Skip to main content

Full text of "Pisma"

See other formats


This is a digital copy of a book that was preserved for generations on library shelves before it was carefully scanned by Google as part of a project 
to make the world's books discoverable online. 

It has survived long enough for the copyright to expire and the book to enter the public domain. A public domain book is one that was never subject 
to copyright or whose legał copyright term has expired. Whether a book is in the public domain may vary country to country. Public domain books 
are our gateways to the past, representing a wealth of history, culture and knowledge that's often difficult to discover. 

Marks, notations and other marginalia present in the original volume will appear in this file - a reminder of this book's long journey from the 
publisher to a library and finally to you. 

Usage guidelines 

Google is proud to partner with libraries to digitize public domain materials and make them widely accessible. Public domain books belong to the 
public and we are merely their custodians. Nevertheless, this work is expensive, so in order to keep providing this resource, we have taken steps to 
prevent abuse by commercial parties, including placing technical restrictions on automated ąuerying. 

We also ask that you: 

+ Make non-commercial use of the file s We designed Google Book Search for use by individuals, and we reąuest that you use these files for 
personal, non-commercial purposes. 

+ Refrainfrom automated ąuerying Do not send automated ąueries of any sort to Google's system: If you are conducting research on machinę 
translation, optical character recognition or other areas where access to a large amount of text is helpful, please contact us. We encourage the 
use of public domain materials for these purposes and may be able to help. 

+ Maintain attribution The Google "watermark" you see on each file is essential for informing people about this project and helping them find 
additional materials through Google Book Search. Please do not remove it. 

+ Keep it legał Whatever your use, remember that you are responsible for ensuring that what you are doing is legał. Do not assume that just 
because we believe a book is in the public domain for users in the United States, that the work is also in the public domain for users in other 
countries. Whether a book is still in copyright varies from country to country, and we can't offer guidance on whether any specific use of 
any specific book is allowed. Please do not assume that a book's appearance in Google Book Search means it can be used in any manner 
any where in the world. Copyright infringement liability can be ąuite severe. 

About Google Book Search 

Google's mission is to organize the world's Information and to make it universally accessible and useful. Google Book Search helps readers 
discover the world's books while helping authors and publishers reach new audiences. You can search through the fuli text of this book on the web 



at |http : //books . google . com/ 




Jest to cyfrowa wersja książki, która przez pokolenia przechowywana była na bibliotecznych pólkach, zanim została troskliwie zeska- 
nowana przez Google w ramach projektu światowej biblioteki sieciowej. 

Prawa autorskie do niej zdążyły już wygasnąć i książka stalą się częścią powszechnego dziedzictwa. Książka należąca do powszechnego 
dziedzictwa to książka nigdy nie objęta prawami autorskimi lub do której prawa te wygasły. Zaliczenie książki do powszechnego 
dziedzictwa zależy od kraju. Książki należące do powszechnego dziedzictwa to nasze wrota do przeszłości. Stanowią nieoceniony 
dorobek historyczny i kulturowy oraz źródło cennej wiedzy. 

Uwagi, notatki i inne zapisy na marginesach, obecne w oryginalnym wolumenie, znajdują się również w tym pliku - przypominając 
długą podróż tej książki od wydawcy do biblioteki, a wreszcie do Ciebie. 

Zasady użytkowania 

Google szczyci się współpracą z bibliotekami w ramach projektu digitalizacji materiałów będących powszechnym dziedzictwem oraz ich 
upubliczniania. Książki będące takim dziedzictwem stanowią własność publiczną, a my po prostu staramy się je zachować dla przyszłych 
pokoleń. Niemniej jednak, prace takie są kosztowne. W związku z tym, aby nadal móc dostarczać te materiały, podjęliśmy środki, 
takie jak np. ograniczenia techniczne zapobiegające automatyzacji zapytań po to, aby zapobiegać nadużyciom ze strony podmiotów 
komercyjnych. 

Prosimy również o: 

• Wykorzystywanie tych plików jedynie w celach niekomercyjnych 

Google Book Search to usługa przeznaczona dla osób prywatnych, prosimy o korzystanie z tych plików jedynie w niekomercyjnych 
celach prywatnych. 

• Nieautomatyzowanie zapytań 

Prosimy o niewysyłanie zautomatyzowanych zapytań jakiegokolwiek rodzaju do systemu Google. W przypadku prowadzenia 
badań nad tłumaczeniami maszynowymi, optycznym rozpoznawaniem znaków łub innymi dziedzinami, w których przydatny jest 
dostęp do dużych ilości tekstu, prosimy o kontakt z nami. Zachęcamy do korzystania z materiałów będących powszechnym 
dziedzictwem do takich celów. Możemy być w tym pomocni. 

• Zachowywanie przypisań 

Znak wodny "Google w każdym pliku jest niezbędny do informowania o tym projekcie i ułatwiania znajdowania dodatkowych 
materiałów za pośrednictwem Google Book Search. Prosimy go nie usuwać. 

• Przestrzeganie prawa 

W każdym przypadku użytkownik ponosi odpowiedzialność za zgodność swoich działań z prawem. Nie wolno przyjmować, że 
skoro dana książka została uznana za część powszechnego dziedzictwa w Stanach Zjednoczonych, to dzieło to jest w ten sam 
sposób traktowane w innych krajach. Ochrona praw autorskich do danej książki zależy od przepisów poszczególnych krajów, a 
my nie możemy ręczyć, czy dany sposób użytkowania którejkolwiek książki jest dozwolony. Prosimy nie przyjmować, że dostępność 
jakiejkolwiek książki w Google Book Search oznacza, że można jej używać w dowolny sposób, w każdym miejscu świata. Kary za 
naruszenie praw autorskich mogą być bardzo dotkliwe. 

Informacje o usłudze Google Book Search 

Misją Google jest uporządkowanie światowych zasobów informacji, aby stały się powszechnie dostępne i użyteczne. Google Book 
Search ułatwia czytelnikom znajdowanie książek z całego świata, a autorom i wydawcom dotarcie do nowych czytelników. Cały tekst 



tej książki można przeszukiwać w Internecie pod adresem http : //books . google . com/ 



'/^{ 1 



. ^'M 









PISMA 



ZYGMUNTA KRASIŃSKIEGO 

ZA ZEZWOLENIEM RODZINY POETY WYDAŁ" 

TADEUSZ PINI 



WYDANIE KRYTYCZNE ZUPEŁNE 


, . ze słowem wstępnem 


PROF. ORA J Ó ZE FA KALLENBACHA 

f • . :. ■ 
^ >■ '■ ■ 'v »*; ■ 


TOM I. ' 


(1«33 1837) 



Z portretepi Poety i podobiznami autografów 



WE LWOWIE 

NAKŁADEM KSIĘGARNI POLSKIEJ B. POŁONIECKIEOO. 

WARSZAWA E. WENDE I SP. 

1904 



Wszelkie prawa własności zastrzega sobie wydawca. 



w drukarni Uniw. Jagiell. w Krakowie, pod zarządem J. Filipowskiego. 



TOM I. 

(1833—1837) 



SPIS RZECZY. 



Stówo wstępne prof. J. Kallenbacha str. VII 

Nie-Boska Komedya » i 

Irydion » 75 

Modlitewnik » 213 

Wanda (fragment) » 245 

Przypiski autora » 287 

Odmiany tekstu » 321 

Objaśnienia wydawcy ^ » 351 

Ważniejsze omyłki druku * 3^5 



SŁOWO WSTĘPNE. 

Ktokolwiek poważniej zajmował się dziełami Zy- 
gmunta Krasińskiego musiał na każdym kroku duży 
mieć zasób wytrwałości i niezwykłe umiłowanie przed- 
miotu^ aby się nie dać zniechęcić niedbałym wydaniom, 
które nie tylko, te nie dawały całej spuścizny duchowej 
Poety (o co je winić trudno, bo z różnych względów 
rękopisy nie były każdemu dostępne) — ale to, co da- 
wały^ drukowały niedbale, niekrytycznie, powtarzając 
ślepo pomyłki druku pierwszych wydań. Ogół czytający 
poddawał się biernie niezrozumiałemu tekstowi, sarka- 
jąc po cichu na * ciężki*, > zawiły < styl Zygmunta Kra- 
sińskiego, ani się domyślając, że ma przed oczyma 
najczęściej ordynarny błąd druku; bo jakże sądzić 
inaczej, skoro i jedno i drugie i trzecie wydanie poda 
mu konsekwentnie: fervide imitatorum pecusf Więc 
z podobnych względów, czytaliśmy dotychczas bez głę- 
bszego zdziwienia we wszystkich od lat kilkudziesięciu 
wydaniach, zaraz z początku pierwszego rozdziału Agaj- 
Hana, że stoły biesiadne rozrzucone były >jak wyspy 
rozpusty pomiędzy saniami, które idąc (!) od wzgó- 
rzów, nie gęstemi szeregi stąpają (!), otrząsając śnieg 
z ramion . . . « Nie każdy przecie, nawet gdyby słusznie 
powątpiewał o prawdziwości tekstu, mógł i chciał po- 
szukiwać w bibliotekach rzadkiego pierwszego wydania 
z roku iSj^, aby się naocznie przekonać, że już tam 
wydrukowano błędnie t^ pomiędzy sonatni^i^, zamiast: 
sosnami i że ta pierwsza drobna pomyłka druku stała 
się matką dziwoląga (^saniami*), który z niebywałą 
żywotnością przetrwał we wszystkich zbiorowych wy- 
daniach przez lat kilkadziesiąt! 



Te dwie próbki mogą dac pojęcie o wartości nau- 
kowej dotychczasowych wydań. Ironia miałaby tu sze- 
rokie i zbyt łatwe do popisu pole, gdyby chciała wdawać 
się w chaotyczne poplątanie najgłębszych myśli dojrza- 
łego w bólu wieszcza z dziecinnemi niemal pierwocinami 
jego literackiemi. Istotnie nie zaniedbano niczego, aby 
społeczeństwo nasze, i tak już niezbyt pochopne do po- 
ważnej lektury, odstraszyć od dzieł Zygmunta Krasiń- 
skiego; bo kto po odczytaniu wywodów » O Trójcy i Słowie 
wcielonemu znalazł w bardzo bliskiem sąsiedztwie >Te- 
odora<, a wreszcie < Mściwego Karła ^, ten musiał nabrać 
dziwnego wyobrażenia o zasobach umysłowych twórcy 
» Nieboskiej Komedy i < / 

Dobre wydanie krytyczne i o ile możności zupełne 
dzieł Zygmunta Krasińskiego stało się zatem od lat 
wielu nietylko potrzebą nauki polskiej, ale wprost aktem 
sprawiedliwości dla wielkiego Poety, zadośćuczynieniem 
za te niebywałe męki, jakie zadawano, bezwiednie za- 
pewne, duchowemu potomstwu autora >Irydiona<^. Aby 
podjąć i doprowadzić do skutku takie naukowe, dokładne 
wydanie pism Zygmunta Krasińskiego, należało mieć 
wielką cześć dla Poety i niestrudzoną wytrwałość filo- 
loga, przytem pozyskać dla myśli swej właściciela auto- 
grafów, a w końcu, last not least, znaleść chętnego 
księgarza-nakladcę. — Pan Tadeusz Pini był jakby stwo- 
rzony na takiego idealnego wydawcę dzieł Zygmunta 
Krasińskiego. Od lat wielu poświęcił on wszystkie swe, 
wolne od obowiązków nauczycielskich godziny, aby z go- 
rącem zamiłowaniem, powiedzmy: z namiętnością, oddać 
się gruntownemu badaniu twórczości autora >Irydiona<. 
To badanie musiało wyjść od podstaw, tj. od tekstu, 
pfzekazanego nam, jak zaznaczyłem, w stanie chaotycz- 
nym i niekompletnym. Całkiem naturalnie musiał zatem 
p. T. Pini zacząć od przygotowania krytycznego tekstu, 
w czem znalazł jak naj chętni ej szą i jak najdalej idącą 
pomoc wnuka Poety, hr. Ordynata Adama Krasińskiego, 
który otworzył swe archiwa i pozwolił mu badać jak naj- 
szczegółowiej autografy Zygmunta Krasińskiego. A skoro 
tak strona naukowa wydawnict7va została na podsta- 
wach rękopiśmiennych ugruntowana, kwesty a księgarska 



znalazła wcześnie bardzo pomyślne rozwiązanie : Wła- 
ściciel firmy > Księgarnia Polska we Lwowie* p, B. 
Połaniecki nie szczędził kosztów, aby wydanie nowe 
przyodziać w szatą, godną wielkiej treści, aby nietylko 
druk i papier były bez zarzutu, ale aby tekst sam ozdo- 
biono reprodukcyami Poety, fac-similiami jego rękopi- 
sów, pierwszych wydań itd. Pomimo bardzo wielkiego 
nakładu pieniężnego > Księgarnia Polska* nie zamyśla 
wydaniem tem dogodzić tylko szczupłej dziś jeszcze 
warstwie wielbicieli Zygmunta Krasińskiego. Wydanie 
nowe ma owszem spełnić zadanie społeczne, a niska cena 
łomu ma uprzystępnić wszystkim posiadanie arcydzieł 
naszej łiteratury. 

Co się tyczy aasad, któremi się pan T. Pini kiero- 
wał w niniejszem wydaniu, to dadzą się one okreśłić 
w sposób następujący: 

Tekst podano według wydań autentycznych, o iłe 
motności tych, o których wie się z pewnością, te wyszły 
z pod ręki Poety; np, >Nie-Boską Komedy ę* ziy dru- 
kowano według wydania trzeciego, z roku iS^S , bo 
w niem Poeta poczynił pewne zmiany a całe zakończenie 
znacznie rozszerzył. Tekst ten zestazuił p. Pini z ręko- 
pisami i autografami Poety, poprazvił błędy druku 
a ważniejsze różnice wykazał w > odmianach tekstu*. 
W utworach^ wydanych po śmierci Poety, nie trzymał 
się tekstu drukowanego, lecz opierał się wprost na auto- 
grafach; dotyczy to przedezuszystkiem utworu, który 
wydano w Paryżu w r. 1860 p. t. „Niedokończony 
poemat* — w wydaniu obecnem zachowano mu nazwę, 
daną przez Poetę : » Nie-Boskiej Komedy i część pierwsza « . 
Tak samo postąpiono z całym szeregiem drobnych wierszy 
łirycznych. 

Do porównania użył p. T. Pini autografów nastę- 
pujących dzieł: t^ Nie-Boskiej Komedy i<, > Irydiona*, 
» Władysława Hermana*, >Agaj-Hana*, >Nocy letniej*^ 
*Syna Cieniów*, *Snu Cezary*, *Dnia dzisiejszego*, 
>Resurrecturis*, >Glossy św. Teresy* i całego szeregu 
wierszy łirycznych — w całości zaś wydał z autogra- 
fów: > Nie-Boskiej Komedyi część pierwszą*, > Trójcę*, 
» Wandę*, > Dziennik z podróży po Sycylii* ^ *Pana Trzech 



Pagórków <, wybór utworów z czasów genewskich, pisa- 
nych po francusku i przeważną część liryków. 

Tekst zachował wydawca ściśle, odrzuciwszy wszyst- 
kie *poprawki<, zawarte w wydaniach zbiorowych, 
a zwłaszcza w wydaniu Iwowskiem. Zmienił jedynie 
pisownią o tyle, te zastosował ją do zasad, przyjętych 
przez Akademią Umiejętności i wprowadził *j<, którego 
Krasiński nie utywał. Jedynie co do utywania liter 
wielkich trzymał się p. Pini pierwowzorów niemal 
zupełnie ściśle, o ile to mogło znaleźć uzasadnienie 
w nacisku, jaki Poeta chciał przez to nadać wyrazowi. 
Krasiński używał bowiem często liter wielkich (tam, 
gdzie my używamy kursywy lub rozstrzelonego drukuj, 
chcąc na pewien wyraz zwrócić szczególniejszą uwagę 
czytelnika. Tam, gdzie pod tym względem była nieje- 
dnolitość, starał się wydawca ujednostajnić pisownię 
(np. w T^ Modlitewniku^ zaimki, odnoszące się do Boga); 
tego samego trzymano się w pisowni imion własnych. 
Słowo >Masinissa^ np. występuje zarówno w ręko- 
pisie jak w pierwszem wydaniu pisane raz przez »/«, 
drugi raz przez *y<i^ — ponieważ pierwszy sposób pisa- 
nia powtarza się częściej, więc przyjęto pisownię przez 
»/« itd. Zachował jednak p. Pini starannie te wła- 
ściwości pisowni poety, które miały związek z jego wy- 
mową; dlatego pozostały takie wyrazy, jak: >wreście<, 
>świćca<, >potćm<, *czegóż<^, *zwyciężca<, >giliotyna<, 
^dójdziesz< itd. — pod tym względem zachowano nawet 
niekonsekwencye Poety. 

Oprócz wyzyskania autografów, o ile możności naj- 
dokładniejszego, przeszukał p. Pini czasopisma i z nich 
wyjął szereg utworów drobnych, przeważnie wierszo- 
wanych, nie znajdujących sią w &adnent dotychczaso- 
wem wydaniu abiorowem. Skutkiem tego objętość wy- 
dania powiększyła się znacznie. Najbardziej wzrósł 
dział utworów z czasów genewskich, obejmujący obecnie 
dwa tomy, i z czasów pomiędzy wydaniem > Irydionami 
a T^ Przedświtu^ (i8j6 — 1S4.J), bo oprócz fragmen- 
tów y^ Wandy <^ i -^^ Modlitewnika^ przybyła tu >Trójca<, 
^Dziennik z podróży po Sycylii^ i kilkanaście utworów 
lirycznych. 



XI 

Układ wydania jest ściśle chronologiczny; na by- 
czenie Rodziny Poety zmieniono go o tyle, te rozpoczęto 
wydanie genialną *Nie-Boską Komedy ą<t, tj. utworem, 
który chronologicznie powiniendy znaleić miejsce w tomie 
czwartym. Wystarczy jednak przestawić tylko tomy (naj- 
pierw IV— VIy iS28—i8jjy a potem dopiero 1—111, 
1^33 — ^^59) i ^ otrzyma się porządek najściślej chro- 
nologiczny. 

Do katdego tomu dodano objaśnienia, dotyczące naj- 
ważniejszych kwestyi rzeczowych, aby jak najszerszym 
warstwom ułatwić czytanie i umożliwić zrozumienie 
myśli Poety. 

Nic ludzkiego nie jest doskonałem. Mogą być zatem 
i będą zapewne jakieś niedokładności, jakieś przeocze- 
nia drobne i w tem wydaniu; mogą się z czasem od- 
naleść jeszcze jakieś autograficzne fragmenty, których 
tu nie ma. Ale katdy będzie musiał przyznać, te w po- 
równaniu z dotychczasowemi wydaniami zbiorowemi, 
wydanie p. T. Piniego jest olbrzymim postępem, jest 
pierwszem naukowem, zgodnem z zasadami krytyki 
tekstu, wreszcie takiem^ na którem dopiero prawdziwe 
zrozumienie całokształtu twórczości Zyg. Krasińskiego 
oprzeć się będzie mogło. Nie będzie ono obojętnem dla 
krytyków literackich, którzy znajdą w niem nietylko cały 
szereg utworów, dotychczas nieznanych, ale nadto wierne 
kopie wszystkich istniejących autografów Poety, przy- 
piski i notatki, zawierające często bardzo cenne wska- 
zówki co do czasu powstania utworów, co do towarzy- 
szących tworzeniu okoliczności, lub co do sposobu ich 
pojmowania. 

Jestem najmocniej przekonany, te dopiero teraz 
z tego wydania młodsze pokolenie nauczy się w całej 
rozciągłości rozumieć i cenić genialnego twórcę Psalmów, 
te ustaną wreszcie płoche i niedowarzone sądy o *nie- 
zrozumiałości<^ Poety, który rozszerzył, jak nikt przed 
nim, widnokręgi myśli polskiej i stał się wieszczem 
rodzących się stuleci. 

W Warszawie, dnia 14. marca icoj. 

Józef Kallenbach, 



XrZE-£0l5Si^ 





9 



m Do błędów nagromadionycli priei prtoików , dodali to 
ctefu niemali ich pnodkowie . wahanie si< i boiara , stało 
tię taten xe coikocli t powienchni tiem , i wielkie mil- 
cienie iett po oicb • 

Kormm,, kr. 2, ve^. t8- 

• To be or |i»t to be , thas iy tbe que»boo- - 
HtmUt. 




WTUAifie A. JEtOWlCKIEGO i SPÓŁKI. 
w KfilBGARKI I miUSARIft POŁtElSJ. 

1837. 

Podobizna karty tytułowej drugiego wydania »Nie-Boskiej Komedyi^o 




Et eiMCto MrrMtun «ub«cu. — 

LocAiros. 
..... Aestttat inc^cns. 
lino in corde pndor niatiMiue ńuanta lactm . 
Et Furtii agitatas amor et conscia wirtat. 
AHCJoof. Lib. X. 




21^. '/••»OAM.A..B».0*»«**** ^. 



"^.OK, 



1836. 



^^ *!» 



Podobizna karty tytułowej pierwszego wydania »Irydiona<. 



ł 



;d 



JtOcyu ^/f^^f/y^ 









Podobizna autografu »Modlitcwnika.« 



NIE- BOSKA KOMEDY A. 



*T>o bledów nagromadzonych przez 
przodków dodali to, czego nie znali 
ich przodkowie — wahanie się i bo- 
jaźń; — i stało się zatćm, Łe zniknęli 
z powierzchni ziemi, i wielkie milcze- 
nie jest po nich «. n . . 

»To be or not to be, that is the 
1"«"°"'- IlamUt. 



Z. Krasiński, Tora I. 



POŚWIĘCONE MARYI. 



CZĘŚĆ PIERWSZA. 

Gwiazdy w około twojój głowy — pod twojemi 
nogi fale morza — na falach morza tęcza przed tobą 
pędzi i rozdziela mgły — co ujrzysz jest twojćm — 
brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą — niebo 
jest twojem — Chwale twoj6j niby nic nie zrówna. — 



Ty grasz cudzym uszom niepojęte roskosze — Spla- 
tasz serca i rozwiązujesz gdyby wianek, igraszka pal- 
ców twoich — łzy wyciskasz — suszysz je uśmiechem, 
i na nowo uśmiech strącasz z ust na chwilę — na chwil 
kilka — czasem na wieki. — Ale sam co czujesz? — 
ale sam co tworzysz? — co myślisz? — przez ciebie 
płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością — 
Biada ci — biada. — Dziecię, co płacze na łonie mamki — 
kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcój ma 
zasługi przed Panem od ciebie. — 



Zkądźeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle 
dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz! 
Kto cię stworzył w gniewie lub w ironii ? — kto ci dał 
życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać 
Anioła chwilą, nim zagrzązniesz w błoto, nim jak płaz 
pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? — Tobie i nie- 
wieście jeden jest początek. — 



POŚWIĘCONE MARYI. 



10 ZYGMUNT KRASIlQSKl 

MĄŻ. Zaśnij. — 

ZONA. Powiedz mi, drogi, co masz, bo głos twój nie- 
zwyczajny i gorączka nabiegły ci jagody. — 

MĄŻ {zrywając się). Świeżego powietrza mi trzeba — 
zostań się — przez Boga, nie chodź za mną — nie 
wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. — {wychodzi) 



Ogród przy świetle księżyca — za parkanem kościół. 

MĄŻ. Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwia- 
łych, snem żarłoków, snem fabrykanta niemca przy 
żonie niemce — świat cały jakoś zasnął w około mnie 
na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po 
doktorach, po sklepach, a że dziócię ma się mi naro- 
dzić, myślałem o mamce. — 

{Bije druga na wieży kościołem) 

Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, 
garnące się pod myśl moją — słuchające natchnień 
moich — niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem 
waszóm — [chodzi i załamuje ręce). Boże, czyś Ty sam 
uświęcił związek dwóch ciał; czyś Ty sam wyrzekł 
że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną 
od siebie, pójdą każda w swoją stronę, i ciała gdyby 
dwa trupy zostawią przy sobie — 

Znowu jesteś przy mnie — o moja — o moja, za- 
bierz mnie z sobą — jeśliś złudzeniem, jeślim cię 
wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz obja- 
wiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się 
mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą. — 

DZIEWICA. Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień 
przylecę po ciebie? 

MĄŻ. O kaźdćj chwili twoim jestem. — 

DZIEWICA. Pamiętaj. — 

MĄŻ. Zostań się — nie rozpraszaj się jako sen — Jeśliś 
pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszyst- 
kiemi myśli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego ży- 
czenia, od jednćj myśli. — 

{Okno otwiera się w przyległym domu) 



NIE-BOSKA KOMEDYA II 

GŁOS KOBIECY. Mój drogi, chłód nocy spadnie ci 

na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samój 

w tym czarnym, dużym pokoju. — 
MĄŻ. Dobrze — zaraz. — 

Znikł duch, ale obiecał, że powróci , a wtedy żegnaj 

mi ogródku, i domku, i ty, stworzona dla ogródka 

i domku, ale nie dla mnie. — 
GŁOS. Zmiłuj się — coraz chłodniój nad rankiem. — 
MĄŻ. A dziecię moje — o Boże! {wychodzi) 



Salon — dwie świece na fortepianie — kolebka z uśpio- 
ne'm dzieckiem zv kącie — Mąż rozcic^gniąty na krze- 
śle z twarzą ukrytą w dłoniach — Żona przy forte- 
pianie — 
ŻONA. Byłam u Ojca Benjamina, obiecał mi się na 

pojutrze. — 
MĄŻ. Dziękuję ci. 

ŻONA. Posłałam do cukiernika, żeby kilka tort przy- 
sposobił, boś podobno dużo gości sprosił na chrzci- 
ny — wiesz — takie czokoladowe, z cyfrą Jerzego 
Stanisława. — 
MĄŻ. Dziękuję ci. 

ŻONA. Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrzą- 
dek — że Orcio nasz zupełnie chrześcianinem się 
stanie — bo choć już chrzczony z wody, zdawało 
mi się zawsze, że mu nie dostaje czegoś. — (idzie do 
kolebki) bpij, moje dziócie — czy już się tobie coś śni, że 
zrzuciłeś kołderkę — ot, tak — teraz leż tak — Orcio 
mi dzisiaj niespokojny — mój maleńki — mój śli- 
czny, śpij. — 
MĄŻ (na stronie). Parno — duszno — burza się go- 
tuje — rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie 
serce moje. — 
ŻONA [wraca, siada do fortepianu^ gra i przerywa, 
znozvu grać zaczyna i przestaje znowu). Dzisiaj, wczo- 
raj — ach! mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już 
od trzech tygodni, od miesiąca, słowa nie rzekłeś do 
mnie -^ i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle 
wyglądam — 



12 ZTGMUKT KłAST^Sgl 

MĄZ (fta stronie). Nadeszła godzina — nic jej nie od- 
wlecze — {głośno) TAaiyt mi się owszem, że dobrze 
wyglądasz. — 

ŻONA. Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na 
mnie, odwracasz się kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, 
kiedy siedzę blizko — wczoraj byłam u spowiedzi 
i przypominałam sobie wszystkie grzechy — a nie 
mc^łam nic znaleźć takiego, coby cię obrazić mogło. — 

^lĄZ. Nie obraziłaś mnie. — 

ŻONA. Mój Boże — mój Boże! — 

MĄZ. Czuję, źe powinienem cię kochać. — 

ŻONA. Dobiłeś mnie tem jednem: powinienem — ah! 
lepićj wstań i powiedz — >nie kocham* — przynaj- 
mniej już będę wiedziała wszystko — wszystko. — 
(zrywa się i bierze dziecko z kolebki) Jego nie opuszczaj, 
a ja się na gniew twój poświęcę — dziecko moje ko- 
chaj — dziecko moje, Henryku. — ij^rzykląka), 

MĄŻ (podnosząc). Nie zważaj na to, com powiedział — 
napadają mnie często złe chwile — nudy. — 

ŻONA. O jedno słowo cię proszę — o jedną obiet- 
nicę tylko — powiedz, że go zawsze kochać bę- 
dziesz. — 

MĄŻ. I ciebie i jego — wierzaj mi. (Całuje ją w czo- 
ło — a ona go obejmuje ramionami — wte'm grzmot 
słychać — zaraz potem muzyką — akkord po akkor- 
dzie i coraz dziksze). 

ŻONA. Có*ż to znsiczy — ? (dziecią ciśnie do piersi) 

(Muzyka się urywa) 

Wchodzi DZIEWICA. O mój luby, przynoszę ci bło- 
gosławieństwo i rozkosz — chodź za mną. — 

O mój luby, odrzuć ziemskie łańcuchy, które cię 
pętają. — Ja ze świata świeżego, bez końca, bez 

^ nocy. — Jam twoja. — 

ŻONA. Najświętsza Panno, ratuj mnie — to widmo 
blade jak umarły, — oczy zgasłe, i głos jak skrzy- 
pienie woza, na którym trup leży. — 

MĄŻ. Twe czoło jasne, twój włos kwieciem przety- 
kany, o luba. — 

ŻONA. Całun w szmatach opada jój z ramion. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 1 3 

MĄŻ. światło leje się naokoło ciebie — głos twój 
raz jeszcze — niechaj zaginę potem. 

DZIEWICA. Ta, która cię wstrzymuje, jest złudzeniem — 
Jój życie znikome — jej miłość jako liść, co ginie 
wśród tysiąca zeschłych — ale ja nie przeminę. — 

ŻONA. Henryku, Henryku, zasłoń mnie, nie daj mnie — 
czuję siarkę i zaduch grobowy. — 

MĄZ. Kobićto z gliny i z błota, nie zazdrość, nie po- 
twarzaj — nie bluźń — patrz — to myśl pierwsza 
Boga o tobie, ale tyś poszła za radą węża i stałaś się, 
czem jesteś. — 

ŻONA. Nie puszczę cię. — 

MĄZ. O luba! rzucam dom i idę za tobą — (wychodzi). 

ŻONA. Henryku — Henryku ! {mdleje i pada z dzie- 
ckiem — drugi grzmot) 



Chrzest — Goście — Ojciec Benjamin — Ojciec chrzest- 
ny — Matka chrzestna — Mamka z dzieckiem — na 
sofie na boku siedzi Zona — iv głąbi służący — 

PIERWSZY GOŚĆ {pocichu). Dziwna rzecz, gdzie 

Hrabia się ^podział. — 
DRUGI GOŚĆ Zabałamucił się gdzieś, lub pisze. — 
PIERWSZY GOŚĆ. A Pani blada, niewyspana, słowa 

do nikogo nie przemówiła. — 
TRZECI GOŚĆ. Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, 

na które zaprosiwszy Gospodarz, zgra się wilią w karty, 

a potćm gości ^p/zyjmuje z grzecznością rozpaczy. — 
CZWARTY GOŚĆ. Opuściłem śliczną księżniczkę. — 

przyszedłem — sądziłem, że będzie sute śniadanie, 

a zamiast tego, jako Pismo mówi, płacz i zgrzytanie 

zębów. — 
OJCIEC BENJAMIN. Jerzy Stanisławie, przyjmujesz olej 

święty? 
OJCIEC I MATKA CHRZESTNA. Przyjmuję.— 
JEDEN Z GOŚCI. Patrzcie, wstała i stąpa jak gdyby 

we śnie. — 
DRUGI GOŚĆ. Roztoczyła ręce przed się, i chwiejąc 

się idzie ku synowi. — 



14 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

TRZEQ GOŚĆ. Co mówicie — podajmy jej ramie, bo 
zemdleje. — 

OJCIEC BENJAMIN. Jerzy Stanisławie, wyrzekasz sit^ 
Szatana i pychy jego? 

OJCIEC I MATKA CHRZESTNA. Wyrzekam się.— 

JEDEN Z GOŚCI. Cyt — słuchajcie. — • 

ŻONA {kładąc dłonie nagłowię dziecięcia). Gdzie Ojciec 
twój, Orcio. — 

OJCIEC BENJAMIN. Proszę nie przerywać — 

ŻONA. Błogosławię cię, Orciu, błogosławię, dziócię 
moje. — Bądź poetą, aby cię Ojciec kochał, nie od- 
rzucił kiedyś. — 

MATKA CHRZESTNA. Ale pozwólże, moja Marysiu. — 

ŻONA. Ty Ojcu zasłużysz się i przypodobasz — A wtedy 
on twojćj Matce przebaczy. — 

OJCIEC BENJAMIN. Bój się Pani Hrabina Boga.— 

ŻONA. Przeklinam cię, jeśli nie będziesz Poetą — 
{mdleje — wynoszą ją sługi). 

GOŚCIE {razem). Cóś nadzwyczajnego zaszło w tym 
domu — wychodźmy, wychodźmy — 
{Tymczasem obrząd się kończy — dziecię płaczące 
odnoszą do kolebki) 

OJCIEC CHRZESTNY {przed kolebką). Jerzy Stani- 
sławie, dopiero coś został Chrześcijaninem i wszedł 
do towarzystwa ludzkiego, a późniój zostaniesz oby- 
watelem, a za staraniem rodziców i łaską Bożą zna-, 
komitym urzędnikiem — pamiętaj, że Ojczyznę 
kochać trzeba, i że nawet za Ojczyznę zginąć jest 

pięknie 

{Wychodzą wszyscy) 



Piękna okolica — wzgórza i lasy — góry zv oddali. 

MĄŻ. Tegom żądał, o to przez długie modliłem się lata 
i nareszciem już blizki mojego celu — świat ludzi 
zostawiłem z tyłu — niechaj sobie tam każda mrówka 
bieży i bawi się dźbłem swojem, a kiedy go opuści, 
niech skacze ze złości lub umiera z żalu. — 

GŁOS DZIEWICY. Tędy — Tędy — {Przechodzi) 



NIE-BOSKA KOMEDYA 1 5 

Góry i przepaście ponad morzem — gęste chmury — 
burza — 

MĄŻ. Gdzie mi się podziała — nagle rozpłynęły się 
wonie, poranku, pogoda się zaćmiła — stoję na tym 
szczycie, otchłań podemną, i wiatry huczą przera- 
źliwie. — 

GŁOS DZIEWICY (w oddaleniu). Do mnie, mój luby— 

MĄŻ. Jakże już daleko, a ja przesadzić nie zdołam 
przepaści. — 

GŁOS {w poblitti). Gdzie skrzydła twoje ? 

MĄŻ. Żły duchu, co się natrząsasz ze mnie, gardzę 
tobą. — 

GŁOS DRUGI. U wiszaru góry twoja wielka dusza, 
nieśmiertelna, co jednym rzutem niebo przelecieć 
miała, ot kona! — i nieboga twoich stóp się prosi, 
by nie szły dalćj — wielka dusza — serce wielkie. — 

MĄŻ. Pokażcie mi się, weźcie postać, którąbym mógł 
zgiąć i obalić. — Jeśli się was ulęknę , bodajbym Jćj 
nie otrzymał nigdy. — 

DZIEWICA (na drugiej stronie przepaści). Uwiąż się 
dłoni mojćj i wzleć. — 

MĄŻ. Cóż się dzieje z tobą — kwiaty odrywają się 
od skroni twoich i padają na ziemię, a jak tylko 
się jćj dotkną, ślizgają jak jaszczórki, czołgają jak 
żmije. — 

DZIEWICA. Mój luby. — 

MĄŻ. Przez Boga, suknię wiatr zdarł ci z ramion 
i rozdarł w szmaty. — 

DZIEWICA. Czemu się ociągasz? — 

MĄŻ. Deszcz kapie z włosów — kości nagie wyzie- 
rają z łona. — 

DZIEWICA. Obiecałeś — przysiągłeś. — 

MĄŻ. Błyskawica źrzenice jćj wyżarła. — 

CHÓR DUCHÓW ZŁYCH. Stara, wracaj do piekła — 
uwiodłaś serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie 
saniego. — Serce wielkie, idź za lubą twoją. — 

MĄŻ. Boże, czy ty mnie za to potępisz, żem uwierzył, 
iż twoja piękność przenosi o całe niebo piękność tćj 
ziemi — za to, żem ścigał za nią i męczył się dla 
nićj, ażem stał się igrzyskiem szatanów ? — 



1 6 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

DUCH ZŁY. Słuchajcie bracia — słuchajcie. — 
MĄŻ. Dobija ostatnia godzina — Burza kręci się czar- 

nemi wiry — morze dobywa się na skały i ciągnie 

ku mnie — niewidoma siła pcha mnie coraz dalćj — 

coraz bliżćj — z tyłu tłum ludzi wsiadł mi na barki 

i prze ku otchłani. — 
DUCH ZŁY. Radujcie się bracia — radujcie — 
MĄŻ. Napróżno walczyć — rozkosz otchłani mnie 

porywa — zawrót w duszy moj6j — Boże — wróg 

Twój zwycięża! — 
ANIOŁ STRÓŻ {ponad morzeni). Pokój wam, bałwany, 

uciszcie się. — 

W tój chwili na głowę dziócięcia twego zlewa się 

woda święta — 

Wracaj do domu i nie grzesz więcój. — 
Wracaj do domu i kochaj dziócię twoje. — 



Salon z fortepianem — wchodzi Mąt — Służący 
ze świecą za nim — 

MĄŻ. Gdzie Pani? 

SŁUGA. J. W. Pani słaba — 

MĄŻ. Byłem w j^j pokoju — pusty. — 

SŁUGA. Jasny Panie, bo J. W. Pani tu niema — 

MĄŻ. A gdzie .> 

^UGA. Odwieźli ją wczoraj 

MĄŻ. Gdzie? 

SŁUGA. Do domu warjatów. (ucieka z pokoju). 

MĄŻ. Słuchaj, Maryo, może ty udajesz, skryłaś się gdzie, 
żeby mnie ukarać, ozwij się, proszę cię — Maryo — 
Marysiu. — 

Nie — nikt nie odpowiada — Janie — Katarzyno — 
Ten dom cały ogłuchł — oniemiał. — 

Tę, którćj przysiągłem na wierność i szczęście, sam 
strąciłem do rzędu potępionych już na tym świecie — 
Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem, i siebie 
samego zniszczę w końcu. — Czyż na to piekło mnie 
wypuściło, bym trochę dłużój był jego żywym obra- 
zem na ziemi? 



NIE-BOSKA KOMEDYA l^ 

Na jakiejże poduszce ona dziś głowę położy? — 
Jakież dźwięki otoczą ją w nocy? Skowyczenia 
i śpiewy obłąkanych. Widzę ją — czoło, na którćm 
zawsze myśl spokojna, witająca — uprzejma — prze- 
zierała — pochylone trzyma — a myśl dobrą swoją 
posłała w nieznane obszary, może za mną, i błąka 
się biedna i płacze. — 

GŁOS SKĄDSIŚ. Dramat układasz.— 

MĄŻ. Ha! — mój Szatan się odzywa. — {bieży ku 
drzwiom, rozpycha podwoje) Tatara mi osiodłać — 
płaszcz mój i pistolety. — 



Dom obłąkanych w górzystej okolicy — Ogród w około — 

ŻONA DOKTORA {z pękiem kluczów u drzzm). Może 
Pan krewny Hrabiny? — 

MĄŻ. Jestem przyjacielem jój męża, on mnie tu przy- 
słał. — 

ŻONA DOKTORA. Proszę Pana — wiele sobie z niój 
obiecywać nie sposób — mój mąż wyjechał, byłby 
to lepićj wyłuszczył — przywieźli ją zawczoraj — była 
w konwulsyach. — Jakie gorąco. — {obciera twarz) 
Mamy dużo chorych — żadnego jednak tak niebez- 
piecznie jak ona. — Imainuj sobie Pan, ten Instytut 
kosztuje nas z'e dwakroć sto tysięcy. — Patrz Pan, 
jaki widok na góry — ale Pan, widzę, niecierpliwy — 
więc to nieprawda, że Jakóbiny jój męża porwali 
w nocy? — proszę Pana. — 



Pokój — kratowane okno — kilka krzeseł — łóżko — 
żona na kanapie — 

MĄŻ {wchodzi). Chcę być z nią sam na sam. — 

GŁOS Z ZA DRZWI. Mój mążby się gniewał, gdyby. . . . 

MĄŻ. Dajże mi W. Pani pokój. — {drzwi za sobą za- 
myka i idzie ku żonie) 

GŁOS Z NAD SUFITU. W łańcuchy spętaliście Boga. — 
Jeden już umarł na krzyżu — Ja drugi Bóg, i równie 
wśród katów. — 

z. Krti&iński, Tom I. 2 



1 8 ZYGMUNT KRASIliSKI 

GŁOS Z POD PODŁOGI. Na rusztowanie głowy 
królów i panów — odemnie poczyna się wolność 
ludu. — 

GŁOS Z ZA PRAWŹJ ŚCIANY. Klękajcie przed kró- 
lem, panem waszym. — 

GŁOS Z ZA LEWŹJ ŚCIANY. Kometa na niebie już 
błyska — dzień strasznego sądu się zbliża. — 

MĄŻ. Czy mnie poznajesz, Maryo? — 

ŻONA. Przysięgłam ci na wierność do grobu. — 

MĄŻ. Chodź — daj mi ramię, wyjdziemy. — 

ŻONA. Nie mogę się podnieść — dusza opuściła ciało 
moje, wstąpiła do głowy. — 

MĄZ. Pozwól, wyniosę ciebie. — 

ŻONA. Dozwól chwil kilka jeszcze, a stanę się godną 
ciebie. — 

MĄŻ. Jakto? 

.ŻONA. Modliłam się trzy nocy, i Bóg mnie wysłuchał. — 

MĄZ. Nie rozumiem cię. — 

ŻONA. Odkiedym cię straciła, zaszła odmiana we 
mnie — >Panie Boże« mówiłam, i biłam się w piersi, 
i gromnicę przystawiałam do piersi, i pokutowałam, 
» spuść na mnie ducha poezyi« i trzeciego dnia z rana 
stałam się poetą. — 

MĄŻ. Maryo — 

ZONA. Henryku, mną teraz już nie pogardzisz — je- 
stem pełna natchnienia — wieczorami już mnie nie 
będziesz porzucał. — 

MĄŻ. Nigdy, nigdy. — 

ZONA. Patrz na mnie. — Czy nie zrównałam się z to- 
bą ? — wszystko pojmę, zrozumiem, wydam, wygram, 
wyśpiewam. — Morze, gwiazdy, burza, bitwa. — Tak 
gwiazdy, burza, morze — ach! wymknęło mi się 
jeszcze coś — bitwa. — Musisz mnie zaprowadzić na 
bitwę — ujrzę i opiszę — trup, całun, krew, fala, rosa, 
trumna — 

Nieskończoność mnie obleje, 

I jak ptak w nieskończoności 
Błękit skrzydłami rozwieje, 

I lecąc się rozemdlejc 
W czarnej nicości. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 1 9 

MĄŻ. Przeklęstwo — przeklęstwo! — 

ŻONA {obejmuje go ramionami i całuje w usta). Hen- 
ryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa. — 

GŁOS Z POD POSADZKI. Trzech królów własną ręką 
zabiłem — dziesięciu jest jeszcze — i księży stu śpie- 
wających mszę. — 

GŁOS Z LEWŹJ STRONY. Słońce trzecią część bla- 
sku straciło — gwiazdy zaczynają potykać się po 
drogach swoich — niestety — niestety. 

MĄŻ. Dla mnie już nadszedł dzień sądu. 

ZONA. Rozjaśnij czoło, bo smucisz mnie na nowo — 
czegóż ci nie dostaje ? — wiesz, powiem ci coś jeszcze. 

MĄŻ. Mów, a wszystkiego dopełnię. 

ŻONA. Twój syn będzie poetą. 

MĄŻ. Co? 

/.ONA. Na chrzcie Ksiądz mu dał pierwsze imię — 
poeta. — a następne znasz, Jerzy Stanisław — jam to 
sprawiła — błogosławiłam, dodałam przeklęstwo — 
on będzie poetą. — Ach, jakże cię kocham, Henryku. 

GŁOS Z SUFITU. Daruj im. Ojcze, bo nie wiedzą, co 
czynią. 

ŻONA. Tamten dziwne cierpi obłąkanie — nieprawdaż ? 

MĄŻ. Najdziwniejsze. 

ZONA. On nie wie, co gada, ale ja ci ogłoszę, coby 
było, gdyby Bóg oszalał, {bierze go za rękę) Wszystkie 
światy lecą to na dół , to w górę — człowiek każdy, 
robak każdy krzyczy — >Ja Bogiem* — i co chwila 
jeden po drugim konają — gasną komety i słońca — 
Chrystus nas już nie zbawi — krzyż swój wziął w ręce 
obie i rzucił w otchłań. — Czy słyszysz, jak ten Krzyż, 
nadzieja milionów, rozbija się o gwiazdy, łamie się, 
pęka, rozlatuje w kawałki, a co raz niżćj i niżćj — 
aż tuman wielki powstał z jego odłamków? — Naj- 
świętsza Bogarodzica jedna się jeszcze modli i gwiazdy, 
jój służebnice, nie odbiegły Jćj dotąd — ale i Ona 
pójdzie, kędy idzie świat cały. — 

MĄŻ. Maryo, może chcesz widzieć syna? — 

ŻONA. Jam mu skrzydła przypięła, posłała między 
światy, by się napoił wszystkióm, co piękne i straszne 
i wyniosłe. — On wróci kiedyś i uraduje ciebie. — Ah! 



ZYGMUNT KRASIŃSKI 



MĄŻ. Źle tobie? 

ŻONA. W głowie mi ktoś lampę zawiesił, i lampa się 

kołysze — nieznośnie. — 
MĄŻ. Maryo moja najdroższa, bądźźe mi spokojna, 

jako dawnićj byłaś! 

ŻONA. Kto jest poetą, ten nie żyje długo. 
MĄŻ. Hej! ratunku — pomocy! — 

{Wpadają kobiety i tona doktora) 

ŻONA DOKTORA. Pigułek — proszków — nie — nic 
zsiadłego — owszem, płynne jakie lekarstwo. — Mał- 
gosiu, bież do apteczki. — Pan sam temu przyczyną — 
mój mąż mnie wyłaje. — 

ŻONA. Zegnam cię, Henryku. — 

ŻONA DOKTORA. To J. W. Hrabia sam w osobie 
swojój! — 

MĄZ. Maryo, Maryo. — (ściska ją) 

ŻONA. Dobrze mi, bo umieram przy tobie. — (spuszcza 
głowę) 

ŻONA DOKTORA. Jaka czerwona — Krew rzuciła się 
do mózgu. — 

MĄŻ. Ale jćj nic nie będzie! 

(Wchodzi doktor i zblita się do kanapy) 
DOKTOR. Już jój nic niema — umarła. — 



CZĘSC DRUGA. 

Czemu, o dziecię , nie hasasz na kijku , nie bawisz 
się lalką, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal mo- 
tyli, nie tarzasz się po trawnikach, nie kradniesz łakoci, 
nie oblewasz łzami wszystkich liter od A do Z? — 
Królu much i motyli, przyjacielu poliszynela, czarcie 
maleńki, czemuś tak podobny do aniołka ? — Co zna- 
czą twoje błękitne oczy, pochylone, choć żywe, pełne 
wspomnień, choć ledwo kilka wiosen przeszło ci nad 
głową? — Skąd czoło opierasz na rączkach białych 
i zdajesz się marzyć, a jako kwiat obarczony rosą, tak 
skronią twoje obarczone myślami? 



A kiedy się zarumienisz, płoniesz jak stulistna róża, 
i pukle odwijając w tył, wzroczkiem sięgasz do nieba — 
powiedz, co słyszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz 
wtedy ? — Bo na twe czoło występują zmarszczki, gdyby 
cieniutkie nici, płynące z niewidzialnego kłębka — bo 
w oczach twoich jaśnieje iskra, którćj nikt nie rozu- 
mie — a mamka twoja płacze i woła na ciebie i myśli, 
że jej nie kochasz — a znajomi i krewni wołają na 
ciebie i myślą, że ich nie poznajesz — twój ojciec je- 
den milczy i spogląda ponuro, aż łza mu się zakręci 
i znowu gdzieś przepadnie. — 



Lekarz wziął cię za puls, liczył bicia, i ogłosił, że 
masz nerwy. — Ojciec Chrzestny ciast ci przyniósł, 
poklepał po ramieniu i wróżył, że będziesz obywatelem 



22 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

pośród wielkiego narodu. — Profesor przystąpił i ma- 
cał głowę twoją i wyrzekł, źe masz zdatność do nauk 
ścisłych. — Ubogi, któremuś dał grosz, przechodząc, do 
czapki, obiecał ci piękną żonę na ziemi i koronę 
w niebie. — Wojskowy przyskoczył, porwał i podrzu- 
cił i krzyknął obędziesz pułkownikiem*. — Cyganka 
długo czytała dłoń twoją prawą i lewą, nic wyczytać 
nie mogła, jęcząc odeszła, dukata wziąść nie chciała. — 
Magnetyzer palcami ci wionął w oczy, długiemi pal- 
cami twarz ci okrążył , i przeląkł się, bo czuł, źe sam 
zasypia. — Ksiądz gotował cię do pierwszćj spowiedzi 
i chciał uklądz przed tobą, jak przed obrazkiem. — 
Malarz nadszedł, kiedyś się gniewał i tupał nóżkami, 
nakreślił z ciebie szatanka i posadził cię na obrazie 
dnia sądnego między wyklętemi duchami. — 



Tymczasem wzrastasz i piękniejesz — nie ową 
świeżością dzieciństwa mleczną i poziomkową, ale 
pięknością dziwnych, niepojętych myśli, które chyba 
z innego świata płyną ku tobie — bo choć często 
oczy masz gasnące, śniade lica, zgięte piersi, każdy, 
co spojrzy na ciebie, zatrzyma się i powie: >Jakie 
śliczne dzićcię.* — Gdyby kwiat, co więdnie, miał du- 
szę z ognia i natchnienie z nieba , gdyby na każdym 
listku chylącym się ku ziemi anielska myśl leżała 
miasto kropli rosy, ten kwiat byłby do ciebie podo- 
bnym, o dzićcię moje — może takie bywały przed 
upadkiem Adama. — 



Cmętarz — Mąż i Orcio przy grobie w gotyckie filary 
i wieżyczki. 

MĄŻ. Zdejm kapelusik i módl się za duszę matki. — 

ORCIO. Zdrowaś Panno Maryo, łaskiś Boźćj pełna, 
Królowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na 
ziemi, po polach, nad strumieniami 

MĄŻ. Czego odmieniasz słowa modlitwy — módl się, 
jak cię nauczono, za matkę, która temu dziesięć lat 
właśnie o tćj samćj godzinie skonała. — 

ORCIO. Zdrowaś Panno Maryo, łaski Boźój pełna. Pan 
z tobą, błogosławionaś między Aniołami , i każdy 
z nich, kiedy przechodzisz, tęczę jedną z skrzydeł 
swych wydziera i rzuca pod stopy Twoje. — Ty na 
nich, jak gdyby na falach .... 

MĄŻ. Orcio — 

ORCIO. Kiedy mi te słowa się nawijają i bolą 
w głowie tak , że, proszę Papy, muszę je powie- 
dzieć. — 

MĄŻ. Wstań, taka modlitwa nie idzie do Boga. — 
Matki nie pamiętasz — nie możesz jćj kochać. — 

ORCIO. Widuję bardzo często Mamę. — 

MĄŻ. Gdzie, mój maleńki? — 

ORCIO. We śnie, to jest nie zupełnie we śnie, ale tak, 
kiedy zasypiam, naprzykład zawczoraj. — 

MĄŻ. Dziecko moje, co ty gadasz? 

ORCIO. Była bardzo biała i- wychudła. — 

MĄZ. A mówiła co do ciebie? 

ORCIO. Zdawało mi się, że się przechadza po 
wielkiej i szerokićj ciemności, sama bardzo biała^ 
i mówiła; 



24 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Ja błąkam się wszędzie, 
Ja wszędzie się wdzieram, 
Gdzie światów krawędzie, 
Gdzie aniołów pienie, 
I dla ciebie zbieram 
Kształtów roje, 

dziwcie moje! 
Myśli i natchnienie. 

1 od duchów wyższych 
I od duchów niższych 
Farby i odcienie, 
Dźwięki i promienie 
Zbieram dla ciebie. 
Byś ty, o synku mój! 
Był, jako są w niebie, 

I ojciec twój 
Kochał ciebie — 

Widzi Ojciec, że pamiętam słowo w słowo — pro- 
szę kochanego Papy, ja nie kłamię. — 

MĄŻ (opierając się o filar grobu). Maryo, czyż dziecię 
własne chcesz zgubić, mnie dwoma zgonami obar- 
czyć co ja mówię ? ona gdzieś w niebie cicha 

i spokojna, jak za życia na ziemi — marzy się tylko 
temu biednemu chłopięciu. — 

ORCIO. I teraz słyszę głos jej, lecz nic nie widzę. — 

MĄŻ. Skąd — w której stronie? — 

ORCIO. Jak gdyby od tych dwóch modrzewi, na które 
pada światło zachodzącego słońca. — 

Ja napoję 
Usta twoje 
Dźwiękiem i potęga, 
Czoło przyozdobię 
Jasności wstęga, 

I matki miłością 
Obudzę w tobie 
Wszystko, co ludzie na ziemi, anieli w niebie 
Nazwali pięknością — 
By ojciec twój , 
O synku mój I 
Kochał ciebie — 



NIE-BOSKA KOMEDY A 2$ 

MĄŻ. Czyż myśli ostatnie przy zgonie towarzyszą du- 
szy, choć dostanie się do nieba — możeż być duch 
szczęśliwym, świętym i obłąkanym zarazem ? — 

ORCIO. Głos Mamy słabieje, ginie już prawie za mu- 
rem kośćtnicy, ot tam — tam — jeszcze powtarza — 

O synku mój! 
By ojciec twój 
Kochał ciebie — 

MĄŻ. Boże, zmiłuj się nad dzieckiem naszem, którego, 
zda się, że w gniewie Twoim przeznaczyłeś szaleń- 
stwu i zawczesnćj śmierci. — Panie, nie wydzieraj ro- 
zumu własnym stworzeniom, nie opuszczaj świątyń, 
któreś sam wybudował Sobie — spojrzyj na męki 
moje i aniołka tego nie wydawaj piekłu — mnieś 
przynajmniej obdarzył siłą na wytrzymanie natłoku 
myśli, namiętności i uczuć, a jemu? — dałeś ciało do 
pajęczyny podobne, które lada myśl wielka roze- 
rwie — o Panie Boże — o Boże! — 

Od lat dziesięciu dnia spokojnego nie miałem — 
nasłałeś wielu ludzi na mnie, którzy mi szczęścia 
winszowali, zazdrościli, życzyli — spuściłeś na mnie 
grad boleści i znikomych obrazów, i przeczuciów, 
i marzeń — łaska Twoja na rozum spadła, nie na 
serce moje — dozwól mi dziecię ukochać w pokoju, 
i niechaj stanie mir już między Stwórcą i stworzo- 
nym. — Synu, przeżegnaj się i chodź ze mną. 
Wieczny odpoczynek. (WycAocizą) 



Spacer — Datny i Kawalerowie — Filozof — Mat. 

FILOZOF. Powtarzam, iż to jest nieodbitą, samowolną 
wiarą we mnie, że czas nadchodzi wyzwolenia kobiet 
i murzynów. — 

MĄŻ. Pan masz racyę. 

FILOZOF. I wielkiej do tego odmiany w towarzystwie 
ludzkiem w szczególności i w ogólności — z czego 
wywodzę odrodzenie się rodu ludzkiego przez krew 
i zniszczenie form starych. — 



20 ZYGMUNT KRASTI^SKI 

MĄŻ. Tak się Panu wydaje. — 

FILOZOF. Podobnie jako glob nasz się prostuje lub 

pochyla na osi swojćj przez nagłe rewolucye. — 
MĄŻ. Czy widzisz to drzewo spróchniałe? — 
FILOZOF. Z młodemi listkami na dolnych gałązkach. — 
MĄŻ. Dobrze. — Jak sądzisz — wiele lat jeszcze stać 

może ? 
FILOZOF. Czy ja wiem — rok — dwa lata. — 
MĄZ. A jednak dzisiaj wypuściło z siebie kilka listków 

świeżych, choć korzenie gniją coraz bardzićj^ — 
FILOZOF. Cóż z tego? — 
MĄŻ. Nic — tylko, że gruchnie i pójdzie precz na węgle 

i popiół, bo nawet stolarzowi nie zda się na nic. — 
FILOZOF. Przecie nie o tćm mowa. — 
MĄŻ. Jednak to obraz twój i wszystkich twoich, i wieku 

twego, i teoryi twojej. — {^przechodzeń) 



Wąwóz pomiądzy górami, 

MĄŻ. Pracowałem lat wiele na odkrycie ostatniego 
końca wszelkich wiadomości, rozkoszy i myśli, i od- 
kryłem — próżnię grobową w sercu mojćm — znam 
wszystkie uczucia po imieniu, a żadnej żądzy, żadnej 
wiary, miłości niema we mnie — jedno kilka prze- 
czuciów krąży w tćj pustyni — o synu moim, że 
oślepnie — o towarzystwie, w którćm wzrosłem, że 
rozprzęgnie się — i cierpię tak, jak Bóg jest szczę- 
śliwy, sam w sobie, sam dla siebie. — 

GŁOS ANIOŁA STRÓŻA. Schorzałych, zgłodniałych, 
rozpaczających pokochaj, bliźnich twoich, biednych 
bliźnich twoich, a zbawion będziesz. 

MĄZ. Kto się odzywa? 

MEFISTO {przechodząc). Kłaniam uniżenie — lubię 
czasem zastanawiać podróżnych darem, który natura 
osadziła we mnie. — Jestem brzuch omowca. — 

MĄŻ {podnosząc r^kc do kapelusza). Na kopersztychu 
podobną twarz gdzieś widziałem. — 

MEFISTO {na stronie). Hrabia ma dobrą pamięć — 
{głośno) Niech będzie pochwalon. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 27 

MĄŻ. Na wieki wieków — amen. — 

MEFISTO [wchodząc pomiądzy skały). Ty i głupstwo 
twoje. — 

MĄZ. Biedne dzićcię, dla win ojca, dla szału matki, 
przeznaczone wiecznej ślepocie — niedopełnione, bez 
namiętności, żyjące tylko marzeniem, cień przelatu- 
jącego anioła, rzucony na ziemię i błądzący w zni- 
komości swojćj — Jakiż ogromny orzeł wzbił się nad 
miejscem, w którćm ten człowiek zniknął. — 

ORZEŁ. Witam cię — witam. — 

MĄŻ. Leci ku mnie cały czarny — świst jego skrzy- 
deł, jako świst tysiąca kul w boju. — 

ORZEŁ. Szablą ojców twoich bij się o ich cześć 
i potęgę. 

MĄZ. Roztoczył się nademną — wzrokiem węża grze- 
chotnika ssie mi źrzenice -^ ha! rozumiem ciebie. — 

ORZEŁ. Nie ustępuj, nie ustąp nigdy — a wrogi twe, 
podłe wrogi twe, pójdą w pył. — 

MĄZ. Żegnam cię wśród skał, pomiędzy któremi zni- 
kasz — bądź co bądź, fałsz czy prawda, zwycięstwo 
czy zaguba, uwierzę tobie, posłanniku chwały. — Prze- 
szłości, bądź mi ku pomocy — a jeśli duch twój 
wrócił do łona Boga, niechaj się znów oderwie, wstąpi 
we mnie, stanie się myślą, siłą i czynem. — (zrzuca 
tmiję) 

Idź, podły gadzie - jako strąciłem ciebie i niema 
żalu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stoczą się 
w dół i po nich żalu nie będzie — sławy nie zo- 
stanie — żadna chmura się nie odwróci w żegludze, 
by spojrzóć za sobą na tylu synów ziemi, ginących 
pospołu. -T 
, — Oni naprzód — Ja potem. — 
Błękicie niezmierzony, ty ziemię obwijasz - zie- 
mia niemowlęciem, co zgrzyta i płacze — ale ty nie 
drżysz, nie słuchasz jej, ty płyniesz w nieskończoność 
swoją. — 

Matko naturo, bądź mi zdrowa - - idę się na czło- 
wieka przetworzyć, walczyć idę z bracią moją. — 



28 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Pokój — Mąt — Lekarz — Orcio, 

MĄŻ. Nic mu nie pomogli — w Panu ostatnia na- 
dzieja. — 

LEKARZ. Bardzo mi zaszczytnie 

MĄZ. Mów Panie, co czujesz. — 

ORCIO. Już nie mogę, ciebie. Ojcze, i tego pana roz- 
poznać — iskry i nicie czarne latają przed mojemi 
oczyma, czasem z nich wydobędzie się nakształt 
cieniutkiego węża — i nuż robi się chmura żółta — 
ta chmura w górę podleci , spadnie na dół , pryśnie 
z niój tęcza — i to nic mnie nie boli. — 

LEKARZ. Stań, Panie Jerzy, w cieniu — wiele Pan lat 
masz? — {patrzy mu w oczy) 

MĄZ. Skończył czternaście. — 

LEKARZ. Teraz odwróć się do okna. — 

MĄZ. A cóż? 

LEKARZ. Powieki prześliczne, białka przeczyste, żyły 
wszystkie w porządku, muszkuły w sile. — (do Orcid) 
Śmiej się Pan z tego — Pan będziesz zdrów, jak ja. — 
(do Mątci) Niema nadziei — sam Pan Hrabia przy- 
patrz się źrzenicy — nieczuła na światło — osłabie- 
nie zupełne nerwu optycznego. — 

ORCIO. Mgłą zachodzi mi wszystko — wszystko. — 

MĄŻ. Prawda — rozwarta — szara — bez życia. — 

ORCIO. Kiedy spuszczę powieki, więcej widzę, niż 
z otwartemi oczyma. — 

LEKARZ. Myśl w nim ciało przepsuła — należy się 
bać katalepsyi. — 

MĄZ {odprowadzając Lekarza na stroną). Wszystko, 
co zażądasz — pół mojego majątku. — 

LEKARZ. Dezorganizacya nie może się zreorgani- 
zować. — {bierze kij i kapelusz) 

Najniższy sługa Pana Hrabiego, muszę jechać zdjąć 
jednej Pani kataraktę. — 

MĄZ. Zmiłuj się — nie opuszczaj nas jeszcze. — 

LEKARZ. Może Pan ciekawy nazwiska tćj choroby ? 

MĄZ. I żadnej, żadnćj niema nadziei? 

LEKARZ. Zowie się po grecku: amavrosis. (wychodzi) 

MĄZ {przyciskając syna do piersi). Ale ty widzisz 
jeszcze cokolwiek? — 



NIE-BOSKA KOMEDY A 29 

ORCIOi Słyszę głos twój, Ojcze. — 

MĄZ. Spojrzyj w okno, tam słońce, pogoda. — 

ORCIO. Pełno postaci mi się wije między irzenicą 
a powieką — widzę twarze widziane, znajome miej- 
sca — karty książek czytanych. - 

MĄŻ. To widzisz jeszcze? 

ORCIO. Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogasły. — 

MĄZ (^padając na kolana). 

{Chwila milczenia.) 
Przed kim ukląkłem — gdzie mam się upomnieć 
o krzywdę mojego dziecka ? — {wstając) Milczmy ra- 
czćj — Bóg się z modlitw, szatan z przeklęstw śmieje. — 

GŁOS SKĄDSIŚ. Twój syn poetą — czegóż żądasz więcej ? 



Lekarz — Ojciec Chrzestny. 

OJCIEC CHRZESTNY. Zapewne, to wielkie nieszczę- 
ście być ślepym. — 

LEKARZ. I bardzo nadzwyczajne w tak młodym 
wieku. — 

OJCIEC CHRZESTNY. Był zawsze słabćj kompleksyi, 
i matka jego umarła nieco tak .... 

LEKARZ. Jakto? 

OJCIEC CHRZESTNY. Poniekąd tak — Wac Pan ro- 
zumiesz — bez piątćj klepki. — 
{Mąt wchodzi) 

MĄŻ. Przepraszam Pana, żem go prosił o tak pófnćj 
godzinie, ale od kilku dni mój biedny syn budzi się 
zawsze koło dwunastej, wstaje i przez sen mówi — 
proszę za mną. — 

LEKARZ. Chodźmy. — Jestem bardzo ciekawy owego 
fenomenu. — 



Pokój sypialny — Służąca — Krewni — Ojciec 
Chrzestny — Lekarz — Mąt — 

KREWNY. Cicho. — 

DRUGI. Obudził się, a nas nie słyszy. — 



30 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

LEKARZ. Proszę Panów nic nie mówić. — 

OJCIEC CHRZESTNY. To rzecz arcy dziwna. — 

ORCIO {wstając), O Boże — Boże. — 

KREWNY. Jak powoli stąpa. — 

DRUGI. Jak trzyma ręce założone na piersiach. — 

TRZECI. Nie mrugnie powieką — ledwo, że usta roz- 
twiera, a przecie głos ostry, przeciągły, z nich się 
dobywa. — 

SŁUŻĄCY. Jezusie Nazareński! 

ORCIO. Precz odemnie, ciemności — jam się urodził 
synem światła i pieśni — co chcecie odemnie — 
czego żądacie odemnie? — 

Nie poddam się wam, choć wzrok mój uleciał 
z wiatrami i goni gdzieś po przestrzeniach — ale on 
wróci kiedyś, bogaty w promienie gwiazd, i oczy 
moje rozogni płomieniem. — 

OJCIEC CHRZESTNY. Tak, jak nieboszczka, plecie 
sam nie wie co — to widok bardzo zastanawiający. — 

LEKARZ. Zgadzam się z Panem Dobrodziejem. — 

MAMKA. Najświętsza Panno Częstochowska, weź mi 
oczy i daj jemu. — 

ORCIO. Matko moja, proszę cię — matko moja, naślij mi 
teraz obrazów i myśli, bym żył wewnątrz, bym stworzył 
drugi świat w sobie, równy temu, jaki postradałem. — 

KREWNY. Co myślisz, bracie, to wymaga rady fa- 
milijnćj. — 

DRUGI. Czekaj — cicho. — 

ORCIO. Nie odpowiadasz mi — o matko! nie opuszczaj 
mnie! — 

LEKARZ {do Męża), Obowiązkiem moim jest prawdę 
mówić. — 

OJCIEC CHRZESTNY. Tak jest — to jest obowią- 
zkiem — i zaletą lekarzy. Panie Konsyliarzu. — 

LEKARZ. Pański syn ma pomieszanie zmysłów, połą- 
czone z nadzwyczajną drażliwością nerwów,, co nie- 
kiedy sprawia, że tak powiem, stan snu i jawu zara- 
zem, stan podobny do tego, który oczywiście tu na- 
potykamy. — 

MĄŻ {na stronie). Boże, patrz , on Twoje sądy mi 
tłómaczy. — 



NIE-BOSKA KOMKDYA 3 I 

LEKARZ. Chciałbym pióra i kałamarza — Cerasis 
laurei: dwa grana, etc. etc 

MĄZ. W tamtym pokoju Pan znajdziesz — proszę 
wszystkich bv wyszli. 

GŁOSY POMIESZANE. Dobranoc — dobranoc — do 
jutra — {wychodzą) 

ORCIO {budząc się). Dobrej nocy mi życzą — mówcie 
o długićj nocy — o wiecznej może — ale nie o dobrej, 
nie o szczęśliwćj. — 

MĄZ. Wesprzyj się na mnie, odprowadzę cię do łóżka. — 

ORCIO. Ojcze, co to się ma znaczyć? — 

MĄŻ. Okryj się dobrze, i zaśnij spokojnie, bo doktor 
mówi, że wzrok odzyskasz. — 

ORCIO. Tak mi niedobrze — sen mi przerwały głosy 
czyjeś. — {zasypia) 

MĄZ. Niech moje błogosławieństwo spoczywa na to- 
bie — nic ci więcej dać nie mogę, ni szczęścia, ni 
światła, ni sławy — a dobija godzina, w którój będę 
musiał walczyć, działać z kilkoma ludźmi przeciwko 
wielu ludziom. — Gdzie się ty podziejesz, sam jeden 
i wśród stu przepaści, ślepy, bezsilny, dziecię i poeto 
zarazem, biedny śpiewaku bez słuchaczy, żyjący du- 
szą za obrębem ziemi, a ciałem przykuty do ziemi — 
o ty nieszczęśliwy, najnieszczęśliwszy z aniołów, o ty 
mój synu. — 

MAMKA {u drzwi). Pan Konsyliarz każe J. W. Pana 
prosić. — 

MĄŻ. Dobra moja Katarzyno, zostań się przy ma- 
łym. — {zvychodzi) 



CZĘŚĆ TRZECIA. 

Do pieśni — do pieśni. 

Kto ją zacznie, kto jćj dokończy? — Dajcie mi prze- 
szłość zbrojną w stal, powiewną rycerskiemi pióry. — 
Gotyckie wieże wywołam przed oczy wasze — rzucę 
cień katedr świętych na głowy wam. — Ale to nie 
to — tego już nigdy nie będzie. — 



Ktokolwiek jesteś, powiedz mi, w co wierzysz — 
łatwićj, byś życia się pozbył, niż wiarę jaką wynalazł, 
wzbudził wiarę w sobie. Wstydźcie się, wstydźcie 
wszyscy, mali i wielcy — a mimo was, mimo, żeście 
mierni i nędzni, bez serca i mózgu, świat dąży ku 
swoim celom, rwie za sobą, pędzi przed się, bawi się 
z wami, przerzuca, odrzuca — walcem świat się toczy, 
pary znikają i powstają, wnet zapadają, bo ślizko — 
bo krwi dużo — krew wszędzie — krwi dużo, powia- 
dam wam. — 

* 

Czy widzisz owe tłumy, stojące u bram miasta 
wśród wzgórzów i sadzonych topoli — namioty roz- 
bite — zastawione deski, długie, okryte mięsiwem 
i napojami, podparte pniami, drągami? — Kubek lata 
z rąk do rąk — a gdzie się ust dotknie, tam głos się 
wydobędzie, groźba, przysięga, lub przeklęstwo. — On 
lata, zawraca, krąży, tańcuje, zawsze pełny, brzęcząc, 
błyszcząc, wśród tysiąców. — Niechaj żyje kielich pi- 
jaństwa i pociechy! 



NIE-BOSKA KOMEDYA 33 

Czy widzicie, jak oni czekają niecierpliwie — sze- 
mrzą między sobą, do wrzasków się gotują — wszyscy 
nędzni, ze znojem na czole, z rozczuchranemi włosy, 
w łachmanach, z spiekłemi twarzami, z dłoniami po- 
marszczonemi od trudu — ci trzymają kosy, owi potrzą- 
sają młotami, heblami — patrz — ten wysoki trzyma 
topór spuszczony — a tamten stęplem żelaznym nad 
głową powija; dalćj, w bok pod wierzbą, chłopie małe 
Wisznię do ust kładzie, a długie szydło w prawej ręce 
ściska. — Kobiety przybyły także, ichm atki, ich żony, 
głodne i biedne, jak oni, zwiędłe przed czasem, bez 
śladów piękności — na ich włosach kurzawa bitej dro- 
gi — na ich łonach poszarpane odzieże — w ich oczach 
coś gasnącego, ponurego, gdyby przedrzeźnianie wzro- 
ku — ale wnet się ożywią — kubek lata wszędzie, 
obiega wszędzie. — Niech żyje kielich pijaństwa i po- 
ciechy. — 



Teraz szum wielki powstał w zgromadzeniu — czy 
to radość czy rozpacz? — kto rozpozna jakie uczucie 
w głosach tysiąców? — Ten, który nadszedł, wstąpił na 
stół, wskoczył na krzesło, i panuje nad niemi, mówi 
do nich. — Głos jego przeciągły, ostry, wyraźny — 
każde słowo rozeznasz, zrozumiesz — ruchy jego po- 
wolne, łatwe, wtórują słowom, jak muzyka pieśni — 
czoło wysokie, przestronne, włosa jednego na czasce 
niemasz, wszystkie wypadły strącone myślami — skóra 
przyschła do czaszki, do liców, żółtawo się wcina po- 
między koście i muszkuły — a od skroni broda czarna 
wieńcem twarz opasuje — nigdy krwi, nigdy zmiennej 
barwy na licach — oczy niewzruszone, wlepione w słu- 
chaczy — chwili jednój zwątpienia, pomieszania nie- 
dojrzóć; a kiedy ramię wzniesie, wyciągnie, wytęży 
ponad niemi, schylają głowy, zda się, że wnet uklękną 
przed tćm błogosławieństwem wielkiego rozumu — nie 
serca — precz z sercem, z przesądami, a niech żyje 
słowo pociechy i mordu. — 



z. Krasiński, Tom I. 



34 ZYGMUNT KRASIl^SKl 

To ich wściekłość, ich kochanie, to władzca ich 
dusz i zapału — on obiecuje im chleb i zarobek — 
krzyki się wzbiły, rozciągnęły, pękły po wszystkich 
stronach — »Niech żyje Pankracy — chleba nam, chle- 
ba, chleba. « — Au stóp mówcy opiera się na stole 
przyjaciel, czy towarzysz, czy sługa. — 



Oko wschodnie, czarne, cieniowane długiemi rzę- 
sy — ramiona obwisłe, nogi uginające się, ciało nie- 
dołężnie w bok schylone — na ustach coś lubieżnego, 
coś złośliwego, na palcach złote pierścienie — i on 
także głosem chrapliwym woła — » Niech żyje Pankra- 
cy*. — Mówca ku niemu na chwilę wzrok obrócił. — 
» Obywatelu przechrzto, podaj mi chustkę.* — 



Tymczasem trwają poklaski i wrzaski. — » Chleba 
nam, chleba, chleba. — Śmierć panom, śmierć ku- 
pcom — chleba, chleba*. — 



Szałas — lamp kilka — księga roztzvarła na stole — 
przechrzty — 

PRZECHRZTA. Bracia moi podli, bracia moi mściwi, 
bracia kochani, śsajmy karty Talmudu jako pierś 
mleczną, pierś żywotną, z którćj siła i miód płynie 
dla nas, dla nich gorycz i trucizna. 

CHÓR PRZECHRZTÓW. Jehowa Pan nasz, a nikt 
inny. — On nas porozrzucał wszędzie. On nami, gdyby 
splotami niezmiernćj gadziny, oplótł świat czcicielów 
Krzyża, panów naszych, dumnych, głupich, niepi- 
śmiennych. — Po trzykroć pluńmy na zgubę im — 
po trzykroć przeklęstwo im. 

PRZECHRZTA. Cieszmy się, bracia moi — Krzyż, wróg 
nasz, podcięty, zbutwiały, stoi dziś nad kałużą krwi, 
a jak raz się powali, nie powstanie więcćj. — Dotąd 
pany go bronią. 

CHÓR. Dopełnia się praca wieków, praca nasza mar- 
kotna, bolesna, zawzięta. — Śmierć panom — po trzy- 
kroć pluńmy na zgubę im — potrzykroć przeklę- 
stwo im. 

PRZECHRZTA. Na wolności bez ładu, na rzezi bez 
końca, na zatargach i złościach, na ich głupstwie i du- 
mie osadzim potęgę Izraela — tylko tych panów 
kilku — tych kilku jeszcze zepchnąć w dół — trupy 
ich przysypać rozwalinami Krzyża. — 

CHÓR. Krzyż znamię święte nasze — woda chrztu po- 
łączyła nas z ludźmi — uwierzyli pogardzający miłości 
pogardzonych. — 

Wolność ludzi prawo nasze — dobro ludu cel 
nasz — uwierzyli synowie Chrześcian w synów Kaifa- 

3* 



3S ZYGMUNT KRASIŃSKI 

i powrozów nasnuli — tłumy krzyczą, wołają o roz- 
kaz; daj rozkaz, a on pójdzie jak iskra, jak błyska- 
wica, i w płomień się zamieni, i przejdzie w grom. — 

PANKRACY. Krew ci bije do głowy — to konieczność 
lat twoich, a z nią walczyć nie umiesz, i to nazywasz 
zapałem. — 

LEONARD. Rozważ, co czynisz.^ Arystokraty w bez- 
silności swojćj zawarli się w Św. Trójcy i czekają 
naszego przybycia, jak noża giliotyny. — Naprzód, Mi- 
strzu, bez zwłoki naprzód, i po nich. — 

PANKRACY. Wszystko jedno — oni stracili siły ciała 
w rozkoszach, siły rozumu w próżniactwie — jutro 
czy pojutrze legnąć muszą. — 

LEONARD. Kogóż się boisz — któż cię wstrzymuje? — 

PANKRACY. Nikt — jedno wola moja. — 

LEONARD. I na ślepo jćj mam wierzyć? 

PANKRACY. Zaprawdę ci powiadam — na ślepo. — 

LEONARD. Ty nas zdradzasz. — 

PANKRACY. Jak zwrotka u pieśni, tak zdrada u końca 
kaźdćj mowy twojćj — nie krzycz, bo gdyby nas kto 
podsłuchał 

LEONARD. Tu szpiegów niema, a potćm cóż ? 

PANKRACY. Nic — tylko pięć kul w twoich piersiach, 
za to, żeś śmiał głos podnieść o ton jeden wyżej w mo- 
jej przytomności. — {przystępuje do niego) Wierz mi — 
daj sobie pokój. — 

LEONARD. Uniosłem się, przyznaję — ale nie boję się 
kary. — Jeśli śmierć moja za przykład służyć może, spra- 
wie naszćj hartu i powagi dodać, rozkaż. — 

PANKRACY. Jesteś żywy, pełny nadziei i wierzysz głę- 
boko — najszczęśliwszy z ludzi, nie chcę pozbawiać cię 
życia. — 

LEONARD. Co mówisz? — 

PANKRACY. Myśl więcćj, gadaj mnićj, a kiedyś mnie 
zrozumiesz. — Czy posłałeś do magazynu po dwa ty- 
siące ładunków? — 

LEONARD. Posłałem Dej ca z oddziałem. — 

PANKRACY. A składka szewców oddana do kassy naszej ? 

LEONARD. Z najszczerszym zapałem się złożyli co do 
jednego i przynieśli sto tysięcy. 



StEr90SKA KOMEDTA 39 

PANKRACY. Jutro zaproszę ich na wieczerzę. — Czy sły- 
szałeś co nowego o Hrabim Henryku? — 

LEONARD. Pogardzam za nadto panami, bym wierzył 
temu, co o nim mówią — upadające rasy energii nie 
mają — mieć nie powinny, nie mogą. — 

PANKRACY. On jednak zbiera swoich włościan i zau- 
fany w ich przywiązaniu gotuje się iść na odsiecz zam- 
kowi Świętej Trójcy. 

LEONARD. Kto nam zdoła się oprzeć — przecie w nas 
wcieliła się Idea wieku naszego. — 

PANKRACY. Ja chcę go widzieć — spojrzeć mu w oczy — 
przeniknąć do głębi serca — przeciągnąć na naszą 
stronę. — 

LEONARD. Zabity Arj-stokrata. — 

PANKRACY. Ale poeta zarazem. — Teraz zostaw mnie 
samym. — 

LEONARD. Przebaczasz mi, Obywatelu? — 

PANKRACY. Zaśnij spokojnie — gdybym ci nie prze- 
baczył, juźbyś zasnął na wieki. — 

LEONARD. Jutro nic nie będzie? — 

PANKRACY. Dobrćj nocy i miłego marzenia. — 

(Leonard wychodzi), 

Hćj, Leonardzie! — 

LEONAJO) (wracając). Obywatelu Wodzu — 

PANKRACY. Pojutrze w nocy pójdziesz ze mną do Hra- 
biego Henryka. — 

LEONARD. Słyszałem. — (wychodzi) 

PANKRACY. Dlaczegóż mnie, wodzowi tysiąców, ten 
jeden człowiek na zawadzie stoi? — siły jego małe 
w porównaniu z mojemi — kilkaset chłopów ślepo wie- 
rzących jego słowu, przywiązanych miłością swojskich 
zwierząt ... To nędza, to zero. — Czemuż tak pragnę 
go widzieć, omamić — czyż duch mój napotkał ró- 
wnego sobie i na chwilę się zatrzymał? — Ostatnia to za- 
pora dla mnie na tych równinach — trza ją obalić, 
a potćm . . . Myśli moja, czyż nie zdołasz łudzić siebie, 
jako drugich łudzisz — wstydź się, przecie ty znasz 
swój cel, ty jesteś myślą — panią ludu — w tobie zeszła 
się wola i potęga wszystkich — i co zbrodnią dla in- 



40 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

nych, to chwałą dla ciebie — ludziom podłym, niezna- 
nym, nadałaś imiona — ludziom bez czucia wiarę 
nadałaś — świat na podobieństwo swoje — świat now>' 
utworzyłaś naokoło siebie — a sama błąkasz się i nie 
wiesz, czem jesteś. — Nie, nie, nie, — ty jesteś 
wielką. (j>ada na krzesło i duma) 



Bór — porozwieszane płótna na drzewach — w środku 

łąka, na której stoi szubienica — szałasy — namioty — 

ogniska — beczki — tłumy ludzi. — 

MĄŻ {przebrany, w czarnym płaszczu, z czapką czerwoną 
Wolności na głowie, wchodzi, trzymając Przechrzta za 
ramią). Pamiętaj. — 

PRZECHRZTA {j>o cichu). JW. Panie, odprowadzę cie- 
nie wydam cię , na honor. — 

MĄŻ. Mrugnij okiem, palec podnieś, a w łeb ci strzelę — 
możesz się domyślić, że nie dbam o życie twoje .... 
kiedym własne na to odważył. — 

PRZECHRZTA. Aj waj — żelaznami kleszczami dłoń 
mi ściskasz — cóż mam robić ? 

MĄŻ. Mów ze mną, jak ze znajomym, z przyjacielem 
nowo przybyłym — cóż to za taniec ? — 

PRZECHRZTA. Taniec wolnych ludzi. 

{Tańcują mężczyźni i kobiety wokoło szubienicy 
i śpiezvają) 

CHÓR. Chleba, zarobku, drzewa na opał w zimie, od- 
poczynku w lecie — Hura — Hura! 
Bóg nad nami nie miał litości — Hura — Hura. — 
Królowie nad nami nie mieli litości — Hura — 
Hura. — 

Panowie nad nami nie mieli litości — Hura — Hura. — 
My dziś Bogu, królom i panom za służbę podziękuj em — 
Hura — Hura. — 
MĄŻ {do dziewczyny). Cieszy mnie, żeś taka rumiana 

i wesoła. 
DZIEWCZYNA. A dyć tośmy długo na taki dzień cze- 
kały — juści ja myłam talerze, widelce szurowała 



NIE-BOSKA KOMEDY A 4 1 

Ścierką, dobrego słowa nie słyszała nigdy — a dyć 
czas, czas bym jadła sama — tańcowała sama — Hura. — 

MĄŻ. Tańcuj, Obywatelko. — 

PRZECHRZTA {cicho). Zmiłuj się, JW. Panie — ktoś 
może cię poznać — wychodźmy. — 

MĄŻ. Jeśli kto mnie pozna, toś zginął — idźmy dalej. — 

PRZECHRZTA. Pod tym dębem siedzi klub Lokajów. — 

MĄŻ. Przybliżmy się. 

PIERWSZY LOKAJ. Juzem ubił mojego dawnego Pana.— 

DRUGI LOKAJ. Ja szukam dotąd mojego Barona — zdro- 
wie twoje. — 

KAMERDYNER. Obywatele, schyleni nad prawidłem 
w pocie i poniżeniu, glancując buty, strzyźąc włosy, 
poczuliśmy prawa nasze, — zdrowie kłubu całego. — 

CHÓR LOKAI. Zdrowie Prezesa — on nas powiedzie 
drogą honoru. — 

KAMERDYNER. Dziękuję, Obywatele. — 

CHÓR LOKAI. Z przedpokoje) w, więzień naszych, razem, 
zgodnie, jednym wypadliśmy rzutem — Vivat — Sa- 
lonów znamy śmieszności i wszeteczności — Vivat — 
Vivat. — 

MĄŻ. Cóż to za głosy, twardsze i dziksze, wychodzące 
z tćj gęstwiny na lewo? — 

PRZECHRZTA. To chór rzeźników, JW. Panie. -- 

CHÓR RZEŹNIKÓW. Obuch i nóż, to broń nasza — 
szlachtuz, to życie nasze. — Nam jedno, czy bydło, czy 
panów rznąć. — 

Dzieci siły i krwi, obojętnie patrzym na drugich 
słabszych i bielszych — kto nas powoła, ten nas ma — 
dla panów woły, dla ludu panów bić będziem. 

Obuch i nóż broń nasza — szlachtuz życie nasze — 
szlachtuz — szlachtuz — szlachtuz. — 

MĄŻ. Tych lubię — przynajmniej nie wspominają ani 
o honorze, ani o filozofii — dobry wieczór Pani. — 

PRZECHRZTA (r/V/^<7). JW. Panie, mów »Obywatelko«— 
lub » Wolna Kobieto*. — 

KOBIETA. Cóż znaczy ten tytuł, skąd się wyrwał? — 
fe — fe — cuchniesz starzyzną. — 

MĄŻ. J^yk mi się zaplątał. — 

KOBIETA. Jestem swobodną, jako ty, niewiastą wolną, 



42 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

a towarzystwu za to, źe mi prawa przyznało, rozdaję 
miłość moją. — 

MĄŻ. Towarzystwo znów za to ci dało te pierścienie 
i ten łańcuch ametystowy. — Oh! podwójnie dobro- 
czynne towarzystwo! — 

KOBIETA. Nie, te drobnostki zdarłam przed wyzwole- 
niem mojćm — z męża m^o, wroga mego, wroga wol- 
ności, który mnie trzymał na uwięzi. — 

MĄŻ. Życzę Obywatelce miłćj przechadzki. — {przechodzi) 
Któż jest ten dziwny żołnierz — oparty na szabli obo- 
siecznej, z główką trupią na czapce, z drugą na fel- 
cechu, z trzecią na piersiach? — Czy to nie sławny 
Bianchetti, taki dziś kondotier ludów, jako dawniej 
bywali kondotiery książąt i rządów? — 

PRZECHRZTA. On sam, JW. Panie — dopiero od ty- 
godnia do nas przybyły. — 

MĄŻ. Nad czćm tak zamyślał się Generał? 

BIANCHETTI. Widzicie, Obywatele, ową lukę między 
jaworami? — patrzcie dobrze — dojrzycie tam na górze 
zamek — doskonale widzę przez moją lunetę mury, 
okopy, i cztery bastyony. — 

MĄŻ. Trudno go opanować. 

BIANCHETTI. Tysiąc tysięcy Królów! — można obejść 
jarem, podkopać się, i... 

PRZECHRZTA (mrugając). Obywatelu Generale — 

MĄŻ {j>o cichu). Czujesz ten kurek odwiedziony pod 
moim płaszczem? — 

PRZECHRZTA (na stronie). Aj waj. — (głośno) ]^ż^k 
więc to ułożył, obywatelu Generale? — 

BIANCHETTI (zadumany). Chociażeście moi bracia 
w wolności, nie jesteście moimi braćmi w geniuszu — 
po zwycięztwie dowie się każdy o moich planach. — (od- 
chodzi) 

MĄŻ (do Przechrzty), Radzę wam go zabijcie, bo tak 
się poczyna każda Arystokracya. — 

RZEMIEŚLNIK. Przeklęstwo — Przeklęstwo. — 

MĄŻ. Co robisz pod tćm drzewem, biedny człowiecze — 
czemu patrzysz tak dziko i mgławo ? 

RZEMIEŚLNIK. Przeklęstwo kupcom, dyrektorom fa- 
bryki — najlepsze lata, w których inni ludzie kochają 



NIE-BOSKA KOMBDYA 43 

dziewczyny, biją się na otwartćm polu, żeglują po 
otwartych morzach, ja prześlęczałem w ciasnij komo- 
rze, nad warsztatem jedwabiu. — 

MĄ^. Wychylże czarę, którą trzymasz w dłoni. — 

RZEMIEŚLNIK Sił nie mam — podnieść do ust nie- 
mogę — ledwo się tutaj przyczołgałem, ale dla mnie 
już nie zaświta dzień wolności — przeklęstwo kupcom, 
co jedwab' sprzedają i panom, co noszą jedwabie — 
przeklęstwo — przeklęstwo. — (umiera) 

PRZECHRZTA. Jaki brzydki trup. — 

MĄŻ. Tchórzu wolności, obywatelu Przechrzto, patrz 
na tę głowę bez życia, pływającą w pokrwawię za- 
chodzącego słońca. — 

Gdzie się podzieją teraz wasze wyrazy, wasze obie- 
tnice — równość — doskonałość i szczęście rodu 
ludzkiego? — 

PRZECHRZTA {na stronie). Bodaj byś także zawcześnie 
zdechł i ciało twoje psy rozerwały na sztuki. — {głośno) 
Puszczaj mnie — muszę zdać sprawę z mojego po- 
selstwa. — 

MĄŻ. Powiesz, żem cię miał za szpiega i dla tego za- 
trzymał. — {odziera się naokoło) Odgłosy biesiady 
głuchną z tyłu — przed nami już same tylko sosny 
i świrki, oblane promieńmi wieczoru. — 

PRZECHRZTA. Nad drzewami skupiają się chmury — 
lepićj, byś wrócił do swoich ludzi, którzy i tak już 
oddawna czekają na ciebie w jarze Św. Ignacego. — 

ISIĄŻ. Dzięki ci za troskliwość. Mości Żydzie — nazad — 
chcę obywateli raz jeszcze w zmierzchu obejrzyć. — 

GŁOS POMIĘDZY DRZEWAMI. Syn Chamów dobra- 
noc zasyła staremu słonku. 

GŁOS Z PRAWEJ. Zdrowie twoje, dawny wrogu nasz, 
coś nas pędził do pracy i znoju — jutro wschodząc 
zastaniesz twoich niewolników przy mięsiwie i kon- 
wiach — a teraz, szklanko, idź do czarta! — 

PRZECHRZTA. Orszak chłopów tu ciągnie. — 

MĄŻ. Nie wyrwiesz się — stój za tym pniem i milcz. 

CHÓR CHŁOPÓW. Naprzód, naprzód, pod namioty, 
do braci naszych — naprzód, naprzód, pod cień ja- 
worów, na sen, na miłą wieczorną gawędkę — tam 



44 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

dziewki nas czekają — tam woły pobite, dawne płu- 
gów zaprzęgi, czekają nas. — 
GŁOS JEDEN. Ciągnę go i wlokę, zżyma się i opiera — 

idź w rekruty — idź. — 
GŁOS PANA. Dzieci moje, litości, litości. — 
GŁOS DRUGI. Wróć mi wszystkie dni pańszczyzny. — 
GŁOS TRZECI. Wskrześ mi syna, Panie, z pod batogów 

kozackich. — 
GŁOS CZWARTY. Chamy piją zdrowie twoje, Panie — 
przepraszają cię. Panie. — 
CHÓR CHŁOPÓW {przechodząc). Upiór ssał krew 
i poty nasze — mamy upiora — nie puścim upiora — 
przez biesa, przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, 
jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkiemi. — 
Panom tyranom śmierć — nam biednym, nam gło- 
dnym, nam strudzonym jeść, spać i pić. — Jako snopy 
na polu, tak ich trupy będą — jako plewy w mło- 
ckarniach, tak perzyny ich zamków — przez kosy na- 
sze, siekiery i cepy, bracia, naprzód, -a- 
MĄŻ. Nie mogłem twarzy dojrzeć wśród zastępów — 
PRZECHRZTA. Może jaki przyjaciel lub krewny JWgo. 
MĄŻ. Nim pogardzam, a was nienawidzę — poezya to 
wszystko ozłoci kiedyś — dalćj, żydzie — dalej. — (za- 
puszcza sią w krzaki) 



Inna część boru — wzgórze z rozpalonemi ogniami — 
zgromadzenie ludzi przy pochodniach. 

MĄŻ (na dole, wysuwając sią z za drzew z Przechrzta). 

Gałęzie podarły na łachmany moją czapkę wolności — 

A to co za piekło z rudawych płomieni, wznoszące się 

wśród tych dwóch ścian lasu, tych dwóch nawałów 

ciemności? — 
PRZECHRZTA. Zabłądziliśmy szukając wąwozu Świętego 

Ignacego — nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia 

obrzędy nowćj wiary. — 
]\'IĄŻ {wstępując). FrzGZ Boga, naprzód — tegom żądał 

właśnie, nie lękaj się, nikt nas nie pozna. — 
PRZECHRZTA. Ostrożnie — powoli. — 



NIB-BOSKA KOMEDYA 4$ 

MĄŻ. Wszędzie rozwal iny jakiegoś ogromu, który mu- 
siał wieki przetrwać, nim runął — filary, podnóża, 
kapitele — ćwiertowane posągi, rozrzucone floressy, 
któremi oplatano starodawne sklepienia — teraz mi 
pod stopą zamignęła stłuczona szyba — zda się, że 
twarz Bogarodzicy na chwilę wyjrzała z cieniu i znów 
tam ciemno — tu, patrz, cała arkada leży — tu krata 
żelazna zasypana gruzem — z góry lunął błysk po- 
chodni — widzę pół rycerza śpiącego na połowie 
grobu — gdzież jestem, przewodniku? — 

PRZECHRZTA. Nasi ludzie krwawo pracowali przez czter- 
dzieści dni i nocy, raz wreście zburzyli ostatni kościół — 
na tych równinach. — Teraz właśnie cmętarz mijamy. 

MĄZ. Wasze pieśni, ludzie nowi, gorzko brzmią w moich 
uszach — czarne postacie z tyłu, z przodu, po bokach 
się cisną, a pędzone wiatrem blaski i cienie prze- 
chadzają się po tłumie, jak żyjące duchy. — 

PRZECHODZĄCY. W imieniu Wolności pozdrawiam 
was obu. — 

DRUGI. Przez śmierć panów witam was obu. — 

TRZECI. Czego się nie śpieszycie, tam śpiewają kapłani 
Wolności. — 

PRZECHRZTA. Niepodobna się oprzeć — zewsząd nas 
pchają. — 

MĄŻ. Któż jest ten młody człowiek na gruzach przy- 
bytku stojący? — trzy ogniska palą się pod nim, wśród 
dymu i łuny, twarz jego płonie, głos jego brzmi sza- 
leństwem. — 

PRZECHRZTA. To Leonard, prorok natchnięty Wol- 
ności — na około stoją nasze kapłany, filozofy, poeci, 
artyści, córki ich i kochanki. — 

MĄŻ. Ha! wasza arystokracya — pokaż mi tego, który 
cię przysłał. — 

PRZECHRZTA. Nie widzę go tutaj. — 

LEONARD. Dajcie mi ją do ust, do piersi, w objęcia, 
dajcie piękną moją, niepodległą, wyzwoloną, obna- 
żoną z za^on i przesądów, wybraną z pośród córek 
Wolności, oblubienicę moją. — 

GŁOS DZIEWICY. Wyrywam się do ciebie, mój ko- 
chanku. — 



46 ZYGMUNT KRASIliSKI 

DRUGI GŁOS. Patrz, ramiona wyciągam do ciebie — 
upadłam z niemocy — tarzam się po zgliszczach, ko- 
chanku mój. — 

TRZECI GŁOS. Wyprzedziłam je — przez popiół i żar, 
ogień i dym, stąpam ku tobie, kochanku mój. — 

MĄŻ. Z rozpuszczonym włosem, z dyszącą piersią 
wdziera się na gruzy namiętnemi podrzuty. 

PRZECHRZTA. Tak co noc bywa. — 

LEONARD. Do mnie, do mnie, o rozkoszo moja — 
córo Wolności. — Ty drżysz w boskim szale, natchnie- 
nie, ogarnij mą duszę — słuchajcie wszyscy — teraz 
wam prorokować będę. — 

MĄŻ. Głowę pochyliła, mdleje. — 

LEONARD. My oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwo- 
lonego, zmartwychwstającego — patrzcie — stoim na 
rozwalinach starych kształtów, starego Boga. — Chwała 
nam, bośmy członki Jego rozerwali, teraz proch i pył 
z nich — a duch Jego zwyciężyli naszemi duchami — 
duch Jego zstąpił do nicości. — 

CHÓR NIEWIAST. Szczęśliwa, szczęśliwa oblubienica 
Proroka — my tu na dole stoimy i zazdrościm j ćj chwały. — 

LEONARD. Świat nowy ogłaszam — Bogu nowem% 
oddaję niebiosa. Panie swobody i rozkoszy. Boże 
ludu, każda ofiara zemsty, trup każdego ciemięzcy, 
twoim niech będzie ołtarzem — w oceanie krwi utoną 
stare łzy i cierpienia rodu ludzkiego — życiem jego 
odtąd, szczęście — prawem jego, równość — a kto 
inne tworzy, temu stryczek i przeklęstwo. — 

CHÓR MĘŻÓW. Rozpadła się budowa ucisku i du- 
my — kto z nićj choć kamyczek podniesie, temu 
śmierć i przeklęstwo. 

PRZECHRZTA {na stronie). Bluz nierce Jehowy, po trzy- 
kroć pluję na zgubę wam. — 

MĄŻ. Orle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach 
nowy kościół Chrystusowi postawię. — 

POMIESZANE GŁOSY. Wolność — szczęście — hura — 
hejże — rykacha — hurracha — hurracha. — 

CHÓR KAPŁANÓW. Gdzie pany, gdzie króle, co nie- 
dawno przechadzali się po ziemi, w berłach i koro- 
nach, w dumie i gniewie? — 



Nm-BOSKA KOMEDYA 47 

ZABÓJCA. Ja zabiłem króla Aleksandra. — 

DRUGI. Ja króla Henryka. — 

TRZECI. Ja króla Enianuela. — 

LEONARD. Idźcie bez trwogi i mordujcie bez wyrzu- 
tów — boście wybrani z wybranych, święci wśród 
najświętszych, — boście męczennikami — bohaterami 
Wolności. — 

CHÓR ZABÓJCÓW. Pójdziemy nocą ciemną, sztylety 
ściskając w dłoniach, pójdziemy, pójdziemy. — 

LEONARD. Obudź się, urodziwa moja. — 

{grzmot sfychać) 

Nuż, odpowiedzcie żyjącemu Bogu — wznieście pieśni 
wasze — chodźcie za mną wszyscy, wszyscy, jeszcze 
raz obejdziem i zdepcem świątynię umarłego Boga. — 
A ty podnieś głowę — powstań i obudź się. — 
DZIEWICA. Pałam miłością ku tobie i Bogu twemu, 
światu całemu miłość rozdam moją — płonę — płonę. — 
MĄŻ. Ktoś mu zabiegł — padł na kolana — mocuje 
się sam z sobą, coś bełkoce, coś jęczy. — 
PRZECHRZTA. Widzę, widzę, to syn sławnego Filo- 
zofa. — 
LEONARD. Czego żądasz, Hermanie? — 
HERMAN. Arcykapłanie, daj mi święcenie zbójeckie. — 
LEONARD {do kapłanów). Podajcie mi olćj, sztylet 
i truciznę. — {do Hermana) Olejem, którym dawniej 
namaszczano królów, na zgubę królom namaszczam 
cię dzisiaj — broń dawnych rycerzy i panów na za- 
tratę panów kładę w ręce twoje — na twoich pier- 
siach zawieszam medalion pełny trucizny — tam, gdzie 
twoje żelazo nie dojdzie, niech ona żre i pali wnę- 
trzności Tyranów. — Idź i niszcz stare pokolenia po 
wszech stronach świata. — 
MĄZ. Ruszył z miejsca i na czele orszaku ciągnie po 

wzgórzu. — 
PRZECHRZTA. Usuńmy się z drogi. — 
MĄŻ. Nie — chcę tego snu dokończyć. — 
PRZECHRZTA. Po trzykroć pluję na ciebie. — (^/^ Męża) 
Leonard może mnie poznać, JW. Panie — patrz, jaki 
nóż wisi na jego piersiach. — 



48 ZYGMUNT KRASII^SKI 

MĄŻ. Zakryj się płaszczem moim. — Co to za niewiasty 
przed nim tańcują? — 

PRZECHRZTA. Hrabiny i księżniczki, które porzuci- 
wszy mężów przeszły na wiarę naszą. — 

MĄŻ. Niegdyś anioły moje. — Pospólstwo go zewsząd 
oblało — zginął mi w natłoku — jedno po muzyce 
poznaję, że się od nas oddala — chodź za mną — 
stamtąd lepiej nam patrzeć będzie. — (wdziera się na 
odłamek muru) 

PRZECHRZTA. Aj waj, aj waj, każdy nas tu spo- 
strzeże. — 

MĄŻ. Widzę go znowu — drugie niewiasty cisną się 
za nim, blade, obłąkane, w konwulsyach. — Syn filo- 
zofa pieni się i potrząsa sztyletem. — Dochodzą teraz 
do ruin wieży północnćj. — 

Stanęli — pląsają na gruzach — rozrywają nieoba- 
lone arkady — sypią iskrami na leżące ołtarze i krzy- 
że — płomień się zajmuje, i gna słupy dymu przed 
sobą — biada wam — biada. — 

LEONARD. Biada ludziom, którzy się dotąd kłaniają 
umarłemu Bogu. — 

MĄŻ. Czarne bałwany nawracają się i ku nam pędzą. — 

PRZECHRZTA. O Abrahamie! — 

MĄŻ. Orle, wszak moja godzina nie tak blizka jeszcze? — 

PRZECHRZTA. Już po nas. — 

LEONARD {przechodząc zatrzymuje się). Coś ty za 
jeden, bracie, z taką dumną twarzą — czemu nie łą- 
czysz się z nami? — 

MĄŻ. Spieszę z daleka na odgłos wasz^o powstania. — 
Jestem morderca klubu Hiszpańskiego i dopiero dziś 
przybyłem. — 

LEONARD. A ten drugi po co się w zwojach płaszcza 
twego kryje? — 

MĄŻ. To mój brat młodszy — ślubował, że twarzy 
ludziom nie ukaże, nim zabije przynajmnićj Barona. — 

LEONARD. Ty sam czyją śmiercią się chlubisz? — 

MĄŻ. Na dwa dni tylko przed wybraniem się w drogę 
starsi bracia dali mi święcenie. — 

LEONARD. Kogóż masz na myśli? 

MĄŻ. Ciebie pierwszego, jeśli się nam sprzeniewierzysz. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 49 

LEONARD. Bracie, na ten użytek weź sztylet mój . — 

{wyciąga sztylet z pasa) 
MĄŻ (dobywa swojego sztyletu). Bracie, na ten użytek 

i mojego wystarczy. — 
GŁOSY LUDZI. Niech żyje Leonard — niech żyje mor- 
derca Hiszpański. — 
LEONARD. Jutro staw się u namiotu Obywatela wodza. — 
CHÓR KAPITANÓW. Pozdrawiamy cię, gościu, imie- 
niem ducha Wolności — w ręku twoim część naszego 
zbawienia. — Kto walczy bez ustanku, morduje bez 
słabości, kto dniem i nocą wierzy zwycięztwu, ten 
zwycięży wreszcie. — {j>rze chodzą) 
CHOR FILOZOFÓW. My ród ludzki dźwignęli z dzie- 
ciństwa. — My prawdę z łona ciemności wyrwali na 
jaśnią. — Ty za nią walcz, morduj i giń. {przechodzą) 
SYN FILOZOFA. Towarzyszu bracie, czaszką starego 
świętego piję zdrowie twoje — do widzenia. — {rzuca 
czaszkę) 
DZIEWCZYN A {tańcując). Żabi] dla mnie Księcia Jana. — 
DRUGA. Dla mnie Hrabiego Henryka. — 
DZIECI. Prosimy cię ślicznie o głowę arystokraty. — 
INNI. Szczęść się twojemu sztyletowi. — 
CHÓR ARTYSTÓW. Na ruinach gotyckich świątynię 
zbuduj em tu nową — obrazów w nićj ni posągów 
niema — sklepienie w długie puginały, filary w osiem 
głów ludzkich, a szczyt każdego filara jako włosy, 
z których się krew sączy — ołtarz jeden biały — 
znak jeden na nim — czapka Wolności ^ — Hurracha! — 
INNI. Dalej, dalćj, już brzask świta. — 
PRZECHRZTA. Rychło nas powieszą— gdzie szubienica.— 
MĄŻ. Cicho, żydzie — lecą za Leonardem, nie patrzą 
już na nas. — Ogarniam wzrokiem, raz ostatni pod- 
chwytuję myślą ten chaos dobywający się z toni 
czasu, z łona ciemności, na zgubę moją i wszystkich 
braci moich — gnane szałem, porwane rozpaczą myśli 
moje w całćj sile swćj kołują. — 

Boże, daj mi potęgę, której nie odmawiałeś mi nie- 
gdyś — a w jedno słowo zamknę świat ten nowy, 
ogromny — on siebie sam nie pojmuje. — Lecz to 
słowo moje będzie poezyą całćj przyszłości. — 

z. Knis'ński, tnm I. 4 



50 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Gł.OS W POWIETRZU. Dramat układasz.— 

MĄŻ. Dzięki za radę. — Zemsta za zhańbione popioły 
ojców moich — przeklęstwo nowym pokoleniom — 
ich wir mnie otacza — ale nie porwie za sobą — 
Orle, Orle dotrzymaj obietnicy. — A teraz na dół ze 
mną i do jaru Św. Ignacego. 

