędem  bu- 
rzy potrząsa  gałęziami. 

»Annir«   rzekł  Starno  jeziora,  »był  ogniem,  który 


*)  Widać  z  tego  miejsca,  że  arfa  miała    trzy  struny. 


17 


})rzeszłość  pożerał.  Wylewał  z  oczu  śmierć  na  pola 
walki.  Jego  radość  była  w  upadku  ludzi.  Krew  była 
dla  niego  letnim  strumieniem,  który  ze  skał  omszo- 
nych niesie  pociechę  zwiędłym  dolinom.  Przybył  on 
nad  jezioro  Lutkornu  bić  się  z  wysokim  Korman- 
ii-unarem  z  Urloru  strumieni,  mieszkańcem  skrzydeł 
walki, 

»Wódz  Urloru  przypłynął  był  do  Gormalu  na 
czarnopiersich  okrętach.  Ujrzał  córkę  Annira,  biało- 
ramienną  Foinabragal.  Ujrzał  ją,  a  nieobojętnie  spo- 
częło jej  oko  na  jeźdźcu  fal  burzliwych!  Uciekała 
zmrokiem  na  jego  okręt,  niby  promień  księżyca  przez 
ciemną  dolinę.  Annir  gonił  ją  po  głębiach;  przyzy- 
wał niebieskich  wiatrów.  Nie  sam  był  Annir:  Starno 
był  przy  jego  boku.  Niby  młody  orzeł  Utornu,  zwra- 
całem oko  swoje  na  ojca! 

» Przybyliśmy  do  szumiącego  Urloru.  Naprzeciw 
nas  wyszedł  rosły  Kormantrunar  ze  swoim  ludem. 
Spotkaliśmy  się  —  ale  wróg  przemógł.  Annir  jeziora 
stał  rozjadły.  Ścinał  mieczem  młode  drzewka.  Jego 
oko  pałało  z  gniewu.  Zrozumiałem  duszę  królewską 
i  ustąpiłem  w  cienie.  Zdjąłem  na  poboisku  strza- 
skany szyszak  i  przebitą  żelazem  tarczę;  oszczep  mo- 
jej ręki  nie  miał  ostrza.  Tak  poszedłem  szukać  nie- 
przjgaciela. 

» Rosły  Kormantrunar  siedział  na  skale  przy  pło- 
nącym dębie,  a  obok  pod  drzewem  siedziała  głębo- 
kołona  Foinabragal.  Rzuciłem  przed  niego  rozbitą 
tarczę.  Przemówiłem  słowami  pokoju:  »Annir  jeziora 
leży  na  wzburzonych  morzach;  król  został  przebity 
w  boju,  a  Starno  grób  mu  stawia!  Przysyła  on  mnie, 
syna  Lody,  do  białorękiej  Foinabragali  prosić  ją 
o  jeden  kędzior  jej  wło.sów,  aby  spoczął  z  jej  ojcem 
w  grobie!  A  ty,  królu  szumiącego  Urloru,  ucisz  bi- 
twę, dopóki  Annir  nie  przyjmie  konchy  ognistookiego 
Krutlody!« 

PISMA    eOSZCZyŃSKIEGO.    IV.  2 


18  PIEŚNI   OSSJANA 


» Powstała,  łkając  łzami,  i  ucięła  kędzior  swoich 
włosów,  kędzior,  który  pływał  po  jej  bujającycłi 
piersiach!  Kormantrunar  podał  konchę  i  prosił  mię, 
aby  się  z  nim  rozweselić.  Spocząłem  w  cieniach  nocy 
i  głęboko  oblicze  swoje  skryłem  pod  szyszak.  Sen 
spadł  na  nieprzyjaciela.  Wstałem,  podobny  do  krą- 
żącego ducha.  Przebiłem  bok  Kormantrunara,  nie 
uszła  mi  i  Foinabragal.  We  krwi  bujało  białe  jej 
łono.  Po  cóż,  o  córko  rycerzy,  obudziłaś  moją  ze- 
mstę ?  Ocknął  się  poranek;  nieprzyjaciel  pierzchnął, 
jak  mgła  ulatująca.  Annir  uderzył  o  wypukłą  tar- 
czę. Odwołał  czarnokędziorego  syna.  Przybyłem,  krwią 
obryzgany.  Trzy  razy  król  wykrzyknął,  jak  ryk  wi- 
chru między  chmurami  nocy.  Trzy  dni  cieszyliśmy 
się  nad  pobitemi  i  zwoływaliśmy  niebieskie  sępy. 
Przybyły  one  od  wszystkich  wiatrów  na  ucztę  nie- 
przyjaciół Annira.  S waranie!  Fingal  sam  jest  na  s wo- 
jem nocnem  wzgórzu!  Przebij  skrycie  króla  swoim 
oszczepem!  Jak  Annir,  uraduje  się  moja  dusza !« 

»Synu  Annira «  rzecze  S waran,  »ja  nie  będę  mor- 
dował w  ciemnościach!  Za  światła  pójdę  naprzód. 
Szumią  sępy  od  wszystkich  wiatrów.  Przywykły  one 
do  śladów  mojej  drogi,  nie  próżnują  w  bitwie !«  Obu- 
dził się  pałający  gniew  króla.  Trzy  razy  podniósł 
błyskotny  oszczep.  Ale  drżąc,  oszczędził  syna  i  z  po- 
śpiechem w  noc  się  zapuścił. 

Nad  strumieniem  Turtoru  jest  ciemna  jaskinia, 
mieszkanie  Konbankargb.  Tam  zdjął  szyszak  królów  *) 
i  zawołał  na  dziewicę  Lulanu;  ale  ona  daleko  była 
w  brzmiących  salach  Lody. 

Wzdęty  gniewem,  dążył,  gdzie  Fingal  sam  spo- 
czywał;   król  leżał  na   tarczy,    na  swojem    tajemnem 


*)  I  tutaj  królewski  szyszak,  jak  między  Kaledonami, 
musiał  się  czemś  różnić.  U  ostatnich  szyszak  króla  i  jego 
synów  miał  orle  skrzydło. 


KATLODA  19 

wzgórzu.  Surowy  łowcze  najeżonego  dzika,  nie  słaba 
to  dziewica,  ani  to  chłopiec  na  łożu  z  trawy  leży 
przed  tobą  nad  strumieniem  Turtoru!  Łoże  to  moca- 
rzy, od  którycli  powstają  dzieła  śmierci!  Łowcze  na- 
jeżonego dzika    —   nie  budź  straszliwego. 

Starno,  mrucząc,  przyszedł.  Fingal  porwał  się 
w  zbroi.  »Kto  jesteś,  synu  nocy?«  Milcząc,  cisnął 
oszczepem,  mieszali  przyćmione  ciosy.  Puklerz  Starna 
upadł  rozbity  na  ziemię;  on  sam  przywiązany  został 
u  dęba. 

Ocknął  się  promień  poranku.  Fingal  poznał  króla 
Gormalu.  Milcząc,  patrzał  na  niego  chwilę.  Wspom- 
niał sobie  na  dni  inne,  kiedy  białołona  Agandeka 
snuła  się  jak  dźwięk  pieśni!  Zdjął  powrozy  z  rąk 
jego.  »Odejdź«  rzecze,  »synu  Annira;  odejdź  napo- 
wrót  do  Gormalu  konch!  Powraca  promień,  który  był 
zaszedł!  Wspomniałem  na  białopiersią  twoją  córkę! 
Precz  stąd,  straszny  królu!  Precz  stąd  do  niespokoj- 
nego twojego  mieszkania,  pochmurny  wrogu  kochan- 
ków! Niech  cudzoziemiec  omija  ciebie,  zasępieńcze 
na  swoich  salach !« 

Powieść    przeszłości! 


WYPRAWA  DO  INISTONY. 


Annir,  król  Iiiistony,  byl  od  młodości  przyjacielem  Fin- 
gala.  Miał  on  dwóch  synów,  Argona  i  Rura,  i  jedną  córkę. 
Kormalo,  wódz  z  nad  jeziora  Lami,  zalecał  się  dziewicy 
i  rozkochał  ją;  ale  przez  zemstę,  że  go  Argon  w  jednym 
pojedynku  zwyciężył,  zabił  zdradziecko  na  polowaniu 
obu  braci,  wziął  z  sobą  kocłianl^ę  i  zagroził  Annirowi, 
że  go  z  tronu  zepchnie  i  kraj  jego  opanuje.  W  takiej 
przygodzie  posłał  Fingal  staremu  przyjacielowi  posiłliowe 
wojsko  pod  przywództwem  swojego  w  nuka  Oskara.  Oskar 
zbił  wojsko  Kormala,  jego  samego  zabił,  a  córkę  Anni- 
rowi wrócił. 

Młodość  nasza  jest  jako  sen  mj^śliwego  na  pa- 
górku błonia.  Zasypia  przy  łagodnym  promieniu 
słońca,  budzi  się  śród  burzy;  płyną  dokoła  czerwone 
błyskawice,  czoła  drzew  szumią  wiatrem.  On  z  rado- 
ścią ogląda  się  na  dzień  jasny  i  na  wdzięczny  sen 
\v}i}chnienia. 

Kiedyż  poT\T.'óci  młodość  Ossjana  ?  Kiedyż  się 
jego  ucho  rozweseli  szczękiem  oręża  ?  Kiedyż  pójdę, 
jak  Oskar,  w  blasku  stali  ?  O  pagórki  Kony,  przy- 
bądźcie z  waszemi  strumieniami!  posłuchajcie  głosu 
Ossjana!  W  duszy  budzi  się  pieśń,  jak  słońce.  Czuję 
radość  upłyniouych  czasów. 

Widzę,  o  Selmo!  twoje  wieże,    twoich  cienistych 


WYPRAWA   DO   INISTONY  21 

murów  dęby.  Szum  twoich  strumieni  krąży  przy  mo- 
jem  uchu!  Zgromadzili  się  twoi  rycerze.  Fingal  sie- 
dzi pośrodku.  Opiera  się  na  tarczy  Trenmora;  oszczep 
jego  spoczywa  przy  ścianie,  a  on  słucha  pieśni  bar- 
dów. Śpiewają  czyny  jego  ramienia,  bitwy  młodości 
króla. 

Oskar  powrócił  z  łowów  i  usłyszał  pochwalną 
pieśń  rycerzy.  Zdjął  ze  ściany  tarczę  Branna.  Oko 
jego  napełniło  się  łzami.  —  Zapaliły  się  jagody  mło- 
dzieńca. Drżący  i  przytłumiony  głos  jego.  W  jego 
dłoni  mój  oszczep  podnosił  promienną  głowę.  Oskar 
przemówił  do  króla  Morweuu: 

»Fingalu,  królu  rycerzy,  i  Ossjanie,  najbliższy 
jemu  w  bitwach!  wyście  przewalczyli  waszą  młodość, 
wasze  imiona  sł}aią  w  pieniach,  a  Oskar  podobny 
mgle  Kony!  Pokazałem  się  i  znikam.  Bard  nie  bę- 
dzie znać  mojego  imienia.  Myśliwy  nie  będzie  szu- 
kał po  błoniu  mojego  grobowca!  O  rycerze!  pozwól- 
cie mi  walczyć  w  bitwach  Inistony.  Daleki  jest  kraj 
mojej  walki.  Nie  będziecie  słyszeć  o  upadku  Oskara! 
Może  mię  tam  bard  znajdzie;  może  bard  imię  moje 
pieśni  poda.  Córki  cudzoziemca  postrzegą  mój  gro- 
bowiec i  zapłaczą  nad  młodzieńcem,  co  zdaleka  przy- 
był. Bard  powie  po  uczcie:  posłuchajcie  pieśni  o  Oska- 
rze z  dalekiego  kraju. « 

» Oskarze,*  odpowiedział  król  Morwenu,  »synu 
mojej  sławy,  będziesz  walczył.  Przygotujcie  okręt 
czarnopiersi,  ażeby  mego  rycerza  do  Inistony  prze- 
prawił. Synu  mego  syna,  zapatruj  się  na  naszą  sławę; 
ty  jesteś  z  rodu  sławy.  Niechaj  nie  mówią  dzieci 
cudzoziemca:  słabi  są  synowie  Morwenu!  W  bitwie 
bądź  kipiącą  burzą;  w  pokoju  —  łagodny,  jak  wie- 
czorne słońce.  —  Powiedz,  Oskarze,  królowi  Inistony, 
że  Fingal  pamięta  jego  młodość,  kiedyśmy  w  dniach 
Agandeki  przeciw  sobie  walczyli.* 

Podniesiono    gwiżdżący    żagiel.  Wiatr    zaszeleścił 


22  PIEŚNI  OSSJANA 


banderą;  bałwan  uderzył  o  mokre  skały.  Zahuczała 
potęga  morza!  Mój  syn  spostrzegł  z  fali  kraj  lasów. 
Zawinął  w  szumiącą  zatokę  Runy  i  Annirowi  oszcze- 
pów miecz  swój  posłał. 

Powstał  siwokędziory  rycerz ,  skoro  postrzegł 
miecz  Fingala.  Oczy  jego  napełniły  się  łzami;  spo- 
mniał  na  boje  młodości.  Dwa  razy  oni  ścierali  się 
mieczami  przed  lubą  Agandeką.  Zdaleka  stali  ryce- 
rze, kiedy  walczyli  ze  sobą,  jak  dwa  duchy  burzy.  — 
»Ale  dzisiaj «  odezwał  się  król,  »stary  jestem,  miecz 
nieużywany  leży  w  mojej  sali.  Ty,  który  jesteś  z  po- 
kolenia Morwenu!  Widział  kiedyś  Annir  walkę  oszcze- 
pów, ale  dzisiaj  zblakły  on  i  z^^dędły,  jak  dąb  Łanu. 
Me  mam  syna,  żeby  cię  powitał  z  weselem  i  wpro- 
wadził do  sali  ojca.  Argon  zbladł  w  grobie  i  Ruro 
nie  żyje.  Moja  córka  w  komnatach  obcego,  pragnie 
mój  grób  oglądać.  Mąż  jej  potrząsa  dziesięcią  tysią- 
cami oszczepów;  przybywa  chmurą  śmierci  od  Łanu. 
Pójdź,  synu  rozgłośnego  Morwenu,  zaszczycić  ucztę 
Annira. « 

Trzy  dni  biesiadowano,  czwartego  usłyszał  Annir 
imię  Oskara.  —  Radowano  się  przy  konchach.  Ści- 
gano dziki  Runy. 

Tuż  pod  omszonemi  kamieniami  spoczęli  zdyszani 
rycerze.  Nagle  zaświeciły  łzy  w  oczach  Annira,  wes- 
tchnął. »W  mroku  tu  spoczywają  —  rzekł  rycerz  — 
dzieci  mojej  młodości.  Ten  kamień  jest  pomnikiem 
Rura,  owo  drzewo  szumi  nad  grobem  Argona.  Sły- 
szycieź  głos  mój,  o  synowie  moi,  z  waszego  ciasnego 
domku  ?  Może  to  wy  odzywacie  się  w  szumie  tego 
listka,  kiedy  się  ocknie  wiatr  pustyni  ?« 

>  Królu  Inistony«  rzecze  Oskar,  »jak  upadły  dzieci 
młodości!  Dzild  wieprz  obalił  się  na  ich  grobie,  je- 
dnak nie  miesza  ich  spoczynku!  Oni  gonią  za  dzi- 
kiem, z  chmury  utworzonym,  i  powietrzny  łuk  na- 
ciągają.  Oni  lubią  młodzieńcze    zabawy  i  z  radością 


WYPRAWA    DO  INISTONY 


wstępują  na  wiatry. «  —  »Kormalo,«  odpowiedział  król, 
»jest  wodzem  dziesięciu  tysięcy  oszczepów.  Mieszka 
przy  wodach  Łanu,  gdzie  się  rozciągają  tumany 
śmierci.  Przybył  on  do  dźwięcznych  sal  Runy  i  szu- 
kał zaszczytu  oszczepów  *).  Miły  to  był  młodzieniec, 
jak  pierwszy  promień  słońca,  a  mało  kto  mógł  mu 
w  bitwie  dostać.  Moi  rycerze  ulegli  Kormalowi;  moja 
córka  uwięzła  w  jego  miłości! 

» Argon  i  Runo  powrócili  z  łowów:  oblały  ich 
łzy  dumy.  Milczkiem  poj  rżeli  na  rycerzów  Runy,  że 
ulegli  cudzoziemcowi.  Trzy  dni  biesiadowali  z  Kor- 
malem,  czwartego  walczył  młodzieńczy  Argon.  Ale 
któż  z  Argonem  walczyć  zdołał?  Kormalo  został  po- 
konany. Wzdęło  się  jego  serce  dumą  i  zgryzotą; 
skrycie  postanowił  zgubę  moich  synów.  Poszli  mię- 
dzy wzgórza  Runy;  spłoszyli  czaruośniadą  łanię. 
Strzała  Kormala  przyleciała  zdradziecko,  a  moje 
dzieci  we  krm  upadły.  Przyszedł  do  dziewczęcia 
swojej  miłości,  do  długowłosego  dziewczęcia  Inistony. 
Uciekli  na  puszczę.  Annir  sam  pozostał. 

Przyszła  noc  i  dzień  zaświtał,  a  głosu  Argona 
i  Rura  nie  słychać.  Nareszcie  ujrzano  ich  ulubieńca, 
szybkiego  i  skocznego  Runara.  Wbiegł  do  sali,  wy- 
jąc, i  zdawał  się  poglądać  ku  miejscu  ich  upadku. 
Poszliśmy  za  nim;  tuśmy  ich  znaleźli  i  poniżej  tego 
omszonego  strumienia  złożyli.  Tu  jest  miejsce  spo- 
czynku Annira,  kiedy  się  kończą  łowy  na  łanię.  Na- 
chylam się,  jak  gałąź  starego  dębu,  łzy  moje  płyną 
ciągle. « 

»0  Ronanie!«  zawołał  Oskar,  podnosząc  się,  » Oga- 
rze, królu  oszczepów,  wezwij  do  mnie  rycerzy,  sy- 
nów strumienistego  Morwenu.  Dziś  jeszcze  idziemy 
ku  wodom  Łanu,  gdzie  się  rozciągają  tumany  śmierci. 


*)  Zaszczyt  oszczepów  —  rodzaj   gry  rycerskiej  czyli 
turnieju  między  północnemi  narodami. 


24  PIEŚNI  088JANA 


Kormalo  nie  będzie  się  dłużej  ciesz}-^!.  Śmierć  na 
ostrzu  naszych  mieczów  często  przebywa.* 

Pociągnęli  puszczami,  jak  na  walne  chmury,  kiedy 
je  wiatr  po  błoniach  pędzi;  ich  krawędzie  umalo- 
wane błyska\^-icami;  szumiące  lasy  przeczuwają  bu- 
rzę. Wraz  dał  się  słyszeć  wojenny  róg  Oskara;  wzbu- 
rzyły się  wszystkie  fale  na  Lanie.  Dzieci  jeziora  sku- 
piły się  przy  dźwięcznej   tarczy  Kormala. 

Oskar  walczył,  jak  przywykły  do  boju.  Kormalo 
upadł  pod  jego  mieczem.  Synome  zgubnego  Łanu 
pokryli  się  w  tajemnych  dolinach.  Oskar  przyprowa- 
dził do  brzmiącej  sali  Annira  córkę  Inistony.  Źre- 
nice starca  zajaśniały  weselem,  błogosławił  króla 
mieczów. 

Jak  wielkie  było  wesele  Ossjana,  kiedy  zdaleka 
postrzegł  żagiel  swego  syna!  Podobny  on  był  ja- 
snemu obłoko^^i,  co  się  na  wschodzie  podnosi,  kiedy 
wędrowiec  smuci  się  w  nieznajom\-m  kraju,  a  noc 
groźna  rozłoży  się  dokoła  z  duchami.  Wprowadzili- 
śmy go  na  salę  Selmy  ze  śpiewaniem.  Fingal  naka- 
zał ucztę  konch.  Tysiąc  bardów  -wielbiło  imię  Oskara. 
Morwen  rozlegał  się  wrzawą.  Była  tam  i  córka  To- 
skara;  jej  głos  był  jak  arfa,  kiedy  wieczorem  dźwięk 
jej  rozpływa  się  na  łagodnych  powiewach  doliny. 

O  połóż  mię,  t}',  co  światło  widzisz,  przy  skale 
moich  pagórków!  Niech  mię  gęsta  mgła  otoczy,  niech 
Y>Tzy  mnie  dąb  szumi!  Niech  będzie  zielone  miejsce 
mojego  spoczynku;  niech  słyszę  brzęk  dalekiego  po- 
toku! 

O  córko  Toskara,  podnieś  lubą  pieśń  Selmy,  ażeby 
sen  opanował  duszę  śród  wesela,  ażeby  mogły  po- 
wrócić sny  młodości  i  dni  potężnego  Fingala. 

Selmo!  widzę  twoje  wieże,  twoje  drzewa,  twoje 
cieniste  mury!  Widzę  rycerzy  Morwenu:  słucham  pie- 
śni bardów.  Oskar  potrząsa  mieczem  Kormala;  tysiąc 
młodzieńców"  dziwi  się  jego  strojnej  zbroi.  W  zadzi- 


WYPRAWA  DO  INISTONY  25 

wieniu  poglądają  na  mego  syna;  zdumiewają  się  nad 
siłą  jego  ramienia.  Widzą  radość  w  oczach  ojca;  tę- 
sknią do  podobnej  chwały! 

Miejcie  waszą  sławę,  miejcie  ją,  synowie  stru- 
mienistego  Morwenu!  Moja  dusza  rozjaśnia  się  czę- 
sto przy  pieniach;  przypominam  sobie  przyjaciół  mło- 
dości. 

Ale  sen  w  dźwiękach  arfy  schodzi;  budzą  się 
przyjazne  marzenia!  Synowie  łowów,  zatrzymajcie  się 
zdała,  nie  kłóćcie  mojego  spoczynku.  Bard  innych 
czasów  rozmawia  teraz  z  ojcami,  z  wodzami  dni  sta- 
rych. Synowie  łowów,  zatrzymajcie  się  wdali,  nie 
kłóćcie  snów  Ossjana.« 


WOJNA  Z   KAROSEM. 


Oskar,  syn  Ossjana.  potykał  się  na  granicach  Kaledonji 
z  Karosem.  Podobna  do  prawdy,  że  ten  Karos  Jest  znany 
tyran  Karausius,  który  około  rolvU  284  opanował  Bryta- 
nję  i  dla  wstrzymania  kaledońskicłi  napadów  poprawił 
mur  Agrykoli  Ta  potyczka  i  zwycięstwo  Oskara  stano- 
wią osnowę  niniejszego  poematu. 

Przynieś,  córko  Toskara,  przynieś  arfę.  W  duszy 
Ossjana  budzi  się  światło  pieśni.  Podobne  ono  łanom, 
kiedy  mrok  pokrywa  zewsząd  pagórki,  a  na  jasnem 
błoniu  powoli  rosną  cienie. 

Przy  omszonych  skałach  Krony  widzę,  Malwino, 
mojego  syna.  Jednak  to  tylko  mgła  puszczy,  ubar- 
wiona promieniem  zachodu!  Miła  jest  mgła,  co  mi 
postać  Oskara  maluje!  ZwTÓćcie  się  ku  niemu,  wiatry, 
kiedy  na  bokach  Ardwenu  zaszumicie! 

Któż  się  to  zbliża  do  mojego  syna  z  pomrukiem 
pieśni  ?  W  ręku  ma  laskę;  siwe  kędziory  pływają 
we  metrze.  Świeża  radość  rozjaśnia  jego  oblicze. 
Często  ogląda  się  ua  Karosa.  To  śpiewak  Rjuo  *); 
chodził  on,  aby  się  widzieć  z  nieprzyjacielem.     »Cóż 


*)  Nie  potrzeba  brać   Ryna  barda  za  jedno  ze  synem 
Fingala  tegoż  imienia. 


WOJNA  Z  KAROSEM  27 

tam  robi  Karos,  król  okrętów  ?«  zapytał  syn  długo 
smucącego  się  Ossjana,  »czy  rozciąga  skrzydła  py- 
chy *),  bardzie  przeszłości  ?«  —  )>Rozciąga«  bard  odpo- 
wiedział, »ale  za  twierdzą.  Pogląda  z  bojaźnią  na 
swoje  kamienie  i  z  przerażeniem  upatruje  ciebie, 
jak  ducłia  nocy,  który  do  jego  okrętu  pędzi  bał- 
wany.* 

» Pójdź,  pierwszy  z  moich  bardów «  rzecze  Oskar, 
»i  weź  oszczep  Fingala.  Przytwierdź  do  jego  ostrza 
ogień.  Miotaj  nim  na  niebieskie  wiatry.  Wezwij  Ka- 
rosa  pieśnią,  aby  się  zbliżył,  aby  zestąpił  ze  swojej 
fali.  Powiedz  mu,  że  pragnę  walki,  bo  łuk  mój  sprzy- 
krzył sobie  polowania  w  Konie.  Ponaedz  mu,  że  mo- 
carza tu  niema,  że  moje  ramię  jeszcze  młodzieńcze !« 

Odszedł  z  dźwiękiem  pieśni.  Oskar  podniósł  głos 
na  wyżynie.  Zgromadził  on  jego  rycerzy  na  Ard we- 
nie, podobny  dźwiękowi  jaskini,  kiedy  się  przewala 
koło  niej  morze  Togormy,  a  drzewa  jej  urągają  szu- 
miącym wiatrom.  Zgromadzili  się  wkoło  mojego  syna, 
jak  po  deszczu  strumienie  pagórków,  toczące  się 
z  dumą  w  swoich  łożach. 

Ryno  stanął  przed  potężnym  Karosem.  Uderzył 
rozpłomienionym  oszczepem.  »Pójdź  walczyć  z  Oska- 
rem, ty,  co  spoczywasz  na  pieniących  się  wodach. 
Fingal  daleko;  słucha  w  Mor  wenie  pieśni  bardów. 
W  jego  kędziory  dmucha  wiatr  jego  sali;  jego  stra- 
szliwy oszczep,  jego  tarcza,  podobna  zaćmionemu 
księżyco\vi,  spoczywają  przy  jego  boku.  Pójdź  wal- 
czyć z  Oskarem;  sam  jest  rycerz!* 

Nie  przeszedł  strumienistego  Karunu,  tylko  bard 
z  pieśnią  powrócił.  Szara  noc  ściemniła  się  nad  Kroną. 
Zastawiono  ucztę  konch.  Sto  dębów  gorzało  śród 
wiatru;  przytłumione  światło  rozpływało  się  po  bło- 
niach.   Na   jego   promieniach    przemykały    się  duchy 


^)  Skrzydła  rzymskiego  orla. 


28  PIEŚNI  OSSJANA 


Ardwenu  i  objawdały  się  w  mrocznych  a  dalekich 
kształtach.  Komala  do  połowy  się  pokazywała  w  ognio- 
jawie.  Mroczny  Hidallan  podobny  był  do  księżyca, 
kiedy  go  nocna  mgła  zasępi. 

» Czemu  smutny  jesteś  ?«  rzekł  Ryno,  bo  sam 
tylko  wodza  postrzegł,  » czemu  smutny  jesteś,  Hidal- 
lanie,  czy  sławy  swojej  nie  osiągnąłeś  ?  Słychać  pie- 
śni Ossjana;  duch  twój  jaśnieje  śród  Aviatru,  kiedy 
się  wychylasz  z  obłoku,  aby  posłuchać  pieśni  mor- 
weuskich  bardów !« 

»Czy  oko  twoje  widzi  rycerza,  podobnego  mro- 
cznym ogniojawom  nocy  ?«  zapytał  Oskar.  » Powiedz, 
Ryno,  powiedz,  jak  upadł  Hidallan,  tak  sła^vny  za 
dni  moich  ojców  ?  Imię  jego  trv.'a  na  skale  Kony. 
Często  widywałem  strumień  jego  pagórka!* 

»Fingal<'  odpowiedział  bard,  »mgnał  Hidallana 
z  pomiędzy  swoich  wojowników.  Królewska  dusza 
smuciła  się  po  Komali,  a  oko  jego  nie  mogło  patrzeć 
na  Hidallana. « 

Samotny,  milczącym  krokiem  przechodził  on  łany. 
W  nieładzie  wisiała  broń  przy  jego  boku.  Spuszczone 
oczy  łez  były  pełne,  a  pierś  —  tłumionych  westchnień. 
Trzy  dni  szedł  skrycie  i  samotnie,  aź  przyszedł  do 
gmachów  Lamora,  do  mszystych  sal  swojego  ojca 
przy  strumieniu  Balwy.  Tu  Lamor  siedział  samotnie 
pod  drzewem,  bo  lud  swój  wysłał  z  Hidallanem  na 
wojnę;  przy  nogach  bieżał  strumień,  na  lasce  spo- 
czywała siwa  głowa.  Ciemne  miał  ocz}-,  śpiewał  pieśń 
przeszłości.  Tętent  kroków  Hidallana  obudził  jego 
ucho,  poznał  stąpanie  swojego  syna. 

»Czy  to  syn  Lamora  po\^TÓcił  ?  Czy  to  odgłos 
jego  ducha  ?  Czy  na  brzegach  Karunu  upadłeś,  s}tiu 
starego  Lamora  ?  A  jeśli  kroki  Hidallana  sł3'szę, 
gdzież  są  potężni  w  boju  ?  Gdzie  lud  mój,  Hidalla- 
nie,  co  z  dzwoniącemi  tarczami  zwykł  powracać  ? 
Cz}^  polegli  na  brzegach  Karunu  ?« 


WOJNA   Z  KAROSEM  29 


»Nie«  odpowiedział  wzdychający  młodzieniec, 
»źyją  ludy  Lamora.  Wsławili  się  w  bitwach,  mój 
ojcze!  —  Ale  Hidallan  stracił  sławę.  —  Samotnie 
muszę  siedzieć  na  brzegu  Balwy,  kiedy  się  zgiełk 
bitwy  podnosi. « 

»Ale  ojcowie  twoi  nigdy  samotnie  nie  siedzieli, « 
zawołał  Lamor  z  budzącą  się  dumą. 

» Nigdy  sami  nie  siedzieli  na  brzegach  Balwy, 
kiedy  się  zgiełk  bitwy  podnosił.  Czy  ty  widzisz  ów 
grobowiec  ?  Moje  oczy  nie  poznają  go.  Tam  spoczy- 
wał szlachetny  Garmallon,  który  nigdy  nie  ustąpił 
z  bitwy.  » Przybywaj,*  mówi  on,  »ty  wsławiony  w  bo- 
jach, przybywaj  do  grobu  swoich  ojców.  »Jakze  się 
wsławiłem,  Garmałlonie!  Syn  mój  z  boju  uciekł !« 

»Królu  strumienistej  Balwy, «  rzekł  Hidallan 
z  westchnieniem,  po  cóż  dręczysz  duszę  moją  ?  Ja 
się  nikogo  nie  zląkłem!  Fingal  zasmucił  się  po  Ko- 
mali  i  wzbronił  Hidallanowi  walczyć  obok  siebie. 
Idź  do  siwych  strumieni  swojego  kraju  i  próchniej 
tam  jak  dąb  bezlistny,  co  go  wiatry  nad  Balwę  na- 
chyliły, aby  nie  zazieleniał  więcej !« 

»I  powinienżem  był  słyszeć*  odpowiedział  La- 
mor, » samotne  kroki  Hidallana  ?  Kiedy  tysiące  wsła- 
wiają się  w  bojach,  on  jeden  ma  siedzieć  przy  moich 
siwych  strumieniach?  Duchu  szlachetnego  Garmallona! 
Prowadź  Lamora  na  jego  miejsce;  jego  oko  ciemne, 
jego  dusza  smutna;  syn  jego  stracił  sławę. 

» Gdzież  mam  jej  szukać  «  zapytał  młodzieniec, 
» ażebym  rozradował  duszę  Lamora?  Skądże  mam  po- 
wracać ze  sławą,  ażeby  dźwięk  mego  oręża  pocie- 
szył jego  ucho  ?  Jeśli  pójdę  łanie  gonić,  moje  imię 
nie  zasłynie.  Lamor,  rad  z  mego  przyjścia  na  wzgó- 
rek, nie  pogłaszcze  swojemi  rękami  psów  moich.  Nie 
będzie  rozpytywał  o  swoich  górach,  ani  o  ciemno- 
śniadej  sarnie  swoich  pustyń !« 

»Muszę  upaść, «   mówił  Lamor,   »jak  dąb  bezlistny, 


30  PIEŚNI  08SJANA 


który  wyrastał  na  skale,  a  burza  go  wyrwała.  Będą 
widzieć  mojego  ducha  na  moim  pagórku  pełnego 
smutku  za  swoim  młodym  Hidallanem.  Nie  skryje- 
cież  go  przed  mojem  obliczem  ?  Synu  mój,  pójdź  do 
sali  Lamora,  gdzie  wiszą  zbroje  ojców.  Przynieś  mi 
miecz  Garmallona;  wziął  go  on  nieprz3'jacielo\vi.« 

Poszedł,  przyniósł  miecz  ze  wszystkiemi  pasami 
ugwoźdżonemi.  Oddał  go  ojcu.  Siwokędziory  rycerz 
spróbował  ostrza  ręką. 

» Zaprowadź  mnie,  synu,  do  grobu  Garmallona; 
stoi  on  pod  owem  szumiącem  drzewem.  Wysoka 
trawa  uwiędła;  słyszę  gwiżdżący  po  niej  wietrzyk. 
W  pobliżu  szemrze  zdrój  mały  i  Bal  wie  odsyła  swoje 
nurty.  Tam  odpocznę.  Południe  i  słońce  naszym  ła- 
nom prz}^ŚA%deca.  » Zaprowadził  go  do  grobu  Garmal- 
lona. Lamor  przebił  bok  syna.  Dzisiaj  śpią  razem. 
Walą  się  stare  ich  sale.  W  południe  pokazują  się 
tam  duchy;  dolina  cicha,  a  lud  patrzy  na  miejsce 
spoczynku  Lamora. « 

» Żałosna  jest  pomeść  twoja,«  rzekł  Oskar.  »Synu 
przeszłości,  wzdycha  moja  dusza  za  Hidallanem,  źe 
upadł  we  dniach  młodości.  Pływa  on  nad  puszczami 
i  błąka  się  po  obcym  kraju!  Synowie  rozgłośnego 
Morwenu!  zbliżcie  się  do  nieprz^^jaciół  Pingala.  Od- 
prawcie noc  pieśniami  i  obudźcie  potęgę  Karosa. 
Oskar  idzie  do  ludów  przeszłości,  do  mroków  mil- 
czącego Ardwenu,  gdzie  ciemni  nasi  ojcowie  siedzą 
na  chmurach  i  widzą  przyszłą  bitwę.  Jesteśźe  tam, 
Hidallanie,  podobny  do  półzgasłego  ogniojawu  ? 
Przybądź  do  mnie  ze  smutkiem,  wodzu  krętej  Bal- 
wy!«. 

Rycerze  odeszli  z  pieśniami.  Oskar  zwolna  wstę- 
pował na  pagórek.  Widma  nocy  siedziały  przed  nim 
po  błoniu.  Daleki  potok  słabo  mruczał.  Czasami  po 
starych  murach  pogwizd  wzdychał.  Półjasny  księżyc 


WOJNA   Z  KAR08EM  31 


mrocznie  i  krwawo  spuszczał  się  za  pagórki.  Na  bło- 
niu słychać  przytłumione  głosy.  Oskar  dobył  miecza. 

» Przybywajcie,  duchy  ojców!«  rzekł  rycerz,  »wy, 
coście  walczyli  z  królem  świata.  Opowiedzcie  mi 
sprawy  przyszłe  i  swoje  rozmowy  na  \\yźynach,  kiedy 
siedzicie  społem  i  widzicie  swoje  syny  na  polu  wa- 
lecznych ! « 

Na  wezwanie  potężnego  syna  spuścił  się  Tren- 
mor  ze  swego  pagórka.  Chmura,  jak  koń  cudzoziem- 
ski, niosła  jego  powietrzne  członki.  Odzież  jego  była 
z  tumanów  Łanu,  które  ludom  śmierć  niosą.  ]\Iiecz 
jego  wpółzgasły  ogni  oj  aw.  Oblicze  potworne  i  czarne. 
Trzy  razy  westchnął  nad  rycerzem,  trzy  razy  nocny 
wiatr  zawył  dokoła.  Wiele  było  słów  jego  do  Oskara, 
ale  w  połowie  t3'lko  przeszły  do  naszych  uszu;  ciemne 
były,  jak  powieści  innych  czasów,  nim  światło  pie- 
śni weszło.  Odpłynął  zwolna,  jak  mgła,  co  znika  na 
świtającym  pagórku.  Od  tej  to  chwili,  córko  Toskara, 
syn  mój  zaczął  być  smutny.  Przewidział  on  upadek 
swojego  rodu;  dla  tego  wydawał  się  niekiedy  zamy- 
ślony i  posępny,  jak  słońce,  kiedy  przed  jego  obli- 
czem chmura  przeciąga,  a  ono  ogląda  się  na  pagórki 
Kony. 

Całą  noc  przepędził  Oskar  z  ojcem;  szary  pora- 
nek wezwał  go  nad  brzegi  Karunu.  Zielona  dolina 
otacza  tu  grobowiec  za  dawnych  czasów  usypany. 
Wdali  małe  wzgórki  podnoszą  swoje  głowy  i  na- 
jeżają ku  wiatrom  stare  drzewa.  Tu  siedzieli  wojow- 
nicy Karosa.  Nocą  przyszli  nad  strumień  i  przy 
bladem  świetle  poranku  wydawali  się  jak  kłody  sta- 
rych sosen. 

Oskar  stanął  przy  grobie  i  trzy  razy  straszliwy 
głos  podniósł.  Zabrzmiały  dokoła  echem  skaliste  pa- 
górki. Zeskoczyła  spłoszona  sarna.  Drżące  duchy 
śmierci  uleciały  na  obłokach.  Tak  straszny  był  głos 
mojego  syna,  kiedy  zwoływał  przyjaciół.  Tysiąc  oszcze- 


32  PIEŚNI  OSSJANA 


pów  podniosło  się  dokoła;  ocknął  się  lud  Karosa. 
Skądże,  o  córko  Toskara,  skądże  te  łzy  ?  Syn  mój 
choć  sam,  był  waleczny.  Ró^\aiał  się  Oskar  niebie- 
skiemu promieniowi:  kędy  się  z\vi'ócił,  ludy  padały. 
Jego  ręka  równa  ramieniowi  ducha,  wyciągnionemu 
z  obłoku;  niemdoma  jest  reszta  postaci,  ale  w  do- 
linie lud  umiera! 

Syn  mój  spostrzegł  zbliżającego  się  nieprzyja- 
ciela; stanął  milczący  w  pomroku  siły.  »Samźe  je- 
stem* rzekł  Oskar,  »śród  tysiąca  nieprzyjaciół  ?  Nie- 
jeden tu  oszczep,  niejedno  posępnie  krążące  oko. 
Mamże  się  cofnąć  ku  Ardwenowi  ?  A  moiź  ojcowie 
cofali  się  kiedy  ?  W  tysiącu  bitew  zostawili  pamią- 
tkę swojego  ramienia.  Oskar,  jak  oni,  musi  słynąć. 
Przybądźcie,  posępne  duchy  moich  ojców,  i  przy- 
patrzcie się  moim  sprawom  w  boju!  Może  upadnę, 
ale  będę  sławny,  jak  pokolenie  rozgłośnego  Mor- 
wenu!« 

Stanął,  rozparty  na  s wojem  miejscu,  jak  powódź 
w  ciasnej  dolinie.  Wszczęła  się  bitwa;  padali  nie- 
prz3g'aciele;  zakrwawił  się  miecz  Oskara.  Zgiełk  do- 
szedł do  jego  ludu  nad  Kroną;  przybyli  ró\vni  stu 
strumieniom.  Wojo\Miicy  Karosa  pierzchnęli,  a  Oskar 
sam  został,  równy  skale,  którą  spadające  morze  od- 
stąpiło. 

Dumny  i  ponury  Karos  przetaczał  teraz  potęgę 
wszystkiemi  biegunami.  Zabłąkały  się  strumyki  w  biegu, 
ziemia  wokoło  się  trzęsła.  Od  skrzydła  do  skrzydła 
rozciągnęła  się  walka,  tysiąc  mieczów  naraz  błysnęło 
w  powietrzu.  Ale  jakże  Ossjanowi  bitwy  opiewać? 
Stal  moja  nie  zaśwista  już  nigdy  wśród  walki.  Ze 
smutkiem  spominam  dni  młodości  i  czuję  słabość  ra- 
mienia! Szczęśliwy,  kto  za  młodu  upadnie,  sławą  oto- 
czony! Nie  widzi  on  grobów  przyjaciół,  nie  czuje  się 
słabym  naciągnąć  łuka  siły.  SzczęśliN^^yś,  Oskarze, 
pośrodku  szumiącej  burzy.  Często  nawiedzasz  te  pola 


WOJNA  Z  KAR08EM  33 


sławy,  gdzie  Karos  ustąpił  przed  rozjadłym  twoim 
mieczem. 

Ciemność  osłania  mi  duszę,  piękna  córko  Toskara! 
Nie  widzę  nad  Karunem  postaci  syna!  Nie  widzę  na 
Kronie  obrazu  mojego  Oskara!  Uniosły  go  daleko 
gwiżdżące  wiatry,  a  serce  ojca  ciągle  zasmucone! 

Ale  zaprowadź  mię,  Malwino,  w  szelest  lasu, 
w  szum  potoku.  Niech  usłyszę  łowy  na  Konie,  spomnę 
sobie  dni  innych  czasów.  Daj  mi,  dziewico,  arfę,  abym 
jej  dotknął,  kiedy  się  w  duszy  pieśń  obudzi.  Ale 
bądź  blizko  dla  nauczenia  się  pieśni,  a  Ossjana  przy- 
szłe czasy  usłyszą.  Kiedyś  synowie  słabych  podniosą 
głosy  na  Konie  i  rzekną,  patrząc  na  skały:  Tu  Os- 
sjan  mieszkał!  Będą  się  dziwić  wodzom  przeszłości, 
ale  ich  pokolenia  nie  będzie  już  wted}'.  My  tymcza- 
sem, Malwino,  popłyniemy  chmurami  na  skrzydłach 
szumiącego  wiatru.  Czasami  głos  nasz  odezwie  się 
w  puszczy;  wiatrem  skały  zaśpiewamy. 


PISMA    G03ZCZVŃ3KI£G0. 


KATLIN   Z   KŁUTY. 


Wezwanie  Malwiny.  Poeta  opowiada  przybycie  Katlina 
do  Selmy  z  prośbą  o  pomoc  przeciw  Dutkarmoi-owi  z  Kłuty, 
któr}^  zabił  Katmola  za  niewy danie  córy  Lanuli.  Fingal 
zostawia  wodzom  swoim  wybór  tego,  kto  odbędzie  tę 
wyprawę:  udają  się  oni  każdy  na  swoje  wzgórze  du- 
chów. Duch  Trenniora  pokazuje  się  Ossjanowi  i  Oska- 
rowi; żeglują  oni  i  czwartego  dnia  wysiadają  w  Inishu- 
nie  na  dolinach  Ratkolu,  gdzie  Dutkarmor  założył  swoje 
mieszkanie.  Ossjan  wysyła  do  Dutkarmora  barda  zoświad- 
czeniem  bitwy.  Noc.  Óssjan  zdaje  dowództwo  Oskarowi, 
który  podlug-^  zwyczaju  Fing-ała  udaje  się  przed  bitwą 
na  wzgórze  nocy.  Ze  dniem  zaczyna  się* bitwa.  Oskar 
spot^^ka  się  z  Dutkarmorem.  Ostatni  zabity.  Oskar  przy- 
nosi Katliuowi  puklerz  i  szyszak  Dutkarmora.  Katlin 
odkrywa  się,  że  jest  przebraną  córką  Katmola. 

Przybądź  z  nocnej  straży,  samotny  promieniu! 
Wokrąg  zlatują  wiatry  ze  wzgórzów  rozgłośnych. 
Pałają  nad  stem  strumieni  moich  rumiane  ścieżki 
umarłych.  Oni  się  weselą  na  ^^^chrach  w  nocnej  do- 
bie. Czyż  niema  już  radości  w  pianiach,  biała  ręko 
arf  Luty  ?  Obudź  struny;  cofnij  mi  duszę.  Jest  ona 
opadłym  strumieniem.  Rozlej  śpiew,  o  Malwino! 

Słyszę  cię  z  mroku  na  Selmie,  ciebie,  co  samo- 
tnie w  nocy  czuwasz!  Czemuż  tak  długo  odmawia- 
łaś pieśni  uciśnionej  duszy  Ossjana  ?  Gzem  jest  szum 


KATLIN   Z   KŁUTY  35 

wodospadu  dla  uszu  łowca,  schodzącego  ze  wzgór- 
ków burzą  odzianych  —  promień  słońca  płynie  roz- 
głośnym strumieniem,  a  on  słyszy  go  i  otrząsa  zro- 
szone kędziory  —  tem  jest  głos  Luty  dla  przyja- 
ciela rycerskich  duchów.  Podnosi  się  moja  pierś 
wzdęta.  Oglądam  się  na  dni  minione.  Przybądź  z  noc- 
nej  straży,  samotny  promieniu! 

W  rozgłośnej  zatoce  Karmony  ujrzeliśmy  dnia 
jednego  igrający  okręt.  U  wierzchu  wisiała  rozbita 
tarcza,  sączącą  się  krwią  poplamiona  *).  Z  okrętu 
wyszedł  uzbrojony  młodzieniec  i  niósł  przed  sobą 
tępy  oszczep.  Na  zapłakanych  oczach  rozsypywały 
się  długie,  bezładne  kędziory.  Fingal  podał  mu  kon- 
chę królewską.  Cudzoziemiec  przemówił:  »Katmol 
z  Kłuty  leżał  na  swojej  sali  przy  zakrętach  ciem- 
nego rodzinnego  strumienia.  Dutkarmor  ujrzał  biało- 
piersią  Lanul  i  przeszył  bok  jej  ojca.  W  szumiącej 
kniei  były  moje  kroki.  On  uciekł  nocą.  Pomóż  Ka- 
tlinowi  pomścić  ojca.  Szukam  ciebie,  jak  promienia 
w  krainie  obłoków.  Jak  słońce,  znany  jesteś  królu 
rozgłośnej   Selmy ! « 

Król  Selmy  pojrzał  dokoła.  Powstaliśmy  zbrojno 
przed  jego  obliczem.  Ale  któż  tarczę  podniesie  ?  Bo 
każdy  wzywał  wojny.  Noc  się  spuściła;  odeszliśmy 
w  milczeniu,  każdy  na  wzgórek  duchów,  gdzie  oni 
we  snach  przychodzą  naznaczyć  miejsce  w  polu.  Ude- 
rzyliśmy w  tarczę  śmierci:  podnieśliśmy  brzęk  śpiewu. 
Trzy  razy  wezwaliśmy  duchy  ojców.  Usnęliśmy.  Przed 
moje  oczy  przybył  Trenmor,  wysoka  postać  lat  in- 
nych. Za  nim  były  błękitne  jego  wojska  w  półdoj- 
rzanych  szeregach.  Zaledwo  widziałem  ich  mgliste 
rzędy;  i  posuwanie   się    ich   ku    śmierci.    Słuchałem: 


*)  Z  takiemi  znakami  przybywał,  kto  żądał  pomocy. 
Proszący  trzymał  w  jednej  ręce  skrwawioną  tarcze,  w  dru- 
giej złamany  oszczep,  pierwsza  była  godłem  śmierci  jego 
przyjaciół,  druga  zwątpiałego  położenia. 

3* 


36  PIEŚNI  088JANA 


ale  żadnego  dź\\'ięku.  To  były  kształty  marnego 
wiatru. 

Porwałem  się  ze  snu  duchów.  Gwiżdżący  włos 
mój  uleciał  na  nagłym  powiewie.  Głucho  zabrzmią- 
na  dębie  duch  ulatujący.  Porwałem  z  gałęzi  tarczę 
Naraz  przybliżył  się  chrzęst  żelaza.  To  był  Oskai 
Lęgu  *).  Ujrzał  on  swoje  ojce. 

»Jak  przelot  wiatru  po  zbielałych  falach,  tak 
bezpieczny  będzie  pęd  mój  przez  ocean  do  siedliska 
nieprzyjaciół.  Widziałem  umarłych,  ojcze!  Moja  du- 
sza powstaje.  Moja  sława  jaśnieje,  jak  smuga  świa- 
tła na  obłokach,  kiedy  szerokie  słońce  przechodzi, 
rumiany  wędrowiec  powietrza. « 

» Wnuku  Branny, «  rzekłem  »nie  sam  Oskar  spo- 
tka się  z  wi-ogiem.  I  ja  pójdę  przez  ocean  do  lesi- 
stego siedliska  rycerzy.  Puszczajmy  się,  synu,  jak 
orły  ze  skały,  kiedy  rozwiną  szerokie  skrzydła  na 
strumieniach  wiatru !«  Rozpuściliśmy  żagle  w  Kar- 
munie.  Widać  było  moją  tarczę  z  trzech  okrętów, 
kiedy  upatrywałem  nocnej  Tonteny,  pałającej  chmur 
wędro^vnicy.  Cztery  dni  okrążały  nas  wiatry.  Wystą- 
pił Lumon  we  mgle.  Wiatr  był  we  stu  jego  lasach. 
Promień  słońca  rysował  niekiedy  mroczne  jego  boki. 
Białe,  zapienione  strumienie  spadały  z  rozgłośnych 
skał  jego. 

Pomiędzy  pagórkami  ^viła  się  zielona,  cicha  łąka 
z  rodzinnym  modrym  strumieniem.  Tam,  śród  koły- 
szących się  dębów  było  mieszkanie  dawnych  królów. 
Ale  milczenie  od  melu  lat  ciemn3xh  osiadło  trawia- 
sty Ratkol,  bo  ród  rycerzy  poległ  na  wdzięcznej 
dolinie.  Był  tam  Dutkarmor  ze  swoim  ludem,  ponury 
jeździec  fali.  Tontena  skryła  swoją  głowę  w  niebio- 


*)  Tu  Oskar  zowie  się  Oskarem  Lęgu,  od  swojej  ma- 
tki, córki  Branny,  który  był  potężnym  wodzem  na  brze- 
gach tego  jeziora. 


KATLIN   Z   KŁUTY  37 


sach.  On  zwinął  białopiersi  żagiel.  Jego  droga  idzie 
na  wzgórza  Ratkolu,  do  łoża  sarn.  Przybyliśmy.  Wy- 
słałem barda  z  pieśnią,  aby  wyzwał  króla  do  walki: 
Dutkarmor  z  radością  go  słuchał.  Dusza  tego  króla 
była  promieniem  ognia,  promieniem  ognia  w  łonie 
nocy,  zadymionym,  niespokojnym,  zmiennym.  Ciemne 
były  sprawy  Dutkarmora,  choć  ramię  jego  mocne. 

Przyszła  noc  z  chmur  nawałą.  Siedzieliśmy  przy 
promieniach  dębu.  W  oddaleniu  stał  Katlin  z  Kłuty. 
Widziałem  zmienną  duszę  cudzoziemca.  Jak  cienie 
płyną  nad  trawiastem  polem,  tak  się  zmieniały  po- 
liczki Katlina.  Piękny  on  był  w  kędziorach,  które 
Ratkolu  wiatr  podnosił.  Nie  wchodziłem  z  mojemi 
słowami  do  jego  dusz3^  Kazałem  podnieść  pieśni. 

» Oskarze  Legu«  rzekłem,  » niech  tajemne  wzgó- 
rze do  ciebie  przez  noc  należy.  Uderzaj  w  tarczę, 
jak  król  Morwenu.  Z  dniem  pójdziesz  do  boju.  Ja 
ze  skały  będę  patrzał,  Oskarze,  na  ciebie  w  groźnej 
postaci  do  boju  wstępującego,  jak  zjawisko  ducha 
między  burzami,  które  podnosi.  Na  cóż  zwracam 
oczy  na  zamierzchłe  czasy  przeszłości,  zaczem  pieśń 
powstała,  jak  nagłe  porwanie  się  wiatru  ?  Ale  mi- 
nione lata  odznaczyły  się  potężnemi  czynami.  Jak 
nocny  szereg  bałwanów  pogląda  ku  promiennej  Ton- 
tenie,  tak  my  obróćmy  oczy  na  Trenmora,  ojca  kró- 
lów!«  *) 

» Szeroko  po  rozgłośnych  polach  Karachy  rozlał 
Karmal  swoje  pokolenia.  Były  one  ciemnemi  szere- 
gami fali.  Siwowłosi  bardowie  szli  przed  niemi,  jak 
piana  na  fal  obliczu.  Zapłomienionem  okiem  rozża- 
rzali bitwę.  Nie  sami  byli  skał  mieszkańcy;  był  tam 


*)  Cały  ten  ustęp  odnosi  sie  do  wojen  Trenmora  z  drui- 
dami i  ich  upadku.  Podług'  dawnycli  poematów  druido- 
wie udawali  się  nieraz  o  pomoc  do  królów  Skandynawji. 
Między  posiłkująccmi  znajdował  się  i  czarownik,  zwany 
przez  Ossjana  synem  Lody. 


PIEŚNI  OSSJANA 


syn  Lody,  głos  wywołujący  duchów  ze  wzgórza  w  ro- 
dzinnym ponurym  kraju.  Mieszkał  on  w  Lochlinie, 
na  wzgórzach  śród  bezlistnycli  lasów.  W  pobliżu 
wznosiły  się  głowy  pięciu  kamieni.  Głośno  szumiał 
gwałtowny  jego  strumień.  Często  on  podnosił  głos 
ku  wiatrom,  kiedy  ogniojaw  rysował  nocne  ich  skrzy- 
dła, kiedy  księżyc  ciemnoszaty  zataczał  się  za  wzgó- 
rza. Wysłuchały  go  duchy!  Przybyły  ze  dźwiękiem 
orlich  skrzydeł;  kierowały  przed  króla  mężów  bitwą 
na  polu. 

Ale  Trenmor  nie  zwrócił  się  od  bitwy.  Naciskał 
ją  naprzód.  W  jego  ciemnych  szeregach  był  Tratal 
jak  wschodzące  światło.  Zmierzchło;  syn  Lody  wy- 
lał na  noc  swoje  hasła.  Ale  nie  słaby  przed  tobą, 
synu  innych  krain.  Wtedy  zaczął  się  spór  królów 
pod  wzgórzem  nocy,  ale  łagodny,  jak  dwa  letnie 
wiatry,  dmuchające  po  jeziorze  lekkiemi  skrzydłami. 
Trenmor  ustąpił  swojemu  synowi,  bo  sł^męła  już 
królewska  sława.  Tratal  poszedł  przed  ojcem,  a  nie- 
przyjaciele na  rozgłośnej  Karasze  upadli.  Minione 
lata,  mój  synu,  odznaczyły  się  potężnemi  czynami. « 
Wstało  w  obłokach  światło  wschodu.  Wyszedł 
wróg  zbrojny.  Zakłóciła  się  walka  na  Ratkolu,  jak 
szum  strumienia.  Patrz  na  walczących  królów!  Spo- 
tkali się  przy  dębie.  Zniknęły  ciemne  postacie  w  bły- 
skach stali;  takie  jest  spotkanie  się  ogniojawów  pod- 
czas nocy  w  dolinie;  pryska  dokoła  czerwone  świa- 
tło, a  ludzie  burzę  przewidują.  Dutkarmor  leży  we 
krwi!  Zwyciężył  syn  Ossjana.  Me  próżnował  on 
w  boju.  Mai  wino,  ręko  arfy! 

Nie  było  w  polu  kroków  Katlina.  Cudzoziemiec 
stał  nad  ustronnj^m  strumieniem,  gdzie  piany  Ratkolu 
okrywały  omszone  głazy.  Nad  nim  chyliła  się  gałę- 
zista  brzoza  i  sj^aała  wiatrom  liście.  Przewrócony 
oszczep  Katlina  trącał  niekiedy  strumień.  Oskar  przy- 
niósł   puklerz    Dutkarmora  i  jego    szyszak    z    orłem 


39 


skrzydłem.  Położył  go  przed  cudzoziemcem  i  temi 
słowy  przemówił:  »Polegli  nieprzyjaciele  twojego 
ojca.  Leżą  na  polu  duchów.  Wróciła  sława  do  Mor- 
wenu,  jak  zrywający  się  wietrzyk.  Czemuźeś  posępny, 
wodzu  Kłuty  ?  Jestże  tutaj  przyczyna  smutku  ? « 

»Synu  Ossjana  arf,  moja  dusza  zamierzchła  smu- 
tkiem. Widzę  zbroje  Katmola,  które  on  w  boju  no- 
sił. Weź  ten  puklerz  Katlina,  zawieś  go  na  salach 
Selmy,  ażeby  przypominał  niepocieszonego  w  dale- 
kiej ziemi. «  Zdjęła  z  białej  piersi  puklerz.  To  było 
plemię  króla;  pulchnoręka  córa  Katmola  z  nad  stru- 
mienia Kłuty.  Dutkarmor  ujrzał  jasność  jej  na  sa- 
lach i  przybył  nocą  do  Kłuty.  Spotkał  się  z  nim 
Katmol  w  boju,  ale  upadł.  Trzy  dni  mieszkał  wróg 
z  dziewicą.  Czwartego  ona  uciekła  w  zbroi.  Przy- 
pomniała sobie  ród  królewski  i  uczuła  rwącą  się 
duszę. 

Na  cóż,  o  dziewico  Toskara  z  Luty,  na  cóż  ci 
opowiadać,  jak  Katlin  poległa  ?  Grób  jej  na  szumią- 
cym Lumonie,  w  dalekiej  ziemi.  Blizko  niego  są 
kroki  Sulmalli,  pędzącej  dni  smutku!  Śpiewa  ona 
córze  cudzoziemca  i  dotyka  posępnej   arfy! 

Przybądź  z  nocnej  straży,  Malwino,  samotny  pro- 


KALTON   I   KOLMAL. 


Wstęp  tej  powieści  zwrócony  do  jakiegoś  Chuldaera  czyli 
pustelnika,  w  którym  Macpherson  domyśla  się  chrześci- 
jańskiego misjonarza.  Treść  jej  następująca. 
Za  czfisów  Fingala  źylo  w  ziemi  Bretonów  dwoje  ksią- 
żąt: Duntalmo  nad  Teutą  i  Ratmor  na  Kłutą.  Ratmor 
slynąl  przez  szlachetność  i  gościnność,  Duntalmo  z  dumy 
i  okrucieństwa.  Podczas  jednej  uczty  Duntalmo  zamor- 
dował Ratmora,  zagarnął  jego  posiadłości  i  wziął  na  wy- 
chowanie dwóch  jego  synów,  Kaltona  i  Kolmara.  Kiedy 
ci  doszli  męskiego  wieku,  a  Duntalmo  postrzegł,  że  mają 
zamiar  pomścić  śmierci  swojego  ojca,  natycłimiast  rozka- 
zał ich  uwięzić  w  osobnych  jaskiniach  nad  Teutą.  Jego 
córka  Kolmał  kochała  słirycie  Kaltona  i  umyśliła  go  oca- 
lić. Przyszła  do  niego  nocą,  rozwiązała  jego  kajdany 
i  uciekła  z  nim  do  Fingala.  Fingal  posłał  Ossjana  z  woj- 
skiem na  uwolnienie  Kolmara,  Duntalmo  wystąpił  i  kied.y 
Teuta  rozdzielała  dwa  wojska,  zabił  Kolmara  w  oczach 
brata.  Nazajutrz  Duntalmo  wstąpił  do  boju  i  padł  pod 
mieczem  Ossjana.  Kalton  połączył  się  z  Kolmalą  i  objął 
rządy   swojej   ojcowizny.   Ossjan    do   Morwenu   powrócił. 

Wdzięczny  jest  głos  twojej  pieśni,  samotny  skał 
mieszkańcze!  Przychodzi  on  z  szumem  strumienia 
wzdłuż  ważkiej  doliny.  Ocuca  moją  duszę,  o  cudzo- 
ziemcze! śród  mojej  sali.  Wyciągam  rękę  moją  do 
oszczepa,  jak  za  dni  innych  lat.  Wyciągam  rękę, 
lecz  ręka  słaba,  a  westchnienia  piersi  coraz  liczniej- 


KALTON   I   KOLMAL  41 


sze.  Nie  chceszźe,  synu  skał,  posłuchać  pieśni  Os- 
sjana  ?  Dusza  moja  pełna  jest  innycłi  czasów  —  po- 
wracają uciechy  mojej  młodości!  Tali  się  pokazuje 
słońce  na  zachodzie,  kiedy  blask  jego  kroków  długo 
się  krył  za  chmurą;  zieleniejące  wzgórza  podnoszą 
uroszone  głowy;  błękitne  strumienie  igrają  po  bło- 
niu. Sędziwy  rycerz  objawia  się  na  lasce,  a  siwe 
jego  kędziory  błyszczą  promieniem! 

Czy  widzisz,  synu  skał,  tarczę  na  sali  Ossjana  ? 
Poznaczona  jest  kresami  walk,  zagasł  blask  jej 
grzbietu.  Tarczę  tę  nosił  wielki  Duntalmo,  wódz  stru- 
mienistej  Teuty.  Duntalmo  nosił  ją  do  boju,  nim  po- 
legł pod  mieczem  Ossjana. 

Posłuchaj,  synu  skał,  innych  lat  powieści. 

Ratmor  był  wodzem  Kłuty.  Słaby  mieszkał  w  jego 
salach.  Drzwi  Ratmora  zawsze  były  otwarte,  uczta 
zawsze  gotowa.  Synowie  obcych  przybywali  i  błogo- 
sławili szlachetnego  wodza  Kłuty.  Bardowie  śpiewali 
i  uderzali  w  arfy,  a  radość  jaśniała  na  twarzach  za- 
sępionych. Przybył  w  swojej  dumie  Duntalmo  i  wy- 
zwał Ratmora  do  walki.  Wódz  Kłuty  zwyciężył: 
ocknęła  się  wściekłość  Duntalmy!  Nadszedł  w  nocy 
z  wojownikami  —  potężny  Ratmor  upadł.  Upadł  na 
swoich  salach,  gdzie  tak  często  zastawiał  ucztę  dla 
obcych ! 

Kolmar  i  Kalton,  synowie  wozokotczego  Ratmora, 
byli  młodzi  i  przybyli  z  uciechą  młodości  do  sali 
swojego  ojca;  zobaczyli  go  we  krwi,  i  łzy  puściły 
się  z  ich  oczu.  Dusza  Duntalmy  zmiękła  na  widok 
dziatek  młodości.  Zaprowadził  je  do  murów  Aleuty; 
tu  rośli  oni  w  doraie  nieprzyjaciela.  Naciągali  łuki 
w  jego  obecności  i  wychodzili  z  nim  do  boju.  Wi- 
dzieli jednak  połamane  mury  swoich  ojców  i  cierń, 
zieleniący  się  na  salach.  Skrycie  łzy  ich  płynęły,  nie- 
kiedy zasępiały  się  ich  oblicza.  Duntalmo  postrzegł 
ich  smutek,  a  posępna  jego   dusza  śmierć  im  zamie- 


42  PIEŚNI   OSSJANA 


rzyła.  Zamknął  ich  we  dwóch  jaskiniach  na  rozgłoś- 
nym brzegu  Teuty.  Nie  dochodziły  tam  promienie 
słońca  ani  nocą  niebieski  księżyc.  Syny  Ratmora  sie- 
działy w  ciemnościach  i  widziały  śmierć  przed  sobą. 
Milczkiem  płakała  córka  Duntalmy,  pięknowłosa,  błę- 
kitnooka  Kolmal.  Jej  oczy  skrycie  przypatrywały  się 
Kaltonowi,  a  dusza  jej  miłość  ich  uczuła.  Drżała 
o  swego  rycerza,  ale  cóż  Kolmal  może  pomóc  ?  Jej 
ramię  nie  dźwiga  oszczepu;  miecz  nie  dla  jej  boku 
zrobiony.  Biała  pierś  nie  uderzała  nigdy  pod  pan- 
cerzem. Oczy  jej  nie  były  nigdy  postrachem  ryce- 
rzy. Cóż  ty  możesz  zrobić,  o  Kolmalo,  dla  ginących 
książąt  ?  Chwiały  się  jej  kroki;  w  nieładzie  były 
włosy;  oczy  dziko  z  poza  łez  jaśniały. 

Poszła  nocą  do  sali  i  nadobną  postać  odziała 
zbroją,  zbroją  młodego  rycerza,  który  poległ  w  pierw- 
szej ze  swoich  bitew.  Weszła  do  jaskini  Kaltona 
i  zdjęła  więzy  z  rąk  jego. 

» Wstań,  synu  Ratmora «  rzekła,  » wstań;  noc  jest 
ciemna.  Pozwoli  nam  uciec  do  króla  Selmy,  wodzu 
upadłej  Kłuty!  Jestem  synem  Lamgala,  który  mie- 
szkał na  salach  twojego  ojca.  Posłyszałem  o  twojem 
ciemnem  mieszkaniu  w  jaskini  i  podniosła  się  we 
mnie  dusza.  Wstań,  sjtiu  Ratmora,  wstań,  noc  jest 
ciemna!* 

» Wdzięczny  głosie*  wódz  odpowiedział,  »czy 
z  chmury  przybywasz  ?  Często  w  snach  Kaltona  stają 
duchy  jego  ojców,  bo  oczom  jego  odjęte  słońce,  a  do- 
koła sama  ciemność.  Czy  jesteś  synem  Lamgala  wo- 
dza, którego  tak  często  widywałem  w  Kłucie  ?  Ale 
ja  miałbym  uciekać  do  Fingala,  a  mój  brat  Kolmar 
ginie  tutaj  ?  Ja  do  Morwenu  miałbj^m  uciekać,  a  noc 
ogarnia  rycerza  ?  Nie !  synu  Lamgala ,  daj  mi  ten 
oszczep.  Kalton  obroni  swojego  brata !« 

» Tysiąc  wojo^\'ników«  odpowiedziała  dziewica, 
» otacza  swojemi  oszczepami    wozokotczego  Kolmara. 


KALTON   I  KOLMAL  43 


Czyż  podoła  Kalton  tak  wielkiemu  wojsku  ?  Ucie- 
kajmy do  króla  Morwenu,  on  z  wojną  tu  przybędzie. 
Jego  ramię  rozciąga  się  nad  nieszczęśliwemi,  a  blask 
jego  miecza  czuwa  nad  niemocnym!  Wstań,  synu 
Ratmora,  nocne  cienie  upł3'ną!  Duntalmo  dostrzeże 
twoich  kroków  na  morzu,  a  ty  upadniesz  w  swojej 
młodości ! « 

Z  westchnieniem  powstał  rycerz,  płyną  mu  łzy 
po  Kolmarze.  Przybył  z  dziewicą  do  sal  Selmy;  ale 
nie  "udedział,  że  to  była  Kolmal.  Szyszak  zakrywał 
miłe  jej  oblicze,  a  jej  pierś  biła  pod  stalą.  Fingal 
powrócił  z  łowów  i  zastał  nadobnj-ch  cudzoziemców. 
Na  sali  konch  równi  byli  dwom  promieniom  światła. 

Król  wysłuchał  smutnej  po\vieści  i  dokoła  wzro- 
kiem potoczył.  Tysiąc  rycerzy  powstało  przed  nim, 
żądając  wojny  z  Teutą.  Przyszedłem  z  pagórka 
ze  swoim  oszczepem,  radość  walki  ocknęła  się  w  mo- 
jej duszy;  przed  swoim  ludem  przemówił  król  do 
Ossjana: 

»Synu  mojej  siły«  rzekł  on,  »weź  oszczep  Fin- 
gala  i  pójdź  nad  szumiący  strumień  Teuty,  i  wy- 
zwól wozokotczego  Kolmara.  Niech  twoja  sława  pój- 
dzie przed  tobą,  jak  łagodny  wietrzyk,  aby  dusza 
moja  ucieszyła  się  synem,  który  sławę  naszych  oj- 
ców odnama!  Ossjanie!  w  bitwie  bądź  nawałnicą, 
ale  łagodn\Tn,  kiedy  się  nieprzyjaciel  poddaje.  Tak 
się  podniosła  moja  sława,  o  mój  synu!  bądźże  jak 
wódz  Selmy!  Kiedy  pyszny  wchodzi  na  moje  sale, 
nie  widzi  go  moje  oko,  ale  moje  ramię  rozciąga  się 
nad  nieszczęśliwemi.  Mój  miecz  broni  słabych !« 

Ucieszyły  mię  słowa  królewskie.  Wdziałem  dźwię- 
czną zbroję.  Przy  moim  boku  stanął  Diaran  i  Dargo, 
król  oszczepów,  Trz3-stu  młodzieńców  poszło  za  nami, 
a  obok  mnie  nadobni  cudzoziemcy.  Duntalmo  posły- 
szał zgiełk  naszego  pochodu.  Zgromadził  potęgę 
Teuty.    Stanął  ze   swojem    wojskiem  na    jednym  pa- 


44  PIEŚNI  OSSJANA 


górku.  Równi  oni  byli  skałom  od  piorunu  skruszo- 
nym, kiedy  ich  drzewa  bezlistne  i  poderwane  po- 
chylą się,  a  strumienie  zaleją  ich  doliny. 

Przed  ponurym  nieprzyjacielem  wił  się  w  całej 
okazałości  strumień  Teuty.  Wysłałem  barda  do  Dun- 
talmy,  aby  mu  zapowiedział  walkę  na  błoniu;  ale 
on  uśmiechnął  się  w  ponurej  pysze.  Niespokojne  jego 
wojsko  mąciło  się  na  wzgórzu,  jak  chmura  gór, 
w  której  łonie  burza  szaleje,  a  ciemność  każdy  jej 
bok  kędzierzawi.  Przynieśli  Kolmara  nad  brzeg  Teuty 
skrępowanego  tysiącem  więzów.  Wódz  był  smutny, 
jednak  okazały.  Oko  jego  było  na  jego  przyjacio- 
łach, bośmy  w  zbrojach  stali;  ale  między  nami  pły- 
nęły fale  Teuty.  Przyszedł  Duntalmo  i  przeszył  oszcze- 
pem bok  rycerza.  Upadł  we  krwi  na  brzegu,  słysze- 
liśmy stek  jego  przytłumiony. 

Kalton  rzucił  się  w  strumień;  skoczyłem  z  oszcze- 
pem. Pokolenie  Teuty  upadło  przed  nami.  Spadła 
noc.  Duntalmo  spoczął  na  skale,  śród  starego  lasu. 
W  piersi  jego  gorzała  wściekłość  ku  wozokotczemu  *) 
Kaltonowi.  —  Lecz  Kalton  stał  w  smutku,  i  żało- 
wał poległego  Kolmara,  » Kolmara,  co  upadł  w  mło- 
dości, zanim  się  podniosła  jego  sława.  Kazałem  pod- 
nieść pieśni  narzekań  dla  pocieszenia  smucącego  się 
wodza.  Ale  on  stał  pod  drzewem  i  często  ciskał 
swój  oszczep  na  ziemię.  Blizko  niego  wilgotne  oczy 
Kolmali  zachodziły  skrytemi  łzami:  przewidywała,  że 
Duntalmo,  lub  walczący  wódz  Kłuty  polec  musi. 

Noc  w  połowie  upłynęła;  milczenie  i  mrok  okry- 
wały pole.  Sen  spoczywał  na  oczach  rycerzy;  ucichła 
niespokojna    dusza  w  Kaltonie.    Przez    pół    zamknął 


*)  Jeżdżący  wozem.  Królowie  tylko  i  wodzowie  poko- 
leń W3^jeżdżaii  w  owym  czasie  do  bitwy  na  wozach;  stąd 
Ossjan  dodaje  im  często  przymiotnik:  jeżdżący  wozem. 
Kotczy  jest  dawny  nasz  wyraz;  to  samo,  co  powozowy. 
Znaleźć  go  można  w  Kochanowskim. 


KALTON   I   KOLMAL  45 


oko;  ale  nie  ucichł  w  jego  uchu  pomruk  Teuty. 
Blady,  i  wskazując  na  swoje  rany,  przyszedł  ducli 
Kolmara;  nachylił  głowę  ku  rycerzowi  i  słaby  głos 
podniósł:  »Czy  syn  Ratmora  zasypia,  a  brat  jego 
leży  ?  Czy  nie  wyruszymy  na  łowy  razem  ?  Czy  nie 
pogonim  ciemnośniadego  jelenia  ?  Nie  był  Kolmar 
zapomniany,  aź  poległ  —  aż  śmierć  zdrętwiła  jego 
młodość.  Leżę  ja  blady  pod  skałami  Lony.  O  Kal- 
tonie,  wstań!  Nadchodzi  poranek  ze  swojemi  pro- 
mieniami. Duntalmo  będzie  bezcześcił  poległego !« 

I  zniknął  w  burzy.  Budzący  się  Kalton  ujrzał 
kroki  jego  odchodu.  Rzucił  się  z  dźwiękiem  swojej 
stali  i  nieszczęśliwą  Kolmalę  obudził.  Szła  ona  za 
swoim  rycerzem  śród  nocy,  trzymając  oszczep  pod- 
niesiony. Przybywszy  Kalton  pod  skały  Lony,  zna- 
lazł tam  poległego  brata.  Wściekłość  ocknęła  się 
w  jego  piersi,  rzucił  się  na  nieprzyjaciół.  Powstały 
jęki  śmierci.  Otoczono  zewsząd  wodza.  Związano  go 
i  zaniesiono  do  ponurego  Duntalmy.  Podniosły  się 
radosne  krzyki,  aż  zabrzmiały  wzgórza  nocy. 

Rzuciłem  się  na  ten  odgłos  i  porwałem  oszczep 
ojców.  Przy  moim  boku  stanął  Diaran  i  młodzieńcza 
siła  Dargi.  Brakowało  wodza  Kłuty.  Zasmuciły  się 
nasze  dusze.  Zląkłem  się  utraty  swojej  sławy.  Ocknęła 
się  we  mnie  pycha  waleczności. 

»Syny  Morwenu«  zawołałem,  »nie  tak  walczyli 
nasi  ojcowie.  Nie  spoczęli  oni  na  obcych  polach,  aż 
nieprzyjaciel  upadł.  Moc  ich  była  jak  orzeł  niebie- 
ski, ich  sława  żyje  w  pieśniach.  Ale  nasz  lud  upada 
powoli.  Sława  nasza  odstępować  nas  poczyna.  Cóż 
powie  król  Morwenu,  że  Ossjan  nie  zwycięża  w  Teu- 
cie  ?  Naprzód,  w  zbrojach,  wojownicy,  za  dźwiękiem 
pieśni  Ossjana.  Nie  powróci  on  bez  sławy  do  dźwię- 
cznych murów  Selmy !« 

Ocknął  się  poranek  na  błękitnych  nurtach  Teuty. 
Kolmal    stanęła  przede  mną  we  łzach.    Opowiedziała 


46  PIEŚNI  088JANA 


O  wodzu  Kłuty,  a  oszczep  trzy  razy  wypadł  jej 
z  ręki.  Zapalił  się  gniew  mój  liu  cudzoziemco^wi,  bo 
dusza  moja  drżała  za  Kaltona. 

»S}Tiu  słabej  ręlii«  rzeliłem,  »czy  wojownicy 
Teuty  łzami  walczą  ?  Nie  otrzymamy  pola  narzelła- 
niem,  ani  dusza  wojownika  nie  mieszka  av  westchnie- 
niach! Idź  na  dzika  Karunu  albo  do  kochanych  trzód 
Teuty.  Ale  zrzuć  tę  zbroję,  synu  bojaźni;  jaldź  wo- 
jownik może  w  niej   do  boju  wj'stąpić  ?« 

Zerwałem  pancerz  z  jej  barków  —  pokazała  się 
pierś  białośnieżna.  Spłonione  oblicze  ku  ziemi  się 
nachyliło.  W  milczeniu  patrzałem  na  wodza.  Oszczep 
wypadł  mi  z  ręki,  westchnienie  z  piersi  się  wj^do- 
było;  lecz  kiedy  imię  dziewicy  usłyszałem,  łzy  mi 
popłynęły;  pobłogosła\^-iłem  miły  promień  młodości 
i  rozkazałem  bitwę  zacząć.  Na  cóż,  o  synu  skał, 
opowiadać  ma  Ossjan,  jak  pomarli  wojownicy  Teuty? 
Zapomniani  są  we  własnym  kraju,  niema  już  ich 
grobów  na  błoniu! 

Przychodzą  lata  ze  swojemi  burzami,  rozsypują 
się  zazielenione  groby;  zaledwie  pokazują  grób  Dun- 
talmy,  a  raczej  miejsce,  gdzie  poległ  od  dzidy  Os- 
sjana.  Może  jaki  siwy  wojowmik,  wpółciemny  ze  sta- 
rości, opowiada  podczas  nocy  przy  dębie,  płomienią- 
cym  się  na  sali,  'RTiuko%vi  swojemu  moje  czyny  i  wy- 
padek ponurego  Duntalmy.  Oblicze  młodzieńca  po- 
chyla się  na  stronę  ku  jego  głoso\^i.  W  jego  oczach 
żarzy  się  zdumienie  i  radość!  Znalazłem  Kaltona 
przywiązanego  do  dębu.  Miecz  mój  rozciął  więzy 
jego  rąk.  Oddałem  mu  białopiersią  Kolmal;  pozostali 
w  salach  Teuty,  a  Ossjan  do  Selmy  powrócił. 


KARTON. 


To  poema  nosi  w  oryginale  tjtnł:  Poema  pieśni.  Liryczne 
jeg^o  zakończenie  należy  do  miejsc  najwznioślejszych,  ja- 
kie w  dawnych  poezjfich  napotkać  można. 
Dla  zrozumienia  tej  powieści  musimy  dać  następne  hi- 
storyczne objaśnienie.  Klessamor,  wuj  Fingala,  był  pe- 
wnego razu  zapędzony  przez  burzę  na  rzekę  Klutę  (Clyde) 
i  wylądował  w  Balklucie,  grodzie  ulsterskim,  gdzie  go 
Eeutamir,  tameczny  wódz,  uprzejmie  podejmował.  Kles- 
samor zakochał  się  w  jedynaczce  jego,  Moinie,  i  dostał 
ją  za  żonę.  Inny  wódz,  Reuda,  starał  się  także  o  Moinę, 
posprzeczał  się  o  nią  z  Klessamorem,  zwiódł  z  nim  walkę 
i  zginął  Otoczyli  go  towarzysze  Reudy  w  tak  przema- 
gającej  sile,  że  się  musiał  ocalić  ucieczką  do  rzeki,  a  po- 
tem na  swój  statek.  Napróżno  usiłował  przez  kilka  nocy 
dostać  się  do  brzegu  i  zabrać  z  sobą  małżonkę  —  burza 
zapędziła  go  na  głębię.  Moina  urodziła  syna  i  umarła 
ze  smutku.  Reutarair  nazwał  dziecię  Kartonem  i  wycho- 
wał go  na  dziedzica  po  sobie.  Karton  był  jeszcze  małym, 
kiedy  Fingal  opanował  Balklutę;  Reutamir  zginął,  Kar- 

tona  uniesiono,  a  Balkluta  zgorzała. 
Karton,  dorósłszy,  poatanoAvił  zemścić  się  na  Fingalu 
śmierci  dziadka  i  zniszczenia  rodzinnego  i  wysadził  na 
brzeg  Morwenu  swoje  wojska.  To  wylądowanie  jest  przed- 
miotem poematu. 
Karton,  szczęśliwy  z  początku  w  bitwie,  upadł  z  ręki 
własnego  ojca,  który  dowiedziawszy  się  z  ust  Kartona 
o  imieniu  jego  matki,  skonał  z  żalu  na  synowskich 
zwłokach. 


48  PIESSI   OSSJAIfA 


Powieść  przeszłości!  Czyaj  z  dni  lat  innych! 

Szemranie  twego  strumienia,  o  Loro,  wraca  mi 
spomnienie  przeszłości.  Szum  twoich  lasów,  Garma- 
larze,  luby  jest  mojemu  uchu!  Widzisz  ty,  Malwino, 
tę  skałę  i  jej  wierzchołek  śród  błonia  ?  Trzy  stare 
sosny  wiszą  z  jej  oblicza;  przy  jej  nogach  zieleni 
się  nizka  płaszczyzna.  Na  niej  rosną  skalne  kwiaty 
i  powiewają  w  wietrze  białemi  główkami.  Samotny 
oset  potrząsa  starą  bródką.  Dwa  kamienie,  do  po- 
łowy zapadłe,  wji^ykają  omszone  głow3\  Górny  dzik 
unika  tego  miejsca,  bo  ujrzał  siwego  ducha,  który 
tam  czuwa.  O  Mahvino!  w  tynn  nizkim  wąwozie  mo- 
carze leżą! 

Powieść  przeszłości!  Czyny  z  dni  lat  innych! 

Któż  to  przybywa  z  kraju  obcych,  otoczony  ty- 
siącami ?  Promień  słońca  rozlewa  przed  nim  pała- 
jący strumień;  powiew  jego  pagórków  spotyka  jego 
włosy!  Oblicze  jego  odwrócone  od  bojów.  Spokojny 
on  jak  promień  wieczorny,  co  z  zachodniego  obłoku 
świta  nad  milczącą  doliną  Kony!  Któż  to,  jeśli  nie 
syn  Komhala,  król  potężnych  czynów?  Patrzy  wesoło 
na  swoje  wzgórza  i  każe  się  podnieść  tysiącom  gło- 
sów! 

» Przypłynęliście  na  wasze  pola,  syny  dalekiej 
ziemi!  Król  świata  siedzi  na  sali  i  słyszy  o  ucieczce 
swojego  ludu.  Podnosi  pałające  oko  dumy  i  cliwyta 
za  miecz  przodków.  Przepłynęliście  na  wasze  pola, 
syny  dalekiej   ziemi !« 

Takie  były  słowa  bardów,  gdy  przybyAvali  do  sal 
Selmy.  Tysiączne  światła  z  kraju  obcych  pałają  po- 
środku ludu.  Dokoła  zasta^viono  ucztę,  noc  na  ucie- 
sze spływała.  »Gdzie  jest  zacny  Klessamor  ?«  pytał 
się  pięknokędziory  Fingal,  >> gdzie  jest  brat  Morwy 
w  godzinie  mojej  radości  ?  Żałobne  on  przeżył  i  po- 
sępne dni  na  rozgłośnej  dolinie  Lory.  Ale  patrz, 
schodzi  ze  wzgórza,  podobny  do  rumaka  w  całej  jego 


49 


okazałości,  który  w  powiewie  szuka  swoich  towa- 
rzyszy i  wysoko  do  wiatru  potrząsa  dumną  grzywą! 
Pozdrowienie  twojej  duszy,  Klessamorze!  Czy  dawno 
z  Selmy  ?« 

»Czy  śród  sławy «  rzecze  Klessamor,  »wódz  po- 
wraca ?  Taką  była  sława  Komliala  w  bitwach  jego 
młodości!  Często  my  przez  Karun  do  kraju  obcych 
przechodzili,  a  miecze  nasze,  nasycone  kr\vią,  powra- 
cały. —  Król  świata  nie  mógł  się  cieszyć!  Dlacze- 
góż spominam  czas  moich  bitew  ?  Włos  mój  pomie- 
szał się  ze  siwizną;  ręka  łuku  zapomniała  natężać; 
lżejszego  miecza  potrzebuję.  O  gdybym  mógł  powró- 
cić tę  radość,  kiedy  na  pierwszej  uczcie  ujrzałem 
dziewicę,  białopiersią  córkę  cudzoziemca,  Moinę  z  mo- 
dremi  oczyma !« 

» Opowiedz  nam«  rzecze  potężny  Fingal,  » dzieje 
twoich  dni  młodych.  Zgryzota,  niby  chmura  na  słońcu, 
zasępiła  duszę  Klessamora;  smutne  są  dumy  twoje 
i  samotne  na  brzegach  szumiącej  Lory.  Opowiedz 
nam  zgryzotę  młodości,  niepokój   dni  twoich!* 

»Było  to  w  dniach  pokój  u «  odpowiedział  wielki 
Klessamor.  »Na  lekkim  okręcie  przybyłem  do  wie- 
żastych  murów  Balkluty.  Za  żaglem  wyły  wiatry, 
a  fale  Kłuty  przyjęły  okręt  czarnopiersi.  Trzy  dni 
bawiłem  na  salach  Reutamira  i  ujrzałem  jego  córkę, 
jasny  promień.  Obchodzono  uciechę  konch,  i  stary 
rycerz  oddał  mi  piękną.  Pierś  jej  była  jak  piana 
na  fali,  a  jej  oczy  jak  światłe  gwiazdy.  Jej  włosy 
czarne,  jak  krucze  skrzydła,  a  dusza  szlachetna  i  ła- 
godna. Wielką  była  moja  miłość  dla  Moiny.  Moje 
serce  rozpływało  się  w  szczęściu. 

Przybył  syn  cudzoziemca,  wódz,  który  kochał 
Moinę.  Waleczne  były  jego  słowa  na  sali  i  często 
dobywał  w  połowie  miecza. 

» Gdzież  jest«,  mówił  on,  » potężny  Komhal,  nie- 
zmordowany wędrowiec    dolin  ?    Czy  z  wojskiem    do 

PISMA   eOSZCZTŃtKlleO.    IV.  4 


50  PIEŚNI  OSSJANA 


Balkluty  idzie,  źe  Klessamor  tak  śmiały  ?«  —  » Wo- 
jowniku* odpowiedziałem,  »dusza  moja  goreje  wła- 
snym ogniem.  Bez  trwogi  stanę  śród  tysiąców,  clio- 
ciaż  Komhal  daleko!  Cudzoziemcze!  waleczne  twoje 
słowa,  bo  niema  nikogo  przy  Klessamorze;  ale  miecz 
drży  przy  boku  i  pragnie  w  dłoni  zaś\vitać.  Nie  spo- 
minaj   więcej   Komhala,  synu  wijącej   się  Kłuty. « 

Ocknęła  się  pycha  jego  siły  —  złożyliśmy  się  — 
upadł  od  mego  miecza.  Brzegi  Kłuty  posłyszały  jego 
upadek;  tysiąc  oszczepów  błysnęło  dokoła.  Walczy- 
łem. Cudzoziemcy  przemogli.  Wskoczyłem  do  stru- 
mienia Kłuty.  Biały  mój  żagiel  podniósł  się  na  fa- 
lach; krążyłem  po  modrem  jeziorze.  Moina  przybyła 
do  brzeg-u  i  patrzała  ku  mnie  czerwonemi  od  łez 
oczami!  RozjDuszczone  jej  kędziory  pływały  z  wia- 
trem. Zdaleka  słyszałem  narzekające  jej  wołanie. 
Często  zwracałem  okręt,  ale  wiatr  wschodni  prze- 
magał.  Nie  widziałem  już  więcej  ani  Balkluty,  ani 
ciemnokędziorej  Moiny.  Umarła  w  Balklucie.  Widzia- 
łem jej  ducha.  Poznałem  go,  kiedy  śród  ciemnej 
nocy  przesuwał  się  w  szemraniu  Lory;  wyglądała 
jak  młody  księżyc,  kiedy  patrzy  przez  mgły  natło- 
czone, kiedy  niebo  sieje  płatkami  śniegu,  a  świat 
milczący  i  pochmurny. 

» Podnieście,  bardowie*  rzekł  potężny  Fingal, 
» chwałę  nieszczęśliwej  Moiny!  Wezwijcie  pieśniami 
jej  ducha  na  nasze  wzgórki,  aby  odpoczęła  z  krasa- 
wicami Morwenu,  słonecznemi  promieńmi  dni  innych, 
weselem  rycerzy  przyszłych! 

Widziałem  twoje  mury,  Balkluto,  ale  zniszczone 
i  puste.  Ogień  szumiał  po  salach.  Nie  słychać  było 
głosów  ludu. 

Strumienie  Kłuty  zgubiły  pod  upadłemi  murami 
swoje  łoże.  T^iko  tam  oset  pochylał  samotną  głowę. 
Zburzone  mieszkanie  Moiny,  a  milczenie  w  domie 
jej    ojców!    Podnieście,    bardowie,    pieśń    żałoby  nad 


51 


ziemią  obcych!  —  Wprawdzie  przed  nami  oni  upa- 
dli —  jeden  dzień  —  i  my  także  upaść  musimy! 
O  na  cóż  budujesz  salę,  synu  dni  ulotnych! 

Dziś  jeszcze  poglądasz  z  wieź  twoich,  ale  —  tro- 
chę lat  —  a  przyjdzie  burza  od  puszczy  i  po  pró- 
żnym podwórcu  zawyje,  i  zagwiżdże  na  tarczy  wpół- 
zbutwiałej. 

Niech  idą  burze  od  puszczy,  a  nasza  sława  nie- 
chaj za  dni  naszych  wschodzi!  —  Moje  bitwy  są 
pomnikiem  mojego  ramienia.  W  pieśni  bardów  imię 
jest  moje! 

Podnieście  pienia,  napełniajcie  konchy;  niech  ra- 
dość zabrzmi  po  sali.  Jeśli  ty,  o  słońce  niebieskie, 
także  się  zestarzejesz,  jeśli  także  przeminiesz,  o  świa- 
tło potężne,  jeśli  blask  twój  tak  znikomy,  jak  Fin- 
gal  —  to  nasza    sława  przetrwa   twoje    promienie.* 

Taka  była  pieśń  Fingala  w  dniach  uciechy!  Ty- 
siąc bardów  pochyliło  się  na  siedzeniach,  aby  sły- 
szeć głos  króla.  Równał  się  on  dźwiękom  arfy  przy 
lekkim  wiosennym  poAviewie.  Miłe  były  twoje  dumy, 
Fingalu!  Czemuż  Ossjan  nie  ma  mocy  twojej  duszy? 
Ale  ty  sam,  ojcze  mój,  stoisz,  i  któż  może  wyrównać 
królowi  Selmy?  Przesunęła  się  noc  na  śpiewach;  ra- 
nek z  radością  powrócił.  Góry  wyjrzały  szaremi  gło- 
wami, uśmiechnęło  się  błękitne  obKcze  oceanu.  Koło 
dalekiej  skały  widać  było  kołyszące  się  białe  fale. 
Powoli  wstawał  tuman  z  jeziora  i  przesuwał  się 
w  kształcie  starca  po  milczącem  błoniu.  Ogromne 
jego  członki  nie  ruszały  się  w  stąpaniu;  duch  pły- 
nął wdzięcznem  powietrzem. 

Wszedł  na  sale  Selmy  i  rozpłynął  się  krwawj^m 
deszczem.  Sam  król  tylko  postrzegł  widziadło  i  od- 
gadł śmierć  ludu.  Milcząc,  wszedł  do  sali  i  wziął 
oszczep  ojców.  Na  jego  piersi  chrzęściał  pancerz. 
Wokoło  skupili  się  rycerze.  W  podziwieniu  patrzeli 
na  siebie  i  śledzili  wejrzeń  Fingala.  Ujrzeli  na  jego 

4* 


52  PIEŚNI   OSSJANA 


obliczu  bitwę;  na  jego  oszczepie  —  śmierć  walczą- 
cych! Ich  barki  tysiąc  tarcz  naraz  uchwyciły;  tysiąc 
mieczów  dobyto!  Roziskrzyła  się  sala  Selmy  —  po- 
wstał szczęk  oręża  —  szare  psy  zawyły.  Wodzowie 
ani  jednego  słowa  nie  wymówili;  każdy  zważał  na 
oczy    króla  i  w  połowie  podniósł  oszczep. 

»Syny  Morwenu«  zaczął  król,  »nie  czas  napeł- 
niać konchy.  Blizko  nas  chmurzy  się  bitwa;  nad  kra- 
jem śmierć  wisi.  Życzliwy  duch  ostrzegł  Fingala 
o  nieprzyjacielu.  Synowie  obcych  przybywają  od 
ciemuonurtego  morza.  Dlatego  z  wody  powstało  ha- 
sło posępnych  przygód  Morwenu.  Niech  każdy  po- 
trząśnie  ciężką  dzidę;  niech  każdy  przypasze  miecz 
ojców.  Niech  czarne  szyszaki  podniosą  się  na  wszy- 
stkich głowach;  niech  pancerze  zewsząd  zaświecą. 
Gromadzi  się  bitwa,  jak  burza;  wkrótce  usłyszymy 
ryk  śmierci !« 

Stąpał  bohater  przed  wojskiem,  niby  chmura 
przed  łuną  ognia,  co  się  objawia  na  nocnem  niebie, 
a  żeglarze  przewadują  nawałnicę.  Stanęli  na  wznio- 
słej Kony  równinie,  widzi  ich  białopiersia  dziewica, 
podobnych  do  boru;  przeczuwa  zgon  swojego  mło- 
dzieńca; klnąc,  poziera  na  morze  —  łudzi  ją  wał 
białawy,  bierze  go  za  daleki  żagiel,  i  łza  na  jagody 
jej  spłynęła.  Nad  morzem  podniosło  się  słońce,  wi- 
dzimy oddaloną  flotę.  Nadchodzi,  podobna  mgle  mor- 
skiej, i  mlodź  swoją  na  ląd  wysadza.  Wódz  ich  był 
między  niemi,  jak  jeleń  śród  trzody.  Tarcza  jego  na- 
bita złotem;  pyszne  było  stąpanie  króla  oszczepów. 
Szedł  ku  Selmie,  a  jego  tysiące  szły  za  nim. 

»Ullinie«  rzekł  Fingal,  »idź  do  króla  mieczów 
z  pieśnią  pokoju.  Powiedz  mu,  żeśmy  potężni  w  boju, 
że  liczne  są  duchy  naszych  nieprzyjaciół,  ale  że  sław- 
ni są  ci,  którzy  w  mojej  sali  biesiadują,  którzy 
oglądają  zbroję  moich  ojców;  dzi\\aą  się  jej  syny 
cudzoziemców  i    błogosławią    przyjaźń  z  pokoleniem 


53 


Morwenu;    bo    daleko    słynie    imię    nasze.    Królowie 
świata  drżą  wpośrodku  wojsk  swoich!* 

Odszedł  Ullin  z  pieśnią.  Fingal  spoczyw^ał  na 
oszczepie;  przypatrywał  się  potężnemu  nieprzyjacie- 
lowi w  jego  zbroi  i  podziwiał  syna  obcych:  »Jaki 
okazały  syn  morza !«  mówił  król  lesistego  Morwenu. 
» Miecz  twojego  biodra  jest  promieniem  ognia.  Twój 
oszczep  jest  sosną,  co  wyzywa  burzę.  Rosnące  obli- 
cze księżyca  nie  szersze  od  twojej  tarczy.  Rumiane 
są  młodzieńcze  policzki!  miłe  kędzior}^  w^łosów!  Ale 
to  drzewo  musi  upaść  i  zapomniana  będzie  jego  pa- 
mięć. Córka  obcych  będzie  się  smucić,  pozierając  na 
zbałwanione  morze,  bo  dzieci  będą  mówiły:  » Wi- 
dzimy jakiś  okręt!  Może  to  król  Balkluty.«  Łzy  ude- 
rzą do  oka  jego  matki.  —  Ona  duma  o  tem,  co  już 
śpi  w  Morwenie.« 

Takie  były  słowa  królewskie,  kiedy  Ullin  przy- 
był do  potężnego  Kartona.  Schylił  przed  nim  trzy 
razy  oszczep  i  zanucił  pieśń  pokoju: 

» Pójdź  na  ucztę  Fingala,  Kartonie,  od  bałwanią- 
cego  się  morza;  pójdź  na  ucztę  królewską,  lub  oszczep 
wojny  podnieś!  Liczne  są  już  duchy  naszych  nie- 
przyjaciół, ale  słynie  przyjaźń  Morwenu.  Patrz  na 
to  pole,  Kartonie;  wiele  tu  zielonych  pagórków  z  om- 
szonemi  kamieniami,  ze  szumiącą  trawą:  to  groby 
nieprzyjaciół   Fingala,    s\tiu    zbałwanionego    morza. « 

»Czy  to  mówisz  do  niedorostka  zbroi «  rzekł  Kar- 
ton, » bardzie  lesistego  Morwenu  ?  Czy  moje  oblicze 
blednie  z  bojaźni,  synu  spokojnej  pieśni  ?  Skąd  ta 
myśl,  że  mi  niepokoisz  duszę  AV}-liczeniem  tych,  co 
polegli  ?  Moje  ramię  ścierało  się  w  bitwach;  rozlega 
się  już  moja  sława.  Idź  do  młokosa  w  zbroi  i  nama- 
wiaj go,  by  ustąpił  przed  Fingalem.  Nie  jaz  to  wi- 
działem upadłą  Balklutę  ?  I  ja  miałbym  godować  ze 
synem  Komhala  ?  Komhala,  co  w  salę  moich  ojców 
zapuścił  pożar  ?  Młody  jeszcze  byłem  i  nie  wiedzia- 


54  PIEŚNI  088JANA 


łem,  dla  czego  dziewice  płakały.  Słupy  dymu,  co 
wstawały  nad  murami,  podobały  się  mojemu  oku. 
Oglądałem  się  z  radością,  kiedy  moi  przyjaciele  po 
wzgórkach  pierzchali.  Ale  kiedy  wiek  dziewiczy  prze- 
szedł, kiedy  ujrzałem  mchy  powalonych  moich  mu- 
rów, westchnienie  moje  podnosiło  się  z  porankiem, 
łzy  sączyły  się  z  nocą.  Jażbym  nie  miał  walczyć, 
rzekłem  do  duszy,  z  dziećmi  moich  nieprz^^jaciół  ? 
Będę  walczył,  o  bardzie!  Czuję  duszę  w  sile.«  — 
Zgromadził  się  koło  rycerza  lud  jego.  Dobyto  bły- 
szczących mieczy.  On  stał  w  środku,  podobny  ogni- 
stemu słupo%vi.  Łzy  napełniały  w  połowie  oko;  bo 
wspomniał  na  pustki  Balkluty.  Tłumiona  pycha  du- 
szy podniosła  się.  Spojrzał  ukosem  na  wzgórze,  gdzie 
nasi  rycerze  zbrojami  połyskiwali.  Oszczep  drżał 
w  jego  ręku;  chyląc  się  naprzód,  królowi  zdawał  się 
grozić. 

»Mamźe«  mówił  do  swojej  duszy  Fingal,  j> pierw- 
szy z  młodzieńcem  zacząć  ?  Mamźe  go  wstrzymać 
na  połowie  drogi,  wprzódy  nim  się  jego  sława  pod- 
niesie ?  Ale  bard  późniejszy,  ujrzawszy  kiedyś  grób 
Kartona,  mógłby  powiedzieć:  Fingal  uz^^ł  t3'siąców 
do  boju,  nim  szlachetny  Karton  upadł.  Nie,  bardzie 
przyszłych  czasów,  nie  będziesz  mógł  ująć  sławie 
Fingala.  Rycerze  moi  spotkają  się  z  młodzieńcem, 
a  Fingal  będzie  się  przj^patrywał  walce.  Pokona  ich, 
to  wystąpię  w  całej  sile,  równy  szumiącemu  stru- 
mieniowi Kony.  Któryż  mój  rycerz  chce  się  mierzyć 
ze  synem"  pieniącego  się  morza  ?  Liczni  są  wojownicy 
na  brzegu;  mocny  jest  jego  oszczep  sosnowy. « 

S}-n  potężnego  Lormara,  Katul,  wystąpił  naprzód 
w  całej  sile.  Trzydziestu  młodzieńców  z  pokolenia 
ojczystych  strumieni  towarzj-szy  wodzowi.  Słaby  jego 
oręż  przeciw  Kartonowi  upadł;  jego  rycerze  pierz- 
clmęli. 

Konnal  odnowił  bitwę,  ale  skruszył  ciężką  dzidę. 


55 


Pokonany,  upadł  śród  pola,  a  Karton  ścigał  lud 
jego. 

»Klessamorze«  odezwał  się  król  Morwenu,  » gdzie 
oszczep  twojej  siły  ?  Czy  możesz  patrzyć  na  poko- 
nanego Konnala,  na  przyjaciela  od  strumienia  Lory? 
Powstań,  przyjacielu  Konnala,  w  blasku  stali!  Daj 
uczuć  młodzieńcowi  Balkluty  siłę  morweńskiego  po- 
kolenia.* Powstał  Klessamor  w  sile  stali,  otrząsając 
siwe  kędziory.  Przytwierdził  tarczę  do  boku  i  po- 
śpieszył w  dumie  męstwa. 

Karton  stał  przy  skale  i  patrzał  na  zbliżającego 
się  rycerza.  Polubił  groźną  radość  jego  oblicza  i  moc 
w  sędziwych  kędziorach.  »Mamże«  mówił,  » podnieść 
oszczep,  który  nie  chybił  nigdy  nieprzyjaciela  ?  Lub 
słowem  pokoju  oszczędzić  wojownika  życie  ?  Jak 
okazały  krok  jego  starości,  jak  miłe  jego  lat  osta- 
tki! Może  on  był  oblubieńcem  Moiny,  ojcem  wozo- 
kotczego  Kartona  ?  Często  słyszałem,  że  mieszka  przy 
rozgłośnym  strumieniu  Lory!« 

Te  były  jego  słowa,  kiedy  Klessamor  przybył 
i  zmierzył  się  oszczepem.  Młodzieniec  odparł  go  tar- 
czą i  przemówił  słowami  pokoju:  » Rycerzu  siwokę- 
dziory!  niemaź  tam  żadnego  z  młodzieży  któryby 
robił  oszczepem,  podnosił  tarczę  ojców  i  oparł  się 
ramieniu  młodzieńca  ?  Czy  już  niema  małżonki  twego 
kochania  ?  Czy  płacze  nad  grobami  swoich  synów  ? 
Jesteśże  królem  mężów  ?  Cóżby  się  stało  ze  sławą 
mojego  miecza,  gdybyś  ty  poległ  ?« 

»Wielkąby  ona  była,  synu  pychy !«  odpowiedział 
Klessamor;  » słynąłem  ja  w  bitwach,  ale  nigdy  je- 
szcze nie  odkryłem  nieprzyjacielowi  mojego  imienia. 
Poddaj  się,  synu  fali,  a  wtedy  będziesz  wiedział,  na 
ilu  polach  stoją  pomniki  mojego  miecza! 

»A  ja  nigdy  nie  ustąpiłem,  królu  oszczepów« 
rzecze  ze  szlachetną  dumą  Karton;  » walczyłem  w  bi- 
twach i  widziałem  przyszłą  moją  sławę!  Nie  pogar- 


56  PIEŚNI  08SJANA 


dzaj  tern  ramieniem,  wodzu  mężów!  Mocny  jest  mój 
oszczep.  Ustąp  do  przyjaciół;  niech  młodsi  rycerze 
walczą. « 

»Dlaczego  rozraniasz  mi  duszę  ?«  rzecze  Klessa- 
mor  ze  łzami,  » starość  nie  trzęsie  moją  ręką;  mogę 
jeszcze  w^Tabiać  mieczem.  Mamźe  ustąpić  w  oczacłi 
Fingala,  wobec  tego,  Iłtórego  ukocliałem  ?  O  synu 
morza,  nigdy  nie  ustąpię  —  podnoś  ostrą  dzidę !« 

Starli  się  równi  dwum  burzom  walczącym,  pod 
któremi  fale  powstają.  Karton  błagał  swego  oszczepa, 
ażeby  błądził;  zawsze  on  jeszcze  myślał,  że  ten  nie- 
przyjaciel jest  oblubieńcem  Moiny!  Skrusz}'ł  dre- 
wniany oszczep  Klessamora;  w\Twał  mu  miecz  bły- 
szczący. Lecz  kiedy  Karton  pasował  się  z  wodzem, 
ten  dobywa  sztyletu  ojca,  postrzega  odsłoniony  bok 
nieprzyjaciela  i  zadaje  mu  ranę. 

Ujrzał  Fingal,  że  Klessamor  upada  i  pośpieszył 
z  clirzęstem  stali.  Wojsko  stało  w  milczeniu  w  jego 
obecności,  obróciło  oczy  na  bohatera.  Przybył  podo- 
bny nagłemu  szumowi  burzy,  nim  się  \\datr  podnie- 
sie; słyszy  go  w  dolinie  łoAyiec  i  chroni  się  w  ska- 
listą iDieczarę. 

Karton  stał  w  miejscu.  Z  jego  boku  krew  pły- 
nęła. Postrzegł  nadchodzącego  króla;  zbudziła  się 
w  nim  nadzieja  sławy,  ale  jagody  jego  były  blade, 
włos  rozczochrany,  chwiał  się  szyszak.  Przeszła  moc 
Kartona,  lecz  dusza  mocna  została.  Pingal  ujrzał 
krew  rycerza;  zatrzymał  wymierzony  oszczep.  »Pod- 
daj  się,  królu  mieczów!*  zawołał  syn  Komhala.  » Wi- 
dzę krew  twoją.  Potężny  byłeś  w  boju  i  sława  twoja 
nie  może  się  zachmurz}^.* 

»Czy  ty  jesteś  tak  daleko  słynącym  królem  ?« 
zapytał  wozokotczy  Karton.  »Czy  ty  jesteś  błyska- 
wicą śmierci,  która  królów  świata  przestrasza  ?  Ale 
na  cóż  Karton  ma  pytać?  Jest  on  jak  strumień  swo- 
ich wzgórzów;  gwałtowny  w  pędzie,  jak  rzeka,  szybki, 


57 


jak  niebieski  orzeł.  O  gdybym  walczył  z  królem,  to 
sława  moja  wielką  byłaby  w  pieśni,  to  łowiec  siad- 
szy  na  moim  grobie,  mógłby  powiedzieć:  on  walczył 
z  potężnym  Fingalem!  Lecz  Karton  umiera  nieznany; 
strwonił  swoje  siły  ze  słabemi!« 

»Nie  możesz  nieznany  umrzeć !«  odpowiedział  król 
lesistego  Morwenu.  » Dosyć  mam  bardów,  o  Kartonie, 
a  ich  pieśni  idą  w  przyszłość.  Dzieci  lat  potomnych 
usłyszą  sławę  Kartona,  kiedy  obsiędą  dąb  płonący 
i  noc  starym  pieśniom  poświęcą.  Łowiec,  siedzący 
na  błoniu,  usłyszy  gwizd  powie^vu  i  podniesie  oko 
na  skały,  gdzie  Karton  upadł.  Wtedy  obróci  się  do 
swojego  syna  i  pokaże  mu  miejsce,  gdzie  walczyli 
mocarze:  »tu  król  Balkluty  walczył  jak  potęga  ty- 
siąca strumieni !« 

Obudziła  się  radość  w  Kartona  obliczu.  Podniósł 
ciężkie  oczy;  oddał  miecz  Fingalowi,  aby  go  złożył 
na  swojej  sali  i  zachował  w  Morwenie  na  pamiątkę 
króla  Balkluty.  Umilkła  bitwa  na  polach.  Bardowie 
zanucili  pieśń  pokoju.  Wodzowie  zebrali  się  przy 
umierającym  Kartonie  i  wzdychając,  słuchali  słów 
jego.  W  milczeniu  podparli  się  oszczepami.  Rycerz 
Balkluty  mówił.  Jego  włos  wzdychał  wiatrem,  a  głos 
jego  był  smutny  i  miły. 

» Królu  Morwenu !«  rzecze  Karton,  » upadam  na 
połowie  drogi!  Obcy  grób  obejmie  młodzieńca,  osta- 
tniego z  pokolenia  Reutamira.  Ciemność  zamieszka 
w  Balklucie,  cień  smutku  na  Kratmie.  Ale  wznieście 
mi  grobowiec  na  brzegach  Lory,  gdzie  moi  ojcowie 
mieszkają.  Może  oblubieniec  Moiny  zasmuci  się  po 
upadłym  Kartonie !« 

Słowa  jego  trafiły  w  serce  Klessamora;  upadł 
w  milczeniu  na  syna.  Wojsko  stoi  dokoła  w  zasępie- 
niu; żadnego  głosu  na  błoniach  Lory.  Nadeszła  noc; 
od  wschodu  zajaśniał  księżyc  nad  polem  żałoby;  — 
lecz  oni  stali,  jak  las  milczący,  którego   głowa  pod- 


58  PIEŚNI   OSSJANA 


nosi  się  na  Gormalu,  kiedy  szumiące  wiatry  ucichną 
i  posępna  jesień  panuje  na  płaszczyznach. 