PRZECHRZTA. Już dzień blizki — nie pójdę dalćj. — 

MĄŻ. Drogę mi znajdź; puszczę cię potćm. — 

PRZECHRZTA. Wśród mgły i zwalisk, cierni i popio- 
łó\v, gdzie mnie wleczesz? — daruj mi, daruj. — 

MĄŻ. Naprzód, naprzód i na dół ze mną — ostatnie 
pieśni ludu konają za nami — ledwo gdzie jeszcze tli 
się pochodnia — pośród tych wyziewów bladych, tych 
zroszonych drzew, czy widzisz cienie przeszłości — 
czy słyszysz te żałobne głosy ? — 

PRZECHRZTA. Mgła wszystko zalewa — coraz bardzićj 
zlatujemy w dół. — 

CHÓR DUCHÓW Z LASU. Płaczmy za Chrystusem, 
za Chrystusem wygnanym, umęczonym — gdzie Bóg 
nasz, gdzie kościół Jego ? — 

MĄŻ. Prędzój, prędzćj do miecza, do boju. — Ja Go 
wam oddam — na tysiącach krzyżów rozkrzyżuję 
nieprzyjaciół Jego. — 

CHOR DUCHÓW. Strzegliśmy ołtarzy i pomników 
świętych — odgłos dzwonów na skrzydłach nosiliśmy 
wiernym — w dźwiękach organów były głosy nasze — 
w połyskach szyb katedry, w cieniach jój filarów, 
w blaskach puharu świętego, w błogosławieństwie 
Ciała Pańskiego, było życie nasze. Teraz, gdzie się 
podziejemy? — 

MĄŻ. Rozwidnia się coraz bardziej — ich postacie 
mdleją w promieniach zorzy. — 

PRZECHRZTA. Tędy droga twoja, tam jaru początek. — 

MĄŻ. Hój! — Jezus i szabla moja. — 

(Zrzucając czapką i zawijając w niej pieniądze^ 
Weź na pamiątkę rzecz i godło zarazem. — 

PRZECHRZTA. Wszak zaręczyłeś mi słowem, JW. Pa- 
nie , bezpieczeństwo tego, który dziś o północy 

]\1ĄŻ. Stary szlachcic dwa razy nie powtarza słowa — 
Jezus i szabla moja. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 5 1 

GŁOSY W KRZAKACH. Marya i szabla nasza — niech 

pan flasz iyje! — 
MĄŻ. Wiara! do mnie — bądź zdrów, obywatelu. — 

Wiara! do mnie — Jezus i Marya. — 



Noc -r- krzaki — drzewa — 
PANKRACY (do szvoich ludzi). Położyć się twarzą do 
murawy — leżeć w milczeniu — ognia mi nie krze- 
sać, nawet do fajki — a za pierwszym strzałem sko- 
czyć mi na pomoc. — Jeśli strzału nie będzie, nie 
ruszać się do dnia białego. 
LEONARD. Obywatelu, raz cię jeszcze zaklinam. — 
PANKRACY. Ty przylep się do tćj sosny i dumaj. — 
LEONARD. Mnie jednego przynajmniej weź z sobą — 

to pan, to arystokrata, to kłamca. - 
PANKRACY {zvskazuje mu ręką, by został). Stara 
szlachta słowa dotrzymuje czasem. 



Komnata podhiżna — obrazy dam i rycerzy porozwieszane 
po ścianach — w głębi Jilar z tarczą hcrbowną — Mąż 
siedzi przy stoliku marmtiroivym — na którym lampa, 
para pistoletów, pałasz i zegar — naprzeciwko drugi 
stolik, srebrne konwie i puhary. 

MĄŻ. Niegdyś o tej samćj porze wśród grożących nie- 
bezpieczeństw i podobnych myśli, Brutusowi ukazał 
się Geniusz Cezara. — 

I ja dziś czekam na podobne widzenie. — Za chwilę 
stanie przedemną człowiek bez imienia, bez przod- 
ków, bez anioła stróża — co wydobył się z nicości 
i zacznie może nową Epokę, jeśli go w tył nie odrzucę 
nazad, nie strącę do nicości. — 

Ojcowie moi, natchnijcie mnie tem, co was panami 
świata uczyniło — wszystkie lwie serca wasze dajcie 
mi do piersi — powaga skroni waszych niechaj się 
zleje na czoło moje. — Wiara w Chrystusa i Kościół 
J^o, ślepa, nieubłagana, wrząca, natchnienie dzieł 
waszych na ziemi, nadzieja chwały nieśmiertelnćj 



52 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

W niebie, niechaj zstąpi na mnie, a wrogów będę 
mordował i palił, ja, syn stu pokoleń, ostatni dziedzic 
waszych myśli i dzielności, waszych cnót i błędów. 
(Bije dwunasta) 
Teraz gotów jestem. — .{wstaje) 
SŁUGA ZBROJNY {wchodząc). JW. Panie, człowiek, 

który miał się stawić, przybył i czeka. — 
MĄŻ. Niech wejdzie. — 

(Sługa wychodzi) 

PANKRACY (wchodząc). Witam Hrabiego Henryka. — 
To słowo Hrabia dziwnie brzmi w gardle mojem. — 
(Siada — zrzuca płaszcz i czapkę Wolności i wlepia 
oczy w kohimnę, na której herb zvisi — ) 

MĄŻ. Dzięki ci, żeś zaufał domowi mojemu — starym 
zwyczajem piję zdrowie twoje. — (bierze pukar, pije 
i podaje Pankracemu) 
Gościu, w ręce twoje. — 

PANKRACY. Jeśli się nie mylę, te godła czerwone 
i błękitne zowią się Herbem, w języku umarłych. — 
Coraz mniej takich znaczków na powierzchni ziemi. 
(pije) 

MĄZ. Za pomocą Bożą, wkrótce tysiące ich ujrzysz. — 

PANKRACY (puhar od ust odejmując). Otóż mi stara 
szlachta — zawsze pewna swego — dumna, upor- 
czywa, kwitnąca nadzieją, a bez grosza, oręża, bez 
żołnierzy. — Odgrażająca się, jak umarły w bajce 
powoznikowi u furtki cmętarza — wierząca lub uda- 
jąca, że wierzy w Boga — bo w siebie trudno wie- 
rzyć. — Ale pokażcie mi pioruny na waszą obronę 
zesłane i pułki aniołów spuszczone z niebios. — (pijt^) 

MĄŻ. Smićj się z własnych słów. — Ateizm to stara 
formuła — a spodziewałem się czegoś nowego po tobie. — 

PANKRACY. Śmiej się z własnych słów. — Ja mam 
wiarę silniejszą, ogromniej szą od twojej. — Jęk przez 
rozpacz i boleść wydarty tysiącom tysiąców — głód 
rzemieślników — nędza włościan — hańba ich żon 
i córek — poniżenie ludzkości ujarzmionej przesądem, 
wahaniem się i bydlęcćm przyzwyczajeniem — oto 
wiara moja — Bóg mój na dzisiaj — to myśl moja — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 53 

to potęga moja, która chleb i cześć im rozda na 
wieki. — (/?/^ ^ rzuca kubek) 

MĄŻ. Ja położyłem siłę moją w Bogu, który Ojcom 
moim panowanie nadał. — 

PANKRACY. A całe życie byłeś dyabła igrzyskiem. — 
Zresztą zostawiam tę rozprawę teologom, jeśli jaki 
pedant tego rzemiosła żyje dotąd w całćj okolicy — 
do rzeczy — do rzeczy. — 

MĄŻ. Czegóż więc żądasz odemnie, zbawco narodów, 
obywatelu Boże? 

PANKRACY. Przyszedłem tu, bo chciałem cię poznać — 
powtóre ocalić. — 

MĄŻ. Wdzięcznym za pierwsze — drugie zdaj na szablę 
moją. — 

PANKRACY. Szabla twoja — Bóg twój, mara. — Po- 
tępionyś głosem tysiąców — opasanyś ramionami 
tysiąców — kilka morgów ziemi wam zostało, co 
ledwo na wasze groby wystarcza — dwudziestu dni 
bronić się nie możecie. — Gdzie wasze działa, ryn- 
sztunki , żywność, — a wreście, gdzie męstwo ? 

Gdybym był tobą, wiem, cobym uczynił. — 

MĄŻ. Słucham — patrz, jakem cierpliwy. — 

PANKRACY. Ja więc, Hr. Henryk, rzekłbym do Pan- 
kracego: » Zgoda — rozpuszczam mój hufiec, mój 
hufiec jedyny — nie idę na odsiecz Świętej Trójcy — 
a za to zostaję przy mojem imieniu i dobrach, któ- 
rych całość warujesz mi słowem*. — 
Wiele masz lat. Hrabio? — 

MĄŻ. Trzydzieści sześć, obywatelu. — 

PANKRACY. Jeszcze piętnaście lat najwięcćj — bo tacy 
ludzie niedługo żyją — twój syn bliższy grobu, niż 
młodości — jeden wyjątek ogromowi nie szkodzi. — 
Bądź więc sobie ostatnim Hrabią na tych równinach — 
panuj do śmierci w domu naddziadów — każ ma- 
lować ich obrazy i rżnąć herby. — A o tych nędza- 
rzach nie myśl więcćj — Niech się wyrok ludu spełni 
nad nikczemnikami. — (nalewa sobie drugi puhar) 
Zdrowie twoje, ostatni Hrabio. — 

MĄŻ. Obrażasz mnie każdćm słowćm, zda się próbu- 
jesz, czy zdołasz w niewolnika obrócić na dzień tryumfu 



54 ZYGMUNT KRASII^KI 

swego. — Przestań, bo ja ci się o<Jwdi?ięczyć nie 
"^ogC- — Opatrzność mojego słowa cię strzeże. — 

PANKRACY. Honor świ^y, honor rycerski wystąpił 
na scenę — zwiędły to łachman w sztandarze ludz- 
kości. — O! znam ciebie, przenikam ciebie — pełnyś 
życia, a łączysz się z umieraj ącemi, bo chcesz wierzyć 
jeszcze w kasty, w kości prababek, w słowo Ojczyzna 
i tam dalćj — ale w głębi ducha sam wiesz, że braci 
twcjćj należy się kara, a po karze niepamięć. — 

MĄŻ. Tobie zaś i twoim cóż inszego? 

PANKRACY. Zwycięstwo i życie — jedno tylko prawo 
uznaję i przed nićm kark schylam — tćm prawem 
świat bieży w coraz wyższe kręgi — ono jest zgubą 
waszą i woła teraz przez moje usta: 

» Zgrzybiali, robaczywi, pełni napoju i jadła, ustąpcie 
młodym, zgłodniałym i silnym* — 

Ale — Ja pragnę cię wyratować — ciebie jednego. — 

MĄŻ. Bodajbyś zginął marnie za tę litość twoją. — Ja 
także znam świat twój i ciebie — patrzałem wśród 
cieniów nocy na pląsy motłochu, po karkach którego 
wspinasz się do góry — widziałem wszystkie stare 
zbrodnie świata ubrane w szaty świeże, nowym kołu- 
jące tańcem — ale ich koniec ten sam, co przed ty- 
siącami lat — rozpusta, zło i krew. — A ciebie 
tam nie było — nie raczyłeś zstąpić pomiędzy dzieci 
twoje — bo w głębi ducha ty pogardzasz niemi — kilka 
chwil jeszcze, a jeśli rozum cię nie odbieży, ty będziesz 
pogardzał sam sobą. — 

Nie dręcz mnie więcój. — {siada pod herdem swoiiti) 

PANKRACY. Świat mój jeszcze nie rozparł się w polu — 
zgoda — nie wyrósł na olbrzyma — łaknie dotąd 
chleba i wygód — ale przyjdą czasy — {wstaje, idzie 
ku Mcżowi i opiera się na herbowym filarze) 

Ale przyjdą czasy, w których on zrozumie siebie 
i powie o sobie: »Jestem« — a nie będzie drugiego 
głosu na świecie, coby mógł także odpowiedzieć: 
»Jestem«. — 

MĄŻ. Cóż dalej .> — 

PANKRACY. Z pokolenia, które piastuję w sile woli 
mojćj, narodzi się plemię, ostatnie, najwyższe, najdziel- 



NIE-BOSKA KOMEDYA 55 

niejsze. — Ziemia jeszcze takich nie widziała mężów. — 
Oni są ludimi wolnymi, panami jćj od bieguna. — Ona 
cała jednćm miastem kwitnącćm, jednym domem szczę- 
śli\yym, jednym warsztatem bogactw i przemysłu. — 

MĄŻ. Słowa twoje kłamią — ale twarz twoja niewzru- 
szona, blada, udać nie umie natchnienia. — 

PANKRACY. Nie przerywaj, bo są ludzie, którzy na 
klęczkach mnie o takie słowa prosili, a ja im tych 
słów skąpiłem. — 

Tam spoczywa Bóg, któremu już śmierci nie bę- 
dzie — Bóg pracą i męką czasów odarty z zasłon — 
zdobyty na niebie przez własne dzieci, które niegdyś 
porozrzucał na ziemi, a one teraz przejrzały i dostały 
prawdy — Bóg ludzkości objawił się im. — 

MĄŻ. A nam, przed wiekami — ludzkość przezeń już 
zbawiona. — 

PANKRACY. Niechże się cieszy takićm zbawieniem — 
nędzą dwóch tysięcy lat, upływających od Jego śmierci 
na krzyżu. — 

MĄŻ. Widziałem ten krzyż, bluźnierco,.w starym, starym 
Rzymie — u stóp Jego leżały gruzy potężniejszych sił, 
niż twoje — sto Bogów, twemu podobnych, walało się 
w pyle, głowy skaleczonćj podnieść nie śmiało ku Nie- 
mu — a On stał na wysokościach, święte ramiona wycią- 
gał na wschód i na zachód, czoło święte maczał w pro- 
mieniach słońca — znać było, że jest Panem świata. — 

PANKRACY. Stara powiastka — pusta, jak chrzęst 
twego herbu. — (uderza o tarczą) 

Ale ja dawnićj czytałem twe myśli. — Jeśli więc 
umiesz sięgać w nieskończoność, jeśli kochasz prawdę 
i szukałeś jćj szczerze, jeśliś człowiekiem na wzór 
ludzkości, nie na podobieństwo mamczynych piosne- 
czek, słuchaj, nie odrzucaj tćj chwili zbawienia, krwi, 
którą oba wylej em dzisiaj, jutro śladu nie będzie — 
ostatni raz ci mówię — jeżeliś tćm, czćm wydawałeś 
się niegdyś, wstań, porzuć dom i chodź za mną. — 

MĄŻ. Tyś młodszym bratem szatana. — {wstaje i prze- 
chadza się wzdhiz) Daremne marzenia — kto ich do- 
pełni ? — Adam skonał na pustyni — my nie wrócim 
do raju. — 



50 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

PANKRACY {na stronie). Zgiąłem palec po pod serce 
jego — trafiłem do nerwu poezyi. — 

MĄŻ. Postęp, szczęście rodu ludzkiego — i ja kiedyś 

wierzyłem — ot! macie, weźcie głowę moją, byleby 

Stało się. — Przed stoma laty, przed dwoma wie- 
kami, polubowna ugoda mogła jeszcze ale teraz, 

wiem — teraz trza mordować się nawzajem — bo 
teraz im tylko chodzi o zmianę plemienia. — 

PANKRACY. Biada zwyciężonym — nie wahaj się — 
powtórz raz tylko » biada* i zwyciężaj z nami. — 

MĄŻ. Czyś zbadał wszystkie manowce Przeznaczenia — 
czy pod kształtem widomym stanęło Ono u wejścia 
namiotu twojego w nocy i olbrzymią dłonią błogo- 
sławiło tobie — lub w dzień czyś słyszał głos Jego 
o południu, kiedy wszyscy spali w skwarze, a tyś 
jeden rozmyślał — że mi tak pewno grozisz zwy- 
cięztwem, człowiecze z gliny, jako ja, niewolniku pier- 
wszćj lepszćj kuli, pierwszego lepszego cięcia? 

PANKRACY. Nie łudź się marną nadzieją — bo nie 
draśnie mnie ołów, nie tknie się żelazo, dopóki jeden 
z was opiera się mojemu dziełu, a co później nastąpi, 
to już wam nic z tego. — 

{Zegar bije) 

Czas szydzi z nas obu. — Jeśliś znudzony życiem, 

przynajmniej ocal syna swego. — 
MĄŻ. Dusza jego czysta, już ocalona w niebie — a na 

ziemi los ojca go czeka. — {spuszcza głozvą miądzy 

dłonie i staje) 
PANKRACY. Odrzuciłeś więc? — 

{Chwila milczenia). 

Milczysz — dumasz — dobrze — niechaj ten duma, 
co stoi nad grobem. — 

MĄŻ. Zdała od tajemnic, które za krańcami twoich 
myśli odbywają się teraz w głębi ducha mojego. — 
Świat cielska do ciebie należy — tucz go jadłem, 
oblewaj posoką i winem — ale dalćj nie zachodź 
i precz, precz odemnie. — 

PANKRACY. Sługo jednćj myśli i kształtów jój, pe- 



NIE-BOSKA KOMEDYA 57 

dancie rycerzu, poeto, hańba tobie — patrz na mnie — 
Myśli i kształty są woskiem palców moich. — 

MĄZ. Darmo, ty mnie nie zrozumiesz nigdy — bo 
kaźden z ojców twoich pogrzeban z motłochem po- 
społu, jako rzecz martwa, nie jako człowiek z siłą 
i duchem. — {wyciąga rękę ku obrazom). 

Spojrzyj na te postacie — myśl ojczyzny, domu, 
rodziny, myśl nieprzyjaciółka twoja, na ich czołach 
wypisana zmarszczkami — a co w nich było i przeszło, 
dzisiaj we mnie żyje. — Ale ty, człowiecze, powiedz 
mi, gdzie jest ziemia twoja. > — wieczorem namiot 
twój rozbijasz na gruzach cudzego domu, o wscho- 
dzie go zwijasz i koczujesz dalćj — dotąd nie zna- 
lazłeś ogniska swego i nie znajdziesz, dopóki stu 
ludzi zechce powtórzyć za mną: » Chwała ojcom na- 
szym*. — 

PANKRACY. Tak, chwała dziadom twoim na ziemi 
i niebie — w rzeczy samej jest na co patrzyć. — 

Ów, starosta, baby strzelał po drzewach i żydów 
piekł żywcem. — Ten z pieczęcią w dłoni i podpisem — 
» kanclerz* — sfałszował akta, spalił archiwa, przeku- 
pił sędziów, trucizną przyśpieszył spadki — stąd wsie 
twoje, dochody, potęga. — Tamten, czarniawy, z ogni- 
stćm okiem, cudzołożył po domach przyjaciół — ów 
z runem złotćm , w kołczudze włoskiej , znać służył 
u cudzoziemców — a ta pani blada, z ciemnćmi pu- 
klami, kaziła się z giermkiem swoim — tamta czyta 
list kochanka i śmieje się, bo noc blizka — tamta, 
z pieskiem na robronie, królów była nałożnicą. — 
Stąd wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. — Lubię 
tego w zielonem kaftanie — pił i polował z bracią 
szlachtą, a chłopów wysyłał, by z psami gonili jele- 
nie. — Głupstwo i niedola kraju całego — oto rozum 
i moc wasza. — Ale dzień sądu blizki i w tym dniu 
obiecuję Wam, że nie zapomnę o żadnym z was, 
o żadnym z Ojców waszych, o żadnćj chwale waszój. — 

MĄZ. Mylisz się, mieszczański synu. Ani ty, ani żaden 
z twoichby nie żył, gdyby ich nie wy karmiła łaska, 
nie obroniła potęga ojców moich. — Oni wam wśród 
głodu rozdawali zboże, wśród zarazy stawiali szpi- 



58 ZYGMUNT KRASIl^SKI 

tale, — a kiedyście z trzody zwierząt wyrośli na nie- 
mowlęta, oni wam postawili świątynie i szkoły — 
podczas wojny tylko zostawiali doma, bo wiedzieli, 
żeście nie do pola bitwy. — 

Słowa twoje łamią się na ich chwale, jak dawnićj 
strzały poćhańców na ich świętych pancerzach — one 
ich popiołów nie wzruszą nawet — one zaginą, jak 
skowyczenie psa wściekłego, co bieży i pieni się, aż 
skona gdzie na drodze — a teraz, czas już tobie wy- 
niść z domu mego. — Gościu, wolno puszczam ciebie. — 

PANKRACY. Do widzenia na okopach Świętćj Trój- 
cy. — A kiedy wam kul zabraknie i prochu . . . 

MĄŻ. To się zbliźym na długość szabel naszych. — Do 
widzenia. — 

PANKRACY. Dwa orły z nas — ale gniazdo twoje 
strzaskane piorunem. — (bierze płaszcz i czapką wolności) 
Przechodząc próg ten rzucam nań przeklęstwo na- 
leżne starości. — I ciebie i syna twego poświęcam 
zniszczeniu. — 

MĄŻ. Hej, Jakóbie! — 

{Jakób wchodzi) 
Odprowadzić tego człowieka aż do ostatnich czat 
moich na wzgórzu. — 

JAKÓB. Tak mi Panie Boże dopomóż. — (wychodzi). 



CZĘŚĆ CZWARTA. 

Od baszt S. Trójcy do wszystkich szczytów skał, 
po prawój, po lewćj, z tyłu i na przodzie leży mgła śnieży- 
sta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu, który 
niegdyś miał brzegi swoje, gdzie te wierzchołki czarne, 
ostre, szarpane, i głębokości swoje, gdzie dolina, którćj 
nie widać, i słońce, które jeszcze się nie wydobyło. — 

Na wyspie granitowćj, nagićj, stoją wieże zamku, wbite 
w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą, jak pierś 
ludzka z grzbietem u Centaura. — Ponad niemi sztandar 
się wznosi, najwyższy i sam jeden wśród szarych błękitów. 

Powoli śpiące obszary budzić się zaczną — w górze 
słychać szumy wiatrów — z dołu promienie się cisną — 
i kra z chmur pędzi po tćm morzu z wyziewów. — 

Wtedy inne głosy, głosy ludzkie, przymieszają się 
do tćj znikomćj burzy i niesione na mglistych bałwa- 
nach roztrącą się o stopy zamku. — 

Widna przepaść wśród obszarów, co pękły nad nią. — 

Czarno tam w jćj głębi, od głów ludzkich czarno — 
dolina cała zarzucona głowami ludzkiemi, jako dno 
morza głazami. — 

Słońce ze wzgórzów na skały wstępuje — w złocie 
unoszą się, w złocie roztapiają się chmury, a im bar- 
dziej nikną, tćm lepićj słychać wrzaski, tćm lepićj doj- 
rzeć można tłumy płynące u dołu. — 

Z gór podniosły się mgły — i konają teraz po nico- 
ściach błękitu. — Dolina Świętej Trójcy obsypana świa- 
tłem migaj ącćj broni — i Lud ciągnie zewsząd do nićj, 
jak do równiny Ostatniego Sądu. — 



Katedra w zamku Sw, Trójcy — 

Panowie^ Senałory, Dygnitarze siedzą po obu stronach, 
każdy pod posc^iem jakiego króla lub rycerza — za 
pościgami tłumy szlachty — przed wielkim ołtarzem 
w głębi Arcybiskup, w krześle złocondm, z mieczem na 
kolanach — za ołtarzem chór kapłanów — Mąt stoi 
w progu przez chwilą, potem zaczyna iść powoli ku 
Arcybiskupowi ze sztandarem w raku — 

CHÓR KAPŁANÓW. Ostatnie sługi Twoje, w ostatnim 
kościele Syna Twego, błagamy Cię za czcią ojców 
naszych. — Od nieprzyjaciół wyratuj nas. Panie. — 

PIERWSZY HRABIA. Patrz, z jaką dumą spogląda na 
wszystkich. — 

DRUGI HRABIA. Myśli, źe świat podbił. — 

TRZECI HRABIA. A on się tylko nocą przedarł przez 
obóz chłopów. — 

PIERWSZY HRABIA. Sto trupów położył, a dwieście 
swoich stracił. — 

DRUGI HRABIA. Nie dajmy, by go Wodzem obrali.— 

MĄŻ (klaka przed Arcybiskupem). U stóp twoich skła- 
dam zdobycz moją. — 

ARCYBISKUP. Przy pasz miecz ten, błogosławiony nie- 
gdyś ręką Św. Floryana. — 

GŁOSY. Niech żyje Hr. Henryk — niech żyje] 

ARCYBISKUP. I przyj m ze znakiem Krzyża Św. do- 
wództwo w tym zamku, ostatniem państwie naszćm — 
wolą wszystkich, mianuję cię Wodzem. — 

GŁOSY. Niech żyje — niech żyje! — 

GŁOS JEDEN. Nie pozwalam. — 

INNE GŁOSY. Precz — precz — za drzwi — Niech 
żyje Henryk! — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 6 1 

MĄŻ. Jeśli kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wy- 
stąpi, wśród tłumu się nie kryje. — 
{Chwila milczenia) 
Ojcze, szablę tę biorę i niech mi Bóg zrządzi zgon 
prędki , zawczesny, jeśli nią ocalić was nie zdołam. — 

CHOR KAPŁANÓW. Daj mu siłę — daj mu Ducha 
Świętego Panie! Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie I 

MĄŻ. Teraz przysięgnijcie wszyscy, źe chcecie bronić 
wiary i czci przodków waszych — źe głód i pragnie- 
nie umorzy was do śmierci, ale nie do hańby — nie 
do poddania się — nie do ustąpienia, choćby jednego 
z praw Boga waszego lub waszych. — 

Gł^OSY. Przysięgamy. — 

(Arcybisktip klaka i Krzyż wznosi. Wszyscy klikają) 

CHOR. Krzywoprzysięzca gniewem Twoim niech obar- 
czon będzie. — Bojailiwy gniewem Twoim niech obar- 
czon będzie. — Zrajca gniewem Twoim niech obarczon 
będzie. — 

GŁOSY. Przysięgamy. — 

MĄŻ (dobywa miecza). Teraz obiecuję wam sławę — 
u Boga wyproście zwycięstwo. — (otoczony thimein 
wychodzi) 



Jeden z dziedzińców Świętej Trójcy — Mąż — Hrabio- 
wie — fiarony — Książęta — Księża — Szlachta — 

HRABIA (na stronę odprowadza Alęża). Jakże — wszyst- 
ko stracone? — 

MĄŻ. Nie wszystko — chyba, że wam serca zabraknie 
przed czasem. — 

HRABIA. Przed jakim czasem. — 

MĄŻ. Przed śmiercią. — 

BARON (odprowadza go w inszą stronę). Hrabio, po- 
dobno widziałeś się z tym okropnym człowiekiem. — 
Będzież on miał litości choć trochę nad nami, kiedy 
się dostaniem w ręce jego? — 

^LĄŻ. Zaprawdę ci mówię, źe o takiej litości żaden 
z ojców twoich nie słyszał — zowie się szubienica. — 

BARON. Trza się bronić, jak można. — 



02 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

MĄŻ. Co Książe mówi ? — 

KSIĄŻE. Parę słów na boku. — (odchodzi z nim) To 

(wszystko dobre dla gminu, ale między nami, ocze- 
wistćm jest, że się oprzeć nie zdołamy. — 

MĄŻ. Cóż więc pozostaje? — 

KSIĄŻE. Obrano cię Wodzem, a zatćm do ciebie na- 
leży rozpocząć układy. — 

MĄŻ. Ciszćj — ciszćj. — 

KSIĄŻE. Dlaczego? — 

MĄŻ. Boś, Mości Książe, już na śmierć zasłużył. — [od- 
wraca się do tłumu) Kto wspomni o poddaniu się, ten 
śmiercią karanym będzie. — 

BARON, HRABIA, KSIĄŻE {razem). Kto wspomni 
o poddaniu się, ten śmiercią karanym będzie. — 

WSZYSCY. Śmiercią — Śmiercią — Vivat! — {wychodzą) 



Krużganek na szczycie — Mąt — Jakób — 

MĄŻ. Gdzie Syn mój ? 

JAKÓB. W wieży północnej usiadł na progu starego 
więzienia i śpiewa proroctwa. — 

MĄŻ. Najmocnićj osadź basztę Eleonory — sam nie 
ruszaj się stamtąd i co kilka minut patrzaj lunetą 
na obóz buntowników. — 

JAKÓB. Wartoby, tak mi Panie Boże dopomóż, dla 
zachęty rozdać naszym po szklance wódki. — 

^lĄŻ. Jeśli potrzeba, każ otworzyć nawet piwnice na- 
szych Hrabiów i Książąt. — 

[Jakób wychodzi. — Mąt wchodzi kilkoma schodami 
wytej\ pod sam sztandar, na płaski taras) 
Całym wzrokiem oczu moich, całą nienawiścią serca 
obejmuję was, wrogi. — Teraz już nie marnym głosem, 
mdłćm natchnieniem będę walczył z wami, ale żela- 
zem i ludźmi, którzy mnie się poddali — 

Jakże tu dobrze być panem, być władzcą — choćby 
z łoża śmierci spoglądać na cudze wole skupione 
naokoło siebie i na was, przeciwników moich, zanu- 
rzonych w przepaści, krzyczących z jej głębi ku mnie, 
jak potępieni wołają ku niebu. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 63 

Dni kilka jeszcze, a może mnie i tych wszystkich 
nędzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie 
będzie — ale bądź co bądź — dni kilka jeszcze pozo- 
st^o — użyję ich roakoszy mćj kwoli — panować 
będę — walczyć będę — żyć będę. — To moja pieśń 
ostatnia! — 

Nad skałami zachodzi słońce w długićj, czarnćj 
trumnie z wyziewów. — Krew promienista zewsząd 
leje się na dolinę. — Znaki wieszcze zgonu mojego, 
pozdrawiam was szczerszćm, otwartszćm sercem, niż 
kiedykolwiek wprzódy witałem obietnice wesela, ułudy, 
miłości. — 

Bo nie podłą pracą, nie podstępenii, nie przemysłem, 
doszedłem końca życzeń moich — ale nagle, zniena- 
cka, tak, jakom marzył zawźdy. 

I teraz tu stoję na pograniczach snu wiecznego. 
Wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze rów- 
nymi byli. — 



Komnata w zaniku oświecona pochodniami — Orcio 
siedzi na łożu — Mąż wchodzi i składa broń. na stole — 

MĄŻ. Sto ludzi zostawić na szańcach — reszta niech 
odpocznie po tak długićj bitwie. — 

GŁOS ZA DRZWIAMI. Tak mi Panie Boże dopomóż! — 

MĄŻ. Zapewne słyszałeś wystrzały, odgłosy naszćj wy- 
cieczki — ale bądź dobrćj myśli, dzićcię moje, nie 
przepadniemy jeszcze ni dzisiaj ni jutro. — 

ORCIO. Słyszałem, ale to nie tknęło mi serca — huk 
przeleciał i niema go więcćj — co innego w dreszcz 
mnie wprawia, Ojcze. — 

MĄŻ. Lękałeś się o mnie. — 

ORCIO. Nie — bo wiem, że twoja godzina nie nadeszła 
jeszcze. 

MĄŻ. Sami jesteśmy — ciężar spadł mi z duszy na 
dzisiaj — bo tam w dolinie leżą ciała pobitych wro- 
gów. — Opowiedz mi wszystkie myśli twoje — będę 
ich słuchał, jak dawnićj w domu naszym. — 

ORCIO. Za mną, za mną, Ojcze — tam straszny sąd 



64 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

CO noc się powtarza. — (idzie ku drzwiom skrytym 
zv murze i otwiera je) 

MĄŻ. Gdzie idziesz? — Kto ci pokazał to przejście? — 
tam lochy wiecznie ciemne, tam gniją dawnych ofiar 
kości. — 

ORCIO. Gdzie oko twoje zwyczajne słońca nie do wi- 
dzi — tam duch mój stąpać umie. — Ciemności, idźcie 
do ciemności. — (zstępuje) 



Lochy podziemne — kraty żelazne, kajdany, narzędzia 
do tortur połamane, letące na zielni — Mąż z pocho- 
dnią ti stóp głazu, na którym Orcio stoi — 

MĄŻ. Zejdź, błagam cię, zejdź do mnie. — 

ORCIO. Czy nie słyszysz ich głosów, czy nie widzisz 
ich kształtów? — 

ISIĄŻ. Milczenie grobów — a światło pochodni na kilka 
stóp tylko rozświeca przed nami. 

ORCIO. Coraz już bliżej — coraz już widniej — idą 
z pod ciasnych sklepień jeden po drugim i tam za- 
siadają w głębi. 

MĄŻ. W szaleństwie twojćm potępienie moje — sza- 
lejesz, dzićcię, i siły moje niszczysz, kiedy mi ich tyle 
potrzeba. — 

ORCIO. Widzę duchem blade ich postacie, poważne, 
kupiące się na sąd straszny — Oskarżony już nad- 
chodzi i jako^ mgła płynie. — 

CHÓR GŁOSÓW. Siłą nam daną — za męki nasze, 
my niegdyś przykuci, smagani, dręczeni, żelazem rwani, 
trucizną pojeni, przywaleni cegłami i żwirem, dręczmy 
i sądźmy, sądźmy i potępiajmy — a kary Szatan się 
podejmie. — 

MĄŻ. Co widzisz? — 

ORCIO. Oskarżony — oskarżony — ot załamał dłonie. — 

MĄŻ. Kto on jest? — 

ORCIO. Ojcze — Ojcze — 

GŁOS JEDEN. Na tobie się kończy ród przeklęty — 
w tobie ostatnim zebrał wszystkie siły swoje i wszyst- 
kie namiętności swe i całą dumę swoją, by skonać. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 65 

CHÓR GŁOSÓW. Za to, żeś nie kochał, nic nie czcił, 
prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion 
jesteś — potępion na wieki. — 

MĄŻ. Nic dojrzeć nie mogę, a słyszę z pod ziemi, nad zie- 
mią, po bokach westchnienia i żale, wyroki i groźby. — 

ORCIO. On teraz podniósł głowę jako ty. Ojcze, kiedy 
się gniewasz — i odparł dumnem słowem jako ty. 
Ojcze, kiedy pogardzasz. — 

CHÓR Gł.OSOW. Daremno — daremno — ratunku 
niema dla niego, ni na ziemi, ni w niebie. — 

GŁOS JEDEN. Dni kilka jeszcze chwały ziemskiej, zni- 
komej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady 
twoje — a potem zaginiesz ty i bracia twoi — i po- 
grzeb wasz jest bez dzwonów żałoby — bez łkania 
przyjaciół i krewnych — jako nasz był kiedyś na tej 
samój skale boleści. — 

MĄŻ. Znam ja was, podłe duchy, marne ogniki latające 
wśród ogromów anielskich. — [idzie kilka krokózv 
naprzód) 

ORCIO. Ojcze, nie zapuszczaj się w głąb — na Chry- 
stusa Imię Święte — zaklinam cię, Ojcze. — 

MĄŻ (%vracd). Powiedz, powiedz, kogo widzisz? 

ORCIO. To postać — 

MĄŻ. Czyja? 

ORCIO. To drugi ty jesteś — cały blady — spętany — 
oni teraz męczą ciebie — słyszę jęki twoje. — {pada 
na kolana) Przebacz mi, Ojcze — Matka pośród nocy 
przyszła i kazała {mdleje) ' 

MĄŻ (chzvjfta go zv odjęcia). Tego nie dostawało. — - Ha! 
dziecię własne przywiodło mnie do progu piekła! — 
Maryo! nieubłagany duchu — Boże! i Ty druga Maryo, 
do której modliłem się tyle! — 

Tam poczyna się nieskończoność mąk i ciemności — 
nazad — muszę jeszcze walczyć z ludźmi — potem 
wieczna walka. — [iicieka z sjnem) 

CHÓR GŁOSÓW {zv oddali). Za to, żeś nic nie kochał, 
nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, 
potępion jesteś — potępion na wieki. — 



z. Krasiński, Tom I. 



66 ZYGMUNT KRASII4SKI 

Sala IV zamku Świętej Trójcy — Mąt — kobiety, dzieci y 

kUku starców i Hrabiów klęczących u stóp jego — Ojciec 

Chrzestny stoi w środku sali — Tłum w głębi — zbroje 

zawieszone j gotyckie filary , ozdoby y okna — 

MĄŻ. Nie — przez syna mego — przez żonę niebo- 
szczkę moją, nie — jeszcze raz mówię — nie. — 

GŁOSY KOBIECE. Zlituj się — głód pali wnętrzności 
nasze i dzieci naszych — dniem i nocą strach nas 
pożera. — 

GŁOSY MĘŻCZYZN. Jeszcze pora — słuchaj posła — 
nie odsyłaj posła. — 

OJCIEC CHRZESTNY. Całe życie moje obywatelskiem 
było i nie zważam na twoje wyrzuty, Henryku. — 
Jeślim się podjął urzędu poselskiego, który w tćj 
chwili sprawuję, to że znam wiek mój i cenić umiem 
całą wartość jego — Pankracy jest reprezentantem 
obwatelem, że tak rzekę . . . 

MĄŻ. Precz z oczu moich, stary. — 

{^la stronie do Jakóbd) 
Przyprowadź tu oddział naszych. — 

{Jakób wychodzi — Kobiety powstają i płaczą — męż- 
czyźni się oddalają o kilka kroków) 

BARON. Zgubiłeś nas, Hrabio.— 
DRUGI. Wypowiadamy ci posłuszeństwo. — 
KSIĄŻE. Sami ułożymy z tym zacnym obywatelem wa- 
runki poddania zamku. — 
OJCIEC CHRZESTNY. Wielki mąż, który mnie przy- 
słał, obiecuje wam życie, bylebyście przyłączyli się 
do niego i uznali dążenie wieku. — 
KILKA GŁOSÓW. Uznajemy — uznajemy. — 
MĄŻ. Kiedyście mnie wezwali, przysiągłem zginąć na 
tych murach — dotrzymam, i wy wszyscy zginiecie 
wraz ze mną. — 

Ha! chce się wam żyć jeszcze. — 
Ha! zapytajcie ojców waszych, po co gnębili i pa- 
nowali. — 

{do Hrabiego) 

A ty czemu uciskałeś poddanych? — 



NIE^BOSKA KOMEDY A 67 

(do drugiego) 
A ty czemu przepędziłeś wiek młody na kartach 
i podróżach daleko od Ojczyzny? — 
(do innego) 
Ty się podliłeś wyższym, gardziłeś niższemi. — 

(do jednej z kobiet) 
Dlaczegoźeś dzieci nie wychowała sobie na obroń- 
ców — na rycerzy — terazby ci się zdały na coś — 
aleś kochała żydów, adwokatów — proś ich o życie 
teraz. — 

(staje i wyciąga ramiona) 

Czego się tak śpieszycie do hańby — co was tak 
nęci, by upodlić wasze ostatnie chwile? — naprzód 
raczćj za mną, naprzód, Mości Panowie, tam, gdzie 
kule i bagnety — nie tam, gdzie szubienica i kat mil- 
czący, z powrozem w dłoni na szyje wasze. — 
KILKA GŁOSÓW. Dobrze mówi — na bagnety! — 
INNE GŁOSY. Kawałka chleba już niema. — 
KOBIECE GŁOSY. Dzieci nasze, dzieci wasze. — 
WIELE GŁOSÓW. Poddać się trzeba — układy — 

układy! — 
OJCIEC CHRZESTNY. Obiecuję wam całość, że tak 

rzekę, nietykalność osób i ciał waszych — 
MĄŻ (przyblita się do Ojca chrzestnego i chwyta go 
za piersi). Święta osobo Posła, idz skryć siwą głowę, 
pod namioty przechrztów i szewców, bym ją krwią 
twoją własną nie zmazał. — 

(wchodzi oddział zbrojnych z Jakóbeni) 

Na cel mi wziąść to czoło zorane zmarszczkami 
marnćj nauki — na cel tę czapkę wolności, drżącą 
od tchnienia słów moich, na tej głowie bez mózgu. — 

(Ojciec chrzestny się wymyka) 

WSZYSCY (razem). Związać go — wydać Pankracemu. — 
MĄŻ. Chwila jeszcze, Mości Panowie. — 

(Chodzi od jednego żołnierza do drugiego) 
Z tobą, zda mi się, wdzierałem się na góry za dzikim 
zwierzem — pamiętasz, wyrwałem cię z przejjaści. — 

5* 



68 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

(do innych) 
Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju — Hieroni- 
mie, Krzysztofie, byliście ze mną na Czarnćm morzu. — 

{do innych) 
Wam odbudowałem chaty zgorzałe. — 

(do innych) 

Wyście uciekli do mnie od złego pana — a teraz 

mówcie — pójdziecie za mną, czy zostawicie mnie 

samego, z śmiechem na ustach, żem wpośród tylu 

ludzi jednego człowieka nie znalazł? — 

WSZYSCY. Niech żyje Hr. Henryk — niech żyje! — 

MĄŻ. Rozdać im, co zostało wędliny i wódki — a po- 

tćm na mury. — 
WSZYSCY ŻOŁNIERZE. Wódki — mięsa — a potem 

na mury. — 
I\IĄŻ. Idź z niemi, a za godzinę bądź gotów do walki. — 
JAKÓB. Tak mi Panie Boże dopomóż. — 
GŁOSY KOBIECE. Przeklinamy cię za niewiniątka 

nasze. — 
INNE GŁOSY. Za ojców naszych. — 
INNE GŁOSY. Za żony nasze. — 
MĄŻ. A ja was za podłość waszą. — 



Okopy Siińątej Trójcy — Trupy naokoło — działa potrza- 
skane — broń łeżąca na ziemi — Tu i owdzie biegną, 
żołnierze — Mąż oparty o szaniec^ Jakób przy nim — 

MĄŻ (szablę cłtow aj ąc do pochwy). Niema rozkoszy, jak 
grać w niebezpieczeństwo i wygrywać zawżdy, a kiedy 
nadejdzie przegrać — to raz jeden tylko. - 

JAKÓB. Ostatniemi naszemi nabojami skropieni odstą- 
pili, ale tam w dole się zgromadzą i niedługo wrócą 
do szturmu — darmo, nikt losu przeznaczonego nie 
uszedł, od kiedy świat światem. — 

]MĄŻ. Niema już więcćj kartaczy? 

JAKÓB. Ani kul, ani lotek, ani śrutu — wszystko się 
przebiera nareszcie. — 



NIE-BOSKA KOMEDYA 69 

MĄŻ. A więc syna mi przyprowadź, bym go raz jeszcze 
uściskał — 

(yakób odchodzi) 

Dym bitwy zamglił oczy moje — zda mi się, jakby 
dolina wzdymała się i opadała nazad — skały w sto 
kątów łamią się i krzyżują — dziwnym szykiem także 
ciągną myśli moje. — (siada na murze) 

Człowiekiem być nie warto — Aniołem nie warto. — 
Pierwszy z Archaniołów po kilku wiekach, tak jak my 
po kilku latach bytu, uczuł nudę w sercu swojćm 
i zapragnął potężniejszych sił. — Trza być Bogiem lub 
nicością. — 

[Jakób przychodzi z Orciem) 

Weź kilku naszych, obejdź sale zamkowe i pędź do 
murów wszystkich, co spotkasz. — 

JAKÓB. Bankierów, i Hrabiów, i Książąt. — [odchodzi). 

MĄŻ. Chodź synu — połóż tu rękę swoją na ^ dłoni 
mojćj — czołem ust moich się dotknij — czoło matki 
twojćj niegdyś było takićj samej bieli i miękkości. — 

ORCIO. Słyszałem głos jej dzisiaj, nim zerwali się męże 
twoi do broni — słowa jej płynęły tak lekko, jak wonie, 
i mówiła: — »Dziś wieczorem zasiądziesz przy mnie.« — 

MĄŻ. Czy wspomniała choćby imię moje? — 

ORCIO. Mówiła: — >Dziś wieczorem czekam na syna 
mego.« — 

MĄZ {na stronie). U końca drogi czyż opadnie mnie 
siła? — Nie daj tego. Boże! — Za jedną chwilę odwagi 
masz mnie więźniem twoim przez wieczność całą. — 
(/rlośnó) 

O synu, przebacz, żem ci dał życic — rozstajemy 
się — czy wiesz, na jak długo? 

ORCIO. Weź mnie i nie puszczaj — nie puszczaj — 
ja cię pociągnę za sobą. — 

MĄŻ. Różne drogi nasze — ty zapomnisz o mnie wśród 
chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z góry — 
O Jerzy — Jerzy — O synu mój! — 

ORCIO. Co za krzyki — drżę cały — coraz groźnićj — 
coraz bliżćj — r huk dział i strzelb się rozlega — go- 
dzina ostatnia, przepowiedziana, ciągnie ku nam. — 



70 ZYGBfUNT KRASIŃSKI 

MĄŻ. Spieszaj, spieszaj, Jakóbie. — 
{Orszak Hrabiów i Książąt przechodzi przez dolny dzie- 
dziniec — Jakób z kołnierzami idzie za nim) 

GŁOS JEDEN. Daliście odłamki broni i bić się każecie. — 

Gł.OS DRUGI. Henryku, ulituj się. — 

TRZECI. Nie gnaj nas słabych, zgłodniałych, ku mu- 
rom. — 

INNE GŁOSY. Gdzie nas pędzą — gdzie? 

MĄŻ {do nich). Na śmierć. — {do syna) Tym uściskiem 
chciałbym się z tobą połączyć na wieki — ale trza mi 
w inszą stronę. — 

{Orcio pada trafiony kulc^ 

GŁOS W GÓRZE. Do mnie, do mnie, duchu czysty — 

do mnie, synu mój! — 
MĄŻ. Hćj! do mnie, ludzie moi! {dobywa szabli i przy- 
kłada do ust leżącego) Klinga szklanna jak wprzódy — 
oddech i życie uleciały razem. — 

Hćj! tu — naprzód — już się wdarli na długość 
szabli mojćj — nazad, w przepaść, syny wolności! — 
{Zamieszanie i bitwa) 



Inna strona okopów — słychać odgłosy walki — Jakób 
rozciągnięty na murze — Maż nadbiega^ krwią oblany — 

MĄŻ. Cóż ci jest, mój wierny, mój stary? — 
JAKÓB. Niech ci czart odpłaci w piekle upór twój 
i męki moje. — Tak mi Panie Boże dopomóż. — {ufniera) 
MĄŻ {rzucając pałasz). Nie potrzebnyś mi dłużćj — wy- 
ginęli moi, a tamci klęcząc wyciągają ramiona ku zwy- 
cięzcom i bełkoczą o miłosierdzie! — {spoziera naokoło) 
Nie nadchodzą jeszcze w tę stronę — jeszcze czas — 
odpocznijmy chwilę. — Ha! już się wdarli na wieżę 
północną — ludzie nowi się wdarli na wieżę północną — 
i patrzą, czy gdzie nie odkryją Hrabiego Henryka. — 
Jestem tu — jestem — ale wy mnie sądzić nie bę- 
dziecie. — Ja się już wybrałem w drogę — ja stąpam 
ku sądowi lioga. — {Staje na odłamku baszty wiszą- 
cym nad samą przepaścią) 



' NK-BOSKA KOMEDYA ^ I 

Widzę ją całą czarną, obszarami ciemności płynącą 
do mnie, wieczność moją, bez brzegów, bez wy sep, 
bez końca, a pośrodku jćj Bóg, jak słońce, co się wie- 
cznie pali — wiecznie jaśnieje — a nic nie oświeca. — 
{krokiem dalej się posuwa) 

Biegną, zobaczyli mnie — Jezus, Marya! — Poezyo, 
bądi mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki. — Ra- 
miona, idźcie i przerzynajcie te wały. — {skacze w prze- 
paść) 

* * * 

Dziedziniec zamkowy — Pankracy — Leonard — Bian- 
chetti na czele tłumów — przed nierni przechodzą Ifra- 
biowicy Książęta, z tonami i dziećmi, w łańcuchach — 

PANKRACY. Twoje imie.> 

HRABIA. Krzysztof na Yolsagunie. — 

PANKRACY. Ostatni raz go wymówiłeś — a twoje? 

KSIĄŻĘ. Władysław, Pan Czarnolasu. — 

PANKRACY. Ostatni raz go wymówiłeś — a twoje? 

BARON. Aleksander z Godalberg. — 

PANKRACY. Wymazane z pośród żyjących — idi. — 

BIANCHETTI {do Leonarda). Dwa miesiące nas trzy- 
mali, a nędzny rzęd armat i ladajakie parapety. — 

LEONARD. Czy dużo ich tam jeszcze? — 

PANKRACY. Oddaję ci wszystkich — niech ich krew 
płynie dla przykładu świata — a kto z was mi powie, 
gdzie Henryk, temu daruję życie. — 

RÓŻNE GŁOSY. Zniknął przy samym końcu. — 

OJCIEC CHRZESTNY. Staję teraz jako pośrednik mię- 
dzy tobą a niewolnikami twojemi — temi przezacnego 
rodu obywatelami, którzy, wielki człowiecze, klucze 
zamku S. Trójcy złożyli w ręce twoje. — 

PANKRACY. Pośredników nie znam tam, gdzie zwycię- 
żyłem siłą własną. — Sam dopilnujesz ich śmierci. — 

OJCIEC CHRZESTNY. Całe życie moje obywatelskićm 
było, czego są dowody niemałe, a jeślim się połączył 
z wami, to nie na to, bym własnych braci szlachtę . . . 

PANKRACY. Wziąść starego Doktrynera — precz, w je- 
dną drogę z niemi. ^ 
{Żołnierze- otaczają Ojca Chrzestnego i niezoolnikózc) 



72 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Gdzie Henryk ? czy kto z was nie widział go żywym 
lub umarłym? — Wór pełny złota za Henryka — choćby 
za trupa jego. — 

(oddział zbrojnych schodzi z murów) 

A wy nie widzieliście Henryka? 

NACZELNIK ODDZIAŁU. Obywatelu Wodzuf udałem 
się za rozkazem Generała Bianchetti ku stronie zachod- 
niej szańców, zaraz na początku wejścia naszego do 
fortecy i na trzecim zakręcie bastyonu ujrzałem czło- 
wieka rannego i stojącego bez broni przy ciele dru- 
giego — kazałem podwoić kroku, by schwytać — ale 
nim zdążyliśmy, ów człowiek zeszedł trochę niźćj, sta- 
nął na głazie chwiejącym się i patrzał chwilę obłą- 
kanym wzrokiem — potem wyciągnął ręce jak pły- 
wacz, który ma dać nurka, i pchnął się z całćj siły 
naprzód — słyszeliśmy wszyscy odgłos ciała, spada- 
jącego po urwiskach — a oto szabla znaleziona kilka 
kroków dalćj. — 

PANKRACY {biorąc szablą). Ślady krwi na rękojeści — 
poniźćj herb jego domu. — 

To pałasz Hrabiego Henryka — on jeden z pośród 
was dotrzymał słowa. — Za to chwała jemu, giliotyna 
wam. — 

Generale Bianchetti, zatrudnij się zburzeniem wa- 
rowni i dopełnieniem wyroku. — 

Leonardzie! — {wstępuje na basztą z Leonardem) 

LEONARD. Po tylu nocach bezsennych powinien- 
byś odpocząć. Mistrzu — znać strudzenie na rysach 
twoich. — 

PANKRACY. Nie czas mi jeszcze zasnąć, dzićcię, bo 
dopiero połowa pracy dojdzie końca swojego z ich 
ostatniem westchnieniem. — Patrz na te obszary — na 
te ogromy, które stoją w poprzek między mną a myślą 
moją — trza zaludnić te puszcze — przedrąźyć te 
skały — połączyć te jeziora — wydzielić grunt każ- 
demu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na 
tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży. — Ina- 
czćj dzieło zniszczenia odkupionym nie jest. — 

LEONARD. Bóg Wolności sił nam podda. — 



NIR-BOSKA KOMEDY A 73 

PANKRACY. Co mówisz o Bogu — ślizko tu od krwi 
ludzkićj. — Czyjaź to krew? — za nami dziedzińce 
zamkowe — sami jesteśmy, a zda mi się, jakoby tu był 
ktoś trzeci. — 

LEONARD. Chyba to ciało przebite. — 

PANKRACY. Ciało jego powiernika — ciało martwe — 
ale tu duch czyjś panuje — a ta czapka — ten sam 
herb na nićj — dalćj, patrz, kamień wystający nad 
przepaścią — na tćm miejscu serce jego pękło. — 

LEONARD. Bledniesz, Mistrzu. — 

PANKRACY. Czy widzisz tam wysoko — wysoko r — 

LEONARD. Nad ostrym szczytem widzę chmurę pochyłą, 
na którćj dogasają promienie słońca. — 

PANKRACY. Znak straszny pali się na nićj. — 

LEONARD. Chyba cię myli wzrok. — 

PANKRACY. Milion ludu słuchało mnie przed chwilą — 
gdzie jest lud mój? — 

LEONARD. Słyszysz ich okrzyki — wołają ciebie — 
czekają na ciebie. — 

PANKRACY. Plotły kobiety i dzieci, że się tak zjawić 
ma, lecz dopiero w ostatni dzień. — 

LEONARD. Kto? — 

PANKRACY. Jak słup śnieżnej jasności stoi ponad 
przepaściami — oburącz wspart na krzyżu, jak na 
szabli Mściciel. — Ze splecionych piorunów korona 
cierniowa. — 

LEONARD. Co się z Tobą dzieje? co Tobie jest? — 

PANKRACY. Od błyskawicy tego wzroku chyba mrze, 
kto żyw. — 

I-EONARD. Coraz to bardzićj rumieniec zbiega ci 
z twarzy — chodźmy stąd — chodźmy — czy słyszysz 
mnie? — 

PANKRACY. Połóż mi dłonie na oczach — zadław mi 
pięściami źrenice — oddziel mnie od tego spojrzenia, 
co mnie rozkłada w proch. — 

LEONARD. Czy dobrze tak? — 

PANKRACY. Nędzne ręce twe — jak u Ducha, bez 
kości i mięsa — przejrzyste jak woda — przejrzy- 
ste jak szkło — przejrzyste jak powietrze. — Widzę 
wciąż! — 



74 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

LEONARD. Oprzyj się na mnie. — 
PANKRACY. Daj mi choć odrobinę ciemności! — 
LEONARD. O Mistrzu mój! — 
PANKRACY. Ciemności — ciemności! — 
LEONARD. Hćj! obywatele — hćj! bracia — Demo- 
kraty, na pomoc! — Hćj! ratunku — pomocy — 
ratunku! — 
PANKRACY. Galilaee, vicisti! [Stacza się zv odjęcia 
Leonarda i kona) 



IRYDION. 



Et ciincta terrarum snbacta. — 

Lucanus. 

Aestuat ingens 

Uno in corde pudor mixtoque insania luctu 
Et Furiis agitatus amor et conscia virtus. 

Aeneidos, Lib. X. 



POŚWIĘCONE MARYI 

NA PAMIĄTKĘ DNI 
JEDYNYCH I ZBIEGŁYCH. 



Tak, g?os znajomy wróci do niej 
po latach wielu. ^ 



WSTĘP. 

Już się ma pod koniec starożytnemu światu — wszystko, 
co w nim żyło, psuje się, rozprzęga i szaleje — Bogi 
i ludzie szaleją. 

A jako Jowisz, pan na niebie, tak Rzym, pan na ziemi, 
kona i szaleje. — Fatum jedno spokojne, niewzruszone, 
rozum nieubłagany świata, patrzy z wysoka na wiry 
ziemi i nieba. 

Wśród zamętu wznoszę pieśń, która mi gwałtem 
z piersi się dobywa. — Niechaj duch zniszczenia ku 
pomocy mi będzie — niech moje natchnienie kręci się 
i toczy się, rozlega na wsze strony jako piorun burzy, 
która grzmi teraz nad wiekami przeszłości i wszelkie 
życie strąca do otchłani — a potem niech umiera jako 
ów po dokonaniu dzieła. — Tam nowy świt na wscho- 
dzie! Ale mnie już nic do niego. 

Gdzie postacie, które tak dumnie i wzniosie kro- 
czyły dawniej po twoich siedmiu wzgórzach, o Rzymie? — 
Gdzie patrycyusze twoi z nożem ofiarnym i włócznią 
w ręku, z sercem pełnem tajemnic, z chmurą zgrozy 
na czole, ojcowie rodzin, ciemiężcy plebejanów, okró- 
ciciele Włoch i Kartagi? Gdzie Westalka, wstępująca 
w milczeniu z ogniem świętym na schody Kapitolu? 

Gdzie mówce twoi, panowie dusz tysiąców, stojący 
ponad falami ludu, gwarem poszeptów obwiani i bu- 
rzą poklasków ? — Gdzie żołnierze Legionów bezsenni, 
ogromni, z twarzą spiekła od słońca, ochładzaną zno- 
jem, rozjaśnianą połyskami mieczów ? — Wszyscy zni- 
knęli jedni po drugich — przeszłość ich zagarnęła i jak 
matka tuli do łona. — Nikt ich nie wydrze przeszłości! 



80 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Miasto nich podnoszą się nieznane dotąd kształty, 
ni piękne jak pół-Bogi, ni silne jak olbrzymy Tytań- 
skich czasów, ale dziwaczne, migające złotem, z wian- 
kami na czole, z puharami w dłoni, a wśród kwiecia 
sztylety, a wśród biesiad trucizny, a w ich tańcach 
konwulsyjne podrzuty — niby to życie bez granic 
wśród pieśni i jęków, ryku Hyjen i nawoływań gladya- 
torów. Śmiech z takiej wiosny umajonej krwią i wo- 
niami spiekły eh kadzideł! — Śmiech z takiego życia! — 
Ono przejściem tylko, ono nic nie utworzy, nic nie zo- 
stawi po sobie, prócz krzyków kilku i sławy marnego 
skonania! 

Motłoch i Cezar — oto jest Rzym cały! — 

Izydo, matko wiadomości i milczenia, stopy twoje 
zbryzgane pianą morza, okryte pyłem długiej podróży, 
obca mowa brzmi na około ciebie — i stoisz na fo- 
rum romanum i dotąd się rozpatrzeć nie możesz, kędy 
sama jesteś, kędy brzegi Nilu. 

Z pagórków Armenii, z nizin Chaldei, Mitra też, pan 
młodości i śmierci, ciągnie ku Rzymowi i już stanął 
w lochach Kapitolu i nożem ofiarnym potrząsa wśród 
głuchej nocy nad trupami ofiar. 

W portykach Greckich, w słodkim cieniu koryn- 
ckich filarów, barbarzyńskim chodem stąpa syn pół- 
nocy — stanie czasami i na toporze wsparty szuka 
błękitncmi oczyma, czy gdzie nie spotka Odyna, Boga 
ludów swoich. 

Odyn Cymbrycki dotąd się nie zjawił — żal mu 
borów sośnianych i śnieżnej pościeli i szarego nieba 
i chórów Walhalli. — Ale chwil kilka jeszcze — i on 
puści się na pielgrzymkę do Rzymu! 

Naprzód, Bogi i ludzie! — Drogi wasze się pokrzy- 
żują od wschodu na zachód, od północy na południe. — 
Miejsca dla was nie będzie. — Idźcie więc i kołujcie, 
błądźcie i wracajcie potćm. 

Tak zwykle przed śmiercią bywa. 

Naprzód, Bogi i ludzie! — szalejcie do woli — ostatni 
to szał, ostatnia to gonitwa wasza — a Fatum z was 
się urąga, krzyż godłem swoim wzięło i wy wszyscy 
wcześniej czy później padniecie przed krzyżem. 



IRYDION Si 

Z tego świata, co się zżyma i kona, wycisnę myśl 
jedną jeszcze — w niej będzie miłość moja, choć ona 
jest córą szaleństwa i zwiastunką zguby! 

Naprzód w szał, naprzód w tan, Bogi i ludzie, w około 
myśli mojej — bądźcie muzyką, co przyśpiewuje jej ma- 
rzeniom — burzą, pośród której ona się przedziera, 
jak błyskawica — bo imię Jej nadam, postać nadam, 
i choć poczęta w Rzymie, dzień, w którym Rzym zginie, 
nie będzie Jej ostatnim. — Ona trwa, dopóki ziemia 
i ziemskie narody — ale za to w niebie dla niej miej- 
sca niemasz! — 



Gdzież jesteś, synu zemsty? — w jakiej ziemi leżą 
zwłoki twoje? — Duch twój pomiędzy jakiemi du- 
chami? — 

Ze świata gruzów wywołałem cienie umarłych — 
w nocy na forum stanął senat przedemną — schylone 
widma, obarczone pamięcią podłości — i między niemi 
nie było ciebie! 

Gladyator powstał z lochów cyrku i szedł na czele 
swoich przy świetle księżyca — przebici wszyscy — 
usta sine powtarzały w śnie śmierci: Morituri te salu- 
łanł, Caesar — ale pomiędzy niemi nie odkryłem 
ciebie. — 

Na Palatynie, na wzgórzu ruin i kwiatów, panów 
świata dla mnie wzruszyły się prochy — płynęli prze- 
demną — dyadema krwią zlutowane trzymało się ich 
czoła — każdy na czole niżej miał znak potępienia — 
purpura na ich barkach powiewała, a z za niej świeciły 
gwiazdy przez otwory wydarte sztyletami zabójców — 
ale i tam nie ujrzałem ciebie. 

Męczenników Chrystusa słyszałem śpiewy i modły, — 
Dźwięki te wzlatywały z katakómb i szły prosto ku niebu — 
był tam głos jeden niewieści, smutniejszy, piękniejszy 
nad inne — znany tobie kiedyś, ale teraz sam jeden 
nie związany z twoim. 

Gdzież jesteś, synu zemsty, synu pieśni mojej! Już czas 
zmartwychwstać, by deptać po zwłokach olbrzyma — 
pamiętasz? — przysiągłeś. — Wyrzekłeś się nadziei, wiary, 

z. Krasiński, tom I. 6 



8ź ZYGMUNT KRASiKSKI 

miłości, by raz tylko, raz jeden spojrzeć, a potem za- 
nurzyć się tam, gdzie miliony 

Godzina dobija — bo kędy miasto wieczne pano- 
wało, dziś grób szeroki, rozwarty, napełniony kośćmi 
i gruzem, opleciony pelzającem i bluszczem i ludem. — 
Powstań — chodź — wzywam cię — Ja i straszniejsza 
potęga jeszcze, od której cię wybawić nie zdołam, ale 
imię twoje oderwę od ciała twego i ono na zagubę nie 
pójdzie wraz z tobą! 

Zdała odemnie! — nie dla was te dzikie manowce — 
w Kampanii rzymskiej zostańcie u stóp Appeninów, to- 
warzysze moi. — Ja pójdę, ja go raz jeszcze chcę ujrzeć 
przed zgonem, przed śmiercią na wieki! 

W tej jaskini leżącej wśród mroków przepaści, on 
na marmurowem łożu rozciągnięty, bez oddechu, bez 
sennych poruszeń, bez żadnego marzenia, czeka na prze- 
budzenie — obiecane — straszne i na dzień sądu, bliższy 
dla niego, niż dla reszty świata! 

Starożytne próchna świecą na około, jak oczy sfin- 
ksów — wąż z łuską promienistą spi od wieków przy 
stopach Jego — rysy zasępione, spalone gorączką, sen 
tak długi chłodu po nich rozlać nie potrafił. 

Kształty jego ciała podobne do kształtów greckiego 
posągu i takich już dzisiaj niema na tej ziemi — nogi 
białe, jak marmur paryjski, w czarnych koturnach, zło- 
żone na czarnej pościeli. — Stąd i zowąd, pod niemi, 
nad niemi, mchy i bluszcze się wiją. 

Tunika biała na piersiach spoczywa — odłamek 
lampy w dłoni i miecz rdzą stoczony u boku spoczywa t— 
a druga ręka opuszczona, martwa i palce jej skurczone, 
jak gdyby zasnął w rozpaczy. 

On cały zawieszony leży między snem a śmiercią — 
między ostatnią myślą, którą pomyślał przed wiekami, 
a tą, która niedługo w nim się obudzi, między potę- 
pieniem życia całego a potępieniem wieczności! 

Nim powstaniesz, opowiem twe dzieje. 



W Chersonezie Cymbrów, w ziemi srebrnej poto- 
ków, Ojciec twój niegdyś stąpał brat za brat z królami 



IRYDION 83 

morza, choć przybył z odległych stron, choć cudzą 
miał grecką mowę i twarz greckiego pół-Boga. 

Ale polubiły go niewiasty i męże, bo powieściami 
długie słodził noce, a we dnie pierwszy był do walki 
biesiady. — Manowce szarego oceanu bitą drogą mu 
były — w połysku gwiazd niebieskich wyczytywał po- 
gody i burze — najcięższą włócznią przerzucał najwy- 
ższe maszty i za wichrami goniąc spokojne miał czoło. 

Na lądzie róg jego dzwonił po dolinach i skałach — 
Niedźwiedź nigdy mu się nie potrafił odjąć — a kiedy 
wrócił z łowów lub rozbicia, kładł się na mech, na pa- 
procie, i spełniając gęste puhary opowiadał gonitwy, 
zapasy, rozboje — na dalekich wodach dom Jego na- 
bijany kością słoniową i złotem — sługi, niewolniki, 
stojąc na progu pod lasem filarów, patrzą na morze, 
zasiane wyspami błyszczącemi jak gwiazdy i wyzierają 
Jego powrotu — ale on się nie śpieszy, bo polubił 
dźwięk trąb konchowych i śpiew kapłanek Odyna — 
bo młodość swoją puścił na błędy i zmienne losy, by 
później dokonać wielkiego zamiaru — i puhar podnosi 
do ust, i pije zdrowie Króla mężów, starego Sigurda. — 

»Grimhildo, córo Sigurda, lud mój od wieków nosi 
kajdany i jęczy — wraz z ludem moim sto innych 
ludów po wszystkich brzegach mórz południowych 
usiadło na żwirze i płacze. 

>Żeby ich wyzwolić, trza mi twojej piersi natchnio- 
nej! Ja sam rodem jestem niewolnik, ale duchem mści- 
ciel — wrogi moje silne jak tytany — żeby ich pod- 
kopać i obalić, trza mi twojćj piersi natchnionej! — 
Dziewico poświęcona Odynowi, ty wejdziesz w progi 
moje, ty będziesz towarzyszką moich trudów, i dzieci 
nasze kończyć będą dzieło moje — a ono się prze- 
ciągnie w późne wieki wieków!* 

Tu ojciec twój umilkł i stopniami ogarniał ją po- 
tęgą wzroku i milczenia swego — ona stojąc na skale, 
spoziera na szarą nieskończoność morza, z rozpuszczo- 
nym włosem, z zamglonemi oczyma, bezsilna, szalona 
miłością. — Już Odyna pawęź jej nie zasłoni, porzuci 
stopy ołtarza i pójdzie z obcym na dalekie brzegi. 

>Hermesie, dawniej wojowniki nasze nie śmieli spój- 

6* 



84 ZYGMUNT KRASII^SKI 

rzeć na czoło moje. — Tyś się zjawił jak bohatyr zstę- 
pujący z Walhalli, tyś rzekł >Grimhildo« i patrz, ja 
muszą być niewolnicą twoją«. — 

»Nie znam ojczyzny twojej, wrogów twoich nie znam, 
kraj, do którego mnie ciągniesz, nigdy we śnie nawet 
nie ukazał się przedemną, a pójdę, pójdę nieszczę- 
śliwa — zhańbiona pośród dziewic — przeklęta gniewem 
Ody na — tylko pozwól raz jeszcze mi zasiąść na świętym 
głazie i odśpiewać pieśń ostatnią!* 



Amfiloch Hermes szedł za dziewicą na pokładach 
mchu, na warstwach granitu, przez święte bory szro- 
nem obwisłe, wśród ryku wodospadów — sosny tłu- 
mem cisnęły się wszędzie; z ich tłumu czasem szkielet 
dębu się wydostanie uwieńczon jemiołą. — Wyżej niebo 
gorzkie, ołowiane — po bokach tysiąc manowców krąży 
i woła za sobą na puszczę — ale Dziewica zna ścieżki 
wiodące do Boga, z którym idzie żegnać się na wieki. 

Wodzowie hord, panowie gruntów, królowie morza, 
majtki ich i towarzysze stoją w półkolu przed posągiem 
Ody na i czekają na kapłankę. — Jeden tylko Sigurd 
z pokolenia Bogów, Król wszystkich, usiadł na pniu 
ściętej sosny i ogromną dłonią zakrył czoło — pierś 
jego nadyma się pod pancerzem z łusk rybich — ale 
milczy i wszyscy za nim milczą — słychać tylko szum 
morza bijącego o skały za borem. 

Grimhilda przeszła pośród nich z oczyma wlepio- 
nemi w posąg Odyna, ku któremu stąpała w groźnej 
powadze. — A cudzoziemiec pozostał z tyłu, wśród 
onszaku swoich, z założonemi rękoma na korynckiej 
zbroi, oparty o drzewo. 

Pod występującem sklepieniem jaskini, na głazie 
tajemnicami zapisanem , usiadła i zdała się marzyć. — 
Bóg północnych plemion stoi nad nią, broda jego 
i włosy skrzepłe lodem, przyprószone śniegiem, oczy 
szklanne, rażące, w olbrzymiej dłoni maczuga krwią 
ofiar zbroczona, a w piersi głęboka rana, którą zadał 
sobie, kiedy dopełniwszy ziemskiego wcielenia zażądał 
wrócić do biesiad Walhalli. 



IRYDION 85 

Sen jej trwał długo i teraz powoli z niego się budzi, 
zwolna podnosi ramiona, mówi jeszcze tłumionym gło- 
sem: >Znam cię, panie, wśród bohatyrów twoich — 
Duch twój czarnym strumieniem zbliża się do łona 
mego — huczy w około mnie jak potok, co rozrywa 
głazy — Ja tam, gdzie wiry twoje — Ja tam, gdzie 
wszechmocność gniewu twego — siła twoja moją — 
słuchajcie mnie wszyscy*. 

Odrzuciła nagle powieki z po nad pałających zrze- 
nic — ręce wywarła ku tłumowi i ręce jej drżały, jak 
w chwili konania — w głosie jej były dźwięki zarwane 
z mowy bohatyrów, co wstąpili na chmury i teraz 
wśród burzy przelatując wołają na dzieci swoje: 

>Po co biegniecie dniem i nocą, bracia moi? — -Syny 
ludu mego, kto was pędzi z t^łur — Kto wam kazał 
porzucić ziemię srebrną potoków? 

» Olbrzymy przykute podnieśli się z śniegów, na 
których leżeć mają aż do końca świata, podnieśli się 
na pół i, bijąc łańcuchami o szczyty z lodu, w nozdrza 
chwytają zapach krwi z oddali. — 

>Czy słyszycie, jak młot Thora wpył druzgoce hełmy 
i puklerze, czaszki i piersi ludzkie? — Śmiech karłów 
rozlega się w przestrzeni — włócznia Horgiebrudy za- 
wieszona nad ziemią całą! 

»Kto wam podoła, o potomki moje? — Coraz dalej 
pędzicie ku miastu wielkiemu — Tam czeka na was 
biesiada — puhary pienią się pełne krwi nieprzyja- 
ciół — Każdemu z was przygotowane jest miejsce — 
Zasiądźcie w chwale, syny moje!« 

Głos jej upadł nagle i w szmer się zamienił — oczy 
szukają czegoś w świecie widzeń, który się przed nią 
roztacza — usta wysilają się na słowo jakieś. — To 
słowo powstaje, rośnie w głębinach jej duszy, jak wąż 
okrąża jej serce i jak wąż ucieka, kryje się znowu — 
ona darmo za niem goni, cała blada, nieszczę- 
śliwa, mdlejąca. — Jeszcze chwila — może go wyrwie 
z łona, bo wzrok jej płonie, twarz nowym zajaśniała 
szałem : 

»Miasto, miasto na siedmiu wzgórzach pali się po- 
żarem — kruszce drogie, przejrzyste kamienie, topią 



86 ZYGMUNT KRASIl^SKJ 

się i płyną — Ciała topią się na krew i płyną — Zamek 
wielki i Bóg wielki na nim runął! 

»Na pomoc, Odynie — umrę, jeśli nie wypowiem ta- 
jemnicy twojej — imię jego — kto mi powie imię jego ?« 

1 opadła głowa matki twojej i zawarły się jej usta — 
król dotąd trzyma dłoń na twarzy, ani razu nie spojrzał 
na córkę i wszyscy stoją niewzruszeni, bo nikt nie śmie 
przystąpić do świętego głazu. — 

A więc Bóg twój oniemiał i ty z nim umilkłaś na 
wieki — ponad twojemi ustami cisza grobowa — na 
czole twoim lodowatość śmierci. — Ale ten, który ci 
inną Ojczyznę obiecał, nie opuści ciebie — ruszył się 
z pod cieniów dębu i sam natchniony stąpa ku tobie. — 
Krzyk oburzenia powstał w tłumie, królowie morza 
włóczniami uderzyli w puklerze — siwe Skaldy wy- 
rzekli przekleństwo. — Ale on już przeszedł straszną 
zagrodę, już nachyla się nad Tobą, podaje ci rękę 
i rzecze: 

> Przez imię Roma, imię wrogów moich i twoich, 
wołam cię do życia, powstań Grimhildo« ! . . . I odwrócił 
się i krzyknął trzy razy: Roma — a Dziewica obudzona 
podniosła się, powtórzyła raz jeszcze słowo tajemnicze, 
powtórzyła głosem pożegnania cichym i niewieścim, 
i poszła za cudzoziemcem, jak żona za mężem. — 



Teraz ojciec twój, senny młodzieńcze, stoi na po- 
kładzie i z uśmiechem niedowiarstwa w ocean pełne 
wylewa kielichy na cześć Posseidona, potem ku maj- 
tkom się odwraca i mówi: > Silniej żagle, dzielniej wio- 
sła trzymajcie, a Bóg Trójzęba wnet uśmierzy te fale«. — 

Pod ich stopami drży każda belka, jak ciało nie- 
wiasty — u widnokręgu ciemności warstwami się pokła- 
dły — z ich łona płyną bałwany zbierając się w kłęby, 
to rozpuszczając się w nurty, jak niegdyś wąż Piton, 
nim legł pod strzałami słońca — naprzemian pękają 
tonie i spajają się białemi pianami — naprzemian w szu- 
mie wiatrów głuche oddechy i przeraźliwe jęki. 

Pod dachem wspartym stękaj ącemi słupami usiadł 
Hermes na futrach wywiezionych z Chersonesu Cym- 



ik 



IRYDION 87 

brów i spokojnym głosem tłumaczył dziewicy świat, 
do którego się zbliżała — opisywał jej wyspę o win- 
nicach i gajach w pobliżu wielkiego lądu — on tam 
ma swoich oraczy i kupców, dom i okręty swoje. — 
Tam skarbce jego pełne kosztowności i broni — i ta 
broń zda się kiedyś! bo w tamtych stronach ród ludzki 
nie hasa pod wodzą bohatyrów — ale ujarzmiony, 
hańbę swoją ubiera w złoto, marmury, jedwabie i liże 
stopy miasta wznoszącego się na między-morzu. 

To miasto niegdyś w obliczu świata stało się Bo- 
giem kłamstwa i ucisku — pod jego tchnieniem śmier- 
tełnem brat powstał na braci, syn na ojca, zdrajca na 
ojczyznę, i, jako czas niezużyte, ono pożarło wszystkich 
królów ziemi! Tu pogoda zeszła z czoła ojca twego 
i stał się podobnym do burzy, która statkiem miotała. 

> Hellada moja niegdyś była duszą narodów — pieśni 
jej były paniami świata — Barbarzyńców zuchwałych, 
co przyszli od wschodu, odpędziła szczękiem szabel 
i dźwiękiem strun swoich. 

> Ogień niebieski, wydarty Bogom, jej tylko jednej, 
jej tylko dostał się w udzielę — nieszczęśliwa zaufała 
miastu przeklętemu. — Dzicz z między-morza przypły- 
nęła do jej wysp szczęśliwych, do jej mirtowych nad- 
brzeźów. — Nie zdobyli jej bronią, ale rozdzielili jadem 
pochlebstwa, upoili nektarem obietnic! 

W tej chwili rozejdą się chmury — wiatr je rozpruł 
na zachodzie i kilka gwiazd zamignęło. — Hermes raz 
tylko rzucił okiem i kiedy znów tonęły w wyziewach, 
krzyknął do sternika: >na prawo, całą noc na prawo, 
a o tej samej porze jutro przepłyniem Gadesu cieśni- 
nę!* — I dalej tuląc ją do łona rozpowiada o przodku 
Filopemenie, przedostatnim z ludzi, którzy walczyli 
przeciw miastu podlącemu — po nim raz jeszcze król 
barbarzyniec wyszedł w pole i przegrywał lat trzydzie- 
ście^ aż legł własną ręką przebity — od dnia tego nikt 
już trzeci się nie zdarzył na obronę ziemi! 

Chwilą milczenia, chwilą rozpamiętywania uczcił pa- 
mięć wielkiego Mitrydata, potem wrócił do smutnej 
powieści — ona słucha z niewzruszonemi , pałającemi 
oczyma. — »Grimhildo, Bóg twój dał ci zgadnąć na- 



88 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

tchnieniem to, co sam wydobywałem nieraz pracą 
nienawiści, domysłem nadziei, z nocy przyszłych wie- 
ków — cieszmy się, królewska córo — bo miasto nie- 
prawości po zabiciu wszystkich żyjących i wolnych, 
rozpoczęło teraz samobójstwo swoje! 

»Skarby wyssane z całej ziemi już im wkrótce nie 
wystarczą — ' niedługo oręż z ich rąk się wysunie — 
wśród rzezi i festynów dobijają im ostatnie chwile. — 
O żono moja, śmiej się z tych fal i wichrów, bo my tu 
nie zginiem, my będziem częścią wielkiego zniszczenia « ! 

Po tych słowach głos bohatyra przybrał jeszcze 
bardziej gorzkie i szyderskie dźwięki — wspominał 
o Bogach Hellady, potężnych kiedyś, którym dzisiaj już 
rzadko kto wierzy — wyrocznie ich oniemiały oddawna, 
ale posągi stoją dotąd, bo świat stary odzwyczaić się 
nie może od nałogów młodości — wszystkie Bogi ziemi 
objawiły się w mieście przekleństwa. — Jedne piękne, 
podobne nieśmiertelnym, bo greckiego dłuta — inne 
potworne, wyrosłe na piaskach pustyni, po szczytach 
gór dalekich — ale on wie, że jest tylko Bóg jeden, 
który przed wiekami położył dłonie na wirach chaosu 
i zwyciężył go na wieki. 

»Imie Jego«, zapyta kapłanka Odyna.^ 

> Przeznaczenie* — i poszedł ku sterowi łodzi, bo 
podwajała się burza. 



Czy pamiętasz wyspę Chiarę, na której wzrośliście 
ty i siostra twoja. Boska Elsinoe? — Czy pamiętasz 
wyprawy ojca, kiedy na maszty zarzucał żagle, nie 
trójkątne, greckie, ale barbarzyńskie, podłużne, sam 
w dackim kołpaku, z toporem Cymbrów w dłoni z zatoki 
wymykał się nocą i puszczał na manowce archipelagu ? 

Wszystkie myśli Jugurthy i Mitrydata odżywały 
w jego duszy — ku dzikim plemionom latały nieustan- 
nie chęci jego i prace. — To gdzie błota meockie, 
gdzie pustynie i wiatronogie rumaki, to gdzie Syrty 
w głębiach Afryki i jadem zaprawione strzały, błąkał 
się na przemian szukając nieprzyjaciół nieprzyjacielowi 
swemu — dłonie królów dzikich ściskając, ucząc się 



IRYDION 89 

ich mowy, broń ich zatykając na piersi swojej, sypiąc im 
dary i rozżarzając ich chucie obietnicą rozkoszy i łupów. 

Wtedy matce twojej boleśno schodziły dnie i nocy. 
Ale niewolnik żaden, obcy żaden, nie wyczytał cierpie- 
nia z jej rysów; usta jej nie drżały, kiedy rozkazowała. 

Czasem tylko wziąwszy was oboje za ręce, wiodła 
przez długie portyki w głąb pałacu. Tam, w framudze 
nabijanej mchem i konchami, stał wojownik z głazu. 

Dzikość nieśmiertelna marszczy mu skronie; — 
w ręce trzyma czaszkę zabitego wroga; a u stóp Jego 
bryły lodu wykute z paryjskiego marmuru. 

Przed nim schyla głowę matka twoja i duma nad 
ubiegłą Ojczyzną: >Irydionie mój, Sigurdzie mój, ty 
ziemi srebrnej nie obaczysz nigdy, ni dziada twego, 
króla mężów. — Patrz: — oto Bóg mój święty - na- 
tchnienie moje straszne, to pan Walhalli, niezwalczony 
Odyn«. — I córkę przyciskając do piersi: >Gdzie ojciec, 
Elsinoe, mów, gdzie Hermes tej chwili; — słyszę wia- 
trów szumy i fal żałobne jęki. — Okręt jego pośród 
wód nieskończonych, nachylony, odarty z źaglów, lub 

może na bezbożne wyrzucony brzegi ale nie — on 

zwycięży burze, on odejmie się dzikim, i wróci do nas 
z chwałą pół-Boga«. 

A kiedy róg przybywającego odezwał się od morza, 
kiedy bliżej zagrzmiał wśród gajów cytrynowych, kiedy 
nocną rosą obwisły, spiekły słońcem i dżdżami zczer- 
niony rzucał się Hermes w objęcia żony i oko jego 
czarne, namiętne, blaskiem nadziei pałało — wtedy 
znów bywały dni pogodne i szczęśliwe na Chiarze, za- 
pominała kapłanka o gorzkich przeczuciach, a wy bie- 
gałyście swobodnie, rozkosznie, po trawnikach wśród 
kwiatów, po nadbrzeżach wśród muszli , po salach 
marmurowych wśród trójnogów i kadzideł, odpoczy- 
wając na łonie matki, na ojca kolanach; a on co wieczór 
błogosławiąc wasze głowy do snu pochylone: >Pamię- 
tajcie, powtarzał, nienawidzić Romy. — Dorósłszy, 
niech każden z was ściga Ją przeklęstwem swoim — Ty że- 
lazem i ogniem — Ty natchnieniem i niewiasty zdradą* — 

Czasem też do Chiary prokonsul lub pretor lub 
wyzwoleniec jaki Cezara przybywali w goście — wtedy 



90 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Hermes kazał zastawiać długie łoża i stoły — Lesbijskie 
wino płynęło strugami — brzmiały głosy niewolnic, 
niewolników lutnie, pieśniami starego Homera. — »Ana- 
kreonta, Anakreonta* wołali Rzymianie — wtedy z szy- 
(lerskim uśmiechem ojciec twój skinąwszy na śpiewa- 
ków Rzymianom pełniejsze nalewał kielichy, świeże 
rozdawał wieńce, a kiedy wpadli w szum i żarty, znie- 
nacka mówił o dziejach przeszłości, o chwale państwa, 
wspominał z Kartagą przewalczone boje, wycięte Var- 
rusa Legiony i Hiszpańskie Sertoryusza bunty — i pił 
zdrowie Imperatora, aż puhar pękał w palcach Jego! 



Już zbliża się trzynasta rocznica dnia, w którem ka- 
płanka opuściła Bogów. — Głos jej dziczeje, kiedy woła 
na dzieci swoje — wzrok jej dziczeje, kiedy je tuli do 
łona — wspomina ojca, siostry, wodzów ludu i napół 
przerywane słowo pożegnania z ust jej wypada. — Przed 
jednym Hermesem upokarza się jej obłąkanie. > Czego 
ci nie dostaje, Grymhildo moja, królewska córo?« — 
— »Czy słyszałeś o zemście duchów nieśmiertelnych .> — 
na czas tylko ja byłam twoją — u krańców ziemi leży 
wyspa okuta lodami — góra na niej buchająca płomie- 
niem. — Tam przykuty olbrzym śmierci już ramie wy- 
ciągnął, już nachyla dłoń ku otchłani, by rzucić kłębek 
śnieżny życia mego*. 

Hermes dłoń rozciąga nad jej skroniami. — Cień 
jego rąk, gdyby strumień pokoju, spada na jej czoło, 
wlewa się do duszy. > Patrz na to niebo gorejące, na 
to morze iskier — gdzie chmury twej północy i nie 
użyte Bogi twoje? — gwiazda Amfilocha cię broni — 
ona cię nie wyda złym duchom*. — Ale i Jemu ciężar 
jakiś serce przyciskać zaczyna. 

Jakiż to krzyk uderzył o wnętrzne sklepienia i rozbił 
się aż na filarach portyku? — Spieszą niewolnicy 
w głębie pałacowe do komnaty Pana. — Tam na por- 
firowem łożu rozciągnięta kapłanka, a wódz Grecki stoi 
u wezgłowia z pochyloną głową i depce czarę, na któ- 
rej brzegach ostatnie krople się sączą. — Oni spuścili 
oczy, słuchają, czekają, a kiedy się odwrócił, zadrżeli 



IRYDION 91 

wszyscy — bo pierwszy raz w życiu boleść wyższa nad 
siły rysy mu kaziła — odwrócił się — wskazał, by mu 
syna przyprowadzić i córkę. 

»Grimhildo! teraz Ja twego Pana wyzywam! — Tam, 
gdzie wśród bohatyrów krew pije na najwyższym tronie 
pałacu swego, tam niechaj dojdzie przeklęstwo Amfilocha 
Greka — o żono! nie opuszczaj mnie — daremno — 
daremno — kilka kropel tylko zostało — cały puhar 
trucizny wrze w piersiach twoich, o Grimhildo moja!« 

Podniosła się i bladą była, jak posąg na sarkofagu: 
-Widziałam go po trzykroć w nocy — szedł z Wal- 
halli podobny do czarnego oceanu i wołał na mnie: 
o kapłanko moja*. 

>Nad śpiącym Irydionem, nad śpiącą Elsinoe za- 
wiesił ramiona ciężkim odziane żelazem i groził im 
w potędze swojej — przeklinał ich życie ziemskie, jeśli 
nie pójdę do Niego*. 

>Na czas tylko byłam twoją. — Tam, pod jego sto- 
pami leży nóż ofiarniczy i zasłona czarna, wieniec po- 
grzebny kapłanek. — Ty go złożysz przy mnie, ty mi 
ją rzucisz na skronie po śmierci* — 

I schodzi ku niemu po stopniach z marmuru — 
kibić wyniosła podana naprzód, śnieżne ręce wycią- 
gnięte, drżące, jak gdyby cienie śmierci rozgarnąć 
chciała, a fałdy szaty białej wloką się za jej stopami. — 
Zeszła, na mężu się oparła — on ją opasał ramieniem 
i ku przybytkowi stąpać zaczynają. — On idzie krok 
za krokiem, walczy z nieznaną potęgą, zatrzymał się 
i wzrok cisnął ku niebu, jakim Prometeusz ze skały, 
Laokoon z nadbrzeżów morza wyrzucał Bogom nędzę 
tej ziemi; ale do jęków się nie zniża, milczy i znów 
idzie dalej — Przeznaczenie ich obojga porywa za sobą. 

Wzrok Jej zlał się wtedy ostatni raz na głowę twoją, 
Irydionie — u stóp Odyna żegnała cię imieniem dzia- 
dowskim >Sigurdzie, bądź mi kiedyś postrachem dum- 
nych — Elsinoe, duch mój będzie zawżdy z tobą — 
pamiętajcie o ziemi potoków i o Bogu moim — o dzieci 
moje, ja dla was umieram*. — Usta jej zbielały — sine 
cienie łamią się po twarzy i naprzemian to woła, to 
odpiera was od zatrutego łona. 



92 ZYGMUNT KRASII^SKI 

Nagle myśl Jej porzuci przytomnych i wraca w inne 
strony i czasy. — Tam ojciec duma stary — tam ją 
królowie morza przeklinają — wyciągnęła rękę — umie- 
rając prorokować będzie: » Bracia moi, do boju — na 
siedmiu wzgórzach namioty wasze — na szczycie Ka- 
pitolu biesiada wasza - a tam nizko, w dole, zgrzyta 
i płacze w łańcuchy spętana, zdeptana Roma, Roma, 
Roma« — 

I upadła przed Bogiem swoim. — Amfiloch podniósł 
ją w objęcia — chciała ramieniem obwiązać mu szyję — 
opadło ramie. — Sama na wznak się chyli, włosy jej 
zlewają się na dół coraz niżej i niżej , aż z Jego rąk 
drętwiejących na marmur stoczyło się ciało. — 

Przykląkł i czarną zasłonę, wieniec pogrzebny ka- 
płanek, złożył na Jej czole — potem wstaje w dzikim 
obłąkaniu i woła: > Gdzie topór z Chersonezu Cymbrów, 
niewolnikif* — podali mu go drżące niewolniki — on 
go wziął, ścisnął i zbierając wszystkie siły śmiertelne 
przeciw nieśmiertelnym, stąpa ku posągowi. — Żelazo 
podniósł, trzy razy błyskawicę ważył ponad głową, 
a za czwartym razem obalił Boga, wroga swego, i zdeptał 
w milczeniu rozpaczy! — 

Taki ród twój, taka przeszłość twoja, potomku Fi- 
lopemena, wnuku króla mężów, senny Irydionie! — 
a teraz Ojciec twój porzucił dom przodków na Chiarze 
i z urną Grymhildy płynie ku Rzymowi. — On stracił 
tę, którą kochał — osiądzie więc pośród wrogów 
i przynajmniej pełnem sercem nienawidzieć będzie, 
a dzień przepowiedziany, dzień zniszczenia, nadciągnie 
tymczasem! — 



PIERWSZA CZĘSC. 

Sala w pałacu Irydiona w Rzymie. — Z obu stron 
rządy kolumn ginące w głęói — pośrodku fontana 
i kadzidła^ palące sią w trójnogach — Irydion pod 
posągiem ojca sivego — Niewolniki zapalają śzviatła 
w lampach z alabastru. — 

PIERWSZY NIEWOLNIK. Syn Amfilocha oparł głowę 
o nogi umarłego — 

DRUGI NIEWOLNIK. O zimne stopy z marmuru, 
i zasnął — 

TRZECI NIEWOLNIK. A tymczasem w Gineceum sio- 
stra Jego, pani nasza, mdleje i płacze — 

CZWARTY NIEWOLNIK. Przez Polluxa, słyszałem 
z ust pewnych, źe porwą ją dziś wieczorem murzyny 
Heliogabala. 

PIERWSZY NIEWOLNIK. Pokój Jemu — wychodźmy, 
bracia, wychodźmy. — (j>rzechodzą) 

IRYDION. Przesunęli się jak cienie, szanując spokój 
ducha mojego. — O Ojcze, dla nich i dla wszystkich 
dotąd we śnie leżę — ty jeden wiesz, źe ja czuwam. 
{wstaje i idzie do tarczy dronzozvej, na której puginał 
zazvieszony) Zmierzch zapada, godzina już blizka. — 
Oni przyjdą zaraz — w podobną godzinę stary Brutus 
musiał własnych synów zabijać. — [uderza o tarczę) 
Elsinoe — Elsinoe — ! 

Ot! idzie ku mnie jak widmo nieszczęścia — wie- 
niec cyprysowy włożyła na skronie — matka Jej nie- 
gdyś tak stąpała pod gniewem Odyna. — 

EŁSINOE (wchodząc\ Czy już przybyli służalcy, czy 
już zaszedł rydwan przeklętego! 



94 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

IRYDION. Nie jeszcze — ale chciałem raz ostatni cię 
natchnąć duchem ojca mego — 

ELSINOE. O Bracie 

IRYDION. Wiesz sama, że Cezar nalega w szale — że 
senat przezwał cię już Boską i posągi twoje stawiać 
rozkazał po świątyniach miasta — wiesz sama, żeś 
nie siostra moja, żeś ty nie jasnowłosa Elsinoe, na- 
dzieja domu rodzinnego, pieszczota serca mego — 
Tyś ofiarą naznaczoną za cierpienia wielu i za hańbę 
ojców twoich! 

ELSINOE. Tak — uczyliście mnie tego od dzieciństwa 
i gotowa jestem. — Ale jeszcze nie dzisiaj, nie jutro — 
trochę później, aż sił nabiorę, aż nasłucham się nauk 
Masinissy i rozkazów twoich — aż do dna puhar 
waszej trucizny wypiję! — 

IRYDION. Wybrana, gotuj się do losów twoich. — 
Spieszno nam po drodze, na której stąpamy. — 

ELSINOE. Przypomnij sobie, kiedyśmy igrali na tra- 
wnikach Chiary, jam cię tak kochała, o bracie, jam 
zawsze skronie twoje różami wieńczyła i mirtem — 
Oh! zmiłuj się nademną! — 

IRYDION. Niewiasto, ty mnie kusisz do litości — da- 
remno, daremno! 

ELSINOE. Na co próśb i żalów tyle. — Zdarzało się za 
dawnych czasów, że można było śmiercią odkupić się 
ludziom i Bogom — patrz — tam błyszczy twój sztylet, 
Irydionie — przyspieszmy sobie nicość, Irydionie! 

IRYDION. Bluźnisz myślom ojca mego. — Trza żyć 
i cierpieć, by wielki Duch Amfilocha rozradował się 
pośród cieniów — o siostro, dawniej dla zbawienia 
narodów dosyć było życia jednego człowieka — dziś 
inne czasy — dziś cześć poświęcić trzeba! {Obejmuje 
ją ramieniem) Dziś w róże się uwieńczysz, w uśmie- 
chy się wystroisz — o biedna, złóż tu głowę skazaną — 
ostatni raz w domu ojcowskim brat cię przyciska do 
łona. — Żegnaj mi w całej urodzie świeżości dziewi- 
czej — już ja ciebie nie ujrzę młodą — nigdy, nigdy 
już! — On cięprzepsuje tchnieniem zatrutem, on... 
ale on zginie, czy ty rozumiesz siostro? on zginie 
wraz z całem państwem swojem! 



IRYDION 95 

ELSINOE. Teraz na twojej piersi, o bracie, a za chwil 
kilka na czyjej? 

IRYDION. Te filary drżą na podstawach swoich, plamy 
jakieś czarne biegają między niemi. — Bogi, nie dajcie 
mi upaść u wejścia do areny — Masinisso, przy- 
bywaj! — 

GŁOS Z ZA FILARÓW. Ktc się waha, ten urodził się 
do słów, nie do czynów. — Śmiechem go w^itać i śmie- 
chem go żegnać będę — (wchodzi Masinisso) posłan- 
niki Cezara już idą ku twojemu pałacowi. — 

IRYDION. Ty, na którego czole napisane słowo — po- 
tęga — ty, co stoisz nad grobem tak wyniosły, jak za 
dni twojej młodości, natchnij mnie siłą w tej wyrocz- 
nej chwili! 

MISINISSA. Gdzie dziewice wybrane — gdzie wieniec 
z kwiatów dla oblubienicy Cezara? (zrzuca cyprysy 
z głowy Elsinoi) Dziś zaczyna się dzieło nasze! 

(Z gł^di sali wchodzą shiżebnice z drogiemi szaty) 

CHÓR SŁUŻEBNIC. Jaką była Afrodyta wstając z błę- 
kitnego Oceanu, pośród tęcz piany morskićj, pośród 
woni Zefirów, taką ty będziesz — niesiemy ci róże, 
kadzidła i perły! 

IRYDION. Weź jej ramie, starcze, (prowadzi siostrę pod 
posąg Amjilocha) Słuchaj mnie, niewiasto, jak gdybym 
umierał, jak gdybyś już głosu mego nigdy usłyszeć 
nie miała — 

Wejdziesz w progi nienawistne, będziesz żyła wśród 
przeklętych, ciało twoje oddasz synowi sprośności — 
ale duch twój niech czystym i wolnym zostanie — 
osłoń go tajemnicą, uczyń go niedostępnym, jako 
niegdyś był przybytek, w którym matka nasza pro- 
rokowała! 

ELSINOE. Biada, biada sierocie! 

IRYDION. Nie daj nigdy Cezarowi zasnąć na piersi 
twojej — niechaj wszędzie słyszy pretoryanów woła- 
jących do broni, Patrycyuszów knujących spiski, lud 
cały walący do bram pałacowych — a to czynić bę- 
dziesz powoli, dniem po dniu, kroplą po kropli, aż 
go szałem otoczysz i wyssiesz całe życie z serca 



9Ó ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Jego. — Teraz powstań — zbliż głowę (kładzie race 
na jej włosach) — poczęta w pragnieniu zemsty, 
wzrosła w nadziei zemsty, przeznaczona niesławie i za- 
gubię, poświęcam cię Bogom Manom Amfilocha Greka! 

ELSINOE. Głosy Erebu odzywają się zewsząd — o matko 
moja! 

CHÓR NIEWIAST (otaczając ją). Czemu drżą członki 
twoje pod śnieżną zasłoną, pod wstęgami z purpury, 
któremi obwiązujem ci piersi? — czemu bledniesz 
pod wieńcem, który splotliśmy dla ozdoby czoła 
twojego? 

IRYDION. Patrz — mdleje nieszczęśliwa! 

MASINISSA. Nie — ona żyć zaczyna, jako żyć jej 
trzeba. — Czy widzisz, jak te usta spienione pracują? 

ELSINOE. Rzucam próg ojcowski , Bogów domowych 
nie wynoszę z sobą, wieniec mój święty, nieskażony, 
cisnęłam między popioły rodzinn^o ogniska. — Ojciec 
mnie skazał, brat mnie skazał. — O, ja nie wrócę 
nigdy, ja idę na mękę i długą żałobę! 

Matko! do Odyna w prośby za córą twoją! — Spiesz 
się, matko — nie proś o długie życie. — Natchnienia, 
tylko natchnienia! Dzieci śmiertelnych pierś moja 
nigdy nie wyda, ale przyszłość poczynać się będzie 
w mem łonie! 

Roma zaufa miłości mojej — Roma zaśnie w obję- 
ciach moich! 

(Eutychian wchodzi na czele Etyopów niosących dary) 

EUTYCHIAN. Trzy razy święty, po trzykroć fortunny 
Imperator, Cezar i August i Kapłan najwyższy i Try- 
bun i Konsul, przysyła synowi Amfilocha pozdrowie- 
nie, a boskiej siostrze Jego sto konch purpurowych, 
sto kubków ametystowych 

ELSINOE. Natchnienia, natchnienia wśród męczarni! 

IRYDION. Stało się! — (cJiwyta ją za ramią i prowa- 
dzi do Eutychiana) Masz jasnowłosą. 

EUTYCHIAN. Rydwan z kości słoniowej czeka na córę 
szczęścia! — 

IRYDION. Pięćdziesięciu Gladyatorów moich daruję 
Cezarowi — ona lubiła patrzeć na ich gonitwy — 



IRYDION 97 

Idźcie — oni pośpieszą za wami. — (uderza w tarczą — 
orszak niewiast i Etyopów wychodzi z Elsinoą) 

CHÓR GLADYATORÓW {w głąbi). Czy natrzeć na 
zwierza, czy wroga obalić, czy twoją siostrę obronić? 
{wchodzeń) 

IRYDION. Bracia Grecy i Barbarzyńcy, wykupieni prze- 
zemnie z paszczy ludu Rzymskiego! — bądźcie mi 
wiernemi aż do dnia łupów! 

CHÓR GLADYATORÓW. Dopóki nie ugrzęzną ciała 
nasze w mule z krwi i piasku, sprężyste, nagie, gibkie 
ciała nasze! 

IRYDION. Słyszycie jeszcze ich kroki i głosy — w ślady 
za niemi — krótkim mieczom waszym powierzam głowę 
Elsinoi; a kiedy staniecie w obliczu Imperatora, głę- 
boki pokłon oddajcie nowemu panu! 

CHÓR GLADYATORÓW. Niech zginie — niech zginie 
przed czasem! {przechodzą) 

IRYDION. Stare gnębiciele świata — zdziercy Hellady — 
syny fałszu i wiarołomstwa , poświęciłem wam nie- 
tkniętą dziewicę. — Nieśmiertelne Bogi, gdziekolwiek 
jesteście, wysłuchajcie prośbę moją — niech ona będzie 
przedostatnią ofiarą, wydaną na pastwę Rzymowi, a ja 
z tylu nieszczęśliwych, wybranych po wszystkich stro- 
nach ziemi, wydartych groźbą i mękami, zapomnianych 
po mękach i zgonie, niechaj będę ostatnią! 

MASINISSA. Sigurdzie! 

IRYDION. Nie nazywaj mnie takiem imieniem — lub 
daj mi Królów morza, otocz mnie ludem dziada mo- 
jego, a z purpury Cezarów nici jednej nie zostanie! — 
Ale droga moja wytknięta wśród ciemności — .gdzie- 
kolwiek wytężę ramiona, tam zapory twarde jak że- 
lazo, ruchome jak węże, i wśród nich czołgam się bez 
bytu, bez życia! 

MASINISSA. W nędzach i miernościach ludzkich niechaj 
będzie twoja nadzieja i wiara, bo Los postawił cię 
u bram walącego się miasta — otoczył cię wiekiem 
przesilenia i zgrzybiałości, którego sam częścią nie 
jesteś — na skargi będzie czas kiedyś, później kie- 
dyś kiedyś 

IRYDION. Ah! hańba tym Nazareńczykom , co wolą 

z. Krasiński, Tom I. 7 



98 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ginąć jak bydło, niźli bić się jak męźe — oni, oni to 
mnie wstrzymują! 

MASINISSA. Aleksyan, syn Mammei, codzień do nich 
zstępuje i naradza się z pierwszemi Kapłany. — Jeśli 
go nie uprzedzisz, on szalę przeważy, on zmiecie He- 
liogabala, on swoje państwo nazareńskiem uczyni 
i Rzym trwać będzie w późne wieki wieków! 

IRYDION. Nie — przez Thora, Ja mu przyrzekam, że 
nie będzie Cezarem! 

MASINISSA. W katakómbach los Rzymu się rozstrzy- 
gnie. — Idź — znamię ich na twoich piersiach, woda 
ich na twojem czole, niech tajemnice ich w twoich 
ustach będą. — Zaszczepiaj zemstę w imieniu Boga nie 
zemszczonego dotąd. — Gdzie Jego ołtarze, gdzie Jego 
chwała na powierzchni ziemi ? — A kiedy będziesz ich 
wiódł i uzbrajał, kiedy w ich ręce kłaść będziesz za- 
kazane miecze, o, wtedy, synu mój. Duch mój będzie 
z tobą! (Zbliża sią i opiera sią na jego ramieniti) 

Czy pamiętasz noc, w której Ojciec twój umierając 
wołał: >Masinisso, powierzam ci syna i myśl moją«. — 
Ja wtedy nachyliwszy się nad nim, jak teraz nachylam 
się nad tobą: »0 Hermesie, tam, wśród cieniów, do któ- 
rych zstępujesz, zapytaj się o Masinissę, a one ci od- 
powiedzą: on nigdy nie opuszcza, komu przyrzekł 
towarzyszyć do końca! 

»0 Hermesie, duchy nasze trójcą połączone i nic ich 
rozerwać nie zdoła*. — 

IRYDION. To się działo o podobnej godzinie — tylko, 
że Elsinoe była przy mnie i płakała w moich obję- 
ciach! — 

MASINISSA. Dziś to samo powtarzam. — Wierz i ufaj 
do końca — razem na ziemi — razem przed zgonem 
i po zgonie Rzymu — o dziecię moje wybrane, nie- 
rozłączym się nigdy, nigdy 

IRYDION. Z twojej wyschłej piersi nurty siły płyną. — 
Daj rękę. Starcze. — Tak, razem przed zgonem i po 
zgonie Rzymu! (pada na krzesło przed posągiem) 

To się działo o podobnej godzinie. — Wzrok umie- 
rającego płonął, jak wschodząca gwiazda — wtedy 
przysiągłem Czy słyszysz te wściekłe okrzyki ? — 



99 



Cezar rozdał ludowi puginały i sesterce, a lud się ra- 
duje z rozkoszy Cezara! — \Togą zarzuca na głową) 
Zostaw mnie sam na sam z piekłem serca mego! 



Świątynia w lochach pod Kapitolem — Olbrzymi posąg 
Mitry w głąbi — słychać oddalająca, się muzykę — 
wychodzą kapłani i wieszczbiarze — Heliogabal w sza- 
tach Arcykapłana i Elsinoe się zostają. 

HELIOGABAL. Widziałaś moją potęgę, jasnowłosa Gre- 
czynko. — Rozmawiałem z Bogiem światła i Geniu- 
szami nocy, a pierwsi kapłani wschodu dziwili się 
moim słowom i ofierze — 

ELSINOE. W pogardzie u córy lodów miękkie, roz- 
wiązłe Bogi, w dymach kadzidłowych tonące, dźwię- 
kami fletów obwiane, oblane krwią trwożliwych jeleni 
lub niemowląt — i słońce dyamentowe, co na twoich 
piersiach jedwabnych połyska, nie wyrówna słońcu po 
nad śniegami p()łnocy. — 

HELIOGABAL. Żmijo, którą kocham, czegóż żądasz 
więcej ? 

ELSINOE. Gdzie Odyn, Pan matki mojej, kuty ze stali 
i dębu, na dżdźe, szrony i wichry spokojny, niewzru- 
szony, z czarą, w której krew bohatyrów się pieni — 
od południa skały ścielą mu się w poręcze Tronu i on 
oparty o skały patrzy na morze północy, które szy- 
bami lodu u stóp Jego pryska, {podnosi wieniec hya- 
cyntów i rzuca na Heliogabala) Zwiędłe kwiaty, idźcie 
do mdłego kwiecia — ale córa kapłanki Cymbrów nie 
dotknie się puchu, (odchodzić 

HELIOGABAL. Zostań się, przez tajemnice Baala, zo- 
stań się, nimfo. — Jam Arcykapłan, jam piękny, jam 
Apollo Delijski — niegdyś Legia cała okrzyknęła 
mnie Cezarem dla gładkości liców moich. — Nimfo, 
zostań, rozkazuję tobie. — Jam August, Antonin, Aure- 
lius, pan Rzymu, Afryki, Indyi. — Czego milczysz? 
czemu spojrzenia twoje tak zimne i przebijające? Obsy- 
pałem cię zausznikami, naramiennikami, purpurą, dro- 
giemi szafiry, zastawiłem ci biesiady, o jakich nie ma- 

7* 



100 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

rzyło się kochankom Sardanapala, stu lwów zagryzło 
się wczoraj przed tobą — wygnałem wszystkie nało- 
żnice, a ty zawsze jak marmur nieugięty, połyskujący 
i mroźny! 

ELSINOE. Przeszkadzasz mi, przeszkadzasz, dziecino 
karmiona móżdżkami ptasząt. — Byłam wśród Wal- 
halli, wśród naddziadów moich siedzących na tronach, 
każdy z trumną wroga pod stopami — gwar słów 
twoich przerwał myśU moje dalekie — niepojęte. — 
Co ty chcesz? — czego pragniesz odemnie? pora już 
późna. — Bogów moich najlepiej mi wzywać o takiej 
porze. — Żegnam cię, Auguście — Cezarze — Aure- 
liuszu 

HELIOGABAL. Jasnowłosa, naj urodzi wszą, naj kształ- 
tniej sza, zaklinam cię, błagam ciebie, patrz, jak drżę 
cały, jak umieram przed tobą — Bogi i Boginie! — 
w całej Azyi takiej głowy, takiego łona, takich oczów 
lazurowych żaden z was nie stworzył! — 

ELSINOE. Ciszej — tam głos matki mojej wśród wichrów 
się przedziera! 

HELIOGABAL. Położę się na stopniach ołtarzami cało- 
wać będę palce białych nóg twoich, (zbliża się do niej) 

ELSINOE. Na mnie trza żelaznych ramion i ust brzmią- 
cych pieśnią straszną, pieśnią bitew. — Idź do Preto- 
ryanów, sługo Pretoryanów! 

HELIOGABAL {padając przed ołtarzem). Przeklęta, Ty 
zginiesz zawcześnie — przed całym ludem^ każę cię 
rozbić na krzyżu! — O urodziwa! — słuchaj. — Jeśli 
ci nie dosyć Cezara, dam ci Mitrę. — Każę cię ogłosić 
Mitry kochanką. — Ja wszystko mogę. — 

Chwilę jeszcze bądź przy mnie — lepiej mi, kiedy 
stoisz choć z daleka. — Ja biedny, ja tak młody, "a już 
otoczony spiskami i śmiercią. — Nudno mi, nudno 
i wszystkie strony świata nic mi nie pomogą. — Krew 
ludzi i zwierząt, woń kadzideł i kwiatów nie służy już 
Heliogabalowi. — Czy słyszysz? Czy chcesz, bym sko- 
nał z wściekłości? — Nimfo — Elsinoe! — Tu razem, 
obok siebie, z dłonią w dłoni, skronie oparłszy o skro- 
nie, zaśnijmy! — 

ELSINOE. Tak — spij, dopóki nie przyjdzie Centuryon 



i nie zamorduje Cezara. — Nieszczęśliwy, powiedz mi, 
gdzie zbroja twoja? Nieszczęśliwy, temi palcami z wo- 
sku ty rękojeści miecza utrzymać nie potrafisz! — 
Czekaj. — Ja pójdę i Bogów moich się zapytam, czy 
został jeszcze ratunek dla ciebie. — (7vycho(hi) 

HELIOGABAL. Na pomoc Imperatorowi, na pomoc! — 
{wchodzą wieszczóiarze, kapłaity, Eutychian) 

CHÓR KAPł.ANÓW. Co się stało synowi słońca, panu 
tajemnic i ofiary? Usta Jego pianą zroszone, gwiazda 
przepychu pękła na Jego piersiach — a wzrok w obłę- 
dach swoich, w kołowaniach swoich zda się żądać roz- 
koszy, to znów słabiej e i zda się żąda snu wiecznego. 

HELIOGABAL. Furye rozdzierają członki moje. — Ja 
wiem, ja wiem .... 

EUTYCHIAN. Ezwe Bacche! Uczeń mój piany na wzór 
ciebie, kiedyś Indye po pianemu zdobywał. — 

HELIOGABAL. Aleksyan przytknie mi stal zimną do 
szyi: >daj gardło, Cezarze!* — Brońcie mnie — 
każdemu z was dziesięć Talentów. — 

EUTYCHIAN. Sam pierwszy za dziesięć Talentów prze- 
biję Cezara. — 

HELIOGABAL. Litości nademną! — Słońce mścić się 
będzie nad wami. — 

CHÓR. Powstań, boski Cezarze. — Tyś naszym panem 
i ziemia cała poddana woli twojej. — Bogi nieprzy- 
jazne, zazdroszcząc ci chwały, trapią cię zgubnem wi- 
dzeniem — ale ta mara się rozpłynie w ogniu wie- 
kuistym, w świetle przenaj czystszym Mitry, jak fala 
mętna w oceanu lazurach, jak ciało Semeli w potędze 
Jowisza! 

HELIOGABAL {podnosząc sią). Podajcie mi ręce, nie- 
wolniki — kto was tu sprowadził? — Ja chcę, by 
ona weszła do łoża mego — czy słyszycie? by ciało 
jej drżało w moich ramionach — inaczej wszyscy, ile 
was tu stoi przedcmną, zginiecie pod kłami Lampartów! 

EUTYCHIAN. Me hercule! Jam na Lwa zasłużył. — 

HELIOGABAL. Milcz — dziś żartów nie chcę — gdzie 
ona? — 

CHÓR. Jej postać wschodzi z pośród ciemności — Jej 
Bóg cudzy walczy z naszym Bogiem! 



102 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

HELIOGABAL. Milczcie — słuchajcie. — 

ELSINOE {w głąbi na głazie Hieroglifami okryty ni). 
Pytałam się ich wszystkich. — Oni zrazu milczeli sie- 
dząc na tronach swoich, każdy, jak zasnął po odbytej 
biesiadzie. — 

Pytałam się ich wszystkich. — Jednego czarna zbroja 
chrzęsła. Jeden tylko się przebudził i wzniósł niedo- 
pitą czarę ku ustom spokojnym. — 

Pytałam się ich wszystkich — a tam, gdzie czara 
ust się dotknęła, kropla krwi się wyśliznie i lecąc 
przez niebiosa spada mi na czoło. — 

HELIOGABAL. Mów, boska moja! — wszak jeszczem 
nie potępiony — wszak nie zginę przed czasem? — 

ELSINOE. Wszyscy na kolana. — Wyrok Bogów grzmi 
w duszy mojej. — 

HELIOGABAL {przyklękając). Przebacz, wielki Mitro. 

EUTYCHIAN {przyklękając). Dobranoc, wielki Mitro. — 

CHOR {przyklękając). Niech przepadnie cudzoziemka, 
święty, potrójny, szybkolotny Mitro! 

ELSINOE. Wtedy ujrzałam na ziemskich równinach 
męża zbrojnego w żelazo i zgrozę. — Czoło jego było 
spokojne, jak powierzchnia wód głębokich — w pra- 
wicy jaśniał miecz zwycięstwa. — 

Poznałam — nie zrozumiałam — nie ufałam sobie. — 
Ale imię Jego powtórzyły wichry nocne i głos zleciał 
od szczytów Walhalli: »0n zbawi Cezara* — 

HELIOGABAL. Imię, imię? 

ELSINOE. Sigurd, syn Kapłanki. — {zchodzi z głazu 
i zbliża się do Heliogabala) Nie tarzaj się więcej 
w prochu — powstań, a wy oddalcie się wszyscy! — 
{wychodźca) 

Nędzny! gdyby ci przyszło wsiąść na kark bałwa- 
nom i jeździć po nich, jak na koniu bez wędzidła — 
żebyś musiał leżeć na śniegu otoczony stadami kru- 
ków i całą noc patrzeć w lodowate oko księżyca — 
biedny ty z purpurą twoją i Bogami twemi! Ale nie 
drzyj, nie rozpaczaj, bo cię wyrwie z toni syn Amfi- 
locha Greka! 

HELIOGABAL. Kto? brat twój — Irydion — prawda! 
czarna jego zrzenica dziwne sieje połyski. — O, gdyby 



IRYDION 103 

ten lud cały nosił jedną głowę tylko, którąby zwalić 
można jednem cięciem! Wtedy jabym zasnął na twoich 
piersiach, zasnął spokojnie! Irydion Amfilochides! — 
On będzie moim dobrym Geniuszem — powtórz raz 
jeszcze! 
ELSINOE. Daj rękę, dziecię, i nie lękaj się, dopóki moje 
Bogi czuwają nad Tobą. [wyprowadza go) 



Inna cząść pałacu Cezarów — Peristyl — W środku jego 
przed ołtarzem ofiary siedzi Mammea — Alelisander 
Severus przed nią — W głąbi przysionełz oddzielony 

ciasnem przejściem. 
MAMMEA. Kilka razy widzieli łzy w jego oczach, ale 
nikt nigdy nie dostrzegł uśmiechu na jego twarzy — 
rysami, mówią, że przypominał Platona, tylko, że coś 
surowszego panowało mu z czoła. — Podania naj- 
sroższych nawet nieprzyjaciół jego w t6m się zga- 
dzają. — 
ALEKSANDER. Godzien bardziej serce moje lgnie do 
jego nauki. — 
MAMMEA. Wierz słowom moim — w niej jedyna mą- 
drość na ziemi i jedyna nadzieja po zgonie. — 
{Ulpianus ukazuje się w przysionku) 

(zastając) Toś ty, Domicyanie? 

ALEKSANDER. On sam, mój Domicyanus, najukochań- 
szy z ludzi, mistrz mojego dzieciństwa! (idzie i rzuca 
się w jego odjęcia) 

ULPIANUS. Bądź dobrej myśli — i ty Augusto, bo 
fortunne przynoszę wam wieści. — 

MAMMEA. Ah! jakże długo milczałeś! jakich smutnych 
przeczuciów nabawiłeś mnie! — chwała nieśmiertel- 
nym Bogom, że się nie ziściły. — 

ULPIANUS. Nie odpisywałem z Antyochii, bo lękałem 
się, żeby kto moich listów nie przejął. — Im dzieło 
bliższe celu, tem ciszej pielęgnować je trzeba, a nasze 
już wkrótce pono dojdzie upragnionego końca! 

MAMMEA. Mów, mów — 

ULPIANUS [obzierając się). Czy te ściany głuche i nieme ? 



104 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ALEKSANDER. Nuż śmiało patrz — ja głośno wołam, 
że pod tem jarzmem krótkie życie mi już obmierzło. — 
Wczoraj jeszcze karzeł Imperatora, ten garbaty Ro- 
boam, przyniósł mi kosz pełen zatrutych owoców, 
który odepchnąłem nogą! 

ULPIANUS. Nie unoś się, Aleksyanie — jeszcze cierpli- 
wość niech panuje w tobie — skromność niech ci z oczu 
wyziera lękliwie i wrogi twoje niech cię nazwą dzieckiem. 
Pokojem myśli i powagą ciała dzieją się wielkie 
czyny. — Cóżby z tego wynikło, gdybym był wpadł 
do Antyochii, do Laodycei, do Efezu, do Smirny i za- 
czął wołać o pomstę, świadcząc się Bogami, że He- 
liogabal tronu i życia nie godzien? — byłem ja tam 
wszędzie, ale milczącem okiem obejrzałem naprzód 
tłumy ludu i kohorty Legionów. Każdego skargi wy- 
słuchałem na pozór obojętnem uchem, a dopiero, kie- 
dym się przekonał, że dojrzewa ziarno nienawiści, że 
wszyscy równie pragną zmiany, rzekłem w sobie: »Czas 
nadszedł. — Iskra rzucona, pożar w całej Azyi wznieci « 
i z Trybunami, z Kwestorami, z Pretorami tu i owdzie 
rozmawiając, tu i owdzie zawierając ugody, tym uka- 
załem zyski, innym wyższe urzęda, każdemu z twojego 
wyniesienia poczyniłem cel i nadzieję zgodną z jego 
własnemi chęciami. — Wtem nadeszła wiadomość, że 
cię brat mianował Konsulem Cezarem — przeczuwając, 
że w tej łasce czarny podstęp ukryty, natychmiast przy- 
biegłem do Rzymu iw imieniu Legionów przynoszę ci 
obietnicę świetniej szego losu. — Dozwól tylko czasowi 
jeszcze nieco upłynąć, a uderzy o brzeg naszego zba- 
wienia! — 

ALEKSANDER. Czemuż odkładać do jutra? — 

ULPIANUS. Bo w Rzymie Imperator otoczony ludem, 
który go za Naumachie kocha i Pretoryanami, którzy 
czczą w nim rozrzutności Boga. — Wiem ja wprawdzie, 
że lud kocha Cezara, dopóki go nie zamorduje — wiem 
także, że Pretoryanie, obozujący za miastem, oddawna 
sprzyjają naszym zamiarom. — 

ALEKSANDER. Trybun Arystommachus kazał mi oznaj- 
mić dzisiaj jeszcze, że w każdej chwili gotów odwa- 
żyć życie za mnie i Mammeę. — 



IRYDION 105 

ULPIANUS. Arystommachus jedyny w godzinie wybu- 
chu — ale przedtem niechaj milczy, jeśli może, bo tę 
jedyną tylko przysługę nam wyświadczyć zdoła. — Są 
tam inni, rozważniejsi i sprawniejsi od niego. — A straży 
pałacowej, a żołnierzy, rozsypanych w mieście, czyż za 
nic nie liczysz? czy nie wiesz, że codzień kąpią się 
w łaskach Cezara? — Aleksyanie, i wschód cały jeszcze 
nie do nas należy. — Syryjczycy nie zapomnieli, że 
znali Heliogabala dzieckiem w Emezie — później arcy- 
kapłanem w świątyni słońca, — Zresztą pamiętaj: że 
ten, który włada, samem imieniem władzcy stoi długo 
jeszcze, choć podpory jego mocy spróchniały — u lu- 
dzi marne słowo jest także potęgą! 

MAMMEA. Nie zaprzeczam prawdy słów twoich, ale 
śpiesz się, o ile możesz, bo stoimy nad grobem, oto- 
czeni nasłannikami jego szaleństwa i złości — w ka- 
żdej chwili na tych licach roztoczyć się mogą znaki 
trucizny — i biedne to dziecię moje, chwała moja, 
przyszłość moja przyjdzie głowę pochylić i skonać na 
łonie matki! — 

ULPIANUS. Dziś jeszcze będę w namiocie Arystom- 
macha i u Lucyusza Tubero. {zbliża się do Aleksandra) 
Następco Augusta nie lękaj się, by parka dni twoje 
przecięła, nim dostąpisz władzy nad ludźmi — nie — 
Bogi zmiłują się nad tem miastem znękanem — ale 
kiedy ją osiągniesz, strzeż się jadu ukrytego w tunice 
Deianiry — w purpurze Cezarów! 

MAMMEA. Czyż nie wiesz, że w synu moim ostatnia 
nadzieja i ostatnia chluba Rzymu? Z myśli Platona, 
z słów Chr}'stusa uczyłam go miłości ludzi — on znie- 
ważonym i uciśnionym poda rękę brata! — 

ULPIANUS. Ale niech wie zarazem, że niesfornych 
wygubić trzeba — po wszystkich targach Azyi wi- 
działem rzymskich rycerzy pobratanych z wyzwoleń- 
cami. — Tam w krzesłach kurulnych rządzą światem, 
łokieć i szalę trzymając w dłoniach — stamtąd rozsy- 
łają gońców z udanemi wieści, by się ceny wznosiły 
lub zniżały — tam konfiskują dobra, a odwołujących się 
do senatu wtrącają w czarne lochy lub przybijają do 
krzyża — widziałem — i w zgrozie odwróciłem oczy! — 



I06 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ALEKSANDER. Potomki wielkich Konsulów, Dykta- 
torów! 

ULPIANUS. Ich okrucieństwa dziś nam wiernie po- 
służą. — Po nich, jak po szczeblach, ja cię do tronu 
powiodę — ale kiedy na nim zasiądziesz, niech te 
schody runą w otchłań nogą twoją zrzucone — a na 
to trza więcej, niż nauk Chrystusa! 

ALEKSANDER. Znam trudy, które mi się dostały 
w udzielę — nocy schodzą mi na rozpamiętywaniu 
czynów Dackiego Trajana — albo mu wyrównam, albo 
zginę młody! 

ULPIANUS. Aleksyanie, wspomnij także na Rzeczpo- 
spolitą i tam przypatrz się mężom, którzy w togach 
chadzali. — Ah! cóż nam zostało z ich świętych przy- 
kładów — gdzie lud rzymski, którego prawa brzmią 
mi dźwięczniej, niż pieśni Homera, niż marzenia Pla- 
tona ? Kto dziś obaczy w tem mieście twarz bez skazy, 
kto usłyszy śmiech szczerego wesela? Wszystkie czoła 
przyprószone siwizną bez czynów — marną starością 
strachu lub znudzenia! Wróżbiarze, sofisty, śpiewacy, 
tancerki zalegają Forum — i wieki już przeszły od 
dnia, w którym Julius pchnął konia w bród Rubikonu. 
Wstecz nie podobna się wrócić. — Za dni Kassiusza 
już za poino było. — Bogów tylko prośmy o Pana, 
w którego prawicy odmłodnieje państwo, choćby mia- 
sto różdżki oliwnej zabłysnąć w niej miało — żelazo 
Liktorów! 

MAMMEA. Znałam na wschodzie ludzi posępnych i świę- 
tych — oni mówili, że nadchodzą czasy i lepsze i nowe, 
że po tylu nędzach zjawi się Cezar, który uzna ich 
Boga! 

ULPIANUS. Nazareńczycy! — Augusto, strawiłem ży- 
cie na myśleniu o rzeczach boskich i ludzkich i nie- 
dbam o te krety, nurtujące starą ziemię naszą! 

MAMMEA. Z ślepego przesądu nie otrząsłeś się jeszcze. — 

ULPIANUS. Jowiszu kapitoliński, nie słuchaj jej słów 
bezbożnych. — Jam stary Rzymianin. — Jam wyrósł 
wśród pamiątek wolności i chwały, choć ich za dni 
życia mego już nie było na ziemi. — Państwo chy- 
lące się do upadku wydało tych mdłych gorszycieli, 



iAydion 107 

ale za naprawą jego musi nastąpić ich zguba! (chwy- 
tając Aleksandra za rękę) Tern tylko, czem wzrosło, 
odbudujesz miasto — nieugiętem męstwem i tajemni- 
czemi obrzędami naddziadów. — Wszystko inne niech 
przepada, cudze Bogi i ludzie cudzy! — 

ALEKSANDER. jMatka moja poważa chrześcijan, bo 
w ich przepisach ukryte są skarby stałości i cnoty — 
patrz, Domicyanie, na oczy jej zroszone łzami — ona 
lubi chrześcijan, bo oni mi sprzyjają. — 

ULPIANUS. Użyj ich więc za narzędzie, które skruszysz 
potem. — To moje ostatnie słowo o nich. {słychać 
muzykę) Flety syryjskie! — Może Arcykapłan Mitry 
przychodzi odwiedzić kochanego brata. — 

MAMMEA. Nie. — On codzień o tej samej porze scho- 
dzi do ogrodów Palatynu z kochanką. — 

ULPIANUS. Słyszałem o tej Grcczynce wiele zawiłych 
powieści na wschodzie — przybyli z Rzymu twierdzili, 
że brat długo się przypodchlebiał, a potem niecnie ją 
przedał Cezarowi. — 

MAMMEA. 1 wierzyłeś temu.^ — 

ULPIANUS. Włosy moje siwe oddawna przestały dzi- 
wić się podłości, choć jej może czarne dotąd nie 
pojmują. — 

]\1AMMEA. Ale pamiętasz Amlilocha, od kiedy przy- 
płynął za dni jeszcze wielkiego Septyma na Italskie 
brzegi — widziałeś zawsze godność niezrównaną w po- 
stawie i słowach jego — czy na dworze, czy w włas- 
nym pałacu, on zawsze wyglądał, gdyby drugi Cezar 
w Rzymie! — 

ULPIANUS. Prawda — ale pamiątka jego wyniosłości 
mało tu znaczy, bo najczęściej syny wielkich ojców 
czołgają się poziomo w hańbie znikczemnienia. — Niech 
mi lud i senat rzymski odpowiedzą! — 

ALEKSANDER. I moje też słowo nie stanie na świa- 
dectwo przeciwko Grekowi — choć nigdy nie znać 
młodzieńczej otwartości na jego bladych rysach, jednak 
cóś *szlachetnego żyje w całej jego postaci — nie wiem, 
co drzemie w głębi tego serca — wiem tylko, że tam 
ni strachu ni uniżenia niemasz! — 

ULPIANUS. Jakże więc wytłómaczyć to, co się stało? 



loS ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ALEKSANDER. Ślepem zrządzeniem nieubłaganej ko- 
nieczności — kilka razy Imperator spotkał Irydiona, 
idącego z Elsinoą. — Kilka razy do cyrku Flaviana 
razem przybyły ich rydwany. — Sam wtedy widzia- 
łem, jak zaraz bratu mojemu nabrzmiały żyły po skro- 
niach i jak złote lejce, któremi lwów swoich kierował, 
z dłoni wypuścił. — I, przez niebieską Wenus! wszyscy, 
którzy tam stali, pożerali ją także wzrokiem, bo pię- 
kniejszej nie widzieli nigdy! 

ULPIANUS. Dawniej, kiedy u ojca bywałem, ona jeszcze 
greckim obyczajem zamknięta w Gineceum ni czyj emu 
oku widzialną nie była. — 

ALEKSANDER. Powiadam ci, że w całym Rzymie ta- 
kiej drugiej nie znaleść! — Byłem w sali Narcyssa, 
kiedy Heliogabal czekał na nią pierwszej nocy porwa- 
nia — oparty o mnie zgrzytał i szczypał mi ramie, 
bo wtedy jeszcze dość łaskaw był na mnie. — Ja drża- 
łem z oburzenia i litości , zdawało mi się czasem, że 
słyszę odgłosy walki — wtem wbiega prefekt preto- 
rium, wiesz, nadworny błazen, Eutychian i do ucha 
szepnie panu swemu: »Idzie Jasnowłosa*. — Weszły 
karły i karlice, czarni rzezańce i lidyjscy fletniarze. — 
> Idzie Jasnowłosa* powtórzył Imperator i skoczył, ale 
natomiast wstąpił do sali orszak Gladyatorów w ciem- 
nych tunikach — wszyscy nieznajomi na dworze. Brat 
mój opuściwszy głowę ugryzł mnie ze strachu, lecz 
Eutychian z grubym śmiechem oświadczył, że syn Am- 
filocha tych ludzi darował siostrze i Cezarowi. — Za 
ich rozstępującemi się rzędami ukazała się dopiero 
Elsinoe! — 

ULPIANUS. Napół zemdlona, niesiona na ręku słu- 
żebnic? 

ALEKSANDER. Nie — owszem, stanęła pośrodku sali 
i żadnego znaku bojaźni, hołdu, poszanowania nam 
nie złożyła. — Zrazu miała schyloną głowę, ale wnet 
podniosła kibić i czoło, wnet spojrzała ognistemi oczy- 
ma, gdyby pani nas wszystkich. — Cezar zawołał ją 
bliżej — ani postąpić, ani odpowiedzieć raczyła — 
wtedy skinął na nas i wyszliśmy wszyscy! 

in.PIANUS. Stara krew Helleńska, w której coś bo- 



IRYDION 109 

skiego zostało — a brat, czy bywa u dworu, czy widuje 
siostrę ? 

MAMMEA. Słychać, że raz odwiedził Cezara i że długo 
z nim bawił — zwykle zaś stroni od ludzi, siedzi 
w pałacu swoim, otoczony niewolnikami i barbarzyń- 
cami, którym dobrodziejstwa sypie. 

ULPIANUS. I ojciec niegdyś to samo zwykł czynić. — 

MAMMEA. Rozkosz go nie wabi, zbytek nie łudzi — 
a choć widno, że myśl zacięta go dręczy, umie pano- 
wać nad sobą i milczeć. — 

ULPIANUS. A gdyby ta myśl była żądzą zemsty za 
krzywdy siostry? — trzeba ufność jego pozyskać — 
zrazu błędne wskazywać mu cele — wreszcie prawdę 
z zasłon obnażyć. — Niechaj duma i skarby jego staną 
się naszemi sługi ! — Lecz teraz mówcie, skąd poszło, 
że potwór tak zokrutniał osiągnąwszy, czego pragnął? — 
Ta niewiasta wpływ na nim wywarła niepojęty dla mnie! 

A1.EKSANDER. Eutychian głosi, że ona dotąd nie uległa 
jemu — a od chwili porwania zamknął się w perystylu 
Agrypiny i odtąd ustały biesiady pałacowe. 

ULPIANUS. Tajemnica nie długo trwać będzie — on 

. ją zamorduje, by spalić na stosie arabskich kadzideł, 
a na wystawienie jego wydrze pierwszemu lepszemu 
życie i dobra, oskarżywszy go wprzódy o zbrodnię 
zelżonego majestatu. — Lecz przed tem sam może — 

^lAMMEA. Nie, Domicyanie, nie chcę, by zginął śmiercią 
poprzedników — panowanie mądrości i dobrego nie 
zacznie się mordem syna siostry mojej — powtarzam ci, że 
nadchodzą czasy miłosierdzia. — Ty go usuniesz od tronu 
i każesz zanieść, jak śpiące dziecię, na ziemię wygnania! 

ULPIANUS. Na toby trzeba Nazareńczyka. — Nieda- 
leko od tych miejsc Brutus zamordował ojca swego — 
a ta lekka dusza nie miałaby pójść, kędy poszły stro- 
skane, wielkie cienie pierwszego z Cezarów! 

MAMMEA. Biada mi! — 

NIEWOLNIK \ivchodząc). Irydion, syn Amfilocha, przy- 
szedł powitać Severa, Cezara Konsula, i szlachetną 
matkę jego! — 

LH.PIANUS. Zdarzyło się w porę. — 
[^Irydion zv chodzi) 



ZYCłMUNT KRASIŃSKI 



MAMMEA. Czyż zawsze z posępnem czołem ? — czyż boska 
Sofi-a nie zdoła pogodniej szem oświecić je promieniem? 

IRYDION. Niech ci Rzymianin, co zginął pod Filippami, 
odpowie, Augusto, ile mu owa boska przyniosła otu- 
chy. — Zresztą nie poczuwam się do wyrazu liców 
moich. — Duch mój wewnątrz spokojny i zimny, niczego 
nie żałuje, niczego nie pragnie i niczego się nie spo- 
dziewa. — lakże zdrowie twoje, Cezarze? czy Bogi 
modłom twoim sprzyjają w tych czasach? 

ALEKSANDER. Dziś właśnie spełniły się życzenia 
moje. — Najmilszy mój Domicyanus przybył z An- 
tyochii! 

IRYDION. Witam cię, mężu konsularny. — Jeśli dobrze 
zapamiętam, uczęszczałeś niegdyś w progi ojca mego. — 

ULPIANUS. Mowy Amfilocha brzmią dotąd w uszach 
moich. — Żyjeż starzec, który często siadywał przy 
jego ognisku? 

IRYDION. Masinissa? 

ULPIANUS. Podobne imię. — Ojciec twój zapoznał się 
z nim na syrtach Getulów, jak sam opowiadał, wśród 
dnia skwarnego, zbłąkany pogonią za tygrysami. — 

IRYDION. On dotąd, jak za dni ojca mego, siady wa 
przy ognisku naszem. — 

ULPIANUS. Pytam się o niego, bo nieraz mnie zasta- 
nowił myślą dziwną i gorzkiem słowem; raz utrzymy- 
wał, że Tyberius był największym z Cezarów! 

ALEKSANDER. Jakto, przez Bogi Many Antonina? 

ULPIANUS. Dowody Jego wyszły mi już z pamięci, to 
jedno przypominam sobie, iż tak sztucznie władał 
niemi, iż tak dzikie pomysły rozwijał o przeznaczeniu 
ludzi, żem milczał w przerażeniu. — 

MAMMEA. Nie życzę sobie widzieć tak okropnego 
mówcy! — 

ULPIANUS. Lecz kiedy czaro wne wpływy jego rozumu 
odeszły odemnie, uspokoiłem się, jak człowiek, co wy- 
trzeźwia się z pijaństwa i własne odzyskuje myśli — 
bo jakżeż nie przeklinać tych, co miasto sprawiedli- 
wości ucisk ludziom rozdając, obywateli za to, że nie 
zwierzęta, posyłają pod rózgi i topory Liktorów? Nie- 
prawdaż, synu Amfilocha r 



IRYDION. Tak lub nie — ile dusz, tyle serc i sądów! 

MAMMEA (do Aleksandra). Na twarzy niewzruszonej 
uważaj tę wargę spaloną, to oko w płomieniach! 

ALEKSANDER. Matko, ja chcę mu dobre, szczere słowo 
powiedzieć! 

MAMMEA. Czekaj jeszcze! 

ULPIANUS. Jednak sam nie więzisz ni katujesz nie- 
wolników, choć masz słuszne prawo śmierci nad niemi, 
nie odpychasz ubogich Swewów, Daków, Markoma- 
nów żebrzących w mieście. — Tak wieść głosi o Tobie! 

IRYDION. Matka moja barbarzynką była! 

ULPIANUS. A syn jej chce wmówić we mnie, że jest 
Epikurej czykiem ! 

IRYDION. Przez Zeusa Olimpijskiego, stoikom nie udaje 
się teraz. — 

MAMMEA. Ja może lepszych kolei nie obaczę nigdy — 
ale on, ale ty, Irydionie, wstępujecie w złotą bramę 
życia — młodość jeszcze jak sen nad wami ulatuje 
i radzi wam: byście ufali słodszym przeczuciom — ani 
tobie, ani jemu jeszcze rozpaczać nie wolno! 

ALEKSANDER. Daj rękę, synu Amfilocha. — Nieszczę- 
ście, jak miłość wiąże ludzi z sobą — bądźmy przy- 
jaciółmi, a może kiedyś razem będziemy się cieszyć! 

IRYDION. Dzięki wam, szlachetni Rzymianie! znać was 
nadewszystkich ukochały Bogi, kiedy wam zostawiły 
nadzieję. — Lecz wcześniej czy później na was i na 
mnie przyj dziś koniec jeden — śmierć i zapomnienie! 

ULPIANUS (do Mammei). Albo sztuką Danaów nas zwo- 
dzi, albo go Jowisz odlał z kruchego metalu, (głośno) 
A gdyby złudzenie prawdą się stało — gdyby cień, 
który miasto zalega, ustąpił, jak chmura przed po- 
myślnym wiatrem, a światło cnoty samo jedne zostało, 
cóżbyś uczynił? 

IRYDION. Uczciłbym nieśmiertelnych ofiarą i dziękczy- 
nieniem. — 

ULPIANUS. A dla przyśpieszenia dnia takiego nicbyś 
nie przedsięwziął? — Czy rozumiesz mnie? gramy 
w przypuszczenia, jak inni w koście — rozmawiamy 
o niepodobieństwach, by prędzej uleciał czas, który 
nam cięży! 



1 1 2 ZYOMUNT KRASIŃSKI 

IRYDION. Rozumiem cię lepiej, niż Ty mnie pojmu- 
jesz. — • 

ULPIANUS. A więc? 

IRYDION. Przez Odyna, powiedz takiemu dniowi, by 
zawołał na mnie, a ja mu odpowiem! 

ULPIANUS. Pamiętaj! 

ALEKSANDER. Pamiętaj! 

IRYDION. Nie zapomnę tej chwili, Rzymianie! Zoba- 
czymy się, mężu konsularny! — 

ULPIANUS. Gdzie idziesz.^ — 

IRYDION. Czeka na mnie grono przyjaciół u stóp Awen- 
tynu i zastawiona biesiada i nowe jakieś pieśni Sykul- 
skiego Poety. — Idę ich słuchać, by prędzej uleciał 
czas, który nam cięży! 

ULPIANUS. Młodzieńcze, idziesz ducha własnego za- 
pomnieć na łonie rozpusty. — 

IRYDION. Lucius Mummius nic nam nie zostawił, prócz 
rozkoszy i śmierci. — Długiego życii Aleksandrowi 
i Auguście Mammei. (wychodzi) 

ULPIANUS {patrząc za odchodza,cj'm). Z tego wosku, 
kto wie, czy będzie wam można stronnika ulepić. — 



Inna część pałacu Cezarów — podłużne Atrium z sa- 
dzawką pośrodku — mozaiki, freski zvystawujące Fau- 
nóiVy Satyrózv, nimfy — na słupach jaspisowych ka- 
mienne żółwie, skorpiony, krokodyle — wzdłuż ścian 
posągi Wenery i Bachchusa. — Tu i ówdzie grona 
dworzan — pretoryanów ■ — tanecznic — muzykantów — 
karłów — EutycJiian, prefekt pretorium — Rtipilius — 
Eiibtilhis — jego par asy ty. — 

EUTYCHIAN. Eroe BaccJie! dla tego nic mi nie ubę- 
dzie, bo cóż zdoła Cezara oderwać odemnie — jednak 
takich gości wcale mi nie potrzeba na dworze — 
i dzisiaj Imperator chce go widzieć — i dzisiaj kazał 
mi tu czekać na niego. 
RUPILIUS. Pół-Bogom podobny Eutychianie — 
EUTYCHIAN. Mów: pół-boski. — Imperator jest całym 
Bogiem — ja zaś po Imperatorze pierwszy. — 



IRYDION 113 

RUPILIUS. A więc, pół-boski Eutychianie, pozbawmy 
go wierzchniego światła. — Niechaj >dulces moriens 
reminiscitur Argos «! — 

EUTYCHIAN. Evoe! — tylko mi nie przy wódź wierszy 
Marona. — Nasi starzy za Augusta nie pojmowali 
sztuki, {zamyśla się) 

RUPILIUS. Nie mieli wyobrażenia o sztuce. — 

EUBULLUS. Nic zgoła się nie domyślali, co to poezya! 

RUPILIUS. Bez żadnej wyobraźni. — 

EUBULLUS. Mniej, jak bez żadnej. — 

EUTYCHIAN. Zgoda, trza usłać mu drogę do cieniów. — 
Tymszasem posłuchajcie tej pieśni. — Boski ją Neron 
dla swoich karłów napisał. — 

RUPILIUS. Oto był zaszczyt muzyki i rytmu. — 

EUBULLUS. Prawdziwy brat sióstr dziewięciu. — 

CHÓR KARŁÓW. Stoim z ubocza, a na szczycie wieży 
pan nasz stroi lirę swoją — u stóp jego wśród nocy 
czarnej i mglistej pali się miasto Bogów! 

On wzniecił te ognie — on chciał widzieć, jak Troja 
gorzała przed laty — on żyć nie mógł, jak żyją śmier- 
telni ! — płomieńmi więc się otoczył i stał się panem 
dramatu z ognia! 

Dźwiękami jego nęcone, ze wzgórza na wzgórze co- 
raz bliżej wśród jęków i szumów podskakują ognie. — 
Nad miastem, co przepada, inny Rzym rośnie w po- 
wietrzu. — On dziko świetnieje w piramidach z iskier 
i słupach syczących płomieni! 

A my klaszczem w dłonie, krzyczemy z radości. — 
Dzień zniszczenia nadszedł wysokim i pięknym. — Na 
falach Flegetonu pałace i świątynie nikną — a nam 
nic nie będzie — nas ocalił mistrz sztuki i dźwięku! 

FILOZOF {zbliżając się do Eutychiand). Ty, co niejako 
wszystko możesz i jesteś drugim Bogiem w Rzymie, 
racz dozwolić Anaksagorowi Neoplatończykowi dwa 
razy na tydzień głośno czytać i mówić w Termach 
Karakalli. — 

EUTYCHIAN. Jakie twoje zasady? — jakich Bogów 
wyznajesz? Czyś trzeźwy, czyś piany, kiedy uczysz 
ludzi? — 

FILOZOF. Bogiem moim Jedność w Jedności Jednością 

z. Krasiński, Tom I. 8 



1 14 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

poczęta, wszystkim niejednościom z konieczności prze- 
ciwna i zawarta sama w sobie, wzierająca w siebie 
samą. 

EUTYCHIAN. Satis est — tą nauką nie przewrócisz 
państwa; {do Rupiliusd) chyba go Tyresias w piekle 
zrozumie. — 

RUPILIUS. Chyba Cerber z trojaką paszczęką. 

EUBULLUS (do Rupiliuszd). Znamienity Rupiliuszu, ka- 
załeś mi wczoraj coś zapisać na tabliczkach. — 

RUPILIUS. Czytaj, mój miły. — 

EUBULLUS {czyta). > Pojutrze Gladyator Sporus i Ty- 
grys Ernan*. — 

RUPILIUS. O trzy razy szczęśliwe przypomnienie — 
wielki Eutychianie! — 

EUTYCHIAN. Co? 

RUPILIUS. Z siebie uczynię ofiarę dla ciebie. — 

EUTYCHIAN. Przez Isysa, Anubisa lub jakiegokolwiek 
Egipskiego bałwana, wdzięczny ci jestem — ale cóż 
takiego? — 

RUPILIUS. Z Maurytanii sprowadziłem Tygrysa centko- 
wanego złotem i hebanem — w nozdrzach gdyby krew 
świeża ludzka, w ogonie siła dwóch koni. — Mam Gla- 
diatora dzielniejszego od wszystkich nadwornych, czło- 
wieka, co mi się zaprzedał z głodu, prawdziwego Kro- 
toniatę. — Sprosiłem zatem wszystkich miłych moich 
na biesiadę i już założyłem się z Carbonem o cztery 
przeciwko jednemu, że Sporus zamęczy Ernana — ale 
kiedy losy nas zmuszają, trza do innej walki użyć 
Gladyator a! — 

EUTYCHIAN. Stój. {do Pretorianów) Zaśpiewajcie wa- 
szemu wodzowi. — Evoe flety i strony w brzęk! {do 
Rupiliuszd) teraz mów dalej. — 

CHOR PRETORYANÓW. Niech żyją koście i wino — 
sesterce i róże. — Dopóki czara się pieni, dopóki 
Plutus się uśmiecha, stopy nasze do tańca, ręce go- 
towe do boju. — Daj nam choćby czarne po syrtach 
murzynki, choćby śniade po lasach Germanki! Partów 
i Getów starym obyczajem nie chodzimy ścigać. — 
Ojce nasze leżą w grobie, z niemi nużące pochody. — 
Tu, na łożach, tu, czoło ustroiwszy bluszczem, tu, 



IRYDION 115 

W Rzymie, czekamy na wrogów — niech nadejdą — 
wtedy z objęć czarnowłosych, wśród dźwięku szkla- 
nic, porwiemy się do tarczy i odporu — do miecza 
i rzezi! Teraz Evoe! niech żyją koście i wino, sesterce 
i róże! — 

EUTYCHIAN. Choćby się nie udało, to krzywoprzy- 
sięźesz? — 

RUPILIUS. Świadcząc się wszystkiemi Bogi Chaldei 
i Syryi. — 

EUTYCHIAN. Jacta est alea — dziś jeszcze. — 

RUPILIUS. Otoź i nasz Grek bladawy. — 

{Irydion wchodzi i idzie ku Eutychianowi) 

EUTYCHIAN. Aż dreszcz po mnie przeszedł — w oczach 
jego cóś piekielnego — mówią, że jego ojciec był 
czarnoksiężnikiem. — (opiera sią na Rupiliuszti) 

RUPILIUS {usuwając się). Pół-Bogom nie wolno się 
lękać. — 

IRYDION. Stawiam się na godzinę naznaczoną. — Euty- 
chianie, prowadź mnie, gdzie przykazano tobie! 

EUTYCHIAN. Tak — zaraz, znamienity Greku, {do 
Rupiliusza) Jaki człowiek, jaka duma. — Vae ca- 
piti ej us! — 

RUPILIUS {do Eutychiana). Zdrój Lethe wyleczy go 
z pychy. — 

IRYDION. Na dworze Cezara wy wszyscy czas tracić 
lubicie. — Idźmy! — 

EUTYCHIAN. Tędy, szlachetny Irydionie. — {wychodźca) 



Inna część pałacu Cezarów — szczyt wieży otoczony 
kolumnadą, — Heliogabal, Elsinoe. — 
ELSINOE {odchodząc). Powierzam cię Bogom i sile 
jego! — 
HELIOGABAL. Ty okrutna! — 

{Irydion wchodzi, Elsinoe zatrzymuje się) 
ELSINOE. Księżyc wschodzi — wrą ognie i kipi tru- 
cizna! {znika) 
HELIOGABAL. O ratuj mnie — lub, jeśli nie możesz 

8* 



Il6 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ocalić, nie zwodi, nie udawaj, wyznaj od razu, a ja 
ciało moje białe przebiję tą złotą klingą, (zdejmuje pu- 
ginał z filaru) Czy widziałeś kiedy takie szmaragdy? 

IRYDION. Skąd boskiemu Cezarowi przyszło dzisiaj 
myśleć o zawczesnym zgonie? 

HELIOGABAL. Cyt, przyjacielu! — mylisz się, jeśli 
sądzisz, źe Cezar nie zdoła się zabić — a z tego pu- 
haru jeśli wypiję Elizejskie pola? (bierze szarą z Trój- 
noga) Sto nurków przepadło w morzu, nim jeden tę 
perłę wydostał — niezrównana! 

IRYDION. Z tej czary pić będziem zdrowie Słońca, ale 
pod innem niebem, wśród innych ludzi. — 

HELIOGABAL. Spojrzyj mi w oczy. — Czy ty nie kła- 
miesz? ah! odwróć oczy. — Bogi w nich szczerym 
ogniem zapisały, że matka twoja czarownicą była. — 
Przystąp bliżej filarów — trzymaj się kraty — mów, 
co widzisz w dole? — 

IRYDION. W głębi dziedziniec iskrzy się od drogich 
kamieni, gdyby jasnolite dno czarnej przepaści! — 

HELIOGABAL. Sam, sam wybierałem topazy, beryle 
i ostre kanty Chrysolitów i krwawe Onyksy. — Dzień 
jeden i noc całą brukowali ten podwórzec, a ja nie 
zasnąłem, nie odszedłem, aż skończyli — wtedy ich 
wszystkich stracić kazałem! — 

IRYDION. Kogo? — 

HELIOGABAL. Podłe niewolniki! — co się pytasz 
o nich ? — Oni poprzedzili pana swego. — Czyż w Rzy- 
mie kto powinien wiedzieć, że się Cezar do śmierci 
gotuje? — było ich stu tylko i chłopiąt dwoje! — Ah! 
ja nie oddam w ręce ludu śnieżnych członków moich — 
ja tu głowę moją świętą rozbiję — niech po dyamen- 
tach krew moja spływa do Erebu! — 

IRYDION. Cóż grozi tak nieodzownie? 

HELIOGABAL. Aleksyan — przebrzydłe imię — Ale- 
ksyan! aby zginął przed czasem. — Aleksyan! po- 
trójnej Hekacie głowę jego poświęcam — on, on, Ale- 
ksyan, czarne waży myśli i gotuje zdradę. — 

IRYDION. Opatrzne oko moje wytężone nad nim i nad 
matką jego. — 

HELIOGABAL. Nie przerywaj mi — nie broń go, jeśli 



IRYDION 117 

miłe ci powietrze, którem oddychasz — słuchaj — na 
to, byś słuchał, przyjść ci kazałem. — Szpiegi mi do- 
nieśli, źe z Ulpianem się naradza, źe od kilku dni 
bledszym się wydaje, źe w zadumaniu to odwija, to 
przypłaszcza pukle — a ten Ulpianus, co przyleciał 
z Antiochii, ha! czy wiesz, co on zamyśla? 

IRYDION. Słyszałem często o nim, jako o zawołanym 
prawniku. — 

HELIOGABAL. Ty go chwalisz? — o Bogi nieśmier- 
telne! — a ja ci mówię, źe bez tego człowieka od lat 
trzydziestu żaden spisek się nie obszedł. — Domicya- 
nus Ulpianus. — Słodki na pozór w mowie, ale stoik 
nieubłagany, zawsze gotów zabić panującego, lub jeśli 
się nie uda, samego siebie — istny spisek chodzący, 
jedzący, pijący — żywe przekleństwo dla jakiegokol- 
wiek rządu — miecz Damoklesa nad głową moją — 
i ty mi go chwalić będziesz! — prawnik zawołany! — 
proh! Jupiter! nie tylko jego, jabym same prawo za- 
mordował — mówże, co robić? 

IRYDION. Nie rozpaczać, kiedy jeszcze cicho i spo- 
kojnie, a jeśli przyjdzie do niebezpieczeństwa, na mnie 
polegać! — 

HELIOGABAL. A jeśli już odzywają się wróżby mo- 
jego pogrzebu? — jeśli przeciw Bogom siostry twojej 
inne, silniejsze, się podnoszą? {/ist rozzvijd) patrz — 
Symmach Niger opisuje mi straszne znaki, co się 
objawiły nad Dunajem — o wschodzącem słońcu, oto- 
czone świętym orszakiem Bacchusa, wśród głów blusz- 
czem umajonych, wśród rąk, potrząsających Tyrsami, 
widmo Aleksandra Macedońskiego stanęło na szero- 
kiem błoniu. — Zbroja lśniła się na piersiach jego, 
ta sama, którą nosił, kiedy zmiótłszy Daryusza szedł 
podbijać Indye. — Hełm złoty gorzał na pochylonej 
głowie. — Za nim stąpali wodzowie polegli oddawna. — 
Ludy Moesyi i Tracyi bili przechodzącym głębokie 
pokłony i cisnąc się za niemi doszli aż do brzegów 
morza. — Tam w powietrzu rozwiały się umarłych cie- 
nie! (opiera sią o kolumną) podaj mi Falernu. — {bierze 
puhar) Tak, Aleksander Severus z rąk Macedończyka 
weźmie państwo i życie moje! Dii, avertite omen! — 



Il8 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

IRYDION. Alboź wyszło ci z pamięci, że syn wielkiego 
Septymiusa niegdyś ukochał matkę twoją? Alboź za- 
pomniałeś, że dusza Macedończyka żyła w boskich 
piersiach jego? a teraz, kiedy bohatyr, co był opie- 
kuńczym duchem ojca twego, z grobu powstaje, by 
chwałę ci zwiastować, ty bledniejesz i potrzeba ci 
wina — pociech — ręki przyjaciela, byś nie zemdlał 
i na ziemię nie runął. — Hańba ci, synu Karakallil 

HELIOGABAL. Nie — nie — on Aleksandrowi, on 
wschodzącemu słońcu się uśmiechał blademi ustami — 
mnie twarz każda, głos kaźden, lud, senat, pretorya- 
nie, Rzym cały śmiercią grozi. — Ja czuję, że mnie 
razem, zgodnie, krok za krokiem odrywacie od słod- 
kiej matki ziemi, i wszyscy, ilu was jest wleczecie do 
piekła! 

IRYDION. Bądź lepszych myśli. — Czyż w odwiecznej 
walce między człowiekiem a miastem, człowiek nigdy 
wygrać nie zdoła? 

HELIOGABAL. Co mówisz! 

IRYDION. O losach waszych! Zginęliście jedni od mie- 
cza, drudzy od trucizny, inni z rąk własnych, wszyscy 
wśród hańby i przerażenia, zdradzeni przez powierni- 
ków — przeklęci od nieprzyjaciół. — Dlaczegóż je- 
dnym trybem zawsze dziać się mają sprawy ludzkie? 
Rzym dotychczas knuł spiski , mordował Cezarów — 
niech Cezar stanie się spiskowym, niech Cezar ude- 
rzy na wroga! — 

HELIOGABAL. Kto? jak? widzę potęgę na czole two- 
jem, ale jej nie pojmuję! — 

IRYDION. Czyż te pałace, świątynie, cyrki, czyż ten 
zamek trzy razy spalony z starym Bogiem swoim 
nigdy upaść nie mają? Czy nie słyszałeś o miastach 
wschodu piękniejszych i ogromniej szych, co niegdyś 
były cudem dla dludzi, pieszczotą dla Bogów? a dziś 
tumany piasku przechadzają się po nich i na zwalonych 
arkadach samotne skowyczą hyeny! Czyż Hierozolima 
z rojami wściekłych obrońców oparła się wszystko 
niszczącym losom? a jednak miała Boga samotnego 
i silnego jak Fatum! — Idź i zapytaj się pustyń, 
z czego powstały! — A te wzgórza osadzone marmu- 



IRYDION 119 

rami i granitem, czyż to nieśmiertelne Bogi? Patrz 
na nie i zrozumiej słowa moje. — Oto prawdziwy 
Aleksyan , oto wróg twój mściwy, rozciągnięty u nóg 
twoich, ale nadymający się dniem i nocą, by obalić 
ciebie. — Jeśli go nie ubieżysz, biada ci, nieszczęśliwe 
dziecię, w ramionach Olbrzyma, (chwyta go za rąką) 
Wznieć silną wolę w sobie — ten świat, który ci 
wskazuję, wyzwij do boju! Stań się, czem kilku było 
na ziemi, Niszczycielem — a te gmachy piane życiem 
tysiąców, te wille rozigrane w promieniach słońca, te 
Trofea, te wszystkie pamiątki i rozkosze ludzi oddamy 
w puściźnie po ludziach skorpionom i wężom! 

HELIOGABAL. Teraz przejrzałem! Nieraz to samo 
czułem, pragnąłem. — Ha! jaka chwała dla Mitry, 
kiedy Jowisz kapitoliński piasek gryźć będzie — ale 
czyje ramie podejmie się czynu? kto powstanie na 
święty zamek i na wieczne miasto? — 

IRYDION. Syn kapłanki i Amfilocha greka. — 

HELIOGABAL. Czy myślisz, że jaki żołnierz pójdzie 
za tobą lub za mną w tak ostatecznej chwili ? a sena- 
tory, a rycerze, a lud wreszcie cały! Bój się nieśmier- 
telnych — co tobie się stało, co ty zamyślasz, Iry- 
dionie? — 

IRYDION. Z natchnienia Bogów Cezara ocalić! — 

HELIOGABAL. Strach mnie ogarnia. — Gieniusz, mia- 
sta zwyciężył wszystkich — jażbym się miał targnąć 
na niego! ■;— 

IRYDION. Żyj więc w trwodze, dopóki nie skonasz 
w mękach. — 

HELIOGABAL. Dopełnij zlecenia Bogów, potężny śmier- 
telniku — purpurą cię obłoczę — zdejmę sandały z nóg 
własnych i do twoich je przy wiążę, jedno bądź mi ku 
pomocy, nie opuszczaj mnie, wybaw mnie od śmierci! 

IRYDION. Zbawić cię tylko mogę rozpędzeniem Senatu, 
wycięciem Pretoryanów i przeniesieniem stolicy! — 

HELIOGABAL. Senat rozegnać, to jeszcze, to jeszcze 
potrafim — ale reszty dokonać? — 

IRYDION. Dawniej Katylinie, później szemi laty Nero- 
nowi nie brakło na poźarnikach. — Łatwiej rozrzucić 
w perzynę to, co żyje dzisiaj, niż zbudować w głazy 



1 20 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

to, CO ma żyć jutro. — Zresztą ci, co się zostaną na 
zgliszczach, zwać się jeszcze będą Rzymianami. — Długo 
jeszcze kilka pałaców rozpadły eh na chaty zwać się 
będą Rzymem. — Zostawić zgrzybiałym dzieciom to 
imię drogie — ale siły żywotnej, ale siły pochłania- 
jącej już nie będzie w tych miejscach. — Cezarze, 
w dniu wielkiego morderstwa ja sam ludzi ci dosta- 
wię i stanę przy boku twoim! — 

HELIOGABAL. Skąd — jakich — gdzie oni? 

IRYDION. Nie tobie jednemu Rzym wszystkie dni życia 
powlekł śmiertelnemi ciemności. — A niewolnicy, 
a Gladyatorowie, a barbarzyńcy, a wyznawcy proroka 
nazaraeńskiego ? Ty na czele, oni w ostatnich ciągną 
szeregach, ale ich i ciebie zarówno gieniusz Romy 
przeznaczył bolesnemu życiu i haniebnej śmierci! Zbij- 
my więc ich nędzę w jeden podrzut zemsty, na jedną 
chwilę tylko — a panowie amfiteatru, a żołnierze pre- 
torium nie dotrzymają kroku tylu zgłodniałym, na- 
miętnym i wściekłym! — 

HELIOGABAL. Dobrze — dobrze — a potem, czyż oni 
nas samych nie pożrą — gdzie się podzieć wśród ta- 
kiego zgiełku? Kto skróci ich zuchwałość, czem pra- 
gnienie krwi zgasiemy w ich piersiach ? 

IRYDION. W pierwszych dniach zemsta i chciwość upiją 
się krwią i złotem wśród pożaru miasta. — Następnie 
ich ramiona i chęci, związane tylko wspólną nienawi- 
ścią Rzymu, rozprzągną się i każdy wróci do przesą- 
dów wiary swojej, lub do zwyczajów swojego narodu. — 
Wtedy już rozdzielonych i osłabłych na wschód po- 
ciągniem za sobą, obietnicami lepszej jeszcze rozko- 
szy. — Tam wymrą od skwarów nieznośnego słońca, 
wymrą od zbytków, na które się rozpaszą obyczajem 
zwycięzców i dzikich — a reszta rozpłynie się i wy- 
schnie wśród ludów, które cię kochają i Boga twego 
wyznają. — Naprzód więc bez trwogi, ale w milczeniu 
śmierci — inaczej nigdy nie dorwiemy się życia! — 

HELIOGABAL. Jo triumphe! Tyś z Prometeuszem ra- 
zem chodził po ogień do niebieskich progów. — (klaszcze 
w dłonie) O, gdybym nową świątynię zbudował w Eme- 
zie — o, gdybym żyć mógł wśród wieszczbiarzy moich! 



1^:^ 



IRYDION. Młode państwo założysz na miejscach, w któ- 
rych wziąłeś życie — wolny od bezsennych nocy, razem 
Arcykapłan i Cezar, podobny starożytnym Pół-bogom 
Nilu, słodkie dni pędzić będziesz wśród dymów aloesu 
i mirry, wśród tonów cytary i fletu. — Gdzie spojrzysz, 
tam czołgać się będą niewolniki ciche i stopę wegniesz 
w ich karki czarne. — Co zażądasz, stanie się two- 
jem — co każesz ludziom zapomnieć, zapomną — co 
każesz pamiętać, zapamiętają — wielkie imiona prze- 
szłości zgasną w obliczu twojego — a nie będzie już 
wtedy senatora lub prawnika, coby marząc o Rzeczy- 
pospolitej śmiał przedrzyiniać twoją Mitrę chaldejską, 
natrząsać się z obwisłych rękawów wschodniej szaty 
twojej! — 

HELIOGABAL. Przemierzłe Kwiryty! niby ich stara 
toga, ich fibule, ich tuniki piękniejsze! Mitro, słuchaj 
mojej przysięgi — obym nigdy do twoich promieni 
się nie dostał, oby gieniusze nocy członki moje rozer- 
wali, jeśli wszystkich Bogów Rzymu spętanych w łań- 
cuchy nie rzucę przed twoje ołtarze. — Synu Amfilocha, 
co radzisz, uważam za dobre i pożyteczne — przez Baala 
i Astarata, zburzymy to miasto — radź dalej tylko! — 

IRYDION. Kaź potajemnie skarby twoje wywieźć do 
Emezy. — Zabawiaj lud igrzyskami, pretoryanów hoj- 
nemi datkami — a tymczasem ściągaj do miasta z legii 
windelickich zaciążne Goty, z nadreńskich zaciążne 
Cheruski — w miarę, jak będą przybywać, ja zapoznam 
się z niemi — matka nauczyła mnie dzikiej mowy 
północnych! — 

HELIOGABAL. Zapominasz o włoskich legiach, stoją- 
cych w Efezie, w Tarsus, w Pergamie, w Milecie. — 

IRYDION. Wyszlij gońca do pretora Yariusa, by je 
zgromadził i naj spieszniej szym pochodem udał się na 
Partów. — Zajętych nad Kaspią przykremi utarczki 
dojdzie wieść o tem, co się stało w Rzymie — wtedy 
jednych złowi nieprzyjaciel, drudzy się rozsypią, inni 
przybiegną połączyć się z nami i żyć z łask dworu 
twojego. — 

HELIOGABAL. Bitne to kohorty — pomyśl jeszcze — 
może niebezpiecznie? 



122 ZYGMUNT KRASII^SKI 

IRYDION. Nie lękaj się nikogo po zniszczeniu Romy. — 
Bezkarnie deptać można po ciele, z którego wyleciała 
dusza — a my samą duszę państwa, duszę świata wy- 
drzem i zabij em! — 

HELIOGABAL. A gdyby nas Aleksyan uprzedził tym- 
czasem ? Zamiejskie pretoryany szemrzą coraz bardziej 
i piosnki nucą o jego odwadze. — Ulpian senat przy- 
ciągnie. — Obudzą mnie w nocy, przerżną mi gardło 

IRYDION. Ty wprzódy wyrzeczesz nad niemi >Salve 
Aeternunn. — Tylko Eutychianowi nie zwierzaj się z ni- 
czem — przybierz zimną i spokojną postać — odwiedź 
Aleksyana i Mammeę — a kiedy z niemi będziesz 
rozmawiał, niech słowa słodkiemi, niech spojrzenia 
twoje spokój nem i będą. — Uwierząli czy nie, zawźdy 
to ich wstrzyma na czas jakiś od stanowczego dzia- 
łania. — 

HELIOGABAL. Uśmiechnijcie się, Bogi! Mitro, rozjaśnij 
zasępione czoło! — Venero, matko lubieżności, połóż 
się na modrych falach, lecącemi otoczona syny! Bac- 
chusie, pij zdrowie Heliogabala! Dajcie róż i Falernu! — 
Chodź, najmilszy z ludzi — rozciągniem się na purpu- 
rze — pić będziem i chwalić Bogów za to, że wróg 
nasz zginie! {skacze mu na piersi) Ten pocałunek weż 
od Cezara — nieprawdaż — wonne usta moje i gładkie 
czoło wzorem naj śliczniej szej dziewicy? — Chodź. — 
Ja i Elsinoe panować będziem na Syryjskich wybrze- 
żach, tam, gdzie święte gwiazdy rozmawiają z ludźmi 
o losach przyszłości, {wy chodzą) 



Ogród Cezarów na palatyńskim wzgórzu, — Pod po- 
sągiem Diany Elsinoe i Irydion, — 

ELSINOE. Dalej iść nie sposób, za długoby mi wra- 
cać było. — Lecz ty nie opuszczaj mnie jeszcze. — 

IRYDION. Spieszno mi także — ostatnia czerwień sło- 
necznych promieni już umiera na szczytach Amfiteatru, 
a nim wrócę do siebie, muszę zamiejskich pretorya- 
nów odwiedzić. — 



IRYDION 123 

ELSINOE. Nie proszę o długie godziny — błagam o jedne 
chwilę tylko, (kładzie głową na podstawie posągu) Spoj- 
rzyj na twarz niepokalanej — patrz, obwiała ją tunika 
zmierzchu — o, jabym mogła była kochać, jak ona, kiedy 
wśród cichej nocy oparta na łuku złotym spuszczała 
się przez fale błękitu, by marzyć nad sennym Endy- 
mionem! — a teraz pójdź, zapytaj się ludzi, na co 
wyszła siostra twoja? »Między Poppeą i IMessaliną, 
odpowiedzą ci, postawiono Jej ołtarze «. — 

IRYDION. Kto się poświęcił dla dobra ludzi, powinien 
o ich sądzie zapomnieć. — Czy wiesz, kto jest Bogiem 
Nazaarenów? Ten, co dla zbawienia braci sam przy- 
stał na hańbę Krzyża! — O Elsinoe, i nam podobne 
dostały się Losy! 

ELSINOE. Ty już cudze wiary przejmujesz! szukasz 
pociechy u tych, któremi pogardzili ludzie! Ale ty 
znasz Aleksandra, wiesz, jak go wychowała Mammea, 
słyszałeś o nim przepowiednie starców, że zrówna 
kiedyś boskiemu Aureliuszowi! — wczoraj w przy- 
sionku Dejaniry napotkałem Jego. — Zatrzymał się 
i spojrzał — pierwszy wzrok był niepewny, drżący — 
drugi już mocniejszy, wyrazistszy — wreszcie odwrócił 
się w milczeniu pogardy. 

IRYDION. On i wszyscy żyjący w tem mieście prze- 
znaczeni zgubie. — 

ELSINOE. Precz, precz, ja nie żądałam zemsty — od- 
wołaj, odwołaj! 

IRYDION. Biedna, uspokój się. — Nieszczęśliwa, jakże 
ci teraz — w nagłej bladości zdałaś się omdlewać 
przed chwilą? 

ELSINOE. Lepiej mi, lepiej — daruj — nie do takich 
żalów powołały mnie Bogi — idź — ja wrócę, kędy 
mnie furye czekają — ja pójdę stopy wikłać z gadem, 

.co nieustannie pląsa naokoło — tam zawczesna sta- 
rość w nagrodę upodlenia i męki — tam konwulsya 
wstrętu — ale cicho, cicho — ty nie znasz tajemnic 
dziewiczego łona! 

IRYDION. Ah! ty, coś nie dawno płonęła życiem tak 
promiennem, nimfo ruchu i piękności, gdzieżeś się 
podziała? Tę łzę, co spływa po twarzy mojej, wylałem 



I 24 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

dla ciebie. — Lecz teraz oddal się — pamiętaj na 

wyroki Odyna i dotrwaj do końca. 
ELSINOE. O bracie! 
IRYDION. Pogardzonemu szałów przysparzaj, doniszczaj 

rozum Jego i życie. — Vale! 
ELSINOE. Niechaj cienie Amfilocha i Grimhildy będą 

naokoło ciebie vale! 



Sala Amfilocha w nocy, — Irydion wchodzi z Masy- 
nissą — za niemi przełożony nieziwhiikótv. — 

IRYDION. Czegóż chciał, Piladzie? 

PILADES. Ani słowa nie przemówił — jedno zasiadł 
i postanowił czekać na ciebie. — Myśmy zwykłym oby- 
czajem domu twojego dali mu chleba, mięsa i wina. ; — 

IRYDION. Niech wejdzie. — 

{wychodzi Pilades) 
MASINISSA. Strzeż się tego człowieka. — 
IRYDION. Czemu .> — 
MASINISSA. Ten człowiek przychodzi cię zabić — • 

masz! {miecz mu podaje) 
IRYDION. Jeśli prawdziwe twoje przeczucie, szkoda tej 

kartagskiej stali. — Tym puharem, z którego pijał 

Amfiloch, roztrzaskam mu głowę, [zachodzi Gladyator) 

Czego chcesz, niewolniku.^ — 
GLADYATOR. Przez chwilę być sam na sam z tobą. — 
IRYDION. To mój powiernik — mów śmiało przed 

nim. — 
GLADYATOR. Pan rzekł do mnie: »Miasto darcia się 

z tygrysem zamorduj Greka, a będziesz w^olnym*. Lecz 

ten, który mnie przysłał, sto razy gorszym jest od 

ciebie, (rzuca sztylet na posadzką) Niechaj przepadnie 

niewola! — 
IRYDION. Kto cię przysłał .> 
GLADYATOR. Człowiek nowy, podlec i tchórz, okrutnik 

i lichwiarz. — 
IRYDION. Ha! to pewno Rzymianin! — 
GLADYATOR. Zgadłeś — Aetius Rupilius. — 



IRYDION 125 

IRYDION. Nadworny błazen nadwornego błazna, (kła- 
dąc puhar) wiedziałem o tern — patrz — czaszka twoja 
rozpaść się miała na odciski tej rzeźby korynckiej ! — 

GLADYATOR. O synu Amfilocha, nie przeląkłem się 
ciebie. — Rosiej szym i dzikszym parłem stopą piersi 
na piasku Areny — ale głodny byłem — jeść mi dali 
w pałacu twoim — spragniony byłem — dali mi wina 
w pałacu twoim — i czekając na ciebie, słyszałem 
braci Gladyatorów, którzy imię twoje błogosławili. — 
Teraz bądź zdrów, ja zginę jutro pod kłami tygrysa. — 

IRYDION. Nie — ty żyć będziesz i zemścisz się nie- 
woli twojej na panach twoich. — Ho! Pilades! 

{Pilades wchodzi) 

Sto sesterców wydać temu człowiekowi i tunikę 
i pierścień żelazny, jaki noszą domownicy moi. — Imię 
twoje? 

GLADYATOR. Za dni dzisiejszych zowią mnie Spo- 
rusem. — 

IRYDION. W mowie twojej prostej coś dumnego się 
odzywa. — Ostatek jakiejś przeszłości żyje w tobie, 
jak promień lampy, wymykający się ze szpary Sarko- 
fagu. — Jeszcze raz pytam się o imię twoje? 

GLADYATOR. Niegdyś przodków moich na wzór Jo- 
wiszów czcił lud i senat rzymski — ale co przeszło, 
przeszło. — Imię moje: Lucius Tiberius Scipio! — 

IRYDION. Marzysz niewolniku — ród ten wygasł już 
oddawna. — 

GLADYATOR. Ale tylko w pamięci ziomków — ostat- 
niemu z naszych, o którym świat wiedział. Nero zabrał 
żonę, pałac w Rzymie, imiona w Italii, Sycylii i Afryce — 
i posłał go na wygnanie do Chersonezu — syn jego 
po latach wielu wrócił do miasta o żebranym chlebie — 
odtąd jesteśmy nędzarze, a ojciec mój już był Gla- 
dyatorem! — 

IRYDION. I nikt was nie poratował w Rzymie? 

GLADYATOR. Ki o miałwspomódz starego Patrycyusza? 
Czy prawnuki naszych Liktorów, dziś bogate Pany? 
Czy Imperator, wróg przeszłości, morderca pamiątek? 
Ojciec mój, hakami wywleczony z Amfiteatru, skonał 



120 ZYGMUNT KR A SIŃSKI 

W spoliarium, przeklinając Bogów. — O! niech prze- 
padnie miasto, które opuściło wnuki swoich konsulów. 
[podnosi sztylet) Jedno słowo tylko, a pójdę Rupiliusa, 
tego dzisiejszego Rzymianina, zabić! — 

IRYDION. Śmierć jednego jest szałem dziecka tam, 
gdzie trza śmierci tysiąców. — Zachowaj się na szersze 
pole, do lepszego dzieła. — 

GLADYATOR. Jeśli dzień taki lub owaki blizki, w któ- 
rym można będzie mścić się i łupić, to ci przywiodę 
Yerresa, Kassiusza, Sullę — wszyscy z dawnych, jako 
ja, i wszyscy w nędzy! 

IRYDION. Każdy z nich znajdzie schronienie pod temi 
filary — na teraz dom mój niechaj będzie waszym. — 
Vale. — 

MASINISSA. Idź, żądaj zemsty sercem całem, a losy ci 
jej nie odmówią. — 

[Gladyator wychodzi) 

IRYDION. Wygrywam, starcze, wygrywam! Ah! Tryum- 
fatory dawne, coście braci moich spętanych w łańcu- 
chy wiedli obok królów w kajdanach, zburzy ciele Kar- 
tagi, Koryntu, Syrakuzy, patrzcie! — ostatni Scipio 
stał się sługą i Greka narzędziem — przyszedł żebrać 
u niego i jadła i mordów! — Ah! doczekałem się upadku 
przeklętych i dumnych. — Masinisso, tym kielichem 
pij zdrowie Scypionów! (nalewa mu i daje) 

MASINISSA. Długiego powodzenia rodowi Scipionów! 
[oddaje w race Irydiona) 

IRYDION [pije i rzuca puhar). A jako ten kamień drogi, 
niechaj ' pryśnie pycha Romy! — 

MASINISSA. Pochłaniamy stopniami cudze wole i siły — 
rośniemy, Sigurdzie, ale dopóki Nazaret nie wrócony 
na naszą wiarę, dopóty nie zdołamy walczyć wstępnym 
i z wy ciężkim bojem! — 

IRYDION. Starzec -Bóg, przed którym oni zginają 
kolana i myśli, ku czarnym sklepieniom długo trzymał 
wzniesione ramiona, wzywał ducha i wpoił tego ducha 
w skronie moje rękoma drźącemi, z których sączyła 
się woda tajemnicy — grono bladych, wynędzniałych 
braci śpiewało, powtarzając imię moje nowe: >Hiero- 



IRYDION 127 

nim, Hieronim* a ich głos ciągnął się, jak pogrzeb 
nadpowietrzny, niewidomy — w tej pieśni jednak były 
słowa nadziei! 

MASINISSA. I znamię ich zawiesiłeś na piersiach? — 

IRYDION. Zawiesiłem. — 

MASINISSA. Przycisnąłeś do ust w pokorze? — 

IRYDION. Przycisnąłem. — 

MASINISSA. Dobrze — teraz ich serca się rozdzielą ! — 

IRYDION. Już zaczęły się mieszać — w starych, w tych, 
którzy odbyli męczeństwo i niebo, jak twierdzą, roz- 
twarte nad sobą widzieli, napróźno chciałem rozniecić 
iskrę zapału — odpowiadali mi zawsze te same słowa — 
jak strumień, co zawsze o jedne rozbija się żwiry: 
> Przebaczenie — Zapomnienie — Miłość zabójcom* — 
ale młodsi, świeżo namaszczone żołnierze, niewolniki, 
barbarzyńcy, pielgrzymy, co odwiedzili pustynie Egiptu, 
coś dzielniejszego czują. — Ich wzrok się płomieni na 
wzmiankę obelg i męczarni. — Ich serca przynajmniej 
czegoś pragną na świecie. — Zrazu błogosławią złemu, 
co ich gniecie, ale wreście, kiedy krew zagra im po 
żyłach, chcącym niechcącym wyrywam przekleństwo. — 

MASINISSA. Na to, byś wcielił królestwo nie tej ziemi 
w namiętności ziemi, trza ci niewiasty. — Oni ubó- 
stwili córę dzieciństwa i wczesnej starości; z łupów 
cielesnych rozkoszy wydumali parę tajemniczą, oni 
przed niewolnicą męża schylili czoła. — Z tylu dziewic, 
które tam więdnieją w modlitwach i postach, jedną 
wybierz i rzuć im ponad dusze. — Uczyń ją zwier- 
ciadłem myśli twoich — niech je odbija i ciska na 
okół bez pojęcia, bez czucia — ale siłą, co w pier- 
siach męża góruje porwana i zniszczona! — 

IRYDION. Znam jedną — wszyscy darzą ją imieniem 
błogosławionej i świętej przed czasem, a ona lubi mi 
rozpowiadać niebiosa 

MASINISSA. Tknąłem i odbrzękła mi struna — nie- 
prawdaż, oko jej czarne jak węgiel, błyszczące jak 
żary — ród Metellów kończy się na niej ? — 

IRYDION. Wiesz — po co się pytasz? 

MASINISSA. Pamiętaj chwalić jej Boga, każdą ranę 
J^o chwalić, z każdym gwoździem, co przebił Jego, 



128 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Żałośnie się pieścić. — Ona się kocha w tem ciele 
rozkrzyźowanem, w tych rysach, które sobie wyma- 
rzyła pięknemi, gasnącemi w zwycięstwie miłości. — 
Ona ich nie widziała, kiedy konały ze wstrętem bólu, 
w milczeniu osłabienia, zmazane krwią, z wichrem, 
gwiżdżącym wśród włosów! — Słuchaj, przeprowadź 
Jej myśl od niego do siebie — on daleki, on był 
kiedyś na ziemi, on nie wróci nigdy. — Ty żyjesz 
i jesteś przy niej. — Ty będziesz Jej Bogiem! Alma 
Venus i Eros, sprzyjajcie! — 

IRYDION. Ah! kto zbada tajnie Jej bytu, kto schwyci 
źródła Jej życia? — ona żyje ciemnościami w tych 
puszczach podziemnych, widoma i niepojęta, nacecho- 
wana boleścią i z niej wyłudzająca urodę. — Sam Fi- 
dyaszby jej kształtów wszechmocnem nie zatrzymał 
dłutem — ona całą piękność swoją uniesie z sobą 
razem w ostatniem westchnieniu! Przeciwko niej ja 
słaby jestem! — 

MASINISSA. Czego się wahasz i wątpisz? ona twoją 
być musi — nie dla marnej rozkoszy, ale że rozum 
mój, że dzieło nasze żąda jej zguby, jak zapytanie 
odpowiedzi i dźwięk dźwięku następnego — kiedy Jej 
głowa opadnie na łono twoje, kiedy pierś Jej zadrży, 
jak pierś każdej niewolnicy i dusza niebieska zapomni 
siebie samej w ciała pożarach — wtedy w katakóm- 
bach znajdziesz wiernych służalców, o synu! — wtedy 
duch mój będzie z tobą i zemsta stanie się ciałem. 
(odchodzi) 

IRYDION. Masinisso! 

MASINISSA. Czego żądasz? 

IRYDION. Błagam cię — powiedz mi jak przyjaciel — 
nie — daj wyrok jak sędzia — od czasu, w którem 
śmiałem się dziecinnie, w którem niewiadomie, we- 
soło, trącałem o krzywdy i hańbę pokolenia mego, aż 
po dziś dzień, każde słowo, sprawę, wszystkie chęci 
moje odwołaj, przelicz — rozumiesz? 

MASINISSA. Czemu wzrok twój tak zmętniał i głos 
twój taki rozdarty, zbłąkany? 

IRYDION. Wszak co świętem i łubem było dla drugich, 
było zawsze świętokradztwem dla mnie? Wszak dzikiej 



IRYDION 129 

cnoty ślubowanej Furyom dochowałem wiernie ? Dotąd 
niema na mnie ani skazy litości , ani plamy źdu ? — 

MASINISSA. Ale też niema czynu, syna ręki twojej. — 
Dopóki to dziecię w powiciu nicości, dopótyś sam 
jeszcze nieznany i słaby — w tym samym dniu, o tej 
samej chwili, staniesz się ty przez dzieło twoje i dzieło 
twe przez Ciebie samego! 

IRYDION. Ah! w tych piersiach coś niepotrzebnego 
zostawiły Bogi — czuję jad, co podchodzi mi skronie 
i do ócz się tłoczy. — Niewiasty ten jad nazywają 
łzami! — Powiedz! wszak ja kiedyś miałem być czło- 
wiekiem ? 

MASINISSA. I jesteś nim właśnie w tej chwili nikczem- 
ności. — Ty nie wiesz, że kaźden z was zdołałby 
zostać Wszechmocnym myślą własną, nieubłaganą, 
zażartą — ale Wróg przewidział i zawiesił w łonie 
waszem serce — bojazń, ułudę, podłość, którą tulicie, 
jak niewolniki, którzy przystali na hańbę. — Tem on 
was rozdwoił i rozrzucił nizko i daleko. — Tem on 
panuje na długo i żaden go nie strąci, choć każden 
mógł go strącić! 

IRYDION. O kim mówisz? kto mnie nędznym i nie- 
szczęśliwym uczynił? Jednego tylko znam zabójcę 
wszystkich chwil moich — Rzym się nazywa. 

IMASINISSA. Jest inny Rzym, który zaginąć nie może! 
On nie na siedmiu wzgórzach, on na gwiazd milionach 
oparł stopy swoje! On nie ród ludzki, marny jeden, 
ale plemion Anielskich wielkich i urodziwych krocie 
znękał. — Z was wszystkich on ma tylko błaznów, 
z nich męczenników i w każdej chwili, jako wy w oma- 
mieniu chwalicie, oni w mądrości i piękności swojej 
o pomstę wołają! 

IRYDION. Co ty mi zwiastujesz, ty straszny, niezgłę- 
biony ? 

]VIASINISSA. Walkę! 

IRYDION. Gdzie? Kiedy? 

MASINISSA. Po zgonie Rzymu! — Wszędzie, kędy 
twój Duch zdoła czuć i myśleć! 

IRYDION. Bez końca, bez końca więc ? 

MASINISSA. Ja sam cię do niej powiodę — na pa- 

Z Krasiński, Tom I. 9 



130 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

dole obłąkanych wygrywaj tymczasem dzieje swoje 
zatrute przez wroga! 

Przeciw niemu i Jego służalcom obrócisz kiedyś 
czoło w pełności rozumu! 

IRYDION. A zwycięstwo, czy będzie zwycięstwo ? Czy 
kiedy zdejmę tu, czy na jakiej gwieździe, ciężką zbroję 
moją? Czy kiedy opuszczę głowę bez oczekiwania, 
bez niebezpieczeństwa, wolny, ukochany, kochający, 
szczęśliwy ? 

MASINISSA. Nie pytaj się przed czasem! — Idź na- 
przód, panuj zwierzęciu w sobie, naucz się być sa- 
motnym na ziemi, jako on jest na szczytach świata; 
naucz się cierpieć, jak cierpią Duchy potężniejsze od 
ciebie! — Bo nim dojdziesz tego, na co wyróść mo- 
żesz, ogień cię przetrawi razy tysiąc, konanie cię prze- 
tworzy razy tysiąc, gniew Jego cię odepchnie razy 
tysiąc. — Będziesz jak fala rzucana pod obłoki i strą- 
cana w przepaście — tylko, że ona martwa, ślepa, 
głucha, a w tobie nieśmiertelne czucie! 

IRYDION. Jakibądź nieprzyjaciel mój, przed nim nie 
uniżę Ducha. — Noc późna — wrócisz jutro rano — 
jutro pomówimy jeszcze. — Idź teraz — prawda, prawda! 
nie miałem litości nad siostrą, miałżebym Jej, nieznanej 
żałować ? 

MASINISSA. Pamiętaj na słowa moje; bo miną kie- 
dyś narody tej ziemi, ale mój rozum nie przeminie. 
[odchodzi) 

IRYDION (zrzticając chlamydą). Idź — ty mi ciężysz — 
(rzuca pierścień) precz — ty mnie palisz — chciałbym 
włosy zmieść ze skroni — one mną nie są — one do- 
legają mi. — Gdzie Ja? Irydionie, pokaż mi się! Mę- 
czarnio, co żyjesz w głębi łona tego, wynijdź — kto 
ty jesteś, niech ujrzę, raz niech się dowiem! [zdejmuje 
sztylet z nad tarczy) Powiedz mi, ogniku nocny, modra 
klingo, czy ty zdołasz wyssać mnie z piersi moich ? — 
ale słyszysz, na zawsze! — Nie, nie, tyś także złudze- 
niem! — Katon gdzieś się obudził i tam już inny Cezar 
stał nad nim, trząsając mieczem i kajdany! [rzuca 
sztylet i depce) Kłamco, coś zwiódł tyle dusz cierpią- 
cych marną obietnicą nicości — ja urągam się tobie — 



IRYDION 131 

ja, czy tu, czy tam, niewolnik! ja nie spocznę nigdzie — 
leż w kurzawie, żmijo fałszu ! — (pbciera czoło) Nieznośnie 
temu, który zaginąć nie zdoła — który kona wiecznie, 
a nie skona nigdy! (stąpa po salt) Jaka pustynia mil- 
czenia i spoczynku. — Jeden ją zalegam nieuśpioną 
myślą. — Noc mi wieniec z gorączek i trosków na 
czole złożyła. — Dzięki wam za taką purpurę. Bogi 
piekielne! {staje przy posągu) Ojcze! kiedy spojrzę na 
rysy twoje, zda mi się, że słyszę obietnicę świętą. — 
Nieszczęśliwa Hellado! ty mnie przyciśniesz do łona, — 
Tryumfator pędzi — u kół rydwanu Jego skrępowane 
Rzymiany — ich czoła pękają za osi gorejących obro- 
tem! Ha! nie dbam o męki nieskończone, byleby dzień 
ten, jeden dzień taki, czoło mi w laury okwiecił! {klęka) 
Ale czyż i ją mam zgładzić także } Ojcze, daruj Jej — 
ona nie cierpi, jak my wszyscy, bo ma swoją wiarę 
i przyszłość nieskończoną. — Dumnych mordować — 
nędznych tysiące zepchnąć do Erebu — skazaną do- 
bić — ah! to w losach moich wyrytem było — ale 
szczęśliwą znieważyć, ale ufającą oderwać od nadziei, 
ale promienną zniszczyć! {porywa się) Syn Amfilocha 
gnany jędzami, jak niegdyś Orestes! — {lampę bierze) 
Idźmy zasnąć — błogosławieństwo Larów nad tym 

domem spoczywa. To miasto, to ojczyzna — 

błogo w niem i lubo — gwiazda pomyślności, znać, 
świeciła nad kolebką naszą! {wychodzi) 



DRUGA CZĘSC. 

Katakomby — w środku ciemnicy zawieszona lampa. — 
Dwa Sarkofagi w głąbi — od każdego rozchodzą sią 
ulice^ ginące w oddali. — Ściany zasułe nadgrobkami 
ułotonemi w piętra, — Biskup Wiktor. — Aleksander Se- 
verus w żołnierskim płaszczu z zasuniętym kapturem, — 

WIKTOR. Wieki, co przeszły, były dziecinnemi czasami 
ludzkości. — Im bardziej stworzenie zbliżać się będzie 
do Stwórcy, tem źarliwszą miłością goreć będzie ku 
niemu i braciom swoim. — Miecza nikt nie znajdzie 
na ziemi, ani ręki kata, a ten błogosławiony już dzi- 
siaj, kto uwierzył w przyszłość takową i stał się jej 
przyśpieszycielem ! 

ALEKSANDER. O, gdybym mógł w dniu jednym dzieło 
sprawiedliwości, obietnicę ust twoich, ziemi objawić! 

WIKTOR. Synu, nie spodziewaj się tego snu domarzyć, 
bo każdemu dostała się jedna fala w nieskończoności — 
pęd jej słabszy lub silniejszy, ale ona płynie dni kilka 
tylko. — Żyj więc i przemiń, jak reszta braci twoich, 
ale działaj według światła zlanego na ciebie. — Stań 
się pocieszycielem, byś mógł kiedyś stać się wybranym 
na lewicy Chrystusa i patrzeć, jak inni natchnieni 
kończyć będą przez ciąg wieków, co zacząłeś w po- 
korze i miłości Ducha. 

ALEKSANDER. O! niech błogosławieństwo twoje zleje 
się na głowę Aleksandra. — Cezar wkrótce nie zaprze 
się Jego, (schyla sią) przygotuj ich do zmiany — przy- 
zwyczaj ich do imienia mojego, ojcze! — o to cię prosi 
Mammea. — 



IRYDION 133 

WIKTOR. Jak ja ciebie w tej chwili, niech cię kiedyś 
cały lud twój pobłogosławi i pamięć twoją syny sy- 
nów ludu twego. — Wstań, pomazańcze Chrystusa! 

ALEKSANDER. Słyszę kroki czyjeś — ojcze, w godzi- 
nie walki bądź moim dobrym Geniuszem! {wychodzi) 

(Przeciwnemi drzwiami wchodzi Irydion w płaszczu 
Pretoryanind) 

IRYDION. Chwała Panu w niebiesiech! (składa miecz, 
włócznię i zbroję u wejścia) broń ziemskich gwałtów 
niech drzemie u progów mieszkań Jego! 

WIKTOR. Czekałem na ciebie, Hieronimie — sługi twoje 
dziś z rana przynieśli ciało brata ściętego pod mau- 
soleum Cecylii Metelli. — ■ Tam zgromadzeni wierni 
z ich rąk je odebrali — pogrzeb Jego przejdzie tędy 
za chwilę — dzięki ci, Synu! — 

IRYDION. Uczyniłem powinność moją. — Teraz przy- 
bywam od przysionka Cezarów — na pobladłych ry- 
sach Dworzan myśl strachu się zataczała — preto- 
ryanie zamiejscy burzyć się zaczynają przeciwko Im- 
peratorowi. — 

WIKTOR. Powierzchnia ziemi odmienia się w swoich 
pychach, jak barwy morza za lada powiewem — ale 
to nie powinno mieszać spokój nóści grobów! — módlmy 
się w cieniu palmy męczeńskiej, zerwanej przez Ata- 
nadora! 

IRYDION. Ojcze, dozwól słów kilka jeszcze. — Wszak 
w twoim ręku przyszłość nasza, wszak jednem skinie- 
niem możesz tysiące nas rzucić na szalę, a gdzie one 
zaważą, tam będzie zwycięstwo! 

WIKTOR. W niewidzialnem królestwie walczyć mogę 
przeciw książęciu świata modłami i ofiarą, a jeśli 
wszyscy połączycie się ze mną w obliczu Pana, obie- 
cuję wam zwycięstwo! 

IRYDION. Ja mówię teraz o bliższych zapasach, o pręd- 
szym tryumfie! Ojcze, cierpiemy jak ludzie, spodzie- 
wamy się jak ludzie i posady nam ziemskiej potrzeba. — 
Dotąd potęga nienawistnych ściskała nas zewsząd, tak, 
żeśmy woleli umierać, niż kłaniać się rozpuście lub 
czcić kłamstwo na ziemi. — Lecz dzisiaj to, co gubi 



134 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

narody, stanęło u bram tego miasta — zgrzybiała sta- 
rość i duma bez granic. — Heliogabal sił nie ma do 
utrzymania swoich, Aleksander do ustalenia nowych 
rządów, a resztę sił doniszczą w zbliźającem się star- 
ciu — pomiędzy niemi obuma czyż każdy, co uwierzył 
w Chrystusa, nie radby krzyż wyrwać z wnętrzności 
ziemi i zatknąć na Forum romanum? — ojcze, widzę 
chmurę zgrozy na czole twojem. — Daruj, że pałam 
miłością ku braciom uciśnionym — daruj, żem śmiał 
ci ogłosić, że nadeszła pora ugodzić w samo serce 
pogaństwa i Romy! 

WIKTOR. Z litością słuchałem słów twoich! Napróźno 
wodę chrztu wylałem na głowę twoją! Napróźno tłu- 
maczyłem ci świat ducha. — Tyś go nie pojął, nie 
zrzuciłeś starego człowieka. Tyś w żelazie i ogniu 
położył nadzieję doczesnego zbawienia. — Ciężkie winy 
twoje! (słychać pieśni pogrzebowe) Czy słyszysz te 
Hymny, płynące wśród grobów, jak ostatnie szumy 
burzy, w której Jedyny skronie opuścił i skonał? — 
Czyż On wzywał na pomoc Aniołów, czyż On wołał 
o pomstę do ojca? — 

IRYDION. A więc nędza i poniżenie naszym działem 
na zawsze? — 

WIKTOR. Mylisz się w hardości twojej, kiedy chwilę 
czasu nazywasz wiecznością! — Zaprawdę ci mówię, 
że w tych cmętarzach śpią goście tylko — że nie 
tylko na progach niebieskich, ale i na płaszczyznach 
bólu. Miłość przemoże nareście. — Zaprawdę, zapra- 
wdę, ludy pokłon jej oddadzą, i nie będzie Cezara, 
któryby przed nią nie uderzył czołem. — Czy znasz 
tę postać? [wskazuje rzeźbą na sarkofagu) 

IRYDION. Lutnia Helleńska, Ojców moich czworo- 
dźwięczne struny. — To Lykaoński Orfeusz! — 

WIKTOR. Jako on, podług waszych pamiątek, dzikie 
rozpieścił zwierzęta, tak Jezus dusze milionów spoi 
brzmieniem żyjącego słowa — patrząc na tę lutnię 
ziemską, pojmij roje duchów, pracujące nad światem, 
i dźwięk u stóp krzyża poczęty, rozlegający się już 
pomiędzy narodami. — On żyje sobą samym i sił nie 
czerpa na ziemi! (znak krzyża kreśli nad czołem) Uwierz 



IRYDION 135 

i nie grzesz więcej! — Ostrzegłem cię teraz, jak ojciec 
rozżalony błędami syna — później, jeśli winę powtó- 
rzysz, napomnę cię, jak pasterz trzody, ukaram, jako 
sędzia ludu! 
CHÓR W POBLIŻU. Z głębi przepaści wołamy do"cie- 
bie, Panie! — 

Duszę zamordowanego weź na łono twoje! — 
Daj jej odpoczynek w chwale twojej! — 
Ona odlatując przebaczyła katom! — 

( Wchodzi orszak, mączennik na marachy głowa ścięta na 
piersiach spoczywa — męże w czarnych sukniach z po- 
chodniami — za niemi niewiasty w białych szatach^ 

WIKTOR. Podajcie mi znak świadectwa i męki, święty 
na ziemi i niebie! (^przynoszą 7nu Prochristum — bie- 
rze je i składa na piersiach umarłego) Własną krew 
twoją, wylaną za syna człowieka^ daję ci do trumny, 
byś z nią kiedyś zmartwychwstał w dzień sądu. — 
{przyklęka i razem wszyscy) Ty, coś kształt nieszczę- 
śliwych przybrał, by nieszczęśliwych ocalić, złóż z nas 
złości nasze i wrzuć w głębokość morską wszystkie 
grzechy nasze — a temu, który zaczął drugą piel- 
grzymkę — ostatnią, uiść się w prawdzie twojej! 

GŁOS DZIEWICY. Daj mu ujrzeć święte oblicze twoje! 

INNY GŁOS. Daj mu wiosnę, wiosnę, której nie miał 
na ziemi. — 

IRYDION. A nas wybaw od pokusy zemsty. — 

CHÓR. Zemsty? 

WIKTOR. Szczęśliwi, którzy umierają dla Pana. — Oni 
zwyciężyli przed czasem, (wznosi ręce nad tłumem) 
Powstańcie i zanieście zwłoki do cmętarza Faustyna. 
{staje na czele — przechodzą zwolna — Irydion jeden 
tylko zostaje z tyłu — od orszaku niewiast oddziela 
się na wyjściu Kornelia Metelld) 

KORNELIA. Czemu nie łączysz się z nami? 

IRYDION. Tej nocy w innym miejscu być muszę. — 

KORNELIA. Gdzie, Hieronimie? 

IRYDION. Tam, gdziebyś drżała o zbawienie duszy, 
choć stamtąd wznidzie chwała ludu twego. — 

KORNELIA. Wiem, że się coś strasznego na cmętarzach 



136 ZYGMUNT KRASriCSKI 

gotuje. — Widziałam dzisiaj towarzysza twojego, Sy- 
meona z Koryntu — przechodząc, trącił mnie i nie 
obejrzał się i szedł dalej z lwią skórą na barkach, 
z okiem wbitem w próżnią przestrzeni — w tem oku 
bunt się palił i srogie natchnienie. — Oh! ja nieszczę- 
śliwa! — 

IRYDION. Czemu, Kornelio ? przecież sam Pasterz, Oj- 
ciec, Sędzia ludu, sam Wiktor codzień powtarza, żeś 
pierwsza wśród sióstr twoich i że znak wybrania już 
spoczął na twojem czole. — Czegóż żądać więcej na 
ziemi ? 

KORNELIA. Niezwykły to głos twój, bracie! 

IRYDION. Zdaje się tobie. 

KORNELIA. Ah! czy ty ten sam, z którym klęczałam 
na cmętarzu Eufemii, którego uczyłam modlitwy mo- 
jej — Hieronimie, czy to ty? 

IRYDION. Ja, siostro. — 

KORNELIA. Modliłam się tyle, pokutowałam tak ciężko 
dni i nocy tyle! 

IRYDION. I zasiądziesz w niebiesiach. — Któżby wątpił, 
Kornelio ? 

KORNELIA. O, nie za siebie — nie! 

IRYDION. Za kogóż? 

KORNELIA. Za jednego z braci moich. — 

IRYDION. Za jednego z braci? (zbliża się do niej) 

KORNELIA. Jaki ty straszny! 

IRYDION. Mów prawdę, mów imię Jego, ktokolwiek 
jest, twoim będzie! — Spiesz się tylko, niewiasto! — 
Nie długie chwile nam zostały — czasu nie będzie 
potem na ślub przed krzyżem, a ja was obojgu połą- 
czyć chcę, odesłać gdzie daleko, byście żyli razem — 
szczęśliwie — na Tebaidzie — mówże! — Ha! ziemska 
miłość wstąpiła do duszy wybranej! 

KORNELIA. Szalejesz! 

IRYDION. Imię Jego — tego jednego — tego brata? 

KORNELIA. Hieronim! ale ten, co był kiedyś, nie ten, 
co tak dziko spogląda, co bez zmysłów stoi przede- 
mną. — Apage — Apage! 

IRYDION. Cicha, piękna, szczęśliwa, patrz! terazem 
spokojny, jak wprzódy — 



IRYDION 137 

KORNELIA. Słodki, jak niegdyś? 

IRYDION. Pokorny przed tobą — 

KORNELIA. Przed Panem! — 

IRYDION. U stóp twoich klęknę i będę powtarzał imię 
Chrystusa — 

KORNELIA. Obiecaj, że nie wmieszasz się do nich, źe 
nie wdziejesz zbroi na gwałty świeckie i potępione! 

IRYDION. Biedna, ty nie wiesz, co mówisz. 

KORNELIA. Nie chcesz? 

IRYDION. Ja sam ich powiodę — 

KORNELIA. Biada mi! — 

IRYDION. Czyś nie słyszała od wielu świętych, źe już 
blizkie czasy? Czy nie pamiętasz słów Jedynego, kiedy 
odchodząc przyrzekł swoiiji, że powróci i królować 
będzie? Czyż ulubieniec Jego na dzikiej Patmos nie 
powtarzał, że Babylon runie, a sprawiedliwi na gru- 
zach zasiędą? 

KORNELIA. Kiedyś, kiedyś, ale nie dzisiaj — 

IRYDION. Dziś, siostro, lub nigdy! — 

KORNELIA. Wiktor wyklął Eugenesa, który tak my- 
ślał i mówił. — 

IRYDION. Rzymianie ukrzyżowali Eudora, który tak 
myślał i mówił. — 

KORNELIA. Pójdź do Biskupa, wyspowiadaj się Jemu, 
zapytaj się go, jak posłuszne dziecię .... 

IRYDION. Ja dzieckiem tylko być zdołam przy Tobie 
na chwilę, znikomą jak fala, co nie wróci nigdy. — 
Za okręgiem twoich spojrzeń we krwi ja broczyć 
będę — trawa nie porośnie, gdzie mój koń przeleci! 

KORNELIA. Bluźnisz! 

IRYDION. Nie — ja przeczuwam tryumf Boga twego! 

KORNELIA. Czyż on takiego zwycięstwa nauczał? Czyż 
nie odpuścił wszystkim? Czyż słabych nie ubłogosła- 
wił dla ich słabości ? — Czyż niewiniątkom nie obiecał 
królestwa niebios? dlatego, że drobne i ciche? — 

IRYDION. Taki był początek — ale dziś, siostro, słabi 
w siłę wyrośli, niewiniątka stali się mężami! 

KORNELIA. Miłosierdzia, miłosierdzia wołam nad nim, 
o Panie! Ty mu nie dasz przepaść w oczach moich. — 
Ah! co ja mówię? gdzie jestem? Wszak ślubowałam 



138 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ci, Panie, całe serce moje. — Jakże tu ponuro — 
pierwszy raz strach umarłych mnie napada — kto tu 
jest z nami? {odziera się) 

IRYDION. Oprzyj się na mnie! 

KORNELIA. Tak, tak, ty się nie odejmiesz mojej po- 
tędze. — Łaska uwiośni twą duszę. — Ja wiem, żem 
się urodziła, żeby ciebie zbawić! 

IRYDION. Ani ty, ani nikt na ziemi, nie w^^drs^e z piersi 
moich pragnienia, które je rozdziera. — Gdyby sam 
Bóg nie wołał na nas, gdyby pomoc świętych nam 
obiecaną nie była, sam jeden jeszczebym dzieło roz- 
począł. — Ostatni raz może mówię do ciebie. — Znasz 
dzieje Matki mojej, ale ukryte przed tobą wielkie 
myśli Ojca mego. — Pij kroplami ze mnie gorycz, 
która mnie pożera. — Słuchaj! 

KORNELIA. Ty ostatni raz — ty do mnie mówisz ? 

IRYDION. Słuchaj! {Siada u stóp Sarkofagu — ona 
wyżej opiera się na tym samym grobie) W trzynastą 
rocznicę śmierci Grimhildy on nagle zawołał mnie do 
siebie z rana. — Już od dni kilku bladość złowieszcza 
kaziła mu lica. >Synu, rzekł, niech zastawią biesiadę 
w sali Delfickiego Apollina. — Ostatni raz dzisiaj po- 
łoźym się u jednego stołu. — Bóg Matki twojej mnie 
ściga, nim wejdzie jutrzejsze słońce, opuszczę tę zie- 
mię*. — Strach mnie ogarnął. — Szedłem jego wy- 
pełnić rozkazy. — On dzień cały strawił ze Starcem 
Maurytańskich pustyni. — Głosy ich rozchodziły się, 
jak ostatni szczęk dogorywającej bitwy — stało się 
cicho — wyszli oba i stąpali ku sali Festynów! 

KORNELIA. Dreszcz, jak łuska gadu, przesuwa się po 
mnie! — 

IRYDION. Siostrę moją przycisnął do łona i odpychał 
potem zwolna i rzekł: >Co brat ci rozkaże, czynić 
będziesz dla miłości mojej*. — Do płaczącej słowa 
już więcej nie przemówił, ale kilka kropel wina rozlał 
w ofierze i legł i mirtami uwieńczonym puharem pił 
zdrowie wielkich mężów. — Wyzwoleniec czytał mu 
Fedona — stu niewolnikom wejść kazał i darował im 
wolność, a kiedy mu dziękowali: »Jako wasze pęta 
skruszyłem, pamiętajcie drugim, o ile wam sił stanie. 



IRYDION 139 

zrywać łańcuchy. - — Czyńcie kiedyś, co wam mój syn 
powie*. — I wstał pogodny, jak wieczór, co zwolna 
nocą się obwija a jeszcze purpury sł^ońca nie zatracił! 
(chwila milczenia) 

Wtedy w najdalszej komnacie pałacu zaczęła się ta 
noc ostatnia, w której zawiązały się losy moje — 
w około nas jaśniały płomienie trójnogów. — Masi- 
nissa rzucał w nie kadzidła — głowa Amfilocha leżała 
na łonie przyjaciela i stopniami schodziło z niej ży- 
cie — ale powaga zawsze była jedna, niezachwiana. — 
Żal przerwanych zamysłów w głębi ducha leżał spę- 
tany. — Boleść nadaremno się wysilała. — Jedynym 
Jej znakiem była wzgarda na ustach — on umierał 
tak, jak żyją Bogi! 

KORNELIA. Widzę, widzę go — ale gdzie anioł stróż 
Jego w tej chwili? 

IRYDION. W tej chwili on tworzył przyszłość, której 
niegdyś pragnął dla siebie, którą teraz mnie zapisy- 
wał. — »Nie uchylisz czoła, nie stracisz wiary w złej 
godzinie — w dobrej nie przebaczysz, nie zaprzesta- 
niesz, ale przejdziesz po zwłokach zrzuconego, by sto- 
jących obalać. — Nie miej smutku ani słabości, bo, 
jako księżyc na niebie, tak dzieje narodów na ziemi 
wzrastają, by maleć. — Dziś Roma u stóp widno- 
kręgu, blizko nizin śmierci*. — Tak nauczał, a z mil- 
czenia nocy stopniami budziło się życie — a co chwila 
Bóg mściciel bardziej ciężał nad nim! 

Wreście pracysiągłem przed Jego świętym obliczem. — 
On dłoń trzymał na czole mojem — przysiągłem roz- 
koszy nie mieć — przywiązania nie znać — litości nie 
słuchać — ale żyć, by niszczyć, dopóki Duch mój się 
z Ojca Duchem nie połączy! 

KORNELIA. Przebacz mu. Panie, on nie wie, co mówi! 

IRYDION. Masinissa krew dymiącą wylał z czary na 
głowę moją i na rękę Jego i pierwszy promień zorzy 
błysnął na łożu umierającego. — »Hellado moja!« za- 
wołał głosem miłości i spojrzał, jak Tryumfator ubó- 
stwiony zw>xięstwem! W tem natchnieniu ustało Jego 
ziemskie życie. — Kornelio! zemsta dobrem mojem — 
w zemście żyć muszę i skonać! 



140 ZYGMUNT KRASII^SKI 

KORNELIA. Na kim ty ją chcesz wywrzeć? — Hiero- 
nimie, kto Jemu, kto tobie przewinił? 

IRYDION. Ci, którzy was przymusili błądzić, skąd ucie- 
kają żyjący po złożeniu umarłych! Ci, którzy Boga 
twojego zelżyli razy tysiąc i, co było w sercach ludzi 
boskiem, zdeptali na ziemi ! — Czy ty wiesz przeszłość ? 
Tłumaczyć ci ją będę, jak Chrystus, wracając z Emaus, 
pismo nieświadomym. — Stało się pod wieczór światu — 
zwiędły kwiaty poranku, zgasły ognie młodości na Egej- 
skich wybrzeżach. — Raz jeszcze na północy ozwał 
się głos wolnych — potem wszystko ucichło — wtedy 
powstał człowiek, który rzekł: » Dawne chwały przy- 
wrócę a zniszczę tych, co wszystko zniszczyli «. — Czy 
ty go potępisz, córo chrześcian ? — On chciał, by cier- 
piący odrzucił więzy — by ślepy w niewoli przejrzał 
i poznał progi ojczyste — by głuchy i niemy przemó- 
wił rodzinną mową. — Czyż on nie zwiastował po- 
wtórnego przyjścia Boga twego? Jan niegdyś samotny, 
bezbronny, wołał na pustyni, że nadchodzi syn czło- 
wieka, ale ten, który umęczon będzie. — Ojciec mój 
poprzedził Tego, który zwycięży — Tego, co królować 
będzie, Tego, o którym zwątpiłaś! 