Trzy  dni  żałowano  Kartona;  czwartego  slionał 
jego  ojciec.  Leżą  oni  na  nizkiej  płaszczyźnie  skał, 
a  duch  posępny  czuwa  nad  ich  grobami.  Daje  się 
często  tam  widzieć  i  miła  Moina,  kiedy  promień 
słońca  zaginie  na  skałach  i  ciemność  wszystko  okrąż\\ 
Pokazuje  się  ona  tam,  o  Malwino,  ale  nie  podobna 
do  córek  wzgórza.  Samotnie  się  tuła,  a  jej  ubiór 
z  obcego  jest  kraju. 

Fingal  smutny  był  po  Kartonie.  Rozkazał  bar- 
dom uważać  dzień,  kiedy  powraca  cienista  jesień; 
uważano  go  często  i  śpiewano  chwałę  rycerza. 

Któż  to  przybywa  tak  posępnie  od  szumiącego 
oceanu,  jak  ciemna  chmura  w  jesieni  ?  Śmierć  drży 
w  jego  ręku   —   oczy  pałaj ąc\Tii  są  ogniem. 

Któż  to  szumi  po  cłimurnych  błoniach  Lory  ? 
Któż,  jeżeli  nie  Karton,  król  mieczów?  Patrz!  lud 
tam  upada,  gdzie  on  walczy,  —  równy  upartemu 
ducho^^i  Morwenu.  Ale  dziś  tutaj  leży  dąb  okazały, 
wyrwany  od  gwałtownego  wichru.  Kiedyż  się  ockniesz, 
wesele  Balkluty  ?  Kiedyż  się.  Kartonie,  ockniesz  ? 

Któż  to  przybywa  tak  posępnie  od  szumiącego 
oceanu,  jak  ciemna  chmura  w  jesieni  ?  Te  były  słowa 
bardów  w  dniach  żałoby.  Często  i  Ossjan  swój  głos 
łączył  i  swoje  pieśni  przj^dawał.  Dusza  moja  smuciła 
się  po  Kartonie;  upadł  on  w  dniach  młodości.  A  ty, 
o  Klessamorze,  gdzież  masz  pometrzne  mieszkanie  ? 
Zapomniałże  młodzieniec  swojej  rany  ?  Czy  pływa 
z  tobą  na  chmurach  ? 

Malwino!  czuję  słońce;  prowadź  mię  w  moje 
ustronie.  Może  oni  przyjdą  do  snów  moich.  Zdaje 
się,  że  słyszę  głos  ich  słaby.  Cieszy  się  niebieski 
promień,  że  świeci  na  grobie  Kartona:  czuję  dokoła 
jego  ciepło! 

O  ty,  co  się   toczysz  tam  w  górze, 


59 


tarcza  mojego  ojca,  o  słońce,  skąd  twoje  promienie, 
skąd  twoje  światło  nieijokonane  ?  Przycłiodzisz  w  bło- 
gosławionej krasie;  gwiazd}^  kryją  się  do  nieba;  księ- 
życ, zimny  i  blady,  upada  na  zacłiodnie  fale.  Ale  ty 
samo  się  błąkasz,  i  któż  może  być  towarzyszem  two- 
jej  wędrówki  ? 

Walą  się  dęby  gór;  góry  z  latami  przechodzą; 
ocean  j^odnosi  się  i  opada;  księżyc  przepada  w  nie- 
bie; tylko  ty  ciągle  to  samo  i  rozweselasz  jasnością 
swojej  drogi.  Kiedy  ś\\dat  zasępi  się  burzami,  kiedy 
się  potoczą  grzmoty  i  popłyną  błyskawice,  ty  wy- 
zierasz z  obłoku  w  całej  piękności  i  uśmiechasz  się 
do  burzy. 

Ale  daremnie  na  Ossjana  pozierasz,  bo  już  nie 
zobaczy  on  twoich  promieni  ani  złotych  kędziorów, 
pływających  po  obłokach  wschodu,  ani  u  bram  za- 
chodu drżących.  Może  jednak  i  t}',  jak  ja,  znikome 
jesteś  i  skończj^sz  swoje  lata.  Zaśniesz  na  obłokach, 
nie  troszcząc  się  o  głosy  poranku.  Raduj  się  więc, 
o  słońce!  w  sile  młodości.  Niemiła  jest  pochmurna 
starość:  równa  się  ona  posępnemu  światłu  księżyca, 
kiedy  się  wymyka  przez  chmury  połamane;  na  pa- 
górkach tuman,  na  błoniu  poświst  północny,  a  wę- 
drowca dreszcz  bojaźni  przejmuje. 


KARRIKTURA. 


Fingal,  powracając  z  wojennej  wyprawy,  chce  odwiedzić 
w  Karrikturze  swojego  przyjaciela  Katullę,  króla  Inistoru. 
Już  był  w  podróży,  już  widział  wieże  Karriktury  i  z  ognisk 
zapalonych  domyślił  się  gwaltov\'nego  niebezpieczeństwa 
swojego  przyjaciela,  kiedy  nagle  wiatr  się  zmienił  i  zmu- 
sił go  zawinąć  na  chwile  do  pewnej  zatoki.  Trotal,  król 
Sory,  obiegł  wtedy  Karrikturę;  ale  dnia  następnego  był 

zbity  od  Fingala  i  schwytany. 
Oto  jest  osnowa  tej  powieści.  Zacz^^na  się  w  wieczór  od- 
jazdu Fingala. 
Naprzód  bard  Ullin  śpiewa  powrót  Fingala  z  wojny,  po- 
tem Kronan  i  Minona  pieśni  Szylryka  i  Finfeli.  Fingal 
wysiada  na  brzeg  i  wstępując  w  nocy  na  jeden  pagórek, 
spotyka  Kiutlodę,  straszliwego  ducha  Lody,  bożyszcze 
Skandynawów  —  zapewne  Odina,  —  którj"  mu  grozi,  je- 
śli nie   odmieni  zamiaru  swojej   podróży.  Fingal  zwodzi 

z  nim  walkę,  a  duch  pokonany  ulatuje. 

Po  bitwie  i  pokonaniu  Trotała  Fingal  godzi  go  ze  swoim 

przyjacielem    Katullą.    Następuje   uczta  i  śpiew  Karilla, 

barda  Selmy,  o  Komalu  i  Kremorze. 

»Toś  to  juz  przebiegł  błękitne  szranki  nieba, 
złotokędziory  synu  powietrza  *)?  Zacliód  otworzył 
drzwi;  tam  jest  łoże  twego  noclegu.  Przychodzą 
fale  oglądać  twoją  krasę   i  Avidzą  cię  mile  usypiaj ą- 

*)  Ossjan   zawsze  wyobraża  słońce  jako   syna  dnia,         ^ 
a  księż}^  jako  cói'kę  nocy.  ■ 


KARKI  KTUKA  61 

cego,  ale  je  bojaźń  zżyma!  Spoczywaj,  o  słońce, 
w  twojej    cienistej    jaskini  i  wracaj  do  nas  wesołe! 

Lecz  dozwól,  by  przy  dźwięku  arf  Selmy  podnio- 
sło się  tysiąc  promieni,  dozwól,  by  ich  światło  roz- 
promieniło salę. 

Król  konch  powrócił.  Powrócił  z  wyprawy  na 
Karuna,  jak  dźmęk,  co  już  był  przebrzmiał.  Podnie- 
ście pienia,  o  bardy!  KjóI  ze  sławą  powrócił !« 

Taki  był  śpiew  Ullina,  kiedy  Fingal  wrócił  z  woj- 
ny, kiedy  przybywał,  zarumieniony  młodością  z  buj- 
nemi  kędziorami.  Błękitna  zbroja  okrywała  bohatera, 
jak  jasna  chmurka  słońce,  kiedy  się  z  niej  w  szacie 
tumanu  wysuwa  i  strzela  półpromieuiem.  Za  królem 
jego  rycerze.  Zastawiono  ucztę  konch.  Fingal  obrócił 
się  do  bardów  i  rozkazał  pieśni  podnieść. 

»Wy,  głosy  rozdźwięcznej  Kony,  śpiewacy  innych 
czasów,  wy,  przed  których  duszą  przetaczają  się  błę- 
kitne wozy  naszych  ojców,  uderzcie  na  mojej  sali 
po  arf  ach;  niech  waszych  pieśni  posłucham.  Słodka 
jest  radość  smutku,  podobna  wiosennemu  deszczowi, 
który  podnosi  zielone  główki  młodych  listeczków. 
Śpiewajcie,  bardowie!  Jutro  napniemy  żagle.  Błękit- 
ny mój  szlak  idzie  przez  ocean  do  murów  Karrik- 
tury,  do  omszonych  murów  Sarna,  gdzie  Komala 
mieszka.  Tam  zacny  KatuUa  gotuje  nam  ucztę  konch. 
W  jego  lasach  wiele  jest  dzików;  zgiełk  łowów  ma 
się  tam  podnieść, « 

»Kronanie,  synu  pieśni«*)  rzecze  Ullin,  »Mnono, 
wdzięczna  przy  arfie,  zacznijcie  powieść  Szylryka  dla 
uciechy  króla  Morwenu.  Wywołajcie  Finfelę  z  całą 
jej  krasą,  podobną  tęczy,  kiedy  w  blasku  chylącego 
się  słońca  podnosi  głowę  nad  jeziorem!  O  Fingalu, 
już  przychodzi.  Głos  jej  łagodny,  ale  smutny. « 


*)  Zdaje   się,   że    Kronan    śpiewał    pieśń    Szylryka, 
Minona  pieśń  Finfeli. 


62  PIEŚNI   OSSJANA 


FLNFELA 

Mój  kochanek  jest  sjmem  pagórka.  Ściga  on  ucho- 
dzącą sarnę.  Jego  psy  siwe  wietrzą  dokoła.  Jego 
cięciwa  g^^^źdźe  ^viatrem.  Czy  ty,  zdroju  skały,  spo- 
czywasz śród  szumu  górnego  strumienia?  Wiatr  po- 
rusza trzcinę:  mgła  przepływa  pagórek. 

Niewidziana,  zbliżę  się  do  kochanka,  pojrzę  na 
niego  ze  skały.  Otóż  go  \\-idzę  pod  starym  dębem 
Branny.  Powróciłeś  więc  z  połowania,  najpiękniejszy 
ze  swoich  przyjaciół! 


Jakiż  to  głos  słyszę,  głos  niby  letni  wietrzyk? 
Nie  widzę  nic  przy  chwiejącej  się  trzcinie;  nie  sły- 
szę zdroju  skał.  Daleko,  Finfelo,  daleko  idę  na  wojnę. 
Nie  wstąpię  więcej  na  pagórek;  psy  nie  będą  mi 
więcej  towarzyszyć.  Nie  ujrzę  cię  z  wyżyny  idącej 
nad  strumieniem  równin,  pięknej  jak  tęcza,  jak  mie- 
siąc na  zachodniej  fali. 


To  już  odszedłeś,  o  Sz\4r3'ku?  Zostałam  sama  na 
wzgórku!  Na  urwisku  widać  sarny;  bezpiecznie  się 
pasą.  Nie  boją  się  już  ani  wiatru,  ani  skrzj^piącego 
drzewa!  Daleko,  daleko  łowiec,  na  polu  mogił.  Cu- 
dzoziemcze, synu  fali,  oszczędzaj  kochanego  mego 
Szylryka. 


Muszę  upaść  w  polu,  Finfelo,  a  ty  grób  mi  po- 
staw! Siwe  kamienie  i  mogiła  niech  mię  naznaczą 
dla  przyszłych  czasów.  Kiedyś  usiądzie  przy  nim  ło- 
wiec, rozłoży  południowy  swój  posiłek  i  powie:  »może 
tu  jaki  wojownik  spoczywa*,  a  moja  sława  obudzi 
się  w  jego  pochwale.  Pamiętaj  o  mnie,  Finfelo,  kiedy 
polegnę ! 


KARRIKTUEA  63 


Tak,  będę  o  tobie  pamiętać!  Ach!  mój  Szylryk 
polegnie!  Cóż  ja  pocznę,  mój  kochanku,  kiedy  odej- 
dziesz na  zawsze?  W  południe  będę  się  błąkać  po 
tym  pagórku;  będę  się  błąkać  po  milczącem  błoniu. 
Tam  będę  oglądać  miejsce  twojego  wytchnienia,  kie- 
dyś powracał  z  łowów.  Ach!  mój  Szylryk  polegnie! 
Jednak  będę  pamiętać  o  Szylryku! 

»I  ja  pamiętam  wodza «  rzecze  król  lesistego  Mor- 
wenu.  »W  zapalczywości  pożerał  on  bitwę.  Ale  te- 
raz nie  widzi  go  moje  oko.  Zeszedłem  go  raz  na 
pagórku;  blade  były  jego  policzki,  zasępione  czoło, 
pierś  pełna  westchnień,  krok  zwrócony  ku  puszczy. 
Lecz  dzisiaj  już  go  niema  w  tłumie  wodzów,  kiedy 
się  podnoszą  dźwięki  mojej  tarczy.  Czy  nie  zamie- 
szkał wódz  wysokiej  Karmory  w  ciasnym  domku  *)?« 

»Kroname«,  rzecze  Ullin  innych  czasów,  » pod- 
nieś pienie  Szylryka,  kiedy  wrócił  na  swój  pagórek 
i  nie  znalazł  Finfeli.  Oparł  się  na  siwomch3'm  ka- 
mieniu; dumał  o  Finfeli  żyjącej.  Ujrzał  ją;  szła  po- 
nętnie płaszczyzną;  ale  piękna  jej  postać  nie  trwała. 
Promień  słońca  przebiegł  po  łanie,  i  ona  zniknęła. 
Posłuchaj  pieśni  Szylryka;  łagodna  jest,  ale  smutna. 


Siedzę  przy  mszystem  źródle,  na  szczycie  wietrz- 
nego pagórka.  Nade  mną  szumi  drzewo.  Ciemne  fale 
toczą  się  po  błoniach.  Pode  mną  burzy  się  jezioro. 
Sarna  schodzi  z  pagórka.  Żaden  łowiec  nie  ciągnie 
zdaleka.  Południe,  ale  wszystko  milczy.  Żałosne  są 
moje  dumy  samotne. 

Czy  to  ty,  kochanko,  idziesz  błoniem?  Za  tobą 
włosy    z    wiatrem    upływają;     twoja   pierś  unosi  się 


•)  Ciasny  dom,  ponury  dom,  wietrzne  mieszkanie  itd. 
są  to  nazwiska  grobu. 


64 


PIEŚNI   0S8JANA 


westchnieniami;  twoje  oko  pełne  łez  po  przyjacielu, 
którego  mgły  pagórka  osłaniają!  Chciałem  cię  po- 
cieszyć, o  miła!  zaprowadzić  do  domu  twego  ojca. — 
Ale  onaź  to  pokazała  się  tam,  jak  promień  światła 
na  błoniu?  Jasna,  jak  księżyc  w  jesieni,  jak  słońce 
śród  letniej  nawałnicy.  Do  mnież  idziesz,  o  dziewico, 
przez  góry  i  skały?  Odezwała  się.  Ale  jak  słaby 
głos  jej!  Niby  wietrzyk  we  trzcinach  jeziora. 

FINFELA 

Zdrowoź,  mój  kochanku,  z  wojny  powróciłeś? 
Gdzież  są  twoi  przyjaciele?  Posłyszałam  z  pagórka 
o  twojej  śmierci,  posłyszałam  i  zasmuciłam  się  po 
tobie,  Szylryku! 


Tak,  moja  piękna,  powracam,  ale  sam  z  całego 
pokolenia!  Już  ich  więcej  nie  zobaczysz;  na  polu  bi- 
twy groby  im  posypałem.  —  Ale  ty  co  robisz  na 
t}Tn  pustym  pagórku?  Dlaczegoś  samotna  na  tem  błoniu? 

FINFELA 

Samotna  jestem,  o  Szylryku,  samotna  w  domie 
wiatrów.  Umarłam  z  żalu  po  tobie.  Blada  jestem, 
Szylryku,  w  grobie  jestem! 


Ona  odpływa,  ona  się  rozpływa,  jak  tuman  z  -sWa- 
trem.  Kochanko  moja!  Finfelo!  i  tyż  się  nie  zatrzy- 
masz? Zatrzymaj  się  i  patrz  na  łzy  moje!  Pięknie 
się  objawiłaś,  Finfelo!  Pięknaś  była  i  za  życia. 

Przy  omszonym  zdroju,  na  wierzchu  wietrznego 
pagórka  będę  ja  przesiadywał.  Kiedy  dokoła  umilknie 
południe,  wtedy,  o  kochanko,  pomów  ze  mną!  Przy- 
iDywaj,  niech  tylko  usłyszę  głos  twój,  kiedy  w  mil- 
czące południe  będziesz  się  zbliżać  do  mnie! 


KARRIKTUEA  65 

Taka  była  pieśń  Kronana  w  radosnej  nocy  na 
Selmie.  Ale  na  wschodzie  podniósł  się  ranek;  modre 
fale  zaigrały  światłem.  Fingal  rozkazał  podnieść  ża- 
gle; wiatrj^  przybyły,  szumiąc  z  pagórków.  Podniósł 
się  widok  Inistoru  i  mszystycli  wież  Karriktury.  Ale 
na  ich  wierzchołku  ujrzeliśmy  hasło  potrzeby,  straż- 
niczy płomień,  okrążony  dymem.  Król  Morwenu  ude- 
rzył się  w  piersi,  razem  nasroźył  oszczep.  Skłonił 
ku  brzegom  zachmurzone  czoło,  obejrzał  się  na  opie- 
szałe wiatry.  Włos  rozczochrany  spływał  mu  na  barki. 
Straszliwe  było  milczenie  króla! 

Noc  opadła  na  morze;  zatoka  Roty  prz}^jęła  okręt. 
Skała  z  głośnemi  lasami  garbi  się  wzdłuż  brzegu. 
Na  wierzchołku  jest  okrąg  Lody  i  omszony  kamień 
potęgi.  U  spodu  rozciąga  się  wazka  dolina,  pokryta 
trzciną  i  staremi  drzewy,  które  wiatr  północny  po- 
zdzierał, szalejąc,  ze  skał  chropawych.  Tam  błękit- 
nieje łoże  strumienia  i  samotny  poświst  oceanu  uga- 
nia bródkę  ostu. 

Podniósł  się  płomień  trzech  dębów.  Zastawiono 
dokoła  ucztę,  ale  królewska  dusza  była  w  smutku 
nad  nieszczęściem  wodza  Karriktury.  Blady,  zimny 
księżyc  podniósł  się  na  wschodzie.  Sen  opadł  na 
młodzież.  Błękitne  szyszaki  lśniły  się  promieńmi  księ- 
życa; przetlałe  ogniska  dogasały.  Ale  na  królu  sen 
nie  spoczął:  wstał  we  zbroi,  wstąpił  zwolna  na  pa- 
górek, aby  widzieć  płomienie  od  wieź  Sarna. 

Płomień  był  ciemny,  daleki;  księżyc  na  wschodzie 
zakrył  czerwone  oblicze.  Z  gór  przyleciał  poś\\ist; 
na  jego  skrzydłach  duch  Lody.  Przybywał  on  ze 
swego  mieszkania  w  całej  okropności  i  potrząsał 
cłmiurzystym  oszczepem.  Oczy  jego  wydawały  się  na 
czarnem  obliczu  jak  płomień;  głos  równał  się  odda- 
lonemu grzmotowi.  Fingal  nastawił  w  ciemności  swój 
oszczep  i  donośnie  zawołał: 

»Synu  nocy,    oddal  się:  zwołaj  wiatry  i  uciekaj. 

PISMA   G0S2C2VŃ8K|EG0.    IV.  5 


PIEŚNI  OSSJAKA 


Po  CO  tu  przybywasz  w  tej  zbroi  z  cienia?  Czy  mam 
się  zlęknąć  twojej  chmurnej  postawy,  duchu  stra- 
szliwej Lody?  Słaba  jest  twoja  tarcza  z  chmur,  słaby 
ten  ogni  oj  a  w,  twój  miecz!  Burza  to  wszystko  miesza; 
ty  sam  znikomy  jesteś!  Uciekaj  z  przed  mego  obli- 
cza, synu  nocy!  Zwołaj  twoje  wiatry  i  uciekaj!* 

»Czy  chcesz  mię  wygnać  z  mojego  przj-bytku?* 
odpo^^aedział  głos  podziemny.  » Przede  mną  ludy  klę- 
kają. Ja  kieruję  bitwami  w  polu  walecznych.  Spoj- 
rzę na  uarod}'^,  i  wnet  znikają:  mój  oddech  jest  bu- 
rzą śmierci.  Jeżdżę  wiatrami,  a  nawałnice  przed  mo- 
jem  są  obliczem.  Ale  ciche  jest  moje  mieszkanie  na 
chmurach;  wesołe  są  pola   mojego  wytchnienia!* 

»A  ^\dęc  na  twoich  wesołych  polach  mieszkaj* 
zawołał  Fiugal.  » Zapomnij  o  synu  Komhala.  Na 
twojeż  błonia  spokojne  zeszły  moje  kroki  ze  swoich 
pagórków?  Napastujęż  oszczepem  twoje  chmury,  du- 
chu straszliwej  Lody?  Dlaczegóż  mi  grozisz?  Dlacze- 
go twój  oszczep  podnosisz?  Daremnie  grozisz!  Ża- 
dnemu mocarzowi  boju  nie  ustąpiłem,  a  jednego  syna 
wiatru  miałby  się  uląc  król  Morwenu?  Nie!  Znam 
ja  niedołężność  twojej  zbroi!« 

»Ustąp  do  twojej  ziemi*  odpowiedziała  postać. 
» Ujmij  przyjazne  wiatry  i  ustąp!  Wiatry  są  w  mo- 
jej garści;  odemnie  zależy  pęd  nawałnic.  Król  Sory 
jest  moim  synem;  kłania  się  kamieniowi  mojej  po- 
tęgi. Opasał  Karrikturę  zbrój nemi  i  zwycięży.  Ustąp 
do  swojej  ziemi,  synu  Komhala,  albo  poznasz  mój 
gniew  płomienisty!* 

Wysoko  podniósł  oszczep  chmurzysty.  Wychylił 
naprzód  kibić  straszliwą.  Fingal  przystąpił,  dobył 
miecza,  żelazo  czarnobrewego  Lum'.  Iskrząca  smuga 
stali  przeszyła  ducha  na  wylot.  —  Rozlał  się  w  po- 
wietrzu bezkształtnie,  jak  słup  dymu,  rozdmuchniony 
pręcikiem  chłopięcia,  kiedy  się  wydobywa  z  pieca 
nawpół    wygaszonego.    Krzyknął    duch  Lody    i    zwi- 


KAEKIKTURA  67 

nąwszy  się,  popłynął  z  wiatrem.  Na  krzyk  ten  wstrzą- 
sła  się  Tnistore.  Usłyszały  go  w  ostatnicli  głębinacłi 
fale.  Z  trwogi  stanęły  w  biegu.  Porwali  się  razem 
towarzysze  Fingala  i  schwycili  ciężkie  dzidy.  Po- 
śpieszyli do  króla,  unieśli  się  gniewem;  wszystkie 
zbroje  zadzw^oniły. 

Na  wschodzie  pokazał  się  księżyc.  Król  powró- 
cił w  całym  blasku  zbroi.  Wielka  była  jego  mło- 
dzieży radość;  ucieszyły  się  ich  dusze,  jak  morze  po 
nawałnicy.  Ullin  podniósł  radosne  pienie.  Zabrzmiały 
echem  pagórki  Inistoru.  Płomień  dębu  na  nowo  buch- 
nął i  rycerskie  pieśni  znowu  rozpoczęto. 

Ale  Trotal,  zagniewany  król  Sory,  siedział  w  ża- 
łobie pod  drzewem.  Jego  wojsko  otaczało  Karrikturę. 
Pozierał  on  zapalczywie  na  mury,  żądał  krwi  Ka- 
tulli,  który  go  raz  pokonał  we  walce.  Kiedy  Annir 
panował  w  Sorze,  ojciec  żeglownego  Trotala,  pod- 
niosła się  burza  na  jeziorze  i  zagnała  Trotala  do 
Inistoru.  Trzy  dni  biesiadował  on  w  salach  Sarna 
i  ujrzał  ponętne  oczy  Komali.  Pokochał  ją  ogniem 
młodości  i  zapalił  się  do  posiadania  białoramiennej 
dziewicy.  Katulla  sprzeciwiał  się  wodzowi;  wszczęła 
się  groźna  walka.  Trotal  został  na  sali  związany; 
trzy  dni  wzdychał  samotnie;  czwartego  odesłał  go 
Sarno  na  okręt,  ażeby  do  swojej  ziemi  powrócił.  Ale 
zemsta  dla  zacnego  Katulli  mieszała  jego  duszę. 
Kiedy  się  podniósł  kamień  sławy  nad  Annirem*),  -wtedy 
przybył  Trotal  z  potęgą.  Zajęła  się  wojna  przy  Kar- 
rikturze  i  mszystych  murach  Sarna. 

Ocknął  się  na  Inistorze  poranek.  Trotal  uderzył 
w  czarnośniadą  tarczę.  Na  dźwięk  jej  zerwali  się 
wodzowie  Trotala,  ale  ich  oczy  ku  morzu  się  kie- 
rowały. Postrzegli  Fingala  idącego  w  całej  potędze, 
a  zacny  Tubar  pierwszy  przemówił: 


•)  Jego  grobowiec. 


68  PJEŚNI  OSSJANA 


»Któż  to  idzie,  podobny  jeleniowi  na  górach,  ma- 
jącemu trzodę  za  sobą?  Trotalu,  to  nieprzyjaciel. 
Widzę  podniesiony  oszczep.  Może  to  król  Morwenu 
Fingal,  pierwszy  z  ludzi?  Dobrze  są  znane  jego  czyny 
w  Lochlinie;  na  salach  Starna  jest  krew  jego  nie- 
przyjaciół. Mamże  od  niego  żądać  pokoju?  Miecz 
jego  jest  błyskawicą  niebios. « 

»Śynu  słabej  ręki«  zawołał  Trotal,  »mająź  dni 
moje  z  niesławą  się  zacząć?  Mamże  niepokonany 
ustąpić,  wodzu  strumienistej  Tory?  Lud  Sory  po- 
wiedziałby: Trotal  pokazał  się  jak  ogniojaw,  ale  go 
spotkała  ciemna  chmura  —  a  sława  jego  zgasła. 
Nie,  Tubarze,  nie,  nie  ustąpię.  Moja  sława  musi  mię 
otoczyć  jak  światło.  Nie,  nigdy  nie  ustąpię,  wodzu 
strumienistej  Tory!« 

Przybył  on  ze  strumieniem  ludu,  ale  na  skałę 
trafił.  Fingal  stał  niewzruszony.  Złamani,  potoczyli 
się  napo  wrót  od  jego  boków.  Ale  nie  odpłynęli  bez- 
piecznie. Ścigał  ich  kroki  oszczep  króla.  Pole  okryło 
się  rycerzami.  Wyniosły  pagórek  zasłonił  nieprzyjaciół. 

Trotal  postrzegł  ich  ucieczkę.  Podniosła  się  zaja- 
dłość w  jego  piersi.  Uderzył  wzrokiem  o  ziemię 
i  wezwał  zacnego  Tubara.  » Tubarze,  mój  lud  ucieka. 
Moja  sława  przestaje  się  podnosić.  Ja  chcę  z  kró- 
lem walczyć.  Czuję  w  duszy  ogień.  Wyślij  barda 
z  wyzwaniem  do  bitwy.  Niech  nic  nie  wymówi  prze- 
ciwko słowu  Trotala!  Ale,  Tubarze,  ja  kocham  dzie- 
wicę. Mieszka  ona  przy  strumieniu  Tory.  Jest  to 
białopiersia  córka  Hermana,  Uta  ze  słodkiem  wejrze- 
niem. Lęka  się  uśpionej  Komali  *).  Jej  westchnienie 
skrycie  się  podniosło,  kiedym  żagiel  rozpinał.  Po- 
wiedz Ucie  arfy,  że  się  rozweseliła  moja  dusza  w  jej 
duszy. «  Tak  mówił  w  przedsięwzięciu  spotkania  się. 
Lecz    blizkie  było    lekkie    westchnienie  Uty.  W  mę- 


I 


")  Nie  wiedziała  o  jej  śmierci. 


KARRIKTDRA  69 

skiej  zbroi  towarzyszyła  ona  rycerzowi.  Jej  oko  czu- 
wało z  pod  stali  nad  młodzieńcem.  Postrzeg-ła,  że 
bard  odchodził;  trzy  razy  upuściła  oszczep  z  ręki. 
Włos  jej  pływał  we  wietrze.  Jej  biała  pierś  wzdy- 
mała się  westchnieniami;  pozierała  na  króla.  Chciała 
przemómć  —  trzy  razy  moc  ją  odstąpiła. 

Fingal  wysłuchał  słów  barda  i  przybył  w  całym 
blasku  stali.  Zmieszali  zabójcze  oszczepy;  błyski  mie- 
czów podnieśli.  Ale  miecz  Fingala  upadł  z  góry  i  wj- 
trącił  Trotalowi  tarczę.  Odsłonił  się  piękny  bok  jego; 
ujrzał  śmierć  przed  sobą. 

Ciemność  osiadła  duszę  Uty;  po  jagodach  łza 
się  potoczyła.  Skoczyła,  aby  swoją  tarczą  zasłonić 
wodza;  ale  dąb  zwalony  spotkał  jej  kroki.  Upadła 
na  śnieżne  ramiona.  Daleko  odleciały  szyszak  i  tar- 
cza. Białe  piersi  wznosiły  się  westchnieniami,  ciemne 
kędziory  okryły  ziemię. 

Fingal  ulitował  się  białoramiennej  dzie^vicy, 
wstrzymał  miecz  wyniesiony.  Łzy  stały  w  oczach 
króla,  kiedy  nachyliw^szy  się,  mó\Adł:  » Królu  strumie- 
nistej  Sory,  nie  bój  się  Fingalowego  miecza;  nigdy 
się  on  nie  zrmnienił  krwią  pokonanego,  nigdy  nie 
przeszył  upadłego  nieprzyjaciela.  Niech  się  cieszy 
lud  twój  przy  rodzin|iych  strumieniach.  Niech  się  ra- 
duje dziewica  twojej  miłości.  Po  cóźbyś  miał  w  kwie- 
cie młodości  ginąć,  królu  struraienistej   Sory?« 

Trotal  usłuchał  słów  Fingala  i  ujrzał  podnoszącą 
się  dziewicę;  stanęli  milczący  w  całej  krasie,  rówoi 
dwom  śród  pola  młodym  drzewom,  kiedy  gwiżdżące 
wiatry  ucichną,  a  deszcz  wdosenny  połyska  na  ich 
liściu. 

» Córko  Hermana «  rzecze  Trotal,  »na  tożeś  przy- 
była z  nad  strumienia  Tory,  na  tożeś  przybyła  w  two- 
jej krasie,  abyś  widziała,  jak  twój  wojownik  uległ  ? 
Ale,  dziemco  ponętnych  oczu,  mocarzowi  on  uległ. 
Nie  nikczemnik  to  pokonał  syna  wozokotczego  Annira. 


70  PIEŚNI  OSSJANA 


Straszliwy  jesteś,  o  królu  Morwenu,  we  walce  oszcze- 
pów, Ale  w  pokoju  jesteś  niby  słońce,  kiedy  prze- 
ziera przez  cicby  deszczyk;  kwiatki  podnoszą  ku  nie- 
mu piękne  główki;  wiatry  z^^■ijają  szumiące  skrzy- 
dła. O  gdybyś  wstąpił  do  Sory,  o  gdybjnn  biesiadą 
mógł  cię  uczcić!  Przyszli  królome  Sory  przypatry- 
waUb}'  się  twojej  zbroi  i  cieszyliby  się  sławą  ojca, 
który  prz}-jmował  u  siebie  potężnego  Fingala.*  —  »Synu 
Aimira«  król  odpowiedział,  » niech  będzie  głośną  sława 
pokolenia  Sory.  Kiedy  wódz  silm*  w  boju,  to  odżyje 
w  pieśni!  Niechże  miecz  jego  nad  słabym  się  wyciąg- 
nie, niechże  się  zaczer\^ieni  krwią  pokonanego,  za- 
pomni go  bard  w  pieniach  i  grób  jego  nieznany  bę- 
dzie. Przyjdzie  obcy,  zacznie  budować  na  tern  miej- 
scu, rozburz}'^  kopiec,  znajdzie  miecz  wjDÓłzardze- 
wiały,  nachyli  się  ku  niemu  i  powde:  »Ten  oręż  na- 
leży do  wodza  przeszłości,  lecz  jego  imienia  w  pie- 
śniach niema !«  Pójdź,  Trotalu,  na  ucztę  Inistoru! 
Weźmij  ze  sobą  dziewicę  miłości;  niech  jej  oblicze 
rozjaśni  się  weselem !« 

Fingal  ujął  dzidę  i  stąpał  krokami  potęgi.  Sze- 
roko się  otwarły  bramy  Karriktury.  Zastawiono  ucztę 
konch.  Podniósł  się  miły  dźvkięk  muzyki.  Radość 
oświecała  salę.  Dał  się  słyszeć  głos  Ullina;  uderzono 
po  arfach  Selmy.  Cieszyła  się  \Jta  i  prosiła  o  pieśni 
smutku:  pełne  łzy  jaśniały  na  jej  oku,  kiedy  mówiła 
Krimora,  Krimora,  córka  Rinfala,  który  mieszkał  nad 
szumiąc}an  strmnieniem  Loty.  Powieść  była  długa, 
lecz  miła  i  podobała  się  zarumienionej  Ucie. 


Któż  to  schodzi  z  pagórka,  podobny  chmurze, 
ubarwionej  promieniem  zachodu?  Czyj  to  głos  donoś- 
ny  jak  wiatry,   jednak  słodki,  jak  arfa  Karila?    To 


KiRRlKTURA  71 


mój  kochanek  w  blasku  stali  *).  Ale  smutne  czoło 
jego  zachmurzone.  Czy  żyje  potężny  ród  Fingala  ? 
Co  tak  zasępia  twoją  duszę  ? 


Żyją!  Wracają  z  polowania,  jak  strumień  światła. 

Na  ich  tarczach  pała  słońce.  Jak  smugi  ognia, 
spuszczają  się  z  pagórków.  Donośny  jest  głos  mło- 
dzieży. Wojna,    kochanko    moja,    zbliża  się    ku  nam. 

Jutro  wychodzi  straszliwy  Dargo,  doświadczyć 
potęgi  naszego  pokolenia.  On  gardzi  pokoleniem  Fin- 
gala, pokoleniem  walk  i  zwycięstw. 


Konnalu,  A\4działam  jego  żagiel,  podobny  szarej 
mgle  na  ścienmiałej  fali.  Zwolna  przybijał  do  brzegu. 
Konnalu,  liczni  są  wojownicy  Darga. 


Przynieś  mi  tarczę  ojca,  wypukłą,  stalową  tarczę 
Rinfala,  tarczę,  podobną  do  księżyca  w  pełni,  kiedy 
przechodzi  zachmurzone  niebo. 


Przjmiosę  ci,  Konnalu,  tarczę.  Ona  jednak  nie 
zasłoniła  mojego  ojca.  Zginął  od  oszczepu  Kormara. 
I  ty  także,  Konnalu,  możesz  zginąć. 


Mogę  zginąć!  a  ^vtedy,  Krimoro,  postaw  mi  gro- 
bowiec. Siwe  kamienie  i  kopiec  prześlą  moje  imię 
przyszłym  czasom.  Nachylisz  zczerwieniałe  oczy  ku 
mojej  mogile,  będziesz  tłukła  żałośnie  wzdychające 
łono!    Kochanko  moja,    lubo  jak    światło    jesteś  pię- 


Konnal. 


72  PIEŚNI  OSSJANA 


kną,    weselszą  niż  wietrzyk  na  wzgórku,    jednak  nie 
mogę  zostać.  Krimoro,  zbudujesz  mi  grobowiec. 


Daj  mi  więc  tę  błyszczącą  zbroję,  ten  miecz 
i  tę  dzidę  stalową.  Obok  ciebie  będę  walczyła  z  Dar- 
giem,  będę  wspierać  mojego  Konnala.  Zegnam  was, 
skały  Ardwenu!  wasze  sarny  i  strumienie  waszych 
pagórków!  Juz  tu  nie  wrócimy.  Daleko  stąd  nasze 
groby! 

»I  nie  powrócili  ?«  zapytała  Uta,  westchnąwszy. 
»Upadłźe  mocarz  w  walce,  a  Krimora  czy  żyje  ?  Sa- 
motneź  były  jej  kroki  ?  Jej  dusza  czy  tęskni  po  Kon- 
nalu  ?  Byłaż  ona  młoda  i  miła,  podobna  zachodzą- 
cemu słońcu  ? «  Ullin  postrzegł  łzy  dziewicy  i  trącił 
w  słodkodźwięczną  arfę.  Pieśń  jego  miła,  ale  smu- 
tna, a  w  Karrikturze  milczenie. 


W  górach  mroczy  jesień;  szara  mgła  spoczywa 
na  wzgórzach.  Wicher  przegania  błoniem.  Ciemno 
toczy  się  strumień  po  nizkim  łanie.  Na  pagórku  stoi 
samotne  drzewo  i  oznacza  uśpionego  Komiala.  Liś- 
cie kłębią  się  wiatrem  i  zaścielają  grób  zmarłego. 
Czasami  duch  jego  daje  się  widzieć,  kiedy  samotnie 
dumający  łowiec  kroczy  zwolna  po  błoniu. 

Któż  zna,  o  Konnalu,  źródło  twojego  rodu  ?  kto 
zliczy  twoich  ojców  ?  Twoja  rodzina  wzrastała  równo 
z  dębem  gór ,  którego  ^nerzch  niebotyczny  vxrąga 
burzom.  Lecz  teraz  wj^rwano  go  z  ziemi.  Któż  z  nas 
Konnala  zastąpi  ? 

Tu  był  zgiełk  oręża,  tu  były  jęki  konających! 
Krwawe  są  wojny  Fingala!  Tu,  o  Konnalu,  poległeś! 
Ramię  twoje  ró\Naiało  się  burzy;  miecz  —  niebie- 
skiemu promienioAAd;  twój  wzrost  —  skale  śród  bło- 
nia; twoje  oko  —  naj)alonemu  piecowi.  Wołanie  śród 


KARKIKTTJEA  73 


orężnej  walki  było  grzmiące  jak  nawałnica.  Padali 
wojownicy  pod  mieczem  twoim,  jak  oset  pod  pręci- 
kiem chłopięcia! 

Trzyhjl  mocarz  Dargo  w  ponurym  gnieme. 
Czoło  jego  zajadłe ,  pomarszczone.  Oczy  podobne 
dwom  w  skale  jaskiniom.  Wywinął  na  obie  strony 
blaskiem  miecza,  a  dźwięk  jego  stali  głośno  się  roz- 
legł. Córka  Rinfala  była  blizko;  w  męskiej  zbroi 
Krimora  jaśniała.  Pływały  za  nią  złote  kędziory; 
w  ręku  łuk  niosła.  Szła  na  bitwę  ze  swoim  młodzień- 
cem, z  Konnalem  kocliamTn.  Celowała  do  Darga,  lecz 
w  obłąkaniu  Konuala  przeszyła.  Upadł,  jak  dąb  na 
błoniu,  jak  skała  z  cienistego  wzgórza!  Cóż  ty 
poczniesz,  dziewico  niepocieszona?  Twój  Konnal  krwią 
opł3'^va  —  umiera!  Całą  noc,  cały  dzień  wołała: 
»0  Konnalu!  mój  kochanku!  mój  przyj acielu!«  I  ża- 
łośnie narzekając,  umarła  ze  smutku. 

Tu  pokrywa  ziemię  najmilsza  para  pagórków. 
Trawa  rośnie  między  kamieniami  ich  grobów.  Często 
tu  siedzę  w  żałobnym  poraroku.  Poświst  wzdycha 
w  trawie,  a  przed  moją  dus^ą  wschodzi  spomnienie 
umarłych.  Śpijcie  tu  razem  nieprzebudzeni!  Spoczy- 
wajcie samotnie  w  t3xh  grobach  śródgórnych. 

» Słodki  wam  spoczynek*  rzekła  Uta,  » niepocie- 
szone dzieci  strumienistej  Loty.  Ze  łzami  będę  was 
spominała;  samotna  pieśń  moja  podniesie  się  dla  was. 
Kiedy  wiatr  w  lasach  Tory,  kiedy  strumień  blizkiego 
lasu  zaszumi,  wtedy  przybywajcie  do  mojej  duszy 
z  waszym  lubym  smutldem.«  Trzy  dni  zatrzymał  się 
król  dla  uczty,  cz^vartego  podniosły  się  białe  jego 
żagle.  Północne  wiatry  przypędziły  okręt  Fingala  do 
lesistej  ziemi  Morwenu.  Ale  duch  Lody  siedział  na 
chmurze  za  Trotala  okrętem.  Wychylał  się  ze  wszyst- 
kiemi  burzami  i  dmuchał  w  białopiersi  żagiel.  Jesz- 
cze   nie  zapomniał  rany,    jeszcze  się    bał  ręki  króla. 


1 


KOLNADONA. 


Fingal,  pobiwszy  nieprzyjaciół  na  brzegach  Krony,  wy- 
słał Toskara  z  Luty,  ojca  Malwiny  i  Ossjana,  ażeby  w  to- 
warzystwie bardów  wznieśli  na  polu  zwycięstwa  lia- 
mienn}"  pomnilś;.  Było  to  niedalelio  grodu  IJarula,  tame- 
cznego książęcia,  który  wysłanych  na  ucztę  zaprosił. 
Wtedy  Toslćar  zalvOchał  się  w  Kolnadonie,  córce  Karuła, 
i  został  wzajemnie  pokocliany.  Nazajutrz  oba  rycerze 
wyszli  na  łowy;  w  jednej  dolinie  spotkał  ich  uzbrojony 
młodzieniec  i  doniósł  Toskarowi,  że  jakiś  rycerz  porwał 
córkę  Karula.  Toskar  chciał  w  pierwszym  zapale  pójść 
za  niemi  w  pogoń,  a  że  na  łowy  nie  wziął  swojej  tarczy, 
więc  ją  wyrwał  owemu  młodzieńcowi  i  poznał,  odsło- 
niwszy go,  że  to  była  Kolnadona. 

Kolamonie  mętnego  strumienia,  ciemny  wędrow- 
cze rozległej  doliny,  widzę  twoje  łoże  pomiędzy  drze- 
wami, w  pobliżu  dźwięcznych  sal  Karula!  Mieszkała 
tam  piękna  Kolnadona,  córka  króla.  Oczy  jej  były 
płonącemi  gwiazdami;  ramiona  białe,  jak  piana  stru- 
mieni. Pierś  podnosiła  się  do  westchnień  tak  zwolna, 
jak  wzdymająca  się  fala  oceanu.  Jej  dusza  była  stru- 
mieniem światła.  Któraź  z  dziewic  była  jak  to  ko- 
chanie rycerzy  ? 

Na  rozkaz  króla  pociągnęliśmy  do  wodnistej  Krony, 
Toskar  zielonej   Luty  i  Ossjan,    młodzieniec   w  polu 


KOLN  A  DON  A  75 


bitwy.  Trzej  bardowie  towarzyszyli  nam  z  pieśniami. 
Niesiono  przed  nami  trzy  wypukłe  tarcze,  bo  mieli- 
śmy postawić  kamień  na  pamiątkę  przeszłości!  Fin- 
gal  rozproszył  nieprzyjaciela  na  mszyst3Tn  brzegu 
Krony;  odparł  on  cudzoziemców,  jak  wzburzone  mo- 
rze. Noc  z  gór  schodziła,  kiedyśmy  przyszli  na  miej- 
sce sławy.  Rozłupałem  dębowe  drzewo  na  pagórku, 
i  płomieniem  wysolde  ognisko  zapałało.  Błagałem 
ojców,  aby  z  chmurnych  sal  swoich  pojrzeli  na  nas, 
bo  na  sławę    swego  pokolenia    jaśnieli  we  wiatrach! 

Przy  pieśni  bardów  wyjąłem  kamień  ze  strumie- 
nia. Krew  nieprzyjaciół  Fingala  opłynęła  mech  jego. 
Potem  układałem,  jedna  po  drugiej,  trzy  grzbiety 
z  tarcz  nieprzyjacielskich  podług  tego,  jak  się  pod- 
nosiła lub  upadała  nocna  pieśń  Ullina.  Toskar  Avrzu- 
cił  do  ziemi  sztylet  i  pancerz  ze  dzwoniącej  stali. 
Obsypaliśmy  kamień  ziemią  i  rozkazali  jemu  przema- 
wiać do  innych  lat. 

» Omszony  synu  strumienia,  kamieniu  wzniesiony 
tutaj,  mów  kiedyś  słabym  o  upadłem  pokoleniu 
Selmy.  —  Położy  się  kiedyś  wędromec  przed  nocną 
burzą  na  twoim  boku;  gwiżdżący  mech  twój  zagra 
snom  jego,  wrócą  się  byłe  lata.  Powstaną  przed  nim 
bitwy  i  błękitnotarczy  królo^vie  w  bój  wstąpią.  Za- 
ćmiony księżyc  pojrzy  z  nieba  na  zmącone  bojo^visko. 

Porwde  się  rankiem  ze  snu  i  ujrzy  dokoła  groby 
wojowników.  Spyta  się  o  ten  kamień,  a  starzec  mu 
odpowie:  »Ten  siwy  kamień  wzniósł  Ossjan,  wódz 
przeszłości!* 

Prz^^szedł  bard  z  Kolamonu  od  Karula,  przyja- 
ciela cudzoziemców.  Zaprosił  nas  na  ucztę  do  króla, 
do  mieszkania  pięknej  Kolnadony.  Weszliśmy  na  salę 
arf.  Rozjaśnił  się  Karid  pod  siwemi  kędziorami,  kiedy 
ujrzał  s}Tiy  swojego  przyjaciela,  niby  dwie  młode 
gałązki. 

»Syny    mocarza*     odezwał    się,    » przynosicie    mi 


7fi  PIEŚNI  OS8JANA 


owe  dni  stare,  Medy  po  raz  pierwszy  zeszedłem  z  fal 
na  strumienie  doliny  Selmy.  Ścigałem  Dutmokargla, 
mieszkańca  wiatrów  oceanu.  Ojcowie  nasi  byli  nie- 
przyjaciółmi, a  my  się  spotkali  przy  krętych  wodach 
Kłuty.  On  uciekł  na  morze,  a  ja  rozpiąłem  żagiel 
za  nim.  Na  głębi  noc  mię  zmyKła.  Przybyłem  do 
mieszkania  królów,  do  Selmy  wysokopiersich  dziewic. 
Fingal  wwszedł  z  bardami  i  Konloch,  ramię  śmierci. 
Trzy  dni  ucztowałem  na  salach  i  zobaczyłem  błękit- 
ne oczy  Erynu,  Roskranę,  córkę  rycerza,  światło  rodu 
Kormaka.  Nie  były  zapomniane  moje  krold  rozsta- 
nia się;  lirólowie  dali  Karulowi  swoje  tarcze;  wiszą 
one  wysoko  w  Kolamonie  na  pamiątkę  przeszłości. 
Syny  walecznych  królów,  powracacie  mi  owe  dni 
stare !« 

Karul  rozpalił  dąb  uczty.  Wziął  dwie  sprząźki  od 
nasz5'ch  tarcz.  Złożył  je  w  ziemi  pod  kamieniem,  aby 
mó\viły  kiedyś  o  pokoleniu  rycerzy.  » Gdyby  kiedy « 
mówił  król,  » wojna  się  zerwała,  a  synowie  nasi  spo- 
tkali się  w  gniewie,  pokolenie  moje,  wznosząc  oszczep, 
spojrzy  może  na  ten  kamień.  —  »Czyż  ojcowie  nasi 
nie  żyli  w  zgodzie  '?«   rzekną  i  złożą  tarcze. « 

Noc  opadła.  Zbliżyła  się  córka  Karula  w  długich 
kędziorach.  Z  wtórem  arfy  podniósł  się  głos  biało- 
ramiennej  Kolnadony.  Zasępił  się  na  swojem  siedze- 
niu Toskar  przed  miłością  rycerzy.  Weszła  ona  do 
jego  burzliwej  duszy,  jak  promień  do  czarnonurtego 
oceanu,  kiedy  z  chmury  się  wyłamie  i  rozjaśni  za- 
pieniony bok  bałwana. 

Z  porankiem  obudziliśmy  lasy  i  tropili  sarnj^ 
Upadły  one  przy  rodzinnych  swoich  strumieniach. 
My  wracali  doliną  Krony.  Od  lasu  Avybiegł  młodzie- 
niec z  tarczą  i  tęp\TQ  oszczepem.  » Skądże «  zapytał 
Toskar  Luty,   » skądże  ten  uciekający  promień  ?    Czy 


KOLNADONA  77 


mieszka  pokój  przj^  Kolamonie,  przy  promiennej  Kol- 
na donie  arfy  ?« 

»Przy  strumieniu  Kolamony«  odpowiedział  mło- 
dzieniec, » mieszkała  promienna  KoLnadona.  Mieszkała 
tam,  ale  teraz  błąka  się  po  puszczy  z  królewskim 
synem,  który  pochw}'cił  miłością  jej  duszę,  kiedy 
przechodził  przez  salę.« 

» Cudzoziemcze  wieści!*  zawołał  Toskar,  »czy 
uważałeś  drogę  wojo^Miika  ?  On  musi  upaść!  Daj  mi 
tę  wypukłą  tarczę !«  Zapalczy^vie  porwał  tarczę.  Pię- 
knie wzdymała  się  za  nią  biała  pierś  dziewic}",  biała, 
jak  pierś  łabędzia,  który  się  unosi  na  rozkołysanej 
fali.  Była  to  Kolnadona  arfy,  córka  króla.  Błękitne 
jej  oczy  padły  na  Toskara,  i  miłość  w  niej  się 
ocknęła. 


KROMA. 


Krotar,  książę  Kromy  (w  Irlandji),  był  to  starzec  zgrzy- 
biały i  ze  starości  ociemniał;  jego  syn  Fowargormo  nie 
miał  jeszcze  lat  zupełnycli  i  nie  sposobny  był  do  oręża. 
Ośmielony  tem,  Rotmar,  książę  Tromli,  wypowiedział  mu 
wojnę.  Krotar  posyła  do  Fingala,  l<;róla  Morwenu,  jako 
dawnego  swego  przyjaciela,  z  prośbą  o  wsparcie.  Ossjan 
z  rozkazu  Fingala  przybywa  mu  na  pomoc;  lecz  zaczem 
zdążył,  Rotmar  tak  się  zbliżył  do  Kromy,  że  Fowar- 
g'ormo  musiał  mu  stawić  czoło,  został  porażony  i  zginął. 
Przybywa  Ossjan,  wydaje  Rotmarowi  bitwę,  rozgramia 
jego  wojsko  i  samego  zabija.  Krotar  cieszy  się  i  obcho- 
dzi z  Ossjanem  ucztę. 

Był  to  głos  mojego  Iłochanka.  Jak  rzadko  przy- 
chodzisz do  snów  Mai  winy!  Otwórzcie  poAvietrzne 
sale,  ojcowie  Toskara  tarcz!  Rozemknijcie  bramy 
chmur  waszych;  blizkie  są  kroki  Mai  winy!  We  śnie 
głos  posłyszałam  i  pódl  ot  duszy  czuję! 

Po  cóż,  o  wietrze,  przyb\^wasz  z  oblicza  jezior 
ciemnonurtych  ?  Twoje  ski-zydło  zaszumiało  po  drze- 
wie —  a  sen  Mal^^iny  pierzchnął.  Ale  widziała  swo- 
jego kochanka,  kiedy  mglista  jego  szata  z  ^-iatrem 
ulatywała.  Na  jej  rąbkach  był  promień  słońca;  błysz- 
czały one  jak  złoto  cudzoziemców. 

Był  to  głos  mojego  kochanlia.  Jak  rzadko  odwie- 


79 


dzasz  sny  moje!  Ale  w  duszy  Mai  winy  ty  mieszkasz, 
synu  potężnego  Ossjana!  Westclmienia  moje  podno- 
szą się  z  promieniem  wschodu  —  moje  łzy  z  nocną 
rosą  opadają.  Byłam  przed  tobą,  Oskarze,  nadobnem 
drzewem,  otoczona  gałązkami;  ale  nadeszła  śmierć 
twoja,  niby  wicher  pustjTii,  i  strąciła  kwitnącą  moją 
głowę!  Powraca  ^viosna  z  deszczem,  nie  powstanie 
mój  listek.  Dziewice  patrzą,  ze  milczę  na  sali;  brzą- 
kają na  arfach  radości.  Łzy  na  jagodach  Mai  winy; 
dzieA\ace  ^\ddzą,  żem  smutna.  » Czemuś  tak  smutna, « 
mówią  one,  »o  pierwsza  z  dziewic  Luty?  IMiłyż  on 
był,  jak  promień  poranku,  i  okazały  w  twoich  oczach. « 

Wdzięczny  twój  śpiew  dla  uszu  Ossjana,  córko 
strumienistej  Luty!  W  senman  spoczynku  słyszałaś 
ty  pieśni  pomarłych  bardów,  kiedy  przy  pomruku 
Moruty  sen  opadł  na  twoje  oko. 

Kiedyś  powi-acała  z  łowów  na  dniu  pogodnym, 
to  słuchałaś  grania  bardów,  i  twój  śpiew  miły,  miły, 
o  Malwino,  ale  duszę  roztapia!  I  w  smutku  jest  ra- 
dość, kiedy  w  piersi  strapionego  spokojność  mieszka! 
Ale  zgryzota  niszczy  płaczących,  o  córko  Toskara, 
a  dni  ich  są  nieliczne!  —  Usychają  oni,  jak  kwiaty, 
na  które  słońce  mocno  poziera;  rdza  je  toczy,  a  główki 
gną  się  pod  kroplami  nocy!  Posłuchaj,  o  dziemco, 
śpiewu  Ossjana;  duma  on  o  dniach  młodości! 

Król  rozkazał;  rozpiąłem  żagiel  i  pośpieszyłem 
do  zatoki  Kromy,  w  miłym  Inisfaile.  Wysoko  na 
brzegach  podniosły  się  wieże  Krotara,  króla  oszcze- 
pów, Krotara,  sławnego  bitwami  młodości.  Ale  dzi- 
siaj starość  osiadła  wodza.  Rotmar  dobył  miecza  na 
rycerza,  a  gniew  Fingala  zajął  się.  Posłał  Ossjana, 
aby  wj^dał  Rotmarowi  bitwę,  bo  wódz  Kromy  był 
druhem  jego  młodości. 

Wysłałem  przed  sobą  barda  z  pieśniami.  Wszed- 
łem do  sali  Krotara.  Wódz  siedział  między  zbrojami 
ojców.  Ale  jego  wzrok  ścienmiał.  Siwe  kędziory  wiły 


PIEŚNI   OSSJANA 


się  wkrąg  laski,  na  której  wspierał  się  wojownik. 
Nucił  solbie  po^\deść  przeszłości,  kiedy  cłirzęst  zbrój 
naszych  doszedł  jego  uclia.  Krotar  powstał,  Avy ciąg- 
nął starą  rękę  i  powitał  Fingalowego  syna:  »0s- 
sjanie«  rzekł  bolaater,  » zniknęła  moc  Krotarowego 
ramienia.  O!  gdybym  mógł  robić  mieczem,  jak  za 
dni  ow}^ch,  kiedy  Fingal  nad  Strutą  walczył!  Był 
on  pierwsz\Tn  z  ludzi,  ale  i  Krotar  miał  sławę.  Chwa- 
lił mię  król  Morwenu;  włożył  na  moje  ramię  wypu- 
kłą tarczę  Kattara,  który  poległ  w  boju  od  tego 
bohatera.  Czy  widzisz  ją  na  tej  ścianie  ?  Bo  Kro- 
tar a  oczy  ściemniały.  Czy  twoja  siła,  Ossjanie,  w/- 
rÓAvnywa  sile  twojego  ojca  ?  Niech  starzec  dotknie 
twojej   dłoni. « 

Podałem  dłoń  królom.  Dotknął  jej  staremi  rę- 
kami, Z  piersi  podniosło  się  westchnienie  i  łzy  mu 
popłynęł3^  » Mocny  jesteś,  mój  syiau.«  powiedział,  »ale 
nie  tyle,  co  król  Morwenu,  Bo  któż  z  mocarzów  boju 
■wyró\vna  bohaterowi  ?  Niech  zgotują  ucztę  na  mojej 
sali;  niech  moi  bardowie  pieśń  zaczną!  Wielki  jest, 
o  synowie  dźwięcznej  Kromy,  ten,  który  dziś  w  mo- 
ich murach  przebywa, « 

Zastawiono  ucztę;  arfy  się  odezwały,  a  radość 
napełniła  salę,  ale  radość,  pokrywająca  tylko  wes- 
tchnienia. Posępność  mieszkała  w  każdej  piersi;  po- 
dobna ona  była  mdłemu  promieniowi  księżyca,  świe- 
cącego na  niebieskim  obłoku!  Nakoniec  pieśń  ucichła, 
a  stary  król  Kromy  przemówił.  Mówił  bez  łez,  ale 
w  głosie  znać  było  smutek. 

»S3Tiu  Fingala,  czy  widzisz  tę  poclunurną  radość 
Krotara  ?  Moja  dusza  nie  zasępiała  się  przy  uczcie, 
kiedy  żył  mój  naród!  Weseliłem  się  w  obliczu  ob- 
cych, kiedy  syn  mój  igrał  po  sali!  Ale,  Ossjanie,  był 
on  promieniem,  który  zagasł.  A  za  nim  żadnej  jas- 
nej smugi!  Poległ,  o  synu  Fingala,  w  bitwach  ojca. 
Rotmar,    wódz  zielonej  Tromli,    posłyszał,    że  straci- 


81 


łem  oczy;  posfyszał,  że  mój  oręż  wisi  na  sali,  i  duma 
jego  duszy  powstała!  Przyszedł  pod  Kromę,  a  mój 
lud  poległ  przed  nim.  —  Porwałem  w  gniewie  za 
oręż,  ale  cóż  mógł  zrobić  Krotar  bez  oczu?  Mój 
krok  był  niepe"svny,  mój  smutek  był  wielki!  Żałowa- 
łem dni  przeszłych,  owych  dni,  kiedym  na  polu  krwi 
zw}Tięźał.  Syn  mój  powrócił  z  łowów,  pięknowłosy 
Fowargormo !  Jeszcze  on  w  bitwie  nie  robił  mieczem, 
bo  za  młode  było  jego  ramię  —  ale  w  oczach  go- 
rzał płomień  odwagi,  a  dusza  młodzieńca  była  wielka! 
Postrzegł  chwiejące  się  ojcowslde  kroki  i  westchnął: 
» Królu  Kromy«  rzekł  mi,  »czy  dla  tego  wzdychasz, 
że  nie  masz  syna  ?  że  ramię  Fowargorma  jeszcze 
słabe  ?  Mój  ojcze!  zaczjaiam  już  uczuwać  siłę!  Robi- 
łem mieczem  młodości;  naciągałem  łuki.  Pozwól  mi 
spotkać  się  z  Rotmarem;  pozwól  mi,  ojcze,  z  nim  się 
spotkać!  Czuję,  że  dusza  wre  we  mnie!« 

»I  tyż  walczyć  z  nim  będziesz,  synu  Krotara  ?« 
bez  westchnień  pomedziałem  do  niego.  »Ale  niech 
inni  idą  przed  tobą,  abym  słuchał  stąpania  twoich 
kroków  po^Totu,  bo  oczy  moje  nie  widzą  ciebie,  pię- 
knowłosy Fowargormo !« — Poszedł,  spotkał  się  z  nie- 
przyjacielem i  poległ!  Rotmar  zbliża  się  do  Kromy. 
Ten,  który  mi  syna  zabił,  zbliża  się  z  naostrzonemi 
dzidami!* 

»Nie  czas  napełniać  konchy«  zawołałem  i  po- 
rwałem oszczep.  Mój  lud  postrzegł  ogień  moich  oczu 
i  zewsząd  się  porwał.  Całą  noc  szliśmy  błoniami. 
Szary  poranek  ocknął  się  na  wschodzie.  Pokazał  się 
nam  zielony,  wazki  rozdół,  a  w  nim  strumień  kręty. 
Na  jego  brzegach  ujrzeliśmy  posępne  wojsko  Rot- 
mara  w  łyskających  zbrojach.  Walczjdiśmy  wzdłuż 
rozdołu.  —  Ucichli.  Rotmar  upadł  pod  moim  mie- 
czem. Jeszcze  się  dzień  na  zachodzie  nie  spuścił, 
kiedy  jego  zbroję  Krotarowi  przyniosłem.  Dotknął  jej 
rękami  stary  bohater,  i  radość  rozjaśniła  jego  myśli. 

PISMA    SOSZCZYŃSKIEGO.    IV.  6 


82  PIEŚNI   0S8JANA 


Lud  przybył  na  salę.  Konchy  uczty  zabrzmiały. 
Dziesięć  arf  zadzwoniło;  zbliżyło  się  pięciu  bardów 
i  śpiewało  uaprzemian  pochwałę  Ossjana.  Rozlewali 
ogień  dusz  swoich,  a  ich  głosom  arfy  wtórowały. 
Wielka  była  radość  na  Kromie,  bo  do  kraju  pokój 
wrócił.  Nadeszła  noc  z  milczeniem,  poranek  wrócił 
z  radością.  Podczas  ciemności  nie  nadszedł  żaden 
wróg  z  błyszczącjTn  oszczepem.  —  Wielka  była  ra- 
dość na  Kromie,  bo  posępny  Rotmar  poległ! 

Podniosłem  śpiew  dla  Fowargorma,  kiedy  wodza 
do  ziemi  składano.  Nadszedł  stary  Krotar,  ale  nie 
wzdychał.  Szukał  rany  swojego  syna  i  znalazł  ją 
w  piersiach.  Ocknęła  się  radość  na  obliczu  starca. 
Zbliżył  się  do  Ossjana  i  mómł: 

» Królu  oszczepów!  mój  syn  nie  poległ  bez  sławy. 
Młody  AvojoA\Tiik  nie  ustąpił,  ale  śmierć  spotkał,  kiedy 
szedł  naprzód  w  swojej  mocy!  Szczęśli\^^^,  kto  sko- 
nał za  młodu!  Rozlega  się  jego  sława.  Nie  widzi  go 
lękliwy  w^  jego  sali,  nie  śmieje  się  z  drżących  rąk 
jego.  Jego  pamiątkę  pieśń  uczci;  młodzieńcze  łzy 
dziewic  popłyną  za  nim.  Ale  starzec  powoli  więdnie; 
sława  jego  młodości  jeszcze  za  ź^-cia  idzie  w  za- 
pomnienie. Upada  niepostrzeżony.  Nie  słychać  wes- 
tchnień jego  syna.  Radość  otacza  grobo^\dec,  łza  nie 
obm}^va  kamienia  sła\^y.  Szczęśliwy,  kto  skonał  za 
młodu,  kiedy  go  otacza  jego  sława !« 


OINA  -   MORUL. 


Malorchol,  książę  Fuerfedy,  odmówił  swojej  córki,  Oiny, 
książęciu  Sardrońli,  Tontormodowi,  bo  się  ich  rody  nie 
cierpiały,  i  miał  z  tego  powodu  wojnę  z  Tontormodem. 
Fingal,  dawny  jeg-o  przyjaciel,  uwiadomiony  o  tern,  po- 
słał mu  na  pomoc  Ossjana  z  wojskiem,  który  pokonał 
i  wziął  Tontormoda  w  niewolę.  Malorchol  z  radości 
i  przez  wdzięczność  dał  Ossjanowi  swoją  córkę;  lecz  Os- 
sjan,  dowiedziawszy  się  o  tajemnej  miłości  Oiny  dla  Ton- 
tormoda,  pogodził  g-o  z  rozjątrzonym  ojcem  i  połączył 
kochanków. 

Jak  słońce  niestałe  przepływa  nad  traAAaastemi 
wzgórzami  Larmonu,  tak  podczas  nocy  stare  poAvie- 
ści  przepływają  przez  inoją  duszę.  Kiedy  bardowie 
ruszają  z  miejsc  swoich,  kiedy  pozawieszają  arfy  na 
salach  Selmy,  wtedy  przybywa  jakiś  głos  do  Ossjana 
i  budzi  jego  duszę.  Jest  to  głos  lat  upłynionych, 
które  się  przesuwają  przede  mną  ze  wszystkiemi  dzie- 
łami swojemi.  Chwytam  powieści  w  przelocie  i  pusz- 
czam je  w  pieniach.  Ale  nie  do  mętnego  strumienia 
podobna  jest  pieśń  króla;  jest  ona  jak  podnoszące 
się  granie  strun  Luty.  O  Luto  wielostrunna!  nie  mil- 
czą twoje  strumieniste  opoki,  kiedy  Mai  wina  białemi 
rękami  porusza  arfę.  Światło  mrocznych  dumań,  co 
się  krzyżują  w  mojej  duszy,  córko  hełmonośnego  To- 

6* 


84  PIEŚNI   OSSJANA 


skara,  chceszźe  posłuchać  mojej  pieśni  ?  Przyzwiemy, 
dziewico  Luty,  dawno  uphniione  lata! 

Działo  się  to  za  dni  króla.  Młodzieńczy  jeszcze 
był  mój  kędzior,  kiedym  z  nocnycli  fal  oceanu  ujrzał 
w  górze  Kon-Katlin  *).  Droga  moja  szła  do  ^vyspy 
Tuerfedy,  lesistej  morza  mieszkanki.  Fingal  wysłał 
mię  z  pomocą  Malorcholowi,  królowi  pustej  Fuerfedy, 
bo  go  wojna  okrążała,  a  ojcowie  nasi  społem  przy 
uczcie  siedzieli.  W  Kulkoiled  zwinąłem  żagiel  i  Ma- 
lorcłiolom  konch  miecz  swój  posłałem.  Poznał  znak 
Albionu  i  ocknęła  się  jego  radość.  Zeszedł  ze  sal 
wysokich  i  rękę  moją  smutnie  uściskał. 

»Jakze  przyb^-^ya  pokolenie  rycerzy  do  upadają- 
cego króla  ?  Tontormod  mnogich  oszczepów  jest  księ- 
ciem wodnistej  Sardronli,  zobaczył  i  pokochał  moją 
córkę,  białopiersią  Oinę-Morul.  Odmówiłem  dziewicy, 
gd3'ź  ojcowie  nasi  byli  nieprzyjaciółmi.  Teraz  przy- 
był z  wojną  do  Fuerfedy  i  lud  mój  rozproszył.  Jakże 
przybywa  pokolenie  rycerzy  do  upadającego  króla  ?« 
»Nie  przybywam*  rzekłem,  »przypatr\'wać  się  kłótni, 
jak  chłopię.  Pamięta  Fingal  Malorchola  i  jego  sale 
gościnne.  Od  swoich  fal  posyła  rycerzy  na  twoją  le- 
sistą "wyspę.  Nie  byłeś  dla  niego  obłudnym;  twoja 
uczta  pieśniami  była  uŚAvięcona.  Dla  tego  miecz  swój 
mam  podnieść,  a  może  twoje  ^rrogi  upadną.  Nie  za- 
pominamy nigdy  naszych  przyjaciół  w  przygodzie, 
jakkoh^iek  kraj  ich  odległy. « 

»Potomku  śmiałego  Trenmora!  słowa  twoje  po- 
dobne do  głosu  Krutlody,  silnego  mgłów  mieszkańca, 
kiedy  się  odz^-wa  z  poza  chmm"  swoich.  Wielu  we- 
seliło się  na  moich  biesiadach;  lecz  wszyscy  zapom- 
nieli   Malorchola.    Każdy    wiatr    spotykałem    oczami; 


*)  Ujrzał  w  g-órze  przyjazną  żeglarzom  gwiazdę.  Gwia- 
zda ta  zwala  się  Kon-Katlin,' t.  j.  mile  światło  fal.  Nie- 
wiadomo, która  "konstelacja   nosiła  to  nazAvisko. 


OINA-MORUL  85 


ale  żaden  się  biały  żagiel  nie  pokazał.  Dzisiaj  stal 
tylko  dzwoni  po  moich  salach,  a  nie  konchy  wesołe. 
Pójdź,  plemię  rycerzy,  do  mojego  mieszkania;  blizka 
jest  noc  ciemnoszata.  Posłuchasz  głosu  śpiewających 
dzie^vic  dzikiej  Fuerfedy!« 

Poszliśmy.  Biała  ręka  Oiny-Morul  ujęła  arfę. 
Z  każdą  struną  drżącą  budziły  się  jej  własne  smut- 
ne dzieje.  Stałem  w  milczeniu,  bo  jaśniała  córka 
wielu  wysp  w  kędziorach  swoich.  Jej  oczy  były  dwie 
gwiazdy  z  poza  deszczu  wyzierające;  żeglarz  widzi 
je  w  górze  i  błogosławi  mił\Tn  promieniom. 

Rankiem  wyciągnęliśmy  do  bitwy  nad  brzęczący 
strumień  Tormula:  nieprzyjaciel  zebrał  się  na  dźwięk 
wypukłej  tarczy  Tontormoda.  Od  skrzydła  do  skrzy- 
dła zamieszała  się  bitwa!  Śród  walki  spotkałem  Ton- 
tormoda. Daleko  odleciała  stal  jego  skruszona.  Schwy- 
ciłem króla  w  boju  i  związanego  oddałem  Malorcho- 
lowi,  rozdawcy  konch.  Ocknęła  się  radość  przy  bie- 
siadzie Fuerfedy,  gdyż  nieprzyjaciel  został  pobity. 
Tontormod  od\vracał  twarz  swoją  od  Oiny-Morul  wy- 
spy. »Synu  Fiiigala«  rzecze  Malorchol,  »nie  po\vinie- 
neś  zapomnieć  rozstania  się  ze  mną.  Jedno  światło 
powinno  zamieszkać  w  twoim  okręcie:  Oina-Morul 
z  ponętnemi  oczami!  Ona  budzić  będzie  przyjaźń 
w  twojej  potężnej  duszy.  Dziewica  nie  wejdzie  nie- 
postrzeżona  do  Selmy,  mieszkania  królów!* 

W  nocy  leżałem  na  sali.  Oczy  przez  pół  do  snu 
zamknięte  były.  Do  ucha  przyszło  wdzięczne  granie, 
podobne  powiewowi,  co  zrywając  się,  potrąca  w  bródkę 
ostu.  Była  to  dzieAvica  dzikiej  Fuerfedy.  Podnosiła 
śpiew  nocny;  wiedziała,  że  moja  dusza  była  strumie- 
niem, który  się  rozpływa  we  wdzięcznych  dźwiękach. 
Śpiewała  ona: 

»Któż  to  poziera  ze  skały  na  gęstą  mgłę  oceanu  ? 
Długie  jego  kędziory,  podobne  kruczym  piórom,  wę- 
drują z  wiatrami.    Okazały  jego    krok  smutku.    Łzy 


86  PIEŚNI  OSSJANA 


W  oku.  Męska  pierś  pracuje  nad  kruszącą  się  duszą. 
O  odejdź!  już  daleko  odjechałam,  tułaczka  nieznanej 
krainy!  Wokoło  plemię  królów;  smutna  jednak  moja 
dusza.  O  dla  czegóż  ojcowie  nasi  nieprzyjaciółmi 
byli,  Tontormodzie ,  kochanie  dzie\^dcy?« 

» Słodki  głosie  strumienistej  \\^spy«  rzekłem,  »dla 
czegóż  się  smucisz  po  nocy  ?  Niema  w  pokoleniu  wa- 
lecznego Trenmora  tak  srogiej  duszy!  Nie  będziesz 
ty  się  tułać  nad  nieznajomemi  strumieniami,  mo- 
drooka  Oino-Morul !  W  tej  piersi  jest  głos  jakiś;  nie 
dochodzi  on  do  innych  uszu,  on  błaga  Ossjana,  aby 
słuchał  niepocieszonych  w  godzinie  strapienia.  Wróć 
się,  miła  śpiewaczko  nocy.« 

Niech  Tontormod  nie  smuci  się  na  skale!  Rano 
uwolniłem  króla  i  oddałem  mu  długokędziorą  dzie- 
"wicę.  Malorchol  pośrodku  sali  posłuchał  słów  moich: 
» Królu  dzikiej  Fuerfedy,  dla  czegóż  Tontormod  ma 
się  smucić  ?  Jest  on  z  rodu  rycerzy,  a  w  bitwie  pło- 
mieniem. Wasi  ojcowie  byli  sobie  wrogami  —  ale 
powietrzne  ich  duchy  radują  się  po  śmierci.  Ściskają 
sobie  mgliste  dłonie  nad  konchą  Lody.  Zapomnijcie 
o  ich  gnie^yie,  rycerze!  Był  to  obłok  lat  upłynionych!« 

Te  były  Ossjana  czyny,  kiedy  jego  kędzior  był 
jeszcze  młodzieńczy,  lubo  córka  Avielu  ^yv^sp  jaśniała 
niby  w  szacie  z  promieni.  —  Przyzywamy,  o  dzie- 
mco  Luty,  da"v^aio  upłynione  lata! 


KO  MAŁA. 

Po^A^ieść  dramatyczna. 


Osoby. 


FINGAL 
HIDALLAN 
KOMALA 
MELILKOMA     \ 
DltRSAGRENA  / 
BARDOWIE. 


CÓRKI  MOKNIEGO 


Fino-al  wyciągnął  w  pole  przeciw  Knrakulowi.  Komala, 
jego  koclianka,  wygląda  go  niecierpliwie  i  zaczyna  po- 
wątpiewać o  jego  miłości.  Hidallan,  kochający  dawniej 
Komale,  korzysta  z  tej  chwili  i  zmyśla  przed  nią  śmierć 
Fingala.  Boleść  bierze  górę  nad  nieszczęsną  dziewicą 
i  kiedy  Fingal  nagle  przybywa,  gwałtowna  zmiana  uczuć 
zabija  Komale.  Fingal  wygania  na  zawsze  Hidallana  ze 
swego  wojska. 

DERSAGRENA 

Łowy  przeszły  —  żadnego  dźwięku  na  Ardwenie, 
tylko  strumień  szumi.  Córko  Morniego!  przyjdź  od 
brzegu  Krony.  Połóż  łuk,  a  weź  arfę!  Niecli  noc  za- 
stanie nas  przy  pieśni,  niecli  wielka  będzie  nasza  ra- 
dość na  Ardwenie. 


PIEŚNI  OSSJAJJA 


MELILKOMA 

Otóż,  błękitnooka  dziewico,  noc  się  zbliża!  Szara 
noc  ciemnieje  na  błoniach.  Nad  strumieniem  Krony 
widziałam  jelenia;  wj-dawał  się  w  mroku  jak  brzeg 
omszony,  ale  nagie  skrył  się.  Na  gałęzistych  rogach 
zaigrał  ognisty  wyziew,  a  dostojne  postacie  prze- 
szłości -^y^j rżały  z  obłoków  Krony. 

DERSAGRENA 

To  znak  śmierci  Fingala.  Król  tarcz  upadł;  zwy- 
ciężył go  Karakuł,  Podnieś  się,  Komalo,  ze  skały, 
podnieś  się  we  łzach,  córko  Sarna.  Zginął  młodzie- 
niec twojej  miłości  —  duch  jego  jest  już  na  naszych 
pagórkach. 

MELlLKOilA 

Tam  siedzi  opuszczona  Komala;  koło  niej  dwa 
siwe  psy  strzygą  szorstkiem  uchem  i  ch-v\'3^tają  prze- 
lotne powiew5^  Rumiany  policzek  spoczywa  na  ra- 
mieniu; górski  wiatr  igra  w  jej  kędziorach.  Błękitne 
oko  zwraca  się  ku  błoniom  umowy.  Gdzież  jesteś, 
o  Fingalu?  Noc  się  wokoło  gromadzi. 


O  strumienisty  Karunie!  dla  czegóż  widzę  twoje 
wody  krwią  płynące?  Czy  zgiełk  wojny  rozległ  się 
po  twoich  brzegach?  Czy  król  Morwenu  zasypia? 

Wystąp,  córko  nocy,  księżycu!  Wyjrzyj  z  obło- 
ków, abym  dostrzegła  blasku  stali  na  błoniu  umowy. 
Albo  niech  przyjdzie  ogniojaw  różowy,  który  ojcom 
naszym  wśród  nocy  przyświeca,  i  pokaże  mi  drogę 
do  poległego  mego  rycerza. 

Jakże  się  obronię  żalowi?  Jak  miłości  BUdallana? 
Długo  musi  Komala  czekać,  zanim  się  Fingal  woj- 
skiem otoczony  pokaże,  jasny,  jak  promień  poranku 
w  rannej  dźdżowej  chmurce! 


KOMA  LA  89 


HID  ALLAN 


Roztocz  się,  mgło  posępnej  Krony,  roztocz  się 
po  ścieżce  łowca;  zakryj  moim  oczom  ślad  jego  i  wy- 
goń ze  mnie  pamięć  przyjaciół.  Rozproszyły  się  tłumy 
walczących;  nie  tłoczą  się  stąpania  za  dźwiękiem 
jego  stali.  O  Karunie,  płyń  krwawym  strumieniem! 
Wódz  ludu  poległ! 


Kto  poległ  na  zielonych  brzegach  Karunu,  synu 
chmurnej  nocy?  By  łże  on  biały,  jak  śnieg  na  Ard  we- 
nie, kwitnący  jak  tęcza?  Byłyż  kędziory  jego  podob- 
ne mgle  pagórków  lekkiej  i  kłębiącej  się  śród  dnia 
promiennego?  Byłże  on  w  bitwie,  jak  niebieski  pio- 
run? By  łże  prędki,  jak  sarna  pustyń? 


O  miałźebym  ja  widzieć  jego  kochankę,  wdzięcznie 
opartą  na  skale?  Zapłomienione  oczy  we  łzach  przy- 
gasły; rumiane  jagody  skryły  się  przez  pół  w  kę- 
dziorach. Dmuchnij,  miły  powiewie,  podnieś  pełne 
kędziory  dziewicze,  abjTn  ujrzał  białe  jej  ramię  i  za- 
smucony, luby  policzek! 


I  syn  Komhala  poległ,  wodzu  żałobnej  wieści? 
Piorun  przetacza  się  nad  wzgórzem,  błyskawica  leci 
na  ognistych  skrzydłach  —  Komala  nie  lęka  się,  bo 
jej  Fingal  poległ!  Powiedz,  wodzu  żałosnej  wieści, 
czy  upadł  kruszyciel  tarcz? 


Rozbiegły    się  ludy    po   pagórkach.     Nie  usłyszą 
już  więcej  głosu  króla! 


90  PIEŚNI  03SJANA 


Niech  przestrach  ściga  ciebie  na  twoich  polach, 
niech  cię  zniszczenie  porwie,  królu  świata!  Niech  na- 
gły będzie  krok  twój  do  grobu,  niechaj  dziewica  nad 
tobą  zawodzi!  Niech  zostanie  podobną  Komali  —  za- 
płakaną we  dniach  młodości! 

Na  cóźeś  mi,  Hidallanie,  poA\dedział,  że  mój  wo- 
jownik poległ?  Jeszczebym  chwileczkę  była  w}^glą- 
dała  jego  powrotu;  jeszczebym  myślała,  że  go  \^ddzę 
na  dalekiej  skale!  Drzewo  byłoby  mię  zwodziło  jego 
postacią;  wiatr  pagórka  brzmiałby  dla  mojego  ucha 
dźwiękiem  jego  rogu!  O  gdybym  była  na  brzegach 
Karunu,  ażeby    łzy  moje  gorące  obmyły  mu  jagody! 

HIDALLAN 

Nie  leży  on  na  brzegach  Karunu;  na  Ard wenie 
sypią  mu  r^^cerze  grobo^^dec,  Popatrz  na  niego,  mie- 
siącu, z  twojej  chmurki;  niech  twój  promień  zaświta 
na  jego  piersiach,  aby  go  Komala  w  blasku  zbroi 
ujrzała! 

KOMALA 

Zatrzymajcie  się,  synowie  grobu,  aż  zobaczę  ko- 
chanka! Zostawił  mię  samą  na  polowaniu.  Nie  wie- 
działam, że  na  wojnę  poszedł.  Przyrzekł  z  nocą  po- 
wrócić; i  —  powrócił  król  Morwenu!  Drżący  synu 
skał,  czemużeś  mi  nie  powiedział,  że  ma  polec  ?  ^) 
Widziałeś  go  we  krwi  młodości,  a  nie  powiedziałeś 
tego  Komali! 

MELILKOMA 

Co  za  wrzawa  na  Ardwenie?  Któż  tam  błyszczy 
w  dolinie?  Któż  to  idzie,  podobny  silnemu  strumie- 
niom, kiedy  tłumne  jego  fale  pałają  księżycem? 


1)  Zapewne  jakiś  druid,  których  jeszcze  teraz  można 
znaleźć,  a  którym  przypisują  porozumiewanie  się  z  du- 
szami i  wyższą  wiedzę. 


91 


Któż,  jeżeli  nie  Komali  nieprzyjaciel,  syn  króla 
świata?  Duchu  Fingala,  wymierz  łuk  do  Komali  ze 
swego  obłoku!  —  Niech  padnę,  jak  jeleń  pustyni!  — 
To  Fingal  w  tłumie  duchów!  Czegóż  idziesz,  mój  ko- 
chanku, straszyć  moją  duszę  i  rozradować? 


Podnieście,  bardowie,  pieśń  o  bitwie  strumieni- 
stego  Karunu!  Uciekł  Karakuł  przed  moim  orężem 
na  pola  swojej  pychy!  Siedzi  zdaleka,  niby  ogniojaw, 
co  skrywa  ducha  nocy,  kiedy  wiatry  pędzą  go  nad 
błoniem,  a  dokoła  czarny  las  pała!  —  Słyszę  głos 
jakiś.  Czy  to  powiew  moich  pagórków?  Czy  to  łow- 
czym Ardwenu,  białoręka  córka  Sarna?  Pojrzyj  ze 
skały,  kochanko    moja!  Niech    usłyszę    głos   Komali! 

KOMALA 

Weź  mię  do  pieczary  spoczynku,  o  miły  synu 
śmierci! 


Chodź  do  pieczary  mojego  spoczynku!  Burza  mi- 
nęła, po  błoniach  słońce  poziera!  Chodź  do  pieczary 
mojego  spoczynku,  łowczyni  brzmiącego  Ardwenu! 


On  ze  sławą  po^vraca.  Dotykam  prawej  ręki  jego 
bojów.  Ale  muszę  spocząć  na  urwisku,  póki  dusza 
moja  nie  ochłonie  z  trwogi.  Córki  Morniego!  porusz- 
cie arfę,  podnieście  piosnkę! 

DER8AGRRNA 

Komala  trzy  jelenie  położyła  na  Ardwenie;  na 
skale  ognie  pałają.  Królu  lesistego  Morwenu,  pójdź 
na  biesiadę  Komali! 


92  PIESm  088JANA 


Śpiewajcie,  synowie  pieśni,  bitwę  strumienistego 
Karunu,  ażeby  się  ucieszyła  białoręka  moja  dziewica. 
Tymczasem,  kochanko,  zobaczę  twoją  ucztę. 


Płyń,  strumienny  Karunie,  płyń  wesoło!  Uciekli 
synowie  walki.  Nie  widać  konia  na  naszych  polach. 
Skrzydła  ich  dumy  roztocz;\'ły  się  ku  innej  ziemi. 
Słońce  w  pokoju  będzie  się  budzić,  a  cienie  z  rado- 
ścią opadać  będą.  Usłysz}Tny  głosy  łowów;  tarcze 
na  salach  za"wiesimy.  Będziemy  się  weselić  w  bitwach 
oceanu,  nasze  ręce  zarumienia  się  krwią  Lochlinu! 

Płyń,  strumienisty  Karunie,  płyń  wesoło!  Uciekli 
synowie  walki! 

melilko:ma 

Opadnijcie,  jasne  mgły  wyżyn!  Promienie  księ- 
życa, podnieście  jej  duszę!  Dziewica  leży  na  skale 
blada;  Komali  już  niema! 


Jak  to?  Córka  Sarna  imaarła,  białopiersia  dziewica 
mojej  miłości?  Przychodź,  Komalo,  na  moje  błonia, 
kiedy  samotnie  nad  strumieniem  pagórków  usiądę! 


Czy  oniemiał  głos  łowczyni  z  Ardwenu?  O  na 
cóż  zakłóciłem  duszę  dziewicy?  Kiedyż  ją  ujrzę  z  ra- 
dością na  łowach  ciemnośniadej   łani? 


Młodzieńcze  posępnego  czoła,  nie  przychodź  wię- 
cej do  mojej  sali  na  ucztę.  Nie  przychodź  więcej  na 
moje  łowy.  Niechaj  ^vróg  mój  nie  ginie  od  twojego 
miecza! 


93 


Zaprowadźcie  mię  na  miejsce  jej  spoczynku,  abym 
się  napatrzył  jej  krasy.  Blada  leży  na  skale;  zimne 
wiatry  włos  podnoszą.  Cięciwa  jej  łuku  świszczę 
wiatrem,  strzała  skruszyła  się  w  upadku.  Wznieście 
pochwałę  córki  Sarna!  Podajcie  jej  imię  wiatrom 
pagórków! 

BARDOWIE 

Patrzcie!  płomień  miga  nad  dziewicą.  Promień 
księżyca  podnosi  jej  duszę.  Poważne  twarze  ojców 
wj^chylają  się  z  chmur  dokoła.  Czoło  Sarna  posępne, 
Hidallana  oczy  zapłomienione.  Kiedyż  się  podniesie 
biała  twoja  ręka?  Kiedyż  głos  twój  zabrzmi  na  na- 
szych skałach?  Dziewice  będą  cię  szukać  po  błoniu 
i  nigdy  już  nie  znajdą.  Będziesz  do  nich  czasami 
we  śnie  przychodzić  i  przynosić  pokój  ich  duszom. 
Głos  twój  będzie  się  zatrzymywał  w  ich  uchu;  z  ra- 
dością   będą  wspominały  na  sny  swojego  spoczynku. 

Patrzcie!  płomień  krąży  nad  dziewicą.  Promień 
księżyca  podnosi  jej   duszę. 


FINGAL. 

Poema  epiczne  -w  sześciu  pieśniach. 


Pochód  Fingala  do  północnej  Irlandji,  aby  tam  za- 
bezpieczyć Kaledońskie  państ-no  przeciw  napaści  Swara- 
na,  króla  Jutlandji.  jest  przedmiotem  niniejszego  poe- 
matu. Kormak,  młody  Icról  Temor^^  blizki  pokrewny 
Fingala,  nie  doszedł  jeszcze  lat  zupełnych.  Kutullin 
przeto,  książę  wysp}'  mgłów  (Sky),  prowadził  rządy.  Swa- 
ran  chciał  z  tego  skorzystać  i  podbić  Irlandję.  Wylądo- 
wał wprzódy  niż  Fingal  i  zbił  Kutullina  wojsko;  wtem 
Fingal  przybywa.  Odnawia  się  bitwa;  Swaran  zostaje 
zwyciężony  i  scliwj^tany,  ale  po  zawartym  pokoju  wypu- 
szczony od  Fingala  na  wolność. 


FINGAL. 

Pieśń  pier-wsza. 


Swaran  ląduje.  Kutullin  zgromadza  wojenną  radę.  Kon- 
nal,  król  Togormy,  jest  za  pokojem  i  radzi  Kutullinowi 
przystać  na  wszystkie  żądania  Swaranowe,  aż  póki  Fin- 
gal nie  przybędzie.  Kalmar,  pan  Lory,  głosuje  za  wojną, 


95 


Kutullin  z  nim  trzyma.  Wojsko  występuje  przeciw  Swa- 
ranowi.  Kutullin  nie  znajduje  trzech  rycerzy  —  powieść 
o  nich.  Swaran  w^ysyła  syna  Arny  l^u  nieprzyjacielskie- 
mu wojsku  na  zwiady;  Avystany  powraca  i  opisuje  wo- 
jenny wóz  Kutullina.  Zaczyna  się  bitwa,  ale  ją  noc  prze- 
rywa. Kutullin  poleca  jednemu  z  bardów  zaprosić  Swa- 
rana  na  ucztę,  ale  ten  z  pychą  odrzuca  to  wezwanie. 
Karril  śpiewa' rycerskie  pieśni. 


Kutullin  siedział  przy  murach  Tury,  pode  drze- 
wem szelestnego  dźwięku.  Jego  oszczep  oparty  o  skałę; 
tarcza  leży  na  murawie.  Dumał  o  potężnym  Kairba- 
rze,  o  rycerzu,  którego  wódz  na  wojnie  zabił;  wtem 
przybył  strażnik  oceanu,  Moran,  syn  Fitila. 

»Wstań!«  rzekł  młodzieniec,  »wstań,  Kutullinie! 
Widziałem  okręty  północy.  Mnodzy  są  nieprzyjaciele, 
wodzu  mężów.  Mnodzy  są  rycerze  żeglującego  Swa- 
rana!« 

»Moranie«  rzekł  wódz  błękitnooki,  »ty  zawsze 
drżysz,  synu  Fitila.  Twoja  bojaźń  pomnożyła  nie- 
przyjaciół. Jest  to  Fingal,  król  pustyń,  z  pomocą 
zielonemu  Erynowi  strumieni !« 

» Widziałem  ich  wodza «  mówił  Moran;  » wysoki, 
jak  lśniąca  skała.  Jego  oszczep  —  okrzesana  sosna. 
Jego  tarcza  —  wschodzący  księżyc.  Siedział  na  brzegu, 
jak  mglisty  obłok  na  cichym  pagórku. « — » Wiele «  rze- 
kłem, » wodzu,  rycerzy,  wiele  mamy  rąk  do  wojny. 
Zowią  ciebie  potężnym  mężem;  ale  i  w  podniebnych 
murach  Tury  wiele  jest  dzielnych !« 

On  głos  podniósł,  niby  wał  przy  skale:  »Któż 
mi  zrówna  w  tym  liraju?  Nie  ostoją  się  przede  mną 
rycerze,  walą  się  od  mojej  ręki.  Któż  zdoła  zetrzeć 
się  ze  Swaranem  prócz  Fingala,  króla  burzliwej  Sel- 
my? Jednego  razu  Avalczyliśmy  z  sobą  na  Malmorze. 
Lasy  zdeptaliśmy  piętami;  skały  wyskoczyły  ze  swo- 
ich miejsc;  potoki  zapomniały  starego  łoża  i  mru- 
cząc gdzieindziej    uciekły.    Przez  trzy  dni  bój  pona- 


96  PIEŚNI   08SJANA 


wialiśmy:  rycerze  stali  zdaleka  i  drżeli.  Czwartego 
dnia  Fingal  zawołał:  »Król  oceanu  upadł !«  Ale  Swa- 
ran  odpowiedział:  »stoi  on!  Niech  ustąpi  posępny 
Kutullin  temu,  który  jest  mocny,  jak  potoki  Loch- 
linu!« 

»Nie!«  odezwał  się  wódz  błękitnooki,  »nie  ustą- 
pię nigdy  śmiertelnemu!  Posępny  Kutullin  będzie 
wielki  lub  zginie.  Idź,  synu  Fitila,  weź  mój  oszczep. 
Uderz  w  dźwięczną  tarczę  Kabaita.  Wisi  ona  na 
skrzypiącej  bramie  Tury.  Dź-^dęk  pokoju  nie  jest  jej 
odgłosem.  Moi  rycerze  posłyszą  ją  i  usłuchają.*  Od- 
szedł. Uderzył  w  tarczę  wypukłą.  Zabrzmiały  wzgó- 
rza i  opoki.  Rozległ  się  dimęk  po  lesie;  zwierz  od 
stawu  sarny  odskoczył. 

Porwał  się  ze  brzmiącej  opoki  Kurach  i  Konnal 
krwawego  oszczepu.  Wzdęła  się  wysoko  śnieżna  pierś 
Krugala.  Sjoi  Pawiego  odbiegł  ciemnośniadej  łani. 
»To  tarcza  wojny «  rzekł  Ronnar.  »To  oszczep  Kutul- 
lina«  rzekł  Lugar.  Synu  morza,  przywdziej  zbroję! 
Uchwyć,  Kolmarze,  stal  gwiżdżącą!  Wstawaj,  Puno, 
rycerzu  groźny,  i  Kairbarze  od  płomieniącego  się 
drzewa  Kromli.  Zegnij  kolana,  o  Eto,  i  znijdź  od 
strumienia  Leny!  Kaolcie,  co  obiegasz  g\viżdżące 
błonia  Mory,  A^^^pręż  białe  członki,  członki  białe,  jak 
piana  wzburzonego  morza,  kiedy  wiatr  nawalny  na- 
piera je  na  skalisty  Kutton! 

Widzę  wodzów  w  chlubie  ich  czynów  dawniej - 
szych.Ich  dusze  goreją  w  bitwach  przeszłości,  w  spra- 
wach lat  upłynionych.  Ich  oczy  są  płomieniem.  Prze- 
wracają się,  szukając  nieprzyjaciela  ziemi.  Waleczne 
ręce  na  mieczach.  Błyskawica  leci  od  stali  ich  bio- 
der. Nadchodzą  jak  strumienie  z  gór,  każdy  rzuca 
się  szumiąc  z  -sAwżjTiy.  Świetni  są  wodzowie  bitew 
we  zbrojach  ojców.  Za  niemi  ciemni  r^^cerze,  jak  na- 
wała chmur  dżdżystych  za  pałaj ącemi  niebios  ognio- 
jawami.     Powstaje    szczęk   oręża.    Naprzemiau    wyją 


97 


psy  szare.  Czasami  brzmi  pieśń  bojowa.  Odpowiada 
skalista  Kromla.  Stanęli  na  zmierzchłych  błoniach 
Leny,  jak  tuman,  kiedy  w  jesieni  górę  omroczy, 
kiedy  piętrząc  się,  czarny  i  połamany  pnie  ku  nie- 
biosom głowę. 

» Pozdrowienie  wam,  syny  ciasnych  dolin !«  rzekł 
Kutullin.  » pozdrowienie  wam,  łowcy  sarn!  Inna  za- 
bawa zbliża  się  ku  nam.  Równa  się  ona  powodzi, 
wzdymającej  się  mrocznie  przy  brzegu.  Czy  mamy 
walczyć,  synowie  boju?  Czy  Eryn  ma  się  ugiąć  przed 
Lochlinem?  Mów  o  Konnalu,  pierwszy  z  mężów,  kru- 
szycielu  tarcz;  już  nieraz  walczyłeś  ty  z  Lochlinem; 
chceszże  podnieść  oszczep  ojców?« 

»Kutullinie«  spokojnie  wódz  odpowiedział,  » ostry 
jest  oszczep  Konnala.  Rad  on  jaśnieć  w  bitwie,  za- 
czerwienić się  kr^\'ią  tysiąców.  Jednak  choć  ręka 
przechyla  się  do  boju,  serce  jest  za  pokojem  dla 
Erynu.  Pojrzyj,  o  pierwszy  w  Kormaka  wojnach, 
pojrzyj  na  czarną  flotę  Swarana!  Mnogie  są  jego 
maszty  na  brzegach,  jak  trzciny  na  jeziorze  Lęgu. 
Jego  okręty  jak  mgłą  pokryte  lasy,  kiedy  burza  na- 
przemian  ich  drzewa  ku  sobie  przygina.  Liczni  są 
jego  wodze  do  boju.  Konnal  jest  za  pokojem.  Fingal 
nawet  unikałby  tej  walki,  pierwszy  ze  śmiertelnych 
mężów,  Fingal,  który  przegania  śród  walecznych, 
jak  po  błoniu  wiatr  burzliwy,  kiedy  przez  dźmę- 
czną  Konę  potoki  ryczą  i  noc  ze  wszystkiemi  chmu- 
rami rozłoży  się  na  wzgórzu!* 

»Ustąp«  rzecze  Kalmar,  »męźu  pokoju!«  »Ustąp« 
rzecze  syn  Maty,  »o  Konnalu!  Idź  w  ciche  góry, 
gdzie  nigdy  oszczep  boju  nie  błyska!  Uganiaj  po 
Kromli  śniade  jelenie;  przeszywaj  strzałą  skoczne 
sarny  Leny.  Ale  ty,  Kutullinie,  błękitnooki  synu  Se- 
my,  władco  bojowiska,  ty  rozgoń  synów  Lochlinu! 
Złam  pyszne  ich  szeregi!  Niech  żaden  okręt  państwa 
śniegów    nie    odpłynie   na  czarne  fale  Inistoru.     Po- 

PISMA    GOSZCZYŃSKIEGO.     II.  7 


98  PIESKI  08SJANA 


wstańcie,  chmurne  wiatry  Erynu!  Zaszumcie,  wichry 
od  Lary  łań!  Niech  skonam  śród  burzy,  rozszarpany 
w  obłoku  przez  gniewne  ducliy  mężów;  niecli  Kal- 
mar skona  śród  burzy,  jeśli  łowy  dla  niego  są  za- 
bawą tak  miłą,  jak  bitwa  puklerzów !« 

/)Kalmarze!«  zwolna  odpowiedział  Konnal,  »mło- 
dy  synu  Maty,  nigdy  ja  nie  ustąpiłem.  Skory  byłem 
z  mojemi  przyjaciółmi  do  potyczki;  ale  —  mała  jest 
sława  Konnala.  Przed  mojem  obliczem  spowszedniały 
bitwy;  waleczny  zwyciężał.  Jednak,  synu  Semy,  po- 
słuchaj mojego  głosu,  spomnij  sobie  na  stary  tron 
Kormaka!  IDaj  skarby,  daj  połowę  kraju  za  pokój, 
dopóki  Fingal  nie  przybędzie  na  nasze  brzegi.  Wy- 
bierzesz-li  wojnę,  ja  pójdę  z  oszczepem  i  mieczem. 
Będę  się  radował  pośrodku  tysiąców;  dusza  moja 
zaświta  w  pomroku  bitwy !« 

» Lubię  ja  wrzawę  oręża «  odezwie  się  Kutullin, 
»lubię  ją,  jak  grzmot  niebios  przede  dżdźem  wioś- 
nianym.  Ale  zgromadź  błyszczące  pokolenia,  abym 
się  przypatrzył  synom  wojny.  Niech  przyjdą  błoniem, 
świecąc,  jak  promienie  słońca  przed  burzą,  kiedy 
wiatr  zachodni  chmury  nagania,  a  dęby  Morwenu 
szumią.  Ale  gdzie  są  moi  towarzysze  boju,  podpory 
mojego  ramienia  w  przygodach?  Gdzie  jesteś,  biało- 
piersi  Katbo?  Gdzie  Duchomar,  chmura  wojny?  Czy 
odstąpiłeś  mię  w  dzień  burzy,  o  Fergusie,  Fergusie, 
pierwszy  przy  uciesze  biesiad?  Synu  Rossy,  ramię 
śmierci,  czy  jak  sarna  z  Malmoru,  czy  jak  jeleń 
z  rozgłośnych  wzgórków  przybywasz?  Pozdrawiam 
ciebie,  synu  Rossy.  Cóż  to  zasępia  duszę  wojny ?« 

» Cztery  kamienie*  odpowiedział  wódz,  » sterczą 
na  grobie  Katby.  Te  ręce  złożyły  w  ziemi  Ducho- 
mara,  ową  chmurę  wojny.  Katbo,  synu  Tormana,  by- 
łeś ty  promieniem  słonecznym  Erynu!  A  ty,  waleczny 
Duchomarze  —  mgłą  bagnistego  Łanu,  roztaczającą 
się  w  jesieni    po    łąkach  i  niosącą    śmierć  tysiącom! 


99 


Morno,  najpiękniejsza  z  dziewic,  spokojny  twój  sen 
w  jaskini  skał!  Upadłaś  w  ciemności  zaró^\Tio  z  gwia- 
zdą, co  ukośnie  zaiskrzy  nad  pustynią,  a  wędrowiec 
zostaje  samotny  i  żałuje  zgasłego  promienia. « 

» Opowiedz*  rzecze  błękitnooki  syn  Semy,  » opo- 
wiedz, jak  upadli  wodzowie  Erynu.  Upadliż  oni  od 
Loclilinu  synów,  potykając  się  bojem  rycerzy?  Czy 
co  innego  zaprowadziło  mocarzy  we  zbrój acli  do 
ciemnego  i  ciasnego  domu?« 

»Katba«  odpowiedział  rycerz,  » poległ  od  miecza 
Ducliomara,  przy  dębie  szumiącego  strumienia.  Du- 
chomar  przj^szedł  do  jaskini  Tury  i  powiedział  mi- 
łej Mornie:  »Morno,  najpiękniejsza  między  kobietami, 
miła  córko  silnorękiego  Kormaka,  dla  czegoś  tak  sa- 
motna w  zagrodzie  kamieni,  w  jaskini  opok?  IMruczy 
strumień.  Stary  dąb  skrzypi  wiatrem.  Przed  tobą  je- 
zioro się  burzy;  czernieją  chmury  na  niebie.  Aleś  ty 
śniegiem  na  błoniu;  twoje  włosy  —  mgła  na  Kromli, 
kiedy  się  kędzierzawi  koło  wzgórza  i  połyska  pro- 
mieniem zachodu.  Twoje  piersi  są  dwie  białe  skały, 
które  widać  przy  strumienistym  Braunie.  Twoje  ra- 
miona podobne  do  dwóch  białych  kolumn  na  sali 
wielkiego  Fingala.« 

»A  skądże  to  idziesz*  rzekła  mu  na  to  piękno- 
włosa  dziewica,  »skądźe  to,  Duchomai-ze,  najposęp- 
niejszy  z  mężów?  Czarne  są  brwi  twoje  i  straszne. 
Czerwone,  błąkające  się  oczy.  Czy  S waran  ukazał  się 
na  morzu?  Czy  wiesz  co  o  nieprzyjacielu,  Duchoma- 
rze?«  —  »Ze  wzgórza  powracam,  o  Morno,  ze  wzgó- 
rza śniadej  łani.  Trzy  położyłem  z  łuka,  trzy  rącze- 
mi  psami  łowów.  Luba  córko  Kormaka,  kocham  cie- 
bie, jak  moją  duszę.  Dla  ciebie  położyłem  okazałego 
jelenia.  Wzniosła  była  gałęzista  jego  głowa,  a  noga 
prędka,  jak  wiatr. « 

»Duchomarze«  odpowiedziała  spokojnie  dziewica, 
»ja  nie  kocham  ciebie,  mężu  posępny.     Twoje  serce 

7* 


100  PIEŚNI   OSSJANA 


twarde,  jak  skała;  ponure,  groźne  twoje  czoło.  Ale 
ty,  Katbo,  młody  synu  Tormana,  ty  jesteś  Morny 
liochankieiu.  Ty  jesteś  słonecznym  promieniem  na 
dniu  clnnurnej  burzy.  Nie  widziałżeś  na  pagórku  łani 
młodego  syna  Tormanowego?  Morua  wygląda  jego 
powrotu.* 

»Długo  więc  Morna  będzie  w_yglądać«  rzekł  Du- 
chomar,  » długo  będzie  A\yg]ądać  Katby!  Widzisz  ten 
miecz  obnażony?  Płynie  jeszcze  po  nim  krew  Katby. 
Długo  będzie  go  Morna  wyglądać!  Upadł  przy  stru- 
mieniu Branny.  Na  Kronie  grób  mu  postawię,  córko 
błękitnotarczego  Kormaka.  Zwróć  oko  swoje  na  Du- 
cliomara;  jego  ramię  mocne  jak  burza.« —  »Syn  Tor- 
mana upadł !«  oz  wał  się  dziko  przytłumiony  głos 
dziewicy,  » upadł  na  swoich  rozgłośnych  wzgórzach 
młodzieniec  ze  śnieżną  piersią,  pierwszy  łowiec  na 
łanie,  nieprzyjaciel  cudzoziemców  oceanu!  Czarny  mi 
jesteś,  Duchomarze,  i  ramię  twoje  krwawe  jest  dla 
Morny.  Daj  mi,  mój  nieprzyjacielu,  miecz  ten.  Lubię 
sączącą  się  krew  Katby. « 

*  Oddał  miecz  łzom  dziewicy.  Przebiła  jego  pierś 
męską.  Upadł  jak  brzeg  potoku;  wyciągnął  rękę 
i  przemówił:  » Córko  błękitnotarczego  Kormaka,  za- 
biłaś mię  w^  niojej  młodości.  Zimny  miecz  w  mojej 
piersi.  O  Morno,  czuję  chłód  jego.  Oddaj  mię  Moinie, 
dziewicy;  Duchomar  był  jej  snem  podczas  nocy.  Ona 
grób  mi  postawi,  a  łowiec  uczci  mnie.  Ale  wyciągnij 
ten  miecz  z  mojej  piersi,  o  Morno;  zimne  jest  źelazo.« 
Zbliżyła  się  we  łzach,  zbliŹ3'ła  się  i  wyciągnęła  miecz 
z  piersi.  A  on  przeszył  bok  jej  biały.  Rozesłał  do- 
koła po  ziemi  piękne  jej  kędziory  i  krew  kipiąca 
wytrysnęła  z  jej  boku.  Zaczerwieniło  się  krwią  białe 
ramię.  Skonała,  tarzając  się.  Jaskinia  odbiła  jej 
westchnienie. « 

» Pokój  rycerskim  duszom !«  rzekł  posępny  Kutul- 
lin,   » wielkie    były    ich    czyny  w  boju.  Bodajby  krą- 


101 


żyli  przy  mnie  na  obłokach,  i  ukazywali  wojenne 
swoje  postacie!  Ducli  mój  krzepiłby  się  w  przygo- 
dzie, a  ramię  zrównałoby  niebieskiemu  piorunowi. 
Ale  ty,  Morno,  ty  na  promieniu  księżyca  spuść  się 
do  okien  mego  spoczynku,  kiedy  się  myśli  uspokoją, 
kiedy  zgiełk  oręża  przeminie. « 

^Zgromadźcie  siły  pokoleń!  Śpieszcie  się  na  wojnę 
Erynu.  Trzymajcie  się  mojego  wozu  bitew!  Rozra- 
dujcie się  dźwiękiem  mojego  pędu!  Zawieście  trzy 
oszczepy  przy  moim  boku  i  pójdźcie  za  skokiem  mo- 
jego rumaka!  Niech  mocny  będzie  duch  mój  w  moich 
przyjaciołach,  kiedy  bitwa  przyćmi  dokoła  promienie 
mojej  stali !« 

Jak  się  rzuca  strumień  piany  z  czarnocienistych 
głębin  Kromli,  kiedy  górą  grzmot  się  przetacza, 
a  noc  brudna  siedzi  w  połowie  góry,  z  przełomów 
nawałnicy  wyzierają  mroczne  oblicza  duchów;  tak 
zuchwale,  tak  szeroko,  tak  groźnie  rzucili  się  syno- 
wie Erynu.  Wódz — jak  morski  wieloryb,  co  otoczony 
falami,  popędza  naprzód  swoją  siłę,  niby  strumień, 
przetaczający  wzdłuż  brzegów  swoją  potęgę.  Posł}''- 
szeli  synowie  Lochlinu  wrzawę,  podobną  do  wrzawy 
burzliwego  wiatru.  Swaran  uderzył  w  Avypukłą  tar- 
czę i  zawołał  na  syna  Arny:  » Jakiż  to  pomruli  ob- 
lata wzgórze,  jak  rój  wieczornych  owadów?  Czy  to 
synowie  Erynu  schodzą,  czy  wiatr  szumiący  wyje 
w  dalekim  lesie?  Taki  bywa  gwar  na  Gormalu,  nim 
wały  moje  podniosą  białe  głowy.  Synu  Arny,  Avejdź 
na  pagórek  i  pojrzyj  po  mrocznem  pól  obliczu !« 

Odszedł  i  wrócił  natychmiast  ze  drżeniem.  Dziko 
błąkały  się  jego  oczy.  Serce  o  piersi  mocno  ude- 
rzało. Słowa  jego  były  jąkliwe,  stłumione,  powolne. 
» Wstawajcie,  syny  oceanu,  wstawaj,  o  Avodzu  czarno- 
śniadej  tarczy!  Widzę  ponui-y  potok  bitwy,  potęgę 
synów  Erynu  do  dna  zaburzoną.  Wóz,  wóz  wojny 
jedzie,    jak    płomień    śmierci,    prędki  wóz  Kutullina, 


102  PIEŚNI  OSSJANA 


szlachetnego  syna  Semy.  On  sam  pochyla  się  naprzód, 
równy  bałwanowi  na  skale,  równy  mgle  na  błoniu, 
kiedy  ją  słońce  popędza.  Boki  wozu  nasadzone  ka- 
mieńmi,  a  iskrzy  jak  morska  powódź  przy  nocnej 
łodzi.  Dyszel  z  heblowanego  cisu,  siedzenie  z  kości 
wygładzonej.  Boki  jego  wypełnione  oszczepami;  dno 
utrzymuje  nogi  rycerzów.  Przed  wozem  naprawo 
widać  dyszącego  konia:  wysokogrzywy,  szerokopiersi, 
pyszny,  dalekoskoczny,  mocny  syn  wzgórza.  Głośne 
i  dźwięczne  jego  kop3'to;  polot  grzywy  podobny  do 
strumienia  wyzieuai  na  szczycie  opoki.  Świecą  się 
boki  rumaka.  Jego  imię  Sulin-Siffada.  Przed  wozem 
nalewo  widać  dyszącego  konia:  ciemuogrzywy,  wznio- 
słog^łowy,  mocnokoi^yty,  cliyźj',  lotny  syn  wzgórza; 
jego  imię  pomiędzy  burzliwemi  synami  mieczów:  Dus- 
ronal.  Tysiąc  pasów  trzyma  wóz  w  górze;  twarde 
jarzmo  połyskuje  wieńcem  piany.  Ciemne  pasy,  bły- 
szczące kamieniami,  zbiegają  się  na  okazałych  kar- 
kach rumaków,  jak  pręgi  mgły,  przelatującej  nad 
strumienistą  doliną,  jak  pęd  jelenia,  jak  moc  orła, 
ciskającego  się  na  swoją  zdobycz.  Ich  tętent  równa 
się  burzliwemu  matrowi  na  wiszarach  śnieźnogłowego 
Gormalu. 