KORNELIA. Ja? 

IRYDION (chwytając ją za ramią). Boś sądziła, że on 
tę ziemię zostawi na łup Rzymianom — ty myślałaś, 
że on krwi waszej niesyty będzie! 

KORNELIA. Zgubiony — ah! Panie! a jednak ogień 
wiekuisty, ogień Cherubów w oczach mu jaśnieje! 

IRYDION. Uwierz. — Ty się nie domyślasz, co mnie 
czeka jutro. — Uwierz — ja wodzem ludu twego. — 
Uwierz, a Jowisz z Kapitolu runie, by nie powstać 
więcej, (słychać kroki) To Wiktor, to niewierny! - — 
Zostań. — Ja wrócę za chwilę, (zachodzi w ciemne 
przejście) 

KORNELIA {przyklęka). Serce biedne, nie moje, nieznane 
serce, ty, co bijesz tak rozdzierająco, módl się do Chry- 
stusa. — Panie — Panie, odpowiedz słudze twojej! 

Od krzyża nigdym oczu nie spuściła ku śmiertel- 
nym twarzom — a teraz, o Panie, dwoje oczu utkwiło 
mi w pamięci — Jego oczy, Jego, Panie! 



IRYDION 141 

I jako prorok, i jako święty, i jako Archanioł, on 
staje przedemną i mówi, a ja go słucham. Panie! — 
i chciałabym skonać, {głowę zniża miądzy race) Zmiłuj 
się nademną! 

WIKTOR (wchodzi z orszakiem). »Ile razy zbierzecie się 
w imieniu moim, będę z wami*. — Czemu nie usłu- 
chałaś słów tych dzisiaj ? Ciebie i Symeona z Koryntu 
i innych wielu nie dojrzało oko moje. — Córko, zo- 
staw ścieżki samotne nieprawym i odwróć się od nich, 
kiedy za grobami schyleni naradzają się chytrze. 

KORNELIA. Ojcze! 

WIKTOR. Czy przynajmniej modliłaś się tutaj w ucze- 
stnictwie nas wszystkich? 

KORNELIA. Modlę się. Ojcze — 

WIKTOR. Czy sama tu byłaś? 

KORNELIA. Ojcze! sama jestem — 

WIKTOR. Drżysz, jak światło gasnące — co tobie się 
stało, Metello? 

KORNELIA. Szukam Boga, Pana mego, i znaleźć go 
nie mogę. — 

WIKTOR. Największym świętym przydarzały się chwile 
niepewności. - - Znać wtedy, że nieprzyjaciel w po- 
bliżu. — Módl się więc i czuwaj , bo duch skory, ale 
ciało słabe. (zvychodzi) 

KORNELIA. Ojcze! — 

WIKTOR {odwracając się). Co, dziecię moje? 

KORNELIA. Czy już blizki poranek? 

WIKTOR. Dopiero noc się zaczęła. 

KORNELIA. A dzień Sądu czy blizki, ojcze? 

WIKTOR. W każdej chwili syn człowieka może nas po- 
wołać przed swoje oblicza. — Czy ty co przeczuwasz? 

KORNELIA. Nie — tylko słabo mi bardzo — tylko 
wiedzieć chciałam — 

WIKTOR. Dziś jeszcze w Eloimie ofiarę świętą odpra- 
wię za ciebie. — Schorzała dusza twoja i ciało zmę- 
czone pokutami — wstań, nie trwóż się, idź zasnąć, 
córko. — {wychodzi) 

KORNELIA. Czemu nie zatrzymałam Biskupa! {Irydion 
wchodzi) Słyszę stopy lekkie, stopy kusiciela, {odwraca 
się) Ah ! piękny, piękny, j ak Anioł ! — Wiktorze, Wiktorze ! 



142 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

IRYDION. Nie usłyszy ciebie. — 

KORNELIA {obejmując Sarkofag ramionami). Popioły 
świętych, strzeżcie mnie tej nocy! — 

IRYDION. Czego się lękasz? 

KORNELIA. Czy nie widzisz, jak ciemno, czy nie czu- 
jesz zimna — tak, jak gdyby wszyscy umarli, a nas 
dwoje tylko zostało — potępionych dwoje? — Oni, 
reszta, wszyscy w niebiesiech! 

IRYDION. Godzina, którą ci opowiedziałem, za twarda 
na serce twoje! 

KORNELIA. Mylisz się. — Wzdychałam do palmy mę- 
czeńskiej, a miałabym drżeć przed zwycięstwem Pana 
mojego! nie, — nie. — Tylko coś rozprzęgło się w du- 
szy mojej, coś mi w głowie się usuwa, coś w sercu 
pęka, Hieronimie. — 

IRYDION, Niewiasta czynów nie potrzebuje, jedną ci- 
chą modlitwą zbawiona być może. — Jeśli się nie po- 
czuwa do mocy, niechaj idzie precz odemnie. — Tu 
rozdzielą się drogi nasze — będziesz spokojna, jak 
wprzódy — obaczym się kiedyś , ale nie na ziemi. — 

KORNELIA. Prawdę wyrzekłeś — stopy, unieście duszę 
daleko, daleko, {usiłuje powstać — Irydion rąką jej 
podaje^ Ah ! przybiłeś mnie na nowo — nie mogę — 

IRYDION. Biedna! 

KORNELIA. Coś nieśmiertelnego opasało mnie, niewi- 
dzialnych ramion dwoje! 

IRYDION. Ostatni raz mówię ci: Uciekaj. — 

KORNELIA. Nie. — Dopókiś w błędzie śmiertelnym 
nie wyzionął Ducha, dopótyś bratem moim w obliczu 
ojca niebieskiego. — 

IRYDION. Świadczę się wami, kości umarłych, i tobą, 
matko Ziemio. — Chciałem ją, ją jedną ocalić! {prze- 
chadza sią po ciemnicy) Tak ojciec mój niegdyś zabił 
duszę niewinną kapłanki. — Siła dzikiego Fatum ze- 
wsząd mnie opasuje. — (zbliża sią do niej) Kornelio, 
Kornelio !( 

KORNELIA. Modlę się za ciebie, klęknij tu przy mnie, 
zbądź pychy, powtarzaj słowa moje .... 

IRYDION. Jutro, pojutrze zacznie się moja modlitwa — 
głośna, siostro, wśród jęków nieprzyjaciół! 



IRYDION 143 

GŁOS W POBLIŻU. Hieronimie, do broni! — 

IRYDION. Przybywam — 

KORNELIA. To on — to Symeon! — 

IRYDION. A tam dalej tysiąc podobnych Jemu drży 
z niecierpliwości i czekają na mnie {zrywa jej welon) 
pryśnij, obsłono duszy mojej! {porywa ją w odjęcia) 
Usta, zostawcie na tem bladem czole obietnicę lep- 
szego Losu! — 

KORNELIA. Ah! wraz z tobą na wieki potępiona je- 
stem! {mdleje) 

GŁOS. Śpieszaj, śpieszaj! 

IRYDION {biorąc hełm i orąży potem wraca i nachyla 
się nad nici). Nie, ty nie umarłaś! {przyciska ją do 
piersi) Obudź się na twardym pancerzu męża, obudź 
się, Kornelio! Masinisso! bądź mi przeklętym, jeśli jej 
zguby nie odkupisz mi zwycięstwem! 

KORNELIA. Kto woła? 

IRYDION. Ten, o którym powiedziano, że przyjdzie 
i pokona dumnych! 

KORNELIA. Widzę nareście, widzę ciebie. — Ty ra- 
czyłeś dotknąć się oblubienicy twojej! — Długo cze- 
kałam 

IRYDION. Podnieś głowę — rozedrzyj wzrokiem te 
sklepienia. — 

Tam wybrani śpiewają Hymn tryumfu. — Zmar- 
twychwstań! — 

KORNELIA. O Panie! chwała bitew na około twarzy 
twojej — płoniesz cały blaskami żelaza. — Panie, gdzie 
rany twoje? niech je obleję łzami! 

IRYDION {podnosi ją). Jutro, niewiasto, spełnią się 
przepowiednie o królestwie Krzyża. 

KORNELIA. O, nie rozpraszaj się wśród ciemności — 
oni mówili, że przyjdziesz, a teraz ty mnie nie weźmiesz 
z sobą! — Ty zapomnisz o służebnicy twojej! 

IRYDION. Biedna! powstań— nie płacz— nie rozpaczaj ! 

KORNELIA. Daj mi zaginąć w chwale twojej! ja już 
umarłam, o Panie! — 

IRYDION {porywa ją z ziemi). Dni kilka jeszcze, nie- 
wiasto. — Tymczasem wołaj na braci swoich: >do 
broni, do broni !« {odchodzi) 



144 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

KORNELIA. Słyszycie ostatnie słowa jego? — On zstą- 
pił drugi raz na ziemię i tą rażą miecz w jego pra- 
wicy połyska. — Do broni! kości umarłych, żyjący 
kapłanie, ludu boży, odpowiedzcie! On tak kazał. — 
Za mną: do broni, do broni! {ucieka) 



Inna strona katakomb. — Symeon z Koryntu — obok 
krucyfiksy księga i trupia głowa. 

SYMEON. W dniu jednym świat posiąść, nie ten nę- 
dzny, kędy błyszczy złoto i stęka żelazo, ale ten 
ogromny, ten świat dusz wszystkich, i panować im 
w imieniu twojem, o Boże! Ah! gdyby morze jasności, 
ta myśl przedemną rozciągnięta — ku niej płynę 
w potokach cierpienia i poniżenia, coraz olbrzymiej 
rozpychając zasępione fale. — O Chrystusie! podbiję 
ci wszystko, co zowie się ciałem. — Tam w dole będą 
pustynie, skały, miasta, stamtąd szumią wołania kró- 
lów i kupców, a duch mój, odbicie twego na ziemi, 
zawieszony w górze, jednością potęgi ich ściska. — 
Każe im milczeć lub modlić się, drżeć lub radować 
się — myśleć lub zasnąć! 

IRYDION (wchodząc). Witam cię, synu Hellady, po 
dwakroć bracie mój! 

SYMEON. Wreście nadeszłeś. 

IRYDION. Czas jeszcze — 

SYMEON. Czy widziałeś Wiktora? 

IRYDION. To dziecię stare, które panuje nad nami. — 
W nim słodycz jest słabością, a słabość staje się 
uporem — 

SYMEON. Zaprawdę ci mówię, że trzoda nie puści się 
na nieznane pole bez błogosławieństwa pasterza. — 

IRYDION. Zwlekajmy do ostatniej chwili — wtedy nagle 
otoczym go rozpacznemi prośby. — Nieprzygotowa- 
nego strach ogarnie lub duch boży oświeci! 

SYMEON. Do stóp mu się rzucę — iskra, co pryśnie 
od mojego serca, duszę mu rozerwie. — 

JRYDION. Spi u niego głęboko dusza — twarz wyschła 



IRYDION 145 

mu od cnoty — zresztą idźmy zawsze naprzód, nie 
oglądajmy się nigdy — w tem nasze zbawienie. 

SY^ffiON. Stanie się, jako mówisz. — Czy słyszysz te 
pomieszane głosy? — gromadzą się, jak im przykaza- 
łem, na pograniczu świętych grobów, na szerokich 
cmętarzach starych pogan. 

IRYDION. Ukrzyżowanego, niezemszczonego weź w ręce 
i nieś przed ich oblicza! 

SYMEON (^porywając za krucyfiks). O, jakżem był nie- 
gdyś małoduszny i ślepy! Wierzyłem, że niesprawie- 
dliwość znosić trzeba, by docierpieć się nieba — {pod- 
nosi czaszką) patrz na te zapadłe skronie — w tych 
załomach jaśniało niegdyś życie życia mego! — Biskup 
miał złączyć ręce nasze. — Dnia jednego nie dosta- 
wało, lecz nocą wpadł Centurion i porwał niewinną 
do cyrku Flawiana. — Z pod paszczy tygrysa to mi 
tylko zostało! — I jeszcze długo, potem walczyłem 
z żądzą odporu, jakby z Szatanem, a to był duch 
żywy, święty, co owładał mną stopniami! {kładzie 
czaszką) Spoczywaj, nieboga! wkrótce z martwych ty 
powstaniesz dla mnie! 

IRYDION. Zemsta więc — i naprzód tam, gdzie brzęczą 
pszczoły! {wychodzeń) 



Przestronne lochy. — Cenotafy po ścianach. — Mogiły 

rozsypane tu i ówdzie. — Zgromadzenie Chrześcian przy 

pochodniach. 

CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Nieszczęśliwy ten, co urodzon 
z niewiasty. — Dni jego błahe i znikome — od krzyża 
ramion odwiązać, od cierniów skroni odchylić nie 
zdoła. — Ciemności siostrami jegę i grobem! 

CHÓR STARCÓW. Święty, Święty, Święty, słuszne sądy 
twoje! Ty przez męki ojców wynosisz przyszłe poko- 
lenia. — Na stosach kości naszych zieloność wiosny 
i szkarłat potęgi rozwiedziesz synom naszym — 

CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Zeszlij nam pocieszyciela — 
niech on stanie na wysokościach, niech karki wynio- 

Z. Kruiński, Tom I. 10 



146 ZyaMUNT KRASIŃSKI 

słych stopom swoim podścielę w równiny. — {wchodzą 
Symeon i Irydion) Witajcie! 

SYMEON. W imieniu Ojca, Syna i Ducha, nadzieja 
niechaj będzie z wami. — 

CHÓR STARCÓW. Symeonie, Symeonie! dlaczego ten, 
co idzie za tobą, co niedawno jeszcze nosił szatę 
Katechumena, dziś przywdział zbroję? — Naucz go 
i oświeć, by puklerzem była mu skrucha, a szczera 
modlitwa jedynym orężem — 

SYMEON {do Irydiona). Wstąp na mogiłę — odpowia- 
daj za siebie. — Ja tymczasem wezwę jeszcze ducha — 
chwil kilka jeszcze, a stanę się w duchu — 

IRYDION. Kto się pyta, niechaj własnej mądrości nie 
ufa , ale niech spojrzy w około i przypomni sobie prze- 
powiedziane dnie klęski, mające zawisnąć nad ziemią! 
Czasy milczenia kończą się dzisiaj, bo przebrały się 
męki sprawiedliwych — w grobach już miejsca nie 
znaleźć! — Koście umarłych gwałtem nas wypychają 
ku słodkim błękitom. — 

Kto leżał w prochu, niechaj powstaje, kto się we- 
selił nad naszemi głowy, niechaj zadrży — bo prze- 
paście wejdą w górę a wzgórza zapadną w otchłanie! 

CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Synu obietnicy, pokój Pana 
niechaj będzie z tobą! 

IRYDION. Pioruny gorejące Pana niechaj będą ze mną 
i z wami! — Z krzywd waszych stało się moje na- 
tchnienie — w łasce Jedynego, Potrójnego, wszczęła 
się otucha moja — a waszą wolą, moja posetniona 
siła niechaj wre 'i woła o pomstę do Boga! 

Słuchajcie mnie. — Miasto rozdzieliło się tej nocy — 
Syn wszeteczeństwa zachwiał się na tronie — Preto- 
ryanie odwrócili serca od niego. — Lud, jak morze 
niepewne, któremu wiatru się podda, dotąd kołysze się 
i milczy — ale wnet nań spadną ciężkie wichrów 
skrzydła, runą weń grady pomieszanych chęci. — Pa- 
trzcie! widome ciemności gromadzą się nad stolicą, 
która morduje proroków i świętych — W całej Azy i 
powstają Legiony. — Nad Renem burzą się Alle- 
many — Cezar i Aleksander zabierają się do ostatniej 
rozprawy. — Ten wzywa Mitrę, tamten Statora — 



IRYDION 147 

a któren zwycięży, zwycięży z przekleństwem Chry- 
stusowi na ustach! 

Oto znak wam dany, hasło obiecane — patrzcie, 
a ujrzycie. — Chciejcie, a będziecie wolnymi! 

CHÓR STARCÓW. Kto ci dał władzę i na czole twoim 
wyrył słowo boże? Gdzie Wiktor, Ojciec wiernych, 
pasterz namaszczony? Czy on powie o tobie: »0n jest 
Ten, którego Pan wzbudził?* 

SYMEON {wstępując na drugą mogiłą). Ja mu świadczę! 
{wznosi Krzyż) Płyńcie, łzy moje, roztwórzcie się, rany 
piersi moich! — Oto Pan nad wszystkie pychy. Bóg 
i zwycięzca przybity do progów śmiertelnych. — Wy, 
którzy nie macie serca, stójcie na miejscu, jak głazy 
porzucone na ścieżce. — Ja nie dla was mówię. — Wy, 
co nie pragniecie, by Hierozolima wyszła z toni cza- 
sów, starzejcie się i milczcie. — Ja nie do was mówię! 
Tych tylko wzywam, dla których on hańbę znosił, 
pośmiewisko wytrzymał, aż słońce od mąk Jego prze- 
słoniło się nocą! Od nocy tej straszliwej kto się upo- 
mniał o obelgi Syna człowieka? Nikt go nie odział, 
nikt nie napoił. — Wszystkie narody ziemi jedne po 
drugich ukrzyżowały go na nowo! 

CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Przekleństwo czcicielom Mo- 
locha ! 

IRYDION. Nie wypuszczajcie chwili, która nadlatuje. — 
Nie patrzcie na nią, jak na skrzydła, co mijają i giną 
w oddali, jak na błyskawicę, co błyśnie i zamrze 
w błyśnięciu! Ale wszyscy razem, zgodnie, wyciągnij- 
cie ramiona — objąć ją — przycisnąć do serc waszych, 
o bracia! — Z niej, drobnej dzisiaj, z niej, co nie po- 
wróci nigdy, wydobyć iskrę życia — bo zaprawdę 
wam ogłaszam, że w niej długie wieki drzemią. — 
Jeśli je obudzicie, staną się waszemi! 

CHÓR STARCÓW. Ogień modlitwy gaśnie w łonie 
naszem — mgła tajemnicza zsuwa się nad nami — 
Panie, od pokus zwodziciela wybaw nas, Panie! 

IRYDION. To słabość — przez kajdany Ojców waszych, 
odrzućcie ją — przez stosy Nerona, odrzućcie ją — 
przez ofiary Cyrku zaklinam was, bądźcie silnemi! 

CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Głos twój, jak diwięk trąby 

10* 



1 43 ZYGMUNT KRASII^SKI 

grzmiącej, pędzi nas ku płaszczyznom ziemi — ale 
drżą nam piersi, włosy powstają na głowie! O Sy- 
meonie z Koryntu, odezwij się — mów, czy nie widzisz 
czego } 

SYMION. Widzę wzrokiem Jana, który przed laty pa- 
trzał na Hierozolimę wybranych. — On w grobie śpi 
wśród nachylonych Aniołów i powstanie dzisiaj lub 
jutro — wtedy się usunę — a teraz ja prorokuję, ja 
wołam! ^ 

CHÓR. Ścisnęły się marszczki czoła jego — Krzyż 
czarny drży mu w dłoniach, jak gałąź wśród wichrów! 

SYMEON. Duch mnie ogarnął, unosi. — Stąpam na 
zwaliskach miasta — Bożyszcza pr^wrócone, jak ka- 
wały darni — orły złote bez dziobów, bez skrzydeł, 
na garściach potrzaskanej broni — purpury, jak płótna 
na łące, obwite niciami pajęczyn — łuny igrają po 
trupach. — Rozpuszczone warkocze dziewic, długie 
szaty Konsulów, Cezarów, porwane wozy znikają w od- 
dali. (J>ada na kolana) O Boże umęczony, natchnij ich 
dusze, jakeś moją natchnął, i ogień pożerający bitew 
roznieć w ich dłoniach! {wstaje) 

Modlitw waszych spienione fale dopłynęły Niebios. — 
Dusze zabitych złością synów ludzkich stanęły u ołta- 
rza, co wiekuiście pali się na podnóżach tronu. — 
I ujrzałem tego, który panuje na tronie — przeliczył 
je wszystkie, a liczba ich dopełniona i zawarta księga 
świadectwa i śmierci — Głos zagrzmiał: > Odtąd mi 
świadczyć będziecie życiem i zwycięstwem!* 

CHÓR {przyklękają wszyscy). Chrystusie, Chrystusie, wrą 
nam serca, bo zmartwychwstać chcemy! Nie opuszczaj 
nas w chwili niepewności! — Daj nam objawienie Są- 
dów Twoich! 

IRYDION. Czy się jeszcze pytacie, ludzie małej wiary? 
Wznieście oczy. — Oto pan wasz kona — oto jeszcze 
roztwarte usta i ostatnie wołanie: » Czemu opuściłeś 
mnie, Ojcze!* Bracia, czy my go jeszcze i dzisiaj 
opuścim ? 

CHÓR. Nie — Nie — 

IRYDION. Ha! {odwraca się) 

SYMEON. Bledniejesz? 



IRYDION 149 

IRYDION. Tam — gdzie zakręcają się sklepienia — 

tam na samej granicy świateł i ciemności — 
JEDEN Z CHÓRU. Ktoś nas podchodzi lekkiemi stopy. — 

{Wbiega Matelld) 
SYMEON. Witaj, Dziewico, poślubiona wiekuistej mi- 
łości — 
CHÓR. Skąd do nas idziesz tak późno, sama, z roz- 
puszczonym włosem? 

{Matella zatrzymuje się przy mogile Irydiona) 

SYMEON (do Irydiona), Przemawiaj dalej! 

IRYDION (obracając się do Kornelii) Czy mnie pozna- 
jesz, czy moje słowa pamiętasz? 

JEDEN Z TŁUMU. Słyszeliście ten krzyk świętej ? 

DRUDZY. Straszno, straszno stało się o tej godzinie 
sercom naszym — 

IRYDION. Milczcie, teraz ona mówić zaczyna! 

KORNELIA. Objawiłeś się i wyrzekłeś straszne słowo — 
Odtąd biegnę i wołam — dni i nocy mijają, ja biegnę 
i wołam — (odwracając się do ludu) Do broni, do 
broni! 

IRYDION. Przez ciebie, Masinisso, zwyciężam! (do ludu) 
Dusza niewiasty prędzej od was wszystkich zrozumiała 
tajemnicę niebios. — Zmyjcie hańbę waszą w krwi 
bałwochwalców! (kładzie dłonie na włosach Kornelii) 
Stań się żywym głosem chwały przyobiecanej ! — Ro- 
zedrzyj zasłonę czasu przed oczyma ludu! 

KORNELIA. W gromy zbrojnego widziałam. — Szedł 
zdobywając, by zdobywać dalej — i nieśmiertelną 
stałam się w obliczu jego! 

CHÓR STARCÓW. Czyś miała widzenie i dotąd spo- 
glądasz na jego mdlejące ostatki? Odpowiedz nam, 
odpowiedz! 

KORNELIA. W gromy zbrojnego widzę — Idzie i zdo- 
bywa — Nic mu się nie oprze — Strzała jego cięciwy 
ziemię odmierzy w przelocie — Strachem otoczył się, 
jak zwojami królewskiego płaszcza, i śmierć blada po- 
suwa się za nim! (ucieka) 

JEDEN Z CHÓRU. Wśród głów i pochodni, jej włosy 
podskakują i toną jak fala — 



150 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

CHÓR. Gdzie lecisz? 

KORNELIA. Gdzie światło nie dojdzie, niech mój głos 
doleci; do broni! 

WSZYSCY. Do broni, do broni! 

GŁOS KORNELII. Rozstąpcie się, ciemności — martwe 
skały, zadrżyjcie na świadectwo Panu! 

SYMEON. Zniknęła porwana natchnieniem. — Teraz 
słuchajcie brata mojego, zważajcie na słowa mło- 
dzieńca! 

IRYDION. Kto przyjdzie do pałacu Amfilocha, kto wy- 
mówi, stanąwszy na progu: »Sigurd, syn Grimhildy* 
ten dostanie miecz i pocisk i szyszak miedziany. — 
Pamiętajcie: >Sigurd, syn Grimhildy* — 

PIERWSZY BARBARZYNIEC. Niegdyś w Chersonezie 
słynęła Kapłanka — 

DRUGI. Imię to Ojcowie nasi powtarzali z drżeniem — 

TRZECI. W borach saksońskich przybyli bracia od 
morza północnego, śpiewali o niej żałobne wspo- 
mnienia — 

IRYDION. To matka moja, a wy bracia moi! (schodzi 
i staje wśród ni cli) Dajcie ręce wasze — z błędów 
wyszliśmy, ale błędy ojców ogniwami synom. — Dziś 
w imieniu Chrystusa bądźcie mi wiernymi. — 

CHÓR BARBARZYŃCÓW. Synu Grimhildy, synu ziemi 
srebrnej, od wolnych ludzi wolne przyrzeczenie i wiara 
niezłomna! Błękitnooki, długowłosy nie zdradzi cie- 
bie. — Ślubuj em tobie ciało nasze, jakośmy duszę po- 
ślubili nowemu Bogu! 

IRYDION. Wnuk króla mężów dziękuje braciom swoim. 

CHÓR BARBARZYŃCÓW. Przed laty Herman zaczął 
walkę z południowym słoniem. — Święte jego kości 
spoczywają w czarnych Irminsulu gajach — naprzód, 
naprzód! Tameśmy, nim duch bezdrożów ujął nas za 
ramie i wygnał na obszary świata, słyszeli pieśni zwia- 
stujące zgon strasznego Rzymu — naprzód, naprzód! 
Ty będziesz Hermanem — pod wodzą twoją zdra- 
dzieckich Italów zburzymy pałace! 

(słychać podziemne huki) 

SYMEON. Czemu odzywasz się, ziemio, matko ciał umar- 
łych a nie żyjącego ducha? 



IRYDION 151 

IRYDION. Wyrok zapada nad miastem — 

CHÓR STARCÓW. Symeonie, Symeonie! czy pozna- 
jesz gniewu pańskiego straszliwe odgłosy? 

SYMEON. Zaprawdę, gniew pański wam ogłaszam 
i błogosławię Jemu! — Patrzcie! Podniósł się Wszech- 
mocny i otchłań woła o miłosierdzie do niego! Patrzcie! 
Dreszcz bieży po skałach, zrywają się wichry, jak syczące 
węże — Hosanna — Hosanna! Mogiły bałwochwalców 
pękają na dwoje. — Dzień zemsty zstępuje wśród 
burzy! 

CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Hieronimie, dotrzymaj obie- 
tnicy! — Wola Jedynego objawia się nam — 

IRYDION. Skarby moje, waszemi. — Krew moja, waszą 
do ostatniej kropli — przysięgnijcie tylko krzyż ten 
zatknąć na szczytach Kapitolu. — 

CHOR STARCÓW. Biada wam — biada — 

CHÓR MŁODZIEŃCÓW. W imieniu Chrystusa, przy- 
sięgamy — 

IRYDION. I wprzódy nie odpoczniecie, nie pomodlicie 
się Jemu, ani ciało Jego pożywać będziecie! 

CHÓR. Nie — nie — nie! 

CHÓR STARCÓW. Uciekajcie, bezbożni — łamią się 
filary — ziemia się rozstępuje — 

IRYDION. Pod nami tak Rzym padać będzie — 

INNI. Strzeżcie waszych pochodni — 

SYMEON. Idźcie za mną. — Ten, którego niosę, na roz- 
huzdanych falach stąpał bezpiecznie — 

INNI. Ognia, ognia! 

CHÓR BARBARZYŃCÓW. Rwijmy się za pasy z tłu- 
mem. — Syny lodów nie zginą tu marnie wśród pod- 
rzutów siarczystej, niecierpianej ziemi! 

INNI. W tył, nazad — tu ognie buchnęły! 

IRYDION. W tę stronę, ku naszym cmętarzom, ku 
Eloimowi! — Ah, trwoga pomieszała rozumy wasze! 

SYMEON. Odparła mnie opoka i jednym rzutem ru- 
nąłem do stóp twoich — 

IRYDION. Oprzyj się na mnie — ten głaz dotąd nie 
zadrżał ni razu — 

SYMEON. Gdzie ci, którzy szli za mną? 

IRYDION. Zniknęli. — Nocy takiej nie widziałem nigdy — 



152 ZTGMUNT KRASIŃSKI 

Z tysiąca pochodni ledwo gdzie jeszcze tli się gwiazda 
jaka — 
SYMEON. ZgasisL ta, na którąś patrzał. — Ah! i tamta 

i tamta! 
POMIESZANE GŁOSY. Odpuść nam winy nasze — 
w godzinę śmierci błagamy cię, Panie! 
SY^&ON. Wyciągnij ramię — zawieś pochodnię nad 
tym morzem cieniów — 
IRYDION. Daremno — 

SYMEON. Słyszałeś łoskot, co przydusił głos starców? 
IRYDION. Tam odzywają się żyjący — do mnie! 
SYMEON. Ale ci, którzy Pana tu błagali przed chwilą? 
IRYDION. Pan już o nich pamięta teraz — do mnie, 
do mnie! 
CHÓR BARBARZYŃCÓW. Błądziliśmy na przemian 
w ciemnościach i w ogniu — zewsząd odegnały nas 
pioruny, ale serca nasze biją tak zimno, jak biły przed 
burzą! 
IRYDION. Przytknijcie wasze pochodnie. — Ja was wy- 
prowadzę. — Ja pamiętam drogę — 
SYMEON. Ot, głuche gwary się ozwały. — To bracia 

nasi, co się przedarli ku Eloimowi — za niemi! 
GŁOS W ODDALENIU. Pal się, ziemio, na dzień ostatni 

świata — 
IRYDION. Słyszeliście? 
CHÓR. Nie traćmy czasu — naprzód! 
IRYDION. Uciekajcie! 
GŁOS {blitef). Do broni, do broni! 
CHÓR. To ojciec złudzeń, który cię woła na zgubę twoją! 
IRYDION. To ona! 
SYMEON. Nie puszczę ciebie — 

IRYDION {odpychając go). A kto ich wywiedzie, jeśli 
ja nie wrócę! (idzie naprzód) Ojcze! wzywam ciebie, 
niech się płomienie Erebu ukorzą przedemną! 
GŁOS W POBLIŻU. I wieniec mój będzie z gwiazd 

nieśmiertelnych przy boku twoim — 
IRYDION. Chrystusie, Boże jej niebios, ocal nieszczę- 
śliwą! — 
[Rozwidnia sią — ognie z pod ziemi buchają — wśród 
nich Kornelie^ 



IRYDION 1 53 

CHÓR BARBARZYŃCÓW. Zajaśniał hełm nieustraszo- 
nego i utonął w ciemnościach! 

SYMEON. Hieronimie — 

CHÓR. Sigurdzie — Sigurdzie! 

GŁOS IRYDIONA. Spieszę do was — (wraca^ trzyma- 
jąc Kornelią w odjęciach) Odwróćcie twarze — na 
dół schylcie pochodnie — tędy, tędy, za mną! 

CHÓR {w oddaleniu). Zbaw nas, o synu człowieka, a trzy- 
kroć tak zniszczony, trzykroć tak spalony Rzym będzie, 
wróg ludzi świętych południa i ludzi wolnych północy! 

GŁOS WŚRÓD CIEMNObCI. Spijcie, wichry, z popio- 
łami starych czcicieli. 

[Nadchodzą słupy ognia^ wśród nich Masinissa) 

CHÓR PODZIEMNYCH GŁOSÓW. Patrz! staliśmy się 
jak lampy cichej świątyni, o my gorejący, o my nie- 
szczęśliwi, ofiary mąk tylu, od wieków tylu! 

MASINISSA. Przyjdzie chwila, w której cała ziemia na 
pastwę oddaną wam będzie — ale na dzisiaj tu ko- 
niec (irogi waszej — nie pójdziecie dalej! 

CHÓR. Zwycięstwo! Do czasu, do czasu tylko żyjem 
rozpaczą i nocą! I zapytają się duchy niebieskie: » Gdzie 
ziemia, siostra nasza?* i zapyta się ten, który ją zbawił: 
» Gdzie oblubienica moja?* a my wytrząśniem pod ich 
gwiazdy Jej umarłe popioły! 

^L\SINISSA. Zwolna, z cicha, dzieci moje! — Ta chwila 
w nieśmiertelności waszej, ale tysiąc tysięcy ludzkich 
pokoleń od niej przegradza was jeszcze! 

Wprzódy muszą siły swoje styrać — każdą wiarę 
krwią popierać i ogłosić ją fałszem — każde zaprze- 
czenie błotem zarzucić i ubóstwić je wreście! — aż 
doważy się szala ich mierności i dumy, aż siwizna 
głupstwem się stanie a siła szaleństwem! 

CHOR. I zginą! 

MASINISSA. Myśl ich osiądziem — w niej światy two- 
rzyć będziem coraz dalsze od prawdy — tak iskrę, 
którą wzięli z górnych przestrzeni, zamęczym w ich 
duszach — Uwieńczym ich skronie ognikami wiedzy. — 
Znikome berła powierzym ich dłoniom. — Wyniesiem 
ich na samodzierżców ziemi! 



1 54 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

CHÓR. I zginą! 

MASINISSA (przechadza sią wśród ogniów). Wiaro, 
nadziejo, miłości! Trójco, która miałaś trwać na wieki, 
rozerwałem cię dzisiaj w sercach dzieci najukochań- 
szych, błogosławieństwa Twego! Nie — Ty niemi nie 
zaludnisz spustoszałych przestrzeni, kędy wrzały nie- 
gdyś roje szczęśliwych i pięknych — Ty juź nigdy 
takich nie dostaniesz synów! — Sama zgasiłaś słońca, 
które były chwałą twoją! 

CHÓR. Niechaj trony nasze wiecznie sterczą próżne 
i martwe — niechaj pieśni pochwalne u ich stóp konają! 

MASINISSA. Tej nocy naszych następców poczęła się 
zguba. —Jako my niegdyś, tak i oni odpadną od niego! 

CHÓR. I przyjdą jeść chleb nasz i mieszkać w ciem- 
nym domu naszym! 

MASINISSA. Wrogu! ty wiesz, źe ich duch obłąkany 
od pierwszej wiosny ziemi! — Odtąd dnia nie będzie, 
żeby się nie kłócili o przymioty i imiona Twoje! 

W Imieniu twoim będą zabijać i palić — W Imie- 
niu twoim gnić i milczeć — W Imieniu twoim uci- 
skać — W Imieniu twoim powstawać i burzyć! 

Ukrzyźowan będziesz zarówno w ich mądrości i nie- 
wiadomstwie, w ich rachubach i szałach, zarówno 
w sennej pokorze ich modlitw i w bluźnierstwach ich 
dumy! 

Na szczytach niebios ten puhar goryczy pić będziesz, 
dopóki ich nie przeklniesz na wieki. — Na szczytach 
niebios, wśród potęg twoich, doznasz, co to piekło nasze! 

CHÓR. Chwała nam i Temu, co dotąd jaśnieje w ogniu 
odrzucenia, jak pałał niegdyś tęczami siły! Chwała 
nam — chwała nam! 

MASINISSA. On skazę piorunów zakrył dłonią na 
czole. — Na dnie przepaści on myśl krzepi na dzień 
ostatni świata! Chwała Jemu. — A teraz owiońcie mnie, 
ciemności — teraz w milczeniu skonajcie, bracia moi! 



TRZECIA CZĘŚĆ. 

Namiot w obozie zamiejskich Pretoryanów — Arystom- 

machus i Lucius Tubero na przodzie — W głąb i na 

łatach Aleksander Severus i Ulpianus rozmawiają po 

cichu — Wchodzi Irydion. 

IRYDION. Przybywam, Rzymianie, w imieniu Pana wa- 
szego. — Odmówcie wasze skargi — każdą wysłucham 
i na każdą odpowiem według myśli Cezara — 

ARYSTOMMACHUS. Jeśliś był ciekawy zażaleń naszych, 
trza było do nas zawitać przed rokiem. — Wtedy by- 
libyśmy rozprawiali z sobą — ale dziś. Greku, kto jął 
się oręża, ten zapomniał się skarżyć — kto grozi, ten 
nie odpowiada, ale rozkazuje — Przechodząc widziałeś 
wszystkich stojących w zbrojach, gotowych do pochodu! 
Innej odpowiedzi nie otrzymasz odemnie! 

IRYDION. Czy tak samo i Lucius Tubero myśli? 

TUBERO. Chociaż mój popędliwy towarzysz lepszy do 
szeregu niż do mównicy, jednak, Irydionie, do jego słów 
w tej chwili mało co mam dodać. — Przypomnisz 
tylko od nas Imperatorowi, żeśmy długo prośby nasze 
podawali bez żadnego skutku — że obiecanego amfi- 
teatru nie raczył nam wystawić i że należnych nadgród 
nie rozdał. — Odemnie przypomnisz Imperatorowi, że 
ojca mojego do przerżnięcia żył sobie w kąpieli, że 
córkę siostry mojej do połknięcia gorejących żarów 
przymusił. — Powtórzysz mu imiona Senatorów, któ- 
rych na utratę czci i gardła w przeciągu trzech lat 
skazał. — Powiesz, mu że liczyłem niegdyś krocie przy- 



156 ZYGMUNT KRASTŃSKl 

jaciół i krewnych opływających w dostatki — a źe dzisiaj 
nie mam juź nikogo — lub źe głód rozdziera wnę- 
trzności tych, co pozostali. — Ale za to żyje Euty- 
chian i kilku wyzwoleńców i kilka nałożnic purpurę 
noszą. — Dodasz wreście, źe zhańbił Greczynkę z sta- 
rożytnego, z uczciwego domu . . . {^Irydion dobywa ta- 
bliczek i stylem pisze na nich) Co zapisujesz, synu 
Amfilocha? 

IRYDION. Tę chwilę, imię twoje i śmierć twoją. — Teraz 
ciągnij dalej! 

TUBERO. Dzięki ci, Danausie! Jednak oświadcz Panu 
Twemu, że, jeśli wyda Eutychiana, byśmy go na krzyżu 
rozbili, i wszystkie skarby swoje, byśmy sobie z nich 
żołd wypłacili ; źe, jeśli złoży natychmiast władzę Kon- 
sula, Trybuna i Arcykapłana, to go może jeszcze zo- 
stawim przy życiu, przy kochance, i ode§zlem tam, 
skąd się do nas przywlókł na wstyd i nieszczęście 
miasta! 

ARYSTOMMACHUS. Niech się tylko spieszy, bo jutro 
o świcie u bram Rzymu staniemy — godziną później 
w pałacu Cezarów! 

IRYDION. Czy nic juź więcej, przezacni Rzymianie ? 

ARYSTOMMACHUS {dobywając miecza). To jedno 
tylko! 

TUBERO. Bo tem tylko można się odwdzięczyć w dniu 
jednym za poniżenie lat kilku! 

ARYSTOMMACHUS. Tem tylko przeciąć diadema na 
skroniach Cezara i wyziębić uśmiech szyderczy na 
ustach Jego powiernika! 

IRYDION. Dobrze mówisz — zgadłeś! — Śmieję się 
sercem całem, bo słyszę Rzymian, mówiących o jarzmie 
ze wstrętem, z oburzeniem o hańbie! 

Wy, których Ojców na trzodę bydła zamienił Tybe- 
rius, wy, których Ojcami gardził Neron, sam pogar- 
dzony od kurzawy, na której stąpał, śmiecie wyrzekać 
na poniżenie! Wy, potomki tych, którzy całą ziemię 
spodlili! — nie łudźcie się daremnie! — Ród wasz czy 
dawniej czy później był zawsze świątynią podłości! — 
Inaczejby pod strumieniami, co z niej wypłynęły, 
nie była wyschła i Azya i Grecya i świat, jako wielki. 



IRYDION 157 

jako nieszczcjśliwy, aź po Hyrkańskie Syrty i pustynie 

Jazygów! — Tak, tak, śmieję się, Rzymianie, ale ten 
śmiech, nie wiecie, co wróży. — {postępuje kilka kro- 
ków naprzód) Jeśli broni nie złożycie natychmiast — 
jeśli nie padniecie do nóg Heliogabala — jeśli dzie- 
siątego z pomiędzy siebie nie poświęcicie zemście 
Jego, biada wam wszystkim! Takie moje zlecenia — 

ARYSTOMMACHUS. Precz stąd — wracaj do Syryj- 
czyka! — Niech włosy namaści do biesiady Plutona. — 

IRYDION.Z tobą już skończyłem. — Dla tamtego mam 
jeszcze słów kilka, [zbliża się do Aleksandra) 

ULPIANUS (do Aleksandra). Zbądi go milczeniem po- 
gardy! 

ALEKSANDER. Nie mogę! 

IRYDION. Brat się przypomina Tobie — zapytuje się, 
czemuś zniknął w nocy z pałacu Cezarów — wzywa 
cię nazad i karę śmierci zamienia dla ciebie na karę 
wygnania — 

ALEKSANDER {porywając się z łoża do Ulpiana). Jesz- 
cze raz, nie — pod tem coś się ukrywa — zostaw 
mnie z nim, proszę ciebie — oddalcie się, przyjaciele. 
(wychodzą wszyscy) Synu Amfilocha, czyż mściwe Bogi 
rozciągnęły między nami chmurę jaką zwodniczą ? Ja 
nie pojmuję ciebie! — Ty może nie poznajesz Sewera? — 
Irydionie, ty ślubowałeś przecie Hekatombę Fortunie, 
która dzień sprawiedliwości rozświeci nad Rzymem ? — 

IRYDION. I dotąd Bogini to samo przyrzekam. — Gdyby 
mogła choć jedną chwilę sprawiedliwości mi przynieść, 
kto wie, moźebym przez wdzięczność sam Rzym w He- 
katombie poniósł na jej ołtarze! 

ALEKSANDER. Synu Amfilocha, nie obrażaj mnie dwu- 
znacznemi słowy — bo winieneś mi wdzięczność za 
to, że własnym oczom nie dowierzam, choć mi jasno 
przewrotność twoją wskazują. — Ach! sam nie wiem, 
czemu ci ufać pragnąłem! 

IRYDION. Dzięki moje Sewerowi! Gdyby mnie były 
Losy stworzyły człowiekiem i serce moje chciały upo- 
sażyć błogim diarem przyjaciela, byłbym je prosił o cie- 
bie. — Teraz chyba żelaza piersi naszych zetrą się na 
polu bitwy! 



I5S ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ALEKSANDER. Czas jeszcze — porzuć sprawę Tyrana; 
wyjrzyj z mgły, którą się otoczyłeś, i>owiedz mi jedno 
słowo przywiązania, a nie będę wątpił o wierze twojej ! 
Irydionie, gdzie siostra twoja? 

IRYDION. Tam, gdzie ją Fatum przykuło! 

ALEKSANDER. Ale ona czysta, jak myśl moja o niej! — 
Irydionie, wołam na ciebie — Irydionie, zatrzymuję 
ciebie — ona go nie cierpi — czytałem w jej oczach 
nieznośne męczarnie — a tybyś miał walczyć w Jego 
obronie ? 

IRYDION. Czemu dni twoje tak krótkie, latorośli młoda! 
Z uniesień twoich ku piękności i cnocie śladu nie zo- 
stanie — przejdziesz, jak dźwięk nie słyszany od ludzi, 
tylko znany Bogom! 

ALEKSANDER. Czemu tak żałobnym wzrokiem wpa- 
trujesz się we mnie? Ach! słyszałem, że matka twoja 
gdzieś, kiedyś, nosiła Boga potężnego w piersiach! 

IRYDION. Puścizną dobrego po niegodziwych jest — 
kara! Synu Mammei, twoja godzina się zbliża! 

ALEKSANDER. Ty chcesz mnie przerazić? 

IRYDION. Mylisz się , ja ci tylko prawdę ogłaszam. — 
Jeśli przegrasz, zginiesz z ręki zwycięzcy, jeśli zwycię- 
żysz, z ręki tych, którym za hasło dzisiaj twoje imię służy. 

ALEKSANDER. Hańba temu, ktoby się frasował o śmierć 
przed godziną lub w godzinę śmierci! Bądicobądi, 
zostań przy mnie. — Ja Elsinoę wyrwę z paszczy Ty- 
grysa i Rzym na nowo stanie się wiosną siły, zbrojną 
w nieśmiertelne gromy. — Czemuś się wzdrygnął? 
Co tak cierpkiego dla ciebie w tych nadziejach moich? 

IRYDION. Przypomniałem sobie, że przyszedłem od Ce- 
zara po twoją odpowiedź! 

ALEKSANDER. Nie wspominaj mi Jego — ale jeżeli 
jaką iskrę czucia dały ci Bogi, niech ją krzywda sio- 
stry i pamięć Ojca teraz na pożar zamieni! Przecie 
naddziady twoje śpiewali Persom, że zemsta jest roz- 
koszą Bogów! 

IRYDION. Niewinny jesteś — (ściska mu rąką) ostatni 
raz — ostatni, bo oba stoimy nad grobem, i nim trzecia 
wejdzie zorza, jeden z nas zstąpi do Erebu. {wychodzi) 



IRYDION 159 

Sala w pałacu Cezarów w filary, w rzeźby y w kosz- 
towne naczynia — pośrodku ołtarz poświęcony Mitrze — 
w głębi kurtyna w drogie kamienie^ spuszczona od dwóch 
kolumn złotych — Elsinoe w purpurze cesarskiej — 
Irydion wchodzi w szyszaku i zbroi — 

IRYDION. Gdzie przeklęty? 

ELSINOE. Tam, tam ciało Jego leży na fiałkach, dusza 
na łonie jędz spoczywa. — Wyszłam, by odetchnąć 
na chwilę! 

IRYDION. A nim zasnął, czy mówił o mnie ? — czy go 
przygotowałaś tak, jak przykazałem? 

ELSINOE. Przystał na wszystko płacząc i tłukąc się 
w skronie. — Eutychiana przywołał, rzucił mu się na 
szyję, za ręce go ściskał, ale jeszcze nie śmiał oznaj- 
mić, że ty weźmiesz dowództwo pretorium — powta- 
rzał tylko, iż się spodziewa, że łagodnemi słowy i obie- 
tnicami nawrócisz zbuntowanych — mnie się polecał, 
bym go moim polecała Bogom — potem skoczył i legł 
wśród kwiatów i tarzał się, jak wąż niespokojny. — 

IRYDION. Obudzić go trzeba — 

ELSINOE. Chodź za mną. (idzie i roztwi^ra kurtyną^ 
za nią widać drzemiącego Heliogabala na stosach 
rót i fiałków) 

IRYDION. Czekaj, jeszcze te usta rozemknięte coś wy- 
mówić mają. 

ELSINOE. Przekleństwo im! czy sennym, czy na jawie, 
czy żyjącym, czy w grobie! 

HELIOGABAL. Iry, Iry, czego opuściłeś mnie? 

ELSINOE. On marzy o tobie — 

HELIOGABAL. Elsi, Elsi moja, czego opuściłaś mnie? 

ELSINOE. Ah! córa Grimhildy nigdy twoją nie była! 

IRYDION {dotykając się Heliogabala). Imperatorze! 

HELIOGABAL. Kto woła — co — gdzie ? {zrywa się) 
Ah! to wy! — Ah! to róże moje i kochane trójnogi! 

{bierze ich za race i kilka kroków idzie naprzód) Umie- 
rałem już, kiedy głos twój mnie wskrzesił! 

IRYDION. Cóż tak strasznego widziałeś? 

HELIOGABAL. Okropnie mi było. — Zdało mi się w po- 
czątkach uśpienia, że lud cały i wszystkie narody zdrob- 



l6o ZYGMUNT KRASIŃSKI 

niały w karła bezsilnego, spętanego w łańcuchy; moja 
noga błyszczała na jego włosach, jak muszla przejrzy- 
stej białości — Tron mój pałał blaskami Olimpu — 
Rzym też już płonął naokoło, według obietnicy twojej, 
i ludzi nigdzie nie było, bo wszystkich żyjących gnio- 
tłem jedną stopą moją! 

IRYDION. A więc pomyślną wróżbę zesłały ci Bogi! 

HELIOGABAL. Słuchaj, słuchaj. — Zdało mi się, że 
z Mausoleów powstali umarli — powstał Tubero i Lu- 
cius Viktor i dwaj Apuleje i inni ; wiesz, inni wszyscy — 
a u widnokręgu nagle ukazał się ojciec mój Karakalla, 
z głową okręconą żmijami, z ludzkiemi czaszkami 
w dłoniach, ogromny, zataczający się w popiołach, i za- 
padł wołając: » O Synu I « — Oni wtedy ku mnie stąpać 
zaczną — karzeł rozśmiał się i zrzucił nogę moją — 
Oni idą, idą — Tyś stanął przy mnie, a z drugiej 
strony ona — Oni idą , patrz , idą togi zarzuciwszy na 
lewe ramię, w prawym ręku ściskając sztylety. — Wtedy 
rzekłeś, wydając mnie: »Oto Cezar* i Elsinoe rzekła 
wydając mnie: >Oto wasz morderca* i sto nagich bły- 
skawic mignęło przed mojemi oczyma — sto rozrzy- 
nających gromów ugrzęzło mi w piersiach! (cofa sią 
i zakrywa oczy) Znowu on, on. Ojciec mój! 

IRYDION. Otrząśnij te ziarna zwodnicze, któremi prze- 
latujący Morfeusz osypał ci zmysły. — Teraz więcej 
niż kiedykolwiek bądź przytomnym i silnym — bo 
pretoryanie zerwali z twoją purpurą na zawsze! Ale- 
ksander zaprzysiągł nie spocząć, dopóki twoim dyade- 
matem skroni nie opasze! 

HELIOGABAL. O, ja nieszczęśliwy! Możeś ty im nie 
powiedział wszystkiego, nie obiecał przebaczenia i na- 
gród? 

IRYDION. Nie złota, ale krwi twojej żądają! 

HELIOGABAL {obejmując ołtarz ramionami). O Trójco 
rozkoszy! O chaldejski Panie! 

ELSINOE. Dopóki u nóg Mitry kwilisz, dopótyś w kole 
niebezpieczeństwa i śmierci. — Módl się do Odyna, 
a zlecą święte kruki i przemogą nad orłem — 

HELIOGABAL. Głos twój, Elsinoe! głos twój niechaj 
słyszę w ostatniej godzinie — ramiona twoje daj pier- 



IRYDION l6l 

siom moim za przepaskę śmiertelną — Ja cię kochałem 
za życia, choć ty mnie nie cierpiałaś — 

ELSINOE. Nie konaj przed zgonem — wstawaj, każ 
przywołać Eutychiana i straż twoje — Bratu mojemu 
daj władzę, a on ci da zwycięstwo — 

HELIOGABAL (^podnosząc się), Ah! gdyby można 
jeszcze .... 

IRYDION. Nie — nie trza grać w koście życia i śmierci 
na ołtarzu Fortuny! — Dziś w nocy jeszcze miasto 
zacznie się palić — nie lękaj się — przy tym świetle 
skonają pieśni na ustach Arystommacha. — Gdzie skarby 
twoje? 

HELIOGABAL. Część przesłałem już do Syryi — reszta 
pod strażą Eutychiana — 

IRYDION. Co zostało, każ rozdać pretoryanom dworu! 

EUTYCHIAN (wbiegając). Boski, Boski, ile się nam dziać 
poczyna! — Lud odpędził żołnierzy od bram Kuryi — 
Senatorowie się wcisnęli do Kuryi. — Siedzą i radzą — 
a o czem, miły Anubisie.^ O śmierci Boskiego! 

IRYDION. Spiesz się, Cezarze! 

HELIOGABAL. Stary przyjacielu, podaj mi rękę. — Tak, 
dobrze, opieram się na Tobie, jak za dawnych czasów — 
razem kadziliśmy w świątyniach Mitry, piliśmy razem. — 
Ah! w przeszłości mojej wszak smaczne bywały papu- 
zie wątróbki i dziewic rozgorzałe usta — a teraz lo- 
som przeciwnym ustępujemy razem — miecz swój od- 
daj Irydionowi — proszę cię — Ty zostaniesz przy 
mnie, a on będzie prefektem pretorium! 

EUTYCHIAN. Kto! ja? oni chcą głowy mojej, on do- 
stojeństwa mego — bez głowy, bez miecza, jakże to 
będzie? — ja przyprawiłem dla ciebie ostatnią czarę 
Sylwiusza, a 

HELIOGABAL. Milcz i oddaj! 

EUTYCHIAN {miecz odpasując). Greku, nie trudi dzie- 
cięcia mojego — ono u lędźwi moich zawsze się hoj- 
dało w miedzianej kolebce — 

POSł.ANIEC (wbiegając). Panie mój, w tej chwili prze- 
brany wyszedłem z Senatu; a kiedym wychodził, już 
wnosił Kanuleius, żebyś zginął śmiercią Nerona, a brat 
twój państwo odzierżał! 

z. Krasiński, Tom I. II 



1 62 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

HELIOGABAL. Ah! ah! ci sami twarze pasowali wczo- 
raj do śladów moich na piasku — 

IRYDION. Jeszcze raz: nie lękaj się! — Ty, żołnierzu, 
przebiegnij dolne piętra i zwołaj co możesz Pretorya- 
nów — niech czekają na mnie w Atrium Domicyana — 
potem skocz do mojego pałacu. — Tam znajdziesz go- 
towych Gladyatorów pod wodzą Scypiona — niechaj 
w tej samej chwili ruszą ku bazylice, w której senat 
rozpoczął obrady — a przechodząc niech wołają imię 
moje! {posłannik wychodzi) Synu Scaemidy, rozpędzę 
tych mówców i lud rozepchnę, jak dwie nędzne fale! — 
Lecz, by Aleksandra zwyciężyć, trza mi czegoś więcej 
jeszcze! 

HELIOGABAL. Mów — 

IRYDION. Czasu nie masz ogłosić mnie panem dni 
kilku przed wojskiem i ludem — pożycz mi pierście- 
nia twego — a kto nań spojrzy, uzna mnie namiest- 
nikiem Cezara i pójdzie za mną, jeśli wierny Tobie. 

HELIOGABAL. Czy nie wiesz, że Gieniusz państwa na 
tym kamieniu wyryty? że świętokradzcą Imperator, 
który go cudzym dłoniom powierza? 

EUTYCHIAN. Oddaj — proszę cię, oddaj Irydionowi ! — 
Ja zostanę przy tobie, a on będzie Cezarem! 

HELIOGABAL. Nie przedrzyźniaj pana twego — patrz 
na ten żart obosieczny, maczany w jadach Getulskich — . 
przyszła mi chętka zatknąć go w sercu twojem. — 

EUTYCHIAN. Złota klinga! złota, sługa twój nie lękał 
się nigdy — 

{Heliogabal rzuca sią na niego) 
Przepowiedziano w kościele Ozyrysa, że we trzy dni 
po śmierci Eutychiana Cezar ducha wyzionie — 

HELIOGABAL. Co mówisz, przyjacielu? — Ah! podłóż 
ramie głowie mojej biednej — nie wierz złym języ- 
kom. — Ja nigdy nie przestałem cię kochać — 

EUTYCHIAN. Jak piany Macedończyk starego Klitusa — 

IRYDION. Znaku mi potrzeba — znaku — 

HELIOGABAL. Precz! — nie oddam ci tych wężów 
złocistych i tego Boga z dyamentu! — Masz wszystkie 
moje skarby, czary, jedwabie — dosyć, dosyć — {od- 
zywają sią krzyki z daleka) 



RYDION X()3 

IRYDION. Czy słyszysz początek pieśni tryumfalnej 
Severa ? 

ELSINOE. Uczcij i uszanuj syna kapłanki — czyń wolę 
syna kapłanki! 

HELIOGABAL. O Elsi! — 

IRYDION. Słyszałeś wyrocznię? — ręka twoja! 

HELIOGABAL. Sam zdejm z palca Heliogabala — 
nie — poczekaj jeszcze chwilę — kiedyś i ja biłem 
się z Legiami Makryna. — Dzień był rażącej pogody — 
wóz mój srebrny toczył się po trupach i włóczniami 
złotemi ciskałem, promieńmi drugiego słońca! — Dzi- 
siaj ja chcę na nowo .... Ah ! — czy widzicie nad 
Trójnogiem? — Ah! teraz za kolumną — On sam 
i ręką mnie woła — Okręca się purpurą z krwi wła- 
snej — Ojcze! {pada w race Eutychiana) Źle mi, przy- 
jaciele — pierś moja, jak dom porzucony — nie ściskaj 
mi tak dłoni, Greku — zbrodnia zelżonego Majestatu . . . 

IRYDION. Gdzie siła, tam niechaj będzie i godło! — 
(zdziera pierścień) Idź zasnąć — a kiedy zerwą się 
płomienie, przyjdę cię obudzić! 

HELIOGABAL. Eheu! on teraz Cezarem — prowadź 
mnie, Eutychianie. — Siądziesz u wezgłowia mego. — 
Tarczę moją gładzić będziesz. — Wśród pożaru chcę 
raz jeszcze przejrzeć się w niej. — Ah! słabo, zimno, 
czarno Heliogabalowi! — Eheu — Eheu! — O Elsinoe! 

ELSINOE. Spieszę za tobą — 

EUTYCHIAN. Cny Amfilochidzie! kiedy piasek jeść 
będziesz i własną krwią popijać, wspomnij o mnie. — 
Byłem za młodu kucharzem. 

(Kurtyna zapada nad nim i Cezarem) 

ELSINOE. Stało się. — Szaleństwo mu dałam za ostat- 
niego towarzysza u brzegu wód piekielnych, nad któ- 
remi stoi teraz. — Mów, czy mam jeszcze co wykonać, 
o bracie, bo dzisiaj w nocy, bo jutro nad rankiem 
przyjdzie może Pretoryanin — może wcisną się pło- 
mienie lub pierś sama nie zechce dalej cierpieć i wzgar- 
dzi powietrzem! 

IRYDION. Strzeż go, dopóki nie wrócę — wtedy opu- 
ścisz skazane progi i pójdziesz za mną — 



104 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ELSINOE. A z nim co będzie? 

IRYDION. Mało mi zależy na jego śmierci, mało na 
j^o życiu. — To, co nim było, na palcu moim połyska, 
to, co nim jest, nie warte jednej myśli mojej! 

ELSINOE. Jeśli tak, zbliż się do mnie — jeszcze, jesz- 
cze — a teraz czy słyszysz cichy głos mój? 

IRYDION. Czego chcesz, siostro? — ręka twoja drży 
w mojej — bicie serca twego rozlega się na tym 
pancerzu! 

ELSINOE. Niechaj więc zgasną oczy, pod któremi zwię- 
dłam — niech ramiona, co opełzły szyję moją, opadną, 
jak dwie starte żmije! — Usta, co pierwsze ust moich 
dotknęły, niech znikną w popiołach! 

IRYDION. Na jednym więc stosie o tej samej chwili 
on i Severus .... 

ELSINOE. Nie — nie! — Daj mi ostatniej woli do- 
kończyć! — Znam, Irydionie, siłę ręki twojej i dla tego 
ostatnią prośbę zanoszę do ciebie: oszczędzaj Ale- 
ksandra na polu bitwy — nie zarzucaj śmiertelnych 
cieniów na to greckie czoło! — On jeden się domy- 
ślał.... Ah! czemu lica odwróciłeś odemnie? 

IRYDION. Nie myśl o nim! On jeden już tylko Romę 
wydziera z objęć nienawiści mojej — Bogowie poza- 
zdrościli go ludziom — wyrok jego zapadł już od- 
da wna! — 

ELSINOE. A więc raz jeszcze siostrę przyciśnij do 
łona! — czujesz-li, jak to serce pracuje? nim wrócisz, 
ono pęknie, synu Amfilocha! — Ale pamiętaj — krwi 
niczyjej Elsinoe nie żądała od ciebie! — Żyjcie wszyscy, 
wszyscy — i on, Syryjczyk, i on, przemierzły, niech 
żyje — pod koniec ofiary rąk białych i śnieżnej szaty 
nie skazi dziewica! — Ah! ona stała długo przed 
ołtarzem. — Dniem i nocą jej sny, jej żądze, jej wio- 
sna paliła się na zgliszczach! — Patrz! dymy z niej 
tylko w powietrzu — ale godzina już blizka i ciało 
się odwiąże, jak koturnu taśmy — wiązka piołunu 
tylko zostanie na ziemi i duch stanie się cieniem! 

GŁOSY ZEWNĄTRZ PAŁACU. Naprzód! przez For- 
tunę Irydfona Greka! 

IRYDION. Precz z niewczesną żałobą, kiedy już Nemezis 



IRYDION 165 

wieniec zemsty dla nas w każdej ręce trzyma! — Zwy- 
cięstwo zstępuje mi w duszę! — W tych szczękach, 
w tych wrzaskach hasa życie moje. — Urodziłem się 
w tej chwili, a ty miałabyś umierać? Bądź raczej szczę- 
śliwą i dumną! — Co twój Ojciec wzywał, o co Bo- 
gów ze łzami długie wieki prosiły, zbliża się jak pio- 
run. — Huki grzmotów czy już słyszysz w oddali ? 

GŁOSY. Irydion, Irydion! 

IRYDION. Bądź zdrowa! 

ELSINOE. Idź! — Ty bądź szczęśliwym i wielkim — 
a jeśli kiedy przepływać będziesz po Egejskich wodach, 
garstkę popiołów moich rzuć na brzegi Chiary! 



Najwyższy Taras pałacu Irydiona otoczony balustradą 

i posągami Bogów Greckich — Masinissa na krześle 

z kości słoniowej — z tyłu domownicy y barbarzyńcy, 

żołnierze Irydiona. 

MASINISSA. Patrzcie jeszcze! 

PILADES. To pewno, że około bazyliki coś dzieje się 
teraz — ale co, to chyba Sfinksy odgadną. — Stąd łuk 
Septimiusa wygląda, jak dziecię na piasku. — Jeden 
tylko Kapitol jak wielki, tak wielki! 

JEDEN Z BARBARZYŃCÓW. O dwieście kroków dajcie 
gałąź leszczyny, a rozedrę ją strzałą po strzale. — Lecz 
to Forum przeklęte za daleko stoi! 

MASINISSA. Choć lat tyle cięży moim powiekom 
i słońc różnych tyle psuło mi zrzenice, wzrok mój 
dalej sięga, ludzie młodzi. — W tej chwili sęp Jego 
hełmu przesuwa się nad tłumem — przed nim idzie 
miecz dobyty Scypiona — za nim czarne głowy braci 
waszych! 

DRUGI BARBARZYNIEC. I mnie raz łysnęło się 
w oczach — 

PILADES. Czy wydało mi się, bracia? czy słyszałem 
jakby konające echo głosów tysiąca? 

INNI. Ot! grzmi znowu — 

MASINISSA. Nic mu nie będzie — przeszedł i już zni- 
knął w przysionku. — Gladyatorowie usiedli na scho- 



1 66 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

dach, a motłoch, jak znużone morze, liże stopy gmachu. — 
Ho! Yerresie — 

YERRES. Jestem — 

MASINISSA. Wielu masz ludzi pod sobą? 

YERRES. Syn Amfilocha powierzył mi niewolników z Sy- 
cyonu i rotę Germanów, co od Legii Cysalpińskiej 
zbiegła do nas wczoraj — 

MASINISSA. Jak tylko wejdzie Hesperus, ruszysz z niemi 
ku Samnickiej bramie. — Tam czekaj, aż słup ognisty 
wzbije się z wierzchołków, na których rozmawiamy, 
a wtedy zaczynaj od villi Rupiliusa i pożar rozpusz- 
czając w lewo zmierzaj zawsze ku Forum — 

YERRES Polegaj na mnie, jak na Katylinie! 

MASINISSA. Ah! ufam staremu patrycyuszowi, że puhar 
zemsty wychyli aż do dna. 

YERRES. I znów napełni do brzegów — 

MASINISSA. Alboinie! 

ALBOIN. Czego żąda syn Pustyni? 

MASINISSA. Ojciec raczej — gdzie twoi Herule? 

ALBOIN. Już wrócili, zatrzymawszy jeden wodociąg za 
miastem a w mieście fontannę Galby i zdroje Manliusa. — 

MASINISSA. W nocy stanowisko twoje będzie u sa- 
dzawki Nerona — pamiętaj czynić powinność, na którą 
przysiągłeś. 

ALBOIN. Nie ma co przypominać — wioskę hordy 
mojej Cesarz Karakalla spalił nad brzegami Renu — 
mnie kazał służyć i dosłużyłem się wreszcie dzisiejszej 
nadgrody! Odepchnę żeby ślepego starca z wiadrem, 
żeby drobne chłopię z rączką wyciągniętą po kroplę 
wody! 

MASINISSA. Dobrze mówisz. — Błogosławieństwo starca 
nie zaszkodzi Tobie! 

YERRES (do Masinissy). Proszę cię, spojrzyj — serce 
mnie boli z oczekiwania — 

MASINISSA. Pusto już wszędzie. — Jeden Scypion tylko 
leci na koniu — 

WSZYSCY. Skąd? 

MASINISSA. Od Kuryi Hostylii — teraz jednym sko- 
kiem przepadł wśród pałaców — 

PILADES. Może panu naszemu trza ruszyć na pomoc — 



IRYDION 167 

MASINISSA. Nic nie słyszycie? 

WSZYSCY. Nic — nic — 

ALBOIN. Jakiś niedobitek dźwięku krąży w uchu mo- 
jem — 

MASINISSA. Ja wam mówię, że tętnią kopyta. — 

YERRES. Coś takiego — coś takiego — 

PILADES. Patrzcie! — On, on się wydobył — 

YERRES. Teraz obelisk i portyk go przesłoni — 

ALBOIN. Jak strzała przebił na wylot świątynię — 

MASINISSA. Scypionie! 

GŁOS SCYPIONA. Zwycięstwo! 

CHÓR. Niech żyje wnuk Afrykanina! 

GŁOS SCYPIONA (na wschodach). Nie traćcie czasu — 
słońce już w kałuży krwi tonie za Tybrem — z lochów 
wynieść pnie i gałęzie cyprysów i, nim wejdą gwiazdy, 
stos z nich ułożyć nad domem — {wchodzi) Yerresie, 
Masinisso, przyjaciele, niema już Senatu! 

PILADES. A pan mój gdzie? 

SCYPIO. Udał się do pałacu Cezarów, by straż preto- 
ryańską obejrzyć. — Za chwilę ujrzycie go tutaj! (do 
niewolników wchodzących z drzewem i konwiami) Tu, 
pośrodku — między Minerwą Ateńską i Dianą z Efezu — 
a każdą warstwę przysypać korą aloesu, polać zdrojem 
nafty! 

MASINISSA. Lubię głos twój, Lucyuszu! Mów nam, jakoś 
braci wypędził z siedzeń kurulnych. — 

SCYPIO. Irydion samowtór ze mną wszedł do kuryi — 
Siedzieli spisani Ojcowie, jak za dobrych czasów — po- 
sąg Heliogabala leżał na ziemi z głową przy stopach, 
z rękoma u szyi, a Yolero starszy nogą parł mu piersi 
i przemawiał, udając Katona! 

YERRES. Syn kupca! 

SCYPIO. Umilkł też, jak Greka zobaczył, bo na czole 
Greka noc posępna, jakby noc wieków przeszłych, 
leżała w tej chwili. — Maxymin Uxor zapytał, jakim pra- 
wem znieważamy progi senatu — na to syn Amfilocha 
oparł się o podstawę filara i, ręce założywszy na me- 
duzie pancerza, rzekł: »Rozejdicie się i miasto opuśćcie! « 
Wrzaski zagłuszyły te słowa. — Kapłan Jowisza, Yen- 
tidius, krzyczy na Liktorów — inni porywają się z krzeseł 



1 68 ZYGMUNT KRASIiNSKI 

i dobywają sztyletów. — Irydion wtedy ozwał się, szy- 
dząc mroźnym głosem: > W przybytku, gdzie Ojcowie 
wasi potępili Grecyę, zhańbię was na zawsze, jeśli mnie 
nie usłuchacie!* Volero rzucił się z pod mównicy, ale 
sztylet jego zśliznął się na zbroi Greka, i sam padł 
u podnóża Kaliguli — na ostrym węgle rozkrojone 
czoło krwią plusnęło i zemdlał Senator. — Grek nie 
raczył nawet dobyć miecza, obrócił się ku mnie: » Od- 
daję ci ich, Scypionie* i klasnął. — Nasi drzwi ze spiżu 
wyrwali, Liktorów przeparli, runęli do Kuryi — przed 
ostrzami ich mieczów ustępowali Ojcowie — kto się 
opierał, ten leży obok Yolerona — kto mógł, wysko- 
czył bocznemi ujściami — uciekając, świadczył się Jo- 
wiszem, a ja zwycięstwem pod Zamą, Yerresie! 

YERRES. Ah! mnie tam nie było! 

MASINISSA. Uspokój się — za to dziś w nocy zasią- 
dziesz do lepszej biesiady! 

CHÓR. Oto pan nasz idzie — głos jego słyszymy — 

{wchodzą Gladyatory — za niejni Irydion) 

PILADES. O synu Amfilocha, tyś nam wrócił cały! — 

IRYDION. Wstań, dobry mój Piladzie — dzięki tobie! 

Ha! stos już wzniesiony, tylko niema całunazamiantu 

dla popiołów Romy! — Witajcie mi wszyscy. — Starcze, 

rozdałeś rozkazy? 

MASINISSA. Stało się według życzenia syna mego. — 

IRYDION (siadając przy Masinissie). Odpocznijmy 

chwilę, zdejm mi szyszak, Piladzie — Lucyuszu! 
SCYPIO! Słucham, wodzu! 

IRYDION. Zważaj pilnie na każde słowo, iżbyś je zapa- 
miętał i strzegł, jak zemsty swojej! — W ogrodach pa- 
łacowych stali Pretoryanie w nieładzie i przerażeniu, 
jedni piani, drudzy bez oręża, inni bez znaków Cen- 
turyi swojej. — Dałem im się wykrzyczeć — a kiedy 
ucichły gwary, wzniosłem rękę moją — na widok pierś- 
cienia niebezpieczeństwo grożące pojęli. — Trybuni 
otoczą mnie i pytają się — krótko przemówiłem — 
rzezańce Syryjczyka znieśli pełne misy srebra — przy- 
sięgi straszne z ust wszystkich zagrzmiały — »aż do 
ostatniej kropli — aż tchu nie stanie* i inne, na dzisiaj 



IRYDION 169 

dobre, zgrzybiałe do jutra. Idź więc i obejmij nad niemi 
czuwanie — uprzedziłem, źe przyślę jednego z moich — 
na znak weź miecz Eutychiana i na pomoc przybierz 
Gladyatorów Elsinoi. — Trzymaj ich ciągle w oczeki- 
waniu, mów, zeza murami już widać manipule Severa — 
kiedy jęk w mieście rozlegać się zacznie, mów, że to 
manipule Severa — kiedy łuna dojdzie ogrodów, mów, 
źe to manipule Severa. — Oni nie wyjdą na spotkanie 
wściekłych braci swoich — a gdyby nad rankiem na- 
deszli Zamiejscy, wtedy z początku łudź Aleksandra, 
wynajduj jakie chcesz warunki, zrywaj je i odnawiaj, 
dopóki cierpliwości mu stanie — a potem bij się do 
upadłego. — » Heliogabal i Karakalla* niech będzie 
twojem hasłem zwodniczem — aż ujrzysz płomienie 
u szczytów Kapitolu i płomienie na Forum — poznasz 
wtedy, że syn Amfilocha blizki! 
SCYPIÓ. A gdyby Syryjczyk wyczołgał się z głębin pa- 
łacu i chciał pomieszać nam szyki T 
IRYDION. Nad Syryjczykiem czuwa siostra moja. — 
Zresztą szanuj Jego życie do końca, bo Pretoryanie 
służą nam tylko, dopóki on oddycha. — 
SCYPIO. A ty gdzie się udasz? 

IRYDION. Może jeszcze w nocy zawitam do ciebie. Te- 
raz spiesz się — już zmierzch lekkie zagony rozpuścił 
po niebie. — 

(Scypio wychodzi) 
I tobie czas odejść, Yerresie! 
YERRES. Za mną I {wychodzi z kilkoma) 
IRYDION. I Alboin w jedną drogę z niemi. — 
ALBOIN. Do widzenia, Sigurdzie! (wychodzi) 
IRYDION (do niewolników). Nie długo i wam już trzeba 
się wybrać. — Lecz pierwej w dolnych perystylach za- 
siądźcie do przygotowanej biesiady. — Ostatni raz 
jedzcie i pijcie w domu moim. — Jutro ten dom się 
rozsypie. — Jutro będziecie zamożni i wolni! 
CHÓR NIEWOLNIKÓW. Byłeś ojcem naszym i matką 
naszą — pożywając chleb z ręki twojej, żyjemy dotąd, 
a innych po cyrkach i polach nagie świecą kości — 
Jeśli który nie wróci, nie pytaj się o niego — On zgi- 
nął dla chwały twojej, błogosławiąc Tobie! 



170 ZYGMUNT KRASniSKI 

IRYDION. Idźcie, a kiedy stos ten cyprysowy błyśnie, 
od świątyń, od Termów, od bram miasta, odpowiedzcie 
mu płomieniem i dymem! — 

(wychodzą — on wstaje i opiera sią na stosie) 

Im bliżej godziny, tam srożej krew moja szaleje. — 
Czy to nie fałszywe ciemności? Czy odwieczna żądza 
serca mojego tych gwiazd nie wykłamała przed mojemi 
oczami? — nie — nie! — Teraz poznaję noc ostatnią 
Rzymu! — Czy widzisz, Masinisso, jak tam skradają się 
męźe? — W bok czy widzisz tę samotną pochodnię 
ciągnącą nad wzgórzem ogrodów? — Ah! konie za- 
rżały! to konie Yerresa — cicho, cicho, ludzie moi — 

MASINISSA. I pod nami dziedzińce zaczynają się wy- 
próżniać — coraz mniej głosów — jedno zdrowie 
jeszcze wnoszą — 

IRYDION. Imię moje rozbiło się o sklepienia — 

MASINISSA. Teraz z portyków^ jedni po drugich scho- 
dzą i zgarbieni, milczący, zapadają w ciemnościach — 

IRYDION. Wszyscy dotrzymali słowa, wszyscy z domu 
Amfilocha idą na zgubę Romy — Nazaarenów tylko 
jeszcze nie widać! — Ale Symeon przysiągł, że o trze- 
ciej godzinie sam ich przyprowadzi do mnie. — 

MASINISSA. Nie długo ci czekać — Hesperus stanął 
już nad Kapitolem i włosy Bereniki z nad gór Sabiń- 
skich się wznoszą. — 

IRYDION. O nocy! nie skąp mi chmur i wiatrów — 
przez wieki potem świecić będziesz jasno i cicho nad 
rozwalinami! Czas mi się ociąga — czas mi dolega, 
starcze! 

MASINISSA. I mnie także. — Lecz ja czekam dłużej, 
niż ty, na upadek wroga i czekam w milczeniu. —7 

IRYDION. Ah! głos twój zdał mi się głosem ojca! — 
Czyż w tej chwili posąg Amfilocha nie dostanie krwi 
i żył i bijącego serca? W ciemnościach na tem białem 
krześle ty mi go przypominasz, (idzie do niego) I toga 
Jego tak samo była zarzucona w dniu śmierci I — Daj 
ręce obie — wyrzecz nad głową moją słowo opieki, 
tak, jakby on czynił przed hasłem do boju! — 

^L\SIXISSA. Niechaj znak mój będzie na czole Two- 



IRYDION 171 

jem aź do końca wiekowi — Przetrwasz z nim koleje, 
których nie obaczą te gwiazdy! 

IRYDION. Miasto całe w płomieniach! — nie — tylko 
wzrzenicy mojej buchnęły pożary — Gdzie oni? gdzie 
Chrześcianie? Coraz czarniej, coraz ciszej w dole — 
coraz wietrzniej w górze — a ich niema jeszcze! 

PILADES (wchodzi). Czy mnie wołasz? 

IRYDION. Nie ciebie. — Stój — czy w lochach nie ode- 
zwały się szelesty? czy od katakómb nie zbliżają się 
kroki? 

PILADES. Wracam z sali Amfilocha — nigdzie nic nie 
słyszałem — 

IRYDION. Przynieś pochodnię. {Pilades wychodzi). To 
być nie może — oni za chwilę tu będą! 

MASINISSA. A gdyby nie przyszli? 

IRYDION. Nie przeklinaj mnie! — Na nich oparta cała 
moja potęga. — Na ich czele zbiegnę miasto i ludowi 
rzymskiemu przypomnę Brennusa — Gladyatory i żoł- 
nierze moi bez nich nie wystarczą tłumom. — Jeśli mnie 
zdradzili, zginąłem! 

MASINISSA. Dośpiewują Hymnów swoich — bądź cier- 
pliwy, synu! 

{Pilades wraca z pochodnią) 

IRYDION. Zatknij nad stosem! 

Konam, jak Prometeusz w łańcuchach, o chmurę 
jedną od biesiady Bogów. — Czego ty milczysz? — 
ozwij się, Masinisso — niech żyje Hellada! 

MASINISSA. Milczę, bo godzina naznaczona minęła 
w tej chwili i każde pióro jej skrzydeł śmiechem prze- 
dłużonym szumiało w przelocie. — Teraz nic już nie 
słychać — 

IRYDION. Wbrew Losom i ludziom niech się stanie 
wola Ojca mego! {porywa za pochodnią) Cześć ziemi 
Greckiej, cześć! a Ty, potrójna Hekato, przyjm tę 
ofiarę — 

Ha! kto idzie? odpowiedz, czarne widmo! — Jeżeli 
jesteś moim złym Gieniuszem, przyjdź później! Teraz 
nie wstrzymasz mnie! 

POSŁANNIK. Pokój Tobie w imieniu Jezusa Nazareń- 
skiego!* 



172 ZYGMUNT KRASINSIU 

IRYDION. Tak — tak — cóż dalej? gdzie pustelnik? 
gdzie bracia? 

POSŁANNIK. Symeon wzywa ciebie w rozpaczy. — Na 
progach Eloimu Biskup zatrzymał wszystkich zbrojnych 
spieszących ku miastu! 

IRYDION. Dzięki ci, sługo świętych — Patrz! zimny 
jestem — nie zabiję ciebie! {depce pochodnią) Ty jedna 
tylko umieraj! — (do Masinissy) Jeśli kto z moich 
wróci, niechaj siądzie i czeka! 

MASINISSA. Jeszcze daleko do zorzy — 

PILADES. Panie, panie, szyszak twój! 

IRYDION. By zwyciężyć, dość miecza — by zginąć, nie 
potrzeba hełmu — naprzód, Nazaarenie! {wychodzą) 

MASINISSA {wstając i wznosząc race). O miasto ser- 
deczne moje, błogosławię tobie! O Roma, w cieniu tych 
ramion bądź spokojnej myśli! — Zbawiona jesteś dla 
podłości twojej! Zbawiona jesteś dla okrucieństwa 
twego! Żyj i uciskaj — by ciało zepsuło się w mękach, 
a duch zwątpił o Bogu! {znika za stosem) 



Przybytek Eloimu w katakómbach. — Wiktor na stop- 
niach ołtarza. — Za nim kapła^ti i starce. — Z jednej 
strony kłączy Symeon^ z drugiej stoi Metella. — Dalej 
chrześcianie zbrojnie na kolanach — na ołtarzu kielich 
światy i krzyż obwisły różami^ wśród palących się ka- 
dzielnic — 

WIKTOR. Jako po tych dymach mdlejących, tak i po 
was śladu nie będzie na ziemi ni w niebie! O! żeby 
sen wasz mógł być kamienny, bez wspomnień, bez prze- 
budzenia! Ale w przestworach śmierci wy żyć będziecie 
tam, gdzie zemsta Pana wiecznym gromem uderza! Wy 
żyć będziecie na wieki ! {do Symeona) Uciekaj, jak pierw- 
szy morderca z przed oblicza Jehowy! 

SYMEON. Słuchaj mnie raz jeszcze! 

WIKTOR. Spojrzyj na tę niewiastę, do której się już nie 
odzywam, bo ręka sądu spoczywa na jej czole. — Od- 
powiedz — kto duszę tę zabił a ciału przepuścił, by 
ono pośmiewiskiem było wśród żyjących? Czy nie po- 



IRYDION 1 73 

znajesz głosu opętania na tych ustach nieszczęśli- 
wych? 

KORNELIA. Czego mnie prześladujecie, kapłani ludu 
mego? 

CHOR KAPŁANÓW. Milcz, córo buntu! — Ty miałaś 
być aniołem, ale nie dotrwałaś do końca — potępionaś, 
potępionaś! 

KORNELIA. On wyrzekł nademną: »Biedna« — On wie- 
dział, że hańbę będę cierpieć za niego! — Ale, o Sy- 
meonie, nie wątp — On przyjdzie — ale, bracia, nie 
odpadajcie od niego — On przyjdzie! Z pośród ogniów 
mnie wyrwał, kiedy się już kłóciły o ciało moje — 
z pośród was mnie wybawi — on przyjdzie, on przyjdzie! 

SYMEON. Wiktorze, słuchaj mnie raz ostatni — Byłem 
ci posłuszny zawsze — kto przeciwko mnie świadczyć 
będzie? Czym dwa razy nie odbył męczeństwa, raz 
w lochach Antyochii, drugi raz na rynku w Tarsus? 
Czym lat długich nie pokutował na pustyni? Czym 
kiedy przełamał zakon lub zgorszył braci moich? 

WIKTOR. Gorszysz ich w tej chwili chwaląc się, jak 
Faryzeusz, przeklęty przez Syna człowieka! 

SYMEON. Mówię prawdę. — Kto z was głębiej rozmy- 
ślał nad męką Pańską — w kim źarliwszą miłość obu- 
dziły wspomnienia Golgothy ? Sam Bóg, by świat zba- 
wić, ubrał się w ciało — a my, by świat nauczyć, nie 
dostaniemże ciała ? Dotąd marne duchy z nas ! — Gdzie 
dom, gdzie kościół, gdzie potęga nasza? 

WIKTOR. Sofisto koryncki, kOgoż ty usiłujesz omamić? 
» Królestwo moje nie z tego świata.* Czy słyszycie? 

SYMEON. Czemu opuściłem moje piaski wrzące! — Tam 
Niestworzonego kochałem — tu nie cierpię stworzo- 
nych! 

WIKTOR. Synu! 

SYMEON. Głos słyszany po nocach mnie pędzi ! — Czyż 
to marne przeczucia? 

WIKTOR. Tyś nie dawno jeszcze był wybranem dzie- 
cięciem kościoła — a dzisiaj Pana twego chcesz ukrzy- 
żować na nowo — 

KORNELIA. Niżej czoła! słyszę odgłos zniebozstąpienia! 
(Irydion wchodzi) 



174 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

On to, Z nieśmiertelną młodością na licach! — {Do 

stóp mu się rzuca) Mówiłam im, źe ty przyjdziesz, 

o Panie, Panie! 
CHOR KAPŁANÓW. Precz stąd, kacerzu! 
WIKTOR. O tej godzinie czara miłosierdzia wysycha 

w ręku anioła twego — 
IRYDION. Krwią Rzymian ją odświeżę. — 

Kto przysiągł i nie dotrzymał? Symeon z Koryntu! — 

Kto się zgarbił do ziemi i oręż z dłoni wypuszcza? 

Wy, bracia — a w mieście teraz Cezar i Bogi miasta 

czekają tylko zmartwychwstania świętych, by skonać ! — 

Ha! zostawcie zgrzybiałych na grobach, chodźcie za 

mną — tam zwycięstwo, tam gwiazdę ujrzycie, jaką 

widzieli królowie w dniu narodzenia Jezusa! — Tam 

Archaniołów śpiewy! 
SYMEON. Hieronimie, Hieronimie, ku tobie, ku naszym 

nadziejom wyciągam ramiona! 
CHÓR. Proś Wiktora! 
IRYDION. Ojcze! 

WIKTOR. Dziś Ojca straciłeś w niebiesiech! 
IRYDION. Starcze! 

WIKTOR. Siwizny mojej nie dożyjesz, bezbożny! 
KORNELIA {do Irydiona) Daruj mu, Panie! — On nie 

wie, co czyni — do broni, do broni! 
IRYDION. Ty jedna tylko, bo ciebie także opuściły Losy! 
WIKTOR. Syny ludu mego, patrzcie! Znak wam dany 

będzie, abyście żałowali za winy wasze, abyście ocaleli 

za wdaniem się pasterza waszego! 

Ty, pierwsza niegdyś, dziś ostatnia u stołu pańskiego, 

przybliż się. — Niech moją rękę położę na skroni twojej ! 
KORNELIA. Dawniej tyś miłował córę Metellów! — 

Czego chcesz od niej dzisiaj ? 
WIKTOR {wznosząc puhar). Uniż się przed krwią 

Pańską! 
KORNELIA {obracając się ku Irydionowi). Uniżę się 

przed Panem! 

{Kapłani podają wodę Ś7vięconą Wiktorowi) 

WIKTOR. Duchu święty, w Ojcu i Synu poczęty! to 
serce obłąkane uczyń na nowo domem twoim! 



IRYDION 175 

Tak, jak w godzinę Chrztu, poświęcam skronie twoje, 
Kornelio I 

CHÓR. Czyż sen ogarnia dziewicę, że zawarła powieki 
i skłoniła głowę? 

WIKTOR Qlo kapłanów). Otoczcie ją — podajcie jej 
ramiona! 

KORNELIA. Do broni! 

WIKTOR. Milcz, zły duchu, który przemawiasz jej obłę- 
dem ! — Znakiem krzyża opasuj ę ciebie — słowem » Jezus « 
rozkazuję tobie! — Kłamco, jakiekolwiek imię twoje — 
jakakolwiek potęga twoja, wynijdź i zniknij! 

KORNELIA. W piersiach sto jęków nie moich, sto 
jęków słyszę! 

WIKTOR. Ustąp! 

KORNELIA. Ratujcie mnie! 

IRYDION. Tu, droga, tu, w objęcia moje! 

KORNELIA. Ziemio, rozstąp się — ukryj mnie przed 
jego wzrokiem śmiertelnym! 

IRYDION. Kornelio, ty moja, ty! 

KORNELIA. Gdzie ona? nie nazywaj ją tern imieniem! 
Ona uwierzyła tobie — ona zginęła na wieki! — Ha! 
śmiechy, śmiechy rozrywają powietrze! czarne widma 
okrążają ciebie — precz — precz — 

IRYDION. Rozstąpcie się! — Oddajcie mi ją — bracia, 
wyrwijmy dziewicę z rąk katów! 

KORNELIA. Czyj to głos? słyszałam go tyle razy! — 
Ah! ona była prosta i szczera — ona kochała ciebie 
przed laty — i ty piękny byłeś — tak — i ty mó- 
wiłeś: jej » Chwała moja twoją będzie* — 

WIKTOR. Apage Satanas! 

KORNELIA. Nie przybliżaj się, uciekaj odemnie — 
czy widzicie te tysiące skrzydeł czarnych nad nim? 
Gdzie Bóg mój? 

WIKTOR {krzyt jej wskazuje). Tu, córko! 

KORNELIA. Daj go do ust moich, {krzj/ż całuje) Daruj 
mi, daruj! 

WIKTOR. Wyrzekasz się złego ducha? 

KORNELIA. Wyrzekam się! — (j>ada) Bracia, on zwiódł 
ją, on zwiódł was wszystkich! 



I 76 ZYGMUNT KRASII^SKI 

CHÓR. Czegoś tak zbladła strasznie, czemu powstać 
nie możesz? 

KORNELIA. Sąd Pana dopełnia się nademną. — Umie- 
ram — ale słuchajcie, słuchajcie — Ja w Panu umie- 
ram! (ciśnie się ht stopom Wiktora) Ojcze, pobłogo- 
sław — Ojcze, przy ciśnij do łona — Ojcze, obroń 
konającą — już zimno — już straszno — już nie widzę 
ciebie! 

WIKTOR. Bądź spokojna — żal twój zbawił ciebie! 

IRYDION. Oderwij się od tej piersi bez serca — do 
mnie, do mnie Kornelio! 

KORNELIA. Ah ! [obraca sią ku niemu) przebaczam ci, 
Hieronimie — Hieronimie, módl się do Chrystusa! {pada) 

WIKTOR. Czy ty słyszysz mnie jeszcze? Córko, odpo- 
wiedz — Kornelio! 

KORNELIA. Czuję woń rosy i kwiatów, {umiera), 

CHÓR CHRZĘŚCI AN. Ojcze, wdaj się za nami do Nie- 
widomego! — Co rozwiążesz na ziemi, i tam rozwią- 
zanem będzie. — Ten, który nas uwiódł, sam blednie 
teraz! 

IRYDION. Hańba wam! Czyż słowa niewiasty będą 
jedyną wiarą waszą? czy na jej rozkaz porwiecie że- 
lazo? czy dlatego, że ją zabili niegodziwi, porzucicie 
sprawę moją? głuche milczenie — wstyd usta wam 
zawarł ciężki, ciężki, jak kamień sarkofagu! 

SYMEON. Szatę rozdarłem — pchnij mnie! — Sen i ży- 
cie niech się kończą razem! 

IRYDION. Nie odzywaj się do mnie, niewolniku star- 
ców! — Ty, coś ją wydał starcom! Ty przeklęty! 

WIKTOR. Wyklinam cię z pośród synów ludu mo- 
jego — kto się dotknie dłoni twojej, skażon będzie — 
kto stanie, by słów twoich słuchać, odrzucon będzie! — 
Idz! — Imię twoje było Hieronim! 

{wchodzi posłannik) 

CHÓR KAPŁANÓW. Pan z tobą — co nam przynosisz, 
Julianie? 

POSŁANNIK {klękając przed biskupem). Augusta Mam- 
mea poleca się modłom waszym, bo w tej chwili syn 
jej wkroczył do miasta i bój rozpoczął na Forum! 



IRYDION 177 

IRYDION. Czas mnie ubiegł — Ludzie mnie zdradzili ; 

{wyrywa krzyż z pod zdroi i rzuca) Oddaję wam znak 

życia wiecznego! — Patrzcie! jak prysł na stopniach 

ołtarza! Żyjcie, podli! 
KILKU BARBARZYŃCÓW. Stój — słowu naszemu 

wierni idziemy za tobą — Jezus niech nas sądzi potem! 
IRYDION. Wołajcie: »Odyn i Grymhilda!* (odchodzi 

z niemi) 
WIKTOR. Módlcie się za Aleksandra Severa — on 

będzie Cezarem. 



Ulica pomników przy murach Rzymu — tołnierze wno- 
szą rannego Verresa. — W głąbi czasem przebiegają 
uciekający. — 

VERRES. Twoja pochodnia dwoi mi się i troi przed 

oczyma. — Czytaj napis, Greku! 
ŻOŁNIERZ (czyta). Diis manibus Attilii Yerris, bis 

consulis .... 
VERRES. Dosyć — złóżcie mnie u stóp pradziada — 

i mówcie: » dobranoc*, bo choć dzień blizki, nie oba- 

czę słońca! 
(Z przeciwnej strony wśród rozwalin pomnika wychodzi 
Irydion z katakómb. — Za nim zbrojnych kilku) 

IRYDION. Zorza ta natrząsa się ze mnie, udając łunę 
pożaru. — Topory oderwać od pasów, towarzysze! 
(Idzie kilka kroków naprzód) Co wy za jedni, oparci 
na grobach? 

YERRES. Czy śni się umierającemu, czy słyszę głos 
Irydiona Greka? 

IRYDION. Mój własny, Yerresie — co się dzieje z tobą? 

YERRES. Chodi bliżej — wiesz — pamiętasz, znak 
miał być dany — czekałem, jak zgłodniałe zwierze, 
i nic, nic nie widziałem, wreście sam zacząłem. — 
Wyjrzyj za tę piramidę, proszę cię, tam, tam, kłęby 
dymu jeszcze się wiją na lewo — Rupii iusa udusiłem 
w popiołach — i lud napadł nas potem i: »Severus 
niech źyje!« zewsząd huczało. Dostałem, co mi kraje 
wnętrzności — coraz widniej a Roma stoi dotąd — 

z. Krasiński, Tom I. 12 



178 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

a ja, ostatni z Yerresów — ja pod nożycami Parki! 
{umiera) 

IRYDION. Tak, ostatni! Darmo go cucicie, Greki moje — 
zapłacił, co był winien Losom. — Uszykujcie się i wy — 
Germanie, połączcie się z braćmi, których przyprowa- 
dziłem, (wdiega niewolnik uciekający) Stój — skąd 
bieżysz? 

NIEWOLNIK. Od Forum romanum — puszczajcie! 

IRYDION. Darowałem cię niegdyś siostrze mojej — 
Tyś mi nieraz śpiewał Homera — wczoraj jeszcze za- 
pinałeś fibulę chlamidy mojej w pałacu Cezarów, a nie 
poznajesz mnie? 

NIEWOLNIK. Ah! szlachetny panie mój! 

IRYDION. Co słychać? — nie oszczędzaj mi bólu! 

NIEWOLNIK. Zle, źle bardzo, panie mój, bo ledwo 
kawał nocy ukroczyły gwiazdy, aż tu nagle nie wiedzieć 
skąd wrzasnęły Legie Severa i hurmem rzucą się na 
wzgórze Palatynu. — Scypion bronił się wściekle. — 
Głos jego noc całą słyszałem, gdyby wycie rozjuszo- 
nego wilka. — Wiesz, panie, na służbie ja stałem obok 
komnat Cezara — Eutychian przychodził i odchodził 
niezmiernie blady — Siostra twoja raz tylko wyszła 
i rzekła: »Euforion!« — » Czego żądasz, boska Elsi- 
noe?« Ale ona i słowa więcej nie mówiła — odeszła 
zwolna, piękna, piękna zawsze. — Ale na czole dziwna 
świeżość, jakby tam już plusnęła fala Styksu. — Ze- 
wnątrz krzyk i łoskot coraz większy — Eutychian nie 
wytrzymał, zawisnął u porfirowego ganku i woła bez 
zmysłów: »Grek zdradził!* to znowu: »Greczynka zdra- 
dziła!*, to: »Imperator chce miasto zburzyć!* i: » daruj- 
cie mi, Kwiryty!* Z drugiej strony Arystommacha sły- 
szę, mówi o nadgrodach, o wspaniałości Aleksandra, 
a kiedy umilknie, wnet jęki z pod jego miecza, a kiedy 
odpoczywa, znów łudzi naszych obietnicami — wreście 
Pretoryanie się zbuntowali — Trybunów i Centuryo- 
nów słuchać nie chcą — groźby Scypiona mamie 
latają w powietrzu — bitwa ustaje w ogrodach — 
wszyscy razem walą do nas! — Ja wtedy, panie, wsze- 
dłem, kędy była siostra twoja, bo przysiągłem był to- 
bie jej bronić. — Cezar leżał z obłąkanym wzrokiem, 



IRYDION 179 

do dyadematu przypiął był nadusznice Arcykapłana, 
nóż ofiarniczy w jednej ręce trzymał, w drugiej czarę 
z trucizną; ale nie mógł się zabić i jęczał, to znów 
wolno, cicho oddychał, to nucił pieśń rozkoszną, jak 
gdyby w śnie jakim dziwnym! Ona siedziała opodal 
na krześle złotem, okolona purpurą, milcząca. — Drzwi 
pierwsze, drugie, trzecie stęknęły i pękły — kroki, 
głosy, szczęki bliżej — zastawiłem ją ciałem mojeml 

IRYDION. Daj rękęl 

NIEWOLNIK. Włóczni dwadzieścia rozdarło zasłonę, 
która nas od Perystylu dzieliła. — Runęli , wiódł ich 
Arystommachus, wołaj ąc : » Rabuj cie, morduj cie ! « — Im- 
perator jak tygrys podskoczył w górę i nazad ugrzązł 
w różach krwią oblany — wtedy przesłonili go. żywą 
ścianą mieczów — ale potem gdzieś ręce jego widzia- 
łem — w innem miejscu głowę jego! 

IRYDION. A Elsinoe, Elsinoe? 

NIEWOLNIK. Źle, źle, panie, bo kiedy wchodził Ale- 
ksander Severus, wołając z sił całych: »Kto dotknie się 
Greczynki, temu nie żyć jutro!* ona sama, odchylając 
purpurową zasłonę, pchnęła się sztyletem. — Błysk 
stali i krwi strumienie — to tylko dojrzałem i słów 
niewiele ostatnich utkwiło mi w pamięci! 

IRYDION. Nie zważaj — nie zważaj — kamienną duszę 
dały mi Bogi! 

NIEWOLNIK. » Irydionie, wroga twego nie będę ko- 
chała! « i rzekła jeszcze: » Dopełniłam! — Teraz, matko, 
przyj m mnie do siebie!* — Wtedy wśród tłoku pchany 
i odpychany potknąłem się na trupie Eutychiana i ucie- 
kać zacząłem. — Po drodze spotkałem Scypiona — on 
ustępuje z kohortami Cherusków, co jedne przejść nie 
chciały do Severa — Oto on już idzie, panie! 

IRYDION. Słońce, które wschodzisz tak obmierzle, tak 
jasno, odpowiedz mi, gdzie siostra, biedna siostra 
moja? 

(Odchodzi w bok i opiera sią na grobie) 

Tam, na zachodzie, opłakana, ostatnia mgła nocy 
zatrzymała się jeszcze nad szczytem Wulkanu! Elsinoe, 
czy to ty mnie żegnasz ? Matka powiadała niegdyś, że 



l80 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

cienie lubią się kołysać na czarnych chmurach — 
Elsinoel 
{Scypio wchodzi z Kohortami i staje przy ciele Verresd) 

SCYPIO. Pierwszy z nas zasnąłeś, bracie! skrzepłą rękę 
niech ci ścisnę jeszcze — Sit tibi terra levisf 

NIEWOLNIK. Patrz! to on wśród tych kolumbariów 
stoi i pasuje się z bólem! 

SCYPIO. Kto? 

NIEWOLNIK. Czy nie widzisz? Syn Amfilocha! 

SCYPIO. Ah! wodzu — darmo czekałem na płomienie 
twoje! 

IRYDION. Wiem o tem — 

SCYPIO. Fortuna zdradziła nas wszędzie — 

IRYDION. Wiem o tem — 

SCYPIO. Ulpianus i Tubero gonią za nami — cóż po- 
czniemy ? 

IRYDION. Czoła ku nim obrócim — krwi rzymskiej, 
krwi rzymskiej jeszcze trochę, Scypionie! 

SCYPIO. Niema słabości w tobie — rozpacz drugim 
mieczem twoim! Żyj, wodzu, bo takiemi niegdyś byli 
Patrycyusze Romy. — Mnie lepiej zginąć przy tobie, 
niź obalić się na Cyrku. — Naprzód! 

IRYDION. Za nadzieją precz niechaj idzie pochwa — 
a ty, rękojeści, przyrośnij do dłoni! — Śmierć Ale- 
ksandrowi! naprzód! {wychodzą) 



CZWARTA CZĘŚĆ. 

Pałac Cezarów — Aleksander SeveruSy UlpiannSj 
Dworzanie. 

ULPIANUS. I czegóż jeszcze po nim spodziewać się 
możesz ? Czyż zrazu nie zwodził nas mglistą posępno- 
ścią? Czyż później nie powstał przeciwko nam — jasno, 
nieubłaganie? a teraz wdałże się w prośby, uznałźe 
cię panem Rzymu ? Wczoraj dzień cały walczył z nami, 
w nocy spalił dwie świątynie, popierając sprawę zgu- 
bioną raczej jak Duch nienawistny, niż jak człowiek 
śmiertelny — bo z przejrzenia Bogów ludzie kochają 
się w złem dla celów swoich tylko, nie zaś dla mi- 
łości złego! — Radą moją: nie mieć żadnej litości — 
i tak już dosyć łaski twojej, żeś mu ciało siostry 
odesłał. — 

ALEKSANDER. Kiedy z łonem przebitem, wstrzymując 
jęki, gasła w moich ramionach, przysiągłem, że bratu 
przebaczę — i duch jej z tą obietnicą odszedł odemnie — 

ULPIANUS. Inni mogą chwalić wspaniałomyślność Ce- 
zara — mnie przystało nazwać to słabością tylko. — 
Juniusa za to uczcili przodki nasze Sprawiedliwego 
imieniem, że własnym nie przepuścił synom — kto 
występnym przebacza, ten niewinnych będzie karał 
kiedyś! 

MAMMEA. Trwaj w myśli twojej. — Miłosierdzie jest 
drogą purpurą królów! 

ULPIANUS. I bywa ostatnią! 

ALEKSANDER. Konsulu, nie odmienimy postanowienia 
naszego — na dzisiaj taka wola nasza. — Idi i podaj 



1 82 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

mu warunki, które ci wskazałem, a jeśli wrócisz z po- 
myślną wieścią, obrócę się do was wszystkich i, szczę- 
śliwszy od Tytusa: »nie straciłem dnia, rzeknę, przy- 
jaciele moi.« 

ULPIANUS. A jeśli wrócę ze wstydem odrzuconej łaski? 

ALEKSANDER. Wtedy wolny będę od słowa mego — 
a ty zaczniesz wywierać sprawiedliwość twoją! 
(Ulpianus wychodzi) 



Sala Amjilocha, — Ciało Elsinoi na vozniesionym lotu, 
w białych szatach, osypane cyprysu gałązkami, — Obok 
woda lustr alna. — Ołtarz po środku sali. — Chór dziewic 
płaczek. — Pilades — wchodzi Irydion, za nim G lady a- 
torowie i niewolnicy. 

IRYDION. Gdzie Masinissa? 

PILADES. Nie widziałem go od chwili, w której i ty 
po raz ostatni widziałeś go. Panie — 

IRYDION. Masinisso! 

CHÓR. Masinisso I 

IRYDION. Dwa razy sklepienia odpowiedziały za niego. 
{siada pod posągiem Ojca) 

PILADES. Starzec zdradził. Panie! 

IRYDION. Nie mów tego — {twarz zakrywa rękoma) 
on, przyjaciel Amfilocha, on, przed którym groby pę- 
kają, kiedy je zaklnie potęgą słowa! — nie — nie — 
on wróci — on nie opuści Sigurda. — {wstaje) Zgro- 
madziłem was w chwili, kiedy znużone kohorty Rzy- 
mian odstępują od walki, byście wyrządzili cześć 
ostatnią zwłokom siostry mojej. — Ona pierwsza padła 
ofiarą naszej świętej sprawy — kto mnie poważa, 
niechaj Jej pamięć szanuje — kto nienawidzi Romy, 
niechaj Jej wdzięcznym będzie — kto przysiągł zginąć 
ze mną, niechaj błogosławi Jej cieniom! — {podnosi 
kropielnicą cyprysową i rzuca kropel kilka na ciało — 
wszyscy jedni po drugich przechodzą i to samo czynick) 

CHOR NIEWIAST. Dotąd jeszcze straszny sternik, syn 
Erebu i Nocy, nie zabrał cię pod czarne żagle. — Do^ 
tąd jeszcze, o Elsinoe, błądzisz z tej strony Styksu. — 



IRYDION 183 

Ale już sztukę złota kładziemy ci w usta, byś okupiła 
się przewoźnikowi. — Ale już 'mak i miód kładziemy 
ci w dłonie, byś uśpiła Cerbera. — 

Chwil kilka, a pójdziesz, kędy się wiją roje umarłych, 
jako dymy ciężkie, jako liście jesienne, pójdziesz ku 
sądowi Radamanta, ku płaczom i jękom! — Salve 
aeternuni! 

Ale stopy twoje dotkną się tylko płomieni i znikome, 
białe, jak skrzydła, uniosą cię dalej. — Zostawisz za sobą 
miedziane progi Erebu — ognistą, siedem razy w okół 
Tartaru okręconą rzekę przelecisz i słodkie ujrzysz 
światło i zielone gaje. — Tam spokój cichy i smętny, 
tam pełna czara zdroju Letejskiego czeka na ciebie 
i cienie dziewic, co jako ty zniknęły przed czasem, kwia- 
tów ściętych ocalone liście. — Idz — już sztukę złota 
kładziemy ci w usta — już miód i mak kładziemy ci 
w dłonie. — Salve aeternuni! 