Na  wozie  widać  wodza  mocnorękiego,  syna  mie- 
cza; imię  rycerza  Kutullin,  syn  Semy,  król  konch. 
Policzki  jego  podobne  do  wygładzonego  cisu;  wiel- 
kie jest  spojrzenie  błękitnego  oka  pod  ciemnym  łu- 
kiem brwi.  Kędziory  spływają  z  głowy  jak  płomień, 
kiedy  nachyla  się  do  ciśnienia  dzidy.  Uciekaj,  królu 
oceanu,  uciekaj!  Idzie  on,  jak  burza  po  strumienistej 
dolinie. 

» Kiedyż  ja  uciekałem?*  zawołał  król,  »kied3''ź 
uciekał  Swaran  z  walki  oszczepów?  Kiedj^ż  się  na- 
straszyłem niebezpieczeństwem,  wodzu  małej  duszy? 
Spotykam  burzę  Gormalu,  kiedy  rozbija  piany  moich 
wałów.  Spotykam  chmur  nawałnicę,  a  miałbym  uciec 


103 


przed  jednym  rycerzem?  Choćby  sam  Fingal  stanął 
przede  mną,  to  mego  ducha  trwoga  nie  ogarnie! 
Powstańcie,  moje  tysiące,  powstańcie  do  boju!  Oblej- 
cie mię,  jak  szumiące  morze!  Kupcie  się  wokrąg 
błyskotnej  stali  waszego  króla,  mocni,  jak  opoki  mo- 
jej ziemi,  co  z  uciechą  spotykają  burzę  i  jeżą  ku 
wiatrom  czarne  swoje  sosny. « 

Jak  ciemne  burze  jesienne,  pędzące  z  gór  głoś- 
nych, zbliżyli  się  ku  sobie  rycerze.  Jak  dwa  głębo- 
kie potoki,  pędzące  ze  skał  wysokich,  zetrą  się,  zmie- 
szają i  ryczą  na  równinie,  tak  głośno,  przykro  i  po- 
nuro spotkał  się  Lochlin  i  Inisfail.  Zamieniali  ciosy 
wódz  z  wodzem,  mąż  z  mężem.  Stal  dzwoniąc  za- 
grała na  stali.  Zlatywały  pękające  szyszaki;  pryskała 
i  sączyła  się  krew  dokoła.  Na  gładkim  cisie  brzmią 
cięciwy.  Powietrzem  gwiżdżą  strzał}'.  Padają  oszczepy, 
jak  kręgi  światła,  które  ozłacają  oblicze  nocy.  Jak 
łoskot  rozhukanego  oceanu,  kiedy  wszystkie  wały 
podniesie,  jak  zgrzytający  grzmot  niebieski,  taki  był 
łoskot  wojny.  I  choćby  do  śpiewania  tej  bitwy  było 
stu  bardów  Kormaka,  głos  stu  bardów  nie  zdołałby 
podać  przyszłym  czasom  wszystkich  konających.  Bo 
wielu  było  poległych  rycerzy;  daleko  rozlała  się  krew 
walecznych ! 

Jęknijcie,  syny  pieśni,  jęknijcie  nad  śmiercią  szla- 
chetnego Sitallina!  Niech  się  podniesie  westchnienie 
Fiony  na  samotnej  łące  ulubionego  Ardana!  Upadli 
oni,  podobni  dwom  łaniom  pustyni,  z  ręki  potężnego 
Swarana,  kiedy  ryczał  między  tysiącami,  niby  wrzask- 
liwy duch  burzy,  co  siedzi  na  chmurach  północy 
i  cieszy  się  śmiercią  żeglarzy.  Nie  spała  i  twoja  ręka 
przy  boku,  wodzu  mglistej  wyspy,  synu  Semy,  Ku- 
tuUinie!  Wielu  poległo  od  twojego  ramienia.  Miecz 
jego  był  niebieskim  promieniem,  kiedy  przeszywa  sy- 
nów dolin,  kiedy  pobity  lud  pada,  a  góry  dokoła 
goreją.  Parska  Dusronal    na  rycerskie  zwłoki,  kąpie 


104  PIEŚNI   OSSJANA 


Siffada  we  krwi  kopyto.  Za  niemi  układa  się  bitwa, 
jak  las  połamany  w  puszczacti  Kromli,  kiedy  nad  ła- 
nami przepływa  burza,  obarczona  ducłiami  nocy. 

Zapłacz  pod  skałą  szumiącego  wiatru,  dziewico 
Inistoru.  Nachyl  piękną  głowę  ku  fali,  o  ty,  milsza 
niż  duchy  pagórka,  kiedy  w  południe  przemykają  się 
słonecznym  promieniem  ponad  milczący  Morwen! 
Upadł,  zginął  twój  młodzieniec,  zbladł  pod  mieczem 
KutuUina.  Nie  popędzi  już  odwaga  twego  kochanka, 
aby  przelewał  krew  królów.  Trenar,  nadobny  twój 
Trenar  skonał,  o  dziewico  Inistoru.  Siwe  psy  wyją 
przed  domem;  widzą  one,  że  się  przemyka  duch  jego. 
Odpuszczony  łuk  leży  na  sali.  Żadnego  odgłosu  na 
pagórku  łani.  Jak  tysiąc  bałwanów  na  skałę  się  wali, 
tak  idą  tłumy  Swarana;  jak  skała  opiera  się  tysiącu 
bałwanów,  tak  Eryn  opiera  się  Swaranowi  oszcze- 
pów. Ryczy  śmierć  dokoła  wszelkiemi  głosami  i  mie- 
sza się  z  tarcz  łoskotem.  Każdy  rycerz  jest  słupem 
ciemności,  a  promieniem  ognistym  miecz  jego  ręki. 
Grzmi  pole  od  skrzydła  do  skrzydła,  jak  gdyby  sto 
młotów  naprzemian  podnosiło  się  i  opadało  i  biło 
w  czerwone  dziecię  pałającego  pieca. 

Któż  są  ci  na  błoniu  Leny,  tak  posępni  i  czarni? 
Któż  są  ci,  niby  dwie  climury,  z  mieczami  nad  sobą, 
niby  z  błyskawicami?  Drżą  dokoła  pagórki,  wzdry- 
gają  się  omszone  skały.  Któż  oni,  jeśli  nie  syn  oceanu 
i  wozokotczy  wódz  Erynu?  Wiele  jest  niespokojnych 
przyjacielskich  ócz,  które  posępnie  zważają  ich  śród 
błonia.  —  Ale  noc  osłania  wodzów  chmurami  i  koń- 
czy straszliwą  walkę. 

Było  to  na  cienistym  wiszarze  Kromli,  gdzie  Dor- 
glas  przyrządzał  zwierzynę,  łup  rycerzy,  nim  wzgó- 
rza opuścili.  Stu  młodzieńców  zgromadzało  gałęzie, 
dziesięciu  wojowników  rozniecało  ogień,  trzystu  to- 
czyło gładkie  głazy:  szeroldm  okręgiem  dymiła  się 
uczta.  Kutullin,  wódz  eryuskich  wojowników,  zanurzył 


105 


się  w  potężnej  dusz3^  Stał  on  oparty  na  dre^vnia- 
nym  oszczepie  i  mówił  do  syna  pieśni,  do  Karilla 
z  innych  czasów,  siwowłosego  syna  Kinfenny:  »Sam- 
źe  odprawię  ową  ucztę,  a  król  Locłilinu  jest  na 
Erynu  brzegach,  daleko  od  lasu  swojego  wzgórza, 
od  dźwięcznych  sal  swojej  uczty?  Wstań,  Karillu, 
synu  przeszłości,  zanieś  moje  słowa  S waranowi.  We- 
zwij go  od  łoskotu  fal,  bo  Kutullin  ucztę  daje.  Niech 
się  tu  nasłucha  szumu  moich  lasów,  pomiędzy  noc- 
nemi  obłokami.  Bo  chłodno  i  mroźnie  gwiżdże  wiatr 
burzliwy  nad  jego  mórz  pianą.  Niech  drżąca  arfa 
tutaj  go  uczci,  niech  rycerskie  pienia  posłyszy!* 

Odszedł  stary  Karill  wez^^ać  króla  tarcz  ciemno- 
śniadych  prz^gemnym  głosem:  »Podnieś  się  ze  skór 
swoich  łowów,  Swaranie,  królu  lasów!  Kutullin  daje 
biesiadę  konch.  Podziel  ucztę  z  modrookim  wodzeni 
Erynu !«  A  on  odpowiedział,  niby  mglisty  grzmot 
Kromli  przed  burzą:  ^>Inisfailczyku,  gdyby  wszystkie 
twoje  córy  wyciągnęły  śnieżne  ramiona,  podniosły 
wysoko  wzdychające  piersi  i  patrzyły  mile  oczami 
miłości  —  Swaran,  twardy,  jak  tysiąc  lochlińskich 
opok,  zostałby  tutaj,  aż  dopóki  ranek  młodym  pro- 
mieniem wschodu  nie  zaświta  jemu  nad  śmiercią  Ku- 
tullina.  Miłe  są  mojemu  uchu  lochlińskie  wiatry. 
Szumią  one  nad  mojemi  morzami,  głośno  rozmawiają 
z  mojemi  Linami  i  przynoszą  do  moich  myśli  zielone 
moje  lasy,  zielone  lasy  Gormalu,  często  odzywające 
się  wiatrem,  kiedy  mój  oszczep  zarumieniał  się  na 
polowaniu  dzików.  Niech  posępny  Kutullin  ustąpi  mi 
starego  tronu  Kormaka,  albo  potoki  Erynu,  pędząc 
z  gór  jego,  zaczerwienią  swoją  pianę  jego  krwią 
pyszną !« 

» Smutne «  mówił  Karill  przeszłości,  » smutne  jest 
brzmienie  Swaranowego  głosu !«  —  » Smutne,  ale  dla 
niego !«  rzekł  błękitnooki  .syn  Semy.  » Karillu,  pod- 
nieś głos    twój    i    zaśpiewaj   o  przeszłych   sprawach. 


106  PIEŚNI  OSSJANA 


Odpraw  noc  pieśniami,  a  nam  daj  uciechę  smutku; 
bo  wiele  rycerz}^  i  dziewic  miłości  przeminęło  w  Inis- 
faile,  i  miłe  są  pieśni  narzel^ania,  litóre  się  rozlegają 
po  skałach  Albionu,  kiedy  wrzawa  łowów  przejdzie, 
a  fale  Kony  odpowiadają  na  głos  Ossjana!«  Karill 
zaczął: 

»We  dniach  przeszłości  szli  synowie  oceanu  ku 
Erynowi.  Tysiąc  okrętów  przem3dłało  się  po  falach 
na  miłe  pola  Ullinu.  Powstali  synowie  Inisfailu,  aby 
dać  odpór  pokoleniu  tarcz  źelaznj^ch. 

Był  tam  Kairbar,  pierwszy  z  mężów,  i  Grudar, 
okazały  młodzieniec.  Długo  się  oni  spierali  o  pstro- 
katego byka,  który  się  pasł  na  brzmiących  łąkach 
Golbunu.  Każdy  pragnął  go  posiadać.  Śmierć  była 
często  na  ostrzu  ich  oręźów. 

Rycerze  walczyli  bok  przy  boku.  Cudzoziemcy 
morza  uciekli.  Któreż  imiona  piękniejsze  były  na 
wzgórzu,  jak  Kairbar  i  Grudar? 

Ale,  ach!  dlaczegóż  ryknął  byk  na  brzmiących 
błoniach  Golbunu?  Ujrzeli  go,  kiedy  szedł  biały  jak 
śnieg.  Nienawiść  rycerzy  ocknęła  się  nanowo. 

Spotkali  się  na  trawiastych  brzegach  Lubaru. 
Grudar  upadł  we  krwi.  Dziki  Kairbar  przybył  na 
dolinę,  gdzie  Brassolis,  najpiękniejsza  ze  sióstr  jego, 
podnosiła  na  ustroniu  pieśń  smutku. 

Śpiewała  ona  czyny  Grudara,  młodzieńca  jej  skry- 
tej duszy.  Smuciła  się  po  nim  na  polach  krwi;  ale 
jeszcze  spodziewała  się,  źe  wróci.  Jej  pierś  biała 
wyzierała  z  pod  odzieży,  niby  księżyc  z  nocnych 
obłoków,  kiedy  poliazuje  oku  białą  krawędź  z  ciem- 
ności, która  osłania  jego  szj^bę.  Wdzięczne,  jak 
arfa,  były  jej  głosy,  kiedy  nuciła  pieśń  smutku.  Serce 
jej  wisiało  przy  Grudarze;  był  on  tajemnem  spoj- 
rzeniem jej  oka.  » Kiedyż  powTÓcisz  we  zbroi,  naj- 
waleczniejszy  na  wojnie?* 

»'Weź,  Brassolis «  tak  mówił  Kairbar,  »weź.  Bras- 


107 


solis,  tę  skrwawioną  tarczę,  zbroję  nieprzyjaciela, 
i  zawieś  ją  wysoko  na  mojej  sali.«  Łagodne  jej  serce 
uderzyło  w  piersi,  odeszła  zmieszana  i  blada.  Znala- 
zła swojego  młodzieńca  we  krwi.  —  Skonała  na  bło- 
niach Kromli.  Tutaj,  Kutullinie,  proch  jej  spoczywa. 
Z  ich  grobów  wyrastają  owe  samotne  cisy  i  bronią 
je  od  burzy. 

Piękna  była  Brassolis  na  łące.  Okazały  był  Gru- 
dar  na  błoniu.  Bard  imiona  ich  zachowa  i  prześle  je 
następnym  czasom. 

»Miły  głos  twój,  Karillu«,  odezwał  się  błękitno- 
oki  wódz  Erynu,  »miłe  słowa  przeszłości.  Są  one  ci- 
chym deszczem  wiosennym,  kiedy  słońce  patrz}'  na 
pola,  a  jasny  obłok  nad  pagórkiem  przepływa.  O  uderz 
w  arfę  na  cześć  mojej  kochanej  Brageli,  samotnego 
promienia  Dunskaichu.  Uderz  w  arfę  na  cześć  Bra- 
geli, małżonki  syna  Semy,  którą  na  mglistej  Avyspie 
zostawiłem.  Czy  podnosisz  tam  piękną  głowę  ze  skały, 
upatrując  żagli  Kutullina  ?  Wdali  burzy  się  morze; 
ty  białą  pianę  bierzesz  za  mój  żagiel.  Odejdź,  moja 
kochanko !  Już  noc,  a  mroczne  wiatry  gwiżdżą  w  two- 
ich kędziorach.  Pójdź  do  moich  sal  godowych  i  dumaj 
o  upłynionych  czasach.  Nie  wrócą,  aż  burza  wojny 
oniemieje.  O  Konnalu!  mów  mi  o  wojnie  i  o  zbro- 
jach; wypędź  ją  z  mojej  myśli.  Miła  jest  z  pływa- 
jącemi  kędziorami  białopiersia  córka  Targlana.« 

Konnal, powolny rozprawiacz,  odpowiedział:  » Strzeż 
się  plemienia  oceanu!  Roześlij  dokoła  swoje  nocne 
tłumy,  ażeby  szpiegowały  potęgę  Swarana.  Kutulli- 
nie, ja  jestem  za  pokojem,  dopóki  nie  nadciągnie  lud 
Selmy,  dopóki  nie  nadciągnie  Fingal,  pierwszy  z  mę- 
żów, promień,  równy  słońcu  na  naszych  polach !«  Ry- 
cerz uderzył  w  tarczę  wezwania;  przybyli  wojownicy 
nocy.  Reszta  spoczywała  na  łąkach  lasu  i  zasypiała 
pod    mglistemi    Aviatrami.    Dokoła    w    mętnych  obło- 


108  PIEŚNI  OS8JANA 


kach  pływały  duchy  poległych  za  młodu,  a  zdała, 
w  ponurej  ciszy  Leny  słychać  było  załedwo  roze- 
znane, prz3'tłumione  głos}'  śmierci. 


PIESN  DRUGA. 


Konnalowi  nkazuj(>  się  duch  Krugala  i  zwiastuje  mu 
przegraną  Kutullhia.  Konnal  udziela  tej  przepoAviedni 
Kutulliuowi  i  radzi  pokój;  KutuUin  przedsiębierze  ciąg- 
nąć wojnę.  Rano  Swaran  przysyła  upokarzające  warunlii 
pokoju,  które  KutuUin  odrzuca.  Rozpoczyna  się  bitwa 
z  obu  stron  zapalczywa,  długo  niepewna;  nakoniec  Gru- 
mal,  wódz  irlandzki,  pierzclia,  wojsko  idzie  za  nim, 
a  Kutnllin  i  Konnal  zasłaniają  odwrót.  W  tej  chwili  po- 
jawia się  przy  brzegach  Fingalowa  flota.  KutuUin  pod- 
czas nocy  rozmawia  z  Konnalem  i  Karillem,  który  w  ustę- 
pie opowiada  przygodę  Komala  i  Galwiny. 

Konnal  leżał  przy  szumie  potoku  pod  zgrzybia- 
łemi  drzewami.  Omszony  kamień  podpierał  mu  głowę. 
Słuchał  cichych  odgłosów  nocnych  nad  błoniami  Leny. 
Leżał  daleko  od  rycerzy;  s\ti  miecza  nie  lękał  się 
nieprzyjaciela.  W  odpoczynku  ujrzał  r3xerza,  zlatu- 
jącego z  pagórka  szkarłatnym  strumieniem  ognia. — 
Krugal  siedział  na  tym  promieniu,  wódz,  który  po- 
legł w  bitwie.  Poległ  on  z  ręki  Swarana,  walcząc 
rycerską  walką.  Jego  oblicze  było  niby  promień  za- 
chodzącego księżyca.  Z  obłoków  pagórka  była  jego 
odzież.  Ocz}' — przygasły  płomień.  W  piersiach  czarna 
rana.  »Krugalu!«  zawołał  potężny  Konnal,  »synu 
Dedgala,  sławny  na  wzgórzu  łani  kruszycielu  tarcz, 
czemuś  tak  smutny  i  blady?  Nie  bladłeś  nigdy  z  trwogi. 
Cóż  niepokoi  lunarłego  Krugala? «   Chwiejący  się  stał 


109 


on  we  łzach  i  \\7ciągnął  bladą  rękę  nad  rycerzem. 
Zcicha  słaby  głos  podniósł,  niby  powiew  nad  trzci- 
niastym  Lęgu:  »Mój  duch  na  moich  wzgórzach,  Kon- 
nalu;  moje  ciało  na  eryńskich  piaskach!  Nie  będziesz 
już  więcej  rozmav*'iał  z  Krugalem,  ani  na  błoniach 
spotykał  jego  samotnych  kroków.  Lekki  jestem,  jak 
podmuch  Kromli;  przemykam  się  jak  cień  tumanu. 
Konnalu,  widzę  chmurę  śmierci;  czarno  wisi  ona  nad 
polami  Leny;  synowie  zielonego  Ery  nu  muszą  upaść... 
Ustąp  z  pola  duchów !«  Uleciał,  niby  zaćmiony  księ- 
życ, w  poświście  wiatru.  »Stój!«  zawołał  potężny 
Konnal,  »stój,  przyjacielu,  coś  mi  tak  ciemno  zaja- 
śniał! Zaczekaj  w  niebieskim  promieniu,  synu  wietrz- 
nej Kromli!  Któraż  jaskinia  jest  twoim  samotnym 
domem?  Któryż  pagórek  zielonogłowy  jest  miejscem 
twojego  spoczynku?  Nie  usłyszymyż  ciebie  ani  w  bu- 
rzy, ani  w  szumie  potoku?  Kiedyż  słabi  synowie 
wiatru,  zaledwo  widziani,  przemykają  się  nad  pusz- 
czą?* 

Konnal  miłogłosy  podniósł  się  we  dźwięcznej 
zbroi.  Uderzył  nad  Kutullinem  w  tarczę  i  przebudził 
syna  bitAvy.  »Po  co«  zapytał  sternik  wozu,  »po  co 
Konnal  przychodzi  do  mnie  wśród  nocy?  Mój  oszczep 
łatwoby  się  skierował  na  odgłos,  i  Kutullin  smuciłby 
się  po  śmierci  przyjaciela.  Powiedz,  Konnalu,  po- 
wiedz! Twoja  rada  jest  słońcem  nieba!«  —  »Synu 
Semy«  wódz  odpowiedział,  »duch  Krugala  przybył 
do  mnie  ze  swojej  jaskini;  gwiazdy  słabo  pałały 
przez  jego  postać.  Głos  jego  podobny  był  do  szumu 
dalekiego  strumienia.  —  Jest  on  posłańcem  śmierci. 
Mówił  o  ciemnym  i  wązkim  domu.  --  Szukaj  pokoju, 
o  wodzu  Erynu,  albo  ustąp  na  błonia  Leny.<' 

» Mówił  z  Konnalem«  odpowiedział  książę;  » cho- 
ciaż gwiazdy  słabo  pałały  przez  jego  postać,  synu 
Kolgara,  to  wiatr  szemrał  przy  twoich  uszach.  — 
Albo,    jeśli    to    była  postać    Krugala,  czemuś  go  nie 


110  PIEŚNI  OSSJANA 


zmusił,  aby  mnie  się  pokazał?  Wypytałźeś  się  syna 
powietrza  o  jego  jaskinię,  o  dom  jego?  To  mój  miecz 
mógłby  głos  ten  znaleźć  i  wycisnąć  z  Krugala  jego 
wiadomość.  Ale,  Konnalu,  mała  jest  jego  mądrość. 
Wszak  jeszcze  wczora  był  tutaj,  jeszcze  nie  zaszedł 
na  nasze  wzgórza;  któżby  mógł  jemu  powiedzieć 
o  naszej  przegranej  ?«  —  »Ducłiy  wstępują  na  obłoki 
i  jeżdżą  wiatrami «  —  odpowiedział  głos  mądrości 
Konnala — »w  swoich  jaskiniach  społem  odpoczywają 
i  rozmawiają  o  śmiertelnych  mężach !« 

»To  niech  rozmawiają  o  śmiertelnych  mężach, 
o  każdym  —  tylko  nie  o  eryńskim  wodzu!  Niech 
mię  zapomną  w  swoich  jaskiniach.  —  Nie  ustąpię 
Swaranowi!  A  choćbym  miał  upaść,  mój  grób  po- 
wstanie w  słame  przyszłych  czasów.  Łowiec  łzą 
opłócze  mój  kamień;  żałość  osiądzie  przy  wysoko- 
piersiej  Brageli.  Nie  lękam  się  ja  śmierci  —  ale  się 
boję  uciekać,  bo  Fingal  widział,  żem  z\\yciężał.  Przy- 
bądź, słabe  widmo  pagórków,  i  mnie  samemu  pokaż 
się.  Przybądź  na  niebieskim  promieniu,  pokaż  w  swo- 
jej ręce  śmierć  moją  —  i  wted}'  jednak  nie  ustąpię, 
słaby  synu  wiatrów!  Idź,  synu  Kolgara,  i  uderz 
w  tarczę!  Wisi  ona  pomiędzj-  oszczepami.  Niech  na 
dźwięk  ten  powstaną  moi  wojownicy  w  pośrodku  bi- 
tew Erynu.  Chociaż  Fingal  opóźnia  przybycie  ludu 
burzliwej  swojej  wj-spy,  będziemy  walczyć,  synu  Kol- 
gara, i  pomrzemy  av  rycerskiej  walce !« 

Daleko  dźwięk  się  rozległ.  Porwali  się  rycerze, 
niby  fale  błękitnej  powodzi.  Stanęli  na  błoniu  na- 
kształt  dębu  rozłożystych  gałęzi,  kiedy  odpowiada 
zmarzłemu  strumieniowi  i  szumi  na  wiatr  zwiędłym 
liściem.  Szarzeje  chmurna  głowa  Kromli.  Drży  pora- 
nek na  wpółroz^^idnion^-m  oceanie.  Modry  tuman 
przepływa  zwolna  i  osłania  synów  Inisfaila.  » Wsta- 
waj cie«  odezwał  się  król  czarnośniadych  tarcz,  »wy, 
coście  przybyli  od  fal  Lochlinu!    Ustępują  przed  na- 


111 


szj^m  orężem  Erynu  synowie.  Pędźcie  ich  na  równi- 
nach Leny!  Morla!  idź  do  sal  Kormaka.  Przełóż  mu, 
aby  się  poddał  Swaranowi,  zaczem  lud  jego  w  groby 
zapadnie  i  milczenie  zalegnie  jego  wyspę!« 

Porwali  się  z  szumem,  podobnym  do  gwaru  wod- 
nych ptaków,  które  bałwan  płoszy  na  brzegu.  Gwar 
ich  jak  łoskot  tysiąca  potoków,  kiedy  po  nocnej  na- 
wałnicy spotkają  się  w  dolinie  Kony.  Toczą  się  czarne 
wiry  przy  bladym  brzasku  zarania. 

Jak  czarne  cienie  jesieni  płyną  nad  trawiastem 
wzgórzem,  tak  posępnie,  tak  czarno  przybyli  wodzo- 
wie rozgłośnych  lasów  Lochlinu.  Wysmukły,  jak  je- 
leń Morwenu,  idzie  przed  niemi  król  okazały.  Przy 
jego  boku  błyska  tarcza,  niby  podczas  nocy  płomień 
na  błoniu,  kiedy  świat  ciemny  i  milczący,  a  wędro- 
wiec widzi  ducha,  igrającego  na  promieniu.  Słabo 
połyskują  dokoła  góry  i  ukazują  się  ledwo  dojrzane 
dęby. 

Powiew  kołyszącego  się  oceanu  przepędził  mgłę 
szeroką.  Ukazali  się  synowie  Erynu,  niby  szereg  skał 
na  brzegu,  kiedy  żeglarze  przy  nieznajomym  brzegu 
drżą  pod  niestałym  wiatrem.  »Idź,  Morla «  rzecze 
król  Lochlinu,  »idź  i  przełóż  im  pokój;  przełóż,  jak 
go  dajemy  królom,  kiedy  ludy  naszym  mieczom  uleg- 
ną, kiedy  waleczni  polegną  w  boju,  a  dziewice  pła- 
czą na  poboisku!« 

Odszedł  wysoki  Morla,  syn  Swarta,  i  okazale  szedł 
młodzieniec.  Przemówił  do  modrookiego  wodza  ErNiiu 
pomiędzy  mniejszemi  rycerzami. 

»Przyjmij  pokój  od  Swarana«  mówił  on,  »pokój, 
jaki  daje  królom,  kiedy  ludy  ulegną  jego  mieczowi. 
Oddaj  nam  strumieniste  ró-wniiny  ICrynu,  swoją  oblu- 
bienicę i  swego  psa  łowczego.  —  Oblubienicę,  wy- 
sokopiersią  piękność,  łowczego  psa,  który  wiatry 
chwyta  —  oddaj,  na  dowód  słabości  twojego  ramie- 
nia, i  żyj  wtedy  pod  naszą  mocą!« 


112  PIEŚNI   OSSJANA 


» Powiedz  Swaranowi,  sercu  pychy,  że  Kutullin 
nigdy  nie  ulegnie!  Dam  jemu  ciemnozaburzone  mo- 
rze; dam  w  Erynie  groby  jego  ludo\^d.  Ale  nigdy 
cudzoziemiec  nie  jDOsiędzie  wdzięcznego  promienia  mo- 
jej miłości.  Nie  będzie  żaden  jeleń  uciekał  po  wzgó- 
rzach Lochlinu  przed  moim  prędkonogim  Luatem!« 

» Próżny  sterniku  wozu«  rzekł  Morla,  »i  tyż 
chcesz  pokonać  króla,  króla,  którego  okręty,  z  wielu 
lasów  zbudowane,  mogłyby  prze%vieźć  twoją  wyspę? 
Tak  mały  jest  zielonopagórki  twój  Eryn  dla  króla, 
który  panuje  burzliwym  falom !« 

»Morlo,  w  słowach  niejednemu  ustąpię,  ale  mój 
miecz  nikomu!  Dopóki  Konnal  i  Kutullin  żyją,  do- 
póty Eryn  będzie  własnością  Kormaka!* 

»0  Konnalu!  pierwszy  z  potężnych  mężów,  ty 
słyszałeś  słowa  Morli.  Będziemyż  jeszcze,  ty  tarcz 
kruszycielu,  spokojni,  jak  radziłeś?  Dlaczegóż,  duchu 
poległego  Krugala,  grozisz  nam  śmiercią?  Ciasny  dom 
powita  mię  otoczonego  blaskiem  sła^vy.  Podnieście, 
synowie  Einoiu,  podnieście  oszczepy  i  łuki  naciągnij- 
cie! Uderzcie  we  mroku  na  wroga,  jak  duchy  burzli- 
wej nocy.« 

Dziesięć  razy  okropniej,  grzmotniej,  dziczej  i  głę- 
biej roztoczył  się  pomrok  boju,  jak  chmura  pędząca 
na  dolinę,  kied}'  nieprzyjazne  burze  zakryją  cichy 
promień  słoneczny,  Kutullin  we  zbroi  szedł  przodem, 
niby  gnie'«Tiy  duch  obłoków,  ogniojawem  odziany, 
z  czarną  burzą  w  rękach.  Karill  daleko  zabrzmiał 
po  błoniach  rogiem  bitwy.  Podniósł  głos  pieśni  i  roz- 
lał swojego  ducha  na  myśli  walecznych.  Usta  śpie- 
waka nuciły: 

» Gdzież  jest  Krugal  poległy?  Leży  na  ziemi  za- 
pomniany. Dźwięki  konch  oniemiały.  Smutna  jest  oblu- 
bienica   Krugala,    obca    na  salach  swojego  smutku !« 

»Ale    któż  jest  ta,    co  jak  promień  słońca,  prze- 


113 


latuje  przed  rzędami  nieprzyjaciół  ?  To  Degrena, 
miła  piękność,  żona  poległego  Krugala!« 

»Za  nią  kędziory  unoszą  się  wiatrem;  jej  oko 
zapalone,  głos  dziki. « 

» Blady  i  marny  twój  Krugal;  postać  jego  mieszka 
w  jaskiniach  gór.  Przychodzi  on  we  śnie  do  twojego 
ucha;  podnosi  słaby  głos,  niby  brzęk  pszczół,  niby 
gwar  meczornych  owadów !« 

»Ale  Degrena  upada,  niby  poranny  obłok;  miecz 
Lochlinu  bok  jej  przeszył.  Upadło,  o  Kairbarze,  ma- 
rzenie twojej  kwitnącej  młodości.  Upadło,  o  Kairba- 
rze, marzenie  twoich  młodzieńczych  godzin !« 

Dziki  Kairbar  posłyszał  dź^^dęk  żałobny.  Rzucił 
się  naprzód  z  łoskotem,  jak  wieloryb.  Ujrzał  śmierć 
swojej  córki  i  ryknął  pomiędzy  tysiącami.  Oszczep 
jego  trafił  syna  Lochlinu,  a  bitwa  leciała  od  skrzy- 
dła do  skrzydła.  Jak  sto  burz  w  lochlińskich  lasach, 
jak  pożar  w  sosnach  stu  pagórków,  tak  zgubnie  walą 
się  szeregi  mężów.  Kutullin  skaszał  rycerzy  jak 
chwast;  Swaran  Eryn  wyludniał.  Poległ  z  jego  ręki 
Kurach  i  Kairbar  wypukłej  tarczy.  Na  nieprzerwany 
spoczynek  ułożył  się  Morglan.  Drżał  Kaoll,  kiedy  on 
konał.  Krwawe  pręgi  po  jego  białej  piersi;  złoty 
kędzior  rozesłany  w  pyle  rodzinnej  ziemi.  Często  za- 
stawiał tam  ucztę,  gdzie  teraz  poległ.  Często  podno- 
sił tu  głos  arfy,  kiedy  psy  wesoło  przy  nim  igrały, 
a  łowcze  chłopcy  łuk  mu  narządzały. 

A  Swaran  jeszcze  pędził,  jak  strumień,  co  się 
wyłamuje  z  puszczy.  Roztacza  pagórki  w  biegu;  po 
bokach  opoki  się  przewalają.  Ale  niby  wzgórze,  które 
obłoki  nieba  rozcina,  stanął  przed  nim  Kutullin.  Bu- 
rze walczą  na  jego  sosno watej  głowde,  głóg  szumi 
na  skałach,  a  ono  w  swojej  mocy  stale  stoi  i  ocie- 
nia cichą  dolinę  Kony.  Tak  Kutullin  zasłaniał  eryń- 
skich  synów  i  stał  między  tysiącami.  Płynęła  krew, 
niby  skalne  zdroje  z  umierających  rycerzy.  Lecz  Eryn 

PISMA   G03ZCZVI<SKIEQ0.    II.  8 


114  PIEŚNI  08SJANA 


topnieje  na  kaźdem  ski'Z3^{ile,  niby  śnieg  w  dniu  po- 
godnym. 

» Synowie  Erynu!«  zawołał  ^\'tenczas  Grumal, 
»Loclilin  posiada  plac  boju.  Po  cóż  mamy  walczyć, 
jak  trzcina  z  "s^iatrem  ?  Ustąpmy  ku  górze  czarno- 
śniadej  łani.«  I  uciekł,  niby  jeleń  Morwenu;  jego 
oszczep  drgał  promieniem  ś\%iatła  za  nim.  Niewielu 
poszło  za  Grumalem,  za  wodzem  małej  duszy;  — 
upadli  oni  w  rycerskiej  walce  na  rozgłośnych  bło- 
niach Leny.  Wysoko,  na  wozie  drogich  kamieni,  stał 
wódz  Erynu.  Dobijał  on  potężnego  sjoia  Lochlinu 
i  prędko  mó\\-ił  do  Konnala:  »0  Konnalu,  pierwszy 
z  śmiertelnych  mężów,  ty  wyuczyłeś  to  ramię  śmierci. 
Chociaż  syno^yie  Erynu  pierzchnęli,  my  jeszcze 
walczmy  z  ^^Togiem.  Karrilu,  synu  przeszłości,  pro- 
wadź moich  przyjaciół  na  krzaczyste  wzgórze.  A  my, 
Konnalu,  stańmy  tu,  jak  skała,  i  ratujmy  cofających 
się  prz}'^jaciół!« 

Konnal  usiadł  na  wóz  kamieni.  Zasłonili  się  tar- 
czami, jak  zaćmiony  księżyc,  córka  gwiaździstego 
nieba,  kiedy  ciemnym  okręgiem  przebiega  po^-ietrze, 
a  ludzie  oczekują  groźnej  zmiany.  Siffada  robi  bo- 
kami pod  wzgórzem  i  pyszny  rimaak,  Dusronnal.  Jak 
wały  za  ^^ielorybem,  tak  \xTÓg  szumiał  za  niemi.  Na 
\\wsokich  biodrach  Kromli  stanęli  smutni,  nieliczni 
synoAvie  Erynu,  niby  las,  po  któr^nn  pożar  przeszedł, 
stłuczony  od  wiatrów  burzliwej  nocy;  samotny,  z^\dę- 
dły  i  posępny,  stoi  bez  liścia,  któryby  sziimiał  z  po- 
%viewem. 

Kutullin  stał  przy  dębie.  W  milczeniu  powodził 
zapłomienionem  okiem  i  słuchał  wiatru  w  gęstych 
kędziorach,  kiedy  nadszedł  Moran,  sjtii  Fitila,  stróż 
oceanu.  Zawołał  on:  » Okręty,  okręty  samotnej  wyspy! 
Fingal  przybywa,  pierwszy  z  mężów,  kruszyciel  tarcz! 
Fale  pienią  się  przed  ich  czarnemi  dziobami,  a  maszty 
w  żaglach  są  niby  lasy  w  chmurach!* 


115 


»Zaclmijcie«  rzekł  Kutullin,  »zadmijcie,  wdatry, 
które  szumicie  po  mojej  wyspy  tumanach.  Przyby- 
waj na  śmierć  tysiąców,  o  królu  rozgłośnej  Selmy! 
Twoje  żagle,  mój  przyjacielu,  są  dla  mnie  obłokami 
poranku;  twoje  okręty  niebieskiem  światłem;  ty  sam 
słupem  ognia,  rozjaśniającjon  ś-wiat  nocy.  O  Konnalu, 
pierwszy  z  mężów,  jakże  są  pocieszeni  w  smutku 
nasi  prz^-jaciele!  Ale  dokoła  noc  się  ściemni.  Gdzież 
są  teraz  okręty  Fingala  ?  Czuwajmy  tu  nad  godzi- 
nami cieimiości  i  wyglądajmy  niebieskiego  księżyca!* 

Opuściły  się  burze  na  lasy.  Potoki  ze  skał  za- 
szumiały. Deszcz  chłosta  po  głowie  Kromli.  Zapło- 
mienione  gwiazdy  drżą  między  przelatuj ącemi  chmu- 
rami. Smutnie  na  brzegu  strumienia,  którego  szu- 
mem brzmi  drzewo,  smutnie  siedzieli  wodzowie  Erynu. 
Był  tam  Konnal,  syn  Kolgara,  i  Karill,  syn  przeszło- 
ści. » Nieszczęśliwa  jest  ręka  Kutullina«  rzekł  błękit- 
nooki  syn  Semy,  » nieszczęśliwa  jest  ręka  Kutullina 
od  czasu,  jak  swego  przyjaciela  zabił.  —  Ferdo, 
synu  Dammana,  kochałem  ciebie,  jak  siebie  samego !« 

» Jakże,  Kuttullinie,  synu  Semy,  jakże  upadł  kru- 
szyciel  tarcz  ?  Nieraz  ja  m3'ślę«  rzecze  Konnal, 
»o  synie  szlachetnego  Dammana.  Był  on  smukły  i  pię- 
kny, jak  niebieska  tęcza !« 

»Z  Albionu  przybj^ł  Ferda,  wódz  stu  wzgórzów. 
W  salach  Muri  uczył  się  on  robić  mieczem,  i  zyskał 
przyjaźń  Kutullina.  Poszliśmy  razem  na  łowy  i  sta- 
nęliśmy obozem  na  błoniu. 

»Dengala  była  małżonką  Kairbara,  wodza  Ullinu 
równin.  Była  ona  okryta  światłem  piękności,  ale  jej 
serce  było  mieszkaniem  pychy.  Pokochała  promień 
młodości,  syna  szlachetnego  Dammana.  »Kairbarze,« 
rzekła  białoramienna  Dengala,  »daj  mi  połowę  trzody. 
Nie  chcę  być  dłużej  na  twoich  salach.  Rozdziel 
trzodę,  posępny  Kairbarze!«  —  Kairbar  rzekł:  » Ku- 
tullin niech    podzieli  na  wzgórzu  moją  trzodę.    Jego 

8* 


116  PIEŚNI  OSSJANA 

serce  jest  stolicą  spra^viedliwości.  Idź  do  niego,  świa- 
tło urody !«  Poszedłem  i  rozdzieliłem  trzodę.  Pozo- 
stał byk  białośiiieżny;  tego  byka  dałem  Kairbaro^^'i. 
Gniew  Deugali  ocknął  się. 

»Synu  Dammana«  mówiła  piękność,  »Kutullin 
zranił  moją  duszę.  Muszę  słyszeć  o  jego  śmierci,  albo 
strumień  Lubaru  popłynie  nade  mną.  Mój  blady  duch 
będzie  przy  tobie  krążyć  i  narzekać  na  ranę  mojej 
dumy.  Albo  rozlej  krew  Kutullina,  albo  przesz}^  tę 
pierś  niespokojną !«  —  »Dengalo,«  rzekł  młodzieniec 
piękuowłosy,  »jak  zabić  syna.  Semy,  przj^jaciela  naj- 
skr\i;szycli  moich  myśU?  Jak  dobyć  miecza  na  niego  ?« 
Trzy  dni  płakała  przed  wodzem,  czwartego  przyrzekł, 
ze  będzie  walczył.  »Będę  walczj^ł  z  przyjacielem,  je- 
dnak, Dengalo,  —  bodajb\Tn  upadł  od  jego  miecza! 
MógłźebjTn  sam  po  wzgórzu  chodzić  ?  Mógłźeb^in 
patrzeć  na  grób  Kutulliua  ?«  Spotkaliśmy  się  na 
ró\sTiinie  Muri.  Chroniły  się  ran  nasze  miecze;  śli- 
zgały się  po  stalowjTn  szj^szaku,  albo  g\%dzdały  po 
ślizkiej  tarczj\  Dengala  była  blizką  i  z  uśmiechem 
rzekła  s^oiowi  Dammana:  » Słabe  twoje  ramię,  pro- 
mieniu młodości.  Twoje  lata  nie  dojrzały  do  stali. 
Ustąp  synowi  Semy.  Mocny  on,  jak  skała  na  Mal- 
morze. « 

Łzy  stanęły  w  oczach  młodzieńca.  Jąkając  się 
rzekł  do  mnie:  »Kutullinie,  podnieś  Avypukłą  tarczę. 
Broń  się  ręce  przyjaciela.  Moja  dusza  obarczona  jest 
smutldem,  bo  muszę  zabić  wodza  mężów !«  Jęknąłem, 
jak  \\-iatr  w  skalnej  szczelinie.  Spuściłem  ostrze 
oręża.  Upadł  promień  boju,  pierwszy  z  przyjaciół 
Kutullina.  Nieszczęśliwa  jest  ręka  Kutullina  od  czasu, 
jak  rycerz  przez  nią  upadł !« 

» Smutna  jest  twoja  powieść,  synu  wrodzą «  rzekł 
Karill  imiych  czasów.  »Cofa  ona  mojego  ducha  ku 
dniom  innych  lat,  ku  starej  przeszłości.  Często  sły- 
szałem ja  o  Komalu,  który  lubego  przyjaciela  zabił; 


117 


jednak  ZT\^^cięstwo  towarzyszyło  jego  żelazu  i  w  jego 
obecności  wygrywano  bitwy. 

»Komal  był  synem  Albionu,  wodzem  stu  wzgó- 
rzów.  Zwierz  jego  napawał  się  z  tysiąca  strumieni. 
Tj^siąc  skał  łajało  się  ze  szczekaniem  psów  jego. 
Oblicze  jego  było  słodyczą  młodości;  ręka  —  śmiercią 
rycerzy.  Jedna  była  jego  miłością,  i  piękną  była  ona, 
córka  potężnego  Konlocha,  Zdawała  się  być  słonecz- 
nym promieniem  pomiędzy  kobietami.  Jej  kędziory 
niby  krucze  skrzydła.  Jej  psy  przyuczone  do  łowów. 
Cięciwa  łuku  g-wizdała  z  wiatrem,  ale  serce  przy- 
kute do  Komala.  Często  spotykały  się  ich  oczy 
w  miłości.  Jedna  droga  im  na  łowj^  Szczęśliwe  ich 
słowa  na  ustroniu.  Ale  Grumal  pokochał  dziewicę, 
czarny  wódz  pochmurnego  Ardwenu.  Czuwał  nad  sa- 
motnemi  jej  krokami  po  błoniu,  wróg  nieszczęsnego 
Komala. 

» Jednego  dnia,  powracając  z  łowów,  kiedy  mgła 
osłaniała  ich  przyjaźń,  zeszli  się  w  jaskini  Ronnana 
Komal  i  córa  Konlocha.  Jaskinia  była  zA^ykł}TQ  wy- 
poczynkiem Komala;  ściany  ob%vieszane  były  zbro- 
jami. Wisiało  tam  ze  sto  tarcz  skórzanych  i  ze  sto 
szyszaków  z  dźwięcznej  stali.  » Odpocznij  tu,  kochana 
Galwino«  rzekł  on.  »Ty  światło  jaskini  Ronnana! 
Tam  widać  jelenia;  pójdę  na  wierzchołek  Mory  i  na- 
tj^chmiast  powTÓcę!«  —  » Lękam  się  mojego  nieprzy- 
jaciela, ponurego  Grumala«  odpowiedziała  ona,  » przy- 
chodzi on  często  do  jaskini  Ronnana.  Położę  się  mię- 
dzy zbrojami;  tylko  prędko  po^vracaj,  o  mój  ko- 
chanku!« 

»Poszedł  za  jeleniem  na  Morę.  Córa  Konlocha 
umyśliła  doświadczyć  jego  miłości.  Zawarła  piękną 
pierś  w  zbroję  i  wyszła  z  jaskini  Ronnana.  On  my- 
ślał, że  to  jego  nieprzyjaciel.  Mocno  uderzyło  w  nim 
serce.  Zmienił  barwę  lica,  ciemność  osłoniła  oko.  Na- 
piął łuk.  Wyleciała  strzała.  Galwiua  upadła  we  krwi. 


118  PIEŚNI  OSSJANA 


Biegł  po  swojej  ścieżce  ze  zwierzyną  i  wołał  córy 
Konloclia.  Żadnej  odpowiedzi  w  samotnej  skale! 
» Gdzież  jesteś,  lioclianko  moja?«  —  Nareszcie  po- 
strzegł  jej  serce,  uderzone  pierzastą  strzałą!  »0  córo 
Konloclia,  tyż-to  ?«  —  Upadł  na  jej  łono.  Łowcy 
znaleźli  parę  nieuratowaną.  Błąkał  się  on  potem  po 
wzgórzu  i  często  w  milczeniu  okrążał  ciemne  mie- 
szkanie kochanki.  Przybyła  morska  flota.  Komal  wal- 
cz3'ł  —  cudzoziemcy  pierzcMi!  Szukał  śmierci  na 
polu  bit^v}^;  ale  któż  mógł  zabić  potężnego  Komala  ? 
Odrzucił  czarnośniadą  tarczę.  Strzała  znalazła  jego 
pierś  męską.  Śpi  on  z  ukochaną  Galwiną  przy  po- 
mruku sączącego  się  źródła.  Widzi  żeglarz  zielone  ich 
groby,  kiedy  się  przemyka  po  falach  północy. « 


PIESN    TRZECL4. 

Noc  jeszcze.  Kutullin  uprasza  Karrila,  ab}'  mu  zanucił 
pieśni  o  dawnych  rycerzach.  Ten  opowiada  przygody 
Fiiigala  w  Jutlandji,  kiedy  przybył  do  króla  tej  ziemi 
Starna,  Swaranowego  ojca,  w  zamiarze  pojęcia  za  żonę 
pięknej  Agaudeki,  córki  Starnowej.  Przy  końcu  pieśni 
nadchodzi  Kalmar,  który  byl  dla  rany  pozostał,  i  donosi 
Kutullinowi,  że  Swaran  ma  zamiar  uderz^^ć  na  ostatki 
irlandzkiego  wojska.  Stają  z  Kutullinem  w  wąwozie 
i  wstrzymują  nieprzyjaciół,  dopóki  KarriI  wojslc  nie  od- 
prowadził. Fing-al  wysiada  na  brzeg.  Swaran  zwraca 
swoje    siły   na   Kaledoiiczyków.     Kutullin,    zawstydzony 

swoją  przegraną,  chroni  się  do  jaskini  Tury. 
Fingal  uderza  na  nieprzyjaciół  i  rozprasza  ich,  ale  noc 
odwleka  zwycięstwo  zupełne.  Fingal  daje  nauki  walecz- 
nemu sj-nowi  Óssjana,  Oskarowi,  i  opoAviada  mu  prz}^- 
gody  pięknej  Fainasollis.  Fiłlan  i  Oskar  zostają  wysłani 
na  nocne  zwiady.  Gaul  domaga  się  dowództv,'a  na  na- 
stępną bitwę  i  otrzymuje  je. 

» Wdzięczne  są  słowa  pieśni,   miłe  pomeści  prze- 
szłości«    rzekł    Kutullin.    »Są   jak    rosa    poranku  na 


119 


wzgórzu  sarn,  kiedy  mdłe  jeszcze  słońce  na  jego 
boku,  a  jezioro  doliny  spokojne  i  modre.  O!  Karrilu, 
podnieś  głos  znowu  i  zanuć  mi  pieśń  Selmy,  co  ją 
śpiewano  w  mych  salach  uciechy,  kiedy  był  Fingal, 
król  tarcz,  i  rozjaśniał  się  przy  czynach  swojego 
ojca.«  Karril  zaczął:  »Fingalu,  mieszkańcze  bojowi- 
ska,  wczesne  były  sprawy  twojego  oręża.  Trawiłeś 
Lochlin  w  gnieme,  kiedy  twoja  młodość  jaśniała 
urodą  dziewiczą.  Uśmiechano  się  nad  pięknie  kwitną- 
cem  licem  rycerza,  ale  w  jego  rękach  śmierć  była.« 

» Silny  był  jak  powódź  Lory.  Jego  towarzysze  — 
jak  pęd  tysiąca  strumieni.  Sch^\jtali  w  bitwie  króla 
Lochliau  i  odesłali  go  napowrót  na  jego  okręty. « 

» Próżne  jego  serce  nadęło  się  pj^chą.  —  W  du- 
szy czerniła  się  śmierć  młodzieńca.  Bo  nikt  oprócz 
Fingala  nie  pokonał  mocy  potężnego  Stama.« 

» Siedział  on  na  sali  konch  w  lesistej  krainie 
Lochlinu.  Wezwał  siwowłosego  Sniwana,  który  czę- 
sto śpiewywał  w  okręgu  Lody  *),  kiedy  kamień  po- 
tęgi słuchał  jego  wezwania  i  kierował  bitwami 
w  polu  walecznych !«  , 

»Pójdź,  siwy  Sniwanie«  rzekł  Starno  »ku  śród- 
wodnym  skałom  Ardwenu.  Po^\aedz  króloA\'i  Selmy, 
najpiękniejszemu  między  tysiącami,  powiedz,  źe  mu 
dam  córkę,  najpiękniejszą  z  dzie^\^c,  które  wzdychają 
śnieźnemi  piersiami.  Jej  ramiona  białe  sa,  jak  piana 
moich  fal;  jej   dusza  szlachetna  i  łagodna.* 

»Niech  przyjdzie  z  n  aj  dzielniej  szem  rycerstwem 
do  tajemnych  komnat  mojej  córki. « 

» Poszedł  Sniwan  do  sal  Selmy  i  powrócił  z  pię- 


*)  Napomknienie  o  religii  skandynawskiej.  Te  okręgi 
Lody  przypominają  znajdujące  się  i  dziś  jeszcze  w  nie- 
których stronach  Niemiec  ułożone  po  górach  z  wielkich 
kamieni  koła.  Kamień  potęgi  wewnątrz  koła,  tak  często 
od  Ossjana  spoinłnany,  l)yl  bez  wątpienia  ołtarz,  na  któ- 
rym ofiary  składano  i  przy  którym  nucono  bóstwu  hymny. 


120  PIEŚNI   OSSJANA 


knokędziorym  Fingalem.  Wrzące  jego  serce  leciało 
ku  dziewicy,  kiedy  się  przemakał  po  falach  północy. 
» Pożądany!  pożądany  królu  skalistego  Morwenu!- 
wołał  czarnośniady  Stamo.  » Pożądani  jesteście,  ry- 
cerze potęgi,  S3^lowie  dalekiej  wj^spy!  Trzy  dni  bie- 
siadujcie na  mojej  sali,  trzy  dni  polujcie  na  moje 
dziki,  ażeby  wasza  sława  doszła  do  dziewicy,  która 
mieszka  w  tajemnej  komnacie. « 

» Stamo  śmierć  ich  umyślił.  Wydał  ucztę  konch. 
Fingal,  niedo^\'ierzając  wi-ogo\\d,  stanął  w  żelaznej 
zbroi.  Syno^vie  śmierci  zlękli  się  i  poszli  z  oczu 
króla. « 

» Podniosły  się  wnet  głos\^  pogodnej  radości, 
i  drżące  arfy  dzwoniły  wesele.  Bardo^vie  śpiewali 
o  rycerskich  bojach  —  śpiewali  o  niespokojnych  pier- 
siach miłości. « 

»Był  tam  i  Ullin,  bard  Fingala,  słodki  głos 
dźwięcznej  Kony.  Sła\\ił  on  córę  Lochlinu  i  \sysoko- 
rodego  króla  Morwenu. « 

» Słyszała  to  córa  Lochlinu.  Opuściła  komnatę  ta- 
jemnj'ch  swoich  westchnień.  Wyszła  w  całej  krasie, 
niby  księżyc  z  wschodniego  obłoku. « 

» Opływał  ją  urok,  jak  światło.  Jej  stąpanie  było 
dźwięczeniem  pieśni.  Postrzegła  młodzieńca  i  poko- 
chała. Był  on  ukradkowem  westchnieniem  jej  duszy. 
Ukradkiem  pozierało  na  niego  błękitne  jej  oko.  Bło- 
gosławiła wod^a  rozgłośnego  Morwenu. « 

» Trzeci  dzień  wszystkiemi  promieniami  oś^viecił 
las  dzików.  Wyszedł  czarnośniady  Stamo  i  Fingal, 
król  tarcz.  Pół  dnia  spędzili  na  łowach;  oszczep 
Selmy  krwią  się  zaczerwienił.* 

»Tak  było,  kiedy  córka  Starna,  błękitnem  okiem 
przez  łzy  pozierając,  tak  było,  kiedy  przyszła  z  gło- 
sem miłości  i  rzekła  do  króla  ]\Iorwenu: 

»Fingalu,  wodzu  wysokorody!  nie  -wierz  pysznemu 
sercu  Starna.  On  w  lesie  ukrył  swoje  wodze.  Strzeż 


121 


się  lasu  śmierci.  Ale  pamiętaj,  s}tiu  "wyspy,  pamiętaj 
o  Agandece.  Ratuj  mię  od  wściekłości  mojego  ojca, 
królu  wietrznego  Morwenu.« 

» Młodzieniec  szedł  bezpiecznie,  a  z  nim  jego  ry- 
cerze. Synome  śmierci  upadli  z  jego  ręki,  a  Gormal 
zabrzmiał  dokoła. « 

» Stanęli  synowie  łowów  przed  salami  Starna. 
Czarne  brm  króla  podobne  były  do  chmur,  oczy  do 
nocnego  ognia.  » Przyprowadź  cie«  krzyknął,  » przy- 
prowadźcie tu  Agandekę  do  kochanego  jej  króla 
Morwenu!  Jego  ręce  zmazały  się  kr\Naą  mojego  ludu; 
nie  poszły  darmo  jej  słowa. « 

»Przyszła  z  oczami  od  łez  czerwonemi.  Przj'szła 
z  pływaj ącemi  w  nieładzie  kędziorami.  Wzd^onało 
się  białe  łono  tłumionem  westchnieniem,  niby  piana 
strumienistego  Lubaru.  Starno  przebił  jej  pierś  że- 
lazem. —  Upadła,  jak  płatek  śniegu,  ślizgający  się 
po  skałach  Ronanu,  kiedy  lasy  milczą,  a  Echo  po- 
nurzy się  w  dolinę. « 

» Spojrzał  Fingal  na  dzielne  swoje  wodze,  a  dzielni 
jego  wodzowie  clu\ycili  za  oręż.  —  Ryknął  pomruk 
bitwy,  a  Lochlin  pierzchnął  lub  zginął.* 

»Zaniósł  dziewicę  najłagodniejszej  duszy,  bladą, 
na  mknący  się  swój  okręt.  Grób  jej  podnosi  się 
w  Ard wenie.  Morze  szumi  przy  ciemnem  jej  mie- 
szkaniu.* 

» Błogosławiona  niech  będzie  jej  dusza !«  rzekł 
Kutullin,  » błogosławione  niech  będą  usta  pieśni!  Sihaa 
była  młodość  Fingala;  silne  jest  ramię  jego  starości. 
Lochlin  jeszcze  raz  upadnie  przed  królem  brzmią- 
cego Morwenu.  Wytknij,  o  księżycu,  lice  swoje 
z  obłoku  i  oświeć  białe  jego  żagle  na  falach.  A  je- 
śli mocny  jaki  duch  niebieski  siedzi  w  nawisłej  chmu- 
rze, to  odwróć,  jeźdźcze  burzy,  czarne  okręty  od 
skały !« 

Takie  były  słowa  Kutullina  przy  szumie  potoku. 


122  PIEŚNI  OSSJANA 


kiedy  Kalmar,  syn  pokonanego  Maty,  wszedł  na 
wzgórze.  Przyb\"\vał  on  w  kr^\d  z  poboiska.  Podpie- 
rał się  drewnianjTii  oszczepem.  Mdłe  jest  ramię  boju, 
ale  mocna  rycerska  dusza.  » Pożądany  sjtiu  Maty!« 
zawołał  Konnal,  » pożądany  jesteś  swoim  przyjacio- 
łom! Ale  dla  czegóż  tłumione  westchnienie  -wyrywa 
się  z  piersi  tego,  który  nigdy  nie  znał  trwogi  ?« 
»I  nigdy  jej  nie  poznam,  Konnalu,  wodzu  zaostrzonego 
żelaza.  Mój  duch  raduje  się  w  przygodach  i  orężnym 
zgiełku.  Jestem  z  rodu  walki.  Moi  ojcowie  nie  bali 
się  nigdy. 

»Korman  był  pierwszy  z  mojego  pokolenia;  igrał 
on  z  burzami  fal.  Czarny  jego  okręt  pląsał  po  ocea- 
nie, wędrował  skrzydłami  A^aatrów.  Eazu  jednego 
duch  noc  za"svichrz3'ł.  Morze  się  wzdęło,  opoki  za- 
brzmiały. Wiatr  nagnał  chmury.  Wyleciały  błyski  na 
ognistych  skrzydłach.  On  się  idąkł  i  na  brzeg  wy- 
siadł; ale  wstyd  mu  było,  że  się  uląkł.  —  Puścił 
się  znoA^ai  na  fale,  szukał  s^na  burzy.  Trzech  mło- 
dzieńców popędzało  bat  chyży,  on  sam  z  dobytym 
stał  mieczem.  I  oto  przesuwa  się  głęboka  chmura; 
on  porywa  za  ^\'ichrowatą  jej  głowę  i  maca  żelazem 
w  czarmin  jej  brzuchu.  Sj^n  burzy  A\'A'mknął  się  po- 
wietrzem. Księżyc  i  gA^azdy  znowu  po\ATÓciły.  Taka 
była  śmiałość  mojego  rodu.  Kalmar  podobny  jest  do 
swoich  ojców.  Przygoda  ucieka  od  podniesionego 
miecza.  Szczęście  za  śmiał3Tn  idzie. 

»Ale  dzisiaj,  sjmowde  zielonego  Erynu,  ustąpcie 
z  krwawego  błonia  Leny.  Zgromadźcie  smutne  osta- 
tki nasz3'ch  przyjaciół  i  trz3'majcie  się  Fingalowego 
miecza.  Słyszę  chrzęst  zbliżających  się  zbrój  Loch- 
linu.  Kalmar  zostanie  i  będzie  walczył.  Przyjaciele! 
głos  mój  brzmieć  będzie,  jak  gd3'by  za  mną  b3^ły  ty- 
siące. —  Ale,  S3-nu  Senw,  pamiętaj  o  mnie.  Pamię- 
taj o  martwem  ciele  Kalmara.  Skoro  Fiugal  rozbu- 
rz}^ bojo%\-isko,  to  połóż  mię  prz3'  kamieniu  sponmie- 


123 


nia,  ażeby  przyszłe  czasy  mogły  usłyszeć  moją  sławę, 
ażeby  matka  Kalmara  ucieszyła  się  jego  chwałą !« 
»Nie,  synu  Maty«  odpowiedział  Kutullin,  »nigdy 
ja  ciebie  nie  opuszczę!  Nieró^vlly  bój  jest  mojem  we- 
selem; dusza  moja  rośnie  w  przygodzie.  Konnalu 
I  i  Karrilu  przeszłości,  uprowadźcie  zasmuconych  sy- 
nów Erynu.  Gdy  się  bój  skończy,  szukajcie  nas  na 
tej  ważkiej  drożynie.  Blizko  tego  dęba  uleguiem 
strumieniowi  Avalki  tysiąców.  O!  synu  Fitila,  puść  się 
lotnym  krokiem  na  błonia  Leny.  Powiedz  Fingalowi, 
że  Eryn  upada.  Proś  króla  Morwenu,  niech  prz}^- 
bywa.  O!  niech  przyb>^va,  jak  słońce  śród  burzy, 
rozjaśnić  —   zbawić  tę  wyspę !« 

Na  Kromli  szarzeje  poranek.  Następują  synowie 
morza.  Kalmar  stał  na  przodzie,  aby  się  im  opierać 
w  dumie  gorejącej  swojej  duszy.  Blade  jednak  obli- 
cze rycerza.  Podpiera  się  oszczepem  ojców,  oszcze- 
pem, który  z  Lary  przyniósł,  kiedy  zasmucił  duszę 
swojej  matki,  duszę  samotnej  Alklety,  niknącej  w  lat 
zgryzocie.  Zwolna  jednak  upada  rycerz,  niby  drzewo 
śród  pola.  Ponury  Kutullin  sam  stał,  niby  skała  na 
piasczystej  dolinie.  Przypływa  morze  falami  i  Avre 
przy  twardych  bokach;  głowa  jej  okrywa  się  pianą, 
a  wzgórza  dokoła  się  odzywają. 

Z  szarej  mgły  oceanu  majaczą  białoźagle  okręty 
Fiugala.  Wysoki  jest  las  jego  masztów,  co  na})rze- 
mian  zbliżają  się  na  potoczystych  falach.  Ujrzał  je 
Swaran  ze  wzgórza.  Odwrócił  się  od  synów  Erynu. 
Jak  rozhukane  morze  wali  się  przez  sto  wysp  Lii- 
storu,  tak  głośno,  tak  dziko,  tak  nieobejrzanie  za\tó- 
cili  się  ku  królowi  synowie  Lochlinu.  Lecz  pochy- 
lony, płaczący,  smutny  i  opieszały,  wlokąc  za  sobą 
długi  oszczep,  wchodził  Kutullin  w  lasy  Kromli  i  ża- 
łował poległych  przyjaciół.  Wstydził  się  on  pojrzeć 
w  oblicze  Fingala,  który  go  zwykł  pozdrawiać  z  pola 
sła^vy. 


124  PIEŚNI  OSSJANA 

»Jak  wielu  leży  tutaj  moich  rycerzy,  wodzów 
er^Tiskiego  plemienia,  tych,  co  się  tak  weselili  na 
salach,  kiedy  się  dźwięki  konch  odzy^yały!  Nie  znajdę 
już  nigdy  ich  kroków  na  błoniach;  nigdy  już  nie 
usfyszę  na  łowach  ich  głosów.  Bladzi  i  niemi,  na 
skrwaA^donych  łożach  leżą  ci,  którzy  mi  przyjaciółmi 
byli.  O!  duchy  poległych  za  młodu,  spotkajcie  Ku- 
tullina  na  jego  błoniach.  Przemówcie  do  niego  wia- 
trem, kiedy  skrzĄ-j^iące  drzewo  ozwie  się  przy  jaskini 
Tury.  Tam  ja  będę  leżał  daleki  i  nieznany.  Żaden 
bard  nie  usłyszy  o  mnie.  Żaden  siwy  kamień  nie 
powstanie  ku  mojej  sławie.  O!  płacz  mię  z  umar- 
łemi,  Bragelo.  Przeszła  moja  sława !« 

Takie  były  słowa  Kutullina ,  kiedy  do  lasów 
Kromli  wchodził. 

Fingal,  -^ysoki  na  swoim  okręcie,  \^yciągnął  przed 
siebie  jaskrawą  dzidę.  Przerażający  jest  połysk  jego 
stali,  podobny  on  do  ogniojawu  śmierci  na  błoniach 
Malmoru,  kiedy  wędrowiec  samotny  stoi,  a  na  niebie 
ćmi  się  księżyc.  »Bitwa  już  minęła !«  król  rzecze, 
» widzę  krew  moich  przyjaciół.  Smutne  są  pola  Leny; 
dęby  Kromli  w  żałobie.  Upadli  łowce  w  swojej  sile; 
niema  już  syna  Semj^  Hyno  i  Fillanie,  synowie  moi, 
uderzcie  w  róg  Fingala.  Wejdźcie  na  owo  wzgórze 
nadbrzeżne  i  zawołajcie  na  dzieci  wrogów.  Zawołaj- 
cie na  nich  z  grobu  Lamdarga,  wodza  przeszłości. 
Niech  głos  wasz  podobny  będzie  do  głosu  waszego 
ojca,  kiedy  rozpoczyna  bitwy  swojej  mocy.  Czekam 
potężnego  cudzoziemca;  czekam  S warana  na  brzegu 
Leny,  Niech  przyjdzie  z  całunu  swoim  rodem;  silni 
są  przyjaciele  poległych !« 

Poleciał  piękny  Ryno,  jak  błyskawica;  posępny 
Fillan  —  jak  mrok  jesienny.  Słychać  ich  głosy  na  bło- 
niach Leny.  S\Tiowie  oceanu  słyszą  róg  Fingala;  jak 
ryczący  ^^ir  oceanu,  odparty  od  królestwa  śniegów. 
z  taką  mocą,  tak  posępnie,  tak  nagie  przybyli  syno- 


125 


wie  Lochlinu.  Na  ich  czele  król  się  pokazał  w  strasz- 
11  (  i  p3-sze  swego  uzbrojenia.  Zajadłość  wrzała  na 
( zarnobrewem  licu;  oczy  krążyły  w  ogniu  odwagi. 
Fiiigal  postrzegł  Starnowego  syna  i  spomniał  sobie 
Aiandekę:  bo  Swaran  młodzieuczemi  łzami  płakał 
]:o  białopiersiej  siostrze.  Wysłał  do  niego  Ullina 
]ii'śni,  aby  go  wezwał  na  ucztę  konch;  bo  spomnie- 
11  ii'  pierwszej  miłości  wdzięcznie  ^vl•óciło  do  duszy 
Fino-ala. 

UUin  przyszedł  krokami  starości  i  przemómł  do 
Starnowego  syna:  »0  ty,  który  mieszkasz  wdali 
śi '»d  fal,  jak  skała,  przyjdź  na  ucztę  króla  i  prze- 
I)a(lź  ten  dzień  w  spoczynku!  Jutro,  o  Swaranie, 
sjiotkamy  się  i  będziemy  kruszyć  dźwięczne  tarcze !« 

» Dziś  jeszcze «  rzekł  popędliwy  syn  Starna,  » skru- 
szamy dźmęczne  tarcze!  Jutro  ja  ucztę  A^ydam,  ale 
Fuigal  będzie  lezał.«  —  »Niech  jutro  wydaje  ucztę« 
rzekł  Fingal  z  uśmiechem;  »dziś  tedy,  o  sjoiowie  moi, 
skruszymy  tarcze!  Ossjanie,  ty  stój  blizko  mojego 
ramienia;  ty,  Gaulu,  podnieś  twój  miecz  straszny; 
napnij,  Fergusie ,  łuk  skrzjnsdony;  ciskaj,  Fillanie, 
dzidą  przez  poA^aetrze!  Podnieście  wasze  tarcze,  niby 
chmurne  księżyce.  Niech  wasze  oszczepy  będą  ognio- 
jawami  śmierci.  Idźcie  za  mną  ścieżką  sławy;  zrów- 
najcie mi  w  sprawach  boj  owych !« 

Jak  sto  Anatrów  morweńskich,  jak  potoki  stu 
wzgórzów,  jak  chmury,  lecące  po  niebie,  jak  czarny 
ocean,  sztummjący  do  brzegów  puszczy;  —  z  takim 
rykiem,  tak  ogromnie,  tak  strasznie  spotkały  się  woj- 
ska na  brzmiących  polach  Leny.  Jęczenie  ludów  roz- 
legło się  nad  wzgórza,  podobne  do  nocnego  grzmotu, 
kiedy  chmury  zgrzytają  na  Konie,  a  tysiąc  duchów 
zawodzi  społem  w  podziemnej  burzy.  Pędzi  w  swo- 
jej mocy  Fingal,  straszlim',  jak  duch  Trenmora, 
przybywającego  nad  Morwen  w  wichrze  zobaczyć 
dzieci  swojej  pychy.  Szmnią  po  górach  dęby  i  skały 


126  PIE8NI  OSSJANA 

przed  nim  się  walą.  Ledwo  dojrzany,  niby  nocna  bły- 
skawica, stąpa  szeroko  ze  wzgórza  na  wzgórze.  Skrwa- 
wiona była  ręka  mojego  ojca,  kied}'^  mclirzył  błyska- 
■wicą  miecza.  Wspomniał  na  bit\vy  młodości.  Na  jego 
drodze  usłane  pole.  Ryno  szedł  przodem,  niby  słup 
ognia.  Ponure  było  czoło  Gaula.  Fergus  ciskał  się 
nogami  matru;  Fillan  —  jak  tuman  wzgórza;  Ossjan  — 
jak  skała.  Radowałem  się  z  mocy  króla.  Wielu  było 
pobitych  od  mego  ramienia.  Niszczący  był  blask  mo- 
jego miecza.  Moje  kędziory  nie  były  wtedy  tak  siwe, 
ręce  nie  drżały  starością;  ciemność  oczu  nie  zamy- 
kała; nie  u.tykały  nogi  w  biegu! 

Któż  potrafi  zliczyć  lud  pobity  ?  Kto  sprawy  po- 
tężnych rycerzy,  kiedy  gniewny  Fingal  rozganiał  sy- 
nów Lochlinu?  Wzdymał  się  jęk  ze  jęku,  z  wzgórza 
na  wzgórze,  aż  noc  wszystko  pokryła.  Bladzi,  od- 
parci, jak  trzoda  jeleni,  zebrali  się  na  Lenie  syno- 
wie Lochlinu. 

My  usiedli  nad  miłym  strumieniem  Lubaru  i  słu- 
chali wesołej  arfy.  Fingal  był  najbliżej  Avrogów;  słu- 
chał powieści  bardów.  Wodzowie  innych  czasów,  spa- 
niały  ród  jego,  był  w  pieśni.  Czujny,  oparty  na  tar- 
czy, siedział  król  Morwenu.  Wiatr  gmzdał  po  jego 
kędziorach;  dumy  błąkały  się  międz}^  dniami  lat  in- 
nych. Przy  nim,  na  pochylonym  oszczepie  stał  mój 
młody,  mój  waleczny  Oskar.  Dziwił  się  królom  Mor- 
wenu; podnosiły  się  jego  czyny  w  duszy  Oskara. 

»S\Tiu  mojego  syna!«  król  zaczął,  » Oskarze,  dumo 
młodości!  widziałem  połj^sk  twojego  miecza.  Chlubi- 
łem się  moim  rodem.  Naśladuj  sławę  ojców!  Bądź 
tem,  czem  oni  byli,  kiedy  żył  Trenmor,  pierwszy 
z  mężów,  i  Trotal,  ojciec  rycerzy.  Odbywali  oni  boje 
w  młodości  i  są  w  pieśni  bardów.  O  Oskarze,  nagi- 
naj mocarzów  zbroi,  ale  oszczędzaj  rękę  słabą.  Bądź 
strumieniem  wielu  wód  dla  nieprzyjaciół  twojego 
ludu,  a  powiewem  trawy  dla  tego,  kto  pomocy  błaga. 


127 


Tak  żył  Trenmor;  takim  był  Trotal;  takim  jest  Fin- 
gal.  Moje  ramię  dźwigało  skrz^nydzonj^h ;  słaby  od- 
poczywał za  błyskawicą  mojego  żelaza, « 

»Oslvarze,  byłem,  jak  ty,  młodzieńcem,  kiedy  przj^- 
była  wdzięczna  Fainasollis,  promień  słoneczny,  łagod- 
ne ś\^iatło  miłości,  córa  króla  Krald.  PowTacałem 
z  pól  Kony,  a  mój  orszak  był  mały.  Zdaleka  poka- 
zał się  bat  białożagli.  Postrzegliśmy  go,  niby  mgłę, 
która  na  metrze  oceanu  przelatuje.  Zbliżał  się  prędko. 
Postrzegliśmy  krasawicę.  Wzdymała  się  pierś  pełna 
westchnień,  wiatr  był  w  rozpuszczonych  czarnych  kę- 
dziorach; łzy  wisiały  na  różanych  jagodach.  —  »Córo 
piękności, «  rzekłem  spokojnie,  »dla  czego  się  w^zdyma 
pierś  twoja  westchnieniami  ?  Mogęź,  o  córko  morza, 
ja,  młodzieniec,  obronić  ciebie  ?  Mój  miecz  nie  jest 
jeszcze  potężny  w  boju,    ale  moje    serce   nieulękłe!« 

»Do  ciebie  uciekam*  rzekła  wzd3'cliając,  »o  książę 
potężnych  mężów!  Do  ciebie  uciekam,  wodzu  konch 
szlachetnych,  podporo  słabej  ręki!  Król  brzmiącej 
Kraki  nazywa  mię  słonecznym  promieniem  swojego 
rodu.  Wzgórza  Kromali  słyszały  westchnienia  miło- 
ści dla  nieszczęsnej  Painasolli.  Wódz  Sory  znalazł 
mię  piękną  i  pokochał  córę  Kraki.  Jego  miecz  jest 
promieniem  światła  przy  boku  wojo\vnika,  ale  czoło 
niespokojne,  a  w  duszy  burze.  Uciekłam  przed  nim 
na  rozhukane    morze;    ale  król   Sory    goni    za  mną.« 

» Odpocznij  za  moją  tarczą, «  rzekłem,  » odpocznij 
w  pokoju,  promieniu  śmatła!  Jeżeli  ramię  Fingala 
będzie  jak  jego  dusza,  to  ucieknie  wódz  Sory.  Mógł- 
bym cię  ukryć  w  samotnej  jaskim,  córko  morza,  ale 
Fingal  nigdy  nie  ustępuje.  Grożą-li  przygody,  to  się 
rozweselam  w  burzy  oszczepów.*  Postrzegłem  łzy  na 
jej  jagodach.  Krasawica  Kraki  wzbudziła  moją  litość. 

» Wdali ,  niby  wał  groźny,  pokazał  się  okręt 
burzliwego  Borbara.  Jego  maszty  nachylone  ku  mo- 
rzu za  śnieźnemi  żaglami.    Po  stronach  ubielone  od- 


128  PIEŚNI  08SJANA 


pływały  wody.  Szumiała  moc  oceami.  »Przybywaj,« 
rzekłem,  »z  szumów  oceanu,  jeźdźcze  burzy.  Podziel 
biesiadę    mojej  sali;    jest  ona  mieszkaniem    obcych. « 

Przy  moim  boku  stała  drżąca  dziewica.  On  łuk 
napiął  —  ona  upadła.  »Niemylna«  rzekłem  »twoja 
ręka,  ale  przeciwnik  słaby.  Nie  słabo  spotkaliśmy  się 
śmiertelnym  bojem.  Poległ  od  mojego  miecza.  Zło- 
żyliśmy w  dwa  kamienie  groby  nieporatowanych  mło- 
dych kochanków.  Takim  ja  byłem  za  młodu,  o  Oska- 
rze! Zrównaj  starości  Fingala.  Nie  szukaj  nigdy 
boju,  ale  nie  unikaj,  kiedy  nadejdzie. 

Fillanie!  Oskarze  z  czarnośniademi  kędziorami! 
oba  chyży  biegacze,  lećcie  na  błonia  przed  mojem 
okiem  i  zobaczcie  synów  Lochlinu.  Słyszę  zdaleka 
tętent  ich  kroków,  niby  szum  odległego  lasu.  Idźcie, 
ażeby  się  nie  wymknęli  na  fale  północy  przed  moim 
mieczem;  bo  wielu  wodzów  eryńskich  leży  tu  na 
czarnem  łożu  śmierci.  Upadły  dzieci  boju,  S3naowie 
rozgłośnej  Kromli.« 

Polecieli  rycerze,  niby  dwa  czarne  obłoki,  wozy 
duchów,  któremi  przybywają  mroczne  dzieci  powie- 
trza straszyć  mężów  bez  ratunku.  W  tej  chmli  Gaul 
stanął,  3301  Morniego,  podobny  skale  śród  nocy.  Jego 
oszczep  rozjaśniał  gwiazdy;  głos  jak  mnogie  stru- 
mienie. »Synu  bitwy «  zawołał  wódz,  »Fingalu,  królu 
konch!  niech  bardowie  mnogich  pieśni  wezwą  przy- 
jaciół Erynu  na  spoczynek.  Fingalu,  schowaj  miecz 
śmierci,  niech  twój  lud  sam  walczy;  zwiędniejemy 
bez  sławy,  a  nasz  król  sam  tylko  jest  kruszy cielem 
tarcz.  Kiedy  poranek  ocknie  się  na  naszych  wzgó- 
rzach, to  popatrz  zdaleka  na  nasze  sprawy.  Niech 
Lochlin  pozna  się  z  mieczem  sjma  Morniego,  aby 
bardowie  i  o  mnie  zaśpiewali.  Tak  dawniej  bywało 
w  pokoleniu  Fingala,  w  szlachetnem;  tak  i  ty  daw- 
niej robiłeś,  królu  mieczów,  w  walce  oszczepów !«  — 
» Walcz!    synu    Morniego*    rzekł   Fingal,    »będę    się 


129 


chlubił  twoją  sławą.  Walcz,  ale  blizko  ciebie  będzie 
mój   oszczep,  zasłona  w  przygodzie. 

» Podnieście,  podnieście  głosy,  synowie  pieśni, 
i  do  spoczynku  mię  ukołyszcie!  Tutaj  położy  się  Fin- 
gal  w  nocnym  Avietrze.  Jeśli,  o  Agandeko,  blizko 
mnie  jesteś  pomiędzy  dziećmi  swojej  krainy,  jeśli 
siedzisz  w  powiewie  między  ^yj^sokoźaglemi  masztami 
Lochlinu;  to  przyjdź  do  snu  mojego,  jedyna  moja 
piękności,  i  ukaż  memu  duchoA^i  promienne  swoje 
lica ! « 

Wiele  głosów  i  mele  arf  podniosło  miłobrzmiące 
dź\vięki.  Śpiewano  o  szlachetnych  sprawach  Fingala, 
o  szlachetnym  Fingala  rodzie.  Niekiedy  w  miłym 
dźwięku  ozwało  się  Ossjana  imię.  Często  walczyłem 
i  często  zwyciężałem  w  bitwie  oszczepów.  —  Ale 
ślepy,  płaczący  i  zgubiony,  tułam  się  dzisiaj  z  ma- 
łemi  ludźmi.  O  Fingalu!  nie  mdzę  już  ciebie  z  twoim 
wojennym  rodem.  Dzikie  sarny  pasą  się  na  zielon;yTn 
grobie  potężnego  króla  Morwenu.  Błogosławiona  bądź 
twoja  dusza,  królu  mieczów,  najsław\miejszy  na  wzgó- 
rzach Konv! 


PIEŚŃ    CZWARTA. 

Ossjan  opowiada  swojo,  prz^ygody  z  kochaną  Eweralliną, 
matką  Oskara,  zmarłą  przed  samym  pochodem  do  Jr- 
landji!  Ducii  jej  objawia  się  jemu  śród  nocy  i  wzyw^a  g'o, 
aby  ratował  Oskara,  l<tóry  podsunąwszy  się  z  Fillanem 
pod  nieprzyjaciela,  trafił  na  znaczną  jego  siłę  i  jest 
w  niebezpieczeństwie.  Ossjan  przybywa  na  pomoc,  nie- 
przyjaciele pierzchają;  ale  Swaran  porusza  całe  swoje 
wojsko.  Fingal  zgromadza  swoje,  zdaje  Gaulowi  dowódz- 
two, a  sam  ustępuje,  na  górę,  skąd  może  bitwę  widzieć. 
Oskar  dokazuje  cudów  waleczności,  ale  Swaran  otacza 
Gaula  i  zmusza  Avojsko  do  ustępowania.  Fingal  schodzi 
z  góry,  każe  rozwinąć  swoją  chorągiew,  szykuje  wojsko 

PISMA   GOSZCZyŃSKIEGO.    II.  9 


130  PIEŚNI  OSSJANA 


i  postępuje  naprzód.  Swaran  cofa  się  i  ui-ządza  wojsko 
do  potyczki.  Zaczyna  się  bitwa,  Kutullin  i  Konnal  sły- 
szą z  jaskini  Tury  zgiełk  bitwy,  wychodzą  na  szczyt 
góry  i  przypatrują  się.  Kutullin  chce  pójść  do  boju,  ale 
go  konnal  wstrzymuje,  aby  przez  to  nie  ujął  sławy  Fiu- 
gąlowi,  który  sam  nieprzyjaciół  pokona.  Karril  wysłany 
do  ring'ala  z  życzeniem  powodzenia 

Któż  to  schodzi  z  góry  z  pieśnią,  niby  tęcza 
dżdżystej  Leny  ?  To  dziewica  z  głosem  miłości  *), 
białoramienna  córa  Toskara.  Często  słuchałaś  ty  mo- 
jego śpiewu;  często  płaciłaś  piękności  łzami.  Czy 
idziesz  na  bojowiska  swojego  ludu  posłyszeć  o  czy- 
nach Oskara?  Kiedyż  się  skończy  moja  żałoba  przy 
strumieniacli  rozgłośnej  Kony  ?  Moje  lata  w  bitwach 
przemiuęł}',   a  starość  smutkiem  się  zasępia. 

Córo  śnieżnoręka!  nie  byłem  ja  taki  ślepy  i  za- 
smucony. Nie  byłem  ja  tułaczem  i  posępnym,  kiedy 
mię  Ewerallin  kochała,  Ewerallin  z  czaruośniademi 
kędziorami,  białopiersia  córa  Branny.  Tysiąc  rycerzy 
szukało  dzie^^icy,  odrzuciła  miłość  tysiąca.  Wzgar- 
dzeni zostali  synowie  miecza,  bo  miłym  był  Ossjan 
w  jej  oczach.  Poszedłem  zażądać  dzie^\^icy  ku  pias- 
czystym  zdrojom  Lęgu.  Dwunastu  sjaiów  strumieni- 
stego  Morwenu  z  mojego  ludu  szło  ze  mną.  Przy- 
szliśmy do  Branny,  przyjaciela  obcych,  do  Branny 
z  dźwięcznym  pancerzem.  »Skądże«  p3^tał  się  on,  »te 
stalowe  zbroje  ?  Niełatwo  będzie  dla  dzicA^dcy  odpra- 
wić modrookich  synów  Erynu.  Ale  bądź  pozdrowiony, 
synu  Fingala!  Szczęśliwa  dziemca,  która  ciebie  wy- 
gląda! I  bodajbym  miał  dwanaście  córek  piękności, 
abyś  wybrał  pomiędzy  niemi,  synu  słaA^y!« 

Otworzył  salę  dzie\vicy,  ciemnokędziorej  Eweral- 
liny.  Radość  spłonęła  w  naszych  męskich  piersiach. 
Pozdrowiliśnw    dziewicę    Branny.    Ale  na  górze    nad 


^)  Malwina. 


131 


nami  pokazał  się  lud  okazałego  Kormaka.  Ośmiu 
było  rycerzy  tego  wodza.  Daleko  od  ich  zbroi  pa- 
łało pole.  Był  tam  Kolia  i  Durranan,  potężny  To- 
skar  i  Tago,  i  Frestal  zwycięski,  i  Dairo  szczęśli- 
wych cz3'nów,  i  Dala,  tama  bitwy  na  w^ązkiej  dro- 
ź}iiie.  W  ręce  Kormaka  miecz  pałał.  Wdzięczne  spoj- 
rzenie rycerza.  Ośmiu  było  r^^cerzy  Ossjana:  Ullin, 
burzliwy  s}Ti  walki,  Mullo  zacnych  czynów,  szlache- 
tny, nadobny  Sulacha,  Oglan  i  popędliw;y'  Cerdal, 
czoło  śmierci  Dumarikanow^e,  i  ty!  dla  czegóż  osta- 
tni? Ogarze,  tak  daleko  sławmy  na  górach  Ardw^enu! 

Ogar  spotkał  Dale  siłacza  twarzą  w  tw^arz  na 
rycerskiem  polu.  Walka  wodzów  równała  się  burzy 
na  zapienionych  w^ałach  oceanu.  Ogar  przypomniał 
sobie  sztylet,  broń,  którą  lubił,  i  dziemęć  razy  wTa- 
ził  ją  w  bok  Dali.  Zawichrzyła  burzliwa  walka.  Trzy 
razy  skruszyłem  oszczep  na  tarczy  Kormaka;  trzy 
razy  jego  oszczep  skruszyłem.  Ale  —  nieszczęsny 
młodzieńcze  miłości!  uciąłem  mu  głowię.  Pięć  razy 
jDotrząsłem  jej  liędziorami.  Przyjaciele  Kormaka  ucie- 
kli. Któżby,  kochana  dziewdco,  kiedym  szedł  do  walki, 
któżby  mi  był  wtedy  powiedział,  że  opuszczony,  ślepy, 
i  błądzący,  będę  się  smucił  ])0  nocach.  Mocny  byćby 
musiał  jego  pancerz  i  niepokonane  w  boju  ramię. 

Skonały  dźwięczne  głosy  na  zamroczonych  bło- 
niach Len}^  Przykro  dął  wiatr  niestały.  Wysokie 
dęby  potrząsały  dokoła  liściem.  Moje  dimiania  były 
przy  Ewerallinie,  kiedy  przyszła  w  całem  świetle 
swojej  krasy.  Błękitne  jej  oko  przez  łzy  patrzało. 
Stanęła  na  obłoku  przed  mojem  spojrzeniem  i  prze- 
mówiła słabym  głosem:  » Wstań,  Ossjanie,  wstań 
i  wybaw  mojego  syna;  wybaw  Oskara,  książęcia  mę- 
żó^\.  Przy  płonących  dębach  nad  strumieniem  Lu- 
baru  w^alczy  on  z  Lochlinu  .synami. «  Zagasła  w  obłoku. 
Okryłem  się  stalą.  Oszczep  kroki  ])odi)ierał;  cln-zęsz- 
cząca    zbroja   dzwoniła.    Zaśpiewałem,    podług    mego 


132  PIEŚNI  OSSJANA 


zwyczaju,  pieśń  o  rycerzach  przeszłości.  Niby  grzmot 
daleki,  posłyszał  ją  Locłilin.  Pierzclinęli;  mój  syn 
gonił  icli. 

Zawołałem  na  niego,  nib}^  oddalony  strumień. 
» Oskarze «  wołałem,  »wtóć  na  Lenę.  Nie  goń  dalej 
v\TOga,  chociaż  Ossjan  jest  za  tobą!«  Przj-szedł  i  miły 
był  mojemu  uchu  dź\^'ięk  Oskarowej  stali.  »Dla  czego 
zatrz}inałeś  moją  rękę,«  mó\^-ił  on,  »nim  śmiercią  wszyst- 
kich okiyła  ?  Czarni  i  groźni  spotkali  oni  przy  stru- 
mieniu Fillana  i  twego  syna.  Czuwali  nad  nocnym 
postrachem.  Nasze  miecze  zwyciężały;  ale  jak  nocne 
burze  rozlewają  ocean  po  białych  piaskach  Mory 
tak  mrocznie  zbliżają  się  s3Tiowie  Lochlinu  na  szu- 
miące błonia  Leny.  Wdali  wyją  duchy  nocy.  Po- 
strzegłem  ^\-idma  śmierci.  Obudzę  ja  króla  Morwenu, 
który  się  uśmiecha  Vv-  przygodach.  Jest  on  niebie- 
skiem  słońcem,  wychodzącem  z  burzy. « 

Skoczył  Fiiigal  ze  snu  i  wsparł  się  na  tarczę 
Tremnora,  na  czarnośniadą  tarczę  ojców,  której  oni 
w  bitwach  przedwiecznych  uźj-wali.  Bohater  Avidział 
we  śnie  smutną  postać  Agandeki.  Przybyła  szlakiem 
od  oceanu.  Zwolna  i  samotnie  przesuwała  się  po  Le- 
nie. Blade  było  jej  oblicze,  jak  mgła  na  Kromli. 
Łzy  jagód  mętne.  Często  v\'ysuwała  rękę,  led^\-ie  doj- 
rzaną z  pod  szaty;  szata  urobiona  z  chmur  puszczy; 
wyciągnęła  rękę  nad  Fingalem  i  od^\TÓciła  milczące 
oczy.  »Dla  czego  córka  Starna  płacze  ?«  zapytał  Fin- 
gal  z  westchnieniem.  » Czego  oblicze  twoje  tak  blade, 
piękna  clmiiu'  wędro^iMiico  ?«  Umknęła  się  ua  ma- 
trach  Leny.  Zosta^\"iła  go  śród  nocy.  Żałowała  ona 
s^^nów  swojego  ludu,  którz}'  mieli  upaść  z  ręki  Fin- 
gala. 

Skoczył  bohater  ze  snu.  Trzjinał  ją  jeszcze 
w  swoim  duchu.  Zbliżył  się  odgłos  kroków  Oskara. 
Ujrzał  król  siwą  jego  tarczę,  bo  słabe  promienie  po- 
ranku przepramały  się  juz  przez  wody  UUinu.  »Cóź 


133 


tam  wi'óg-  robi  w  swojej  bojaźni  ?«  zapytał,  podno- 
sząc się,  król  Morwenu,  »czy  ucieka  przez  piaiiy  mo- 
rza, czy  pragnie  boju  stali  ?  Ale  —  po  cóź  ma  Fin- 
gal  pytać  ?  Słyszę  głos  ich  w  południowym  wietrze. 
Leć,  Oskarze,  przez  błonia  Leny,  i  budź  przyj  aciół!« 

Król  stanął  przy  kamieniu  Lubaru.  Trzy  razy 
podniósł  głos  straszliw.  Porwał  się  zwderz  przy 
zdrojach  Kromli.  Na  wszystkich  wzgórzach  zadrżały 
opoki.  Jak  szum  stu  potoków,  kiedy  sic  z  góry  ła- 
mią, ryczą  i  pienią,  jako  chmury,  kiedy  gromadzą  się 
do  burzy  na  błękitnem  obliczu  nieba;  tak  spotkał 
wszędzie  synów  puszczy  straszliwy  głos  Fingala. 
Przyjemny  był  głos  króla  dla  wojo%vników  jego  krainy. 
Często  on  prowadził  ich  do  bit\\w;  często  zwracał 
z  nieprzyjacielskiemi  łupami. 

»Przybywajcie  do  boju«  król  wołał,  » dzieci  brzmią- 
cej Selmy!  Przybywajcie  na  śmierć  tysiąców!  Syn 
Komhali  będzie  się  przypatrywał  bitme.  Na  owej 
górze  ma  się  kołysać  miecz  mój,  zasłona  mojego  ludu 
w  walce.  Nie  będziecie  go  potrzebować,  wojo^\^lic3^, 
bo  walczy  syn  Morniego,  wódz  i)otężnych  mężów. 
On  was  poprowadzi  do  boju,  ażeby  jego  sława  pod- 
niosła się  w  pieśni.  O!  duchy  poległych  rycerzy, 
jeźdźcy  nawałnic  Kromli,  przyjmujcie  wesoło  mój  lud 
padający  i  wprowadzajcie  go  na  wasze  wzgórza.  Bo- 
dajby wietrzyki  Leny  przeniosły  ich  ])rzez  moje  mo- 
rze, ażeby  mogli  przychodzić  do  moich  snów  cichych 
i  w  drzemaniu  rozweselać  moją  duszę.  Oskarze  z  czar- 
nośniademi  kędziorami,  Fillanie,  piękny  Ryno  z  ostrem 
żelazem,  idźcie  do  bitwy  śmiało.  Zapatrujcie  się  na 
syna  Morniego.  Niech  wasze  miecze  zró^vnają  w  walce 
jego  mieczowi.  Zapatrujcie  się  na  dzieła  jego  ręki. 
Zasłaniajcie  przyjacioły  waszych  ojców.  Pamiętajcie 
na  wodzów  przeszłości.  Zobacz3'my  się  jeszcze,  moje 
dzieci,    choćbyście    upadli    w    Erynie.    Nasze    zimne 


134  PIEŚNI   OSSJANA 


i    blade    duchy    spotkają    się    prędko    w    obłoku    na 
wichrach  Kony.« 

Wnet,  niby  czarna  i  nawalna  chmura,  rozdymana 
błyskami  niebios,  ulatująca  na  zachód  przed  promie- 
niami poranku,  ustąpił  król  Sehny.  Groźny  jest  po- 
łysk jego  zbroi.  Dwa  oszczepy  w  jego  ręku.  Siwy 
kędzior  pływa  z  A\iatrem,  a  sam  często  się  ogląda 
na  bojomsko.  Trzech  bardów  towarzyszy  synowi 
sławy,  aby  słowa  jego  wodzom  odnosić.  Wysoko 
usiadł  na  wiszarze  Kromli  i  kołysał  błyska^yicą  mie- 
cza; a  gdy  on  kołysał,  my  się  naprzód  posunęli. 

Ocknęła  się  radość  w  obliczu  Oskara;  jagody 
spłonęły,  oko  łez  pełne,  a  miecz  w  ręku  jak  pro- 
mień ognia.  Uśmiechając  się,  przemómł  do  Ossjana: 
»Sterniku  bojów  stali,  ojcze  mój,  posłuchaj  syna! 
Zostań  z  potężmon  królem  Morwenu  i  zdaj  na  mnie 
sławę  Ossjana.  Gdybym  tu  upadł,  o  wodzu,  pamiętaj 
o  samotuĄan  promieniu  mojej  miłości,  o  śnieżnopier- 
siej,  białoramiennej  córce  Toskara.  Bo  jagodami  za- 
płoni onemi  nachyla  się  ona  ze  skały  nad  strumień; 
jej  włos  piękny  pływa  po  piersi,  kiedy  za  Oskarem 
wzdycha.  Po^\iedz  jej,  źem  został  na  moich  wzgó- 
rzach przelotmTu  s^Tiem  pometrza.  Po^dedz  jej,  że 
w  obłoku  po^^dtam  kochaną  dziewicę  Toskara.*  — 
»Lepiej  mnie,  Oskarze,  postaw  grobomec.  Nie  zdam 
na  ciebie  boju.  Najpierwsze  i  najkrwawsze  w  po- 
tyczce, moje  ramię  powinno  twoje  przyuczać  do  wal- 
czenia. Ale  pamiętaj,  mój  synu,  włożyć  ten  miecz, 
ten  łuk,  ten  róg  mojego  jelenia  w  ciemne  i  ciasne 
mieszkanie,  kamieniem  naznaczone.  Oskarze,  nie  mam 
kochanki,  którąbym  polecił  staraniu  mojego  sjoia,  bo 
Eweralliu,  miła  córa  Branny,  juz  nie  źyje.« 

Takie  b}'ły  nasze  słowa,  kiedy  donośny  głos  Gaula 
zabrzmiał  na  wiatrach.  Wysoko  on  bujał  mieczem 
ojca.  Poszliśmy  na  rany  i  śmierć.  Jak  białe  fale  wrą 
na  głębi,  wzdymają  się  i  szumią,  jak  brzegi  opierają 


135 


się  wrzącym  falom;  tak  nas  nieprzyjaciel  ogarnął 
i  walczył.  Mąż  z  mężem,  stal  ze  stalą  się  spotkała. 
Zadzwoniły  tarcze;  wojoAvnicy  padają.  Jak  sto  mło- 
tów nad  rozpalonym  synem  pieca,  tak  się  podnoszą, 
tak  huczą  miecze. 

Gaul  na  przodzie,  jak  T\dcher  Ardwenu.  Zagłada 
bohaterów  na  jego  mieczu.  Swaran  jak  ogień  pusz- 
czy na  brzmiących  łąkach  Gormalu.  Jakżebym  zdołał 
podać  pieśni  śmierć  tjdu  oszczepów  ?  Mój  miecz  wy- 
soko się  podnosił  i  pałał  śród  krwawej  potyczki. 
Straszliwy  byłeś,  Oskarze,  mój  najlepszy,  mój  naj- 
większy synu!  Cieszyłem  się  we  ^\aaętrzu  duszy,  kiedy 
miecz  jego  palił  się  nad  pobitemi.  Prędko  pierzchnęli 
przez  błonia  Leny;  my  ścigali  i  bili.  Jako  głazy,  ze 
skał  na  skały  skaczące,  jak  topory  w  brzmiących 
lasach,  jak  gromy,  toczące  się  z  góry  na  górę 
w  kruszących,  zgubnych  uderzeniach;  tak  szły  cięcia 
na  cięcia  i  śmierć  na  śmierć  z  ręki  Oskara  i  mojej. 
Wszakże  Swaran  obiegł  S3^na  Morniego,  jak  siła  Ini- 
storskiej  powodzi.  Na  ten  ^\adok  podniósł  się  król 
w  połowie  na  swojej  górze.  W  poło"\vie  podniósł 
oszczep.  »Idź,  Ullinie,  idź,  stary  mój  bardzie*  zaczął 
król  Morwenu;  » przypomnij  potężnemu  Gaul  owi  bi- 
twę. Przypomnij  mu  jego  ojców.  Wes}}rzyj  śpiewem 
słabnące  wojsko,  bo  pieśni  bój   oź}'^viają.« 

Poszedł  Ullin  krokami  starości  i  przemówił  do 
króla  mieczów: 

»Synu  wodza,  jeźdźca  na  szlachetnym  rumaku, 
szerokokroki  królu  oszczepów,  silne  ramię  we  wszel- 
kiej przygodzie,  twarde  serce,  nigdy  nie  mięknące, 
wodzu  ostrego  oręża  śmierci,  bij  v\Toga!  Niech  ża- 
den biały  żagiel  nie  igra  koło  chmurnego  Inistoru! 
Niech  twoje  ramię  będzie  piorunem,  oko  ogniem, 
serce  twardą  skałą!  Wywijaj  mieczem,  jak  ognioja- 
wem;  —  podnoś  tarczę,  jak  płomień  śmierci!  Synu 
wodza,    jeźdźca    na  szlachetnjTn    rumaku,    druzgotaj. 


136  PIEŚNI  OSSJANA 

krusz  ^\Toga!«  Mocno  uderzyło  bohaterskie  serce; 
ale  Swaran  przybył  z  walką  i  rozbił  na  dwoje  tar- 
czę Gaida.   —  SynoA\ie  Selmy  uciekli. 

Fingal  po^^'stał  w  zbroi.  Trzy  razy  zabrzmiał  jego 
głos  przeraźliwy.  Kromla  zewsząd  odpowiedziała.  Sta- 
nęli cicho  s}Tiowie  puszczy.  Spuścili  ku  ziemi  zapło- 
nione lica,  zawstydzeni  obecnością  króla.  On  przybył 
jak  dżdżysta  chmura,  kiedy  na  dniu  pogodnym  zwolna 
ze  wzgórza  się  spuszcza,  a  deszcz  ogarnia  pola.  Mil- 
czenie pilnuje  leniwego  pochodu,  ale  w  królu  nawał- 
nica się  ocknie.  Postrzegł  Swaran  strasznego  króla 
Morwenu.  Stanął  w  połowie  pędu.  Niespokojnie  pod- 
parł się  oszczepem;  krążyło  rozpalone  oko.  Wysoki 
i  milcząc}^,  wydawał  się  bj^ć  dębem  na  brzegach  Lu- 
baru,  którego  gałęzie  opaliła  kiedyś  niebios  błyska- 
A\'ica;  pochylił  się  nad  strumieniem;  gwiżdże  wiatrem 
si^^w  mech  jego.  Tak  król  stanął.  Potem  odciągnął 
powoli  ku  brzmiącjTn  błoniom  Leny.  Opłynęły  boha- 
tera jego  tysiące,  a  pomrok  rozłożył  się  na  wzgórzu. 

Fingal,  jak  niebieski  promień,  jaśnieje  śród  swo- 
jego ludu.  Kupią  się  przy  nim  r^^erze.  Zabrzmiał 
głosem  potęgi:  » Podnieście  w  górę  moje  sztandary, 
rozpuśćcie  je  wiatrom  Leny,  niby  płomienie  stu  wzgó- 
rzów!  Mech  szumią  watrami  Erynu,  a  nas  napowrót 
do  bit-wj^  modą.  Synowie  szumiących  strumieni,  które 
z  tysiąca  gór  spadają,  bądźcie  blizko  króla  Morwenu 
i  zważajcie  na  słowa  jego  potęgi!  Gaulu,  potężne 
ramię  śmierci,  Oskarze  przyszłych  bojów,  Konnalu, 
s}Tiu  błękitnych  tarcz  Sory,  Dermidzie  czamośuia- 
dego  włosa,  Ossjanie,  królu  mnogich  pieśni,  ty  bądź 
blizko  ojcowskiego  ramienia !«  Zajaśniało  w  górze 
słońce  boju,  królewski  sztandar;  a  każdy  bohater 
rozradował  się  pełnem  weselem,  kiedy  A\wsoko  buja- 
jąc, rozpłynął  się  z  matrami.  Z  merzchu  nabity  był 
złotem,  jak  szerokie,    modre  sklepienie    nocnych  nie- 


137 


bios.  Każdy  bohater  miał  własnego  chorążego  i  l^a- 
źcly  miał  własnych  ponurych  mężów. 

» Patrzcie «  rzecze  król  konch,  »jak  Lochlin  roz- 
dziela się  na  Lenie.  Stoją,  jak  podarte  chmury  na 
wzgórzu,  albo  jak  gaj  dębo^w  przez  pół  zwalony; 
Avidzimy  niebo  przez  jego  gałęzie  i  przemykające  się 
za  nim  ogniojawy.  Niech  każdy  wódz,  przyjazny  Fin- 
galowi,  wybierze  sobie  między  temi  czarnemi  tłu- 
mami jednego  z  tych,  którzy  nam  tak  donośnie  grożą; 
nie  dozwólcie  żadnemu  syno^\'i  głośnych  lasów  imiknąć 
na  fale  do  Inistoru.« 

»Mojemi  są«  rzecze  Gaul,  »siedm  wodzów,  któ- 
rzy przybywają  od  jeziora  Lany.«  —  »Król  chmur- 
nego Inistoru«  zawołał  Oskar,  » niech  przyjdzie  na 
miecz  Ossjanowego  syna!«  —  »Dla  mnie  król  Ini- 
storu«  rzecze  Konnal,  »to  stalowe  serce. «  —  »Wódz 
Mudanu  lub  ja«  zawołał  czarnowłosy  Dermid,  » po- 
winien usnąć  na  chłoduopyłej  ziemi. «  —  Mój  wybór, 
chociaż  dzisiaj  tak  słaby  i  ciemny  jestem,  padł  na 
bitnego  króla  Termanu:  przyrzekłem  położyć  swoją 
ręką  bohatera  ciemnośniadej  tarczy.  » Niech  będą  bło- 
gosławieni i  zwycięscy  moi  wodzo^\'ie!«  rzecze  Fin- 
gal  z  wdzięcznem  spojrzeniem.  »Swaranie,  królu  fal 
szumiących,  ty  dla  Fingala  zostajesz. « 

W  tejże  chwili,  jak  sto  wiatrów  odmiennych,  po- 
sunęli się  synowie  Selmy  ciemni  i  rozdzielni.  Kromla 
wokrąg  zabrzmiała ! 

Jakżebym  zdołał  wyśpiewać  pobitych,  kiedyśmy 
się  stłocz3di  na  bojowisku!  O!  córko  Toskara,  skrwa- 
wione były  nasze  ręce.  —  Ciemne  szyki  Lochlinu 
upadły,  jak  brzegi  wrzącej  Kony.  Nasze  zbroje  wzięły 
górę  na  Lenie,  każdy  wódz  dopełnił  swojej  obietnicy. 

Często  siedziałaś,  o  dziewico,  przy  pomruku  stru- 
mienia; często  się  podnosiło  białe  twoje  łono,  niby 
pierze  łabędzia,  kiedy  poważnie  płynie  jeziorem,  a  wia- 
try podnoszą    ukośnie  jego    skrzydła.    Patrzałaś,   jak 


138  PIEŚNI   OSSJANA 

słońce  zapłonione  i  ociężałe  upadało  za  obłoki,  a  po 
góracli  noc  się  rozkładała,  —  tjTuczasem  w  ciasnej 
dolinie  wyje  burza.  Nakoniec  silny  deszcz  uderza  — 
toczą  się  gTomy,  bł3'ska^Wce  rozlewają  się  po  ska- 
łach, duchy  pędzą  na  ognistych  promieniach,  ze  wzgó- 
rza ciska  się  potęga  potoku.  Taki  był  łoskot  boju, 
o  dziewico  śnieźnoręka !  Skądże  te  łzy,  córko  Toskara  ? 
Dziewice  Lochlinu  mają  przyczynę  płakać  —  lud  ich 
krainy  poległ.  Skrwawione  były  błękitne  miecze  mo- 
jego rodu,  moich  rycerzy.  Ale  smutny  jestem,  błędny 
i  ślepy;  już  nie  towarzysz  bohaterów.  Daj  mi,  ko- 
chana dziewico,  daj  mi  łzy  swoje.  Widziałem  groby 
wszystkich  moich  przj^jaciół. 

Wtedy  to  było,  ze  z  ręki  Fingala  poległ  jeden 
bohater  na  jego  smutek.  Siwowłosy  tarzał  się  po 
ziemi.  Wzniósł  na  króla  słabe  oko.  »Tyź  to  ode  mnie 
poległeś «  zawoła  syn  Komhala,  » przyjacielu  Agan- 
deki  ?  Widziałem  łzj'  twoje  za  dziewicą  mojej  miło- 
ści na  salach  krwawego  Starna.  Ty  byłeś  A^TOgiem 
wroga  mojej  kochanki,  a  z  mojej  ręki  poległeś.  Wy- 
syp, UUinie,  grób  Matonowi  i  podaj  jego  imię  pie- 
śni o  Agandece.  —  Drogą  byłaś  dla  mojej  dusz}', 
ciemnomieszkająca  dziewico  Ardwenu.« 

Kutullin  słuchał  w  podziemiu  KromH  zgiełku  za- 
jadłej bitwy.  Wezwał  Konnala,  wodza  mieczów,  i  Kar- 
rila  przeszłości.  Usłuchali  go  rycerze  siwowłosi.  Wzięli 
ostre  oszczepy.  Poszli  i  widzieli  powódź  bitwy  jak 
wirowate  wały  oceanu,  kiedy  mroczna  burza  pląsa 
po  głębiach  i  wj^tacza  bałwany  na  piasczyste  doliny. 

Na  ten  mdok  zawrzał  KutulHn.  Ciemność  roze- 
szła się  po  czole.  Ręka  na  mieczu  ojców,  zapalne 
oko  błyska  na  \vroga.  Trzy  razy  usiłował  rzucić  się 
do  walki;  trzy  razy  wstrz^nnał  go  Konnal:  » Wodzu 
mglistej  Avyspy!<  mówił  mu,  »Fiugal  dokonywa  ^\TOga. 
Nie  chciej  rozdzielać  sławy  króla,  —  rÓA\Tia  się  on 
burzy. « 


.139 


»Idź  >AT.ęc,  Karrilu«  oclpo^^aedział  wódz,  »idi  i  po- 
zdrów króla  Morwenu!  A  kiedy  Lochlin  opadnie,  jak 
potok  po  deszczu,  kiedy  wrzawa  boju  przemiaie,  to 
niech  głos  twój  będzie  słodki  dla  jego  ucha  i  uczci 
króla  Selmy.  Daj  mu  potem  miecz  Kaitbata.  Kutul- 
lin  niegodzien  nosić  zbroi  ojców. « 

Przybądźcie,  o  ducby  odludnej  Kromli,  duchy  wo- 
dzów, których  już  niema;  bądźcie  blizko  w  pobliżu 
Kutullina  kroków;  rozmawiajcie  z  nim  w  jaskini  jego 
smutku.  Nigdy  się  juz  nie  wsławię  pomiędzy  moca- 
rzami tej  ziemi.  Jestem  promieniem,  który  prześwie- 
cił, mgłą,  która  chyżo  uleciała,  skoro  przyszło  tchnie- 
nie poranku  i  rozjaśniło  mroczne  pobocza  góry.  Kon- 
nalu,  nie  mów  ze  mną  więcej  o  zbroi  —  minęła  moja 
sława.  Moje  westchnienia  będą  obciążać  wiatry  Kromli, 
dopóki  mój  ślad  nie  przestanie  być  widomym.  I  ty, 
Bragelo  białopiersia,  zasmuć  się  z  upadku  mojej 
sławy!  Pokonany,  nie  wrócę  już  do  ciebie,  słoneczny 
promieniu  mojej  duszy !« 


PIESN    PIĄTA. 