(wchodzi Euforion) — 

IRYDION. Co nowego .> 

EUFORION. Poseł Cezara i konsul o posłuchanie prosi — 

IRYDION. Niech go wpuszczą! 
{Ulpianus wchodzi — za nim niosą orły cesarskie), 

ULPIANUS. Jako ty niedawno do nas, tak ja dzisiaj, wrogu, 
do ciebie przychodzę w poselstwie — 

IRYDION. Jako wy mnie wtedy, tak ja dzisiaj wam 
odpowiem — >do broni!* 

ULPIANUS. Ale jednakowe słowa nie jednakowy sku- 
tek wywróżą — nam przyniosły zwycięstwo 

IRYDION. Zwycięstwo! — czy już zaszedł rydwan na 
via sacra? czy już posąg Fortuny trzyma wieniec 
nad głową Tryumfatora ? Czy kto już spędził Alboina 
z Wiminalu ? czy Scypion ustąpił z Awentynu ? Ostat- 
niej nocy, powiedz mi, kto kościół Faustyny, kto ba- 
zylikę Emiliusa w popioły rozwiał przed waszemi 
oczyma ? 

ULPIANUS. Widziałem skazanych, którzy szli na śmierć 
wrzeszcząc i poklaskując. — I wy tak czynicie! Tym- 
czasem Aleksander, jak dziecię swawoląc z pomyślnemi 
Losy, ofiaruje ci pokój i przebaczenie zbrodni .... 



184 ZYGMUNT KRASI I5SKI 

IRYDION. Może zelżonego Majestatu? 

ULPIANUS. Czyż jej nie popełniJeś? 

IRYDION. Majestat wasz od wczoraj się poczyna, 
a zbrodnia moja stara, jako serce wolnych — dalej! 

ULPIANUS! Imperator żąda, byś stolicę opuścił na 
zawsze i wrócił do Chiary. — Wprzódy jednak przy- 
siężesz mu na wierność przy dymiących trzewach i co 
do jednego wydasz wspólników twoich. — Jeśli zgo- 
dzisz się na te warunki, on, który cię może okuć 
w łańcuchy i rozbić na krzyżu, poda ci rękę w chwili 
pożegnania i zapomni 

IRYDION. Głośniej, mężu konsularny! (odwraca sią do 
swoich) Czy słyszycie, ludzie moi? Cezar wróci mi 
swoje względy, bylebym was, spętanych jak bydlęta, 
rzucił pod rózgi Liktorów! Cóż mam począć, ludzie 
moi? Wszak prawda, zdajmy się na łaskę Cezara — 
wszak miło czołem rozbić się o stopy Jego I 

Nieśmiertelne Bogi, wy, które o nas nie dbając drze- 
miecie na wierzchołkach Olimpu, rozśmiejcie się przy- 
najmniej w chwili, kiedy syn Mammei hańbę przysyła 
mi w darze przez usta prawnika swego! [wstaje i zbliża 
się do Ulpiand) Prędzej Skorpion usiądzie, jak nie- 
winny motyl, na dłoni Cezara, prędzej piorun Zeusa 
prosić się go będzie: >Daj, daj tę chmurę rozedrzeć*, 
niżli ja broń złożę i wydam braci moich! 

ULPIANUS. Nie nalegam na ciebie, dopełniam tylko 
zleceń tego, który mnie przysłał. — '• Owszem, bądź 
ślepy do końca i z garstką złoczyńców dni jeszcze 
kilka zżymaj się na wielkiem łonie Romy — walcz 
za pamięć i sławę pana, którego obrałeś sobie na ziemi, 
a kiedy na czele swoich zasuwać się będziesz w ciem- 
ności Tartaru, jeszcze na brzegach Styksu wołaj: 
» Niech żyje Syryjczyk!* A trój głowy Cerber wtóro- 
wać ci będzie! 

IRYDION. Takźeś prawdy doszedł, znawco serc ludz- 
kich ? — Robak, co wił się po ziemi, proch, co z ko- 
turnów moich zlatywał, dłużej mi się ostały w pa- 
mięci, niż Jego wspomnienie. — Zapytaj się ich, czy 
którykolwiek odpowie, że znał Syryjczyka! 

CZĘŚĆ CHÓRU. Irydionowi służyliśmy tylko! 



IRYDION 185 

INkl. Sigurdowi tylko! 

ULPIANUS. A umarła? 

IRYDION. Sam ją poświęciłem, ale nie groźbom prze- 
mocy, nie obietnicom podłości! Nie obrażaj śpiącej, 
która się już nigdy nie przebudzi! — Ona czystszą 
była pod tchnieniem Tyrana, niż wszystkie wasze matki 
i córy! 

ULPIANUS. Za kogo więc się bijesz i przeciwko komu? 

IRYDION. Długie to dzieje, starcze! 

ULPIANUS. Aleksander Severus łaskawym był zawsze 
na ciebie — 

IRYDION. On też drobną cząstką tylko nienawiści 
mojej — 

ULPIANUS. Mów więc, kto wrogiem twoim? 

IRYDION. Powiedzcie głuchemu i ślepemu, powiedzcie, 
o bracia, kto was odpędził od bitej drogi człowieczego 
rodu i przymusił stąpać ścieżkami ciemności? — kto 
od kolebki wycisnął wam na czołach znamię pragnie- 
nia i głodu? — kto w latach późniejszych nie dał wam 
ukochać niewiasty i zasiąść w świetle domowego 
ogniska ? 

CHÓR. Roma! 

IRYDION. Kto, sam śmiertelny, w nędzy i poniżeniu 
śmiertelnych położył najsłodsze nadzieje? — kto po- 
chwalił syna Mitrydata, kiedy rękę podnosił na starego 
ojca? — kto zdrajców południa i zdrajców północy 
zaprosił na festyny swoje ? — kto czarę niedoli świata 
wychylił aż do dna? 

CHÓR. Roma! 

IRYDION. I nektarem z łez i nektarem z krwi upił się, 
jako Bóg piekieł? 

CHÓR. Roma — Roma! 

IRYDION. Słyszałeś? wiesz teraz, czem jestem? 

ULPIANUS. Szaleńcem! To miasto od pierwszych dni 
swoich żyło uśmiechami Bogów. — Ono było drugiem 
Fatum świata! — Czy nie wiesz, że Fortuna, jak nie- 
wolnica, niosąc ostatki strzaskanego koła, szła za wo- 
zem Jego tryumfalnym ? Czy nie wiesz, że słabi padli 
twarzą na ziemię, że co było upartych i wściekłych, 
zniknęło z powierzchni ziemi? A ty się porwałeś, 



lS6 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

szczupły siłą, mierny zasobami, niedojrzały wiekiem, 
by zniszczyć Boga, którego pioruny grzmią nad urną 
Hannibala i nad mogiłami Cymbrów! 

Stąd widzę miejsce, na którem głowa twoja padnie 
pod cięciem Liktora! 

IRYDION. Wprzódy jeszcze pocisk Cymbra utknie 
w sercu twojem, topór Cheruska rozetnie pancerz 
Arystommacha, wprzódy jeszcze Lucyuszowi Tubero 
niezłomnej obietnicy dotrzymam! 

CHÓR. Wprzódy jeszcze za każdą krzywdę naszą czaszkę 
krwi wychyl im — a potem, potem przyjdą nasi dzie- 
dzice i z podziemnych dolin zagrzewać ich będziem! 

ULPIANUS. Bezpotomni jesteście, ostatni z rodu wa- 
szego! — Tylko szał i kara wasza jeden kamień wę- 
gielny przyrzuci tym wzgórzom — 

IRYDION. I na nim będzie napis pogrzebowy Romy! 

ULPIANUS. Słaby śmiertelniku! ty nie przemienisz tego, 
co mądrze i święcie opatrzyły nieśmiertelne wyroki! 
I komuż berło oddać miały, jeśli nie miastu wytrwa- 
łości i czynów? Może przedanej Afryce, może roz- 
wiązłej Seleucyi, lub igrającej, śpiewającej Helladzie? 
nie — tam potęga się urodziła, gdzie lutnia nie brzmiała 
nigdy, gdzie na czole, zamiast wianka mirtu, sprzęgały 
się twardej miedzi blachy, a w duszach mężów nie 
było rytmu, ni swawoli — jedno była wola, jako otchłań 
wrzącej siły, i nad nią rozsądku powaga, niezachwia- 
nego opieka rozumu! 

IRYDION. Słyszeli męczennicy narodów o rozsądku wa- 
szym ! — Gieniusz Romy z tam słowem na czole stanął 
u progów Attala i skrzydlaty usiadł przy stopach 
starca, podchlebiał i łudził, aż z pod zgrzybiałej ręki 
wyrwał zapisy Pergamu! 

Z tem słowem na czole podniósł się wśród Istmij- 
skich igrzysk, prosił o posłuchanie i chwalił synów 
Grecyi! Z tem słowem on po wszystkie czasy uwodził 
słabych i dusze ludzkie zabijał! — 

A kiedy kto uwierzył Jemu, kiedy nieszczęśliwy przy- 
stał na pęta i wyrzekł się domu, ojczyzny, sławy za życia 
i chwały po zgonie, on wtedy śmiejąc się wołał: > Roz- 
sądny jesteś !« i nogą spychał go z Tarpejskiej skały! 



IRYDION 187 

Prawdęś wyrzekł — nie — nigdy Hellada takim 
nie spodliła się rozumem! — Jej życie nie było rachubą, 
Jej nadzieje nie spoczęły na kłamstwach! — Syn La- 
tony zamieszkał w niej i opromienił ją dokoła — na 
piersiach Zeusa, w cieniu puklerza Pallady leżało Jej 
czoło upojone myślami, a morze, a lądy wiosenne, 
stóp Jej były zakochanem podnóżem! Zemsta, zemsta 
za nią! 

ULPIANUS. Pojrzyj na ramiona naszej potęgi — wśród 
gromów ich pędu sława Aten, imię Sparty i Koryntu 
jak brzęki pszczół giną w oddali! — One coraz sięgać 
będą dalej — od wschodu na zachód, one spocząć 
nie mogą, aź światu całemu stanie się na imię — Roma! 

IRYDION. Ah! ty myślisz tę starą otchłań na nowo 
bluszczem uzielenić po brzegach, by koście ofiar i łupy 
kościołów i miecze, wydarte zdradą, niewidziane spo- 
czywały na dnie! Ty sądzisz, że ród bez czci i ducha 
przyuczysz do sił straconych i roześlesz po wieńce 
Laurowe! Ty i Cezar twój błogo marzycie — jak starcy, 
czekający na dzień odmłodnienia, a dzień ten będzie 
śmiercią waszą — 

ULPIANUS. Wodzu pożarników, tchnienie twoje kala 
powietrze cnotliwym! Zbrodnia goreje na czole two- 
jem, opuszczonem od Bogów! Na jego widok stare 
lata moje się wzdrygnęły! 

IRYDION. Ojcze, Ojcze! patrz! Rzymianin usłyszał mowę 
wolnych i oburzył się cały! Konsulu, odpowiedz mi 
jeszcze! Cóżeście uczynili ze światem, od kiedy Bogi 
złego oddały go w wasze ręce? Stoją łuki tryumfalne 
i bite drogi Aedylów, na głazach zapisaliście się krwią 
i potem umierających! — Ah! kiedy ziemia staczała 
się w wasze objęcia, jak złudzona niewiasta, kołysały 
się nad nią dumania Platona i skrzydła Kartagi lśniły 
się od Gadesu po ultima Thule! A teraiz co? odpo- 
wiedz mi. Konsulu! — w lochach Nazaarenów słabo- 
wite westchnienia — tu i owdzie Stoików obłąkane 
cienie i kilka słów Aureliusa wśród żałobnego jęku 
boleści! Gdzie bujniej od dnia klęski naszej porosły 
oliwne gałązki? gdzie pieszczoną pieśnią, gdzie nauką 
mądrości ukołysały przodki twoje żale podbitych? 



1 88 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

O, wiem! August zawarł podwoje Janusa — o zmierz- 
chu życia, grały mu lutnie przedajnemi struny — wtedy 
milczące pustynie, grodów na piasek rozemlone gruzy, 
on nazwał ciszą swoją i na mogiłach plemion rzekliście 
wszyscy: » Pokój synom ludzkim !« — 

ULPLANUS. Jako Ojciec rodziny dzieci, jako Patrycyusz 
Plebejów, jako pan niewolników, tak my, kwiryty, pro- 
wincye dostali w podzielę. — Żelazem zdobyliśmy zie- 
mię i prawo żelaza nad nią zawieszone trz>'mamy! 

IRYDION. Bogdajbyście łatwowiernych nigdy nie byli 
zwodzili tem słowem! — Odwróć się ku bitnym Legiom 
Rzeczypospolitej — czy widzisz, jak pierzchają przed 
słoniami Pirrusa, jak korzą się pod widłami Samnitów, 
jak żniwem kładą się na brzegach Trazymenu, jak 
w Hiszpańskich wąwozach wołają miłosierdzia i wody, 
jak w lasach Hercyńskich zbladłe klękają pod nożem 
ofiary? — Nie lotnym gromem Aleksandra, nie krótkim 
mieczem waszym, ale czarą trucizny, ale garścią złota, 
ale krzywemi przysięgi, ale obłudną radą, ale pobra- 
tymstwem zdrajców dopełzaliście się potęgi! — I orzeł 
Romy wylągł się na bagnach, nie na szczytach gór! 

ULPIANUS. Darmo wołasz, bluźnierco ! — niewzruszona 
opoka, na której zgrzytasz, nie słyszy ciebie! 
Odrzuciłeś więc miłosierdzie pana twego? 

IRYDION. Kto panem moim? na ziemi nie znałem 
go — za stosem, jak stada drapieżnych ptaków, krążą 
Gieniusze śmierci — oni mi powiedzą, czyj poddany 
jestem! Ale tu miałem wrogów tylko i braci kilku, 
co mi wierni służyli — i jedną chwilę boską — krótką, 
jak szczęk mieczów, co prysną od razu, ale świętą, 
świętą na wieki! 

Nikt z was jej nie podzielił, Towarzysze! Ona mną. 
Ja nią byłem cały — pochodnia zemsty gorzała w tym 
ręku — Miasto poświęcone u stóp moich leżało, tuląc 
się coraz ciszej pod zawoje nocy. Ah! Nemezis — 
{opiera się na posągu. Amfilochci). 

ULPIANUS. Zbladłeś ! 

IRYDION. Całej krwi waszej zabrakło licom moim! 

ULPIANUS. Wróżbą ostrzegły cię Bogi. — Ja raz ostatni 
z urzędu mojego przypominam ci, że wyrok zapada 



IRYDION 189 

nad tobą. — Czas jeszcze przebłagać Cezara — Roma 
przebacza pokornym! 

IRYDION. Takążeś naukę z słów moich wyciągnął? 
Nie odchodź — zatrzymaj się jeszcze! 
Euforion, podaj mi poświęconą czarę — 
Amfilocha śnieżną pianę Lesbijską wylewam na stopy 
twoje — przyj m pierwiosnki zgonu mojego — pijcie 
teraz, bracia, jak męże Leonidasa przed śmiertelnym 
świtem! Pijcie i bądicie wolni od złej myśli! (Zblita 
się do ołtarza palącego się miedza posągiem a ciałem) 
Znak opiekuńczy państwa, błogosławiony wróżbą 
Augurów i Westalek pieniem, znak od senatu powie- 
rzony Cezarowi, tobie. Ojcze, poświęcam i tobie, Hel- 
lado matko! 

ULPIANUS. Nie dopuśćcie zbrodni — wstrzymajcie 
świętokradzcę — 

Jeśli jest tu jaki obywatel rzymski, niech głos mój 
usłucha — życie wam darowane będzie, przysięgam 
naStatora i Kwiryna! Stój, zuchwalcze — w tym pier- 
ścieniu zapisane imię tajemnicze Romy! 

IRYDION. Słyszeliście, bracia! (rzuca pierścień do 
zgliszczów) 

CHÓR. Euge! Euge! Rzymianin togę zarzucił na lica, 
pierś Jego wzdęła się żalem i nie śmie spojrzeć na 
oblicza nasze! 

IRYDION. Nim usta moje zawrą się na wieki, ostatnią 
wolę moją opowiedzieć chcę. — Słuchajcie mnie i prze- 
klinajcie miasto! 

CHÓR. Patrzcie! odbłysk-li to żaru, czy promień, ze- 
słany od Bogów, tak wspaniale osrebrzył mu lica? 

IRYDION. Biada zwycięzcom! — Jako nas chcieli spodlić, 
tak im podłość narzucona będzie — i dziecię urodzone 
w Rzymie i starzec konający w Rzymie i mąż doj- 
rzały, jedno miano będą nosili — Niewolnik! 

CHÓR. Niewolnik! 

IRYDION. O Fatum przedwieczne! z nad głowy Bogów 
wtedy ty podniesiesz stopy i zejdziesz ku dolnym prze- 
stworom i niżej jeszcze, ku siedmiu wzgórzom, i będziesz 
jędzą ich skonu — by one, co wszystko zniszczyły, 
umierały w obliczu Ciebie, któryś wszystko stworzył! 



ICO ZYGMUNT KRASIŃSKI 

CHÓR. Ród ich przepadnie, język ich niech zatracon 
będzie — 

IRYDION. Ale niech sława o nich żyje w późne wieki — 
niech powieść o ucisku będzie ich nadgrobkiem ! — 
niech go ludzie potomni czytają i przeklinają po 
wszystkie dni swoje aź do końca świata! 

CHÓR. Świata! 

IRYDION. Przeszedł czas modlitwy, zgasł płomień oł- 
tarza i skonał Bóg Romy! Konsulu, możesz podnieść 
oczy — 

ULPIANUS. Złamałeś ustawy ludzi i znieważyłeś obrzędy 
święte — obyczajem przodków wyjmuję cię z pod 
opieki prawa, zabraniam ci udziału ognia i wody! Za 
głowę twoje obiecuję wolność niewolnikowi, wol- 
nemu posąg przy Rostrach i miejsce obok Konsulów 
w Cyrku — 

Bezbożni, czekam na was u progów Mammertyń- 
skiego więzienia! — Skazani, czekam na was u stóp 
Tarpejskiej skały! 

IRYDION. Nikt z nich ręki nie podniesie na mnie. — 
Idi, starcze. — Gniew siwej nie przystoi głowie. (Ul- 
pianus wychodzi) Stos twój już gotowy. Siostro — *^ 
nieście ją i ultinium vale powtarzajcie za mną! 



Noc miesięczna — Świątynia Wenery naprzeciw Amfi- 
łeatrttr Flawiana — na schodach Pretoryanie i Lucins 

Tubero. 
TUBERO. Co znaczy, że dotąd Arystommachus nie dał 
znać o sobie? Noc ledwie zapadała, kiedyśmy się roz- 
łączali, a teraz już księżyc depce wierzchołki Amfitea- 
tru. — Spokój ność arkad, przełamanych w te długie cie- 
nie, dolega mi, nie wiem sam, czemu. — Chłodny powiew 
spieki moim licom przydaje, a jednak rozpaczniejsze 
widziałem sprawy bez oczekiwania, bez niecierpliwo^ 
ści. — Duszo, niewolnico Lucyusza, czemu dzisiaj bun- 
tujesz się przeciw panu twemu? (przechadza się zwolna) 
Słyszałem od ludzi, że pod koniec żywota Duch sam sie- 
bie ostrzega dziwnemi niespokojności. — Tak Brutu- 



IRYDION 191 

sowi W wilią przegranej, tak Ottonowi pod Bedriakiem, 
wieszcze znaki się objawiły. — Diespiter! nie w porę 
dziś uftiierać Lucyuszowi Tubero! już młodzieniec na 
mojej starej cnocie polega. — Ja tylko i Ulpianus drugi 
wędzidło trzymamy — a gdyby prawnik padł od Gier- 
mańskiej strzały lub pod ręką Amfilochida, wtedy . . . 
Któż mi odpowiada? nie — to w lochach Cyrku lew 
się przebudził i ryknął — a teraz co innego — pomie- 
szane głosy, rżenia, łoskoty! przez Kastora, kto idzie? 

{Zbrojni wbiegają w nieładzie — za niemi Arystom- 
niachus). 

ARYSTOMMACHUS. Na pomoc! 

TUBERO. Hańba! Cezar czeka na Forum, byś mu Greka 
przyprowadził w łańcuchach, a ty przed nim uciekasz! 

ARYSTOMMACHUS. Kto mówi, że Arystommachus się 
przeląkł, ten kłamie, choćby był Ojcem ludzi i Bogów. — 
Sam dwóch Centurionów tą włócznią przebiłem, kiedy 
od pałającej twarzy Greka odwracali oczy — 

TUBERO. Zkądże ta przemoc Jego niespodziana? — Czyż 
posiał kły smoka i świeże z nich męże wyrosły? 

ARYSTOMMACHUS. Goni ostatkiem, ale wściekle goni.— 
Szliśmy jeszcze pochyłością Wiminalu, kiedy on pierwszy 
zaczął i od przysionków pałacu spłynął, jak lawa, paląc 
ciskanemi pochodniami, rozognionemi strzały, kipiącą 
naftą. — Trzy razy zwarłem się z nim — z pod miecza 
mego i z nad tarczy Jego sypnęły się iskry, jak z kuini 
Cyklopa — trzy razy rozparły nas tłumy! 

TUBERO. Idimyl zdarte z szyi Greka łupy ślubuję za- 
wiesić w twoim kościele, o Marspiter! 

ARYSTOMMACHUS. Ściągnij pancerz — dwie łuski 
pękły ci w tej chwili nad sercem — 

TUBERO. Dii, avertite omen! 

(wychodzą). 

MASINISSA. (na schodach świątyni). Ptaki nocne, kar- 
mione krwią Areny, splatajcie się w wieniec nademną! 
Zgrzybiała ruino Wulkanu, ty przemarzona od ludzi 
na gwiazdę czystości i wdzięku, dosyłaj mi bladych 
promieni! 



192 ZYGMUNT KRASIl^SKl 

Ziemio, daj, co się należy — powietrze, daj, co mi 
winne jesteś — bym karmił się krwią i jadem, jak nie- 
gdyś wiekuistemi ogniami Eteru! 

Jeszcze noc jedna i ranek jeden, a ja i syn mój opuścim 
te strony! 

CHÓR Z WNĘTRZA ŚWIĄTYNI. Piękne, lubieżne wi- 
tają Pana! nad hełmami tańcując, krwią z ran ludzkich 
odświeżyłyśmy lica i puklerz syna twego był zwiercia- 
dłem naszem! 

Piękne, lubieżne ostrzegają Pana! — Z gwiazdą Oriona 
wszedł Duch tajemniczy, strumieniem kołujący w błę- 
kitach, i wszystkie ciche drgania i wszystkie smętne fale 
swoje zebrał w około Irydiona duszy — przelatując, spot- 
kałyśmy się z jego nurtem! 

MASINISSA. A syn mój czy zważał na podszepty ducha? 

CHÓR. Ile razy ta myśl bez głosu dotknęła mu serce, 
bladł i mieczem błądził po zbrojach i nie łamał żadnej — 
w przerwach bił się, jak anioł strącony — śpiesz się — 
śpiesz się do niego! 

MASINISSA. Mdłe dusze świętych niewiast, z tamtej 
strony grobu wracające westchnienia, nie wydrzecie 
mnie go! — nie do złotych harf przyuczałem mu tak 
długo palce, nie do pieśni pochwalnych skręcałem mu 
usta! {znika), 

* * 

Forum — przy pochodniach Aleksander Severus na 

krześle kurulnym. — Obok stoi Ulpianus — z tyłu strat 

z złotemi orłami — Arystommachus wchodzi — za nim 

prowadzą rannego Scypiona. 

ARYSTOMMACHUS. Boski Imperatorze, już w tej chwili 
Tubero musiał schwytać Greka. — Ja w bok się udałem 
i rozpocząłem bitwę z Cheruskami, którzy stali pod wo- 
dzą tego człowieka na drugiej pochyłości Wiminalu — 
pchałem ich ostrzami mieczów, aż zaczęli krzyczeć: 
> Niech żyje Cezar Severus!« i kląć się na wszystkie 
Bogi północy, że jakiś szał ich opętał po śmierci He- 
liogabala. — Ten człowiek dwóm czy trzem wtedy za- 
warł usta puginałem, ale wnet hurmem wszyscy przeszli 
do nas. — 



IRYDION 193 

ALEKSANDER. Dzięki nasze walecznemu Arystomma- 
chowi — 

ARYSTOMMACHUS. Teraz nazad do Tuberona. (wj- 
chodzi) 

ULPIANUS. Imię twoje? 

SCYPIO. Umierający! 

ULPIANUS. Wyznaj więc prawdę i pogódź się przed 
ostatniem tchnieniem z sprawiedliwemi Bogi — 

SCYPIO. Z sprawiedliwemi! 

ULPIANUS. Odpowiadaj mi w obliczu Imperatora. — 
Od jak dawna wasz spisek zawiązany? 

SCYPIO. Od wieków — 

ULPIANUS. Nie żartuj, niewolniku — czy mieliście wspól- 
ników w innych miastach państwa? 

SCYPIO. Wszędzie! 

ULPIANUS. Kto z pomiędzy nich najznaczniejszy? 

SCYPIO. Ty i Cezar — póki jesteście, my bęcizieml 
{umiera). 

AJLEKSANDER {zstępując z tronu). Ni łaską, ni groźbą 
takich nie przymusić ludzi! — 

ULPIANUS. Ale żelazem i ogniem! 

Ucz się, jak stąpać nad wrzącą otchłanią i nie prze- 
paść na dnie — nie słuchaj niewieścich głosów — 
nie ufaj szlachetności cudzej — w tobie cała Roma się 
skupiła — bądź więc, jak ona, silny i nieubłagany! 
(wychodzę^ 



Puste miejsce przy fontannie Neptuna — Słychać w dali 

szczęk mieczów i wrzaski — Wchodzi Irydion y następując 

na Tuberona. 

TUBERO. Noc całą oko twoje jak żar piekielny mnie 
ścigało — jakiż z Bogów zbroję ci wykuł? pod two- 
jemi ciosy nie zdrętwiała odwaga, ale zemdlały siły 
moje — 

IRYDION. Ostatni raz tę klingę odbiłeś! 

TUBERO. Ojcze Neptunie, pomagaj! {pada) 

IRYDION. Powiedz siostrze mojej, że przybywam do niej! 

z. Krasiński, Tom I 1 3 



194 ZYGMUNT KRASll^SKI 

(zabija gi)) Zemsto! ty mi krople tylko sączysz, kiedy 
ja cię o morze krwi prosiłem — teraz wrę całą mocą 
życia! dusze ginących braci przelewają się we mnie! 
Stałem się Tytanem! a umierać mi trzeba — nie — 
ja nie chcę umierać! [Schyla sią i wydziera miecz Tu- 
óerona) Ah! czego mnie ścigasz, niewidomy duchu? 
Chrystus — Chrystus — i cóż mi po tem imieniu? Od- 
dal się — nie męcz mnie, Kornelio! Patrz — idź za 
księżycem temi śladami srebra — za chwilę ciemności 
ogarną tę ziemię! 

{Alboin wchodzi) 

Wróg-li czy przyjaciel Irydiona Greka? 

ALBOIN. Niegdyś jego towarzysz — 

IRYDION. Czyś zbladł od strachu, czy od miesięcznych 
promieni? 

ALBOIN. Scypiona ciało na brzegach Gemonii! 

IRYDION. Ojcowie jego bywali na szczytach Kapitolu! 

ALBOIN. I Cheruscy co do jednego poddali się Ceza- 
rowi — 

IRYDION. Ah! skróciły się ostatnie chwile! — Chodź — 
wrócim do pałacu — Rzymian wpuścim na dziedzińce — 
tam żarzy się jeszcze stos Elsinoi. — Zginiemy w pło- 
mieniach i ty i ja, i oni i dom ojca mego — Naprzód! 

ALBOIN. Dopóki tlała iskra nadziei, służyłem ci wiernie — 
jako ty nienawidzę Romy - ale teraz — 

IRYDION. Służalcze orła, Legionisto Karakalli, ty mnie 
zdradzisz także? 

ALBOIN. Nie ja, ale fortuna opuściła cię pierwsza! chleb 
mój woła mnie w inną stronę! — Czy słyszysz głosy 
Trybunów? Cezar głowę twoją puścił na targ mieczom 
naszym. (dobyzva puginału) 

IRYDION {przebijając go). Idź do piekła — na tej dro- 
dze wcześniej czy później spotkasz się z Cezarem! — 
{wychodzi przeciwną stroną) 



IRYDION 195 

Podwórzec na wzgórzu przed pałacem Irydiona — Nie- 
wolnicy y Gladyałory, żołnierze z pochodniami — Dy- 
miący stos Elsynoi z doku. 

KILKU. Gdzie bieżysz, Pilades? 

PILADES. Do lochów, gdzie cyprysy i sosny. — Pan tak 
rozkazał! 

INNI. Zatrzymajcie go — wyrwijcie mu pochodnię! 

PILADES. W tył — nie zbliżać się do mnie — rozstą- 
pić się — czy nie poznajecie mnie, bracia? 

POMIESZANE GŁOSY. Rzuć pochodnię — stój na miej- 
scu, jeśli nie chcesz zginąć — 

INNI. Tam w dali już lecą orły Ary Stommach a — 

INNI. Z tej strony Tubero się wdziera. 

IRYDION (wchodząc). Mylicie się, ludzie moi — Tubero 
przeżył już wszystkie dni swoje! {wstępuje na podstawę 
obelisku) Cóż to znaczy? topory, puklerze na ziemi — 
Sami w nieładzie stoicie, jakbyście nie wiedzieli, co czy- 
nić — Bracia, raz ostatni wołam was do boju, a potem 
sen i wieczne milczenie! 

{chwila cichości) 

Cóż to znaczy? patrzycie ku mnie wzrokiem bojaźli- 
wych — opuszczacie ramiona — przelatujące połyski 
bledną od bladości liców waszych — do broni ! 

JEDEN Z ŻOŁNIERZY. Wodzu, biłem się od zmroku 
aż do zachodu miesiąca — 

DRUGI. Kto ostał się przy nas? jedni leżą bez ducha — 
drudzy konają w torturach — inni sobie poradzili le- 
piej — przeszli do Cezara! 

INNI. Patrz na rany nasze — ledwo ustać możemy — 

INNY. Arystommachus pół żelezca w piersiach mi zała- 
mał. — Daj wody — wody trochę! 

IRYDION. Ognia, ognia tylko ci dać mogę! 

WSZYSCY. Ty okrutny — ty bezbożny! 

IRYDION. Diomedesie, tyś rodem z Koryntu. — Czy 
chcesz uniżyć się przed tymi, którzy Ojczyznę ci wy- 
darli? I ty, Lastenes, i ty, Glaucus, i ty, piękny Eu- 
tellu? 

13* 



196 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

CHÓR GŁOSÓW, źle, źle nam — mdło i posępnie — 
co z naszych mąk umarłej ojczyźnie? 

IRYDION. Chwała, Bluźnierce! 

CHÓR. Życia, życia, nie chwały — 
Chleba, chleba, nie chwały! 

IRYDION. Nędzni ! słyszałem wasze przysięgi — widzia- 
łem wasze zbroczone oręże — byliście dzielnymi kie- 
dyś! — Lecz teraz, nad grobem, przyszedł na was koniec 
wspólny ludziom — nie rozpacz — nie wściekłość — 
nie zaślepienie — ale hańba podłości! 

CHÓR. Cezar kochał cię niegdyś — podaj nas i siebie 
do łaski Cezara — czas jeszcze, o Irydionie! 

IRYDION. I wy myślicie żyć długo po przebaczeniu 
Romy? — Ja wiem, że niesława nie skróci dni waszych — 
ale poszlą was na wygnanie, kędy piasek zeżre wam 
stopy, a słońce głowy na węgiel rozsypie; ale poić was 
będą trucizną na biesiadach świątecznych ; ale oskarżać 
codzień o nowe zbrodnie! — Kto wejdzie w służbę, 
tego krew zawczasu wrogom przedaną będzie. — Kto 
zostanie w mieście, ten skona, budując teatra ludowi, 
i wszyscy zginiecie, jako na was przystało, podłe nie- 
wolniki! 

JEDEN Z ŻOŁNIERZY. Co ty nam złorzeczysz, ty, któ- 
ryś nas zdradził? — 

DRUGI. Obiecałeś zwycięstwo — dotrzymaj! 

IRYDION. Pilades! pchnij tego, który cię trzyma i idź 
dalej. — 

ŻOŁNIERZE. Głowa twoja skazana! 

DRUGI. Bracia, zanieśmy ją Cezarowi. — 

IRYDION. Odrzuciłem tarczę — mierzcie — ale za nadto 
drżą wam ręce, byście trafili — Ah! biedny mój Pi- 
lades ! 

PILADES. Los twój gorzej mnie boli, synu Amfilocha. 
(pada trafiony i umiera) 

CHÓR. Czy widzisz te orły złote, tę purpurę cesarską? 
czy słyszysz trąby Legionów? 

IRYDION {zeskakując z podstawy obelisku). Każdy z tych 
mieczów gardło jedno przetnie — ty, nędzny, przejrzyj 
się w klindze Sigurda — ale ani kroku bliżej. — Zdrajco, 
nie garnij się pod żelazo Tuberona — precz mi z drogi! 



IRYDION 197 

Ułóżcie ręce do prośby — kolana w bruk wgniećcie — 
módlcie się do Rzymian ! {przechodzi wśród nich i wstę- 
puje na stos Elsinoi) 

CHÓR. Synu nieszczęścia, niech krew poległych płynie 
przed tobą — niech przekleństwa żyjących grzmią za 
tobą na ciemnych brzegach Styksu! 

IRYDION. Ojcze, umieram syt goryczy i krótkich dni 
moich! Ojcze, ty nie przebaczysz podłym! {powstaje 
Masinissa obok stosu) I ty przybyłeś nareście — ustąp 
się, człowieku! To nie twoja godzina jeszcze — to moja! 
Tam idź, idź — tam Cezar ci przebaczy! 

]VIASIN1SSA. Za mną, synu! 

IRYDION. Nie znam ciebie — 

MASINISSA. Strzegłem cię wśród walki — ale tyś mnie 
nie widział — wspierałem w rozpaczy — ale tyś mnie 
nie widział! — Teraz przychodzę cię zbawić! 

IRYDION. Giń wraz ze mną, jeśliś cnotliwy! 

MASINISSA. A jeślim nieśmiertelny? {porywa go w ob- 
jęcia) 

IRYDION. Czemże jesteś? 

MASINISSA. Bogiem! {zapada z nim) 

{ Wchodzą : Arystommachus, Aleksander Severus, Ulpia- 
ntis, rzymskie kohorty) 

ALEKSANDER. Gdzie syn Amfilocha? — odpowiedzcie, 

buntownicy! 
CHÓR. Wstąpił na stos siostry i głos jego słyszanym 

był raz jeszcze i zniknął — ale my broń złożyli, ale 

my błagamy ciebie! 
INNI. O boski Cezarze, my go chcieli wydać Tobie — 
ALEKSANDER. Przebrała się litość moja — 
CHÓR. Bądź nam miłosierny — on jeden winny! — On 

nas omamił i zgubił! 
ULPIANUS. Vae victis/ Zbliżcie się, Liktory! 



198 ZYGMUNT KRASiKSKI 

Szczyt góry — Rzym w mglistej oddali — z drugiej strony 
morze. — Masinissa, Irydion oparty na jego ramieniu. 

IRYDION. O ty, którą kochałem dla mąk twoich, Hel- 
lado, Hellado, czy byłaś tylko cieniem? Chmuro miłości 
mojej, czy ty odchodzisz na wieki? Wróg twój, jak 
wprzódy, stoi niewzruszony i marmury wyszczerza przed 
słońcem, jak białe kły tygrysa! — po co mnie być tutaj? 
gorączka pali głębie czoła mego — myśli toczą mi 
duszę, jak robaki trupa! [zsuwa się na murawą) 

MASINISSA. Odśwież siły w mgle poranku — pij chło- 
dne powietrze i światło — 

IRYDION. Jak ogniwo do ogniwa, do mojej dłoń twoją 
spiąłeś i przywlokłeś mnie, ale człowiek raz tylko żyje — 
ten raz przyszedł dla mnie — ja skonałem wczoraj — 

MASINISSA. Synu! zawód twój nie skończył się jeszcze! 

IRYDION. Nie dręcz mnie. — Ojciec mój umarł w twoich 
ramionach — siostra skonała w pałacu Cezarów — Ja 
u stóp twoich dogorywam. — Czyż nie dosyć tobie? 
[podnosi się nazvpół) Niewinna, którą ci poświęciłem, 
rozpłynęła się w powietrzu na żałosne jęki — głos jej 
drga w uszach moich — krzyż jej widzę na błękitach! 
Ah! gdyby jej Bóg żył nad wszystkiemi bogi — gdyby 
on był jedyną prawdą świata! 

MASINISSA. Cóżbyś wtedy uczynił? 

IRYDION. Umierając z tem pryśniętem żelazem w dło- 
niach, wezwałbym jego! 

MASINISSA. Ojcze, któryś jest w niebiesiech, daj dłu- 
gich dni Romie! przebacz tym, którzy mnie zdradzili! — 
Zbaw tych, którzy po wszystkie czasy nękali rodzinną 
ziemię moją! 

IRYDION. Nie — » Ojcze, któryś jest w niebiesiech, uko- 
chaj Helladę, jak ja ją kochałem ! « — opowiedz mi w osta- 
tniej godzinie, Masinisso, ty, który mnie zwiodłeś, ty, 
któryś mi obiecał tyle, ty, na którego łonie głowa moja 
w dzieciństwie zasypiała — ty, który w tej chwili stoisz 
nademną, jakbyś światu rozkazował, o, mów, patrz, mie- 
szają się myśli Irydiona, prędzej, mów prędzej czy Chry- 
stus jest panem nieba i ziemi? 

MASINISSA. Sam wyrzekłeś! 



IRYDION 199 

IRYDION. A więc świadczysz Jemu? 

MASINISSA. Jak wróg nieśmiertelny nieśmiertelnemu 
wrogowi! Dzisiaj on władnie starem niebem i zgrzy- 
białą ziemią — ale są przestwory, kędy imię Jego zma- 
zane, jako moje starte w niebiesiech. — Są światy nie- 
skończonej młodości, pracujące w bolach i w odmęcie, 
słońca bez blasku, przyszłe Bogi w okowach, morze 
nie nazwane dotąd, wezbrane wiecznie ku szczęśliwym 
brzegom! — a on już ustał, już zasiadł na tronie i rzekł: 
>Jestem« i opuścił skronie! 

Nie zaprzeczam Go — widzę Go — oczy moje, ranne 
Jego blaskiem, odwracają się ku ciemnościom, ku na- 
dziejom moim! — Z nich będzie zwycięstwo! — Wy- 
bieraj — 

IRYDION. Statek żelaznego cierpienia czerni się na czole 
twojem — ale wśród tych zmarszczków pokaż mi na- 
dzieję — nie — nie — ty z toni wieków nie podnie- 
siesz się nigdy! — Tyś zwiódł mnie i zgubił! 

MASINISSA. Nie opuszczaj mnie, jako ciebie opuścili 
nikczemni, (jforywa go z ziemi) Stań nad przepaścią — 
wejrzyj ku miastu nienawiści twojej! Czy wiesz, kto je 
wyrwie z rąk braci twoich, kiedy według przepowiedni 
Grimhildy przyjdą rozorać Italię na brózdy krwi i za- 
gony popiołów? Czy wiesz, kto zlatującą purpurę Ce- 
zarów podchwyci w powietrzu? Nazaareńczyk! — 
i w nim zdrada Senatu i w nim okrucieństwo ludu 
żyć będzie niestartą spuścizną — włosy jego białe 
i serce nieubłagane, jak u pierwszego z Katonów — 
mowa tylko czasem niewieścia i słodka — u stóp jego 
zdziecinnieją męże północy i On drugi raz ubóstwi 
Romę przed narodami świata! 

IRYDION. Ah! żądałem bez miary, pracowałem bez wy- 
tchnienia, by niszczyć, tak, jak inni żądają bez miary, 
pracują bez wytchnienia, by kochać i błogosławić przy 
zgonie temu, co kochali za życia! — Ah! a teraz ty 
konającemu zwiastujesz nieśmiertelność Romy! 

MASINISSA. Nie rozpaczaj — bo przyjdzie czas, w któ- 
rym cień krzyża spieką się wyda narodom i on darmo 
wytęży ramiona, by raz jeszcze odchodzących przytulić 
do łona. — Jedni po drugich powstaną i rzekną: »Nie 



ZYGMUNT KRASIŃSKI 



służymy więcej ! « — Wtedy u wszystkich bram miasta 
słyszane będą skargi i narzekania — wtedy Gieniusz 
Romy znów twarz zakryje i płacz jego nieskończonym 
będzie — bo na Forum same prochy zostaną — bo 
na Cyrku same gruzy tylko — bo na Kapitolu sama 
hańba tylko! — i przechadzać się będę po tych bło- 
niach, wśród trzód dzikich i bladych pasterzy, ostatnich 
mieszkańców Romy — i walka moja na ziemi zbliży 
się do końca! 

IRYDION. Znów serce mi bije. — Ah! dzień ten czy 
daleki jeszcze? 

MASINISSA. Sam ledwo go przeczuwam! 

IRYDION. O Amfilochu, więc syn twój był tylko ma- 
rzeniem — tylko cieniem, odbitym od późnej przy- 
szłości — i, jak zawczesną igraszkę, rozbiły go losy! 
{do Masinissy) odejdź — ni tobie, ni Bogu żadnemu 
nie oddam duszy mojej — na tej skale, patrząc w oczy 
Romy, umrę, jako żyłem w samotności ducha! 

MASINISSA. O synu słuchaj mnie! 

Bladość liców twoich odrzucę nazad śmierci — Ogni- 
sko siły na nowo w sercu twojem rozpalę — Dam ci 
niepamięć przeszłości — dam ci niewiedzę przyszłości! 

IRYDION. Precz odemnie! 

MASINISSA. Dam ci żądz tysiąc i sił tysiące. — Umar- 
łych piękności wskrzeszę ci kształty — każda, nim się 
rozemdleje, spali się w twoich uściskach — i Helena 
Trojańska i Idalska Yenus i Ptolomeów córa — 

W przejrzystej fali, w ogniu promienia, w czarnej, 
twardej ziemi, jeszcze będą tchnienia rozkoszy dla 
ciebie! 

IRYDION. Nie kuś mnie! 

MASINISSA. W dalekich stronach wydzielę ci plemię 
posłuszne w progach pałacu, dzikie w dniu bitwy. — 
Wśród czarów podchlebstwa ukochasz siebie, jako Hel- 
ladę kochałeś. — Zgrozą króla i miłością króla upoję 
cię, synu! Aż przyjdę, aż znów mój znak położę na to- 
bie i rzeknę: >Czas wrócić do walki !« 

IRYDION. Nie kuś mnie! albo rozłam w gruzy skle- 
pienia, których kamień kaźden przeklinałem — Ha! 
jesteś potężny, choć raz wynijdź w pole — 



MASINISSA. Na dzisiaj próżna prośba twoja! 

IRYDION. A więc tobie na dzisiaj nie być panem moim! 

MASINISSA. Słuchaj, słuchaj mnie jeszcze! 

IRYDION. Słaby gieniuszu, w twoich skarbach niema 
nic dla Irydiona! — Umierając gardzę nim i tobą! 

MASINISSA. A jeśli wieki zniszczę dla ciebie? 

IRYDION. Co? 

MASINISSA. Jeśli cię wyrwę z pośród pędzących fal 
czasu i złożę na miękkim brzegu, uśpię cię na łonie 
nicości i zapomnienia — aż do chwili, w której te wieże 
rozrzucę i wbiję do ziemi ? — Jeśli wtedy obudzę cię 
takim, jakim dzisiaj jesteś? 

IRYDION. W Rzymie, po latach wielu? 

MASINISSA. Tak, by dopełniła się jedyna żądza twoja, 
byś deptał ruiny i popioły! 

IRYDION. Ale nie, kiedy płomienie wrzeć będą — nie, 
kiedy bracia matki mojej zatrąbią w rogi swoje na sie- 
dmiu wzgórzach. 

MASINISSA. Kiedyż więc? 

IRYDION. Kiedy na Forum będą prochy tylko! 
Kiedy na Cyrku będą koście tylko! 
Kiedy na Kapitolu będzie hańba tylko! 

MASINISSA. Ale wtedy, synu . . . 

IRYDION. Będę twoim — przysięgnij! 

MASINISSA. Przyrzekam zachować twe ciało — Przy- 
rzekam duch twój uśpić i wskrzesić — Przez to, co 
On przezwał złem, przez jedyne dobro moje, przyrze- 
kam! Teraz daj rękę! 

IRYDION. Bierz tę nieszczęśliwa co napróźno wal- 
czyła! 

MASINISSA. Wszystkie potęgi nocy zgromadzone nad 
tobą i otchłań, matka moja, słucha twej przysięgi ! wy- 
rzekasz się wroga mego? 

IRYDION. Wyrzekam się — Ah ! jęk rozpaczy przeleciał 
mi nad głową! 

MASINISSA. Nie zważaj! 

IRYDION. Patrz ! skała porysowała się w krzyże i czarne 
krople na nich — Ah! patrz krople krwi się sączą — 

MASINISSA. Nie zważaj, synu — 

IRYDION. Burza zrywa się nad morzem — Ah ! ah ! ktoś 



202 ZYGMUNT KJIASINSKI 

woła na mnie — tam — daleko — coraz dalej — czy 
słyszysz ? 

MASINISSA. A teraz? 

IRYDION. Milczenie — 

MASINISSA. Razem więc na wieki, bez końca, bez od- 
poczynku, bez nadziei, bez miłości, aż dopełni się wie- 
kuista zemsta. 

IRYDION. Razem — bylebyś wprzódy dopełnił śmier- 
telnej ! 

MASINISSA. Stało się — za mną teraz! 

IRYDION. Gdzie? 

MASINISSA. Do brzegów jeziora, do chłodu jaskini, 
pod liścia winne i bluszczane wieńce — kędy ni zo- 
rzy, ni crwiazd niemasz, ni głosów, ni bólu, ni ma- 
rzeń. — Tam spoczywać będziesz, aż wnijdziesz do kró- 
lestwa mego! 

IRYDION. Idźmy! — Mnie Rzym, tobie duszę moją! 



DOKOŃCZENIE. 

O myśli moja, ty przetrwałaś wieki! Ty senną byłaś 
w dniu Alaryka i w dniu wielkiego Atylli — ni brzęk 
korony cesarskiej o twarde czoło Karla, ni Rienzi, try- 
bun ludu, nie obudził ciebie! i święte pany Watykanu 
jeden po drugim przesunęli się przed tobą, jak cienie 
przed cieniem! Ale dzisiaj ty powstaniesz, o myśli moja! 



Dzisiaj w Kampanii rzymskiej słońce wrzało nad 
pustynią i posępnie teraz u brzegów pustyni zacho- 
dzi. — Nad piołunem piasków, nad sitowiem bagnisk, 
nad samotnemi sosnami wzgórzów, nad cyprysami do- 
lin, juź kołują cienie. — Gwiazda wieczorna, dawnych 
ludzi Bogini, żałobnie się wznosi i z nią kilka łez rosy 
tu i ówdzie pada. — Tylko na morzu jeszcze w krwa- 
wych połyskach gra kipiąca piana. — 



W powietrzu skwar i milczenie — chmury żadnej, 
żadnego powiewu, a głębie się wzruszyły i pełnemi bał- 
wany, piersią purpurową, jęknęły ku niebu — Ten, który 
zamieszkał w otchłani, ten, który obiecał, stanął na wi- 
rach fal i stopą czarniejszą od nocy gniótł niewolnice 
swoje. — 

Od jego postaci łuna wzbija się, jakby drugie słońce 
zaszło. — Od jego ramion stacza się mgła na dalekie 
wody. — On idzie samotny i, jak przed wiekami z nie- 
śmiertelną starością na czole, — 



204 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

A kiedy dosiągł lądu, odetchnęło morze i w zmierz- 
chu znękane usnęły bałwany. — On szedł dalej. — Gó- 
rom Samnickim ślad swój zostawił na szczycie i zstąpił 
ku brzegom jeziora. — Tam w potędze jego czarów, 
o Synu Zemsty! budzić się zaczęło życie twoje. — 



Wąż, co strzegł stóp twoich, zadrgnął i zdał się prze- 
czuwać powrót pana swego. — Wzmogło się światło 
łusk bladawych — roztoczył sploty i na marmury łoża 
z nich sypnęły się iskry. — Wspiął się w górę i czeka 
teraz, jak gorejąca pochodnia, a w jej blaskach jaśnieją 
czarne głazy i spiekłe rysy twoje! 



Zrazu połysk czucia tlał ci na czole, jak ognik nocny 
nad grobem — ale od progów jaskini głosy uroczyste, 
witając cię po imieniu, wznoszą pieśń życia twego i za 
każdym ich ustankiem jedną siłą zmartwychwstajesz 
więcej. — I dana ci wiedza lat, zbiegłych od chwili 
zaśnięcia twego. — Gdyby dzieje dnia jednego, ujrzałeś 
wszystkie męki Rzymu i tryumfy Krzyża! 



Wszystkie, wszystkie naokoło ciebie wrą ognistemi 
barwy — i kopyt tętenty i chrzęsty pancerzy i brzęki 
dzwonów i odgłosy hymnów przelatują nad tobą, jak 
przeleciały nad snem twoim. — 

Umarłe Biskupy ciągną się długiem i rzędy — przed 
każdym idzie król jeden i na plecach swoich roztwartą, 
świętą księgę niesie. — Na siedmiu wzgórzach, z dołu 
w górę i z góry na dół, ciągle, jednem kołem idą i wra- 
cają. — Jednym anioły wieńce kołyszą w powietrzu — 
drudzy samotni, z znakiem zbawienia w ręku, z mieczem 
wojny u boku i czarą trucizny w lewicy! 



A im bliżej obudzenia twego, tem mniej orszaku, 
tem głuchsze stąpania, tem bielsze głowy panów Rzymu 



IRYDION 205 

i bardziej drżące ich dłonie. — Wtedy ponad wszystkie 
śpiewające głosy wzniósł się jeden, pełen sił i rozka- 
zów — głos, który nie dochodzi niebios, ale któremu 
ziemia odgrzmiewa w wnętrznościach swoich, i ten głos 
zawołał: »0 Synu!« 



Wtedy na szybach jeziora, na darni brzegów, na 
sklepieniu jaskini błysnęło i piorun powtórnego życia 
uderzył cię w łono i, jakoś był młody i jakoś był 
piękny przed laty, powstałeś na łożu! — i gorejące oczy 
twoje spotkały za pierwszem spojrzeniem bladą twarz 
Cyntyi na szczytach Latyńskich — i odparłeś: »Jestem!« 
a on skinął dłonią i prowadzi ciebie. — Stąpań nie 
powtarzają echa — jedno po czarnych wąwozach, jak 
dwie czarne chmury, żeglują wasze postacie. — 



Stanąłeś w Kampanii rzymskiej — przed twoim wzro- 
kiem ona nie ma czem zakryć hańby swojej — gwiazdy 
migają, jak tysiąc złotych wspomnień i urągań. — Czarne 
wodociągi idąc ku miastu, nie znachodząc miasta, sta- 
nęły — opadłe z nich głazy leżą pogrzebnemi stosy — 
tam powój się rozwlekł, przy sy pan kurzawą — tam 
radzą ptaki nocne i jęczą! 



Pójrzał syn wieków i uradował się w sprawiedli- 
wości zemsty swojej. — Każda ruina była mu nadgrodą: 
i niziny, wdowy amfiteatrów, i wzgórza, świątyń sieroty — 
z lekkich stóp swoich otrząsał proch i perzynę tam, 
gdzie cyrk Karakalli, tam, gdzie Mausoleum Cecylii, 
żony Krassusa. — I ulicą grobów starodawnych wiódł 
go straszny przewodnik do bram Rzymu. — One same 
się roztworzą — nie słychać zgrzytnienia zawiasów. — 
Weszli. — Straże nagle usnęły oparte na broniach. — 
Oni przeszli, jak cienie! 



206 ZYGMUNT UŁASIŃSKI 

I wśród długich, samotnych kaplic ciasna im drc^a 
się wije. — 

O nocy jedyna, ostatnia! o nocy miłości mojej, coś 
słonecznego w twoich blaskach jaśnieje — nad każdą 
ruiną zasłonę cieniów rozdzierasz — i truchlejącą, nagą, 
A^^^-dajesz wrogowi. — Twój księżyc nędzne domy i nę- 
dznych, rzadkich mieszkańc(')w w\'tyka sz\'derstwa pro- 
mieniem! 



W krużganku Bazyliki stoi dwóch starców w pur- 
pur o w>'ch płaszczach. — Zegnają ich zakonnicy imie- 
niem książąt kościoła i ojców — na ich twarzach wy- 
ryte ubóstwo myśli — wsiedli do powozu — czarne, 
schorzałe konie ich ciągną — i z tyłu sługa z latarnią, 
jaką trzyma wdowa nad dzieckiem, konaj ącem z głodu, 
i na ramach u okien i na listwach u dołu ostatek po- 
złoty! Minęły zwolna jęczące koła, siwe głowy wychy- 
lone zniknęły. »To następcy Cezarów, to rydwan ka- 
pitolińskiej Fortuny* rzekł przewodnik, a syn Grecyi 
pój rżał i klasnął w dłonie. — 



A teraz stromą pochyłością , sadzonemi schody, wstą- 
pili na puste dziedzińce — pośrodku posąg Aureliusza 
na koniu, z wyciągniętą dłonią w próżniach powietrza. — 
Cezar bez poddanych — Tryumfator bez pieśni — 
a z tyłu czarne tło murów Kapitolu! 



Obok skały Tarpejskiej ułamkiem miecza, wracający 
na ziemię po latach tylu, zostawił znak swój na czole 
najlepszego z Cezarów — i dźwięk greckiego żelaza 
o spiż rzymską rozległ się, jak dzwonu uderzenie po- 
grzebne, ostatnie! i z nad szczytów zamku odparł ża- 
łosny krzyk sowy i z odległych ulic odparło skowy- 
czenie psa, błądzącego po innych ruinach! 



IRYDION 207 

A przez zna sacra^ przez drogę zwycięstw, stopniami 
ze żwiru i błota zeszli ku Forum. — Łuk Septyma Se- 
vera aż po piersi i świątyń ostatnie kolumny aź po 
szyję zakopane w ziemię, wystają jak głowy potępień- 
ców. — Inne nie tak zagrzęzły, stoją wysoko, samotnie, 
wysmukłością szkieletów. — 

Ich kapitele, kwiaty, ich liścia akantu, co tak biało, 
tak nieznośnie tobie świeciły przed wiekami, dziś jak 
zbrudzone włosy na czole włóczęgi, dziś na pół pę- 
knięte marmury ich kibici idą w proch, jak fontanna 
w krople. — I nie mogłeś nic poznać, nic nazwać w go- 
dzinie tryumfu twego! 



Tam, pod resztą portyku, dwóch nędzarzy śpi pod 
łachmanami płaszcza jednego — w księżycowej bladości 
ich twarze jak dwa głazy grobowe — jaszczurki śli- 
zgają wśród ich ramion splecionych — a teraz jak liście 
jesienne przed wiatrem uciekły przed tobą. — 

Powitałeś ostatki ludu rzymskiego na Forum — 
przechodząc, trąciłeś ich nogą — oni się nie przebudzili! 



Przewodnik wskazał ku ulicy drzew zgrzybiałych. — 
Tam cień Palatynu leżał na ziemi, tam Bogów poćwier- 
towane ciała się walały i bohatyrów rozpadłe piersi 
z jaspisu, z porfiru. — Tam bramą Tytusa, pękniętą, 
zlepioną, jak ogromna rana, przeszli znów na jasne miej- 
sca puste i stroskane. — Tu wydało się temu, który 
zmartwychwstał, że Koliseum dotąd stoi cało, ale sta- 
rzec głośniej jeszcze się rózśmiał — i wziął go za rękę! 



Na milczącej Arenie, na piasku srebrnym, wśród 
arkad, przemienionych w dzikie skały, z bluszczami u 
wierzchołków, z szczelinami w łonie, tyś podziękował 
losom za spodloną Romę! — 

Tu miał być koniec pielgrzymki twojej — stąd 
miałeś pójść, kędy miliony 



208 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

I wszystko, coś widział niegdyś, wszystko, czego czę- 
ścią bywałeś, wróciło ci na pamięć. — Tam był tron 
Cezarów — Ozwały się w myśli twojej trąby, piszczałki, 
poklaski, przekleństwa. — Słońca tylko niema, niema 
purpurowej obsłony, co powijała na wierzchołkach 
Cyrku — Księżyc blado świeci nad tłumem wskrzeszo- 
nych, przechodzących, niknących. — 



Z nich wszystkich został się głos Hymnu, słyszanego 
niegdyś. — To > niegdyś* było wczoraj — tu wczoraj — 
skonali Nazaareńczycy. — Ich twarze były pogodne, jak 
wieczór letni — i otóż na miejscu, na którym padli, 
krzyż czarny stoi dzisiaj, drewniany, cichy, na środku 
Areny — od jego spokojnych cieniów odwrócił prze- 
wodnik ponure oblicze. — 



Ale w tobie dziwne uczucie się budzi — nie litość 
nad Romą — bo jej żałoba ledwo za jej zbrodnie staje — 
nie strach obranego losu — ty zanadto cierpiałeś, byś 
mógł się lękać — nie żal matki ziemi — boś miłości 
życia wśród snu wiekuistego zapomniał — ale jakieś 
wspomnienie twarzy dziewiczej — jakiś smutek nad tym 
krzyżem, którym dawniej pogardziłeś, boś go daremnie 
chciał zaostrzyć w źelezca! 

Ale teraz zdało ci się, że walki z nim nie chcesz — 
i zdało ci się, że on znużony, jako ty — opłakany, jak 
losy Hellady niegdyś — i zdało ci się w promieniach 
księżyca, że on świętym na zawsze! 



Jednak nie uchylisz się od przyrzeczonej wiary — 
wstaniesz i pójdziesz ku starcowi pustyni. — On się 
wzdrygnął, on przeniknął duszę twoją — i kołem ramion 
ogromnych, posępnych, otaczając ciebie, odrywa cię 
krok za krokiem od zbawienia znaku — Ty stąpasz za 
nim zwolna, jak ojciec twój w dniu śmierci! 



IRYDION 209 

I piękny, gibki, z tuniką czarną, z koturnem Argij- 
skim stanąłeś i, ku niebu wytężając ręce, byłeś wśród 
gruzów jako diwięk szybki, ogromny, co połączy tysiąc 
innych zbłąkanych. — Korynckich festonów szczątki 
westchnęły za tobą! 



>Synu, czas! wypiłeś napój, który ci wieki sączyły 
do czary, i kropli nie zostało. — Synu, czas! zorza nie- 
daleka — nam ubiedz długą drogę trzeba<. 

Jęki słychać z pod ziemi, tam męczenników dosypiają 
koście — jęki słychać w powietrzu — tam ulatują duchy 
Chrystusa — ale od szczytów Amfiteatru ponad te dźwięki 
żałobne zabrzmiał głos pełen chwały! 



Tam postać bieleje przejrzystą jasnością — tam ze- 
brały się wszystkie miłości księżyca i, jak wstęgi powie- 
wne, to skupiają się, to rozpuszczają się w promienie około 
anielskich, cichych, zwartych skrzydeł dwojgu! 

Ty ku temu słodkiemu licu podniosłeś oczy — po- 
znałeś dawne kształty, ale wyświeżone rosą, wyjaśnione 
tchnieniem niebios, i spoglądałeś na nie, jak ten, co się 
żegna z pięknością na wieki! 



Głos wzywał starca na powrót przed stopnie krzyża, 
na sąd nie rozstrzygniony jeszcze. — On pod hymnem 
anioła opuścił śniade skronie i wrócił od bram Cyrku. — 
Zgrzytał i rwał ci ręce i wołaJ: »Potępiony, potępiony, 
kto mi wydrze jegor* 



Tu, u stóp męki Pańskiej, kiedy do zorzy blizko 
już było, kiedy miesiąc zapadł niżej Amfiteatru, kiedy 
cała Arena świetniała połyskami, bijącemi od skrzydeł, 
brzmiała muzyką niewidzialnego choru, zaczął się spór 
ostatni, wyroczny wokoło twojej poświęconej głowy! 



z. Krasiński, Tom I. 1 4 



ZY{;MUNT KRASIŃSKI 



»A po długiem męczeństwie zorzę rozwiodę nad 
wami — udaruję was, czem aniołów moich obdarzyłem 
przed wiekami — szczęściem, i tem, co obiecałem lu- 
dziom na szczycie Golgothy — wolnością! 



»Idź i czyń, choć serce twoje wyschnie w piersiach 
twoich — choć zwątpisz o braci twojej — choćbyś miał 
o mnie samym rozpaczać — czyń ciągle i bez wytchnie- 
nia, a przeżyjesz marnych, szczęśliwych i świetnych, 
a zmartwychwstaniesz nie ze snu, jako wprzódy było, 
ale z pracy wieków — i staniesz się wolnym Synem 
Niebios!* 



I weszło słońce nad ostatkami Romy — i nie było 
komu powiedzieć, gdzie się podziały ślady myśli mojej — 
ale ja wiem, że ona trwa i że ona żyje! 



MODLITEWNIK. 



MODLITWA ZA UMARŁYCH. 

O Panie! jako ja żyję i cierpię, oni żyli i cierpieli, 
i przeminęli, jako ja przeminę. 

O Panie! wzrosłam wśród nich, nie pojmowałam 
niegdyś, co to jest być bez nich, a dziś już nie pojmuję, 
co to jest być z niemi. Gdzie oni są, o Panie? 

Czasem w głosach słyszanych zda mi się, że ich głos 
się odzywa — czasem w nocy strach mnie przejmie; 
patrzę naokoło, jak gdyby oni stali blizko — i minie 
chwila i niema nikogo! 

O! Daj im odpoczynek na łonie Twojem, o Panie. — 
Oni w czasie grzeszyli, a teraz klęczą u stóp Twoich 
w Wieczności. 

Tyś miłością Jedyną, Tyś Ojcem ich, Tyś Ojcem na- 
szym — poczęliśmy się w tchnieniu miłości Twojej, ży- 
jemy w niej, oh! żyć w niej będziem na wieki. Ty się 
w miłosierdziu kochasz, o Panie! 

A im krótkie dni były pełne utrapienia — przyszli 
na te padoły, nie pamiętając, skąd idą, nie wiedząc, gdzie 
pójdą, ufając tylko Imieniowi Twemu — w nieszczęściu 
wzdychali do Ciebie! 

Daruj, o, daruj im, Panie! 2^e ich otaczało, ale nie 
było w ich sercach. — Jeśli zwątpili kiedy o Tobie, to 
im męką było. — Jeśli doznali roskoszy, to im męką było. 
Jeśli nadzieję swoją położyli w ziemskich celach i ucie- 
chach, to im męką było — i na każden ich uśmiech 
sto łez spłynęło, o Panie! 

Z przejrzenia mądrości Twojej światło, które ich 
cświecało, było drżące i gubiące się w ciemnościach. 
Świat ten był dla nich zagadką i tajemnicą tajemnic. — 



2l6 ZYGMUNT KRASIliSKl 

Omackiem stąpali, a kiedy gdzie dotknęli się przelotnej 
chwały Twojej, czcili Ciebie i kochali łaski Twoje! Prze- 
bacz im, Panie! 

Jeśli dotąd za winy pracują zdaleka od Ciebie, po- 
zbawieni niebieskich radości; jeśli dotąd nie rozerwana 
zasłona ich losów; jeśli wiedzą jeszcze, co to łzy i west- 
chnienia: o, skróć chwile ich próby — a jako Ja dzisiaj 
modlę się za nich, daj. Panie, by kiedyś ci, których zo- 
stawię na ziemi, modlili się za mnie. — Połącz mnie 
kiedyś, o Panie, z temi, których zaznałam i ukochałam 
na ziemi — byśmy razem żyli w Tobie na wieki wie- 
ków. — Amen. 



V. 



LITANIA. 

Gdybym straciła wszystkie ułudy i pociechy, jeszcze- 
bym Tobie ufała, Panie! 

Gdyby ludzie, co mnie winni przywiązanie i opiekę, 
powstali na mnie, jeszczebym Tobie ufała, Panie! 

Gdyby świat mnie odrzucił i szarpał, jeszczebym To- 
bie ufała, Panie! 

Gdyby serca, którym zawierzyłam, mnie oszukały 
i zdradziły, jeszczebym Tobie -ufała. Panie! 

Gdybym przytułku w żadnej duszy znaleźć nie mo- 
gła, jeszczebym Tobie ufała. Panie! 

Gdybyś spuścił na mnie złość ludzką i boleść serca 
i boleści ciała, jeszczebym Tobie ufała. Panie! 

Gdyby dzieci moje zapomniały o miłości mojej, je- 
szczebym Tobie ufała. Panie! 

Gdyby ci, których mieniłam szlachetnemi, spodlili 
się, jeszczebym Tobie ufała. Panie! 

Gdybyś dom mi odjął i piękność i dobra moje ziem- 
skie, jeszczebym Tobie ufała. Panie! 

Gdybym żyć musiała samotna, opuszczona, bez dźwię- 
ku jednego wesela, bez słowa jednego litości, jeszczebym 
Tobie ufała. Panie! 

Gdybym konała bez ręki, coby mi ostatni raz moją 
ścisnęła — bez pożegnania niczyjego — jeszczebym To- 
bie ufała. Panie! 

Boś ty miłością pierwszą. Jedyną, najwyższą — bo 
wszystkie miłości serc na ziemi są tylko strumykami, 
płynącemi od morza jasności Twojej, bo Ty mnie zba- 



2 I S ZYGMUNT KRAS1I4SK1 

wisz, kiedy dni moje się przeliczą, i pocieszysz stroskany 
duch mój, któryś zesłał w to ciało moje na znikomą 
chwilę — bo Ty nie opuścisz dzieła rąk Twoich, myśli 
Twojej, córki Twojej, tu płaczącej i jęczącej ku Tobie. — 
Amen. 



MODLITWA DO NAJŚWIĘTSZEJ PANNY. 

U stóp konającego, kiedy konający raz jeszcze obrócił 
się ku Tobie i rzekł: » niewiasto* — Maryo, Maryo, pękło 
serce Twoje! 

I od tej chwili ból nie ustał w duchu Twoim, aż po 
dniach wielu, po łzach wielu, o Maryo, Maryo, zstąpili 
po Ciebie Anieli! I wniebowstąpiłaś. 

Każda z niewiast płacze za Tobą, jak mąż każden 
krzyż swój nosi na podobieństwo Syna Twego. 

Każda z niewiast kocha, jako Ty kochałaś, i miłość 
swoją przebitą, umierającą widzi, zostaje sama na ziemi 
i nie może umrzeć. 

Oni szczęśliwsi, oni na wzgórzach świata konają w obli- 
czu ludzkości — a my w ciemnościach jęczemy na dole — 
i błogosławieństwa nasze tak ciche, że oni sami ich nie 
słyszą — bo łona nasze, co ich kochały i karmiły, roz- 
darły się przed czasem. 

Jako zwiędłe krzewy, porzucone jesteśmy. 

Głos nasz szczytów nie dochodzi krzyża. 

Jako ciało bez ducha niepamiętane jesteśmy! 

Boleść nksza wspomnianą nie bywa. 

Męki nasze lekkie jako cienie przed oczyma ludzi. 

I źyjem dłużej od nich pod ciężarem nieznośnym. 

Obwijamy ich ciała w powicie kolebki. 

Obwijamy ich ciała w całuny trumny. 

A oni witają nas płaczem, a oni żegnają nas twardem 
słowem. 

My błogosławim przychodzącym, a oni nas nie słyszą! 

O Ty, która cierpiałaś tyle, wejrzyj na mnie i módl 
się za mnie, za cierpiącą, do Syna Twego. 



220 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Ty juźzasiadłaś na tronie — Tyś wybraną była wśród 
wszystkich — Ty już nie cierpisz i nigdy już cierpieć 
nie będziesz. 

Przez wspomnienie męki Twojej módl się za mnie! 

Przez to słowo > niewiasta* módl się za mnie! 

Przez tę noc, w której Syn Twój skonał, módl się 
za mnie! 

I jakoś wniebowstąpiła, daj, Maryo, Maryo, daj mi 
wniebowstąpić kiedyś z tamtej strony grobu! 



MODLITWA ZA DZIECI. 

O Panie, Panie, Tyś ukochał dzieci, Tyś im obiecał 
królestwo Twoje, Tyś im pozwolił się dotykać szaty 
Twojej! 

Panie! Serce dziecka umiera zwykle wśród zgry- 
zot i doświadczeń życia — inne serce w piersiach ludz- 
kich wyrasta. 

1 to, co było boskiem w pierwszem, nie bije już 
w drugiem. 

O Panie, dozwól, by córkom moim została się zawsze 
w oczach łza dziecinna i w duszy dziecinne szczęście! 

Uczyń je pięknemi, jako kwiaty na polu, które nic 
o swojej piękności nie wiedzą! 

Niechaj będą wdzięczne i miłe, by iii nie odważyli 
się powstać na nie; by każdy, co spojrzy, odszedł zwy- 
ciężony ich prostotą! 

Daj im ognisko domowe lepsze, niż innym, by w jego 
świetle była pociecha ich duszom^ i ułuda ich oczom! 

Uchroń je od tęsknoty za tem, czego na ziemi nie 
znajdą nigdy! — Serca, które je pokochają na wiosnę 
ich lat, niech ich potem nie zostawią samotnemi! 

Wysłuchaj prośbę matki: każ aniołom Swoim, by 
je strzegły — samotność ducha oddal od nich — nie- 
chaj nigdy nie umierają sercem, nim umrą ciałem! 

O Panie! daj im różę zbawienia bez palmy męczeń- 
stwa! — Daj im wieczną niewinność, miasto chwilowej 
cnoty — o Boże, wiekuisty Boże, niechaj będą piękne 
i szczęśliwe i wybrane! 



MODLITWA ZA SIEBIE. 

Ojcze mój, któryś jest w niebiesiech, spojrzyj na 
mnie i zmiłuj się nademną! 

Oblokłeś mnie, Panie, w ciało i kazałeś dni kilka 
przeżyć na wygnaniu — obiecałeś mi przez usta Syna 
Twego, że wrócę kiedyś tam, gdzie Ty królujesz. 

I nieraz myślę, kiedy się zadumam, żem tu przy- 
była zdaleka — skądś iś, gdzie lepiej było — żem Cie- 
bie już znała i oglądała w chwale Twojej. 

W kościołach Twoich przy ofierze mszy, kiedy głosy 
z ciemności chóru się wznoszą i dźwięki zagrzmią, 
o Panie! zda mi się, żem już nie na tej ziemi. — 
Akkorda, gdyby skrzydła anielskie, podnoszą serce 
moje ku Tobie. 

Nie zdołam już myśleć — czuję wtedy tylko i czucie 
moje nie podobne do codziennej pracy życia. 

Nie widzę twarzy Twojej, ni już o ludzkich pamię- 
tam. — Zda się, jakobym zasypiała, by obudzić się na 
łonie Twojem. 

I ciemno, i lubo, i święcie mi jest, o Ty Jedyny, 
o Ty, miłości nieskończona — o Ty, Ojcze mój. Ojcze 
niebieski! 

Daruj mi, jeślim zgrzeszyła — zapomnij przestępstwa 
moje, jako dziecięciu, co klęka przed ojcem, lub szlocha 
u stóp matki! O Panie, zmiłuj się nademną! 

Samotnie mi na tych padołach — często wysycha 
mi dusza i łzy żadnej niema w oku mojem. 

I nadzieja, zda się, gaśnie we mnie i wiara w po- 
tęgę Twoją przemaga nad wiarą w miłosierdzie Twoje. 

O, oddal odemnie strach sądów Twoich — niech cię 



MODLITEWNIK 223 

zawsze kocham i coraz goręcej niech wyciągam ramiona 
ku Tobie — w miłości Twojej niechaj będzie otucha 
moja — nie bojaźń w przemocy Twojej! 

Wszak ja myślą Twoją serdeczną, którąś ukochał 
przed laty i którą kochać będziesz zawsze — dla tegoś 
mnie obdarzył wolnością. 

Gwiazdy i ślepe skały, i martwe siły natury poczęły 
się w rozumie Twoim — w konieczności mądrości Two- 
jej — ale ja poczęłam się w sercu Twojem — na chwilę 
znikomą oderwałam się od niego — poszłam na piel- 
grzymkę — i w nieutulonym żalu wzdycham do rodzi- 
cielskiego domu. 

Żal mój, o Panie, to niezrozumiane marzenia moje; 
to wyrywanie się duszy mojej ku wszystkiemu, co 
piękne; to walka moja z przeszkodami, które mnic 
dzielą od Ciebie; to przykrości, nieszczęścia i smutki 
ziemskie. 

Żal mój, o Panie, to tajemnica, która zewsząd mnie 
otacza; to zwątpienie, które mnie czasem dręczy; to 
niespokojność, która mi nigdy spocząć nie daje; to 
niecierpliwość, która mnie odrywa od tego, co zrozu- 
miałam, ku temu, co nie pojmuję. 

Kwiat nie marzy, nie płacze — rośnie i rozkwita 
bez nadziei, umiera bez rozpaczy. — Żadna myśl mu nie 
przyjdzie, bo on cząstką nieustanną Rozumu Twego. — 
Tyś go stworzył, ale Tyś się nie rozmiłował w nim. 

Mnie dałeś być przez siebie samą^ na podobieństwo 
Twoje — mnie ukochałeś sercem Twojem — nie chciałeś, 
bym żyła bez wiedzy, że żyję. 

Dziwnie przez mękę Swoją wyszlachetniłeś mnie. 
Panie! 

I dla tego ku Tobie dążę bez wytchnienia — po- 
czu\yam się, że jestem częścią Twoją i sobą zarazem. 

Żeś mnie wyrwał z Siebie, jako kwiat wyrwałeś, ale 
żeś mi dał życie i kształt własny na wieki. 

Umrzeć nie mogę — przemienię się, przeobrażę 
się. — Dzień śmierci będzie dniem poczynającej się 
chwały mojej. 

I gdzież nadal będzie życie moje? Czyż tchnienie, 
co wyszło z łona Twego, może być nieszczęśliwem na 



224 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

wieki? Czy Ty zapomnisz o niem tak, jak ludzie zapo- 
minają o tych, których niegdyś ukochali? 

O Panie, Panie, zmiłuj się nademną! 

Ty jesteś wszędzie — gdzież ja mogę się dostać, 
gdzieby Ciebie nie było? a gdzie będziesz, tam Ty po- 
znasz zawżdy dziecię Twoje. 

Słyszałam, że łzę każdą, wylaną na ziemi, unoszą 
do niebios Anieli Twoi. Oni sami nigdy nie płaczą, 
ale w łzach ludzkich się kochają i strzegą ich aż do 
dnia sądu. 

Słyszałam, że matka Syna Twego modli się nieustan- 
nie za nami u stóp tronu Twego. 

Słyszałam, że święci, którzy umarli za Ciebie, modlą 
się ciągle w niebiesiech. 

O zmiłuj, zmiłuj się nademną! 

Spuść na mnie Ducha Świętego! 

Tego Ducha, co łączy się z Synem Twoim — Tego 
Ducha, którego nieskończoność wciela się w skończoność. 

Bym żyła pełnem życiem nadziei. 

By mnie nie trapiły kłamstwa świata. 

By dusza moja nie spustoszała. 

By serce moje nie zwiędło jak kłos, z którego ziarna 
wypadły. 

Bym zawsze czuła Ciebie i miłość Twoją. 

Bym nie szukała Ciebie po nocy ciemnej i daremno 
nie wołała: »0 Panie !« 

Bym nie zasnęła snem przywalonych nieszczęściami — 
snem zrazu markotnem, martwem później, snem nicości. 

Od tego letargu duszy uchroń mnie. Panie! 

Od tego zwątpienia wyratuj mnie, Panie! 

Od tej pustyni serca ocal mnie, Panie! 

Bądź tarczą moją, bądź podporą moją! 

Okryj mnie płaszczem opieki Twojej! 

Oddal puhar goryczy od ust moich! 

Ale jeśli wola Twoja, bym cierpiała: niech się ona 
stanie, a nie moja, Panie! 

Daj mi boleść, ale pozwól, bym żyła w Tobie! 

Przebij serce moje, ale dozwól, by ono biło. Panie! 

Nie daj mi zasnąć — nie daj mi znędznieć pod 
smutkami — nie daj, bym przystała na śmierć serca! 



MODLITEWNIK 225 

Bym wolała nie czuć, niż cierpieć. 

A po męce życia Ty wspomnisz o służebnicy Twojej. 

Za to, że ból w niej był ciągle, bez przerwy, Ty 
zmiłujesz się nad sługą Twoją. 

Za to, że nie wątpiła o miłości Twojej, Ty rzekniesz 
nad nią: >Darowanem jej jest, bo kochała wiele*. 

Za to, że opłakała wszystkie nadzieje i sny swoje. 
Ty ją wyrwiesz z tego snu ziemskiego i przeniesiesz ją 
do nieskończonej rzeczywistości. 

Tam będzie miłość bez miary. 

Tam szczęście bez ustanku. 

Tam życie bez granic. 

Tam myśl i serce będą Jednością. 

I walka ustanie wszelka. 

I tajemnica pryśnie wszelka. 

I w Duchu Twoim Duch mój będzie na wieki wie- 
ków w miłości miłości. — Amen. 



z. Kiasióski, Tom \. I 5 



MODLITWA, ŻEBY UMRZEĆ MŁODĄ. 

Dozwól, Panie, bym zniknęła jak kwiat, ścięły kosą 
o południu — bym nie więdnęła w wieczornej żałobie. 

Dzieci moje jak rozwiną się na podobieństwo pącz- 
ków pękających, przechodzących w róże, wtedy czas 
mi odejść. Panie! 

O, skróć pielgrzymkę moją — umniejsz chwil sta- 
rości, próbie mojej! 

Duch mój w świeżości niech oderwie się od świe- 
żego ciała! 

Niech umieram w pełności sił! 

Niech konam w latach, w których Syn Twój sko- 
nał — niechaj nie przeżywam siebie samej ! 

Niechaj nie słyszę głosów ludzkich, mówiących 
o mnie, jakom była kiedyś! 

O jesieni życia niechaj odlecę, jak liście borów, jak 
kwiaty łąk, jak motyle kwńatów! 

Zimy ciemnej, zimy martwej nie nasyłaj na mnie, 
o miłości moja! 

Nie karaj mnie tem, czem ukarałeś starców — przy- 
wiązaniem do ziemi! 

Nie każ mi zwolna stąpać ku trumnie i co krok 
obzierać się na niwy zielone, błonia przeszłości! 

Udaruj mnie statkiem i niebojaźnią śmierci! 

Wlej we mnie wiarę, że tam młodość bez końca, 
że tam życie wiośniane! 

Niechaj czuję, że dni mi ubywa, a że mi coraz 
spieszniej ku Tobie! 

Nie dopuść, bym zwiędłemi wieńcami igrać miała, 
jakom igrała o świcie wieku mojego! 



MODLITEWNIK 227 

Daj, daj mi umrzeć mJodą! 

Daj, bym z wiosny ziemskiej przeszła do niebieskiej, 
jak akkord, co z niższego w wyższy ton się prze- 
wija — jak promień w lęczy, co z słabszej barwy 
w ognistszą się podnosi — jak myśl natchniona, co 
w jednej chwili staje się porywającą, wielką, nie- 
śmiertelną! 

Błogosławić Ci będę w chwili zgonu mego — ale 
jeśliś mi przeznaczył długie dni, długie męczeństwo: 
o Panie, niechaj stanie się wola Twoja, a nie moja — 
Amen! 



15* 



MODLITWA W CHWILI ZWĄTPIENIA. 

Strach mnie ogarnia, o Panie! 

Coraz ciemniej wokoło mnie. 

Zmierzch jakiś nieskończony otoczył mnie. 

Jako bywają dni na początku zimy, mroczne, słotne, 
stroskane: takiemi dzisiaj wszystkie myśli moje. 

Wspomnę o przeszłości i smutno mi jest. 

Pomyślę o jutrze i smutniej mi jeszcze. 

Dzieci wbiegną do pokoju, rzucają się w moje obję- 
cia: a ja ich nie czuję. 

Ich uściski jakoby nie były dla mnie. 

Ich uśmiechy jakoby nie były dla mnie. 

Z miejsca ruszyć się nie mogę. — Leżę godziny 
całe, a w sercu mojem coraz głębsza pustynia. 

Ku niebu spojrzę i ciężkie chmury widzę i ból 
ściśnie mi duszę. 

W oddali białość śniegów oczy mi razi. 

Zimno mi, czarno, nieznośnie, o Panie! 

Zęby choć jedna iskierka otuchy — choć jedno 
kolnięcie nadziei! 

Szum wichru jeden tylko rozmawia ze mną. 

Świsty jego rozdzierają mi serce. 

Zda mi się, jakoby jęczeli ci, których znałam kie- 
dyś; zda mi się, jakoby na świecie całym był tylko 
płacz jeden wielki. 

Tulę się w zwoje płaszcza mego i nie mogę zasnąć. 

Czoło wciskam w wezgłowie, by nic nie widzieć, 
nic nie słyszeć: a nie mogę zapomnieć. 

Kroki ludzi dolegają mi — głosy ludzi dolegają 
mi — twarze ludzi męczą mnie! 



MODLITEWNIK 229 

Com kiedy widziała świetnego i pięknego, nie chce 
wrócić mi na pamięć. 

Com zaznała gorzkiego, gromadzi się wokoło mnie. 

Wszystko, co lubiłam, obmierza mi. Panie. 

Strun ledwo dotknąć się mogę — ich dźwięki roz- 
dzierają mnie. 

Pieśni, które kochałam, uciekają z pod palców moich. 

Gdzież jestem? gdzież mijają chwile życia mego? 

Czy to ziemią nazywa się. Panie? 

Czy ja — to stworzenie rąk Twoich, Panie? 

Czy ci, którzy mnie prześladują, to także syny Twoje, 
bracia moi? 

Czy przestwór ten, taki szary, taki martwy, to niebo. 
Panie ? 

Czy świat ten, taki nieczuły, lekkomyślny, to świat 
miłości Twojej ? 

Czy lata, które przeżyłam, były snem. Panie? 

Czy boleści, których doznałam, były jaw em, Panie? 

Czyż ja w tej chwili już umarłam. Panie, i pokutuję 
za winy moje? 

Czyż pokuta długo trwać będzie. Panie? 

Czyż światło nie zabłyśnie nad tą, która wyszła 
ze światłości stoku, z łona Twego? 

Ciało moje i dusza moja wołają o litość do Ciebie. 

Dusza w ciele tem mojem rozciągnięta, jak na łożu 
boleści. 

Konają oboje, a umrzeć nie mogą! 

Z ich powiązania, z ich wspólnych uczuć dawniej, 
została się tylko Jedność Cierpienia. 

Zda mi się czasem, że jako mgła rozpływają się 
kształty moje. 

I że to, co myślało we mnie, zasypia na wieki! 

Zda mi się czasem, ze w ogniu palą się ręce moje, 
że gorączka dziwna krąży pod mojem i skroniami. 

I że to, co czuło we mnie, dziko hasać zaczyna. — 
Gdzież Ja się podziewam wtedy, o Panie? 

^wiat inny od tego, w którym mi żyć kazałeś, 
objawia się mnie. 

Straszne Jego postacie i głosy — nie — nie — Tyś 
nigdy takich nie stworzył. 



^jiuiitmmm 



230 ZYGMUNT KRASII4SKI 

Tyś stworzył piękne kształty i szczęśliwe Duchy. 

Tyś stworzył męczenników, idących wśród prób ku 
chwale Twojej. 

Aleś potępionych nie pomyślał nigdy. 

Ale tam, gdzie Ty panujesz, niema wiekuistej męki. 

W obliczu miłości Twojej gdzież na wieki wieków 
utrzyma się ból ciała lub Ducha? 

O Panie, Panie, kiedy szaleństwo rozum mój roz- 
dziera, ja bluźnię Tobie. 

Kiedy wśród nocy drżę wszystkiemi członkami przed 
wrogiem Twoim, ja bluźnię Tobie. 

Kiedy marzę o płomieniach piekieł, ja bluźnię To- 
bie; kiedy od Twego lica, od niebios Twoich, lękam-się, 
bym nie poszła na wygnanie wieczne: ja bluźnię Tobie. 

Wtedy ja książęciu świata — ja Duchowi Złego hołd 
składam — o, daruj mi, Panie! 

Daruj, daruj mi, o miłości mtjja! 

Ale, Panie, czyż to wina służebnicy twojej? 

Czyż ona zdoła zwyciężyć wszystkie myśli sw^ojer 

Czyż może odegnać obrazy, które niewiedzieć skąd 
snują się przed jej biednemi oczyma? 

Obdarz ją łaską Swoją, Panie! 

Miłosierdzie Twoje zawieszone nad duszami naszemi, 
jak drugie błękity. 

Daj mi wiarę nieśmiertelną. Panie! 

Ja wiem, żeś ukochał nas wszystkich nad miarę, nad 
czas, nad wszystkie myśli ludzkie. 

Ja wiem, żeś urządził świat ten, by on był tylko po- 
nurem złudzeniem, czarną zasłoną przed wstępem do 
przybytku Twego. 

Ja wiem, że to życie próbą doczesną, za krańcami któ- 
rej wonieją nieśmiertelne róże. 

Ale dusza moja rozstraja się często i błąkam się nie- 
szczęśliwa. 

Łaski Twojej, łaski mi użycz, tej, która czarne widma 
pokonywa! 

Tej, która cichy spokój w sercu rozlewa, gdyby rosę 
na spalone liścia. 

Tej, która utrzymuje Duch wątpiący na nierówno- 
ściach życia, jak Syn Twój Piotra na wzburzonych falach. 



MODLITEWNIK 23 1 

Tej, której na imię » nadzieja.* 

O, żebym w tych miejscach smutnych, w tem zimo- 
wym zmierzchu, mogła usłyszeć choćby diwięk jeden 
z pieśni Aniołów Twoich! 

Żeby choć jeden promień rozdarł te posępne wy- 
ziewy i spłynął ku mnie! 

Żeby w duszy mojej przeczucie Twojej piękności po- 
wstało i nie zagubiło się nigdy! 

Wysłuchaj mnie. Boże! 

Myśli serdeczna, myśli rozumna, myśli wszystkich myśli 
moich, myśli matko świata, matko moja, wysłuchaj mnie! 

Jak iskra umierająca, zaniesiona przez wichry daleko, 
wzdycham do Ogniska, w którem wzięłam życie. 

Tleję tu w przepaści, tak nizko, tak słabo, a Ty tak 
wypiośle, tak daleko odemnie biednej królujesz, stwa- 
rzasz, pałasz. 

Spojrzyj na mnie! 

Światło Twoje jest we mnie. 

Urodziłam się u Ciebie. 

Byłam w Tobie, nim opadłam tutaj jak ziarneczko 
ze szczytów drzewa, jak pyłek z wierzchołków góry. 

Tyś czuł mnie w Sobie, nim sama zaczęłam czuć 
siebie i wierzyć Tobie. 

Teraz czy Ty mnie opuścisz? czy nie usłyszysz głosu 
mego? 

Czy dopuścisz, bym zgasła? 

Czy nie poratujesz mnie w ciężkiej żałości mojej? 

Czyż błędy moje, popełnione na tych ciemnych ścież- 
kach, kędy zaniosły mnie wiatry, staną na zawsze 
w poprzek między dzieckiem a ojcem? 

Dziecię płacze dniem i nocą i prosi się ojca. 

Ojcze niebieski. Ojcze mój, mój, umiłuj mnie, jako 
dawniej bywało, kiedym jeszcze żyła w Tobie! 

Rozdzieleni jesteśmy przez wolę Twoją świętą i mądrą. 

Ale któż mnie zdoła oderwać od Ciebie? — Kto mię- 
dzy nami nicość wydrąży? — Kto uczyni, bym już nie 
była myślą Twoją, bym nie wróciła do Ciebie? 

Kto osieroci córkę od Ojca, który umrzeć nie może? 

Kto powie o mnie: »Ona przytułku niema« dopóki 
Ty żyjesz? 



232 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Wróg Twój to szemrze z cicha — ale, Panie, on nie 
wie, co mówi. 

On w ciemnych nocach, on w snach ponurych grozi 
mi gniewem Twoim wiecznym. 

Ale czyż Ty możesz odrzucić, coś począł w Sobie? 

Coś począł w miłości? 

To, co stworzyłeś, miłością jest i będzie Twoją. 

Nienawiść nic nie stwarza — niszczy siebie i inne. 

Od chwili, w której wyszłam z Ciebie, nieśmiertelna 
jestem. 

Zbawiona jestem. 

Przez to, że mi życie dałeś, wiekuista jestem. 

Przez to, że mi cierpienie dałeś, cząstce Twojej, dzie- 
cięciu Twojemu, Sobie samemu we mnie cierpienie, zba- 
wiona jestem. 

Niosę Duch Twój w sercu mojem, jak Marya nosiła 
Jezusa. 

Duch Twój w sercu mojem wytrzymuje mękę, obraz ^ 
męki Jezusa. 

Duch Twój, co we mnie żyje, zbawi mnie, jako Jezus 
zbawił ziemię całą. 

I zmartwychwstanę, Panie. 

Lecz dziś, dziś, o tej posępnej c hwili, proszę Ciebie: 
zeszlij pociechę sercu mojemu! 

Strzeż mnie i tych, których kocham! 

Nie daj mi upaść pod ciężarem smutku i im nie daj 
upaść, Panie! 

Broń mnie i ich, Panie, od złych myśli! 

Od myśli podłości. 

Od myśli samobójstwa. 

Od myśli gnuśności. 

Od myśli szaleństwa. 

Daj mnie i im wiarę niezachwianą, że po znikomych 
obrazach tego życia ujrzemy przestronniej sze błonia. 

Że tam połączonem będzie to, co rozerwała ziemia. 
. Ja i oni, i Ty w nas, i my w Tobie na wieki wie- 
ków — Amen! 



MODLITWA PODCZAS MSZY. 

Na wspomnienie Twoje, życie Twoje w krótkiej go- 
dzinie powtórzy sługa Twój, o Panie — wszystko, coś 
myślał i mówił, i wszystko, co wycierpiałeś. 

U stóp ołtarza on się nachyla i duma w milczeniu, 
nim zacznie ofiarę tak świętą. 

Teraz wstąpił na stopnie ołtarza. — Dziecię mu od- 
powiada. — On obrazem Twoim w tej chwili, o Boże! 
a to dziecię, to ludzkość, co słowom Twoim odpowiada. 

To ludzkość, co przed Tobą była, jest i będzie zawsze 
dzieckiem. — Dlatego Ty ją zbawisz, o Boże! 

Ten puhar, z którego teraz sługa Twój zdjął zasłonę, 
to puhar goryczy, który świat podał ustom Twoim. 

To puhar krwi Twojej, która świat zbawiła. 

Ta księga, którą roztworzył, to słowo Twoje, opo- 
wiedziane kilku wiernym, podane nam przez nich. 

To słowo życia i nieśmiertelności. 

Ty sam byłeś słowem Ojca niebieskiego, jako to 
jest słowem Twoim. 

Ojciec Cię posłał, jako Ty ich rozesłałeś. 

Ale nim objawiłeś się tym wybranym Twoim, duma- 
łeś długo w samotności boskiej. 

Wiosna wieku Twojego ludzkiego upłynęła na pustyni. 

Bo Ty sam byłeś światem. 

I jako świat młody, nieśmiertelny, zbliżyłeś się po 
długich czuwaniach i myślach do tego starego, zepsu- 
tego, który panował na ziemi. 

Zaczęła się walka Twoja z nim. 

Nie mieczem walczyłeś, ale potęgą myśli i słowa. 

Tym, których przybrałeś Sobie, nie opasałeś skroni 



234 ZYGMUNT KKASlK'SKI 

złotemi wieńcami, nie włożyłeś w ich dłonie oręża, ale 
dałeś im wiarę i siłę cudów — kazałeś ich Duchom 
stąpać i deptać po świecie ciała. 

Byłeś królem niewidomych. 

Byłeś panem nieskończoności. 

Urodzon z niewiasty, kochałeś niewiasty za to, że 
słabe ciałem i lotne duszą. 

Za to, że bliższe świata duchów. 

Za to, że cierpli wsze na męki. 

Za to, że mniej głośne chwałą. 

Za to, że nieśmiertelności nie mają na ziemi. 

I słabościom ciała i słabościom, w których tlała 
iskierka miłości, przebaczałeś. Panie! 

Maryi przebaczyłeś, kiedy wonnemi kadzidłami i dłu- 
gim włosem swoim przyszła namaścić Ci stopy — i tej 
kazałeś odejść w pokoju, tej, którą ukamienować chcieli. 

Ale pychom Ducha, ale uciskającym biednych, ale 
przechwalającym się w dumie i nieużytości serca, ale kła- 
miącym przed ludźmi, by uwieść ludzi, nie mogłeś prze- 
baczyć. 

Tam, gdzie nie było miłości, jedno podłość było i zło- 
cone fałsze, sądziłeś i potępiałeś. 

Kupców, frymarczących w świątyni, wygnałeś z niej ; 
w obliczu Faryzeuszów iskrzyły się boskie oczy Twoje 
i gniew nieśmiertelny wschodził na czoło Twoje! 

Przyrównałeś ich do bielonych sarkofagów. 

Zewnątrz rzeźby kosztowne i marne, wewnątrz próch- 
no tylko. 

Z ludem prostym lubiłeś rozmawiać, usiadłszy na 
wzgórzach na brzegu morskim. 

Z dziećmi igrać lubiłeś — niewinność lub żal za 
grzechy przełożyłeś nad udaną cnotę. 

Przebaczyłeś namiętnym za to, że kochali wiele — 
przebaczyłeś prostym za to, że wierzyli wiele — prze- 
baczyłeś słabym za to, że cierpieli wiele. 

Tym tylko, którzy nic nie kochali, w nic nie wie- 
rzyli, nic nie wycierpieli, nie zdołałeś przebaczyć. 

Przekląłeś ich jako sługi ksiąźęcia świata! 

I walka Twoja ciągnęła się z niemi — i coraz czar- 
niejsze były ich podstępy — zgubniej sze cele! 



MODLITEWNIK 235 

Tyś wiedział, że kto zmaga się z światem, zginąć 
musi w czasie — by żyć w wieczności. 

Przeczuwałeś jako człowiek koniec Swój. 

Jako Bóg obiecałeś, że wrócisz kiedyś. 

I ze łzami słuchała cię matka Twoja. 

I Tobie także raz przyszły łzy do ócz — kiedyś spoj- 
rzał na miasto skazane, na miasto przodków matki Two- 
jej, na ojczyznę Twoją. 

Ty, co ze wzgórza płakałeś nad Hierozolimą, dziś 
zapłacz nad nami! 

Nim rozstałeś się z wybranemi Twemi, obróciłeś myśl 
ku Ojcu i powierzałeś ich Jemu świętą modlitwą. 

» Ojcze nadeszła godzina. 

»Imię Twoje ogłosiłem przed ludźmi, których mi po- 
wierzyłeś. 

»Oni byli Twojemi i dałeś mi ich. — I zachowali 
słowo Twoje. 

A teraz ja już nie należę do świata, ale oni do niego 
należą jeszcze — Ja idę ku Tobie. 

» Ojcze, święty, strzeż ich w Twojem Imieniu, tych, 
których mi dałeś, aby byli Jedno, jako my jesteśmy Jedno! 

»Nie proszę Ciebie, byś ich wziął ze świata, ale tylko, 
byś ich uchował od złego! 

»Oni nie są ze świata, jako Ja nie jestem ze świata. 

» Uświęć ich przez prawdę Twoją! 

» Słowo twoje prawdą! 

»Aby wszyscy stali się Jednością tak, jako ja jestem 
w Tobie, a Ty we mnie. — Aby oni także byli Jednością 
w nas i świat uwierzył, żeś Ty mnie zesłał*. 

1 zasiadłeś do ostatniej wieczerzy. 

I ten, który Cię miał zdradzić, stał obok Ciebie — 
i głowa ukochanego Twego leżała na łonie Twojem. 

Czułeś, o Panie, że Twoja walka zbliża się do końca — 
ciało Twoje ludzkie wzdrygnęło się i, klęcząc w ogro- 
dzie oliwnym, prosiłeś Ojca Twego, by puhar goryczy 
od ust Twoich odwrócił. 

Ale Duch Twój Boski spieszył się ku śmierci. 

Piłat przeląkł się ludzi i przeląkł się jakiegoś Boga — 
nie chciał ni ludu, ni Boga tego obruszyć — a więc 
umył ręce nad męką Twoją w rozsądku swoim. 



236 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

W Kaifaszu nie było takiej słabości — niewinnego 
ścigał, nienawidził, potępił. 

A lud hurmem się cisnął, by widzieć Ciebie, kiedyś 
stąpał, krzyż dźwigając ku wzgórzu Kalwarii. 

Kiedy pot sączył się z czoła Twego, szydzili. 

Kiedyś upadł na żwirze pod ciężarem krzyża, nie 
mieli litości. 

Drobne dzieci natrząsali się z Ciebie — Ojce ich 
i matki przeklinali Ciebie. 

Szedłeś coraz dalej, w znoju i krwi, milcząc i prosząc 
Ojca, by im przebaczył. 

Świat to, świat ludzki o tej godzinie był naokoło 
Ciebie — ten sam, co po wszystkie czasy — zgrzybiały 
w myślach swoich, nieubłagany w sądach swoich, okrutny 
w władzy swojej. 

Im starszy, im bliższy końca, tem okrutniej szy. 

Głuchy, martwy, ślepy na wschodzące gwiazdy — 
czciciel zachodzących, co się wraz z nim urodziły! 

Szyderski i zabójczy — by żyć kilka chwil dłużej! 

Nie przeczuwający, że przez śmierć Twoją będzie zwy- 
cięstwo Twoje. 

Nie wiedzący, że kto chce żyć i być duchem na ziemi, 
wprzódy winien zniknąć z niej ciałem. 

I w tryumfie wiedli Cię do krzyża Twego. 

I w tryumfie rozbili Cię na krzyżu. 

I w tryumfie podawali Ci żółć z octem i piołun gorzki. 

Nie wiedzieli, że w tej chwili stajesz się Bogiem na 
wieki! 

O, na Golgocie widzę mękę Twoją, o Panie — i tę 
noc czarną, która stoczyła się nagle pośród dnia ja- 
snego, i tę burzę, co się zerwała w przestrzeni, i to 
czoło Twoje, uwieńczone cierniami, i to oko Twoje spo- 
kojne, ostatni raz błogosławiące wzrokiem ziemię i synów 
ziemi. 

Spojrzeniem miłości objąłeś ich wszystkich i wnu- 
ków ich i naturę całą, konając. 

I plemię ludzkie objąłeś myślą Twoją aż do końca 
wieków. 

I rzekłeś, przewidując walki i rozpacze tych, którzy 
przyjdą po Tobie dobrze czynić i skonać, rzekłeś 



MODLITEWNIK 237 

słowo nieskończonego bólu: > Czego opuściłeś mnie, 
Ojcze?* 

By Ojciec darował w niebiesiech chwile zwątpienia 
dzieciom Swoim na ziemi. 

By dopełnioną została męka ludzka, by w puharze 
goryczy kropli nie wypitej jednej nie zostało. 

By Duchowi nieznośnie było w chwili śmierci, jako 
jest ciału. 

By ta ostatnia próba nieszczęścia, to ostatnie zem- 
dlenie serca, ten ostatni rozdział Syna i Ojca, wycisnął 
łzy Aniołom i przebłagał Boga. 

I odtąd nie było duszy jednej pięknej i wielkiej, 
w którejby nie powtórzyły się te Twoje słowa ostatnie. 

Każda szukała Ojca i ukrzyżowaną została w imieniu 
Jego i w chwili wyrocznej drzeć zaczęła o siebie, czy 
też znajdzie Ojca, którego szukała. 

I noc pozornie nad nią zstąpiła w tej ostatniej próbie. 

Miłość ją przytuliła do łona, kiedy jej rozpacz nie- 
znośną się stała — kiedy od jej żądań i westchnień 
pękło jej znikome życie. 

Bo nie módz już żyć chwili jednej dłużej z bólu, to 
wniebowstąpić, o Panie! 

Ale Ty, by nauczyć nas, co się staje z duchem za 
zasłoną tej pozornej nocy, kiedy wszystko ucichnie i, zda 
się, rozwiało się na zawsze, dnia trzeciego podniosłeś 
się z grobu. 

Pierwsza, niewiasta Cię ujrzała i poznała, Panie! 

Potem objawiłeś się mężom — obiecałeś im pocie- 
szyciela, Ducha świętości, Ducha, który nieustannie krąży 
między Tobą a Ojcem, który spaja Ciebie z Nim na 
zawsze — Życie. 

I ten Duch święty w nas jest, o Panie! 

Bo my ni ciałem, ni Duchem czystym: my zgodą 
ciała i Ducha — my żyjącą miłością tych dwóch połów 
stworzenia, tych dwóch części wiekuistej myśli Twojej. 

I kiedyś wrócił do Ojca na skrzydłach aniołów, ze- 
słałeś pocieszyciela wiernym Twoim — podwoiłeś ich 
tycie — wypotężniłeś ich dusze. — Związałeś ściślej ich 
myśl z ich ciałem. 

Oni mówili wszystkiemi słowy i czynili cuda, świad- 



238 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

cząc Imieniowi Twemu — i tak żyli w miłości ducha 
i ciała, że ciało w nich nie wzdrygało się konać, kiedy 
Duch rozkazał. 

Ty na prawicy Ojca w kształcie Twoim ludzkim za- 
siadłeś na wieki — przez Ciebie zbawione, unieśmier- 
telnione ciała. 

Tyś słowem żyjącym, widomym, dotykalnym. Z głę- 
bin nieskończoności wyszedłeś, opisałeś się w kształt, 
bo żal Ci było tej nieszczęśliwej, tej cierpiącej materyi — 
brzybrałeś ją. Panie, za córę Swoją i ona nieśmiertelną 
stała się w obliczu Ojca Twojego! 

On nieskończony. On niewidomy — przez Ciebie 
tylko dochodzim do Niego — Tyś światem — On myślą 
świata — a Duch, co wiąże Ciebie i Jego, a Jedność 
Wasza bez końca, jest miłością miłości — jest wiecz- 
nością wieczności — jest Bogiem! 

O Boże potrójny i jedyny, zmiłuj się nad nami! 

W Imieniu Ojca i Syna i Ducha niechaj zbawioną 
będę! 

W Imieniu Ojca i Syna i Ducha niechaj cierpię na 
ziemi, by zmartwychwstać kiedyś! 

Kapłan teraz wzniósł puhar krwi Twojej i wypił ją 
i pożył ciało Twoje. 

Nigdy męka Twoja, trud Twój nie ustaje na ziemi. 

Tajemnica tajemnic, krzyż Twój, to dzieje nasze. 

W kaźdem sercu ludzkim ta tajemnica powtarza 
się codzień. 

W każdej rodzinie — w każdym narodzie. 

W Ludzkości całej tylko nie, boś Ty ją zbawił i wie- 
dziesz ku szczęściu wiecznemu. 

Ale dla rodzin męczą się syny i córki i ojcowie 
i matki. 

Dla narodów męczą się obywatele i wodzowie i sę- 
dzię i kapłani ludu. 

Dla ludzkości całej codzień męczą się narody i umie- 
rają w bólach, rozpaczając. 

Krew Twoja leje się co chwila. 

Ciało Twoje przebite co chwila. 

Każda myśl, co błąka się i zmaga się ze światem, 
cierpi w Tobie. 



MODLITEWNIK 239 

Każde serce, co pęka, rozdziera się w Tobie. 

Na milionach krzyżów, od bieguna do bi^una, mi- 
liony męczenników konają w Imieniu Twojem na po- 
dobieństwo Twoje. 

Nim Ty umarłeś, śmierć i ból hańbą były. 

Od dnia skonu Twego stały się chwałą i nadzieją. 