KutuUin  i  Koniial  przypatrują  się  bitwie.  Fingai  i  Swa- 
raii  schodzą  sie  śród  walki.  Opisanie  ich  spotkania.  Swa- 
ran  zostaje  pokonany,  schwytany  i  oddany  pod  straż 
Gaulowi  i  Ossjaiiowi.  Fingal  ściga  nie])rzyjaciól;  spotyka 
ranionego  Orle,  który  go  zmusza  do  walczenia  z  sobą. 
Ryno,  syn  Fing-ala,  znaleziony  bez  życia  na  bojowisku. 
Zal  Fingala  po  nim.  Historya  Lanidcrga,  jego  walka 
z  Ullinem  o  piękną  Gelszossc.  Tymczasem  przychodzi 
do  Ossjana  Karril.  Rozmowa  dwóch  bardów  zamyka  tę 
pieśń  i  sprawy  czwjirtego  dnia. 

Na  rozgłośnem  i)oboczu  Kromli  mówił  Konnal  do 
wodza  szlachetnego  wozu:  » Czemuś  tak  posępny, 
synu  Semy  ?     Przyjaciele    nasi    potężni    są    w    boju. 


140  PIEŚNI   OSSJANA 


Sławny  jesteś,  o  wojo^vBiku!  Wielu  pomarło  od  two- 
jego żelaza.  Często  pozierała  na  ciebie  Bragela  błę- 
kitnem,  wesołem  okiem;  często  wychodziła  naprzeciw 
swojego  rycerza,  kiedy  powracał  śród  walecznych, 
kiedy  miecz  jego  rumiany  był  z  bitwy,  a  na  polu 
grobów  'wróg  niemy.  Przyjemni  byli  dla  jej  ucha 
twoi  bardowie,    kiedy  śpiew  ich  głosił    twoje  czyny. 

Ale,  patrz  tam!  na  króla  Morwenu;  postępuje, 
niby  słup  ognia.  Siła  jego  jak  strumień  Lubaru,  albo 
burza  na  głośnej  Kromli,  kiedy  nocą  gałęziste  lasy 
walą  się  ze  wszystkich  opok.  Szczęśliwy  twój  lud, 
o  Fingalu!  Twoje  ramię  zakończy  jego  wojny.  Pierw- 
szym  jesteś  w  jego  przygodach,  najmędrszy  w  dniach 
pokoju.  Odezwiesz  się  —  a  tysiące  słuchają  ciebie. 
Wojska  drżą  na  dźwięk  twojego  żelaza.  Szczęśliwy 
twój  lud,  o  Fingalu,  królu  rozgłośnej  Selmy!  — 
Któż  to  tak  posępnie  i  groźnie  przybywa  grzmotem 
pędu  ?  Któż,  jeśli  nie  syn  Starna,  aby  się  spotkać 
z  królem  Morwenu  ?  Patrzaj  na  walkę  wodzów.  Jest 
ona  burzą  oceanu,  kiedy  dwa  duchy  zdaleka  się 
zejdą  i  walczą  o  huczące  bałwany.  Łowiec  przy 
wzgórzu  słyszy  ich  łoskot;  —  widzi  zbliżające  się 
wysokie  wały  ku  brzegom  Ardwenu.« 

Takie  były  słowa  Konnala,  kiedy  bohaterowie 
bojem  się  spotkali.  Powstał  szczęk  oręża,  a  każde 
cięcie  rozlegało  się  jak  sto  młotów  kowalskich. 
Straszny  był  bój  królów;  przerażające  spojrzenie  ich 
oczu.  Popękały  czarnośniade  tarcze.  Odleciały  mie- 
cze, skruszone  o  szyszaki.  Cisnęli  rękojeści.  —  Każdy 
śpieszył  sch^v}^cić  swojego  bohatera.  Związały  się 
żylaste  ramiona;  przechylają  się  z  boku  na  bok,  wy- 
prężają i  rozciągają  mocne  członki.  Ale  kiedy  się 
podniosła  pycha  ich  siły,  zadrżało  wzgórze  pod  ich 
nogami.  Opoki  z  wyżyn  runęły  i  pokruszyły  się  zie- 
lone krzewy.  Nakoniec  uległa  moc  Swarana;  król  la- 
sów został  skrępowany.    To  ja  kiedyś    widziałem  na 


141 


Konie  —  ale  już  dzisiaj  Kony  nie  widzę;  dwa 
czarne  wzgórza  ruszyły  się  z  miejsca  przed  mocą 
wrzącego  strumienia;  chwiały  się  w  upadku  z  boku 
na  boli.  Tłukły  się  społem  wysolde  dęby;  runęły  po- 
tem ze  wszystkiemi  opokami  i  drzewami.  U  ich  bo- 
ków rozdzielił  się  strumień.  Zdaleka  wddać  opalone 
gruzy. 

»Syny  dalekiego  Morwenu!«  rzekł  Fingal,  » pil- 
nujcie króla  Lochlinu!  Sihiy  on  jak  tysiąc  wałów. 
Jego  ramię  doświadczone  w  boju.  Jego  ród  dawny. 
Gaulu,  pierwszy  z  moich  bohaterów,  i  Ossjanie,  królu 
pieśni,  pilnujcie  jego!  Jest  on  przyjacielem  Agan- 
deki.  —  Cieszcie  jego  strapienie!  Ale  wy,  Oskarze, 
Fillanie  i  Ryno,  A^y  dzieci  rodu,  ścigajcie  Lochlin 
po  Lenie,  ażeby  żaden  olo-ęt  nie  mógł  się  A\ymknąć 
na  czarne  fale  Inistoru!« 

Błyskiem  polecieli  po  błoniu.  On  szedł  zwolna, 
jak  chmura  gromowa,  kiedy  jasne  letne  pola  ćmią 
się  i  milczą.  Przed  nim  kołysał  się  miecz  jego,  sło- 
neczny promień,  straszny,  jak  lejący  się  ogni  oj  aw 
nocy.  Napotkał  jednego  z  wodzów  lochlińsldch  i  ode- 
zwał się  do  syna  fali:  »Któż  to  posępny  i  smutny 
czuwa  przy  skale  wTzącego  strumienia  ?  Nie  może 
strumienia  przeskoczyć.  Jak  wódz  okazały!  Przy  boku 
wypukła  tarcza,  oszczep  ró^yna  się  drzewu  puszczy. 
Młodzieńcze  ciemnoczerwonych  włosów,  czy  ty  nale- 
żysz do  wrogów  Fingala  ?«  —  » Jestem  syn  Lochlinu « 
zawołał,  » silne  moje  ramię  w  boju.  Moja  oblubienica 
płacze  na  ustroniu,  bo  Orla  nigdy  nie  powróci!*  — 
» Czy  bohater  podda  się,  czy  chce  walczyć  ? «  za])y- 
tał  Fingal  szlachetnych  czynów.  » Nieprzyjaciele  nie 
zwyciężają  przed  mojem  obliczem,  ale  słaAvni  są  przy- 
jaciele na  mojej  sali.  Synu  fali,  pójdź  i  podziel  ucztę 
moich  konch.  Poluj  na  zwierza  moich  ])ustyń  i  bądź 
przyjacielem  Fingala !«  —  »Nie«  odpowiedział  ry- 
cerz,   »ja  słabego  wspieram,    do    niego  tylko    należy 


142  PIEŚNI   OSSJANA 


moja  siła.  Mój  miecz  nie  bj^ł  nigdy  pokonany.  O  wo- 
jowniku, niech  się  ki-ól  Morwenu  podda !«  —  » Nigdy. 
Orlo,  nigdy  się  ja  nie  poddam!  Nikomu  jeszcze  nie 
poddawał  się  Fiugal!  Dobądź  miecza  i  poszukaj  sb- 
bie  nieprzyjaciela;  liczni  są  moi  rycerze.*  —  »A  król 
odmawia  mi  walki?*  rzekł  Orla  czamośniadej  tar- 
czy. »Fingal  jest  przeciwnikiem  dla  Orli,  on  sam 
z  całego  swojego  rodu!  Wszakże,  królu  Monvenu, 
gdybym  upadł  —  każdy  wojownik  musi  kiedyś  um- 
rzeć —  us}'p  mi  grobowiec  pośrodku  Leny  i  niech 
nad  wszystkie  będzie  Avyźszy.  Poślij  przez  czarno- 
błękitne  fale  ten  miecz  żonie  Orli,  aby  ze  łzami  po- 
kazała go  synowi  i  zapaliła  jego  duszę  do  walki. «  — 
»SjTiu  smutnej  mo^y^-*  rzekł  Fingal,  »po  co  budzisz 
łzy  moje  ?  Kiedyś  każdy  wojowTiik  upaść  musi, 
a  dzieci  poglądać  będą  w^  sali  na  zbroję  nieuży- 
teczną. Ale,  Orla,  twój  gTÓb  wĄ'soki  będzie,  a  t\voja 
żona  białopiersia  zapłacze  nad  twoim  mieczem!* 

Starli  się  na  błoniu  Leny.  Mdłe  było  ramię  Orli. 
]\Iiecz  Fiugala  rozbił  jego  tarczę.  Padła  na  ziemię, 
iskrząc  się,  jak  miesiąc  na  marszczkach  strumienia. 
» Królu  Morwenu !«  rzekł  rycerz,  » podnieś  twój  miecz 
i  pierś  mi  przeszyj.  Ranionego  w  boju  i  osłabłego 
zostawili  mnie  tutaj  przyjaciele.  Smutna  powieść  doj- 
dzie mojej  ukochanej  na  brzegach  strumienistej  Loty, 
kiedy  sama  będzie  w  lesie,  a  wietrzyk  w  liściacli 
zaszumi.* 

»Nie,  Orlo«  rzecze  król  MorAvenu,  »ja  cię  nie 
zranię!  Ujrzy  ona  ciebie  na  brzegach  Loty,  wycią- 
gającego ręce  do  walki!  Niech  twój  ojciec  siwo- 
włosy —  może  już  ślepy  ze  starości  —  usłyszy 
dźwięk  twojego  głosu  i  ucieszy  się  na  swojej  sali! 
Niech  bohater  z  radością  powstanie  i  poszuka  rę- 
kami swojego  syna.*  —  » Nigdy  on  go  nie  znajdzie, 
Fingalu!*  rzekł  młodzieniec  strumienistej  Lot}^,  »na 
błoniach    Leny   ja    lunrę;    obcy    bardowie    powiedzą 


143 


o  mnie.  Mój  pas  szeroki  zakr3'wa  ranę  śmierci.  Oto 
A\'iatrom  go  oddaję !« 

Ciemna  krew  trysnęła  z  boku,  a  on,  blady,  upadł 
na  polach  Leny.  Scliylił  się  nad  nim  Fingal,  Idedy 
skonał,  i  wezwał  młodsze  swoje  wodze:  » Oskarze 
i  Fillanie,  synoAvie  moi,  wystawcie  Orli  Ts-ysoki  pom- 
nik. Niecił  tutaj  spocznie  rycerz  czarnowłosy  zdaleka 
od  zony  swojej  miłości!  Niech  tutaj  spocznie  w  cia- 
snym domku,  zdaleka  od  szumu  Loty.  Słaby  znajdzie 
w  rodzinnej  stronie  łuk  jego,  ale  nie  potrafi  go  na- 
ciągnąć! Jego  psy  wierne  wyją  na  górach;  radują 
się  dziki,  na  które  polował.  Upadło  ramię  walki, 
niema  już  mocarza  między  walecznemi!  Podnieście 
głos;  zabrzmijcie  w  róg,  S3Tiowie  króla  Morwenu! 
Powróćmy  do  Swarana  i  spędźmy  noc  na  pieniach. 
Fillanie,  Oskarze  i  Ryno,  lećcie  przez  błonia  Leny. 
Ale  Ryno,  gdzież  jesteś,  młody  synu  sła-w}'  ?  Nie 
z^vykłeś  być  ostatnim  na  zawołanie  ojca.« 

»Ryno«  rzekł  pierwszy  z  bardów,  »jest  już  przy 
sędzi^vych  postaciach  swoich  ojców,  przy  Trotalu, 
królu  tarcz ,  przy  Trenmorze  potężnych  czynów. 
Niema  już  młodzieńca!  Młodzieniec  zbladł  —  i  leży 
na  błoniu  Leny!«  —  >/ Upadł  najskorszy  w  biegu « 
zawołał  król,  »najpierwszy  w  naciąganiu  łuka  ?  Po 
cóźeś,  zaledwo  mi  znany,  upadł,  o  młody  Ryno  ?  Ale 
śpij  mile  na  Lenie.  Wkrótce  Fingal  zobaczy  się  z  tobą! 
Wkrótce  nie  będzie  słychać  mojego  głosu,  nie  bę- 
dzie widać  moich  śladów!  Bardowie  będą  śjjiewać 
imię  Fingala,  kamienie  będą  o  mnie  mówić.  Ty  jed- 
nak, o  Ryno,  upadłeś,  nie  zyskałeś  sobie  sławy!  Ul- 
linie,  porusz  arfę  dla  R}Tia  i  powiedz,  czemby  wódz 
był  kiedyś.  Bądź  zdrów,  pierwszy  na  każdem  ])olu! 
Nie  będę  Adęcej  kierował  twoją  dzidą.  Ty  tak  piękny 
byłeś.  Nie  zobaczę  już  ciebie  więcej.  Bądź  zdrów !<' 
Łzy  popłynęły  po  jagodach  króla,  bo  straszny  był 
w  boju    syn  jego.    Podobny  do  ognistego    promienia 


144  PIEŚNI  OSSJANA 


W  nocy  na  Avzgórzu,  kiedy  w  przelocie  lasy  obala  — 
drży  wędroAA-iec  przed  jego  grzmotem.  Ale  burze  za- 
pędzają go  za  skały;  znika  z  oczu,  i  ciemność  bie- 
rze górę.« 

»Czyjąż  sławę  opo-^iada  ten  grób  ciemnozielony?* 
zaczął  ki-ól  szlachetnych  konch.  »wStoją  tu  cztery  ka- 
mienie z  omszonemi  głowami.  Pokazują  ciasny  dom 
śmierci.  Złóżcie  przy  nich  mojego  R^Tia.  Niech  tutaj 
leży  sąsiadem  walecznego.  Może  wódz  sławy  będzie 
stąd  z  moim  synem  wstępował  na  obłoki.  Podnieś, 
Ullinie,  pieśń  przeszłości.  Obudź  pamiątkę  ich  gro- 
bów. Jeśli  nigdy  z  pola  nie  ustąpili,  mój  syn  może 
przy  nich  spocząć.  Niech  spocznie  zdała  od  Morwenu, 
na  rozgłośnych  błoniach  Leny.« 

Bard  pieśni  zaczął: 

»Spoczy^va  tu  pierwszy  z  bohaterów.  Na  tych 
brzegach  ucichł  Lamderg  i  Ullin  oniemiał,  król  mie- 
czów. « 

»Któż  się  to  mile  uśmiecha  i  pokazuje  mi  z  obłoku 
wdzięczne  oblicze  ?  Dla  czego,  o  córko,  dla  czegoś 
tak  blada,  pierwsza  z  dzie\^'ic  Kromli  ?  I  tyż  tu  za- 
s\ińasz  przy  wrogach  bitwy,  białopiersia  córo  Tua- 
tala  ?  Ty  byłaś  kochaniem  tysiąców,  ale  twojem  ko- 
chaniem był  Lamderg.  Przyszedł  on  do  mszystych 
wież  Tury  i  uderzając  w  czarną  tarczę,  powiedział, 
» Gdzie  jest  Gelszosa,  moja  kochanka,  córka  szlache- 
tnego Tuatala?« 

»Zosta-ndłem  ją  w  salach  Tury,  kiedym  walczył 
z  wielkim  Ulfadą.  O  Lamdergu,  —  mó^^iła  —  po- 
A\Tacaj  do  mnie  prędko,  bo  w  żalu  będę  tu  sie- 
dzieć!« 

« Białe  jej  łono  westchnienia  podnosiły,  łza  ob- 
mywała jagody;  przecie  nie  widzę,  ażeby  wyszła  na- 
przeciw pokrzepić  po  bitwach  moją  duszę. « 

» Niema  jest  sala  mojej  pociechy.  Nie  słyszę  głosu 
bardów.    Nie  bije    przy  bramie    ogonem  Bran,    ucie- 


145 


szony  z  powrotu  Lamderga.  Gdzie  jest  Gelszosa, 
moja  kochanka,  córka  szlachetnego  Tuatala?« 

»Lamdergu«  rzekł  Ferchios,  syn  Aidona,  » Gel- 
szosa przy  Kromli  chodzi  okazale;  ona  i  dziewice 
łuku  gonią  pierzchającą  zwierzynę !« 

»Wódz  Kromli  odpowiedział:  »Nie,  Ferchiosie, 
żaden  okrzyk  ło^^decki  nie  spotkał  się  z  uchem  Lam- 
derga; żadnego  di%vięku  w  lasach  Leny!  Żaden  z^derz 
pierzchający,  ścigany  od  psów  chyżych,  nie  A^^sko- 
czył.« 

»Nie  widziałem  Gelszosy,  mojej  kochanki,  pięk- 
nej, jako  księżyc  pełny,    kiedy  za  wzgórza  zapada !« 

»Idź,  Ferchiosie,  idź  do  syna  skały,  do  siwowło- 
sego Allada  *).  Jego  mieszkanie  w  obwodzie  kamieni. 
Może  on  wie  co  o  promiennej   Gelszosie.« 

»Syn  Aidona  poszedł  i  powiedział  w  ucho  starca: 
»Alladzie,  mieszkańcze  skał,  ty,  co  drżysz  odludnie, 
co  widzi  twoje  oko  starości  ?« 

» Widziałem «  odpowiedział  stary  Allad,  »Ullina, 
syna  Kairbarowego.  Szedł  mrokiem  z  Kromli  i  nucił 
pieśń  zuchwałą,  podobną  do  burzy  w  bezlistnym  le- 
sie. Poszedł  do  sal  Tury.« 

»Lamdergu,«  wołał  on,  » najgroźniejszy  z  mężów, 
bij  się,  albo  ustąp  Ullinowi!«  » Niema  tu«  odpowie- 
działa Gelszosa,  » Lamderga,  syna  bitwy.  Walczy  on 
z  Ulfadą,  z  potężman  wodzem!  Niema  go  tu,  pierw- 
szy z  mężów  —  Lamderg  jednak  nigdy  nie  ustę- 
puje. Będzie  się  bił  z  synem  Kairbara!« 

» Straszny  Ullin  odpowiedział:  Miła  jesteś  córko 
szlachetnego  Tuatala!  Zajrrowadzę  ciebie  do  sal  Kair- 
bara!  Naj waleczniej  szy  powinien  Gelszosę  posiadać. 
Trzy  dni    będę  czekał  przy   Kromli  Lamderga,    spia 


*)  Ten  Allad  wystawiony  tu  widocznie  jako  druid; 
i-ównic  każdego,  mianowanego  synem  skały  samotnym, 
za  druida  mieć  potrzeba. 

PISMA   Q03ZCZVŃSKIEQQ.    II  10 


146  PIEŚNI    OSSJANA 

bitwy;  czwartego  Gelszosa  moja,  bo  potężny  Lam- 
derg  ustąpił. « 

»Allad.zie,  » rzekł  wódz  Kromli,«  pokój  twoim  snom 
w  jaskini!  Fercliiosie,  zabrzmij  w  róg  Lamderga; 
niech  go  na  swoicli  salacli  Ullin  posł3^szy.« 

»Lamderg  ustąpił  na  wzgórze  Tury,  niby  ^vi'ząca 
burza,  a  idąc,  śpiewał  pieśń  dmnną,  niby  szum  spa- 
dającego strumienia.  Stanął  posępnie  na  Avzgórzu, 
niby  obłok,  litórego  postać  wiatr  przemienia.  Zrzucił 
Iłamień,  liasło  wojny.  I  posłyszał  Ullin  w  salach  Kair- 
bara;  z  radością  posłyszał   bohatera,  swojego  wroga. « 

» Wziął  oszczep  ojców.  Uśmiech  rozjaśniał  czar- 
nośniade  policzki ,  Idedy  do  boku  miecz  zakładał. 
W  ręku  iskrzy  się  sztylet,  i  poszedł,  gwiżdżąc* 

» Gelszosa  postrzegła  milczącego  wodza,  wstępu- 
jącego na  wzgórze,  jak  smuga  tumanu.  Uderzyła  się 
w  białe,  bujające  piersi.  Milcząca  i  zapłakana,  boi 
się  o  Lamderga. « 

»Siwy  wodzu  konch,  Kairbarze!«  mówiła  pulchnej 
ręki  dziewica,  » muszę  ja  na  Kromli  łuk  naciągnąć; 
widzę  czarnośniadą  łanię!  Pośpiesza  na  wzgórze. 
Darmo!  Posępni  rycerze  walczyli. « 

»Po  cóż  mówić  królowi  Selmy,  jak  walczyli  gniew- 
ni rycerze.  Dziki  Ullin  ijoległ.  Młodzieńczy  Lam- 
derg  przybył,  blady,  do  córki  szlachetnego  Tuatala.« 

»Co  za  krew,  mój  kochanku  —  z -drżeniem  za- 
pytała —  co  za  krew  sączy  się  z  boku  mojego  wo- 
jownika ?«  —  » Piękniej  sza  od  śniegu, «  wódz  odpo- 
wiedział; »to  krew  Ullina!  Dozwól  mi,  Gelszoso,  spo- 
cząć tu  trochę. «  — Potężny  Lamderg  skonał.  »I  także 
to  prędko  śpisz  na  ziemi,  wodzu  cienistej  Tury  ?« 
Trzy  dni  narzekała  po  kochanku  —  łowcy  znaleźli 
ją  zastygłą.  Wznieśli  te  groby  nad  trzema.  —  Twój 
syn,  o  królu,  może  spocząć  przy  rycerzach !« 

»Tak,«  rzekł  Fingal,  »mój  syn  powinien  tu  spo- 
cząć.    Odgłos  ich  sławy  doszedł  mojego  ucha.  Filia- 


147 


nie  i  Fergusie,  przynieście  tu  Orlę,  bladego  mło- 
dzieńca z  nad  strumienia  Loty.  Nie  będzie  Ryno  le- 
żał v/  ziemi  przy  niegodnjau  —  Orla  przy  nim  bę- 
dzie! Płaczcie,  dziewice  strumienistej  Loty!  Upadli 
oni  jak  dęby  na  puszczy,  kiedy  wiszą  nad  strumie- 
niem i  więdną  w  wietrze.  Oskarze,  wodzu  młodości, 
widziałeś,  jak  upadli  —  bądźźe  im  podobny,  sław- 
nym na  ziemi  i  pieśnią  bardów.  Straszne  były  ich 
posta^yy  w  bitwie;  ale  Ryno  cichy  był  w  dniach  po- 
koju, jak  tęcza  na  dżdżystym  obłoku,  którą  zdała 
\^ddać  przy  strumieniu,  kiedy  nad  Morą  słońce  się 
spuszcza,  a  milczenie  przebywa  na  lesistem  wzgórzu. 
Spoczjwaj,  najmłodszy  z  moich  synów,  o  Ryno,  spo- 
czywaj na  Lenie!  Kiedyś  i  nas  także  nie  będzie  — 
bo  przyjdzie  na  wojownika  dzień  ten,  że  musi  upaść. « 

Taki  był  żal  twój,  królu  mieczów,  kiedy  Ryno 
ziemię  zaległ.  Jakiż  być  musiał  żal  Ossjana,  kiedy 
ciebie  samego  nie  stało!  Nie  słyszę  więcej  dalekiego 
głosu  twojego  na  Konie;  moje  oko  nie  postrzega  cie- 
bie. Często  siedzę  zadumany  na  twoim  grobie  i  do- 
tykam go  rękami.  Wtedy  zdaje  mi  się,  że  głos  twój 
słyszę,  ale  to  powiew  przelotny.  Dawno  już  Fingal, 
sternik  bitew,  dawno  już  w  sen  zapadł! 

Gaul  i  Ossjan  siedzieli  przy  S waranie,  na  mięk- 
kich, zielonych  brzegach  Lubaru.  Trącałem  arfę  dla 
rozweselenia  króla.  Ale  czoło  jego  pochmurne  było. 
Poglądał  na  Lenę  pałającem  okiem.  —  Żałował  król 
swojego  wojska.  Zwróciłem  spojrzenie  ku  wierzchoud 
Kromli  i  postrzegłem  syna  szlachetnego  Semy.  Smu- 
tnie i  powoli  schodził  ze  wzgórza  ku  odludnej  pie- 
czarze Tury.  Ujrzał  Fingala  zwycięskim  i  przymie- 
szał  pociechy  do  swego  smutku.  Słońce  jaśniało  na 
jego  zbroi;  Konnal  zwolna  szedł  za  nim.  Spadli  za 
wzgórze,  niby  dwa  ogniosłui)y  nocne,  kiedy  nad  gó- 
rami uganiają  się  burze  i  odpowiadają  im  pałające 
błonia. 

10* 


148  PIEŚNI   OSSJANA 


Nad  potokiem  wTzącej  piany  jest  jego  jaskinia 
w  skale.  Nad  nią  ^^-isi  drzewo.  Szumiące  wdatry 
brzmią  po  ścianach.  Tutaj  spoczął  książę  Erjoiu,  syn 
szlachetnego  Semy.  Dumał  o  straconej  bitwie.  Łzy 
miał  na  jagodach.  Żałował  sławy  minionej,  jak  mgła 
Kony.  O  Bragelo,  za  daleko  jesteś,  abyś  pokrzepiła 
duszę  bohatera.  Pokaż  mu  jednak  w  duchu  swoją 
postać  promienną,  ażeby  dumy  jego  A\TÓciły  się  do 
samotnego  promienia  jego  miłości. 

Któż  to  przyb3^a  ze  spojrzeniem  starości  ?  To 
syn  pieśni!  » Pozdrowienie  Karrilowi  przeszłości!  Głos 
twój  podobny  do  arfy  w  salach  Tury!  Twoje  słowa 
są  wdzięczne,  jak  dźdźowe  chmui"ki  nad  jasnem  po- 
lem! Karrilu,  wyrodzony  z  dawTiych  czasów,  z  czem 
przychodzisz  od  s}Tia  szlachetnego  Semy  ?« 

»Ossjanie,  królu  mieczów«  bard  odpo^\iedział, 
»ty  potrafisz  najlepiej  pieśń  podnieść!  Da^yno  już 
znany  jesteś  Karrilowi,  sterniku  bitww!  Często  potrą- 
całem ja  arfę  u  nadobnej  Ewiraliny.  Ty  sam  często 
wtórzyłeś  mojemu  głosowi  w  sali  Branna  szlachetnych 
konch.  Często  śród  naszych  głosów  łagodna  Ewira- 
lina  słyszeć  się  dawała.  Raz  nuciła  upadek  Kormaka, 
młodzieńca,  który  umarł  dla  jej  miłości.  Widziałem 
łzy  na  jej  jagodach  i  na  twoich  także,  wodzu  mę- 
żów! Wzruszyła  się  jej  dusza  nad  młodzieńcem  nie- 
szczęsmTn,  chociaż  go  nie  kochała.  Jakże  piękną 
była  między  tysiącem  dziemc  córka  szlachetnego 
Branny !« 

»Nie  przywracaj,  o  Karrilu !«  odpowiedziałem, 
»nie  przj^wracaj  tego  spomnienia  mojemu  duchowi! 
Przy  jej  pamiątce  musi  topnieć  moja  dusza,  a  oko 
łzami  się  napełniać!  Blada  leży  w  ziemi,  wdzięcznie 
zapłoniona  krasawica  mojej  miłości.  —  Ale,  o  bar- 
dzie, przysiądź  tu  na  błoniu  i  daj  nam  swój  głos 
usłyszeć.  Mły  on,  jak  wiosenny  powiew,  który  wżdy- 


149 


cha  przy    uchu  łowca,    kiedy  się  ocknie    ze  snu  we- 
sołego i  słyszy  w  nim  melodję  górskicli  ducliów.« 


PIESN    SZÓSTA. 

Noc.  Fing-al  wydaje  swoim  rycerzom  ucztę,  gdzie  się 
i  Swaran  znajduje.  Ullin  powinien  śpiewać  pieśń,  pokoju, 
Ictóra  podług'  zwyczajów  owoczesnych  ma  wojnę  zalioń- 
czyć.  Ullin  śpiewa  prz^^gody  Trenmora,  Fingalowego 
dziadn,  w  Jutlandji  i  jego  wesele  z  królewską  siostrą, 
Inibaką.  Fingal  i  Swaran  są  przez  to  krewnemi.  Król 
powraca  schwytanemu  królowi  wolność  i  pozwala  mu 
z  ostatkiem  wojska  wrócić  do  swojej  ziemi.  Noc  prze- 
chodzi na  wesołej  uczcie;  rankiem  Swaran  odpływa.  Fin- 
gal idzie  ze  swojem  rycerstAvem  na  poloAvanie;  odwiedza 
Kutullina,  pociesza  go  z  jego  przegranej,  obchodzi  z  nim 
ucztę  i  nazajutrz  odpływa  do  Szkocji. 

Stoczyły  się  nocne  obłoki.  Ciemność  spoczęła  na 
szczytach  Kromli.  Nad  powodzią  erjoiskich  wałów 
zeszły  północne  g^^•iazdy  i  ^^7tykały  ogniste  głowy 
przez  płynącą  mgłę  niebios.  W  dalekim  lesie  wiatr 
szumiał.  Ciche  i  czarne  było  pole  śmierci.  Zcicha  na 
mrocznej  Lenie  dochodził  głos  Karrila  do  mojego 
ucha.  Śpiewał  przyjaciół  naszej  młodości,  dni  lat 
dawniejszych ,  kiedyśmy  się  spotkali  na  brzegach 
Lęgu,  kiedyśmy  się  obsyłali  weselem  konch.  Kromla 
na  głos  jego  odpowiadała.  Duchy  tych,  których  śpie- 
wał, przybyły  na  szumiących  wiatrach.  Widziano,  ze 
radośnie  nachylały  się  do  dź\\ięków  pochwały. 

Błogosławiona  niech  będzie  twoja  dusza,  o  Karrilu, 
wśród  twoich  wichrów!  O  gdybyś  przybył  na  moją 
salę,  kiedy  w  nocy  samotny  siedzę!  Często  ja  słyszę 
na  mojej  arfie  lekką  twoją  rękę,  kiedy  ona  wisi  na 
oddalonej  ścianie  i  słabym  dźwdękiem  potrąca  mię 
w  ucho.    Czemu  nie  pomówisz  ze  mną  w  moim    żalu 


150  PIEŚNI    OSSJANA 


i  nie  obwieścisz,  kiedy  znowu  przyjaciół  zobaczę  ? 
Ale  ty  przemykasz  się  w  szemrzącym  powiewie;  wiatr 
gwiżdże  po  siwych  włosach  Ossjana! 

Otóż  na  poboczu  Mory  zgromadzili  się  rycerze 
do  uczt}^  Tysiąc  starych  dębów  pałało  we  -\\aetrze. 
Moc  konch  krążyła.  Dusze  wojoA\-ników  promieniły 
się  radością.  Ale  król  Lochlinu  był  niemy.  Zal  za- 
czerwieniał dumne  jego  oko.  Często  się  zv,Tacał  ku 
Lenie  i  dumał  o  swoim  upadku.  Fingal  oparty  na 
tarczy  ojców;  siwe  jego  włosy  zwolna  bujały  na 
wietrze,  igrały  w  promieniach  nocy.  Postrzegł  żałość 
Swarana  i  po^viedział  pierwszemu  z  bardów: 

»Podnieś,  Ullinie,  pieśń  pokoju.  Utul  mi  duszę 
po  walce.  Niech  przy  tym  dźwięku  zapomni  moje 
ucho  chropawego  zgiełku  oręźy.  Niech  się  zbliży  sto 
arf  dla  rozweselenia  króla  Lochlinu.  Musi  on  z  nami 
wesoło  się  rozstać.  Nikt  jeszcze  nie  odszedł  smutny 
od  Fingala.  Oskar,  błyskamca  mojego  miecza,  jest 
przeciwko  mocnym  w  boju.  Ale  spokojnie  leży  na 
stronie,  bo  wojo^\Tucy  ustąpili  z  bojowiska.«  Usta 
śpiewaków  zaczęły: 

»Trenmor  żył  w  latach  przeszłości.  Przemykał 
się  —  jak  towarzysz  burzy  —  po  falach  północy, 
W3'sokie  skały  lochlińskiej  krain}^,  jej  lasy  szumią- 
cego liścia  ukazały  się  przez  mgłę  bohaterowi:  on 
napiął  swój  żagiel  białopiersi. 

»Trenmor  ścigał  dzika,  który  hukał  w  lasach 
Gormalu.  Wielu  już  przed  nim  uciekło,  ale  zwinął 
się  śmiercią  na  oszczepie  Trenmora. 

» Trzej  rycerze  widzieli  tę  sprawę  i  gadali  o  sil- 
njTn  cudzoziemcu.  Mówili  oni,  że  stał  jak  ogniosłup 
w  połysku  oręża  swojej   sił}^ 

»Król  Lochlinu  zgotował  ucztę  i  zaprosił  kwitną- 
cego Trenmora.  Trzy  dni  biesiadował  on  we  wznio- 
słych A^deżach  Gormalu;  potem  dano  mu  wybór  walki. 
Lochlin  jednak  nie  miał  bohatera,    któryby  Tremno- 


151 


ro-\vi  nie  ustąpił  w  boju.  Koncha  radości  krążyła 
z  pieśniami  na  cześć  króla  Morwenu,  tego,  który 
przebył  fale,  i  najj^ierwszego  z  potężnych  mężów. 

»Ale  kiedy  się  ocknął  czwartego  dnia  poranek, 
wtedy  bohater  jiodniósł  kotwicę.  Błąkał  się  przy 
milczącym  brzegu  i  wzywał  szumiącego  ■\\aatru,  bo 
słyszał  zdaleka  a  głośno    mruczącą   za  lasami  burzę. 

»Owóź  ^-tedy  przybył  s}ti  lesistego  Gormalu, 
okryty  stalową  zbroją.  Jego  policzki  były  rumiane, 
włosy  piękne,  ciało  niby  śnieg  na  Morwenie.  Mile 
pozierało  błękitne,  śmiejące  się  oko,  kiedy  mówił  do 
króla  mieczów: 

»Zaczekaj,  Trenmorze,  zaczekaj;  nie  pokonałeś 
jeszcze  Lonwalowego  syaal  Miecz  mój  często  się 
mierzył  z  walecznemi.  Świadomy  unika  mocy  mojego 
łuka. 

»Pięknowłosy  młodzieńcze*  odpowiedział  Tren- 
mor,  »ja  nie  chcę  walczyć  z  Lonwala  synem!  Twoje 
ramię  słabe,  słoneczny  promieniu  młodości!  Idź,  udaj 
się  na  czarnośniade  łanie  Gormalu! 

» Dobrze «  odpo^^'iedział  młodzieniec,  » pójdę,  ale 
z  mieczem  Trenmora  —  wj^skakując  w  dźwięku  swo- 
jej sławy.  Dziewczęta,  uśmiechając  się,  zbiorą  się  koło 
mnie,  koło  tego,  który  z\\yciężył  potężnego  Tren- 
mora. Będą  one  wzdychać  westchnieniami  miłości; 
będą  się  dziwić  ostrzu  twojego  oszczepu,  kiedy  go 
zaniosę  między  tysiące  i  będę  wywijać  ku  słońcu 
błyskającem  żelezcem.« 

»Nie  uniesiesz  mojego  oszczepu «  rzecze  król  roz- 
gniewany; »bladego,  na  brzegu  znajdzie  ciebie  twoja 
matka  i  przez  modre  fale  będzie  pozierać  ku  żaglom 
tego,  kt()ry  jej   syna  zabił. « 

»Ja  nie  podniosę  oszczepu*  odpo^^'iedział  mło- 
dzieniec, »moje  ramię  nie  jest  jeszcze  mocne  w  la- 
tach. Alem  się  uczył  upierzonjTu  grotem  zdaleka 
przebijać  wroga.  Zrzuć  ze  siebie  ciężki  stalowy   ">an- 


152  PIEŚNI  OSSJANA 


cerz.  Trenmor  odział  się  przed  śmiercią.  Ja  pierw- 
sza cisnę  mój  pancerz  na  ziemię.  Rzucaj  grot,  królu 
Morwenu!« 

»W  tej  chwili  postrzegł  bujające  łono;  była  to 
siostra  lirólewska.  Postrzegła  go  na  sali  i  zakochała 
się  w  obliczu  młodzieńca.  Z  ręki  Trenmora  wypadł 
oszczep  —  schylił  ku  ziemi  spłonione  policzki.  Była 
ona  jemu  promieniem  ś^datła,  który  się  spotyka  ze 
synem  jaskini ,  kiedy  ten  wyjdzie  na  jasne  pole 
i  schyla  olśnione  oczy. 

» Wodzu  wzniosłego  Morwenu«  zaczęła  śnieżno- 
ramienna  dziewica,  » dozwól  mi  spocząć  w  chyżym 
swoim  okręcie,  zdała  od  miłości  Korli.  Bo,  jak  pio- 
run puszcz}'^,  straszny  on  dla  Inibaki.  Kocha  mię 
w  pochmurnej  swojej  pysze,  a  dziesięcią  tysiącami 
dzid  wstrząsa!* 

» Spoczywaj  w  pokoju*  rzekł  Trenmor,  » spoczy- 
waj pod  tarczą  moich  ojców!  Ja  nie  ustąpię  wodzowi, 
lubo  on  dziesięcią  tysiącami  dzid  wstrząsa !«  Trzy 
dni  czekał  u  brzegu  i  dokoła  róg  swój  posyłał,  aby 
wywołać  Korlę  do  walki  z  jego  brzmiącego  wzgó- 
rza. Korla  jednak  nie  stanął  do  walki.  Wtedy  wy- 
szedł król  Loclilinu  ze  swojej  sali  i  dał  ucztę  na 
szumiącym  brzegu,  i  dał  dziewicę  Trenmorowi. 

» Królu  Lochlinu«  rzekł  Fingal,  » twój  a  krew  pł}^- 
nie  w  żyłach  twojego  wToga.  Ojcowie  nasi  spotkali 
się  w  boju,  bo  lubili  bój  oszczepów.  Ale  też  nieraz 
i  w  salacli  biesiadowali  i  puszczali  w  kolej  uciechę 
konch.  Dozwól  swojemu  licu  pogodniej  zajaśnieć, 
a  uchu  rozweselić  się  arfą.  Groźnie,  jak  burza  two- 
jego oceanu,  roztoczyłeś  swoją  potęgę.  Twój  głos 
ró"wnał  się  głosom  tysiąca  w  bojowym  zgiełku.  Ju- 
tro rozepnij  wiatrom  biały  żagiel  —  bracie  Agan- 
deki!  Jasna,  jali  promień  południa,  zbliżyła  się  ona 
do  zasmuconej  mojej  duszy.  Widziałem  twoje  łzy 
po  jedynej  piękności  i  oszczędziłem  ciebie  na  salach 


153 


Starna,  kiedy  się  miecz  mój  w  bitwie  zarumienił, 
a  oko  pełne  łez  było  po  dziewicy.  Może  walkę  Avy- 
bierzesz  ?  Walka,  którą  twoi  ojcowie  Trenmorowi 
wydali,  jest  twoją,  ażebyś  się  rozstał  w  sławie,  niby 
słońce  opadające  na  zachodzie.* 

»Królu  morweńskiego  rodu«  rzecze  król  brzmią- 
cego Lochlinu,  »nigdy  już  Swaran  nie  będzie  avojo- 
wał  z  tobą,  pierwszy  z  tysiąca  bohaterów.  Widzia- 
łem ciebie  w  salach  Starna;  mało  co  więcej  było 
twoich  lat  od  moich.  Mówiłem  sam  do  siebie:  kie- 
dyż będę  robił  oszczepem,  jak  szlachetny  Fingal  ? 
Dawniej,  o  wojowTiiku,  walczjdiśmy  na  Aviszarze  mrocz- 
nego Malmoru;  poczem  moje  fale  zaniosły  mię  do 
sal  twoich  i  uczta  z  tysiąca  konch  została  sporzą- 
dzona. Niech  bardowie  poślą  przyszłym  latom  imię 
tego,  który  zwj^ciężył,  bo  szlachetny  był  bój  na  Mal- 
morze.  Ale  wiele  okrętów  lochlińskich  straciło  swoją 
młodzież  na  Lenie.  Weź  je,  królu  Morwenu,  i  bądź 
przyjacielem  Swarana.  Kiedy  synowie  twoi  do  Gor- 
malu  przyjdą,  zastawię  im  ucztę  i  wydam  im  walkę 
w  dolinie !« 

»Ani  okrętów «  odpowiedział  król,  »nie  weźmie 
ringal,  ani  kraju  mnogich  pagórków.  Dosyć  mi  wła- 
snej puszczy  z  jej  zwierzyną  i  lasami.  Odjeżdżaj  fa- 
lami, szlachetny  przyjacielu  Agandeki!  Przy  promie- 
niach poranku  rozepnij  biały  żagiel  i  powracaj  na 
brzmiące  wzgórza  Gormalu!«  —  » Błogosławiona  niech 
będzie  twoja  dusza,  o  królu !«  odpowiedział  Swaran 
czarnośniadej  tarczy;  »w  pokoju  jesteś  wiosennym 
powiewem,  ale  w  boju  burzą  górską.  Weź  moją  rękę 
na  znak  przyjaźni,  królu  brzmiącej  Selmy!  Niech 
twoi  bardowie  opłaczą  wszystkich,  którzy  upadli; 
niech  Eryn  synów  Lochlinu  ziemi  odda.  Niech  wy- 
soko wzniosą  omszone  kamienie  ich  sławy,  ażeby 
dzieci  północy  widziały  kiedyś  te  pola,  gdzie  ich  oj- 
cowie   walczyli.    Łowiec  powie,    usiadszy    kiedyś  na 


154  PIEŚNI   OSSJANA 

omszonym  grobie:  Tu  walczyli  Fingal  i  S waran,  bo- 
haterowie innych  lat.  Tak  on  kiedyś  będzie  mówił, 
a  nasza  sława  na  zawsze  zostanie.  « 

»Swaranie«  rzecze  król  wzgórzów,  »nasza  sława 
dziś  jest  najwyżej  —  przeminiemy,  jak  sen,  żaden 
dźwięk  nie  zostanie  na  poboisku.  Nasze  grobowce 
zaginą  na  błoniach.  Łowiec  nie  pozna  miejsca  na- 
szego spoczynku.  Na  cóż  się  przyda  słyszeć  w  pie- 
śniach nasze  imiona,  kiedy  siła  zniknęła  ? 

»0  Ossjanie,  Karrilu  i  Ullinie,  wy  znacie  boha- 
terów, których  niema;  dajcież  nam  pieśni  przeszło- 
ści! Niechaj  przy  dźwiękach  noc  przemija,  a  ranek 
z  weselem  powróci. « 

Daliśmy  królowi  pieśni.  Sto  arf  przeplatało  śpiew 
nasz  swojemi  dźwiękami.  Promieniło  się  oblicze  Swa- 
rana,  niby  pełny  księżyc  na  niebie,  kiedy  chmury 
przelecą  i  zostawią  go  śród  nieba  spokojnym  i  wy- 
jaśnionym. 

» Gdzie  jest,  Karrilu  przeszłości «  zapytał  wielki 
Fingal,  »syn  Semy,  król  mglistej  wyspy  ?  Czy  po- 
wrócił, podobny  do  ogniojawa  śmierci,  pod  zamierz- 
chłą jaskinię  Tury  ?«  —  »Kutullin«  rzekł  Karril 
przeszłości,  »leży  w  zamierzchłej  jaskini  Tury.  Jego 
ręka  na  mieczu  jego  siły:  duma  on  o  straconej  bi- 
twie. Smutny  jest  król  oszczepów,  ten,  którego  do- 
tąd nikt  nie  pokonał.  Odsyła  swój  miecz,  aby  spo- 
czął przy  boku  Fingala,  bo  jak  burza  puszczy,  roz- 
pędziłeś wrogów.  Weź,  Fingalu,  miecz  bohatera. 
Jego  sława  przeszła  niby  mgła,  która  po  jasnej  do- 
linie umknęła  przed  szumiącym  wiatrem. « 

»Nie«  odpo^viedział  król,  » nigdy  Fingal  nie  weź- 
mie jego  miecza.  Jego  ramię  potężne  jest  w  boju: 
sława  jego  nigdy  nie  przeminie.  Wielu  zostało  po- 
konanemi  w  bitwie,  a  sława  ich  po  upadku  wzrosła. 
O  Swaranie,  królu  głośnych  lasów,  przepędź  wszyst- 
Ide  twoje  smutki.    Pokonani,  byli  dzielni,  będą  zaw- 


155 


sze  słynąć.  Są  oni  słońcem  śród  obłoków,  które  o  po- 
łudniu twarz  im  zasłaniają;  ale  wkrótce  zajaśnieje 
po  wzgórzach  i  trawach. 

»Grumal  był  wodzem  Kony.  Zwodził  walki  na 
wszystkich  brzegach.  Radował  się  krwią  duch  jego, 
a  ucho  łoskotem  zbroi.  Wysadził  swoich  wojo^^Tii- 
ków  na  Krakę.  Król  Kraki  wyszedł  naprzeciw  niemu 
z  gaju,  gdzie  w  obwodzie  Brumy  rozmawiał  z  ka- 
mieniem potęgi.  Dziki  był  bój  bohaterów  o  dziewicę 
ze  śnieżną  piersią.  Sława  Krakowej  córy  doszła  Gru- 
mala  przy  strumieniach  Kony,  i  umyślił  on  albo  po- 
siąść białopiersią  dziewicę,  albo  umrzeć  na  rozgłoś- 
nej Krace.  Trzy  dni  walczyli,  czwartego  skrępowano 
Grumala.  Zdała  od  przyjaciół  zaprowadzony  został 
do  straszliwego  obwodu  Brumy,  gdzie  często,  jak 
powiadano,  wjgą  duchy  śmierci  przy  kamieniu  zgrozy. 
Ale  on  znowu  zajaśniał,  niby  słup  światła  na  nie- 
bie; upadli  z  jego  Avalecznej  ręki,  a  Grmnal  osiągnął 
sławę. « 

Wielki  Fingal  mówił  dalej:  » Podnieście,  bardo- 
wie przeszłości,  podnieście  pochwałę  bohaterów,  ażeby 
moja  dusza  pokrzepiła  się  ich  sławą,  a  duch  S wa- 
rana smutku  poprzestał. «  Leżeli  oni  na  błoniach 
Mory.  Mroczne  wiatry  szumiały  nad  wodzami.  Sto 
głosów  razem  zaczęło  i  sto  arf  zabrzmiało.  Śpie- 
wano stare  czasy,  wodze  lat  upłynionych!  Kiedyż  ja 
znowu  usłyszę  bardów?  Kiedyż  się  rozraduje  sława 
ojców  ?  Nie  brzmią  na  Morwenie  arfy.  ]\Iilczą  w  Ko- 
nie dźwięczne  głosy.  Śmierć  z  mocarzami  i  bardami. 
Niema  więcej  sławy  w  pustyniach. 

Zadrżał  poranek  w^  promieniach  wschodu;  spło- 
nął na  wiszarze  Kromli.  Nad  Leną  dał  się  słyszeć 
róg  Swarana.  Zebrali  się  synowie  oceanu.  Smutni 
a  milczący  wstąpili  na  fale.  W  ich  żaglach  wiatr 
z  Erynu.  Białe,  jak  mgły  na  Morwenie,  popłynęły 
morzem. 


156  PIEŚNI  OSSJANA 


» Zawołajcie*  rzekł  Fingal,  » zawołajcie  psy  moje, 
dalekoskoczue  syny  polowania!  Zawołajcie  białopier- 
siego  Brana,  mocnego  i  chyżego  Luata.  Fillanie 
i  Ryno  —  ale  jego  tu  niema.  Syn  mój  spoczywa  na 
łożu  śmierci.  Fillanie  i  Fergusie,  uderzcie  w  róg, 
ażeby  się  podniosła  radość  łowów,  ażeby  usłyszał  go 
jeleń  na  Kromli  i  odskocz^^ł  od  jeziora  Sarny. « 

Donośny  rozdźwięk  przeniknął  lasy.  Porwali  się 
synowie  błoniastej  Kromli.  Tysiąc  psów  odrazu  wy- 
leciało siwych,  przeskakujących  błonie.  Każdy  pies 
położył  jednego  jelenia,  ale  Bran  białopiersi  trzech. 
W  pogoni  napędzał  je  do  Fingala,  ażeby  wielka 
była  królewska  radość.  Przy  grobie  Ryna  upadł  je- 
den jeleń  i  rozbudził  boleść  Fingalową.  Patrzał  się 
on,  ze  tak  spokojnie  leżał  kamień  na  nim,  —  na 
pierwszym  niedawno  między  łowcami!  »Nie  obudzisz 
się  więcej,  o  mój  sjtiu;  nie  podzielisz  biesiady  na 
Kromli.  Wkrótce  pokryje  się  grób  twój,  i  poplątane 
zielsko  obrośnie  jamę  twoją.  Będą  przechodzić  syno- 
wie niedołężnych  i  widzieć  nie  będą,  gdzie  mocarz 
leżał. 

»Ossjanie  i  Fillanie,  sjTiowie  mojej  siły,  Gaulu, 
wodzu  błękitnej  stali  bojów,  zejdźmy  ze  wzgórza 
w  jaskinię  Tury;  poszukajmy  wodza  eryńskich  bi- 
tew. Czy  to  ściany  Tury,  co  się  tak  szaro  i  samot- 
nie podnoszą  na  błoniu  ?  Smutny  jest  wódz  konch, 
a  sale  bezludne  i  milczące.  Wstańmy,  poszukajmy 
KutuUina  podzielić  z  nim  nasze  uciechy.  Ale  o  Fil- 
lanie, czy  to  Kutullin,  czy  słup  dymu  na  błoniu  ? 
Wiatr  Kromli  mroczy  mi  oko.  Nie  poznaję  przy- 
jaciela,* 

»To  syn  Semy«  rzecze  młodzieniec,  » Pochmurny 
i  smutny  jest  bohater;  ręka  na  mieczu. «  —  » Pozdro- 
wienie synowi  boju,  kruszycielowi  tarcz !«  —  » Po- 
zdrowienie tobie, «  odpowiedział  Kutullin,  » pozdro- 
wienie wszystkim  synom  Morwenu!  Pocieszająca  jest 


157 


obecność  twoja,  o  Fingalu,  niby  słońce  na  Kromli, 
kiedy  na  długo  odstąpi  łowca  i  znowu  z  pomiędzy 
climur  wyjrzy.  Synowie  twoi,  do  gwiazd  podobni, 
towarzyszą  twojej  drodze  i  noc  rozwidniają.  Nie  ta- 
kim widziałeś  mię,  Fingalu,  kied\an  powracał  z  two- 
jej krainy  bitew,  kiedy  królowie  świata  pierzchnęli, 
a  radość  powróciła  na  v/zgórza  łani!« 

»Kutullinie,  mnogie  są  twoje  słowa«  rzecze  Kon- 
nan,  który  się  mało  wsławił;  » mnogie  są  twoje  słowa, 
synu  Semy,  ale  gdzież  są  twoje  czjTiy  w  zbroi  ?  Dla 
czegóż  p7'zebyliśmy  ocean  pomagać  słabemu  two- 
jemu mieczowi  ?  Ustąpiłeś  do  jaskini  smutku,  a  Kon- 
nan  walczy  w  twoich  bitwach.  Odstąp  mi  tę  jasną 
zbroję,  ustąp  mi,  wodzu  Er>Tiu!« 

»Nie,  wojowniku,*  odpowiedział  wódz,  »nikt  jesz- 
cze nie  żądał  zbroi  Kutullina,  a  choćby  jej  tysiąc 
bohaterów  żądało,  to  napróźno,  pochmurny  młodzień- 
cze! Nie  wprzódy  ustąpiłem  do  jaskini  smutku,  aż 
Eryn  poległ  przy  swoich  strumieniach !« 

»Młodzieńcze  słabego  ramienia,  Konnanie«  zawo- 
łał Fingal,  » przestań  tej  mowy.  Kutullin  sławny 
jest  w  boju,  groźny  po  świecie.  Nieraz  juź  słysza- 
łem o  twojej  sławie,  burzliwy  wodzu  Inisfalu!  Ro- 
zepnij biały  swój  żagiel  i  płyń  do  wyspy  tumanów. 
Zobacz  Bragelę,  opartą  o  skałę.  Łagodne  jej  oczy 
we  łzach,  i  wiatr  zwiewa  jej  włos  długi  z  bujają- 
cej piersi.  Podsłuchiwa  ona  powiew  nocny,  aby  za- 
słyszeć głos  twojego  wioślarza,  aby  zasłyszeć  śpiew 
morza,  dźwięk  dalekiej  twojej   arfy.«  *) 

» Długo  będzie  daremnie  podsłuchiwać.  Kutullin 
nigdy  nie  wróci!  Jak  ja  mogę  widzieć  się  z  Bra- 
gelą,  ażeby  obudzić   westchnienia   jej   łona  ?    O  Fin- 


*)  Między  Szkotami  ijólnocnych  brzegów  dotąd  pozo- 
stały podobne  śpiewy  żeglarskie  i  nucone  są  od  wio- 
ślarzy. 


158  PIEŚNI  OSSJANA 


galu,  jeszcze  ja  z\vy ciężę  w  bitwie  innych  oszcze- 
pów.«  —  »I  zwyciężysz  jeszcze, «  odpowiedział  Fin- 
gal  szlachetnych  konch,  » sława  Kutullina  będzie 
wzrastać,  niby  gałęziste  drzewo  Kromli.  Mnogie  jesz- 
cze bitwy  czekają  cię,  o  wodzu;  mnogie  będą  rany 
twojej  ręki,  Oskarze,  przynieś  tu  zwierzynę.  Urządź 
ucztę  konch.  Niech  nasze  dusze  pokrzepią  się  po  nie- 
bezpieczeństwach; niech  przyjaciele  radują  się  w  na- 
szej  obecności.* 

Siedzieliśmy,  biesiadowaliśmy,  nuciliśmy.  Ocknęła 
się  dusza  Kutullina.  Powi-óciła  moc  jego  ramienia. 
Pogoda  rozpi-omieniła  jego  oblicze.  UUin  dał  pieśni, 
Karril  głos  podniósł.  Ja  także  przyłączyłem  się  do 
bardów  i  śpiewałem  boje  oszczepów,  boje,  w  których 
często  walcz3'^łem.  —  Dzisiaj  już  nie  walczę.  Onie- 
miała sława  dawniejszych  moich  czynów.  Zapom- 
niany, siedzę  na  grobach  prz^gaciół. 

Tak  przeszła  noc  na  pieśniach.  Przyjęliśmy  ra- 
dośnie poranek.  Fingal  wstał  z  błonia,  potrząsł  ja- 
skraw}^m  oszczepem  i  odszedł,  pierwszy  z  mężów,  ku 
polom  Leny.  Poszliśmy  za  nim  w  całem  swojem 
uzbrojeniu. 

»Podnieście  żagiel «  król  zawołał,  »i  schwyćcie 
wiatr}^,  które  z  Leny  płyną !«  Z  liieśniami  wstąpi- 
liśmy na  fale  i  polecieliśmy  z  szumem  po  pianach 
głębi. 


BITV\^A   LORY. 


Fingal,  powracając  z  wyprawy  do  Irlandji  przeciw  Sv.'a- 
ranowi,  daje  swojemu  rycerstwu  wielka  ucztę.  Zapom- 
niano wezwać  do  niej  Morannana  i  Aide;  obrażeni  tern, 
udają  się  w  sluźbę  Erragona,  króla  Sory  w  Skandyna- 
wji.  Aldo  uwodzi  żonę  królewską,  Lormę,  i  ucieka  z  nią 
do  Selmy.  Erragon  ściga  ich  z  wojskiem.  Fingal  podaje 
mu  warunki  zgody,  na  które  Erragon  nie  przyst;ije.  Za- 
czyna się  walka.  Aldo  ginie  w  pojedynku  z  Erragoncm, 
a  Errtigon  z  ręki  Gaula.  Lorma  umiera  wkrótce  ze  smutku. 
Ta  powieść  zowie  się  w  oryginale:  Duan  a  Culdich  to 
jest:  powieść  Chuldura  czyli  pustelnika,  o  którym  we 
wstępie  jest  mowa  Że  on  był  chrześcijaninem,  to  tylko 
domysł  Macphersona. 

Synu  dalekiej  krainy,  mieszkańcze  ustronnej  kom- 
naty, czy  to  ja  szura  twojego  gaju,  czy  głos  twoich 
śpiewów  słyszę  ?  Głośno  szumi  potok  w  mojera  uchu, 
ale  słyszę  głos  dźwięczny.  Czy  ty  sławisz  wodzów 
twojej  krainy,  czy  duchy  wiatru  ?  Ale  spojrzyj,  sa- 
motny skał  mieszkańcze,  na  równiny  błonia.  Ujrzysz 
tam  zielone  groby  z  wy  sokiem,  wijącem  się  zielem 
i  kamienie  ich  głów  omszonych.  Synu  skał,  ty  je 
widzisz,  ale  oczy  Ossjana  oślepły. 

U  spodu  szumi  potok  i  okrąża  nurtem  swoim 
zielone  wzgórze.    Cztery  omszone    kamienie    opierają 


160  PIEŚNI  08SJANA 


na  wierzchołku  swoje  głowy,  zA^iędłem  zielem  oto- 
czone. Dwa  drzewa,  nagięte  od  burzy,  rozciągają  do- 
koła gwiżdżące  konary.  Twoje  to  mieszkanie,  Errago- 
nie,  twój  to  dom  ciasny.  Zapomniano  w  Sorze  twoich 
konch  brzęku,  zczerniała  na  sali  twoja  tarcza.  Erra- 
gonie,  królu  okrętów,  wodzu  dalekiej  Sory!  czy  ty 
poległeś  na  naszych  górach  ?  Czy  mocarz  nie   żyje  ? 

Synu  ustronnej  komnaty,  czy  ty  lubisz  pieśni  ? 
Posłuchaj  o  bitwie  Lory.  Dawno  przeleciał  łoskot 
ich  oręży.  Tak  na  chmurnem  wzgórzu  piorun  zary- 
czy,  i  już  go  niema.  Powraca  słońce  z  cichemi  pro- 
mieniami, rozjaśniają  się  skały  i  śmieją  się  zielone 
gór  głowy. 

Zatoka  Kony  przyjęła  nasz  okręt  z  potoczystych 
fal  Erynu.  Białe  żagle  obwisły  spokojnie  na  masztach. 

Popędliwe  wiatry  szmnią  za  lasami  Morwenu. 
Zagrzmiał  róg  króla;  jelenie  ze  skał  wyskoczyły. 
Przeleciały  po  lasach  strzały.  Na  wzgórzu  zastawiono 
ucztę.  Wielka  była  radość  na  naszych  skałach,  bo 
upadł  straszny  Swaran. 

O  dwóch  rycerzach  zapomniano  przy  uczcie.  Gniew 
rozgorzał  w  ich  piersiach.  W  skrytości  zataczali  pa- 
łaj ącemi  oczami.  Z  piersi  westchnienia  się  dobywały. 
Widziano  ich,  że  szli  razem  i  ciskali  oszczepy  na 
ziemię.  Byli  oni  dwoma  czarnemi  chmurami  śród  na- 
szej uciechy,  dwoma  mgłosłupami  na  uspokój onem 
morzu.  Jaśnieją  one  słońcem,  ale  żeglarze  lękają  się 
burzy. 

» Podnieście  biały  mój  żagiel «  zawołał  Morannan, 
» podnieście  go  na  A\-iatr  zachodni.  Śpieszmy,  o  Aldo, 
przez  piany  północnych  wałów.  Zapomniani  jesteśmy 
przy  uczcie,  lubo  nasze  zbroje  krwią  się  czerwienią. 
Opuśćmy  wzgórze  Fingala,  a  służmy  królowi  Sory. 
Dzikie  jego  oblicze.  Wojna  zasępia  się  dokoła  jego 
oszczepu.  Wsławiajmy  się,  o  Aldo,  w  bojach  innych 
krain. « 


BITWA    LOBY  161 

Zabrali  miecze  i  skórzane  tarcze  i  pośpieszyli  do 
głośnej  zatoki  Lumaru.  Przybyli  do  pysznego  króla 
Sory,  do  wodza  skocznych  rumaków.  Erragon  powró- 
cił; był  krwią  zrumieniony.  Schylał  ku  ziemi  czarne 
oblicze  i  gwizdał  idąc.  Wezwał  cudzoziemców  na 
ucztę;  a  oni  walczyli  i  zwyciężali  w  jego  bojach. 

Aldo  powracał  ze  sławą  do  wzniosłych  murów 
Sory.  Z  jej  wieź  wyziera  zwilżone,  śledzące  oko 
Lormy,  małżonki  Erragoua.  Płowe  włosy  ulatywały 
z  wiatrem  oceanu.  Białe  łono  wzdymało  się  jak  śnieg 
na  błoniu,  kiedy  lekkie  wietrzyki  po  wioną,  a  on  buja 
zwolna  w  świetle.  Ujrzała  ona  młodzieńczego  Aldę, 
niby  promień  zachodzącego  słońca  na  Sorze.  Wes- 
tchnęło tkliwe  jej  serce.  Łzy  napełniły  oko,  biała 
ręka  głowę  podparła. 

Trzy  dni  siedziała  smutna  na  sali  i  wesołością 
pokrywała  smutek;  czwartego  uciekła  z  rycerzem  na 
wzburzone  morze.  Przybyli  do  mszystych  wieź  Kony, 
do  Pingala,  króla  oszczepów. 

»Aldo,  serce  pychy «  rzekł  Fingal,  w  gniew  się 
podnosząc,  »jaż  cię  mam  zasłaniać  przed  zapalczy- 
wością  obrażonego  króla  Sory  ?  Któż  przyjmie  lud 
mój  do  sal  swoich,  kto  obcych  na  ucztę  zaprosi  od 
czasu,  jak  Aldo  małej  duszy  zniesławił  w  Sorze  moje 
imię  ?  Pójdź,  słaba  ręko,  na  swoje  wzgórza  i  tam 
się  w  jaskiniach  ukryj.  Smutna  będzie  walka,  którą 
z  posępnym  królem  Sory  zwieść  musimy.  Duchu  szla- 
chetnego Trenmora,  kiedyż  Fingal  przestanie  wal- 
czyć ?  Urodziłem  się  śród  bojów  *),  i  moje  kroki  do 
grobu  po  krwi  się  przemykają.  Ale  ta  ręka  nie 
skrzywdziła  nigdy  słabego  —  żelazo  zbroi  nie  do- 
tknęło się  lękliwego.  Widzę,  o  Morwenie,  burze,  które 
będą    pustoszyć    moje    sale,    kiedy  dzieci    poginą  mi 


*)  Fingal  narodził  się  tego  samego  dnia,  kiedy  ojciec 
jego  w  bitwie  zginął. 

PISMA   OOSZCZYASKIEeO.    II.  11 


162  PIEŚNI   OSSJANA 


W  boju,  a  nikt  nie  zostanie,  żeby  Selmę  zamieszkał. 
Wtedy  przyjdą  słabi,  ale  nie  poznają  mojego  grobu. 
Moja  sława  będzie  w  pieśniach.  Spra-w^y  moje  snem 
będą  dla  przyszłych  czasów. « 

Przy  Erragonie  lud  się  zgromadził,  jak  burza 
przy  duchu  nocy,  kiedy  ją  zwoływa  ze  szczytów 
morweńskich  i  rozsyła  na  obce  krainy.  Przybił  on 
do  brzegów  Kony.  Wysłał  barda  do  króla,  żądając 
albo  walki  tysiąców,  albo  kraju    mnogich  wzgórzów. 

Fingal  siedział  na  sali,  a  wokrąg  niego  towa- 
rzysze młodości.  Młodzi  rycerze  byli  na  łowach,  da- 
leko, w  puszczy.  Siwi  wodzowie  rozmawiali  o  innych 
czasach  i  sprawach  młodości,  kiedy  przybył  letni 
Nartmor,  wódz  strumienistej  Lory.  Książę  ten  zaczął: 

»Nie  pora  słuchać  śpiewów  o  innych  latach!  Er- 
ragon  grozi  przy  brzegach  i  podnosi  dziesięć  tysięcy 
mieczów.  Posępny  jest  król  między  wodzami,  niby 
zaćmiony  księżyc  pomiędzy  ogniojawami  nocy,« 

» Przyjdź  ze  sali«  rzecze  Fingal,  » córko  mojej 
miłości,  przyjdź  ze  sali,  Bosmino,  dziewico  strumie- 
nistego  Morwenu!  Nartmorze,  weź  rumaka  cudzo- 
ziemskiego i  towarzysz  córce  Fingala.  Wezwie  ona 
króla  Sory  na  ucztę  do  mrocznych  murów  Sebny. 
Daj  mu,  o  Bosmino,  pokój  rycerzy  i  skarby  zacnego 
Aldj.  Nasi  młodzieńce  są  daleko.  W  naszych  drżą- 
cych rękach  starość. « 

Przybyła  do  wojsk  Erragona,  jak  promień  świa- 
tła do  chmury.  W  praAvej  ręce  dymiąca  się  koncha: 
w  lewej  złota  strzała.  Pierwsza  —  wesoły  znak  po- 
koju, druga  —  znak  wojny!  Rozjaśnił  się  Erragonj 
w  jej  przytomności,  jak  skała  niespodzianym  sło- 
necznym promieniem,  który  spada  przez  połamany] 
obłok,  kiedy  go  niespokojny  wiatr  rozerwie. 

Wdzięcznie  płonąca  dziewica  zaczęła: 

»Synu  dalekiej  Sory,  pójdź  na  ucztę  króla  Mori] 
wenu,  do  mrocznych  murów  Selmy.  Przyjmij  wojow|  j^ 


BITWA   LORY  163 

niku,  pokój  rycerzy.  Zostaw  w  spoczynku  czarny 
miecz  swojego  boku.  Jeżeli  obierzesz  skarby  królew- 
skie, to  posłuchaj  słów  zacnego  Aldy.  Daje  on  Er- 
ragonowi  sto  rumaków,  dzieci  zębów,  sto  dziewic 
z  dalekiej  krainy  i  sto  sokołów  z  trzepiocącemi 
skrzydłami,  które  się  krz^^źują  pod  niebem.  Daje  on 
tobie  sto  pasów  *)  do  przepasywania  wysokołonych 
dziewic,  przyj acioły  urodzin  wiejskich,  a  uzdrowie- 
nie synów  bólu. 

»Dziesięć  konch,  osadzonych  w  drogi  kamień,,  ma 
zabłyszczeć  w  Sory  wieżach.  Na  ich  gwiazdach  drży 
błękitna  woda  i  dymiące  się  wino  iskrzy.  Niegdyś 
rozweselały  one  królów  świata  w  ich  hucznych  sa- 
lach. Ma  to  być  twojem,  o  bohaterze;  albo  twoja 
żona,  białopiersia  Lorma,  znowu  pojrzy  jaśniejącem 
okiem  po  twoich  salach,  jakkolwiek  Fingal  kocha 
szlachetnego  Aldę,  Fingal,  który  nigdy  nie  krzywdzi 
rycerza,  chociaż  jego  ramię  mocne  jest  w  zbroi. « 

»Wdzięczny  głosie  Kony!«  król  odpowiedział, 
»powiedz  Fingalowi,  że  napróźno  ucztę  przyrządza. 
Niech  mi  odda  swoje  zdobycze.  Niech  sam  ulegnie 
mojej  mocy.  Niech  mi  odda  miecze  swoich  ojców 
i  tarcze  przeszłości,  ażeby  moje  dzieci  widziały  je 
na  salach  i  mówiły:  to  zbroje  Fingala!« 

»Nigdy  dzieci  nie  ujrzą  ich  na  twoich  salach « 
rzekła  obudzona  pycha  dziewicy;  »są  one  w  ręku 
potężnego  bohatera,  który  nigdy  w  boju  nie  uległ. 
Królu  głośnej  Sory!  na  naszych  pagórkach  zgroma- 
dza się  burza.  Synu  dalekiej  ziemi,  nie  przewidu- 
jeszże  upadku  swojego  ludu?« 

Powróciła    do    milczących    sal    Selmy.    Postrzegł 


*)  Przesąd,  że  pas,  ozdobiony  podobnie  mistycznenii 
znakami,  ujmuje  cierpień  położnicom,  zachował  się  w  pół- 
nocnej Szkocji  do  naszycli  prawie  czasów.  Zawiązywano 
je  z  dziwnemi  szeptami  i  obrzędami,  co  zdradza  pocho- 
dzenie ich  od  druidów. 

11* 


164  PIEŚNI  088JANA 


król  spuszczone  jej  oczy.  Powstał  w  swojej  sile 
i  otrząsł  sędziwe  kędziory.  Wziął  grzmiący  pancerz 
Trenmora  i  czarnośniadą  tarczę  swoich  ojców.  Ciem- 
ność napełniła  sale  Selmy,  kiedy  wyciągnął  rękę  do 
oszczepa.  Otoczyły  go  duchy  tysiąców  i  przejrzały 
śmierć  ludu.  Groźna  radość  ocknęła  się  na  licach  sę- 
dziwych rycerzy;  pośpieszj-li  na  spotkanie  wroga. 
W  ich  myślach  były  cz}Tiy  innych  lat  i  sława  grobu, 
wschodząca  ze  śmierci. 

Otóż  przy  grobie  Tratala  ukazały  się  i  psy  łow- 
ców. Fingal  wiedział,  że  za  niemi  idą  młodzi  ry- 
cerze. 

Zatrzymał  się  w  pochodzie.  Oskar  naprzód  się 
zjaA^dł;  potem  syn  Morniego,  z  Nemiego  rodu.  Potem 
Ferhut  ukazał  posępną  postać.  Czarne  kędziory  Der- 
mida  pływały  na  wietrze.  Ossjan  przybył  naostatku. 
Śpiewałem  pieśń  z  innych  czasów;  oszczep  przenosił 
moje  kroki  przez  małe  strumienie.  Dumałem  o  po- 
tężnych mężach.  Fingal  uderzył  w  wypukłą  tarczę 
i  dał  straszny  znak  wojny.  Tysiąc  mieczów  razem 
dobytych  zaiskrzyło  na  wzburzonych  błoniach.  Trzej 
synowie  pieśni  siwokędziorzy  podnieśli  dźwięczne, 
żałobne  głosy.  Z  wysoka  i  posępnie  pośpieszaliśmy 
grzmiącemi  krokami  w  ciemnych  szeregach,  jak  deszcz 
nawalny,  który  się  rozszerza  po  ważkiej   dolinie. 

Król  Morwenu  usiadł  na  wzgórzu.  Słoneczny  pro- 
mień bitwy  pły\s^ał  w  's\'ietrze.  Z  bujaj ącemi  kędzio- 
rami starości  otaczali  króla  towarzysze  jego  młodo- 
ści. Radość  budziła  się  w  oczach  rycerzy,  kiedy  pa- 
trzali  na  syny  swoje  w  boju,  otoczone  błyskawicami 
mieczów  i  ojcowskich  dzieł  pamiętne.  Nadszedł  Er- 
ragon  w  swojej  sile,  niby  szum  zimowego  potoku. 
Koło  jego  kroków  opadała  bitwa  i  śmierć  mrocznie 
się  sunęła  przy  jego  boku. 

»Któż  to  nadchodzi «  rzecze  Fingal,  'iiiby  polotna 
sarna,  niby  jeleń  rozgłośnej  Kony  ?    Przy  boku  bły- 


BITWA   LORY  165 

ska  tarcza.  Dźwaęk  jego  zbroi  żałobny.  Któż  to  sta- 
wia Erragonowi  czoło  w  boju?  Otóż  bitwa  wodzów! 
Równają  się  oni  duchom,  walczącym  w  posępnej  na- 
wałnicy, —  Ale,  synu  wzgórza,  ty  upadłeś,  twojeżto 
białe  łono  krwią  opłynęło  ?  —  Płacz,  Lormo  nieszczę- 
śliwa! Niema  już  Aldy!«  Król  pochwycił  oszczep 
swojej  siły,  bo  się  zasmucił  upadkiem  Aldy.  Cisnął 
na  nieprzyjaciela  zabój czem  okiem,  ale  króla  Sory 
Gaul  spotkał.  Któż  potrafi  opisać  walkę  wodzów  ? 
Potężny  cudzoziemiec  poległ. 

» Synowie  Kony«  głośno  zawołał  Fingal,  » wstrzy- 
majcie rękę  śmierci!  Mocarz  to  był,  który  teraz  po- 
legł. Mocno  będzie  żałowany  w  Sorze.  Cudzoziemiec 
przyjdzie  do  sal  jego  i  będzie  się  dzi^^dł,  że  tak  ci- 
cho. Poległ  król,  o  cudzoziemcze,  i  uciecha  jego  domu 
oniemiała.  Będzie  się  przysłuchiwał  szumoA\a  lasów; 
może  w  ich  pomruku  duch  jego.  Ale  on  daleko  na 
Morwenie,  pod  mieczem  obcego  nieprzyjaciela.* 

Te  były  słowa  Fingalowe,  kiedy  bard  podniósł  pieśń 
pokoju.  Zatrzymaliśmy  wyniesione  miecze.  Oszczę- 
dziliśmy słabego  nieprzyjaciela.  Erragona  złożyli- 
śmy w  grobie,  a  ja  pieśń  smutku  podniosłem.  Kłę- 
biąc się,  opadły  nocne  obłoki,  a  niektórj^m  objawił 
się  duch  Erragona.  Jego  oblicze  było  chmurne, 
i  ciemne,  a  z  piersi  dobywał}^  się  półwestchnienia. 
Błogosławiona  bądź  twoja  dusza,  o  królu  Sory! 
Twoje  ramię  straszliwe  było  na  wojnie. 

Lorma  siedziała  w  sali  Aldy.  Siedziała  przy 
świetle  pałającego  dębu.  Nadeszła  noc;  Aldo  nie 
powracał.  Smutna  była  dusza  Lormy.  »Cóź  cię  za- 
trzymuje ,  o  łowcze  Kony  ?  Przyrzekłeś  po\\TÓcić. 
Czy  zwierzyna  była  tak  daleko  ?  Czy  czarne  wiatry 
wzdychają  koło  ciebie  na  błoniu  ?  Jestem  w  krainie 
cudzoziemców;  któż  mój  przyjaciel ,  oprócz  Aldy  ? 
Przybywaj  ze  brzmiących  pagórków,  mój  najmilszy 
kochanku!* 


166  PIEŚNI   069JANA 


Jej  oczy  ku  bramie  były  zwrócone.  Podsłuchi- 
wała szum  matru.  Myślała,  ze  to  stąpanie  Aida.  Ra- 
dość budziła  się  na  jej  obliczu,  ale  powracała  tro- 
ska, jak  chmura  na  księżyc.  »Czy  nie  powracasz, 
mój  kochanku?  Niechże  ujrzę  oblicze  twoje  na  wzgó- 
rzu. Na  wschodzie  księżyc.  Łono  jeziora  spokojne 
i  jasne.  Kiedyż  ujrzę  psy  jego,  wracające  z  łowów? 
Kiedyż  głos  twój  donośny  i  daleki  usłyszę  na  wie- 
trze ?  Przybywaj  z  szumiących  pagórków,  łowcze  le- 
sistej Kony!« 

Ponury  duch  jego  objawił  się  na  skale,  niby 
wilgotny  promień  mdłego  światełka,  kiedy  się  księ- 
życ z  chmur  wj^łamuje,  a  na  polach  stoją  północne 
deszcze.  Poszła  przez  błonia  za  czczą  postacią.  Do- 
myśliła się,  że  jej  rycerz  poległ.  Słyszałem  we  wie- 
trze jej  szlochanie  coraz  bliższe,  niby  narzekający 
głos  wietrzyka,  który  wzdycha  w  trawie  jaskini. 

Przyszła,  znalazła  swego  rycerza.  Już  więcej  nie 
słyszano  jej  głosu.  W  milczeniu  potoczyła  okiem. 
Była  blada  i  w  dzikim  smutku. 

Krótkie  były  jej  dni  w  Konie;  zapadła  do  grobu. 
Fiugal  rozkazał  swoim  bardom  opiąć  śmierć  Lormy. 
Córki  Morwenu  smuciły  się  po  niej  jeden  dzień 
w   roku  *),    kiedy    \vracały    ponure    wiatry   jesienne. 

Synu  dalekiej  krainy,  ty  na  polach  sławy  miesz- 
kasz. Podnieś  niekiedy  śpiew  na  pochwałę  tych,  któ- 
rzy polegli,  ażeby  mgliste  ich  duchy  poigrały  przy 
tobie,  ażeby,  kiedy  spoczniesz,  a  księżyc  do  jaskini 
twojej  zajrzy,  pokazała  się  tobie  na  jego  promieniu 
Lorma.  Wtedy  zobaczysz  nadobną  —  ale  na  jej  po- 
liczkach jeszcze  łza  stoi. 


*)  Zdaje  się,  że  ten  dzień,  poświęcony  pamiątce  ryce- 
rzy poległych,  obchodzono  w  jesieni,  ponieważ  Ossjan 
zawsze  go  w  tej  porze  roku  kładzie. 


LATMON. 


Kied}-^  Fing'al  zajęty  był  wyprawą  do  Irlandji,  Latmon, 
jeden  z  książąt  brytańskich,  Avpadł  do  Morwenu.  Już  się 
zbliżał  do  Selmj^  mieszkania  królów.  Nag-le  przybywa 
Fingal.  Latmon  cofa  się  z  wojskiem  na  wzgórza.  Pod- 
czas przygotowań  Fingala,  Morni  przyprowadza  mu  swo- 
jego syna  Gaula,  aby  po  raz  pierwszy  spróbował  się 
z  nieprzyjacielem.  Fingal  daje  Gaulowi  Ossjana  za  to- 
warzysza i  oba  dostają  zlecenie  szpiegować  nieprzyja- 
ciela przez  noc.  Oni  posuwają  się  aż  do  obozu  Latmona 
i  znaczną  klęsko  im  zadają.  Rano  w3'zyAva  Latmon  Os- 
sjana na  pojedynek;  Ossjan  pokonywa  Latmona,  ale  Gaul 
zasłania  go  swoją  tarczą  przed  śmiertelnym  ciosem.  Lat- 
mon poddaj(!  się  i  zostaje  od  Fingala  na  wolno.ść  pusz- 
czony. 

Ciche,  o  Selmo,  są  twoje  sale.  Nic  nie  brzmi 
w  lasach  Morwenu!  Samotnie  toczy  się  fala  przy 
brzegach,  a  na  polach  milczący  promień  słońca.  Prze- 
chodzą dziewice  Morwenu,  do  tęcz  podobne;  poglą- 
dają  ku  zielonemu  Erynowi,  za  białemi  żaglami  króla. 
Obiecał  powrócić,  ale  północne  wiatry  wieją. 

Cóż  się  to  rozpływa  ze  wschodniego  wzgórza, 
niby  strumień  ciemności  ?  To  wojsko  Latmona.  Po- 
słyszał on,  że  Fingala  niema.  ZAvierzył  się  ^viatrom 
północy.  Dusza  jego  zajaśniała  weselem.  Po  cóż  przy- 
bywasz, o  Latmonie  ?    Mocarza  niema  w  Selmie.  Po 


168  PIEŚNI  08SJANA 


CO  prz3'b}'wasz  z  nasrożonemi  oszczepami  ?  Czy  chcesz 
zwalczyć  córki  Morwenu  ?  Ale  się  zatrzymaj  w  pę- 
dzie, potężny  strumieniu.  Czy  nie  \Addzisz,  Latmonie, 
owego  żagla  ?  Czemużeś  umknął,  Latmonie,  jak  mgła 
jeziora  ?  Ale  za  tobą  mchrząca  burza;  twoje  kroki 
Fingal  ściga. 

Król  Morwenu  zerwał  się  ze  snu,  kiedy  nas  opły- 
wały czarnomodre  fale.  Wyciągnął  rękę  do  oszczepa, 
a  jego  rycerze  zewsząd  powstali.  Domyśliliśmy  się, 
że  mdział  ojców.  Często  oni  schodzili  do  snów  jego, 
kiedy  miecz  nieprzj^jaciela  podnosił  się  nad  krajem, 
a  przed  nami  mroczyła  się  bitwa.  » Gdzież  uleciałeś, 
o  wietrze  ?«  rzekł  król  Morwenu.  »Czy  ty  gwiżdżesz 
po  komnatach  południa,  czy  uganiasz  dźdźe  w  in- 
nych krainach  ?  Czemu  nie  przyb\^vasz  do  moich 
żaglów,  na  błękitne  oblicze  mojego  morza  ?  Nieprzy- 
jaciel w  ziemiach  Morwenu,  a  król  daleko.  Każdy 
jednak  niech  prz)i:wierdzi  pancerz  i  weźmie  tarczę. 
Niech  każdy  podniesie  oszczep  nad  fale,  niech  każdy 
miecza  dobędzie.  Latmon  ze  swojem  wojskiem  jest 
przed  nami:  ten,  który  uciekł  przed  Fingalem  na 
równinach  Lory.  Ale  powraca,  jak  nadęty  strumień, 
a  szum  jego  między  naszemi  wzgórzami.* 

Te  były  słowa  Fingalowe.  Udaliśmy  się  do  zatoki 
Karmony.  Ossjan  wj^szedł  na  wzgórze;  trzy  razy  ude- 
rzył w  wj^ukłą  tarczę.  Skały  Morwenu  odpo^^de- 
działy;  uciekły  chyże  sarny.  Zmieszał  się  nieprzyja- 
ciel w  mojej  prz}i:onmości;  zgromadził  ciemne  woj- 
sko. Stałem,  niby  chmura  na  wzgórzu,  i  radowałem 
się  w  młodzieńczej  zbroi. 

Morni  siedział  pod  drzewem  przy  szumiących 
nurtach  Strumonu.  Siwe  były  stare  kędziory;  pod- 
pierał się  kijem.  Młody  Gaul  był  przy  rycerzu  i  słu- 
chał o  bitwach  jego  młodości.  Często  się  por\^'ał 
w  ogniu  duszy  na  potężne  cz\Tiy  Morniego. 

Starzec  usłyszał  dź^ńęk  Oss janowej  tarczy:  poznał 


169 


hasło  boju.  Zerwał  się  z  miejsca.  Siwe  kędziory  roz- 
płynęły się  po  barkach.  Wspomniał  na  czyny  lat  in- 
nych. »Synu  mój!«  rzekł  pięknowłosemu  Gaulom, 
» słyszę  dźwięk  boju.  Król  Morwenu  po^TÓcił,  roz- 
syła hasło  wiatrami.  Idź  do  sal  Strumonu;  przynieś 
Morniemu  zbroję.  Przynieś  tarczę,  którą  ojcowie  moi 
na  starość  nosili,  gdyż  ramię  moje  zaczyna  słabnąć. 
Weź  także  dla  siebie,  o  Gaulu,  oręż  i  śpiesz  na 
pierwszą  ze  swoich  bitew.  Niech  ramię  twoje  dosięg- 
nie sławy  ojców.  Niech  będzie  twój  bieg  na  bojo- 
msku,  jak  lot  orła.  Czegóż,  mój  s\tiu,  masz  się  lę- 
kać śmierci  ?  Waleczny  z  częścią  upada.  Tarcza  jego 
od\\Taca    mroczny  strumień  niebezpieczeństw;    na  si- 

I  wych  kędziorach  sława  mieszka.  Czyż  nie  widzisz, 
o  Gaulu,  jak  czczone  są  kroki  mojego  wieku  ?  Morni 
przychodzi  —    a    młodzieniec    w    uniżeniu    go    ^^ita 

^i  z  milczącą  radością  obraca  oczy  na  jego  drogę. 
Ale  ja,  mój  synu,  nie  unikałem  nigdy  niebezpieczeństw. 
Jaśniał  miecz  mój  przez  pomrokę  bitwy.  Cudzozie- 
miec tajał  przede  mną;  mocarze  w  mojej  obecności 
\\datrem  byli.«  Gaul  przyniósł  Morniemu  zlDroję;  stary 
wojownik  okrył  się  żelazem.  Do  ręki  wziął  oszczep, 
który  często  się  zarumieniał  krwią  walecznych.  Szedł 
do  ringala,  a  syn  towarzyszył  jego  krokom.  S}ni 
Komhala  powstał  wesoło,  gdy  przybył  av  kędziorach 
starości. 

» Wodzu  szumiącego  Strumonu «  odezwała  się  ura- 
dowana dusza  Fingala,  » widzę  cię  Ave  zbroi,  choć 
już  twoja  moc  przemija,  Często  Morni  jaśniał  w  bi- 
twach, jak  promień  wschodzącego  słońca,  kiedy  roz- 
pędzi nawałnicę  na  wzgórzu  i  ŚAvitającym  polom  spo- 
kój niesie.  Ale  czemu  nie  spoczywasz  na  starość  ? 
Twoja  sława  jest  już  w  i)ieśniach.  Lud  Avidzi  ciebie 
i  błogosławi  skonowi  potężnego  Morniego.  Czemu 
nie  odpoczywasz  na  starość  ?  Nieprzyjaciel  zniknie 
przed  Fingalem,« 


I 


170  PIEŚNI   OSSJANA 


»Synu  Komhala«  wódz  odpowiedział,  » straciło  ra- 
mię Morniego  swoją  siłę.  Siliłem  się  dobyć  miecza 
młodości,  ale  pozostał  w  pocłiwie.  Cisnąłem  oszczep  --- 
i  nie  dosiągł  celu.  Czuję  ciężar  tarczy.  Wiedniem}^, 
jak  trawa  pagórków;  moc  nasza  nie  powraca.  Ale 
mam  syna,  Fingalu.  Jego  dusza  rozpływa  się  nad 
czynami  Morniego;  ale  jego  miecz  nie  był  jeszcze 
dobyty  na  wroga,  nie  zaczęła  się  jeszcze  jego  sława. 
Z  nimto  przychodzę  ja  na  bitwę.  Chcę  prowadzić 
jego  ramię.  Jego  sława  będzie  dla  mojej  duszy  słoń- 
cem w  czarnej  godzinie  mojego  skonu.  O!  bodaj  lud 
nie  zapomniał  imienia  Morniego!  bodaj  rycerz  kiedyś 
powiedział:  oto  ojciec  Gaula!« 

» Królu  Strumonu«  odpowiedział  Tingal,  » niech 
Gaul  robi  mieczem  w  bitme.  Ale  niech  blizko  Fin- 
gala  robi;  moje  ramię  będzie  zasłaniało  jego  mło- 
dość. A  ty  odpoczywaj  w  salach  Selmy  i  słuchaj 
o  naszej  słaAvie.  Niech  uderzą  w  arfy  i  głosy  bar- 
dów niech  się  podniosą,  ażeby  ci,  którzy  polegną, 
ucieszyli  się  swoją  sławą  i  żeby  dusza  Morniego  za- 
jaśniała wesołością!  Ossjanie,  ty  już  walczyłeś  w  bi- 
twach; krew  cudzoziemców  jest  już  na  twoim  oszcze- 
pie: niechże  w  potyczce  droga  twoja  będzie  przy 
Gaulu,  ale  nie  odłączaj  się  od  boku  Fingala.  Nie- 
przyjaciel mógłby  was  samych  znaleźć  i  sława  wa- 
sza zginąćby  mogła. « 

Ujrzałem  Gaula  we  zbroi.  Moja  dusza  i  jego 
były  jedną.  W  jego  oku  był  ogień  boju;  z  radością 
})Oglądał  na  nieprz3gaciela.  Zcicha  AV}^mÓAviliśmy  słowa 
przyjaźni;  razem  się  rozlały  błyskamce  naszych  mie- 
czów. Dobyliśmy  je  za  lasem  i  doświadczaliśmy  na 
próżnem  powietrzu  siły  naszych  ramion. 

Noc  opadła  na  Morwen.  Fingal  siedział  przy  pro- 
mieniach dębu.  Przy  jego  boku  siedział  Morni  w  si- 
wych, pływających  kędziorach.  Rozmowa  ich  była 
o  przeszłości  i  o  dziełach  ich  ojców.  Trzech  bardów 


171 


trącało  kolejno  w  arfy;  Ullin  z  pieśnią  był  przy 
królu.  Śpiewał  o  potężnym  Komhalu;  ale  na  czole 
Morniego  zbierał  się  pomrok  *).  Cisnął  zapłomienionem 
okiem  na  Ullina;  śpiew  barda  oniemiał.  Fingal  zwa- 
żał starego  rycerza  i  rzekł  łagodnie: 

» Wodzu  Strumonu,  skąd  to  zasępienie  ?  Zapom- 
nijmy o  dniacli  przeszłości!  Nasi  ojcowie  walczyli 
w  bitwach,  a  my  przy  uczcie  siedzimy.  Nasze  mie- 
cze zrwrócone  na  wroga  naszej  ziemi;  niknie  on  przed 
nami  w  polu  bitwy.  Zapomnijmy  o  dniach  naszych 
ojców,  rycerzu  mszystego  Strmnonu!« 

» Królu  Morwenu«  wódz  odpowiedział,  *z  radością 
spominam  twojego  ojca.  Był  on  straszliAvy  w  boju; 
gniew  wodza  był  zabójczy.  Moje  oczy  pełne  łez  były, 
kiedy  król  rycerzy  poległ,  o  Fingalu;  waleczny  upada, 
a  słaby  zostaje  na  wzgórzach.  Iluż  rycerzy  przemi- 
nęło za  dni  Morniego!  A  ja  jednak  nie  unikam  walki; 
nie  ustąpiłem  nigdy  z  rozprawy  walecznych.* 

» Teraz  niech  spoczną  przyjaciele  Fingala,  bo  noc 
dokoła,  ażeby  się  zbudzili  z  mocą  do  bitAvy  przeciw 
wozokotczemu  Latmonowi.  Słyszę  zgiełk  jego  woj- 
ska, niby  grzmot  na  dalekiem  błoniu.  Ossjanie  i  pięk- 
nowłosy  Gaulu,  jesteście  młodzi  i  skorzy  w  pokole- 
niu; zważajcie  nieprzyjaciół  z  owego  lesistego  wzgó- 
rza. Jednak  nie  zbliżajcie  się  do  niego,  bo  wasi  oj- 
cowie nie  będą  blizko,  aby  wam  pomogli.  Niech  wa- 
sza sława  nie  upada  na  ])oczątku.  Odwaga  młodości 
może  zawieść.* 

Wysłuchaliśmy  z  radością  słów  wodza.  Odeszliśmy 
we  dźwięku  zbroi.  Nasze  kroki  dążyły  ku  lesistemu 
wzgórzu.  Niebo  gorzało  wszystkiemi  gwiazdami. 
Ogniojawy  śmierci  ulatywały  nad  i)olem.  Daleki  gwar 


*)  Morni  obawiał  się,  ażeby  pieśń  ])ar(la  nie  wzno- 
wiła w  pamięci  Fingala  nieprzyjaźui,  jal<a  trwała  mię- 
dzy Fingala  ojcem  a  Mornim. 


172  PIEŚNI   08SJANA 


nieprzyjaciela  dosięgał  naszego  ucha.  Wtedy  Gaul 
odezwał  się  w  swojej  waleczności,  a  jego  ręka  miecz 
obnażała: 

»Synu  Fingala«  mómł,  » czemuż  wre  Gaulowa 
dusza  ?  Moje  serce  mocno  uderza.  Moje  kroki  plączą 
się;  ręka  drży  na  mieczu.  Kiedy  spojrzę  na  nieprzy- 
jaciela, moja  dusza  przede  mną  jaśnieje.  Widzę  jego 
wojsko  śpiące.  Czy  tak  drżą  dusze  walecznych  w  bi- 
tme  oszczepów  ?  Jakżeby  się  podniosła  dusza  Mor- 
niego,  gdybyśmy  się  rzucili  na  nieprzyjaciela!  Nasza 
sława  zaświtałaby  w  pieśniach.  Nasze  kroki  byłyby 
okazałe  w  oczach  walecznego. « 

»Synu  Morniego«  odpowiedziałem,  »bój  rozwesela 
moją  duszę.  Miło  mi  zajaśnieć  samemu  w  bitwie 
i  swoje  imię  podać  bardom.  Ale  gdyby  nas  teraz 
nieprzyjaciel  pokonał  ?  Mógłżebym  ujrzeć  oczy  kró- 
lewskie ?  Straszne  są  one,  kiedy  się  rozgniewają, 
podobne  do  płomienia  śmierci.  Ale  nie  ujrzę  ich  za- 
palczywości.  Ossjan  zAvycięźy  albo  polegnie.  Ale  czy 
sława  pokonanych  powstanie  ?  Nikną  oni,  jak  cień; 
ale  powstanie  sława  Ossjana.  Jego  czyny  zrównają 
czynom  ojców.  Śpieszmy,  synu  Morniego,  w  naszych 
zbrojach;  śpieszmy  do  walki.  Gaulu,  jeżeli  powrócisz, 
pójdź  do  wzniosłych  sal  Selmy.  Pomedz  Eweralinie, 
że  ze  sławą  poległem;  zanieś  ten  miecz  córce  Branna. 
Niech  go  da  Oskarowi,  kiedy  przyjdą  jego  lata  mło- 
dzieńcze. <' 

»Synu  Fingala*  odpowiedział  Gaul  z  westchnie- 
niem, » jaz  bym  powrócił,  kiedy  Ossjan  zginie?  Coby 
powiedział  mój  ojciec,  co  Fingal,  król  mężów  ?  Lęk- 
liwi zwróciliby  na  mnie  oczy  i  mówiliby:  Oto  Gaul, 
który  zostawił  swego  przyjaciela  we  krwi.  Nie  uj- 
rzycie mię,  lękliwi,  chyba  sławą  otoczonego.  Ossja- 
nie,  słyszałem  od  mojego  ojca  o  mocarskich  dziełach 
rycerzy,  o  ich  mocarskich  dziełach,  kiedy  sami  byli; 
bo  w  niebezpieczeństwie  podnosi  się  dusza. « 


173 


»Synu  Morniego«  odpowiedziałem,  i  szedłem  przo- 
dem po  błoniu,  »nasi  ojcowie  ocenią  naszą  odwagę, 
kiedy  z  upadku  smucić  się  będą.  Promień  radości 
ocknie  się  w  ich  duszach,  kiedy  oczy  napełnią  się 
łzami.  Powiedzą  oni:  sjmome  nasi  nie  upadli  nie- 
znani; śmierć  wokrąg  rozpostarli.  Ale  dla  czego  myś- 
leć o  ciasnym  domie  ?  Miecz  broni  walecznego;  ale 
śmierć  ściga  ucieczkę  lękliwych,  a  o  jego  sławie  nikt 
nie  usłyszy. « 

Pośpieszyliśmy  śród  nocy;  przyszliśmy  nad  szum 
strumienia,  który  błękitne  łoże  wokrąg  nieprzyja- 
ciela zataczał,  przez  drzewa,  które  brzmiały  jego 
szumem.  Przyszliśmy  nad  brzeg  tego  strimiienia  i  uj- 
rzeliśmy śpiące  wojsko.  Pogasły  ich  ogniska  na  rów- 
ninie; samotne  kroki  warty  daleko  były.  Wyciągną- 
łem przed  siebie  oszczep,  ażeby  strumień  przesadzić, 
ale  Gaul  porwał  mię  za  rękę  i  rzekł  słowami  wa- 
lecznego : 

»Maź  syn  Fingala  rzucić  się  na  śpiące  wojsko  ? 
Maż  przyjść  jak  wicher  nocny,  kiedy  niewidomie 
wywraca  młode  drzewa  ?  Nie  tak  Fingal  pozyskał 
sławę;  nie  za  takie  spraA^y  cześć  mieszka  przy  si- 
wych włosach  Morniego.  Uderz,  Ossjanie,  uderz  w  tar- 
czę bitwy;  niech  się  ockną  tysiące.  Dozwól  Gaulowi 
w  jego  pierwszej  bitwie  walczyć,  ażeby  doświadczył 
siły  swojego  ramienia.* 

Ucieszyła  się  moja  dusza  wojownikiem  i  łzy  mi 
trysnęły.  » Nieprzyjaciel  ma  się  z  Gaulem  zmierzyć « 
rzekłem;  » sława  sjTia  Morniego  ma  się  podnieść.  Jed- 
nak, mój  rycerzu,  nie  puszczaj  się  za  daleko,  niech 
twoje  żelazo  iskrzy  się  blizko  Ossjana.  Połączmy  na- 
sze ręce.  Gaulu,  czy  ^vidzisz  owę  skałę  ?  Siwy  jej 
wiszar  połyska  we  świetle  gwiazd.  Gdyby  nieprzyja- 
ciel przemagał,  oprzemy  o  nią  nasze  plecy.  Wtedy 
będą  się  bali  zbliżyć  do  naszych  oszczepów,  bo  w  na- 
szych rękach  śmierć  będzie. « 


174  PIEŚNI   0S8JANA 


Uderzj^łem  trz}^  razy  we  dźmęczną  tarczę;  po- 
rwał się  zbudzony  nieprzyjaciel.  Puściliśmy  się  we 
dź^^^ęku  zbrój  naszych.  Zmieszane  ich  kroki  umknęły 
na  błonia.  Myśleli,  że  tam  był  potężny  Fingal.  Moc 
ich  ramion  opadła.  Zgiełk  ich  ucieczki  podobny  był 
do  trzasku  ognia,  który  szumi  w  zawichrzonych  la- 
sach. 

Wtedy  wyleciał  oszczep  Gaula  we  swojej  sile 
i  miecz  się  jego  podniósł.  Poległ  Kremor  i  Let  po- 
tężny. Duntarmo  rzuca  się  we  krwi.  Wierci  żelazo 
w  boku  Kro  ty,  kiedy  z  łoża  na  oszczepie  wstawał; 
czarny  strumień  prysnął  z  rany  i  zaskmerczał  na 
AviDÓłprzygasłym  dębie.  Katmin  ujrzał  za  sobą  kroki 
rycerza,  lezie  na  opalone  drzewo;  ale  oszczep  z  tyłu 
go  przebił.  Spadł,  krzycząc  i  charcząc.  Mech  i  uschłe 
konary  zleciały  za  nim  i  okryły  błękitną  zbroję 
Gaula. 

Te  były  sprawy  syna  Morniego  w  jego  pierwszej 
bit\\de.  I  przy  twoim  boku  miecz  nie  spał,  ostatni 
z  rodu  Fingala!  Ossjan  pędził  naprzód  we  swojej 
sile,  padał  lud  przed  nim,  jak  trawa  przed  prętem 
chłopca,  kied}^  gwiżdże  wzdłuż  łanów  i  ścina  siwe 
bródki  ostu.  Bezpiecznie  przechodzi  młodzieniec, 
a  kroki  jego  ku  puszczy  zmierzają. 

Ocknął  się  wkoło  nas  szary  poranek  i  kręty  stru- 
mień zajaśniał  wzdłuż  błonia.  Nieprzyjaciel  skupił 
się  na  wzgórzu,  a  gniew  Latmona  zawrzał.  Pełen 
wściekłości,  spuścił  na  dół  pałające  oko  i  milczał  we 
wschodzącej  zgryzocie.  Często  po  ^yypukłej  tarczy 
uderzał,  a  kroki  jego  po  błoniu  błędne  były.  Ujrza- 
łem dalekie  zasępienie  rycerza  i  rzekłem  do  syna 
Morniego : 

»Wozokotczy  wodzu  Strumonu,  czy  widzisz  nie- 
przyjaciela ?  Zgromadza  się  on  rozjadły  na  wzgórzu. 
Wróćmy  się  do  króla.  Powstanie  on  we  swojej  mocy 
i  zniszczy  wojsko  Latmona.  Wojo-s\aiiku,  otoczyła  nas 


175 


sława.  Rozradują  się  oczy  starców.  Ale  ustąpmy, 
synu  Morniego,  Latnion  schodzi  ua  wzgórza.* 

» Niech  więc  nasze  kroki  będą  powolne «  odpo- 
wiedział Gaul  pięknowłosy,  » ażeby  wi-ogi  nie  powie- 
działy z  uśmiechem:  patrzajcie  wojowników  nocy. 
Są  oni,  jak  duchy,  straszni  w  ciemnościach;  znikają 
przed  promieniami  poranku.  Ossjanie,  weź  tarczę 
Gormara,  który  poległ  od  twojego  oszczepa.  Niech 
się  ucieszą  starzy  bohaterowie,  ujrzawszy  sprawy  swoich 
synów. «  Gdyśmy  to  mówili,  na  błoniu  do  Latmona  wo- 
zokotczego  przybył  Sulmat,  Sulmat,  wódz  Duty,  nad 
czarnonurt3'^m  strumieniem  Duwranny.  » Czemu,  synu 
Nuata,  nie  idziesz  naprzód  z  tysiącem  swoich  ryce- 
rzy ?  Czemu  nie  schodzisz  z  wojskiem,  zanim  avojow- 
nicy  ustąpią  ?  Błękitne  ich  zbroje  promienia  budzą- 
cem  się  światłem,  a  ich  kroki  przed  nami  są  na  bło- 
niu.* 

»Synu  słabej  ręki«  rzecze  Latmon,  »jakźe  ma  zejść 
moje  wojsko  ?  Oni  we  dwóch  tylko,  synu  Duty,  a  ty- 
siąc miałoby  wznieść  swoje  miecze  ?  Smuciłby  się 
Nuat  w  swojej  sali,  że  tak  sławę  stracił.  Jego  oko 
odwTÓciłoby  się  od  Latmona,  gdyby  się  zbliżało  stą- 
panie nóg  jego.  Idź  do  tych  rycerzy,  wodzu  Duty, 
bo  widzę  szlachetny  krok  Ossjana.  Jego  sława  godna 
mojej  stali.  Wyzmj   go  do  walki  z  Latmonem.« 

Przybył  szlachetny  Sulmat.  Ucieszyłem  się  sło- 
wami króla.  Podniosłem  tarczę  na  ramię,  a  Gaul  dał 
w  moją  rękę  miecz  Morniego.  Wróciliśmy  nad  szem- 
rzący strumień;  Latmon  w  swojej  sile  przyszedł.  Za 
nim  płynęło,  jak  obłok,  jego  wojsko;  ale  syn  Nuata 
stalą  jaśniał. 

»Synu  Fingala«  rzecze  rycerz,  » sława  twoja  roś- 
nie na  naszym  upadku.  Wielu  z  mojego  ludu  po- 
legło od  twojej  ręki,  królu  mężó\\'!  Ciśnij  że  teraz 
swój  oszczep  na  Latmona  i  obal  Nuatowego  syna. 
Obal  go  przed  jego  ludem,    albo  sam  polec    musisz. 


176  PIEŚNI  0S8JANA 


Nigdy  nie  powiedzą  na  moich  salach,  że  moi  wojow- 
nicy polegli  przed  mojem  obliczem,  że  polegli  przed 
obliczem  Latmona,  podczas  gdy  miecz  spoczywał  przy 
jego  boku.  Błękitne  oczy  Kuty  z  poza  łezby  patrzały, 
a  jej  kroki  byłyby  samotne  na  dolinach  Dunlatmonu,« 

» Nigdy  nie  powinni  mó^\'ić«  odpowiedziałem,  »źe 
S}Ti  Fingala  ustąpił.  Chociażby  ciemność  osłoniła  jego 
kroki,  Ossjan  jednak  nigdy  nie  ustąpi!  Jego  dusza 
mówiłaby  jemu:  czyż  bard  Selmy  lęka  się  nieprzy- 
jaciela ?  —  Nie,  on  się  nie  boi  nieprzyjaciela.  Cie- 
szy go  walka. « 

Latmon  przybył  z  oszczepem  i  przeszył  tarczę 
Ossjana.  Uczułem  w  boku  zimne  żelazo.  Dobyłem 
miecza  Morniego;  przeciąłem  oszcze]).  Jasne  ostrze 
upadło,  połyskując,  na  ziemię.  Syn  Nuata  rozgorzał 
gniewem.  Wzniósł  do  góry  dźwięczną  tarczę.  Czarne 
jego  oczy  pałały  nad  nią,  kiedy  się  pochylał,  i  jaś- 
niały, jak  miedziana  brama.  Ale  oszczep  Ossjana 
przeszył  blask  obłęku  i  utkwił  w  drzewie,  które  za 
nim  stało.  Tarcza  zawisła  na  drżącej  dzidzie;  Lat- 
mon jednak  się  zbliżał.  Gaul  przewid\^wał  upadek 
wodza.  Zastawił  go  tarczą,  zaczem  miecz  mój,  pro- 
mień światła,  spadł  na  króla  Dunlatmonu. 

Latmon  ujrzał  syna  Morniego.  Łza  puściła  się 
z  jego  oka.  Cisnął  miecz  ojców  na  ziemię  i  przemó- 
■s^ił  słowami  walecznego:  »Na  cóżby  Latmon  miał 
walczyć  przeciw  pierwsz\nn  ze  śmiertelnych  ludzi  ? 
Wasze  dusze  są  promieńmi  nieba;  wasze  miecze  — 
płomieniami  śmierci.  Któż  potrafi  zrównać  sławie  ry- 
cerzy, których  młodzieńcze  dzieła  są  tak  wielkie  ? 
O  gdybyście  byli  w  salach  Nuata,  w  zielonem  miesz- 
kaniu Latmona,  —  ^vtenczas  mój  ojciec  powiedziałby, 
że  syn  jego  nie  przed  słabemi  ustąpił.  Ale  któż  to 
idzie  potężnjTn  strumieniem  po  brzmiącem  błoniu  ? 
Małe  wzgórza  drżą  przed  nim;  tysiączne  duchy  na 
IJromieniach   jego    stali,   duchy    tych,    którzy  polegli 


177 


z  ręki  króla  rozgłośnego  Morwenu.  Szczęśliwy  jesteś, 
o  Fingalu!  Twoi  synowie  będą  walczyli  w  twoich 
bitwach.  Idą  przed  tobą  i  powracają  krokami  sławy. « 

Fingal  przybył  w  swojej  łagodności,  ciesząc  się 
skrycie  ze  spraw  swojego  syna.  Wesoło  jaśniały  lica 
Morniego;  stare  oko  słabo  pozierało  z  poza  łez  uciechy! 

Przybyliśmy  do  sal  Selmy.  Obsiedliśmy  ucztę  konch. 
Przyszły  do  nas  dziewice  pieśni  i  w^dzięcznie  zapło- 
niona Eweralin.  Czarny  włos  opłj-wał  śnieżne  jej 
plecy,  a  oko  ukradkiem  poglądało  na  Ossjana.  Po- 
trąciła dźwięczną  arf ę,  a  my  błogosła^vili  córce  Branna. 

Fingal  powstał  z  miejsca  i  przemówił  do  Lat- 
mona,  króla  oszczepów.  Drżał  przy  jego  boku  miecz 
Trenmora ,  kiedy  podnosił  potężne  ramię,  »Synu 
Nuata,«  mówił,  »dla  czego  w  Morwenie  szukasz  sławy? 
My  nie  należymy  do  rodu  lękliwych,  ani  nasz  miecz 
nie  błyska  nad  słabemi.  Kiedyż  przj'chodziliśmy  do 
Dunlatmonu  z  wojenną  wrzawą  ?  Fingala  nie  cieszy 
bitwa,  chociaż  jego  ramię  jest  mocne.  Moja  sława 
^vyrasta  z  upadku  pysznego.  BłyskaA\ica  mojej  stali 
goni  śmiałka  we  zbroi.  Poczyna  się  bitwa  —  i  wstają 
groby  walecznych,  groby  mojego  ludu  powstają. 
O  moi  ojcowie,  a  w  końcu  ja  sam  jeszcze  pozostać 
muszę.  Ale  sła\\Tiym  pozostanę,  a  odejście  mojej  du- 
szy powinno  być  strumieniem  ś\viatła!  Latmonie,  wra- 
caj do  swojego  siedliska.  Na  inne  krainy  skieruj 
swoje  bitw}'.  Ród  JMorwenu  jest  sławny;  jego  wrogi 
są  synami  nieszczęścia!* 


PISMA    OOSZCZYNSKIEGO.    II. 


12 


ŚMIERĆ   KUTULINA. 


Następna  powieść  ma  w  oryginale  tytuł:  Duan  loch  Leigo 
t.  j.  powieść  Lęgu,   bo  na  brzegach    tego  jeziora  odb^-Ia 

się  śpiewana  tu  bitwa. 
Kutulin  był  opiekunem  młodego  Kormałia,  liróla  Te- 
mory  w  północnej  Irłandji.  Torlat,  jeden  z  wodzów  Ir- 
landji  południowej  z  plemienia  Firbolgów  czyli  brytań- 
skich  Bolgów,  napadł  Kormaka.  Wyciągnął  przeciw  niemu 
Kutulin  z  wojskiem,  wydał  mu  bitwę  nad  Lęgiem,  po- 
bił jego  wojsko  i  samego  Torlata  na  miejscu  położył,  ale 
za  gwałtowny  w  ściganiu,  został  raniony  strzałą  i  naza- 
jutrz umarł. 

Wiatrźe  to  na  tarczy  Fiugala  ?  Czy  na  mojej 
sali  głos  upłynionych  czasów  ?  Śpiewaj,  słodki  gło- 
sie, bo  wdzięczny  jesteś.  Ty  noc  moją  w  radości 
unosisz.  Śpiewaj,  o  Bragelo,  córko  wozokotczego  Sor- 
glana ! 

»To  nie  żagiel  Kutulina;  to  biała  fala  pod  skałą. 
Często  za  żagiel  kochanka  biorę  tuman,  kiedy  się 
wokrąg  ducha  podnosi  i  na  wdatr  szare  kłęby  roz- 
wija. Czemuż  się  ociągasz  z  przybyciem,  synu  szla- 
chetnego Semy  ?  Czwarty  raz  po-^^Taca  już  jesień 
z  wiatrami  i  podnosi  morze  Togormy  od  czasu,  jak 
przebywasz  we  wrzawie  bitew  i  zdała  od  Brageli. 
O  wzgórza    mglistej    wyspy!    kiedyż    się    odezwiecie 


ŚMIERĆ   KITTULINA  179 


szczekaniem  psów  jego?  Ale  ^vy  zachmurzone.  Smut- 
na Bragela  daremnie  woła.  Noc  się  stoczyła.  Opa- 
dło oblicze  morza.  Dzika  kaczka  skryła  głowę  pod 
skrzydło.  Zasypia  łania  z  jeleniem  puszczy.  Ockną 
się  one  rannem  światłem  i  nad  mszystym  strumie- 
niem paść  się  będą.  A  moje  łzy  ze  słońcem  wracają, 
a  westchnienia  z  nocą.  Kiedyż  przybędziesz  we  zbroi, 
o  wodzu  omszonej   Tury  ?« 

Wdzięczny  głos  twój  w  Ossjana  uchu,  córko  wo- 
zokotczego  Sorglana!  Ale  powróć  do  sali  konch,  do 
płomienia  żarzącego  się  dębu.  Słyszysz  ten  łoskot 
morza  ?  Burzy  się  przy  murach  Dunskaju;  niech 
sen  spadnie  na  twoje  błękitne  oczy.  Niech  rycerz 
do  snów  twoich  przybędzie. 

Kutulin  siedział  przy  jeziorze  Lęgu,  przy  ciem- 
nofalich  wodach.  Noc  otacza  rycerza.  Jego  tysiące 
rozsypane  po  błoniu.  W  ich  pośrodku  sto  dębów  go- 
reje. Szeroko  uczta  konch  dymi.  Karril  uderza  w  arfę 
pod  drzewem.  Siwe  jego  kędziory  lśnią  się  łuną 
ogniska.  Świst  nocnego  wietrzyka  rozwiewał  sędziwe 
włosy. 

Pieśń  jego  z  błękitnej  Togormy  o  przyjacielu 
wodza  jego  Kutulina: 

» Czemuż  cię  niema,  Konnalu,  we  dniach  chmu- 
rzącej się  burzy  ?  Wodzowie  południa  zmówili  się 
na  wozokotczego  Kormaka.  W  żaglach  trzymasz  wia- 
try. Opływają  cię  modre  twoje  wody.  Ale  Kormak 
nie  sam.  Syn  Semy  walczy  w  jego  bitwach.  Syn 
Semy,  postrach  cudzoziemców,  walczy  w  jego  bi- 
twach. Jest  on  jak  wyziew  śmierci,  płynący  zwolna 
na  spiekłych  wiatrach.  Słońce  krwawi  się  przed  nim, 
ludy  wokrąg  upadają. « 

Taka  była  pieśń  Karrila,  kiedy  się  ukazał  syn 
nieprzyjaciela.  Trzy  razy  schylił  tępy  swój  oszczep 
i  oddał  słowo  od  Torlata,  wodza  rycerzy  z  nad  pias- 
czystych  zdrojów  Lęgu.  Przyprowadził  on  tysiące  do 

12* 


180  PIEŚNI  OSSJANA 


walki  z  wozokotczym  Kormakiem,  Kormakiem,  który 
daleko  w  rozgłośnych  salach  Temory  przebywał. 
Uczył  się  tam  naciągać  łuk  ojców  i  oszczepem  ro- 
bić. Niedługo  robiłeś  oszczepem,  miły  promieniu  mło- 
dości! Śmierć  ponura  stała  za  tobą,  podobna  zaćmio- 
nej połome  księżyca  za  rosnącem  ś\\aatłem. 

Kutulin  powstał  przed  barda,  którego  prz}'słał 
szlachetny  Torlat.  Podał  mu  konchę  uciechy.  Uczcił 
syna  pieśni.  »Łagodny  głosie  Legu!«  rzekł,  » jakież 
są  słowa  Torlata  ?  Czy  na  ucztę  naszą,  czy  do  walki 
przychodzi  wozokotczy  syn  Kanteli  ?« 

»Do  walki  przychodzi «  bard  odpowiedział,  »na 
brzmiące  spotkanie  oszczepów.  Skoro  poranek  zasza- 
rzeje  nad  Lęgiem,  Torlat  rozpocznie  bitwę  w  doli- 
nie. Chceszźe  przeciw  niemu  stanąć  z  orężem,  królu 
mglistej  wyspy  ?  Straszny  jest  oszczep  Torlata;  jest 
on  ogniojawem  nocnjTn.  Podniesie  go,  a  ludy  padają. 
Śmierć  siedzi  w  błyskawicy  jego  miecza. « 

»A  jaź  lękam  się  oszczepa  wozokotczego  Tor- 
lata ?  Waleczny  on,  jak  tysiąc  rycerzy,  ale  i  moją 
duszę  wojna  rozwesela.  Nie  spocz\"wa  miecz  przy 
Kutulina  boku.  Śpiewaku  przeszłości,  poranek  spotka 
się  ze  mną  w  dolinie  i  zaświta  na  błękitnej  zbroi 
syna  Semy.  Ale  ty,  o  bardzie,  usiądź  na  błoniu  i  daj 
nam  swój  głos  usłyszeć.  Podziel  z  nami  konch  ucie- 
chę i  śpiewów  Temory  posłuchaj!* 

»Nie  pora«  bard  odpo^\iedział,  »słuchać  pieśni 
uciech,  kiedy  mocarze  gotują  się  do  walki  jak  po- 
tęga bałwanów  Legu.« 

» Czemuś  tak  zachmurzona,  Slimoro,  lasami  mil- 
czącemi  ?  Żadna  gwiazda  nie  drży  na  twoim  A\derz- 
chołku.  Żadnego  promyka  od  księżyca  na  twoim  boku. 
Ale  są  tam  ogniojawy  śmierci,  szare,  wilgotne  po- 
stacie duchów.  Czemuźeś  tak  zachmurzona,  Slimoro, 
lasami  milczącemi  ?« 

Odszedł  przy  dź^Węku  swojej  pieśni.  Karril  towa- 


ŚMIERĆ   KUTULINA  181 


rzyszył  jego  głosowi.  Granie  ich  podobne  było  spom- 
nieniom  ubiegłych  uciech,  miłjan  dla  duszy  i  smut- 
nym. Duchy  pomarłych  bardów  przysłuchiwały  się 
im  ze  stoków  Slimory.  Łagodne  dźwięki  rozchodziły 
się  po  lesie.  Radowały  się  milczące,  ciemne  doliny. 
Tak  kiedy  Ossjan  podczas  dnia  cichego  siedzi  w  do- 
linie świeżego  powiewu,  przychodzi  do  jego  ucha 
brzęk  leśnej  pszczoły;  nieraz  unosi  go  wietrzyk 
w  swoim  locie,  ale  brzęk  wdzięczny  znowu  powraca. 
Słońce  patrzało  jeszcze  na  pola,  cień  pagórków  przy- 
rastał. 

» Podnieście*  rzekł  Kutulin  do  stu  swoich  bar- 
dów, » pieśń  szlachetnego  Fingala,  pieśń,  której  słu- 
chał podczas  nocy,  kiedy  łzy  spocz^Tiek  jego  mie- 
szały, kiedy  oddaleni  bardowie  w  arfy  uderzali, 
a  słabe  światło  na  murach  Selmy  błyszczało.  Albo 
niech  się  smutek  Lory  odezwie  i  westchnienie  matki 
Kalmara,  kied}^  go  daremnie  szukała  na  jego  pagór- 
kach, kiedy  na  sali  jego  łuk  postrzegła!  Karrilu! 
oprzyj  tarczę  Kaitbata  o  tę  gałąź,  postaw  bHzko 
dzidę  Kutulina,  aby  zgiełk  walki  rozpoczął  się  ze 
szarym  promieniem  wschodu. «  Rycerz  wsparł  się  na 
tarczy  ojców;  zaczęto  pieśń  Lory.  Stu  bardów  sie- 
działo wdali.  Karril  tylko  był  przy  wodzu.  Jego 
były  słowa  pieśni;    dźwięki  jego  arfy  pełne    żałoby. 

»Alkleto  siwowłosa,  matko  wozokotczego  Kal- 
mara, dla  czegóż  poglądasz  ku  puszczy,  upatrując 
powrotu  syna  ?  Czerniejący  tam  na  błoniu  to  nie 
jego  rycerze.  Nie  głos  to  Kalmara.  To  las  daleki, 
Alkleto,  to  szum  górskiego  wiatru*.  Któż  się  to  na- 
chyla nad  strumieniem  Lory,  siostro  szlachetnego 
Kalmara  ?  Czy  Alkleta  oszczep  jego  widzi  ?  Ale  jej 
wzrok  słaby.  Nie  synże  to  Maty,  córko  mojej  mi- 
łości ?« 

»To  dąb  stary,  Alkleto «  odpoAviedziała  mile  pła- 
cząca Al  ona;  »to  tylko  dąb,  Alkleto,  nachyla  się  nad 


182  PIEŚNI  088JANA 


strumień  Lon*.  Ale  któż  to  idzie  doliną  ?  W  jego 
krokach  smutek.  Trzcina  do  góry  dzidę  Kalmara,  — 
Alkleto!  na  niej  krew.« 

»Ale  krew  nieprzyjaciela,  siostro  wozokotczego 
Kalmara!  Nigdy  nie  po^\Tacał  jego  oszczep  krwią 
zbr^zgany,  ani  łuk  jego  z  walki  mocarzów.  Kończy 
się  w  jego  obliczu  bitwa.  On  jest  płomieniem  śmierci.* 

» Młodzieńcze  smutnych  kroków,  gdzie  jest  syn 
Alklety  ?  Powracaź  on  ze  sławą  pośrodku  dźwięcz- 
nych tarcz  swoich  ?  Posępny  jesteś  i  milczysz.  Więc 
Kalmar  już  nie  żyje.  Nie  mów  mi,  wojo^^aiiku,  jak 
poległ.  Nie  mogę  słyszeć  o  jego  ranach!  Czegóż 
poglądasz  ku  puszczy,  matko  wozokotczego  Kal- 
mara ?« 

Taka  była  pieśń  Karrila,  kiedy  Kutulin  leżał  na 
swojej  tarczy.  Spoczęli  bardowie  na  arfach.  Opadł 
sen  łagodny.  Tjdko  s\ti  Semy  czuwał.  Dusza  jego 
zajmowała  się  wojną.  Płonące  dęby  zaczęły  gasnąć. 
Mdły  blask  czerwona\^y  strzelał  dokoła.  Słaby  głos 
dał  się  słyszeć;  duch  Kalmara  przybył.  Chwiał  się 
posępnie  na  promieniu.  W  boku  czerniła  się  rana. 
W  nieładzie  był  jego  włos  nastroszony.  W  obliczu 
blada  radość.  Zdawało  się,  że  wabił  Kutulina  do 
swojej  pieczary. 

»Synu  chmm-nej  nocy«  rzekł,  podnosząc  się,  wódz 
ErjTiu,  » duchu  wozokotczego  Kalmara,  czemu  skła- 
niasz ku  mnie  czai*ne  oczy  ?  Czy  chcesz  mię  odstra- 
sz}^ć,  o  synu  Maty,  od  bitew  Kormaka  ?  Ręka  twoja 
nie  była  słabą  na  wojnie,  ani  twój  głos  dla  pokoju. 
Jakże  się  zmieniłeś,  wodzu  Lory,  jeśli  mię  do  cof- 
nięcia się  namamasz!  Ale  ja,  Kalmarze,  ja  nigdy 
nie  uciekam.  Nigdy  się  nie  lękam  duchów  nocy.  Mała 
ich  wiadomość,  słaba  ręka,  a  mieszkanie  na  wiatrach. 
Ale  dusza  moja  rośnie  w  przygodzie  i  raduje  się  ło- 
skotem stali.    Ustąp  do  swojej  pieczary.    Nie   jesteś 


ŚMIERĆ  KUTULINA  183 


ty  duchem  Kalmara.  Jego  cieszyły  bitwy,  jego  ra- 
mię równało  się  piorunowi  niebios.* 

Oddalił  się  na  wiatrach  z  radością,  bo  usłyszał 
głos  swojej  sła^v}^  Ocknął  się  mdły  promień  poranku. 
Rozległ  się  dźwięk  tarczy  Kaitbata.  Zeszli  się  wo- 
jownicy zielonego  Erynu,  jak  szum  wielu  strumieni. 
Wojenny  róg  zagrał  nad  Lęgiem;  potężny  Torlat 
przybył.  »Po  co  przechodzisz  z  tysiącami,  Kutulinie?« 
odezwał  się  wódz  Lęgu.  »Znam  siłę  twojego  ramie- 
nia. Dusza  twoja  jest  płomień  nieugaszony.  Dla  cze- 
góż sami  nie  walczymy  w  dolinie  i  nie  pozwalamy 
rycerzom  przypatrywać  się  naszym  sprawom  ?  Niech 
patrzą  na  nas,  jak  na  ryczące  bałwany,  co  do  skały 
szturmują.  Żeglarz  wstecz  ucieka  i  z  bojaźnią  po- 
gląda  na  tę  walkę. « 

» Wschodzisz  ty  jak  słońce  w  mojej  duszy «  od- 
powiedział syn  Semy.  » Potężne  jest  ramię  twoje, 
o  Torlacie,  i  godne  mojego  gniewu.  Odstąpcie,  mę- 
żowie Erynu!  na  mroczne  stoki  Slimory.  Patrzcie  na 
wodza  ErjTiu  w  dniu  jego  sła^vy.  Karrilu,  powiedz 
potężnemu  Konnalowi,  jeśli  Kutulin  upadnie;  powiedz 
mu,  że  narzekałem  na  wiatry,  które  szumią  po  fa- 
lach Togormy.  Nigdy  się  on  nie  oddalał  od  bitwy, 
kiedy  się  walka  mojej  sławy  podnosiła;  niech  miecz 
jego,  jak  niebieski  promień,  podniesie  się  dla  Kor- 
maka;  niech  na  dniu  przygody  rady  jego  zabrzmią 
w  Temorze.« 

Rzucił  się  z  łoskotem  zbroi,  jak  straszliwy  duch 
Lody,  kiedy  nadchodzi  w  szumie  tysiąca  nawałnic 
i  bitwy  ze  swego  oka  wytrząsa.  Siedzi  na  chmurze 
nad  morzem  Lochlinu.  Jego  potężna  ręka  na  mieczu. 
Wiatr  unosi  płomienne  kędziory.  Jego  mroczne  obli- 
cze jak  półświatło  ubywającego  księżyca.  Rysy  twa- 
rzy mieszają  się  w  ciemności.  Tak  straszny  był  Ku- 
tulin w  dniu  swojej  sławy.  Poległ  Torlat  z  jego 
ręki.    Jęknęli    rycerze    Lęgu.    Otoczyli    wodza,    niby 


184  PIEŚNI   OSSJANA 


chmury  pustĄ-ni.  Tysiąc  mieczów  naraz  dobyto,  ty- 
siąc strzał  wyleciało;  ale  on  stoi,  niby  skała  w  środku 
ryczącego  morza.  Padli  dokoła;  ou  odszedł  we  krwi 
cały. 

Zabrzmiała  echem  czarna  Slimora.  Przybyli  sy- 
nowie Erynu.  Rozwinęła  się  bitwa  nad  Lęgiem.  Wódz 
Erynu  zwyciężył.  Powrócił  ze  sławą  polem  bitwy. 

Ale  powrócił  blady.  Posępna  radość  jego  oblicza. 
Milcząc,  wodził  oczami.  Miecz  obnażony  Avisiał  w  ręku. 
Za  kaźd}Tn  krokiem  podpierał  się  oszczepem. 

»Karrilu!«  rzekł  król  na  stronie,  » przeszła  moc 
Kutulina!  Dni  moje  należą  już  do  lat  upłynionych. 
Poranek  już  mię  nie  przebudzi.  Będą  mię  szukać 
w  Temorze  i  nie  znajdą.  Kormak  zapłacze  na  sali 
i  spyta:  gdzie  jest  wódz  Erynu?  Ale  wsławione  moje 
imię,  moja  sława  u  bardów.  Młodzieniec  będzie  mó- 
wił do  siebie:  obym  umarł  jak  Kutulin!  Cześć  ota- 
cza go,  jak  szata.  Wielki  blask  jego  sławy.  —  Wy- 
ciągnij strzałę  z  mojego  boku  i  złóż  mię  pod  owym 
dębem.  Zostaw  tu  także  tarczę  Kaitbata,  aby  mię 
widziano  pośród  zbroi  ojców. « 

» Także  to  ginie  syn  Semy  ?«  rzekł  Karril,  wzdy- 
chając. » Smutne  są  teraz  ściany  Tuiy.  Żal  mieszka 
przy  Dunskaju.  Samotna  za  młodu  twoja  żona.  Sa- 
motny syn  twojej  miłości.  Przyjdzie  on  do  Brageli 
i  spyta  się  jej,  czego  płacze.  Podniesie  oko  na  ścianę 
i  ujrzy  miecz  ojca.  Czyj  to  miecz  ?  zapyta  i  zasmuci 
duszę  matki.  Któż  to  podobny  jeleniom  puszczy  tę- 
tentem swojego  pędu  ?  Oko  jego  dziko  błyska  do- 
koła; szuka  przyjaciela.  Konnalu,  synu  Kolgara,  gdzież 
byłeś,  kiedy  mocarz  upadł  ?  Czy  cię  morza  Tegormy 
zalały  ?  Czy  południowe  wiatry  były  w  twoich  żag- 
lach ?  Mocarz  upadł  w  bitwie,  a  ty  tam  nie  byłeś. 
Nie  mów  tego  w  Selmie,  nie  mów  tego  w  lesistej 
ziemi  Morweuu.  Smuciłby  się  Fingal;  narzekaliby  sy- 
nowie puszczy. 


ŚMIERĆ   KUTUŁINA  185 


Przy  błękitnonurtym  Lęgu  usypano  grób  rycerza. 
Luat,  towarzysz  łowów  Kutulina,  spoczął  obok  niego. 
Pieśń  bardów  podniosła  się  nad  umarłym:  »Cześć 
twojej  duszy,  synu  .Semy!  Potężny  byłeś  w  boju. 
Moc  twoja  niby  moc  potoku,  twój  pęd  jak  polot  orła. 
Straszna  była  ścieżka  twoja  w  bit\\de.  Za  mieczem 
szły  kroki  śmierci.  Cześć  tv,'ojej  duszy,  synu  Semy, 
wozokotczy  wodzu  Dunskaju!  Nie  ległeś  ty  pod  mie- 
czem mocarza.  Oszczep  walecznego  nie  zarumienił 
się  krwią  tAvoją.  Z  wiatrem  przyszła  strzała,  jak 
żądło  śmierci. « 

»Nie  można  się  ustrzec  słabej  ręki,  co  łuk  na- 
ciąga. Pokój  twojej  duszy  w  twojem  podziemiu,  wo- 
dzu mglistej   wyspy !« 

» Rozproszeni  mocarze  Temory;  niema  nikogo  w  sa- 
lach Kormaka.  Narzeka  król  młody.  Nie  widzi  cie- 
bie, jak  powracasz!  Oniemiał  dźwięk  twojej  tarczy; 
otoczyli  go  nieprzyjaciele.  Spoczywaj  mile  w  podzie- 
miu, wodzu  wojowników  Er3'nu!« 

»Bragela  nie  doczeka  się  twojego  powrotu,  nie 
ujrzy  twojego  żagla  na  morskiej  pianie.  Nie  błąka 
się  po  brzegu,    nie   śledzi    głosu  twoich    wioślarzy !« 

» Siedzi  na  sali  konch.  Patrzy  na  zbroję  tego, 
którego  już  niema.  Pełne  łez  twoje  oczy,  córko  wo- 
zokotczego  Sorglana!  Cześć  pośmiertna  twojej  duszy, 
wodzu  mrocznej  Tury!« 


DARTULA. 


Natos,  Altos  i  Ardan,  trzej  bracia,  synowie  Usnota,  wo- 
dza Ety  i  Slissamy,  córki  Semosa  a  siostry  Kutulina, 
byli  wyprawieni  przez  swojego  ojca  do  Irlandji,  ażeby 
pod  okiem  wuja  zaprawiali  się  do  oręża.  Wysiadających 
na  brzeg'  Irlandji  doszła  wiadomość  o  śmierci  Kutulina. 
Natos  ważne  czynił  przysługi  młodemu  Kormakowi,  i  Ka- 
irbara.  który  na  czele  Firbolgów  wciąż  walczył  z  Kale- 
donami,  pokonał  w  niejednej  bitwie.  Nakoniec  Kairbar 
napadł  Temorę  i  Kormaka  zamordował.  Natos  umyślił 
powrócić  z  braćmi  do  Ety.  Wprzódy  jeszcze  poznał  był 
w  grodzie  Selamy  kochankę  Kairbara,  Dartulę,  córkę 
Kolasa,  zakochał  się  w  niej  i  miał  wzajemność.  Dartula 
wsiadła  z  Natosem  na  okręt,  ale  nocna  burza  wyrzuciła 
ich  na  brzeg  irlandzki,  właśnie  blizko  obozu  Kairbara. 
Zaczęła  się  nierówna  walka.  Trzej  bracia,  otoczeni  ze- 
wsząd, polegli  od  strzał.  Dartula,  trafiona  także  strzałą, 
skonała  na  kochanka  zwłokach. 

Piękna  jesteś,  córo  nieba,  wdzięczne  jest  milcze- 
nie twojego  oblicza!  Przechadzasz  się  w  krasie. 
Gwiazdy  służą  ci  na  wschodzie  po  modrym  twoim 
szlaku.  Chmur}',  o  księżycu,  radują  się  w  twojej 
obecności,  rozjaśniają  ciemnośniade  swoje  krawędzie. 


187 


Któż  jest,  jako  ty  na  niebie,  o  światło  milczącej 
nocy  ?  Przed  tobą  gwiazdy  się  płonią;  odwracają 
zaiskrzone  oczy.  Gdzież  schodzisz  ze  ścieżki,  kiedy 
wzrasta  cień  twojego  oblicza  ?  Czy  i  ty  masz  salę, 
jak  Ossjan  ?  Czy  i  ty  mieszkasz  w  cieniach  smutku  ? 
Czy  twoje  siostry  upadły  z  nieba  ?  Czy  niema  już 
tych,  które  się  z  tobą  w  nocy  radowały  ?  Tak,  upa- 
dły one,  o  piękne  światło!  a  ty  często  do  smutku 
powracasz!  Ale  i  ty  może  przepadniesz  kiedyś  dla 
nocy  i  opuścisz  modrą  na  niebiosach  dziedzinę.  Wtedy 
gwiazdy  podniosą  głowy  swoje,  i  te,  co  się  dzisiaj 
płonią,  radować  się  będą.  Jeszcześ  osłoniona  jasno- 
ścią! Wyjrzyj  że  z  bram  powietrznych.  Rozpędź  chmury, 
o  wietrze,  ażeby  córka  nocy  wyjrzała,  ażeby  mroczne 
góry  zaświtały,  a  ocean  potoczył  w  blasku  białe 
bałwany ! 

Natos  jest  na  głębinie  i  Altos,  promień  mło- 
dości. Ardan  przy  swoich  braciach.  Płynęli  w  mroku 
żeglugi.  Synowie  Usnota  odpływali  w  cieniach  przed 
gniewem  Kairbara  Erynu.  Któż  to  majaczy  przy  ich 
boku  ?  Noc  pokryła  jej  krasę.  Wiatrem  oceanu  wzdy- 
cha kędzior.  Jej  odzież  spływa  w  ciemnych  fałdach. 
Wygląda  jak  piękny  duch  nieba  av  mrocznym  tu- 
manie. Któż  to,  jeśli  nie  Dartula,  pierwsza  z  dziewic 
Erynu  ?  Ucieka  przed  miłością  Kairbara  z  błękitno- 
tarczym  Natosem.  Ale  wiatry  zawodzą  ciebie,  Dar- 
tulo!  Zaprzeczają  twoim  żaglom  lesistej  Ety.  Nie  są 
to  góry  Natosa,  ani  szum  kłębiących  się  jego  wałów. 
Blizkie  są  Kairbara  sale;  wieże  nieprzyjaciela  podno- 
szą swoje  głowy.  Eryn  wyciągnął  zieloną  głowę  nad 
morze.  Zatoka  Tury  przyjęła  okręt.  Gdzieżeście  były, 
południowe  wiatry,  kiedy  się  omylili  synowie  mojej 
miłości  ?  Igrałyście  wtedy  po  dolinach,  goniłyście 
bródkę  ostu.  O  gdybyście  zagwizdały  w  żagiel,  ażby 
się  podniosły  pagórki  Ety,  ażby  się  w  chmurach 
swoich    podniosły    i    ujrzały    wracających    wodzów! 


188  PIEŚNI  OS8JANA 


Długo,  O  Natosie,  nieobecny  byłeś:  dzień  twego  po- 
wrotu już  minął!  *) 

Ale  w  kraju  cudzoziemców  miłym  się  wydałeś,  mi- 
łym w  oczach  Dartuli.  Oblicze  twoje  było  jak  blask 
poranny.  Twój  włos  jak  krucze  skrzydła.  Twoja  du- 
sza szlachetna  i  łagodna,  jak  chwila  zachodzącego 
słońca.  Twoje  słowa  były  szelestem  trzciny,  szeple- 
niącym  strumieniem  Lory.  Lecz  kiedy  zajadłość  walki 
powstała ,  wted}"  byłeś  jak  morze  w  nawałnicy; 
straszny  był  twojej  zbroi  łoskot;  przy  grzmocie  two- 
jego pędu  wojska  znikały.  Takim  widziała  ciebie 
Dartiila  z  \vierzchołka  mszystej  wieży,  z  Avieży  nad 
Selamą,  gdzie  jej   ojco\We  mieszkali. 

»Miły  jesteś,  o  cudzoziemcze!*  mówiła  ona,  bo 
się  ocknęła  drżąca  jej  dusza;  » piękny  jesteś  w  bi- 
twach, przyjacielu  upadłego  Kormaka!  Po  co  ciśniesz 
się  naprzód  w  swojej  odwadze,  młodzieńcze  surowego 
spojrzenia  ?  Mało  jest  rąk  twoich  do  bitwy  z  ciem- 
noczołym  Kairbarem.  O  gdybym  mogła  uwolnić  się 
od  jego  miłości  i  radować  się  przy  Natosie!  Szczę- 
śliwe skały  Ety!  One  będą  widziały  polujący  krok 
jego,  będą  widziały  jego  pierś  białą,  kiedy  wiatr 
podniesie  pływające  włosy. « 

Takie  były  twoje  słowa,  Dartulo,  w  omszonych 
\Ndeźach  Selamy.  Teraz  noc  ciebie  otacza.  Wiatry 
oszukały  twój  żagiel,  Dartulo.  Dzwoni  w  górze  ich 
g-^'izdanie.  Umilknij  na  chwilkę,  o  wietrze  północny! 
Niech  usłyszę  głos  kochanków.  Miły  jest  głos  twój, 
Dartulo,   między  wyjącym  wichrem. 

»Czy  to  skały  Natosa  ?  Czy  to  szum  górskich 
jego  potoków  ?  Czy  ten  promień  ś^viatła  przybywa 
z  nocnej    sali  Usnota  ?    Mgły  ciągną    zewsząd;    pro- 


*)  Wiara  av  przeznaczenie.  Natos  miał  tylko  dzień  je- 
den, w  którym  przeznaczono  mu  było  wrócić  do  Ety, 
a  ten  dzień  właśnie  upłynął. 


189 


mień  słaby  i  daleki!  Ale  światło  dla  duszy  Dartuli 
mieszka  w  wodzu  Ety.  Synu  szlachetnego  Usnota, 
skąd  to  nagłe  westchnienie  ?  Czy  my  w  kraju  ob- 
cych, AYodzu  rozgłośnej  Ety  ? « 

»Nie  są  to  skały  Natosa«  odpowiedział,  »ani  szum 
jego  potoków.  Nie  dochodzą  tu  światła  sal  Ety,  bo 
są  daleko.  Jesteśmy  w  kraju  obcych,  w  kraju  okrut- 
nego Kairbara.  Oszukały  nas  wiatry,  Dartulo.  Tu 
Eryn  podnosi  swoje  wzgórki.  Idź,  Altosie,  ku  pół- 
nocy. Ardanie,  weźmij  się  brzegiem,  ażeby  nieprzy- 
jaciel nie  podszedł  nas  w  ciemności  i  nie  zniszczył 
naszej  nadziei  do  Ety.  Ja  pójdę  ku  owym  wieżom 
omszonym  zobaczyć,  kto  przy  tem  świetle  mieszka. 
Dartulo!  ty  zostań  przy  brzegu  i  bądź  spokojną, 
luby  mój  promieniu!  Miecz  Natosa  otacza  ciebie,  jak 
błyskawdca  niebios ! « 

Odszedł.  Sama  usiadła  i  przysłuchiwała  się  ry- 
czącym wałom.  Pełne  łzy  stoją  jej  w  oku.  Wygląda 
■wTacającego  Natosa.  Dusza  jej  lęka  się  wichru.  Nad- 
stawiała ucho  ku  stąpaniu  jego  kroków.  Nie  słyszy 
stąpania.  » Gdzież  jesteś,  synu  mojej  miłości?  Ryk  bu- 
rzy mnie  okrąża,  czerni  się  noc  chmurna,  a  Natos 
nie  powraca!  Cóż  cię  zatrzymuje,  wodzu  Ety?  Czy 
nieprzyjaciele  zastąpili  rycerza  w  nocnym  pochodzie  ?« 

Powrócił,  ale  posępne  było  jego  oblicze.  Widział 
umarłego  przyjaciela.  Były  to  gmachy  Tury.  Duch 
Kutulina  błąkał  się  przy  nich.  Częste  było  wzdy- 
chanie jego  piersi,  a  straszny,  A\-półprzy gasły  pło- 
mień jego  oka.  Oszczep  jego  był  słupem  tumanu. 
Gwiazdy  słabo  przez  postać  świeciły.  Głos  —  jak  pod- 
ziemny wiatr  jaskini,  oczy  —  jak  dalekie  światła. 
Gadał  po%Weść  smutku.  Zasępiła  się  dusza  Natosa, 
jak  słońce  na  dniu  mglistym,  kiedy  jego  oblicze  wil- 
gotne jest  i  przyćmione.  »Dla  czegoś,  Natosie,  tak 
smutny  ?«  zapytała  miła  córa  Kolii;  »ty  dla  Dartuli 
słupem    światła.    Wódz    Ety  jest    radością   jej  oczu. 


190  P1E8N1    OSSJANA 


Któż  mój  przyjaciel  oprócz  Natosa  ?  Mój  ojciec,  moi 
bracia  polegli.  Milczenie  mieszka  w  Selamie.  Mo- 
dremi  strumieniami  mojego  ki-aju  płynie  żałoba.  Przy- 
jaciele polegli  z  Kormakiem.  Mocarz  zginął  w  bitwie 
Erynu.  Posłuchaj,  synu  Usnota,  posłuchaj,  Natosie, 
powieści  smutku! 

»Na  dolinie  zmierzchał  się  meczór.  Modre  stru- 
mienie ginęły  z  przed  oczu.  Błędny  wiatr  szumiał 
po  wierzchołkach  selamskich  lasów.  Siedziałam  pod 
drzewem,  na  wałach  mojego  ojca.  Koło  duszy  prze- 
mknął się  Trutil,  brat  mojej  miłości;  co  się  oddalił 
na  "wojnę  z  dunmym  Kairbarem.  Przybył  siwokędziory 
Kolia,  sparty  na  oszczepie.  Posępne  było  schylone 
jego  oblicze;  zgryzota  osiadła  w  jego  duszy.  Mecz 
hyl  przy  boku  rycerza,  na  głowie  szyszak  ojców. 
W  piersiach  wschodziła  bitwa;  siUł  się  ukryć  łzy 
swoje. « 

»Dartido«  rzekł,  » córko  moja!  ostatnią  jesteś 
z  rodu  Kolii.  Trutil  poległ  w  bitwie.  Wodza  Selamy 
juz  niema.  Kairbar  idzie  z  tysiącami  ku  selamskim 
wałom.  Kolia  stawi  czoło  jego  dumie,  pomści  syna. 
Ale  gdzież  dla  ciebie  przytułek,  Dartulo  ciemnokę- 
dziora  ?  Mła  jesteś,  jak  promień  niebieskiego  słońca, 
a  twoi  prz3'jaciele  polegli!* 

»To  syn  boju  poległ  ?<  rzekłam  z  przytłumionym 
westchnieniem,  »to  szlachetna  dusza  Trutila  już  nie 
jaśnieje  na  polach?  Kolio,  mój  przytułek  w  t}Tn  łuku. 
Nauczyłam  się  przebijać  dziki,  —  a  Kairbar  nie  po- 
dobnj-ź  do  jelenia  puszczy,  ojcze  potężnego  Trutila ?« 
Oblicze  starca  zajaśniało  weselem.  Łzy,  w  oku  ze- 
brane, spłynęły  na  dół.  Zadrżały  wargi  Kolii.  Siwa 
broda  gwiadała  wiatrem.  » Jesteś*  rzekł,  » siostrą 
Trutila;  ty  gorejesz  ogniem  jego  duszy.  Weź,  Dar- 
tulo! weź  ten  oszczep,  tę  tarczę,  ten  szyszak  lśniący; 
są  to  łupy  wojownika,  syna  czerstwej  młodości.  Skoro 
się  nad    Sełamą    obudzi  światło,    wydamy  bitwę  wo- 


191 


zokotczemu  Kairbarowi.  Ale  trzymaj  się  ramienia 
Kolii,  cienia  mojej  tarczy.  Twój  ojciec,  Dartulo,  po- 
trafi jeszcze  ciebie  zasłonić,  chociaż  w  jego  rękach 
drży  starość.  Przepadła  moc  jego  ramienia.  Smutek 
duszę  zasępił !« 

»Niespokojnie  noc  nam  przeszła.  Ocknął  się  po- 
ranek. Wystąpiłam  w  zbroi.  Przede  mną  szedł  siwo- 
włosy rycerz.  Synowie  Selamy  zebrali  się  przy  jego 
dźwięcznej  tarczy.  Ale  mało  ich  było  na  dolinie; 
a  ich  włosy  siwe.  Młodzież  poległa  z  Trutilem  w  bi- 
twie wozokotczego  Kormaka. 

» Przyjaciele  młodości!*  rzekł  Kolia,  » nigdy  jesz- 
cze nie  widzieliście  mnie  tak  uzbrojonego.  Nie  by- 
łem w  bitwie  od  czasu,  jak  wielld  Konfadan  poległ. 
I  was  także  smutek  obciąża.  Ciemność  lat  przycho- 
dzi jak  mgła  pustyni.  Tarczę  moją  zużyły  lata,  miecz 
wisi  już  na  swojem  miejscu  *).  Mómłem  do  duszy: 
spokojny  będzie  twój  wieczór;  twój  skon  jak  zga- 
szone światło.  Ale  burza  wróciła;  nachylam  się  jak 
dąb  stary.  Moje  latorośle  poległy  na  Selamie,  a  ja 
drżę  w  miejscu.  Gdzież  jesteś  z  poległemi  rycerzami, 
o  mój  luby  Trutilu  ?  Nie  odpowiadasz  mi  ze  szu- 
miącego wichru.  Dusza  ojcowska  w  żałobie.  Ale  nie 
będę  dłużej  się  smucił.  Kairbar  albo  Kolia  musi 
upaść!  Czuję  w  sobie  powrót  siły.  Serce  moje  rwie 
się  za  wrzawą  boju.« 

» Rycerz  dobył  miecza.  Podniosły  się  iskrzące 
oręże  jego  ludu.  Szli  płaszczyzną.  Siwe  ich  kędziory 
pływały  wiatrem.  Kairbar  siedział  przy  uczcie  na 
milczącej  dolinie  Lory.  Ujrzał  poczet  rycerzy,  — 
wezwał  wodzów  do  boju.  Na  cóż  mam  opowiadać, 
Natosie,  jak  bitwa  powstała  ?  Widziałam  cię  opasa- 


*)  U  starych  rycerzy  był  zwyczaj  zawieszać  na  pa- 
miątkę swój  oi-ęż,  skoro  już  dla  wieku  nosić  go  nie 
mogli. 


192  PIEŚNI   OSSJANA 


nego  tysiącami,  podobnego  promieniowi  niebieskiego 
ognia.  Piękny  on,  ale  straszny,  a  na  czerwonym  jego 
szlaku  ludy  padają.  Latał  oszczep  Kolii.  Przypom- 
niał sobie  boje  młodości.  Świszcząc,  przyleciała  strzała. 
Przeszyła  bok  starca;  upadł  na  dź^^^lęczną  tarczę. 
Dusza  moja  zdrętwiała  z  bojaźni.  Zakryłam  go  tar- 
czą, ale  się  pokazała  robiąca  pierś  moja.  Kairbar 
nadbiegł  z  oszczepem.  Ujrzał  dziewicę  Selamy.  Na 
czarnośniadem  obliczu  ocknęła  się  radość.  Zatrzymał 
wyniesione  żelazo.  Usypał  grób  Kolii.  Zaniósł  mię 
płaczącą  do  Selmy.  Gadał  słowami  miłości,  ale  du- 
sza moja  była  w  żałobie.  Ujrzałam  tarczę  ojca,  miecz 
wozokotczego  Trutila.  Ujrzałam  zbroję  poległych; 
łzy  ^\dsiały  na  moich  jagodach. 

» Natenczas  przybyłeś,  o  Natosie,  a  ponury  Kair- 
bar ustąpił,  jak  duch  pustyni  przed  porannym  pro- 
mieniem. Wojska  jego  były  daleko,  a  ramię  słabe 
przeciwko  twojej  stali.  »Czemużeś  smutny,  o  Nato- 
sie ?«  rzekła  miła  dziewica  Kolii.  »Za  młodu «  rzekł 
rycerz,  » staczałem  bitwy.  Jeszcze  ramię  nie  umiało 
w\Tabiać  oszczepem,  kiedy  pierwsze  niebezpieczeń- 
stwo powstało.  Ale  dusza  jaśniała  na  mdok  bitwy, 
jak  zielony  wąwóz,  po  którym  słońce  rozlewa  stru- 
mienisty  swój  promień,  nim  głowę  w  burzy  ukryje. 
Samotny  węclro^\iec  czuje  posępną  radość.  Widzi  on, 
że  ciemność  powoli  nadchodzi.  Jaśniała  w  przygo- 
dach dusza,  pokąd  nie  ujrzałem  krasawicy  Selamy, 
pokąd  jej  nie  ujrzałem,  niby  gwiazdę,  która  śród 
nocy  nad  wzgórkiem  świta;  podsuwa  się  chmura 
i  zagraża  miłemu  światłu! 

» Jesteśmy  w  kraju  nieprzyjaciela,  Dartulo.  Wia- 
try nas  oszukały!  Daleko  jest  potęga  naszych  przy- 
jaciół, daleko  są  góry  Ety.  Gdzież  ja  dla  ciebie  spo- 
kojność  znajdę,  córko  potężnego  Kolii  ?  Bracia  Na- 
tosa  są  waleczni,  i  jego  własny  miecz  w  bojach  po- 
łyskał.    Ale    czernie    są    synowie    Usnota    przeciwko 


193 


wojsku  czarnolicego  Kairbara  ?  O  gdyby  wiatry 
przygnały  twój  żagiel,  Oskarze,  królu  mężów!  Obie- 
całeś przybyć  na  boje  poległego  Kormaka.  Wtedy 
moja  ręka  byłaby  jak  płomieniste  ramię  śmierci. 
Zadrżałby  Kairbar  w  swoich  salach  i  pokój  by  za- 
mieszkał przy  miłej  Dartuli!  Ale,  duszo  moja,  dla  cze- 
góż upadasz  ?  Synowie  Usnota  mogą  jeszcze  zwycię- 
źyć!«  —  »I  zwyciężą,  Natosie!«  rzekła  podnosząca  się 
dusza  dziewicy.  »Nigdy  Dartula  nie  ujrzy  sal  ponu- 
rego Kairbara.  Daj  mi  zbroję  miedzianą,  co  się  iskrzy 
1  przelotnym  ogniojawem.  Widzę  ją  na  czarnopiersim 
\  okręcie.  Dartula  wejdzie  w  bój  orężów.  Duchu  szla- 
chetnego Kolii,  ciebież  ja  widzę  na  tym  obłoku  ? 
Któż  to  majaczy  obok  ciebie  ?  To  wozokotczy  Tru- 
til.  Zobaczęż  ja  salę  tego,  który  pobił  wodzów  Se- 
lamy  ?  Nie,  nie  zobaczę  ich,  duchy  mojej  miłości!* 
W  obliczu  Natosa  budziła  się  radość,  kiedy  słu- 
chał białopiersiej  dziewicy.  » Córko  Selamy!  ty  roz- 
jaśniasz moją  duszę.  PrzybyAvaj,  Kairbarze,  z  tysią- 
cami! Powróciła  moc  Natosa.  A  ty,  stary  Usnocie, 
ty  nie  usłyszysz,  że  syn  twój  ustąpił!  Pamiętam 
twoje  słowa  na  Ecie,  kiedy  się  mój  żagiel  podnosił, 
kiedym  się  spuszczał  ku  Erynowi,  ku  mszystym  oko- 
pani Tury:  »Idziesz«  mówił,  »o  Natosie,  do  króla  tarcz. 
Idziesz  do  Kutulina,  wodza  mężów,  który  w  przygo- 
I  dzie  nigdy  nie  ustąpił.  Niechże  ramię  twoje  nie  słab- 
nie! Nie  myśl  nigdy  o  ucieczce;  niech  nigdy  s\Tiowie 
Semy  nie  po"\viedzą,  że  trwożliwe  jest  pokolenie  Ety. 
Słowa  ich  mogłyby  dojść  Usnota,  a  jego  dusza  za- 
smuciłaby się  w  sali.«  Łzy  miał  na  twarzy...  dał  mi  ten 
miecz  błyszczący.  Przybyłem  do  zatoki  Tury;  lecz 
sale  Tury  oniemiały.  Pojrzałem  dokoła,  ale  nie  było 
nikogo,  coby  mi  dał  wiadomość  o  synu  szlachetnego 
Semy.  Wszedłem  do  sali  konch,  gdzie  jego  ojca 
zbroje  wiszą.  Ale  zbroi  nie  było,  a  stary  Lamhor 
we  łzach  siedział.   » Skądże  te  zbroje  stalowe?*  rzekł 

PISMA    GOSZCZyilSK  EGO.    II.  1  3 


194  PIEŚNI  08SJANA 

Lamhor,  podnosząc  się.  »Blask  oszczepów  tak  dawno 
już  oddalił  się  od  ciemnych  murów  Tury.  Czy  z  bał- 
wanistego  morza,  czy  z  posępnych  sal  Temory  przy- 
bywasz ?«  —  »0d  morza  przybywamy «  rzekłem,  »od 
wysokich  wież  Usnota.  Jesteśmy  synowie  Slissamy, 
córki  wozokotczego  Semy.  Gdzie  jest  wódz  Tury, 
syn  tej  milczącej  sali  ?  Ale  po  cóż  się  Natos  pyta  ? 
Widzę  łzy  twoje.  Jakże  upadł  mocarz,  syn  samotnej 
Tury  ?« 

»Nie  upadł  on«  odpowiedział  Lamhor,  »jak  mil- 
cząca gwiazda  nocy,  co  przepłjmie  mrokiem  i  już 
jej  niema,  ale  jak  ogniojaw,  co  w  oddalonej  ziemi 
zapada.  Śmierć  towarzyszy  czerwonemu  jego  szla- 
kowi. Jest  on  przepowiednią  wojny.  Posępne  są  brzegi 
Lęgu  i  szimi  strumienistej  Lory.  Tam,  synu  szla- 
chetnego Usnota,  tam  upadł  rycerz !«  —  »To  rycerz 
upadł  śród  boju«  rzekłem  z  przytłumionem  westchnie- 
niem. »Jego  ręka  mocna  była.  Mroczna  śmierć  sie- 
działa na  mieczu !«  Przybyliśmy  nad  brzmiące  brzegi 
Lęgu.  Znaleźliśmy  wysoki  grobowiec.  Byli  tam  jego 
towarzysze  boju  i  bardowie  mnogich  pieśni.  Trzy 
dni  płakaliśmy  rycerza;  czwartego  uderzyłem  w  tar- 
czę Kairbara.  Zebrali  się  rycerze  z  radością  i  wstrzęśli 
drewniane  oszczepy.  Korlat,  przyjaciel  wozokotczego 
Kairbara,  blizko  był  z  wojskiem.  Przybyliśmy  pod- 
czas nocy,  rÓA^Tii  strumienio^vi.  Jego  rycerze  polegli; 
kiedy  się  lud  doliny  ocknął,  ujrzał  krew  ich  przy 
świetle  poranku.  My  jednak  śpieszyli,  jak  smugi  tu- 
manu, do  dziedzicznych  sal  Kormaka.  Podniosły  się 
nasze  miecze  w  obronie  króla,  ale  sale  Temory  były 
puste.  Kormak  poległ  w  swojej  młodości!  Nie  było 
już  króla  Er\am. 

» Smutek  objął  synów  Erynu.  Powoli  i  smutnie 
ciągnęli  napowrót,  jak  obłoki,  co  długo  deszczem 
grożąc,  giną  za  wzgórzem.  Synowie  Usnota  udali  się 
w  smutku  ku  szumiącej  zatoce  Tury.  Przeszliśmy  Se- 


195 


lamę,  a  Kairbar  umknął,  jak  mgła  Lami,  Idedy  ją 
wiatry  ścigają. 

» Wtedy  to  ujrzałem  ciebie,  o  dziewico,  jak  świa- 
tło słońca  Ety.  Miły  jest  ten  promień,  rzekłem.  Za- 
mknięte westchnienia  ocknęły  się  w  mojej  piersi.  Wtedy 
przyszłaś  w  krasie,  Dartulo!  do  smutnego  wodza 
Ety.  —  Ale  wiatry  nam  skłamały,  córo  Kolii;  nie- 
przyjaciel jest  blizko!«  —  »Tak!  nieprzyjaciel  jest 
blizko!«  rzekła  nadchodząca  moc  Altosa.  Usłyszałem 
na  brzegu  szczęk  ich  oręża.  Widziałem  ciemne  pręgi 
sztandarów  Erynu.  Poznałem  głos  Kairbara,  donośny, 
jak  spadający  strumień  Kromlahu.  Widział  on  na 
morzu  czarny  okręt,  nim  posępna  noc  opadła.  Na 
dolinach  Leny  czuwa  lud  jego  i  dobywa  tj-siąc  mie- 
czów. —  » Choćby  ich  dziesięć  tysięcy  dobyto*  rzekł 
Natos  z  uśmiechem,  » synowie  wozokotczego  Usnota 
nie  zadrżą  w  przygodzie.  Czegóż  się  poruszasz  ze 
wszystkiemi  pianami,  mOrze  Erynu  ?  Czegóż  warczy- 
cie na  czarnych  skrzydłach,  szumiące  burze  ?  Czy 
myślicie,  burze,  że  to  wy  zatrzymujecie  Natosa  na 
brzegu?  Nie,  dzieci  nocy!  Tylko  jego  dusza  zatrzy- 
muje go  tutaj.  Altosie!  przynieś  mi  zbroję  ojców, 
Widzisz  ją?  Iskrzy  się  blaskiem  gwiazd.  Przynieś 
oszczep  Semy;  stoi  on  na  czarnopiersim  okręcie.* 

Altos  przyniósł  zbroję.  Natos  odział  calem  przej- 
rzy stem  uzbrojeniem  swoje  członki.  Nadobne  było 
stąpanie  wodza.  Straszna  jego  oczu  radość.  Patrzał 
ku  nadchodzącemu  Kairbarowi.  We  włosach  wiatr 
gwizdał.  Dartula  stała  cicho  przy  jego  boku.  Spoj- 
rzenia jej  przykute  do  wodza.  Walczyła  z  wydzie- 
raj ącem  się  westchnieniem.  Dwie  łzy  nabrzmiewały 
w  promiennych  oczach. 

» Altosie !«  rzekł  wódz  Ety,  »w  owej  skale  widzę 
jaskinię.  Zaprowadź  tam  Dartulę.  Mocne  niech  bę- 
dzie twoje  ramię.  My,  Ardanie,  spotkamy  się  z  wro- 

13* 


196  PIEŚNI  OSSJANA 


giem;  wyzwiemy  posępnego  Kairbara  do  Avalki. 
O!  gdyby  AYj^szedł  we  dźwięczącem  żelazie  naprze- 
ciw synów  Usnota!  Dartulo,  jeśli  się  ocalisz,  nie  pa- 
trzaj  na  poległego  Natosa.  Napnij,  o  Altosie,  żagiel 
ku  brzmiącym  gajom  Ety.  Powiedz  wodzowi,  że  syn 
jego  ze  sławą  poległ,  że  mój  miecz  nie  zląkł  się  bi- 
tw}\  Powiedz  mu,  że  upadłem  pośrodku  tysiąców.  — 
Niech  wielka  będzie  pociecha  jego  smutku.  Córo 
Kolii!  zawołaj  dziewicę  do  dźwięcznych  sal  Ety. 
Kiedy  mroczna  jesień  powróci,  każ  zanucić  pieśni 
o  Natosie.  O  gdyby  głos  Kony,  gdyby  Ossjan  mógł 
się  odezwać  na  cześć  moją,  wtedy  rozradowałby  się 
duch  mój   śród  szumiących  wiatrów !« 

I  mój  głos  powinien  cię  sławić,  Natosie,  wodzu 
lesistej  Ety.  Głos  Ossjana  powinien  się  odezwać  na 
cześć  twoją,  synu  wielkomyślnego  Usnota!  Czemuż 
nie  byłem  na  Lenie,  kiedy  bitwa  powstała  ?  Wtedy 
miecz  Ossjana  byłby  ciebie  obronił,  albo  on  sam 
byłby  poległ. 

Siedzieliśmy  w  nocy  na  Selmie,  wokrąg  potężnej 
konchy.  Wiatr  gwizdał  po  dębach.  Szumiał  duch 
góry.  Wicher  oblatał  salę  i  trącał  zlekka  moją  arfę. 
Dźwięk  był  smutny  i  luby,  jak  pieśń  grobu.  Fingal 
naprzód  go  usłyszał.  Ściśnione  westchnienie  podnio- 
sło się  w  jego  piersi.  » Jeden  z  moich  rycerzy  po- 
legł!«  rzekł  siwowłosy  król  Morwenu;  » słyszę  dźwięk 
śmierci  na  arfie.  Ossjanie!  porusz  dźwięczne  struny. 
Niechaj  się  smutek  obudzi,  ażeby  duch  jego  z  ra- 
dością wpłynął  na  lesiste  wzgórza  Morwenu. «  — 
Trąciłem  arfę  przed  królem;  dż\\aęk  jej  był  smutny 
i  luby  —  zaśpiewałem. 

» Wychylcie  się  z  obłoków,  duchy  moich  ojców, 
wychylcie  się!  Okryjcie  się  zgrozą  pałającego  wa- 
szego lotu.  Przyjmijcie  poległego  wodza,  który  przy- 
bywa z  dalekiego   kraju,    albo  od  pienistego    morza. 


197 


Wdziejcie  na  niego  szatę  z  tumanu:  utwórzcie  mu 
dzidę  z  chmury;  przypaszcie  do  jego  boku  wpół- 
zgasły  ogniojaw  kształtu  rycerskiego  miecza.  A  niech 
miłe  będzie  jego  oblicze,  ażeby  przyjaciele  radowali 
się  w  jego  obecności.  Wychylcie  się  z  obłoków,  du- 
chy moich  ojców,  wychylcie  się!« 

Taka  była  pieśń  moja  na  Selmie  do  lekkodrźącej 
arfy.  Ale  Natos  był  na  brzegach  Erynu  nocą  opa- 
sany. Słyszał  głosy  nieprzyjaciół  przez  łoskot  tłu- 
czących  się  wałów.  W  milczeniu  słuchał  ich  głosów 
i  spoczywał  na  oszczepie. 

Ocknął  się  poranek  w  promieniach.  Ukazali  się 
synowie  Erynu,  podobni  siwym  skałom  z  drzevv'ami; 
rozciągnęli  się  wzdłuż  brzegów.  Pomiędzy  niemi  stał 
Kairbar.  Dziko  się  uśmiechnął,  kiedy  nieprzyjaciela 
postrzegł.  Natos  wystąpił  naprzód  w  swojej  mocy. 
Dartula  nie  mogła  się  zostać;  szła  z  rycerzem  i  po- 
trząsała błyszczący  oszczep.  A  któż  są  ci  we  zbroi, 
w  chlubie  młodości  ?  SjTiowie  Usnota,  Altos  i  ciem- 
nowłosy Ardan! 

» Wystąp «  odezwał  się  Natos,  » wystąp,  wodzu 
wysokiej  Temory!  Spotkamy  się  na  brzegu  o  biało- 
piersią  dziewicę.  Natos  nie  ma  przy  sobie  swojego 
ludu;  został  on  za  pienistem  morzem.  Dla  czegóż 
prowadzisz  tysiące  na  wodza  Ety  ?  Uciekłbyś  przed 
nim  w  spotkaniu,  gdyby  przyjaciele  zebrali  się  przy 
jego  oszczepie. « 

»Młodzieńcze  pysznego  serca!  król  Erynu  miałby 
się  potykać  z  tobą  ?  Twoi  ojcowie  nie  są  pomiędzy 
wsławionemi,  nie  są  królami  mężów.  Mająż  na  swo- 
ich salach  zbroje  nieprzyjaciół  lub  tarcze  z  daw- 
nych czasów  ?  Kairbar  wsławił  się  w  Temorze,  nie 
może  walczyć  ze  słabemi  mężami. «  Łzy  się  rzuciły 
wozokotczemu  Natosowi.  Z\wócił  oczy  ku  braciom. 
Naraz  wyleciały  trzy  ich  oszczepy.  Trzech  rycerzy 
upadło    na    ziemię.    Wtedy    zaiskrzył    się    blask   ich 


198  PIEŚNI  OSSJANA 


mieczów.  Cofnęły  się  szeregi  Erynu,  jak  czarne 
chmury  przed  wiatrów  oddechem. 

Wtedy  Kairbar  dał  rozkaz  ludowi.  Naprężono  ty- 
siąc łuków,  tysiąc  strzał  wyleciało.  Synowie  Usnota 
upadli  we  krwi.  Upadli,  jak  trzy  młode  dęby,  co  sa- 
motnie na  brzegu  stały.  Wędrowiec  patrzy  na  miłe 
drzewa  i  dziwi  się,  że  tak  samotnie  rosły;  wicher 
pustyni  przyszedł  nocą  i  obalił  zielone  ich  głowy; 
dniem  później  wracał  wędrowiec,  ale  drzewa  już 
zwiędły,  a  łan  pusty  został. 

Dartula  stała  w  niemym  smutku  i  patrzała  na 
ich  upadek.  Spojrzenie  jej  dziko-smutne,  blade  ja- 
gody; drżące  usta  zdrętwiały  na  półsłowie.  Czarny 
włos  po  wietrze  pływał.  Nadszedł  posępny  Kairbar. 
» Gdzież  teraz  twój  kochanek,  wozokotczy  wódz  Ety? 
Widziałażeś  sale  Usnota  lub  ciemne  pagórki  Finga- 
lowe  ?  Moja  bitwa  byłaby  w  Morwenie  zabrzmiała, 
Dartulo!  Wiatry  ci  nie  usłużyły.  Sam  Fingal  byłby 
poległ,  a  na  Selmie  osiadłaby  żałoba. « 

Spadła  tarcza  z  ramienia  Dartuli.  Odkryła  się 
pierś  śnieżna  —  odkryła  się  krwią  zaczerwieniona! 
W  boku  tkwiła  strzała.  Upadła  na  poległego  Na- 
tosa,  jak  płatek  śniegu.  Włos  rozsypał  się  po  twa- 
rzy. Krew  się  ich  pomieszała.  Stu  bardów  Kairbara 
zaśpiewało: 

»Upadłaś,  córo  Kolii!  Milczenie  przy  błękitnym 
strumieniu  Selamy.  Zagasł  ród  Trutila!« 

» Kiedyż  się  obudzisz  w  krasie,  pierwsza  z  dzie- 
wic Erynu  ?  Długi  sen  twój  w  grobie.  Poranek 
się  oddalił.  Słońce  nie  przyjdzie  do  twojego  łoża, 
nie  powie:  obudź  się,  Dartulo,  obudź,  pierwsza 
z  niewiast !« 

» Szumią  wiosenne  powiewy,  kwdaty  na  zielonych 
wzgórzach  główkami  chwieją,  lasy  kołyszą  liść  zie- 
leniejący.   Ustąp,  o  słońce!    Córa    Kolii  usnęła.    Nie 


DABTTJLA  199 

przyjdzie    już  w  krasie.  —  Nie    będzie    już  stawiać 
miłych  kroków !« 

Taka  była  pieśń  bardów,  kiedy  grób  sypali.  I  ja 
śpiewałem  na  icłi  grobie,  kiedy  król  Morwenu  przy- 
był, kiedy  przybył  do  zielonego  Erynu,  aby  się  spot- 
kać z  wozokotczym  Kairbarem. 


TEMORA. 

Poema  -w  ośmiu  pieśniach. 

PRZEDMOWA. 

Południowa  Irlandja  zamieszkana  była  przez  Bolgów 
czyli  Firbolgów,  którzy  tu  z  południowej  Anglji  przyszli; 
północna  zaś  przez  Kaelów,  Kaledończylców,  wycliodźców 
Szkocji.  Bolgowie  rozdzieleni  pomiędzy  wielu  wodzów, 
Kaledończ^kowic,  zdaje  się,  że  pod  władzą  jedneg'o  zo- 
stawali. Nakoniec  Krotar  zaprowadził  w  Acie  osadę  Bol- 
gów  i  złączył  wiele  pokoleń  w  jedno  państwo;  cała  Al- 
nekma  (Connaught)  była  mu  podległą.  W  Ul  linie,  w  pół- 
nocnej Irlandji  panował  wtedy  Katmin,  także  wódz  bol- 
gijski,  którego  córkę  Konlamę  Krotar  za  żonę  pojął.  Stąd 
zajęła  się  wojna  z  Turlocliem,  wodzem  innego  pokolenia, 
kochającym   także  Konlamę;   do  tej  wojny    wwikłali  się 

powoli  inni  wodzowie,  w  końcu  naród  cały. 
Konar,  syn  Trenmora,  pierwszy  król  Selmy  w  Szkocji, 
korzystał  z  tycłi  niezgod,  zawinął  do  Irlandji  z  mocną 
osadą,  połączył  się  z  ziomkami  już  tam  dawno  przyby- 
łemi,  zabił  Krotara  w  boju  i  ustanowił  Irlandzko-kale- 
dońskie  królestwo.  Od  tego  czasu  wyspa  ta  rozdzieliła 
się  na  dwie  części:  na  południe  było  państwo  Bolgów 
pod  królami  Aty,    na  północy  Kaledońskie    pod  królami 

Temory.  Oba  w  ciągłej  wojnie. 
Północne    państwo,    zdaje    się,    że    było    słabsze  i  nieraz 
blizkie  upadku,    gdyby  nie   pomoc  królów  Selmy.    Osta- 
tnia krwawa  walka  dwócłi   królów  jest  przedmiotem  ni- 
niejszego poematu.  W  Katmorze,  który  podczas  tej  wojny 


i 


201 


zginął  od  Fingala,  zagasł  w  Acie  ród  Krotara,  a  Fingal 
wprowadził  na  tron  Temory  Feradarte,  prawnulia  Kona- 
rowego. 


PIESN  PIERWSZA. 

Kairbar,  król  Aty,  zamordował  Kormalia,  liróla  Temoiy, 
w  jego  własnym  pałacu  i  zagarnął  pod  moc  swoją  Ka- 
ledońskie  państwo.  Oburzony  tern  Fingal,  król  Selmy, 
postanowił  udać  się  z  wojskiem  do  Irlandji,  ukarać  Kair- 
bara  i  rodowi  Konara  tron  przywrócić.  Kairbar,  dowie- 
dziawszy się  o  tem,  poszedł  do  Ulsteru  i  tam  zgroma- 
dził wodzów  ludu.  Katmor,  brat  jego,  przyprowadził  mu 

swoje  wojsko  w  pomoc. 
Powieść  zaczyna  się  rano.  Fingal  wysiada  na  brzeg. 
Kairbar  w  naradzie'  ze  swojemi  wodzami  postanawia 
wezwać  na  ucztę  Oskara,  Ossjanowego  syna  a  Fingalo- 
wego  wnuka,  i  zamordować  go  zdradziecko.  Zaproszony 
Oskar  przybywa  ze  trzystem  młodzieży.  Kairbar  podnosi 
sprzeczkę;  zaczyna  się  walka.  Oskar  jest  walecznym,  ale 
Kairbar  ugadza  go  z  poza  skały  oszczepem.  Oskar  upada, 
ale  upadając,  rozwala  mieczem  głowę  Kairbara.  Pow- 
szechna walka.  Fingal  przybywa  z  wojskiem  i  zwycięża 
nieprzyjaciół,  którzy  się  cofają  ku  nadchodzącemu  woj- 
sku Katmora.  Fingal  poleca  bardowi  Ullinowi  odwieźć 
ciało  Oskara  do  Selmy.  Bard  Altan  opowiada  Fingalowi 
straszliwe  zabójstwo  Kormaka,  młodego  króla  Temory, 
przez  Kairbara  dokonane.  Fingal  poleca  synowi  swojemu 
Fillanowi  mieć  oko  na  ruchy  Katmora,  i  na  tem  kończy 
się  dzień  pierwszy.  Scena  działania  w  pobliżu  góry  Mory, 
na  błoniach  Moileny  w  Ulsterze. 


Błękitne  fale  Erynu  toczą  się  w  świetle.  Dzień 
opływa  góry.  Oddech  wiatru  potrząsa  cienistemi 
drzew  głowami.  Wzdymają  się  szumiące  nurty  si- 
wych potoków.  Dwa  zielone  wzgórza  ze  staremi  dę- 
bami ściskają  wazką  dolinę.  Błękitnieje  w  niej  łoże 
strumienia.  Nad  brzegiem  stoi  Kairbar  z  Aty.  Opiera 


202  PIEŚNI  OSSJANA 


się  na  oszczepie;  posępne  jest,  zapłomienione  jego 
oko  trwogi.  W  duszy  króla  podniósł  się  Kormak 
z  zakrwawionemi  swojemi  ranami.  Szara  postać  mło- 
dzieńca objawia  się  we  mroku.  Krew  strumieni  się 
z  boku  przezroczystego.  Trzy  razy  cisnął  Kairbar 
oszczep  na  ziemię.  Trzy  razy  brodę  szarpnął.  Krok 
jego  krótki.  Często  się  zatrzymuje.  Macliał  żylastem 
ramieniem.  Jest  on  jak  obłok  pustyni,  który  za  każ- 
dym powiewem  kształt  przemienia.  Dokoła  zasępiają 
się  doliny  i  mienią  się  w  obawie  burzy.  Upamiętał 
się  król  nakoniec.  Podniósł  -s^yostrzony  oszczep.  Zwró- 
cił oczy  ku  Moilenie.  Nadeszli  strażnicy  błękitnego 
oceanu.  Szli  krokiem  bojaźni  i  często  się  oglądali. 
Kairbar  poznał,  że  mocarz  był  blizko.  Zwołał  ponure 
swoje  wodze.  Zbliżyły  się  dźwięczne  kroki  jego  wo- 
jo\vników.  Dobyli  mieczów  jak  jeden.  Stał  tu  Mor- 
lat  z  poczerniałem  obliczem.  Długie  włosy  Hidali 
wzdychały  wiatrem.  Czerwonokędziory  Kormar  opie- 
rał się  na  oszczepie  i  zataczał  wkoło  zezowatem 
okiem.  Dzikie  jest  wejrzenie  Maltosa  z  pod  brwi 
zamroczonych.  Foldat  stoi  jak  skała  nadwodna,  któ- 
rej czarne  boki  okrywa  piana.  Oszczep  jego  jak 
sosna  Slimory,  walcząca  z  niebieskim  wiatrem.  Tar- 
cza poryta  kresami  bojów.  Oko  zapalone  urąga  nie- 
bezpieczeństwom. Ci  i  tysiąc  innych  wodzów  otaczali 
króla  Ery  nu,  kiedy  przybył  stróż  oceanu,  Moranual 
od  strumienistej  Moileny.  Oczy  na  twarz  mu  wyszły; 
drżały  pobladłe  wargi. 

» Wodzowie  ErjTiu  stoją  spokojnie*  zawołał,  »niby 
gaj  wieczorem.  Stoją  niby  las  milczący,  a  Fingal 
jest  na  brzegu!  Fingal,  straszliwy  w  bitwach  król 
strumienistego  Morwenu!«  —  »Widziałżeś  wojow- 
nika ?«  zapytał  Kairbar  z  westchnieniem.  »Czy  liczni 
są  jego  rycerze  na  brzegu  ?  Czy  podnosi  oszczep  bi- 
twy, czy  w  pokoju  król  przychodzi  ?«  —  » Królu 
Erynu!    nie    w    pokoju    on    przychodzi.    Podniesiony 


oszczep  widziałem  *).  Jest  on  ogniojawem  śmierci. 
Krew  tysiąca  na  jego  stali.  Pierwszy  na  brzeg-  wy- 
skoczył, silny  w  siwych  włosach  starości.  Sprężyście 
robiły  jego  członki,  kiedy  w  całym  pędzie  wj^skaki- 
wał.  Przy  jego  boku  ten  miecz  wisi,  co  drugiej  rany 
nigdy  nie  zadaje.  Jego  tarcza  straszna,  jak  zakrwa- 
wiony miesiąc,  idący  śród  burzy.  Potem  wystąpił  Os- 
sjan,  król  pieśni.  Potem  syn  Morniego,  pierwszy  z  mę- 
żów. Konnal  wyskoczył  na  oszczepie.  Za  nim  roz- 
wiały się  czarne  kędziory  Dermida.  Fillan,  młody  ło- 
wiec strumienistego  Morutu,  łuk  naciąga.  Ale,  któż  to 
przed  nim,  niby  groźne  łoże  strumienia  ?  To  syn  Os- 
sjana,  piękny  w  swoich  kędziorach.  W  tył  powiewa 
długi  włos  jego.  Stal  zakrywa  do  połowy  brwi  czarne. 
Wolno  wisi  miecz  przy  jego  boku.  Kiedy  w}xliodził, 
błysnął  oszczepem.  —  O  królu  wyniosłej  Temory, 
uciekłem  przed  strasznemi  jego  oczami !« 

»Uciekaj  więc,  słaby  człowieku!*  zawołał  w  po- 
nurym gniewie  Foldat,  » uciekaj  ku  siwym  strumie- 
niom swojego  kraju,  synu  małej  duszy!  I  ja  także 
widziałem  tego  Oskara.  Widziałem  go  w  bitwie.  Nie- 
bezpieczno mu  z  mocarzami  —  a  tu  są  tacy,  którzy 
umieją  robić  oszczepem  —  królu  lesistej  Temory. 
Eryn  ma  tylu  walecznych  synów.  Pozwól  Foldatowi, 
aby  się  im  oparł  swoją  siłą;  pozwól  mi  zatamować 
ten  potężny  strumień.  Mój  oszczep  jest  krwią  okryty. 
Moja  tarcza  rówoia  się  murom  Tury!« 

»Czyż  tylko  sam  Foldat  ma  się  potykać  z  nie- 
przjgacielem?«  odezwał  się  ciemnoczoły  Maltos.  »Nie 
podobniż  oni  na  nasz^^m  brzegu  wodom  wielu  stru- 
mieni ?  Nie  sąż  to  ci  sami  wodzowie,  którzy  pokonali 
Swarana,  kiedy  synome  zielonego  I]rynu  pierzchnęli  ? 


*)  Podniesiony  albo  podany  naprzód  oszczep,  równie 
jak  podniesiona  tarcza,  były  znakiem  wojny;  oszczep 
zniżony  lub  w  tył  obrócony  ostrzem  —  znakiem  pokoju. 


204  PIEŚia  OSSJANA 


Czyż  Foldat  oprze  się  naj waleczniej  szym  z  ich  ryce- 
rzy ?  Foldacie  ze  sercem  dumy,  weź  moc  ludu  i  do- 
zwól iść  Maltosowi.  Mój  miecz  rumieni  się  bitwami, 
ale  któż  moje  słowa  słyszał  ?« 

»Syno-wie  zielonego  Erynu,«  rzekł  Hidala,  »nie 
powinien  Fingal  waszych  rozmów  słyszeć;  mógłby 
się  nieprzyjaciel  ucieszyć  i  wzmocnić  swoje  ramię 
nad  krajem.  Waleczni  jesteście,  o  rycerze.  W  bitwach 
jesteście  nawałnicą.  Jesteście  jak  burza,  która  bez 
trwogi  rzuca  się  na  skały  i  niszczy  lasy.  Ale  wy- 
chodźmy w  całej  sile,  zamknięci,  jak  gęste  chmury. 
Wtedy  zadrży  mocarz;  upadnie  oszczep  z  ręki  wa- 
lecznego. Widzimy  obłok  śmierci;  po^-iedzą,  po  któ- 
rego obliczu  cienie  przelatują.  Zasępi  się  Fingal  na 
starość.  Zobaczy  ginącą  swoją  sławę!  Ślady  jego  w-o- 
dzów  zaginą  w  Morwenie.  Mech  lat  porośnie  na 
Selmie!* 

W  milczeniu  słuchał  tej  mowy  Kairbar,  jak 
chmura  dżdźowa,  co  się  czarno  rozkłada  po  Kromli, 
dopóki  błyskawica  nie  złamie  jej  krawędzi.  Spłonie 
dolina  ogniem  nieba;  zawyją  duchy  burzy.  Tak  stał 
milczący  król  Temory;  nakoniec  głos  podniósł: 

»Zastawcie  ucztę  na  Moilenie!  Wezwijcie  stu  mo- 
ich bardów!  Ty,  rudowłosy  Olla,  weź  królewską  arfę. 
Idź  do  Oskara,  wrodzą  mieczów,  i  wezwij  go  na  na- 
szą uciechę!  Dzisiaj  biesiadujemy  i  słuchamy  pieśni; 
jutro  skruszymy  oszczepy.  Powiedz  mu,  że  -^Ay stawi- 
łem Katolo^^d  grobowiec,  ze  bardome  podali  wia- 
trom jego  przĄgaciela.  Powiedz  mu,  że  Kairbar  sły- 
szał o  jego  sławie  przy  strumieniach  głośnego  Ka- 
runu.  Katmora,  mego  brata,  niema.  Jeszcze  go  niema 
z  jego  tysiącami,  a  nasze  ramiona  są  słabe.  Katmor 
jest  nieprzyjacielem  walczenia  przy  uczcie.  Jego  du- 
sza jasna,  jak  słońce.  Ale  Kairbar  musi  spotkać  się 
z  Oskarem,  o  wodzowie  lesistej  Temory!  Wiele  było 
jego    słów    o    Katola;    gniew    Kairbara    goreje.    On 


205 


musi  upaść  na  Moilenie.  Moja  sława  ze  krwi  musi 
powstać. « 

Rozpromieniły  się  radością  wszystkie  twarze.  Roz- 
łożyli się  na  Moilenie.  Przyrządzono  ucztę  konch. 
Zabrzmiały  pieśni  bardów. 

Wodzowie  Selmy  posłyszeli  ich  radość.  Myśle- 
liśmy, że  potężny  Katmor  przybył,  Katmor,  przyja- 
ciel obcych,  brat  rudowłosego  Kairbara.  Dusze  ich 
nie  były  sobie  w  niczem  podobne.  Niebieskie  światło 
jaśniało  w  piersi  Katmora.  Nad  brzegiem  Aty  stał 
gród  jego;  siedra  ścieżek  prowadziło  do  jego  sal. 
Siedmiu  wodzów  stało,  na  każdej  ścieżce  jeden,  i  wzy- 
wali obcych  na  ucztę.  Lecz  Katmor  mieszka  w  lesie 
i  wstydzi  się  głosu  pochwały. 

Olla  przybył  z  pieśniami.  Oskar  poszedł  na  ucztę 
Kairbara.  Trzystu  wojowników  udało  się  na  strumie- 
nistą  Moilenę.  Szare  psy  wietrzyły  po  błoniu.  Ich 
łajanie  daleko  się  rozlegało.  Fingal  postrzegł  odcho- 
dzącego rycerza.  Zasępiła  się  dusza  jego.  Bał  się 
on  ponurych  myśli  Kairbara  nawet  podczas  uczty 
konch. 

Syn  mój  wysoko  niósł  dzidę  Kormaka.  Stu  bar- 
dów powitało  go  pieśniami.  Kairbar  pokrył  uśmie- 
chem śmierć,  która  się  czerniła  w  jego  dusz}^  Za- 
częto ucztę.  Zadzwoniły  konchy.  Radość  opromieniła 
twarze  wojska,  ale  radość  podobna  do  rozdzielonych 
promieni  słońca,  kiedy  głowa  zakrwawiona  obwija 
się  nawałnicą. 

Wstał  Kairbar  we  zbroi.  Pomrok  skupił  się  na 
czoło.  Sto  arf  umilkło,  jak  jedna.  Rozległ  się  dźwięk 
tarczy.  Wdali  na  błoniu  Olla  })odniósł  pieśń  narze- 
kania. Syn  mój  poznał  hasło  śmierci;  skoczył  i  uchwy- 
cił oszczep.  » Oskarze !«  zawołał  rudowłosy  Kairbar, 
»to,  widzę,  oszczep  Erynu!  Oszczep  Temory  błyska 
w  twoim  ręku,  synu  lesistego  Morwenu.  Był  on 
chlubą  stu  królów,  śmiercią  dla  rycerzów  przeszłości. 


PIEŚm  OSSJANA 


Oddaj  go,  synu  Ossjaua,  oddaj  wozokotczemu  Kair- 
barowi!« 

»Ja  ci  mam  oddać «  odpowiedział  Oskar,  »dar 
skrzj-wdzonego  króla  Erynu,  dar  pięknowłosego  Kor- 
maka,  za  rozproszenie  jego  nieprzyjaciół  ?  Przyszed- 
łem do  radosnycłi  sal  Kormaka,  kiedy  Swaran  przed 
Fingalem  pierzchnął.  Pogoda  ocknęła  się  na  obliczu 
młodzieńca.  Darował  mi  ten  oszczep.  Nie  darował 
go  bezsilnemu  ani  lękliwej  duszy.  Ciemność  twojej 
twarzy  nie  jest  dla  mnie  burzą,  ani  twoje  oko  pło- 
mieniem śmierci.  Czy  zląkłem  się  dzwoniącej  tar- 
czy ?  Czy  zadrżałem  na  pieśń  Olli  ?  Nie,  Kairbarze; 
słabych  przestraszaj.  Oskar  jest  skałą !« 

»Nie  chcesz  więc  oddać  mi  oszczepu?*  rzekł 
Kairbar  w  budzącej  się  dumie.  »Czy  twoje  słowa 
dla  tego  tak  śmiałe,  ze  Fingal  blizko,  Fingal  ze 
staremi  kędziorami  od  Morwenu  stuleśnego  ?  On 
z  małemi  tylko  mężami  walczył.  Ale  musi  zniknąć 
przed  Kairbarem,  jak  ulotny  słup  dymu  przed  wia- 
trami Aty.« 

»Byłżeby  ten,  co  z  małemi  tylko  mężami  wal- 
czył, zbliżył  się  do  popędliwego  wodza  Aty,  a  wódz 
Aty  byłżeby  mu  zostawił  Eryn  zielony,  uciekając 
przed  jego  gniewem  ?  Nie  mów  mi,  Kairbarze,  na 
mocarza.  Wymierz  swój  miecz  ku  mnie,  bo  siły  na- 
sze są  równe;  ale  sławny  jest  Fingal,  pierwszy  ze 
śmiertelnych  ludzi !« 

Ludy  postrzegły  swoich  wodzów  w  gniewie.  Za- 
tętniły  dokoła  tłoczące  się  kroki.  Oczy  ich  krążą 
w  ogniu.  Tysiąc  mieczów  do  pół  dobyto.  Rudowłosy 
Olla  podniósł  pieśń  boju.  W  duszy  Oskara  ocknął 
się  dreszcz  radości,  radości  rodzimej  w  jego  duszy, 
skoro  usłyszał  róg  Fingala.  Czarne,  jak  bałwany 
oceanu,  wzdymające  się  na  blizką  burzę,  kiedy  swoje 
głoAvy  na  brzeg  wychylą,  przybyło  wojsko  Kairbara. 

Skąd    te    łzy,    córko    Toskara  ?     Jeszcze    on  nie 


207 


upadł!  Wielu  umarło  pod  jego  ramieniem,  zanim  ry- 
cerz mój  upadł!  Oto  walą  się  przed  moim  synem, 
jak  las  pustyni,  kiedy  gniewny  duch  ryczy  śród  nocy 
i  chwyta  ręką  zielone  jego  głowy.  Morlat  poległ, 
Morannan  kona.  Drga  we  krwi  Konnachar.  Kairbar 
drży  przed  mieczem  Oskara  i  kryje  się  w  mroku 
kamienia.  Skrycie  wypuszcza  oszczep  i  przeszywa 
bok  mojego  Oskara!  Upada  na  tarczę...  kolana  utrzy- 
mują wodza.  Trzyma  jeszcze  oszczep.  Patrz!  zwalił 
się  ponury  Kairbar!  Stal  przeszyła  jego  czoło,  roz- 
dzielając z  tyłu  czerwony  kędzior.  Zwalił  się  jak 
strzaskana  opoka,  którą  Kromla  strząśnie  ze  swoich 
mrocznych  boków,  kiedy  zielonołąki  Eryn  zżyma  od 
morza  do  morza  swoje  góry! 

Lecz  Oskar  nigdy  już  nie  powstanie.  Opiera  się 
na  wypukłej  tarcz3^  W  straszliwej  ręce  trzyma  jesz- 
cze oszczep.  Synowie  Ery  nu  stoją  zdaleka  i  ponuro. 
Wrzasnęli,  jak  zawichrzony  strumień.  Szeroko  za- 
brzmiały echa  Moileny. 

Fingal  usłyszał  tę  wrzawę.  Porwał  oszczep  Selmy. 
Stanął  przed  nami  na  błoniu.  Przemówił  słowami 
narzekania:  » Słyszę  zgiełk  bitwy.  Sam  poszedł  młody 
Oskar.  Wstańcie,  syny  Morwenu!  Połączcie  się  z  mie- 


czem rycerza 


Ossjan  rzucił  się  błoniem.  Fillan  skoczył  na  Moi- 
lenę.  Fingal  dążył  w  całej  sile.  Straszli\\y  był  blask 
jego  tarczy.  Ujrzeli  go  zdaleka  synowie  Erynu.  Za- 
drżały w  nich  dusze.  Wiedzieli,  że  obudzili  gniew 
króla,  i  śmierć  ich  stanęła  przed  niemi. 

Pierwsi  przybyliśmy.  Natarliśmy  —  oparli  się 
wodzowie  Erynu  naszej  wściekłości.  Lecz  kiedy  król 
z  dźwiękiem  swojego  pędu  przybył,  jakież  stalowe 
serce  mogło  się  ostać  ?  Pierzchał  jeleń  po  Moilenie. 
Śmierć  ścigała  ucieczkę.  Postrzegliśmy  Oskara  na 
tarczy.  Postrzegliśmy  dokoła  krew  jego.  Ściemniło 
się  milczeniem  wszelkie  oblicze.    Każdy  odwrócił  się 


208  PIEŚNI   OSSJANA 


i  płakał.  Król  silił  się  łzy  ukryć.  Gwizdała  wiatrem 
siwa  jego  broda.  Nachylił  głowę  nad  wodzem.  Słowa 
jego  pomieszane  były  z  westchnieniami.  »Upadłeś 
więc,  o  Oskarze*  mówił,  »w  połowie  swojej  drogi! 
Uderza  po  tobie  serce  starca.  Widzi  on  przyszłe 
twoje  bitwy,  Avidzi  wojny,  co  nadejść  muszą,  ode- 
rwane dzisiaj  od  twojej  sławy.  Kiedyż  zamieszka 
w  Selmie  radość  ?  Kiedyż  się  smutek  rozstanie  z  Mor- 
wenem  ?  Upadają  po  jednemu  synowie  moi;  Fingal 
już  ostatni  w  swoim  rodzie!  Moja  sława  zaczyna 
przemijać.  Moja  starość  bez  przyjaciół  będzie.  Usiądę 
na  sali,  jak  siwa  chmura.  Nie  usłyszę  powrotu  syna 
we  dźwięcznej  zbroi.  Płaczcie,  rycerze  Morwenu, 
Nigdy  już  Oskar  nie  powstanie !« 

I  płaczą.  O  Fingalu,  drogim  był  ten  rycerz  dla 
ich  duszy.  Wyszedł  do  bitwy,  a  nieprzyjaciele  zni- 
kali. Wracał  w  pokoju,  cieszyli  się  wszyscy.  Ojciec 
nie  narzekał  nad  synem  poległym  za  młodu,  brat 
nad  bratem  swojej  miłości;  bez  łez  upadli  —  bo 
wódz  ludów  poległ.  Bran  wyje  przy  jego  nogach; 
Luat  się  zasępia,  bo  często  prowadził  je  na  łowy, 
na  lękliwe  sarny  pustyń. 

Jak  tylko  Oskar  ujrzał  koło  siebie  przyjaciół, 
podniosła  się  ciężko  pierś  jego  i  przemówił:  »Jęki 
starych  wodzów,  psa  mojego  wycie,  nagły  dźwięk 
pieśni  smutku  zmiękczyły  duszę  Oskara,  duszę,  któ- 
rej wprzódy  nic  nie  miękczyło.  Równała  się  ona 
stali  mojego  miecza.  Zaprowadź  mię,  Ossjanie,  na 
moje  wzgórza.  Postaw  mi  kamień  sławy.  Połóż  przy 
mnie  róg  jelenia  i  miecz  mój.  Może  kiedyś  potok 
rozgrzebie  ziemię;  łowiec  znajdzie  stal  moją  i  po- 
wie: byłto  miecz  Oskara,  chluby  innych  lat!« 

Tak  upadłeś,  synu  mojej  sławy;  nie  ujrzę  już 
ciebie,  Oskarze.  Kiedy  inni  będą  słyszeć  o  swoich 
synach,  ja  o  tobie  nigdy  już  nie  posłyszę.  Na  two- 
ich czterech  kamieniach  siwy  mech  rośnie  i  wietrzyk 


209 


smutno  zawodzi.  Bez  ciebie  walki  stoczymy.  Nie  bę- 
dziesz ścigać  ciemnej  łani.  Powróci  wojownilł  z  ^^y- 
prawy,  będzie  mómł,  opowiadając  o  innych  krajach: 
» Widziałem  nad  szumiącjon  strumieniem  grobo-sWec, 
mroczne  mieszkanie  jakiegoś  wodza.  Poległ  on  z  ręki 
wozokotczego  Oskara,  pierwszego  ze  śmiertelnych. 
Może  usłyszę  głos  jego,  a  promień  pociechy  ocknie 
się  w  mojej  duszy. «  Noc  byłaby  zapadła,  byłby  po- 
ranek w  cieniach  smutku  powrócił;  zostaliby  nasi 
rycerze,  staliby,  jak  sączące  się  chłodno  skały  Moi- 
leny,  i  zapoimiieliby  o  wojnie,  gdyby  król,  żal  swój 
miarkując,  nie  był  podniósł  potężnego  głosu.  Wo- 
dzowie, jak  ze  snu  ocknieni,  podnieśli  głowy  swoje. 
»Długoź  mamy  płakać  na  Moilenie  ?  Długo  mamy 
na  Erynie  łzy  wylewać  ?  Mocarz  przecie  nie  po- 
wróci. Nie  powstanie  Oskar  we  swojej  sile!  Każdy 
waleczny  w  swoim  dniu  upaść  musi  i  zostać  zapom- 
nianym na  swoich  wzgórzach.  Gdzież  są  nasi  ojco- 
wie, o  wojownicy,  wodzome  przeszłości!  Zaszli,  jak 
gwiazdy,  co  niegdyś  jaśniały.  Słyszymy  tylko  odgłos 
ich  pochwał,  ale  sławni  byli  w  swoich  latach;  po- 
strach przeszłości.  Kiedyś  i  my  tak  przeminiemy  we 
dniu  naszego  upadku.  Zarabiajmy  więc  na  sławę, 
póki  możemy,  ażeby  została  po  nas,  jak  ostatni  pro- 
mień słońca,  kiedy  się  czerwona  jego  głowa  na  za- 
chodzie skrĄ-je.  Zasępia  się  wędrowiec,  spominając 
na  ogień  jego  promieni.  Ullinie,  stary  mój  bardzie, 
weź  królewski  okręt  i  zawieź  Oskara  do  Selmy  arf! 
Niech  córy  Morwenu  płaczą.  My  musimy  walczyć 
w  Erynie  za  plemię  poległego  Kormaka.  Dni  lat  mo- 
ich zaczynają  przemijać.  Czuję  niemoc  w  ramieniu, 
ijcowie  wychylają  się  z  obłoków  na  przyjęcie  siwo- 
łosego  syna.  Lecz  nim  stąd  odejdę,  podniesie  się 
romień  mojej  sławy.  Dni  moje  skończą  się,  jak  się 
aczęły  moje  lata  —  we  sławie!  Niech  życie  moje 
ędzie    strumieniem   światła    dla    bardów    przyszłego 

PISMA    Q0S2CZVŃ3KIEG0     II.  14 


210  PIEŚNI   OS8JANA 


czasu. «  Ullin  podniósł  biały  żagiel.  Zerwał  się  wiatr 
południowy.  Pomknęli  falami  ku  Selmie.  Zostałem 
w  smutku,  ale  nikt  nie  słyszał  moich  wyrzekań.  Dano 
na  Moilenie  ucztę.  Stu  rycerzy  sypało  groboAviec 
Kairbara.  Nie  podniosła  się  żadna  pieśń  nad  wo- 
dzem. Krwawa  była  i  czarna  jego  dusza.  Bardowie 
myśleli  o  duszy  Kormaka  —  cóż  mogli  na  pochwałę 
Kairbara  powiedzieć  ? 

Noc  się  roztoczyła.  Podniosła  się  jasność  stu  dę- 
bów. Fingal  siedział  pod  drzewem.  Siwy  Altan  stał 
w  środku,  opowiadał  o  śmierci  Kormaka,  Altan,  syn 
Konachara,  przyjaciel  wozokotczego  Kutulina.  Miesz- 
kał on  z  Kormakiem  we  wzniosłej  Temorze,  kiedy 
syn  Semy  nad  strumieniem  Lęgu  upadł.  Smutna  była 
powieść  Altana.  Łzy  miał  w  oku,  kiedy  mówił. 

» Zachodzące  słońce  złociło  się  na  Dorze «  tak  on 
mówił,  » zaczynał  się  szary  wieczór.  Wstrząsły  się 
lasy  Temory  pod  nieustałych  wiatrów  powiewem.  Na 
zachodzie  zbierała  się  climura.  Przez  jej  krawędź 
wj'zierała  płomieniąca  się  gwiazda.  Samotny  stałem 
w  lesie.  Ujrzałem  ducha  w  przymierzchłem  pome- 
trzu.  Spiesznie  stąpał  ze  wzgórka  na  wzgórek.  Przy 
jego  boku  wisiała  ciemna  tarcza.  Był  to  syn  Semy. 
Poznałem  twarz  wojownika.  Ale  przeleciał  z  wia- 
trem, i  wszystko  dokoła  zamierzchło.  Zasmuciła  się 
moja  dusza.  Przyszedłem  do  sali  konch.  Tysiąc  świa- 
teł gorzało.  Stu  bardów  poruszało  arfy.  W  ich  po- 
środku stał  Kormak,  podobny  rannej  zorzy,  kiedy  się 
weseli  na  wschodnim  pagórku  i  kąpie  młode  pro- 
myki we  świeżej  rosie.  Cicho  i  jasno  postępuje  ona; 
ale  blizko  jest  chmura,  co  ją  osłoni.  W  ręce  króla 
był  miecz  Arty  *).  Wesoło  poglądał  na  błyszczącą 
jego  rękojeść.  Trzy  razy  usiłował  go  dobyć,  ale  na- 
próżno.    Złote  jego    kędziory    spływały  po    barkach; 


')  Jego  Ojca 


i 


211 


rumiane  były  jagody  młodzieńca.    Zasępiłem  się  nad 
promieniem  młodości  —  wkrótce  miał  zagasnąć. 

» Altanie «  rzekł  do  mnie  z  uśmiechem,  »czy  ty 
widziałeś  mojego  ojca  ?  Ciężki  jest  miecz  króla;  za- 
pewne jego  ramię  silne  było.  O  gd3^bym  zrównał  mu 
w  bitwach,  kiedy  się  budził  zapęd  jego  gnie^vu! 
Wtedy  bylibyśmy  razem  walczyli  z  Kutullinem,  wo- 
zokotcz3^m  synem  Kanteli.  Ale,  o  Altanie,  przyjdą 
lata  i  wzmocni  się  moje  ramię.  Czy  nie  słyszałeś  co 
o  synie  Semy,  władcy  wysokiej  Temory  ?  O  gdyby 
ze  sławą  powrócił!  —  Obiecał  być  tu  z  nocą.  Moi 
bardowie  czekają  go  z  pieśniami.  Uczta  stoi  na  sali 
króla. « 

Słuchałem  Konnaka  w  milczeniu.  Łzy  zaczęły  mi 
płynąć.  Zakryłem  je  staremi  kędziorami.  Król  po- 
strzegł  mój  smutek. «  —  »Synu  Konachara«  zawołał, 
»czy  S3'n  Semy  poległ?  Czego  wzdychasz  ukradkiem? 
Czego  ci  łzy  płyną  ?  Czy  wozokotczy  Torlat  przy- 
bywa ?  Czy  wrzawa  rudowłosego  Kairbara  ?  Przy- 
chodzą —  bo  widzę  twój  smutek!  Wódz  mszystej 
Tury  poległ  *).  A  jaź  nie  pośpieszę  do  bitwy  ?  Ale  — 
nie  mogę  robić  oszczepem.  O  gdyby  moje  ramię  miało 
siłę  KutuUina,  prędkoby  Kairbar  uciekł!  Odnowiłaby 
się  sława  moich  ojców  i  sprawy  przeszłości.* 

Porwał  się  do  łuka.  Łzy  spadły  z  błyszczących 
jego  oczu.  Smutek  wszystkich  objął.  Bardowie  oparli 
się  na  arfach.  Wietrzyk  potrącał  drżące  struny. 
Dźwięk  stłumiony  był  i  żałobny.  Wdali  dał  się  sły- 
szeć odgłos,  jakby  głos  strapienia.  Karril,  śpiewak 
przeszłości,  przybywał  z  posępnej  Slimory.  Opowie- 
dział upadek  Kutullina  i  potężne  jego  sprawy.  Lud 
rozpierzchł  się  przy  jego  grobie.  Ich  zbroje  po  ziemi 
leżą.  Zapomnieli  o  wojnie,  bo  im  zagasł  ich  ogień. 
»Ale  któż  są  ci,«   rzekł  Karril  łagodnym  głosem, 


*)  KutuUin,  tak  mianowany  od  grodu  Tury. 

14* 


212  PIEŚNI  088JANA 


» którzy  nakształt  igrających  sarn  przybywają  ?  Ki- 
bić ich  równa  się  młodym  drzewkom  doliny,  zrosłym 
pod  -sA-iosennemi  deszczami.  Miłe  i  rumiane  ich  ja- 
gody, ismiała  dusza  wyziera  z  oczu.  To  są  sjTiome 
Usnota  *),  wodza  strumienistej  Ety.  Z  każdej  strony 
lud  się  podnosi,  mocny,  jak  ogień  przygasły,  kiedy 
nagle  wiatry  pustyni  dmuchną  szumiącemi  skrzydłami. 
Zarumienia  się  ciemne  czoło  góry  i  mknący  okręt 
leniów  ej  e  na  swoich  ^\'iatrach. 

Dał  się  słyszeć  dźwięk  tarczy  Kairbara.  Wojow- 
nicy w  Natosie  postrzegli  Kutullina.  Tak  się  toczyło 
iskrzące  jego  oko,  taki  był  krok  jego  na  błoniach! 
Stoczono  przy  Lęgu  bitwę.  Miecz  Natosa  przemógł. 
Wkrótce  ujrzysz  go  w  swoich  salach,  królu  lesistej 
Temory ! 

»Obym  jak  najprędzej  mógł  ujrzeć  wodza !«  za- 
wołał król  błękitnooki.  »Ale  dusza  moja  smuci  się 
po  Kutulliuie.  Luby  dla  mojego  ucha  był  głos  jego. 
Często  my  razem  chodzili  na  Dorę  ścigać  ciemne 
łanie.  Niechybny  był  jego  łuk  na  górach.  Często 
on  mi  gadał  o  potężnych  mężach;  gadał  mi  o  spra- 
wach moich  ojców.  Czuję  budzącą  się  radość  moją. 
Ale  zasiądź,  Karrilu,  do  uczty.  Już  nieraz  głos  twój 
słyszałem.  Zanuć  pochwałę  Kutulina.  Zanuć  o  Nato- 
sie z  Ety!« 

Na  Temorze  ocknął  się  dzień  ze  wszystkiemi  pro- 
mieniami wschodu.  Do  sali  wszedł  Kratin,  syn  sta- 
rego Gellamy.  » Widziałem*  rzekł,  » chmurę  w  pusz- 
czy,  królu  Erynu!  Naprzód  pokazała  się  chmura,  po- 
tem tłumy  mężów.  Jeden  prowadził  je  w  całej  swo- 
jej sile.  Czerwony  jego  włos  pływa  z  wiatrem.  Tar- 
cza błyska  promieniem  wschodu.  W  ręku  ma  oszczep. « 
» Wezwij  go  na  ucztę  Temory «  odpowiedział  król 
uradowany.      »Moja    sala    jest    mieszkaniem    obcego, 


*)  Natos,  Altos  i  Arclau. 


213 


S3T1U  szlachetnego  Gellamy.  Może  to  książę  Ety  przy- 
bywa, sławą  otoczony.  Pozdrowienie  tobie,  możny  cu- 
dzoziemcze! Czy  należysz  ty  do  przyjaciół  Kormaka? 
Ale,  Karrilu,  niemiły  on  i  ponury.  Dobj^wa  miecza. 
Bardzie  przeszłości,  jestże  to  syn  Usnota  ?« 

»To  nie  syn  Usnota«  rzecze  Karil,  »to  Kairbar, 
twój  nieprzyjaciel.  Po  co  przybywasz  we  zbroi,  wo- 
dzu ponurego  czoła  ?  Nie  podnoś  miecza  przeciw 
Kormakowi.  Skądże  idziesz  ?«  On  przeszedł  ponuro. 
Skrępował  ręce  króla,  Kormak  ujrzał  śmierć  przed 
sobą,  wściekłość  ocknęła  się  w  jego  oku.  —  » Ustąp, 
wodzu  Aty!«  zawołał  on.  »Natos  przybywa  z  wojną. 
Śmiały  jesteś  w  sali  Kormaka,  ponieAvaż  jego  ramię 
słabe !«  —  Wpadł  miecz  do  boku  króla,  a  on  poległ 
na  sali  ojców.  Piękny  jego  kędzior  legł  w  pyle,  krew 
wokoło  się  zad\Tniła. 

»Upadłeś  w  swojej  sali«  mówił  Karril,  »o!  synu 
szlachetnego  Arty!  Daleko  była  tarcza  Kutullina 
i  oszczep  twoich  ojców!  Smucą  się  teraz  góry  Erynu, 
bo  niema  wodza  ludów!  Błogosławiona  bądź  twoja 
dusza,  o  Kormaku.  Zagasłeś  w  młodości !« 

Słowa  jego  doszły  uszu  Kairbara.  Zamknął  nas 
w  ciemności  *),  lękając  się  dobywać  miecza  na  bar- 
dów, chociaż  jego  dusza  była  czarna.  Długo  cierpie- 
liśmy samotnie.  Nakoniec  przybył  szlachetny  Katmor. 
Usłyszał  głosy  w  jaskini.  Zwrócił  gniewne  oko  na 
Kairbara. 

»Bracie  Katmora«  rzekł  do  niego,  »dopókiź  bę- 
dziesz dręczył  moją  duszę  ?  Opoką  jest  serce  twoje. 
Twoje  myśli  są  krwawe  i  czarne!  Jednak  jesteś  bra- 
tem Katmora,  i  Katmor  ma  jaśnieć  w  twoich  woj- 
nach. Ale  moja  dusza  nie  podobna  do  twojej,  słaba 
ręka  w  spotkaniu !  Twoje  czyny  plamią  jasność  moich. 


*)  Osoby  bardów  byiy  święte;  dla  togo  Kairbar  lękał 
ich  pomordować. 


214  PIEŚNI  OSSJANA 

Bardowie  nie  będą  śpiewać  mojej  sławy.  Powiedzą 
oni:  Katmor  był  śmiały,  ale  walczył  za  ponurego 
Kairbara.  Milcząc  przejdą  koło  mojego  grobu.  Sława 
moja  nigd}'  się  nie  rozgłosi.  Kairbarze,  uwolnij  bar- 
dów. Oni  są  synami  przyszłego  czasu.  Głos  ich  ode- 
zwie się  w  innych  latach,  kiedy  króloA\de  Temory 
przeminą.  Za  słowem  wodza  zostaliśmy  uwolnieni. 
Widziałem  go  w  całej  mocy  jego.  Był  on,  Fingalu, 
takim,  jakim  ty  byłeś  w  młodości,  kiedyś  po  raz 
pierwszy  dzidą  w3'A\-ijał.  Lice  jego  jak  pole  w  po- 
godzie. Żaden  cień  nie  przemykał  się  po  czole.  Ale 
przybył  z  tysiącami  do  rudowłosego  Kairbara.  Teraz 
przychodzi  pomścić  się  jego  śmierci,  królu  lesistego 
Morwenu!« 

» Niech  przyjdzie  Katmor «  król  odpoA%iedział.  » Lu- 
bię ja  nieprzyjaciela,  jak  on,  -wielkiego.  Jego  dusza 
pogodna,  ramię  silne,  jego  bitwy  sławne.  Ale  mała 
dusza  jest  parą,  która  się  rozpościera  po  bagnistem 
jeziorze.  Nigdy  ona  nie  wstąpi  na  zielone  wzgórze, 
by  ją  wiatry  spotkały.  Jej  mieszkanie  w  jaskini, 
skąd  śmiertelne  strzały  rozsyła.  Nasi  młodzi  rycerze, 
o  wojoA\-niku!  dochodzą  sławy  naszych  ojców.  Wal- 
czą w  młodości,  a  imiona  ich  zostają  w  pieśniach. 
Fingala  otaczają  ciemne  jego  lata.  Ale  nie  upadnie, 
jak  dąb  stary  nad  oddalonym  strumieniem.  Przecho- 
dzi łowiec,  kiedy  go  wiatr  obalił.  Jak  upadło  to 
drzewo  ?  mówi  do  siebie  i  gwizdając  idzie  dalej. 
Podnieście,  bardy  Morwenu,  pieśń  radości.  Niech  du- 
sze nasze  zapomną  juz  o  tern,  czego  niema!  Zapło- 
nione gwiazdy  poglądają  na  nas  przez  chmury  i  za- 
chodzą w  milczeniu. 

Wkrótce  wejdzie  szary  promień  poranku  i  po- 
każe nam  nieprzyjaciół  Kormaka.  S}tiu  mój,  Filla- 
nie,  weź  królewski  oszczep.  Wyjdź  na  czarny  wiszar 
Mory.  Zwróć  oczy  na  błonia.  Dawaj  baczność  na  nie- 
prz};jaciół    Fingala;    śledź    ruchy    szlachetnego    Kat- 


215 


mora.  Słyszę  daleki  łoskot,  jak  gdyby  waliła  się 
skała  pustyni.  Uderzaj  niekiedy  w  tarczę,  ażeby  nie 
podeszli  nas  nocą,  ażeby  nie  zginęła  sława  Morwenu. 
Sam  prawdę  jestem,  mój  synu,  i  lękam  się  upadku 
swojej   chwały !« 

Podniosły  się  głosy  bardów.  Król  wsparł  się  na 
tarczę  Trenmora.  Spuścił  się  sen  na  jego  oczy.  Przy- 
szłe bit-wy  w}'stąpiły  przed  sny  jego.  Wojsko  do- 
koła spało.  Ciemnowłosy  Fillan  szpiegował  nieprzy- 
jaciela. Na  dalekiem  wzgórzu  było  jego  stąpanie. 
Czasem  słyszeliśmy  dzwoniącą  tarczę. 


PIEŚŃ    DRUGA. 

Noc.  Ossjan  opłakuje  w  monologu  syna  swojego  Oskara. 
Słyszy  tętent  nadcliodzacycti  wojsk  Katmora  i  idzie  zna- 
leźć brata  Fillana,  który  był  na  zwiadach.  Powieść  Ko- 
nara, syna  Trenmorowego,  pierwszego  króla  Kaledończy- 
ków  w  Irlandji,  wyjaśnia  początek  wojen  między  Kae- 
lami  i  Firbolgami.  Ossjan  rozpala  ognisko,  a  Katnior, 
poznając  z  tfgo  czujność  Fingalowego  wojska,  zatrzy- 
muje się,  składa  wojenną  radę  i  cofa  się.  Bard  Fonar 
opowiada  przygody  Krotara,  pierwszego  króla  Aty.  Woj- 
sko udaje  się  na  spoczynek;  sam  Katmor  straż  trzyma, 
obcliodzi  obóz  i  spotyka  Ossjana.  Rozmowa  dwóch  iwce- 
rzy.  Ossjan  przyrzelca  Katmorowi,  że  bardowie  będą  śpie- 
wać nad  grobem  Kairljara,  bo  bez  tego  ducli  jego  nie 
może  unieść  się  do  wiatrów,  tylko,  gęstemi  mgłami 
okryty,  musi  po  bagnach  się  tułać.  Nadchodzi  poranek; 
rycerze  rozstają  się  w  przyjaźni  Ossjan,  wracając  do 
obozu,  spotyka  barda  Karrila  i  zaleca  mu  odprawie  śpie- 
wanie nad  grobem  Kairbara. 


Ojcze  rycerzy,  Trenmorze!  wzniosły  mieszkańcze 
wichrzących  wiatrów,  gdzie  ciemnoczerwony  piorun 
rysuje  kołyszące  się  chmury,  otwórz  burzliwe  swoje 
sale.  Niech  się  zbliżą  bardowie  przeszłości.  Niech  się 


216  PIEŚNI   088JANA 


zbliżą  z  pieśniami  i  arfami  napółwidzialnemi.  Nie 
przychodzi  tu  mieszkaniec  mglistej  doliny,  ani  ło- 
wiec własnym  strumieniom  nieznany;  to  wozokotczy 
Oskar  przybywa.  Przybywa  z  pola  bitwy.  Nie  tak 
szedłeś,  mój  synu,  kiedyś  był  na  Moilenie.  Burza 
osłania  ciebie  swoją  szatą  i  ryczy  przez  powietrza. 
Nie  mdziszże  swojego  ojca  nad  strumieniem  nocy  ? 
Daleko  śpią  wodzowie  Morwenu,  Oni  nie  potracili 
synów.  Aleście  stracili  rycerza,  wodza  rozgłośnego 
Morwenu.  Któż  zrÓT\Tiał  jego  sile,  kiedy  się  bitwa 
toczyła  na  niego,  jak  pomruk  szalejącej  wody  ? 
Skądże  ta  chmura  na  duszy  Ossjana  ?  Ona  powinna 
się  zapalić  w  niebezpieczeństwie.  Er^Ti  ze  swojem 
wojskiem  blizko,  a  król  Morwenu  sam  tylko.  Nie  po- 
winieneś sam  b_yć,  mój  ojcze,  dopóki  ja  oszczep 
dźwigam. 

Powstałem  we  zbroi.  Powstałem  i  badałem  wia- 
trów. Nie  słychać  było  tarczy  Fillana.  Zadrżałem 
o  Fingalowego  syna.  Jak  to?  Miałżeby  nieprzyjaciel 
podejść  nocą?  Czarnowłosy  młodzieniec  miałby  upaść? 
Nagle  powstał  daleki  łoskot,  jak  łoskot  Lęgu,  kiedy 
wodj^  jego  zdręt^\ieją  we  dniach  mrozu  i  lód  pęka- 
jący dokoła  zagrzmi.  Lud  Lary  pogląda  na  niebo 
i  przepowiada  burzę.  Udałem  się  na  błonia.  W  mo- 
jej ręce  był  oszczep  Oskara,  Zapłomienione  g^\dazdy 
poglądały  z  góry.  Błyszczałem  śród  nocy.  Ujrzałem 
przed  sobą  Fillana;  wj^chylał  się  nad  skałą  Mory. 
Słuchał  krzyku  nieprzyjaciół.  Radość  ocknęła  się 
w  jego  duszy.  Słuchał  głośnego  mego  stąpania  i  pod- 
niesiony oszczep  wymierzył  ku  mnie. 