Boś Ty śmierć przeszlachetnił na Życie. 

Boś ty ciału nieśmiertelność obiecał w nadgrodę 
męki. 

I ja krzyż mój noszę, i ja gwoździe czuję w dłoniach 
moich, w boku moim. 

I modlę się do Ciebie męką moją ludzką — jako 
Ty do Ojca Swoją boskąś się modlił za nas wszystkich 
i za Siebie. 

Jeszcze raz, nim ustąpi z ołtarza, sługa Twój odczy- 
tuje słowa Twoje — słowa ulubieńca Twego — słowa 
tego, któremuś Matkę powierzył w ostatniej godzinie: 

>Na początku było słowo — I słowo było w Bogu — 
i to słowo było Bogiem. 

»Ono było na początku z Bogiem. 

» Wszystko przez nie uczynionem zostało, a nic bez 
niego się nie stało. 

>W niem było życie, a życie było światłem ludzi. 

>I światło zajaśniało wśród ciemności, ale ciemności 
nie poznały Go«. 

Tem słowem, ubranem w kształt. Ty byłeś. 

Tyś zstąpił, ale nie przyjęli Ciebie. 

I jako ciebie przeklęli, tak i wszystkich Twoich do 
dziś dnia przeklinają na ziemi. 

Ale jakoś przemógł nad światem, tak i Twoi prze- 
mogą nad światem. 

Twojemi byli po wszystkie czasy i są dotąd ci, 
którzy kochają i chcą. 

Wrogami Twemi byli i są ci, którzy nie kochają i nic 
nie chcą. 

Walce tej błogosławisz. Panie. 

Natchnionych miłością Ty obdarzasz męczeństwem. — 
Inni piją i jedzą w dumie swojej, a nie wiedzą końca! 

Skończyła się ofiara święta. — Znów zasłonę kapłan 
złożył nad puharem Twoim i schodzi z ołtarza. 



240 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

> Idźcie, — mówi do nas — dopełnionem jest!« 
I odchodzim, Panie, w nadziei, źe kiedyś oglądać 
Cię będziem w chwale Twojej tam, gdzie bólu ni złudzeń 
już nie będzie, jedno Ty i Ojciec Twój, i my wszyscy, 
z Tobą i z Ojcem Twoim połączeni Duchem na wieki 
wieków — Amen. 



MODLITWA 

(PRZEBUDZIWSZY SIĘ W NOCY) 

O tej godzinie przesuwają się Duchy umarłych i cier- 
pią żyjący — ci, którzy nieszczęśliwi, którzy wspomi- 
nają przeszłość, a nie mają przyszłości! 

O Boże, daj pokój Swój tym wszystkim, którzy się 
męczą o tej godzinie! 

Oni nie mogą zasnąć, jako ja, Panie. — Cicho wokoło 
nich i pusto, jak wokoło mnie. Panie! 

Czarne widma ich duszę rozdzierają. — To, co było, 
staje nazad w ich oczach i jest przed niemi — a czują 
jednak — że samotnemi zostali — że siebie i innych 
goryczą opasali! 

Ale w tych sercach skazanych nie to, że sami cier- 
pią, jest męką, ale to, że inni może w tej chwili pła- 
czą niesłyszani, dalecy, bez ratunku, bez nadziei. 

Oto męka mąk, oto ich wieczne konanie, o Boże! 

Jakkolwiek oni to sprawili niepamiętni, niewstrzy- 
mani, ślepi, daruj im, o Panie! 

O Ojcze, Ojcze, słuchaj głosu bezsenności mojej! — 
Teraz wśród tylu sennych ja jedna żyjąca, myśląca, 
cierpiąca, sam na sam z Tobą, korzę się przed potęgą 
Twoją i wzywam miłosierdzia Twego! 

O Panie, nie mam komu się pożalić, na łonie czyjem 
oprzeć głowy mojej — wymarli ci, których kochałam. 

Ty jeden. Ty jeden tylko znasz mnie i słyszysz mnie! 

A więc w Twojej nieskończoności niechaj będzie 
biedne serce moje — wpuść, Panie, myśl Twoją do 
królestwa Twego — sierotę przyjm, co płacze u progów 
Twoich. 

z. Krasiński, Tom I 1 6 



242 2VgMUNT KRASIŃSKI 

A znośniej potem będzie ciału temu! 

Jakże cicho i posępnie! Czyż wiele dusz na ziemi 
w taki sposób cierpi w tej samej chwili? 

Słuchajcie mnie, wy, siostry moje, wy, nieznane czy 
znane, wy, podobne mi przez ból : połączcie się ze mną, 
by ubłagać Pana! 

Razem wśród szczęśliwych i uśpionych wznieśmy 
nasz Hymn samotny ku niemu — oby ten diwięk roz- 
dartych serc przebił cienie nocy — oby ta modlitwa 
spotkała gdzie w przestrzeniach skrzydło anielskie, coby 
ją zaniosło do Pana! 

Daj mi zasnąć na podobieństwo braci moich! — 
I innym, co przechadzają się w tej chwili w milczeniu 
rozpaczy, co stali się żyjącemi grobami, co nie mają 
przytułku przed własnemi myślami, daj na chwilę wy- 
tchnąć, ochłonąć w miłosierdziu Twojem! 

Proszę Cię za niemi. Panie, i za sobą! 

Ah! są straszne chwile, Panie, za silne na stworzenia 
Twoje! — Zdaje im się wtedy, że wszystko wymarło 
w ich duszach — że nadziei niema nigdzie, nigdzie. 
Panie! 

Wtedy wstają wśród nocy i błądzą — szczęśliwi 
jeszcze, kiedy im łza do ócz przyjdzie, kiedy kamień 
serca się roztopi. — Ale ci, którzy zestarzeli się bo- 
leścią, płakać już nie mogą. — Im wiecznie ciężko. 

Wtedy wstają w nocy i błądzą — po czarnych ścież- 
kach, po gruzach ich długie przechadzki. 

Księżyc już ich razi światłem swojem — nie usiądą 
nigdzie, bo nigdzie nie mogą spocząć. 

Przed zamkniętemi kościołmi Twemi przechodząc, 
znak krzyża kreślą w marnem powietrzu i idą dalej. 

Myśli ich wraz z niemi. 

A myśli ich jako tęskne dźwięki, jako wiry burzliwe, 
jako piasek wrzący pustyni. 

Ptaki nocne, oplecione szumami wichrów, gonią za 
niemi; z sitowia bagien, z pod gałęzi cyprysów, z nad 
piołunu dolin wznoszą się głosy, co im wspominają 
przeszłość, co im wróżą nieszczęście. 

Wrócićby chcieli tam, gdzie byli kiedyś. 

O Panie, zeszli j im anioła stróża! 



MODLITEWNIK 243 

Czyż nie zlitujesz się? czyż dziecię nie wyprosi 
u Ojca chwili odpoczynku? Czy nie każesz cieniom 
nocy, by ich otuliły dokoła? 

Ty dobry i święty — Ty czujesz każdą boleść stwo- 
rzeń Twoich, ale i Ty sam nie cierpisz, bo wiesz, o Panie, 
żeś ich zbawił na wieki. 

Proszę Cię za niemi i za sobą, Panie! 

Daj im pokój ducha i mnie. Panie! 

Ubłogosław ich i mnie. Panie! — Daj im i mnie 
zasnąć na chwilę, nim przyjdzie godzina snu wiecznego 
na ziemi, a życia wiecznego w Tobie! 



16* 



WANDA. 

(FRAGMENT.) 



Wanda leży w naszej ziemi, 
bo nie chciała Niemca. 



PIERWSZA CZĘSC. 

I. 

Sala w zamku Rytygiera — przy pochodniach siedzą 
rycerze tv stołu. Jeden Ryty gier tylko leży. Biskup na pra- 
wicy Rytygiera. Wokoło koniuszowie, giermki, minstrele. 

RYTYGIER. Przynieś mi czaszkę Hakona, oprawną 
w stal, złoto i miedi, pić z niej będę dzisiaj zdrowie 
twoje, święty Biskupie, zawdzięczając ci, żeś raczył 
zamek ten nawiedzić i zasiąść do naszej biesiady! Kto 
z was tymczasem uderzy w struny? Kto opowie zgon 
siostry mojej i, jakom wgniótł w piasek, zagrzebał 
pod kopcem trupów ciało wroga Hakona?... Do harfy! 
do harfy! 

(Wstają rycerze) 

PIERWSZY RYCERZ. Ja. 

DRUGI RYCERZ. Nie ty, nie ty. Ja, książę! 

HAGEN. Ja byłem przy boku twoim tej nocy. Obryzg 

krwi z piersi Hakona oczy mi zaćmił, kiedyś uderzał! 
RYTYGIER. Prawdę mówisz, Hagenie, głos twój mnie 

miłym będzie; podajcie mu harfę! 

(Przynosi giermek czaszką) 

Zdrowie, ojcze Biskupie! Zdrowie Kościoła, Cesarza 
i Rzymu! 

BISKUP. Amen. 

HAGEN. Trzej posłowie króla Dano w, chytrego jak 
morze, stanęli w progach wodza mężów — ojca Ryty- 
giera i pięknej Gudruny. >Hakon, pan wysp i morskich 



248 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

wybrzeży, słyszał — rzekli — o czarnobrewej Gudrunie. 
Ona śliczna nad ślicznemi — on zamożny nad zamo- 
źnemi. Oto kosztowne, bursztynowe przynosim jej 
dary; niech dziewica dom opuści, niechaj pójdzie za 
nami, swatami!* Król przyjął ich mile, trzy dni jedli 
i pili razem, a czwartego powierzył im córkę. 

Hakon, czekając na oblubienicę, przechadzał się po 
żwirze morskiego brzegu, a gdy z statku wysiadła, on 
rzekł do niej wśród syczących wiatrów: >Gudruno, po- 
wiedz mi, gdzie leży sławny skarb ojca twego i brata, 
potem będziesz żonąHakonal* Lecz dziewica spojrzała 
nań z pogardą: » Królu wiarołomny, prędzej morze 
wypowie ci przepaści swoje. Jam córka Sigmunda, 
wodza bohatyrów!* 

Zatoczył się Hakon wściekłym zdjęty gniewem: »Kaźę 
cię związać i rzucić pod kopyta klaczy dzikich na dzie- 
dzińcu pałacu mojego!* A ona mu rzekła: » Stary!* 

Król odszedł i zgromadził srogich wojowników, po- 
tem stanął z niemi na krużganku — związana Gudruna 
u stóp ich leżała. 

Przybiegły trzy klacze, jak trzy wichry morskie, 
i stanęły, zarżały, zdeptać jej nie mogły — ona tak 
piękną była! 

Król trzem posłom wsiąść każe, posłom, co przy- 
wiedli Gudrunę — pierwszy skoczył oklep sławny je- 
ździec Eryk, drugi za nim rudobrody Hargaz i trzeci 
ponury Levenskiold o długim dżyrycie. 

Znów od bram dziedzińca puścili się razem i przy- 
biegli, jak trzy wichry morskie, i przeszli, tratując po 
śnieżnej Gudrunie. 

Wszyscy, co tam stali, wrzasnęli, śmiejąc się z Ojca 
i brata Gudruny, a u stóp Hakona kałuża krwi była 
i kosy rozplecione pływały w niej czarne. 
CHÓR. O biedna, biedna! 
RYTYGIER. Zemszczona. Dalej, Hagenie! 
HAGEN. Zorza północna buchała po niebie, kiedyśmy 
na łodzie siadali w milczeniu. Dwudziestu nas było 
i koń Rytygiera był z nami, koń Snafner, czarny cały, 
z nastrzępioną grzywą, z iskrzącym u siodła toporem. 
Trzy słońca i trzy księżyce chmurami powlekła nam 



WANDA. 249 

burza, ale wicher nam sprzyjał i wył w stronę Hakona, 
jak psy dniem przed śmiercią pana. Rankiem dnia 
czwartego wyspa Danów ukazała się nam! 

Przed blizkim brzegiem nie dotrzymał na pokładzie 
pan wassalów, Rytygier o niechybnem cięciu. Skoczył 
na konia i konia rzucił z sobą w fale, my wszyscy 
za nim, stąd, zowąd, wokoło płyniem, wytężając ra- 
miona i podnosząc karki — okręt nasz za nami roz- 
bijają skały! 

Hakon w pałacu, otoczon rycerstwem, pił i szydził 
z zabitej Gudruny. Usłyszał tętent Snafnera, pił dalej 
i rzekł: >Szczęśliwy-m, szczęśliwy-m. Dziś książę Ryty- 
gier przybywa mi w goście; spętam go łuku cięciwą 
i strącę w podziemne lochy wężom na pokarm.* 

W pałacu walą się stoły, palą się kobierce, puhary 
toczą się we krwi z jękiem bohatyrów odlatują dusze. 
Rytygier, syn Sigmunda, woła: > Szczęśliwy-m, szczęśli- 
wy-m, Hakonie, bo dłonie ci obie uciąłem i rzucam 
w ogień twój domowy; szczęśliwy-m, że teraz mieczem 
długim przebijam ci piersi, a tobie, Eryku, niech służy 
ta strzała, tobie, Lovenskiold, puginał mój w sercu 
zostawiam na wieki — Hargaz, deptam po tobie na 
pamiątkę Gudruny!* 

I na stosach ciał, na gruzach i zgliszczach, przy bla- 
dem księżycu dzieliliśmy łupy. Rytygier nam wszystkie 
odstąpił. Wziął tylko sobie głowę króla Hakona i wrócił 
do domu. 
CHÓR. Niech żyje Rytygier, pan śmiertelnego cięcia! 
RYTYGIER. Dzięki wam, moi. Teraz, Hagenie, odwilż 
usta w czarze pośmiertnej wroga i ten łańcuch złoty 
schwyć w powietrzu! {Rzuca mu łańcuch) 

Co za chrapliwe dźwięki — czy słyszycie? 
HAGEN. Na takim rogu dąć musi upiór myśliwiec, 
kiedy nocą przelatuje bory. 

{Wchodzi wódz straży) 

RYTYGIER. Co słychać? 

WÓDZ STRAŻY. Rycerz nieznajomy stoi u bramy zam- 
kowej z nielicznym pocztem, o ile się nam wydało 
przy świetle latarni, — na hełmie smok obrzydliwy 



250 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

a twarz j^o z za przyłbicy pali się węglami dwoma. 
Czy go wpuścić, książę i panie mój ? 
RYTYGIER. Niech wjedzie, niech zasiądzie do biesiady 
mężów. 

{Wódz straży wychodzi) 

BISKUP. Zważ, synu, noc bardzo czarna, w takowych 
nocach nieraz warowne zamki widziałem zdobywane 
zdradą — a wiem, że w tych okolicach teraz błąka 
się pełno dzikich barbarzyńców, nieochrzczonych La- 
chów. Strzeżcie się zdrady! 

RYTYGIER. Nie lękam się nikogo. 

BISKUP. I ja też prócz Jezusa Chrystusa nie lękam się 
nikogo. Radę tylko roztropną ci dałem. 

CHÓR. Niechaj lis się zjawi, tu jest lwów czterdziestu! 

{Każdy rycerz dobywa puginału i kładzie go na stole) 

BISKUP {dobywając puginału z pod szaty i kładąc go 
na stole). Amen. 

{Hamder wchodzi) 

RYTYGIER. Czyś chrześcianin, czyś poganin? 

HAMDER. Wyznaję Chrystusa. 

RYTYGIER. Jakiegoż rodu witam w tobie gościa? Nie 
wiem, na jakiem posadzić cię miejscu. 

HAMDER. Na miejscu bohatyrów, a ród mój książęcy. 

RYTYGIER. Imię? 

HAMDER. Hamder, od dni już wielu, i nie wiem, na 
jak długo jeszcze. 

RYTYGIER. A twarz twoja? 

HAMDER {podnosząc przyłbicą). Masz ją! 

CHÓR. Jezus, Marya! 

RYTYGIER. Siadaj przy mnie! Wina, miodu, mięsiwa! 
Przynieść roztruhan ojca mojego — choćbyś był złym 
duchem, ścisnę ci rękę. 

HAMDER. Spróbuj, czyja silniejsza! 

RYTYGIER. Bramy zamków, kute żelazem, pękają, kiedy 
w nie uderzę. Ha! i od twojej dłoni wylecą — spró- 
bujmy raz jeszcze! 

HAMDER. A co? 

RYTYGIER. Równi jesteśmy. Pierwszy raz śmiertelny 



WANDA 251 

człowiek dotrzymał mi w sile. Od tej chwili tyś bra- 
tem moim! 

HAMDER. Zgoda, bo oddawna tej chwili pragnąłem. 
Tak! Pragnąłem jej, od kiedy chwała twoich przewal- 
czonych bojów opadła mnie zewsząd. Szczęśliwy Ry- 
tygierze! Gdziekolwiek szedłem, mówili o tobie pany, 
niewiasty, śpiewaki, rycerze, a dziś, gdym stanął u mo- 
stu zwodzonego, nim zatrąbiłem, doszły mnie odgłosy 
wrzawy zamkowej — wszak wy śpiewali o czarnobre- 
wej Gudrunie? 

RYTYGIER. Poznałeś pieśń — czyś kiedy pierwej ją 
słyszał ? 

HAMDER. O! wiele pieśni słyszałem i rozmów wiele. 
Włosy od nich mi nie pobielały, ale za to twarz mi 
wyschła, jak u tych, co nasłuchali się przez życie całe, 
a teraz nic już nie słyszą! 

Wszak prawda, lica moje podobne do czaszki, z któ- 
rej pijesz? Ale ja nie Hakon, ja brat, ja przyjaciel Ry- 
tygiera. 

RYTYGIER. Owszem, ja twarz twoją lubię; taką mieli 
niegdyś w Walhalli towarzysze Odyna. Zostań w zamku 
moim, Hamderze! Będziemy razem ścigać niedźwiedzie 
na łowach, razem chrzcić pogan, lub dumne bić chrze- 
ściańskie pany. 

HAMDER. Zgoda! O, znam nieprzejrzane morza traw 
i zboźów i bory, głucho szumiące, wielkie bory sosien. 
Tam przechadzają się tury i żubry koło świątyń bo- 
gów starych, a na równinach lud czeka objawienia 
bohatyrów, by się im poddać. 

Szlachetne rycerze! Widzę migi, słyszę szepty wasze, 
ale ja na pozór tylko chudy, niezdrowy, umarły; kiedy 
przyjdzie pora, poznacie mnie lepiej — waszemu panu 
zwycięstwo i sławę, wam skarby i hoże dziewoje roz- 
dam może kiedyś. I wy też na harfie wtedy zabrząk- 
niecie o mnie. 

A Tobie, księże Biskupie, tysiąc karków nagnę do 
chrzcielnicy. Będziesz musiał stanąć ty i kapłani twoi 
nad rzeką szeroką, bo w kościele nie zmieszczą się 
przygnane trzody — dary moje! Ja wiem, księże Bi- 
skupie, że i ty będziesz mnie kochał. 



252 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

RYTYGIER. Nieraz śniło mi się o takiej nietkniętej zie- 
micy. Ten, który mi ją zwiastuje, ze wszystkich u mnie 
jest najlepszy ludzi. Hamder, zamieńmy się na oręża! 
Weź miecz Rytygiera! Tę rękojeść wykuł mi Hor wat 
Niger, najsławniejszy złotnik wśród plemion saksoń- 
skich, a sześciu wodzów, z koni zwalonych, kopią do 
ziemi przybitych, dałem mu na nią od piersi łańcuchy. 

HAGEN (do Biskupa). Taką klingę cudzoziemcowi! 

HAMDER. Tę szablę sam papież błogosławił w Rzy- 
mie — niech ci służy, bracie! 

BISKUP. Wracasz z Rzymu? 

RYTYGIER. Byłeś w Rzymie.^ 

HAMDER. Gdzież ja nie byłem? Mowy wszystkich lu- 
dów drzemią w głowie mojej ; kiedy mi potrzeba, bu- 
dzę jaką z nich. Naprzemian lądy i wody schodziły 
mi z drogi, jak znużone straże. Ja jeden szedłem nie- 
znużony dalej. Ile barw na niebie dzieli jasność po- 
łudnia od ciemności nocy, tyle barw na ciałach ludz- 
kich widziałem i znałem wreszcie takich, którzy jak 
noc czarni. 

RYTYGIER. Wina, wina jeszcze! Bierz, gościu mój, pij, 
jedz i opowiadaj dzieje dni twoich, bo kiedy mówisz, 
rozwidnia mi się w oczach! 

CHÓR. O, mów, prosimy cię, gościu, i niech noc prze- 
leci na słowach twoich! 

HAMDER. Noc — ;- nie, o, nie, połowa nocy do mnie 
należy, rycerze. Ślubem strasznym związałem się nie- 
gdyś i sam jeden być muszę, kiedy gwiazdom na nie- 
bie mdło być zaczyna. Ale jeszcze czas, jeszcze mówić 
'"ogC — kiedy umilknę, wyjdziecie wszyscy, a ja 
modlić się zacznę. Czy obiecujecie? 

RYTYGIER. Co tylko zażądasz, czynić będą w zamku 
moim. 

HAMDER. Dzięki ci, królewski Ryty gi erze. Teraz, przy- 
jaciele, powiedzcie mi, skąd zacząć? W pamięci mojej 
zmartwychwstają widziane strony, oglądane twarze, 
stoczone walki, i cisną się tłumem, jak w dzień sądu 
umarli. Kogóż zatrzymam? Któremuż z nich ścisnę 
skrzepłą rękę? Oni przechodzą, mijają — a wy chcecie 
powieści. Ah, dajcie mi harfę! 



WANbA 253 

CHÓR. Nie spojrzał, tknął tylko, a rozpłakały się struny. 

HAMDER. Na smutną pieśń się zanosi — spróbuję losu 
raz jeszcze. 

CHÓR. Teraz jak gdyby przekleństwo zagrzmiało. 

HAMDER. Czy to ty się prosisz, jęcząc pod mojemi 
palcami, okrutna Marzanno, śmiertelnemi uwieńczona 
maki, lub ty może. Łado, strojna w róże głogów, ty, 
co sypiesz na synów Lecha błędne ogniki miłości? 
Daremno, daremno. Jak gwiazdy nocy letniej, tak wy 
opadniecie z niebios. I nie kto inny was strąci, jedno 
syn wasz, jedno smutny wygnaniec. 

Słuchajcie, rycerze! Teraz wam ziemię wskażę obie- 
caną, rumianą jagodę, byście ją zgnietli żelaznemi 
stopy. 

Kraków, gród był wielki nad brzegami wartkiej 
i czystej Bogini! Polany czczą ją pod Wisły imieniem — 
nie jeden z was dotarł aż tam, gdzie ona ginie w morzu, 
jak^ dusza w wieczności. 

CHÓR. Polany, pogany! Jest u nas ogień i żelazo dla 
nich! 

HAMDER. Tam Krakus, ojciec ludu, król Polan, dwóch 
miał synów z żony Świetlany i czarnobrewą jedną, 
wyrosłą wśród białogłowych rówiennic, jak jodła nad 
blademi brzozy — urodziwą, hardą, w brzęku cięciw 
zakochaną Wandę! 

Starszym był mu Ziemowit, młodszym Leszko sy- 
nem, oba w potężnych wyuczeni czarach, jak przystało 
na synów książęcego rodu: ale każdy z nich inną 
w gwiazdach przyszłość czytał ludowi swojemu. Zie- 
mowit Boga Chrystusa widział cień już nadchodzący, 
Leszko kłaniał się bałwanom wraz z siostrą Wandą 
i z gniewu tupał lekkiemi nogami na wspomnienie 
Niemców. 

Stąd waśń między braćmi się wszczęła. Ziemowit 
był orłem, co odrazu gromi i zatapia szpony, potem 
znowu w pokoju kładzie się na błękitach — takim 
był, nim go długie przerobiły lata. Leszko nie ufał 
tyle swej śnieżnej prawicy i wlókł się cichym krokiem 
nakształt lisa, co uchodzi z kniei, gdyby lis zdołał być 
i żmiją razem. 



2 54 ZYGMUNT KRASDiSKI 

. Wtem lud jął uciekać — tysiące zbladły, jako jeden 
blednie. Padali wokoło króla, wołając: >Ratuj nas, 
ojcze! < a skąd bi^li, od strony zachodu, ciągnął nad 
wzgórzami smok, jak burza czarny, w paszczy trzy- 
mając ludzkie i bydlęce ciała za włosy i rogi, potem 
zapadł, grzmiąc łuskami skrzydeł, i legł nad rzeką 
w jaskini. 

Lecz kiedy noc nadeszła, wzbił się na nowo w po- 
wietrze, naprzemian wił się z gór\- na dół i, podbiwszy 
się, krążył w górze. Księżyc raz znika, to znów błyśnie 
z poza jego kłębów, a pożartych niedojadłe kości spa- 
dają na głowę żyjącym. Tętniące stada koni wlatują 
do ogrodu. Trzody walą się i ryczą. Król milczał i sie- 
dział jeden niewzruszony wśród tłumów. Nad rankiem 
powstał Ziemowit i rzekł: > Jutro o świcie tak, jak dzi- 
siaj, potwór zaśnie w nadwiślańskiej pieczarze. Ojcze, 
by lud zbawić, ja tam pójdę sam!< I lud usłyszał 
i krzyknął: >Za to kiedyś będziesz królem naszym. < 
I powstał Krakus i Bogom ofiarę w świątyni zapalił — 
a Ziemowit wierne psy zwołał i drażnił i głodził dzień 
cały — sześć oszczepów wziął i obosieczny miecz — 
a matka, drąc włosy, żegnała go z płaczem. 

RYTYGIER. Chwała Lechickiemu Ziemowitowi — on 
był bohatyrem! 

CHÓR. On był bohatyrem! 

HAMDER. On był młody i nadludzkiej siły — on po- 
szedł — on miał za to zostać królem kiedyś — a rankiem 
otoczyły go wyziewy i szedł w mgle, lud zostawiwszy 
na wzgórzach. 

I rzuciły się psy do pieczary. On chwilę stał jeszcze 
u wnijścia, lecz kiedy nie usłyszał ni szczekania ni 
skomlenia, sam wstąpił, w obu dłoniach trzęsąc śmier- 
telne żelaza. On był pewnym zwycięstwa — on miał 
królem zostać! 

Przekleństwo! Koło smoka bez życia pokładły się 
brytany i liżą ręce młodszego brata. On z jasną lampą 
w dłoni siedzi na grzbiecie potwora i śmieje się zwolna, 
posępnie, zwycięsko. Lecz krwi nigdzie nie widać 
i broni żadnej niema w ręku jego. 

Ziemowit struchlał pierwszy raz w życiu. Leszko róg 



waKda Ź55 

do ust przyłożył — mgła w tej chwili pęknie, słońce 
wschodzące hańbę Bohatyra oświeci. Lud zewsząd 
zbiega się wołając: » Niech żyje Ziemowit!* a Leszko, 
stanąwszy na trupie: >Ja — krzyczy — ja zabiłem!* 
i zabrzękły pod jego stopy martwych skrzydeł łuski. 
Potem prawi dalej: > Sztuką, bogom tylko znaną, 
ognistemi skórę byka wypchałem jadami. Smok po- 
łknął drzemiące płomienie — chodźcie, dotknijcie się, 
on się już nie ruszy!* A motłoch zawołał: >Tyś lud 
zbawił, ty będziesz królem naszym!* i porywają go 
i, hucząc, niosą przed starszego ojca, a inni, padłszy 
na ziemię, czczą go, jak Boga. On śmiał się przedłu- 
żonym echem. 

Ziemowit sam jeden został wśród psów skowyczą- 
cych, potem porwał się, jak błyskawica. Gwizdnął 
oszczep i u stóp Krakusa wwiercił się w Leszkowe 
serce. Ojciec, rozdzierając szaty, przeklął starszego 
syna i każe go chwytać. Lecz Ziemowit tłum rozpierał 
na prawo i lewo, broniąc się, mordował ludzi, aż wszedł 
w gaje, poświęcone Bogom. Tam go już ścigać nie 
śmieli Polanie. 

CHÓR. Czemu nie kończysz ? czemu jedną po drugiej 
zrywasz struny harfy? 

HAMDER. Skończyłem — wam się reszty domyśleć, 
wam siąść na koń i lecić. Ziemowit, ten, coby was 
odparł, daleko gdzieś na wygnaniu. Starego Krakusa 
w popielnicy spoczywają prochy — niewiasta dziś pa- 
nuj e Polanom, siostra Leszka, Wanda! a więc . . . 

HAGEN. Zważaj, księże biskupie, na tego człowieka! 

BISKUP. Nie spuszczam go z oka. 

RYTYGIER. Bracie, pokrzep siły! 

CHÓR. Zrzuć pancerz, nadgardlnik rozerwij żelazny! 

HAMDER. Nic mi nie jest, nic — jedno nadchodzi 
godzina modlitwy. — Dotrzymajcie przyrzeczenia, 
wstańcie i odejdźcie! 

RYTYGIER. Lennicy, skończona biesiada! Do jutra! 

CHÓR. Dobrej nocy, gościu! 

(wychodzą?j 
RYTYGIER. Oprzyj się na mnie, ledwo ustać możesz! 



256 ZYGMUNT KRASróSKl 

HAMDER. Precz — precz! nic mnie nie jest — mnie 
tak zawsze w tym dniu, o tej porze. Ha! ranek się 
zbliża i na bladych chmurach ciągnie nieprzyjaciel mój. 

BISKUP. Krzyż ten z relikwiami weź w ręce, człowiecze! 

HAMDER. I ty także się ociągasz ? precz, precz odemnie! 

RYTYGIER. Twoja ręka, przed chwilą żelazna, teraz 
jak wosk topnieje zimnym potem w mojej! 

HAMDER. Daj, coś obiecał — daj mi spokój mój! 

BISKUP. Palec Boży na czole t wojem pisze słowo za- 
tracenia. Tyś brata zabił! Tyś Ziemowit książę! 

HAMDER. Może myślisz, żeś mnie zdruzgotał tym sło- 
wem, może myślisz, żeś pierwszy mi je powiedział na 
ziemi?! — Śmieję się z ciebie, księże! {pada na sie- 
dzenie Ryty gier d) Dniem i nocą to samo powtarzały 
mi wiatry — milczenie głuchych pustyń wołało na 
mnie: » Bratobójca!* i człowiek każden wyczytał to na 
licu mojem, a nic dotąd nie zdołało duszy z pod pan- 
cerza mi wyrwać. Ja miałem być i ja będę królem! 

GŁOS. Nigdy, nigdy, nigdy! 

RYTYGIER. Czyś ty przemówił, ojcze biskupie? 

BISKUP. Przez imię Boga wcielonego — to nie ja. 

HAMDER. Uciekajcie! {^porywa się) Gdzie miecz, gdzie 
włócznia moja, zdrajcy? 

RYTYGIER. Co ty widzisz? na kogo się zamierzasz? — 
Weź go za drugą rękę, ojcze Biskupie! 

GŁOS. Czemuś mnie strącił tak młodym do piekła? 
o bracie! o bracie! 

RYTYGIER. Teraz ja ciebie wyży wam, Duchu! — Objaw 
się i spróbuj się ze mną! 

HAMDER. Dajcie mi go przebić! 

GŁOS. Dni twoje policzone. . 

HAMDER. Niecierpiany na ziemi i w grobie, poco mnie 
trapisz? Kto cię otoczył płomieniem i ranę, którąm ci 
zadał, tak świeżą po latach tylu zostawił na piersiach? 
Ty, coś miecza nie dźwigał nigdy, ręce tylko śnieżne 
mył w krwi ofiar na ołtarzu Marzanny, tyś chciał królem 
zostać!? Czyż nie byłem godniej szy od ciebie? Czyżbym 
ludu mojego nie był wyniósł nad wszystkie postronne 
plemiona? Wstrząsaj głową, groź rękoma — nie lękam 
się ciebie! Tyś mnie wypchnął na bezdroża świata, 



WANDA 257 

rzuciłeś mnie w objęcia Niemców i krzyż niemiecki 
zatknę na bałwanach, któreś ty tak kochał niegdyś! 
Oh! przeklinam ciebie — precz stąd — precz! — mija 
twoja godzina — precz! 

GŁOS. Za rok o tej samej godzinie będę przy tobie! 

HAMDER. Rozstąpcie się! {odpycha Ryty gier a i Biskupa) 

RYTYGIER. Znów mi siłą dorównałeś, książę! 

HAMDER (zrzucając pancerz). Bo jutrzenka świta, bo 
jej rumiane promienie spadły na pierś moją. Witaj mi 
światło, w którem od lat dziesięciu po tej nocnej mę- 
czarni znowu piję życie! Jak dobrze oddychać świeżem 
powietrzem! jak dobrze z piekła się wydzierać i wracać 
na ziemię! 

BISKUP. Zniż czoło i módlmy się razem! 

HAMDER. Nie — ku słońcu wschodzącemu wzniesioną 
trzymać muszę głowę — nie — my tylko Polanów chrzcić 
będziemy razem. O księże, ja wracam z Rzymu, w La- 
teranu kościele papież słuchał spowiedzi mojej. — Cóż 
ty możesz po nim? 

BISKUP. Jakąż ci Ojciec święty pokutę naznaczył .> 

HAMDER. Przybyłem do was, bym jej dopełnił. On mi 
kazał nie spocząć, aż dziesięciu tobie podobnych osa- 
dzę na Lechitów ziemi. Lecz teraz może opuścisz mnie, 
książę — ściganemu przez nadziemskie potęgi cofniesz 
dane imię brata? 

RYTYGIER. Sam cofnij, coś wyrzekł, lub dobądi miecza, 
boś pierwszy na ziemi zwątpił o sławie Rytygiera — 
przez duszę Gudruny! gdybym ci wprzódy nie ślubował 
przyjaźni, terazbym cię do piersi przycisnął z sił wszyst- 
kich. 

Przez starego Odyna! widziałem bohatyrów, alem 
nigdy nie spotkał równego tobie — oni umieli tylko 
śmiertelnym ludziom kroku dotrzymać! przez wszyst- 
kich świętych! sam koronę włożę ci na czoło wśród 
miasta Krakowa. 

HAMDER. Nie skłamały języki ludzi. — Jakim cię sły- 
szałem, takim jesteś, Rytygierze. Każ więc flagi wojny 
z wież zamku rozpuścić — niech się zbiorą lennicy 
i poddani twoi! 

RYTYGIER. Jutro puścim się w pole. 

z. Krasiński, Tom I. 1'/ 



258 ZYGMUNT KRASII^SKI 

BISKUP. Książęta, niech •pomiędzy waszemi skwapli- 
wemi rady zostanie dość miejsca dla głosu mojego! 

HAMDER. Czego żądasz? 

BISKUP. Posłuszeństwa kościołowi. 

RYTYGIER. Co znaczą te słowa? 

BISKUP. Książęta, odebrałem zlecenia papieskie i ce- 
sarskie względem bałwochwalców. 

RYTYGIER. Cóż dalej? 

BISKUP. Dobrze i roztropnie mówił gość twój, kiedy ci 
radził zgromadzić Lenników. Wybierzemy się z licznym 
i świetnym rycerstwem, ale przybywszy do pogan, 
stańmy obozem i zacznijmy od słów łagodnych. Jeśli 
odrzucą nasze przełożenia, wtedy dopiero miecz twój 
świecki dokona wyroku Matki Duchownej. 

HAMDER. Marna strata czasu, księże Biskupie! Bo 
któryż lud wam się poddał, waszą rozczulon wy- 
mową? 

By starych Bogów wydrzeć z serca ludzi, trzeba tych 
serc tysiące przeorać bojów lemieszem. Czy pamiętasz 
Saksonów? O Witykindzie czyś zapomniał, ojcze? Ale 
dwa, trzy dni odstąpić możemy obrzędom kościoła 
rzymskiego. Po tych dniach kilku, tak pewno, jak, że 
to słońce świeci, tak pewno, jak, że mnie losy prze- 
klęły, przysięgnę, że nam wojnę wypowiedzą pogany. 
Znam Lechitów! 

RYTYGIER. Ułóż się z Biskupem! 

Wojna mnie pali — wojnę czuję w powietrzu — 
w uszach mi się przemykają chrzęsty — boskie chrzęsty 
bitew, (zdejmuje róg z murti i znak daje) 
HAMDER. Przystaję, Ojcze Biskupie — pamiętaj, żeś 
mi dłużny teraz! 

[Wpadają rycerze) 

RYTYGIER. Wojna! wojna! — Ten człowiek, to Ziemo- 
wit, syn Krakusa — kto mi służy i lęka się mnie, niech 
mu służy i lęka się jego! Slubow^ałem Bogu i sobie: 
wydarte państwo mu przywrócić. Jutro pod noc zamek 
opuścimy. 

Teraz uczcijcie króla Polanów, a potem za mną do 
wieży północnej po nietknięte zbroje! 



WANDA 259 

CHÓR. Niech wyskoczą z naszych pochew ostrza, 
Jak błyskawice lecące do burzy, 
Wszystkie, jak piorun, co pada w jezioro, 
Niech po rękojeść w morzu krwi utoną! 
Szczęścia i chwały życzemy ci, Królu. 

HAMDER. Oh! po długich latach przywitali mnie na- 
reście króla imieniem. Naprzód, naprzód, rycerze! 



17* 



II. 

Kopiec graniczny — po jednej stronie szopa, w jej głąbi 
ołtarz, przed ołtarzem kapłani i rycerze. Biskup w or- 
nacie na stopniach. Naokoło szopy zbrojni Niemcy, konno 
i pieszo — po drugiej stronie równina i wzgórza^ okryte 
ludem — z boku las sosnowy. 

BISKUP. Introibo ad altare Dei. 

CHÓR NIEMCÓW. Ad Deum, qui laetificat iuventutem 
nieam. 

PIERWSZY Z LUDU. Jakże dobra ziemia stęknęła od 
ich żelaznych, padających kolan! 

DRUGI. Druhu, cóż to za człowiek przybity do krzyża 
w chmurze tak wonnego dymu, że aż tu go słychać? 

PIERWSZY. A toć Bóg ich być musi fałszywy, niemiecki. 

INNY. Mówcie lepiej, gospodarze, poco nas zwołały, 
gdyby na żertwę jaką, wojewody nasze! 

PIERWSZY. A Strzeżka zapytaj, alboć my wiemy? 

GÓRAL. Ja wam powiem — cudzoziemcy rozhowor chcą 
mieć z niemi — oto właśnie idę z boru, a w gęstwinie, 
pasując sie z gałęziami, w prawo i w lewo machałem 
toporem. Wtem, gdy ciąłem z sił wszystkich, ujrzałem 
jedną rażą tam daleko, daleko, na karczach spalonych 
siedzące wojewody, a pośrodku nich stała królowa 
w białych szatach, Wanda. 

KILKA Gł.OSÓW. Wanda tak blizko? 

GÓRAL. Ona sama, przez ogniany i wiatrany! znamci 
ją dobrze — przecież już jeden syn mojego wojewody 
zapatrzył się na nią i odtąd skacze i śpiewa, jakby mu 
słonko w sam upał żniw czaszkę przepaliło — a drugi, 
Hardymir, dzielny wódz nasz, znać tego samego pra- 



WANDA 261 

gnie, bo i teraz jeszcze przechodząc spojrzę, aż tu on 
siedzi, cały ku niej podany, z wytężonemi oczyma, z wy- 
ciągniętą szyją. Nie mówię, gdyby przynajmniej twarz 
jej mógł był widzieć — ale nie — bo ona pod długą 
zasłoną się kryła i głos jej tylko z daleka powiewał. 

INNY Z LUDU. Mało ludzi twarz jej oglądało. 

BISKUP. Dominus vobiscum! 

CHÓR RYCERZY. Et mm spirittc łuof 

[Rytygier i Hamder z spuszczonemi przyłbicami wy- 
chodzą z szopy). 

RYTYGIER. Niecierpliwość na czarny węgiel spali krew 
moją — tyś taki spokojny, Hamderze? 

HAMDER. Skończyło się długie tułactwo, stoję wobec 
ludu mego. Kiedy koronę włożę na skronie, jak ptak 
lekkim się stanę; a gdyby wprzódy śmierć, gdyby... 
to jeszcze lekszym, bracie. Zatem dobrze mi jest. 

RYTYGIER. Jak się ruszają tysiące i ciekawie spoglą- 
dają na nas! Jak myślisz? Czyżbym takich kos dwa- 
dzieścia odrazu nie skruszył cięciem długiego miecza 
na odlew? 

HAMDER. Wzrostem i rynsztunkiem przenosimy ich, ale 
zważ na ich gibkie ciała, na ogień, co im pryska z oczu! 
Oni umieją rozbiedz się i skupić nazad, pod konia się 
rzucić i rozkrajać mu wnętrzności, kamieniem wybić 
oko jeźdźca, toporem, którym na wyżynach mordują 
niedźwiedzi, głowę rycerzowi zdjąć z karku, lub naj- 
chyższego rumaka zbić z nóg wszystkich czterech. Roz- 
pędzisz ich pod wieczór, a o świcie nazajutrz, nucąc 
pieśń zasiewu lub dożynków, oni ci wrócą do boju! 

RYTYGIER. Tem lepiej, bo po łatwych zwycięstwach 
niema czem zbudzić zaspanych strun harfy. Patrz! Oto 
mi rysy, jakby z nieba wzięte — to jakiś bohatyr być 
musi, orzeł takiemi w słońce spoziera oczyma. Czemuż 
żadnej broni nie nosi? wszyscy się rozstępują i kła- 
niają — on zwiesił głowę, jakby szyszak mu ciężał, 
a tylko włosy jasne spływają mu na barki. — Czyż to 
wódz jaki? 

HAMDER. Urodził się na wodza, ale nim nigdy nie 
będzie. 



202 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

LUDGARD. 

Ja detynka malenkaja, 
Moja nóżka bosenkaja, 
Wyneste koladnik! 

RYTYGIER. Głos smutny z tak ogromnych piersi ! 
Wszyscy odwrócili głowy teraz. 

HAMDER. Nie śmią w oczy mu spojrzeć, bo wierzą, 
że on rozmawia z potężnemi Bogi, a on tylko oszalał, 
urzeknięty Wandy spojrzeniem. 

RYTYGIER. Jak to? — mów prędko! — on tu się zbliża. 

HAMDER. Ojciec jego, Żelisław, wojewoda gór, niegdyś 
Czechy z ludem swoim zrabował i, pyszny z powodzeń, 
chciał zrzucić Krakusa — mój rodzic zgniótł go u bram 
Krakowa. Kiedy Wandę obrano, przysłał stary woje- 
woda starszego syna z hołdem i podarunkami — Ludgard 
odtąd, jakem słyszał, do gór swoich nie zajrzał ni razu 
i znikczemniał z rozpaczy, bo Wanda śmieje się z bo- 
gini miłości. 

RYTYGIER. Chciałbym ujrzeć niewiastę, która tak mę- 
skie przechyliła czoło. Ha! spętać ją w łańcuchy z bła- 
watów i kazać jej prząść na kądzieli! 

LUDGARD. 

Ja detynka malenkaja, 

Moja nóika bosenkaja, 

Wyneste koladnik! 

HAMDER. Prosi o upominek. 

RYTYGIER (kilka srebrnych pierścieni kolczugi ucina 
sztyletem). Masz, niebożę! 

LUDGARD. Znam was. 

HAMDER. Mnie? 

LUDGARD. Obu was widziałem. 

RYTYGIER. Gdzie? 

LUDGARD. Na kolanach u Boga Pogwizda, nim przy- 
leciał powiew z dolnych jarów i zaniósł was na zie- 
mię, gdyby ziaren dwoje — wtedy i mnie lepiej działo 
się, niż teraz. Lecz nie troszczcie się! — wkrótce znów 
będziemy razem. 

HAMDER. Gdzie? 

LUDGARD. Zrzuć rękawicę, a powiem ci przyszłość twoją! 

HAMDER. A co? 



WANDA 263 

LUDGARD. I ten drugi niech da rękę! 

RYTYGIER. Nuż, przepowiadaj! 

LUDGARD. Ciebie pierwszego i ciebie drugiego śmierć 
zawczesna, gdyby sama chciała, minąć nie potrafi. 

RYTYGIER. Kawko! 

LUDGARD. Mój wojewodo, mój kniaziu, jeszcze się 
tobie coś w naddatku przed zgonem należy. 

RYTYGIER. Cóż, puszczyku. > 

LUDGARD. Dłoń twoja goreje, jako moja niegdyś. — 
Szaleństwo! {odchodzi) 

BISKUP. Itey missa est! 

CHÓR RYCERZY. Amen. 

HAMDER. Co tak za nim ciągniesz oczyma? teraz spoj- 
rzyj lepiej w tę stronę, bracie! Czy widzisz pomiędzy 
ostatniemi jałowcami boru tych dwunastu idących po- 
woli — a przed każdym pług i dwa woły białe, jak 
mleko? To wojewody! 

RYTYGIER. A Wanda, gdzie Wanda? 

HAMDER. Niema jej dotąd — Boże! nic się nie odmienił 
potężny Żelisław, do dziś dnia tenże sam chód pyszny 
i twardy, ta sama czerwona przepaska na białych wło- 
sach — ale czemuż wiodą go pod ręce? wszak starzec, który 
idzie przodem ich wszystkich, sam nie prowadzi pługu? 

RYTYGIER. Młodzieniec jakiś, z kołczanem na plecach 
i toporem u boku, woły starca pogania. 

HAMDER. Oślepł, oślepł wojewoda gór, a Hardymirowi 
oddał oręż dni dawnych. Ah! dobrze się stało, bo wzrok 
jego byłby się wwiercił pod przyłbicę i poznał rysy 
moje. Ot! Brzetysław z szramą na czole, co mnie w nocy 
żegnał na tej samej granicy i ślubował wiernym mi 
być, jeśli wrócę kiedy. Kołpak Gnieźnieńskiego Bar- 
nima, jak dawniej, strusiemi powiewa pióry, zdartemi 
gdzieś z Niemców. 

Patrz! oto wróg mój, dawny przyjaciel Leszka, z temi 
bursztynami na piersiach, Sterdza o słodkim głosie, 
o roztropnych radach. Stań przedemną, bracie! 

RYTYGIER. Żaden z nich nie patrzy na nas, wszystkich 
oczy obróciły się ku Biskupowi i kapłanom jego. 

( Wojewodowie nadchodzą i każden siada pod kopcem na 
pługu swoim, miecz wetknązvszy w ziemię) 



204 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

CHÓR LUDU. Witajcie, witajcie, Ho spody ny miłe, a jeśli 
się godzi, prosim was poważnych i mężnych, zapytajcie 
tych ludzi, poco przybyli i czego żądają? 

ŻELISł.AW. Na to zesłała nas córa Krakusa, miła Bo- 
gom Wanda, bądźcie spokojni! 

HARDYMIR. Uciszcie się ! Alboż nie widzicie, że starzec, 
kapiący od złota, wzniósł krzyż oburącz i o posłuchanie 
prosi ? 

RYTYGIER. Gdyby człowiek jeden, umilkli na równinie, 
po widnokrąg umilkli na wzgórzach! 

HAMDER. Jak tysiące, ozwą się od widnokręgu, kiedy 
Biskup skończy! 

BISKUP. Męże słowiańskiego plemienia, wybrane wo- 
jewody z narodu Polanów, słuchajcie słów moich, jako 
przystało na was, głośnych między postronnemi z mą- 
drej rady i opatrznej myśli nad ludem waszym! 

Przybyliśmy od zachodu, by wam przynieść dobrą 
nowinę, by wam opowiedzieć słowo miłości i zbawienia. 

ŻELISŁAW. Starcowi ja, starzec starców narodu mo- 
jego, odpowiem. Twarzy twojej widzieć nie mogę, bo 
od dni już wielu słońce mi nie weszło i księżyc wie- 
cznym stał się dla mnie nowiem, ale każde drganie 
głosu twojego rozważam, siedząc w ciemnościach. Jeśli 
prawdę wyrzeczesz, ktokolwiek jesteś, obsypiem cię 
najbujniejszemi kłosami z niw polańskich. Lecz jeśli pod 
lśniącą pajęczyną słów twoich kryje się jama zdrady, 
biada ci, cudzoziemcze, bo naprzód kalasz siebie sa- 
mego, i po wtóre biada ci, cudzoziemcze, bo mój lud 
się zemści ! 

BISKUP. Na świadka czystych chęci wzywam Boga, 
który mnie przysłał, bym wam Imię Jego obwieścił. 
Wszystko, na coś patrzał dawniej, ziemię, gwiazdy, 
wody, zwierzęta, nikt inny, jedno Bóg ten jeden stwo- 
rzył dla chwały swojej i człowieka z prochu ziemi 
stworzył, a natchnął w jego oblicze dech żywota — 
nasadził też był Pan Bóg sad rozkoszny w Eden, na 
wschód słońca, i postawił tam człowieka, któremu przy- 
dał niewiastę za wspólniczkę szczęścia; oboje mieli być 
nieśmiertelni, ale Duch kłamstwa i złości, któremu kła- 
niacie się dotąd pod postacią fałszywych Bogów wa- 



WANDA 265 

szych, wczołgał się, przybrawszy kształt węża, do roz- 
kosznych gajów i podmówił niewiastę, by zerwała 
jabłko z drzewa wiadomości, które Bóg jeść był za- 
kazał — posłuchała i wraz z mężem jedli oboje, a Bóg 
ich przeklął i ich i dzieci ich śmiertelnemi uczynił. 

ŻELISŁAW. Nasze Htościwsze! 

BISKUP. Nie bluźń, boś zrodzon w niewiadomości 
prawdy, a my przyszli ci ją objawić! 

ŻELISŁAW. Któryż człowiek na szerokiej ziemi może 
takie słowo wyrzec do drugiego człowieka? Czy ty 
nieśmiertelny? czy nie łakniesz, jak ja, napoju i jadła? 
czy lata, przechodząc nad twoją głową, nie przypró- 
szyły jej śniegiem? 

Hardy język i czcze myśli twoje — chyba zwiedli 
mnie towarzysze, kiedy rzekli: >Starzec siwy stoi przed 
tobą*. Ty młodym być musisz! 

BISKUP. Obłąkany! ty mi raczej odpowiedz, czy wiesz, 
skąd i dokąd idziesz dniem po dniu, jak skrzydłami 
niesiony do śmierci? kto duszę twoją, której ni pło- 
mień stosu spalić, ni skorupa popielnicy zamknąć nie 
zdoła, sądzi za grobem? 

ŻELISŁAW. Pamiętam, nieraz, kiedy siedzimy wespół, 
ja i towarzysze, porą zimową przy dzbanach, opowia- 
dając sobie łowy i boje, otoczeni miłym sercu smol- 
nych łuczyw trzaskiem, a na dworze za drżącemi ściany 
czarno i wietrzno — pamiętam, nieraz wleci ptaszek 
obumarły w koszulce ze szronu i padnie na stoły, lecz 
go wraz ciepło i światło ożywią, otrząśnie piórka i, ponad 
głowami wojowników krążąc, zaśpiewa o wiośnie; potem 
zmylony, myśląc, że to już wiosna na zawsze, znów 
wylatuje drugą stroną szopy! Takci i człowiek każdy 
wśród dwóch ciemności kilka dni na ziemi, ocieplonej 
słońcem, zbożami umajonej, przeżywa, a potem, gdzie 
znika, tego nikt nie dociekł, tego nikt nie powie. 

BISKUP. Mylisz się, wojewodo słowiański! — bo Bóg 
wszechmocy w miłosierdziu s wojem zesłał Syna, Jedno- 
rodnego Jezusa Chrystusa, który oblekł się w ciało 
ludzkie i słowem żywota te ciemności rozgarnął, a po- 
tem do Ojca powrócił i króluje w niebiesiech, aż znów 
zstąpi w dzień ostatni świata, by sądzić nas wszystkich. 



206 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ŻELISŁAW. Co ty chcesz wmówić we mnie? Gdyby 
Jeden był wszystko stworzył i gdyby Syn tego Jednego 
raz stąpnął na ziemi, czyżby nie była się rozpadła od 
Wschodu na Zachód? czyżby gwiazdy, jak rój pszczelny, 
nie były same zleciały zatknąć się w koronie nad Jego 
czołem? — i dotądbyśmy niebo porysowane widzieli! 
BISKUP. Na świecie był i świat jest uczynion przezeń, 
a świat go nie poznał. I na to był przyszedł, by, 
wszystkie zbrodnie ludzkie wziąwszy na siebie, na tym 
krzyżu skonał. Nie był on królem ni wodzem, on tylko 
słowem nauczał o chwale Ojca swego, kazał ufać wiarą, 
spodziewać się nadzieją i kochać miłością — przebaczył 
wszystkim, byleby w skrusze żałowali za winy swoje. 
Jeśli pomiędzy wami jest zabójca, darowano mu, gdy 
uwierzy w Chrystusa — niechaj się nie lęka, niechaj 
przyjdzie do mnie! Jeśli między wami jest taki, coby 
ojca lub matki dźwigał przekleństwo, darowano mu 
będzie, jeśli uwierzy w Chrystusa. Jeśli jest niewiasta 
cudzołożna, darowano jej, niechaj przystąpi! Jeśli jest 
pogardzony przez braci za podstęp lub zdradę, niech 
się zbliży i dotknie się ustami tych nóg, gwoździami 
przebitych, a odpuszczę jemu i on czystym się stanie 
i żyć będzie na wieki. 
ŻKLISł.AW. Gdyby znalazł się taki, nimby złożył po- 
całunek na krzyżu twoim, syn-by go mój, syn ostatni 
Hardym i r, przeszył starą włócznią ojca ! 
BISKUP. Nie tobie jednemu przyniosłem dobrą nowinę, 
ale wszystkim — nie do ciebie przemawiam, ale do ludu 
całego — w Imieniu namiestnika Chrystusa i w imie- 
niu potężnego cesarza Zachodu nową wiarę wam ogła- 
szam. Kapłanów, którzy mię otaczają, rozeszlępo kraju 
waszym, a łaska Boża was przez nich oświeci. 
ŻELlSłvAW. Ni ciebie, ni cesarza, ni Boga twego nie 
wzywaliśmy nigdy. — Obcy jesteście — Niemcy jesteś- 
cie. Droga, którąście przybyli, niech was odprowadzi 
nazad ! 
BISKUP. Ludu się pytam, niech mi lud odpowie! 
HARDYMIR {zrjwając się). Zaraz lud ci odpowie! 
STERDZA. Stój! — prócz królowej, nikt nie może sta- 
nąć na tym kopcu świętym i zapytać się całego ludu. 



WANDA 267 

ŻELISŁAW. Zwyczaj ten wzięliśmy od przodków. Synu, 

prawdę rzekł wojewoda. 
HARDYMIR. Królowa czeka na nas w borze — zatem 

wązkie te smugi przebiegnę i opowiem jej, co się na 

ró\vninie stało. 
CHÓR LUDU. Spieszaj, Hardymirze, synu gór, lotny 

orle skał! 
BISKUP. Tymczasem klęknijcie koło mnie, kapłani ! — 

proście Ducha św. za temi tysiącami! 
HAMDER (do Rytygierd). Teraz blizka już wojny godzina! 
LUDGARD (śpiewa pomiędzy ludem). O tym Bogu, co 

na krzyżu, krótkie słowo powiem wam. 

Czy widzicie, jak się męczy? 

Czy słyszycie, jak on jęczy? 

A za co tak krwawy? 

A za co tak Jzawy? 

Za to, ie Niemców Bc5g! 

Za to, ie Lachów wróg! 

KILKA GŁOSÓW. Wie, co mówi — on z Duchami roz- 
mawiał dziś nocą. 

LUDGARD. Kto z nas tu wszystkich Ładę kiedy wi- 
dział na modrym obłoczku? 

GŁOSÓW KILKA. Nikt — nikt! 

LUDGARD. Kłamstwo — bo ja! 

Gł.OS JEDEN. Jakże to było, wojewódzki synu? 

LUDGARD. Tęczą miała obwiązane skronie, a końce 
puściła z tyłu w powietrze i one ku mnie spadały, 
igrając z wiatrami — podmuchy wieczoru gnały ją ku 
wschodzącym gwiazdom. Krzyknął Ludgard: ona się 
zatrzyma — ona się odwróci i ukaże lica! 

KILKA GŁOSÓW. I cóż? — i cóż? 

LUDGARD. Ot, niech piorun rozbije na miazgę Lud- 
garda! Przysięgam, że Wanda piękniejsza. Lecz nie 
dajcie jej Niemcom, bo zbrzy dnieje wtedy! 

GŁOSÓW KILKA. Dobrze mówi, dobrze! 

LUDGARD. Holla! Hurra! Cztery konie czarne buchnęły 
z boru na zieloną łąkę. To ona! jak słup mgły srebrnej 
stoi na wozie! To ona! 

RYTYCilER. Hamderze, czy to królowa? 



26S ZYGMUNT KRASIŃSKI 

HAMDER. Królowa? Nie — to tylko siostra moja, Wanda. 

RYTYGIER. Gibka i śmiała jej ręka! Jakźeź]^lejce puszcza 
na karki rumakom! Ominęła teraz głaz ten na polu, 
znów chyżej pchnęła się ku nam — to potok, to wi- 
cher, to piorun! to nie kobieta! 

HAMDER. Ha! pod tą śnieżną zasłoną wrą śmiertelne 
gniewy. Hardy mir jej doniósł słowa Biskupa — patrz, 
jak dumnie skinęła głową na okrzyki ludu, jak teraz 
wyciągnęła ramię i dłonią rozprowadza milczenie nad 
niemi! Ani słucha wojewodów, ani odpowiada im, 
prosto na kopiec wstępuje — widzisz? zatrzymała się, 
patrzy na nas. Zgaduję jej pyszny uśmiech, jeśli oczyma 
krzyż wasz napotkała. To krew ojca mego, książę! 

RYTYGIER. O wietrze, stu zamków zdobytych na igra- 
szkę rzucę ci popioły, bylebyś teraz z jej głowy za- 
słonę tę zerwał! Stanęła już na szczycie, wzniosła ręce 
ku niebu, przynajmniej głos jej usłyszemy. 

WANDA. Dobre i nieśmiertelne Bogi! Wy, coście nigdy 
nic nie odmawiały córze Krakusa, wysłuchajcie jej 
i dzisiaj jeszcze! Wszak nie skąpiłam wam najpełniej- 
szych kłosów i najwonniejszego kwiecia, wszak posta- 
wiłam wam świątynie w głębi głuchych lasów i na 
wyspach jezior, wszak tobie, matko Wisło, święty za- 
paliłam ogień w jaskini smoka, przy brata mogile! 

Rzućcie, o rzućcie postrach na cudzych ludzi, którzy 
stanęli na naszej granicy w jasnych zbroicach, a od 
ich namowy zachowajcie tych, których kocham, tych, 
którym panuję, tych moich wszystkich! Słońce zacho- 
dzące, niech twój ostatni promień roztoczy się nade- 
mną, jak opieka Bogów! — nim zejdziesz w złotą prze- 
paść, niech wyrok Ludu zagrzmi w powietrzu! (Obraca 
sią ku ludowi) Syny Sławian, czy chcecie być chrze- 
ścianami ? 

CHÓR LUDU. Nie! nie! 

WANDA. Syny Sławian, czy chcecie być Niemcami? 

RYTYGIER. Lud cały jednem gardłem się rozśmiał. 
Przez Św. Huberta! Samo powietrze się śmieje i bór 
i wzgórza. Będę ja deptał wasze śmiechy moją kutą 
stopą! Czyś osłabł pod temi rykami, że się na mnie 
opierasz? Hamder! Ty drżysz cały! 



WANDA 269 

HAMDER. I ja byłem Lachem kiedyś! 

RYTYGIER. Przez Gudrunę! Tegom się nie spodziewał, 
źe będę musiał stać niewzruszony, obwiany pogardą 
motłochu. Hamder! Hamder! czy słyszysz? 

HAMDER. Mścij się więc za siebie i za mnie! 

RYTYGIER. Księże Biskupie, ojcze Biskupie, proszę cię, 
ustąp się! Królestwo słów przeminęło, na nic się nie 
zdało. ( Wyskakuje naprzód) Królowo, dopiero jednej 
połowy poselstwa dopełnił ten starzec, druga zabrzmi 
inaczej. {^Dobywa miecza) Oto jej pierwszy dźwięk! 
Cha, cha, cha! Czy ja na księdza lub dziewczę wyglą- 
dam, źe mnie zastraszyć myślicie? Odwołajcie, Lachy, 
krzyki do piersi waszych, bo nawet słów moich za- 
głuszyć nie zdołacie! Kiedy grzmi na niebie, jeszcze 
mnie słychać. 

ŻELISŁAW. Synu, co to za człowiek, którego głos hu- 
czy ponad wrzaskami tysiąców? 

HARDYMIR. Przyłbica twarz mi jego wydziera, ale pierś 
jego pod ciężkiemi ogromami żelaza, jak żart wolna 
się zdaje, miecz olbrzymi, na którym dłonią się oparł, 
ugina się i drży cały. Inni wydają się przy nim, jak 
giermki chłopięta, prócz jednego tylko, co stoi z boku, 
z pochyloną głową — gdyby ją podniósł, mógłby mu 
dorównać. Lecz słuchaj, ojcze, słuchaj teraz! 

RYTYGIER. Wando! Czy znasz brata? Lachy, znacie 
wy króla Ziemowita? 

WANDA. Jak ono słońce, co zaszło, znikł bratobójca. 
Jak te połyski, co bledną, ślady jego się rozwiały. Jak 
ta noc, co się zbliża, tak nad nim weszły ciemności 
Hańby. 

CHÓR LUDU. Królobójca, bratobójca, zapomnian na 
zawsze! 

RYTYGIER. A jednak on prędzej wróci, niż to słońce, 
córo Krakusa! Przysięgam, że prawdę mówię, i ty mu 
ustąpisz, a wy go słuchać będziecie. Inaczej, Lachy, 
biada wam! bo wasz śmiech przerobię na jęk kona- 
jących, bo z was jednego nie zostawię z wolnemi rę- 
koma i wypuszczę spętanych na pole, jako bydło, 
i każę wołom, by was pasły, dawnych panów swoich! 

WANDA. Nie porywaj toporu, Hardy mirze! Nie wsta- 



270 Z^'GMUNT KRASIŃSKI 

waj, Barnimie! Zostańcie wszyso' przy pługach wa- 
szych! — przez pięć dni i pięć nocy obiecaliśmy zgodę 
i pokój cudzoziemcom zachować. Dwie doby dopiero, 
jak słowo nasze słyszały nieśmiertelne B(^il (Do Ry- 
ty gierci) A ty, choć r\'czysz, jak Lew zmartwychwstania 
na Flinsa ramieniu, nie strasznymi jesteś, bo kto zdraj- 
com pomaga, ten niedługo stąpa po miękkiej życia 
murawie. Cokolwiek knujesz, bezpiecznyś na tej ziemi 
naszej, póki chwile miru nie uprfyną — wtedy wolno 
ci wrócić nazad, wolno ci bój z ludem moim rozpocząć. 
Zacnieś uczynił, żeś twarz od oczów dobrych ludzi od- 
dzielił żelazem, ja nie mam się czego ni lękać, ni wsty- 
dzić, a zatem weź na drogę pamiątkę po królowej Po- 
lanów! K Odrzuca zasłonę) \Veź to spojrzenie pogardy! 

CHOR LUDU. Niech żyje krasopani nasza! 

RYTYGIER. Księża, czy to święta z niebios ? Hagenie, 
czy to jedna z Walkyrich, o których mówią stare pieśni 
ojców r 

HAMDER. Odpowiedzźe dumnej! czy nie widzisz, jak 
wojewody i lud i ona z nas się urągają? Czyś nie 
słyszał jej słowa ostatniego? 

RYTYGIER. Hagenie, podnieś mi przyłbicę, niech ode- 
tchnę wolno, niechaj spojrzę pełno — zerwij mi szy- 
szak, Hagenie! 

HAGEN. Tę klamrę muszę rozerżnąć szt\'letem. Strzeż 
się tej czarownicy, panie! 

CHÓR LUDU. Czy to Lei młodzian, czy to Znicz, pan 
światła, błysnął wśród Niemców i spogląda na Wandę 
naszą ? 

RYTYGIER. Nie odwracaj się, dziewico, tej zasłony nie 
zarzucaj nazad! Powiedz mi, jak się zowiesz, bo oni 
wszyscy kłamią, mówiąc, żeś córka śmiertelnego czło- 
wieka! 

HAMDER. Przez czarta! Milcz, jak umarły, jeśliś poległ 
od jednego jej spojrzenia! — patrz i milcz, by dzieci 
Polan w piosnkach swoich nie osławiły ciebie! — milcz! 
raz jeszcze mówię. [Obejmuje go ramieniem i staje 
przed nim) Wando, zatrzymaj się! 

WANDA. Kto przemówił teraz ? Sterdzo, czyś tego głosu 
nie poznał? Wojewody, otoczcie mnie! Czy widzicie 



WANDA 271 

tę postać wysoką, jak Czarnyboh, co przesłoniła boskie 
czoło tamtego wojownika, czy słyszycie, jak ona woła 
na mnie? Wiecie wy, kto to jest, wojewody? Patrzcie! 
Zbrojną podniosła rękę i grozi mnie. Tu, na lewo, tu, 
na prawo, bliżej jeszcze, bliżej stańcie przy mnie! 
HAMDER. Kryj się pośród służalców, Wando, i prze- 
padnij wraz z niemi w łonie wiecznej nocy! — Ranek 
mój już świtać zaczyna. Długoś prządła spokojnie kró- 
lewską kądziel przy umarłego mogile; kiedym wędro- 
wał w nędzy, przy gromnicach błyskawic, tyś chleb 
jadła miękki, tysiącem szczęśliwych otoczona bogów. 
Teraz ja wracam z jednym tylko Bogiem, skrwawio- 
nym i ponurym, jako serce moje. Teraz brat mój, 
książę Rytygier, wypowiada ci wojnę, a z głębi Nie- 
miec tłumy rycerzów śpieszą mu na pomoc. Za trzy 
dni, siostro, spotkamy się na polu bitwy! 
WANDA {do ludu). Rozejdźcie się do domów po oręże 
i konie, a za drugim świtem czekam was u ojca 
Krakusa mogiły! Idźcie i złóżcie przed bojem należne 
ofiary Marzannie! (Do Ilamdera) W imieniu ludu mego 
wojnę przyjmuję, straszną wojnę dobrych przeciwko 
tobie, coś Bogów rodzinnych odstąpił i duszę zaprze- 
dał wrogom ziemi twojej. 
STERDZA. Wojna, wojna! Bo dotąd zwłoki Leszka nie- 

zemszczone leżą. 
HARDYMIR. Wojna, wojna! Dzieckiem byłem, gdyś 
uciekał nocą. Teraz wypróbujesz, czym wyrósł na męża! 
ŻELISł^AW. Jak przez mgłę zapamiętam jeszcze białą 
brodę pradziada twego, z dziadem twoim w głuchych 
borach nad ciałami pobitych turów spijałem gęste roz- 
truhany miodu. Ojcu twemu przysiągłem na przyjaźń 
pod murami Krakowa i żyłem z nim odtąd, jak po- 
tężny starosta z kochanym od Peruna żupanem. Cie- 
biem piastował na ręku, kiedyś się urodził, potem 
topór ci kładłem w maleńkie dłonie i błogosławiłem 
twej główce dziecinnej — a dziś, stary i ślepy, przekli- 
nam ciebie! 
CHÓR LUDU. Wraz z wojewodą gór i my wszyscy ciebie! 
HAMDER. Biorę wasze przekleństwa na głowę moją — 
tyleż ich w moich własnych piersiach leży!(Z?ć^ Biskupa) 



272 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Teraz z krzyżem, wzniesionym wśród jarzących grom- 
nic, dotrzymaj mi obietnicy, ojcze! — jam ci się z mojej 
wywiązał. Wszak lud ten za to, że odrzucił świętą 
wiarę chrześcian, oddajesz w ręce moje? 

BISKUP. Amen. 

HAMDER. I ta ziemia moją w imieniu Cesarza i Rzymu? 

BISKUP. Amen. 

HAMDER. Słyszeliście, towarzysze, dzielni Rytygiera 
wojownicy? 

CHOR RYCERZY. Długiego życia królowi Polanów! 

RYTYGIER. Hagenie, czy to jej biała szata tam, wśród 
ciżby, blizka już lasu? Nie, nie, wszak to jej wóz 
i konie dotąd przy tym kopcu stoją? Hagen, Ham- 
der, pomóżcie mnie! Te zawistne cienie tak chyżo 
spadły, te tłumy tak błędnie się gmatwają, rozchodzą, 
nikną — gdzie ona? Gdzie ona? Wyrwijcie mnichom 
gromnice! dobądźcie szabel, by się w każdej jeden 
płomień odbił — światła, światła, światła! 

HAMDER. Jużbyś jej nie ujrzał, gdyby samo słońce 
wróciło — patrz! pługów ni wozu już niema — tylko 
snują się Polanie, jak burza, co się oddala — coraz 
pustszy widnokrąg — wojewodów kilku jeszcze radzi 
pod temi sosnami, lecz i oni zabierają się w drogę — 
wracaj, Rytygierze, do zmysłów! 

RYTYGIER. Hagen! ty wiesz, żem dotąd na żądną nie 
spojrzał niewiastę. — Urągałem się z rycerzy cesar- 
skich, kiedy szli dobywać zamków, w których hoże 
panowały dziewice — mnie jedna tylko twarz niewie- 
ścia tkwiła w pamięci, twarz biednej Gudruny! a teraz 
drżę cały — te lasy i niebo kręcą się wokoło, niedługo 
zwalą się razem i uduszą mnie! przeklęte słowo ry- 
cerskie! przeklęty mir, który mnie wiąże. Dziśbym 
jeszcze za niemi poskoczył, a rankiem wrócił i przy- 
niósł Wandę na świtu promieniach . . . Hamder! chodź 
ze mną — mów do mnie — głos twój czasami do jej 
głosu podobny! 

HAMDER. Bracie, niedługo przybędę, ale teraz muszę 
tu na chwilę zostać, (do giermka) Goń za tym czło- 
wiekiem, co się oddzielił od innych i sam stoi na 
moście — goń, ile sił ci stanie, oddaj mu ten pierścień. 



WANDA 273 

a kiedy go pozna, wskaż mu ręką szopę — nic wię- 
cej, tylko pierścień oddaj i wskaż ręką szopę! 

{giermek odbiega) 

RYTYGIER (odchodząc z rycerzami i Biskupem). Ham- 
derze, nie zwlekaj! Hamderze, czy słyszysz!? 

HAMDER. Przysięgam o północy być w namiocie 
twoim — [do straty) oddalcie się, wróćcie do obozu, 
zostawcie mnie samym ! (wchodzi do szopy i siada na 
stopniach ołtarza) 

Przyświecaj mi, chrześciańska lampo, ty, coś dostała 
mi się w zamian za stracone niw słowiańskich słońce! 
Ileż już nocy przemarzyłem w twych gorzkich pro- 
mieniach! Dziś na zawsze połączyłem się z tobą i ty 
na królewskim grobie moim tleć będziesz, przeklęta 
od Polanów! — 

Ah! gdybym był odzierżał po ojcu puściznę, tybyś 
daleko gdzieś w Rzymie lub nad brzegami Renu ja- 
śniała teraz, ale nie tu — nie tu, na tej ziemi mojej! 
(schyla sią i bierze trochę ziemi) W tobie naddziadów 
moich prochy — ty mi nic nie winna, jedno oni, któ- 
rzy zamieszkali łany twoje, zmusili mnie do boju bez 
odpoczynku, a może bez końca. Im zemsta! lecz tobie, 
droga, pocałunek syna! — Czyjeś kroki się zbliżają — 
gracko się sprawił giermek Rytygiera — to Brze- 
tysław! 

(wchodzi Brzetysław) 

Witaj mi, druhu! kiedym przebrany odwiedzał wczo- 
raj dąbrowę Pelwita, u wejścia siedział stary twój 
gęślarz, Siemian, i poznał mnie i mówił, że dni kilka 
temu ci się śniło, że wracam na rodzinne pola. Sen 
twój jawem stał się, wojewodo! 
BRZETYSŁAW. A dotąd jaw ten snem mi się wydaje! 
Jakżeś odmienny w tej niemieckiej zbroicy! Inaczej 
wyglądał wódz dni dawnych, co tak lekko i urodziwie 
Lechickie przebiegał równiny w białej czapce, z burką 
błękitną, szumiącą wichrami! Wtedy skrzydła orłów 
pobitych igrały ci zatknięte u ramion i kosa, tęcza 
bojów, jaśniała w ręku twojem! Lud patrząc wołał: 
» Chyba to jeden z Bogów naszych*. Ah, Ziemowicie! 

z. Krasiński, Tom I. I8 



274 2YGMUNT KRASlŃSia 

wtedy zacniej, wtedy lepiej byłol Co za chrzęst się 
odezwał? Czy kto trzeci tu nas nie podsłuchuje, książę? 

HAMDER. Z przyjacielem nie lękaj się zdrady! to tylko 
wyschłe piersi mojej kości wzdrygnęły się w próżni 
pancerza — precz z tą słabością, starych wspomnień 
sługą! Na co wywoływać czas obalony, co już nie 
powstanie nigdy, kiedy żyjąca teraźniejszość stoi przed 
nami — o niej pomówmy! Tu, przy mnie siadaj, wo- 
jewodo! 

BRZETYSŁAW. Na tych czarnych stopniach? — pod 
tym cudzym Bogiem? 

HAMDER. Nic cudzego niema człowiekowi, który wzbić 
się umie po nad złudzeń codziennych pospolite szranki. 
Od lat dziesięciu nie spocząłem nigdzie: sto miast 
widziałem! pokotem spałem z niewolnikami, a? naza- 
jutrz-em siadał do biesiady królów. Wszędziem jedną 
tylko prawdę znalazł! Imię jej: potęga. O nią walczą 
ludzie, gdziekolwiek im się dostało przemijać na sze- 
rokiej ziemi, a kto jej nie dostąpił, żyje w nędzy 
i umiera w zapomnieniu; bo dni jego przeszły marnie, 
w niczem nie podobne do siły odwiecznej, co nas 
z góry tłoczy, Białymbohem-li ją nazwiesz, czy Bogiem 
Chrystusem! Siadaj przy mnie, wojewodo! 

BRZETYSŁAW. Po tych słowach lepiej, niż po twojem 
pierścieniu, niż po twojej twarzy, poznaję ciebie! 
Wspólna nam obu ta żądza sławy! przysięgliśmy nie- 
gdyś na zgliszczach Peruna drzeć się oba do wielkości 
razem, ty jako król — ja jako wierny ci starosta! 
ale w tej przysiędze lat naszych młodych o cudzo- 
ziemcach mowy nie było — nie wahałbym się wśród 
wojny domowej wraz z tobą jednych braci stopy pę- 
dzić na drugich obalone karki. Lecz kiedyś obcym 
się powierzył, kiedy krzyż niemiecki przylgnął ci do 
serca, a miecz niemiecki zrósł z dłonią twoją, ni im, 
ni tobie, książę, nie mogę ja służyć! 

HAMDER. Czyż nie każda wojna domową, Brzetysła- 
wie ? Czy nie wszyscy ludzie braćmi i wiecznemi wrogi 
zarazem? braćmi w kolebce i trumnie, wrogami przez 
ciąg cały życia? Niemiec, ażaż nie człowiek jako ty, 
skory do niewiasty, skarbów i rozboju, cichy, kiedy go 



WANDA 275 

Zgnieciesz, hardy, kiedy mu się poddasz? A krzyż co? 
Godło wiary tajemniczej, która nad ziemią przelatuje 
tak samo, jak Bogi nasze, wędrowna od wschodu, tak 
samo niewidziana nigdy, a czczona jednak — tylko 
w tem od nich różna, że młoda — a one zgrzybiałe! 

BRZETYSŁAW. Wierzy jednak w te stare Bogi siostra 
twoja i lud im codzień na wzgórzach składa objęty. 
Lud ich bronić będzie i na potokach krwi własnej po- 
czyni im wyspy schronienia! 

HAMDER. Słuchaj mnie! — bom jedne po drugich 
rzucił na targ życia wszystkie zdrowia siły, bom roz- 
bratał się z snem, z urodą, z sumieniem, by kupić je- 
dyną mądrość tej ziemi — kilka kropel jadu w czarce 
doświadczenia! I od goryczy tego piołunu wzrok mój 
dostał sił tyle, że spokojnie zdoła, świecąc próchnem, 
rozgarniać cienie przyszłości! Wierz mi! przeznaczenie 
na czas długi krzyż wyniosło, by panował światu. 

Widziałem, jak on naprzemian kruszył serca narodów 
żelazem, to namową i łzami — spotkałem tysiące na- 
wróconych Sławian, pędzonych jak cicha trzoda przez 
starców kilku. Stałem na pobojowisku, kędy leżały dzi- 
kich bałwochwalców trupy, a ich dzieci klęczące, po 
chrześciańsku już się modliły za dusze ojców pobitych. 
Gdziem tylko szedł lub zatrzymał się, krzyż migał prze- 
demną, na prawo, na lewo, w górze na wieżach i w dole 
na grobach. Wcześniej czy później on owładnie wami. 
Dzieckiem, kto odkłada do jutra i znów na drugie i na 
trzecie jutro to, co stać się musi. Mąż, konieczność gdy 
uzna, brata się z nią dzisiaj — wtedy jej żelazne ra- 
miona stają się ramionami męża! Wojewodo! kiedyś 
sami Niemcy przybędą, a mnie już nie będzie z niemi. 
Wtedy dola Polanów nie odwrócona, odwleczona tylko, 
ażaż tysiąc razy sroższą się nie stanie? Przecież ja 
wzrosłem u was, przecież mnie matka lechickiemi kar- 
miła piersiami! Ja waszej mowy nie wytępię, waszych 
zwyczajów nie zdeptam, bo one młodości mojej pa- 
miątką! Sąsiadów, przybyłych ze mną, zdołam odpra- 
wić do domu. Cień tylko krzyża, nie on sam, wzorem 
dębu twardego, jak w innych krainach świata, spadnie 
z mojej ręki na was. Pomyśl, synu Mścisława! Lepiej 

18* 



276 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

nam obu zyskać na zmianie, niż żeby na mogiłach 
naszych ktoś inny, ktoś cudzy zasiadł w pysze i urągał 
się z nas pomarłych w milczeniu, kiedyśmy żyć mogli 
potężnie i głośno! Czas krótki do namysłu . . . Kiedy 
ta noc upłynie, ze mnie jeszcze król być może, z ciebie 
już nic, Brzetysławie! 

BRZETYSŁAW. Czemuś, czemuś sam jeden nie wrócił, 
książę? Za kilka dni Lechia rozdwoić się miała. Har- 
dymir lada chwila chciał słać wróżbiarzy, swatów do 
siostry twojej, tusząc sobie w szale, że jemu Bogi prze- 
znaczyły rozpleść jej warkocz nietknięty. Czemuś, cze- 
muś sam jeden nie wrócił, Ziemowicie? Łukonośna 
Wanda byłaby dziewosłębów zimnym zbyła słowem. 
Stąd bunt Hardymira, bo czego raz zapragnie, tego 
dopiąć musi lub zginąć. Tymczasem ty ukryty czekasz, 
aż ich oręże się stępią, aż lud znękany zacznie sarkać 
na obojgu — krewni i służebni moi zbierają się koło 
ciebie ... Na ich czele występujesz w porę, bo zapo- 
mniany już, a zatem świeży i miły ciekawości ludzkiej . . . 
Ktoby się nam oparł? Ah! czemuś nie zaufał wierze 
mojej? Czemuś samotny nie przyszedł zakołatać nocą 
do wrót moich? Byłbyś zasiadł w cieniu zielonych kło- 
sów mojego domowego Potrympa! 

HAMDER. Czyż to, co być mogło, godne słów tylu 
wobec tego, co jest i będzie? Księżyca nie nagniesz 
do matni w jeziorze! co się stało, stało się, człowiecze! 

BRZETYSŁAW. Wiem ci ja, wiem i dlatego narzekam. 
Bo muszę, jeśli teraz zwiążę się z tobą, wyzuć się z czci 
Bogów i wstydu ludzkiego — patrz! włosy te ciemne 
muszę okryć hańbą, a jeśli kiedy siwych się doczekam, 
powiedzą Sławianie: »Nie ze starości, ale od śliny plwań 
naszych zbielały mu włosy*. I córa Lubhosta, którąm 
pojął za żonę, płakać będzie po wszystkie dni swoje; 
aż nici kądzieli od łez zgniją jej w dłoniach ifdzieciom 
dzieci moich, kiedy zapytają się: »Kto był dziad nasz? 
przecz nigdy jego imienia nie słyszym*? odpowiedzą 
ludzie: »Na imię było mu: Zdrajca!* O, biada, biada 
mi, książę! 

HAMDER. Mylisz się — bo jeśli przegramy, zginiem 
oba razem gdzie na polu bitwy. Wtedy wszystko ci 



WANDA 277 

jedno, jakie gwary żyjących zostawisz po sobie. Lecz 
jeśli zwycięźym . . . Czy ty rozumiesz, co zawiera w swoich 
przepaściach to słowo: Zwycięstwo? Patrz na te łany 
milczące i ciemne — na wzór nich leżą zwyciężeni pod 
nogami bohatyra. Teraz spojrzyj w górę na gwiazd 
tych krocie! Kiedy miną zapasy walki, on tyle dobro- 
dziejstw rozda tym, co mu wierni byli — i tym, którzy 
mu się poddadzą, przebaczy i lud, który mu się po- 
wierzy, wyniesie ponad wszystkie inne, aż imię jego, 
zrazu niecierpiane, wreście w chwałośpiewach przebrzmi 
do przyszłości . . . 

Druhu! ty możesz takim zostać, a wahasz się. Nie 
zmuszam ciebie . . . Los nie pro^i się u nikogo, jedno 
ludzie proszą się u Losu. To jedno wiem, że mi dwu- 
nastu wojewodów nie potrzeba wcale. Jako król jeden, 
tak i jeden na tych niwach będzie wojewoda: namiest- 
nik mój, szafarz życia i śmierci. I to drugie jeszcze 
wiem, iż z Niemcami wiecznego nie szukałem miru 
i że kiedyś ich ziemię, jeśli tchu mi stanie, polskich 
rumaków stratuję, nawiedzę kopyty. 

Teraz wolno ci odejść i raz ostatni pożegnać Zie- 
mowita! 

BRZETYSŁAW. Przeklęty niechaj będzie wabny twój 
głos, królu! przeklęta godzina, o której tu stanąłem! 
Jak otchłań, w dół i wszerz roztwierasz się przedemną 
i porywasz mnie! Tak Czarnobogi, w nocy po źalni- 
kach plącząc się kołem, odbierają rozum młodzieńcom, 
a kiedy zorza wschodzi, zostawują ich nędznych i śle- 
pych na wieki ! Ciesz się — dziękuj Bogom, ty, co zgnę- 
bić chcesz Polan, żeś znalazł jednego Polana — ty, coś 
brata zabił, żeś znalazł jednego człowieka, który dłoń 
swoją z twoją wiąże, kusicielu! Oto ręka Brzetysława, 
jedno przysięgnij na to, coś wyrzekł! 

HAMDER. Że kiedyś Niemcom damy się we znaki? 

BRZETYSŁAW. I że w Polszczę całej będzie tylko jeden 
wojewoda! 

HAMDER. Przez co mam przysiądz? zbiegłem ziemię od 
zachodu na wschód, a żadnych imion świętych ni ko- 
chanych niema dla mnie na niej! — Oddaj mi mój 
pierścień z głową potrójną Peruna! 



278 ZYGMUNT KRASII^SKI 

BRZETYSŁAW. Masz go. 

HAMDER. I krzyż ten mi podaj ! —^ przecz się lękasz ? — 
to drewno i toczne kamienie — nic więcej! 

BRZETYSŁAW. Masz! 

HAMDER. Przez starego Okkopirna i przez nowego 
Chrystusa przysięgam dotrzymać ci obietnicy mojej! 
Teraz leżcie pospołu! (Rzuca krzyż i pierścień) 

BRZETYSŁAW. O czem się zamyślasz ? co tak patrzysz 
ponuro? wychodźmy stąd! 

HAMDER. Cha, cha, cha! Oni leżą obok siebie w zgo- 
dzie i milczeniu, a za trzy dni o nich bić się będziem. 
Chodź, wojewodo, przechowam cię w namiocie do 
jutrzejszej nocy; będziemy mieli czas rozmówić się 
wolno, cierpliwie, ostatecznie! Tędy droga, tędy, wo- 
jewodo! 



DRUGA CZĘŚĆ. 

Szczyt wzgórza, skąd widać podhalańską okolicą o wscho- 
dzie słońca. Żelisław na ogromnym głazie siedzi — 
ti stóp jego leży Ludgard — z drugiej strony, nieco 
opodal, stoi Hardymir — w blizkiej dąbrowie widać 
orszak kapłanów, schylających się pod drzewami i za- 
trudnionych objatą. Zbrojni górale, 

ŻELISŁAW. Wzywajcie Jessena pieniem świątecznym, 
wróźbiarze i czarnoksiężnicy! — a wy, ludzie plemienia 
mojego, Chrobaty o niezłomnych toporach, stuletniemu 
starcowi, który widzieć was nie może, odezwijcie się 
krzykiem! On waszych ojców i dziadów niegdyś pro- 
wadził dc boju! 

CHÓR GÓRALI. Haleśmy opuścili — z drap stromych 
na twój rozkaz spłynęliśmy, jak potoki wiosny, i teraz 
czekamy błogosławieństwa twego, by odejść na boje, 
zstąpić na krakowską równinę. 

ŻELISł^AW. Dzięki wam, dzieci! Dopóki niebo błę- 
kitniało nademną, dopótym sam stąpał na czele po- 
kolenia mojego — dziś nieskończona ciemność północ 
i południe, wschód i zachód mi zaległa. Dziś ja się 
powlokę za wami, oparty na ręku syna, Ludgarda, 
a przodem iść będzie syn mój, Hardymir! Bądźcie mu 
posłuszni i za Wandę panią i za Polanów braci bijcie 
Niemców do tchu ostatniego! 

CHÓR GÓRALI. Niech żyje Hardymir, niech przepadną 
Niemcy! 

ŻELISŁAW. Dzięki wam, dzieci! Na tym samym wzgó- 
rzu, na tym samym głazie wszyscy ojcowie moi skła- 



28o ZYGMUNT KRASIl^SKl 

dali Bogom ofiary i sądzili sprawy ludu — a kiedy 
wojna zawrzała na równinach, oni stąd waszym nad- 
dziadom obiecywali zwycięstwo i kazali bez trwogi 
umierać. Na tym samym wzgórzu, na tym samym 
głazie i ja was błogosławić będę. ( Wstaje) Słyszę, słyszę, 
dzieci moje, żeście zniżyli głowy, żeście przypadli do 
ziemi . . . Niech siła piorunu, co tam drzemie w górze, 
spłynie mi do rąk, a z nich zleje się w piersi wasze! 
Hardymirze, synu, przystąp, niech moje dłonie, jak 
dwa gromy, spoczną na głowie twojej! 

LUDGARD. Hardymirze! 

ŻELISŁAW. Hardymirze! Gdzież twój brat, Ludgardzie? 

LUDGARD. Zadumany patrzy na dąbrowę, na kapła- 
nów, a mówią, że nic nie widzi i że nic nie słyszy, 
prócz myśli swych. Dzisiaj em z nim w jednej spał 
szopie, on w nocy jak się porwie i stękać zacznie 
i chodzić . . . Ojcze, ojcze! jemu się chce tego, na czem 
ja się rozbiłem. I chodził posępniej szy od nocy, a gdym 
się spytał: » Czego jęczysz, młodszy mój ?« on skoczył 
zgrzytając i uciekł — Halele, Lele! Hardymirze, czy 
słyszysz? Hardymirze, chodź do ojca twego! 

HARDYMIR. Ojcze, wszak ród nasz od bogów pochodzi ? 

ŻELISłAW. Czemu się pytasz? Ażalim cię nie uczył 
od kolebki, że krew niebieska w twoich żyłach płynie? 

HARDYMIR. A zatem czoło moje godne Lechickiej 
korony? 

ŻELISŁAW. Skąd w takiej chwili przyszło ci na myśl 
budzić we mnie dawne wspomnienia i starą pokusę ? 
^Marzyć nie przystało, kiedy działać trzeba. Obcy na- 
jezdnik grozi Lechii, a góry te mnie przyrzekły, że 
się schylać będą, ile razy krakowska równina krzyknie 
im: >Na pomoc!* Jej głos słyszałeś zawczoraj — z do- 
borem więc synów skał śpieszaj do Wandy, pani 
twojej ! 

HARDYMIR. Zaprawdę, ona panią Hardymira, bo gdzie- 
kolwiek spojrzę, postać jej widzę, a kiedy oczy zamknę, 
ona mi się przyśnić musi. Tysiąc córek Krakusa cha- 
dza przedemną i za mną, na prawo i w lewo. Wiatr 
zaszumi po borze, a ja wołam: > Wando, co każesz ?« 
gdzieś potop z daleka huczy, a ja biegnę krzycząc: 



WANDA 281 

»Tu jestem, tu, o Wando !« W ryku wilków, w krzyku 
orłów jeszcze głos jej słyszę. I wszędzie jej pełno i ni- 
gdzie jej niema. Dopókim mógł, znosiłem męczarnię, 
teraz nie służę już dalej ! Dziś niechaj się losy Hardy- 
mira rozstrzygną! 

LUDGARD. Halele, Lele! 

HARDYMIR. Precz mi z tym krzykiem pogrzebów! 

LUDGARD. Twój dziś się zaczyna, jako mój począł się 
już oddawna, o podobnej godzinie! 
Halele, Lele! 

HARDYMIR. Ojcze, błagam ciebie, poszlij kapłanów do 
Krakowa z świętym śnieźnobursztynowym naszego rodu 
puharem, niech go podadzą królowej Polanów, niech 
ją proszą, by nietknięte na jego brzegach odwilżyła 
usta! Ojcze, patrz, jeszcze trzy dni spokojnych nam po- 
zostało przed miru upłynieniem, teraz dopiero co weszło 
słońce, a nim ono zajdzie, dziewosłęby tu z powrotem 
być mogą! Ojcze, proszę cię, poszlij ich! 

ŻELISŁAW. A jeśli nie zechce królowa dotknąć się pu- 
haru Chrobatów, jeśli wzgardzi młodszym, jako star- 
szym wzgardziła już bratem, co ty poczniesz wtedy? 

HARDYMIR. Nie, nie, przez Boga piorunu, tego nie bę- 
dzie! Hem razy na łowach cisnął pod jej stopy oba- 
lonego niedźwiedzia, lub przebił włócznią tura, odrzu- 
cając na chwilę zasłonę z nad czoła, chwaliła mnie wobec 
radnych panów i zdarte z dzikich zwierząt skóry nieść 
kazała do jaskini smoka. Tam one leżą miękkie przy 
Leszka mogile. Jeszcze zawczoraj, gdy przed straszną 
twarzą bratobójcy schodziła z świętego kopca, rzekła 
do mnie: > Podaj mi lejce, wojewódzki synu!« i znikła 
wśród sosien, z wozu żegnając mnie ręką. Kto drugi 
w Lechii całej pochwalić się może, że go kiedy Wanda 
białą witała lub żegnała dłonią? 

ŻELISŁAW. Marne twoje słowa! 

HARDYMIR. Niedość na tem, ojcze! Zważ, że teraz 
właśnie pora uderzyć w jej dziewicze serce i zmiękczyć 
je na wieki. Kto jej będzie śmiał radzić w takim nie- 
bezpieczeństwie, by prośby mojej nie wysłuchała? Któż 
jej sierdzi stszych mężów przywiedzie odemnie? Czy 
Mestwin z nad bagien gnieźnieńskich? Czy Brzetysław, 



282 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

dawny Ziemowita służebnik, z nad piasków, porosłych 
sosnami? Ona wie dobrze, kto ja i chłopy moje! Nim 
innych wojewodów nadciągną poddani, posiłki, Niemcy 
Kreików zdobyć mogą. Dopóty Kraków stoi, dopóki 
góry z nim. Rytygier i Ziemowit wyglądają na bohaty- 
rów. Ta wojna spadła nagle, jak obryw skały, i Wanda 
nad przepaścią stoi! Ojcze, szlij swatów do niej! Za- 
wczoraj możeby ich była wywołała z kraju, lecz dziś 
ich przyjmie ła skawie, a jutro, jutro Hardymir twój 
będzie również królem! 

LUDGARD. Halele, Lele! 

ŻELISŁAW. Teraz dopiero coś nakształt prawdy wy- 
rzekłeś. Jednak w córze Krakusa nie spodziewaj się 
nigdy strachu, ni zwątpienia! Duch ojca zawrócił z mo- 
giły i wstąpił w jej ciało. Jeszcze widzę pole, na któ- 
rem mnie wielki król Polanów pokonał u bram Kra- 
kowa, kiedym chciał panem całej Lechii zostać, jako 
godziło się mnie, potomkowi nieśmiertelnych bogów. 
Może ci się dzisiaj szczęśliwie powiedzie. Lecz raz jeszcze 
pytam się ciebie: co poczniesz, jeśli odrzuci miłość 
twoją łukonośna Wanda? 

HARDYMIR. Co pocznę, ojcze i panie mój? Ja? Pytasz 
mi się? Jeśli ona... Ojcze, ja nie wiem! Ojcze! 

ŻELISŁAW. Ale ja wiem. Natychmiast ruszysz do kró- 
lowej na czele ludzi naszych i, jeśli tak losy opatrzą, 
zginiesz za nią wraz z niemi wszystkiemi, bo jej ojcu 
ja, ojciec twój, przysiągłem na wieczny hołd i stateczną 
wierność. Teraz podaj mi rękę i zaprowadź do świę- 
tego gaju! Tam zbiorę kapłanów i wyprawię ich do 
krakowskiego grodu. (Odchodzi). 

LUDGARD. Hej ! Bracia górale, czego klęczycie? wstańcie! 
nie widzicież, że wódz wasz o zapoinach, nie o bitwie 
duma? Zejdźcie na łąkę, połóżcie się przy ruczaju! Dobra 
woda, chłodny wietrzyk, owsiane placki macie, jedzcie, 
pijcie od południa do wieczora, chyba w nocy zacznie 
się pochód wasz! Halele, Lele! Słuchaj, młodszy mój, 
tymczasem ja także się wybiorę i pójdę dziewosłębić 
ci do jaskini smoka. Patrz! z ruty już wianeczek plotę, 
rosą kwiatów namaszczę włosy, zwabię dwa krogulce 
z wyżyn powietrza i na barkach mi siądą. Halele, Lele! 



WANDA 283 

Gwiazd osiem uszczknę na niebie i zaniosę Wandzie 
i powiem: »Bierz, Hardymir ci je przysyła!* gwiazd 
osiem — czy słyszysz ? Wtedy ona będzie twoją — raz, 
dwa, trzy, cztery . . . cha, cha, cha! nie prowadź ojca 
tak szparko! — pięć, sześć, siedem — a gdzie ósma? — 
Nie zdążę za wami — ósmej potrzeba. Dostać jeszcze 
jednej z błękitów? Halele, Lele! Halele! Wtedy będziesz 
królem moim, będziesz mężem Wandy! Wszak i ojciec 
mnie błogosławił, wszak i za mnie słał druhów do Kra- 
kowa. Alboż ja Wandy mężem? A kochałem ją, ko- 
chałem. Boże piorunu, zniszcz te góry! Przekleństwo 
wam, wam, wam, wszystkim wam i jeszcze wam, a wam! 
[Znika w dąbrowie). 



Jaskinia smoka. Leszka mogiła i żyrowiec, palący 
sią na niej; z obu stron przed mogiłą kamienne katedry 
dla wojewodów y pośrodku ich siedzenie Wandy — po 
ścianach jaskini rozwieszone skóry j łuki, strzały^ mie- 
cze — kilka wydrążeń na lewo i w prawo, za któremi 
widać cic(gnące się przejście, w skale wykute. Wanda, 
siedząca przed mogiłą — Starzec — Giermek, trzyma- 
jacy harfą. Straż zbrojnych. 



PLAN DALSZEGO CIĄGU CZĘŚCI DRUGIEJ. 

Druga część. 1. Hardy mir o wschodzie słońca w dą- 
browie radzi się ojca Żelisława i kapłanów — kapłani 
objatę Bogom czynią — niczego się z lotu ptaka ni 
ofiar dowiedzieć nie mogą — Hardymir szle wróżbitów, 
dziewosłębów do Wandy. 

2. Rytygier, przebrany za starca, przybywa do Jaskini 
Smoka, kędy Wanda wśród niewiast gotuje się do 
wojny. — Mogiła Leszka w głębi i przy niej granitowe 
kute stolice, wojewodów radne siedzenia. — Starzec 
mądrością i pieśniami ją zajmuje — o Rytygier a ona 
się pyta cudzoziemca. — Wtem wchodzą wojewody — 
za niemi posły Hardymira z puharem ślubnym. — 
Wanda ich wysłuchiwa — każe im się oddalić, woje- 
wodom, by zdanie swe ogłosili. — Sterdza, Barmin, 
Światopełk radzą, by wzięła Hardymira za męża, lęka- 
jąc się buntu jego w takiej chwili — Starzec, przyzwany 
do rady, jeden się sprzeciwia — Wanda ich odprawia — 
sama się zostaje. Jej niepewność — monolog — wtem 
wraca starzec — zdziera brodę, kołpak — to Rytygier. — 
Ona uderza o tarcz młotem — wpadają wojewody — 
każe im zasiąść i radzić. — Tymczasem , podczas ich 
sądu, Rytygier siada na przodzie jaskini i gra na harfie 
pierś dumną, bohatyrską Skandynawów. — Wstają wo- 
jewody — wyrok ich: by go strącić do ciemnic. — On 
dobywa miecza — Wanda mu grozi, że każe jaskinię 
płomieniem otoczyć — on się śmieje z groźby. — Wtedy 



WANDA 285 

ona nagle wspomina, że godzina miru nie upłynęła 
i puszcza go wolno — Sama idzie do świątyni Wisły 
i na dziewicę Bogini się poświęca — powrót posłów 
do Hardymira z tem doniesieniem; on rozpacza, ale się 
nie buntuje, postanawia nie opuszczać królowej i z swo- 
jemi wyrusza na walkę. 

Koniec drugiej części. 



PLAN CZĘŚCI TRZECIEJ. 

Trzecia część. Chór starców od trzech dni już na wzgó- 
rzu, skąd widać bitwę — Żelisław ślepy pośrodku objatą 
zawiaduje. — Zrazu zioła rzuca Bogom — potem, gdy się 
Polanom nieszczęścić zaczyna, bić każe kozły i czer- 
wone jałówki — podczas ofiar chór wciąż opowiada 
ślepemu bitwę; — kiedy Polanie przed Niemcami zaczy- 
nają ku wieczorowi ustępować — niewolnika, rycerza 
niemieckiego, przyprowadzonego do wzgórza, Żelisław 
Bogom piekła i wojny zabijać każe. Pod noc Wanda 
i Hardymir znikają z pola bitwy — Niemcy i Hamder 
zwyciężyli. 

— Dom Żelisława — siedzi Rytygier na jego stolicy, 
nad ogniem domowym i sądzi go. — Osądziwszy, zstę- 
puje z stolicy — Hamder na niej siada i jako król 
wyrok śmierci daje — Żelisława na śmierć prowadzą. — 
Wpada Światopełk wojewoda, prosząc za synem — 
Hamder mu przebacza i daruje — zatrzymuje go przy 
sobie. 

Koniec trzeciej części. 



PRZYPISKI AUTORA. 



% 



PRZYPISKI DO »IRYDIONA«. 

PRZYPIS KI DO WS lĘPU. 

Strona 79, wiersz 1: Jut się ma pod koniec staro- 
tytnemu światu. 

Niniejsza powieść pomyślaną jest w trzecim wieku 
po Chrystusie. — Stan państwa rzymskiego w tych latach 
był stanem konania — rozwiązywania się — dezorga- 
nizacyi. — Wszystko, co niegdyś było życiem jego, co 
sprawiało ruch jego postępowy i byt, teraz wracało 
w nicość, słowem : umierało — przetwarzało się. — Trzy 
systemata stały obok siebie: — Pogaństwo, już bez ży- 
cia, ale uzupełnione wszystkiemi religiami, przybyłemi 
ze wschodu — jakby ciało, we wszystkich częściach 
swoich pysznie ubrane, leżące na marach — Chrześciań- 
stwo, dotąd bez ciała prawie, bez kształtu, prześlado- 
wane, rosnące między ludem, wyzywające wszystkie 
wiary symboliczne przyszłości do walki, z filozoficznemi 
zaś to ucierające się, to godzące na przemian — podo- 
bne do ducha, potężnego w pracy wcielania się swego — 
i Barbarzyństwo rozmaite, dzikie, ruchome, jak morze 
wśród burzy, mające także swoje myty, ale po większej 
części niepamiętne ich na łonie Rzymu, żyjące od dnia 
do dnia w legiach rzymskich, buntujące się przeciwko 
Rzymianom w północnych prowincyach, gwałtem jednak 
zewsząd cisnące się ku Włochom, czy zbrojną ręką, czy 
jako zaciążne żołnierstwo, pełne jakiejś niespokojności, 
na wzór atomów, kiedy się zrosnąć i skupić mają, ale 
bez poczucia się, bez wiedzy żadnej, bez conscientia 
sui, ślepe, straszne, jak siły natury. — Była to materya 

z. Krasiński, Tom 1. Ig 



290 ZY(;MUNT KRASIŃSKI 

już -wrząca, już gotowa stać się kształtem, przylgnąć 
jako ciało do ducha przechadzającego się w katakom- 
bach — do Chrześcijaństwa! Milczenie, które poprze- 
dziło tę wielką burzę, w której Rzym zniknął i prze- 
tworzył się na Europę chrześciańską, były to ostatnie 
biesiady Cezarów — była to nędza nieopisana ludu 
i niewolników we wszystkich częściach państwa. — 
W rzeczy samej zbytki materyalne i nędze materyalne 
są zawsze wielkiem milczeniem ducha czy indywiduów 
czy narodów — jest to życie zwierzęce na najwyższym 
lub najniższym szczeblu swoim — a życie moralne zda 
się odpoczywać tymczasem, by powstać i zagrzmieć — 
zresztą świat starożytny był raczej światem liczb i kształ- 
tów, niż wolnych ruchów ducha — dlatego musiał, ko- 
nając konwulsyjnie, ogromnie się tarzać w materyi 
swojej — nasz zbytkuje duchownie raczej. — 

Strona 79, wiersz 5: Fatum jedno spokojne y nie- 
wzncszone, rozum nieubłagany świata. 

Fatum u Rzymian, 'AvaYX7j u Greków, według Hesioda 
syh Nocy i Chaosu, znaczyło przeznaczenie, konieczność, 
wyższą od wszystkich Bogów i Duchów, czy niebieskich 
czy piekielnych; wystawiali go pod postacią starca, 
gniotącego nogami ziemię a trzymającego w dłoniach 
urnę, w której spały losy śmiertelnych — najczęściej 
jednak w sensie idealnym pojmowany, znaczył jedność 
boską, ostatnią przyczynę, matematykę, universumy 
której nic oprzeć się nie mogło. — 

Strona 80, wiersz 13 : Motłoch i Cezar — oto Rzym cały. 