»Cz3^  w  pokoju  przychodzisz,  sjnn  nocy,  czy 
chcesz  się  spotkać  z  moim  gniewem?  Nieprzyjaciele 
Fingala  są  mojemi.  Mów,  albo  lękaj  się  mojej  stali! 
Nie  napróżno  stoję,«  wołał,  »z  tarczą  pokolenia  Mor- 
wenu.* —  »Obyś  nigdy  napróżno  nie  stał,  sjtiu  błę- 
kitnookiej  Klaty !«  rzekłem;   »Fingal  zaczyna  być  sa- 


217 


motny.  Ciemność  pokrywa  jego  dni  ostatnie.  Ale  ma 
jeszcze  dwóch  s}tiów  *),  którzy  będą  jaśnieli  w  bo- 
jach. Będą  jaśnieli,  jak  dwa  promienie  śmatła  przy 
jego  zachodzie. «  —  »Synu  Fingala«  odpowiedział 
młodzieniec,  »nie  dawno  robię  oszczepem.  Mało  jest 
blizn  mojego  miecza.  Ale  dusza  Fillana  jest  ogniem. 
Wodzowie  Bolgi  kupią  się  przy  tarczy  szlachetnego 
Katmora.  Zgromadzają  się  na  błoniu.  Mamźe  się 
zbliżyć  do  ich  wojska  ?  Oskarowi  tylko  musiałem 
ustąpić  w  bieganiu  do  mety  na  konie. « 

»Fillanie,  ty  nie  powinieneś  zbliżać  się  do  woj- 
ska ani  upadać,  aż  się  sława  twoja  podniesie.  Imię 
moje  słynie  w  pieśniach;  ja  idę  naprzód,  kiedy,  tego 
potrzeba.  Będę  widział  przez  zasłonę  nocy  jaśniejące 
ich  pokolenia.  Dla  czegóż  obudzasz  moje  westchnie- 
nia ?  Muszę  zapomnieć  wojownika,  aż  burza  minie. 
Smutek  nie  zamieszka  w  niebezpieczeństwach,  ani 
łza  w  oku  wojny.  Nasi  ojcome  zapominali  poległych 
synów,  dopóki  trwała  wrzawa  bitwy.  Później  żal 
wracał  do  grobu  i  zaczynały  się  pieśni  bardów.  Pa- 
mięć poległego  pośpieszała  za  odejściem  boju;  kiedy 
zgiełk  bitwy  przeminął,  wi;edy  dusza  rozpływała  się 
w  milczeniu  nad  umarłemi. 

» Konar,  pierwszy  ze  śmiertelnych  ludzi  był  bra- 
tem Tratala.  Jego  bitwy  odbywały  się  na  wszyst- 
kich brzegach.  Tysiąc  strumieni  unosiło  krew  jego 
niepi'Z}gaciół.  Zielony  Eryn  napełnił  się  jego  sławą, 
niby  przyjaznym  wietrzykiem.  Ludy  zbierały  się 
w  Ullinie  i  błogosławiły  króla,  króla  z  rodu  ich  oj- 
ców, z  kraju  Selmy. 

» Wodze  południowi  zebrali  się  we  mroku  swojej 
pychy.  W  okropnej  pieczarze  Momy  zamieniali  skryte 
słowa.    Przybywały    tam    często,    mówili    oni,    duchy 


*)  Dwóch  synów,  ma  się  rozumieć  w  Irlaudji:  Ossjan 
Fillan.  Trzeci,  Fergus,  był  nieobecny. 


218  PIEŚNI  08SJANA 


ojców  i  szczelinami  skał  pokazywały  blade  swoje 
kształty,  przypominając  cześć  Bolgi.  Mówili  oni:  Dla 
czegóż  panować  ma  Konar,  syn  rozgłośnego  Mor- 
wenu  ?  Wyszli  stamtąd,  niby  strumienie  puszczy,  ze 
Avrzawą  stu  pokoleń.  Oparł  się  im  Konar,  jak  skała; 
złamani,  odbili  się  od  jego  boków.  Ale  często  wra- 
cali, a  synowie  Selmy  padali.  Król  wtedy  stanął  po- 
między grobami  wojowTiików.  Lice  jego  zasmucone 
posępnie  opadło.  Dusza  zanurzyła  się  w  samej  sobie. 
Oznaczył  juz  miejsce,  gdzie  miał  polec,  kiedy  Tratal, 
brat  jego,  przybył  w  całej  sile  z  chmurzystego  Mor- 
wenu.  Nie  sam  też  przj^był.  Przy  jego  boku  był 
Kolgar,  Kolgar,  syn  króla  i  białopiersiej  Solin-Kormy. 

»Jak  Trenmor,  otoczony  burzami,  schodzi  ze  sali 
piorunów  i  dmucha  mroczną  nawałnicą  na  huczące 
morze,  tak  Kolgar  wstąpił  do  walki,  pustosząc  zgiełk- 
liwe pole.  Cieszył  się  r^^cerzem  ojciec  jego;  lecz 
przyszła  strzała...  Bez  łez  grób  mu  postawiono!  Król 
pomścił  s\Tia.  Zajaśniał  w  bitwie  i  zagnał  Bolgę  aż 
do  jej   strumieni. 

» Kiedy  pokój  do  kraju  wrócił,  kiedy  błękitne 
fale  przyniosły  króla  do  Morwenu,  wtedy  spomniał 
na  syna  i  nieme  łzy  wylał.  Trzy  razy  wezwali  bar- 
dowie duszę  Kolgara  do  jaskini  Furmona.  Wezwali 
go  na  rodzinne  wzgórza.  Sł^^szał  on  ich  we  mgle 
swojej.  Tratal  złożył  w  jaskini  miecz  jego,  aby  się 
duch  sj-na  ucieszył. « 

»Kolgarze,  s\tiu  Tratala,«  rzekł  Fillan,  » sławny 
ty  byłeś  za  młodu;  ale  król  nie  dostrzegł  jeszcze, 
żeby  miecz  mój  w  boju  ś-\viecił.  W  tłumie  tłoczę  się 
naprzód,  i  bez  swojej  sławy  powracam.  Ale  nieprzy- 
jaciel, Ossjanie,  zbliża  się.  Słj^szę  szmer  na  błoniu. 
Odgłos  jego  stąpania  podobny  jest  do  grzmotu  w  ło- 
nie ziemi,  kiedy  skaliste  wzgórza  wieją  lasami,  a  ża- 
den wicher  zamroczonem  powietrzem  nie  nadchodzi.* 

Szybko  zwTÓcił  się  Ossjan  na  oszczepie.    Obudził 


219 


na  wyŹ3mie  płomień  dębu.  Szeroko  rozdmuchałem  go 
na  wiatr  Mory.  Katmor  wstrzymał  swój  pochód. 

Stał  on  błyszczący,  jak  sikała,  po  której  bokach 
przemykają  się  burze,  ściskają  szumiące  jej  strumie- 
nie i  lodem  je  nad\-raają.  Tak  stał  przyjaciel  obcych. 
Wiatr  podnosił  pełne  jego  kędziory.  Ty  jesteś  naj- 
wyższy w  rodzie  Erynu,  królu  strumienistej  Aty! 

»Fonarze,  pierwszy  z  bardów, «  rzekł  Katmor, 
» zwołaj  wodzów  Erynu.  Wezwij  rudowłosego  Kor- 
mara,  Maltosa  czarnobrewego  i  zezowatego,  posęp- 
nego Morannana.  Niech  się  też  pokaże  pycha  Fol- 
data  i  zapłomienione  oko  Turlota!  Nie  zapomnij 
i  Hidalli.  Głos  jego  w  niebezpieczeństme  równa  się 
szumoT.vi  deszczu,  co  pada  na  wietrznej  dolinie  przy 
spadającym  strumieniu  Aty.  Miły  ten  szum  na  polu, 
kiedy  gwałtowny  piorun  przemknie  się  powietrzem. « 

Przybyli  we  dźwięcznych  zbrojach  i  nakłonili 
ucha  na  głos  jego,  jak  gdyby  duch  ojców  przema- 
Aviał  z  nocnego  obłoku.  Grożnem  światłem  błyszczeli, 
jak  wodospad  strumienia  Brumy,  kiedy  błyska^\dca 
rozjaśnia  go  przed  nocmm  wędrowcem.  Staje  on 
drżąc  na  swojej  drodze  i  wygląda  porannych  pro- 
mieni. 

»Dla  czego, «  król  rzecze,  »lubi  Foldat  rozlewać 
krew  nieprzyjacielską  po  nocy  ?  Czy  zawodzi  go  ra- 
mię w  bitwie  przy  dziennych  promieniach  ?  Mało 
mamy  przed  sobą  nieprzyjaciół;  dla  czegóż  osłaniać 
się  cieniami  ?  Waleczny  lubi  jaśnieć  w  bitwie  swo- 
jego kraju.  Daremna  była,  wodzu  Momy,  twoja  rada. 
Oczy  Morwenu  nie  śpią;  czujne  są,  jak  orzeł  na 
mszystej  skale!  Niech  każdy  za  swoją  chmurą  zgro- 
madzi siły  własnego  pokolenia.  Jutro  po  dniu  pój- 
dziem  spotkać  nieprzyjaciół  Bolgi.  Potężny  to  był, 
co  przeminął,  ród  Bai'bar-Dutula!« 

»Pokolenie  t\voje«  odpowiedział  Foldat,  »ani  bę- 
dzie zważać  na  moje  kroki.    W  dzień  potykałem  się 


220  PIEŚNI  088JANA 


Z  wrogami  Kairbara;  król  wysławiał  moje  czyny. 
Jednak  bez  łez  jDowstał  jego  kamień.  Żaden  bard 
nie  zaśpiewał  nad  królem  Erynu.  Maź  się  nieprzy- 
jaciel weselić  na  omszonych  górach  ?  Nie,  nie  będą 
się  weselić.  On  był  przyjacielem  Foldata.  Już  w  mil- 
czącej pieczarze  Momy  zamienialiśmy  skrycie  nasze 
słowa,  kiedy  ty,  chłopczyk  jeszcze,  uganiałeś  po  polu 
bródkę  ostu.  Rzucę  się  z  synami  Momy  i  znajdę  nie- 
przyjaciela na  omroczonych  górach.  Pingal,  siwo- 
włosy król  Selm}^,  musi  upaść  bez  pieśni!* 

»I  ty  myślisz,  słaby  czło\\deku,«  odporne  Katmor 
wpółgniewny,  »i  ty  myślisz,  że  Fingal  może  upaść 
w  Erynie  bez  sławy  ?  Mogliżby  bardowie  milczeć 
przy  grobie  króla  Selmy  ?  Skrycie  przynieśliby  mu 
pieśni  i  duch  króla  byłby  zadowolony.  Gdybyś  ty 
upadł,  to  bard  zapomniałby  o  pieśni.  Ponur}'  jesteś, 
wodzu  Momy,  chociaż  ramię  twoje  burzą  jest  w  bi- 
twie. Zapominamże  króla  Erynu  w  jego  ciasnym 
domu  ?  Dla  Kairbara,  dla  brata  mojej  miłości,  nie 
stra\^Tia  moja  dusza.  —  Widziałem  jasny  promień 
radości  przemykający  się  po  jego  myślach,  kiedym 
poAvi'acał  ze  sławą  do  strumienistej  Aty.« 

Odeszli  po  słowach  króla,  każdy  do  własnego 
mrocznego  pokolenia,  które  się  snuły  po  błoniach, 
brzęcząc  i  blaskiem  g^^dazd  słabo  połyskując,  po- 
dobni falom  w  skalistej  zatoce,  kiedy  je  nocu}'  wiatr 
podnosi. 

Wódz  Aty  położył  się  pod  dębem.  Wysoko,  jak 
ciemny  cel,  wisiała  jego  tarcza.  Niedaleko  opierał 
się  o  skałę  *)  piękny  cudzoziemiec  z  Inishuny;  pro- 
mień światła  z  pływającym  kędziorem  z  Lumonu 
sarn.  Zdała  podnosił  się  głos  Fonara  ze  sprawami 
przeszłości.  Niekiedy  pieśń  ginęła  w  rosnącym  szu- 
mie Lubaru.  Bard  zaczął: 


*■)  Sulmala. 


221 


>  Pierwszy  Krotar  zamieszkał  przy  omszonym  stru- 
ip.i  niu  Aty.  Z  tysiąca  górnych  dębów  zbudował  on 
dźwięczne  sale. 

Zbierał  się  tam  lud  na  biesiady  błękitnookiego 
króla;  ale  któryż  z  wodzów  wyrówiia  okazałemu  Kro- 
tarowi  ? 

Na  jeg^o  wejrzenie  rozpromieniali  się  wojownicy 
i  budziły  się  tajemne  westchnienia  dziewic. 

Czczono  wojownika  w  Alnekmie,  pierwszego  z  po- 
kolenia Bolgi.  W  Ullinie .  na  mszystych  dolinach 
Drumardy,  zabamał  się  on  łowami. 

Ujrzała  go  z  lasu  córka  Katmina,  błękitne  oko 
Konlamy.  Skrycie  podniosły  się  jej  westchnienia. 
Skłoniła  głowę  w  rozpuszczone  kędzior3^ 

W  nocy  pojrzał  miesiąc  i  widział  załamane  jej 
białe  ramiona,  bo  potężny  Krotar  był  jej  myślą  pod- 
czas uśnienia. 

Trzy  dni  ucztował  Krotar  z  Katminem.  Czwar- 
tego obudzili  łanie. 

Konlama  poszła  miłym  krokiem  na  łowy. 

Na  ważkiej  drożynie  spotkała  Krotara,  i  razem 
łuk  wypadł  z  jej  ręki. 

Odwróciła  oblicze    przez  pół  kędziorami   zakryte. 

Ocknęła  się  miłość  Krotara.  Zaprowadził  biało- 
piersią  dziewicę  do  Aty;  bardowie  zanucili  przed 
niemi.  Radość  zamieszkała  przy  górze  Katmina.  Za- 
palił się  gniew  Turlocha,  młodzieńca,  który  kochał 
Konlamę  białoręką. 

Przyszedł  z  bitwą  do  Alnekmy,  do  Aty  sarn. 

Pośpieszył  Kormul,  brat  Krotara  wozokotczego, 
ku  walce. 

Przyszedł  i  upadł.  Podniosły  się  westchnienia 
ludu  jego. 

W  milczeniu  i  spiesznie  przeszła  strumień  rozją- 
trzona moc  Krotara. 

Wygnał    nieprzyjaciół   z  Alnekmy  i  powrócił    na 


222  PIEŚNI  OSSJANA 


pociechę  Konlamy.  Bitwa  po  bitwie  następowała. 
Krew  ki-wią  się  obmywała.  Podnosiły  się  obłoki 
Erynu  nawisłe  duchami. 

Wodzome  południa  zgromadzili  się  przy  tarczy 
Krotara.  Poszedł  ze  śmiercią  w  ślad  nieprzyjaciół. 
Zapłakały  dziewice  nad  strumieniami  Ullinu.  Pozie- 
rały ku  mgłom  góry  —  żaden  ło^\iec  nie  spuszczał 
się  ze  zdobyczą. 

Milczenie  zasępiło  się  nad  krajem.  Samotny  me- 
trzyk  jęczał  po  zielonych  grobach. 

Az  przybył  jak  podniebny  orzeł,  kiedy  na  szu- 
miących skrzydłach  wesoło  doświadcza  wiatru,  syn 
Trenmora,  ramię  śmierci.  Konar  od  lesistego  Mor- 
wenu. 

Rozciągnął  potęgę  swoje  nad  zielonym  Erjaiem. 
Śmierć  stąpała  ponuro  za  jego  mieczem. 

Uciekli  z  jego  drogi  synome  Bolgi,  jak  przed 
strumieniem,  który  wypada  z  burzliwej  pustyni,  za- 
lewając razem  pola  i  szumiące  ich  lasy. 

Krotar  stanął  do  boju;  wszakże  pierzchnęli  wo- 
jownicy Alnekmy.  Król  Aty  we  smutku  duszy  odciąg- 
nął zwolna. 

Raz  jeszcze  zajaśniał  na  południu,  ale  słabo,  jak 
jesienne  słońce,  kiedy  od\^dedza  we  mglistej  szacie 
ponury  strumień  Lory.  Zwiędłą  trawę  pokrywa  rosa; 
pole,  choć  błyszczy,  ale  posępne. « 

»Na  co,  bardzie, «  rzekł  Katmor,  »obudzasz  mi 
pamięć  tych,  którzy  uciekli  ?  Może  duch  jaki  szepce 
z  ponurego  obłoku  w  twoje  ucho,  aby  tą  po^\^eścią 
przeszłości  odstraszyć  Katmora  od  pola  bitwy  ?  Mie- 
szkańcy rąbków  nocy,  głos  wasz  jest  dla  mnie  po- 
wiewem, który  strąca  główkę  siwego  ostu  i  jego 
bródkę  po  strumieniu  rozprasza.  W  mojem  łonie  jest 
głos  jeden.  Nikt  go  oprócz  mnie  nie  słyszy.  Dusza 
króla  Erynu  zabrania  mu  chronić  się  bitwy.  » Zawsty- 
dzony bard  przepadł  w  nocy;  odszedł  pochylony  nad 


strumień.  Dumał  o  dniach  Aty,  kiedy  Katmor  z  ra- 
dością jego  pieśń  przyjmował.  Łzy  mu  popłynęły. 
Wiatr  podnosił  jego  brodę. 

Dokoła  spał  Eryn.  Na  oczach  Katmora  snu  nie 
było.  Ciemno,  w  duszy  widział  ducha  zmarłego  Kair- 
bara.  Widział,  jak  nieośpiewanym  pomiatał  nocny 
wiater.  Porwał  się.  Okrążył  wielkim  krokiem  swoje 
wojska;  czasem  uderzył  wypukłą  tarczę.  Ten  dź^vięk 
doszedł  uszu  Ossjana,  na  omszonej  wyżynie  Mory. 

»Fillanie,«  rzekłem,  » nieprzyjaciele  podchodzą. 
Słyszę  tarczę  wojny.  Stań  tu  na  tej  ważkiej  ścieżce. 
Ja  będę  drogę  ich  szpiegował.  Gdyby  ich  wojsko 
spotkało  się  ze  nmą,  to  uderzę  w  twoją  tarczę.  Obudź 
króla  na  błoniu,  ażeby  jego  sława  nie  przepadła. « 
Poszedłem  w  dźwięczącej  zbroi;  dalej  nieco  przesko- 
czyłem strumień,  który  przed  królem  Aty  wił  się 
mrocznie  po  łąkach.  Król  zielonej  Aty  zaszedł  mi 
drogę  z  podniesionym  oszczepem.  Juz  mieliśmy  się 
zmierzyć  w  straszliwej  walce,  podobni  dwom  walczą- 
cym duchom,  co  wychyleni  z  obłoków,  posyłają  ku 
sobie  ryczące  burze,  gdyby  Ossjan  nie  dostrzegł 
w  górze  szyszaku  er^Tiskiego  króla.  Orle  skrzydło, 
szumiąc  z  wiatrem,  pływało  po  nim.  Zapłomienione 
gwiazdy  patrzały  przez  pióra.  Cofnąłem  podniesiony 
oszczep. 

» Królewski  szyszak  przede  mną!  Kto  jesteś,  synu 
nocy  ?  Czy  wsławi  się  oszczep  Ossjana,  jeśli  ciebie 
obali  ?«  On  zatrzymał  nagle  błyszczący  oszczep.  Po- 
stać jego  zdaw^ała  się  podrastać.  Wyciągnął  w  noc 
rękę  i  przemówił  słowami  króla: 

»Przyjacielu  rycerskich  duchów,  trzebaż  mi  było 
spotkać  ciebie  w  takich  cieniach  ?  Często  życzyłem 
sobie  widzieć  ciebie  na  Acie  we  dniach  radości.  Dla 
czegóż  dzisiaj  mam  podnosić  oszczep?  Ossjanie,  słońce 
powinno  patrzeć,  kiedy  jaśni  spotkamy  się  bojem! 
Potomni  wojownicy  będą  uważać  to  miejsce  i  dumać 


224  PIEŚNI  OSSJANA 


ze  drżeniem  o  starych  latach.  Będą  je  uważać  jak 
siedlisko  ducha,  miłego  i  groźnego  duszy !« 

»Powinnoż  się  zapomnieć*  rzekłem,  »to  miejsce, 
gdzie  się  w  pokoju  spotykam}^  ?  Czyż  tylko  spom- 
nienie  bitew  przyjemne  jest  dla  duszy  ?  Nie  -widzi- 
myź  z  pociechą  tego  miejsca,  gdzie  nasi  ojcowie 
ucztowali  ?  Jednak  łzy  napełniają  nam  oczy  na  po- 
lach ich  bitew. 

Te  omszone  kamienie  pomnny  się  podnieść  i  przy- 
szłym latom  mómć:  tu  się  spotkali  Katmor  i  Os- 
sjan;  w  pokoju  spotkali  się  wojo^^aiicy.  Kiedy  już 
znikniesz,  o  kamieniu,  kiedy  strumień  Lubaru  precz 
stąd  odpł3aiie,  wtedy  jaki  wędrowdec  przyjdzie  tu 
może  odpocząć.  Kiedy  zachmurzony  księżyc  roztoczy 
się  nad  jego  głową,  te  nasze  mroczne  postacie  wmie- 
szają się  we  sny  jego  i  będą  mu  to  miejsce  przy- 
pominać. Ale  dlaczegóż,  synu  Barbar-Dutula,  odcho- 
dzisz posępny ?« 

» Niezapomniani,  synu  Fingala,  wstąpimy  kiedyś 
na  wiatry.  Nasze  czyny  są  strumieniem  ŚAviatła  dla 
oka  bardów.  Ale  ciemność  przetacza  się  po  Acie  — 
król  umarł  bez  pieśni.  Z  jego  burzliwej  duszy  upadł 
na  Katmora  promień,  podobny  księżycom  we  chmu- 
rze, wpośrodku  pałających  piorunowych  ścieżek !« 

»S3mu  Erynu,«  odpomedziałem,  » gniew  mój  nie 
mieszka  w  jego  ziemi!  Nienawiść  moja  odpływa  or- 
lim lotem  od  nieprzyjaciela,  który  upadł.  Usłyszy  on 
pieśń  bardów.    Kairbar  rozraduje    się    na  \^datrach.« 

Podniosła  się  \^Tząca  dusza  w  Katmorze.  Wziął 
od  swego  boku  puginał  i  błyskający  złożył  w  moje 
ręce.  Złożył  go  w  moje  ręce  z  westchnieniem  i  od- 
szedł w  milczeniu.  Oko  moje  odprowadzało  odcho- 
dzącego. Bł^^skał  posępnie,  jak  postać  ducha,  który 
na  czarnoosłonionem  błoniu  spotyka  w  nocy  wę- 
drowca. Słowa  jego  są  ciemne,  jak  pieśń  przeszłości, 
a  rano  znika  niewyraźnym  cieniem. 


I 


225 


Któż  to  -wjTliodzi  z  doliny  Lubani,  z  krawędzi 
nigłów  rannycli  ?  Na  jego  gło\vie  błyszczą  niebieskie 
krople.  Jego  krold  na  ścieżce  smutku.  To  Karril 
przeszłości.  Wychodzi  z  milczącej  pieczary  Tury. 
Widziałem,  jak  czerniła  się  w  skale  przez  mgłów 
zasłonę.  Może  tam  siedzi  Kutullin  w  burzy,  która 
nagina  drzewa  ?  Miłe  jest  ranne  pienie  barda  Erynu! 

Karril  zaczął: 

» Ukołysały  się  fale,  ukołysały  się  trwogą;  słyszą 
one,  o  słońce!  dźwięk  twojego  Avschodu.  Synu  nieba! 
straszliwa  jest  twoja  krasa,  kiedy  na  twoich  kędzio- 
rach śmierć  się  spuszcza,  kiedy  wytaczasz  przed 
sobą  tumany  na  pokonane  wojska! 

Ale  miły  twój  promień  dla  łowca,  siedzącego 
śród  burzy  na  skale,  kiedy  pokazujesz  się  jemu  z  pod 
zasłony  chmur  i  promienisz  na  zroszonych  kędzio- 
rach. Spojrzał  na  strumienistą  dolinę  i  postrzegł 
nadchodzącą  sarnę. 

Jakże  długo  wschodzić  będziesz  nad  bojami  i  prze- 
chodzić niebiosa,  niby  krwawa  tarcza  ?  Widzę,  że 
-śmierć  rycerzy  przemyka  się  ciemno  po  twojem  obli- 
czu.« 

» Skąd  te  skłopotane  słowa  Karrila  ?  Czy  syn 
nieba  zasępia  się  ?«  rzekłem.  »Jest  on  bez  plamki 
w  swoim  obiegu  i  zawsze  rad  ze  swego  ognia. 

Tocz  się,  tocz,  beztroskie  światło!  I  ty  jednak 
możesz  kiedyś  upaść.  I  ciebie  może  ogarnąć  czarna 
twoja  godzina,  kiedy  nastrzępiony,  przepływać  bę- 
dziesz niebiosa! 

Jednak  miły  jest  głos  barda  i  pożądany  dla  du- 
szy Ossjana.  Jest  on  jak  poranek  na  szumiącej  do- 
linie, na  którą  słońce  przez  mgły  poziera,  kiedy  na 
skały  występuje. 

Ale  teraz  nie  czas,  o  bardzie,  dosiadywać  w  szran- 
kach pieśni!  Na  dolinie  Fingal  we  zbroi.  Patrz  na 
płomieniącą  się  tarczę  króla!    Zasępia  się  jego  obli- 

PliMA    60SZ«irŃSKIEG0.    I'  15 


226  PIEŚNI  OS?JANA 


cze  między  kędziorami.  Przypatruje  się  szerokiej  po- 
wodzi Erynu.  Czy  widzisz,  Karrilu,  ów  grobowiec 
przy  brzegu  szumiącego  strumienia  ?  Trzy  kamienie 
najeżają  szare  głowy  pod  nagiętym  dębem.  Król  tam 
pogrzebiony.  Oddaj  wiatrom  jego  duszę.  Jest  on  bra- 
tem Katmora.  Otwórz  mu  po^vietrzną  salę.  Niech 
pieśń  twoja  będzie  strumieniem  wesela  dla  ponurej 
duszy  Kairbara!« 


PIESN    TRZECIA. 

Poranek.  Fing-al  zdaje  dowództwo  wojska  na  Gaula,  syna 
Morniego,  a  sam  odchodzi  z  Ossjanem  na  górę  Kormul, 
skąd  bitwie  przypatrywać  się  można.  Bardowip  zaczy- 
nają pieśń  boju.  Obraz  bitwy.  Czyny  Gaula  i  Foldata. 
Foldat  prz3' wodzi  wojsku  Katmora,  który  równie  jak 
Fing-al,  siedzi  spokojnie  na  wzgórzu.  Gaul  i  Foldat  chcą 
się  osobiście  spotkać,  ale  strzała  kaleczy  rękę  Gaulowi. 
Fillan,  syn  Fingala,  przybywa  mu  na  pomoc.  Nadchodzi 

noc;  oba  wojska  rozłączają  się. 
Podczas  uczty  Fingal  nie  znajduje  między  swojemi  wo- 
dzami Konnala,  przyjaciela  swojej  młodości;  zabił  go 
w  boju  Foldat.  Ustęp  o  młodzieiiczych  przygodach  Kon- 
nala. Bard  Karril  posłany  dla  postawienia  grobu  K  onna- 
lowd.  Ta  pieśń  obejmuje  sprawy  drugiego  dnia. 

Któż  to  przy  błękitnym  Lubaru  strumieniu  na 
spadzistym  sarn  pagórku  ?  Wysoki,  opiera  się  na  dę- 
bie, który  nocna  burza  u  szczytu  obszarpała.  Któż, 
jeśli  nie  s^ti  Komhala,  jaśniejący  w  ostatniej  swojej 
bitwie  ?  Wietrzyk  podnosi  sędziwe  kędziory.  Miecz 
Luna  do  połowy  obnażony.  Oko  jego  zwrócone  ku 
Moilenie,  na  ciemne  ruchy  nieprzyjaciół.  Czy  nie  sły- 
szysz głosu  króla  ?  Ryczy  on,  jak  strumień  pustyni, 
kiedy  się  wwłamuje  z  pomiędzy  rozgłośm'ch  opok  na 
szumiące  łany  słońca. 


227 


Nadchodzi  szeroko  rozwinięty  nieprzyjaciel.  » Wsta- 
wajcie, syny  lesistej  Selmy!  —  Bądźcie  jak  skały 
waszej  krainy,  o  których  ciemne  boki  rozbija  się 
powódź  strumieni.  Promień  radości  pada  na  moją 
duszę.  Potężnego  widzę  przed  sobą  nieprzyjaciela. 
Tylko  kiedy  on  słaby,  to  Fingal  w^zdycha;  bo  śmierć 
jego  niesławna  być  może  i  mrok  zamieszka  przy 
jego  grobie.  Któż  będzie  dow^odził  w  bitwie  z  woj- 
skiem Aluekmy  ?  Mój  miecz  wtedy  tylko  błyska, 
kiedy  niebezpieczeństw-o  w-zrasta.  Taki  był  już  daw- 
niej zwyczaj  Trenmora,  władcy  wiatrów.  Tak  szedł 
do  w'alki  błękitnotarcz}'  Tratal.« 

Książęta  pokłonili  się  królowi;  każdyby  chciał 
rozkazy  W' ać  w  boju.  Opowiadają  w  półsłowach  prze- 
ważne swoje  cz}Tiy.  ŹwTacają  oczy  na  Eryn.  Ale 
wdali  od  wszystkich  stał  syn  Morniego,  stał  w  mil- 
czeniu; bo  któżby  nie  słyszał  o  bitwach  Gaula  ?  Pod- 
niosły się  one  w  jego  duszy.  Skrycie  pochwycił  miecz, 
miecz,  który  wyniósł  ze  Strumonu  *),  kiedy  potęga 
Morniego  zgasła. 

Oparty  na  oszczepie,  stał  Fillan  Selmy  w  pły- 
wających kędziorach.  Trzy  razy  podniósł  oko  na  Fin- 
gala;  trzy  razy  zabrakło  mu  głosu  do  przemówienia. 
Brat  mój  nie  mógł  pochlubić  się  bitwami;  odszedł 
nagle.  Schylił  się  nad  oddalon3Tn  strumieniem;  łzy 
wisiały  w  oczach.  Czasami  zbijał  przewróconym  oszcze- 


*)  Strumon,  to  jest  sti-umień  wzgórza,  byl  fjfniazdem 
rodziny  Gaula  w  8{jsiedztvv  ie  Selmy.  Podczas  pochodu 
Gaula  do  Tromatonu  zmarł  mu  ojciec,  jak  sic  to  w  Oito- 
nie  opowiada.  Morni  zalecił,  ażeby  iniccz  Strumonu, 
który  się  zachowywał  w  icłi  rodzinie  jalc  świętość  od 
czasów  Kulgacha,  najsławniejszego  z  przodków,  złożono 
przy  nim  \\'  grobie^  i  żeby  syn  go  nie  dobywał,  chyba 
w  nadzv. yczajncm  niH)('zpłeczpństv,'ie.  Wkrótce  potem 
zabito  Gaulowi  w  boju  dwóch  braci,  a  on  dostał  miecza 
z  grobu.  iMacphcrson  przywodzi  wiersz,  któr}'  opiewa 
cala  tę  czynność  Gaula. 

15* 


228  PIEŚNI  088JANA 

pem  główki  ostu.  Postrzegł  to  Fingal.  Spojrzał  uko- 
sem na  syua.  Patrzał  na  niego  z  tłumioną  radością 
i  odwrócił  się  z  pełną  duszą.  W  milczeniu  z^\TÓcił 
się  król  ku  lesistej  Morze,  zakr^n^'ając  kędziorami 
łzy  pełne.  Nalioniec  odezwał  się: 

» Pierwszy  między  synami  Morniego,  ty  skało, 
która  burzom  urąga,  ty  przewodź  bitme  za  ród  po- 
ległego Kormaka! 

Twój  oszczep  nie  jest  laską  chłopięcia,  ani  twój 
miecz  marm^n  promieniem  śmatła.  Synu  Morniego, 
spojrzyj  na  wroga  i  rozprosz  go!  Fillanie,  uważaj 
wodza!  On  nie  spoczywa  w  potyczce;  jednak  w  boju 
nie  zapala  się  bezprz\i:omnie.  Synu  mój,  zapatruj  się 
na  wodza.  Mocny  on,  jak  strumień  Lubaru,  nigdy  się 
jednak  nie  pieni,  nie  ryczy.  Z  wysoka,  z  chmurzy stej 
Mory  będzie  Fingal  przypatrywał  się  bitwie.  Ossja- 
nie  *),  staniesz  przy  twoim  ojcu,  gdzie  strumień  spada. 
Podnieście  głos,  o  bardy,  a  Selma  pod  tym  dźwię- 
kiem niech  naprzód  postępuje.  Ostatnie  to  jest  moje 
pole  bitwj^;  opromieńcież  je  ś^^^atłem!« 

Jak  przebudzenie  się  gwałtownych  wiatrów,  jak 
dalekie  przewalanie  się  zburzonego  morza,  kiedy  duch 
ponury  ze  wściekłości  napiętrza  bałwany  nad  wyspą, 
nad  siedliskiem  tiunanów  na  głębi;  tak  straszliwy 
był  zgiełk  Avojska,  szeroko  ruszającego  w  pole.  Ro- 
sły Gani  przed  wszystkiemi.  Pod  jego  krokami  iskrzyły 
się  strumienie.  Obok  bardowie  śpiewali.  On  tymcza- 
sem uderzał  w  tarczę,  a  dźwięczne  odgłosy  unosiły 
się  na  skrzydłach  wiatrów. 

Bardowie  śpiewali: 

»Na  Kronie  szumi  po  nocy  strumień.  Nadjina  się 
w    mrocznym    korycie     aż    do    wczesnego    promienia 


*)  Kiedy  Ullin,  pierwszy  bard  Fingala,  posiany  był 
z  ciałem  Oskara  do  Morwenu,  wtedy,  zdaje  się,  Ossjan 
zastępował  jogo  miejsce. 


229 


j)oranku.  Wtedy  spuszcza  się  biało  ze  wzgórza  z  gła- 
;^ami  i  setnemi  lasy.  Niech  krok  mój  daleki  będzie 
od  Krony.  Tam  śmierć  się  kołysze.  Bądźcie  strumie- 
niem Mory,  sjTi}^  chmurnego  Morwenu! 

»Któź  to  stoi  na  wozie,  na  Kłucie  ?  *)  Wzgórza 
drżą  przed  królem.  Ponure  lasy  brzmią  dokoła,  oświe- 
cone jego  stalą.  Widzicie  go,  jak  okrążony  wrogami, 
równa  się  zręcznemu  duchowa  Kolgacha,  kiedj'  roz- 
joędza  chmury  i  harcuje  na  wichrach!  To  skoczny 
biegun  Morniego.  Wyrównaj  twojemu  ojcu,  o  Gaulu! 

» Szeroko  otmera  się  Selma.  Bardo^vie  ujmują 
drżące  ariy.  Dziesięciu  młodzieńców  niesie  dąb  uczty. 
Słoneczny  promień  pokazuje  wzgórza  dalekie.  Ponure 
fale  burzy  pł\Tią  po  trawiastych  łanach.  Czemuś  tak 
cicha,  o  Selmo  ?  Król  powraca  z  całą  sławą!  Czyż 
nie  ryczy  bitwa  ?  Jednak  jego  czoło  spokojne.  Bi- 
twa ryczy,  a  Fingal  zwyciężył.  —  Bądź  podobny 
swojemu  ojcu,  o  Fillanie!« 

Poszli  za  pieśnią.  Wysoko  mieszały  się  oszczepy, 
jak  błonia,  trzciną  porosłe,  pod  jesiennemi  wiatrami. 
Na  Morze  stał  król  we  zbroi.  Mgła  opływała  sze- 
roką jego  tarczę,  co  na  omszonej  skale  Konnula  wy- 
soko na  gałęzi  wisi.  Cicho  stałem  przy  Fingalu 
z  okiem  obróconem  na  lasy  Kromli,  abym  nie  patrzał 
na  wojsko  i  nie  leciał  naprzód  we  wTzącej  duszy. 
Noga  moja  wystąpiła  na  błonie.  Wysoko  połyskiwa- 
łem w  stali,  podobny  spadkom  strumienia  Tromy, 
kiedy  nocne  wiatry  skrępują  go  lodem.  Widzi  go 
chłopiec,  jak  połyska  w  górze  rannym  promieniem, 
nadstawia  ku  niemu  ucho  i  dziwi  się,  że  taki  mil- 
czący. 

I  Katmor  też  nie  siedział  przy  strumieniu,  jak 
młodzieniec  na  spokój  nem  polu.  Szeroko  popychał  on 


*)  Pochód  Morniego  do  Kłuty,  o  którym  tu  wzmiankc 
zachował  się  w  podaniu. 


230  PIEŚNI  OSPJANA 


bitwę,  równą  czarnym,  zmąconym  falom.  Lecz  kiedy 
ujrzał  Fingala  na  Morze,  ocknęła  się  w  nim  szla- 
chetna duma.  »Miałżeby  wódz  Aty  walczyć,  a  króla 
w  polu  niema  ?  Foldacie,  przy  wódź  mojemu  ludowi. 
Ty  jesteś  promieniem  ognia !« 

Wystąpił  Foldat  z  Moray,  jak  chmura,  co  ducha 
odziewa.  Wziął  od  boku  swój  miecz,  jak  płomień, 
i  poprowadził  wojenne  szeregi  naprzód.  Pokolenia, 
jak  wirowate  fale,  rozlały  dokoła  ponure  swoje  siły. 
Dumny  przed  niemi  krok  jego.  Zapłomienione  oko 
ciska  gniewem.  Wezwał  Kormula,  wodza  Dunraty, 
i  tak  się  odezwał: 

»Kormulu,  widzisz  ową  drożynę,  co  zielono  skręca 
się  za  nieprzyjaciela  ?  Postaw  tam  lud  swój,  żeby 
Selma  nie  w^anknęła  się  przed  moim  mieczem.  Bar- 
dowie zielonych  dolin  Erynu,  niech  się  żadnego  głos 
nie  podniesie!  Bez  pieśni  powinni  upaść  syny  Mor- 
wenu.  Są  oni  nieprzyjaciółmi  Kairbara.  Spotka  kie- 
d3'^ś  wędrowiec  na  Lenie  czarną,  gęstą  mgłę,  co  bę- 
dzie snuć  się  z  ich  duchami  po  brzegu  zarosłych 
baguisk.  Nigdy  się  oni  nie  wzniosą  bez  pieśni  do 
mieszkania  wiatrów. « 

Kormul  zachmurzył  się,  kiedy  odchodził.  Ruszyło 
za  nim  jego  pokolenie.  Przepadli  między  skałami.  Oko 
Gaula  śledziło  czarnookiego  wodza  Dunraty.  Rzekł 
on  do  Fillana  Selmy:  »Czy  widzisz  kroki  Kormula? 
Niech  mocne  będą  twoje  ramiona;  kiedy  upadnę, 
spomnij  sobie  Gaula  w  bitwie.  Teraz  rzucam  się  do 
walki  między  szeregi  tarcz !«  Podniosło  się  hasło 
śmierci,  groźny  dźwięk  tarczy  Morniego,  i  niekiedy 
głos  Gaula.  Na  Morze  powstał  Fingal  i  widział  od 
skrzydła  do  skrzydła,  jak  wszystko  razem  tłoczyło 
się  do  bitwy. 

Katmor  strumienistej  Aty  stał,  połyskując,  na 
mrocznem  swojem  wzgórzu.  Równali  się  dwaj  królo- 
wie   dwom    niebieskim  duchom    na  mrocznych    obło- 


231 


kach,  kiedy  rozpuszczają  wiatry  i  wzdymają  rozhu- 
kane morze.  Przewalają  się  pod  niemi  błękitne  fale, 
prute  ścieżką  wieloryba.  Oni  sami  spokojni  są  i  ja- 
śnieją, a  powiew  zlekka    unosi  mgliste  ich   kędziory. 

Jakiż  to  promień  zawisł  wysoko  w  powietrzu  ? 
Ten  promień  to  straszny  miecz  Morniego!  Jego  śla- 
dem śmierć  się  ciśnie.  O  Gaulu,  to  ty  ciskasz  nim 
w  gniewie!  Upadł  Turlaton,  jak  młody  dąbczak  ze 
swojemi  latoroślami.  Wysokołona  jego  oblubienica 
wyciąga  przez  sen  białe  ramiona  ku  powracającemu 
wodzowi,  przez  sen  z  jDod  rozpłynionych  kędziorów 
przy  kipiącym  Morwie.  Oichomo,  to  duch  jego!  Wódz 
poległ.  Nie  śledź  na  wiatrach  Turlatonu  dzwoniącej 
jego  tarczy.  Przeszyto  ją  przy  jej  strumieniach. 
Dźwięk  jej  przeminął. 

I  ręka  też  Foldata  nie  była  spokojna.  Nurtuje 
we  kr^\d  jej  droga.  Konnal  spotkał  się  z  nim  w^e 
walce.  Zamienili  dzwoniące  stale.  Dla  czegóż  oko 
moje  musiało  na  to  patrzeć  ?  Konnalu,  siwe  są  tw^oje 
kędziory.  Byłeś  ty  przyjacielem  cudzoziemców  na 
omszonych  skałach  Dunloru.  Kiedy  się  chmury  mą- 
ciły, wtedy  u  ciebie  sporządzono  ucztę.  Obcy  słyszał 
burze  na  dworze  i  radował  się  przy  gorejącym  dę- 
bie. Po  cóżeś,  synu  Dutkarona,  poległ  we  krwi  ?  Wpół- 
spróchniałe  drzewo  nagina  się  nad  tobą.  Przy  tobie 
leży  złamana  tarcza.  Krew  twoja  spłpva  do  stru- 
mienia, o  ty  tarcz  kruszycielu! 

Ze  wściekłością  porwał  Ossjan  swój  oszczep  — 
ale  Gaul  rzucił  się  na  Foldata,  pominął  słabych, 
a  na  wodza  Momy  gniew  swój  obrócił.  Mieli  już 
podnieść  straszliwe  dzidy,  kiedy  przypadła  niewi- 
doma strzała  i  przeszyła  rękę  Gaula.  Stal  jego, 
gwiżdżąc,  upadła  na  ziemię.  Przybył  Fillan  młody 
z  tarczą  Kormula  i  zastawił  nią  wodza.  Donośnie 
huknął    Foldat  i  w  szerokim    okręgu    rozżarzył   pole 


232  PIEŚNI  OSSJANA 


bitwy,  podobny  do  burzy,  która  prowadzi  szeroko- 
ski'zydły  płomień  na  rozgłośne  lasy  Lumonu. 

»Synu  błękitnookiej  Klaty,  rillanie!«  przemówił 
Gaul,  »ty  jesteś  niebieskim  promieniem,  który  pada- 
jąc na  rozhukaną  głębię,  krępuje  skrzydła  nawal- 
nych  wiatrów.  Kormul  przez  ciebie  upadł  —  rano 
ty  dościgniesz  sław}^  swojego  ojca!  Ale  nie  zapędzaj 
się  zb^^t  daleko,  mój  rycerzu!  Nie  mogę  ci  pomóc 
oszczepem.  Spokojnie  będę  stał  śród  walki;  —  wszakże 
głos  mój  daleko  się  rozlegnie.  Posłyszą  go  s^Tiowie 
Selmy  i  spomną  sobie  wcześniejsze  moje  czyny. « 

Podniósł  się  na  wietrze  głos  straszliwy;  wojsko 
poszło  do  walki.  Słyszeli  go  często  nad  Strumonem, 
kiedy  obwoływał  polowania  łani.  Wznosił  się  on  śród 
walki,  jak  śród  burzy,  która  na  wyŻ3'^nie  to  mgłą  się 
odziewa,  to  wytyka  szeroko  plN-^rającą  głowę.  Zamy- 
ślony ło^%dec  z  błonia,  zarosłego  trzciną,  podnosi  ku 
niemu  oczy. 

Dusza  moja,  o  Fillanie,  śledzi  ciebie  na  ścieżce 
sławy!  Pędzisz  przed  sobą  nieprz^^jaciela.  Może  te- 
raz i  Foldat  pierzchnie...  Ale  noc  z  obłokami  przj-- 
chodzi.  Z  wyżyny  dał  się  słyszeć  róg  Katmora.  Sy- 
nowie Selmy  posłyszeli  głos  Fingala  z  gęstego  tu- 
manu Mory,  Bardowie  rozleli  pieśni,  jak  rosę,  na 
^\Tacające  wojsko. 

Śpiewali  oni: 

»Któż  to  idzie  od  Strumonu  w  pł^nyających  kę- 
dziorach ?  Chód  jej  smutny,  błękitne  jej  oko  z^\tó- 
cone  ku  Erynowi.« 

»Dla  czegoś  tak  smutna,  Ewrichomo  ?  Któż  tak 
sławTiy  jak  twój  wódz  ?  Groźnie  wstąpił  do  bitwy; 
powrócił  jak  ś^viatło  zza  chmury.  Podniósł  miecz 
swój  w  gniewie  —  ulękli  się  błękitnotarczego  Gaula.« 

» Wpadła  radość,  jak  szumiący  poicie  w,  do  kró- 
lewskiej duszy.  Spomniał  na  bitwy  przeszłości,  na 
dni,  kiedy  ojcowde  walczyli.    Dni  przeszłości  wróciły 


233 


do  myśli  Fingala,  kiedy  zobaczył  sławę  swojego  syna. 
Jak  się  cieszy  słońce  na  obłoliu  z  drzewa,  podnie- 
sionego swoim  promieniem,  Idedy  samotna  jego  głowa 
wstrząsa  się  na  błoniu,  tak  się  cieszył  król  z  Fillana.* 
Jak  toczące  się  po  wzgórzach  grzmoty,  kiedy 
!  i  Lary  pochmurne  są  i  ciche,  tak  są  wdzięczne, 
l.  Jv  są  groźne  kroki  Selmy.  Po^Tacają  w  dźwięku, 
1  ik    orły    do    swoich    skał    czarnobrunatnych,    kiedy 

l)Qdą  na  błoniach  słabe  dzieci  polotnej   łani.    Cie- 

się  wami  ojcowie  na  swoich  obłokach,  syny  stru- 
i :  1 1  -iiistego  Morwenu ! « 

Taki  był  na  Morze  łan  nocny  głos  bardów.  Na 
.-.:(  życie  Kormula,  od  burz  podart\Tn,  wzniósł  się  pło- 
mień stu  dębów.  Przyrządzono  ucztę,  a  błyskotni  wo- 
dzowie zasiedli  kołem.  Był  tam  Fingal  w  całej  swo- 
jej mocy;  szumiało  na  jego  szyszaku  orle  skrzydło. 
Mruczący  wiatr  zachodu  przewiewał  czasami.  Długo 
poglądał    król  dokoła;    nakoniec    ^wmówił    te  słowa: 

»Moja  dusza  czuje  brak  śród  naszej  radości.  Nie 
dostrzegam  jednego  z  moich  prz^^jaciół.  Spadł  wierz- 
chołek drzewa.  .  Burzliwy  wdcher  trafił  na  Sehnę. 
Gdzie  jest  wódz  Dunlory  ?  Moźnaż  przy  uczcie  za- 
pomnieć Konnala,  tego,  któr}^  na  dźwięcznej  swojej 
sali  nie  zapomniał  nigdy  o  cudzoziemcu  ?  Milczycie 
w  rnojej  obecności  ?  A  \%dęc  Konnala  już  niema!  Niech 
radość,  o  wojowTiiku,  spotka  ciebie,  jak  strumień 
światła!  Niech  szybki  będzie  na  szumiących  wiatrach 
twój  przechód  do  twoich  ojców!  Ossjanie,  twoja  du- 
sza jest  ogniem;  rozpłomień  pamięć  króla!  Obudź 
bitwy  Konnala,  kiedy  po  raz  pierwszy  zajaśniał  na 
wojnie!  Kędziory  Konnala  były  siwe  *),  a  dni  jego 
młodości  były  też  i  mojemi.  Jednego  dnia  naciągnął 


*)  Po  śmierci  Komaln,  Dutkaron,  ojciec  Konnaht,  wy 
chowy waJ  Fingala;  stąd  ich  przyjaźń. 


234  PIEŚNI  OSSJANA 


Dutkaron  po  raz  pierwszy  nasze  łuki  ku  sarnom 
Dunlory.« 

Ja  zaśpiewałem: 

»Wiele  jest  ścieżek  do  naszych  bitew  na  zielo- 
ny cli  dolinach  Erynu.  Często  podnosił  się  żagiel  na 
modrych,  rucha wych  falach.  Ciągnęliśmy  kiedyś,  we 
dniach  innych,  na  pomoc  pokoleniu  Konara.  Wrzała 
walka  w  Alnekmie,  przy  pienist_'/m  stnunieniu  Du- 
tuli.  Z  Kormakiem  poszedł  do  bitwy  Dutkaron  od 
chmurzystej  Selmy.  Nie  sam  Dutkaron  poszedł;  jego 
syn  szedł  przy  jego  boku;  młodzieńczy  Konnal  z  dłu- 
giem! kędziorami  po  raz  pierwszy  ujął  tu  swoją 
dzidę.  Wysłałeś  ich,  o  Fingalu,  na  pomoc  królowi 
Erynu.  Równa  potędze  wrzącego  oceanu,  rzuciła  się 
Bolga  do  walki.  Na  czele  szedł  dmmiy  Kalkula,  wódz 
modrostrumienistej  Aty.  Zaczęła  się  bitwa.  Kormak 
jaśniał  w  boju,  jak  postacie  jego  ojców.  Ale  nad 
wszystkich  skarał  Dutkaron  nieprzyjaciół.  I  twoje, 
o  Konnalu,  ramię  nie  spało  pod  ojcowskim  bokiem. 
Kalkida  przemógł;  jak  mgły  rozpędzane,  tak  pierz- 
chnęły  lud}^  Kormaka.  Wtedy  podniósł  się  miecz 
Dutkarona  i  żelazo  szerokotarczego  Konnala.  Zasła- 
niali pierzchających  przyjaciół,  jak  dwie  skały  z  sos- 
no wemi  wierzchołkami.  Noc  spadła  na  Dutulę;  niemo 
stali  wodzo-rtde  śród  pola.  Potok  szumiał  ^ypoprzek 
drogi;  Dutkaron  nie  mógł  go  przebyć. 

» Czego  stoisz,  mój  ojcze  ?«  rzekł  Konnal.  » Słyszę 
wrzawę  nieprzyj  aciół ! « 

»Uciekaj,  Konnalu,  uciekaj !«  zawołał  głośno.  »Gi- 
nie  już  siła  twojego  ojca!  Raniony,  powracam  z  bi- 
twy. Tu  na  noc  zostanę. « 

»Ale  nie  sam  tu  zostaniesz!*  przemówił  Konnal 
z  głębokiem  westchnieniem. 

»Moja  tarcza,  jak  orle  skrzydło,  zasłoni  króla 
Dunlory.«  I  usiadł  smutny  przy  ojcu  —  potężny 
Dutkaron    skonał.    Dzień   się    ocknął,    noc  powi*óciła. 


235 


Nie  pokazał  się  żaden  bard,  dumający  samotnie  na 
błoniu.  Mógłże  Konnal  odstąjDić  grobu  ojca,  zaczemby 
ten  odebrał  swoją  cześć?  Naprężył  łuk  na  sarnę; 
urządził  samotną  ucztę.  Siedm  nocy  spoczywała  jego 
głowa  na  ojcowskim  grobie.  I  zawsze  widywał  ojca 
we  śnie.  Wid}"^vał  ponurego  we  mglistej  odzieży, 
podobnego  ^vĄ"ziewom  zarosłego  Lęgu.  Nakoniec  uj- 
rzał Kalgana,  barda  wysokiej  Temory.  Wtedy  Dut- 
karon  odebrał  cześć  swoją  i  wstąpił  na  wiatry. « 

»Miła  jest  ucłiu,«  rzekł  Fingal,  »poc}iwała  króla 
mężów,  kiedy  łuk  jego  silny  był  w  boju,  kiedy  wy- 
pogadzało  się  przy  nim  lice  zasmuconego.  Oby  i  moje 
imię  było  tak  wsławione,  kiedy  bardo^\ie  przyświecą 
podnoszącej  się  mojej  duszy!  Karrilu,  sjaiu  Kinteny, 
weź  bardów  i  postaw  grobowiec.  Niech  jeszcze  tej 
nocy  zamieszka  Konnal  ciasny  swój  domek.  Niech 
dusza  walecznego  nie  błąka  się  po  wiatrach.  Słabo 
świeci  księżyc  na  Moilenie  przez  szerokowierzche 
lasy  wzgórza;  przy  jego  promieniach  postawcie  ka- 
mienie wszystkim,  którzy  w  tej  bitwie  upadli.  Cho- 
ciaż nie  byli  wodzami,  jednak  ramiona  ich  silne  były 
śród  boju.  Byli  oni  moją  skałą  w  przygodzie,  górą, 
z  której  spuszczało  się  moje  orle  skrzydło.  Przez 
nich  sławnym  zostałem.  —  O  Karrilu,  nie  zapomi- 
naj pobitych!* 

Głośno,  odrazu  podniosła  się  pieśń  grobowa  stu 
bardów.  Karril  przodkował;  poszli  za  nim,  jak  szmer 
za  strumieniem.  Milczenie  przebywa  na  dolinach  Moi- 
leny;  każda  z  ciemnym  sti'umieniem  skręcała  się  po- 
między górami.  Słyszałem  głos  bardów,  cichszy  i  cich- 
szy, im  dalej  odchodzili.  Wsparłem  się  na  tarczę 
i  uczułem,  że  się  rozpromienia  moja  dusza.  W  pół- 
utworzonych  słowach  rozleciała  się  moja  pieśń  na 
wiatry.  Tak  słychać  Aviosenny  głos  drzewa  na  doli- 
nie.   Słońce  zielony  liść  skubie,    a    ono    potrząsa  sa- 


236  PIEŚNI   OSSJANA 

motną  głową.  Okrąża  go  pszczół  brzęczenie.  Z  ra- 
dością pogląda  ku  niemu  łowiec  gwarnego  błonia. 

Zdała  stał  młodzieńczy  Fillan.  Błyskotny  jego 
szyszali  leżał  na  ziemi.  Czarny  włos  spływał  z  wia- 
trem. Promieniem  śmatła  jest  syn  Klat^^  Słucliał 
z  radością  słów  królewskicli.  Wspierał  się  na  oszczep. 

Wozokotczy  Fingal  mówił: 

»Synu  mój,  widziałem  tAvoje  czyn}!-,  i  radowała 
się  we  mnie  dusza.  Sława  naszych  ojców,  mówiłem, 
przełamuje  się  przez  to  gęste  climurzysko.  Waleczny 
jesteś,  synu  Klaty,  ale  za  porywczy  w  boju.  Nie  rzu- 
cał się  tak  Fingal,  chociaż  nie  lękał  się  nieprzyja- 
ciela. Niech  za  tobą  będzie  twój  lud  w  szeregach; 
tam  jest  potęga  w  polu!  Wtedy  długo  będziesz  sław- 
ny i  zobaczysz  groby  stare.  Po\\Taca  do  mnie  du- 
manie o  przeszłości,  o  cz^Tiach  dni  innych,  kiedy  po 
raz  pierwszy  wj^szedłem  z  oceanu  na  "^wspę  zielo- 
nych dolin. «  Nakłoniliśmy  się  ku  głosowi  króla.  Księ- 
życ wjgrzał  w  pełni  ze  swojego  obłoku.  Zbliżyły  się 
mgły  szarobokie,  mieszkania  duchów. 


PIESN    CZWARTA. 

Po  mowie  Fingala,  w  której  opisuje  swoje  wesele  z  Ro- 
skraną,  córką  Kormaka,  króla  Temory,  zwraca  się  poeta 
ku  wojsku  Bolg-ów  i  kreśli  położenie  Katmora  i  Sulmali. 
Sulmala,  kochanka  króla,  córka  Konmora,  króla  Inishuuy, 
przebrana  za  rycerza,  towarzyszmy  tajemnie  KatmoroAvi. 
Kłótnia  Foldata  i  IMaltosa,  którą  kończy  -s^  danie  się  Kat- 
mora; poczem  oddala  się  król  na  spoczynek.  Duch  Kair- 
bara  przepowiada  mu  śmiei'ć  blizlvą.  Katmor  poznaje 
śpiąca  Sulmalę.  Poranek.  Monolog  Sulmali. 

» Siedziałem    pod  dębem,    na  strumienistej    opoce 
Selmy, «   mÓT^dł  król,   » kiedy  przyszedł  od  morza  Kon- 


237 


nal  ze  złaraamTn  oszczepem  Dutkarona.  Młodzieniec 
stał  w  oddaleniu  i  od^^Tacał  ocz}".  Dumał  o  l^rokach 
ojca  na  jego  zielonych  wzgórzach.  Zachmurzyłem  się 
na  siedzeniu.  Ponure  dumy  nawisły  nad  moją  duszą. 
Królowie  Erynu  wystąpili  przede  mnie.  Wychwyci- 
łem miecz  do  połowy.  Powoli  zbliżyli  się  wodzome 
i  wznieśli  ku  mnie  milczące  ocz}'^,  głosu  mojego  cze- 
kając; stali  jak  szereg  obłoków;  głos  mój  był  dla 
nich  wiatrem  nieba,  który  mgłę  przepędza. 

» Kazałem  rozpiąć  biały  mój  żagiel  przed  szimiera 
wiatrów  Kony.  Trz^-stu  młodzieńców  patrzało  z  fal 
swoich  na  w^^^ukłą  tarczę  Fingala.  Wisiała  wysoko 
na  maszcie,  jak  hasło  na  modrem  morzu,  ale  kiedy 
noc  opadła,  uderzałem  niekiedy  w  czuwającą  tarczę; 
uderzałem  i  patrzałem  w  górę  na  ogniokędziory  Ule- 
rin.  Pokazała  się  gwiazda  nieba.  Zapłomieniona,  wę- 
drowała pomiędzy  obłokami.  Płynąłem  za  przyjaznym 
promieniem  po  słabołyskającej  głębi.  Rano  podniósł 
się  Eryn  we  mgle.  Przybyliśmy  do  zatoki  Moileny, 
gdzie  modre  fale  kołyszą  się  w  łonie  rozgłośnych 
lasów.  Tu  w  skrytych  salach  uniknął  Kormak  potęgi 
Kolkula.  Nie  sam  uniknął  nieprzyjaciela:  było  tu  mo- 
dre oko  Roskrany,  Roskrany,  córy  króla,  dziewicy 
białorękiej. 

»Siwy,  na  stępionym  oszczepie,  w}'szedł  Kormak 
zgrzybiałym  krokiem.  Uśmiechnął  się  w  pływających 
kędziorach,  ale  w  jego  duszy  była  zgryzota.  Przej- 
rzał małą  naszych  liczbę  i  westchnienie  jego  podnio- 
sło się.  —  » Widzę  zbroję  Trenmora,«  rzekł;  »ten 
chód  jest  królewski.  Fingalu,  ty  jesteś  promieniem 
światła  dla  zachmurzonej  duszy  Kormaka!  Wcześnie, 
synu  mój,  podniosła  się  twoja  sława;  ale  mocni  są 
nieprzyjaciele  Erjoiu.  O  synu  wozokotczego  Komhala, 
są  oni  jak  nurty  strumienistego  kraju !«  —  » Jed- 
nak,«  mówiłem  ze  wznoszącą  się  duszą,  » możemy  ich 
odpędzić.  Nie  z  rodu  słabych  jesteśmy,  królu  błękit- 


PIEŚNI   OSSJANA 


notarczego  wojska!  Czyż  wchodzi  między  nas  bojaźń, 
kiedy  się  w  polu  nieprzyjaciel  pomnaża  ?  Nie  rozto- 
czy się  pomrok,  królu  eryński,    ua  tę  młodzież  boju! 

» Puściły  się  łzy  królowi;  w  milczeniu  ścisnął  mię 
za  rękę.  »Latorośli  wspaniałego  Trenmora,«  rzekł 
nakoniec,  »nie  napędzam  na  ciebie  żadnej  chmury. 
Ty  gorejesz  ogniem  swoich  ojców.  Widzę  twoją 
sławę.  Odznacza  ona  twoją  drogę  śród  bitew,  jak 
strumień  światła.  Ale  zaczekaj  na  prz^^bycie  Kair- 
bara  *);  mój  syn  połącz}'  miecz  swój  z  twoim.  Zwo- 
łuje on  synów    Erj-nu  z  nad  ich  strumieni   dalekich. 

» Przyszliśmy  do  sali  króla,  opasanej  skałami,  na 
których  innym  boku  dawny  strumień  ślad  zostawił. 
Gałęziste  we  mchu  dęby  nachylały  się  dokoła  moc- 
na brzoza  kołysała  się  w  pobliżu.  Skryta  przez 
pół  w  cienist^Tn  gaju,  podniosła  pieśń  Roskrana; 
brząkała  po  arfie  białemi  rękami.  Postrzegłem  błę- 
kitne jej  oko.  Zdawała  się  być  niebieskim  duchem, 
odziamon  do  połowy  w  rąbek  chmury. 

»Trzy  dni  ucztowaliśmy  na  Moilenie.  Jaśniejąc, 
podniosła  się  ona  we  wzruszonej  mojej  duszy.  Kor- 
mak  zobaczył  moje  zasępienie  i  dał  mi  białopiersią 
dzie\\icę.  Prz3szła  ze  spuszczonem  okiem,  okryta  peł- 
nemi  kędziorami.  Przyszła  —  nagle  zawrzała  bitwa. 
Kolkula  się  pokazał.  Pochwyciłem  oszczep.  Mój  miecz 
z  moim  ludem  poleciał  ku  szeregom  nieprzyjaciół. 
Alnekma  pierzchła,  Kolkula  upadł,  a  Fingal  ze  sławą 
po-^TÓcił. 

» Wsławia  się  ten,  o  Fillanie,  kto  walczy  mocą 
swojego  wojska.  Bard  stąpa  jego  śladem  przez  kraj 
nieprzyjaciela.  Ale  kto  sam  walcz;\^  —  z  tego  czy- 
nów   mało    przejdzie  do    potomności.     Dziś    jaśnieje, 


*)  Kairbar,  syn  Kormaka,  został  po  niui  królem,  ale 
krótko  panował.  Nastąpił  po  nim  jego  syn  Areto,  ojciec 
Kormaka,  którego  zamordował  Kairłjar,  król  Aty. 


239 


jak  potężne  światło  —  jutro  juz  go  niema.  Jedna 
pieśń  objęła  jego  sławę;  na  jednem  ciemnem  polu 
jest  jego  imię!  Zapomniany  tam,  gdzie  się  nie  roz- 
rasta gęsta  murawa  jego  grobu !« 

Te  były  słowa  Fingala  na  Morze  sarn.  Trzech 
bardów  ze  skały  Kormula  zlało  śpiew  miły.  Sen  spu- 
ścił się  z  dźwiękami  na  daleko  rozłożone  wojsko. 
Karril  powTÓcił  z  bardami  od  grobu  wodza  Dunlory. 
Głos  poranny  nie  dojdzie  już  do  ciemnego  łoża  Dut- 
karona.  Nie  usłyszy  więcej  biegu  sarn  przy  sw-ojem 
wązkiem  mieszkaniu! 

Jak  skłócone  chmury  tłoczą  się  do  ogniojawa 
nocy,  kiedy  światło  jego  błyska  nad  burzącem  się 
morzem,  tak  tłoczył  się  Eryn  do  pałającej  postaci 
Katmora.  Wyniosły,  w  ich  pośrodku  podnosił  on  cza- 
sem niedbale  oszczep,  jak  się  podnosił  i  opadał 
dźwięk  dalekiej   arfy  Fonara. 

Blizko  niego  opierała  się  o  skałę  błękitnooka 
Sulmala,  białopiersia  córa  Konmora,  króla  Inishuny. 
Błękitnotarczy  Katmor  przyszedł  mu  na  pomoc  i  zbił 
nieprzyjaciela.  Sulmala  widziała  go  okazał^TU  na  bie- 
siadnej sali.  Ale  oczy  Katmora  obojętnie  patrzały 
na  dziewicę  długowłosą. 

Trzeci  dzień  następował ,  kiedy  przybył  Fitil 
z  Erynu  strumieni.  On  opowiedział  o  podniesieniu 
tarcz  na  Selmie,  niebezpieczeństwa  Kairbara.  Katmor 
podniósł  żagiel  na  Kłucie,  ale  wiatry  zaba\\dły  się 
w  innych  ziemiach.  Trzy  dni  czekał  na  brzegu  i  zAvra- 
cał  oko  na  sale  Konmora.  Myślał  o  córce  obcego, 
a  westchnienie  jego  podniosło  się.  Wiatry  obudziły 
już  falę,  kiedy  przybył  z  pagórka  młodzieniec  we 
zbroi,  aby  przy  Katmorze  zażył  swojego  miecza  na 
głośnych  jego  polach.  Była  to  białoramienna  Sul- 
mala. Skrycie  przebywała  pod  szyszakiem;  kroki  jej 
pilnowały  króla;  z  radością  patrzała  na  niego  błę- 
kitnem  okiem,    kiedy  leżał  przy  szumiącym    strumie- 


240  PIEŚNI   OSSJANA 


niu.  Ale  Katmor  myślał,  że  ona  sarny  ściga  na  Lu- 
monie.  Myślał,  źe  piękna  wyciąga  ze  skały  białą  rękę 
na  wietrzyk,  aby  czuć  lot  jego  do  Er^oiu,  do  zielo- 
nego mieszkania  jej  kochanka.  Przyrzekł  jej  poAvró- 
cić  białopiersim  żaglem.  O  Katmorze!  dziewica  przy 
tobie,  oparta  o  skałę. 

AVysokie  postacie  wodzów  stały  dokoła;  brako- 
wało czarnobrewego  Foldata.  A  on,  oparty  na  odda- 
lonem  drzewie,  zanurzył  się  w  dumnej  duszy.  Gęsty 
włos  jego  gwizdał  wiatrem.  Niekiedy  pieśń  mruczał. 
Nakoniec  uderzył  w  gniewie  drzewo  i  udał  się  do 
króla.  Spokojna  i  szlachetna,  podniosła  się  przy  świe- 
tle dębu  postać  młodego  Hidali.  Spły^^ał  mu  włos 
po  rumian3'ch  jagodach  smugami  płynącego  światła. 
Słodki  był  głos  jego  w  Klorze,  w  dolinie  ojców. 
Słodki  był  głos  jego,  kiedy  trącał  arfę  na  sali,  w  po- 
bliżu szumiących  swoich  strumieni. 

»Królu  Er3'nu,«  rzekł  Hidala,  »teraz  właśnie  czas 
uczty.  Rozkaż,  aby  się  podniosły  głosy  bardów,  aby 
odśpiewały  noc  uchodzącą.  Dusza  groźniej  powraca 
od  pieśni  do  walki.  Ciemność  spocz^nya  na  Er3aue. 
Rąbek  obłoku  ze  wzgórka  na  wzgórek  spada.  Da- 
leko i  mrocznie  ^vidać  na  błoniach  groźny  przechód 
duchów.  Duchy  upadłych  nachylają  się  ku  pieśniom. 
Rozkaż,  o  Katmorze,  trącić  arfy,  aby  pocieszyć  umar- 
łych na  ich  wędrownych  wiatrach!* 

» Zapomnienie  wszystkim  umarłym!*  rzekł  Foldat 
z  Avybuchającym  gniewem.  »Nie  musiałżera  ustąpić 
z  placu  bitwy?  I  jeszcze  miałbym  pieśni  słuchać? 
Jednak  nie  próżnowałem  w  boju.  Strumieniła  się 
krew  po  moich  śladach.  —  Ale  —  niedołężni  byli 
za  mną.  Nieprzj^jaciel  umknął  przed  moim  mieczem. 
Na  dolinie  Klonny  potrącaj  arfę.  Dura  niech  odpo- 
wiada głosom  Hidali.  Za  twoim  długim,  złotym  kę- 
dziorem wj^gląda  dziewica  z  lasu.  Ustąp  na  głośne 
łąki  Lubaru.  Tutaj  pole  rycerzy!* 


241 


» Królu  Erynu,«  rzekł  Maltos,  »ty  sam  nami  do- 
wodź! Ty  jesteś  dla  naszych  oczu  ogniem  na  mgii- 
stoczarnych  polach.  Przechodzisz  wojsko  jak  burza 
i  w  krew  je  ciskasz.  Ale  kiedy  powTacasz  z  bitwy, 
któż  twoje  słowa  słyszy  ?  Okrutnik  bawi  się  śmier- 
cią. Pamięć  jego  odpoczywa  na  ranach  od  jego 
oszczepa.  Bój  wre  w  jego  myślach;  jego  słowa  nieu- 
staimie  słychać.  Twój  pęd,  wodzu  Momy,  rówaiał  się 
mętnemu  strumieniowa.  Śmierć  biegła  za  twoim  śla- 
dem. Ale  i  inni  robili  oszczepami.  Nie  było  za  tobą 
niedołężnych,    tylko  że  nieprzyjaciel  był  silny. « 

Widzi  Katmor,  że  wściekłość  rośnie,  że  każdy 
■występuje  naprzód.  Już  miecze  były  ^yjDÓłdobyte,  już 
w  milczeniu  zataczali  oczami.  Wraz  byliby  się  zmie- 
rzyli strasznem  spotkaniem,  gdyby  gniew  Katmora 
nie  był  wybuchnął.  Dobył  on  miecza,  że  aż  błysnął 
śród  nocy  od  wysoko  pałającego  dębu.  » Synowie  py- 
chy!«  zawołał  król,  »poskromcie  w^zburzone  dusze! 
Precz  w  ciemność!  Na  cóż  mam  rozżarzać  swoją 
wściekłość?  Mamźe  was  obu  orężem  ugłaskać?  Nie 
jest  tu  pora  do  kłótni.  Odstąpcie,  chmury,  od  mojej 
uczty!  Nie  budźcie  wdęcej  mojej   duszy !« 

Przepadli  oczom  króla  każdy  w  swojej  stronie, 
jak  dwa  bałwany  mgły  porannej,  kiedy  na  jaśnieją- 
cej skale  słońce  pomiędzy  niemi  się  wzniesie.  Czarne, 
rozpływają  się  na  strony  każda  do  swego  zarosłego 
bagna. 

W  milczeniu  siedzieli  wodzo%vie  przy  uczcie.  Po- 
zierali czasem  na  króla  Aty,  który  się  przechadzał 
po  skale  dla  uspokojenia  duszy.  Wojsko  leżało  na 
polu.  Sen  spadł  na  Moilenę.  Głos  tylko  Fonara  od- 
zywał się  pod  drzewem  oddalonem.  Brzmiał  on  na 
cześć  Katmora,  Lartonowego  syna  z  Lumonu.  Ale 
Katmor  nie  słuchał  swojej  pochwały.  Układł  się  przy 
szumie  strumienia.  Szepcący  podmuch  nocy  pływał 
po  gwiżdżących  jego  kędziorach. 

PISMA    GOSZCZłfi3KlE00.    II.  16 


242  PIEŚNI  OSSJANA 


Brat,  napółwidomy,  zeszedł  z  nizkozawieszonej 
chmury  do  snów  jego.  Radość  świtała  na  jego  obli- 
czu; wysłuchał  on  pieśni  Karrila,  Burza  niosła  ciem- 
nolirawędzią  chmurę,  którą  z  łona  nocy  porwał,  wstę- 
pując ze  sławą  do  powietrznej  sali  ojców.  Zabrzmiał 
słabemi  słow}'  •\vi3Ółzmieszanemi  ze  szumem  strumienia. 

»Niech  radość  spotka  duszę  Katmora!  Głos  jego 
dał  się  słyszeć  na  Moilenie.  Bard  Kairbarowi  dał 
pieśń  swoją.  Już  on  wędruje  na  wiatrach.  Moja  po- 
stać na  sali  ojców  -  jak  jiołysk  groźnego  śwdatła, 
które  śród  burzliwej  nocy  przebiega  pustynie,  Kiedy 
upadniesz,  nie  będzie  przy  twoim  grobie  brakowało 
barda.  Synowie  pieśni  kochają  walecznych.  Katmo- 
rze,  imię  twoje  jest  wdzięcznym  powiewem!  Powstaje 
dźwięk  żałoby.  Tam,  na  łonach  Lubaru  głos  jakiś! 
Jeszcze  głośniej,  o  mroczne  duchy!  Zmarli  są  sławoii! 
Wyraźnie  wzd}Tna  się  dźwdęk  słaby.  Słychać  jedynie 
chrypiącą  burzę.  Ach!  wkrótce  Katmor  polegnie!* 

Zmnięty  w  samego  siebie,  odpłynął  duch  na  łono 
burzy;  stare  dęby  uczuły  jego  i^rzelot  i  wstrząsły 
szumiącemi  głowami.  Katmor  skoczył  z  ustronia  od- 
poczynku. Ujął  groźny  oszczep.  Pojrzał  dokoła  i  nic 
nie  widział,  jak  noc  czarnoszatą. 

»Był  to  głos  króla, «  rzekł  on,  »ale  postać  jego 
zniknęła.  Dzieci  nocy,  nie  dostrzec  waszego  śladu 
w  powietrzu!  Często  ^vidać  was  w  dzikiej  puszczy, 
jak  odbity  promień,  ale  kryjecie  się  w  burzy,  nim 
się  nasze  kroki  zbliżą.  Odejdź  ^^ięc,  słaby  rodzie! 
Niczem  jest  wasza  madomość!  Wasza  radość  zni- 
koma, jak  sny  naszego  odpoczynku  albo  jak  prze- 
lotne po  naszej  duszy  marzenia!  Prędko  więc  spo- 
cząć ma  Katmor  ciemno  nakryty  w  ciasnym  domku, 
gdzie  nie  dochodzi  poranek  z  półotwartemi  oczami. 
Precz,  cieniu!  Moja  jest  walka!  Precz  podobne  my- 
śli! Pójdę  na  orlich  skrzydłach  ogarnąć  promień 
sławy!  W  samotnej  dolinie  strumienia  przebj^ya  po- 


243 


zioma  dusza.  Upływają  lata,  wieki  powracają,  a  ona 
nieznana.  W  burzy  przychodzi  śmierć  climurzysta 
i  powala  siwą  głową.  Duch  jego  odziewa  się  wyzie- 
wami bagnistego  błonia.  Nie  ustępuje  on  nigdy  na 
wzgórza;  zawsze  on  w  omszonych,  wietrznych  doli- 
nach. Nie,  Katmor  nie  tak  umrze!  Nie  był  on  chłop- 
cem w  polu,  który  tylko  szuka  łoża  spocz3aiku  sarn 
na  rozgłośnem  wzgórzu.  Z  królmi  ja  szedłem;  groźne 
pole  walki  było  dla  mnie  weselem,  to  pole,  gdzie 
się  wojska  łamały,  jak  morze  przed  burzą. « 

Takrozma\\'iał  król  Alnekmy,  rozpromieniony  w  pod- 
niosłej duszy.  Męstwo,  jak  miły  płomień,  zajaśniało 
w  jego  piersi.  Okazale  szedł  błoniem;  ramiy '  pro- 
mień rozlewał  się  wokrąg.  Zobaczył  szare  wojsko  na 
polach,  rozciągające  się  długiemi  szeregami  w  świe- 
tle. Uradował  się,  jak  duch  niebieski,  który  przemy- 
kając morzem,  widzi  je  w  spokoju  i  wszystkie  ma- 
try  uciszone.  Lecz  wkrótce  obudzi  on  te  wały  i  po- 
toczy je  daleko  na  rozgłośne  brzegi. 

Na  zarosłym  brzegu  strumienia  spała  córa  Inis- 
huny.  Szyszak  zleciał  z  jej  głowy.  Sen  jej  był  w  krai- 
nie ojców.  Tam  poranek  na  polach.  Siwe  strumienie 
igrają  po  skałach.  Wietrzyk  w  cieniowanych  falach 
przepływa  zarosłe  pola.  Tam  dźwięk,  który  wzywa 
na  łowy,  tam  stąpanie  wojowników  ze  sal.  Ale  wy- 
żej wszystkich  widać  rycerza  strumienistej  Aty.  Prze- 
chodząc okazale,  rzuca  na  Sulmalę  spojrzenie  pełne 
miłości.  Ona  odwraca  lice  z  dumą  i  obojętnie  łuk 
naciąga. 

Te  hyly  sny  dziewicy,  kiedy  Katmor  z  Aty  nad- 
szedł. Postrzegł  piękne  oblicze,  opłynione  rozwianemi 
kędziorami.  Poznał  dziewicę  Lumonu.  Cóż  miał  Kat- 
mor począć?  Podniosło  się  jego  westchnienie;  łzy  się 
polały.  Ale  nagle  się  odwrócił.  Nie  czas,  o  królu 
Aty,  rozbudzać  tajemną  duszę!  Przed  tobą  krąży  bi- 
twa, jak  wzbierający  strumień. 


244  PIEŚNI   OSSJANA 

Uderzył  ostrzegającą  tarczę  *),  w  której  mieszkały 
głosy  wojny.  Porwał  się  dokoła  Eryn,  jak  szum  or- 
licli  skrzydeł.  Rzuciła  .się  Sulmala  ze  snu  z  rozczocli- 
ranemi  kędziorami.  Podjęła  z  ziemi  szyszak  i  zadrżała 
na  swojem  siedzeniu.  Na  cóż  mieliby  poznać  w  Ery- 
nie córę  Inisliimy?  Spomniała  na  ród  królewski. 
Wstała  duma  jej  duszy.  Poszła  między  skały  nad 
snujący  się  błękitnie  strumień  doliny,  gdzie,  nim 
wojna  powstała,  mieszkały  brunatne  łanie.  Tu  głos 
Katmora  dochodził  czasem  do  uszu  Sulmali.  Dusza 
jej  zasępiona.  Te  słowa  na  wiatr  wylała: 

» Odeszły  sny  Inishuny,  pierzchły  od  mojej  du- 
szy. Nie  słyszę  polowania  w  mojej  krainie:  okrytam 
szatą  wojny.  Wyzieram  z  obłoku.  Żaden  promień  nie 
przybywa  rozjaśnić  mojej  ścieżki.  Widzę,  że  mój  wo- 
jownik upada,  bo  blizko  jest  król  szerokotarczy,  Fin- 
gal  ze  Selmy  oszczepów.  Duchu  zmarłego  Konmora, 
twojeż  to  stąpanie  w  łonie  tej  burzy?  Czy  j^rzy cho- 
dzisz ty  kiedy  do  imiych  krain,  ojcze  żałosnej  Sul- 
mali? Przychodzisz;  słyszę  głos  twój  śród  nocy,  kiedy 
się  podnoszą  fale  strumienistego  Erynu.  Powiadają, 
że  duchy  ojców  przywołują  duszę  swojego  rodu,  kiedy 
je  ujrzą  samotne  i  w  biedzie.  Przywołaj  mię,  ojcze! 
Kiedy  Katmor  polęże,  wtedy  Sulmala  będzie  sa- 
motna i  w  biedzie !« 


*)  Owa  tarcza  opisana  jest  w  siódmej  pieśni.  Miała 
ona  siedm  obłęków ;  każdy  kr  uderzeniem  wydawał  dźwięk 
inny,  a  każdy  dźwięk  osobne  miał  znaczenie. 


245 


PEEŚN    PIĄTA. 

Wezwanie  arfy.  Opisanie  szj^ku  obu  wojsk  na  brzegach 
Lubaru.  Fingal  zdaje  Fillanowi  najwyższe  dowództwo. 
Foldat  na  czele  FirbolpÓAY.  Obraz  spotkania  się;  wielkie 
dzieła  Fillana.  Zabija  Rotmara  i  Kulmina.  Jego  skrzydło 
zw3xieża ,  ale  na  drugieni  skrzydle  przemaga  Foldat 
i  rani  Derniida.  Dermid  wyzywa  Foldata  na  pojedynczą 
Avalkę.  Na  spotkaniu  się  dwóch  książąt  przybywa  Fillan, 
a  Foldat  upada  pod  jego  mieczem.  Fillan  odpędza  całe 
wojsko  Firbolgów. 


Ty,  co  mieszkasz  między  tarczami,  zawieszona 
wysoko  na  sali  Ossjana,  znijdź,  o  arfo!  i  daj  mi  swój 
głos  usłyszeć!  Sjoiu  Alpina,  trąć  struny.  Ty  musisz 
obudzić  duszę  barda!  Pomruk  strumienia  Lory  napę- 
dza powieść.  Stoję  w  chmurze  lat.  Małe  jej  szcze- 
liny ku  przeszłości  —  a  choć  przyjdzie  zjawisko,  to 
ciemne  i  słabe.  Słyszę  ciebie,  arfo  Selmy!  Moja  du- 
sza powraca  jak  powiew,  który  słoiice  odnosi  na  do- 
linę, gdzie  mieszka  leni^^^  tuman. 

Przede  nuią  połyska  Lubar  na  wijącej  się  doli- 
nie. Na  wzgórzach,  po  każdej  stronie  stają  wyniosłe 
postacie  królów.  Wokrąg  nich  lud  się  strumieni,  na- 
kłaniając się  ku  ich  słowom,  jak  żeby  ojcowie  prze- 
mawiali, schodząc  z  wiatrów.  Pośrodku  królowie, 
równi  dwom  skałom;  głowa  każdej  obrosła  sosnami 
i  "wyziera  z  pustyni  na  pł^^nące  spodem  tumany.  Wy- 
soko na  ich  obliczu  są  strumienie,  które  pryskają 
pianą  śród  burz}'-. 

Na  głos  Katmora  rozlał  się  Eryn,  jak  szum  pło- 
mienia. Szeroko  szli  nad  Lubar.  Przewodził  im  Fol- 
dat. Katmor  powrócił  na  górę  pod  dąb  na  niej  za- 
czepiony. Niedaleko  króla  huczący  strumień.  Czasami 
podnosi  on  błyskotny  oszczep.  Jest  to  i)łomień  walki 
dla  jego  ludzi.  Niedaleko  stała  córa  Konmora,  oparta 
o  skałę.  Nie  cieszyła  się  ona  walką.  Jej  duszy  krew 


246  PIEŚNI   OSSJANA 


nie  weseliła.  Pod  górą  zielona  dolina  z  trzema  mo- 
dremi  strumieniami.  Jasno  tu  i  cicho.  Tu  schodzi 
z  góry  chyża  sarna;  tam  Sulmala,  zbłąkana  w  du- 
mach, obraca  swoje  oko. 

Fingal  widzi  na  wyżynie  Katmora,  syna  Barbar- 
Dutula,  widzi  na  mrocznem  błoniu  głęboką  powódź 
ErjTiu.  Uderza  w  ostrzegającą  tarczę,  której  słuchać 
rozkazał  ludowi,  kiedy  wodze  swoje  wysyła  na  pole 
sławy.  Szeroko  poruszyły  się  oszczepy  do  słońca.  Ze- 
wsząd odpowiedziały  dźwięczne  tarcze.  Nie  obwiała 
wojska  bojaźń,  jak  wyziew,  bo  on,  bo  król  był  blizko, 
ta  potęga  strumienistej  Selmy.  W  oddaleniu  promie- 
nił  się  rycerz.     Usłyszeliśmy  z  radością   jego  słowo: 

»Do  szumu  wiatrów  podobny  zgiełk  synów  Mor- 
wenu.  Są  oni  wodą  gór,  obrzeżoną  w  swoim  biegu; 
dla  tego  Fingal  jest  sławny,  dla  tego  imię  jego  jest 
w  innych  ziemiach.  W  przygodzie  nie  był  on  sa- 
motmon  promieniem,  bo  ich  kroki  zawsze  koło  niego. 
Ale  w  ich  obliczu  nie  był  nigdy  Fingal  straszliwym, 
zaślepionym  od  gniewu!  Głos  mój  nie  grzmiał  nigdy 
dla  ich  ucha;  moje  oko  nigdy  nie  rozsyłało  śmierci. 
Jeśli  się  pyszny  pokazał,  nie  widziałem  go.  Zapom- 
niano o  nim  na  mojej  uczcie.  Jak  mgła  stajał!  Młody 
promyk  idzie  przed  niemi.  Nieliczne  są  jego  ścieżki 
do  bojów,  nieliczne,  —  ale  on  dzielny.  Brońcie  mi 
czarnowłosego  syna.  Wróćcie  mi  Fillana  z  radością! 
Później  on  sam  potrafi  stanąć.  Postać  jego  jak  po- 
stać ojców.  Jego  dusza  —  jak  płomień  ich  ognia. 
Synu  Morniego,  towarzysz  młodzieńcowi.  Ze  zgiełku 
bitw}-  dosięgaj  swoim  głosem  jego  ucha.  Niech  nie- 
postrzeźony,  pobudza  przed  tobą  bitwę,  tarcz  kru- 
szy ci  elu  ! « 

Odszedł  król  na  wzniosłą  Kormula  skałę.  Czasem 
błysnęło  światło  tarczy,  kiedy  szedł  król  rycerzy. 
Z  ukosa  przebiegał  okiem  błonia,  gdzie  się  tworzyły 
szeregi    i   naprzód  postępowały.    Wdzięcznie    rozpły- 


247 


wał  się  półsiwy  kędzior  po  królewskiej  skroni,  ja- 
śniejącej groźną  radością.  Szedłem  za  nim  zwolna 
i  posępnie.  Rączo  śpieszyła  naprzód  moc  Gaula.  Tar- 
cza próżnująca  wisiała  na  jego  barkach.  Przemówił 
do  Ossjana  z  pośpiechem:  »Uwiąź,  synu  Fingala,  tę 
tarczę,  uwiąż  ją  wysoko  przy  boku  Gaula.  Zobaczy 
ją  nieprzyjaciel  i  pomyśli,  że  robię  oszczepem  *). 

Jeśli  upadnę,  niech  grób  mój  ukryty  będzie  w  polu, 
bo  muszę  upaść  bez  sławy.  Moje  ramię  nie  może  stali 
podnieść.  Niech  Ewrichoma  nie  słyszy  o  tern;  zapło- 
niłaby się  między  kędziorami.  Fillanie,  mocarz  pa- 
trzy na  nas.  Nie  zapominajmy  się  w  walce!  Po  cóżby 
miał  schodzić  ze  wzgórza  w  pomoc  ustępującjTn  na- 
szym krokom  ?« 

Poleciał  naprzód  ze  dźwiękiem  tarczy.  Goniłem 
go  głosem:  mógłźeby  syn  Morniego  upaść  na  Ery- 
nie bez  sła^VJ^  ?  Ale  mocarze  tylko  nie  pomną  na  swoje 
czyny.  Obojętnie  idę  na  pole  sławy.  Ich  słów  nikt 
nie  słyszy!  Rozpływałem  się  nad  krokami  wodza. 
Wyszedłem  na  skałę  króla,  gdzie  już  siedział  w  gór- 
nym wietrze  z  pływaj ącemi  kędziorami. 

We  dwóch  czarnych  rzędach  podały  się  ku  so- 
bie wojska  nad  Lubarem.  Tam  podnosi  się  Foldat, 
jak  słup  zmierzchu;  tu  jaśnieje  młodość  Fillana. 
Każdy  z  oszczepem  w  strumieniu  zabrzmi  głosem 
wojny.  Gaul  uderzył  w  tarczę  Selmy.  Rzucili  się  do 
boju.  Bł3"ska  stal  na  stali.  Tak  rozjaśnia  pole  spa- 
dek strumieni,  kiedy  ich  piany  wzajemnie  się  rozbi- 
jają, ze  dwóch  czarnych  opok.  Patrzcie,  przybywa 
syn  sławy,  lud  obala!  Wokrąg  niego  polegli  siedzą 
na  burzach.  Wojownicy,  o  Fillanie,  zalegają  twoje 
ścieżki ! 

Rotmar ,  tarcza  wojowników,  stanął  pomiędzy 
dwiema  zębatemi   skałami.    Dwa  dęby,    nagięte   wia- 


*)  Pamiętajmy,  że  Gaul  ranny. 


248  PIEŚNJ    OSSJANA 


trem  z  wyżyny,  rozpuściły  na  wszystkie  strony  swoje 
gałęzie.  Rzuca  on  posępne  oko  na  Fillana  i  milcząc, 
zasłania  swoich  przyjaciół.  —  Fingal  postrzegł  blizką 
walkę.  Podniosła  się  w  nim  dusza.  Ale  jak  upada 
kamień  Lody,  oderwany  gwałtownie  od  skalistego 
Drumanardu,  kiedy  duch  gniewny  wstrząsa  ziemię, 
tak  upadł  błękitnotarczy  Rotmar.  Blizko  niego  był 
krok  Kulmina.  Nadbiegł  młodzieniec,  łzy  lejąc.  Za- 
jadle uderzał  w  powietrze,  kiedy  zmieszał  swoje  ciosy 
z  Fillanem.  Po  raz  pierwszy  naciągał  on  łuk  z  Rot- 
marem  na  skale  rodzinnego  błękitnego  strumienia. 
Tam  oni  tropili  gniazdo  sarn,  skoro  promień  słońca 
rozpłynął  się  nad  kniejami.  Na  cóż  ci,  o  synie  Ku- 
lalina,  na  cóż  ci,  Kulminie,  rzucać  się  na  ten  pro- 
mień śwdatła?  Jest  on  trawiącjon  ogniem.  Ustąp, 
synu  Kulalina!  Ojcowie  wasi  nie  byli  sobie  równi 
w  błyskotnych  sprzeczkach  boju.  Matka  Kulmina 
została  na  sali  i  poziera  na  modrofalą  Strute.  Wstaje 
mcher  na  strumieniu,  czarno  pryskając  przy  duchu 
jej  s^ma.  Wielkie  psy  zawyły  *).  Zakrwawiła  się  jego 
tarcza  na  sali.  —  »Upadłźeś,«  zawołała  ona,  » w  niszczą- 
cej  wojnie  Erynu,  synu  mój  pięknowłosy!« 

Jak  sarna,  skrycie  przeszyta,  leży,  ciężko  oddy- 
chając, przy  rodzinnym  strumieniu,  łowiec  poziera 
na  wdatrolotne  jej  nogi  i  myśli,  że  niedaAvno  oka- 
zale się  pomykały;  tak  leżał  syn  Kulalina  przed 
okiem  Fillana.  W  strumyku  pływał  włos  jego.  Po 
tarczy  krew  się  snuła.  Jeszcze  trzymał  w  ręku  miecz, 
który  go  odstąpił  w  przygodzie.  » Upadłeś,*  rzekł 
Fillan,  »AV2)rzódy,  nim  usłyszano  o  twojej  sławie.  Po- 
słał cię  ojciec  na  wojnę  i  spodziewał  się  usłyszeć 
o  twoich  czynach.   —  Może  on,    osiwiały  nad  swoim 


*)  Wierzono  wtedy,  jak  to  i  dzisiaj  po  części  lud  wie- 
rzy, że  psy  mogą  widzieć  duchy  umarłych,  których  na- 
wet ludzie  nie  widzą,  a  zbroje  zostawione  w  domu  krwa- 
wiły sie. 


249 


strumieniem,  zwraca  ku  Moilenie  oczy...  Ty  jednak 
nie  powrócisz,  obciążony  łupami  poległych  nieprzy- 
jaciół!« 

Naciskał  przed  sobą  Fillan  powódź  Erynu  przez 
rozgłośne  błonia.  Jednak  upadał  w  Morwenie  mąż 
na  męża  od  ciemnopałającego  gniewu  Foldata,  bo 
daleki  od  pola,  rozlał  on  A\Tzawę  połowy  swoich  po- 
koleń. Stanął  przed  nim  rozjadły  Dermid,  otoczony 
synami  Selmy,  ale  Foldat  rozwalił  mu  tarczę,  a  lud 
jego  uciekł  błoniem. 

Rzekł  więc  nieprzyjaciel  w  swojej  pysze:  » Ucie- 
kli! Moja  sława  zaczyna  się!  Już,  Maltosie,  idź  do 
Katmora;  niech  czuwa  nad  czarnym  oceanem,  aby 
Fingal  nie  umknął  przed  moim  mieczem!  Tutaj  musi 
być  grób  jego;  bez  pieśni  musi  powstać.  Duch  jego 
powinien  we  mgle  zawisnąć  nad  zarosłą  kałużą !« 

Słyszał  to  Maltos  z  posępnem  wątpieniem.  Znał 
pychę  Foldata  i  milczkiem  wokrąg  pozierał.  Zoba- 
czył Fingala  na  górze,  odwTÓcił  się,  zatopiony  w  nie- 
pewności, i  miecz  swój  w  bitwie  zanurzył. 

Na  ważkiej  dolinie  Klona  nachyliły  się  dwa  drzewa 
nad  strumień.  Tam  stał,  ponury  w  swoim  żalu,  mil- 
czący syn  Dutmosa;  krew  płynęła  z  boku  Demiida. 
Rozbita  tarcza  leżała  przed  nim.  Jego  oszczep  stał 
wsparty  o  skałę.  Czemuś  tak  smutny,  Dermidzie? 
» Słyszę  zgiełk  bitwy.  Mój  lud  sam  pozostał.  Po- 
wolny mój  krok  na  błoniu.  Mojej  tarczy  niema.  Maź 
on  zwjTiężyć?  Tylko  wtedy,  kiedy  Dermid  polegnie. 
Wyzwę  ciebie,  Foldacie,  i  spotkam  cię  w  boju!« 

Wziął  oszczep  z  groźną  radością.  Nadszedł  syn 
Morniego.  »Stój,  synu  Dutny!  Wstrzymaj  ten  po- 
śpiech. Krew  znaczy  twoje  kroki.  Przy  twoim  boku 
niema  wypukłej  tarczy.  Dla  czego  chcesz  polec 
nieuzbrojony?*  —  »Synu  Morniego,  daj  mi  swoją  tar- 
czę! Często  przeganiała  ona  bitwę.  Zatrz\Tnam  wo- 
dza w  pędzie.    Synu  Morniego,    widzisz  ten  kamień? 


250  PIEŚNI    OSSJANA 


Wytyka  z  trawy  szarą  głowę...  Tam  mieszka  wódz 
z  rodu  Dermida...  tam  złóż  mię  w  nocy!« 

Powoli  wstąpił  na  wzgórek  i  patrzał  na  zakłó- 
cone pole  bitwy,  na  błyszczące  szeregi  boju,  rozsy- 
pane i  połamane.  Jak  śród  nocy  daleki  ogień  na  bło- 
niu to  znika  w  ciemności,  to  rumiane  strumienie  do 
wzgórka  posyła,  podług  tego,  jak  się  wiatr  zer\s-ie 
lub  spocz3'wa,  —  tak  się  w^'dawała  zmienna  bitwa 
oku  szerokotarczego  Dermida.  Przerzynał  się  przez 
wojska  Foldat,  jak  czarny  okręt  po  falach,  kiedy  się 
wysuwa  z  pomiędzy  skał,  aby  poigrać  na  głośnym 
oceanie. 

Dermid  ze  wściekłością  widział  bieg  jego.  Usiło- 
wał iść  dalej,  lecz  upadł  w  połowie  drogi  i  łzy  mu 
się  polały.  Zadzwonił  w  róg  ojców.  Trzy  razy  ude- 
rzył w  tarczę  ^yypukłą.  Trzy  razy  wywołał  Foldata 
po  imieniu  z  rozjuszonych  jego  pokoleń.  Foldat  po- 
strzegł  z  radością  wodza.  Wzniósł  wysoko  krwawy 
swój  oszczep.  Podobny  skale  zmoczonej  strumieniem, 
kiedy  ją  burza  obala,  tak  ponury  wódz  Momy  krwią 
był  opryskany.  Na  obie  strony  cofnęło  się  wojsko 
od  spotykających  się  królów.  Razem  podnieśli  pała- 
jące ostrze.  Hucząc,  wjDadł  Fillan  ze  Selmy.  Trzy 
kroki  ustąpił  Foldat,  oślepiono'  promieniem  światła, 
który  strzelił,  niby  z  chmury,  na  ratunek  rannego 
wodza.  Stanął,  rosnąc  we  swojej  pysze,  i  przyzwał 
wszystką  stal  swoją. 

Jako  dwa  orły  szerokoskrzydłe  spotykają  się 
w  gwiźdźąc}Tn  polocie  na  wiatrach,  tak  dwaj  wo- 
dzowie rzucili  się  razem  do  ponurej  walki  na  Moi- 
lenie. 

Kroki  królów  *)  postąpiły  naprzód  na  ich  wznio- 
słych skałach,  bo  zdawało  się  teraz,  ze  ciemna  bi- 
twa oprze  się  na  ich  mieczach.  Katmor  na  omszonym 


*)  Fingala  i  Katmora. 


251 


wzgórku  uczuł  radość  wojownika,  tajemniczą  radość, 
kiedy  nadchodzi  niebezpieczeństwo  godne  jego  du- 
szy. Oko  jego  nie  z^Taca  się  na  Lubar,  ale  na  groź- 
nego króla  Selmy;  postrzegł,  że  na  Morze  podnosi 
się  w  zbroi. 

Foldat  upadł  na  swoją  tarczę;  oszczep  Fillana 
przeszył  króla.  Młodzieniec  ani  spojrzał  na  poległego, 
tylko  dalej  bitwę  popędził.  Sto  głosów  śmierci  ocknęło 
się.  »Stój,  synu  Fingala,  wstrz\Tnaj  ten  pośpiech! 
Czy  nie  widzisz  tej  pałającej  postaci,  straszliwego 
znamienia  śmierci?  Nie  budź  króla  Erynu!  O!  po- 
\^TÓć,  synu  błękitnookiej   Klaty !« 

Maltos  postrzegł,  źe  Foldat  upadł;  stanął  po- 
sępny nad  wodzem.  Zniknęła  z  jego  duszy  nienawiść. 
Podobny  był  skale  na  puszczy,  przy  której  ciemnych 
bokach  sączą  się  wody,  kied}'  ją  odstąpią  mgły  niz- 
kopł;^Tiące,  a  wiatr  drzewa  rozburzy.  Mówił  z  umiera- 
jącym r^^cerzem  o  jego  ciasnym  domku.  » Gdzież  ma 
się  podnieść  szary  twój  kamień,  czy  w  Ullinie,  czy 
w  lesistym  kraju  Momy,  gdzie  słońce  skrj-cie  pogląda 
na  błękitne  strumienie  Dalruty?  Tam  są  kroki  two- 
jej córki,  błękitnookiej  Darduleny!«  *) 

»Ty  myślisz  o  niej,«  rzekł  Foldat,  »źe  nie  mam 
żadnego  syna,  żadnego  młodzieńca,  ażeby  potoczył 
przed  sobą  bitwę  i  pomścił  się  za  mnie?  Maltosie, 
ja  jestem  pomszczony!  Nie  spoczyAvałem  w  polu.  Po- 
staw groby  tych,  których  pobiłem,  przy  moim  ciasnym 
domku.  Często  porzucę  ja  burzę,  aby  się  uradować 
na  ich  grobach,  skoro  je  ujrzę  w  długiej,  gwiżdżącej 
trawie. « 

Dusza  jego  odpłynęła  na  dolinę  Momy,  ku    snom 


*)  Dardulona  znaczy  ciemny  las  na  Moilenie.  Za- 
pewne Foldat  (lal  to  iiiiie  swojej  córc'  przez  dumę,  jak 
Macpherson  mniema  —  ponieważ  dawniej  otrzymał  w  tern 
miejscu  zwycięstwo  nad  Kaledończykami. 


252  PIEŚNI  08SJANA 


Darduleny,  która  spała  przy  strumieniu  Dalruty,  po- 
Avracając  z  łowów  łani.  Luli  odpuszczony  leżał  przy 
niej. 

Wietrzyk  pierścienił  po  jej  łonie  długie  kędziory. 
Leżała  miłość  rycerzy,  odziana  krasą  młodości.  Mroczny, 
wychylony  z  rąbka  lasów,  stanął  przed  nią  ranami 
okryty  ojciec,  to  widomie,  to  mgłami  odziany.  Po- 
rwała się  we  łzach.  Domyśliła  się,  że  wódz  poległ, 
że  padł  na  nią  promieniem  duszy,  kiedy  się  burzą 
odziewał.  Byłaś  ostatnią  z  jego  rodu,  błękitnooka 
Darduileno ! 

Daleko  za  głośny  Lubar  zagnano  powódź  Bolgi. 
Fillan  wisiał  przy  ich  krokach,  zaścielając  błonia 
umarłemi!  Fingal  cieszył  się  synem.  Błękitnotarczy 
Katmor  powstał. 

»Synu  Alpina,  przj^nieś  arfę;  podaj  wiatrom  po- 
chwałę Fillana!  Wysław  go  wysoko  przed  mojem 
uchem,  bo  jeszcze  jaśnieje  w  boju.« 

» Opuść,  błękitnooka  Klato,  opuść  swoją  salę. 
Spojrzyj  na  ranny  swój  promień!  Wojsko  więdnie 
w  swoim  biegu.  Dalej  nie  patrz  —  dalej   ciemno. 

Uderzcie,  dziemce,  uderzcie  w  dźwięki  lekkodrżą- 
cej  arfy!  Nie  schodzi  on  łowcem  z  uroszonego  gnia- 
zda lotnej  sarny.  Nie  naciąga  łuka  na  wiatry,  nie 
wysyła  szaropierzatej   strzały. 

Głęboko  zapędził  się  w  krwawą  walkę.  Patrzcie, 
jak  bitwa  wre  przy  jego  bokach!  Przebiegając 
środkiem  zamchrzonych  szeregów,  rozlewa  śmierć  na 
tysiące.  Fillan  równy  jest  niebieskiemu  duchowi, 
który  "wychodzi  z  rąbka  burzy.  Rozhukany  ocean 
czuje  jego  stąpanie,  kiedy  z  fali  na  falę  przechodzi. 
Za  nim  wre  jego  ścieżka.  Wyspy  potrząsają  gło- 
wami nad  wzburzonera  morzem.  Opuść,  błękitnooka 
Klato,  opuść  swoje  sale!« 


TEMORA  253 


PIESN    SZÓSTA. 

Monolog;  Fing-ala  widzącego,  jak  Katmor  pośpiesza  wes- 
przeć pierzchające  wojsko.  Fingal  posyJa  Ossjaiia  Filla- 
nowi  w  pomoc  i  kryje  się  za  skałą,  aby  nie  widzieć 
wall<i  Fillana  z  i\almorem.  Katmor  wznawia  bitwę,  i  spo- 
tyka tio  z  Fillanem;  przyb.ycie  Ossjana  przei-ywa  ich 
walkę.  Óssjan  i  Katmor  gotują  się  do  spotkania,  ale  noc 

rozdziela  walczące  wojska. 
Ossjan  udaje  się  na  miejsce,  gdzie  Katmor  walczył  z  Fil- 
lanem, i  znajduje  Fillana  śmiertelnie  rannego,  którego, 
gdy  skonał,  składa  w  jednej  jaskini  nad  Lubarem  Fin- 
gal dowiaduje  się  o  śmierci  swojego  syna,  umyślą  sam 
nazajutrz  walczyć  i  powraca  na  Kormul.  Katmor  postrzeg- 
szy  odwrót  Kałedończyków,  posuwa  się  z  wojskiem  na- 
przód i  przychodzi  do  jaskini,  gdzie  były  zwlołii  Fillana. 
Bran,  pies  Fillana,  postrzegszy,  że  pana  niema,  wyszu- 
kał go,  położył  się  przed  jaskinią  i  pilnował  jego  ciała. 
Ten  widok  obudzą  posępne  myśli  w  Katmorze,  odchodzi 
i  każe  rozłożyć  się  wojsku.  Pieśń  samotnej  Sulmali  za- 
mj^ka  tę  pieśń  poematu  w  połowie  trzeciej  nocy  od  za- 
częcia poematu. 


» Wstał  Katmor  na  swojem  wzgórzu!  Maź  Fingal 
wziąć  się  do  miecza  Luny?  Ale  cóźby  się  stało 
z  twoją  sławą,  syiin  białoj^iersiej  Klaty  ?  Nie  zwra- 
caj oka  twego  ku  Fingalo\\d,  piękna  córo  Inistory! 
Nie  zgaszę  rannego  twojego  promyka.  Jaśnieje  on 
w  mojej  duszy!  Podnieś  się,  Moro,  przepasana  lasera, 
pomiędzy  nmą  a  bojem!  Jakżeby  mógł  Fingal  pa- 
trzeć na  walkę,  gdyby  mój  wojownik  ciemnowłosy 
upadł?  Rozlej,  o  Karrilu,  śród  śpiewu  dź\vięki  drżą- 
cej arfy!  Tu  głosy  skał  *),  tam  wody,  kołysząc  się, 
połyskują.  Ojcze  Oskara,  podnieś  oszczep  i  czuwaj 
nad  młodzieńcem.  Ukryj  twe  kroki  przed  Fillanem. 
Nie    powinien    widzieć,    że  wątpię  o  jego  stali.    Nie 


^)  Głosy  skał  —  echo. 


254  PIEŚNI  OSSJANA 


chcę    napędzać    chmury  na    ogień  twojej   duszy,    mój 
synu!« 

Zapadł  za  skałę  przy  dź^^dęku  Karrilowej  pieśni. 
Rozjaśniony  w  rosnącej  duszy,  pocliwyciłem  wesoło 
oszczep  Temory.  Ujrzałem  na  Moilenie  dziką,  powódź 
bitTsy,  rozprawę  śmierci,  rozerwaną  i  połamaną  w  błysz- 
czących szeregach,  Fillan  jest  promieniem  ognia.  Po- 
śpiesza ze  skrzydła  na  skrzydło  niszczącym  pędem. 
Topnieją  przed  nim  szeregi  boju.  Toczą  się  w  pyle 
z  poboislia. 

Teraz  przybył  Katmor  w  królewsłdej  zbroi.  Czarno 
kołysze  się  orle  skrzydło  na  szyszaku  z  ognia.  Spo- 
kojne jego  kroki,  jak  gdyby  w  Acie  szedł  na  łowJ^ 
Czasem  straszli^w  głos  podniesie.  Gromadzi  się  przy 
nim  zapłoniony  Eryn.  PowTacają  ich  dusze,  jak  stru- 
mień. Dziwią  się  krokom  swojej  trwogi.  Przybył,  jak 
płomień  poranku,  na  niespokojne  błonia;  spuszczonem 
oldem  patrzy  wędrowiec  po  polach  za  groźnemi 
kształtami.  Niespodzianie  nadeszły  ze  skał  Moileny 
drżące  kroki  Sulmali.  Wyrwane  drzewo  oszczepu  jej 
ręki.  Niedbale  trz^-ma  wpółnachyloną  dzidę.  Ale  na 
królu  jej  oczy  pomiędzy  rozpłj-nionemi  kędziorami. 
Niema  przed  nią  przyjaznego  orszaku  ani  lekkiego 
spółza wodnika  łuku,  jak  gdyby  młodzież  Inishuny 
ćwiczyła  się  pod  okiem  Koimiora. 

Jak  skała  Runy,  którą  płynące  chmury  obejmą, 
zdaje  się  Avzrastać  śród  zgęszczonego  mroku  nad  stru- 
mienistem  błoniem,  tak  się  zdawał  być  wj-źszym 
wódz  Aty,  kiedy  lud  przy  nim  się  zgromadził.  Jak 
rozliczne  ^Adatry  płyną  po  morzu  każdy  za  swoim 
czarnomodr}in  bałwanem,  tak  słowo  Katmora  rozpro- 
szyło we  wszystkie  strony  wojo^Miików.  Nie  umilkł 
i  Fillan  na  swoim  pagórku.  Mieszał  słowa  ze  dżwią- 
kiem  tarcz}^  Zdawał  się  być  orłem  ze  szumiącemi 
skrzydłami,  który  A%idzi  sarnę  biegnącą  })o  zarosłem 
błoniu    Luty  i  przy  woły  wa    wiatry  na    swoją   opokę. 


255 


Wraz  porwali  się  do  boju.  Zagrzmiało  sto  gło- 
sów śmierci.  Królome  obu  stron  wydawali  się  ogniem 
w  duszach  wojsk  swoich.  Ossjan  pośpieszał  bokiem. 
Wysokie  skały  i  drzewa  podnosiły  się  między  mną 
a  bitwą.  Słyszałem  jednak  łoskot  stali  między  mo- 
jego oręża  dźwiękiem.  Błyszcząc,  wyszedłem  na  pa- 
górek i  ujrzałem  ustępujące  kroki  wojsk,  ujrzałem 
ustępujące  ze  stron  obu  i  dziko  błyskające  oczy.  Wo- 
dzo\vie  spotkali  się  groźmon  bojem,  dwaj  błękitno- 
tarczy  królowie!  Wj^soko  i  mrocznie  widać  było  przez 
płomienie  stali  walczących  rycerzy.  Rzuciłem  się  na- 
przód. Trwoga  o  Fillana  przepłynęła  warem  przez 
moją  duszę! 

Przybyłem.  Katmor  nie  ustępował  i  nie  napierał. 
Odszedł  bokiem.  Zdawał  się  być  lodowatą  skałą, 
zimną  i  wysoką.  Przywołałem  wszystką  stal  moją. 
Po  obu  brzegach  szumiącego  strumienia  szliśmy  milcz- 
kiem;  ^vtedy,  z^\Tacając  się  nagle,  podnieśliśmy  nagle 
kończate  dzidy.  Podnieśliśmy  nasze  dzidy  —  ale  noc 
opadła.  Ściemniło  się  i  ucichło  dokoła;  tylko  dalekie 
wojsk  stąpanie  brzmiało  na  błoniach. 

Przybiegłem  na  miejsce,  gdzie  Fillan  walczył. 
Żadnego  dźwięku,  żadnego  tam  głosu!  Złamany,  le- 
żał na  ziemi  szyszak  i  rozłupana  tarcza.  Gdzie  je- 
steś, Fillanie,  gdzie  jesteś,  młody  wodzu  głośnego 
Morwenu?  Usłyszał  mię,  oparty  o  skałę,  która  szarą 
głowę  pochylała  nad  strumień.  Usłyszał  mię,  ale  stał 
smutny  i  milczący.  Nareszcie  ujrzałem  rycerza. 

»Dla  czegóż  stoisz  odziany  mrokiem,  synu  lesi- 
stej Selmy?  Świetna  twoja  ścieżka,  mój  bracie,  na 
zmroczonych  polach!  Twoja  bitwa  długo  trwała.  Te- 
raz słychać  róg  Fingala.  Pójdź  do  chmury  ojca  na 
pagórek  uczty!  Siedzi  on  we  mgle  wieczornej  i  słu- 
cha dźwięku  Karrilowej  arfy.  Nieś  radość  osiwia- 
łemu, młody  tarcz  kruszycielu!« 

»Moźeż  pokonany  nieść  radość?    Ossjanie,  już  ja 


256  PIEŚNI   OSSJANA 


nie  mam  tarczy;  leży  rozbita  na  polu!  Zdarte  z  szy- 
szaka moje  orle  skrzydło.  Ojcowie  radują  się  nad 
synem,  kiedy  mu  nieprz^^jaciel  ustąpi.  Ale  skrycie 
podnoszą  się  ich  westclmienia,  kiedy  młodzi  ich  wo- 
jownicy ulegają.  Nie,  Fillan  nie  powinien  widzieć 
króla!  Po  cóźby  miał  zasmucać  rycerza ?« 

»S}Tiu  błękituookiej  Klaty,  Fillanie,  nie  rozbu- 
dzaj mojej  duszy!  Nie  b^łźeś  przed  nim  żarzącym 
się  ogniem,  a  onby  nie  miał  się  cieszyć?  Ossjan  nie 
ma  podobnej  sławy,  król  jednak  jest  słońcem  dla 
mnie,  Z  radością  widzi  moje  kroki.  Na  jego  obliczu 
niema  nigdy  cienia.  Wejdź,  o  Fillanie,  na  Morę!  Tam, 
pod  zasłoną  mgłów  ucztę  przyrządzono.* 

»Daj  mi,  Ossjanie,  złamaną  tarczę  i  to  pióro, 
tarzające  się  z  wdatrem.  Połóż  je  blizko  Fillana, 
ażeby  jego  sława  nie  zaginęła,  Ossjanie!  zaczynam 
słabnąć.  Złóż  mię  w  podziemnej  skale.  Nie  stawiaj 
żadnego  kamienia,  ażeby  nie  zap\i;ano  o  moją  sławę. 
Upadłem  bez  sławy,  upadłem  na  polu  pierwszej  swo- 
jej bitw;}^  Jedynie  głos  twój  niech  przyśle  radość 
odlatującej  duszy!  Po  cóż  bard  ma  \\-iedzieć,  gdzie 
mieszka  ostatni  promień  Klaty  ?« 

»Czy  duch  twój  na  wichrach,  Fillanie,  młody 
tarcz  kruszycielu?  Rycerzu  mój,  niech  ci  radość  to- 
warzj'szy  przez  chmurne  zasłony!  Postacie  ojców  na- 
chylają się,  o  Fillanie,  by  S}Tia  przyjąć.  Widzę  na 
Morze  wichi-zące  ich  ognie,  modre  wały  ich  tuma- 
nów. Niech  radość  spotka  ciebie,  mój  bracie!  Jednak 
smutni  jesteśmy  i  ponm-zy.  Widzę  sędziwego  króla 
otoczonego  wTogami,  Widzę  upadek  jego  sławy,..  Sam 
zostaniesz  na  placu  bitAW,  siwokędziory  królu  Selmy!* 

Złożyłem  go  w  podziemnych  skałach  przy  szu- 
mie nocnego  strumienia.  Poglądała  na  rycerza  pała- 
jąca gwiazda,  Z  jego  kędziorami  wiatr  igrał.  Pod- 
słuchiwałem —  żadnego  głosu.  Usnął  wojownik... 
Jak  błyska^\•ica  przez  chmurę,  przeleciała  myśl  przez 


257 


duszę.  Oko  moje  potoczyło  się  w  ogniu,  krok  mój 
był  we  dź^vięku  stali.  Znajdę  ciebie,  królu  Erynu, 
znajdę  ciebie  we  środku  twoich  tysiąców!  Miałyżby 
umknąć  chmury,  co  zagasiły  nasz  ranny  promień? 
Rozpłomieńcie  wasze  ogniojawy  na  waszych  wzgó- 
rzach, ojcowie  moi!  Oświećcie  mój  krok  burzliwy. 
Będę  pożerać  w  gniewie.  A  jeśli  nie  powrócę,  król 
zostanie  bez  s\Tia,  siwowłosy  śród  nieprzyjaciół.  Jego 
ramię  już  nie  to,  co  przed  laty.  Sława  jego  ciem- 
nieje w  Erynie.  O!  bodajbym  go  nie  widział  obalo- 
nego na  ostatniej  bitwy  polu!  Ale  jak  powrócić  do 
króla?  Nie  spytaż  się  o  syna:  »Powinieneś  był  czu- 
Avać  nad  młodym  Fillanem?«  Ossjan  spotka  się  z  nie- 
przyjacielem. Zielony  ErjTiie,  twoje  głośne  stąpanie 
miłe  jest  mojemu  uchu!  Rzucę  się  na  szeregi  wojsk 
twoich,  abym  rozjaśnił  oczy  Fingala!  Na  mglistem 
wzgórzu  Mor}'  słyszę  głos  króla.  Woła  obudwóch 
synów.  Idę,  mój  ojcze,  idę  w  smutku.  Idę,  jak  orzeł, 
którego  nocne  płomienie  spotkały  w  pustyni  i  z  po- 
łowy skrzydeł  obdarły. 

Zdała  wokoło  króla  płjnięły  po  Morze  złamane 
szeregi  Morwenu.  Odwracali  oczj^;  każdy  nachylał 
się  posępnie  na  olszow;\'m  swoim  oszczepie. 

Milczący  król  stał  pomiędzy  niemi.  Duma  po  du- 
mie przepływała  jego  duszę,  jak  wały  na  skrytem 
śród  gór  jeziorze  z  pieniącemi  się  grzbietami.  Spo- 
zierał dokoła  —  nie  widać  żadnego  s>Tia  z  wysoko 
podniesionym  oszczepem;  z  duszy  jego  cisnęły  się 
westchnienia;  ukrywał  jednak  smutek.  Nareszcie  sta- 
nąłem przy  dębie,  ale  nie  odzywałem  się.  Cóż  mia- 
łem powiedzieć  Fingalo\\d  w  godzinie  jego  klęski? 
Nakoniec  podniósł  mowę.  Odstąpił  lud,  kiedy  prze- 
mówił. 

» Gdzie  jest  snti  Selmy,  który  prowadził  bitwę? 
Nie  widzę  między  ludem  jego  kroków,  po\\Tacają- 
cych  z  pola  walki.  Czy  upadło  to  młode,  chyże  sar- 

PI8WA    GOSZCZyŃSKIEGO.    II  17 


258  PIEŚNI   OSSJANA 

nię,  tak  okazałe  na  moich  wzgórzach  ?  On  upadł  — 
boście  oniemieli!  Rozłupana  tarcza  wojoA\Tiika!  — 
Prz}Tiieście  Fingalowi  zbroję  i  miecz  smagłego  Luny. 
Zbudzono  mię  na  wzgórzach;  jutro  "wi^stąpię  do  bi- 
twj-!« 

Wysoko  na  skale  Kormula  zapałał  dąb  śród  wia- 
trów. Siwe  mgłów  zasłony  roz^^inęły  się  wkoło.  Tam 
odszedł  król  w  gniewie  *).  Zawsze  zdaleka  od  woj- 
ska leżał,  kiedy  w  jego  duszy  ^yi-zała  bitwa.  Wysoko 
na  dwóch  oszczepach  -s^asiała  jego  tarcza,  pałające 
znamię  śmierci,  tarcza,  w  którą  uderzał  nocą,  nim 
się  do  boju  rzucił.  Po  tern  poznawali  rycerze,  że 
król  będzie  bitwę  prowadził,  bo  nigdy  nie  słyszano 
tarczy,  aż  kiedy  się  ocknął  gniew  Fingala.  Niejed- 
nakowy był  krok  jego  na  wj'ź\Tiie  przy  promieniach 
pałającego  dębu.  Groźny  był,  jak  postać  ducha  noc- 
nego, kiedy  na  wzgórzach  mgłą  się  odziewa,  scho- 
dzi na  fale  naAvałnicy  i  ocean  wzburza. 

Nie  uspokoiło  się  po  burzy  eroiskie  morze  bi- 
twy. Połyskiwali  w  księżycu  i  snuli  się  na  poboisku, 
zcicha  brzęcząc.  Samotne  były  kroki  Katmora  na 
błoniu.  Wisiał  on  zdaleka  w  zbroi  nad  ustępuj  ącem 
wojskiem  Morwenu.  Teraz  prz^-był  do  omszonej  ja- 
skini, gdzie  leżał  Fillan  śród  nocy.  Drzewo  gięło  się 
pod  strumieniem,  co  wyłyskiwał  ze  skałj^  Tam, 
w  świetle  księżyca  migała  rozłupana  tarcza  Fillana; 
przy  niej  leżał  w  trawie  Bran  szorstkonogi.  Nie  do- 
strzegł wodza  na  Morze  i  szukał  go  za  wiatrem. 
Zdawało  mu  się  teraz,  że  łomec  błękitnooki  zasy- 
pia, i  położył  się  na  jego  tarczo'.  Żaden  powiew  nie 
przeleciał  nad  błoniem,  żeby  go  nie  poczuł  Bran  chyży. 


*)  Zwyczaj  ustępowania  w  nocy  przed  bitwą  na  Jaką 
g-órę  zachowany  był  od  wszystkich  kaledouskicii  królów. 
W  poezjach  Ossjana  wymieniony  jest  Trenmor,  który 
najpierwszy  ten  zwyczaj  zaprowadził,  cłiociaż  późniejsi 
bardowie  przypisują  to  Fergusowi,  synowi  Arkata. 


259 


Katmor  postrzegł  psa  białopiersiego,  postrzegł 
rozbitą  tarczę,  i  posępność  weszła  do  jego  duszy. 
Dumał  o  upadłych  ludu:  ;'>Napływają  strumieniem, 
odpływają...  za  niemi  inny  ród  nadcłiodzi!  Ale  nie- 
którzy znaczą  własnemi,  potęźnemi  imiony  pola  bi- 
tew. Im  należy  błonie  w  ciemnj^ch,  dalekich  mękach. 
Dla  ich  sławy  przemyka  się  błękitny  strumień.  Oby 
wódz  Aty  do  nich  należał,  kiedy  ziemię  zalegnie! 
Oby  często  głos  przyszłych  ^^ieków  witał  Katmora 
w  powietrzu,  kiedy  będzie  przechodził  z  ^^datrów  na 
wiatr,  albo  odziewał  się  skrzydłami  burzy !« 

Zielony  Eryn  skupił  się  przy  królu  dla  słucha- 
nia słów  jego  potęgi.  Niespokojni  \^ystamali  ,  ra- 
dosne oblicza  przy  śmetle  dębu.  Straszliwi  zostali 
odparci,  a  Lubar  znowu  -udł  się  między  ich  woj- 
skiem *).  Katmor  był  niebieskim  promieniem,  który 
wtenczas  błysnął,  kiedy  zamierzchał  lud  jego.  Został 
A^ysła-^dony  w  ich  pośrodku.  Podniosły  się  dusze  za- 
pałem. Sam  król  nie  pokazywał  radości,  a  wojna 
jemu  nie  obca. 

» Czemu  król  tak  smutny?  rzekł  orlooki  Maltos. 
»Zostaliź  jeszcze  przed  Lubarem  nieprzyjaciele?  Ży- 
jeż  tu  z  pomiędzy  nich  aby  jeden,  któryby  mógł  ro- 
bić oszczepem?  Nie  był  tak  spokojny  twój  ojciec, 
Barbar-Dutul,  król  oszczepów.  Gniew  jego  był  ogniem, 
który  ciągle  gorzał,  a  jego  radość  nad  upadłym  nie- 
przyjacielem wielka  była.  Trzy  dni  biesiadował  ry- 
cerz siwowłosy,  kiedy  posłyszał,  że  upadł  Kalmar 
z  nad  strumienia  Lory,  który  pomagał  pokoleniu  Ul- 
linu.  Często  dotykał  rękami  stali,  o  której  powie- 
dziano,   że  nieprzyjaciela  przeszyła.     Dotykał  jej  rę- 


*)  W  początku  walki  wojska  tak  stah',  że  Lubar  je 
rozdzielał.  Po'  śmierci  Foldata  Fillan  przef>-Tia}  AA-ojsko 
Katmora,  a  wtedy  Lubar  w  tyle  Kaiedoiiczyków  plyiiąl. 
Teraz  Katmor  odpędził  Kaledouczyków  po  upadku  Fił- 
lana  i  przeszedł  Lubar. 

17* 


260  PIEŚNI   Oi?SJANA 


kami,  bo  ciemne  było  oko  Barbar-Dutula !  Ale  sło- 
necznym promieniem  był  król  dla  przyjaciół,  wie- 
trzykiem, podejmującym  wkoło  ich  latorośle.  Radość 
otaczała  go  w  salach;  kochał  sjtiów  Bolgi.  Lnie  jego 
trwa  w  Acie,  jak  uwielbiona  pamiątka  duchÓAV,  któ- 
rych obecność  przeraża,  ale  odpędzają  burzę.  Teraz, 
głosy  Erynu  *),  podnieście  królewską  duszę!  Jaśniał, 
kiedy  się  bitwa  chmurzyła,  i  obalał  mocarzy!  Fona- 
rze,  rozlej  ze  siwego  skał  szczytu  pieśń  przeszłości! 
Rozlej  ją  nad  Erynem,  aby  się  daleko  wokrąg  roz- 
płynęła!* 

»Nie  podnoście  dla  mnie  pieśni !«  rzekł  Katmor. 
» Niech  Fonar  siedzi  na  skałach  Lubaru.  Tu  moca- 
rze padali.  Daj  pokój  śpieszącym  ich  duchom!  Od- 
dal, Maltosie,  oddal  dźwięk  eryńskiej  pieśni !  Nie  cie- 
szę się  nad  nieprzyjacielem,  skoro  przestał  robić 
oszczepem.  Jutro  moc  nasza  dalej  się  rozleje.  Fingal 
ocknął  się  na  swojem  głośnem  łoźu!« 

Jak  fale,  odepchnięte  gwałto\\Tiym  ^^•iat^em,  tak 
Er}^!  ustąpił  przed  głosem  króla.  Głęboko  zanurzone 
w  polach  nocy,  rozbiegły  się  gAvarne  pokolenia.  Tu 
i  owdzie  pod  drzewem  siedział  bard  z  arfą  **).  Pod- 
nosili pieśni,  trącali  struny,  każdy  dla  wodza,  któ- 
rego lubił. 

Przy  gorejącym  dębie  trącała  niekiedy  arfę  Sul- 
mala.  Trącała  arfę  i  podsłuchiwała  pogwizdu  wło- 
sów. Niedaleko,  w  pomroku  pod  staremi  drzewami 
leżał  król  Aty.  Promień  dębu  odwrócił  się  od  niego; 
widział  dziewicę,    ale  nie  był  Avidziany.    Rozpływała 


=•)  Bardowie  Erynu. 

**)  Każdy  udzielny  książę  miał  swego  barda,  który 
mu  na  wojnach  towarzyszył  pod  rozkazami  arcybarda, 
który  był  przy  osobie  króla.  Przy  uroczystych  obrzędach 
łączyli  się  bardowie  pod  swoim  naczelnikiem  i  chór  two- 
rzyli. Działo  sic  to  przy  uroczystych,  tryumfalnych  śpie- 
wach albo  przy  pieśniach  nad  poległemi. 


261 


się  skrycie  jego  dusza,  kiedy  widział  niespokojne  jej 
oko.  Ale  przed  tobą  bitwa,  synu  Barbar-Dutula! 

Ona  brząkała;  czasem  słucłiała,  czy  wojownik 
usnął.  Wezbrała  jej  dusza;  pragnęła  rozlać  tajem- 
nie smutną  pieśń  rodzinną.  Umilkły  pola.  Uleciały 
nocne  wiatry  na  swoich  skrzydłach.  Bardowie  onie- 
mieli. Ogniojawy  snuły  się  krwawo  z  duchami.  Niebo 
było  mroczne;  postacie  zmarłych  wisiały  po  chmu- 
rach. A  córka  Konmora  nachyliła  się  niedbale  nad 
konający  płomień.  Tylko  ty  byłeś  w  jej  duszy,  wo- 
zokotczy  wodzu  Aty!  Podniosła  głos  pieśni,  brząka- 
jąc na  arfie: 

» Przybyła  Klungala,  nie  znalazła  dziewicy.  Pro- 
mieniu światła,  gdzie  jesteś? 

Czy  nie  -widzieliście  na  mszystych  skałach,  o !  łowcy, 
mojej  modrookiej  krasawicy? 

Czy  kroki  jej  na  trawiastym  Lumonie,  przy  łożu 
sarny?  Biada  mnie!  Widzę  łuk  jej  na  sali!  Promie- 
niu światła,  gdzież  jesteś? 

Cicho,  kochanko  Konmora,  cicho!  Nie  słyszę  cie- 
bie na  chropawem  błoniu,  Moje  oko  przykute  do 
króla,  którego  ścieżka  w  bitwie  okropna.  Pełna  jest 
jego  moja  dusza  podczas  mego  spoczj^nku.  Głęboko 
zatopiony  w  bitwie,  stoi  on  i  nie  wddzi  mnie  ze  swo- 
jej chmury! 

Dla  czego,  o!  słońce  Sulmali,  dla  czego  nie  poj- 
rzysz  tutaj  ?  Tu  we  mroku  ja  mieszkam.  Nade  mną 
płyną  mgły  ciemne.  Nasiąkły  rosą  moje  kędziory. 
O!  pojrzyj  ze  swojej  chmury,  ty  słońce  duszy  Sul- 
mali ! « 


PIEŚŃ    SIÓDMA. 

Opisanie  mgły,  która  powstaje  z  Lęgu,  a  w  którą  odzie- 
wają się  duchy,   zaczem  otrzymają  od  bardów  pir'.-:'i  po- 


262  PLEŚNI    GSSJANA 


grzebową.  Duch  Fillana  siedzi  na  skale,  nad  jaskinią, 
g-dzie  jego  ciało  leży;  głos  jego  docliodzi  Fingala  na 
Kormulu.  Zrywa  się  król  i  uderza  w  tarczę,  co  było 
pewnym  znakiem,   że  on  sam   następującą   bitwą  będzie 

kierować. 
Sulmala  porywa  się  ze  snu  i  niespokojna  o  Katmora, 
bieży  do  niego  i  budzi  go  niechcący.  Ich  rozmowa.  Kat- 
mor  poznaje  Sulmalę  i  posyła  ją  na  dolinę  Lony,  do 
mieszkania  starego  druida.  Uderzeniem  tarczy  rozbudza 
swoje  wojsko.  Opisanie  tej  tarczy.  Bard  Fonar  opowiada 
pierwsze  wylądowanie  ^Bolgów  do  Irlandji  pod  wodzem 
Lartonem.  Poranek.  Śpiew  Ossjana  pieśń  tę  kończy. 

Z  wód  Lęgu,  opasanych  lasami,  powstają  czasem 
szarołone  tumany,  kiedy  nad  orłem  okiem  słońca 
zamkną  się  bramj^  zachodu.  Szeroko  nad  strumieniem 
Lor}"  roztacza  się  wyziew  mroczny  i  głęboki.  Przez 
jego  zasłony  płynie  księżyc,  jak  zamroczona  tarcza. 
Nim  to  odziewają  duclij-  przeszłości  na  ^^datrach  dzi- 
kie swoje  postacie,  kiedy  wędrują  z  burzy  na  burzę 
pomroldem  nocy.  Często  mgły  te  wietrzyłdem  kłębią 
się  przy  grobie  wojo\^Tiika,  prz\'  siwem  pomieszkaniu 
jego  duclia,  dopółd  się  pieśni  nie  podniosą. 

Przyleciał  dźwięk  z  pustj-ni;  był  to  Fonar,  król 
Liisfailu.  Wylał  mgłę  swoją  na  grób  Fillana  przy 
modrokrętym  Lubarze  *).  Smutnie  i  ponuro  siedział 
duch  w  szarej  smudze  wyziewu.  Niekiedy  ulatywał 
z  wiatrem,  ale  znowu  T\Tacał.  Wracał  ze  spuszczo- 
nemi    oczami  i  ciemnokrętemi,  mglistemi  kędziorami. 

Ciemno  było.  Śpiące  wojsko  milkło  w  zasłonach 
nocy.  Konał  płomień  na  pagórku  Fingala.  Król  sa- 
motnie   leżał    na  tarczy;    sen  mu    zamykał    pół  oka. 


*)  Dopóki  nad  grobem  poległego  nie  dał  się  słyszeć 
uroczysty  śpiew  pogrzebowy,  dopóty  duch  jego  nie  śmiał 
wstąpić  na  wiatry  i  wejść  do  powietrznej  sali  swoich 
ojców.  Duch  tego.  który  go  poprzedził,  przytacza  z  po- 
blizkiego  jeziora  albo  bagna  gęstą  mgłę  na  grób,  w  którą 
się  on  tymczasem  odziewa.  Tutaj  Konar,  syn  Trenmora, 
przynosi  FillauoAvi  mgłę  jego. 


263 


Przyleciał  głos  Fillana:  »Czy  śpi  małżonek  Klaty? 
Czy  spocz>^va  ojciec  poległego?  A  ja,  mi"okiem 
odziany,  zapomniany  jestem;  sam  jestem  śród  nocy.« 

»Po  co  przyb3'\vasz,«  król  się  odezwał,  »ze  snami 
swojego  ojca?  Mogęź,  mój  s\tiu,  zapomnieć  ciebie 
albo  twoją  ognistą  ścieżkę  na  polach  boju?  Nie  prze- 
chodzą tak  czyny  walecznych  w  duszy  Fingala!  Nie 
są  tam  one  promieniem  błyskawicy,  który  się  pokaże 
i  zgaśnie.  Pamiętam  o  twoich,  Fillanie,  sprawach, 
i  gniew  mój   budzić  się  poczyna!* 

Pochw;yxił  król  groźny  oszczep  i  uderzył  w  głę- 
bokobrzmiącą  tarczę,  tarczę,  która  wysoko  wisiała 
śród  nocy  —  okropne  hasło  boju,  Pierzchnęły  duchy 
na  wsz}'stkie  strony  i  potoczj^ły  po  wiatrach  ści- 
śnione  postaci.  Trzy  razy  podniósł  się  odgłos  śmierci 
z  krętej  doliny.  Zabrzmiały  nieruszane  arfy  posęp- 
nym dźwiękiem  nad  pagórkami. 

On  znowu  uderzj^ł.  Wystąpiły  bit^yy  we  snach 
wojska.  Szeroko  wzburzone  poboisko  błysnęło  nad 
ich  duszami.  Błękitnotarczy  królo^de  w  bój  wstąpili. 
Oglądając  się,  płyną  wojska,  i  potężne  czyny  odziały 
się  przez  pół  pogodnym  błyskiem  stali. 

Ale  kiedy  się  trzeci  dźwięk  podniósł,  wyskoczyły 
jelenie  ze  skalnych  rozpadlin.  Po  puszczy  rozległ  się 
okrzyk  ptaków;  spłoszone,  pierzchnęły  każdy  na  swoim 
wietrze.  Synowie  Selmy  pół  powstali,  pół  podnieśli 
oszczepy.  Ale  milczenie  spadło  znowu  na  wojsko; 
poznali  tarczę  króla;  do  oczu  sen  powrócił;  pole  za- 
sępiło się  i  ucichło. 

Nie  było  snu  we  mroku  dla  ciebie,  błękitnooka 
córo  Konmora.  Sulmala  posłyszała  groźną  tarczę 
i  rzuciła  się  śród  nocy.  Krok  jej  zwrócił  się  do 
króla  Aty.  Mogąż  niebezpieczeństwa  zachwiać  mężną 
jego  duszę?  Stanęła  w  niepewności  ze  spuszczonemi 
oczami.  Niebo  gorzało  wszystkiemi  gwdazdami. 

Tarcza  znowu  zabrzmiała.    Ona  pośpieszyła  i   — 


264  PIEŚNI  OSSJANA 


stanęła.  Podniosła  połowę  głosu  —  i  oniemiała.  Po- 
strzegła  go  we  zbroi,  świecącego  niebieskim  ogniem. 
Postrzegła  omroczonego  liędziorami,  Iłtóre  się  noc- 
nym wiatrem  podnosiły.  Z  bojaźnią  cofnęła  lirol^i. 
»Po  cóż  mam  budzić  liróla  Erynu?  Nie  jesteś  ty  sy- 
nem dla  jego  spocz}Tiku,  córo  Inisliuny!« 

Jeszcze  okropniej  brzmi  tarcza;  Sulmala  rzuca 
się.  Spada  jej  szyszak;  z  głośnem  echem  toczy  się 
stal  po  głazach  Lubaru. 

Wybity  ze  snów  nocnycli,  podniósł  się  w  poło- 
wie Katmor  pod  drzewem.  Ujrzał  na  skale,  nad 
sobą,  postać  dziewicy.  Rmniana  gwiazda  pozierała 
przygasłym  promieniem  przez  rozwiane  jej  kędziory. 

»Któź  to  przychodzi  do  Katmora  nocą,  w  ciem- 
nej snów  porze?  Czy  przynosisz  ^dadomość  o  woj- 
nie? Kto  jesteś,  synu  nocy?  Czy  stoisz  przede  mną 
postacią  przeszłości,  głosem  z  odzienia  obłoków,  aby 
mię  ostrzec  o  niebezpieczeństwie  Erynu? 

Czy  słyszysz  ten  odgłos?  Nie  słaby  ten,  królu 
Aty,  co  wylewa  na  noc  to  hasło !« 

» Niech  wojowTiik  Avylewa,«  odpo^oiedział,  » swoje 
hasła!  Są  one  dla  Katmora  dź^Wękiem  arfy.  Wielka 
jest  moja  radość,  o  głosie  nocy!  Rozżarza  ona  nad 
wszystko  moje  myśli!  Jest  to  granie  dla  królów  na 
samotmon  pagórku  nocy,  Idedy  synowie  dzieł  potęż- 
nych rozpłomieniają  mężne  swoje  dusze.  Słaby  mie- 
szka samotnie  w  dolinie  \N'ietrzyka,  gdzie  mgła  pod- 
nosi ranną    swoją    szatę  z  modrokrętych    strumieni.* 

»Nie  byli  słabi,  królu  mężów,  ojcowie  mojego 
rodu!  Mieszkali  oni  w  oponach  bitwy,  w  dalekich 
swoich  ziemiach.  Ale  hasło  śmierci  nie  rozwesela 
mojej  duszy.  Występuje  ten,  który  się  nigdy  nie 
cofnął  *).  O!  wj^-ślij  bardów  pokoju !« 

*)  Saga  twierdzi  o  Fingalu,  że  nigdy  nie  b}'!  poko- 
nany. Stąd  w  jednym  poemacie  otrzymał  przydomek 
Zwycięzcy. 


265 


Podobny  do  sączącej  się  skały  pust\^i,  stanął 
Katmor  we  łzach.  Głos  jej  wleciał  wietrzykiem  do 
jego  duszy  i  obudził  spomnienia  tej  krainy,  gdzie 
mieszkała  przy  spokojnych  strumieniach,  zanim  przy- 
była na  w^ojnę  Katmora. 

» Córko  obcego !«  rzekł  —  a  ta  cofnęła  się  ze 
drżeniem  —  »daAvno  ja  dostrzegłem  w  mojej  stali 
młodą  sosnę  Inishuny,  ale  mówiłem:  dusza  moja 
odziana  jest  burzą!  Na  cóż  ma  mi  zaświtać  ten  pro- 
mień wprzódy,  nim  kroki  moje  w  pokoju  wrócą? 
Zbladłemźe  przed  tobą,  że  mię  błagasz  obawiać  się 
króla?  Chwila  niebezpieczeństwa,  o!  dziewico,  jest 
wiekiem  dla  mojej  duszy,  bo  ona  wzd\Tna  się  wtedy 
potężnym  strumieniem  i  pędzi  mię  ku  nieprzyjacie- 
lowi. 

Między  omszonemi  skałami  Lony,  w  pobliżu 
głośnego  strumienia ,  mieszka  w  siwych  kędziorach 
starości  Klonmal,  król  arf.  Nad  nim  jest  skrzypiące 
drzewo  i  lotnie  zmykająca  sarna.  Zgiełk  naszego 
boju  dosięga  jego  uszu,  kiedy  się  ponurza  w  dumy 
lat  upłynionych.  Tam,  Sulmalo,  niech  będzie  twoje 
spocznienie,  aż  nasze  bitwy  przeminą,  aż  powrócę 
w  zbroi  z  rąbka  mgły  wieczornej,  która  wstaje  na 
Łonie   przy  mieszkaniu  mojej   kochanki. « 

Upadło  światło  na  duszę  dziewicy;  rozgorzała 
przed  królem.  Zwróciła  na  Katmora  oblicze,  obwiane 
pływaj  ącemi  kędziorami.  » Prędzej  niebieski  orzeł 
zwróci  się  od  strumienia  szumiącego  wiatru,  kiedy 
widzi  przed  sobą  łatwą  zdobycz ,  dziecię  lotnej 
sarny  —  jak  ty,  o!  Katmorze,  od  pochodu  sławy! 
Bodajbym ,  wojowniku ,  mogła  cię  prędko  widzieć 
w  rąbku  mgły  wieczornej,  kiedy  się  nad  strumie- 
niami Lony  wokrąg  mnie  rozpłynie!  Lecz  jeśli  się 
oddalisz,  uderz,  Katmorze,  uderz  w  tarczę,  ażeby  ra- 
dość powróciła  do  smucącej  się  duszy,  kiedy  się  we- 
sprę na  omszonych  skałach!  Ty  jednak  upadniesz  — 


266  PIEŚNI   OSSJANA 


ja  jestem    w    kraju   obcj^ch  —  o!    ześlij,    Katmorze, 
głos  twój   z  obłoku  dla  dziewicy  Inishuny!« 

»Dla  czego,  młoda  latorośli  zielonowierzcłiego 
Lumouu,  dla  czego  drżysz  w  burzy?  Często  już  Kat- 
mor  powracał  z  ciemnoburzącycli  się  bitew!  Groty 
śmierci  są  dla  mnie  kolcem  głogu;  odskakują  stę- 
pione od  mojej  tarczy.  Często  A\7chodziłem  z  bitwy 
jaśniejszej,  jak  ogni  oj  a  w  z  na  walnej  chmury.  Nie 
■vvi'acaj,  piękny  promieniu,  ze  swojej  doliny,  kiedy 
ryk  bitwy  powstanie!  Mógłby  mi  wtedy  umknąć  nie- 
przyjaciel, jak  niegdyś  moim  ojcom!« 

» Powiedziano  Sonmorowi,  że  Kormak  zabił  Klu- 
nara  w  boju.  Trzy  dni  smucił  się  Somnor  z  upadku 
swojego  brata.  Jego  kochanka  widziała  go  milczą- 
cego i  przeczuła  jego  kroki  ku  bitwie.  Tajemnie  łuk 
sobie  sporządziła,  aby  towarzyszyć  błękitnotarczemu 
rycerzo\vi.  Żałoba  osiadła  w  Acie,  że  jej  tam  nie 
było.  Nadeszli  nocą  od  stu  strumieni  synowie  Al- 
nekmy.  Posłyszeli  tarczę  króla,  i  zemsta  się  w  nich 
ocknęła.  W  dźwięczących  zbrojach  poszli  ku  Uli- 
uo\\T.  lasów.  Sonmor  uderzał  czasem  >v  tarczę,  ska- 
zówkę  bitew. « 

» Daleko  za  nim  postępowała  Sulallin  po  strumie- 
nistem  wzgórzu.  Była  światłem  na  górach,  kiedy 
wojownicy  spuszczali  się  na  dolinę.  Szlachetny  był 
chód  jej  w  dolinie,  kiedy  oni  ustępowali  na  omszone 
pagórki.  Bała  się  zbliżać  do  króla,  który  ją  w  głoś- 
nej Acie  zostawił.  Ale  kiedy  powstał  zgiełk  bitwy, 
kiedy  się  wojsko  do  wojska  porwało,  kiedy  Soumor 
pałał  jak  niebieski  ogień  w  chmurach  —  wtedy 
przybiegła  Sulallin  z  rozwianemi  włosami,  bo  drżała 
o  swojego  króla!  Wstrz^nnał  on  rozżarzony  pochód, 
aby  ratować  kochanie  rycerzy.  Nieprzyjaciel  nocą 
uszedł,  a  Klunar  zasnął  bez  krwi  jego,  bez  kr\\d, 
która  na  grobie  wojownika  pł.^Tiąć  powinna  była.« 

»Nie    podniosła  się  więcej    zemsta   Sonmora,    ale 


267 


dni  jego  były  posępne  i  ciche.  Przy  siwych  swoich 
strumieniach  błąkała  się  Sulallin  z  zapłalianemi  oczami. 
Często  pozierała  na  rycerza,  kiedy  się  obwinął  w  du- 
mania. —  Ale  drżała  przed  jego  oczami  i  odwra- 
cała krok  samotny.  Nadeszły  bitwy,  jak  nawałnice, 
i  zegnały  mgłę  z  jego  duszy.  Ujrzał  znowu  z  ra- 
dością   Ijrok  jej   na    sali  i  białe    jej  ręce  na    arfie.« 

We  zbroi  poszedł  wódz  Aty  ku  swojej  tarczy, 
która  wysoko  śród  nocy  wisiała  na  mszystej  gałęzi 
nad  strumienistym  szumem  Lubaru.  Siedm  wypu- 
kłości miała  ta  tarcza,  siedm  głosów  króla ,  które 
jego  wojo^^^licy  odbierali  przez  ^^datry  i  wszystkie 
pokolenia  znały.  Jedna  gwiazda  ozdabiała  każdą  wy- 
pukłość: Kanmaton  z  trefionemi  promieniami;  Kol- 
derna,  wstająca  z  obłoków;  Uloicho,  mgłą  odziany, 
i  miły  promień  Katlinu,  połyskujący  nad  skałą.  Uśmie- 
chająca się  na  rodzinnej  modrej  fali,  mroczy  się  po- 
łową Reldurat  zachodni em  światłem.  Pałające  oko 
Berthina  pogląda  przez  gaj  na  łowca,  który  nocą 
wraca  do  domu,  zdobywszy  skoczną  sarnę.  We  środku 
a  szeroko  rozchodzi  niezachmurzony  promień  Ton- 
teny,  Tonteny,  która  w  nocy  pogląda  na  pęd  Lar- 
tona  żeglującego,  Lartona,  pierwszego  w  pokoleniu 
Bolgi,  który  wiatrami  jeździł.  Płynie  białopiersi  ża- 
giel króla  do  strumienistego  Inisfailu;  posępnie  prze- 
myka się  noc  przed  nim  z  mglistemi  zasłonami;  wia- 
try niejednakowo  wieją  i  ciskają  nim  z  fali  na  falę. 
Tu  występuje  Tontena  ogniowłosa ,  uśmiecha  się 
z  rozdzielonej  chmury,  a  Larton  błogosławi  znanemu 
promieniowi,  źe  słabo  oświeca  głębię. 

Pod  oszczepem  Katmora  ocknęły  się  głosy,  które 
bardów  zbudziły.  Zeszli  się,  majacząc,  z  każdej  strony 
każdy  ze  dźwiękiem  arfy.  Przed  niemi  król  się  ra- 
dował, podobny  do  wędrowca  na  dniu  jasnym,  kiedy 
usłyszy  płynący  zdaleka  pomruk  mszystych  strumieni, 
strumieni,    które  na    puszczy  ze    skal    sarny  spadają. 


268  PIEŚNI   OSSJANA 


»Dla  czego  słyszymy, «  zapytał  Fonar,  »głos  króla 
w  porze  jego  spoczynku?  Cz\'  mroczne  postacie  oj- 
ców przychodzą  do  snów  twoicli  ?  Może  one  są  w  owej 
cłimurze  i  czekają  pieśni  Fouara?  Często  one  scho- 
dzą na  poboisko,  gdzie  ich  syno^vie  ciskają  oszcze- 
pami. Albo  może  nasza  pieśń  dla  tego  ma  się  pod- 
nieść, który  już  więcej  nie  ciśnie  oszczepem  lesistej 
Momy,  dla  tego,  który  usłał  pole  bitwy  ?« 

» Niezapomniana  jest,  bardzie  przeszłości,  ta  chmura 
boju!  Wysoko  na  Moilenie  powstanie  jego  grobowiec, 
mieszkanie  sławy!  Ale  teraz  odeślij  moją  duszę 
w  czasy  ojców,  w  te  lata,  kiedy  po  raz  pierwszy 
przebyli  fale  Inishuny!  Nie  sam  Katmor  rozraduje 
się  na  spomnienie  skrytego  lasem  Limionu,  Lumonu 
strumieni,  mieszkania  białopiersiej   dziewicy !« 

»Lumonie  strumieni,  wchodzisz  oto  do  duszy  Fo- 
nara!  Twoim  bokiem  wędruje  słońce  po  skałach  ob- 
\\'ieszonych  drzewami!  Chyża  sarna  przesadza  krzewy; 
jeleń  podnosi  gałęzistą  głowę  —  bo  \^idzi  czasem  psa 
na  ^3)ółokrytem  błoniu.  Tam,  po  dolinie  dążą  zwolna 
kroki  dziewic,  białoramiennych  córek  łuka.  Podnoszą 
na  pagórek  błękitne  oczy,  osłoni  one  pł\^vającemi  kę- 
dziorami. 

Nie  dla  nich  pochód  Lartona,  wodza  Inishuny. 
Na  rodzinnym,  czarnym  dębie  puścił  się  on  na  fale 
w  skalistej  zatoce  Kluby,  na  dębie,  co  go  obalił  na 
Lumonie,  aby  nim  przesadzić  morze.  Dzie\s'ice  od- 
wracają oczy  —  król  może  upaść  —  bo  nigdy  nie  wi- 
działy okrętu,  czarnego  jeźdźca  fali. 

Teraz  ośmiela  się  on  wezwać  wiatry  i  zmieszać 
się  ze  mgłą  oceanu.  Modry  Inisfail  powstał  w  tu- 
manie, ale  noc  ciemnoszata  zapadła.  Wtedy  weszła 
ogniokędziora  Tontena  *),  i  zatoka  Kulbinu  przyjęła 
okręt  na  łono  rozgłośnych  lasów. 


*)  Ta  saga  o  Lartonie  głosi  to,  co  wyżej  było  powie- 


269 


Tu  ryczał  strumień  z  okropnego  podziemia  Dun- 
teny,  gdzie  czasem  świeciła  postać  ducha  wpół- 
utworzona. 

Zeszły  sny  na  Lartona;  ujrzał  siedmiu  ducłiów 
swoicłi  ojców.  Słuchał  słów  ich  półmówionych  i  pa- 
trzał na  rozjaśnione  czas}'  przyszłości.  Widział  liró- 
lów  Aty,  synów  dni  przyszłych.  Prowadzili  wojslło 
polem  bitwy  —  niby  szeregi  tumanów,  które  w  je- 
sieni przepływają  wiatrem  nad  lasami  Aty. 

Zbudował  tedy  Larton  przy  dźwiękach  arfy  sale 
Samli  *).  Poszedł  na  sarny  Erynu,  nad  rodzinne  ich 
strumienie.  Jednak  nie  zapomniał  zielonowierzchego 
Lumonu;  często  przemykał  się  morzem  tam,  gdzie 
białoręka  Flatal  ze  wzgórka  sarn  poglądała.  Wcho- 
dzisz do  duszy  Fonara,  Limionie  pieniących  się  stru- 
mieni!* 

Rozlał  się  od  wschodu  poranek.  Wyjrzały  mgli- 
ste gór  wierzchołki.  W  dolinach  pokazały  się  szero- 
kokręte  strumienie.  Porwało  tarczę  wojsko  Katmora 
i  razem  powstało,  jak  bałwaniste  morze,  które  po 
raz  pierwszy  czuje  skrzydła  burzy.  Wały  nie  wie- 
dzą jeszcze,  gdzie  się  potoczą,  a  wznoszą  do  góry 
niespokojne  głowy. 

Zwolna  i  smutnie  szła  Sulmala  ku  Łonie  stru- 
mieni. Szła  i  często  się  obracała;  błękitne  jej  oko 
przez  łz}'  patrzało.  Lecz  kiedy  doszła  do  skały,  która 
zakrywa  posępną  dolinę  Lony,   jeszcze  raz  obejrzała 


dziane  o  tym    bohaterze  i  gwieździe    Tonteny  przy  opi- 
saniu tarczy  Katmora. 

*)  Samhi  znaczy  zjawisko.  Larton  nazwał  tę  salę,  ro- 
dzaj świątyni,  jak' się  zdaje,  salą  zjawisk,  tutrij  albowiem 
objawiły  się  jemu  duchy  przodków  i  jego  przyszłość  na 
oko  pokaznły.  Przytein  wypad.i  uważać,  ze  liczba  .sicdni 
w  osobliwszcm  byhi  znaczeniu  pomiędzy  Bolg-ami  Siedm 
duchów  objawiło  się  Lartonowi,  siedm  gwiazd  było  na 
tarczy  Katmora  itp.' 


270  PIEŚNI   nSSJANA 


się  na  króla  ze  skruszoną  duszą  i  razem  przepadła 
za  nią. 

Synu  Alpina!  potrać  struny!  A  jeśli  znajdzie  się 
jeszcze  w  arfie  cokolwiek  pociechy,  to  ją  wylej  na 
duszę  Ossjana;  mgły  ją  obwiały!  O!  bardzie,  słyszę 
ciebie  w  mojej  nocy!  Ale  przygłusz  ten  dźwięk  lek- 
kodrżący!  Radość  smutku  pożądana  Ossjanowi  av  jego 
czarnych  latach. 

Głogu,  zieleniejący  na  pagórku  duchów,  co  w  noc- 
nych wiatrach  potrząsasz  główką  —  nie  słyszę  w  to- 
bie gwizdania!  Żadnego  ducha  powietrzna  odzież 
nie  zaszeleści  po  twoim  listku.  Częste  są  kroki  umar- 
łych we  mroku  wichrzącej  burzy,  kiedy  księżyc,  jak 
ciemna  tarcza,    przetacza  się  od  wschodu    po  niebie. 

Ullinie,  Karrilu  i  Ryno,  głosy  przeszłości,  oz  wij- 
cie się  do  mnie,  bo  noc  jest;  ocućcie  moją  duszę 
i  pocieszcie  ją!  Nie  słyszę  was,  sjniowie  pieśni!  W  ja- 
kiejźe  sali  obłoków  spoczywacie?  Czy  odziani  mgłą 
poranną,  potrącacie  arfy  cienia  tam,  gdzie  słońce 
wychodzi  z  fal  zielonowierzchych  ? 


PIESN    ÓSMA. 

Świt  czwartego  poranku.  Fingal  schodzi  z  Kormula 
i  wysyła  na  dolinę  Kluny  Gaula,  Dermida  i  barda  Kar- 
rila^  ażeby  przyprowadzili  do  wojska  Feradartę,  Kairba- 
roAvego  syna,  który  był  jedynym  potomkiem  Konara, 
pierwszego  kaledońsldeg'o  króla  w  Irlandji.  Sam  Fingal 
obejmuje  do^^•ództwo  wojska  i  urządza  bitwę.  Postępu- 
jąc, przychodzi  do  jaskini,  gdzie  były  zwłoki  Fillana 
i  'gdzie  wierny  Bran  leżał  na  straży.  Boleść  Fingala. 
Wojsko  BolgÓAA'  prowadzi  Katnior.  Sprawcy  Fingala  i  Kat- 
mora.  Powstaje  gwałtowna  burza.  Firbolgowie  uciekają. 
Fingal  i  Katmor  schodzą  się  i  walczą  we  mgłach.  Kat- 
mor  poległ.  Fingal  ustępuje  Trenmorowego  oszczepa 
Osśjanowi. 


271 


Duch  Katmoia  pokazuje  się  w  dolinie  Leny  Sulmali, 
Jej  smutek.  Wieczór.  Fingal  nakazuje  ucztę  i  zleca  Os- 
sjanowi   wprowadzić  Fei-adartę  na  tron  jego  przodków. 


Jako  gdy  zimowe  wiatry  obwiały  falę  górnego 
jeziora  i  podczas  burzliwej  nocy  lodem  je  pociąg- 
nęły, ranne  oko  łowca  widzi  je  w  bieli,  wały  zdają 
się  płynąć,  on  posyła  ucho  za  szumem  każdej  chro- 
pawej brózdy,  ale  każda  jest  niema  i,  połyskując, 
jerzy  się  gałęźmi  i  krzaczystą  trawą,  które  drżą 
i  gwiżdżą  wiatrem  na  siwych  włościach  mrozu;  tak 
milczącemi  ^wdały  się  rano  szeregi  morweńskiego 
wojska,  kiedy  każdy  wojo-s\Tiik  poglądał  z  pod  szy- 
szaka na  wzgórze  króla ,  na  ochmurzone  wzgórze 
Fingala,  gdzie  się  przechadza  we  mgłów  odzieży. 
Niekiedy  widać  rycerza,  wielkiego  i  posępnego  w  ca- 
lem uzbrojeniu.  Z  myśli  na  myśl  przetaczała  się  bi- 
twa w  jego  potężnej  duszy. 

Teraz  dąży  król  ku  nam.  Najpierwej  pokazał  się 
miecz  Luny;  oszczep  w  połowie  z  chmury  w}'zierał, 
tarcza  jeszcze  mgłą  zasępiona.  Ale  kiedy  król  scho- 
dził ze  zroszonemi  siwemi  kędziorami  we  metrze, 
powstał  okrzyk  wojska  w  każdem  ruszaj ącem  się 
pokoleniu.  Jaśniejąc,  gromadzą  się  zewsząd  z  dzwo- 
niącemi  tarczami.  Tak  powstają  zielone  morza  wo- 
krąg  ducha,  który  schodzi  z  wichrzącej  burzy.  Wę- 
dro\viec  słyszy  zdaleka  wrzawę  i  podnosi  głowę  nad 
skały;  poziera  na  zhukaną  potokę  i  mniema  dostrze- 
gać mroczną  postać.  Niezmierzone  fale  igrają  dokoła 
pieniącemi  się  grzbietami. 

Zdała  stał  syn  Morniego,  latorośl  Dutn}',  i  bard 
Kony.  Zdała  staliśmy  każdy  pod  swojem  drzewem. 
Wstydziliśmy  się  oczu  króla;  nie  zwyciężyliśmy  w  polu. 
Przy  moich  nogach  sączył  się  mały  strumień;  poru- 
szałem oszczepem  lekkie  wały,  poruszałem  je  oszcze- 
pem... ale  gdzie  była  dusza  Ossjana?  Posępnie  prze- 


272  PIEŚNI   OSSJANA 


my  kała  się  z  dumy  na  dumę  —  i  rozsyłała  wokrąg 
westctmienia. 

»S}Tiu  Morniego,«  rzekł  król,  »Dermidzie,  łowcze 
sam,  czemuście  tak  mroczni,  jak  dwie  skały  ze  są- 
czącemi  się  po  nicli  wodami?  W  duszy  Fingala  niema 
żadnej  urazy  ku  wodzom  mężów!  Wy  jesteście  w  bi- 
twie moją  siłą,  av  pokoju  —  iskrą  mojej  radości. 
Dawniej  głos  mój  był  dla  waszego  ucha  przyjaznym 
powiewem,  kiedy  jeszcze  Fillan  łuk  naciągał!  Niema 
już  Fingalowego  syna;  niema  go  na  łowach  skocznej 
samy!  Dla  czegóżby  jednak  kruszyciele  tarcz  stali 
tak  daleko  i  smutnie  ? « 

Oni  poszli  ku  królowi  w  górę  i  ujrzeli  odwraca- 
jącego się  ku  wiatrom  Mory.  Łzy  pł\Tięły  jemu  po 
błękitnookim  synie,  po  tym,  który  spał  w  pieczarze 
strumienia.  Jednak  wypogodził  się  i  przemó\vił  do 
szerokotarczych  królów: 

»Kromnal  z  lesistą  skałą  z  omglonym  szczytem, 
bojowisko  wiatrów,  wylewa  na  światło  strumienm'' 
szum  błękitnego  Lubaru.  Za  nim,  w  cichej  dolinie 
jeleni ,  pł^-nie  kręto  przejrzysty  Lawat.  Jest  tam 
w  skale  ciemna  jaskinia;  nad  nią  mieszkają  mocno- 
skrzydłe  orły;  przed  nią  szeleszczą  w  lesie  Kluny 
szerokogałęzie  dęby.  Jest  tam  Feradarto  w  kędzio- 
rach młodości,  król  błękitnooki,  syn  szerokotarczego 
Kairbara  z  Ullinu  sarn.  Słucha  głosu  Kondana,  kiedy 
ten,  siwy,  spuszcza  się  w  slabem  świetle.  A  on  słu- 
cha —  bo  nieprzyjaciele  mieszkają  w  dźmęcznych 
salach  Temory.  Czasem  krąży  we  mgłów  odzieży 
i  przeszywa  skoczne  samy.  Lecz  skoro  słońce  błyśnie 
na  polach,  jego  niema  ani  przy  skale,  ani  nad  stru- 
mieniem. Wstydzi  się  rodu  Bolgi,  że  zamieszkał  jego 
ojców  sale.  PoAviedzcie  jemu,  że  Fingal  podniósł 
oszczep,  że  nieprzyjaciel  może  upaść!  Podnieś,  o  Gaulu, 
przed  nim  tarczę;  ty,  Dermidzie,  Avstrząśnij  dzidą 
Temory!    Twój    głos,    Karrilu,    niech  czynami    ojców 


273 


dosięźe  jego  ucha.  Sprowadźcie  go  na  zieloną  Moi- 
lenę,  na  posępne  pola  duchów!  Ja  tutaj  rzucę  się 
na  bojowisko  ze  zgiełkiem  bit^vy.  Nim  noc  zapadnie, 
wejdźcie  na  Avysoki  szczj^t  Dunmory  i  patrzajcie 
przez  szare  mgłów  zasłony  na  strumienistą  Lonę! 
Jeśli  moje  znamię  rozpłynie  się  z  ^\datrem  nad  błysz- 
czącym strumieniem  Lubaru,  to  Fingal  nie  upadł 
w  ostatniej  swojej  bitwie !« 

Takie  były  jego  słowa.  Nie  ociągając  się,  odeszli 
królowie  w  milczeniu.  Poglądali  z  ukosa  na  wojsko 
Erynu  i  zasępili  się,  kiedy  odchodzili.  Nigdy  jeszcze 
nie  odstąpili  króla  na  burzliwem  polu  bitwy.  Siwo- 
kędziory  Karril  szedł  za  niemi  i  ruszał  niekiedy  arfę. 
Przewidywał  upadek  ludu,  a  dźwięk  był  żałobny. 
Był  on  jak  pogwizd,  co  przylata  od  zarosłego  jeziora 
Lęgu,  kiedy  półsen  spuszcza  się  na  łowca  w  omszonej 
pieczarze. 

» Czego  bard  Kony  schyla  się,«  rzekł  Fingal, 
»nad  ustronnym  strumieniem?  Jestźe  to  pora  do 
smutku,  ojcze  poległego  Oskara?  O  wojownikach 
duma  się  w  pokoju,  kiedy  tarcze  przedzwonią!  Wtedy 
nachyl  się  w  smutku  nad  falą,  kędy  górny  \vietrzyk 
oddycha.  Wtedy  pozAvól  modrookiemu  mieszkańcom 
grobu  nawiedzić  duszę!  Ale  Eryn  ciśnie  się  do  boju, 
daleko  rozkołysany,  zgiełkliwy  i  ponury.  —  Podnieś, 
Ossjanie,  podnieś  tarcze;  synu  mój,  sam  jestem !« 

Jak  nagły  szum  wiatrów  przybywa  do  spokojnego 
okrętu  Inishuny  i  czarnego  jeźdźca  wałów  daleko 
na  głębię  zapędza,  tak  daleko  głos  Fingala  zepchnął 
Ossjana  z  góry  na  błonia.  Podniósł  on  tarczę,  błysz- 
czącą w  ciemnem  skrzydle  bitwy,  jak  pełny  księżyc 
w  odzieniu  obłoków,  zaczem  się  burza  zerwie. 

Głośno  od  omszonej  Mory  rozlała  się  razem  sze- 
rokoskrzydła  bitwa.  Fingal,  król  strumienistego  Mor- 
wenu,  lud  swój  prowadził.  Wysoko  powiewało  orle 
skrzydło.    Siwe    kędziory    spływały  z  barków    szero- 

PISMA    GOSZCZYŃSKIEGO.    II.  18 


274  PIEŚNI   OSSJANA 


kich.  Grzmiał  krok  jego  potężny.  Często  stawał, 
często  oglądał  się  na  daleko  błyszczącą  powódź 
orężną.  Wydawał  się  skałą,  pokrytą  lodem  a  siwą; 
wysoko  są  jej  lasy  we  wietrze;  z  jej  głowy  rzucają 
się  błyszczące  strumienie  i  pryskają  na  wiatr  pia- 
nami. 

Teraz  przybył  do  jaskini  Lubaru,  gdzie  spał  Fil- 
lan  omroczony.  Na  rozłupanej  tarczy  Bran  jeszcze 
leżał;  A\datry  oskubały  orle  skrzydło.  Błyskając  z  pod 
suchych  powojów,  wyzierał  oszczep  rycerza.  Smutek 
objął  duszę  króla,  jak  wdcher  zwierciadło  jeziora. 
Nagle  odwrócił  kroki  i  wsparł  się  na  zgiętym  oszczepie. 

Radośnie  przybiegł  Bran  białopiersi  na  znane 
stąpanie  Fingala.  Przybiegł  i  wskaz}Tvał  spojrzeniem 
na  jaskinię,  gdzie  spał  modrooki  łoAviec,  bo  przy- 
zwj^czajony  był  \\ychodzić  rano  do  zroszonego  lego- 
wiska sarny.  Dopiero  polały  się  łzy  królowi  i  zaćmiła 
się  cała  jego  dusza.  Ale  jak  \viatr  zbudzony  prze- 
gania nawalne  deszcze  i  białe  strumienie  i  wysokie 
góry  z  trawiastemi  szczytami  słońcu  powraca  —  tak 
wracająca  bitwa  rozjaśniła  umysł  Fingala.  Przesko- 
czył na  oszczepie  Lubar  i  uderzył  rozgłośną  tarczę. 
Razem  posunęło  się  uszykowane  wojsko  z  ostrym 
orężem. 

Nie  z  trwogą  słuchał  Eryn  tego  dźwięku;  szli 
oni  szeroko  rozlani.  Ponury  Maltos  wyzierał  z  pod 
brwi  zamierzchłych  na  skrzydle  bit\vy.  Blizko  niego 
podnosił  się  promień  światła,  Hidalla;  tuż  zezooki, 
niespokojny  Morannan.  Klonar  błękitnotarczy  potrzą- 
sał oszczepem;  Kormar  gęste  kędziory  we  wietrze 
otrząsał.  Zwolna  za  skałami  podnosiła  się  błyszcząca 
postać  Aty.  Naprzód  pokazały  się  dwa  kończate 
oszczepy;  potem  pół  tarczy  przezroczystej,  podobnej 
do  nocnego  ognia,  Avschodzącego  nad  doliną  duchów. 
Kiedy  się  cały  pokazał,  wtedy  rzuciły  się  wojska  do 
walki.  Pałające  fale  oręża  polały  się  z  każdej  strony. 


275 


Jak  dwa  rozhukane  morza  spotykają  się  z  całą 
bałwanów  powodzią,  kiedy  się  ich  dotkną  skrzydła 
nawałnic,  walczących  przy  skalistym  brzegu  Lumonu, 
posępnie  przebiegają  duchy  po  rozgłośnych  wzgó- 
rzach, wyrwane  od  burzy,  padają  na  głębinę  lasy, 
na  zapienioną  ścieżkę  wieloryba;  tak  się  zmieszały 
dwa  wojska...  Tu  Fingal,  tu  Katmor  krąży.  Mrocznie 
ulatuje  śmierć  przed  niemi.  Blask  pryskającej  stali 
ślady  ich  obsypuje,  kiedy  szerokokroczący  króloAvie 
szeregi  tarcz  skaszają! 

Od  Fingala  upadł  Morannan,  szeroko  wpoprzek 
strumienia.  Przy  jego  bokach  bałwani  się  woda  i  za- 
lewa wypukłą  tarczę.  Klonar  został  przeszyty,  od 
Katmora.  Wódz  jednak  nie  upadł  na  ziemię.  Dąb 
uchwycił  go  w  upadku  za  włosy.  Szyszak  potoczył 
się  po  ziemi.  Na  pasie  wisi  szeroko  tarcza,  a  po 
niej  krew  się  strumieni.  Będzie  płakała  na  sali  Tla- 
min,  będzie  biła  pierś  stękającą! 

Nie  zapomniał  też  i  Ossjan  oszczepa  na  skrz}'dle 
swojej  bitwy.  Zasłał  pole  umarłemi.  Przybył  mło- 
dzieńczy Hidalla.  »Miły  głosie  strumienistej  Klory, 
na  cóż  ty  stalą  robisz?  Obyśmy  się  spotkali  byli 
Ave  szrankach  pieśni  na  twojej  rodzinnej,  zarosłej 
dolinie !«  —  Postrzegł  go  Maltos,  jak  upadał,  i  po- 
nury, rzucił  się  ku  mnie.  Ze  dwóch  brzegów  stru- 
mienia przeginaliśmy  się  do  dźwdęcznej  walki.  Wraz 
nadeszło  wzburzone  niebo;  zawrzały  głosy  wichrzą- 
cych nawałnic;  ogień  co  chwila  pokrywał  wzgórza. 
Grzmot  przetaczał  się  po  mglistych  pasmach.  Zadrżał 
we  mroku  nieprzyjaciel;  stanęli  wojownicy  Morwenu! 
A  ja  nachylałem  się  jeszcze  w  gwiżdżących  kędzio- 
rach nad  strumień. 

Wtem  podniósł  się  głos  Fingala  i  wrzask  wstę- 
pujących nieprzyjaciół.  Czasem  widziałem  króla  przy 
błyskawicach,  mrocznie  kroczącego  w  całej  potędze. 
Uderzałem  w  dźwięczną    arfę    i   za^^dsłem    przy  kro- 

18* 


276  PIEŚNI   0S8JANA 


kach  Alnekmy.    Nieprzyjaciel    został  odpędzony,    jak 

pręga  d^Tiiu. 

Słońce  W3'j rżało  z  obłoków.  Na  Moilenie  zajaś- 
niało sto  strumieni.  Zwolna  podniosły  się  modre 
kłęby  tumanu  ku  połyskującym  wzgórzom.  Gdzież 
są  potężni  królowie?  *)  Niema  ich  nad  strumieniem, 
niema  pod  lasem.  Słyszę  dźwięk  oręża.  Ich  walka 
we  mgłów  łonie.  Taka  jest  walka  duchów  w  nocnej 
chmurze,  kiedy  się  potykają  o  wietrzne  skrzydła  bu- 
rzy i  powódź  zapienionych  wałów. 

Puściłem  się  naprzód.  Podniosła  się  mgła  szara. 
Wysocy  i  błyszczący  stali  oni  nad  Lubarem.  Katmor 
opierał  się  o  skałę.  Wpółupadła  tarcza  leżała  w  stru- 
mieniu, który  po  mchach  bieżał.  Dochodził  go  Fin- 
gal  i  ujrzał  krew  rycerza.  Zwolna  opadł  miecz  przy 
jego  boku,  a  on  przemó^vił  z  posępną  radością: 

»Czy  ustępuje  pokolenie  Barbar-Dutula  ?  Czy  jesz- 
cze robi  oszczepem?  Znane  jest  imię  twoje  w  Acie, 
w  zielonem  mieszkaniu  obcych.  Przychodziło  ono  do 
uszu  Fingala,  jak  powiew  jego  pustyni.  Pójdź  na 
warowne  moje  wzgórza;  czasem  i  mocarz  upada!  Nie 
jestem  ja  ogniem  dla  upadłego  nieprz\-jaciela;  nie 
raduję  się  z  upadku  walecznego.  Moją  rzeczą  leczyć 
także  rany.  Znałem  rośliny  wzgórzów  **).  Zrywałem 
na  wyżynach  piękne  ich  główki,  kiedy  się  chwieją 
nad  samotnym  strumieniem.  Smutny  jesteś  i  mil- 
czący, królu  gościnnej   Aty!« 

»Przy  strumieniach  Aty,«  odpowiedział  Katmor, 
»podnosi  się  mszysta  skała.  Gałęzie  obwiewają  jej 
głowę  pod  pędem  wiatrów.  Jest  na  jej  obliczu  po- 
nura jaskinia  z  rodzinmTn,  głośn\Tn  potokiem.  Tam 
ja  słuchałem  stąpania  cudzoziemców,  przychodzących 


*)  Fingal  i  Katmor. 

*)  Fingal  słynął  bardzo  w  sagach  z  wielkiej  biegłości 

sztuce  leczenia. 


277 


Ido  mojej  sali  konch.  W  duszy  mojej  obudzała  się 
równa  płomieniowi  radość;  błogosławiłem  rozgłośną 
skałę.  Tam  niech  zamieszkam  we  mroku,  na  mojej 
trawiastej  dolinie.  Stamtąd  wstąpię  na  powiew,  który 
ugina  bródkę  mojego  ostu;  tam  ze  mgły  tułającej 
się  będę  poglądał  na  błękitnie  snującą  się  Atę!« 

»Dla  czego  król  o  grobie  móv/i?...  Ossjanie, 
wojownik  poległ!...  Niech  radość  spotka  twoją 
duszę,  Katmorze,  przyjacielu  obcych !« 

»Synu  mój,  słyszę  wołanie  lat,  odpływając;  za- 
bierają mi  mój  oszczep!  »Dla  czego, «  zdają  się  mó- 
wić, »nie  spoczywa  Fingal  w  swojej  sali?  Czyż 
ciągle  będzie  się  lubował  we  krwi,  we  łzach  zasmu- 
conego? Me,  o  lata  mrocznie  płj^nące,  Fingala  krew 
nie  cieszy!  Łzy  są  strumieniami  zimy,  które  pustoszą 
jego  duszę!  Lecz  skoro  legnę  do  spoczynku,  przy- 
bywa potężny  głos  wojny!  Budzi  mnie  w  mojej  sali 
i  wyzywa  stal  moją!  Już  jej  odtąd  nie  wyzwie.  Os- 
sjanie, weź  ten  oszczep  ojców.  Noś  go  w  boju,  kiedy 
się  pycha  podniesie! 

» Ossjanie!  ojcowie  wiodą  moje  kroki;  moje  czyny 
wzrok  ich  rozweselają.  Gdzie  tylko  N\TJdę  do  boju, 
kłęby  ich  mgliste  podnoszą  się  na  bojowisku,  Ale 
moje  ramię  wspierało  ciągle  słabych,  a  gniew  mój 
był  ogniem  dla  pysznego  tylko.  Nigdy  moje  oko  nie 
rozjaśniło  się  nad  poległym.  Dla  tego  spotkają  mię 
ojcowie  w  bramach  sal  po\vietrznych,  wysoko,  w  sza- 
tach ze  światła,  łagodnie  pałaj ącemi  oczami.  Ale 
pysznemu  we  zbroi  są  oni  zaćmion\Tn  księżycem  nieba 
i  posyłają  mu  nocny  ogień,  pałający  na  ich  obliczu. 

» Ojcze  rycerzy,  Trenmorze ,  mieszkańcze  burz 
wichrzących,  oddaję  twój  oszczep  Ossjanowi!  Niech 
się  rozraduje  oko  twoje.  Czasami  A^ddv"vvałem  ciebie, 
jaśniejącego  w  obłokach;  tak  się  objaw  i  mojemu 
synowi,  skoro  w}'^\Ninie  twoim  oszczepem!  Sponmi  on 


278  PIEŚNI   (jSSJANA 


wtedy  na  potężne  twoje  czyny,  choć  teraz  wdatrem 
tylko  jesteś !« 

Oddał  w  moje  ręce  oszczep  i  razem  podniósł  Ica- 
mień  *),  ażeby  gadał  do  lat  przyszłych  szarzejącą 
mchem  głową.  Pod  nim  złożył  w  ziemi  miecz  swój 
i  jasny  obłęk  swojej  tarczy.  Posępnie  zapadł  w  dumy, 
stał  chwilę  pochylon}-;  potem  ozwał  się  temi  słowy: 

»Kied3-,  o  kamieniu,  w  pył  zapadniesz  i  we  mchu 
lat  zginiesz,  wtedy  nadejdzie  wędro^\iec  i  przejdzie, 
gwiżdżąc.  Słaby  człowieku,  ty  nie  wiesz,  że  tu  sława 
kiedyś  jaśniała!  Tu  Fingal  zrzekł  się  oszczepa  na 
ostatniem  swojem  bojowisku!  Rozejdź  się,  marny  cie- 
niu! W  twoim  głosie  niema  sławy!  Ty  mieszkasz  przy 
cichym  strumieniu,  ale  trochę  lat,  a  i  ty  przeminiesz! 
Nikt  nie  pomyśli  o  tobie,  gęstej  mgły  mieszkańcze! 
Ale  Fingal,  odziany  sławą,  będzie  promieniem  świa- 
tła dla  potomnych  czasów,  bo  skory  był  we  dźwię- 
czącej stali  ratować  słabych  oręża !« 

Jaśniejący  sławą,  odszedł  król  ku  brzmiąc}Tn  dę- 
bom Lubaru,  co  nawisły  z  opok  nad  kołyszący  się 
jasno  strumień.  Pod  niemi  wazka  łąka  i  szum  skal- 
nego zdroju.  Tu  rozpuścił  na  matr  znamię  Mor- 
wenu,  aby  wskazać  Feradartowd  drogę  z  jego  tajem- 
nej dolin3^  Jaśniejąc  na  zachodzie  rozstania  się,  i)o- 
zierało  dokoła  słońce  nieba.  Rycerz  ujrzał  lud  swój 
i  posłyszał  okrzyk  jego  radości.  Wkoło,  połamanym 
szeregiem  błyskali  oni  w  promieniach.  Ucieszył  się 
król,  jak  ło^^'iec  na  rodzinnej,  zielonej  dolinie,  kiedy 
po  przejściu  burzy  postrzeże  opromieniony  bok  skały. 


*)  Macphersou  upewnia,  że  i  dziś  jeszcze  znajdują  się 
w  północnej  Irlandji  takie  kamienie,  które  mają  bN-ć  pom- 
nikami podobnych  czynności.  Pospolicie  znajdują  pod 
niemi  zbroje  i  kawał  drzewa  wpółpizppalouego.  To' osta- 
tnie jest  może  znakiem  uroczystej  biesiady,  jaką  przy 
takich  obrzędach  wyprawiano. 


279 


Na  jej  obliczu  głóg-  zielony  kołysze  główką,  a  sarna 
pogląda  na  dół  z  wierzchołka. 

We  mszystej  pieczarze  siedziała  szarozgrzybiała 
postać  Klonmala.  Ciemne  były  oczy  barda.  Wspierał 
się  na  kiju.  Jasna  w  swoich  kędziorach,  siedziała 
przed  nim  Sulmala  i  słuchała  powieści,  powieści 
królach  Aty  we  dniach  przeszłości.  Zgiełk  bitwy 
lustał  do  jego  ucha,  zatriymał  się...  wyrwało  się 
skryte  westchnienie.  Mówią,  że  duchy  poległych  czę- 
sto oświecały  jego  duszę.  Ujrzał  on  króla  Aty,  upa- 
dającego pod  jego  nawisłem  drzewem. 

»Czemuś  tak  posępny ?«  rzekła  dziewica.  » Walka 
oręźy  przeminęła.  Wkrótce  przyjdzie  on  do  twojej 
jaskini,  nad  twoje  kręte  strumienie.  Słońce  pogląda 
ze  skał  zachodu.  Mgły  jeziora  występują.  Szaro 
chwieje  się  na  pagórku  trzciniaste  mieszkanie  sarny. 
Mój  król  we  mgle  się  pokaże.  Otóż  i  on  przybywa 
we  zbroi!  Przybywaj,  najmilszy,  do  jaskini  Klonmala !« 

Był  to  duch  Katmora  łagodnej,  ogromnej,  jasnej 
postaci.  Zapadł  przy  podziemnym  strumieniu  pomię- 
dzy dwa  wzgórza  szumiące.  »Był  to  tylko  łowiec, « 
rzekła,  »który  szuka  łoża  sarny.  Nie  do  bitwy  szedł 
krok  jego;  żona  wygląda  go  na  noc.  Gwiżdżąc,  po- 
wróci do  niej  ze  zdobytą  śniadą  łanią. « 

Jej  oko  zwrócone  było  ku  wzgórzu;  okazała  po- 
stać znowu  zeszła.  Skoczyła  dziewica  z  radością. 
On  znowu  we  mgłę  się  cofnął.  Powoli  rozpływały 
się  członki  z  tumanu  i  zmieszały  się  z  wiatrem  góry. 
Dopiero  poznała,  że  poległ:  » Królu  Erynu!  ty  poleg- 
łeś!«  Ossjanie,  zapomnij  o  jej  żalu;  niszczy  on  du- 
szę starości...  *) 

Wieczór    spadł    na  Moilenę.    Szaro  płynęły    stru- 


*)  Według  podania  av  dzień  po  bitwie  Ossjan  odwie- 
dził Sulmnlę.  Jego  przemówienie  do  Sulmali  zatrzymało 
się  i  znajduje  się  pomiędzy  ułamkami  przyłaczonemi  do 
poezji  Ossjann. 


280  PIEŚNI   OSSJANA 

mienie  kraju.  Donośnie  ozwał  się  głos  Fingala;  pod- 
niósł się  promień  dębu.  Z  radością  rozłożył  się  lud 
dolioła,  z  radością,  zamierzcliłą  cieniami.  Pozierali 
na  króla  ukosem  i  nie  ^Wdzieli  zupełnego  wesela. 

W  porę  przybył  drogą  puszczy  głos  pieśni.  Zrazu 
zdawał  się  być  szumem  strumienia  dalekiej  skały. 
Zwolna  spływał  ze  wzgórza,  jak  szemrzące  skrzydło 
powiewu,  kiedy  go  schwyci  gęsta  broda  skały  w  ci- 
chej, nocnej  dobie.  Był  to  głos  Kondana,  wi:órzony 
drżącą  arfą  Karrila.  Przybywali  do  strumienistej  Mory 
z  modrookim  Feradartem. 

Nagle  podniosła  się  na  Łonie  pieśń  naszych  bar- 
dów. Wojsko  śród  grania  uderzało  w  tarczę.  Na 
królu  jaśniała  pogoda,  jak  promień  po  dniu  pochmur- 
nym, kiedy  poziera  na  zielone  pagórki  przed  szu- 
mem A^ńatru.  Uderzył  w  wypukłą,  królewską  tarczę, 
i  wszystko  dokoła  ucichło.  Lud  zwiesił  się  na  oszcze- 
pach ku  głosom  swojej   ziemi: 

»Syny  Morwenu,  przyrządźcie  ucztę!  Spędźcie  noc 
na  pieśniach!  Jaśnieliście  przy  mnie;  minęła  ponura 
burza.  Lud  mój  był  podniebną  skałą,  z  której  roz- 
winąłem moje  orle  skrzydło,  kiedym  się  puścił  za 
sławą  i  schwytał  ją  na  bojowisku!  Ossjanie!  ty  masz 
oszczep  Fingala!  Nie  jest  on  laską  chłopca,  młodego 
pól  wędrowca,  któr}'  nią  bródki  ostu  ścina.  Nie;  jestto 
dzida  mocarzy,  którą  oni  rękę  do  śmierci  zaprawiali. 
Zapatruj  się,  mój  synu,  na  swoich  ojców;  są  oni  zba- 
wiennjTn  promieniem!  Jutro  zaprowadzisz  Feradarta 
do  dźwięcznych  sal  Temory.  Przypomnij  mu  królów 
Erynu,  okazałe  postacie  przeszłości!  Nie  zapomnij 
też  i  o  poległych,  którzy  byli  potężnemi  w  boju. 
Niech  Karril  pieśń  podniesie,  ażeby  króloAvie  pocie- 
szyli się  we  mgle  swojej!  Jutro  napnę  swój  żagiel 
ku  mrocznym  Selmy  murom,  gdzie  się  strumienista 
Dutula  przez  łożyska  sarn  snuje. 


SULMALA   Z   LUMONU. 


Ossjan,  powracając  z  doliny  Natkol  ze  zwycięstwa  nad 
!  Dutkarmorem ,  spotyka  na  polowaniu  Sulmale,  córkę 
króla  Inishuny,  i  zostaje  spoinie  z  Oskarem  zaproszony 
od  niej  na  ucztę  do  grodu  ojca,  który  się  na  wojnę  był 
oddalił.  Podczas  uczty  wprowadzają  się  powieści  w  ustę- 
pach; jednak  ta  powieść  nie  jest  zupełna,  gdyż  jej  cześć 
zaiłiueła. 


Któż  to  idzie  nad  Lumonem  tak  okazale  przy 
szumie  wód  zapienionych  ?  AVłos  opada  na  pierś  pły- 
wającą. Białe  jej  ramię,  kiedy  zwolna  łuk  napręża. 
Czegóż  to  się  tułasz  po  pustyni,  jak  światło  po 
chmurnem  polu?  Młode  sarny  dyszą  przy  ustronnych 
skałach.  Wróć  się,  córko  królów;  pochmurna  noc  już 
blizko. 

Była  to  młoda  latorośl  zielonej  Inishuny,  Sul- 
mala  błękitnych  oczu.  Wysłała  ze  skał  jednego  barda, 
aby  nas  wezwał  na  ucztę.  Śród  pieśni  siedzieliśmy 
na  dźwięcznych  salach  Kluby.  Biało  przepły^vały  ręce 
Sulmali  po  drżących  strunach.  Między  dźwiękami 
przez  pół  słychać  było  imię  króla  Aty,  który  daleko 
za  rodzinny,  zielony  kraj  walczył.  Ale  nie  był  da- 
leko od   jej    duszy!    Przybywał    nocą  do  jej    dumań. 


282  PIEŚNI   OSSJANA 


Tontena  zairzała  z  nieba  w  jej    komnatę  i  widziała 
załamane  jej  ręce. 

Ucichły  dźwięki  konch;  powstała  Sulmala  w  dłu- 
gich kędziorach.  Stanęła  ze  spuszczonemi  oczami 
i  pytała  o  naszej  podróży  przez  morza:  »Wy  nale- 
życie do  króla  mężów,  rośli  jeźdźcy  fal!«  —  »Znani 
są«  rzekłem,  »przy  twoich  strumieniach  ojcowie  na- 
szego rodu.  Słyszano  o  Fingalu  w  Klubie,  modrooka 
córo  królów!  I  nie  przy  Kony  tylko  strumieniach 
znajomi  są  Ossjan  i  Oskar.  Drżeli  i  w  innych  zie- 
miach nieprzyjaciele  przed  naszym  głosem  i  pierz- 
chali.* 

»Uwaźała  Sulmala«  rzekła  dziewica,  »tarczę  króla 
Morwenu.  Wisi  ona  wysoko  w  sali  ojca  na  pamiątkę 
przeszłości,  kiedy  Fingal  przybył  do  Kluby  w^e  dniach 
innych  lat.  Głośno  ryczał  dzik  Kuldarnu  śród  skał 
i  lasów.  Inishuna  wysłała  młodzieńce,  ale  upadli, 
a  dziewice  płakały  przy  grobach.  Z  zimną  krwią  po- 
szedł Fingal  do  Kuldarnu;  na  jego  oszczepie  pomy- 
kała się  siła  lasów;  jaśniał,  po\%iadano,  w  kędzio- 
rach pierwszy  ze  śmiertelnych  ludzi.  Ale  przy  uczcie 
nie  słyszano  słów  jego.  Jego  czyny  przemakały  się 
po  duszy  z  ognia,  jak  obłoki  po  obliczu  wędrują- 
cego słońca.  Nie  obojętnie  patrzały  błękitne  oczy 
Kluby  na  jego  chód  okazały.  W  białych  piersiach 
śród  nocnych  dumań  budził  się  król  Selmy.  Ale  wia- 
try zaniosły  cudzoziemca  na  głośne  doliny  jego  sarn. 
Ale  nie  zginął  dla  innych  krain,  jak  ogni  oj  a  w,  kiedy 
w  chmury  upadnie.  Czasami  przybyw^ał  w  sw^oim  bla- 
sku do  dalekiego  siedliska  swoich  nieprzyjaciół.  Jak 
szum  wiatru,  zalat^^wała  jego  sława  na  lesistą  do- 
linę Kluby. 

»Mrok  osiada  w  Klubie  arf;  daleko  jest  ród  kró- 
lów; na  wojnie  są  mój  ojciec  Konmor  i  mój  brat 
Lormar,  król  strumieni.  Ale  nie  sami  są  daleko;  jest 
z    niemi    promień    innych    krain,    przyjaciel    obcych 


SULMALA  Z  LUMONTJ  283 


W  Acie,  niszczyciel  bojowisk.  Z  wysoka,  z  mglistych 
pagórków  patrzą  za  nim  błękitne  oczy  Erynu,  bo 
daleko  poszedł  młody  ich  dusz  mieszkaniec.  Me  pró- 
żnuje on,  o  białe  ręce  Er^oiu!  Jest  on  w  pierwszym 
szeregu  w  bituie.  Dziesięć  tysięcy  pędzi  przed  sobą 
na  dalekich  polach.* 

» Widział  Ossjan«  rzekłem,  »jak  pośpieszał  Kat- 
mor  od  swoich  strumieni,  jak  roztaczał  potęgę  na 
Itornie,  wyspie  mnogich  bałwanów.  Na  Itornie  zeszło 
się  dwóch  królów,  Kulgorm  i  Surandronlo;  każdy 
z  nich,  zapalony  łowiec  na  dziki,  przybył  z  rozgłoś- 
nej swojej  wyspy.  Znaleźli  dzika  przy  pieniącym  się 
strumieniu  i  każdy  przeszył  go  oszczepem.  Skłócili 
się  o  cześć  czjmi,  a  stąd  powstała  zacięta  walka. 
Od  W3'spy  do  wyspy  rozesłali  skruszone  i  zakrwa- 
wione oszczepy,  wzywając  przj^jacieli  swoich  ojców 
we  dźwięcznych  zbrojach.  Katmor  przybył  z  Erynu 
do  Kolgorma,  ognistookiego  króla;  ja  wspierałem  Su- 
randronla  w  krainie  dzików.  Pośpiesz}iiśmy  dwoma 
brzegami  strumienia,  który  szumiał  po  jałowem  bło- 
niu. Dokoła  były  wysokie,  pokruszone  skały  z  wi- 
szącemi  drzewami.  W  blizkości  były  dwa  okręgi 
Lody  z  kamieniami  potęgi,  gdzie  duchy  w  szkarła- 
tnych strumieniach  ognia  nocą  schodziły.  Tu,  pomie- 
szane ze  szemraniem  fali,  podniosły  się  głosy  sta- 
rych mężów;  wzywały  one  nocnych  postaci,  aby  im 
na  wojnie  pomagały. 

» Spokojnie  stanąłem  ze  swoim  ludem,  gdzie  pie- 
niący się  strumień  ze  skały  spadał.  Zapłomieniony, 
wyszedł  z  gór  księżyc.  Moja  pieśń  podnosiła  się  cza- 
sami. Młodzieńczy  Katmor,  oćmiony  na  drugim  brzegu, 
słuchał  mojego  głosu,  bo  leżał  pod  dębem  w  błysz- 
czącej zbroi.  Nadszedł  poranek,  a  my  pośpieszyli  do 
walki;  od  skrzydła  do  skrzydła  zamąciło  się  bojo- 
wisko. 

» Padali  jak  główki  ostu  pod  jesiennym  wiatrem. 


284  PIEŚNI   OSSJANA 


Nadeszła  we  zbroi  postać  okazała:  starłem  się  z  kró- 
lem. Przeszyliśmy  tarcze  jeden  drugiemu;  głośno  za- 
dzwoniły stalowe  pancerze.  Rozłupany  jego  upadł 
na  ziemię.  Nieprzyjaciel  pokazał  się  jasno;  jego  oczy, 
dwa  płomienie  przyjazne,  poglądały  między  pływają- 
cemi  kędziorami.  Poznałem  Katmora  Aty  i  rzuciłem 
oszczep  o  ziemię.  Posępnie  od%\TÓciliśmy  się  i  po- 
szliśmy w  milczeniu  na  innych  przeciwników.  Nie 
tak  się  rozeszli  pokłóceni  królowie.  Zetknęli  się 
w  gwarnym  boju,  równi  dwom  duchom,  potykającym 
się  na  czarnych  skrzydłach  burzy.  Przez  pierś  każ- 
dego przeleciał  oszczep,  ale  jeszcze  nie  upadli  na 
ziemię;  skała  zatrzymała  ich  upadek,  i  wpółoparci, 
pokładli  się  na  śmierć.  Każdy  z  nich  uch^yycił  prze- 
ciwnika za  kędziory;  ich  oczy  zdawały  się  dziko 
przewracać.  Strumień  skały  bił  w  ich  tarcze  i  ze 
krwią  się  mieszał. 

» Ucichła  bitwa  na  Itornie.  W  pokoju  spotkali 
się  cudzoziemcy:  Katmor  strumienistej  Aty  i  Ossjan, 
król  arf.  Oddaliśmy  umarłych  ziemi.  Kroki  nasze 
pośpieszyły  do  zatoki  Rumaru.  Zdała,  z  lotnym  ba- 
tem przybliżył  się  szereg  fal.  Czarny  był  jeździec 
morza,  ale  na  nim  był  promień  światła,  podobny  pro- 
mieniowi słońca  w  kłębiących  się  wyziewach  Stromli. 
Była  to  córka  Surandronli,  dzika  w  promiennem  wej- 
rzeniu. Jej  oczy  były  płomieniem,  błąkającym  się 
między  rozrzuconemi  kędziorami.  Białe  jej  ramię  na- 
przód wychylało  oszczep;  widać  było  jej  pierś  wy- 
soko podniesioną,  białą  jak  piana  wałów,  które  się 
między  skałami  jeden  po  drugim  kołyszą.* 

» Przybądźcie*  rzekła  ona,  » mieszkańcy  Lody, 
przybądźcie!  Karcharze,  blady  śród  chmur!  Slutmorze, 
co  wprowadzasz  do  sal  powietrznych!  Korchturze, 
okropny  w  burzach!  Przyjmcie  nieprzyjaciół  Suran- 
dronli od  oszczepa  jego  córki. 

»Nie  było    żadnego  cienia    przy  szumiącym  stru- 


ł 


SULMALA   Z  LUMONU  285 

mieniu,  żadnej  postaci,  jaśniejącej  mile.  Kiedy  on 
podniósł  oszczep,  sępy  trzepotały  skrzydłami;  krew 
zalewała  zewsząd  twoje  ślady,  czarnooki  Surandronlo! 
» Oświecił  mię  nie  czczym  promieniem,  abym 
błysnęła  przy  jego  strmnieniach.  Błyszcząca  byłam 
jak  ogniojaw,  alem  rozproszyła  wrogów  Surandronli ! « 

Nie  bez  wzruszenia  słuchała  Sulmala  pochwały 
Katmora  tarcz.  Był  on  dla  jej  duszy  ogniem  ustron- 
nego błonia,  który  się  budzi  na  głos  wiatru  i  pro- 
mienie wokrąg  rozsyła.  Śród  pieśni  odprowadziłem 
córkę  królów,  podobną  tchnieniu  letniego  wietrzyka, 
który  kwiatom  główki  podnosi  i  marszczy  jeziora 
i  strumienie.  W  nocy  przyszedł  sen  na  Ossjana;  bez- 
kształtny cień  Trenmora  stanął  przed  nim.  Zdawało 
się,  ze  uderzał  w  ciemną  tarczę  na  strumienistych 
skałach  Selmy.  Porwałem  się  we  dzwoniącej  stali; 
poznałem,  że  się  wojna  zbliża  RozpięKśray  żagiel  na 
■wiatry,  skoro  Lumon  swoje  strumienie  porankowi 
ukazał. 

Przybądź  z  czat  nocnych,  Malwino,  samotny  pro- 


OITONA. 


Oitona  bvła  narzeczoną  Gania,  jednego  z  najznakomit- 
szych rycerzy  Fingala.  Przed  ich  połączeniem  się  od- 
biera Gaul  od  Fingala  rozkaz  znajdowania  się  na  pewnej 
Tvyprav,'ie.  Kochanka  zostnje  w  Dnnlatmonie,  grodzie 
swojego  ojca.  Nu^t,  ojciec  Oitony,  i  Latmon,  brat,  wyszli 
równie  na  wojnę  i  Oitonę  samą  porzucili,  Dunromat, 
książę  Kutalu  (zdaje  się.  ze  to  jedna  z  wysp  Orkadzkich), 
którego  miłość  odrzuciła  dawniej  Oitona,  korzysta  z  pory, 
napada  gród  bezbronny  i  porywa  Oitonę.  Zawozi  ją  do 
Tromatonu,  pustej  wysepki,  i  tam  zam.yka  w  jnskini  i  co- 
dzieu  odwiedza  Po  skończonej  wypranie  wraca  Gaul  do 
Dunlatmonu ,  zastaje  gród  zburzony  i  dowiaduje  się 
o  porwaniu  kochanki.  Wyśledziwszy  miejsce  jej  więzie- 
nia, śpiesz}"  do  Tromatonu  i  kiedy  znajduje  Oitonę,  v>-j'- 
siada  na  brzeg  Dunromat.  Gaul  błaga  Oitonę,  aby  przez 
ciąg  bitwy  siedziała  w  jaskini,  ale  ta,  uzbr-oiwszy  się. 
zostaje  między  walcząc-^mi  i  szuka  śmierci.  Dunromat 
zostaje  zabity;  Oitona  jednak,  śmiertelnie  raniona  strzałą, 
umiera. 


»Pomrok  mieszka  koło  Dunlatmonu,  chociaż  księ- 
życ ukazuje  na  wzgórzu  swoje  półoblicze.  Córa  nocy 
odwróciła  oczy;  widzi  nadchodzący  smutek. 

»S3'n  Morniego  jest  na  rÓAvninie,  ale  żadnego 
dźwięku  na  sali;  żaden  strumienny  promień  dalekiego 


287 


światła  nie  przepływa,  drżąc  mrokiem.  Nie  słycliać 
głosu  Oitony  w  szumie  strumienia  Duwranny. 

»Dokądżeś  odeszła  w  swojej  krasie,  czarnokę- 
dziora  córo  Nuata?  Latmon  jest  na  polu  waleczny  cli; 
ale  ty  obiecałaś  na  sali  zostać;  obiecałaś  zostać,  do- 
póki nie  wróci  syn  Morniego,  dopóki,  dziewico  jego 
miłości,  nie  wróci  ze  Strumonu!  Łza  była  przy  roz- 
staniu się  na  twoich  policzkach,  a  westchnienie  skry- 
cie pierś  ci  podnosiło.  A  nie  w>'chodzisz  naprzeciw 
niego  z  pieśniami,  z  dźwiękami  arfy  lekkodrźącemi.« 

Te  były  Gaulowe  słowa,  kiedy  przybywał  do 
wieź  Dunlatmonu.  Bramy  były  otwarte  i  mroczne. 
Po  salach  wiatry  gwizdały.  Drzewa  zaścielały  liściem 
progi,  a  wokrąg  gwar  nocy.  Smutny  i  milczący, 
usiadł  syn  Morniego  na  skale;  dusza  jego  drżała 
o  dziewicę,  ale  nie  wiedział,  dokąd  obrócić  drogę. 
Zdała  od  niego  stał  syn  Leta  *)  i  słuchał  wiatru 
w  gęstych  swoich  włosach,  ale  nie  podnosił  głosu, 
bo  widział  strapienie  Gaula. 

Spuścił  się  sen  na  wodzów.  Wstały  nocne  vn- 
dziadła.  Oitona  stanęła  przed  oczami  syna  Morniego 
we  śnie.  Czarny  jej  włos  rozpływał  się  w  nieładzie, 
miłe  oko  przez  łzy  poglądało.  Krew  plamiła  śnieżne 
ramię.  Ranę  w  piersi  zasłaniała  do  połowy  odzież. 
Stanęła  nad  wodzem,  a  on    słaby  głos    jej  usłyszał: 

»Czy  śpi  syn  Morniego,  ten,  który  był  miły 
w  oczach  Oitony?  Czy  śpi  Gaul  na  dalekiej  skale, 
a  córa  Nuata  w  strapieniu?  Burzy  się  morze  przy 
pochmurnej  wyspie  Tromatonu.  Ja  we  łzach  w  ja- 
skini siedzę.  Nie  sama  siedzę,  o  Gaulu!  Jest  tu  czarny 
wódz  Kutalu.  Jest  tu  w  zapale  miłości.  Cóż  ma  po- 
cząć Oitona  ?« 

Przykry  wiatr  zaszumiał  w  dębie.  Pierzchnął  sen 
nocy.  Gaul  porwał  osikowy  oszczep.  Powstał  w  szale 


*■)  ^Torlo,   jeden   z  nąjsławnifjszych    rycerz}-  Fingala. 


288  PIEŚNI  06SJANA 

duszy.  Często  zwracał  oczy  ku  wschodowi.  Żalił  się 
na  opieszałe  śmatło.  Nareszcie  ocknął  się  poranek; 
rycerz  podniósł  swój  żagiel.  Szumiąc,  przybyły  wia- 
try ze  wzgórza,  a  on  przemykał  się  po  wałach  głębi 
Trzeciego  dnia  pokazał  się,  opasany  morzeni,  Tro- 
maton,  niby  błękitna  tarcza.  Białe  fale  hukały  przy 
jego  skałach,  a  na  brzegu  siedziała  smutna  Oitona. 
Pogiądała  na  rozhukane  wały,  a  łzy  jej  płynęły. 
Lecz  skoro  ujrzała  Gaula  we  zbroi,  zerwała  się  i  od- 
wróciła oczy.  Twarz  jej  nadobna  —  schylona  i  pała- 
jąca; białe  ramiona  drżały  zwisłe  u  boków.  Trzy 
razy  siliła  się  uciec  z  przed  jego  oblicza  —  trzy  razy 
padła,  odchodząc. 

»Córo  Nuata,«  rzekł  rj^cerz,  »dla  czego  uciekasz 
przed  Gaidem?  Czy  z  mojego  oka  płomień  śmierci 
■wygląda,  czy  nienawiść  zaciemnia  moją  duszę?  Ty 
jesteś  dla  mnie  promieniem  poranku,  który  wschodzi 
w  nieznajomej  krainie.  Ale,  córo  wozokotczego  Nuata, 
twoje  oblicze  zgryzota  pokrywa.  Czy  wróg  Oitony 
blizko?  Wre  moja  dusza,  aby  się  z  nim  spotkać. 
Drży  miecz  przy  boku  Gaula  i  pragnie  zabł3^snąć 
w  jego  ręku.  Mów,  córo  Nuata,  czy  nie  widzisz  łez 
moich  ?« 

»Młody  wodzu  Strumonu,«  odpowiedziała  dzie- 
wica wzdychając,  »po  co  przebyłeś  czarnomodre  fale 
dla  strapionej  córy  Nuata?  Czemu  skrycie  nie  zwię- 
dłam, jak  skalny  kwiatek,  który  niepostrzeżenie  pod- 
nosi piękną  głowę  i  usycha  w  listkach,  rozwianych 
od  wiatru?  Po  co  przybywasz,  o  Gaulu,  słyszeć  że- 
gnające moje  westchnienia?  Znikam  w  młodości;  nie 
będzie  słychać  o  mojem  imieniu,  albo  je  ze  smutkiem 
usłyszą,  a  łzy  Nuata  będą  płynęły.  Będziesz  żałował, 
synu  Morniego,  po  upadłej  sławie  Oitony!  Ale  ona 
spać  będzie  w  ciasnym  grobie,  zdaleka  od  głosu  ża- 
łującego. Po  cóźeś  przybył,  o  wodzu  Strumonu,  do 
skał  Tromatonu  morzem  tłuczonych?* 


289 


»Córo  wozokotczego  Nuata,  przybyłem  znaleźć 
twojego  wroga!  Zamroczy  się  przede  mną  śmierć 
wodza  Kutalu,  albo  syn  Morniego  polegnie,  Oitono! 
gdyby  Gaul  poległ,  wznieś  mu  grobowiec  na  skale 
tych  moczar.  Kiedy  będzie  przepływał  mglistolotny 
okręt,  to  zawołaj  na  synów  morza;  zawołaj  na  nich 
i  ten  miecz  im  oddaj,  aby  go  zawdeźli  do  sal  Mor- 
niego. Niech  wódz  siwowłosy  przestanie  wyglądać 
od  puszczy  powrotu  swojego  syna!« 

»A  mogłaźby  źyć  córa  Nuata, «  odpowiedziała 
z  tłumionem  westchnieniem,  »mogłażbym  ja  źyć 
w  Tromatonie,  gdyby  syn  Morniego  zginął?  Nie 
z  tej  skały  moje  serce,  ani  moja  dusza  tak  obojętna, 
jak  to  morze,  co  swoje  wały  do  każdego  wiatru 
podnosi  i  wzdyma  się  pod  burzą.  Wicher,  który  cie- 
bie obali,  rzuci  na  ziemię  i  latorośl  Oitony!  Razem 
zwiędniemy,  o  synu  Morniego!  Pożądany  mi  dom 
ciasny  i  cztery  kamienie  śmierci,  bo  nigdy  ja  nie 
porzucę  skał  twoich  śródwodnych,  Tromatonie! 

»Noc  się  spuściła  ze  swojemi  obłokami  po  od- 
jeździe Latmona,  który  pociągnął  na  wojnę  swojego 
ojca  ku  mszystym  skałom  Dutormotu.  Noc  nadeszła. 
Siedziałam  na  sali  przy  promieniach  dębu.  Wiatr 
szumiał  w  drzewach.  Posłyszałam  łoskot  zbroi;  ra- 
dość W5'stąpiła  na  moje  lice.  Pomyślałam  o  twoim 
powrocie.  Był  to  wódz  Kutalu,  siła  rudowłosego 
Dunromata.  Jego  oko  płomień  roztaczało;  krew  mo- 
jego ludu  miecz  mu  rumieniła.  Ci,  którzy  strzegli 
Oitony,  polegli  od  ponurego  wodza!  Cóż  mogłam 
zrobić?  Moje  ramię  było  słabe;  nie  umiałam  robić 
oszczepem!  Porwał  mię  w  mojem  strapieniu,  z  mo- 
jemi  łzami  i  swój  żagiel  podniósł.  Bał  się  powraca- 
jącego Latmona,  brata  nieszczęśliwej  Oitony.  —  Ale 
otóż  i  on  ze  swoim  ludem  nadchodzi.  Rozbiegają  się 
przed    nim    czarne  wał3^     Dokądże,    synu    Morniego, 

PISM*   GOSrCZYŃSKEGO.    11.  19 


290  PIEŚNI  088JANA 


odAvi'ócisz  swoje  kroki?  Liczni  są  wojownicy  two- 
jego wroga !« 

»Moje  kroki  nigdy  się  nie  odwracają  od  bit^vy,« 
odpowiedział  bohater  i  dobył  miecza;  »a  teraz,  01- 
tono,  miałbym  się  lękać,  kiedy  się  pokazali  twoi 
nieprzyjaciele?  Odejdź,  moja  kochanko,  do  swojej  ja- 
skini, póki  nasz  bój  nie  przeminie.  Synu  Leta,  przy- 
nieś łuk  naszych  ojców  i  dźwaęczny  kołczan  Mor- 
niego.  Niech  nasi  trzej  wojo\^Tiicy  łuk  naciągają; 
my  sami  oszczepem  będziemy  ciskać.  Są  oni  woj- 
skiem na  skale,  mocne  są  nasze  dusze  w  boju!« 

Córa  Nuata  odeszła  do  jaskini.  Niespokojna  ra- 
dość budziła  się  w  jej  duchu,  niby  płomienisty  szlak 
bł3'sku  na  chmurze  nawaluej.  Zawarła  się  jej  dusza; 
łzy  oschły  na  oku  dziko  pozieraj  ącem.  Zwolna  zbli- 
żał się  Dunromat.  Postrzegł  Morniego  syna.  Pogarda 
zmarszczyła  mu  oblicze;  na  ciemnośniadych  policz- 
kach był  uśmiech,  a  rozpalone  oko,  wpółprzywarte, 
krążj^ło  pod  mrocznemi  brwiami. 

»Skąd,  synowie  morza  ?«  zaczął  ponurj^  książę. 
»Czy  was  wiatry  zapędziły  na  skały  Tromatonu  ? 
Czy  białorękiej  dziemcy  szukacie?  Słabi  mężowie, 
s3^nowie  nieszczęścia  wpadają  w  ręce  Dunromata. 
Jego  oko  nie  oszczędza  słabego,  on  się  cieszy  krwią 
cudzoziemców.  Oitona  jest  promieniem  światła,  a  wódz 
Kutalu  skrycie  z  nią  igra.  Czy  chciałbyś  mi  zasło- 
nić jej  powaby,  s\tiu  słabej  ręki,  niby  chmura?  Mo- 
głeś przybyć,  ale  nie  powrócisz  do  sali  swoich  oj- 
ców!« 

»Czy  nie  znasz  mię,«  Gaul  rzecze,  »rudokędziory 
wodzu  Kutalu?  Prędkie  były  twoje  nogi  na  bło- 
niach, w  bit^^^e  wozokotczego  Latmona,  kiedy  miecz 
syna  Morniego  ścigał  twoje  wojsko  po  lesistej  krai- 
nie Morwenu.  Dunromacie!  waleczne  twoje  słowa, 
bo  twoi  wojownicy  zebrani  są  za  tobą.  Ale  czy  się 
ich  lękam,  synu  pychy?  Nie  jestem  ja  z  rodu  trwoź- 


291 


liwych!«  Wysunął  się  Gaul  we  zbroi,  Dunromat  za 
swój  lud  uciekł.  Ale  oszczep  Gaula  przeszył  ponu- 
rego wodza,  a  gdy  się  pod  śmiercią  tarzał,  miecz 
Gaula  głowę  mu  uciął.  S}ti  Morniego  trzy  raz\'  ją 
potrząsł  za  kędziory.  Wojownicy  Dunromata  ucie- 
kali; goniły  ich  strzały  morweńskie,  a  oni  padali  po 
omszonych  skałach.  Pozostali  rozpięli  żagle  i  wy- 
mknęli się  na  wzburzone  głębie. 

Gaul  zbliżył  się  ku  jaskini  Oitony  i  postrzegł 
młodzieńca  opartego  o  skałę.  Strzała  bok  mu  prze- 
szyła, a  oko  omdlałe  spozierało  z  pod  szyszaka.  Za- 
smuciła się  dusza  syna  Morniego,  zbliżył  się  i  prze- 
mówił słowa  pokoju: 

»Czy  ręka  Gaula  może  cię  ulecz^^ć,  młodzieńcze 
strapionego  czoła?  Szukałem  ziół  po  górach;  zbie- 
rałem je  nad  strumieniami  ustronnych  brzegów.  Moja 
ręka  goiła  rany  walecznych,  a  ich  oczy  błogosła- 
wiły synowi  Morniego.  Wojowniku,  gdzie  twoi  ojco- 
wie mieszkają?  Czy  są  oni  synami  mocarzów?  Ża- 
łoba, jak  noc,  opadnie  na  ojczyste  twoje  strumienie. 
Za  młodo  giniesz!* 

»Moi  ojcowie, «  odpowiedział  cudzoziemiec,  »są 
z  rodu  mocarzy!  Ale  nie  będą  mnie  żałować,  bo 
moja  sława,  jak  mgła  poranku,  przeszła!  Wysokie 
mury  podnoszą  się  nad  brzegami  Dm^Tanny;  widzą 
one  w  strumieniu  omszone  swoje  wieże;  za  niemi 
wyziera  skała  z  nawisłemi  sosnami.  Możesz  ją  zda- 
leka  widzieć.  Tam  brat  mój  mieszka.  Sławny  on 
w  bitwach.  Oddaj  mu  ten  błyszczący  szyszak !« 

Szyszak  wypadł  z  rąk  Gaula.  Była  to  ranna 
Oitona!  Uzbroiła  się  w  jaskini  i  wj^szła  śmierci  szu- 
kać. Czarne  jej  oko  zawarte  było  do  połowy;  krew 
się  lała  z  pracujących  jej  boków. 

»Synu  Morniego !«  rzekła,  » przyrządź  mi  grób 
ciasny.  Sen,  jak  ciemność,  cięży  na  mojej  duszy!  Ga- 
śnie   oko  Oitony!    O  gdybym    mogła    była    mieszkać 


SSyiJ  PIEŚNI   OSSJANA 

w  Duwrannie,  w  jaśniejącym  promieniu  swojej  sławy! 
Wówczas  moje  lata  wesołoby  przechodziły;  dziewice 
błogosławiłyby  moim  krokom.  Ale,  synu  Morniego, 
za  młodu  upadam;  mój  ojciec  będzie  się  płonił  na 
swojej   sali.« 

Upadła,  blednąc,  na  skałę  Tromatonu.  Zasmucony 
rycerz  grób  jej  postawił.  Powrócił  do  Morwenu,  ale 
w  jego  duszy  widzieliśmy  strapienie.  Ossjan  ujął 
arfę  na  cześć  Oitony,  a  radość  wróciła  na  lice  Gaula. 
Często  jednak  śród  przyjaciół  podnosiło  się  jego 
westchnienie,  niby  powiew,  który  trzepoce  niestałem 
skrzydłem,  kiedy  burzliwe  wiatry  oniemieją. 


KONLAT    I   KUTONA. 


Konlat,  najmłodszy  syn  Mornieg'o  a  brat  sławnego  Gauła, 
załiochał  się  w  Kutonie,  córce  Rumara.  Toslcar,  syn  Kin- 
fenny,  wylądował  l^iedyś  w  Morze,  paiistwie  Konlata, 
i  trzy  dni  był  od  niego  podejmowany.  Czwartego  odpły- 
nął dalej,  a  płj^nąc  koło  Inistonj^  ujrzał  na  jej  brzegu 
polującą  Kutonę,  zaliochał  się  w  niej  i  porwał  ją  prze- 
mocą na  swój  oliręt.  Burza  zmusiła  go  wysiąść  na  jedną 
pustą  wyspę.  Konlat,  dowiedziawszy  się  o  porwaniu  ko- 
cłianki,  puścił  się  w  pogoń  i  dognał  Toskara.  Zaczęła  się 
walka,  w  której  wodzowie  i  cały  icli  orszalc  wzajemnie 
się  pozabijali.  We  trzy  dni  potem  umarła  ze  smutl^u  Ku- 
lona. Fingal,  posłyszawszy  o  tej  bitwie,  wysłał  Stormała, 
Moranowego  syna,  pogrześć  poległycłi,  ale  zapomniał 
o  bardzie,  któryby  im  ostatnią  pieśń  sławy  zaśpiewał. 
Dla  tego  później  objawił  się  Óssjanowi  duch  Konlata, 
ażeby  jego  i  Kutony  sławę  podał  potomności  w  pieśniach. 

Czy  Ossjan  głos  jaki  słyszy,  czy  to  dźwięk  dni, 
co  przeszły?  Częste  spomnienie  ranniejszych  czasów, 
podobne  wieczornemu  słońcu,  przycliodzi  do  mojej 
duszy...  Odnawia  się  zgiełk  łowów...  W  dumach  wy- 
wijam oszczepem...  Ale  Ossjan  słyszy  głos  jakiś.  Kto 
jesteś,  synu  nocy?  Śpią  dzieci  słabych.  Na  mojej 
sali  wiatr  północny.  —  Może  to  wietrzyk  dzwoni 
w  tarczę  Fingala...  Wisi  ona  w  sali  Ossjaua.  Często 
jej   dotykam  rękami. 


294  PIEŚNI  OSSJANA 


Tak!  słyszę  ciebie,  mój  przyjacielu!  Jakże  dawTio 
byłeś  w  mojem  uchu!  Cóż  cię  przyprowadza  na  t}Tii 
obłoku  do  Ossjana,  synu  szlachetnego  Morniego? 
Czy  przyjaciele  starca  są  przy  tobie?  Gdzież  Oskar, 
syn  sław}'?  Często,  o  Konlacie,  byliście  ze  sobą,  kiedy 
powstawał  zgiełk  boju! 

DUCH   KONLATA 

Czy  słodki  głos  Kony  śpi  na  dźv.ięcznej  sali? 
Czy  Ossjan  śpi  na  sali,  a  jego  przyjaciele  bez  sławy? 
Morze  opływa  ponurą  Itonę.  Naszych  grobów  nie 
widać  na  naszej  "wj-spie.  Długoż  jeszcze  nie  będzie 
słychać  o  naszej   sławie,  s}tiu  brzmiącej   Selmy? 


O  gdyby  oczy  moje  mogły  cię  dostrzec,  jak  świe- 
cący, siedzisz  na  swoim  obłoku!  Czy  jesteś  jak  mgła 
Leny,  czy  jak  półzgasły  ogniojaw?  Z  czego  twój 
łuk  powietrzny?  Przybył  on  na  \^detrze,  jak  cień 
wędro^vnej  chmury.  Znijdi  ze  ściany,  arfo,  i  zabrzmij ! 
Niech  światło  spomnień  zaświta  nad  Itoną!  Niech 
jeszcze  ujrzę  przyjaciół!  I  oto  widzi  Ossjan  swoich 
przyjaciół  na  modrej  wj-spie.  Jaskinia  Tony  objawia 
mi  się  z  omszonemi  skałami,  z  nau-isłemi  drzewa-. 
Przy  jej  ustach  szumi  potok.  Nad  jego  łożem  nachy- 
lony Toskar.  Obok  niego  smutny  Ferkut.  Dalej  sie- 
dzi Kutona  i  płacze  *).  Czy  mię  zwodzisz,  morski 
wietrze  ?  Czy  mówiących  słyszę  ? 


Noc  była  burzliwa.  Skrzypiące  dęby  pochylały 
się  z  pagórków.  Posępnie  wzdymało  się  morze  pod 
burzą.  Częsta  błyskawica  odsłaniała  wichrzące  za- 
rośla.    Ryczące  bałwany  rozbijały  się  przy  opokach. 


*)  Kutona,  którą  Toskar  porwał. 


KONLAT   I    KUTONA  295 


Ferkucie!  postrzegłem  ducha  nocy,  gdzie  noc  naj- 
gęstsza. Milcząc,  stał  na  brzegu.  Mglista  jego  odzież 
pływała  z  wiatrem.  Mogłem  łzy  jego  widzieć.  Zda- 
wał mi  się  być  starym  i  zatopionym  w  myślach. 


Był  to  twój  ojciec,  Toskarze!  Przewidywał  on 
śmierć  w  swojem  pokoleniu.  Tak  się  objawił  na 
Kromli,  zanim  wielki  Morannan  poległ.  Erynie  tra- 
wiastych wzgórzów,  jakże  wdzięczne  twoje  doliny! 
Przy  twoich  błękitnych  strumieniach  milczenie.  Na 
twoich  polach  słońce!  Miły  jest  dźwięk  twojej  se- 
lamskiej  arfy,  luby  —  zgiełk  łowów  na  Kromli.  Ale 
na  ponurej  Itonie  jesteśmy  burzą  otoczeni.  Bałwany 
wznoszą  ponad  skały  białe  głowy,  a  my  drżymy  śród 
nocy! 