Pod Cezarami ułożyła się równość wszystkich pod- 
danych — przed Cezarem — przyjęte zostały do prawa 
obywatelstwa, tak skąpo rozdawanego przez patrycyu- 
szów, wszystkich prowincye państwa. — Większa część 
Cezarów pochodziła z prowincyi — Trajan był Hisz- 
panem, Heliogabal Syryjczykiem, Maksymin Gotem itd. 
Rzym, którego myślą było ujarzmić świat a samemu 
zostać na boku, tak, jak Bóg po stworzeniu świata, mu- 
siał koniecznością okoliczności otworzyć bramy swoje 
ludom północy i południa. — Egoizm jego nie mógł się 



PKZYPISKI DO IRYDIONA 29 1 

utrzymać zawsze w tej samej, odległej, samotnej posta- 
wie — nie rozlał on swojej indywidualności, ale ci, których 
podbił, rozdarli ją stopniami — każdy przyszedł upomnieć 
się o jej cząstkę. — Sztuki Greków, filozofia grecka, pierw- 
sze wcisnęły się do miasta — nauczyły miasto — wyo- 
sobniły w niem cząstkę duchowną sobie. — Tem samem 
zgubiły je — bo wielki egoizm materyalny dopóty silny, 
dopóki zupełnie jest materyalnym. — Ducha w nim obu- 
dzić a zgubić go, to jedno — bo naturą ducha jest dą- 
żenie zewnątrz, jest siła rozlewania się — wcześniej czy 
później od jego usiłowań pęknąć musi skupienie ma- 
teryalne — Dalej wschodnie podania, myty, obrzędy 
i czary przybyły do Rzymu, — one w gminie to samo 
sprawiły, co filozofia grecka w Senacie i patrycyuszach. — 
C3ne symbol egoistyczny wiecznego Kapitolu rozer- 
wały — później okazały się dotykalnie skutki widome 
tych przyczyn niewidomych, moralnych — Rzym stał 
się Grecy ą, Egiptem, Azyą mniejszą, a nie Grecy a, Egipt, 
Azya mniejsza stały się Rzymem. — Barbarzyńcy zasiedli 
w Senacie rzymskim — pomieszały się wszystkie wiary 
i prawa w tej colhizńo nationuniy w tym składzie de- 
zorganizującym się upadły wszystkie dawne porządki 
i podania rzymskie. — Arystokracya zupełnie wyginęła, 
to przez zawiść Cezarów, to przez wyczerpnienie sił 
żywotnych. — Cezar, konfiskując jej dobra lub biorąc 
zapisy, stał się jej dziedzicem — również zgromadził 
w sobie wszystkie prawa Kapłanów i ludu. — Co mógł 
zniszczyć na swoją korzyść, zniszczył — siły zniszczo- 
nych zebrał w sobie. — Jednej tylko rzeczy, jednej je- 
dnostki nie mógł zniszczyć — to jest ludu, któremu pa- 
nował. — Został się więc sam na sam z nim — a że 
w tej drugiej połowie państwa była siła materyalna, siła 
prostobytu, musiał jej nieraz ulegać, podchlebiać jej 
darami, igrzyskami i t. d. Lecz prócz niego i ludu nic 
już nie było w Rzymie. — 

Strona 80, wiersz 26: Czy gdzie nie spotka Ody na ^ 
Mogą lodów szooich. 

Ze względu religii rozróżnić można plemiona Ger- 
mańskie na dwa wielkie oddziały. — Germania o której 

19* 



292 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Tacyt mówi a w której górują Suevy (Hermiones) ma 
religię natury, czci żywioły, drzewa, krynice. — Bogini 
Hertha {Erdey ziemia) każdego roku na wozie przesło- 
niętym, powstaje z gajów dalekich od wysp północnego 
morza. — Rozmaite zapewne były u rozmaitych Hord 
miejscowości, obrzęda, ale ogólnie biorąc, ich wiary 
jeszcze były bardzo pomieszane, niepewne. — Na tem 
tle bladawem mocne wycisnęły się barwy przez napad 
Hord dalej ku północy mieszkających, Rzymianom nie- 
znanych. — W tych Hordach wszczął się już był ruch 
postępowy, bohatyrski, objawienie jakieś religijne. — 
Temu objawieniu na imię było Odyn. — Odyn od Islan- 
dyi, gdzie później jego religia naj dzielniej i najobficiej 
się rozwinęła, do brzegów Renu opanował umysły lu- 
dów. — Gothy, Saksony, Gepidy, Lombardy, Burgundy 
były to odyńskie pokolenia, wierzące w wcielenie się 
Odyna, w pewne, opisane obrzęda, w nieśmiertelność 
za grobem, w nadgrody w pałacu Odyna w Walhalli, 
w jakieś miasto Asgard, święte na ziemi, skąd wyszli 
ich ojcowie, a do którego wrócić mieli wcześniej czy 
później. — Z tego kształtu, nadanego ich wiarom, z tych 
myto w już opisanych wyszła ich siła popędowa. — Oni 
to poruszyli plemię Germańskie, leżące martwo w niższej 
Germanii — oni to ze Skandynawii zeszli ponad brzegi 
Bałtyku, spuścili się ku Dunaj owi i przebiegli całe Niemcy, 
ocierając się wszędzie o granice Cesarstwa. — Z ich ru- 
nięcia od północy wszczął się chaos w Germanii, który 
później cały na Włochy się zwalił. — U Gothów później 
Odyn przybrał imię Wodana. — Saksony jeszcze przez 
czas jakiś nieporuszonemi zostali na brzegach morza 
niemieckiego. — Myty odyńskie w krótkości są nastę- 
pujące: 

Przedewszystkiem był olbrzym Imer. — Tego zabił 
Odyn wraz z braćmi swemi Vile i Ve — z czaszki za- 
bitego powstały niebiosa, z jego ciała ziemia, morze 
z krwi jego. — Inny olbrzym, Nor w, był ojcem Nocy. — 
Noc porodziła dzień. — Oboje nieustannie na niebie na 
dwóch wozach kołują. — Hrim-fax (zmarzła grzywa) 
koniem Nocy — Skin-tan (grzywa światlana) koniem 
Dnia. — Most wielki wiedzie od ziemi do nieba — z trzech 



PRZYPISKI DO FRYDIONA 293 

barw złożony, a na imię mu: tęcza; — przerwie się on 
kiedyś, kiedy złe duchy po zwycięstwie nad Bogami 
przechodzić nim będą. — Świat ma skończyć pożarem. — 
W ostatniej walce świata złe duchy zwyciężą. — 

Odyn jest Bogiem nad wszystkimi innymi. — Dają mu 
imię Alfader, ojca wszystkiego, ojca bitew — zowią go 
jeszcze Hor, Janfchar i Thridi (wyższy, równy wyższemu 
i Trzeci — Trójca); on poległych bohatyrów bierze do 
swego pałacu wniebiesiech, do Walhalli — pięćset czter- 
dziestuma bramami tam wchodzą. — Na ramionach Odyn a 
siedzą dwa kruki — jeden zowie się Hugin (rozum), drugi 
Munin (pamięć) — przez nich wie, co się dzieje w prze- 
strzeniach. — Synem Odyna jest Bóg Thor, Bóg wojny, 
z młotem w ręku. — Młot stał się u tych plemion sym- 
bolem zdobycia. — Boginie, dziewice wojny, zowią się 
Walkiryjes. — Jest ich dwanaście — a najpotężniejsza 
Frigga. — Loke jest Bogiem złudzeń i złego. — Bogi 
niebios okuły w kajdany syna jego, wilka Feuris; — wtym 
Loke skandynawskim jest jakby przeczucie Mefistofe- 
lesa. — Wodzowie pochodzący od Bogów, szlachta wio- 
dąca do bitew, zwana u Gothów Amali iBalthy. — Saksoni 
dłużej pozostali spokojnymi — dopiero kiedy z jednej 
strony Franki, z drugiej przyparli ich Sławianie, ułożyli 
się w hordę wojenną, oddawna już przemagającą w skła- 
dzie Gothów, i rzucili się na Anglię — Gothy zaś. Lom- 
bardy, Burgundy zaraz poddali się wodzom; u nich to 
rozwinęło się przywiązanie żołnierskie, słowo niezłomne 
żołnierskie, początek feudalnego składu. — Oni to pierwsi 
rzucili się na dalekie błędy, goniąc za złotem i niewia- 
stą. — To wszędzie było ich bohatyrskim celem — stąd 
później wyrosła poetyczna postać Sygurda w poemacie 
Nibelungów — w niej zarazem połączone rada i wale- 
czność, to, co rozdzielonem było w mytach greckich, 
Achilles i Ulysses. — Z tego więc pierwiastkowego obja- 
wienia się formy religijnej w Skandynawii wyszedł ruch 
i życie. — Ruch gwałtowny, dzikie życie, jak źródło, z któ- 
rego wypływało — Nieopisaną jest ponurość podań Skan- 
dynawskich. — Jedyną ich moralnością jest chwała, obie- 
cana za odwagę. — W Walhalli biesiadują bohatyry i wśród 
biesiad te szkielety zbrojne wstają i walki przeszłe od- 



294 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

nawiają między sobą. — We wszystkich mytach odyń- 
skich przebija wpływ natury północnej — znać w nich 
jakby brak nadziei, jakby rozpacz wieczną, połączoną 
z dzikiem, bohatyrskiem męstwem, idącem zawsze na- 
przód, nie dbającem o to, że koniec będzie straszny i fa- 
talny. — Myśl, że świat skończy nieszczęśliwie, że na 
końcu wieków złe duchy przemogą, kołuje jak zorza pół- 
nocna, krwawa, nad tą całą mytologią — w jej blaskach 
biją się do upadłego wojownicy na ziemi i, goniąc wszę- 
dzie za niebezpieczeństwem, nie przepuszczając ni sobie, 
ni wrogom, szukają zapomnienia — żyją tak gwałtownie 
zewnętrznie, by nie myśleć wewnątrz. 

Taka myśl matka, takie przeczucie zniszczenia wszyst- 
kiego, musiało wcielać się w zniszczenie szczegółowe — 
musiało z tych ludzi utworzyć Alaryków, Genseryków, 
Attylów — Jako chrześciaństwo w swoim najgłębszym 
początku jest duchem postępowym miłości, tv/orzenia, 
spajania, tak myty barbarzyńskie, północne, były siłą 
postępową niszczenia,r ozprzęgania. — Ale kiedy chrze- 
ściaństwo postawiło się w środku tego koła zdarzeń 
i plemion, działać na nie zaczęło atrakcyjnie, i zdarze- 
nia i plemiona północne przetworzyły się na okrąg 
porządny, zamknięty. — Po dopełnieniu klęski, po uka- 
raniu Rzymu, ta materya rozerwana, ciężąca wszędzie 
śmiertelnie, ożywiła się i stała się. — Chaos powoli zaczął 
przechodzić w organizm — miłość ducha zwyciężyła 
opór materyi — Nasza powieść dzieje się jeszcze przed 
poczęciem się chaosu i tworzenia — Irydion jest tylko 
przeczuciem chaosu, a zatem i życia — bo chaos na 
to zdał się tylko, by stało się życie. — 

Strona 81, wiersz 21: Morituri te salutant, Cae- 
sar ... 

Formuła, którą przechodzący zapaśnicy przed roz- 
poczęciem igrzysk witali Cezara: — » Mający zginąć witają 
Cezara*. 

Strona 81, wiersz 24: Na J^a laty nie, na wzgórzu 
7'uin i kwiatów. 

Na wzgórzu palatyńskim stał pałac Cezarów — dziś 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 295 

ostatki pałacu Farnezów, na głębszych jeszcze gruzach 
pałacu Cezarów. — 

Strona 81, wiersz 32: Wzlatywały z katakómb . . . 

Katakomby, przestronne lochy, wydrążone pod całym 
Rzymem i częścią Kampanii rzymskiej, dochodzące nawet, 
jak twierdzą, aż do morza, pierwszych Rzymian cmę- 
tarze dla chowania ubogich i niewolników, których nie 
stać było na stos; później schronienie Chrześcian pod- 
czas prześladowania; dziś w niektórych miejscach jeszcze 
całe, dostępne, po większej części zaś zasypane, skła- 
dające się z mnóstwa nizkich i ciasnych manowców, 
czasem rozprzestrzeniających się w kwadratowe lub okrą- 
głe ciemnice — ściany zaś zasute nadgrobkami mę- 
czenników. — Dotąd kości męczenników z nich wyko- 
pują. — 

Strona 82, wiersz 37 : W Chersonezie Cymbrów . . . 

Rzymianie tak nazywali półwysep Jutlandzki — 
i wszystkie plemiona Skandynawskie nazywali ogólnem 
imieniem Cymbrów. — 

Strona 82, wiersz 37: W ziemi srebrnej potoków .. . 
Sami barbarzyńcy tak nazywali Chersonez od białości 
śniegów i potoków tam płynących. — 

Strona 82, wiersz 38 : Brat za brat z królami morza . . . 

U Anglów, Saksonów, Nord-Manów, u wszystkich 
Skandynawów wodzowie nazywali się królami morza. — 
Ich życiem były ciągłe rozboje morskie. 

Strona 88, wiersz 34: Błota meockie i^d\\is maeotis). 
Azowskie morze. 

PRZYPISKI DO PIERWSZEJ CZĘŚCI. 

Strona 93, wiersz 10 : A tymczasem w Gineceum . . . 

U Greków kobiety jeszcze nie były doszły europej- 
skiej wolności — coś jeszcze wschodniego zostało w spo- 
sobie ich życia i Greczynki wychowywały się w hare- 
mach, zwanych Gineceum, od słowa YuvatxT] niewiasta, i nie 
wychodziły stamtąd przed zamęściem. — 



296 ZYOMUNT KRASII^SKT 

Strona 93, wiersz 13: Murzyny Heliogabala. 

Tak przezwanym został syn Scemidy i Yariusza Mar- 
cella, Yarius Bassianus, od Boga Halgah-Baal czyli Mitry, 
którego Arcykapłanem był w Emezie, nim został Cesa- 
rzem rzymskim. — Dzieje Heliogabala są najmocniejszym 
dowodem, naj wyraźniejszym symbolem zgrzybiałości ów- 
czesnego świata. — W piętnastym roku życia wstąpił na 
tron, w ośmnastym zaś zginął zamordowany przez pre- 
toryanów, a w tym znikomym przeciągu czasu zużył 
wszystkie rozkosze, jakie potęga przynieść może. — 

On nigdy nie był młodym. — Imię jego: starość uoso- 
bniona. — Zdawałoby się, jakoby przeszłość działalności, 
przeszłość czynnego Rzymu zostawiła w nim próżnię, któ- 
rej niczem zapełnić nie mógł. — Dwa znamiona jego cha- 
rakteru są: Nuda i Lubieżność — to samo zupełnie, co 
starców cechuje. — Nuda albowiem jest męka, pocho- 
dząca z uczucia wiecznej próżni i z daremnej żądzy jej od- 
sunięcia — Lubieżność zaś jest pracą wyobraźni na wyna- 
lezienie czegoś, coby rozbudzić mogło martwe zmysły. — 
Namiętność jest zawsze silną, prostą, jest to synteza, jest 
to poezya ciała. — Lubieżność przeciwnie jest wymyślną, 
rozkładającą się na tysiąc szczegółów, jest raczej prozą, 
analizą. — Heliogabal nie dogadzał swoim namiętno- 
ściom, bo ich nie miał — on miał tylko żądzę ich mienia — 
on szukał w całej naturze, w całem państwie swojem, 
w całym sobie, tylko podniety, iskry, coby zapaliła ja- 
kiekolwiek ognisko w jego piersiach — na tym trudzie 
nieszczęśliwym przeszło mu życie — dlatego wszystko, 
co czynił, było kaprysem. — Taki skład niepojęty byłby 
w człowieku młodym, gdyby na nim nie ciężyła już fa- 
talna starość świata, w którym się urodził. — Heliogabal 
był starcem przez świat otaczający, a był młodym przez 
siebie — stąd wieczna sprzeczność, niemoc i żądza. — 

Ten starzec, ta jednostka spróchniała i zmagająca 
sama z sobą, to dziecię zgrzybiałe wychowało się w Sy- 
ryi, w kraju czarodziejskich mytów i pochłaniającego 
klimatu. — Babka jego Moesa była siostrą Julii, żony 
Septymiusza Severa — po śmierci tego Cesarza cała fa- 
milia jego żony, odsunięta od potęgi, poszła na wygnanie 
do ojczystego kraju, do Syryi. — Moesa miała dwie córki. 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 297 

Scemidę i Mammeę, matkę Aleksyana, sławnego później 
pod imieniem Aleksandra Severa. — Heliogabal przed 
czternastym rokiem życia jeszcze został Arcykapłanem 
w świątyni Emeskiej. — Czczono w niej wielkiego Boga 
Halgal-Baal, czyli Mitrę, Boga Chaldejskiego, w którym 
zeszły się wszystkie podania wschodnie i Egipskie. — 
Był to symbol słońca, uważanego za Boga, czystego, naj- 
wyższego. Jedynego, że tak powiem : Oderwanego. — Dla- 
tego też nie miał posągu żadnego, tylko kamień czarny, 
ostrokręgowego kształtu był jego symbolem. — W tej 
samej świątyni inne były Bogi : — Baal-Fegor, czyli słońce 
już zmateryalizowane, jako siła obudzająca wegetacyę — 
Gad-Baal, czyli słońce jeszcze bardziej ucieleśnione, ogła- 
szające wyrocznie, Phoebus-Apollo— AstarteBaalis, wielka 
Bogini, żona Halgah-Baala, czyli księżyc oświecony słoń- 
cem, natura ożywiona przez słońce — Baalis-Benoth, czyli 
Yenera, i Baalis-Derceto czyli Afrodytę grecka, obie wy- 
rażające naturę już uczłowieczoną, niewiastę. — Obcho- 
dzono w świątyni śmierć i zmartwychwstanie Adonisa, 
czyli symbol natury opuszczonej w zimie od słońca i znów 
przezeń na wiosnę ożywionej. — Cała Azya słała dary 
do tej świątyni. — Z nadludzkim przepychem odbywały 
się jej obrzęda i z zwierzęcą sprosnością zarazem. — Tam 
rozwinęły się nasamprzód myśli Heliogabala. — Tam wola 
jego wolna i siła wszelka zabitemi zostały u wstępu do 
życia przez sceny fantastyczne, dalekie od rzeczywistości 
świata, przez wpływ rozwiązłego, zachwycającego kli- 
matu. — Podług wszystkich podań był on niezrównanej 
piękności. — Biegały wieści pomiędzy ludem, że matka 
jego niegdyś była kochanką Cesarza Karakalli, że on 
synem Karakalli, którego pamięć obóstwiali żołnierze 
legionów. — Makryn, prefekt pretorium, po zamordo- 
waniu Karakalli panował podówczas Rzymowi i światu — 
ale jego rządy słabemi były. — Legia przechodząca przez 
Emezę ujrzała młodego Heliogabala. — Piękność jego i pa- 
mięć ojca wzruszyły Legionistów — do tego przydać 
należy wszystkie przebiegi i starania się Moesy, nie mo- 
gącej zapomnieć, że niegdyś siostra jej była pierwszą 
w Rzymie. — Ona to w nocy przyprowadziła Heliogabala 
i Scemidę ze świątyni do obozu Legii. — Tam syn Ka- 



29S ZYGMUNT KRASIŃSKI 

rakalli ogłoszony Cezarem. — Ulpius Julianus, posłany 
przez Makryna, zbity na głowę — w tej bitwie Helio- 
gabal pierwszy i ostatni raz w życiu pokazał się odwa- 
żnym. — Makryn sam uciekając, dowiedziawszy się o za- 
biciu syna, zeskoczył z wozu i ramię złamał — głowę 
mu ucięli, zanieśli ją Heliogabalowi. — Odtąd poczynają 
się dni jego panowania, czyli ciągłe marzenie, jakby się 
nie nudzić. — 

1, żeby się nie nudzić, Halgah-Baala sprowadził do 
Rzymu — do jego świątyni kazał zanieść wszystkich in- 
nych Bogów, bohatyrów, palladium trojańskie, Westę 
i puklerze Numy. — Z nich porobił służalców, urzędników, 
prokonsulów i nałożnice Bogowi swemu — potem szukał 
mu żony. — Palladę Ateńską dał mu zrazu, potem ją 
rozwiódł i z Kartagi Wenerę sprowadził — ta została. — 

I, żeby się nie nudzić, jeździł wozami z Sycylii, trzymał 
fletniarzy z Egium, kucharzy z Elidy, piekarzy z Aten; 
kobiercami lidyjskiemi zaścielał posadzki, kadził woniami 
z Syryi, posyłał po gołębie do Cypru, po perły do Lydyi, 
po konie do wyspy Melos, po ostrygi do przylądku Pilos, 
po ryby do Hellespontu, po raki do Minturnu, po gruszki 
do Eubei, po śliwki do Damaszku, po winograd do Rhodu, 
po pomarańcze do Persy i, po cedraty do Palmiry, po 
granady do Antyochii, po daktyle do Fenicyi, po mi- 
gdały do Naksos, po wino z Tasos, woniejące jabłkami, 
i po wino z Saprias, rozlane wonią fiałek, róż i hiacyntów. 

I, żeby się nie nudzić, zaprzęgał do wozu swego wiel- 
błądy, lwy, słonie — nosił długą szatę medyjską zamiast 
krótkiej, rzymskiej tuniki, z wielkiem zgorszeniem Rzy- 
mian nosił diadema na czole wewnątrz pałacu, bo nie 
śmiał tak występować przed ludem, nosił koturny z dro- 
gich kamieni. — Nigdy dwa razy nie wdział tej samej 
sukni, ni obuwia, ni pierścienia tego samego — pływał 
w ogromnych wannach marmurowych, w wodzie zapra- 
wionej szafranem i najdroższemi woniami — spał na ło- 
żach srebrnych, na puchu łabędzim lub kuropatwim — 
pijał z czar kryształowych, bursztynowych, onyksowych 
lub złotych. — Za każdem daniem odmieniał wieniec na 
głowie — podczas pierwszego nosił wieniec róż — pod- 
czas drugiego wieniec z fiałek, na trzecie kładł mirtowy. 



PRZYIMSKI DO IRYDIONA 299 

na czwarte narcysowy, na piąte bluszczowy, na szóste 
wieniec z papy rysu i róż splecionych — na siódme wie- 
niec z lotusów aleksandryjskich. — 

I, żeby się nie nudzić, kazał sobie podawać grzebienie, 
wyrwane żywym jeszcze kogutom — języki pawie i sło- 
wicze — móżdżki z kwiczołów i kuropatw, głowy z ba- 
żantów, kanarków i papug. — Przed stąpającym w por- 
tykach pałacu lub w ogrodach idący niewolnicy rozsy- 
pywali róże i piasek srebrny. — Raz kazał przynieść sobie 
dziesięć tysięcy pająków — inną rażą dziesięć tysięcy 
myszy — to znowu zachciało mu się dziesięciu tysięcy kun 
i kotów — po odbytych igrzyskach rozrzucał między lu- 
dem zgromadzonym żmije i bazyliszki. — Parasytom 
swoim posyłał w darze naczynia najdroższe, zalutowane, 
pełne ropuch i niedźwiadków. — Spraszał ich na biesiady 
do sal, których podniebia się roztwierały i wypuszczały 
deszcz z fiałek, róż i innych kwiatów. — Zrazu rozko- 
sznie się rozciągali pod temi spadającemi wieńcami — 
ale deszcz nie ustawał — coraz więcej przybywało kwia- 
tów, sala się przepełniała i nazajutrz wyciągano ich ciała 
przyduszone pod małgorzatkami i liliami. — Czasem 
znowu kazał wprowadzać do sali lwów i tygrysów uła- 
skawionych — i napawał się trwogą senatorów, kon- 
sulów, dworzan biesiadujących. — 

I, żeby się nie nudzić, spróbował, jak się jeździ po 
cyrku za pieniądze — został powoźnikiem i zbierał sztuki 
srebra, rzucane przez widzów — potem został płatnym 
muzykantem. — Zdaje się, że jak ojciec jego, Karakalla, 
namiętnie naśladować chciał Aleksandra, tak on sobie 
za wzór obrał był Nerona — tego Nerona, który, prze- 
bijając się w jaskini jakiejś Kampanii rzymskiej, wykrzy- 
kiwał do towarzyszów: » Patrzcie, jaki artysta umiera !« 

I, żeby się nie nudzić, zamordować kazał Pomponiusa 
Bassussa — żonę jego młodą oderwał od ciała, które oble- 
wała łzami i do swego łoża wprowadził — nazajutrz o świ- 
cie odesłał ją, już znudzony. — 

Dalej próbował, czy też Westalka święta, niepokalana, 
nie potrafi go zabawić, rozerw.ać — Nikt nigdy w całej 
starożytności na Westalkę się nie targnął — tem ten 
pomysł nowszym się mu wydał i przyjemniejszym. — Sam 



300 ZYGMUNT KRASIl^SKI 

Akwilią Severę porwał z przed ognia Westy — nazajutrz 
odesłał ją — już znudzony. — 

Wyprawił potem naumachię czyli igrzyska >vodne, 
wśród cyrku, na jeziorze z wina i wody piołunowej. — 

Siostra Scemidy, Mammea, odziedziczyła po matce 
silną wolę, bystry rozum i żądze wywyższenia się. — Jako 
Scemis wdała się była we wszystkie czary, symbola roz- 
wiązłości wschodnie, tak Mammea oddawna poszła byJa 
drogą idealizmu, filozofii neoplatońskiej i nauk chrześciań- 
skich. — Syna swego Aleksyana obznajomiła z niemi — 
Aleksyanus miał w swoim sacrarium (kaplicy) posągi 
Pytagora, Abrahama, Orfeusza, Apolloniusa z Tyany 
i Chrystusa — żył tylko owocami i nabiałem — wiersze 
sam pisał i czytał nieustannie Senekę, Yirgiliusa i Cy- 
cerona. — Mammea wmówiła w siostrzeńca, że najprzy- 
zwoiciej jemu, jako Arcykapłanowi słońca, by trudnił się 
tylko nadziemskiemi czarami, a ziemskie sprawy, nędzne 
i mierne, poruczył komuś. — Heliogabal zrazu uwierzył, 
uznał tę radę za godną siebie i przybrał do spraw 
ziemskich Aleksyana, którego zaraz mianował Alexan- 
drem, Severem, Cezarem i Konsulem. — Wtedy zaczęła 
się z początku ukryta, potem otwarta walka w pałacu. — 
Heliogabal chciał Aleksandra na swój obraz przetwo- 
rzyć — a że Aleksander mu się nie dawał, rozwściekał 
się na jego matkę i nauczycieli. — Retora Sylwina skazał 
na śmierć — Ulpiana, sławnego prawnika, wygnał — 
Mammeę otoczył szpiegami — wreszcie siostrzeńca kilka 
razy otruć usiłował — ale nie udało mu się, bo czynne 
oko matki go strzegło. — Wtedy kazał Senatorom, by tytuł 
Cezara odebrali Aleksandrowi, a Pretoryanom, by jego 
posągi zrzucili. — Senatorowie zbledli, nie śmieli usłu- 
chać — Pretoryanie, podjudzeni i przekupieni przez Mam- 
meę, rokosz podnieśli. — Heliogabal, ten sam, który przed 
trzema latami na czele Legii Emeskiej wyzwał był po- 
tęgę Makryna i dzielnie sobie poczynał na polu bitwy, 
bez zbroi, bez hełmu, prawie nagi, z jednym tylko mie- 
czem w ręku — teraz uniżony, struchlały, udał się do 
obozu za miastem i obiecał szanować i poważać brata 
Aleksandra. — Wróciwszy zaczął rozmyślać, jakby się 
jego pozbyć najrychlej. — Po niejakim czasie dla wy- 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 3OI 

wiedzenia się ducha pretoryanów kazał rozsiać fałszywą 
wieść o śmierci Aleksandra. — Znowu bunt się wszczął 
w obozie — znowu cesarz musiał brata żywego i całego 
pokazać żołnierzom, by ich uspokoić — ale kiedy stojąc 
na wozie przemawiał do nich, oparty na Aleksandrze, 
usłyszał zewsząd wznoszące się groźby — zdjęty gniewem 
każe chwytać winnych zbrodni zelżonego majestatu — 
zamieszanie się powiększa — z jednej strony Mammea 
zagrzewa żołnierzy — z drugiej Scemis obiecuje im na- 
grody — ale Heliogabal, ogarnięty strachem i przeczu- 
ciem śmierci, ucieka — w tej jednej chwili w życiu się 
nie nudził. — Stronników jego wyrzynają pretoryanie — 
Aleksander ogłoszony imperatorem. — 

Wieszczbiarze Syryjscy oddawna byli zgadli, że ich 
Arcykapłan nie zwyczajną śmiercią zakończy życie — 
przepowiadali mu więc zawsze, że sam się zabije. — Do 
tego on był sobie różne przygotował narzędzia: — czary 
zatrute, klingi zatrute, podwórzec brukowany u stóp 
wieży marmurowej drogiemi kamieniami. — On chciał 
sobie śmierć przyprawić, jako przyprawiał biesiady, roz- 
pusty, igrzyska — ale w chwili śmierci, w tej jedynej 
chwili mocnego czucia, nie nudy, zapomniał o wymarzo- 
nych, przygotowanych lubieżnościach zgonu. — Z matką 
po prostu, bez dalszej analizy, skrył się w najodleglej- 
szych tajnikach pałacu — w miejscach najnieprzystoj- 
niejszych Cezarowi rzymskiemu, o których nawet Neron 
nie był nigdy pomyślał w ostatecznem niebezpieczeń- 
stwie. — Tam pretoryanie go wykryli i zabili — głowę 
mu ucięli, ciało jego i matki, wleczone po ulicach miasta, 
w końcu wepchnięto do kloaki, ale, że otwór był ciasny, 
wyciągnięto nazad i do Tybru rzucono. — Ostatnie prze- 
zwisko Heliogabala było: Tiberinus. — 

W nim uczłowieczyły się myty wschodnie, symbola 
pozostałe same w całej sprosności kształtów swoich, 
symbola głębokich, prawdziwych myśli, tylko że nie pa- 
miętanych, zatraconych — i uczłowieczyły się, by tem 
pewniej, jaśniej zniknąć z powierzchni ziemi. — Symbol 
wschodni mógł być tylko takowym. — Myśl najczystsza 
nie mogła na wschodzie przybrać formy czystej, bo, jak 
tylko wcielała się, wpadała pod prawa Natury tamtejszej. 



302 ZYCMUNT KKASIŃSKI 

Natury, pochłaniającej wolność ludzką — nęcącej do roz- 
koszy, porywającej do zapomnienia, zaprzeczającej ducha 
przez własną piękność i siłę swoją. — Zwykle historycy 
z pogardą mijają krótkie dni Heliogabala. — Jakoindy- 
widuum on jest jej godny, ale nie jako faktum histo- 
ryczne. — Od niego albowiem zwycięstwo Chrystusa 
codzień staje się pewniej szem — przez niego pogaństwo 
zeszło na najniższy szczebel — przez niego ukazało się 
oczywiście, że ono spróchniało, że owocu już żadnego 
nie wyda — bo w całej potędze, w całej rozległości swo- 
jej się w nim objawiło — nadaremnie. — Heliogabal 
we wszystkiem, co czynił i w^yobrażał, jest starością 
i śmiercią — jest brakiem ducha — jest materyą w gni- 
ciu. — Opowiadają, że był nad miarę urodziwym — było 
to materyj a Lighłning before Deoth^']2L^ Szekspir mówi. — 

Strona 94, wiersz 5: Że Senat przezival cią już boską... 

Po łacinie Diva. — Zwyczajnie wyrokiem Senatu Im- 
peratorowie i żony ich stawali się Bogami — stawiano 
im posągi — świątynie. — Dlatego tylu Chrześcian gi- 
nęło, że nie chcieli rzucać kadzidła na ołtarz, palący się 
przed obrazami Cezarów. — Antinous, ulubieniec Adryana, 
po śmierci zapisany został w regestr Bogów za Sena- 
tuskonsultem — i za wolą Adryana. — 

Strona 99, wiersz 34: Jam Ait^gusty Antoniny Aic- 
relitisz . . . 

Imiona wielkich Cezarów, policzonych po zgonie 
między Bogi, stawiały się tytułami dla ich następców 
lub Książąt z rodu cesarskiego. — I tak Cesarze mia- 
nowali na Augustów, na Cezarów. — Tak Heliogabal, 
przybrawszy jako honoryficzne tytuły imiona najlepszych 
Cesarzów, zwał się Antoninem, Aureliuszem i t. d. 

Strona tOt, wiersz 16: Evoe Bacche! 
Wykrzyknik, używany przy tańcach świąt Bacchu- 
sowych — oznaczający wesołość i komiczność. — 

Strona 101, wierz 36: Me hercule! 
» Przez Herkulesa* — wykrzyknik, używany od Rzy- 
mian. 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 303 

Strona 103, wiersz 8: Peristyl — 

Peristyl był to salon starożytnych. — Domy ich po 
większej części składały się z ciągu komnat, idących 
jedna za drugiemi tak, że stanąwszy w vestibtilum t. j. 
u wejścia, najczęściej ciasnego, można było od razu 
przejrzeć aż do viridarium czyli ogrodu, zwykle koń- 
czącego dom z drugiej strony. — Zaraz po vestibulum 
następowało atrium^ czyli sień, w której niewolnicy 
siedzieli i goście podrzędni przyjmowani byli. — To 
atrium^ pośrodku którego było impluvium^ czyli, 
sadzaweczka okrągła lub kwadratowa na zbieranie się 
wody deszczowej, otoczone było małemi izdebkami sy- 
pialnemi — przez otwór nad impluvium wchodziło 
światło dzienne. — Dalej było tablinum^ czyli podłużna 
sala, wystrojona w kosztowności domu — za nią dopiero 
peristyl y kwadratowa przestrzeń, otoczona zwykle ko- 
lumnami, zwykle bez dachu, przeznaczona przechadzce 
i rozmowom — potem następował łriclinium, czyli po- 
kój jadalny, połączony z viridarium lub często w samym 
viridarium, gdzie stały posągi, kwiaty, krzewy. — Ten 
cały ciąg komnat był na oko jako jeden korrydorz 
długi, urozmaicony tylko występuj ącemi, to rozstęp ują- 
cemi się ściany, posągami, freskami, ołtarzami Bogów 
domowych w vestióulum^ Bogów innych w peristyhi 
i w viridarium. — Izdebki, w których mieszkali nie- 
wolnicy, w których spali panowie, kuchnia, spiżarnia, 
i t. d. były tylko przydatkowemi ciupkami do tego 
korrydorza głównego, z obu stron ciągnącemi się przy 
nim — Rozumie się, że w Rzymie i że w pałacu Ceza- 
rów wszystkie części domu nabyły większych propor- 
cyi — ale w ruinach Pompei ten tylko korrydorz główny, 
przeznaczony na publiczność domowego życia t. j. na 
przyjmowanie gości, na biesiady i t. d., jest obszernym 
i pięknym — reszta złożona z pokojów ciasnych, nizkich, 
słowem z ciupek. — 

Strona 107, wiersz 25: Wielkiego Septyma. 
SeptymiusSeverus, którego żona Julia, siostra Moesy, 
matki Mammei i Scemidy. — Po Septymiuszu nastąpił 



304 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

syn jego Karakalla, po nim Makryn, prefekt straży pre- 
toryańskiej a dopiero potem Heliogabal. — 

Strona 108, wiersz 3: Do cyrku Flazńana — 
Dzisiejsze Koliseum, wystawione przez Flaviusa Ves- 
pasiana. 

Strona 1 10, wiersz 1 : Czyt boska Soji-a . . . 
Sofi-a, oocpeia, mądrość po grecku, stąd ©iXoao9eia miłość 
mądrości. 

Sttona 110, wiersz 27: J^zez Bogi many Antonina.,. 
Bogi Many czyli cienie, duch czyjś po śmierci. — 
Na grobach nie pisali starożytni: poświęcone temu lub 
owemu, ale: Bogom manom tego lub owego, n. p.: 
Diis Manibus 
Pueri Septemtri 
onis. annor. KIL qtń 
Antipoli in Theatro 
Biduo saltavit et 
placuit — 
Napis znaleziony w Antibes — w nim cała nieużytość 
świata starożytnego rzymskiego się odbiła — dlategośmy 
go tutaj raczej od każdego innego przywiedli. — 

Strona 111, wiersz 28: Sztuką Danaów — 
Timeo Danaos et dona ferentes. — Virg. 

Strona 112, wiersz 17: Lncius Mummius nic nam 
nie zostawił'. . . 

Lucius Mummius zabił Grecyę zburzeniem Koryntu. 

Strona 113, wiersz 2: Dulces moriens reminiscitur 
Argos. 

Cytacya z Eneidy: »Niech słodkie umierając wspo- 
mina Argos.* 

Strona 113, wiersz 35: W Termach Karakalli. 
Ryły to kąpiele, wystawione przez Karakallę. Gmach, 
którego gruzy dzisiaj jeszcze są gmachem. U starożytnych 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 305 

kąpiel nie była rzeczą tak krótką i mało znaczącą, jak 
u nas. Najsłodsze godziny życia przepędzali w Termach. 
Były to budynki pełne portyków, ogrodów, bibliotek, 
przyozdobione arcydziełami sztuk pięknych. Tam wy- 
szedłszy z wann marmurowych, namaściwszy sięnajdroż- 
szemi kadzidłami, przechadzali się lub słuchali Filozo- 
fów, lub grali w różne gry, ćwiczyli się w gimnastyce. — 
Czasem w Termach bywały Teatr a i Cyrki. 

Strona 114, wiersz 5: Chyba go Tyresias w piekle 
zrozumie. 

Tyresias, sławny wieszczbiarz, syn nimfy Charycloe — 
oślepiony przez Junonę, darem proroctwa obdarzony 
przez Jowisza. Do niego, do piekieł, zstępowali Bohaty- 
rowie, ciekawi przyszłości i objawień o tajemnicach życia. 

Strona 114, wiersz 24: Prawdziwego Krotoniatę. 
Mieszkańcy Krotony słynęli z siły i zręczności w za- 
pasach. 

Strona 115, wiersz 10: yacta est alea. 
»Kość rzucona!* — słowa Juliusza Cezara, przesa- 
dzającego Rubikon. 

Strona 115, wiersz 21: Vae capiti ejusf 

» Biada głowie jego!« — zwykłe przeklęstwo u Rzymian. 

Strona 117, wiersz 18: Prohf Jupiter f 

»Ach! Jowiszu* — zwykły wykrzyknik u Rzymian. 

Strona 117, wiersz 29: Rąk potrząsających Tyrsami... 

Tyrsy, święte laski, oplecione bluszczem, zakończone 
gronem winnem, niesione w igrzyskach i świętach Bac- 
chusa. Ukazanie się tego widma Aleksandra Wielkiego 
znane jest w historyi. 

Strona 117, wiersz 38: Podaj mi Falernu. 
Falernum, sławne wino u Rzymian. 

Strona 117, wiersz 40: Dii^ avertite omen! 
Poświęcony sposób mówienia u starożytnych dla od- 
wrócenia złej wróżby. 

z. Krasińslci, Tom 1. 20 



306 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Strona 118, wiersz 1: Aldoż wys&ło ci z pamiąci^ te 
syn wielkiego Septyniiusza (Karakalla) i t. d. 

Ta cała mowa Irydiona zasadza się na szalonej mi- 
łości, którą powziął był Karakalla ku pamięci Aleksan- 
dra W. Karakalla był to człowiek bardzo mierny, o że- 
laznych kaprysach, nie woli, niezmiernie chełpliwy, pełny 
drobnej miłości własnej, cierpiący niejako pomieszanie 
mózgu, zresztą odważny żołnierz. Koniecznie mu się wy- 
dało, że jest bohatyrem i że do ogromnych celów stwo- 
rzyło go Fatum. Postać, która najdzielniejszym bohatyr- 
stwa blaskiem świetniała nad światem Greckim i Rzym- 
skim, postać Aleksandra W., obudziła w nim żądzę takiej 
samej chwały — we wszystkiem go naśladował. Dwo- 
rzanie twierdzili, że podobny jemu jak kropla do kropli — 
posprawiał sobie podobne zbroje, hełmy, szablę — głowę 
pochyloną na wzór jego nosił — ale że nie mógł być 
zdobywcą i Gieniuszem, pocieszał się musztrami Legio- 
nów — a że nie mógł zdobyć Tyru ni Babylonu — poje- 
chał do Aleksandry!, miasta swojego własnego, i tam 
w jednym dniu wyrżnął połowę mieszkańców, udając 
przed sobą samym, że gdzieś zwycięża i morduje, jak 
niegdyś Król Macedoński. Nareszcie tyle kłamał sobie 
samemu, że uwierzył pod koniec dni swoich, że w rzeczy 
samej metempsychosą duch Macedończyka wszedł w niego 
i zupełnie się ujednoczył z Aleksandrem Wielkim. 

Strona 119, wiersz 17: Święty zamek. 
Kapitol — arx sacra, aeterna. 

Strona 119, wiersz 25: Gieniusz miasta. 
Każde miasto, każde państwo w pogaństwie miało Gie- 
niusza swego, Ducha opiekuńczego, niby Anioła Stróża. 

Strona 120, wiersz 18: Panowie Amfiteatru. 
Tak nazywano motłoch rzymski. 

Strona 120, wiersz 37: lo triumphe! 
Wykrzyknik, używany w pieniach do Bacchusa. 

Strona 121, wiersz 16: Ich fibule. 
»Fibula« sprzączka, na którą sprzęgała się Toga lub 
Tunika na ramieniu. 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 307 

Strona 122, wiersz 9: Salve Aeternnm! 

Formuła, używana przy pogrzebach, pieśń przed za- 
niesieniem ciała na stos — tak samo, jakby kto po pol- 
sku powiedział: »Ty wprzódy nad niemi wyrzeczesz — 
Wieczny odpoczynek*. 

Strona 124, wiersz 5: Vale! 

Formuła pożegnania u Rzymian: »Bądi zdrów«. 

Strona 124, wiersz 33: Człowiek nowy. 

U Rzymian homo novus zwał się plebejanin, co dostał 
się do urzędu, lub człowiek z miasta obcego, nie mają- 
cego prawa obywatelstwa, co przyszedł do Rzymu i urząd 
pozyskał. Cycero był homo novus — (un parvenu). 

Strona 126, wiersz 1: Skonał w spoliarium. 

>Spoliarium« nazywało się miejsce obok każdego Am- 
fiteatru, do którego rzucano konających Gladyatorów, 
z ran odniesionych na Arenie. 

Strona 128, wiersz 9: Alma Venus, 
»Alma« przymiotnik zwykły Cybeli i Yenery, znaczy: 
wszystkorodząca. 

PRZYPISKI DO DRUGIEJ CZĘŚCI. 

Strona 133, wiersz 13: Pod mattsoleum Cecylii Metelli. 

Zdaje się, że obok tego pomnika, wystawionego żonie 
Triumvira Krassusa, było ukryte miejsce dokatakomb. — 
Dotąd stoi obok kościół św. Sebastyana w Kampanii 
rzymskiej, od którego schodzi się w tę resztę katakomb, 
po której chodzić można. 

Strona 134, wiersz 7: Na Forum romanum. 

Tak zwał się plac przed Kapitolem, na którym stały 
mównice i kurye, czyli trybunały, w których odbywały 
się sądy, a czasem narady Senatu. — Od tego Forum 
wstępowały schody aż na szczyty kapitolińskiego wzgó- 
rza. — Tam, na lewej wyniosłości, nad skałą tarpejską, 
stał kościół Jowisza Feretryjskiego, na prawej zaś Jowi- 
sza Kapitolińskiego; — via sacra^ czyli święta droga 
tryumfujących, szła na Forum przez łuk Fabiana, 

20* 



308 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

wychodziła zaś z niego, by już iść w górę na Kapitol, 
przez łuk Septyma Sewera. — Naprzeciwko Kapi- 
tolu, z drugiej strony Forum, stała świątynia i klasztor 
Westalek, bliżej zaś stóp wzgórza Kapitolińskiego, 
świątynia Fortuny i Zgody — na samym zaś środku, 
na czystem miejscu, była mównica. — Kształt całego 
Forum był równoległoboczny. — Boki jego wszędzie 
zasute były rzędami kolumn, ciągnącemi się przed świą- 
tyniami i bazylikami. — Widok ten musiał być nade- 
wszystko uroczystym i wspaniałym. — W Architekturze 
starożytnej nie było uniesienia Ducha, odbijającego się 
w Gotyckiej, ale zato najwyższa powaga ciała wszędzie 
panowała. 

Starożytny Patrycyusz, niewzruszony, z zarzuconą 
togą, odpoczywający po ofierze złożonej Bogom, jest 
obrazem Architektury starożytnej. — W niej każda 
cząstka opisana, ograniczona, doskonale skończona — 
Idea miary i piękności, przeniesiona do okręgu zupełnie 
zawartego. — Niewzruszoność i jedność są zatem jej 
piętnami, kiedy w Gotyckiej ruch prawdziwy, rozma- 
itość i nieskończoność żyją. — Możnaby powiedzieć, że 
Architektura starożytna jest Duchem zupełnie wcielo- 
nym w rozmiary, w materyę, a Gotycka materyą pra- 
cującą, by się zidealizować, by zduchownieć. — Dlatego 
też niema kościoła Gotyckiego prawie, któregoby bu- 
dowa zupełnie skończoną była, a nie było kościoła po- 
gańskiego, któryby nie był zupełnie dokończonym w każ- 
dej części swojej. — Stąd pochodzi, że architektura pogań- 
ska przenosi o wiele chrześciańską pod względem sztuki, 
chrześciańska zaś pogańską pod względem myśli. Ducha. 

Strona 134, wiersz 26: Ae zv tych cmątarzach śpią 
goście tylko. 

Napis był na jednym z wejściów do katakomb: — 
Cuemeternun est domus, in qua hospites dormire solent. 
Cmentarz jest domem, w którym spać zwykli goście. 

Strona 134, wiersz 32: To Lykaoński Orfeusz. 
W katakombach pełno było rzeźb i malowideł sym- 
bolicznych po ścianach i na Sarkofagach. — W począt- 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 3O9 

kach chrześciaństwa sztuka była całkiem symboliczną. 
I tak Orfeusz, pierwszy mędrzec, poeta, założyciel to- 
warzystwa u pogan, wyrażał Chrystusa — postać No- 
ego, Izaaka, Józefa Patryarchy to samo znaczyły. — 
Złoty świecznik o trzech ramionach wyrażał Chry- 
stusa — latorośl winna to samo. — Lira była symbo- 
lem krzyża — palma: zwycięstwa niebieskiego — krzyż 
z drogiemi kamieńmi, otoczony wieńcami róż, z wiszą- 
cemi na złotych łańcuszkach dwiema literami Greckiemi 
alfa i omega- znaczył Boga, koniec i początek wszyst- 
kiego. — Paw był symbolem zmartwychwstania a cza- 
sem znowu Szatana. — Oliwne drzewo było Hieroglifem 
wieczności i pokoju — cyprys i sosna: śmierci — ko- 
twica: zbawienia — ryby: ludzi — z powodu słów 
Chrystusowych do Apostołów: Faciam vos piscatores 
homimim — delfin : nadziei i umarłych, co z tego świata 
w lepsze strony się udali — Samson, z wyrwanemi 
bramami na barkach, znaczył Chrystusa na tej zasadzie: 
Tollit port as civitatis id est Inferni et removit mortis 
impermm. Tu civitas raz znaczy czyn Samsona realny, 
drugi raz oznacza świat starożytny cały, który był tylko 
składem civitatum miast (citće) czyli Egoizmów, zam- 
kniętych w sobie, najsrożej uciskających. — W rzeczy 
samej Chrystus zadał śmierć składowi temu, porząd- 
kowi całego świata starożytnego, powołując ludzi do 
braterstwa i wolności. — To dowodzi, że i Chrze- 
ścianie pierwszych wieków już czuli swoje powoła- 
nie polityczne. — Dalej jeleń znaczy Apostołów, ko- 
gut, czujność pasterską — a krzyż zawsze składał się 
z czterech gatunków drzewa — z cyprysu, cedru, palmy 
i oliwy. 

Strona 135, wiersz 14: Przynoszą mu Prochristttm. 

»Prochristum« była to flaszeczka, zawierająca trochę 
krwi męczennika, złożona na Jego piersiach w trumnie, 
z wyrzniętemi literami: p. Ch. co znaczyło za Chry- 
stusa. — Dotąd w katakombach po takowym znaku 
poznają ciała męczenników, gdyż nieraz żadnego na- 
pisu niema przy nich ani na grobie. — 



310 ZYGMUNT KKAalNSKI 

Strona 136, wiersz 38: Apage. 
Znaczy precz — używana formuła na odstraszenie 
Szatana. 

Strona 137, wiersz 12: Czyś nie słyszała od wielu 
światy chy ze już blizkie czasy. 

Od śmierci Chrystusa aż do połowy prawie średnich 
wieków trwała w chrześciaństwie posępna wiara, że 
świat blizki ciągle końca i sądu ostatniego. — Im dalej 
w lata, im dalej od Chrystusa, tem bardziej słabnęła ta 
wiara, lub odkładaną była na odleglejsze czasy — ale 
w pierwszych wiekach Chrześcianie, osobliwie mistycy, 
pustelnicy, anachorety, spodziewali się lada nie codzień 
powrotu Jezusa. — Osobliwie na wschodzie, w Egipcie, 
panowało to oczekiwanie. — Rzymski kościół od sa- 
mego początku swego był raczej praktycznym, niż 
idealnym, raczej starającym się wcielić w kształt i po- 
tęgę, niż gotującym się na rozwcielenie się zupełne 
z wszelakiego kształtu; ale i na zachodzie jednak wielu 
wierzyło w blizkie ukazanie się Chrystusa — najbardziej 
do ustalenia tej wiary przyłożyły się natchnienia św. 
Jana na wyspie Patmos, zawarte w znanej księdze »Apo- 
calypsis.* — W pierwszych i następnych wiekach mnó- 
stwo było podobnych ksiąg objawień, widzeń. — Nie- 
jeden męczennik, konając, widział otwarte niebiosa, 
przepowiadał koniec rzymskiej potęgi, a zatem świata, 
a zatem z niebios-zstąpienie Chrystusa — Bardzo po- 
mieszane były i zawikłane pod tym względem domysły, 
nadzieje, życzenia pierwszych Chrześcian. — Jedni są- 
dzili, że wróci Chrystus i że na ziemi zacznie się Jego 
panowanie — tę wiarę nazwano później wiarą w Mille- 
nium y bo później przeniesiono ostateczny termin sądu 
na rok tysiączny. — W rewolucyi Angielskiej siedem- 
nastego wieku znów znalazła się sekta polityczna i re- 
ligijna, która tę wiarę wskrzesiła. — Drudzy myśleli, 
że w rzeczy samej próba materyalna się zakończy, że 
ziemia zniknie z przestworów wraz z Rzymem — że 
umarli powstaną i że się objawi w przestrzeniach obie- 
cana przez Św. Jana nowa Hierozolima. — Nic dziwnego 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 3II 

W tern wszystkiem nie było. — Naprzód na niektórych 
słowach samego Chrystusa przed śmiercią, mogła za- 
sadzać się ta wiara. — Dalej ludzie, przyjmowani na 
łono Chrześciaństwa w pierwszych czasach, byli jeszcze 
bardzo materyalnie wszystko sobie wyobrażający, były 
to po większej części wyobraźnie rozgorzałe, cierpiące, 
rozdrażnione poniżeniem i niesprawiedliwością świata, 
pragnące, by wszystko, i ludzie i natura, przetworzonemi 
zostali. — Codzień powtarzano im formuły chrześciań- 
skie: — że świat ten materyi jest tylko złudzeniem, że 
życie ludzkie jest cieniem znikomym — że jest inny 
świat duchowny, wyższy — codzień widzieli ginących 
z nadludzką odwagą, by do tego drugiego się dostać; 
i jakże nie było im czasem pomyśleć, że ten drugi 
wkrótce znidzie, zniszczy niższy i sam jeden zostanie? — 
Oni czuli się powołanymi do obalenia świata realnego, 
prześladującego ich. — Oni jeszcze nie wiedzieli prawdy 
moralnej, że myśl zwycięża zawsze materyę, jak kropla, 
co kamień przedrąża po wiekach wielu — sądzili więc, 
nie widząc w samych sobie żadnej potęgi świeckiej, 
że im Chrystus i Anieli przyjdą w pomoc, że w dniu 
jednym runie Kapitol i zarazem rozpadnie się ziemia, 
bo wiarą także równie silną, zakorzenioną w świecie 
ówczesnym było, że Roma stoi, dopóki świat stoi. — 
Wreszcie wspólnem to jest przesądem wszystkim lu- 
dziom, że niejasno pojmują, jakoby mógł świat żyć 
dalej po skonaniu tego, w czem wzrośli, czego sami 
częścią byli. — Państwo rzymskie oczewiście wtedy 
zbliżało się do śmierci. — Co potem nastąpić miało, 
nie mogło wcisnąć się w mózgi ludzi żyjących wśród 
państwa tego, a zatem bez dalszych domysłów świat 
cały na śmierć skazywali, błędnem przeczuciem. — Zdaje 
mi się jednak, że to było tylko wiarą ludu, ale nigdy 
naczelników Chrześciaństwa. — Biskupi Romy prze- 
czuwali, że nauka Chrystusa wcieli się jeszcze na ziemi 
w jedy no władztwo materyalne. — Na tych to podaniach 
o końcu świata, o zmartwychwstaniu Świętych, o znisz- 
czeniu Romy zasadza się spisek Irydiona w katakom- 
bach. — 



312 ZYGMUNT KKAblŃSKl 

Strona 137, wiersz 29: Trawa nie porośnie^ gdzie mój 
koń przeleci. 
Słowa Attyli. 

Strona 138, wiersz 37 : Wyzwoleniec czytał mu Fedona, 
Dyalog Fedona o nieśmiertelności Duszy, dzieło Pla- 
tona, które Kato odczytał przed zabiciem się w Utyce. 

Strona 145, wiersz 24: Cenotafy po ścianach, 
»Cenotaf«, nadgrobek po grecku. 

Strona 150, wiersz 30: Przed laty Herman , . . 

Po teutońsku Herman, po rzymsku Arminius, ten 
sam, który wyrżnął Legie rzymskie pod dowództwem 
Yarrusa. Znany jest żal Augusta i słowa: Yarrusie, 
wróć mi Legiony moje! — 

PRZYPISKI DO TRZECIEJ CZĘŚCI. 

Strona 156, wiersz 6: Irydion dobywa tabliczek 
i stylem pisze na nich. 

Starożytni nosili zawsze przy sobie tabliczki, polane 
cieniuchną warstwą wosku, po której pisali ostrym me- 
talowym piórem, zwanym stylus. Ten stylus zatknięty 
mieli zwykle u przepaski tuniki — używali go czasem 
miasto puginału. Większa część spiskowych, którzy 
zabili Cezara, przyszła do senatu uzbrojona tylko w sty- 
lusy. Brutus pchnął go stylusem. 

Strona 156, wiersz 12: Byśmy go na krzyżu rozbili , . . 
Naj ohydni ej szą śmiercią u starożytnych była śmierć 
na krzyżu, to samo, co u nas na szubienicy. 

Strona 157, wiersz 1 : Aż po Hyrkańskie Syrty i pu- 
stynie Jazygów. 

Hyrkania była nad brzegiem Kaspijskiego morza, 
blizko Partyi — pustynie Jazygów między Dnieprem 
a Donem. 

Strona 157, wiersz 25: Przecie Hekatombą. 
»Hekatomba^ z Greckiego, ofiara z stu byków zło- 
żona — w przenośni każda wielka ofiara. 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 3I3 

Strona 158, wiersz 26: Zemsta jest rozkoszą Bogów ^ 
Stare greckie przysłowie. 

Strona 161, wiersz 17: Od bram Kuryi . . . 
»Kurya« kaźden budynek, w którym sąd lub senat 
się zbierał. 

Strona 167, wiersz 21: Eheuf 
Po łacinie: Niestety! 

Strona 166, wiersz 8: Hesperus. 
Gwiazda wieczorna » Wen era. « 

Strona 167, wiersz 23: Polać zdrojem nafty. 
Nafta, gatunek oleju ziemnego, palnego. 

Strona 168, wiersz 14: Zwycięstwem pod Zamą. 
Pod Zamą Scypion Afrykański zbił na głowę Han- 
nibala. 

Strona 168, wiersz 22: Całun z amiantu dla popio- 
łów Romy. 

Żeby rozeznać po spaleniu na stosie popioły ciała 
od popiołów stosu, starożytni zwykli trupy obwijać w ko- 
szule, utkane z włókien kamienia zwanego »Asbest.« — 
Takie włókna prząść się dają i zowią się Amiantem. 

Strona 169, wiersz 7: Maniptde Severa. 

Legia rzymska we trzy rzędy ułożona stawała na 
pobojowisku. Pierwszy rząd składali Hastati, drugi 
Principes, trzeci Triarii. Każdy rząd dzielił się na dwa- 
naście Manipulów. — Dwie Manipule stanowiły Centu- 
rie, której przełożony zwał się Centurion, a trzy Ma- 
nipule składały Kohortę. W Manipuli bywało najmniej 
po sześćdziesiąt, najwięcej po sto dwadzieścia żołnierzy. 

Strona 170, wiersz 24: Włosy Bereniki. 

Konstellacya, z siedmiu gwiazd złożona, tak nazwana 
od siostry i żony zarazem Ptolomeusza Evergeta, króla 
Egipskiego, która przyrzekła włosy swoje uciąć i za- 
wiesić w świątyni Marsa za powrotem męża z wyprawy 
do Azyi. Dotrzymała obietnicy — ale włosy tej samej 



314 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

noc>' zniknęły. Conon z Samos, nadworny Astronom, 
przysiągł wtedy, źe wy obserwował, jako Zefir za roz- 
kazem Wenery wniósł je do niebios — i nazwał siedm 
gwiazd świecących obok ogona Lwa > włosami Bereniki.< 

Strona 171, wiersz 18: Ludowi rzymskiemu przy- 
pomną Brennusa. 

Brennus, wódz Gallów, który zdobywszy miasto i senat 
wyrżnąwszy, kiedy okup żądany brał od Rz>Tnian, rzucił 
jeszcze do szali miecz swój z tern słowem sławnem: Vae 
victis! — biada zwyciężonym! 

Strona 171, wiersz 34: Potrójna Hekato . . . 

Dlatego potrójna, że nazywała się Księżycem w nie- 
biesiech, Dyaną na ziemi, Prozerpiną lub Hekatą w piekle. 
Epitet jej zawsze jest Dea feralis — zgubna bogini. 

Strona 171, wiersz 37: Jeżeli jesteś moim złym Gie- 
niuszem . . . 

Było wiarą ustaloną pomiędzy starożytnemi, iż każdy 
z nich ma dobrego i złego Gieniusza. Brutusowi ukazał 
się jego zły Gieniusz przed bitwą pod Filippami. 

Strona 178, wiersz 30: Dariijcie mi^ Kwiryty — 
QuiriteSy imię Rzymian od pocisku zwanego guiris. 

Strona 180, wiersz 5: Sit tibi terra levis — 
Formuła, którą umarłych żegnali Rzymianie, odcho- 
dząc od stosu lub od urn. — Zwykle nawet te słowa 
pisano na każdym nagrobku : — Ziemia niechaj ci lekką 
bądzie. — 

Strona 180, wiersz 6: Wśród tych kolumbariów — 
Pomnik dla uboższych ludzi, podobny z kształtu do 
gołębnika z framugami, w których stały urny, nazywał 
się columbarium. 

PRZYPISKI DO CZWARTEJ CZĘŚCI. 

Strona 186, wiersz 30: Stanął ti progów Attala . . . 
Znaną jest rzeczą, źe Senat Rzymski wydzieliwszy naj- 
piękniejsze prowincye, zdobyte na Antyochu Wielkim, 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 3 I 5 

Attalowi, królowi Pergamu, kiedy tenże Attal umierał 
bezpotomnie, kazał je sobie zapisać i darować. — 

Strona 186, wiersz 33: Podniósł się wśród Istmij- 
skich igrzysk . . . 

Przed wdaniem się jeszcze czynnem i zdobywczem 
do spraw greckich, poseł rzymski oświadczył publicznie 
na igrzyskach istmijskich przed zgromadzonymi mie- 
szkańcami wszystkich miast greckich, że senat i lud 
rzymski, wziąwszy na uwagę, o ile niesprawiedliwe są 
żądania króla macedońskiego i o ile piękną i pożyteczną 
jest niepodległość Grecyi, obiecują jej bronić wszelkiemi 
siłami przeciwko napadom tegoż króla. — 

Strona 187, wiersz 3: Syn Latony. 
Phoebus Apollo. — 

Strona 187, wiersz 30: Bite drogi Aedylów . . . 
Aedyle, urzędnicy przełożeni nad budowaniem pu- 
blicznych gmachów, dróg, mostów, wodociągów i t. d. 

Strona 187, wiersz 34: Od Gadesu po ultima Thule — 

Gades: Kadyx dzisiaj — Thule: Islandya; — prawie 

zawsze starożytni przydawali do niej ten przymiotnik 

lUtima^ ostatnia, bo ją uważali za najodleglejszy kraniec 

ziemi. — 

Strona 187, wiersz 36: Stoików obłąkane cienie — 
Ostatnim wyrazem szkoły greckiej Platońskiej byli 
przy kończącym się starożytnym świecie Stoicy. — Idea- 
lizm starożytny w nich się wcielił tak, jak materyalizm 
u Epikurejczyków. — Cnota Stoika była wielką, ale nie- 
wzruszoną. — Umieli umierać, ale żyć nie umieli. — Pierw- 
szą ich zasadą było słowo a-£-/ov — wstrzymuj się. — 
Wstrzymywali się więc od wszystkiego, smutnym wzro- 
kiem spoglądali na świat obumierający, ale nie szli go 
ratować. — Zawarci w sobie, korzący się tylko przed 
sądem dumy własnej, którą nazywali sumieniem, wyszli 
na samolubów moralnych, pełnych nadzwyczajnej egoi- 
styckiej godności, ale nie związanych z sobą, nie natchnio- 
nych iskrą wspólnego, towarzyskiego życia. — Ich myśli 



3l6 ZYGMUNT KKASIliSKI 

i przepisy krążyły ciągle w idealnym świecie, nigdy nie 
dały się przystosować do ziemskiego — i dlatego też 
zostały nam tylko podania o ich sławnych zgonach, nie 
zaś o ich życiu. — Marek Aureliusz, Cesarz, tchnął ich naj- 
czystszym, najpiękniejszym duchem. — Jego maksymy 
przez długi czas pocieszały niejako ten świat, codzień 
bardziej się rozrabiający w rozprzęgnieniu śmierci — 
ale i one nic nie utworzyły wielkiego, żyjącego. — Sy- 
stema stoickie moźnaby nazwać Testamentem, w którym 
konający nic nie zapisuje dziedzicom swoim, prócz kilku 
smutnych uwag nad życiem. — Pierwsi Stoicy wprowa- 
dzili na świat chorobę zwaną spleen^ odziedziczoną przez 
Anglików, której ostatecznem przesileniem jest samo- 
bójstwo. 

Strona 188, wiersz 6: Jako ojciec rodziny dziecię 
jak Patrycyusz Plebejan . . . 

Wyobrażenia prawnika rzymskiego. — 

Strona 188, wiersz 16: Jak w lasach Hercyńskich 
zbladłe klękają pod nożem ofiary . . . 

W lasach hercyńskich Herman, czyli Arminius, otoczył 
legie Yarrusa i pierwszych naczelników zabił w ofierze 
Bogom Germańskim. 

Strona 188, wiersz 17: Nie lotnym gromem Ale- 
ksandra . . . 

Nigdy nic idealnie wyniosłego nie było w dziejach 
Rzymu — ale zato nikt nigdy na ziemi nie był bardziej 
realnym, praktycznym. Praktykował Senat rzymski nie- 
słychane podstępy i podłości od samego początku aż do 
końca Rzeczypospolitej. — Nieprzyjaciół najczęściej po- 
zbywał się zdradą (Hannibal, Jugurtha, Sertoriusz, zbu- 
rzenie Kartagi, Mitrydat), przyjaciół zaś i sprzymierzeń- 
ców oszukiwał na wszystkie sposoby (Grecya, Azya mniej- 
sza, Pergam, Egipt, Gallia i t. d.). Wytrwałość w złych 
losach, wiara, że Rzym stać powinien, bo powinien, bez- 
czelność, która się niczego nie wstydziła, sprawiły wielkość 
tego miasta. — Nigdy Rzymianie nie puścili się na wy- 
prawę młodzieńczą, poetyczną, na wzór Aleksandra wiel- 
kiego — nigdy myśl cywilizacyi nie powstała w ich sercu. 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 3 I 7 

jak W sercu ucznia Arystotelesa. — Egoizm ciężko-ma- 
teryalny wiódł ich wszędzie — dlatego nie starali się 
spajać ludów razem, nie usiłowali ich narodowości po- 
łączyć w harmonię, uczynić ograniczonej całości, ale 
zagubiali, niszczyli, wytępiali. — Wyroki Senatu rzym- 
skiego są wzorem obłudy i nieskończonego świadczenia 
się Bogów, powtarzania rozmaitych przepisów cnoty, 
sprawiedliwości, pobożności. — W imieniu sprawiedli- 
wości wyzuwali z własności, kraje wolne zamieniali w pro- 
wincye, lub królestwa, którym umarli królowie, ogłaszali 
swojemi na zasadzie praw naj śmieszniej wynalezionych, 
najbewsty dniej utrzymywanych. — Zarazem przybierali 
na się wszystkie pozory szlachetności, występowali ciągle 
niby to w obronie słabych, skrzywdzonych — a potem 
i skrzywdzonych i krzywdzących ogałacali z posiadłości 
i władzy. — Układy, zawierane przy niepomyślnych oko- 
licznościach przez wodzów Rzeczypospolitej, były tylko 
igraszką, bo senat zwykle ich nie potwierdzał, tłómacząc 
się tem, że ów Pretor lub Konsul nie miał dostatecznej 
władzy i wydając jego samego za karę. — Potem ciągnął 
dalej wojnę, korzystając ze straty czasu, wyłudzonej na 
wrogach. — Rzymian potęgą były także frazesa. — Ich 
posłowie u dworów zagranicznych wciąż kłamali, wciąż 
opisywali siły swoje z największą bezczelnością i pychą. — 
Udawało się im. — Papilius Lenas najpotężniejszego mo- 
carza wschodu, Anty ocha Wielkiego, nie wypuścił z okręgu 
zakreślonego na piasku, nim odpowiedział na jego żą- 
dania — a jednak jeszcze wtedy Azya ledwo była sły- 
szała o Rzymie. — Słowem — nikt Rzymowi nie zrównał 
w praktycznym rozumie — ale nikt też tak ciągle, bez- 
przestannie światu nie kłamał — nikt tak niecnie przysiąg 
nie łamał, nikt na tyle potęgi nie wydał tak ogromnego 
zapasu złej wiary. — W świecie ducha dlatego też sła- 
bemi pozostali Rzymianie — nic nigdy nie wynaleźli, nie 
odkryli. — Literatury, sztuk, nie mieli. — Rozum ich był 
przedewszystkiem adwokacki. Ich zdobycze podobne pro- 
cesom, z wielką sztuką prowadzonym — a ich ostateczne 
zwycięstwo, ich panowanie światu stało się zepsuciem 
i śmiercią świata. — Ludzkość zgniła pod ręką Rzymu. — 
jedność, o której marzyli, była tylko skupieniem mecha- 



3l8 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

nicznych cząstek — nie organicznem ożywieniem wiel- 
kiego ciała. — Na czem się znali, to nam zostawili : — 
Kodeksa — prócz tego nic a nic — bo wszyscy ich 
pisarze są tylko odbłyskiem cywilizacyi greckiej, pro- 
stem jej naśladownictwem i to bardzo niewolniczem. — 
W świecie materyi panami byli, w świecie ducha nie- 
wolnikami — karę swoją wycierpieli w samych sobie, 
przez siebie samych. — Zginęli przez to, że nigdy pra- 
wdziwego życia politycznego ni towarzyskiego nie po- 
jęli — przez to że podbijali, nie urządzali — że wygubiali, 
nie pomnażali — że uciskali, nie uwalniali — że zbijali 
siłą, nie spajali duchem. — Kiedy przyszło umierać Rzy- 
mowi, obejrzał się naokół, czy gdzie iskry życia nie 
odkryje, którąby mógł w stare swoje żyły zaszczepić, ale 
nic nie ujrzał, prócz trupów, leżących u stóp swoich — 
i darmo wołał na nie w godzinie śmierci — one się nie 
przebudziły! 

Strona 189, wiersz 23: Euge, Etige! 
Wykrzyknik, to samo, co: »nuż a nuż« po polsku. 

Strona 190, wiersz 15: Przy Rostrach — 
Rostra: mównica. — 

Strona 190, wiersz 23: Ultimum vale. 
Ostatnie pożegnanie przy pogrzebach. — 

Strona 191, wiersz 2: Diespiter. 
Miasto: pater diei^ ojciec dnia. — 

Strona 191, wiersz 16: Ojcem ludzi i Bogów — 
Epitet zwykły Jowisza. — 

Strona 191, wiersz 19: Czyż posiał kły smoka — 
Jazon, dobywając runa złotego, zabił smoka i kły jego 

posiał — z nich natychmiast z pod ziemi zbrojni męźe 

wyskoczyli. 

Strona 191, wiersz 29: Marspiter. 
Zamiast Mars pater mówili Rzymianie. 

Strona 194, wiersz 15: Gemonii. 

Studnia, w którą rzucano trupy złoczyńców. 



PRZYPISKI DO IRYDIONA 3I9 

PRZYPISKI DO DOKOŃCZENIA. 

Strona 205, wiersz 11: Bladą twarz Cyntyi, 
Imię Dyany. 

Strona 208, wiersz 4 : Niema purpurowej odsłony . . . 

Podczas igrzysk rozciągano nad całym Amfiteatrem 
zasłonę, zwaną relariuniy dla uchronienia się od pro- 
mieni słońca. 



PRZYPISKI DO »WANDY«. 

Strona 279, wiersz 13: Drapa, po góralsku: bok góry. 

Strona 281, wiersz 6: *//alele^ Lele^ : wykrzyknik 
przy pogrzebach w Polsce pogańskiej używany. 



ODMIANY TEKSTU. 



Z. Krasiński, Tom I. 21 



UWAGA. 

Wiersze (=w) liczone s§ od góry. 

Wyrazy, przekreślone w rękopisie przez poetę, objęte s§ na- 
wiasem ola^lym ( ). 

Wszystkie odmiany podano w pisowni dzisiejszej, z wyjąt- 
kiem tych wypadków, w których pisownia pozostaje w zwitku 
z wymowa. 



NIE-BOSKA KOMEDYA. 

Skrócenia: Nie-Boska Komedyia. Paryż 1835 8<> 
str. 164. i 2 ni. = A. — Toż samo, wydanie drugie A. Je- 
łowickiego, Paryż, 1837, c?o str. 775 ^ B, — Tot samo, 
edycya trzecia. Paryż, w Księgarni polskiej 1858, S^ 
str. i^i — C. — Rękopis, zawierający cały utwór, po- 
cząwszy od połowy sceny w domu obłąkanych, (pisany 
rąką obcą, poprawiony przez poetą) = R. — Rękopis 
zakończenia (napisany rąką poety na ostatniej karcie 
wydania drugiego) = R^. Tekst według wydania C. 

* 

Tytuł w R: 

L'Umana Comedia 
przez N. K. 
Na to nalepiona żółtawa karta z napisem: 
[Titre] Nie-Boska Komedyia 
Motto: Bezimienny] Koran, ks. 2. ver. 18 R, A, B; 
Do błędów] Do (zbrodni) błędów R 
Dedykacya według A, B; w R: 
[NB Dedication] 
(na pamiątkę i nadzieję) 
poświęcone Maryi — 
Na następnej karcie rąką poety : Zaczęte w Wiedniu 
na wiosnę, skończone w Wenecyi jesieni (! ) 183(4)3 r. — 
poczem znowu: poświęcone Maryi! — 

Str. s w. 7/ igraszkę] igraszka A, B; str. ów. 22: 
splata sobie[ splata B 

Str. J : jako motto części pierwszej w A i B: 

De toutes les bouffonneries , la plus 
sćrieuse est le mariacfe. 

^ FIGARO. 



324 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. JO zu. 2^ — ji sąwB — niezvątpliwie wskutek 
pomyłki — przestawione, 

Str. 10 w. j^: czemuż] czegóż A, B 

Str. 75 w. i^: przelecieć] przelecić A, B 

Str. iS w. j6: I jak ptak] I jako ptak A, B 

Str. ic zv. 12: Czegóż ci nie dostaje] Cóż ci nie 
dostaje A, B; w. jo: w ręce obie i rzucit się w ot- 
chłań] w ręce i obie rzucił B; w. 40 : On wróci kiedyś 
i uraduje ciebie] On wróci kiedyś (do ciebie) i uraduje 
ciebie R. 

Str. 20 w ^: jako dawniej byłaś] jako dawniej by- 
łaś — (Co ci jest Maryo?) Ą 

Str. 21 motto części drugiej : 

[epigraphe] Du Gemisch von Koth und Feuer 
Faust. Goethe. R, A, B. 
Pod tetfłi słowami uapis : 

2 Acte 2 prologue 
a z boku ukośnie: Bigot. 

Str. 21 w. j: nie kradniesz łakoci] łakocie A, B; 
w. II : skronią twoje obarczone] skronią twoje (zdają 
się) obarczone R; w. ij: pukle odwijając] obwijając B; 
w. iS : a mamka twoja] a matka twoja B 

Str. 22 w. J^: szatanka i posadził] szatanka, po- 
sadził A, B 

Str. 2J u góry: przed tą sceną napisane w ręko- 
pisie: M. en scenę 

Str. 23 w. 1: Cmętarz] Cm(en)ętarz R; w. 6: nad 
strumieniami . . .] nad strumieniami, wszystkiego co 
świeci w powietrzu nad drogą mleczną, wśród chmur 
z lewej i z prawej strony słońca .... R ; w. 16 : Kiedy 
mi te słowa się nawijają] Kiedy mi się te słowa na- 
wijają B 

Str. 2^ w. 1 — 2: Ja błąkam się wszędzie, — Ja 
wszędzie się wdzieram] Błąkam się wszędzie, — Wszę- 
dzie się wdzieram R, A, B; w. ij: Byś ty, o synku 
mój] Byś o synku mój Ry A, B; w. 2^: lecz nic nie 
widzę] lecz nie widzę B 

Str. ąf, w. 4.: za murem kośćtnicy] za murem 
(cmentarza) kośćtnicy R; w. c : Mąż] Mąż ręce zakła- 
dając do modlitwy R; w. 2^ przed słowem > Spacer <^: 



ODMIANY TEKSTU 325 

M. en SC. R; w. jó: zniszczenie form starych] znisz- 
czenie (starych) form starych jR 

Str. 26 w. ^: drzewo spróchniałe] spróchniałe A', 
A; w. ij : stolarzowi nie zda się na nic] nie zda się na 
(belkę) nic R; uk i y przed słowem > lVąwóz< : M. en 
schnę R; w. 31 : Mefisto] Mefisto(fel) R; w. jy : głośno] 
Mąż Z? ^ 

Str. 2y w. ij: Szablą ojców twoich bij się o ich 
cześć i potęgę] Szablą ojców twoich o potęgę i część 
ojców twoich się bij R; w. 16: ssie mi źrzenice] 
(sie sie) ssie R źrenice B; w. 24.: zrzuca żmiję] rzuca R; 
w. jy : na człowieka przetworzyć] (w) na człowieka R 

Str. 28 w. I przed słowem » Pokój <s^ : M. en sc. R; w. J : 
przed mojemi oczyma] przed (oczyma) mojemi oczyma 
R; w. II : i to nic mnie nie boli] (ale nic) i to nic R 

Str. 2p w. 14 przed słowem ^ Lekarz-: Misę en sc^ne 
R; w. 24: Mąż wchodzi] zv. R niema; w. jo przed 
słowem > Pokój <s^: M. en sc^ne R; zv.jj: Cicho] Cicho — 
(cicho — ) R 

Str. JO w. 1: nic nie mówić] (niemówić nic) nic 
nie mówić R; w. 3: O Boże] (Ciemno) o Boże A^ 
Boże B; w. 2y : o matko! nie opuszczaj mnie!] nie 
opuszczaj mnie — nie dozwól ciemnościom, by twojego 
syna pochłonęły przed czasem, strzeż tam mój wzrok 
błądzący po innych światach, popychaj go coraz dalej, 
coraz wyżej, prowadź go po znajomych ci drogach 
ażeby nieosunął się i nie przepadł w otchłani — R 

Str. ji w, II : Ojcze] (Papol Ojcze R; w. 2j: ciałem 
przykuty do ziemi] do ziemi — trzy wyrazy nieczytelne, 
poczem: raczej jak owad najnędzniejszy któremu stwórca 
zaprzeczył światła, dał tylko jakieś podłe czucie — R\ 
po wierszu 2c: Koniec drugiej części R, A, B; fin de 
la seconde partie R 

Str. J2 u góry motto zt' R, A, H: 

11 fut administre, parce que le niais 

demandait un pretre, puis pendu k 

la satisfaction gćnćral, ect. ect 

Rapport du citoyen Caillot, com- 

rnissaire de la sixi^me chambre, 

an III, 5 prairial. 



320 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

vV//'. J2 W. <V.- łatwiej, byśl Łatwiejbyś A' 

Str. j*,' w. J^: przedrzeźnianie I przedryznienie A\ 
A, przedrzyźnienie /^ 

Str. jj^ w. 22: na ich głupstwie i dumie] (na głup- 
stwie i dumie ich) na ich głupstwie i dumie A' 

Str. jó 7V. 26: Ten, który myśH i czuje] Ten, (^który 
jest duszą naszych przedsięwzięć) który myśli i czuje R 

Stt. j'j zv. 1 przed słowem * Nami ot*: M. en sc, R; 
w. f; servile imitatoram pecus] fervide imitatorum 
pecus A, B, C; w. 77. Wiele mi dasz ludzi (wiele ludzi 
dasz mi) Wiele mi dasz ludzi R 

Str. j^ w. f / i to nazywasz zapałem J zapałem — 
(milcz dziecko) R; 7i\ j^: a kiedyś mnie zrozumiesz] 
(zrozumiesz mię) mnie zrozumiesz R 

Str. jc zv. f ; mieć nie powinny] mieć nie powinne 
Ay R; w. 7; iść na odsiecz zamkowi Swiętćj Trójcy) 
iść na odsiecz (tym co się pochowali do zamku S(w). 
Trójcy) zamkowi S. Trójcy A' 

.SV;*. 70 w. 7 przed słozi^em Hór«: M. e sc A*; w. 
12: Pamiętaj] Pamiętaj (żydzie) A*; w. /f; Mrugnij 
okiem] Mrugnij (tylko) okiem A' 

Str. 77 ztK 6: idźmy dalej] (prowadź dalej) idimy 
dalej R 

Str. ^2 zv. ly: Bianchetti] Blanchetti C; zju. j^; 
Radzę wam go zabijcie] (zabijcie go) go zabijcie R 

Str. y,' zv. jp — ^o: pod cień jaworów, na sen, na 
miłą wieczorną gawędkę — tam dziewki nas czekają] 
pod cień (szubienic) jaworów, na sen, na (miłą ga- 
wędkę) miłą wieczorną gawędkę — tam (dziwki czekają 
nas) dziewki nas czekają R 

Str. yy zt'. J -(V tak brzmią zv A'; 

Głos jeden. 
Ciągnę go i wlokę, zżyma się i opiera — idź w re- 
kruty — idź — 

((iłos drugi) 
(W plecy nahajem, on nas tak siekł dawniej — ) 

(iłos J\i7ia 
Dzieci moje, litości, litości 



ODMIANY TEKSTU 327 

Głos drugi (dopisany) 

Wróć mi wszystkie dni pańszczyyny — 
(Głos (4ty) trzeci) 

( wielkie choroby, która . . ) (reszta zamazana 

i nieczytelna) 

Głos trzeci 

Wskrzesz mi syna z pod batogów kozackich 
Głos (piąty) czwarty 

Chamy piją zdrowie twoje Panie — przepraszają cię 
Panie — a bij że go a bij — 

Str. ^ w. Jj : ty zginiesz wysoko] tobie zginąć mus, 
a ty zginiesz wysoko /^; w. 25 przed słowem *Inna 
cząść<: M. en scenę R; w. j6: nie lękaj się] nie (lę- 
kajmy) lękaj się R 

Str. 4.^ w. c: widzę pół rycerza śpiącego na po- 
łowie grobu] widzę pół-rycerza śpiącego na połowie 
(swojego) grobu — a dalej snują się jak gdyby we śnie 
mogiły i krzyże, tam ołtarz wywrócony mi się marży, 
ówdzie jeszcze mury stoją i bramy bez podwoi — gdzież 
jestem przewodniku? R; w. 12 : raz wreście] aż wreście. 
R; w. 16: jak żyjące duchy] jak żyjące duchy — po 
tych wszystkich twarzach, po tych czapkach w krwi 
maczanych lecą i ścigają naprzemian — R; w. 22: ze- 
wsząd nas pchają] (pchają nas naprzód) zawsząd nas 
pchają R; w. 28-: prorok natchnięty Wolności] prorok 
natchnięty (Wolnością) Wolności R; w, jp: mój ko- 
chanku] (kochanku mój) mój kochanku R 

Str. 4.6 w. 10: córo Wolności. — Ty drżysz] córo 
Wolności — Już cię okrążam ramieniem, już przyciskam 
do łona — precz mi z tą zasłoną — pierś do piersi, 
usta do ust, czoło do czoła — Ty drżysz .... A'; w. 14: 
Głowę pochyliła] Drgają jej białe piersi, wytęża się 
szyja — Głowę pochyliła . . . R; w. J<S : członki Jego 
rozerwali, teraz] rozerwali (rozrzucili) teraz R; w. 2y : 
stare łzy i cierpienia] stare łzy, (stare) cierpienia A'; 
w. 28: równość] równość — (a innych praw niema) R; 
w. j6: nowy kościół] (nasz) nowy R 

Str. 4^ w. J po słowie y> Emanuel a <^ następuje w R: 



328 ZYGMUNT KKASIl^SKI 

Chór Kapłanów 

Chwała wam bracia — Króle i Pany w kałuży krwi 
leżą — to dzieło rąk waszych, sztyletom waszym, dło- 
niom waszym błogosławimy o bracia — 

Str. 4.J w. /f; A ty podnieś głowę] A ty podnieś 
głowę — całuję skronie twoje — piersi twoje — życie 
moje wlewam w ciebie — R; w. iS : Ktoś mu zabiegł. . .] 
Zstępuje ze stosu a ona opiera się na jego ramie- 
niu — wszyscy kupią się naokoło — ktoś mu za- 
biegł — padł na kolana — głowę podniósł, ręce wzniósł 
ku niemu — ręce opuszcza teraz i przechyla i mocuje 
się sam z sobą, coś bełkocze coś jęczy R; iv, jo: doj- 
dzie, niech ona żre] dojdzie, niech ona źre Ay B; w. JJ: 
ciągnie po wzgórzu. — ] ciągnie po wzgórzu — tłumy 
zanim walą i skaczą — tysiąc pochodni ku nam pły- 
nie — tysiąc pieśni swarźy się z sobą i grzmi w po- 
wietrzu — Co raz trwadsze, co raz dumniej sze akkorda 
a jeśli jaka słodsza nota się odezwie to znać w niej 
lubieżność do krwi ludzkiej R 

Str. .^S zv. ij: do ruin wieży północnej] północnej — 
Filary całe dotąd rzucają cień przeklęstwa na przecho- 
dzących — biada wam — biada — R; w. ly : ołtarze 
i krzyże — płomień się zajmuje i gna] ołtarze, krzyże, 
(ławki) — płomień się zajmuje, (bucha) i gna R; w. 21: 
umarłemu Bogu. — ] umarłemu Bogu — czcić niechcą 
żyjącego pana — R; w. 22: nawracają się i ku nam 
pędzą] nawracają się (i pędzą ku nam) i ku nam pę- 
dzą R; w. 2j: O Abrahamie] (Aj waj, aj waj) O Abra- 
hamie! R; w. 2c: Spieszę z daleka] Spieszę (się) R; 
w. j6: śmiercią się chlubisz] (szczycisz) chlubisz R 

Str. 4.C w. 2: wyciąga sztylet z pasa] z zapasa B 
z pod pasa R; zv. J2: zwycięży wreszcie] zwycięży 
wreszcie. Idźmy, idźmy kończyć pogrzeb zmarłego Bo- 
ga — R; w. 28 : Hurracha] Hurracha — Hurracha R; 
w. jo: gdzie szubienica] szubienica (Aj waj) R; w. j8: 
zamknę świat ten nowy, ogromny] zamknę świat ten (cały) 
nowy, ogromny — świeży krwi świeżością — on siebie 
sam niepojmuje — ja go pojmuję przeczuciem — (Lecz) 
to słowo (moje) będzie poezyą całej przyszłości — R 

Str. fo w. 7; Przechrzta] Dziewczyna B; w. 11 : 



ODMIANY TEKSTU 329 

ze mną] ze mną (w las) R; w. 21: rozkrzyżuję nieprzy- 
jaciół Jego] (jego nieprzyjaciół) nieprzyjaciół Jego R; 
w. 2j: Strzegliśmy ołtarzy i pomników świętych] Strze- 
gliśmy ołtarze i pomniki świętych R Strzegliśmy ołta- 
rze i pomniki święte Ay B; w. 28 : Teraz, gdzie] Teraz 
(teraz) gdzie R; w. j8 : dziś o północy . . .] dziś o pół- 
nocy (przyjdzie do ciebie) R 

Str. 57 w. 5 przed słowem ^Noc*: M. en sc. R; 
w. 8: pierwszym strzałem] pierwszóm strzałem R; 
w. 10: do dnia białego] do (białego dnia) dnia bia- 
łego R; w. ly przed słowem ^Komnata^^: M. en sc. R 

Str. §2 w. j: waszych cnót i błędów] cnót i (zbrodni) 
błędów R; w. 14.: Dzięki ci] Dzięki ci gościu R; w. 2p: 
Ale pokażcie mi pioruny] a Bóg wasz gdzie — (ale) 
pokażcie mi pioruny R; w. jp: mam wiarę silniejszą] 
mam wiarę (moją) silniejszą R 

Str. j^j w. 6: jeśli jaki pedant] jaki (^stary) pedant R; 
w. 75; Szabla twoja — Bóg twój, mara] Szabla twoja, 
szkło — Bóg twój, mara R; w. 18: wystarcza] wystar- 
czy R; w. 20: gdzie męstwo] gdzie (energia) męstwo R; 
w. 26: imieniu i dobrach] dobrach (moich) R; w. jo: 
tacy ludzie] tacy ludzie (jak ty) R; w. j6: nie myśl 
więcej] nie myśl już więcej R; w. jp: próbujesz, czy 
zdołasz] próbujesz, czy zhańbić potrafisz, czy zdołasz R 

Str. 5^ w. §: O, znam ciebie] (Teraz) O znam R; 
w. 6: bo chcesz wierzyć] bo chcesz się oszukać, bo 
chcesz wierzyć R; iv. 24.: rozpusta, zło i krew] po- 
rubstwo, zło i krew /v, Ay B 

Str. 55 w. ji : Kochasz prawdę i szukałeś jej szcze- 
sze] szukałeś ją szczerze R, Ay B 

Str. 57 w. 14: dopóki stu ludzi zechce] dopóki ja 
żyję, dopóki stu ludzi R; w. 25/ w kolczudze włoskiej] 
w kolczudze (saskiej) włoskiej R 

Str. $8 w. 4: żeście nie do pola bitwy] żeście nie 
do pola bitwy — Ich błędy wspólne wszystkim synom 
ludzkim, ale nie wszyscy umieli tak głęboko wierzyć 
i tak dostojnie królować R 

Str. jcp motto części czwartej: 

Bottomles perdition. 

Milton. Ry A, B 



330 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Obok tego napisane ręką poety: 

|Acte 4me Prologue] 
|Epitre| 
et', i^: Wtedy inne głosy] (Młode) Wtedy inne A* 

Str. 60 przed słowem > Katedra^: M. en scenę au 
commemement de la page R; w. 7/ zaczyna iść po- 
woli ku] zaczyna iść (i stąpa) powoli ku R 

Str. 61 w. 6: Daj mu siłę] Daj mu siłę (panie) R; 
w. 2J przed słońcem »yeden*: M. en scenę A'; w. j^: 
Będzieź on miał litości choć trochę] Będzieź on miał 
(litość) litości choć trochę R 

Str. 62 w. 16 przed słowem * Krużganek'^: M. en 
sccne R; w. 16: Krużganek na szczycie] na szczycie 
wieży A*; hk jj : całą nienawiścią serca obejmuję was, 
wrogi] całą nienawiścią serca (mego) obejmuję was, 
wrogi (moje) R 

Str. 6j ziK 5'.- To moja pieśń ostatnia] To moja 
(ostatnia pieśń) pieśń ostatnia R; zv. ic przed słowem 
^Komnata<^: M. en scenę R; w. 22: po tak długiej 
bitwie] długiej (walce) bitwie R 

Str. 6^ w. j: co noc się powtarza] (powtarza się 
co noc) co noc się powtarza R; w. (V; zstępuje] zstę- 
puje (Mąż porywa pochodnię i idzie za nim) R; w. p 
przed słozvem ^ Lochy <^'. M. en scenę A*; w. 20: W sza- 
leństwie twojem] W szaleństwie (moim) twojćm A' 

Str. ój; w. J : żeś nic nie kochał] żeś nie kochał B; 
zv. (j: ratunku niema dla niego] niema dla (ciebie) 
niego R 

Str. 66 ?i'. j przed słoz^em »Sala<^ : Misę en scenę R; 
zv. u: nie odsyłaj posła] nie odsyłaj (go) posła A; 
w. jo: Uznajemy — uznajemy] (uznamy — uznamy) 
Uznajemy — uznajemy A' 

Str. 6j zu. -j.: do innego] do (drugiego) innego R; 
zv. p; proś ich o życie] proś (kochanków) ich o życie A' 

Str. 68 zv. J 1 : a potem na mury] a potem na 
mury — dzieci, może się nam jeszcze uśmiechnie wygrana, 
dawna pani nasza, co przeszła na nałożnicę do wro- 
fT(')w R; zv 21: za podłość waszą] za podłość waszą 
I wychodzi] R; a-. 22 przed s/oziu^m ^>Okopv^: M. 
en SC. R 



UDMIANY TEKSTU 33 J 

Słr. 6^ zv. J2: Jakób przychodzi z Orciem] ijakób 
z Orciem) fjakób przyprowadza Orcia) Jakób przycho- 
dzi z Orciem A'; w. j6: Co za krzyki] Co (to) za 
krzyki R 

Str. yo w. 21 przed słozvem y* Insza strona*^: M. en 
SC A'; w. 2p: Nie nadchodzą] nie (dochodzą) nad- 
chodzą A' 

Str. ji 7v. 21 : ne^dzny rzęd armat] (kiepski) nędzny 
rząd R nędzny rząd Ay H; iv. 2j: niech ich krew płynie 
dla przykładu] niech ich krew płynie (a kto z was mi) 
dla przykładu R; zt: J2: siłą własną] (swoją) własną R 

Str. 72 w. p ; zakręcie bastyonu] (baszto w) bastyonu 
R; 7v. yf : który ma dać nurka] (co zabiera się pójść 
nurkiem) który ma dać nurka A* 

Str. yj i 7^ zakończenie ntzvoru brzmi w /\\ A i H 
następująco: 

Leonard. 

Bledniejesz Mistrzu — 

J^ankracj. 
Czy widzisz tam — wysoko — wysoko? 

Leonard. 
Nad ostrym cyplem widzę chmurę pochyłą, oświe- 
coną zachodem słońca. 

/\inkracj'. 
Znak straszny pair się na niej a pod sp>odem krwi 
strumienie. 

Leonard. 
Oprzyj się na mnie — co raz to bardziej rumieniec 
zchodzi ci z twarzy 

Pankracy. 
Milion ludu mnie słuchało — gdzie jest lud mój — 

Leonard. 
Słyszysz jego okrzyki — pyta się o ciebie — czeka 
na ciebie — zdejm oczy z tej skały — źrzenica twoja 
dogorywa na niej — 

Pankracy. 
Stoi niewzruszony -- trzy gwoździe, trzy gwiazdy 
na nim — ramiona jak dwie błyskawice — 



332 ZYGMUNT KRASII^SKI 

Leonard. 
Kto — gdzie — zbierz siły — 

Pankracy. 
Galilee vicisti — (ztacza się w objęcie Leonarda 
i kona) 

R-i zawiera nastąptijącj tekst zakończenia: 

Leonard. 
Kto — gdzie — zbierz siły — 

Pankracy. 
On, ten sam, a inny jednak — i na tym samym 
krzyżu, lecz i krzyż przeinaczon także. — Wszystko prze- 
mienione, wszystko w promieniach — krew co z ran 
się leje, to światło. — Blask coraz większy, nieznośny . . . 
Czy nie widzisz? — Każę ci byś widział! — powiedz 
mi, czy to Jego postać, ta tak rozsłoneczniona, tam ? — 
Leonard. 
Nie widzę nic. 

Pankracy. 
On, on — i oto się ruszył! — Krzyż mu już nie 
cięży, nie dolega. — Z nim, jak z mieczem złotym na- 
barkach, idzie przez widnokrąg ten — prosto idzie ku 
nam, nadpowietrzny, olbrzymi. — Skryj się za mną 
dziecię! 

Leonard. 
Zlituj się mistrzu, zlituj się! 

Pankracy. 
Taki bliski już! 

Leonard. 
Zaklinam cię, nie stój tak, nie upieraj się w darem- 
nej walce ze złudzeniem. — To zmora, nic więcej. — 
Mistrzu, czy słyszysz mnie? Oto chwiejesz się już. — 
Odwróć się, proszę cię — dajże mi rękę — uważaj! 
Pankracy. 
Galilee vicisti! 

[ztacza stc et' odjęcia I^eonarda i konaj 
Koniec. 



IRYDION. 

Skrócenia: Irydion. Paryż. W drukarni i ksi^ami 
A. Jełowickiego i Spółki. 1836 S^ słr. 28 J = A; rękopis 
obejmujący całość = R. Tekst wedhig A. 

* * * 

Str. 7f motto poematu brzmi w R: 

Victrix causa Diis placuit sed . . . 

Lucanus. 
Poeta przekreślił je następnie i napisał u góry: 
Et cuncta terrarum subacta 
Reszta^ jak w wydaniu. 

Słr. yp w. II: jako piorun burzy, która grzmi] 
któren grzmi R; w. ij: niech umiera jako ów] jako 
(ów) on R 

Str. 80 w. 2j: w słodkim cieniu korynckich fila- 
rów] w (słodkich cieniach) słodkim cieniu R 

Sir. 82 w. 10: te dzikie manowce] (marzenia) ma- 
nowce R 

Str. 8j w. ij: na dalekich wodach dom Jego] na 
dalekich morzach dom Jego R; w. 75; patrzą na morze, 
zasiane] patrzą na morze błękitne, zasiane R; w. j^ : 
ona stojąc na skale] ona stojąc przy nim na skale R 

Str. 84. w. 5.* nigdy we śnie nawet nie ukazał się] 
nigdy we śnie nawet się nie ukazał R; w 18: Wodzo- 
wie hord] Wodzowie Hord R 

Str. 8^ w. ii:yi chwili konania — w głosie jej...] 
w chwili konania a w głosie jej -^ 

Str. 86 w. 6: król dotąt trzyma] Król mężów do- 
tąd trzyma R 



334 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. iSj w.jj;: nikt już trzeci] nikt już więcej trzeci R 

Str. <^(? ic. 1$: ale posągi stoją] ale posągi ich stoją 
R; w. ic : wyrosłe na piaskach] wzrosłe na piaskach R 

Str. 8(^ ik.\ 2c^: wtedy zapominała) wtedy (zapom- 
niała) zapominała R 

Str. co 2X'. I o : Legiony i Hiszpańskie . . .] L^ony 
lub Hiszpańskie R; a*. 26: Cień jego rąk] Cień j^o 
ręki R 

Str. (^1 w. 6: dojdzie przeklęstwo] dojdzie prze- 
kleństwo R; a'. J2: ich obojga porywa za sobą] ich 
(obojga) obojgu porywa R; ze. ^o: odpiera was od 
zatrutego łona| was biegnących od zatrutego łona R 

Str. p2 ZL'. 1 : w inne strony i czasy] w inne strony 
(i), czasy /v 

Str. pj zji). jo: w Gineceum] w Ginaceum R; zv. 2j: 
musiał własnych synów zabijać] musiał własnych sy- 
nów (musiał) zabijać R; tamże: uderza o tarczę] ude- 
rza w tarczę R; zv 2jy : Ot! idzie] Ah! idzie R 

Str. c^ zv. yp; jam zawsze skronie twoje] jam skro- 
nie twoje R; zv. 21: Oh! zmiłuj się] Ah! zmiłuj się ^; 
zv. j6: brat cię przyciska do łona] brat cię do łona 
przyciska A* 

Str. Cf; ziK 22: niesiemy ci róże, kadzidła i perły. 
Po tym wierszu jest w R następujący ustęp: 

Jaką była Helena w godzinie porwania, drżąca 
w uściskach Priamida, rumieńcami oblana i w żądzy 
płomieniach, taką ty będziesz — niesiemy ci róże, ka- 
dzidła i perły! 

zv. 2^ ; prowadzi siostrę pod posąg] przed posąg R 

Str. p6 zv. j: przeznaczona niesławie i zagubię] 
przeznaczona zagubię i niesławie R 

Str. py zv.j2: i wśród nich czołgam się bez bytu] 
i wśród nich knuję spiski i wśród nich czołgam się R 

Str. Pi? zv. II : na twojem czole] na twoim czole R; 
tamże: w twoich ustach] w ustach twoich R; w. 18 : 
Czy pamiętasz noc, w której Ojciec] Czy pamiętasz, 
kiedy ojciec R 

Śtr. pp ze', jo: a pierwsi kapłani] a pierwsze ka- 
płany R; w. Jj: w dymach kadzidłowych] w dymach 
(kadzidłowychi kadzidlanych R; ze. ji: Legia cała 



ODMIANY TEKSTU 335 

okrzyknęła mnie Cezarem] Legiia cała wykrzyknęła 
mnie Cezarem A' 

• Str. 100 w. j: kochankom Sardanapala] Sardana- 
pala — chodzisz po ogrodach lepszych niż elizejskie 
pola R 

Str. 1 01 w. 2: temi palcami J twojemi palcami R 

Str. 102 w. J2: gdyby ci przyszło] żeby ci przyszło R 

Str. I OJ w. 2: jednem cięciem] jednym cięciem R; 
w. 12 : ale nikt nigdy nie dostrzegł] ale nigdy nikt R 

Str. 10^ 7v. jp: gotów odważyć życie] gotów życie 
odważyć R 

Str. 106 w.j: dziś nam wiernie posłużą] dziś nam 
posłużą wiernie A' 

Str. loj XV. 22: choć jej może czarne nie pojmują 
choć je moje czarne R; ii\ jc: uniżenia niemasz 
(u)poniżenia niemasz R 

Str. 108 zv. 11 : w Gineceum] w Ginaceum R; w. 
j^: poszanowania] uszanowania A' 

Str. III w. 10: Tak wieść głosi o Tobie] Tak przy- 
najmniej wieść głosi R 

Str. iij 7v. 6: zamyśla się] tych słów niema w R 

Str. 11^ w. II : Tygrys Ernan] Tygrys Erna(n)x R; 
2v. 26: założyłem się... o cztery przeciwko jednemu | 
założyłem się ... . (jeden) cztery przeciwko (czterem) 
jednemu R; w. 2J : zamęczy Ernana] Erna(n)xa R 

Str. iif; w. j : porwiemy się] porwiem się R; w. ^ : 
niech żyją koście i wino, sesterce i róże] niech żyją 
koście i wino — Sesterce niech żyją i róże R; w. i^: 
że jego ojciec] że ojciec Jego A' 

Str. 116 w. I : nie z wódź] to nie zwodi R 

Str. iiy ziK ^.' to odwija, to przygłaszcza] to roz- 
wija R 

Str. 118 w, ^o: wzgórza osadzone marmurami i gra- 
nitem] osadzone granitami i marmurem R 

Str. iip w. 28: dopóki nie skonasz w mękach | 
w mękach, [odwraca się| A' 

Str. 120 w. i^: gieniusz Romy przeznaczył] prze- 
znaczył Gieniusz Romy R; zn. 22: gdzie się podzieć] 
podzi(e)ać R; zv. 2C: zwyczajów swojego narodu] zwy- 
czajów narodu swojego R 



33b ZYGMUNT KRASI1<SKI 

Str. 121 a'. 26: zaciąźne Goty . . . zaciążne Che- 
cuski] zacięźne Goty . . . zaciężne Cheruski R 

Str. 122 zv. 7; Ulpian senat przyciśnie] Ulpian 
Senat przeciągnie R; iv. 10: nie zwierzaj się] nie 
z(a)wierzać się R; w. ij: spojrzenia twoje spokojnemi 
będą] łaskawemi będą R 

Str. I2J w. p: postawiono Jej ołtarze] postawione 
Jej ołtarze R 

Str. 12^ w. jo: Czegóż chciał] Czego chciał R 

Str. I2J w. 22: >\'\'mykający się ze szpary Sarko- 
fagu] w^^mykający się z Sarkofagu R 

Str. 126 w. JO : pryśnie pycha Romy] pryśnie (duma) 
pycha Romy R 

Str. 12J w. ^o: gwoździem, co przebił Jego] gwo- 
ździem, (co przebił Jego) co go przebił R 

Str. 12S w. 1: w tem ciele rozkrzyżowanem] roz- 
krzyżowanym A',* w. 7^; o krzNTwdy i haAbę] o krzywdy 
i hańby A^ " ' 

Str. IJ2 za. jo: ani ręki kata] ani ręki (ani) kata R 

Str. ijj ?£'. ó: w płaszczu Pretoryanina] w płaszczu 
Pretoryanów R 

Str. ij^ et'. 10: że nadeszła pora] nadeszła (chwila) 
pora R 

Str. ijjy 7C. ly: zmartwychwstał w dzień sądu] 
w f^dzień) dniu Sądu A' 

Str. ijó zc\ S: sam Wiktor, codzień powtarzaj sam 
Yictor — patrz jaka chwała! Yictor codzień powtarza R 

Str. ijy zv. 12: Czyś nie słyszała] Czy nie słysza- 
łaś R; ze. j6: słabi w siłę ^\'^TOśli] słabi wyrośli 
w siłę A' 

Str. ijS ze. 26: dzień cały strawił ze Starcem] dzień 
cały strawił na rozmowie ze starcem R 

Str. ijp zv. 2c: na czole mojem] na czole moim R 

Str. 1^0 zv. 2: kto tobie przewinił] Tobie kto prze- 
winił R 

Str. 1^2 ze. 21 : unieście duszę daleko, daldco] unie- 
ście duszę daleko R; ze. J2: Chciałem ją, ją jedną oca- 
lić] Chciałem ją jedną ocalić R 

Str. J^j ze. i^: Obudź się na twardym pancerzu] 
na twardem pancerzu R 



ODMIANY TEKSTU 337 

Str. i^ W. /f; wszystko, co zowie się ciałem] co 
się zowie ciałem jR; w. j6: Spi u niego] Spie R 

Str, 14.^ w. II: by docierpieć się się nieba] by do- 
cierpić się R; w. J2: Ty przez męki ojców wynosisz] 
Ty przez ojców wznosisz R 

Str. 14.C w. 26: Rozedrzyj zasłonę czasu] Rozedrzej 
zasłonę czasów R; w, j6: śmierć blada posuwa się] 
śmierć blado posuwa się A 

Str. 1^0 w. ly: od morza północnego] od północ- 
nego morza R; w. ji: z południowym słoniem]^ z po- 
łudniowym słońcem R; tamże: Święte jego kości] Święte 
koście jego R; w. j^: na obszary świata] na obszary 
(morza) świata R 

Str. iji w. 20: ani ciało Jego pożywać] ani ciał(o)a 
Jego R 

Str. i^j w. 22: i zapyta się ten, który ją zbawił] 
ten, który skonał R; w. j^: myśl ich osiądziem] osię- 
dziem R; w. j6: z górnych przestrzeni] z górnych 
przestrzeń R 

Str. 75^ w. 2: przechadza się] przechadzając się R 

Str. 755 w. 7; w obozie zamiejskich Pretoryanów^ 
Pretoryanów zamiejskich R; w. 14.: Innej odpowiedzi 
Inszej odpowiedzi R 

Str. 1^6 w. 75; zostawim przy życiu, przy ko- 
chance, i odeszlem] zostawim przy życiu i odeszlem R 

Str. i^^j w. II: zbliża się do Aleksandra] ku Ale- 
ksandrowi R 

Str. i^p w. 7; Tam, tam ciało Jego] Tam ciało jego 
R; w, 22: na stosach róż i fiałków] róż i fiał(ków)ek R 

Str. 160 w. jp: Głos twój, Elsinoe] Głos twój, 
Elsy R 

Str. 161 w. I : Ja cię kochałem za życia] Ja cię za 
życia kochałem R; w. 25; losom przeciwnym ustępu- 
jemy] ustępujmy R 

Str. 162 w. ic: Gieniusz państwa] Gieniusz Cesar- 
stwa R; w. 26: w sercu twojem] w sercu twoim R 

Str. 16S w. ąf; Stało się według życzenia] według 
życze(nia)ń R 

Str. IJ2 w. 28: bez wspomnień] bez (wspomnienia) 
wspomnień R 

z, Krasiński, Tom I. 22 



338 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. lyS w. ^o: z obłąkanym wzrokiem] z obłąka- 
nem wzrokiem R 

Str. lyc w. 8 : ciałem mojem] ciałem moim R; 
w. ii: wołając: » Rabujcie] krz^^cząc Rabujcie R 

Str. i8j w. 2: już mak i miód kładziemy] już miód 
i mak R; w. 8 : znikome, białe, jak skrzydła] znikome 
(białe) jak skrzydła R; w. ly słów: Salve aetemum 
niema w R 

Str. 184 IV. 22: jak niewinny motyl] jako niewinny 
motyl R; w. 2^: Daj, daj tę chmurę] daj, daj mi tę 
chmurę R 

Str. 186 w. 16: napis pogrzebowy] napis (pogrze- 
bowy) pogrobowy R 

Str. 18 J w. 4.0: ukołysały przodki twoje] ukołysali 
przodki twoje A 

Str. 188 w. II : bitnym Legiom] bitnym Legionom 
R; w. 16: zbladłe klękają pod nożem ofiary] zbladłe 
(pod nożem klękają ofiary) klękają pod nożem ofiar^*^ 
R; zv. 2j: nie znałem go] nie zaznałem go R 

Str. i8p w. 2c: odbłysk-li to żaru] żarów A' 

Str. ipi w. 2j: spłynął, jak lawa] jak (fala) lawa 
R; w. j8: czystości i wdzięku] i (wdzięków) wdzięku R 

Str. ic2 zv. 22: przyuczałem mu tak długo palce] 
tak długo przyuczałem mu palce R 

Str. iCjf. w. p: za chwilę] bo za chwilę R 

Str. ips w. j6: piękny Eutellu] piękny Entellu R 

Str. ipj zu. 4: obok stosu] obok stosu R; w. 6: 
Tam idź, idź — tam Cezar] Tam idź, idź — Cezar R 

Str. ip8 zv. ij: do mojej dłoń twoją spiąłeś] dłoń 
moją spiąłeś do twojej R 

Str. 200 ziK 6: i przechadzać się będę po tych bło- 
niach] i przechadzać się (po tych błoniach będę) będę 
po tych błoniach R 

Str. 204. ZJD. 14 : życia twego i za każdym ich ustan- 
kiem] życia twego i za każdym ich dźwiękiem jedną 
myślą i za każdym ich ustankiem R 

Str. 20jj zv. 2p: nie słychać zgrzytania zawiasów. — 
Weszli] Weszli — nie słychać zgrzytania zawiasów R 

Str. 20J zi). p: co tak biało, tak niaznośnie tobie 
świeciły] co tak biało świeciły, tak nieznośnie tobie R; 



ODMIANY TEKSTU 339 

W. 75; spi pod łachmanami płaszcza jednego] spie pod 
łachmanami jednego płaszcza R 

Str. 2op w. i: z koturnem Argijskim] z koturnem 
(korynckim) argijskim R; w. 4: innych zbłąkanych] 
innych zepsutych, zbłąkanych R 

Str. 211 w. 4: milczeniem wszystkich duchów] mil- 
czeniem wszystkich, wszystkich Duchów R 

Str. 212 w. 2: o braci twojej] o (braci twoich) 
braci twojej R 



MODLITEWNIK. 