TOSKAR 

Ferkucie!  czy  z  kędziorami  starości  odbiegła  cię 
dusza  boju?  Widziałem  cię  niezlękłego  w  przygo- 
dzie; w  bitwach  oko  twoje  gorzało  weselem.  Gdzież 
uciekła  dusza  boju?  Nasi  ojcowie  nigdy  się  nie 
bali!  Pójdź!  oto  morze  spokojne,  nawalne  wiatry 
ucichły.  Na  głębi  drżą  fale;  zdają  się  lękać  burzy. 
Pójdź,  oto  morze  spokojne!  Na  naszych  skałach  sza- 
rzeje poranek.  Wkrótce  wyjrzy  słońce  Avschodu  w  prze- 
pychu światła.  Z  radością  podniosłem  żagiel  przed 
palami  szlachetnego  Konlata.  Droga  moja  szła  pod 
pustą  wyspę,  gdzie  Kutona  ścigała  sarny.  Ujrzałem 
ją,  podobną  do  słonecznego  promienia,  kiedy  się  wy- 
snuwa z  chmury.  Kędziory  jej  były  na  wyniosłej 
piersi.  Podała  się  naprzód  i  łuk  naciągnęła.  Przed 
nią  jaśniała  ręka,  jak  śnieg  na  Kromli.  Pójdź  do 
mojej  duszy,  zawołałem,  o  łowczyni  pustyń!  Lecz 
ona  we  łzach  czas  przepędza.  Duma  o  szlachetnym 
Konlacie.  Gdzież  ci  znajdę  uspokojenie,  Kutono,  naj- 
milsza dziewico? 


PIEŚNI   OSSJANA 


Daleki  wiszar  chyli  się  nad  morzem  ze  staremi 
drzewami  i  opokami  mszystemi.  Bałwany  tłuką  się 
przy  jego  stopach.  W  poboczu  mieszka  sarna.  Lud 
zowie  go  Morą.  Tam  się  wznoszą  wieże  mojego  ko- 
chanka, tam  Konlat  upatruje  po  morzu  jedynej  swo- 
jej kochanki.  Powracają  córki  łowów.  Widzi  ich  oczy 
spuszczone:  » Gdzie  jest  córka  Rumara?«  Lecz  one 
nie  odpowiadają.  S^^nu  dalekiej  ziemi,  na  Morze  mie- 
szka moje  uspokojenie. 


Kutona  powróci  do  spokojności,  do  wież  szla- 
chetnego Konlata.  Jest  on  przyjacielem  Toskara. 
Biesiadowałem  w  jego  salach.  Ocknijcie  się,  łagodne 
powiewj'  Er^-nu!  NajDędźcie  mój  żagiel  ku  Morze! 
Odpocznie  tam  Kutona,  lecz  smutne  będą  dni  To- 
skara. Na  opromienionych  polach  będę  siedział  w  ja- 
skini. Po  drzewach  wicher  zaszumi;  ja  będę  myślał, 
że  to  głos  Kutony.  Lecz  ona  daleko,  w  salach  po- 
tężnego Konlata! 

KUTONA 

Ha!  jakiż  to  obłok?  On  niesie  duchy  moich  oj- 
ców! Widzę  ich  odzież  ulatującą,  jak  mgły  szare 
i  wilgotne.  Kiedyż  umrę  o  Rumarze?  Smutna  Ku- 
tona wddzi  śmierć  swoją!  Nie  ujrzyż  mię  Konlat 
wprzódy,  nim  wstąpię  do  ciasnego  domku? 


Ujrzy  cię,  o  dziewico!  Przebywa  już  wzdęte  mo- 
rze. Czerni  się  jego  oszczep  śmiercią  Toskara.  W  boku 
ma  ranę.  Blady,  leży  w  pieczarze  Tony.  Pokazuje 
krwawiącą  się  ranę.  Gdzież  jesteś,  Kutono  ze  łzami? 
Wódz  Mory  umarł! 


KONLAT  I   KUTONA  297 


Znikły  widzenia  z  jDrzed  mojego  ducha.  Nie  wi- 
dzę już  wodzów.  Lecz  wy,  bardowie  przyszłości,  opo- 
wiedzcie ze  łzami  śmierć  Konlata.  Za  wcześnie  upadł. 
Żałoba  zasępiła  jego  sale.  Matlja  postrzegła  na  ścia- 
nie tarczę  —  skrwa^\aona  była.  Domyśliła  się,  że 
rycerz  poległ.  Narzekanie  jej  rozległo  się  po  Morze. 

I  ty,  Kutono,  blada  jesteś  pod  skałą,  przy  po- 
ległych wodzach.  Przyszła  noc,  po^vrócił  dzień,  a  nikt 
się  nie  pokazał,  aby  im  grób  usypać.  Ty  odganiasz 
kraczące  ptaki.  Łzy  ciągle  płyną!  Blada  jesteś,  jak 
wilgotny  obłok,  co  się  z  jeziora  podnosi! 

Nadeszli  synowie  Selmy  *).  Znaleźli  Kutonę  zimną. 
Wysypali  grobowiec  nad  rycerzami,  a  ona  spoczęła 
przy  boku  Konlata. 

Nie  przychodź  do  snów  moich,  Konlacie,  bo  już 
cześć  odebrałeś.  Niech  głos  twój  zdała  będzie  od 
mojej  sali,    ażeby  w  nocy    sen  się    ku  mnie    spuścił. 

O!  gdybym  potrafił  zapomnieć  moich  przyjaciół, 
aż  póki  mojego  śladu  nikt  \s'ięcej  nie  ujrzy,  póki 
z  radością  nie  pójdę  do  nich,  póki  stare  moje  członki 
nie  układa  się  w  ciasnym  domku! 


*)  Stormal,  wysłany  od  Fingala. 


PIEŚNI    SELMY. 


Za  dawnych  czasów  panował  w  Szkocji  i  Irlandji  zwy- 
czaj, że  na  dworach  książąt  obchodzono  doroczne  święta, 
podczas  których  bardowie  śpiewali  swoje  pieśni;  z  tych 
niektóre,  uznane  za  lepsze,  wybierano  i  uczono  młodzież 
na  pamięć,  ażeby  tym  sposobem  przechodziły  do  potom- 
ności. Taki  obchód  jest  osnową  niniejszeg"o  poematu. 
Działo  się  w  Selmie.  Naprzód  śpiewa  Minona  żal  Kolmy 
po  kochanku  i  bracie,  którzy  w  pojedynku  od  siebie  zgi- 
nęli; potem  bard  Alpin  żałuje  poległego  rycerza  Morara; 
nakoniec  Armin  opłakuje  smutny  los  i  lvomec  dwojga 
swoich  dzieci,  Arindala  i  Daury. 

Gwiazdo  zapadającej  nocy,  j^iękne  jest  twoje 
światło  na  zachodzie!  Wytykasz  kędzierzawą  głowę 
z  obłoku;  twoje  kroki  okazałe  są  na  twoich  wjży- 
nach.  Czegóż  poglądasz  po  równinie?  Burzliwe  wia- 
try ucichły,  szmer  potoku  przybywa  zdaleka.  Szu- 
miące wały  czołgają  się  przy  oddalonej  skale.  Wie- 
czorny owad  brzęczy  przez  błonia  nidłem  skrzydeł- 
kiem. Czego  poglądasz,  piękne  światło  ?  Ale  ty  uśmie- 
chasz się  i  uchodzisz.  Wesoło  bujają  przy  tobie  fale, 
kąpią  włos  twój  luby.  Bądź  zdrów,  milczący  promie- 
niu! Wejdź,  światło,  w  duszy  Ossjana! 

I  weszło    w    swojej  sile;    postrzegam    pomarły  eh 


PIEŚNI  SELMY  299 


moich  przyjaciół.  Zgromadzili  się  na  Lorze,  jak  za 
dni  innych  czasów.  Przybywa  Fingal,  jak  wilgotny 
słup  tumanu;  dokoła  rycerze;  otóż  i  bardowie  pieśni: 
siwokędziory  Ullin,  okazały  Ryno,  Alpin  z  donośnym 
głosem  i  wdzięczny  źal  Minony!  Jakżeście  się  zmie- 
nili, moi  przyjaciele,  po  dniach  biesiad  na  Selmie, 
gdzieśmy  igrali,  jak  wietrzyki  wiosenne,  które  prze- 
latują wzdłuż  pagórka  i  nachylają  po  kolei  głucho- 
gwiżdźące  trawy! 

Minona  wystąpiła  w  swojej  krasie,  ze  smutnem 
wejrzeniem  i  zapłakanem  okiem.  Jej  włos  ciężko 
pływał  wiatrem,  który  niestale  wiał  ze  wzgórza. 
Zasmuciły  się  dusze  rycerzy,  kiedy  dźwięczny  głos 
podniosła.  Często  widywali  oni  grób  Salgara  i  po- 
nure mieszkanie  białołonej  Kolmy.  Kolma,  zostawiona 
sama  na  wzgórzu,  pełnym  głosem  śpiewa.  Salgar 
obiecał  przybyć,  ale  wokoło  noc  się  spuściła.  Słu- 
chajcie głosu  Kolmy,  kiedy  sama  na  wzgórzu  sie- 
działa. 


Noc  już,  a  ja  sama,  porzucona  na  wzgórku  bu- 
rz3^  W  górach  wiatr  szumi.  Ze  skały  spada  potok. 
Chatka  nie  zasłania  mię  przed  deszczem  porzuconą 
na  wzgórku  wiatrów. 

Wyjdź,  księżycu,  z  obłoku;  gwiazdo  nocy,  wstań! 
Prowadź  mię,  błędne  ś\viatło,  do  tego  miejsca,  gdzie 
mój  kochanek  samotnie  po  łowach  spoczywa;  przy 
nim  łuk  odpuszczony,  moręgie  psy  koło  niego.  Ale 
sama  muszę  tu  siedzieć  przy  skale  omszonego  po- 
toku. Potok  i  wiatr  głośno  szumią.  Nie  mogę  sły- 
szeć głosu  mojego  kochanka.  Czemuż  się  ociąga  mój 
Salgar?  Na  cóż  obiecywałeś,  wodzu  wzgórza?  Tutaj 
jest  skała,  tutaj  drzewo;  tu  jest  szumiący  potok! 
Obiecałeś  być  tutaj  z  nocą.  Ach!  gdzież  poszedł  mój 
Salgar?  Z  tobą  chciałam  uciec  od  mojego  ojca,  z  tobą 


300  PIEŚNI  0S8JANA 


od  mojego  brata  pysznego!  Nasze  rody  długo  były 
sobie  nieprzyjazne,  ale  my  nie  jesteśmy  nieprzyja- 
ciółmi, o  Salgarze! 

Zamilknij  na  chwilkę,  o  wietrze!  Potoku,  ucichnij 
na  chwilkę!  Niech  głos  mój  zawoła,  niech  mię  mój 
wędrowiec  usłyszy!  Salgarze,  to  Kolma,  co  woła. 
Tutai  jest  drzewo  i  skała,  Salgarze!  mój  kochanku! 
Ja  tu  jestem.  Dla  czego  nie  przybywasz?  Patrz,  ci- 
chy księżyc  schodzi,  na  dolinie  błyszczy  powódź.  Tam 
na  obliczu  wzgórza  majaczą  skały.  Nie  -widzę  go  na 
■wierzchołku;  psy  nie  oznajmiają,  ze  się  zbliża...  Sama 
muszę  tu  siedzieć... 

Któż  to  leży  pode  mną  na  błoniu?  Byłżeby  to 
mój  kochanek  i  mój  brat?  Przemówcie  do  mnie, 
o  moi  przyjaciele!  Nie  odpowiadają  Kolmie!  Prze- 
mówcie do  mnie,  jestem  sama.  Obawa  dręczj'  moją 
duszę!  Ach,  oni  umarli!  Ich  miecze  zaczerwieniły  się 
od  boju.  O  mój  bracie,  mój  bracie!  na  cóźeś  zabił 
mojego  Salgara?  Na  cóż,  o  Salgarze,  zabiłeś  mojego 
brata?  Obydwa  byliście  mi  drodzy.  Cóż  mam  powie- 
dzieć na  cześć  waszą?  Ty  byłeś  najpiękniejszy  na 
wzgórzu  między  tysiącami,  on  był  straszliwy  w  boju. 
Przemówcie  do  mnie,  usłuchajcie  mojego  głosu,  usłu- 
chajcie mnie,  syny  mojej  miłości!  Oni  zamilkli,  za- 
milkli na  zawsze!  Zimne,  zimne  są  piersi  prochów! 
Och!  ze  skały  wzgórza,  ze  szczytu  wietrznej  gór}' 
przemówcie,  duchy  umarł3-ch,  przemówcie!  Ja  się  nie 
zlęknę.  W  której  jaskini  wzgórza  mam  szukać  zmar- 
łych? Żadnego  słabego  głosu  we  wietrze,  żadnej  od- 
powiedzi wpół^^iejącej   śród  burzy! 

Siedzę  w  strapieniu...  Czekam  poranku  we  łzach... 
Wznoście  gi'obowiec,  przyjaciele  umarłych.  Nie  za- 
mykajcie go,  aż  Kolma  przybędzie.  Moje  życie  ule- 
ciało, jak  sen;  jakżebym  dłużej  została?  Tu  ja 
spocznę  z  mojemi  przyjaciółmi,  przy  potoku  brzmią- 
cej   skały;    kiedy   noc    nadejdzie    ze  wzgórza,    kiedy 


PIEŚNI   SELMY  301 


głośne  wiatry  powstaną,  niechaj  duch  mój  stoi  w  bu- 
rzy i  smuci  się  śmiercią  moich  przyjaciół!  Niech  ło- 
wiec słyszy  go  w  swoim  szałasie  i  boi  się  lubego 
jemu  mojego  głosu!  Mile  głos  mój  będzie  jęczał  po 
przyjaciołach;  drodzy  byli  Kolmie  jej  przyjaciele. 

Taka  była  twoja  pieśń,  Minono,  wdzięcznie  za- 
rumieniona córko  Tormana.  Łzy  nam  płynęły  za 
Kolmą,  a  dusze  się  zasmuciły.  Ullin  przybył  z  arfą 
i  dał  nam  pieśń  Alpina.  Głos  Alpina  był  wdzięczny; 
dusza  Ryny  była  iDromieniem  ognia.  Ale  spoczęK 
w  ciasnym  domie,  ich  głosy  ustały  na  Selmie.  Kie- 
dyś powracał  Ullin  z  łowów,  nim  jeszcze  rycerze 
polegli.  Słyszał  na  wzgórzu  ich  pożegnanie;  ich  pieśń 
była  wdzięczna,  ale  smutna.  Narzekali  po  upadku 
Morara,  pierwszego  ze  śmiertelnych  mężów.  Jego  du- 
sza była  jak  dusza  Fingalowa,  jego  miecz  —  jak  miecz 
Oskarów.  Ale  poległ,  a  jego  ojciec  narzekał,  a  oczy 
jego  siostry  pełne  łez  były.  Pełne  łez  były  oczy  Mi- 
nony,  siostry  wozojezdnego  Morara.  Ustąpiła  ona 
przed  pieśnią  Ullina,  niby  księżyc  na  zachodzie, 
kiedy  niepogody  przewiduje  i  skrywa  piękną  głowę 
w  obłoku.  Uderzyłem  arfę  z  Ullinem;  pieśń  narze- 
kania powstała. 


Wiatr  i  deszcz  przeszły;  ciche  jest  południe.  Po 
-liebie  obłoki  się  rozchodzą.  Nad  zielonem  wzgórzem 
przepływa  niestateczne  słońce.  Rumiano  po  kamieni- 
stej dolinie  przebiega  strumień  wzgórza.  Wdzięczne 
twoje  szemranie,  o  strumieniu,  ale  ja  słyszę  wdzięcz- 
niejsze głosy.  To  głos  Alpina,  syna  pieśni,  narzeka- 
jący nad  umarłemi.  Pochylona  jego  głowa  starości; 
czerwienią  się  zapłakane  oczy,  Alpinie,  synu  pieśni, 
dla  czego  sam  jesteś  na  milczącem  wzgórzu?  Dla 
czego  się  skarżysz,  jak  wietrzyk  w  lesie,  jak  fala 
na  odludnym  brzegu? 


302  PIEŚNI  OSSJANA 


Moje  Izj,  o  Ryno,  płyną  po  umarłych;  mój  głos 
brzmi  nad  temi,  co  przeszli.  Smukły  jesteś  na  wzgó- 
rzu, piękny  między  synami  doliny.  Ale  upadniesz, 
jak  Morar;  narzekający  usiądzie  na  twoim  grobie. 
Wzgórze  nie  będzie  znało  ciebie;  łuk  twój  odpusz- 
czony będzie  na  sali. 

Chyży  byłeś,  o  Morarze,  jak  sarna  puszczy;  stra- 
szliwy —  jak  ogniojaw!  Gniew  twój  był  jak  burza; 
twój  miecz  w  bitwie  —  jak  błyskawica  na  polach. 
Twój  głos  był  potokiem  po  deszczu,  niby  grzmot  na 
dalekiem  wzgórzu.  Wielu  poległo  z  twojej  ręki;  stra- 
wieni zostali  płomieniem  twojego  gniewu.  Lecz  kiedy 
z  wojny  powracałeś,  jakże  spokojne  były  twoje  oczy! 
Twarz  twoja  była  jak  słońce  po  deszczu,  jak  księ- 
życ w  nocnej  ciszy,  cicha,  jak  łono  jeziora,  kiedy 
głośne  wiatry  oniemieją, 

Nizkie  teraz  twoje  mieszkanie,  ponure  miejsce 
twojego  spoczynku.  Trzema  krokami  grób  twój  ob- 
chodzę, grób  tego,  który  przedtem  tak  był  ^\ielki. 
Cztery  kamienie  z  omszonemi  głowami  są  jedyn^an 
twoim  pomnikiem.  Drzewo  rzadkiego  liścia,  wysoka, 
gwiżdżąca,  wiatrem  trawa  pokazują  oku  łowcy  grób 
potężnego  Morara.  Morarze,  nizko  jesteś,  a  nie  masz 
matki,  któraby  narzekała  po  tobie,  ani  dziewicy  ze 
łzami  miłości!  Umarła  ta,  co  ciebie  rodziła.  Upadła 
córka  Morglanda. 

Któż  to  na  kiju?  Któż  ten  jest  z  głową,  białą 
ze  starości,  którego  oczy  łzami  się  czerwienią,  który 
drży  w  każdem  stąpieniu?  To  twój  ojciec,  o  Mora- 
rze! ojciec,  ale  bez  syna,  bez  ciebie.  Słyszał  on 
o  twojej  sławie  na  wojnach,  słyszał  o  rozproszonych 
nieprzyjaciołach.  Słyszał  o  sławie  Morara;  czemuż 
o  jego  ranach  nie  słyszał?  Płacz,  ojcze  Morara! 
płacz;    twój  syn  nie  słyszy  ciebie.    Głęboki  jest  sen 


PIEŚNI   SELMY 


umartych,  nizkie  ich  wezgłowie  z  pyłu.  Już  on  nie 
usłyszy  twojego  głosu,  nie  obudzi  się  na  twoje  wo- 
łanie... Kiedyż  zadnieje  w  grobie  i  śpiący  obudzi  się? 
Bądź  zdrów,  najwaleczniejszy  z  ludzi,  zwycięzco  bo- 
jowisk!  Ale  nigdy  już  nie  ujrzą  ciebie  pola,  ani 
ciemny  las  nie  zajaśnieje  blaskiem  twojej  stali.  Nie 
zostawiłeś  żadnego  syna.  Pieśń  zachowała  twoje  imię. 
Przyszłe  czasy  będą  słyszeć  o  tobie,  będą  słyszeć 
o  poległym  Morarze. 

Ocknął  się  smutek  wszystkich,  a  najbardziej  przy- 
tłumione westchnienia  Armina.  Spomniał  sobie  śmierć 
swojego  syna,  który  poległ  we  dniach  młodoici.  Kar- 
mor,  książę  brzmiącego  Galmala,  był  blizko  rycerza. 
»Dla  czego  westchnienie  przemaga  ciebie,  Arminie?* 
rzekł  on.  »Czy  tutaj  jest  przycz3'na  twojego  smu- 
tku? Pieśń  przybywa  ze  dźwiękami  zmiękczyć  i  po- 
cieszyć duszę!  Jest  ona  jak  łagodny  tuman,  który 
powstając  z  jeziora,  rozpływa  się  po  milczącej  doli- 
nie; zielone  kwiaty  napełniają  się  rosą,  ale  sionce 
powraca  w  swojej  sile,  a  mgła  znika.  Czemuś  tak 
smutny,  o  Arminie,  książę  śródmorzej   Gormy?« 

» Smutny,  tak,  smutny  jestem,  i  niemała  przy- 
czyna mojego  smutku.  Karmorze,  ty  nie  straciłeś 
syna,  ty  nie  straciłeś  córki  wdzięków.  Żyje  waleczny 
Kolgar  i  Annira,  najpiękniejsza  dziewica.  Gałąź  two- 
jego rodu  kwitnie,  o  Karmorze!  ale  Armin  ostatni 
ze  swojego  rodu.  Ponure  twoje  łoże,  o  Dauro  *),  głę- 


*)  John  Smith  w  rozprawie  swojej  o  poezjach  Ossjnna 
dowodzi,  że  miejsca,  wymieniane  w  tym  ustępie,  znaj- 
dują się  istotnie  w  Szkocji,  w  niedostępnym  prawie  za- 
kątku Aroyleshiru.  Wysepka,  na  która  Erat  zawiózł 
Daurę,  dziś  jeszcze  zowie  się  Inis-Erat,  wysepka  Erata. 
Na  przeciwnym  brzeyu  znajduje  się  struniici'),  zwany 
Dura-im,  strumień  Daury.  W  tejże  okolicy  więcej  miejsc 
wywodzi  nazAvy  swoje  od  rycerzy  Ossjana,  n.  p.  Kon- 
nala  i  innych. 


304  PIEŚNI  OSSJANA 


boki  sen  twój  w  grobie!  Kiedyż  się  obudzisz  ze  swo- 
jemi  pieśniami,  ze  swoim  głosem  grającym? 

Powstańcie,  wiatry  jesienne,  powstańcie;  powiej- 
cie błoniem!  Potolii  górsliie,  zaszumcie!  Zaryczcie, 
burze,  po  lasacłi  moich  dębów!  Pójdź  przez  poła- 
mane cłimury,  o  lisięźycu!  Pokazuj  mi  czasem  bladą 
twarz  swoją!  Powróć  mojemu  duchowi  tę  noc,  łiiedy 
moje  dzieci  zginęły,  liiedy  Arindal  potężny  poległ, 
kiedy  kochana  Daura  skonała!  Dauro,  córko  moja! 
ty  byłaś  piękna,  piękna,  jak  księżyc  na  Furze,  biała, 
jak  śnieg  spadły,  miła,  jak  dyszący  wiosenny  po- 
wiew! Arindal  u,  twój  łuk  był  mocny.  Twój  oszczep 
trafny  był  w  polu.  Twoje  spojrzenie  —  jak  mgła 
na  wodach;  twoja  tarcza  —  jak  czerwony  obłok 
w  huTzy.  Armar,  sławny  na  wojnach,  starał  się  o  mi- 
łość Daury,  Nie  długo  była  mu  wzbronną.  Piękna 
była  nadzieja  naszj^ch  przyjaciół. 

Erat,  syn  Odgala,  rozgniewał  się;  brat  jego  zgi- 
nął od  Armara.  Przybył  ubrany  jak  syn  morza; 
piękny  był  jego  okręt  na  falach,  bielały  się  kędziory 
wieku,  spokojne  jego  pogodne  czoło.  »Najpiękniej- 
sza  z  kobiet, «  mówił  on,  »luba  córko  Armina,  nie- 
daleko na  morzu  jest  rafa,  na  boku  ma  drzewo;  zda- 
leka  czerwieni  się  jego  owoc.  Tam  Armar  czeka  na 
Daurę.  Przybywam  odweźć  mu  jego  kochankę. « 
Poszła ,  wołała  na  Armara.  Nikt  nie  odpowiadał 
oprócz  syna  skały  *).  »Armarze!  mój  kochanku!  mój 
kochanku!  dla  czego  dręczysz  mię  bojaźnią?  Słuchaj, 
synu  Ardnata,  słuchaj.  To  Daura  woła  ciebie !«  Erat 
zdrajca,  śmiejąc  się,  odpływał  do  lądu.  Ona  głos 
podnosiła;  wołała  brata  i  ojca:  Arindal!  Armin!  nikt 
nie  ratuje  Daury !« 


*)  Echo.  Dawni  wierzyli,  że  w  skałach  mieszkały  du- 
chy i  powtarzały  głos  ludzki.  Zwano  ich  Mac-Salla,  syn 
8kałv. 


PIEŚNI  SELMY  305 


Jej  głos  przebył  morze.  Arindal,  mój  syn,  scho- 
dził ze  wzgórza,  obciążony  zdobyczą  łowów.  Strzały 
chrzęściły  przy  jego  boku,  łuk  był  w  jego  ręce. 
Pięć  psów  moręgich  biegło  za  jego  krokami.  Ujrzał 
dzikiego  Erata  przy  brzegu,  scliwytał  go  i  przywią- 
zał do  dębu.  Tęgie  rzemienie  ścisnęły  skórę  wokoło 
jego  członków;  obciążył  on  wiatry  jękami.  Arindal 
spuścił  się  na  fale  w  jego  łodzi,  aby  Daurę  do  lądu 
przywieźć.  Armar  przybył  w  gniewie  i  wypuścił  grot 
siwopierzasty.  Wpadł  on,  wpadł  w  twoje  serce,  o  Arin- 
dalu,  mój  synu!  Umarłeś  za  Erata  zdrajcę.  Nagle 
zatrzymało  się  wiosło...  on  upadł  przy  skale  i  sko- 
nał. Jakaż  była  twoja  żałość,  o  Dauro,  kiedy  koło 
nóg  twoich  rozlała  się  krew  brata!  Łódź  tłukła  się 
po  falach.  Armar  skoczył  w  morze,  aby  ocalić  swoją 
Daurę  lub  zginąć.  Nagle  mcher  ze  wzgórza  uderzył 
na  morze.  On  zniknął  w  falach  i  nie  pokazał  się 
więcej. 

Samą,  na  śródmorzej  skale,  słychać  było  narze- 
kającą moją  córkę.  Długie  i  głośne  było  jej  woła- 
nie. Cóż  ojciec  miał  począć?  Całą  noc  stałem  na 
brzegu  i  patrzałem  na  nią  przy  bladym  promieniu 
księżyca.  Całą  noc  słuchałem  jej  narzekania.  Wiatr 
był  głośny;  deszcz  twardo  bił  wzgórze.  Zaczem  się 
poranek  ukazał,  głos  jej  omdlał.  Skonała,  jak  wie- 
czorny powiew  między  skalną  trawą.  Skonała,  wysi- 
liwszy się  na  smutek,  i  zostawiła  ciebie,  Arminie, 
samego!  Zniknęła  moja  siła  w  boju,  upadła  moja 
chluba  między  niewiastami!  Kiedy  w  górach  powstaje 
burza,  kiedy  północ  nadyma  fale,  siadam  na  brzmią- 
cym brzegu  i  patrzę  na  nieszczęsną  skałę.  Często 
przy  zachodzącym  księżycu  widzę  duchy  moich  dzieci. 
Półwidome,  idą  w  smutnej  rozmowie  razem.  Zadneż 
z  was  nie  odezwie  się  do  mnie  przez  litość?  Nie 
patrzą  na  swojego  ojca!  Smutny  jestem,  o  Karmo- 
rze,  i  niemała  jest  przyczyna  mojej  żałoby !« 

PISMA    GOSZCZYŃSKIEGO.    II.  20 


306  PIEŚNI  OSSJANA 


Takie  były  słowa  bardów  za  dni  pieśni,  kiedy 
król  słuchał  dźwięku  arf  i  powieści  innych  czasów. 
Zbierali  się  książęta  ze  wszystkich  swoich  wzgórzów, 
aby  słuchać  lubego  dźwięku.  Sławili  głos  Kony  *), 
pierwszego  między  tysiącem  bardów.  Ale  starość  krę- 
puje dzisiaj  mój  język,  moja  dusza  bezsilna...  Słyszę 
czasem  duchy  bardów  i  uczę  się  ich  pieśni  upadłej. 
Ale  pamięć  mojego  ducha  słabnie.  Słyszę  wołanie 
lat...  Mówią  one,  ulatując:  »Dla  czego  Ossjan  jeszcze 
śpiewa?  Wkrótce  spocznie  w  ciasnym  domie,  a  ża- 
den bard  nie  podniesie  jego  części !«  Toczcie  się, 
ponure  lata;  nie  przynosicie  radości  wasz3^m  biegiem. 
Niech  się  otworzy  grób  Ossjana,  bo  jego  moc  upa- 
dła. Synowie  pieśni  odeszli  na  spoczynek.  Tylko  mój 
głos  pozostał,  jak  wietrzyk,  który  samotnie  gwiżdże 
na  śródmorzej  skale,  kiedy  wiatry  oniemieją.  Czarny 
mech  szepleni...  Daleki  żeglarz  mdzi  kołyszące  się 
drzewa... 


^)  Ossjan  często  się  tak  nazywa. 


BERRATON. 


Lartmor,  książę  na  Berratonie,  jednej  z  Avy8p  Skandy- 
nawskich, podejmował  kiedyś  gościnnie  Fingala  i  tern 
zyskał  jego  przyjaźń.  Gdy  się  podstarzał  i  osłabł,  jego 
syn  Utai  powstał  przeciw  niemu,  odebrał  mu  rządy,  do 
więzienia  zamlś;nął.  Skoro  Fing^al  dowiedział  się  o  nie- 
szczęściu przyjaciela,  posiał  natychmiast  syna  swojego 
Ossjana  i   Toskara  z  potężnem   wojskiem,  aby  wyzwolili 

Lartmora,  a  zuchwałość  Utala  skarali. 
Rycerze  w  żegludze  swojej  kolo  jednej  pustej  wysepki, 
znaleźli  na  niej  piękną  Niuatonę,  córkę  księcia  Tortomy, 
która  zakochawszy  się  w  Utalu,  skrycie  z  nim  od  ojca 
uciekła  i  zdradziecko  na  tej  wyspie  została  porzucona. 
Ossjan  wziął  ją  na  okręt  i  wkrótce  przybił  do  brzegów 
Berratonu.  Utai  wyszedł  na  spotkanie  z  wojskiem,  został 
pokonany  i  zginął.  Ninatona  umarła  na  widok  zabitego 
kochanka;  sam  stary  Lartmor,  dowiedziawszy  się  o  śmierci 
syna,  gorzko  narzekał. 

Wij  się,  o  strumieniu,  błękitnem  łożem  po  waż- 
kiej równinie  Luty!  Niech  zielone  lasy  zwieszają  się 
nad  nią  z  pagórków!  Niech  w  południe  słońce  na 
nie  poziera! 

Jest  tu  na  skale  oset  i  chwieje  bródką  we  wie- 
trze. Kwiaty  zwieszają  ciężką  główkę,  bujając  cza- 
sem w  powiewie.  Dla  czego  zdaje  się  on  mówić:  bu- 
dzisz mię,  wietrzyku?  Pokryty  jestem  kroplami  nieba. 

20* 


308  PIEŚNI   OSSJANA 


Blizki  jest  czas  mojego  opadnienia,  blizka  burza, 
która  moje  listki  rozwieje.  Jutro  przyjdzie  wędro- 
wiec; przyjdzie  ten,  który  mię  widział  w  mojej  kra- 
sie, przepatrzy  okiem  pola  —  a  nigdzie  mię  nie 
znajdzie!  —  Tak  napróżno  będą  szukać  głosu  Kony, 
kiedy  oniemieje  na  polach.  Przyjdzie  ranliiem  łowiec 
i  nie  usłyszy  głosu  mojej  arfy!  Gdzież  jest  s}ti  wo- 
zokotczego  Fingala?     Łzy  będą  na  jego    policzkach! 

Natenczas  przybądź,  o  Mahvino,  ze  wszystkiemi 
swojemi  dźwiękami!  Złóż  Ossjana  na  równinie  Luty; 
niech  na  łubem  polu  grób  się  jego  podniesie!  Gdzież 
jesteś,  o  Malwino,  z  pieśniami  twojemi,  z  łagodnym 
szelestem  twojego  chodu?  Synu  Alpina,  czy  blizko 
jesteś?  Gdzież  jest  córka  Toskara? 

» Przechodziłem,  o  synu  Fingala,  koło  omszonych 
murów  Farluty.  Dymy  ich  sal  uleciały.  Milczenie 
między  drzewami  wzgórza.  Na  wzgórzach  okrzj^ki 
łowów.  Ujrzałem  dziewice  łuka.  Zapytałem  o  Mal- 
winę,  ale  nie  odpowiadały!  Odwróciły  lica;  zasępie- 
nie okryło  ich  krasę.  Podobne  były  gwiazdom,  które 
podczas  nocy  słabo  z  poza  mgły  świecą  dżdżystemu 
wzgórzu. 

Słodki  tobie  spoczynek,  o  luby  promieniu!  Wcześ- 
nieś  odeszła  z  naszj^ch  wzgórzów.  Okazałe  było  stą- 
panie twojego  odejścia,  jak  księżj^c  na  drżących, 
błękitnych  falach.  Ale  nas  w  ciemności  zostawiłaś, 
o  pierwsza  z  dziewic  Luty!  Siedzimy  na  skale  — 
i  żadnego  głosu,  żadnego  światła,  chyba  ogniojaw. 
Za  wcześnie  odeszłaś,  Malwino,  córko  szlachetnego 
Toskara.  Ale  jak  promień  poranku,  wschodzisz  mię- 
dzy duchami  swoich  przyjaciół,  kędy  one  siedzą 
w  burzliwych  salach,  w  komnatach  piorunu.  Nad 
Kona  wisi  obłok.  Wysoko  są  modre,  nastrzępione 
jego  boki.  Pod  nim  wiatry  ze  skrzydłami,  a  w  nim 
mieszkanie  Fingala.  Siedzi  tam  bohater  w  pomroce, 
powietrzny  oszczep  w  ręku.    Tarcza,  ochmurzona  do 


BER RA TON 


połowy,  wygląda  jak  gasnący  księżyc,  gdy  jedną  po- 
łowę kryje  w  falacłi,  a  drugą,  bladą,  poziera  na 
pola.  Około  króla  siedzą  na  mgłach  jego  przyjaciele. 
Słuchają  pieśni  Ullina:  uderza  on  po  arfie  półwido- 
mej  i  cichy  głos  podnosi.  Mniejsi  rycerze  oświecają 
tysiącem  ogniojawów  powietrzną  salę.  Między  niemi 
staje  Malwina  z  zapłomienionemi  jagodami.  Postrzega 
nieznajome  oblicza  swoich  ojców  i  zwTaca  na  stronę 
łzawe  oczy.« 

»Takźeto  wcześnie  przybywasz*  rzecze  Fingal, 
» córko  szlachetnego  Toskara?  Teraz  to  żałoba  mie- 
szka w  salach  Kony...  Zasmucony  mój  syn  zgrzy- 
biały... Słyszę  powiew  Kony,  który,  bywało,  igrał 
z  pełnemi  twojemi  kędziorami.  Przybywa  do  sali  — 
ciebie  tam  niema!  Żałobny  głos  jego  między  zbro- 
jami twoich  ojców.  Leć,  wietrzyku;  gwiźdżącem 
skrzydłem  wzdychaj  nad  grobem  Malwiny!  Tam,  przy 
błękitnym  strumieniu  Luty,  wznosi  się  on  pod  skałą. 
Dziewice  powróciły  do  swoich  mieszkań  *),  a  ty, 
wietrzyku,  sam  się  smucisz!  Ale  któż  to  przybywa 
od  pałającego  zachodu,  chmurą  niesiony?  Uśmiech 
rozjaśnia  szare,  mgliste  oblicze;  kędziory  z  tumanu 
na  wietrze  pływają.  Pochyla  się  na  powietrznym 
oszczepie.  To,  Malwino,  twój  ojciec.  »0!  dla  czegóż 
tak  rychło  stajesz  na  naszych  obłokach, «  mówi  on, 
» wdzięczne  światło  Luty?  Ale  smutno  ci  było,  moja 
córko,  bo  odeszli  ciebie  twoi  przyjaciele.  Na  salach 
byli  synowie  małych  ludzi.  Nie  został  żaden  z  ryce- 
rzy oprócz  Ossjana,    króla  oszczepów !« 

I  jeszczeż  s2)ominasz  Ossjana,  wozokotczy  Toska- 
rze,  synu  Konlocha?  Mnogie  były  boje  naszej  mło- 
dości. Nasze  miecze  razem  się  w  polu  dobywały. 
Widziano    nas    idących,    niby    dwie    padające    skały. 


*)  Dziewczęta,    które    podług   zwyczaju    śpiewały   na 
grobach. 


310  PIEŚNI   0S8JANA 


Synowie  cudzoziemców  uciekali.  »Tam  idą  wojownicy 
Kony,«  mówili  oni.  »Ich  kroki  trzymają  się  ścieżki 
zwycięzców!* 

Przybliż  się,  synu  Alpina,  ku  pieśniom  starca. 
W  mojej  duszy  są  spraw}^  innych  czasów.  Moja  pa- 
mięć jaśnieje  na  dniach,  które  przeminęły,  na  dniach 
potężnego  Toskara,  kiedy  na  głębiach  była  nasza 
droga.  Przybliż  się,  S}tiu  Alpina,  ku  ostatnim  dźwię- 
kom głosu  Kony! 


Król  Morwenu  rozkazał.  Rozpiąłem  żagiel  na 
wiatry.  Toskar,  książę  Luty,  stał  przy  moim  boku. 
Wstąpiłem  na  czarnomodre  fale.  Pęd  mój  był  do 
śródmorzego  Berratonu,  wyspy  burz  mnogich.  Mie- 
szkała tam  w  kędziorach  starości  czcigodna  moc 
Lartmora,  który  dawał  ucztę  potężnemu  synowi  Ko- 
mala,  kiedy  ten  za  dni  Agandeki  dążył  do  sal  Starna. 

Ale  kiedy  się  wódz  zestarzał,  podniosła  się  py- 
cha jego  syna,  pycha  pięknowłosego  Utala,  miłości 
tysiąca  dziewic.  Związał  zgrzybiałego  Lartmora  i  za- 
mieszkał w  jego  dźwięcznych  salach. 

Długo  cierpiał  król  w  jaskini  nad  brzegiem  bu- 
jającego morza.  Dzień  nigdy  nie  dochodził  do  jego 
mieszkania,  ani  nocą  dąb  gorejący.  Tylko  wiatry 
oceanu  tam  były  i  gasnący  promień  księżyca.  Pała- 
jąca gwiazda  pozierała  na  króla,  drżąc  na  zachod- 
niej fali. 

Do  sal  Selmy  przybył  Snito,  Snito,  towarzysz 
młodości  Lartmora.  On  opowiedział  o  królu  Berra- 
tonu. Podniósł  się  gniew  Fingala.  Trzy  razy  porwał 
oszczep  w  zamiarze  wyciągnienia  ręki  na  Utala,  ale 
wystąpiła  przed  niego  pamięć  na  jego  dzieła.  Wy- 
słał swojego  syna  i  Toskara. 

Nasza  radość  wielka  była  na  bujającem  mo- 
rzu.   Często    obnażaliśmy    do    połowy    nasze    miecze. 


311 


Bo  jeszcze  dotąd  nie  walczyliśmy  sami  w  bitwach 
oszczepów. 

Na  ocean  noc  spadła.  Wiatry  pierzchnęły  na 
skrzydłach,  księżyc  był  zimny  i  blady.  Pałające 
gwiazdy  podniosły  głowy.  Nasza  droga  brzegami 
Berratonu.  Białe  bałwany  huczały  przy  skałach. 

»Jaki  to  głos,«  rzekł  Toskar,  » dzwoni  śród  szumu 
bałwanów?  Tkliwy  on,  ale  smutny,  niby  głos  zmar- 
łych bardów.  Ale  postrzegam  dziewicę  *).  Sama  sie- 
dzi na  skale.  Jej  głowa  opada  na  ramię  ze  śniegu. 
Ciemny  włos  po  wiatrach  pływa.  Słuchaj,  synu  Fin- 
gala,  jej  śpiewu;  przyjemny  on,  jak  sączący  się  stru- 
mień!«  Przybyliśmy  do  milczącej  zatoki  i  słuchali 
nocnej   dziewicy: 

» Dopóki  będziecie  mię  opływać,  modre,  kołyszące 
się  fale  oceanu?  Nie  zawsze  moje  mieszkanie  było 
w  jaskini,  ani  pod  gwiźdźącem  drzewem.  Zasta\viano 
uczty  w  salach  Tortomy.  Moja  pieśń  rozweselała 
ojca.  Młodzieńcy  patrzeli  na  moje  kroki  nadobne. 
Błogosławili  ciemnowłosą  Ninatonę.  Było  to  wówczas, 
kiedy  ty,  o  Utalu,  przybyłeś,  podobny  do  słońca  nie- 
bios! Dusze  dziewic  są  twoje,  o  synu  szlachetnego 
Lartmora. « 

»Ale  dla  czegoś  mię  porzucił  samą  śród  huczą- 
cej powodzi?  Czy  moja  dusza  czerniała  myślą  o  two- 
jej śmierci?  Czy  białą  ręką  miecz  podniosłam?  Dla 
czegóż,  o  królu  wysokiego  Fintormu  **),  dla  czegóźeś 
mię  porzucił  ?« 

Łzy  się  puściły  z  mojego  oka,  skórom  zrozumiał 
głos  dziewicy.  Stanąłem  przed  nią  we  zbroi  i  prze- 
mówiłem słowami  pokoju:  » Czego  wzdychasz,  na- 
dobna mieszkanko  pustyni?  Maż  Ossjan  dobyć  w  two- 
jem    obliczu    miecza    śmierci    twoich    nieprzyjaciół  ? 


*)  Ninatonę,  cói-ke  Tortomy. 
*•)  Gród  Utala.    ' 


312  PIEŚNI   OSSJANA 


Wstań,  córko  Tortomy!  Słyszałem  słowa  twojego 
strapienia.  Przy  tobie  jest  ród  Morwenu,  który  nigdy 
słaby cłi  nie  dręczy.  Jasna,  jak  zacłiodzący  księżyc, 
pójdź  na  nasz  okręt  czarnopiersi!  Nasz  bieg  zwraca 
się  do  skalistego  Berratonu,  do  rozgłośnych  murów 
Fintormu.« 

Przjbyła  w  swojej  krasie;  przybyła  wdzięcznemi 
krokami,  a  milcząca  radość  rozjaśniała  jej  oblicze, 
jaku  kiedy  mroki  pierzchają  z  pól  wiosny,  błękitny 
strumień  wytacza  się  w  blasku,  a  nad  nim  wiszą 
zielone  krzewy. 

Ocknął  się  poranek  ze  swojemi  promieniami.  We- 
szliśmy w  zatokę  Rotmy.  Z  lasu  dzik  wypadł;  mój 
oszczep  bok  mu  przeszył.  Radowałem  się  ze  kr^vi. 
Przewidywałem  wzrastającą  moją  sławę. 

Ale  w  tej  chwili  przyb}^!  z  wysokiego  Fintormu 
zgiełk  orszaku  Utala.  Gotowano  się  po  błoniu  na 
łowy  dzika.  Otóż  i  on  sam  przybył  w  pysze  swej 
mocy.  Wybijał  dwiema  kouczatemi  dzidami;  przy 
jego  boku  miecz  rycerski.  Trzech  młodzieńców  niosło 
ociosane  jego  łuki.  Poskoki  pięciu  psów  były  przed 
nim.  Jego  wojowTiicy  szli  zdaleka,  podziwiając  chód 
królewski.  Okazały  był  syn  Lartmora,  ale  jego  du- 
sza ciemna,  jak  pochmurne  oblicze  księżyca,  kiedy 
burzę  zapo\\-iada. 

Wyszliśmy  na  błonia  przeciwko  królowi.  Zatrzy- 
mał się  w  połowie  drogi.  Wokrąg  niego  skupili  się 
jego  wojo^^^licy.  Si\\w  bard  przyszedł  od  nich:  »Skąd, 
sj-no^^de  cudzoziemców?*  Bard  zagaił:  » Tylko  dzieci 
nieszczęścia  zachodzą  od  Berratonu  pod  miecz  wozo- 
kotczego  Utala.  Nie  daje  on  uczt  w  swoich  salach. 
KreAv  cudzoziemców  rumieni  jego  strumienie.  Jeżeli 
przychodzicie  z  murów  Selmy,  z  omszonych  Pingala 
murów,  to  wybierzcie  trzech  młodzieńców,  aby  poszli 
do  waszego  władcy  i  oznajmili  jemu  upadek  jego 
ludu.     Może    naówczas    przj^będzie    bohater   i   krwią 


313 


swoją  opryska  miecz  Utala.  Wówczas  pozostanie  sława 
Fiutormu,  niby  rosnące  drzewo  doliny. « 

»Nigdy  ona  nie  powstanie,  o  bardzie !«  rzekłem 
■V  pysze  gniewii.  —  » Przelękłaby  się  obecności  Fin- 
Liala,  którego  oczy  są  płomieniem  śmierci.  Pokaże 
się  syn  Kombala,  a  królowie  znikają  z  przed  jego 
-^'blicza.  Nikną,  niby  mgła  przed  oddechem  jego 
L!;nie\\Ti.  Trzech  młodzieńców  ma  Fingalowi  oznajmić, 
że  jego  lud  upadł?  Tak,  o  bardzie,  mogą  to  oznaj- 
mić, ale  ze  sławą  jego  lud  upadnie !« 

Stanąłem  w  pomroku  siły.  Przy  moim  boku  To- 
skar  dobył  miecza.  Nieprzyjaciel  nadszedł,  niby  stru- 
mień. Powstała  druzgocąca  ■\\Tzawa  śmierci.  Mąż 
męża  spotkał,  tarcza  tarczę,  stal  ze  stalą  zamieniali 
.swoje  promienie.  Strzały  gwiżdżą  w  powietrzu.  Na 
pancerzach  dzwonią  oszczepy.  Skaczą  miecze  i)0  pę- 
kających tarczach.  Jak  łoskot  starego  lasu  śród  nocy 
pod  ryczącą  burzą,  kiedy  tysiąc  duchów  łamie  drzewa, 
taki  był  łoskot  oręża.  Ale  Utai  pod  moim  legł  mie- 
czem. Synowie  Berratonu  pierzchnęli.  Ujrzałem  go 
w  jego  krasie;  łza  obwisła  na  mojem  oku. 

»Upadłoś,  młode  drzewko !«  tak  mówiłem,  »z  całą, 
wokrąg  siebie  pięknością  swoją!  Upadłoś  na  swoich 
łąkach,  i  puste  są  pola!  Przychodzi  wiatr  pustyni... 
żadnego  szelestu  w  twoich  liściach.  Jeszcze  i  po 
śmierci  wdzięczny  jesteś,  o  synu  wozokotczego  Lart- 
mora ! « 

Ninatona  siedziała  na  brzegu  i  słuchała  zgiełku 
bitw}'.  Zwróciła  pałające  oko  do  Letmala,  siwowło- 
sego barda  Selmy.  Zostawiliśmy  go  na  brzegu  z  córką 
Tortomy.  Mówiła  ona:  »Synu  przeszłości!  słyszę  zgiełk 
śmierci!  Twoi  przyjaciele  spotkali  się  z  Utalem, 
a  wódz  poległ.  O  bodajbym  została  była  na  skale, 
opasanej  bujającemi  falami!  Smuciłaby  się  tam  du- 
sza moja,  ale  jego  śmierć  nie  doszłaby  ucha.  Czyś 
poległ  na  błoniach,    synu  w^i^sokiego   Fintormu?    Po- 


314  PIEŚNI   OSSJANA 


rzuciłeś  mię  na  skale;  pełna  jednak  była  ciebie  moja 
dusza!  Synu  wysokiego  Fintormu,  czyś  poległ  na 
błoniach  ?« 

Podniosła  się  blada,  we  łzach.  Ujrzała  skrwa- 
wioną Utala  tarczę.  Ujrzała  ją  w  rękach  Ossjana. 
Plątały  się  jej  kroki  po  błoniu...  pobiegła  —  zna- 
lazła go  —  upadła.  Jej  dusza  z  westchnieniem  pierz- 
chnęła.  Włosy  twarz  osłoniły.  Mnie  łzy  popłynę!} . 
Postawiono  grobowiec  nad  nieszczęśliwemi.  Mój  śpiew 
narzekania  dał  się  słyszeć: 

»SpoczyAvajcie,  nieszczęsne  dzieci  młodości,  przy 
szumie  omszonego  strumienia!  Dzie\^'ice  ujrzą  na  ło- 
wach wasz  grobowiec  i  oduTÓcą  zapłakane  oko.  Wa- 
sza sława  będzie  w  pieśniach,  uczci  was  głos  arfy, 
usłyszą  go  córki  Selmy!  W  obcych  krainach  będzie 
wasza  sława!  Spoczywajcie,  dzieci  młodości,  przy 
szumie  omszonego  strumienia !« 

Dwa  dni  jeszcze  zatrzymaliśmy  się  na  \\ybrzezu. 
Rycerze  Berratonu  zebrali  się.  Y/prowadziliśmy  Lart- 
mora  na  jego  sale.  Zastawiono  ucztę  konch.  Wielka 
była  radość  starca.  Pogiądał  na  zbroje  ojców,  na 
zbroje,  których  używał,  nim  się  podniosła  pycha 
Utala.  Czczono  nas  przed  Lartmorem.  Błogosławił 
on  wodzów  Morwenu,  ale  nie  wiedział  o  tem,  ze  syn 
jego  poległ,  okazała  moc  Utalowa.  Mówiono  jemu, 
że  ze  łzami  smutku  uciekł  w  lasy.  Tak  jemu  mó- 
wiono, a  on  był  oniemiały  w  grobie  na  błoniach 
Rotmy. 

Czwartego  dnia  w  szumie  północnego  wiatru  roz- 
pięliśmy swoje  żagle.  Lartmor  przybył  na  wybrzeże. 
Jego  bardowie  pieśń  podjęli.  Wielka  była  radość 
króla;  pozierał  po  ciemnych  błoniach  Rotnw  ~  uj- 
rzał grób  syna.  Ocknęło  się  w  nim  spomnienie  Utala. 

»Któż  tu  leży  z  moich  mocarzów?«  zapytał.  »Zdaje 
się,  że  był  królem  mężów.  Czy  sła%vny  on  był  na 
moich  salach,  zaczem  się  Utalowa  pycha  podniosła  ? 


315 


Milczycie,  synowie  Berratonu!  Czy  to  król  rycerzy 
poległ?  Moje  serce  rozpływa  się  po  tobie,  o  Utalu, 
chociaż  twoje  ramię  podniosło  się  na  ojca.  O!  bo- 
(lajbym  został  był  w  jaskini,  a  mój  syn  panował  we 
Fintormie!  Słyszałbym  może  stąpanie  nóg  jego,  kiedy 
wychodził  na  łowy  dzika.  Słyszałbym  głos  jego  we 
wietrze  jaskini.  Moja  dusza  byłaby  się  cieszyła,  a  te- 
raz posępność  na  moich  salach  zamieszka.* 

Takie  były  moje  dzieła,  sjmi  Alpina,  kiedy  mło- 
dzieńcze ramię  było  jeszcze  silne.  Takie  były  czyny 
Toskara,  syna  wozokotczego  Konlocha.  Ale  Toskar 
na  przelotnym  swoim  obłoku,  a  ja  sam  w  Lucie  zo- 
stałem. Mój  głos  podobny  ostatniemu  szelestowi  wia- 
tru, kiedy  lasy  opuszcza.  Ale  nie  długo  Ossjanowi 
być  samotnym.  Widzi  on  mgłę,  która  kiedyś  jego 
szatą  zostanie,  kiedy  się  tam,  na  wzgórzach  ukaże. 
Ujrzą  go  synowie  małych  ludzi  i  dziwiąc  się  postaci 
rycerza  starych  czasów,  schronią  się  do  jaskini,  z  bo- 
jaźnią  będą  poglądać  na  niebo.  Bo  krok  mój  będzie 
szedł  po  chmurach,  a  ciemność  będzie  się  kłębić  przy 
moich  bokach. 

O  synu  Alpina,  prowadź  starca  w  jego  lasy!  Wia- 
try powstają,  burzą  się  czarne  fale  jeziora.  —  Czy 
tu  jakie  drzewo  nachyla  się  z  Mory  z  nagiemi  ko- 
narami ?  —  To  ono  się  nachyla,  synu  Alpina,  w  gwiż- 
dżącym powiewie.  Moja  arfa  wisi  na  nagiej  gałęzi. 
Dźwięk  jej  strun  posępny.  Czy  to  \vietrzyk  dotyka 
ciebie,  o  arfo,  czy  duch  przelatujący?  To  ręka  Mal- 
winy!  Przynieś  mi  arfę,  synu  Alpina.  Niech  się  inna 
pieśń  podniesie!  Niech  duch  mój  z  dźwiękami  odej- 
dzie! Niech  ojcowie  moi  usłyszą  je  w  powietrznych 
salach!  Niech  pałające  oblicza  zwieszą  w  radości  ze 
swoich  obłoków,  a  ręce  ich  niech  przyjmą  syna! 
Stary    dąb  zwiesza  się  nad  strumieniem  *).    Gwiżdże 


*)  Ta  część  w  oryginale  j(.'8t  właściwie  liryczną  i  ma 


316  PIESKI   OSSJANA 


on  wszystkiemi  mchami.  Szeleści  u\viędły  powój  i  pły- 
wając, plącze  się  we  włosach  Ossjaua. 

Uderz  w  arfę  i  śpiew  podnieś.  Przybywajcie, 
wiatry,  wszystkiemi  skrzydłami!  Zanieście  żałobne 
dźwięki  do  powietrznej  sali  Fingala!  Zanieście  je  do 
sali  Fingala ,  ażeby  słyszał  głos  syna,  głos  tego, 
któr}'  waelbi  mocarzów! 

Wiatr  północny  otwiera  twoje  bramy,  o  lirólu! 
Widzę  ciebie,  jak  na  mgle  siedzisz  i  świtasz  ciemno 
we  wszystkiej  zbroi!  Twoja  postać  nie  jest  już  po- 
strachem walecznych.  Podobna  ona  do  mglistej  clunury, 
przez  którą  gwiazdy  płaczącem  okiem  wyzierają. 
Twoja  tarcza  podobna  do  zgrzybiałego  księżyca,  twój 
miecz  —  do  wyziewu  wpółpałającego.  Posępny  jest 
wódz;  słaby  ten,  co  niegdyś  w  blasku  się  przecha- 
dzał. Ale  twoje  kroki  są  na  wiatrach  pustyni. 
W  twoim  ręku  burze  się  zasęjjiają.  Porywasz  słońce 
w  gniewie  i  odziewasz  je  obłokiem.  Drżą  synowie 
małych  ludzi.  Tysiąc  deszczów  spada.  Ale  kiedy  ła- 
godnie przybędziesz,  wietrzyk  poranku  dmucha  na 
twój  polot.  Słońce  uśmiecha  się  błękitnym  polom. 
Szary  strumień  snuje  się  po  dolinie.  Zielone  głowy 
krzaków  pływają  wiatrem.  Sarny  igrają  po  kniejach. 

Tam,  na  błoniu  coś  szemrze;  opadły  burzliwe 
wiatr}^  Słyszę  głos  Fingala!  Długo  brakował  on  mo- 
jemu uchu.  Przyb\'^vaj,  Ossjanie,  przybywaj,  mówi 
on.  Fingal  otrz^Toał  swoją  sławę.  Przeszliśmy,  jak 
płomienie,  które  tylko  jakiś  czas  świecą.  Ale  nasze 
odejście  było  pełne  sła\vy.  Podobne  ono  do  naszych 
pobojoT^risk,  ciemnych  i  milczących;  nasza  sława  we 
czterech  kamieniach.  Przesłuchano  głosu  Ossjana, 
przegrane  na  arfach  Selmy.  Przybywaj,  Ossjanie, 
przybywaj!  mówi    on.    PrzybyAvaj  i  pływaj   z  ojcami 


swoją  muzykę;  jeszcze  dotąd  nucą  ją  m'  północnej  Szko- 
cji. Macpherson. 


317 


po  obłokach!  —  Przybędę,  przybędę,  królu  mężów! 
Ossjana  życie  gaśnie.  Poczynam  znikać  w  Konie. 
Nie  ^\ddać  już  moich  śladów  po  Selmie.  Zasnę  ja 
przy  kamieniach  Mory.  Nie  zbudzi  mię  świst  wiatrów 
w  siw;yxh  moich  kędziorach.  Odlatuj,  wietrze,  na 
swoich  skrzydłach,  nie  potrafisz  zakłócić  spoczynku 
barda.  Noc  długa,  ale  jego  oko  ciężkie.  Odlatuj, 
pierzchliwy  wietrze! 

Ale  czemuś  tak  smutny,  synu  Fingala  ?  Dla  czego 
powiększa  się  chmura  twojej  duszy?  Przeszli  wo- 
dzowie dawnych  czasów,  przeszli  bez  sławy!  Przejdą 
synowie  lat  przyszłych.  Inny  ród  powstanie.  Ludy 
są  jak  fale  oceanu,  jak  liście  morweńskich  lasów: 
ulatują  one  z  przechodzącą  burzą,  a  inne  listki  pod- 
noszą zielone  swoje  głowy. 

Czyż  przetrwała  twoja  piękność,  o  Ryno,  czy 
oparła  się  twoja  siła,  wozojezdny  Oskarze?  Sam  Fin- 
gal  przeminął.  Sale  ojców  zapomniały  jego  śladów. 
Miałżebyś  tylko  ty  pozostać,  stary  bardzie,  kiedy 
mocarze  upadli?  Ale  moja  sława  pozostać  musi 
i  wzrastać  jak  dąb  Morwenu,  który  potężną  głowę 
nadstawia  burzom    i    raduje    się  w  pędzie    wiatrów! 


UŁAMKI, 

które   Macpherson   przywodzi  jako  pozostałki 
"Większych  poemató^A^  Ossjana. 


MALWINA. 

"W  większym  poemacie  śpiewał  Ossjan,  jak  Malwina  wi- 
dzi okręt  przybywający  z  ciałem  Oskara  do  Morwenu 
i  jak  wyciąga  z  Ullinu  powieść  o  śmii>rci  swojego  ko- 
clianka.  "^Pozostał  z  tego  jedynie  monolog-  Malwiny,  kiedy 
siedzi  w  dolinie  Moiluty  i  postrzega  daleki  okręt. 

Mah\ina  podobna  do  tęczy  dżdzowej  na  ustron- 
nej dolinie  strumieni.  Jaśnieje  ona,  ale  niebieskie 
krople  toczą  się  po  prz}xmionem  jej  świetle!  Po- 
wiadają, że  piękna  jestem  w  moich  kędziorach,  ale 
po  mojej  urodzie  łzy  sphnvają,  Pomrok  rozpływa 
się  nad  duszą,  jak  cienista  fala  wietrzyka  nad  trawą 
Luty.  Nie  zbywa  mi  jednak  na  sarnach,  kiedy  pójdę 
między  pagórki.  Dź^rięk  arfy  wdzięcznie  budzi  się 
pod  moją  białą  ręką.  Cóż  więc,  o  córko  Luty,  snuje 
się  po  twojej  duszy,  niby  groźny  szlak  ducha  po 
nocnym    promieniu?     Miałźeby    młody    rycerz    upaść 


319 


w  zgiełku  bojowiska?  Powstańcie,  dziewice  Luty! 
Przywołajcie  zbłąkane  dumania  Mai  winy!  Obudźcie 
głos  arfy  na  mojej  rozgłośnej  dolinie!  Wtedy  pod- 
niesie się  moja  dusza,  jak  światło  w  bramie  poranku, 
kiedy  obłoki  z  połamanemi  krawędziami  kłębią  się 
dokoła! 

Mieszkańcze  moich  dumań  nocnych,  którego  po- 
stać poszła  na  niespokojne  pola,  daleki  synu  kró- 
lewski, dla  czego  trapisz  moją  duszę?  Okrętźe  to 
mojego  kochanka?  Jegoż  to  pęd  mroczny  przez  fale 
oceanu  ?  Czemuż  tak  nagle  powracasz,  Oskarze,  z  bło- 
nia tarcz? 


ZAL  MmWANY  PO  RYNIE. 

Minwana,  córka  Morniego  ą  siostra  Gaula,  była  kochanką 
Ryna,  syna  Fingalowego.  Śmierć  Ryna  opowiada  Ossjan 
w  Fingalu,  a  żal  niniejszy  przywodzi  Macphersou  w  no- 
cie do  poematu  Berraton,  jak  ułamek  większego  poe- 
matu Ossjana. 

Zapłoniona  i  smutna,  nachyla  się  ona  ze  skał 
Morwenu  nad  posępnie  wzburzone  morze.  Postrzega 
młodzież  w  całem  uzbrojeniu. 

> Gdzież  jesteś,  Ryno,  gdzież  jesteś? 

Wasze  pochmurne  wejrzenia  mówią,  że  on  po- 
legł, że  blady,  uleciał  na  chmury,  że  w  trawie  pa- 
górków morweńskich  słychać  we  wietrze  jego  głos 
słaby... 

Poległźe  syn  Fingala  na  mszystych  płaszczyznach 
Ullinu?  Mocne  było  ramię,  co  go  pokonało.  Biada 
mi!  Sama  zostałam! 


320  PIEŚNI  OSSJANA 


Nie  będę  sama,  o  wiatry,  co  mój  włos  ciemny 
podnosicie!  Nie  długo  westclmienie  moje  będzie  się 
mieszać  z  waszym  strumieniem,  bo  ja  z  R3Tiem  usnąć 
muszę! 

Nie  widzę  ciebie  po^^Tacająceg•o  z  łowów  kro- 
kami urody!  Noc  objęła  koclianie  Minwany.  Mroczna 
cisza  mieszka  prz}^  Rynie! 

Gdzie  są  psy  twoje?  Gdzie  łuk  twój,  twoja  tar- 
cza tak  mocna,  twój  miecz,  jak  ogień,  spadający 
z  nieba  ?  Gdzie  twój  krwawy  oszczep,  o  Ryno  ? 

Widzę  je  pomieszane  w  twoim  głębokim  okręcie, 
widzę  je  krwią  umalowane,  W  twojej  ciasnej  sali 
niema    żadnego    oręża,  o  Ryno,    mieszkańcze    mroku! 

Kiedyś  przyjdzie  poranek  i  pome:  wstań,  królu 
oszczepów,  wstań!  Łowy  dokoła,  łanie,  o  Ryno,  blizko 
ciebie ! 

Ustąp,  pięknowłosy  poranku,  ustąp!  Nie  słyszy 
ciebie  król  drzemający.  Łanie  skaczą  po  jego  cia- 
snym grobie,  bo  śmierć  mieszka  przy  młodzieńczym 
Rynie.  Zcicha  ja  przystąpię,  mój  królu,  zcicłia  się 
skradnę  do  łoża  spoczynku  twojego.  Milczkiem  po- 
łoży się  Minwana  przy  drzemiącym  swoim  R^nie. 

Dziewice  będą  mię  szukać,  ale  nie  znajdą.  Pie- 
śniami będą  żegnać  moje  rozstanie  się,  —  ale  nie 
usłyszę  Avas,  o  dziewice!  Z  moim  Rynem  pięknowło- 
sym  będę  ja  spała! 


3. 

OSSJAN  DO  SUŁMALI. 

Ossjan  prędko  ucina  historje  Sulmali  w  ósmej  pieśni  Te- 
mory  po  śmierci  Katmora,  Saga  opowiada,  że  w  dzień 
po  tej   bitwie   odwiedził  ją  Oasjan,   pocieszał,  a  Sulmala 


321 


powróciła  do  ojczyzny;  Ossjan  opial  to  w  większym  poe- 
macie, z  którego  Macpherson    następujące  tylko  wiersze 
wynalazł. 


Przybądź,  córko  Konmora,  z  odzianych  krzewami 
jaskiń  Lony!  Obudź  się,  promieniu  na  pustyni!  Wo- 
jo\viiicy  muszą  raz  upaść.  Pędzą  jak  błyskawice 
groźne,  ale  blizko  jest  ich  obłok.  Zejdź  na  strumie- 
niste  doliny,  do  błąkających  się  trzód  Lumonu.  Tam, 
we  mgle  bagien  mieszkają  męźe  dni  mnogich.  Ale 
nieznani  są  oni,  Sulmalo,  jak  osty  na  skałach  sarny; 
chwieją  we  wietrze  siwemi  głowami  i  opadają  nie- 
postrzeźeni  od  żadnego  oka.  Nie  tacy  są  królome 
mężów!  Odchodzą,  jak  ogniste  widma,  co  strumienia 
pałającą  ścieżką  z  pustyni  na  łono  nocy. 

Połączył  się  on  z  wojownikami  przeszłości,  z  ognia- 
mi, które  im  gło^vy  osłaniają.  Czasem  prz3gdą  oni 
w  pieśni,  bo  wojownik  niezapomniany  upadł!  Nie 
widział  on,  Sulmalo,  zmierzchu  własnego  promienia 
ani  pięknowłosego  syna  we  krwi,  młodego  burz}-- 
ciela  bojowisk!  Ja  to  samotny  jestem,  o  młoda  ga- 
łązko Lumonu!  Ja  mogę  słyszeć  głos  słabych,  kiedy 
moc  moja  z  latami  uwiędnie,  bo  oniemiał  na  swojej 
tarczy  młodzieńczy   Oskar! 


4. 

MIECZ  MORNIEGO. 

Morni,  ojciec  Gaula,  rozporządził  przy  swojej  śmierci, 
ażeby  miecz  jeg-o,  który  po  ojcach,  a  mianowicie  po  sła- 
wnym Kolg-achu  dziedziczył,  położono  przy  nim  w  gro- 
bie, i  przykazał  synowi  Gaulowi,  aby  go  nie  wprzód  wy- 
dobył, aż  się  ujrzy  w  wielkiej  przygodzie.  Niedługo  po- 

PISMA    GOSZCZYŃSKIEGO.    II.  21 


322  PIESI,'!   OSSJANA 


tern    dwaj    bracia   jego  z  Koldoramanu,    książęta  Kłuty, 
zginęli  w  bitwie ;    Gaul  więc    przychodzi    do'  g'robu  ojca 
po  sławny  miecz  jego.  Ossjan  śpiewał  to  w  osobnym  poe- 
macie, z  litórego  następne  tyllło  pozostały  wiersze. 


GAUL 

Kruszycielu  tarcz  dźwięcznych,  którego  głowa 
głęboko  w  cieniacli  spoczywa,  słucliaj  mię  z  mroku 
Klery,  o  synu  Kolgacha,  słuchaj! 

Żaden  szum  prócz  orlego  skrzydła  nie  przelata 
nad  łożem  moich  strumieni.  Głucho  w  łonie  tuma- 
nów pustyni;   o  królu  Strumonu,  słuchaj  mię! 

Czj  ty  mieszkasz  w  cienistym  powiewie,  który 
mroczne  swoje  fale  po  trawach  strumieni  ?  Przestań 
zrywać    bródki    ostu,  o  wodzu   Klory,    słuchaj  mnie! 

Czy  ty  przejeżdżasz  się  na  promieniu  pomiędzy 
ciemnemi  chmur  wałami?  Czy  \v3lewasz  głośne  wia- 
trj"  na  Morze,  aby  modre  fale  na  ^vJ^spę  ^'ytoczyć? 
Słuchaj  mię,  ojcze  Graula,  wpośrodku  swojej  zgrozy, 
słuchaj  mię!  Słyszę  szumiącego  orła.  Na  pagórku 
zaszeleścił  głową  dąb  mruczący.  Groźne  i  pociesza- 
jące twoje  zbliżenie  się,  przyjacielu  rj^cerskich  mie- 
szkań. 

MORNI 

Kto  mnie  budzi  śród  obłoku,  gdzie  moje  mgliste 
kędziory  we  wietrze  pływają?  Dla  czego  ze  szumem 
strumieni  swój  głos,  o  Gaulu,  mieszasz? 


Morni!  otaczają  mię  nieprzyjaciele!  Przyślizgały 
się  falami  czarne  ich  okręty.  Daj  mi  miecz  Stru- 
monu, który  w  swojej  nocy  schowałeś. 


Weź    miecz    głośnego    Strumonu.     Ja,    mój   synu, 
będę    patrzał  na  twoje    bit-«w;    będę   patrzał  posęp- 


323 


nym  ogniem  z  mojego  obłoku.    Zw}'cięźaj,    błękitno- 
tarczy  Gaulu! 


5. 

ŚMIERĆ  FILLANA. 


Ossjan  z  tej  okoliczności,   którą  opowiedział  w  Temorze, 
wygotował  osobne  poema,  ale  została  z  niego  tylko  na- 
stępująca rozmowa  pomiędzy  Klatą,  matką  Fillana,  a  Bo- 
sminą,  jego  siostrą. 


Wstań,  córko  Fingala,  światło  pomiędzy  kędzio- 
rami! Podnieś  ze  snu  piękną  głowę,  mile  błyszczący 
promieniu  Selmy!  Widziałem  białe  twoje  ręce  sple- 
cione na  łonie  pod  pływaj ącemi  kędziorami,  kiedy 
brzęczący  powiew  poranku  przyleciał  od  strumienia 
pustyni.  Czy  ojcowie  zeszli  do  snów  twoich?  Czy 
widziałaś  ich,  Bosmino?  Wstań,  córko  Klaty.  Może 
troska  mieszka  w  twojej  duszy. 


Jakaś  ciemna  postać  przeszła  przede  mną,  ga- 
snąc, kiedy  odchodziła,  jak  cieniste  wały  wietrzyka 
na  trawiastej  łące.  Znijdź  ze  ściany,  o  arfo,  i  przy- 
wołaj duszę  Bosminy!  Przepłynęła  ona  jak  stru- 
mień. —  Słyszę  ciebie,  arfo,  i  głos  mój  wznieść  się 
powinien. 

Jakże  często  będziecie  śpieszyć  do  bitwy,  mie- 
szkance mojej  duszy?  Dalekie  są  wasze  ślady,  królo- 
wie mężów,  przy  modrych  strumieniach  Erynu!  Pod- 
nieś swoje  skrzydło,  południo\\'y  wietrzyku,  z  mierz- 

21* 


324  piEŚJn  ossjANA 


chnących  pól  Klony!  Przyprowadź  żagiel  Fingala  do 
brzegów  jego  ziemi! 

Ale  któż  to  jest  we  swojej  sile,  posępny  w  obli- 
czu bitwy?  Jego  ramię  ku  wrogom  wyciągnione,  jak 
promień  zasłabłego  słońca,  kiedy  mrok  ogarnia  jego 
boki,  a  ono  śpieszy  przez  niebo  w  groźnym  zawo- 
dzie. Któż  on,  jeśli  nie  ojciec  Bosminy?  Miałżeby 
powracać,  zaczem  niebezpieczeństwo  minęło? 

Fillanie,  ty  jesteś  promieniem  przy  jego  boku; 
piękne,  ale  straszne  twoje  światło.  Twój  miecz  przed 
tobą  jest  błękitn_yTn  ogniem  nocy.  Kiedyż  powrócisz 
na  twoje  sarny  do  strumieni  pól  zarosłych?  Kaedyż 
postrzegę  ciebie  od  Mory  w  twoich  długich  kędzio- 
rach przez  wiatry  po  mchu  rozrzuconych?  Ale  czyż 
powinien  wTÓcić  młody  orzeł  z  pola,  na  którem  ry- 
cerze padają? 

KLATO 

Łagodny  jest,  jak  pieśń  Lody,  głos  dziewicy  ze 
Selmy.  Miłe  jest  uchu  Klaty  imię   kruszyciela  tarcz! 

Patrzaj!  z  oceanu  król  przybywa.  Bardowie  niosą 
tarcze  Morwenu.  Nieprzyjaciel  uciekł  przed  nim,  jak 
mgła  znikoma!  Ale  nie  słyszę  szumiących  skrzydeł 
mojego  orła,  śpieszącego  syna  Klaty.  Fingalu,  zasę- 
piony jesteś;  nigdyż  wojownik  nie  wróci? 


6. 

IMIŁOŚĆ  KLONARA  I  TLA^ANY. 

W  ósmej  pieśni  Temory  opowiedziana  jest  śmierć  mło- 
dego rycerza,  Klonara,  którego  Katmor  zabił.  Namienia 
tam  Ossjan  o  Tlaminie,  jego  kochance.  Miłość  tej  pary 
sławna  była   pomiędzy  bardami,  a  Macpherson  wynalazł 


następujący  ułamek  z  poematu  w  tym  przedmiocie  i  przy^ 
pisuje  go  Ossjanowi. 


Klonarze,  synu  Konglasa  z  Imoru,  młody  łowcze 
chyżej  sarny,  gdzież  ty  leżysz  we  trzcinie  pod  prze- 
lotnem  skrzydłem  wietrzyka?  Mój  kochanku,  widzę 
ciebie  na  łące  twoich  rodzinnych,  mrocznych  stini- 
mieni.  Głóg  pływa  we  wietrze  i  skrzypi  po  tarczy. 
On  leży  jasny  w  swoich  kędziorach,  a  dumy  snów 
jego  przepływają  mrocznie  przez  jego  oblicze!  Ty 
dumasz  o  bitwach  Ossjana,  młody  synu  rozgłośnej 
wyspy! 

Półskryta,  usiadam  w  lesie.  —  Odpłyńcie,  mgły 
pagórka!  Dla  czego  chcecie  przed  okiem  Tlaminy 
arf  schować  jej  kochanka? 


Jak  duch,  widziany  we  śnie,  ucieka  przed  otwar- 
tem  okiem,  a  my  mniemamy  widzieć  ślad  jego  mię- 
dzy oddalonemi  pagórkami,  tak  uciekła  córa  Klun- 
gala  przed  spojrzeniem  Klonara  tarcz!  Wynijdź  z  pod 
drzew  gęstych,  błękitnooka  Tlamino,  wynijdź! 


Odwracam  się  od  jego  kroków.  Jakże  się  dowie 
o  mojej  miłości?  Białe  moje  łono  spływa  westchnie- 
niami, jak  piana  po  czarnych  strumieniach,  ale  on 
odchodzi  we  zbroi.  O  synu  Konglas,  smutna  jest 
moja  dusza! 

KLONAR 

Była  to  tarcza  Fingala,  odgłos  króla  Selmy  arf. 
Moja  droga  do  zielonego  Erynu.  Wstań  ze  swojego 
cienia,  piękne  światło!  Wznijdź  na  polach  mojej  du- 
szy; tam  się  wojska  rozwijają.  Wznijdź  w  zaburzonej 
duszy  Klonara,  młoda  córko  szerokotarczego  Klungala! 


326  PIEŚNI   OSSJANA 


OSSJAN    DO    KONGALA, 
syna  Fergusowego. 

Te  wiersze,  przyznawane  Ossjanowi,  zdają  się  być  wstę- 
pem do  zagubionego  poematu,  poświęconego  Kongalowi. 
Późniejsi  bardowie  umieścili  je  w  poemacie:  Katlin  z  Kłuty, 
z  którym  jednak  w  żadnym  nie  zostają  związku. 

Kongalu ,  synu  Fergusa  z  Duratu ,  ty,  światło 
pomiędzy  twojemi  kędziorami,  znijdź  ze  skał  Selmy 
pod  dąb  kruszyciela  tarcz!  Pojrzyj  na  łono  nocy; 
posmagane  ono  zapłomienionemi  ścieżkami  umarłych! 
Pojrzyj  na  noc  ducliów,  Kongalu,  i  zapal  swoją  du- 
szę! Nie  bądź  podobny  do  księżyca  na  strumieniu 
samotnego,  otoczonego  chmurami.  Ciemność  go  za- 
myka —  niknie  jego  promień!  Nie  znikaj,  synu  Fer- 
gusa, póki  swoim  mieczem  bojowiska  nie  naznaczysz. 
Znijdź  ze  skał  Selmy  pod  dąb  kruszyciela  tarcz! 


SŁOWNICZEK   OBJAŚNIElv[. 


Ag-andeka  —  córka  Starna,  króla  Lochlinu,  zabita  od 
ojca,  że  wydała  Fingalowi  spisek  na  jego  życie. 

Aleuta ,  raczej  Bal-Teuta  —  miasto  Tweed ,  stolica 
Duntalmy. 

Alkleta,  w  języku  galickim  Ald-cla-ta  —  zwiędła 
piękność. 

Alnekma,  cz^^li  Alnekmacht  —  dawniejsze  nazwisko 
prowincji  Connaught. 

Alona,  w  gal.  Aluina  —  wybrana  piękność;  imię  ko- 
biety. 

Altan  —  pierwszy  bard  Arty,  króla  Temory.  Po  jego 
śmierci  był  przy  Kormaku;  kiedy  Kairbar  zamordował 
Kormaka,   Altan  opuścił   Temorę  i  udał  się    do  Fingala. 

Altos,  w  gal  Ailtas  —  bardzo  piękny;  imię  rycerza, 
syna  Usnotowego, 

Ardan,  w  gal.  dumny  —  imię  rycerza,  syna  Usno- 
towego. 

Armin  —  rycerz ,  pan  Gormy,  jednej  z  wysp  He- 
brydzkich. 

Art,  czyli  Arto  —  ojciec  Kormaka,  króla  Irlandji. 

Ata  —"sucha  rzeka;  nazwisko  grodu  króla  Bolgów 
w  Irlandji. 


Balkluta  —  miasto  Clyde. 

Balwa  —  cichy  strumień;  może  to  być  mały  potok, 
który  i  dzisiaj  pod  tem  imieniem  przepływa  w  hrab- 
stwie Stielingu  romantyczną  dolinę  Glentiwaru. 


328  PIKŚNl   OSSJANA 


Barbar-Dutul  —  ponury  wojownik  z  czarnemi  brwiami; 
ojciec  Kairbara  i  Katmora,  królów  Aty. 

Berraton  —  przedgórza  śród  fali;  wyspa. 

Bertin  —  ogień  gór;  jedna  z  siedmiu  gwiazd  na  tar- 
czy Katmora. 

Bolga,  bolg  —  sajdak;  stąd  Fir-bolg  —  człowiek  łuka, 
łucznik.  Południowa  część  Irlandji  zwała  się  Bolga  od 
osady  Bolgów  brytauskich, 

Bosmina,  w  gal.  Bos-młiina  —  przyjemna,  pulchna 
ręka;  córka  Fingala,  najmłodsza  z  jego  dzieci. 

Bran  —  leśny  strumień;  nazwisko  psa  Oskarowego, 
dotąd  w  Szkocji  używane. 

Branno  —  potok',  rzeka.  W  południoM^ej  Szkocji  znaj- 
duje się  dotąd  wiele  rzek  podobnego  imienia;  między 
temi  wpada  jedna  przy  Dunkeld  do  Taju. 

Branno  — ojciec  Ewerraliny,  żony  Ossjana;  pan  brze- 
gów Lęgu. 

Brassolis  —  kobieta  z  białą  piersią. 

Brumo  —  miejsce  czci  boskiej,  bardzo  szanowane  na 
Krace,  jednej  z  wysp  Szkockich. 


Dalruto,  w  gal.  Dal-rueth  —  piasczyste  pole. 

Dartula ,  w  gal.  Dartleile  —  kobieta  pięknooka  — 
kochanka  Natosa. 

Degrana,  w  gal.  Deo-grena  —  słoneczny  promień; 
imię  kobiety. 

Dersagrena  —  połysk  słonecznego  promienia;  córka 
Morniego. 

Diaran  —  ojciec  Komali,  kochanki  Fingala. 

Dora,  w  gal.  Doira  —  lesisty  bok  góry;  góra  przy 
Temorze. 

Drumanard  albo  Drumardo  —  wysoki  szereg;  góra 
w  Ułlinie. 

Duchomar,  w  gal.  Dubchomar  —  czarny,  kształtuj-^ 
mężczyzna;  imię  rycerza. 

Dunlora  —  góra  szumiącego  strumienia. 

Dunrato  —  góra  z  polaną  na  szczycie. 

Dusronnal  —  nazwisko  konia. 

Dutcaron  —  mąż  czarnobrewy;  nazwisko  rycerza., 

Dutmaruno  —  bardzo  sławne  imię  w  podaniach.  Żył, 
jak  się  zdaje,  w  północnej  Szkocji  naprzeciw  wysp  Ork- 
nejskićh.    Dutmaruno,  Krommaglas,    Strutmor  i  Kormar 


SŁOWNICZEK   OBJAŚNIEŃ  329 


spomnieni  są  w  jednym  dawnym  poemacie  dotąd  zacho- 
wanym, jako  towarzysze  Komhala  w  jego  ostatniej  bi- 
twie z  pokoleniem  Morniego. 

Dutula  —  ponuro  szumiąca  woda ;  rzeka  w  Connaught. 

Duwranna,  w  gal.  Dubh-bhranna  —  posępny  potok, 
nazwisko  jednej  z  rzek  szkockich,  zwanej  dotąd  Duwran. 


Erragon  —  wściekłość  walów;  król  Sory.  W  sagach 
zowie  się  Annir.  Zdaje  się,  że  Ossjan  dowolnie  nadał  mu 
pierwsze  imię. 

Eryn  —  nazwisko  Irlandji.  Składa  się  z  Ear  (zacho- 
dni) i  In  (kraj). 

Ewerallin  —  żona  Ossjana. 

Ewirchoma,  w  gal.  Ewir-choama  —  łagodna,  okazała 
dziewica;  córa  Kardu-Konglassa,  wodza  Idronli,  jednej 
z  wysp  Hcbrjdzkich,  a  żona  Gaula. 


Fiona  —  piękna  dziewica. 

Fitil  albo  Fili  —  bard  podwładny. 

Flatal  —  niebiańsko-piękny;  imię  kobiety. 

Foldat  —  spaniały;  był  głową  jednego  z  najznako- 
mitszych firbolskłch  pokoleń  i  pierAvszym  powiernikiem 
Kairbara  z  Aty. 

Fonar  —  mąż  pieśni;  imię  barda.  W  przedchrześci- 
jańskich Szkocji  wiekach  nie  miał  nikt  własnego  nazwi- 
ska, kto  się  nie  wsławił  czomkolwiek.  Zwał  się  od  ry- 
sów oblicza,  jak  większa  część  kobiet. 

Fowargormo,  w  gal.  Faobhar-garmo  —  błękitne  ostrze 
żelaza;  imię  rycerza. 

Fuerfed  —  jedna  z  wysp  Skandynawskich. 

Feradarto  znaczy:  na  miejscu  Arty.  Jego  ojciec  Kair- 
bar  miał  syna  Arto;  gdy  ten  podrósł,  umarła  mu  matka, 
a  Kairbar  pojął  drugą  żonę.  Arto  schwytany  był  na  wy- 
prawie przeciw  Bolgom,  a  wieść  fałszyAva  rozniosła,  że 
zginął.  Kairbar  narodzonemu  wtedy  synowi  dal  imię 
Ferad-Arto. 

Ferchios  —  zwycięzca  mężów;  imię  rycerza. 

Fergus,  w  gal.  Foar-guth*  —  mąż  'słowa,  albo  wódz 
wojska;  syn  Fingala. 

Ferkut,  w  gal.  Fear-cut  —  to  samo  co  Fergus. 


330  PIEŚNI  088JANA 


Fura,  w  gal.   Fuar-a  —  zimna  wyspa;   nazwisko  pu- 
stej wysepki. 

G. 

Gaul  —  syn    Mornieg-o,   sławny  w   wojnach    Fingala. 
Gellama,  w  gal.  Geal-lama  —  białoręka;  imię  kobiety. 
Gelszosa  —    bialonoga;  imię  kobiety. 
Gollun,  w  gal.    Golb-bhean  —  skaliste   wzgórze;   na- 
zwisko wzgórza. 

Gorma  —  błękitna  wyspa ;  jedna  z  wysp  Hebrydzkich. 
Gormal  —  gród  królewski  w  Lochlinie. 
Gormuił  —  błekitnooka  dziewczyna. 


H. 

Hidalla  —  wdzięcznie  patrzący  rycerz;  wódz  Klonry, 
małego  okręgu  na  brzegach  Lęgu. 

Hidallan' —  jeden  z  rycerzy  Fingala;  posłany,  aby 
uwiadomił  Komalę  o  Fingala  powi-ocie,  przez  zemstę  za 
wzgardzoną  miłość  zmyślił  przed  nią  śmierć  Fingala. 
Komala  umarła  ze  wzruszenia,  a  rozgniewany  Fingal 
wygnał  Hidalłana  z  Avojsk  swoich. 


Inisfail  —  Irlandja. 

Inishuna  —  zielona  wyspa;  część  południowej  Bryta- 
nji  naprzeciw  irlandzkich  brzegÓAv. 

Iniskon  —  jedna  z  wysp  Szkockich. 

Inistona  —  wyspa  wałów;  jedna  z  wysp  Hebrydzkich. 

Inistore  —  jedna  z  wysp  Orkadzkich.  Właściwie:  wy- 
spa wielorybów. 

Irin  —  to  samo  co  Eryn. 

Itona,  w  gal.  Itonn  —  wyspa  bałwanów;  jedna  z  pu- 
stych zachodnich  wysp. 

Itorno  —  jedna  "z  wysp  Skandynawskich. 


Kairbar,  w  gal.  Kairbre  —  mąż  silny.  Kairbar,  syn 
Barbar- Dutula,  potomek  Lartona, '  wodza  Firbolgów,  co 
pierwszy  osiadł  av  południowej  Irlandji.  Kaelowie  posia- 
dali   północną   stronę  tej    wyspy  i  pierwsi    monarcho  \vie 


SŁOWNICZEK  OBJAŚNIEŃ  331 


Irlandji  byli  z  ich  rodu.  Stąd  ciągłe  wojny  między  temi 
narodami  aż  do  zabicia  Kormaka,  króla  Temory,  przez 
Kairbara.  Kairbar  był  także  krół  Temory. 

Kalmar,  w  gal.  Kalm-er  —  mąż  silny;  syn  Maty, 
udzielny  wódz  JFirbolgów.  Walczył  z  Kaledończykami 
przeciw  Swaranowi.  Mieszkał  nad  Lorą  niedaleko  Lęgu. 

Kamienie  potęgi  hyly  obrazami  bóstw  skandynaw- 
skich. 

Kammaton,  w  g-al.  Ecan-maton  —  głowa  niedźwie- 
dzia. Jedna  z  siedmiu  g^wiazd  na  tarczy  Katmora. 

Kana  —  g^atunek  rośliny,  której  pełno  po  mokrych 
łąkach  północnej  Szkocji.  Jej  łodyga  trzciniasta,  a  puch 
do  bawełny  podobny. 

Karmona  —  zatoka  śniadego  wzgórza;  nazwisko  od- 
nogi w  pobliżu  Selmy. 

Karmor,  w  gal.  Cear-mor  —  wysoki,  ponury  mąż; 
imię  rycerza. 

Karmora,  w  gal.  Carn-mor  —  wysoka,  skalista  góra; 
nazwisko  miejsca. 

Karos  —  Kiirauzyusz,  który  pod  Djoklecjanem  i  Ma- 
ksyminianem  dowodził  rzymską  flotą  przeciw  korsarzom 
galickim  i  saksońskim;  ale  około  288  roku  opanował 
Brytanję ,  ogłosił  się  cesarzem  i  utrzymywał  się ,  aż 
w  295  zamordowany  został. 

Karril  —  jasna  harmonja;  imię  barda. 

Karton  —  szemranie  fali;  imię  rycerza. 

Karul,  w  gal.  Car-ul  —  ponurooki.  Karakalla,  syn 
Sewei'a,  cesarza  rzymskiego. 

Karunalbo  Karon  —  kręta  rzeka;  odgraniczała  w  An- 
glji  rzymskie  zabory  od  niepodległej  Szkocji.  Jeszcze 
nosi  to  imię  i  wpada  do  Forth,  mila  od  Falkrilu. 

Katlin  —  promień  wałów;  jedna  z  gwiazd  na  tarczy 
Katmora. 

Katmin  —  spokojny  w  bitwie;  imię  rycerza. 

Katmon,  w  g-al.  Cat-amon  —  wazki  strumień. 

Katmor  —  wielki  w  bitwie;  syn  Barbar-Dutula,  jeden 
z  najznakomitszych  rycerzy  w  poezjach  Ossjana.  Przed 
powstaniem  Firbolgów  przeciw  królowi  Temory  poszedł 
do  Inituny  wspierać  tamecznego  króla  i  powrócił  na 
wezwanie  brata  swojego  Kairbara. 

Katol  —  syn  Maronnana,  przyjaciel  Oskara,  zabity  od 
Kairbara  za  wierne  przywiązanie  do  Kormaka,  króla  Te- 
mory. Oskar  posłał  Kairbarowi  wyzwanie  do  boju,  które 
Kairbar  odrzucił,  ale  odtąd  nienawidził  Oskara,  aż  go 
zabił  w  bitwie,  gdzie  i  sam  od  niego  poległ. 


PIKSNI   088JANA 


Katul,  W  gal.   Cath-huil  —  oko  bitwy;   imię  rycerza. 

Kinfona,  w  gal.  Cean-feana  —  głowa  ludu;' imię  ry- 
cerza. 

Klato  —  córka  Kutulli,  króla  Inistoru.  Fingal  na  je- 
dnej ze  swoich  wypraw  do  tej  wyspy,  rozkochał  się 
w  Klacie  i  pojął  ją  po  śmierci  Roskrauy.  Klato  była 
matka  Ryny,  Fillana  i  Bosminy. 

Klessamor,  w  gal.  Clessamh-or  —  potężne  czyny;  wuj 
Fingala. 

Klona  —  nazwisko  doliny  od  Klony,  syna  Letmalo- 
wego,  jednego  z  przodków  Dermida.  Klono  był  zabity 
od  Firbolgów  i  pochowany  w  tej  dolinie. 

Klonmal,  w  gal.  Claon-mal  —  brwi  zatoczone:  imię 
rycerza;  Klonmal,  według  podania,  arcydruid,  najstarszy 
syn  Tratala;  Komal,  Fingala  ojciec,  był  daleko  młodszy. 

Klonra,  w  gal.  Claon-rat  —  jałowe  pole. 

Kluba  —  zatoka  w  Inishunie. 

Klunar,  w  gal.  Cluan-er  —  mąż  bojowisk;  imię  ry- 
cerza. 

Klungal  —  wódz  Imoru,  jednej  z  w^^sp  Hebrydzkich. 

Klungallo  —  matka  Sulmali. 

Kłuta,  albo  Kliet  —  kretv;  galickie  nazwisko  rzeki 
Clyde. 

Kolamon,  w  gal.  Col-amon  —  nizka,  cienista  rzeka; 
nazwisko  rzeki  i  leżącego  przy  niej  grodu  Karula  nie- 
daleko murów  Agrykoli. 

Kolderna  —  skwarny  promień;  jedna  z  gwiazd  na 
tarczy  Katmora. 

Kolgach  —  łagodnie  patrzący;  imię  rycerza. 

Kolgan,  syn  Katmula,  był  pierwszym  bardem  Kor- 
maka,  króla  Irlandji. 

Kolgar,  w  gal.  Colg-er,  wojownik  dzikiego  spojrze- 
nia. Imię  rycerza. 

Kolkulla  —  pewne    spojrzenie  w  boju;   imię  rycerza. 

Kolma,  w  gal.  Cul-mat  —  pięknokędziora. 

Kolmal,  w  gal.  Caol-mal  —  wązkobrewa. 

Kolnadona  —  miłość  rycerzy;  imię  kobiety. 

Komal  —  ojciec  Fingala, 

Komala  —  dziewica  wdzięcznego  czoła;  kochanka 
Fingala. 

Kona  —  rzeczka  w  Argyleshire,  płynąca  przez  Glanko. 
Jeden  z  pagórków,  otaczających  tę  romantyczną  dolinę, 
zowie  się  Skornafena,  to  jest  wzgórze  Fingalowego  ludu. 
K-ona  była  także  dolina  przy  Selmie,  ulubiona  Ossja- 
nowi,  a  od  której  on  sam  często  się  nazywa  głosem  Kony. 


SŁOWNICZEK  OBJAŚNIEŃ  333 


Konar  —  pierwszy  król  Irlandji,  syn  Trenmora,  pra- 
dziada Fingalowego,  a  przodek  królów  Temory.  To  po- 
krewieństwo było  powodem  licznych  wojen  Fingala  z  nie- 
przyjaciółmi rodu  Konara. 

lionkatlin  —  wdzięczny  promień  wałów;  gwiazda. 

Konlama,  w  gal.  Con-lama  —  wdzięczna  ręka;  imię 
kobiety. 

Konmor,  w  gal.  Caoii-mor  —  łagodny  i  rosły;  imię 
rycerza.  Konmor  był  ojcem  Sulmali,  zginął  w  bitwie,  na 
którą  przybył  posiłkujący  mu  Katmor. 

Konnan  —  rycerz  z  pokolenia  Momiiego,  we  wszyst- 
kich pieśniach  Óssjana  niezaszczytnie  wspominany. 

Konnal  —  syn  Diaran;i,  jeden  z  najsławniejszych  ry- 
cerzy Ossjana.  Poległ  w  bitwie  przeciw  Dargowi.  Kon- 
nal był  przyjacielem  i  nauczycielem  Kutulina. 

Kormar  —  bywały  na  morzu;  imię  rycerza. 

Kormak  —  syn  Konara,  drugiego  króla  Irlandji  z  po- 
kolenia kaledońskiego.  Kormak,  zabity  od  Kairbara,  był 
synem  Arty. 

Kormul  —  błękitne  oko;  imię  rycerza. 

Kraka  —  zdaje  się,  że  jedna  z  wysp  Szkockich. 

Krimora  —  kobieta  wielkiej  duszy. 

Kromla,  w  gal.  Crom-leach  —  święte  miejsce  drui- 
dów; nazwisko  góry  na  brzeg"ach  Ulstoru. 

Krona  —  szemrzący;  nazwisko  miejsca. 

Kronnan  —  dźwięk  żałobny;  imię  barda. 

Kulalin,  w  gal.  Cul-allin  —  pięknokędziora;  imię  ko- 
biety. 

Król  świata  —  rzymski  cesarz. 

Krugal,  w  gal.  Crut-geal  —  pięknie  zbudowanj' ;  imię 
rycerza. 

Kulmin  —  miękkowłosy;  imię  rycerza. 

Kurach,  w  gal.  Cu-raoch  —  bicz  Ijoju:    imię  rycerza. 

Kutona  —  żałobny  dźwięk  fali;  córka  Rumara,  którą 
Oskar  gwałtem  porwał. 

Kutulin  —  głos  Ullinu;  syn  Selmy,  króla  wyspy  Sky, 
i  opiekun  małoletniego  króla  Temory,  Kormaka.  Lubo 
zginął  w  dwudziestym  siódmym  roku  życia,  tyle  się  je- 
dnak wsławił,  że  jego  siła  i  waleczność  w  przysłowie 
poszły.  W  Dunskaju,  na  wyspie  Sky,  jeszcze  dotąd  po- 
kazują gruzy  jego  pałacu. 

Krotar  —  pierwszy  z  przodków  Katmora ,  którzy 
w  Acie  osiedli.  Za  jego  czasów  zaczęły  się  wojny  mię- 
dzy Kaelami  i  Firbolgami. 


334  PIEŚNI   OSSJANA 


Lamderg',  w  gal.  Lamh-dhearg  —  krwawa  ręka;  imię 
rycerza. 

Lamor,  w  gal.  Lamh-mhor  —  potężna  ręka;  imię  ry- 
cerza. 

Lano  —  bagniste  jezioro  w  Skandynawji,  słynące  za 
dni  Ossjana  z  jesiennych  zaraźliwych  wyziewów. 

Lauul  —  wielkooka;  małżonka  Dutmaruny. 

Larton,  w  gal.  Lear-thon  —  morska  fala;  przodek 
królów  Aty. 

Lochlin  —  attyckie  nazwisko  Skandynawji,  w  określ- 
nem  znaczeniu  —  półwysep  Jutlandzki. 

Loda  —  to  samo  co  później  Walhalla;  święty  przed- 
miot u  Skandynawów.  Obwód  Lody  —  ołtarz.'  " 

Łona  —  bagnista  płaszczyzna;  nazwisko  miejsca. 

Lora  —  rzeka  w  okolicach  Selmy. 

Lota  —  jeden  z  największych  strumieni  w  północnej 
Szkocji. 

Luat  —  ulubiony  pies  Kutulina,  pochowany  z  nim 
podług  ówczesnego  zwyczaju.  W  Dunskaju  pokazują  do- 
tąd kamień,  do  którego  Kutuliu  zwykł  był  Luata  przy- 
wiązywać. Ten  kamień  i  dziś  jeszcze  nosi  jego  nazwisko. 

Lubar  —  gwarny,  głośny;  rzeka  w  Ulsterze. 

Lumon  —  przykre  wzgórze;  góra  w  Inishunie,  naj- 
dawniejsze siedlisko  Firbolgów. 

Luno  —  kowal,  który  ukuł  sławny  miecz  Fingala, 
używany  przez  niego  w  wielkich  tylko  niebezpieczeń- 
stwach. Pierwsze  jego  cięcie  śmierć  zadawało. 

Luta  —  prędki  strumień,  rzeka  Morwenu.  Dziś  nie- 
wiadomo, gdzie  się  znajdowała.  Zwala  się  też  Luta  do- 
lina w  Morwenie,  gdzie  mieszkał  Toskar,  ojciec  Malwiny. 
synowej  Ossjana,  zwanej  stąd  dziewicą  Luty. 


Malmor  —  wielka  góra,  nazwisko  jednej  z  gór  szkoc- 
kich. 

Maltos  —  powolny  w  mówieniu;  imię  rycerza. 

Malwina  —  córka"  Toskara,  wdowa  po  Oskarze,  synu 
Ossjana,  jego  towarzyszka  w  starości.  Do  niej  odnosi  się 
Ossjan  we  wszystkich  prawie  swoich  pieśniach. 

Maroman  —  brat  Toskara. 

Melilkoma  —  oko  mile  patrzące;  córka  Morniego. 


SŁOWNICZEK   OBJAŚNIEŃ  335 


Miliona  —  łagodna  melodja;  imię  kobiety. 

Moina  —  wdzięczna,    pulchna   ręka;   matka  Kartona. 

Moma  —  państwo  w  południowym  Connaughcie,  sie- 
dlisko arcydruida.  Stąd  jaskinia  Mom}-  spominana  jako 
miejsce,  gdzie  się  radzą  dusz  umarłycti.  Niesie  podanie, 
że  Foldat,  idąc  do  Ullińu,  zapytywał  tu  ducłia  swojego 
ojca  o  skutku  wyprawy,  ale  został  zwiedziony  dwu- 
znaczną odpowiedzią. 

Mora  —  góra  w  Szkocji. 

Moran  —  mnogi;  imię  rycerza. 

Morannan  —  mocny  oddech;  imię  rycerza. 

Morar,  w  g-al.  Mor-er  —  wielki  mąż;  imię  rycerza. 

Morlat  —  wielki  w  dniu  bitwy;  imię  rycerza. 

Morna,  w  gał.  Muirna  —  kochana  od  wszystkich;  imię 
kobiety. 

Morni  —  głowa  jednego  z  morweńskich  pokoleń;  wal- 
czył długo  o  niepodległość  z  ojcem  Fingala,  Komhalem, 
i  zabił  go;  dopiero  Fingalowi  dobrowolnie  się  poddał. 
Gaul  był  jego  synem. 

Mo  rut  —  wielka  rzeka;  nazwisko  rzeki. 

Morwen  —  szereg-  wysokich  gór;  nazwisko  północnej 
Szkocji. 

Muri  —  miejsce  w  Ulsterze ,  gdzie  młodzi  rycerze 
ćwiczyli  się  z  bronią. 


Nartmor,  w  gal.  Nearth-mor  —  wielka  siła;  imię  ry- 
cerza. 

Natos  —  młodzieńczy;  syn  Usnota. 


Oitona  —   dziewica  wałów;  imię  wałów. 
Oichaoma  —  wdzięczna  dziewica;  imię  kobiety. 


Ratkol  —  lesiste  pole;  nazwisko  miejsca. 

Reldurat,  w  gal.  Reul-durath  —  gwiazda  zmierzchu; 
jedna  z  siedmiu  gwiazd  na  tarczy  Katmora. 

Roskrana  —  promień  wschodzącego  słońca;  matka 
Ossjana. 

Rotmar  —  szum  morza  przed  burzą;  imię  rycerza. 


33t)  PIEŚNI   OSSJANA 


S. 

Salgar  w  gal.  Sealg-er  —  łowiec. 

Sarno  —  ojciec  Komali,  kochanki  Fingala. 

Selama,  w  gal.  Sela-math  —  piękny  widok;  stolica 
Toskara  w  Ulsterze  pod  Kromlachem. 

Selma  —  mieszkanie  króla  w  Morweńskich  górach. 

Sifadda,  w  gal.  Sith-fadda  —  wielki  krok;  nazwisko 
Fingalowego  konia. 

Sitallin  —  zręczny  mąż;  imię  rycerza. 

Slimora,  w  gal.  Sli-amor  —  wielka  góra;  nazwisko 
góry. 

Slissama,  w  gal.  Slis-seamha  —  wdzięczne  łono;  żona 
Usnota,  córka  Semy,  króla  Sky. 

Sonmor  —  mąż  rosły,  smukły;  ojciec  Barbar-Dutula, 
dziad  Katmora. 

Sora  —  państwo  w  Danji. 

Starno  —  król  Lochliuu,  ojciec  Swarana  i  Ag"andeki. 

Strumon  —  strumień  wzgórza;  nazwisko  grodu  w  po- 
koleniu morweńskiem;  takoż  potok  niedaleko  Selmy. 

Struta  —  strumienna  rzeką;  nazv>"isko  strumienia. 

Sulallin,  w  gal.   Suil-alłuin     -  piękna;   imię    kobiety. 

Sulinkorma  —  błękitne  oko;  imię  kobiety. 

Sulmala  —  oko  łagodnie  patrzące;  córka  Konmora, 
króla  Inishuny. 


Temora,  w  gal.  Ti-mori  —  dom  wielkiego  króla;  sto- 
lica ostatnich  królów  irlandzkich. 

Teuta  —  rzeka;  Tweed  dzisiejszy. 

Togorma  —  wyspa  fal  modrych,  jedna  z  wysp  He- 
brydzkich;  należała  do  Konnala,  Kutulinowego  przy- 
jaciela. 

Tonman  —  grzmot;  imię  rycerza. 

Tontena  —  światło  fal;  jedna  z  gwiazd  na  tarczy 
Katmora. 

Torkultorno  —  podług  sagi  był  on  królem  Kratki 
nue,  w  Szwecji  nad  rzeką  Luląmm.  Jego  nieprzyjażń  z( 
Starnem  stąd  się  zaczęła:  Torkultorno  zaprosił  Starn 
na  polowanie  i  sam  zabił  pierwszego  dzika;  Starno  źl 
to  przyjął,  pokłócili  się,  a  Torkultorno  życie  strącił. 

Trenmor  —  dziad  Fingala;  jeden  z  najsławniejszycl 
rycerzy  w  szkockiej  starożytności. 


SŁOWNICZEK   OBJAŚNIEŃ  337 


Tromaton  — g-łucho  brzmiąca  fala;  nazwisko  miejsca. 

Trutill  —  głowa  rodu  Dartuli. 

Tuatal  —  zuchwały;  imię  rycerza. 

Tura  —  gród  na  brzegach  Ulsteru.  Mieszlvanie  Kutu- 
lina,  ile  razy  pod  małoletniość  Kormaka  trudnił  się  spra- 
wami Irlandji. 

Turlaton  —  mocny  pień;  imię  rycerza. 

Turloch  —  maź  kołczana;  imię  rycerza. 

U. 

Ulerin  —  przewodnik  Erynu.  Gwiazda,  znajoma  pod 
tem  nazwiskiem  za  dni  Ossjana ,  służyła  żeglującym 
z  Hebrydów  lub  Kaledonji  do  Ulsteru  za  skazówkę'.  ' 

Ulfada  —  długa  broda;  imię  rycerza. 

Ullin  —  jeszcze  i  dzisiaj  irlandzka  nazwa  Ulsteru. 

Ullochio  —  władca  nocy;  jedna  z  gwiazd  na  tarczy 
Katmora. 

Ullochlin  —  opiekuńcza  gwiazda  Lochlinu.  Każdy 
kraj  miał  taką  gwiazdę.  Ossjan  przyzywa  zazwyczaj  Ul- 
loclilinu  na  świadka  skrytej  dziewic  miłości. 

Usnot  —  wódz  Ety,  na  zachodnim  brzegu  Szkocji. 
Miał  trzech  synów:  Natosa,  Altosa  i  Ardana,  ze  Slissamy, 
siostry  Kutulina,  których  wysłał  do  wuja  dla  ćwiczenia 
się  w  broni.  Przybyli  oni  do  Ulsteru  wtedy  właśnie,  kiedy 
Kutulin  zginął,  Natos,  najstarszy  z  braci,  objął  doAvódz- 
two  nad  wojskiem  Kutulina  przeciw  Kairbarowi,  królowi 
Aty;  tymczasem  Kairbar  zamordował  Kormaka,  króla 
Temory,  wojsko  Natosa  pierzchnęło,  a  bracia  przymu- 
szeni byli  wrócić  do  Ety.  Keszta  ich  przygód  opowie- 
dziana w  Dartuli. 


PISMA    G08ZCZVŃSKIEQ0 


PRZYPISEK  WYDAWCY. 


Przekładu  Ossjana  Goszczyński  dokonał  na  wiosnę 
r.  1832  w  Mikolajowicacła  pod  Tarnowem  w  domu  pp. 
Tetmajerów.  Tlumaczvł  z  tekstu  angielskiego,  posiłkując 
się  przytem  niemieclcim  przekładem  Ossjana,  ogłoszo- 
nym przez  Eołide'go,  oraz  słownikiem  angiełsko-nie- 
niieckim.  Pomagali  mu  w  pracy  Józef  Tetmajer  i  Szu- 
miński,  wołynianin,  umiejący  po  angielsku  a  mieszka- 
jący wówczas  w  Tarnowie.'  (Por.  listy  Augusta  Bielo- 
wskiego  w  książce  Władysława  Zawadzkiego  »Ludwik 
Nabielak.  Opowieść  liistoryczna*.  L^tów  1886,  str.  46—48). 
Wydanie  niniejsze  dokonane  zostało  ściśle  według  edy- 
cyi  lwowskiej  z  r.  1838  (u  Pillera)  z  modyfikacjami  ko- 
rektowemi  i  z  poprawkami,  zaznaczonemi  własnoręcznie 
przez  Goszczyńskiego  na  egzemplarzu  (ze  zbiorów  Aga- 
tona  Gillera),  znajdującym  się  obecnie  w  bibliotece  rap- 
perswylskiej. 


SPIS    RZECZY. 


Str. 

Przedmowa  tłumacza .  1 

Katloda.  Pieśń  pierwsza 5 

»             »       druga 11 

»             »       trzecia 15 

Wyprawa  do  Inistony 20 

Wojna  z  Karosem 26 

Katlin  z  Kłuty 34 

Kalton  i  Kolmal 40 

Karton 47 

Karriktura     60 

Kolnadona 74 

Kroma 78 

Oina-Morul      83 

Komala 87 

Fingal.  Pieśń  pierwsza 94 

»            »      druga 108 

»           »      trzecia 118 

»            >      czwarta 129 

»       piata      139 

»            »      szósta 149 

Bitwa  Lory 159 

Latmon 167 

Śmierć  Kutulina 178 

Dąrtula 186 

Temora.  Pieśń  pierwsza 200 

»             »       druga 215 

»      trzecia 226 

»            »      czwarta 236 


340  PIEŚNI   OSSJANA 


Temora.  Pieśń  piąta 245 

»  >       szósta 253 

»  »       siódma 261 

»  »       ósma 270 

Sulmala  z  Lumonu 281 

Oitona •  .    .    . 28« 

Konlat  i  Kutona 293 

Pieśni  Selmy 298 

Berraton      .  •    .....  308 

Ułamki.  1.  Malwina 318 

2.  Żal  Minwany  po  Rvnie 319 

3.  Ossjan  do  Sulmali  " 320 

4.  Miecz  Morniego 321 

5.  Śmierć  Fillana •    ...  323 

6.  Miłość  Klonara  i  Tlaminy 324 

7.  Ossjan  do  liongala •   ■    •  326 

Słowniczek  objaśnień 327 

Przypisek  wydawc}"^ 338 


PG  Goszczyński,  Seweryn 

715B  Pisma 

G7  t.  2 

1904 

t.2 


PLEASE  DO  NOT  REMOYE 
CARDS  OR  SLIPS  FROM  THIS  POCKET 

UNIYERSITY  OF  TORONTO  LIBRARY