Tekst i odmiany podług wydania p. t. : Myśli po- 
pobożne Zygmunta Krasińskiego. Wydanie Biblioteki 
Ordynacyi Zamoyskiej z podobiznami okładki i kartki 
rękopisu. Warszawa 1899. 16o str. VII + 69 i 3 ni. 



Str. 22 j w^/j.: którąś ukochał przed laty] przed 
(miał) laty; w. j6: przemienię się, przeobrażę się] 
przemienię się (jako małych) przeobrażę się 

Str. 22^ w. 5; Ty rzekniesz nad nią] ty rzekniesz 
(o niej) nad nią 

Str. 2J2 w. ji: Od myśli gnuśności] Od myśli 
(Lenist) Gnuśności 

Str. 2jy w. jp: kiedy od jej żądań i westchnień] 
kiedy (od jej rozpaczy) od jej żądań; w. j^.: miłością 
tych dwóch połów stworzenia] miłością tych dwóch 
(części) połów 

Str. 2j8 w. c: tej cierpiącej materyi — przybrałeś] 
tej cierpiącej materyi (ogromnej) — przybrałeś; w. 14: 
a Duch, co wiąże Ciebie] a (miłość) Duch, co wiąże ciebie 



WANDA. 

Tekst i odmiany według autografu. 
* * 

Str. 2^7 w. y : żeś raczył zamek ten nawiedzić] żeś 
(zamek) raczył zamek ten (odwiedzić) nawiedzić; w. Ij/.: 
Wstają rycerze] Wstają rycerze (i minstrele) 

Str. 24S w. 2: on zamożny nad zamoźnemi] on 
(mężny nad męż) zamożny...; w. ^: niech dziewica] 
(niechaj) niech dziewica 

Str. 24P w. 18 : dłonie ci obie uciąłem] obie (uci- 
nam) uciąłem; w. 26: króla Hakona] (wroga) króla 
Hakona; w. j6: Co słychać] (co nowego) co słychać 

Str. 2^0 w. II: Nie lękam się zdrady] Nie lękam 
się (nikogo) zdrady; w. 16: Biskup dobywając . . .] (Bi- 
skup [Dobywa także . . . ga . . . (słowo nieczytelne) i kła- 
dzie) Biskup dobywając...; w. jS: Równi jesteśmy. 
Pierwszy raz śmiertelny człowiek dotrzymał mi w sile] 
początkowo: Pierwszy raz śmiertelny człowiek dotrzy- 
mał mi w sile — równi jesteśmy 

Str. 2^1 w. y : mostu zamkowego] mostu (zwodzone) 
zamkowego; w. ly : Wszak prawda, lica] Wszak prawda 
(ty pijesz z czaszki) lica; w. 2y : żubry koło świątyń] 
żubry (oto się) koło świątyń; w. jp: Ja wiem, księże 
Biskupie, że i ty będziesz] początkozvo : Ja wiem, że i ty 
księże Biskupie będziesz 

Str. 2j)2 w. I : o takiej nietkniętej] o takiej (ziemi) 
nietkniętej; w. J: od piersi łańcuchy] łańcuchy /noś ją 
na pamiątkę Rytygiera); w. 2J: Ślubem] (bo) Ślubem 

Str. 2jjj w. 12: obiecaną, rumianą] obiecaną (pię) 



342 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

rumianą; w. 22: i czarnobrewą] i (ciemn) czarnobrewą; 
w. 38 : wlókł się cichym krokiem] wlókł się (krokiem) 
cichym krokiem 

Str. 2^^ w. 11: kości spadają] kości (spadały) spa- 
dają; w, ic: ofiarę w świątyni zapalił] ofiarę (zapalił) 
w świątyni; w. 21: i obosieczny miecz] i (miecz) obo- 
sieczny; w. 22: drąc włosy] (drżąc) drąc włosy 

Str. 2^j ^' S' i zabrzękły pod] i, zabrzękły (dep) 
pod; w. p: on się już nie ruszy] on (nieżywy) się już . . .; 
w. u: przed starszego ojca, a inni] przed starszego 
ojca (a on Leszko śmiał się wciąż przedłużonym echem) 
a inni; w. 18: każe go chwytać] każe go (zchwytać) 
chwytać; w. j6: Lennicy] (Wassale) Lennicy 

Str. 2^6 w. 25; ojcze biskupie] (księże) ojcze bi- 
skupie; w. j^: tylko śnieżne] tylko (białe) śnieżne; 
w. j6: królem zostać] królem (mężów) zostać 

Str. 257 w. c: rumiane promienie] (chłodne) ru- 
miane; w. j6: Nie skłamały języki] Nieskłamały (ludzi) 
języki 

Str. 2c;8 w. 10: zgromadzić Lenników] zgromadzić 
(służebnych) Lenników; w. 11 : ale przybywszy] ale 
(zacznijmy od słów łagodnych) przybywszy; w. ip: bo- 
jów lemieszem. Czy] lemieszem (Na przewróconych 
skibach dopiero krzyże zakwitną) Czy; w. 21: możemy 
obrzędom] możemy (dla) obrzędom; w. jo: Bisku: 
pie — pamiętaj] Biskupie — (przystałem) pamiętaj; 
w. JS- lC^^ s^C j^go- ślubowałem] lęka się jego Qutro 
pod noc zamek opuścim) Ślubowałem 

Str. 2j;p w. 6: mnie nareście] mnie (wreście) na- 
reście 

Sir. 260 w. ly : rozhowor chcą] rozhowor (z niemi) 
chcą; w. 25 brzmiał początkowo: Przez ogniany i wia- 
trany ona sama 

Str. 261 w. j: Nie mówię] (gdyby) Nie mówię; 
w. 6: twarz jej oglądało] twarz jej (widziało) oglądało; 
w. /f; a gdyby] (a jeśli śmierć) a gdyby; w. 22: na 
ogień] na (ten) ogień 

Str. 262 w. 14: syna z hołdem] syna (z podarun- 
kami i) z hołdem; w. /f; ni razu i znikczemniał] ni 
razu (porzucił łowy, biesiady i (nieczytelne) z roz- 



ODMIANY TEKSTU 343 

paczy) i znikczemniał; w. ic: Ha! spętać] (i spętawszy) 
Ha! spętać 

Str. 26 j w. 26 — 2J brzmiały początkowo: Oślepł, 
oślepł wojewoda gór Ah dobrze się stało; w. j8 : oczy 
obróciły się] (obrócone) obróciły się 

Str. 26^ w. y : wzniósł krzyż oburącz] wzniósł krzyż 
(w obu dłoni) oburącz 

Str. 26§ w. 20: płomień stosu spalić, ni skorupa 
popielnicy zamknąć] płomień stosu (nie spali) ni sko- 
rupa popielnicy (nie zamknie) zamknąć; w. 2c: gło- 
wami wojowników] głowami (nam) wojowników; w.jS: 
a potem do Ojca] a potem (znów) do Ojca; w. jc: 
2lZ znów] aż (zstąpi) znów 

Str. 266 w. j : stąpnął na ziemi] stąpnął na (ziemią) 
ziemi; w. 21 : tych nóg] tych (stóp) nóg; w. 2j: Gdyby] 
(Gdybyś) Gdyby; w. 2c: ale wszystkim] ale wszystkim 
(wobec) 

Str. 26y w. 8 : Tymczasem] (księża) Tymczasem; 
zv. jo: już wojny] już (godzina) wojny; w. u : Ludgard 
śpiewa] (Ludgard śpiewa między ludem) (Ludgard 

i (nieczytelne) między ludem) 

(Miła moja miłeńko 
Przemów do mnie słoweńko 
Tobiem jednej służyć chciał) 
w. 2^: Kłamstwo] (Fałsz) Kłamstwo — bo Ja!; w.j^: 
Głosów kilka] (Jeden z ludu) Głosów kilka 

Str. 268 w. 6: pod tą] pod (jej) tą; w. 12: Zga- 
duję jej pyszny uśmiech] Zgaduję (uśmiech jej pychy) 
jej pyszny uśmiech; w. 18 : Wy, coście] Wy (ktor) coście 

Str. 26c w. 18 : pierś jego pod] pierś jego (jak 
żart wolna się zdaje) pod; w. 2y : Jak ono] Jak (to) ono 

Str. 2JO w. 8 : Cokolwiek] (Ktokolwiek) Cokolwiek; 
w. II: Zacnieś uczynił] (Dobrześ) Zacnieś uczynił; 
w. j^: Hamder] (Rytg) Hamder; w.jó: osławiły ciebie] 
osławiły (cię bracie) ciebie 

sStr. 2J1 w. I : Czarnyboh, co przesłoniła boskie czoło] 
Czarnyboh (ona zakryła) co przesłoniła (boską postać) 
boskie czoło; w. 28 : białą brodę] (śnieżną) białą brodę 

Str. 2^2 w. 2J: szli dobywać zamków] szli (bronić) 
dobywać; w. jj: za niemi] za (nią) niemi 



344 ZYGMUNT KRASU^SKI 

Str. zyj W. 24. : gracko się sprawił] gracko się 
(giermek) sprawił; w.jj: Inaczej wyglądał] (Czyż tak) 
Inaczej wyglądał; w. j6: skrzydła orłów pobitych igrały 
ci zatknięte] skrzydła orłów pobitych (zwieszone) igrały 
ci (na ramionach) zatknięte; w. jp: Ah Ziemowicie] 
Ah (książę książę!) Ziemowicie 

Str. 27^ w. y: teraźniejszość stoi] teraźniejszość (za 
włosy) stoi; w. ip: dostąpił, żyje] dostąpił (umiera) żyje 

Str. 2yj w.j: tylko w tem od nich różna, że młoda — 
a one zgrzybiałe] w tem (różna od nich) od nich różna, 
że młoda — a (Bogi nasze) one zgrzybiałe; w. 10: bom 
jedne po drugich] bom (rzucił na targ życia wszystkie) 
jedne po drugich 

Str. 2y6 w. 22: Byłbyś zasiadł] (Czekał tam na ciebie 
cień zielonych kłosów domowego Potrympa) Byłbyś 
zasiadł; w. 25; księżyca] (złotego) księżyca; w.ji: po- 
wiedzą Sławianie] powiedzą (Polanie) Sławianie 

Str. 2TJ w. 5; Teraz spojrzyj w górę na gwiazd] 
spojrzyj (na te) w górę fgwiazdy) na gwiazd; w. ij: 
jedno ludzie] (będzie tylko) jedno ludzie; w. 26: Czarno- 
bogi, w nocy] Czarnobogi (plącząc się kołem w nocy 
po żalnikach) w nocy; w. J2: z twoją wiąże] z twoją 
(kładzie) wiąże; w. JJ: Frzez co] (Na cóż) Przez co 

Str. lyp zv. 8 : wróżbiarze] (wieszczkowie) wróżbia- 
rze; tamte: ludzie plemienia mojego] (syny) ludzie ple- 
mienia mojego (których); w. 2J : za wami, oparty] za 
wami (a przodem iść będzie syn mój Hardymir) oparty; 
w. 2j: panią [panią (naszą); tamże: bijcie] (walczcie) 
bijcie; w. 2J : Żelisław. Dzięki wam dzieci] (z^elisław. 
Dzięki wam, dzieci! (Wstaje) Z tego samego głazu ofiary, 
na którym ojciec mój i (ojce) wszyscy ojcowie moi sia- 
dali, by nieśmiertelnych bogów błagać o zwycięstwo 
i ludu serca zagrzewać (przed) — na tym samym głazie 
siadał ojciec mój i sprawy ludu rozsądzał. Wszyscy oj- 
cowie jego zwykli na tym samym głazie ofiary Bogów 
prosić o zwycięstwa. Na tym samym wzgórzu, na tym 
samym głazie, wszyscy ojcowie moi składali bogom 
ofiary i serca ludzi (ludu) zagrzewali — sądzili sprawy 
ludu. Stąd waszym naddziadziom, nim przeszli na ró- 
wniny (zeszli na równinę) przepowiadali zwycięstwo. 



ODMIANY TEKSTU 345 

Na tym samym wzgórzu, na tym samym głazie, nad- 
dziadom waszym, ilekroć zgromadzili waszych Ja wam 
błogosławię teraz, słyszę, słyszę, dzieci moje, żeście 
schylili głowy, żeście upadli na ziemię. Tak naddziady 
wasze zawdy przed mojemi (czynili) zwykli czynić, kiedy 
(im) godzina walki uderzyła i wielu z nich przyszło 
umierać.) Żelisław. Dzięki wam, dzieci . . . 

Str. 280 w. 4: Na tym samym] (Teraz) Na tym 
samym; w. J: Niech siła] (Ja wasz ojciec i wojewoda 
Ja ręce wznoszę ku niebu) Niech siła; w.c: przystąp, 
niech] przystąp (Powierzam Ci tych wszystkich) niech; 
w. II: Hardymirze] Hardymirze (, Bracie!); w. 12: 
Gdzie twój brat] (Hardymirze) Gdzie twój brat; w. 75; 
prócz myśli swych] prócz myśli (własnych) swych! 
(Hale paletuo Halele Lele); w. 2j: Czemu się py- 
tasz] Czemu się pytasz (mnie teraz); w. 2J : Skąd 
w takiej chwili] (Milcz synu! milcz zaklinam ciebie) 
Skąd w takiej chwili; w. jo: przyrzekły, że] przyrzekły 
{się) że; w. ji : krzyknie im: »Na pomoc !«] krzyknie 
im »(na pomoc) (do broni) na pomoc!*; w. J2: Jej 
głos słyszałeś zawczoraj — z doborem więc synów skał 
spieszaj do Wandy, pani twojej!] (Krzyk) Jej głos sły- 
szałeś zawczoraj — (Teraz) z doborem więc synów skał 
spieszaj (do Wandy — pani twojej!) (tu na pomoc 
Wandzie) do Wandy pani twojej!; w. jj: gdziekol- 
wiek spojrzę] gdziekolwiek (się obrócę) spojrzę; w.jj: 
Krakusa chadza] Krakusa (ulatuje przedemną w po- 
wietrzu) chadza; w. 40: biegnę krzycząc] biegnę (gdyby) 
krzycząc 

Str. 281 w. 2 po słowach: głos jej słyszę znajduje 
się w autografie odnośnika wskazujący następujący ustąp, 
dopisany na brzegu stronicy: Wszędzie jej pełno a (ni- 
gdzie) gdy chcę przystąpić, ujrzeć ją, dotknąć się jej, 
nigdzie jej niema — nawet kiedy stanę obok niej, niema 
jej jeszcze bo nieśmiem oczu podnieść i przemówić do 
niej — Długom znosił tę męczarnię, teraz nie służę 
już dalej — Dziś niechaj się losy Hardy mira rozstrzygną!; 
w. ^: teraz nie służę] teraz (niechaj raz jej koniec bę- 
dzie) nie służę; zv. 12: z świętym] z świętym (szczero- 
złotym); zv. ij: niech ją proszą] niech (jako dziewo- 



346 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

słęby) ją proszą; w. i6: teraz dopiero] (a ona dziewo- 
słęby) teraz dopiero; w. IJ : dziewosłęby z powrotem 
być mogą] (oni) dziewosłęby z powrotem być mogą 
(niema więc straty czasu ni ujmy jakiej (obawie słu- 
żebności naszej) powinnościom naszym); w. 21: co ty 
poczniesz] co (uczynisz wtedy) ty poczniesz; w. 22: nie 
będzie] nie będzie (ojcze); w. 2^: tura] (dzika) tura; 
w. 26: zdarte z dzikich] zdarte z (nich) dzikich; w. 2y: 
miękkie przy] miękkie (u stóp) przy; w. 28 : gdy przed 
straszną] gdy (zastępuje) (obaczywszy niemieckiego bo- 
hatyra twarz odsłonioną) (bratobójcy twarz straszną); 
w, 2C : schodziła z świętego kopca] schodziła z (kopca) 
świętego kopca (nim stanęła na trawie); w. ji: wśród 
sosien, z wozu] wśród sosien (pochylona stojąc na 
wozie) z wozu; w. jj: witała lub żegnała] (przy)witała 
lub (po)źegnała; w. 34.: twoje słowa] twoje słowa (mło- 
dzieńcze!); w.j§: Niedość] (Lecz) Niedość; w.jj: na 
wieki] na wieki (kto sierdzi stszy eh mężów przywiedzie 
jej odemnie czyż odrzucając prośbę moją); w. j8 : nie 
wysłuchała] nie wysłuchała (czyż sama dziewica wy- 
trzyma wojnę zwycięstwo bo); w. jc: odemnie] ode- 
mnie (kto z rodu Bogów) 

Str. 282 w. I : służebnik] służebnik (na łąkach swoich 
takich chłopców wyszuka? z pośród łąk swoich); w. 4.: 
góry z nim] góry z nim — (ojcze (ona) jej potrzeba 
męża któryby zdołał); w. 5; bohatyrów] bohatyrów 

(a ich dwóch ust słowo nieczytelne)^ w. y : Ojcze, 

szlij] Ojcze (wysłuchaj pr) szlij; w. 8 : z kraju] z (polski) 
kraju; w. p: łaskawie] łaskawie (a jutro ona moją będzie 
ja królem będą! jutro Hardymir twój królem pol- 
skim będzie królestwa polskiego); w. ii: Ludgard] (Że- 
lisław) Ludgard; w. /2.- Teraz] Teraz(eś); w. i^: widzę 
pole] widzę (dzień, w którym) pole; w. 26: na czele 
ludzi[ na czele (hufców) ludzi; tamże: jeśli tak] jeśli 
(będzie tego potrzeba) tak; w. 2J: wraz z niemi] wraz 
z (temi) niemi; tamże: bo jej ojcu] bo (ojca) (oj) (ojciec) 
jej ojcu; w. 28 : stateczną wierność] stateczną (przyjaźń) 
wierność; w. ji : czego klęczycie] czego (stoicie) klę- 
czycie; W.J2: o zapoinach] o (weselu) zapoinach ; w.jj: 
Zejdźcie] (Wołajcie) Zejdźcie; w. jy : także się wybiorę] 



ODMIANY TEKSTU 347 

także się (na dziewosłęba) wybiorę; w.jp: zwabię dwa] 
zwabię (trzy) dwa 

Str. 283 w. 6: Dostać jeszcze jednej z błękitów] 
Dostać (ósmej) jeszcze jednej z (nieba) błękitów; w. y: 
będziesz królem] będziesz królem (mężem Wandy); 
w. II: te góry] (tę) te góry; w. 14: smoka] smoka 
(w głębi); tamże: i żyro wiec] i (pośród) Żyrowiec; 
w. 18 : wydrążeń na lewo] wydrążeń (za któremi) na 
lewo; w. ic: widać ciągnące się] widać (w głąb) cią- 
gnące się; w. 20: trzymający harfę] trzymający harfę 
(przed słowo nieczytelne) 

Str. 284. w. 21: każe im zasiąść i radzić] zasiąść 
(i sądzić) i radzić 



PRZYPISKI DO »IRYDIONA«. 

(Skrócenia jak wy tej.) 

Str. 28 c w. 2C: przechadzając się w katakombacb] 
w katakcSmbach R 

Str. 2CO w. j8 : nie rozlał on swojej indywidual- 
ności] nie rozlał on Indywidualności swojej R 

Str. 2ci w. j6: Ze względu religii] Ze względu na 
Religią R 

Str. 2C2 w. 6: wycisnęły się barwy przez napad] 
wycisnęły się barwy dopiero przez napad R; w. u: 
najobficiej się rozwinęła] najokwiciej się rozwinęła 
R^ A; w. 22: zeszli ponad brzegi] zeszli (do) po nad 
brzegi R 

Str. 2pj w. j : Bogiem nad wszystkimi innymi] Bo- 
giem nad wszystkiemi innemi R; w. 21: Saksoni dłużej 
zostali spokojnymi] zostali spokój nemi R 

Str. 2c^ w. i: ostatki pałacu Farnezów] pałacu 
Farneze R; w. j^ : nie były doszły europejskiej] nie 
doszły by^y Europejskiej R 

Str. 2c6 w. 4.: którego Arcykapłanem był] którego 
był Arcykapłanem R; w. jo: ciężyła już] ciężała już A* 

Str. 2cj w. ij: Afrodytę grecka] Afrodyta Grecka A' 

Str. 2c8. w. 18 : kobiercami lidyjskiemi] kobiercami 
libijskiemi A; w. j8 : za każdem daniem] za każdym 
daniem R 

Str. 2cc w. 5; żywym jeszcze kogutom] żyjącym 
jeszcze kogutom R 

Str. joo w. 4: na jeziorze z wina i wody piołuno- 
wej. Siostra Scemidy, Mammea] z wina i wody piołu- 



ODMIANY TEKSTU 349 

nowej — okręta, które tam wystąpiły, całkiem były 
posrebrzane i złocone — 

Tymczasem we wnętrzach samych Jego pałacu rosła 
i dojrzewała Jego zguba — Siostra Scemidy Mammea . . . 
R; w. S : poszła była drogą idealizmu] poszła była 
diogą Idealizmu wschodniego R 

Str. JO I w, iS : drogiemi kamieniami] drogiemi 
kamieńmi R; w. 20: przyprawiał biesiady, rozpusty, 
igrzyska] biesiady, igrzyska, rozpusty R; w. 24: bez 
dalszej analizy] bez żadnej Analyzy dalszej R; w. 2j: 
w miejscach najnieprzystoj niej szych] w miejscach najnie- 
przyzwoitszych R; w. ji : wyciągnięto nazad i do Tybru 
rzucono] wyciągnięte nazad i do Tybru rzucone R 

Str, J02. w. 22: po śmierci zapisany został] zapi- 
sany został po śmierci R 

Str. joj w. 10: atrium,* pośrodku którego było im- 
pluvium] Yestibulum, pośrodku którego było implu- 
vium A, R; w. 75; sala wystrojona] sala (wystawiona) 
wystrojona R; w. ip: połączony z viridarium lub często 
w samym viridarium, gdzie stały posągi] połączony 
z Yiridarium, gdzie stały posągi R; w. 22: urozmaicony 
tylko występ ującemi, to rozstępującemi się ściany] uro- 
zmaicony tylko rozstępującemi to występuj ącemi ściany R 

Str. J04. w. 21: raczej od każdego innego przy- 
wiedli] raczej od innego jakiegokolwiek przywiedli R; 
w. ji: W Termach Karakalli. Były to kąpiele] W Ter- 
mach Karakalli — czyli kąpiele R 

Str. JOJ w. i^: objawień o tajemnicach] objaśnień 
o tajemnicach R; w. 24.: zwykły wykrzyknik u Rzy- 
mian] Wykrzyknik zwykły u Rzymian 

Str. J06 w. 21 : jak niegdyś] jako niegdyś R; w. 2j: 
i zupełnie się ujednoczył] i odtąd zupełnie się uje- 
dnoczył R 

Str. joy w. j: jakby kto po polsku powiedział] 
jakby powiedział po polsku R 

Str. J08 w. 12: nie było uniesienia Ducha] nie było 
Ducha R 

Str. jop w. 6: o trzech ramionach wyrażał] o trzech 
ramionach także wyrażał R; w. 14: cyprys i sosna] 
Cypress i sosna R 



350 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str.jio W, I o: odkładaną była] odkładaną bywała R 

Str.jii w. IJ: Oni jeszcze nie wiedzieli prawdy] Oni 
jeszcze (zawsze materyę jak) niewiedzieli tej prawdy R 

Str. JI2 w. j: Słowa Attyli] Słowa Attyli — bar- 
barzyńca R; w. 2^: Naj ohydniej szą śmiercią] Najha- 
niebniejszą śmiercią R; w. J2: Przecie Hekatombę] 
Hekatombę R 

^tr. jij w. 4: Kurya] Curia R; w. ó: Eheu! Po 
łacinie: Niestety] Eheu! Niestety R; w. ji : Ptolemeusza 
Evergeta, króla egipskiego, która] Ptolomeusza Ever- 
geta, która R; w. 34.: tej samej nocy zniknęły] tej 
samej nocy znikły R 

Str. J14. w. j: wniósł je do niebios] uniósł je do 
niebios R; w. p : słowem sławnem] słowem sławnym R; 
^'33' wydzieliwszy najpiękniejsze prowincye, zdobyte 
na Antyochu Wielkim Attalowi, królowi Pergamu] wy- 
dzieliwszy Attalowi, królowi Pergamu, najpiękniejsze 
prowincye Azyi Mniejszej i zdobyte na Antyochu Wiel- 
kim R 

Str. JIJ za. p: o ile niesprawiedliwe są żądania] 
jak niesprawiedliwemi są żądania R; w. li: obiecują 
jej bronić wszelkiemi siłami] obiecują Jej wszelkiemi 
siłami bronić R; w. 2p: wstrzymuj się] wstrzymaj się R; 
w. jo: smutnym wzrokiem] smutnem wzrokiem R 

Str. J16 w. ij : ostatecznem przesileniem] ostatnim 
przesileniem R; w. ip: zbladłe klękają pod nożem ofiary] 
zbladłe pod nożem klękają ofiary R; w. 20: Herman 
czyli Arminius] Herman czyli Herminius 

Str. jiy w. §: zagubiali, niszczyli, wytępiali] zagu- 
biali, wytępiali, niszczyli R; w. 28 : wtedy Azya] w ten 
czas Azya R; w. jo: nikt też tak ciągle] nikt (się) też 
tak ciągle R; w. j6: przedewszystkiem adwokacki] 
przedewszystkim adwokacki R 

Str. J18 zv. i: organicznem ożywieniem wielkiego 
ciała] organicznym ożywieniem ciała wielkiego R; w. IJ: 
obejrzał się naokół] obejrzał się naokoło R; w. 14: 
w stare żyły swoje] w stare swoje żyły R; zv. 2§: 
Miasto Pater] Zamiast Pater R 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY. 



NIE-BOSKA KOMEDYA. 

Str, j w. 21: »Tobie i niewieście jeden jest począ- 
tek* = ty i niewiasta macie jeden początek, jesteście 
równie słabi, bezsilni, niezdolni do wielkiego czynu. 
Por. wyrażenie Szekspira: > Kobieto! imię twoje jest: 
słabość*. 

Str, ów. 7; »Nie przeto* =- nie dlatego, nie z tego 
powodu. 

Słr. 6 w. ly: »nie oddzieli się od twćj miłości prze- 
paścią słowa* = słowa nie będą stanowiły nieprzebytej 
przepaści pomiędzy nim, a miłością, którą ty mu wska- 
zujesz t. zn.: on tę miłość okaże nie tylko w słowach, 
ale także w czynach (» wystąpi mężem*). 

Str.jw, i§: » obrazie Edenu*. Eden, według pier- 
wszej księgi Mojżesza kraina, w której znajdował się 
raj, stąd w znaczeniu raju używany; tutaj tyle, co 
niezwykłe piękności przyrody (»Matko naturo, otocz 
poetę!*). 

Str, 10 w. 2: >Powiedz mi, drogi, co masz*, zamiast 
»co ci jest* galicyzm (francuskie: qu'as-łu?). 

Słr. ly w. 22: >Imainuj sobie*, sposób wymawia- 
nia z początku XIX w., dziś imaginować sobie = wy- 
obrażać sobie (franc. imaginer). 

Słr. 16 w. 2j: »Jakóbiny jej męża porwali*. Jako- 
binami i^Jacobins) nazywano skrajne stronnictwo fran- 
cuskie, które powstało zaraz po wybuchu rewolucyi 
francuskiej roku 1789 i przybrało tytuł » Towarzystwa 
przyjaciół konstytucyi* {SoczM des amis de la consłi- 
tułion). Nazwa ^Jakobinów* powstała stąd, że członko- 
wie klubu zbierali się w sali klasztoru Jakobinów (częsta 

z. Krasiński, Tom I. 23 



3 54 ZYGMUNT KRASIŃ SKI 

we Francy i nazwa klasztorów dominikańskich); nazwy 
tej używano później na oznaczenie skrajnych rewolu- 
cyonistów lub ludzi, mających krwawe zamiary. 

Str. 20 w. 6: >Kto jest poetą, ten nie żyje długo*. 
Por. aforyzm grecki: » Ukochani przez bogów umierają 
młodo*. 

Str. 21 w. 5; »przyjacielu poliszynela*. Poliszyne- 
lem (z franc. polichinelle) nazywano postać komiczną 
ludowych fars włoskich {pulcinella) lub maryonetkę 
o dwu garbach, stąd ogólnie: błazen, pajac. 

Str. 21 w. p: »Skąd czoło opierasz = dlaczego 
opierasz czoło. 

Słr. 22 w. i: » Profesor macał głowę twoją* sto- 
sownie do zasad nauki, zajmującej się poznawaniem 
zdolności umysłowych z kształtu czaszki a nazywającej 
się frenologią. 

Str. 22 w. 6: » Cyganka czytała dłoń twoją*. Skła- 
dnia zastosowana do wyrażenia: czytać książkę. 

Str. 28 w. 5.* »Mów Panie, co czujesz*. Tak za- 
równo w trzech pierwszych wydaniach, jak i w ręko- 
pisie; zapewne pomyłka zamiast »panu*. 

Str: 28 w. 8 : » należy się bać katalepsyi*. Kata- 
lepsya czyli osłupienie jest to stan zupełnego odrętwie- 
nia, połączony z utratą przytomności, a zachodzący przy 
ciężkich chorobach nerwowych. 

Str. 28 w. JJ : »Dezorganizacya nie może się z re- 
organizować*, dosłownie: rozstroju nie można zestroić, 
tu w znaczeniu: organizmu, zupełnie zniszczonego cho- 
robą, nie można uzdrowić. 

Str. 28 w. j8: »Amavrosis*, właściwie: amaurosis^ 
nazwa grecka choroby oczu, zwanej pospolicie » czarną 
kataraktą* (po polsku: zaćma), a powodującej zwykle 
zupełną ślepotę. 

Str. ji w. i: >Cerasis laurei* = kropli laurowych. 

Str. 5^5 w. 4: > Karty Talmudu*. Talmud jest to zbiór 
religijnych i prawodawczych ksiąg żydowskich, ułożony 
przez rabinów w trzecim wieku po Chr., a czczony 
przez pewną część żydów niemal na równi z Biblią. 

Str. jy w. j: »serm/e imitatorum pecus^ — trzoda 
niewolniczych naśladowców, znane wyrażenie Horacego. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 355 

Str. ^2 W. II: »felcech« = taśma złota, srebrna 
lub jedwabna z kutasem metalowym, przywiązana do 
rękojeści szpady lub pałasza oficerskiego. 

Śłr, 4.2 w. ij: » Kondotier* = dowódca wojsk na- 
jemnych, wyraz włoski {ii condotiere), 

Str, ^2 w. 21: » cztery bastyony«. Bastyon, rodzaj 
nasypu ziemnego lub baszty; wysunięty poza główną 
linię obronną, bronił przystępu do rowu, otaczającego 
twierdzę. 

Słr, 4.^ w, j: » kapitele .. . floressy*. Kapitel albo 
głowica jest to najwyższa, ozdobna część słupa czyli 
kolumny; floresy = ozdoby w kształcie linii giętych 
(gałązek), zakończonych kwiatami (Jios = kwiat). 

Str. 4.^ w. 7; »arkada« = sklepienie łukowe albo 
łuk pomiędzy filarami. 

Słr, 46 w, ip: » bośmy... duch Jego zwyciężyli* 
staropolska forma biernika, dziś mówimy: ducha; por. 
» siąść na koń«. 

Str, 5/ w, 2j: ^Brutusowi ukazał się Geniusz 
(tj. duch) Cezara* — w bitwie pod Filippi w roku 42 
przed Chr. 

Str. 33' w. 2p: »ja dawniej czytałem twe myśli*. 
Jest to jedyna w całym utworze wzmianka o dawniej- 
szej znajomości Pankracego z hr. Henrykiem. W »Pier- 
wszej części Nie-Boskiej Komedyi*, nazwanej fałszywie 
przez wydawców » Niedokończonym Poematem*, Pan- 
kracy rzeczywiście poznaje się z hr. Henrykiem (» Pod- 
ziemia Weneckie* scena II) ale w okolicznościach wska- 
zujących, że nie mogło dojść do blizkiego stosunku, któ- 
ryby pozwolił Pankracemu czytać w myślach Henryka. 

Str. ^6 w. j8 : >pedancie rycerzu*. Pedant = dro- 
biazgowicz, człowiek trzymający się z przesadą dro- 
biazgów; a więc tutaj: człowiek przesadzający w pojęciu 
rycerskości. 

Str. ^y w. 21: » spalił archiwa*. Archiwum = skład 
aktów i dokumentów prywatnych lub publicznych, pań- 
stwowych. 

Str. ^y w. 2^: >z runem złotem, w kolczudze wło- 
skiej*. > Order złotego runa*, jeden z najstarszych orde- 
rów, założony w r. 1430 przez księcia burgundzkiego. 

23* 



356 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Odznaką jego jest złote runo baranka, zawieszone na 
złotym łańcuchu; otrzymać go mogą tylko książęta 
wyznania katolickiego. — Kolczuga czyli kolcza zbroja, 
koszula pancerna, złożona z małych kółeczek metalo- 
wych. Najsłynniejsze były kolczugi weneckie. 

Str, 57 w. 2p: »na robronie*. Robron (z franc. 
roóe ronde\ szeroka, sztywna, odstająca suknia kobieca, 
modna w XVIII w. 

Str. ^p w. p: »u Centaura*. Centaur « grecka 
postać mitologiczna, — koń, którego głowę z szyją 
zastąpiono głową i tułowiem ludzkim. 

Str. 63 w, 4.: > rozkoszy mćj kwoli«. Kwoli lub 
gwoli wyrażenie staropolskie = k(u) woli, dla. 

Str, 6^ w. ij: > pogrzeb wasz jest* — czas tera- 
źniejszy zamiast przyszłego w celu tem dosadniej szego 
wyrażenia konieczności tego faktu. 

Str. 7/ w. 21: >ladajakie parapety*. Parapet = wał 
obronny, górna część szańca, osłaniającego żołnierzy. 

Str. 7/ w. 36: »Wziąść starego Doktrynera*. Do- 
ktryner = bezwzględny wyznawca pewnej zasady na- 
ukowej; często oznacza ten wyraz upartego zarozu- 
mialca, powoływującego się ustawicznie na swoją wiedzę. 

Str. yz w. 22: »giliotyna«, właściwie: » gilotyna*, 
przyrząd do ścinania głów za pomocą samorzutnie opa- 
dającego, ciężkiego ostrza. Wynalazek takiego przyrządu 
przypisują starożytnym Persom, używano go często 
w średnich wiekach, ale nazwę otrzymał od lekarza 
Guillotina, który go zaprowadził w czasie rewolucyi 
francuskiej. 

Str. 7^ w. 8: Galilaee^ vicisti! = Galilejczyku 
(= Chrystusie), zwyciężyłeś! — Słowa te wyrzekł rze- 
komo cesarz rzymski Julian Apostata (Odstępca), wróg 
chrześcijaństwa przez cały czas swego krótkiego pano- 
wania (361 — 363), padając śmiertelnie raniony dzidą 
w bitwie z Persami w r. 363. Podanie, przypisujące mu 
powyższe słowa, głosi także, że zginął z ręki żołnierza 
rzymskiego, chrześcijanina, który w ten sposób zemścił 
się za prześladowanie swej religii. 



IRYDION. 

(Objaśnienia te zawierają tylko rzeczy, nie odjęte 
przy piskami poety.) 

Str, yp w. 4.: »A jako Jowisz, pan na niebie*. — 
Jowisz, najwyższy bóg rzymski, > oj ciec ludzi i bogów«. 

Str, yp w. ly: »po twoich siedmiu wzgórzach, 
o Rzymie*. — Rzym zbudowano na siedmiu wzgórzach. 

Str. yp w. 20: »okróciciele Włoch i Kartagi«. — 
Okróciciele = zwycięscy, ujarzmiciele (por. w »Resur- 
recturis«: »z złem na ostre gonią zła ukróciciele«); pod- 
bicie Włoch i pokonanie Kartaginy otworzyło Rzymowi 
panowanie nad światem. 

Str. yp w. 21: »Gdzie Westalka, wstępująca... na 
schody Kapitolu*. — Westalka, dziewicza kapłanka bo- 
gini ogniska domowego, Westy. Kapitol, jedno z siedmiu 
wzgórz rzymskich i twierdza tam wzniesiona. 

Str. yp w. 2^: ^żołnierze Legionów*. — Legion, 
oddział wojska rzymskiego, odpowiadający naszemu 
pułkowi; dzielił się na 10 kohort = 30 manipułom = 
60 centuryom. 

Str. 80 w. 2: »jak pół-Bogi ... jak olbrzymy Tytań- 
skich czasów*. Pół-bogi (po grecku: heroes\ bohatero- 
wie czasów bajecznych, n. p. z pod Troi. — » Olbrzymy 
Tytańskich czasów* = tytani, postaci mitologiczne ol- 
brzymich kształtów, obdarzone niezwykłą siłą (np. prze- 
nosili góry). 

Str. 8 o w. y : » nawoływań gladyatorów*. — Gla- 
dyatorowie = zapaśnicy, z rosłych niewolników dobrani, 
popisujący się w cyrkach w walce wzajemnej lub w walce 
z dzikiemi zwierzętami. 



358 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. 80 w. 10: > Izy do, matko wiadomości i milcze- 
nia*. Izyda, jedna z najwyższych bogiń egipskich, którą 
Grecy pomieszali ze swoją Persefona i której, jako wład- 
czyni podziemia, przypisywali zsyłanie wieszczych snów, 
objawianie skutecznych lekarstw itd. Dlatego zapewne 
nazywa ją poeta > matką wiadomości* a jako królowę 
państwa umarłych » matką milczenia*. 

Str, 81 w. 2,f.: »panów świata* = cesarzy rzymskich. 

Str. 82 w. II: >w Kampanii rzymskiej*. — Tak 
nazywano niewielki obszar dokoła Rzymu, brzydki i nie- 
zdrowy; należy ją odróżnić od Kampanii, urodzajnego 
i pięknego kraju dokoła Neapolu. 

Str. 82 w. 14.-36: »W tej jaskini . . .* itd. — Por. 
z tym opisem podania o uśpionych rycerzach, którzy 
powstaną w krytycznej dla kraju chwili i pochwycą 
oręż, np. o Bolesławie Chrobrym, o cesarzu Fryderyku 
n. Por. też balladę B. Zaleskiego »Lubor*. 

Str. 82 w. 2c: > Tunika* ^ rodzaj koszuli z białej 
wełny, którą wdziewali zarówno mężczyźni, jak kobiety 
na nagie ciało. 

Str. 8j w.j8: »Odyna pawęż*. — Pawęż(a), tarcza, 
słowo pochodzenia hiszpańskiego (j>avese), 

Str. 84 w.ji: >na głazie tajemnicami zapisanem* = 
na głazie, zapisanym pismem runicznem, którego pół- 
nocne ludy germańskie używały aż do początku wie- 
ków średnich. 

Słr. 8^ w. 14. i n. : Proroctwo upadku Rzymu, który 
padł pod naporem plemion germańskich. 

Str. 86 w. 75 ; »siwe Skaldy wyrzekli przekleń- 
stwo* = siwi skaldowie wyrzekli, połączenie rzeczowej 
formy rzeczownika z osobowem zakończeniem czaso- 
wnika. Skaldowie byli to poeci i pieśniarze skandy- 
nawscy. 

Str. 86 w. 26: »z uśmiechem niedowiarstwa*. — 
W czasach cesarstwa w wykształconych warstwach 
Greków i Rzymian powszechnem było niedowiarstwo, 
a wiarę w bóstwa zastępowały systemy filozoficzne. 

Str. 86 w. 2J : »na cześć Posseidona*. — Posejdon, 
grecki bóg morza i władca wszystkich bóstw morskich; 
przedstawiany z trójzębem w ręku (>Bóg trójzęba*). 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 359 

Str. 86 W. jj : »wąź Piton*, ^ smok bajeczny, któ- 
rego Apollo wkrótce po swem urodzeniu miał zabić. 

Str, 8y w, 20: » Ogień niebieski, wydarty Bogom* — 
aluzya do podania o Prometeuszu, który wykradł bo- 
gom ogień. 

Str, 8y w. 22: » Dzicz z międzymorza = dzicy mie- 
szkańcy półwyspu apenińskiego, Rzymianie. Grecy na- 
zywali wszystkie ludy obce pogardliwie » barbarzyń- 
cami*, dziczą. 

Str. 8y w. jo: >Gadesu cieśniną*. — Gades, dzi- 
siejszy Kadyks: » cieśnina Gadesu* dzisiejszy Gibraltar. 

Str. 8y w. ji : >o przodku Filopemenie*. — Filo- 
pemen (Philopoimen), (253 — 183 przed Chr.), znakomity 
wódz i patryota grecki, który związek achaj ski postawił 
na szczycie potęgi, zmusiwszy Spartan do przystąpienia 
do niego. Oligarcha messeński, Deinokrates, popierany 
przez Rzymian, dostawszy w swe ręce schwytanego 
przypadkiem w bitwie 70-letniego starca kazał go otruć 
w więzieniu. Filopemen nie walczył nigdy z Rzymia- 
nami, ale działalność jego, dążąca do zjednoczenia całej 
Grecyi, była przeciw nim skierowana. 

Str. 8y w. j8 : » wielkiego Mitrydata* — por. obj. 
do str. 88 w. 32. 

Str. 88 w. 2Ó: »Czy pamiętasz wyspę Chiarę*; za- 
pewne Chios, jedna a większych wysp morza Egej- 
skiego (por. w poemacie str. 165 w. 11 — 12). 

Str. 88 w. ji: » manowce archipelagu*; archipe- 
lag = szereg wysp obok siebie leżących (tu: archipelag 
egejski, Cyklady i Sporady). 

Str. 88 W.J2: -Wszystkie myśli Jugurthy i Mitry- 
data odzywały się w jego duszy*. — Mitrydates Wielki 
(około 120 — 63 przed Chr.), król Pontu, jeden z najza- 
ciętszych i najgroźniejszych nieprzyjaciół Rzymu, dążył 
otwarcie i wytrwale do zniszczenia państwa rzymskie- 
go. — Jugurta, król Numidyi (118 — 104 przed Chr.), 
prowadził długo pomyślną wojnę z Rzymianami, któ- 
rych nienawidził, aż, dostawszy się w ich ręce, zginął 
w więzieniu śmiercią głodową. Więc » myśli Jugurthy 
i Mitrydata*, to uczucie nienawiści ku Rzymianom 
i plany zniszczenia ich potęgi. 



300 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. 8c w.jp: »prokonsul lub pretor lub wyzwo- 
leniec*. — Prokonsul (za czasów cesarstwa) «= zarządca. 
jednej z prowincyi rzymskich, zawiadywanych przez 
senat; pretor, w rzeczypospolitej najwyższy urzędnik 
sądowy, z nastaniem cesarstwa stracił znaczną część 
swej władzy. — Wyzwoleniec, niewolnik wykupiony 
lub obdarzony wolnością. 

Str. po w, I : »Lesbijskie wino«. — Wino z wyspy 
Lesbos słynęło w starożytności z dobroci. 

Str, po w. j: » pieśni starego Homera*. — Home- 
rowi przypisywano prócz innych utworów przede- 
wszystkiem dwie epopeje »Iliadę« i »Odysseę«. 

Str. po w. j: »Anakreon«, znakomity liryk grecki 
(żył w VI w. przed Chr.), niezrównany zwłaszcza w żar- 
tobliwych i miłosnych piosnkach. 

Str. po w. p: > wycięte Yarrusa Legiony i Hiszpań- 
skie Sertoryusza bunty*, — Wycięcie w pień legionów 
Yarrusa w lesie teutoburskim \r. 9 po Chr.) przez Ger- 
manów pod dowództwem Hermana i klęski, poniesione 
w Hiszpanii w wojnie z Sertoryuszem (82 — 72 przed 
Chr.), należały do najcięższych strat, zadanych Rzy- 
mianom do czasów Heliogabala. 

Str. po w. 22: > olbrzym śmierci* = Odyn. 

Str. pi w. 2p : ^Prometeusz ze skały, Laokoon z nad- 
brzeżów morza...* — Według podania Dzeus ukarał 
Prometeusza za wykradzenie ognia w ten sposób, że 
przykutemu do skały w Kaukazie sęp wyżerał odra- 
stającą ciągle wątrobę. — Laokoon, kapłan trojański, 
został podczas składania ofiary na wybrzeżu morskiem 
uduszony przez węże za to, że odradzał Trojanom wpro- 
wadzenia konia drewnianego do miasta. 

Str. p2 w. 2Ó: »z urną Grimhildy* = z urną, zawie- 
rającą popioły Grimhildy. Starożytni palili ciała zmar- 
łych a popioły ich przechowywali w urnach (popiel- 
nicach). 

Str. pj w. 12: >Frzez Polluxa« = na Polluksa za- 
klniem się; Kastor i Polluks (Dyoskurowie), bracia 
Heleny trojańskiej, czczeni na równi z bogami, opie- 
kunowie żeglarzy i gościnności. , 

Str. PJ w. 22: »w podobną godzinę stary Brutus 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 36 1 

musiał własnych synów zabijać*. — Według podania 
miał Lucius Janius Brutus jako konsul skazać na śmierć 
własnych synów za współudział w spisku przeciw Rze- 
czypospolitej i sam pilnować wykonaniu wyroku (r. 509 
przed Chr.). 

Str. pj; w, 4.: »Bogi, nie dajcie mi upaść u wejścia 
do areny «. Porównanie, wzięte z życia gladyatorów, 
walczących na arenie cyrkowej =■- nie dajcie mi upaść 
przed samem rozpoczęciem dzieła. 

Str. pj w. ip: »Jaką była Afrodyta, wstając z błę- 
kitnego Oceanu*. Według Hezyoda Afrodyta (Venus) 
powstała z piany morskiej. 

Str. p6 w. ^: » Głosy Erebu«. — Ereb, głębsza część 
mieszkania zmarłych, Hadesu. 

Str. p6 w. 28: »Eutychian wchodzi*. — Eutychian, 
dowódca straży przybocznej Heliogabala {praefectus 
praetorid) jest postacią historyczną. Imię to wymienia 
w swej historyi Dio Cassius, dodając, że miał on głównie 
dopomódz Heliogabalowi do uzyskania godności cesar- 
skiej. Inny historyk, Lampridius, z którego Krasiński 
najwięcej szczegółów do swego poematu zaczerpnął, 
powiada, że dowódcą straży pretoryańskiej mianował 
Heliogabal dawnego skoczka i błazna. Na tych dwu 
wzmiankach opiera się charakterystyka Eutychiana, któ- 
rego Aleksander określa nazwą » nadwornego błazna*. 

Str. p6 w. jó: » Rydwan* = wóz dwukołowy, z tyłu 
otwarty. 

Str. p8 w. j: »Aleksyan, syn Mammei*. — Ale- 
ksander Severus, siostrzeniec cesarza Heliogabala, uro- 
dził się w r. 208, miał zatem w czasie akcyi poematu 
(ostatni rok panowania Heliogabala, 222) zaledwie 14 
lat; poeta ze względów artystycznych czyni go star- 
szym, co łatwo można wywnioskować zarówno z wy- 
głaszanych przez niego poglądów, jak ze stosunku do 
Elsinoi. Zresztą w kreśleniu tej postaci trzymał się 
Krasiński ściśle historyi, czerpiąc przedewszystkiem 
z jego życiorysu, napisanego przez Lampridiusa. Poeta 
przedstawia go jako wyznawcę Chrystusa. Chrześcijani- 
nem Aleksander, wprawdzie nie był, historycy stwier- 
dzają jednak jego sympatyę dla nowej religii, a naj- 



362 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

ciekawszym może jej dowodem był zamiar postawienia 
Chrystusowi świątyni (Lampridius, rozdz. 43). Stosunek 
jego do Heliogabala, do matki i do Ulpiana przedsta- 
wiony jest ściśle według historyi. Po wstąpieniu na 
tron Aleksander panował rozumnie i uczciwie, ale su- 
rowością swą tak odstręczył od siebie przywykłych już 
do zupełnej samowoli żołnierzy, że padł zamordowany 
przez nich wraz z matką w r. 234 podczas wyprawy 
nad Ren. 

Matka jego, Julia Mammea, uchodziła powszechnie 
za osobę tak zacną, że ją świętą nazywano. Historyk 
kościoła, Eusebius, opowiada, że Mammea była chrze- 
ścijanką i że na dworze syna otaczała się » wiernymi*. 
Trudno wprawdzie pogodzić jej wiarę chrześcijańską 
z tem, że poganie uważali ją za > świętą*, ale poeta 
oparł się na tej wzmiance i przedstawił Mammeę jako 
chrześcijankę, naturalnie przedewszystkiem ze względów 
artystycznych, ze względu na ideę poematu. Miłość jej 
dla syna i wpływ, jaki na niego wywiera, jej głębokie 
wykształcenie, trzeźwość sądu i wielka ludzkość — 
wszystkie te właściwości charakteru, przypisane jej 
w »Irydionie«, oparte są na wzmiankach historyków 
rzymskich. 

Str. c8 w. j^: » duchy nasze trójcą połączone*.— 
Przyjaciel Masinissy, będącego szatanem, jest tem samem 
nieprzyjacielem Trójcy, Boga, a ta nieprzyjaźń łączy 
ich razem. Masinissa umyślnie wyraża się niejasno, bo 
nie chce jeszcze odsłonić swej istoty Irydionowi. 

Str. 100 w. I : ^kochankom Sardanapala*. — Sar- 
danapal, ostatni król asyryjski, sławny ze zbytku i roz- 
wiązłości. 

Str. 1 01 w. i§: T^Evoe Bacche! Uczeń mój piany 
na wzór ciebie, kiedyś Indye po pianemu zdobywał*. — 
Bacchus (po grecku: Dionysos\ bóg winnej latorośli 
i wina, odbywał w otoczeniu Satyrów, Sylenów i Menad 
pochód tryumfalny po świecie i »podbijał« kraje, roz- 
szerzając uprawę winnej latorośli. Najgłośniejszą taką 
wyprawą było >zdobycie* Indy i. 

Str. loj w. j: >Irydion Amfilochides* = Irydion, 
syn Amfilocha. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 3O3 

Str. I OJ W. 22: »Ulpianus€. — Domitius Ulpianus, 
jeden z najznakomitszych prawników rzymskich, był 
opiekunem Aleksandra, a po jego wstąpieniu na tron 
jego zaufanym i bardzo wpływowym doradcą. Miano- 
wany dowódcą straży pretoryańskiej, ujął ją w karby 
niezwykłej surowości, za co zginął z ręki niezadowo- 
lonych żołnierzy w r. 228 po Chr. Z licznych jego dzieł 
prawniczych pozostały tylko fragmenty. Według Lam- 
pridiusa Heliogabal skazał Ulpiana na wygnanie, więc 
w czasie akcyi poematu nie było go w Rzymie — poeta 
jednak przekształcił, z łatwo zrozumiałych powodów, to 
wygnanie na podróż do Azyi Mniejszej dla pozyskania 
stronników Aleksandrowi. W poemacie jest Ulpianus 
uosobieniem surowości i bezwzględności prawa rzym- 
skiego. 

Str, 104. w, jj: »Naumachie« — były to walki 
okrętów, urządzane (naturalnie olbrzymim kosztem) na 
umyślnie w tym celu wykopanych i amfiteatrem oto- 
czonych jeziorach, niekiedy w cyrkach. 

Str, 104. w. jS : » Trybun Arystommachus«. — Jest 
to postać historyczna — wspomina o nim Lampridius 
w 14 rozdziale swej historyi. 

Str, 105 w. 26: » strzeż się jadu, ukrytego w tunice 
Deianiry — w purpurze Cezarów!* — Deianira, żona 
Herkulesa, dostała od pokonanego przez jej męża cen- 
taura Nessosa wspaniałą szatę, która rzekomo posia- 
dała właściwość wzbudzania niezachwianej miłości ku 
ofiarującej. Gdy ją Herkules za namową żony przy- 
wdział, trucizna, zawarta w szacie, sprawiła mu tak 
silne cierpienie, że kazał się żywcem spalić na stosie. 

Str. 106 w. I : »Dyktator«. — W razie wielkiego 
niebezpieczeństwa mianowali Rzymianie zamiast dwu 
konsulów jednego dyktatora i dawali mu prawie nie- 
ograniczoną władzę. 

Str. lop W.J2: »Brutus zamordował ojca swego* — 
przenośnia: zamordował J. Caesara, który do niego 
był przywiązany, jak ojciec do syna. Caesar miał, pa- 
dając, zawołać do Brutusa: »I ty, mój synu!« 

Str. 1 10 w. j: ^Rzymianin, co zginął pod Filip- 
pami« = M. Brutus. 



364 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. 1 10 W. 20: »na syrtach Getulów* = zatoki 
morskie na północnem wybrzeżu Afryki. 

Str, III w. p: »Swewów, Daków, Markomanów« — 
plemiona germańskie. 

Str. III w. ij: ^Epikurejczyk* — zwolennik filo- 
zofii Epikura (341 — 280 przed Chr.), której zasadą jest 
używanie przyjemności, jakie daje cnotliwe życie i su- 
mienne spełnianie obowiązków. Wbrew tym zasadom 
nazywa się zwykle Epikurejczykami ludzi, goniących 
za przyjemnościami zmysłowemi. 

Str. III w. i^: »stoikom nie udaje się teraz«. — 
Stoik, zwolennik filozofii, głoszonej przez Zenona (około 
r. 300 przed Chr.), w pstrym portyku (Stod) w Atenach, 
a dążącej do ciągłego doskonalenia się i zapanowania 
nad namiętnościami. — Irydion chce przez to zdanie 
powiedzieć, że dba jedynie o przyjemności i że poza 
niemi nie ma innych celów. 

Str. III w. 28 : » sztuką Danaów nas zwodzi*. Da- 
naowie, szczep starogrecki; tutaj, jak w ogóle często 
w starożytności, użyty zamiast nazwy: Grecy. — Grecy 
słynęli w starożytności ze swej przebiegłości i prze- 
wrotności {Jides graecd). 

Str. 112 w. 12: » pieśni Sykulskiego poety*. — Sy- 
kulski =^ sycylijski; zapewne sielanko -pisarz Teokryt 
(w III w. przed Chr.), najsłynniejszy z pomiędzy poe- 
tów, których ojczyzną była Sycylia. 

Str. iij w. §: »Nasi starzy za Augusta nie pojmo- 
wali sztuki*. — W późniejszym okresie cesarstwa wraz 
z upadkiem sztuki powszechnem było lekceważenie 
poezyi » złotego okresu*. 

Str. 11^ w. jo: »Na falach Flegetonu*. — Flegeton, 
rzeka ognista w podziemiu (Hadesie). 

Str. IIJ w. j^: »Neoplatończykowi*. — Neopla- 
tończyk, zwolennik nowo-platońskiej szkoły filozoficz- 
nej, będącej mieszaniną rozmaitych systemów poprzed- 
nich, przede wszy stkiem filozofii Platona i Arystotelesa. 
Jest to ostatnia wielka szkoła filozoficzna grecka. 

Str. 114. w. 5.- * chyba go Tyresias w piekle zro- 
zumie. — Teiresias, głośny w podaniach greckich wieszcz- 
biarz, który po śmierci zajmował w Hadesie poważne 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 365 

miejsce pośród cieniów zmarłych; tam udawał się do 
niego Odyseus po przepowiednię przyszłości. 

Str. UJ w. 2j: » Zdrój Lethe*. — Lete, rzeka w pod- 
ziemiu; napicie się jej wody przynosiło niepamięć ziem- 
skiego życia. Przenośnie: śmierć. 

Str. 116 w. 8 : » wypiję Elizejskie pola* = wypiję 
truciznę, która mnie zawiedzie na elizejskie pola, tj. do 
miejsca szczęśliwego pobytu zmarłych, jak my powie- 
dzielibyśmy: do raju. 

Str. 116 w. 36: » potrójnej Hekacie*. — Hekata, 
bóstwo greckie rozmaicie pojmowane i przedstawiane. 
U tragików greckich jest ona strasznem, potęźnem 
bóstwem podziemia, błądzącem jak upiór po nocy 
w towarzystwie wyjących psów. Stawiano jej kaplice 
na rozdrożach (trivia) — stąd: potrójna. 

Str. iiy w. jj: »Ludy Moesyi i Tracyi*. — Trący ą 
nazywano za czasów rzymskich całą północną część 
półwyspu bałkańskiego aż po Bałkan, kraj zaś pomię- 
dzy Bałkanem a Dunajem nazywano Moezyą. »Ludy 
M. i Tr. bili«; — tak zw. constructio ad sensum^ zasto- 
sowanie orzeczenia nie do formy podmiotu, lecz do 
jego znaczenia (ludy = ludzie). 

Str. iiy w. 4.0: >Diiy avertite omen. U = bogowie, 
odwróćcie złą wróżbę, nie spełniajcie złej wróżby. 

Str. iip w. j8 : »Dawniej Katylinie, póiniejszemi 
laty Neronowi nie brakło na pożarnikach«* — L. Ser- 
gius Catilina zawiązał spisek przeciw rzeczypospolitej 
rzymskiej, odkryty przez Cycerona w r. 63 przed Chr.; 
Neronowi przypisują spalenie Rzymu w r. 62 po Chr. 

Str. 12 j w. 2: » spojrzyj na twarz niepokalanej « = 
Diany, pod której posągiem stoi Elsinoe. 

Str. 12 j w. 6: »by marzyć nad sennym Endy mio- 
nem*. Endymion, młody, piękny pasterz, śpiący przez 
wieki w grocie na górze Latmosie. Kochała go bogini 
Selene (= księżyc po grecku), przybywała co nocy do 
niego i przepędzała jakiś czas przy nim, wpatrzona 
w jego rysy. Kiedy później Selene utażsamiono z Dianą, 
legenda o tej miłości przeszła także na tę boginię. 

Str. 12 j w. 8 : » Między Poppea i Messaliną posta- 
wiono Jej ołtarze*. — Yaleria Messaliną, trzecia żona 



366 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

cesarza Klaudiusa (zmarła r. 48 po Chr.) i Poppea Sa- 
bina, druga żona Nerona, były słynne z rozwiązłego życia. 

Str. 12 j w. 2^: >Imie moje: Lucius Tiberius Sci- 
pio«, — W rzeczywistości ród Scipionów wygasł w r. 
132 przed Chr. 

Str. 128 w. 14: »Sam Fidiasz . . .« — Fidiasz, naj- 
znakomitszy rzeźbiarz starożytności (ur. około 500, um. 
431 przed Chr.). 

Str. iji w. 22: » gnany jędzami, jak niegdyś Ore- 
stes«. — Orestes, jedyny syn Agamemnona, pomścił 
śmierć ojca, mordując własną matkę, Klytemnestrę. Za 
to prześladowały go boginie zemsty, Erynie (Eume- 
nidy, rzym. Furye), nie dając mu chwili odpoczynku, 
póki nie przebłagał bogów. 

Str. IJI w. 2j: » błogosławieństwo Larów*. — Lary, 
bóstwa opiekuńcze domów rzymskich. 

Str. IJ2 w. 4: >Biskup Wiktor*. — Postać ta jest 
jedynem anachronizmem w » Irydionie*. Wiktor był 
papieżem, ale umarł na 23 lat przed akcyą poematu 
(199 r.), ponieważ jednak współczesny Heliogabalowi 
papież Kallistus (217 — 222) nie był godny swej wy- 
sokiej godności (zarzucano mu zaprzepaszczenie w grze 
depozytów wdów i sierót), więc Krasiński wolał cofnąć 
się wstecz i, popełniając anachronizm, przenieść w czasy 
Heliogabala papieża Wiktora, który był prawdziwą 
perłą pomiędzy zwierzchnikami Kościoła. Energiczny, 
troskliwy o jednolitość wiary i karność kościelną, Wi- 
ktor pierwszy z papieży rzucenie klątwy uczynił z groźby 
faktem — a więc był takim właśnie, jakiego poeta po- 
trzebował do poematu. 

Str. IJ2 w. 26: > Cezar wkrótce nie zaprze się 
Jego* — tj. Aleksander, zostawszy cesarzem, nie za- 
prze się Chrystusu. 

Str. IJ4 w. jj: »Lykaoński Orfeusz*. — Orfeusz, 
mityczny śpiewak tracki, potęgą swego głosu poruszał 
drzewa i skały i ułaskawiał dzikie zwierzęta. — »Ly- 
kaońskim* nazywa go poeta zapewne z powodu myl- 
nego przypisywania mu Lykaonii jako kraju rodzinnego. 

Str. ijy w. 20: » Wiktor wyklął Eugenesa, który 
tak myślał i mówił*. Tak myślał i mówił, tj. był chi- 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 367 

Hastą (zob. w przypiskach poety). Biskup Wiktor wyklął 
rzeczywiście za wiarę w chilializm pewnego członka 
gminy rzymskiej, nie Eugenesa jednak, lecz garbarza 
Theodotasa. 

Str. ijy w, 22: »Rzymianie ukrzyżowali Eudora*. — 
Eudoros nie jest postacią historyczną, lecz tylko boha- 
terem poematu Chateaubriauda p. n. » Męczennicy* 
i ginie za wiarę śmiercią krzyżową. 

Str. ij8 w. 26: >ze Starcem Maurytańskich pu- 
styni* = z Masinissą. 

Str. 1/f.i w. j^: »w Eloimie* — wyraz utworzony 
zapewne od hebrajskiego Elohim (1. mn. od Elohd) = 
Bóg; a więc: w miejscu, poświęconem służbie bożej, 
w kaplicy, znajdującej się w katakombach. 

Str. i^uf. w. 21: »po dwakroć bracie mój« tj. raz 
jako brat w Chrystusie, drugi raz z powodu wspólnej 
narodowości. 

Str. 14.J w. 75/ » Centurion*, dowódca centuryi, 
tj. oddziału, złożonego ze stu żołnierzy. 

Str. 14.6 w.jS: »Nad Renem burzą się Allemany*. — 
Alemanowie, związek plemion germańskich, mieszkają- 
cych między Dunajem, Menem i Renem. 

Str. 146 w. 4.0: >Statora«. — Stator (według Li- 
wiusza: powstrzymujący ucieczkę), przydomek Jowisza. 

Str. i^y w. 2j: ^Przekleństwo czcicielom Molo- 
cha!* — Moloch, bóstwo fenickie, któremu składano 
ofiary z ludzi — przenośnie każde bóstwo pogańskie; 
czciciele Molocha = poganie. 

Str. 14.8 w. j: » Widzę wzrokiem Jana, który^ przed 
laty patrzał na Hierozolimę wybranych*. — Św. Jan 
opisał w >Apokalipsie* widzenie swoje przyszłego kró- 
lestwa bożego na ziemi, ^Jerozolimy wybranych* (por. 
przypiski poety). 

Str. 1^0 w. ji: » Herman zaczął walkę z południo- 
wym słoniem*, tj. Herman, pogromca Yarrusa, rozpo- 
czął walkę z Rzymianami, do których należała cała 
Europa południowa. 

Str. i§o w.jj: >w czarnych Irminsulu gajach*. — 
Irminsul (Irmensaule), kolumna drewniana lub olbrzy- 
mie drzewo w gaju świętym, w którym starożytni Ger- 



368 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

manowie oddawali cześć Irminowi, mistycznemu swemu 
protoplaście, prawdopodobnie bożkowi, czczonemu przez 
niektóre plemiona. Karol Wielki zburzył taką kolumnę 
Irmina w dzisiejszej Westfalii. 

Słr. 755 w. 5; ^Przybywam, Rzymianie, w imieniu 
Pana waszego*. — Poselstwo Irydiona do obozu pre- 
toryanów ma podstawy historyczne. Lampridius opo- 
wiada w żywocie Heliogabala (rozdz. 14 i 15), że cesarz 
ten, przerażony rozruchami wojska, wysłał do żołnierzy 
poselstwo »z prośbą*, aby się uspokoili. Warunki, sta- 
wiane przez żołnierzy, nie były tak ciężkie, jak je Kra- 
siński przedstawia; żądali bowiem, aby Heliogabal od- 
dalił od siebie » niegodziwych ludzi i aktorów* (Kuty- 
ch i an) i aby rozpoczął inne, lepsze życie. 

Str. 1^6 w. u: > Dzięki ci, Danausie*, właściwie: 
Danaosie, tj. Greku. Danaowie, szczep grecki, którego 
nazwy używano często dla oznaczenia całego narodu. 
Por. >tinieo Danaos et dona ferentes< Verg. Aen. II. 

Str. 757 w.c: »do biesiady Plutona*. Pluton, władca 
podziemia; biesiada Plutona = śmierć. 

Str. 757 w. ąf; »Fortuna*, bogini szczęścia. 

Str. 160 w. c: »z Mausoleów powstali umarli*; 
mausoleum = grobowiec, grób. 

Str. 160 w. 2^: » przelatujący Morfeusz osypał ci 
zmysły*. Morfeusz, syn i posłaniec boga snu; przedsta- 
wiano go jako skrzydlatego starca. > Osypał zmysły* = 
zaćmił zmysły. 

Str. 160 w. 34: »0 Trójco rozkoszy! O chaldejski 
Panie* = Mitra (por. przypiski poety). 

Str. 161 w. 8 : »Nie — nie, trza grać w koście 
życia i śmierci na ołtarzu Fortuny*. Por. w »Nie-Boskiej 
Komedy i* str. 68 w. 26: » Niema rozkoszy, jak grać 
w niebezpieczeństwo* itd. 

Str. 161 w. ip: »miły Anubisie*. — Anubis, egipski 
bóg świata podziemnego. 

Str. 162 w. 8 : » ruszą ku bazylice*. — Bazylika, ratusz 
rzymski, wspaniały budynek z galeryami dla widzów. 

Str. 162 w. 2C: »w kościele Ozyrysa*. — Ozyrys, 
jeden z najwyższych bogów egipskich, odpowiadający 
greckiemu Dyonizosowi. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 369 

Słr. 162 W. JS: »Jak piany Macedończyk starego 
Klitusa*. — Aleksander Wielki zabił po pijanemu swego 
najlepszego przyjaciela, Klitusa. 

Str. 163 w. 2J: »Cny Amfilochidzie« — właściwie: 
Amfilochido, synu Amfilocha. 

Str. 164 w. 20: »On jeden się domyślał...*; por. 
str. 158 w. 6 i n. 

Str. 164 w. 4.0: »Nemezis wieniec zemsty dla nas . . . 
trzyma*. — Nemezis, bogini zemsty. Tutaj umyślnie 
pomieszana z boginią zwycięstwa Nike ( Victoria\ którą 
przedstawiają zazwyczaj z wieńcem i palmą w dłoniach. 
Skutkiem tego myśl zdania jest taka: bogini zemsty 
zmieni się dla nas w boginię zwycięstwa, tj. zwycię- 
żymy i zemścimy się. 

Str. 16^ w. ip: »to chyba Sfinksy odgadną*. — 
Sfinks, mityczny potwór, który zadawał ludziom za- 
gadkę, a tych, którzy jej nie rozwiązali, zabijał. 

Str. 166 w. j8 : »0d Kuryi Hostilii*. — Curia 
Hostilia, wspaniały budynek rzymski, miejsce posie- 
dzeń senatu. 

Str. i6y w. 12: » Niech żyje wnuk Afirykanina!* — 
Dwaj najsławniejsi Scypionowie otrzymali za odznacze- 
nie się w wojnach punickich przydomek « Afrykańskich*. 

Str. i6y w. 22: »między Minerwą Ateńską i Dianą 
z Efezu*, tj. między posągami tych bogiń. Minerwa (po 
grecku: Pallas Athene) była opiekunką miasta Aten; 
Diana efezyjska była boginią azyatycką, później utoż- 
samiono ją z Artemidą. 

Str. i6y w. 28 : » spisani ojcowie* — po łacinie: 
patres conscripti^ tytuł senatorów rzymskich. 

Str. jóy w. 31: »udając Katona*. — M. P. Cato, 
znakomity Rzymianin, żył w II w. przed Chr., słynny 
ze swej surowości i nieskazitelności charakteru. 

Str. i6y w. ^y: >na meduzie pancerza*. — Meduza, 
jedna z trzech Gorgon, potworów kobiecych o włosach 
wężowych i wzroku zabójczym; głowa jej, która nawet 
po odcięciu od tułowia nie straciła swej mocy, przeszła 
na tarczę Ateny, a potem rzeźbiono ją lub wykuwano 
na tarczach i pancerzach. Stąd meduza pancerza = 
środkowa wypukłość pancerza. 

z. Krasiński, Tom I 24 



370 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. i6S w. i-f: »a ja zwycięstwem pod Zamą« — 
które przodek Scypiona, Publius Cornelius Scipio, od- 
niósł w r. 202 przed Chr. nad Hannibalem. 

Str. i6p w. ^: »Gladyatorów Elsinoi* — tj. gla- 
dyatorów, których Irydion darował Elsinoi i Helioga- 
balowi; por. str. 96 w. 38. 

Str. lóp w. jo: » gdy by... nadeszli Zamiejscy*, 
rozumie się pretoryanie, ci, których koszary znajdo- 
wały się poza obrębem Rzymu. 

Str. lyj w. 2c: » Sofisto koryncki«. — Sofiści, grecka 
szkoła filozoficzna z V w. przed Chr.; tutaj w znaczeniu 
potocznem: sofista, ten, który usiłuje przekonać dru- 
gich o prawdziwości tego, w co sam nie wierzy; »ko- 
ryncki«, bo Symeon pochodził z Koryntu. 

Str. 775 w. jp: »Bracia, on zwiódł ją«. — Kornelia 
mówi tu o sobie, jak o kimś trzecim, por. wyżej w. 
20 i n. — Z powodu niezrozumienia tego wyrażenia, 
przypisywano te słowa w wydaniach zbiorowych Wi- 
ktorowi, naturalnie wbrew tekstowi oryginalnemu. 

Str. lyó w. jj: »Imie twoje było Hieronim*. — 
»Było« — czas przeszły, na oznaczenie tego, co już 
nie istnieje. — Por. u Yergilego: »/«// Troia< - była 
Troja, niema już Troi. 

Str. 777 w. II: » Ulica pomników przy murach 
Rzymu «. — Przy ulicy, łączącej Rzym z Kapuą {Via 
4ń^/^), stały długim rzędem ns^robki bogatych Rzymian. 

Str. 777 w. j6: »Dostałem, co mi kraje wnętrzno- 
ści* = dostałem cios, który...; składnia łacińska na 
wzór zwrotu : habeo, quod . . . 

Str. iy8 w. 10: > zapinałeś fibulę chlamidy*. — 
Chlamida, rodzaj płaszcza, który spinano nad prawem 
ramieniem lub na piersiach; fibula, spinka. 

Str. lyS w. 2^: >fala Styksu* — Styks, rzeka w pod- 
ziemiu, przez którą cienie zmarłych przeprawiały się do 
Hadesu. 

Str. lyp w. 12 — 16 : Śmierć Heliogabala upiększył 
Krasiński ze względów artystycznych; historyczny jej 
opis znajduje się w przypiskach poety. 

Str. lyp w.ji: >z Kohortami Cherusków*. — Che- 
ruskowie, szczep germański. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 3 7 1 

Str. 180 W. 6: > wśród tych Kolumbariów*. — Co- 
lumbaria^ grobowce, w których były zagłębienia na 
urny z popiołami zmarłych, nazwane tak z powodu 
podobieństwa do gołębników {columda, gołąb) z gnia- 
zdami. 

Słr. 181 w. 20: »Juniusa za to uczcili przodki na- 
sze .. .« — Juniusa Brutusa, por. obj. do str. 93 w 23. 

Str. 182 w. 2: » szczęśliwszy od Tytusa: »nie stra- 
ciłem dnia, rzeknę, przyjaciele moi«. — Cesarz Tytus 
(79 — 81 po Chr.) miał (według Swetoniusza) powiedzieć 
pewnego razu, kiedy przez cały dzień nie mógł nikomu 
wyświadczyć żadnego dobrodziejstwa: >Przyjaciele, stra- 
ciłem dzień!* {amici^ diem perdidi). 

Str. 182 w. p: > Ciało Elsinoi . . . osypane cyprysu 
gałązkami. — Obok woda lustralna«. — Według pojęcia 
Rzymian zetknięcie się z umarłymi » zanieczyszczało*, 
skutkiem czego potrzebne było oczyszczenie się, lu- 
str atio. Służyły do gałązki niektórych krzewów, a prze- 
dewszystkiem woda, szczególnie płynąca i morska. 

Str. 182 w. 3^: » Dotąd jeszcze straszny sternik... 
nie zabrał cię pod czarne żagle*. — Charon, wstrętny, 
brudny starzec, który cienie zmarłych przewoził przez 
Styks do Hadesu. Na opłacenie przewozu wkładano 
w usta umarłego mały pieniążek (obol). 

Str. 18 j w. j: »byś uśpiła Cerbera*. — Cerber, 
trójgłowy pies, strzegący bramy, która prowadziła do 
podziemia. 

Str. 183 w.§: » pójdziesz ku sądowi Radamanta*. — 
Przed wyznaczeniem cieniom zmarłych miejsca w pod- 
ziemiu, odpowiedniego ich winom lub zasługom, od- 
bywał się sąd, którym zajmowali się: Radamantys, Aja- 
kos i Minos. 

Str. 183 w. 8: » Zostawisz za sobą... ognistą... 
rzekę*, tj. Flegeton, p. w. obj. do str. 113 w. 30. 

Str. 183 w. 2C: >czy już zaszedł rydwan na via 
sacra* (na »świętą drogę*). — Mowa o tryumfalnym 
wjeździe do Rzymu, który zwycięski wódz mógł pod 
pewnymi, ściśle określonymi warunkami odbywać; stał 
wówczas na złoconym rydwanie, ciągnionym przez 
cztery białe konie. 

24* 



372 ZYGMUNT KRASIliSKI 

Słr. 183 w. J2: >z Wiminalu ... z Awentynu*. — 
Dwa z pomiędzy siedmiu wzgórz, na których Rzym 
zbudowano. 

Str. 1 84. w. 6: »przysięźesz mu na wierność przy 
dymiących trzewach* — rozumie się: przy trzewach 
zwierzęcia, złożonego bogom w ofierze; uroczysta forma 
przysięgi. 

Str. 18^ w. 75.* »pod rózgi Liktorów«. — Likto- 
rowie, służący najwyższych urzędników; na znak wła- 
dzy nosili pęki rózg [fasces) i wykonywali wyroki na 
skazanych. 

Str. 186 w. 2: » grzmią nad urną Hannibala i nad 
mogiłami Cymbrów*. — Wojna z Hannibalem (216 — 202 
przed Chr.) i z Cymbrami i Teutonami (113 — 101 przed 
Chr.) były najstraszniejsze ze wszystkich, które rzecz- 
pospolita rzymska prowadziła. 

Str. 186 w. 21: » rozwiązłej Seleucyi . . « — Seleu- 
cya, bogata i urodzajna część Syrii. 

Str. 186 w. 4.0: » spychał go z Tarpejskiej skały*. — 
Skała tarpejska, przepaścista część wzgórza kapitoliń- 
skiego, miejsce tracenia zbrodniarzy, których z niej 
strącano w przepaść. 

Str. j8y w.j: >Syn Latony* = Apollo, bóg światła 
i poezyi. 

Str. i8y w. jj: »dumania Platona*. — Platon 
(429 — 347 przed Chr.), jeden z najznakomitszych filo- 
zofów greckich; jego poglądy odznaczają się głębokością 
myśli i niezwykłym polotem. 

Str. 188 w. jy: >Kilka słów Aureliusa...* — Ma- 
rek Aureli, cesarz rzymski (161 — 180 po Chr.) napisał 
dziełko filozoficzne p. n.: »Dla siebie samego*. 

Str. 188 w. i: » August zawarł podwoje Janusa*. — 
Janus, rdzennie rzymski bóg wszelkiego początku, w naj- 
obszerniejszem znaczeniu tego wyrazu. Podczas wojny 
świątynia jego stała otworem, zamknięcie jej oznaczało, że 
państwo żadnej wojny nie prowadzi, że panuje pokój. 

Str. j88 w. 14: >jak żniwem kładą się na brzegach 
Trazymenu*. — Nad jeziorem trazymeńskiem zadał 
Hannibal w r. 217 przed Chr. straszną klęskę wojskom 
rzymskim. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 373 

Str. 188 W. ly: >Nie lotnym gromem Aleksandra* — 
rozumie się: A. Wielkiego. 

Str. 188 w. 2p: »i jedną chwilę boską* — por. 
str. 143 w. 4 i n. 

Str. i8p w. 6: »Amfilocha śnieżną pianę Lesbij- 
ską...« Tak jest ^ A \ R; prawdopodobnie ma być: 
Amfilochu, bo Irydion stoi oparty o posąg Amfilocha 
i do niego przemawia; » śnieżną pianę Lesbijską* = 
wino z wyspy Lesbos, słynne w starożytności. 

Str. i8p w. p: ^przysięgam na Statora i Kwi- 
ryna*. — Stator, przydomek Jowisza (p. w.); Kwiryn, 
przydomek boga wojny, Marsa. 

Str. i8p w. 12: »wróżbą Augurów i Westalek pie- 
niem*. — Augurowie, wieszczko wie, tworzący kolegium 
kapłańskie, a zajmujący się wróżeniem z lotu ptaków. 

Str. i8p w. j8 : >ku siedmiu wzgórzom* rozumie 
się: Rzymu, p. w. 

Str. ipo w. J: ^zabraniam ci udziału ognia i wody*, 
dosłowne tłumaczenie prawniczej formuły rzymskiej 
(aqua et igni interdicere) na oznaczenie wygnania = 
skazać na wygnanie. 

Str. I pi w. I : »tak Ottonowi pod Bedriakiem . . .* — 
M. Salvius Otho, w r. 69 przez kilka miesięcy był ce- 
sarzem rzymskim; po klęsce, poniesionej pod Bedria- 
cuni (w tymże roku) odebrał sobie życie. 

Str. ipi w. jó: »Zgrzybiała ruina Wulkanu* = 
księżyc. 

Str. Ip2 w. 20: »Mdłe dusze świętych niewiast*, tj. 
przede wszy stkiem dusza Kornelii; por. str. 194 w. 6 i n. 

Str. ipj w. 28: »przy fontannie Neptuna*. — Ne- 
ptun (po grecku: Poseidon), zob. wyżej. 

Str. ipp w. 22: » według przepowiedni Grimhildy ...* 
por. str. 85 w. 14 i n. i str. 92 w. 4 i n. 

Str. ipp w. 28: »jak u pierwszego z Katonów* =-■ 
M. P. Cato z przydomkiem Priscus (Stary), por. obj. 
do str. 167 w. 31. 

Str. 200 w. 2'/: >Idalska Venus i Ptolomeów córa*. — 
Wenera, bogini miłości i piękna, miała przydomek »Idal- 
skiej* od góry Idy w Azyi Mniejszej; »córa Ptolomeów* « 
Kleopatra, królowa Egiptu, słynna ze swej piękności. 



374 ZYGMUNT KRASIŃSKI 

Str. 20 j w. 2: >w dniu Alaryka i w dniu wielkiego 
Atylli*. — Alaryk, król Gotów wschodnich, który w r. 
410 przed Chr. zdobył Rzym. — Atylla, słynny król 
Hunów (433 — 454 po Chr.), zwany » biczem bożym «. 

Str. 20 j w. 2: >ni brzęk korony cesarskiej o twarde 
czoło Karla, ni Rienzi, trybun ludu*. — Karol Wielki 
koronował się w r. 800 po Chr. na cesarza rzymskiego. — 
Cola (Mikołaj) Rienzi, sławny reformator społeczny, sta- 
rał się odrodzić rzeczpospolitą rzymską, opartą na za- 
sadach demokratycznych. W r. 1347 dokonał prze- 
wrotu, położył koniec panowaniu baronów i sam jako 
» trybun ludu« stanął na czele państwa. 

Str. 20 j w. 4.: » święte pany Watykanu = papieże. 

Str. 20^ w. 6: >Wąż, co strzegł stóp twoich . . .« 
por. str. 82 w. 14 i n. 

Str. 20^ w. II: »na szczytach Latyńskich«. — Nie- 
wielkie góry w starożytnem Latium^ w pobliżu Rzymu, 
pomiędzy Apeninami a morzem. 

Str. 20^ w. 26: »Mausoleum Cecylii* — por. do- 
pisek poety do str. 133 w. 12. 

Str. 206 w. 26: > zostawił znak swój na czole naj- 
lepszego z Cezarów* — tj. na posągu Marka Aureliusza. 

Str. 2oy w. 2: »Łuk Septyma Sewera*. — Do dziś 
dnia zachowany łuk tryumfalny, zbudowany na cześć 
zwycięskiego cesarza L. Septimiusza Sewera (193 — 211). 

Str. 2oy zv. 7; >Ich kapitele, kwiaty, ich liścia 
akantu«. — Kapitel, por. obj. do str. 45 w. 3. — Ka- 
pitele słupów korynckich były zdobne w rzeźbione 
liście akantu. 

Str. 2oy 7v. 75 .* »jaszczórki ślizgają wśród ich ra- 
mion* — co do formy (bez >się*) por. str. 15 w. 22. 

Str. 2oy w. 2j: »bramą Tytusa*. — Łuk tryum- 
falny, zbudowany z powodu zburzenia Jerozolimy przez 
późniejszego cesarza Tytusa (w r. 70 po Chr.). 

Str. 208 w. f.- »obsłony, co powijała na wierzchoł- 
kach . . .* — zapewne: zasłony, co powiewała. 

Str. 20c w. i: »z koturnem Argijskim*. — Ko- 
turny, rodzaj obuwia o bardzo grubych podeszwach 
drewnianych, używanego przez aktorów greckich dla na- 
dania sobie pozorów wysokiego wzrostu. — »Argijski*, 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 375 

zapewne od miasteczka Argos w kraiku Amfilochia^ 
którego założycielem miał być Amphilochos. Być może, 
że od tego mitycznego Greka przyjął Krasiński imię 
dla ojca Irydiona. 

Str, 211 w. 2: » gmach starożytnych ludzi = Ko- 
loseum. 

Str. 211 w. ij: »na ziemi mogił i krzyżów* = 
w Polsce. Por. list do Gaszyńskiego z dnia 9. marca 
1832 (Listy t. I, str. 6). 

Str. 212 w. p: »nie ze snu, jako wprzódy było* — 
mowa o długowiecznym śnie Irydiona w jaskini kam- 
pańskiej. 



MODLITEWNIK. 

Str. 216 w. 4.: »za winy pracują zdaleka od Cie- 
bie« — tj. ponoszą karę za winy w czyścu. 

Str. 216 w. 10: »z temi, których zaznałam « = któ- 
rych poznałam. 

Str. 218 w. i: > pociesz stroskany duch mój« — 
por. objaśnienie do str. 46 w. 19. 

Str. 2ip w. p: »i miłość swoją przebitą, umierającą 
widzi « — por. w >Irydionie« str. 211 w. 19: »mi- 
łość twoją ujrzysz przebitą, konającą*; miłość, tutaj: 
przedmiot miłości. 

Str. 2ip w. II: »Oni szczęśliwsi... a my w cie- 
mnościach jęczemy . . .« Oni = mężczyźni; my = kobiety. 

Str. 2ip w. 20: >Męki nasze lekkie jalco cienie przed 
oczyma ludzi*, zdanie, utworzone na wzór psalmów 
Dawida = ludziom wydaje się, że męki nasze są lekkie, 
jak cienie. 

Str. 222 w. j: » kazałeś dni kilka przeżyć na wy- 
gnaniu*; sens: życie jest wygnaniem, a wobec wieczno- 
ści jest okresem kilku dni. 

Str. 22 j w. 2: >w miłości Twojej niechaj będzie 
otucha moja — nie bojaiń w przemocy Twojej* = 
niech miłość Twoja będizie dla mnie otuchą i niech się 
nie lękam Twej potęgi. 

Str. 22^ w. 2^: >Bym nie szukała Ciebie po nocy 
ciemnej* = bym nie szukała Ciebie napróżno, tak, jak 
się szuka kogoś wśród ciemnej nocy. 

Str. 22^ w. 6: >Darowanem jej jest, bo kochała 
wiele* — por. w ^Irydionie* str. 211 w. 7: »ty zbawion 
jesteś, boś ty kochał Grecyę*. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 377 

Słr. 226 w. 6: >umiejsz chwil starości próbie mo- 
jej*. — Próba, przenośnie zamiast: życie. 

Str. 226 w. ij: -mówiących o mnie, jakom była 
kiedyś* = mówiących, że byłam, że mnie już niema. 

Słr. 226 w. 22: »obzierać się na niwy zielone*, do- 
myślne: życia. 

Str. 2JJ w. 14.: » słowo Twoje, opowiedziane kilku 
wiernym* — tj. apostołom. 

Słr. 2J4 w. II : »Za to, że nieśmiertelności nie mają 
na ziemi*, tj. że dla kobiet niedostępne są te działy 
pracy ludzkiej, które mogą zjednać nieśmiertelną sławę. 

Słr. 2J4. w. 7f .• »i tej kazałeś odejść w pokoju, tej, 
którą ukamienować chcieli*, tj. jawnogrzesznicy, którą 
Chrystus obronił od ukamienowania. 

Słr. 2JS w.ji: »I ten, który Cię miał zdradzić* - 
Judasz Iskaryota. 

Słr. 2j^ w. 32: » głowa ukochanego Twego* = św. 
Jana Ewangelisty. 

Słr. 2jy w. 2"] : >Pierwsza, niewiasta Cię ujrzała* = 
Marya Magdalena. 

Str. 2jc w. 16: > słowa ulubieńca Twego* = św. 
Jana Ewangelisty. 



WANDA. 

(Objaśnienia nazw mitologicznych podane są zvedług 
dzieła, z którego poeta czerpały tj. według Naruszewicza 
^Historyi narodu polskiego < (tom I część Ii II, S^ 
str. 2p4.Ą-2pj; — ^4^y wydanie z rękopisów nakładem 
Tow. przyjaciół nauk. Warszawa 1824) bez wzglądu 
na to, te dzisiejsza nauka zapatruje sią na te kwestye 
zupełnie inaczej.) 

Str. 2jfj w. 4.: »minstrele« = śpiewacy nadworni. 

Str. 247 w. 27; » pięknej Gudruny*. — Imię to, jak 
i imię »Hagen«, przejęte jest ze średniowiecznej epopei 
germańskiej ^ Gudrun^, tak, jak imię »Sigmund» z *Nie- 
doli Nibelungózv€. Utwory te umyślnie naśladował po- 
eta w opowiadaniu Hagena. 

Str. 24.8 w. 2^: »o długim dżyrycie*. — Dźyryt 
(po polsku: dziryt), wyraz turecki, oznaczający pocisk 
w kształcie kija bez grotu na końcu; używano go dla 
zabawy w igrzyskach rycerskich. W Polsce dziryty by- 
wały z grotami, przypominały więc zupełnie włócznie. 

Str. 24C w. j: » wyspa Danów*. — Dania właściwa 
jest, jak wiadomo, półwyspem, ale należy do niej cały sze- 
reg wysp; na jednej z nich umieszcza poeta pałac Hakona. 

Str. 24P w.^: »pan wassalów*. — Wasal = lennik, 
hołdownik. 

Str. 24.C w. jj: »Na takim rogu dąć musi upiór 
myśliwiec, kiedy nocą przelatuje bory«. — Lud, zwłaszcza 
szczepów germańskich, tłómaczy sobie szum borów jako 
odgłos szalonej jazdy boga lub upiora myśliwca i jego 
orszaku. Por. znaną baladę Burgera p.n. »der wilde Jager*. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 379 

Str. 2/f.c W. jc: »na hełmie smok obrzydliwy «. — 
Na hełmach (czapkach metalowych) noszono często, 
zwłaszcza w odległych czasach, różnorodne godła. 

Str. 2^0 w. i: »z za przyłbicy*. — »Przyłbica« jest 
to właściwie szczerze słowiańska nazwa » hełmu*, używa 
jej się jednak pospolicie dla określenia tylko tej jego 
części, która służyła do osłaniania twarzy. Przyłbica 
miała często kształt maski żelaznej, z otworami na oczy 
i usta. 

Str. 2§o w. 75.* » dobywa puginału*. — Puginał, 
długi, obosieczny nóż, sztylet. 

Str. 2^0 w. ji : »roztruhan« = wielki kielich. 

Str. 2^0 w. jj: »i od twojej dłoni wylecą* = pod 
naporem twojej dłoni wylecą także, jak od mojego ude- 
rzenia, żelazem kute bramy zamków. 

Str. 2^1 w. 28 : »lud czeka objawienia bohatyrów* = 
czeka zjawienia się bohaterów. 

Str. 2^2 w. 6 — 7; Znaczenie zdania jest takie: sześciu 
wodzów nieprzyjacielskich zwaliłem z koni, przybiłem 
do ziemi kopią, zabrałem im wiszące na piersiach łań- 
cuchy złote i dał je H. N., który mi z nich wykuł rę- 
kojeść miecza. 

Str. 2^3 w. 6: » okrutna Marzanno*. — Marzanna 
lub Marzana, bogini śmierci. 

Str. 2j;j w. y: »Łada*, słowiańskie bóstwo miłości. 
Szczegół, że ją wieńczono » różami głogów*, jak Ma- 
rzannę »śmiertelnemi maki*, jest tylko pomysłem poety. 

Str. 2j)j w. 8 : »na synów Lecha* = na Polan. Alu- 
zya do znanego podania o Lechu, Czechu i Rusie. 

Str. 2^j w. 21 i n: Całe opowiadanie o smoku wawel- 
skim i jego zgładzeniu różni się zasadniczo od znanego 
podania, ma jednak podstawę pewną (naturalnie nie 
historyczną, lecz bajeczną) w Kronice Mistrza Wincen- 
tego. Kronikarz ten opowiada, że jeszcze za życia starego 
Kraka młodszy syn jego, także Krakiem zwany, zabił 
starszego brata, Lecha (u Krasińskiego nazywa się on 
zdrobniale Leszkiem), a potem przedstawił, że to smok 
był powodem jego śmierci, on zaś sam, Krak, zgła- 
dził smoka. Zbrodnia wydała się dopiero wtedy, gdy po 



380 ZYGMUNT KRASUiSKI 

Śmierci starego Kraka zabójca wstąpił na tron — wów- 
czas wypędzono go z kraju, a rządy objęła Wanda. 

Słr. 2^4. w. 20: » Ziemowit wierne psy zwołał i dra- 
żnił i głodził dzień cały...* Por. podobny opis przy- 
gotowań do walki ze smokiem w balladzie Schillera 
»der Kampf mit dem Drachen*. 

Słr, 2^^ w. 2y: »w popielnicy spoczywają pro- 
chy*. — Popielnica, urna gliniana, w której przecho- 
wywano popioły zmarłych. 

Słr. 2^jy w. J2: »nadgardlnik rozerwij żelazny*. — 
Nadgardlnik, wstążka metalowa połączona z hełmem, 
okalająca twarz i spięta pod brodą. 

Słr. 2^y w. 77; »w Lateranu kościele*. — Pałac 
starożytny w Rzymie, który od rodziny Lateranów otrzy- 
mał swą nazwę, podarował cesarz Konstantyn wraz 
z wybudowanym obok kościołem biskupowi rzymskiemu. 
Kościół ten nazwano także » laterańskim*. Lateran był 
siedzibą papieży aż do czasu przeniesienia się ich do 
Awinionu. 

Słr. 2^8 w. i^: » wyroku Matki Duchownej*, tj. 
papieża jako przedstawiciela Kościoła. 

Słr. 2 §8 w. 20: »0 Witykindzie czyś zapomniał?* — 
Widukind albo Wittekind, słynny wódz saski w krwa- 
wych walkach z Karolem Wielkim. Po długim, bohater- 
skim oporze poddał się Karolowi i przyjął chrzest w r. 785. 

Słr. 260 w. i§: »na żertwę*. — Żertwa, ofiara, uczta 
po złożeniu ofiary. 

Słr. 260 w. 21: »na karczach spalonych*. — Karcz, 
ta część pnia od korzenia, która pozostaje po ścięciu 
drzewa. Przez spalenie karczy zyskiwano ziemię, przy- 
datną do uprawy. 

Słr. 260 w. 2^: >przez* ogniany i wiatrany*, na 
bóstwa ognia i wiatru (domyślne: zaklinam się). 

Słr. 261 w. jj: » szyszak* (z węgierskiego: sisak 
czyt. » szyszak*) = hełm. 

Słr. 262 w. I — j: Wierszyk ten jest mieszaniną 
wyrazów polskich i ruskich, niezbyt poprawnie napi- 
sanych. Znaczy dosłownie: Ja małe dziecko, nóżka moja 
bosa, wynieście (mi) kolendę, tj. upominek, który dają 
na kolendę noworoczną. Por. wiersz 24. 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 38 1 

Słr. 262 W. 2^: »Kolczuga«, por. objaśnienie do 
str. 57 w. 25. 

Str. 262W.J1: »u Boga Pogwizda*. — Pogwizd, sło- 
wiański bóg wiatru. 

Str. 26 j w. 2^: »z kołczanem na plecach*. — Koł- 
czan (z tureckiego: kołczan) pochwa na strzały, ta część 
sajdaka, w której się strzały przechowywa. 

Str, 26 j w. ji : » Kołpak Gnieźnieńskiego Barni- 
ma*. — Kołpak (ż tureckiego : kalpak\ rodzaj wysokiej 
czapki, zwłaszcza obłożonej futrem. 

Str. 264. w. i: > Witajcie, witajcie, Hospodyny 
miłe*. — Ruskie i czeskie: Hospodyn, polskie: gospo- 
dzin = pan. — Starodawna pieśń polska, którą lud 
witał Kazimierza Odnowiciela, miała się zaczynać od 
słów: »Witajże nam, witaj miły hospodynie*. 

Str. 268 w. jy: »Przez św. Huberta!* — Św. Hu- 
bert (zmarły 728) jest patronem myśliwych, więc Ry- 
dygier, miłośnik łowów (por. str. 251 w. 22 i n.), jego 
właśnie przyzywa na świadectwo. 

Str. 2yo w. ^: »choć ryczysz, jak Lew zmartwych- 
wstania na Flinsa ramieniu*. — Flins (po słowiańsku: 
Iwiniec (?) od słowa lew) bożek wendyjski, którego 
posąg stał jeszcze w XII w. nad Sprewą. Przedstawiał 
wykutą z kamienia postać nagiego mężczyzny z po- 
chodnią w ręku i lwem metalowym (złotym ?), opartym 
przedniemi łapami na jego głowie, tylnemi na lewem 
ramieniu. — »Lew zmartwychwstania*, ho rzekomo ozna- 
czał siłę, zdołającą lwim rykiem wskrzeszać umarłych. 

Str. 2 Jo w. 75; »Krasopani* = pani krasy, piękna 
pani; por. u Mickiewicza »zwana Grażyną czyli piękną 
księżną*. 

Str. 2 JO w. ij: »czy to jedna z Walkyrich, o któ- 
rych mówią stare pieśni ojców?* — Walkiry lub Wal- 
kirye, w starogermańskiej mitologii pół-boginie, dzie- 
wice wojny, które na rozkaz Odyna rozdzielają między 
walczących zwycięstwo albo śmierć, a poległych wpro- 
wadzają do Walhalli. O nich opowiadają pieśni skan- 
dynawskie, zebrane w »Eddzie* (» stare pieśni ojców*). 

Str. 2yo,w. 28: >CzY to Lei młodzian, czy to Znicz, 
pan światła*. — Lei, bożek słowiański, według jednych 



3^2 ZYOiUKT KRASniSKl 

kronikarzy odpowiadający Kastorowi rzymskiemu (zob. 
obj. do str. 93 w. 12), według innych Kupidynowi. 
bożkowi miłości. — Znicz, tu pojęty jako bożek ognia 
i światła. 

Str. 2JI w. I: >jak Czamyboh*. — Rozróżniając 
bc^ów dobra i zła, szczęścia i nieszczęścia, nazywsdi 
Słowianie jednego Białymbohem ^bogiem), drugiego 
Czamymbohem. 

Str. 2^1 w. Jj: >z kochanym od Peruna żupa- 
nem<. — Perun (Perkun), b<^ piorunów, nieba i ziemi, 
najwyższa' bożek pogańskich Słowian. — Zupan ^ na- 
czelnik pokolenia, rządca prowincyi, wódz. 

Str. zyj w. 28 : » dąbrowę Pelwita*, tj. las dębou-y, 
poświęcony (litewskiemu ) Pelwitowi (lub Pilwitowi\ bo- 
gowi skarbów i bogactw. 

Str. 27^ w. 22: »Białymbohem-li ją nazwiesz<; por. 
obj. do str. 271 w. 1. 

Str. 2y§ w. J: > składa objaty*. — Obiata =^ ofiara, 
składana bogom, przedewszystkiem niekrwawa, a więc 
złożona ze zboża, miodu itd. 

Str. 2y6 w. ij: »dziewosłębów zimnym zbyła sło- 
wem*. — Dziewosłąb, swat, który stara się dwoje osób 
połączyć węzłem małżeńskim. Dziewosłębić = swatać. 

Str. 2j6 w. 2j: » mojego domowego Potrympa*. — 
Potrymp (litewski Potrympus), bożek potrzeb domo- 
wych. Przedstawiano go jako młodzieńca o miłej twa- 
rzy, z wiankiem zielonych kłosów na głowie. 

Str. 2^6 w. 36: > przecz nie słyszym*. — Przecz, 
wyraz staropolski (prze-czso = przez co) = dlaczego. 

Str. 2yy w. 10: >chwałospiew« = śpiew pochwalny. 

Str. 2yy w. 26: »po źalnikach plączą się*. — Żal- 
nik = miejsce lub stos, na którym palono zwłoki ludzkie. 

Str. 2^^ w. 4.0: > pierścień z głową potrójną Per- 
kuna«. — Poeta może dlatego mówi o ^potrójnej gło- 
wie« Perkuna, że przedstawiano go niekiedy razem 
z dwoma innymi bożkami, Potrympem i Pikollem. 

Str. 2y8 w. 5.' >FTzez starego Okkopima«. — Ok- 
kopirn, nazwa Perkuna. 

Str, 2jc w. y: » Wzywajcie Jessena*. — Jesse, we- 
dług Długosza najw>'ższy bóg słowiański, odpowiadający 



OBJAŚNIENIA WYDAWCY 383 

rzymskiemu Jowiszowi; modlono się do niego o wszel- 
kie dobra doczesne. 

Str. 2'jc w. p: •Chrobaty o niezłomnych topo- 
rach*. — Podhale tatrzańskie wraz z województwem 
krakowskiem nazywało się Chrobacyą białą. 

Str. 280 w. 21: »Halele Lele!« — zapewne utwo- 
rzone z wykrzyknika podwojonego: »Ha! Lele, Lele!« 

Str. 280 w. ji : »góry te . . . schylać się będą« — 
tj. mieszkańcy zejdą w niziny. 

Str. 282 W.J2: »wódz wasz o zapoinach... duma*. — 
Zapoiny, uczta zaręczynowa. 

Str. 28 j w. ij: » kamienne katedry dla wojewo- 
dów* = siedzenia kamienne. 

Str. 284. w. j: » niczego się z lotu ptaka ni ofiar 
dowiedzieć nie mogą*. — Wróżenie z lotu ptaka od- 
bywało się w ten sposób, że kapłan lub wróżbita za- 
kreślał sobie w myśli koło na niebie i pilnie baczył, 
jaki ptak najpierw ukaże się w tej pomyślanej prze- 
strzeni, z której strony nadleci itd. Z równą starannością 
badano trzewia zabitych na ofiarę zwierząt. 

Str. 284. w. c: »Kute stolice* = w skale kute 
siedzenia. Por. w dawnej polszczyinie » stolec króle- 
wski* =^ tron. 



WAŻNIEJSZE OMYŁKI DRUKU. 



Str. 65 wiersz i: ^.eś nie kochał ma być: źeś nic nie kochał. 
•* 80 » 26: Boga ludów » » Boga lodów. 

» 161 » 9: Nie — nie trza » » Nie — nie, trza.